Notka od autorki (w skrócie): Poleca się przeczytać część "Fire and Ice". W przeciwnym razie, pewne rzeczy w tej książce będą niezrozumiałe. "Fire and...
12 downloads
40 Views
847KB Size
Notka od autorki (w skrócie): Poleca się przeczytać część "Fire and Ice". W przeciwnym razie, pewne rzeczy w tej książce będą niezrozumiałe. "Fire and Ice" opisuje zdarzenia między "Steam", a "Trouble Comes in Threes". No i klops, bo nie wiem teraz, czy tłumaczyć, bo ja tu sobie szperam po serwisie w poszukiwaniu "Fire and Ice" celem zaznajomienia się (a później także i Was) z treścią, a tu gucio o.O na chomiku jest tylko "Steam," który w sumie też by się przydało znać, ale ja nie mam serca go tłumaczyć, choć jest całkiem krótki. No cóż, zobaczymy jak to będzie. Wiem, że sporo osób czeka na tę część, dlatego tłumaczę, reszta wyjdzie w praniu:)
Prolog Wtedy... Maureen jedną drżącą dłonią dotknęła swojego rosnącego brzucha. Drugą trzymała mocno zaciśniętą na słuchawce telefonu. "Jesteś tam wciąż?" Zapytał Liam. Przytaknęła i uświadomiła sobie, co zrobiła. Ledwie słyszalnym szeptem powiedziała, "Tak." "Ukochana, tak mi przykro." Liam brzmiał jakby dusił się, bliski łez. Modliła się, by nie płakał. Bo jeśli zapłacze, to ona również. A nie była pewna, czy będzie w stanie przestać. "Kiedy mogę do ciebie dołączyć?" Zapytała, znając już w swoim sercu odpowiedź. "Nie teraz, ukochana. Znajdą cię. Nie możemy im pozwolić jej dostać. Nie im. Nic mnie nie obchodzą przeklęte pakty krwi przodków. Ci dranie nie położą swoich łap na naszej córce. Poza tym, ty nigdy nie przysięgałaś w tym pakcie. Według mnie ten pakt nas nie dotyczy." "Muszę cię zobaczyć, nim wyjedziesz." Kolejna długa przerwa prawie złamała jej serce. "Nie możemy. Nie możemy ryzykować, że te bydlaki cię znajdą. Nigdy nie powinienem powiedzieć o tobie moim braciom. Bogini, jestem tak beznadziejnie głupi! To wszystko moja wina. A teraz Ellie i Charles..." Usłyszała w słuchawce dźwięk podobny do łkania. "To wszystko moja wina." Powiedział ponownie.
"Nie! Nie mów tak. Proszę, nie mów tak." Zamknęła oczy i wyobraziła sobie jego twarz, jego ciemne włosy, jego zielone oczy. Jego zapach wciąż unosił się na koszuli, którą miała na sobie, jego koszuli. Jej partnera. Miłości jej życia. "Kocham cię, Liam." "Ja ciebie też kocham, dziecinko. Tak mi przykro, że muszę cię opuścić." "Wiem." "Nie wierzę, że zamordowali Ellie i Charlesa. Nigdy nie śniłem..." Załkał ponownie a ona przestała ukrywać, że nie płacze. "Musieli ich obserwować i zobaczyć jak wczoraj się spotkaliśmy. Mogą teraz obserwować ranczo Lyallów, szukając tam ciebie. Obawiam się nawet do nich zadzwonić. Nie wiem, czym dysponują Abernathy." "Jak długo ma cię nie być?" "Nie wiem. Cokolwiek się stanie, zostań z Carlą. Nie wiedzą o niej, nie wiedzą gdzie mieszka. Nie znają nawet jej imienia. Jak tylko będę wiedział, że jest bezpiecznie, skontaktuję się z Carlą i znajdę cię przez nią." Maureen spojrzała na swoją najlepszą przyjaciółkę, która siedziała w bujanym fotelu, słuchając ich rozmowy. Carla wyglądała, jakby wciąż była w szoku spowodowanym ostatnimi rewelacjami, zapewne chcąc wierzyć, że to wszystko było złym snem, lub halucynacją. Dziecko wybrało ten moment, by kopnąć. Maureen zdusiła kolejny szloch. "Porozmawiaj z maleństwem, Liam." Powiedziała miękko. "Pozwól jej usłyszeć twój głos." Kiedy tylko dziecko wykazywało większą aktywność w jej łonie, wszystko czego ich mała dziewczynka potrzebowała, to głosu Liama i wtedy się uspokajała. Córeczka tatusia nawet przed narodzinami. "Dobrze, ukochana."
Maureen przycisnęła słuchawkę do brzuszka i trzymała ją obiema dłońmi. Słyszała jego słowa, zapewniające ich córeczkę, że będzie bezpieczna, obiecującego, że któregoś dnia wróci do nich obu. Elain. Wybrali już dla niej imię. Po chwili ponownie przyłożyła słuchawkę do ucha. "Partnerko, słuchaj mnie dobrze." Powiedział. Ton Alfy. Nie ważne, że to ona oznaczyła go pierwsza. Zawładnął nią, sercem i duszą. Zamknęła oczy. "Tak." "Bądź bezpieczna. Chroń naszą córkę. Wrócę, przysięgam. Obie będziecie w moich myślach każdego dnia, gdy mnie nie będzie. Nie zapomnij nigdy jak bardzo cię kocham." "Ja ciebie też kocham, mój mężu." Na koniec wyszeptał, "Jesteś moim sercem i duszą." "A ty jesteś moimi." Kiedy się rozłączył, prawie upuściła słuchawkę. Czuła się, jakby część jej duszy umarła. Minął dopiero dzień odkąd go widziała, gdy poszedł na spotkanie ze starszymi Lyallami, by zorganizować dla nich bezpieczną kryjówkę. Teraz, kiedy Lyallowie nie żyli, podejrzewała, że nigdy więcej nie zobaczy Liama. Kiedy poczuła dotyk na swoich dłoniach, uświadomiła sobie, że Carla podeszła do niej, zabrała jej słuchawkę i odłożyła na widełki.
"W porządku?" Zapytała Carla drżącym głosem. Maureen potrząsnęła głową i wybuchnęła szlochem. Nigdy już nie będzie w porządku. Nie, tak długo jak będzie rozdzielona ze swoim partnerem. *** Teraz... Marston nie lubił spotykać się z tym mężczyzną. Szczególnie, że Marston miał przez ostatnie dekady prawdziwego pecha. Czekał nerwowo w poczekalni, gdzie jeden ze sługusów mężczyzny usadowił go parę minut temu. Kiedy otworzyły się drzwi do biura, kolejny sługus przywołał go machnięciem ręki. Czując się bardziej jak niegrzeczny uczniak, niż trzystuletni mężczyzna, wszedł, starając się nie wzdrygnąć, kiedy sługus cofnął się i zamknął za nim drzwi, zostawiając go z innym mężczyzną. Rodolfo Abernathy siedział za biurkiem na swoim wózku inwalidzkim. Lubił przedstawiać światu obraz życzliwego, pomarszczonego, znużonego światem mężczyzny. Słabego mężczyzny. Nieszkodliwego mężczyznę, który swoje już przeżył. Prawda była taka, że pomimo swoich zmarszczek, Rodolfo Abernathy był wciąż przebiegłym i niebezpiecznym wilkiem. I swoim zachowaniem nie oszukał Marstona. "Marston." Powiedział. "Jakie masz dla mnie wieści?" "Wydaje mi się, że zlokalizowałem córkę Liama Pardie." "Wydaje ci się, czy wiesz?" Marston przełknął ciężko. "Nie mogę jeszcze niczego potwierdzić, jednak –"
Rodolfo uderzył pięścią w blat biurka i wstał powoli. "Jestem zmęczony twoimi niepowodzeniami. Wytłumacz mi jeszcze raz, dlaczego nie mam zażądać od ciebie wypełnienia paktu i skończyć z tobą raz na zawsze? Za długo czekam na zadośćuczynienie." "Jej nazwisko jest takie samo. Połączyła się z trojaczkami Lyall. Nie jestem pewien na sto procent, czy to córka Liama, ale wszystko na to wskazuje." Pomarszczone oblicze Rodolfa rozciągnęło w przerażającym uśmiechu. "Doskonale." Powiedział, opadając z powrotem na swój wózek. "Ile czasu potrzebujesz by być tego pewnym? Ostatnią rzeczą, jakiej pragnę to wejście w drogę ich Radzie Klanu." "Pracuję nad tym. Słyszałeś, że powiedziałem trojaczki, prawda? To zabierze trochę czasu." "Pracuj szybciej. Twoje nieudolne metody budzą moje zastrzeżenia. Nie mam nic przeciwko morderstwu, jeśli to oznacza koniec, ale ty nie osiągasz końca, jakiego pragniemy. Napraw to, zanim zniecierpliwię się oczekiwaniem i cię zlikwiduję." Odprawił Marstona ruchem ręki. "Zejdź mi z oczu." Jak tylko Marston wstał i odwrócił się, by wyjść, Rodolfo powiedział. "Och, a tak przy okazji, słyszałem, że jesteś odpowiedzialny za parę morderstw w Brussels dwa lata temu." Marston zamarł na chwilę, a potem się odwrócił. Nie spodziewał, że to dotrze do tego szczwanego wilka. "Nic o tym nie wiem." Rodolfo zmrużył oczy. "Nie wiesz, co za wilk mógłby działać z jakieś nieznanej przyczyny w połączeniu z bazyliszkami? Który wilk był odpowiedzialny za zabicie Bertholde, Jasnowidza smoków w
Yellowstone? Który wilk przyciągnął uwagę nowego Jasnowidza smoków do mojego Klanu? Wilk, który zabił dwóch wspólników tego aktu w Brukseli, wliczając w to członków ich rodzin?" Marston potrząsnął głową, cofając się przy tym w stronę drzwi. "Z tego, co zrozumiałem, plotki głoszą, że to bazyliszki. Ofiary zostały zamordowane tak, jak one to robią." "Gówno prawda. Ktoś cuchnący bazyliszkiem z pewnością może podłapać od nich parę trików." Warknął Rodolfo niskim dudnieniem ze swojego gardła. "Może jesteś zbyt młody, żeby to pamiętać." Kontynuował Rodolfo. "Ale ja z pewnością pamiętam jak wilk powinien zabrać życie, pamiętam doznanie, smak gorącej krwi z morderstwa spływającej po moim gardle. Albo zatopienie kłów w gardle przeciwnika, rozdarcie jego tchawicy i trzymanie ciasno, aż jego serce przestanie pompować życiodajną moc w moje usta. Bogata, gorąca krew." Warknął ponownie. "To, że jestem stary nie oznacza, że nie potrafię się zmienić i wyrównać stare rachunki. Czy wyraziłem się jasno?" Marston przytaknął. "Wynoś się stąd, ty kłamliwy, zapchlony kundlu." Nakazał Rodolfo. Marston wypadł przez drzwi, nim Rodolfo mógł zmienić zdanie. *** Rodolfo wezwał swojego sługusa z powrotem do biura. "Miej oko na Marstona." Powiedział "Chcę dostawać regularne raporty o jego miejscach pobytu i działaniach. Chcę wiedzieć wszystko, co on wie o tej dziwce Pardie. Kiedy już się tego dowiemy, pozbędziemy się go. Nie potrzebujemy, by
ściągał na nas więcej uwagi. Mamy
wystarczająco problemów z nowym Jasnowidzem smoków. Zrozumiano?" "Tak, proszę pana." Rodolfo odprawił asystenta. Gdy ponownie został sam, odchylił się na swoim wózku i pomasował skronie. Prawdę mówiąc, nie potrzebował wózka inwalidzkiego. Wyglądał na o wiele
bardziej słabowitego, niż był w rzeczywistości, ale zauważył, że to pomaga w uśpieniu czujności ludzi w jego otoczeniu. Co robić? Jego synowie i wnukowie okazali się całkowitą porażką. Nawet jego prawnuk, Paul, jedyny rokujący nadzieję, stanowił mierny okaz wilka. Z pewnością nie chciał kogoś takiego na swojego następcę. Szczególnie jeśli ostatnie plotki o dodatkowych działaniach Paula są prawdziwe. Niestety, ród Rodolfa groził wymarciem, chyba że zdobędzie w niej nową, świeżą krew Alfy. Ta kobieta Pardie była jego ostatnią nadzieją, tak długo jak miał coś do powiedzenia. Pieprzyć "prawdziwą miłość". Potrzebował i będzie miał dziedzica. Wyjął swoją komórkę i wybrał numer Paula. Mający dopiero dwadzieścia trzy lata chłopak odebrał po drugim dzwonku. "Tak, Dziadku?" "Paul. W co za kłopoty wpadłeś?" Chłopak zawahał się, nim odpowiedział. "Nie jestem pewien, o czym mówisz –" "Nie kłam, chłopcze!" Ryknął. "Wiem o dziewczynie." Chwila ciszy. Potem, potulnym głosem, który prawie rozwścieczył Rodolfa, Paul powiedział, "To tylko włóczęga." "Czy to prawda? Zrobiłeś jej dziecko?" "Mówi, że tak, ale ja nie wiem, czy to –"
"Zajmij się tym." Warknął do telefonu. "Udowodnij mi, że nie powinienem cię zabić tak, jak zabiłem twojego ojca i i dziadka." Ojciec Paula był pochlipującą omegą nie wartą rodzinnego nazwiska. Dziadek Paula, jego własny syn okazał się zdradziecką betą, która chciała go zabić i przejąć władzę. Musiał szybko nastawić kręgosłup bety Paula, inaczej wszystkie możliwości na choć w pewnym stopniu godnego dziedzica jego imperium prysną jak bańka mydlana. "Jak się zająć?" Zapytał Paul. Rodolfo gardził skomlącym chłopakiem. "Tak, jak trzeba. Jeśli ty nie zajmiesz się nią, to ja zajmę się tobą." Zakończył rozmowę i rozłączył się. Och, jakże pragnął cofnąć się do starych czasów, gdzie można było wyrównywać rachunki jak mężczyźni, bez sztuczek i uprzejmości. Te młode szczeniaki nie miały w ogóle pojęcia o honorze rodziny, czy reputacji. Nie obchodził ich czysty rodowód. Z całą pewnością nie potrzebowali skazić go krwią kojota.
Rozdział 1 Teraz... Lina Zaria-Alexandr1 wciąż nienawidziła latać, nawet pomimo tego, że wciągu ostatnich lat trochę się do tego przyzwyczaiła. Musieli latać z Florydy do Francji co najmniej dwa razy do roku, by spotkać się ze śmierdzącym łajnem smoczego flagyer2. Dorosła na tyle, by stanąć przed Andelem Wattersonem, głową ich flagyer, nawet mimo tego, że był jej wujkiem przez sparowanie, a nie przez krew. Zack, jej najlepszy przyjaciel i Opiekun siedział po jej prawej stronie i trzymał ją za dłoń. A raczej pozwalał Linie miażdżyć swoją lewą rękę. Po jej lewej stronie siedział jeden z jej smoczych partnerów, Jan. Za nimi siedział Rick, jej drugi smoczy partner i Kael, smoczy partner Zacka. "W porządku, chica?" Zapytał Zack. "Tęsknię za Paryżem." Wymamrotała gburowato. "Tęsknie za nim tak kurewsko mocno, że chciałabym, żeby w tej chwili zawrócili ten przeklęty samolot." "Ty nienawidzisz Paryża." Przypomniał jej. "A samolot jeszcze nie oderwał się od ziemi." Otworzyła oczy i pochyliła się, by wyjrzeć przez okno Zacka. "Och." Wróciła na swoje miejsce i ponownie zamknęła oczy. Pas siedzenia nieprzyjemnie wbijał się w jej pękaty brzuszek. Bliźniaki w jej łonie gwałtownie się przemieściły, napierając na jej pęcherz. "Nienawidzę latać." Burknęła. "Skoro jestem Boginią i Jasnowidzem, to nie możemy po prostu powiedzieć wszystkim, żeby przylecieli na Florydę, zamiast nas do siebie ściągać?"
1 Bihaterka wspomnianego we wstępie "Fire and Ice", z opisu wynika, że spiknęła się z dwoma smokami. o.O Lubić smoczki, smoczki dobreee, a smoczki 2 Zabijcie mnie, nie mam pojęcia co to jest, google też na ten temat milczy
Ich przyjaciel i wilkołak, Daniel Blackestone przemówił do niej z siedzenia dokładnie za nią. "Pamiętaj, Lina. Jesteś Boginią. Lot będzie bezpieczny." Burknęła ponownie, ale starała się uspokoić i rozluźnić. Wiedziała, że miał rację, ale to wciąż nie zmniejszało jej niechęci do latania. Daniel zawsze podróżował z nimi do Europy. Był jednym ze strażników Tablicy Pęta. Po tym jak Lina ją ukryła, powiedziała im, gdzie się znajduje. Pomagał również porozumiewać się ze swoją wilczą Radą Klanu w sprawie ostatnich postępów w wojnie z bazyliszkami. Nie wspominając, że byli bliskimi przyjaciółmi. Brodey Lyall, również wilczy zmienny, który często z nimi podróżował, został w swoim domu na Florydzie. Tym razem nie podzielili się z nim informacjami. Lina zamknęła oczy i spróbowała się na tym skupić. Wiedziała, że Brodey i jego bracia wreszcie znaleźli swoją Jedyną, kobietę mogącą dopełnić trojaczki Alfa. To dlatego Lina nie poprosiła go, by dołączył z nimi w tej wyprawie. Przynajmniej sprawdziła się jedna dobra rzecz z mojej dziwacznej wizji. No cóż, miała nadzieję i na drugą dobrą rzecz, w zależności od wyników wizyty jej i Zacka w Boliwii parę miesięcy temu. Samolot szarpnął nieznacznie na dźwięk odpalanych silników. Zaczął wolno unosić się z płyty lotniska. Zane wydał z sienie zbolały, piszczący dźwięk, kiedy Lina ścisnęła mocniej jego dłoń. "Kochanie." Wyszeptał jej do ucha Jan. "Już dobrze. Latałaś już wcześniej dziesiątki razy." "I za każdym razem tak samo tego nienawidzę." Przynajmniej już dłużej nie przerażało jej przypadkowe podrywania się samolotu do góry w połowie lotu. Udało jej się uzyskać kontrolę ponad swoimi wichrzycielskimi mocami. Gdybym tylko teraz mogła zlokalizować Tłuściocha i usmażyć mu tyłek.
Tajemniczy mężczyzna, który jak wiedziała brał udział w zabójstwach rodziny Kaela, razem z pozostałymi nie stanął im na drodze od czasu ich pierwszej podróży do Paryża i Brukseli parę lat wcześniej. Niestety, bazyliszki, z którymi według ich przypuszczeń współpracowali, zapadły się całkowicie pod ziemię, uciekając im przed ostateczną rozgrywką. Co, jak wiedziała, było kolejnym powodem, dla którego musieli pokazać się w Europie osobiście. To zwiększało ich szanse na znalezienie gniazda bazyliszków i usunięcie ich na stałe. Zamknęła oczy i spróbowała się rozluźnić. Ogromny błąd. Nawet mimo tego, że była Boginią, była również ich Jasnowidzem flagyer. Nie miała kontroli nad pojawiającymi się wizjami. Pomimo zamkniętych oczy, przed jej oczami rozbłysła wizja. Jako że nie była zabarwiona na niebiesko, to wiedziała, że jest to coś, co już się zdarzyło. Przeszłość wyglądała normalnie, podczas gdy przyszłość ukazywała się, jakby przez niebieski filtr. Zobaczyła Tłuściocha stał przed witryną sklepu. Wpatrywał się w drugą stronę ulicy. W swoim umyśle odwróciła się i zobaczyła siebie patrząca na parking sklepowej farmy. Mężczyzna, którego rozpoznała jako Caila Lyalla stał z kobietą, której Lina nigdy wcześniej nie widziała, ale Lina instynktownie wiedziała, że była to partnerka Caila. Stali przy naczepie i sięgali do środka, by poklepać znajdującego się w niej konia.3 Wizja odpłynęła. Lina otworzyła oczy i wzięła głęboki wdech. "Zmiana planów, chłopcy. Musimy udać się do Arcadii jak tylko dotrzemy do domu. Żadnych przelotów, żadnych przystanków w domu i prania. Arcadio, nadchodzimy." Odchyliła do tyłu głowę. "Nie musisz z nami jechać, Blackie." Powiedziała ponad siedzeniem do Daniela. "Zobaczymy się wkrótce w Maine." "Kolejna wizja?" Zapytał Zack. "No." 3 Poznajecie?
"Co widziałaś?" Uśmiechnęła się, ale nie było w tym krzty radości. "Tłuścioch wraca." "I zapowiadają się kłopoty?" zapytał Jan. "Ta. Hej ha, hej ha, ten psychol tu wraca." Umościła się w swoim siedzeniu, jej uścisk na dłoni Zacka zelżał. Nie musiała się martwić. Wiedziała, że ich samolot bezpiecznie wyląduje na Florydzie. Jedyna osoba, która miała powód by się martwić to był Tłuścioch. Nie mogę się doczekać, by usmażyć mu jaja. *** Daniel Blackestone rozsiadł się na swoim siedzeniu, kiedy samolot wystartował. Ostatnie lata były całkiem interesujące, to pewne. Jego partnerka, Callie tym razem z nim nie poleciała. Przyjął radę Liny i zostawił ją w domu, w razie gdyby Lacey potrzebowała jej pomocy. Przez te ostatnie wiadomości o Tłuściochu rozumiał już dlaczego. Dzięki wizjom Liny wiedzieli co złego zamierzają wkrótce zrobić bazyliszki i musieli zacieśnić swoje szeregi, smok, podobnie jak i wilk. No cóż, w sumie wszystkie rasy zmiennych oprócz bazyliszków, jako że bazyliszki postawiły sobie za cel starcie z powierzchni ziemi innych zmiennych. Był to jeden z powodów, dla których zdecydował się wrócić do zamkniętej siedziby Klanu w Maine. W grupie jest bezpieczniej. Dodatkowo, znajdował się dzięki temu bliżej Tablicy Pęta. A teraz, kiedy musiał myśleć o swojej partnerce, niezależnie od tego, jak jest silna, nie chciał już dawać samotnych wilczych występów. Pomimo ich najlepszych starań, nie zdołali znaleźć w Europie bazyliszków. Za każdym razem, gdy byli w Europie, wybierał się z Kaelem na misje, podążając za starymi śladami i szukając nowych. Nada.4 4 (hiszp.) nic
Główną niepokojącą go kwestią była wizja Callie na temat śmierci. Nie była Jasnowidzem, za to była siostrą Baby Jagi. Podczas gdy przechodziła modulację dopasowania się do jego ludzkiej partnerki, żony i niewolnicy w ich praktykach BDSM, nie potrafiła uciec przed swoim dziedzictwem. Przez swoje urodzenie wciąż była nieśmiertelna, niezależnie od faktu, że przysięgła ulegać mu jako jego partnerka. Nie wiedziała również nic o swoich koszmarach, które go budziły niemal każdej nocy od miesiąca. Sny, w których wrzeszczała, krzyczała i ryczała na ludzi, najwyraźniej uczestnicząc w jakiejś walce. Rano zawsze wyglądała na zdezorientowaną, gdy pytał ją o koszmary nocne. Dostał nawet wytyczne, zresztą daremne, rozmawiania z jej starszą siostrą, Babą Jagą. Callie wciąż posiadała swoje moce, nawet mimo tego, że w efekcie stania się jego partnerką oddała swoją prawdziwą nieśmiertelność. Starał się wypchnąć ze swojego umysłu tę obawę. Callie spędziła całe wieki, nim on się urodził, świetnie dając sobie radę. Niestety, to nie zatrzymywało go przed chęcią chronienia swojej partnerki. Zdecydował, że musi porozmawiać z Lacey, Jasnowidzem ich Klanu, kiedy tylko wróci do domu. Nie chciał wkurzyć tym Liny, bo i tak była już wystarczająco zestresowana swoją ciążą i regularnymi obowiązkami Jasnowidza względem swojego flagyer. Może to nic. Oczywiście tak naprawdę w to nie wierzył. To byłoby po prostu zbyt cholernie proste. *** Kiedy już znaleźli się bezpiecznie w powietrzu i kapitan pozwolił odpiąć pasy, Lina wstała ze swojego siedzenia i kaczym chodem przeszła przejściem. Wpadła do toalety przed innymi
pasażerami. Wcisnąwszy się tam ostrożnie, udało jej się odwrócić, zamknąć drzwi na kluczyk, zsunąć spodnie i klepnąć tyłkiem na sedesie, nim się zamoczyła. Opróżniła pęcherz z ogromnym westchnięciem ulgi. Dobrze, że to zrobiła, bo kątem oka zarejestrowała ruch, który ją zaskoczył. Z małego lustra nad umywalką wpatrywało się w nią mgliste oblicze jakieś kobiety. Gdyby nie siedziała już wtedy na sedesie, to na pewno by się zmoczyła. Lina zamknęła oczy, policzyła do pięciu i otworzyła je ponownie. Kobieta wciąż wpatrywała się w nią z lustra. Lina dyskretnie doprowadziła się do porządku. Kobieta spoglądała na nią z lustra, gdy stanęła przy umywalce i myła ręce. "Kim jesteś?" Spytała wreszcie Lina. "Proszę, pomóż jej." Powiedziała łagodnie kobieta i zniknęła. "Świetnie." Gderała Lina. "Tego właśnie było mi trzeba. Kolejna, popieprzona zagadka do rozwiązania."
Rozdział 2 Parę godzin później... W życiu Elain Pardie w krótkim czasie przydarzyło się wiele rzeczy. Z reporterki lokalnej telewizji, która z nikim nie spotykała się tak od dłuższego czasu, stała się partnerką zmiennokształtnego. I nie tylko partnerką jednego mężczyzny, a trzech. Aindreas, Brodey i Cailean Lyall, zmiennokształtne trojaczki Alfa wybrały ją na ich Jedyną. Z całą pewnością się na to nie skarżyła, teraz, gdy właściwie już się do tego przyzwyczaiła. Byli gorący, rośli, przystojni i cali jej. Kiedy tylko przyzwyczaiła się do myśli, że zmiennokształtni istnieją, udało jej się nie stracić zdrowia psychicznego. Tak. Jednakże jest jeszcze czas, by oszaleć. Pomimo wszystkiego, co przydarzyło się jej w ciągu ostatnich paru tygodni, włączając w to ich lekko niepewny start i przyzwyczajanie się do nowego życia z jej mężczyznami, nic nie przygotowało Elain na bombę towarzyszącą wcześniejszemu przyjazdowi jej matki do leżącego w Arcadii na Florydzie rancza Lyallów nie dalej, jak pół godziny temu. Elain martwiła się jak jej matka przyjmie rewelację o tym, że Elain ma nie jednego, a trzech facetów. A byli w dodatku wilczymi zmiennymi. W pokoju zapadła cisza. Ain, Brodey i Cail wpatrywali się zszokowani w swoją przyszłą teściową. Przez ostatnie parę tygodni spodziewali się, że Elain, mimo iż adoptowana, może mieć co najmniej jednego zmiennokształtnego rodzica. Niestety, myśleli, że chodzi o jej ojca, mężczyznę związanego z rodem zwanym Abernathy, Klanem który w przeszłości zabijał ludzi za sparowanie się z "ich członkami" bez wcześniejszej zgody. Uświadomiwszy sobie, że Ain nie tylko ma dwóch braci, ale jest również jednym z trojaczków, Carla wyjawiła prawdę o rodzicach Elain. Włączywszy w to informacje, które prawdziwa matka Elain, Maureen ujawniła o pakcie krwi, nim umarła. Po twarzy Carli spływały łzy.
"Matka Elain powiedziała mi i pokazała, ale jej nie uwierzyłam." Spojrzała na Aina. "Rodzice Elain byli zmiennokształtnymi. Zmiennokształtnymi Alfami." Carla potrząsnęła głową i spojrzała najpierw na trzech mężczyzn, a potem na córkę. "Myślałam, że straciła rozum. Nie wierzyłam jej. Myślałam, że mnie zahipnotyzowali albo czymś odurzyli, kiedy pokazywali mi, co potrafią. Potem on musiał odejść, a kiedy ona zachorowała, prosiła mnie, bym zajęła się Elain i powierzyła mi ją pod opiekę. Powiedzieli mi czego mam wypatrywać, kogo znaleźć, jeśli zacznie okazywać jakieś oznaki zmieniania się. Ale Elain nigdy tego nie zrobiła, nigdy!" Ain uwolnił ramiona Elain i podszedł bliżej do Carli, starając się utrzymać swój głos niskim i uspokajającym. "O czym ty mówisz?" Carla złapała ze stolika swoją torebkę. Drżącymi dłońmi wyjęła z niej zniszczoną, zżółkniętą kopertę. Na wierzchu, nieznanym dla Elain charakterem pisma napisane było jej imię. Drżąc, podała córce kopertę. "Maureen zostawiła to dla ciebie. Miałam ci to dać po ślubie." Elain wzięła ją i zaczęła się w nią wpatrywać. Twarz Carli była pokryta łzami. "Jest pewien pakt krwi. Jeśli Liam miałby córkę, musiałby ją oddać, by wypełnić zamierzenie paktu. Odszedł, próbując odciągnąć ich od Maureen i dziecka. Jego klan nigdy nie dowiedział się, że był sparowany z Maureen." Spojrzała na Aina. "Maureen oddała mi Elain, by trzymać ją z dala od rodziny Abernathy." Mężczyźni zareagowali ciszą. Co akurat było w porządku, bo Carla najwyraźniej wciąż próbowała poradzić sobie z faktem, że zatajona wiedza, którą nosiła w sobie przed dwadzieścia siedem lat życia jej adoptowanej córki jest prawdą, a nie jakąś wywołaną narkotykami halucynacją.
Elain wciąż wpatrywała się w starą kopertę w swojej dłoni. Po paru minutach wszystkie oczy były skierowane na nią, czekając na jej następny ruch. "Co tam jest?" Zapytała wreszcie swoją mamę Elain. Carla pokręciła głową. "Maureen mi nie powiedziała, a ja nie pytałam. Powiedziała mi, że mam ci to przekazać po twoim ślubie, jeśli uprzednio się nie zmienisz. Ale ja nigdy nie wierzyłam w tą całą zmiennokształtność." Ain delikatnie dotknął ramienia Elain. "Śmiało, skarbie." Zachęcał. "Otwórz." Trzęsącymi się dłońmi, Elain ostrożnie wsunęła palec pod skrzydełko koperty i otworzyła ją. Wyjęła dwie kartki papieru zapisane tym samym starannym pismem, co na wierzchu. Między kartki wciśnięta była stara fotografia. Kobieta ze zdjęcia mogła by wyglądać jak Elain za parę lat. Jej oczy miały taki sam niebieski odcień, jak oczy Elain. Widziała dotąd jedynie dwa zdjęcia swojej rodzonej matki, Maureen Alexander, ale na obydwu jej twarz w jakiś sposób była zasłonięta. Na jednym miała na sobie ogromne przeciwsłoneczne okulary. Na drugim jej twarz przysłaniał spory kapelusz z opadającym rondem. Były one jedynymi zdjęciami z nią, jakie miała Elain. Jej mama powiedziała, że Maureen nie lubiła być fotografowana. Mężczyzna, który obejmował ramionami Maureen... Pokój zawirował wokół Elain. Widziała go wcześniej, ale nie mogła skojarzyć od razu gdzie. Ze sposobu, w jaki patrzył na Maureen wiedziała, że to Liam Pardie. Jej ojciec.
Cail obszedł kanapę i ukląkł przed nią. "Skarbie, wszystko dobrze?" Spojrzała w jego łagodne, brązowe oczy i potrząsnęła głową. "Ja...ja chyba potrzebuję paru minut w samotności." Wstała powoli i udała się do ich sypialni, gdzie zamknęła za sobą drzwi. Usiadła na łóżku i próbowała zacząć czytać. *** Carla usiadła na kanapie i nerwowo wpatrywała się w Lyallów. Po dziesięciu najbardziej krępujących, milczących minut w jej życiu, powiedziała, "Więc..." Ain kiwnął głową. "Więc." Nie miała pojęcia jak ich o to zapytać. "Wszyscy trzej potraficie..." Jak mam to dokończyć? Ain znowu kiwnął. "Wszyscy trzej jesteśmy zmiennymi wilkami, tak." Brody wstał. "Idę tam." Odwrócił się i wycelował w Aina. "Jeśli chcesz mnie zatrzymać, to przenieśmy się na dwór i załatwmy to tu i teraz." Carla w pełni wierzyła, że Brodey potrafi się zmienić w wilka, sądząc po sposobie, w jaki praktycznie warknął na brata.
Ain zatrzymał go ruchem ręki. "Spokojnie. Uważam, że to dobry pomysł, byś to ty poszedł i z nią porozmawiał." Brodey wyglądał na zaskoczonego przyzwoleniem Aina. Potem odwrócił się i popędził w stronę drzwi sypialni. Delikatnie zapukał i wszedłszy zamknął za sobą drzwi. Carla została z pozostałymi dwoma Lyallami. "Cóż." Rzekła, nie mając nic lepszego do powiedzenia. Cail uśmiechnął się cierpko. "Więc?" Ain odkaszlnął. "Uwierz mi Carla, dla żadnego z nas nie jest to łatwe. Przykro mi, że nie dowiedziałaś się w lepszy sposób." "Będzie mnie nienawidzić, prawda?" Wyszeptała Carla, w pełni o tym przekonana. W jaki niby sposób jej córka miała jej wybaczyć ukrywanie takich rzeczy przez całe jej życie? A nawet gorzej, szykanowała w tym czasie biednego Liama. Nie, nie chcę teraz o nim myśleć. Spędziła wystarczająco dużo lat z poczuciem winy myśląc o nim. Na początku modliła się, by wrócił, bo podejrzewała, że Maureen umierała z powodu złamanego serca. Potem, część niej modliła się, by wrócił, zakochał w niej i by razem mogli wychować Elain. Następnie modliła się, by nie wrócił i nie zabrał jej Elain. I pragnęła, by nie czuła wciąż do niego żadnych uczuć.
"Jestem pewien," Powiedział Ain, przerywając jej rozmyślania, "że Elain nie zamierza cię nienawidzić." Wymienił ze swoim bratem spojrzenie, którego Carla nie potrafiła zinterpretować. "Nie będzie cię nienawidziła bardziej, niż będzie nienawidziła nas." "Dlaczego, by miała was nienawidzić?" "Bo Cail i ja podejrzewaliśmy, że może być zmienną i nie powiedzieliśmy jej. To zrozumiałe, dlaczego ty jej niczego nie powiedziałaś." "Chciałabym być tego taka pewna. Pewnie jeszcze tego nie zauważyliście, ale moja córka ma całkiem silny charakter." Obaj mężczyźni się uśmiechnęli. "Zauważyliśmy." Powiedzieli jednocześnie.
*** Micah leżał owinięty wokół swojego partnera w ostatniej sypialni domu Lyallów. Wciąż nie potrafił uwierzyć w wydarzenia ostatnich dni. I wciąż nie był gejem. Ani ten nagi mężczyzna śpiący spokojnie obok niego, Jim Dixon. Jego partner. Tak jak to Brodey brutalnie zażartował, zastanawiał się, co do cholery takiego zrobił, że Bogini wybrała mu innego heteroseksualnego mężczyznę za partnera. Właściwie to nie miało już znaczenia. Oznaczył Jima i obaj zgodzili się, że spróbują przestać myśleć o okolicznościach i będą się cieszyć tym, co mają. Mimo wszystko, Ain, Brodey i Cail wspaniałomyślnie pozwolili im zostać u nich na dłużej. Szczególnie kiedy dowiedzieli się, że zostało brutalnie zamordowanych kilka partnerek zmiennych.
Ostrzegawcza wiadomość od Abernathych? Możliwe. Micah nie zaryzykowałby życiem Jima. Delikatnie pogładził podbródek mężczyzny, gdzie wieczorny zarost był już szorstki pod jego palcami. Nie tak całkiem dawno temu do domu przyjechał gość. Kobieta, ludzka kobieta, ale Micah się nie przejmował. Najwyraźniej nie stanowiła zagrożenia. Elain wybiegła, by ją powitać i teraz rozmawiali w salonie. Przytulił się bliżej do Jima i wyzbył się swojego umysłu. W ten sposób był o wiele silniejszy od swoich kuzynów. Kiedy wyciszył już swój umysł, mógł rozejrzeć się po terenie wokół domu. Można powiedzieć, że to pewien rodzaj mentalnego patrolu. Rozluźnił się. Nie znalazł żadnych zagrożeń. Micah pocałował Jima w czoło i zapadł w sen. *** Powiedzieć, że Elain znalazła się w emocjonalnym szoku, to grube niedopowiedzenie, tak jak stwierdzenie, że Ziemia jest płaska. Żadne słowa nie mogły opisać jak bardzo czuła się otępiała, kiedy próbowała przeczytać list. Przez drżenie rąk i łzy
nie potrafiła nic przeczytać. Nie
wspominając, że wciąż wpatrywała się w zdjęcie. Zamknęła oczy i zapłakała, starając się być cicho, jednak nie potrafiła. Dziesięć minut później ktoś delikatnie zapukał do drzwi. Wiedziała instynktownie, że to Brodey. "Wejdź." Wślizgnął się do środka. "Och, skarbie." Powiedział łagodnie, widząc w jakim jest stanie. Zamknął za sobą drzwi i przytulił ją na łóżku, jego zielone oczy patrzyły smutno i żałośnie. Delikatnie wyciągnął jej kartki z
dłoni i przyciągnął do siebie. Kiedy już wiedział, że była wygodnie ułożona w jego ramionach, przytulił policzek do jej skroni. Z wargami przy jej uchu, głosem ledwie głośniejszym niż dźwięk oddechu, przeczytał jej list od Maureen. Słuchała z zamkniętymi oczami, a jego kojący głos i znajomy zapach uspokajały ją.
Rozdział 3 Moja Najdroższa Elain, Proszę, uwierz mi, kiedy piszę jak bardzo mi przykro, że nie jestem teraz z tobą, nie jestem świadkiem tego, na jak piękną bez wątpienia kobietę wyrosłaś. Jeśli twojego ojca, Liama, nie ma z tobą, to jestem pewna, że chciałby być. Byłaś oczekiwanym i kochanym dzieckiem. Nie potrafię nawet wyrazić, jak bardzo. Pozwolenie na twoje odejście, nawet na minutę, nigdy nie było w naszych planach. To ostatnia rzecz, jakiej chcieliśmy. I dlatego twój ojciec chcąc nas ochronić musiał odejść. Nie wiem, jak dużo Carla powiedziała ci o twojej historii. Kiedy wyznaliśmy jej prawdę, była w szoku. Zapewne przekonywała siebie, że to halucynacja albo hipnoza. Może spełniła mą prośbę, gdy powiedziałam jej, by przekazała ci informacje. A może nie wiesz nic o tym, kim jesteś albo skąd pochodzisz. Prawda jest dziwniejsza, niż fikcja. Pochodzisz z długiego rodu zmiennokształtnych wilków. Zarówno twój ojciec, jak i ja jesteśmy Alfami. Może odkryłaś, że lubisz biegać. Albo czasami, gdy jesteś wściekła, czujesz, jakbyś mogła coś rozszarpać na kawałki. Albo może słuchałaś żałosnego wycia wilka i wyczułaś bratnią duszę. Może widok pełni księżyca napełnia cię zachwytem, którego nie potrafisz pojąć, a nocne światło zapala się wokół ciebie jak słońce w południe. To nie jest kiepski film z Hollywood. Naprawdę potrafimy zmieniać się w wilki. Nie mamy gwarancji, że ty również możesz zmienić kształt. Nie wszystkie dzieci potrafią. Ale jako że zarówno ja, jak i twój ojciec jesteśmy Alfami, to znaczy bardzo silnymi zmiennymi, to prawdopodobnie będziesz posiadała taką umiejętność. Co to oznacza? Oznacza to, że mogłaś już znaleźć miłość swego życia. Mogłaś poczuć przemożną chęć do zatopienia zębów w jego ciele i oznaczenia go. Lub, jeśli miałaś wystarczające szczęście, by spotkać innego zmiennokształtnego, to może on zdążył już oznaczyć ciebie. Jeśli nie, jeśli wyszłaś za mąż, zanim to przeczytałaś i uważasz, że jesteś zakochana... to nie bądź zaskoczona, jeśli któregoś dnia pochłonie cię morze silnych emocji, które poczujesz do kogoś, kogo spotkałaś. Może być twoim Jedynym, jednakże w moim rodzinnym Klanie, Kodeks Przodków zakazuje wzięcie kogoś, kto już ma partnera. Jest tyle rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć i przekazać, a tylu nie mogę, bo nie ma mnie tam, bym odpowiedziała na twoje pytania. Jeśli nie spotkałaś dotąd żadnego zmiennokształtnego,
powinnaś odnaleźć braci Lyall, Mieszkają w Arcadii, w stanie Floryda. Nazywają się Aindreas, Brodey i Cailean. Ich rodzice pomagali innym zmiennokształtnym. Twój ojciec spotkał się z Charlesem i Ellie, by zorganizować dla nas pomoc. Niestety, podejrzewamy, że ktoś zabił ich z tego powodu, byśmy nie mogli uzyskać ochrony. Mimo że brzmi to trochę naciąganie, ale jest coś nazywane paktem krwi, który złożył wieki temu ktoś z rodziny twojego ojca. W zamian za pozwolenie kobiecie poślubienia jej ukochanego, jej rodzina zażyczyła sobie, by rodzina pana młodego oddała im pierwszą córkę zrodzoną z samca Alfa. Czyli ciebie. Nie trzeba chyba mówić, że nie ma w ogóle mowy, byśmy komukolwiek cię oddali. A szczególnie tym odrażającym draniom. Musisz być niezwykle ostrożna. Są ludzie, którzy będą próbowali cię dorwać, wykorzystać, a może nawet uprowadzić, by wypełnić ten przeklęty pakt. Chcemy dla ciebie wyłącznie szczęścia, z osobą, którą wybrałaś albo która wybrała ciebie. Chcę żebyś odnalazła braci Lyall. Porozmawiaj z nimi. Powiedz im, że twoja matka nazywa się Maureen Alexander. Jestem kuzynką ich matki, Ellie. Powiedz im, że twój ojciec to Liam Pardie. Przy odrobinie szczęścia nie będą mieli mu za złe, że jego Klan jest związany paktem krwi z Klanem Abernathy. To Abernathy są tymi, którzy cię chcą. Nie muszę chyba mówić, żebyś trzymała się od nich z daleka. Jeśli ich nie znajdziesz, to poszukaj w Maine mężczyzny o nazwisku Jocko Conelly. Zna moją rodzinę. Również jest zmiennokształtnym. On także może ci pomóc. Mam dwóch braci, którzy jak dotąd żyją. Nie mogę powiedzieć, że wciąż będą żyć albo nawet mieć te same nazwiska kiedy wreszcie otrzymasz ten list. Obaj są również zmiennokształtnymi Alfami. Nie polecam szukania ich, z powodu Abernathych. W żadnym wypadku nie powinnaś próbować zlokalizować, lub skontaktować się z kimkolwiek z rodziny twojego ojca, nawet jeśli ich odnajdziesz. Zrobienie tego może doprowadzić do twojego porwania. Chciałabym móc z tobą być, by pomóc ci przejść przez życie, zwyczajne przeszkody i te związane ze zmiennokształtnością. Kocham twojego ojca całym sercem. Wiem, że zabiera mnie choroba duszy i nic nie mogę z tym zrobić. Kocham go tak bardzo, że nie mogę bez niego żyć. On jest tak samo częścią mnie, jak ja jestem częścią jego. Zakochałam się w nim od pierwszego
wejrzenia. To nie jest głupia bajeczka. Był taki przystojny. Pracował w restauracji w Spokane jako kelner i w chwili, gdy go zobaczyłam, wiedziałam, że jest moim Jedynym, a także, że jest zmiennokształtnym. Zaciągnęłam go do alejki na tyłach restauracji. Nie wiem kto był bardziej zszokowany, ja czy on. Ale właśnie tam go oznaczyłam i poszliśmy do mnie. Następnego dnia wzięliśmy ślub. Dałam moje obrączki Carli, by ci je przekazała. Należały do matki twojego ojca i spoczywały na moim palcu. Przy odrobinie szczęścia, któregoś dnia Liam będzie w stanie cię odnaleźć, jeśli już tego nie zrobił. Proszę, nie bądź na niego zła. Zrobił to, co jak myśleliśmy było najlepsze, by cię ochronić. Kocham Carlę jak siostrę i wiem, że cię kocha, i będzie dla ciebie dobrą matką. Nie mogłabym prosić o lepszą osobę, by cię wychowała, jako że ja nie będę mogła tego zrobić, a nie mogę ryzykować odnajdywaniem kogoś z mojej rodziny, by cię oddać. Mogą czuć się zobowiązani paktem krwi i oddać cię Abernathym. Proszę, jak tylko to przeczytasz, powiedz jej albo jeśli chcesz, pozwól jej to przeczytać, że nie jestem w stanie wyrazić mojej wdzięczności za to co zrobiła dla nas i dla ciebie. Kiedy leżę i piszę to, ty leżysz obok mnie, mając jedynie sześć dni. Jesteś pięknym dzieckiem. Mam nadzieję, że twoje niebieskie oczy nie zmienią koloru. W twojej twarzy widzę twojego ojca, mimo iż Carla twierdzi, że wyglądasz jak ja. Wydaje mi się, że jest zła na twojego ojca, bo odmawia mówienia o nim. Zrobił to, co musiał zrobić. Mimo iż Carla w to nie wierzy, mam dziewięćdziesiąt sześć lat, a wyglądam jakbym podchodziła pod trzydziestkę. Twój ojciec pół roku temu miał sto sześćdziesiąt cztery lata. Wyglądał jakby był po trzydziestce. Urodziłam się tu w Stanach, w Maine, na terenach Klanu. Twój ojciec urodził się w Irlandii. Mówię ci to, bo wktótce zauważysz, że twój proces starzenia zacznie zwalniać. Wszyscy będą ci zazdrościli pięknego wyglądu. Ale prawda jest taka, że jako zmiennokształtna, nawet jeśli się nie zmienisz, będziesz miała wiele ich cech, siłę fizyczną, wyostrzone zmysły i długie życie. Proszę, unikaj rozpowszechniania swojego dziedzictwa. To może wywołać pytania na twój temat, przyciągnąć uwagę ludzi, których musisz unikać. Najprawdopodobniej rzadko będziesz chorować, jako dziecko. Jestem coraz bardziej słaba. Jest tyle rzeczy, które muszę ci powiedzieć, te normalne matczyne rzeczy i te związane ze zmiennokształtnymi, a w tej chwili nie potafię myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, jak spokojnie wyglądasz leżąc tu obok mnie. Kiedy łaskoczę twoją dłoń palcem, twoje paluszki łapią mnie i trzymają mocno. Marzę jedynie, by móc trzymać cię tak mocno przez całe twoje życie.
Proszę, żyj z honorem i prawością. Niektórzy mogą przeklinać twojego ojca i mnie za to, co zrobiliśmy, ale pakt krwi nie ma swojego miejsca w dzisiejszych czasach. Nie znam nikogo, kto zgodziłby się dzisiaj na tak skandaliczny plan, jednakże niektórzy będą czuć się związani honorem, by trzymać się tego dla zasady. Proszę, nie darz swojego ojca nienawiścią. Kocha cię równie mocno, jak ja. Wiem, że nieważne gdzie jest, jego serce krwawi za nas oboje. Pamiętaj, że czasami najsilniejsze rodzinne więzy są tymi, które się wybiera, a nie tymi wiążącymi cię przez krew, czy nazwisko. Kochaj szaleńczo, śmiej się, baw się często i mocno. Życie jest zbyt krótkie, nawet dla nas, którzy zostaliśmy pobłogosławieni długim spacerem po tej ziemi, by nie bawić się przynajmniej tak bardzo, jak się pracuje. Pamiętaj, że cię kocham. Mam tylko nadzieję, że wybaczysz nam wybory, których dokonaliśmy. Chcieliśmy dla ciebie wszystkiego co najlepsze. Kocham cię i ściskam z całego serca, Mama *** Elain leżała w ramionach Brodey'ego i wpatrywała się w zdjęcie. "Była piękna." Powiedział Brodey. Elain przytaknęła. "Tak, była." "To jedynie ich zdjęcie, jakie masz?" Elain kolejny raz przytaknęła.
"I tylko na tym jest wyraźnie widoczna. Mam z nią jeszcze dwa, ale nie można za dobrze rozpoznać jej twarzy. Mama zawsze mówiła, że mam jej oczy, ale byłam tak mała kiedy umarła, że jej nie pamiętam." Zamknęła oczy i znowu zaczęła płakać. Czy kiedyś wreszcie przestanie? Czuła się jakby w ciągu ostatnich paru godzin wypłakała morze łez. Usłyszeli delikatne pukanie do drzwi. Otworzyły się i stanęli w nich Ain i Cail. Brodey przywołał ich ruchem ręki. Cail zamknął za sobą drzwi i obaj podeszli do łóżka. Brodey podał Ainowi list. Przytrzymał go tak, by zarówno on, jak i Cail mogli go przeczytać. Kiedy skończyli, spojrzeli na zdjęcie. "Jesteś do niej bardzo podobna." Powiedział Ain. "Tak." Zgodził się Cail. "Jak dwie krople wody." "Tak właśnie powiedział ten mężczyzna w steakhousie." Przyznała Elain, nim uświadomiła sobie, co zrobiła. Skrzywiła się w duchu. O kurwa. Zaraz się zacznie. Zapytali jednocześnie. "Jaki mężczyzna?" Czując się trochę winna, opowiedziała im o swoim spotkaniu w steackhousie. Potem wzięła zdjęcie od Caila i wstała. "O kurwa!" "Dziecinko." Ostrzegł Ain. "Język." Uniosła fotografię, machając nią przed nim. "To on! To ten mężczyzna!" Serce jej waliło. "Mogłabym przysiąc, że to ten sam mężczyzna!" Ain zmarszczył brwi i wziął od niej zdjęcie, by móc się mu bliżej przyjrzeć.
"Jesteś absolutnie pewna?" "Tak!" Brodey skrzywił się. "Wychodzi na to, że jest w mieście. Myślę, że musimy wziąć Marka i odnaleźć tego gościa." Ain przytaknął. "Na początek wróćmy do Carli, wlejmy w siebie trochę alkoholu i poznajmy jej opowieść." Elain ponownie spojrzała na zdjęcie, ale kiwnęła głową. "Podoba mi się ten pomysł." Powiedziała łagodnie. "Znaczy się, alkohol, Wydaje mi się, że dzisiaj naprawdę tego potrzebuję." *** Kiedy wszyscy rozsiedli się w salonie z wybranymi przez siebie napojami, przemówił Ain. "Carla, mogłabyś nam opowiedzieć co się stało? Od początku?" Elain milczała. Nie miała w ogóle pojęcia jak przyswoić nowe informacje. Jej mama sączyła rum z Colą, którą Cail wedle tego, co powiedział, zmieszał ze sporą ilością rumu. "Wydaje mi się, że najlepszym momentem, by zacząć jest ten, gdy Maureen i Liam pojawili się niespodziewanie późnym wieczorem w moim mieszkaniu w Tampa. Na początku nie rozumiałam, o czym mówili. Gadali od rzeczy, ale widziałam, że oboje byli przygnębieni." Wzięła kolejny łyk swojego drinka.
"Przygnębieni to nie do końca odpowiednie słowo. Przerażeni. Zmartwieni. Mówił jakieś szalone rzeczy o tym jak muszą chronić dziecko. Że ktoś będzie ich ściągał z powodu ich maleństwa. Potem powiedział, że musi iść porozmawiać z Charlesem i Ellie Lyallami." Wszyscy trzej Lyallowie ożywili się na to stwierdzenie. "Jesteś pewna?" Zapytał Ain. "Wspomniał naszych rodziców po imieniu?" Carla zamrugała oczami. "Waszych rodziców?" Ain przytaknął. "Byli naszymi rodzicami. Ale jesteś pewna, że wymienił ich imiona?" "Tak. Umówił się z nimi na spotkanie tamtego wieczora i wyszedł, żeby z nimi porozmawiać. Po tym nigdy więcej go nie widziałyśmy. Miał zostać na noc w hotelu, bo obawiał się wrócić do mojego mieszkania częściej, niż to było konieczne. Pierwotny plan polegał na tym, że on albo Lyallowie zadzwonią do nas, by powiedzieć gdzie spotkamy się z nimi następnego dnia. Mieli znaleźć bezpieczne miejsce dla Maureen i dziecka, a on miał dołączyć do nich tak szybko, jak będzie wiedział, że są bezpieczni. Następnego dnia dowiedział się, że Charles i Ellie zginęli w wypadku samochodowym. Podejrzewał, że ktoś musiał ich zamordować. Bał się wrócić do mojego mieszkania. Zadzwonił i powiedział, że nie chce, by "oni" znaleźli przez niego Maureen." Ręce jej drżały. "Wtedy nie wiedziałam kim dokładnie są "oni", ale on bardzo bał się o Maureen. Po rozmowie z Maureen nie miałyśmy od niego już żadnych wieści. Powiedział, że musi zniknąć dla ich bezpieczeństwa, jej i dziecka." Ogłuszona Elain słuchała, ale się nie odzywała. Nie mogła mówić. Zresztą i tak nie wiedziała, co powiedzieć. Kolejny raz spojrzała na zdjęcie w swojej dłoni.
Głos Aina brzmiał smutno. "Podejrzewaliśmy, że to nie był tylko wypadek samochodowy. Nie mieliśmy pojęcia, że to Liam miał się z nimi spotkać. Zadzwonili dzień przed śmiercią i chcieli z nami porozmawiać. Wiedzieliśmy co robili, ale nigdy z nimi o tym otwarcie nie rozmawialiśmy. Pozwalaliśmy im przyprowadzać tu na ranczo różne osoby, zazwyczaj na kilka dni. Mieszkamy na odludziu. Ciężko się do nas podkraść." "Czym się zajmowali?" Zapytała go Carla. "Pomagali w ucieczce ludziom, w większości kobietom i czasami ich dzieciom. Czasami zmiennym kobietom, czasami ludzkim. Nie tylko wilkom, ale i innym rasom." Elain wreszcie odzyskała głos, przez chwilę wzięło nad nią górę dziennikarskie zaciekawienie. "Kto uciekał?" "Zazwyczaj inni zmienni." Powiedział Brodey. Nie wszystkie Klany, czy rasy zmiennych są jak nasze, skarbie. Parę z nich wciąż aranżuje małżeństwa, nie licząc się z uczuciami innych. Jak Abernathy. Niektórzy nawet uprowadzają partnerów. Nasi rodzice pomagali w ucieczce. Zdarzało się to rzadziej, niż w przeszłości, ale wciąż pomagali ludziom." W pomieszczeniu zapadła cisza, a Elain starała się to wszystko przetrawić. Wreszcie, odzyskała głos. "Cail, czy to o tym ty i Brodey mówiliście wtedy w ciężarówce?" Nagle coś jej przyszło do głowy. "Nie powiedzieliście mi wszystkiego, prawda? Powiedzieliście, że takich rzeczy nie robi się od kilku dekad." Mężczyźni spojrzeli po sobie. Ain, wyglądający na dalekiego od zadowolenia, odezwał się tonem Alfy. "Powiedzcie nam co mówiliście, chłopcy."
Brodey potarł twarz dłońmi. "Kurwa." Spojrzał na Aina. "Nie powiedzieliśmy jej o bazyliszkach, dobra? Mówiliśmy tylko o wilkach." "Ta sprawa z bazyliszkami wynikła w Yellowstone kilka lat temu." Powiedział, marszcząc brwi Ain. "A nie dekady temu." "Że co?" Wtrąciła się Elain. "Jakie bazyliszki?" Cail pokręcił głową, kierując swoje słowa do Aina. "Właściwie mówiłem o polityce Klanu. My –" "Hola, stop!" Powiedziała Elain, uciszając swoich mężczyzn. Łypnęła na Brodey'ego i Caila. "Czy wy dwaj mnie okłamaliście?" "Nie!" Powiedzieli zgodnie. Dokończył Cail. "Skarbie, nie możemy cię okłamać. Już ci to powiedzieliśmy. Staraliśmy się nie zrzucać na ciebie więcej, niż byłaś w stanie znieść." "No to czym do kurwy nędzy jest bazyliszek?" Ain syknął zdenerwowany, gdy powiedziała słowo na "k", ale najwyraźniej w świetle obecnych okoliczności był gotów przymknąć oko na jej przeklinanie i tylko krzywo na nią spojrzał. Brodey prychnął. "Jest spieprzonym pod względem wyglądu kurczakiem." "Odbiegamy od tematu." Powiedział Ain. "Zanim weźmiemy się za sprawę z bazyliszkami i opowieścią z Yellowstone, dokończmy historię Liama i naszych rodziców." "Co za sprawa z bazyliszkiem?" Wrzasnęła Elain. "I co do cholery ma z tym wszystkim wspólnego Yellowstone?"
Ain spokojnie wziął jej dłoń w swoją. "Już dobrze, skarbie. Obiecuję, że szybko do tego dojdziemy. Zmierzmy się na razie z jednym. Proszę? Mamy wiele do odkrycia. Nie jestem nawet pewien, czy uda nam się to dzisiaj zrobić. Burcząc, ostatecznie kiwnęła głową. "Dobra." Ain spojrzał na Carlę. "Więc podsumujmy. Liam i Maureen pojawili się pewnego dnia u ciebie w domu. Liam powiedział, że ma się spotkać z naszymi rodzicami. Następnego dnia nasi rodzice zginęli, a on zniknął po telefonie do Maureen." Carla przytaknęła. Ain przez chwilę to rozgryzał. "Myślisz, że miał coś wspólnego ze śmiercią naszych rodziców?" Carla stanowczo pokręciła głową. "Nie. Jestem skłonna się założyć, że nie. Był miłym mężczyzną. Dobrym człowiekiem. Znałam ich oboje, nim wyjechałam do Spokane. Uwielbiał Maureen. Widziałam jak bardzo bolało go to, że musiał ją opuścić, mimo że byłam wtedy na niego o to wściekła. Mógłby zabić, by obronić ją, lub dziecko, ale nie zraniłby kogoś mając złe zamiary. Nie wierzę w to." "Przez te lata inaczej o nim mówiłaś." Rzekła Elain. "Powiedziałaś, że był draniem przez to, że zostawił nas, gdy dowiedział się, że jestem dziewczynką. Opisywałaś go jako nieroba i że moja mama była święta, że w ogóle za niego wyszła." Carla wzięła sporego łyka swojego drinka.
"Wiem. Przepraszam za to. Kochanie, przekonywałam siebie, że ci cali zmiennokształtni nie istnieją. Zrobiłam, co mogłam, byście ty i Maureen były bezpieczne. Twoja matka umierała, a ja nigdy nie spodziewałam się, że będę miała dziecko. Kochałam twoją mamę jak siostrę, a ciebie kocham bardziej, niż kogokolwiek innego na świecie. Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej prawdy. Naprawdę uwierzyłabyś mi, gdybym powiedziała ci to, nim spotkałaś Aina, Brodey'ego i Caila, i zobaczyłaś, co mogą?" "Ja –" Przerwała i zastanowiła się nad tym. Uwierzyłaby? Szczerze? Raczej zabrałabym ją do lekarza i kazała zbadać, czy nie ma Alzheimera. "Nie, zapewne bym nie uwierzyła." Przyznała łagodnie Elain. Ain delikatnie ścisnął dłoń Elain, by ponownie ją uciszyć. "Carla, co jeszcze mówili Liam i Maureen? Kiedy zobaczyłaś, że jesteśmy trojaczkami, dziwnie zareagowałaś." "Maureen kazała mi obiecać, że jeśli kiedykolwiek Elain zacznie, no wiecie, objawiać te wilcze oznaki, to mam cię odnaleźć. Powiedziała, że ty i twoi bracie mieszkacie w Arcadii. Że jeśli zacznę rozpytywać, to ktoś będzie was znał, lub o was wiedział i będzie mógł znaleźć was dla mnie. Mówiła, że będziecie w stanie ją ochronić. Ja po prostu..." Carla drżącymi dłońmi uniosła do ust drink. "Szczerze mówiąc, wyrzuciłam z głowy wasze imiona. Przez wiele lat przekonywałam się, że to, co pokazali mi Maureen i Liam to jakiś sen na jawie albo koszmar. Maureen zachorowała, gdy odszedł Liam. Byłam zbyt zajęta pracą i opieką nad nią, by myśleć o czymkolwiek innym. Nie wspominając o wszystkich formalnościach związanych z adopcją. Uczyniła mnie matką zastępczą Elain natychmiast po jej urodzeniu. Maureen wiedziała, że umiera, nawet mimo tego, że lekarze nie potrafili powiedzieć dlaczego. Kiedy tylko Elain się urodziła, to nawet nie próbowała utrzymywać się przy życiu. Nagle zostałam samotną matką z dzieckiem. Ostatnią rzeczą, o jakiej chciałam myśleć było to całe szaleństwo związane z wilkami."
