Rozdział pierwszy Jak na ironie od ataków zachody słońca są wspaniałe. Za oknem naszego mieszkania, niebo mieni się odcieniami posiniaczonego owocu ma...
9 downloads
21 Views
940KB Size
Rozdział pierwszy Jak na ironie od ataków zachody słońca są wspaniałe. Za oknem naszego mieszkania, niebo mieni się odcieniami posiniaczonego owocu mango, żywą pomarańczą, czerwienią i purpurą. Chmury rozpalają się kolorami zachodu słońca i jestem nieomal przerażona ,że ci z nas złapani poniżej też się zapalą. Z martwym ciepłem na twarzy, próbuje nie myśleć o niczym innym niż powstrzymanie moich dłoni przed drżeniem gdy metodycznie zapinam swój plecak. Wciągam na nogi moje ulubione buty. Są moje ulubione ponieważ kiedyś Johnson skomplementowała wygląd skórzanych pasków ciągnących się po obu stronach. Ona jest, a raczej była cheerleaderką znaną z wyczucia mody, więc wykombinowałam sobie ,że te buty są moim modowym manifestem, mimo tego ,że wyprodukowała je firma specjalizując się w produkcji butów do wspinaczki. Teraz są moimi ulubionymi ponieważ w skórzanych paskach z łatwością mogę ukryć nóż. Wsuwam również ostre noże do steków do kieszeni wózka Paige. Waham się nim umieszczam jeden w wózku na zakupy mamy który stoi w salonie, ale i tak to robię. Wślizguje go pomiędzy stos Biblii i pustych butelek po wodzie. Przykrywam jakimiś ciuchami kiedy nie patrzy z nadzieją ,że nigdy nie będzie się musiała dowiedzieć o jego istnieniu. Zanim robi się zupełnie ciemno, toczę Paige w dół korytarza do schodów. Mogłaby to zrobić sama dzięki jej preferencją do korzystania ze zwyczajnego wózka inwalidzkiego a nie tego elektrycznego ale wiem ,że czuje się bezpieczniejsza kiedy to ja pcham jej wózek. Winda jest obecnie bezużyteczna, no chyba ,że ktoś ma ochotę ryzykować utknięciem w niej na dobre kiedy siądzie elektryczność. Pomagam Paige zejść z wózka i niosę ją na plecach, podczas gdy nasza mama spuszcza wózek trzy piętra w dół. Nie podoba mi się koścista figura mojej siostry. Jest za lekka, nawet jak na siedmiolatkę i przeraża mnie to bardziej niż wszystko inne razem wzięte. Gdy jesteśmy już w holu sadzam Paige z powrotem na wózku. Zakładam pasmo jej ciemnych włosów za ucho. Z jej wysokimi kościami policzkowymi i oczami w kolorze północnego nieba mogłybyśmy być nieomal bliźniaczkami. Jej twarz teraz bardziej przypomina buzię dobrej wróżki, ale za kilka lat będzie wyglądała dokładnie tak jak moja. Nikt jednak nigdy nas ze sobą nie pomyli, nawet gdybyśmy obie miały po siedemnaście lat, nikt kto nie jest człowiekiem niż pomyliłby miękkości z twardością, ciepła z zimnem. Nawet teraz, jak przerażona by nie była, kąciki jej ust wędrują do góry w cieniu uśmiechu, bardziej zatroskane o mnie niż o siebie. Odpowiadam jej uśmiechem, takim na miarę przekonania wyborców.
Biegnę na górę aby pomóc mamie znieść jej zakupowy wózek. Zmagamy się z tą niezgrabną rzeczą, sprawiając ,że jego zawartość brzęczy głośno gdy kołyszemy go, sprowadzając w dół. To pierwszy raz kiedy cieszę się ,że nikt nie pozostał w tym budynku, aby to usłyszeć. Wózek jest wypełniony pustymi i pełnymi butelkami, kocami Paige, stosami gazet i Biblii, nawet koszulą którą tata zostawił w szafie kiedy się wyprowadził i oczywiście kartonami jej bezcennych gnijących jaj. Wypełniła też każdą kieszeń swetra i kurtki jajkami. Rozważam porzucenie wózka, ale kłótnia jaką musiałabym z tego powodu odbyć z matką zajęłaby znacznie więcej czasu i byłaby znacznie głośniejsza niż pomoc jej przy tym. Mam tylko nadzieję ,że Paige nic nie będzie nim sprowadzimy go na dół. Mogłabym skopać swój tyłek za to ,że nie pomyślałam aby najpierw sprowadzić wózek tak by Paige była w miarę bezpieczna na górze a nie czekała na nas w holu. Gdy docieramy w końcu do frontowych drzwi budynku, jestem mokra a moje nerwy są w strzępach. — Pamiętaj, — mówię. — Bez względu na to co się wydarzy, uciekaj wzdłuż El Camino dopóki nie znajdziesz się w Page Mill. Wtedy skieruj się na wzgórza. Jeśli się rozdzielimy, spotkamy się na wzgórzach, dobrze? Jeśli się rozdzielimy, nie będzie zbyt wielkiej nadziei ,że gdziekolwiek się spotkamy, ale muszę zachować choć pozory nadziei ponieważ to może być wszystkim co mamy. Przykładam ucho do frontowych drzwi budynku w którym znajduje się nasze mieszkanie. Nic nie słyszę. Żadnego wiatru, żadnych ptaków, żadnych samochodów, żadnych głosów. Odciągam ciężkie drzwi tylko odrobinę i wyglądam. Ulice są opuszczone z wyjątkiem pustych samochodów zaparkowanych na każdym pasie ruchu. Umierające światła obmywają beton i stal szarym echem kolorów. Dni należą tu do uchodźców i ulicznych gangów. Ale noce, pozostawiają ulice opuszczone aż do świtu. Teraz panuje silny strach przed nadprzyrodzonymi. Zarówno śmiertelne drapieżniki jak i zwierzyna wydawały się zgadzać w tym ,żeby usłuchać swoich pierwotnych obaw i pozostać w ukryciu aż do świtu. Nawet najgorsze z nowych ulicznych gangów pozostawiały noc, stworzeniom wędrującym poprzez ciemność w tym zupełnie nowym świecie. A przynajmniej było tak do tej pory. W którymś momencie ci najbardziej zdesperowani będą korzystać z przewagi jaką zapewnia osłona nocy, pomimo ryzyka. Mam nadzieję ,że to my będziemy pierwsze, jeśli nie z innych powodów to choćby z tego ,że nie chce na siłę odciągać Paige od pomocy komuś w kłopotach. Mama łapie mnie za ramię wpatrując się w noc. Jej oczy są przepełnione strachem. Płakała tak dużo tego minionego roku gdy tata nas zostawił ,że jej oczy są teraz stale opuchnięte. Wyjątkowo boi się nocy ale nic nie mogę na to poradzić. Zaczynam mówić jej ,że wszystko będzie dobrze, ale kłamstwo zamiera mi na ustach. Uspokajanie jej jest bezcelowe. Biorę głęboki wdech i szarpnięciem otwieram drzwi.
Rozdział drugi Natychmiast czuje się narażona. Moje mięśnie tężeją tak jakbym oczekiwała ,że ktoś strzeli do mnie za chwile. Łapię wózek Paige i wytaczam ją z budynku. Skanuje niebo, otaczające nas wokoło, jak mały królik uciekający przed drapieżnikiem. Cienie szybko robią się jeszcze mroczniejsze otaczając opuszczone budynki, samochody i usychające krzewy które nie były podlewane od sześciu tygodni. Jakiś pseudo artysta namalował na ścianie po drugiej stronie ulicy wściekłego anioła z ogromnym skrzydłami i mieczem. Gigantyczne pęknięcie które dzieli ścianę przebiega akurat przez twarz anioła, sprawiając ,że wygląda jak obłąkany. Poniżej, jakiś niespełniony poeta dopisał słowa. Kto będzie strzegł przed tymi strzegącymi? Krzywię się na dudniący odgłos wydawany przez wózek mojej matki, gdy pcha go przez drzwi wyjeżdżając na chodnik. Posuwamy się po rozbitym szkle które przekonuje mnie nawet bardziej ,że zbyt długo ukrywałyśmy się w naszym mieszkaniu. Okna na pierwszym piętrze zostały wybite. I ktoś przybił pióro do drzwi. Ani przez sekundę nie wierze ,że to prawdziwe anielskie pióro, chociaż najwyraźniej to było tu implikowane. Żaden z nowych gangów nie jest na tyle silny czy bogaty. Przynajmniej jeszcze nie. Pióro zostało umoczone w czerwonej farbie która kapała po drewnie. A przynajmniej miałam nadzieje ,że to farba. Widywałam symbole gangów w supermarketach czy aptekach na przestrzeni ostatnich tygodni, odstraszające padlinożerców. Długo nie potrwa zanim gangi nie pojawią się aby zawłaszczyć cokolwiek pozostało na wyższych piętrach. Jak szkoda dla nich ,że nas już tu nie będzie. Jak na razie są nadal zajęci ustanawianiem swojego terytorium zanim konkurencyjne gangi zdobędą je pierwsze. Pędzimy sprintem do najbliższego samochodu, szukając kryjówki. Nie muszę oglądać się za siebie aby upewnić ,że mama podąża za nami ponieważ klekoczące kółka wózka mówią mi ,że się przemieszcza. Szybki rzut oka w górę i na obie strony mówi mi ,że nic nie porusza się w cieniach. Nadzieja przepływa przeze mnie po raz pierwszy od chwili kiedy ułożyłam nasz plan. Może dzisiaj będzie jedna z tych nocy podczas których nic nie dzieje się na ulicach. Żadnych gangów, żadnych resztek zwierząt pozostawionych do znalezienia o poranku, żadnych krzyków odbijających się echem poprzez noc. Moja pewność siebie wzrasta gdy przedostajemy się od jednego do drugiego samochodu, poruszając się szybciej niż oczekiwałam.
Skręcamy w El Camino Real, główną arterię doliny krzemowej. Oznacza to ,że jesteśmy na 'królewskiej ścieżce' według moich nauczycieli hiszpańskiego. Nazwa pasuje, biorąc pod uwagę to ,że nasza lokalna rodzina królewska (założyciele firm takich jak Google, Apple, Yahoo czy Facebook) prawdopodobnie będzie musiała udać się tą trasą jak cała reszta. Skrzyżowania są zakorkowane porzuconymi samochodami. Przed sześcioma tygodniami nigdy wcześniej nie widziałam korków w dolinie. Kierowcy tutaj są zawsze bardzo uprzejmi. Ale rzeczą która naprawdę przekonuje mnie o tym ,że nadszedł czas apokalipsy to chrzęst smartfonów pod nogami. Nic innego niż koniec świata nie przekonałoby naszych ekologicznie świadomych posiadaczy tych zabawek do wyrzucania swoich najnowszych gadżetów na ulicę. To praktycznie świętokradztwo, nawet jeśli te gadżety są teraz tylko martwym balastem. Rozważałam trzymanie się mniejszych uliczek ale gangi ukrywają się tam gdzie czują się mniej narażone. Mimo ,że jest noc, jeśli będziemy kusić ich na ich własnych ulicach, mogą zaryzykować odkrycie się aby zdobyć koszyk pełen łupów. Z takiej odległości jest mało prawdopodobne aby dostrzegli ,że jest on pełen pustych butelek i szmat. Właśnie mam wyskoczyć z za SUV'a aby określi nasze następne miejsce gdy Paige pochyla się przez otwarte drzwi i podnosi coś z siedzenia. To baton energetyzujący. Nieotwarty. Leży pośród rozrzuconych dokumentów, tak jakby wypadł razem z zawartością całej torby. Najmądrzej dla nas byłoby złapać go, uciec stąd i zjeść gdzieś w bezpiecznym miejscu. Ale w trakcie minionych kilku tygodni nauczyłam się ,że żołądek może dość łatwo przegłosować mózg. Paige szarpnięciem otwiera opakowanie i dzieli batona na trzy części. Jej twarz promienieje gdy podaje nam kawałki. Jej dłonie drżą z głodu i ekscytacji. Ale pomijając to, daje nam większe kawałki, ten mniejszy zachowując dla siebie. Przełamuje swój na pół i daje jedną część Paige. Mama robi to samo. Paige wygląda na zbitą z tropu, gdy odrzucamy jej dar. Przykładam palec do ust posyłając jej srogie spojrzenie. Niechętnie bierze oferowane jedzenie. Paige była wegetarianką odkąd skończyła trzy lata i zwiedzaliśmy zoo, mimo ,że praktycznie była małym dzieckiem, potrafiła połączyć indyka który ją rozbawił z kanapką którą jadła. Nazywałyśmy ją naszym własnym małym Dalai Lamą, aż kilka tygodni temu zaczęłam zauważać ,że jadła wszystko co tylko udało mi się wyżebrać na ulicy. Baton energetyzujący jest najlepszym co możemy jej zaoferować w tych czasach. Wszystkie nasze twarze relaksują się w uldze, gdy wgryzamy się w chrupki baton. Cukier i czekolada! Kalorie i witaminy. Jedna z kartek papieru sfruwa w dół z siedzenia pasażera. Dostrzegłam przebłysk podpisu Radujcie się! Pan nadchodzi! Dołączcie do Nowej Jutrzenki i bądźcie pierwszymi którzy pójdą do raju. To jedna z tych ulotek sekt czczących apokalipsę, które wyrastają jak grzyby po deszczu, po tych atakach. Ma na sobie niewyraźne zdjęcia zniszczonej Mekki, Watykanu i Jerozolimy. Wygląda na to jakby ktoś wykadrował filmy puszczane w wiadomościach i wydrukował na taniej kolorowej drukarce. Nadaje jej to pośpieszny, amatorski wygląd.
Pochłaniamy nasz posiłek, ale jestem zbyt zdenerwowana aby rozkoszować się słodkawym posmakiem. Jesteśmy już nieomal na drodze która zaprowadzi nas w górę wzgórza, przez stosunkowo bezludny obszar. Domyślałam się ,że kiedy już znajdziemy się w pobliżu wzgórz, nasza szansa na przetrwanie dramatycznie wzrośnie. Jest teraz pełna noc, opuszczone samochody są niesamowicie oświetlone przez połowiczny księżyc. Jest coś w tej ciszy co szarpie moje nerwy. Wydawać by się mogło ,że powinien być tu jakiś hałas, może przebiegający szczur, przelatujący ptak czy cykanie świerszczy, coś w tym rodzaju. Ale nawet wiatr obawia się poruszać. Wózek mojej matki brzmi tu wyjątkowo głośno. Żałuje ,że nie mam czasu aby się z nią pokłócić. Jakieś poczucie pilności nagle we mnie wzrasta. Pcham wózek szybciej, zygzakiem od samochodu do samochodu. Poza mną, oddech mamy robi się coraz cięższy i zmęczony. Paige jest tak cicho ,że na wpół oczekuje iż wstrzymała swój własny. Coś białego płynie delikatnie w dół i ląduje na Paige. Podnosi się i odwraca aby mi pokazać. Cała krew odpływa z jej twarzy a oczy robią się ogromne. To coś puszystego. Śnieżnobiałe pióro. Takiego rodzaju które mogłoby pochodzić z poduszki wypełnionej gęsim puchem, tylko trochę większe. Krew odpływa też z mojej twarzy. Jak duże są szanse? Głównym celem są duże miasta. Dolina krzemowa to zaledwie pasmo nisko piętrowych biurowców, przedmieścia pomiędzy San Francisco a San Jose. San Francisco już zostało zaatakowane, więc jeśli mieliby atakować coś w tym rejonie byłoby to San Jose, nie dolina. To tylko pióro jakiegoś ptaka. To wszystko. Ale już dyszę z paniki. Zmuszam się aby spojrzeć do góry. Wszystko co widzę to nieskończenie ciemne niebo. Ale wtedy naprawdę coś dostrzegam. Kolejne, duże pióro sfruwa leniwie w kierunku mojej głowy. Pot zrasza moje brwi. Startuje do sprintu. Wózek mamy grzechocze szaleńczo poza mną gdy desperacko próbuje za nami podążyć. Nie potrzebuje wyjaśnień czy zachęty do ucieczki. Boję się ,że jedna z nas upadnie, albo wózek Paige się przewróci, ale nie mogę się zatrzymać. Musimy znaleźć kryjówkę. Teraz, teraz, teraz. Samochód hybrydowy do którego pędzę nagle załamuje się pod ciężarem czegoś co się na niego zwala. Grzmot tego uderzenia nieomal nie powoduje u mnie nerwowego podskoku, szczęśliwie tłumi on krzyk mamy. Dostrzegam błysk opalonych kończyn i śnieżnobiałych skrzydeł. Anioł.
Muszę zamrugać aby upewnić się ,że jest prawdziwy. Nigdy wcześniej nie widziałam anioła, przynajmniej nie na żywo. Oczywiście wszyscy widzieliśmy zdjęcia złoto skrzydlatego anioła Gabriela, wysłannika boga, zestrzelonego nad kupa gruzów którą było teraz Jeruzalem. Ale oglądając telewizję zawsze możesz sobie powiedzieć, że to nie było prawdziwe, nawet jeśli puszczali to w wiadomościach przez kilka dni. Ale nie mogłam zaprzeczyć ,że to co działo się teraz działo się naprawdę. Mężczyźni ze skrzydłami. Aniołowie apokalipsy. Nadprzyrodzone istoty które rozniosły w pył współczesny świat i zabiły miliony, może nawet biliony ludzi. I oto jeden z tego horroru stał tuż przede mną.
Rozdział trzeci Nieomal wywracam wózek Paige w pośpiechu próbując się obrócić i zmienić kierunek. Skrywamy się za zaparkowaną ciężarówką do przeprowadzek. Wysuwam się z za niej, nie mogąc przestać patrzeć. Pięć kolejnych aniołów runie w dół na tego ze śnieżnymi skrzydłami. Oceniając po ich agresywnej postawie jest to walka pięciu na jednego. Jest zbyt ciemno aby zobaczyć jakieś szczegóły lądujących aniołów ale jest coś takiego w kształcie skrzydeł jednego z nich co wydaje mi się inne. Kiedy lądują ich skrzydła poruszają się zbyt szybko abym mogła dobrze się im przyjrzeć i zaczynam się zastanawiać czy naprawdę jest coś innego w tym jednym. Jest wielki, góruje nad resztą. Kucamy pochylając się jeszcze niżej ale moje mięśnie sztywnieją odmawiając przesunięcia się do względnie bezpiecznego miejsca za oponami samochodu. Jak na razie wydaje się ,że nas nie zauważyli. Światło nagle migocze i zapala się nad zmiażdżoną hybrydą. Energia elektryczna powróciła a ta uliczna latarnia jest akurat jedną z niewielu do tej pory nie zniszczonych. Samotny strumień światła wygląda zbyt jasno i niesamowicie, bardziej podkreślając kontrasty niż oświetlając. Kilka pustych okien rozświetla się również wzdłuż całej ulicy, dając mi wystarczającą ilość światła abym mogła ich lepiej widzieć. Mają skrzydła o różnych kolorach. Ten który rozwalił samochód ma śnieżno białe. Ten gigantyczny ma skrzydła koloru nocy. Inni mają niebieskie, zielone, w kolorze spalonej pomarańczy i tygrysich pasków. Wszyscy mają nagie piersi, ich mięśnie pracują przy każdym ruchu. Tak samo jak skrzydła, ich skóra jest o różnej tonacji. Śnieżno skrzydlaty anioł, ten który zmiażdżył samochód ma karmelową skórę. Ten o skrzydłach ciemnych jak noc, jasną jak skorupka jajka. Reszta przechodziła od złota, do brązu. Te anioły wyglądały jakby mocno ucierpiały z powodu wielu ran bitewnych ale zamiast tego miały taki rodzaj nie pokrytej bliznami skóry za który każda królowa balu w całym królestwie zabiłaby swojego króla. Śnieżny anioł stacza się boleśnie z dachu zmiażdżonego auta. Pomimo obrażeń, ląduje w wykroku, przygotowany na atak. Jego atletyczna gracja przywodzi mi na myśl pumę, którą widziałam kiedyś w telewizji. Mogę stwierdzić ,że jest godnym przeciwnikiem ze sposób w jaki inni podchodząc go ostrożnie, mimo tego ,że jest ranny i jest sam. I chociaż inni są muskularni w porównaniu do niego wyglądają brutalnie i niezdarnie. On sam ma ciało olimpijskiego pływaka, naprężone i dobrze umięśnione. Jest gotowy walczyć z nimi gołymi rękoma, pomimo tego ,że wszyscy jego przeciwnicy mają miecze.
Jego miecz leży kilka stóp od samochodu, tam gdzie wylądował podczas jego upadku. Tak jak ja dostrzega go i przesuwa się by po niego sięgnąć. Ale spalony anioł kopie go a ten toczy się leniwie po asfalcie, z dala od swego właściciela. Lecz odległość na jaką się przesuwa jest zaskakująco krótka. Musi być ciężki jak ołów. Nadal leży wystarczająco daleko aby śnieżny anioł nie mógł go dosięgnąć, chyba ,że ma jakąś specjalną modlitwę dzięki której mógłby to zrobić. Sadowię się aby obejrzeć wykonanie egzekucji anioła. Nie ma wątpliwości co do wyniku tego starcia. Mimo to śnieżny naprawdę dobrze walczy. Kopniakiem odrzuca pasiastego i udaje mu się powalić dwóch innych, ale nie ma szans z całą piątką zebraną razem. Kiedy czwórce w końcu udaje się przyszpilić go do ziemi, praktycznie na nim siedząc, podchodzi nocny gigant. Gdy tak stoi wygląda jak anioł śmierci, którym przypuszczam ,że mógł być. Odnoszę wyraźne wrażenie ,że to ostateczna rozgrywka miedzy nimi, kulminacja kilku wcześniejszych bitw. Wyczuwam miedzy nimi historię, w sposobie w jaki na siebie patrzą, w tym jak Noc, szarpie skrzydłami śnieżnego, rozdzielając je od siebie. Kiwa na pasiastego, który podnosi swój miecz nad śnieżnym. Chcę zamknąć oczy na końcowym uderzeniu ale nie mogę. Są jak podklejone do powiek klejem, tak jakby zapomniały jak się zamyka. — Powinieneś zaakceptować nasze zaproszenie kiedy miałeś okazję, — mówi Noc, z wysiłkiem odciągając skrzydło od ciała śnieżnego. — Chociaż nawet ja nie przewidziałbym dla ciebie tego rodzaju końca. Kiwa na pasiastego. Ostrze spada w dół odcinając skrzydło. Śnieżny wrzeszczy w furii. Ulice wypełniają echa jego wściekłości i agonii. Krew tryska wszędzie, ochlapując innych. Walczą aby utrzymać go na dole, gdy krew go obmywa i zaczyna się na niej ślizgać. Śnieżny obraca się i kopię dwóch oprawców z prędkością błyskawicy. Kończą turlając się po asfalcie, obejmując swoje brzuchy. Przez moment gdy dwa pozostałe anioły walczą aby utrzymać go na dole, myślę ,że uda mu się wyrwać. Ale noc wbija buta w plecy śnieżnego, prosto w świeżą ranę. Śnieżny syczy wypuszczając oddech wypełniony bólem ale nie krzyczy. Inni wykorzystują okazję aby wrócić na pozycję, trzymając go na dole. Noc upuszcza odcięte skrzydło. To ląduje z hukiem martwego zwierzęcia rzuconego o asfalt. Na twarzy śnieżnego maluje się furia. Nadal ma w sobie wolę walki ale ta znika szybko w raz z upływająca krwią, która moczy jego skórę, mierzwi włosy. Noc łapie za pozostałe skrzydło i odsuwa je szarpnięciem. — Gdyby to zależało ode mnie, wypuściłbym cię, — mówi Noc. Jest tyle podziwu w jego głosie ,że podejrzewam iż mówi poważnie. — Ale wszyscy mamy swoje rozkazy. — Pomijając podziw, nie okazuje żadnego żalu.
Ostrze pasiastego, jest już przygotowane nad skrzydłem śnieżnego, odbijające się w blasku księżyca. Krzywię się, oczekując kolejnego krwawego uderzenia. Tuż za mną, maleńki, współczujący dźwięk opuszcza usta Paige. Spalony nagle podnosi głowę z poza pleców Nocy. Spogląda prosto na nas. Zamieram, nadal kucając za ciężarówką do przeprowadzek. Serce mi staje, po czym pędzi jak szalone. Spalony wstaje i odchodzi od rzezi kierując się prosto w naszą stronę.
Rozdział czwarty Mój mózg blokuje się ze strachu. Jedyna rzecz o której mogę myśleć, to odciągnąć uwagę anioła tak aby moja matka mogła odepchnąć Paige w bezpieczne miejsce. — Uciekaj! Twarz mojej matki zamiera z szeroko rozwartymi oczami w przerażeniu. W przypływie swojej własnej paniki, odwraca się na pięcie i ucieka, bez Paige. Musiała założyć ,że to ja będę pchała wózek. Paige spogląda na mnie w przerażonymi oczami dominującymi na jej twarzyczce. Obraca swoim wózkiem, tocząc się tak szybko jak tylko może w kierunku w którym pobiegła mama. Moja siostra sama potrafi jeździć na swoim wózku, ale nie tak szybko jak wtedy gdy ktoś ją popycha. Bez odwrócenia uwagi żadna z nas nie ujdzie z tego z życiem. Bez czasu na rozważania wszystkich za i przeciw podejmuje decyzję w ułamku sekundy. Puszczam się sprintem na otwartą przestrzeń w kierunku masakry. Jak przez mgłę gdzieś w tle rejestruje ryk pełen oburzenia i agonii. Drugie skrzydło zostaje odcięte. Prawdopodobnie już i tak jest za późno. Ale jestem w miejscu w którym leży miecz śnieżnego, i nie mam wystarczającej ilości czasu aby wykombinować jakiś nowy plan. Podnoszę miecze nieomal spod nóg Spalonego. Łapię go obiema rękami, oczekując ,że będzie bardzo ciężki. Unosi się w moich dłoniach tak lekko jak powietrze. Rzucam go w kierunku śnieżnego — Hej! — krzyczę ile sił w płucach. Spalony podnosi głowę, wyglądając na tak zaskoczonego widokiem miecza lecącego mu nad głową jak ja się czuje. Jest to desperacki i słabo przemyślany z mojej strony ruch, zwłaszcza ,że anioł prawdopodobnie wykrwawiał się teraz na śmierć. Ale miecz leci równo lądując rękojeścią w wyciągniętej dłoni śnieżnego, nieomal tak jakby coś go tam poprowadziło. Bez zawahania, pozbawiony skrzydeł anioł wymierza mieczem w Noc. Pomimo przytłaczających obrażeń, jest szybki i wściekły. Potrafię zrozumieć dlaczego inni tak dramatycznie przewyższali go liczebnie nim zaatakowali. Ostrze przebija się przez żołądek Nocy. Jego krew tryska mieszając się z tym szkarłatnym basenem który już jest na drodze. Pasiasty doskakuje do swojego szefa i łapie go nim ten upada. Śnieżny potyka się i chwieję, próbując odzyskać równowagę, bez skrzydeł, rzeki krwi spływają w dół jego pleców. Udaje mu się jeszcze raz machnąć mieczem, otwierając przy tym nogę Pasiastego gdy ten ucieka z Nocą w ramionach. Ale to ich nie powstrzymuje.
Pozostała dwójka która wycofała się jak tylko sprawy przybrały kiepski obrót śpieszy teraz do Nocy i Pasiastego. Pompują swoimi potężnymi skrzydłami oddalając się z rannym, pozostawiającym ślad krwi kapiący na ziemie, gdy unoszą się w noc. Moja dystrakcja okazuje się szokującym sukcesem. Rodzi się we mnie nadzieja ,że może moja rodzina znalazła do tej chwili już nową kryjówkę. Wtedy świat eksploduje w bólu gdy spalony mnie atakuje. Lecę do tyłu i upadam na asfalt. Moje płuca kurczą się tak bardzo ,że nie mogę nawet zacząć myśleć o tym aby złapać oddech. Wszystko co mogę to zwinąć się w kłębek, próbując wprowadzić odrobinę powietrza do swojego ciała. Spalony obraca się do śnieżnego którego już dłużej nie można nazywać śnieżnym. Waha się, wszystkie jego mięśnie tężeją jakby rozważał swoje szanse wygrania z rannym aniołem. Śnieżny, pozbawiony skrzydeł i ociekający krwią, chwiej się na nogach, ledwie stojąc. Ale jego miecz jest stabilny i skierowany w spalonego. Oczy śnieżnego płoną z furii i determinacji, co jest prawdopodobnie wszystkim co utrzymuje go jeszcze na nogach. Zakrwawiony anioł musi mieć piekielną reputację, ponieważ pomimo jego stanu, ten całkowicie zdrowy i umięśniony Spalony chowa swój miecz z powrotem do pochwy. Posyła mi pełne obrzydzenia spojrzenie i oddala się. Biegnie ulicą, skrzydła wznoszą go w powietrze po kilku krokach. W tej samej sekundzie w której jego wróg odwraca się do niego plecami, pokaleczony anioł upada na kolana pomiędzy swoimi odciętymi skrzydłami. Wygląda jakby szybko się wykrwawiał i jestem całkiem pewna ,że za kilka minut umrze. W końcu udaje mi się złapać przyzwoity oddech. Pali mnie gdy wypełnia płuca, ale mięśnie rozprężają się po tej dawce tlenu. Rozkoszuję się ta chwilową ulgą. Rozluźniam ciało i spoglądam w kierunku ulicy. To co widzę wstrząsa mną. Paige mozolnie toczy się na swoim wózku. Ponad nią, spalony przerywa wznoszenie, zataczając kręgi jak sęp i opada w dól kierując się w jej stronę. Jestem na nogach i pędzę jak wystrzelony z pistoletu pocisk. Moje płuca krzyczą błagając o powietrze ale ignoruje je. Spalony spogląda na mnie z zadowolonym z siebie wyrazem twarzy. Jego skrzydła wzburzają moje włosy gdy pędzę Tak blisko, tak blisko. Tylko odrobinę szybciej. Moja wina. Wkurzyłam go wystarczająco mocno aby skrzywdził Paige z samej tylko złośliwości. Moje poczucie winy sprawia ,że mój pęd robi się szaleńczy. Spalony krzyczy, — Biegnij! Małpko. Biegnij!
Ręka opuszcza się w dół i porywa Paige. — Nie! — krzyczę sięgając w jej stronę. Unosi się w powietrze krzycząc moje imię. — Penryn! Łapię rąbek jej spodni. Przez chwilę pozwalam sobie uwierzyć ,że mogę ściągnąć ją z powrotem. Na moment uścisk w mojej piersi puszcza z przewidywaną ulgą. Materiał wyślizguje mi się z dłoni. — Nie! — skaczę po jej stopę. Końcówki moich palców muskają jej buty. — Oddaj ją! Nie chcesz jej! To tylko mała dziewczynka! — mój głos łamie się na końcu. Za moment anioł jest już zbyt wysoko aby mnie usłyszał. Ale i tak krzyczę, goniąc ich w dół ulicy dopóki krzyki Paige nie nikną w oddali. Moje serce praktycznie staje gdy przychodzi mi do głowy myśl ,że upuści ją z tej wysokości. Mijają długie minuty kiedy stoję na ulicy dysząc, obserwując mały punkcik na niebie aż staje się niczym.
Rozdział piąty Mija dużo czasu od momentu gdy Paige znika w chmurach nim odwracam się szukając mojej matki. Nie chodzi o to ,że mi na niej nie zależy. Tylko ,że nasze relacje są o wiele bardziej skomplikowane niż zwyczajne relację między matką a córką. Różana miłość którą powinnam do niej czuć jest przecięta czernią i poplamiona różnymi odcieniami szarości. Nie ma jej w zasięgu wzroku. Jej wózek leży na boku z porozrzucaną zawartością za ciężarówką za którą się chowałyśmy. Waham się tylko przez chwilę nim krzyczę. — Mamo? — Ktoś lub coś zwabione przez hałas już by tu było, obserwujące w cieniach. — Mamo? Nic nawet nie drga w pustej dzielnicy. Jeśli milczący obserwatorzy za ciemnymi oknami wychodzącymi na ulicę widzieli dokąd poszła to nikt nie ma zamiaru mnie z własnej woli o tym informować. Próbuje sobie przypomnieć czy widziałam jak porywał ją może inny anioł, ale wszystko co widzę to martwe nogi Paige gdy jest unoszona w powietrze z wózka. Cokolwiek działo się wokół mnie w tamtej chwili na pewno byłam tego nieświadoma. W cywilizowanym świecie gdzie obowiązują przepisy, banki i supermarkety bycie paranoidalnym schizofrenikiem jest poważnym problemem. Ale w świecie w którym banki i supermarkety są wykorzystywane przez gangi jaki miejsca tortur bycie paranoikiem daje ci przewagę. Chociaż ta część ze schizofrenią nadal pozostaje problemem. Niemożność oddzielenia rzeczywistości od fantazji jest mniej niż idealna. Nadal jednak istniała całkiem spora szansa na to ,że mama uczyniła się niewidzialną nim sprawy przybrały ten kiepski obrót. Prawdopodobnie gdzieś się ukrywała, najprawdopodobniej śledząc moje poczynania dopóki nie poczuje się na tyle bezpiecznie aby wyjść. Ponownie przyglądam się wszystkiemu. Widzę tylko budynki z ciemnymi oknami i opuszczone samochody. Gdybym sama nie spędziła tygodni ukrywając się za takim ciemnym oknem mogłabym uwierzyć ,że jestem ostatnim człowiekiem na planecie. Ale wiem ,że tam, za tym betonem i stalą jest przynajmniej kilka par oczu których właściciele rozważają teraz czy warto zaryzykować, wybiec na ulicę i zmasakrować do końca skrzydła anioła z każdą inną jego częścią jaką mogą jeszcze mu odciąć. Według Justina, który był naszym sąsiadem jeszcze tydzień temu, części ciała anioła były w cenie. Cała gospodarka kręciła się teraz w około rozszarpywanych na części aniołów. Skrzydła osiągały najwyższą cenę, ale dłonie ,stopy, skalp i inne bardziej wrażliwe części, również osiągały niezłe sumy jeśli tylko mogło się udowodnić ,że pochodzą od anioła. Niski jęk przerywa moje rozmyślania. Moje mięśnie tężeją natychmiastowo, gotowe na kolejną walkę. Czy to gangi nadchodzą? Kolejny niski jęk,. Dźwięk nie dochodzi z budynku, ale bezpośrednio z na przeciwko mnie. Jedyną rzeczą na przeciwko mnie jest krwawiący anioł leżący twarzą na ziemi.
Czy mógł nadal żyć? Wszystkie te historie o których słyszałam, mówią ,że jeśli odetniesz aniołowi jego skrzydła, zginie. Ale może działa to tak samo jakby człowiekowi odciąć ramiona. Zlekceważ obrażenia a po prostu wykrwawi się na śmierć. Nie może być zbyt wiele okazji na to aby załatwić sobie kawałek anioła. Ulica może zostać zalana padlinożercami w każdej sekundzie. Najmądrzejszą rzeczą było wydostanie się stąd póki jeszcze mogę. Ale jeśli żyje, może wiedzieć dokąd zabrali Paige. Pędzę do przodu, moje serce bije wściekle z nadzieją. Krew płynie w dół jego pleców tworząc kałuże na asfalcie. Odwracam go na nie bezceremonialnie, nawet nie myśląc dwa razy o tym ,że go dotykam. Nawet w panice, zauważam jego eteryczne piękno. Wyobrażam sobie ,że jego twarz byłaby klasycznie anielska gdyby nie siniaki i rany. Potrząsam nim, leży nieporuszony jak statua greckiego boga. Policzkuje go mocno. Jego powieki drgają i przez moment rejestrują moją obecność. Zwalczam panikę i chęć ucieczki. — Dokąd się udali? Pojękuje, powieki mu opadają. Policzkuje go ponownie, tak mocno jak tylko potrafię. — Powiedz, dokąd się udali? Dokąd ją zabrali? Jakaś część mnie nienawidzi tej nowej Penryn którą się stałam. Nienawidzi dziewczyny która policzkuje umierającą istotę. Ale odpycham tą część od siebie, głęboko w czarny kąt gdzie będzie mogła męczyć mnie innym razem, gdy Paige będzie już bezpieczna. Jęczy ponownie i wiem ,że nie będzie mi w stanie niczego powiedzieć jeśli nie zatamuje jego krwawienia i nie zabiorę do miejsca w którym nie dopadną go gangi i nie rozczłonkują na małe trofea. Drży, prawdopodobnie jest w głębokim wstrząsie. Obracam go na twarz, tym razem zauważając jak jest lekki. Podbiegam do przewróconego wózka mojej matki. Przekopuje się przez niego w poszukiwaniu jakiś szmat aby go owinąć. Apteczka pierwszej pomocy jest ukryta na samym dnie wózka. Waham się tylko przez chwilę nim po nią sięgam. Nienawidzę marnotrawienia medykamentów pierwszej pomocy na anioła który i tak umrze, ale wygląda tak ludzko bez swoich skrzydeł ,że pozwalam sobie na użycie kilku sterylnych bandaży opatrując jego rany. Jego plecy są pokryte tak wielką ilością krwi i brudu ,że nie mogę zobaczyć jak poważne są rany. Decyduje ,że to tak naprawdę nie ma znaczenia, obym tylko utrzymała go przy życiu wystarczająco długo aby powiedział mi dokąd zabrali Paige. Bandażuje jego tors tak mocno jak tylko mogę, próbując jak najmocniej zacisnąć rany, blokując krwawienie. Nie wiem czy można kogoś zabić, przez za ciasno zawiązane bandaże ,ale wiem ,że wykrwawienie się to zdecydowanie szybsza śmierć niż każda inna.
Czuje presję niewidocznych oczu na plecach gdy pracuje. Gangi zakładają ,że zbieram trofea. Prawdopodobnie szacują czy inne anioły powrócą gdy będą wyrywać je z moich rąk. Muszę go poskładać do kupy i wydostać stąd zanim po niego przyjdą. W pośpiechu wiążę go jak szmacianą lalkę. Biegnę po wózek Paige. Jest zaskakująco lekki jak na swoje rozmiary, i daleki od szarpaniny której się spodziewałam aby wsadzić go na wózek. Gdy o tym pomyślisz to tak naprawdę ma to sens. Łatwiej się lata kiedy ważysz 50 funtów a nie 500. Wiedza o tym ,że jest silniejszy i lżejszy niż ludzie nie sprawia ,że żywię w stosunku co do niego cieplejsze uczucia. Daje prawdziwe przedstawienie, podnosząc go i sadzając na wózku, chrząkając i parskając jakby był przeraźliwie ciężki. Chce ,żeby ci co nas obserwują sądzili ,że anioł jest tak ciężki jak wygląda, ponieważ może wtedy dojdą do wniosku ,że jestem silniejsza i twardsza niż moje niedożywione metr pięćdziesiąt osiem wzrostu Czy to zaczątek rozbawionego uśmiechu kiełkuje na twarzy anioła? Czymkolwiek by to nie było przekształca się w grymas bólu gdy rzucam go na wózek. Jest zbyt duży aby wygodnie się wpasować, ale ja go tam wciskam. Szybko łapię jedwabiste skrzydła i owijam je w zjedzony przez mole koc z wózka mojej matki. Śnieżne pióra są cudownie miękkie zwłaszcza w porównaniu z grubym kocem. Nawet w tej chwili pełnej paniki czuje pokusę aby je pogładzić. Jeśli powyrywam pióra i będę używać ich pojedynczo jako waluty, takie jedno skrzydło mogło prawdopodobnie zapewnić naszej trójce mieszkanie i wyżywienie przez cały rok. To oczywiście zakładając ,że uda mi się zebrać naszą trójkę znowu razem. Szybko owijam oba skrzydła, nie martwiąc się za bardzo tym czy w trakcie procesu pióra nie zostają łamane. Rozważam też pozostawienie jednego ze skrzydeł tutaj na ulicy aby odciągnąć od siebie gang i zachęcić ich do walki między sobą zamiast pogoni za mną. Ale za bardzo potrzebuje tych skrzydeł jeśli mam zamiar wyciągnąć z anioła jakieś informację. Łapię miecz, który jest niesamowicie lekki jak pióra i wsuwam go bezceremonialnie w kieszeń wózka. Puszczam się pogoń ulicą, pchając go tak szybko jak tylko mogę w noc.
Rozdział szósty Znajduje apteczkę pierwszej pomocy pod zlewem, ale to co znajduje się w środku nie nadaje się tak naprawdę do niczego więcej niż zacięcia papierem. Przekopuje się przez jej zawartość, czytając etykiety. Znajduje opakowanie aspiryny. Czy aspiryna nie działa na gorączkę tak samo jak na pozbycie się bólu głowy? Czytam etykietę która potwierdza moje podejrzenia. Nie mam zielonego pojęcia czy aspiryna zadziała na anioła, ani też czy jego gorączka ma coś wspólnego z obrażeniami. Z tego co wiem równie dobrze może to być jego normalna temperatura. To ,że wygląda jak człowiek wcale nie oznacza ,że nim jest. Wracam do narożnego gabinetu z aspiryną i szklanką wody. Anioł leży na brzuchu na czarnej kanapie. Próbowałam nakryć go kocem pierwszej nocy ale cały czas go skopywał. Więc teraz leży na kanapie tylko w swoich spodniach butach i bandażach. Myślałam o tym aby zdjąć mu spodnie i buty gdy zmywałam z niego krew pod prysznicem, ale zdecydowałam ,że nie jestem tu po to aby dbać o jego wygody. Jego czarne włosy są przyklejone do czoła. Próbuje przekonać go aby połknął kilka pigułek i napił się wody ale nie mogę dobudzić go wystarczająco aby zrobił którąkolwiek z tych rzeczy. Po prostu tu leży jak jakiś kawałek płonącej skały, zupełnie nie odpowiadając. — Jeśli nie wypijesz tej wody, zostawię cię tutaj abyś umarł w samotności. Jego bandaże spokojnie przesuwają się w górę i w dół, dokładnie tak jak robiły to przez ostatnie dwa dni. Byłam na zewnątrz czterokrotnie, szukając mamy. Ale nie zapuściłam się za daleko, zawsze obawiając się ,że anioł przebudzi się gdy mnie nie będzie i przegapię swoją szansę aby odnaleźć Paige zanim mi tutaj umrze.. Szalona kobieta czasem jest w stanie dać sobie radę na ulicy, ale mała dziewczynka na wózku inwalidzkim, nigdy. Więc za każdym razem, śpieszyłam się wracając z moich poszukiwań mamy, odczuwając ulgę i frustrację znajdując anioła nadal nieprzytomnego. Przez dwa dni głównie siedziałam tutaj zajadając ekspresowe zupki z makaronem, podczas gdy moja siostra...... Nie mogę znieść myśli o tym co się z nią dzieję, jeśli nie z żadnych innych powodów to z braku wyobraźni na temat tego co też aniołowie robią z ludzkimi dziećmi. Nie mogła zostać zniewolona. Nie może chodzić. Odrzucam od siebie te myśli. Nie będę myśleć o tym co może się teraz z nią dziać, czy też o tym co już mogło się jej przytrafić. Muszę się skupić na tym aby ją znaleźć. Ogarnia mnie gniew i frustracja. Wszystko czego chcę to wpaść w histerię złości jak dwulatka. Ogarnia mnie nieodparta chęć aby roztrzaskać szklankę na ścianie, pozrzucać z półek książki i krzyczeć aż do utraty tchu. Ta pokusa jest tak silna ,że dłonie zaczynają mi drżeć, a woda w szklance trzęsie się grożąc rozlaniem.
Zamiast rzucać szklanką o ścianę, wylewam wodę na anioła. Po tym chcę rozwalić na nim samą szklankę, ale wstrzymuję się. — Zbudź się, do cholery, Zbudź się! Co oni robią z moją siostrą? Czego od niej chcą? Gdzie ona jest do jasnej cholery? — krzyczę ile sił w płucach, wiedząc ,że mogę tym sprowadzić na ulice gangi i nie dbając o to. Kopię kanapę dla większego efektu. Ku mojemu zdziwieniu, jego oczy rozwierają się gwałtownie i spoglądają na mnie piorunująco błękitne głębiny.— Możesz być ciszej? Próbuje spać. — jego głos jest surowy i pełen bólu, ale jakoś udaje mu się wprowadzić do niego pewien poziom protekcjonalności. Opadam na kolana aby spojrzeć mu prosto w twarz. — Dokąd udały się tamte anioły? Dokąd zabrały moja siostrę? Celowo zamyka oczy. Uderzam go w plecy z całą siła na jaką mnie stać, w miejscu w którym znajdują się zakrwawione bandaże. Jego oczy otwierają się gwałtownie a zęby zaciskają. Syczy przez zęby z bólu ale nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Wow wygląda na naprawdę wkurzonego. Opieram się pokusie aby zrobić krok do tyłu. — Nie przestraszysz mnie. — mówię swoim najzimniejszym głosem, starając się stłumić strach. — Jesteś za słaby aby nawet stanąć, praktycznie się wykrwawiłeś i beze mnie już byłbyś martwy. Powiedz mi dokąd ją zabrali. — Jest martwa, — mówi z absolutną ostatecznością, po czym zamyka oczy i wraca do snu. Mogłabym przysiądź ,że moje serce przestaje na chwile bić. Czuje jakby moje palce zmarzły. Wtedy mój oddech powraca do mnie w bolesnej fali. — Kłamiesz. Kłamiesz. Nie odpowiada. Łapię stary koc który zostawiłam na biurku. — Spójrz na mnie! — odwijam koc na podłodze. Wypadają z niego rozdarte skrzydła. Zwinięte, są skompresowane do zaledwie ułamka ich rozpiętości. Wydaje się ,że pióra całkowicie zniknęły. Ale gdy wypadają z koca, częściowo się otwierają, tak jakby rozciągały się po długiej drzemce. Wyobrażam sobie ,że horror w jego oczach będzie dokładnie taki sam jak horror człowieka który zobaczył by swoje amputowane kończyny wypadające z nadjedzonego przez mole koca. Wiem ,że jestem niewybaczalnie wręcz okrutna, ale nie stać mnie na luksus bycia miłą, nie jeśli jeszcze kiedykolwiek chcę zobaczyć Paige żywą. — Rozpoznajesz je? — sama ledwie poznaje swój własny głos. Jest zimny i twardy. Głos najemnika. Głos oprawcy.
Skrzydła straciły swój blask. Chociaż nadal dostrzegam cień złotych przebłysków w tych śnieżnych piórach, ale niektóre z piór są połamane i sterczą pod dziwacznym kątem. Ponadto całe poplamione są zakrzepłą krwią, sprawiając ,że pióra wyglądają na poklejone i skurczone. — Jeśli pomożesz mi znaleźć moją siostrę, możesz je odzyskać. Zachowałam je dla ciebie. — Dzięki, — chrypi, obserwując skrzydła. — Będą świetnie wyglądać na mojej ścianie. — Gorycz zabarwia tembr jego głosu, ale jest tam coś jeszcze. Odrobina nadziei, być może. — Zanim ty i twoi kumple zniszczyliście nasz świat, byli lekarze którzy mogli przyszyć palec lub rękę jeśli zdarzyło się tak ,że została odcięta. — Nie wspominam nic o konieczności schłodzenia takiej części ani o tym ,że zazwyczaj trzeba je przyszyć w ciągu kilku godzin. Prawdopodobnie i tak umrze i nic z tego nie będzie miało znaczenia. Stężałe mięśnie jego szczęki nadal wyróżniają się w tej zimnej twarzy ,ale oczy ocieplają się na ułamek sekundy, tak jakby nie mógł się powstrzymać by nie pomyśleć o takiej możliwości. — Nie obcięłam ci ich, — mówię. — Ale mogę pomóc ci je odzyskać. Jeśli pomożesz mi znaleźć moją siostrę. W odpowiedzi zamyka oczy i mogłoby się wydawać ,że zasnął. Oddycha głęboko i ciężko, tak jak osoba pogrążona we śnie. Ale nie dochodzi do zdrowia jak człowiek. Gdy go tu przyciągnęłam, jego twarz była pokryta fioletową opuchlizną. Teraz po nieomal dwóch dniach wypełnionych snem, jego twarz wygląda normalnie. Wygięcia jego połamanych żeber zniknęły. Siniaki wokół policzków i oczu zniknęły, a niezliczona ilość rozcięć na jego dłoniach, ramionach i piersi uleczyła się całkowicie. Jedyne rany które pozostały w niezmiennym stanie, to te gdzie były jego skrzydła. Nie potrafię stwierdzić czy są w lepszym stanie poprzez bandaże, ale skoro nadal krwawią, zakładam ,że nie jest z nimi lepiej niż dwa dni temu. Przez chwilę zastanawiam się nad tym jakie mam opcje. Skoro nie mogę go przekupić, będę musiała go torturować. Jestem zdeterminowana zrobić wszystko co trzeba będzie aby utrzymać moją rodzinę przy życiu ale nie wiem czy będę w stanie tak daleko się posunąć. Ale on nie musi o tym wiedzieć. Teraz gdy jest już przytomny, lepiej abym upewniła się ,że potrafię trzymać go pod kontrolą. Wychodzę zobaczyć czy znajdę coś czym będę mogła go związać.
Rozdział siódmy Gdy wychodzę z narożnego gabinetu widzę ,że ktoś zabawiał się z martwym mężczyzną w holu. Wydaje się ,że stracił resztki godności od czasu gdy widziałam go po raz ostatni. Ktoś ułożył go tak ,że jedną rękę trzyma na biodrze a drugą przy głowie. Jego długie, kudłate włosy są wymodelowane i postawione tak jakby został potraktowany elektrowstrząsami a na ustach ma rozmazana pomadkę. Jego oczy są szeroko rozwarte. Na środku piersi, kuchenny nóż którego nie było tu jeszcze godzinę temu stoi na sztorc jak maszt. Ktoś dźgnął martwe ciało z powodu który może pojąć tylko szaleniec. Moja matka mnie znalazła. Stan mojej matki nie jest tak konsekwentny jak niektórzy mogliby myśleć. Intensywność jej szaleństwa pojawia się i znika bez przewidywalnego grafiku czy jakiegoś wyzwalacza. Oczywiście nie pomaga fakt ,że teraz nie bierze swoich leków. Kiedy jest dobrze, nikt by nie zgadł ,że coś z nią nie tak. To właśnie w te dni mój gniew i frustracja jakie do niej czuje, zżerają mnie od środka żywcem. Gdy jest źle, mogę po wyjściu ze swojego pokoju znaleźć martwego mężczyznę przekształconego w lalkę na podłodze. Aby oddać jej sprawiedliwość, muszę przyznać ,że nigdy wcześniej nie zabawiała się zwłokami, a przynajmniej nigdy tego nie widziałam. Zanim świat rozpadł się na kawałki, zawsze była na krawędzi, często kilka kroków za nią. Ale dezercja mego taty, a później te ataki nasiliły wszystko. Jakakolwiek racjonalna część jej która utrzymywała ją na powierzchni i nie pozwalała zanurkować w ciemność, teraz po prostu zniknęła. Myślę o tym by pogrzebać ciało, ale jakaś chłodna część mego umysłu mówi mi ,że to nadal najlepszy środek zapobiegawczy jaki mogłam tu zdobyć. Każda zdrowa na umyślę osoba spoglądając przez szklane drzwi ucieknie stąd gdzie pieprz rośnie. Teraz gramy w permanentną grę pod tytułem jestem bardziej szalona i przerażająca niż ty. I w tej grze moja matka jest naszą sekretną bronią. Podchodzę ostrożnie do łazienki z której dochodzi szum prysznica. Moja matka nuci jakąś prześladującą ją melodię, taką którą wydaje mi się ,że sama wymyśliła. Zazwyczaj nuciła nam ją gdy była w swoim pół przytomnym stanie. Melodia bez słów która jest jednocześnie smutna i nostalgiczna. Chociaż gdzie nie gdzie musi zawierać jakąś zwrotkę, bo słyszę od czasu do czasu o zachodzie słońca nad oceanem i antycznym zamku, i pięknej księżniczce, która rzuca się z wieży zamku w walące poniżej wzburzone fale. Stoję przed drzwiami do łazienki, słucham jej nucenia i szumu prysznica. Kojarzę tą piosenkę z jej powrotami z faz szczególnego szaleństwa. Zazwyczaj, nuci ją nam gdy łata blizny i siniaki zadane nam w fazach szaleństwa.
W tych okresach zawsze jest delikatna i jest jej szczerze przykro. Wydaje mi się ,że z jej strony to swego rodzaju przeprosiny. Nigdy wystarczające, oczywiście ale może to być jej sposób na powrót do światła z ciemności, i danie nam znać ,że przeszła z ciemności do szarości. Nuciła to nieustannie po 'wypadku' Paige. Nigdy nie dowiedzieliśmy się dokładnie co się wydarzyło. Tylko moja matka i Paige były wtedy w domu, i tylko one będą znały prawdziwą historie. Moja matka płakała przez miesiące, po tym zdarzeniu, obwiniając się. Ja też ją winiłam. Jak bym miał tego nie robić? — Mamo? — wołam przez zamknięte drzwi łazienki. — Penryn! — odkrzykuje przez szum prysznica, — Nic ci nie jest? — Nic. A tobie? Widziałaś Paige? Nigdzie nie mogę jej znaleźć. — Znajdziemy ją, dobrze? Jak mnie znalazłaś? — Och, po prostu. — Moja matka zazwyczaj nie kłamie, ale ma w zwyczaju udzielać niejasnych i wymijających odpowiedzi. — Jak mnie znalazłaś, mamo? Słychać tylko szum prysznica jeszcze przez minutę nim odpowiada. — Demon mi powiedział. — jej głos jest pełen niechęci, pełen wstydu. Świat jest jaki jest w tej chwili, mogę nawet rozważyć to aby jej uwierzyć, z wyjątkiem tego ,że nikt nigdy nie widział ani nie słyszał jej osobistych demonów. — To miło z jego strony. — mówię. Demony zazwyczaj ponoszą winę za wszystkie szalone i złe rzeczy których dopuszcza się moja matka. Rzadko są przyczyną czegoś dobrego. — Musiałam obiecać ,że coś dla niego zrobię. — szczera odpowiedź. I ostrzeżenie. Moja matka jest silniejsza niż wygląda, a gdy działa z zaskoczenia może wyrządzić naprawdę poważne szkody. Spędziła całe swoje życie na rozważaniu technik obronnych — jak podkraść się do napastnika, jak ukryć się przed 'rzeczami które patrzą', jak wygnać potwory z powrotem do piekła zanim skradną duszę twoich dzieci. Rozważam możliwości opierając się o łazienkowe drzwi. Cokolwiek by nie obiecała swojemu demonowi na pewno będzie to nieprzyjemne. I całkiem możliwe ,że bolesne. Jedyne pytanie brzmi, komu zostanie wyrządzony ten ból. — Zabiorę trochę rzeczy i zamknę się narożnym gabinecie. — mówię. — Mogę tam być przez dzień albo dwa, ale nie martw się dobrze? — W porządku.
— Nie chcę abyś wchodziła do tego biura. Ale nie opuszczaj budynku, dobrze? W kuchni jest jedzenie i woda. — myślę o tym aby powiedzieć je by była ostrożna, ale oczywiście jest to śmieszne. Przez dekady, była ostrożna obawiając się wyimaginowanych ludzi i potworów chcących ją zabić. Od czasu ataków w końcu je znalazła. — Penryn? — Tak? — Upewnij się ,że masz na sobie gwiazdy. — Miała na myśli żółte gwiazdki które naszyła na naszych ubraniach. Jak mogłabym ich nie mieć na sobie jest poza moim zrozumieniem, skoro mamy je naszyte na wszystkim co posiadamy. — W porządku, mamo. Pomijając jej komentarz o gwiazdach brzmiała całkiem normalnie. Chociaż to chyba nie najzdrowsze zachowanie z jej strony, po bezczeszczeniu zwłok. ~ Nie jestem tak bezradna jak przeciętna nastolatka. Gdy Paige miała dwa lata, mój ojciec i ja wróciliśmy do domu i znaleźliśmy ją połamaną i kaleką. Moja matka stała nad nią w głębokim szoku. Nigdy nie dowiedzieliśmy się dokładnie co się stało. Ani jak długo stała tak zamrożona nad ciałem Paige. Moja matka płakała i wyrwała nieomal wszystkie swoje włosy z głowy, nie mówiąc ani słowa przez kolejne tygodnie. Kiedy w końcu wyszła z tego stanu, pierwszą rzeczą jaką powiedziała to to ,że muszę zapisać się na zajęcia z samoobrony. Chciała abym nauczyła się jak się walczy. Zabrała mnie po prostu do studia sztuk walki i zapłaciła z góry w gotówce za pięcioletnie szkolenie. Po rozmowie z sensei dowiedziała się ,że były różne rodzaje sztuk walki. Taekwondo do walki gdy masz niewielki dystans, jujitsu gdy walka toczy się blisko i escrima do walki na noże. Woziła mnie po całym mieście, zapisując na wszystkie rodzaje kursów. Lekcje strzelania, łucznictwo, szkoła przetrwania, samoobrona kobiet. Wszystko co udało jej się znaleźć. Gdy mój ojciec dowiedział się o tym kilka dni później, już zdążyła wydać tysiące dolarów których nie mieliśmy. Mój ojciec już i tak szary na twarzy z powodu rachunków szpitalnych za Paige, utracił z twarzy wszelkie kolory gdy dowiedział się co zrobiła. Po tym wariackim zapisywaniu zdawała się zapomnieć ,że w ogóle mnie gdzieś zapisała. Jedyny raz gdy mnie o to spytała, było to kilka lat później, gdy znalazłam jej kolekcję artykułów z prasy. Widziałam jak wycina je z gazet ale nigdy nie zastanawiałam się czego dotyczą. Trzymała je w staromodnym albumie na zdjęcia, z różowym napisem 'Pierwszy album Twojego dziecka'. Któregoś dnia leżał otwarty na stole i zapraszał abym do niego zerknęła. Pogrubiony tytuł artykułu ostrożnie wklejony na stronie, mówił. Matka zabójczyni mówi ,że to diabeł kazał jej to zrobić Przerzuciłam stronę. Matka wrzuciła dzieci do zatoki i przyglądała się jak toną.
Następny głosił. Dziecięce szkielety znalezione w ogródku kobiety W jednej z nowszych historii, sześcioletnie dziecko zostało znalezione kilka metrów od frontonowych drzwi. Jego matka dźgnęła go kilka razy nim poszła na górę aby zrobić to samo jego młodszej siostrze. Historia cytowała krewnego, który powiedział ,że matka próbowała desperacko podrzucić dzieci siostrze na kilka godzin, ale siostra musiała iść do pracy więc nie mogła przyjąć dzieci. Krewny powiedział ,że było to tak jakby matka obawiała się ,że coś może się wydarzyć, tak jakby czuła nadciągająca ciemność. Opisywał ,że po tym jak matka wróciła do świadomości i zdała sobie sprawę z tego co zrobiła, nieomal rozdarła się na strzępy z grozy i cierpienia Wszystko o czym mogę w tej chwili myśleć to jak straszne musiało to być dla tego dziecka, które próbowało wydostać się z domu i uzyskać pomoc. Nie wiem jak długo moja matka stała tam obserwując mnie, przeglądającą artykuły zanim spytała. — Nadal chodzisz na zajęcia z samoobrony? Pokiwałam w odpowiedzi. Nie powiedziała już niczego więcej. Po prostu przeszła obok mnie z drewnianymi deskami i książkami w ramionach. Znalazłam je później na desce sedesowej. Przez dwa tygodnie nalegała abyśmy je tam trzymali aby powstrzymać demony od wyjścia rurami kanalizacyjnymi. Łatwiej jej wtedy zasnąć, mawiała, gdy diabeł nie szeptał jej do ucha całą noc. Nigdy nie opuściłam ani jednej treningowej sesji.
Rozdział ósmy W biurowej kuchni, zabieram błyskawiczne zupki z makaronem, batony energetyzujące, taśmę i inne przekąski. Stawiam torbę z zapasami w narożnym gabinecie. Hałas nie niepokoi anioła który wydaje się rozkoszować snem umarlaka. Znowu. Biegnę z powrotem do kuchni gdy dźwięk prysznica ustaje. Przynoszę kilka butelek wody do gabinetu tak szybko jak tylko mogę. Mimo tego ,że odczuwam ulgę z powodu tego ,że mnie znalazła, nie chcę widzieć swojej matki. Wystarczy mi to ,że jest bezpieczna w budynku. Muszę się skupić na znalezieniu Paige. A nie mogę zrobić tego dobrze, bez przerwy zamartwiając się o to co szykuje moja matka. Próbując nie patrzeć na zwłoki w holu, przypominam sobie ,że mama potrafi o siebie zadbać. Wślizguję się do narożnego gabinetu, zamykam drzwi i rygluję zamki. Ktokolwiek miał ten gabinet musiał mieć fioła na punkcie prywatności. Tym lepiej dla mnie. Byłam pewna swego bezpieczeństwa gdy anioł był nieprzytomny, ale teraz gdy się obudził, fakt ,że jest ranny i osłabiony nie jest wystarczającym gwarantem mojego bezpieczeństwa. Właściwie to nie wiem jak silny jest anioł. Jak wszyscy, nic o nich nie wiem. Oplatam taśmą izolacyjną jego nadgarstki i kostki razem za plecami, tak ,że leży teraz w najbardziej niekomfortowo wyglądającej pozycji. To najlepsze co mogę zrobić. Rozważam użycie sznurka aby wzmocnić taśmę, ale taśma wygląda na mocną i dochodzę do wniosku ,że jeśli uda mu się wyswobodzić z niej to sznurek na niewiele się tu zda. Jestem całkiem pewna ,że ledwie starczy mu energii aby ponieść głowę, ale nigdy nie wiadomo. W zdenerwowaniu zużywam prawie całą rolkę. Dopiero gdy kończę i spoglądam na niego zauważam ,że mi się przypatruje. Całe to krępowanie musiało go obudzić. Jego oczy mają głęboki niebieski odcień, tak głęboki ,że nieomal czarny. Robię krok do tyłu i przełykam to absurdalne poczucie winy które odczuwam. Czuje się jakbym została przyłapana na robieniu czegoś czego nie powinnam robić. Ale nie mam żadnych wątpliwości w to ,że anioły są naszymi wrogami. Nie mam wątpliwości w to ,że są moim wrogami, tak długo jak mają Paige. Spogląda na mnie z oskarżeniem w oczach. Przełykam przeprosiny ponieważ nie jestem mu ich winna. Podczas gdy mnie obserwuje, rozwijam jedno z jego skrzydeł, z szuflady w biurku wyciągam nożyczki i zbliżam je do piór. — Dokąd zabrali moją siostrę? Krótki błysk emocji pojawia się w jego oczach, ale znika tak szybko ,że nie mogę ich zidentyfikować.— Skąd do cholery mam to wiedzieć? — Ponieważ jesteś jednym z tych cuchnących drani. — Och. Ukułaś mnie do kości tym przytykiem.— brzmi na znudzonego, i jestem nieomal zawstydzona tym ,że nie potrafię bardziej go znieważyć.— Nie zauważyłaś ,że nie byłem zbyt zaprzyjaźniony z tymi chłopakami?
— Oni nie są żadnymi chłopakami. Nie mają w sobie niczego ludzkiego. Są niczym więcej niż przeciekającymi workami zmutowanego robactwa, dokładnie jak ty. — Co prawda on i inni aniołowie których widziałam z wyglądu przypominali żyjącego Adonisa w komplecie z boską twarzą i prezencją. Ale w środku na pewno byli robactwem. — Przeciekającymi workami zmutowanego robactwa? — Podnosi jeden ze swoich idealnych łuków brwiowych tak jakby uważał ,że oblałam egzamin z werbalnej zniewagi. W odpowiedzi, przecinam kilka piór jego skrzydła z okrutnym zacięciem moich nożyczek. Śnieżne pióra spływają delikatnie na moje buty. Zamiast satysfakcji czuje fale niepokoju na widok wyrazu jego twarzy. Jej zacięty wyraz przypomina mi ,że jego wrogowie mieli pięciokrotną przewagę i prawie ich pokonał. Nawet skrępowany i pozbawiony skrzydeł potrafi wyglądać zastraszająco. — Spróbuj zrobić to raz jeszcze, a złamię cię na pół nim się w ogóle zorientujesz. — Wielkie słowa jak na kogoś kto leży skrępowany jak indyk. Co zrobisz, przytoczysz się tu jak odwrócony skorupą do góry żółw i złamiesz mnie na pół? — Logistyczna część złamania cię na pół jest łatwa. Pytanie tylko kiedy. — Jasne. Gdybyś mógł to zrobić już byś to zrobił. — Może mnie bawisz. — mówi z całkowitą pewnością tak jakby to on kontrolował sytuację. — Jak małpa z odpowiednim nastawieniem i parą nożyczek — relaksuje się i opiera podbródek na kanapie. Gniew rozpala moje policzki. — Wydaje ci się ,że to jakaś gra? Myślisz ,że nie byłbyś już martwy gdyby nie chodziło o moją siostrę? — ostatnią część praktycznie wykrzykuje. Wściekle przecinam się przez kolejne pióra. Niegdyś wspaniała doskonałość tego skrzydła teraz jest poszarpana i postrzępiona na krawędziach. Głowa podnosi się z powrotem z kanapy, ścięgna na jego szyi napinają się z wysiłku tak mocno, że zastanawiam się jak słaby jest naprawdę. Mięśnie jego ramiona prężą się i zaczynam się martwić o siłę moich wiązań na jego kończynach. — Penryn? — głos mojej matki napływa z za drzwi. — Wszystko w porządku? Spoglądam aby upewnić się ,że drzwi są zamknięte. Gdy wracam wzrokiem na kanapę, anioła już tam nie ma, na miejscu gdzie powinien być leżą tylko podarte na strzępy resztki taśmy. Czuje oddech na karku gdy nożyczki zostają wyrwane z mojej dłoni. — Nic mi nie jest, mamo. — mówię zadziwiająco spokojnie. Posiadanie jej w pobliżu tylko naraziłoby ją na niebezpieczeństwo. Kazanie jej uciekać prawdopodobnie wpędziłoby ją w stan paniki. Jedyną pewną rzeczą jest to ,że jej zachowanie byłoby nieprzewidywalne. Dobrze umięśnione ramię oplata moje gardło i zaczyna się zaciskać.
Łapiąc jego ramię oplatające moją szyję, pochylam podbródek w dół najmocniej jak mogę, starając się przenieść nacisk jego ramienia z gardła na podbródek. Mam około dwudziestu sekund aby się z tego wykaraskać w innym razie mój mózg wyłączy się a tchawica się zapadnie. Kucam tak nisko jak tylko mogę. Wtedy odskakuje do tyłu, waląc naszymi ciałami o ścianę. Uderzenie jest silniejsze niż byłoby gdyby ważył tyle co normalny mężczyzna. Słyszę zduszone — Oof — i dźwięk roztrzaskujących się na ścianie fotografii i wiem ,że te rany na jego plecach muszą krzyczeć z powodu tych ostrych wbijających się w nie szklanych odłamków. — Co to za hałas? — żąda odpowiedzi moja matka. Ramie zaciska się zaciekle na moim gardle, i decyduje ,że określenie 'anioł miłosierdzia' to oksymoron. Nie tracąc już energii na walkę z duszeniem, zbieram całą swoją energię na kolejne uderzenie w ścianę. Przynajmniej tyle mogę zrobić, zadać mu trochę bólu gdy będzie mnie dusił. Tym razem jęk jego bólu jest ostrzejszy. Czerpałabym z niego wiele satysfakcji gdyby nie fakt, że w głowie mi się kreci i mam pustkę. Jeszcze jedno uderzenie i ciemne plamki majaczą mi przed oczami. Właśnie wtedy gdy zdaje sobie sprawę ,że tracę przytomność, rozluźnia uchwyt. Upadam na kolana, łapczywie nabierając powietrza, przez poszarpane gardło. Moja głowa wydaje się zbyt ciężka na szyi i wszystko co mogę zrobić to spróbować nie paść całkowicie na podłogę. — Penryn Young, otwórz te drzwi natychmiast! — klamka klekocze, szarpana zaciekle. Moja matka musiała krzyczeć przez ten cały czas ale jakoś tego nie zarejestrowałam. Anioł pojękuje jakby naprawdę odczuwał ból. Czołga się mijając mnie i teraz widzę dlaczego. Jego plecy krwawią poprzez bandaże w miejscach które wyglądają jak podziurawione rany. Zerkam za siebie na ścianę. Dwa wielkie gwoździe na których wisiał oprawiony w ramki plakat wystają z niej, a ich główki ociekają krwią. Anioł nie jest jedynym w kiepskim stanie. Nie mogę odetchnąć nie zginając się wcześniej w pół i nie kaszląc gwałtownie. — Penryn? Nic ci nie jest? — mama brzmi na zmartwioną. Nie potrafię zgadnąć co sobie wyobraża ,że ma tu miejsce. — Tak, — skrzeczę. — Wszystko w porządku. Anioł wczołguje się na kanapę i kładzie na brzuchu z kolejnym jękiem. Posyłam mu złośliwy uśmiech. — Ty, — mówi, z haniebnym spojrzeniem,— Nie zasługujesz na zbawienie. — Tak, jakbyś ty mógł mi je zapewnić, — skrzeczę. — Tak w ogóle dlaczego miałabym chcieć pójść do nieba kiedy pełno w nim morderców i porywaczy takich jak ty i twoi kumple?
