Terry Brooks Talizmany Shannary (The Talismans of Shannara) Prze a Gra yna Motak C lick to buy N O W ! PDF-XChange w w w .docu-track.c o m C lick to b...
8 downloads
29 Views
2MB Size
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Terry Brooks
Talizmany Shannary (The Talismans of Shannara) Prze
a Gra yna Motak
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wszystkim moim przyjacio om z Del Rey Books za cudownie sp dzony razem czas
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
I Nad czterema krainami zapada zmierzch. wiat o szarza o powoli, a cienie wyd y si stopniowo. ar pó nego lata przygasa , w miar jak ognistoczerwona kula ca chowa a si za horyzontem, a gor ce, st ch e powietrze och odzi o si nieco. Wraz z ko cem dnia nadesz a cisza, która ukoi a ziemi . Trawy i li cie dr y w oczekiwaniu nadchodz cej nocy. U uj cia Mermidonu, w miejscu gdzie rzeka wlewa a si do T czowego Jeziora, wyrasta a czarna sylwetka Stra nicy Po udniowej, nieprzenikniona i niema. Wody jeziora i rzeki pie ci wiatr, nie tykaj c jednak obelisku, jak gdyby jak najszybciej pragn znale si w jakim bardziej przyjaznym miejscu. Powietrze wokó ciemnej wie y dr o, fale gor ca emanowa y z kamienia, tworz c widmowe obrazy, które pierzcha y i odp ywa y. Samotny my liwy na skraju wody zerkn trwo nie w gór , kiedy mija budowl , i szybko poszed dalej. W jej wn trzu uwija y si cieniowce pogr one w upiornym milczeniu, skupione na swych zadaniach, zakapturzone, jakby pozbawione twarzy. Rimmer Dall sta przy oknie, spogl daj c na okrywaj si zmierzchem krain i obserwuj c, jak bledn barwy ziemi, w miar jak ze wschodu skrada si noc, aby ni zaw adn . Noc, nasza matka, nasza pociecha. Sta z d mi splecionymi za plecami – sztywna sylwetka w ciemnych szatach, z kapturem zsuni tym z ko cistej, rudobrodej twarzy. Wygl da na surowego i pozbawionego wszelkich uczu . By by zadowolony, gdyby go to obchodzi o, ale ju od dawna wygl d nie mia znaczenia dla pierwszego szperacza – od dawna nawet si nad tym nie zastanawia . Jego powierzchowno si nie liczy a: móg przybra wygl d, jaki tylko zechcia . Liczy o si to, co p on o w jego wn trzu. To w nie dawa o mu ycie. Oczy Rimmera rozb ys y, kiedy wyobrazi sobie, co nadejdzie pewnego dnia. Spe nienie obietnicy. Poruszy si nieznacznie, sam na sam z w asnymi my lami w milcz cej wie y. Pozostali nie istnieli dla niego, byli tylko widmami bez cia . Poni ej, g boko we wn trzno ciach wie y, s ysza odg os pracuj cej magii, cichy pomruk jej oddechu, bicie serca. Bezwiedne nas uchiwanie sta o si nawykiem przynosz cym ulg sko atanemu umys owi. Moc nale a do nich – wydobyli j z ziemi, oblekli w kszta t i form , nadali cel. By to dar cieniowców i do nich tylko nale . Pomimo druidów i ca ej reszty.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Usi owa zdoby si na nik y u miech, ale usta nie pos ucha y go i u miech znikn w w skiej linii zaci ni tych warg. Nagie palce lewej d oni ciska y okryt r kawic prawic . Moc za moc, si a za si . Na piersi Rimmera l ni srebrny znak wilczej g owy. Bum, bum, dudni a pracuj ca na dole magia. Rimmer Dall odwróci si do pó mroku komnaty; nie tak dawno wi zi w niej Colla Ohmsforda. Teraz ch opak z Vale znikn – uciek , jak sam s dzi ; jednak naprawd zosta wypuszczony i uwi ziony w inny sposób. Ruszy na poszukiwanie swego brata, Para. Tego, który w ada prawdziw magi . Tego, którego dostanie Rimmer Dall. Pierwszy szperacz odszed od okna i usiad przy drewnianym stole, a liche krzes o zatrzeszcza o pod ci arem zwalistej postaci. D onie z na blacie przed sob i pochyli surow twarz. Wszyscy Ohmsfordowie powrócili do czterech krain, wszyscy potomkowie Shannary, ka de ze swojej wyprawy. Walker Boh wróci z Eldwist pomimo przeszkód ze strony Pe Ella. Czarny Kamie Elfów zosta odzyskany, a jego magia zg biona Paranor zosta przywrócony do wiata ludzi, a sam Walker Boh sta si pierwszym z nowych druidów. Z Morrowindl powróci a Wren Elessedil, przynosz c ze sob Arborlon i elfy. Na nowo odkry a magi Kamieni Elfów, poznaj c tym samym swoj to samo i dziedzictwo. Wype niono dwa z trzech zada Allanona. Wykonano dwa z trzech kroków. Ostatni mia rzecz jasna nale do Para: odnalezienie Miecza Shannary, który ujawni ca prawd . Zabawy starców i duchów, rozmy la Rimmer Dall. Zadania i wyprawy, poszukiwanie prawdy. No có . Zna prawd lepiej od nich, a prawda by a taka, e w ostatecznym rozrachunku nic si nie liczy, poniewa magia jest wszystkim, a nale y ona do cieniowców. ci o go, e pomimo tylu wysi ków, aby temu zapobiec, zarówno Paranor, jak i elfy powrócili do wiata ludzi. Ci, których wys , aby przeszkodzili potomkom Shannary, ponie li pora . Przyp acili to yciem, ale ich mier nie mog a z agodzi irytacji Rimmera. By mo e powinien by w ciek y – albo przynajmniej odrobin zaniepokojony. Ale Rimmer Dall pewny by swojej mocy, panowania nad wydarzeniami i czasem, przekonany, e przysz nadal zale y od jego woli. Co prawda Teel i Pe Eli rozczarowali go, ale znajd si inni. Bum, bum, szepta a magia. A wi c...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wargi Rimmera Dalia zacisn y si . Potrzebowa jedynie troch czasu. Troch czasu, aby pozwoli wypadkom, które ju przygotowa , ruszy swoim torem, a wtedy b dzie ju za pó no, bo druidzi i ich plany przestan istnie . Utrzyma Mrocznego Stryja i dziewczyn z dala od siebie nawzajem. Nie pozwoli im po czy tego, co wiedz . Nie pozwoli , aby zebrali si y. Nie pozwoli , aby odnale li ch opaka z Vale. Potrzebne by o co , co odwróci ich uwag , co da im zaj cie. Albo jeszcze lepiej co , co sko czy z nimi. Armie, rzecz jasna, aby zmia elfy i wolno urodzonych, nierze federacji i szperacze cieniowców oraz wszystko, co zdo a zebra , aby ci g upcy raz na zawsze znikn li z jego ycia. A dla potomków Shannary z ca ich magi i zakl ciami druidów co jeszcze, co specjalnego. Snu te rozwa ania przez d ugie chwile, a szary pó mrok wokó niego zmieni si w noc. Na wschodzie wsta ksi yc, przecinaj c swym sierpem czer , a gwiazdy rozb ys y niczym srebrne g ówki szpilek. Ich blask przenika ciemno komnaty, w której siedzia pierwszy szperacz i przemienia jego twarz w nag czaszk . Tak, skin wreszcie g ow . Mroczny Stryj op tany by my o dziedzictwie pozostawionym mu przez druidów. Trzeba wys kogo , kto wykorzysta jego s abo , co , co go zaniepokoi i zburzy jego pewno . Wy le mu Czterech Je ców. I jeszcze dziewczyna. Wren Elessedil utraci a swego obro i doradc . Trzeba da jej kogo , kto wype ni t pustk . Jednego z wybranych Rimmera, kto j pocieszy i ukoi jej ból, rozwieje obawy, a potem zdradzi i obedrze ze wszystkiego. Pozostali nie byli powa nym zagro eniem – nawet ten przywódca wolno urodzonych i góral. Bez spadkobierców Ohmsfordów nic nie zrobi . Je li Mroczny Stryj zostanie uwi ziony w twierdzy Rimmera i sko czy si krótkie panowanie królowej elfów, starannie snute plany ducha druida upadn . Allanon pogr y si w wodach Hadeshornu wraz z reszt duchów ze swego rodu, odes any w przesz , tam, gdzie jego miejsce. Tak, pozostali byli bez znaczenia. Ale i tak si z nimi rozprawi. A je li nawet wszystkie wysi ki zawiod , je li nie b dzie móg zrobi nic poza ciganiem ich, n kaniem, jak pies goni cy swoj zdobycz, to wystarczy, skoro na ko cu dusza Para Ohmsforda i tak wpadnie w jego r ce. Tylko tego potrzebowa , aby po kres wszystkim nadziejom swoich wrogów. Tylko tego. Do przepa ci by o blisko, a ch opak ju ku niej zmierza . Jego brat stanie si koz em ofiarnym, który do zaprowadzi, przyci gnie niczym wilka na polowaniu. Coll Ohmsford ju by we w adzy zakl cia Lustrzanego Ca unu i sta si niewolnikiem magii, z której utkano opo cz .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wykrad j , aby si zamaskowa , nie wiedz c, e tego w nie oczekiwa Rimmer Dall, nie podejrzewaj c nawet, e opo cza by a mierteln pu apk , która obróci go ku mrocznym celom pierwszego szperacza. Coll Ohmsford b dzie ciga swego brata i zmusi go do walki. Uczyni tak, poniewa Ca un nie pozostawia mu wyboru, zasiewaj c w nim ziarno szale stwa, które mog a ukoi jedynie mier brata. Par b dzie musia walczy . A poniewa zabrak o mu magii Miecza Shannary, a zwyk a bro nie powstrzyma cieniowca, w którego zmieni si jego brat, i poniewa b dzie si ba kolejnego podst pu, u yje magii pie ni. By mo e zabije w asnego brata, ale tym razem zabije go naprawd , a wtedy odkryje – kiedy ju b dzie za pó no, aby cofn czas – co uczyni . A mo e nie. Mo e pozwoli bratu uciec – i jego los si dope ni. Rimmer Dall wzruszy ramionami. Tak czy inaczej, rezultat b dzie ten sam. Tak czy inaczej, koniec z ch opakiem z Vale. U ycie magii i pasmo wstrz sów, które b tego wynikiem, z pewno ci nim zachwiej . A to uwolni magi spod jego kontroli i stanie si on narz dziem Rimmera Dalia. Rimmer Dall by tego pewny, poniewa w przeciwie stwie do potomków Shannary i ich mentora, rozumia magi elfów, swoj asn magi z mocy urodzenia i prawa. Rozumia , czym jest i jak dzia a. Wiedzia to, czego nie wiedzia Par – co dzia o si z pie ni , dlaczego tak w nie si zachowywa a oraz jak zerwa a si z uwi zi i sta a dzikim, samowolnym stworzeniem. Par by blisko. Bardzo blisko. Kiedy walczysz z besti , sam stajesz si besti . By niemal jednym z nich. Ju nied ugo. Istnia a rzecz jasna mo liwo , e ch opak odkryje wcze niej prawd o Mieczu Shannary. Czy bro , któr nosi , któr tak atwo odda Rimmer Dall, by a poszukiwanym przeze talizmanem, czy falsyfikatem? Par Ohmsford ci gle jeszcze nie wiedzia . Dobrze skalkulowane ryzyko zapewnia o, e tego nie odkryje. A nawet je li, có mu to da? Miecze s zawsze obosieczne. Prawda mo e wyrz dzi Parowi wi cej szkody ni po ytku... Rimmer Dall wsta i podszed znowu do okna, cie na tle nocnej czerni, otulony przed wiat em. Druidzi tego nie rozumieli, nigdy tego nie rozumieli. Allanon by anachronizmem, zanim jeszcze sta si tym, co przeznaczy mu Bremen. Druidzi – ywali magii jak g upcy igraj cy z ogniem: zdumieni jej mo liwo ciami, ale boj cy si ryzyka, jakie ze sob nios a. Nic dziwnego, e tak cz sto parzy y ich jej p omienie. Ale to ich nie powstrzymywa o przed odrzuceniem tajemniczego daru. Zbyt szybko os dzali innych pragn cych zaw adn jej moc – przewa nie cieniowców – uznaj c ich za
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wrogów i niszcz c. Jak zniszczyli samych siebie. Jednak w wizji ycia cieniowców istnia a symetria i znaczenie, a magia nie by a dla nich zabawk , lecz sednem ich istnienia, skwapliwie przyj tym, chronionym i czczonym. Bez pó prawd i rodków ostro no ci, aby upewni si , e nikt nie b dzie z niej korzysta . Bez przestróg i upomnie . Bez udawania. Cieniowce by y po prostu tym, czym uczyni a je magia, a tak przyj ta magia mog a uczyni z nich wszystko. Wierzcho ki drzew i urwiska Runne stanowi y ciemne garby na p askiej, oblanej srebrem tafli T czowego Jeziora. Rimmer Dall spogl da na wiat i widzia to, czego druidzi nigdy nie potrafili dostrzec. wiat nale do tych, którzy mieli do si y, aby go wzi , utrzyma i nada mu kszta t. Po to istnia . Oczy pierwszego szperacza zap on y krwawo. By o ironi , e Ohmsfordowie s yli druidom od tak dawna, wype niali powierzone im zadania, wyruszali na ich wyprawy, pod aj c za ich wizj prawdy, która nigdy nie istnia a. Ich dzieje przesz y do legendy. Shea i Flick, Wil, Brin i Jair, a teraz Par. A wszystko na nic. Ale teraz koniec. Par b dzie s cieniowcom i w ten sposób przetnie raz na zawsze wi zy cz ce Ohmsfordów i druidów. – Par. Par. Par. Rimmer Dall szepta w noc jego imi . By o litani nape niaj umys Dalia obrazami mocy, której nic si nie przeciwstawi. Przez d ugi czas sta przy oknie i pozwala sobie marzy o przysz ci. Potem nagle odwróci si i ruszy w dó , do wn trza wie y, na posi ek.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
II Piwnica pod m ynem g sta by a od cieni, a nik e promienie wiat a s cz ce si przez szczeliny w deskach pod ogi znika y natychmiast w pó mroku. cigany od bezpiecznego schronienia przez puste katakumby i w ko cu zagnany do zamkni tych drzwi, przez które zamierza uciec, Par Ohmsford skuli si jak osaczone zwierz , ciskaj c przed sob Miecz Shannary, kiedy goni cy go intruz zatrzyma si nagle i uniós d onie, aby ci gn zas aniaj cy mu twarz kaptur. – Ch opcze – wyszepta znajomy g os. – To ja. Kaptur opo czy opad na ramiona przybysza i ods oni ciemn g ow . Ale mrok by wci zbyt g sty... Posta podesz a ostro nie naprzód, d z no em opad a. – Par? Blady strumie szarego wiat a obmy nagle twarz intruza i Par gwa townie wci gn powietrze. – Padishar! – wykrzykn z ulg . – To naprawd ty? ugi nó znikn pod opo cz . Przybysz roze mia si cicho, nieoczekiwanie. – We w asnej osobie. Do licha, my la em, e nigdy ci nie znajd ! Ca ymi dniami przeszukiwa em Tyrsis wzd i wszerz, ka kryjówk , ka dziur i za ka dym razem czekali tam tylko szperacze albo federacja! Podszed do podstawy schodów, u miechaj c si szeroko i wyci gaj c ramiona. – Chod no tu, ch opcze. Niech ci zobacz . Par opu ci Miecz Shannary i zszed po stopniach wdzi czny losowi. – My la em, e jeste ... Ba em si ... A potem Padishar wzi go w ramiona, obejmuj c, poklepuj c po plecach i unosz c, jakby by workiem szmat. – Par Ohmsford! – wita si , stawiaj c w ko cu ch opaka na ziemi i chwytaj c za ramiona, kiedy odsun go na wyci gni cie r ki i patrzy uwa nie. Znajomy u miech by radosny i beztroski. Znowu si roze mia . – Wygl dasz okropnie! Par skrzywi si . – Ty te nie jeste specjalnie zadbany. Na twarzy i szyi olbrzyma widnia y blizny po ranach zadanych w boju. Nie by o ich, kiedy si rozdzielali. Par pokr ci g ow przygn biony. – Wiedzia em, e uciekniesz z Do u, ale dobrze mie t pewno . – Ha, powiem ci tylko, e wiele si wydarzy o od tamtego czasu, ch opcze! – Proste
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
osy Padishara by y zmierzwione, a si ce pod oczami wiadczy y o braku snu. Rozejrza si . – Jeste sam? Nie spodziewa em si tego. Gdzie twój brat? Gdzie Damson? miech Para zgas . – Coll – zacz i nie by w stanie doko czy . – Padishar, nie mog ... – Zacisn d na Mieczu Shannary, jakby móg si sta lin ratunkow , której teraz tak bardzo potrzebowa . – Damson wysz a dzi rano. Nie wróci a. Oczy Padishara zw zi y si . – Wysz a? Dok d, ch opcze? – Poszuka drogi ucieczki z miasta. Albo innej kryjówki, gdyby jej nie znalaz a. Federacja znajdowa a nas wsz dzie. Sam wiesz najlepiej. Widzia ich. Jak d ugo nas szuka , Padishar? Jak uda o ci si znale to miejsce? Du e d onie opad y. – Przewa nie mia em szcz cie. Próbowa em wsz dzie, gdzie mogli cie by , w nowych miejscach, które Damson przygotowa a dla nas w zesz ym roku. Jest te jedno stare, przygotowane pi lat temu i nie u ywane od trzech. Przypomnia o mi si , kiedy ju wszystko sprawdzi em. – Drgn gwa townie. – Ch opcze! – wykrzykn z b yskiem w oku, widz c Miecz w d oniach Para. – Czy to on? Miecz Shannary? A wi c go odnalaz ? Jak wynios go z Do u? Gdzie...? Ale nagle na drewnianych stopniach za nimi rozleg o si szuranie butów, brz k broni i rosn ca wrzawa g osów. Padishar odwróci si . Odg osy nie pozostawia y adnych tpliwo ci. Uzbrojeni ludzie schodzili tylnymi schodami do komnaty, któr w nie opu ci Par, i przeszli przez te same drzwi co Padishar. Nie zwalniaj c, wpadli do tuneli za nimi, prowadzeni wiat em pochodni, która dymi a i mruga a jasno w ciemno ciach. Padishar odwróci si ponownie, chwyci rami Para i poci gn go w stron drzwi. – Federacja. Musieli i za mn . Albo obserwowali m yn. Par potkn si , próbuj c si uwolni . – Padishar, drzwi... – Cierpliwo ci, ch opcze – przerwa mu tamten, wlok c ch opaka na szczyt schodów. – B dziemy na zewn trz, zanim nas dopadn . Uderzy w drzwi i zatoczy si do ty u, a na jego surowej twarzy odbi o si niedowierzanie. – Próbowa em ci ostrzec – sykn Par, uwolni si i zerkn w ty na po cig. Gro nie uniós Miecz Shannary. – Jest inna droga? Padishar w odpowiedzi zacz wali w drzwi, u ywaj c ca ych si i ci aru, aby je rozbi . Drzwi jednak nie puszcza y, mimo i niektóre deski trzeszcza y i p ka y od uderze .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Do licha! – splun dowódca banitów. nierze federacji wysypali si z korytarza do komnaty. Prowadzi ich czarno odziany szperacz. Ujrzeli Para i Padishara zamar ych bez ruchu przy schodach i ruszyli na nich. Padishar odwróci si z szerokim mieczem w jednej i no em w drugiej d oni, aby przyj atak. Pierwsi, którzy podeszli, padli natychmiast. Reszta zwolni a i przyczai a si ostro nie, próbuj c zaj go z boku. Par os oni kompana i odpar atak. Powoli szli ty em po schodach, a napastnicy post powali za nimi. Walka by a przegrana. nierzy by o co najmniej dwudziestu. Jeden szybki atak i po wszystkim. Par uderzy gwa townie g ow w drzwi. Napar na nie po raz ostatni. Nadal by y zablokowane. Poczu nap ywaj ca fal rozpaczy. Byli w pu apce. Wiedzia , e b dzie musia u pie ni. Padishar rzuci si na napastników i cofn ich o kilka stopni. Par przywo magi i poczu , jak muzyka ro nie mu na wargach dziwnie mroczna i gorzka. Od czasu ucieczki z Do u nie by a to ju ta sama pie . Nic nie by o takie samo. nierze federacji przegrupowali si do kontrataku, który pchn Padishara z powrotem na szczyt schodów. Surowa twarz banity l ni a od potu. I wtedy co gwa townie poruszy o si nad ich g owami i zablokowane drzwi otworzy y si . Par krzykn na Padishara. Obaj rzucili si po schodach, nie zwa aj c na nic, i wskoczyli przez otwór do wn trza m yna. By a tam Damson Rliee, a jej rude w osy powiewa y wokó zakapturzonej sylwetki, kiedy bieg a w stron wyrwy w deskach na cianie m yna, wo aj c, aby biegli za ni . Na jej drodze pojawi y si nagle ciemne postacie, wrzeszcz c na pozosta ych. Damson odwróci a si do nich kocim ruchem. Z jej pustych d oni trysn ogie i deszcz iskier uderzy w twarze napastników. Przesz a przez nich, wiruj c, b yskaj c magi na prawo i lewo i oczyszczaj c cie . Par i Padishar rzucili si za ni , wyj c jak szale cy. nierze na pró no usi owali przeformowa szyki. aden nie dosi gn ! Para. Padishar walczy jak op tany i zabija ich tam, gdzie stali. Potem znale li si na ulicach miasta, wdychaj c parne nocne powietrze. Pot sp ywa im po twarzach, a oddech wiszcza w piersiach. Ciemno opad a warstw kurzu i py u, która wisia a w w skich przej ciach pomi dzy budynkami. Ludzie biegli i krzyczeli, kiedy nierze federacji pojawili si ze wszystkich stron, wrzeszcz c i kln c, i odpychaj c ka dego, kto stan im na drodze. Damson bieg a bez s owa alej , prowadz c Padishara i Para w ciemne tunele cuchn ce od mieci i odchodów. Po cig ruszy natychmiast, ale niezdarnie. Damson powiod a ich przez skrzy owanie do bocznych drzwi tawerny. Przepchn li si przez
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
abo o wietlon sie , min li m czyzn pochylonych nad sto ami i kuflami piwa, przeszli obok szynkwasu i wyszli frontowym wej ciem. Po drugiej stronie ci gn si zapad y, przegni y ganek z nisko wisz cym dachem. Na ulicy nie by o nikogo. – Co ci zatrzyma o, Damson? – sykn Par, kiedy biegli. – Drzwi... – To moja wina – prychn a gniewnie. – Zablokowa am je, eby je ukry . Pomy la am, e tak b dziesz bardziej bezpieczny. Myli am si . Ale to nie ja sprowadzi am nierzy. Musieli sami znale nasze miejsce. Albo szli za Padisharem. – Olbrzym chcia co powiedzie , ale przerwa a mu krótko: – Szybko. Id . Ciemne sylwetki nierzy federacji wysypa y si na ulic z cieni przed i za nimi. Damson odwróci a si , skr ci a gwa townie ku dalekim rz dom budynków i poprowadzi a ich przej ciem tak w skim, e ledwo si przecisn li. ciga y ich okrzyki ciek ci. – Musimy wróci na alej Tyrsijsk ! – wydysza a bez tchu. Wbiegli p dem na rynek, klucz c pomi dzy resztkami jedzenia i potykaj c si o kosze. Drog zagrodzi y im okratowane drzwi. Damson mocowa a si ze sztab , a w ko cu Padishar odrzuci j pot nym kopniakiem. Wypadli za wrota, gdzie natkn li si na nierzy z obna onymi mieczami. Padishar skoczy na nich i dwóch upad o bez ruchu. Reszta rozproszy a si . Nag e poruszenie po lewej stronie Para zmusi o go do odwrócenia si . Z ciemno ci wyrós szperacz. Na ciemnej opo czy l ni a wilcza g owa. Par u magi pie ni w posta potwornego w a i szperacz zatoczy si w ty z krzykiem. Pobiegli w dó ulicy, przeci li jedno, a potem drugie skrzy owanie, si y para by y na wyczerpaniu, oddech mia tak urywany, e niemal si dusi , a gard o suche od kurzu i py u. Ci gle by os abiony po walce w Dole i nie odzyska w pe ni si po u yciu magii. Ochronnym gestem przyciska do piersi Miecz Shannary, którego ci ar rós z ka dym krokiem. Okr yli róg i przystan li przy drzwiach stajni, nas uchuj c rosn cej doko a nich wrzawy. – Nie mogli i za mn ! – o wiadczy nagle Padishar. Z p kni tej wargi ciek a mu krew. Damson pokr ci a g ow . – Nie pojmuj tego, Padishar. Znali wszystkie kryjówki, czekali na nas w ka dej. Nawet w tej. Oczy dowódcy banitów zal ni y nagle zrozumieniem. – Powinienem si domy li wcze niej. To tamten cieniowiec, ten, co zabi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Hirehone’a, ten, który udawa kar a! – Par poderwa g ow . – Dowiedzia si jako o naszych kryjówkach i wyda je, tak jak Wyst p! – Zaraz! Jakiego kar a? – dopytywa si zmieszany Par. Ale Damson ju ruszy a, ci gn c ich za sob , wiod c chodnikiem i przez plac, na którym zbiega o si sze uliczek. Przedzierali si zm czeni przez ar i mrok, zbli aj c si do alei Tyrsijskiej, g ównej ulicy miasta. W g owie Para k bi y si pytania, kiedy tak wlók si rozpaczliwie naprzód. Zdradzi ich karze ? Steff czy Teel – a mo e kto inny? Próbowa pokona sucho w gardle. Co wydarzy o si w Wyst pie? I gdzie, zastanowi si nagle, jest Morgan Leah? Na ich drodze pojawi si nagle rz d nierzy. Damson szybko pchn a Para i Padishara w cie budynku. Przyci gn a do siebie ich g owy, kiedy skulili si pod cian . – Znalaz am Kreta – wyszepta a pospiesznie, rozgl daj c si na boki, kiedy buchn y nowe okrzyki. – Czeka na alei Tyrsijskiej, eby wyprowadzi nas tunelami z miasta. – Uciek ! – szepn Par. – Mówi am ci, e jest zaradny – wykrztusi a Damson i u miechn a si . – Ale je li ma nam si przyda , musimy do niego najpierw dotrze – przez alej Tyrsijsk i dalej od tych nierzy. Je li si rozdzielimy, nie zatrzymujcie si . Biegnijcie dalej. Potem ruszy a, zanim ktokolwiek zd zaprotestowa , wybiegaj c z kryjówki pomi dzy zamkni te stragany. Padishar zdoby si na krótki gniewny protest i pomkn za ni . Par równie . Wynurzyli si z alei na ulic i skr cili w stron alei Tyrsijskiej. Przed nimi pojawi a si grupka nierzy przeszukuj ca noc. Padishar rzuci si na nich, ciekle wywijaj c mieczem, na którym zal ni o srebrne wiat o. Damson poprowadzi a Para na lewo od walcz cych. Pojawi o si wi cej nierzy i nagle byli ju wsz dzie, wy aniaj c si z ciemno ci grupami, t ocz c si doko a. Ksi yc schowa si za chmur , a ulicznych lamp jeszcze nie zapalono. W ciemno ciach trudno by o odró ni przyjaciela od wroga. Damson i Par przedzierali si przez bijatyk , omijaj c d onie, które chcia y ich pochwyci , i cia a, które zagradza y im drog . S yszeli bitewny okrzyk Padishara i gwa towny brz k ostrzy. Noc przed nimi wybuch a nagle jasnopomara czowym b yskiem, kiedy co eksplodowa o na rodku alei. – Kret! – sykn a Damson. Ruszyli p dem w stron wiat a. Kolumna ognia p on a z sykiem w ciemno ciach. Mijali ich ludzie biegn cy we wszystkie strony. Par zosta potr cony i nagle oddzielono go od Damson. Zawróci , eby j znale , i wpad w pl tanin r k i nóg, zderzaj c si z uciekaj cym nierzem. Ch opak wsta z wysi kiem, wo aj c rozpaczliwie jej imi .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pomara czowe wiat o odbija o si w ostrzu Miecza Shannary, kiedy szed , wo aj c to w jedn , to w drug stron . Potem dogoni go Padishar, wy aniaj c si nie wiadomo sk d, uniós z ziemi, przerzuci sobie przez rami i zaniós w bezpieczne schronienie ciemnych budynków. Ci y ich miecze, ale Padishar by szybki, silny i tej nocy nikt mu nie sprosta . Dowódca wolno urodzonych rzuci si przez reszt nierzy federacji i wpad na chodnik biegn cy wzd budynków na drug stron alei Tyrsijskiej. Bieg , przeskakuj c kosze i paki, odrzucaj c kopniakiem awy i omijaj c kupy mieci. Przed nim sta y ciche i puste warsztaty. Padishar dobieg do nich z wysi kiem i wpad przez drzwi, jakby ich nie by o, uderzeniem ramienia wyrywaj c futryn z zawiasów. W rodku postawi Para na ziemi i odwróci si gwa townie. Nie by o ladu Damson. – Damson! – wrzasn . nierze federacji nadci gali ku warsztatom ze wszystkich stron. Na twarzy Padishara widnia y czarne pasma kurzu i czerwone krwi. – Krecie! – zawo zrozpaczony. Futrzasta twarz wychyn a z cienia na ko cu warsztatu. – Tutaj – zabrzmia spokojny g os Kreta. – Pospieszcie si , prosz . Par zawaha si , wci szukaj c Damson, ale Padishar chwyci go za tunik i poci gn za sob . – Nie ma czasu, ch opcze! Jasne oczy Kreta l ni y, kiedy do niego podeszli, a ciekawska twarzyczka unios a si wyczekuj co. – liczna Damson...? – zacz , ale Padishar szybko potrz sn g ow . Kret zamruga , po czym odwróci si bez s owa. Poprowadzi ich przez drzwi wiod ce do kilku magazynów, a potem schodami do piwnicy. Na cianie, która wydawa a si jednolita, znalaz panel, który zwolni dotkni ciem, i poprowadzi ich, nie ogl daj c si za siebie. Znale li si na pode cie przylegaj cym do schodów wiod cych do kana ów pod miastem. Kret by znowu w domu. Potoczy si w ciemne, ch odne podziemia, w których wiat a by o ledwie na tyle, eby Par i Padishar mogli i za nim. U podstawy schodów Kret poda okopcon , poczernia pochodni dowódcy banitów, który ukl bez s owa, aby j zapali . – Powinni my po ni wróci ! – sykn w ciekle Par do Padishara. Pokryta bliznami twarz unios a si w mroku, jak wykuta w kamieniu. Rzuci Parowi przera aj ce spojrzenie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Zamilcz, ch opcze, zanim zapomn , kim jeste . Skrzesa iskr i roznieci ma y p omyk na pokrytej smo g owni. Ca a trójka ruszy a korytarzami kana ów. Kret mkn naprzód przez zadymiony mrok, pewnym krokiem wybieraj c drog , prowadz c g biej pod miasto i z dala od jego murów. Okrzyki pogoni ucich y zupe nie i Par pomy la , e nawet gdyby nierze federacji odnale li ukryte wej cie, szybko zgubiliby drog w tunelach. Nagle zda sobie spraw , e ci gle trzyma Miecz Shannary, i po krótkim namy le wsun go z powrotem do pochwy. Mija y minuty i ka dy krok oddala zrozpaczonego Para od widoku Damson Rhee. Bardzo chcia jej pomóc, ale spojrzenie na Padishara przekona o go, e przynajmniej w tej chwili powinien trzyma j zyk za z bami. Na pewno Padishar tak samo by o ni niespokojny. Przeci li kamienny chodnik przerzucony nad leniwym strumykiem i weszli w tunel, którego strop by tak niski, e musieli posuwa si naprzód niemal na czworakach. Na ko cu sufit znowu si podnosi i dotarli do drzwi u zbiegu tuneli. Kret dotkn czego , co zwolni o ci zasuw i drzwi otworzy y si przed nimi. Wewn trz znale li kolekcj antyków i rupieci – tych samych, których utrata grozi a Kretowi w czasie ucieczki przed federacj tydzie temu, albo te wiernych kopii. Wypchane zwierz tka siedzia y równym rz dem na starej skórzanej kanapie i wytrzeszcza y na nich oczy z guzików. Kret podszed do nich natychmiast, gruchaj c s odko. – Dzielny Chalt, s odka Everlind, moja Westra i male ka Lida. – Pozosta e imiona wymrucza tak cicho, e ich nie dos yszeli. – Witajcie, dzieci. Jak si macie? – Uca owa jedno po drugim i usadzi starannie z powrotem. – Nie, nie, czarne stwory nie znajd was tutaj. Obiecuj . Padishar poda pochodni Parowi, podszed do miednicy i zacz obmywa ch odn wod spocon twarz. Kiedy sko czy , opar d onie na stole i ci ko zwiesi g ow . – Krecie, musimy si dowiedzie , co si sta o z Damson. Kret odwróci si . – liczna Damson? – By a tu przy mnie – próbowa wyja ni Par – i nagle wbiegli mi dzy nas nierze... – Wiem – przerwa Padishar, podnosz c wzrok. – To nie twoja wina. Niczyja. Mo e nawet uciek a, ale by o ich tak wielu... – Gwa townie wci gn powietrze. – Krecie, musimy wiedzie , czy j z apali. Kret zamruga niespiesznie, a jego bystre oczka zal ni y. – Te tunele id pod wi zieniem federacji. Niektóre wprost do murów. Mog popatrze . I pos ucha .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Spojrzenie Padishara by o nieruchome. – Bram do Do u te , Krecie. Przez d ug chwil by o cicho. Par poczu dojmuj cy ch ód. Nie Damson. Nie tam. – Chc i z nim – o wiadczy cicho. – Nie. – Padishar pokr ci g ow z naciskiem. – Kret podró uje szybciej i ciszej. – Wzrok mia pe en rozpaczy, kiedy spojrza na Para. – Ja te chcia bym i , ch opcze. Ona jest... Zawaha si , a Par skin g ow . – Mówi a mi. Patrzyli na siebie w milczeniu. Kret przeszed pokój bezszelestnie, mru c oczy w wietle pochodni trzymanej przez Para. – Poczekajcie tu, dopóki nie wróc – przykaza . A potem wyszed .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