Dłonie Carli wciąż drżały, gdy opróżniała szklankę. Cail wstał, podszedł do niej, zabrał jej szklankę i poszedł do kuchni zrobić jej nowego drinka. Oczy Carli błyszczały od łez. "Przepraszam." Kontynuowała. "Zrobiłam najlepsze, co mogłam. Maureen dotarła do punktu, gdzie odmawiała pomocy lekarskiej i zmizerniała. Kiedy lata mijały, a Elain dorastała, jak każda normalna dziewczynka w jej wieku, łatwiej było mi udawać, że to całe wilcze zdarzenie nigdy się nie wydarzyło. Że sobie je wyobraziłam." "Pytałaś, czy ją oznaczyliśmy." Zwrócił uwagę Ain. "Maureen powiedziała mi o tym pierwszej nocy. Kiedy czekałyśmy na telefon od Liama. Pokazała mi znak na ramieniu i powiedziała, że wilki tak robią, gdy się...parują. Powiedziała, że to łączy ich ze sobą na zawsze. Powiedziała mi, że najpierw oznaczyła Liama, a potem on ją." Cail wrócił ze świeżym drinkiem i podał jej go. "Dziękuję." Wzięła kilka długich łyków i kontynuowała. "Powiedziała mi, że w rodzinie Liama istnieje bardzo stary pakt krwi. Jakaś rodzina Abernathy chce dziewczynki Liama, ponieważ on jest pierwszym od tamtego czasu Alfą w swojej rodzinie. Powiedzieli, że to właśnie dlatego do mnie przyjechali. W Spokane zrobili badanie i dowiedzieli się, że Elain jest dziewczynką i wiedzieli, że muszą się ukryć." "Skąd znałaś Maureen?" Zapytał Cail. "Liam nie bał się, że znajdą przez ciebie Maureen?" Carla pokręciła głową. "Przez parę lat pracowałyśmy razem w Spokane i stałyśmy się naprawdę dobrymi przyjaciółkami. Potem ja przeniosłam się za pracą do Tampa. Po kilku miesiącach straciłam z nią kontakt. Nie było internetu, ani Facebooka. Cholera, nie mieliśmy nawet komórek. Wysłałam jej list, a poczta go zwróciła, bez nowego adresu do korespondencji. Próbowałam do niej zadzwonić, ale numer był nieosiągalny. Zadzwoniłam do mojej starej pracy. Powiedzieli mi, że Maureen wyjechała bez żadnych informacji i żaden z moich byłych kolegów z pracy nie wie gdzie się przeniosła. Byłam w szoku kiedy pojawili się na moim progu w Tampa."
"To zrozumiałe." Powiedział Ain. "Przyjechali do ciebie, bo wiedzieli, że mogą ci ufać. Bez wątpienia słyszeli o naszych rodzicach i o tym, co robili. Zostało im albo to albo uciekanie z ciężarną żoną, a potem dzieckiem, a nie on chciał w ten sposób ryzykować ich życia." "Tak, dokładnie." Zgodziła się Carla. "To właśnie mi powiedziała." Elain spojrzała na zdjęcie. To wszystko wyjaśniało. To wyjaśniało, dlaczego zareagowała tak, a nie inaczej na mężczyznę w steakhousie. On jest moim ojcem. "Co to oznacza?" Zapytała cicho Elain. "Jestem...jestem zmiennokształtną? Jestem wilkiem, tak jak wy?" Mężczyźni wymienili pełne skruchy spojrzenia. "Co?" Zapytała. "Co wiecie?" Odezwał się Ain. "Podejrzewaliśmy, bazując na paru rzeczach, ale na początku nie mieliśmy pojęcia. Byliśmy tak szczęśliwi, że cię znaleźliśmy, że nigdy nie myśleliśmy by zastanawiać się nad tym, czy jesteś zmienną, czy nie. Przyjmowaliśmy, że nie. To, że ktoś jest z rodu zmiennych wcale nie oznacza, że może się zmieniać. Kiedy zobaczyłem twój akt urodzenia i nazwisko ojca, wykonałem parę telefonów." Spojrzał na braci. "Myśleliśmy, że możesz być zmienną." "Od jak dawna to podejrzewaliście?" Zapytała cicho. "Niedługo." Odparł Ain. "Podejrzewamy, że tej nocy, gdy gonił cię Brodey mogłaś prawdopodobnie się zmienić. Ale żaden z nas nigdy nie widział cię w zmienionej formie." Sądząc po cichym tonie jego głosu podejrzewała, że sądził, iż zapewne wybuchnie złością za to, że nic jej nie powiedzieli.
W innych okolicznościach tak by pewnie zrobiła. Jednakże dzisiaj Elain czuła się zbyt wyczerpana i wyprana emocjonalnie, by wpadać w złość. Opróżniła swoją szklankę. "Mogę jeszcze jeden?" Zapytała cicho Caila. Skoczył, by zabrać od niej szklankę. "Oczywiście, kochanie." Kiedy poszedł, spojrzała najpierw na zdjęcie rodziców5, a potem na swoją mamę. "Nienawidzisz mnie?" Zapytała Carla. "Nie!" Powiedziała Elain i tak czuła. "Kocham cię. Jesteś moją mamą." Carla wpatrywała się w swojego drinka. "Nigdy nie wierzyłam w tą całą zmiennokształtność." Powiedziała raz jeszcze. "To nie miało sensu. Wielokrotnie o tym myślałam, ale nie mogłam w to uwierzyć. Kiedy lata mijały, a ty nie objawiałaś żadnej tego oznaki, wmówiłam siebie, że to nie było prawdziwe. Że wyśniłam to sobie albo wyobraziłam. Nigdy nie myślałam –" "Już dobrze." Powiedział łagodnie Ain. "Rozumiemy." Carla spojrzała na niego, na jej twarzy nagle pojawiła się złość. "Nie, chyba nie! Patrzyłam, jak umiera moja przyjaciółka! Przejęłam odpowiedzialność za wychowanie jej dziecka. Jej ojciec zniknął, a ja podejrzewałam, że nigdy nie wróci. To całe szaleństwo, które mi pokazała i przekazała, to było po prostu za dużo." Uniosła szklankę i wypiła resztę drinka. Spojrzała na Brodey'ego.
5 Ogłaszam konkurs – kto pierwszy zgadnie ile razy w ciągu tych ostatniego rozdziału Elain patrzyła na zdjęcie rodziców, otrzyma nagrodę niespodziankę. Dla ułatwienia dodam, że przedział to od 50 do 100
"Chciałam nienawidzić Liama. Polubiłam go, gdy zobaczyłam go pierwszy raz. Zdawał się miłym facetem, przystojnym, bardzo słodkim. Kiedy znałam ich w Spokane, zawsze zazdrościłam Maureen. Marzyłam o takim mężczyźnie dla mnie. A potem musiałam przejść przez wczesne lata Elain, martwiąc się, że ktoś z rodziny Maureen pojawi się i będzie próbował mi ją odebrać. Kochałam ją, jakby była moim własnym dzieckiem. Ona była moim dzieckiem. Moją córką. Moją małą dziewczynką. Jeśli Liam by wrócił, to wiedziałam, że nie będzie mógł mi jej zabrać. A przynajmniej nie pozwoliłabym mu jej sobie odebrać bez walki. Obawiałam się nawet spotykać z facetami, którzy okazywali zbyt duże zainteresowanie tym, że mam córkę. Zawsze zastanawiałam się "co jeśli". Co jeśli był to ktoś, kto miał coś wspólnego z tą szaloną historią o pakcie krwi i będzie próbował znaleźć Elain?" Wybuchnęła płaczem. Elain usiadła przy Carli i przytuliła ją. Cail przyniósł Elain drinka i usiadł na przeciwko niej. Podniosła go i wypiła parę łyków. "Co było w liście?" Zapytała nieśmiało Carla, kiedy już nad sobą zapanowała. Ain podał go Elain, która przekazała go Carli. Siedzieli tam wszyscy, czekając aż skończy czytać. Kiedy tak się stało, Carla spojrzała na nich. "Mogę jeszcze jednego drinka?" Zapytała łagodnie. "Ja też poproszę." Powiedział Ain. Cail podniósł się, by je przygotować. "Zapowiada się długa noc." Rzekł Ain.
Rozdział 4 Cail wrócił z drinkami. Podał jeden Ainowi, jeden Carli, a Elain kolejny rum z Colą. 6 Elain opróżniła połowę szklanki dwoma sporymi łykami. Siedzieli tam, w ciszy starając się ogarnąć wszystkie informacje, jakie przekazała im Carla, tak samo jak treść listu Maureen do Elain. Pierwszy odzyskał głos Ain. "Jakie są szanse?" Spojrzał na wszystkich. "Jakie są szanse, że znajdujemy nie tylko inną zmiennokształtną jako naszą partnerkę, ale że jest zrodzona z dwojga zmiennych Alf i nie miała pojęcia, że jest zmiennokształtną?" Brodey prychnął i wskazał kciukiem przez ramię na korytarz prowadzący do sypialni Micaha i Jima. "Takie same jak to, że dwóch heteroseksualnych facetów jest partnerami. Chce ktoś iść ze mną i kupić zakłady lotka za paręset dolarów? Może wygramy kumulację." "Zdaje się, że faktycznie mamy farta." Zgodził się Cail. Spojrzał na Aina. "Chyba trzeba wykonać jeszcze parę telefonów. Czas wdrożyć w to Daniela, Callie i Linę." "Lina jest w Brukseli, załatwia jakieś sprawy." Powiedział Brodey. "Nie wiem jak złapać z nimi kontakt. Spróbuję później. Tam jest chyba teraz środek nocy." Elain nawet nie próbowała zrozumieć, o czym mowa. W tamtej chwili czuła się zbyt ogłuszona nowymi informacjami. Wzięła kolejny łyk. Niestety, nie czuła się jeszcze zamroczona. "Ten był prawie wystarczająco mocny." Powiedziała beznamiętnie Cailowi. "Zrobię ci inny, jak skończysz ten. Nie chcę, żebyś potem źle się czuła." Przełknęła resztę, beknęła i podała mu szklankę. 6 Nie ma to jak stara, dobra libacja
"Jeszcze jeden, panie barman. Proszę?" Z westchnięciem wziął od niej szklankę i wrócił do kuchni, Elain próbowała zastanowić się nad tym, jak powinno brzmieć jej następne pytanie, kiedy usłyszeli coś, co brzmiało jak kilka wjeżdżających na podwórze samochodów. Zanim Brodey zdążył dojść do drzwi, te otworzyły się. Wpadła przez nie rudowłosa kobieta w zaawansowanej ciąży, jej uśmiech rozszerzył się, kiedy zauważyła Brodey'ego. "Brod!" Otworzyła szeroko ramiona i podreptała do niego. Wyglądał na zaskoczonego, widząc ją, ale roześmiał się i uniósł ją do góry i bez problemu zakręcił się z nią dookoła. Złożył na jej policzku pocałunek. "Kurde! Właśnie o was rozmawialiśmy. Myślałem, że jesteście w Brukseli." Poklepał jej brzuszek. "A kiedy zaszłaś w ciążę? Wyglądasz wspaniale!" "Dzięki." Powiedziała, gładząc się po brzuchu. "Ale to bliźnięta. Wiesz, podwójna przyjemność." Roześmiała się. "I podwójne kłopoty." "Gratulacje!" Elain poczuła jak narasta w niej instynktowny warkot. Zanim Ain zdążył ją złapać, wstała z kanapy i ruszyła w ich stronę. Ciężarna, czy nie, żadna kobieta nie będzie tak dotykać jej partnera!7 Była już gotowa do wymachu, gdy kobieta zauważyła ją. Na jej twarzy pojawił się szeroki, promienny uśmiech. "Elain!" Pisnęła radośnie, jakby były dawno nie widzącymi się przyjaciółkami. Elain nie wiedziała jak zareagować, kiedy rudowłosa rzuciła się na nią i obdarzyła największym niedźwiedzim uściskiem w jej życiu. Elain poczuła nagłą falę radości. Musiała pochodzić z tej obcej kobiety, bo nie czuła niczego, oprócz radości.
7 Buahahaha, gdzieś już to widziałam :D:D i to nie raz i nie dwa ^^
Niepewna siebie Elain rozluźniła pięść i spojrzała ponad ramieniem kobiety na Brodey'ego, który stał i śmiał się do rozpuku. "Elain, chciałbym ci przedstawić naszą przyjaciółkę i Jasnowidza swojego flagyer, na równi z częściową Boginią i honorowym wilkiem, Linę Zaria-Alexandr." W drzwiach stanęło dwóch seksownych mężczyzn o identycznym wzroście i budowie. Jeden blady blondyn z niebieskimi oczami, drugi ciemniejszy z brązowymi włosami i bursztynowymi oczami. "A to są Jan i Rick Alexandr, jej partnerzy." Dodał Brodey. Elain poczuła nagle jak opuszcza ją instynkt terytorialny. Oddała uścisk. "Um, cześć? Miło cię poznać?" Elain nie miała pojęcia jak zareagować. Lina trzymała ją na długość ręki. "Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wreszcie po całym tym czasie cię poznałam!" Pisnęła i zagarnęła Elain w kolejnym uścisku. Elain ogarnęły kolejne fale radości. Elain nie zrozumiała lekko enigmatycznego komentarza Liny, ale przytuliła ją i ponownie spojrzała na Brodey'ego. Przypomniała sobie, że widziała ich nazwiska na weselnej liście gości, ale nic poza tym. Cail w tym momencie wrócił z drinkami. "O, hej! Lina, co wy tu robicie? Kurde, dziewczyno, spójrz na siebie!" Lina odwróciła się i otrzymała buziaka w policzek, bez puszczania Elain. "Praca Jasnowidza nigdy się nie kończy, a my wszyscy musimy pogadać." Zanim wypuściła Elain, szepnęła jej do ucha. "Gratulacje! Tak bardzo się cieszę, że wreszcie cię znaleźli!"
Elain stała, całkowicie oszołomiona. Cail wreszcie podał Elain drinka i otrzymał od Liny uścisk. Elain szybko opróżniła i podała mu ją. "Jeszcze jeden, proszę." Powiedziała. Ain stanął za nią i położył dłoń na jej ramieniu. "Pozwolę ci na jeszcze jeden, bo to był dodatkowy szok." Powiedział. "Ale nie chcę, byś była pijana. Wciąż mamy wiele do obgadania." Nawet by się z nim o to nie spierała. "Jasne." Śmiejąc się, Cail wziął od niej szklankę i wrócił o kuchni. Do domu weszło jeszcze dwóch mężczyzn, obaj zostali powitani przez Brodey'ego i Aina. Zack i Kael, obaj przystojni i najwyraźniej w związku, byli częścią tego obwoźnego cyrku, który pojawił się u nich na progu. "Czy ktoś mógłby mi pokrótce wyjaśnić, co się tu dzieje?" Zapytała Elain. Ain ścisnął jej ramię. "Najpierw się napij, skarbie. Będziesz go potrzebowała. Zaufaj mi." *** Carla siedziała, najwyraźniej w stanie dogłębnego szoku albo upojenia alkoholowego, sądząc po braku komentarzy i sposobie, w jaki wpatrywała się w nowo przybyłych. Kiedy tylko Lina i jej mężczyźni rozładowali swoje samochody i umieścili swoje rzeczy w dwóch pokojach gościnnych, wszyscy zebrali się w salonie. Lyallowie zaserwowali Elain i Carli skróconą wersję historii o tym, jak to Lina i jej drużyna spotkała Brodey'ego, Caila i Micaha podczas Zgromadzenia zmiennych w Yellowstone parę lat temu, a wkrótce potem w podróży do Europy.
A Elain otrzymała odpowiedzi na jej pytania o bazyliszki. Elain wolała skupić się na tej historii, a nie na szalejących i mnożących się w jej głowie pytań na swój własny temat. Skupianie się na własnej przeszłości i możliwości, że była tak samo jak jej mężczyźni wilczą zmienną oznaczało używanie szarych komórek, których wolała poświęcić na łatwiej przyswajalne informacje. Jak na przykład w jaki sposób przekonać Aina, by pozwolił jej na kolejny i o wiele mocniejszy drink. Nie piła za dużo, ale nie sądziła, by była na tyle pijana, by poradzić sobie z tym całym gównem. Jeszcze. *** Marston nie cierpiał Florydy. Nie cierpiał w niej wszystkiego. Nie cierpiał pogody, nie cierpiał ludzi, nie cierpiał kierowców, a szczególnie nie cierpiał tej zapadłej dziury, Arcadii. Wiedział, gdzie zatrzymała się ta Pardie, wiedział również z kim. Problem polegał na tym, że nigdy nie podróżowała do miasta sama, a każdy wilk, czy zmienny był albo przyjacielem albo dalekim krewnym Lyallów, przez co nie miał do kogo się zwrócić o pomoc. To, że Lyallowie mieszkali na odludziu wcale nie pomagało, nie mówiąc o tym, że zmniejszało szanse, by podkradł się niezauważonym. Nie, nie mogli mieszkać w pierdolonym mieście, gdzie z łatwością by się wmieszał. Tyle lat ją tropił. Rozwścieczało go to, że dosłownie tracił szansę, by ją złapać. Nie miał żadnych szans w starciu z jej partnerami. Trzy Alfy kontra on? Taa, racja. Wypatroszyliby mnie, nim zdążyłbym mrugnąć. Nie mógł też dalej zabijać zmiennych. W końcu zabrakłoby mu szczęścia. Nie mógł również ściągnąć bazyliszków, by pomogły mu bez wykorzystania tego przeciwko niemu. Jego jedyni dwaj sojusznicy byli już martwi.
Cholerne dranie. Nie mógł pozwolić, by jakiś inny bazyliszek dowiedział się o pakcie krwi. Zwróciliby się przeciw własnemu rodzajowi, by zdobyć przewagę, a co dopiero na wilczych zmiennych. Wciąż nie był bliższy odnalezienia Tablicy Pęt, niż był dekady temu. Tablica pozwoliłaby mu rządzić. Albo dałaby mu władzę, jakiej potrzebował nad bazyliszkiem albo mógłby zażądać tylu pieniędzy, by starczyło mu na długie, długie życie. Kiedy stało się jasne, że musiał przystopować na chwilę z bazyliszkami, a przynajmniej do czasu, aż te głupie smoki i wiedźmowata Jasnowidzka przestaną go tak bardzo szukać, skupił się na wypełnieniu paktu krwi w staromodny sposób, dzięki pracy detektywa. Rodolfo Abernathy nie będzie dłużej tolerował przeszkód. Marston otrzymywał od Abernathy'ego ostrzeżenia, że jeśli będzie zbyt długo zwlekał, ten zwyczajnie wyciągnie go z kryjówki. A Marstonowi raczej podobała się jego kryjówka, nieważne jak byłaby stara. Może nie powinien zabijać Charlesa i Ellie Lyallów. Może powinien pozwolić Pardiemu się z nimi spotkać. Wtedy mógłby dorwać dziecko. Ale spanikował, martwiąc się, że powiedzą swoim przeklętym synom, by ukryli Maureen tak dobrze, by nie można jej było wyśledzić. Wiedział, że dziecko, które nosiła Maureen to dziewczynka. Z jakiego innego powodu mieliby uciekać i się kryć? Skąd miał wiedzieć, że Liam nie wróci do swojej partnerki? Wtedy ten plan wydawał się dobry. Ale przeklął swoje szczęście, kiedy patrzył jak następnego wieczora Liam wsiada do samolotu do Ontario. Sam. Myślał, że ten przeklęty smoczy Jasnowidz w Yellowstone odpowie na jego pytania gdzie jest przeklęty szczeniak dziwki Liama albo czy w ogóle jest. Całą wieczność zajęło mu dowiedzenie się kim jest partnerka Liama i odkrycie jej rodowodu. Jako że partnerka Liama była spokrewniona ze smokami, to zdawało się mieć sens. Smoczym Jasnowidzem okazała się być słaba, stara kobieta. Miał durne szczęście kiedy okazało się, że ona nie przejmuje się tym, że ją zabije. Co za świr chce umrzeć?
Nie chciał zabijać partnerek zmiennych. Ścinanie głów było pracochłonne i strasznie brudziło. Ale potrzebował informacji i najwyraźniej jedynym sposobem, by je uzyskać był stary, dobry niezawodny sposób – brutalna siła. Niestety, nie przekazali mu informacji, których już by nie miał. Nikt nie wiedział, gdzie zniknął Liam Pardie, ani czy w ogóle żył. Nie wiedzieli również o jego szczeniaku. A teraz utknął w tym wieśniackim miasteczku na całkowitym odludziu. Rozejrzał się po swoim gównianym pokoju hotelowym, trzecim jaki miał w ciągu ostatnich tygodni. Jak dotąd udawało mu się unikać innych zmiennych. Nie wiedział, którzy zmienni są sojusznikami Lyallów i musiał przyjąć, że wszyscy. Dorwanie Elain Pardie nie zapowiadało się na proste zadanie, ale przynajmniej przez to Rodolfo odczepi się od niego raz na zawsze i wreszcie będzie mógł wrócić do poszukiwań Tablicy. A zdobycie Tablicy Pęt doprowadzi go na szczyt łańcucha pokarmowego przeklętych zmiennych na dobre. W każdym razie przeklęty pakt krwi. Nie prosił się o swoją odpowiedzialność. Tkwił w tym przez swoje pochodzenie. Dlaczego to on miał stać na jego straży? I znowu, miał szczęście, że Rodolfo Abernathy nie rozerwał mu gardła za długi karciane kiedy miał możliwość. Parę dekad temu wreszcie udało mu się wszystko spłacić i pilnował się, by nie być im nic winnym, oprócz tego paktu krwi. Jutro się rozejrzy i zbada bardziej teren. Może jeśli będzie śledził ją wystarczająco długo, to uda mu się złapać ją samą.
Rozdział 5 Micah ledwie się poruszył. Rozważał wstanie z łóżka i ostrzeżenie wszystkich, że zbliża się Lina i jej chłopcy. Potem pomyślał, że skoro byli prawie jak rodzina, to nie ma to znaczenia. To z pewnością nie było warte wstania z wygodnego łóżka, gdzie był przytulony do Jima. Westchnął z zadowoleniem. Wciąż było mu ciężko, w pewien sposób, myśleć o Jimie jako o swoim partnerze, nawet jeśli każda komórka w jego ciele żyła tym faktem. Mój. To, że Jim był jego, a on był Jima zdawało się tak proste jak idea oddychania. Dlaczego? Miał nadzieję, że któregoś dnia pozna odpowiedź na to pytanie. Nie ważne dlaczego. Kael i Zack byli idealnym przykładem, mimo że obaj już wiedzieli, że są gejami kiedy stali się parą. A on nie był gejem, tak samo jak Jim. Oswojenie się z myślą, że miał mężczyznę za partnera stawało się coraz prostsze. Z całą pewnością nie narzekał. Usłyszał dochodzący z salonu hałas, kiedy Lina i jej paczka przyjechała i zostali wszystkim przedstawieni. W pewnej chwili przysnął. Chwilę później nie był pewien, co go obudziło. Nie miał również pojęcia jak długo spał, ale teraz był w pełni rozbudzony i wszystkie jego zmysły dostroiły się do dźwięków w domu. Słyszał ludzi cicho rozmawiających w salonie, ale nie był pewien kto jeszcze nie spał. To nie to go obudziło. Usiadł, zamknął oczy i skupił się. Wtedy właśnie uświadomił sobie co go obudziło. Ktoś szedł pieszo drogą. Samiec wilczego zmiennego. Alfa. Obcy, którego nie rozpoznał.
Micah wstał z łóżka i złapał spodnie. Jim, poruszony nagłym odejściem Micaha, zapytał półprzytomnie, "Co jest?" "Wstawaj. Teraz." Rzucił Jimowi spodnie. "Ktoś nadchodzi." W międzyczasie gdy Micah pobiegł do salonu, nieznajomy prawie stanął na ganku. Wszyscy spojrzeli na Micaha, który wyłonił się z korytarza, ale nie miał czasu na wyjaśnienia, bo usłyszeli pukanie do drzwi. Ain z reakcji Micaha musiał wyczuć, że coś jest nie tak. Wstał i ruszył do drzwi, mijając Micaha. "Co jest?" Zapytał go. "Zmienny. Nie wiem kto. To mężczyzna." Lina poczłapała do nich i odepchnęła mężczyzn z drogi. "Witaj, Micah. Otwórz te drzwi, na miłość boską." Otworzyła je szeroko i uśmiechnęła się do nowo przybyłego. "Witaj, Liamie. Cieszę się, widząc że dotarłeś tu bezpiecznie." Mężczyzna stojący tam i trzymający poniszczony plecak wyglądał na zaskoczonego widząc ją. Spojrzał z rezerwą na stojących blisko niej Micaha i Aina. "Witaj, Lina." "Liam?" Zapytał Ain. "Jak Liam Pardie? Ojciec Elain, Liam Pardie?" Liam kiwnął głową. "Tak." Micah wciągnął powietrze. "Liam Pardie?"
"Tak." Powiedziała Lina z kolejnym kiwnięciem. Podeszła Carla, z całkowitym szokiem na twarzy. "Liam!" "Witaj, Carla." Odparł mężczyzna. Lina złapała dłoń mężczyzny i wciągnęła go do środka. "Widzicie? Tożsamość potwierdzona. On nie jest niebezpieczny. A teraz odsuńcie się i pozwólcie mu wejść." *** Elain wstała, zaskoczona widokiem mężczyzny ze steackhousu stojącego w holu. Mężczyzny ze zdjęcia. Nie jakiś tam mężczyzna. Upomniała siebie. To jest mój ojciec. Niestety, zdołała jedynie wykrztusić, "Co?" Miała niezliczoną ilość pytań do zadania, rzeczy, o których myślała w przeciągu tych wszystkich lat. Niestety, z powodu szoku emocjonalnego nie potrafiła przypomnieć sobie ani jednego. Lina przywołała ją ręką. "Chodź tu, Elain."
Nie czując własnych nóg, Elain podeszła i spojrzała na mężczyznę. Na zdjęciu, które Maureen dołączyła do listu wyglądał identycznie jak teraz, stojąc przed nią i uświadomiła sobie, że od czasu, gdy zrobiono zdjęcie wyglądał, jakby wcale się nie zestarzał. Ain, Brodey i Cail próbowali stanąć między Elain, a nieznajomym. Lina im na to nie pozwoliła. "Przestańcie chłopcy. To jej ojciec. Odsuńcie się." Odepchnęła mężczyzn z drogi i pociągnęła Liama do salonu. "Wiesz Liam, zaczynałam myśleć, że nigdy tu nie dotrzesz." Powiedziała z uśmiechem. Elain i Carla podążyły za nimi. "Wiedziałaś, że nadchodzi?" Zapytała Elain. "Nie wierzę!" Rzekła Carla, przyglądając się mu. "Ledwie się zestarzałeś." "Dlatego, że jest wilkiem." Wyjaśniła Lina. Odwróciła się do Aina. "Nie powiedzieliście jej o co chodzi? W końcu to mama Elain." "Przyjechała tu chwilę przed wami." Powiedział Brodey. "Nie zdążyliśmy wszystkiego przekazać." "Chwileczkę." Powiedziała Elain. "Moment. Lina, skąd wiedziałaś, że on nadchodzi?" Wolała skupić się na mniejszych kawałkach układanki, na łatwiej przyswajalnych faktach, zanim spróbuje ogarnąć całość. "To proste. Powiedziałam mu, żeby się ogarnął i się tu pojawił." Powiedziała Lina. Dla Elain to było jeszcze bardziej pozbawione sensu. "Że co?" "Zack i ja zrobiliśmy sobie małą wycieczkę po tym, jak pojechaliśmy do Seattle. Polecieliśmy do Boliwii i ściągnęliśmy go."
"Boliwia?" Powiedzieli razem Rick, Jan i Kael, mierząc Zacka niemal identycznymi mrocznymi spojrzeniami. Najwyraźniej były to dla nich nowe wieści. Zack uniósł dłonie. "Hej, chłopaki, Bogini rządzi. Wiecie jak to jest. Przyrzekłem jej dyskrecję, więc nie krzyczcie na mnie. To wina Bogini Ciętej Riposty." Wskazał na Linę. "Wińcie ją. Jest RządzącymBóstwem-Z-Samozapłonem" Lina machnęła ręką, by wszystkich uciszyć. "Tak, miałam wizję, wiedziałam jak znaleźć Liama, bla bla bla, polecieliśmy do Boliwii, znaleźliśmy go i bezpiecznie wróciliśmy. A teraz on jest tutaj." Wskazała na Elain. "Dla niej. Między innymi." "Czyli?" Zapytał Ain. Lina nie odpowiedziała. Uciszyła go. Elain nie potrafiła oderwać wzroku od Liama. Pachniał tak znajomo... Kurtka. Dotarło do niej wreszcie. Skórzana kurtka wisząca w jej szafie w domu w Venice należała do jej ojca. To była jego jedyna rzecz, jaką miała. Wciąż zachowała jego słaby zapach. Kiedy była mała lubiła chować się w swojej szafie w założonej na siebie kurtce i udawać, że to ojciec ją przytula. Przez cały ten czas marzyła, by wrócił do niej, ożenił się z jej mamą i by cała ich trójka żyła długo i szczęśliwie. "Chcesz jeszcze zaserwować nam jakieś rewelacje, kochanie?" Zapytał złośliwie Jan. "Nie. Na razie nie. Nic konkretnego, co mogłabym ci powiedzieć." "Świetnie." Wymamrotał pod nosem Rick
"Słyszałam to." Powiedziała Lina. *** Micah chrząknął. "No, jako że najwyraźniej nas nie potrzebujecie, to wrócimy do łóżka." Jim, który stał na końcu korytarza i obserwował wszystko, odwrócił się i sennie podążył za Micahem do ich sypialni. "Kim jest ten facet? I kim są ci pozostali ludzie?" Wymamrotał Jim, kiedy wsunął się z Micahem pod kołdrę. Micah przytulił go mocno do siebie. "Najwyraźniej nowe komplikacje. To nie nasze zmartwienie. Przynajmniej nie dzisiaj." *** Elain nie miała pojęcia ile jeszcze niespodzianek da radę znieść. Ostatnie parę godzin nadszarpnęło jej nerwy do granic możliwości. Ostatnie kilka tygodni było dla niej trudne. Podeszła i przez długą chwilę patrzyła na Liama, a potem objęła go i przytuliła. "Tak bardzo za tobą tęskniłem." Wyszeptał jej do ucha. "Proszę, mam nadzieję, że potrafisz wybaczyć mi moje odejście." Przytaknęła, nie będąc w stanie nic powiedzieć. Stali tak przez parę minut, aż Elain puściła go wreszcie i odsunęła się. "Chyba powinniśmy porozmawiać." Zasugerowała. Kiwnął głową. "Dobry pomysł."
"Chcesz spędzić z nim trochę czasu sam na sam?" Zapytał Ain. Zastanowiła się nad tym. "Tak, ale nie teraz. Chyba zadam kilka pytań, na które chciałabym otrzymać odpowiedź." Skinęła w stronę Liny. "Ona wydaje się być osobą, która może na nie odpowiedzieć." "To właśnie ja." Powiedziała Lina. "Bogini, Jasnowidz i sarkastyczne paranormalne biuro informacyjne z wichrzycielskimi mocami." Kiedy wszyscy zostali sobie przedstawieni i rozsiedli się w salonie, cała uwaga skupiła się na Linie. Złączyła palce i położyła dłonie na brzuchu. "Czyż nie jest miło?" Zapytała radośnie. "Wszyscy razem w jednym pokoju. Potrzebujemy tylko Blackiego, Callie, Wally'ego i reszty." "Kim są– nie ważne." Powiedziała Elain. "Nie chcę wiedzieć." "Jak tam Blackie i Callie?" Zapytał Brodey. "Nie gadałem z nim od paru miesięcy. Jak im się mieszka w Maine?" "Nieźle. Pojechał z nami do Brukseli. Wysłałam go z powrotem do Maine, jak tylko wylądowaliśmy na Florydzie. Wkrótce się z nim zobaczymy." Lina posłała Elain uśmiech. "Szykując się do tego całego szaleństwa." "Kto to jest Blackie? I myślałam, że już jesteśmy w Szalonym Miasteczku." Powiedziała Elain. "Jeśli stanie się jeszcze bardziej szalone, to chyba potrzebuję środków uspokajających." "Och nie, to nie jest szalone." Powiedziała Lina z szerokim uśmiechem. "To tylko przerwa." Jej uśmiech zblakł i spojrzała na Brodey'ego. "Tłuścioch wraca." Skinęła głową na Elain. "Już ją widział. Przynajmniej raz. Miałam o tym wizję." Elain zamknęła oczy i ze znużeniem pogładziła czoło.
"Kto to jest Tłuścioch? I jaka wizja?" "To starszy facet." Powiedziała Lina. "To długa historia. Jest facetem, o którym mówiliśmy wcześniej, ten, który pomógł zabić rodzinę Kaela." "Czy ja w ogóle chcę wiedzieć więcej?" Elain otworzyła oczy. "Zaczynam myśleć, że może lepiej jak nic wie wiem." "Czekaj." Powiedział Brodey. "Kiedy on widział Elain?" "Cail zabrał Elain na zakupy na farmę." Lina spojrzała na niego. "Wy dwoje byliście na parkingu, klepiąc konia w przyczepie." Cail przytaknął. "Tak. Dwa tygodnie temu." "Stał po drugiej stronie ulicy i przyglądał się wam." Elain przemówiła, zanim zdążyła pomyśleć. "Masz na myśli Pana Odrażającego?" Wszyscy jej trzej mężczyźni spojrzeli na nią i przemówili na raz. "Kim jest Pan Odrażający?" Elain poczuła jak jej twarz czerwienieje. "Ups." Ain chrząknął. "Chcesz nam jeszcze coś powiedzieć, Elain?" Pokręciła głową.
"Um, nie, chyba to wszystko." "Ile razy widziałaś Pana Odrażającego?" Zapytał Ain. "Och. Um, tej nocy, gdy pojechaliśmy do steackhousu i widziałam jego." Wskazała na Liama. "Po kolacji pojechaliśmy do Publix na zakupy. Tam zobaczyłam Pana Odrażającego. Wydaje mi się, że widziałam go też, gdy Cail i ja byliśmy kiedyś na obiedzie." "I" Powiedział Ain. "Dlaczego nie powiedziałaś nam o tym wcześniej?" Przyjęła pozycję obronną. "Bo obawiałam się, że się wściekniesz. Tak jak teraz." "Nie wściekam się!" "Taaa, ale chcesz mnie zamknąć na klucz dla mojego bezpieczeństwa, prawda?" Nie odpowiedział. "Widzisz? Nie możesz tego zrobić." Twarz mu spochmurniała. "No to patrz." Wycelowała w niego palcem. "Daj mi związany z tym nakaz, a będziesz miał na karku jedną nieszczęśliwą partnerkę, koleś." Przez parę sekund łypali na siebie, nim Ain poddał się pierwszy z nieszczęśliwym westchnięciem.
"Kiedyś mnie zabijesz, wiesz? Proszę, porozmawiajmy i zastanówmy się nad jakimś sposobem, by zapewnić ci bezpieczeństwo." Lina odchrząknęła. "Jeśli już skończyliście, to możemy wrócić do niego?" Wskazała na Liama. Liam siedział cicho i słuchał tej wymiany zdań. Patrzył to na Elain, to na Carlę. Elain poczuła się odrobinę winna, bo powinna obsypać go uczuciem i uwagą. Prawdę mówiąc, czuła się zbyt odrętwiała, by się na to teraz zdobyć. Jakby znajdowała się obok dziejących się rzeczy i trudno jej było przyjmują nowe fakty do wiadomości. Miała również parę pytań do swojej mamy, ale te mogły poczekać. Jej mózg na razie nie mógł znieść nic więcej. *** Cail uważnie obserwował Elain. Podejrzewał, że znajdowała się blisko krytycznego punktu. Nie mógł jej za to winić. Sam ledwie to ogarniał. "Zatrzymajmy się na chwilę. " Zasugerował. "Chciałbym usłyszeć historię Liama." Wszystkie oczy powędrowały w stronę nowo przybyłego. Liam przełknął. "No cóż." Powiedział łagodnie ze swoim irlandzkim akcentem. "Od czego mam zacząć ?" "Opowiedz po swojemu." Powiedział Cail. "Tak, aby wszystko zostało powiedziane." Kiwnął głową. "Kiedy dowiedzieliśmy się, że Maureen spodziewa się dziewczynki, spanikowaliśmy. Obawiałem się, że Abernathy wyśledzą nas, gdy się dowiedzą. Przez całe życie żyłem ze
świadomością tego przeklętego paktu krwi. Przez to zaprzestałem poszukiwań swojej partnerki. Nie chciałem oddać Abernathym swojego dziecka." Spojrzał na swoje ręce i ścisnął je kurczowo. "Nie powiedziałem Maureen o pakcie krwi, gdy mnie oznaczyła. Byłem tak zaskoczony kiedy to się stało, że nie zdążyłem zareagować. Powiedziałem jej po fakcie, ale nie pozwoliłem jej przyjęć na sobie zobowiązania wynikającego z paktu." Westchnął głęboko. "Dzień po tym, jak dowiedzieliśmy się od lekarza, że spodziewamy się dziewczynki, uciekliśmy. Nie miałem pojęcia, gdzie się najpierw udać. Wiedziałem, że nie mogłem iść do moich braci. Powiedziałem im o Maureen gdy się sparowaliśmy, nie myśląc uprzednio, że nie powinienem. Nie powiedziałem im nic, kiedy dowiedzieliśmy się, że jest w ciąży." Cail chrząknął. "Przykro mi, że ja to mówię." Powiedział łagodnie. "Ale ostatnio ktoś zabił ich partnerki. I partnerkę jednego z naszych kuzynów. Poprzez ścięcie głowy." "Cholerni Abernathy." Liam przez chwilę wpatrywał się w podłogę. Kiedy zaczął mówić ponownie, jego głos był zachrypnięty i pełen emocji.. "To wszystko moja wina." Powiedział cicho. "Nigdy nie powinienem mówić moim braciom o Maureen. Nie byli Alfami, ale złożyli przysięgę paktu w razie, gdyby ich potomkowie spełniali te warunki." "Jesteś tak naprawdę spokrewniony z Abernathymi?" Zapytał Ain. Liam potrząsnął głową. "Nie. Nasza rodzina ma z nimi pakt krwi, ale nie jestem z nimi spokrewniony, łączy nas przeszłości i tego przeklęty pakt." "Muszę spytać." Kontynuował Ain. "Chodzą plotki, że byłeś związany z gangiem."
Liam kolejny raz pokręcił głowa. "Nie. Zapewne Abernathy rozpowszechnili tą historyjkę, żeby odseparować mnie od każdego, kto mógłby mi pomóc. Czy ten przeklęty Rodolfo wciąż żyje?" "Niestety." Odparł Ain. "Cholera." Spojrzał na Carlę. "Kiedy to się stało, nie wiedziałem gdzie jeszcze mógłbym pójść. Kiedy Maureen zbierała swoje rzeczy, znalazła twój adres w Tampa. Ja...Ja nie wiedziałem, co robić. Nie mogliśmy ryzykować pójściem do kogoś z jej rodziny. Z pewnością nie mogliśmy zwrócić się do mojej rodziny. Pamiętałem zasłyszane plotki o Charlesie i Ellie i o tym, co robią dla ludzi. Sądziłem, że czuwa nad nami Bogini. Że moglibyśmy udać się na Florydę i poprosić ich o pomoc w ukryciu nas. A przynajmniej, by ukryć Maureen i dziecko. Elain." Poprawił się i spojrzał na córkę. "Maureen kochała Carlę jak siostrę i ufała jej. Wiedziała, że Carla nie ma pojęcia o zmiennokształtnych. Zabrałem Maureen do Carli i pokazaliśmy jej, czym jesteśmy. Potem wyszedłem, odszukałem Charlesa i Elli i zadzwoniłem do nich. Nie powiedziałem im przez telefon o co chodzi. Zgodzili się ze mną spotkać. Powiedziałem im wszystko, ale nie powiedziałem gdzie jest Maureen, ani też ani słowa o Carli. Opowiedziałem im o pakcie krwi, a oni powiedzieli, żebym się tym nie przejmował, i że pomogą nam się ukryć." Przerwał na chwilę, by zaczerpnąć tchu. "Zapytali mnie, czy jestem śledzony. Odpowiedziałem, że wydaje mi się, że nie. To właśnie wtedy powiedzieli mi, że sądzą, że ktoś ich obserwuje. Że przez ostatnie miesiące czuli się, że są śledzeni, ale nie byli tego pewni i nie wiedzieli kto może być za to odpowiedzialny. Miałem wrócić do hotelu i czekać na ich telefon. Następnego dnia mieli porozmawiać osobiście z tobą i twoimi braćmi, aby mogli potwierdzić ustalenia. Potem mieli do mnie zadzwonić po adres Carli, tak by ktoś przekazał jej gdzie iść. Chcieli być wyjątkowo ostrożni. Nie byli pewni, czy ich telefon jest na podsłuchu, czy nie." Cail poczuł jak narasta w nim stara wściekłość. "Następnego dnia zginęli."
Liam przytaknął. "Kiedy nie dostałem od nich żadnego telefonu, spanikowałem. Nie mogłem czekać. Zadzwoniłem do nich, odebrała policja i dowiedziałem się, że nie żyją." Zdławił szloch. "Kolejna śmierć z mojej winy." Cail patrzył jak Elain również zaczęła płakać. Klęknęła przy Liamie, objęła go i przytuliła. *** Po paru minutach Ain odetchnął głęboko. "Nie obarczamy cię odpowiedzialnością za śmierć naszych rodziców, Liamie." Liam uniósł wzrok, wciąż przytulony do Elain. "Dziękuję. Nie sądzę, bym był tak samo wyrozumiały, gdybym był w waszej sytuacji." "Najważniejsze jest to," Powiedział Ain, "że jesteś tu teraz dla Elain. Oboje jesteście." Powiedział, mając na myśli Carlę. "A to rodzina się liczy. Zaopiekujemy się wami. I tak długo jak ja tu jestem, jesteście oboje częścią naszej rodziny. Naszej sfory." Liam spojrzał na Carlę, która siedziała po jego drugiej stronie. "Nie jestem w stanie wystarczająco podziękować ci za to, co zrobiłaś." Puścił Elain jedną ręką i objął nią Carlę. "Dziękuję za bycie dla niej matką i wspaniałą opiekę." Carla załamała się. Również zaczęła płakać i wtedy Ain zdecydował, że potrzebują chwili sam na sam. W milczeniu nakazał wszystkim wyjście, by zapewnić im prywatność. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Lina przytuliła Aina. "Jesteś dobrym człowiekiem. Wszyscy trzej jesteście. Elain będzie trzymać was w ryzach, ale potrzebuje w was oparcia. To wszystko na jakiś czas nadszarpnie jej zdrowie psychiczne."
Brodey'emu spochmurniała twarz. "Nienawidzę kiedy jest taka smutna." "Witaj w klubie." Dodał Cail. Lina poklepała go po ramieniu. "Wiem, że tak jest, Brod, ale ona musi przez to przejść. Po prostu bądźcie przy niej. Spodziewajcie się, że będzie się czuła trochę dziwnie. Dajcie jej trochę luzu, kiedy będzie go potrzebowała. I zawsze bądźcie dla niej podporą." "To dlatego pojawiliście się tak wcześnie?" Zapytał Cail. Przytaknęła, jej mina stawała się coraz bardziej ponura. "Znowu zaczyna się dziać źle. Naprawdę źle. Dobrze, że Liam się dzisiaj pojawił. Sądziłam, że minie kolejny dzień, lub dwa, nim tu dotrze, ale musimy trzymać rodzinę blisko. Teraz." "Wypluj to z siebie, Lina." Powiedział Zack. "Czego nam nie mówisz?" Spojrzała na niego, Kaela i swoich partnerów, a potem odwróciła się do Aina. "Trzymajcie przy sobie Micaha i Jima. Nie pozwólcie im wyjechać, ani wychodzić samym. Tłuścioch jest zdesperowany, ale nie wiem jeszcze dlaczego. Wszystko stanie się naprawdę, ale to naprawdę paskudne, nim ponownie się uspokoi." Poklepała się po brzuszku. "No, a teraz nie macie nic przeciwko, jeśli udam się do waszej łazienki? Nie chcę przechodzić przez salon i im przeszkadzać, ale jakoś nie jestem gotowa, by się zmoczyć." Brodey uśmiechnął się i poprowadził ją przez szklane, przesuwane drzwi prowadzące prosto do głównej sypialni. "Proszę bardzo, dzieciaku." Powiedział i wskazał na ciemne drzwi łazienki. "Kontakt jest w środku, zaraz obok drzwi. Po prawej."
"Dzięki!" Szybko podreptała do sypialni ignorując zamykające się za nią przesuwane drzwi. Kiedy dotarła do łazienki, zaczęła szukać po omacku kontaktu i wkrótce go znalazła. Kiedy sobie ulżyła, spojrzała na ogromne lustro. Wpatrywała się w nią kobieta z samolotu. Lina zatkała sobie usta dłonią, by powstrzymać zaskoczony krzyk. Teraz jednakże Lina wiedziała kim ona jest. Wyglądała dokładnie jak kobieta ze zdjęcia w liście Maureen do Elain. "Cholera jasna, Maureen! Przestań to robić!" Wyszeptała Lina do lustra. Smutne oblicze kobiety nie zmieniło się. "Musisz jej pomóc." Powiedziała Maureen. "Proszę." "Dobrze, ale możemy to zrobić kiedy indziej, niż gdy siedzę na kibelku?" Lina skończyła i podciągnęła spodnie. Podeszła do toaletki i umyła dłonie, Przez cały ten czas wpatrywała się w kobietę. "Nie wiedziałam, że moje świrnięte moce obejmują rozmawianie z duchami." Prawdę mówiąc, to czego się dowiedziała o swoich mocach ledwie wypełniłoby kieliszek. Duch Maureen Alexander nie odpowiedział. Lina wzięła głęboki wdech i wolno go wypuściła. "Czy to Baba Jaga cię tu wsadziła?" "Kto?" "Nie ważne." Lina spojrzała za siebie. Oprócz niej, w łazience nie było nikogo. Odwróciła się do lustra, gdzie wyraźnie było widać ducha. "Dlaczego przychodzisz do mnie jedynie w lustrach? I dlaczego teraz, na miłość boską?"
"Zawsze byłam z Liamem." Lina czuła się źle z powodu ducha, ale to wciąż nie była odpowiedź na jej pytanie. "Dlaczego teraz pokazałaś się mnie?" "Kiedy przyjechałaś do Liama, wiedziałam, że jesteś potężna. Kiedy zaczął swoją podróż do naszej córki, odszukałam cię. Bałam się, że pokażę ci się za wcześnie." "Dlaczego?" "Nie chciałam, byś się mnie pozbyła." Linie nie przyszło nawet do głowy, że potrafi coś takiego. "Nie zamierzam się ciebie pozbywać. Możesz poczekać tu minutkę?" Duch kiwnął głową. Lina zamknęła oczy i zrobiła coś, czego nie robiła od roku – zażyczyła sobie znaleźć się w salonie Baby Jagi. Kiedy rozejrzała się dookoła, nie zobaczyła nikogo. "Hej? Jest ktoś w domu?" Powitała ją cisza. "Cholerka." Burknęła. "Halooo?" Krzyknęła ponownie. Żadnej odpowiedzi. Otworzyła drzwi frontowe i wrzasnęła. "Hej, paniusiu! Jesteś na zewnątrz?" Wciąż żadnej odpowiedzi. "Krowa." Lina nie miała pojęcia jak odnaleźć Babę Jagę kiedy nie było jej w domu.
Dodała to do mentalnej listy tematów, o jakich chciała podyskutować kiedy następnym razem dopadnie tę nieśmiertelną kobietę. Lina otworzyła oczy i znalazła się w łazience Lyallów. Duch Maureen Alexander wpatrywał się w nią w lustrze. "Możemy to zrobić gdzie indziej, niż w łazience?" Zapytała ją Lina. "Nie wiem jak. Podążam za tobą od paru tygodni. To jedyny sposób jaki znam, by ci się pojawić." "Masz jakieś specjalne rady albo spostrzeżenia? Na przykład kim jest albo gdzie jest Tłuścioch?" Maureen potrząsnęła głową. "Świetnie." Westchnęła z irytacją. Dobra, teraz muszę wracać, zanim moi chłopcy pomyślą, że wpadłam i spuściłam się w sedesie. Ty i ja porozmawiamy później. Najpierw muszę im pomóc przez to przejść. Bez obrazy, ale mówienie im o twojej obecności w niczym w tej chwili nie pomoże. Kapujesz?" Maureen przytaknęła i zniknęła. Kiedy Lina wyszła z powrotem na zewnątrz, miała nadzieję, że wkrótce nie ujawnią się żadne jej nowe moce. Nie potrzebowała w tej chwili więcej zakłóceń. *** Dwadzieścia minut później Elain zawołała wszystkich z powrotem do salonu. Widząc ich zaczerwienione oczy i opuchnięte nosy Ain mógł powiedzieć, że wszyscy troje płakali. Przytulił Elain do siebie i pocałował czubek jej głowy. "Wszystko dobrze, kochanie?"
"Tak." Wyszeptała. "Tak sądzę. Zapytaj mnie jutro, jak znowu się nawalę. Chyba będę tego potrzebowała." Zachichotał. "Przejdziemy przez to bez zalewania cię w trupa. Obiecuję." Brodey i Cail również ją objęli. "Tak." Powiedział Brodey. "Jeśli mogę skopać bazyliszkowi tyłek, to mogę też pozwolić ci wypłakać mi się na ramieniu." Przynajmniej udało mu się wywołać mały uśmiech na jej twarzy. "A teraz." Powiedział Ain. "Wydaje mi się, że dobrze będzie jeśli pójdziemy do łóżek i prześpimy się. Cail, pokaż proszę Liamowi jego pokój. Dzięki Bogini, że mamy taki wielki dom." Cail uśmiechnął się. "Jeszcze paru gości i możemy otworzyć własny motel." *** Elain rzuciła ubrania na podłogę obok szafki, weszła do łazienki i umyła zęby. Potem skorzystała z toalety, umyła ręce i wróciła do sypialni.8 Bez słowa wpakowała się do łóżka. Mężczyźni patrzyli na nią przez chwilę, nim zaczęli się rozbierać. "Naprawdę wszystko dobrze, kochanie?" Zapytał Ain. Kiedy rozebrał się do końca, podniósł jej ubrania z podłogi i wrzucił je do kosza na bieliznę. Zamknęła oczy. "Nie, nie jest dobrze." Powiedziała łagodnie. "Nie wiem jak jest, ale dobrze nie jest nawet na liście TOP 50." 8 Podłubała sobie w nosie, podrapała się po tyłku, wysmarkała się i poszła spać.
Brodey pierwszy dołączył do niej w łóżku, potem Ain i Cail. Przytuliła się do Aina, wtuliła w jego objęcia i schowała twarz w jego szyi. "Proszę, zabierzcie to wszystko." Wyszeptała. "Niech wszystko stanie się znowu normalne." Podejrzewała, że to Brodey łagodnie gładził jej plecy. "Normalne, czyli jak wtedy gdy musiałaś radzić sobie z trzema facetami, którzy zamieniają się w wilki?" Zapytał. "Taa, to normalne. To było łatwe." Ain roześmiał się. Przetoczył się po niej głęboki, dudniący dźwięk. „To właśnie uważałaś za "łatwe"?" Cail przemówił z drugiego końca łóżka, przez jego słowa słychać była się rozbawienie. "Zdaje się, że miałaś jakieś zażalenie, czy dwa." "Wiem. Poznanie was trzech nadało "pieprzeniu psa9" nowe znaczenie." "Och." Jęknął ze śmiechem Ain. "To było okropne." Musnęła palcami jego piersi. Jasne włoski na jego mięśniach wydawały się kojąco miękkie pod jej dłonią. Ciepłe. Znajome. Pomimo tych niezwykłości, jej życie nagle zmieniło się w przeciągu paru godzin. Niesamowite jest to, jak życie pisze dziwne scenariusze. W porównaniu z tym wszystkim zakochanie się w trzech zmiennokształtnych jest jak spacer po parku. 9 "Screwing the pooch" Angielsko-amerykański idiom, oznaczający również spieprzenie sprawy na całej linii, tudzież popełnienie wielkiego błędu
Spojrzała w jego twarz, znajome, szare oczy. "Proszę, zabierzcie to." Wyszeptała ponownie. "Zabierzcie to daleko. Chcę, żeby wszystko było tak, jak wczoraj. Wczoraj było dobrze." "Chciałbym móc to zrobić, kochanie." Powiedział z widocznym na twarzy bólem. "Oddałbym wszystko, byś nie czuła się zraniona." "Nie jestem zraniona. Jestem po prostu..." Przytłoczona. Uniosła dłoń i wsunęła palce w jego włosy. To było jedyne pewne lekarstwo mogące usunąć z jej mózgu resztki świadomości. Elain przyciągnęła jego głowę, aż ich usta się spotkały. Zanurzając się w swoich emocjach, pocałowała go, szukając przynajmniej paru chwil pociechy w jego ramionach. Pragnąć pociechy od wszystkich trzech par rąk. A także innych części ciał oczywiście. Przetoczyła się na niego i upajała się dotykiem jego dłoni przesuwających się po jej plecach, jego palców rozszerzających jej pośladki, gdy jego fiut twardniał między nimi. Wtuliła się w niego swoim ciałem i próbowała wyłączyć swój umysł. Uwielbiała ślizgać się łechtaczką po jego sztywnym trzonie, kiedy była mokra. "Mmm, właśnie tak." Wymruczał za nią Brodey. Poczuła jego dłonie na swoich biodrach, gdy opuszczał ją na fiuta Aina. Nabiła się na niego z radosnym westchnięciem, rozkoszując się nim rozciągającym jej wnętrze, gdy brała w siebie całą jego długość. Jego szare oczy płonęły, gdy na nią patrzył. Objął jej piersi, jego dłonie tarły jej sutki. "Tego właśnie chciałaś, dziecinko?" Zapytał ją Ain.
Kiwnęła głową. "Proszę, pieprz mnie do utraty zmysłów. Dosłownie." Brodey zaczął przygryzać jej kark, podczas gdy usta Caila zajęły miejsce dłoni Aina na jednej z jej piersi. Każde gorące, mokre pociągnięcie jego ust na jej sutku wysyłało fale pożądania przez jej ciało i do jej cipki, gdzie tak wspaniale wypełniał ją kutas Aina. Nie było nic lepszego, niż bycie w centrum ich wszechświata jak teraz, otoczoną swoimi trzema partnerami i przepływającą przez nią siłą ich miłości. Brodey sięgnął za jej biodra, wciąż przygryzając jej ramiona. Jego palce bezbłędnie znalazły jej cipkę, gdzie rozszerzył jej wargi jedną dłonią, a drugą masował jej łechtaczkę. "Tak!" Wyszeptała. Opadła na niego ciężarem ciała i dalej ujeżdżała fiuta Aina. Dłonie Aina ułożyły się na jej biodrach, a Cail całą swoją uwagę poświęcił jej piersiom. "Podoba ci się to, dziecinko?" Wyszeptał jej do ucha Brodey. Czuła jego niecierpliwego fiuta, w pełni nabrzmiałego i gotowego, ocierającego o jej plecy. "Tak." Wydyszała. "Poddaj się nam." Wyszeptał w jej ciało Cail. "Po prostu się poddaj i pozwól nam sprawić, by było ci dobrze." Potrafię to zrobić. Elain pozwoliła Ainowi ustawić wolne tempo. Kręciła biodrami w rytmie jego pchnięć. Cail usiadł i zagarnął jej usta. Objął dłońmi jej piersi i kciukami muskał jej sutki. "To takie dobreee. Ta takieee dobre." Nie pomyślała tego do któregokolwiek szczególnego, po prostu do nich trzech. Ain zachichotał.
"Wydaje mi się, że misja wykonana." Wydała niewielki miauczący dźwięk prosto w całujące ją usta Caila. Miała nadzieję, że zrozumieli to jako tak. Brodey ponownie przegryzł jej ramię i zwiększył tempo swoich palców. Tym razem wywołał u niej pełne jęczące kwilenie. "Więcej. Proszę." W chwilach takich jak ta ich mentalna więź była szczególnie przydatna. Nie musiała przerywać słodkiej eksploracji swych ust przez język Caila, by z nimi rozmawiać. "Hmm." Powiedział Brodey. "Więcej? Jak wiele więcej, skarbie?" "Nie bądź podły." Drażnił się Ain. "Daj naszej dziewczynce to, czego chce." Brodey roześmiał się. "Och, no dobra. W porządku." Jego palce napierały mocniej, szybciej, doprowadzając ją bliżej, ale to było mało. Potarł zębami jej ramię. "Dojdź dla nas, skarbie." A potem wgryzł się mocno. Dzięki Bogini, że Cail ją całował. Stłumił jej krzyk kiedy jej ciało eksplodowało. Była mgliście świadoma fiuta Aina wbijającego się w nią od dołu kiedy jej głowa opadła na ramię Brodey'ego. Jej ciało ogarnął żar, płonąc w jej żyłach. Zamknęła oczy i pozwoliła, by to doznanie ją ogarnęło, przenosząc jej umysł w inne miejsce, gdzie musiała tylko czuć, nie myśleć. Poczuła jak Ain dochodzi i zanim zdążyła złapać oddech Brodey uniósł ją, obrócił i ułożył na plecach z jego kutasem po jądra zanurzonym w jej szparce.
Gdzieś w czasie tego przejścia zgubiła usta Caila. Wyciągnęła dłoń i musnęła nią jego oczekującego fiuta. "Nieźle." Roześmiał się, kiedy jej palce owinęły się wokół niego i przyciągnęła go bliżej. Kiedy Brodey zaczął w nią uderzać, otworzyła szeroko usta i zagarnęła członka Caila. Gładził jej włosy, wplatając w nie palce i naprowadzając ją. Nie potrzebowała namawiania. To była jedna z jej ulubionych rzeczy.10 "Taka dobra dziewczynka." Powiedział Brodey, pochylając się trochę, tak że jego fiut za każdym pchnięciem idealnie uderzał w jej łechtaczkę. "Lubisz ssać jego fiuta, prawda?" Tak naprawdę nie potrafiła odpowiedzieć i była zbyt zajęta, by nawet pomyśleć nad odpowiedzią, więc wymamrotała swoją zgodę wokół wypełniającego jej usta kutasa. "Taka dobra dziewczynka." Powtórzył Cail. Jakieś dłonie objęły ponownie jej piersi. Podejrzewała, że przynajmniej jedna z dłoni należała do Aina, ale nie przejmowała się tym. Jej mężczyźni wiedzieli jak wskrzesić w niej każdą uncję rozkoszy. Wsunęła dłoń między nogi Caila i odnalazła jego jądra. Objęła je łagodnie i delikatnie ścisnęła spoczywające w jej dłoni ciepłe ciało, na tyle mocno, by jego fiut stwardniał jeszcze bardziej w jej ustach i nagrodził ją paroma słonymi kroplami spermy. "Właśnie tak, skarbie." Wydyszał. "Wiesz, co lubię." W międzyczasie Brodey znalazł idealny kąt w jej cipce. Zaczął posuwać ją mocniejszymi i krótszymi pchnięciami. Z łechtaczką obrzmiałą od pierwszego orgazmu nie zajęło jej długo, by ponownie dotrzeć na szczyt. "Właśnie tak, dziecinko." Zachęcał Brodey, a jej ciało odpowiadało, jej cipka doiła jego fiuta, gdy ogarniał ją orgazm. 10 Mówiąc chamsko, świńsko, prostacko i grubiańsko – wytrawna obciągara
Jej jęki wokół kutasa Caila wywołały jego orgazm. Jego dłoń zacisnęła się na jej włosach kiedy pchnął w jej usta. Zassała go mocniej, jęcząc ponownie kiedy poczuła jak pompuje swoim fiutem, a potem posmakowała wypełniającej jej usta spermy. Brodey powstrzymywał się, aż skończyła. Potem złapał jej nogi, zarzucił sobie na ramiona i pieprzył ją, mocno i głęboko, trzęsąc całym łóżkiem, aż jego plecy wygięły się w łuk, a on jęknął donośnie. Elain wypuściła fiuta Caila i owinęła ramiona wokół Brodey'ego. Trzymała się go, aż jego ciało wreszcie rozluźniło się i padł na nią, zaspokojony i wyczerpany. Zbyt zmęczona, by mówić, wysłała im myśl. "Kocham was." Ain nachylił się i pocałował ją. "My też cię kochamy, skarbie." Z tym zapewnieniem pozwoliła by zabrał ją sen.
Rozdział 6 Elain obudziła się późno następnego poranka, po rozkosznie pozbawionej snów nocy. Seks do utraty zmysłów z jej chłopcami bardzo się do tego przyczynił. Przynajmniej nie mam problemów z bezsennością. Zostawiła swoich mężczyzn śpiących spokojnie w łóżku i wzięła szybki prysznic. Zamiast ubrania się, założyła płaszcz kąpielowy i cicho wymknęła się z sypialni. Cały dom pogrążony był w ciszy, wszyscy ich goście wciąż spali. Zaczęła parzyć kawę. Kiedy skończyła, nalała sobie filiżankę i wyszła na taras, gdzie usiadła w ogrodowym fotelu. Patrząc na lasy za podwórzem, próbowała przetworzyć wszystko, co stało się w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Sensacje jej mamy, poznanie Liny i jej paczki, pojawienie się Liama. Tata, pomyślała. Mój tata. Ile to razy pragnęła, by wychował ją tata? Przyjaźniła się z rówieśnikami, którzy pozornie mieli idealne rodziny z tatą i mamą? Albo przynajmniej jednego rodzica i ojczyma, lub macochę? Cały czas żałowała tego, że jej ojciec był albo "gdzieś" albo był "nie nadającą się do niczego gnidą", w zależności od tego kiedy pytała o niego swoją mamę. Ile to razy obserwowała mamusie i tatusiów albo przynajmniej rozwiedzionych rodziców, ale z tatą pokazującym się od czasu do czasu, pocieszającym swoje dzieci dodatkowymi zajęciami na mityngach lekkoatletycznych, czy zajęciach karate? Tak, jej mama była tam dla niej. Zawsze jako opoka, zawsze niezawodna i mająca dla niej czas, nie ważne co. Ale... Oparła się wygodnie o fotel, wyciągnęła i wpatrywała w strzępiaste chmury dryfujące w oddali nad pastwiskiem.