— A kto powiedział ,że ja należę do nieba? — to prawda ,że paskudne warkniecie z jakim wypowiada te słowa bardziej pasuje do piekielnej niż niebiańskiej istoty. Mąci ten diabelski obrazek skrzywieniem pełnym bólu. — Penryn? Z kim rozmawiasz? — moja matka brzmi teraz nieomal zupełnie szalenie. — To tylko mój osobisty demon, mamo, nie martw się. Jest trochę słabowity. Słaby czy nie oboje wiedzieliśmy ,że mógłby mnie zabić gdyby tego właśnie chciał. Mimo to nie miałam zamiaru dawać mu satysfakcji, z wiedzy ,że jestem przestraszona. — Och. — nagle brzmi już nieomal spokojnie, tak jakby to stwierdzenie wszystko wyjaśniało. — Dobrze. Nie lekceważ go. I nie składaj mu obietnic których nie możesz dotrzymać. — Mogę stwierdzić po brzmieniu jej oddalającego się głosu, że uspokojona odeszła spod drzwi. Zbite z tropu spojrzenie jakie anioł posyła w stronę drzwi przyprawia mnie o stłumiony chichot. Zerka w moją stronę, z wyrazem twarzy który mówi jesteś jeszcze dziwniejsza niż twoja matka. — Trzymaj, — rzucam mu rolkę bandaża z moich zapasów, — Prawdopodobnie będziesz chciał to ucisnąć Łapię ją zgrabnie mimo ,że zamyka oczy. — Jak mam to zrobić na plecach? — To nie mój problem. Rozluźnia rękę z westchnieniem i bandaż spada na podłogę, tocząc się po dywanie. — Chyba znowu nie zasypiasz, co? Jego jedyną odpowiedzią jest mruknięcie — Mmm,— gdy oddech przechodzi w ciężki i regularny jak człowieka pogrążonego w głębokim śnie. Cholera. Stoję tam, obserwując go. To najwyraźniej jakiś rodzaj uzdrawiającego snu, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze już zagojone urazy. Gdyby nie był tak ciężko ranny i wyczerpany, nie mam żadnych wątpliwości ,że skopałby mi tyłek aż do samego królestwa niebieskiego i z powrotem, nawet gdyby nie zdecydował się mnie zabić. Ale nadal irytuje mnie to ,że postrzega mnie jako tak niewielkie zagrożenie ,że zasypia w mojej obecności. Taśma izolacyjna to był kiepski pomysł, miał sens gdy myślałam ,że jest słaby jak mokry papier. Teraz gdy już wiem jak jest, jakie mam opcje? Przekopuje się przez kuchenne szuflady i pomieszczenie gospodarcze ale nie znajduje niczego. Mam szczęście dopiero gdy trafiam pod jakimś biurkiem na czyjąś torbę gimnastyczną i znajduje, staromodną kłódkę rowerową z grubym łańcuchem i kluczykiem do zamka. Nie ma to jak dobry stary łańcuch.
W biurze nie ma niczego do czego mogłabym go przykuć, więc używam metalowego wózka stojącego obok kserokopiarki. Zrzucam stosy papieru i zaciągam go do narożnego gabinetu. Mojej matki nie ma nigdzie w pobliżu i mogę tylko założyć ,że uprzejmie daje mi czas na poradzenie sobie z moim 'osobistym demonem' na osobności. Przytaczam wózek obok śpiącego mężczyzny...anioła, miałam na myśli anioła. Ostrożnie aby go nie zbudzić, oplatam łańcuchem jego nadgarstki i kilkakrotnie owijam go wokół metalowej nogi wózka, tak aby nie pozostało zbyt wiele luzu. Potem zamykam zamek z pełnym satysfakcji kliknięciem. Łańcuch suwa się w górę i w dół metalowej nogi wózka, ale nie nie sposób go zdjąć. To nawet lepszy pomysł niż początkowo myślałam, ponieważ teraz mogę przesuwać go, nie dając możliwości ucieczki. Dokądkolwiek się uda, wózek uda się tam razem z nim. Zawijam jego skrzydła w koc i odkładam do jednej z dużych ,metalowych szafek na akta niedaleko kuchni. Czuje się nieomal jak złodziej gdy opróżniam szuflady i układam akta sztaplami, na zewnątrz szafki. Przesuwam po nich delikatnie palcami, każde z nich kiedyś coś znaczyło. Dom, klient, interes. Czyjeś marzenia pozostawione aby zbierać kurz w porzuconym biurze. Po chwili namysłu wrzucam klucz do łańcucha do szuflady w której trzymałam miecz anioła pierwszej nocy. Wracam przez korytarz i wślizguje się do narożnego gabinetu. Anioł nadal śpi, lub zapadł w śpiączkę, nie jestem pewna. Zamykam drzwi i kulę się na kierowniczym krześle. Jego piękna twarz rozmywa się gdy powieki robią się cięższe. Nie spałam od dwóch dni, obawiając się przegapić być może jedyną szansę, jeśli anioł się zbudzi, i umrze mi tu potem. Śpiąc wygląda jak krwawiący książę z bajki przykuty łańcuchami w lochu. Gdy byłam mała zawsze myślałam ,że zostanę kopciuszkiem, ale chyba ta sytuacja stawia mnie jednak w miejscu złej macochy. Ale przecież, kopciuszek nie żyje w post apokaliptycznym świecie opanowanym przez mszczące się anioły. ~ Wiem ,że coś jest nie tak jeszcze nim się budzę. W półmroku między snem a jawą słyszę brzdęk tłuczonego szkła. Jestem czujna i w pogotowiu nim dźwięk do końca zamiera. Jakaś dłoń zaciska się na moich ustach. Anioł ucisza mnie szeptem lżejszym od powietrza. Pierwsza rzecz jaką widzę w tym przytłumionym świetle księżyca to metalowy wózek. Musiał zeskoczyć z kanapy i przytoczyć się tutaj w tym ułamku sekundy w którym roztrzaskało się szkło. Przychodzi mi na myśl ,że w tej właśnie chwili, anioł i ja jesteśmy po tej samej stronie, a ktoś inny jest zagrożeniem dla nas obojga.
Rozdział dziewiąty Pod drzwiami, światło przeskakuje w tą i z powrotem w półmroku. Świetlówki były pozapalane gdy zasypiałam, ale teraz jest ciemno, tylko księżyc wpada do środka przez okna. Światło poruszające się w szparze pod drzwiami wygląda jak latarka. Albo to intruz ma latarkę, albo moja matka włączyła ją gdy zgasło światło. Jest to jednak pewny znak zasiedlenia. Nie chodzi o to ,że jest ona nieświadoma ryzyka. Jest daleka od głupoty. Chodzi o to ,że paranoja na którą cierpi sprawia ,że bardziej obawia się nadnaturalnych drapieżników niż tych naturalnych. Wiec czasem, oświetlenie ciemności w celu odpędzenia zła jest dla niej ważniejsze niż wykrycie przez zwykłych śmiertelników. Ale ze mnie szczęściara. Nawet skuty i przywiązany do metalowego wózka, anioł podchodzi do drzwi jak kot. Ciemne plamy przesączają się przez białe bandaże przypominają rysunki Rorschach'a na jego plecach. Może i jest na tyle silny ,że rozerwał taśmę izolacyjną, ale nadal jest ranny i krwawiący. Tylko jak silny jest naprawdę? Silny na tyle aby walczyć z pól tuzinem ulicznych bandziorów wystarczająco zdesperowanych aby wędrować ulicami nocą? Nagle żałuję ,że go skułam. Mogę się założyć ,że kimkolwiek jest intruz nie jest sam, nie nocą. — Hall-ooo,— Męski głos woła filuternie poprzez ciemność. — Jest ktoś w domu? Hol jest wyłożony dywanem i nie mogę stwierdzić jak wielu ich jest dopóki nie słyszę huku roztrzaskiwanych rzeczy nadpływającego z różnych kierunków. Wygląda na to ,że jest ich przynajmniej trzech. Gdzie jest mama? Czy miała czas aby uciec i się schować? Oceniam okno. Nie będzie łatwo zbić szyby ale jeśli członkowie gangu mogli to zrobić, ja też powinnam być w stanie. Na pewno jest na tyle duże ,że mogłabym przez nie przeskoczyć. Dziękuje w myślach jakiemukolwiek bogu który jeszcze pozostał za to ,że jesteśmy na parterze. Napieram na szkło badając wytrzymałość. Potrzeba będzie czasu aby je rozbić. Plus, hałas będzie rozbrzmiewać po całym budynku gdy będę metodycznie walić w szybę. Na zewnątrz członkowie gangu nawołują do siebie. Krzyczą, rozwalając rzeczy, niszcząc. Odgrywają specjalnie dla nas to przedstawienie, po to aby upewnić się ,że do czasu gdy nas znajdą będziemy już nie źle wystraszeni. Z dźwięków które wydają, mogę stwierdzić ,że jest ich przynajmniej sześciu. Ponownie zerkam na anioła. Nasłuchuje prawdopodobnie oceniając swoje szanse. Fakt ,że jest ranny i przykuty do metalowego wózka, zmniejsza je do zera.
Z drugiej strony, jeśli przyciągnę tu gang odgłosem wybijanej szyby, zostanie on w pełni pochłonięty czym innym jak tylko zobaczy anioła. Anioł jest jak moja przysłowiowa kopalnia złota, a oni są szczęśliwymi górnikami. Mama i ja mogłybyśmy wyrwać się stąd podczas tego chaosu. Ale co wtedy? Anioł nie powie mi gdzie znaleźć Paige jeśli będzie martwy. Może gang rozwali tylko kilka rzeczy, splądruje kuchnie i odejdzie. Kobiecy głos przeszywa noc. Moja matka. Męskie głosy krzyczą i dokuczają. Zabawiają się w taki sposób w jaki stado psów otacza zapędzonego w kozi róg kota. Łapię krzesło i rzucam nim w szybę. Rozlega się ogromny huk, szkło wygina się pod naporem ale nie rozbija. Chcę odwrócić ich uwagę najlepiej jak potrafię, z nadzieją ,że hasła sprawi ,że zapomną o mojej matce. Uderzam ponownie. I jeszcze raz. Gorączkowo próbując rozbić szybę. Krzyczy ponownie. Anioł łapie swój metalowy wózek i uderza nim w szybę. Szkło rozpryskuje się w każdym kierunku. Kulę się w sobie instynktownie chociaż jakaś odległa część mego umysłu jest świadoma tego ,że anioł ustawił się tak aby użyć swego ciała i zablokować pędzące w moją stronę odłamki. Coś wali z hukiem w drzwi naszego biura. Drzwi grzechoczą ale zamek trzyma. Łapię wózek i podciągam go do parapetu okna, próbując pomóc wydostać się aniołowi. Drzwi otwierają się z trzaskiem, podskakując na wyrwanych zawiasach. Anioł rzuca mi szybkie, twarde spojrzenie i mówi — Uciekaj. Wyskakuje przez okno. Ląduje na ziemi, biegnę. Okrążam budynek szukając tylnego wejścia lub rozbitego okna przez które dostanę się do środka. Mój umysł przepełniają obrazy tego co mogło się przydarzyć mojej matce, aniołowi, Paige. Mam nieomal nieodpartą chęć aby schować się w krzakach i zwinąć w kłębek. Zamknąć oczy, uszy, mózg i leżeć tam dopóki nic już nie będzie istnieć. Upycham straszliwe, pełne krzyku obrazy w mojej głowie, do ciemnego, milczącego miejsca w moim umyśle, które z każdym dniem znajduje się coraz głębiej i jest coraz bardziej przepełnione. Pewnego dnia, już wkrótce rzeczy które tam zamknęłam wybuchną i zainfekują mnie całą. Może to będzie dzień w którym córka stanie się taka jak matka. Do tego momentu nadal ja trzymam nad wszystkim kontrolę. Nie muszę iść daleko aby znaleźć rozbitą szybę. Biorąc pod uwagę to ile razy musiałam walnąć w okno w gabinecie i nadal nie udało mi się go robić, nie cierpię myśleć o tym jak zbudowany musiał być facet który zbił tą. To nie poprawia mi samopoczucia skoro muszę się wśliznąć z powrotem do budynku. Biegnę z biura do biura, z boksu do boksu, szeptem nawołując moją matkę.
Znajduje leżącego mężczyznę w korytarzu prowadzącym do kuchni. Jego klatka piersiowa jest naga, koszula rozerwana. Sześć noży do masła wystaje z jego ciała w konkretnym wzorze. Ktoś narysował pomadką w kolorze pudrowego różu pentagram z nożami wbitymi w każdym ze strategicznych punktów. Krew wypływa spod każdego z noży. Oczy mężczyzny wyrażają szok gdy spogląda na swoją pierś tak jakby nie mógł uwierzyć ,że mu się to przytrafiło. Moja matka jest bezpieczna. Widząc to co zrobiła temu mężczyźnie, nie mogę się powstrzymać przed zastanawianiem czy to naprawdę dobrze. Celowo ominęła jego serce, tak aby powoli się wykrwawił. Gdybyśmy byli z powrotem w starym świecie, w świecie przed, zadzwoniłabym po karetkę, pomimo faktu ,że zaatakował on moją matkę. Lekarze zajęliby się nim, i miałby cały ten potrzeby do wyzdrowienia czas, spędzając go w więzieniu. Ale niefortunnie dla nas wszystkich, to jest świat po Obchodzę go i pozostawiam z jego powolną śmiercią. Kątem oka dostrzegam przebłysk kobiecego cienia wyślizgujący się przez boczne drzwi. Przystaje nim drzwi się zamykają i spogląda na mnie. Moja matka rozpaczliwie macha na mnie dłonią, abym poszła z nią. Powinnam do niej dołączyć. Robię dwa kroki w jej kierunku ale nie mogę zignorować odgłosów roztrzaskiwanych rzeczy i kolosalnej walki toczącej się w odległym końcu budynku. Anioł jest otoczony przez grupę niechlujnych ale zabójczo wyglądających mężczyzn. Musi ich być co najmniej dziesięciu. Trzech leży odrzuconych poza krąg walki, nieprzytomnych lub martwych. Dwóch kolejnych przyjmuje właśnie łomot od anioł gdy uderza metalowym wózkiem jak gigantyczną maczugą. Ale nawet stąd, nawet w świetle księżyca wpadającym przez rozbite szklane drzwi widzę szkarłatne plamy sączące się przez jego bandaże. Wózek musi ważyć ,ze sto funtów. Jest wyraźnie zmęczony i inni ruszają do ataku. Walczyłam w wieloma przeciwnikami jednocześnie na kursach dojo, a ostatniego lata, byłam jedną z asystentek instruktora na zaawansowanych kursach z samoobrony pod nazwą Wielu Napastników Mimo to, nigdy nie walczyłam z więcej niż trzema osobami na raz. No i żaden z moich oponentów nigdy nie chciał mnie w rzeczywistości zabić. Nie jestem wystarczająco głupia aby myśleć ,że poradzę sobie z siedmioma zdesperowanymi facetami z pomocą kalekiego anioła. Moje serce próbuje wygalopować mi z piersi na samą myśl o tym. Moja matka macha do mnie ponownie, kusząc wolnością. Coś uderza z hukiem w odległej stronie korytarza, jęk bólu rozbrzmiewa przez moment. Z każdym uderzeniem anioła, czuje jak Paige wyślizguje się z moich rąk. Odpycham ją słowami, mamrocząc pod nosem. — Idź. Kusi mnie raz jeszcze, tym razem bardziej gwałtownie. Potrząsam głową. Wślizguje się w ciemność i znika za zamkniętymi drzwiami.
Podkradam się do szafki obok kuchni. Szybko wyliczam wszystkie plusy i minusy użycia anielskiego miecza i decyduje tego nie robić. Mogłabym pociąć nim jedną osobę, ale bez odpowiedniego przeszkolenia jestem pewna ,że zostałby mi on szybko odebrany. Więc zamiast tego łapię skrzydła i klucz do łańcucha anioła. Wsuwam klucz do kieszeni dżinsów i szybko wyciągam z koca skrzydła. Moją jedyną nadzieją jest to ,że strach gangu i jego instynkt samozachowawczy będzie po mojej stronie. Zanim mój mózg zdąży mnie kopnąć i powiedzieć jak niebezpieczny i niedorzeczny to pomysł wpadam na ciemny korytarz, gdzie światło księżyca jest wystarczająco jasne aby oświetlić mnie poświatą ale nie na tyle jasne aby pokazać dużo szczegółów. Gang otacza anioła. Dobrze walczy, ale oni już zdali sobie sprawę z tego ,że jest ranny (nie wspominając już o tym ,że jest przykuty do nieporęcznego, ciężkiego, metalowego wózka) i nie poddadzą się teraz gdy już zwęszyli krew. Krzyżuje ramiona za sobą i podtrzymuje z tylu skrzydła. Kołyszą się pozbawione punktu równowagi. To jak trzymanie masztu flagowego wykrzywionymi rękoma. Czekam do póki moje ręce się nie ustabilizują i robię krok do przodu. Mam rozpaczliwą nadzieję ,że skrzydła wyglądają właściwie w cieniu. Kopniakiem przewracam stolik z zaskakująco jeszcze nie rozbitą na nim ciężką wazą. Nieoczekiwany hałas przyciąga ich uwagę. Na moment zalega całkowita cisza, gdy wszyscy oni spoglądają na moją skrytą w cieniach sylwetkę. Modlę się do wszystkiego co święte i nie święte abym przypominała teraz Anioła śmierci. Przy dobrym oświetleniu zobaczyliby tylko chudą nastolatkę próbującą przytrzymać za plecami ponad gabarytowe skrzydła. Ale jest ciemno, i mam nadzieje ,że widzą jedyną rzecz która sprawia ,że ich krew lodowacieje ze strachu. — Co my tu mamy? — pytam tonem który mam nadzieję ,że przypomina śmiertelne rozbawienie. — Michael, Gabriel, Chodźcie to zobaczyć. — wołam oglądając się za siebie tak by myśleli ,że jest nas więcej. Michael i Gabriel to jedyne anielskie imiona które przychodzą mi do głowy. — Małpkom wydaje się ,że mogą bezkarnie atakować jednego z naszych. Mężczyźni zamierają. Wszyscy gapią się na mnie. W tym momencie, gdy wstrzymuje oddech, możliwości przewijają się po pomieszczeniu jak koło ruletki A wtedy, dzieją się naprawdę złe rzeczy. Moje prawe skrzydło się chwieje, po czym zsuwa się odrobinę w dół. W pośpiechu aby je poprawić, poruszam się by utrzymać lepszą przyczepność, ale to tylko zwraca jeszcze większą uwagę na to w jaki sposób skrzydła falują w górę i w dół. Po długich sekundach wszyscy absorbują w końcu co się właśnie stało, widzę jak anioł wywraca oczami ku niebu, jak nastolatek w obliczu przytłaczającej beznadziejności. Niektórzy ludzie po prostu nie mają poczucia wdzięczności.
Anioł jest pierwszym który przerywa ciszę. Podnosi swój wózek w górę i ścina nim trzech stojących przed nim kolesi, którzy padają jak kręgle odrzucone przez pędzącą kulę. Trzej kolejni idą po mnie. Upuszczam skrzydła i uderzam na tego z lewej. Podstawową sztuczką walki z trzema napastnikami jest unikanie walki z nimi wszystkimi jednocześnie w tym samym czasie. Jednak inaczej niż w filmach, napastnicy nie czekają na swoją kolej, aż skopie im tyłek, rzucają się razem jak stado wilków. Tańczę w półkolu wokół nich dopóki facet najbliżej mnie stoi na drodze dwóch pozostałych. Trzeba im tylko kilku sekund na wyminięcie swojego kompana ale mi to wystarcza i wymierzam solidnego kopniaka w jego kroczę. Zgina się w pół, i choć umieram z chęci aby zaakceptować zaproszenie kopnięcia go w twarz kolanem, jego kumple mają pierwszeństwo. Tańczę po drugiej stronie zgiętego w pół kolesia, sprawiając tym ,że inni ustawiają się wokół niego. Łapię poturbowanego faceta za nogi i pada on z hukiem w dół na tego drugiego. Ostatni facet rzuca się na mnie i upadamy tocząc się po podłodze, walcząc o to kto zajmie lepszą pozycję. Kończę na tyłku. Przewyższa mnie o jakieś sto funtów ale jest to pozycja w której ćwiczyłam walkę w kółko i w kółko. Mężczyźni mają tendencję do innej walki z kobietą niż z mężczyzną. Zdecydowana większość walk pomiędzy mężczyznami a kobietami zaczyna się z mężczyzną atakującym od tyłu i nieomal natychmiast kończącym na ziemi z kobietą na tyłku. Więc dobra kobieta wojownik musi wiedzieć jak walczyć leżąc na tyłku. Gdy się szarpiemy, wykręcam nogę spod niego i zakładam dźwignię. Zapieram. Następnie przewracam go na bok skręcając biodro. Przewraca się na plecy. Nim znowu zdąży odzyskać swoją pozycję, wbijam piętę w jego krocze. Jestem u góry w mgnieniu oka i kopie go w głowę, nim dojdzie do siebie. Kopię tak mocno ,że jego głowa odbija się od podłogi i podskakuje jak piłka. — Nie źle. — Anioł stoi obserwując Wokół niego znajdują się pojękujące ciała naszych intruzów. Niektóre z ciał są tak spokojnie ,że nie mogę stwierdzić czy są nadal żywe. Kiwa głową z uznaniem tak jakby widział coś co mu się podoba. Pozwalam sobie na wewnętrzne wytkniecie mu języka gdy zdaje sobie sprawę ,że jestem zadowolona z jego aprobaty. Jakiś koleś podnosi się i ucieka do drzwi. Trzyma się za głowę tak jakby bał się ,że mu odpadnie. Tak jakby to był jakiś sygnał pozostała trójka wstaje i potykając się wypada za nim nie obracając się za siebie. Reszta leży na ziemi ciężko dysząc. Słyszę słaby śmiech i zdaje sobie sprawę ,że to anioł.
— Wyglądasz niedorzecznie z tymi skrzydłami.— mówi. Jego usta krwawią, tak samo jak rozcięcie nad okiem. Ale wygląda na rozluźnionego gdy uśmiech rozjaśnia jego twarz. Wygrzebuje z kieszeni kluczyk do łańcuch i rzucam mu go drżącymi dłońmi. Łapię , mimo ,że nadal jest przykuty. — Chodźmy stąd. — Mówię. Nie brzmię na tak roztrzęsioną jak się czuje. Adrenalina po walce, wprawia mnie w nieomal nieustające drżenie. Anioł rozpina łańcuch po czym rozciąga nadgarstki, strzelają kości. Następnie zszarpuje dżinsową kurtkę z jednego z pojękujących mężczyzn leżących na podłodze i rzuca ją w moją stronę. Z wdzięcznością wkładam ją na siebie mimo ,że jest jakieś dziesięć rozmiarów za duża. Wraca do narożnego gabinetu podczas gdy ja szybko zawijam jego skrzydła w koc. Biegnę do szafki aby zabrać jego miecz, po czym spotykam go w holu kiedy wraca z moim plecakiem. Przewieszam koc przez plecak, próbując nie szarpać nim zbyt mocno pod jego spojrzeniem i zakładam go sobie na ramiona. Żałuje ,że nie mam plecaka też dla niego ale i tak nie byłby w stanie go nieść na swoich poranionych plecach. Kiedy widzi miecz, jego twarz przełamuje się we wspaniałym uśmiechu tak jakby był to jego dawno zaginiony przyjaciel a nie ładny kawałek metalu. Wraz jego czystej radości pozbawia mnie na moment oddechu. To spojrzenie które nie sądziłam ,że zobaczę jeszcze kiedykolwiek na czyjejkolwiek twarzy. Czuję się lekko tylko z powodu tego ,że jestem w pobliżu takiego spojrzenia. — Miałaś mój miecz przez cały czas? — Teraz to mój miecz. — Mój głos brzmi ostrzej niż sytuacja tego wymaga. Jego szczęście jest tak ludzkie ,że na moment zapominam czym naprawdę jest. Wbijam paznokcie w dłoń aby przypomnieć sobie ,że nigdy więcej nie mogę pozwolić na to aby moje myśli wyśliznęły mi się w taki sposób. — Twój miecz? Chciałabyś. — mówi. To czego bym chciała to aby przestał brzmieć tak cholernie ludzko. — Masz w ogóle pojęcie jak lojalna była mi przez wszystkie lata? — Ona? Chyba nie jesteś jedną z tych osób które nadają imiona swoim samochodom i kubkom do kawy, co? To martwy przedmiot. Pogódź się z tym. Sięga po miecz. Cofam się, nie chcąc mu go podać. — Co masz zamiar zrobić, walczyć ze mną o nią? — pyta. Brzmi jakby był bliski śmiechu. — A co ty masz zamiar z nim zrobić? Wzdycha wydając się zmęczony. — Użyć go jako podpory, a jak myślisz? Przez moment decyzja wisi w powietrzu. Prawdą jest ,że nie potrzebuje miecza aby mnie załatwić, teraz gdy ma już wolne ręce i jest na nogach. Może go sobie po prostu wziąć i oboje o tym wiemy. — Ocaliłam ci życie. — mówię.
Podnosi brew. — Kwestia dyskusyjna. — Dwukrotnie. W końcu opuszcza dłoń którą po niego wyciągał. — Nie masz zamiaru oddać mi z powrotem mojego miecza, prawda? Łapię wózek Paige, wsuwam miecz w kieszeń znajdującą się na oparciu. Tak długo jak jest zbyt zmęczony aby się kłócić staram się utrzymać kontrolę. Albo jest naprawdę wyczerpany, albo zdecydował ,że po prostu pozwoli mi nosić go dla siebie, jakbym była jego małym giermkiem. Ze sposobu w jaki zerka na miecz z pół uśmieszkiem, zgaduje ,że to ten drugi powód. Obracam wózkiem Paige i wyprowadzam go. — Nie sądzę abym jeszcze potrzebował tego wózka. — mówi anioł. Brzmi na wykończonego, i jestem gotowa się założyć ,że nie odmówiłby gdybym zaoferowała mu ,że go na nim popcham. — Nie jest dla ciebie. Jest dla mojej siostry. Milczy gdy wychodzimy w noc i wiem ,że myśli ,że Paige nigdy więcej nie zobaczy tego wózka. Może iść do diabła.
Rozdział dziesiąty Dolina krzemowa jest jakieś pół godziny drogi samochodem od lasu na wzgórzach. Jest również jakieś 45 minut drogi od San Francisco jeśli podróżujesz autostradą. Dochodzę do wniosku ,że drogi będą zablokowane opuszczonymi samochodami i zdesperowanymi ludźmi, wiec kierujemy się ku wzgórzom gdzie jest mniej ludzi i więcej kryjówek. Jeszcze kilka tygodni temu bogaci ludzie mieszkali wzdłuż niższych partii wzgórz. Mieszkali w domach - ranczach wartych kilka milionów dolarów lub bajkowych rezydencjach w tych samych cenach. Od takich miejsc trzymamy się z daleka, moja logika podpowiada mi ,że takie miejsca prawdopodobnie przyciągają tą niewłaściwą grupę odwiedzających. Zamiast tego wybieram mały domek gościnny za jednym z osiedli. Niezbyt wyszukany domek gościny który nie przyciągnie niczyjej uwagi. Anioł po prostu podąża za mną bez komentarza i jak dla mnie tak jest dobrze. Nie powiedział zbyt wiele od czasu gdy opuściliśmy budynek. To była długa noc i ledwie stoi kiedy w końcu dochodzimy do domku. Udaje nam się tam dotrzeć tuż przed tym jak uderza burza. To dziwne. W pewnym sensie jest szokująco silny. Został pobity, okaleczony, krwawił przez kilka dni a jednak nadal potrafił poradzić sobie z atakiem kilku mężczyzn jednocześnie. Nigdy nie jest mu zimno, a przynajmniej tak mi się wydaje, pomimo ,że chodzi cały czas bez koszulki i bez kurtki. Ale samo chodzenie chyba nie źle dalej mu się we znaki Kiedy w końcu siadamy w domku gościnnym, deszcz zaczyna padać a on zdejmuje buty. Jego stopy są obtarte i pokryte pęcherzami. Są różowe i podatne na zranienie tak jakby nie były zbyt często używane. Może nie były. Gdybym miała skrzydła, też prawdopodobnie większość czasu spędzałabym w powietrzu. Przekopuje się przez mój plecak i wyciągam mały zestaw pierwszej pomocy. W środku znajduje kilka opakowań plastrów z opatrunkiem. Podaje je aniołowi. Otwiera jedno i gapi się jakby nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Najpierw spogląda na stronę w kolorze skóry, która jest odcień za jasna jak dla niego, po czym odwraca na drugą stronę, tę z opatrunkiem, potem znowu na tę w kolorze skóry a następnie przykłada go do oka, co sprawia ,że wygląda jak pirat i wykrzywia twarz w grymasie. Moje usta zakrzywiają się w ćwierć uśmiechu mimo tego ,że trudno mi uwierzyć ,że potrafię nadal się śmiać. Zabieram mu plaster z ręki. — Daj. Pokażę ci jak tego używać. Pokaż mi stopy. — To całkiem intymne żądanie w świecie aniołów. Zazwyczaj potrzeba kolacji, odrobiny wina i błyskotliwej konwersacji abym oddał komuś swoje stopy. To aż krzyczy o jakąś kpiącą i ciętą ripostę — Jak chcesz, — odpieram. No dobra nie zdobędę nagrody dla najdowcipniejszej kobiety roku.
— Chcesz abym pokazała ci jak ich używać czy nie? — brzmię gburowato. To najlepsze na co mnie w tej chwili stać. Wysuwa stopy. Miejsca w kolorze wściekłej czerwienie na jego piętach i dużych palcach aż krzyczą o uwagę. Jedna stopa ma pęcherz na pięcie. Spoglądam na swoje zapasy plastrów. Będę musiała użyć ich wszystkich i mieć nadzieję ,że moje własne stopy wytrzymają i nie będą ich potrzebować. Maleńki głosik w mojej głowie podnosi się ponownie gdy delikatnie go opatruję: Nie będzie z tobą dłużej niż przez kilka dni. Po co tracić na niego cenne zapasy? Wyciąga odłamek szkła ze swojego ramienia. Robił to przez cały czas gdy tu szliśmy, ale wciąż znajduje ich więcej. Gdyby nie zasłonił mnie zbijając szybę, ja też byłabym usiana odłamkami szkła. Jestem nieomal pewna ,że nie chronił mnie celowo, ale nie mogę nic poradzić na swoją wdzięczność ,że jednak to zrobił. Ostrożnie usuwam płyn i krew dezynfekującą chusteczką, mimo ,że mam świadomość tego ,że infekcja prędzej wda się poprzez głębokie rany na jego plecach niż pęcherze na stopach. Myśl o jego utraconych skrzydłach sprawia ,że moje dłonie są bardziej delikatne niż byłyby w inny wypadku. — Jak masz na imię? — pytam. Nie muszę wiedzieć. W zasadzie nie chcę wiedzieć. Nadanie mu imienia w jakiś sposób sprawi ,że będziemy po tej samej stronie, co nigdy nie mogłoby mieć miejsca. To jak przyznanie ,że moglibyśmy stać się przyjaciółmi. Ale to nie możliwe. Bezcelowe jest zaprzyjaźnianie się ze swoim katem. — Raffe. Pytam go o imię tylko dlatego aby odwrócić jego uwagę od tego ,że teraz będzie musiał używać swoich stóp zamiast skrzydeł. Ale teraz gdy już znam jego imię, wydaje się ono właściwe. — Rah-fie,— powtarzam powoli. — Podoba mi się jego brzmienie. Jego oczy miękną tak jakby się uśmiechał, mimo tego ,że kamienny wyraz jego twarzy nie zmienia się ani na jotę. Z jakiegoś powodu, sprawia to ,że się rumienie. Odchrząkuję aby oczyścić napięcie. — Raffe to brzmi jak ¹Raw Feet. Przypadek? — To wyciska z niego uśmiech. Gdy się uśmiecha, naprawdę wygląda jak ktoś kogo chciałoby się poznać. Jakiś nieziemsko przystojny facet o którym dziewczyna mogłaby tylko pomarzyć. Tylko ,że on nie jest facetem. I jest zbyt nieziemski. Nie wspominając już o tym ,że dziewczyna nie marzy o niczym innym jak jedzenie, schronienie i bezpieczeństwo swojej rodziny. Pocieram palcem mocno po naklejonym opatrunku, upewniając się ,że nie spadnie. Wciąga ostro powietrze i nie mogę stwierdzić czy to z bólu czy z przyjemności. Uważam aby trzymać oczy skupione w dole na swoim zadaniu.
¹ Nie tłumaczyłam bo nie miałoby to tu sensu, tutaj coś w stylu zdarta stopa
— Więc, nie zamierzasz zapytać jak mam na imię? — mogłabym się kopnąć. To brzmi jakbym flirtowała, czego oczywiście nie robię. Nie mogłabym. Przynajmniej udaje mi się utrzymać ton głosu daleki od flirtującego chichotu — Już znam twoje imię. — mówi, po czym małpuje głos mojej matki idealnie i dodaje. — Penryn Young, otwórz te drzwi natychmiast! — Całkiem nie źle. Brzmisz dokładnie jak ona. — Musiałaś słyszeć stare powiedzenie, że wiedza o czyimś prawdziwym imieniu jest potężna. — To prawda? — Może być. Zwłaszcza pomiędzy gatunkami. — Więc dlaczego właśnie zdradziłeś mi swoje? Opiera się do tyłu i posyła mi łobuzerskie, beztroskie wzruszenie ramion. — Więc, jak cię nazywają gdy nie znają twojego imienia? Następuje krótka przerwa nim odpowiada. — Gniew Boga. Zdejmuje dłonie z jego stóp wolnym kontrolowanym ruchem aby powstrzymać je przed drżeniem. W tym właśnie momencie uświadamiam sobie ,że gdyby ktoś mógł nas zobaczyć, mógłby sobie pomyśleć ,że składam mu hołd. Siedzi na krześle podczas gdy ja klęczę u jego stóp ze spuszczonymi oczami. Szybko wstaję tak ,że teraz spoglądam w dół na niego. Biorę głęboki wdech, prostuje ramiona i spoglądam mu prosto w oczy. — Nie boję się ciebie, tobie podobnym ani twojego boga. Jest jakaś część mnie która wzdryga się przy tym w oczekiwaniu na jakiś grom z nieba który myślę ,że nadejdzie. Ale nie nadchodzi. Nie rozlega się nawet pełen dramatyzmu grzmot na zewnątrz gdzie przetacza się burza. Chociaż nie boję się dzięki temu ani odrobinę mniej. Jestem mrówką na polu bitwy bogów. Nie ma tu miejsca na dumę czy ego i jest ledwie wystarczająca ilość miejsca na przetrwanie. Ale nie mogę się powstrzymać. Kim im się wydaje ,że są? Może i jesteśmy mrówkami ale to boisko jest naszym domem, i mamy prawo na nim żyć. Wyraz jego twarzy zmienia się tylko na ułamek sekundy, nim zamyka go przede mną na swój boski sposób. Nie jestem pewna co to znaczy ale wiem ,że moje szalone oświadczenie wywiera na nim jakieś wrażenie, nawet jeśli jest to tylko rozbawienie. — Nie wątpię w to, Penryn.— wymawia moje imię w taki sposób jakby smakował coś nowego, tocząc je po swoim języku aby sprawdzić jak mu smakuje. Jest jakaś intymność w sposobie w jaki to mówi i to sprawia ,że mam ochotę skręcić się ze złości. Rzucam mu pozostałe plastry na kolana. — Teraz już wiesz jak ich używać. Witaj w moim świecie.
Odwracam się do niego plecami, podkreślając mój brak strachu. A przynajmniej to sobie powtarzam. Odwracając się do niego plecami mogę również pozwolić sobie na drżenie rąk gdy przekopuje się przez plecak w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. — Dlaczego tak w ogóle tu jesteście? — pytam grzebiąc w środku — To oczywiste ,że nie wpadliście tu na przyjacielską pogawędkę ale dlaczego chcecie się nas pozbyć? Co takiego zrobiliśmy by zasłużyć na zagładę? Wzrusza ramionami — Nie mam pojęcia. Gapię się na niego z otwartymi ustami. — Hej, to nie ja decyduje, — mówi. — Gdybym był dobry w marketingu sprzedałbym ci jakąś pustą historykę, która brzmiałaby bardzo głęboko. Ale prawda jest taka ,że wszyscy poruszamy się po omacku i czasem potykamy się o coś strasznego. — To wszystko? To nie może być tylko przypadek. — nie wiem co chciałam usłyszeć ale na pewno nie to. — To zawsze jest tylko przypadek. Brzmi bardziej jak żołnierz niż jakikolwiek anioł o którym kiedykolwiek słyszałam. Jedno jest pewne, nie wyciągnę z niego zbyt wielu odpowiedzi. Nasza kolacja to zupka błyskawiczna z makaronem i kilka energetyzujących batonów. Mamy również czekoladki zagrabione z jednej z biurowych szafek na deser. Chciałabym abyśmy mogli odpalić kominek ale dym byłby pewnym sygnałem tego ,że domek jest zajęty. To samo tyczy się światła. Mam kilka latarek w plecaku, ale gdy przypominam sobie ,że to prawdopodobnie przez latarkę mojej matki zaatakował nas gang, spożywamy nasz posiłek w całkowitych ciemnościach. Pożera swoją porcję tak szybko ,że nie mogę nic poradzić na to ,że się gapię. Nie wiem kiedy jadł coś ostatnio, ale na pewno nie jadł niczego od dwóch dni, od czasu gdy go poznałam. Zgaduje również ,że jego super lecznicze zdolności też konsumują sporo kalorii. Nie mamy wiele ale oferuje mu połowę swojej porcji. W końcu gdyby nie spał w ciągu ostatnich dni musiałabym zużyć na niego więcej jedzenia niż to. Moja wyciągnięta z jedzeniem ręka pozostaje w powietrzu na tyle długo ,że robi się niezręcznie. — Nie chcesz? — pytam. — To zależy od tego dlaczego mi to dajesz. Wzruszam ramionami. — Czasem, gdy poruszamy się po omacku, potykamy się też o coś dobrego. Obserwuje mnie przez kolejną chwilę nim bierze zaoferowane jedzenie. — Tylko nie myśl sobie ,że dostaniesz moją porcję czekolady. — wiem ,że powinnam oszczędzać czekoladę, ale nie mogę się powstrzymać i zjadam więcej niż planowałam. Wybuch słodyczy w ustach przynosi komfort zbyt rzadki aby z niego zrezygnować. Chociaż nie pozwalam nam zjeść więcej niż połowy zapasów. Resztę chowam na dno plecaka tak aby mnie nie kusiło.
Moja tęsknota za słodyczami musi być widoczna na twarzy bo anioł pyta. — Dlaczego po postu tego nie zjesz? Jutro możemy zjeść coś innego. — To dla Paige. — zamykam plecak z ostatecznością, ignorując jego troskliwe spojrzenie. Zastanawiam się gdzie teraz jest moja matka. Zawsze podejrzewałam ,że jest sprytniejsza od mego ojca, mimo ,że to on miał magisterium z inżynierii. Ale cały ten jej zwierzęcy spryt nie pomoże jej gdy szalone instynkty będą domagały się uwagi. Niektóre z najgorszych chwil mojego życia wydarzyły się z jej powodu. Ale nic nie mogę poradzić na to ,że mam nadzieję iż znalazła jakieś suche miejsce i coś do jedzenia. Przekopuje się przez plecak i znajduje ostatni styropianowy kubek błyskawicznego makaronu. Podchodzę do drzwi i zostawiam go na zewnątrz. — Co robisz? Myślę o tym aby wyjaśnić mu sytuację z moją matką, ale decyduje się tego nie robić. — Nic. — Dlaczego miałabyś zostawiać jedzenie na zewnątrz w deszczu? Skąd wie ,że to jedzenie? Jest za ciemno aby mógł to zobaczyć. — Jak dobrze widzisz w ciemności? Następuje krótka cisza tak jakby podczas jej trwania rozważał czy nie zaprzeczyć ,że widzi w ciemności. — Nieomal tak dobrze jak w ciągu dnia. Ten mały fragment informacji mógł właśnie ocalić mi życie. Kto mógł wiedzieć co zrobiłabym kiedy już znalazłabym inne anioły? Mogłabym spróbować ukryć się w ciemności wkradając do ich gniazda. To byłby okropny moment na to aby dowiedzieć się jak dobrze anioły widzą w ciemności. — Więc, dlaczego miałabyś zostawić cenne jedzenie na zewnątrz? — Na wpadek gdyby moja matka gdzieś tam była. — Nie weszłaby po prostu do środka? — Może tak. A może nie. Kiwa, tak jak by rozumiał, co oczywiście jest niemożliwe. Może dla niego wszyscy ludzie zachowują się tak jakby byli szaleni. — Dlaczego nie przyniesiesz jedzenia do środka, a ja powiem ci jeśli będzie w pobliżu. — A skąd będziesz wiedział ,że jest w pobliżu? — Usłyszę ją, — odpowiada. — Zakładając ,że deszcz nie zrobi się zbyt głośny. — Jak dobrze słyszysz?
— Co? — Ha ha,— mówię sucho. — Taka wiedza mogłaby zrobić dla mnie dużą różnicę, w szansach uratowania siostry. — Nawet nie wiesz gdzie ona jest, ani czy żyje. — mówi to w tak rzeczowy sposób jakby rozmawiał o pogodzie. — Ale wiem gdzie ty jesteś i wiem ,że będziesz kierował się z powrotem do innych aniołów, nawet jeśli tylko po to aby się zemścić. — Ach, wiec tak to widzisz? Skoro nie wydobyłaś ze mnie informacji gdy byłem słaby i bezradny, teraz twój wielki plan to podążanie za mną z powrotem do gniazda żmij aby uratować siostrę? Wiesz ,że to tak samo dobrze przemyślane jak twój plan odstraszenia tych mężczyzn udając anioła. — Dziewczyna musi improwizować, gdy sytuacja się zmienia. — Sytuacja zmienia się poza twoją kontrolą. Zginiesz podążając tą ścieżką więc skorzystaj z mojej rady i uciekaj, w przeciwnym kierunku. — Nie rozumiesz. Tu nie chodzi o poodejmowanie logicznych i optymalnych decyzji. Nie mam wyboru. Paige jest bezradną małą dziewczynką. Jest moją siostrą. Jedyna rzecz która podlega dyskusji to jak ją uratuje a nie czy spróbuje to zrobić Odchyla się do tyłu, posyłając mi szacujące spojrzenie. — Zastanawiam się przez co zginiesz szybciej, przez swoją lojalność? Czy upór? — Przez żadne, jeśli mi pomożesz. — A dlaczego miałbym to zrobić? — Uratowałam ci życie. Dwukrotnie. Jesteś mi coś winny. W niektórych kulturach byłbyś moim niewolnikiem do końca życia. Ciężko jest dostrzec wyraz jego twarzy w ciemności, ale jego głos brzmi jednocześnie sceptycznie i drwiąco. — To prawda, zaciągnęłaś mnie do środka z ulicy gdy byłem ranny. I normalnie, to mogłoby klasyfikować się jako uratowanie mego życia, ale skoro twoją intencją było porwanie w celu przeprowadzenia przesłuchania, nie sądzę aby się kwalifikowało. A jeśli odnosisz się do swojej nieudanej próby 'ratunkowej' podczas mojej walki z tymi mężczyznami, muszę ci przypomnieć ,że gdybyś nie nabiła moich pleców na gigantyczne gwoździe wystające ze ściany i nie przykuła mnie do metalowego wózka, w ogóle nie znalazłbym się w takiej sytuacji. — kpi. — Nie mogę uwierzyć ,że ci idioci kupili tą bajeczkę ,że jesteś aniołem. — Nie kupili. — Tylko dlatego ,że to spieprzyłaś. Nieomal parsknąłem śmiechem gdy cię zobaczyłem. — Cóż, byłoby to całkiem zabawne gdyby nasze życie nie było na widelcu. Jego głos trzeźwieje. — Więc wiedziałaś ,że możesz zginąć?
— Ty też mogłeś. Wiatr szepcze na zewnątrz, szeleszcząc liśćmi. Otwieram drzwi i zabieram jedzenie. Równie dobrze mogę uwierzyć w to ,że usłyszy moją matkę jeśli ta się pojawi. Lepiej abyśmy nie ryzykowali ,że ktoś inny zobaczy jedzenie i wejdzie do domku. Wyciągam bluzę z plecaka i zakładam ją na to co już mam na sobie. Temperatura szybko spada. Wtedy dopiero w końcu zadaje pytanie na które odpowiedzi się obawiam. — Czego chcą od dzieci? — Zabrano więcej niż jedno? — Widziałam jak uliczne gangi je porywają. Stwierdziłam ,że nie będą chcieli Paige z powodu jej nóg, ale teraz zastanawiam się czy nie sprzedają ich aniołom. — Nie wiem co robią z dziećmi. Twoja siostra jest pierwszym dzieckiem o który słyszałem. — jego cichy głos przyprawia mnie o dreszcze. Deszcz wali o szyby a wiatr drapie szkło gałęziami. — Dlaczego inne anioły cię zaatakowały? — To niegrzeczne, pytanie ofiary przemocy co takiego zrobiła, że zasłużyła na atak. — Wiesz o co mi chodzi. Wzrusza ramionami w słabym świetle. — Anioły to agresywne stworzenia. — To zauważyłam. Kiedyś myślałam ,że są słodkie i dobre. — Dlaczego tak myślałaś? Nawet w waszej biblii jesteśmy zapowiedzą zagłady, gotową i chętną do zniszczenia całego miasta. Tylko dlatego ,że czasem ostrzegamy jedno czy dwoje z was uprzednio nie czyni z nas altruistów. Miałam więcej pytań ale najpierw musiałam ustalić jedną rzecz. — Potrzebujesz mnie. Wybucha śmiechem. — W jaki sposób? — Musisz wrócić do swoich kumpli, zobaczyć czy uda ci się przyszyć z powrotem skrzydła. Widziałam to na twojej twarzy, gdy wspomniałam o tym wcześniej w gabinecie. Sądzisz ,że to możliwe. Ale żeby tam dotrzeć będziesz musiał iść. Nigdy wcześniej nie podróżowałeś idąc po ziemi, prawda? Potrzebujesz przewodnika, kogoś kto znajdzie wodę, jedzenie i bezpieczne schronienie. — Nazywasz to jedzeniem? — W świetle księżyca widzę jak rzuca pustym styropianowym kubkiem do kosza na śmieci. Jest za ciemno abym mogła dostrzec czy tam ląduje, po drugiej stronie pokoju, ale z odgłosów mogę stwierdzić ,że to trafienie za trzy punkty. — Widzisz? Przegapiłbyś to. Mamy różnego rodzaju rzeczy które nigdy byś nie zgadł ,że są jedzeniem. Poza tym potrzebujesz kogoś kto odciągnie od ciebie podejrzenie. Nikt nie będzie podejrzewał ,że jesteś aniołem jeśli będziesz podróżował z człowiekiem. Zabierz mnie ze sobą. Pomogę ci dotrzeć do domu, jeśli ty pomożesz mi odnaleźć siostrę.
— Więc, chcesz abym wprowadził konia Trojańskiego do gniazda? — Ledwie. Nie mam zamiaru ratować świata, tylko moją siostrę. To więcej niż wystarczająco dużo odpowiedzialności jak dla mnie. Poza tym, o co się martwisz? Mała ja zagrożeniem dla anielskiego rodzaju? — Co jeśli jej tam nie będzie? Muszę przełknąć suchość w gardle nim jestem w stanie odpowiedzieć. — Wtedy już dłużej nie będę twoim problemem. Ciemny cień jego ciała kuli się na kanapie. — Prześpijmy się póki na dworze jest nadal ciemno. — To nie oznacza nie, prawda? — Nie oznacza również tak. A teraz pozwól mi spać. — A to kolejna rzecz, łatwiej jest pilnować nocą gdy jest nas dwoje. — Ale łatwiej jest spać gdy jest tylko jedno. — łapię poduszkę z sofy i kładzie ją sobie na uchu. Obraca się raz jeszcze, po czym układa i jego oddech zmienia się, stając się ciężki i regularny tak jakby już spał. Wzdycham i wracam z powrotem do sypialni. Powietrze robi się chłodniejsze gdy się zbliżam i mam wątpliwości czy nadal tu spać. Jak tylko otwieram drzwi widzę dlaczego w domku jest tak zimno. Okno jest wybite i deszcz moczy łóżko. Jestem taka zmęczona ,że mogłabym po prostu spać na podłodze. Łapię koc z szafy. Jest zimny ale suchy. Zamykam drzwi i wracam do salonu. Kładę się na sofie po drugiej stronie anioła, owijając się kocem. Wydaje się ,że śpi wygodnie. Wciąż jest bez koszuli, jak pierwszy raz gdy go zobaczyłam. Bandaże muszą zapewniać mu odrobinę ciepła ale nie wiele. Zastanawiam się czy w ogóle robi mu się zimno? Latając tam wysoko na niebie, musi być lodowato zimno. Może anioły przystosowują się do niskich temperatur, tak samo jak są lekkie aby latać. Ale to wszystko to tylko przypuszczenia, i prawdopodobnie tylko uzasadnienie do tego abym poczuła się lepiej zagarniając jedyny koc w całym domku. Dzisiejszej nocy nie ma zasilania co oznacza też brak ogrzewania. Rzadko robi się tak zimno w okolicach zatoki, ale czasem noce są naprawdę chłodne. Wydaje się ,że dziś jest właśnie jedna z takich nocy. Zasypiam wsłuchując się w rytm jego stałego oddechu i bębnienie deszczu o szyby. ~ Śnię o tym ,że pływam na Antarktydzie otoczona połamanymi górami lodowymi. Lodowe wieże są majestatyczne i śmiertelnie piękne.
Słyszę ,że Paige mnie woła. Dryfuje na wodzie, kaszle, ledwie utrzymując się na powierzchni. Ma tylko ramiona do wiosłowania więc wiem ,że nie utrzyma się na powierzchni zbyt długo. Płynę w jej kierunku, desperacko próbując ją dosięgnąć, ale przenikające do kości zimno spowalnia moje ruchy, i tracę nieomal całą swoją energię na drżenie. Paige mnie woła. Jest zbyt daleko abym mogła zobaczyć jej twarz, ale słyszę łzy w jej głosie. — Płynę! — próbuje do niej wołać. — Wszystko w porządku, wkrótce tam będę. — ale mój głos jest tylko ochrypłym szeptem ledwie dochodzącym do moich własnych uszu. Frustracja rozrywa mi pierś. Nawet nie mogę uspokoić jej zapewnieniami. Wtedy słyszę motorówkę. Przecina pływające kawałki lodu kierując się w moją stronę. Moja matka jest na pokładzie, prowadzi ją. Wolną ręką wrzuca cenne, niezbędne do przetrwania przedmioty za burtę, rozchlapując lodowatą wodę. Puszki zupy i fasoli, kamizelki ratunkowe, koce, nawet buty toną wśród kołyszącego się lodu. — Naprawdę powinnaś zjeść swojej jajka, — mówi moja matka. Łódź pędzi prosto na mnie i nie zwalnia. A nawet przyśpiesza. Jeśli nie usunę się z drogi, staranuje mnie. Paige woła mnie z oddali. — Płynę. — krzyczę ale tylko skrzeczący szept wychodzi z mych ust. Próbuje płynąć w jej stronę ale moje mięśnie są tak zimne ,że wszystko co mogę zrobić to wymachiwać rękoma. — Ciiii. Ciiii. — kojący głos szepcze mi do ucha. Czuje jak poduszki sofy są wyciągane z za moich pleców. Potem otacza mnie ciepło. Stanowcze mięśnie obejmują mnie z miejsca w którym wcześniej były poduszki. Jestem na wpół przytomnie świadoma męskich ramion owijających się wokół mnie, ich skóry miękkiej jak piórko, ich stalowych mięśni jak aksamit odpędzających lód w moich żyłach i koszmary. — Ciiii. — Chrapliwy szept w moim uchu. Relaksuje się w tym ciepłym kokonie i pozwalam aby dźwięk deszczu rozbijającego się na dachu utulił mnie z powrotem do snu. ~ Ciepła już nie ma, ale już dłużej nie mam dreszczy. Kulę się, próbując delektować ciepłem pozostawionym na poduszkach przez ciało którego już dłużej tam nie ma. Gdy otwieram oczy, poranne światło sprawia ,że żałuje iż to zrobiłam. Raffe leży na swojej sofie, obserwując mnie tymi swoimi ciemnoniebieskimi oczami. Przełykam ciężko nagle czując się zakłopotana i nieuczesana, Świetnie. Świat się kończy, moja matka jest gdzieś tam z ulicznymi gangami, bardziej szalona niż kiedykolwiek, moja siostra została porwana przez mściwych aniołów, a martwię się tym ,że mam tłuste włosy i nieświeży oddech. Wstaje gwałtownie, rzucając koc na bok z większą siła niż to konieczne. Biorę kosmetyczkę i udaje się do jednej z dwóch łazienek.
— Dzień dobry, tobie też — mówi z leniwym przeciągnięciem. Trzymam już rękę na klamce łazienkowych drzwi kiedy dodaje, — Na wypadek gdybyś się zastanawiała, odpowiedź brzmi tak. Stoję tam obawiając się spojrzeć za siebie. — Tak? — wyduszam z siebie. Tak, to on trzymał mnie w nocy? Tak, wie ,że mi się to podobało? — Tak, możesz pójść ze mną, — mówi tak jakby już tego żałował.— Zabiorę cię do gniazda.
Rozdział jedenasty Woda w domku nadal płynie, ale nie jest gorąca. Rozważam wzięcie prysznica tak czy inaczej, nie wiedząc ile czasu upłynie nim będę miała szanse wziąć normalny prysznic, ale myśl o lodowatej wodzie uderzającej z pełną mocą w moje ciało sprawia ,że się waham. Decyduje się na gruntowne mycie gąbką. W ten sposób przynajmniej powstrzymam różne części mego ciała od zamarznięcia, wszystkie na raz. Zgodnie z przewidywaniami woda jest lodowato zimna, i przypomina mi fragmenty snu z poprzedniej nocy, co z kolei nieuchronione przywołuje wspomnienia tego w jaki sposób zrobiło mi się na tyle ciepło ,że byłam w stanie ponownie zasnąć. Prawdopodobnie był to tylko jakiś rodzaj grzecznościowego zachowania anioła w reakcji na moje dreszcze, coś w stylu tego co robią pingwiny tuląc się do siebie gdy jest naprawdę zimno. Cóż innego mogłoby to być? Ale nie chcę o tym myśleć (nie wiem jak o tym myśleć) więc wpycham te myśli głęboko do tego ciemnego, przeładowanego miejsca w moim umyśle, które grozi wybuchem lada moment. Gdy wychodzę z łazienki, Raffe jest już odświeżony po prysznicu, ubrany w czarne spodnie i buty. Jego bandaże znikają. Mokre włosy kołyszą się przed oczami gdy klęczy na drewnianej podłodze przed rozłożonym kocem. Na nim leżą ułożone skrzydła. Rozczesuje pióra, spulchniając te pogniecione i wyrywając te połamane. Robi to w taki sposób jakby je tylko muskał. Jego dotyk jest delikatny i pełen czci chociaż spojrzenie jest twarde i nieczytelne jak kamień. Postrzępiona końcówka skrzydła które posiekałam wygląda brzydko i sponiewieranie. Nachodzi mnie absurdalny impuls aby przeprosić. Z jakiego powodu dokładnie jest mi przykro? Z tego ,że jego ludzie zaatakowali nasz świat i go zniszczyli? Że są tak brutalni ,że odcinają skrzydła jednemu ze swoich i pozostawiają go aby został rozszarpany na strzępy przez rodzimych dzikusów? Tylko ,że jeśli jesteśmy aż takimi dzikusami to tylko dlatego ,że oni nas do tego zmusili. Więc nie jest mi przykro, przypominam sama sobie. Poniszczenie jednego ze skrzydeł wroga w zjedzonym przez mole kocu nie jest czymś z powodu czego powinno być mi przykro. Ale jakoś, nadal spuszczam głowę nisko i przechodzę miękko tak jakby było mi przykro, nawet jeśli tego nie mówię. Obchodzę go wokoło tak aby nie widział mojego przepraszającego stanowiska i jego nagie plecy ukazują mi się w pełnej krasie. Przestały krwawić. Cała reszta jego ciała wygląda teraz zupełnie normalnie, żadnych siniaków, żadnej opuchlizny, żadnych blizn, nacięć z wyjątkiem miejsca w którym były jego skrzydła.
Rany te są kilkoma smugami, surowego mięsa, biegnącymi w dół jego pleców. Widać tam fragmenty poszarpanego ciała w miejscu gdzie miecz przepiłował ścięgna i mięśnie. Przypuszczam ,że powinnam była zamknąć rany zszywając ją ale wtedy zakładałam ,że umrze. — Czy powinnam, spróbować zszyć twoje rany, żeby je zamknąć? — pytam, z nadzieją ,że odpowiedz zabrzmi nie. Jestem całkiem twardą dziewczyną, ale zszywanie kawałków surowego ciała razem przesuwa granice mojej komfortowej strefy, że tak to delikatnie określę. — Nie, — odpowiada nie odrywając się od swojej pracy. — W końcu zaleczą się same. — Dlaczego nie stało się tak do tej pory? No wiesz, reszta twojego ciała wyleczyła się w krótkim czasie. — Rany po anielskim mieczu wymagają większej ilości czasu aby się zaleczyć. Jeśli kiedykolwiek będziesz zabijać anioła, pokrój go anielskim mieczem. — Kłamiesz. Dlaczego miałbyś mi to mówić? — Może się ciebie nie boje. — Może powinieneś. — Mój miecz nigdy mnie nie zrani. A mój miecz jest jedynym jakim możesz władać. — Delikatnie pozbywa się kolejnego połamanego pióra i kładzie je na kupce. — Jak to? — Potrzebujesz zgody na użycie anielskiego miecza. Będzie ważył tonę jeśli spróbujesz go podnieść bez pozwolenia. — Ale ty nigdy nie dałeś mi pozwolenia. — Nie dostajesz pozwolenia od anioła. Dostajesz je od miecza. A niektóre miecze robią się zrzędliwe już przy samym zapytaniu. — Tak, jasne. Przesuwa dłonią przez pióra wyczuwają te połamane. Dlaczego nie wygląda jakby żartował? — Nigdy nie prosiłam o pozwolenie i udało mi się podnieść miecz bez problemu. — Dlatego ,że chciałaś rzucić go do mnie, tak abym mógł się bronić. Najwyraźniej, przyjęła twoje intencję jako pytanie i udzieliła zgody. — Co, przeczytała to w moich myślach? — Odczytała twoje intencje, przynajmniej. Robi to czasami.
— W porządku, jasne, — odpuszczam. W swoim czasie słyszałam wiele szalonych rzeczy, z czasem po prostu nauczyłam się współgrać z nimi nie kwestionując zbytnio szaleństw głoszonych przez daną osobę. Kwestionowanie tych szaleństw jest bezcelowe i czasem niebezpieczne. Przynajmniej tak jest z moją mamą. Chociaż muszę przyznać ,że Raffe jest jeszcze bardziej pomysłowy niż moja matka. — Więc...chcesz abym zabandażowała ci plecy? — Po co? — Aby uniknąć infekcji — odpowiadam, grzebiąc w plecaku w poszukiwaniu apteczki. — Infekcja nie powinna być problemem. — Nie możesz mieć infekcji? — Powinienem być odporny na wasze bakterie. Słowa powinienem i wasze przyciągają moją uwagę. Nie wiemy praktycznie niczego o aniołach. Każda informacja może zapewnić nam przewagę. Kiedy się ponownie zorganizujemy. Wydaje mi się ,że mogę być w bezprecedensowej sytuacji w której jestem w stanie zebrać o nich trochę informacji. Wbrew temu w co przywódcy gangów chcą abyśmy wierzyli, części ciała anioła zawsze są zabierane od martwych lub umierających aniołów. Tego jestem pewna. Co zrobię z tymi informacjami jeszcze nie wiem. Ale nie zaszkodzi zdobycie odrobiny wiedzy. Powiedz to Adamowi i Ewie. Ignoruje ostrzegawczy głos w mojej głowie. — Więc, to tak jakbyś był zaszczepiony czy coś w tym stylu? — Próbuje zrobić to tak aby mój głos zabrzmiał najzwyczajniej w świecie, tak jakby odpowiedź nic dla mnie nie znaczyła. — Prawdopodobnie zabandażowanie mnie to całkiem niezły pomysł. — mówi wysyłając mi jasny sygnał ,że wie iż łowie teraz informację. — Mogę uchodzić za człowieka tak długo jak moje rany są zakryte. — wyciąga kolejne złamane pióro i odkłada je niechętnie na rosnący obok stos. Używam ostatnich zapasów z apteczki aby zabandażować mu rany. Jego skóra jest jak pokryta jedwabiem stal. Jestem odrobinę ostrzejsza niż muszę ponieważ to pozwala powstrzymać moje dłonie przed drżeniem. — Postaraj się za bardzo nie nadwyrężać tak abyś znowu nie zaczął krwawić. Bandaże nie są zbyt grube i krew przesiąknie przez nie całkiem szybko. — Żaden problem, — odpowiada. — To nie powinno być trudne, wiesz, poruszanie się, skoro uciekamy, walczący przy tym o życie. — Mówię poważnie. To ostatnie z naszych bandaży. Muszą ci wystarczyć. — Jakaś szansa ,że znajdziemy więcej?
— Może. — naszą najlepszą szansą są apteczki pierwszej pomocy w prywatywnych domach, skoro sklepy są albo doszczętnie wyczyszczone przez gangi, albo te się w nich całkowicie zadomowiły. Wypełniamy moje butelki z wodą. Nie miałam za dużo czasu aby zabrać jakieś zapasy z biura. To co mam ze sobą to zupełnie przypadkowy asortyment. Wzdycham, żałując ,że nie spakowałam większej ilości jedzenia. Oprócz jednego kubka z makaronem na szybko, i garści czekoladek które zostawiłam dla Paige, nie mamy niczego więcej. Dzielimy się makaronem, czego wychodzi po dwa gryzy na osobę. Gdy opuszczamy domek jest już poranek. Pierwszym miejscem do którego się kierujemy jest główna posiadłość. Mam wielkie nadzieje związane z dobrze zaopatrzoną kuchnią, ale jeden rzut oka na rozbebeszone szafki w morzu granitu i stali nierdzewnej mówi mi ,że będziemy musieli liczyć na jakieś resztki. Bogaci ludzie może i tu mieszkali ale nawet bogaci ludzie nie mieli dość teraz powszechnie używanej waluty do tego aby kupić jedzenie. Albo zjedli wszystko nim stąd wyruszyli albo zabrali ze sobą. Szuflada za szufladą, szafka za szafką, nie ma tu niczego prócz okruchów. — Czy to jadalne? — Raffe stoi w śródziemnomorskim ozdobnym, łukowatym wejściu do kuchni. Z łatwością mógłby mieszkać w miejscu takim jak to. Stoi tak z płynną gracją arystokraty który przywykł do bogatego i pięknego otoczenia. Chociaż napoczętą torba kociego jedzenia którą trzyma w dłoniach trochę psuje ten obrazek. Wsuwam dłoń do torby i wyciągam kilka czerwono żółtych kulek. Wrzucam je do ust. Chrupkie z lekkim rybnym posmakiem. Udaje ,że to krakersy gdy przeżuwam i połykam. — Nie do końca dla smakoszy ale prawdopodobnie nas nie zabiją. To najlepsze co udaje nam się uzyskać w kwestii jedzenia ale znajdujemy zapasy w garażu. Plecak, dwa razy tak duży jak mój, co jest świetne mimo,że nie może on nieść plecaka teraz ale być może będzie w stanie zrobić to później. Kilka mat do spania, gotowych i zwiniętych do drogi. Żadnego namiotu ale są latarki i dodatkowe baterie. Profesjonalny nóż biwakowy, który jest kosztowniejszy niż jakikolwiek nóż jaki kiedykolwiek byłabym w stanie sobie kupić. Raffe dostaje mój stary, a ten zachowuje dla siebie. Moje ciuchy są brudne więc zamieniam je na jakieś czyste z szafy. Zabieramy też kilka dodatkowych rzeczy i kurtki. Znajduje bluzę która nieomal pasuje na Raffe'a. Również przekonuje go do zmiany jego rzucających się w oczy czarnych skórzanych spodni i sznurowanych butów na zwyczajne jeansy i buty turystyczne. Szczęśliwie są tu trzy sypialnie wypchane różnego rodzaju męską odzieżą. Musiała tu mieszkać rodzina z dwoma nastolatkami, ale jedynym pozostałym po nich śladem jest to co w szafie i w garażu. Dopasowanie butów Raffe'a najbardziej mnie martwi. Jego obtarcia i pęcherze z wczoraj już są zaleczone, ale nawet przy jego super szybkości w leczeniu, nie możemy pozwolić sobie na to aby codziennie zdzierał swoje stopy. Powtarzam sobie ,że obchodzi mnie to tylko dlatego iż nie mogę pozwolić sobie na to aby spowalniał mnie kulejąc. — Wyglądasz nieomal ludzko kiedy jesteś tak ubrany.— mówię.
W zasadzie, wygląda dokładnie jak wspaniały, olimpijski champion. To więcej niż odrobinę niepokojące jak bardzo wyglądem przypomina przykład doskonałej ludzkiej istoty. Czy anioł który jest częścią legionu mającego na celu wymordowanie ludzkości nie powinien wyglądać, cóż, obco i źle? — Więc, tak długo jak nie będziesz krwawił w miejscu w którym miałeś skrzydła, powinieneś spokojnie uchodzić za człowieka. Acha i nie pozwól nikomu się podnosić. Będą wiedzieli ,że coś jest nie tak jak tylko poczują jak lekki jesteś. — Nie pozwolę nikomu innemu poza tobą nosić się na rękach. — kpi. Obraca się i opuszcza kuchnię zanim, wymyślam jakąś ciętą ripostę. Poczucie humoru to kolejna rzecz której według mnie nie powinni mieć aniołowie. Fakt ,że jego poczucie humoru jest przekorne czyni to wszystko jeszcze bardziej niewłaściwym. ~ Jest południe gdy opuszczamy w końcu duży dom. Przemykamy się zaułkami w pobliżu głównej drogi. Droga jest ciemna i śliska po wczorajszej ulewie. Niebo ciężkie od szarych chmur, ale jeśli się nam poszczęści będziemy na wzgórzach pod ciepłym dachem do czasu gdy znowu zacznie padać. Nasze bagaże spoczywają na wózku Paige i jeśli zamykam oczy mogę nieomal udawać ,że to ją popycham. Przyłapuje się na tym ,że coś nucę pod nosem. Przestaje natychmiast gdy zdaje sobie sprawę ,że to 'przeprosinowa' piosenka mojej matki. Stawiam jedną stopę przed drugą, próbując zignorować zbyt lekki ciężar wózka i obecność pozbawionego skrzydeł anioła przy moim boku. Na drodze mijamy wiele porzuconych samochodów nim w końcu dochodzimy do wjazdu na autostradę. Tutaj z kolei stoi tylko kilka samochodów skierowanych w stronę wzgórza. Wszyscy próbowali dostać się na autostradę aby uciekać w tych początkowych dniach ataków. Nie jestem całkiem pewna dokąd zmierzali. Zgaduje ,że oni sami chyba też nie wiedzieli skoro autostrada jest zablokowana w obydwu kierunkach. Nie mija dużo czasu nim dostrzegamy pierwsze ciało.
Rozdział dwunasty Rodzina leży w kałuży krwi. Mężczyzna, kobieta, i dziewczynka około dziesięciu lat. Dziecko leży na skraju lasu a dorośli na środku drogi. Albo dziecko biegło do nich gdy zostali zaatakowani, albo ukrywała się podczas ataku i została złapana gdy już wyszła z kryjówki. Nie są martwi od długiego czasu. Wiem to ponieważ krew na ich ubraniach jest nadal jasno czerwona. Przełykam ciężko i walczę ze sobą aby utrzymać kocią karmę w żołądku. Ich głowy są nietknięte. Szczęśliwie włosy dziewczyny przysłaniają jej twarz. Ich ciała jednak są w kiepskim stanie. Kawałki ich torsów zostały poodgryzane, przeżute, aż do kości z tkwiącymi tam nadal kawałkami mięsa. Brakuje części rąk i nóg. Nie mam na tyle nerwów aby przyjrzeć się bliżej ale Raffe ma. — Ślady zębów. — mówi gdy przyklęka na asfalcie przy ciele mężczyzny. — O jakiego rodzaju zwierzęciu tutaj mówimy? Siada przyczajony przy ciele, rozważając moje pytanie — Takiego rodzaju z dwiema nogami i równymi zębami. Mój żołądek zwija się w supeł. — Co chcesz powiedzieć? Że to ludzie? — Może. Niezwykle ostre, ale o ludzkim kształcie. — To nie możliwe. — Ale wiem ,że tak nie jest. Ludzie zrobią wszystko co konieczne aby przetrwać. Mimo to i tak mi to nie pasuje. — To zbytnia rozrzutność. Jeśli jesteś wystarczająco zdesperowany aby uprawiać kanibalizm, nie weźmiesz tylko kilku gryzów zostawiając resztę. — ale w tych ciałach brakuje więcej niż tylko kilku gryzów. Teraz gdy zmuszam się aby naprawdę się im przyjrzeć, widzę ,że są na wpół zjedzone. Mimo to dlaczego ktoś by je tu zostawił? Raffe przygląda się miejscu w którym powinny znajdować się kończyny dziecka. — Nogi zostały wyrwane ze stawów. — Wystarczy, — mówię to robiąc dwa kroki do tyłu. Przyglądam się naszemu otoczeniu. Jesteśmy na otwartym terenie, i czuje się tak nerwowo jak mysz spoglądająca w niebo pełne jastrzębi. — Cóż, — mówi i podnosi się, przyglądając drzewom. — Miejmy nadzieję ,że ten kto to zrobił nadal przebywa gdzieś w tym obszarze. — Dlaczego?