III uga i mudna podró przywiod a Para Ohmsforda od tamtego spotkania z cieniem Allanona przy Hadeshornie do obecnego czasu i miejsca i kiedy tak sta w podziemnym legowisku Kreta, patrz c na szcz tki i rupiecie ycia innych ludzi, nie móg oprze si my li, jak bardzo przypomina o to jego w asne ycie. Damson. Zacisn powieki, powstrzymuj c zy. Nie potrafi sprosta tej stracie. Zaczyna jedynie pojmowa , jak wiele dla niego znaczy a. – Par. – Padishar agodnie wymówi jego imi . – Chod si umy , ch opcze. Jeste wyczerpany. Par zgodzi si z nim. By wyczerpany fizycznie, emocjonalnie i duchowo. By wyko czony jak tylko to mo liwe, si y go opu ci y, a resztki nadziei porwa y si w strz py jak papier pod ostrzem no a. Znalaz wiece i zapali je od pochodni, zanim j zgasi . Potem podszed do miednicy i zacz si my , powoli, jakby odprawia jaki rytua , obmywaj c si z brudu i potu, jakby w ten sposób ciera ca e z o, które spotka o go w czasie poszukiwania Miecza Shannary. Miecz wci mia przepasany przez plecy. Zatrzyma si w pó ruchu i zdj go, opieraj c o star toaletk z p kni tym lustrem. Spojrza na jak na wroga. Miecz Shannary – czy naprawd ? Ci gle nie wiedzia . Allanon powierzy mu zadanie odnalezienia Miecza i chocia kiedy wierzy , e tego dokona , teraz bra pod uwag mo liwo pora ki. Po mierci Colla i walce o ycie w podziemiach Tyrsis zapomnia o swoim zadaniu. Zastanawia si , jak wiele zada powierzonych przez Allanona zosta o zapomnianych albo zlekcewa onych. Zastanawia si , czy Walker albo Wren zmienili zdanie. Sko czy mycie, wytar si i odwróci do Padishara, który siedzia na trójnogim stole. Brakuj nog zast piono wygi krat . Dowódca wolno urodzonych jad chleb z serem, które popija piwem. Gestem wskaza Parowi miejsce i oczekuj cy go talerz z jedzeniem. Ch opak podszed bez s owa, usiad i zacz je . By bardziej g odny, ni si spodziewa , i jedzenie znikn o w ci gu paru minut. Wokó niego wiece mruga y i p on y w ciemno ci, jak wietliki na bezksi ycowym niebie. Cisz przerywa odg os kapi cej gdzie w oddali wody. – Jak d ugo znasz Kreta? – zapyta Padishara, odganiaj c poczucie pustki, które budzi o w nim milczenie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Padishar zacisn usta. Twarz mia tak poci , e wygl da a jak le u ona uk adanka. – Prawie od roku. Damson zabra a mnie pewnego dnia do parku po zapadni ciu zmroku na spotkanie z nim. Nie wiem, jak ona go pozna a. – Zerkn na wypchane zwierz ta. – Dziwny go , ale przepada za ni . Par skin g ow bez s owa. Padishar opar si na krze le, a zatrzeszcza o. – Opowiedz mi o Mieczu, ch opcze – zaproponowa , obracaj c w palcach kubek piwa. – Jest prawdziwy? Par u miechn si mimo woli. – Dobre pytanie, Padishar. Te chcia bym wiedzie . Potem opowiedzia dowódcy wolno urodzonych, co przydarzy o mu si od czasu, kiedy walczyli razem, aby uciec z Do u: jak Damson odnalaz a braci Ohmsfordów w Parku Ludu, jak spotkali Kreta, jak zdecydowali si raz jeszcze zej do Do u, aby odzyska Miecz, jak spotkali Rimmera Dalia w otch ani i jak oddano im bez walki to, co mia o by pradawnym talizmanem, jak stracili Colla i w ko cu, jak on i Damson uciekali i ukrywali si w Tyrsis od tamtej pory. Nie powiedzia tylko Padisharowi, e Rimmer Dall ostrzega go, i on sam, Par, tak samo jak pierwszy szperacz, jest cieniowcem. Bo je li by a to prawda... – Nosz go, Padishar – sko czy , odrzucaj c t perspektyw i wskazuj c zakurzone ostrze oparte o toaletk . – Poniewa my , e pr dzej czy pó niej dowiem si prawdy. Padishar ponuro zmarszczy brwi. – Jest w tym jaka sztuczka. Rimmer Dall dla nikogo nie jest przyjacielem. Albo bro jest fa szywa, albo te jest pewien, e nie b dziesz mia z niej po ytku. Je li jestem cieniowcem... Par prze kn , pokonuj c l k. – Wiem. I jak do tej pory nie mam. Ca y czas próbuj , wzywam jego magi , ale nic si nie dzieje. – Urwa . – Tylko raz, kiedy by em w Dole, kiedy Coll... Podnios em Miecz tam, gdzie go upu ci em, i jego dotyk oparzy mnie jak ywy ogie . Tylko przez chwil . – Znowu o tym my la , wspominaj c. – Magia pie ni wci a. Ci gle trzyma em on cy Miecz. A potem magia znikn a i Miecz Shannary by znowu ch odny. Olbrzym pokiwa g ow . – A wi c to tak, ch opcze. Co w magii pie ni zak óci o u ycie Miecza Shannary. To ma sens, co? To starcie dwóch magii. A skoro tak, Rimmer Dall móg da ci Miecz i mie k opot z g owy. Par pokr ci g ow . – Ale sk d móg wiedzie , e zadzia a w ten sposób? – Pomy la , e pierwszy szperacz wiedzia raczej, i Miecz jest bezu yteczny dla cieniowców. – A co
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
z Allanonem? Czy on te wiedzia ? Po co wys mnie na poszukiwanie Miecza, je li nie mog go u ? Padishar rzecz jasna nie zna odpowiedzi na adne z tych pyta , siedzieli wi c tylko, patrz c na siebie przez chwil . – Przykro mi z powodu twego brata – odezwa si w ko cu olbrzym. Par na chwil odwróci wzrok. – To Damson powstrzyma a mnie od... – wstrzyma oddech. – Pomog a mi znie ból, kiedy my la em, e jest zbyt wielki, abym go zniós . – U miechn si blado, ze smutkiem. – Kocham j , Padishar. Musimy j odnale . Padishar pokiwa g ow . – Je li si zgubi a, ch opcze. Nie wiemy nic. W jego g osie brzmia a niepewno , a wzrok mia daleki i pe en troski. – Utrata Colla to wszystko, co mog znie . – Par nie spuszcza ze wzroku. – Wiem. Wróci bezpiecznie, obiecuj . Padishar si gn po dzban z piwem, nala sobie solidn miark i po chwili namys u dola troch do kubka Para. Poci gn d ugi yk i ostro nie odstawi kubek. Par zrozumia , e powiedziano wszystko, co by o do powiedzenia. – Opowiedz mi o Morganie – poprosi cicho. – Ach, góral. – Padishar rozja ni si w jednej chwili. – Uratowa mi w Dole ycie po waszej ucieczce. A potem jeszcze raz, i nie tylko mnie, w Wyst pie. Paskudna sprawa. I zacz opowiada , co si wydarzy o – jak Miecz Leah z ama si podczas ucieczki z Do u i przed cieniowcami, jak federacja ledzi a ich a do Wyst pu i obieg a go, jak przybyli szperacze i Morgan odkry , e Teel jest cieniowcem, jak góral, Steff i on szli za Teel w g b jaski za Wyst pem, gdzie Morgan samotnie zmierzy si z Teel i uda o mu si wydoby resztki magii ze z amanego Miecza, aby j zabi , jak wolno urodzeni wymkn li si z pu apki federacji i jak Morgan zostawi ich, aby wróci do Culhaven i kar ów, zgodnie z obietnic z on umieraj cemu Steffowi. – Obieca em mu, e wyrusz ci poszuka – podsumowa Padishar. – Ale najpierw musia em pole w Firerim Reach, a zro nie si z amane rami . Sze tygodni. Nadal mi dokucza, chocia tego nie pokazuj . Dwa tygodnie temu mieli my spotka si z Axhindem i jego skalnymi trollami na prze czy Jannissona, ale pos em im wiadomo . – Westchn . – Tyle straconego czasu, a tak ma o go mamy. Jeden krok w przód i dwa do ty u. W ka dym razie podleczy em si w ko cu na tyle, eby wyruszy i ci odnale . – Roze mia si sucho. – Nie by o to atwe. Wsz dzie, gdzie szuka em, czeka a ju federacja. – My lisz wi c, e to Teel? – zapyta Par. Tamten skin g ow .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Na pewno, ch opcze. Zabi a Hirehone’a, kiedy skrad a jego to samo i tajemnice. Hirehone by zaufanym cz owiekiem: zna wszystkie kryjówki. Teel, cieniowiec, musia a wyci gn z niego informacje, wys czy a je z jego umys u. – Splun . – Czarne stwory! A Rimmer Dall odgrywa twojego przyjaciela! K amstwa! Albo co gorsza, prawda, pomy la Par, ale nie powiedzia tego. Par obawia si , e jego pokrewie stwo z pierwszym szperaczem, jakiekolwiek by by o, pozwoli o Rimmerowi Dallowi odkry tajemnice, które w innym wypadku zatrzyma by dla siebie – nawet te, których nie zna , nale ce do przyjació i towarzyszy. By a to szalona my l. Zbyt szalona, aby w ni uwierzy . Ale to, co spotyka o go przez ostatnich par tygodni, by o równie szalone, czy nie? Lepiej wierzy , e to Teel, powiedzia sobie. – W ka dym razie – mówi Padishar – rozstawi em stra e przy Reach, kiedy si tam roz yli my, bo Hirehone wiedzia o tym, a to oznacza o, e cieniowce wiedz równie . Ale jak do tej pory cisza. Za tydzie spotkamy si z trollami i je li zgodz si do nas do czy , zwo amy armi . B dzie to pocz tek prawdziwego oporu, j dro ognia, który zap onie w ród federacji i wreszcie nas wyswobodzi. – Przy prze czy Jannissona? – zapyta Par, my c o czym innym. – Ruszamy, jak tylko z tob wróc . I Damson – doda szybko, pewnie. – Tydzie wystarczy. – W jego g osie nie by o jednak ca kowitej pewno ci. – Ale Morgan jeszcze nie wróci ? – dopytywa si Par. Padishar powoli pokr ci ow . – Nie martw si o swego przyjaciela, ch opcze. Jest twardy jak rzemie i szybki jak yskawica. I zdecydowany. Gdziekolwiek jest, cokolwiek robi, ma si dobrze. Wkrótce go ujrzymy. Do nieoczekiwanie Par by sk onny si z nim zgodzi . Je li ktokolwiek potrafi wyj ca o z ka dej opresji, to by to Morgan Leah. Ujrza w my lach bystre oczy przyjaciela, szybki u miech, artobliwy ton g osu i zda sobie spraw , jak bardzo za nim skni. Jeszcze jedna strata w jego podró y, zgubiona gdzie po drodze, zrzucona jak zb dny baga . Tylko e porównanie by o z e – przyjaciel i brat oddali za niego ycie. Wszyscy oni, w ten czy inny sposób. A co on da im w zamian? Co uczyni , aby usprawiedliwi takie po wi cenie? Co dobrego osi gn ? Jego wzrok raz jeszcze pad na Miecz Shannary, przebiegaj c linie uniesionej koje ci z p on pochodni . Prawda. Miecz Shannary by talizmanem prawdy. A prawd , któr najbardziej pragn teraz pozna , by o, czy bro , dla której po wi ci tak wiele, jest prawdziwa.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Jak mia tego dokona ? Naprzeciw niego Padishar przeci gn si i ziewn . – Czas troch odpocz , Parze Ohmsford – poradzi , wstaj c. – Potrzebujemy wszystkich si na to, co nas czeka. Podszed do kanapy, na której siedzia y wypchane zwierz ta, zebra je niedbale i rzuci na stoj ce obok krzes o. Potem u si wygodnie na zniszczonych skórzanych poduchach, a g ow opar na zgi tym ramieniu. Po chwili ju chrapa . Par patrzy na niego przez chwil , daj c si unie mrocznym my lom. Nie chcia , aby jego decyzja pierzch a jak li cie na wietrze. Ba si , ale strach nie by niczym nowym. Najbardziej niepokoi a go utrata nadziei, nikn ca pewno , e poradzi sobie w ka dych okoliczno ciach. Zaczyna w to w tpi . W ko cu wsta i podszed do krzes a, gdzie Padishar cisn wypchane zwierz tka. Podniós je ostro nie – Chalta, Lid , Westr , Everlind i reszt – i zaniós do Miecza Shannary opartego o toaletk . Jedno po drugim ustawia je wokó Miecza, niczym na stra y – jakby w ten sposób mog y pomóc mu odp dzi demony. Kiedy sko czy , poszed na ty y legowiska Kreta, znalaz porzucone poduszki i stare koce, zrobi sobie pos anie w k cie zastawionym starymi obrazami i po si . Wci nas uchiwa odg osu kapi cej wody, kiedy w ko cu odp yn w sen. Kiedy si obudzi , by sam. Kanapa, na której spa Padishar, by a pusta, a w komnatach Kreta panowa a cisza. Pali a si tylko jedna wieca. Par zamruga przed nag ym uk uciem wiat a, a potem rozejrza si w mroku, zastanawiaj c si , dok d poszed Padishar. Wsta , przeci gn si , podszed do wiecy i zapali od niej pozosta e. Patrzy , jak ciemno kurczy si do rozsypanych cieni. Nie mia poj cia jak d ugo spa ; w podziemiach czas straci wszelkie znaczenie. By znowu g odny, przygotowa wi c sobie posi ek z ony z chleba, sera, owoców i piwa i zjad go przy trójnogim stole. Jedz c, patrzy ci gle na Miecz Shannary oparty w k cie, otoczony przez dzieci Kreta. Przemów do mnie, my la . Dlaczego do mnie nie przemówisz? Wsuwa jedzenie do ust i nie czu jego smaku, sko czy wi c je , wypi piwo. Wzrok i umys skupiony mia na Mieczu. Odsun si od sto u, podszed do broni, uniós i zaniós z powrotem do krzes a. Przez chwil trzyma j na kolanach i przygl da si . W ko cu wysun Miecz z pochwy i trzyma przed sob , obracaj c na wszystkie strony. W wypolerowanej powierzchni odbija o si wiat o wiec. Oczy Para l ni y od niepokoju. Talizman czy sztuczka – czym jeste ? Je li talizmanem, co by o zdecydowanie nie tak. By potomkiem Shei Ohmsforda,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
a jego elfia krew by a tak samo dobra jak s awnego przodka; z atwo ci powinien by w stanie przywo moc Miecza. Je li oczywi cie naprawd by to Miecz. W przeciwnym razie... Gniewnie potrz sn g ow . Nie, to by Miecz Shannary. By . Czu to ka dym nerwem. Wszystko, co wiedzia o Mieczu, wszystko, czego si nauczy , wszystkie pie ni, które piewa o nim przez te lata, mówi y, e to on. Rimmer Dall nie da by mu podróbki; pierwszy szperacz za bardzo pragn , aby Par przyj jego rady w sprawach magii, aby ryzykowa zra enie sobie Para k amstwem, które w ko cu zosta oby odkryte. Cokolwiek mówi o Rimmerze Dallu, by inteligentny – zbyt inteligentny, eby gra w tak prost gr ... Par nie doko czy my li, nie tak pewny, jakby tego pragn . A jednak czu , e rozumuje w dobrym kierunku. Rimmer Dall chcia , aby zaakceptowa , e jest cieniowcem. Cieniowiec nie móg by u elfiej magii broni, poniewa ... Poniewa co? By mo e prawda zabi aby go i jego w asna magia na to nie pozwala a? Ale kiedy Miecz Shannary oparzy go w Dole, kiedy zabi Colla, a wraz z nim cieniowca, czy to nie magia broni zareagowa a na jego magi ? Która sprzeciwia a si której? Zazgrzyta z bami, zaciskaj c z ca ych si d onie na rze bionej r koje ci Miecza. Wzniesiona d z pochodni wbija a mu si w skór ostr , wyra kraw dzi . Co sta o pomi dzy nimi? Dlaczego nie znajdowa odpowiedzi? Wsun bro na powrót do pochwy i siedzia bez ruchu, w ciszy o wietlonej wiat em wiecy, my c. Allanon wyznaczy mu zadanie odnalezienia Miecza Shannary. Jemu, nie Wren czy Walkerowi, a w ich ach równie p yn a elfia krew rodu Shannary, prawda? Allanon wys jego. Znajome pytania t uk y mu si po g owie. Czy druid nie wiedzia by, e to bezcelowe? Nawet jako duch nie wyczu by, e magia Para stanowi zagro enie, e to Par jest wrogiem? Chyba e Rimmer Dall mia racj i to nie cieniowce by y wrogami, tylko druidzi. A mo e wszyscy byli w jakim stopniu wrogami walcz cymi o kontrol nad magi , cieniowce i druidzi, pragn cy wype ni pustk powsta po mierci Allanona, pró ni , która zosta a po odej ciu ostatniej prawdziwej magii. Czy to mo liwe? Par zmarszczy brwi. Przebieg palcami po r koje ci Miecza i wi zaniach pochwy. Dlaczego tak trudno by o odkry prawd ? Zacz si zastanawia , co sta o si ze wszystkimi, którzy wyruszyli w podró z Hadeshomu. Steff i Teel nie yli. Morgan znikn . Gdzie by Coglin? Co si z nim sta o po spotkaniu z Allanonem i rozdzieleniu zada ? Par zapragn nagle porozmawia ze
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
starcem o Mieczu. Coglin z pewno ci znalaz by w tym wszystkim jaki sens. A co z Wren i olbrzymim nomad ? Co z Walkerem Bohem? Czy zmienili zdanie i tak jak on ruszyli wype ni swoje zadania? A raczej tak jak zamierza ruszy . Jego wzrok, wpatrzony w przestrze , znowu opad na Miecz. By o co jeszcze. Teraz, kiedy ju mia bro , co mia z ni uczyni ? Nawet je li Allanon wiedzia , kto jest dobry, kto z y i czy Par post puje w ciwie, jakiemu celowi mia s Miecz Shannary? Jak prawd mia ujawni ?! Mia dosy pyta bez odpowiedzi, skrywanych przed nim tajemnic, k amstw i pokr tnych pó prawd otaczaj cych go niczym padlino ercy czekaj cy na uczt . Gdyby móg przerwa chocia jedno ogniwo tego cucha niepewno ci i zamieszania, który go ta , gdyby móg rozsup cho jeden w ze ... Po przeciwleg ej stronie pokoju uchyli y si drzwi i ukaza si w nich Padishar. – Tu jeste – stwierdzi pogodnie. – Wypocz , mam nadziej ? Par skin g ow , ci gle wa c Miecz na kolanach. Padishar przeszed pokój i spojrza na bro . Par zwolni uchwyt. – Która godzina? – zapyta . – Po udnie. Kret nie wróci . Wyszed em, bo my la em, e sam dowiem si czego o Damson. Popytam troch . Pow sz w paru kryjówkach. – Pokr ci g ow . – Strata czasu. Je li z apa a j federacja, to siedz cicho. Opad ci ko na sof . Wygl da na zm czonego i zniech conego. – Je li nie wróci do zmroku, pójd jeszcze raz. – Ale ze mn . – Par pochyli si do przodu. Padishar zerkn na niego. – Nie s dz – mrukn . – No có , ch opcze, mo e unikniemy przynajmniej kolejnej podró y do Do u... Urwa , nagle zdaj c sobie spraw , co sugeruje, i zmieszany odwróci wzrok. Par uniós z kolan Miecz Shannary i postawi go ko o siebie na pod odze. – Powiedzia a mi, e jeste jej ojcem, Padishar. Olbrzym przez chwil patrzy na niego w milczeniu, po czym u miechn si blado. – Z mi ci wygaduje si ró ne g upstwa. – Wsta i podszed do sto u. – Chyba co zjem. – Odwróci si gwa townie, a jego g os brzmia twardo. – Nigdy tego nie powtarzaj. Nikomu. Nigdy. Czeka , a Par skinie g ow , a potem zaj si przygotowaniem posi ku. Zjad to samo co Par, dodaj c troch suszonej wo owiny, któr znalaz w spi ami. Par obserwowa go bez s owa, zastanawiaj c si , od jak dawna ojciec i córka trzymaj wszystko w tajemnicy i co to musi dla nich oznacza . Ostre rysy Padishara ukry y si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w mroku, kiedy jad , ale oczy l ni y niczym iskry bia ego ognia. Kiedy sko czy , spojrza znowu na Para. – Obieca a, przysi a, e nikomu nie powie. Par zerkn na swoje zaci ni te d onie. – Powiedzia a mi, bo oboje potrzebowali my dowodu, e mo emy sobie zaufa . Aby zdoby to zaufanie, wyjawili my sobie swoje sekrety. To by o tu przedtem, zanim po raz ostatni zeszli my do Do u. Padishar westchn . – Je li dowiedz si , kim jest... – Nie – przerwa szybko Par. – Znajdziemy j przed nimi. – Napotka badawczy wzrok towarzysza. – Znajdziemy, Padishar. Padishar Creel skin g ow . – Oczywi cie, Parze Ohmsford. Oczywi cie. Kilka godzin pó niej pojawi si bezszelestnie Kret, wysuwaj c si z ciemno ci niczym jeden z cieni i mrugaj c w wietle wiecy. Nastroszone, stercz ce spod zniszczonego odzienia futerko nadawa o mu wygl d kolczastego krzewu. Bez s owa zgasi kilka wiec, pozostawiaj c wi ksz cz swoich komnat w ciemno ci, w której czu si znacznie pewniej. Przemkn szybko do gromadki swych dzieci siedz cych na pod odze, przez chwil przemawia do nich czule, po czym zebra je delikatnie i zaniós z powrotem na sof . Wci je usadza , kiedy cierpliwo Padishara si sko czy a. – Czego si dowiedzia ? – dopytywa si gor czkowo. – Powiedz nam, bo szkoda czasu! Kret poruszy si , ale nie odwróci . – Jest wi niem. Par poczu , jak krew odp ywa mu z twarzy. Zerkn szybko na Padishara i ujrza , e olbrzym zerwa si na nogi, zaciskaj c pi ci. – Gdzie? – wyszepta Padishar. Kret przez chwil jeszcze sadowi Chalta na poduszce, po czym odwróci si . – W starych barakach Legionów na ty ach muru. liczna Damson jest w po udniowej wie y, ca kiem sama. – Zaszura stopami. – D ugo jej szuka em. Padishar podszed i ukl przy nim. Blizny na jego twarzy p on y krwaw czerwieni . – Czy oni... – Szuka s ów. – Jak ona si czuje? Kret pokr ci g ow . – Nie mog em do niej podej . Par równie podszed . – Nie widzia jej? – Nie. – Kret zamruga . – Ale ona tam jest. Wspi em si po cianie wie y. By a po
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
drugiej stronie. S ysza em przez kamie jej oddech. Spa a. Ch opak z Vale i dowódca wolno urodzonych wymienili szybkie spojrzenia. – Jak bardzo jej pilnuj ? – naciska Padishar. Kret podniós d onie do oczu i potar je agodnie. – nierze stoj na warcie przy drzwiach, u podstawy schodów i przy wej ciowej bramie. Patroluj korytarze i chodniki. Jest ich wielu. – Zamruga . – S równie cieniowce. Padishar opar si ci ko. – Wiedz – wyszepta ochryple. – Nie – zaprzeczy Par. – Jeszcze nie. – Czeka , a Padishar uniesie wzrok. – Gdyby wiedzieli, nie pozwoliliby jej spa . Nie s pewni. B czekali na Rimmera Dalia, tak jak przedtem. Padishar przez chwil patrzy na niego bez s owa, a na surowej twarzy pojawi si promyk nadziei. – Mo e masz racj . A wi c musimy j stamt d wydosta , zanim to si stanie. – Ty i ja – powiedzia cicho Par. – Obaj pójdziemy. Przywódca wolno urodzonych skin g ow i zawi za a si mi dzy nimi ni porozumienia, g bsza od s ów, którymi mogliby je wyrazi . Padishar podniós si i patrzyli na siebie w mroku zagraconych komnat Kreta, umacniaj c w sobie postanowienie. Par odsun na bok pytania bez odpowiedzi i niepewno co do Miecza Shannary. Pogrzeba w tpliwo ci dotycz ce ycia w asnej magii. Tam, gdzie chodzi o o Damson, zrobi by wszystko, aby j uwolni . Nic innego si nie liczy o. – B dziemy musieli podej blisko – o wiadczy cicho Padishar, spogl daj c na Kreta. – Tak blisko, jak si da, eby nas nie zauwa yli. Kret uroczy cie skin g ow . – Znam drog . Olbrzym wyci gn r , aby dotkn jego ramienia. – B dziesz musia pój z nami. – liczna Damson jest moim najlepszym przyjacielem – powiedzia Kret. Padishar skin g ow i cofn d . Odwróci si do Para. – Ruszajmy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
IV Cz owiekiem z wysokiego zamku by Walker Boh. Przemierza jego blanki i parapety, wie e i twierdze, wszystkie korytarze i chodniki okre laj ce jego granice niczym widmo, którym by , i wyrzutek, którym si czu . Paranor, zamek druidów, powróci do wiata ludzi, wskrzeszony z martwych przez Walkera i magi Czarnego Kamienia Elfów. Paranor sta , jak trzysta lat temu, wyrastaj c z ciemnej puszczy, gdzie grasowa y wilki i ros y ciernie o kolcach stercz cych jak piki. Wznosi si z ziemi, usadowiony na urwisku, sk d wida by o ca dolin , nad któr górowa , od Kennon po prze cz Jannissona, od jednej kraw dzi Smoczych Z bów do drugiej – iglice, mury i bramy. Trwa y jak kamie , z którego zosta zbudowany przed tysi cem lat, by wartowni z legend i ba ni. By znowu ca ci . Ale do kro set, my la w rozpaczy Walker Boh, za jak cen ! – Czeka na mnie na dole przy studni wie y, esencja magii druidów ustawiona na stra y – wyja nia Walker Coglinowi tamtej pierwszej nocy, w czasie której wynurzy si z warowni, gdzie straszy a obecno Allanona. – Czeka przez te wszystkie lata, jego duch albo te cz ducha, ukryty w w owych splotach mg y, która zabi a widma Mord i ich sprzymierze ców i odes a Paranor ze wiata ludzi, aby czeka na powtórne przywo anie. Cie Allanona te czeka , tam w wodach Hadeshomu, wiedz c, e pewnego dnia warownia i druidzi stan si niezb dni, e magia i wiedza, któr dzier , musz by pod r , w razie gdyby ewolucja dziejów wybra a inn cie od przepowiedzianej. Coglin s ucha i nie odzywa si . Ci gle ba si tego, co si wydarzy o, osoby, któr sta si Walker. Ba si . Poniewa Walker by wci Walkerem, ale równocze nie kim wi cej. To Allanon sta si jego cz ci w czasie przemiany z cz owieka w druida, w rytuale przej cia, który odby si w mrocznych czelu ciach warowni. Coglin zapu ci si w swej duchowej postaci wystarczaj co daleko, aby wyci gn Walkera z otch ani szale stwa, która ju mia a go poch on , zanim zrozumia zachodz przemian . W tych paru sekundach Coglin wyczu pocz tek przemiany Walkera – i uciek w przera eniu. – Czarny Kamie Elfów wch on mg , wi c jest ona równie we mnie – wyszepta Walker. Powtarza te s owa, jakby w ten sposób móg lepiej je poj . Pochyli zesztywnia twarz pod kapturem opo czy: by a ci gle zmieniaj si mask . – Wch on Allanona. Wch on wszystkich druidów, ich histori , wiedz i magi , ich tajemnice, wszystko, czym byli. Wirowali przeze mnie, niczym tkackie czó enko splataj ce nici nowego odzienia. Czu em si jak we w adzy naje cy i nie mog em temu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zapobiec w aden sposób. – Twarz pod kapturem zako ysa a si lekko w stron starca. – Mam ich wszystkich w sobie, Coglinie. Uczynili sobie dom w moim wn trzu, postanowili, e mam dosta ich wiedz i moc i e mam ich u ywa na ich sposób. Od samego pocz tku taki by plan Allanona i potomek Brin mia przed ród druidów, wybrany, kiedy zajdzie potrzeba, pos uszny s uga. – Stalowe palce zacisn y si nagle na ramieniu Coglina i sprawi y, e skrzywi si z bólu. – Pos uszny, starcze! Tego ode mnie chcieli, ale nie dostan ! – W s owach Walkera Boha brzmia a gorycz. – Czuj doko a ich dzia anie! Wyczuwam ich obecno , kiedy szepcz swoje s owa i próbuj odwróci moj uwag . Ale jestem od nich silniejszy. Uczyni mnie takim proces przemiany, któremu mnie poddali. Prze em prób , któr dla mnie przygotowali, i b , kim zechc , ich istnieniem w moim ciele i umy le, ich cieniem i wspomnieniami przesz ci, b nimi! Je li musz by tym... tym stworem, którym mnie uczynili, dam mu przynajmniej mój g os i serce! I tak szli. Coglin zimny jak mier , s uchaj cy udr czonego Walkera Boha. Walker rozpalony jak ogie , który zacz p on na nowo w palenisku pod kamiennymi murami Parancru. Jego w ciek przemienia a si w si , która pozwala a mu przetrwa to, co si dzia o. Poniewa przemiana zachodzi a nawet teraz, kiedy szli korytarzami zamku, starzec i nowo stworzony druid, os oni ci milcz obecno ci Pog oski, bagiennego kota, chmurnego jak jego panowie. Przemiana wirowa a w ciele Walkera niczym wiatr na wietrze, poruszana d mi dawno odesz ych druidów. Ich duchy y we wn trzu tego, który pozwoli magii o na nowo. Przyby a, kiedy objawi y si fragmenty wiedzy, czasami w gwa townych podmuchach – wiedza zbierana i przechowywana przez lata, wszystko, co druidzi odkryli i ukszta towali, wszystko, co podtrzymywa o ich przy yciu w czasach lorda Warlocka i owców Czaszek, demonów i Zakazu, przez lata panowania Ildatch i widm Mord, przez wszystkie próby, które zgotowa o ludzko ci mroczne z o. Magia objawia a si krok po kroku, wyzieraj c z pl taniny d oni, oczu i szeptanych s ów, które kr y w umy le Walkera Boha i nie dawa y mu spokoju. Nie spa od trzech dni. Próbowa , wyczerpany do granic rozpaczy, ale kiedy tylko chcia odnale pociech w odpoczynku, którego tak rozpaczliwie potrzebowa , nowe oblicza przemiany budzi y si do ycia i podrywa y go niczym sznurki marionetk , wiadamiaj c mu swoje potrzeby, obecno i pragnienie bycia wys uchanym. Za ka dym razem, kiedy usi owa z nimi walczy , przegrywa . Chcia tylko zapewni je, e wiedza zosta a zbadana, e rozpoznaje jej twarz i s ucha ostrze , aby ostro nie jej ywa . Nie stworzyli go druidzi, przypomina sobie bez ko ca. To nie druidzi dali mu ycie i nie wolno im dyktowa jego przeznaczenia. Sam to zrobi. Zdecyduje