We wnętrzu domu, Elain po raz pierwszy w życiu miała całą swoją rodzinę zebraną pod jednym dachem. Jej chłopcy, Mama, Tata i rodzeństwo-ukośnik-kuzynostwo, których zawsze pragnęła. Nie zapominajmy również, że wygląda na to, że jestem wilkiem. Prychnęła w rozbawieniu. W jakiś sposób ten fakt miał mniejsze znaczenie w porównaniu ze wszystkim innym. Usłyszała, że odsuwają się drzwi prowadzące do salonu i przeszedł przez nie ubrany w same bokserki Cail. Trzymał filiżankę kawy. "Dzień dobry, kochanie." Skinęła na niego. Pocałował ją. "W porządku?" "Tak." Przyglądał jej się przez chwilę. "Chcesz towarzystwa, czy potrzebujesz trochę przestrzeni?" Wzięła głęboki wdech i trzymała go przez chwilę, by pomyśleć, nim go wypuści. "Chyba," powiedziała cicho, "potrzebuję trochę przestrzeni. Nie obraź się." "Nie ma sprawy. Dlatego pytałem." Pochylił się ponownie i pocałował ją w czubek głowy. "Ain i Brodey też już wstali. Wezmę coś do jedzenia i jadę z Brodey'm do stodół. Chyba że chcesz, żebym został?"
"W porządku." Prawdę mówiąc, ironia polegała na tym, że potrzebowała chwili samotności, mimo tego, że nagle w jej życiu pojawiły się wszystkie osoby, których w nim pragnęła. "Daj mi znać, jeśli będziesz mnie potrzebowała, dobrze?" "Dobrze. Dziękuję." Wrócił do domu, zostawiając ją, by mogła rozmyślać. Musiał przekazać jej słowa pozostałym, bo ani Brodey, ani Ain nie wyszli, jednakże wyczuła jak Brodey odjeżdża z Cailem, a Ain zostaje. Nikt więcej jeszcze się nie obudził. Nawet te dwie papużki nierozłączki. Uśmiechnęła się na to. W świetle ostatnich zdarzeń to, co stało się między Micahem i Jimem spadło jeszcze niżej w skali znaczeniowej, tak samo jak wprowadzenie do jej życia żartobliwej nuty. Dotarły do niej znajome dźwięki ptaków i oddalonego ruchu na drodze za ich podjazdem. Zamknęła oczy i słuchała z nową uwagą skupiona na rewelacjach wczorajszej nocy. Wiatr zwiększył się nieznacznie. Wzięła głęboki wdech i rozkoszowała się zapachem porannej rosy skapującej z cyprysów i sosen w niedalekim lesie. Słodki zapach skoszonej wczoraj na podwórku trawy. Nawet słaba, lecz wciąż wyczuwalna woń krów na pastwiskach za lasem. Może powinnam udać się na przejażdżkę. Brodey kupił jej dwa konie. Wciąż nie uważała się za eksperta w jeździectwie, ale jej chłopcy pozwalali jej teraz na wyprawy wokół rancza bez zamartwiania się na śmierć. Przejażdżka pomoże mi oczyścić myśli. Miała dom pełen ludzi, ponad połowę dopiero poznała. Wszyscy w jakiś sposób byli z nią spokrewnieni. Jedną z rzeczy, o których zawsze marzyła była duża, oddana sobie rodzina, a teraz... Nie miała pojęcia co z nimi wszystkimi zrobić. Chwilę później drzwi ponownie się odsunęły. Kiedy uniosła wzrok, Liam posłał jej niepewny uśmiech.
"Mogę do ciebie dołączyć?" Przytaknęła. Nie powiedziałaby mu nie. Nie była po prostu jeszcze pewna, co ma mu powiedzieć. Usiadł na jednym z foteli. "W porządku?" "Szczerze?" Kiwnął głową. Pokręciła głową. "Nie do końca. To wszystko jest takie przytłaczające." Dlaczego nie powiedzieć by mu prawdy? "Ostatnimi czasy mój świat kilkakrotnie wywrócił się do góry nogami. Spotkanie chłopców zmieniło moje życie i postrzeganie świata. A teraz odkrywam całą resztę." Wzruszyła ramionami. "Ciekawe co spadnie mi na głowę. Nie wiem co powinnam o tym wszystkim myśleć." "Nikt nie oczekuje, że będziesz wiedziała." "Ja sama tego po sobie oczekuję. Miałam idealnie zaplanowane życie. A potem spotkałam chłopaków. Dobra, super, zmiennokształtni są prawdziwi. W porządku. Kocham ich. Przetrawiłam to. Zaczynałam to ogarniać. A potem... to wszystko." Skupiła się ponownie na drzewach. Może to czego naprawdę potrzebowała to bieg. Nie po to by zostać złapaną, tylko...bieg. "Potrafisz mi kiedykolwiek wybaczyć?" Zapytał łagodnie. Jego pytanie zaskoczyło ją. Skupiła na nim wzrok. "Co?" "Za to, że zostawiłem twoją mamę. Za to, że nie było mnie z tobą."
"Nie ma nic do wybaczania. Zrobiłeś to, co musiałeś. Jestem po prostu... przytłoczona." Powtórzyła. To było jedyne słowo, jakie zdawało się tu pasować. "Potrafię zrozumieć to, że Carla przez te wszystkie lata była na mnie zła. Na jej miejscu raczej nie myślałbym inaczej. Wszystko o co proszę, to szansa, by cię poznać, być częścią twojego życia, jedyne o co prozę to byś to przemyślała." Przy. Tłoczona. Wzięła głęboki wdech i wypuściła go. "Czuję się, jakbym traciła rozum. Jakbym miała się obudzić i uświadomić sobie, że byłam w śpiączce albo jakimś dziwnym letargu." Rozmyślała przez chwilę. "Oczywiście, że chcę cię w moim życiu, Liam...Tato." Uśmiechnęła się. "Przepraszam. Dziwnie się czuję mówiąc to. Przyzwyczaję się." Odwzajemnił jej uśmiech. "Nie będę kłamał. Dobrze słyszeć, że to mówisz." "Więc dlaczego byłeś tyle lat w Boliwii?" To było pytanie, które chciała zadać już wczorajszej nocy. Jednak była zbyt zajęta płakaniem by szukać odpowiedzi na wszystkie pytania. Uśmiechnął się. "To jedno z ostatnich miejsc, gdzie jakikolwiek Abernathy postawiłby stopę. Swoją siedzibę ma tam ogromny Klan jaguarów, którzy nimi pogardzają." "Dlaczego?" "Ponieważ Rodolfo głupio myślał, że będzie mógł nimi rządzić. Jakieś sto lat temu, a może i dłużej, podczas ogromnego Zgromadzenia, próbował narzucić swoją wolę. W ostateczności znieważył córkę jednego z przywódców. Najmłodszą córkę, która miała wtedy dziewiętnaście lat."
"Ał." "Dokładnie. Jeden z synów Rodolfa pojawił się następnego dnia z zadrapaniami na twarzy. Według niego to ona go zaatakowała. Ona twierdziła, że próbował ją zgwałcić i ledwie udało jej się uciec. Rodolfo nazwał ją kłamliwą...ech rymuje się z glizdą.11" Elain uśmiechnęła się. "Ledwie z tego umknął, co?" Liam pogładził się po podbródku. "Tylko dlatego, że pozostali przytrzymali Ortegę, przywódcę Klanu jaguarów, a Rodolfo i jego rodzaj mogli zbiec bez naruszonych jaj. Ortega zaprosił Rodolfa do Boliwii, by załatwić to jak mężczyźni. Nie trzeba chyba mówić, że nie skorzystał." "Więc teraz wszyscy wrogowie Rodolfa automatycznie stają się przyjaciółmi Ortegi?" "Dokładnie. Nie byłem pierwszą osobą, która uciekła do Boliwii przed mackami Abernathych. W zamian za to Ortega zostawił mnie samemu sobie i zaoferował mi, że mogę zostać tak długo jak mam oczy i uszy szeroko otwarte przekazując mu informacje, których może potrzebować." Westchnął. "Nie cierpiałem każdej sekundy z dala od ciebie. Podejrzewałem, że zrobię więcej szkody, niż pożytku, jeśli się pojawię." "Cieszę się, że tu jesteś." "Tak?" Uśmiechnęła się. "Tak." *** 11 W oryginale 'rhymes with runt" czyli rymuje się z "runt" więc zapewnie chodzi o cunt, czyli pizdę. Stąd glizdapizda. Przy okazji "runt" oznacza chuchro, najsłabsze młode w miocie
Rozmawiali jeszcze jakiś czas. Dołączyła do nich Carla z filiżanką kawy w dłoni. Pocałowała Elain, ale spojrzała na Liama. "Skarbie, nie masz nic przeciwko, jeśli Liam i ja porozmawiamy przez chwilę? Sam na sam?" "Nie ma problemu." Przytuliła ich oboje i weszła do środka. Szła właśnie do kuchni, gdy ze swoich pokoi wyłonili się Lina i Zack. Lina przytuliła ją. "Jak się trzymasz?" Elain poczuła ogarniającą ją falę współczucia. Kiedy Lina się odsunęła, to uczucie zniknęło. Elain chciała zachować twarz i być dzielna, ale poczuła wzbierające się w swoich oczach łzy. Lina ścisnęła jej dłoń. "Nie ma w tym nic złego, że czujesz się przytłoczona. To naturalne. Nie łatwo jest radzić sobie z takimi rzeczami." "A jak ty sobie radzisz?" "Wysadza w powietrze sosnę na naszym podwórku." Ironizował Zack. "To było przypadkowe." Odparła Lina. "W ostatnim czasie nie wysadziłam przypadkowo niczego w powietrze." "A celowo?" Zapytała Elain. Wyszczerzyła się.
"Och, cały czas. Muszę trzymać moich chłopców w ryzach." Jej uśmiech zbladł. "Jak sobie radzisz? Tak naprawdę?" Elain usiadła przy stole w kuchni. "Możemy skupić się przez chwilę na czymś innym, niż ja? Jestem zmęczona byciem w centrum uwagi. "Jaki dokładnie wasz układ?" Wskazała na nich oboje. Zack i Lina dołączyli do niej przy stole. "Gdyby dało się to zaszufladkować." Powiedziała Lina. "To miałabym prostsze życie." Spojrzała na Zacka. "Krótko mówiąc, jestem reinkarnacją skopującej tyłki bogini. Jan i Rick są reinkarnacjami moich partnerów." Elain wpatrywała się w nią przez chwilę i próbowała to ogarnąć. "Przepraszam, że zapytałam." Zmiennokształtni. Boginie. Reinkarnacje. To w niczym mi nie pomaga. Lina uśmiechnęła się. "Wiem. Nie jest łatwo to wszystko zrozumieć. Ja też na początku nie chciałam w to wszystko uwierzyć. Zauważyłam, że łatwiej jest po prostu usiąść, przyznać, że wszystkiego nie wiem i płynąć z prądem." "Zapomnij o prądzie. Czuję się zalana przez powódź." Powiedziała Elain. "Mówiąc najoględniej." Zaczął Zack. "Zasadniczo magia istnieje. Stworzenia, o których myślałaś, że są tylko mitami, istnieją naprawdę. Znasz tę wersję "To, że jesteś paranoikiem nie oznacza, że są tu, by cię dorwać" 12 Więc to, że nie każdy sądzi, że takie rzeczy nie istnieją, nie znaczy, że nie istnieją. "
12 Skrócona wersja sentencji "Just because you aren't paranoid doesn't mean they aren't out to get you! ~It's worse when you think they are out to get you! "
Elain przez chwilę wpatrywała się w niego, a potem schowała twarz w dłoniach i jęknęła. "KuuuuUUUURWA!" Nie obchodziło ją, czy Ain usłyszy jak przeklina. Z przyjemnością przyjmie klapsy. To przynajmniej na jakiś czas odciągnie jej umysł od szaleństwa. *** Carla usiadła na fotelu, który zwolniła Elain. Przez tyle lat wyobrażała sobie co stanie się, jeśli Liam będzie siedział naprzeciw niej, jak potoczy się ich rozmowa. Teraz nie potrafiła przywołać ani jednego scenariusza. "Dobrze wyglądasz, Liam." Ledwie się zestarzał, podczas gdy ona przeżyła drugie tyle, odkąd widziała go po raz ostatni. Czuła się tym trochę skrępowana. Uśmiechnął się uprzejmie. "A ty jesteś piękna jak zawsze, Carla." Poczuła jak się rumieni i utkwiła wzrok w swojej kawie. "Nie musisz mnie okłamywać, bym się dobrze poczuła, Liam." "Nie kłamię. Tak uważam. I po raz kolejny nie potrafię wyrazić swojej wdzięczności za wychowanie Elain. Obiecuję, że nie zrobię nic, żeby wejść między was." Spojrzał tęsknie w stronę przesuwanych drzwi, za którymi zniknęła Elain. "Jesteś jej mamą. Tak mi przykro, że nie mogło mnie tutaj być, by pomóc ci się nią zająć, by pomóc ci ją utrzymać." Kiwnęła głową. W przeciwieństwie do córki, miała mniej niż dwadzieścia cztery godziny na oswojenie się z faktem, że zmiennokształtni naprawdę istnieją i nie są wytworem jej wyobraźni po tylu latach zaprzeczania. "Nienawidzisz mnie?" Zapytał.
Roześmiała się szorstko. "Szczerze? W przeciągu tych lat spędziłam wiele czasu nienawidząc cię. A teraz, gdy znam prawdę, czuję się przez to winna." Westchnęła. "Musisz dać mi czas, bym się do tego przyzwyczaiła, Liam." "Wiem. Przepraszam, że nie dostałaś w tej sprawie możliwości głosu." "Nie. Miałam wybór. Mogłam się od was odwrócić kiedy się pojawiliście." Wyciągnął dłoń i dotknął jej kolana. "Zawsze cię lubiłem, Carla." Powiedział łagodnie, jego głos był poważny. "Maureen była miłością mojego życia, moją partnerką. Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem.." Odsunął się. "Nie chcę brzmieć dziecinnie. W chwili, gdy Maureen nas sobie przedstawiła, wiedziałem, że jesteś wyjątkową kobietą." Załamał mu się głos. "Ona cię kochała, Carla. Byłaś dla niej najbliższą rodziną, jaką miała, której mogła zaufać. Nie potrafię powiedzieć jak bardzo jestem ci wdzięczny, że byłaś przy niej w jej ostatnich dniach." Carla przełknęła łzy. Przysięgła, że ze względu na Elain powstrzyma je, przynajmniej przed innymi. "Wciąż nie rozumiem dlaczego umarła." Powiedziała cicho. "Jakby się poddała." Nie spojrzał na nią. Ze wzrokiem wbitym w ziemię i głosem, który ledwie słyszała, powiedział, "Miała chorobę duszy. Tak czasami się dzieje, gdy kobieta traci partnera, szczególnie jeśli jest brzemienna. To nie dzieje się często, ale jest możliwe. Nie wiem dlaczego tak jest." Carla zdławiła atak złości. "Czyli jeśli byś wrócił, to ona by żyła?" Wzruszył ramionami, wciąż na nią nie patrząc.
"Nie wiem. Może. Nie myśl, że nie było dnia, w którym nie przeklinałbym siebie za to, że odszedłem. W tamtej chwili myślałem, że to jedyny sposób, by zapewnić Elain bezpieczeństwo i trzymać tych drani z dala od zmuszania jej do życia jakiego nikt nie chciałby nigdy dla swojego dziecka." Przez parę minut siedzieli w ciszy. "Maureen prosiła, bym powiedziała ci, że cię kochała." Powiedziała wreszcie Carla. "Że jeśli kiedykolwiek jeszcze cię zobaczę, to żebym ci to powiedziała." Wzięła głęboki wdech. "Kazała mi również obiecać, że powiem ci, że to była również jej decyzja. Że nie winiła cię." Ramiona Liama drżały, gdy zaczął cicho płakać. Carla zawahała się na początku, ale potem postawiła filiżankę, wstała i podeszła do niego. Jeśli nie będzie potrafiła pozbyć się trzymanych przez te lata gniewu i urazy, to wiedziała, że w końcu zeżrą ją żywcem i wbiją klin między nią, a Elain. Jej córka zasługiwała na to, by w jej życiu był obecny ojciec. Stanęła przed nim i położyła dłonie na jego ramionach. "Już dobrze." Powiedziała. "Wszystko będzie dobrze." Objął ją ramionami wokół talii i schował twarz w jej brzuchu dalej płacząc. Carla zamknęła oczy i starała się zignorować wciąż kłębiące się w niej stare uczucia. *** Po lunchu, który wypełnił ich kuchnię i przetestował pojemność ich już i tak sporego stołu, Brodey wydał oświadczenie. "Elain, zamierzamy zabrać cię na pastwisko i pokazać ci parę rzeczy." Uniosła brew. "A w sypialni nie będzie lepiej?"
"Ja –" Jęknął, kiedy zrozumiał o co jej chodziło. "Nie, skarbie. To nie o tym mówię." "Na razie." Dodał Cail i napił się łyka mrożonej herbaty. Brodey posłał mu gniewne spojrzenie. Ain nie interweniował. Siedział rozbawiony z uśmiechem na twarzy i obserwował braci. "Dzisiaj pokażemy ci lekcję numer 101 na temat zmiennych." Rzekł Brodey. Elain nie była pewna, czy jest gotowa na więcej niespodzianek. "Nie musicie czekać trzydzieści minut po jedzeniu nim się zmienicie?" Ironizowała. Siedząca obok niej Lina wybuchnęła śmiechem i przybiła jej piątkę. Brodey wywrócił oczami, ale kontynuował. "Po lunchu nauczysz się jak się zmienia." "Nie wiemy na pewno, czy w ogóle potrafię się zmieniać." "To prawda, jednak wszystkie znaki wskazują na to, że potrafisz. Więc ustąp mi, dobrze? Zamierzam zabrać cię na zewnątrz i uczyć."13 "Ajajaj." Powiedziała beznamiętnie Elain z ukrytą szczyptą sarkazmu, uniosła palec wskazujący i zakręciła nim dookoła. *** Elain nawet nie spierała się z Brodey'm, skoro było oczywiste, że Ain popiera ten plan. Liam i Carla zostali w domu, by jeszcze trochę ze sobą porozmawiać. Ain i Carl wrócili do pracy w stajniach, bo biznes musiał się kręcić, niezależnie od ich szalonego życia osobistego. Micah i Jim najprawdopodobniej pieprzyli się jak króliki w swojej sypialni. Tak więc Elain po lunchu opuściła z pozostałymi dom. 13 No proszę, Brodey jakiego jeszcze nie znamy :P
Wzięli dwie robocze ciężarówki. Kiedy dotarli na jedno z najbardziej oddalonych pastwisk, gdzie nie było mowy, by zostali przypadkowo zauważeni, zaparkowali pojazdy i wysiedli. "No dobra." Powiedział Brodey z błyskiem w oku. "To czego chcesz się najpierw nauczyć, skarbie?" Elain spojrzała na chłopaków Liny. "Wy trzej też jesteście zmiennymi?" Zapytała i wskazała na Kaela, Ricka i Jana. Wszyscy trzej przytaknęli. "Mogę najpierw zobaczyć jak się zmieniacie?" Zapytała Elain. Wzruszyli ramionami. "Jasne." Powiedział Rick. "Tu będzie dobrze, bo możemy zmienić się do naszej największej formy." Elain walczyła z rosnącym rumieńcem na twarzy kiedy wszyscy trzej zaczęli nagle nonszalancko pozbywać się ubrań. Widziała już jak jej mężczyźni zmieniają się w wilki. Ale kiedy wokół tych trzech facetów zaczęło drgać powietrze, Elain wydała z siebie przerażony pisk i uświadomiła sobie, że patrzy teraz na trzy ogromne smoki.14 Opadła jej szczęka i zrobiła parę kroków do tyłu. Nikt nic nie mówił. Ciszę przerywał jedynie świergot ptaków i szum wiatru koronach drzew. Elain gapiła się. Po paru minutach zaniepokojony Brodey zapytał, 14 Już mi ślinka leci :D ja się pytam gdzie jest "Fire and Ice" jak jest potrzebne???
"Um, dziecinko? Powiedz coś." Elain gapiła się. "To smoki!" Wyszeptała oszołomiona. Zack uśmiechnął się szeroko. "Taa. Fajne, nie?" "Smoki!" Powiedziała ponownie Elain. Mimo, że Cail wspomniał jej kiedyś, że są inne rasy zmiennych, to tak naprawdę myślała, że żartował z niej, gdy powiedział jej, że jest coś takiego jak smoczy zmienni. Brodey stanął za nią i położył dłoń na jej ramieniu. "Jeśli o tym pomyśleć, nie ma w tym nic dziwniejszego, niż my zmieniający się w wilki." Elain gapiła się. "Wilki są prawdziwe! Powiedziałeś, że są zmiennymi. Ale..to smoki!" "Zgadza się." Potwierdził kompletnie zaskoczony Brodey. Pozwolili jej gapić się jeszcze przez chwilę, tak by jej mózg zdołał przyjąć ten widok do wiadomości. Lina podeszła do Elain i objęła ją w talii. "Kiedy ja zobaczyłam ich po raz pierwszy, to zemdlałam. To jest ich największa forma. Kiedy zobaczyłam ich po raz pierwszy, zmienili się tylko do tej najmniejszej." Powiedziała. "To był szok." Elain spojrzała na nią w niedowierzaniu. "Tak sądzisz? To chyba niedopowiedzenie...całej wieczności!"
Lina roześmiała się. "Wiem. Hej, Brodey?" "Tak?" "Oryginalnie, czy na chrupiąco?" Zawył ze śmiechu. Kiedy wreszcie się opanował, udało mu się parsknąć. "Na chrupiąco, dzieciaku. Zdecydowanie na chrupiąco." Elain uświadomiła sobie, że to musiał być rodzaj ich żartu. Czekała na wyjaśnienie. Do czasu, aż Lina i Brodey opowiedzieli jej jak to usmażyli Lenny'ego bazyliszka w Yellowstone, Elain śmiała się z nimi i wreszcie przyzwyczaiła się do faktu, że widzi trzy smoki.15 "Wtedy to nie było zabawne." Powiedziała Lina. "Ale z perspektywy czasu śmieję się sama z siebie." Brodey westchnął. "Wiesz, skarbie." Powiedział, otaczając ją ramionami w talii. "To dzięki Linie cię znalazłem." "Tak?" Ucałował czubek jej głowy. "Tak. Kiedy to się stało, to tego nie pamiętał, ale potem przypomniałem sobie. Powiedziała, że znajdziemy cię na festiwalu Highland games." Odwrócił ją, by móc spojrzeć jej w oczy. "Dała mi nadzieję. Kiedy Lina i ja spotkaliśmy się po raz pierwszy, byłem w emocjonalnym dołku."
15 No tak, takiej to dobrze, jak zwykle. Ty zwykły człowieczku jak powiesz, że widzisz smoki albo białe myszki to cię zabierają na płukanie żołądka albo na oddział zamknięty
"Po tym jak zerwałeś z Kimmie?" Kiwnął głową. "Tak." "Powiedziałam futrzakowi, żeby się nie poddawał." Powiedziała Lina. "I że spotkają cię w ciągu paru lat. I oto jesteś." Uwolniła się z uścisku Brodey'ego i przytuliła Linę. "Jesteś dla mnie jak siostra. Nigdy nie miałam siostry." "Ja również. Mówię ci, adoptowana rodzina to jest to." Roześmiała się. "Możesz nie przyznawać się do każdego, kogo nie lubisz i nikt nie będzie cię o to winił na rodzinnych obiadkach." Zastanowiła się przez chwilę. "No cóż oni mogą próbować, ale gdybyś była na moim miejscu, mogłabyś im zagrozić zamrożeniem albo usmażeniem ich tyłków, więc pomyślą dwa razy, niż cię wkurzą." *** Ku największemu zaskoczeniu Elain, Kael, Rick i Jan wystartowali. Dosłownie. Każdy zmieniony w swoją największą formę wzbił się w powietrze i poszybował ku niebu. Elain patrzyła na to z otwartą buzią. W jakiś sposób łatwiej było uporać się z prawdą kiedy ci trzej mężczyźni...ech, smoki siedzieli na ziemi na wprost niej. Przez to jej zdrowie psychiczne osiągnęło nowy poziom. "Czyż nie są świetni?" Zapytała Lina. Uniosła jedną dłoń, by osłonić wzrok przed popołudniowym słońcem. "Uwielbiają tu przyjeżdżać, bo mogą tu latać w ciągu dnia bez obawiania się, że zostaną zauważeni. Nasza posiadłość nie jest tak duża i znajduje się całkiem blisko autostrady." Elain pomyślała o czymś. Przemówiła do Brodey'ego, ale wciąż wpatrywała się w niebo.
"Brodey, wy też macie alternatywne formy?" "Nie. Tylko wilcze. Smoki tak naprawdę są o wiele starszą rasą zmiennych, niż wilki. Jesteś gotowa do nauki zmieniania się?" Pokręciła głową i patrzyła jak Kael robi piruet pięćdziesiąt stóp nad ich głowami. "Nie." Wtrącił się Zane. "Brodey, chyba musisz pozwolić jej ogarnąć tę nową rzeczywistość, zanim zaczniesz próbować uczyć ją się zmieniać." Elain, wciąż wpatrująca się w niebo, kiwnęła wolno głową. "Tak." "Ale to jest proste." przekonywał Brodey. "Nie ważne." Powiedziała Elain, jej oczy ani na chwilę nie opuściły smoków. "Brod." Powiedziała łagodnie Lina. "Daj jej trochę czasu. Poważnie. Przyjmij moją radę." Brodey burczał, ale objął Elain w talii i oparł podbródek o jej ramię. "Ja chcę być tym, który cię nauczy, skarbie." Powiedział jej cicho do ucha. Elain zrozumiała teraz dlaczego to było dla niego takie ważne. Nie powiedział jej tego, ale wyczuła jego opiekuńczość, pragnienie bycia tym, który wprowadzi ją w ten nowy etap jej życia. Odwróciła się w jego ramionach i pocałowała go. "Obiecuję, że to ty to zrobisz." Powiedziała. "A na razie Lina ma rację. Jestem zbyt
przytłoczona. I znowu to przeklęte słowo. Uniosła wzrok kiedy cień Jana przeleciał z gracją obok nich. "Naprawdę zbyt przytłoczona."
Rozdział 7 Ain nie planował zostać na długo po lunchu w stajniach. "Muszę pogadać z Markiem." Powiedział. Cail zmarszczył brwi. "Dlaczego?" "Poważnie? W świetle wszystkiego co się stało, pytasz mnie dlaczego?" Cail wzruszył ramionami. "A o czym tu można rozmawiać? Poza tym, co on może tu zrobić?" "Nie wiem. Ja nie wiem co robić. Część mnie mówi, że powinienem odwołać ślub i wyprowadzić się na dobre do Maine." "Nie masz chyba tego na myśli, co?" "Nie wiem, co mam na myśli." Powiedział Ain, przeczesując palcami włosy. "I to jest problem. W tej chwili nie mam bladego pojęcia co robić. Dlatego właśnie chcę pogadać z Markiem." "A co ze mną i Brodeym?" "A wiecie co powinniśmy zrobić?" Cail spojrzał na niego. "Dobra, w porządku. Kurwa, masz rację. Też nie mam pojęcia." "No właśnie. Chcę obiektywnej opinii." "Dobra. Jedź."
Ain wspiął się do swojej ciężarówki i odjechał. Starał się podczas jazdy wyciszyć swój umysł. Mark, zarówno wilczy zmienny jak i ich daleki kuzyn, był obecnym przywódcą ich Klanu na tym obszarze. Nieoficjalny tytuł, który znaczył bardzo niewiele biorąc pod uwagę wagę ostatnie zdarzenia. Kilku lokalnych zmiennych, w tym Ain zmieniali się na tej funkcji, ale Ain wciąż liczył się z opinią Marka. Stali się przyjaciółmi w Maine. Mark był jedną z przyczyn, dla których osiedlili się na Florydzie. Mark Telford prowadził firmę zajmującą się przetwórstwem wołowiny, różniącą się od działalności hodowlanej Lyallów. Gdy Ain wszedł do biura, Mark uniósł wzrok znad swojego biurka. Najpierw się uśmiechnął, jednak jego uprzejma mina szybko zniknęła, gdy zobaczył wyraz twarzy przyjaciela. "Ain, co się dzieje?" "Mogę zamknąć drzwi?" Mark przytaknął. Ain przymknął drzwi biura i usiadł przed Markiem. "Nie wiem od czego zacząć." Mark zamknął pokrywę swojego laptopa i odchylił się na fotelu. "Mów od początku." Ain prychnął. "To zajmie paręset lat." "No to przekaż mi krótszą wersję." "Muszę cię ostrzec, zawiera pakt krwi." Mark zmarszczył brwi.
"Nikt już tego nie robi. No, może poza tymi popierdolonymi Abernathy." Wpatrywał się w Aina, który nie odpowiadał. "O kurwa." Powiedział wreszcie Mark. "Jeśli ci tym opowiem, to musisz obiecać, że nie sypniesz nas przed Radą." Mark odchylił się na swoim fotelu. "Masz ku temu dobry powód?" Ain przytaknął. "Ja na niego nie przysięgałem. Jest stary i jednostronny." "Och, no to inna sprawa. A jeśli oznacza to spuszczenie wielkiego wpierdol Abernathym, to wchodzę w to. O co chodzi?" Godzinę później, gdy Ain skończył wtajemniczać Marka, ten pokręcił w niedowierzaniu głową. "I to jest krótsza wersja? Chyba nie chciałbym poznać tej pełnej." "Ostrzegałem cię." "Tak, zgadza się." Przygryzł wargę. "Dzwoniłeś już do Jocko i powiedziałeś mu o tym?" "Nie. Najpierw chciałem poznać twoją opinię. Nie mam pojęcia co zrobi Jocko, gdy mu powiem. Nie pozwolę Abernathym dostać Elain. Za nią będziemy walczyć na śmierć i życie." "Moja szczera opinia jest taka, że Abernathy są szaleni jak wiewiórki z Mississippi." "Wiem. Chodziło mi o twoje zdanie na temat tego, co mamy zrobić w tej sytuacji."
Mark wzruszył ramionami. "Nie wiem. Walczyć o swoją partnerkę.16" "To oczywiste." "Czekajcie, aż sami sprowadzą na was walkę. Nie wiem co jeszcze ci powiedzieć. Osobiście będę szczęśliwy jeśli Rodolfo Abernathy będzie umierał powolną śmiercią, bo z całego serca wierzę, że to on scala tę grupę palantów." "Zabili naszych rodziców." "Nie wiesz tego na sto procent, Ain." "Może nie zrobił tego osobiście, ale jestem skłonny się założyć, że jest za to co najmniej pośrednio odpowiedzialny. To logiczne przypuszczenie." "Zgadza się. Nie uważam byś się mylił. Jednakże musisz mieć dowody, nim to zadeklarujesz. Nie będę ci mówił niczego, co może zacząć wojnę Klanów. Te dupki to lubią. Będziesz musiał pogadać z Jocko. I z Lacey." "Zamierzamy. Po ślubie." Mark pokręcił głową. "To wszystko nakręca się zbyt szybko. Macie przed ślubem czas, by tam pojechać. Sugeruję tego nie odkładać. Szczególnie jeśli ten facet, o którym mówiły Lina i Elain wie kim ona jest i gdzie jest. Musisz mieć w tej kwestii za sobą Klan. I nawet wtedy oni mogą nie odpuścić. Wiesz to. Pakty krwi bierze się na poważnie. A szczególnie te z Abernathymi." Ain potarł twarz dłońmi. "Nie potrzebuję teraz kłopotów."
16 Odpowiedź na wagę złota :D
"Hej, masz tu Linę i jej chłopców. Wykorzystaj ich jako wsparcie. Weź ich ze sobą. Jesteście otoczeni potężnymi zmiennymi. Nikt nie zadrze z Liną i jej mężczyznami." "Prawda." "Nie wyglądasz na przekonanego." Ain spojrzał na Marka badawczo. "Może ten facet jest tym, który zabił naszych rodziców. Część mnie chce zemsty, a część chce zabrać Elain z dala od tego faceta jak to tylko możliwe." "Odwieczna zagadka. Z drugiej strony i tak musisz ją zabrać do Lacey, żeby mogła powiedzieć wam to, co musicie wiedzieć o Elain." Ain westchnął. "Wiem. I to chyba będzie najlepsze rozwiązanie." "Zemsta może poczekać. Czekała, poczeka, dwadzieścia siedem lat?" "Tak." *** Ain wrócił do domu późnym południem i znalazł Elain siedzącą samotnie przy kuchennym stole, pogrążoną najwyraźniej w stanie lekkiego szoku, sądząc z ogłuszonego spojrzenia na jej twarzy. "Co jest?" Zapytał. Spojrzała na niego wolno. "Jan, Rick i Kael."
Czekał, ale nie kontynuowała. "Tak?" "Są...smokami." Uśmiechnął się. "Tak." "Smokami!" Przytaknął. "Tak. Wiem." "Słyszałeś co powiedziałam?" Uśmiechnął się pod nosem. "Tak." "Zrozumiałeś co powiedziałam?" Wyszczerzył się. "Tak." Wstała i złapała go za koszulę. "Smoki! Zionące ogniem, latające, porośnięte łuskami smoki!" "Wiesz, technicznie rzecz biorąc tylko Rick zionie ogniem –" "Wiesz co mam na myśli!"
Objął jej dłonie swoimi. "Skarbie," powiedział spokojnie, gładząc jej dłonie. "pamiętasz jak zgłupiałaś kiedy zmieniliśmy się przed tobą w wilki po raz pierwszy?" "Ale –" Zamknęła buzię. "To co innego!" Uśmiechnął się półgębkiem. "Dlaczego?" "Wilki są prawdziwe!" "Tak jak i smoki." "Nie, nie są! Są fantazją!" "Tak jak i zmiennokształtni." Wyglądała jakby zamierzała odpowiedzieć, ale się zatrzymała. Parę razy otwierała i zamykała usta, ale stęknęła z frustracji, uwolniła swoje dłonie i wypadła z kuchni jak burza. Starał się nie śmiać, ale nic nie mógł na to poradzić. Wiedział, że ostatecznie oswoi się z tą myślą, ale patrzenie jak się stara było zabawne. Tylko Bogini wie jak bardzo potrzebuję śmiechu. *** Elain chciała zetrzeć uśmiech z twarzy Aina. Wiedząc, że nie wyjdzie na tym za dobrze, wypadła z kuchni na taras, gdzie opadła na fotel. Wpatrywała się w drzewa, pozwalając swojemu umysłowi dryfować i starając się uspokoić na tyle, by nie wpaść w kłopoty, kiedy coś przyciągnęło jej wzrok.
Wyprostowała się. Tam gdzie zaczynały się drzewa, zauważyła jakiś ruch. Jakby kobieta. Mama i Lina są w domu. Wiem, że to nie one. Elain wstała i ruszyła w stronę drzew. Ruch, teraz Elain była go pewna, skierowała się głębiej w cyprysy i sosny rosnące na skraju lasu. Dźwięki zostały wyparte ze świadomości Elain kiedy skupiła się na podążaniu za bladym kształtem. Kiedy przyspieszyła postać zniknęła wśród drzew. Elain zgubiła ścieżkę i skręciła w gęściejszy las, aż natrafiła nad brzeg niewielkiej sadzawki. Wiedziała, że postać tu się udała, ale na ścieżce prowadzącej do brzegu nie było widać żadnych śladów poza jej i tymi należącymi do małych zwierzątek, jak szopy i oposy. "Halo?" Zawołała. Odpowiedziały jej jedynie ptaki. Powinnam się bać? Pomimo wszystkich dotychczasowych przeżyć, nie bała się. Postać, kimkolwiek była nie przerażała jej. Błysk ruchu po prawej stronie przyciągnął jej uwagę do zjawy, poruszającej się tym razem szybciej. Kiedy już myślała, że ją dogoniła, jej ostrość widzenia zmniejszyła się mocno, prawie poza granice świadomości. Jej nogi niosły ją szybko i cicho przez zarośla, instynkt wziął górę i już myślała, że ją złapie, gdy nagle wypadła na jedno z pastwisk. Dziesięć stóp dalej brązowa krowa uniosła swój łeb i spojrzała na nią. Elain rozejrzała się dookoła kiedy jej umiejętność postrzegania świata z powrotem się powiększyła. Nic, poza krowami. Ta, znajdująca się najbliżej niej zaczęła muczeć. Pomimo ciepłego powietrza, poczuła jak drży. Jej puls przyspieszył. "Halo?" Krzyknęła.
Krowa podeszła do niej i musnęła jej pierś swoim mokrym nosem. "Fuj." Elain odsunęła się. "Nie dzięki." Rozejrzała się ostatni raz i skierowała się z powrotem do domu, tym razem okrążając zewnętrzną granicę lasu. Powinnam powiedzieć chłopcom? Prychnęła. Kurwa, nie. Już i tak są wystarczająco ogłupieni. *** Lina zamknęła się w łazience. Po raz pierwszy tego dnia miała dla siebie chociaż dwie minuty. Oczywiście z lustra wpatrywał się w nią duch Maureen Alexander. "Wiesz, powinnaś się pokazać Liamowi albo Elain." Powiedziała Lina. "Potrzebuję twojej pomocy." "Tak, tak, wiem. Nie wiem, co innego mogłabym poza tym robić." Duch nie odpowiedział. Lina westchnęła. "Dobra, przepraszam. Po prostu nie mam dla ciebie żadnej odpowiedzi." Duch zniknął z lustra. Lina poczuła się odrobinę winna, że nie może jej pocieszyć, ale nie miała pojęcia co robić. Zamknąwszy oczy, zażyczyła sobie znaleźć się w domu Baby Jagi. I znowu kobiety tam nie było. "Cholera." Burknęła kiedy podeszła do frontowych drzwi. "Halo?" Nikt. "Gdzie ona jest do kroćset?" Zastanawiała się na głos Lina. Kiedy jej nie potrzebuję, cały czas daje mi rady rodem z ciasteczek z wróżbą. A kiedy jej potrzebuję, to nie mogę jej znaleźć.
Otworzyła oczy, wyjęła komórkę i zadzwoniła do Callie. Jej przyjaciółka i jedna z dwóch młodszych sióstr Baby Jagi odpowiedziała po drugim sygnale. "Lina! Jak tam maleństwa?" "Cześć, dziewczyno. Czuję się przez nie wielka jak dom. Mam pytanie do ciebie." "Jasne, strzelaj." "Rozmawiałaś ostatnio ze swoją siostrą?" "Którą?" "Babą Jagą." Callie milczała przez chwilę. Kiedy odezwała się ponownie, jej ton był bardziej, niż zaciekawiony. "Dlaczego? Co się dzieje?" "Na razie nic poważnego, ale mam do niej parę pytań i nie mogę jej znaleźć. Byłam u niej w domu dwa razy i jej nie było." "Och. Hmm. Poczekaj, zobaczę czy ja ją znajdę. Zadzwonię zaraz do ciebie." "Dzięki." Lina z niecierpliwością czekała na telefon od Callie. Podskoczyła kiedy parę minut później zadzwonił telefon. "Wybacz, Lina. Nie udało się. Nie wiem, gdzie jest. Odnalazłam Brighde, ale ona też się z nią ostatnio nie widziała."
"I to cię nie martwi?" Zapytała Lina. "Właściwie nie. Już wcześniej tak robiła. To wcale nie oznacza, że coś się stało. Może po prostu potrzebuje trochę samotności albo coś." "Przecież mieszka sama." "Jest...dziwną kobietą." Lina prychnęła. "Nie użyłabym tego słowa, no ale w porządku." "Mogę ci w czymś pomóc?" Lina spojrzała w lustro. Była sama w łazience, jednak podejrzewała, że duch Maureen ją obserwuje. "Co wiesz o duchach?" "Duchach?" "Tak." Kolejna chwila ciszy. "O czym dokładnie mówimy? O jakichś złych duchach z filmów, polowaniach na duchy w TV, czy co?" Lina westchnęła. "O jednym konkretnym duchu." "Wiesz kim on jest?"
"Wiem. Nie wiem tylko jak i dlaczego." "Istnieje jakiś powód, dla którego nie mówisz mi więcej?" "Tak, nie obraź się, ale to nie jest moja historia. To coś, z czym muszą poradzić sobie Lyallowie. Jeśli powiem tobie, a Blackie wyciśnie to od ciebie –" "Ach, rozumiem." Ton głosu Callie wrócił do swojej zwyczajnej życzliwości. Callie całe wieki szukała mężczyzny, który będzie mógł być jej Panem. Znalazła go w osobie dalekiego kuzyna Lyallów, Daniela Blackstone'a, którego wszyscy nazywali Blackie. Minusem było to, że niczego przed nim nie ukrywała. Może i była potężną nieśmiertelną, ale jej partner i Pan zmienił ją w kremową bezę. I ona właśnie tego chciała. Kiedy Lina rozłączyła się, spojrzała w puste lustro. Nie pojawiały się jej żadne wizje, oprócz zjawy Maureen Alexander. Z westchnieniem opuściła łazienkę. Ta zagadka mogła poczekać do następnego dnia. Miała teraz za dużo na głowie.
Rozdział 8 Przy wieczornej kolacji Ain wziął głęboki wdech. Miał szczerą nadzieję, że siedząca obok niego Elain nie będzie się z nim spierać. "Rozmawiałem dzisiaj z Markiem Telfordem." Oznajmił wszystkim. "Przedstawiłem mu całą sytuację. Zgadza się z tym, że musimy pojechać do Maine i porozmawiać przed ślubem z Lacey. Musi spotkać się z Elain i odpowiedzieć raz na zawsze na pytanie, czy jest zmienną, czy nie." "Zabierzemy ją." Rzuciła nagle Lina, nim jej mężczyźni zdążyli zareagować. "Dawno nie widziałam Lacey. Z przyjemnością się z nią zobaczą." Elain spojrzała na Aina. "A kim jest Lacey?" Wydawało jej się, że już słyszała to imię, ale mając na głowie ostatnie zdarzenia, nie było mowy, by pamiętała kim ona jest. Ain zaczął odpowiadać. "Jest Jasnowidzem naszego Klanu –" "Coś jak ja, tylko bez mocy ognia." Zażartowała Lina. "Polubisz ją." "Lina," powiedział Ain, "Doceniamy twoją ofertę, jednak –" Posłała mu spojrzenie, które go uciszyło. "Koleś, istnieje możliwość, że Tłuścioch obserwuje dom. Jeśli wszyscy trzej wyjedziecie, Tłuścioch będzie wiedział, że coś jest na rzeczy i podąży za wami. Elain pojedzie z nami, więc będzie szansa, że nikt nie odkryje, że jej nie ma, aż nie znajdziemy się w drodze. Tak jest bezpieczniej." Brodey kiwnął głową.
"Ain, muszę przyznać, że to dobry pomysł." Ain poczuł, że sytuacja szybko wymyka mu się spod kontroli. "Ale –" Dołączył się Cail. "Oni mają rację. Jeśli wyjedziemy, ten kto obserwuje dom pojedzie za nami." Skinął w stronę Liama i Carli. "Pozwól też i im pojechać. Elain może położyć się w samochodzie i ukryć, dopóki nie wyjadą z miasta i będą pewni, że nikt za nimi nie jedzie." Ainowi to się nie podobało. "Nie chcę, by Elain była od nas z dala na tak długo." Elain, co zaskakujące, kontrolowała swój temperament. "Ain." Powiedziała łagodnie. "Myślę, że Jan, Rick i Kael razem z Liną są najbardziej odpowiedni do chronienia mnie. Oni są smokami." "I Liam." Wtrąciła się Carla, posyłając mu uśmiech. "My też pojedziemy." Zack prychnął pod nosem. "Hej, a ja niby kto?" "Laleczka." Zażartował bez wahania Kael. Wszyscy roześmiali się, przerywając budujące się napięcie i dając Ainowi chwilę do namyślenia. Spojrzał na Liama. "Rozumiesz mój niepokój, prawda? Mam nadzieję, że Klan orzeknie na naszą korzyść, ale rozważając istnienie paktu krwi, mogą tego nie zrobić."
Przytaknął z powagą. "Rozumiem. Wiem, że ciężko mi zaufać, jako że dopiero mnie poznałeś. Uwierz, gdy mówię, że zginę, by ją ochronić. Ujawnimy Klanowi nie więcej, niż to konieczne." Elain spojrzała na Aina. "Proszę?" Powiedziała cicho. "Nie chodzi o to, że chcę być z dala od was, ale..." Wzruszyła ramionami. "Chciałabym spędzić trochę czasu z mamą i tatą. A także z Liną i resztą. Tutaj panuje istne szaleństwo. Miło będzie poznać ich lepiej." "Kiedy tam przybędziemy," dodała Lina, "będą z nami również Blackie i Callie. Jeśli uważacie, że nie będzie bezpieczna z nami wszystkimi, to nigdy nie będzie bezpieczna wyłącznie z waszą trójką." Skierowała wzrok na Aina. "Nie martw się. Wróci cała i zdrowa. Obiecuję ci to." Mając na uwadze powagę sytuacji i podejrzenie, że Elain nie pojmowała w pełni konsekwencji mogących wyniknąć, jeśli Abernathy rzucą im o nią wyzwanie, Ain musiał przyznać, że Elain miała słuszność. "W porządku. Kiedy chcecie wyjechać?" Zapytał Linę. "Wolałabym jutro w nocy albo rano przed świtem. W ten sposób łatwiej jest określić, czy ktoś za nami jedzie. Możemy wsadzić ją do samochodu Carli razem z nią i Liamem i mieć ich między naszymi dwoma autami. To najbezpieczniejsza możliwość." "Nie chcesz polecieć?" Zapytał Ain. Wszyscy chłopcy Liny i Brodey jęknęli kiedy jej twarz spochmurniała. "Nie. Absolutnie nie. Pojedziemy samochodami." Ain raczej nie chciał jej denerwować, sądząc zarówno po tonie jej głosu, jak i reakcji jej mężczyzn i Brodey'ego.
"W porządku." Elain ścisnęła jego dłoń, posyłając mu pełen wdzięczności uśmiech. "Dziękuję. Wiem, że to było dla ciebie trudne." Pochylił się i pocałował ją. "Skarbie, nie masz nawet pojęcia. A jeśli nie wrócisz cała i zdrowa, to rozpęta się piekło." *** Zdecydowali, że najlepiej będzie wyjechać rano. Elain spakowała się i położyła się na łóżku z Cailem. Brodey i Ain siedzieli w salonie razem z Liamem i chłopcami Liny dyskutując na temat planu. "Będę za tobą tęsknił, dziecinko." Powiedział Cail. Przytuliła się do jego ciepłego ciała. "Ja też będę za tobą tęsknić. Za wami wszystkimi." "Wiesz, że Brodey zapewne przeleci cię w chwili, gdy wrócisz do domu i staniesz w drzwiach?" Zachichotała. "Taak. Mój mały słodki napalony piesek." Objęła nogi Caila swoją. "Cieszę się, że wy trzej jesteście w tej kwestii różni. Chyba nie dałabym rady z waszą trójką zachowującą się cały czas jak Brodey." Uśmiechnął się szeroko. "A kto powiedział, że ja i Ain nie będziemy napaleni jak diabli jak wrócisz do domu?"
Roześmiała się. "Wiem, że będziecie. Wiesz, co mam na myśli." Przekręcił się na nią. "I znam pewną kobietę, która również do czasu, nim wróci do domu będzie najprawdopodobniej tak samo napalona." Pocałował ją między piersiami, jego wargi muskały jej ciało w stronę pępka. "Tak." Wyszeptała i nagle ogarnęła ją potrzeba. Wsunęła palce w jego włosy i starała się go namówić, by poruszał się szybciej, ale on się nie spieszył. Obcałował najpierw jedną pierś, gdzie jego język wykonywał powolne, mokre kółka wokół je sutka, nim zassał go do ust. Powtórzył to samo z drugą piersią i wreszcie wrócił do swojej wędrówki na południe. Zarost na jego policzkach był cudownie szorstki przy jej ciele kiedy całował ją coraz niżej w stronę złączenia jej ud. Nie spotkał się z oporem kiedy rozdzielił jej uda dłońmi. "Grzeczna dziewczynka." Wyszeptał i pochylił się w stronę jej cipki. Jego palce potarły jej fałdki. "Już jesteś mokra, dziecinko." Poczuła na łechtaczce jego gorący oddech. Wsunął w nią najpierw jeden, a potem dwa palce. Jęcząc, kołysała biodrami w rytm jego ruchów. Kiedy jego usta zamknęły się na jej łechtaczce, prawie spadła z łóżka z rozkoszy. Cail szybko zmienił pozycję, odwracając się i zarzucając nad nią nogę, ustawił się nad jej ciałem ze swoim twardym fiutem przy jej ustach. Nie potrzebowała instrukcji ani zachęty. Otworzywszy szeroko usta objęła go nimi, drżąc kiedy jęknął przy jej perełce, to doznanie przebiegło po całym jej ciele. Jego piżmowy zapach wypełnił jej płuca kiedy jego jądra musnęły jej nos. "Właśnie tak, dziecinko." Wyszeptał, zanim jego język polizał jej łechtaczkę.
Zagubiła się w doznaniach jakich dostarczały jej jego usta na jej cipce, jego kutas w jej ustach, ciepło i ciężar jego ciała wbijający ją w materac. Jej umysł ledwie zarejestrował, że materac zapadł się najpierw po jednej stronie, a potem po drugiej. Dłonie sięgnęły między ich ciała i odnalazły jej piersi, silne palce ciągnęły za jej sutki i wysyłały do jej łechtaczki i z powrotem fale gorącej rozkoszy. Nie mogąc krzyknąć, jęknęła wokół fiuta Caila gdy uderzył w nią pierwszy orgazm, wstrząsając nią aż do rdzenia. Próbowała powiedzieć, że już więcej nie zniesie, ale nie mogła, a on bezlitośnie ssał jej opuchniętą łechtaczkę, dopóki nie doszła ponownie. Wygięła plecy w łuk, ale wciąż zatrzymywana przez ciężar Caila nigdzie się nie ruszyła. Kiedy trzeci palec dołączył do tych dwóch w jej wnętrzu, znalazł ten magiczny punkt w jej szparce i naparł, wywołując następny orgazm. Krzyknęła, jego fiut wsunął się głęboko w jej gardło i zaczęła ochoczo przełykać. Nos miała zanurzony między jego jądrami kiedy poczuła jak jego kutas twardnieje i jej usta wypełniły strumienie gorącej spermy. Przełykając tak szybko, jak potrafiła, jęknęła kiedy jego jądra zacisnęły się i ostatni ładunek zniknął w jej gardle. Dopiero wtedy uniósł się na drżących rękach i nogach z ostatnim delikatnym pocałunkiem na jej łechtaczce. Dysząc, rozejrzała się na oba boki i zobaczyła Brodey'ego i Aina z niemal identycznymi uśmiechami na twarzach. Każdy z nich miał w dłoni jej pierś. "To," powiedział Ain głosem niskim i mruczącym, "było niesamowite." Przyciągnął ją do siebie i pocałował, szorstko, zaborczo, potrzeba błyszczała w jego płonącym wzroku. Opadł na łóżko i wsunął dłonie w jej włosy. Z rozszerzonymi nogami naprowadził ją na swojego sztywnego fiuta. Nie potrzebowała dalszej zachęty. Rzuciła się na niego, obejmując jedną dłonią podstawę, a drugą jego jądra. Roześmiał się kiedy zaczęła wydawać miękkie, mruczące dźwięki podczas łykania go aż po rękojeść. "Moja dziewczynka." Powiedział. Brodey złapał jej biodra i ustawił ją na kolanach.
"Tu właśnie cię chce, dziecinko." Powiedział. Dwoma palcami rozdzielił jej wargi, zatapiając się głęboko w jej mokrej cipce. "O tak. Jesteś już bardziej, niż gotowa." Klęknął między jej nogami. Zakręciła biodrami kiedy poczuła jak nabrzmiała główka jego fiuta napiera na jej wejście, a potem zatapia się w jej wnętrzu. Wyrwał jej się mimowolny jęk rozkoszy. Chciała, żeby ją posuwał. Mocno. Klepnął ją delikatnie w pośladek. "Tego właśnie chcesz, dziecinko?" Poza słowami, mentalnymi i wypowiedzianymi na głos, miauknęła cicho wokół fiuta Aina. "To chyba miało znaczyć- tak." Powiedział Ain i zacieśnił uścisk na jej głowie. Ten zaborczy gest spowodował w niej kolejną falę rozkoszy i Brodey to poczuł. "O tak. Ona to lubi." Powiedział Brodey. Jego palce wbiły się w jej biodra i wysunął się, tak że w jej wnętrzu znajdowała się jedynie główka jego fiuta. A potem pchnął, wbijając się głęboko w jej wnętrze, jego jądra otarły się przy tym ruchu o jej łechtaczkę. Jęknęła ponownie, wywołując u Aina kolejny, jeszcze głębszy jęk. "Kurwa, tak. Zrób tak jeszcze raz." Powiedział Brodey'emu. "Z przyjemnością." Stęknął, wbijając się w nią mocno i tylko jego dłonie na jej biodrach powstrzymywały jej głowę przed wbijaniem się w brzuch Aina. Elain nie potrafiła zebrać żadnej przytomnej myśli. Rozkoszny ból kutasa Brodey'ego wbijającego się w jej ciało połączony z zaborczym uściskiem na jej głowie prawie ją wykończył i doszła kolejny raz. Jęknęła wokół fiuta Aina i poczuła jak jego jądra ściągają się w jej dłoni. "Właśnie tak." Stęknął. "Pozwól mu cię pieprzyć, skarbie. Ssij mojego fiuta."
Nie zamierzała się spierać z taką logiką. Jej cipka zacisnęła się wokół kutasa Brodey'ego kiedy poczuła jak znowu dochodzi. Rano będzie wspaniale obolała i będzie się rozkoszowała każdą tego sekundą. Brodey klepnął ją ponownie w tyłek, te lekkie pieczenie tylko zwiększyło ogarniającą ją rozkosz i wessała mocniej fiuta Aina. Jego palce wbiły się w jej głowę. "Weź go głęboko, skarbie." Stęknął, nim poczuła jak jego kutas twardnieje i spuszcza się w jej chętne usta. Z pomrukiem rozkoszy przełknęła każdą porcję, chcąc każdej kropli jaką mogła od niego wyssać. Musiał w końcu odsunąć ją od swojego fiuta, śmiejąc się łagodnie kiedy nie chciała go puścić. A rozkosz wciąż atakowała ją przez mocne pieprzenie Brodey'ego. Kiedy każde jego pchnięcie zaczęło stawać się mocniejsze i głębsze, jej ciało przeżywało jeszcze spełnienie. Próbowała pomóc, nabijając się ciałem na jego fiuta, ale Cail złapał ją za włosy. "Kurwa, to takie seksowne, maleńka." Jego głos stał się głęboki i warczący i naprowadził jej usta z powrotem do swojego kutasa, który stwardniał ponownie od samego patrzenia. Zarzuciła mu ramiona wokół bioder, by zachować równowagę i objęła go wargami. Nie musiała robić nic, oprócz pozwolenia mu pieprzyć jej usta kiedy bracia huśtali nią między sobą. Zamknęła oczy i jęknęła kiedy nadszedł kolejny orgazm 17. Poczuła się złapana w krąg seksu, z którego nie mogła uciec, nawet gdyby chciała, a jej ciało odpowiadało na każdy ich ruch. Ain sięgnął pod nią i odnalazł jej łechtaczkę. Musnął wargami jej ramię. A potem powiedział, "Dojdź dla nas, skarbie." Ugryzł ją i w tym samym czasie mocno ścisnął jej łechtaczkę.
17 Ile jeszcze???
Krzyknęła, ból i rozkosz mieszały się ze sobą i pozbawiały jej ciało siły. Wbiła paznokcie w tyłek Caila i starała się nie ugryźć mu penisa. Gdy poczuł jej palce, on również doszedł. Brodey nie chcąc zostać w tyle, zwiększył tempo. "Kurwa!" Wykrzyknął kiedy jego fiut eksplodował w jej wnętrzu. Zanim na nią opadł, poczuła wypełniające ją gorące strumienie spermy. Próbowała złapać oddech. Nie chciała się ruszać. Czuła się zbyt dobrze i zbyt cudownie obolała w tym samym czasie. Brodey był pierwszym, który ostrożnie z niej zszedł, nim Cail i Ain pomogli jej przekręcić się na plecy. "Wszystko dobrze?" Zapytał Ain z niepokojem na twarzy. Spojrzała na niego z niedowierzaniem i wybuchnęła śmiechem. Cail uśmiechnął się. "To chyba znaczy tak." Zachichotała, ukryła twarz w kolanach Aina i kiwnęła głową. Już prawie spała, kiedy przesunął się z nią wtuloną w jego ramiona. Ucałował jej czoło. "Śpij dobrze, maleńka." "Mmm" Mruknęła cicho i usnęła.
Rozdział 9 Elain obudziła się prawie pół godziny przed dzwonkiem budzika 18 o czwartej trzydzieści następnego ranka. Tak jak się spodziewała, przez zeszłonocną gimnastykę była obolała, ale mimo wszystko się nie skarżyła. Wzięła szybki prysznic, ubrała się i zaczęła parzyć kawę, czekając, aż obudzą się pozostali. Jakoś nie wyczekiwała, by spędzić kilka dni z dala od swoich mężczyzn, ale chciała poznać Linę i jej gang. I swojego ojca. Teraz, kiedy szok spowodowany ostatnimi wydarzeniami zaczął znikać, nie mogła zaprzeczyć, że ogarnia ją podekscytowanie. Zyskiwała nie tylko nowych przyjaciół i adoptowaną rodzinę, ale po raz pierwszy w życiu miała mamę i tatę w jednym miejscu. Jezu, ale jestem świrnięta. Walczyła z chęcią wybuchnięcia śmiechem, bo z pewnością wszyscy pomyśleliby, że oszalała. Może i oszalałam. Podczas pierwszego etapu podróży Elain miała jechać z Carlą i Liamem. Dopóki co najmniej nie wyjadą z Arcadii, zarówno Elain, jak i Liam mieli schować się na tylnym siedzeniu. Kael i Zack mieli pojechać pierwsi, parę minut później Carla, a na końcu Lina i jej chłopcy. Mieli spotkać się poza Arcadią i wjechać na autostradę jak tylko będą pewni, że nikt za nimi nie jedzie. Elain przytuliła i pocałowała swoich chłopców, a potem ona i Liam opuścili dom pod osłoną ciemności i wsiedli na tylne siedzenie wypożyczonego samochodu Carli. Wszystko poszło zgodnie z planem i wkrótce wyjechali na autostradę I-75 i z pewnością nikt za nimi nie jechał. Kiedy zatrzymali się w Dade Cit, by zatankować i aby Lina mogła skorzystać z łazienki, już prawie świtało. Kiedy już mieli wsiadać do samochodów, Lina pociągnęła Elain za rękę. "Jedź z nami jakiś czas. Proszę? W innym przypadku będę odpowiedzialna za usmażenie 18 To prawie jak ja, tylko ja się budzę zawsze równo minutę przed budzikiem :D
tych dwóch matołów." "Hej." Zaprotestował Jan. "A co myśmy zrobili?" "Nic nie zrobiliście." Odparowała Lina. "Jesteście po prostu facetami, a we mnie buzują hormony i to wasza wina, że jestem wielka jak hipopotam." Carla uśmiechnęła się. "W porządku, kochanie. Twój ojciec i ja nie mamy nic przeciwko." Elain nie umknęło zadowolone spojrzenie jakie Carla rzuciła Liamowi. Kiedy byli już z powrotem na drodze, Elain spojrzała na Linę. "Przyznaj się." Lina uśmiechnęła się. "Potrzebują trochę czasu sam na sam. Nic bardziej nie zbliża, niż wspólna podróż samochodem." "Czy to część twoich wizji? Widziałaś coś?" Lina roześmiała się. "Nie, to tylko stara, dobra intuicja w połączeniu z prawdziwym wsparciem estrogenów przeciwko tej dwójce." Puknęła w ramię swoich dwóch mężczyzn ponad siedzeniem. Rick, który prowadził, zaprotestował. "Hej! To niesprawiedliwe. Co ja takiego zrobiłem?" "Urodziłeś się z penisem, to się stało." Odparła Lina.
Elain roześmiała się, ale widziała jednak, że Lina tylko udaje szorstkość. Naprawdę kochała swoich mężczyzn. "No to czego mam się spodziewać, kiedy dojedziemy do Maine?" Zapytała Elain. "Pokochasz Lacey." Powiedziała Lina. "Jest prawdziwym skarbem. Prawie jak babcia." "I robi przepyszny chleb bananowy." Powiedział Rick. "Tak, dokładnie." Zgodziła się Lina. "Jest cholernie dobrą kucharką." "Podczas naszej ostatniej wizyty przybyło mi chyba ze trzy kilo." Powiedział Jan. Elain sączyła swoją kawę, by zyskać parę minut. "Widziałaś w swoich wizjach, czy coś dzieje się między moją mamą i tatą?" Lina pokręciła głową. "Jeszcze nie. To nie znaczy jednak, że nie zobaczę." "Och." Lina zakryła swoją dłonią dłoń Elain. Elain natychmiast poczuła od Liny falę czułego niepokoju19. "Chciałabym móc odpowiedzieć ci na to pytanie." "Podoba mu się." Powiedział Jan. "Że co?" Zapytała Elain. Rick kiwnął głową.