— Bo nie będzie już głodny. To nie poprawia mi samopoczucia. — Jesteś chory, wiesz o tym? — Ja? To nie my tego dokonaliśmy. — Skąd wiesz? Macie takie same zęby jak my. — Ale my nie jesteśmy desperatami. — Mówi to tak jakby anioły nie miały nic wspólnego z naszą desperacją. — Ani szaleńcami. To wtedy dostrzegam rozbite jajko. Leży na skraju drogi, w pobliżu dziecka, żółtko jest brązowe, a biało zakrzepłe. Smród uderza w moje nozdrza. To ten sam znajomy zapach który przenikał moje ubrania, poduszkę, włosy przez ostatnie dwa lata, z powody psychozy mojej matki na punkcie zgniłych jajek. Obok jajka znajduje mały bukiet dzikich gałązek. Rozmaryn i szałwia. Albo moja matka uznała ,że są ładne albo jej szaleństwo osiągnęło poziom bardzo czarnego poczucia humoru. Nie oznacza to nic więcej, ponadto ,że tu była. To wszystko. Nie mogłaby zabić całej rodziny. Ale mogła zająć się dziesięciolatką wracającą ze swojej kryjówki po tym jak zabici zostali jej rodzice. Była tutaj i przechodziła obok tych ciała, dokładnie jak my teraz. To wszystko. Naprawdę, to wszystko. — Penryn? Dochodzi do mnie ,że to Raffe do mnie mówi. — Co? — Czy mogły zrobić to dzieci? — Czy co mogły zrobić dzieci? — Zaatakować. — mówi powoli. Najwyraźniej jakoś umknęła mi część tej rozmowy. — Tak jak mówiłem ślady ugryzień wydają się zbyt małe aby należały do dorosłego. — To musiały być zwierzęta. — Zwierzęta z równymi zębami? — Tak, — mówię z większym przekonaniem niż naprawdę czuje. — To ma o wiele więcej sensu niż dziecko zabijające całą rodzinę.
— Ale nie więcej niż gang zdziczałych dzieciaków atakujących ich tutaj. — staram się posłać mu spojrzenie które mówi ,że jest szalony ale podejrzewam ,że udaje mi się tylko wyglądać na przestraszoną, mój umysł jest przepełniony obrazami tego co mogło się tutaj wydarzyć. Mówi coś o unikaniu drogi i wejściu na wzgórze lasem. Kiwam tylko, tak naprawdę nie słysząc szczegółów i podążam za nim pomiędzy drzewa.
Rozdział trzynasty Rośliny zimno zielone mamy głównie w Kalifornii, ale jest tu wystarczając liczba liści które opadły aby przykryć cały las. Nic nie możemy poradzić na to ,że chrzęścimy przy każdym kroku. Nie wiem jak ma się to do reszty świata ale przynajmniej na naszych wzgórzach, jestem teraz przekonana ,że te wszystkie opowieści o ludziach skradających się cicho po lesie to mit. Chociażby dla tego ,że trudno znaleźć tu jakieś miejsce jesienią, gdzie nie uraczysz spadających z drzew liści. Nawet wiewiórki, jaszczurki, sarny i ptaki robią tu teraz tyle hałasu, że wydaje się jakby były znacznie większymi zwierzętami. Dobrą wiadomością jest to ,że padający deszcz zmoczył liście i tym samym zagłuszył trochę nasze odgłosy. Złą jest to ,że nie mogę prowadzić wózka na mokrym podłożu wzgórza. Martwe liście wkręcają się w koła, gdy szarpię się z wózkiem próbując pchać go do przodu. W celu zmniejszenia obciążenia zaczepiam miecz do plecaka i niosę wszystko na plecach. Raffe łapię drugi plecak, który rzucam mu do niesienia. Nadal wózek ślizga się i zakopuje na mokrych liściach, stale staczając w dół podczas gdy walczę aby kierować go w przeciwnym kierunku. Postęp naszego poruszania się spada do poziomu pełzania. Raffe nie oferuje żadnej pomocy, ale też nie raczy mnie sarkastycznymi komentarzami. W końcu natrafiamy na w miarę czystą ścieżkę, która wydaje się podążać generalnie w kierunku w jakim zmierzamy. Wysypana jest głównie ziemią i znajduję się tam zdecydowanie mniejsza ilość liści. Ale deszcz przekształcił ją w błotnistą rzekę. Nie wiem jak wózek będzie się sprawował na błotnistym gruncie a wolałabym go raczej utrzymać w miarę sprawnym stanie. Tak więc składam go i podnoszę. To sprawdza się tylko przez chwilę, i jest bardzo niewygodne. Wcześniej tylko znosiłam czasem wózek po kilku stopniach schodów czy przenosiłam go przez jakiś wysoki próg. Bardzo szybko staje się oczywiste ,że nie będę w stanie kontynuować wspinaczki, niosąc wózek. Nawet gdyby Raffe zaoferował pomoc (czego oczywiście nie robi) nie zajdziemy zbyt daleko dźwigając plastik owo, metalowe ustrojstwo. W końcu rozkładam go i stawiam. Zatapia się w błocie, które zasysa chciwie kółka. Tylko chwilę zajmuje nim koła całkowicie w nim grzęzną, blokując się zupełnie. Łapię kij i ściągam nim tyle błota ile tylko mogę. Powtarzam tą czynność kilka razy. Za każdym razem, z kół spada go coraz więcej. Teraz bardziej przypomina to już glinę niż błoto. W końcu obracam kołami kilkakrotnie i wózek jest znowu w miarę sprawny i czysty. Stoję obok, łzy szczypią mnie w oczy. Jak mam uratować Paige bez jej wózka? Coś wymyślę, nawet jeśli będę musiała nieść ją na własnych plecach. Najważniejsze jest to ,że ją znajdę. Mimo to nadal stoję tam kolejną minutę, z pochyloną głową, pokonana. — Nadal masz jej czekoladę, — mówi Raffe, jego głos nie jest niedelikatny. — Reszta to tylko kwestia logistyki.
Nie podnoszę oczu aby na niego spojrzeć, ponieważ łzy nadal tam są. Przesuwam palcami skórzane siedzisko w pożegnalnym geście i odchodzę bez wózka Paige. ~ Idziemy przez nieomal godzinę nim Raffe szepcze, — Czy użalanie się nad sobą, naprawdę pomaga ludziom poczuć się lepiej? — szepczemy od momentu gdy zobaczyliśmy ofiary na drodze. — Nie użalam się, — odszeptuje. — Oczywiście, że nie. Dziewczyna taka jak ty, spędzająca czas z wojownikiem, półbogiem jak ja. Nad czym tu się użalać? Pozostawienie za sobą wózka nie mogłoby pokazać się na radarze powodów do użalania w porównaniu do tego. Nieomal przewracam się przez zwaloną gałąź. — Chyba sobie żartujesz. — Nigdy nie żartuje na temat mojego statusu wojownika herosa. — O. Mój. Boże. — obniżam głos, zapominając szeptać. — Nie jesteś niczym więcej jak tylko ptaszkiem z odpowiednim nastawieniem. W porządku, masz mięśnie. To mogę ci przyznać. Ale wiesz co, ptaszek jest zaledwie jaszczurką w procesie ewolucji. Tym właśnie jesteś. Śmieje się. — Ewolucja. — pochyla się tak jakby dzielił się sekretem. — Musisz wiedzieć ,że jestem taki idealny od samego początku czasu. — Jest tak blisko ,że czuje jak jego oddech pieści moje ucho. — Och, proszę, twoja gigantyczna głowa jest zdecydowanie zbyt wielka dla tego lasu. Wkrótce, utkniesz pomiędzy dwoma drzewami a wtedy, będę musiała cię ratować. — posyłam mu znużone spojrzenie. — Ponownie. Przyśpieszam, próbując zniechęcić przemądrzałą odpowiedź która jestem pewna ,że nadejdzie. Ale nie nadchodzi. Czyżby pozwalał mi na ostatnie słowo? Gdy oglądam się za siebie, Raffe ma na twarzy pełen samozadowolenia uśmieszek. To wtedy zdaje sobie sprawę, że zmanipulował mnie w idiotyczną dyskusję, tylko po to abym poczuła się lepiej. Uparcie próbuje oprzeć się temu uczuciu ale jest już za późno. Faktycznie czuję się odrobinę lepiej. ~ Z map pamiętam ,że bulwar Skyline jest główną drogą prowadzącą poprzez lasy do południowej części San Francisco. Względem miejsca w którym się znajdujemy bulwar Skyline położony jest na wzgórzu. I chociaż Raffe nie mówi mi gdzie zlokalizowana jest anielska siedziba, mówi ,że musimy kierować się na północ. To oznacza przeprawę przez San Francisco. Więc jeśli będziemy się kierować w górę wzgórza, a potem podążymy bulwarem Skyline do miasta, będziemy mogli trzymać się z daleka gęsto zaludnionych obszarów do póki nie będziemy już dłużej mogli ich unikać.
Mam wiele pytań do Raffe'a teraz gdy zdałam sobie sprawę ,że powinnam zebrać jak najwięcej informacji o aniołach jak tylko mi się uda. Ale kanibalizm zwycięża i ograniczamy nasze szeptane konwersację do minimum. Wydaje mi się ,że dotarcie do bulwaru Skyline zajmie nam cały dzień ale jesteśmy tam w końcu po południu. To też dobre z tego powodu ,że naprawdę nie wiem czy zniosę kolejny posiłek składający się z kociego jedzenia. Mamy mnóstwo czasu na sprawdzenie domów w pobliżu drogi aby znaleźć coś na kolację nim się ściemni. Domy nie są co prawda porozkładane tak blisko siebie jak na przedmieściach ale są dość regularnie rozmieszczone wzdłuż drogi. Większość z nich jest ukryta za sekwojami, co jest świetne z punku widzenia potencjalnego przeszukiwania. Zastanawiam się jak długo powinniśmy czekać na moją matkę, i jak kiedykolwiek jeszcze ją odnajdziemy. Wiedziała ,żeby udać się na wzgórza, ale poza tym nie miałyśmy żadnego planu. Jak ze wszystkim innym w moim życiu właśnie teraz, jedyne co mogę zrobić to mieć nadzieję na to ,że będzie lepiej. Bulwar Skyline to piękna droga ciągnąca się wzdłuż pasma górskiego oddzielającego Dolinę Krzemową od oceanu. To dwupasmowa autostrada która daje przebłyski doliny po jednej stronie i oceanu po drugiej. To jedyna droga jaką podążam od czasu ataków i nie czuję się źle z tym ,że jest opuszczona. Otoczona sekwojami i pachnąca eukaliptusem, na tej drodze czułabym się źle gdyby był tu jakikolwiek samochodowy ruch. Choć nie długo po tym jak docieramy do Bulwaru Skyline, widzimy samochody ustawione krzyżowo na drodze, blokujące jakikolwiek potencjalny ruch. Takie coś nie jest dziełem przypadku. Samochody są ustawione pod kątem do drogi i ciągną się na długości kilku pojazdów, na wypadek gdyby ktoś próbował je staranować, tak mi się przynajmniej zdaje. Jest tu jakaś społeczność i niezbyt ciepło wita obcych. Anioł który teraz wygląda jak człowiek staje w miejscu. Ustawia głowę pod kątem jak pies który usłyszał coś w oddali. Lekko kieruje podbródek wskazując na lewą stronę drogi. — Są tam. Obserwują nas — szepcze. Wszystko co widzę to pusta droga biegnąca między sekwojami. — Skąd wiesz? — Słyszę ich. — Jak daleko? — szepcze. Jak daleko są i z jak daleka jesteś w stanie ich usłyszeć? Spogląda na mnie tak jakby wiedział o czym myślę. Nie może czytać w myślach tak samo jak wspaniale słyszy, prawda? Wzrusza ramionami, po czym odwraca głowę z powrotem w kierunku drzew. Jako eksperyment, wyzywam go od różnych w swojej głowie. Gdy nie reaguje, wyobrażam sobie różne rzeczy, próbując sprawdzić czy rzuci mi jakieś zabawne spojrzenie. W jakiś sposób moje myśli dryfują do tego jak trzymał mnie w ramionach tamtej nocy, gdy śniłam ,że zamarzam w lodowatej wodzie. W swojej wyobraźni jakimś sposobem budzę się wtedy i odwracam w jego stronę. Mam na sobie tylko....
Dość. Myślę o bananach, pomarańczach, truskawkach, zażenowana tym ,że naprawdę mógł wyczuć o czym myślę. Ale nadal wpatruje się w las, nie dając żadnego sygnału ,że potrafi czytać w myślach. To dobra wiadomość. Zła to taka ,że nie wie też o czym myślą tamci. W przeciwieństwie do niego, ja nie słyszę, nie widzę, ani nie czuje niczego co informowałoby by ,że kierujemy się w zasadzkę. — Co usłyszałeś — szepczę. Odwraca się i odpowiada — Dwóch rozmawiających ze sobą ludzi. Po tym trzymam buzie na kłódkę i po prostu podążam za nim. Drzewa tu u góry to wszystko sekwoje. Nie ma żadnych liści które mogłyby chrzęścić gdy przechodzimy. Zamiast tego las daje nam dokładnie to czego potrzebujemy: gruby dywan miękkich igieł który wycisza nasze kroki. Chce zapytać czy głosy które słyszał kierują się w nasza stronę ale boję się niepotrzebnie odzywać. Możemy spróbować obejść ich terytorium ale musimy podążać generalnie w tym samym kierunku jeśli mamy dostać się do San Francisco. Raffe przyśpiesza tempo kierując się w dół zbocza nieomal do biegu. Podążam za nim na ślepo, zakładając ,że słyszy coś czego ja nie słyszę. A wtedy też to słyszę Psy. Z dźwięku ich szczekania można stwierdzić ,że kierują się prosto na nas.
Rozdział czternasty Zmieniamy nasz bieg w sprint, ślizgając się na igłach nieomal tak samo jak po nich biegniemy. Czy to ci ludzie trzymają psy? Czy to jakieś dzikie stado? Jeśli są dzikie ,to wspięcie się na drzewo powinno zapewnić nam bezpieczeństwo dopóki się nie znudzą i nie odejdą. Ale jeśli ktoś je tu trzyma.... ta myśl miesza mi w głowie. Potrzebowaliby dość jedzenia aby nakarmić siebie i psy. Kto ma w dzisiejszych czasach taki rodzaj bogactwa i jak go zdobył? Obraz rodziny na której popełniono kanibalizm wraca do moich myśli, wyłączam umysł i pozwalam aby instynkt wziął górę. To jasne, dzięki dźwiękom wydawanym przez psy ,że są już blisko. Droga jest już o wiele za daleko za nami abyśmy mogli schować się w samochodzie. Drzewo będzie musiało załatwić sprawę. Gorączkowo skanuje powierzchnię lasu w poszukiwaniu jakiegoś na które mogłabym się wspiąć. Nie ma żadnego w zasięgu mego wzroku. W przeciwieństwie do innych drzew pnie sekwoi się nie rozdzielają. Rosną wysokie i proste z gałęziami które wystrzeliwują prostopadle do pnia wysoko nad ziemią. Musiałabym mieć co najmniej dwa razy tyle wzrostu co mam aby dosięgnąć do jakiejkolwiek z najniższych gałęzi, otaczających nas drzew. Raffe podskakuje do najniższej gałęzi i chociaż podskakuje znacznie wyżej niż jakikolwiek normalny mężczyzna to nadal nie wystarcza. Wbija pięść w pień z frustracji. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie musiał skakać. Po co skakać kiedy możesz polecieć? — Wskakuj mi na ramiona — mówi. Nie jestem pewna jaki ma plan ale psy są coraz głośniejsze. Nie potrafię stwierdzić ile ich jest ale nie jeden czy dwa, na pewno to całe stado. Łapię mnie w pasie i unosi. Jest silny. Silny na tyle ,że podnosi mnie do samej góry dopóki nie staję na jego ramionach. Ledwie mogę dosięgnąć z tej pozycji najniższej gałęzi, ale wystarczy gdy odpycham się od niego. Mam tylko nadzieję ,że ta cienka gałąź jest wystarczająco mocna aby utrzymać mój ciężar. Wsuwa dłonie pod moje stopy, asekurując i popychając mnie w górę dopóki nie jestem już bezpieczna na gałęzi. Chwieje się ale utrzymuje mój ciężar. Rozglądam się za jakąś którą mogłabym złamać i podać mu na dół. Ale nim cokolwiek robię, on już biegnie dalej. Prawie wołam jego imię, ale przyłapuję się na tym i powstrzymuje. Ostatnie czego nam trzeba to zdradzenie przez ze mnie naszej pozycji. Obserwuje go jak znika za pagórkiem. Teraz moja kolej aby walnąć w pień z frustracji. Co on robi? Gdyby pozostał przy drzewie może udałoby mi się go jakoś wciągnąć na górę. Mogłabym przynajmniej pomóc mu walczyć z psami rzucając rzeczy w dół na nie. Nie mam żadnej broni ale z tej wysokości wszystko czym rzucę będzie bronią.
Czy biegnie dalej aby odciągnąć psy i zapewnić mi bezpieczeństwo? Czy robi to aby mnie chronić? Znowu uderzam pięścią w pień. Stado sześciu psów pojawia się warcząc na drzewo. Kilka pozostaje węsząc wokoło ale reszta biegnie za Raffe'm. Mija tylko chwila nim spóźniona para rusza w pogoń za resztą. Moja gałąź pochyla się niebezpiecznie w kierunku ziemi. Gałęzie są tu tak rzadkie i cienkie, że wszystko co musiałby zrobić ktoś by mnie dostrzec to spojrzeć w górę. Sięgam w górę łapiąc kolejną gałąź i zaczynam się wspinać. Gałęzie robią się mocniejsze i grubsze gdy kieruje się ku górze. To długa droga nim docieram w końcu do tych, które nadają się na kryjówkę. Gdy pies skowyczy z bólu wiem ,że go dopadły. Kulę się czepiając gałęzi i zastanawiając co się dzieję. Pode mną, coś wielkiego przebija się przez zarośla. Okazuje się ,że to kilku dużych mężczyzn. Pięciu. Są w barwach maskujących i trzymają karabiny jakby wiedzieli jak ich używać. Jeden z nich daje sygnał dłonią i reszta rozchodzi się w różnych kierunkach. Ci mężczyźni nie sprawiają wrażenia weekendowych myśliwych, jedną ręką strzelających do królików drugą popijających piwo. Są zorganizowani. Wyszkoleni. Śmiertelni. Poruszają się z łatwością i pewnością która sprawia wrażenie ,że pracowali już razem wcześniej. Polowali razem już wcześniej. Moja klatka piersiowa zatyka się na myśl o tym co samozwańcza uzbrojona na wojskowo grupa zrobi z więźniem aniołem. Rozważam krzyknięcie w ich stronę, odciągnięcie ich uwagi, tak aby Raffe miał szansę na ucieczkę. Ale psy nadal skowyczą i warczą. Walczy o swoje życie i moje krzyki tylko go w tej walce rozkojarzą, sprawiając ,że oboje zostaniemy złapani. Jeśli umrę, Paige jest martwa. I nie umrę za anioła, bez względu na to jak szalone rzeczy robi, przypadkowo ratując mi skórę. Gdyby mógł wdrapać się na moje ramiona aby się tu dostać, to czy by to zrobił? Gdzieś tam w głębi wiem ,że nie. Gdyby chciał ocalić własną skórę porzuciłby mnie przy pierwszej oznace niebezpieczeństwa, tak jak w tym starym żarcie, nie musiałby wyprzedzać niedźwiedzia wystarczyłoby ,żeby wyprzedził mnie. A to mógł zrobić z łatwością. Okrutne warczenie psów sprawia ,że się wzdrygam. Mężczyźni nie powinni być w stanie stwierdzić ,że Raffe nie jest człowiekiem, no chyba ,że rozbiorą go z koszuli albo rany na jego plecach otworzą się i zaczną krwawić. Ale jeśli zostanie pogryziony przez psy, zaleczy się całkowicie w ciągu jednego dnia a to będzie równoznaczne ze śmiercią jeśli utrzymają go przy życiu tak długo. Oczywiście jeśli to oni są kanibalami to nic z tego nie będzie miało znaczenia. Nie wiem co robić. Muszę mu pomóc. Ale muszę również utrzymać się przy życiu i nie robić niczego głupiego. Teraz mam ochotę zwinąć się w kłębek i zakryć uszy dłońmi. Ostra komenda ucisz psy. Mężczyźni znaleźli Raffe'a. Nie słyszę tego co mówią, tylko to ,że rozmawiają. Nie zaskakuje mnie to ,że ton tej rozmowy nie jest zbyt przyjazny, delikatnie mówiąc, i nie słyszę aby Raffe w ogóle się odzywał.
Kilka chwil później, psy biegnąć mijają moje drzewo. Te same dwa które robiły to wcześniej teraz też węszą przy nim, po chwili dopiero ruszają za resztą stada. Wtedy pojawiają się mężczyźni. Ten który wcześniej dawał znaki by się rozdzielili, prowadzi całą grupę. Raffe idzie za nimi. Ręce ma związane za plecami, krew spływa po jego twarzy i nodze. Patrzy się prosto przed siebie, ostrożny aby przypadkiem nie spojrzeć na mnie do góry. Dwóch mężczyzn otacza go po obu stronach, trzymają dłonie na jego ramionach tak jakby czekali aż upadnie by mogli wtedy siłą zaciągnąć go na wzgórze. Ostatnich dwóch mężczyzn, podąża za nimi, trzymając karabiny pod kątem czterdziestu pięciu stopni i rozglądając się za czymś co mogliby zastrzelić. Jeden z nich niesie plecak Raffe'a. Nigdzie nie widzę niebieskiego koca w którym są skrzydła. Ostatnim razem gdy je widziałam Raffe miał je zaczepione przy swoim plecaku. Czy to możliwe ,że poświecił trochę czasu aby je ukryć nim dopadły go psy? Jeśli tak to ten ruch mógł kupić mu kilka dodatkowych godzin życia. Żyje. Potarzam sobie ten fakt w głowie, aby zachować inne bardziej niepokojące myśli z dala od wypłynięcia na powierzchnię. Nie mogę nic dobrego zrobić siedząc tu sparaliżowana rozmyślaniem o tym co dzieje się z Raffe'm, Paige czy moją matką. Oczyszczam umysł. Zapominam o planach. Nie mam wystarczającej ilości informacji do tego aby sformułować jakiś plan. Mój instynkt będzie musiał się tym zająć. A mój instynkt mówi mi, że Raffe jest mój, ja pierwsza go znalazłam. Jeśli te zatrute testosteronem pawiany chcą dostać go w swoje łapy będą musieli zaczekać aż doprowadzi mnie najpierw do gniazda aniołów. Kiedy nie słyszę już dłużej mężczyzn zeskakuje ze swojej gałęzi. To długa droga do ziemi i ustawiam się ostrożnie, opuszczając nogi do właściwej pozycji, nim spuszczam się na ziemię. Ostatnie czego mi trzeba to złamana kostka. Igliwie zmiękcza mój upadek i wszystko kończy się bez niespodzianek. Biegnę w tą samą stronę w którą uciekał Raffe. Po jakiś pięciu minutach mam zawinięte w koc skrzydła. Musiał rzucić je w krzaki gdy uciekał ponieważ leżą tylko częściowo ukryte w zaroślach. Przyczepiam je do plecaka i ruszam za mężczyznami.
Rozdział piętnasty Psy stanowią problem. Do rozwiązania go muszę wykombinować coś ekstra. Mogę być w stanie ukryć się przed ludźmi gdy się przyczaję, ale nie będę w stanie ukryć się przed psami. Biegnę dalej. Muszę się martwić tym wszystko po kolej. W tej chwili jestem opanowana przez zaskakująco silny lęk ,że w ogóle nie będę ich w stanie znaleźć, więc przekształcam mój jogging w sprint. Jestem praktycznie pozbawiona oddechu do momentu gdy ich dostrzegam. Gdy już oddycham robię to tak ciężko i głośno ,że jestem zaskoczona iż mnie nie słyszą. Zbliżają się do czegoś co na początku wygląda jak grupa zniszczonych budynków. Ale gdy wnikliwiej się przyglądam widzę ,że budynki są jak najbardziej w porządku. Tylko wyglądają na obdrapane ponieważ, sterty gałęzi stoją oparte o nie i miejscami wplecione w sieć maskującą rozmieszczoną nad tym ogrodzonym terenem. Gałęzie są tak ostrożnie porozkładane aby wyglądały jakby spadły naturalnie. Założę się ,że z góry wygląda to wszystko po prostu jak część lasu, założę się ,że z góry pewnie w ogóle nie widać budynków. Ukryte pod sekwojami wokół budynków są karabiny maszynowe. Wszystkie skierowane wysoko w niebo. Ten obóz raczej nie jest przyjazny aniołom. Raffe i pięciu myśliwych napotykają większą ilość mężczyzn w kamuflujących ubraniach. Są tu też kobiety, ale nie są w uniformach. Niektóre nie wyglądają jakby należały do tego miejsca, niektóre czają się w cieniu wystraszone i brudne. Mam farta ponieważ jeden z tych kolesi zaprowadza psy do kojca. Niektóre szczekają, więc jeśli któryś konkretnie robi to bo zwęszył mój trop nie powinno to zostać zauważone. Rozglądam się wokoło upewniając ,że nie zostałam zauważona. Zdejmuje plecak i chowam go w dziupli którą znajduje na drzewie. Rozważam zatrzymanie miecza przy sobie, ale w końcu decyduje się tego nie robić. Tylko anioły noszą miecze. Ostatnie czego mi trzeba to skierowanie ich myśli właśnie w tym kierunku. Chowam owinięte w koc skrzydła przy plecaku i mentalnie zapamiętuje lokalizację tego drzewa. Znajduje dobre miejsce z którego widzę większą część obozu i kładę się plackiem na ziemi na tyle pokrytej liśćmi ,że nie jestem cała unurzana w błocie. Chłód i wilgoć i tak przedostają się przez moja bluzę. Obrzucam się do tego liśćmi i igliwiem aby lepiej się zamaskować. Żałuje ,że nie mam jednego z ich maskujących uniformów. Szczęśliwie moje ciemno brązowe włosy wtapiają się w otoczenie. Popychają Raffe'a na kolana na środku obozu. Jestem zbyt daleko aby usłyszeć co mówią, ale potrafię stwierdzić ,że mężczyźni debatują teraz co z nim zrobić. Jeden z nich pochyla się i odzywa do Raffe'a.
Proszę, proszę niech tylko nie zdejmie mu koszuli. Gorączkowo staram się wymyślić jakiś sposób na to aby go uratować i zachować przy tym życie, ale nie ma niczego co mogłabym zrobić w świetle dnia z kilkunastoma mężczyznami którzy często i nie zastanawiając się dwa razy używają swojej broni, krzątającymi się w po okolicy. Jeśli nie nastąpi jakiś anielski atak który mógłby odwrócić ich uwagę, najlepsze na co mogę liczyć to ,że nadal będzie żywy i w jakiś sposób dostępny kiedy się ściemni. Cokolwiek odpowiada im Raffe musi ich satysfakcjonować ponieważ podciągają go na nogi i zabierają do najmniejszego budynku znajdującego się w centrum. Te budynki nie wyglądają jak domy, wyglądają jak obozowiska. Dwa po obu stronach tego do którego zabrali Raffe'a są na tyle duże ,że mogą pomieścić przynajmniej trzydzieści osób. Ten w środku wygląda jakby mógł pomieścić jedynie połowę tej liczby. Zgaduje ,że jeden służy im do spania a drugi do użytku wspólnego, najmniejszy może być wykorzystywany jako magazyn. Leże tam próbując zignorować zimno przenikające z ziemi, marząc o tym aby słońce zaszło szybciej. Może ci ludzie obawiają się ciemności tak samo jak uliczne gangi w mojej dzielnicy. Może kładą się do łóżka tak szybko jak tylko zajdzie słońce. Po tym co wydaje mi się nieprawdopodobnie długim czasem, a mija pewnie ze dwadzieścia minut, młody chłopak w uniformie przechodzi jakieś kilka stóp ode mnie. Trzyma karabin pod kątem czterdziestu pięciu stopni od piersi skanując las. Wygląda jakby był gotowy do akcji. Nieruchomieje całkowicie obserwując jak żołnierz przechodzi tuż obok. Jestem zaskoczona i czuje wszechogarniająca ulgę ,że nie ma ze sobą psa. Zastanawiam się dlaczego nie wykorzystują ich do patrolowania Potem żołnierz przechodzi koło mnie co kilka minut, zbyt blisko dla mego komfortu. Ich patrole są na tyle regularne ,że po chwili łapię już ich rytm i wiem kiedy nadchodzą. Po jakiejś godzinie, od zabrania Raffe'a do budynku, czuje zapach mięsa, cebuli, czosnku i warzyw. Ten wspaniały zapach przyprawia mnie o tak silny skurcz żołądka ,że aż czuje mdłości. Modlę się tylko o to abym to nie Raffe'a czuła. Ludzie schodzą się do budynku po prawej. Nie słyszę żadnego wezwania więc muszą mieć ustaloną porę obiadową. Jest tu zdecydowanie więcej ludzi niż początkowo zdawałam sobie sprawę. Żołnierze, w większości mężczyźni w uniformach, wyłaniają się z lasu w grupkach dwu, trzy pięciu osobowych. Nadchodzą z różnych kierunków. Do czasu gdy w końcu zapada noc i ludzie znikają w budynku po lewej jestem praktycznie całkowicie zesztywniała z zimna przesączającego się z ziemi. W połączeniu z tym ,że nie jadłam niczego przez cały dzień oprócz garści kociego żarcia, nie czuje się tak gotowa jak wcześniej, na moją misję ratunkową. W żadnym z budynków nie ma świateł. Grupa jest ostrożna, najwyraźniej ukrywając się bardzo dokładnie podczas nocy. W obozie panuje całkowita cisza, oprócz cykania świerszczy nie słychać niczego, co jest całkiem niesamowite biorąc pod uwagę to jak wielu żyje tu ludzi. Przynajmniej z budynku Raffe'a nie dochodzą żadne krzyki. Czekam jeszcze przez coś co wydaje mi się godziną w ciemności nim w końcu decyduje się ruszyć.
Czekam jeszcze aż minie mnie patrol. W tej chwili wiem już ,że drugi żołnierz jest po przeciwnej stronie obozu. Liczę do stu, po czym wstaję i biegnę tak cicho jak tylko potrafię w kierunku centralnie położonego budynku. Nogi mam zimne i sztywne jakby były z brązu, ale ruszam się naprawdę szybko gdy tylko pomyślę o tym ,że zostaje złapana. Mam przed sobą długą drogę, przemykając się od jednego księżycowego cienia do drugiego, zygzakiem spiesząc do najmniejszego budynku. Siatka maskująca rozmieszczona nad obozem pokryta lekkimi gałęziami działa na moją korzyść, pokrywając cały obszar przesuwającymi się ciągle cieniami. Przywieram płasko do zacienionej ściany budynku w którym mieści się stołówka. Jeden strażnik miarowym krokiem przemierza teren po mojej prawej, w oddali widzę jak drugi robi to samo, powoli po drugiej stronie obozu. Ich kroki są powolne i smętne, tak jakby się nudzili. To dobry znak. Jeśli usłyszą coś nietypowego, ich kroki zrobią się szybsze i bardziej pilne. A przynajmniej taką mam nadzieję. Próbuje przyjrzeć się tyłom centralnego budynku, szukając jakiś innych drzwi. Ale przy świetle księżyca padającym z tej strony nie mogę stwierdzić czy są tam drzwi czy może nawet okno. Wyskakuje z mego cienia pędząc do cienia okalającego środkowy budynek. Zatrzymuje się tam, oczekując ,że usłyszę krzyk. Ale wszędzie jest cisza. Stoję przyklejona do ściany, wstrzymując oddech. Niczego nie słyszę, nie widzę też żadnego ruchu. Nie ma niczego prócz mojego strachu, który każe mi przerwać. Wiec ruszam dalej. Na tyłach budynku znajdują się cztery okna i jedna para drzwi. Zaglądam przez okno ale nie wiedzę niczego w tych ciemnościach. Opieram się pokusie aby zapukać i zobaczyć czy dostanę jakąś odpowiedź od Raffe'a. Nie wiem kto jeszcze może tam z nim być. Nie mam żadnego planu, nawet tego lekkomyślnego, ani żadnego pomysłu na to jak pokonać tego kto może być w środku. W zakres treningu samoobrony zazwyczaj nie wchodzi podkradanie się do kogoś od tyłu i duszenie go cicho dopóki nie zejdzie z tego świata, umiejętność która w tej chwili byłaby dla mnie całkiem przydatna. Mimo to zawsze konsekwentnie udawało mi się pobić sparingpartnerów większych ode mnie, i trzymam się tej myśli, aby złagodzić odrobinę przenikające mnie chłodne dreszcze paniki. Biorę głęboki oddech i szepczę tak miękko jak tylko mogę. — Raffe? Gdyby miała choć podejrzenie w którym pomieszczeniu go trzymają, ułatwiło by mi to sprawę zdecydowanie bardziej. Ale niczego nie słyszę. Żadnego pukania w okno, żadnego stłumionego wołania, żadnych grzechoczących łańcuchów, szurania krzesła, niczego co mogłoby mnie do niego doprowadzić. Okropna myśl ,że może być martwy nagle do mnie powraca. Bez niego, w życiu nie znajdę Paige. Bez niego, jestem sama. Daje sobie mentalnego kopniaka aby rozkojarzyć się od tego niebezpiecznego kierunku myślenia.
Przysuwam się do drzwi i przykładam do nich ucho. Nie słyszę niczego. Próbuje z klamką na wypadek gdyby nie była zamknięta. W tylnej kieszeni spodni jak zawsze mam swój podręczny zestaw wytrychów. Znalazłam go w pokoju jakiejś nastolatki, w pierwszym tygodniu poszukiwania żywności. Dużo czasu nie zajęło mi zdanie sobie sprawy z tego ,że otwieranie zamka powoduje zdecydowanie mniej hałasu niż zbicie szyby. Podstęp jest wszystkim kiedy próbujesz unikać ulicznych gangów. Więc praktykowałam tą sztukę przez minione tygodnie. Ustępuje gładko. Ci kolesie są pewni siebie. Uchylam drzwi odrobinę i zamieram. Nie słyszę żadnych dźwięków, wślizguję się w ciemność. Przystaje na moment, pozwalając swoim oczom przyzwyczaić się do ciemności panującej we wnętrzu pomieszczenia. Jedynym światłem jest światło księżyca przesączające się przez okna na tyłach. Przyzwyczaiłam się już do przebywania w przytłumionym świetle księżyca. Wydawać by się mogło ,że zmieniło się to dla mnie teraz w swego rodzaju sposób na życie. Jestem w korytarzu z czterem parami drzwi. Jedne stoją otworem i prowadzą do łazienki. Pozostałe trzy są zamknięte. Ściskam nóż tak jakby w jakiś sposób był w stanie powstrzymać kulę z pół automatu. Przykładam ucho do pierwszych po lewej, ale nie słyszę niczego. Gdy sięgam do klamki, słyszę bardzo cichy głos szepczący z poza ostatniej pary drzwi. Zamieram. Po chwili podchodzę do nich i przykładam ucho. Czy to moja wyobraźnia, czy to brzmiało jak Uciekaj, Penryn? Otwieram trzeszczące drzwi. — Dlaczego nigdy mnie nie słuchasz? — pyta cicho Raffe Wślizguje się do środka — Nie musisz dziękować za to ,że cię ratuje. — Nie ratujesz mnie, dajesz się złapać. — Raffe siedzi na środku pokoju, przywiązany do krzesła. Jego twarz pokrywa spora ilość zaschniętej krwi, wypływająca z rany na czole. — Śpią — podbiegam do krzesła i wyciągam nóż aby przeciąć liny wiążące jego nadgarstki. — Nie, nie śpią. — przekonanie w jego głosie uruchamia alarm w mojej głowie. Ale nim jestem w stanie pomyśleć o słowie pułapka, oślepia mnie błysk latarki.
Rozdział szesnasty — Nie mogę pozwolić ci tego przeciąć — mówi głęboki głos spoza latarki. — Mamy tu ograniczone zapasy liny. Ktoś wyciąga mi nóż z dłoni i popycha ostro na krzesło. Latarka gaśnie i kilka mrugnięć oczu znowu zajmuje mi przyzwyczajenie wzroku do przytłumionego światła księżyca. Do czasu gdy znowu coś widzę, ktoś już wiąże mi z tyłu ręce. Jest ich trzech. Jeden sprawdza wiązania na dłoniach Raffe'a, podczas gdy pozostały opiera się o futrynę tak jakby był tu tylko z wizytą towarzyską. Napinam mięśnie starając się poluzować linę tak mocno jak to tylko możliwe, gdy koleś poza mną mnie wiążę. Mój oprawca ściska mi nadgarstki tak mocno ,że jestem na wpół przekonana iż mi je połamie. — Będziecie musieli nam wybaczyć brak światła — mówi ten opierający się o futrynę. — Staramy się unikać niepożądanych gości.— Wszystko w nim, od rozkazującego głosu począwszy do luźnej postawy czyni dość oczywistym fakt ,że on tu jest dowódcą. — Naprawdę aż taka ze mnie niezdara? — pytam Pochyla się teraz w moją stronę, tak ,że jesteśmy oko w oko.— W zasadzie to nie. Nasi strażnicy cię nie widzieli, a mieli się za tobą rozglądać. Więc, ogólnie jesteś całkiem niezła. — słyszę uznanie w jego głosie. Raffe wydaje z głębi swego gardła niski dźwięk który przypomina mi psie warczenie. — Wiedzieliście ,że gdzieś tu jestem? — pytam Facet prostuje się ponownie. Światło księżyca nie jest na tyle jasne ,żeby pokazać mi szczegóły jego wyglądu ale widzę ,że jest wysoki i szeroki w ramionach. Włosy ma przycięte króciutko w wojskowym stylu, sprawiając ,że włosy Raffe’a nie wypadają dobrze w tym porównaniu, są poszarpane i zmierzwione. Ma czysty profil, linie jego twarzy są ostre i twarde. Kiwa, potwierdzając — Nie byliśmy pewni, ale to co miał w plecaku wyglądało na połowę zapasów które mogły nieść dwie osoby. Ma campingową kuchenkę ale żadnych zapałek, garnków, naczyń. Ma dwa widelce, dwie łyżki. Takie rzeczy. Domyśliliśmy się ,że ktoś inny niósł drugą połowę tych zapasów. Chociaż szczerze, nie spodziewałem się próby ratunkowej. A już na pewno nie od dziewczyny, bez obrazy. Zawsze byłem nowoczesnym facetem. — wzrusza ramionami. — Ale czasy się zmieniły. A my jesteśmy obozem pełnym mężczyzn. — wzrusza nimi ponownie. — To wymaga odwagi. Albo desperacji. — Zapominasz o braku szarych komórek, — warczy Raffe. — Ja tu jestem twoim celem, nie ona. — Jak na to wpadłeś? — pyta dowódca. — Potrzebujesz mężczyzn takich jak ja, potrzebujesz żołnierzy, — wyjaśnia Raffe. — A nie chudych małych dziewczynek jak ona.
Dowódca opiera się krzyżując ramiona. — Dlaczego uważasz ,że szukamy żołnierzy? — Potrzeba ci było pięciu mężczyzn i stada psów aby złapać jedną osobę — ciągnie dalej Raffe. — W takim tempie będziesz potrzebował trzech armii aby zrobić to co próbujesz tutaj zrobić, cokolwiek by to nie było. Dowódca kiwa. — To oczywiste ,że masz wojskowe doświadczenie.— unoszę brew na to stwierdzenie, zastanawiając się do czego doszło gdy go zatrzymali. — Nawet nie mrugnąłeś okiem gdy wymierzyliśmy w ciebie z broni. — dodaje lider. — Więc może nie jest tak dobry jak myśli ,że jest, skoro dał się złapać. — wtrąca strażnik Raffe'a. Raffe nie łapie przynęty. — A może jest z oddziałów specjalnych, przeszkolonych do najgorszego typu sytuacji, — dodaje dowódca. Milknie na moment czekają aż Raffe potwierdzi albo zaprzeczy. Światło księżyca przenikające przez szyby jest na tyle jasne ,że ukazuje mi dowódcę obserwującego Raffe'a z intensywnością wilka obserwującego królika. A może to królik obserwuje wilka?. Ale Raffe nic nie mówi. Dowódca odwraca się do mnie — Jesteś głodna? W tym właśnie momencie mój żołądek głośno burczy. W innej sytuacji to byłoby nawet zabawne. — Załatwmy naszym gościom jakąś kolację, — dodaje i trzej mężczyźni wychodzą. Testuje wiązania na nadgarstkach. — Wysoki, ciemnowłosy i przyjazny. Czegóż więcej mogłaby chcieć dziewczyna? Raffe parska. — Zrobili się o wiele bardziej przyjacielscy kiedy się pokazałaś. Nie zaoferowali mi jedzenia przez cały dzień. — Są tylko płochliwi, czy to naprawdę źli faceci? — Każdy kto przywiązuje cię do krzesła pod groźbą użycia broni jest złym facetem. Naprawdę muszę ci to tłumaczyć? Czuje się jak mała dziewczynka która właśnie zrobiła coś głupiego. — Więc, co tu robisz? — pyta. — Ryzykowałem rozszarpanie na kawałki przez stado psów abyś mogła uciec, a ty przybiegasz tu z powrotem? Twojej ocenie sytuacji przydałaby się choć odrobina zdrowego rozsądku. — Wybacz, upewnię się aby nigdy ponownie tego nie robić. — zaczynam powoli żałować ,że nas nie zakneblowali. — To najrozsądniejsza rzecz jaką kiedykolwiek od ciebie usłyszałem. — Więc, kim oni są? — Super słuch Raffe'a bez wątpienia pozwolił mi zebrać na ich temat sporo informacji.
— Dlaczego pytasz. Planujesz do nich dołączyć? — Nie jestem fanką sekciarskich zgromadzeń. Pomimo jego przystojnych rysów twarzy, w tym świetle z plamami zakrzepłej krwi spływającymi po jego twarzy wygląda groteskowo. Przez moment wyobrażam go sobie jako klasycznego upadłego anioła skazującego dusze na potępienie. Ale wtedy pyta, — Nic ci nie jest? — A jego głos jest zaskakująco delikatny. — Czuje się dobrze. Wiesz ,że musimy wydostać się stąd nim wstanie dzień, tak? Do tego czasu się zorientują. — cała ta krew i żadnych ran. Żaden człowiek nie dochodzi do siebie tak szybko. Drzwi stają otworem i zapach pożywienia nieomal doprowadza mnie do szaleństwa. Nie głodowałam co prawda od czasu ataków ale nie przybierałam też na wadze. Dowódca przysuwa sobie krzesło tuż obok mojego i podsuwa łyżkę tuż pod mój nos. W żołądku burczy mi głośno tak szybko jak tylko uderza we mnie zapach mięsa i jarzyn. Nabiera czubatą łyżkę i podnosi zatrzymując ją w połowie drogi do moich ust. Muszę stłumić jęk rozkoszy w oczekiwaniu na roztaczające się przede mną dobra. Żołnierz o pryszczatej twarzy przysuwa sobie krzesło obok Raffe'a i robi dokładnie to samo z jego jedzeniem. — Jak masz na imię? — pyta dowódca. Jest coś intymnego w sposobie w jaki zadaje mi to pytanie tuż przed tym jak ma mnie nakarmić. — Przyjaciele mówią mi Gniew, — odpowiada Raffe. — Wrogowie Proszę Miej Litość. A jak ty masz na imię żołnierzyku? — na ten kpiący ton Raffe'a moje policzki pokrywają się rumieńcem, zupełnie bez powodu. Ale ich dowódca nie jest speszony. — Obadiasz Zachodu. Możesz mówić do mnie Obi. — Łyżka odsuwa się ode mnie zaledwie o ułamek. — Obadiasz. Jak biblijnie .— komentuje Raffe. — Obadiasz ukrywał proroków przed prześladowaniami. — Raffe wpatruje się w swoją własną zawieszoną w próżni łyżkę ze strawą. — Ekspert biblijny, — mówi Obi. — Szkoda ,że już jednego mamy. — Spogląda na mnie. — A jak ty masz na imię? — Penryn, — mówię szybko nim Raffe otwiera swoją buzię ponownie aby rzucić jakiś sarkastyczny komentarz. — Penryn Young. — nie mam zamiaru wkurzać naszych oprawców, tuż przed tym jak mają zamiar nas nakarmić. — Penryn. — Powtarza je szeptem jakby czynił swoją własnością. W jakiś sposób czuje się zawstydzona faktem ,że Raffe jest świadkiem tej właśnie chwili, chociaż nie jestem pewna dlaczego. — Kiedy ostatni raz jadłaś prawdziwy posiłek Penryn? — pyta Obi. Trzyma łyżkę poza zasięgiem moich ust. Przełykam ślinę nim odpowiadam.
— Minęło trochę czasu. — posyłam mu zachęcający uśmiech, zastanawiając się czy pozwoli mi na tego gryza. Przesuwa łyżkę, kierując ją do własnego żołądka i obserwuje jak zjada. Mój żołądek buntuje się w głośnym proteście. — Powiedz mi coś Obi, — odzywa się nagle Raffe. — Jakiego rodzaju to mięso? Przesuwam wzrokiem pomiędzy żołnierzami, nagle niepewna czy jeszcze nadal jestem głodna. — Musicie łapać sporo zwierząt aby wykarmić taką liczbę ludzi, — dodaje Raffe. — Właśnie miałem cię zapytać na jakiego rodzaju zwierzęta ty polujesz, — odcina się Obi. — Facet twojego rozmiaru musi spożywać sporo protein aby utrzymać taką masę mięśniową. — Co sugerujesz? — pytam. — To nie my atakujemy ludzi, jeśli do tego pijesz Obi spogląda na mnie ostro. — Skąd o tym wiesz? Nie mówiłem niczego o atakowaniu ludzi — Och, nie patrz tak na mnie, — posyłam mu moje najlepsze spojrzenie przepełnionej obrzydzeniem nastolatki. — Nie mogłeś chyba sobie pomyśleć ,że byłabym w stanie zjeść człowieka, prawda? Przecież to zupełnie obrzydliwe. — Widzieliśmy rodzinę, — mówi Raffe. — Na wpół zjedzoną, na drodze. — Gdzie? — pyta Obi. Wydaje się zaskoczony. — Nie tak daleko stąd. Jesteś pewny ,że to nie jeden z twoich ludzi? — Raffe przesuwa się na krześle, przypominając mi ,że Obi i jego ludzie nie są zupełnie przyjaznymi typami. — Żaden z moich by tego nie zrobił. Nie muszą. Mamy wystarczające zapasy, zaplecze i dość broni dla wszystkich tutaj. Poza tym dopadli dwóch z moich ludzi w zeszłym tygodniu. Wyszkolonych ludzi z bronią. Jak myślisz dlaczego na ciebie zapolowaliśmy? Normalnie nie gonimy za obcymi. Chcielibyśmy się dowiedzieć kto to zrobił. — To nie my — dodaje. — Nie, nie sądzę ,że to ty. — On też tego nie zrobił, Obi. — mówię. Jego imię w moich ustach brzmi obco. Inaczej, ale nie najgorzej. — Skąd mam to wiedzieć? — Teraz jeszcze musimy dowieść swojej niewinności? — To zupełnie nowy świat. — A ty kim jesteś, szeryfem nowego porządku? Najpierw aresztujesz, potem zadajesz pytania? — pytam
— Co byś zrobił gdybyś ich złapał? — pyta Raffe. — Moglibyśmy wykorzystać ludzi którzy są, powiedzmy, trochę mniej cywilizowani niż reszta z nas. Oczywiście trzeba by było podjąć pewne środki ostrożności. — Obi wzdycha. To jasne ,że nie podoba mu się ten pomysł ale wydaje się pogodzony z tym co należy zrobić. — Nie rozumiem — mówię. — Co byś zrobił z bandą kanibali? — Poszczuł ją na anioły, Oczywiście. — To szaleństwo — mówię. — Na wypadek gdybyś nie zauważyła, cały świat oszalał. Czas się przystosować albo zginąć. — Rzucają szaleńców na szaleńców? — Rzucając wszystko co mamy, co może ich rozproszyć, zdezorientować, zmylić a może nawet odeprzeć, jeśli to w ogóle możliwe. Cokolwiek co utrzyma ich uwagę z dala od reszty z nas, gdy będziemy się organizować. — mówi Obi. — Organizować w co? — pyta Raffe. — W armię, wystarczająco silną aby pozbyć się ich z naszego świata. Całe ciepło odpływa z mego ciała. — Zbieracie armię ruchu oporu? — desperacko próbuje nie patrzeć na Raffe'a. Przy okazji starałam się zbierać informację na temat aniołów tak na wszelki wypadek gdyby mogły się kiedyś przydać. Jednak nadzieja na zorganizowany ruch oporu poszła z dymem razem z Waszyngtonem i Nowym Jorkiem. A oto jest jeszcze Raffe, po środku obozu rebeliantów którzy tak desperacko starają się zachować swój sekret z dala od aniołów. Gdyby wiedziały, zmiażdżyłyby by to miejsce, gdy wszystko jest jeszcze w powijakach i kto wie jak długo zajęłoby zorganizowanie kolejnego takiego obozu na nowo. — Wolimy myśleć o sobie jak o zwyczajnej armii ludzi, ale tak zakładam ,że możemy być postrzegani jako ruch oporu. W tej chwili, zbieramy siły, rekrutujemy i organizujemy wszystko, ale mamy naprawdę poważne plany. Planujemy coś dużego, coś czego anioły tak szybko nie zapomną. — Macie zamiar ich zaatakować? — ta myśl miesza mi w głowie. — Zaatakujemy ich razem.
Rozdział siedemnasty — Jak dużo szkód jesteście w stanie wyrządzić?— pyta Raffe. Mój żołądek zbija się w lodowatą kulę wiedząc o tym ,że jestem jedynym człowiekiem w pomieszczeniu który wie o tym ,że Raffe jest jednym z naszych wrogów. — Wystarczająco, aby dać się zauważyć. — odpowiada Obi. — Nie aniołom. Nie obchodzi nas co myślą. Ale ludziom. Dać się zauważyć ludziom, powiadomić ich ,że istniejemy, że jesteśmy razem, że działamy. — Wasz atak na anioły ma być kampanią rekrutacyjną? — Oni sądzą ,że już wygrali. A co ważniejsze sądzą też tak nasi ludzie. Musimy dać im znać ,że wojna dopiero się zaczęła. To nasz dom. Nasza ziemia. Nikt nie może tak po prostu wkroczyć i jej zająć. Mój umysł wiruje od skonfliktowanych ze sobą emocji. Kto tu jest wrogiem w tym pokoju? Po czyjej stronie jestem? Wpatruje się ostrożnie w podłogę, desperacko próbując nie spoglądać ani na jednego ani na drugiego. Jeśli Obi coś wyczuje może zacząć podejrzewać Raffe'a. Jeśli Raffe coś wyczuje, to tak naprawdę nie będę mogła oczekiwać ,że będzie mi ufał. O boże jeśli wkurzę Raffe'a, może wycofać się z naszej umowy i udać się do anielskiej siedziby beze mnie. — Głowa mi pęka. — wyduszam w końcu z siebie. Następuje długa chwila milczenia podczas której jestem przekonana ,że Obi orientuje się w sytuacji, jestem nieomal pewna ,że zaraz krzyknie O mój boże on jest aniołem! Ale nie robi tego. Zamiast tego podnosi się, kładzie jedzenie na swoim krześle i mówi. — Dokończy tą rozmowę rano. — Po czym prowadzi mnie kilka kroków dalej do łóżka w cieniu pomieszczenia którego wcześniej nie zauważyłam. Strażnik Raffe'a robi dokładnie to samo po drugiej stronie pomieszczenia. Leżę sztywno z rękoma związanymi za plecami. Obi przysiada obok i związuje razem moje kostki. Kusi mnie aby odciąć się wygłaszają jakiś ironiczny komentarz o tym ,że przed ujawnieniem takich perwersji, wypadałoby chociaż postawić kolację i kino ale tego nie robię. Ostatnie czego mi trzeba to żarty o podłożu seksualnym w obozie pełnym uzbrojonych mężczyzn w którym jestem trzymana jako więzień, w świecie w którym nie ma żadnych praw. Podkłada mi poduszkę pod głowę. Gdy to robi muśnięciem dłoni odgarnia włosy z mojej twarzy i zakłada mi je za ucho. Jego dotyk jest ciepły i przyjemny. Powinnam się bać ale się nie boję. — Nic ci nie będzie, — mówi. — Mężczyźni dostaną ścisłe rozkazy aby traktować cię po dżentelmeńsku. Widocznie nie trzeba czytać w myślach aby wiedzieć co chodzi mi po głowie. — Dziękuje. — odpowiadam.
Obi i jego człowiek, zabierają miski z jedzeniem, łyżki i wychodzą. Zamek z trzaskiem zamyka się za nimi. — Dziękuje? — pyta Raffe. — Och zamknij się. Jestem wykończona. Naprawdę muszę się przespać. — To co musisz zrobić, to zdecydować kto jest po twojej stronie a kto nie. — Powiesz im? — nie chcę rozmawiać dosłownie na wypadek gdyby ktoś podsłuchiwał. Mam nadzieję ,że rozumie co mam na myśli. Jeśli Raffe i ja dotrzemy jakoś do gniazda, będzie musiał zdecydować co zrobić w sprawie ruchu oporu. Jeśli powie innym aniołom a oni zabiją tych wszystkich ludzi będę judaszem swojego własnego rodzaju. Następuje długa cisza. Czy jeśli tego nie zrobi, sam nie będzie Judaszem swojego rodzaju? — Dlaczego tu przyszłaś? — pyta, rażąco zmieniając temat. — Dlaczego nie uciekłaś, tak jak oboje wiemy ,że powinnaś była? — Głupie, nie? — Bardzo. — Po prostu...nie mogłam. Chcę go zapytać dlaczego ryzykował swoim życiem aby ocalić moje kiedy jego ludzie zabijają nas każdego dnia. Ale nie mogę. Nie tutaj. Nie teraz. Nie gdy ktoś może podsłuchiwać. Leżymy w ciszy, słuchając cykania świerszczy. Po długiej chwili, gdy już odpływam w niebyt, słyszę jak szepcze w ciemności. — Wszyscy śpią z wyjątkiem strażników. Natychmiast robię się czujna — Masz plan? — Pewnie. A ty nie? To ty jesteś ekipą ratunkową? — księżyc się przesunął i światło wpadające teraz przez okna jest jeszcze bardziej stłumione. Ale nadal jest wystarczająco jasno abym widziała ciemniejszy cień jego ciała podnoszący się z posłania. Podchodzi do mnie i zaczyna mnie rozwiązywać. — Jak do cholery to zrobiłeś? — Kiedy już uderzysz szturmem na anielskie gniazdo, pamiętaj ,że lina nie powstrzyma anioła. — ostatnie słowo szepcze. Zapominam ,że jest silniejszy od normalnego mężczyzny.
— Chcesz powiedzieć ,że mogłeś się wydostać przez ten cały czas? Nawet mnie nie potrzebowałeś. Dlaczego nie zrobiłeś tego do tej pory? — I stracić całą zabawę stymulowania ich małych móżdżków do zastanawiania się nad tym co zaszło — rozwiązuje mnie szybko i stawia na nogi. Jego próba uniknięcia odpowiedzi jednak mi nie umyka. — Ach rozumiem. Możesz uciec nocą ale nie za dnia. Nie jesteś w stanie wyprzedzić kuli, prawda? Jak większość ludzi moje pierwsze zetknięcie z aniołami nastąpiło poprzez materiał filmowy z zastrzelenia Archanioła Gabriela. Nie mogę nic poradzić na to ,że zastanawiam się czy anioły byłyby mniej wrogie gdybyśmy natychmiast nie ukatrupili ich lidera. A przynajmniej oni sądzą ,że zginął, nikt nie wie tego naprawdę, ponieważ nie udało się odzyskać ciała, a przynajmniej tak mówiono. Legion skrzydlatych mężczyzn płynących poza nim rozproszył się wraz ze spanikowanym tłumem, szybko znikając na przydymionym niebie. Zastanawiam się czy Raffe był częścią tego legionu. Wygina brew w moją stronę, jasno dając do zrozumienia ,że odmawia dyskusji na temat działania kul na anioły. Posyłam mu pełen samozadowolenia uśmieszek. Nie jesteś tak idealny jak wyglądasz. Podchodzę do drzwi i przykładam do nich ucho. — Czy jest ktoś jeszcze w tym budynku? — Nie. Próbuje przekręcić klamkę ale jest zamknięta. Raffe wzdycha. — Miałem nadzieję nie używać ponadnormalnej siły aby nie wzbudzać podejrzeń. — sięga do klamki ale go powstrzymuje. — Więc dobrze ,że ja mogę się tym zająć. — Wyciągam wytrych z tylnej kieszeni. Żołnierz który mnie obszukiwał i związywał odwalił fuszerkę. Szukał noży, broni ale nie czegoś tak małego i niepozornego. — Co to? Zaczynam pracę nad zamkiem. Czuje się dobrze z tym ,że mogę zaskoczyć go talentem którego nie posiada anioł. Kliknięcie. — Gotowe. — Gadatliwa ale utalentowana. Kto by pomyślał? Otwieram już usta aby odciąć się jakimś ciętym komentarzem ale zdaje sobie sprawę ,że tylko przyznałabym mu rację, więc milczę, tylko po to aby udowodnić ,że potrafię. Wślizgujemy się na korytarz i zatrzymujemy przy tylnych drzwiach.
— Słyszysz strażników? Nasłuchuje przez moment. Wskazuje na jedenastą i piątą. Czekamy. — Co tu jest? — pytam, wskazując na zamknięte drzwi. — Kto wie? Może zapasy? Ruszam już do nich, myśląc już o mięsie a nawet broni. Łapie mnie za ramię i potrząsa głową. — Nie bądź łakoma. Jeśli ich okradniemy a dopadną nas po drodze, mało prawdopodobne ,że nam odpuszczą. Nie chcemy kłopotów jeśli możemy ich uniknąć. Ma rację. Oczywiście. Poza tym kto byłby na tyle głupi aby trzymać broń w tym samym miejscu co swoich więźniów? Ale myśl o jedzeniu sprawia ,że cieknie mi ślinka. Och, cholera mogłam targować się o jedzenie gdy miałam okazje. Po kilku chwilach Raffe kiwa i wyślizgujemy się w ciemną noc. ~ Pędzimy, Raffe i ja. Serce bije mi jak oszalałe gdy zmuszam nogi do maksymalnego wysiłku. Powietrze zamarza mi w ustach. Zapach ziemi i drzew zaprasza nas do lasu. Drzewa szeleszczą na wietrze maskując dźwięki naszych pędzących stóp. Raffe mógłby biec znacznie szybciej ale trzyma się blisko. Księżyc znika za chmurami, i las robi się zupełnie ciemny. Zwalniam do w miarę normalnego kroku nie chcąc wpaść na drzewo. Mój oddech jest tak ciężki, że obawiam się iż usłyszą go strażnicy. Adrenalina z biegu opada i nagle robię się znowu zmęczona i przestraszona. Zatrzymuję się, pochylając aby złapać oddech. Raffe kładzie dłoń na moich plecach, nakłaniając abym szła dalej delikatnym naciskiem. Sam nawet się nie spocił. Wskazuje głębiej w las. Potrząsam głową i wskazuje drugą stronę obozu. Musimy pójść po jego skrzydła. Mój plecak można czymś zastąpić, skrzydeł i miecza nie. Zatrzymuje się na moment po czym kiwa. Nie wiem czy wie o co mi chodzi, ale wiem ,że skrzydła nigdy nie opuszczają jego myśli tak jak mała Paige moich. Obchodzimy obóz, zagłębiając się w las tak bardzo jak tylko możemy nie tracąc z oczu obozu. Jest to dość trudne, światło księżyca jest teraz bardzo stłumione a sam obóz jest praktycznie nie widoczny. Muszę znacznie bardziej polegać na nocnym widzeniu Raffe'a niż bym chciała. Nawet wiedząc ,że on widzi, nie mogę iść znacznie szybciej bez wpadania na gałęzie czy potykania się o krok. Dużo czasu zajmuje nam nawigowanie po lesie w ciemności a jeszcze dłużej znalezienie wszystkiego co ukryłam. Już kiedy widzę drzewo z dziuplą ukrywającą nasze skarby słyszę dźwięk przeładowywanej broni tuż za plecami.
Moje ręce są w powietrzu nim facet krzyczy — Stać
Rozdział osiemnasty — Za to ,że przerwałaś mi nocny sen, dostajesz sprzątanie latryn. — Obi najwyraźniej nie jest rannym ptaszkiem i nie zawraca sobie głowy ukrywaniem tego ,że znacznie bardziej wolałby spać niż zajmować się nami. — Co chcesz z nami zrobić? — pytam. — Mówiłam ci już ,że nie zabiliśmy tych ludzi. Jesteśmy w punkcie wyjścia, siedzimy przywiązani do naszych krzeseł w czymś co zaczynam powoli uznawać już za nasz pokój. — Teraz bardziej chodzi o to czego nie chcemy. Nie chcemy abyście przekazali komuś informację o naszej liczebności, lokalizacji czy uzbrojeniu. Teraz gdy widzieliście nasz obóz nie możemy was wypuścić dopóki się nie przeniesiemy. — Ile to potrwa? — Jakiś czas. — Obi wzrusza wymijająco ramionami. — Nie potrwa to zbyt długo. — My nie mamy czasu. — Będziecie mieli go tak długo jak będziemy wam kazali go mieć. — dodaje Boden, strażnik który nas złapał. A przynajmniej tak brzmi imię na jego mundurze, oczywiście równie dobrze może to być mundur który zwinął jakiemuś martwemu żołnierzowi z jego imieniem. — Będziecie robić wszystko co tylko będzie kazał ruch oporu. Ponieważ bez tego wszyscy będziemy skazani na to anielskie piekło tych pieprzo— — Wystarczy, Jim. — przerywa mu Obi. Jest wystarczająca ilość zmęczenia w jego głosie po której zgaduje ,że dobry stary Jim i może jeszcze kilku innych żołnierzy powtarzają dokładnie ten sam tekst milion razy, w kółko i bez końca z równie nie zmąconym zapałem. — To prawda, — dodaje Obi. — Założyciele tego ruchu oporu ostrzegli nas ,że ten czas nadejdzie, powiedzieli gdzie przetrwać, zdopingowali do działania podczas gdy reszta świata się rozpada. Jesteśmy im to winni. To nasza największa nadzieja na przetrwanie tej masakry. — Jest was więcej niż tylko ten obóz?. — pytam — To sieć rozsiana po całym świecie. Dopiero co zostaliśmy uświadomieni o tym ,że są też inni, próbujemy się zorganizować, skoordynować działania. — Świetnie, — odzywa się w końcu Raffe.— Czy to znaczy ,że będziemy musieli tu zostać do momentu aż zapomnimy ,że w ogóle słyszeliśmy o tym ruchu oporu? — To akurat jedyna rzecz którą powinniście rozgłaszać, — odpowiada Obi. — Wiedza o takim działaniu przynosi nadzieję i jedność społeczną. Nam wszystkim przyda się tego jak najwięcej.
— Nie obawiacie się ,że jeśli dowie się o was świat, anioły po prostu was zniszczą? — pytam. — Te gołębie nie mogłyby nas zniszczyć nawet gdyby wysłały tu swoje całe ćwierkające stadko. — szydzi Boden. Jego twarz jest czerwona i wygląda jakby był gotowy do walki. — Niech tylko spróbują. — knykcie bieleją mu od zaciskania dłoni na karabinie i wprawia mnie tym w zdenerwowanie. — Od czasu tych kanibalistycznych ataków zatrzymaliśmy sporo rożnych osób, — kontynuuje Obi. — Można powiedzieć ,że wam jako jedynym się udało. Znajdzie się tu dla was miejsce. Miejsce z posiłkami i przyjaciółmi z życiem które ma cel i znaczenie. W tej chwili jesteśmy pokonani, na miłość boską doprowadzili nas do tego ,że zjadamy się nawzajem! Ale nie zdziałamy niczego gdy będziemy walić się po głowie i zabijać za puszkę psiego żarcia, musimy połączyć siły Pochyla się ku nam w geście szczerości. — Można powiedzieć ,że ten obóz to dopiero początek, i potrzebujemy każdego jeśli mamy mieć w ogóle jakąkolwiek szanse na odebranie naszego świata aniołom. Przydałby nam się ktoś taki jak wy. Ludzie z umiejętnościami i determinacją by zostać największymi bohaterami ludzkości. Boden parska — Nie mogą być aż tacy dobrzy. Zataczali półokręgi po obozie jak para wibratorów, co to za umiejętności? Co wspólnego z tym wszystkim mają wibratory nie mam pojęcia. Ale miał rację w tym ,że daliśmy się złapać całkowitemu idiocie. ~ Okazuje się ,że jednak nie muszę pełnić obowiązków przy latrynach. Tylko na Raffe'a spływa ten zaszczyt. Ja kończę swoją przygodę w pralni. Nie jestem pewna czy to akurat lepiej. Nigdy w całym swoim życiu tak ciężko nie pracowałam. Można by pomyśleć ,że faktycznie świat się skończył skoro pranie ręczne jest tańsze i łatwiejsze niż używanie automatycznej pralki w tej post apokaliptycznej rzeczywistości. Faceci naprawdę potrafią porządnie zabrudzić jeansy i inne ciężkie ubrania gdy biegają po lesie, nie wspominając już o tym o czym nie wspomnę. Przeżywam więcej niż kilka momentów 'fuj' w czasie dnia. Ale uczę się kilku rzeczy od innych kobiet pracujących w pralni. Po długiej, przeciągającej się w nieskończoność pełnej ostrożności ciszy kobiety w końcu zaczynają mówić. Kilka z nich jest w obozie dopiero od kilku dni. Są nieufne i wydają się zaskoczone tym ,że są nadal w nienaruszonym stanie, pod każdym względem. Zero przemocy, zero molestowania. Są jednak ostrożne, widzę to w tym jak mówią przyciszonymi głosami i w jaki sposób skanują otoczenie, co powstrzymuje mnie przed zrelaksowaniem się nawet wtedy gdy plotkują. Gdy zaharowujemy nasze tyłki, a ściślej mówiąc ramiona i plecy, dowiaduje się ,że Obi jest absolutnym faworytem u kobiet. Oraz ,że należy unikać Bodena i jego kumpli. Obi co prawda dowodzi tym obozem ale nie całym ruchem oporu. Najwyraźniej mówi się, przynajmniej pośród kobiet że, Obi byłby świetnym światowym przywódca bojowników o wolność.
Podoba mi się pomysł z liderem przeznaczonym aby prowadzić nas w tych mrocznych czasach. Podoba mi się romantyczna idea bycia częścią czegoś dobrego i właściwego, prowadzona przez grupę ludzi przeznaczonych do tego by zostać bohaterami. Tylko ,że to nie moja walka. Moja walka to odzyskanie siostry, bezpiecznej i zdrowej. Moja walka to trzymanie matki z dala od kłopotów i zaprowadzenie jej do jakiegoś bezpiecznego miejsca. Moja walka to nakarmienie i znalezienie schronienia dla tego co pozostało z mojej rodziny. Dopóki nie wygram tych walk, tak na pewno, nie mam luksusu spoglądania poza nimi na większy obraz wojen z bogami i romantycznymi bohaterami. Moja walka w tej chwili to próba pozbycia się plam z prześcieradeł które są dwa razy szersze i dłuższe nią ja sama. Jedna z kobiet martwi się o swego męża, który jak sama mówi 'bawi się w odgrywanie żołnierza' mimo tego ,że przez dwadzieścia lat ledwie wstawał ze swego krzesła komputerowego programisty. Pracą płaci również za swojego golden retrievera, który przebywa w kojcu razem z zresztą psów. Okazuje się ,że większość psów strażników to tylko zwierzaki ludzi żyjących w obozie. Próbuje się tu wyszkolić je na ostre, i agresywne psy stróżujące takie które goniły Raffe'a ale w rzeczywistości, nie mieli jeszcze wystarczającej ilości czasu aby poważnie się tym zająć. Poza tym psy spędziły całe swoje życie leniuchowaniu i zabawach z ludźmi więc najwyraźniej nie łatwo przekształcić je teraz w krwiożercze bestie, raczej są skłonne zalizać cię na śmierć lub do znudzenia gonić wiewiórki. Dolores zapewnia mnie ,że jej pies jest właśnie jednym z tych zalizujących na śmierć, i większość psów tu w lesie czuje się jak w psim raju. Kiwam z większym zrozumieniem niż jej się wydaje. To z tego powodu strażnicy nie patrolują terenu razem z psami. Ciężko to robić gdy twój partner na każdym kroku goni gryzonie, szczekając głośno po drodze. Dzięki bogu za te małe przysługi. Jakby od niechcenia próbuje skierować rozmowę na temat tego co może zżerać uchodźców po drodze. Wszystko co otrzymuje w zamian gdy zahaczam ten temat to ostrożne spojrzenia i przerażone wyrazy twarzy. Podnoszę parę brudnych spodni i zaczynam ugniatać je w wodzie, dalej pracujemy już w milczeniu. I chociaż Raffe i ja jesteśmy tu więźniami, nikt tak naprawdę nas nie pilnuje. To znaczy, nikt nie jest przypisany do czuwania szczególnie nad nami. Wszyscy tu wiedzą ,że jesteśmy nowi i wszyscy mają na nas oko. Aby uniknąć podejrzenia o to ,że jego głowa za szybko się zaleczyła, udaje nam się zakleić dwom dużymi samoprzylepnymi plastrami rzekome rany na linii jego włosów. To pierwsza rzecz którą robimy dziś rano. Jesteśmy przygotowani do tego by powiedzieć ,że rany na głowie bardzo krwawiły ale nie były jednak aż tak rozległe jak myśleliśmy ostatniej nocy, ale nikt o to nie pyta. Raffe kopie rów razem z innymi mężczyznami, jest jednym z niewielu który pracuje nadal w koszuli. Pod nią odbijają się jego bandaże ale nikt oprócz mnie nie wydaje się tego zauważać. Dostrzegam brud na jego koszuli oceniając go profesjonalnym okiem i mam nadzieję ,że ktoś inny skończy spierając go dla niego.