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
o charakterze swego ycia i mocy swej magii i b dzie odpowiada tylko przed sob . Coglin i Pog oska trwali przy nim, tak samo wyczerpani, ale bali si o niego i zdecydowali, e nie powinien zmierzy si samotnie z tym, co go czeka. Coglin stanowi g os, którego Walker chcia s ucha w odpowiedzi na swój w asny, by ostrze eniem i pociech nios ukojenie dla jego bólu i rozpaczy. Pog oska natomiast by kosmat , ciemn pewno ci , e pewne rzeczy nigdy si nie zmieni , obecno ci pewn i oczywist niczym nadej cie dnia po nocy, obietnic przebudzenia z najgorszego nocnego koszmaru. Razem wspierali go w sposób, którego nawet nie próbowa by okre li , a oni z kolei nie próbowali nawet zrozumie . Wystarczy o, e czuli cz ce ich wi zy. Min y trzy dni, zanim przemiana w ko cu si dope ni a. R ce przesta y go szturcha , znikn y oczy i zgas y szepty. We wn trzu Walkera Boha wszystko nagle ucich o. Zasn wi c snem bez snów, a kiedy si przebudzi , wiedzia , e gdy si przemienia w sposób, który dopiero zaczyna pojmowa , w g bi swej istoty pozosta t sam osob co zawsze. Zachowa serce cz owieka, który nie dowierza druidom i ich magii, i mimo i druidzi yli w nim i b mieli swój udzia w jego yciu, to rz dzi nimi zasady, które poprzedzi y ich nadej cie i przetrwaj ich istnienie. Walker sta w swojej sypialni, samotny w ciemno ciach komnaty pozbawionej okien, po raz pierwszy od niepami tnych czasów spokojny. Sko czy a si straszliwa podró , aby wype ni powierzone mu zadanie i do wiadczy przemiany. Wiele jeszcze zosta o do zrobienia i wiele utraci , ale przede wszystkim . Wyszed poszuka Coglina i znalaz go siedz cego przy bagiennym kocie zwini tym w k bek u jego stóp. Na pomarszczonej twarzy malowa o si zmartwienie, a w oczach odbija a niepewno . Podszed do starca i postawi go na nogi niczym dziecko. Przemiana uczyni a go niewiarygodnie silnym – d onie, oczy i g osy da y mu si dziesi ciu m czyzn. Zdrowym ramieniem obj kruche cia o starego i delikatnie u ciska swego nauczyciela. – Ju w porz dku – wyszepta . – Sko czy o si i jestem bezpieczny. Starzec odwzajemni u cisk i zap aka na jego ramieniu. Potem rozmawiali jak za dawnych czasów, dwóch ludzi, którzy do wiadczyli wiele, po czonych wi zami magii druidów i liniami losu, który przywiód ich do tego miejsca i czasu. Rozmawiali o przemianie Walkera, uczuciach, które wyzwoli a, i pragnieniach, które mog aby spe ni . Byli znowu sob , lud mi z krwi i ko ci, a Paranor powróci . Widzieli sam pocz tek nowej ery w wiecie czterech krain, który okre li , jak dalej potocz si ich losy. Walker Boh ci gle by niepewny, jak ma w ada magi druidów i czy w ogóle powinien. Nale o równie rozwa zagro enie ze strony cieniowców,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ale jego charakter i zasi g pozostawa y ci gle tajemnic . Walkerowi ofiarowano wiedz druidów, ale nie zrozumienie, co mia z ni uczyni , zw aszcza je eli chodzi o cieniowce. – Moja przemiana da a mi zrozumienie, którego wcze niej nie mia em – zwierza si Walker. – Po pierwsze, e u ycie magii druidów oka e si konieczne, je li mamy sko czy z cieniowcami. Ale czyja to wizja, moja czy Allanona? Zastanawiam si , czy mog jej wierzy . Jest prawd czy fikcj ? Starzec pokr ci g ow . – My , e sam musisz si tego dowiedzie . My , e tego w nie chcia Allanon. Czy nie pozostawia zawsze Ohmsfordów, aby sami odnale li prawd ? Kiedy nazywa to sztuczkami. Ale czy nie jest to co wi cej? Czy nie taka jest natura ycia? Do wiadczenie pochodzi z dzia ania, nie z opowie ci. Próby i odkrycia. Szukanie i odnajdywanie. To nie machinacje druidów sk aniaj nas do tego; to nasze w asne pragnienie wiedzy. Tak w nie si uczymy. My , e ty równie musisz uczy si w ten sposób, Walkerze. Postanowili, e najpierw nale y si dowiedzie , co si sta o z pozosta ymi potomkami Shannary: Parem, Collem i Wren. Czy wype nili powierzone im zadania? Gdzie byli i jakie tajemnice odkryli w ci gu tygodni, które min y od spotkania nad brzegami Hadeshornu? – Par odnajdzie Miecz Shannary albo nadal go szuka – o wiadczy Walker. Siedzieli w bibliotece druidów, a przed nimi le a otwarta Kronika, tym razem badana pod k tem pewnych szczegó ów, które Walker pami ta z poprzedniej lektury, a teraz, poprzez wiedz , jak przynios a przemiana, pojmowa zupe nie inaczej. – Par pragn wyruszy na t wypraw . Jego determinacja wykuta by a ze stali. Niezale nie od tego, co postanowi aby reszta z nas, on by nie zrezygnowa . – My , e Wren równie nie – stwierdzi starzec z namys em. – W niej równie by o zdecydowanie, cho nie tak widoczne. – mia o spojrza na Walkera. – Cie Allanona wyczu , co poci gnie ka de z was, i moim zdaniem nikt nie mia tak naprawd szansy si wycofa . Walker odchyli si na krze le. Szczup twarz okala y proste ciemne w osy i broda, a wzrok mia tak przenikliwy, e wydawa o si , i nic si przed nim nie ukryje. – Od czasu Shei Ohmsforda druidzi pos ugiwali si nami, prawda? – zamy li si , spokojny i daleki. – Znale li w nas co , co da o si zaku w kajdany, i od tamtej pory byli my ich wi niami. Jeste my s ugami ich pragnie i wasalami ras. Coglin poczu , jak powietrze w komnacie si poruszy o – namacalna odpowied na przep yw magii g osu Walkera. Nie po raz pierwszy poczu to, odk d Walker wyszed z warowni obdarzony moc . By teraz bardziej druidem ni cz owiekiem, przejawem
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mrocznych sztuk i wiedzy, któr kiedy , dawno temu studiowa starzec i odrzuci na rzecz nauk starego wiata. Stracona okazja, pomy la . Ale ocalona psychiczna równowaga. Ciekaw by , czy Walker odnajdzie pokój we w asnej przemianie. – Jeste my tylko lud mi – powiedzia ostro nie. – Jeste my tylko g upcami – odpowiedzia Walker, u miechaj c si . Rozmawiali do pó na w nocy, ale Walker pozosta niezdecydowany co do sposobu dzia ania. Odnale reszt rodziny, owszem, ale gdzie zacz szuka i jak? By o oczywiste, e wykorzysta nowo odkryt magi , ale czy to nie ods oni ich przed cieniowcami? Czy wrogowie wiedz ju , co si wydarzy o: e sta si druidem i e Paranor powróci ? Jak silna by a magia cieniowców? Jak daleko si ga a? Nie powinien zbyt szybko tego sprawdza , powtarza sobie bez ko ca. Wci niewiele wiedzia o w asnej. Ci gle si uczy . Nie powinien si spieszy z dzia aniem. Dyskusja ci gn a si , a Walker zacz wyczuwa , e co si zmieni o pomi dzy nim a Coglinem. Z pocz tku my la , e niech do dzia ania by a tylko wahaniem, cho by o to do niego zupe nie niepodobne. Wkrótce jednak zda sobie spraw , e chodzi o co wi cej. Podczas gdy rozmawiali jak za dawnych czasów, narasta pomi dzy nimi dystans, którego wcze niej nie by o, nawet kiedy by na starego w ciek y albo nie dowierza mu. Co si mi dzy nimi zmieni o. Walker nie by ju uczniem, a Coglin nauczycielem. Przemiana obdarzy a Walkera wiedz i moc daleko wi ksz ni starca. Nie by ju Mrocznym Stryjem kryj cym si w puszczy Darklin. Dni ycia z dala od ras i wypierania si swego urodzenia dawno min y. Walker Boh sta si tym, kim mia si sta – druidem, jedynym druidem, by mo e najpot niejszym z yj cych. To, co czyni , wp ywa o na ycie wszystkich. Walker wiedzia o tym i dlatego zaakceptowa to, e sam musi podj decyzj i e zawsze ju tak b dzie, poniewa nikt, nawet Coglin, nie powinien d wiga ci aru tak straszliwej odpowiedzialno ci. Kiedy w ko cu poszli spa , wyczerpani wysi kiem, Walkera ogarn y mieszane uczucia. Tak bardzo przerós cz owieka, którym niegdy by , e ledwie siebie poznawa . Wiedzia , e starzec patrzy za nim, kiedy szed w dó korytarza do swej sypialni, i nie móg pozby si uczucia, e nie tylko to jedno ich dzieli. Coglin. Ten-który-nigdy-nie-by -druidem towarzyszy temu-który-mia -by -druidem. Co czu ? Walker nie wiedzia . Przyznawa jednak niech tnie, e poczynaj c od dzisiejszej nocy, nic ju nie b dzie pomi dzy nimi takie samo. Potem zasn , a jego sny by y nieuchwytne, pe ne twarzy i g osów, których nie rozpoznawa . Zbli si wit, kiedy si przebudzi i poczu u cisk ponaglenia, jego zdradziecki szept, wynosz cy go ze snu niczym p ywaka na powierzchni wody
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zach ystuj cego si ogromnymi haustami powietrza. Przez chwil by jak sparali owany gwa towno ci przebudzenia, zamar y w niepewno ci, podczas gdy serce wali o mu w piersi, a wzrok i s uch usi owa y przebi otaczaj go ciemno . W ko cu móg si poruszy i opu ci nogi z ka, uspokojony dotykiem twardego kamienia pod stopami. Wsta , zdaj c sobie spraw , e ci gle ma na sobie ciemn opo cz , w której zasn , zbyt zm czony, aby si rozebra . Co poruszy o si za drzwiami. Us ysza mi kkie kroki i ocieranie si o stare drewno. Pog oska. Podszed do drzwi i otworzy je. Ogromny kot sta tu za nimi i wpatrywa si w niego, unosz c eb. Odwróci si niespokojnie, wielka g owa zako ysa a si , oczy ni y. Chce, ebym poszed za nim, pomy la Walker. Co si dzieje. Owin si ci kim p aszczem i wyszed z sypialni w grobow cisz zamczyska. Kamienne ciany t umi y odg os jego kroków, kiedy spieszy pradawnymi korytarzami. Rumor szed przed nim, l ni cy i ciemny w mroku, krocz c bezszelestnie przez cienie. Nie zwalniaj c, min li komnat , w której spa Coglin. To nie tam znajdowa si problem. Noc blad a doko a, kiedy szli, a wit wznosi si na wschodzie l nieniem srebra, które czy o si przez okna zamku zimnym, zamglonym wiat em. Walker ledwie je dostrzega , utkwiwszy spojrzenie w bagiennym kocie, który przemyka przez zalegaj ce wokó cienie. Nat s uch, usi uj c uchwyci cho by szelest tego, co ich czeka o. Ale doko a panowa a niezm cona cisza. Z g ównego korytarza wspi li si ku bramie na blanki i wyszli na powietrze. Brzask niós ze sob ch ód i poczucie pustki. Ca dolin spowija a mg a, wspinaj c si na wschodzie na cian Smoczych Z bów i ci gn c si na zachód do Streleheim ci kim ca unem. Jego górne warstwy otula y Paranor, a wysokie wie e przebija y morze mg y, która wirowa a poruszana wiatrem z gór i budzi a do ycia dziwne kszta ty i sylwetki w s abym wietle poranka. Pog oska pocz apa w dó chodnika, w sz c w powietrzu i niespokojnie machaj c ogonem. Walker poszed za nim. Okr yli po udniowy i zachodni parapet, niczego nie widz c ani nie s ysz c. Min li otwarte schody i bramy wie niczym duchy. Przy zachodnim umocnieniu Pog oska nagle zwolni . Futro na karku bagiennego kota zje o si , a ciemny pysk zmarszczy , gdy zacz warcze . Walker podszed do i uspokajaj co po d na g stej sier ci. Pog oska wpatrywa si w mrok. Stali tu nad zachodni bram zamczyska. Walker wyjrza w mg . Teraz on te co wyczuwa . Co by o na zewn trz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Mija y sekundy, ale nic si nie poruszy o. Walker zaczyna si niecierpliwi . Mo e powinien tam pój i sprawdzi . I nagle mg a cofn a si , jakby odci gni ta w ty , i ukazali si je cy. By o ich czterech. W bladym wietle wygl dali niczym widma. Jechali powoli, ostro nie, szarzy jak mrok, który ukry ich nadej cie. Czterech je ców na wierzchowcach, ale aden nie by cz owiekiem, a ich zwierz ta by y odra aj karykatur koni – pokryte uskami, z k ami i szponami. Czterech je ców, a ka dy inny, ka dy na wierzchowcu stanowi cym jego lustrzane odbicie. Walker Boh wiedzia od razu, e to cieniowce. Wiedzia równie , e przybyli po niego. Obserwowa ich z lodowatym spokojem. Pierwszy by wysoki i chudy jak trup. Ko ci przebija y niemal obci gni na nich skór , a ko ciste cia o pochyla o si do przodu niczym poluj cy kot. Twarz by a nag czaszk ze zwisaj , rozwart szcz i szeroko otwartymi oczami – zbyt szerokimi i lepymi, aby co widzia y. Nie mia nic na sobie, a nagie cia o nie nale o ani do czyzny, ani do kobiety, ale by o czym po rednim. Jego oddech unosi si chmur ohydnej zielonkawej pary. Drugiemu brakowa o jakiegokolwiek wygl du. Mia ludzki kszta t, ale bez skóry i ko ci. Stanowi jedynie szalon chmur ciemno ci, w której wn trzu ciska si i wrzeszcza . Chmura wygl da a jak uwi zione za szk em komary albo muchy, st oczone tak g sto, e przys ania y wiat o. W ciek e d wi ki dobywaj ce si z je ca zdawa y si ostrzega , e w widmowej postaci kryje si przera aj ce z o trudne do wyobra enia. Trzeci je dziec by bardziej rozpoznawalny. Uzbrojony od stóp do g ów, naje ony pikami, kolcami i broni . Niós maczugi i no e, miecze i topory, a na ogromnej pice wisia cuch czaszek i ko ci. Jego twarz okrywa szyszak, ale oczy wyzieraj ce przez szczelin p on y jak czerwony ogie . Ostatniego je ca, niewidzialnego jak noc, skrywa a opo cza z kapturem. Pod jego os on nie wida by o adnej twarzy. adne d onie nie trzyma y wodzów ylastego wierzchowca. Jecha pochylony jak starzec, przygarbiony i ko cisty – stwór okaleczony wiekiem i czasem. Ale wokó niego nie wyczuwa o si s abo ci, niczego sugeruj cego, e jest czym innym, ni si wydaje. Ten je dziec jecha pewnie i spokojnie, a pochyla go nie ci ar wieku i czasu, ale brzemi ywotów, które zebra . Przez plecy przewieszon mia kos . Walker Boh zamar , rozpoznaj c ich. Gdzie w Kronice druidów, spisanej ze starego wiata ludzi, znajdowa a si wzmianka o tych czterech. Wiedzia , kim byli i po co zostali stworzeni. Teraz ich strój przybra y cieniowce, przyjmuj c osobowo mrocznych
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
stworów ze starego wiata. Poczu ucisk w piersiach. Czterej Je cy. Czterej Je cy z legend, zbieraj cy ywoty miertelników, przybyli z czasów tak zamierzch ych, e niemal ca kiem zapomnianych. Ale on czyta legendy i wiedzia , kim s . ód. Mór. Wojna. mier . Walker cofn d z karku Pog oski i w piersi kota urós warkot. Cieniowce, pomy la Walker z mieszanin grozy i strachu, stworzone, aby by tym, co nigdy nie istnia o, a by o jedynie obrazem abstrakcji, sposobem zabijania. A teraz przyby y, aby mnie zniszczy . Znowu zacz si zastanawia , kim i czym by y cieniowce, jakie ród o mocy pozwala im przybra posta , jak zechc . Jego przemiana nie da a mu wgl du w to zjawisko. By takim samym ignorantem jak na pocz tku. Tak, by y mroczne, jak przepowiedzia cie Allanona. Tak, by y z em, które wykorzystywa o magi , aby niszczy . Ale kim by y? Sk d pochodzi y? Jak mo na je pokona ? Gdzie znajdzie odpowiedzi na te pytania? Patrzy na zbli aj cych si Czterech Je ców usadowionych na swych dziwacznych, kalekich wierzchowcach, które ledwo przypomina y konie, ale by y czym znacznie wi cej. Ich oddech parowa w ch odzie poranka niczym truj ce wyziewy. Pazury drapa y i skroba y ska . by unios y si , a wargi cofn y, ukazuj c zakrzywione, po e k y. Je cy zbli ali si równym krokiem. Kiedy dotarli do bram, zatrzymali si . Nie poruszyli si , aby przej . Nie wykazywali odrobiny zainteresowania podej ciem bli ej. Stali rz dem przed bram i czekali. Mija y minuty i wiat o ja nia o powoli, wybielaj c mrok. I wreszcie s ce wysz o zza gór na wschodzie, blade l nienie ponad ciemnymi szczytami, a u bram w dole G ód ruszy nagle naprzód. Kiedy by ju przy murze, uniós ko cist d i zapuka . D wi k by ledwo s yszalny – g uche, nios ce si echem stukanie, niczym ostatnie dr enie cia a w agonii. Walker skuli si mimo woli i wzdrygn na to uczucie. ód cofn si i jeden po drugim. Czterej Je cy skr cili w prawo, otaczaj c mury zamczyska. Walker patrzy , jak przechodz , pojawiaj c si i znikaj c: rozstawiali si ostro nie pod murami, po jednym na ka dym rogu. Obl enie, zda sobie spraw Walker. Pukanie by o wyzwaniem, a skoro na nie nie odpowiedzia , mieli zamiar trzyma go w pu apce. Rimmer Dall i cieniowce dowiedzieli si , e Paranor powróci i e Walker przyj opo cz Allanona. Je cy byli odpowiedzi . Walker z ramiona na piersi pod opo cz . Zobaczymy, kto kogo trzyma
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w pu apce, pomy la ponuro. Przez chwil jeszcze sta , spogl daj c na postacie pod murem, a potem poszed obudzi Coglina.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
V Kana y pod Tyrsis by y wilgotne i Ch odne w pó mroku, który s czy si wzd rynien i przez kraty niczym rozlany atrament. wiat o dnia odesz o na zachód, a noc rozci gn a cienie opadaj ce z budynków i murów, jak duchy budz ce si do ycia. W domostwach ucich y kroki i glosy, a zm czenie ko cz cego si dnia by o jak westchnienie niesione gor cym, letnim wiatrem, które sadowi o si w cichych, dusznych uliczkach miasta jak dusz cy koc nad katakumbami w Dole. Padishar Creel, Par Ohmsford i Kret powoli posuwali si naprzód przez podziemia, trzy cienie wyrastaj ce z nadchodz cej nocy, milcz ce niczym py poruszany butami przechodniów spiesz cych ulicami nad nimi. Oddychali przez usta z powodu zgni ego odoru cieków we wn trzu kr tych kana ów, a pod ich stopami p yn leniwy strumie odpadków miasta. Chwilami wspinali si po stalowych drabinach i kamiennych schodach, czasami wpe zali w w skie tunele, ca y czas oddalaj c si od centrum miasta w stron murów i ciany urwiska, w stron stra nicy, odzie wi ziona by a Damson, i czekaj cej ich walki. – Nie wrócimy bez niej – o wiadczy Padishar. – Zrobimy wszystko, co b dzie trzeba. Kiedy j znajdziemy, nie zostawimy ju . Krecie – wyszepta , kl cz c przed dziwacznym ludzikiem. – Poprowadzisz nas tam i, je li si uda, z powrotem. Ale nie dziesz walczy , rozumiesz? Trzymaj si z daleka. Bo kiedy uwolnimy Damson – Par zauwa , e w jego g osie nie by o w tpliwo ci – tylko ty b dziesz wiedzia , jak j bezpiecznie wyprowadzi , Krecie. Zgoda? Kret uroczy cie skin g ow . – Par, ty masz najtrudniejsze zadanie – ci gn herszt banitów, zwracaj c si do ch opaka. – Je li natkniemy si na cieniowce, musisz u magii, aby je zatrzyma . Góral potrafi dokona tego mieczem, kiedy schwytano nas w Dole. Tym razem to twoja rola. Brak mi rodków do obrony przed tymi potworami. Je li ich spotkamy, ch opcze, nie wahaj si . Par ju postanowi , e u ycie pie ni w tych warunkach jest nieuniknione, szybko wi c z obietnic Padisharowi. Nie móg tylko obieca – i nie powiedzia o tym towarzyszom – e nie jest ju pewny, czy potrafi zapanowa nad magi . Ju raz okaza a si nieprzewidywalna, ju pokaza a, e potrafi w asnym yciem, nieposkromiona moc, która mog a go poch on . Ale te obawy blad y w obliczu uczu do Damson Rhee. Nie pami ta o nich, bo czu , e jest przy nim bezpieczna, no i poch ania ich wspólny wysi ek, aby uciec z miasta. Teraz jednak uczucia wychyn y na powierzchni na wie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
o jej uwi zieniu i p on y w nim jak ogie . Kocha j . By mo e kocha j od samego pocz tku, a na pewno od czasu, jak pomog a mu pozbiera si po mierci Colla. By a jego cz ci i nie móg znie my li, e j utraci. Odda by wszystko, aby znowu ujrze j bezpieczn . Je li oznacza o to szale stwo magii, która mog a zmieni go nieodwracalnie, a nawet zabi , niech tak b dzie. Je li Rimmer Dall mia racj , to i tak nie móg nic zrobi , aby si uratowa . Nie zawaha si przed niebezpiecze stwem magii, je li w gr wchodzi bezpiecze stwo Damson. Zrobi, co b dzie musia . Tak wi c wyruszyli, ka dy zdecydowany, e Damson warta jest ka dego ryzyka, wiedz c, e ryzykuj wszystko. Kana y ci gn y si teraz w skimi, kr tymi tunelami, a ciemno szybko przegania a resztki wiat a. Wkrótce b musieli u pochodni, a w pobli u murów miasta jest to szczególnie niebezpieczne. Poniewa mroczne stwory prawdopodobnie b sta y na stra y równie na górze i wiat o pochodni b dzie widoczne z daleka. Spieszyli naprzód. Bystre oczy Kreta i wyczulone zmys y nieomylnie wybiera y bezpieczn drog po ród wszystkich cie ek, unikaj c przeszkód. Id c, s yszeli odg osy miasta dochodz ce z góry, urywki ycia tak ró nego od ich w asnego jak ycie od mierci. My li Para b dzi y. Mia uczucie, e zostali pogrzebani w kamieniu urwiska, na którym zbudowano Tyrsis, jak widma uciekaj ce na widok ludzi, którymi niegdy byli. Wydawa o mu si , e naprawd bardziej przypomina ducha ni cz owieka, e w czasie ucieczki przed cieniowcami i podczas innych niebezpiecze stw napotkanych w podró y uleg przemianie, któr nie w pe ni pojmowa , a która odar a go z cia a. Porusza si teraz na wzór cieni, coraz bardziej oddalony od przyjació i rodziny, schwytany w pl tanin magii, które powodowa y jego rozpad. Wiedzia , e musi by sposób na ocalenie, ale z jakiego powodu nie potrafi go znale . Dotarli do szerokiego zbiegu rur i zwolnili na ostrzegawczy sygna Kreta. Skuleni u podnó a studni, od której bieg y kamienne schody, naradzali si po raz ostatni. – Te schody prowadz do piwnicy pod wewn trznym murem – wyszepta Kret. Jego nos by wilgotny i l ni cy. – Stamt d musimy wspi si do holu i doj do bramy wychodz cej znowu na zewn trz, przej do kolejnych drzwi, wej i przej drugim holem do ukrytego korytarza, który poprowadzi nas przez stra nic , gdzie czeka Damson. – Spogl da w napi ciu to na Para, to na Padishara. Olbrzym skin g ow . – Stra e federacji? Kret zamruga . – Wsz dzie. – Cieniowce? – Gdzie w wie y.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Padishar u miechn si sucho do Para. – Gdzie . Bardzo precyzyjnie. – Pochyli szerokie ramiona. – No dobrze. Pami tajcie, co powiedzia em, obaj. Zapami tajcie, co macie i czego nie macie robi . – Zerkn na Para. – Je li mi si nie uda, ty pójdziesz dalej, je li b dziesz móg . W przeciwnym razie musisz dotrze do Firerim Reach i tam poszuka pomocy. Obiecaj mi to. Par skin g ow , wiedz c, e k amie, e nigdy nie zawróci, dopóki Damson nie dzie bezpieczna, niewa ne co si stanie. Padishar si gn przez rami i zacisn rzemienie przytrzymuj ce miecz na plecach, po czym sprawdzi no e i krótki miecz u pasa. Zza cholewy buta wystawa a r koje jeszcze jednego no a. Ca a bro by a starannie owini ta kawa kami materii, aby nie zardzewia a i nie odbija a wiat a. Par mia tylko Miecz Shannary. Kret w ogóle nie nosi broni. Padishar uniós g ow . – W porz dku. Idziemy. Jeden za drugim wspi li si po schodach, skuleni przy kamiennej powierzchni, id c ostro nie w stron b yskaj cego w górze wiat a. Ich oczom ukaza a si krata, której elazne sztaby rzuca y na stopnie i ich cia a paj czyn cieni. W górze panowa a cisza, pusta, pozbawiona g osów nico . Dotar szy do kraty, Kret przystan , nas uchuj c i unosz c g ow , jak tropi ce lub zagro one zwierz . Potem si gn w gór i z zaskakuj si , niemal bezszelestnie, uniós krat . Wyszed ze studni, trzymaj c krat nad g ow , a jego towarzysze wspi li si szybko, po czym ostro nie opu ci j na miejsce. Stali w piwnicy, pierwszej z d ugiego rz du po czonych ze sob komnat, który nikn im z oczu w oddali. Wsz dzie sta y zapasy, skrzynie z broni , narz dziami, ubraniami i przeró nymi towarami – wszystkie starannie oznaczone i ustawione na drewnianych paletach pod grubym kamiennym murem. W s siednim pokoju zgromadzono beczki, a ledwo widoczne w mroku zardzewia e ramy starych ek tworzy y gmatwanin metalowych stela y. Wysoko na cianach, tu od sufitem piwnicy, rz d w skich, okratowanych okien przepuszcza cienkie smugi wieczornego wiat a. Kret poprowadzi ich przez labirynt piwnicznych komnat, magazyny i pl tanin skrzy do miejsca, gdzie kolejne schody wiod y do solidnych drewnianych drzwi. Weszli na nie ostro nie i Par poczu , jak unosz mu si w osy na karku na my l, e jakie niewidoczne oczy obserwuj ka dy ich ruch. Rozgl da si na boki, zerkn do góry, ale nic nie zobaczy . Przy drzwiach znowu przystan li, podczas gdy Kret za pomoc niewielkiego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