19 Zapamiętajcie to, przyda się później
"Z tego co widzę moimi męskimi oczami," powiedział, rzucając Linie spojrzenie we wstecznym lusterku, "to naprawdę ją lubi." "Tak sądzicie?" "Elain, proszę, nie miej wygórowanych nadziei." Powiedziała Lina. "Pozwól działać naturze. Rozumiem, że chcesz, by byli razem, ale nie bądź rozczarowana, jeśli to się nie stanie." "Czy Lacey będzie w stanie mi coś powiedzieć?" Lina wzruszyła ramionami. "Nie wiem. Będziemy musieli ją zapytać, czy miała jakieś wizje. Będziemy tam za parę dni. Postaraj się rozkoszować podróżą." Posłała jej zabawny uśmiech. "Przyznaj, byłaś zazdrosna, kiedy przyjechałam i przytuliłam Brodey'ego, co nie?" Po co kłamać? "Tak, to było jak instynkt. Wybacz." Lina roześmiała się. "Nie ma problemu. Zapewne zareagowałabym tak samo. Ale tak na poważnie, między nami okay?" Elain uśmiechnęła się. "Absolutnie. Po raz pierwszy odkąd poznałam chłopców czuję się jakbym miała przyjaciółkę, z którą mogę o tym wszystkim pogadać." "Wiem, o co ci chodzi. Mam przyjaciół, ale nie mogę rozmawiać z nimi o tych wszystkich niezwykłych rzeczach, wiesz? Właściwie straciłam kilkoro przyjaciół kiedy zorientowali się, że jestem zarówno z Janem, jak i z Rickiem." Elain nawet nie pomyślała o tym, by mogła się z nią utożsamiać. Właściwie nie miała tylu
przyjaciół, by się nimi przejmować. Znajomi, no jasne. Współpracownicy? Również. No cóż, byli współpracownicy. Tym, czego Elain się nie spodziewała był brak tęsknoty za pracą. Była przekonana, że będzie znudzona jak mops i będzie gotowa błagać Aina, by pozwolił jej pracować. Nie była. Jasne, będzie tęskniła przez te kilka dni za swoimi chłopcami, ale to, że miała oboje rodziców, a nowi przyjaciele dotrzymywali jej towarzystwa usuwało to w cień. Myśl o powrocie do pracy była teraz jej praktycznie obca. Nie chciała też jednak leżeć do góry brzuchem. Dzieci. Nie, nie potrzebowała w tej chwili myślenia o dzieciach. Musiała myśleć o tym, jak przejść przez te nowe bagno i ślub, nim zacznie myśleć o powiększeniu rodziny. Jana i Ricka mogłoby równie dobrze nie być w samochodzie, jako że Lina i Elain poświęcały uwagę tylko sobie, przeskakując z jednego tematu rozmowy na drugi. Do czasu, gdy ponownie zatrzymali się na siusiu, Elain wiedziała, że ona i Lina będą przyjaciółkami na całe życie. Czując się odrobinę winna, że zostawiła mamę, Elain podeszła do jej samochodu, kiedy ona i Liam z niego wysiedli. "No jak tam?" Zapytała Elain. Carla uśmiechnęła się. "W porządku skarbie. Ciesz się chwilami z Liną." Elain nie umknęło spojrzenie jakie Carla rzuciła Liamowi. "Twój ojciec i ja rozmawialiśmy." Elain i Lina następny etap podróży spędziły jadąc z Kaelem i Zackiem. Elain szybko
odkryła, że lubi obu mężczyzn. Do wieczora dojechali do Virginii. Po wyborze miejsca na obiad, znaleźli hotel. Elain wzięła pokój z rodzicami, dzieląc łóżko ze swoją mamą. Kiedy zamknęła oczy i próbowała usnąć, nie mogła powstrzymać uśmiechu na twarzy. *** Marston był podminowany Zamierzał wcześnie rano zbliżyć się do domu Lyallów, ale wydawało mu się, że stracił okazję. Zaparkował na drodze poza ich podjazdem i używając lornetki ponownie rozejrzał się po podwórzu. Trzy samochody, które były tam jeszcze wczoraj, zniknęły. A ze swoich obserwacji wiedział, że dwa z nich należały do smoków. Cholera. Coś się stało, ale nie wiedział co. Wrócił z powrotem na drogę i zaparkował nieopodal sklepu ogólnospożywczego, który każdy, kto opuści posiadłość Lyallów będzie musiał minąć, by udać się do Arcadii. Po kilku godzinach i nie zauważeniu nikogo, wrócił z powrotem na teren posiadłości. Samochodów wciąż nie było. Wiedział, że Micah Donovan zatrzymał się tam ze swoim nowym partnerem. Ciężarówka Donovana nie ruszała się ze swojego miejsca przez kilka dni. A z tym wilkiem nie chciał zadrzeć, tak bardzo jak z Lyallami. Pojechał do miasteczka za jednym z Lyallów, który udał się na zakupy. Do sklepu z paszami, do żelaznego, do warzywniaka. Ani śladu tej dziwki Pardie. Później tego popołudnia kolejny z braci, nie potrafił ich rozróżnić z takiej odległości, pojechał do Arcadii i wstąpił do sklepu hydraulicznego. I znowu, ani śladu ich partnerki. Miał silne podejrzenie, że opuściła posiadłość ze smokami. Niestety nie miał bladego pojęcia gdzie pojechali.
Wróciwszy do swojego hotelowego pokoju, wiedział, że musiał zmienić szybko plan, nim Abernathy zacznie wypytywać o rezultaty.
Rozdział 10 Następnego dnia wszyscy byli zwarci i gotowali, by ruszyć w dalszą drogę. Mieli dobry czas, zatrzymując się tylko na posiłki, by zatankować i aby Lina mogła skorzystać z łazienki. Kiedy zatrzymali się wieczorem na kolację i wybranie hotelu, Lina zadzwoniła do Lacey i powiedziała jej, że jutro u niej będą. Następnego ranka wstali dość wcześnie, zjedli i ruszyli tak szybko, jak to możliwe, nie tracąc czasu. Elain wyczekiwała nerwowo spotkania z Jasnowidzem. Lina powiedziała jej, że z ostatnią wizytą byli prawie rok temu, jednakże niemal co tydzień rozmawiali przez telefon. Elain nigdy wcześniej nie była w Maine. Słuchając tego, co mówili jej mężczyźni nie była pewna czego się spodziewać. Zamknięty obszar Klanu był bardziej jak małe, sielskie miasteczko, niż uzbrojona forteca. Cały teren, nie licząc wybrzeża, był porośnięty drzewami. Elain i Lina przez ostatni etap podróży jechały z Carlą i Liamem. "Wiele się nie zmieniło." Powiedział łagodnie Liam z siedzenia pasażera, obserwując mijany krajobraz. "Ile czasu minęło, odkąd byłeś tu ostatni raz?" Zapytała Lina. Odwrócił się, by na nie spojrzeć i uśmiechnął się smutno. "Zbyt wiele. Miałem kilkoro przyjaciół z tego Klanu. Nie będę ich winił, jeśli nie będą chcieli mieć teraz ze mną nic wspólnego." Lina poklepała go po ramieniu. "Będziesz zaskoczony. Nie skreślaj ich od razu." "Znasz Lacey?" Zapytała go Lina. "Nie tak dobrze, jak jej własny Klan. Widziałem się z nią parę razy podczas Zgromadzeń. Nie wiem, czy pamięta mnie, czy nie."
Lacey mieszkała przy typowo wiejskiej drodze w starej drewniano-kamiennej chatce otoczonej białym płotem. Na podwórzu rabaty późnoletnich kwiatów wciąż nie nosiły żadnego śladu zbliżającej się jesieni. Na ganku stały doniczki w kwiatami i ziołami. Kiedy zaparkowali swoje samochody, otworzyły się frontowe drzwi. Z chatki wyskoczył wielki kudłaty czarny pies w towarzystwie starszej kobiety, która musiała być Lacey. Kiedy wysiedli, pies okrążył nowo przybyłych, jego ogon machał szaleńczo na wszystkie strony. Lacey podeszła do nich i najpierw przytuliła Linę. "Witaj, kochanie. Dobrze cię znowu widzieć. Tęskniłam za tobą." "Ja też." Powiedziała Lina. "A kto to?" Wyciągnęła dłoń i poklepała psa. Sięgał jej prawie do talii. "To Jasper. Zdaje się, że się zadomowił. Pojawił się u mnie parę miesięcy temu w noc po burzy. Nikt się po niego nie zgłosił, więc jest mój. Weterynarz uważa, że to mieszanka bernardyn pies górski." "A nie jest przypadkiem po części łosiem?" Zapytał Zack kiedy pies trącił go nosem po kroczu, zostawiając na jego dżinsach ślad po ślinie. Lacey roześmiała się. "Możliwe. Ma nawyk używania ludzi i mebli jako serwetek." Lina złapała Elain za rękę i przyciągnęła ją do siebie. "Lacey, to jest Elain Pardie." Lacey uśmiechnęła się. "Witaj, kochanie. Dobrze cię wreszcie poznać. Odbyłam wczoraj w nocy przyjemną pogawędkę z Aindreasem." Otworzyła ramiona i uściskała Elain.
Elain natychmiast spłynęło ciepłe, przyjazne uczucie. "Dziękuję." Powiedziała Elain, niechętna, by się odsunąć. "To moja mama, Carla Taylor. A to mój tata, Liam Pardie." Lacey przytuliła Carlę. "Bardzo miło mi cię poznać. Podejrzewam, że to wszystko było dla ciebie ogromnym szokiem." Carla roześmiała się. "Można tak powiedzieć." Podszedł Liam. "Witaj, Lacey." Uśmiechnęła się ciepło i wzięła jego dłoń w swoją. "Witaj, Liamie. Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie?" "Teraz już o wiele lepiej." Spojrzał na Elain i Carlę. "Wyobrażam sobie. Nie było cię przez wiele lat." "Czy zrobiłem dobrze?" Lacey wzruszyła ramionami. "Nie mnie to oceniać. Twoja córka jest szczęśliwa, zdrowa, a ty odkrywasz, że wszystko da się naprawić. To nie była twoja wyłączna decyzja. Maureen wiedziała co trzeba zrobić, żeby zapewnić Elain bezpieczeństwo." Przytuliła go. "Zostaw przeszłość za sobą i skup się na tym co jest teraz i na tym, co jest przed tobą. Albo powinnam rzec, kto jest przed tobą." Kiedy się odsunęła,
spojrzała na wszystkich. "Zadzwoniłam do Daniela i Callie. Niedługo tu będą. Chcą was wszystkich zobaczyć i poznać Elain i jej rodziców." Rodzice. To było określenie, do którego Elain po tylu latach posiadania wyłącznie mamy próbowała się przyzwyczaić. "Mam nadzieję, że jesteście głodni." Powiedziała Lacey. "Czeka już na was lunch." Uśmiechnęła się do Elain. "Nim zaczniemy naszą rozmowę, lepiej najpierw napełnijcie żołądki." *** Daniel i Callie Blackestone okazali się bardzo miłą parą. Callie zdawała się normalną kobietą, nie żadną nieśmiertelną. Lina powitała ich oboje uściskiem i przedstawiła najpierw Elain. Daniel, nazywany również Blackie uśmiechnął się i potrząsnął dłonią Elain. "Potrafisz trzymać Brodey'ego w ryzach? Straszny z niego narwaniec." Elain roześmiała się. "Daję sobie radę." Kiedy przytuliła Callie poczuła falę życzliwości z domieszką czegoś, czego nie potrafiła określić. Może jakiś głęboki smutek? To zniknęło kiedy skończył się ich uścisk. "Miło mi cię poznać." Powiedziała Callie z uśmiechem. "Dużo o tobie słyszałam." Callie uśmiechnęła się jeszcze szerzej. "Nie wierz w to wszystko. A przynajmniej w większość." Lacey przygotowała prosty, ale przepyszny lunch złożony z szynki, kanapek, sałatki ziemniaczanej i jej słynnego bananowego chleba. Elain czuła się przy Jasnowidzce jak w domu.
Tęskniła za swoimi chłopcami, ale nic nie mogła na to poradzić i rozluźniła się pośród zyskanej właśnie 'rodziny'. Callie, Carla i Elain nalegały na pomoc w posprzątaniu, ale Linę odprawiły do salonu wraz z mężczyznami. Nie zabrało im to dużo czasu. Kiedy już skończyły, Lacey wytarła dłonie w ścierkę i sięgnęła po smycz zwisającą przy tylnych drzwiach. "Lina, kochanie, idziesz na spacer?" Podniosła się z kanapy z pomocą Ricka i Jana. "Jasne!" Doczłapała do tylnych drzwi. "Idziemy tam, gdzie myślę, że idziemy?" Lacey uśmiechnęła się i zapięła smycz na obroży Jaspera. "Tak, Elain, chciałabym, żebyś do nas dołączyła. Nie chcę być nieuprzejma," zwróciła się do pozostałych, "ale mam nadzieję, że rozumiecie, że muszę porozmawiać z nimi sam na sam." "Nie ma problemu." Powiedziała z uśmiechem Carla. "Właściwie wydaje mi się, że musimy się zbierać." Daniel kiwnął głową. "Tak, mam trochę roboty." Pożegnali się ze wszystkimi. "Gotowe, dziewczęta?" Zapytała Lacey. Mężczyźni Liny spojrzeli na nią nerwowo. "Um, mam nadzieję, że jesteś pewna, że to bezpieczne." Powiedział Jan. "Nie chcemy, by Lyallowie zabili nas, jeśli pozwolimy by coś jej się stało." Lina uderzyła pięścią tam, gdzie powinno znajdować się jej biodro, ale przy jej ciężarnym brzuszku ciężko było być pewnym.
"Szczerze? Myślicie, że jest coś, czego trzeba się obawiać?" Jan pokręcił krótko głową i cofnął się o krok. "Nie, wybacz kochanie. Oczywiście, że nie." Lina prychnęła z rozbawieniem i złapała Elain za rękę. "Chodź, przyjaciółko. Chcemy ci coś pokazać." Na ganku Lacey złapała Elain za drugą rękę. "Czeka nas długa rozmowa." Jasper wskazywał drogę, nie szarpiąc, ale definitywnie chcąc iść szybciej. Ścieżka prowadziła przez ogród Lacey, który był bujnie obrośnięty ostatnimi późnoletnimi kwiatami i ziołami. Na bloku z brukowanych kamieni znajdował się zegar słoneczny. Za ogrodem ścieżka prowadziła do lasu. "Ain i reszta powiedzieli mi, że możesz mi powiedzieć, czy jestem zmiennokształtną tak jak oni." Lacey przytaknęła. "Tak, mogę." Elain próbowała powstrzymać swoją nerwową irytację. "Jestem?" "Czym jesteś, kochanie?" "Jestem zmiennokształtną jak moi chłopcy?" "Nie." Ogarnęła ją ogromna ulga.
"Och, dzięki Bogu! To by było dla mnie za dużo." "Och, przepraszam. Chyba mnie nie zrozumiałaś. Jesteś zmiennokształtną, ale nie jesteś zmiennokształtną jak twoi mężczyźni." Elain zatrzymała się. "Co?" Zarówno Lina, jak i Lacey zachęciły ją, by szła dalej. "Idź, chica." Zażartowała Lina. "Jeszcze nie skończyłyśmy przeciążać ci mózgu." "Ale...ale powiedziałaś, że nie jestem zmiennokształtną!" Naprawdę, naprawdę chciała trzymać się tej informacji. Lacey roześmiała się życzliwie. "Wybacz, kochanie. Źle dobrałam słowa. Jesteś zmiennokształtną. Nie jesteś po prostu taka, jak twoi mężczyźni." "No to czym jestem? Chcesz mi powiedzieć, że jestem jakimś szopem, czy czymś?" Lina zachichotała. "Chciałabym to zobaczyć." "Wcale mi nie pomagasz!" Krzyknęła Elain. Lacey poklepała Elain po ręku. "Uspokój się, Elain. Jesteś wilczym zmiennym. Ale nie jesteś taka jak twoi mężczyźni. Twoi mężczyźni są Alfami, zgadza się. Tak jak i ty."
Im dłużej Lacey mówiła, tym mniej Elain widziała nadziei na pozory normalnego życia. "Ale jesteś czymś o wiele więcej, niż twoi mężczyźni." Kontynuowała stara Jasnowidzka. Kiedy szły, Elain wyczuła, że kończy się ścieżka. Drzewa wokół nich stały się gęściejsze i Elain instynktownie wyczuła niedaleko chłodną, słoną wodę. "Czy jest jakiś sposób, by to wyleczyć?" Burknęła Elain. "Jakiś sposób, by mnie odwilczyć?" Lacey uśmiechnęła się. "Nie, kochanie. Uwierz mi, kiedy tylko oswoisz się z tym wszystkim, nie będziesz chciała odpuścić swojego nowego życia." "Mogę jej powiedzieć?" Zapytała Lina. Lacey roześmiała się. "Jeśli musisz, Lina." Lina ścisnęła dłoń Elain. "Pamiętasz jak mówiłyśmy o tym, że jestem Jasnowidzem?" "Tak?" Lina uśmiechnęła się szeroko. "Wiesz co? Witaj w klubie." Elain zatrzymała się, jej stopy zatrzymały Linę i Lacey w miejscu. "Że co?" "Jesteś Jasnowidzem, tak jak ja." Powiedziała Lina. "No, może nie do końca jak ja. Ja jestem
jeszcze tą całą Boginią i wiedziałam o tym, nim dowiedziałam się o byciu Jasnowidzem. Ale bez wątpienia ty się nią urodziłaś." "Ale...ale nie mam żadnych wizji, ani snów, ani niczego, co tacy jak wy mają." A potem przypomniała sobie wizje jakie miała o sobie, swoich mężczyznach i dzieciach. Wyrzuciła to wspomnienie z umysłu. Już i tak musiała radzić sobie z wieloma rzeczami. "Nie musisz." Powiedziała Lacey. "Pojawią się jak tylko zwiększą się twoje moce. Czy zauważyłaś może ostatnio, że jesteś w stanie odczytywać emocje innych?" Elain chciała już powiedzieć cholera nie, ale się powstrzymała. Kimberlie, tamtego dnia w restauracji, kiedy Elain pojechała tam porozmawiać o Brodeym. Wyczuła smutek kobiety. Kiedy poznała Linę wyczuła jej nastrój. Podobnie się czuła gdy poznała Lacey. I jej trzech mężczyzn i inni... Elain puściła obie kobiety i klapnęła na środku ścieżki, chowając twarz w dłoniach. "Kurwa!" Krzyknęła z całej siły. Jasper, najwyraźniej zaniepokojony tym wybuchem trącił ją nosem i zaskomlał, machając powoli ogonem w geście niepewności. Obie kobiety w milczeniu obserwowały jak Elain wpada we wściekłość godną najbardziej zrzędliwego trzylatka. A potem przestała krzyczeć i wzięła głęboki wdech, po czym wolno go wypuściła. Roześmiała się szorstko kiedy Jasper wspiął się na nią i ponownie zaskomlał. Poklepała go, śmiejąc się ponownie, gdy polizał ją po policzku. "Lepiej?" Zapytała Lina. "Nie do końca." Elain wstała, klepiąc jeszcze raz Jaspera. "Ale przynajmniej pozbyłam się tego ze swojego organizmu. Chciałam to zrobić już od jakiegoś czasu."
"A teraz nie marzysz, by wysadzić parę drzew?" Zapytała Lina z zabawnym uśmiechem. Elain przytaknęła. "Muszę przyznać, że to całkiem pożyteczny talent." *** Parę minut później znalazły się na kamiennej linii brzegowej. Elain miała wątpliwości, czy stara albo ciężarna w stopniu zaawansowanym Jasnowidzka będzie w stanie zejść po stromej, kamiennej ścieżce prowadzącej na brzeg, ale obie kobiety były najwyraźniej zaznajomione z tą trasą, bo poruszały się po niej bez wahania. Lacey odpięła smycz Jaspera i ten pobiegł pierwszy. Kiedy znalazły się na ścieżce, Elain uświadomiła sobie, że wyglądał ona o wiele bardziej zdradziecko, niż w rzeczywistości była. W ciągu paru minut znalazły się na odizolowanej plaży. Jasper szczekał uszczęśliwiony, trzymając się z dala od wody i przyniósł im wyrzucony na brzeg patyk, by mu go rzuciły. Elain spojrzała na wodę. "Tu jest pięknie." "Tak właśnie pomyślałam, gdy zobaczyłam to miejsce po raz pierwszy." Powiedziała Lina. Złapała Elain ponownie za rękę. "Chodź. Pójdziemy na skałę." Lina narzekała trochę, gdy uświadomiła sobie, że potrzebuje pomocy Elain by wspiąć się na ogromną, płaską skałę, ale kiedy wszystkie trzy kobiety usiadły i spojrzały na wodę, Elain wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy. Słychać było wokół dźwięk wiatru i fal uderzających o brzeg. Od czasu do czasu rozlegał się krzyk mewy, ptaka najwyraźniej tak pospolitego w tych rejonach, jak na plażach Florydy. Po kilku minutach Jasper uspokoił się i wspiął się na skałę siadając między Elain, a Lacey. Położył łeb na nodze Lacey i natychmiast usnął. "Przyjemnie tu." Wyszeptała Elain. Po raz pierwszy od przyjazdu swojej mamy parę dni temu poczuła ogarniający ją spokój.
Cholera, to był najbardziej spokojny moment, odkąd Brodey i Cail zabrali ją w Venice na lunch parę miesięcy wcześniej i zrobili sobie z niej na parkingu deser, co rozpoczęło jej szaloną jazdę głową w dół do piekła.20 "Zawsze jesteś tu mile widziana, Elain." Powiedziała Lacey. "Nawet jeśli nie ma mnie w domu, to możesz tu śmiało przyjeżdżać." "To co będziemy tutaj robić?" Zapytała Elain. "Proszę nie mów mi, że będziemy trzymać się za ręce i śpiewać w kole 'Kum Ba Yah'. To naprawdę nie w moim stylu." Lina prychnęła. "Nie ja jestem bardziej w stylu Black Sabbath21." "Czuję się jakbym była w jakimś szalonym pociągu, który wypadł z torów." Zadrwiła Elain. Lacey roześmiała się. "Po pierwsze, to był Ozzy22, a nie Black Sabbath. A po drugie, my nie śpiewamy. Przyszłyśmy tu, żeby porozmawiać." To zbiło Elain z tropu. "Jestem pod wielkim wrażeniem. Nie wyglądasz na fankę rocka." "Jak pożyjesz tyle lat co ja, to znudzisz się tym samym, starym gównem." Lacey westchnęła. "Zajmijmy się interesami, drogie panie." Elain roześmiała się. "Aw, chciałam zobaczyć, jak Lina wysadza drzewo."
20 No już bez przesady... 21 Zespół grający hard rock i heavy metal 22 Zapewne chodzi o Ozzy'ego Osbourne'a
"Jestem tu cały tydzień." Dodała Lina. "Spróbuj z cielęciną." Lacey pokręciła głową. "Wy dwie powinnyście się urodzić siostrami." "Nie, wtedy pewnie nienawidziłybyśmy się nawzajem." Powiedziała Lina. "Racja." Zgodziła się Lacey. "Rodzina, którą sobie wybieramy jest czasem o wiele lepsza, niż rodzina wybrana nam przez Los." "Wciąż nie wiem, co to wszystko znaczy." Powiedziała Elain. "Jestem Jasnowidzem? Co to w ogóle znaczy?" "Koło stale się kręci." Wyjaśniła Lacey. "Wciąż mam przed sobą wiele lat, ale nie będę żyć wiecznie. Kiedy twoje moce wzrosną i nauczysz się jak się nimi posługiwać, któregoś dnia zajmiesz moje miejsce." Elain patrzyła na nią przez chwilę, po czym opadła na skałę i spojrzała w niebo. "A mogę się zwyczajnie zabić i skończyć ze swoją niedolą?" "Iii oto doszliśmy do części proszę-zabijcie-mnie-teraz." Zażartowała Lina. "Nie, mówię poważnie." Powiedziała Elain. "I co ja teraz mam zrobić?" "Nic." Powiedziała Lacey. "Nie ma nic, co 'powinnaś' z tym zrobić." Spojrzała ponownie na kobietę. "Powiedz to jeszcze raz." "Jesteśmy tu dzisiaj wyłącznie po to, by powiedzieć ci, co wiemy. Tak jak powiedziała ci Lina, jej doświadczenia różnią się od moich. Przyjaźniłam się z Bertholde, poprzedniczką Liny. Bertholde odkryła swoje umiejętności inaczej, niż ja. A także inaczej, niż Lina. Żadni dwaj
Jasnowidzowie nie są podobni. Wszystkim co możemy zrobić jest zaoferowanie naszemu Klanowi naszej rady i pomocy. Przepowiednie jej Klanu były kluczem do osiągnięcia przez nas punktu, w którym obecnie się znajdujemy. Tym, co musimy robić jest trzymanie się blisko i chronienie się przed tymi, którzy mogą nas zniszczyć." "Tymi całymi kurczakami?" Zapytała Elain. Lina roześmiała się. "Bazyliszki. I tak, chodzi o nie." Elain musiała zapytać. "A o co chodzi z tym całym paktem krwi? Czy te dupki naprawdę sądzą, że mają do mnie jakieś prawa?" Lacey zmarszczyła brwi. "Klan Abernathy jest od jakiegoś czasu unikany. Dawno temu wywoływali mnóstwo kłopotów. Zaczęli przynajmniej kilka wojen Klanów. A wracając do rzeczy, ich klan jest od dawna pozbawiony Alfy. Zamknęli się i wymagają teraz ogromnych pieniężnych posagów i paktów krwi dla dzieci, by pozwolić komuś sparować się z kimś z ich Klanu." Elain próbowała to przetrawić. Ponownie usiadła. "To kompletnie nie ma sensu. A co ze znalezieniem Jedynej lub Jedynego?" Lacey wzruszyła ramionami. "Ich to mało obchodzi. Rodolfo Abernathy, tak długo jak siedzi w swojej kryjówce, rządzi tym Klanem żelazną pięścią. Mówią, że zabił swojego własnego syna i jednego z wnuków, bo go rozczarowali. On jest Alfą. Jednym z niewielu, którzy ostali się w jego Klanie." "Czy on nie rozumie, że nie ma mowy, bym do nich poszła? A co więcej, że chłopcy na to
nie pozwolą? Niech ten skurwysyn spróbuje tylko mnie zabrać.23" "Och, nie zawaha się nawet, by cię porwać." "Przecież to nielegalne!" Powiedziała Elain. "Niestety, jego mało obchodzi prawo." Odparła Lacey. "Będzie mnie musiał zabić. Ten koleś nie mierzy się z rzeczywistością. Wybaczcie, nie jestem prawnikiem, ale jestem cholernie pewna, że pakty krwi w tym kraju nie są prawomocnymi umowami." "I to dlatego Charles i Ellie robili co mogli, by pomóc zmiennym. Ośmielę się powiedzieć, że co najmniej połowa, jeśli nie więcej, osób, którym pomogli próbowała uciec od Abernathych. Rodolfa Abernathy'ego nie obchodzi co jest dobre, a co złe, a jedynie trzymanie łapy na swoim Klanie i zagwarantowanie przetrwania jego rodu." "I to dlatego Charles i Ellie zostali zamordowani?" Zapytała Elain. "Bo pomagali innym uciekać od niego?" "Jestem pewna, że po części tak, jednakże nie ma konkretnego dowodu. Są inni, którzy zajęli ich miejsce. Otwarcie o tym nie mówią, oczywiście." "Ja mam dowód." Powiedziała Lina. "Widziałam tego skurwysyna, który ich zabił. Tłuścioch." "Pan Odrażający?" Zapytała Elain. Lina przytaknęła. "Jeden i ten sam. A ponieważ zrobił to po tym, jak Liam się z nimi spotkał, to uważam, że ściga ciebie." "Ain zdaje się niezwykle uparty, by trzymać to wszystko w tajemnicy przed szychami 23 W oryginale występuje tytuł książki "Triple Dog Dare", jest to idiom oznaczający "The superlative dare", czyli naprawdę spore wyzwanie
Klanu." Powiedziała Elain. "Jakby bał się, że Klan może mnie oddać." "Musisz coś zrozumieć." Powiedziała Lacey. "Nie chcemy kolejnej wojny Klanów. Wszystko, co przyciągnie uwagę do naszych spraw, przyciąga również ryzyko. Rodolfo Abernathy o tym wie. Chce tym zagrać." "Więc mówisz, że ma się nie tylko martwić tymi dupkami, ale i dupkami z jej własnego Klanu?" Zapytała z niedowierzaniem Lina. "Nie wierzę, że Ain i reszta się na to zgodzą." "Nie. By zachować pokój, Rada Klanu zgodzi się podtrzymać pakt." Stara Jasnowidzka uśmiechnęła się przebiegle. "Jednakże, kto powiedział, że nie znikniesz bez śladu?" Elain podążyła za tokiem jej myśli. "A wtedy te dupki Abernathy nie będą mogli zgłaszać skargi, że nie zostałam im wydana i obowiązek spoczywa na nich." Lacey dotknęła swojego nosa. "Więęęc," powiedziała wolno Elain, "tym, co chcesz powiedzieć, jest to, że mam się nie martwić?" "Och, ja bym się martwiła." Powiedziała Lacey. "Oni są świrami. Jednakże to co dzieje się wśród publiczności nie jest tym samym, co dzieje się poza sceną." "Dlaczego ktoś po prostu nie pozbędzie się Rodolfa i skończy z tym wszystkim?" Zapytała Lina, patrząc na swoje paznokcie. "Z chęcią mogę się tym zająć." Pomachała dłonią w powietrzu. "Weźcie mnie! Weźcie mnie!" "I może to właśnie powinno się zdarzyć." Powiedziała Lacey. "Nie widzę jego przyszłości. Będąc szczerą, od kilku wieków nie widziałam nic związanego z jego osobą." "Znasz ich Jasnowidza?" Zapytała Elain. Lacey pokręciła głową.
"Nie mają Jasnowidza od jakichś dwustu lat. Zabili ostatnią, bo ośmieliła się powiedzieć im prawdę." "Zabili ją?" Zapytały jednocześnie obie młode kobiety. Elain poczuła napływającą od Lacey falę smutku. "Tak." Powiedziała cicho starsza kobieta. "Nie potrafił znieść prawdy. Uważał ją za zagrożenie jego władzy." Oczy jej błyszczały, jakby była bliska łez. "Była moją kuzynką. Byłyśmy sobie bliskie jak siostry. I znowu, nie mam konkretnego dowodu, że to on, ale z tego co powiedziała mi, nim umarła, jestem pewna, że to jego sprawka. Bez zastrzeżeń." Jej mina spoważniała. "Kilka osób, którym Charles i Ellie pomogli uciec byli Jasnowidzami Abernathych. Przenieśli się do innych Klanów. Czasami nawet należących do innych ras. Tak bardzo bali się Rodolfa Abernathy, że byli skłonni całkowicie opuścić swój rodzaj." Lina prychnęła. "Wydaje się jakimś wyjątkowym draniem." Przyłożyła jedną dłoń do oczu, a drugą wyciągnęła przed siebie i udała, że ma wizję. "Widzę go wybuchającego w płomieniu barbecue, jeśli zadrze z moją najlepszą przyjaciółką Elain, lub kimkolwiek z jej Klanu." Lacey roześmiała się. "Zapewne będziesz noszona przez wiele par rąk i traktowana jak bohaterka." "Tak sądzisz?" Zapytała Lina. "Jeśli on jest taki zły jak mówisz, to chyba powinnam wziąć jakąś stawkę za pozbycie się tego drania." "A co z Kodeksem Przodków, o którym ciągle wspomina Ain?" Zapytała Elain. "Co to do cholery jest?"
Lacey wzruszyła ramionami. "To zestaw wskazówek, których trzymają się honorowe wilki. Alfa rządzi, opiekuje się i dba o swoją sforę. Partnerka Alfy poddaje się Alfie. Alfa musi kochać, chronić i hołubić swoją partnerkę i zrobić wszystko co w jego mocy, by była szczęśliwa. Żaden wilk nie może zabrać partnerki innego wilka. Są jeszcze inne, ale te są najważniejsze." "A co się stanie, jeśli wilk nie zastosuje się do reguł Kodeksu?" "No cóż, na początek jest porzucony przez swój Klan. Co może nie wydaje się czymś szczególnym, ale w dawnych czasach wilki łączyły się, by się ochronić i przeżyć. Samotny wilk unikany przez inne narażony był na zabicie." "Więc co się dzieje teraz?" Zapytała Lina. "Czy samotny wilk może się przyłączyć do innego klanu?" Lacey uśmiechnęła się. "Nie, to jest trochę bardziej skomplikowane. Pamiętaj, że wilki i inni zmienni żyją o wiele dłużej, niż ludzie. Zazwyczaj mają rozległą sieć rodziny i znajomych. Sojuszników. Nagłe odcięcie od tego może nie wydawać się czymś wielkim, ale dla wilka to oznacza wszystko." "No, to wszystko wyjaśnia." Powiedziała Elain. "Jestem sparowana z chłopcami. Abernathy może się jebać." Uśmiechnęła się szeroko. "I nic nie może z tym zrobić." Lacey przechyliła się. "Ech, nie do końca. Jednym z reguł Kodeksu jest honorowanie paktów krwi. A ponieważ Maureen należała do naszego Klanu, to musi być on honorowany. Nikt już dziś nie zawiera paktów krwi wyłącznie z tego powodu. Ale wtedy był to jedyny sposób, by zapobiec wojnie Klanów." "Naaaprawdę chciałabym pozbyć się tego skurwysyna." Powiedziała z warknięciem Lina. Elain stuknęła się z nią pięściami.
*** Podczas rozmowy Elain straciła rachubę czasu. Ostatecznie miała nie jedną, a dwie kobiety, przed którymi mogła się otworzyć i zwierzyć ze wszystkiego, co przeszła przez ostatnie kilka tygodni. W zamian za to Lina i Lacey opowiedziały jej o obowiązkach Jasnowidza. Próbowały skontaktować się z Babą Jagą, ale ku irytacji Liny najwyraźniej kobiety nie było na posterunku. "Co za przeklęte babsko." Denerwowała się Lina. "Jak jej nie potrzebuję, to zjawia się przede mną. A kiedy chcę z nią porozmawiać, to nie ma jej w domu. Przydałaby się jej komórka." "Och." Powiedziała Lacey. "Ona nienawidzi takich rzeczy." "A co z Callie?" Zapytała Elain. "Mówiłaś, że jest jej siostrą?" Lacey pokręciła głową. "Ona nie ma większego wpływu na swoją siostrę, niż my." "Co z nią jest?" Zapytała Elain. Lina zmarszczyła brwi, ale Lacey zdawała się wiedzieć, o czym była mowa. "Rozmawiałam któregoś dnia z Danielem i niech to zostanie między nami. Mówił, że każdej nocy ma koszmary, ale ich nie pamięta." Spojrzała na Elain. "Co poczułaś?" Elain wzruszyła ramionami. "Była przyjazna. Ale było w niej też coś smutnego." Lacey spojrzała na Linę. "Wyczułaś coś?" Lina zmarszczyła brwi.
"Nie. I to też mnie niepokoi." "Odpuść. Cokolwiek to jest, jeśli ma jakiś wpływ na przyszłe wydarzenia, pojawi się w swoim własnym czasie. To nic, co powinno martwić Klan." Elain uniosła dłoń. "Okej. Mam inne pytanie. Jaka jest różnica między sforą, a Klanem? Słyszałam oba te terminy." "U wilków," powiedziała Lacey, "to po prostu różnica w wielkości. My mamy Radę Klanu, która jest jakby organem rządzącym w naszej rodzinie. Sfora jest bliższą rodziną. Jak ty i twoi mężczyźni. A może nawet i Micah i jego partner, zważywszy na to, że on i Aindreas to bliscy kuzyni. Może też obejmować dalszą rodzinę, w zależności od stopnia zażyłości." Do czasu, gdy skończyły rozmowę, słońce wykonało sporą wędrówkę na nieboskłonie, a Lina przeszła się kilka razy po plaży, by 'zmyć brud', jak to ona nazwała, chowając się za spory głaz. Kiedy zaczęły wracać, a Jasper człapał za nimi, Elain zapytała, "To co man powiedzieć chłopcom?" "Nie rozumiem pytania." Powiedziała Lacey. "Będą chcieli wiedzieć o tym...wszystkim." Powiedziała Elain. "Co mam im powiedzieć?" "Tyle ile chcesz. Nie ma powodu, by ukrywać to przed twoimi partnerami." "Więc muszę tylko zaczekać, by mieć wizje?" Lacey uśmiechnęła się. "To wszystko, co możesz zrobić."
"A co ze zmienianiem się? Nawet nie wiem jak to zrobiłam ostatnim razem. To po prostu się stało. Jeśli w ogóle się stało. Wciąż nie jestem tego pewna, bo nikt mnie nie widział." "Co ci mówi serce?" Zastanowiła się przez chwilę. "Nie wiem. Może i tak." "Nie przejmuj się. Dojdziesz do tego, gdy będziesz gotowa." Uśmiechnęła się. "Może pozwól swojemu Brodey'emu znowu cię gonić. On, ze wszystkich braci jest w największej zgodzie ze swoim wilkiem." Elain miała jeszcze jedno pytanie, z którym zaczekała, aż doszły na szczyt i Lacey zapięła z powrotem smycz na obroży Jaspera. "Moja mama i tata." Powiedziała cicho. "Czy któraś z was widziała coś związanego z nimi? Wiecie...z ich przyszłością?" Lina i Lacey wymieniły spojrzenia. "Ja nie." Powiedziała Lina. "Ale jeśli coś zobaczę, to obiecuję, że ci powiem." "Bez względu na to, czy to będzie coś dobrego, czy coś złego?" Zapytała Elain. Lina przytuliła ją. "Nieważne. Obiecuję." Lacey kiwnęła głową. "Tak jak i ja. Podobnie jak Lina, niczego nie widziałam. Ale powiem ci jak coś zobaczę." Do czasu, gdy wszystkie trzy kobiety wróciły, Liam zdawał się być jedyną osobą, która nie próbowała zrobić dziury w drewnianej podłodze Lacey. Chłopcy Liny i mama Elain mieli na
twarzach niemal identyczne miny pełne ulgi kiedy wróciły Lina, Lacey i Elain. Lacey puściła Jaspera ze smyczy. Po napiciu się wody, natychmiast rozwalił się na kuchennej podłodze i usnął. "Wiem jak on się czuje." Powiedziała Elain. "Mózg mi dymi." Carla przytuliła ją. "Wszystko dobrze?" Przytaknęła. "Tak, na tyle dobrze, na ile może być. Mam wrażenie, że wszystko oszalało." "To zrozumiałe." Powiedziała Lina i opadła na kanapę. "Ale nie martw się. Trzymamy cię." Lacey nalegała, by zostali na obiad. Kiedy naczynia zostały ponownie umyte, spojrzała na zegarek. "Nie wypędzam was, ale sugeruję byście wrócili do hotelu i wyspali się pożądnie, by móc wstać wcześnie rano." "Dlaczego?" Zapytała Elain. Lacey uśmiechnęła się. "Bo samolot Jocko ląduje o siódmej rano, a jeśli nie będzie was tutaj, kiedy wróci, to raczej nic z tym wszystkim nie zrobi, prawda?" Lina uśmiechnęła się. "Wysłałaś go na pogoń za niczym, co?" "Kto, ja?" Lacey udawała niewiniątko. "Ja zwyczajnie zasugerowałam, że to odpowiednia chwila, by wziął parę dni wolnego i zrobił sobie wakacje. Nie powiedziałam mu dlaczego, a on nie pytał. Zna mnie na tyle długo, by wiedzieć, że kiedy sugeruję mu coś takiego, to upraszcza mu
życie, a on nauczyć się, by tego kwestionować." "Ty szczwana lisico." Powiedział śmiejąc się Zack. "Szczwana wilczyco, Zachary." Poprawiła go z uśmiechem Lacey. "Wierz mi, nauczyłam się wiele w moim długim życiu. Tak jak i Jocko." Jej mina stała się poważna. "Właśnie. Wstańcie rano. Rodolfo i jego ludzie dowiedzą się o waszym przyjeździe późnym rankiem. Jak tylko wyjedziecie rano, nie będziecie mieć problemów." Jan i Rick pomogli Linie wstać z kanapy. "No to będziemy już chyba lecieć." Powiedziała. Wszyscy przytulili Lacey, pożegnali się i zapakowali do samochodów. *** Kiedy dojechali jakiś czas później do hotelu, Elain wyszła na zewnątrz, by porozmawiać przez telefon z Ainem. "Wszystko poszło dobrze z Lacey?" Słyszała w jego głosie nerwowość. "W porządku. Oprócz pełni księżyca." "Dlaczego? Co się stało?" "Najwyraźniej będę zmieniała się w różowego borsuka." Przez chwilę milczał. Wreszcie przemówił. "Dobra, masz mnie. Co powiedziała?" Elain zachichotała.
"No weź, wkręciłam cię." "Tak, już powiedziałem, że tak. No to co powiedziała?" Elain westchnęła. "Jestem zmienną. Zmienną wilczycą Alfa. Ale to nie wszystko." "Zmieniasz się też w króliczka?" Prychnęła. "Bardzo śmieszne. Mówię poważnie." Wzięła głęboki wdech. "Najwyraźniej jestem również Jasnowidzem." "Co?" "No. Lina najwyraźniej wiedziała o tym, kiedy mnie poznała, ale czekała by mi to powiedzieć, aż spotkam się z Lacey." Zamknęła oczy. "Tęsknię za wami. Chcę wrócić do domu." Powiedziała łagodnie. "My za tobą też tęsknimy, kochanie. Wyjeżdżacie jutro?" "Z samego rana." "Brodey zaraz wyrwie mi rękę. Pogadaj z nim. Kocham cię." Uśmiechnęła się ponownie. "Ja ciebie też kocham." I nagle na linii znalazł się Brodey. "Dziecinko? Wszystko dobrze? O co chodzi z tym zmienianiem się w króliczka?"
"Nic mi nie jest. Żartowałam. Mieliście rację. Jestem wilczycą Alfa." "Um..wow." "Taa. I jestem Jasnowidzem." "Jasnowidzem też? Bez jaj?" "Bez jaj." Mogła usłyszeć jak uśmiecha się przez telefon. "Widzisz o czym teraz myślę?" "Brodey, ślepy kumkwat będzie widział o czym myślisz. Jesteś napalony." Zaskomlał. "Tęsknię za tobą, dziecinko. To już tak długo." "To dopiero trzecia noc. Przeżyjesz." "Przyleć do domu. Możesz tu być za parę godzin." To było kuszące. "Nie, naprawdę chciałabym spędzić ze wszystkimi trochę czasu. Proszę, zrozum." Prychnął. "Oookej. W porządku." "Nie dąsaj się. Będziesz miał zmarszczki." To wywołało wreszcie jego śmiech.
"Uważaj na siebie, dziecinko." "Będę. Daj mi Caila." Teraz to on był na linii. "Jasnowidz króliczek?" Teraz to ona się roześmiała. "No ej, starczy już tego króliczka." "Aw, ale tak słodko wyglądałabyś z małym ogonkiem." "Chcesz usłyszeć, czy nie?" Zachichotał. "Dawaj." Opowiedziała mu wszystko. Kiedy potem przemówił, jego głos był poważny. "Wyjeżdżacie jutro, tak?" "Tak." "To dobrze. Cieszę się, że Lacey jest po naszej stronie. Wiem, że nie może zrobić wiele, ale wychodzi na to, że poradziła sobie z Jocko." "Taaa, na to wychodzi. Pójdę już do łóżka. Kocham cię." "Ja ciebie też kocham, skarbie." Rozłączyła się i wróciła do pokoju. Jej mama i tata spojrzeli na nią znad małego stolika przy
którym rozmawiali. "Wszystko w porządku?" Zapytała ich Elain. Wyglądali prawie na...winnych? Jej mama kiwnęła głową i posłała Liamowi uśmiech. "Wszystko dobrze, kochanie." Elain nie umknął uśmiech na twarzy jej taty. Hmm. Czy to byłoby oszustwo, gdybym sprawdziła, czy mogę z nich czytać? Nie poświęciła temu kolejnej myśli. Zamiast tego, podeszła do nich, położyła dłonie na ich ramionach i dała najpierw swojej mamie, a potem Liamowi szybkiego buziaka w policzek. "Idę przygotować się do snu." Starała się ukryć swój uśmiech kiedy wyciągnęła z torby koszulkę i szorty. Kiedy weszła do łazienki, musiała również powstrzymać chęć do chichotu. Jeśli jej nowe umiejętności Jasnowidza działały prawidłowo, to podejrzewała, że jej mama i tata byli sobą bardziej, niż zainteresowani. Chciała tylko wiedzieć to na pewno.
Rozdział 11 Następnego ranka wszyscy byli zwarci i gotowi do wyjazdu. Kiedy Zack znalazł się za samochodami Liny i Carli, spojrzał na wskaźnik paliwa. "Będziemy musieli zatankować." Powiedział. "Inaczej benzyna skończy nam się przed następnym planowanym przystankiem. "Zatrzymajmy się w tym ogólnospożywczym na obrzeżach miasta." Zasugerował Kael. "Zanim wjedziemy na autostradę, będę mógł wlać jeszcze paliwo z kanistra." Zack wyciągnął telefon i napisał do Liny, że zatrzymują się i dogonią ich. "Przyniesiesz mi kawę?" Zapytał Kaela. "Jasne." Odpowiedział. "Chcesz jakąś przekąskę?" "Tak, może jakieś bułeczki i coś na szybko." "W porządku." Kael udał się do sklepu. *** Obserwowała ich zrozpaczona z obrzeża lasu. Pomimo całonocnego biegu, nie udało jej się jeszcze ich zgubić. Jej prześladowcy wkrótce ją złapią. Była strasznie wyczerpana i nie było mowy, by dała radę ich dalej wyprzedzać. Obserwowała każdy pojazd, który wjeżdżał na parking. To mogła być jej jedyna szansa na ucieczkę. Patrzyła, jak samochód z tablicami wskazującymi na Florydę, z dwoma mężczyznami w środku wjeżdża na parking. Jeden z nich wysiadł z samochodu i zaczął tankować. Drugi wszedł do środka. Podskoczyła kiedy gdzieś z tyłu usłyszała wycie wilka. Doganiali ją.
Rozpaczliwie modliła się o odpowiednią sposobność. A potem ten drugi mężczyzna wrócił i otworzył tylne drzwi. Położył swoje zakupy i bez zamykania drzwi podszedł od strony kierowcy gdzie drugi mężczyzna wciąż tankował benzynę. Przebiegła przez parking tak szybko, jak mogła. Wsunęła się przez otwarte drzwi, na szczęście podłoga za siedzeniem kierowcy była pusta. Sięgnęła na siedzenie i zębami chwyciła leżącą tam kurtkę. Położywszy ją na siebie, zwinęła się w ciasną kulkę, nos przy ogonie i modliła się, by nie wyrzucili jej, gdy ją odkryją. Ani by nie odkryli jej, nim między nią, a jej prześladowcami nie utworzy się bezpieczna odległość. Musiała z całych sił powstrzymywać się przed wzdrygnięciem, kiedy usłyszała trzask zamykanych tylnych drzwi. Słuchała jak mężczyźni rozmawiali na zewnątrz. Chwilę później obaj wsiedli, odpalili silnik i odjechali. Chciała zaszlochać z ulgi. Nie wiedziała kim byli ci dwaj mężczyźni, bo jeden pachniał jak zmienny, ale nie znała jego rasy. Byli również zaprzyjaźnieni z wilkami. Czuła ich zapach na zakrywającej ją kurtce. Zamknąwszy oczy, starała się zdrzemnąć, pierwszym prawdziwym snem od ponad trzech dni. *** Dogonili Linę i pozostałych w przeciągu pięciu mil. Zack zwolnił dopiero, gdy znalazł się za samochodem Liama. Kael zmarszczył nos. "Przydałaby ci się kąpiel." "Że co do kurwy? Braliśmy rano prysznic." "Śmierdzisz jak mokry pies."
Zack wywrócił oczami. "Starczy już tych wilczych żartów, dobra? Są tak dobre jak te rodzinne. Skończ już." "Nie, nie to mam na myśli." Rozejrzał się, a potem wzruszył ramionami. "To pewnie ten pies Lacey, może leżał na twojej kurtce. Wciąż coś czuję." "Taa, Księżniczka Petunia to z ciebie nie jest, brachu." W porze lunchu Lina nakazała przerwę, bo w przeciwnym razie upiecze sobie jednego ze swoich mężczyzn. Po zatankowaniu zatrzymali się w rodzinnej knajpce. Kiedy wszyscy już siedzieli przy stolikach, Lina spojrzała na Zacka i Kaela. "Co?" Spojrzała na Elain, która siedziała po jej prawej stronie. "Czujesz to?" "Widzisz?" Powiedział Kael, klepiąc Zacka po ramieniu. "Mówiłem ci." Elain zmarszczyła brwi, ale pokręciła głową. "Czuję co?" Lina spojrzała na Zacka i Kaela. "Coś dziwnego." Zwęziła oczy. "Co się dzieje?" Zack wywrócił oczami. "Dobra, zrozumiałem. Wczoraj za dużo bawiłem się z Jasperem. Dobra. W porządku. Pójdę przebiorę się i zarzucę kurtkę."
"Nie, to nie to." Zanim zdążył zareagować, Lina sięgnęła ponad stołem, złapała jego dłoń i spojrzała na niego. Po chwili wypuściła go. "Tak." Powiedziała tajemniczo. "Tak co?" Zack uświadomił sobie, że szybko traci cierpliwość. Nie cierpiał długiej jazdy samochodem, ale jako że Lina bała się latać, to nie miał zbyt wielkiego wyboru. Lina rozłożyła na kolanach swoją serwetkę, uśmiechając się filuternie. "Po prostu tak." Nie miał czasu, by dalej ją wypytywać. Pojawiła się kelnerka, by zebrać ich zamówienia na napoje. Rick zaofiarował się, że pójdzie po talerz Liny, by ta nie musiała wstawać i człapać do bufetu. Zack wstał i okrążył stolik, pochylając się blisko Liny. "Czasami jesteś nieznośna. Wiesz o tym?" Uśmiechnęła się. "Tak." Wywrócił oczami i udał się do bufetu. *** Elain obserwowała obydwu mężczyzn. Coś było nie tak, ale nie była pewna co. Nie mogła powiedzieć, że była po prostu megaświadoma z powodu podróżny, czy jej nowo odkrytej umiejętności zmieniania, jej odkrytych mocach Jasnowidza, czy co. Wstrzymała się, dopóki wszyscy nie udali się do bufetu. "Co jest?" Zapytała Linę.
Uśmiech Liny znikł. "Nie wiem. Wydaje mi się, że nasze życie stało się właśnie bardziej skomplikowane." "Bo jak na razie nie jest wystarczająco skomplikowane?" "Wiem. Nie musisz mi o tym mówić." "No to o co chodzi? Coś z Zackiem?" Lina ściszyła swój głos jeszcze bardziej. "Nie reaguj. Mamy pasażera na gapę." Zaniepokojone zmysły Elain ożywiły się. "Że co?" Lina kiwnęła głową. "Nie chcę, by chłopcy na razie wiedzieli. Ale moje 'tak' oznaczało, że ona może zostać. Bo będą się nad tym zastanawiać." "Ona? Jaka ona?" Lina uśmiechnęła się. "Ma na imię Mai. Nie mów nic innym. Ujawni się sama, gdy będzie gotowa. Potrzebuje naszej pomocy, by dostać się na Florydę." Elain kiwnęła głową. "No dooobra." Zostawiwszy Linę, udała się do kolejki. Zauważyła Liama – Tatę, poprawiła się – rozmawiającego z jej mamą. Ta uśmiechnęła się na jakieś jego słowa.
Elain poczuła się przez to dobrze w sposób, jakiego nie rozumiała i nie potrafiła wyjaśnić. Po raz pierwszy jej mama wyglądała na całkowicie rozluźnioną, bez zmartwień na twarzy. Nie musiała już trzymać w sobie swojego sekretu. A dodatkowo miała kogoś, z kim mogła o tym porozmawiać. Uśmiech na twarzy jej mamy wystarczał, by Elain wybaczyła opowiadanie Liamowi zawstydzających historii z jej dzieciństwa. Jak na przykład próbę umycia swoich lalek Barbie w toalecie, gdy miała cztery lata. Elain zapomniała o rozmowie z Liną, dopóki nie wstała i nie udała się do łazienki. Wyjrzawszy przez jedno okno, zobaczyła coś poruszającego się na tylnym siedzeniu samochodu Zacka i Kaela. Wyglądało jak pies, ale nie mogła stwierdzić tego na sto procent. Już chciała wrócić do stolika i im o tym powiedzieć, gdy przypomniała sobie prośbę Liny, by nic nie mówić. Co to do diabła jest? Zastanawiała się idąc dalej do łazienki. *** Godzinę później z pełnymi brzuchami i bakami wrócili na drogę. Zack i Kael jechali tym razem pierwsi, a Elain zamieniła się znowu pojazdami, by spędzić trochę czasu z Liamem i Carlą. Lina też chciała z nimi pojechać. Obydwie kobiety wsunęły się na tylne siedzenie auta Carli. Lina nalegała na siedzenie z tyłu razem z Elain, pomimo próśb Liama, by usiadła z przodu. Pochyliła się do Elain z uśmiechem na twarzy. "To nie potrwa długo." Powiedziała. "Co nie potrwa długo?" Lina skinęła głową w stronę samochodu Zacka i Kaela. I faktycznie, godzinę później samochód chłopaków skręcił przed nimi gwałtownie.
"No to zaczynamyyy." Wyszeptała do Elain Lina z uśmieszkiem na twarzy. *** Bazując na tym, o czym rozmawiali mężczyźni Mai wiedziała, że znajdują się właśnie w Massachusetts. Poczuła ogarniającą ją ulgę i musiała zwalczyć pragnienie, by się nie rozpłakać. A potem pojawił się inny problem. Musiała się wysiusiać. I to bardzo, bardzo, bardzo. No dobra, nie odkładaj na jutro tego, co musisz zrobić dziś. Mężczyźni, Kael i Zack, co odkryła podsłuchując ich, przekomarzali się o coś. Wciąż nie była pewna jakimi byli istotami, oprócz tego, że byli parą. Zack prowadził samochód. Wyciągnąwszy pysk spod kurtki, uświadomiła sobie, że żaden z mężczyzn jej nie zauważył. Wstała i umieściła głowę między przednimi siedzeniami. Pierwszy zauważył ją Kael. Krzyknął z zaskoczenia, co z kolei przestraszyło Zacka. Zack odwrócił się, zobaczył ją i również krzyknął, powodując gwałtowny skręt ich samochodu. Kuliła się, aż nie odzyskał kontroli nad samochodem. "Co to do kurwy nędzy jest?" Krzyknął Zack. Chciała się roześmiać. Jestem kimś, a nie czymś. Kael pokręcił głową. "Jakiś pies chyba." Właściwie to kojot, ale z resztą nieważne. Nie będzie wybrzydzać. Uratowali jej życie. I to dosłownie. Mogli nazywać ją jak chcieli, tak długo jak nie wykopują jej z samochodu.
Zack skręcił na pobocze autostrady i zatrzymał się. Mai spojrzała we wsteczne lusterko i zobaczyła również dwa inne zatrzymujące się samochody. To muszą być ci pozostali, o których ciągle mówili. Zack i Kael wysiedli z samochodu, gdzie szybko dołączyli do nich pozostali. Stali przy samochodzie rozmawiając o niej. Przycisnęła nos do szyby i zaskomlała. No dalej. Ja naaaprawdę muszę siusiu! Proszę, niech ktoś mnie wypuści! Jedna z kobiet, która była w zaawansowanej ciąży roześmiała się i otworzyła drzwiczki. Zostawiając dumę za sobą, Mai wyskoczyła, szybko przykucnęła i opróżniła pęcherz na trawie przy drodze z głośnym westchnieniem ulgi. A potem, zanim zdążyli zamknąć drzwi samochodu, wskoczyła do środka i ułożyła się na siedzeniu. Poślę im minę małego szczeniaczka. Zack i Kael wciąż wyglądali na ogłuszonych. "Skąd to się do cholery wzięło?" Powiedział Zack. Keal roześmiał się. "Nie wiem. Ale przynajmniej to nie ty śmierdzisz jak pies." Zack pacnął go w ramię. Druga kobieta pochyliła się i ostrożnie wyciągnęła dłoń. Zdecydowanie pachniała jak przyjazny wilk. Mai zaskomlała i polizała jej dłoń. Kobieta obmacała szyję Mai. "Nie ma obroży, Lina." Powiedziała do ciężarnej kobiety. "Chyba właśnie zyskaliście psa, chłopaki."
Lina uśmiechnęła się do mężczyzn. "Widzicie? Mówiłam wam." "Co nam mówiłaś?" Zapytał zirytowany Zack. "Tak, możecie ją zatrzymać." Lina spojrzała na Mai i mrugnęła okiem. Cholera! Kimkolwiek Lina była, wiedziała, że Mai jest kimś więcej, niż to się zdaje. O kurwa. Machaj ogonem. Mai machnęła ogonem, co wywołało uśmiech na twarzach kilku osób. Dobrze. To działa. Po paru minutach rozmowy, kolejny mężczyzna, który również pachniał jak przyjazny wilk, udał się do swojego samochodu i wrócił z paroma paluszkami serowymi i butelką wody. Otworzył paluszki serowe i podał je jej. Z łagodnym skomleniem i wdzięcznością zaciągnęła się ich zapachem. Nakłonił ją, by zbliżyła się do krawędzi siedzenia, by mógł dłońmi przytrzymać butelkę z wodą i pozwolić jej się napić. Kiedy skończyła, usiadła i polizała go po policzku. Mam nadzieję, że ta starsza pani nie jest zazdrosna, ale dziękuję panu! Lina wyciągnęła dłoń i pogładziła ją po łepku. "Powinniście nazywać ją Mai." Mai wiedziała, że jej oczy się rozszerzyły. To zaskoczyło ją tak bardzo, że prawie się zmieniła, ale w porę się zatrzymała. "Dlaczego?" Zapytał Zack. "Dla mnie wygląda bardziej jak Gigi" Wyciągnął dłoń i poklepał ją, z początku niepewnie, jednak gdy uświadomił sobie, że go nie ugryzie, nabrał odwagi. Polizała jego dłoń, wywołując jego śmiech.
Koleś, ja nie jestem Gigi. "Bo wygląda jak 'Mai'." Powiedziała Lina. "To oznacza 'kojot'." Wow. Właśnie zyskałaś dodatkowe punkty, paniusiu. "Hej." Powiedział Kael. "Wygląda trochę jak kojot, nie? Czekaj, a skąd wiemy, że to ona?" "A co, chciałbyś ją pomacać?" Zapytała drwiącym tonem Lina. Mai uśmiechnęła się w duchu. Naprawdę lubię tę paniusię. Kael spojrzał na Mai. "Skoro mówisz, że ona to ona, to zapewne ona to ona." "Możesz mi wierzyć." Lina spojrzała na drogę. "Tam jest zjazd. Zjedźmy tam. Ja też potrzebuję przerwy na siusiu." Poklepała się po brzuszku. "I znajdźmy jakiś sklep, to zrobimy zakupy do domu." Złapała łepek Mai w swoje dłonie i spojrzała jej w oczy. "Zostaniesz z nami, żebyśmy mogli ci pomóc," wyszeptała, "Dobrze?" Ogłuszona Mai przytaknęła. Lina poklepała ją po łepku i delikatnie pchnęła ją w głąb samochodu, by mogła zamknąć drzwi. "Allons-y!24" Zawołała Lina i skierowała się w stronę drugiego samochodu. Parę chwil później zbliżali się do zjazdu. Po godzinie byli z powrotem na autostradzie. Mai hasała teraz w różowej obroży z kryształkami górskimi i pasującej do niej smyczy. Trochę to do niej nie pasowało, ale mogła to znieść. 24 (fran.) Ruszajmy!