Wracam do prania pary spodni na swojej tarce. Mam wrażenie ,że do czasu lunchu zdążyłam już przeżyć kilka żyć. Mam właśnie zamiar zgarnąć Raffe'a na lunch gdy jakaś blondynka podchodzi do niego powolnym krokiem na swoich długich nogach. Wszystko w niej, krok, głos i to pod jakim kątem przechyla głowę zaprasza mężczyznę aby się do niej zbliżył. Zmieniam kierunek i ruszam w przeciwną stronę, udając ,że nie zauważam jak oddalają się aby zjeść razem. Połykam gulasz z dziczyzny zagryzając chlebem tak szybko jak tylko mogę. Niektórzy wokół mnie narzekają na to ,że znowu muszą jeść to samo ale ja mam zdecydowanie dość zupek w proszku i kociego żarcia aby szczerze nie docenić smaku świeżego mięsa i warzyw. Z mojej porannej sesji plotkarskiej wiem ,że część jedzenia pochodzi z przeszukiwania okolicznych domów ale większość jednak biorą z magazynów których lokalizację trzymają w ukryciu. Z tego jak wszystko tu wygląda mogę stwierdzić ,że ruch oporu odwala kawał dobrej roboty dbając o swoich ludzi. Gdy tylko kończę jeść, wyruszam na poszukiwanie Obiego. Przez cały dzień chciałam z nim porozmawiać o tym aby nas wypuścił. Teraz w świetle dnia ci ludzie wcale nie wydają się tacy źli, i może z sympatią odniosą się do mojej pilnej potrzeby uratowania siostry. Oczywiście, nie powstrzymam Raffe'a przed poinformowaniem wroga o tym obozie, ale nie powie nikomu nim nie dotrzemy go anielskiego gniazda, a może do tego czasu obóz już się przeniesienie. To kiepska wymówka ale jak na razie musi mi wystarczyć. Znajduje go otoczonego przez mężczyzn, którzy ostrożnie przenoszą skrzynie z magazynu do którego przez przypadek nieomal zajrzałam poprzedniej nocy. Dwójkami z uwagą ładują każdą skrzynie na ciężarówkę. Gdy jednemu z nich skrzynia obsuwa się w dłoniach, wszyscy zamierają. Na kilka uderzeń serca, wszyscy stoją wpatrując się w mężczyznę. Nieomal czuje w powietrzu ich strach. Wymieniają między sobą spojrzenia tak jakby upewniali się ,że wszyscy nadal tu są. Po czym kontynuują wycieczkę w kierunku ciężarówki. Wydaje mi się ,że to co trzymają w tym pomieszczeniu potrafi narobić więcej hałasu niż zwyczajna broń. Próbuje porozmawiać z Obim, ale jakaś pierś w kamuflażu staje mi na drodze. Gdy spoglądam do góry, strażnik który złapał nas poprzedniej nocy, Boden, spogląda na mnie wściekle. — Wracaj do pralni, kobieto. — Jaja sobie robisz? Z którego wieku pochodzisz? — Z tego. Ale to całkiem nowa rzeczywistość skarbie. Zaakceptuj ja lepiej nim wepchnę ci ją do gardła. — jego oczy opadają znacząco na moje usta. — Głęboko i mocno.
Praktycznie czuje w powietrzu jego pożądanie i przemoc. Igła strachu kłuje mnie w pierś. — Muszę porozmawiać z Obim. — Taak, ty i każda inna panienka w obozie. Mam tu dla ciebie Obiego. — łapię się pomiędzy nogami i wykonuje ruch w górę i w dół tak jakby potrząsał dłonią ze swoim fiutem, po czym przysuwa swoją twarz tak blisko mojej i porusza językiem w obscenicznym geście tak blisko ,że nieomal czuje jego ślinę. Ta igła strachu wysysa z moich płuc całe powietrze. Ale gniew który napływa jak fala tsunami, przejmuje każdą komórkę w moim ciele. Jest on dla mnie ucieleśnieniem każdej jednej rzeczy która sprawiała ,że czołgałam się od samochodu do samochodu, ukrywają i zamierając na najmniejszy nawet odgłos dźwięku, ukrywając się w cieniu jak zdesperowane zwierze, zamartwiając ,że ktoś taki jak on dopadnie mnie, moją siostrę, moją matkę. Jest większym, silniejszym przeciwnikiem który miał czelność skraść mi siostrę, bezradną, słodką małą dziewczynkę. Jest rzeczą która powstrzymuje mnie przed jej uratowaniem. — Co do mnie powiedziałeś? — dziewczyna która kiedyś była cywilizowana i i uprzejma musiała dać mu drugą szansę. — Powiedziałem— Uderzam go podstawą dłoni w nos. Nie robię tego tylko siłą ramienia. Siła wypływa aż z moich bioder i wkładam w to uderzenie całe swoje ciało. Czuje jak nos roztrzaskuje się pod moim atakiem. Nawet lepiej, ponownie zaczął już ten obsceniczny gest swoim językiem który więzi się teraz pomiędzy zębami, gdy jego głowa odskakuje do tyłu a krew tryska z przegryzionego ciała. Pewnie. Wkurzyłam go. Ale moje działanie nie jest nieprzemyślane. Może i regularnie otwieram usta nie zastanawiając się wcześniej, ale nie zaczynam walki bez konsultacji z moim mózgiem. Jeśli chodzi o tą, wykombinowałam ,że wygram tak szybko jak tylko wykonam pierwszy ruch. Ci którzy stosują taktykę zastraszania są przyzwyczajeni ,że mniejszy i słabszy przeciwnik po prostu wycofa się z podkulonym ogonem. Moje pobieżne obliczenia zaowocowały następującym wnioskiem: jest stopę wyższy i szerszy ode mnie,wytrenowany na żołnierza a ja jestem tylko dziewczyną. Gdybym była mężczyzną, może pozwolono by nam walczyć. Ale ludzie mają tendencje do tego aby wierzyć ,że gdy dziewczyna uderza wielkiego faceta z bronią to musi to być samoobrona. Z tymi wszystkimi macho kręcącymi się dokoła dawałam im jakieś dziesięć sekund nim wywiąże się walka. Więc bez doznania większej szkody, wygram tą bitwę, ponieważ: ściągnę na siebie uwagę Obiego, co chciałam zrobić od samego początku, po drugie upokorzę Bodena pokazują wszystkim jakim zastraszającym, beznadziejnym kolesiem jest; i po trzecie, pokażę wszystkim ,że nie dam sobą pomiatać. To czego jednak nie przewiduje to jak wielu uszkodzeń może dokonać Boden w ciągu dziesięciu sekund.
Kilka upływa mu na gapieniu się na mnie w szoku pomieszanym z furią. A potem uderza mnie w szczękę. I rzuca swoje ciało na moje. Ląduje na plecach, desperacko próbując złapać oddech chociaż szpony bólu ściskają moją twarz i płuca. W momencie gdy siedzi już na mnie, stwierdzam ,że pozostały mi jakieś dwie sekundy. Może jakiś naprawdę szybki, rycerski żołnierz pospieszy mi jeszcze na ratunek. A może Raffe już skacze aby ściągnąć ze mnie tego goryla. Boden łapie przód mojej koszulki jedną ręką, drugą zwija w pieść i zamierza się do kolejnego ciosu. W porządku muszę tylko je przeżyć a wtedy na pewno ktoś nas rozdzieli. Łapię mały palec dłoni ściskającej mnie za koszulkę i wykręcam go najmocniej jak tylko potrafię. To mało znany fakt, że tam dokąd idzie mały palec idzie i cała ręka, nadgarstek, ramię i ciało. W przeciwnym razie coś po drodze ulega złamaniu. Szarpie nim, zgrzytając zębami i wykręcając ciało tak aby podążało za palcem. To wtedy dostrzegam przebłysk gromadzących się wokół nas ludzi. Zaczynałam już myśleć ,że ten obóz ma najwolniejszych żołnierzy w historii. Ale myliłam się. Zaskakująca liczba ludzi pojawia się tu w rekordowo krótkim czasie po rozpoczęciu walki. Jedyny problem jest taki ,że zachowują się jak dzieciaki na szkolnym boisku, biegnące aby obejrzeć bójkę ale nie robiące nic by ją przerwać. Płacę cenę za swoje zaskoczenie. Boden wali mnie łokciem w lewą pierś. Mam wrażenie ,że intensywność tego bólu mnie zabije. Kulę się jak tylko mogę z dwustoma funtami mięśni na sobie ale to nie chroni mnie przed ciosem płaską ręką który otrzymuje. Teraz dodaje jeszcze obrazę do zadanych już obrażeń, bo gdybym była mężczyzną uderzyłby mnie pięścią. Świetnie. Jeśli pozwolę mu skopać sobie tyłek i to po babsku udowodnię tylko tyle ,że każdy tu może mną pomiatać. Gdzie jest Raffe kiedy go potrzebuje? Kątem oka dostrzegam go pośród rozmytych twarzy, jego mina jest całkowicie ponura. Pisze coś na banknocie który podaje komuś kto zbiera je od wszystkich. Spływa na mnie wiedz co robią. Zakłady! A nawet gorzej, ta garstka która mi wiwatuje nie wiwatuje abym wygrała: krzyczą abym wytrzymała jeszcze przynajmniej minutę. Najwyraźniej nikt tutaj nie stawia na to ,że wygram, tylko jak długo nim się poddam. Tyle jeśli chodzi o rycerstwo.
Rozdział dziewiętnasty Gdy tak chłonę ten obrazek, przyjmuje kolejne dwa ciosy od Bodena siedzącego na mnie. Moje przedramiona są już pobite a siniaki zaczynają nabierać odpowiedniego odcienia. Bez żadnej szansy na ratunek w zasięgu wzroku, czas wziąć się poważnie do roboty. Podnoszę tyłek i nogi z ziemi jak gimnastyczka i oplatam nimi grubą szyję Bodena, zaciskając kostki na jego gardle. Przesuwam ciałem do przodu, szarpiąc nogami w dół. Oczy Bodena rozwierają się szeroko gdy próbuje szarpnąć się do tyłu. Spleceni huśtamy się jak fotel na biegunach. Ląduje na plecach, z nogami rozłożonymi wokół mojej tali, po chwili siedzę już prosto z kostkami nadal zaciśniętymi wokół jego gardła. W tej samej sekundzie w której znajduje się w tej pozycji uderzam pięścią w jego krocze. Teraz to jego chwila by skulić się z bólu. Wiwatujący tłumek nagle milknie. Jedyny dźwięk jaki słyszę to jęki Bodena. Wygląda na to ,że ma problemy z oddychaniem. Tylko po to aby upewnić ,że ten stan się utrzyma, podskakuje i kopię go w twarz. Kopię go tak mocno ,że jego ciało obraca się na wpół lądując w piachu. Biorę zamach na kolejne kopnięcie, tym razem w żołądek. Gdy jest się wystarczająco małym ,że na wszystkich trzeba spoglądać do góry nie ma czegoś takiego jak nieczysta walka. To moje nowe motto. Chyba będę się go trzymać. Ale zanim dokończam kopniaka ktoś łapie mnie wokół żeber, zaciskając ramiona. Serce wali mi od nadmiaru adrenaliny i praktycznie dyszę z powodu żądzy krwi którą odczuwam. Kopię i krzyczę tego który mnie trzyma. — Spokojnie, spokojnie, — mówi Obi. — Wystarczy. — Jego głos jest jak aksamit muskający moje uszy, ramiona jak stalowa obręcz na moich żebrach. — Ciiii. Spokojnie, rozluźnij się...wygrałaś. Wyprowadza mnie z kręgu poprzez tłum, uspokajając, jego ramiona nie rozluźniają swego uścisku. Rzucam swoje najbardziej potępiające spojrzenie w kierunku Raffe'a gdy napotykam jego wzrok. Mogłam zostać stłuczona na miazgę a wszystko co on zrobił to przegrał swój zakład. Nadal wygląda ponuro, mięśnie ma napięte, twarz bladą tak jakby odpłynęła stamtąd cała krew. — Gdzie moja wygrana? — pyta Raffe. Zdaje sobie sprawę ,że nie zwraca się do mnie mimo ,że cały czas na mnie patrzy. Tak jakby chciał się upewnić ,że słyszę to razem z innymi. — Nie wygrałeś — odpowiada jakiś facet obok niego. Brzmi radośnie. To on przyjmował zakłady.
— Co masz na myśli? To jak obstawiłem było najbliższe temu co tu się stało. — warczy Raffe. Jego dłonie są zaciśnięte w pięści gdy odwraca się do faceta i wygląda jakby sam był gotowy do walki. — Hej stary, nie postawiłeś na to ,że wygra. Blisko się nie liczy... Ich głosy znikają w szumie wiatru gdy Obi praktycznie ciągnie mnie za sobą do stołówki. Nie wiem co gorsze, to ,że Raffe nie stanął w mojej obronie, czy to ,że postawił na moją przegraną. Stołówka jest dużym otwartym pomieszczeniem z rzędami składanych stolików i krzeseł. Zgaduje ,że mniej niż pół godziny zajęłoby spakowanie tego wszystkiego do przeprowadzki. Z tego co widzę cały obóz jest tak właśnie skonstruowany: gotowy do spakowania i przeprowadzki w ciągu mniej niż godziny. Miejsce jest opustoszałe, mimo tego ,że na stołach nadal stoją na wpół nadjedzone tace z posiłkami. Zgaduje ,że bójka tutaj oznacza coś czego po prostu nie można przegapić. Uścisk Obiego rozluźnia się trochę gdy przestaję się szarpać. Prowadzi mnie do stolika najbliższego kuchni na tyłach. — Siadaj, zaraz wracam. Siadam na metalowym ,składanym krześle, drżąc po spadku adrenaliny. Obi kieruje się do kuchni. Biorę głęboki wdech próbując się uspokoić i opanować odrobinę do czasu gdy wraca z apteczką pierwszej pomocy, i torebką mrożonego groszku. Podaje mi groszek ze słowami. — Przyłóż to do szczęki. Pomoże na opuchliznę. Biorę torebkę, wpatrując się w znajomy obrazek zielonego groszku nim przykładam go ostrożnie do opuchniętej twarzy. Fakt ,że mieli możliwości aby trzymać tu mrożonki zachwyca mnie bardziej niż cały obóz sam w sobie. Jest coś inspirującego w możliwości zachowania pewnych aspektów cywilizacji podczas gdy reszta świata cofa się do wieków ciemnoty. Obi czyści krew i brud z moich zadrapań. W większości to tylko zadrapania. — Twój obóz jest do kitu. — informuję go. Groszek paraliżuje mi szczękę i słowa brzmią niewyraźnie. — Przykro mi z powodu tego co zaszło. — wciera maść z antybiotykiem w zadrapania na moich dłoniach. — Jest tu tyle napięcia i nerwowej energii ,że musimy pozwalać ludziom spuszczać od czasu do czasu parę. Sztuką jest pozwolenie im na zrobienie tego w kontrolowanych okolicznościach. — Chcesz nazwać to co tutaj zaszło kontrolowanymi okolicznościami? Pół uśmieszek rozjaśnia jego twarz. — Jestem pewien ,że Boden tak nie uważa. — rozciera maść na moich pozdzieranych knykciach. — Jedna z naszych zasad jakie ustanowiliśmy polega na tym ,że gdy wybucha bójka, nikt nie ma prawa interweniować, dopóki nie wyłoni się wyraźny zwycięzca lub nie pojawi się zagrożenie życia. Pozwoliliśmy ludziom robić też zakłady kto wygra, to niweluje napięcie zarówno u walczących jak i obserwatorów.
Więc to byłoby na tyle jeśli chodzi o zachowanie choć ułamka cywilizacji. — Ponadto — dodaje, — Pozwala też utrzymać to obóz przed wybuchem większej liczby bójek, skoro cały obóz bierze udział w zakładzie o wynik. Ludzie traktują bójkę poważnie gdy wiedzą ,że nikt nie przyjdzie im z pomocą i cały obóz obserwuje twój każdy ruch. — Więc, wszyscy poza mną wiedzą o tej zasadzie? Że nikt nie może się mieszać? — Czy Raffe o tym wiedział? Nie ,żeby to powinno było go powstrzymać. — Ludzie mogą się wtrącać jeśli chcą, ale to jak zapraszanie do wtrącania się dla innych, i zaprzepaszczenie tym samym równej walki. Ci którzy postawili nie chcieliby aby bójka nagle przekształciła się w jednostronną akcją — ok, więc to by było na tyle jeśli chodzi o stworzenie wymówki dla Raffe'a. Mógł przyjść mi z pomocą, wszystko co musielibyśmy wtedy zrobić to walczyć po prostu z dodatkową osobą. Nic czego nie robiliśmy już wcześniej. — Przykro mi ,że nikt nie wyjaśnił ci reguł. — bandażuje teraz mój krwawiący łokieć. — Chodzi o to ,że nigdy wcześniej żadna kobieta nie wdała się tu w bójkę. — wzrusza ramionami. — Po prostu się tego nie spodziewaliśmy. — Zgaduje ,że przegrałeś zakład. Uśmiecha się kwaśno — Zakładam się tylko o poważne sprawy, takie które dotyczą życia i przyszłość całej ludzkości. — jego ramiona opadają, tak jakby przytłoczył go nagle jakiś niewidzialny dla oka ciężar. — Jeśli już o tym mowa, nieźle sobie poradziłaś. Lepiej niż ktokolwiek by się spodziewał. Przydałby się nam ktoś taki jak ty. Są pewne sytuację w których dziewczyna taka jak ty poradziłaby by sobie znacznie lepiej niż cały pluton uzbrojonych mężczyzn. — uśmiecha się chłopięco. — Zakładając ,że nie walniesz anioła który cię wkurzy — To spore założenie — Możemy nad tym popracować. — wstaje — Pomyśl o tym. — W zasadzie to próbowałam się z tobą zobaczyć kiedy ten goryl wszedł mi w drogę. Anioły porwały moją siostrę. Musisz mnie wypuścić tak abym mogła ją znaleźć. Przyrzekam, że nikomu nie powiem o tobie, ani twojej lokalizacji, o niczym, tylko proszę cię, wypuść mnie. — Przykro mi z powodu twojej siostry ale nie mogę narażać wszystkich tutaj bazując na twoim słowie. Dołącz do nas a pomożemy ci ją odzyskać. — Do czasu gdy zmobilizujesz swoich ludzi będzie już za późno. Ona ma siedem lat i jest przykuta do inwalidzkiego wózka. — Ledwie mogę wypowiadać te słowa przez powstałą w gardle wielką kluchę. Nie mogę powiedzieć na głos tego o czym oboje myślimy, że już może być za późno. Postrząsa głową, ze szczerą sympatią. — Przykro mi. Każdy z nas tutaj musiał pogrzebać kogoś kogo kocha. Dołącz do nas a sprawimy ,że ci dranie za to zapłacą — Nie zamierzam jej chować. Ona nie jest martwa. — cedzę przez zęby każde słowo. — Znajdę ja i uwolnię.
— Oczywiście. Nie miałem zamiaru implikować ,że nie żyje. — obydwoje wiem ,że taki właśnie miał zamiar. Ale udaje ,że wierzę w jego piękne słówka. Tak samo jak wielokrotnie słuchałam matek opowiadających swoim córkom uprzejmości na własny użytek. — Wkrótce będziemy się stąd zwijać i wtedy będziesz mogła odejść jeśli nadal będziesz chciała nas opuścić. Mam nadzieję ,że nie będziesz. — Kiedy nastąpi to wkrótce? — Nie mogę ujawnić tej informacji. Wszystko co mogę ci powiedzieć to to, że pracujemy nad czymś ważnym. Powinnaś być tego częścią, dla swojej siostry, dla ludzkości, dla nas wszystkich. Jest naprawdę dobry. Mam ochotę wstać i mu zasalutować, nucąc przy okazji hymn narodowy. Ale nie sadzę by to docenił. Oczywiście ,że trzymam kciuki za ludzi. Ale już i tak mam na sobie zbyt dużo obowiązków odpowiedzialności, o wiele więcej niż potrafię udźwignąć. Chcę tylko być zwyczajną dziewczyną, żyjącą normalnym życiem. A moim największym zmartwieniem powinno bo to jaką sukienkę włożę na bal a nie jak ucieknę z paramilitarnego obozu aby uratować siostrę z łap okrutnych aniołów, i na pewno nie przystąpię do armii ruchu oporu aby odeprzeć inwazję i ocalić ludzkość. Znam swoje ograniczenia i postępując staram się o nich pamiętać. Więc tylko kiwam głową. On może robić to co zechcę. Tak naprawdę nie oczekiwałam ,że mnie wypuści ale musiałam spróbować. Jak tylko wychodzi za drzwi tłum tych którzy nie skończyli jeszcze lunchu wypełnia z powrotem stołówkę. Widocznie tak to tu działa: gdy Obi rozmawia z jednym z uczestników bójki, zapewnia się im prywatność. Interesujące ,że zabrał mnie akurat do stołówki podczas lunchu, każąc wszystkim czekać dopóki nie skończymy naszej rozmowy. Wysłał tym samym wyraźną wiadomość do wszystkich w tym obozie, że jestem kimś kogo zauważył. Podnoszę się i wychodzę z wysoko podniesionym podbródkiem. Unikam spoglądania bezpośrednio w twarze tak abym nie musiała z nikim rozmawiać. Torebkę z groszkiem trzymam na dole, nie chcąc zwracać uwagi na swoje obrażenia. Tak aby ci ludzie najlepiej od razu zapomnieli ,że jestem jedną z walczących. Jeśli Raffe jest tu w tym tłumie, to ja go nie widzę. Tym lepiej. Mam nadzieję ,że nie udało mu się przekonać faceta od zakładów. Zasłużył na to aby przegrać. Ledwie wychodzę z budynku i znajduję się pomiędzy dwoma innymi lezącymi na drodze wiodącej do pralni, gdy drogę zastępuje mi dwóch rudzielców. Gdyby na ich twarzach nie malowały się dwa identyczne uśmiechy pomyślałabym ,że to zasadzka. Są jednojajowymi bliźniakami. Obydwaj wyglądają mizernie w swoich brudnych, cywilnych ubraniach ale to nie takie niezwykłe w obecnych czasach. Bez wątpienia sama wyglądam nie lepiej od nich. Ledwie można nazwać ich nastolatkami, są wysocy, chudzi i mają złośliwe oczy. — Świetna robota, mistrzuniu, — mówi pierwszy koleś. — Och stara, naprawdę pokazałaś Jimmowi Bodenowi gdzie jego miejsce, — dodaje drugi, praktycznie promieniejąc. — Nie mogło trafić na nikogo lepszego.
Stoję tam kiwając głową i utrzymując na twarzy pozory grzecznościowego uśmiechu, wciąż ściskając w dłoni groszek na moją szczękę. — Jestem Tweedledee¹ — mówi jeden. — A ja Tweedledum — dodaje drugi. — Większość nazywa nas po prostu Dee i Dum w skrócie skoro i tak nie potrafią nas rozróżnić. — Żartujecie, tak? — potrząsają głowami z jednością i identycznymi przyjaznymi uśmiechami. Wyglądają bardziej jak para niedożywionych strachów na wróble niż okrąglutcy Tweedledee i Tweedledum jakich pamiętałam z dzieciństwa. — Dlaczego mielibyście tak się nazywać? Dee wzrusza ramionami. — Nowy świat nowe imiona. Mieliśmy nazywać się Gog i Magog² — To nasze internetowe ksywki. — wyjaśnia Dum. — Ale po co ten cały smutek i zniechęcenie. — ciągnie dalej Dee. — Kiedyś całkiem zabawnie było być Gogiem i Magogiem, kiedy świat był prosty i nieskomplikowany — dodaje Dum. — Ale teraz... — Już nie tak bardzo. — dokańcza Dee. — Kiedy śmierć i destrukcja są takie popularne — Tak główno nutowe — Tak pożądane w popularnym tłumie. — Wolimy być Tweedledee i Tweedledum. Kiwam, bo szczerze cóż innego mi pozostaje? — Jestem Penryn. Nazwali mnie tak po zjeździe z autostrady międzystanowej nr 80. — Nie źle. — kiwają tak jakby chcieli powiedzieć ,że rozumieją jak to jest mieć takich rodziców. — Wszyscy o tobie mówią, — oznajmia mi Dum Nie jestem pewna czy mi się to podoba. Ta cała bójka tak naprawdę nie poszła jak planowałam. Ale czego się spodziewać skoro całe moje życie nie szło zgodnie z planem. — Świetnie. Jeśli nie macie nic przeciwko pójdę się teraz gdzieś schować. — trzymam moja paczkę z groszkiem jak kapelusz próbując ich wyminąć.
¹Tweedledee i Tweedledum fikcyjne charaktery pochodzące z angielskich bajek dla dzieci oraz utworów Określenia te stał się synonimem dwóch osób wyglądających i zachowujących się w identyczny sposób
Lewis'a Carroll'a .
²Gog i Magog postać oraz kraina lub naród występujące w Biblii w kontekście apokaliptycznym. Przy końcu świata mają one najechać i spustoszyć Izrael. Nawiązania do Goga i Magoga obecne są także w mitologii i folklorze różnych krajów.
— Czekaj, — zatrzymuje mnie Dee. Obniża głos do dramatycznego szeptu. — Mamy dla ciebie biznesową propozycję. Zatrzymuję się i grzecznie czekam. Jeśli ich propozycja nie zawiera w sobie sposobu na to jak mnie stąd wydostać, nie ma niczego co mogą mi zaproponować i na co bym się zgodziła. Ale skoro i tak nie chcą ruszyć się z drogi nie mam zbytniego wyboru i muszę ich posłuchać. — Tłum cię uwielbia — wyjaśnia Dum. — Może mała powtórka? — pyta Dee. — Powiedzmy za trzydzieści procent wpływów z zakładów? — O czym wy mówicie? Dlaczego miałabym ryzykować życiem dla jakiś marnych trzydziestu procent? Poza tym pieniądze mnie nie interesują. — Och, nie chodzi o pieniądze — mówi Dum. — Użyliśmy ich tylko jako skrótu do względnej wartości zakładu. Jego twarz nagle się ożywia tak jakby był szczerze zafascynowany ekonomią post apokaliptycznego hazardu. — Podajesz swoje imię i dokonujesz zakładu, powiedzmy za pięć dolarów, i to już samo w sobie mówi bukmacherowi ,że jesteś gotowa założyć się o coś więcej niż tylko pieniądze. To bukmacher decyduje kto co dostaje a kto co oddaje. No wiesz jak na przykład jedną czwartą swojej żywnościowej racji ,czy dodatkową robotę na tydzień. A jeśli wygra, to on dostaje czyjeś jedzenie dodatkowo do swojego, a ktoś inny czyści za niego toalety przez tydzień. Kapujesz? — Kapuje. A odpowiedź nadal brzmi nie. Poza tym nie ma gwarancji na to ,że wygram. — Nie. — Dee posyła mi przereklamowany uśmiech sprzedawcy używanych samochodów. — Chcemy gwarancji na to ,że przegrasz. Wybucham śmiechem. — Chcecie abym odpuściła walkę? — Ciii!!!!! — Dee rozgląda się dramatycznie wokoło. Stoimy w cieniu między dwoma budynkami, i jak na razie nikt nas tu nie zauważył. — Będzie świetnie — przekonuje Dum. Jego oczy błyszczą łobuzersko — Po tym co zrobiłaś z Bodenem, szanse będą tak bardzo po twojej stronie kiedy będziesz walczyć z Anita, że— — Chcecie abym walczyła z dziewczyną? — krzyżuje ramiona. — Chcecie po prostu zobaczyć walkę dwóch kocić, prawda? — To nie tylko dla nas — odpiera atak Dee. — To będzie prezent dla całego obozu. — Właśnie — dodaje Dum. — Komu potrzebna telewizja kiedy mamy tu wodę i pianę do prania? — Śnij dalej — przepycham się przez nich. — Pomożemy ci uciec — śpiewnym głosem wyciąga swoją ostatnią kartę Dee.
Zatrzymuje się. Mój mózg układa właśnie pół tuzina różnych scenariuszy bazując na tym co mi właśnie powiedział. — Możemy zdobyć klucze do twojej celi. — Możemy odciągnąć uwagę strażników. — Możemy upewnić się ,że nikt nie zajrzy do ciebie aż do rana. — Jedna bójka, to wszystko o co prosimy Odwracam się aby na nich spojrzeć. — Dlaczego mielibyście ryzykować posądzenie o zdradę, dla jednej bójki w błocie? — Nie masz pojęcia jak wiele jestem gotowy zaryzykować dla jednej bójki w błocie pomiędzy dwoma gorącymi kobietami — odpowiada Dee. — Tak naprawdę to nie żadna zdrada — dodaje Dum — Obi cię wypuści, to tylko kwestia czasu. Nie jesteśmy tu po to aby więzić ludzi. On tylko chcę abyś pozostała tu przez jakiś czas. — Dlaczego? — pytam — Ponieważ chcę cię zwerbować, ciebie i tego kolesia który z tobą przyszedł. Obi jest jedynakiem więc tego nie rozumie. Wydaje mu się ,że jak potrzyma was tu trochę zmienicie zdanie i nie będziecie chcieli odejść. — Ale my wiemy lepiej. Kilka dni śpiewna patriotycznych piosenek nie przekona cię do porzucenia swojej siostry. — dodaje Dum. — Dokładnie, bracie — wcina swoje trzy grosze Dee. Stukają się pięściami — To jasne jak słońce Spoglądam na nich. Oni naprawdę to rozumieją. Nigdy by się nie zostawili w potrzebie. Może mam prawdziwych sojuszników. — Naprawdę muszę brać udział w tej głupiej bójce ,żebyście mi pomogli? — O tak — potwierdza Dee. — To nie podlega negocjacjom. — Oboje wyszczerzają do mnie zęby w psotnych chłopięcych uśmiechach. — Skąd to wszystko wiecie? O mojej siostrze? O tym co myśli Obi? — To tak jakby nasza praca — wyjaśnia Dum. — Niektórzy mówią na nas Dee i Dum, a inni nazywają nas mistrzami szpiegostwa. — porusza przy tym brwiami w dramatycznym geście. — W porządku super szpiedzy Dee-Dum, jak obstawił mój przyjaciel, w tej walce? — Oczywiście to nie ma żadnego znaczenia ale i tak chcę wiedzieć. — Interesujące — Dee wygina brew w porozumiewawczy sposób — Ze wszystkich rzeczy o jakie mogłaś nas zapytać, gdy dowiedziałaś się ,że handlujemy informacjami wybierasz właśnie tą jedną?
Moje policzki rozpalając się czerwienią, pomimo zimnego groszku przy szczęce. Próbuje nie wyglądać tak jakbym chciała cofnąć to pytanie. — A wy co? Jesteście w przedszkolu? Po prostu mi powiedźcie. — Postawił na to ,że wytrzymasz przynajmniej siedem minut. — Dum rozciera piegowate policzki. — Wszyscy myśleliśmy ,że oszalał. — siedem minut to bardzo, bardzo dużo czasu, gdy uderzają cię gigantyczne pięści. — Najwyraźniej nie wystarczająco szalony — dodaje Dee. Jego uśmiech jest chłopięcy, wygląda tak beztrosko jak uśmiech dzieciaka sprzed tej cholernej katastrofy i na chwilę nieomal zapominam ,że żyjemy w szalonym świecie. — Powinien był postawić na to ,że wygrasz. Zgarnąłby niezłą forsę. Kobieto szanse były całkowicie przeciw tobie. — Założę się ,że on powaliłby Bodena w dwie minuty — rozważa Dum. — Wszystko w tym kolesiu aż krzyczy 'twardziel' — Dziewięćdziesiąt sekund, nie więcej — koryguje Dee. Widziałam walczącego Raffe'a. Postawiłabym na dziesięć sekund, zakładając ,że Boden nie miałby broni jak tej nocy gdy nas złapał. Ale nie mówię tego głośno. Nie poprawia to mego samopoczucia, w kwestii tego ,że nie skoczył by odegrać mojego bohatera. — Wyciągnijcie nas stąd dzisiaj w nocy a dobijemy targu. — mówię. — Dzisiaj w nocy, to okropnie mało czasu na przygotowania — oponuje Dee — Może gdybyś obiecała ,że zerwiesz z Anity koszulkę... — Dum posyła mi psotny uśmiech. — Nie przeciągaj struny Dee pokazuje mi pokrowiec z wytrychami potrząsając nim jak by trzymał przynętę. — A może mały bonus za zerwanie z niej tej koszulki? Moje dłonie natychmiast pędzą do kieszeni spodni gdzie powinien znajdować się ten niewielki przedmiot. Kieszeń jest płaska i pusta. — Hej, to moje! — próbuje szarpnąć się po to ale przedmiot znika z ręki Dee. Nawet nie widziałam aby się poruszył. — Jak to zrobiłeś? — Teraz to widzisz — mówi Dum, machając pokrowcem. W jaki sposób przerzucili go miedzy sobą nie mam pojęcia. Stoją obok siebie ale mimo wszystko powinnam była coś zobaczyć. A teraz znowu znika. — A teraz już nie. — Oddaj to natychmiast ty złodziejski draniu, ale nici z całego układu. Dum posyła Dee smutną minę klauna. Dee wygina brew w komicznym wyrazie twarzy. — Dobrze — wzdycha Dee. Podaje mi przedmiot. Tym razem przyglądam się gdy to robi ale nadal nie widzę jak przekazują go między sobą. — A więc dzisiaj.
Dee i Dum wyszczerzają w moim kierunku identyczne uśmieszki. Potrząsam głową i oddalam się nim ukradną mi jeszcze więcej rzeczy.
Rozdział dwudziesty Moje plecy strzelają gdy próbuje się wyprostować. Zmierzcha i dzień mojej pracy nieomal dobiega już końca. Rozcieram sobie krzyż, a ciało prostuje się z oporem powoli jak bym była jakąś starowinką. Moje dłonie, po zaledwie jednym dniu prania ubrań na tarce są spuchnięte i zaczerwienione. Słyszałam o suchych i popękanych dłoniach ale nigdy aż do teraz tak naprawdę nie wiedziałam co to znaczy. Zaledwie po kilku minutach z dala od wody, pękają tak jakby ktoś pociął je żyletką. To dziwaczne obserwować swoje dłonie tak spękane i zbyt wysuszone aby mogły krwawić. Kiedy inne kobiety zaoferowały mi dziś rano parę żółtych gumowych rękawic, odrzuciłam ta propozycję. Posłały mi wtedy wszystko wiedzące spojrzenia i kiedy już im odmówiłam moja duma nie pozwoliła poprosić o nie po lunchu. Teraz rozważam nawiązanie kontaktu z jedyną maleńką pokorną częścią mnie jaką posiadam i poproszenie o rękawiczki. Dobrze ,że jutro nie mam zamiaru już tego robić. Rozglądam się wokoło, rozciągając ramiona i zastanawiając się kiedy ta cała Anita na mnie uderzy. Naprawdę się wkurzę jeśli będzie czekała z tym aż do końca pracy. Jaki sens angażowania się w bójkę kiedy nie możesz uszczknąć na tym odrobiny czasu pracy? Nie śpieszę się przeciągając. Rozciągam ramiona nad głową i wygnam plecy tak bardzo jak tylko mogę. Szyja mnie boli, plecy mnie bolą, ramiona mnie bolą, dłonie, nogi, stopy, nawet powieki. Moje mięśnie krzyczą albo z powodu wielu godzin powtarzania tego samego ruchu albo od wielu godzin siedzenia w jednej pozycji. W tym stanie nie będę musiała oddawać bójki bo przegram ją na pewno. Udaje ,że nie dostrzegam jak mężczyźni pracujący przy budowie latryny wchodzą do pomieszczenia, gdy rozciągam nogi. Jest ich około dziesięciu, z Raffe'm trzymającym się na tyłach grupy. Gdy są kilka stóp ode mnie, zaczynają zdejmować swoje poplamione ciuchy. Koszule, spodnie, skarpetki lądują na stosie brudnego prania. Niektóre rzeczy kończą w koszu na śmieci. Raffe kopał rowy, ale nie wszyscy mieli aż tyle szczęścia. Niektórym trafiła się naprawdę gówniana robota. Jedyna rzecz którą na sobie pozostawiają to ich bokserki. Bardzo mocno staram się nie patrzeć na Raffe'a gdy zdaje sobie sprawę ,że będzie musiał zdjąć koszulę. Może i będzie w stanie wyjaśnić znajdujące się pod nią bandaże ale nie ma mowy aby był w stanie wyjaśnić palmy krwi dokładnie w tych miejscach w których powinny być przytwierdzone jego skrzydła. Rozciągam ręce nad głową, próbując nie wyglądać na wystraszoną. Wstrzymuje oddech, z nadzieją ,że mężczyźni ruszą dalej, nie zauważając ,że Raffe pozostał w tyle.
Ale zamiast przejść do budynku z prysznicami, łapią węża którego używamy do napełniania naszych bali. Ustawiają się w kolejce do węża spłukując na wzajem. Mogłabym się kopnąć za to ,że tego nie przewidziałam. Oczywiście ,że najpierw spłukują główny brud i ziemie wężem, aby nie zabrudzić pryszniców. Rzucam ukradkowe spojrzenie na Raffe'a. Na razie zachowuje spokój, ale po tym jak powoli odpina koszulę mogę powiedzieć ,że też się tego nie spodziewał. Musiał stwierdzić ,że uda mu się wymknąć kiedy wejdą do budynku, skoro wszyscy razem nie mogli skorzystać z prysznica w tym samym czasie. Ale nie ma żadnej dobrej wymówki aby uciec przed tą rutynową czynnością i nie zostać zauważonym. Raffe kończy rozpinać koszulę ale zamiast ją zdjąć, zabiera się powoli za odpinanie spodni. Wszyscy wokół niego już się rozebrali i on sam zaczyna już po woli wyglądać podejrzanie. I właśnie gdy zastanawiam się gorączkowo czy powinniśmy teraz rzucić się do ucieczki rozwiązanie naszego problemu pojawia się samo, sunąc na długich i kształtnych nogach. Kobieta która jadła lunch z Raffe'm odrzuca swoje długie blond włosy i uśmiecha się do niego. Dee i Dum wchodzą tuż za nią — O cześć Anita! — obydwoje mówią to z naturalnym zaskoczeniem. Ich głosy są jednak nieznacznie podniesione tak jakby chcieli się upewnić ,że ich usłyszę. Anita patrzy na nich w taki sposób jakby chciała ich opluć. Widywałam to spojrzenie na szkolnych korytarzach miliony razy, posyłane przez popularne dziewczyny bandom kujonów, gdy tylko nadarzyła się okazja. Odwraca się z powrotem do Raffe'a a na jej twarzy zakwita promienny uśmiech. Kładzie mu rękę na ramieniu a on już nieomal zdejmuje spodnie. I to pretekst jakiego mi trzeba. Wyciągam koszulę zamoczoną w brudnej wodzie i rzucam w jej kierunku. Wydaje z siebie plusk gdy ląduje na jej twarzy i włosach. Te idealne włosy są teraz ściekającym, posklejanymi strąkami, a tusz do rzęs rozmazuje się po całej twarzy gdy mokra koszula zsuwa się w dół na jej bluzkę. Wdaje z siebie głośny pisk który zwraca wszystkie głowy w jej stronę. — Och, przepraszam — mówię słodkim głosem. — Nie spodobało ci się to? Myślałam ,że tego właśnie chciałaś, w końcu z jakiego innego powodu kładłabyś swoje łapy na moim facecie? Mały tłumek wokół nas rośnie z każdą sekundą. O tak kochani, chodźcie, obejrzeć wasze małe przedstawienie. Raffe wtapia się w rosnący tłum dyskretnie zapinając z powrotem koszulę. A ja myślałam ,że wyglądał ponuro podczas mojej ostatniej bójki. Wielkie oczy Anity spoglądają bezradnie na Raffe'a. Wygląda jak zmokły kociak, zakłopotany i skrzywdzony. Biedactwo, nagle nachodzą mnie wątpliwości czy uda mi się to zrobić.
Ale wtedy spogląda na mnie. To niesamowite jak szybko jej twarz potrafi się zmienić, w zależności od tego na kogo spogląda. Wygląda na solidnie wkurzoną. Gdy rusza w moją stronę jest już szalenie wściekła. To imponujące jak okrutnie może wyglądać piękna kobieta kiedy się postara. Albo jest cholernie dobrą aktorką albo Dee i Dum chcieli upiec na naszym układzie dwie pieczenie. Założę się ,że nawet nie wie o mojej wcześniejszej bójce. Po co dzielić się zyskami, kiedy można po prostu dokonać zemsty? Jestem całkiem pewna ,że to nie pierwszy raz kiedy Anita zlekceważyła Dee i Duma. Nie żebym choć przez moment uwierzyła w to ,że zraniła tym ich uczucia. — Nie ma czegoś takiego co mogłabyś zrobić aby taki facet spojrzał na ciebie dwa razy. — Anita odrzuca mokrą koszulę w moją stronę. — Będziesz miała szczęście jeśli zainteresuje się tobą jednonogi dziadek No dobra. Okazuje się ,że jednak mogę to zrobić. Pochylam się odrobinę upewniając się ,że koszula we mnie trafi. No i proszę mamy całą naszą kobiecą glorię i chwałę. Ciągnięcie za włosy, policzkowanie twarzy, szarpanie koszulek, drapanie paznokciami. Szarpiemy się jak cheerleaderki które wpadły w błoto. Gdy tak pląsamy w naszym pijanym tańcu potykamy się i wpadamy do bali z wodą. Ta pęka z jednej strony, zalewając wszystko wodą. Runiemy na podłogę, tarzając się w powstałym na ziemie błocie i pianie. Ciężko zachować godność gdy twoja głowa jest szarpana w dół za włosy. To zawstydzające. Robię co w mojej mocy aby wyglądać jakbym naprawdę walczyła. Tłum dziczeje, skanduje i klaszcze. Dostrzegam Dee i Duma gdy tak się tarzamy. Praktycznie skaczą z radości. Tylko jak przegrać taką walkę? Mam się rozpłakać? Wylądować na ziemi twarzą w dół i pozwolić jej zadrapać mnie kilka razy po czym zwinąć się w kłębek? Nie mam pojęcia jak specjalnie przegrywa się walkę Wszystkie te myśli nagle burzy wytarzał Nadchodzi gdzieś z poza tłumu, ale wystarczająco blisko aby wszyscy zamarli w milczeniu. Dwa kolejne wystrzały w krótkim odstępie czasu. A potem krzyk którego echo odbija się po lesie. Bardzo ludzki i bardzo przerażony krzyk.
Rozdział dwudziesty pierwszy Wiatr szumi na wierzchołkach drzew. Krew szumi w moich uszach. Przez kilka uderzeń serca wszyscy wpatrują się w półmrok z rozwartymi szeroko oczami tak jakby czekali aż ziści się koszmar ich życia. A wtedy jak na komendę, w tłumie wybucha chaos. Żołnierze biegną pomiędzy drzewa w kierunku z którego dochodzi krzyk, chwytając po drodze za karabiny. Wszyscy zaczynają mówić, ktoś płacze. Ktoś biegnie w jedną stronę, inny pędzi w drugą. To miażdżący hałas dźwięków i dezorientacja na granicy paniki. Jak psy ci ludzie nie są tak dobrze wytrenowani jak chciałby Obi. Anita zsuwa się ze mnie. Wytrzeszcza w strachu oczy i ucieka razem z największym tłumem do stołówki. Podnoszę się, rozdarta między chęcią zobaczenia co się dzieje a chęcią schowania w bezpiecznej stołówce. Raffe nagle jest tuż obok, szepcząc. — Gdzie są skrzydła? — Co? — Gdzie je schowałaś? — W drzewie. Wzdycha, najwyraźniej próbując zachować cierpliwość.— Możesz mi powiedzieć? Wskazuje w kierunku z którego dobiega krzyk, tam gdzie zniknęli ostatni żołnierze. — Czy możesz mi powiedzieć jak je znaleźć, czy musisz mi pokazać? — Musiałabym ci pokazać — Wiec chodźmy — Teraz? — Możesz sobie wyobrazić lepszy moment? Rozglądam się wokoło. Każdy jest zajęty sobą i jak najszybszym dotarciem do budynku. Nikt nie zaszczyca nas drugim spojrzeniem. Nikt nie zauważy jeśli znikniemy podczas tego chaosu. Oczywiście jest jeszcze to co spowodowało tą panikę. Moje myśli muszą być widoczne na twarzy ponieważ Raffe mówi. — Albo mi powiesz albo pokażesz, ale musisz zrobić to w tej chwili.
Zmierzch wokół nas szybko przekształca się w pełną ciemność. Moja skóra pokrywa się gęsią skórką na sama myśl o wędrówce przez ciemny las z czymś co spowodowało takie krzyki u uzbrojonego żołnierza. Ale nie mogę pozwolić mu pójść beze mnie. Kiwam na znak zgody. Wślizgujemy się pomiędzy ciemniejące cienie okalające najbliższą ścieżkę prowadząca do lasu. Na palcach na wpół biegniemy poprzez las. Rozlegają się strzały. Serie zachodzące na siebie. Kilka karabinów wystrzeliwuje jednocześnie w kierunku lasu. Może to jednak nie jest najlepszy pomysł. Tak jakbym już wystarczająco mocno nie świrowała ze strachu, echa krzyków rozlegają się pośród nadciągającej nocy. Do czasu gdy przebiegamy w końcu na drugą stronę obozu i znajdujemy się w ukrytym miedzy drzewami obszarze, las zamiera. Nie słychać żadnych ruszających się liści, żadnych ptaków, żadnych wiewiórek, jest tylko cisza. Światło szybko znika ale nie na tyle szybko abyśmy nie dostrzegli rzezi która ma tu miejsce. Jakiś tuzin żołnierzy popędziło w stronę krzyków. Teraz nadal stoi zaledwie pięciu Reszta leży rozrzucona na ziemi jak połamane lalki porzucone przez wściekłe dziecko. I jak lalkom brakuje im części ciał. Ramion, nóg, głów. Stawy z których zostały powyrywane są poszarpane i zakrwawione. Krew pokrywa wszystko, drzewa, ziemię, żołnierzy. Stłumione światło wydobyło z niej wyługowany kolor, sprawiając ,że wygląda jak olej kapiący z gałęzi. Pozostali Żołnierze stoją w kręgu z bronią skierowaną na zewnątrz Jestem zaskoczona tym pod jakim katem trzymają broń. Nie kierują jej prosto do góry, nie trzymają jej tak jakby walczyli z wrogiem nadciągającym z powietrza, ani na własnych nogach. Kierują ją w ziemię, tak jakby normalnie trzymali ją gdyby nie chcieli strzelać. Zamiast tego celują tak jakby spodziewali się ataku czegoś co sięga im najwyżej do pasa. Górski lew? Są tu co prawda górskie lwy na tych wzgórzach, ale widuje się je bardzo rzadko. Tyle ,że górski lew nie byłby w stanie zrobić takiego rodzaju rzezi. Może dzikie psy? Ale znowu, ta masakra nie wygląda zbyt naturalnie. To wygląda na błędny, oszalały, morderczy atak, a nie polowanie w celu zdobycia jedzenia czy walka w samo obronie. Wspomnienie Raffe'a sugerującego atak dzieciaków na tamtą rodzinę powraca do mojej głowy. Odsuwam tą myśl od siebie tak szybko jak tylko się pojawia. Ci uzbrojeni żołnierze nigdy nie przestraszyliby się gangu dzieciaków, bez względu na to jak bardzo zdziczałych. Wszystko w tych ocalałych wygląda przedziwnie, tak jakby jedyną rzeczą powstrzymującą ich panikę był przerażający strach. Uścisk zbielałych knykci na karabinach; sposób w jaki trzymają łokcie blisko ciała tak jakby chcieli powstrzymać ramiona przed drżeniem; sposób w jaki poruszają się ramię przy ramieniu, jak rybki tłoczące się w pobliżu drapieżnika.
Nic naturalnego nie mogło przyprawić ich o poczucie takiego strachu. Ten lęk wykracza poza strach fizycznego bólu i przesącza się do strefy mentalnej i duchowej. Tak jak lęk przed utrata rozumu i duszy. Skóra mnie kłuje gdy tak obserwuje żołnierzy. Strach jest zaraźliwy. Może ta zdolność wyewulowała z naszych pradawnych czasów kiedy to twoje szanse na przetrwanie były większe gdy polegałeś na strachu odczuwanym przez innych, zamiast o nim dyskutować. A może wyczuwam coś bezpośrednio. Coś tak przerażającego ,że mój mózg to rozpoznaje. Żołądek zwija mi się w supeł próbując pozbyć się swojej zawartości. Przełykam wszystko z powrotem ignorując kwas palący tył mego gardła. Skrywamy się poza zasięgiem ich wzroku, za dużym drzewem. Zerkam na Raffe'a który przykucnął obok. Spogląda na wszystko oprócz żołnierzy, tak jakby byli jedyną rzeczą o którą nie musimy się martwić. Czułabym się lepiej gdyby nie wyglądał tak nieswojo. Co może wystraszyć anioła który jest silniejszy, szybszy i ma bardziej wyostrzone zmysły niż zwyczajny mężczyzna? Żołnierze się przemieszczają. Ich krąg kształtuje się teraz w łzę. Mężczyźni emanują nerwowością gdy cofają się tyłem w kierunku obozu. Cokolwiek ich zaatakowało wydaje się ,że już zniknęło. A przynajmniej żołnierze wydają się tak myśleć. Mój instynkt nie jest co do tego całkiem przekonany. Zgaduje ,że również nie wszyscy żołnierze są przekonani, ponieważ wyglądają na tak spanikowanych ,że najmniejszy szmer może być dla nich powodem do otwarcia ognia, rozrzucając kule we wszystkich kierunkach w ciemności. Temperatura spada i moja mokra koszulka przywiera do mnie jak lodowa skorupa. Ale pot i tak spływa mi obficie w dół skroni i zbiera się pod pachami. Obserwowanie wycofujących się w taki sposób żołnierzy to jak obserwowanie zamykających się od piwnicy drzwi, oddzielających cię od jedynego źródła światła w całym domu, pozostawiając w wypełnionej potworami ciemności. Każdy mięsień w moim ciele krzyczy aby uciekać za żołnierzami. Każdy instynkt szlaje aby tylko nie zostać oddzielonym od grupy. Spoglądam na Raffe'a z nadzieją na jakiegoś rodzaju otuchę. Ale on jest w pełnej gotowości: ciało napięte, oczy przeszukujące ciemny las, uszy drgające jakby słuchał stereo. — Gdzie to jest? — jego szept jest tak niski ,że w takim samym stopniu czytam z ruchu jego warg jak słyszę słowa. Na początku, zakładam ,że ma na myśli potwora który mógł dokonać aż takich szkód. Ale nim zdążę go spytać, skąd mam to wiedzieć, zdaje sobie sprawę ,że pyta mnie o to gdzie ukryte są skrzydła. Wskazuje miejsce poza tym gdzie stali żołnierze. W milczeniu biegnie na drugą stronę kręgu zniszczenia, ignorując rzeż. Ruszam na paluszkach tuż za nim, desperacko pragnąć nie zostać samej w lesie.
Ciężko mi ignorować części ciała. Nie ma tu wystarczającej ilości organów aby można nimi było obdzielić wszystkich mężczyzn. Mam nadzieję ,że części z nich po prostu udało się uciec i to jedyny powód tego dlaczego jest ich tu mniej niż być powinno. Poślizguje się na krwi pośrodku tej rzezi ale jakoś udaje mi się nie upaść. Myśl o tym ,że mogę upaść twarzą w kupkę ludzkich wnętrzności wystarczy aby powstrzymać mnie przed dotarciem na druga stronę. Raffe stoi pośród drzew próbując znaleźć to z dziuplą. Zajmuje mu to kilka minut. Gdy wyciąga zawinięte w koc skrzydła napięcie go opuszcza, i ustawia się tak by ramionami i pochyloną głową chronić pakunek. Spogląda na mnie. Pada wystarczająca ilość światła ,że widzę jak jego usta formują się w słowo dziękuje. Wydawać by się mogło ,że to nasze przeznaczenie; przekazywanie naszego wzajemnego długu w tą i z powrotem. Zastanawiam się ile czasu nim będzie za późno aby ponownie połączyć skrzydła z plecami. Gdyby chodziło o ludzką część ciała, już dawno byłoby to niemożliwe. Ale z aniołem, któż to może wiedzieć? I nawet jeśli anielskiemu chirurgowi czy magowi czy komukolwiek uda się je ponownie scalić to czy będą zdatne do użycia? Czy będą tylko dekoracją? W taki sam sposób w jaki ktoś wstawia sobie szklane oko, aby inni gdy na niego patrzą nie musieli się krzywić. Zimny wiatr targa moje włosy, sprawiając ,że ich muśnięcia na karku odczuwam jak dotyk lodowatych palców. Las jest masą przemieszczających się cieni. Szept liści brzmi jak syczenie tysiąca węży po nade mną. Spoglądam w górę tylko po to aby upewnić się ,że to naprawdę nie węże. Ale wszystko co widzę to sekwoje pod ciemnym niebem. Raffe dotyka mego ramienia. Praktycznie wyskakuje ze skóry ale udaje mi się pozostać cicho. Podaje mi mój plecak. Zatrzymuje skrzydła i miecz. Kiwa w kierunku obozu i ruszą w tę stronę, podążając za żołnierzami. Nie rozumiem czemu chce wracać do obozu kiedy powinniśmy kierować się w przeciwną stronę. Ale las tak bardzo wytraca mnie z równowagi ,że nie mam ochoty zostać sama, nie mam też ochoty przełamać naszego milczenia. Wkładam plecak na ramiona i ruszam za nim. Trzymam się Raffe'a tak blisko jak tylko mogę bez konieczności wyjaśniania dlaczego praktycznie tule się do jego pleców. Dochodzimy do skraju lasu. Obóz jest cichy w świetle księżyca. Nie dostrzegam żadnych świateł padających z za okien chociaż kiedy przyglądam się wystarczająco intensywnie dostrzegam błysk metalu wystającego z okien, w świetle księżyca. Zastanawiam się jak wiele karabinów tak wystawili, w poszukiwaniu celów? Nie zazdroszczę Obiemu konieczność utrzymania kontroli w tych budynkach. Jestem pewna ,że panika w zamkniętym pomieszczeniu może szybko obrócić się w coś okropnego. Raffe pochyla się do mnie i szepcze tak nisko ,że nieomal go nie słyszę. — Będę cię obserwował, upewnię się ,że dotarłaś bezpiecznie do budynku. Ruszaj. Mrugam pusto na niego, próbując nadać sens temu co właśnie mi powiedział. — Ale co z tobą?
Potrząsa głową. Wydaje się to niechętne, mimo dobra które ma mi to przynieść. — Jesteś tu bardziej bezpieczna. Jesteś bardziej bezpieczna, bez mnie. Jeśli nadal planujesz odnaleźć siostrę kieruj się do San Francisco. Tam znajdziesz gniazdo aniołów. Opuszcza mnie. Zostawia w obozie Obiego, gdy sam rusza do gniazda. — Nie. — potrzebuje cię, nieomal mu to mówię. — Uratowałam cię. Jesteś mi to winny. — Posłuchaj mnie. Będziesz bardziej bezpieczna sama niż ze mną. To nie przypadek. To w pewnym sensie koniec.... — gestem wskazuje w kierunku masakry — Zbyt często przydarza się to moim towarzyszom — przeczesuje palcami włosy. — Minęło tyle czasu od kiedy miałem kogoś kto by mnie osłaniał.... oszukiwałem się wierząc ...,że wszystko mogłoby być inaczej. Rozumiesz? — Nie — to bardziej reakcja na to co mi mówi niż odpowiedź na jego pytanie. Wpatruje się w moje oczy przez moment. Jego spojrzenie jest tak intensywne. Wstrzymuje oddech Przyrzekam, że w tej właśnie chwili, utrwala sobie mój obraz w pamięci, tak jakby jego mentalny aparat wypalał się, chwytając mnie w tym właśnie momencie. Oddycha głęboko tak jakby wypełniał nozdrza moim zapachem. Ale ta chwila mija gdy odwraca wzrok i zastanawiam się czy sobie tego wszystkiego nie wyobraziłam A potem odwraca się i wtapia w ciemność Do czasu gdy w końcu otrząsam się na tyle by zrobić krok jego cień stapia się już całkowicie z ciemnym lasem. Chce go zawołać, ale nie mam odwagi robić tego rodzaju hałasu. Ciemność mnie osacza. Serce wali mi w piersi, krzycząc biegnij, biegnij, biegnij. Nie mogę uwierzyć w to ,że mnie zostawił. Samą w ciemności z jakimś demonicznym potworem. Zaciskam pięści wbijając paznokcie głęboko w skórę, ból pomaga mi się skupić. Nie ma czasu na użalanie się nad sobą. Muszę się skoncentrować jeśli mam zamiar przetrwać wystarczająco długo by uratować Paige. Najbezpieczniejsze miejsce na spędzenie nocy to obóz. Ale jeśli pobiegnę do obozu nie wypuszczą mnie dopóki nie będą gotowi do przeprowadzki. To może potrwać kilka dni a może nawet tygodni. Paige nie ma tyle czasu. Cokolwiek z nią robią robią to właśnie teraz. I tak straciłam już wystarczająco dużo czasu. Z drugiej strony jakiem mam opcję? Biec przez las? W ciemności? Sama? Z potworem który rozszarpał pół tuzina uzbrojonych mężczyzn czającym się w pobliżu? Gorączkowo przeszukuje swój mózg w poszukiwaniu trzeciej opcji. Ale nie znajduje niczego.
Waham się już wystarczająco długo. Znalezienie przez potwora gdy tak stoję zamierając w niezdecydowaniu to chyba najgłupszy sposób aby zginąć o jakim mogę w tej chwili pomyśleć. Nożyczki czy kamień? Próbuje zignorować uczucie przerażenia wspinające mi się po plecach. Biorę głęboki wdech i wypuszczam powietrze powoli z nadzieją ,że się uspokoję. Nie działa. Odwracam się od obozu i zanurzam w las.
Rozdział dwudziesty drugi Nie mogę się powstrzymać aby nie oglądać się za siebie i sprawdzać czy coś nie skrada się poza mną. Coś o co musiałabym się martwić. Nie żeby potwór zdolny rozszarpać na strzępy uzbrojonych żołnierzy zawracał sobie głowę skradaniem. Zastanawiam się dlaczego nie ewoluowaliśmy na tyle aby mieć oczy z tyłu głowy? Im dalej w las tym bardziej ciemność zamyka się wokół mnie. Powtarzam sobie cały czas, że tak naprawdę to wcale nie samobójstwo. Lasy są pełne żywych stworzeń (wiewiórek, ptaków, królików, jeleni) i potwór nie może zabić ich wszystkich. Więc moja szansa na to ,że znajdę się pośród większości żywych stworzeń w lesie po przeżyciu tej nocy jest całkiem wysoka, nieprawdaż? Poruszam się poprzez ciemny las instynktownie z nadzieją ,że kieruję się na północ. Po krótkim czasie mam poważne wątpliwości w którym kierunku tak naprawdę zmierzam. Czytałam gdzieś ,że kiedy ktoś się zgubi i zostaje pozostawiony samemu sobie, ma sporą tendencję do chodzenia w kółko. Co jeśli zmierzam w złą stronę? Wątpliwości mącą mi w głowie i czuje jak panika wzbiera w mojej piersi. Daje sobie mentalny policzek. To nie czas na panikę. Przyrzekam ,że pozwolę sobie na odrobinę paniki kiedy będę już cała i zdrowa, ukryta w ładnym domu z dobrze zaopatrzoną kuchnią, z Paige i mamą. Tak, jasne. Ta myśl wywołuje na mych ustach skurcz który mógłby być ironicznym uśmiechem. Może naprawdę tracę rozum. Dostrzegam zagrożenie w każdym szeleście liści i przesuwających się cieniach, w każdym ptaku podrywającym się do lotu i wiewiórką drapiącą po gałęzi. Po tym co wydaję mi się godzinami wędrówki w ciemności przez las, jeden z cieni przesuwa się z drzewa jak wiele targanych wiatrem gałęzi. Tylko ,że ten oddala się od niego. Oddziela się od większej masy cienia a następnie przechodzi w inną, większą ciemność. Zamieram. To może być jeleń. Ale nogi cienia nie poruszają się właściwie. To może być coś na dwóch nogach. Lub bardziej precyzyjnie, kilka takich cosiów na dwóch nogach. Przeczucie mnie nie myli. Cień rozdmuchuje się otaczając mnie. Nie cierpię kiedy mam rację. Więc, co stoi na dwóch nogach, ma trzy albo cztery stopy wysokości i ryczy jak stado psów? Ciężko myśleć w takiej chwili o czymkolwiek innym niż rozczłonkowane ciała i ograny porozrzucane po całym lesie.
Cień spieszy w moją stronę tak szybko ,że wygląda jak czarna chmura. Coś wpada na moje ramię. Cofam się do tyłu, ale cokolwiek by to nie było już tego nie ma. Reszta cieni się przemieszcza. Niektóre ciskają się w przód i w tył wyglądając jakby zaczynały się gotować. Coś wpada na moje drugie ramię nim dostrzegam ,że kolejny cień rzuca się w moją stronę. Zataczam się do tyłu. Nasz sąsiad Justin trzymał zestaw ostrych jak igły zębów piranii wyeksponowany kominku. Powiedział nam kiedyś ,że mięsożerne gatunki a czasem kanibalistyczne ryby są tak naprawdę tak nieśmiałe ,że zazwyczaj obijają swoją ofiarę przed atakiem, zyskując tym pewność siebie, gdy robią to też ich pobratymcy. To jak teraz się czułam było bardzo podobne do tego opisu. Chór powarkiwania wzrasta. Brzmi to jak mieszanina zwierzęcego warkotu i ludzkiego pochrząkiwania. Kolejne uderzenie. Tym razem, ostry ból dźga mnie na wysokości uda, czuję się tak jakby ktoś ciął mnie żyletką. Drżę gdy ciepła ciecz wylewa się z miejsca bólu. Następnie coś wpada na mnie dwa razy z rzędu. Czy to upływ krwi doprowadza je do takiego szaleństwa? Kolejny raz tym razem w nadgarstek. Krzyczę głośno gdy tylko to czuje. To jednak nie jest szybkie cięcie. Utrzymuje się na skórze, tak jakby migający cień się ociągał. Ogień bólu rozpala się w tej samej sekundzie po tym jak zdaję sobie sprawę, że zostałam...ugryziona? Jestem pewna ,że byłabym mniej przerażona gdybym, mogła zobaczyć jak wyglądają. Jest coś szczególnie przerażającego w tym ,że nie możesz zobaczyć co cię atakuje. Moje dyszenie jest tak głośne ,że równie dobrze mogłoby być krzykiem.
Rozdział dwudziesty trzeci Kątem oka dostrzegam ruch. Nie mam nawet czasu by przygotować się na kolejne uderzenie nim pojawia się przede mną Raffe, mięśnie napięte wokół miecza, stawiając czoła demonom. Nawet nie słyszałam szelestu liści. W jednej chwili go tu nie ma, w następnej już jest. — Uciekaj, Penryn. Nie potrzeba mi kolejnego zaproszenia. Biegnę. Ale nie uciekam zbyt daleko, co prawdopodobnie nie jest najmądrzejszym posunięciem. Lecz nic nie mogę na to poradzić. Waham się stojąc za drzewem i obserwując Raffe'a walczącego z demonami. Teraz kiedy już wiem czego szukać, mogę stwierdzić ,że jest ich pół tuzina. Zdecydowanie poruszają się na dwóch nogach i zdecydowanie robią to nisko nad ziemią. Nie wszystkie są tego samego rozmiaru. Jeden jest co najmniej o stopę wyższy niż ten najmniejszy. Jeden wydaje się wręcz gruby. Ich niewielkie formy mogą być zarówno ludzkie jak i anielskie, choć nie poruszają się ani jak jedno ani jak drugie. Kiedy zaczynają poruszać się szybciej niż światło, ich ruchy są płynne tak jakby była to ich naturalna prędkość. Te rzeczy zdecydowanie nie są ludzkie. Może to jakaś paskudna odmiana anielskiej rasy? Czy cherubiny nie są zawsze przedstawiane pod postacią dzieci? Raffe dopada jednego gdy ten próbuje przez niego ze świstem przelecieć. Dwóch innych rzuca się na niego ale zatrzymują się w pól ruchu gdy widzą Raffe'a krojącego małego demona. Demon skrzeczy coś okropnego gdy pada na leśną ziemię. Mimo to reszta się nie zraża, gdy odtańcza swój taniec popychania i wpada raz po raz na Raffe'a, pozbawiając go równowagi. Domyślam się ,że nie potrwa długo nim zaczną gryźć, kłoć, czy co tam robią. — Raffe, za tobą! Łapię najbliższy duży kamień i w ułamku serca celuje. Byłam znana z tego ,że bardzo często trafiałam w rzutkach w dziesiątkę, ale również z tego ,że w ogóle udawało mi się minąć tarczę. Minięcie tarczy tutaj oznacza trafienie Raffe'a. Wstrzymuje oddech, celuje w najbliższy cień i rzucam z największą siłą jaką mogę z siebie wykrzesać. Strzał w dziesiątkę!
Kamień uderza w cień, i zatrzymuje go w ruchu. Jest to nieomal zabawne jak mały demon praktycznie odwraca się do góry nogami gdy upada. Raffe nie musi wiedzieć ,że celowałam w tego drugiego. Raffe huśta dziko mieczem, krojąc pierś demona. — Kazałem ci uciekać! To by było na tyle jeśli chodzi o wdzięczność. Pochylam się po kolejny kamień. Ten jest tak poszarpany na krawędziach i tak duży ,że ledwie mogę go podnieść. Chyba trochę przeceniam swoje szanse ale i tak rzucam go w kierunku demona. Ten jednak ląduje stopę od toczącej się walki. Tym razem biorę mniejszy bardziej aerodynamiczny kamień. Jestem ostrożna tak aby pozostać z dala kręgu walki i mniejsze demony pozwalają mi na to, zgaduje ,że moje rzucanie kamieniami nawet nie pojawia się na ich radarze. Zamierzam się na kolejny cień i rzucam z całą siłą. Trafiam w plecy Raffe'a. Kamień musiał trafić go akurat w ranę ponieważ zatacza się do przodu, i zatrzymuje tuż na przeciwko dwóch demonów. Jego miecz jest skierowany w dół, a on sam pozbawiony jest równowagi gdy stawia im czoła. Przełykam swoje własne serce, które podjeżdża mi do gardła wpychając je z powrotem. Raffe w jakiś sposób podnosi miecz. Ale nie ma już czasu by powstrzymać je przed ugryzieniem go. Krzyczy. Mój żołądek zaciska się współczująco z bólu. A wtedy dzieją się dziwne rzeczy. Dziwniejsze niż to co działo się do tej pory. Małe demony plują i wydają z siebie dźwięki pełnego obrzydzenia. Plują tak jakby chciały się pozbyć z ust kiepskiego posmaku. Żałuje, że nie mogę zobaczyć jak naprawdę wyglądają. Jestem pewna ,że sprawiają odpychające wrażenie. Raffe krzyczy ponownie gdy trzeci gryzie go w plecy. Udaje mu się zrzucić go z nich po kilku próbach. Ten również pluje i wydaje z siebie dławiące dźwięki. Cienie zaraz po tym się wycofują. Po chwili wtapiają się w ciemność lasu. Nim jestem w stanie przetworzyć w umyślę co się właśnie stało Raffe robi coś równie dziwacznego. Zamiast cieszyć się z wygranej i odejść bezpiecznie, jak każdy rozsądny człowiek który przeżył starcie z demonami, rzuca się w pogoń za nimi ciemnym lasem. — Raffe! Wszystko co słyszę to krzyki ginących małych demonów. Dźwięki są tak niesamowicie ludzkie, że przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Przypuszczam ,że wszystkie umierające zwierzęta brzmią w ten właśnie sposób. A wtedy tak szybko jak się zaczęły krzyki ustają, ostatecznie zanikając w ciemnej nocy.
Drżę sama w ciemności. Robię kilka kroków w kierunku lasu w którym znikną Raffe po czym przystaję. Co mam teraz robić? Wiatr wieje chłodząc pot na mej skórze. Po chwili jednak nawet wiatr zamiera. Nie jestem pewna czy powinnam biec, próbując znaleźć Raffe'a, czy uciekać stąd z dala od tego wszystkiego. Przypominam sobie ,że powinnam teraz być w drodze do Paige, i utrzymanie się przy życiu do póki jej nie uratuje wydaje się rozsądnym celem. Drżę bardziej niż wymaga tego zimno. To chyba z powodu skutków stoczonej walki. Zaczynam coś słyszeć. Próbuje wyłapać wszystko, nawet chrząkniecie z bólu Raffe'a które powiedziałoby mi chociaż ,że żyje. Wiatr szumi w górnej części drzew i rozwiewa mi włosy. Kiedy już mam zamiar się poddać i skierować między ciemne drzewa szukając go słyszę dźwięk kruszących się liści, który robi się coraz głośniejszy. To może być jeleń. Cofam się o krok od źródła dźwięku. To mogą być małe demony, które wróciły dokończyć robotę. Gałęzie szeleszczą gdy są rozsuwane. Cień w kształcie Raffe'a pada na ziemię. Zalewa mnie absolutna ulga, relaksuje mięśnie które nie zdawałam sobie nawet sprawy jak mam napięte. Biegnę do niego. Rozpościeram ramiona jak do wielkiego uścisku, ale on odsuwa się o krok ode mnie. Jestem pewna ,że nawet mężczyźnie takiemu jak on przydałby się pokrzepiający uścisk po walce o życie. Ale najwyraźniej nie ode mnie. Zatrzymuję się tuż przed nim i niezręcznie opuszczam ramiona. Mimo to moja radość z tego ,że go widzę nie ulatuje tak do końca. — Więc...dopadłeś je? Kiwa. Czarna krew spływa z jego włosów tak jakby został nią spryskany. Krew pokrywa jego ramiona i brzuch. Koszula jest rozdarta na piersi i wygląda na to ,że też odniósł obrażenia. Nachodzi mnie impuls aby zrobić mu z tego powodu awanturę ale zduszam go w sobie. — Nic ci nie jest? — to głupie pytanie bo nawet gdyby był ranny i tak niewiele mogłabym dla niego zrobić, ale i tak mi się wymyka. Parska. — Oprócz tego ,że dostałem kamieniem? Przeżyję — Przepraszam. — Czuję się co prawda z tego powodu całkiem okropnie ale nie będę się płaszczyć. — Następnym razem gdy będziesz się ze mną sprzeczać, doceniłbym gdybyś najpierw po prostu spróbowała rozmowy nim uciekniesz się do obrzucania mnie kamieniami. — Bo przecież jesteś tak cholernie cywilizowany Wydycha grubiańskie. — Nic ci nie jest?