metalowego przyrz du otworzy zamek. Przeszli natychmiast i ruszyli szybko korytarzem ci gn cym si za drzwiami. Znajdowali si teraz w wewn trznych murach cytadeli, drugiej linii umocnie miasta, w miejscu, gdzie stacjonowa garnizon federacji. Korytarz by prosty, w ski, z mnóstwem okien i drzwi, z których w ka dej chwili móg kto wyj . Jednak nikt si nie pojawi , kiedy Kret odszuka nast pne wej cie i znale li si za kolejnymi drzwiami, zanim Par mia czas odetchn g biej dla uspokojenia nerwów. Stali teraz w ocienionej niszy, z której rozci ga si widok na podwórzec pomi dzy wewn trznym i zewn trznym murem miasta. nierze federacji stali na stra y przy bramach i na blankach – niewyra ne kszta ty w g stniej cym mroku. Z okien kwater, stró ówek b yska o wiat o. W ciszy szura y obute stopy. G osy nios y si cichym szmerem. Gdzie zgrzytn ostrzony na ose ce metal. Par poczu skurcz w dku. Wsz dzie wokó unosi y si odg osy ycia. Przez d ugie minuty lgn li do cieni niszy, nas uchuj c i patrz c, czekaj c, zanim podejm marsz. Par s ysza oddech Padishara, kiedy olbrzym pochyli si przy murze obok niego. Jego w asny oddech goni gwa towne bicie serca. W g bi piersi poczu poruszenie magii pie ni, gdzie emocje bra y swój pocz tek, i ledwo nad ni zapanowa . Raz jeszcze my la o tym, co by si wydarzy o, gdyby spróbowa u magii. U by jej – tego by pewny. Ale czy by aby mu pos uszna, to zupe nie inna kwestia, i nagle zda sobie spraw , e je li naprawd ma nim zaw adn i zamieni w stwora, o którym mówi Rimmer Dall, to co powstrzyma go od obrócenia si przeciwko przyjacio om? Damson, zdecydowa . Damson i to, co dla niego znaczy, powstrzyma magi . Potem Kret ruszy , wy lizguj c si z ciemnego wej cia wzd szorstkiego kamienia wielkiego muru. Padishar w jednej chwili pod za nim i Par pospieszy za nimi niemal bezwiednie. Kluczyli szybko w ciemno ciach, uchylaj c si , kiedy wiat o pochodni znaczy o ich cie mi kkimi plamami, próbuj c stopi si z kamieniem i wyobra aj c sobie, e s niewidzialni. nierze federacji poruszali si doko a, niemo liwie g ni, niepokoj co bliscy, i Parowi wydawa o si , e lada chwila zostan odkryci. Jednak par sekund pó niej stan li pod kolejnymi drzwiami, tym razem otwartymi, i znale li si w wietle za nimi... Sta przed nimi zaskoczony nierz federacji, trzymaj c niedbale pik i przygotowuj c si do zej cia z warty. Otworzy szeroko usta i na chwil zamar bez ruchu. Chwila wahania kosztowa a go ycie. W jednej chwili Padishar rzuci si ku niemu i zakry d oni usta nierza. Ostrze d ugiego no a b ysn o i znikn o. Par ujrza , jak oczy nierza rozszerza zaskoczenie. Pojawi si w nich ból, a potem pustka. Cia o nierza opad o bezw adnie w ramiona Padishara niczym szmaciana lalka. Pika upad a, ale zanim uderzy a o ziemi , pochwyci y j zr czne d onie Kreta. W korytarzu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
z kamienia i drewna, o wietlonym ogniem z zatkni tych na drugim ko cu muru pochodni, trójka intruzów sta a bez tchu i ruchu, trzymaj c mi dzy sob cia o nierza i nas uchuj c w ciszy. Padishar uniós cia o, poniós je w cie niszy i usun z widoku. Par obserwowa wszystko jakby z olbrzymiej odleg ci, ch odny jak otaczaj cy go kamie . Usi owa nie patrze . Wci mia w uszach j k umieraj cego. Ci gle widzia jego oczy. Ruszyli szybko korytarzem, nas uchuj c czujnie. Nikogo jednak nie spotkali i zanim Par si zorientowa , przeszli przez niewielkie, okute drzwi, ledwie widoczne w ocienionej niszy. Drzwi zamkn y si za nimi i stan li pogr eni w czerni bezksi ycowej nocy. Par czu zapach drzewa i kurzu, szorstko desek pod stopami. Kret przez chwil szpera doko a. Potem b ysn a iskra – jedna, druga – i nik y p omyk wiecy rzuci niewielki blask na ciany. Znajdowali si w czym w rodzaju szafy o powierzchni zaledwie sze ciu stóp, pe nej dziwnych przedmiotów i mieci. Kret ostro nie odgarnia rzeczy na boki, oczyszczaj c powierzchni na ty ach komórki, i napar na cian . Jej cz niewidoczna go ym okiem okaza a si niewielkimi drzwiami, które uchyli y si na zewn trz. Przeszli przez nie szybkim krokiem. Pomi dzy kamiennymi cianami i drewnianymi stemplami otworzy a si w ska przestrze o tak niskim stropie, e Padishar musia przykucn , aby unikn uderzenia w g ow . Uniós nad sob du d . Par ujrza na niej krew i nagle odczu blisko w asnej mierci, jak przepowiedni w martwych oczach nierza. Kret przemkn obok niego i zacz prowad wzd muru, omijaj c kamienne wyst py, stalowe gwo dzie i stercz ce drzazgi. Na twarzach poczuli dotkni cie paj czyn, a ma e gryzonie ucieka y przed nimi z piskiem. P omyk wiecy odbija si w czerni abym blaskiem. Zacz li si wspina , odnajduj c przybite do stempli szczeble i stopnie wyci te w skale, drabiny i barierki pn ce si po murach. Byli teraz w wie y i zmierzali w stron jej wierzcho ka i wi zienia Damson. Od czasu do czasu s yszeli g osy, przyt umione i odleg e. Robi o si coraz cieplej i duszniej i Par zacz si poci . Ich droga stawa a si coraz w sza i trudniejsza. Padishar przeciska si z trudem. I nagle Kret zatrzyma si , zamieraj c bez ruchu. Dowódca banitów i ch opak z Vale tak e przystan li, skuleni w ciemno ciach, nas uchuj c. S ycha by o tylko cisz , jednak Par co wyczuwa – co ywego i poruszaj cego si tu za cian . Magia pie ni w jego wn trzu poruszy a si jak g odny kot, a jej ogie zamrucza niespokojnie. Par zamkn oczy i skoncentrowa si na st umieniu tego g osu. Za cian wyczuwa cieniowca.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Poczu , jak oddech wi nie mu w gardle, kiedy w umy le pojawi si obraz czarnego stwora – wizja przywo ana przez magi . Kroczy przez korytarze wie y, zakapturzony, otulony opo cz , palcami, jak mackami, badaj c powietrze w poszukiwaniu eru. Czy równie ich wyczuwa ? Czy wiedzia , e tu s ? Magia zasycza a we wn trzu Para niczym wa , wij c si , napinaj c i zbieraj c si y. Par st umi j i nie puszcza . Za wcze nie! Za wcze nie! Powietrze szepta o mu do uszu jak ywe. Zacisn z by i wytrzyma . Potem cieniowiec znikn , rozp ywaj c si jak my l, mroczna, z a i pe na nienawi ci. Magia pie ni uspokoi a si i znowu opad a. Par czu , jak puszcza napi cie i rozlu niaj si mi nie klatki piersiowej i brzucha. Wiedzia , e Padishar patrzy na niego, a na jego twarzy odbija si niepokój. Par poczu stalowy u cisk palców towarzysza i czerpa z niego si . Zdo skin g ow na znak, e wszystko w porz dku. Ruszyli dalej, wspinaj c si przez mrok. Wsz dzie panowa a cisza. Nik e odg osy kroków i rozmów nierzy federacji ucich y zupe nie. Noc by a kocem ciszy, w którym ka de ywe stworzenie odp yn o w sen. To z udzenie, pomy la Par, pr c naprzód. Niebezpiecze stwo. Chwil pó niej znowu si zatrzymali, tym razem przy fragmencie muru obramowanym ci kimi deskami podpieraj cymi pod og nad ich g owami. Kret wr czy wiec Padisharowi i zacz bada mur palcami. Co szcz kn o pod jego delikatnym dotykiem i cz muru odsun a si . Pojawi si blady i przydymiony strumie wiat a. Kret odwróci si znowu do Padishara. Mówi szeptem. – Trzymaj j pi tro ni ej, gdzie za drugimi drzwiami. – Zawaha si . – Mog wam pokaza . – Nie – odrzek szybko Padishar. – Poczekaj tu. Poczekaj, a wrócimy. Kret przygl da mu si przez chwil , po czym niech tnie skin g ow . – Drugie drzwi – powtórzy . Obiema d mi napar na mur i pchn wrota. Padishar i Par przeszli przez nie ostro nie. Stali na pode cie schodów, które sz y zarówno w gór , jak i w dó . Drzwi na wprost nich by y zamkni te i zaryglowane. Stal pokrywa a gruba warstwa rdzy. W elaznych obr czach przybitych do kamienia wisia y pochodnie, których blask znaczy rz d zniszczonych stopni, a gryz cy dym unosi si w mrok wie y. Wsz dzie panowa a cisza. Ukryte drzwi za nimi znowu si zamkn y. Par zerkn na Padishara. Olbrzym rozgl da si czujnie doko a. W jego oczach znowu pojawi si niepokój. Pokr ci g ow .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Zacz li schodzi oparci plecami o mur, nadstawiaj c uszu na jakikolwiek gro ny wi k. Schody wi y si przy murze na kszta t serpentyny, a plamy wiat a ledwo spotyka y si na zakr tach. Od czasu do czasu przez szczeliny w murze wida by o teraz skrawek nocnego nieba. Par czu skurcze w dku. Wydawa o mu si , e s yszy na górze kroki, ciche szuranie butów, szelest ubrania. Zamruga i otar pot z twarzy. By a tylko cisza. Dotarli do kolejnego podestu. By y tam drzwi, otwarte i nie strze one. Otworzyli je i przeszli cicho. Par mia z e przeczucia. Je li to tu trzymano Damson, powinny by jakie stra e. Znowu zerkn na Padishara, ale olbrzym patrzy przed siebie na le wietlony korytarz wiod cy do obiecanych drugich drzwi. Podeszli do nich szybko i Par poczu , jak magia pie ni porusza si gwa townie. Chwyci powietrze ustami, zaskoczony szybko ci jej nadej cia, i niemal zgi si wpó od jej aru, który buchn jak z otwartych drzwi paleniska. Co by o nie tak. Chwyci Padishara za rami . M czyzna odwróci si przestraszony. Par podskoczy , czuj c za plecami poruszenie, mroczn obecno ... Cieniowce! By y... I nagle drzwi za nimi otwar y si z trzaskiem. Wypad o z nich trzech czarno odzianych szperaczy. Przygarbione i zdeformowane sylwetki cieniowców pod okrywaj cym je ubraniem. W wietle pochodni b ysn a bro . Szeroki miecz Padishara wysun si z pochwy. Par si gn w ty po Miecz Shannary i szybko cofn d onie, jak przed ogniem. Oparzy si , je li go dotknie! Wiedzia , e si oparzy! – Padishar! – krzykn . Olbrzym odwróci si do drzwi za nimi, które uchyli y si szerzej i wypu ci y jeszcze dwa czarno odziane potwory. Oba ko ce korytarza by y teraz zablokowane, a Par Ohmsford i Padishar Creel znale li si w pu apce. – Kret! – Padishar zakl , pewny, e zostali zdradzeni. Ale Par go nie s ysza . Szperacze rzucili si ku nim i magia pie ni eksplodowa a ostrzegawczym krzykiem, wype niaj c wie w ciek ci . Poch on a go niczym wir i pchn a na zdumionego Padishara. Stara si j pohamowa , ale pokona a go bez wysi ku. Potem trysn a bia ym arem ognia, który run na cieniowce. Czarne postacie wyrzuci y w gór ramiona, ale magia pie ni przedar a si przez nich i obróci a w popió . Par krzykn , nie mog c si powstrzyma , i pie rzuci a si na mury, niczym powód na zapor , roztrzaskuj c zapraw i wyrywaj c dziury w kamieniu. Padishar cofn si , po czym pochwyci Para w rozpaczliwym wysi ku i dos ownie powlók go przez drugie drzwi, zatrzaskuj c je za nimi. Par opad na kolana i pie znowu ucich a.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Nie... Nie mog oddycha ! – wydysza . Padishar poderwa go na nogi. – Par! Do licha, ch opcze! Co si z tob dzieje? Co ci jest? Par potrz sn g ow w rozpaczy. Magia w jego wn trzu wci ulega a przemianie. Znowu materialna, nie wyobra ona. Magia Brin, nie Jaira. Ogie , nad którym nie potrafi zapanowa , tl cy si , wyczekuj cy... Zacisn d onie na ramionach towarzysza i oddech powróci , koj c szale stwo. – Znajd Damson! – wyszepta . – Mo e ona tam jest, Padishar! Znajd j ! Wokó rozbrzmiewa y wrzaski i krzyki nierzy federacji p dz cych wzd umocnie i po korytarzach wie y. Padishar chwyci tunik Para i poci gn ch opaka za sob , biegn c korytarzem, na którego ko cu znajdowa y si ci kie drewniane wrota, zamkni te i okratowane. – Damson! – krzykn rozpaczliwie olbrzym. Parowi wydawa o si , e za drzwiami, przez które uciekli, s yszy szelest szat cieniowców. – Nadchodz ! – ostrzeg , czuj c na nowo wznosz cy si ar magii pie ni. – Damson! – zawy Padishar Creel. Zza drzwi dobieg a st umiona odpowied . Przywódca banitów pu ci Para i rzuci si biegiem, wykrzykuj c imi córki. Znowu nadesz a odpowied i Padishar zatrzyma si . Szeroki miecz uniós si i opad , wbijaj c si w drzwi. Z do u schodów i z odleg ego ko ca korytarza rozleg si krzyk. Padishar uderzy w drzwi jeszcze kilka razy, po czym napar ramieniem na to, co z nich pozosta o. Drzwi wypad y z zawiasów, a Padishar znikn w rodku. Par podbieg do otworu i zatrzyma si . Padishar by znowu na nogach, zakrwawiony i oszo omiony, a Damson Rhee tuli a si do niego. Rude w osy mia a pokryte py em i spl tane, a na bladej twarzy smugi brudu. Jej oczy zap on y, kiedy odnalaz y Para. – Par – wyszepta a mi kko i podbieg a go u ciska . Korytarz za nimi wype ni y odg osy uzbrojonych ludzi. Par odwróci si , aby przyj atak, ale Padishar Creel min go w jednej chwili i rzuci si w g b korytarza. Rozleg si mro cy krew w ach szcz k broni. – Par! – krzykn olbrzym. – Zabierz j i uciekaj! Par bez namys u chwyci Damson za rami i poci gn j przez drzwi. Padishar walczy z grupk nierzy federacji. Na schodach pojawia o si ich coraz wi cej. Dowódca wolno urodzonych odpar atak i odwróci si ze z ci . – Niech ci , ch opcze, uciekaj! Ju ! Pami tasz nasz umow ? nierze ponowili atak i teraz ju Padishar walczy o ycie. Upad o dwóch, a potem jeszcze jeden, ale ich miejsce zajmowali nast pni. Zbyt wielu, pomy la Par. Zbyt wielu, aby walczy . Poczu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
skurcz w piersiach. Musi pomóc przyjacielowi. Ale to oznacza o u ycie magii pie ni, ognia, którego nie potrafi okie zna . Ujrzy tych ludzi rozdartych na strz py. By mo e Padishar równie zginie w ten sposób. A przecie z olbrzymowi obietnic . – Padishar – us ysza szept Damson i poczu , e zaczyna biec ku ojcu. Zatrzyma j natychmiast i odci gn w ty , z dala od walcz cych. Dokona wyboru. – Par! – krzykn a gniewnie Damson, ale tylko pokr ci g ow . Dotarli do zamkni tych drzwi. Czy by y za nimi cieniowce? Par ich nie s ysza : nie s ysza nic poza odg osami walki za sob . – Nie mo emy go zostawi ! – krzycza a dziewczyna. Przyci gn j do siebie. – Musimy. Przed nimi pojawi y si drewniane wrota, a za nimi rozci ga a si przera aj ca cisza. Par zacisn ramiona na piersi i przywo magi pie ni, poniewa tym razem nie mia wyboru. Poruszy a si niespokojnie. Prosz , pomy la , pozwól mi zapanowa nad ni cho ten jeden raz! Pchni ciem otworzy drzwi, gotowy pos magi korytarzem, roz arzon , miertelnie niebezpieczn . Powita a go cisza. Przez szczeliny w sp kanym kamieniu wp ywa o wiat o ksi yca. Pod og za ciela y mieci. Przej cie by o puste. Rzuci ostatnie spojrzenie na walcz cego Padishara, samotnego przeciwko powodzi nierzy federacji. Wiedzia , e nie ma dla niego nadziei. Od pocz tku by a to pu apka. A teraz si zamyka a. Mimo to ci gle jeszcze mia czas, aby uratowa Damson. Tak jak si umówili, za wszelk cen . Z Damson, ci gle uczepion jego ramienia, ruszy pustym korytarzem, zostawiaj c za sob Padishara Creela.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
VI W ci gu kilku sekund min li drzwi i weszli z powrotem na podest. Z korytarza za nimi unosi si gwar g osów i w ciek ci, gdzie Padishar trzyma w szachu nierzy federacji. Par odwróci si i kopniakiem zatrzasn drzwi wie y. Któr dy? Gdzie z do u s ysza tupanie butów i okrzyki ludzi wchodz cych po schodach. Nie mogli wi c zej . – Pu mnie! – wrzasn a w ciekle Damson i wyrwa a mu si . Jej zielone oczy l ni y od ez i gniewu. – Zostawi go! Par prawie jej nie s ucha . Musieli wej drog , z której przyszli, tam gdzie czeka Kret. Chyba e Padishar mia racj i Kret naprawd ich zdradzi . To by o mo liwe. Kret móg zosta pojmany, kiedy federacja po raz pierwszy odkry a jego kryjówk . Ale gdyby tak by o, nie pomóg by im uciec z m yna; pozwoli by federacji schwyta ich i sko czy wszystko. A je li schwytano go, kiedy ostatni raz ruszy na poszukiwanie Damson – schwytano i pokonano, zamieniono w cieniowca? Damson szarpn a go. – Musimy wróci , Par! On nas potrzebuje! To mój ojciec! – Unios a wargi, obna aj c z by. – Wróci po ciebie! Par odwróci si , chwyci j za rami i przyci gn tak blisko, e czu na twarzy gor cy oddech dziewczyny. – Powiem to tylko raz. Obieca em mu. Cokolwiek si stanie, ty masz by bezpieczna. Po wi ci si dla ciebie, Damson, i niech ta ofiara nie pójdzie na marne! A teraz uciekamy! Odwróci j , popchn ku schodom. Wbiegli po stopniach, nas uchuj c odg osów zbli aj cej si pogoni. Na twarzy Para malowa a si ponura zaci to . Je li Kret ich zdradzi , s sko czeni, niewa ne któr dy pójd . A je li nie, ich jedyn nadziej jest odnalezienie go. Dotarli do nast pnego podestu i Par na pró no zacz szuka ukrytych drzwi. Nie pami ta , gdzie by y; nie zwróci uwagi, kiedy przez nie przechodzi . Teraz wszystko wygl da o jednakowo. – Krecie! – krzykn zrozpaczony. Po lewej stronie ciana natychmiast si rozst pi a i przez otwór wyjrza a futrzasta twarz Kreta.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Tutaj! Tutaj, liczna Damson! – wo gor czkowo. Wbiegli przez otwór, a Kret pchni ciem zamkn za nimi cian . – Padishar? – dopytywa si niespokojnie, a sposób, w jaki mówi , i spojrzenie wilgotnych oczu powiedzia y Parowi, e nie ma mowy o zdradzie. – Maj go – odpowiedzia ch opak, zmuszaj c si do spojrzenia na Damson. Odwróci a si natychmiast. – A wi c uciekajmy – przynagli Kret i pospieszy przed nimi ze wiec w d oni. – Pospieszcie si . Wrócili z powrotem w mury wie y, klucz c w mroku i nas uchuj c krzyków nierzy dochodz cych przez kamie st umion kakofoni . Dotarli do szafy i szybko przeszli do korytarza poza ni . Pod oknami baraków biegli nierze, kieruj c si ku stra nicy i bramom. Pochodnie niesione w ciemno ciach p on y i sypa y iskrami, a odg os zasuw i rygli opuszczanych na miejsce by og uszaj cy. Przytulony do muru w plamie ciemno ci, Kret trzyma przez chwil swoich podopiecznych w miejscu, a potem skin przed siebie. Pobiegli pochyleni przez pusty korytarz do drzwi, które ich tu przywiod y, i wypadli na dziedziniec. Zapad a ciemno , a ksi yc i gwiazdy ukryte by y za ci warstw chmur wisz cych nisko nad urwiskiem. Przez mrok przedziera o si przydymione wiat o ognia. Doko a biega y jakie postacie, ale nie sposób by o odró ni ich twarze. – T dy! – wyszepta ochryple Kret. Ruszyli w lewo wzd muru, biegn c, poniewa wszyscy biegli. Przemykali przez ciemno , dodatkowe trzy postacie w zamieszaniu, którymi nikt si nie interesowa . Byli tu przy drzwiach prowadz cych z powrotem na ulice miasta, kiedy ich zaskoczono. Us yszeli krzyk i z mroku wynurzy a si ciemna sylwetka. Przez jedn chwil Par my la , e to cudownie ocalony Padishar, ale potem ujrza insygnia kapitana federacji na czarnym mundurze. Ca a trójka zamar a w oczekiwaniu, niepewna co dalej. Kapitan podszed do nich i w wietle ukaza a si jego brodata twarz. I wtedy Damson wysz a mu na spotkanie, agodna, rozlu niona i u miechni ta. Na jego twarzy odbi o si zmieszanie. Da a mu jeszcze chwil , po czym trzykrotnie uderzy a w twarz kantem d oni. Podesz a, przerzuci a nierza przez rami i powali a na ziemi . Charcza i próbowa krzycze , ale ostatnie uderzenie w krta uciszy o go na zawsze. Damson wsta a i przebieg a obok Para do miejsca, gdzie Kret ju znika za bram . Par przypomnia sobie nagle, jak atwo go pokona a tamtej nocy w Parku Ludu, kiedy uzna , e jest odpowiedzialna za pu apk , któr federacja zgotowa a Padisharowi i pozosta ym. Zda sobie spraw , e to samo mog a uczyni w stra nicy. Mog a zmusi go do zawrócenia z drogi, gdyby zechcia a. Dlaczego tego nie zrobi a?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Byli znowu za wewn trznym murem, biegn c do piwnic, z których tu przyszli. Odg osy za nimi cich y, st umione przez warstwy kamienia. Doszli do ukrytych drzwi i zeszli po schodach do tuneli. Stamt d ruszyli szybko przez mrok, z dala od murów miasta i z powrotem do centrum. Wkrótce byli ju g boko w podziemiach i wszystko ucich o. – Od... Odpocznijmy chwilk – zaproponowa w ko cu Par bez tchu po d ugim biegu. Musia pomy le i zdecydowa , co dalej. – Tutaj – powiedzia Kret, kieruj c ich do platformy, która s a za podstaw dla drabiny wychodz cej z pl taniny tuneli i rur na ulice. Przez kraty nad ich g owami wieci o nik e wiat o. Ulice by y ciche i wymar e. – Wróc i upewni si , e nikt nas nie ledzi. Znikn w ciemno ci, zostawiaj c im wiec . Ch opak z Vale i dziewczyna patrzyli, jak odchodzi, po czym skwapliwie usiedli pod murem rami przy ramieniu. Par by wyczerpany. Wpatrywa si w ciemno poza p omieniem wiecy i czu , jak zm czenie rozchodzi si po ca ym ciele. S ysza oddech Damson, czu ciep o jej cia a. – Wiesz, co mu zrobi – odezwa a si w ko cu. Nie odpowiedzia , patrz c prosto przed siebie. – Stanie si jednym z nich. Wykorzystaj go. Je li dopadn go ywego, pomy la Par. A mo e i nawet wtedy nie. Nigdy nie mo na przewidzie , co zrobi Rimmer Dall. – Dlaczego nie zmusi mnie, abym po niego wróci ? – zapyta . – Nigdy bym ci tego nie zrobi a – odrzek a po d ugiej chwili milczenia. Przez chwil nic nie mówi , wa c ci ar jej s ów. – Przykro mi z powodu Padishara – powiedzia w ko cu. – Ja równie nie chcia em go zostawi . – Wiem – odrzek a cicho. Powiedzia a to tak rzeczowo, e spojrza na ni , aby si upewni , e dobrze us ysza . Napotka a jego spojrzenie. – Wiem – powtórzy a. W jej g osie s ycha by o ból. – To nie by a twoja wina. Padishar kaza ci obieca , e przede wszystkim uratujesz mnie. Na mnie równie wymóg tak obietnic , w razie gdyby to ty by wi niem. – Odwróci a wzrok. – By am tylko z a, kiedy zobaczy am... – Pokr ci a g ow . – Dobrze si czujesz? Bez s owa skin a g ow i zamkn a oczy. – Czy wiedz , kim jeste ? Spojrza a znowu. – Nie. Sk d? Odetchn g boko. – Kret. To by a pu apka, Damson. Czekali na nas. Mieli powód, aby wierzy , e po
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ciebie przyjdziemy. A jaki mo e by lepszy powód, skoro jeste córk Padishara Creela? Padishar my la , e Kret nas wyda . W jej oczach znowu pojawi si gniew. – Par, Kret nas uratowa ! Ciebie w ka dym razie. Ja mia am tylko pecha. Federacja rozpozna a mnie na ulicy i wiedzieli, e pomog am ci uciec z m yna. – Zawaha a si . – To równie by a pu apka, prawda? Wiedzieli... – Przerwa a, niepewna, dok d zmierza. – To móg by Kret – upiera si Par. – Mogli go z apa , kiedy ci szuka . Albo wcze niej. – I pomóg by nam uciec? – zapyta a z niedowierzaniem. – Dlaczego? W jakim celu? Federacja z apa aby nas wszystkich, gdyby nie wyprowadzi nas ze stra nicy. – Wiem. Te o tym my la em. – Pokr ci g ow . – Ale ci gle nas znajduj , Damson. W jaki sposób? Cieniowce zdaj si mie szpiega w ka dej cianie. To nie do zniesienia. Czasami wydaje si , e nie mo na ju nikomu ufa . miechn a si z gorycz . – Bo nie mo na, Par. Nikomu. Nie wiedzia o tym? Jeste my tylko my dwoje. A czy mo emy sobie ufa ? Spojrza na ni zdumiony. W jej oczach pojawi si smutek. Obj a go szybko i przytuli a. – Przepraszam – powiedzia a i poczu , e p acze. – My la em, e utrac ci na zawsze – wyszepta w jej w osy. Czu , jak kiwa g ow . – Jestem tym wszystkim tak bardzo zm czony. Chc tylko, eby si sko czy o. Tulili si do siebie w ciszy i Par zaton w jej cieple, zamykaj c oczy i pozwalaj c zm czeniu odp yn . Nagle zapragn znowu znale si w Shady Vale, wróci do domu, rodziny i dawnego ycia. Zapragn , aby Coglin i eby nic si nigdy nie wydarzy o. Chcia cofn czas. Nie zgodzi by si tak ch tnie ruszy na poszukiwanie raz jeszcze. Nie podj by tak skwapliwie poszukiwa Miecza Shannary. I nie da by si zwie , e magia jest darem. Pomy la potem, jak bardzo niegdy pie by a jego cz ci i jak obca wydawa a si teraz. Raz jeszcze wyrwa a si spod jego w adzy, kiedy przywo j w stra nicy. Pomimo przygotowa , mimo wysi ków. Czy w ogóle móg powiedzie , e j przywo , czy te po prostu przysz a sama, kiedy wyczu a cieniowce? Z pewno ci zrobi a, co chcia a, tn c ich cia a jak no em. Par zadr na to wspomnienie. On nigdy by tego nie chcia . Magia niszczy a czarne stwory bez chwili namys u i skrupu ów. Zmarszczy brwi. Nie, nie magia. On. On je zniszczy . By mo e nie chcia tego, ale to zrobi . Parowi nie spodoba a si ta my l. Cieniowce s tym, czym s , i mo e prawd jest, e zabi yby go bez wahania. Ale to nie zmienia tego, kim i czym jest on sam. Ci gle widzia oczy nierza,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
którego zabi Padishar. Widzia , jak w krótkiej chwili uciek o z nich ycie. Chcia o mu si p aka . Nienawidzi , konieczno ci tych wydarze , a on by ich cz ci . Zrozumienie przyczyn nie czyni o tego ani na jot bardziej zno nym. A zreszt co za hipokryzja, eby rozpacza nad jednym ywotem i ko czy tuzin innych? Nie chcia zna odpowiedzi na to pytanie. Nie zniós by jej. Wiedzia tylko, e magia pie ni zmieni a w nim co , a tym samym zmieni a jego samego. To sprawia o, e cz ciej my la o tym, co mówi Rimmer Dall. e on równie jest cieniowcem. W ko cu co ich ró ni o? – Damson? Napi ty g os Kreta zaszepta z czerni i dziewczyna podnios a wzrok, odsuwaj c si od Para. Zabawne, pomy la , e Kret mówi tylko do niej. Ma y cz owieczek wsun si w kr g wiat a, mrugaj c i mru c oczka. – Nie ledz nas. Tunele s puste. Damson spojrza a na Para. – Co teraz, elfiku? – wyszepta a, odgarniaj c mu w osy z czo a. – Dok d idziemy? Par u miechn si i uj jej d . – Kocham ci , Damson Rhee – powiedzia tak cicho, e s owa zgin y w szele cie jego ubrania. Wsta . – Wychodzimy z miasta. Spróbujemy znale pomoc. U Morgana, wolno urodzonych albo innych. Sami nic nie wskóramy. – Spojrza na przygarbion posta Kreta. – Krecie, pomo esz nam si st d wydosta ? Kret zerkn na Damson. – Pod miastem s tunele, które wyprowadz was na równin . Poka wam. Par odwróci si do Damson. Milcza a przez chwil . Jej zielone oczy pe ne by y nie wypowiedzianych my li. – Dobrze, Par. Pójd – powiedzia a w ko cu. – Wiem, e nie mo emy tu zosta . Tu, w Tyrsis, sko czy si nasz czas i szcz cie. – Podesz a bli ej. – Ale teraz ty musisz mi co obieca , tak, jak obieca Padisharowi. Przyrzeknij, e wrócimy po niego – e nie zostawimy go na tak mier . Ani przez chwil nie bierze pod uwag mo liwo ci, e mo e ju nie . Wierzy, e jest silniejszy ni wszystko. I ja chyba te . – Przyrzekam – wyszepta . Pochyli a si i mocno poca owa a go w usta. – Ja te ci kocham. Zawsze b ci kocha a. Przez reszt nocy przemierzali tunele pod Tyrsis, pradawne przej cia, które dawno temu s y za schron obro com miasta, a teraz pomaga y im w ucieczce. Tunele przecina y si bez ko ca, czasami wystarczaj co szerokie i wysokie, eby pomie ci wozy, a nieraz ledwo mieszcz ce Kreta i jego podopiecznych. Miejscami ska a by a
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