Przynajmniej nie jestem Gigi. Mężczyźni kupili jej miski na jedzenie i wodę, galon butelkowanej wody i trochę wysokiej jakości suchej psiej karmy, która może i nie była tak dobra jak ludzkie jedzenie, ale smakowała o niebo lepiej, niż wygrzebane, zgniłe ścierwa, na jakich ciągnęła przez ostatni tydzień. Mai nie zrozumiała żartu Liny o Callie będącej zazdrosnej o obrożę, którą Zack zapiął wokół szyi Mai, ale najwyraźniej wszyscy uważali to za zabawne, bo śmiali się do rozpuku. Z ulgą w sercu i po raz pierwszy od kilku dni pełnym żołądkiem, Mai ułożyła się na tylnym siedzeniu, zamknęła oczy i zapadła w niczym nie zmącony sen. *** Zatrzymali się w hotelu w Virginii, na północ od Richmond w godzinach wczesnoporannych. Kael przypiął jej smycz do obroży i zaprowadził przez parking na trawę, by mogła się załatwić. Robiła wszystko, by być idealnym psem, nie ciągnęła za smycz i stała cierpliwie, kiedy zbierał jej odchody w plastikowy woreczek.25 Idealnie. Mam dwa robiące dla mnie wszystko ciacha, a oni są gejami, a ja jestem ich psem. Stała nawet cierpliwie w wannie kiedy kąpali ją pachnącym pomarańczami szamponem dla psów, który najwyraźniej kupili razem z pozostałymi akcesoriami. Prawdę mówiąc, masowanie jej obolałych mięśni przez gorącą wodę było nieziemskie. Posłusznie usiadła na podłodze łazienki, czekając aż Zack wysuszy ją suszarką po włosów. Kiedy skończył, jej sierść była puszysta i czysta, pachniała świeżością cytrusów. Była prawie czwarta nad ranem kiedy wykończeni mężczyźni opadli na jedno z łóżek. Nie była pewna, co miała zrobić. Dywan na podłodze byłby w porządku, ale zanim zdążyła się zwinąć w kłębek, Kael wskazał na drugie łóżko.
25 Gee, ja rozumiem propagowanie akcji "sprzątaj po swoim psie" i w ogóle, ale tego można już było uniknąć
"Śmiało, Mai. Możesz spać na łóżku. Nie wiem, skąd jesteś, ale dobra z ciebie dziewczynka." Prawie zmieniła się z powodu szoku i chciała zapłakać. Jego głos był tak czuły, tak troskliwy. Podeszła do ich łóżka, położyła łapy na materacu i polizała go po twarzy. Potem odwróciła się, skoczyła na łóżko, skuliła się i usnęła. Mogłabym się do tego przyzwyczaić. Nie wiedziała co zrobi za parę miesięcy, kiedy nie będzie już w stanie ukryć swojego sekretu, ale przynajmniej miała parę miesięcy spokojnego życia. *** Mai obudziła się późnym rankiem, gdy ktoś zapukał do drzwi ich pokoju. Zack i Kael, którzy wciąż spali, poruszyli się. Zack wstał i otworzył drzwi, witając Linę i zapraszając ją do środka. Natychmiast podeszła do łóżka Mai, usiadła i łagodnie pogładziła ją po łepku. "Dzień dobry, Mai." Chciałabym ci odpowiedzieć. Kimkolwiek jesteś. Spojrzała na krągły brzuszek Liny i poczuła smutne ukłucie zazdrości. Bez wątpienia Jan i Rick, pozostali dwaj mężczyźni, którzy jak się domyśliła, byli partnerami Liny desperacko oczekiwali na ich dziecko. Zapewne kochali ją nad życie. A kto będzie kochał nas? Będzie miała mnóstwo czasu na myślenie o tym, gdy będzie już bezpieczna na Florydzie. Wciąż nie była pewna, jak ma poruszyć temat jej prawdziwej tożsamości, ale podejrzewała, że najpierw ujawni się Linie. Lina zaoferowała, że weźmie Mai na spacer, podczas gdy mężczyźni wezmą prysznic. Po
tym jak Mai skończyła, Lina spojrzała na nią. "Obiecuję, że pomożemy ci nie ważne co. Mówię poważnie, dobrze? I możemy ci pomóc." Mai przełknęła mocno, ale przytaknęła. Nie wiem, czy ktokolwiek może mi pomóc, ale możesz żałować tej obietnicy. Nie będę jej egzekwować. Gdy wróciły do pokoju, mężczyźni wychodzili właśnie spod prysznica. Żaden nie zachowywał się przy Linie wstydliwie, a ona najwyraźniej była przyzwyczajona do widzenia ich na golasa, bo nie zareagowała. Lina dała jej jedzenie i zmieniła wodę. Po zjedzeniu Mai zwinęła się na łóżku i czekała na dalsze rozkazy. Inni mieli iść na śniadanie, po czym mieli po nią wrócić. Zanim wyszli z pokoju, Lina włączyła jej telewizor. "Po co to robisz?" Zapytał Zack. "No przecież będzie się tu nudziła." Lina odwróciła się i puściła jej oczko. Mail odmrugnęła jej i pomachała ogonem. *** Późno w nocy minęli granicę Georgii i północnej Florydy w Jacksonville. Zjechali z autostrady I-10 na I-75 i kontynuowali podróż na południe. Tuż przed świtem opuścili autostradę międzystanową i Mai uświadomiła sobie, że byli w 'domu'. Lub tam, gdzie miał być jej tymczasowy dom. Wypuścili ją z samochodu bez smyczy i zatrzymała się na chwilę zaskoczona. Dom był ogromny, a sądząc po wyglądzie w większość zbudowany w przeciągu ostatnich paru lat. Zanim została zaproszona do środka przez nowych przyjaciół, skorzystała z przerwy na siusiu.
Nic nie mogła na to poradzić, ale machała swoim ogonem. To miejsce było niesamowite. Przytulne, ale nie szykowne, za to świetnie umeblowane. Lina pokazała swoim trzem ludzkim gościom ich pokoje. Słuchając dowiedziała się, że Carla i Liam są rodzicami Elain, ale nie są małżeństwem. A Elain była przyjaciółką pozostałych. Zack postawił na podłodze w kuchni miski Mai, nasypał jej trochę suchej psiej karmy i skierował się z Kaelem do innej części domu. Lina posłała swoich dwóch mężczyzn na górę. Czekała, aż zostanie sama w kuchni z Mai, otworzyła lodówkę, wyjęła wędlinę, ser i chleb 26 i zrobiła prowizoryczną kanapkę, którą położyła na misce Mai. "Musisz mieć po dziurki w nosie tej karmy. Jak tylko będę mogła, to coś ci zwędzę, więc nie wydam twojej przykrywki. W porządku?" Mai zachciało się płakać. Zaskomlała w potwierdzeniu i polizała dłoń Liny. Lina posłała jej przyjazny uśmiech i poklepała ją po głowie. "Jeśli będziesz chciała wyjść na dwór, to wejdź po schodach i zaszczekaj przy moich drzwiach, żeby mnie obudzić." A potem udała się w kierunku schodów. Mai zastanawiała się, czy nie zmienić się z powrotem i zjeść, ale zdecydowała, że jednak nie. Nie chciała ryzykować. Złapała kanapkę z miski i pochłonęła ją kilkoma gryzami. Potem skierowała się w stronę kanapy, gdzie zwinęła się w kłębek i usnęła. *** Później tego samego dnia, jak już wszyscy wyspali się i zjedli obiad, Mai odkryła, to nie był ostatni przystanek w ich podróży, mimo iż był dla większości domem. Znaleźli się z powrotem na drodze, tym razem prowadzącej w kierunku Arcadii, gdzie Elain mieszkała ze swoimi partnerami. Szczęściara.
26 Chleb z lodówki?
Dzięki cichym szeptom Liny, Mai wiedziała już kim byli Carla i Liam. Paradoksalne jak bardzo jej sytuacja była podobna do sytuacji Elain, tyle że ona sama cholernie dobrze wiedziała w jakim jest zagrożeniu. Dupek. Dlaczego w ogóle zaufała Paulowi? Och tak, bo był przystojny, bogaty i mówił, że ją kocha. Mam ledwie dwadzieścia jeden lat, moja rodzina nie żyje a teraz mam na ogonie dupkowatego wilka. Dosłownie. Nie tak planowała spędzić swoje życie. Po obiedzie, tuż przed zmierzchem, zapakowali się z powrotem do samochodów i skierowali na południe. Usiadła i obserwowała przez okno mijany nieznany jej krajobraz. Jechali teraz do domu Elain w Arcadii, gdzie na ich powrót czekało więcej wilków. Po raz pierwszy, odkąd kilka tygodni temu zaczęła się jej męka, naprawdę czuła się bezpieczne. Może jednak jest jakieś wyjście z tego bagna. Kiedy skręcili z autostrady w długi podjazd, Mai obwąchała powietrze. Bydło. Wjechali na podwórze otaczające ogromny jednopiętrowy dom w ranczerskim stylu. Trzej identycznie wyglądających mężczyzn wyszło na ganek. Elain wyskoczyła z samochodu i rzuciła się im w ramiona. Mai patrzyła na to z bólem serca. Chciała by ktoś ją tak kochał. Kael otworzył tylne drzwi i wypuścił ją. Wyskoczyła, obwąchując teren i pobiegła do ogrodzenia załatwić się. A potem trzymając się blisko Liny weszła z pozostałymi do domu. ***
Micah spokojnie drzemał z Jimem wtulonym w jego ramiona. Cały dzień mieli tylko dla siebie i korzystali z tego pełną parą. Elain i pozostali mieli wkrótce wrócić. Na początku nie był pewien co go obudziło. Otworzył oczy, uszy i umysł na obszar wokół domu. Coś jest nie tak. Usiadł. Jim ledwie poruszył się, kiedy wstawał z łóżka. Wtedy właśnie usłyszał jak wszyscy wchodzą do środka i wiedział, co zaalarmowało jego zmysły. Zmienny kojot. Z warczeniem zaczynającym się głęboko w jego gardle otworzył drzwi sypialni i pobiegł do salonu. *** Mai usiadła i spojrzała na trzy ciacha Elain. Szczęśliwa, szczęśliwa kobieta. A potem usłyszała jak gdzieś w korytarzu otwierają się drzwi. Ledwie zdążyła zarejestrować dźwięk niebezpiecznego warknięcia wilka, kiedy w drzwiach pojawił się nagi mężczyzna i łypnął na nią. Kiedy ją zauważył, nawet nie myślała, tylko odwróciła się i rzuciła się z przerażonym piskiem do pierwszych drzwi, jakie zobaczyła. Niestety, mając mężczyznę depczącego jej po piętach i pośród krzyków, Mai uświadomiła sobie, że wpadła w ślepą uliczkę, uciekając przez ogromną sypialnię do łazienki. Dostrzegła okna, ale z przerażającym skowytem została rzucona na płytki, kiedy dorwał ją ten mężczyzna. Owinął ciasno palce wokół jej gardła. Mężczyzna zawarczał przerażająco i krzyknął, "Kim jesteś?"
*** Micah natychmiast zauważył zmiennego kojota. Ona również go dostrzegła i uciekła w stronę głównej sypialni. Nie mogła mu uciec. Zanim zdążyła skoczyć przez okno, rzucił się na nią, blokując ją i łapiąc za gardło. "Kim jesteś?" Z szybkością, która go zaskoczyła, nagle okazało się, że trzyma za gardło młodą, nagą kobietę. Złapała go za palce. "Proszę, nie krzywdź mnie!" Wydyszała. Ain, Brodey i Cail dopadli do nich pierwsi, z podążającymi za nimi smokami. Micah powstrzymał ich próby ściągnięcia go z niej. Wtedy przestała z nim walczyć i opiekuńczo objęła dłońmi swój wyraźnie powiększony brzuszek. "Proszę, nie krzywdź mnie." Błagała ponownie, a po jej policzkach spływały łzy. Kiedy jego umysł ogarnęło zbyt znane wrażenie, poczuł obezwładniającą go falę szoku. Nie miał czasu, by zastanowić się co ono znaczyło, wiedział jedynie, że instynktownie włączył mu się jakiś przełącznik, a w jego duszy odbijało się jedno słowo. Partnerka. Odepchnął braci Lyall, złapała kobietę i przyciągnął ją opiekuńczo w swoje ramiona. Jim, najwyraźniej obudzony przez hałas, pojawił się w drzwiach stając za pozostałymi. "Co się tu do cholery dzieje?" Zapytał, przepychając się przez pozostałych mężczyzn, by dostać się do Micaha. Micah walczył z falą emocji grożącą zalaniem go. Gniew na intruza został zastąpiony
ogromną opiekuńczością – względem niej. Ukochana. Ożesz kurwa mać. Dziewczyna, łkająca teraz w jego ramionach, przestała z nim walczyć jak tylko puścił jej gardło. Położył jedną dłoń na jej brzuchu, przykrywając jej dłonie. "Jesteś w ciąży." Powiedział zdumiony. Jim upadł na kolana tuż obok niego. Świat skurczył się do ich trojga. Jim spojrzał na niego z szokiem na twarzy. "Kim ona jest?" Micah zmienił pozycję na podłodze, tak by mógł wtulić ją w swoje ramiona i odgarnął jej z twarzy splątane blond włosy. "Nasza." Wyszeptał i spojrzał na Jima. "Jest nasza." Jim przytaknął, wyciągając dłoń, by pogładzić jej policzek i otrzeć łzy. Micah wiedział, że jego partner też to czuł. Po tym wszystkim co się stało, nie poddawałby w wątpliwość tego, że wie iż ta kobieta była ich, kimkolwiek by nie była. Czuł do niej taką samą silną więź, jak do Jima. Proszę, niech ona nie będzie z nikim sparowana! Jim złapał duży ręcznik i zakrył nią dziewczynę. Spojrzała na ich twarze, jej brązowe oczy były zaczerwienione od płaczu. Nie była oznaczona. Micah czuł to instynktownie. Ale czy miała chłopaka? Męża? Wyczuł również, jak bardzo była przerażona. Jak bardzo samotna. Bogini ma naprawdę pokręcone poczucie humoru. Objął dłonią jej kark i spojrzał głęboko w jej brązowe oczy. Jej łkanie ucichło kiedy oddała mu spojrzenie.
"Nie masz nikogo innego, prawda?" Zapytał ją. Pokręciła głową. Micah przytknął czoło do jej czoła. Szczegółami zajmie się później. Na razie wiedział tylko jedną rzecz. "Jesteś nasza." Wyszeptał. Załkała cicho, ale przytaknęła. Jim dołączył do nich, pochylając swoje czoło, by również ją dotknąć. Objął ich dwoje ramionami. "Nasza." Powtórzył. Przytaknęła. "Wasza." Wyszeptała. *** Czy moje życie mogłoby być jeszcze bardziej pokręcone? Mai nie wiedziała nawet kim byli ci dwaj mężczyźni, oprócz tego, że ten, który prawie rozerwał jej gardło był wilkiem, ten drugi człowiekiem i że byli dla siebie partnerami. Czuła także do nich przyciąganie, jakiego nie czuła jeszcze nigdy. Z pewnością nie była to letnia seksualna atrakcyjność jaką czuła na początku z Paulem. Wilk wstał i bez problemu podniósł ją i wyniósł z łazienki, z drugim mężczyzną tuż za nim. Objęła rękoma szyję wilka i schowała twarz w jego piersi, nie chcąc go puścić teraz, gdy czuła emanującą z niego opiekuńczość. Wrócili do salonu i usiadł na kanapie, wciąż trzymając ją w ramionach. Lina pojawiła się z szlafrokiem i podała go jej. "Pozwólcie, że przedstawię wam Mai." Powiedziała Lina. "Mai, trzymający cię mężczyzna
to Micah, wilczy zmienny i kuzyn Lyallów. Ten drugi to jego partner, Jim." Mai rumieniła się, kiedy obaj pomagali jej ze szlafrokiem. Jim odpiął obrożę z jej szyi, a pozostali zebrali się wokół nich, pytania mnożyły się tak szybko, że Mai nie nadążała ich rejestrować. Lina złapała dłoń Mai i uniosła swoją, by uciszyć wszystkich. "Odkąd do nas dołączyła wiedziałam, że jest zmienną. Musiała ujawnić się w odpowiednim dla niej czasie." Jim wziął od niej butelkę wody. Mai złapała wolną dłonią dłoń Jima i trzymała go blisko siebie. Lina uśmiechnęła się do niej. "Możemy porozmawiać o tym jutro. Na razie niech wystarczy wam, że tak miało być, wy troje mieliście się spotkać." "Partnerka." Powiedział ponownie Micah, a potem spojrzał na Jima. "Nasza partnerka." Jim przytaknął. "Nasza." Mai oparła głowę o ramię Micaha i wybuchnęła płaczem. Łkała przy nim z ulgi, ze strachu i innych emocji, których nie mogła nawet ogarnąć. Micah pocałował ją w skroń. "Już dobrze." Powiedział łagodnie. "Nie będziemy cię zmuszać. Jeśli nas nie chcesz... to w porządku." Puściła dłoń Liny i złapała go za rękę, przyciągając ich dłonie do swojego brzuszka.
"Ja chcę was. Nie rozumiem tego, ale chcę. I...i..." Nie potrafiła dokończyć. Z pomocą Jana i Ricka Lina ostrożnie opuściła się na kolana przy kanapie, gdzie mogła szepnąć do całej trójki. "Już dobrze." Powiedziała Lina do Mai. "Jestem Jasnowidzem. Tak miało być." Położyła swoją dłoń na ich dłoniach spoczywających na brzuchu Mai. "Tym co się liczy, jest rodzina wybrana przez ciebie, a nie ta, z którą łączą cię więzy krwi. Miałaś poznać i sparować się z nimi i stać się rodziną." Micah ścisnął dłoń Mai. "Jego strata, nasz zysk. Jesteś nasza i skoro nie jesteś z nim ani sparowana, ani oznaczona, to tak długo jak mam coś do powiedzenia, to dziecko jest nasze. Kodeks Przodków nie mówi nic o kimś, kto jest w ciąży, tylko o sytuacji, gdy jest oznaczony lub sparowany." Mai ponownie wybuchnęła łzami. To było zbyt wiele, zbyt szybko. Nie mogła temu zaprzeczyć, ani z tym walczyć, czy stwierdzić, że tego wszystkiego nie rozumie, jednak to wciąż ją przytłaczało. Lina pocałowała ją w czoło. "Gratulacje, Mai. Witaj w naszej rodzinie. Chłopcy, może zabierzecie ją do waszej sypialni i pozwolicie jej się uspokoić i no, znaczy poznać was dokładnie. Elain i ja przyniesiemy jej parę ubrań, a jutro zabierzemy ją na zakupy. I przyniesiemy jej prawdziwą kolację. Chyba już ma dość psiego jedzenia." Mai ściskała kurczowo Micaha kiedy niósł ją korytarzem, z którego wyłonił się parę minut wcześniej. Jim podążył za nimi i zamknął za sobą drzwi. Micah delikatnie położył ją na ich łóżku i podczas gdy płakała mężczyźni usiedli po obu jej stronach. Niecałe dziesięć minut temu ten mężczyzna chciał rozerwać jej gardło. A teraz? Nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez tych dwóch mężczyzn, a nawet nie wiedziała jak mają na nazwisko.
Bogini, pomóż mi zrozumieć. *** Po tym jak ich trójka wyszła w salonie zapadła cisza. Elain odchrząknęła. "No ludziska, chyba osiągnęliśmy nowy poziom dziwactwa, nawet jak na nas." Wszyscy zaśmiali się nerwowo. Lina podniosła się z pomocą Ricka i Jana. "Chyba masz rację. Jako że nie powinnam pić nic mocniejszego, to z chęcią przydałaby mi się filiżanka herbaty. Elain, pójdziesz ze mną i zrobisz mi?" "Amen, siostro!" Powiedziała i udała się do kuchni. Lina ruszyła za nią. "Czekajcie na mnie." Powiedziała Carla. "Ja też mogłabym się napić." Podążając za Liamem, Carla udała się do kuchni. "Hej." Powiedział Zack. "Nie zostawiajcie nas tak. Właśnie straciliśmy naszego psiaka na rzecz dwóch wilków. Coś z tym jest nie tak." "Kojota.": Rzuciła przez ramię Lina. "I nie zapominaj, że Jim jest człowiekiem." "Szczegóły." Pomimo żartobliwego tonu, Zack wyglądał na bardziej, niż rozczarowanego. "Co jest?" Zapytał go Kael i objął go ramieniem. "Cieszyłem się z posiadania psa." Brodey poklepał Aina po plecach. "My wiemy gdzie jest miejscowe schronisko dla zwierząt, co brachu? Możemy ich tam podrzucić, nie?"
Ain łypnął na Brodey'ego, ale kiwnął głową. Cail roześmiał się. "Hej, Główny Alfo, zasłużyłeś na to po tym, przez co musieliśmy przez ciebie przechodzić." Wszyscy zebrali się w kuchni. Lina klapnęła na jedno z krzeseł, podczas gdy Elain nalewała gorącą herbatę. Zack robił za barmana. Kiedy wszyscy już mieli napoje, Lina uniosła swoją parującą filiżankę w geście toastu. "Za miłość. Mimo że jest popieprzona i szalona, to wciąż cholernie dobra rzecz." "Święte słowa." Zgodziła się Elain. *** Micah i Jim trzymali i pocieszali Mai, pozwalając jej się wypłakać. W pewnej chwili Lina zapukała do drzwi i wraz z Elain przyniosły kilka ubrań, przybory toaletowe i tacę z jedzeniem. Micah skinął im głową w podziękowaniu. Obie kobiety wyszły, cicho zamykając za sobą drzwi. "Zacznij od początku." Powiedział Micah po tym jak podał jej tacę i nakarmił ją. "Jak się nazywasz i w jaki sposób znalazłaś się u nich." Im dłużej Mai mówiła, tym Micah czuł większą wściekłość. Mai Gallatin parę miesięcy temu miała dopiero dwudzieste pierwsze urodziny. Jej rodzice i dwóch starszych braci zginęło kilka lat temu w wypadku samochodowym w Montanie, z którego ledwie wyszła cało. Mając do zapłacenia rachunki za szpital, czynsz za mieszkanie rodziców i poważną niegospodarność pozostałymi funduszami przez jednego z jej wujków, który był wyznaczony na jej opiekuna, była teraz bez grosza. Zdecydowała się opuścić Montanę i zamieszkać z jedną ze swoich kuzynek ze strony matki, człowiekiem, który nie miał pojęcia o zmiennokształtności. "Miałam po prostu pecha, że poznałam Paula." Powiedziała. "Odkąd się poznaliśmy wiedział, że jestem zmienną, tak jak i ja wyczułam, że on też nim jest. Miał pieniądze. Ja byłam opuszczona, głupia i naiwna i uwierzyłam mu we wszystko. Nie myślałam, że jest moim partnerem, czy coś." Powiedziała pociągając nosem. "Ale po tym jak ułożyło się moje życie, byłam skłonna
przymknąć oko na zdrowy rozsądek i prawdę. A potem okazało się, że okres spóźnia mi się już trzy miesiące. Myślałam, że byliśmy ostrożni. Myślałam, że ja jestem ostrożna." Pokręciła głową. "Na początku bałam się mu powiedzieć. Ale w końcu nie mogłam dłużej tego ukrywać. Wiedziałam, że nie jest moim partnerem i nie chciałam za niego wychodzić. Nie szukałam jałmużny. Wszystkim, czego chciałam to wiedzieć, czy będzie chciał być częścią życia dziecka. Zażądał, bym dokonała aborcji. Powiedziałam mu nie." "Jak długo od niego uciekałaś?" Zapytał Micah. Pociągnęła nosem. "Kilka tygodni. Powiedział, że jeśli nie dokonam aborcji, to mnie zabije. Że jego rodzina nie chce w swoim rodzie żadnych "kundli" jak to on powiedział. Nie mogłam wrócić do domu kuzynki, bo on wiedział gdzie ona mieszka. Więc uciekłam. Musiałam się zmienić, by nie udało mu się mnie dopaść. Pomyślałam, że jeśli uda mi się dostać do Maine, to może tamtejsze wilki będą mogły mi pomóc. Ale tam też mnie wyśledził. Byłam tak bardzo wyczerpana." Pociągnęła nosem. "A potem zobaczyłam jak Zack i Kael zatrzymują się, by zatankować i że mają na samochodzie tablice z Florydy. Pomyślałam, że może mogłabym uciec tak daleko od Paula, że mnie nie znajdzie." Jim pogładził jej rękę, ale przemówił do Micaha. "Myślisz, że może dlatego ty i ja zostaliśmy ze sobą połączeni w ten sposób?" Micah kiwnął głową. "Taa, mi też przyszło to do głowy." Kiedy spojrzała na nich pytająco, uśmiechnął się. "Jim i ja jesteśmy hetero." "Ale...ale jesteście partnerami." Roześmiał się.
"Tak, wiem. Nie musisz mi o tym mówić. Wszechświat działa za pomocą dziwnych i tajemniczych sposobów." Na jej twarzy pojawiło się przerażenie. "Zamierzacie kazać mi usunąć ciążę?" Wyszeptała. "Skoro to nie wasze dziecko?" Wypełnił go gniew. Nie na nią, ale na faceta, który sprawił, że się bała. Złapał jej podbródek i pocałował ją czule, czekając aż rozluźni się w jego ramionach i odpowie. Z jej ust wydobył się jęk rozkoszy. "Czy znasz już odpowiedź?" Zapytał wreszcie kiedy przerwali pocałunek. "Jesteś naszą partnerką i nie ma mowy byś zrobiła to, jeśli nie chcesz. Jeśli chcesz dziecka, to będzie ono naszym dzieckiem. Bez żadnych pytań. Zrozumiałaś?" Kiwnęła głową, a potem objęła ich rękoma. "Nie rozumiem dlaczego tak się czuję." Jim zachichotał. "Wierz mi skarbie, nie powinnaś tego kwestionować. Życie jest o wiele łatwiejsze, kiedy po prostu popłyniesz z prądem. Nauczyliśmy się tego najlepiej." *** Mai pomyślała, że to bardzo dobra rada. Łatwiej było po prostu poddać się fali i rozkoszować się otaczającymi ją uczuciami ciepła i bezpieczeństwa. Przez całe swoje życie słuchała o tym, że będzie się wiedziało, gdy spotka się swojego partnera. Teraz rozumiała o co w tym chodziło. Micah wstał z łóżka, podniósł ją i zaniósł do ich łazienki. Jim podążył za nimi, niosą przybory toaletowe, które przyniosły wcześniej kobiety. Maszynka i żel do golenia, szczotka i grzebień, szampon i odżywka, płyn do kąpieli i nowa szczoteczka do zębów. Jim szybko się rozebrał. Mężczyźni pomogli jej zdjąć szlafrok i wejść pod prysznic.
Stała pod kaskadą gorącej wody z Jimem trzymającym ją od przodu. Z czułą delikatnością jakiej nigdy nie znała, Micah ostrożnie rozplątał dłońmi jej włosy, a potem użył grzebienia. Następnie wtarł w nie szampon, masując jej głowę i prawie usypiając ją, nim użył odżywki. Ogoliła się, ciesząc się z pozbycia włosków na nogach i pachach i możliwości przystrzyżenia włosków łonowych tak jak lubiła. Wreszcie zaczynała czuć się jak człowiek. Skoro zakochali się we mnie, gdy wyglądałam jak wyliniały potwór, to naprawdę muszą być zakochani. Wolno namydlali całe jej ciało od przodu i od tyłu, ale unikali miejsc intymnych. Kochała ich za to. Chciała spać spokojnie w ich ramionach całą noc, zanim w ogóle pomyślała o tym, że jej ciało może chcieć od nich czegoś więcej. I wtedy dziecko kopnęło po raz pierwszy. Sapnęła, stawiając obu mężczyzn w stan najwyższej gotowości. "Wszystko w porządku?" Zapytał Jim. "Zraniliśmy cię?" Roześmiała się i złapała ich dłonie kładąc je na swoim brzuchu. Po chwili dziecko kopnęło ponownie. "Kopnęła po raz pierwszy. Jakby wiedziała, że jest już bezpieczna." "To dziewczynka?" Zapytał Micah pełnym czci tonem, który wypełnił serce Mai radością. Mai wzruszyła ramionami. "Ja....ja nie wiem. Po prostu myślę o niej jako 'ona'." Teraz nie było pory na wspominanie jej snów. Micah opadł przed nią na kolana i pocałował jej brzuszek, obejmując ją i Jima, który stał obok niej.
"Nasze." Wyszeptał z policzkiem przyciśniętym do jej ciała. "Obie jesteście nasze." *** Nie to, że Micah nie kochał Jima, bo oddałby życie za swojego partnera. Ale nie mógł zaprzeczyć, że kiedy zaakceptował sytuację i oznaczył Jima, część niego opłakiwała to, że nigdy nie będą mieli swoich młodych. To nie był jego największy priorytet, ale zawsze przyjmował, że kiedy znajdzie swoją drugą połowę, to będą mieli szczeniaki. Co było biologicznie niemożliwe kiedy się ma mężczyznę za partnera. To wszystko nie miało sensu. Dlaczego Bogini zrobiła to właśnie tak? Nie słyszało się, by wilk zdobył drugiego partnera, kiedy ten pierwszy wciąż żył. I była kojotem. Wstał i pocałował ją czule, nie chcąc jej zranić, ani przestraszyć. Objęła go i oddała pocałunek. Potem go przerwała i spojrzała mu w oczy. "Oznacz mnie." Wyszeptała. "Proszę." Nie musiała prosić dwa razy. Obrócił ją twarzą do Jima. Objęła jego szyję ramionami i pocałowała go. Micah pogładził jej plecy, jej ramiona i przycisnął do niej swoje ciało. Aspekt partnerstwa rozwiąże później. Nie był nawet pewien, czy powinien, bojąc się by nie zranić dziecka. Ale oznaczy swoją partnerkę. Przebiegł ustami po jej prawym ramieniu, liżąc jej skórę i odkrywając jej słodki smak. Kiedy otarł się zębami o jej ciało, zadrżała i jęknęła cichutko. "Poddaj się, partnerko." Powiedział łagodnie. "Naprawdę nie obchodzi cię, że jestem kojotem, a nie wilkiem?" Zapytała niepewnie. "Nie obchodziłoby mnie nawet gdybyś była różową iguaną." Przegryzł jej kark. "Poddasz
się partnerko?" Oparła głowę o pierś Jima i zamknęła oczy. "Tak." Wyszeptała. "Proszę." Micah zamknął oczy i mocno ugryzł. Objął ją w talii kiedy krzyknęła, ale naparła na niego ciałem, sprawiając, że ciężko mu było kontrolować swojego samowolnego fiuta. Zadrżała kiedy zalizał rankę oznaczającą ją teraz jako ich, uspokajając ją i chcąc jej. Kiedy odwrócił ją, by ponownie stała twarzą do niego, nie mógł nic na to poradzić, ale zauważył, że fiut Jima był tak samo twardy jak jego, a jego oczy były zasnute mgiełką pożądania. No cóż, jakby co, to przynajmniej ja i Jim możemy się wzajemnie pieprzyć. Złapała głowę Micaha i pocałowała go. Kiedy jej namiętność rosła, było oczywiste, że potrzeba snu i odpoczynku ustępuje miejsca pragnieniu, by jej partnerzy pieprzyli ją do utraty tchu. Namiętność ogarniała ją prawie widzialnymi falami. "Proszę." Błagała ich cicho. "Proszę weźcie mnie." Przełknął mocno. Jego pierwszym odruchem było posuwać ją tu i teraz. "Nie chcę cię zranić." Oparła się o niego. Cudowne tarcie jej śliskiej skóry sprawiło, że prawie zapomniał o swoim postanowieniu. "Nie zranicie mnie." "Dziecko." Powiedział Jim, dostrajając się do myśli Micaha. "Nie zranicie jej. Proszę?" Micah spojrzał na Jima. Jim kiwnął głową.
Micah wyłączył wodę. Następnie złapał ręcznik i razem powoli ją wytarli. Jim stanął za nią, a Micah klęknął z przodu i kciukami rozdzielił jej wargi, ukazując łechtaczkę. Delikatnie przesunął po niej językiem. Krzyknęła cicho wyraźnym dźwiękiem rozkoszy i potrzeby. Przejeżdżał po jej perełce od dołu do góry, aż jej ciało zaczęło drżeć i krzyknęła z rozkoszy. Nie przestawał i jego usta zalały jej soki. Ramiona Jima podtrzymywały ją podczas gdy on doprowadzał ją do orgazmów, aż wreszcie zaczęła błagać go, by przestał. "Zabierzmy ją do sypialni." Powiedział Micah. Jimowi nie trzeba było tego powtarzać. Podniósł ją i zaniósł do sypialni, ostrożnie kładąc na ich łóżku. Jim ułożył się między jej nogami i schował w niej język, podczas gdy Micah położył się obok niej i pocałował ją. Wezmą swoją partnerką, ale zanim to zrobią, upewnią się, że była porządnie zaspokojona i gotowa na ich przyjęcie. Nie zamierzał robić niczego, co mogłoby ją jakkolwiek sposób zranić. Smakowała słodyczą, jej język ochoczo spotkał się z jego kiedy eksplorował jej usta. Jimowi nie zajęło wiele czasu, by doprowadzić ją do kolejnego orgazmu, a fiut Micaha pulsował z potrzeby kiedy pochłaniał jej krzyki. Bez słów Jim ułożył się pomiędzy jej nogami. Micah spojrzał na niego i kiedy ich oczy się spotkały, poczuł między nimi taką falę miłości jak nigdy. Tak, ona ich dopełniała. Micah pocałował go, pojękując kiedy poczuł na jego ustach smak jej soków. Usiadł i ułożył się pomiędzy jej nogami kiedy Jim zaczął ją całować. Z głosem bardziej jak niskie warczenie, Micah powiedział. "Gdyby choć trochę cię zabolało, powstrzymaj mnie." Przytaknęła, ale nie przestała całować Jima. Drżąc z namiętności, ostrożnie ustawił swojego fiuta przy wargach jej cipki i zmusił się, by
wchodzić w nią wolno. Była cudownie ciasna, jej mokra szparka ochoczo pochłaniała jego kutasa. Po zapewnieniu jej chwili na przyzwyczajenie się, zaczął się poruszać. "O kurwa." Wyszeptał. "Dziecinko, jesteś taka ciasna!" Odsunęła swoje usta od Jima na tyle długo, by wydyszeć. "Możesz szybciej!" Obaj mężczyźni roześmiali się. Micah jednakże nie chciał ryzykować. Utrzymywał wolne tempo przez co jego jądra ściskały się boleśnie, ale nie zamierzał ryzykować zranienia jej. Jedynie kiedy wiedział, że nie da rady wytrzymać ani chwili dłużej, pchnął w nią kilkoma krótkimi i szybkimi uderzeniami, jęcząc głośno kiedy znieruchomiał w jej ciele i wypełnił ją swoją spermą. Drżąc, poczekał chwilę by złapać oddech, a potem ostrożnie się wycofał. Pocałował jej krągły brzuszek. "Wszystko dobrze?" Jim ponownie pozwolił jej mówić. "Tak!" Spojrzała na Jima. "Ty następny. Proszę!" Micah przytulił ją do siebie kiedy Jim zmienił pozycję. Micah sięgnął między jej nogi i pogładził palcem jej łechtaczkę. Jęknęła, wierzgając biodrami w stronę Jima, by zachęcić go kiedy jego fiut zniknął w jej wnętrzu. "Kurwa, to takie gorące." Wyszeptał Micah. Spojrzał jej w oczy. "Nie będziesz miała nic przeciwko patrzeniu jak będziemy się wzajemnie pieprzyć, prawda?" Uśmiechnęła się szeroko. "Lubię akcje m/m27." Jim roześmiał się.
27 Nie ty jedna :D
"Chyba Bogini pobłogosławiła nas idealną kobietą, Micah." Micah uśmiechnął się. "Tak, chyba masz rację." Pocałował ją, a jego dłoń zwiększyła tempo. Jęknęła ponownie, jej ręka owinęła się wokół jego szyi, jej palce zacisnęły się na jego włosach. Jim był trochę odważniejszy od Micaha i pieprzył ją mocniej, wywołując u niej jęki rozkoszy. Mając w sobie fiuta Jima i palce Micaha na swojej łechtaczce, szybko ponownie doszła. "Tak!" Wydyszał Jim, jego ciało znieruchomiało i zesztywniało. Micah dobrze znał te oznaki. Jim właśnie dodał swój własny ładunek do jej już pełnej cipki. Jim zamknął oczy i wziął głęboki wdech. "Jezu, nie mogę uwierzyć jak bardzo to jest cudowne." Micah pogładził jej policzek i spojrzał w oczy. "Jesteś nasza na całą wieczność. Rozumiesz?" Przytaknęła z rozszerzonymi oczami. Uśmiechnął się. "Przygotuj się do bycia rozpieszczaną, dziecinko." Jim wycofał się ostrożnie i położył się obok niej, jego ręka delikatnie objęła jej biodra. "Tak." Powtórzył i pocałował jej ramię. "Mamy kilka umiejętności w rozpieszczaniu i nie zawahamy się ich użyć, skarbie." "Kocham was. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko się dzieje, ale tak bardzo was kocham."
Micah czuł lekkość na sercu jak jeszcze nigdy wcześniej. "My też cię kochamy, skarbie. Nasza partnerka. Na zawsze." *** Mai miała sen. Nie po raz pierwszy śniło jej się to samo. Niestety, wiedza, że to tylko sen niczego nie zmieniała. Jej dziecinka, maleńka dziewczynka, którą znała ze swoich snów, urodziła się. A mimo że wszyscy wokół niej byli szczęśliwi, ona krzyczała. Nie z bólu rodzenia, ale dlatego, że jej dziecku coś było i nikt tego nie widział. Nikt nie stał przy jej boku, by ją wspierać. Otaczali ją tylko wydający jej polecenia lekarze. Tak jak za każdym razem, budziła się po tym jak pojawiło się dziecko i lekarz zaczął unosić je, by mogła je zobaczyć. Dysząc, czekała aż jej puls się uspokoi. Mężczyźni wciąż spali po obu jej stronach, niezmąceni jej koszmarem. Dziecko wybrało ten moment, by ponownie kopnąć. Mai położyła dłoń na brzuchu. Bogini, proszę, chroń moje dziecko. Pozwól, by urodziła się zdrowa i silna.
Rozdział 12 Następnego ranka Elain, Lina i Carla już wstały i robiły śniadanie kiedy Mai wyłoniła się z sypialni. Micah i Jim trzymali się blisko niej. Czuła się na początku trochę skrępowana, zastanawiając się jak została odkryta jej przykrywka i co stało się potem, ale wszyscy ciepło ją powitali. Jim i Micah posadzili ją na krześle i nalegali, by coś zjadła. Lina roześmiała się. "Chłopcy, mam dla was wieści. Wiem, że ona jest waszą partnerką i że nie chcecie spuszczać jej z oka, ale Elain, Mama i ja zabieramy ją po śniadaniu na zakupy." Micah zmarszczył brwi. "Pojedziemy z wami." Lina wycelowała w niego szpatułką. "Nie. Nie denerwuj mnie, koleś. Jestem przyzwyczajona do dawania sobie rady ze smokami, chyba nie muszę ci tego przypominać. Ta dziewczyna potrzebuje trochę czasu i babskiego towarzystwa. Odzyskacie ją wieczorem." "Ja bym się nią, na twoim miejscu, nie spierał, Micah." Powiedział Jan wchodząc do kuchni. Pocałował Linę w policzek i nalał sobie filiżankę kawy. "Jest zadziorna. A szczególnie odkąd świrują jej hormony." Mai również nie chciała się spierać, ale wciąż był jeden problem. "Nie mam pieniędzy." Powiedziała łagodnie. "Nie mam nawet prawa jazdy, ani niczego więcej." Nie chciała załamać się i zacząć płakać. Nie teraz i nie przed nimi wszystkimi. "Dam ci moją kartę kredytową." Powiedział Micah.
Elain pokręciła głową. "Nie tym razem, chłopcy. My chcemy to dla niej zrobić." Podeszła i przytuliła Mai od tyłu. "To dla nas przyjemność. Żadnych ale. Ain spotka się dziś z naszym pełnomocnikiem i dowie się co zrobić, żeby wyrobić ci nowy dowód tożsamości. On również jest zmiennym, więc nie ma obaw. Teraz jesteś częścią naszej rodziny." Mai nie wytrzymała. Ścisnęła rękę Elain i wybuchnęła łzami. "Dziękuję. Nie wiem jak wam dziękować za uratowanie mnie. Chciałabym tylko powiedzieć Paulowi Abernathy żeby się wypchał." W kuchni zapanowała cisza. Mai wyczuła, że powiedziała coś niewiarygodnie strasznego. "Co jest?" "Mówisz o Klanie Abernathy?" Zapytał Micah. "Tak." Wtrąciła się Lina. "A jego dziadkiem jest Rodolfo Abernathy?" "Pradziadkiem." Powiedziała Mai. Lina zamknęła oczy. "Kurwa." "Co?" Prychnął Micah. "Nie przewidziałaś tego?" "Uważaj wilczku." Odparowała Lina. Ścisnęła dłoń Mai. "Prawnuk Rodolfa Abernathy jest biologicznym ojcem twojego dziecka?"
Mai przytaknęła. "A co?" Elain westchnęła. "To długa historia. Powiedzmy, że jesteśmy na czarnej liście Abernathych." "Przepraszam." Powiedziała nerwowo Mai. "Nie, nie martw się tym." Zapewniła ją Elain. "Poważnie." Uśmiechnęła się do niej. "Lina usmaży tej mendzie jaja jak tylko będzie miała okazję." "Że co?" Zapytał Ain z marsową miną. Elain uśmiechnęła się i posłała mu buziaka. "Później ci powiem." Jego twarz spochmurniała, ale nic nie powiedział. *** Raczyli Mai śniadaniem, aż pomyślała, że zaraz pęknie. A potem gdy wzięła samotny prysznic, ubrała się w o rozmiar za duże ubrania Liny, kobiety wpakowały ją do samochodu Elain i odjechały. Lina siedziała na przodzie z Elain, a Carla z tyłu wraz z Mai. "Gdzie jedziemy?" Zapytała Mai. Jim dał jej swoją komórkę, jako że na razie nie miała własnej, co jak powiedział Micah, naprawią po południu. "Do Port Charlotte." Powiedziała Elain. "Jest kawałek drogi, ale mają tam centrum handlowe." Lina uśmiechnęła się.
"Mam karty kredytowe i nie zawaham się ich użyć." "Amen, siostro!" Powiedziała śmiejąc się Elain. Zderzyły się pięściami. Wszyscy roześmiali się. Podczas jazdy Mai uświadomiła sobie, jak dobrze czuje się z tymi kobietami i przez to jeszcze bardziej zatęskniła za swoją mamą. Kiedy wjechali na parking, Mai odezwała się. "Chciałam jeszcze raz powiedzieć jak bardzo doceniam to co dla mnie robicie. Po raz pierwszy od kilku lat nie czuję się samotna i nie martwię się o to, co będzie dalej." Carla przytuliła ją. "Już dobrze. Jesteśmy tu dla ciebie." Lina zachichotała. "Tak i jako że moje umiejętności podpalaczki nie są już takie przypadkowe jak kiedyś, to będę chronić twoje plecy, siostro." Mai nie była właściwie pewna o co chodziło. Niemniej jednak i tak to doceniała. *** Micah z niepokojem patrzył jak odjeżdża samochód Elain. Ain stanął za nim i położył dłoń na jego ramieniu. "Będzie dobrze. Zaufaj mi, przyjacielu. Nie chciałbyś wejść im w drogę." "Co jeśli ci goście pojawią się szukając Elain? Albo jeśli Paul Abernathy przyjedzie tu za Mai? Już jesteśmy na czarnej liście Abernathych." Brodey prychnął.
"Ty, serio? Przecież Lina z nimi jest." Zack roześmiał się. "Buzują jej hormony i jest w nastroju na zakupy. Współczuję idiocie, który spróbuje wejść jej teraz w drogę. Będzie zbierał z podłogi swoje usmażone jaja." "Taa." Zgodził się Rick. "Chyba, że spali go całego na miejscu. Jeszcze tylko na dokładkę potrzeba nam tu Callie i już nic nie powstrzyma tych bab." "Poza tym," powiedział Ain, "mamy inne sprawy do załatwienia. Mai dała mi swoje dane, więc możemy zacząć pracować nad jej nowym dowodem tożsamości. Liamie, ty, Jim i ja udamy się do biura adwokatki i zobaczymy co da się zrobić. Spotka się z nami dzisiaj. Może ma jakieś kontakty i da radę załatwić Mai i Liamowi fałszywe nazwiska, by nie mogli być wyśledzeni przez bazę danych. Rodzina tego gościa ma do niej dostęp. Prywatnemu detektywowi nie zajmie długo, by wyśledzić Mai przez jej dowód tożsamości." "No cóż." Powiedział do Micaha Brodey. "Zdaje się, że to dlatego Bogini połączyła ciebie i Jima." "Też tak pomyślałem. Jednak to wciąż nie ma sensu. Jim jest moim partnerem. Dlaczego ona też? Słyszeliście kiedykolwiek wcześniej o czymś takim?" Cail wzruszył ramionami. "Nie. Ale czy naprawdę zamierzasz to kwestionować?" "Nie." Powiedzieli razem Micah i Jim, po czym uśmiechnęli się do siebie. "Jest jeszcze jeden mały problem." Powiedział Ain. "Nie możecie zabrać jej z powrotem do Maine. Nie kiedy ten facet ją ściga. Będę musiał zadzwonić do Jocko i pogadać z nim o tym i zobaczymy jak powinniśmy to rozwiązać. Zapewne będzie na mnie zły za to jak Elain pojawiła się i zniknęła." "To proste." Powiedział Micah. "Nie pojedziemy do Maine."
"Nie, to wcale nie jest takie proste." Powiedział Ain. "Nawet nie pojawiłeś się tam z Jimem. Nie możesz tak po prostu olewać protokołu Klanu." Micah zmarszczył brwi. "Jasne, że mogę." Jego głos zmienił się w niski warkot. "Tylko patrz." Brodey wtrącił się, by rozładować sytuację. "Poczekajmy, aż Ain pogada z Jocko. Zważywszy na okoliczności, może okaże się, że wszystko jest w porządku." "Nie będę ryzykował ich bezpieczeństwem." Powiedział Micah. "Tak, a jeśli pojedziemy do Maine i zostawimy was tam samych, to będzie bezbronni jak małe dzieci." Powiedział Ain. "A z resztą, załatwmy najpierw jedno. Wszyscy się ubierzcie i pojedziemy do miasta." *** Po godzinie zakupów w pierwszym sklepie Mai miała już podstawy swojej garderoby. Kobiety nie słuchały jej protestów, kiedy patrzyła na metki z cenami. Zaniosły torby do samochodu, umieściły w bagażniku i udały się do następnego sklepu. Mai nie umknęło, że wszystkie trzymały się razem i w zasięgu wzroku. Kiedy jakiś czas później zrobiły sobie przerwę na jedzenie, Mai zagadnęła o to. "Boicie się, że Paul mnie znajdzie, prawda?" Lina poklepała ją po dłoni. "Nie zamierzam kłamać i mówić, że wszystko jest okej. Powiedzmy po prostu, że znajdujemy się na radarze Abernathych i nie chcemy kusić losu. Nie widziałam jeszcze wszystkich
szczegółów. Niestety moje wizje nie działają na żądanie. Ale nie, kłopoty się nie skończyły." Uśmiechnęła się radośnie. "Nie martw się. Jeśli ten gnojek pokaże się tutaj, to wysadzę go w powietrze. Przynajmniej dziś nikt nie powinien wchodzić nam w paradę. Więc cieszmy się zakupami." Mai pogładziła dłonią swój brzuch. "Boję się." Przyznała. "Nawet nie byłam jeszcze u lekarza." "Po powrocie porozmawiamy z Ainem." Powiedziała Elain. "I zobaczymy, czy jest jakiś lekarz, do którego będziemy mogli cię zabrać. Proszę nie martw się. Jesteś teraz członkiem naszej rodziny." "Zgadza się." Powtórzyła Lina. "A jeśli w okolicy nie będzie żadnego, to zabierzemy cię do mojego lekarza. Jest zmienną pumą z Tampa. Jestem pewna, że będzie szczęśliwa mogąc być twoim lekarzem." *** Marston usiadł w oddali i od czasu do czasu rzucał z nad swojej gazety spojrzenie, by upewnić się, że kobiety wciąż tam siedziały. Cholera. Była z nimi ta smoczyca. Była niebezpieczna i mogła go rozpoznać. Będzie musiał być ostrożny, ale to była jego pierwsza szansa, by dorwać Elain Pardie bez jej mężczyzn w pobliżu. Gdyby tylko mógł wymyślić jakiś sposób, by była choć na parę minut sama, to miałby szansę. Obserwował i ostrożnie usiadł za nimi kiedy przeniosły się na pasaż z jedzeniem. Najwyraźniej miały w programie więcej zakupów. Udały się do innego butiku, gdzie łatwiej będzie dla niego obserwować je dyskretnie z bezpiecznej odległości. *** Elain czuła, że jej nerwy są napięte jak postronki. Rozważając ostatnie wydarzenia, nie było
to dla niej nowe uczucie, ale teraz zdawało się inne. Jakby były obserwowane. Lina zauważyła to. "Co jest?" Zapytała ją cicho. Elain rozejrzała się i pokręciła głową. "To chyba moja paranoja." *** Nie udało mu się do nich zbliżyć, ani dorwać tej suki Pardie samej. Wiedział, że czas mu się kończy. Już zignorował trzy połączenia od Rodolfa. A potem zaczęły się wiadomości. Gdzie ty do cholery jesteś? Odpisał mu. Widzę tą Pardie, ale jest ze smoczycą i dwoma innymi kobietami. Włączając ciężarnego kojota. Nie cierpiał kojotów. Ich smród przyprawiał go o dreszcze. Co? Wyślij mi zdjęcie! Zdziwiony Marston przez chwilę wpatrywał się w wiadomość. Z westchnięciem poczekał, aż kobiety zbliżą się wystarczająco, by mógł im zrobić zdjęcie i zmieścić je wszystkie w kadrze. Wysłał je Rodolfowi. Rodolfo odpisał mu w ciągu minuty.
Idź gdzieś i zadzwoń do mnie. Teraz. Sfrustrowany Marston odpowiedział. Ale mogę stracić szansę na dorwanie tej Pardie samej. Nie obchodzi mnie to. Muszę z tobą porozmawiać. Teraz! Marston przeczytał wiadomość dwa razy. Dobra. Jeśli chce, żebym ją zostawił, to nie będzie mógł potem mnie o to dręczyć. Marston wrócił do samochodu i wybrał numer. "Zdajesz sobie sprawę, że nie mogę wykonywać swojej roboty, jeśli mnie od niej odciągasz?" Rodolfo za to brzmiał na zadowolonego. "Nic mnie to teraz nie obchodzi. Jak długo ten kojot z nimi jest?" "Dzisiaj widziałem ją po raz pierwszy. Wczoraj w nocy skądś wrócili. Rano, gdy zacząłem obserwację ich samochody już były. Była z nimi, więc musiała z nimi przyjechać. Nigdy wcześniej jej nie widziałem." "Doskonale. Możesz przestać je śledzić." "Co? Czyś ty zgłupiał?" "Nie spieraj się ze mną. Mam parę telefonów do wykonania. Może nie będę mógł zdobyć tej Pardie tak jak chciałem, ale to mi lepiej posłuży. Mogę wykorzystać ich własną Radę by zmusić ich do oddania jej, tak samo jak kojota." "A po co ci kojot?" "To nie twoja sprawa!" Ryknął przez telefon Rodolfo. Zmuszając Marstona do odsunięcia telefonu od ucha. "Idź do swojego pokoju hotelowego i czekaj na dalsze instrukcje." Rozłączył się.
"Cholerny drań." Zaklął Marston i rzucił komórkę na siedzenie pasażera. "Co on sobie do diabła myśli, że kim on jest?"
Rozdział 13 Daniel i Callie pojawili się w domu Jocko parę minut po siódmej. Uśmiechnął się i wpuścił ich. Usta Daniela wypełniły się ślinką kiedy poczuł wspaniały zapach duszonego mięsa z warzywami. "Czujcie się jak w domu." Powiedział Jocko, wskazując im salon. "Będziemy jedli za parę minut, ale najpierw chciałbym z wami porozmawiać. Zaraz wracam." Usiedli w salonie, gdzie akurat w telewizji na Discovery Channel leciała Brudna Robota. "Jak myślisz, o czym chce z nami rozmawiać?" Zapytała nerwowo Callie Daniela. "Myślisz, że jest zły, że nie powiedzieliśmy mu, że Elain i Lina tu były?" Wzruszył ramionami. "Nie wiem, kochanie, ale z pewnością zaraz się dowiemy." Uśmiechnął się w duchu. Na początku Callie ciężko było dostosować się do życia jako człowiek. No cóż, człowiekiem o tyle, o ile rozważając to, że była nieśmiertelna jak jej siostry, Baba Jaga i Brighde. Kiedy się sparowali i oznaczył ją, zgodziła mu się podporządkować. Jak dotąd do tej części jej życia udało jej się dostosować dosyć łatwo. Kiedy usiedli na kanapie, objął jej ramiona. Pocałował ją w czoło i powiedział, "Będzie co będzie. Rozluźnij się." Jocko wrócił po paru minutach i usiadł na krześle naprzeciw nich. "Wiesz, że się starzeję, Danielu. Nie staję się młodszy. Tak jak żadne z nas." Rozejrzał się po pomieszczeniu, a potem wrócił wzrokiem do Daniela. "W niektórych sforach przekazuje się władzę krewniakom. My nie robiliśmy tego od setek lat, wiesz o tym. Chciałbym byś zastąpił mnie w Radzie Klanu."
Zaskoczony Daniel zamrugał oczami. "Ja? Dlaczego?" "Nie bądź taki skromny. Dobrze wiesz dlaczego. Po pierwsze kwestia smoków. To praktycznie twoja rodzina. Fakt, że ten przeklęty bazyliszek wciąż jest na wojennej ścieżce i wiesz tak dobrze jak ja, że zgodnie z tym, co mówiły Lacey i Lina niedługo czeka nas starcie z nimi. I jeszcze ci przeklęci Abernathy. Mimo, że wciąż mam kilku krewnych, żadnego z nich nie chciałbym w radzie Klanu. Szczególnie nie w takich czasach." Jocko skinął na Callie. "Masz dobrą partnerkę, Danielu. Potężną kobietę. Potrzebujemy w Radzie wszystkich sił. Wiem, że kilku członków zamierza w ciągu kilku tygodni nominować kilku swoich zastępców. Lacey powiedziała nam, że czas się kończy i chcemy zyskać jak najwięcej czasu, by nowe przywództwo zajęło nasze miejsca. Smoki robią to samo. To wojna, którą jedynie młodzi będą w stanie poprowadzić." To była ogromna odpowiedzialność. W Radzie Klanu zasiadało pięciu członków, a po świecie rozrzuceni byli ich reprezentanci. W przeciwieństwie do Klanu Abernathy, nie chcieli mieć jednego przywódcy, aby uniknąć głupoty i zastoju w sprawowaniu władzy i upadku Klanu. Tak jak to Rodolfo Abernathy zrobił ze swoim Klanem. "Wow." Powiedział Daniel. "Czuję się zaszczycony." Jocko machnął ręką. "Nie wciskaj mi kitu. Przyjmujesz propozycję, czy nie? Potrzebuję twojej odpowiedzi raczej wcześniej, niż później, bo jeśli mam być szczery, to chodzi mi po głowie inny kandydat." Spojrzał na Callie. "Co o tym myślisz?"
"Myślę, że powinieneś to zrobić." Uśmiechnęła się szeroko. "Czy to znaczy, że będę mogła wysadzić bazyliszka w powietrze?" Daniel uśmiechnął się. "Ach, moje bezwzględne maleństwo. I co ja mam z tobą zrobić?" "Mogłabym wymyślić parę rzeczy." "Ja też." Wtrącił Jocko. "Ale czy możemy wrócić do sedna, zanim zaczniecie kopulować jak para króliczków?" Daniel kiwnął głową. "Zgadzam się." Jocko klasnął w dłonie. "Wspaniale!" Podniósł swoje cielsko z krzesła. "A teraz zjedzmy. Umieram z głodu." *** Obiad jak zawsze smakował przepysznie. Poza genealogią Klanu drugą pasją Jocko było gotowanie. Nigdy nie pozwalał swoim gościom odejść głodnym od stołu. "Jutro rano odbędzie się spotkanie Rady." Powiedział Jocko. "Wtedy ogłoszę swoją decyzję. Spodziewaj się telefonu." "Wow...szybko." Odparł Daniel. "Mówiłem ci, że chcę zebrać nowy skład tak szybko jak to możliwe. Targowanie się może nas wiele kosztować. Nie muszę ci chyba mówić, co mam na myśli, prawda?" Daniel pokręcił głową.
"Nie. Rozumiem." "Dobrze!" Callie roześmiała się nerwowo. "Bałam się, że zamierzałeś na nas nawrzeszczeć." "Za co?" "Za spotkanie z Liną i Elain kiedy ciebie nie było." Uśmiechnął się. "Nie mówiłem tego, ale podejrzewałem, że Lacey chowa coś tam w zanadrzu. Nie często każe mi pakować manatki i wyjeżdżać z miasta, ale kiedy to robi, ja słucham." Roześmiał się i puścił do niej oczko. "Nie mogę być za coś odpowiedzialny kiedy mnie nie tu nie ma, tak?" Westchnął. "Ech, Rodolfo Abernathy zagląda mi się pod kilt, żądając spotkania. Chyba wiem co będzie jego tematem. Na początek będzie żądał, byśmy oddali mu Elain Pardie. A nie muszę wam mówić, że znając braci Lyall to się na pewno nie stanie." Z jego twarzy całkowicie zniknęło poczucie humoru. "Zostawmy to na razie, co Danielu?" Skinął głową na Callie. "Twoja partnerka to bardzo potężna kobieta. Lina jest boginią. I najwyraźniej Elain Pardie jest Jasnowidzem i zmienną Alfą. Nie sądzę, by można było pokonać je wszystkie." Pokręcił głową. "Trzeba będzie zwołać spotkanie Rady, by usłyszeć wnioski. Nie ma jak tego obejść. Więc trzeba to będzie jakoś rozegrać. Nie potrafię wyobrazić sobie, że po tylu latach czekania na wypełnienie paktu, Rodolfo Abernathy zwyczajnie da sobie spokój i uściśnie nam dłonie. Będzie
chciał kobietę albo krew. Będziemy musieli poczekać i zobaczyć jak rozegra to los, by zastanowić się nad następnym ruchem." Pochylił się na swoim krześle. "W życiu nie doradziłbym ci otwarcie okryć hańbą pakt krwi. Ryzyko wojny Klanów jest za duże. Ale to nie znaczy, że po wypowiedzeniu żądań i wydanym dekrecie, w jakiś sposób...Elain nie mogłaby...zniknąć. Rozumiesz, chłopcze?" Spojrzał na Callie, a potem wygiął krzaczaste brwi. Daniel skinął wolno głową. "Rozumiem." "To najprawdopodobniej ostatnie stanowisko Abernathych." Podrapał się po podbródku. "Muszę wspomnieć, że ostatnim razem, gdy widziałem tego przeklętego drania w Brukseli, powiedziałem mu, żeby trzymał swój nochal z dala od naszej sfory." Uśmiechnął się do Daniela. "Więc nie musisz się przy nim powstrzymywać i być dyplomatą. Ten dupek rozumie jedynie prawo pięści." Jego mina stała się na powrót ponura. "Rozmawiałem wczoraj również z Andelem Wattersonem i powiedział mi, że dowiedział się, że gdzieś w okolicach Nowej Anglii jest nowe gniazdo bazyliszka. Nie jest jeszcze pewny gdzie, ale pracuje nad tym. Nie mówił o tym jeszcze Linie, bo martwi się o jej stan i wie, że to musi być najpierw potwierdzone. Ale to będzie wasza kolejna duża sprawa i będziemy potrzebowali twojego przywództwa. Po tym jak rozmawiałem z Andelem, zadzwoniłem również do Ortegi Montalvo." "Do kogo?" Zapytał Daniel. Jocko uśmiechnął się. "Mój stary, dobry przyjaciel. Jego Klan jaguarów znajduje się w Bolivii." Daniel i Callie złożyli to do kupy.
"Aha." Powiedzieli. Jocko kiwnął głową. "Zapewniał Liamowi azyl przez te wszystkie lata. Zadzwoniłem do niego, by mu podziękować i okazać wdzięczność." Jego uśmiech zmienił się w minę drapieżnika. "Chyba nie pamiętałeś historii z ostatniego Zgromadzenia, co Danielu? O pewnym wilku, który wpadł w konszachty z jaguarami?" Daniel uniósł brwi. "O kurwa, zapomniałem o tym!" Jocko zarechotał. "Poprosił mnie, bym informował go o miejscach pobytu Rodolfa. Powiedziałem mu, że z największą przyjemnością. Liam przez te lata bardzo mu pomagał, więc chce w zamian uczynić życie Rodolfa tak nędznym, jak tylko się da." Jocko poklepał się po udzie. "Może o tym nie wiecie, ale za parę dni przyjedzie do Maine na długą wizytę. Chce porozmawiać ze smokami o dopadnięciu bazyliszka, który kilka lat temu wywołał zamęt w życiu jego kuzyna w Brazylii. I co wy na to?" "W porządku." Zgodził się Daniel. Dobry humor Jocko znowu się rozproszył. "Będziesz potrzebował silnego żołądka i twardych jaj, chłopcze. Będziesz nazywany głową Rady. Jesteś na to gotów?" Spojrzał na Callie, która uśmiechnęła się do niego. Odwrócił się do Jocko. "Będę gotów." *** Daniel nie musiał czekać długo na telefon. Jocko wykurzył go z łóżka o szóstej osiemnaście
rano. "Nie obudziłem cię, co chłopcze?" Daniel zerknął na zegarek. "Jezu, wiedziałem, że spotkanie ma być rano, ale myślałem, że dopiero po świcie." Jocko roześmiał się przez telefon. "Ostatniej nocy dzwoniłem do wszystkich. Jednogłośnie zgodziliśmy się na ciebie i to od razu. A i jesteś nowym przywódcą Rady. Gratulacje." To ostatecznie rozbudziło Daniela. Usiadł. Callie wymamrotała coś do niego po drugiej stronie łóżka i odwróciła się. "Że co?" Zapytał Daniel. "Od ostatniej nocy jesteś nowym przywódcą Rady. Pomyślałem, że pozwolę ci się trochę przespać, zanim ci powiem. Spotkanie o dziewiątej rano u mnie. Ech, zostaw swoją partnerkę w domu. Wiem, że ma swoje moce, ale to jest szczególne spotkanie. Bez obrazy." "Nie ma sprawy." Spojrzał na Callie, która ponownie zapadła w sen. Nie będzie zadowolona, ale zrozumie. "Będę tam." "Dobrze, to do zobaczenia." Daniel słuchał dźwięku sygnału w swoim uchu. Rozłączył się i zdecydował nie kłaść się już spać. *** Daniel obserwował twarze w salonie Jocko. "Więc o co tak naprawdę chodzi?" Zapytał. "Dlaczego nie powiedziałeś mi wczoraj? Dokładnie pamiętam, że w którymś momencie powiedziałeś 'wnioski' w liczbie mnogiej."