Kiwam. Nie ma żadnego godnego sposobu aby cofnąć się po mojej przerwanej próbie uścisku więc stoimy tak zbyt blisko siebie, skrępowani. On chyba też tak uważa bo wymyka się w końcu na bardziej otwartą przestrzeń. Musiał osłaniać mnie od wiatru bo nagle czuje przenikające zimno, kiedy się odsuwa. Bierze głęboki oddech tak jakby chciał oczyścić swoje myśli i wypuszcza powietrze powoli. — Co to do cholery było? — pytam — Nie jestem pewny. — wyciera miecz w koszulę. — Nie byli twojego rodzaju, co nie? — Nie. — wsuwa miecz z powrotem do pochwy. — Cóż, na pewno nie byli mojego. Jest jakaś trzecia opcja? — Zawsze jest trzecia opcja. — Jak na przykład dziwaczne, złe demony? No wiesz, gorsze niż anioły? — Anioły nie są złe. — Tak. Jasne, jak mogłabym o tym pomyśleć? Och czekaj. Może ten szalony pomysł wpadł mi do głowy po tym całym ataku zniszczenia którego dokonaliście? Kieruje się z powrotem do lasu po drugiej stronie polany. Ruszam pośpiesznie za nim — Dlaczego za nimi popędziłeś? — pytam. — Moglibyśmy być już mile stąd Odpowiada nie odwracając się aby na mnie spojrzeć. — Są zbyt bliskie czemuś co nie powinno istnieć. Pozwolisz czemuś takiemu uciec, a wróci aby ugryźć cię w tyłek. Możesz mi wierzyć. Wiem coś o tym. Przyśpiesza. Kłusuje za nim praktycznie się do niego przywiązując. Nie chcę znowu zostać sama w ciemności. Posyła mi spojrzenie z ukosa. — Nawet o tym nie myśl. — informuje go. — Przyklejam się do ciebie jak mokra koszula do ciała, przynajmniej do rana. — zwalczam w sobie chęć aby złapać go za koszulę dla lepszej orientacji w tej ciemności — Jak udało ci się tak szybko do mnie dotrzeć? — pytam. Minęły zaledwie sekundy od momentu gdy zaczęłam krzyczeć a on już się pokazał. Kontynuuje swoją wędrówkę przez lasy Otwieram usta by powtórzyć pytanie ale odpowiada — Śledziłem cię Zatrzymuję się z zaskoczenia. On nadal idzie więc biegnę by go dogonić i upewnić się ,że jest zaledwie dwa kroki przede mną. Wszystkiego rodzaju pytania kotłują się teraz w mojej głowie ale nie mogę zadać ich wszystkich. Wybieram to najprostsze. — Dlaczego?
— Powiedziałem ,że upewnię się ,że wróciłaś bezpiecznie do obozu. — Nie miałam zamiaru wracać do obozu. — Zauważyłem. — Powiedziałeś również ,że zabierzesz mnie do gniazda. Zostawienie mnie samej w ciemności było twoim pomysłem na zabranie mnie tam? — Moim pomysłem było zachęcenie cię abyś wykazała się rozsądkiem i wróciła do obozu. Ale najwyraźniej rozsądek nie mieści się w twoim słowniku. Z jakiego powodu teraz tak w ogóle narzekasz? Jestem tutaj, nieprawdaż? Ciężko jest się z tym kłócić. Ocalił mi życie. Idziemy przez chwilę w milczeniu gdy przetwarzam to sobie w kółko w głowie. — Więc, twoja krew musi smakować dla nich okropnie, skoro odparła ich atak. — mówię. — Tak, to trochę dziwne, nieprawdaż? — Trochę dziwne? To cholernie dziwaczne — Zachowajmy lepiej ciszę, dobrze? Może być ich więcej. — to mnie zamyka. Uderza we mnie wyczerpanie, pewnie jakiś rodzaj post traumatycznego zmęczenia czy coś w tym stylu. Stwierdzam ,że posiadanie towarzystwa w ciemności, nawet jeśli jest to anioł, jest najlepszym na co mogę dzisiaj liczyć. Poza tym po raz pierwszy od momentu gdy zaczęłam tą koszmarną wędrówkę przez lasy nie muszę się martwić o to czy podążam we właściwym kierunku. Raffe porusza się pewnie w linii prostej. Nigdy się nie waha, subtelnie dostosowując naszą trasę do terenu, omijając wąwozy, łąki i odkryte połacie terenu. Nie pytam czy faktycznie wie dokąd idzie. Złudzenie tego ,że wie jest wystarczające aby mnie pocieszyć. Może anioły mają jakieś specjalne wyczucie kierunku, robiąc to w taki sam sposób w jaki ptaki. Czyż nie zawsze wiedzą w którą stronę migrować i jak wrócić do swego gniazda, nawet gdy go nie widzą? A może to tylko moja desperacja, wymyśla historyjki abym poczuła się lepiej, jak mentalna wersja gwizdania w ciemności. Szybko staję się tak beznadziejnie zagubiona i wyczerpana ,że zaczynam wchodzić w stan delirki. Po godzinach przepychania się przez las w ciemności, zaczynam się zastanawiać, może Raffe to upadły anioł który prowadzi mnie prosto do piekła. Może gdy w końcu dostaniemy się do gniazda, zdam sobie sprawę ,że tak naprawdę to podziemna jaskinia wypełniona ogniem i siarką, z ludźmi przypiekającymi się na skwarki. W każdym razie wyjaśniłoby to kilka spraw. Ledwie zauważam gdy wprowadza nas do domu położonego w lesie. W tej chwili czuję się już jak chodzący zombie. Chrzęścimy na potłuczonych szkłach i niektóre zwierzęta uciekają nam z drogi, znikając w cieniach. Znajduje sypialnie. Zdejmuje mi plecak i delikatnie popycha na łóżko. Świat znika w chwili gdy tylko moja głowa dotyka poduszki. ~
Śnię o tym ,że ponownie walczę w pralni. Jesteśmy całkowicie przemoczone. Włosy opadają mi w mokrych strąkach, koszulka przylega jak druga skóra. Anita ciągnie mnie za nie i krzyczy. Tłum jest za blisko, ledwie dając nam miejsce do walki. Ich twarze są powykrzywiane, ukazując zbyt wiele zębów i zbyt wiele białka wokół ich oczu. Krzyczą rzeczy takie jak Rozszarp jej koszulkę! Albo Zdejmij jej stanik! Jacyś kolesie krzyczą gorączkowo Pocałuj ją! Pocałuj ją! Wpadamy na balię do prania i ta roztrzaskuje się pod nami. Ale zamiast brudnej wody, wszędzie rozlewa się krew. Jest ciepła i szkarłatna gdy przez mnie przesiąka. Wszystko zamiera, gapimy się na krew wypływającą z bali. Wydostaje się z niej wręcz niemożliwa ilość, wszystko to wygląda jak niekończąca się rzeka krwi. Pranie w niej pływa. Koszulki, spodnie, wszystko przesiąknięte krwią, puste i zmięte, zagubione i pozbawione duszy bez tych którzy je noszą. Skorpiony jak szczury kanalizacyjne, pokrywają wysepki odzieży w tym morzy szkarłatu. Mają ogromne żądła z kroplą krwi na końcu. Gdy nas widzą, podkulają ogony i rozpościerają skrzydła w poczuciu zagrożenia. Jestem całkowicie pewna ,że skorpiony nie powinny mieć skrzydeł, ale nie mam czasu aby o tym myśleć ponieważ ktoś krzyczy i wskazuje na niebo. Wzdłuż horyzontu niebo ciemnieje. Ponure, gotujące się chmury przysłaniają słońce. Słychać niski szum coś jak bicie miliona insekcich skrzydeł wypełniających powietrze. Wiatr się wzmaga, szybko przekształcając w huragan gdy tak pieni chmury i ich cień pędzi w naszą stronę. Ludzie biegną w panice, ich twarze nagle zagubione i niewinne jak u przerażonych dzieci. Skorpiony wzlatują w powietrze. Zbierają się w grupę i porywają kogoś z tłumu. Kogoś małego, z bezwładnymi nogami. Krzyczy. — Penryn! — Paige! — podskakuję i biegnę za nimi. Pędzę na ślepo poprzez krew która teraz sięga mi już kostek i nadal się podnosi. Ale bez względu na to jak mocno biegnę, nie mogę zbliżyć się do niej, gdy potwory unoszą moją maleńką siostrę w nadciągającą z nad przeciwka ciemność.
Rozdział dwudziesty czwarty Gdy otwieram oczy pstrokaty strumień światła przesącza się przez szybę. Jestem sama w tym co kiedyś było śliczną sypialnią w wysokimi sufitami i łukowatymi oknami. Moja pierwsza myśl to taka ,że Raffe znowu mnie zostawił. Panika wzbiera mi w żołądku. Ale jest już dzień i poradzę sobie sama w świetle dnia, prawda? I wiem ,że muszę kierować się do San Francisco, jeśli wierzyć temu co mówił Raffe. Daje temu 50% szans. Wypadam z pokoju, na korytarz, potem do salonu. Z każdym krokiem strząsam z siebie resztki mojego koszmaru, pozostawiając go za sobą, w ciemności, tam gdzie być powinien. Raffe siedzi na podłodze, rozpakowując mój plecak. Poranne słońce pieści jego włosy, podkreślając pasma mahoniu i miodu ukryte wśród czerni. Mięśnie moich ramion relaksują się, a ich napięcie ulatnia na jego widok. Podnosi wzrok, spoglądając na mnie, jego oczy w tym miękkim świetle są jeszcze bardziej niebieskie niż kiedykolwiek wcześniej. Przez moment spoglądamy na siebie, nie mówiąc ani słowa. Zastanawiam się co widzi gdy tak obserwuje mnie stojącą w strumieniu złotego światła przenikającego przez okna. Pierwsza odwracam wzrok. Moje oczy wędrują po pokoju w wysiłku znalezienia czegoś innego na co mogłabym patrzeć i natrafiam na rząd fotografii stojących na kominku. Podchodzę tam aby znaleźć sobie do roboty coś innego niż stanie w skrępowaniu pod jego spojrzeniem. To zdjęcia całej rodziny, w komplecie z mamą, tatą i dziećmi. Na pierwszym są razem na stoku narciarskim, opatulenie ciepłymi kurtkami, wyglądający na szczęśliwych. Na kolejnym widać sportowe boisko ze starszym chłopcem w stroju futbolisty, przybijającym piątkę z ojcem. Podnoszę to które pokazuję dziewczynę w balowej sukni, uśmiechającą się do aparatu ze słodkim chłopakiem w smokingu u boku. Ostatnie zdjęcie przedstawia małe dziecko zwisające do góry nogami z gałęzi drzewa. Włosy mu sterczą i pokazuję w uśmiechu dwa brakujące zęby. Idealna rodzinka w idealnym domu. Rozglądam się po tym co kiedyś musiało właśnie takim domem być. Jedno z okien jest rozbite i deszcz odbarwił drewnianą podłogę w dużym półkolu przed nami. Nie jesteśmy tu pierwszymi gośćmi, o czym świadczą dowody w postaci porozrzucanych gdzie nie gdzie papierków po cukierkach. Moje spojrzenie wędruję z powrotem do Raffe'a. Wciąż obserwuje mnie tymi swoimi niezgłębionymi oczami. Odkładam fotografię na miejsce. — Która godzina? — Przed południe. — wraca do przekopywania się przez mój plecak. — Co robisz?
— Pozbywam się rzeczy których nie potrzebujemy. Obadiasz miał rację, powinniśmy lepiej się spakować. — wyrzuca garnek na drewnianą podłogę, ten kreci się przez chwilę po czym zatrzymuje. — To miejsce jest całkowicie wyczyszczone z jedzenia, do ostatniego okrucha — mówi. — Ale jest woda. — podnosi dwie napełnione butelki. Znalazł dla siebie zielony plecak i teraz umieszcza tam jedną z butelek, drugą wkłada dla mnie. — Chcesz zjeść śniadanie? — potrząsa torbą kociego żarcia którą nosze w plecaku. Łapię garść suszonych kulek w drodze do łazienki. Marzę o prysznicu ale czułabym się zbyt podatna na zranienie gdybym się teraz rozebrała do naga i namydliła, więc decyduje się na mało satysfakcjonujące, obmycie miejsc wokół moich ubrań. Przynajmniej udaje mi się umyć porządnie twarz i wyszczotkować zęby. Związuje włosy w kucyk i nasuwam na głowę ciemną czapkę z daszkiem. Zapowiada się kolejny długi dzień i tym razem, będziemy na słońcu. Moje stopy są obolałe i zmęczone i żałuję ,że spałam w butach. Ale wiem dlaczego Raffe nie zawracał sobie głowy ściąganiem ich i jestem mu za to wdzięczna. Nie uciekłabym za daleko bez butów gdybym była zmuszona biegać po lesie. Do czasu gdy wychodzę z łazienki Raffe jest już gotowy do drogi. Włosy ma mokre, opadają mu na ramiona, twarz jest czysta, nie ma już na niej śladów krwi. Wątpię ,że brał prysznic częściej niż ja ale jakoś udało mu się wyglądać świeżo, o wiele świeżej niż ja się czułam. Nie ma na nim żadnych widocznych blizn ani ran. Zmienił swoje zakrwawione jeansy które nosił wczoraj na parę bojówek które zaskakująco dobrze opinają krzywizny jego ciała. Znalazł również T shirt z długim rękawem w kolorze który podkreśla błękit jego oczu. Jest trochę za ciasny w jego szerokich ramionach i luźny na wysokości tułowia ale jakoś udaje mu wyglądać w nim całkiem nie źle. Żałuję ,że nie mogę pozwolić sobie na przejrzenie garderoby tego domu, ale nie mam czasu do stracenia. Nawet jeśli Obi i jego ludzie nas nie szukają, Paige potrzebuje ratunku tak szybko jak to tylko możliwe. Gdy kierujemy się do wyjścia z domu zastanawiam się jak daje sobie radę moja matka. Jakaś część mnie martwi się o nią, inna część cieszy się ,że się od niej uwolniłam, ale wszystkie te części czują takie same poczucie winy z powodu tego ,że odpowiednio się nią nie zajęłam. Ona jest jak ranny, dziki kot. Nikt nie może się tak naprawdę nią zająć, chyba ,że zamknie ją w klatce. Znienawidziłaby to, i ja też. Mam tylko nadzieję ,że udaje jej się trzymać z daleka od ludzi. Zarówno dla jej dobra jak i dla dobra tych ludzi. Raffe natychmiast skręca w prawo jak tylko opuszczamy dom. Ruszam za nim z nadzieją ,że wie dokąd zmierzamy. W przeciwieństwie do mnie, nie idzie sztywno ani też nie kuleje. Wydaje mi się ,że przyzwyczaił się do tego ,że porusza się teraz na nogach. Nie mówię nic na ten temat, bo nie chcę mu przypominać ,że chodzi zamiast latać.
Mój plecak jest o wiele lżejszy. Nie mamy co prawda niczego co nadawałoby się do obozowania na zewnątrz ale czuję się lepiej wiedząc ,że w razie co mogę biec szybciej. Czuję się również lepiej mając przy pasku nowy składany nóż. Raffe gdzieś go znalazł i dał mi gdy wychodziliśmy. Znalazłam również kilka noży do steków i wsunęłam w buty. Ktokolwiek tu mieszkał lubił steki. Są naprawdę dobrej jakości, wykonane z niemieckiej stali. Wystarczyło ,że raz wzięłam je w dłonie a już nigdy nie chcę robić niczego tymi zwyczajnymi z drewnianą rączką. To piękny dzień. Niebo nad nami jest nasyconym błękitem a powietrze jest chłodne ale przyjemne. Chociaż poczucie spokoju nie trwało długo. Mój umysł wkrótce wypełnia się obawami o to co może ukrywać się w tym lesie, jak również o to czy Obi i jego ludzie na nas polują. Gdy tak idziemy wzdłuż wzgórza dostrzegam błysk jakiejś luki między drzewami, w miejscu w którym musi być droga. Raffe zatrzymuje się przede mną, i rusza po chwili. Podążam za jego śladem, wstrzymując oddech. A wtedy to słyszę. Ktoś płaczę. To nie załamane zawodzenie kogoś kto właśnie stracił członka rodziny. Słyszałam ich tyle w ciągu ostatnich tygodni ,że wiem dokładnie jak brzmią. Nie ma żadnego szoku czy zaprzeczenia w tym dźwięku, tylko czysty żal i ból akceptacji przyjęcia tego żalu na wieloletniego życiowego towarzysza. Raffe i ja wymieniamy spojrzenia. Co bezpieczniejsze? Pójść w górę w kierunku drogi unikając żałobnika? Czy zostać w lesie i ryzykować ,że się z nim spotkamy? Raczej to drugie. Raffe też musi tak myśleć, ponieważ skręca i kontynuuje wędrówkę w lesie. Nie mija dużo czasu nim natykamy się małe dziewczynki. Zwisają z drzewa. Nie za szyję. Liny mają obwiązane wokół piersi i pod pachami. Jedna z dziewczynek wygląda jakby była mniej więcej w wieku Paige a druga jest kilka lat starsza. Daje im siedem i dziewięć lat. Dłoń starszej nadal ściska sukienkę młodszej tak jakby starała się podnieść małą odrobinę w górę i osłonić przed wyrządzaną jej krzywdą. Mają na sobie coś co wygląda na dopasowane pasiaste sukienki. W sumie ciężko to stwierdzić z powodu pokrywających je plam krwi. Większość materiału została poszarpana i rozdarta. Cokolwiek zżerało ich nogi i tors najadło się do syta nim dotarło do klatki piersiowej. A może po prostu ten kto to zrobił nie mógł już wyżej dotrzeć. Najgorszy jednak jest wyraz ich twarzy. Żyły jeszcze kiedy były jedzone. Pochylam się i zwracam kocie chrupki. Przez ten cały czas, mężczyzna w średnim wieku w grubych okularach płaczę pod dziewczynkami. To chudzielec, z tego rodzaju aparycją i postawą którą gwarantowała mu samotne spożywanie lunchów w szkolnej stołówce. Całe jego ciało drży, od łkania. Kobieta z zaczerwienionym od płaczu oczami, otacza go ramionami. — To był wypadek, — tłumaczy kobieta gładząc mężczyznę po plecach.
— To nie był wypadek — odpowiada mężczyzna. — Nie chcieliśmy —To niczego nie tłumaczy — Oczywiście ,że nie — odpiera kobieta. — Ale przejdziemy przez to. Wszyscy. — Kto jest gorszy? On czy my? — To nie jego wina. Nic nie może na to poradzić. On jest ofiarą, nie potworem. — Musimy go zabić — mówi mężczyzna, płacząc dalej. — Tak po prostu chcesz z niego zrezygnować? — wyraz jej twarzy robi się zacięty. Odsuwa się od niego. Teraz gdy już nie może się na niej oprzeć wygląda jeszcze bardziej samotnie. Ale gniew usztywnia mu kręgosłup. Wskazuję ręką w kierunku dziewczynek — Karmiliśmy go małymi dziewczynkami! — On jest po prostu chory — mówi ona — Musimy tylko sprawić aby był lepszy — Jak? — pochyla się spoglądając intensywnie w jej twarz. — Co zrobimy, zabierzemy go do szpitala? Bierze jego twarz w swoje dłonie. — Gdy go odzyskamy, będziemy wiedzieli co robić. Zaufaj mi. Odwraca się od niej. — To zaszło za daleko. On już dłużej nie jest naszym chłopcem. Jest potworem. Wszyscy staliśmy się potworami. Przechyla głowę i policzkuje go. Trzask jej dłoni uderzającej o policzek jest tak zaskakujący jak wystrzał z pistoletu. Nadal się kłócą, kompletnie nas ignorując jakby jakiekolwiek niebezpieczeństwo jakie możemy sobą przedstawiać było nieporównywalne z tym z czym mają do czynienia, do tego stopnia ,że nie tracą energii zawracając sobie nami głowę. Nie jestem pewna o czym dokradnie mówią ale mroczne podejrzenie zakwita na skraju mego umysłu. Raffe łapie mnie za łokieć i sprowadza w dół wzgórza, obchodząc tych szalonych ludzi i na wpół zjedzone dziewczynki zwisające groteskowo z drzewa Kwas w żołądku buntuje się i grozi ponownym pojawieniem. Przełykam ciężko i zmuszam stopy by podążały za nim. Trzymam spojrzenie na ziemi na stopach Raffe'a, próbując nie myśleć o tym co jest na tym wzgórzu za nami. Wyłapuje słaby odór, który zaciska mój żołądek w znajomy sposób. Rozglądam się wokoło próbując zlokalizować źródło zapachu. To siarka, smród zgniłych jaj. Mój nos podprowadza mnie do kilku zakopanych w liściach. Są popękane w kilku miejscach w których dostrzegam w środku brązowe żółtko. Wyblakłe różowe plamy nadal widoczne na delikatnej skorupce, w miejscu w którym ktoś pomalował je dawno temu.
Spoglądam w górę, na wzgórze. Z tego miejsca mam idealny widok na wiszące miedzy drzewami dziewczynki. Czy moja matka umieściła tu te jajka jako talizman ochronny dla nas, czy odgrywa rodzaj fantazji który stare media określiłyby nagłówkiem 'Diabeł kazał mi to zrobić' nigdy się nie dowiem. Obie te możliwości są równie prawdopodobne, teraz gdy jest kompletnie pozbawiona leków. Mój żołądek ponownie się kurczy i zginam się w pół by powstrzymać falę mdłości. Ciepła dłoń dotyka mego ramienia, podaje mi też butelkę wody. Biorę łyka, płuczę usta i wypluwam. Woda ląduje na jajkach, przesuwając je siłą mego wyrzutu. Jedno jajko wydziela ciemne żółtko które wygląda jak stara krew. Drugie chwieje się nierównomiernie, zsuwając w dół wzgórza dopóki nie spoczywa bezpiecznie w zagłębieniu korzenia drzewa. Jego różowy odcień przyciemnia się przez wilgoć jak zaróżowia się policzek z poczucia winy. Ciepłe ramie otacza moje i pomaga wstać — Chodź, — mówi Raffe, — Idziemy. Odchodzimy od uszkodzonych jaj i wiszących dziewczynek Opieram się na jego silę dopóki nie zdaję sobie sprawy z tego co robię. Odsuwam się gwałtownie. Nie mam luksusu polegania na czyjejś sile, a już najmniej na sile anioła. Moja ramiona są zimne i bezradne kiedy znika jego ciepło. Zagryzam wnętrze policzka aby dać sobie coś bardziej wymagającego co mogłabym poczuć.
Rozdział dwudziesty piąty — Jak sądzisz co robili? — pytam Raffe wzrusza ramionami. — Myślisz ,że karmili demony? — Może? — Dlaczego mieliby to robić? — Przestałem już próbować zrozumieć ludzi — Nie jesteśmy tacy, wiesz. — odpowiadam. Nie wiem dlaczego czuję potrzebę uzasadniania jacy jesteśmy w obecności anioła. Posyła mi tylko wszechwiedzące spojrzenie i idzie dalej. — Gdybyś widział nas kiedykolwiek przed atakiem to byś wiedział — twierdze uparcie. — Wiem — odpowiada, nawet na mnie nie spoglądając. — Skąd? — Oglądam telewizję. Parskam z oburzeniem po czym zdaję sobie sprawę ,że on nie żartuje. — Poważnie? — Czy każdy tego nie robi? Chyba każdy. Była w końcu darmowa. Wszystko co musieli zrobić to złapać sygnał i wiedzieli o nas już wszystko. Chociaż telewizja nie była raczej manifestem rzeczywistości, ale w jakiś sposób odzwierciedlała nasze najgorsze nadzieję i obawy. Zastanawiam się co anioły o nas myślą, jeśli w ogóle o nas myślą. Zastanawiam się co Raffe robi w wolnym czasie, poza oglądaniem telewizji. Ciężko jest go sobie wyobrazić jak siedzi na swojej kanapie po ciężkim dniu na wojnie, oglądając w telewizji programy o wykańczaniu ludzkości. Jak wygląda jego życie rodzinne? — Jesteś żonaty? — natychmiast żałuję ,że zadałam to pytanie, gdy tylko w moim umyślę pojawia się boleśnie piękna żona anioła z gromadką cherubinów biegającą wokoło jakiejś posiadłości na greckich filarach. Zatrzymuje się i spogląda na mnie tak jakbym właśnie powiedziała coś całkowicie nieodpowiedniego.
— Niech mój wygląd cię nie zwiedzie, Penryn. Nie jestem człowiekiem. Córki mężczyzn są zabronione aniołom. — A co z córkami kobiet? — próbuje zuchwale się uśmiechnąć ale wypada to blado. — To poważna sprawa. Nie znasz historii waszej religii? Większość z tego co wiem na temat religii wiem od mojej matki. Mam tu na myśli te wszystkie momenty gdy bredziła w środku nocy w moim pokoju. Tak często przychodziła kiedy spałam, że nauczyłam się sypiać z plecami zwróconymi do ściany tak abym mogła zobaczyć ją kiedy nadejdzie i jednocześnie nie zdradzać ,że już nie śpię. Siadywała na podłodze przy moim łóżku, kołysząc się w przód i w tył jak w transie, trzymając swoją biblię i przemawiając różnymi językami, godzinami. Pozbawione sensu gardłowe odgłosy miały rytm jakiegoś pełnego wściekłości zawodzenia. Albo klątwy. Naprawdę przerażające gówno, kiedy leżysz w ciemności i próbujesz spać. To tyle jeśli chodzi o moją religijną edukację. — Uhm, nie. — odpowiadam. — Nie mogę powiedzieć ,że wiem dużo o religijnej historii. Rusza ponownie. — Grupa Aniołów zwanych Strażnikami, stacjonowała na ziemi w celu obserwacji ludzi. Z czasem poczuli się samotni i pojmali sobie ludzkie żony, wiedząc ,że nie powinni. Ich dzieci nazwano Neflimami. I były abominacją. Żerowały na ludziach, pili ich krew i terroryzowali ziemię. Za to, Strażnicy zostali skazani na potępienie aż do dnia sądu ostatecznego. Kolejnych kilka kroków robi w milczeniu tak jakby zastanawiał się czy powiedzieć mi więcej. Czekam z nadzieją aby dowiedzieć się tak wiele jak tylko mogę o świecie aniołów nawet jeśli to stare dzieje. Zalegająca cisza jest ciężka. W tej historii jest więcej niż mi mówi. — No i? — ponaglam. — Morał z tego taki ,że anioły nie mogą wiązać się z ludźmi? W innym razie zostają potępione? — Bardzo — To dość ostre — jestem zaskoczona ,że czuję jakąkolwiek sympatię dla aniołów, w końcu to przecież stare dzieje. — Myślisz ,że to złe? powinnaś widzieć jaka kara spotkała ich żony. To nieomal jak zaproszenie do dalszych pytań. Oto moja szansa aby dowiedzieć się czegoś więcej. Ale tak naprawdę nie chcę wiedzieć jaka kara spotkała kogoś za to ,że zakochał się w aniele. Zamiast tego obserwuję wysuszone igły trzaskające pod mymi stopami gdy tak idziemy.
~ Bulwar Skyline nagle kończy się na autostradzie 92, ruszamy autostradą 280 na północ do kiedyś wysoce zaludnionego obszaru San Francisco. 280 to główna arteria prowadząca do San Francisco, więc nie powinno być zaskoczeniem gdy słyszymy poruszający się samochód pod nami. Ale jest Minął nieomal miesiąc od czasu gdy ostatni raz słyszałam poruszający się samochód. Jest co prawda wiele sprawnych aut, sporo stacji benzynowych ale nie sądziłam ,że są jeszcze jakieś przejezdne drogi. Kucamy w krzakach i obserwujemy ulicę. Wiatr przeszywa moja bluzę i dokucza smagając pasmami włosów które uwalniają się z kucyka. Pod nami, czarny Hummer manewruję po ścieżce między porzuconymi pojazdami. Zatrzymuje się i przez chwilę pracuję na jałowym biegu. Gdyby zgasił silnik, nikt nigdy nie pomyślałby ,że czymkolwiek różni się od innych porzuconych na tej ulicy samochodów. Gdy tak się przesuwa, widzę wyraźnie trasę którą podąża. Teraz jednak skręca i cofa tak sprytnie ,że nie widać już iż jest to przejezdna droga no chyba ,że ktoś o tym wie. Gasi silnik i przejazd znowu jest zablokowany. Hummer jest tylko jednym z wielu w morzu opuszczonych samochodów, a ścieżka którą jechał to tylko losowy wzór wśród niekończącego się labiryntu. Z ziemi prawdopodobnie można by było zobaczyć kierowce i pasażerów Hummera, ale z powietrza, nigdy nie wiadomo. Ci ludzie maskują się przed aniołami. — Ludzie Obiego — mówi Raffe dochodząc do tej samej konkluzji co ja. — Sprytne — dodaję z odrobiną szacunku w glosie. To faktycznie sprytne. Drogi to najbardziej bezpośredni sposób aby gdziekolwiek się dostać. Hummer gasi silnik i skutecznie znika pogrążony w chaosie. Chwilę potem Raffe wskazuję w górę. Maleńkie kształty majaczą w oddali na czystym niebie. Grupa porusza się szybko i za moment przekształca już w składa aniołów lecących w formacji litery V. Lecą nisko nad autostradą jakby szukali zdobyczy. Wstrzymuję oddech i kucam tak nisko jak tylko mogę, zastanawiając się czy Raffe zamierza zwrócić na siebie ich uwagę. Ponownie uderza mnie to jak mało wiem o aniołach. Nie jestem w stanie nawet zgadnąć czy Raffe chcę aby ta grupa zwróciła na niego uwagę czy nie? Czy może stwierdzić ,że to jego wrogowie? Jeśli uda mi się w jakiś sposób przeniknąć do gniazda aniołów jak mam znaleźć tego który zabrał Paige? Gdybym tylko coś o nich wiedziała, jak na przykład nazwa formacji, czy jakaś identyfikacja jednostki był toby jakiś początek. Nie zdając sobie z tego sprawy założyłam ,że anioły to mała społeczność, nie wiele większa niż obóz Obiego. Miałam niejasne wyobrażenie ,że tak długo jak uda mi się znaleźć gniazdo, będę mogła ich poobserwować i zastanowić się co dalej. Po raz pierwszy spływa na mnie świadomość tego ,że to może być coś znacznie większego niż to. Na tyle dużego ,że Raffe nie jest w stanie określić czy te anioły są jego przyjaciółmi czy wrogami. Są czymś na tyle dużym ,że mają śmiercionośną frakcję w swoich szeregach. Gdybym miała wejść do obozu rozmiarów rzymskiego legionu to czy byłabym w stanie dowiedzieć się gdzie trzymają Paige i tak po prostu ją stamtąd wyprowadzić?
Obok mnie, Raffe rozluźnia mięśnie i pada płasko na ziemię. Decyduję się jednak nie przyciągać uwagi aniołów. Nie wiem czy to oznacza ,że zidentyfikował ich jako wrogów, czy wcale nie jest w stanie tego zrobić. Tak czy inaczej, mówi mi to tylko ,że jego anielscy wrogowie są większym zagrożeniem niż ryzyko na które naraża się podróżując na ziemi. Gdyby znalazł jakieś zaprzyjaźnione anioły mogłyby go zanieść tam dokąd musi się udać i znacznie szybciej otrzymałby pomoc medyczną której potrzebuje aby odzyskać skrzydła. Tak więc zakładam ,że zagrożenie dla niego musi być naprawdę spore skoro przepuszcza taką szanse. Anioły zakręcają i ponownie przeczesują teren porzuconych samochodów, tak jakby zwęszyły w powietrzu zwierzynę. Ledwie mogę ponownie odnaleźć Hummera mimo ,że wiedziałam gdzie się zatrzymuję. Ludzie Obiego, znali się na kamuflowaniu. Zastanawiam się jaką mają misję, że ryzykują złapanie na drodze? Nie może chodzić o nas. Nie jesteśmy warci ryzyka, a przynajmniej wedle tego co wiedzą. Więc, muszą sądzić ,że coś ważnego znajduję się w pobliżu miasta. Czegokolwiek szukają, nie znajdują tego. Odlatują, znikając za horyzontem. Pęd powietrza przy ich uszach gdy tak lecą musi być ogłuszający. Może dlatego ich słuch musi być taki dobry. Wypuszczam głośno powietrze. Hummer poniżej w końcu odpala silnik i podejmuję swoją drogę, slalomem, na północ w kierunku miasta. — Skąd wiedzieli ,że anioły się pojawią? — pyta, nieomal sama siebie. Wzruszam ramionami. Mogłabym wymienić kilka przykładów na podstawie własnych domysłów ale nie widzę żadnego powodu aby dzielić się z nim tymi informacjami. Jesteśmy sprytnymi małpkami, zwłaszcza jeśli chodzi o nasze przetrwanie. Krzemowa Dolina posiada jedne z najmądrzejszych, najbardziej kreatywnych małpek na świecie. Mimo ,że uciekłam z obozu Obiego, czuję wewnętrzną dumę z tego co może teraz robić nasza strona. Raffe obserwuje mnie ostrożnie i zastanawiam się jak wiele z tego co myślę widoczne jest na mojej twarzy. — Dlaczego ich nie zawołałeś? — pytam. Teraz to on wzrusza ramionami. — Mógłbyś otrzymać pomoc jeszcze nim zajdzie słońce. — dodaję Podnosi się z ziemi i otrzepuje. — Tak. Albo mógłbym dostarczyć się z powrotem w ręce moich wrogów. Rusza ostro w tym samym kierunku w którym prowadzi droga. Depczę mu po pietach.
— Rozpoznałeś ich? — próbuje utrzymać lekceważący ton głosu. Żałuję ,że nie mogę zapytać go wprost o to ilu ich jest ale to nie jest pytanie na które mógłby odpowiedzieć nie zdradzając mi przy tym militarnych sekretów. Potrząsa głową ale nie podejmuje tematu. — Nie, nie rozpoznałeś kim byli? Czy nie, nie widziałeś ich wystarczająco dokładnie aby rozpoznać? Zatrzymuję się, grzebiąc w plecaku i wyciąga resztki kociego żarcia. — Masz. Proszę zapchaj sobie tym buzię. Możesz zjeść moją część. I to by było na tyle jeśli chodzi o wydobywanie informacji. Chyba nigdy nie będę szefem siatki szpiegowskiej jak Tweedledee i Tweedledum.
Rozdział dwudziesty szósty — Potrafisz prowadzić jedną z tych rzeczy? — pyta, wskazując na drogę. — Tak — odpowiadam powoli. — Chodźmy. — kieruję się na dól, schodząc ze wzgórza ku drodze. — Uhm, czy to nie będzie niebezpieczne? — To mało prawdopodobne aby pojawiły się dwie formację powietrzne lecące w tym samym kierunku w kilku godzinnym ostępie czasu. Gdy już znajdziemy się na drodze, nie będą nam zagrażać też drogowe małpy. Pomyślą ,że jesteśmy ludźmi Obiego, zbyt dobrze uzbrojonymi i odkarmionymi aby pokusić się o atak. — Nie jesteśmy małpami — czy przypadkiem sama przed chwilą nie pomyślałam o tym ,że jesteśmy sprytnymi małpkami? Więc dlaczego tak ukuło mnie to ,że tak mnie nazwał? Ignoruje mnie i idzie dalej. Czego oczekuje? Przeprosin? Odpuszczam ten temat i podążam za nim do autostrady. Jak tylko stajemy na asfalcie Raffe łapie mnie za ramię i ciągnie za sobą, chowając się za vanem. Kucam obok niego, zaczynając po woli słyszeć to co on już dawno słyszy. Po minucie słyszę nadjeżdżający w naszą stronę samochód. Kolejny? Jaka jest szansa ,że przypadkiem pojawi się kolejny samochód na tej samej drodze na której jeszcze dziesięć minut temu pojawił się inny? Te to czarna ciężarówka, zakryta plandeką. Cokolwiek jest tam przewożone, jest duże, bryłowate i w jakiś sposób zastraszające. Wygląda jak ciężarówka którą wypełniali materiałami wybuchowymi wczoraj. Toczy się powoli z hukiem w kierunku miasta. Karawana. Bardzo rozłożysta karawana, ale mogłabym się założyć o zawartość plecaka ,że jest więcej pojazdów zarówno z przodu jak i z tyłu. Rozdzielają się aby nie były łatwo dostrzegalne. Hummer prawdopodobnie wiedział o lecących w jego stronę aniołach ponieważ dostał sygnał od pojazdów toczących się przed nim. W takiej sytuacji nawet gdyby pierwszy samochód został zabrany, reszta nadal miałaby czysty przejazd. Mój szacunek do grupy Obiego wzrasta po raz kolejny. Gdy dźwięk silnika zanika, podnosimy się na nogi z naszej kryjówki za vanem i rozglądamy się za własnym środkiem transportu. Wolałabym pojechać czymś zwyczajny, samochodem klasy średniej, ekonomicznym, nie robiący zbyt wielkiego hałasu i nie spalającym wiele benzyny. Ale to ostatni rodzaj samochodu jakim jechaliby ludzie Obiego, więc zaczynamy szukać na drodze jakiegoś dużego SUV-a.
W większości samochodów nie ma kluczyków. Nawet gdy kończy się świat a pudełko krakersów jest warte więcej niż Mercedes, ludzie nadal zabierają swoje kluczyki ze sobą , porzucając samochody. Przypuszczam ,że to taki nawyk. Po przeszukaniu jakiś pół tuzina, znajdujemy czarnego SUV-a z przyciemnianymi szybami i kluczykami rzuconymi niedbale na siedzeniu kierowcy. Ten kierowca musiał wyciągnąć je ze stacyjki z czystego nawyku, po czym jednak zastanowił się dwa razy nim zabrał ze sobą kompletnie nieużyteczny w drodze metal. Bak z benzyną jest w jednej czwartej pełny. To powinno zaprowadzić nas przynajmniej do San Francisco, zakładając ,że droga będzie przejezdna. Jednak to nie wystarczy aby przywieźć nas z powrotem. Z powrotem? Dokąd? Uciszam ten głos w swojej głowie i wskakuję do środka. Raffe zajmuje siedzenie pasażera. Samochód odpala już przy pierwszej próbie i zaczynam manewrować dwieście osiemdziesiątką na północ. Nigdy nie sądziłam ,że poruszanie się dwadzieścia mil na godzinę może być takie ekscytujące. Serce mi wali gdy łapię kierownicę jakby w każdej sekundzie mogła wyrwać mi się spod kontroli. Nie mogę jednocześnie uważać na przeszkody pojawiające się na drodze i nadal szukać naszych prześladowców. Rzucam szybkie spojrzenie w kierunku Raffe'a. Skanuje otoczenie, włączając w to boczne lusterka, relaksuję się odrobinę. — Więc, dokąd jedziemy, dokładnie? — nie jestem ekspertem od rozkładu miasta ale byłam tam kilka razy i mam ogólną orientacją w którym miejscu zlokalizowane są poszczególne części miasta. — Dzielnica finansowa — zna ten teren na tyle dobrze ,że podaje mi nazwę konkretnej dzielnicy. Krótko zastanawiam się skąd to wie, ale odpuszczam. Podejrzewam ,że był w pobliżu znacznie dłużej niż na świecie. — Wydaję mi się ,że autostrada przez nią przechodzi a przynajmniej znajduję się w pobliżu. To przy założeniu ,że droga jest przejezdna na tym całym odcinku w co osobiście wątpię. — W pobliżu gniazda musi być odpowiedni porządek. Droga powinna być przejezdna. Rzucam mu ostre spojrzenie. — Co masz na myśli, jaki porządek? — Na drodze w pobliżu gniazda będą straże. Nim tam otrzemy , będziemy musieli się przygotować. — Przygotować? Jak? — Znalazłem coś dla ciebie do przebrania w jednym z ostatnich domów. Ja też będę musiał zmienić wygląd. Szczegóły zostaw mnie. Przedostanie się przez straże będzie tą łatwiejszą częścią. — Świetnie. A co wtedy? — Wtedy, będzie czas na przyjęcie w gnieździe.
— Jesteś po prostu pełen informacji, nieprawdaż? Nie pójdę dopóki nie będę wiedziała w co się pakuję. — Więc nie idź. — jego ton nie jest niedelikatny, ale przekaz jest całkiem jasny. Ściskam kierownice tak mocno, że jestem zaskoczona ich jej nie miażdżę. To nie sekret ,że jesteśmy tylko tymczasowymi sojusznikami. Żadne z nas nie udaje ,że to trwałe partnerstwo. Pomagam mu dotrzeć do domu ze skrzydłami a on pomaga mi odnaleźć siostrę . Potem będę zdana na siebie. Wiem o tym. Nigdy nawet przez chwilę o tym nie zapominam. Ale po zaledwie kilku dniach, posiadania kogoś kto mnie osłania i wspiera, myśl o tym aby pozostać znowu samej sprawia ,że czuję sie.....samotna. — Podobnie potrafisz jeździć tym czymś. Zdaję sobie sprawę ,że dociskałam pedał gazu. Manewrujemy teraz prawie na oślep, z prędkością czterdziestu mil na godzinę. Zwalniam z powrotem do dwudziestu i zmuszam palce do rozluźnienia. — Prowadzenie lepiej zostaw mnie, a ja zostawię ci planowanie. — nadal muszę oddychać uspokajająco gdy to mówię. Byłam zła na tatę przez cały ten czas, za to ,że mi pozostawił podejmowanie wszystkich ciężkich decyzji. Ale teraz gdy Raffe przejmuje dowodzenie i nalega bym ślepo za nim podążała, sprawia to ,że kipię ze złości. Wzdłuż drogi widzimy kilkoro obdartych ludzi, ale nie jest ich zbyt wielu. Pierzchają jak tylko dostrzegają nasz samochód. Sposób w jaki się gapią, sposób w jaki próbują ukryć, ukradkowy sposób w jaki ich brudne twarze spoglądają na nas z ciekawością przywodzi mi na myśl znienawidzone słowo: małpy. W to właśnie przekształciły nas anioły. Gdy zbliżamy się do miasta widzimy coraz większą ilość ludzi. Ścieżka na drodze też już dłużej nie jest labiryntem. W końcu droga staje się praktycznie całkowicie oczyszczona z samochodów, chociaż nie z ludzi. Wszyscy nadal gapią się na przegładzający samochód, ale nie są już tak zainteresowani, tak jakby samochód na drodze był czymś co widują regularnie. Czym bliżej miasta jesteśmy tym więcej ludzi porusza się na drodze. Odwracają się ostrożnie na każdy dźwięk i ruch ale nie uciekają z otwartej przestrzeni. Kiedy jesteśmy już w mieście, uszkodzenia widoczne są wszędzie. San Francisco zebrało cięgi wraz z innymi miastami po drodze. Wygląda jak tlące się zgliszcza po post apokaliptycznym ataku jak z koszmaru, rodem jak z jakiegoś Hollywoodzkiego katastroficznego hitu. Wjeżdżając do miasta dostrzegam w oddali most nad zatoką. Wygląda jak przerywana linia przechodząca przez wodę, z brakującymi kilkoma elementami po środku. Widziałam zdjęcia miasta po wielkim trzęsieniu ziemi w 1906 roku. Zniszczenia były oszałamiające, zawsze ciężko było mi sobie wyobrazić jak musiało to wyglądać. Teraz już nie musiałam sobie tego dłużej wyobrażać.
Całe budynki są kupami zwęglonego gruzu. Początkowy deszcz meteorytów, trzęsienia ziemie i tsunami były przyczynami tylko części tych szkód. San Francisco było miastem z rzędami domów i budynków wybudowanych tak blisko siebie, że trudno byłoby wcisnąć kawałek papieru między budynkami. Przewody gazowe i wybuchowy rozpętały pożary które szalały nieposkromione. Niebo zasłonienie było zabarwioną krwią chmurą dymu przez wiele dni. Teraz wszystko co pozostało to szkielety drapaczy chmur, od czasu do czasu ceglany kościół który nadal jeszcze stoi i wiele filarów podtrzymujących pustkę. Jakiś bilbord głosił ,że Życie jest D_bre. Ciężko powiedzieć do sprzedaży jakiego produktu zachęcał ponieważ jest nadpalony wokół tych lister jak również w miejscu brakującego o. Zakładam ,że było tam kiedyś napisane Życie jest Dobre. Wypatroszone budynki poza nim wyglądają jakby się topiły, tak jakby nadal cierpiały na efekty pożaru który nie chcę się zatrzymać., nawet teraz pod linią obcego, niebieskiego nieba. — Jak to możliwe? — nawet nie zdaję sobie sprawy ,że mówię to głośno dopóki nie słyszę własnego głosu zduszonego od łez. — Jak mogliście to zrobić? Moje pytanie brzmi osobiście i może takie jest. Z tego co wiem, mógł być nawet sam, osobiście odpowiedzialny za otaczające mnie zgliszcza. Raffe milczy do końca naszej podróży. W połowie tej kostnicy, kilka przecznic dalej naszym oczom ukazuję się dzielnica finansowa, wysoka i lśniąca w promieniach słońca. Wygląda na nieomal zupełnie nietkniętą. Ku memu zdziwieniu, jest tu prowizoryczny obóz, na terenie miasta który kiedyś był południowym targowiskiem, tuż zaraz za nieuszkodzoną dzielnicą finansową. Manewruję wokół kolejnego samochodu, zakładając ,że jest opuszczony dopóki nagle nie zajeżdża mi drogi. Daje po hamulcach. Kierowca drugiego pojazdu posyła mi paskudne spojrzenie gdy nas wymija. Wygląda na jakieś dziesięć lat, ledwie widać go nad deską rozdzielczą. Obóz bardziej przypomina miasteczko ruder, takie jakie widywaliśmy w wiadomościach gdzie uchodzący gromadzili zaraz po katastrofę. Ci ludzie (chociaż jak na razie nie zjadają sie na wzajem, z tego co mogę stwierdzić) wyglądają na głodnych i zdesperowanych. Macają szyby naszego auta jakbyśmy mieli tu jakieś skarby którymi moglibyśmy się z nimi podzielić. — Zjedz tutaj. — Raffe wskazuje na coś co kiedyś było parkingiem a teraz jest tylko skupiskiem stosu rozwalonych samochodów. Zjeżdżam na bok i parkuję. — Wyłącz silnik. Zablokuj drzwi i bądź czujna, dopóki o nas nie zapomną. — A zapomną? — pytam, obserwując jak kilku gości na ulicy wdrapuję się na maskę naszego wozu. Czują się jak w domu na ciepłym metalu. — Wiele osób śpi w swoich samochodach. Prawdopodobnie niczego nie zrobią dopóki nie będą pewni ,że śpimy. — Śpimy tutaj? — ostatnia rzecz na jaką mam ochotę z tą całą przetaczającą się przeze mnie adrenaliną jest sen, w otoczeniu zdesperowanych ludzi od których odgradza mnie tylko szklana szyba.
— Nie. Tu się przebierzemy. Sięga na tylne siedzenie i łapie swój plecak. Wyciąga z niego szkarłatną, imprezową sukienkę. Jest tak malutka ,że na początku biorę ją za apaszkę. To taki rodzaj opinającej i skąpej sukienki jaki raz pożyczyłam od mojej przyjaciółki Lisy, kiedy namówiła mnie abym poszła z nią do klubu. Miała przygotowane dla nas obu fałszywe dowody tożsamości i byłaby to naprawdę świetna i pełna zabawy noc gdyby nie upiła się i nie wyszła do domu z jakimś gościem z collegu,pozostawiając mnie zupełnie samą. — Po co mi to? — Jakoś nie sądziłam aby miał na myśli wyjście do klubu. — Załóż to. Zrób się na bóstwo. To nasz bilet wstępu. — może jednak miał na myśli wyjście do klubu. — Chyba nie masz zamiaru wrócić do domu z jakąś pijaną studentką? — Co? — Nieważne. — biorę skąpy kawałek tkaniny wraz ze skąpymi, pasującymi do niej butami i ku swojemu zaskoczeniu parę jedwabistych rajstop. Czegokolwiek Raffe nie wie o ludziach, kobieca garderoba nie jest jedną z tych rzeczy. Posyłam mu przenikliwe spojrzenie, zastanawiając gdzie poznał tą specyficzną wiedzę. Odpiera moje spojrzenie swoim własnym które absolutnie niczego mi nie mówi. Nie ma żadnego prywatnego miejsca aby umknąć przed spojrzeniem rezydujących na naszej masce bezdomnych. Zabawne ,że nadal myślę o nich jak o bezdomnych chociaż tak naprawdę nikt z nas nie ma już dłużej domu. Szczęśliwie każda dziewczyna wie jak przebierać się publicznie. Przeciągam sukienkę przez głowę pod bluzę. Wyciągam ramiona z rękawów i wsuwam się w sukienkę używając bluzy jako osobistej zasłony. Gdy już mam ją na sobie, obciągam ja na uda i wtedy pozbywam się butów i jeansów. Brzeg sukienki nie sięga tak daleko jakby chciała, i siągami go wciąż na dół aby poczuć się bardziej skromnie. Ukazuje zdecydowanie zbyt dużą część moich ud a ostatnie miejsce w jakim chciałabym tego rodzaju uwagi jest właśnie tu gdzie jestem otoczona nieograniczonymi przez prawo mężczyznami w stanie desperacji. Gdy spoglądam na Raffe z niepokojem w oczach, mówi — To jedyny sposób. — Mogę powiedzieć ,że jemu też to się nie podoba. Nie chcę ściągać bluzy ponieważ czuję jak skąpa jest sukienka. Na imprezie w cywilizowanym świecie mogłabym czuć się w niej dobrze. Mogłabym być nawet podekscytowana jak śliczna jest , chociaż nie bardzo mogę to stwierdzić skoro nie jestem w stanie się w niej zobaczyć. Jednak mogę stwierdzić ,że rozmiar może być dla mnie za mały, ponieważ jest opięta. Nie wiem, być może taka ciasna właśnie ma być, ale to tylko potęguję wrażenie bycia nago przed banda dzikusów.
Raffe nie ma żadnego problemu z rozbieraniem się przed obcymi. Ściąga koszulkę i spodnie tylko po to by zamienić je na białą zapinaną na guziki koszulę z długim rękawem i czarne garniturowe spodnie. Bardziej niż cokolwiek innego poczucie ,że sama jestem obserwowana powstrzymuje mnie przed rażącym gapieniem się na niego. Nie ma braci, i nigdy wcześniej. nie widziałam rozbierającego się faceta. Ten impuls aby się obejrzeć i patrzeć jest w zupełności naturalny, prawda? Zamiast patrzeć na niego, rozpaczliwie przygadam się otrzymanym od niego butom. Są w tym samym odcieniu co sukienka, tak jakby poprzedni właściciel tego zestawu miał w zwyczaju noszenie dopasowywanego kolorystycznie obuwia. Wysokie, cienkie obcasy są zrobione tak aby podkreślać nogi, podczas gdy siedzisz i masz je elegancko skrzyżowane. — Nie mogę w tym biegać. — Nie będziesz musiała jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. — Świetnie. Bo wszystko zawsze idzie zgodnie z planem. — Jeśli coś pójdzie nie tak, ucieczka i tak ci nie pomoże. — Tak, cóż. Bić się w tym też nie mogę. — Ja cię tu przyprowadziłem i ja cię ochronię. Kusi mnie aby przypomnieć mu ,że to ja zaciągnęłam go wtedy, zabierając z ulicy. — Czy to naprawdę jedyny sposób? — Tak. Wzdycham. Wślizguję się w sandałki na paskach z nadzieją ,że nie złamię kostki próbując się w nich poruszać. Ściągam bluzę, i opuszczam osłonę przeciwsłoneczną aby dostać się do lusterka. Sukienka jest tak opięta jak czułam ale wygląda na mnie lepiej niż myślałam. Moje włosy i twarz jednakże pasują bardziej do kapci i wytartego szlafroka. Przeczesuję dłonią włosy. Są tłuste i matowe. Usta spierzchnięte a policzki lekko opalone. Moja szczęka przybrała kolor soczystego mango po razach które przyjęłam od Bodena podczas naszej walki. Przynajmniej mrożonka zapobiegła opuchliźnie. — Masz — mówi otwierając plecak. — Nie wiedziałem co będzie ci potrzebne więc zgarnąłem trochę rzeczy z szafki w łazience. — Wyciąga z niego męską marynarkę od smokingu i podaje mi plecak. Obserwuję go gapiąc się na marynarkę i zastanawiając co sobie teraz myśli ,że wygląda tak ponuro. Potem odwracam się i grzebię w plecaku. Znajduję grzebień, którym przeczesuję włosy. Są tak tłuste ,że lepiej się układają, chociaż nie jestem fanką takiego ich wyglądu. Znajduje też balsam który wcieram w nogi, ręce i twarz. Mam ochotę pozbyć się spierzchniętej skóry z ust ale wiem z doświadczenia ,że jak to zrobię zaczną krwawić więc zostawiam je w takim stanie w jakim są. Nakładam pomadkę do ust i tusz do rzęs. Pomadka jest różowa , tusz niebieski. Nie są to kolory których zazwyczaj używam ale w połączeniu z obcisłą sukienką jestem pewna ,że całość będzie wyglądała ździrowato i domyślam się ,że to dokładnie taki wygląd jaki powinnam osiągnąć.
Nie ma żadnego cienie do powiem więc rozsmarowuję odrobinę maskary wokół oczy dla podkreślenia efektu. Biorę trochę podkładu i rozsmarowuje na szczęce. Nadal boli przy każdym dotknięciu a część która najbardziej potrzebuje makijażu jest najbardziej wrażliwa. Lepiej ,żeby to wszystko było tego warte. Gdy kończę, spostrzegam ,że faceci na masce obserwują jak nakładam makijaż. Zerkam na Raffe'a. Jest zajęty sklecaniem jakiegoś ustrojstwa, wykorzystując do tego plecak, skrzydła i jakieś szelki. — Co robisz? — Próbuję zro— spogląda do góry i urywa Nie wiem czy zauważył kiedy zdjęłam bluzę, ale zgaduje ,że był w tym czasie zajęty, ponieważ spogląda na mnie z zaskoczeniem. Jego źrenice rozszerzają się gdy mnie dostrzega. Usta rozchylają, na chwile dopasowując do wyrazu twarzy i mogłabym przysiądź ,że przestaje oddychać na kilka uderzeń serca — Próbuje zrobić tak aby wyglądało ,że mam skrzydła na plecach — wyjaśnia cicho. Jego słowa brzmią gardłowo i jedwabiście tak jakby mówił mi coś osobistego. Tak jakby obdarzał mnie pieszczotliwym komplementem. Przygryzam wargę aby skupić się na fakcie, że tak w zasadzie to udzielił mi tylko prostej odpowiedzi na zadane pytanie. W końcu nic nie może poradzić na to ,że jego głos jest tak hipnotyzująco seksowny. — Nie mogę pójść tam gdzie pójść muszę jeśli będą myśleć ,że jestem człowiekiem. — opuszcza wzrok i mocuje paski u podstawy jednego ze skrzydeł. Wkłada pusty plecak z umocowanymi do niego skrzydłami na plecy. — Pomóż mi z marynarką. Naciął tył marynarki równolegle w taki sposób aby skrzydła mogły przez nią lekko wystawać. Jasne. Marynarka. Skrzydła. — Czy skrzydła nie powinny być na zewnątrz? — pytam. — Nie, upewnij się tylko ,że plecak i mocowania są zakryte. Wygląda na to ,że skrzydła są bezpiecznie zamocowane do plecaka. Delikatnie układam wszystko tak ,że pióra wystające na zewnątrz wszystko zakrywają. Pióra w dotyku nadal wydają się żywe, chociaż mam wrażenie ,że są trochę jakby przywiędłe, w porównaniu do tego jakie były jeszcze kilka dni temu gdy po raz pierwszy ich dotknęłam. Opieram się pokusie aby pogładzić pióra nawet jeśli on nie będzie w stanie tego poczuć. Skrzydła leżą ukształtowane na pustym plecaku w taki sam sposób w jaki ukształtowane byłyby na jego plecach. Jak na taką ogromną rozpiętość, to zadziwiające jak ściśle przylegają do jego ciała gdy są złożone. Kiedyś widziała śpiwór długi na siedem stóp który składał się w naprawdę niewielką kostkę i nie była to tak imponująca zmiana objętości jak ta.
Poprawiam materiał marynarki po obu stronach skrzydeł. Śnieżne skrzydła wystawały w dwóch pasmach poprzez szczeliny wycięte w ciemnym materiale bez żadnego widocznego śladu plecaka czy też mocowań. Marynarka jest wystarczająco duża aby to ukryć, wygląda może tylko odrobinę masywniej. Ale nie na tyle aby zwracać tym na siebie uwagę, no chyba ,że ktoś jest bardzo zaznajomionym z wyglądem i formą ramion Raffe'a. Pochyla się do przodu tak aby nie zmiażdżył skrzydeł o siedzenie. — Jak to wygląda? — Jego piękne szerokie ramiona i czysta linia pleców teraz podkreślone są jeszcze przez skrzydła. Na szyi ma muszę pasująca kolorystycznie do mojej sukienki. Dopasowany jest też do wszystkiego jego pas w talii. Pomijając niewielką smugę brudu na jego szczęce wygląda tak jakby właśnie zszedł z okładki Hollywoodzkiego magazynu. Kształt jego pleców prezentował się właściwie jak na marynarkę która nie jest właściwie dopasowana do skrzydeł. Przypomina mi się okazałość jego śnieżnych skrzydeł rozpościerających się za nim gdy stoi tak stawiając czoła wrogom na dachu samochodu, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Czuję odrobinę tego co ich utrata musiała dla niego znaczyć. Kiwam. — Wygląda dobrze. Wyglądasz właściwie. Jego oczy spoglądają w moje, dostrzegam tam cień wdzięczności, utraty, nutę niepokoju. — Nie, żebyś wcześniej nie wyglądał właściwie. To znaczy... zawsze wyglądasz… wspaniale.— Wspaniale? Nieomal sama wywróciłam na siebie oczami. Co za kretynka. Nawet nie wiem dlaczego to powiedziałam, odchrząkam i pytam. — Możemy już jechać? Kiwa. Skrywając droczący się uśmiech ale i tak widzę go w jego oczach. — Jedz prosto, wymiń ten tłum w górę do punktu kontrolnego.— wskazuje na naszą lewą, wygląda to jak rynek wolnego handlu wszystkim, straszliwie zatłoczony. — Kiedy straże cię zatrzymają, powiedz im ,że chcesz jechać do gniazda. Powiedz ,że słyszałaś iż czasem wpuszczają tam kobiety. Sam wskakuje na tylne siedzenie i kuca w cieniu, Nakrywa się starym kocem, tym w który kiedyś zawijaliśmy skrzydła. — Mnie tu nie ma — mówi. — Więc... wyjaśnij jeszcze raz proszę dlaczego się chowasz zamiast wejść ze mną przez bramę? — Anioły nie przechodzą przez punkt kontrolny. Lecą prosto do gniazda. — Nie możesz im po prostu powiedzieć ,że jesteś ranny? — Jesteś jak mała dziewczynka domagająca się odpowiedzi podczas wykonywania tajnej operacji. Dlaczego niebo jest niebieskie tatusiu? Czy mogę zapytać tego człowieka z karabinem maszynowym gdzie jest toaleta? Jeśli nie będziesz cicho, będę musiał cię zostawić. Musisz robić to co ci każę i kiedy ci każe, bez żadnych pytań czy wahania, Jeśli ci się to nie podoba znajdź sobie kogoś innego, kogo będziesz zamęczać aby ci pomógł.
— Dobra, już dobra. Rozumiem. Boże, niektórzy są tacy zrzędliwi. Odpalam ślinik i wycofuję z naszego miejsca parkingowego. Bezdomni narzekają a jeden z nich uderza w maskę pięścią gdy się z niej zsuwa.
Rozdział dwudziesty siódmy Jadę poprzez tłum na ulicy Montgomery z prędkością równą połowie tej którą mogłabym osiągnąć pieszo. Ludzie schodzą mi z drogi ale niechętnie i dopiero po tym jak obrzucają mnie pełnym oceny spojrzeniem. Sprawdzam ponownie drzwi upewniając się ,że są zamknięte. Nie żeby zamek miał powstrzymać kogoś kto zdecyduję się jednak wybić szybę. Szczęśliwie nie jesteśmy tu jednymi posiadającym samochód. Niewielka kolejka aut czeka przy punkcie kontrolny, otoczona masą ludzi na nogach. Najwyraźniej nadal czekają aby na to aby go przekroczyć. Podjeżdżam tak blisko jak tylko mogę i ustawiam się na końcu kolejki samochodów. Niezwykle duży odsetek kobiet czeka na przekroczenie punktu kontrolnego. Są czyste i ubrane tak jakby wybierały się na imprezę. Stoją w butach na wysokich obcasach i jedwabnych sukienkach wśród tych wszystkich obdartych mężczyzn i wszyscy zachowują się jakby było to całkowicie normalne. Punkt kontowany jest wyłomem w wysokim siatkowym ogrodzeniem, które blokuje ulice wokół finansowej dzielnicy. Z tym co z niej pozostało nie było zbyt trudno na stałe to odgrodzić. Plus widzę ,że to jedno z tych przenośnych ogrodzeń, składających się w całości z ruchomych elementów. Elementy są połączone ze sobą aby utworzyć ogrodzenie ale nie są przytwierdzone do asfaltu. Tłum spokojnie mógłby przewrócił ta prowizorkę i po prostu po niej przejść, a mimo to respektuje tą granice jakby była pod prądem. A wtedy ostrzegam ,że tak jakby to jest. Ludzie patrolują ogrodzenie po drugiej stronie i dźgają metalowym prętem gdy ktoś podejdzie zbyt blisko. Gdy ktoś zostaje trafiony rozlega się charakterystyczny dźwięk wraz z niebieskimi iskrami przepływającej elektryczności. Używają czegoś w rodzaju elektrycznego pastucha aby trzymać ludzi z daleka. Wszyscy ci popychacze z wyjątkiem jednego są mężczyznami o ponurych twarzach którzy nie okazują żadnych emocji gdy okazjonalnie rażą kogoś prądem. Kobiecym popychaczem jest moja matka. Uderzam z hukiem głową w kierownicę kiedy to widzę. To w żadne sposób nie poprawia mojego samopoczucia. — Co się dzieję? — pyta Raffe. — Moja matka tu jest. — Czy to problem?
— Prawdopodobnie — podjeżdżam do przodu kilka stóp gdy kolejka się rusza. Moja matka podchodzi bardziej emocjonalnie do swojej pracy niż jej koledzy. Sięga tak daleko jak pozawala jej na to metalowy pręt aby dopaść tak wiele osób jak tylko jej się uda. W pewnym momencie nawet chichocze gdy udaje jej się dopaść jakiegoś mężczyznę na tyle długo aż osuwa się bezwładnie poza jej zasięg. Wygląda tak jakby czerpała radość z tego ,że może sprawić ból. Wbrew pozorom, rozpoznaje strach u mojej matki kiedy go widzę. Jeśli się jej nie zna można by pomyśleć ,że ta radość wynika ze złośliwości. Ale istnieje też spora szansa na to ,że nawet nie rozpoznaje w swoich ofiarach ludzi. Prawdopodobnie myśli ,że jest uwięziona w jakieś piekielnej klatce otoczona przez potwory. Być może jako zapłata za układ z diabłem. A może tylko dlatego ,że świat spiskuje przeciw niej. Prawdopodobnie myśli ,że ludzie zbliżający się do ogrodzenia naprawdę są potworami w przebraniu prześladującymi jej klatkę. Ktoś w cudowny sposób sprezentował jej broń która trzyma potwory z daleka, więc korzysta z tej rzadkiej okazji aby walczyć. — Jak to się stało ,że tu skończyła? — zastanawiam się na głos. Brud znaczy jej policzki, włosy ma tłuste a ubranie poszarpane na łokciach i kolanach. Wygląda jakby sypiała na ziemi. Ale wygląda też na zdrową, odkarmioną i ma zaróżowione policzki. — Każdy tu kończy jeśli wcześniej nie da się zabić. — Jak? — Nigdy tego nie zrozumie, wy ludzie wydajecie się posiadać jakiś pasterski instynkt który każe wam skupiać się razem. A to największe stado w pobliżu. — Miasto. Nie stado. Miasta są dla ludzi. Stada dla zwierząt. Parska niegrzecznie w odpowiedzi. Prawdopodobnie lepiej będzie jak zostawię ją tutaj niż spróbuję zabiorę ze sobą do gniazda. Ciężko przemykać się ukradkiem gdy moja matka jest w pobliżu. To mogłoby nas kosztować życie Paige. Nie wiele więcej mogę w tej sytuacji zrobić aby ułagodzić jej męki gdy jest w takim stanie. Ludzie w końcu dojdą do tego ,że powinni trzymać się z daleka od siatki gdy ona ja patroluję. Tu jest bezpieczniejsza. Wszyscy jesteśmy, gdy ona jest tutaj. Przynajmniej na razie. Moje uzasadnienie jednak nie wymazuję poczucia winy z powodu tego ,że ją zostawiam. Ale nie przychodzi mi do głowy lepsze rozwiązanie. Odrywam wzrok od matki próbując skupić się na otoczeniu. Nie mogę być rozkojarzona jeśli mamy pozostać wśród żywych.
Tłum przede mną zaczyna zachowywać się wokół określonego wzorca. Kobiety i nastolatki, wszystkie wystrojone i wymalowane na miarę swoich możliwości, przeciskają się poprzez grupę ludzi do przodu z nadzieją ,że przyciągną uwagę strażnika. Wiele z tych dziewcząt jest otoczonych przez ludzi którzy wyglądają jak rodzice czy dziadkowie. Kobiety często stoją obok swoich mężczyzn czasem z dziećmi. Strażnicy potrząsają głowami praktycznie każdemu kto chce przejść. Od czasu do czasu jakaś kobieta lub grupka kobiet odmawia odsunięcia się na bok, po tym jak zostają odrzucone przez strażnika, wybierając zamiast tego błaganie lub płacz. Aniołowie wydają się nie dbać o to wcale ale tłum tak. Tłum połyka tych obrażonych odrzucenie między siebie, bezmyślnie przepychając ich do tyłu między swoimi poruszającymi i przemieszczającymi ciałami, dopóki przegrani nie są wyrzucani spomiędzy nich na samym końcu. Od czasu do czasu strażnicy kogoś przepuszczają. Z tego co mogę stwierdzić przechodzą zawsze kobiety. Gdy zbliżamy się cal po calu do bramy są już takie dwie. Obie są ubrane w ciasne sukienki i buty na wysokich obcasach dokładnie tak jak ja. Jedna przechodzi nie oglądając się za siebie, stukając pewnie obcasami na pustej ulicy po drugiej stronie bramy. Druga idzie z ociąganiem, odwracając się od czasu do czasu i posyłają pocałunku w kierunku mężczyzny i dwójki brudnych dzieci trzymających się ogrodzenia. Biegną wzdłuż siatki gdy zbliża się do nich człowiek z metalowym prętem. Kiedy kobiety przechodzą, grupka na skraju tłumu wymienia się jakimiś rzeczami. Minutę zajmuje mi zrozumienie tego ,że robią zakłady na to kto wejdzie do środka. Bukmacher wskazuję na kilka kobiet w pobliżu strażników, po czym akceptuje przedmioty oferowane mu przez otaczających go ludzi. Zakładającymi się są głównie mężczyźni, ale są w tej grupie też i kobiety. Za każdym razem jak jakaś kobieta przechodzi jeden z graczy oddala się z naręczem towarów. Chce zapytać co jest grane, dlaczego ludzie chcą udać się na terytorium aniołów i dlaczego ci ludzie praktycznie tu obozują. Ale to tylko udowodniłoby ,że Raffe miał rację mówiąc ,że zachowuję się jak mała dziewczynka zadając zbyt wiele pytań. Więc tamuję piętrzącą się w moim wnętrzu powódź pytań i zadaje tylko jedno które jest istotne z punktu widzenia naszej operacji. — Co jeśli nas nie przepuszczą? — pytam, próbując nie poruszać przy tym ustami. — Przepuszczą — odpowiada z ciemnych zakamarków tylnego siedzenia. — Skąd wiesz? — Masz wygląd którego szukają. — Tak? Ciekawe jaki to wygląd? — Piękny — jego głos jest jak pieszczota z cienia. Nikt nigdy wcześniej nie powiedział mi ,że jestem piękna. Byłam zbyt zajęta radzeniem sobie z mamą i dbaniem o Paige aby przykładać zbyt wielką ilość uwagi do swojego wyglądu. Rumieniec pokrywa mi policzki i mam tylko nadzieję ,że nie będę wyglądać jak clown gdy dotrę w końcu do punktu kontrolnego. Jeśli Raffe ma rację i to nasza jedyna droga aby się tam dostać, muszę wyglądać tak dobrze jak tylko potrafię, jeśli chcę mieć w ogóle jeszcze kiedykolwiek szansę ujrzenia Paige.