sucha, zakurzona i pachnia a star ziemi i nieu ytkiem; gdzie indziej natomiast wilgotna, ch odna i cuchn ca ciekiem. Szczury ucieka y przed nimi z piskiem i znika y w murach. Owady pierzcha y jak suche li cie unoszone podmuchem wiatru. Odg osy ich kroków i oddechów odbija y si echem w pustych pasa ach i wydawa o si , e w ka dej chwili mog zosta odkryci. Ale Kret ostro nie wybiera drog , czasami zbaczaj c z g ównej trasy i polegaj c na w asnym instynkcie. Nie rozmawia z nimi; wiód ich przez swoje milcz ce królestwo niczym duch, którym si sta . Od czasu do czasu przystawa , aby na nich spojrze , przyjrze si czemu , co znalaz na pod odze tunelu lub te wpatrze si w mrok zaciskaj cy si wokó nich, roztargniony i daleki, pogr ony w rozmy laniach. Par i Damson zatrzymywali si wraz z nim, czekaj c, obserwuj c i zastanawiaj c si , o czym tak my li. Nie pytali jednak. Par mo e by i chcia , ale Damson uzna a, e m drzej b dzie milcze . W ko cu dotarli do miejsca, gdzie ciemno rozja nia nik y srebrny blask. Potykaj c si , ruszyli w jego stron poprzez zas on starych paj czyn i kurzu, gramol c si po skalistym spadku, który zw si tak, e musieli i zgi ci wpó . Drog zagradza y zaro la tak g ste, e Kret musia wycina im drog d ugim no em, który jakim cudem zdo ukry w futrze. Odsuwaj c ga zie, ca a trójka wype a w ko cu z zas ony listowia i wysz a na wiat o. Wstali i rozejrzeli si doko a. Przed nimi wyrasta y góry os aniaj ce skarp , na której zbudowano Tyrsis – poszarpana, czarna ciana na tle witu, której szczyty k ad y si cieniem na pó noc i zachód przez równiny, niczym mroczna plama, i znika y w odleg ych puszczach. Powietrze by o ciep e i pachnia o traw wysuszon przez letnie s ce. Z zas ony drzew unosi si piew ptaków, a nad zaro ni tym trzcin stawkiem, powsta ym z biegn cych strumieni, lata y wa ki. Par spojrza na Damson i u miechn si . – Wyszli my – powiedzia cicho, a ona odwzajemni a u miech. Odwróci si do Kreta, który mruga niepewnie w obcym mu wietle. Impulsywnie wyci gn d onie. – Dzi kuj , Krecie – powiedzia . – Dzi kuj za wszystko. Twarzyczka Kreta zmarszczy a si i zacz mruga jeszcze szybciej. Ma a d wyci gn a si ostro nie, dotkn a Para i cofn a si . – Nie ma za co – nadesz a cicha odpowied . Damson podesz a, ukl a przed Kretem i obj a go. – Do widzenia – wyszepta a. – Schowaj si gdzie , Krecie. Trzymaj si z dala od czarnych stworów. Nie wychod z ukrycia, dopóki nie wrócimy. Ramiona Kreta unios y si i pomarszczona d pog adzi a szczup e rami dziewczyny.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Zawsze, liczna Damson. Dla ciebie zawsze. Wypu ci a go z obj , a palce Kreta delikatnie dotkn y jej twarzy. Parowi wydawa o si , e w k cikach jasnych oczu ma ego cz owieczka widzi zy. Potem Kret odwróci si i znikn w mroku. Patrzyli za nim przez chwil , a potem spojrzeli na siebie. – W któr stron ? – zapyta Par. Roze mia a si . – No w nie. Nie wiesz, gdzie jest Firerim Reach, prawda? Czasami zapominam, e nie jeste tu od zawsze. miechn si . – Trudno pami ta , skoro ci gle musisz si mn opiekowa , prawda? Rzuci a mu pytaj ce spojrzenie. – Nie narzekam. A ty? Podszed i przytuli j na chwil . Nie odezwa si ; po prostu sta , obejmuj c j ramionami, z policzkiem przytulonym do kasztanowych w osów i z zamkni tymi oczami. My la o tym, co razem przeszli, jak wiele razy ryzykowali ycie i jak niebezpieczna by a ich podró . Tak krótka droga, aby zaj tak daleko, zamy li si . Tak ma o czasu, aby odkry tak wiele. – Co ci powiem – odezwa si , ci gle j tul c i g adz c jej plecy – Czasami wydaje mi si , e ci gle si boj . Od kiedy Coll i japo raz pierwszy opu cili my Varfleet, tyle tygodni temu, boj si . Wszystko, co si dzieje, poch ania tyle ofiar. Ci gle nie wiem, co przyjdzie mi straci jutro, i nienawidz t go uczucia. Ale najbardziej, Damson Rliee, przera a mnie mo liwo utraty ciebie. – Zacisn ramiona, tul c j mocniej. – I co ty na to? – wyszepta . Odpowiedzi by mocny u cisk. Szli potem przez wczesny ranek, nie mówi c wiele, zostawiaj c za sob miasto Tyrsis i id c na pó noc przez równiny do poro ni tych puszcz podnó y Smoczych bów. Szybko zrobi o si ciep o, krople nocnej rosy osuszy o wschodz ce s ce, a wilgo zamieni a si w tumany kurzu. Przez d ugi czas nie widzieli nikogo, a i potem jedynie handlarzy i rodziny rolników id ce na targ do miasta. Par znowu my la o domu, o rodzicach i Collu, ale wszystko wydawa o si tak bardzo odleg e. Jak eby pragn , aby nic si nie zmieni o od czasu spotkania z Coglinem – wiedzia jednak, e równie dobrze móg by pragn , aby noc sta a si dniem, a s ce ksi ycem. Spojrza na Damson id u jego boku, na agodne i mocne rysy twarzy, poruszenie cia a i porzuci pró ne rozmy lania. W po udnie przeszli Mermidon i w puszczy zatrzymali si na posi ek. Znale li wie wod , je yny, korzonki i warzywa. Pomi dzy drzewami by o ch odno i cicho,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
podczas gdy ar dnia otula ziemi bezwietrznym, upalnym kocem. Po jedzeniu postanowili zdrzemn si troch , chc c skorzysta ze schronienia, zm czeni nocnym wysi kiem. Damson twierdzi a, e do prze czy Kennon jest tylko par godzin drogi. Tamt dy przejd Smocze Z by i zejd do doliny b cej niegdy siedzib Paranoru. Stamt d pójd na pó nocny wschód do prze czy Jannissona i Firerim Reach. Za dwa dni, obiecywa a Damson, dotr do wolno urodzonych. Spali jednak d ej, ni planowali, uko ysani ch odem i agodnym odg osem wiatru ród drzew, i kiedy si przebudzili, zbli si wieczór. Wstali i wyruszyli natychmiast, pragn c jak najlepiej wykorzysta dany im czas. Je li wzejdzie ksi yc, b mogli i ca noc. W przeciwnym razie b musieli poczeka do witu. Tak czy inaczej chcieli przed noc zd do prze czy Kennon. Szli wi c szybko, wypocz ci i wyspani. adne zaro la ani trawy nie zagradza y im drogi. Szlak by przetarty. S ce chyli o si ku zachodowi, a sta o si jasnym blaskiem ota i purpury prze wituj cym przez li cie i ga zie drzew. Na jasnym, b kitnym niebie pojawi si ksi yc, a ptaki ucich y wraz z nadej ciem nocy. Po raz pierwszy od d ugiego czasu Par czu si swobodny i spokojny. Z ulg powita wyj cie z Tyrsis, z dala od jego kana ów i piwnic, ograniczaj cych murów i czarnych stworów, które go ciga y. Cz sto spogl da na Damson i u miecha si . Pomy la o Padisharze i usi owa powstrzyma smutek. Jego my li rozproszy y si pomi dzy drzewami i po dywanie ziemi niczym igraj ce zwierz tka. Pozwoli im b dzi , dok d chcia y, zadowolony ze swobody. Ani razu nie pomy la o tym, e rozs dnie by oby zaciera za sob lady. Zachodz ce s ce p on o ogni cie na równinach za Tyrsis, kiedy dzie przechodzi w noc, a upa zacz s abn . Cienie wyd y si i ros y, nabieraj c si i kszta tów, budz c si do ycia wraz z mrokiem. Wyrasta y ze lebów i w wozów, z puszczy i samotnych k p drzew, ci gn c si to tu, to tam, jakby przeci gaj c si ze snu i gotuj c na polowanie. Jeden z tych cieni porusza si ze z owieszcz celowo ci pustymi w wozami na pó noc od Mermidonu, ukryty po ród wysokich traw. Kiedy zgas o wiat o, nabra mia ci, wstawa od czasu do czasu i w szy w powietrzu, zanim znowu opad ku ziemi i pod za wie ym zapachem. Posila si po drodze tym, co uda o mu si znale , korzonkami, jagodami, owadami i ma ymi zwierz tami – wszystkim, co wesz o mu w drog i nie by o do szybkie, aby uciec. Przewa nie jednak jego uwaga skupiona by a na tropie, za którym pod , zapachu tego, którego ledzi tak wytrwale, tego, który by ród em jego szale stwa. Nad brzegiem Mermidonu uniós si na tylne nogi, przygarbiona, bezkszta tna sylwetka w l ni co czarnej opo czy, na której nie zna by o kurzu i brudu pokrywaj cego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
jej w ciciela. Wychud e d onie mia podrapane do krwi, ale nie obmy ich w rzece, kiedy przechodzi brodem. Ani na chwil nie puszcza opo czy. Wiedzia , e w jaki sposób podtrzymuje go ona przy yciu. Opo cza by a jego ochron . A jednak ona równie wydawa a si cz ci tego szale stwa. Jaka cz umys u stwora szepta a, e tak w nie jest. Bez ko ca szepta a ostrze enia. Ale wi kszo jego my li zapewnia a stworzenie, e opo cza jest dobra i konieczna, eby prze , i e szale stwo powodowa ten, którego tropi – To on. (Mój brat?) Imi nie nadchodzi o. Jedynie twarz. Szale stwo bzycza o mu w g owie, w uszach i w ustach jak rój komarów, k saj c, k uj c i po eraj c rozum, a nie by w stanie my le o niczym innym. Wcze niej tego samego dnia, w cieniu popo udnia, stwór wyszed na znienawidzone wiat o, bo szale stwo wywlok o go z nory i nagli o. Odnalaz w ko cu zapach tropionego. (Imi ? Jak si nazywa?) Przeszukuj c podnó e skarpy noc w noc, stawa si coraz bardziej niespokojny. Pragn go odnale , poczu ulg i niech sko czy si szale stwo. Ale jak? Jak ma si sko czy ? Nie wiedzia . Co si wydarzy. Kiedy odnajdzie przyczyn . Kiedy... zrani go, jak on go zrani ... Niejasne obrazy wirowa y mu przed oczami. Odnajdowa przyjemno w tych my lach. Czu jej smak. by i oczy zal ni y w wietle ksi yca. Na drugim brzegu rzeki stwór podj trop i znowu zacz i . lad by wie y. Wyra ny jak odór gnij cego w s cu trupa. By blisko. Jeszcze par godzin, mo e nawet mniej... Stwór zadr . Oczekiwanie. Pragnienie. Ziarno szale stwa wyda o owoce. Coll Ohmsford przy nos do ziemi jak zwierz , którym si sta , i znikn mi dzy drzewami.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
VII Mrok zamieni si w noc, kiedy Par i Damson dotarli do podnó a Smoczych Z bów i szlaku wij cego si w gór przez urwiska do prze czy Kennon. wiat o ksi yca sp ywa o z pó nocy, a niebo by o czyste i jasne od gwiazd. ar dnia zel , a z gór wia ch odny wiatr. Gdzie spomi dzy drzew puszczy za ich plecami zahuka a mi kko sowa i ucich a. Poniewa by o do jasno i byli wypocz ci, ch opak z Vale i dziewczyna ruszyli naprzód. Noc sprzyja a podró y, mimo warunków górskich, i dobrze wykorzystali czas, wspinaj c si na prze cz z ni szych zboczy. Zapad a noc i cisza sta a si jeszcze g bsza. Puszcza i jej mieszka cy zostali za nimi w powodzi czerni. Otacza y ich sylwetki ska , poszarpane i ostre na tle nieba. Ich buty szura y na kamieniach, a oddechy by y coraz ci sze, ale poza tym wiat by cichy i pusty. Czas mija . Zbli a si pó noc. Byli blisko wierzcho ka prze czy, gdzie szlak zaczyna schodzi do doliny. wiat o nad ich g owami wydawa o si ja niejsze ni za nimi. Wymienili niejedno pytaj ce spojrzenie, zastanawiaj c si nad tym fenomenem. Nie dotarli jeszcze do rodka prze czy, gdzie wiod a d uga szeroka droga pomi dzy ska ami, kiedy zdali sobie spraw , e widz nie wiat o gwiazd i ksi yca, ale blask on cych tu przed nimi ognisk. Teraz ich spojrzenia by y pe ne niepokoju. Dlaczego p on y tu ogniska? Kto je rozpali ? Szli teraz ostro niej, trzymaj c si cieni po ciemnej stronie prze czy i przystaj c, aby nas uchiwa tego, co mog o na nich czeka . A mimo to prawie przeoczyli stra ników stoj cych na wzniesieniu kilkaset jardów dalej. Ze swego miejsca mogli zobaczy ka dego, kto próbowa by si przemkn . Stra nicy nosili mundury nierzy federacji. Par i Damson natychmiast wtopili si w mrok. – Co oni tutaj robi ? – wyszepta a dziewczyna do ucha Para. Ch opak pokr ci ow . Nie potrafi wymy li adnego powodu. W pobli u prze czy Kennon nie by o banitów. Firerim Reach by o daleko na wschodzie. Za nimi by a tylko dolina, a w niej nic wa nego od kiedy... Zamar i otworzy szeroko oczy. Od kiedy znikn Paranor. Wci gn powietrze w p uca, wspominaj c zadanie, które Allanon powierzy Walkerowi Bohowi. Czy to mo liwe, e Walker...? Nie doko czy my li. Nie mia . Obecno nierzy na prze czy mog a by
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
spowodowana mnóstwem innych przyczyn. Za szybko wyci ga wnioski. A jednak co w jego wn trzu szepta o, e si nie myli. nierze byli tu, poniewa Paranor powróci . Pochyli si pospiesznie ku Damson. Patrzy a na niego zaskoczona, widz c podniecenie w jego oczach. – Damson – wyszepta jej imi . – Musimy przej obok tych stra ników. Albo przynajmniej... – My la gor czkowo. – Musimy przynajmniej doj mi dzy ska y, eby zobaczy dolin . Mo emy? Jest jaka inna droga? Mówi tak szybko, e s owa zlewa y si ze sob . Walker Boh, my la . Mroczny Stryj. Niemal zapomnia o Walkerze od czasu, kiedy rozeszli si przy Hadeshomie. Ale Walker by nieobliczalny. A Allanon wierzy w niego wystarczaj co, aby powierzy mu zadanie odnalezienia Paranoru. Do licha! Serce wali o mu tak, jakby mia o wyskoczy z piersi. A je li...? Dotyk d oni Damson przestraszy go. – Chod ze mn . Wrócili przez prze cz po w asnych ladach do wyrwy w skale, gdzie w ski szlak wiód pod gór . Powoli zacz li si wspina . Szlak wi si doko a, czasami zawracaj c, a czasami id c tak stromo, e musieli posuwa si na czworakach, podci gaj c si i chwytaj c ska i zaro li. Mija y minuty, a oni wci si wspinali, spoceni i zdyszani, z obola ymi mi niami. Par nie pyta , dok d id . Te góry od lat by y fortec wolno urodzonych. Nikt nie zna ich lepiej. Damson wie, co robi. W ko cu szlak opad i powiód ich w stron blasku ognisk. Byli teraz wysoko na szczycie ponad prze cz . Powietrze by o tu ostre i ch odne, a d wi ki st umione. Podpe zli bli ej do miejsca, gdzie ska a przechodzi a w w sk skarp . Wiatr smaga ich bezlito nie, a wiat o ognisk roz wietla o ekran nieba jak zamglone jesienne s ce. Szlak ko czy si spadkiem biegn cym setki stóp po cianie urwiska. W dole le o pó nocne wej cie do prze czy Kennon. To tam p on y ogniska. By o ich z tuzin, jasnych i mocnych pod os on ska . Doko a le eli pi cy ludzie otuleni w koce. Konie sta y uwi zane do palików. W ka dym rogu stali wartownicy. Federacja blokowa a prze cz w ka dym miejscu. Niemal boj c si tego, co znajdzie – lub czego nie znajdzie – Par Ohmsford przeniós spojrzenie poza obóz federacji do doliny. Przez chwil nic nie widzia , bo wzrok przes oni mu blask ognia, a czer , któr próbowa przejrze , otula a ca unem ca y horyzont. Czeka , a wzrok przyzwyczai si do ciemno ci, i dolina powoli zacz a nabiera kszta tu. W mi kkim wietle ksi yca i gwiazd sylwetki gór i drzew puszczy odbija y si na tle nieba; jeziora i rzeki l ni y niewyra nym b yskiem srebra, a kosmata
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
szaro k i traw wzgórz k ad a si plam na czerni. – Par! – wyszepta a nagle Damson i zacisn a palce na jego ramieniu. Pochyli a si podniecona i wskaza a co pospiesznie. Paranor. Zobaczy a go pierwsza – daleko w dolinie, sk pany w wietle ksi yca na wielkim wzniesieniu. Par wstrzyma oddech i pochyli si do przodu, najdalej jak móg na kraw dzi spadku, eby upewni si , e to nie z udzenie, nie pomy ka... Nie. To nie by o z udzenie. To naprawd twierdza druidów. Powróci a z dawnych czasów i legend, powróci a ze snów i dawnego wiata ludzi. Par ci gle nie móg uwierzy . Nikt z ywych nigdy nie widzia Paranoru. Sam Par tylko piewa o nim, wywo ywa jego wizj z opowie ci dawno nie yj cych pokole Ohmsfordów. Przepad y przez te wszystkie lata, od tak dawna, e dla wi kszo ci by tylko legend – nagle sta tu, przywrócony czterem krainom, tutaj, prawdziwy. Mury i blanki, wie e i parapety, unosz cy si z ziemi niczym feniks po ród mrocznego pier cienia puszczy otaczaj cej go ochronnym kr giem. Paranor. Walker Boh odkry sposób na przywrócenie go do ycia. Par u miecha si od ucha do ucha, kiedy wyci gn r ce do Damson i przytuli j tak mocno, e a si przestraszy , i z amie j na pó . Odda a u cisk równie mocno, miej c si cicho. Potem cofn li si i po raz ostatni wpatrzyli w dó , w ciemn sylwetk zamku, po czym ruszyli z powrotem skarp pod os on ska . – Widzia ?! – wykrzykn Par, kiedy byli ju bezpieczni. Znowu j u ciska . – Walker to zrobi ! Przywróci Paranor do ycia! Damson, to naprawd si sta o! Zadania dane nam przez Allanona wype niaj si ! Je li naprawd mam Miecz Shannary i je li Wren odnalaz a elfy...! Urwa nagle. – Ciekawe, co si sta o z Wren? Chcia bym wiedzie co wi cej! I gdzie jest Walker? My lisz, e jest w zamku? Czy dlatego federacja blokuje prze cz, aby go tam zatrzyma ? – Z zapa em gestykulowa . – A co z druidami? Jak s dzisz, Damson? Odnalaz ich? Pokr ci a g ow , u miechaj c si szeroko. – Obawiam si , e jeszcze przez jaki czas nie b dziemy wiedzieli. Utkn li my po niew ciwej stronie prze czy. – U miech Para zgas i ch opak opu ci ramiona. – Nie ma drogi obok nierzy, Par. Chyba e u yjesz magii, aby nas ukry . Co ty na to? Chcesz to zrobi ? Mo esz? Poczu ch ód w dku. Znowu pie . Nie by o przed ni ucieczki. Poczu , jak magia porusza si w jego wn trzu w oczekiwaniu, e mo e znowu b dzie potrzebna, e uwolni j na nowo...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Damson zobaczy a, jak zmienia si wyraz jego twarzy, i szybko postawi a go na nogi. – Nie, nie u yjesz magii. Chyba e b dziesz musia , a nie musisz. Pójdziemy inn drog , na wschód u podnó a gór, a potem na pó noc przez Rabb. Jest mo e troch sza, ale za to pewna. Pokiwa g ow , czuj c przyp yw ulgi. Instynkt dobrze mu podpowiada . Ba si ycia magii. Ju jej nie ufa . – Dobrze – zgodzi si , zmuszaj c si do u miechu. – Tak zrobimy. – A wi c ruszajmy. – Poci gn a go za r . – Wrócimy t sam drog . Prze pimy si par godzin i znowu ruszymy. – U miechn a si promiennie. – Pomy l tylko, Par. Paranor! Wracali po w asnych ladach w sk cie , schodz c po ska ach do g ównej prze czy, i ruszyli szlakiem na po udnie. Podró owali szybko, podnieceni swoim odkryciem, pragn c jak najpr dzej podzieli si nowin z innymi. Po chwili jednak euforia min a i Par zacz si zastanawia . Mo e pospieszy si , wi tuj c powrót Paranoru. Duch Allanona nigdy nie wyja ni , jakim celom ma pos wype nienie powierzonych przez niego zada . Paranor powróci , ale có to zmienia o? Czy druidzi równie wrócili? Je li tak, czy pomog w walce z cieniowcami? Czy te , jak sugerowa Rimmer Dall, oka si prawdziwym wrogiem ras? Kiedy schodzili wij cym si szlakiem w stron ciemnego pier cienia lasu poni ej, Par pochmurnia coraz bardziej. Walker obawia si motywów Allanona. On pierwszy ostrzega przed druidami. Co takiego si sta o, e zmieni zdanie? Dlaczego zgodzi si odnale Paranor? Par zapragn z nim porozmawia , chocia przez chwil . Chcia porozmawia z kimkolwiek z kompanii, która wraz z nim przyby a do Hadeshornu. Zm czony by ju poczuciem osamotnienia i porzucenia. Zm czony pytaniami bez odpowiedzi. Dwie godziny pó niej dotarli do podnó a Smoczych Z bów i cofn li si pod os on drzew. Za nimi jeszcze d ugo wida by o blask ognisk federacji, zanim znikn mi dzy ska ami, a podniecenie odkryciem Paranoru zmieni o si w nawracaj ce w tpliwo ci. Par nie wyjawia swych my li, ale przypadkowe spojrzenia Damson mówi y, e nie da a si zwie tej ciszy. Parowi wydawa o si , e s sobie teraz tak bliscy i tak dobrze si znaj , e s owa nie s konieczne. Damson czyta a w jego my lach. Wiedzia a, o czym my li; widzia a to w jego oczach. Kiedy weszli mi dzy drzewa, wysun a si naprzód i poprowadzi a na wschód u podstawy gór, poprzez g ste zaro la, gdzie drzewa rozdziela y si , ust puj c polanom i strumykom, tam rozbili obóz. Noc pe na by a zapachów, delikatnych odg osów
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i spokoju nie zak óconego przez adnego drapie . Wiatr ucich , a ich oddechy unosi y si mro mgie , kiedy szli. Ksi yc znikn za horyzontem i tylko wiat o gwiazd wskazywa o im drog . Nie uszli daleko, niewiele ponad mil , kiedy Damson usiad a na polanie przy strumyku, eby odpocz . Wyrusz znowu za kilka godzin, tu przed witem. Owin li si kocami dostarczonymi przez Kreta z jednej z jego podziemnych kryjówek i po yli si blisko siebie w ciemno ciach, wpatruj c si pomi dzy drzewa. Par trzyma Miecz Shannary w zagi ciu ramienia, czuj c przy ciele jego ostrze i raz jeszcze zastanawiaj c si , jakiemu celowi mia s talizman i jak ma si tego dowiedzie . Nadal zastanawia si , czy talizman jest prawdziwy. – My , e jest dobry – wyszepta a Damson, zanim zasn a. – Nie powiniene si martwi . Nie by pewny, o czym mówi, i nie mia ochoty pyta . Obudzi si , kiedy jeszcze by o ciemno. S ce by o nik ym blaskiem srebra na wschodzie, ledwo widocznym ponad wierzcho kami drzew. Obudzi a go cisza, nag a nieobecno jakichkolwiek d wi ków – umilk y ptaki i owady, zwierz ta zamar y bez ruchu, a ca y wiat nagle sta si pusty i martwy. Usiad przestraszony, jakby przebudzony ze z ego snu. Ale to cisza przerwa a mu drzemk . aden sen nie by by tak przera aj cy, pomy la . Polan otula y cienie, g bokie, topniej ce plamy wilgoci. Mrok wisia w powietrzu jak dym, a pomi dzy drzewami unosi a si mg a. Par chwyci Miecz Shannary, ciskaj c przed sob bro , jakby mia a os oni go przed l kiem. Rozejrza si pospiesznie, szukaj c czego , po czym wsta ostro nie. Damson te si obudzi a i patrzy a zaspana spod koca, umi c ziewni cie. Martwa cisza, pomy la Par. Rozgl da si niespokojnie. Co si dzieje? Dlaczego jest tak cicho? Potem co poruszy o si w g bi cieni, jak szybki ruch czerni ledwo dostrzegalny go ym okiem, jakby chmura przesun a si po tarczy ksi yca. Tyle e nie by o chmur ani ksi yca tej nocy, tylko nocne niebo i gasn ce gwiazdy. Damson stan a przy nim. – Par? – wyszepta a pytaj co. Nie przestawa ledzi wzrokiem poruszenia, które zacz o nabiera kszta tu, owieszcze po czenie nocy i ruchu. Pojawi a si posta , kar owata i pochylona, czarna i pozbawiona twarzy pod opo cz z kapturem. Par wytrzeszczy oczy. By o co znajomego w przybyszu. Prawie potrafi to okre li .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W sposobie, w jaki si porusza , zatrzymywa , oddycha . Jak to mo liwe? Posta zbli a si , nie id c jak cz owiek czy zwierz , ale wlok c si niezdarnie, jakby stanowi a po czenie obojga. Kuli a si w najg bszym mroku i sz a w ich stron , i nagle us yszeli jej oddech. Huff, huff. Jakby zgrzytliwy kaszel i syk. Czarno odziana i zakapturzona, kry a si w jedwabistej materii nocy, a nagle unios a g ow i wiat o zal ni o blado w purpurowych lepiach. Par poczu na ramieniu palce Damson. Cieniowiec. Par poczu zm czenie i bezradno , rozpoznaj c wroga. Znowu b dzie musia walczy . Znowu musi przywo magi pie ni. Nie by o temu ko ca, pomy la znu ony. Dok dkolwiek szed , znajdowali go. Za ka dym razem, kiedy my la , e po raz ostatni magii, dano od niego, aby znowu to uczyni . I znowu. Zawsze. Cieniowiec zbli si , d wigaj c czarn opo cz i wlok c za sob ko czyny. Stwór zdawa si porusza z ogromnym wysi kiem i przywiera do opo czy, jakby go nie puszcza a. Ona równie by a dziwna – ca a l ni ca, czarna i czysta, jak nowa, mimo e nosz cy j stwór by obdarty i brudny. Par poczu , jak ro nie w nim magia pie ni, nieskr powana, unosz ca si jak ogie , którego nie da si ugasi . Podda si , wiedz c, e pró no by oby j powstrzymywa i e nie ma wyboru. Nie szuka nawet drogi ucieczki z polany. Zreszt ucieczka by a bezcelowa. Cieniowiec wytropi by go z atwo ci . B dzie szed , dopóki go nie powstrzyma. Dopóki go nie zabije. Skrzywi si na t my l. Nigdy wi cej! Widzia twarz nierza w stra nicy, wszystkie tamte twarze, wszystkich martwych na swej drodze... Stwór zatrzyma si . Gwa townie pokr ci g ow pod opo cz , jakby odp dza demony, które tylko on widzia . Wyda d wi k, który móg by p aczem. Potem uniós twarz ku wiat u i Par Ohmsford poczu , jak ziemia usuwa mu si spod nóg. Patrzy na Colla. Wymizerowana, zniekszta cona, posiniaczona i brudna, ale wci by a to twarz Colla. Przez chwil my la , e oszala . Us ysza okrzyk niedowierzania Damson, poczu , jak sam cofa si mimowolnie i patrzy, jak wargi brata rozchylaj si w grymasie, eby co powiedzie . – Par? – us ysza b aganie. Krzykn cicho, z rozpacz , urwa natychmiast i opanowa si nadzwyczajnym wysi kiem. Nie. Nie, raz ju próbowano i nie uda o si . To nie by Coll. To tylko