Zgromadzeni czterej mężczyźni i jedna kobieta nie wyglądali na zadowolonych, że tu są. Zazwyczaj przyjazna postawa Jocko zniknęła. "To poważna sprawa, chłopcze. Musimy być pewni, że jesteś po naszej stronie, nim powiemy ci wszystko." Spojrzał na pozostałych członków Rady, żaden z nich nie miał mniej, niż dwieście lat i kontynuował. "Jako przywódca rady, musisz sobie z tym poradzić." "Poradzić z czym?" "Wynikła nowa kwestia w sprawie Rodolfa Abernathy. Dzwonił do mnie wczoraj, jeszcze zanim się z tobą spotkałem, wrzeszcząc nie tylko o Elain Pardie, ale i o jakiejś dziewczynie kojocie." Daniel uniósł brew. "Dziewczynie?" "No cóż, ma dwadzieścia jeden lat, ale to tak naprawdę szczeniak." "To dlaczego nie zadzwonił do jej Klanu? Z tego co wiem, mamy dobre stosunki z kojotami, ale nie są z naszego Klanu. Znaczy, myślałem, że mamy dobre stosunki z kojotami, chyba że czegoś mi nie powiedziałeś." "Nie. Ale prawnuk Rodolfa, Paul Abernathy zrobił jej dziecko. Rodolfo żąda byśmy ją oddali." Daniel czegoś nie rozumiał. "Czekaj. My?" Jocko przytaknął. "Zaraz do tego dojdę. Właśnie dlatego to nasza sprawa. Wie teraz również, że Elain Pardie jest sparowana z Lyallami. Ktoś ich cały czas śledzi. Żąda posiedzenia Rady. I stawia dwa żądania."
"I....zapewne są złe wieści?" "Ayuh." "Nie rozumiem. Skoro jest sparowana z tym typkiem, to dlaczego uciekła? I znowu, dlaczego to 'my' mamy ją oddać?" "Mówiłem, że zaraz do tego dojdę. Nie była sparowana z tym facetem. Ani też oznaczona. Ale teraz jest. I to nie z ojcem swojego szczeniaka." Pociąg myśli Daniela wjechał na stację28. "Nie mów mi, że ona też jest sparowana z braćmi Lyall?" Jocko pokręcił głową. "Nie. Oznaczył ją Micah Donovan. Wiesz o kogo chodzi. Dowiedziałem się od Lacey." Okej, pociąg myśli ponownie się wykoleił. "Co? Ale on już jest sparowany. Oznaczył tego gościa, nie?" Zabawna plotka o sparowaniu Micaha z mężczyzną rozeszła się po Klanie szybciej, niż ogień na prerii przy największym wietrze. "Ayuh. Widzisz gdzie to się komplikuje?" Daniel podejrzewał, że coś mu umknęło. "Możemy zacząć od początku?" Jocko uśmiechnął się cierpko. "W istocie, to jest tak skomplikowane, jak brzmi. Micah Donovan jak i jego partner, człowiek, są heteroseksualni. Micah oznaczył go jako swojego Jedynego. Najwyraźniej dziewczyna 28 Ha, podoba mi się to zdanie :D
była zmienną i schowała się w jednym z samochodów kiedy Lina i reszta wracali na Florydę. Kiedy wrócili do Lyallów, Micah natychmiast poznał, że jest zmienną i ścigał ją tylko po to, by z niej też zrobić swoją partnerkę." Daniel siedział przez chwilę, przetwarzając te informacje. "Więc ją oznaczył? A co z Kodeksem? Nie naruszyłby go." "Ayuh. Nie naruszył. Nie była ani oznaczona, ani sparowana kiedy uczynił ją swoją." "Ale...on już ma partnera?" "Zgadza się." "Aaale...ona jest w ciąży z Paulem Abernathy?" Jocko przytaknął. "Kazał jej dokonać aborcji. Nie byli prawdziwą parą. On po prostu, ech, używał jej jako kawałka ogona, wybacz grę słów." Daniel pomasował się po czole. "Ja. Pierdolę. Czy jest jeszcze za wcześnie na picie?" Jocko podniósł się z krzesła i udał się do kuchni. "Mam szkocką przeznaczoną na właśnie takie okazje." "No to co, toast za zapalenie znicza pewnemu sukinsynowi, który zadarł z kim nie trzeba?" Wrócił Jocko. "Nie. Za początek końca Abernathych."
*** Daniel czekał na wykonanie telefonów. Będzie musiał trzymać się protokołu i najpierw zadzwoni do Marka Telforda, a potem do Aindreasa Lyalla. Podczas jazdy do domu parę godzin później po dowiedzeniu się wielu rzeczy, których wolałby nie wiedzieć, poczuł się jak owca idąca na rzeź. Teraz rozumiał dlaczego Jocko i pozostali członkowie rady chcieli świeżej krwi w Radzie. Bezwzględnej krwi. Kogoś, kto byłby jak wściekły pies. Przyjaźnił się z Liną i jej paczką, tak samo jak z Lyallami. A jego rodzice zostali zabici przez bazyliszka. Jocko przynajmniej go nie nabierał. Rada była na tyle mądra, by wiedzieć, że nie chcą mianować całej nowej Rady bez zapewnienia, że nowy przywódca ma własny interes w zrobieniu wszystkiego co możliwe, by upewnić się, że tak po prostu nie przekręcą się na plecy i nie pokażą brzuchów Abernathym w celu utrzymania pokoju. Ale wszyscy mieli już swoje lata i nie nadawali się na dowodzenie w bitwie. Przez te lata wykonali swoją misję, niektórzy płacąc za to własną krwią. Daniel wjechał swoją ciężarówką na podjazd i przez chwilę w niej siedział. Musiał poradzić sobie z bałaganem już pierwszego dnia bycia przywódcą Rady Klanu, więc sekrecie zaproponował nazwiska pozostałych członków. Ludzi, którzy dzielili jego poglądy. Ludzi, którym ufał. Ludzi, którzy nie będą się bali komuś dokopać. Wszedł do środka, gdzie znalazł Callie robiącą w kuchni chleb bananowy z przepisu, który dała jej Lacey. Nadstawiła policzek do buziaka i zmarszczyła brwi kiedy się odsunął. "Co jest?" Zapytała. "Właściwie to nie mogę ci powiedzieć." Wygięła brew do góry. "Naaaprawdę?"
Uśmiechnął się i dał jej jeszcze jednego buziaka. "Spokojnie, kochanie. Oczywiście, że ci powiem." Jego twarz spochmurniała. "Jednakże nie możesz powiedzieć nikomu innemu." Jej oczy rozszerzyły się. "Nakazujesz mi jako Alfa?" Nie odpowiedział. Wyciągnął dłoń, wsadził palec pod łańcuszek obroży, którą nosiła dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu i lekko pociągnął. Nie trzeba było mówić nic więcej. Wiadomość dostarczona. Spuściła wzrok. "Tak, Panie." Powiedziała potulnie. "Grzeczna dziewczynka." Wyciągnął palec spod obroży po pocałowaniu jej, tym razem w usta. Kiedy dalej mieszała składniki, wtajemniczył ją we wszystko. Do czasu aż skończył, zapomniała o cieście, które wyrabiała i patrzyła na niego w zdumieniu. "To właśnie przed tym ostrzegały nas Lina i Lacey?" Oparł się o blat i skrzyżował ramiona na piersi. "Tak mi się wydaje, kochanie." "Wyglądasz ponuro." "Czuję się ponuro. Nie mam ochoty na te telefony." "Zrozumieją. Jestem tego pewna. Wiedzą wszystko o bazyliszku. A z tego co zrozumiałam, znają również reputację Rodolfa Abernathy'ego." "Tak, ale gdyby to do mnie ktoś zadzwonił i powiedział, że dopomina się mojej partnerki, to chciałbym dosięgnąć go przez telefon i wyrwać mu jaja."
"Pozwól mi usmażyć tego faceta. Proszę Panie. To zajmie mi tylko minutkę." Zachichotał. "Nie, kochanie. Mimo, że z przyjemnością oddałbym ci go, to nie możemy tego zrobić. To tylko zachęciłoby ich do zwrócenia się przeciwko naszemu Klanowi i zapewne zapewniłoby im wsparcie u innych." Spojrzała na niego z niedowierzaniem. "Kto
przy
zdrowych
zmysłach
kiedykolwiek
wsparłby
Rodolfa
Abernathy'ego?
Najprzyjemniejsza rzecz jaką o nim słyszałam, to że jest tak szalony, jak wiewiórka z Mississippi!" "Pomyśl o tym, kochanie." Powiedział. "Jedną z rzeczy jaka utrzymuje pokój między Klanami, nie tylko wilczymi Klanami, ale i pozostałych zmiennych, jest nasz Kodeks Przodków. Mówiący o tym, że nie zabieramy partnerów innych. Nie ważne jak bardzo różne są od siebie rasy zmiennych, są dwie świętości, z którymi nie można zadzierać – partnerzy i szczeniaki. Znaczy, dzieci. Jak to będzie wyglądało, jeśli przymkniemy oko na nie jedną, a dwie sprawy? To spowoduje, że stracimy zaufanie do naszego Klanu." Zrzedła jej mina. "Och." Kiwnął głową. "Właśnie, och." Odepchnął się od blatu. "Będę w moim biurze. Proszę mi nie przeszkadzać. Wyjdę jak skończę." Pocałował ją jeszcze raz. "Tak, Panie." Odwrócił się jeszcze w drzwiach. "A i kochanie?"
"Tak, Panie?" Uśmiechnął się. "Gdy skończę, będę zapewne w nastroju, by dać upust mojej frustracji. Przygotuj pokój zabaw." Uśmiechnęła się szeroko. "Tak, Panie." ***
Daniel usiadł przy swoim biurku, wziął głęboki wdech i spojrzał na swoją komórkę. Głowa do góry, kretynie. Przyjąłeś tę rolę. A teraz zrób to do cholery. Złapał telefon i wybrał numer Marka Telforda. Jocko podał mu podczas ich spotkania ten oraz parę innych numerów. Wszyscy byli zapisani w jego kontaktach pod nazwą grupy OKM. Orzesz. Kurwa. Mać. Bo to właśnie przychodziło mu na myśl teraz, gdy przyjął tę robotę. Widział kilka razy Marka Telforda, ale nie byli żadnymi bliskimi przyjaciółmi. Minęło kilka sygnałów, nim Mark odebrał. "Halo?" Głos był ostrożny i pełen rezerwy. "Cześć, Mark. Tu Daniel Blackestone. Dzwonię z Maine." Nagle Daniel wyczuł zmianę w tonie Marka.
"O! Cześć, Blackie! Co tam słychać?" "Będąc szczerym to bywało lepiej." "Dlaczego?" Zaczął od prostej części, że teraz nie tylko był w Radzie, ale że był i jej przywódcą. "Gratulacje. Zastanawiałem się, czy Jocko kiedykolwiek przejdzie na emeryturę." "Taa. Niestety wpakował mnie w niezłą kabałę." Ton Marka znowu stał się pełen rezerwy, tak jak spodziewał się Daniel. "Co? To nie pasuje do Jocko." "W sumie to nie on jeden mnie w to wpakował." Daniel wziął głęboki wdech. "Opowiedz mi o Lyallach i Elain Pardie. I jeśli coś wiesz, to powiedz mi o Micahu Donovanie i jego nowej drugiej połowie." Dał Markowi parę punktów za klasę i uniknięcie pierwszej części. "Masz na myśli Jima? To miły facet. Micah szaleje za nim." Roześmiał się. "Tak myślałem, że plotki rozeszły się już po Klanie." "Nie mówię o Jimie. Mam na myśli drugą partnerkę Micaha. Zmiennego kojota. Tę, którą będę musiał wkrótce oddać Rodolfo Abernathy'emu. Po tym jak chciał mnie pozbawić jaj za sparowanie się Elain Pardie z Lyallami pomimo paktu krwi nawiązanego między jego Klanem, a jej przodkami." Natychmiast zapadła cisza. A potem długie, głębokie westchnięcie. "Kurwa."
"Taaa. Dokładnie to powtarzam od kilku godzin. Powiem ci, czego się dowiedziałem, a ty mnie w razie czego popraw, dobra?" W tonie Marka słychać teraz było rezygnację. Wiedział, że nie może wciskać Danielowi kitu. "Jasne." Kiedy już obaj byli na bieżąco, Mark wrócił do swojego przyjacielskiego tonu, który powiedział Danielowi, że są ponownie sojusznikami. "Więc co chcesz żebym zrobił?" Zapytał Mark. "Nic. Przynajmniej na razie. To grzecznościowy telefon. Chciałem po prostu porozmawiać najpierw z tobą. Za chwilę zadzwonię do Aindreasa Lyalla. Nie chciałem by zaskoczył cię nie mile rozrywając ci przez telefon ucho. I tak, upewnię się, by powiedzieć mu, że to nie ty go sprzedałeś, że miałem inne źródła." Mark roześmiał się. "Daj mi znać jak ci poszło. Powie ci, żebyś się pierdolił." "Taa, ale to nie takie proste niestety. Potrzebuję ciebie, Aindreasa, jego braci, ich partnerki, a także Micaha i jego partnerów na posiedzeniu Rady." Przyjął ton Alfy, przywódcy Rady, który nie zezwalał na odmowę. "Migiem." Mark milczał przez chwilę. "Kurwa." Powiedział. "Taaaaa. Dokładnie. Nie chciałbym być chujem i się rządzić, ale też nie chcę, żebyście sprawili, że wyjdę na jakiegoś pieprzonego bezmózga. Potrzebuję współpracy. Wiesz równie dobrze jak ja, że nie ma mowy, byśmy pozwolili Abernathym rozdawać karty, ale dla dobra innych Klanów musimy, przynajmniej publicznie, zrobić mu laskę i łaskotać mu jaja, inaczej będziemy mieli nieźle przejebane. Zrozumiano?"
Mark wreszcie roześmiał się ponownie. „Ja cię pierdolę. Jocko znalazł odpowiedniego faceta do tej roboty." "Nie, dzięki. Nie skorzystam, ale doceniam komplement. Na razie." Daniel uśmiechnął się kiedy zakończył połączenie słysząc jeszcze śmiech Marka. Wiedział, że mógł liczyć na wsparcie Marka w tej sprawie. Hmm. Chyba dodam go mojej mentalnej listy potencjalnych członków Rady. Przez chwilę wpatrywał się w telefon. Ta rozmowa poszła łatwiej, niż myślał. W najlepszym wypadku spodziewał się pełnej rezerwy akceptacji sytuacji, nieprzydatnego powitania jego nowej funkcji przywódcy Rady Klanu. Wiedział, że gdyby ktoś zadzwonił do niego i powiedział mu, że jakiś zgrzybiały kutas chce zabrać nie tylko miłość jego życia, której szukał przez wieki, ale i partnerki jego bliskiego przyjaciela, lub kuzyna, to nie byłby tak przychylnie usposobiony. Na szczęście dla niego, Callie z upodobaniem go słuchała. Właściwie powiedziała, że ma magiczny język. No dobra, lecimy. Wybrał numer Aina Lyalla i nacisnął połącz. Sygnał zabrzmiał dwa razy nim Ain odebrał. Jego ton był pozbawiony rezerwy. Jeszcze. "Cześć, Blackie." Powiedział Ain. "Co tam?" "No cóż, wiele się stało przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Masz parę minut?"
"Um, jasne." I znowu Daniel zaczął od tej łatwiejszej części o nim jako o nowym przywódcy Rady Klanu i o informacjach o bazyliszku. "Lina i chłopcy są tutaj. Mam im o tym powiedzieć?" "Tak, ale to nie jedyny powód, dla którego dzwonię." Teraz głos Aina napełnił się rezerwą. "Tak?" "Tak. Chyba wiesz dlaczego dzwonię." Ain oddychał nierówno. "Abernathy." "Tak. Wyje jakby se wsadził ogon do ognia. Właśnie dzwoniłem do Marka i rozmawiałem z nim. I nie, on cię nie wydał. Ani ja. Jocko dowiedział się od samego Abernathy'ego. Ale Elain nie jest jedynym powodem zdenerwowania Abernathy'ego." Nastała chwila ciszy. "Skąd on do cholery wie o Mai?" "Dokładnie. Najwyraźniej ktoś was cały czas śledzi. Teraz wiesz równie dobrze jak ja, że trzeba zorganizować zgromadzenie Rady by usłyszeć jego wnioski." Teraz ton Aina stał się dudniący i warczący. "Nie ma kurwa mowy bym oddał Elain. Albo Mai." "Uspokój się, Ain. Ty i ja jesteśmy po tej samej stronie. Tak jak powiedziałem już Markowi musimy przynajmniej pozwolić Abernathy'emu postękać i pojęczeć. To będzie oczywiście jak
zbiorowisko kangurów, ale to przynajmniej musi wyglądać tak, jakbyśmy traktowali go uczciwie, żeby nie mógł nikomu się poskarżyć. Jeśli będziemy musieli orzec na jego korzyść, czy coś, to dobrze wiesz, że odkręcimy to na koniec, w ten, czy w inny sposób." Daniel nie powiedziałby tego ostatniemu nikomu, oprócz Ainowi Lyall. Podjął już decyzję, ale nie powiedział Jocko, że jeśli będzie musiał orzec przeciwko Ainowi, to poprosi Callie, by wszystko naprawiła. "Wiesz kim jest moja partnerka. Czy naprawdę sądzisz, że zamierzam tak po prostu siedzieć i pozwolić tej gnidzie robić co chce? Będziemy musieli jednak odegrać małe przedstawienie." Kolejna chwila ciszy, jednak gdy Ain odezwał się ponownie, jego głos był już bardziej serdeczny. "Jesteś pewien, że mogę na ciebie liczyć?" "Ain, proszę. Nie jestem twoim wrogiem. Jesteś na tyle dorosły, by znać politykę Klanu. To początek prawdziwego końca Rodolfa Abernathy'ego i jego bandy świrów. Nie pozwolimy mu, by grał nam na nosach. Czaisz?" Ain westchnął. "Wiem, że masz rację. Po prostu nie cierpię, że muszę to robić." "Ja też, ale Abernathy chce szopki. Nie tylko damy mu szopkę, ale i sprawimy, że będzie to jak cholerny Cyrk de Soleil." Zatrzymał się. "Mogę liczyć na ciebie i twoich braci? Przysięgam na Kodeks Przodków, że będę was wspierał, ale musicie mi zaufać jako przywódcy Rady i pozwolić mi działać." "Zapewne będę musiał wydać Brodowi, Cailowi i Elain nakaz, ale tak, ufam ci." Jego głos stał się ponury. "Zobowiązuję cię jednak. Jeśli to spierdolisz, to nie będzie żadnego miejsca na świecie, gdzie mógłbyś się ukryć." "Nie martw się. Wszystko się uda. Chciałbym widzieć was w ciągu tygodnia. W następny piątek jest pełnia i zamierzam zebrać wtedy całą Radę, by usłyszeć wnioski tego gnojka. Mój
następny telefon jest właśnie do jego królewskiej popierdolności." Ain wreszcie się roześmiał. "W jaki sposób Jocko wrolował cię w tę robotę? "Otóż właśnie, wyrolował mnie. Do zobaczenia w następny piątek." "Możemy wziąć ze sobą Linę i chłopaków?" Daniel rozważył to. "Właściwie sugerowałbym to." Teraz to jego głos stał się ponury. "Możemy potrzebować jej pomocy w zależności od wyniku spotkania Rady. Będziemy mogli skończyć z Abernathym i skupić się na znalezieniu gniazda bazyliszka w związku z całym tym bajzlem." Daniel pożegnał się z Ainem i oparł o fotel. Miał numer Abernathy'ego. Niestety, było to ostatnie połączenie jakie chciał wykonać. Wiedział że do chwili jak się rozłączy, ciśnienie podskoczy mu do granic wytrzymałości. Miejmy to już za sobą. Wybrał numer. Po piątym sygnale odebrał mężczyzna. "Tak." Brak jakichkolwiek podstawowych manier wkurzył Daniela już na samym początku. "Rodolfo Abernathy." "Chwileczkę." Po chwili w słuchawce rozległ się głos starego mężczyzny. "Halo? Z tej strony Rodolfo Abernathy."
"Daniel Blackestone. Spodziewałeś się mojego telefonu." Daniel nie nazwałby głosu Abernathy'ego jakoś szczególnie przyjaznym, ale mógł go przynajmniej przez parę minut znieść. "Ach, w samą porę. Kiedy odzyskam te dwie kobiety?" "Wszystko po kolei. W Maine odbędzie się spotkanie Rady Klanu. W następny piątek o północy." Zaryzykował, ale wiedział, że jako przywódca Rady ma swobodę. "Bądź tam i bądź przygotowany na okazanie swoich roszczeń i dowodów albo utracisz wszystkie prawa, przeszłe, teraźniejsze i przyszłe." "Co?" Wybełkotał mężczyzna. Daniel pozwolił mu się wściekać przez dziesięć sekund, zanim przerwał mu głosem tak spokojnym jak tylko mógł. Już tylko dźwięk głosu tego człowieka przyprawiał go o ciarki. "Znasz nasze warunki, Abernathy. Jeśli chcesz, by twoje wnioski zostały wysłuchane, musisz osobiście przedstawić na naszym spotkaniu Rady Klanu dowody na nie. Jeśli się nie pojawisz, ogłosimy pozbawienie cię twoich roszczeń. To twoja jedyna opcja. Zamierzamy położyć kres wysłuchiwaniu wniosków. Wiesz o tym." Nastała chwila ciszy. "Nie wiesz z kim zadzierasz, szczeniaku." Powiedział mężczyzna warcząc. Daniel roześmiał się. "Koleś, to ty nie masz pojęcia z kim ty zadzierasz." Daniel rozłączył się. To takie zajebiste uczucie. Jak zebrał myśli, zadzwonił do Jocko i członków Rady, by podzielić się wieściami. Kiedy skończył, wstał i wyprostował się.
"Kochanie!" Zawołał. "Czy pokój zabaw jest już gotowy?" "Tak, Panie!" Usłyszał odpowiedź Callie z drugiego końca domu. Uśmiechnął się i podszedł do drzwi gabinetu. "Grzeczna dziewczynka."
Rozdział 14 Ain rozłączył się i spojrzał na pastwisko. Kiedy zadzwonił Blackie, właśnie naprawiał przerwany drut kolczasty na ogrodzeniu. Jakoś nie spieszno mu było wracać do Maine niezależnie od zapewnień Blackiego. Przynajmniej wiem, że jest mężczyzną dotrzymującym słowa. Szkoda, że nie mógł powiedzieć tego samego o Abernathym. Zadzwonił do Marka. "Przysięgam, nie sypnąłem." Powiedział jego przyjaciel, jak tylko odebrał. Ain uśmiechnął się. "Wiem. Blackie mi powiedział. Ten skurwiel Abernathy nie podda się tak po prostu, nie?" "Nie. Z chęcią dowiedziałbym się kto jest jego szpiegiem." Powiedział Mark warcząc nieznacznie. "Z chęcią wykopałbym go z miasta." "Uspokój się. Nie sądzę, by to był ktoś miejscowy. Wydaje mi się, że to ten facet, którego kilka razy widziała Elain. Ten, którego Lina nazywa Tłuściochem. Lina uważa, że to on zabił Bertholde w Yellowstone." "Och. No to kiedy wyjeżdżacie?" "Raczej wcześniej, niż później. Dam ci znać, ale zapewne za dzień albo dwa. Kiedy tam będziemy chciałbym obmyślić jakiś plan. Chciałbym również zaangażować w to Wally'ego, Douga i Oscara, jeśli będą mogli." "Nie ma problemu. Masz rację." "Jeśli Abernathy uważa, że przyjdzie sobie tak po prostu i zabierze Elain i Mai, to niech się
zastanowi jeszcze raz." Ain musiał walczyć z warczeniem w swoim głosie. "On dokładnie tak myśli, bo nie rozumie jak bardzo związane są ze sobą sfory. Albo Klan. Tak długo działa na własną rękę, że myśli, że jest niezwyciężony." "No to się myli." "Obaj o tym wiemy. Tak jak powiedział Blackie, musimy odegrać szopkę, zanim go rozwścieczymy." Ain rozłączył się i schował telefon. Musiał dokończyć naprawę płotu, zanim będzie mógł coś zrobić. Godzinę później wjechał do głównej stodoły i znalazł Brodey'ego. Brodey zmarszczył brwi. "Co jest?" "Kłopoty." Brodey przekrzywił głowę, jego twarz spochmurniała. "Potrzebuję czegoś więcej, niż to braciszku." Ain westchnął. "Powiem to tylko raz. Niech wszyscy zbiorą się w domu. Dosłownie wszyscy. Dziewczyny już wróciły?" Elain, Lina i Carla wyjechały rano z Mai. Tym razem do Arcadii, gdzie wszystkie miały zrobić sobie włosy i paznokcie. "Jeśli nie, to wkrótce wrócą. To nie brzmi za dobrze." "I nie jest. Chodźmy." Cail był w domu w swoim gabinecie pracując nad księgowością rancza. Kiedy Ain i Brodey weszli do jego gabinetu, natychmiast wyczuł problem.
"Co się dzieje?" "Nie wiem." Odparł Brodey. "Ain mi jeszcze nie powiedział." Ain łypnął na Brodey'ego, ale darował sobie. "Musimy wszyscy porozmawiać. Za pięć minut w jadalni." "Wszyscy?" Ain przytaknął. "Włączając w to Linę i jej chłopaków. I Micaha, i Carlę, i... wszystkich. Cail wstał z równie pochmurną miną. "No dooobra." Zebranie wszystkich zajęło trochę dłużej, niż pięć minut, ale kiedy dodano kilka krzeseł z kuchni, byli gotowi. Ain spojrzał na wszystkich i szybko policzył w głowie. Brodey i Cail, Elain, Carla i Liam, Lina, Rick, Jan, Kael i Zack, Micah, Jim i Mai. Jego rodzina. Jego sfora. Jak to się stało, że jeszcze parę miesięcy temu zastanawiał się, czy znajdą swoją Jedyną, a teraz nie tylko mają partnerkę, ale i całą wielką rodzinę? Wziął głęboki wdech. "Proszę, pozwólcie mi przebrnąć przez całą historię, zanim ktokolwiek zacznie zadawać pytania albo coś mówić, dobrze? Wiem, że to co zaraz powiem, będzie przykre, ale spodziewane." Kiedy wszyscy przytaknęli, kontynuował.
Do czasu, gdy skończył streszczać ostatnie wydarzenia, wszyscy mężczyźni mieli na twarzach identyczne mordercze miny, a wszystkie kobiety wyglądały na zmartwione. Biedna Mai wyglądała na bliską histerii. "Czy naprawdę musimy jechać?" Zapytała. Micah objął ją ramieniem. "Tak, musimy. Już dobrze." Spojrzał na Aina. "Będziesz bezpieczna, obiecuję." Ain kiwnął głową. "Absolutnie. Mam słowo Blackiego, że nawet jeśli będzie musiał orzec na naszą niekorzyść, to zajmie się tym. Niestety, musiałem się z nim zgodzić, że to musi wyglądać prawdziwie. Nie możemy pozwolić sobie, by Abernathy zebrał jakichkolwiek sojuszników, tylko dlatego, że ktoś pomyśli, że ustawiliśmy spotkanie Rady." "Nie pójdę z Abernathym." Powiedziała Elain. Spojrzała na każdego przy stole, a potem na Aina. "Od razu mówię, że nie pójdę z nim, nawet jeśli Daniel orzeknie przeciwko nam." Ain kiwnął głową. "Dziecinko, proszę. Spokojnie. Będzie dobrze, ale musimy trzymać się razem i działać razem." Spojrzał na Brodey'ego. "Proszę, skontaktuj się z Wallym, Oscarem i Dougiem. Zapoznaj ich ze sprawą i dowiedz się, czy spotkają się z nami w środę w Maine." Przytaknął i opuścił jadalnię. "Więc jak chcesz to załatwić?" Zapytał go Rick. "Sprawić, by wyglądało to tak, że Abernathy miał 'tragiczny wypadek' w drodze na spotkanie?" Lina roześmiała się i trzasnęła kłykciami.
"Ooch, weź mnie! Weź mnie!" Ain uśmiechnął się. "Nie, to by było zbyt oczywiste. Nie martwcie się, znajdziemy wyjście na miejscu." "Poprosiłabym jeszcze o bazyliszka." Powiedziała Lina. "Może dałoby radę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zająć się Abernathym, a winę zrzucić na bazyliszka." "Zdajesz sobie sprawę, że mówisz o morderstwie, prawda?" Zapytała Carla. Lina uśmiechnęła się do niej. "Mamo, wierz mi, gdybyś wiedziała co dokładnie te dranie zrobili w przeciągu tych wszystkich lat, to zrozumiałabyś dlaczego jesteśmy tacy zawzięci." Zack zgodził się. "W sumie, przy nich Ted Bundy i Jeffrey Dahmer to chłopcy, których chciałabyś za zięciów." Carla wyglądała, jakby dostała lekkich mdłości. "Skoro tak mówicie." Elain próbowała uspokoić ją. "Po prostu upewnimy się, że przeznaczenie bus wjedzie na nich parę razy i zostawi im na plecach ślady bieżnika." *** Kiedy skończyli rozmowę, zgodzili się, że wyjadą do Maine jutro po południu. Brodey jeszcze nie wrócił. Elain znalazła go wiszącego na telefonie w gabinecie Caila. Zamknęła za sobą drzwi i przysiadła na krawędzi biurka czekając, aż skończy rozmowę.
Spojrzał na nią. "Wszystko dobrze?" Przytaknęła. "Przyjadą?" "Tak. To był Wally. Rozmawiałem już z Dougiem i Oscarem. Przylecą jutro. Wally przyjedzie samochodem. Polubisz ich. To dobre chłopaki." "Tak właśnie powiedziała Lina." Złożyła dłonie na kolanach. "Mógłbyś nauczyć mnie jak się zmienia?" Zapytała cicho. "Tylko ty i ja." Rozłożył ramiona. Usiadła mu na kolanach, a głowę oparła o jego ramię. Kochała wszystkich trzech swoich mężczyzn, ale pomimo niemal identycznego wyglądu każdy z nich miał inne mocne strony. Brodey był w największym kontakcie ze swoją wilczą stroną. Nawet Ain i Cail to przyznawali. Objął ją ramionami i pocałował w czubek głowy. "Martwisz się zniszczeniem paznokci?" Zażartował. Roześmiała się. "Nie, już wyschły." Przytuliła się bliżej, zamknęła oczy i oddychała jego zapachem. "Muszę się tego nauczyć." Powiedziała cicho. "I to nie jest zabawa." "Nie, dziecinko, niestety nie." Oparł podbródek o czubek jej głowy. "I będę uczył cię na poważnie." Dodał. "Nie spieprzę tego." Wiedziała, że mówił absolutnie poważnie. "Dobrze. Możemy zacząć już teraz."
"Tak. Idź przebierz się w coś wygodnego, w razie gdybym musiał cię pogonić, żeby wywołać u ciebie zmianę." Przesunął dłonią po biegnącym po jej udzie szwie dżinsów. "Chcesz, żeby Ain i Cail poszli z nami?" Pokręciła głową. "Nie. Chciałabym się dobrze skupić. Nie będą czuli się zranieni?" "Nie, dziecinko. Powiem im." Poklepał ją po nodze. "Zobaczymy się o piątej przy basenie." *** Do czasu gdy Elain zmieniła ubranie, Brodey czekał już na nią. Złapał ją za rękę i zaczął prowadzić ją w stronę lasy za domem. "Czy Ain i Cail byli smutni?" "Nie. Skarbie, oni rozumieją, że wiele przeszłaś. I wiedzą, że jestem dobrym wilkiem." Uśmiechnął się. "Może i jestem tępakiem, ale w paru rzeczach jestem niezły.29" "Przestań się poniżać." Roześmiał się i objął jej ramiona. "Już dobrze. Wiem, że żartują. To tak samo jak z tym jak Cail i ja drażnimy Aina, że ma na stałe wsadzony w swój Wiodący tyłek kij. Spójrzmy prawdzie w oczy, mam tendencję do pakowania się w kłopoty kiedy nic wielkiego się nie dzieje. Nudzę się wtedy." Pocałował ją w czubek głowy. "Ale teraz mam ciebie i mam najlepszy z powodów, by trzymać się z dala od kłopotów." Szli przez parę minut i doszli do sadzawki, gdzie Elain miała wrażenie, że widziała tajemniczy kształt.
29 Wiemy, wiemy napalony piesek :P
Zadrżała pomimo ciepłego popołudnia. Zmarszczył brwi. "Co jest, skarbie?" Rozejrzała się nerwowo. "Pomyślisz, że oszalałam." Wygiął brew. "Kochanie, po tym wszystkim co się stało przez ostatnie parę miesięcy, jesteś najbardziej zdrową na umyśle osobą, jaką znam. Śmiało." "To nic takiego. Jestem pewna. To pewnie tylko złudzenie optyczne. Wydawało mi się, że widziałam...coś." "Czyli?" "No właśnie. Coś może jak duch, nie wiem." Pocałowała go. "Nie chcę o tym gadać. Chcę nauczyć się jak się zmieniać." Patrzył na nią przez chwilę, ale pokręcił głową. "W porządku. Po pierwsze, pamiętasz jak czułaś się w tę noc, gdy cię goniłem?" Zastanowiła się nad tym. "Średnio. Prawdę mówiąc, wszystko jest zamazane." Złapał ją za dłonie. "Okej. Goniłem cię. Zaczęłaś biec. Pamiętasz jak się czułaś, kiedy biegłaś?"
Zamknęła oczy i starała się przypomnieć sobie wydarzenia tamtej nocy. "Nie wiem. Jakbym wpadła w jakiś trans, czy coś. Pamiętam, że nagle poczułam, że bieg na dwóch nogach jest dziwny." "Dobrze. Dobrze, dziecinko." Ścisnął delikatnie jej dłonie, a potem je puścił. A potem się rozebrał. "Podczas mojej pierwszej zmiany również biegłem. U każdego odbywa się to inaczej. Niektórzy mogą zmienić się już gdy są małymi dzieciakami. Niektórzy dopiero w okresie dojrzewania. Nie wiedziałaś, że jesteś zmienną, więc najpewniej to dlatego wcześniej się nie zmieniłaś." Przemienił się do swojej wilczej formy. Oczywiste było, że w ten sposób nie mógł z nią rozmawiać, więc użył ich mentalnego połączenia. "Kiedy się zmieniam, nie myślę o tym jakoś celowo. Po prostu wyobrażam sobie zmianę w wilka." "Łatwo ci mówić." "Spróbuj." "Nie jestem pewna jak." "Na początek zdejmij ubranie." Zarumieniła się, ale zaczęła się rozbierać. "Po prostu chcesz mieć mnie nagą." Sapnął. "Ale tym razem, serio, nie próbuję cię przelecieć. No, jeszcze nie." Kiedy już była rozebrana, ponownie zamknęła oczy.
"Jakieś sugestie?" "Spróbuj wyobrazić sobie siebie jako wilka." "Nie wiem jak to zrobić." "Już to wcześniej zrobiłaś." "A widziałeś mnie jako wilka?" "Nie, ale wyczułem kiedy się zmieniłaś. Pachniałaś jak wilk. Więc wiem, że to zrobiłaś. Po prostu spróbuj." Elain starała się przypomnieć sobie tamtą noc. Wszystko było takie zamazane. Biegła, uciekała. A potem to stało się... Zabawne. Zawsze lubiła biegać. To był jeden z powodów, dla których wyróżniała się w biegach przełajowych w liceum i college'u. Bieganie było zabawne i przychodziło jej naturalnie. A przecież nie uprawiała regularnego joggingu. Zapach wiatru, którzy tworzyła, gdy unormowała tempo, wrażenie stóp uderzających o ziemię, krew tłocząca się w jej ciele, walący w uszach puls. Otworzyła oczy i spojrzała na Brodey'ego. "Nie mogę." Sapnął i szczeknął na nią, machając ogonem. "Zrobiłaś to!" "Co?" Spojrzała w dół i uświadomiła sobie, że ziemia jest o wiele niżej, niż powinna. Patrząc jeszcze bliżej, uświadomiła sobie, że ma cztery łapy, zamiast rąk i nóg, a także dłoni i stóp.
Spojrzała na niego zaskoczona. "Jak ja to zrobiłam?" "Musisz do tego dojść, kochanie." "Jak mam wrócić z powrotem do ludzkiej formy?" "Dobra, skarbie, nie pani….." "Kurwa! Brodey, jak mam się z powrotem zmienić? Nie wiem nawet jak się zmieniłam!" Przemienił się do swojej ludzkiej formy. "Dziecinko, proszę, uspokój się!" Uświadomiła sobie, że jej głos brzmi jak spanikowany skowyt. "Brodey! Nie chcę zostać wilkiem!" "Nie zostaniesz wilkiem. Po prostu pomyśl o zmienieniu się z powrotem." "Ale nie wiem jak! Ja–" Nagle leżała na ziemi. Spojrzała na swoje dłonie i rozpłakała się z ulgi. Śmiał się, zagarniając ją w swoje ramiona, kołysząc ją i starając się ją pocieszyć. "Skarbie, już dobrze." Powiedział łagodnie. "To jest dla ciebie nowe. Załapiesz jak to się robi." "Ale muszę wiedzieć jak to się robi zanim pojedziemy do Maine." Zmarszczył brwi.
"Dlaczego?" "Nie wiem. Mam po prostu wrażenie, że to naprawdę ważne, bym wiedziała jak to robić." Odsunął jej włosy z twarzy. "Myślisz, że to ma związek z tym, że jesteś Jasnowidzem?" Przytaknęła. "Dobrze." Przytulił ją ponownie. "Już dobrze. Ochronimy cię, obiecuję. Musisz nam zaufać. Pomogę ci, ale musisz być spokojna." Następną godzinę spędzili nad uczeniem jej przemiany. Wreszcie doszła do tego co zrobić, by niezawodnie zmienić się w wilka. To było bardziej jak wrażenie, niż świadoma decyzja. A wyobrażenie siebie jako wilka zdawało się pomóc. Zmiana do ludzkiej formy była łatwiejsza, niż zmiana z człowieka w wilka. Jakby co, to mogła unieść się na tylnych łapach i to zdawało się pomagać wrócić jej do ludzkiej formy. Wreszcie Brodey ubrał się i podał jej ciuchy. "Na dzisiaj koniec lekcji. Chodźmy popływać." "Nie sądzisz, że powinnam więcej ćwiczyć?" Zapytała kiedy zaczęła wkładać spodenki. "Tak, ale nie teraz. Jesteś wyczerpana. Poszło ci naprawdę dobrze. Poważnie. Ale musisz się zregenerować i odpocząć. Następne kilka dni będą bardzo stresujące." "To brzmi jak niedopowiedzenie." "I jest, ale to najlepsze słowo, jakie mogłem wymyślić." Uśmiechnął się. "Chodź. Zrobimy wszystkim steki, napijemy się czegoś i odprężymy przed podróżą do Maine." "Powiedz mi prawdę. Będzie dobrze?"
Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Nie by dostać się do jej majtek, ale by uspokoić jej serce i duszę i sprawić, by chciała zwinąć się w jego ramionach i usnąć. "Tak." Wyszeptał. "Będzie dobrze. Nie mówię, że będzie łatwo, ale nie pójdziesz z tym dupkiem. Obiecuję." Kiwnęła głową. Zaprowadził ją do domu z ręką położoną uspokajająco wokół jej talii. *** Spakowanie się nie zajęło Elain dużo czasu. Kiedy skończyła, położyła się na łóżku obok Aina i nie miała problemu, by uczynić go twardym. Uśmiechnął się, kiedy nabiła się na jego fiuta. "Czyżbyśmy byli napaleni?" Drażnił się "Najlepszy sposób, by usnąć." Odparła. Złapał jej biodra i przytrzymał ją przez chwilę nieruchomo, jego mina stała się poważna. "Dziecinko, będzie dobrze. Obiecuję." "Nie chcę o tym rozmawiać. Chcę się tylko pieprzyć do utraty tchu." Z łazienki wyłonił się Brodey. "Czyżbym słyszał magiczne 'pieprzyć do utraty tchu'?" "Owszem." Powiedziała, wciąż próbując się poruszyć pomimo uścisku Aina. "O, to dobrze." Wskoczył na łóżko, wywołując jej śmiech. "Co dzisiaj mamy w menu?" Cail również wyłonił się z łazienki. "Coś z kolumny A, coś z kolumny B, czy coś z kolumny 69?" Zachichotała. A potem jej twarz zaczerwieniła się. Ściszyła głos. "Chcę was wszystkich." Wyszeptała.
Ain wyglądał na zdezorientowanego. "Masz nas wszystkich, skarbie." Opuściła wzrok, nie będąc w stanie spojrzeć mu w oczy. "W tym samym czasie." Wyszeptała. Brodey załapał pierwszy. "Achh." Jego dłoń delikatnie pogładziła jej plecy. "Jesteś pewna, maleńka?" Zapytał zaniepokojonym głosem. "Wiem, że drażniłem się z tobą–" Kiwnęła głową. "Jestem pewna." Wzięła głęboki wdech i zwalczyła swoje zażenowanie przed spojrzeniem Ainowi w oczy. "Chcę was wszystkich." Jedyny raz kiedy tak było nastąpił podczas nocy, kiedy ją oznaczyli. Teraz była na to ponownie gotowa. Pogładził jej policzek, a na jego ustach pojawił się słodki uśmiech. "Dobrze. Ale jeśli zmienisz zdanie, to każ nam przestać." Przytaknęła. Przyciągnął ją do swojej piersi i pocałował, podczas gdy Brodey wstał na chwilę z łóżka. Usłyszała jak otwiera się i zamyka szuflada. A po chwili materac ponownie ugiął się pod jego ciężarem. Dłonie Brodey'ego delikatnie gładziły i masowały jej pośladki, rozluźniając ją jeszcze bardziej. Wolno falowała na Ainie, jej łechtaczka ścierała się z jego fiutem, ale nie na tyle, by posłać ją na krawędź. Zatrzymała się kiedy poczuła palce Brodey'ego wsuwające się między jej pośladki i napierające na jej obręcz. "Wszystko dobrze, dziecinko?" Zapytał. Przytaknęła, a potem spojrzała na Caila i uśmiechnęła się.
Odwzajemnił jej uśmiech, a Brodey dalej bawił się jej tyłeczkiem. Zmieniwszy pozycję, Cail uklęknął przy Ainie, tak by mogła dosięgnąć jego fiuta. Dłonie Aina odnalazły jej piersi i zaczęły bawić się jej sutkami, a ona przesunęła językiem po główce fiuta Caila. Poczuła z tyłu jak jej tyłek jest skrapiany zimnym nawilżaczem i zignorowało to, skupiając się na kutasie Caila. Brodey delikatnie wsunął w nią jeden palec, nie ruszając się, dopóki nie zaczęła wierzgać tyłeczkiem i zaczął wolno ją nim pieprzyć. Cail smakował wspaniale, słone kropelki spermy skapywały jej na język kiedy brała go głęboko w gardło. Chciała mieć go w sobie tyle, ile mogła, chciała wszystkich swoich mężczyzn. Zamknęła oczy. Brodey zatrzymał się, a potem dodał więcej nawilżenia i drugi palec. Lekkie ukłucie kiedy rozciągał jej tyłek jeszcze bardziej wywołało u niej syk, ale po chwili znowu zaczęła odczuwać przyjemność. "Więcej." Powiedziała im mentalnie. Chciała więcej. Tyle, ile mogła wziąć. "Grzeczna dziewczynka." Wyszeptał Brodey, pochylając się i całując jej kręgosłup. Potem usiadł ponownie i dodał trzeci palec. Wrażenie rozciąganie wywołało u niej kwilenie, które zmieniło się po chwili w rozkosz. Głęboko w środku poczuła jak narasta w niej spełnienie, ale nie wystarczające, by posłać ją na szczyt. Palce Caila zacisnęły się na jej włosach. "Jeśli się nie pospieszysz, to zaraz dojdę, Brod." "Jeszcze chwila. Wstrzymaj się." Pieprzył jeszcze jej tyłeczek palcami, aż wreszcie był pewien, że jest gotowa. Jęknęła w rozczarowaniu kiedy wycofał palce. Zdławił chichot. "Spokojnie, dziecinko. Jeszcze sekundka." Usłyszała jak wyciska więcej nawilżacza, a potem poczuła jego chłód na swoim rozciągniętym tyłku.
Pustka została szybko wypełniona główką jego fiuta. Próbowała naprzeć na niego, ale położył dłoń na jej plecach i przycisnął ją płasko do Aina. "Nie, pozwól mi nadawać tempo." Powiedział Brodey. Nie spieszył się, denerwując ją, kiedy kłucie szybko zmieniło się w rozkoszne wypełnienie. Załkała wokół fiuta Caila, sprawiając, że drgnął w jej ustach. Złapał ją za głowę i zmusił do znieruchomienia. Jego głos był napięty i ściśnięty. "Poczekaj chwilę, dziecinko. Muszę się powstrzymać, inaczej zaraz wybuchnę." Brodey zaczął się wolno poruszać, zatrzymując się, by dodać jeszcze więcej nawilżacza, nim ustawił się, złapał ją za biodra i zaczął ją posuwać. Pozwolił jej się poruszać, a ona jęknęła głośno kiedy wypełnienie w jej tyłku naparło kutasa Aina wprost na jej punkt G. Ain zaczął stękać. "Kurwa, jak dobrze." Powiedział. Ścisnął jej sutki i krzyknęła kiedy to doznanie wywołało jej pierwszy orgazm. Cail jęknął i zaczął pieprzyć jej usta. Wszystkim co mogła zrobić było jęczenie wokół niego, kiedy wsuwał się z łatwością w jej gardło. Brodey i Ain odnaleźli wspólny rytm i wszystkim co mogła zrobić, było mocne trzymanie się kiedy ich fiuty pieprzyły ją i rozciągały, wywołując w jej ciele jeszcze więcej rozkoszy. Kiedy odpuściła i jęknęła ponownie, poczuła się tak, jakby jej łechtaczkę ogarniał biały żar. Jej umysł zdawał się odseparowany od ciała. Przez krótką chwilę widziała siebie klękającą na czworakach, ciężarną, ale błagającą Caila, by pieprzył ją z całych sił. A potem poczuła jak jądra Brodey'ego uderzają o jej tyłek i to przywróciło jej umysł na swoje miejsce. Pomieszczenie wypełniał dźwięk jej ssania, towarzyszący jękom jej mężczyzn kiedy każdy z nich próbował ją dogonić. "Jestem blisko." Powiedział przez zaciśnięte zęby Ain.
"Nie czekaj na mnie." Powiedział Brodey. Poczuła jak najpierw eksploduje w niej fiut Aina, wywołując w jej łechtaczce kolejny spazm. Potem stwardniał kutas Caila i jego jądra opróżniły się, wypełniając jej usta cierpkim płynem. Jęknęła pożądliwie, z chęcią połykając każdą kroplę i pieprząc dalej Aina i Brodey'ego. Brodey wbił palce w jej ciało w sposób, jaki uwielbiała i pieprzył ją mocno, aż poczuła jak jego fiut wystrzela spermę głęboko w jej wnętrze. Kiedy opadli na łóżko wciąż czuła ostatnie dreszcze swojego orgazmu. Ain odezwał się pierwszy, jego głos był trochę zdenerwowany. "Wszystko dobrze?" Zachichotała, zbyt zaspokojona i zmęczona, by się odezwać. Przygryzła jego rękę. "Ałł." Powiedział, ale słyszała rozbawienie w jego głosie. "Biorę to za tak." Skrzywiła się, kiedy Brodey ostrożnie się wycofywał. Zamknąwszy oczy, poczuła jak materac unosi się i usłyszała jak włącza światło w łazience, a potem dźwięk lecącej z kranu wody. Minutę później wrócił i poczuła jak wyciera ją mokrą myjką. "Mmm." Poczuła się otoczona opieką. Kochana. Do cna wypieprzona i posiadana. Zachichotała ponownie. "To chyba dobry znak." Powiedział Cail wyciągając się koło niej. "Mmm hmm." Brodey pocałował ją najpierw w jeden policzek, potem w drugi. Usłyszała jak wraca do łazienki, wyłącza światło i wraca do łóżka.
Nie zamierzała ruszać się z ciała Aina, w jej wnętrzu wciąż zanurzony był jego miękki fiut. Brodey wyciągnął się po drugiej stronie i oparł głowę o jej plecy. "Dobranoc, kochanie." "Mmm." Elain zapadła w sen.
Rozdział 15 Daniel podniósł wzrok na dźwięk pukania. "Kochanie, wszystko gotowe?" Zawołał. Usłyszał z kuchni jej odpowiedź. "Tak, Panie. Jestem gotowa." "Grzeczna dziewczynka." Podszedł do drzwi i otworzył je. Stało za nimi trzech mężczyzn, pierwszy mierzył ponad dwa metry, miał szerokie ramiona, kruczoczarne włosy i ciemną opaloną skórę. Jego złote oczy przyglądały się badawczo Danielowi. Daniel wyciągnął dłoń. "Ortega Montalvo?" Mężczyzna uśmiechnął się powoli i uścisnął swoją ogromną dłonią dłoń Daniela. "Daniel Blackestone?" Powiedział z akcentem. "Wejdźcie proszę." Powiedział Daniel. Jaguar wszedł do środka wraz z dwójką swoich ludzi. "To są moi bracia, Ricardo i Juan." Obaj posłali Danielowi krótkie uśmiechy i uścisnęli mu dłoń nim ich twarze na powrót stały się pozbawione emocji. Ortega był najwyższy, jednak pozostali dwaj, którzy bardzo przypominali swojego najstarszego brata byli prawie równie wielcy. Wszyscy nosili dopasowane spodnie i nieskazitelnie czyste, zapinane na guziki koszule z długim rękawem, które podkreślały ich sprężyste mięśnie. Kiedy wszyscy czterej mężczyźni siedzieli w salonie, a Callie została im przedstawiona i przyniosła im napoje wraz z przekąskami, Daniel nie marnował więcej czasu.
"Jutro jest spotkanie Rady Klanu. Rozumiem, że jesteście osobiście zainteresowani byciem tutaj." Ortega przytaknął. "Owszem. Rozmawiałem już z Jocko i zapewnił mnie, że masz taki sam pogląd na Abernathych jak my. Rozumiem twoje stanowisko i że musisz... jak wy to mówicie, zachować pozory. Protokoły." Daniel przytaknął. "Cieszę się, że jesteśmy po tej samej stronie. Chciałbym zaproponować oficjalne partnerstwo." Opowiedział co wydarzyło się ze smokami i bazyliszkiem, jak i o podejrzeniu o udziale w tym Abernathych, ale nie wspomniał o Tablicy. "Nie wiem, co się jutro stanie. Mam nadzieję, że będę mógł orzec przeciwko Abernathy'emu bez żadnych problemów. Ale jeśli będę musiał orzec na jego korzyść w jednej, lub w obu sprawach–" "Będziemy szczęśliwi, mogąc wkroczyć i pomóc." Ortega uśmiechnął się, ukazując rząd białych, równych zębów. Skoro był tak przerażający jako człowiek, to Daniel wyobrażał sobie jak potrafił przerazić, gdy był zmieniony. "W ten sposób twój Klan będzie miał już święty spokój." "Dokładnie. W zamian za to, włączymy was we wszystko co związane z bazyliszkiem. I wyślemy wszelką pomoc, jakiej będziecie potrzebować na waszym terenie." Po spojrzeniu na braci Ortega kiwnął głową. Przesunął dłonią po kancie spodni i spojrzał na Daniela. "Czy prawdą jest to, co usłyszeliśmy o Tablicy Pęt?" Daniel nim zwrócił uwagę na jaguara, spojrzał na Callie. "Nie wiem. A co słyszeliście?" Oparł się o swoje krzesło i skrzyżował swoje masywne ramiona na piersi.
"Że bazyliszek jej chce. Że to najprawdopodobniej oni w zmowie z Abernathymi zabili Bertholde. A ona była dobrą przyjaciółką naszego Klanu. Wielu z naszego rodzaju ją uwielbiało." Jego twarz spochmurniała. "Jej śmierć bierzemy osobiście." Daniel ponownie spojrzał na Callie. Posłała mu długie, pojedyncze mrugnięcie okiem. Ich własny sygnał, że mógł zwierzyć się jaguarowi. Skierował swoją uwagę z powrotem na Ortegę. "Nie muszę chyba mówić, że te informacje mają nie opuścić tego pomieszczenia." Ortega spojrzał na swoich braci, którzy kiwnęli głowami i zwrócił się do Daniela. "Oczywiście. Masz nasze słowo." Daniel opowiedział wszystko Ortedze. Tym razem kiedy skończył, jaguar przez chwilę siedział w ciszy, ze wzrokiem utkwionym w podłodze i zaciśniętą szczęką. W końcu spojrzał na Daniela. "I ty jesteś ponownie strażnikiem Tablicy, tak?" Daniel przytaknął. Ortega kiwnął wolno głową. "Mój dziadek został zabity przez bazyliszki. W dobrej woli poszedł, by z nimi porozmawiać. By negocjować.
Zadeklarowali rozejm. A potem zabili go i zostawili jego ciało na środku
zabłoconej drogi jakby był zwykłym śmieciem. Strzelili mu w plecy. To zdarzyło się dziewięćdziesiąt sześć lat temu, a my nigdy nie złapaliśmy tych bydlaków." "Moi rodzice zostali przez nich zabici. Wierz mi, rozumiem twój ból." Ortega kiwnął energicznie głową.
"Mam już dość...tego wszystkiego. Wilki, smoki, niedźwiedzie, koty. I wszystkie pozostałe krasy. Nawet wampiry, na litość boską, jak to wy mówicie. Przez wieli egzystowaliśmy nie żywiąc do nikogo żadnej urazy. Albo przynajmniej żyliśmy i pozwalaliśmy żyć. Za wyjątkiem ekstremalnych przypadków. Wszyscy nie chcieliśmy, by nasze sekrety ujrzały światło dzienne i zostawialiśmy się nawzajem w spokoju. Te bazyliszki nie mają honoru. Bez skrupułów zabijają kobiety i dzieci. Są moralnie zepsuci." "Nie musisz nam tego mówić." Powiedział Daniel. "Ten Abernathy. Wcale nie jest lepszy od bazyliszków." "Zgadzam się." Ortega kiwnął głową. "Masz nasze wsparcie." Wyciągnął dłoń w stronę Daniela, który uścisnął ją. "Powiedz co chciałbyś, żebyśmy jutro zrobili." Daniel wstał z uśmiechem na ustach. "Porozmawiajmy o tym przy posiłku. Callie przygotowała ogromną ucztę. Mam nadzieję, że lubicie indyka." Ortega i jego bracia wstali. Mężczyzna uśmiechnął się. "Pachnie wspaniale. Mój żołądek burczał odkąd przeszedłem przez próg." *** Po obiedzie zgromadzili się ponownie w salonie. Ricardo i Juan rozkręcili się po ogromnej uczcie i trzech butelkach Rieslingu i okazało się, że są rozmowni, zabawni i co najlepsze, nie znosili bazyliszków i Abernathych tak samo jak ich starszy brat. "Zapewne zabicie tego mężczyzny nie jest realną opcją?" Zapytał Ortega.
Daniel roześmiał się. "Gdyby była, to już gryzłby piach." "Z całą pewnością." Prychnęła Callie z poręczy fotela Daniela. "Nie jestem zaznajomiony ze wszystkimi sprawami w tym kraju. Jednakże od kuzynów i innych rodzin słyszałem wiele plotek o Zgromadzeniu. Rodolfo Abernathy cieszy się złą reputacją wśród wielu rodów. Moje doświadczenia z nim były dla mnie typowe. Wytłumacz mi więc dokładnie dlaczego zabicie go nie wchodzi w grę." Uśmiech Daniela miał w sobie odrobinę humoru. "Wierz mi, to nie ma nic wspólnego z tym, czy się chce, czy nie. Musimy przestrzegać protokołów. Nie możemy mieć go martwego na terenach naszego Klanu po tym jak go zaprosiliśmy." "Ale gdyby zginął w innym miejscu i o innym czasie?" "Z pewnością byśmy za nim nie tęsknili. Nie chcę jednak, by nasz Klan był owiewany plotkami. Ostatnią rzeczą jakiej chce, jest zyskanie takiej reputacji. Nasz Klan przez ostatnie wieki zrobił wiele by zachować pokój nie tylko między naszym Klanem i rasą, ale także innymi Klanami i zmiennymi. Ja osobiście przyjaźnię się ze smokami, niedźwiedziami i pumami, nie tylko z wilkami." Ortega złożył przed sobą dłonie w geście rozważania. "Ale," powiedział wolno, "nikt nie opłakiwałby zniknięcia Abernathy'ego?" "Nie. Szczególnie gdyby to wyglądało na nieszczęśliwy wypadek." Powiedział Daniel. Ortega kiwnął głową. "Dobrze." Uśmiechnął się ponownie. "Jutro zapowiada się interesujący dzień."
Rozdział 16 "Mała zmiana planów." Powiedział Daniel wchodząc do jadalni Lacey. "To był Andel Wattersson. Wpadł na nowy trop bazyliszków." Podał Kaelowi kartkę papieru. "Jakieś dziesięć mil od Bangor, na północ i trochę na wschód, jeśli te informacje są prawidłowe." "Jedźmy." Powiedziała Lina. Jan złapał ją za rękę kiedy podskoczyła na krześle. "Uspokój się, kochanie. Nie sądzę, byś powinna jechać gdziekolwiek w tym stanie." "Zechciałbyś to powtórzyć?" Warknęła na niego Lina. Lacey roześmiała się. "Jan, nie martw się. Będziesz miał tylko więcej kłopotów, jeśli będziesz próbował ją zatrzymać." Rick spojrzał na mapę w swoim telefonie. "Chyba nie uda nam się pojechać i wrócić przed spotkaniem Rady." Spojrzał na Daniela. "Co powinniśmy zrobić?" "Powinniście jechać." Powiedziała Elain. "Poważnie. Jeśli macie szansę dorwać tych skurwieli, to skorzystajcie z niej." Uświadomiła sobie co powiedziała i spojrzała na Aina, który pokręcił jedynie głową i roześmiał się. Lina wyglądała na zmartwioną. "Jesteś pewna?" "Będzie dobrze." Powiedział Daniel. "Wyślę z wami Callie. Bracia Montalvo będą tu cały czas, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Kiedy spotkanie Rady się skończy, zadzwonię do ciebie i
jeśli wciąż tam będziecie i okaże się, że nas potrzebujecie, to przyjedziemy tam." Zack udawał, że trzyma karabin i naśladował Elmera Fudda. "Zabić kułcaka....zabić kułcaka.30" "To jest okropne." Powiedziała śmiejąc się Lina. "Przez ciebie się moczę." Przerwał im dzwonek do drzwi. Lacey poszła otworzyć i wróciła chwilę później w towarzystwie Ortegi Montalvo i jego braci. Ortega uśmiechnął się promiennie kiedy zobaczył Liama, który wstał, by go powitać. "Liam!" Mężczyźni uścisnęli się. "Dobrze cię widzieć." Powiedział Ortega. "Ciebie też, Ortega." Wskazał na Elain i Carlę. "To moja córka, Elain i jej mama, Carla Taylor." Ortega wyglądał na trochę zdezorientowanego. "Ale myślałem, że twoja partnerka nie żyje." "Owszem. To adopcyjna mama Elain." "Ach. Gratulacje, przyjacielu!" Liam roześmiał się. "Nie, nie. Ona wychowała Elain. Moja partnerka i Carla były przyjaciółkami." "Ach! Teraz rozumiem. Wybacz." "Nie przejmuj się." Prychnęła Elain. "W ciągu ostatnich kilku tygodni wszystko stało się pogmatwane." 30 Powinno być "Zabić bazyliszka, ale trzeba było zaakcentować seplenienie Elmera więc jest kułcak
Kiedy wszystkich już przedstawiono, Daniel przedstawił swój plan, a Ortega dodawał parę szczegółów tam, gdzie było trzeba. Gdyby trzeba było orzec przeciwko Elain, czy Mai, Montalvo mieli wyłożyć własny wniosek o spłacenie honorowego długu Abernathych. Oczywiście Abernathy zaprzeczy i powie, że nie należy do tego Klanu. Daniel orzeknie, że jako, że Mai i Elain należą do ich Klanu, to mogą być użyte jako zabezpieczenie honorowego długi i Ortega Montalvo wraz ze swoimi braćmi złapią obie kobiety i uciekną z nimi do bezpiecznego miejsca. "Czy to nie jest trochę ryzykowne?" Zapytał nerwowo Jim patrząc na Mai. Z ich dwóch, to on był tym bardziej nadopiekuńczym. Daniel skinął głową. "To najlepszy plan, jaki mamy. Pomyśleliśmy o uprowadzeniu dziewczyn od Abernathych, ale to jest zbyt ryzykowne i daje Abernathy'emu zbyt duży kontakt z nimi. Zbyt łatwo będzie mu którąkolwiek zranić." Brodey przytaknął. "Przyznaję to z niechęcią, ale to najlepszy sposób. To głupota i wszyscy wiedzą, że to głupota, ale każdy również wie, co syn Abernathy'ego próbował zrobić córce Ortegi. Nikt nie będzie tego kwestionował i wszyscy zobaczą, że Abernathy dostaje to, na co zasłużył." "I co, będziemy uciekać przez resztę życia?" Zapytała Elain. "Nie." Powiedział Cail. "Sprzedamy wszystko i przeniesiemy się. Wszyscy." "Co, chcesz powiedzieć, że przeprowadzimy się do Boliwii?" "Dokładnie." Powiedział z powagą Ain. "Czyli z powodu jakiegoś upartego dupka mamy całkowicie zmienić nasze życie?" "Nikt nie powiedział, że to idealne rozwiązanie, Elain." Powiedział Daniel.