Gdy w końcu docieram do przodu tej chaotycznej kolejki kilka kobiet ma właśnie rzucić się na strażników. Żadnej z nich nie wpuszczono do środka. To nie poprawia mi samopoczucia, gdy myślę o moich tłustych. Podjeżdżam do strażników. Obcinają mnie znudzonym spojrzeniem z góry na dół. Jest ich dwóch. Ich nakrapiane skrzydła wyglądają na małe i przywiędłe w porównaniu do skrzydeł Raffe'a. Twarz jednego strażnika jest lekko nakrapiana zielenią jak jego skrzydła. Przychodzi mi a myśl określenie, pstrokaty. Patrzenie na jego twarz jest bolesnym przypomnienie ,że oni nie są ludźmi. Że Raffe nie jest człowiekiem. Pstrokaty macha nakazując wysiąść z samochodu. Waham się przez moment, po czym powoli spełniam jego rozkaz. Nie robił tego z innymi dziewczynami przede mną które były w samochodach. Obciągam brzeg sukienki upewniając się ,że zakrywa mi tyłek. Strażnik ogląda mnie z góry na dół. Opieram się pokusie aby zgarbić się i skrzyżować ręce na piersi. Pstrokaty każe obrócić mi się wokoło. Czuję się jak striptizerka i mam ochotę kopnąć go w zęby ale robię powolny obrót na moich niestabilnych obcasach. Paige. Myśl o Paige. Wymieniają między sobą spojrzenie. Gorączkowo myślę o tym co powinnam zrobić czy powiedzieć aby mnie wpuścili. Skoro Raffe twierdzi ,że to jedyna droga, muszę znaleźć jakiś sposób aby się tam dostać. Pstrokaty macha każąc mi jechać. Jestem tak oniemiała ,że przez chwilę po prostu tam stoję. Potem jednak nim zmienią zdanie, obracam się tak abym nie widziała jeśli nagle pokręca głowami i wślizguję się z powrotem do samochodu, robiąc to tak swobodnie jak tylko jestem w stanie. Maleńkie włoski na moim karku stoją na sztorc w oczekiwaniu dźwięku gwizdka, czy dłoni spoczywającej nagle na mym ramieniu, albo szczekania owczarka niemieckiego tuż za mną jak w tych starych wojennych kiedy próbują kogoś zatrzymać. W końcu jesteśmy na wojnie? Prawda? Ale nic takiego się nie dzieję. Odpalam silnik a oni otwierają mi bramę. Udaje mi się też zebrać kolejną informację, aniołowie nie postrzegają ludzi jaki zagrożenie. Co z tego jeśli kilka małpek przedostanie się przez szczeliny w ich ogrodzeniu, czy przeczołga pod małe gokart stojące u podstawy ich gniazda? Jak trudno byłoby im nas zabić i powstrzymać przeszkadzające im zwierzęta? — Gdzie jesteśmy? — Pyta Raffe z cienia poza mną. — W piekle — odpowiadam. Utrzymuję prędkość na stałych dwudziestu milkach na godzinę. Ulice tu są opustoszałe więc mogłabym jechać i sześćdziesiąt gdybym chciała ale nie chce przyciągać do nas zbędnej uwagi. — Jeśli to twoje wyobrażenie piekła jesteś bardzo niewinna. Rozejrzyj się za jakimś miejscem przypominającym klub nocny. Dużo świateł, dużo kobiet. Pojedz tam i zaparkuje ale nie za blisko.
Rozglądam się ostrożnie po oczyszczonych ulicach. Kilka kobiet wyglądających na zmarznie i opuszczone w tym wyjącym wietrze San Francisco, potyka się wędrując chodnikiem w tym samym kierunku, zmierzając do miejsca o którym chyba tylko one same wiedzą. Jadę dalej, przyglądając się opuszczonym ulicom , nagle dostrzegam ludzi wylewających się z wysokiego budynku znajdującego się po jednej stronie ulicy. Gdy się zbliżam, widzę tłumek kobiet tłoczących się przy wejściu do klubu stylizowanemu na lata dwudzieste. Muszą zamarzać w swoich imprezowych kieckach, ale stoją tam, wysokie i atrakcyjne. Wejście zrobione jest w klasycznym stylu Art Deco, a aniołowie którzy go strzegą ubrani są w zmodyfikowane smokingi, z rozcięciami na plecach na swoje skrzydła. Parkuję samochód kilka przecznic od klubu. Kluczyki chowam za osłoną przeciwsłoneczną a buty kładę na siedzeniu pasażera skąd będę mogła złapać je w pośpiechu jeśli zajdzie taka konieczność. Żałuję ,że nie mieszczą się w mojej pokrytej cekinami torebeczce ale jest tam ledwie miejsce na małą latarkę i mój kieszonkowy nóż. Wyślizguję się z samochodu. Raffe wyczołguję się spoza mnie. Wiatr uderza me mnie tak szybko jak tylko jestem na zewnątrz, biczując mnie gwałtownie włosami po twarzy. Oplatam się ramionami żałując ,że nie mam płaszcza. Raffe zaczepia pochwę ze swym mieczem wokół pasa, wyglądając jak staromodny dżentelmen w swoim smokingu. — Przykro mi ale nie mogę zaoferować ci marynarki. Gdy będziemy już blisko nie możesz wyglądać na tak zmarzniętą tak aby nikt nie zaczął zastanawiać się dlaczego nie ściągam marynarki aby ci ją wręczyć. Wątpię w to aby ktokolwiek zastanawiał się dlaczego anioł nie oferuje dziewczynie swojej marynarki ale odpuszczam tą dyskusję. — I co teraz już mogą cię widzieć normalnie? Posyła mi zmęczone spojrzenie tak jakby uważał ,że go wykańczam. — Dobrze, już dobrze. — Unoszę dłonie w geście poddania. — Ty tu decydujesz. Ja podążam za tobą. Tylko pomóż mi znaleźć siostrę. — gestem zakluczam sobie usta i wyrzucam klucz. Wygładza swoją niepogniecioną marynarkę. Czy to gest świadczący o nerwowości? Oferuje mi swoje ramię. Wsuwam w nie rękę i ruszamy chodnikiem. Na początku jego mięśnie są napięte a oczy bez przerwy obserwują otoczenie. Czego szuka? Czy naprawdę mógł mieć tak wielu wrogów pośród swoich? Jednak po kilku krokach się rozluźnia. Nie jestem jednak pewna czy jest to naturalne czy wymuszone. Tak czy inaczej dla świata wyglądamy teraz jak każda normalna para która przyszła się zabawiać wieczorem. Gdy jesteśmy już w pobliżu tłumu, widzę więcej szczegółów. Kilka aniołów zmierzających do środka ma na sobie gangsterskie garnitury w starym stylu w komplecie z filcowymi kapeluszami z piórkiem. Długie zegarkowe łańcuszki opadają aż do ich kolan. — Co to ma być, bal przebierańców? — pyta.
— To aktualny styl obowiązujący w gnieździe. — jego głos brzmi tak jakby nie do końca to pochwalał. — A co się stało z regułą nie bratania się z ludzkimi kobietami? — Doskonałe pytanie. — Jego szczęka zaciska się w twardą linię. Nie chciałabym być w pobliżu gdy będzie żądał na nie odpowiedzi. — Więc produkowanie dzieci z ludźmi sprowadza na was potępienie ponieważ Nefilimy są wielki nie — mówię — A wszystko co do tego prowadzi....? Wzrusza ramionami — Najwyraźniej zdecydowali ,że wszystko inne to szara strefa. To może skończyć się tym ,że wszyscy spłoną. — mówi po czym, dodaje szeptem nieomal już do siebie. — Ale ogień też może być kuszący. Myśl o nadludzkich istotach z ludzkimi pokusami i skazami przyprawia mnie o zimne dreszcze. Wychodzimy spomiędzy ochraniających nas od wiatru budynków aby przejść przez ulice i ponownie jestem niemiłosiernie biczowana przez wiatr. . — Spróbuj nie wyglądać na taką zmarzniętą. Prostuję się mimo ,że oddałabym wszystko aby tylko móc zwinąć się w kłębek. Przynajmniej moja spódnica nie jest wystarczająco długa aby mógł podwiewać ją wiatr. Możliwość do zadania większej ilości pytań ulatnia się gdy zbliżamy się do tłumu. Ta cała sceneria wydaje się surrealistyczna. To tak jakby wyszła z obozu dla uchodźców i znalazła się w ekskluzywnym klubie na kolacji, pełnej mężczyzn w smokingach kobiet w sukienkach, z kosztowną biżuterią, cygarami i całym tym blichtrem. Zimno wydaje się nie dokuczać żadnemu z aniołów którzy leniwie wydychają papierosowy dym na ten przenikający wiatr. Nawet za milion lat nie wyobraziłabym sobie palącego anioła. Ci kolesie bardziej przypominają gangsterów niż pobożnych aniołów. Każdy ma u swego boku przynajmniej dwie kobiety poświęcające mu uwagę. Niektóry mają tłumek składający się z czterech czy sześciu. Ze strzępów konwersacji jakie wyłapujemy przechodząc obok wszystkie te kobiety robią co w ich mocy aby przyciągnąć do siebie uwagę anioła. Raffe mija ten migdalący się tłum kierując prosto do drzwi. Stoi tam dwóch ochroniarzy ale Raffe ignoruje ich i idzie dalej. Jego dłoń spoczywa na zgięciu mego łokcia więc podążam za nim. Jeden z nich przygląda nam się tak jakby jakiś jego szósty zmysł wysyłał mu ostrzeżenie. Przez moment jestem pewna ,że nas zatrzyma. Ale zamiast tego zatrzymuje dwie kobiety próbujące przejść. Mijamy je, kiedy próbują przekonać strażników ,że ich anioł tylko zapomniał o nich na zewnątrz i oczekuję ,że spotkają się z nim w środku. Strażnik jednak twardo kręci głową. Najwyraźniej, potrzebujesz anioła jak przepustki do gniazda. Wypuszczam wstrzymywany oddech gdy wchodzimy do środka.
Rozdział dwudziesty ósmy Wewnątrz, wysokie na dwa piętra sklepienie w stylu Art Deco sprawia wrażenie ,że foyer zostało zaprojektowane aby witać ludzi dobrego pochodzenia. Zakręcane, złocone schody dominują w tym miejscy, tworząc wnętrze idealne dla par w długich sukniach i smokingach, z gustownym akcentem i rodowodem. Ironicznie, pucołowate cherubinki spoglądają na nas z fresku na suficie. Po jednej stronie znajduje się długi, marmurowy kontuar za którym kilku stewardów powinno pytać nas teraz jak długo zamierzamy tu pozostać. Teraz jest tylko pustym przypomnieniem ,że ten budynek jeszcze kilka miesięcy temu był eleganckim hotelem. Cóż nie jest całkowicie pusty. Jest tam jeden steward wyglądający na bardzo małego i ludzkiego pośród całego tego marmuru u anielskiej klasy. Hol jest wypełniony małymi grupkami, śmiejącymi się i plotkującymi. Wszyscy mają na sobie wieczorowe stroje. Większość kobiet to ludzie, tylko od czasu do czasu widzę anielice krążąca po foyer. Mężczyźni to mieszanina ludzi i aniołów. Ludzcy mężczyźni serwują drinki, zbierają puste szkło i odbierają płaszcze od tych kilku szczęściar które je posiadają. Raffe waha się tylko moment po czym wtapia w otoczenie. Dryfujemy wzdłuż ściany szerokiego korytarza wyłożonego aksamitną tapeta i marmurową podłogą. Oświetlenie ma tu bardziej służyć kreowanej atmosferze niż przydatności. To sprawia ,że większą część ścian okrywa lekki półmrok, fakt który jestem pewna nie umyka uwadze Raffe’a. Nie mogę powiedzieć ,że przemierzamy ten budynek ukradkiem ale na pewno staramy się nie zwracać na siebie uwagi. Stały strumień ludzi wpływa i wypływa poprzez parę ogromnych obitych skórą i mosiądzem drzwi. Kierujemy się w te stronę kiedy wyłania się stamtąd trzech aniołów. Wszyscy oni są szerocy w ramionach i solidni, każdy pełen gracji ruch, każdy napinający się mięsień krzyczy ,że to atleci. Nie, atleci to nie do końca odpowiednie słowo. Wojownicy, to słowo kołacze mi się w mózgu. Głowa i ramiona dwójki z nich wystaje ponad tłumem, trzeci jest bardziej zwarty, zwinny, kojarzy się z gepardem przy tych niedźwiedziach. Wszyscy mają miecze, wiszące swobodnie przy udach gdy tak idą. W tym momencie uświadamiam sobie ,że prócz Raffe'a i strażników to pierwsi aniołowie jakich widzę tu ze swoimi mieczami. Raffe pochyla głowę w moją stronę, posyłając mi uśmiech jakbym właśnie powiedziała coś zabawianego. Pochyla głowę tak blisko mojej ,że odnoszę wrażenie iż zaraz mnie pocałuję. Zamiast tego po prostu opiera swoje czoło na moim Dla przechodzących obok mężczyzn Raffe wygląda jak czuły mężczyzna. Ale oni nie widza jego oczu. Pomijając uśmiech, wyraz twarzy Raffe'a pełen jest bólu, tego rodzaju bólu którego nie powstrzymasz tabletką aspiryny. Gdy aniołowie nas mijają, Raffe subtelnie obraca swym ciałem, tak ,że cały czas pozostaje zwrócony do nich plecami. Śmieją się z czegoś co powiedział gepard i Raffe przymyka oczy, zagłębiają się w jakimś słodko gorzkim uczuciu którego nie jestem w stanie zrozumieć.
Jego twarz jest tak blisko mojej ,że nasze oddechy się mieszają. Jednocześnie jest w tej chwili bardzo daleko ode mnie, w miejscu w który poniewierają go emocję głębokie i nieprzyjemne. Cokolwiek teraz czuję, są to uczucia bardzo ludzkie. Odczuwam silny impuls aby spróbować wyciągnąć go z tego nastroju, odwrócić jakoś jego uwagę. Kładę dłoń na jego policzku. Jest ciepły i przyjemny, może trochę za bardzo przyjemny. Gdy nie otwiera oczy delikatnie zbliżam swoje usta do jego. Na początku nie otrzymuję żadnej odpowiedzi i rozważam wycofanie się. Ale wtedy jego pocałunek staje się głodny. To nie delikatny buziak pary na pierwszej randce, nie jest to też pocałunek mężczyzny kierowanego czystym pożądaniem. Całuje mnie z desperacją umierającego mężczyzny który wierzy ,że magia życia wiecznego zawiera się w tym właśnie pocałunku. Dzikość jego uścisku wokół mojej talii i ramion, miażdżący nacisk jego ust, to wszystko pozbawia mnie równowagi tak ,że moje myśli wyrywają się gwałtownym wirem spod kontroli. Nacisk się rozluźnia, i pocałunek robi się zmysłowy. Ciepłe mrowienie spowodowane jedwabistym dotykiem jego warg i języka wystrzeliwuje i przeszywa mnie do samego wnętrza. Moje ciało wtapia się w jego i robię się cudownie świadoma twardych mięśni jego klatki miażdżących moje piersi, ciepłego uścisku jego dłoni wokół mojej talli i , dotyku jego wilgotnych ust na moich A wtedy wszystko się kończy Odsuwa się ode mnie, łapiąc powietrze tak gwałtownie jakby wyskoczył spod wzburzonej wody. Jego oczy są głębokimi basenami wirującymi od emocji. Zamyka je gwałtownie uciekając przede mną i uspokaja oddech w kontrolowanych wydechach. Kiedy otwiera je ponownie, są bardziej czarne niż niebieskie i kompletnie nieczytelne. Cokolwiek dzieję się teraz za tymi zatrzaśniętymi okiennicami jest teraz dla mnie niedostępne. To co widziałam tam jeszcze moment temu teraz jest pogrzebane tak głęboko ,że zastanawiam się czy sobie tego nie wyobraziłam. Jedyne co wskazuje na to ,że cokolwiek w ogóle poczuł to jego nadal odrobinę przyśpieszony oddech. — Powinnaś wiedzieć, że — mówi a jego szept jest tak niski ,że nawet anioły prawdopodobnie nie mogłyby go usłyszeć pośród odgłosów toczących się w korytarzu rozmów. — Nawet cię nie lubię. Sztywnieje w jego ramionach. Nie wiem co oczekiwałam ,że powie ale na pewno nie to. W przeciwieństwie do niego jestem całkiem pewna ,że moje emocję są jasno i wyraźnie widoczne na mej tworzy. Mogę je nawet poczuć, kiedy jedna z nich rozgrzewa mi twarz rumieńcem upokorzenia.
Odsuwa się ode mnie swobodnie, jakby od niechcenia, odwraca i przechodzi przez podwójne drzwi. Stoję w korytarzu obserwują jak drzwi kołyszą się w ta i z powrotem dopóki w końcu nie zatrzymują w miejscu. Jakaś para wyłania się za nich po chwili. Anioł otacza ramieniem kobietę. Ona ma sobie srebrną sukienkę z cekinami która opina ciało i mieni się przy każdym nawet najmniejszym ruchu. On ma sportowy purpurowy garnitur i różową koszulę z szerokim kołnierzem układającym się na ramionach. Obydwoje gapią się na mnie gdy przechodzą. Kiedy mężczyzna w purpurze i krzyczącym dziko różu gapi się na ciebie, wiesz ,że czas zmienić swój wygląd. Chociaż moja szkarłatna sukienka jest ciasna i krótka nie wygląda jakby była tu nie na miejscu. To chyba moje oszołomienie i upokorzenie widoczne na twarzy przyciągnęło ich uwagę. Przywracam twarz do stanu który mam nadzieję jest neutralnym wyrazem twarzy u zmuszam ramiona do relaksu, a przynajmniej do tego aby tak wyglądały. Całowałam się już wcześniej z facetami. Czasem po wszystkim robiło się niezręcznie ale nigdy tak jak teraz. Zawsze uważałam pocałunki za coś miłego i przyjemnego, jak wąchanie pachnących kwiatów czy wybuchy śmiechu w letni dzień. To czego właśnie doświadczyłam z Raffe'm było zwierzęce. To było zwalające z nóg, skręcające wnętrzności, rozpalające krew w żyłach nuklearne bombardowanie w porównaniu do innych pocałunków jakich doświadczyłam. Biorę głęboki, bardzo głęboki oddech. Wstrzymuję. Wypuszcza, powoli. On nawet mnie nie lubi. Pozwalam tej myśli przeturlać się przez moją głową. Wszystko co czuję gdy ta myśl kotłuje mi się w środku wpycham do sejfu grubego na dziesięć stóp i zatrzaskuje go tak szybko jak tylko to robię, tak na wszelki wypadek gdyby coś miało jakikolwiek zamiar stamtąd wypełznąć. Nawet gdyby mnie chciał, co z tego? Końcowy rezultat były taki sam. Ślepy zaułek. Nasza współpraca jest już na skraju zakończenia. Jak tylko znajdę Paige, muszę się stąd wydostać najszybciej jak tylko potrafię. A on musi przyszyć sobie z powrotem skrzydła i poradzić sobie z wrogami którzy są przyczyną jego problemów. Potem wróci do spokojnego niszczenia mojego świata razem ze swoimi kumplami, a ja do próby dalszego przeżycia z moją rodziną. I właśnie tak mają się sprawy. Nie ma tu miejsca na szkolne fantazję. Biorę kolejny głęboki oddech i wypuszczam powoli powietrze, upewniając się ,że trzymam wszystkie pozostałe emocje pod kontrolą. Wszystko co ma dla mnie znaczenie to odnalezienie Paige. Aby to zrobić muszę jeszcze trochę po współpracować z Raffe'm. Podchodzę do podwójnych drzwi i ruszam aby go znaleźć.
Rozdział dwudziesty dziewiąty Jak tylko wchodzę do środka mój świat wypełnił huk jazzu, śmiechu i paplaniny wraz z podmuchem ciepła, zapachem palonych cygar, perfum i przepysznego jedzenia, wszystko to zalewa mnie falą niezrozumiałych odczuć. Nie mogę pozbyć się surrealistycznego uczucia ,że cofnęłam się w czasie. Na zewnątrz, ludzie są bezdomni i głodują, w świecie rozbitym na kawałki przez dzikie ataki na całym globie. Tutaj jednak, jakby dobre czasy nigdy nie dobiegły końca. Pewnie mężczyźni mają skrzydła, ale oprócz tego to jak przebywanie w klubie z lat dwudziestych z meblami Art Deco, mężczyznami w smokingach i kobietami w długich sukniach. No dobra, ciuchy może nie wszystkie przypominają te z lat dwudziestych. Od czasu do czasu pojawiają te bardzie przypominające lata siedemdziesiąte albo jakieś futurystyczne ubrania w stylu science fiction, tak jakby na przyjęciu kostiumowym kilku gości nie zrozumiało jak powinien wyglądać kostium z lat dwudziestych. Ale samo pomieszczenie i meble są jak najbardziej dopasowane no i większość aniołów też ma odpowiednie stroje. Pomieszczenie błyszczy złotymi zegarkami, lśniącymi jedwabiami, iskrząca sie biżuterią. Aniołowie jedzą, piją śmieją się. Przez cały czas armia ludzkich kelnerów w białych rękawiczkach roznosi tacę z szampanem i przekąskami pod mrugającymi żyrandolami. Członkowie zespołu, kelnerzy i większość kobiet wygląda ludzko. Czuje jakiś nieuzasadniony wybuch wstrętu do ludzi znajdujących się w tym pomieszczenie. Wszyscy oni to zdrajcy, jak ja. Nie, żeby być całkiem w porządku, to co oni robią nie jest w żadnym stopniu tak złe jak to co zrobiłam ja nie ujawniając Raffe'a w obozie. Chciałabym zamknąć ich wszystkich ale przypominam sobie tamtą kobietę z mężem i głodnymi dziećmi trzymającymi się płotu, gdy ona sama szła w kierunku gniazda. Prawdopodobnie jest ona najlepszą szansą tej rodziny na zdobycie jakiegoś jedzenia. Skanuje tłum z nadzieją ,że zobaczę tu jej twarz. Zamiast tego, widzę Raffe'a. Opiera się niedbale o ścianę w pokrytym pół mrokiem kącie, obserwując tłum. Brunetka w czarnej sukience ze skóra tak białą ,że wygląda jak wampir pochyla się w jego stronę sugestywnie. Wszystko w niej emanuję seksem. W tej chwili jestem skłonna pójść gdziekolwiek byle tylko z dala od Raffe'a, ale mam misję do wykonania a on jest jej istotną częścią. I na pewno nie mam zamiaru rezygnować z szansy na odnalezienie Paige tylko dlatego ,że czuje się niezręcznie towarzysko. Uspokajam sie i podchodzę do niego.
Brunetka kładzie dłoń na jego piersi, szepcząc coś intymnie. On sam obserwuje coś po drugiej stronie pokoju i wydaje się jej nie słyszeć. Łapię szklankę bursztynowego płynu którą przechyla jednym ruchem. Odstawia pustą szklankę na rządek jej podobnych stojących już na pustym stoliku w pobliżu. Nie patrzy na mnie kiedy opieram się o ścianę obok niego, ale wiem ,że mnie widzi, tak samo jak widzi dziewczynę która teraz posyła mi śmiercionośne i pełne wściekłości spojrzenie. Tak jakby jej przekaz nie był już wystarczająco jasny,praktycznie wiesza się na nim. Raffe łapie kolejnego drinka z tacy przechodzącego kelnera, przechyla i bierze kolejnego nim kelner zdąży się oddalić. W tym krótkim czasie którego potrzebowałam aby się pozbierać i go odnaleźć, wypił już cztery drinki. Albo jest czymś wzburzony albo wpadł w jakiś pijacki ciąg. Świetnie. Po prostu świetnie. Takie już moje piesie szczęście, bycie partnerem anioła alkoholika. Raffe w końcu odwraca się do brunetki która posyła mu oślepiający wręcz uśmiech. Jej oczy iskrzą się zaproszeniem które wprawia mnie w zakłopotanie już od samego patrzenia. — Idź znaleźć kogoś innego — mówi Raffe. Jego głos jest rozkojarzony, obojętny. Auć. Mimo ,że posyła mi nadal mordercze spojrzenie czuje dla niej lekkie współczucie. Ale w końcu, tylko kazał jej odejść. Przynajmniej nie powiedziała ,że nawet jej nie lubi. Odsuwa się od niego powoli, tak jakby dawała jeszcze szansę na to by powiedziała ,że tylko żartował. Gdy powraca on jednak do obserwowania ludzi, posyła mi ostatnie zjadliwe spojrzenie i odchodzi. Skanuję pokój w poszukiwaniu tego co obserwuję Raffe. Klub jest przytulny i nie tak duży jak początkowo sądziłam. Ma w sobie energię dużego miejsca ponieważ wypełnia go hałaśliwy tłum, ale tak naprawdę nie jest to nowoczesny klub. Moje oczy automatycznie zostają przyciągnięte przez grupkę siedząca w loży tak jakby było to podium króla a oni byli wybrańcami. Są pewne określone grupy ludzi które mogą to robić: popularne dzieciaki, jedzące lunch na ławkach, bohaterowie drużyny na imprezach, gwiazdy filmowe w klubach. Jakieś pół tuzina aniołów wyleguję się w samej loży lub w jej pobliżu. Śmieją się, żartują, każdy z drinkiem w jednej dłoni i piękną dziewczyną w drugiej. Przestrzeń jest wypchana kobietami. Albo ocierają one swoje ciała o ciała mężczyzn aby przyciągnąć ich uwagę albo kroczą powoli jakby były na wybiegu, obserwując mężczyzn głodnymi oczami. Ci aniołowie są więksi niż inni w klubie, wyżsi, mocniejsi, z aurą zwyczajowego niebezpieczeństwa, której inni nie posiadają. To taki rodzaj niebezpieczeństwa jakie przedstawia tygrys wypuszczony na wolność w mieście. Przypominają mi tych których widzieliśmy po wejściu do klubu, tych których Raffe unikał. Wszyscy oni noszą miecze ze swobodną elegancją. Wyobrażam sobie ,że tak właśnie mogli wyglądać wojownicy Wikingowie, oczywiście gdyby byli ogoleni i zmodernizowani. Ich postawa i prezencja przypomina mi Raffe'a. Pasowałby do nich. Łatwo wyobrazić go sobie siedzącego w loży z tą grupką, pijącego i śmiejącego się z gangiem. Cóż ta część ze śmianiem się wymaga odrobiny wyobraźni ale jestem pewna ,że jest do tego zdolny.
— Widzisz tego faceta w białym garniturze? — kiwa głową nieomal niezauważalnie w stronę grupy. Ciężko go nie zauważyć. Nie tylko ma na sobie biały garnitur ale buty, włosy, skóra, skrzydła, wszystko jest puszyście białe. Jedynym kolorem jaki ma na sobie są jego oczy. Z oddali nie mogę stwierdzić jakiego są koloru ale jestem gotowa się założyć ,że z bliska będą szokujące w kontraście z całą resztą jego samego. Nigdy wcześniej nie widziałam albinosa. Jestem całkiem przekonana ,że nawet w świecie albinosów jego całkowity brak kolorów jest rzadkością. Ludzka skóra nie ma takiego odcienia. Dobrze ,że on nie jest człowiekiem. Stoi opierając się o skraj loży. Jest facetem który nie do końca tam pasuję. Jego wybuchy śmiechu zaczynają się z pól sekundowym opóźnieniem tak jakby czekał na wskazówkę od reszty. Wszystkie kręcące się tam kobiety uważają aby nie znaleźć się zbyt blisko. Jest jedynym facetem który nie ma na sobie uczepionej dziewczyny. Obserwuję je jak się przechadzają ale po żadną nie sięga. Jest coś w tym ,że inne kobiety go unikają co sprawia ,że jak też mam ochotę go unikać. — Musisz tam podejść i przyciągnąć jego uwagę — szepcze Raffe. Świetnie. Powinnam była wiedzieć. — Skłoń go aby poszedł za tobą do męskiej toalety. — Jaja sobie robisz? Jak niby mam to zrobić? — Jesteś pomysłowa — jego oczy wędrują po mojej opiętej sukience. — Na pewno coś wymyślisz. — Co stanie się w toalecie, jeśli uda mi się go tam sprowadzić? — staram się mówić głosem tak niskim jak tylko mogę. Domyślam się ,że gdybym mówiła na tyle głośno aby mogli mnie usłyszeć mimo hałasu w klubie Raffe by mi o tym powiedział. — Przekonamy go aby nam pomógł — brzmi ponuro. Nie brzmi tak jakby wierzył ,że nasze szanse na przekonanie go są zbyt wysokie. — A co się stanie jeśli powie nie? — Gra skończona. Misja zostaje przerwana. Prawdopodobnie wyglądam teraz jak ta brunetka której kazał odejść. Spoglądam na niego na tyle długo aby dać mu szansę na powiedzenie ,że żartuje. Ale w jego oczach nie widzę ,żadnego humoru. Dlaczego wiem ,że tak właśnie będzie? Kiwam. — Sprowadzę go do łazienki. A ty zrób wszystko co trzeba będzie aby powiedział tak. Odpycham się od ściany i wychodzę z półmroku, obierając swój cel zasięgiem wzroku.
Rozdział trzydziesty
Nie jestem aktorką do tego kiepsko kłamię. Daleko mi też do uwodzicieli. Ciężko jest ćwiczyć uwodzenie kiedy zawsze pchasz przed sobą wózek z młodszą siostrą. Nie wspominając już jeansach i bluzach, które raczej nie są standardowym strojem uwodzicielki. Moje myśli szaleją, szukając jakiegoś sposobu na przyciągnięcie uwagi albinosa, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Wybieram dłuższą trasę, nieomal przez całe pomieszczenie z nadzieją ,że wpadnę na jakiś pomysł. Po drugiej stronie klubu, mały orszak kobiet i strażników rusza w kierunku wojowników. Podążają za aniołem który posiada piękno nieomal takie samo jak wojownicy z wystarczającą dawką normalności aby wyglądał jakby nie był zagrożeniem. Włosy w kolorze toffie, ciepłe oczy, i nos odrobinę za duży dla tej w innym wypadku idealnej twarzy. Bije od niego uśmiech i przyjacielskość tak jakby był urodzonym politykiem. Ma na sobie szary garnitur ala lata 20 z wypolerowanymi butami i złotym zegarkiem zwisającym na łańcuszku z kieszeni kamizelki do pasa. Zatrzymuje się to tu to tam aby zamienić dwa słowa i przywitać się z gośćmi. Głos ma ciepły jak jego oczy i przyjacielski jak uśmiech. Każdy uśmiecha się do niego w odpowiedzi. Każdy oprócz otaczających go kobiet. Stoją krok za nim po obu stronach. Ubrane identycznie w srebrne sukienki które spływają na podłogę u ich stóp, są jak dwa pasujące do siebie trofea. Są ludzkie, ale ich oczy są martwe. Życie pojawia się w tych oczach tylko wtedy gdy spogląda na nie polityk. Na moment błyska też w nich strach, nim zostaje zduszony, tak jakby ukazywany przez nie lęk zapraszał zapraszał coś naprawdę przerażającego. Nieomal dostrzegam drżenie ich mięśni gdy tężeją aby nie kulić się ze strachu przed politykiem. Te kobiety nie tylko się go boją. Krzyczą wywnętrz z przerażenia. Zerkam ponownie na uśmiechniętego anioła ale nie widzę niczego prócz życzliwości i szczerości. Gdybym nie dostrzegła reakcji tych kobiet na niego, pomyślałabym ,że jest materiałem na najlepszego przyjaciela. W świecie w którym instynkt liczy się bardziej niż cokolwiek innego, jest coś bardzo ale to bardzo złego w niemożności bezpośredniego wyczucia osoby którą tego kobiety wiedzą ,że on jest. Z powodu przepływu osób w klubie polityk i ja zmierzamy teraz ku sobie, zbliżając się do boksu wojowników.
Spogląda do góry i przyłapuje mnie na tym ,że go obserwuję. Błysk zainteresowania rozświetla jego twarz gdy posyła mi uśmiech. Jest tak wiele otwartej życzliwości w tym uśmiechu ,że moje usta automatycznie zakrzywiają się w odpowiedzi nim ostrzegając się alarmowe dzwonki w mojej głowie. Polityk mnie zauważył. Obraz mnie samej odzianej jak jedno z jego kobiet trofeów przewija się w mej głowie. Moja twarz woskowa i pusta, desperacko pragnąca ukryć przerażenie. Czego tak obawiają się te kobiety? Mój krok zwalnia, tak jakby stopy odmawiały ruchu, nie chcą się do niego zbliżyć. Kelner w smokingu i białych rękawiczkach wyrasta przede mną, przerywając kontakt wzrokowy pomiędzy mną a politykiem. Oferuje kieliszek szampana który ma na tacy. Aby przeciągnąć tą chwilę, biorę jeden. Skupiam się na musujących w środku bąbelkach i złotym płynie aby się skoncentrować. Kelner się odwraca i dostrzegam polityka. Pochyla się nad stołem wojowników i przemawia niskim głosem. Wypuszczam westchnienie ulgi. Nasz moment przeminął. — Dziękuję — mamroczę do kelnera z wielka ulgą. — Nie ma za co panienko. Coś znajomego w jego głosie sprawia ,że po raz pierwszy spoglądam na kelnera chcąc zobaczyć jego twarz. Do tej chwili byłam tak rozkojarzona przez polityka ,że tak naprawdę nie przyjrzałam się mojemu wybawcy. Moje oczy rozwierają się szeroko z szoku gdy widzę rude włosy i piegowaty nos. To jeden z bliźniaków. Dee albo Dum. Spojrzenie które mi posyła jest czystym profesjonalizmem. Absolutnie żadnego zaskoczenia czy też sygnału rozpoznania. Wow, jest naprawdę dobry. Nigdy bym tego nie podejrzewała bazując na naszych poprzednich relacjach. Ale w końcu wspominali ,że są super szpiegami Obiego, nieprawdaż? Założyłam ,że przesadzali lub żartowali ale wygląda na to ,że jednak nie. Skłania się lekko i oddala. Oczekuję ,że odwróci się i błyśnie do mnie figlarnym uśmiechem ale odchodzi, wyprostowany serwując dalej drinki. Kto by się spodziewał? Swobodnie mieszam się z tłumem, ukrywając przed politykiem. Czy Dee lub Dum wiedział ,że mnie ratuję, czy był to po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności?
Co on tu robi? Obraz karawany Obiego zmierzającej do miasta pojawia się w moim umyślę. Ciężarówka pełna materiałów wybuchowych. Plan Obiego, rekrutacja nowych członków ruchu oporu przez pokazowe i efektywne postawienie się aniołom. Świetnie. Po prostu świetnie. Jeśli są tu bliźniaki, to znaczy ,że robią rozeznanie przed potencjalnym atakiem. Ile czasu mi zostało aby wyciągnąć stad Paige zanim wysadzą to miejsce do samego królestwa niebieskiego?
Rozdział trzydziesty pierwszy Po krótkiej konwersacji, polityk opuszcza lożę wojowników. Ku mojej uldze, przechodzi przez klub nie zmierzając w moją stronę. Wydaję się ,że już całkowicie o mnie zapomniał kiedy tak idzie, zatrzymując się to tu to tam aby się przywitać. Wszyscy obserwują jak odchodzi. Nikt w otaczającym mnie tłumku nie rozmawia, zamierając na kilka chwil. Dopiero po chwili rozmowy rozpoczynają się na nowo, ale inaczej, niepewnie, tak jakby nie byli przekonani czy mogą już mówić. Wojownicy przy stoliku popijają ponuro w milczeniu swoje drinki. Cokolwiek powiedział im polityk nie bardzo im się to spodobało. Czekam aż konwersację znowu nabiorą pełnego rozpędu i wracam do swojej misji podejścia albinosa. Teraz gdy wiem ,że jest tu ruch oporu czuję dodatkowy zapał aby wprawić wszystko w ruch. Mimo to, waham się gdy jestem już na obrzeżach rzeki kobiet. Wokół albinosa znajduję się strefa wolna od kobiet. Gdy już się w niej pojawię ciężko będzie mnie nie zauważyć. Aniołowie wydają się bardziej zainteresowani socjalizowaniem się ze sobą na wzajem niż z kobietami. Mimo ich najlepszych wysiłków kobiety są tu traktowane jak modowe akcesoria do anielskich kostiumów. Kiedy odwraca się on w moją stronę, dostrzegam przebłysk tego co trzyma kobiety z daleka. To nie jego całkowity brak pigmentu, chociaż jestem pewna ,że samo to już mogłoby odstraszyć kilka osób. Jednakże tych kobiet nie odstraszają mężczyźni z piórami wyrastającymi z pleców, i kto wiedział skąd jeszcze. Co im szkodził bark pigmentu? Ale jego oczy. Wystarczyło jedno spojrzenie i już rozumiałam dlaczego trzymają się od niego z daleka. Są krwisto czerwone. Nigdy niczego takiego nie widziałam. Jego źrenice też nie przypominają źrenic jakie widywałam do tej pory. Są tak duże ,że zajmują większą część jego oczu. Solidne kule szkarłatu otoczone różowym pierścieniem tęczówek, przeszyte bielą jak miniaturowe błyskawice przecinające krew. Długie rzęsy w kolorze kości słoniowej okalają te oczy tak jakby same w sobie już nie były wystarczająco przyciągające uwagę. Nie mogę nic poradzić na to ,że się na niego gapię. Po chwili odwracam wzrok zawstydzona i dostrzegam też innych ludzi również zerkających nerwowo w jego stron. Inni aniołowie, pomijając swoją straszliwą agresję, wyglądają tak jakby zostali stworzeni w niebie. Ten jeden, z drugiej strony wygląda jakby wyszedł prosto z koszmaru mojej matki. Mam sporo doświadczenia w przebywaniu z ludźmi których wygląd jest niepokojący. Paige była bardzo popularnym dzieckiem w społeczności niepełnosprawnych. Jej przyjaciółka Judith z małymi krępymi ramionami i zniekształconymi dłońmi; Alex drgał gdy chodził i miał wykrzywioną w grymasie boleści twarz gdy formułował słowa przy zawstydzających ilościach cieknącej śliny; Will był sparaliżowany i potrzebował pompy aby w ogóle oddychać.
Ludzie gapili się obchodząc szerokim łukiem takie dzieciaki i w taki sam sposób traktowano tu albinosa. Kiedy jakiś szczególnie przykry incydent spotykał jakieś dziecko z grupy Paige, ta zbierała je wszystkie razem urządzając tematyczną zabawę. Na przykład przyjęcie piratów, zombie, albo 'przyjdź w czym stoisz' na którym jakieś dziecko pojawiło się w piżamie i ze szczoteczką do zębów w ustach. Żartowali wtedy, chichotali i wiedzieli ,że razem są silni. Paige była ich cheerleaderką, doradcą, i najlepszą przyjaciółką a najlepiej wszystko w jednym. To jasne ,że albinos potrzebuje w swoim życiu kogoś takiego jak Paige. Wysyła te znajome, subtelne znaki kogoś kto jest doskonale świadom tego ,że wszyscy się na niego gapią i oceniają. Ramiona i ręce trzyma blisko ciała, głowę pochyloną lekko w dół, oczy bardzo rzadko spoglądają do góry. Trzyma się z boku tej grupy, stoi w miejscu gdzie oświetlenie jest ciemniejsze, gdzie jest bardziej prawdopodobne ,że ciekawskie spojrzenia wezmą jego krwisto czerwone oczy za ciemno brązowe. Zgaduję ,że jeśli istnieje jakakolwiek rzecz która jest w stanie ukłuć dumę anioła, to jest to ktoś kto wygląda tak ,że powinien otaczać go ogień piekielny. Pomijając jego postawę i subtelny słaby punkt, bez wątpienia jest wojownikiem. Wszystko w nim imponuję, od jego szerokich ramion począwszy do wyjątkowego wzrostu, napiętych mięśni na ogromnych skrzydłach skończywszy. Tak jak anioły w loży. Tak jak Raffe. Każdy członek tej grupy wygląda tak jakby został stworzony do walki i podboju. Potęgują jeszcze to wrażenie, każdym pewnym siebie ruchem, każdym żądaniem, każdym calem przestrzeni jaki zajmują. Nigdy nie zauważyłabym ,że albinos czuję się trochę nieswojo gdybym nie była wcześniej zaznajomiona z tego rodzaju dyskomfortem. Jak tylko wkraczam do strefy wolnej od kobiet wokół albinosa, spogląda w moją stronę. Patrzę mu prosto w oczy tak jak spojrzałabym każdemu innemu. Gdy już otrząsam się z szoku spoglądania w parę obcych źrenic, widzę szacowanie i stonowaną ciekawość. Chwieję się odrobinę uśmiechając szeroko do niego — Masz piękne rzęsy — mówię, odrobinę bełkocząc. Staram się nie przesadzić. Mruga w zaskoczeniu tymi swoimi rzęsami w kolorze kości słoniowej. Podchodzę bliżej, potykając się wystarczająco aby wylać mojego drinka na jego dziewiczy, biały garnitur. — Omójboże! Tak mi przykro! Nie mogę uwierzyć ,że to zrobiłam! — łapię serwetkę ze stolika i rozsmarowuję plamę. — Pozwól ,że się tym zajmę Cieszę się gdy widzę ,że ręce mi sie nie trzęsą. Nie jestem obojętna na wibrację niebezpieczeństwa. Te anioły zabiły więcej ludzi niż jakakolwiek wojna w historii. A mimo to stoję tu oblewając jednego drinkiem. Nie zbyt oryginalna taktyka ale najlepsze co udało mi się wymyślić. — Jestem pewna ,że zejdzie. — paplam jak jakaś podpita panienka którą rzekomo powinnam być. W okolicy loży nastaje cisza i teraz wszyscy nas obserwują. Cóż, tego nie planowałam. Jeśli czuł się niekomfortowo gdy inni obserwowali go ukradkiem, prawdopodobnie nienawidzi być w centrum uwagi i to w tak głupiej sytuacji jak ta.
Łapie mój nadgarstek i odsuwa od swego garnituru. Jego uścisk jest stanowczy ale nie na tyle aby sprawić mi ból. Nie mam żadnych wątpliwości ,że mógłby go złamać gdyby tylko miał taką zachciankę. — Pójdę się tym zająć. — Irytacja pojawia się w jego głosie. Irytacja jest ok, z tym mogę sobie poradzić. Decyduję ,że musi być w porządku facetem, oczywiście ignorując fakt ,że jest częścią zespołu który sprowadził ogień i siarkę na ziemie. Rusza gładko w kierunku łazienki, ignorując spojrzenia posyłane mu zarówno przez anioły jak i ludzi. Podążam za nim. Rozważam przez chwilę podtrzymanie tego przedstawienia z podpitą panienką na wypadek gdyby ktoś przeszkodził mu w drodze do toalety. Nikt go jednak nie zatrzymuję, nawet po to aby się przywitać. Rozglądam się pośpiesznie za Raffe'm ale nigdzie go nie widzę. Mam nadzieję ,że nie liczy na mnie w kwestii zatrzymania albinosa w łazience, dopóki nie raczy się pojawić. Jak tylko albinos znika w toalecie, Raffe wyłania się z cienia z czerwonym stożkiem sygnalizującym awarię i tabliczką Tymczasowo nieczynne. Ustawia wszystko przed drzwiami i wślizguję się do środka. Nie jestem pewna co powinnam zrobić. Czy powinnam tu zostać na czatach? Gdybym całkowicie ufała Raffe'owi tak właśnie bym zrobiła. Ruszam w ślad za nim, do męskiej toalety. Mijam trzech kolesi którzy wychodzą w pośpiechu. Jeden z nich zapina jeszcze spodnie. Są ludźmi i prawdopodobnie nie będą burzyć się dlatego ,że anioł wykopał ich z łazienki. Raffe stoi przy drzwiach, wpatrując się w albinosa, który gapi się w lustro nad zlewem. Albinos wygląda ostrożnie i nieufnie. — Witaj, Josiah — mówi Raffe. Krwawe oczy Josiah'a zwężają się, wpatrując twardo w Raffe'a. A wtedy rozwierają się z szoku i rozpoznania. Obraca się aby stać twarzą w twarz z Raffe'm. Niedowierzanie wojuje z dezorientacją, radością i niepokojem. Nie miałam pojęcia ,że ktoś może czuć wszystkie te rzeczy jednocześnie, a tym bardziej ukazać to na twarzy. W ułamku sekundy zmienia swoje oblicze wracając z powrotem do chłodnego opanowania. Wygląda na to ,że wymaga to od niego sporego wysiłku. — Czy ja cię znam? — pyta Josiah. — To ja, Josiah — mówi Raffe, robiąc krok w jego stronę. Josiah cofa się plecami wpadając na marmurowy blat — Nie — potrząsa głową, jego czerwone oczy są wielkie i pełne rozpoznania. — Nie sądzę abym cię znał.
Raffe wygląda jakby się nad czymś głowił. — Co jest grane, Josiah? Wiem ,że minęło dużo czasu— — Dużo czasu? — Josiah wybucha sztucznym śmiechem, nadal się cofając tak jakby Raffe był jakąś zarazą. — Tak, chyba można tak powiedzieć. — rozciąga usta w wymuszonym uśmiechu, ukazując biel na bieli. — Dużo czasu, to całkiem zabawne. Taaak. Raffe wpatruję się w niego z przechylona na jedną stronę głową. — Słuchaj — zaczyna Josiah. — Muszę iść. Nie...nie idź za mną, dobra? Proszę cię. Proszę. Nie mogę sobie pozwolić na to aby widziano mnie z ...obcym. — bierze drżący oddech i robi krok ,żądając przejścia do drzwi łazienki. Raffe zatrzymuje go kładąc mu dłoń na piersi. — Nie jesteśmy sobie obcy od kiedy wyciągnąłem cię z kwater niewolników aby wyszkolić na żołnierza. Albinos krzywi się pod dotykiem Raffe’a jakby go parzył. — To było inne życie, inny świat. — łapię powolny drżący oddech, opuszcza głos do ledwie słyszalnego szeptu. — Nie powinieneś tu być. Teraz jest tu dla ciebie zbyt niebezpiecznie. — Doprawdy? — Raffe brzmi na znudzonego. Josiah odwraca się i przechadza po toalecie. — Wiele się zmieniło. Sprawy się pokomplikowały. — i chociaż jego głos traci swoją ostrość, nie mogę nie zauważyć ,że Josiah stara się być najdalej od Raffe'a jak to tylko możliwe. — Tak bardzo skomplikowały ,że mój własny człowiek o mnie zapomniał? Josiah podchodzi po kolei i spuszcza spłuczki. — O nie, uwierz mi, nikt o tobie nie zapomniał. — ledwie wyłapuję jego słowa poprzez rycząca wodę, jestem prawie pewna ,że nikt na zewnątrz nie może niczego w tym hałasie usłyszeć. — Wręcz przeciwnie. Jesteś tematem rozmów całego gniazda. — powtarza całą operację od początku — Praktycznie toczy się tu teraz anty Raphael'owa kampania. Raphael? Czy on ma na myśli Raffe'a? — Dlaczego? Kto zawracałby sobie tym głowę? Albinos wzrusza ramionami — Jestem tylko żołnierzem. Machinację archaniołów są poza mną. Ale gdybym musiał zgadywać....teraz gdy Gabriel został zestrzelony.... — Jest próżnia władzy. Kto jest teraz Posłańcem? Josiah spuszcza kolejną spłuczkę. — Nikt. Mamy pat. Wszyscy zgodziliśmy się na Michaela ale on nie chce. Lubi dowodzenie i nie chcę opuszczać armii. Uriel, z drugiej strony pragnie tej pozycji tak bardzo ,że praktycznie czesze nasze pióra własnymi rękoma aby tylko dostać poparcie którego potrzebuje. — To wyjaśnia tą niekończącą się imprezę i kobiety. To niebezpieczna droga, ta którą obrał.
— W międzyczasie, nikt z nas nie wie na miłość boską co jest grane ani dlaczego do cholery tutaj jesteśmy. Jak zwykle, Gabriel nie powiedział nam niczego. Wiesz jak lubi dramatyzować. Mówi tylko to co niezbędne, a nawet wtedy jeśli ci się poszczęści to wyciągniesz od niego coś co nie brzmi zagadkowo. Raffe kiwa. — Wiec, co powstrzymuje Uriego od zebrania potrzebnego wsparcia? Albinos spuszcza kolejną toaletę. Ale nawet przy akompaniamencie grzmotu wody, tylko wskazuję palcem na Raffe'a i układa usta w słowo — Ty. Raffe unosi w pytającym geście brwi. — Pewnie — mówi Josiah. — Są tacy którym nie podoba się Uriel stający się Posłańcem, z powodu jego zbyt bliskiej więzi z piekłem. Wciąż nam powtarza ,że wizyty w piekle są częścią jego pracy ale kto może wiedziesz co dzieję się tam na dole? Wiesz o czym mówię? Josiah podchodzi z powrotem do pierwszej kabiny i spuszcza wodę. — Ale większym problemem dla Uriela są twoi ludzie. To uparte osły, każdy jeden. Są tak wkurzeni ,że ich porzuciłeś ,że rozszarpią cię na strzępy własnoręcznie, ale nie pozwolą zrobić tego komuś z zewnątrz. Mówią ,że wszyscy archaniołowie którzy przetrwali powinni startować na stanowisko Posłańca, włączając w to ciebie. Urielowi nie udało się ich pozyskać. Jeszcze. — Ich? Josiah zamyka swoje krwawe oczy — Wiesz ,że nie jestem na pozycji aby się postawić, Raphael. Nigdy nie byłem, nigdy nie będę. Jeśli będę miał szczęście to nie skończę na zmywaku, koniec końców. Ledwie trzymam się jako część tej grupy w takim stanie w jakim jest ona teraz. — wypluwa te słowa z frustracją. — Co o mnie mówią? Jego głos robi się delikatny tak jakby, niechętnie był nosicielem tak złych wieści — Że żaden anioł nie mógł wytrzymać tak długo sam. Że skoro do tej pory do nas nie wróciłeś, to może znaczyć tylko ,że jesteś martwy. Albo ,że przeszedłeś na drugą stronę — Że upadłem? — pyta Raffe. Mięsień w jego szczęce pulsuję gdy zaciska zęby. — Krążą pogłoski ,że popełniłeś ten sam grzech co Obserwatorzy. Że nie wróciłeś bo ci nie wolno. Że sprytnie uniknąłeś upokorzenia i wiecznych tortur wymyślając historię o oszczędzeniu twoim Obserwatorom bólu polowania na swoje własne dzieci. Że wszystkie te Nefilimy biegające po ziemi to dowód na to ,że nigdy nawet nie próbowałeś. — Jakie Nefilimy? — Mówisz poważnie? — Josiah spogląda na Raffe'a tak jakby myślał ,że spogląda na szaleńca. — Są wszędzie. Ludzie są sterroryzowani, boją się wychodzić w nocy. Wszyscy z obsługi opowiadają historię o na wpół zjedzonych ciałach i grupach atakowanych przez Nefilimy. Raffe mruga, przez chwilę absorbując to co powiedział Josiah. — To nie Nefilimy. Nie wyglądają jak Nefilimy.
— Brzmią jak Nefilimy. Jedzą jak Nefilimy, terroryzują jak Nefilimy. Ty i Obserwatorzy jesteście jedynymi żyjącymi którzy wiedzą jak powinny wyglądać Nefilimy. I nie jesteś zbyt wiarygodnym światkiem. — Widziałem te rzeczy i to nie Nefilimy. — Czymkolwiek są, przyrzekam ci ,że łatwiej będzie ci wyłapać każdego z nich i zabić niż przekonać wszystkich ,że nimi nie są. Ponieważ co innego mogłoby to być? Raffe ukradkiem spogląda w moją stronę, potem wpatruję się w wypolerowaną podłogę i odpowiada — Nie mam pojęcia. Nazywamy je demonami. — My? — Josiah zerka na mnie kiedy próbuje stać się niewidzialna. — Ty i Twoja córka mężczyzny? — jego ton jest w części oskarżeniem, w części rozczarowaniem. — To nie tak. Chryste, Josiah. Daj spokój. Wiesz ,że byłbym ostatnim który by to zrobił, nie po tym co stało się z moimi Obserwatorami, nie wspominając o ich żonach. — Raffe przemierza marmurową podłogę w frustracji. — Poza tym to chyba ostatnie miejsce aby rzucać takie oskarżenia. — Z tego co mi wiadomo nikt tutaj nie przekroczył granicy, — mówi Josiah. — Niektórzy twierdzą ,że to zrobili, ale to ci sami faceci którzy twierdzą ,że zabijali smoki, wiążąc im skrzydła i łapy tylko po to aby było sprawiedliwe. Albinos spuszcza kolejną spłuczkę. — Ty, z drugiej strony, będziesz miał naprawdę ciężki orzech do zgryzienia aby przekonać wszystkich, no wiesz... — zerka w moją stronę. — Najpierw musisz przeciwstawić się propagandzie która się przeciwko tobie toczy nim spróbujesz wrócić. W innym razie może skończyć się to dla ciebie linczem. Więc sugeruję abyś się stąd ewakuował najbliższym wyjściem. — Nie mogę. Potrzebuję operacji. Josiah unosi swoje białe brwi w zaskoczeniu — Jakiej operacji? Raffe wpatruje się w krwawe oczy Josiaha. Nie chcę tego powiedzieć. Daj spokój Raffe, nie mamy czasu na delikatne psychologiczne zagrywki. Wiem ,że to chamskie z mojej strony ale ktoś mógł wejść przez te drzwi w każdej chwili, a nawet nie zapytaliśmy go jeszcze o Paige. Już mam zamiar coś powiedzieć kiedy odzywa się Raffe. — Moje skrzydła zostały odcięte. Teraz kolej Josiaha aby gapić się na Raffe'a. — Odcięte jak? — Odcięte Oczy albinosa rozwierają się z szoku i przerażenia. To dziwne spoglądać w tak piekielnie wyglądające oczy wyplenione litością. Raffe nie uzyskałby bardziej współczującej odpowiedzi nawet gdyby powiedział mu ,że go wykastrowali. Josiah otwiera usta aby coś powiedzieć, potem zamyka je tak jakby zdał sobie nagle sprawę z tego co ma zamiar powiedzieć i uznał to za coś głupiego. Zerka na marynarkę Raffe'a i wystające skrzydła, a potem z powrotem na jego twarz.
— Potrzebuję kogoś kto je przyszyje. Kogoś wystarczająco dobrego, żeby uczynił je znowu sprawnymi. Josiah odwraca się od Raffe'a i opiera na umywalce. — Nie mogę ci pomóc. — jest jakaś wątpliwość w jego głosie. — Wszystko co musisz zrobić do popytać, zrobić wprowadzenie. — Raphael, tylko szef chirurgów mógłby zorganizować tu operację — Świetnie to znacznie ułatwi ci zadanie. — Tym kimś jest Laylah. Raffe spogląda na Josiah tak jakby miał nadzieję ,że się przesłyszał. — Tylko ona może to zrobić? — słyszę lęk w jego głosie. — Tak Raffe przeczesuję dłonią włosy, wyglądając tak jakby chciał coś rozszarpać — Czy ty nadal..? — Tak, — Josiah mówi ponuro, nieomal z zakłopotaniem. — Możesz z nią porozmawiać? — Wiesz ,że nie mogę się tak narażać? — albinos przechadza się wyraźnie oburzony. — Nie prosiłbym gdybym miał wybór. — Masz inny wybór. Oni mają lekarzy. — To żaden wybór, Josiaha. Zrobisz to? Josiah wzdycha ciężko, najwyraźniej już żałując tego co ma zamiar powiedzieć. — Zobaczę co da się zrobić. Ukryj się w pokoju. Znajdę cię za kilka godzin. Raffe kiwa. Josiah odwraca się i kieruje do wyjścia. Już otwieram usta aby powiedzieć coś, obawiając się ,że Raffe zapomniał o mojej siostrze. — Josiah,— mówi Raffe nim to ja zadaje swoje pytanie. — Co wiesz o ludzkich dzieciach które zostały zabrane? Josiah zatrzymuje się. Jego profil jest bardzo spokojny. Zbyt spokojny. — Jakich dzieciach? — Myślę ,że wiesz o jakich dzieciach mówię. Nie musisz mi mówić co jest grane. Chcę tylko wiedzieć gdzie są przetrzymywane. — Nic o tym nie wiem. — nadal na nas nie patrzy, nadal stoi tak zamrożony w swoim profilu spoglądając na drzwi.
— W porządku. — mówi Raffe. — Do zobaczenia za parę godzin. Josiah popycha drzwi tak jakby nie mógł wydostać się stąd wystarczająco szybko.
Rozdział trzydziesty drugi Mój umysł wiruję od tego co właśnie usłyszałam. Nawet anioły nie wiedzą po co tu są. Czy to oznacza ,że istnieje szansa na przekonanie ich ,że powinny odejść? Czy Raffe był kluczem do rozpętania anielskiej wojny domowej? Mój umysł rozmyśla o anielskiej polityce, jej sensie i okazjach jakie może sobą przedstawiać. Ale zatrzymuję swoje myśli dla siebie. Ponieważ żadna z nich nie pomoże mi odnaleźć Paige. — Spędziłeś cały ten czas rozmawiając z nim i zadałeś tylko jedno pytanie o moją siostrę? — rzucam mu pełne wściekłości spojrzenie. — On coś wie. — Wie tyle ,że powinien być ostrożny. — Skąd możesz wiedzieć? Nawet go porządnie nie przepytałeś — Znam go. Jest czymś wystraszony. W tej chwili więcej nic nie powie, a jeśli będę naciskał, nie powie nic w ogóle. — Nie sądzisz ,że jest w to zaangażowany? — W porywanie dzieci? To nie w jego stylu. Nie martw się. Cholernie bliskie niemożliwemu jest utrzymanie tajemnicy pośród aniołów. Znajdziemy kogoś kto będzie mówił. Kieruję się do drzwi. — Naprawdę jesteś archaniołem? — pytam szeptem. Posyła mi zarozumiały uśmieszek. — Jesteś pod wrażeniem? — Nie — kłamię. — Ale mam pewne skargi które chciałabym ci przedstawić, dotyczące twego personelu. — Porozmawiaj o tym z kimś ze średniego szczebla. Wychodzę za nim z pomieszczenia, posyłając mu śmiercionośne spojrzenie. ~ Jak tylko przechodzimy przez podwójne drzwi klubu, znika duszne gorąco i hałas. Kierujemy się do chłodnego wyłożonego marmurem holu do rzędu wind. Wybieramy dłuższą trasę przez pomieszczenie trzymając się w pobliżu skrytych w półmroku ścian.
Raffe robi krótki przystanek przy kontuarze recepcjonisty, za którym stoi jakiś blondyn w garniturze. Stoi tam jak robot, jakby jego umysł był gdzieś zupełnie indziej, dopóki do niego nie podchodzimy. Jak tylko znajdujemy się w zasięgu uśmiechu jego twarz przekształca się w maskę uprzejmości i profesjonalizmu. — Co mogę dla pana zrobić, sir? — z bliska jego uśmiech wydaje się trochę sztywny. Chociaż jego oczy pełne szacunku patrzą na Raffe'a, ale robią się całkowanie zimne gdy spoglądają na mnie. Dobrze dla niego. Nie podoba mu się to ,że pracuję dla aniołów, a ludzi wkradających się w łaski aniołów lubi nawet jeszcze mniej. — Daj mi pokój. — Arogancja Raffe’a osiąga maksimum skali. Stoi zupełnie wyprostowany i nie zawraca sobie głowy spoglądaniem na recepcjonistę kiedy mówi. Albo chce go zastraszyć tak aby nie zadawał żadnych pytań, albo wszystkie anioły zachowują się tak w stosunku do ludzi i nie chce zostać zapamiętany z powodu tego ,że zachował się inaczej. Ale zgaduję ,że po trosze chodzi o jedno i drugie. — Wszystkie ostatnie piętra są już zajęte, sir. Czy coś odrobinę niżej, może być? Raffe wzdycha jakby szedł na ustępstwo. — Niech będzie. Recepcjonista spogląda w moją stronę, a potem zapisuję coś w swojej staroświeckiej księdze. Podaje klucz i mówi ,że nasz pokój to 1712. Mam ochotę zapytać o dodatkowy klucz dla siebie ale wiem ,że lepiej tego nie robić. Bazując na zachowaniu kobiet próbujących dostać się do budynku, podejrzewam ,że ludzie którzy mogą się tu poruszać swobodnie, to tylko obsługa. To by było na tyle jeśli chodzi o mój własny pokój. Recepcjonista odwraca się do mnie i mówi, — Proszę swobodnie skorzystać z windy, panienko. Zasilanie jest dostępne. Używamy standardowych kluczy zamiast kart tylko dlatego ,że nasi mistrzowie tak wolą. Czy on naprawdę nazwał anioły mistrzami? Moje palce robią się lodowate na samą myśl o tym. Pomijając moją determinację aby złapać Paige i uciekać stąd w cholerę, nie mogę się powstrzymać przez zastanawianiem ,czy jest coś co mogłabym zrobić aby pomóc pozbyć się tych drani. To prawda ,że ich kontrola nad tym co kiedyś było naszym światem miesza mi w głowie. Mają światła, działające windy i zapasy stałego strumienia żywności dla smakoszy. Przypuszczam ,że mogłaby to być zasługa jakiejś magii. Wydaje się to tak samo dobrym wyjaśnieniem jak każde inne w tych dniach. Ale nie jestem tak do końca gotowa aby odrzucić wieki postępu technicznego i zacząć myśleć jak średniowieczna chłopka. Zastanawiam się, czy kolejne pokolenie będzie zakładać ,że wszystko w tym budynku działa dzięki magi. Zaciskam zęby na tę myśl. Do tego właśnie zredukowały nas anioły. Spoglądam na doskonale uformowany profil Raffe'a. Żaden człowiek nie mógłby wyglądać aż tak dobrze. Tylko kolejne przypomnienie ,że nie jest jednym z nas. Dostrzegam twarz recepcjonisty kiedy odwracam wzrok. Jego oczy są wystarczająco ciepłe aby dać mi znać ,że aprobuje ponury wyraz mojej twarzy, który maluje się tam gdy spoglądam na Raffe'a. Wygładzając twarz z powrotem do uprzejmego profesjonalizmu informuje Raffe aby dzwonił gdyby czegoś potrzebował.
Krótki korytarz prowadzący do wind kończy się rozległą przestrzenią. Rozglądam się pośpiesznie po wciśnięciu guzika. Po nade mną widzę ciągnące się rzędy balkonów, które wznoszą się pod samą górę aż do zakończonego szklaną kopuła sufitu. Anioły krążą powyżej, zlatując krótkimi zrywami z piętra na piętro. Te po jednej stronie poruszają się w górę, a te po drugiej w dół. Przypuszczam ,że robią to w celu uniknięcia kolizji, organizując sobie ruch u góry na wzór naszego. Ale pomijając praktyczną stronę całego przedsięwzięcia końcowy efekt jest oszałamiający; szereg niebiańskich ciał w pozornie schoreagrafowanym podniebnym balecie. Gdyby Michał Anioł widział to w dziennym świetle z promieniami słońca spływającymi poprzez szklaną kopułę padłby na kolana i malował dopóki nie straciłby wzroku. Drzwi windy otwierają się głośno i odrywam oczy od tej wspaniałości po nade mną. Raffe stoi obok mnie, obserwując swoich latających braci. Nim zamyka powieki dostrzegam błysk czegoś co może być rozpaczą. Lub tęsknotą. Nie chcę mu współczuć. Nie chce czuć do niego czegokolwiek prócz gniewu i nienawiści za to wszystko co uczynili mi jego bracia. Ale nienawiść nie nadchodzi. Zamiast tego, cienką strużką sączy się we mnie sympatia. Tak różni jak jesteśmy, na wiele sposobów jesteśmy jednak pokrewnymi duszami. Oboje staramy się po prostu odzyskać z powrotem swoje utracone życie. Ale po chwili, przypominam sobie ,że przecież on w ogóle nie jest człowiekiem. Wchodzę do windy. Ma lustro, drewniany panel i czerwony dywan, czyli wszystko czego oczekuję się od windy w kosztownym hotelu. Drzwi zaczynają się już zamykać a Raffe nadal stoi na zewnątrz. Wyciągam rękę aby je przytrzymać. — Co jest grane? Rozgląda się przytomnie wokół siebie. — Anioły nie korzystają z wind. Oczywiście, mogą przecież polecieć na swoje piętro. Figlarnie łapię go za nadgarstki, obracam nim w pijackim kręgu i chichocząc na użytek każdego kto mógłby nas obserwować wciągam go do windy. Wciskam guzik siedemnastego pietra. Mój żołądek podnosi się w gardle wraz z windą na samą myśl o ucieczce z tak wysokiego miejsca. Raffe też nie wygląda na zbyt rozluźnionego. Podejrzewam ,że winda może wydawać się stalową trumną dla kogoś kto przywykł do latania po otwartym niebie. Gdy drzwi się otwierają, szybko wychodzi. Najwyraźniej potrzeba wydostania się z przypominającej trumnę maszynerii bierze górę nad lekiem ,że ktoś zobaczy jak wychodzi z windy.
Pokój hotelowy okazuję się wyposażony w łazienkę, salon i barek. Wszystko jest tu z marmuru i miękkiej skóry, pluszowe dywany i panoramiczne okna. Dwa miesiące temu, widok byłby zapierający dech w piersiach. San Francisco w swojej pełnej krasie. Teraz sprawia ,że mam ochotę zapłakać nad panoramicznym obrazem destrukcji i zwęglonych zniszczeń. Podchodzę do okna jak lunatyczka. Opieram dłonie i czoło na chłodnym szkle. Zwęglone wzgórza usiane są nachylonymi budynkami wyglądając jak połamane zęby w nadpalonej szczęce. Dzielnice San Francisco; Haight-Ashbury, the Mission, North Beach, South of Market, Park Golden Gate, wszystko zniknęło. Coś łamie się gdzieś w głębi mnie samej, jak szkło potłuczone trzeszczące pod nogami. To tu to tam, pióropusze ciemnego dymu sięgają nieba, jak wyciągnięte palce tonącego mężczyzny wynurzające się ponad wodę ostatni raz. Nadal jednak są obszary które nie wyglądają na całkowicie spalone, miejsca które mogłyby skupić niewielką sąsiedzką społeczność. San Francisco znane jest ze swoich dzielnic. Czy to możliwe ,że niektóre z nich przetrwały atak asteroid, pożary, najeźdźców i choroby? Raffe zaciąga wokół mnie zasłony. — Nie wiem po co zostawiają je otwarte. Ja wiem dlaczego. Pokojówki są ludźmi. Potrzebują tej iluzji cywilizacji. Chcą się upewnić ,że nikt nie zapomni o tym co zrobiły anioły. Ja też zostawiłabym je otwarte. Do czasu gdy w końcu odklejam się od okna, Raffe wisi już na telefonie. Jego ramiona uginają się kiedy w końcu dopada go zmęczenie. — Dlaczego nie pójdziesz pod prysznic, ja zamówię coś do jedzenia. — Obsługa hotelowa? Czy to miejsce istniej naprawdę? Mamy tu piekło na ziemi a wy zamawiacie sobie posiłki przez obsługę hotelową? — Chcesz czy nie? Wzruszam ramionami. — Tak. — nie jestem nawet zakłopotana, moją dwubiegunową postawą, kto wie kiedy będę miała szansę zjeść następny posiłek. — Co z moją siostrą? — W odpowiednim czasie. — Ja nie mam czasu, ona również. — Ani Ty. Ile mamy czasu nim ruch oporu uderzy na gniazdo? Chociaż chcę aby ruch oporu uderzył w anioły tak mocno jak to tylko możliwe, myśl o tym ,że Raffe znajdzie się tu podczas tego ataku przyprawia mnie o ścisk żołądka. Kusi mnie aby powiedzieć mu o tym ,że widziałam tu członka ruchu oporu ale zduszam tą myśl w zarodku tak szybko jak tylko się pojawia. Wątpię w to aby stał z boku i przyglądał się nie alarmując swoich ludzi tak samo jak ja gdybym wiedziała ,że to aniołowie atakują obóz.
— W porządku panno nie mam czasu gdzie chciałabyś rozpocząć swoje poszukiwania? Na ósmym piętrze czy może na dwudziestym pierwszym? A może na dachu? Albo w garażu? Może spytasz recepcjonistę na dole gdzie ją trzymają? Są jeszcze inne nienaruszone budynki w tej dzielnicy, może powinniśmy zacząć poszukiwania od jednego z nich, jak sądzisz? Czuję przerażenie gdy moja determinacja rozpływa się we łzach. Trzymam oczy szeroko otwarte nie pozwalając im spłynąć w dół. Nie rozpłaczę się przed nim. Jego głos traci swoją ostrość i robi się delikatny.— Znajdę ją Penryn. Czystość sprawi ,że nie zostaniemy zauważeni, a jedzenie pomoże nam nabrać sił do poszukiwań. Jeśli ci się to nie podoba, to tam są drzwi. Wezmę prysznic i najem się podczas twoich poszukiwań. — gdy to mówi, wstaje i kieruję się do łazienki. Wzdycham. — W porządku. — stukam obcasami po dywanie, mijając go w drodze do łazienki. — Ja wezmę prysznic pierwsza. — jestem łaskawa i nie trzaskam drzwiami. Łazienka jest cichym oświadczeniem luksusu, skąpana w kamieniu i mosiądzu. Przyrzekam ,że jest większa niż nasze mieszkanie. Stoję pod gorącym strumieniem i pozwalam mu zmyć z siebie brud. Nigdy nie sądziłam ,że gorący prysznic i mycie włosów mogą być takim luksusem. Podczas tych długich minut pod gorącą wodą mogę nieomal zapomnieć jak bardzo zmienił się świat i udawać ,że wygrałam na loterii i spędzam noc w apartamencie wynajętym na mieście. Ta myśl jednak nie przynosi mi takiego ukojenia jak rozpamiętywanie życia w naszym małym domku na przedmieściach, zanim wprowadziliśmy się do naszego ostatniego mieszkania, zanim Paige straciła nogi, a tata jeszcze o nas dbał. Owijam się w pluszowy ręcznik który bardziej kwalifikowałby się na koc. Z braku innego wyboru wślizguję się z powrotem w sukienkę, ale buty i rajstopy zostawiam leżące w rogu, dopóki nie będą potrzebne. Kiedy wychodzę z łazienki, taca wypełniona jedzeniem stoi na stole. Podchodzę i podnoszę pokrywkę. Duszone żeberka w sosie, szpinak ze śmietaną, tłuczone ziemniaki, i duży kawałek czekoladowego ciasta. Zapach nieomal nie doprowadza mnie do omdlenia z przyjemności. Łapię pierwsze żeberko i siadam przeżuwając. Zawartość tłuszczu w tym posiłku musi pochodzić zdecydowanie z tego świata, z jego dawnych czasów. Spróbowałabym trzymać się z daleka od wszystkich tych dań, no może za wyjątkiem czekoladowego ciasta ale w krainie kociego żarcia i makaronu z torebki, ten posiłek wart jest aby za niego zginąć. To najlepszy posiłek jaki kiedykolwiek jadłam. — Nie czekaj na mnie — mówi Raffe, obserwując mnie jak wypycham sobie buzię. Łapię gryza ciasta w drodze do łazienki. — Nie martw się — mamroczę z pełnymi ustami do jego pleców. Do czasu gdy wychodzi, pochłaniam już cały swój posiłek i teraz walczę ze sobą aby nie podkradać jego. Odwracam oczy z daleka od jedzenia i spoglądam na niego. Gdy już go widzę, zapominam o jedzeniu.