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cieniowiec udaj cy jego brata, oszuka cza sztuczka... Dlaczego? Gor czkowo szuka odpowiedzi. eby doprowadzi go do szale stwa, rzecz jasna. eby... zmusi go do... Zacisn z by. Coll nie ! Widzia jego mier w niszcz cym ogniu magii pie ni – Coll, który sta si jednym z nich, cieniowcem, jak ten... Co na dnie duszy szepta o mu niejasne ostrze enie, s owa pozbawione znaczenia i wagi. Uwa aj, ch opcze! Strze si ! Jego d onie ci gle ciska y Miecz Shannary. Bez zastanowienia, ci gle przera ony potwornym widokiem, uniós bro przed sob jak tarcz . Cieniowiec rzuci si na niego w jednej chwili, w mgnieniu oka pokonuj c odleg pomi dzy nimi i poruszaj c si z szybko ci zadziwiaj przy tak okaleczonym ciele. Skoczy na Para, wydaj c pe en udr ki krzyk. Twarz Colla unios a si , wielka, przera aj ca, a znalaz a si naprzeciw jego twarzy i poczu jej odór. Powykr cane d onie zamkn y si na r koje ci Miecza Shannary i próbowa y go wyszarpn . Cieniowiec i Par upadli i potoczyli si po ziemi. Par us ysza krzyk Damson, apotem potoczy si dalej, walcz c o Miecz. Przesun d onie ku r koje ci, próbuj c podwa j i wyszarpn ostrze z pochwy. Walczyli twarz w twarz i Par móg zajrze w oczy brata... Nie. Nie, to niemo liwe. Potoczyli si pomi dzy drzewa i trawy, które ci y i kaleczy y im twarze i d onie. Pochwa zsun a si z Miecza i teraz by o mi dzy nimi tylko nagie stalowe ostrze, kiwaj ce si jak mierciono ne wahad o, kiedy walczyli. Par zapl ta si w fa dy dziwnej, ni cej opo czy. Jej dotyk na skórze by obrzydliwy, jak dotyk czego ywego. Uderzaj c na o lep, odsun faluj materi . Kopn i cieniowiec j kn , kiedy uderzy o go kolano Para. Nie pu ci jednak, zaciskaj c mocno d onie na nagim ostrzu Par by ciek y. Cieniowiec zdawa si nie mie adnego innego celu poza trzymaniem Miecza. Nie spuszcza wzroku z ostrza, a na jego twarzy malowa y si bezmy lno i pustka. Par przesun d onie, aby chwyci wolny kawa ek r koje ci, i zacisn je tu obok d oni przeciwnika, czuj c szorstk , spocon skór . Ich palce splot y si , kiedy próbowali poluzowa u cisk, cia a skr ca y si z wysi ku... Par chwyci powietrze. Dziwne mrowienie przebieg o mu po palcach wzd d oni i ramienia. Odskoczy zaskoczony, czuj c, e cieniowiec równie si cofa. Obla a go fala ciep a, w d oniach poczu dziwne pulsuj ce gor co. Spojrza w dó . Ostrze Miecza Shannary zacz o l ni nik ym, b kitnym blaskiem. Oczy Para rozszerzy y si ze zdumienia. Co si dzieje? Do licha! Czy to magia?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Magia Miecza... Talizman rozb ysn mocniej i b kitne wiat o zmieni o si w bia y ogie , który zap on o lepiaj co w porannym s cu. W jego przera aj cym blasku ujrza , jak zmienia si twarz cieniowca, znika bezmy lno i rysy kurcz si w strachu. Par wyrywa ostrze z ca ej si y, ale cieniowiec nie puszcza . Jakby z ogromnej odleg ci us ysza g os Damson wykrzykuj cej jego imi . Potem wiat o Miecza przep yn o przez niego, bia y ogie rozp yn si po jego ciele jak strumie krwi, ch odny, ale nieust pliwy, bior c go w posiadanie. Potem wyp yn z jego cia a w stron ostrza i cia a cieniowca. Próbowa oprze si temu porwaniu, ale by bezsilny. Wszed w czarno odzian posta i poczu , jak tamten drgn . Par próbowa krzycze i nie móg . Nie móg si te uwolni . Schodzi w g b cieniowca, szalej c ze z ci i rozpaczy. Cieniowiec otacza go teraz ze wszystkich stron, by przed nim – oczy i usta otwarte z niedowierzaniem, rysy zmienia y si w co ... Kogo ... Coll! Och, to jest Coll! Mo e wyszepta te s owa. Mo e wykrzycza je g no. Nie wiedzia . Tam, w g bi mrocznej duszy jego przeciwnika, opad a zas ona k amstw przed moc Miecza Shannary i ukaza a si prawda. To nie z cieniowcem walczy , nie z mrocznym demonem z twarz jego brata, ale z w asnym bratem. Coll, przywrócony do ycia ze mierci, prawdziwy jak talizman, który obaj kurczowo trzymali. Par ujrza , jak tamten dr y, równie rozpoznaj c prawd , i w nast pnej chwili zrozumia , czym si sta . Ujrza Izy brata, us ysza jego rozpaczliwy szloch i zobaczy , jak wstrz saj nim konwulsje. Umys jego brata odmówi pos usze stwa, zbyt pora ony prawd , aby móg znie wi cej. Ale Par widzia te reszt , czego brat ju nie dostrzeg . Ujrza prawd o opo czy spowijaj cej Colla, zwanej Lustrzanym Ca unem, dziele cieniowców, skradzionej przez brata, aby uciec z wi zienia w Stra nicy Po udniowej. Ujrza mroczny u miech Rimmera Dalia, wyrastaj cego nad nimi w wirze obrazów. Ale najstraszniejsze by o szale stwo poch aniaj ce brata, zmuszaj ce go do szukania Para, którego uwa za przyczyn swego cierpienia, zdecydowany po kres i bratu, i cierpieniu. Potem Coll szarpn si niespodziewanie i uwolni , wypuszczaj c z r k Miecz Shannary. Obrazy znikn y natychmiast i bia y ogie zgas . Par potoczy si do ty u, uderzaj c g ow w pie drzewa z ogromn si . Przez wiruj mg widzia , jak jego brat, twór cieniowców, wci owini ty w nienawistn opo cz , wstaje niczym piekielne widmo. Przez chwil kl cza , przyciskaj c d onie do zakapturzonej g owy, jakby chcia zmia obrazy w jej wn trzu, i krzycz c w szale. W nast pnej chwili znikn , uciek mi dzy drzewa, ci gle krzycz c, a jego krzyk sta si tylko echem w umy le Para.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Damson pomog a Parowi wsta i trzyma a, dopóki nie by a pewna, e mo e usta samodzielnie. W jej oczach wida by o niepokój i przera enie. Os ania a go w asnym cia em. Mi kkie smugi porannego wiat a znaczy y ich twarze, kiedy tak stali przytuleni. Patrzyli razem w mrok lasu, jakby po raz ostatni mogli zobaczy uciekaj cego stwora. – To by Coll – wyszepta Par jak przekle stwo. – Damson, to by Coll! Patrzy a na niego z niedowierzaniem, nie maj c odwagi odpowiedzie . – I to! – poranionymi d mi uniós Miecz Shannary. – To ten Miecz. – Wiem – wyszepta a bardziej pewna. – Widzia am. Potrz sn g ow , ci gle próbuj c zrozumie . – Nie wiem, co si sta o. Co uwolni o magi . Nie wiem co. Ale co . By a tam, on a wewn trz Miecza. – Odwróci ku niej twarz. – Nie mog em wydoby jej sam, ale kiedy obaj trzymali my ostrze, kiedy walczyli my... – Zacisn palce na jej ramieniu. – Widzia em go, Damson, tak wyra nie jak ciebie. To by Coll. Damson wyprostowa a si . – Par, Coll nie yje. – Nie. – Uparcie kr ci g ow . – Nie, nieprawda. Tak w nie mia em my le . Ale to nie Colla zabi em w Dole, tylko kogo albo co innego. To – skin mi dzy drzewa – by Coll. Miecz mi to pokaza , Damson. Wyjawi mi prawd . Coll zosta uwi ziony w Stra nicy po udniowej i uciek . Ale zosta odmieniony przez opo cz , któr nosi . Jest w niej co ze z liwej magii, co podporz dkowuje swego w ciciela. To Coll, ale zmieniony w cieniowca! – Par, ja równie widzia am jego twarz. By a troch podobna do Colla, ale nie a tak, eby... – Nie widzia wszystkiego – przerwa jej ostro. – A ja tak, bo trzyma em Miecz, a Miecz Shannary ujawnia prawd ! Pami tasz legend ? – By tak podniecony, e krzycza . – Damson, to Miecz Shannary! To on! I to by Coll! – Dobrze ju , dobrze – zgodzi a si pospiesznie, próbuj c go uspokoi . – To by Coll. Ale dlaczego nas ciga ? Dlaczego ci zaatakowa ? Co próbowa zrobi ? Par zacisn wargi. – Nie wiem. Nie mia em czasu si dowiedzie . I Coll równie nie wiedzia , co si dzieje. Przez chwil widzia em, o czym my li, jakbym by w jego umy le. Zdawa sobie spraw , co mu zrobiono, ale nie wiedzia dlaczego. Dlatego uciek , Damson. Przerazi o go to, czym si sta . Patrzy a na niego szeroko otwartymi oczami. – Wiedzia , kim jeste ? – Nie wiem.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– A jak sobie pomóc? Wiedzia , e wystarczy zdj opo cz ? Par zaczerpn g boko tchu. – Chyba nie. Nie jestem nawet pewny, czy mo e to zrobi . – Jego twarz spochmurnia a. – By taki zagubiony, Damson. Obj a go ramionami, a on tuli j , jakby by a ska na morzu niepewno ci, które chcia o go zatopi . Doko a nich ciemno znika a powoli, w miar jak s ce rozja nia o niebiosa na wschodzie. Ptaki obudzi y si z radosnym wiergotem, a na trawie zal ni y krople rosy. – Musz i za nim – powiedzia Par w jej rami , czuj c, jak dziewczyna sztywnieje na te s owa. – Musz spróbowa mu pomóc. – Pokr ci g ow w rozpaczy. – Wiem, e to oznacza z amanie obietnicy, e wróc po Padishara. Ale Coll jest moim bratem. Odsun a si tak, e mog a widzie jego twarz. Poszuka a spojrzeniem jego oczu i nie cofn a si . – Ju podj decyzj , prawda? – By a przera ona. – Wiesz, e to pewnie pu apka. miechn si gorzko. – Wiem. Zamruga a gwa townie. – A ja nie mog i z tob . – To równie wiem. Musisz i dalej do Firerim Reach i poszuka pomocy dla ojca. Rozumiem to. W jej oczach pojawi y si zy. – Nie chc ci zostawia . – Ja ciebie tak e. – Jeste pewien, e to by Coll? Ca kowicie pewien? – Jak tego, e ci kocham, Damson. Obj a go ponownie. Nie odezwa a si , tylko ukry a twarz na jego ramieniu. Czu , e acze. Sam czu si rozdarty. Rado z odnalezienia Paranoru znikn a, samo odkrycie zosta o zapomniane. Uczucie spokoju i zadowolenia, którego do wiadcza tak krótko po wydostaniu si z Tyrsis, nale o do przesz ci. Odsun si . – Wróc do ciebie – powiedzia cicho. – Gdziekolwiek b dziesz, odnajd ci . Przygryz a doln warg i pokiwa a g ow . Potem zacz a szuka czego w fa dach ubrania i si gn a pod tunik . Chwil potem wyj a p aski, cienki metalowy kr ek na rzemieniu przewi zanym na szyi. Spojrza a na kr ek i na niego. – Nazywa si Skree – powiedzia a. – Rodzaj magii, ulicznej magii. Ofiarowano mi go dawno, dawno temu. – W jej oczach p on ogie . – Mo e by u yty tylko raz. Potem
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wzi a kr ek w obie d onie i prze ama a go na pó tak atwo, jakby to by suchy patyk. Jedn po ówk poda a Parowi. – We j i powie na szyi. No j zawsze. Obie po ówki zawsze si odnajd . Kiedy metal zal ni, b dzie to znaczy o, e jestem blisko. Im b dzie ja niejszy, tym bli ej siebie b dziemy. – Wcisn a mu w d u aman po ow . – Tak ci odnajd , Parze. I nigdy nie przestan szuka . Zacisn palce na kr ku. Czu , jak otch otwiera mu si pod stopami i chce go poch on . – Przykro mi, Damson – wyszepta . – Nie chc tego robi . Dotrzyma bym obietnicy, gdybym móg . Ale Coll yje i nie mog ... – Nie. – Po a mu palec na wargach. – Nie mów ju nic. Rozumiem. Kocham ci . Uca owa j i przytuli , zapami tuj c jej dotyk a do bólu. Potem wypu ci j z obj , podniós Miecz, zwin swój koc i zarzuci go sobie na rami . – Wróc po ciebie – powtórzy . – Obiecuj . Bez s owa skin a g ow i nie cofn a spojrzenia. Odwróci si wi c i szybko wszed mi dzy drzewa.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
VIII By prawie rodek nast pnego dnia po rozstaniu Para i Damson, kiedy Morgan Leah pojawi si w ko cu na granicy miasta Varfleet. Lato przechodzi o ju w jesie , a dni by y d ugie, leniwe i pe ne aru, który przybywa wraz ze s cem i nie ust powa a do zmroku. Góral stan na wzniesieniu na pó noc od miasta i spogl da na pl tanin krzywych uliczek i budynków, my c, e nic ju nigdy nie b dzie dla niego takie samo. Min y ponad dwa tygodnie, od kiedy rozsta si z Walkerem Bohem: Mroczny Stryj wyruszy na poszukiwanie Paranoru – Czarny Kamie Elfów mia by kluczem do bram czasu i dali, która porwa a zamek druidów – a góral poszed szuka Padishara Creela i braci Ohmsfordów. Dwa tygodnie. Morgan westchn . Powinien dotrze do Varfleet w dwa dni, nawet na piechot . Ale w tych dniach nic nie dzia o si tak, jak tego oczekiwa . To, co mu si przydarzy o, by o ironi losu, zwa ywszy, co prze przez ostatnie tygodnie. Opu ciwszy Walkera, poszed wzd Smoczych Z bów na po udnie ku zachodniemu kra cowi Rabb. Dotar do odnogi rzeki o tej samej nazwie o zachodzie ca drugiego dnia podró y i ruszy w drog nast pnego dnia. Równiny by y upalne i wietrzne. Znaczy y je lady tej samej choroby, która z era a cztery krainy, po acie nieu ytków, gdzie wszystko zosta o zatrute. My la , e ich uniknie, e b dzie si trzyma z dala, ale kiedy obudzi si o wicie trzeciego ranka, mia gor czk i takie zawroty owy, e ledwo by w stanie i . Wypi troch wody i znowu si po , maj c nadziej , e choroba sama przejdzie. Ale w po udnie ledwo mia si usi . Zmusi si do wstania i wtedy zrozumia , jak bardzo jest chory, e natychmiast musi znale pomoc. Skurcze dka nie pozwala y mu si wyprostowa , a w gardle mia ogie . Nie czu si na tyle silny, eby przej rzek , poszed wi c w gór strumienia na równiny. Kiedy przyby na farm usadowion w zagajniku wi zów, mia halucynacje. Potykaj c si , podszed do drzwi, ledwo zdolny mówi , i upad , kiedy je otworzy . Spa przez siedem dni, budz c si tylko, eby co zje i wypi troch wody, któr kto mu podawa . Nie widzia adnej twarzy, a g osy, które s ysza , by y niewyra ne. Chwilami wpada w malign , rzuca si i krzycza , na nowo prze ywaj c koszmar Eldwist i Uhl Belka, ci gle maj c przed oczami naznaczon cierpieniem twarz O ywczej, kiedy umiera a i znowu czuj c udr , której do wiadcza , gdy sta bezradnie u jej boku. Czasami widzia Para i Colla Ohmsfordów, jak wo ali do z daleka, i nie móg do nich podej . W jego snach pojawia y si te mroczne stwory, cienie bez twarzy, rzucaj ce si na niego niespodziewanie, sylwetki bez imienia, a mimo to nie by o w tpliwo ci, kim
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i czym s . Ucieka przed nimi, ukrywa si , próbowa rozpaczliwie walczy – ale zawsze pozostawa y poza jego zasi giem, przera aj ce ponad wszelkie poj cie. Gor czka spad a pod koniec pierwszego tygodnia. Kiedy w ko cu móg otworzy oczy i zobaczy m odych ludzi, którzy si nim opiekowali, ujrza na ich twarzach wyra ulg i zrozumia , jak bliski by mierci. Choroba pozbawi a go si i przez kilka dni jeszcze trzeba go by o karmi . Na krótkie chwile budzi si i próbowa rozmawia . oda kobieta o w osach koloru s omy i jasnoniebieskich oczach opiekowa a si nim, gdy jej m pracowa w polu, i u miecha a si z trosk , mówi c, e musia mie z e sny. Karmi a go zup i chlebem, wod i ma ymi porcjami piwa. Przyjmowa wszystko z wdzi czno ci i bez ko ca dzi kowa za opiek . Czasami pojawia si jej m , stawa obok i patrzy na Morgana. Mia niezbyt m dr , spalon od s ca twarz, mi e oczy i szeroki u miech. Raz wspomnia , e miecz Morgana jest bezpieczny i nie zgin . Najwidoczniej to równie by o cz ci koszmarnych snów. Pod koniec drugiego tygodnia Morgan jad ju z nimi przy stole, codziennie nabieraj c si , bliski powrotu do zwyk ej formy. Wspomnienia jednak nie odesz y: uczucie bólu i md ci, bezradno , l k, e choroba otworzy drzwi ciemno ci, która po y kres jego yciu. Wspomnienia nie odchodzi y, bo Morgan zbyt cz sto w ci gu ostatnich tygodni bliski by mierci, aby po prostu odsun je na bok. Do wiadczenie naznaczy o go i trwa o niczym bitewne rany i nawet farmer i jego ona widzieli w twarzy i wzroku Morgana, co mu uczyniono. Nigdy nie prosili o wyja nienia, ale widzieli. Zaproponowa zap at za ich opiek i jak przewidywa , spotka si z odmow . Kiedy egna si z nimi siedemna cie dni pó niej, wsun po ow z reszty swoich pieni dzy do kieszeni znoszonego fartucha gospodyni, gdy nie patrzy a. Odprowadzili go wzrokiem jak rodzice odchodz ce dziecko, dopóki nie znikn im z oczu. I tak nie tylko opó ni o si jego przybycie do Varfleet oraz poszukiwanie Padishara, Para i Colla, ale zyska nowe poczucie w asnej miertelno ci. Morgan Leah opu ci Eldwist i góry Charnal, wci borykaj c si ze mierci O ywczej, zdruzgotany strat po jej odej ciu, przera ony si , która pozwoli a jej spe ni yczenie ojca i po wi ci w asne ycie, aby uratowa ziemi . Stworzona z pierwiastków ziemi, sta a si bardziej ludzka, ni oczekiwa jej ojciec, i pozosta a dla Morgana zagadk , dla której nigdy nie znajdzie rozwi zania. czy a si z ni jednak niezaprzeczalna duma i si a, któr odkry w sobie, pomagaj c pokona Uhl Belka i odzyskuj c magi Miecza Leah. Kiedy Miecz znowu sta si ca ci , on równie . O ywcza mu to podarowa a. W jej stracie Morgan w jaki sposób odnalaz samego siebie. Sprzeczno tych strat i zysków walczy a w nim, kiedy podró owa na po udnie z Walkerem i Homerem Deesem, i nigdy nie potrafi rozstrzygn tego sporu, dopóki nie zaw adn a nim choroba i zaciek y spór ust pi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
miejsca bardziej podstawowej potrzebie utrzymania si przy yciu. Teraz, wpatruj c si w miasto, po powrocie z kilku koszmarnych wiatów, poza yciem, które w nich wiód , tak odleg ym, jakby prze ytym przez kogo innego, Morgan pomy la , e stoi u progu nowego ycia. Zacz si zastanawia , czy ci, którzy znali go dawniej, rozpoznaj , kim jest teraz. Wszed do Varfleet jak jeszcze jeden podró ny z pó nocy, Sudlandczyk udr czony opotami, które by y tylko jego spraw . Mieszka cy miasta, którzy w ko cu mieli do asnych k opotów, nie zwracali na niego specjalnie uwagi. Przemierzy biedniejsze dzielnice, gdzie rodziny y we w asnor cznie skleconych sza asach, a dzieci ebra y na ulicach, po raz kolejny u wiadamiaj c sobie, jak niewiele przekl ty protektorat federacji uczyni , aby pomóc ludziom w Callahornie. Wszed do w ciwego miasta, gdzie zapachy gotowanej strawy miesza y si z odorem rynsztoków, kupcy zachwalali swoje towary z wozów i kramów przenikliwymi g osami, a handlarze spe niali pragnienia tych, którzy mogli sobie na nie pozwoli . Ulice patrolowali nierze federacji, budz c strach, gdziekolwiek si pojawili: spogl dali tak samo niespokojnie jak ludzie, których pilnowali. Gdyby zabra im bro i mundury, pomy la góral ponuro, trudno by oby rozró ni , kto jest kim. Znalaz sklep z odzie i reszt pieni dzy wyda na spodnie, tunik , porz dn le opo cz i par nowych butów. Jego w asne ubranie by o podarte, ub ocone i zniszczone i wychodz c, zostawi je w sklepie, zabra jedynie bro . Zapyta o drog do gospody „Whistledown”, niepewny nawet, co to jest, i dowiedzia si od kupca, e to tawerna w centrum miasta na Wyvern Split. Toruj c sobie drog przez t um w po udniowym arze, Morgan na nowo wspomina wskazówki, jakich par tygodni temu udzieli mu Padishar Creel. Mia i do „Whist edown” i pokaza pier cie z soko em kobiecie o imieniu Matty Roh. Ona b dzie wiedzia a, gdzie szuka Padishara. Morgan dotkn spoczywaj cego w kieszeni pier cienia, bezpiecznie ukrytego do chwili, kiedy b dzie go potrzebowa . Pomy la , jak cz sto w tpi , e taki czas w ogóle nadejdzie. Szorstkie linie znaku soko a odciska y mu si na skórze, kiedy obraca pier cie na palcu, przywo uj c wspomnienie wodza banitów. Zastanawia si , czy Padishar Creel bywa zmuszony do powrotu do ycia tak cz sto jak on przez ostatnie tygodnie. Ta my l sprawi a, e gorzki u miech pojawi si na wargach Morgana. Odnalaz Wyvern Split i skr ci w stron placu otoczonego przez tawerny, gospody i domy uciech. Nie by a to naj adniejsza cz miasta, ale niezwykle ruchliwa. Przesun na plecach Miecz Leah i poprawi rzemienie, czuj c jednocze nie smutek i zm czenie – dziwna mieszanka, ale jakby na miejscu. Choroba i strata udr czy y go, ale prze ycie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
umocni o tylko postanowienie. Wierzy , e teraz ju nic go nie pokona. Potrzebowa tej pewno ci. Przez ca e tygodnie patrzy , jak jego przyjaciele i towarzysze odchodz , niektórzy przez zrz dzenie losu, niektórzy przez machinacje innych. Widzia , jak jego asne plany ci gle si zmieniaj , i jego droga zmienia nieustannie kierunek, aby s wy szym – albo przynajmniej innym – celom. Za ka dym razem czyni to, co uwa za ciwe, i nie mia powodów do zw tpienia. By jednak zm czony ci ym przestawianiem mu ycia niczym mebli w pokoju, gdzie za ka dym razem, kiedy spojrza , wszystko by o na innym miejscu. Uszanowa yczenie umieraj cego Steffa i wróci do Culhaven, aby uratowa babci Eliz i cioteczk Jilt. Potem odda swe serce ywczej i wraz z ni podró owa do Eldwist. Teraz by czas zrobi to, co obieca sam sobie, kiedy uciek z Tyrsis i z Do u. Czas odnale Para i Colla, ofiarowa im swoj opiek i zosta przy nich, dopóki... Wzruszy ramionami w duchu. No có . Dopóki nie b go ju potrzebowali, jak dzi – kiedykolwiek to b dzie. A gdzie byli teraz? Setki razy si nad tym zastanawia . Co si z nimi dzia o od czasu ucieczki? Te my li wzbudzi y niepokój. Zawsze tak by o. Zbyt wiele czasu min o, od kiedy ich opu ci . Niebezpiecze stwo ze strony cieniowców by o zbyt wielkie dla ludzi z Vale, aby zostawi ich samym sobie. Mia nadziej , e Padishar odnalaz ich do tej pory. Mia te nadziej , e los by dla nich askawszy ni dla niego. Jednak bardzo w to w tpi . Doszed do placu i w przeciwleg ym k cie po lewej stronie ujrza „Whistledown”. Nad drzwiami wisia zniszczony przez niepogod drewniany szyld z wyrze bionym nad nazw fletem i spienionym kuflem. By to drewniany budynek, jak wszystkie skupione doko a, dziel cy ciany z s siadami po obu stronach, wyrastaj cy w niebo swoimi trzema kondygnacjami. Na drugim i trzecim pi trze w oknach wisia y zas ony, by y tam pokoje mieszkalne cicieli oraz ich rodzin i sypialnie do wynaj cia. Przez plac przewijali si ludzie, chodzili tam i z powrotem, kluczyli mi dzy tawernami, niektórzy tak pijani, e ledwo stali na nogach. Morgan omija ich, schodz c na bok, wdychaj c pot i brud ich cia oraz odór ulicy. Wyvern Split, pomy la , jest ludzkim ciekiem. Kiedy wszed przez otwarte drzwi do „Whistledown”, z zaskoczeniem stwierdzi , e wn trze piwiarni ma zupe nie odmienny wygl d. Mimo e proste i skromnie umeblowane, mia o wyszorowane pod ogi, drewniany blat baru wypolerowany by na wysoki po ysk, sto y, krzes a i sto ki by y porz dnie ustawione, a wsz dzie unosi si zapach cedrowych wiórów i lakieru. Beczu ki l ni y na stela ach pod cian za
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
szynkwasem, a kufle sta y w kredensie ze szklanymi drzwiami i stalowymi okuciami. Na ko cu szynkwasu by y drzwi wahad owe, zamkni te teraz. Po lewej stronie królowa solidny kamienny kominek, a cian po prawej zajmowa y w skie schodki na górne kondygnacje. Na kontuarze sta y wiadra i le y cierki. Jednak co innego przyci gn o uwag Morgana, co tak nie na miejscu, e musia spojrze po raz drugi, aby si upewni , e dobrze widzi. W ogromnych wazonach na pó kach wisz cych nad beczkami i kredensem sta y wi zanki polnych kwiatów. Kwiaty – tutaj, w takim miejscu! Pokr ci g ow . Wahad owe drzwi uchyli y si i pojawi si ch opak z miot . By wysoki i szczup y, mia krótk czarn czupryn i adne, niemal delikatne rysy. Gdy zamiata przed kontuarem, porusza si z p ynnym wdzi kiem, niemal ta cz c, przesuwaj c miot , zatopiony w my lach. Gwizda cicho, nie wiadomy obecno ci Morgana. Morgan przesun si , aby da si zauwa , i ch opak natychmiast uniós g ow . – Zamkni te – powiedzia . Oczy o barwie kobaltu spojrza y na Morgana otwarcie, niemal wyzywaj co. – Otwieramy o zmroku. Morgan odwzajemni spojrzenie. Twarz ch opca by a g adka i bez zarostu, a d onie smuk e i szczup e. Lu ne, bezkszta tne odzienie zwisa o na nim jak na wieszaku, przepasane w w skiej talii i zwi zane w kostkach. Zamiast d ugich butów mia trzewiki uszyte z kawa ków skóry, dopasowane do kszta tu stopy. – Czy to „Whistledown”? – zapyta Morgan, postanawiaj c si upewni . Ch opiec skin g ow . – Przyjd pó niej. Najpierw we k piel. Morgan zamruga . K piel? – Szukam kogo . – Zaczyna si czu niepewnie pod spokojnym spojrzeniem tamtego. Ch opak wzruszy ramionami. – Nie mog ci pomóc. Jestem tu tylko ja. Spróbuj po drugiej stronie ulicy. – Dzi ki, ale nie szukam byle kogo... – zacz Morgan. Ale ch opiec ju si odwróci , zamiataj c znowu pod og przed kontuarem. – Zamkni te – powtórzy , jakby to wyja nia o wszystko. Morgan podszed bli ej, a w jego g osie pojawi si odcie irytacji. – Chwileczk . – Dotkn ramienia ch opca. – Zaczekaj. Czy powiedzia , e jeste jedyny...? Ch opak odwróci si p ynnym ruchem pod dotykiem Morgana, uniós miot i t py koniec trafi górala pod ebro. Morgan zgi si wpó , sparali owany, i upad na kolana,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
chwytaj c oddech. Ch opiec podszed i pochyli si nad nim. – Mówi em, e zamkni te. Powiniene lepiej s ucha . – Pomóg Morganowi wsta z zaskakuj si , jak na swoj szczup sylwetk , i poprowadzi go do drzwi. – Przyjd , kiedy otworzymy. Morgan wiedzia tylko, e stoi znowu na ulicy, oparty o cian budynku, ciskaj c si ramionami, jakby mia si rozpa na pó – i tak zreszt si czu . Wzi par g bokich oddechów i poczeka , a ból w piersi zmaleje. To mieszne, pomy la . Ch opiec! W ko cu zdo si wyprostowa , rozmasowa pier , poprawi na plecach rzemienie Miecza i z powrotem wszed w drzwi gospody. Ch opak, zamiataj cy teraz za kontuarem, nie wygl da na zadowolonego, kiedy go zobaczy . – Masz jaki problem? – zapyta wprost Morgana. Góral podszed do baru i odwzajemni spojrzenie. – Czy mam jaki problem? Nie mia em, dopóki tu nie wst pi em. Nie s dzisz, e jeste troch za szybki z t miot ? Ch opiec wzruszy ramionami. – Prosi em, eby wyszed , i nie pos ucha . Czego si spodziewa ? – Mo e troch pomocy? Powiedzia em ci, e kogo szukam. Ch opak westchn ci ko. – Ka dy kogo szuka. Zw aszcza ludzie, którzy tu przychodz . – Jego g os by niski i agodny, co stanowi o dziwn mieszank . – przychodz napi si i poprawi sobie humor. Przychodz znale towarzystwo. No i dobrze. Ale musz to robi , kiedy jest otwarte. A jest zamkni te. Czy to jasne? Morgan poczu , e jego cierpliwo si ko czy. Pokr ci g ow . – Powiem ci, co jest dla mnie jasne. Jest dla mnie jasne, e brak ci dobrych manier. Kto powinien wytarga ci za uszy. Ch opiec odstawi miot i po szczup e d onie na blacie. – Ale to nie b dziesz ty. A teraz odwró si i wyjd przez t drzwi. I zapomnij o tym, co powiedzia em. Nie wracaj tu pó niej. W ogóle tu nie wracaj. Przez chwil Morgan zastanawia si , czy nie wywlec ch opaka zza baru za kark. Jednak wspomnienie miot y by o zbyt wie e, aby odwa si na ryzyko, a poza tym ch opiec ani troch nie wygl da na przestraszonego. Powstrzymuj c gniew, splót ramiona na piersi i nie spuszcza z tonu. – Czy mog porozmawia z kim innym? – zapyta . Ch opiec pokr ci g ow .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Mo e z w cicielem? Ch opiec pokr ci g ow . – Nie? – Morgan postanowi zaryzykowa . – Czy w ciciel nazywa si Matty Roh? W kobaltowych oczach pojawi si b ysk zrozumienia i znikn natychmiast. – Nie. Morgan powoli pokiwa g ow . – Ale wiesz, kim jest Matty Roh, prawda? – By o to raczej stwierdzenie faktu ni pytanie. Ch opiec patrzy spokojnie. – M czy mnie ta rozmowa. Morgan zignorowa go. – Matty Roh. Jej w nie szukam. Przeby em d ug drog . Dlatego w nie potrzebuj k pieli, jak to niegrzecznie zauwa . Matty Roh. Nie jakiego bezimiennego towarzysza w bli ej nieokre lonym celu, jak sugerowa . – Jego g os nabiera ostro ci. – Matty Roh. Znasz to imi ; wiesz, kim jest. Wi c je li chcesz si mnie pozby , powiedz, jak j znale , i pójd sobie. Czeka z ramionami na piersi, nie ruszaj c si z miejsca. Twarz ch opca pozosta a bez wyrazu, nie spuszcza wzroku z Morgana. Ale jego d onie przesun y si za bar i wydoby y sk w ski miecz. Trzyma go w sposób znamionuj cy du wpraw . – I co teraz? – zapyta cicho Morgan. – Czy naprawd jestem nieproszonym go ciem? Ch opak zachowywa kamienny spokój. – Kim jeste ? Czego chcesz od Matty Roh? Morgan pokr ci g ow . – To sprawa mi dzy nami. – I doda : – Nie sprawi k opotu. Chc tylko z ni porozmawia . Ch opiec przygl da mu si przez d sz chwil , stoj c nieruchomo i nie spuszczaj c wzroku. Sta za szynkwasem niczym pomnik i Morgan mia niemi e uczucie, e wybiera pomi dzy ucieczk a atakiem. Góral obserwowa jego oczy i d onie, czekaj c na sygna , ale ch opiec ani drgn . Przez otwarte drzwi wp yn y odg osy ulicy i zawis y w ciszy niemi ym zgrzytem. – Ja jestem Matty Roh – powiedzia ch opiec. Morgan Leah wytrzeszczy oczy. Ju mia roze mia si w g os i powiedzie , e to mieszne, ale co w g osie ch opca powstrzyma o go. Przyjrza mu si uwa nie – delikatne, mi kkie rysy, smuk e d onie, szczup e cia o ukryte pod lu nym odzieniem, sposób, w jaki si porusza . Nic nie pasowa o do ch opca. Ale do dziewczyny... Powoli pokiwa g ow . – Matty Roh – powiedzia z widocznym zaskoczeniem. – My la em, e jeste ... e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