"To głupota." Rozejrzała się po pomieszczeniu. "Ja jestem za tym, by pozbyć sie tego gnoja i skończyć z tym." "Nie możemy." Odparł Ain głosem spokojnym i cierpliwym. "To doprowadziłoby do tego, czego on chce, do wojny Klanów. Żadna zdrowa na umyśle osoba tego nie chce." "W tej chwili nie czuję się jakoś szczególnie zdrowa na umyśle." Odcięła się Elain. "Słuchajcie." Powiedział Zack. "Mimo wszystko musimy już jechać jeśli chcemy wrócić przez północą. Chodźcie, dzieciaki. Mamy bazyliszki do upieczenia." Lina podniosła się z krzesła. "Jeszcze tylko pójdę siusiu." Mark wstał. "Oscar, Wally, Doug i ja pojedziemy z nimi." Ain kiwnął głową. "Dobry pomysł." "W między czasie," powiedziała Lacey łapiąc Elain za rękę, "ty i ja pójdziemy pogadać na skałę." Ain wstał. "My też pójdziemy." Lacey machnęła ręką, żeby usiadł. "Nonsens. Ona i ja potrzebujemy trochę czasu sam na sam." Lina wróciła z łazienki.
"Hej, wy dwie, uściskajcie mnie." Przytuliła Mai i Elain. "Niezależnie od wszystkiego zobaczymy się za parę godzin." Spojrzała na Elain. "Dobrze?" Elain poczuła od przyjaciółki falę pewności i uśmiechnęła się. Cokolwiek Lina wyczuła, najwyraźniej wiedziała, że Elain i Mai nic nie będzie. "Dobrze." Lina uśmiechnęła się. "Doskonale." Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. "Allons-y!" "Chyba zakażę jej oglądać 'Doctor Who'." Wymamrotał Zack wychodząc za nią na dwór. *** Elain udała się z Lacey na skałę. "Lina coś wie, prawda?" Zapytała. "Co wie?" "Dokładnie." Powiedziała Elain. "Zdaje się całkiem pewna, że wszystko będzie dobrze." "Och, no to sugerowałabym, żebyś się nie martwiła." Uśmiechnęła się Lacey. Elain spojrzała na wodę. "Nie podda się bez walki, prawda?" Lacey wzruszyła ramionami. "Tego nie wiem. Znając jego dzieje, zapewne nie." Nie miały za dużo czasu, nim będą musiały wrócić.
"Co mam robić?" "Podążaj za swoimi instynktami. I nie mam na myśli wyłącznie dzisiejszego dnia. Mówię tu o całym twoim życiu. Zawsze ufaj swoim instynktom. Jesteś Jasnowidzem. Jesteś w stanie całkowicie dać sobie radę sama. Jesteś potężnym wilkiem Alfa. Pozwól twojemu sercu cię prowadzić, nawet jeśli sprzeciwia się rozsądkowi albo temu, co mówi ci ktoś inny." "Boję się." "Nie ma czego." Lacey spojrzała na nią. "Nie ma powodu, byś się bała. Uwierz w siebie." "To brzmi jak wykrętna odpowiedź." "Nie. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo jesteś potężna. Fizycznie i psychicznie. Jesteś twardą kobietą." "Co widziałaś w swoich wizjach?" "O dzisiejszym dniu? Nic szczególnego." Uśmiechnęła się. "Widziałam wystarczająco na temat przyszłości, jednakże wiem, że mogę powiedzieć ci, byś się rozluźniła i pozwoliła prowadzić się intuicji." Elain wzięła głęboki wdech. "Innymi słowy, muszę przez to przejść." "Tak." "Ty też tam będziesz?" Twarz Lacey spochmurniała. "Wolałabym nie patrzeć na tego drania. Mogłabym zrobić coś, przed czym nie powstrzymaliby mnie nawet Daniel i Callie."
Rozdział 17 Pojawili się w hali Rady na kwadrans przed północą. Elain zauważyła trzech braci jaguarów siedzących z zacienionym kącie hali. Ain pochylił się i szepnął jej do ucha. "Pamiętaj, zachowaj spokój. Jeśli orzeczenie będzie dla nas niekorzystne, to podążaj za rozkazami Daniela." Przytaknęła nerwowo. Ain rozejrzał się. "Nigdzie nie widzę tego skurwysyna." Mai skinęła głową, stojąc bezpiecznie otoczona ramieniem Micaha. "Paula też nigdzie nie widzę." Daniel stał już na podium wraz z Jocko i członkami Rady. Podszedł, by ich przywitać i uścisnąć dłonie Aina i Micaha. "Jesteście gotowi?" "Tak." Powiedział Ain i skinął głową w stronę jaguarów. "A oni?" Daniel uśmiechnął się szeroko i ściszył głos. "Och, ostrzą już pazury, a po Abernathym nie ma jeszcze śladu." Spojrzał na swój zegarek. "Mają dokładnie jedenaście minut żeby tu dotrzeć, zanim orzeknę, że oba roszczenia tracą ważność i wszyscy będziemy mieli spokój."
"Możemy mieć takie szczęście?" Zapytał Ain. "Kurwa." Zaklął Micah, klepiąc go po ramieniu. "Nie sądzę." Wskazał na okno, przez które było widać wjeżdzającą na parking ogromną czarną limuzynę." "Cholera." Powiedział Ain. "Taa. Trzeba ciągnąć przedstawienie." Powiedział Daniel. *** Rodolfo i jego świta wkroczyli do hali Rady pośród odgłosów niskiego warczenia. Dla Elain było oczywiste, że ci mężczyźni nie mieli tu przyjaciół, oprócz tych, których ze sobą wzięli. Daniel o północy zajął swoje miejsce na podium i uderzył młotkiem. "Cisza, proszę. Jak wiecie, w tajnym głosowaniu pozostałych członków Rady zostałem wybrany nowym przywódcą Rady Klanu. Spotykamy się tu dzisiaj, by usłyszeć wnioski Rodlofla Abernathy." Rodolfo nawet nie wstał ze swojego wózka inwalidzkiego. "Dziękuję za oddanie mi głosu. Ta sprawa nie zajmie długo. Zwyczajnie wnoszę o oddanie mi tego, co prawnie należy do mnie." Głosy w pomieszczeniu zaczęły burzeć, syczeć i warczeć, zagłuszając go. Abernathy starał się je przekrzyczeć, ale one wkrótce uciszyły go i w całej komnacie rozległa się donośna wrzawa. Daniel złapał młotek i uderzał nim o podium, aż głosy zmniejszyły się do zaniepokojonego burczenia. "Wystarczy!" Krzyknął. "Cisza!" Kiedy wreszcie zyskał powszechną uwagę, wskazał na Rodolfa Abernathy.
"Chciałeś mówić, więc mów." Kiedy Abernathy rozejrzał się po zgromadzonych, jego pomarszczone oblicze ani na chwilę nie nabrało Elain. Może i był starym wilkiem, ale podejrzewała, że ma w zanadrzu więcej, niż kilka sztuczek. Mai nachyliła się. "Nie lubię go." Wyszeptała nerwowo. "Ani ja." Odparła Elain, obejmując ramię przyjaciółki. "Nie martw się. Będzie dobrze." Mam nadzieję. "Przybyłem dziś tutaj," powiedział Abernathy, "by przedstawić dwa roszczenia i zadeklarować dwa wnioski. Pierwszy dotyczy paktu krwi, który musi być honorowany. Elain Pardie, jako pierwsza kobieta narodzona z samca Alfy z linii Ysimel, miała być oddana mojemu Klanowi, gdy osiągnie pełnoletność. Takie były warunku paktu krwi." I wtedy stary wilk spojrzał w ich stronę. Elain poczuła jak Mai przechodzą dreszcze. Micah i Jim położyli dłonie na ramionach Mai, by ją uspokoić, a Elain złapała i ścisnęła jej dłoń. "Drugi wniosek," powiedział Abernathy, "dotyczy Mai Gallatin. Jest partnerką mojego prawnuka i nosi jego szczeniaka. Na mocy waszego własnego Kodeksu Przodków musi zostać zwrócona." "Gówno prawda!" Krzyknął Micah. "Nie była ani sparowana, ani oznaczona!" W pomieszczeniu rozległy się wspierające go warczenia. "Nosi jego szczeniaka!" Odkrzyknął Rodolfo. "Cisza!" Ryknął Daniel. Wrzawa ucichła. "Jeśli chodzi o twój drugi wniosek," powiedział Daniel, "oświadczam, że jest nieważny, gdyż Mai ma nie jednego, a dwóch partnerów. Była nieoznaczona kiedy się sparowali i oznaczyli ją.
Nie masz dowodów na to, że nosi szczeniaka twojego wnuka. Kodeks Przodków głosi, że wilk nie może zabrać partnerki innego wilka. Twój wnuk próbował ją zabić. Zostawiła go i zakończyła ich związek. Nie była oznaczona jako jego partnerka. Dlatego została sprawiedliwie i słusznie oznaczona przez Micaha Donovana, przez co szczeniak jej szczeniakiem jej partnerów. Ogłaszam ją i jej nienarodzone dziecko pełnoprawnymi członkami ich sfory i naszego Klanu." Rodolfo Abernathy podniósł się z wózka. "Ten szczeniak jest mój!" Micah i Jim skoczyli na nogi. "To dziecko jest nasze!" Odwarknął Micah. "I rozszarpię gardło każdemu, człowiekowi lub wilkowi, kto odważy się zbliżyć do naszej partnerki lub naszego młodego bez naszej zgody!" "Spokój!" Krzyknął ponownie Daniel. "Sprawa jest zamknięta, Abernathy. Twój drugi wniosek jest kategorycznie odrzucony." "Chcę tego szczeniaka!" Krzyknął Abernathy. Mai wstała, dłonie położyła opiekuńczo na swoim brzuchu. "Skończysz w piekle nim pozwolę ci położyć dłoń na moim dziecku!" Wsparły ją warknięcia z sali. "Mój wnuk zasługuje na prawa do swojego szczeniaka!" Krzyknął Abernathy. Wskazał na młodego mężczyznę siedzącego niedaleko niego i otoczonego kilkoma sługusami Abernathych. Widać było, że nie chciał mieć nic wspólnego z całą sprawą i był tu jedynie po to, by zadowolić dziadka. "Twój wnuk powiedział," krzyknęła Mai, "że nie chcesz, by twój rod został 'splamiony' przez kojota!" Abernathy'emu zabłysły oczy.
"Więc, przyznajesz, że to jego szczeniak, ty cholerna zdziro?" Daniel wycelował swoim młotkiem w Abernathy'ego. "Zamknij gębę, staruchu." Nakazał. "Powiedziałem już, że sprawa jest zamknięta. Mai jest partnerką Micaha Donovana i Jima Dixona. Dziecko przez to jest ich. Mai jest sierotą, więc przez partnerską więź ona i jej dziecko stają się członkami naszego Klanu i pozostają pod jego ochroną. Koniec tematu." Elain kątem oka zauważyła Jocko. Próbował kaszlem ukryć coś, co podejrzanie wyglądało jak śmiech. "A co z moim pierwszym wnioskiem?" Zapytał Abernathy, patrząc na Daniela. "Wiesz o pakcie krwi. Twój Klan przysiągł, podtrzymać między naszymi Klanami pakt." Wystąpił Liam. "Jestem ojcem Elain. Moja partnerka, matka Elain nigdy nie zgodziła się na pakt krwi." Elain nie spodobał się wyraz niechętnej akceptacji na twarzy Daniela. "Ale," powiedział Daniel, "wiedziałeś o tym i nie poinformowałeś jej?" "Kiedy się sparowaliśmy nie wiedziała o tym. Oznaczyła mnie jako swojego partnera. Była Alfą. Umarła niedługo po urodzeniu Elain." Elain chciała zdusić to w zarodku. Odezwała się. "Danielu, jeśli orzekniesz przeciwko nam, to co się stanie?" "Jeśli?" Ryknął Abernathy. "Zamknij się." Warknął na niego Daniel. Spojrzał na Elain przepraszająco. Wyczuła, że chciał, by trzymała się planu, ale nie zamierzała się tak po prostu poddać. "Mają prawo, by poprosić o stanięcie do walki, jeśli nie pójdziesz z własnej woli?"
"Stanięcie do walki?" "O ciebie." "Kto miałby o mnie walczyć?" Zapytała Elain. Daniel wzruszył ramionami. "Mają prawo wystawić swojego czempiona, by walczył z jednym z twoich partnerów." "A dlaczego to mają być moi partnerzy?" Zapytała Elain. Ain warknął za nią ostrzegawczo. "Elain." Zignorowała go. "Mówię poważnie." Powiedziała do Daniela. Abernathy uśmiechnął się jak drapieżnik. Jego ego stanowiło najwyraźniej jego słaby punkt. "Mój wnuk, Paul, jest naszym czempionem. Będzie walczył o prawo wzięcia cię jako jego partnerkę." Elain spojrzała na mężczyznę i po chwili uśmiechnęła się szeroko. "Przyjmuję twoje wyzwanie." Daniel, jej chłopcy, Liam, Carla, Micah, Mai i Jim krzyknęli, "Co?" Wystąpiła naprzód, by skierować się do Daniela i Rady.
"Jeśli to ja jestem nagrodą, to czy nie mam prawa żądać, bym mogła walczyć sama za siebie?" Odwróciła się do Aina. "Proszę, nie nakładaj na mnie nakazu, bym tego nie robiła." Poprosiła łagodnym głosem. "Wiem, co robię." "Elain, nie wiesz, co to w ogóle oznacza! Ty–" Cail Brodey złapałi go za ramiona. "Pozwól jej." Wyszeptał Brodey. "Ona ma rację." "Czy was do reszty już popierdoliło?" Zapytał Ain. "Ain." Błagała. "Proszę!" Spojrzał na braci. Wreszcie pokręcił z rezygnacją głową. Złapał Elain i pocałował ją, po czym odsunął się. Odwróciła się do Daniela. "Załatwmy to raz na zawsze. Tu i teraz. Wyzywam go." Pewny siebie uśmiech Abernathy'ego zbladł. "Co?" Podeszła do niego. "Właśnie tutaj, staruchu." Warknęła. "I teraz. Kiedy wygram, ta cała bzdura skończy się na dobre. Zostawisz mnie w spokoju i dasz spokój Mai." Spojrzała na Daniela i resztę Rady. "Jeśli odmówią przyjęcia warunków, wnoszę, by uznano, że się wycofali i by unieważniono pakt krwi." Daniel wreszcie podążył za jej tokiem myślenia. Jego oczy zwęziły się kiedy spojrzał na nią i wolno kiwnął głową.
"Zgadzam się." Abernathy otworzył szeroko oczy. "Nie! W porządku, zróbmy to tu i teraz." Skinął na Paula, by do niego podszedł. Elain walczyła z chęcią, by roześmiać się temu facetowi w twarz. Był raptem parę cali wyższy od niej i nie wyglądał na zbyt zadowolonego, że tu jest. Daniel konsultował się z Radą i po chwili zwrócił się do nich. "Dobrze, ale załatwmy to na zewnątrz." *** Zebrali się na ogromnej łące tuż obok. Każdy, kto był w środku ustawił się na obrzeżach łąki, by obserwować całe zdarzenie. Abernathy stał ze swoim wnukiem i sługusami niedaleko chodnika prowadzącego z parkingu do budynku. Daniel i reszta Rady zgrupowała się na środku łąki. Daniel odciągnął Elain na bok. "Jesteś pewna, że wiesz, co robisz?" Zapytał ją łagodnie. "Nie mogę ustawić tej walki. Jeśli przegrasz, to rozpęta się prawdziwe piekło." Spojrzał na jaguary, które stały w cieniu drzew niedaleko budynku i obserwowały. "Wyczerpały nam się opcje." Uśmiechnęła się szeroko. "Ooo tak. Wiem, co robię." Pokręcił głową. "Mam nadzieję. Nie chcę być zmuszony do orzeknięcia na twoją niekorzyść, ale jeśli przegrasz, to nie będę miał wyboru. Rada nie pozwoli mi złamać zasad Kodeksu, nawet jeśli znajdę jakąś lukę." Ściszył głos tak, aby tylko ona mogła go słyszeć. "W razie gdybyś przegrała, Ortega jest gotowy wcielić w życie swój plan."
Zdjęła buty i podała mu je. "Nie martw się." Powiedziała lekko. "Nie przegram." On i reszta Rady opuścili środek łąki. Elain poświęciła chwilę na rozgrzewkę, przypominając sobie swoje biegi przełajowe. Przypominając sobie jak łatwo zdobyła czarny pas w karate i to o wiele szybciej, niż którykolwiek z pozostałych uczniów jej instruktora. Nie, nie przegram. Kiedy Abernathy poinstruował swojego wnuka, Daniel zawołał Elain, Aina, Abernathy'ego i Paula, by stanęli przed członkami Rady na skraju łąki. "Oto zasady." Powiedział Daniel. "Walka trwa aż do ulegnięcia." Spojrzał na Elain. "Zwycięzca bierze wszystko. Czy wszystko jasne?" Uśmiechnęła się, co najwyraźniej zaniepokoiło starszego Abernathy'ego jeszcze bardziej, sądząc po uniesionych brwiach. "Jak najbardziej." Powiedziała. "Zajmijcie pozycje. Zaczynacie na mój ruch ręką. Jedyna zasada to nie opuszczenie łąki. Każdy, kto ją opuści, automatycznie przegrywa." Elain obejrzała się przez ramię z durnym uśmiechem i ustawiła się na łące. Taktyka zadziałała. Teraz Paul również marszczył brwi, nie wyglądając już na tak pewnego siebie jak parę minut wcześniej i podążył za nią na łąkę. Odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem, patrząc jak Paul zatrzymuje się kilka stóp od niej. W oddali zobaczyła Daniela z uniesioną ręką. Kiedy Paul odwrócił się, by spojrzeć na Daniela, Elain przyjęła pozycję. Rzuciła się do ucieczki jak tylko ręka Daniela zaczęła opadać.
Paul krzyknął z zaskoczenia kiedy wystartowała. Potknął się i ruszył w pogoń. Elain poczuła jak na jej twarzy wykwita szeroki uśmiech kiedy okrążała granice łąki, z łatwością pozostając poza zasięgiem Paula. Po paru minutach uświadomiła sobie, że walczyła z chęcią, by się przemienić. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła stracić kontroli i przemienić się. Na tym polegała jej strategia. Na szczęście dla niej, samokontrola Paula nie była taka dobra. W wściekłym rykiem zatrzymał się, zerwał z siebie ubrania i zmienił się. "Ha!" Odwróciła się i nachyliła nisko. "Tutaj, malutki." Powiedziała z warknięciem. Rzucił się na nią z przerażającym rykiem. Opuściła ramię, podnosząc go z łatwością i używając jego własnego rozpędu przeciwko niemu, rzuciła go na odległość dziesięciu jardów 31. Z hukiem i zaskoczonym yip uderzył bokiem o ziemię. Zdążyła się już odwrócić i czekała już na niego do czasu, aż wstał na nogi. Zatrząsł się, jego boki falowały kiedy próbował złapać oddech. Skinęła na niego palcem. "Chodź i weź mnie, dupku." Warknął i rzucił się na nią ponownie z tym samym rezultatem. Tym razem trochę wolniej wstawał na nogi. Jego oczy zwęziły się, gdy na nią spojrzał, rozważając następny atak. Wolno się uczysz, co gnoju? *** Aina wszyscy musieli powstrzymywać. Ale to łagodny szept Carli najbardziej go uspokoił. "Ain, pamiętaj, że jest mistrzynią w biegach przełajowych i ma czarny pas." Mai przytaknęła. 31 Ponad 9 metrów
"Skopie Paulowi tyłek. Jest zwykłą cipką i nie cierpli bólu. Prześcignęłam Paula, a jestem w ciąży. Elain nie będzie miała żadnych problemów z pokonaniem go." Liam położył dłonie na ramionach Carli, które ta ścisnęła. "Elain jest odbiciem swojej matki." Powiedział Liam. "Maureen była bezwzględną Alfą. Nie próbowałbym z nią walczyć nawet jeśli nie chciałbym być jej partnerem. Ja z całą pewnością nie próbowałbym walczyć z córką Maureen Alexander. Tylko głupiec odważy się ją wyzwać na pojedynek." Ain pozwolił, by to do niego dotarło i rozluźnił się. Wciąż jednak nie strząchnął ze swoich ramion rąk Caila i Brodey'ego. Patrzył jak Paul otacza Elain, z której twarzy ani na chwilę nie zniknął głupkowaty uśmiech. Elain potknęła się o przekręciła na plecy. Brodey i Cail ścisnęli ramiona Aina jeszcze bardziej, by uniemożliwić jemu wbiegnięcie na łąkę, by jej pomóc. Z triumfalnym wyciem, Paul rzucił się na Elain. I wtedy jego wycie zmieniło się w nieludzki okrzyk bólu. Elain przekręciła się na niego, jej dłoń zniknęła między jego nogami. "Poddaj się!" Ryknęła na niego, jej twarz była maską wściekłości. Jej ręka drgnęła wywołując u Paula kolejny okrzyk bólu. Paul zmienił się do swojej ludzkiej postaci. Wszyscy poza Abernathym wybuchli histerycznym śmiechem. Elain trzymała w śmiertelnym uścisku jego klejnoty, jej paznokcie wbijały się w miejsce, z którego zdążyła polecieć krew. Kiedy ponownie przekręciła dłoń, kolejny raz jęknął z bólu i oburzenia. "Poddaj się!" Ryknęła. Ain nie potrafił powstrzymać śmiechu kiedy podążał za Danielem i pozostałymi członkami Rady na łąkę.
"Dobra! Wrzasnął Paul. "Poddaję się!" Szarpnęła go jeszcze raz. "Co? Chyba twój popierdolony stary dziadek cię nie usłyszał, ty lichy kutasie." "Poddaję się! Jezu, proszę, puść mnie! Poddaję się!" Spojrzała na Daniela, który również się śmiał. "No i?" Zapytała go. "Tyle wystarczy?" Spojrzał na pozostałych członków Rady. Wszyscy, pomimo napadu śmiechu kiwnęli głowami. "Podporządkował ci się. Wygrałaś. Niniejszym pakt zostaje unieważniony. Możesz z nim teraz zrobić co chcesz." Uśmiechnęła się, ale nie było w tym rozbawienia. Prawdę mówiąc, wywołał w duszy Aina dreszcz. Zanim zdążył ją zatrzymać, ostatni raz przekręciła dłoń. Wszyscy usłyszeli okrzyk bólu Paula, towarzyszący słabemu, okropnemu trzaskowi. Puściła go i wstała, jej prawa dłoń była teraz pokryta krwią Paula. "Masz, ty mała szmato. Jak jeszcze raz staniesz mi na drodze, to nakarmię ich tobą. Jeśli w ogóle złożą cię do kupy." Splunęła na niego. "Wracaj do swojego pojebanego Klanu. To jasne jak słońce, że cię nie chcę. I trzymaj się z dala od Mai i reszty mojej sfory, bo następnym razem cię zabiję." W jej oczach był dziki błysk, z którym Ain nie miał pojęcia jak sobie poradzić. Przeszła obok niego i stanęła przed Rodolfem Abernathy, który wstał ze swojego wózka, by stanąć z nią twarzą w twarz. Uniosła pokrytą krwią dłoń, złapała wycięcie jego koszuli drugą i zaczęła wycierać o nią
krew jego wnuka. Jej głos miał wciąż śmiertelnie warczący ton. "Jeśli ty albo twój Klan kiedykolwiek będziecie sprawiać nam kłopoty, to twoja krew znajdzie się na mojej dłoni, bydlaku." Pchnęła go mocno na jego wózek. Jeden z jego ludzi złapał go, by nie upadł na ziemię. A potem udała się do kranu zamocowanego na budynku, by zmyć z rąk krew. Brodey i Cail stanęli przy Ainie. "Um, brachu?" Powiedział łagodnie Brodey. "Chyba powinieneś pozwolić jej się uspokoić. Ja tam lubię swoje jaja tu gdzie są." Cail zgodził się. "Nigdy nie widziałem, by ktoś tak bardzo zatracił się w swoim Alfie i nie przemienił się. Nawet ty, Ain." Przytaknął, pomimo chęci pójścia i przytulenia jej. "Zgadzam się. Pozwólmy jej ochłonąć." *** Elain klęknęła przy kranie i złapała garść trawy, by zetrzeć krew Paula ze swoich rąk. Chciała wyć, chciała krzyczeć, chciała płakać. Prawdę mówiąc, chciała wbić pięść w brzuch Paula i wyciągać mu po kolei flaki, nawet po tym jak się poddał. Ale miała wrażenie, że to może być trochę za dużo. Wciąż słyszała jego głośne jęki i łkanie kiedy ludzie Abernathych nieśli go w stronę parkingu. Uśmiechnęła się do siebie ponuro.
Ten mały skurwiel myślał, że mnie tak po prostu weźmie? Nie jest nawet Alfą. Jest pierdolonym betą. Co on sobie do kurwy nędzy myślał? Elain zauważyła zbliżające się cienie podchodzących do niej od tyłu dwóch osób. Szybkie pociągnięcie nosem powiedziało jej, że to nie jej mężczyźni. Uniosła wzrok i zobaczyła swoją mamę i Mai. Elain posłała im uśmiech. "Hej. Co tam?" Złapała kolejną garść trawy i dalej pocierała, choć na jej dłoniach nie było ani śladu krwi. Carla położyła dłoń na plecach Elain, a drugą zakręciła kurek. "Chodź, skarbie." Powiedziała łagodnie. "Wejdź do środka i skorzystaj z łazienki. Tam jest mydło." Elain wstała i pozwoliła im się zaprowadzić do środka. Nie umknęło jej uwadze, że nikt nie wszedł za nimi. W łazience Mai zamknęła za sobą drzwi na klucz i odkręciła wodę, aż stała się ciepła, po czym wylała sobie na dłonie dużą ilość mydła. Elain umieściła swoje pod wodą i kobie ty zaczęły je myć. "Dziękuję, siostro." Powiedziała Mai kładąc głowę na ramieniu Elain. Łzy wzięły Elain z zaskoczenia. Zaczęła ryczeć, nie rozumiejąc dlaczego. Carla spłukała je wszystkie, złapała ręczniki papierowe, wysuszyła ich dłonie, a potem objęła je obie. Razem opadły na ziemię, Carla tuliła Elain i Mai, aż kobiety wypłakały wszystkie łzy. *** Lyallowie, tak samo jak Micah i Jim czekali nerwowo przy drzwiach łazienki, kiedy kobiety wyłoniły się z nich pół godziny później. Umyły i wysuszyły twarze, wydmuchały nosy i doprowadziły się do porządku. "Mamy wiadomość." Powiedziała im Elain. "Chcemy wrócić na Florydę. Do domu. Teraz." Carla objęła obie kobiety.
"Mam wrażenie, że nie prędko wrócę do Spokane." Liam uśmiechnął się na to stwierdzenie. Mai kiwnęła głową. "A ja naprawdę chcę zostać w Arcadii, blisko Elain i jej chłopców." Powiedziała do Micaha i Jima. "Chcę mieć znowu rodzinę. Proszę?" Ain uśmiechnął się. "Już o tym rozmawialiśmy. Micah i Jim zbudują dom blisko naszego, na naszych terenach. Możecie z nami zostać, aż będzie gotowy." Mai i Elain pisnęły z radości i przytuliły się razem z Carlą, a potem ze swoimi własnymi mężczyznami. "Dziękuję!" Wyszeptała Elain tuląc się do Aina. "Tak bardzo ci dziękuję, że mi zaufałeś!" Przytrzymał ją na odległość ręki. "Dziecinko, co muszę zrobić, by przekonać się, że ci ufam?" "Po prostu wiem jak ciężko musiało być ci na to patrzeć." Brodey prychnął. "Nie, właściwie trudniej nam było patrzeć jak pozbawiasz tego skurwiela klejnotów. Nie martwiłem się o ciebie. Wiedziałem, że dasz sobie radę." "Po prostu spodziewaliśmy się tego po tobie." Dodał Cail. Roześmiała się.
"Dałam się trochę ponieść." Nie chciała myśleć o tym, jak bardzo chciała się zmienić i wykąpać w krwi i wnętrznościach Paula, zwyczajnie wytarzać się w nich, aż jej futro pokryje się zakrzepłą krwią. Ucięła tę myśl. "Nie martw się." Powiedział Ain obejmując ją ramieniem i prowadząc w stronę wyjścia. "Kupimy sobie porządne metalowe ochraniacze na jądra." Daniel zatrzymał ich. "Nie tak szybko." Powiedział. "Co?" Zapytał Ain. Uśmiechnął się do Mai i jej mężczyzn. "Wciąż musimy oficjalnie zatwierdzić te trzy papużki nierozłączki." "Chyba nie zamierzasz kwestionować ważności ich sparowania, co?" Zapytała Elain. Daniel prychnął. "Po tym przedstawieniu? Oszalałaś? Gdybyś powiedziała mi, że są kosmitami z Venus, to całym sercem bym się z tobą zgodził. Lubię moje jaja tam gdzie są, dzięki. Cieszę się tylko, że Callie tu nie było. Mogłabyś poddać jej kilka złych pomysłów. Och i wciąż potrzebujecie oficjalnej ceremonii sparowania." Ain gwizdnął tuż za nią. "Kotku, chyba właśnie zyskałaś sobie nową reputację." "Reputację?" Zapytał z niedowierzaniem Daniel. "Kurwa, właśnie stała się legendą. Z tego co wiem, jest pierwszym wilkiem, który prowadził Abernathy'ego za jaja. Dosłownie!"
*** Rada Klanu zebrała się we wnętrzu budynku. Wróciła też część widowni. Inni, wiedząc, że najlepsza część przedstawienia się skończyła, wyszli. Daniel zawołał Aina, Caila, Brodey'ego i Elain na podium. Uśmiechnął się do nich. "Kto bierze sobie tę kobietę za partnerkę?" Ain kiwnął głową. "My, moi bracia i ja." Położył dłoń na jej ramieniu. "Aindreas, Brodey i Cailean Lyall niniejszym oznaczają Elain Pardie jako naszą partnerkę i proszą o uznanie Rady." Daniel spojrzał na zebranych. "Czy ktoś zgłasza przeciw przeciwko temu sparowaniu?" Elain nie mogła powstrzymać się od chichotu. Nie potrafiła wyobrazić sobie kogokolwiek o zdrowych zmysłach, kto by się temu sprzeciwił. Daniel uśmiechnął się szeroko. "Niniejszym Klan uznaje Elain Pardie jako partnerkę tych mężczyzn." Ain uśmiechnął się, złapał ją i pocałował tak głęboko, że zabrakło jej tchu. Ledwie zdążyła powiedzieć "Wow!", kiedy Brodey złapał ją i również pocałował. Do czasu, aż Cail zakończył ich pocałunek, była gotowa, by pieprzyć się z nimi tu i teraz. Niestety, nie był to ani czas ani miejsce. Ain odprowadził ją lekko chwiejącą się na nogach, a Daniel zawołał na podium Micaha, Jima i Mai. "Micaiahu Donovan." Powiedział. "Słyszałem, że u ciebie było to trochę inaczej, niż zwykle."
Micah przytaknął. "Tak, Bogini ma najwyraźniej poczucie humoru." Daniel roześmiał się. "To prawda. No dobra, jako że nigdy nie mieliśmy podobnej sytuacji, zrobimy to tak jak zawsze." Spojrzał na resztę Rady. "Jakieś obiekcje?" Wszyscy pokręcili głowami. "Dobrze." Spojrzał ponownie na Micaha. "Wymień swoich partnerów, Alfo." Micah uśmiechnął się. "Deklaruję Jima Dixona jako mojego pierwszego oznaczonego partnera. Deklaruję również Mai Gallatin jako naszą wspólną oznaczoną partnerkę. Proszę o uznanie partnerstwa przez Radę dla obojga." Daniel kiwnął głową. "Masz świadków na swoje pierwsze sparowanie?" Wystąpił Ain. "Tak. Oznaczył go przed całą naszą sforą." "A na drugie?" Micah wyszeptał coś do Mai. Odwróciła się i pozwoliła mu podciągnąć jej koszulkę na tyle wystarczająco, by ukazać jej partnerskie znamię. Daniel kiwnął głową.
"Czy ktoś sprzeciwia się tym dwóm sparowaniom tego Alfy?" Czekał ułamek sekundy i dodał. "Niniejszym Klan uznaje partnerów Micaiaha Donovana." Micah pocałowała Jima, potem Mai, a potem Jim też pocałował Mai. Daniel pogratulował im wraz z resztą Klanu. A potem uśmiechnął się. "Impreza u mnie w domu. Teraz. Oczywiście, chyba, że będziemy musieli pomóc reszcie ekipy Scooby'ego z bazyliszkami." *** Rodolfo Abernathy ze złością odepchnął wszelką pomoc we wstaniu z wózka i wejściu do limuzyny. Dwóch z jego ludzi już ułożyło w niej Paula. "Gdzie go zabieramy? Potrzebuje lekarza." Zapytał jeden z mężczyzn, kierowca. "Po prostu jedź." Warknął Rodolfo. Trzy mile od tego żenującego miejsca dojechali do zalesionego odcinka drogi. Rodolfo nacisnął przycisk interkomu, by odezwać się do kierowcy. "Skręć w tą drogę przeciwpożarową." Kierowca dostosował się bez żadnych pytań, jednakże trzech mężczyzn siedzących z tyłu z Rodolfem i opiekujący się jego krzyczącym wnukiem spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Kiedy wjechali kilkaset jardów w gęsty las, Rodolfo kolejny raz nacisnął przycisk interkomu. "Zatrzymaj się tutaj." Limuzyna nie zdążyła się jeszcze zatrzymać kiedy zaczął z niej wysiadać. "Przynieść go." Warknął na swoich ludzi, wskazując na Paula.
Paul próbował z nimi walczyć, ale z posiadanymi już ranami i ich siłą było to niemożliwe. Rodolfo ostrożnie zszedł z drogi przeciwpożarowej i wszedł w las, aż znalazł niewielki wąwóz gdzie woda zmiękczyła ziemię. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął nóż i wycelował w ziemię. Mężczyźni rzucili Paula i odsunęli się. Rodolfo klęknął przy Paulu i złapał go jedną ręką za gardło. "Rozczarowałeś mnie po raz ostatni." Z tymi słowami poderżnął Paulowi gardło. Następnie opłukał nóż i dłonie w wodzie. Ściągnął koszulę. "Przynieście mi jego koszulę z samochodu." Nakazał i rzucił swoją przesiąkniętą koszulę na ciało wnuka. "I weźcie łopatę, żeby zakopać tego śmiecia. Powinna być w bagażniku." Jeden z mężczyzn odbiegł, by zrobić co kazał, wracając z koszulą Paula i łopatą. Rodolfo wyrwał mu z rąk koszulę i założył ją. "Wróćcie do auta jak tylko skończycie go zakopywać." Wrócił sam do limuzyny i wsiadł, zamykając za sobą drzwi. Kipiał w nim gniew. Nie był inwalidą, jak wszyscy myśleli i zbierał niezłe owoce podtrzymując ten mit. Mimo wszystko, po zobaczeniu jak szybko ta suka Pardie poradziła sobie z Paulem, wiedział że nawet w swoich najlepszych czasach miałby problem z podporządkowaniem jej sobie. Paul nie miał żadnych szans. Jednakże musiał niechętnie przyznać, że poczuł niewielki szacunek do tej suki i jej umiejętności walki. Powinny być użyte, by zwiększyć siłę rodu jego Klanu. Kiedy osiągnęła dojrzały wiek, powinna była być oddana. Bez problemu urodziłaby już kilka szczeniaków. Szczeniaków z dobrymi, silnymi genami. Z jego własnymi genami. Wciąż mógł jeszcze dostać to, czego chciał. Mógł mieć całą nową grupę synów, Alfy, które nie będą dla niego rozczarowaniem.
Wyjrzał przez szybę, czekając aż jego ludzie wrócą z ich makabrycznego zadania. Nie, należała do jego Klanu. Nie obchodziło go, co zdecydował ten przeklęty Blackestone i jego Rada. Dawniej byłaby oddana jego Klanowi bez żadnych pytań, a jej tak zwani partnerzy zostaliby zabici. Będę przeklęty, jeśli pozwolę mojemu rodowi wygasnąć. Nie ważne co będzie musiał zrobić, jeśli będzie musiał porwać, znarkotyzować i zgwałcić ją, by była ciężarna to osiągnie zadowolenie, a palt krwi będzie wypełniony. Nawet gdyby to miała być ostatnia cholerna rzecz, jaką zrobię.
Rozdział 18 Lina i jej mężczyźni wraz z Markiem, Dougiem, Oscarem, Wallym i Callie wrócili do domu Daniela późnym popołudniem po zwiadowczej misji. Elain wciąż czuła się poddenerwowana i zirytowana. Lina przytuliła Elain kiedy usłyszała o wyzwaniu i jego wyniku. "Tak mi przykro, że nie było mnie, gdy mnie potrzebowałaś." "Nie, nic się nie stało. Nie miałam pojęcia, że to się tak ułoży. Callie roześmiała się. "To brzmi tak, jakbyś zrobiła wrażenie na tych ludziach." "No cóż, na jednym z pewnością tak." Lina wzięła kluczyki od Zacka. "Gdzie idziesz?" Zapytał ją. "My dziewczyny, włączając Mamę, musimy pogadać z Lacey." Powiedziała. Mai spojrzała na nią z kanapy. "Musimy?" "Tak." Lina złapała Elain za łokieć i nie tolerowała odmowy. "Idziemy. Dalej panie." "A co z hamburgerami?" Zapytał z jękiem Brodey. "Mieliśmy właśnie wrzucić je na grilla." "Nie martw się, zaraz wrócimy." Zapewniła go Elain. "Idziemy." Wszystkie wsiadły do samochodu Liny i pojechały do domu Lacey. Jasnowidzka otworzyła drzwi frontowe i wyszła na ganek zanim Lina zdążyła zgasić silnik. Jasper machał ogonem i zbiegł
ze schodków, by je powitać. Kiedy Elain wchodziła na ganek, zagadnęła do Lacey. "Przewidziałaś, że przyjedziemy?" Lacey uśmiechnęła się. "Lina mi napisała." Elain roześmiała się. "No to nic zagadkowego." "Jedyną zagadkową rzeczą," powiedziała Lacey, "jest to, że mój zasięg w komórce ma dzisiaj z jakiegoś powodu pięć kresek. Zazwyczaj mam tylko trzy." Spojrzała na Elain. "Domyślam się, że wszystko się udało?" Elain poczuła jak czerwienieje na twarzy. Kiedy ferwor walki minął, zaczął ogarniać ją wstyd z powodu tego, co zrobiła. Mogła się powstrzymać. Tyle że nie chciała. "Tak. Udało się." "Możemy iść z tobą wszystkie na skałę?" Zapytała ją Lina. "Oczywiście. Im więcej, tym weselej. Przynajmniej w tej grupie. Jesteś pewna, że dasz radę podejść?" "Nie planuję wydać na świat tej dwójki jeszcze przez parę miesięcy." Zażartowała i pogładziła się po brzuchu. Lacey znalazła smycz Jaspera i przypięła ją do jego obroży. Wszystkie udały się na ścieżkę. Elain nie miała ochoty opowiadać po raz kolejny przebiegu zdarzeń, więc wyręczyła ją Mai. Wraz z rozwojem historii Elain czuła coraz większy wstyd. Elain odłączyła się od grupy, a Carla objęła ją w talii.
"Zrobiłaś co musiałaś, skarbie." Wyszeptała jej do ucha. "Maureen byłaby z ciebie dumna." "Ja nie czuję się z siebie dumna." "Dostał to, na co zasłużył." "Mogłam się zatrzymać. Nie musiałam się aż tak zapędzać." Callie również dołączyła do Elain. "Posłuchaj. Ci ludzie rozumieją jedynie siłę. Kropka. Rodolfo Abernathy pomyśli dwa razy, zanim zadrze z tym Klanem, lub z twoją sforą. I gwarantuję ci, że Paul również nie będzie sprawiał problemów." Elain żałowała, że nie czuła tego samego. Niejasne, dręczące wrażenie na krawędzi jej świadomości nie chciało odejść. Jakby nie ważne co mówili inni, wojna jeszcze się nie skończyła. To był może dopiero początek. Kiedy dotarły na skałę, kobiety zebrały się wokół starej Jasnowidzki. Posłała Elain życzliwy uśmiech. "Wiem, że nie podoba ci się to co zrobiłaś, ale miej świadomość tego, czym to naprawdę jest." "Czyli co, ściśnięcie mu jaj jak winogron?" Zadrwiła Elain. Lacey uśmiechnęła się. "Ochrona swojej sfory i Klanu. Tak robi prawdziwy wilk Alfa. Staje w obronie swojej sfory i Klanu. Chroni słabszych od siebie." Elain spojrzała na swoje dłonie. W domu Daniela kilka razy chodziła do łazienki i szorowała
dłonie, aż jej ciało stało się czerwone i obtarte. Dłonie Lacey zamknęły się wokół niej i stara Jasnowidzka czekała, aż na nią spojrzy. "To nie jest koniec kłopotów naszego Klanu. Ale dziś zdobyłaś pozycję Alfy, z którym się nie zadziera. Zrobiłaś dobrze, czy ci się to podoba, czy nie. To nasz sposób działania." "Mogłam go zostawić." Lacey uśmiechnęła się. "Bądź szczera. Chciałaś go zabić." Elain poczuła jak jej twarz rumieni się jeszcze bardziej, ale po co miałaby kłamać? Kiwnęła głową. Lacey roześmiała się. "Elain, znasz swojego wewnętrznego wilka dopiero od kilku dni. To normalne. Tak się właśnie dzieje. To z czego powinnaś być dumna to fakt, że zachowałaś kontrolę. Potrafiłaś zobaczyć, że posuwasz się za daleko. Są tacy, którzy mogą się spierać, że zaszłaś nie wystarczająco daleko. W dawnych czasach, skoro nie chciałaś go za swojego partnera, całkowicie dopuszczalnym byłoby rozerwanie mu gardła." Elain poczuła lekkie mdłości. "Innymi słowy," powiedziała Lina, "oszczędziłaś sobie tego." "On by tego nie zrobił." Dodała Mai. "Gdyby to on miał przewagę, z przyjemnością zabiłby cię, gdyby jego dziadek kazał mu cię wykończyć." "Bez wahania." Powiedziała Lacey. Callie złapała Elain za rękę.
"Chodź, wiem czego ci trzeba." Zaprowadziła Elain na brzeg, gdzie klęknęły przy krawędzi wody. Callie trzymała dłonie Elain w swoich pod wodą, przy piaskowym podłożu. "Bogini powyżej," Zaczęła Callie. "Bogini na dole. Bogini w, Bogini poza. Bogini wszystkich, usłysz me wołanie. Czysta i nieskalana, bystra i pewna, pobłogosław tego wilka i nas wszystkich." Elain poczuła lekkie mrowienie w dłoniach, a potem obie pochłonęło białe światło, zaskakując ją. Callie najwyraźniej spodziewała się tego i nie puściła jej. Po chwili światło zniknęło i Elain poczuła na swoich dłoniach rozkoszną miękkość i jednocześnie drobinki piasku. "Czyste." Wyszeptała Callie, wyciągając wreszcie dłonie Elain spod wody i trzymając je wciąż w swoich. "Czyste i nieskalane. Niewinne. Silne i opiekuńcze." Uwolniła dłonie Elain, uprzednio ściskając je raz jeszcze. Elain klęczała tam, wpatrując się przez chwilę w swoje dłonie, a potem przeniosła wzrok na Callie. W jakiś sposób czuła się lepiej, lżej. Jakby zniknęła jakaś plama na jej duszy. Callie uśmiechnęła się i kiwnęła głową. "Dodatkowa korzyść ze sprawowanej pozycji." Zażartowała i przytuliła Elain. Elain zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Czuła słońce na swojej twarzy, chłodne słone powietrze pochodzące z oceanu wypełniało jej płuca razem z wonią wilgotnego piasku. "Dziękuję." Wyszeptała do ucha Callie. "Hej, dlatego tu jestem. Mają rację, zrobiłaś dobrze. A teraz idź do domu ze swoją sforą i ciesz się życiem, aż przyjdzie nam ponownie skopać bazyliszkom tyłki."
Rozdział 19 Powrót na Florydę zajął im trochę dłużej, bo zdecydowali się trochę pozwiedzać. Będąc w lepszych nastrojach, Elain, Lina, Mai i Carla stały się prawie nierozłączne. Liam nierzadko musiał wyeksmitować się z samochodu Carli i zrobić miejsce dla wszystkich kobiet. Wtedy jechał z pozostałymi mężczyznami. Cztery dni po ich powrocie na Florydę, Lina zabrała Mai na spotkanie z jej ginekologiem w Tampa. Mai siedziała nerwowo w poczekalni między swoimi mężczyznami i trzymała Micaha i Jima za dłonie. Kiedy nadeszła jej kolej, wstali jak jeden mąż i podążyli za pielęgniarką do gabinetu. Pielęgniarka zebrała najpierw podstawowe dane, a potem podała jej koszulę i pokazała jak ją założyć. Następnie zostawiła ich samych. Mężczyźni pomogli Mai założyć koszulę i ułożyć się na kozetce. Spojrzała w niebieskie oczy Micaha. Uśmiechnął się. "Już dobrze, skarbie. To tylko rutynowe badanie. Wszystko będzie dobrze." Nie wiedziała, czy sama miała paranoję, czy to wynik jej snów, ale nie mogła powstrzymać myśli, że coś jest nie tak. "Ale dlaczego nie mam żadnych porannych mdłości?" Wzruszył ramionami. "Może kojoty tak mają. Nie wiem. Zapytamy lekarkę." "Proszę, rozluźnij się." Powiedział Jim. "Zamartwianie się nie wpływa na ciebie dobrze." "Lina powiedziała, że prawie zwracała własne wnętrzności przez pierwsze parę miesięcy ciąży."
"Lina nosi też smocze bliźnięta." Przypomniał jej Jim. "Byłbym zaskoczony, gdyby nie miała wiecznej zgagi." Parę minut później weszła lekarka i posłała im uprzejmy uśmiech. Jej sięgające do ramion czarne włosy były przyprószone siwizną. "Mai Gallatin? Jestem Doktor Alberto." Mai uśmiechnęła się nerwowo. "Miło mi panią poznać. To są moi partnerzy, Micah i Jim." "Miło mi was poznać. Zanim zaczniemy, chciałabym, żebyście wiedzieli, że niektóre moje pielęgniarki są ludźmi, więc kiedy będą w tym samym pomieszczeniu, to cicho sza. Korzystam również z bardzo małego, prywatnego laboratorium prowadzonego przez mojego kuzyna. Pilnujemy, by wszystkie wyniki były anonimowe, ale czasami ich uzyskanie zajmuje kilka dni więcej, niż w większym laboratorium." Mai kiwnęła głową. "No dobra, czas na badanie." "Nie miałam żadnych porannych mdłości. Co jest ze mną nie tak?" Doktor Alberto uśmiechnęła się. "Nie rozumiem pytania. Martwisz się, że coś jest nie tak, czy tęsknisz za wymiotowaniem? Bo mam pacjentki, które z chęcią zamienią się z tobą miejscami." Mai uświadomiła sobie, że musi wyglądać na przerażoną, bo lekarka poklepała ją po ręku. "Rozluźnij się, wszystko jest w porządku. U każdego jest inaczej. Niektóre kobiety nawet nie doświadczają porannych mdłości." Doktorka zbadała ją i włączyła USG.
"Mam sny." Przyznała cicho Mai. Lekarka spojrzała nad nią znad ultrasonografu. "Jakiego rodzaju?" Mai zarumieniła się kiedy mężczyźni na nią spojrzeli. Nigdy im o tym nie powiedziała. "Zaczęłam je mieć, kiedy uświadomiłam sobie, że jestem w ciąży. Zawsze są takie same. To dziewczynka, rodzi się i coś jej jest." Doktor Alberto uśmiechnęła się życzliwie. "To normalne mieć sny o swoim dziecku." Powiedziała lekarka. "Wiele matek ma takie sny. To nic takiego." "Naprawdę?" Kiwnęła głową. "Naprawdę." Wróciła do swojej pracy. "Chcecie znać płeć dziecka?" Zapytała. Mai kiwnęła głową. "Tak." Doktor Alberto wskazała na punkt na monitorze. "Mam nadzieję, że lubicie różowy." Micah uśmiechnął się szeroko. "Mamy dziewczynkę?" Mai załkała cicho. Jeśli tak część jej snu okazała się prawdą...
Mężczyźni zrozumieli to jako dźwięk radości. Jim pocałował ją. "Piękna mała dziewczynka do rozpieszczania." Powiedział. "Miałaś pięćdziesięcioprocentową szansę na trafienie w swoich snach na odpowiednią płeć, Mai." Próbowała ją pocieszyć lekarka i kontynuowała badanie. Mai nie spodobało się lekkie zmarszczenie brwi jakie pojawiło się na twarzy lekarki parę minut później. "Co? Co jest nie tak?" Lekarka pokręciła głową. "Nie jestem pewna, czy coś jest nie tak. Jeśli chodzi o dzieci zmiennych, zawsze są jakieś nieregularności. Dziecko jednej pacjentki zmieniło się w jej brzuchu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Nie mogłam mieć w gabinecie ani jednej z moich pielęgniarek podczas badania. Przez połowę czasu patrzyłam na małą pumę, a nie na dziecko. I w końcu wysłałam matkę do domu bez strachu o to, co wyskoczy." Uśmiechnęła się. "Na szczęście jej syn zdecydował urodzić się z dwoma nogami, ale to istny diabeł wcielony." Po skończeniu USG lekarka spojrzała w kartę. "Czy chcesz, żebym zrobiła amniocentezę? Nie jest to wymagane, ale ten test pomoże ci się uspokoić. Nie martw się, to normalne, że przyszłe mamy martwią się, że coś jest nie tak, kiedy nie jest." Lekarka wyjaśniła całą procedurę, ryzyka i korzyści. Po tym jak lekarka skończyła wyjaśniać, Mai spojrzała na swoich mężczyzn. Micah ucałował jej dłoń. "Jeśli tylko chcesz." Mai kiwnęła głową.
"Dobrze. Zróbmy to. Może moje sny się skończą. Albo będę mogła je zignorować." "Zawołam pielęgniarkę. Pamiętajcie, jest człowiekiem, więc rozmawiajcie normalnie. Dobrze?" Kiwnęli głowami. Kilka minut później lekarka wróciła z pielęgniarką i przyrządami niezbędnymi do wykonania badania. Po krótkim sprawdzeniu ultrasonografem skąd wziąć próbkę, wytarły i wyjałowiły miejsce na brzuchu Mai. Następnie lekarka ostrożnie wbiła igłę i pobrała próbkę. Mai zaciskała mocno oczy i ściskała dłonie Jima i Micaha. Kiedy było już po wszystkim, lekarka zakryła ją narzutą. "Koniec. Chciałabym, żebyś poleżała tak parę minut. Przyjdę i sprawdzę co z tobą, zanim pozwolę ci wstać i się ubrać." Mai kiwnęła głową i czekała z otwarciem oczu, aż nie usłyszała jak drzwi gabinetu zamykają się i wiedziała, że są ponownie sami. Spojrzała na Jima, a potem na Micaha. "Coś jest nie tak." Wyszeptała. "Czuję to." "Kochanie," powiedział Jim, "lekarka powiedziała ci już, że to normalne, że tak czujesz. Proszę, nie martw się. Taki rodzaj stresu nie jest dla ciebie odpowiedni. Wszystko będzie dobrze, z tobą i naszym dzieckiem." Micah kiwnął głową. "On ma rację. Pozwól nam się martwić. To nasza działka." Uśmiechnął się i odsunął włosy z jej czoła. "Po prostu rozkoszuj się naszym rozpieszczaniem ciebie." Zmusiła się do uśmiechu. "Hej." Powiedział Jim. "Jutro spotkamy się z firmą architektoniczną Liny. Zaczniemy projektować i budować nasz dom."
"Tak." Powiedział Micah. "Tylko pomyśl, będziesz mogła urządzić go jak tylko chcesz." Czuła się okropnie, że miała gówniany nastrój, podczas gdy jej mężczyźni starali jej się go poprawić. "Kocham was. Nie macie nawet pojęcia jak bardzo." Ich promienne uśmiechy sprawiły, że poczuła się troszkę lepiej. Godzinę później byli w samochodzie i wracali do domu. Mai leżała na tylnym siedzeniu, jej dłonie łagodnie pieściły brzuch. *** Tydzień później, Micah i Jim pojechali z Brodeym na jednodniową wycieczkę na wschodnie wybrzeże, by odebrać nową dostawę bydła, którą zamówili u ranczera w Homestead. Mai poczuła jak serce podchodzi jej do gardła kiedy zadzwonił jej telefon, na którym wyświetlił się prywatny numer Doktor Alberto. "Mai? Tu Doktor Alberto." Trzęsły jej się dłonie. "Tak?" "Mogłabyś przyjechać dzisiaj do mojego gabinetu? Otrzymałam wyniki twoich badań i chciałam o nich porozmawiać..." Mai nie usłyszała reszty, bo wybuchła płaczem. Lina, która oglądała na sofie telewizję, podniosła się szybko i podeszła do Mai. Wzięła od niej telefon. "Halo? Kto mówi?" Mai czuła jak jej całe ciało robi się zimne, gdy patrzyła na Linę. "Doktor Alberto, witam. Tu Lina Alexandr..." Patrzyła jak twarz Liny nagle zamienia się w
nieprzeniknioną maskę. "Dobrze. Jej mężczyzn tu nie ma, ale my ją przywieziemy. Będziemy za jakąś godzinę. Dziękuję." Rozłączyła się. Mai wybuchnęła płaczem. Lina pocieszała ją, kiedy parę minut później z podwórza wróciła Elain. "Co jest?" "Pojedziesz z nami?" Zapytała ją Lina. "Gdzie?" "Lekarka chce zobaczyć się z Mai." "Tylko zawołam Mamę." Dziesięć minut później kobiety siedziały w samochodzie Elain i jechały w stronę autostrady. Carla dzwoniła do wszystkich mężczyzn i powiedziała im dokąd jadą. Kiedy dojechały do gabinetu, zostały natychmiast zaprowadzone do lekarki. Nie kazała im czekać. "Co się stało?" Zapytała Mai. "Proszę nie trzymać mnie w niepewności." Lekarka podała jej opakowanie chusteczek. "Otrzymałam twoje wyniki." Powiedziała
niskim głosem i z niepokojem na twarzy.
"Wynika z nich, że twoje dziecko ma zespół Downa." W pomieszczeniu zapanowała cisza. Mai starała się przetrawić tę informację. "Co...co to jest? Słyszałam o tym, ale co to jest? Nic jej nie będzie?" Lekarka złożyła dłonie na biurku a do zdenerwowanej Mai dopływała jedynie połowa informacji. Była mgliście świadoma Carli obejmującej ją mocno wokół ramion i podającej jej chusteczki, podczas gdy Lina i Elain zadawały lekarce pytania.
"Co próbuje mi pani powiedzieć?" Zapytała wreszcie Mai. "Próbuje mi pani powiedzieć, że powinnam pozbyć się mojego dziecka?" Doktor Alberto pokręciła głową. "Nie, absolutnie nie to chcę ci powiedzieć. To twoja własna decyzja. Jeśli chcesz uzyskać więcej informacji o tym wyborze, to ci je przekażę. Po prostu zaznajamiam cię ze wszystkimi opcjami. Zespół Downa to niestety częste upośledzenie u dzieci. W czasie mojej praktyki spotkałam się z nim wiele razy. Jednakże, mimo że widziałam czasem nieprawidłowości u zmiennych dzieci, zazwyczaj były bardzo niewielkie i dotyczyły rodziców, którzy byli słabymi zmiennymi bez możliwości zmiany. Nigdy nie spotkałam się ze zmiennym dzieckiem z zespołem Downa. Nigdy nawet o tym nie słyszałam. Wykonałam parę telefonów i nikt inny też o tym nie słyszał. My, którzy jesteśmy lekarzami i zmiennymi albo przynajmniej znamy zmiennych jesteśmy niewielką grupą. Mówimy sobie o wszystkich przypadkach, dzieląc się w zamian radami." Westchnęła. "Nikt nie potrafił poradzić mi czegoś więcej od prowadzenia ciąży, jakby to było normalne ludzkie dziecko." Mai pogładziła się ponownie po brzuchu. Dziecko kopnęło. Mai wybuchła płaczem. "Chcę mojego maleństwa." Załkała. "Nie chcę się jej pozbyć." Lekarka wstała i okrążyła biurko. Klęknęła przed Mai i uścisnęła jej dłonie. "Więc obiecuję ci, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by pomóc tobie i twojemu dziecku przejść przez to bezpiecznie. Dobrze?" "My też." Powiedziała Lina. "Nie jesteś sama." "Chłopcy mnie znienawidzą." Wyszeptała Mai. "Wcale, że nie." Powiedziała Elain. "Kochają ciebie i kochają to dziecko. Spójrz na te książki 'Mała Księżniczka Tatusia', które kupili w zeszłym tygodniu."
Mai uśmiechnęła się leciutko. "Tak myślisz?" Carla przytuliła ją mocno. "Jestem tego pewna. Będzie dobrze. Nie jesteś sama. Obiecujemy ci to." *** Elain i Carla wyszły z pomieszczenia wraz z Doktor Alberto, by zadzwonić do Micaha i Jima i podzielić się z nimi wieściami. Mai oparła się o Linę. "Chciałam tylko, by choć raz coś w moim życiu się ułożyło." Wyszeptała Mai. "Hej." Powiedziała Lina. "Spójrz na to z innej strony. Będziesz kochała swoje dziecko, nie ważne co, prawda?" "Oczywiście!" "Czy naprawdę uważasz, że ci Abernathy pozwoliliby jej żyć dłużej niż parę minut po urodzeniu?" Mai poczuła jak w jej gardle narasta opiekuńczy warkot. Przerwała go. "Nie." Przyznała. "Już chcieli, bym dokonała aborcji." "No to w takim razie okej. Tak musiało być." "Widzisz moje dziecko?" Zapytała z nadzieją. "W którejś ze swoich wizji?" Lina uśmiechnęła się smutno. "Wszystko, co widziałam to to, że rodzi się i wydaje zdrowy krzyk. A Micah i Jim stoją obok ciebie, gdy przychodzi na świat."
"Naprawdę?" "Naprawdę." Mai zamknęła oczy i rozluźniła się w uścisku Liny. "Dziękuję." "Przepraszam, że nie mogę powiedzieć ci więcej. Chciałabym widzieć więcej. W razie czego od razu dam ci znać." Mai wzięła głęboki wdech. "Tyle mi wystarczy. To, że są tam ze mną." W jej snach, Jima i Micaha nigdy tam nie było, nawet po tym jak ją oznaczyli. Ale ufała wizjom Liny o wiele bardziej, niż własnym snom. Micah zadzwonił do niej jak tylko wszystkie znalazły się z powrotem w samochodzie. "Skarbie, wszystko dobrze?" Wybuchneła płaczem. "Przepraszam!" "Dlaczego przepraszasz? Kochamy cię całym sercem." Mai próbowała coś powiedzieć, ale była przytłoczona emocjami. Carla wzięła od niej telefon. "Micah? Tu Carla. Tak, jest bardzo smutna. Zobaczymy się jak wrócicie. Jedźcie bezpiecznie i nie pędźcie." Resztę drogi przejechały w ciszy. Brodey'ego, Micaha i Jima jeszcze nie było, ale Ain, Cail i Liam uścisnęli Mai pocieszająco. Liam i Carla zabrali Mai do salonu, podczas gdy Cail pomógł
Elain zrobił obiad. Pozostali nie pozwolili wrócić Mai do jej pokoju. Chcieli, by była z nimi, by mogli ofiarować jej pocieszenie. "Jesteśmy tu dla ciebie." Powiedział jej Ain. "Wszyscy." "Jak ja dam radę zająć się dzieckiem ze specjalnymi potrzebami?" Wyszeptała. Spojrzała na Carlę. "Nic o tym nie wiem." Carla uścisnęła jej dłoń. "Skarbie, ja nie miałam bladego pojęcia jak opiekować się dzieckiem, kiedy urodziła się Elain. Wszystkiego uczysz się w trakcie. Ale Ain ma rację. Jesteśmy tu wszyscy dla ciebie. Jestem pewna, że są tony informacji, które możemy znaleźć, by być przygotowanym kiedy się urodzi." Lina roześmiała się. "Pomyśl tylko, możemy sobie leżeć do góry brzuchem. Mamy cały pokój cioć i wujków." Mai uśmiechnęła się. "Jak mogłam mieć takie szczęście i spotkać was wszystkich?" Lina uśmiechnęła się szeroko. "Fortuna to czasem zdradziecka suka, ale zazwyczaj wie co dla nas najlepsze." *** Lina zamierzała jeszcze coś dodać, ale zadzwoniła jej komórka. Spojrzała na wyświetlacz, zmarszczyła brwi i odebrała. "Cześć, Lacey." "Muszę z tobą porozmawiać, kochanie. Sam na sam."