Stoi w drzwiach do łazienki, para kłębi się leniwie wokół niego, nie ma na sobie niczego prócz ręcznika owiniętego luźno wokół bioder. Krople wody przylegają do jego ciała jak diamenty we śnie. Połączony efekt miękkiego światła padające z łazienki i otaczającej jego mięśnie kłębiącej się pary robi wrażenie mitologicznego wodnego boga odwiedzającego nasz świat. — Możesz mieć to wszytko, wiesz — mówi. Mrugam kilkakrotnie, próbując zrozumieć co do mnie mówi. — Pomyślałem, że równie dobrze możemy podwoić nasze posiłki póki jeszcze możemy. — dodaje. Rozlega się pukanie do drzwi. — A to moje zamówienie. — kieruje się do salonu. Mówi o obu porcjach jedzenia stojących przede mną, to wszystko mogę mieć. Jasne. Oczywiście ,że chce zjeść ciepłą kolację. Nie ma powodu aby stygła gdy on bierze prysznic, więc najpierw zamówił dla mnie a dopiero potem dla siebie, pewnie tuż przed tym jak wyszłam z łazienki. Zwracam swoja uwagę z powrotem do jedzenia, próbując przypomnieć sobie jak straszliwie jeszcze przed momentem go pragnęłam. Jedzenie. Jasne, jedzenie. Łapię ogromny kawałek żeberek. Kremowy sos jest zmysłowym przypomnieniem tych rzadkich luksusów branych za pewnik. Idę do salonu mówiąc z pełnymi ustami — Jesteś geniuszem, zamawiając tak dużo— Albinos, Josiah, wchodzi do salonu z najpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek widziałam. W końcu udaje mi się zobaczyć kobietę anioła z bliska. Rysy jej twarzy są tak idealne i tak delikatne ,że niemożliwym jest się na nią nie gapić. Wygląda jak Wenus, bogini miłości. Jej długie do pasa włosy mienią się w świetle gdy się porusza, pasując idealnie do złotych piór z których składają się jej skrzydła. Chabrowe oczy byłby perfekcyjnym odbiciem niewinności i całej tej jej krasy, z wyjątkiem tego ,że coś prześlizguje się poza nimi. Coś co krzyczy ,że to właśnie ona powinna pozować do plakatów przedstawiających rasę mistrzów i panów. Te oczy oceniają mnie od samej góry moich mokrych i sterczących włosów aż do koniuszków palców moich nagich stóp. Doskonale zdaję sobie sprawę ,że przedobrzyłam ładując sobie mięso z takim entuzjazmem do buzi. Policzki mam teraz wypchane i ledwie jestem w stanie zamknąć usta, przeżuwając tak szybko jak to możliwe. Mięso żeberek to nie coś co możesz połknąć jednym ruchem. Nie zawracałam sobie głowy czesaniem włosów, czy suszeniem ich przed powrotem do pokoju, więc wiszą teraz bezładnie i kapią wodą na moją czerwoną sukienkę. Jej aryjskie oczy dostrzegają to wszystko od razu mnie osądzając. Raffe spogląda na mnie i przesuwa palcami do swego policzka. Powtarzam jego gest na swoim ścierając mięsny sos. Świetnie. Kobieta zwraca swoje oczy na Raffe'a. Zostałam odprawiona. Również jemu poświęca długie, oceniające spojrzenie, spijając jego prawie całkowitą nagość, muskularne ramiona, mokre włosy. Jej oczy prześlizgują się do mnie w pośpiesznym oskarżeniu.
Robi krok w stornię Raffe'a i przesuwa palcami po jej lśniącej piersi. — Więc, to naprawdę ty — jej głos jest gładki jak kremowy shake. Shake z ukrytym w środku pokruszonym szkłem — Gdzie byłeś przez cały ten czas, Raffe? I co zrobiłeś ,że zasłużyłeś sobie na obcięcie skrzydeł? — Możesz przyszyć je na miejsce, Laylah? — pyta sztywno Raffe. — Prosto do rzeczy — odpowiada Laylah, podchodząc powoli do panoramicznego okna. — Robię dla ciebie miejsce w moim napiętym grafiku w ostatniej chwili a ty nie możesz mnie nawet zapytać jak się mam? — Nie mam czasu na gierki. Możesz to zrobić czy nie? — W teorii, można to zrobić. Zakładając ,że wszystko się ze sobą zgra. A jest wiele czynników które muszą ze sobą zagrać, żeby to zadziałało. Ale prawdziwe pytanie brzmi, dlaczego powinnam to zrobić? — rozsuwa z powrotem zasłony, szokując moje oczy ponownie panoramą zniszczonego miasta. — Po tym całym czasie, czy jest w ogóle jakaś szansa na to ,że nie przeszedłeś na drugą stronę? Dlaczego miałabym pomagać upadłemu? Raffe podchodzi do baru na którym leży jego miecz. Wyciąga ostrze z pochwy, w taki sposób aby nikt nie odebrał tego gestu jak zagrożenia, co jest naprawdę nie lada wyczynem biorąc pod uwagę podwójne ostrze. Odwraca go w powietrzu i łapię za rękojeść. Wślizguje ostrze z powrotem do pochwy spoglądają przy tym na Laylah wyczekująco. Josiah kiwa — W porządku. Jego miecz go nie odrzucił. — Co jeszcze nie oznacza ,że tego nie zrobi. — mówi Laylah. — Czasem są lojalne dłużej niż być powinny. To nie znaczy— — To znaczy wszystko co powinno znaczyć. — przerywa jej Raffe. — Nie zostaliśmy stworzeni do samotności. — ciągnie Laylah. — Nie bardziej niż wilki do życia bez stada. Żaden anioł nie zniesie samotności tak długo, nawet ty. — Mój miecz mnie nie odrzucił. Koniec dyskusji. Josiah odchrząkuję. — Co do tych skrzydeł? Laylah spogląda wściekle na Raffe'a. — Nie mam zbyt dobrych wspomnień o tobie, Raffe, na wypadek gdybyś zapomniał. Po tym całym czasie pokazujesz się ponownie w moim życiu bez ostrzeżenia. Czynisz żądania. Obrażasz mnie obnosząc się swoją ludzką zabawką w mojej obecności. Dlaczego powinnam to dla ciebie zrobić a nie podnieść alarm i dać znać wszystkim ,że miałeś czelność wrócić? — Laylah — mówi nerwowo Josiah. — Będą wiedzieli ,że to ja mu pomogłem. — Będę cię trzymać od tego z daleka, Josiah — ucina Laylah. — A więc Raffe? Żadnych argumentów? Żadnych błagań? Żadnych pochlebstw? — Czego chcesz? — Pyta Raffe. — Podaj swoją cenę
Tak przywykłam do tego ,że dowodzi, tak przywykłam do jego dumy i kontroli ,że ciężko mi patrzeć na niego w tej sytuacji. Spięty, pod kontrolą kogoś kto zachowuję się jak wzgardzona kochanka. Jej oczy przeskakują na mnie, tak jakby chciała powiedzieć ,że jej ceną jest moja śmierć. Potem jednak spogląda z powrotem na Raffe'a, rozważając swoje opcję. Ktoś puka do drzwi. Laylah rozwiera szeroko oczy zaalarmowana. Josiah wygląda jakby właśnie został skazany na piekło. — To tylko moja kolacja — mówi Raffe. Otwiera drzwi nim ktokolwiek ma szansę czmychnąć. W drzwiach stoi Dee lub Dum, wyglądając profesjonalnie i zupełnie obojętnie, mimo ,że nie może nie zauważyć spojrzeń nasz wszystkich rzuconych w jego kierunku. Nadal ma na sobie ten sam strój co na dole i białe rękawiczki. Obok niego stoi wózek a na nim taca nakryta srebrną kopułą ,sztuce i serwetki. Pokój ponownie wypełnia się zapachem świeżego mięsa i świeżych warzyw. — Gdzie chciałby pan abym to postawił, sir? — pyta Dee-Dum. Nie ukazuje żadnych oznak rozpoznania, żadnego osądu z powodu prawie całkowitej nagości Raffe'a. — Ja to wezmę. — Raffe zabiera tacę. On też nie daje po sobie poznać ,że go rozpoznał. Może nigdy nie zauważył bliźniaków w obozie. Nie ma jednak żadnej wątpliwości ,że bliźniaki zauważyły Raffe'a. Gdy drzwi się zamykają, Dee-Dum pochyla głowę ale jego oczy nie przestają ani na moment śledzić sceny rozgrywającej się w pokoju. Jestem pewna ,że wyłapał i zapamiętał każdy nawet najdrobniejszy szczegół. Raffe nigdy nie odwraca się do niego pokazując swoje blizny, więc może nadal uważać go za człowieka. Chociaż zastanawiam się czy widział Raffe'a w klubie ze skrzydłami wyeksponowanymi w szczelinach marynarki. Tak czy inaczej ludzie Obiego nie będą szczęśliwi kiedy dowiedzą się ,że ich dwóch zbiegłych 'gości' skończyło w towarzystwie aniołów w gnieździe. Zastanawiam się czy gdyby Raffe otworzył teraz drzwi to znalazłby go z uchem przy nich? Laylah relaksuję się odrobinę, przesuwając na obitym skórą krześle, jak królowa na swoim tronie. — Pojawiasz się nieproszony, jesz nasze jedzenie, czujesz się jak w domu w naszym miejscu jak jakiś szczur i jeszcze masz czelność prosić o pomoc? Nie chciałam nic mówić. Odzyskanie skrzydeł jest dla Raffe'a tak samo ważne jak uratowanie Paige dla mnie. Ale obserwowanie jak się panoszy na tle panoramy zrujnowanego miasta to dla mnie zbyt wiele. — To nie Twoje jedzenie, ani nie Twoje miejsce. — praktycznie wypluwam te słowa. — Penryn — mówi Raffe ostrzegawczym głosem odkładając na bok tacę.
— I nie obrażaj naszych szczurów. — moja ręka zaciska się tak mocno ,że paznokcie wybijają się w nią pozostawiając ślad. — Mają prawo tu być, w przeciwieństwie do ciebie Napięcie jest tak gęste ,że zastanawiam się czy mnie nie zadusi. Mogłam właśnie zniweczyć szansę Raffe'a na odzyskanie skrzydeł. Aryjka wygląda tak jakby była gotowa złamać mnie na pół. — A więc dobrze — mówi Josiah miękkim głosem. — Zróbmy sobie przerwę i skoncentrujmy na tym co ważne. — z nich wszystkich wygląda na najbardziej złego ze swoimi krwisto czerwonymi oczami i nienaturalnie białym wszystkim innym. — Raffe potrzebuje z powrotem swoich skrzydeł, więc teraz wszystko co musimy zrobić to ustalić co piękna Laylah będzie z tego miała i wszyscy będziemy szczęśliwi. To wszystko co tak naprawdę ma znaczenie, nieprawdaż? Spogląda na każde z nas. Mam ochotę powiedzieć ,że ja nie będę szczęśliwa ale powiedziałam już wystarczająco dużo. — Świetnie, więc Laylah — pyta Josiah. — Co możemy zrobić aby cię uszczęśliwić? Rzęsy Laylah opadają nieśmiało na oczy. — Coś wymyślę — nie mam żadnych wątpliwości ,że już zna swoją cenę. Po co ta cała szopka? — Przyjdź do mojego laboratorium za godzinę. Tyle zajmie mi przygotowanie wszystkiego. Będę też potrzebowała skrzydeł, już teraz. Raffe waha się jakby podpisywał pakt z diabłem. Po chwili idzie do łazienki pozostawiając mnie z przyglądającą mi się Laylah i Josiah. Do cholery z tym wszystkim. Podążam za nim. Znajduje go w łazience zawijającego swoje skrzydła w ręczniki. — Nie ufam jej — mówię. — Słyszą cię. — Mam to gdzieś — opieram się o framugę. — Masz lepszy pomysł? — A co będzie jeśli ona zabierze ci skrzydła? — To wtedy będę się o to martwił. — odkłada jedno skrzydło i zaczyna zawijać drugie w taki sam ręcznik który ma praktycznie rozmiary prześcieradła. — Nie będziesz miał wtedy na nic żadnego wpływu. — Teraz też nie mam — Masz swoje skrzydła. — I co mam z nimi zrobić, Penryn? Zamontować je na ścianie? Są dla mnie bezużyteczne chyba ,że uda mi się je przyszyć z powrotem. — gładzi je dłonią i zamyka oczy.
Czuję się jak kretynka. Bez wątpienia jest mu już wystarczająco trudno bez podsycania przez mnie jego wątpliwości. Omija mnie i wychodzi z łazienki. Stoję tam dopóki nie słyszę ,że zamykają się frontowe drzwi za para aniołów.
Rozdział trzydziesty trzeci Wpatruję się ciemność za oknem z widokiem na zwęglone miasto. — Powiedz mi coś na temat Posłańca. — to pierwsza wolna chwila w której staram się nadać jakiś sens jego wcześniejszej konwersacji z Josiah. — Bóg narzucił tą rolę Gabrielowi. On jest Posłańcem. Gabriel mówi reszcie z nas czego chce Bóg. — Raffe nabiera czubatą łyżkę swoich tłuczonych ziemniaków — A przynajmniej taka jest teoria. — I Bóg nie przemawia do żadnych z pozostałych aniołów? — Na pewno nie do mnie — Raffe kroi swój krwisty stek. — Ale, znowu nie byłem ostatnio zbyt popularny. — Czy kiedykolwiek do ciebie przemówił? — Nie. I wątpię ,że kiedykolwiek to zrobi. — Ale z tego co mówił Josiah brzmiało tak jakbyś mógł zostać następnym Posłańcem. — Taak, czy to nie byłby największy żart? To nie możliwe, choć technicznie znajduje się w basenie sukcesji. — Dlaczego miałby to być aż taki żart? — Ponieważ, panno wścibska, jestem agnostykiem Przeżyłam wiele niespodzianek w ciągu ostaniach kilku miesięcy. Ale ta nieomal nieomal zwala mnie z nóg. — Jesteś....agnostykiem? — spoglądam na niego szukając jakiś oznak rozbawienia. — Czyli nie jesteś pewien istnienia Boga? — ale on jest śmiertelnie poważny. — Jak to możliwe, przecież jesteś aniołem, na miłość boską. — I co z tego? — Jak to co, jesteś boskim stworzeniem. On cię wykreował. — Tak jak podobno stworzył i ciebie. A czy niektórzy z was nie są przypadkiem niepewni boskiej egzystencji? — No tak, ale on do nas nie przemawia. No wiesz nie przemawia do mnie. — przychodzi mi do głowy moja matka. No dobra, przyznaję ,że są ludzie którzy twierdza ,że rozmawiali z Bogiem raz czy dwa. Ale skąd mam niby widzieć czy to prawda?
Moja matka nawet nie rozmawia z Bogiem po angielsku, to jakiś wymyślony przez nią język który rozumie tylko ona sama. Jej religijna wiara jest wręcz fanatyczna. A mówiąc dokładniej jej wiara w diabła jest fanatyczna. Ja? Nawet teraz z aniołami i tym wszystkim co dzieję się wokoło nadal nie potrafię uwierzyć w jej Boga. Chociaż przyznaję, że późną nocą tak jakby obawiam się jej diabła. Ogólnie rzecz biorąc, to chyba nadal czyni mnie agnostyczką. Z tego co wiemy, te anioły mogą być równie dobrze obcym gatunkiem z innego świata próbującym podstępem zmusić nas do rezygnacji z walki. Nie wiem i oczekuję ,że nigdy się nie dowiem o Bogu, aniołach i innych życiowych pytaniach. I akceptuję ten stan rzeczy. Ale teraz znajduje anioła agnostyka. — Przyprawiasz mnie o ból głowy. — siadam na stoliku. — Słowo Posłańca jest akceptowane jako słowo Boga. Działamy według niego. Zawsze tak było. Czy każdy z nas w to wierzy czy nie (ba czy sam Posłaniec w to wierzy) to już zupełnie inna historia. — Więc jeśli następny Posłaniec nakaże unicestwienie całej pozostałej jeszcze ludzkości, tylko dlatego ,że ma taki kaprys, to anioły tak właśnie uczynią? — Bez wątpienia, bez kwestionowania. — wgryza się w ostatni kawałek steku. Pozwalam aby ta wiedza wsączała się we mnie podczas gdy Raffe przygotowuje się do operacji. Nakłada plecak. Pokrywają go od zewnątrz białe papierowe ręczniki, aby dać wrażenie ,że skrzydła są złożone pod marynarką. Wstaję i pomagam mu z marynarką. — Czy to nie będzie wyglądało podejrzanie? — Tam dokąd idę nie będzie wielu zwróconych na mnie oczu. Podchodzi do frontowych drzwi i przystaje — Jeśli nie wrócę przed świtem, znajdź Josiaha. Pomoże ci wydostać się z gniazda. Coś ściska mnie w piersi. Nawet nie wiem dokąd idzie. Prawdopodobnie do jakiegoś rzeźnika pracującego w tylnej alejce, posługującego się brudnymi narzędziami w przyciemnionym świetle. — Czekaj — wskazuję na miecz leżący na kontuarze. — Co z Twoim mieczem? — Nie spodobają jej się wszystkie te igły i skalpele w moim pobliżu. Nie będzie mogła mi pomóc na stole operacyjnym. Moje wnętrzności trzepoczą z niepokoju na myśl o nim leżącym bezradnie na chirurgicznym stole w otoczeniu wrogich aniołów. Nie wspominają już o możliwym ataku ruchu oporu w trakcie trwania jego operacji.
Czy powinnam go ostrzec? I zaryzykować ,że powie swoim? Swoim starym przyjaciołom i lojalnym żołnierzom? Co by zrobił gdyby wiedział? Odwołał operację i zrezygnował z jedynej szansy na odzyskanie skrzydeł? Nie ma mowy. Raffe wychodzi za drzwi bez słowa ostrzeżenia z mojej strony.
Rozdział trzydziesty czwarty Nie jestem pewna co robić z wyjątkiem nerwowego kroczenia po pokoju Nie mogę myśleć jasno. Mój umysł wiruję od zastanawiania się co może teraz dziać się z Paige, moją matką, Raffe'm i ruchem oporu. Jak długo mogę jeść spać i nurzać się w luksusie wiedząc ,że Paige jest gdzieś w pobliżu? W tym tempie mogą minąć tygodnie nim natrafimy na jakikolwiek jej ślad. Chciałabym tylko aby było coś co mogłabym zrobić zamiast czekania bezradnie na powrót Raffe'a z operacji. Z tego co widziałam ludzie nie są wpuszczani nigdzie w gnieździe bez eskorty anioła. Chyba ,że są z obsługi...... Odrzucam półtuzina szalonych pomysłów które obejmują takie rzeczy jak napaść na kogoś z obsługi mojego rozmiaru i kradzież jego ciuchów. To mogło działać w filmach, ale prawdopodobnie skazałabym kogoś na śmierć głodową wykopując go z pracy w gnieździe. Mogę nie aprobować ,że ludzie pracują dla aniołów, ale kim jestem aby oceniać kogoś kto po prostu chce przetrwać kryzys i nakarmić swoją rodzinę? Podnoszę telefon i zamawiam butelkę szampana do pokoju. Rozważam czy nie zapytać o Dee-Dum'a ale decyduję się jak na razie liczyć na łut szczęścia. W świecie przedtem nie mogłabym nawet legalnie pić, nie wspominając już o zamawianiu całej butelki szampana do apartamentu z łazienką którego wynajęcie pewnie kosztuje tysiąc dolarów za noc. Kroczę dalej, myśląc o wszystkich możliwych scenariuszach. Już kiedy jestem przekonana ,że wyryłam okrągły ślad w pluszowym dywanie, ktoś puka do drzwi. Proszę, proszę, niech to będzie Dee-Dum. Otwieram drzwi kobiecie o myszowatym wyglądzie. Jej ciemne oczy spoglądają na mnie spod mopowatej strzechy brązowych włosów. Jestem tak rozczarowana, że czuję posmak tego zawodu na końcu języka. Jestem tak sfrustrowana ,że to nie Dee-Dum ,że poważnie rozważam wskoczenie jej na plecy i zerwanie uniformu. Ma na sobie długą czarną spódnicę, i śnieżnobiałą koszulę pod czarną krótką kurteczką, która jest damską wersją smokingu. Jest odrobinę większa ode mnie ale nie wiele. Otwieram drzwi nakazując jej wejść do środka. Podchodzi do stolika i stawia na nim tacę. — Masz rodzinę? — pytam. Odwraca się i patrzy na mnie jak wystraszony królik. Kiwa głową, powodując ,że włosy opadają jej na oczy. — Czy tą pracą ją karmisz?
Kiwa ponownie a jej oczy robią się ostrożne. Może i była niewinna jeszcze kilka miesięcy temu, ale równie dobrze mogłoby to być w innym życiu. Niewinność w jej oczach uciekła zdecydowanie zbyt szybko. Ta dziewczyna musiała walczyć o to by zdobyć swoją pracę a z ponurego wyrazu jej twarzy mogę stwierdzić ,że będzie też walczyć o to by ją zatrzymać. — Ilu z was dostarcza jedzenie do pokojów? — Dlaczego? — Tak pytam z ciekawości. — rozważam ujawnienie jej ,że szukam Dee-Dum, ale nie chcę go narażać. Jest za wiele rzeczy których nie rozumiem na temat anielskiej społeczności i tej całej polityki uczynienia z ludzi swoich służących, abym mogła zacząć rzucać imionami. — Jest nas około pól tuzina. — wzrusza ramieniem, trzymając uważnie swoje oczy na mnie, gdy kieruje się w stronę drzwi. — Dostarczacie posiłki na zmianę? Kiwa. Jej oczy wędrują do drzwi łazienki, prawdopodobnie zastanawiając się gdzie jest mój anioł. — Przerażam cię? — celowo mówię to przyprawiającym o dreszcze tonem. Jej oczy wracają z powrotem do mnie. Ruszam w jej kierunku jak wampir z głodnym wyrazem twarzy. Mogę stwierdzić ,że nie źle ją przerażam. Chyba to lepsze niż bycie wyśmianym za takie przedstawienie jakie daje. Jej oczy rozwierają się. Łapię klamkę i praktycznie wybiega. Mam nadzieję ,że to powstrzyma ją przed dostarczaniem jedzenia do tego pokoju. Musze zamawiać dalej i mieć nadzieję,że mi się poszczęści. Okazuję się ,że muszę zamówić jeszcze dwie rzeczy nim w mych drzwiach pojawia się DeeDum z dużym kawałkiem sernika. Zamykam drzwi szybko poza nim i opieram się o nie tak jakby to miało zmusić go aby mi pomógł. Pierwsza rzecz o jaką chcę zapytać to kiedy nastąpi atak. Ale widział mnie w towarzystwie aniołów i obawiam się ,że pomyśli o mnie teraz jak o zagrożeniu gdy zacznę wypytywać go plany ich ataku. Więc trzymam się moich priorytetów. — Wiesz gdzie przetrzymują dzieci? — nie wydaję mi się abym mówiła jakoś bardzo głośno, ale on i tak ucisza mnie gestem dłoni. Jego oczy wędrują do sypialni. — Już ich nie ma — szepcze. — Proszę pomóż mi. Muszę znaleźć siostrę. Wpatruje się we mnie długa chwilę. Wyciąga notes i długopis, tego rodzaju zestaw na którym kelner mógłby przyjmować zamówienia. Pisze coś na nim i podaje mi go. Czytam — Uciekaj teraz póki jeszcze możesz.
Wyciągam rękę po jego długopis i piszę na tym samym kawałku papieru. Jeszcze kilka miesięcy temu naturalnym byłoby użycie nowego kawałka papieru ale teraz, papier który mamy może być ostatnim jaki mamy w ogóle. — Nie mogę, muszę uratować siostrę. Odpisuję. — A więc zginiesz. — Mogę powiedzieć ci o nich coś czego prawdopodobnie nie wiesz Podnosi brwi w pytającym geście. Co mogłabym mu zdradzić czym byłby zainteresowany? — Mają między sobą jakiś polityczny kryzys. Sami nie wiedzą dlaczego tu są. Pisze. — Ilu ich jest? — Nie wiem. — Broń? — Nie wiem. — Plan ataku? Zagryzam wargi. Nie wiem niczego co jest związane ze strategią militarną, a on najwyraźniej tego właśnie szuka. — Proszę cię, pomóż mi — szepczę. Posyła mi długie spojrzenie. Jego oczy kalkulują, pozbawione emocji, co jest dość dziwną kombinacją na jego zaróżowionej, piegowatej twarzy. Nie potrzebuje tego zimno krwistego mistrza szpiegostwa. To czego potrzebuję to chłopak z sąsiedztwa, Dee-Dum który żartuję i pomaga innym. Piszę — Jesteś mi coś winny, pamiętasz? — posyłam mu pół uśmiech, próbując odszukać w nim tego skłonnego do żartów bliźniaka którego spotkałam w obozie. Tak jakby mi się udaje. Jego twarz ociepla się odrobinę, prawdopodobnie przypominając sobie jak walczyłam. Zastanawiam się jak to się skończyło, czy demony zostawiły ich w spokoju, gdy zniknęliśmy? Odpisuję — Zabiorę ci do miejsca w którym mogą być ukryte dzieci ale potem jesteś zdana na siebie. Jestem tak podekscytowana ,że go ściskam. — Czy jest coś jeszcze co mógłbym dla ciebie zrobić, panienko? — kiwa na migi dając mi znać abym zamówiła coś jeszcze. — Uhm, tak. Może baton czekoladowy? — Czekoladki dla Paige nadal są na dnie mego plecaka w zaparkowanym samochodzie. Dałabym wiele aby moc dać jej czekoladę jak tylko ją zobaczę.
— Oczywiście — mówi wyciągając zapalniczkę i paląc papier na którym pisaliśmy. — Zaraz przyniosę. — płomienie szybko konsumują niewielką notatkę, pozostawiając za sobą zapach spalonego papieru. Puszcza wodę z barowym zlewie do którego upuszcza płonącą kartkę i wszystkie ślady znikają. Wtedy bierze widelec z tacy, nabiera duży kawałek sernika i wpycha go sobie do ust. Z mrugnięciem, wychodzi, pokazują mi rozwartą dłoń jako sygnał ,że mam zostać. Nadam zataczam kręgi na dywanie, spacerując niecierpliwie aż do jego powrotu. Myślę o tym ,że nie chciał powiedzieć niczego głośno i o tym co w ogóle tutaj robił. Pisanie zamiast mówienia wydaję się przesadnym środkiem ostrożności biorąc pod uwagę grubość ścian w tym hotelu oraz ogólny harmider panujący w anielskim gnieździe. Wydaje mi się ,że Raffe ostrzegłby mnie gdyby to co dzieje się w pokoju można było pod słyszeć. Ale podejrzewam ,że ludzie Obiego nie posiadają anielskich umiejętności i nie są w stanie stwierdzić kiedy mówią zbyt głośno, wiec wolą dmuchać na zimne. Pomijają wszystkie kontakty i szpiegów Obiego, możliwe ,że wiem na temat aniołów więcej niż ktokolwiek z nich. Kiedy wraca, ma ze sobą uniform obsługi hotelowej i duży baton mleczny z orzechami. Przebieram się w czarno biały strój tak szybko jak tylko mogę. Jestem wdzięczna gdy widze ,że buty są praktyczne, miękki i płaskie, idealne dla kelnerki która spędza cały dzień na nogach. Buty w których mogę biegać. Sprawy zaczynają przybierać pozytywny obrót. Kiedy Dee-Dum ponownie wyciąga swój notes i długopis, mówię mu ,że anioły nie mogą nas podsłuchiwać. Posyła mi sceptyczne spojrzenie nawet po tym jak go o tym zapewniam. W końcu zaczyna mówić kiedy podnoszę miecz Raffe'a. — Co to jest do cholery? — jego głos jest niski ale przynajmniej mówi. Gapi się na miecz, kiedy zaczepiam pas z pochwą na swoich plecach. — To niebezpieczne czasy, Dee-Dum. Każda dziewczyna powinna mieć swoje ostrze. — musze zaczepić go do góry nogami pod kątem tak aby pasował do mych pleców i rękojeść nie wystawała mi z pomiędzy włosów. — To mi wygląda na anielski miecz. — To chyba oczywiste ,że nim nie jest. W innym razie nie byłabym wstanie go podnieść, czyż nie? Kiwa. — To prawda. Jest zbyt wiele przekonania w jego głosie jak na mężczyznę który nigdy nie próbował sam jakiegoś unieść. Zgaduję ,że próbował to robić i to nie jednokrotnie. Sprawdzam skórzany pasek upewniając się ,że z łatwością mogę wyciągnąć miecz w razie potrzeby jedną ręką. Nadal spogląda na mnie podejrzliwie, tak jakby wiedział ,że kłamię na jakiś temat ale nie mógł dokładnie stwierdzić na jaki. — Cóż, chyba jest cichszy niż broń. Ale gdzie znalazłaś coś takiego?
— W jakimś opuszczonym domu. Właściciel prawdopodobnie był kolekcjonerem. Wkładam marynarkę od uniformu. Jest trochę za duża, więc wisi całkiem nie źle na obróconym do góry nogami mieczu. Nie zakrywa całej jego rękojeści ale myślę ,że przejdzie jakieś pobieżne inspekcję. Z bliska moje plecy też nie prezentują się teraz całkiem naturalnie, ale moje długie włosy ukryją co nie co z ich nienaturalnych krzywizn. Dee-Dum wyraźnie chce po przesłuchiwać mnie jeszcze na temat miecza, ale wydaje się ,że nie jest w stanie sformułować właściwych pytań. Gestem nakazuje mu aby prowadził. ~ Najtrudniejszą rzeczą do zapamiętania kiedy idziemy poprzez imprezowy tłum do holu to zachowywać się normalnie. Jestem mega świadoma miecza delikatnie odbijającego się od moich bioder gdy tak idę. Mam ochotę wtopić się w cienie i zniknąć. Ale w uniformach obsługi jesteśmy tak długo niewidzialni jak zachowujemy się tak jak się od nas oczekuje. Jedynymi którzy wydają się nas w ogóle zauważać to inni z obsługi. Na szczęście, nie mają czasu ani energii aby tak naprawdę się nam przyglądać. Przyjęcie trwa teraz w najlepsze, i obsługa praktycznie biega aby nadążyć. Jedyną osoba którą naprawdę mi się przypatruje jest recepcjonista który nas meldował. Przeżywam naprawdę trudne chwile kiedy jego oczy stykają się spojrzeniem z moimi i widzę w nich błysk rozpoznania. Zerka na Dee-Dum'a. Wymieniają spojrzenia i powraca on do swoich papierków tak jakby nie widział niczego niezwykłego. — Zaczekaj tutaj, — mówi Dee-Dum i zostawia mnie w cieniu podczas gdy sam podchodzi do kontuaru recepcjonisty. Zastanawiam się jak wielu członków ruchu oporu przeniknęło do gniazda? Rozmawiają krótko, po czym Dee-Dum kieruje się do wyjścia, machając na mnie abym szła za nim. Jego tępo przyśpiesza a krok staje się bardziej pilny niż przed chwilą. Jestem trochę zaskoczona kiedy wyprowadza nas z budynku. Tłum czekający na zewnątrz jeszcze się powiększył i strażnicy są teraz zbyt zajęci aby nas zauważyć. Jestem jeszcze bardziej zaskoczona kiedy prowadzi nas wokół budynku do ciemnej alejki. Na w pół biegnę aby za nim nadążyć. — Co jest grane? — szepcze. — Zmiana planów. Nie mamy czasu. Pokaże ci dokąd masz iść, i znikam, mam coś do zrobienia. Nie ma czasu. Podążam za nim w milczeniu próbując zachować spokój.
Po raz pierwszy, nie mogę kontrolować zjadających mnie wątpliwości. Czy znajdę Paige na czas? Jak uda mi się ją stąd zabrać, samej bez wózka? Mogę nieść ją na plecach, ale nie będę mogła tak biec czy walczyć. Będziemy po prostu dużym, niezdarnym celem na strzelnicy. No i co z Raffe'm? Po naszej prawej jest ogrodzony podjazd prowadzący do podziemnego garażu gniazda. DeeDum prowadzi nas w te stronę. Jestem doskonale świadoma tego ,że jesteśmy nieuzbrojonymi ludźmi, nocą na ulicy. Czuję się jeszcze bardziej narażona gdy dostrzegam błysk obserwujących nas oczu ciągnący się wzdłuż alejki, w miejscach w których ludzie grupkami leżą stłoczeni przed wiatrem. Nic w tych oczach nie wygląda mi na nadprzyrodzone ale w końcu nie jestem ekspertem. — Dlaczego po prostu nie zeszliśmy tu z holu? — pytam. — Ktoś zawsze obserwuje te schody. Masz o wiele większe szansę przejścia tędy. Poza tym, drzwi do garażu są metalowe. Dee-Dum wyciąga z kieszeni imponujący krąg kluczy. Przerzuca je jeden po drugim, i pospiesznie sprawdza klika. — Nie wiesz który to? A już myślałam ,że jesteś z tych przygotowanych na wszystko — Bo jestem. — odpowiada z figlarnym uśmiechem. — Ale to nie moje klucze. — Naprawdę musisz mnie kiedyś nauczyć tej sztuki. Spogląda do góry aby odpowiedzieć, ale jego twarz wykrzywia się w zakłopotanym wyrazie. Odwracam się aby zobaczyć na co patrzy. Cienie wyślizgują się z ciemnej alei, zmierzając w naszą stronę. Dee-Dum przesuwa się ustawiają w pozycji do ataku, w taki sposób w jaki zapaśnik przygotowuję się do uderzenia. Ja sama nadal staram się zdecydować walczyć czy uciekać gdy otacza nas czterech mężczyzn. Z księżycem przebijającym się przez burzowe chmury, odnoszę wrażenie ,że otaczają nas niemyte ciała w poszarpanych ubraniach i o zwierzęcych oczach. Zastanawiam się jak w ogóle dostali się w ten strzeżony obszar w pobliżu gniazda. Ale znowu równie dobrze mogę zastanawiać się jak szczury dostają się tam gdzie się dostają. Tak już po prostu jest. — Hotelowe łajzy — mówi jeden. Jego oczy wędrują po naszych czystych ciuchach, świeżo wymytych ciałach. — Macie jakieś jedzenie? — Pewnie. — mówi drugi. Ten który bawi się ciężkim łańcuchem, — Co powiecie na kawałek tej fantazyjnej kurwy która im usługuje — Hej, wszyscy jesteśmy tu po tej samej stronie, — mówi Dee-Dum. Jego głos jest spokojny, kojący.— Wszyscy tu walczymy o to samo.
— Hej, odpieprz się, — odpowiada ten który zatacza wokół nas coraz ciaśniejsze kegi. — Kiedy ostatni raz byłeś głodny, co? Ta sama strona, moja dupa. Facet z łańcuchem zaczyna wywijać nim jak lassem. Jestem prawie pewna ,że się popisuję, ale nie jestem pewna czy to wszystko co planuje z nim zrobić. Moje mięśnie napinają się do walki. Żałuje ,że nie mam żadnego doświadczenia z mieczem w walce, ale i tak planuje go użyć. To najlepsze co mam aby bronić się przed tym łańcuchem. Wysuwam go z pochwy
Rozdział Trzydziesty piąty — Penryn? Wszyscy zwracają się w stronę nowo przybyłej. Jedna z ludzkich brył zalegających w alejce podnosi się i wychodzi z cienia. Moja matka otwiera ramiona szeroko kiedy idzie w moją stronę. Jej rażący prądem pręt zwisa z nadgarstka niczym ponad gabarytowa zwalczająca uroki bransoletka dla obłąkanych. Serce opada mi do samego żołądka. Ma na twarzy wielki uśmiech, kompletnie nieświadomy niebezpieczeństwa jakiemu stawia tu czoła. Wesoły żółty sweter trzepocze na wietrze wokół jej ramion jak krótka peleryna. Przechodzi pomiędzy mężczyznami jakby ich nie widziała. Może tak jest. Łapię mnie w niedźwiedzim uścisku i obraca wokoło. — Tak się martwiłam! — gładzi moje włosy i ogląda szukając obrażeń. Wygląda na zachwyconą. Wywijam się z jej uścisku zastanawiając jak mogę ja ochronić. Już mam zamiar podnieść miecz kiedy zdaję sobie sprawę z tego ,że mężczyźni się cofają rozluźniając otaczający nas krąg. Nagle z groźnych robią się nerwowi. Łańcuch który jeszcze chwile temu był używany w charakterze zagrażającego lassa teraz używany jest w charakterze różańca kiedy koleś nerwowo przesuwa jego ogniwa w dłoniach. — Przepraszamy, przepraszamy. — mówi pierwszy z nich do mojej matki. Jego dłonie wędrują w górę w geście poddania. — Nie wiedzieliśmy. — Właśnie. — dodaje ten z łańcuchem. — Nie chcieliśmy, Naprawdę. — Jego oczy wracają nerwowo do cienia. Rozpraszają się w noc, pozostawiając mnie i Dee-Dum aby obserwować to wszystko w zastanowieniu. — Widzę ,że masz tu przyjaciół, mamo. Krzywi się na Dee-Dum. — Odejdź. — Łapię swój prądowy sprzęt i wymierza w niego. — Jest w porządku. To przyjaciel. Uderza mnie w głowę tak mocno ,że na pewno zostanie siniec. — Martwiałam się o ciebie! Gdzie byłaś? Ile razy mam ci powtarzać ,że nie masz nikomu ufać?!
Nienawidzę gdy to robi. Nie ma niczego bardziej upokarzającego niż strzał w głowę od szalonej matki na oczach przyjaciół. Dee-Dum gapi się na nas oniemiały. Pomijając jego postawę twardziela i umiejętności kieszonkowca, na pewno nie pochodzi ze świata w którym matki biją swoje dzieci. Wyciągam dłoń w jego stronę. — Wszystko w porządku. Nie martw się o to. — odwracam sie do matki. — Pomaga mi znaleźć Paige. — Okłamuje cię. Tylko na niego popatrz. — jej oczy wypełniają się łzami. Wie ,że nie posłucham jej ostrzeżeń. — Zwabi cię podstępem, zaciągnie do piekła i nigdy już nie wypuści. Przykuje cię do ściany i pozwoli by szczury pożarły cię żywcem. Nie widzisz tego? Dee-Dum spogląda pomiędzy nami w tą i z powrotem, z szokowanym wyrazem twarzy. Teraz wygląda jak dziecko bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. — Wystarczy, mamo. — podchodzę z powrotem do metalowych drzwi. — Bądź cicho albo zostawię cię tutaj i sama znajdę Paige Podbiega do mnie i łapię za rękę w błagalnym geście. — Nie zostawiaj mnie tu samej. — widzę w jej dzikich oczach resztę tego zdania: z demonami Nie mówię jej ,że jak do tej pory to ona wydaję się być najbardziej przerażającą rzeczą na ulicach. — Więc bądź cicho, dobrze? Kiwa. Jej twarz wypełniona jest bólem i strachem, Gestem wskazuję na Dee-Dum'a aby prowadził. Spogląda na nas prawdopodobnie próbując nadać sens temu wszystkiemu. Po chwili, wyciąga klucze, ostrożnie zerkając na moją mamę. Próbuje różnych kluczy nim w końcu któryś działa. Drzwi stają otworem z takim piskiem ,że kulę się w sobie. — W najdalszym kącie garażu po prawej, są drzwi. Spróbuj tam. — Czego mogę się tam spodziewać? — Nie ma pojęcia. Wszystko co mogę ci powiedzieć to to ,że chodzą plotki wśród służby ....,że dzieci mogą być w tamtym pomieszczeniu. Ale kto to może wiedzieć? Może to tylko karzełki? Wypuszczam powoli powietrze, próbując się uspokoić. Serce łomocze mi w piersi jak uwieziony ptak. Mam nadzieję, na przekór wszystkiemu ,że Dee-Dum jednak zaoferuję się pójść ze mną. — To misja samobójcza, wiesz, — mówi. Tyle jeśli chodzi o moją nadzieję. — Czy to od początku był twój plan? Pokazanie mi dokąd pójść a potem przekonanie ,że nie mogę nic zrobić aby uratować moją siostrę?
— W zasadzie, mój plan od samego początku to: zostać gwiazdą rocka, podróżować po świecie i wyrywać panienki, a potem utyć i spędzić resztę życia grając w gry video podczas gdy panienki nadal będą przychodzić, sądząc ,że wyglądam tak dobrze jak kiedyś w teledyskach. — wzrusza ramionami tak jakby chciał powiedzieć, kto mógł wiedzieć ,że wszystko potoczy się zupełnie inaczej? — Pomożesz mi? — Sorry mała. Ale jeśli mam popełnić samobójstwo to będzie to o wiele bardziej pokazowy sposób niż zarżniecie w piwnicy próbując ratować czyjąś siostrę. — uśmiechna się w tym półmroku żądląc mnie tymi słowami. — Poza tym, mam kilka bardzo ważnych spraw które muszą zostać zrobione. Kiwam. — Dzięki ,że mnie tu przyprowadziłeś. Moja matka ściska moje ramię, milcząco przypominając ,że uważa wszystko co mówi Dee za kłamstwo. Zdaję sobie sprawę ,że żegnam się z nim w taki sposób jakbym sama uważała ,że to misja samobójcza. Wpycham wszystkie moje wątpliwości do miejsca w którym nie mogę ich już poczuć. To jak skok w przepaść. Jeśli nie sadzisz ,że możesz to zrobić, to tego nie zrobisz. Przechodzę przez próg — Naprawdę masz zamiar to zrobić? — pyta Dee-Dum. — Gdyby był tam twój brat, co byś zrobił? Waha się przez chwile, po czym ściska delikatnie moje ramie i mów. — Posłuchaj uważnie. Musisz wydostać się stąd w przeciągu godziny. Mówię poważnie. Uciekaj tak daleko jak to tylko możliwe. Nim jestem w stanie zapytać go co jest grane znika w cieniu. Godzina? Czy ruch oporu planuje atak tak szybko? Fakt ,że mnie ostrzegł powoduje tylko jeszcze większą presję. Nie ryzykował by przecieku co oznacza ,że nie będę miała wystarczającej ilości czasu aby narobić jakiś szkód jeśli zostanę złapana i poddana przesłuchaniu. W międzyczasie nie mogę pozbyć się obrazu Raffe'a leżącego bezradnie na stole operacyjnym. Nawet nie wiem gdzie jest. Biorę głęboki, uspokajający oddech. Kieruję się do ciemnej jaskini która kiedyś była garażem.
Po kilku rokach przełykam panikę gdy stoję tak w zupełnej ciemności. Moja matka ściska moje ramię z taką siłą ,że jak nic zostaną mi siniaki. — To pułapka. — szepcze mi do ucha. Czuje jej drżenie. Ściskam ją uspokajająco za rękę. Nie ma niczego co mogłabym zrobić nim moje oczy nie przyzwyczają się do ciemności, zakładając ,że jest to coś do czego można się przyzwyczaić. Moje pierwsze wrażenie tego miejsca to: czarna jak smoła, przepastna przestrzeń. Stojąc spokojnie, czekam aż moje oczy przyzwyczają się do ciemności. Wszystko co słyszę to nerwowy oddech mojej matki. To tylko kilka minut ale mam wrażenie ,że to kilka godzin. Mój mózg wydaje się krzyczeć: śpiesz się, śpiesz się, śpiesz.. Gdy moje oczy się dostosowują czuję się jak ślepy cel w centrum uwagi. Stoimy w podziemny garażu, w otoczeniu porzuconych samochodów skulonych w cieniach. Sufit wydaje się jednocześnie rozległy i zbyt niski w tym samym czasie. Na początku mam wrażenie ,że stoją przede mną giganci ale okazuję się ,że to tylko kamienne filary. Garaż to labirynt takich właśnie filarów i samochodów rozrzuconych w ciemności. Trzymam anielski miecz przed sobą jak różdżkę. Nienawidzę tego ,że muszę zagłębić się w ciemne czeluści garażu, z daleka od tej odrobiny światła która przepływa przez kraty w bramie, ale to właśnie tam muszę pójść jeśli chcę znaleźć Paige. To miejsce wydaje się tak opuszczone, że kusi mnie aby głośno zawołać ale to prawdopodobnie nie najlepszy pomysł. Kroczę ostrożnie w nieomal całkowitej ciemności, uważając na to co pod stopami. Potykam się o coś i nieomal tracę równowagę ale uścisk mojej matki stabilizuje mnie przed upadkiem. Moje kroki odbijają się echem w ciemności. Nie tylko zdradzając naszą lokalizację, ale kolidując też z moją zdolnością słyszenia tego czy ktoś stara się za nami podążyć. Moja matka, z drugiej strony skrada się cicho jak kot. Nawet jej oddech jest cichszy. Musiała nabrać w tym sporej praktyki unikając tych wszystkich rzeczy które ją ścigają. Wpadam na jakiś samochód, na wyczucie poruszam się wzdłuż tego co zakładam jest standardowym zygzakiem zaparkowanych w rządach aut. Używam miecza bardziej jak ślepiec laski niż jako broni. Nieomal przewracam się o jakąś walizkę. Ktoś musiał ją tu zostawić po stwierdzeniu ,że nie ma już dłużej sensu jej nosić. Zdaje sobie nagle sprawę ,że powinnam była się o nią potknąć. Jest na tyle głęboko w brzuchu podziemnego garażu, że powinno być tu całkowicie ciemno. Ale widzę, ledwie ale jednak, dostrzegam kształt walizki. Gdzieś tutaj jest bardzo słabe źródło światła. Poluję na nie, koncentrując się na kierunku w którym światło wydaje się jaśniejsze. Jestem beznadziejnie zagubiona w labiryncie samochodów. Możemy całą noc wędrować w labiryncie tych porzuconych aut i nie zaleźć niczego. Skręcamy jeszcze dwa razy, za każdym razem światło rozjaśnia cienie coraz bardziej ale nieomal niezauważalnie. Gdybym tego nie szukała, nigdy bym nie zauważyła.
Samo światło gdy w końcu je widzę jest tak stłumione ,że na pewno bym je pominęła gdyby w budynku nie było aż tak ciemno. To cieniusieńka smuga sącząca się spod drzwi. Przykładam do nich ucho ale nie słyszę niczego. Otwieram je z trzaskiem. Wychodzą na klatkę schodową. Przyciemnione światło zaprasza poniżej. Zamykam drzwi za nami tak cicho jak to tylko możliwe i kieruję się na dół. Jestem wdzięczna za to ,że schody okazują się betonowe, a nie metalowe i nie dudnią pod każdym naszym krokiem. U podstawy schodów znajdują się kolejne zamknięte drzwi. Drzwi są obramowane jasnym światłem, jest to jedyne światło na klatce schodowej. Przykładam do nich ucho. Słyszę głosy. Nie słyszę co mówią ale mogę stwierdzić ,że są tam co najmniej dwie osoby. Czekamy, kucając w ciemności z uchem przy drzwiach, z nadzieją ,że jest inna para drzwi przez które wyjdą ci ludzie. Głosy robią się coraz bardziej ściszone i milkną całkowicie. Po słuchaniu ciszy przez kilka długich chwil, otwieram je, krzywiąc się na powstały hałas, którego tu też się spodziewam. Jednak te drzwi otwierają się lekko. Moim oczom ukazuję się przestrzeń wielkości magazynu. Pierwsza rzecz jaką zauważam to rzędy szklanych kolumn, każda na tyle duża ,że może pomieścić dorosłego mężczyznę. Tylko ,że to co znajduję się w tych tubach bardziej przypomina powykręcane anielskie skorpiony.
Rozdział trzydziesty szósty Mogą wyglądać odrobinę jak anioły ze swoimi pajęczymi, skrzydłami ważki, złożonymi wzdłuż kontur ich pleców, ale nimi nie są. A przynajmniej nie wyglądają jak anioły które widziałam. Ani nawet chciałam zobaczyć. Jest w nich coś dziwnego. Unoszą się w kapsułach wypełnionych jasnym płynem i czuję się jakbym właśnie wpatrywała się w pozbawione ciała łono czegoś co nie powinno w ogóle istnieć. Niektórzy z nich są rozmiarów dorosłego mężczyzny, wypukłe mięśnie, mimo tego ,że leżą tak zwinięci nieomal w pozycji embrionalnej. Inni są mniejsi jakby walczyli o przetrwanie. Kilkoro wygląda tak jakby ssało swój kciuk. Ludzkość tego gestu wprowadza mnie w stan szczególnego niepokoju. Od frontu wyglądają ludzko, ale z tyłu i z boków, zupełnie obco. Baryłeczkowate skorpionie ogony wyrastają z ich kości ogonowych, zawijając się nad głowami. Zakończone są żądłami podobnymi do igły gotowym do kucia. Widok tych ogonów, przywodzi mi na myśl echo moich koszmarów i drżę pod ich wpływem. Większość ma złożone skrzydła, ale u kilku widzę je częściowo rozwinięte, i lekko drgające w środku tuby tak jakby marzyły o lataniu. Na te łatwiej jest patrzeć niż na te których skorpionie ogony kurczą się spazmatycznie jakby marzyły o zabijaniu. Oczy mają zamknięte czymś co wygląda na nie do końca rozwinięte powieki. Głowy są pozbawione włosów a skóra nieomal całkowicie transparentna, ilustruje sieć żył pod mięśniami. Czymkolwiek były te stworzenia nie były jeszcze w pełni rozwinięte. Blokuję tak dużo tego widoku jak tylko mogę, przed moją matką. Zeświruje jeśli to zobaczy. Choć raz może jej reakcja okazałaby się tą normalną. Daje jej sygnał ręką aby tu na mnie zaczekała. Wyrazem twarzy daje jej do zrozumienia ,że mówię poważnie, ale nie wiem czy odniesie to jakiś skutek. Mam nadzieję ,że zostanie. Ostatnie czego mi trzeba to ,żeby ześwirowała. Nigdy nie sądziłam ,że będę wdzięczna za jej paranoję ale teraz jestem. Jest całkiem spora szansa na to ,że ukryję się w ciemności jak królik w norze dopóki po nią nie wrócę. Jeśli coś się stanie, przynajmniej ma swój rażący prądem sprzęt. Mój żołądek zaciska się lodowatym strachem na samą myśl o tym co właśnie mam zamiar zrobić. Ale jeśli jest tu Paige to nie mogę jej zostawić. Zmuszam się aby wejść do tego ogromnego pomieszczenia. Wewnątrz, powietrze wydaje się zimne i kliniczne. Zapach podobny do formaldehydu unosi się w powietrzu. Zapach który kojarzy mi się z dawno zmarłymi rzeczami uwięzionymi w słoikach na półce. Kroczę ostrożnie między szklanymi kolumnami aby dostać się do reszty pomieszczenia.
Kiedy tak idę mijając kolumny, zauważam coś co wygląda jak stos ubrań i wodorostów zalegających na dnie zbiornika. Dziwne odczucie wspina się w górę mego kręgosłupa. Pośpiesznie odwracam wzrok, nie chcąc przyglądać się bliżej. Ale kiedy odwracam się, widzę coś co zmienia to dziwne uczucie w przerażenie. Jedna z bestii trzyma kobietę w uścisku kochanka w swoim zbiorniku. Jego ogon zawija się łukiem nad głową kobiety, grzebiąc żądło, głęboko w jej karku. Jedno ramiączko jej imprezowej sukienki jest ściągnięte z boleśnie wręcz chudego ramienia. Usta skorpiona anioła są zatopione w jej zwisającej piersi. Jej skóra marszczy się na wysuszonym ciele tak jakby wszystkie soki zostały z niej wyssane. Ktoś zmusił ją do założenia maski tlenowej na nos i usta. Czarne rury prowadzące od maski do samej góry zbiornika wyglądają jak pępowina. Jej ciemne włosy to jedyna rzecz w niej która się porusza. Pływają eterycznie wokół przewodów i żądła. Pomimo maski, rozpoznaję ją. To ona jest tą kobietą której dzieci i mąż machali na pożegnanie gdy szła do gniazda. Kobieta która odwracała się aby przesłać pocałunki swojej rodzinie. Wygląda jakby postarzała się o jakieś dwadzieścia lat od czasu gdy widziałam ją po raz ostatni kilka godzin temu. Jej cera jest ziemista, a skóra zwiotczała na kościach. Straciła na wadze. I to sporo. Poniżej jej pływających stóp leży stos kolorowych materiałów i skóra na kościach z czego dopiero teraz zdaję sobie sprawę. To co początkowo wzięłam za wodorosty to włosy, falujące delikatnie na dnie zbiornika. Ten potwór powoli skraplał jej wnętrze i spijał je. Moje stopy nie chcą się poruszyć. Stoję tak jak zwierzyna czekając aż dopadnie mnie drapieżnik. Każdy mój instynkt krzyczy i każe mi uciekać. I już kiedy myślę ,że gorzej być nie może, widzę jej oczy. Wyglądają na napięte i nienaturalne w swoich ponad gabarytowych oczodołach. Wyobrażam sobie w nich iskierki desperacji i bólu. Mam tylko nadzieję ,że przynajmniej zginęła szybko i bezboleśnie, ale jakoś w to wątpię. Gdy już mam się obrócić, skupisko maleńkich pęcherzyków ucieka z jej maski i szybuję mijając włosy. Zamieram. Nie może być żywa? Prawda? Ale dlaczego ktoś nakładałby jej maskę gdyby była martwa? Czekam i obserwuję szukając jakichkolwiek oznak życia. Jedyny ruch jaki widzę powodowany jest jednak przez skorpiona który wysysa ją do cna. Jej niegdyś tętniąca życiem skóra kurczy się nieomal na moich oczach. Jej włosy tańczą w wolnych ruchach za każdym razem gdy rusza się anioł skorpion.
A wtedy kolejna grupa pęcherzyków wypływa z jej maski. Oddycha. Ekstremalnie, wręcz niemożliwie powoli ale nadal oddycha. Odwracam od niej wzrok i zmuszam się do przeszukania pomieszczenia w celu znalezienia czegoś czego mogłabym użyć do wyciągnięcia jej z tego zbiornika. Teraz dopiero widzę ,że w innych zbiornikach też są uwiezieni ludzie. Wszyscy są w różnych stanach tego śmiercionośnego uścisku, niektórzy nadal wyglądają witalnie i świeżo, podczas gdy inni są osuszeni nieomal do cna. Jeden ze skorpionów ma świeżą kobietę w imprezowej sukience w ramionach i całuję ją w usta z jej tlenową maską wisząca ponad nią. Inny ma mężczyznę w hotelowym uniformie. Jego skorpionia bestia ma swoje usta uczepione jego oczu. Nie jest to systematyczne karmienie. W niektórych zbiornikach stos ubrań i kości na dole jest bardzo duży podczas gdy w innych niewielki. Skorpiony anioły też są różne. Niektóre duże i muskularne a inne mizerne i zniekształcone. Gdy tak stoję czując się oszołomiona i chora, nagle drzwi w najdalszej części piwnicy otwierają się i słyszę jak coś toczy się po betonie. Mój instynkt krzyczy abym ukryła się za zbiornikiem z potworami ale nie mogę zmusić się aby zbliżyć się do jakiegokolwiek. Więc, stoję tak po środku matrycy szklanych kolumn, próbując rozszyfrować co dzieję się po drugiej stronie. Próba ta, poprzez szklane kolumny przypomina czytanie notatki umieszczonej po drugiej stronie zbiornika w którym pływa rekin. Wszystko wygląda na zniekształcone i niemożliwe do rozpoznania. Jeśli ja nie mogę dostrzec aniołów, oni też nie powinni być w stanie mnie zobaczyć Skradam się za jedną z kolumn aby spojrzeć teraz na pomieszczenie pod innym kątem. Staram się ignorować ofiary. Nie będzie ze mnie żadnego pożytku jeśli zostanę złapana. Po drugiej stronie, anioł piętnuję ludzkiego sługę. — Szuflady miały przyjechać w zeszłym tygodniu. — Ma na sobie biały laboratoryjny fartuch udrapowany na skrzydłach. Człowiek stoi za ogromną stalową szafą balansując nią na szczycie płaskiego wózka. Jest wysoka na trzy szuflady a każda szuflada na tyle duża aby zmieścić dorosłą osobę. Nie chcę myśleć o ich przeznaczeniu. — Wybrałeś najgorszą noc z możliwych aby to dostarczyć. — anioł macha w kierunku odległej ściany.— Umieść to tam. Muszą być zabezpieczone tak aby się nie przewróciły. Ciała są tam. — wskazuję na przeciwległą ścianę. — Musiałem ułożyć je w stosach na podłodze, dzięki waszej opieszałości. Możesz powkładać ciała do szuflad kiedy już wszystko przygotujesz. Służący wygląda na przerażonego ale anioł nie wydaję się tego zauważać. Człowiek oddala się z szafą ku odległej ścianie a anioł odwraca się zmierzając w przeciwną stronę. — Najbardziej interesująca noc od wieków a ten idiota wybrał akurat ją na dostarczanie mebli. — anioł laborant mamroczę do siebie kierując się ku ścianie po mojej lewej. Przesuwam się aby pozostać w ukryciu przed aniołem gdy ten się porusza. Przechodzi przez parę wahadłowych drzwi i znika.
Wysuwam się o cal do przodu, rozglądają wokoło aby zobaczyć czy nie ma nikogo innego. Ale nie ma tu nikogo oprócz człowieka rozładowującego szafę na zwłoki. Zastanawiam się czy powinnam się mu ujawnić i błagać o pomoc. Mogłoby to zaoszczędzić mi sporo czasu i kłopotów gdyby udało mi się zwerbować do pomocy kogoś z wewnątrz. Z drugiej strony, mógł zdecydować się zarobić na mnie dodatkowe punkty, wydając intruza. Zamrożona w niezdecydowaniu, obserwuje jak popycha pusty już wózek w stronę podwójnych drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Po tym jak wychodzi, opuszczone pomieszczenie bulgocze dźwiękiem pęcherzyków powietrza uciekających ze zbiorników. Mój umysł krzyczy, szybko, szybko, szybko. Muszę znaleźć Paige nim ruch oporu zaatakuje. Ale nie mogę zostawić tych ludzi aby te potwory wyssały je do sucha. Przemykam się chyłkiem między kolumnami, szukając czegoś przy pomocy czego mogłabym wyciągnąć ofiary ze zbiorników. Na odległym krańcu znajduje niebieską drabinę. Idealna. Mogę otworzyć kopuły zbiorników i spróbować wyciągnąć ofiary. Wślizguje miecz z powrotem do pochwy aby uwolnić ręce. Gdy biegnę do drabiny nowa masa kolorów pojawia się i zaczyna rosnąć po mojej lewej. Zbiorniki z płynami zniekształcają te obrazy, ukazując mi coś w rodzaju ciał z setkami rąk i nóg, z wstrętnie zniekształconymi twarzami, rozsianych po całej powierzchni. Dochodzę do krawędzi z ciekawością. Ta świetlna sztuczka sprawia ,że wygląda to tak jakby podążały za mną setki par oczu. A wtedy wychodzę z pomiędzy zbiorników i widzę co to naprawdę jest. Moja klatka piersiowa zaciska się i tracę oddech na kilka minut. Stopy trzymają się podłogi jak wmurowane i tylko stoję tam i w wejściu i się gapię.
Rozdział Trzydziesty siódmy Na początku mój umysł nie chcę uwierzyć w to co widzą moje oczy. Próbuje zinterpretować tą scenę jako ścianę zużytych lalek. Zwyczajne kawałki tkaniny i plastiku wykreowane przez lalkarza z poważnym problemem gniewu. Ale nie mogę przekonać się do tej iluzji i widzę to co naprawdę się tu znajduję. Przy białej ścianie widzę stosy, stosy dzieci. Niektóre stoją sztywno pod ścianą, jedne na drugich, na jakieś pół tuzina w głąb. Niektóre siedzą wsparte o ścianę i o nogi innych dzieci. Niektóre leżą na swoich plecach i brzuchach, poukładani na sobie jak sznury drewna. Po ich rozmiarach wnoszę ,że mają jakieś od dziesięciu do dwunastu lat. Wszystkie są nagie, rozebrane ze wszystkiego co mogłoby je chronić. Wszystkie mają na sobie charakterystyczne szwy znaki w kształcie litery Y po przeprowadzonej autopsji, rozpoczynające się na ich małych piersiach i schodząc aż do pachwin. Większość ma też ślady szwów wzdłuż ramion, nóg, gardeł, kroczy. Kilkoro ma szwy na twarzy. Niektóre dzieci mają oczy szeroko otwarte, inne zamknięte. Ich oczy zamiast bieli wokół źrenic, są tam żółte albo czerwone. Niektóre mają tylko ziejące pustką dziury w miejscu gdzie kiedyś były oczy, inne mają je zaszyte, wielkimi i niezdarnie wykonanymi szwami. Nieomal przegrywam tym razem, nieustającą walkę którą toczę z moim brzuchem i całe to kosztowne jedzenie które zjadłam wcześniej podchodzi mi do gardła. Muszę przełknąć ciężko aby utrzymać je na miejscu. Oddech wydaje mi się zbyt gorący a powietrze zbyt chłodne na przeszywającej dreszczami skórze. Chcę, muszę zamknąć oczy, aby wymazać to co widzę. Ale nie mogę. Przeszukuję. Spoglądając na każde brutalnie potraktowane dziecko szukają mojej siostry o twarzy małej wróżki. Mam dreszcze których żadną miarą nie mogę powstrzymać. — Paige. — mój głos brzmi jak załamany szept. Ledwie jestem w stanie wyszeptać jej imię, ale powtarzam je wciąż i wciąż tak jakby w jakiś sposób mogło to sprawić ,że wszytko będzie w porządku. Dryfuję w kierunku stosu zmasakrowanych zwłok jak bym była w jakimś sennym koszmarze, nie mogąc się powstrzymać i nie mogąc odwrócić wzroku. Proszę, nie pozwól aby tu była. Proszę, proszę. Wszystko tylko nie to. — Paige? — przerażenie w moim głosie jest tak samo obecne jak nadzieją ,że może jednak jej tu nie ma. Coś budzi się w stosie pozszywanych ciał. Robię drżący krok w tył, cała moja siła odpływa mi z nóg.
Mały chłopiec stacza się z góry stosu i ląduje twarzą w dół. Dwa ciała poniżej jego oryginalnej pozycji, mała ręką sięga na ślepo i zapiera się chwiejnie na ramieniu chłopca który upadł. Ciała powyżej rączki, chwieją się w tą i z powrotem, nabierając tępa dopóki nie lądują na chłopcu który spadł wcześniej. W końcu widzę dziecko do którego należy drżąca dłoń. To mała dziewczynka z nieproporcjonalnie chudymi nogami. Kurtyna jej włosów ukrywa twarz gdy boleśnie pełznie w moją stronę. Ma okrutne rozcięcie ponad pośladkami które łączy się z innym ciągnącym w górę jej kręgosłupa. Duże, nierówne szwy biegną po nim, trzymając razem do kupy jej posiniaczone i pokaleczone ciało. Szwy biegną też wzdłuż jej ramion i nóg. Czerwone i niebieskie rany i sińce kontrastują ostro z jej nieomal białą skórą. Zamieram w przerażeniu, z bólem pragnąc zamknąć oczy i udawać ,że to nie jest realne. Ale jestem niezdolna do niczego oprócz obserwowania bolesnych postępów dziewczynki, jakie wykonuje na stosie martwych ciał. Posuwa się do przodu przy pomocy ramion, jej nogi są tylko parą martwego ciężaru który za sobą ciągnie. Po nieomal wieczności, dziewczynka w końcu podnosi głowę. Sztywne włosy odsuwa z twarzy. Jest, moja mała siostrzyczka. Jej umęczone oczy odnajdują moje. Ogromne na tej drobniutkiej twarzy. Wypełnione łzami kiedy mnie widzi. Upadam na kolana, ledwie czując uderzenie w twardy beton. Twarz mojej malutkiej siostrzyczki jest pozszywana. Szwy biegną od jej uszu do ust tak jakby ktoś chciał odciągnąć skórę z jej twarzy a potem naciągnąć ją z powrotem. Jej buzia jest opuchnięta i posiniaczona. — Paige. — mój głos się załamuje. Podczołguję się do niej i biorę w ramiona. Jest tak zimna jak betonowa podłoga. Tuli się do mnie jak kiedyś gdy była jeszcze brzdącem. Próbuje objąć ją całą, wciągając na kolana nawet jeśli teraz jest już na to za duża. Nawet jej oddech przy moim policzku jest zimny jak arktyczna bryza. Nachodzi mnie szalona myśl; może odciągnęli z niej całą krew, tak ,że nigdy już więcej nie będzie ciepła? Łzy lecą mi spadając na jej policzki, mieszając razem nasze cierpienie.
Rozdział Trzydziesty ósmy — Wzruszające, — mówi cyniczny głos poza mną. Anioł kroczy w naszą stronę z wyrazem twarzy tak wyalienowanym ,że nic co ludzkie nie mogłoby się za nim ukrywać. To taki wyraz twarzy jakim rekin mógłby obdarzyć parę łkających dziewczynek. — To pierwszy raz kiedy jedno z was włamało się do środka, zamiast próby ucieczki. Po za nim, gość od przesyłek przepycha się przez podwójne drzwi z kolejną wypakowaną szufladami na zwłoki szafką. Jego spojrzenie jest ludzkie. Maluje się w nim zaskoczenie, troska, strach. Nim jestem w stanie odpowiedzieć, anioł unosi głowę i spogląda do góry w stronę sufitu, przechylając na bok głowę. Przypomina mi nasłuchującego czegoś w oddali psa, czegoś co tylko pies jest w stanie usłyszeć. Przytulam bliżej chude ciało mojej siostry tak jakbym mogła uchronić ją przez tymi wszystkimi potwornościami. Wszystko co mogę zrobić to nadal posłużyć się głosem. — Dlaczego to robisz? — wypuszczam te słowa szeptem. Za aniołem, gość od przesyłek potrząsa do mnie głową, w ostrzeżeniu. Wygląda tak jakby chciał się skurczyć za swoim ładunkiem. — Nie muszę wyjaśniać niczego małpie, — odpowiada anioł. — Odłóż próbkę na miejsce. — Próbkę? Gniew buzuje mi w żyłach. Serce krzyczy łaknąc krwi. Dłonie drżą z potrzeby zaciśnięcia się na jego gardle. O dziwo, nadal mam je pod kontrolą. Rzucam na niego wściekłe spojrzenie tak bardzo pragnąc zrobić coś więcej. Celem jest wyciągnięcie stad mojej siostry, a nie osiągniecie chwilowej satysfakcji. Unoszę Paige w ramionach zataczając się w jego stronę. — Wychodzimy. — jak tylko te słowa opuszczają moje usta wiem ,że to tylko pobożne życzenia. Odkłada swoją podkładkę z notatkami i staje pomiędzy nami a drzwiami. — Z czyjego pozwolenia? — jego głos jest niski i groźny. Całkowicie pewny siebie. Nagle ponownie przechyla głowę, nasłuchując czegoś czego ja nie mogę usłyszeć. Głęboki mars pojawia się na jego czole.
Biorę dwa głębokie wdechy, próbując pozbyć się strachu z całego ciała. Delikatnie kładę Paige pod stołem. A wtedy rzucam się na niego. Uderzam go z wszystkim co tylko mam. Żadnego kalkulowania, żadnych przemyśleń, żadnego planu. Tylko szalona, epicka wręcz furia. Nie jest to zbyt wiele w porównaniu do anioła, nawet tak niewielkiego. Ale mam przewagę wynikająca z zaskoczenia. Mój cios posyła go na stół egzaminacyjny, i zastanawiam się w jaki sposób jego puste kości się nie łamią. Wysuwam anielski miecz z pochwy. Anioły są znacznie silniejsze niż ludzie, ale na ziemi mogą być naprawdę narażone na atak. Żaden anioł który jest dobry w lataniu, nie czuje się na pewno dobrze w piwnicy gdzie nie ma żadnych okien przez które mógłby wyfrunąć. Istniej spora szansa ,że ten nie wzbije się w powietrze zbyt szybko. Nim anioł zbiera się ze swojego upadku, celuje w niego mieczem, kierując się ku szyi. A przynajmniej próbuje. Jest szybszy niż myślałam. Łapie mój nadgarstek i uderza nim o skraj stołu. Ból jest rozdzierający. Moja dłoń otwiera się, upuszczając miecz. Z głośnym brzdękiem upada na betonową podłogę, daleko poza moim zasięgiem. Podnosi się chwytając oddech podczas gdy ja chwytam skalpel leżący nieopodal. Skalpel wydaje się w moich dłoniach słaby i bezużyteczny. Straciłam swoją szansę na to aby go zranić. To tylko jeszcze bardziej mnie wkurza. Rzucam w niego skalpelem. Przecina mu gardło, powodując pęcherzyki krwi i plamiąc jego biały fartuch. Łapię krzesło i rzucam w niego nim ma czas by się pozbierać. Odrzuca je na bok tak jakby rzuciła w niego zmięta kulką papieru. Niemal zanim zdaje sobie sprawę ,że po mnie idzie, rzuca mnie na beton i wydusza ze mnie życie. Nie tylko odcina mi dopływ powietrza, odcina mi dopływ krwi do mózgu. Pięć sekund. To wszystko co mam nim stracę przytomność. Wystrzeliwuje ramiona w górę pomiędzy jego, jak klin. Wtedy wbijam je bokiem pomiędzy jego przedramiona. Powinno zadziałać i powstrzymać duszenie. Zawsze działało na treningach.
Ale tym razem nawet nieznacznie nie łagodzi jego uchwytu. W panice nie brałam pod uwagę jego super siły. W ostatniej desperackiej próbie, zaciskam dłonie razem, splatając palce. Biorę zamach i wbijam pięść jak młotek w zagłębienie jego ramienia z całą siłą jaką tylko mam. Jego łokieć odskakuje na moment Ale potem wskakuje z powrotem na miejsce. Koniec czasu. Jak amatorka, instynktownie wbijam paznokcie w jego dłonie. Ale równie dobrze mogłyby być to stalowe ręce zaciskające się na mojej szyi. Serce wali mi w uszach, coraz bardziej szaleńczo. Czuje jak moja głowa odpływa. Twarz anioła jest zimna, obojętna. Ciemne plamy pojawiają się na jego twarzy. Moje serce zamiera kiedy zdaje sobie sprawę ,że to pole mego widzenia zanika. Wszystko robi się rozmyte. A potem zaczyna zapadać ciemność.