jeste ... Dziewczyna skin a g ow . – Tak w nie mia my le . – Nie wypu ci a z r k miecza. – Czego ode mnie chcesz? Przez chwil Morgan nie odpowiada , ci gle nie mog c poj , jak móg si tak pomyli . A co gorsza, e pozwoli zrobi z siebie g upca. Jednak yj c w miejscu takim jak to, musisz umie si broni . Dziewczyna by a sprytna. Musia przyzna , e przebranie by o wietne. Si gn do kieszeni tuniki i wyj pier cie ze znakiem soko a. – Poznajesz to? Spojrza a szybko na pier cie i zacisn a d na mieczu. – Kim jeste ? – zapyta a. – Morgan Leah – przedstawi si . – Oboje wiemy, kto da mi ten pier cie . Powiedzia , ebym przyszed do ciebie, kiedy b go potrzebowa . – Wiem, kim jeste – oznajmi a, mierz c go wzrokiem. – Czy nadal nosisz z amany miecz, Morganie Leah? Obraz umieraj cej O ywczej przemkn mu przed oczami. – Nie – powiedzia cicho. – Znowu jest ca y. – Odsun od siebie ból wspomnienia i si gn przez rami , eby dotkn miecza. – Chcesz zobaczy ? Pokr ci a g ow . – Przepraszam, e tak ci le potraktowa am. Ale trudno dzi wiedzie , komu ufa . Federacja wsz dzie ma szpiegów, przewa nie; szperaczy. – Podnios a miecz i wsun a go pod kontuar. Przez chwil wygl da o, e nie bardzo wie, co zrobi . – Chcesz co zje ? – zapyta a w ko cu. Przytakn i poprowadzi a go przez wahad owe drzwi do kuchni na ty ach domu. Posadzi a go przy stoliku, na a na talerz troch gulaszu z miski wisz cej nad paleniskiem, ukroi a chleba, nala a piwa do kubka i poda a mu wszystko. Zjad i wypi z apetytem, którego nie czu od wielu dni. W wazonie na stole sta y polne kwiaty. Dotkn ich delikatnie. Obserwowa a go w milczeniu z tym samym powa nym wyrazem twarzy, spogl daj c otwarcie i z ciekawo ci . Kuchnia by a nadspodziewanie ch odna. Przez tylne drzwi wdziera si wiatr i wpada do komina pieca. Nap ywa y odg osy ulicy, ale góral i dziewczyna nie zwracali na nie uwagi. – D ugo podró owa – powiedzia a, kiedy sko czy je . – Spodziewa si ciebie wcze niej. – Gdzie jest teraz? – zapyta Morgan. Z trudem unikali imienia Padishara Creela, jakby wzmianka o nim mog a zaalarmowa czuwaj cych szpiegów federacji.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– A gdzie mia by by ? – odparowa a. Nadal mnie sprawdza, pomy la Morgan. – W Firerim Reach. Powiedz mi co . Jeste taka ostro na. A sk d ja mam wiedzie , e mog ci zaufa ? Sk d mam wiedzie , e naprawd jeste Matty Roh? Sko czy a zmywa i ustawi a talerze na barze, eby wysch y. – Nie wiesz. Ale szuka mnie. Nie ja ciebie Musisz wi c zaryzykowa . Wsta . – To niezbyt pocieszaj ce. Wzruszy a ramionami. – Nie mia am zamiaru ci pociesza . Mam si tylko upewni , e jeste tym, za kogo si podajesz. – I jeste pewna? Spojrza a na niego. – Mniej wi cej. Jej spojrzenie by o nieprzeniknione. Potrz sn g ow . – A kiedy b dziesz? – Nied ugo. – A je li uznasz, e k ami ? Je li uznasz, e jestem kim innym? Podesz a bli ej, a stan a na wprost niego. B kitne oczy by y tak jasne, jakby poch ania y wiat o. – Miejmy nadziej , e nie b dziesz musia pozna odpowiedzi na to pytanie – odrzek a. Patrzy a wyzywaj co. – „Whistledown” otwarte jest do pomocy. Porozmawiamy po zamkni ciu. Móg by przysi c, e prawie si u miechn a, kiedy odwróci a twarz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
IX Reszt dnia Morgan sp dzi w kuchni ze star kobiet , która przysz a gotowa , ale bardziej poch ania o j poci ganie piwa z metalowej flaszki i podjadanie z garnków. Stara spojrza a na niego przelotnie, ale tylko po to, eby wymrucze co niezrozumia ego na temat obcych, by wi c zdany na w asne towarzystwo. Wyk pa si w starej balii w jednym z pokoi na ty ach (poniewa chcia , a nie dlatego, e Matty Roh sugerowa a, e powinien), nosz c gor wod wiadrami, a móg si zanurzy . Zmitr w balii troch czasu, sp ukuj c z siebie nie tylko kurz i brud, i siedzia jeszcze, kiedy woda ostyg a. Kiedy „Whistledown” otworzy o swe podwoje, opu ci kuchni i poszed do g ównej izby, eby si rozejrze . Stan przy barze i obserwowa , jak mieszka cy Varfleet wchodz i wychodz . T um by dobrze ubrany, zarówno m czy ni, jak i kobiety, i natychmiast sta o si jasne, e to nie jest tawerna dla robotników. Kilka stolików zajmowali oficerowie federacji, niektórzy z onami. Rozmowy i miech nie rozbrzmiewa y g no i nikt nie zachowywa si zbyt ha liwie. Raz czy dwa nierze z patroli federacji wst pili na szklaneczk , ale szybko wychodzili. Dobrze zbudowany dryblas z kr conymi, ciemnymi w osami nalewa piwo z beczek, a kelnerka nosi a spieniony trunek do stolików. Matty Roh równie pracowa a, chocia nie od razu Morgan poj , na czym polega jej praca. Czasami zamiata a pod og , od czasu do czasu wyciera a sto y i niby przypadkiem kr a wokó zwartych grupek klientów. Obserwowa j przez jaki czas, zanim zrozumia , e tak naprawd s ucha, o czym rozmawiaj go cie tawerny. By a ci gle zaj ta i nigdy nie sta a w jednym miejscu d ej ni chwil , zawsze dyskretna. Morgan nie potrafi stwierdzi , czy ktokolwiek wie, e jest dziewczyn , jednak nikt nie zwraca na ni szczególnej uwagi. Po jakim czasie podesz a do kontuaru, nios c tac pe pustych szklanic, i stan a obok niego. – Za bardzo zwracasz na siebie uwag – powiedzia a, si gaj c po czyst cierk . – Wracaj do kuchni. – Odwróci a si do t umu. Poirytowany zrobi , o co prosi a. O pó nocy gospod zamkni to. Morgan pomóg posprz ta , po czym dziwna kucharka i barman powiedzieli „dobranoc” i znikn li za drzwiami. Matty Roh zdmuchn a wiece we frontowym pokoju, sprawdzi a zamki i wróci a do kuchni. Morgan czeka na ni przy stoliku. Podesz a i usiad a naprzeciw niego. – A wi c czego si dzi dowiedzia ? – zapyta na po y artobliwie. – Czego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
po ytecznego? Spojrza a na niego ch odno. – Postanowi am ci zaufa – oznajmi a. U miech Morgana zgas . – Dzi ki. – Bo je li nie jeste tym, za kogo si podajesz, to w takim razie jeste najgorszym szpiegiem federacji, jakiego kiedykolwiek widzia am. Morgan obronnym gestem skrzy owa ramiona. – Cofam podzi kowania. – Chodz plotki – ci gn a – e federacja schwyta a Padishara w Tyrsis. – Kobaltowe spojrzenie nie cofn o si . – Musi to mie co wspólnego z w amaniem si do wi zienia. Pods ucha am dowódc federacji, jak o tym opowiada . Twierdz , e go maj . Morgan zastanawia si przez chwil . – Padishara trudno schwyta w pu apk . Mo e to tylko plotka. Skin a g ow . – Mo e. Nie tak dawno twierdzili, e zabili go w Wyst pie. Mówili, e koniec z Ruchem. – Przerwa a. – Tak czy inaczej, dowiemy si prawdy w Firerim Reach. – Idziemy? – zapyta szybko Morgan. – Idziemy. – Wsta a. – Pomó mi spakowa ywno . Wezm koce. Wymkniemy si przed witem. Lepiej, eby nikt nas nie widzia . Wsta razem z ni i podszed do spi arni. – Co z tawern ? – zapyta . – Czy kto si ni zajmie? – Tawerna b dzie zamkni ta do mojego powrotu. Spojrza znad bochenka chleba, który w nie pakowa do worka. – Ok ama mnie, prawda? Jeste jej w cicielk . Wytrzyma a jego spojrzenie. – Nie b g upi, góralu. Nie ok ama am ci . Jestem zarz dc , nie w cicielem. cicielem jest Padishar Creel. Sko czyli pakowanie zapasów i kocy, przywi zali baga e na plecach i wyszli w noc. Powietrze by o ciep e i pe ne zapachów miasta, kiedy spieszyli pustymi ulicami i alejami, uwa aj c na patrole federacji. Dziewczyna by a cicha jak duch, a jej szczup a posta adko przecina a mrok mi dzy budynkami. Morgan zauwa miecz, który wcze niej ukrywa a pod barem. W skie ostrze przypi a przez plecy pod t umoczkiem. Zastanawia si z liwie, czy wzi a miot . Przynajmniej znikn y jej dziwne trzewiki zast pione przez bardziej praktyczne wysokie buty. Wyszli z miasta i pomaszerowali na pó noc do Mermidonu, przeszli bród i skr cili na wschód. Pod ali wzd Smoczych Z bów i o wicie byli ju w drodze na pó noc przez równin Rabb. Szli nieprzerwanie do zachodu s ca, przystaj c w po udnie, eby co zje i przeczeka najgorsz spiekot . Równiny by y suche, wietrzne i wymar e, a podró
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przebiega a bez niespodzianek. Dziewczyna rzadko si odzywa a i Morgan z zadowoleniem przyj taki stan rzeczy. O zachodzie s ca rozbili obóz przy Smoczych Z bach, przy dop ywie Rabb, w k pie jesionów wspinaj cych si na ska y jak maszeruj cy nierze. Zjedli wieczorny posi ek, kiedy s ce znikn o za górami, rozlewaj c po niebie i równinach zamglon plam purpury i z ota. Obserwowali, jak zapada zmrok, a wody rzeki zamieniaj si w p ynne srebro w wietle ksi yca i gwiazd. – Padishar mówi , e uratowa mu ycie – powiedzia a po chwili dziewczyna. Nie odzywa a si wiele podczas kolacji. Morgan uniós wzrok zaskoczony nag ci stwierdzenia. Obserwowa a go, a jej dziwne niebieskie oczy zdawa y si nie mie dna. – Przy okazji uratowa em w asne – odrzek – wi c nie by o to ca kiem bezinteresowne dzia anie. Splot a ramiona przed sob . – Mówi , eby ci pilnowa i dobrze o ciebie zadba . Mówi , e ci poznam, kiedy ci zobacz . Wyraz jej twarzy pozostawa bez zmian. Morgan mimo woli wyszczerzy z by w u miechu. – No to si pomyli . – Czeka na odpowied , a kiedy nie nadesz a, powiedzia nieco zirytowany: – Mo esz w to nie wierzy , ale potrafi sam o siebie zadba . Odwróci a wzrok i zmieni a pozycj na bardziej wygodn . Jej oczy zal ni y w wietle gwiazd. – Jak jest tam, sk d pochodzisz? Zawaha si zmieszany. – To znaczy? – Góry. Jakie one s ? Przez chwil s dzi , e próbuje mu dokuczy , ale potem pomy la , e jednak nie. Wzi g boki oddech i wyprostowa si , wspominaj c. – To najpi kniejsze miejsce w czterech krainach – powiedzia i zacz szczegó owo opisywa wzgórza okryte p aszczem b kitu, lawendy, tych traw i kwiatów, strumienie zamarzaj ce o wicie i krwistoczerwone o zmroku, mg pojawiaj si i odchodz wraz z porami roku, lasy i ki, uczucie spokoju i niesko czono ci. Góry by y jego mi ci , coraz wi ksz od czasu wyjazdu wiele tygodni temu. Znowu u wiadomi sobie, ile znaczy dla niego dom, nawet je li pod okupacj federacji nie by ju tak ca kiem jego. Chocia naprawd , pomy la , nale bardziej do niego ni do nich, poniewa Morgan nosi go w sercu, a jego dzieje mia we krwi. Kiedy sko czy , milcza a przez chwil . – Podoba mi si , jak opisujesz swój dom – odezwa a si w ko cu. – Podoba mi si ,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
co do niego czujesz. My , e czu abym to samo, gdybym tam a. – Na pewno – zgodzi si , obserwuj c jej profil, kiedy patrzy a na Rabb, jakby roztargniona. – My , jednak, e ka dy kocha swój dom. – Ja nie – powiedzia a. Wyprostowa si . – Dlaczego? Zmarszczy a czo o. G adkie rysy zmieni y si tylko nieznacznie, a jednak wygl da a zupe nie inaczej, zarazem daleka i pogr ona w my lach. – Chyba dlatego, e nie mam stamt d dobrych wspomnie . Urodzi am si na ma ej farmie na po udnie od Varfleet, w jednej z kilku rodzin zajmuj cych dolin . Mieszka am tam z rodzicami, bra mi i siostr . By am najm odsza. Hodowali my krowy i zbo e. Latem pola by y z ote jak s ce. Jesieni ziemia stawa a si czarna po orce. – Wzruszy a ramionami. – Niewiele wi cej pami tam. Tylko chorob . Wydaje si to tak dawno, ale chyba nie by o. Najpierw zmarnia a ziemia, potem zbiory, a w ko cu moja rodzina. Wszystko zacz o umiera . Wszyscy. Najpierw siostra, potem matka, bracia i ojciec. To samo dzia o si z lud mi na innych farmach. Bardzo szybko. Zmarli w ci gu paru miesi cy. Znalaz a mnie kobieta z innej farmy i zabra a do Varfleet. By my ostatnie. Mia am sze lat. – Opowiada a wszystko, jakby nie by o w tym nic niezwyk ego. W jej osie nie by o emocji. Sko czy a i odwróci a wzrok. – Chyba b dzie pada – powiedzia a. Spali do witu, zjedli niadanie z one z chleba, owoców oraz sera i ruszyli szlakiem na pó noc. Kiedy si obudzili, niebo by o zachmurzone, i gdy tylko przekroczyli Rabb, zacz o pada . B yskawice przecina y czer . Grzmia o. Kiedy deszcz lun strumieniami, schronili si pod koron starego klonu rosn cego na skalnym zboczu. Przeczekali burz , ocieraj c wod z twarzy i ubra . Powietrze och odzi o si nieznacznie, a równiny l ni y od wilgoci. Siedzieli rami przy ramieniu, oparci o pie klonu, wpatruj c si w mg i nas uchuj c odg osu deszczu. – Jak spotka Padishara? – zapyta Morgan po chwili milczenia. Podci gn a kolana i obj a je ramionami. Krople wody l ni y na jej skórze i w czarnych w osach. – Posz am do terminu u Hirehone’a, kiedy tylko doros am na tyle, eby móc pracowa . Nauczy mnie ku elazo i walczy . Po jakim czasie i w jednym, i w drugim sta am si lepsza od niego. Wprowadzi mnie wi c do Ruchu i tak spotka am Padishara. Wspomnienia o Hirehonie nap yn y fal i Morgan odp dzi je po chwili. – Od jak dawna zajmujesz si gospod ? – Par lat. Tawerna daje mo liwo dowiedzenia si rzeczy, które mog pomóc wolno urodzonym. Teraz to mój dom.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Spojrza na ni . – Chcesz powiedzie , e nie b dziesz tam zawsze? Rzuci a mu przelotny u miech. – To nie dla mnie. – A co jest dla ciebie? – Jeszcze nie wiem. A ty? Zastanowi si . – Chyba nie. My la em tylko o tym, co dzia o si w ci gu ostatnich paru tygodni. Ucieka em tak szybko, e nie by o czasu zatrzyma si i pomy le . Odchyli a si do ty u. – Ja nie ucieka am. Tkwi am w jednym miejscu i czeka am, a co si wydarzy. Spojrza na ni . – Ja te . Zanim ruszy em na pó noc. Ca e ycie sp dzi em, zastanawiaj c si , jak uprzykrzy ycie federacji, wszystkim tym oficerom i nierzom mieszkaj cym w domu, który nale do mojej rodziny, i udaj cym, e nale y do nich. My la em, e co robi , ale naprawd nie rusza em si z miejsca. Rzuci a mu zaciekawione spojrzenie. – A teraz uciekasz. Czy tak jest lepiej? U miechn si i wzruszy ramionami. – Przynajmniej troch wi cej zobacz . Deszcz usta , niebo si przeja ni o i ruszyli w dalsz drog . Morgan zda sobie spraw , e rzuca Matty Roh ukradkowe spojrzenia, obserwuj c wyraz jej twarzy, linie cia a i sposób, w jaki si porusza. Uzna , e jest intryguj ca i o wiele bardziej skomplikowana, ni to chce pokaza . Na pierwszy rzut oka by a spokojna i opanowana, ale by a to starannie dobrana maska ukrywaj ca o wiele g bsze i silniejsze emocje. Z jakiego powodu wierzy , cho nie umia by tego wyja ni , e zdolna jest do wszystkiego. Zbli si rodek dnia, kiedy dziewczyna skr ci a mi dzy ska y i zacz li pod szlakiem, który bieg w gór , na wzgórza wyrastaj ce przed Smoczymi Z bami. Wkroczyli w zas on drzew os aniaj góry i równiny, a kiedy si z niej wynurzyli, stali u stóp szczytów. Szlak znika pomi dzy drzewami i wkrótce wspinali si poszarpanymi zboczami, wybieraj c drog mi dzy ska ami. Morgan, raczej nie yczliwie, zacz si zastanawia , czy Matty Roh wie, dok d idzie. Po jakim czasie dotarli do prze czy i przeszli przez szczelin w ska ach do g bokiego w wozu. ciany urwiska zamyka y si wokó nich, a zosta a tylko w ska wst ga zachmurzonego b kitu nieba ponad ich owami. Ptaki ulatywa y ze swoich skalnych gniazd i znika y w s cu. Wiatr wia wzd w wozu w gwa townych podmuchach przenikliwym, g uchym gwizdem. Kiedy przystan li, aby napi si wody z buk aka, Morgan zerkn na dziewczyn , eby sprawdzi , jak si trzyma. Jej g adk twarz znaczy y smugi potu, ale oddycha a bez
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wysi ku. Pochwyci a jego spojrzenie i odwróci a si pospiesznie. Z g bi szczeliny Matty Roh wyprowadzi a ich pomi dzy skupisko ogromnych azów, które najwidoczniej by o cz ci starego zbocza. Za os on ska znale li przej cie, które wchodzi o tunelem w cian urwiska. Weszli tam i zacz li si wspina spiralnym korytarzem, który gdzie w po owie drogi wychodzi na skarp . Morgan zerkn ostro nie w dó . By o bardzo stromo. W ski szlak wi si w gór niewidoczny z do u. Poszli cie a do szczytu urwiska i wzd jego kraw dzi do kolejnej rozpadliny, tak w skiej, e mog a przez ni przej tylko jedna osoba naraz. Matty Roh zatrzyma a si przy otworze. – Za chwil po nas przyjd – oznajmi a, zdejmuj c z ramienia buk ak i podaj c mu go. Odmówi . Je li ona nie musia a pi , to on te nie. – Sk d b wiedzieli, e tu jeste my? – zapyta . Przeb ysk u miechu pojawi si i znikn . – Obserwuj nas co najmniej od godziny. Nie widzia ich? Oczywi cie, e nie widzia , i doskonale o tym wiedzia a, wi c tylko wzruszy ramionami i nie pyta wi cej. Wkrótce potem z mroku rozpadliny wynurzy y si dwie sylwetki, brodaci m czy ni o surowych twarzach, uzbrojeni w uki i no e. Niedbale przywitali Matty Roh oraz Morgana i skin li, aby szli za nimi. Jedno za drugim wchodzili w rozpadlin i szli szlakiem, który wi si w gór , w skupisko ska przes aniaj cych widok. Morgan wspina si mozolnie i poirytowany zauwa , i Matty Roh nadal wygl da, jakby odbywa a popo udniow przechadzk .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
X W ko cu dotarli do p askowy u ci gn cego si dalej na pó noc, po udnie i zachód. Stamt d roztacza a si zapieraj ca dech w piersiach panorama Smoczych Z bów i krain, których Morgan nigdy nie widzia . Zbli si zachód s ca i niebiosa mieni y si jaskraw purpur poprzez ekran mg y wisz cej nad szczytami gór. A wi c tak wygl da Firerim Reach, pomy la Morgan. Na wschodzie p askowy ponownie si podnosi zboczami poro ni tymi g sto jod ami i cedrami. Tam w nie obozowali banici. Pomi dzy drzewami wida by o dachy sza asów, a w kamiennych kr gach dymi y ogniska. Nie by o tu umocnie , jak w Wyst pie, poniewa p askowy opada w pl tanin poszarpanych szczelin i w wozów, a jego strome ciany stanowi y zapor nie do przebycia. Przynajmniej tak wygl da o to od strony Morgana. Przypuszcza , e podobnie jest ze wszystkich stron w promieniu wier mili. Jedyn drog wydawa a si ta, z której przyszli. Jednak góral zna Padishara na tyle, eby wiedzie , i musi by jeszcze jedna. Odwróci si , kiedy znajoma, krzepka posta wysz a im na spotkanie ci kim krokiem – czarna broda, srogi wygl d, jedno oko i ucho oraz poznaczona bliznami twarz. Chandos obj serdecznie Matty Roh, która niemal znikn a w jego w u cisku, a potem wyci gn d do Morgana. – Góralu – powita go, ujmuj c d Morgana i mia c j w swojej. – Dobrze widzie ci znowu u nas. – Ciesz si , e wróci em. – Morgan cofn obola d . – Jak si masz, Chandos? Olbrzym pokr ci g ow . – Nie le, bior c pod uwag , co si sta o. – W ciemnych oczach pojawi si gniew i niepokój. Zacisn szcz ki. – Chod my gdzie porozmawia . Sprowadzi Morgana i Matty Roh z kraw dzi urwiska przez skarp . Stra nicy, którzy ich tu przyprowadzili, znikn li tam, sk d przyszli. Chandos celowo oddala si od obozowiska i reszty banitów. Morgan spojrza pytaj co na dziewczyn , ale jej twarz by a nieprzenikniona. Kiedy nikt nie móg ich ju us ysze , odezwa a si do Chandosa: – Maj go, prawda? – Padishara? – Chandos skin g ow . – Pojmali go w Tyrsis dwie noce temu. – Odwróci si do Morgana. – By z nim ch opak z Vale, ten mniejszy, którego Padishar tak bardzo lubi , Par Ohmsford. Najwidoczniej poszli we dwóch do wi zienia federacji, aby uratowa Damson Rhee. Uda o im si , ale za to pojmano Padishara. Damson jest teraz tutaj. Przysz a wczoraj z nowinami.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Co sta o si z Parem? – zapyta Morgan, zastanawiaj c si równocze nie, dlaczego nikt nie wspomnia Colla. – Damson mówi, e wyruszy na poszukiwanie brata. Mówi a co o cieniowcach – zby pytanie Chandos. – W tej chwili liczy si Padishar. – Poryta bliznami twarz zachmurzy a si . – Jeszcze nie mówi em reszcie. – Pokr ci g ow . – Nie wiem, czy powinienem, czy nie. Mamy si spotka z Axhindem i jego trollami na prze czy Jannissona pod koniec tygodnia. Za pi dni. Je li nie b dzie z nami Padishara, nie s dz , eby do nas do czyli. My , e po prostu odwróc si i pójd , sk d przyszli. Pi tysi cy ludzi! – Jego twarz zap on a i odetchn g boko, eby si uspokoi . – Potrzebujemy ich, je li mamy mie jak kolwiek szans w starciu z federacj . Zw aszcza po stracie Wyst pu. – Popatrzy na nich z nadziej . – Nigdy nie by em dobry w planowaniu. Wi c je li macie jakie pomys y... Matty Roh potrz sn a g ow . – Je li federacja ma Padishara, nie zostanie d ugo przy yciu. Chandos spojrza spode ba. – Mo e d ej, ni by chcia , je li szperacze wezm go w swoje r ce. Morgan przypomnia sobie Dó oraz jego mieszka ców i szybko odp dzi od siebie t my l. Co si tu nie zgadza o. Padishar poszed szuka Para i Colla par tygodni temu. Dlaczego zabra o mu to tak du o czasu? Dlaczego bracia Ohmsfordowie przez ca y czas pozostawali w Tyrsis? I dlaczego Par i Padishar poszli do wi zienia, aby ratowa Damson Rhee? Gdzie by Coll? Czy cieniowce schwyta y równie jego? Za du o tu zagadek, pomy la Morgan. – Chc porozmawia z Damson Rhee – oznajmi nagle. Od pocz tku mia co do niej tpliwo ci, które teraz znowu wyp yn y. Chandos wzruszy ramionami. – pi. Sz a tu ca noc. Obraz Teel zata czy Morganowi przed oczami, szepcz c z owieszczo. – No to obud my j . Chandos spojrza na niego surowo. – Dobrze, góralu. Je li uwa asz, e to wa ne. Ale sam to zrób. Skierowali si do obozowiska i min li ogniska, na których gotowa a si strawa, oraz pracuj cych przy nich wolno urodzonych. S ce opada o na zachód i zbli a si pora kolacji. W letnim powietrzu unosi si zapach jedzenia z kot ów. Morgan ledwie to zauwa , zatopiony w my lach. Spomi dzy drzew wype za y cienie, wyd aj c si wraz z nadchodz cym zmierzchem. Morgan my la o Parze i Collu, którzy po tym wszystkim zostali w Tyrsis. Uciekli z Do u wiele tygodni temu. Dlaczego tam zostali? – zastanawia si ci gle. Dlaczego na tak d ugo?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pytania napiera y na i ci gle widzia twarz Teel – i cieniowca, który si pod ni ukrywa . Doszli do niewielkiej chaty ukrytej mi dzy drzewami i Chandos zatrzyma si . – Jest tam. Obud j , jak chcesz. Kiedy sko czycie, zjecie ze mn kolacj . Oboje. Morgan skin g ow i odwróci si do Matty Roh. – Chcesz i ze mn ? Zmierzy a go wzrokiem. – Nie. My , e powiniene sam to za atwi . Przez chwil wydawa o si , e chce jeszcze co powiedzie , ale potem odwróci a si i wesz a z Chandosem pomi dzy drzewa. Wiedzia a o czym , o czym nie mówi a, pomy la Morgan. Patrzy za ni , znowu my c o tym, e Matty Roh by a o wiele bardziej skomplikowana, ni chcia a to ujawni . Spojrza znowu na chat , nagle niepewny, jak powinien zachowa si w stosunku do Damson Rhee. Rozs dek podpowiada mu, e nie mo e sobie pozwoli na obawy i podejrzenia. Nie móg jednak odegna obrazu Teel jako cieniowca. Si gn przez rami , upewniaj c si , e Miecz Leah wysunie si w razie czego z atwo ci , zaczerpn g boko tchu, a potem podszed do drzwi i zapuka . Otworzy y si niemal natychmiast i stan a w nich dziewczyna o p omiennorudych w osach i szmaragdowych oczach. By a zarumieniona, jakby dopiero co si obudzi a. Ciemne odzienie mia a w nie adzie. By a wysoka, cho nie tak jak Matty, i bardzo adna. – Jestem Morgan Leah – powiedzia . Zamruga a i skin a g ow . – Przyjaciel Para, góral. Tak. Witaj. Jestem Damson Rhee. Przepraszam, spa am. Która godzina? – Zerkn a w niebo. – Prawie zmierzch, prawda? Spa am tak d ugo. Cofn a si , jakby chcia a wej do rodka, po czym zatrzyma a si i spojrza a na niego ponownie. – Przypuszczam, e s ysza o Padisharze. Dopiero przyszed ? Skin g ow , obserwuj c jej twarz. – Chc od ciebie us ysze , co si sta o. – Dobrze. – Nie wydawa a si zaskoczona. Zerkn a przez rami i wysz a na wiat o. – Porozmawiajmy na zewn trz. Mam dosy zamkni tych przestrzeni, gdzie nie ma wiat a. Ile powiedzia ci Chandos? Podesz a do drzew zdecydowanym krokiem i Morgan pod za ni . – Powiedzia mi, e Padishara schwyta a federacja, kiedy on i Par przyszli ci ratowa . Mówi , e Par opu ci ci , eby szuka brata, e ma to co wspólnego z cieniowcami. – Wszystko ma co wspólnego z cieniowcami, prawda? – wyszepta a i ci ko pochyli a g ow .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Podesz a do jednego ko ca spróchnia ego pnia i usiad a. Morgan zawaha si , ci gle czujny, a potem usiad ko o niej. Odwróci a si do niego. – To b dzie d uga opowie , Morganie Leah – oznajmi a. Zacz a od znalezienia Para i Colla, kiedy uciekli z Do u w Tyrsis. Opowiedzia a, jak postanowili po raz ostami wróci na dó do wyl garni cieniowców, jak zyskali pomoc Kreta i znale li drog przez tunele pod miastem do starego pa acu. Stamt d bracia wyruszyli razem na poszukiwanie Miecza Shannary. Par powróci sam, nios c to, co jak s dzi , by o talizmanem, na wpó oszala y z alu i przera enia, poniewa zabi w asnego brata. Opiekowa a si nim przez ca e tygodnie w podziemnym mieszkaniu Kreta, powoli przywracaj c go do ycia i ostro nie wydobywaj c z mrocznego koszmaru. Stamt d uciekali od kryjówki do kryjówki, unosz c ze sob Miecz Shannary, ukrywaj c si przed szperaczami i federacj i szukaj c drogi ucieczki z miasta. W ko cu znalaz ich Padishar, ale w trakcie kolejnej ucieczki przed federacj Damson zosta a pojmana. Padishar i Par wrócili, aby j uratowa , co z kolei doprowadzi o do schwytania Padishara. Uciekali z miasta, poniewa wreszcie znale li drog , a poza tym bez pomocy nie mogli nic uczyni dla Padishara, i poszli na pó noc przez prze cz Kennon. – Impulsywnie dotkn a jego ramienia. – Iz prze czy, daleko w oddali za ogniskami federacji, zobaczyli my, Morganie, Paranor, tak wyra nie, jak ciebie teraz widz . Wróci , góralu, powróci z przesz ci. Par by tego pewny. Mówi , e to oznacza, i Walkerowi si powiod o! Potem, znowu przygn biona, opisa a ich podró z prze czy i fatalne spotkanie z Collem – czy te stworem, którym si sta , owini tym w t dziwaczn l ni opo cz , zgarbionym i zniekszta conym, jakby przestawiono mu ko ci. W walce, która potem nast pi a, zbudzi a si moc Miecza Shannary, ujawniaj c Parowi prawd o bracie, którego uwa za zmar ego. – Oczywi cie poszed za Collem – doko czy a. – Co innego móg zrobi ? Nie chcia am, eby szed beze mnie, ale nie mia am prawa go zatrzyma . – Poszuka a wzroku Morgana. – Nie jestem tak pewna jak on, e tropi naprawd Colla, ale wiem, e musi si tego dowiedzie sam, je li ma kiedykolwiek zazna spokoju. Morgan pokiwa g ow . Pomy la , e Damson Rhee wiele po wi ci a, eby pomóc Parowi Ohmsfordowi, e ryzykowa a wi cej, ni by tego oczekiwa po kimkolwiek poza sob i Collem. My la równie , e jej opowie nosi znamiona prawdy, e jest prawdopodobna. W tpliwo ci, które nie opuszcza y go w czasie drogi, zacz y bledn c. Z pewno ci upór Para, eby szuka Miecza Shannary, le y w jego charakterze, tak jak i poszukiwania brata. Problem w tym, e Par by teraz bardziej samotny ni kiedykolwiek, i Morgan raz jeszcze przypomnia sobie, e nie umia zadba o przyjaciela.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Zdawa sobie spraw , e Damson obserwuje go surowym, badawczym wzrokiem, i podejrzenia zap on y na nowo. Damson Rhee – by a przyjacielem, któremu wierzy Par, albo te wrogiem, przed którym rozpaczliwie ucieka . Z pewno ci mog aby by powodem tak wielu ucieczek, powodem, dla którego cieniowce tak wiele razy zastawia y na niego pu apk . Ale czy nie przyczyni a si równie do jego ucieczki? – Nie jeste mnie pewny, prawda? – zapyta a cicho. – Nie – przyzna . – Nie jestem. Skin a g ow . ,– Nie wiem, co mog abym zrobi , eby ci przekona . Nie wiem nawet, czy chc próbowa . Reszt si musz zostawi sobie na znalezienie sposobu uwolnienia Padishara. Potem pójd szuka Para. Spojrza na drzewa, my c o mrocznych podejrzeniach, e wszyscy s cieniowcami, i pragn c, aby by o inaczej. – Kiedy by em z Padisharem w Wyst pie – odezwa si – musia em zabi dziewczyn , która naprawd by a cieniowcem. – Popatrzy na ni . – Mia a na imi Teel. Mój przyjaciel Steff kocha j i ta mi kosztowa a go ycie. Opowiedzia jej o zdradach Teel i ko cowej walce w katakumbach za Wyst pem, gdzie zabi cieniowca, którym by a Teel, i ocali ycie Padishara Creela. – Przerazi o mnie – powiedzia – e mo esz by inn Teel i Par sko czy tak jak Steff. Nie odpowiedzia a, patrz c gdzie w dal. Równie dobrze mog aby patrze przez niego. W oczach mia a zy. Nagle si gn w ty i wyci gn Miecz Leah. Damson patrzy a bez ruchu, utkwiwszy spojrzenie zielonych oczu w l ni cym ostrzu, kiedy opar go na ziemi pomi dzy nimi, z d mi na r koje ci. – Po r ce na ostrzu, Damson – powiedzia mi kko. Patrzy a, nie odpowiadaj c, i przez d szy czas nie poruszy a si . Czeka , nas uchuj c odleg ych g osów banitów zbieraj cych si na kolacj i bliskiej ciszy. Czu si dziwnie odsuni ty od wszystkiego, jakby zamar w czasie wraz z Damson Rhee. Nie ta dziewczyna, b aga w my lach. Nie znowu. W ko cu wyci gn a r ce i dotkn a Miecza Leah, zaciskaj c d onie na stali. Potem zdecydowanie zamkn a palce na jego kraw dzi. Morgan patrzy przera ony, jak ostrze wbija si g boko w cia o, i zobaczy stru ki krwi. – Cieniowiec nie móg by tego zrobi , prawda? – wyszepta a. Si gn pospiesznie i odsun jej palce. – Nie – powiedzia . – Nie bez uwolnienia magii. – Od talizman na bok, oderwa pasek materia u z opo czy i zacz banda owa jej d . – Nie musia tego robi –