"Chwileczkę." Poszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. "Co jest?" "Muszę ci coś powiedzieć, ale nie możesz jeszcze nikomu tego przekazać." Po kręgosłupie Liny przebiegły dziwne, pełzające ciarki. "Chodzi o dziecko Mai." Lina zbladła i obniżyła głos, mimo że wiedziała, że pozostali zmienni nie mogli jej usłyszeć z drugiego końca domu. "Właśnie wróciliśmy od lekarza! Ma–" "Zespół Downa, tak. Zamierza zatrzymać dziecko?" "Tak, mówi, że tak." Lacey westchnęła z ulgą. "Och, to dobrze." "Um, dlaczego?" "Mogłabyś nie chcieć, żebym ci powiedziała." "Wiesz, że powiedzenie czegoś takiego nie zniechęci mnie od zapytania." "Widziałam coś. Nie wiem co to dokładnie oznacza, ale ta dziewczynka jest niezwykle ważna. Chrońcie ją za wszelką cenę." "I nie mogę o tym nikomu powiedzieć?" "Nie. Wszystko w końcu się przejaśni. Może będziesz miała własne wizje na ten temat." Nie mogąc się powstrzymać, Lina złapała się na gładzeniu własnego brzucha, gdzie jej
bliźniaki najwyraźniej urządzały sobie walkę bokserską. "Dlaczego nie możesz mi powiedzieć?" "Bo wszystkie kawałki jeszcze się nie złożyły." *** Lacey rozejrzała się po swoim salonie, gdzie Baba Jaga w swojej strażniczej formie siedziała na jej kanapie i piła kawę. Jasper siedział przed nią machając ogonem i mając nadzieję na więcej smakołyków, którymi go wcześniej karmiła. Lina brzmiała na sfrustrowaną. Lacey nie mogła jej winić. "Jakie kawałki?" Zapytała. "Nie wiem." Odparła Lacey. "Ale proszę, zaufaj mi." Lina westchnęła po drugiej stronie. "W porządku." "Muszę już iść. Dziękuję. Opiekuj się wszystkimi i pozdrów ich ode mnie." Rozłączyła się i spojrzała na Babę Jagę. "Wystarczająco dobrze?" Strażniczka kiwnęła głową. "Tak." "Dlaczego nie powiedziałaś tego Linie sama?" "Bo wiem, że jest teraz na mnie trochę zdenerwowana. Unikałam jej, bo musiała stanąć na własnych nogach i nauczyć się ufać własnym instynktom. Dość powiedzieć, że lepiej, że tych informacji dowiedziała się od ciebie, niż ode mnie. Jeśli teraz by ze mną porozmawiała, to nie skupiłaby się na tym, co ważne." Dokończyła swoją kawę i poklepała jeszcze Jaspera, nim wstała.
"Czuję się, jakbym ją okłamała." Powiedziała Lacey. "Nie skłamałaś. Miałaś wizję i przekazałaś co mogłaś." Lacey uniosła brew. "Pokazałaś mi tę wizję tego co stanie się w przyszłości." Baba Jaga wzruszyła ramionami. "Nie ważne od kogo pochodzi wizja, prawda?" "Nie, chyba nie." "Niezależnie od wszystkiego nie mogą znieść ochrony. Rodolfo Abernathy w przyszłości będzie gotowy zabijać, by położyć łapska na tej dziewczynce. Musi być chroniona, aż będzie mogła wypełnić swoje przeznaczenie." Postawiła filiżankę na blacie. Lacey położyła swoją dłoń na jej, by ją zatrzymać. "Czy umrze?" "Któregoś dnia. Masz na myśli teraz? Nie." Wskazała palcem na Lacey. "Mówię ci to, bo jesteśmy dobrymi przyjaciółkami. Nie możesz nikomu tego powiedzieć. Ta mała dziewczynka będzie miała długie i szczęśliwe życie tak długo, jak ci wokół niej będą zważać na moje ostrzeżenie." Uśmiechnęła się. "Twoje ostrzeżenie, powinnam rzecz. Pamiętaj, Lina nie może wiedzieć, że to ja jestem tego źródłem. Wiesz jakie czasem żywi do mnie uczucia. Nie muszę być u niej teraz na czarnej liście. Będzie zajęta swoimi dziećmi. Ja byłabym tylko niechcianym zakłóceniem spokoju." "Daniel ze mną rozmawiał. Pytał mnie o koszmary, które ma Callie. Zapewne nie masz na ten temat żadnych informacji, co?" Baba Jaga zmarszczyła brwi.
"Rozmawiał ze mną o tym kilka miesięcy temu. Wciąż je ma?" "Mówi, że nie pamięta o nich kiedy się budzi." "Przysięgam, nie wiem dlaczego." Milczała przez chwilę. "Pójdę do Daniela i mojej siostry. Zgoda?" Lacey kiwnęła głową. Po czym Baba Jaga zniknęła. Lacey opadła na sofę. Jasper położył głowę na jej kolanach. Z roztargnieniem pogładziła go i rozważała ostrzeżenia nieśmiertelnej.
Rozdział 20 By odciągnąć Mai od tych wieści, Lina, Elain i Carla zdecydowały zorganizować jej spóźnione przyjęcie ślubne.32 No dobra, partnerskie przyjęcie. Żadna z kobiet nie miała serca by odmówić mężczyznom świętowania, więc włączyły ich do zabawy. Spędziwszy całe popołudnie na zabawach i zajadaniu przekąsek i ciast, Elain wreszcie udało się wymknąć na chwilę. Usiadła na przewalonym pniu na skraju lasu i spojrzała na dom. Na tarasie słyszała radosne dźwięki jej świętującej rodziny, zarówno tej prawdziwej, jak i adoptowanej. Nie podniosła wzroku kiedy Ain oddzielił się od grupy i w ciszy przeszedł przez podwórze, by do niej dołączyć. Wziął jej dłoń w swoją. "Grosik za twoje myśli." Powiedział wreszcie. Wzięła głęboki wdech i westchnęła głęboko. "Nie wiem o czym mam teraz myśleć. Ostatnie kilka tygodni było zwariowane. Wciąż próbuję to wszystko uporządkować." Spojrzała na niego. "I czuję się źle z powodu Mai i jej chłopców." "Dlaczego?" Uniosła brew i prychnęła. Wzruszył ramionami. "Czy wyglądają jakby im było przykro?" 32 Ciekawe wyrażenie baby/bridal shower przez trzydzieści sekund zastanawiałam się co tu do cholery robi prysznic, ale mój wspaniały słownik w mig wytłumaczył mi o co chodzi bridal/baby shower przyjęcie z okazji ślubu/narodzin dziecka, na które każdy gość przynosi prezent
Patrzyła jak trzy papużki rozmawiały z Zackiem i Kaelem. Wszyscy uśmiechali się i zdawali się być szczęśliwi." Ain puścił jej dłoń i objął jej ramiona. "Pozwól, że zdradzę ci mały sekret. Mimo, że mamy wiele wspólnego z dzikimi wilkami, jest coś, czego nie dzielimy. Jeśli dziecko urodzi się z upośledzeniem, zbieramy się wokół jego rodziny by kochać i chronić dziecko. Nie wyrzucamy go z legowiska, by umarło." Prychnęła pod nosem. "Założę się, że Abernathy tak robią." "Po części się nie mylisz. Ale jeśli jeszcze się nie domyśliłaś, to żadne inne Klany nie robią takich rzeczy, jak Rodolfo Abernathy. I to z cholernie ważnego powodu." Złożyła głowę na jego ramieniu i obserwowała świętowanie. "Co jeszcze cię martwi?" Zapytał cicho. Po co zaprzeczać? "Chcę dziecka." Wyszeptała. "Nie myślałam, że będę chciała. A przynajmniej, że nie tak szybko. Ale chcę. Naprawdę chcę." Pocałował czubek jej głowy. "Nie teraz." Musiał wyczuć jak napina się, by go odepchnąć, bo przycisnął ją do siebie. "Nie uważam tego za rozkaz. Złożyłem ci obietnicę, że będziesz przez pół roku robiła wszystko po naszemu, a ja nie uczynię cię przez ten czas ciężarną. Pamiętasz?"
"Och. Tak." Obiecał jej to po tym, jak uwolniła go ze schroniska dla zwierząt w Virginii. Westchnęła. "Czy mogę cię prosić, być cofnął tę obietnicę?" Zachichotał i wciągnął ją na swoje kolana. Z dłonią na jej podbródku, delikatnie przechylił jej głowę, by mogła spojrzeć mu w oczy. "Ja dotrzymuję swoich obietnic, skarbie. Obiecałem, że będę milszym, łagodniejszym Pierwszym Alfą. I tak, chcę dzieci. Mimo że część mnie z radością zabrałaby cię do lasu i wzięła tu i teraz, to myślę, że musimy poczekać. Kilka miesięcy więcej to wcale nie tak długo. Będziesz ciocią szczeniaczka Mai i Liny...jakkolwiek tam się nazywa dzieci smoków." Roześmiała się. "Moja dziewczynka." Powiedział i pocałował ją. Objęła go za szyję i wolno się tym rozkoszowała. Kiedy odsunął usta od jej warg, powiedział, "Wierz mi, kiedy wszyscy usiądziemy i porozmawiamy o tym i będziemy wiedzieli, że wszyscy czworo jesteśmy po tej samej stronie, wtedy w porządku. Będę pieprzył cię, aż staniesz się ciężarna." Przesunął jedną dłoń wzdłuż jej ciała i położył ją na jej brzuchu. "Każdego ranka będę całował twoje piękne ciało i dziękował ci, że jesteś naszą partnerką." Splotła ich palce razem. "No nie wiem. Słyszałam, że kobiety podczas porodu przeklinają swoich mężczyzn. Pamiętasz, co zrobiłam Paulowi Abernathy." Trącił nosem jej szyję. "Upewnię się, że będę miał gotowe trzy gotowe zestawy metalowych pasów cnoty, by nas ochronić." Roześmiała się na myśl o tym. Wtuliła się w jego ramiona i patrzyła jak Liam i jej mama rozmawiają na odległym końcu tarasu. Nie umknęły jej częste uśmiechy jej mamy kiedy Liam coś powiedział i jak patrzył na nią przez ostatnie parę dni. Pomimo tego co powiedziała Lina, nie chciała robić sobie nadziei, ale jakaś wciąż tkwiąca w niej cząstka małej dziewczynki modliła się desperacko.
Ain szepnął jej do ucha. "Nadzieja to dobra rzecz, kochanie. Może znajdą razem szczęście. Proszę, nie bądź rozczarowana, jeśli się tak nie stanie." Westchnęła smutno. "Nie powinien oznaczyć jej jako swoją partnerkę, jeśli będą razem?" "Nie koniecznie. Gdy umiera partnerka wilka jest inaczej. Parujemy się na całe życie. Czasami ocalały wilk może znaleźć znowu swoją miłość, nawet jeśli w sercu wierny jest sile swojej intymnej więzi. Słyszano o takich przypadkach." "Czy to możliwe?" "Tak." "Dobrze." Uspokoiła się na te słowa. Przynajmniej na razie. *** Elain próbowała wygonić wszystkich do łóżek, żeby mogła posprzątać, ale nikt jej nie słuchał. Wszyscy zakasali rękawy i kiedy wreszcie w zlewie zostało tylko parę naczyń, udało jej się przekonać wszystkich, oprócz jej mamy, by udali się do swoich pokoi. Carla złapała ścierkę i zaczęła wycierać naczynia. "Wszystko w porządku, skarbie?" Elain przytaknęła. "Tak, jestem tylko zmęczona. Wiele się wydarzyło."
"I wciąż mamy ślub do zorganizowania." Elain jęknęła. "Jasna cholera." "Chyba nie zapomniałaś?" "Nie, po prostu wymazałam to z pamięci." Podała swojej mamie umytą szklankę. "Po prostu wypadło mi to z głowy. Tyle się działo." "Zapomniałaś." Carla uśmiechnęła się. "Nie szkodzi. Jestem zaskoczona, że wciąż jesteś przy zdrowych zmysłach." "A kto powiedział, że jestem? Parszywy kłamca." Carla roześmiała się. "Ironia w pełni nienaruszona. To dobry znak." "W tej chwili to jedyna nienaruszona rzecz." Skończyła myć ostatnią szklankę i podała ją swojej mamie. "I wciąż nie mogę przestać myśleć o dziecku Mai." "Dlaczego?" Elain spojrzała na nią. "Dlaczego? Mówisz poważnie." "Nie rozmyślam nad tym. Wszyscy jesteśmy zaniepokojeni, skarbie. Martwienie się na nic się nie przyda, skoro dziecka nie ma jeszcze na świecie. Cieszą się swoim wspólnym czasem, nim staną się rodzicami i będą musieli skupić się na dziecku." Elain nie miała na to odpowiedzi. To nie były wszystkie jej zmartwienia. Pomimo tego, co powiedziała wcześniej Ainowi, w jej głowie wciąż rozbrzmiewało nieznośne 'co jeśli'.
Co jeśli któreś z ich dzieci będzie chore? Carla przyglądała się jej. "Nie możesz martwić się czymś, co się jeszcze nie stało. To, że dziecko Mai jest chore, nie znaczy, że twoje będzie." To zaskoczyło Elain. "Jesteś pewna, że nie jesteś po części zmiennokształtną? Dosłownie czytałaś mi w myślach." "Skarbie, nie ma matki, przyszłej matki, lub niedoszłej matki, która choćby raz o czymś takim nie pomyślała. Każda, która temu zaprzecza, kłamie. To część bycia człowiekiem. Mówię tylko, byś nie pozwoliła, by to cię pochłonęło. Szczególnie, że to nie twoje brzemię. Kochaj ich, kochaj ich dziecko, wspieraj ich kiedy tylko będą tego potrzebowali i pozwól życiu się toczyć. Radzisz sobie z wystarczającą ilością spraw. Ciesz się swoimi mężczyznami i swoim życiem." "Dzięki, Mamo." Udała się do sypialni. Ain już spał, wyczerpany
trudnym nocnym
porodem cielaka. Brodey i Cail spojrzeli na nią wyczekująco z identycznymi uśmiechami na twarzach. Uśmiechnęła się. "Dajcie mi sekundkę i zaraz wracam." Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Rozebrała się, skorzystała z toalety i odświeżyła się. Kiedy otworzyła szafkę z lekami, zauważyła paczkę z pigułkami antykoncepcyjnymi. Jeszcze nie wzięła dzisiejszej dawki. Zaczęła wyjmować tabletkę z listka i zawahała się. Wróciły do niej wizje, lub cokolwiek to było, z nią będącą w ciąży. Pomimo szaleństwa ostatnich miesięcy, jedną rzecz wiedziała na pewno – resztę życia
spędzi ze swoimi mężczyznami. Z wielką przyjemnością. Przytrzymała opakowanie nad koszem na śmieci i zamknęła oczy. Żadnych złych wrażeń, żadnych powtórnych rozmyśleń. Wróciło do niej napomnienie Lacey, by podążała za swoimi instynktami. Elain rozluźniła dłoń i pozwoliła opakowaniu wpaść do kosza na śmieci. Część jej duszy poczuła się lżejsza. Otworzyła oczy, wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się do siebie w lustrze. Zaufaj swoim instynktom. Wróciła do sypialni i ochoczo wdrapała się na łóżko między Caila, a Brodey'ego. Zachowując ciszę, by nie obudzić Aina, wdrapała się między nogi Brodey'ego i uśmiechnęła się do niego, nim pochłonęła jego sztywnego fiuta. Jęknął cicho, jego palce wsunęły się w jej włosy, prowadząc ją po jego sztywnym, nabrzmiałym członku. Cail klęknął między jej nogami i przebiegł palcami między wargami jej cipki. Jęknęła cicho wokół fiuta Brodey'ego i wierzgnęła biodrami, zachęcając Caila. Wsunął w nią jeden, a potem dwa palce, wywołując w niej kolejny jęk. Drugą dłonią odnalazł jej łechtaczkę i rolował ją między kciukiem, a palcem wskazującym. Tak dobrze znali jej ciało. Czasami miała wrażenie, że aż za dobrze. Cail szybko doprowadził ją do spełnienia, zmuszając ją do stłumienia głośnego krzyku wzięciem głęboko do gardła fiuta Brodey'ego. "Nasza grzeczna dziewczynka." Powiedział łagodnie Cail. Ustawił główkę swojego fiuta przy jej cipce i zanim zdążyła złapać oddech po swoim pierwszym orgazmie, już ją posuwał, mocno i szybko, doprowadzając jej ciało do kolejnego orgazmu.
Zaczęła mocniej ssać kutasa Brodey'ego, chcąc go posmakować, chcąc poczuć jak jego jądra zaciskają się w jej dłoni kiedy dojdzie głęboko w jej ustach. Jej umysł odpłynął, tak jak to już zdarzyło się wcześniej. Tym razem ona i Brodey gonili się w lesie zmienieni, on gonił ją. Kiedy ją złapał, jego ciało przycisnęło ją do ziemi i zanim zdążyła uciec, czy zmienić się z powrotem do ludzkiej formy, jego wilcze ja już w nią wchodziło. Uderzył w nią kolejny orgazm, przyciągając ją z powrotem do teraźniejszości i wygięła plecy. "Tak!" Syknął Brodey. Zacisnął uścisk na jej głowie i doszedł, wsuwając swojego fiuta głęboko w jej usta. Ssała go łakomie, pragnąc każdej kropli. Cail szybko do niego dołączył, jego palce wbiły się w jej biodra kiedy trzymał swojego fiuta nieruchomo w jej ciele. Dyszała zaspokojona kiedy jej ciało dochodziło do siebie. Kiedy Cail padł na łóżko tuż za nią, spojrzała na Aina, który wciąż głęboko spał. Kiedy ułożyła się wygodnie między nimi dwoma, musiała zwalczyć swój chichot, żeby go nie obudzić. "Dobrze?" Wyszeptał jej do ucha Cail. "Fantastycznie." Odparła kiedy przytulił ją mocno do siebie. Brodey uśmiechał się sennie. "Dziecinko, jesteś taaaaka niesamowita, nie masz nawet pojęcia." Zamknęła oczy i usnęła z palcami splecionymi z palcami Brodey'ego.
Rozdział 21 Carla, Elain i Liam wciąż mieli jeden przygnębiający obowiązek do spełnienia. Pojechali autostradą I-75 na północ do Tampa. Elain siedziała z tyłu, Liam kierował, a Carla siedziała obok niego. Ich dwoje zdawało się być ze sobą w świetnych stosunkach, za co Elain po cichu dziękowała Bogu. Nie robię sobie nadziei. Nie robię sobie nadziei. Elain nie była na cmentarzu od piętnastu lat, kiedy to poprosiła swoją mamę, by ją tam zabrała. Nie miała własnych wspomnień o Maureen Alexander, przez co była bardzo smutna. Oczywiste było, że zarówno Liam, jak i jej mama kochali ją, jednakże każde w inny sposób. Elain zagubiona w swoich myślach nie przykładała większej uwagi do rozmowy na przednim siedzeniu. Kiedy zatrzymali się na cmentarnym parkingu, wszyscy troje przez chwilę siedzieli w ciszy. Tak było dopóki Elain nie uniosła wzroku i uświadomiła sobie, że na nią czekali. "Och, przepraszam." Carla uśmiechnęła się do niej ciepło. "Nic się nie stało, skarbie." Elain posłała jej uśmiech, który jak miała nadzieję nie wyglądał na mało entuzjastyczny. W ciszy wysiedli z samochodu. Carla prowadziła ich krętymi ścieżkami w stronę, jak się zdawało, najstarszej części cmentarza. Kiedy stanęli przy nagrobku, Elain żałowała, że nie pomyślała o przyniesieniu kwiatów. Liam przyklęknął przed kamienną płytą na kolana i położył dłoń na wyrytych na niej słowach. Zamknąwszy oczy, zaczął cicho płakać. Carla objęła Elain i przytuliła ją. Elain nie wiedziała, co mogłaby im powiedzieć. Ledwie wiedziała co ma myśleć. Tyle rzeczy się wydarzyło, tyle emocji, tyle spraw do przetrawienia.
To zajmie wiele czasu. Niestety, podejrzewała, że jeszcze nie usłyszeli ostatniego słowa Abernathych. A jeszcze trzeba było zająć się bazyliszkami. I wkrótce będzie ciocią, bliźniaków Liny i maleństwa Mai. To przynajmniej napełniało ją radością, nawet jeśli była ona melancholijna. Poprzedniego wieczora czytając o zespole Downa i wiedziała, że jest możliwość, że córeczka Mai może urodzić się prawie całkowicie normalna, z minimalnymi medycznymi problemami. Nie chciała rozważać najgorszych potencjalnych scenariuszy. Po kilku minutach usiadł na piętach, wziął głęboki wdech i przetarł twarz dłońmi. "Dziękuję, że mnie tu wzięłyście. Wiedziałem, w której sekundzie umarła. Czułem to w mojej duszy. Wiedziałem, że chciała, bym szedł dalej, tak jak ja chciałbym tego od niej na jej miejscu. Ślubowałem sobie, że nie zrobię tego, dopóki naprawdę się z nią nie pożegnam. I nie zrobiłem. Nie chciałem." Carla podeszła i położyła dłoń na jego ramieniu. "Była wspaniałą kobietą. Jestem zaszczycona, że ją spotkałam." Kiwnął głową. "Żałuję, że mieliśmy tak mało czasu." Roześmiał się szorstko. "Mimo że byliśmy starzy, mieliśmy tylko trzy wspólne lata." Spojrzał na nią. "To już coś, nie? Bogini ma niezłe poczucie humoru, ale nie potrafię powiedzieć, że widzę w tym coś dobrego." Ścisnął jej dłoń. "Dziękuję, Carla. Byłaś dobra dla niej i dla Elain. Nie potrafię ci się odwdzięczyć." Wstał i przytulił ją. Elain obserwowała ich.
Nie rób sobie nadziei. Nie rób sobie nadziei. Po chwili Liam wyciągnął rękę do Elain, witając ją w ich uścisku. Podeszła do nich, jej oczy wypełniły się łzami, kiedy poczuła wokół siebie ich kochające ramiona. Pocałował ją w czubek głowy. "Twoja mama byłaby z ciebie taka dumna." Powiedział. "Nie mam wątpliwości, że będziesz trzymać tych mężczyzn w ryzach. Masz niezły charakterek, zupełnie jak ona. To była jedna z rzeczy, które w niej kochałem. Odwaga." Elain prawie nie mogła zmusić się do odezwania. "Proszę." Wyszeptała. "Powiedz, że nie wyjeżdżasz." Przytulił ją jeszcze mocniej. Głos mu się załamał. "Nigdy więcej. Dopóki nie każesz mi odejść. Nigdy więcej cię nie opuszczę, przyrzekam. Ain zaproponował, bym mieszkał z wami tak długo, jak chcę." Z łzami spływającymi po twarzy spojrzała na swoją mamę. Carla kiwnęła głową. "Ja również zostanę. Jeśli tylko chcesz. Jak długo tylko będziesz chciała." Elain kiwnęła z ożywieniem głową. *** W drodze powrotnej do Arcadii zatrzymali się na obiad. Czując się o wiele lżej na sercu, teraz gdy obawa, że jej rodzice wyjadą zniknęła, Elain mogła w pełni cieszyć się ich towarzystwem, tak samo jak autentyczną więzią tworzącą się między Carlą i Liamem, głębszą nawet niż przyjaźń, która rozkwitła przez ostatnie kilka tygodni. "Muszę wrócić do Spokane i zająć się paroma sprawami." Powiedziała Carla. "Muszę
spakować swoje rzeczy i zdecydować co zrobić z domem. Nie chcę go sprzedawać, ale mogłabym go wynająć." "Z radością ci pomogę, jeśli chcesz." Zaoferował Liam. Carla uśmiechnęła się. "Dziękuję. Doceniam to." "I jeśli chcesz, to możesz zamieszkać w moim domu w Venice." Powiedziała Elain. "Um, oboje, jeśli chcecie. Nie to, że nie chcę was w Arcadii." Dodała szybko. "Po prostu jeśli chcecie, no wiecie, prywatności...czy coś." Carla szturchnęła Lima. "To chyba aluzja." Roześmiał się. "Muszę się zgodzić." Ścisnął dłoń Elain. "Co będzie, to będzie, kochanie. Mimo wszystko, to może poczekać do twojego ślubu." Elain skrzywiła się. "Ucieczka wygląda teraz naprawdę kusząco." Carla wybuchnęła śmiechem. "Wow. Panna młoda chce uciec? To mówi samo przez się, prawda? Życie naprawdę jest szalone." Mina Liama stała się poważna. "I może być jeszcze bardziej szalone. Nie chcę was martwić, ale szczerze? Lepiej, jeśli będziemy pod tym samym dachem. Przynajmniej na razie." "W grupie siła?" Zapytała Elain.
Przytaknął. "Te gnojki zabiły moją bratową. I jedną z partnerek kuzynów Lyallów. Wszystko, by mnie znaleźć. Wątpię, by korzystna dla nas decyzja Rada Klanu oraz wygrany sparing powstrzymał tych drani. Duma Rodolfa Abernathy'ego została nadszarpnięta. Ten człowiek zabił swojego własnego syna i wnuka, tylko dlatego, że go rozczarowali." Napił się kawy. "Byłbym zaskoczony, gdyby przed końcem dnia nie zabił również Paula za przegraną z tobą." Elain poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła. Okej, ten koleś jest szalony, ale zabić? "Naprawdę tak myślisz?" Liam wzruszył ramionami. "Ciężko powiedzieć. Powiedzmy, że to by mnie nie zaskoczyło." Carla pokręciła głową, jej mina stała się ponura. "Elain, przepraszam, że zawracałam ci głowę, tym, że chciałaś w dzieciństwie lekcje karate. Teraz cieszę się, że je wzięłaś." Elain zdołała się uśmiechnąć. "Ja też, Mamo." Będąc z powrotem w drodze do Arcadii Elain przyszło na myśl inne pytanie. "Tato, myślisz, że dziecko Mai jest bezpieczne?" Wciąż czuła się dziwnie nazywając go tak, ale jednocześnie odczuwała radość. Patrzyła jak rzuca jej we wstecznym lusterku spojrzenie.
"Może nie. Część mnie mówi mi, żeby szepnąć Abernathy'emu słówko, że ma zespół Downa, więc zostawiłby ją. Część mnie uważa, że jeśli dowie się, że dziecko z jego rodu jest niedoskonałe, może oszaleć na tyle, by próbować je zabić. Szczerze wątpię, by powstrzymało go cokolwiek, co powie nasza Rada Klanu." Elain ogarnęła fala opiekuńczej furii. "A gdybym ja miała dzieci, to co wtedy? Przyszedłby po nie?" "I znowu, ciężko powiedzieć. To są pytania do Lacey i Liny. A może sama to zobaczysz, kiedy zaczniesz mieć wizje." "Ale czy uważasz, że będzie próbował zabić albo porwać któreś z moich dzieci?" "Nie wiem, ale można się tego po nim spodziewać. Jest bydlakiem najgorszego kalibru." Elain oparła się o siedzenie milcząc przez resztę drogi. Kiedy przyjechali, Ain, Brodey i Cail wyszli na ganek, by ich powitać. Przytuliła ich wszystkich. Ain uniósł jej podbródek. "Co jest, dziecinko?" "Chcę pozbyć się tych skurwieli. Walczyć z nimi. Skończyć to, żeby przestali mieszać się do naszej rodziny." "O kim mówisz?" Zapytał Ain. "O Abernathych." Powiedziała. Mężczyźni wymienili zaniepokojone spojrzenia. "A skąd się to wzięło? Co się stało?" Zapytał Ain. Wiedziała, że był zmartwiony, bo nie wspomniał wcale o przeklinaniu.
"Słyszeliście cokolwiek o Paulu Abernathy od tamtego dnia?" Widząc minę Aina, wiedziała, że tak. "Powiedz mi." Spojrzał na swoich braci i odpowiedział jej. "To właśnie jest problem. Nikt inny nic o nim nie słyszał. Żaden z lekarzy, z których usług mogli skorzystać, nikt. Jakby zniknął z powierzchni ziemi." "Albo jakby jego dziadek zabił go i zakopał w lasach Maine?" Ain przytaknął wreszcie ponuro. "I Abernathy pewnie nie podda się tak łatwo, prawda?" "Zapewne nie. Ale nie zamierzamy z nim walczyć. Było wiele wojen Klanów, które zapamiętamy do końca życia. Bronienie się to jedno. Prowokowanie agresji to drugie." "Dobra, w porządku. A co jeśli znowu po nas przyjdą?" "Jeśli znowu po nas przyjdą," powiedział, "to tak, zakończymy to." Przytulił ją do mocno do siebie. "Ale do tej chwili po prostu cieszmy się życiem jakie mamy. Dobrze?" Próbowała rozluźnić się w jego uścisku. "Dobrze." Brodey i Cail również ją otoczyli, dodając swoje dłonie do ciepła Aina. Elain zamknęła oczy i wdychała ich zapach. Z powodu Abernathych straciła matkę i była zmuszona do walki o swoich mężczyzn. Straciła dzieciństwo, w którym mogła mieć ojca, coś czego nigdy nie odzyska. Nie wspominając o tym, że dziecko Mai może być w niebezpieczeństwie. Albo jej własne przyszłe dzieci.
Jeśli spróbuje ponownie, to jest już martwy, obiecała sobie. *** Mając w pamięci wszystkie zdarzenia ostatnich kilku tygodni odkąd przyjechała jej mama, Elain z wdzięcznością zrzuciła większość ślubnych obowiązków na swoją mamę i Mai, nawet jeśli w pewnych kwestiach nie było brane pod uwagę jej zdanie. Co zaskakujące, było jej z tym dobrze. W noc przed ślubem leżała wtulona w ramiona Aina i czekała, aż Brodey i Cail przyjdą do łóżka. "Ilu twoich braci przyjdzie jutro na ślub?" Zapytała go. Roześmiał się. "Dwóch. Wychodzisz za nich." Uderzyła go delikatnie. "Mam na myśli twoich pozostałych braci. Powiedziałeś mi, że wciąż żyje twoich dziesięciu braci." Nie potrafiła wyobrazić sobie tak wielkiej rodziny. "I dlaczego nie zaangażowałeś ich w to całe zamieszanie z Abernathymi i bazyliszkami?" Wzruszył ramionami. "Mają swoje własne sfory i rodziny, którymi muszą się opiekować. Nie chciałem ich w to wciągać. No nasz problem, nie ich." Usiadła i spojrzała na niego z niedowierzaniem. "Czy chcesz powiedzieć mi, że żaden z twoich pozostałych braci się jutro nie pojawi?" "To nic takiego. Trzech z naszych braci jest od nas młodszych, ale reszta jest starsza. Niektórzy nawet o wiele bardziej. Większość z nich nawet nie mieszka w Stanach. Nie jesteśmy z nimi jakoś szczególnie blisko. Co wcale nie znaczy, że się nie kochamy albo że oni nie kochają nas,
ale mamy własne życia." "Ale...ale to wasi braci! Nic ich nie obchodzi, że się żenicie?" "Zadzwoniłem do nich wszystkich i życzyli nam wszystkiego najlepszego, ale to nic takiego, naprawdę. Pewnie wszyscy wyślą nam kartki. Będziemy mieli jutro wystarczająco ludzi, którzy pomogą nam świętować ten dzień." Brodey i Cail wybrali ten moment, by wejść do sypialni. Zeskoczyła z łóżka. "Wiesz, że żaden z twoich braci jutro się nie pojawi?" Brodey zmarszczył brwi. "Dobrze się czujesz, dziecinko?" Cail walnął go w ramię. "Ona ma chyba na myśli naszych pozostałych braci." "Dokładnie. Dlaczego to tylko ja się tym przejmuję?" Ain zachichotał. "Dokładnie. Tylko ty się tym przejmujesz." Wziął jej dłonie w swoje i pocałował je. "Naprawdę, nie mamy nic przeciwko temu. Kochamy naszych braci. Nie zrozum nas źle, gdyby potrzebowali naszej pomocy, pojawilibyśmy się tam w mgnieniu oka. A gdybyśmy my poprosili o pomoc, to wiemy, że byliby tu dla nas." "No, może nie Brighton." Wymamrotał Brodey. Cail roześmiał się. "Taa, to idiota."
"To wcale nie było miłe!" Zaprotestowała Elain. "No cóż." Powiedział Ain. "Niestety to prawda. Urodził się zaraz przed nami." "Ten chłopak ma nie po kolei w głowie." Powiedział Brodey. "Nie powinniście mówić tak o własnym bracie." Gderała dalej. "Dziecinko, Brodey ma rację." Powiedział Ain. "Nie jest złym człowiekiem, on po prostu jest..." "Zwyczajny." Podpowiedział uprzejmie Cail. "To jest podłe!" Powiedziała Elain. "Nie, tak jest." Odparł Brodey. "Któregoś dnia chyba spadł z konia o jeden raz za dużo." Cail roześmiał się pod nosem. "Nigdy nie umiał dobrze jeździć." "Dobra." Powiedział Ain, najwyraźniej wyczuwając rosnące niezadowolenie Elain. "Starczy już. Dziecinko, przepraszam, ale jest naszym bratem i wiemy jaki jest. Nigdy go nie poznałaś." "I o to chodzi. Macie ogromną rodzinę, której nigdy nie poznałam. Kiedy ich spotkam? I dlaczego nie macie żadnej siostry?" Kiedy twarze wszystkich trzech stały się smutne, Elain natychmiast pożałowała swojego tonu. "Przepraszam, chłopcy. Nie powinnam była pytać." "Nie, nic się nie stało." Powiedział Ain. "Mieliśmy tylko trzy siostry. Wszystkie trzy dawno już umarły. Tylko jedna z nich była zmienną."
"Mama zawsze żartowała, że powinna wykastrować Tatę kiedy uświadomiła sobie, że robi samych chłopców." Powiedział z uśmiechem Brodey. Wszyscy trzej zaczęli się śmiać. "Tak." Zgodził się Cail. "Biedna Mama. Zawsze była w mniejszości." "Jednak radziła sobie świetnie." Powiedział Ain. "Rządziła całym domem." Brodey przytaknął. "Pamiętacie ostatnią Gwiazdkę, kiedy nie chciało mi się wstać i pomóc z naczyniami?" Jego bracia roześmiali się. "Tak." Powiedział Cail. "Złapała cię za ucho i zaciągnęła cię wyjącego do kuchni." Wszyscy trzej roześmiali się, kończąc prawie identycznym smutnym westchnięciem. "Żałuję, że ich nie poznałam." Powiedziała Elain. "Umarli, próbując mi pomóc." "Już dobrze, dziecinko." Zapewnił ją Ain. "Mimo, że to brzmi kurewsko, może to lepiej, że stało się tak, a nie inaczej. Gdyby twoi rodzice się przeprowadzili, moglibyśmy nigdy cię nie poznać." "Masz rację. To brzmi ku–dziwnie." Patrzył na nią przez chwilę, a potem wybuchł śmiechem i przytulił ją. "Dziękuję, kochanie. Obiecuję, że nie będę dawał ci klapsów za przeklinanie, jeśli obiecasz, że będziesz starać się pamiętać, by tego nie robić." Śmiała się razem z nim. "Zgoda. I dziękuję." Spojrzała wprost w jego przystojną twarz. Jak mogła czuć tak wielką miłość, nie tylko do niego, ale do wszystkich trzech bez rozsadzenia jej serca? "Chcę spróbować
stosować się do Kodeksu?" Jego mina złagodniała kiedy delikatnie pogładził jej policzek. "Doceniam to, skarbie. Wiem, że jako Jasnowidz czasami będziesz potrzebowała swobody, by zająć się pewnymi rzeczami, które doprowadzą nie tylko mnie, ale nas trzech jako Alfy do szału. Obiecujemy, że będziemy starali się być cierpliwi i wyrozumiali. Tylko proszę, bądź cierpliwa z nami, jeśli o tym zapomnimy. Kochamy cię, martwimy się o ciebie i nie chcemy, by cokolwiek ci się stało." Kiwnęła głową. "Będę. Naprawdę uwielbiam tego milszego, łagodniejszego Alfę, którego zgrywasz." "Tak?" Roześmiała się. "Tak. Podnieca mnie. To takie cholernie seksowne mieć gorącego, napalonego, dominującego, a jednocześnie czułego faceta." "Możemy się tym zająć." Powiedział Brodey. "Chwilę." Powiedział Ain i spojrzał jej głęboko w oczy. "Jesteś z nami naprawdę szczęśliwa, skarbie? Czy naprawdę cię uszczęśliwiamy?" Kiwnęła głową, a potem go pocałowała. "W całym swoim życiu nigdy nie byłam równie szczęśliwa." Powiedziała szczerze. Dosiadła jego bioder, a rękoma objęła jego szyję. Jego twardy fiut gładził jej łechtaczkę. "Dziękuję, że macie do mnie cierpliwość." Uśmiechnął się. "Dziękuję, że masz do mnie cierpliwość. Do nas wszystkich."
"Tak, jesteśmy niesforni." Powiedział z uśmiechem Brodey. Sięgnęła między jego nogi objęła jego jądra. "O tak, jesteście."33 "Mmm. Rób tak dalej, maleńka, a w ciągu dwóch sekund będziesz wypełniona fiutami." "A co jeśli taki mam cel?" Cail roześmiał się. "Twoje życzenie jest dla nas rozkazem, o pani." Uśmiechnęła się szeroko, ustawiła się nad kutasem Aina i wolno się na niego opuściła. "Chyba czegoś jeszcze nie doświadczyłeś." "Czyżbyś zachęcała mnie do tego, o czym myślę?" "Idź po nawilżacz i się dowiedz." Brodey roześmiał się kiedy Cail gramolił się z łóżka. "Dobrze wiedzieć, że nie mnie jednego prowadzi za jaja." Roześmiała się i lekko ścisnęła jego. "A ty jeśli chcesz mieć ssanego fiuta, to lepiej zmień pozycję." "Ooch, chłopaki, dzisiaj jest strasznie zadziorna." Drażnił się Ain i zsunął się wraz z nią trochę niżej, by dać dostęp Brodey'emu. Objęła palcami podstawę fiuta Brodey'ego i przyciągała go, aż był na tyle blisko, by mogła go również objąć ustami. Cail wrócił z nawilżaczem i przestała pieprzyć Aina na tyle długo, by Cail 33 Gra słów, występuje tu słówko handful, co oznacza być niesfornym, być urwisem. Handful w dosłownym tłumaczeniu to też pełna dłoń, można więc grubiańsko powiedzieć, że Brod ma bycze jaja
mógł ją przygotować i wejść głęboko w jej tyłek. Elain pozwoliła swojemu ciału przejąć władzę. "Pieprzcie mnie, chłopcy." Wyszeptała, nim ponownie wchłonęła fiuta Brodey'ego. Ain nadawał od dołu tempo. Elain zamknęła oczy i rozkoszowała się ciepłem ich ciał. Jedynymi dźwiękami były uderzenia ciała o ciała, gdy posuwał ją Cail, mokre ssanie jej ust na kutasie Brodey'ego i jęki rozkoszy od nich trzech. Elain czuła się, jakby dryfowała, jej łechtaczka nabrzmiała od pocierania o fiuta Aina. Cail złapał ją w talii. "Jezu," wymruczał głosem niskim i pełnym potrzeby, "twój tyłek jest taki ciasny, niesamowity." Uwielbiała to, że mogła wywołać reakcję u wszystkich trzech. Jej ciało instynktownie poruszało się z nimi, potrzebując ich, pragnąc ich. Kiedy ogarnęło ją pierwsze spełnienie, krzyknęła głośno wokół fiuta Brodey'ego. Uderzyła w nią kolejna wizja. Tym razem leżała ciężarna w łóżku, każdy z braci trzymał dłoń na jej powiększonym brzuszku, wszyscy trzej mieli wypisany na twarzy zachwyt kiedy poczuli pierwszy ruch dziecka. Kolejny orgazm przyciągnął ją z powrotem do jej ciała w samą porę, by jęknąć ponownie gdy poczuła smak wypełniającej jej usta spermy Brodey'ego. Ain i Cail zwiększyli tempo, ich fiuty stały się jeszcze twardsze, wywołując w niej kolejny orgazm i krzyknęła głośno z rozkoszy. Z prawie jednoczesnymi jękami pozostali dwaj bracia doszli wypełniając jej ciało swoją spermą i z drżeniem opadła na Aina. "Wszystko dobrze?" Zapytał Cail. Uśmiechnęła się szeroko.
"Ooo wiele lepiej, niż dobrze." Po umyciu siebie i jej, Cail wrócił do łóżka. Uderzyła ją zabawna myśl i zachichotała. "Co jest takie zabawne?" Wymamrotał Ain. Znajdował się już w stanie pół snu. "Lubię być nadzieniem w kanapce." Powiedziała ziewając. Brodey prychnął. "Chyba w pączku." Powiedział. "Wiesz, jak te z kremowym nadzieniem." Zachichotała ponownie. "Dobra, to też lubię." "Chodźmy spać." Powiedział Ain. "Jutro wielki dzień." "Mmm, tort." Powiedział Brodey. Roześmiała się ponownie, przerywając to ziewnięciem. "Tobie chodzi tylko o jedzenie, co?" "Nie tylko o jedzenie, dziecinko. Seks jest świetny." Uśmiechnęła się pod nosem. "Napalony piesek." "To właśnie ja." Zgodził się. "Sen." Powiedział Cail. "To jest dopiero dobra rzecz." Z tym stwierdzeniem przytuliła się do swoich mężczyzn i zamknęła oczy. Jutro oficjalnie stanie się panią Aindreasową Lyall.
A jej tata poprowadzi ją do ołtarza.
Rozdział 22 Rodolfo siedział w pokoju motelowym i czekał. Nienawidził czekać, a szczególnie na Marstona. Parę minut po dwudziestej drugiej ktoś zapukał do drzwi. Rodolfo skinął na jednego ze swoich ludzi, Trenta, który otworzył drzwi. Za nimi stał Marston, sądząc po sposobie w jaki przestępował z nogi na nogę był bardzo zdenerwowany. "Co to za godzina." Zrugał go Rodolfo. "Gdzieś ty do cholery był?" "To nie ciebie usmaży ta smoczyca." "Zapomnij o tym. To twoja własna cholerna wina. Czego się dowiedziałeś?" "Ślub jest jutro. Na ranczu Lyallów będzie mnóstwo ludzi. Organizatorów, gości, przyjaciół. Powinieneś wprowadzić tam paru swoich ludzi, by ją dorwać." "Wyśmienicie. Jeszcze możesz żyć, Marston. Wynocha." Kiedy Marston wyszedł, Rodolfo spojrzał na swoich dwóch najlepszych ludzi, Trenta i Kena, obaj będącymi Alfami, o których marzył, by byli jego synami. "Jutro rano pojedziecie tam, dorwiecie tę sukę Pardie i przyprowadzicie ją do mnie. Jeśli uda wam się też dorwać kojota, to też dobrze, ale waszym celem jest Pardie. Zrozumiano?" Obaj mężczyźni przytaknęli. "Dobrze. Wyjeżdżacie wcześnie. Jutro rano na lotnisku w Port Charlotte będzie stał mój samolot. Jak tylko będziecie ją mieć, udamy się tam i odlecimy." "Gdzie?" Zapytał jeden z mężczyzn. "Mam posiadłość w Montanie. Dobrze strzeżona i zabezpieczona. Nikt nas tam nie znajdzie."
Rozdział 23 Dla Elain następny ranek przyszedł za szybko. Zaczął się od wtargnięcia do ich pokoju Liny niosącej filiżankę kawy dla Elain i wygonieniu mężczyzn. "Nie możecie zobaczyć jej w sukni ślubnej. To przynosi pecha." Brodey szukał jakichś spodenek do założenia. "A gdzie niby my mamy się ubrać?" "Jak będzie już gotowa, to będziecie mieć całą sypialnię tylko dla siebie. Wam przygotowania się nie zajmą długo." Ain pochylił się i pocałował Elain, która sączyła swoją kawę. "Zobaczymy się za parę godzin, skarbie." "Wynocha, futrzana kulko." Drażniła Lina, rzucając w niego poduszką. Kiedy zostały same, Lina usiadła z Elain na łóżku. "Wszystko w porządku?" "Jeszcze się nie obudziłam, ale w porządku." Lina uśmiechnęła się szeroko. "Twoja mama już od wpół do szóstej rano robi śniadanie." "O kurczę." Jęknęła. "Nie chciałam, żeby się tym kłopotała." "Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Twój tata jej pomagał."
"Tak?" Lina uśmiechnęła się i obniżyła głos. "Widziałam też jak ją pocałował." Dobra, teraz już się obudziła. "Co?" Lina kiwnęła głową. "Nie wymieniali się śliną, ani nic, po prostu taki czuły buziak. Ale..." Wzruszyła ramionami, jej uśmiech prawie rozświetlał pomieszczenie. "Mówię ci, mam przeczucie, że będzie dobrze." "Przeczucie, czy wizję?" "Nie powiem ci." Lina roześmiała się i wstała z łóżka. "Ubierzmy cię i przenieśmy, żeby chłopcy mogli wreszcie się sobą zająć." *** Reszta poranka minęła jak z bicza trzasł. Lina, Mai, Callie, jej mama i Lacey pomagały Elain ułożyć włosy, zrobić makijaż i założyć sukienkę. Kiedy fotograf skończył robić pozowane zdjęcia oraz zdjęcia z zaskoczenia, Elain stanęła w pokoju gościnnym w otoczeniu swojej mamy i pozostałych kobiet. Popatrzyła w lustrze na suknię. Jakoś nigdy nie wierzyła, że ten dzień nadejdzie. Spojrzała na dłoń by po raz kolejny przekonać się, że na jej rękach nie było śladu krwi Paula Abernathy. Musiała walczyć z chęcią wyrecytowania monologu Lady Makbet. Naprawdę mu to zrobiłam? Czasami myślała, że to był tylko sen, jakiś mglisty koszmar, który w jakiś sposób zakorzenił
się w jej pamięci. A potem odepchnęła te pobożne życzenia i starała się zaakceptować swoją nową rzeczywistość, to było teraz jej życie. Carla pomimo szerokiego, promiennego uśmiechu ocierała z oczu łzy. "Wyglądasz pięknie, kochanie." Elain uśmiechnęła się do niej w lustrze. "Dzięki, Mamo." Przytuliła ją. "Tak bardzo się cieszę, że ty i Tata tu jesteście." Przez ostatnie kilka tygodni, mimo iż Carla i Liam wciąż mieli oddzielne sypialnie poszli na parę randek i spędzali razem mnóstwo czasu, kiedy Liam nie pracował z Ainem i chłopakami na ranczu. "Jesteś wspaniała." Powiedziała Lina z promiennym uśmiechem. "Chyba zmienię zdanie o poślubieniu moich chłopców." Kiedy Lina związała się ze swoimi mężczyznami, zmieniła swoje nazwisko na ich. Jednak żadnego z nich nie poślubiła, bo nie wierzyła, że potrzebuje kawałka papieru by cokolwiek udowodnić. I obawiała się, że zabiją się nawzajem walcząc o to, który z nich będzie legalnym panem młodym. Mai również się uśmiechnęła. "Przynajmniej nie będziecie musiały niczego doskonalić, by pomóc mi przy moim ślubie." "To za parę tygodni." Powiedziała Elain. Odwróciła się i przytuliły się do siebie. "Dziękuję wam, że tu jesteście. Kocham was." "Ciesz się dzisiejszym dniem, Elain." Powiedziała Lacey. "Mamy niewiele czasu, nim wszystko znowu się popsuje. Dziś jest twój dzień. Nie myśl o niczym więcej." Usłyszały pukanie do drzwi, nim Liam wszedł i zamknął za sobą drzwi. "Czekają już w salonie." Powiedział. "Zaraz uduszę tego przeklętego fotografa. Nie zostawi mnie w spokoju, Chce zdjęcia nas wszystkich." Carla pocałowała Elain ostatni raz.
"Kocham cię, maleńka." Wyszeptała. Elain walczyła ze łzami wzruszenia. "Ja też cię kocham, Mamo." Carla wygoniła pozostałe kobiety, zostawiając Elain sam na sam z Liamem. Czuła się trochę zdenerwowana, ale nie z powodu swojego taty. Podszedł do niej i przytulił ją. "Jesteś piękna." Powiedział. "Twoja mama byłaby z ciebie dumna." "Dzięki, Tato." Zamknęła oczy i wciągnęła powietrze. Jej płuca wypełnił pochodzący ze skórzanej kurtki zapach z jej dzieciństwa i prawie zaczęła znowu płakać. Po chwili poklepał ją po plecach i rozluźnił uścisk. "Chodźmy skarbie. Fotograf chce te zdjęcia i czeka na ciebie trzech młodzieńców. Muszę rzecz, że raczej niecierpliwie." Roześmiała się. "Czyżby się obawiali, że porzucę ich przed ołtarzem?" Uśmiechnął się. "Nie, chyba nie to ich martwi. Brodey ślini się nad tortem. Cail grozi, że zaklei mu usta taśmą." Roześmiała się ponownie. To był jej Brodey. "Więc chodźmy. Zapowiada się niesamowite ślubne zdjęcie." Zawołali fotografa, by zrobił im zdjęcia. Kiedy skończył, Liam poprowadził Elain korytarzem.
W salonie była zebrana wyłącznie ich najbliższa sfora. Elain stanęła na końcu korytarza z ręką złożoną na ramieniu Liama i spojrzała na wszystkich zebranych. Cała rodzina i przyjaciele rozmawiali ze sobą i szykowali się do zajęcia miejsc. Tak długo jak Elain i jej mężczyźni byli zainteresowani, to był prawdziwy ślub. Kiedy Liam prowadził ją przez salon, gdzie Ain, Brodey i Cail stali wraz z ich pełnomocnikiem, nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu na twarzy. Wszyscy trzej wyglądali niesamowicie przystojnie w swoich smokingach. Przez ułamek sekundy Elain zdawało się, że widziała mglistą, tajemniczą postać w odbiciu szkła przesuwanych drzwi, ale po chwili doszła do wniosku, że to tylko jej wyobraźnia. Nawet jeśli ta postać mgliście przypominała kobietę. Liam oddał ją Ainowi i stanął przy Carli. Ich pełnomocnik, również zmiennokształtny i przy okazji Notariusz, uśmiechnęła się do nich. "Gotowi?" Elain spojrzała w szare oczy Aina i uśmiechnęła się. Zgodzili się, że chcą, by prywatna ceremonia była krótka i urocza. "Tak." Ain wskazał, by Brodey i Cail podeszli. Wszyscy trzej objęli prawą dłoń Elain i podczas gdy tylko Ain włożył pierścionek na lewą dłoń Elain wypowiadając swoją przysięgę, Elain powtórzyła swoją z każdym z nich, wsuwając im na lewe dłonie identyczne obrączki. Kiedy skończyli urzędniczka uśmiechnęła się. "Ain, Brodey i Cail, przedstawiam wam waszą partnerkę. Możecie pocałować pannę młodą."
Ain nie był zachłanny. Musnął lekko i łagodnie jej usta, po czym oddał ją Brodey'emu. Wiedział, że za parę minut będzie mógł publicznie wykorzystać okazję. Brodey jednakże w pełni wykorzystał szansę. Złapał ją i wycisnął na jej ustach intensywny, namiętny pocałunek, który prawie roztopił ją na środku pokoju i sprawił, że chciała zaciągnąć go od razu do łóżka. Przerwało im łagodne chrząknięcie. Cail poklepał go po ramieniu. "Stary, odetchnij. Podziel się." Elain roześmiała się kiedy Brodey uśmiechnął się i przekazał ją Cailowi. Cail również wpił się namiętnie w jej usta. Kiedy ją uwolnił, zachwiała się lekko. "Wow!" Ain objął jej dłonie swoimi. "Gotowa na dalszy ciąg?" Przytaknęła. "Tak. Chcę tortu." Brodey uśmiechnął się z dumą. "Moja dziewczyna!" *** Trent rozejrzał się i pochylił się do swojego partnera. "Dużo tu zmiennych." Wyszeptał. Nie mieli problemów z dostaniem się. Zaparkowali na łące wraz z pozostałymi gośćmi i upewnili się, że mieli możliwość łatwej ucieczki bez martwienia się o wyjazd. Nikt nie sprawdzał zaproszeń. Gdyby ich zapytano, powiedzieliby że są dziennikarzami szukającymi osoby zajmującej się organizacją wesela, na dowód czego miał notes i wysokiej klasy aparat cyfrowy.
Ken kiwnął głową. "Wiem. Zamierzam podczas ceremonii zakraść się do domu i zbadać sytuację. Zobaczę, czy są jakieś tylne drzwi, żeby można ją było tamtędy wyciągnąć. Masz wszystko?" Trent przytaknął i podał mu małą, czarną sakiewkę. "Ja mam trzy i ty masz trzy." W środku znajdowały się strzykawki wypełnione przezroczystym płynem, M99, środek uspokajający działający na zmiennych. "Myślisz, że będzie na tyle silny, by ją zdjąć?" Wzruszył ramionami. "Jeśli nie, to nas zabije i to nie będzie miało znaczenie. Widziałeś co zrobiła z Paulem." Ken zadrżał. "Widziałem również co Abernathy zrobił Paulowi za przegraną. Nie chcę, żeby mi też się to przytrafiło." "No to lepiej tego nie spierdolmy. Chodź." *** Ain zdjął obrączkę i podał ją Linie, która pełniła honory druhny Elain podczas oficjalnej ceremonii. Elain podała swoją Brodey'emu, który był drużbą Aina34. Wszyscy poza Liamem i Elain udali się na zewnątrz, by zająć miejsca. Elain już chciała powiedzieć coś Liamowi, ale zauważyła w przesuwanych drzwiach jakieś mignięcie. Podeszła tam, jednak zniknęło zanim zdążyła się upewnić. "Co się stało?" Zapytał zbliżając się do niej. 34 Komizm sytuacji mnie powala :D
Zmarszczyła brwi. "Nie wiem." Wyciągnęła dłoń i dotknęła szyby. Była nagrzana od popołudniowego słońca. "To dlaczego wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha?" Już zaczynała odpowiadać, ale powstrzymała się. Duch? Nie. Jej życie było już wystarczająco zakręcone bez duchów. Wzięła głęboki wdech. "Po prostu widzę różne rzeczy, Tato." Odwróciła się do niego i z uśmiechem złapała go za łokieć. "Chodźmy jeść." *** Prawie trzy czwarte gości było zmiennymi lub znajomymi zmiennych. Elain zaprosiła paru swoich przyjaciół, włączając w to współpracowników, ale ostatnie kilka tygodni nauczyło ja paru rzeczy. Ludzie, których wcześniej nazywała 'bliskimi przyjaciółmi' nie byli tak bliscy jej sercu jak jej nowi przyjaciele i adoptowana rodzina. Nigdy wcześniej nie uświadomiła sobie, że jak bardzo była ostrożna, nawet przed rozwojem wypadków ostatnich kilku miesięcy i spotkaniem chłopców. Nigdy nie pozwalała zbliżać się blisko do siebie. Kiedy stanęła z ręką w zgięciu ręki Liama i spojrzała na gości, niektórych znajomych, niektórych nie, przełknęła nerwowo gulę w gardle. Wiedziała, że to nerwy, ale gdzieś w środku czuła, że stanie się coś złego. Tutaj? Wśród wszystkich? Mało prawdopodobne. Liam pochylił się i szepnął jej do ucha.
"Rozluźnij się kochanie. Już ich poślubiłaś. To jest wyłącznie pod publiczkę." Uśmiechnęła się. Ain, Brodey i Cail stali z przodu czekając na nią. Lina i Mai również tam stały. Nagle poczuła chęć histerycznego śmiechu. Obie jej druhny były ciężarne. Ile czasu upłynie, nim ja do nich dołączę? Wcześniej nawet nie chciała myśleć o dzieciach aż do nieokreślonej przyszłości, tak teraz nie potrafiła myśleć o niczym innym. Przez całą drogę wzdłuż przejścia dławiła nerwowy chichot. Liam poklepał ją po ręku i oddał Ainowi, całując ją w czoło. "Jesteś piękna, kochanie." Przemówił urzędnik. "Kto oddaję tę kobietę?" Liam wyprostował się, wyglądał bardzo przystojnie w swoim smokingu. "Jej matka i ja." Nerwowy chichot Elain prawie wymknął jej się pod postacią szlochu. Jej matka i ojciec byli obecni podczas jednego z najważniejszych dni w jej życiu. Jednak ziejąca dziura w jej sercu dla kobiety, której nigdy nie poznała wciąż była jak nieoczyszczona rana. Liam usiadł obok jej mamy. Elain35 nie potrafiła skupić się na niczym, oprócz szarych oczu Aina, gdy wypowiadała słowa przysięgi i wsunęła na jego palec obrączkę. 35 Tu jest największy bubel całej książki. Uwaga cytuję: "Lina couldn’t focus on anything but Ain’s grey eyes as she said her vows and placed the ring on his finger."
"Na mocy nadanej mi przez stan Florydy, ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą." Ain wziął Elain w swoje ramiona i ku rosnącemu aplauzowi pocałował ją tak, że prawie rozpłynęła się w kałużę. Kiedy Ain wreszcie ją wypuścił, użył ich mentalnej łączności by do niej przemówić. "Poczekaj tylko, aż dorwiemy cię we trzech sam na sam." "Nie mogę się doczekać." "Przedstawiam państwu Aindreasa i Elain Lyall." Powiedział urzędnik. "Państwo młodzi zapraszają do dołączenia do nich na przyjęciu pod namiotem." Ain zaprowadził Elain wzdłuż przejścia 36 i w stronę namiotu z resztą podążających za nimi gości. "Nie rozbijesz mi tortu na twarzy, prawda?" Wyszeptała do niego. "Ja? Jakże bym śmiał?" "Lepiej nie." "Obiecuję, że tego nie zrobię." "A co z Brodey'm?" To by było bardzo w jego stylu. "Nie mogę za niego mówić." "Możesz mu nakazać, żeby tego nie robił." Ain uśmiechnął się szeroko. 36 Przejście, nawa, czyli po prostu między krzesełkami jak na amerykańskich filmach (od razu przypomina mi się "Polowanie na druhny" – uwielbiam Owena Wilsona :D)
"I jaka by była w tym zabawa?" *** Lina miała się na baczności. Ostrzegła Jana, Ricka, Kaela i Zacka żeby byli gotowi na kłopoty, ale nie chciała straszyć Elain. Coś się szykowało, nie wiedziała tylko co. Obudziła się rano gburowata i w podłym nastroju. Z całych sił musiała się starać, by przykleić uśmiech do twarzy i być wesołą dla Elain. To był wielki dzień jej przyjaciółki. Nie mogła jej go zrujnować. Rozciągnęła się i usiadła na swoim krześle. Mai pochyliła się. "Coś nie tak?" Lina pokręciła głową. "Nie. Bliźniaki dziś nie dają mi żyć. Dobrze, że założyłam buty na płaskim obcasie." Przeskanowała tłum, nie chcąc też mówić nic Mai. Nie było sensu, by ją niepokoić. *** Po przyjęciu wszyscy nalegali, by Elain rzuciła bukietem. Carla wciągnęła Linę i Mai do czekającego tłumu kobiet. Elain odwróciła się plecami i śmiejąc się, rzuciła bukietem przez ramię. Odwróciła się w samą porę, by zobaczyć jak Lina po niego sięga i chwilę później na jej twarzy pojawia się przerażenie. Elain podbiegła do niej. "Co się dzieje? Wszystko dobrze?" Carla i Mai również ją otoczyły, a Rick, Jan, Kael i Zack próbowali przepchnąć się przez tłum, by do niej dotrzeć.
Lina sapnęła i spojrzała na małą kałużę otaczającą jej stopy. "Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że właśnie odeszły mi wody!"
Koniec
Tłumaczenie: lilah02 Parę słów ode mnie: I znowu pani Dalton zostawia nas oczekujących i niepewnych. Czy Trentowi i Kenowi uda się porwać Elain? Czy doczekamy się małego Lyalla(a może nowego pokolenia trojaczków:D)? Czy Brodey będzie gonił Elain i skonsumują swoje małżeństwo w wilczej formie? Jaki udział w całej sprawie ma dziecko Mai? Tego wszystkiego, a także wielu innych rzeczy dowiemy się w następnej, piątej już odsłonie Triple Trouble, która będzie miała premierę... nie wiem kiedy. Ale ja już czekam i odliczam minuty. :) Dziękuję mojej Becie, Małgosi, która pilnowała, by wszystkie zdania miały ręce i nogi. Dziękuję też wszystkim Czytelni(cz)kom za wybór mojego tłumaczenia:)