Rozdział Trzydziesty dziewiąty Coś uderza w anioła. Dostrzegam błysk włosów i zębów, słyszę zwierzęcy ryk. Coś ciepłego i mokrego rozlewa się na mojej koszulce. Nacisk na moim gardle nagle znika. Tak samo jak ciężar anioła. Zasysam, głęboki palący oddech. Zwijam się w kłębek, próbując nie kaszleć zbyt mocno gdy cudowne chłodne powietrze wypełnia mi płuca. Na mojej koszulce jest krew. Staje się nagle świadoma dzikich pomroków i warknięć. Słyszę również odruchy wymiotne. Gość od przesyłek zwraca za swoją szafką z szufladami. Nawet mimo tej czynności jego oczy wędrują do miejsca poza mną. Są tak szeroko rozwarte ,że bardziej białe niż brązowe. Wpatruje się w miejsce z którego dochodzą te dźwięki. Przyczyna całej tej krwi moczącej moje ubranie. Odczuwam dziwną niechęć do zlokalizowania tejże przyczyny ale wiem ,że muszę to zrobić. Kiedy patrzę, mam problem ze zrozumieniem tego co widzę. Nie wiem co powinno mnie zszokować i mój biedny mózg miota się z jednej strony na drugą. Fartuch laboratoryjny anioła jest przesiąknięty krwią a wokół niego porozrzucane są kawałki ciała, jak na przykład fragment wątroby wyszarpany i rzucony na podłogę. Fragment ciała został wyrwany z jego policzka. Rzuca się tak bardzo ,że wygląda jakby śnił swój najgorszy koszmar. Może tak jest. Może ja też go śnie. Paige pochyla się nad nim. Jej małe dłonie, zaciskają się na jego koszuli aby lepiej utrzymać w dłoniach drżące ciało. Włosy i ubrania są pochlapane krwią. Z jej twarzy kapie jego ciało. Jej usta otwierają się ukazując rzędy lśniących zębów. Na początku mam wrażenie ,że ktoś założył jej ten metalowy aparat. Ale to nie aparat. To ostrza. Wbija się w gardło anioła. Szarpie jak pies zabawkę. Wyrywa kawałek okrwawionego mięsa. Wypluwa kawałek krwawego ciała. Ląduje na mokrej od krwi podłodze obok innych.
Pluje i dławi się. Buntuje się choć trudno powiedzieć czy to wstręt z powodu jej działania czy też smaku. Niechciane wspomnienia po tym jak demony pluły w lesie po ugryzieniu Raffe'a pojawiają się w mojej głowie. Nie powinny jeść anielskiego ciała. Ta myśl przemyka się przez szczeliny w mojej głowie i natychmiast wsuwam ją z powrotem do środka. Facet od przesyłek zwraca ponownie i mój żołądek buntuje się pragnąc do niego dołączyć. Paige otwiera ponownie usta i jej zwierzęce okrucieństwo jest gotowe zanurkować jeszcze raz po świeże mięso — Paige! — mój głos jest piskliwy i spanikowany, wzrastając na końcu jakby to było pytanie. Dziewczynka która kiedyś była moją siostrą zatrzymuje się w połowie drogi, podnosząc się z nad umierającego anioła i spogląda na mnie Jej oczy są szeroko rozwartą, brązową niewinnością. Kropelki krwi spływają z jej długich rzęs. Patrzy na mnie, uprzejma i posłuszna jak zawsze. Nie ma dumy w tym spojrzeniu, nie ma złośliwości, nie ma głodu, żadnego przerażenia swoim działaniem. Spogląda na mnie tak jakbym zawołała jej imię gdy właśnie jadła miskę płatków. Moje gardło jest posiniaczone od duszenia, i wciąż połykam z powrotem kaszel, na który nie mogę pozwolić sobie dlatego ,że nadal próbuję połknąć z powrotem kolację. Odgłos wymiotny kolesia od przesyłek nie pomaga. Paige odsuwa się od anioła. Stoi na własnych nogach, nie opierając się o nic. A wtedy robi dwa cudowne, pełne wdzięku kroki w moją stronę. Zatrzymuje się tak jakby nagle przypomniała sobie ,że jest kaleką. Nie ważę się nawet oddychać. Gapię się na nią, opierając chęci aby podbiec i ją złapać, na wypadek gdyby upadła. Rozwiera ramiona w moją stronę, w taki sam sposób w jaki robiła to gdy była dzieckiem i chciała abym wzięła ją w ramiona. Gdyby nie krew kapiąca jej po twarzy i pokrywająca ciało, pomyślałabym ,że jest tak słodka i niewinna jak zawsze. — Ryn-Ryn.— jej głos brzmi jakby był na skraju łez. To dźwięk małej przestraszonej dziewczynki, takiej która jest pewna ,że jej starsza siostra przegoni wszystkie potwory czające się pod łóżkiem. Paige nie nazywała mnie tak od czasu gdy była dzieckiem. Spoglądam na szwy przecinające jej twarz i ciało. Wpatruje się w jej siniaki, czerwone i niebieskie, na całej tej biednej twarzy i ciele. To nie jej wina. Cokolwiek jej zrobili jest ofiarą nie potworem. Gdzie wcześniej już to słyszałam?
Coś w tej myśli przywołuje w mojej głowie obraz. Obraz tych przeżutych do połowy dziewczynek zwisających z drzewa. Czy ta szalona parka nie powiedziała czegoś podobnego do tego co właśnie sobie pomyślałam? Czy ich szalona konwersacja właśnie zaczyna nabierać dla mnie sensu? Myśl wkrada się do mojej głowy jak trujący gaz. Jeśli Paige może jeść teraz tylko ludzkie mięso, nic poza tym, to co zrobię? Czy posunę się do tego ,że będę używać ludzkiej przynęty, myśląc ,że tym ją zwabie. Czy mogę jej pomóc? To zbyt przerażające aby w ogóle o tym myśleć. I zupełnie bez znaczenia. Ponieważ nie ma żadnego powodu aby myśleć ,że Paige musi jeść cokolwiek. Paige nie jest demonem. Jest tylko małą dziewczynką. Wegetarianką. Humanitarną z urodzenia. Buddystką wyznającą Dalai Lamę, na litość boską. Zaatakowała tego anioła tylko po to aby stanąć w mojej obronie. To wszystko. Poza tym, nie zjadła go przecież...tylko... go trochę pogryzła. Kawałki mięsa zaścielają podłogę. Mój żołądek się buntuje. Paige obserwuje mnie swoimi ciepłymi, brązowymi oczami, łani. Koncentruję się na tym i celowo ignoruję krew kapiącą z jej podbródka i duże, okrutne szwy ciągnące się od jej ust do uszu. Za nią aniołem wstrząsa konwulsja. Jego oczy obracają się robiąc całkowicie białe, a głowa uderza wielokrotnie w betonową podłogę. Ma atak. Zastanawiam się czy może przeżyć z brakującymi częściami ciała, większość jego krwi zaściela podłogę. Jego ciało prawdopodobnie próbuje gorączkowo pozbierać się do kupy nawet teraz. Czy jest jakaś szansa na to ,że ten potwór mógł się z tego uleczyć? Podnoszę się do góry, próbując zignorować płyny pod moimi dłońmi. Gardło mi płonie, czuje się obolała i posiniaczona. — Ryn-Ryn. — Paige nadal wyciąga ramiona w tym samym geście, ale nie mogę zmusić się by ją uściskać. Zamiast tego pochylam się biorąc miecz. Poruszam się teraz odrobinę sprawniej, przyzwyczajając na nowo do swojego ciała. Spoglądam w puste oczy anioła, jego krwawiące usta. Jego głowa drży, stukając w podłogę. Wbijam ostrze w jego pierś. Nigdy wcześniej nikogo nie zabiłam. To co mnie przeraża to nie to ,że kogoś zabijam. Ale to jak łatwo mi to przychodzi. Ostrze przeszywa się przez niego jakby byłą zgniłym owocem. Nie czuję żadnej uciekającej esencji życia. Nie ma poczucia winy, szoku czy gniewu za życie które było ani osobę którą się stałam. Jest tylko nadal drżące ciało i powolne ostatnie tchnie. — Wielkie nieba
Spoglądam do góry, oniemiała na nowo przybyły głos. Kolejny anioł w fartuchu laboratoryjnym. Dostrzegam szybki błysk świeżej krwi zalewającej biały fartuch, i rękawiczki nim dwa kolejne anioły przepchają się przez drzwi. Dwóch nowych też ma zakrwawione fartuchy i rękawiczki. Nieomal nie rozpoznaję Laylah z jej złotymi włosami ,ściągniętymi w ciasnym koku. Co ona tu robi? Czy nie powinna teraz operować Raffe'a? Wszyscy gapią się na mnie. Zastanawiam się dlaczego gapią się na mnie a nie na moją pokrytą krwią siostrę kiedy zdaje sobie sprawę ,że nadal trzymam miecz wbity w pierś anioła. Jestem pewna ,że nie mają żadnego problemu z rozpoznaniem tego miecza. Musi istnieć co najmniej tuzin reguł zabraniających ludziom używania anielskich mieczy. Mój mózg gorączkowo poszukuje ujścia z życiem z tej sytuacji. Ale zanim jakakolwiek z myśli zaczyna się formować, wszyscy oni spoglądają na sufit w tym samym czasie. Jak anioł z laboratorium słyszą coś czego oni nie słyszą. Nerwowe wyrazy ich twarzy wcale mnie nie uspokajają. A wtedy ja też to czuję. Najpierw huk a potem drżenie Czy już minęła godzina? Anioły spoglądają na mnie ponownie, a potem odwracają się i pędzą do podwójnych drzwi których używał facet od przesyłek. Nie zdawałam sobie sprawy ,że mogę czuć się jeszcze bardziej zdenerwowana niż już się czułam. Ruch oporu zaatakował.
Rozdział czterdziesty Musimy wydostać się z hotelu nim wszystko runie. Ale nie mogę tak po prostu zostawić tych wszystkich ludzi aby zostali wyssani do cna przez anioły skorpiony. Wspinanie się na drabinę do każdego zbiornika i wyciąganie ich pojedynczo zajmie kilka godzin. Wyciągam miecz, podbiegam do rzędu zbiorników w frustracji, trzymając miecz jak kij. Uderzam ostrzem w zbiornik skorpiona. Głownie po to aby uwolnić swoją frustrację, tak naprawdę nie oczekuję ,że zrobi coś innego niż się od niego odbije. Nim w ogóle zdążę zarejestrować impakt, gruby zbiornik roztrzaskuje się. Woda i szkło eksploduje zalewając podłogę. Mogłabym się przyzwyczaić do tego miecza. Pół skorpiony wyswobadzają swoje ofiary. Skrzeczą gdy upadają. Potem wiją się i obracają na odłamkach szkła, zakrwawiając wszystko. Wychudzona kobieta zgina się na dnie rozbitego zbiornika. Jej szklane oczy wpatrują się w moje. Nie mam pojęcia czy żyje ani czy może znajdzie się w lepszej kondycji kiedy działanie jadu osłabnie. To najlepsze co mogę dla niej zrobić. Najlepsze co mogę zrobić dla nich wszystkich. Wszystko na co mogę liczyć, to to ,że jakoś niektórzy z nich dojdą do siebie na tyle aby wydostać się stąd nim to wszystko się zawali, bo ja sama nie zaciągnę ich po schodach do góry. Podbiegam do innych zbiorników, i rozbijam je, jeden po drugim. Odłamki szkła i wody rozpryskują się po całym piwnicznym laboratorium. Powietrze wypełnia skrzek rzucających się skorpionich płodów. Większość potworów w okolicznych zbiornikach budzi się i drga. Kilkoro reaguje gwałtownie i uderza w pozostałości swoich szklanych wiezień. To te które mają lepiej ukształtowaną formę, gapią się na mnie swoimi żylastymi błoniastymi powiekami ze zrozumieniem ,że to ja jestem dla nich drapieżnikiem. Gdy to robię, jakaś maleńka część mnie, rozważa ucieczkę bez Paige. Już tak naprawdę nie jest dłużej moją siostrą, prawda? Na pewno nie jest już dłużej bezradna. — Ryn-Ryn? — Paige płaczę. Woła do mnie tak jakby nie była pewna czy się nią zajmę. Moje serce ściska się tak jakby zacisnęła się na nim żelazna ręka, jako kara, za myślenie o tym aby ją zdradzić. — Tak, skarbie — mówię uspokajającym głosem.— Musimy się stąd wydostać, w porządku?
Budynek trzęsie się ponownie i jedne z pozszywanych zwłok się przewracają. Usta małego chłopca otwierają się gdy upada na podłogę, ukazując metalowe zęby Paige wyglądała na taką martwą nim zaczęła się poruszać. Czy jest jakaś szansa na to ,że ten dzieciak też może jeszcze żyć? Dziwna myśl wskakuje mi do głowy. Czy Raffe nie mówił ,że czasem imiona posiadają moc? Czy Paige zbudziła się ponieważ ją zawołałam? Przyglądam się ciałom opartym o ścianę, ich lśniącym zębom i długim paznokciom, odbarwionym oczom. Czy jeśli żyją to też mogłabym ich obudzić? Odwracam się aby uderzyć mieczem i roztrzaskać kolejny zbiornik. Nic nie mogę poradzić na to ,że ciesze się iż nie znam imion tych dzieci. — Paige? — moja matka podchodzi do nas jakby to był sen. Chrzęści na potłuczonym szkle manewrując aby unikać rzucających się na podłodze potworów tak jakby widywała coś takiego regularnie. Może tak jest. Może w jej świecie to normalne. Widzi je i unika, ale nie jest zaskoczona ich widokiem. Jej oczy są czyste, a spojrzenie ostrożne. — Kochanie? — podbiega do Paige i tuli bez zawahania, pomijając pokrywającą ją krew. Moja matka płacze, nie pohamowanym, pełnym desperacji szlochem. Po raz pierwszy zdaję sobie sprawę, że martwiła się o Paige przynajmniej w takim samym stopniu jak ja. Że to ,że skończyła w tym niebezpiecznym miejscu w którym starałam się znaleźć Paige nie było przypadkowe. Że nawet jeśli jej miłość manifestuję się często w sposobach których żadna zdrowa na umyślę osoba nie mogłaby zrozumieć (a nawet uważałaby za obraźliwe) nie oznacza to jeszcze ,że jej nie zależy. Połykam łzy które grożą tym ,że spłyną w dół gdy obserwuje je razem. Mama przygląda się Paige wnikliwie. Krew. Szwy. Siniaki. Pozornie nie zwraca uwagi na nic z tego ale wdaje z siebie wstrząśnięte i gaworzące odgłosy gdy głaska jej włosy i skórę. Potem spogląda na mnie. W jej oczach maluje się twarde oskarżenie. Wini mnie za to co spotkało Paige. Chce jej powiedzieć ,że nie ja jej to zrobiłam. Ale jak w ogóle mogła tak pomyśleć? Lecz nie mówię niczego. Nie mogę. Mogę tylko spoglądać na moją matkę z poczuciem winy i wyrzutami sumienia. Spoglądam na nią w ten sam sposób w jaki ona spoglądała na mnie kiedy tata i ja znaleźliśmy kaleką Paige tyle lat temu. Może i nie ja zrobiłam to Paige ale te straszliwe rzeczy przydarzyły jej się gdy była pod moją opieką. Po raz pierwszy, zastanawiam się czy moja matka naprawdę była odpowiedzialna za połamany kręgosłup Paige, wtedy? — Musimy się stąd wydostać. — mówi nam z ramieniem oplatającym Paige w ochronnym geście. Jej głos jest jasny i zdeterminowany
Spoglądam na nią w zaskoczeniu. Nim mogę się powstrzymać, nadzieja rozkwita w moim wnętrzu. Brzmi na pełną autorytetu i pewności siebie. Brzmi jak matka gotowa i zdeterminowana poprowadzić swe córki ku bezpieczeństwu. Brzmi jakby była normalna. A potem dodaje — Idą po nas Nadzieja umiera w moim wnętrzu, pozostawiając pustkę w miejscu w którym powinno być moje wnętrze. Nie muszę pytać kim są ci 'oni'. Według mojej matki 'oni' idą po nas od bardzo długiego czasu, w zasadzie odkąd pamiętam. Jej stwierdzenie nie jest krokiem w kierunku wzięcia odpowiedzialności za swoje córki. Kiwam, biorąc z powrotem ciężar odpowiedzialności za ta rodzinę na swoje plecy.
Rozdział Czterdziesty pierwszy Mama prowadzi Paige w kierunku wyjścia gdy głośny trzask z za podwójnych drzwi zatrzymuje je w pół kroku. Pochodzi z miejsca z którego wychodzili aniołowie. Zamieram w pół obrotu zastanawiając się czy to sprawdzić czy nie. Nie mogę wymyślić żadnego dobrego powodu aby tracić czas na spoglądanie co jest za tymi drzwiami, ale coś mnie niepokoi. Męczy mój umysł jak igła powoli rozwiązująca splot za splotem aby zobaczyć co jest pod spodem. Tyle się działo ,że nie miałam czasu podążać za swoimi myślami, a to mogło być coś ważnego, coś.... Krew. Anioły były całe pokryte krwią. Rękawiczki, ich białe fartuchy. I Laylah. To ona miała operować Raffe'a. Kolejny trzask dochodzi z za drzwi. Metal uderza o metal. Biegnę tam nim w ogóle zdaję sobie z tego sprawę. Gdy jestem w pobliżu podwójnych drzwi, jakieś ciało przez nie wypada. Mam tylko sekundy aby rozpoznać Raffe'a pędzącego w powietrzu. Gigantyczny anioł wyskakuje tuż za nim. Coś w sposobie jego poruszania wydaje się znajome. Jego twarz mogła kiedyś być przystojna, ale teraz dominuje na niej tylko okrucieństwo. Ma piękne śnieżnobiałe skrzydła rozpościerające się poza nim. Ich podstawa pokryta jest zaschniętą krwią w miejscu w którym świeże szwy trzymają je przy jego plecach. Dziwne jest to ,że chociaż ma na plecach krew to brzuch ma obandażowany. Jest coś znajomego w tych skrzydłach. Jedno ma postrzępione pióra, w miejscu w którym pocięły je nożyczki. Dokładnie w taki sam sposób w jaki pocięłam skrzydła Raffe’a. Mój mózg próbuje odrzucić oczywisty wniosek. Gigantyczny anioł stoi pomiędzy moją rodziną a drzwiami do których zmierzamy. Moja matka stoi zamrożona w przerażeniu gapiąc się na niego. Jej rażący prądem pręt trzęsie się w rękach gdy kieruje go w stronę giganta. Wygląda to w takim samym stopniu jakby go oferowała jak i próbowała się nim bronić.
Niski wybuch przetacza się poprzez sufit, tuż zanim słychać następny i następny. Każdy jeden coraz głośniejszy. To musi być to co słyszały wcześniej anioły. Teraz nie mam już żadnych wątpliwości co do tego ,że atak się rozpoczął. Gorączkowo macham w kierunku mojej matki, aby przeszła przez podwójne drzwi, z których korzystał gość od przesyłek. W końcu łapię o co mi chodzi i wymyka się przez nie razem z Paige. Jestem przerażona tym ,że gigant będzie próbował je zatrzymać ale on nie zwraca na nie żadnej uwagi. Całą ma zarezerwowaną dla Raffe'a. Raffe leży na podłodze, jego twarz i mięśnie wykrzywione bólem. Plecy wygięte, próbując nie dotykać zimnej betonowej podłogi. Tuż pod nim, rozłożona niczym ciemna peleryna na podłodze, leży para gigantycznych skrzydeł nietoperza. Wyglądają jak warstwy skóry, rozciągnięte na strukturze szkieletu który bardziej przypomina śmiercionośną broń niż ramy skrzydeł. Krawędzie skrzydeł są ostre jak żyletki, z całą serią różnej wielkości haków; najmniejsze przypominają kolczaste haczyki na ryby. Największe znajdują się na końcach skrzydeł. Przypominają mi ostrza kosy. Plecy Raffe’a ściekają świeżą krwią kiedy odwraca się boleśnie i podnosi z połogi. Jego nowe skrzydła pochylają się nad nim kiedy się porusza, tak jakby nie były jeszcze pod jego całkowitą kontrolą. Odsuwa jedno za siebie w taki sposób w jaki ja odsuwałabym opadające na twarz włosy. Jego ramie wraca po tym ruchu całe zakrwawione, świeże cięcia i rany pojawiają się na jego przedramieniu w miejscu w którym haki szarpią jego ciało. — Ostrożnie, archaniele — mówi gigant i rusza w stronę Raffe'a. Słowo archaniele wymawia z taką ilością jadu ,że to aż nie prawdopodobne. Rozpoznaje ten głos. To głos Nocnego Anioła, tego który odciął skrzydła Raffe'a tej nocy gdy się poznaliśmy. Mija mnie zupełnie nie zwracając na mnie uwagi tak jakbym była tu tylko meblem. — W co ty grasz, Beliel? Dlaczego nie zabiłeś mnie na stole operacyjnym? Dlaczego zawracałeś sobie głowę, przyszywaniem tego czegoś ? — Raffe chwieję się odrobinę na nogach. Musieli właśnie kończyć operację, chwile przed tym nim uciekli stąd anielscy lekarze. Z powodu zaschniętej krwi na plecach giganta nie trzeba być geniuszem aby stwierdzić ,że nim zajmowali się najpierw. Miał więcej czasu aby dojść do siebie niż Raffe, chociaż jestem gotowa się założyć ,że jeszcze nie odzyskał w pełni sił. Podnoszę miecz, próbując być tak dyskretna jak tylko mogę. — Zabicie cię byłoby moim wyborem, — mówi Beliel. — Ale cała ta anielska polityka. Pamiętasz jak to jest. — Minęło trochę czasu. — Raffe chwieje się na nogach. — I minie jeszcze więcej, teraz kiedy masz te skrzydła. — Beliel wyszczerza się w uśmiechu, ale wyraz jego twarzy nadal jest okrutny. — Kobiety i dzieci będą uciekać przed tobą z krzykiem. Tak samo jak anioły.
Odwraca się w stronę wyjścia, gładząc swoje nowe pióra. — Biegnij teraz, gdy ja będę popisywał się moim nowym nabytkiem. Nikt tam na dole nie ma piór. Wzbudzę zazdrość całego piekła. Zginając głowę w dół jak byk, Raffe rzuca się na Beliel'a. Z tą ilością krwi którą utracił jestem zaskoczona ,że jest w ogóle w stanie chodzić nie wspominając już o bieganiu. Chwieję się odrobinę pędząc na Beliela, który łapie go jednym masywnym ramieniem i odpycha. Raffe upada. Czerwone rozcięcia pojawiają się na jego policzku, szyi ramionach, kiedy jego pozbawione kontroli skrzydła trzepoczą podczas upadku. Podbiegam do Raffe'a i podaje mu jego miecz. Wyraz niepewności pojawia się na twarzy Beliel'a, i jego ruchy nagle stają się ostrożne Tak szybko jak tylko wsuwam rękojeść miecza w dłoń Raffe’a, uderza on o podłogę niczym tona ołowiu. Raffe trzyma miecz tak jakby każdą uncją swojej siły próbował również powstrzymać rękojeść od uderzenia w podłogę W moich rękach był lekki jak powietrze. Raffe wygląda tak jakby ktoś właśnie złamał mu serce. Spogląda na swój miecz w zadumie i z poczuciem zdrady. Niedowierzanie i ból mieszają się na jego twarzy. To najbardziej emocjonalny jej wyraz jaki kiedykolwiek u niego widziałam, i gdy go takiego widzę mam ochotę zrobić komuś krzywdę. Beliel jest pierwszym z nas który otrząsa się z szoku, patrzenia jak Raffe walczy aby unieść swoje ostrze. — Twój własny miecz cię odrzucił. Wyczuwa moje skrzydła. Już dłużej nie jesteś Raphaelem. Wybucha śmiechem, mroczny dźwięk, jeszcze bardziej niepokojący płynącą w nim szczerą radością. — Jakie to smutne. Lider pozbawiony wyznawców. Anioł z odciętymi skrzydłami. Wojownik bez miecza — Beliel okrąża Raffe'a jak rekin — Nie masz już nic. — Ma mnie — mówię. Kątem oka widzę jak Raffe się krzywi. Beliel spogląda na mnie, naprawdę widząc mnie, chyba po raz pierwszy. — Oswoiłeś sobie zwierzątko, archaniele. Kiedy to się stało? — jest jakieś zaskoczenie w jego głosie, tak jakby dla Beliel'a normą było znanie towarzyszy Raffe'a. — Nie jestem niczyim zwierzątkiem. — Poznałem ją dzisiaj, w gnieździe, — mówi Raffe.— Łazi za mną w kółko. Nic dla mnie nie znaczy. Beliel parska. — To zabawne. Nie pytałem czy coś dla ciebie znaczy — mierzy mnie wzrokiem z góry na dół, wyłapując każdy detal. — Chuda. Ale do użytku — rusza w moją stronę.
Raffe podaje mi miecz — Uciekaj. Waham się, zastanawiając ile bicia zniesie Raffe w tym stanie. — Uciekaj! — Raffe umieszcza się pomiędzy mną a Belielem. Biegnę. Ale ukrywam się za kolumną płodów. — Zaprzyjaźniasz się? — pyta Beliel. — I to z córką mężczyzny. Jaka to przepyszna ironia. Kiedy zakończą się te niespodzianki? — naprawdę brzmi na zachwyconego. — Wkrótce, będziesz pełnoprawnym członkiem mego klanu. Zawsze wiedziałem ,że nim zostaniesz. Będziesz doskonałym arcydemonem.— jego uśmiech znika. — Szkoda ,że nie dbam o to czy będziesz moim szefem. Łapię Raffe'a w niedźwiedzim uścisku ale szybko puszcza. Jego ramiona, i pierś krwawi świeżymi nacięciami, dzięki uprzejmości nowych skrzydeł Raffe'a. Raffe najwyraźniej nie jest jedynym który nie przywykł do ich używania. Tym razem łapię go za kark, i unosi go z podłogi. Twarz Raffe’a robi się czerwona, żyłki napinają się na skroniach gdy Beliel miażdży jego gardło. Głośny huk wstrząsa budynkiem ponad nami. Beton i gruz wpada przez drzwi do garażu. Kilka z pozostałych szklanych kolumn pęka, przyprawiają potwornych okupantów o wirowanie w agitacji. Biegnę w kierunku Beliel'a. Miecz wydaje się solidny i dobrze wyważony w moich rękach. Biorę zamach i przeżywam kolejny szok. Miecz sam się dostosowuje. Mogłabym przysiądź ,że zmienia kąt aby unieść mój łokieć wyżej. Jest gotowy do walki i spragniony krwi. Mrugam w zaskoczeniu, nieomal przegapiając swój moment. Ale nie robię tego ponieważ choć moje stopy są zamrożone w szoku, ramiona poruszają się gładko, prowadzone przez miecz. To nie ja nim władam. To on włada mną Biorę zamach w tym samym momencie w którym Raffe biczuję swoimi śmiercionośnymi skrzydłami Beliel'a. Mój miecz przecina się przez ciało jego pleców, klinując się w kręgosłupie. Skrzydła Raffe’a rozrywają policzki demona i otwierają mu przedramiona. Krzyczy puszczając gardło Raffe'a. Raffe pada na podłogę walcząc o oddech. Beliel zatacza się odsuwając od nas. Może gdyby nie był właśnie po operacji, byłby na tyle silny aby stawić opór nam obojgu. A może nie. Bandaże na jego brzuchu muszą pokrywać ranę od miecza którą Raffe zadał mu kilka dni temu, podczas ich ostatniej walki. Rany Beliel’a nie zaleczą się w najbliższym czasie jeśli Raffe mówił prawdę o anielskich mieczach.
Moje ostrze zamierza się ponownie, najwyraźniej pragnąc bym zaatakowała znowu. Beliel gapi się na mnie z niedowierzaniem w oczach, nie mniej zaskoczony niż anioły które widziały jak zabijam ich współpracownika. Anielski miecz nie powinien znajdować się w rękach ludzkiej dziewczyny. Raffe podnosi się i atakuje Beliel'a. Obserwuje z podziwem jak Raffe zalewa go ciosami, tak szybko ,że jest to dla mnie nieomal rozmyty w całości obraz. Siła emocji tych ciosów jest ogromna. Po raz pierwszy, nie zawraca sobie głowy ukrywaniem swojej frustracji i gniewu, ani tęsknoty za skrzydłami które utracił. Gdy Beliel chwieje się pod ciosami Raffe'a ten łapie swoje stare skrzydła i szarpie. Szwy zaczynają wyskakiwać z pleców Beliel’a, świeża krew plami kiedyś śnieżnobiałe skrzydła. Raffe wydaje się zdeterminowany aby je odzyskać, nawet gdyby musiał wyszarpać je z ciała swego wroga szew po szwie. Łapię miecz Raffe'a. Chyba teraz mój miecz. Skoro jego miecz go odrzucił, tak długo jak będzie miał te nowe skrzydła jestem jedyną która może go używać. Przesuwam się w stronę Raffe'a i Beliel'a, gotowa by odciąć skrzydła. Coś łapie mnie za kostkę i ciągnie do tyłu. Coś oślizgłego o żelaznym uścisku. Moje stopy ślizgają się na mokrej podłodze i uderzam w beton. Miecz wypada mi z ręki. Płuca pracują tak ciężko od impaktu uderzenia ,że mam wrażenie iż stracę przytomność. Udaje mi się obrócić głowę aby zobaczyć co mnie trzyma. Żałuje jednak ,że to zrobiłam.
Rozdział czterdziesty drugi Poza mną, dobrze umięśniony anielski skorpion otwiera szczeki krzycząc na mnie, ukazując rząd ostrych jak pirania zębów. Jego nierozwinięta skóra ujawnia żyły i cienie mięśni. Leży na swoim brzuchu tak jakby czołgał się całą drogę ze swego rozbitego zbiornika by do mnie dotrzeć. Jego śmiertelne żądło wystrzeliwuję z nad pleców pędząc ku mojej twarzy. Obraz Paige i mojej matki uciekających poprzez ciemną noc przeskakuje mi przez głowę. Są same. Przerażone. Zastanawiając się czy je porzuciłam. — Nie! — krzyk wyrywa się ze mnie kiedy wiję się nienaturalnie próbując uniknąć ataku. Końcówka o milimetry mija moją twarz Nim mogę w ogóle odetchnąć, końcówka żądła biczuje i atakuje ponownie. Tym razem, nie mam czasu aby zablokować cios. — Nie! — ryczy Raffe. Moje ciało wpada w drgawki kiedy żądło nakłuwa mi szyje. Przez chwilę, mam wrażenie ,że niewiarygodnie długa igła przebija się przez moje ciało. A wtedy dopiero zaczyna się prawdziwy ból. Paląca agonia rozprzestrzenia się po jednej stronie mojej szyi. Czuję się tak jakbym była rozrywana na strzępy od środka. Oddech zmienia się w ciężkie sapnięcia a skóra pokryw kropelkami potu. Udręczony krzyk wybucha z mego gardła a nogi drgają w szalonych kopnięciach. Jednak nic z tych rzeczy nie powstrzymuje skorpioniego płodu przed dalszym atakiem. Jego usta rozwierają się gdy się zbliża, gotowy podarować mi śmiercionośny pocałunek. Nasze oczy spotykają się kiedy mnie przyciąga. Widzę ,że myśli o wyssaniu mnie do sucha co da mu wystarczająco dużo energii aby przetrwać poza sztucznym łonem. Jego desperacja widoczna jest w jego uścisku, w tym jak otwiera i zamyka usta jak ryba próbująca oddychać, w sposobie w jaki zaciska pokryte żyłkami powieki tak jakby to ostre światło to było zbyt wiele dla jego niewykształconych jeszcze oczu. Jego jad rozprzestrzenia się pokosem po mojej umęczonej twarzy i w dół klatki piersiowej. Próbuję odepchnąć anioła skorpiona ale wszystko co jestem w stanie zrobić to tylko słabo go szturnąć. Moje mięśnie zaczynają zamierać.
Żądło nagle wyrywa się z mojej szyi. Mam wrażenie ,że zahaczyło się w środku i teraz wyszarpuje mi fragmenty ciała. Kolejny krzyk wyrywa się ze mnie ale nie mogę go uwolnić. Moje usta tylko otwierają się skrzecząc. Mięśnie twarzy kurczą się wykrzywiając w agonii. Krzyk brzmi jak słaby bulgot. Nie mogę poruszać twarzą. Raffe smaga żądłem w swoich dłoniach i zrzuca ze mnę tą obrzydliwość. Ryczy, i zdaję sobie sprawę ,że to on krzyczał cały ten czas. Łapię skorpiona i huśta nim jak biczem roztrzaskując go o pozostałe tuby. Trzy kolumny rozpryskują się od uderzeń jedna po drugiej. Pomieszczenie wypełnia skrzek umierających potworów. Raffe pada na kolana koło mnie. Wygląda na oszołomionego. I dziwnie wstrząśniętego. Wpatruje się we mnie tak jakby nie mógł uwierzyć w to co widzi. Tak jakby nie chciał uwierzyć w to co widzi. Czy wyglądam aż tak źle? Czy ja umieram? Próbuje dotknąć szyi aby zobaczyć jak wiele krwi straciłam ale nie mogę ruszyć w górę ramieniem. Obserwuję jak po raz trzeci unosi się z drżeniem po czym upada. Raffe wygląda na dotkniętego kiedy widzi moje niezdarne próby by się poruszyć. Próbuje powiedzieć mu ,że jad z żądła paraliżuje i spowalnia oddech, ale to co wychodzi z moich ust to tylko mamrotanie którego sama nie rozumiem. Mam wrażenie ,że język jest tak ogromny a usta tak opuchnięte ,że nie mogę nimi poruszyć. Żadna z ofiar nie wyglądała na taką opuchniętą, więc zakładam ,że po mnie też tego nie widać, ale właśnie tak się czuje. Jakby mój język nagle stał się za duży i zbyt niezdarny aby nim poruszać. — Ciiii — mówi delikatnie. — Jestem tu. Bierze mnie w ramiona i staram skoncentrować się na płynącym od niego cieple. Wewnątrz czuję jakbym drżała z bólu ale na zewnątrz paraliż rozprzestrzenia się po mych nogach i plecach. Całej mojej siły woli potrzeba bym powstrzymała głowę przed upadkiem na jego ramie. Wyraz jego twarzy przeraża mnie tak samo jak paraliż. Po raz pierwszy jego twarz jest całkowicie otwarta, tak jakby już dłużej nie miało znaczenia co tam zobaczę. Szok i żal maluję się na jego obliczu. Próbuję przetworzyć w głowie to ,że rozpacza. Po mnie. Przecież nawet mnie nie lubisz, pamiętasz? to właśnie próbuje powiedzieć. Ale to co wychodzi z mych ust jest bliższe próbie dziecięcego gaworzenia.
— Ciii. — przesuwa koniuszkami palców wzdłuż mego policzka, pieszcząc moją twarz. — Ciii. Jestem tutaj. — patrzy na mnie z głębokim bólem w oczach. Tak jakby było tyle rzeczy które chciałby mi powiedzieć ale czuje ,że jest już na to za późno. Chcę pogładzić jego twarz i powiedzieć mu ,że będzie dobrze. Że wszystko będzie dobrze. I tak bardzo bym chciała aby tak było.
Rozdział czterdziesty trzeci — Ciiii, — powtarza Raffe kołysząc mnie w ramionach. Na światło wokół głowy Raffe’a pada cień. Tuż za nim, ciemna forma Beliel’a wznosi się pojawiając w polu mego widzenia. Jedno z jego nowych skrzydeł jest praktycznie wyrwane i wisi teraz na zaledwie kilku szwach. Jego twarz jest wykrzywiona z wściekłości kiedy unosi coś co wygląda na lodówkę nad głową Raffe'a, w ten sam sposób w jaki Kain musiał trzymać głaz nad głową Abla. Próbuję krzyknąć. Ostrzec Raffe'a spojrzeniem. Ale wypływa ze mnie tylko szeptane tchnienie — Beliel! Beliel obraca się by zobaczyć kto na niego krzyczy. Raffe również, nadal trzymając mnie w ochronnym geście w swoich ramionach W drzwiach stoi polityk. Rozpoznaje go nawet bez kobiet trofeów podążających jego śladem. — Odłóż to natychmiast! — Przyjazna twarz polityka naznaczona jest grymasem gdy spogląda na wielkiego anioła. Beliel oddycha ciężko z lodówką uniesioną ponad sobą. Nie jest jasne czy spełni polecenie. — Miałeś swoją szansę aby go zabić na ulicy, — mówi polityk wchodząc do pomieszczenia. — Ale rozkojarzyła cię para ślicznych skrzydeł, prawda? A teraz kiedy już go widzieli i szerzą się plotki, że wrócił, chcesz go zabić? Co się z tobą dzieje? Beliel rzuca lodówkę na drugą stronę pomieszczenia. Wygląda tak jakby chciał ją rzucić w polityka. — Zaatakował mnie! — Beliel dźga palcem w stronę Raffe'a jak szalone dziecko na sterydach. — Nie obchodzi mnie czy wlał ci nawet kwas do spodni. Kazałem ci go nie dotykać. Jeśli teraz umrze jego ludzie zrobią z niego męczennika. Masz pojęcie jak ciężko jest konkurować z anielski męczennikiem? Przez wieczność będą używać argumentu ,że on sprzeciwiłby się temu czy tamtemu — Co mnie obchodzi twoja anielska polityka?
— Obchodzi cię bo ja tak mówię. — polityk wygładza mankiety swojej koszuli — Po co w ogóle zawracam sobie tobą głowę? Nigdy nie będziesz czymś więcej niż tylko pośrednim demonem. Nie masz daru do rozumienia politycznych strategii. — Och, wręcz przeciwnie, Uriel. — Beliel obnaża wargi jak warczący pies — Zrobiłeś z niego pariasa. Wszystko w co cokolwiek wierzył, wszystko co kiedykolwiek powie będzie tylko bełkotem upadłego anioła o skrzydłach demona. Rozumiem więcej niż ty kiedykolwiek zrozumiesz. Przeżyłem to pamiętasz? Po prostu nie dbam o to co daje ci przewagę. Uriel mierzy się wzrokiem z Beliel'm mimo ,że musi spojrzeć do góry by to zrobić, i posłać mu pełne wściekłości spojrzenie — Zrób co mówię. Dostałeś swoje skrzydła jako zapłatę za swoje usługi. A teraz wynoś się. Budynek trzęsie się tak jakby u góry coś eksplodowało. Ostatnia uncja mojej woli, wysącza się ze mnie, nie mogę już utrzymać głowy ani chwili dłużej. Wiotczeje w ramionach Raffe’a. Moja głowa zwisa bezwładnie, oczy mam otwarte ale pozbawione świadomości, oddech praktycznie niezauważalny. Zupełnie jak martwe ciało. — NIE! — Raffe ściska mnie tak jakby chciał przywiązać mą dusze do ciała. Widok drzwi, do góry nogami pojawia się w polu mego widzenia. Przebija się przez nie dym. Choć ból przyćmiewa ciepło Raffe’a, czuję moc jego uścisku, kołysanie się naszych ciał, w tą i z powrotem jak powtarza słowo Nie Jego uścisk przynosi mi komfort i strach odpływa w dal. — Co tak opłakuję? — pyta Uriel. — Swoją córkę mężczyzny, — odpowiada Beliel. — Nie. — Uriel brzmi na uroczo zgorszonego — Nie może być. Nie po tych wszystkich jego ostrzeżeniach aby trzymać się od nich z daleka. Po tych wszystkich jego krucjatach przeciwko. Uriel okrąża Raffe'a jak rekin. — Popatrz na siebie Raffe. Wielki archanioł, na kolanach z parą skrzydeł demona, rozłożonych wokół niego. Trzymający w ramionach martwą córkę mężczyzny? Och, Bóg mimo wszystko mnie kocha. Co się stało Raffe? Czy życie na ziemi okazało się dla ciebie zbyt samotne? Wiek za wiekiem, bez towarzysza z wyjątkiem Nefilimów na które tak szlachetnie polowałeś Raffe ignoruje go, kontynuuje gładzenie moich włosów i delikatnie kołysanie mnie w ramionach, tak jakby próbował usypiać dziecko. — Jak długo się opierałeś? — pyta Uriel. — Odpychałeś ją? Mówiłeś jej ,że nie znaczy dla ciebie nic więcej niż każde inne zwierze? Och Raffe, Czy odeszła myśląc ,że ci na niej nie zależało? Jak tragicznie. To musi łamać ci serce
Raffe spogląda do góry z mordem w oczach. — Nie. Mów. O. Niej. Uriel robi mimowolny krok w tył Budynek znowu trzęsie się w posadach. Pył pokrywa wszystkie umierające skorpiony. Raffe wypuszcza mnie z objęć kładąc delikatnie na betonie — Już tu skończyliśmy, — mówi Uriel do Beliela. — Możesz go zabić jak już będzie znany jako Upadły Anioł Raphael.— jego ramiona sztywnieją z autorytetem ale stopy robią szybki odwrót. Beliel podąża zanim ze swoim na wpół urwanym skrzydłem, ciągnąc je w pyle i kurzu. To łamiący serce widok, patrzeć jak skrzydła Raffe'a są traktowane w taki sposób. Raffe poświęca chwilę na odgarnięcie mi włosów tak aby nie szarpały mojej głowy, jakby to miało znaczenie. A potem biegnie za nimi. Ryczy z wściekłość gdy wypada przez drzwi na schody jak jakiś cyklon Podwójne odgłosy kroków pędzących w górę rozbrzmiewają echem przed Raffe’m. Drzwi zatrzaskują się z hukiem na szczycie. Słysze echo rozwalanych drzwi i ścian. Coś się zderza a następnie dudni spadając ze schodów. Raffe krzyczy w furii i brzmi to tak jakby przebijał się przez ściany. Szaleje jak wściekły pies na końcu swego łańcucha. Dlaczego ich ściga? Schodzi po schodach i staje w drzwiach oddychają ciężko. Spogląda na mnie raz, jak leże na betonowej podłodze i rzuca się na zbiornik skorpiona. Praktycznie wyje z wściekłości. Szkło się roztrzaskuje. Woda wylewa. Skorpiony skrzeczą niemiłosiernie kiedy są rozdzielane od swych ofiar. Nie potrafię rozróżnić które eksplozję i krzyki pochodzą z góry a które od Raffe'a demolującego laboratorium. W końcu kiedy nie ma już nic do rozbicia, stoi w otoczeniu gruzu, klatka piersiowa faluje mu od ciężkich oddechów, rozglądając się za czymś jeszcze co można byłoby rozwalić. Kopniakiem odsuwa na bok roztrzaskane szkło i części wyposażenia laboratorium i wpatruje się w coś na dole. Pochyla się ,żeby to złapać. Zamiast podnosić ciągnie to w moją stronę. Jego miecz. Manewruje mną tak aby wśliznąć go do pochwy przypiętej nadal do mych pleców. Spodziewam się ciężaru, ale ostrze jest ledwie wyczuwalne. Wtedy podnosi mnie w ramionach. Nie czuje już bólu ale jestem całkowicie sparaliżowana. Moja głowa, ramiona, wszystko wisi bezwładnie jakby niósł świeże zwłoki. Przechodzi przez drzwi, potem schodami do góry w kierunku dochodzących do nas odgłosów eksplozji.
Rozdział czterdziesty czwarty Na początku Raffe zatacza się, zawsze na sam skraj załamania. Nie wiem czy to z powodu dochodzenia do siebie po operacji, czy z powodu adrenaliny która na pewno skoczyła mu po tym jego szale. Ma cięte rany na karku, szyi, uszach, które już przestały krwawić; lecząc się na moich oczach. Powinien nabierać sił z każdym krokiem, ale jego oddech jest ciężki i nierówny. W którymś momencie opiera się o schody i przytula mnie do siebie. — Dlaczego nie uciekłaś tak jak ci kazałem? — szepcze w mojej włosy — Od samego początku wiedziałem ,że ta twoja lojalność doprowadzi cię do śmierci. Tylko nigdy nie przypuszczałem ,że to lojalność względem mnie cię do niej doprowadzi. Kolejna eksplozja wybucha nad nami. Podchodzi do wykoślawionej poręczy która została wyrwana ze ściany. W ścianach po obu stronach widnieją wybite i poszarpane otwory. W końcu docieramy na górę. Raffe napiera na drzwi i wychodzimy na parter. To strefa wojny Każdy kto nie strzela wydaje się uciekać przed kulami. Aniołowie zrywaj z siebie swoje fraki na końcu jednego korytarza i ruszają biegiem do frontowych drzwi po czym wzbijają się w powietrze jak tylko znajdują się na zewnątrz. Ale na każdego jednego któremu się udaje, trójka spada na ziemię w krwawych skrzepach piór, na których kule zostawiają swoje ślady. To trochę jak strzelanie do kaczek skoro jest stąd tylko jedno główne wyjście. Kawałki marmur i oprawa świetlna wali się co chwila po każdej powtarzającej się eksplozji. Prysznic kurzu i gruzu atakuje nas gdy budynek jest dziurawiony seriami z karabinów. Ludzie pierzchają w każdym kierunku. Wiele z kobiet biegnie na obcasach, potykając się i chwiejąc na pokruszonym szkle. Mogłabym przysiąc ,że niektórzy ludzie którzy jeszcze przed chwilą biegli w jedną stronę, teraz pędzą w drugą. Depczą po ludziach i aniołach którzy leżą zwiotczali na ziemi. Raffe jest teraz o wiele bardziej widoczny, z nowymi skrzydłami rozłożonymi poza nami. Nikt przynajmniej nas nie stratuje. Nawet w panice wszyscy gapią się na nas gdy tak biegną. Aniołowie zatrzymują i przygląda się nam przez moment. Są to głównie ci w typie wojowników. Widzę na ich twarzach iskrę rozpoznania i szok. Jakąkolwiek kampanie prowadzi Uriel przeciwko Raffe'owi, zdecydowanie skoczy mu poparcie w sondażach. Raffe i ja jesteśmy jak żywa reklama kampanii demona. Martwię się o to co się z nim stanie, jak będą go traktować jeśli uda nam się ujść z życiem z tego szaleństwa.
Próbuje szukać swojej rodziny ale ciężko jest dostrzec coś w tym chaosie, kiedy nadal nie mogę poruszać oczami. Część aniołów decyduję się pozostać jednak w budynku i ucieka od drzwi. Prawdopodobnie kierują się w stronę wind gdzie mogą polecieć na wyższe piętra budynku. Przynosi mi to swego rodzaju satysfakcję, patrzenie na to jak ta impreza dosłownie się rozpada, jak wszyscy ci obcy rozbierają się ze swoich kostiumów i uciekają próbując ratować życie. Cokolwiek zostało z frontowych drzwi wybucha w końcu w chmarze odłamków. Po tym wszystko wdaje się przytłumione. Podłoga pokryta jest roztrzaskanym szkłem, kilkoro ludzi biega po niej na boso w szlafrokach, kalecząc stopy w stanie szoku i paniki. Chcę podbiec do drzwi i krzyczeć ,że jesteśmy ludźmi. Kazać im przestać strzelać abyśmy mogli się stąd wydostać, jak zakładnicy w telewizji. Ale nawet gdybym mogła, nie ma ani jednej komórki w moim ciele która sądziłaby ,że ruch oporu przerwie atak tylko po to abyśmy mogli stąd wyjść. Ludzkie życie jest teraz najtańszym towarem bez żadnych wyjątków. Anioły leżą obok siebie z ludźmi, jak szmaciane lalki porozrzucane po scenie. Przesuwamy się do wnętrza budynku. Każdy omija nas szerokim łukiem. W korytarzu w którym znajdują się windy, leży cały dywan zaścielony pozdzieranymi marynarkami i koszulami. Chyba lepiej im się lata bez zbędnych ubrań, nawet tych przystosowanych specjalnie dla nich. Ponad nami, powietrze wypełniają anioły. Majestatyczne spirale anielskiej klasy znikają, i teraz jest to istna samowolka trzepoczących skrzydeł. Nasze roztrzaskane oblicze podąża wzdłuż ściany rozbitych luster, sprawiając ,że wszystko wydaje się jeszcze bardziej chaotyczne. Raffe, ze swoimi demonicznymi skrzydłami i martwą dziewczyną w ramionach, dominuje w holu jak sunie przez pandemonium. Chociaż moje gardło wydaje się jak rozszarpane ledwie widzę czerwony ślad w miejscu w którym użądlił mnie skorpion. Zakładałam ,że w tym miejscu będę miała krwawe połacie żywego mięsa ale to wygląda nie gorzej niż jakieś mocne ugryzienie komara. Mimo chaosu zaczynam tu dostrzegać jakiś schemat. Anioły generalnie biegną w jednym kierunku, kiedy większość ludzi kieruję się w przeciwną stronę. Podążamy za strumieniem ludzi. Jak zamek błyskawiczny tłum rozstępuje się przed nami. Przepychamy się przez wahadłowe drzwi, do ogromnej kuchni pełnej nierdzewnej stali i różnych urządzeń. Ciemny dym wiruje w powietrzu. Ściany w pobliżu pieców zalewają wściekłe płomienie. Dym drapie mnie w gardle i łzawi oczy. To specjalnego rodzaju tortura kiedy nie możesz kaszlnąć ani mrugnąć. Ale odbieram to jako znak, że ból i skutki użądlenia przez skorpiona muszą w jakiś sposób ustępować skoro mogę czuć inne rzeczy, jak na przykład irytację dymem. W najdalszym końcu kuchni, strumień ludzi przepycha się drzwiami dla dostawców. Kilkoro z nich cofa się , przylepiając do ściany aby nas przepuścić.
Raffe milczy. Nie widzę wyrazu jego twarzy ale ludzie spoglądają na niego tak jakby widzieli samego diabła. Kolejna eksplozja przeszywa budynek i ściany pękają. Ludzie krzyczą za nami w kuchni. Ktoś wrzeszczy — Wynoście się ! Wynoście! Gaz zaraz wybuchnie! Wychodzimy przez drzwi na chłodne, nocne powietrze. Krzyki i eksplozję są nawet głośniejsze na zewnątrz, gdy tak idziemy wchodząc do strefy walki. Wszystkie moje zmysły wypełniają dźwięki wystrzałów rat-tat-tat. Gryzący zapach przegrzanej maszynerii i dymu wypełnia moje płuca. Przed nami, stoi konwój ciężarówek, otoczonych małym tłumem cywilów i żołnierzy. Za nimi dostrzegam błysk apokalipsy. Teraz gdy anioły wzbiły się w powietrze, walka przyjęła inny obrót. Żołnierze nadal ociężale wynoszą granaty z wnętrza swoich ciężarówek, ale budynek już stoi w ogniu i granaty wydają się tylko dodawać nieco hałasu do już i tak powstałego chaosu. Wystrzeliwują też serie z karabinów maszynowych w powietrze do latających wrogów, ale robiąc to ryzykują też ,że sami staną się celem. Grupa aniołów podnosi dwie ciężarówki w powietrze i upuszcza je na dwie inne które próbują odjechać w pośpiechu. Ludzie rozpraszają się, czmychając w każdy zaułek zarówno pieszo jak i samochodem. Anioły runą w dół pozornie losowo i rozszarpują na kawałki zarówno cywilów jak i żołnierzy. Raffe nie zmienia tępa swojego spokojnego kroku kiedy oddala się od budynku i kieruje do grupy ludzi tłoczącej się wokół ciężarówek. Co on robi? Ostatnie czego nam trzeba to aby jakiś oddany sprawie żołnierz wystrzelił do nas serią z karabinu maszynowego tylko dlatego ,że zobaczył coś co wprawiło go w stan zdenerwowania. Żołnierze wydają się być stłoczeni razem z cywilami na tyłach militarnych ciężarówek. Członkowie ruchu oporu klęczą w samochodach na prowizorycznie skonstruowanych noszach kierując broń w powietrze. Strzelają do krążących w górze aniołów. Jeden z żołnierzy przestaje wykrzykiwać komendy gdy spogląda na nas. Reflektory innej ciężarówki oświetlają mu na moment twarz. Obi, przywódca ruchu oporu. Pokrzykiwania i wrzaski zamierają w taki sam sposób w jaki konwersacja umiera na imprezie gdy pojawia się tam policja. Wszyscy gapią się na nas. Ich twarze oświetlone są łuną płonącej za naszymi plecami kuchni, z której płomienie buchają teraz drzwiami i oknami. — Co to do cholery jest? — pyta jeden z żołnierzy. W jego głosie czai się głęboki strach. Inny żołnierz wykonuje znak krzyża kompletnie nieświadomy ironii tego gestu wykonywanego przez żołnierza walczącego z aniołem. Trzeci mężczyzna unosi broń i w nas celuję. Żołnierze na ciężarówkach, najwyraźniej wystraszeni na śmierć, kierują w nas broń.
— Wstrzymać ogień — rozkazuje Obi. Światła ciężarówki ponownie przemykają się po jego twarzy i wiedzę jak ciekawość walczy na niej z adrenaliną. Jak na razie ciekawość utrzymuje nas przy życiu, ale nie powstrzyma ona kul za długo. Raffe kieruję się w ich stronę. Chcę krzyknąć na niego by się zatrzymał, że przez niego nas zabiją ale oczywiście nie mogę. On myśli ,że już jestem martwa, a jeśli chodzi o jego bezpieczeństwo wydaje się jakby już o to nie dbał. Kobieta krzyczy absolutnie histerycznie. Coś w tym krzyku sprawia ,że myślę o mojej matce. A wtedy ją widzę. Oczywiście, to moja matka. Jej twarz jest czerwona od łuny pożaru, ukazując mi z pełną siłą jej przerażenie. Krzyczy i krzyczy i wygląda na to ,że nigdy nie przestanie. Mogę sobie wyobrazić jak wyglądamy jej oczami. Skrzydła Raffe’a są rozpostarte wokół niego jak u jakiegoś demonicznego nietoperza z piekła rodem. Jestem pewna ,że łuna pożaru podkreśla jeszcze wszystkie te ich ostre krawędzie. Poza nim, budynek płonie, wrogimi płomieniami na tle zadymionego nieba, skrywając jego twarz w migoczących cieniach. Nie ma wątpliwości ,że wynurza się tak mroczny i groźny jak demon w klasycznej formie. Moja matka nie wie ,że sposób jaki trzyma te skrzydła uratował nas prawdopodobnie przed poszatkowaniem. Dla niej musi on wyglądać jak To Co Ją Nawiedza. Tak jakby jej najgorszy koszmar ziścił się dzisiejszej nocy. Jest diabłem, wynurzającym się z płomieni, niosącym jej córkę w ramionach. Musiała rozpoznać mnie po ubraniu skoro zaczęła krzyczeć tak szybko. A może wyobrażała sobie tą scenę tak wiele razy ,że nie ma wątpliwości ,że ten demon musi mieć mnie w ramionach. Jej przerażenie jest tak szczere i głębokie, że krzywię się wewnętrznie gdy je słyszę. Drga żołnierz który celuje w nas z karabinu. Nie wiem jak długo będą w stanie się powstrzymać. Zdaje sobie sprawę ,że jeśli wystrzelą nie będe mogł nawet zamknąć oczu. Raffe przyklęka i kładzie mnie na asfalcie. Odsuwa moje włosy na jedną stronę i pozwala aby prześlizgiwały mu się miedzy palcami gdy spływają kaskadą na moim ramieniu. Jego głowa jest oświetlona blaskiem ognia po nade mną, ale twarz skryta w cieniu. Przesuwa palcami po moich ustach w powolnym i delikatnym geście. A wtedy odsuwa się sztywno tak jakby walczył z każdym swoim mięśniem. Chcę go błagać by nie odchodził. Powiedzieć mu ,że wciąż tu jestem. Ale leżę jak zamrożona. Wszystko co mogę zrobić to obserwować jak się podnosi. I znika z mego widoku. A potem, nie ma już nic, tylko puste niebo z łuną pożaru
Rozdział czterdziesty piąty Gdzieś w mieście wyje pies. Wycie powinno zatracić się gdzieś pomiędzy zgiełkiem bitwy, utonąć w moim bólu i strachu. Zamiast tego mój umysł wyłapuje je dopóki nie przyćmiewa niczego innego. Gdy tak leżę sparaliżowana na zimnym chodniku wszystko o czym mogę myśleć, że to najbardziej samotny dźwięk jaki kiedykolwiek słyszałam. Moja matka pędzi w moją stronę nadal z krzykiem. Rzuca się na mnie, łkając histerycznie. Myśli ,że nie żyję ale nadal się boi, obawia się o moją duszę. W końcu właśnie widziała demona który dostarczył moje martwe ciało. Wokół nas ludzie wdają się w jakąś pełną przerażonych głosów konwersację — Co to do cholery było? — Czy ona jest martwa? — Czy to on ją zabił? — Powinieneś był to zastrzelić! — Nie wiedziałem czy jest martwa — Czy właśnie widzieliśmy diabła? — Co on do cholery robił? Dostarczał moje ciało moim ludziom. Mogli go zastrzelić. Mogły zaatakować go inne anioły. Jeśli byłam faktycznie martwa, powinien był zostawić mnie w piwnicy gdzie zostałabym pogrzebana pod gruzami. Powinien był ruszyć w pogoń za Belielim i odebrać swoje skrzydła. Powinien był unieszkodliwić Uriela i unikać innych aniołów będąc w tym stanie. Zamiast tego dostarczył mnie do mojej rodziny ~ — To ona. Penryn. — Dee-Dum pojawia się w moim polu widzenia. Jest pokryty sadzą od wystrzałów, wygląda na wyczerpanego i smutnego. Pojawia się Obi. Spogląda w dół na mnie uroczyście przez moment.
— Ruszać się. — Mówi Obi ze znużenie, — Zabierzcie stąd tych ludzi! — pokrzykuje do swojej grupy. Ludzie przepychają się mijając mnie i ładując się na ciężarówki. Wszyscy gapią się na mnie kiedy przechodzą. Moja matka ściska mnie mocno i kontynuuje łanie. — Proszę, pomóżcie mi zapakować ją na ciężarówkę. — jęczy. Obi zatrzymuje się i posyła jej pełne sympatii spojrzenie — Przykro mi z powodu twojej straty ale obawiam się ,że będziesz musiała ją tu zostawić. — odwraca się i woła do jakiegoś żołnierza. — Niech ktoś pomoże tej pani zapakować się na ciężarówkę. Podchodzi jakiś żołnierz i odciąga ją ode mnie. — Nie! — krzyczy i wije się w jego ramionach. Już kiedy wydaje się ,że żołnierz będzie musiał się poddać i ją tu zostawić czuję jak ktoś mnie podnosi. Ktoś mnie niesie. Moja głowa kołysze się i dostrzegam tego kto mnie trzyma. To mała Paige. Z tego kąta widzę nierówne szwy ciągnące się wzdłuż linii jej szczęki aż do ucha. Sweter mamy w kolorze dziarskiej żółci udrapowany koślawo zakrywa szwy na jej gardle i ramionach. Nosiłam ją tak jak ona mnie teraz tysiące razy. Nigdy bym nie sądziła ,że któregoś dnia przyjdzie zamienić się nam miejscami. Idzie normalnym tempem, choć to zdumiewające biorąc pod uwagę mój ciężar. Tłum milknie. Wszyscy się na nas gapią Umieszcza mnie na noszach w ciężarówce bez niczyjej pomocy. Żołnierz który tam stoi z karabinem w gotowości, odsuwa się od nas. Ludzie którzy już są w tej ciężarowce cofają się, tłocząc razem jak stadne zwierzęta. Słyszę jak Paige chrząka kiedy sama wdrapuję się na ciężarówkę. Nikt jej nie pomaga. Pochyla się ponownie i podnosi mnie z noszy. Uśmiecha się odrobinę kiedy na mnie spogląda, ale uśmiech ten przekształca się w grymas gdy staje się na tyle szeroki ,że naciąga jej szwy i dostrzegam przebłysk surowego mięsa pomiędzy jej ostrymi jak brzytwa zębami. Żałuję, że nie mogę zamknąć oczu. Moja młodsza siostra umieszcza mnie na noszach rozłożonych wzdłuż ławki znajdujące się po drugiej stronie ciężarówki. Ludzie usuwają się nam z drogi. Moja matka pojawia się i siada przy mojej głowie. Kładzie ją sobie na kolana. Nadal płacze ale już nie tak histerycznie. Paige siedzi u mych stóp.
Obi musi być w pobliżu ponieważ wszyscy spoglądają w jedną stronę czekają na werdykt. Czy pozwoli mi zostać? — Zabierajmy się stąd. — mówi Obi. — Już i tak zmarnowaliśmy tu za dużo czasu. Ładować ludzi na ciężarówki! Ruszać się zanim ona wybuchnie! Ona? Czyżby chodziło mu o anielskie gniazdo? Ciężarówka jest wypełniona ludźmi, ale jakoś udaje im się zostawić niewielką przestrzeń koło nas tak ,że nie jesteśmy stłoczeni. Strzały z broni rozlegają się pośród krzyków. Wszyscy trzymają się przygotowując na ostrą jazdę. Ciężarówka pędzi do przodu, manewrując miedzy rozwalonymi samochodami, kiedy śpieszy się aby być jak najdalej od gniazda. Moja głowa podskakuje na udach matki kiedy po czymś przejeżdżamy. Po ciele? Karabin maszynowy bez przerwy wystrzeliwuje kule w powietrze. Mogę tylko mieć nadzieję ,że ominą one Raffe, gdziekolwiek jest. Nie długo po tym jak ruszamy ogromna ciężarówka, wbija się w budynek. Pierwsze piętro gniazda eksploduje w kuli ognia. Szkło i beton rozpryskują się w każdym kierunku. Poprzez ogień, dym i pył, ludzie i anioły wylatują z gniazda jak rozrzucane na boki mrówki. Majestatyczny budynek chwieje się jakby był w szoku. Płomienie buchają z okien. Moje serce ściska się, gdy zastanawiam się czy Raffe pozostał poza gniazdem. Nie widziałam gdzie się udał kiedy mnie zostawił. Mogę jedynie mieć nadzieję ,że jest bezpieczny. A wtedy budynek powoli się zapada. Osuwa się w dół w kłębach kurzu jakby w zwolnionym rytmie. Towarzyszące temu huczące odgłosy brzmią jak nieustanne trzęsienie ziemi. Wszyscy gapią się na to widowisko. Hordy aniołów krążą w powietrzu, oglądając rzeż Gdy tumany kurzu dochodzą i do nich, rozprzestrzeniają się, i oddalają. Kiedy korona gniazda zwala się na sterty gruzu zalega cisza. Potem, dwójkami i trójkami, anioły rozpraszają się na zadymionym niebie. Każdy wokół nas wiwatuje. Niektórzy płaczą, inni krzyczą, skaczą, klaszczą. Obcy którzy na ulicy mierzyliby do siebie z broni teraz się ściskają. Uderzymy ponownie. Wypowiemy wojnie każdej istocie która śmie myśleć ,że może pozbyć się nas bez walki. Nieważne jak niebiescy są, jak potężni, to nasz dom i będziemy walczyć o to by go zatrzymać.
Zwycięstwo jest dalekie od idealnego. Wiem ,że wiele aniołów uciekło, z zaledwie niewielkimi obrażeniami. Może zginęło kilkoro ale reszta uleczy się naprawdę szybko. Ale patrząc na tych świętujących ludzi można by pomyśleć ,że wygraliśmy wojnę. Teraz rozumiem co miał na myśli Obi mówiąc ,że w tym ataku wcale nie chodziło o zwyciężenie aniołów, chodziło o pozyskanie ludzi. Aż do teraz, nikt, a na pewno nie ja, wierzył ,że mamy jakąkolwiek szanse aby walczyć. Myśleliśmy ,że ta wojna już dobiegła końca. Obi i jego wojownicy pokazali nam ,że to dopiero początek. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam ,ale jestem duma z powodu tego ,że jestem człowiekiem. Mamy swoje wady. Jesteśmy krusi, zdezorientowani, gwałtowni, zmagamy się też z tak wieloma różnymi problemami. Ale koniec końców jestem dumna z tego ,że jestem Córką Mężczyzny.
Rozdział czterdziesty szósty Niebo mieni się mieszaniną krwawej czerwieni i czarnej sadzy. Posiniaczone światło tworzy surrealistyczny blask nad zwęglonym miastem. Żołnierze przestają strzelać, chociaż nadal skanują niebo jakby oczekiwali zobaczyć pędząca na nas armię demonów. Gdzieś w oddali, dźwięk karabinów maszynowych odbija się echem na ulicach. Kontynuujemy naszą podróż, manewrując miedzy porzuconymi samochodami. Ludzie w naszej ciężarówce, dyskutują podnieconymi, przyciszonymi głosami. Są tak napompowani entuzjazmem, że nieomal gotowi do zdjęcia własnoręcznie całego legionu aniołów. Nadal trzymają się jak najdalej od nas jak to tylko możliwe. To dobrze ,że są tak podekscytowani i szczęśliwi w innym razie, obawiam się ,że mogliby przeprowadzi na nas egzekucję. Pomiędzy rozmowami zerkają w naszą stronę. Ciężko powiedzieć na co wciąż patrzą, czy na moją matkę pogrążonym w swoim modlitewnym transie, czy moją siostrę z niepokojącymi szwami i pustym spojrzeniem czy może na moje martwe ciało, Ból zanika. Czuję się teraz bardziej jakby uderzył mnie zwyczajny wan który nie zatrzymał się na znaku stopu a nie osiemnasto kołowa ciężarówka pędząca po autostradzie. Moje oczy wracają w niewielkim stopniu znowu pod moja kontrolę. Podejrzewam ,że niektóre z moich innych mięśni też dochodzą do siebie, ale oczy to najłatwiejsze czym mogę poruszyć, jeśli mogę to co wykonuję w ogóle nazywać ruchem. To wszystko jednak wystarczy aby dać mi znać, że efekty ukąszenia zaczynają zanikać i ,że prawdopodobnie nic mi nie będzie. Ulice są całkowicie opustoszałe. Jesteśmy teraz daleko od dzielnicy w której znajdowało się anielskie gniazdo, w tej zdemolowanej strefie. Na mile ciągną się tu wypalone pozostałości samochodów i wraki budynków. Wiatr targa mymi włosami wokół twarzy kiedy jedziemy tak poprzez zwęglony i połamany szkielet naszego świata. Okazjonalnie przystajemy, zlewając się z innymi porzuconym samochodami. W takich momentach Obi nas ucisza i wstrzymujemy oddech, z nadzieją ,że nic nas nie znajdzie. Zakładam ,że w tych chwilach ponad nami ktoś zauważa jakiego anioła i musimy się zakamuflować. I kiedy już myślę ,że to koniec, ktoś krzyczy — Uwaga! Wskazuje do góry. Wszyscy podążają tam wzrokiem. Na poranionym niebie, samotny anioł krąży nad nami. Nie. Nie anioł. Światło migocze na zakrzywionym metalu na krawędziach jego skrzydeł. Ich kształt nie przypomina kształtem skrzydeł ptaka. Tylko gigantycznego nietoperza. Moje serce przyśpiesza z potrzeby aby do niego krzyknąć. Czy to możliwe?
Zatacza kręgi nad naszymi głowami, każda jedna spirala zbliża go coraz bardziej. Spiralę są szerokie i powolne, jakby zataczał je nieomal z ociąganiem. Dla mnie, to niczemu nie zagrażające zapoznanie się z naszą ciężarówką. Ale dla innych, zwłaszcza w tym napompowanym adrenaliną stanie, to atak wroga. Podnoszą karabiny i celują w niebo Chcę krzyczeć ,żeby przestali. Chce powiedzieć im, że nie wszyscy oni chcą zrobić nam krzywdę. Chcę ich uderzyć i stanąć na drodze ich wycelowanej broni. Ale wszystko co mogę to obserwować jak celują i strzelają w powietrze. Leniwe kręgi przekształcają się w manewry unikania. Jest tak blisko ,że widzę jego ciemne włosy i teraz kiedy robi te uniki jego ruchy wydają się niezbyt płynne. Tak jakby dopiero uczył się jak latać na tych skrzydłach. To Raffe. Żyje I lata! Mam ochotę podskakiwać w górę i w dół, i krzyczeć do niego. Chcę go dopingować. Moje serce wznosi się razem z nim nawet jeśli ściska się też ze strachu ,że spadnie na ziemie. Żołnierze nie są ekspertami w strzelaniu do ruchomego celu z takiej odległości. Raffe odlatuje bez żadnych obrażeń. Mięśnie mojej twarzy kurczą się odrobinę w odpowiedzi na moją wewnętrzną radość.
Rozdział czterdziesty siódmy Potrzeba jeszcze godziny nim odtajam całkowicie. Cały czas moja matka zaciska dłonie i modli się desperacko nad moim ciałem, niskim gardłowym dźwiękiem w dziwnych językach. Są jej unikalną perswazją słów które niewątpliwe niepokojąco jest słyszeć, ale zawodzi je w rytmie który jest w jakiś sposób uśmierzający w tym samym czasie. Tylko moja matka potrafi być jednocześnie przerażająca i kojąca, tak jak potrafi być tylko szalona matka. Wiem ,że odzyskuje ciało z powrotem ale leżę tam dopóki nie mogę sama usiąść. Zaczynam mrugać od czasu do czasu i oddychać normalnie na długo przed tym nim mogę usiąść ale nikt tego nie zauważa. Pomiędzy szwami mojej siostry i i jej nieomal automatyczną obecnością u mych stóp, i nieomal nieustającymi modłami matki nad moją głową, przypuszczam ,że moje nadal spokojne ciało jest ostatnią interesującą tu rzeczą na którą można patrzeć. Dzień wstaje Nigdy nie zdawałam sobie sprawy jakim tryumfem jest po prostu bycie żywym. Raffe lata. Wszystko inne jest drugorzędne I jak na razie to mi wystarczy.