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
powiedzia z wyrzutem. miechn a si smutno, z zadum . – Naprawd ? Czy inaczej by by mnie pewny, Morganie Leah? Nie s dz . A je li nie jeste mnie pewny, jak mo emy sobie pomóc? Musimy sobie ufa . – Utkwi a w nim agodne spojrzenie. – Czy ju tak jest? Pospiesznie skin g ow . – Tak. Wybacz mi, Damson. cisn a jego r zabanda owanymi d mi. – Co ci powiem. – Znowu mia a zy w oczach. – Powiedzia , e twój przyjaciel Steff kocha Teel? No có , góralu, ja kocham Para Ohmsforda. I wtedy zrozumia , dlaczego zosta a z Parem, po wi ci a si tak ca kowicie, posz a z nim nawet do Do u, pilnowa a i ochrania a. To w nie on by zrobi – próbowa zrobi – dla O ywczej. Damson Rliee stworzy a wi zy, które tylko mier mog a rozerwa . – Wybacz mi – powiedzia raz jeszcze, my c, jak niewystarczaj ce by y to przeprosiny. Jej d onie zacisn y si mocniej. Patrzyli na siebie w mroku i d ugo milczeli. Kiedy trzyma a jego d onie, Morgan wspomina O ywcz , co czu a i jakie wzbudzi a w nim uczucia. Odkry , e t skni za ni rozpaczliwie i odda by wszystko, eby mie j z powrotem. – Do prób – wyszepta a Damson. – A teraz porozmawiajmy. Opowiedzia am ci wszystko. Teraz ty zrób to samo. Par i Padishar potrzebuj nas. Mo e razem znajdziemy sposób, eby im pomóc. cisn a jego r ce, jakby sama nie czu a bólu, i pos a mu pokrzepiaj cy u miech. Pochyli si , eby podnie Miecz Leah, po czym ruszy z ni z powrotem mi dzy drzewami w stron p on cych ognisk. W g owie mia m tlik, próbuj c rozwa to, co mu powiedzia a, oddzieli wra enia od faktów i wydoby z nich co u ytecznego. Damson mia a racj . Par i herszt banitów potrzebowali ich. Morgan zdecydowany by nie zostawia ich bez pomocy. Ale co móg zrobi ? Dotar do niego n cy zapach strawy. Po raz pierwszy, od kiedy tu przyby , poczu ód. Par i Padishar. Najpierw Padishar, pomy la . Chandos mówi o pi ciu dniach. Je li szperacze nie znajd go pierwsi... Nagle zobaczy obraz tak wyra ny, e niemal krzykn . Si gn impulsywnie i obj ramiona Damson.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Chyba wiem, jak uwolni Padishara – powiedzia . Przez pi dni Czterech Je ców kr o pod murami Paranoru i przez pi dni Walker Boh sta na blankach zamku i obserwowa ich ruchy. Codziennie o wicie zbierali si przy zachodniej bramie, jak cienie wychodz ce z mroku odchodz cej nocy. Jeden z nich zbli si , za ka dym razem inny, i uderza w bram , wyzywaj c Walkera. Kiedy druid si nie pojawia , podejmowali swoje z owrogie czuwanie, staj c po jednym na ka dej stronie wiata, po jednym przy ka dej z g ównych cian, i je dzili powoli, nieprzerwanym rytmem, kr c jak ptaki czekaj ce na er. Je dzili tak dzie i noc – widma z szarej mg y i mrocznych wyobra , ciche jak my l i nieub agane jak czas. – Wcielenie najwi kszych wrogów cz owieka – zaduma si Coglin, kiedy ujrza ich po raz pierwszy. – Manifestacja naszych najgorszych obaw, u miercaj cy tak wiele z nich, przybrali kszta t i form , aby nas zniszczy . – Potrz sn g ow . – Czy by Rimmer Dall mia jednak poczucie humoru? Walker by jednak innego zdania. Nie widzia w tym nic zabawnego. Cieniowce pojawi y si , aby zaw adn moc bez ogranicze , moc , która pozwoli im sta si , czymkolwiek zechc . Nie by o w tym nic subtelnego ani skomplikowanego; dzia ania by y bezpo rednie i bezpardonowe niczym powód . Jej fala zdawa a si powstawa samoistnie i gotowa zmie wszystko, co znajdzie na swojej drodze. Walker nie wiedzia , jak pot ni s Je cy, ale sk onny by si za , e nie jest dla nich równym przeciwnikiem. Rimmer Dall nie wys by nikogo s abego, aby zmierzy si z druidem – nawet tak m odym sta em, niepewnym w asnej si y, zasi gu magii i sposobów, na jakie mog aby mu s . W ko cu jedno z zada powierzonych przez Allanona Ohmsfordom zosta o wype nione i stanowi o zagro enie, którego cieniowce nie mog y zlekcewa . A mimo to cel zadania pozostawa dla Walkera zagadk , której nie potrafi rozwik . Stoj c na murach Paranoru i obserwuj c kr cych w dole Czterech Je ców, zastanawia si bez ko ca, dlaczego wyznaczono takie zadania. Co mia osi gn Miecz Shannary? Jakiemu celowi mia o s sprowadzenie elfów na powrót do wiata ludzi? Jaki by powód odnalezienia Paranoru i druidów? Albo przynajmniej jednego druida, pomy la ponuro. Jednego druida z onego z fragmentów pozosta ych. By amalgamatem tych, którzy odeszli, ich wspomnie , si y i s abo ci, ich wiedzy i dziejów, tajemnic ich magii. Jego ycie druida dopiero si zaczyna o i ci gle jeszcze nie wiedzia , co ma czyni . Ka dego dnia otwiera nowe drzwi do pozostawionej przez innych wiedzy i przekracza je. Wiedza objawia a si w niespodziewanych b yskach, wietle nadchodz cym z ciemno ci w zakamarkach jego umys u, jakby wpadaj c przez gwa townie otwarte okna. Nie pojmowa wszystkiego, czasami w tpi i cz sto nie wierzy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w jej warto . Jednak nie przestawa a nap ywa i zmuszony by rozwa ka de nowe odkrycie, wiedz c, e niegdy musia o mie znaczenie, i przyjmuj c, e nadal je ma. Ale jak rol on sam mia odgrywa w ostatecznej bitwie z cieniowcami? Sta si druidem, którego szuka Allanon, i sam siebie uczyni w adc Paranoru. Ale co mia z tym wszystkim zrobi ? Z pewno ci w ada teraz magi , która mog aby by u yta przeciwko cieniowcom – tak jak druidzi u yli jej kiedy , aby pomóc rasom. Mia równie wiedz , by mo e wi ksz ni ktokolwiek z yj cych, a jej równie druidzi u ywali jako broni. Ale Walkerowi wydawa o si , e jego nowo odkrytej mocy brak jakiegokolwiek rozpoznawalnego celu, e najpierw musia by poj natur swego wroga, zanim znajdzie sposób, by go pokona . A tymczasem by tutaj, uwi ziony w swojej fortecy, gdzie nikomu nie móg pomóc. – Nie próbuj dosta si do rodka – zauwa w pewnej chwili Coglin, po trzech dniach czuwania na murach zamczyska. – Jak my lisz, dlaczego? Walker pokr ci g ow . – Mo e nie musz . Dopóki pozostajemy zamkni ci w rodku, s ymy ich celowi. Starzec potar zaro ni ty podbródek. Postarza si , od kiedy wydosta si z pó istnienia, w którym pogr a go magia Kroniki druidów. Przyby o mu zmarszczek, pochyli si bardziej, wolniej chodzi i mówi , pokonany przez czas. Walkerowi nie podoba o si to, co widzia , ale nic nie mówi . Starzec da mu tak wiele i najwyra niej teraz za to p aci . Nie narzeka jednak i nie wspomina o tym, wi c i Walker nie mia ku temu powodu. – By mo e obawiaj si magii druidów – ci gn Walker po chwili, k ad c zdrow na kraw dzi muru. – Paranor zawsze by chroniony przed nieproszonymi go mi. Cieniowce mog o tym wiedzie i dlatego trzymaj si z daleka. – Albo te czekaj , dopóki nie poznaj natury i zasi gu tej magii – powiedzia cicho Coglin. – Chc si przekona , jak bardzo jeste niebezpieczny. – Spojrza na Walkera nie widz cym wzrokiem utkwionym gdzie w dali. – Chyba e po prostu zm cz si czekaniem – wyszepta . Walker zastanawia si , w jaki sposób móg by pokona cieniowce, my c o nich, niczym o znaleziskach kryj cych klucz do przesz ci. Oczywistym wyborem by Czarny Kamie Elfów, ukryty teraz w przepastnych g binach podziemi warowni. Ale przywo ana magia za da swojej ceny, a nie by a to cena, któr Walker chcia by zap aci . Nie by o te powodu przypuszcza , e Kamie Elfów zadzia a przeciwko Czterem Je com, wysysaj c ich magi , a zostan tylko popio y. Ale natura Kamienia sprawia a, e skradziona magia przechodzi a na jego w ciciela, a Walker wcale nie pragn , aby magia cieniowców sta a si cz ci jego istoty.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
By jeszcze Stiehl, dziwne, zabójcze ostrze odebrane mordercy Pe Ellowi w Eldwist, bro zabijaj ca wszystko. Walkerowi jednak nie podoba a si perspektywa u ycia broni mordercy, zw aszcza o tak z ej s awie jak Stiehl. Uzna , e skoro b dzie potrzebna przeciwko cieniowcom bro , znajdzie jej wiele w zasi gu r ki. Wiedzia , e najbardziej potrzebuje teraz planu. Mia trzy wyj cia. Móg trwa bezpieczny w murach Paranoru, maj c nadziej , e przeczeka cieniowce; móg wyj i zmierzy si z nimi; lub te móg próbowa przemkn si obok nich nie zauwa ony. Pierwszy wariant dawa bardzo nik e szans powodzenia, a poza tym czas nie by czym , na czym mu zbywa o. Drugi wydawa si bezsprzecznie szale stwem. A zatem pozostawa trzeci. Po pi ciu dniach oblegania Paranoru przez Czterech Je ców Walker postanowi podj prób ucieczki. Podziemia. Powiedzia Coglinowi o swoim planie tego samego wieczoru przy kolacji – kolacji sk adaj cej si z resztek zapasów sprzed trzystu lat, zachowanych w zamku, lecz srodze uszczuplonych, co by o dodatkowym argumentem za przerwaniem obl enia. Pod zamkiem bieg y tunele wychodz ce do lasów za murami – kryjówki znanej tylko dawnym druidom, a teraz tak e jemu. Przemknie si przez tunele jeszcze tej nocy i wyjdzie za Czterema Je cami patroluj cymi mury. Uwolni si od nich i odejdzie, zanim zd si zorientowa . Coglin marszczy brwi i spogl da z pow tpiewaniem. Wydawa o mu si to zbyt proste. Z pewno ci cieniowce równie rozwa y tak ewentualno . Ale Walker ju postanowi . Pi dni bezczynno ci wystarczy o a nadto. Nale y czego spróbowa , a nie mia lepszego pomys u. Coglin i Pog oska pozostan w warowni. Je li Je cy podejm prób ataku przed powrotem Walkera, b mogli wymkn si t sam drog . Coglin zgodzi si niech tnie, zmartwiony czym i tak poruszony, e Walker bliski by naciskania o wyja nienia. Jednak zagadkowe zachowanie starca nie by o niczym nowym, tak wi c w ko cu Walker zaniecha stara . Poczeka do pó nocy, do pó na obserwuj c na murach, czy cieniowce na pewno podejm sw codzienn marszrut . Widmowe kszta ty podj y jazd w ciemno ciach pod murami, kr c niezmordowanie. O wicie tego ranka mg a otulaj ca dolin od czterech dni unios a si i wraz z nadej ciem nocy Walker ujrza w niej co nowego. Daleko na zachodzie, gdzie Smocze Z by przechodzi y w równin Streleheim, u wej cia do prze czy Kennon p on y ogniska. Obozuj ca tam armia blokowa a przej cie. Federacja, pomy la Walker, wpatruj c si przez drzewa rosn cej poni ej puszczy i wzgórza ku wiat u. By mo e ich obecno na prze czy nie by a zwi zana z cieniowcami pod
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Paranorem, ale Walker tak nie uwa . Wiedzieli o nich, czy nie, federacja s a sprawie cieniowców – by a narz dziem Rimmera Dalia i pozosta ych w Radzie Koalicyjnej – i bezpieczniej by o za , e nierze przy prze czy Kennon mieli co wspólnego z Czterema Je cami. Zreszt to bez znaczenia. Walker Boh ani przez chwil nie martwi si , e nierze federacji oka si dla niego jak kolwiek przeszkod . Kiedy nadesz a pó noc, opu ci mury zamku i ruszy przez twierdz . Nosi odzienie czarne jak noc, lu ne i praktyczne. Nie mia broni. Zostawi zerkaj cego za nim Coglina i Pog osk i wszed do paleniska. Jego wspomnienia nale y do Allanona i dawnych druidów i zna drog tak dobrze, jakby twierdza od zawsze by a jego domem. Drzwi ukryte w kamieniu otwiera y si pod jego dotykiem, a korytarze by y tak znajome, jak miejsca w Hadeshornie z czasów, zanim nadesz y sny Allanona. Odkry tunele biegn ce pod ska , na której spoczywa Paranor, i torowa sobie drog pod ziemi . Wsz dzie doko a s ysza nieustanne dudnienie ognia w piecach pod twierdz , pulsuj cego w sercu ska y g boko pod murami zamku – jedyny d wi k w ciemno ciach i ciszy. Droga zaj a mu ponad godzin . Pod zamkiem znajdowa y si liczne przej cia, a wszystkie przeplata y si ze sob i prowadzi y do drzwi, które tylko on móg otworzy . Zamkn te wychodz ce na zachód, szukaj c wyj cia pod os on lasu le cego pomi dzy Je cami a prze cz Kennon pewny, e kiedy ju umknie cieniowcom, z atwo ci ominie te nierzy federacji. Kiedy dotar do wyj cia z kryjówki, przystan , nas uchuj c. Nic nie s ysza nad sob . adnego poruszenia. Czu jednak niepokój, jakby przeczuwaj c, e wbrew pozorom co nie jest w porz dku. Wyszed z tunelu w czer lasu, wstaj c z ziemi jak cie pod os on ska i zaro li. Poprzez szczeliny w baldachimach drzew widzia gwiazdy i r bek bladego ksi yca. Po ród drzew panowa a martwa cisza. Szuka ladu obecno ci szarych wilków, ale nie znalaz . Nas uchiwa nik ych odg osów owadów lub ptaków, ale znikn y. W powietrzu wyczuwa dziwny zapach ple ni. Odetchn g boko i wyszed z otworu. Us ysza raczej ni zobaczy wist kosy i uchyli si tu przed uderzeniem. mier kn a z wysi ku – czarno odziany kszta t. Walker skoczy na nogi, widz c nast pny kszta t wyrastaj cy po jego prawej stronie. Wojna, zakuta w zbroj , z mieczami i pikami pob yskuj cymi gro nie, cisn a maczug , która uderzy a w drzewo obok i rozszczepi a pie na dwoje. Walker odwróci si i uchyli przed ko cistym ramieniem G odu, którego bia e ko ci ju mia y go pochwyci . Byli tu wszyscy, zda sobie spraw z rozpacz . Odkryli go. Rzuci si do ucieczki, s ysz c syk Moru, czuj c suchy ar i bliski odór choroby.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Skoczy w ma y w wóz, a strach dodawa mu si . Czu , jak ro nie w nim pal ce zdecydowanie. Je cy biegli za nim, porzucaj c wierzchowce, aby schwyta go w pu apk . Fragmenty nocy prysn y jak od amki strzaskanego miecza. S ysza ich ruch, niczym szelest li ci na wietrze, delikatny szept. Wszystko inne ucich o – adnych kroków, oddechów, zgrzytu broni czy ko ci. Walker p dzi mi dzy drzewami, nie wiedz c ju , w któr stron biegnie, pragn c jedynie zgubi prze ladowców. Nagle zgubi si w ciemnych korytarzach puszczy, uciekaj c bez celu, i us ysza nadej cie cieniowców – szybkie i pewne. K tem oka dostrzeg ruch. Dogoni y go teraz i polowa y jak sfora psów na lisa. Nie! Odwróci si gwa townie i przywo magi , rzucaj c pomi dzy sob , a pogoni cian ognia i posy aj c p omienie w ich twarze niczym roz arzone piki. Wojna i Mór cofn y si i zwolni y, ale G ód i mier sz y dalej nietkni te. Oczywi cie, pomy la Walker podejmuj c bieg, G ód i mier . Ogie nie uczyni im krzywdy. Przekroczy strumie i zboczy w prawo, w stron sylwetki Paranoru, którego wie e i mury rysowa y si ostro na tle nieba. Pobieg w t stron bezwiednie i teraz zrozumia , e to jego jedyna szansa ucieczki. Je li dotrze do zamku, zanim go dogoni ... Coglin! Czy starzec czuwa ? Co wyros o przed nim z nocy, w owe sploty liskie od wilgoci. Pazury wyci gn y si ku niemu, b ysn y k y. By to jeden z wierzchowców wys any, aby odci mu drog . Wy lizn mu si , jak fragment nocy, którego nie mo na schwyta , a magia nada a mu szybko i nieuchwytno wiatru. W owy stwór sykn i uderzy pot nie, rozpryskuj c wokó drobiny ziemi. Walker Boh by ju za nim, p dz c z szybko ci my li. Przed nim wynurzy si zamek druidów – jego sanktuarium, schronienie przed tymi stworami... Czarny ruch po lewej sprawi , e odskoczy w bok, kiedy G ód ci mieczem wyrze bionym w ko ci, a matowe, bia e l nienie rozdar o kraw jego szaty. Walker straci grunt pod nogami i upad , tocz c si po zboczu, spadaj c gwa townie przez zaro la i d ugie trawy w tafl stoj cej wody. Co przemkn o obok niego, chybiaj c o jedno apni cie szcz k. Nast pny w . Walker wsta , ciskaj c we wszystkie strony ognie i gromy w rozpaczliwym wysi ku os onienia si . Z zadowoleniem us ysza czyj wrzask bólu i j k uderzonego, a potem znowu pobieg . Po jednej stronie ros y drzewa i Walker znikn mi dzy nimi, szukaj c kryjówki w g bokim cieniu. Oddycha ci ko i nierówno, a w ca ym ciele czu ból. Ku swemu rozczarowaniu odkry , e znowu oddala si od zamku i bezpiecze stwa, które mia nadziej zyska . Po jego lewej stronie przemkn cie , szybki i cichy, czarna szata i b ysk stalowego ostrza. mier . Walker s ab , zm czony ucieczk i cz st zmian kierunku. Cieniowce
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
otacza y go i zaciska y kr g. Nie wierzy , e zd y do zamku, zanim go dogoni . Chcia znowu zmieni kierunek, ale pomi dzy sob i twierdz dostrzeg poruszenie, us ysza wyczekuj cy syk i nag y grzechot usek po ród traw i zaro li. Walker ledwo zdo powstrzyma odruch paniki, czuj c rosn cy ucisk w gardle. Zbyt szybko wyci ga wnioski, by zbyt pewny siebie. Powinien wiedzie , e to nie b dzie atwe. Powinien przewidzie lepiej. Ga zie uderza y go po twarzy i ramionach, kiedy przedziera si przez g sty drzewostan. W by coraz bli ej. Wydawa o mu si , e czuje na szyi oddech stwora, dotyk pazurów i k ów na ciele. Przyspieszy kroku, wyszed z g stwiny na wycink i znalaz tam czekaj mier , w opo czy z kapturem i uniesion kos . Cieniowiec uderzy , chybi , obracaj c si , zamachn po raz drugi i Walker pochwyci kos , aby j odsun . D i rami natychmiast zdr twia y mu z zimna do szpiku ko ci i odskoczy z bólu, odrzucaj c kos i kosiarza na bok. Co jeszcze poruszy o si z prawej strony, ale Walker ju bieg , przemykaj c pomi dzy rz dami ciemnych pni, jakby pozbawiony cia a, ca y czas czuj c przenikaj cy go coraz g biej ch ód. Tak zimno! Traci teraz si y i wci jeszcze nie zbli si ku bezpiecze stwu. My l, upomina sam siebie gor czkowo. My l! Doko a porusza y si cienie, szkielet G odu, nienawistny syk Moru, grzechot Wojny w jej nieprzeniknionej broni, cichy szept mierci i kierowane przez nich w owe stwory. Nagle co poruszy o si w pami ci Walkera i chwyci si tej w ej nitki nadziei. Tu, niedaleko przed nim, w ziemi, by y ukryte drzwi do tunelu wiod cego z powrotem do Paranoru. Drzwi by y wspomnieniem Allanona, które wyp yn o pod wp ywem strachu i udr ki chwili, akurat we w ciwym czasie. Tam, w lewo! Walker zboczy z drogi pochylony, czuj c, jak d i rami martwiej , tak samo jak to, które utraci . Nie my l o tym! Rzuci si pod os on krzewów, smagaj c li ciast przeszkod , w dó w wozem i przez przesmyk. Tam! Uderza r w ziemi , szukaj c ukrytych drzwi pozbawionymi czucia palcami. By y tutaj, pomy la , tu, na tym skrawku ziemi. Odg osy pogoni by y coraz bli ej. Odnalaz stalowy pier cie , chwyci go i d wign . Drzwi otwar y si z hukiem, uderzaj c o ziemi . Walker potoczy si przez otwór i w dó po schodach, a potem wsta niepewnie. U wej cia sta y cienie, szykuj c si do przej cia. Uniós zranion d i rami , walcz c z dr twot i ch odem, i przywo magi . Po schodach buchn ogie i wype ni otwór. Cienie znikn y w kuli wiat a. Rozleg si zgrzyt ziemi i kamienia i przej cie zapad o si ca kowicie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Walker rzuci si w g b tunelu, krztusz c si i kaszl c od dymu i py u. Dwukrotnie obejrza si za siebie, aby mie pewno , e nikt go nie goni. By sam. Wraca tunelem do warowni dr czony l kiem i w tpliwo ciami, osaczony przez demony o twarzach swoich wrogów. Zdawa o mu si , e nawet tutaj s yszy odg osy pogoni cieniowców, schodz cych pod ziemi , aby sko czy , co zacz li. mier , Wojna, Mór i G ód – czym by a dla nich ska a czy ziemia? Czy nie przenikali wsz dzie? Co mog oby ich Powstrzyma ? Jednak nie nadeszli, bo pomimo przybrania przera aj cych postaci, nie byli niepokonani. Nie byli te prawdziwym wcieleniem tego, co udawali. S ysza ich okrzyki bólu; czu ich cia a. Odr twienie ramienia zaczyna o znika i z ulg powita uk ucia bólu, na nowo czuj c ból utraty drugiego ramienia i pragn c cofn czas. Zastanawia si , ile z siebie musia by po wi ci , zanim walka dobieg aby ko ca. Czy nie mia szcz cia, e w ogóle uszed z yciem? Jak niewiele brakowa o tym razem! I nagle pomy la , e prawdopodobnie nie uciek tak naprawd przed niczym. Mo e pozwolono mu uciec. Mo e Je cy tylko si z nim bawili. Czy nie mieli do okazji, eby go zabi , gdyby chcieli? Po g bszym namy le uzna , e by mo e usi owali go raczej przestraszy , ni zabi , zasia w nim strach, aby nie by zdolny do dzia ania po powrocie do twierdzy. Jednak niemal natychmiast odrzuci t my l. mieszne by o przypuszcza , e nie zabiliby go, gdyby mogli. Po prostu próbowali i nie uda o si . Mia do si i magii, aby uratowa si nawet z najsprytniejszej zasadzki. Ta my l pocieszy a go. Obola y i zm czony wkroczy w mury Paranoru i skierowa si w stron twierdzy. Coglin b dzie czeka . Zwierzy si starcowi ze swojej pora ki. Martwi o go to troch , ale wiedzia , e to z powodu przyj tej opinii o niezwyci ono ci druidów trudno mu pogodzi si z faktami. Nie móg jednak pozwoli sobie na dum . By ci gle nowicjuszem. Dopiero zaczyna si uczy . Powoli opada z niego strach i w tpliwo ci, a demony znikn y. Innym razem, obiecywa sobie – w innym czasie i miejscu zmierzy si z Je cami. Kiedy nadejdzie ten dzie , b dzie gotowy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XI Podczas kolacji Morgan Leah wyja ni Damson Rhee i Chandosowi swój plan uratowania Padishara Creela. Odci gn ich na bok, gdzie nikt nie móg ich pods ucha . Pochylali si nad jedzeniem, siedz c na otwartej skarpie, nas uchuj c odg osów nocy i obserwuj c l ni ce na niebie gwiazdy. Najpierw kaza Damson zrelacjonowa szczegó y ucieczki miasta, pozwalaj c jej opowiada , przenosz c wzrok od dziewczyny do surowej twarzy banity. Kiedy sko czy a, odsun pusty talerz – zjad wszystko podczas opowie ci – i pochyli si do przodu. si spodziewali próby odbicia go – oznajmi cicho, patrz c na nich. – Wiedz , e go nie porzucimy. Wiedz , jakie ma dla nas znaczenie. Ale nie spodziewaj si , e zaatakujemy w ten sam sposób. Tym razem b czekali na co innego, odwrócenie uwagi przed ogólnym atakiem. Spodziewaj si , e b dziemy próbowali ich zaskoczy . Damy im wi c co zupe nie innego, zanim si zorientuj , co naprawd si dzieje. – Do rzeczy, góralu – prychn Chandos. Morgan pozwoli sobie na przelotny miech. – Przede wszystkim musimy szybko wej i wyj . Im wi cej czasu nam to zajmie, tym wi ksze ryzyko. Cierpliwo ci, Chandos. Chc tylko, eby cie poj li mój tok rozumowania. Musimy my le jak oni, eby uprzedzi ich plan i unikn pu apki. – Jeste zatem pewny, e zastawi pu apk ? – zapyta olbrzym, pocieraj c zaro ni ty podbródek. – Dlaczego po prostu nie pozb si Padishara i nie sko cz z tym? Albo dlaczego nie zrobi z nim tego, co z Hirehon’em? – Zerkn pospiesznie na Damson, która zaciska a usta. Morgan poklepa m czyzn po ramieniu. – Niczego nie jestem pewny. Ale pomy l przez chwil . Je li pozb si Padishara, strac szans z apania reszty z nas. A chc nas wszystkich, Chandos. Chc wyci w pie wolno urodzonych. – Spojrza na Damson. – By mo e wykorzystaj Padishara tak, jak wykorzystali Hirehone’a. Ale nie natychmiast. Przede wszystkim wiedz , e spodziewamy si tego. Je li Padishar wróci, to jakie b dzie nasze pierwsze pytanie? Czy to naprawd Padishar, czy kolejny cieniowiec? Po drugie wiedz , e dowiedzieli my si prawdy o Teel. Wiedz , e mo emy zrobi to samo z Padisharem. Po trzecie i najwa niejsze, mamy magi , której pragn . Rimmer Dall ciga Para Ohmsforda od samego pocz tku i to na pewno z powodu magii. Tak samo z Walkerem Bohem. I tak samo jest ze mn . – Pochyli si do przodu. – Spróbuj wykorzysta Padishara jako przyn , bo wiedz , e nie podejmiemy próby uratowania go bez przywo ania magii,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
która mog aby zmierzy si z ich magi . Pragn tej magii, jak ka dej zreszt , a to ich najlepsza szansa dostania jej. Chandos zmarszczy brwi. – A wi c uwa asz, e to z cieniowcami mamy ci gle do czynienia? Morgan skin ow . – Od samego pocz tku by y to cieniowce. Teel, Hirehone, pe zacze, Rimmer Dall, Gnawl, dziewczynka, któr Par spotka w Toffer Ridge, wsz dzie, gdzie szli my, cieniowce ju na nas czeka y. Kontroluj równie federacj i Rad Koalicyjn ; musz . Oczywi cie, e to cieniowce. – Jaki masz plan? – przynagli a cicho Damson. Morgan opar si znowu, krzy uj c ramiona. – Wrócimy tunelami do Tyrsis, t sam drog , któr uciek a Damson. Przebierzemy si w mundury federacji, jak uczyni to w Dole Padishar. Wejdziemy do miasta, do stra nicy albo wi zienia, gdzie trzymaj Padishara. Wejdziemy tam w bia y dzie i uwolnimy go. Wejdziemy jedn drog , a wyjdziemy inn . W par minut b dzie po wszystkim. Chandos i Damson wytrzeszczyli oczy. – I to wszystko? To ca y twój plan? – dopytywa si Chandos. – Chwileczk – przerwa a Damson. – Morgan, jak wrócimy do tuneli? Nie pami tam drogi. – Jasne, e nie – zgodzi si Morgan. – Ale Kret pami ta. – Odetchn g boko. – Plan zale y g ównie od niego. Musisz go namówi , eby nam pomóg . – Urwa , wpatruj c si w zielone oczy dziewczyny. – B dziesz musia a wróci do miasta i znale go, a potem zej do katakumb, eby nas poprowadzi . B dziesz musia a si dowiedzie , gdzie trzymaj Padishara, eby my nie b dzili. Kret zna wszystkie tajemne przej cia i wszystkie tunele pod Tyrsis. Znajdzie sposób. Je li po prostu pojawimy si pod ich drzwiami, nie b mieli czasu nas zatrzyma . To nasza najwi ksza szansa, zrobi to, czego si po nas spodziewaj , ale w inny sposób. Chandos pokr ci g ow . – Nie wiem, góralu. Znaj Damson, b jej szukali. Morgan pokiwa g ow . – Ale tylko jej ufa Kret. Musi i pierwsza, przez bramy. Pójd z ni . Spojrza na dziewczyn . – Co o tym my lisz, Damson Rhee? – Chyba mog to zrobi – powiedzia a cicho. – A Kret pomo e, je li jeszcze go nie apali. – Skrzywi a si z pow tpiewaniem. – Musieliby ciga go tymi samymi tunelami, którymi pójdziemy. – Zna je lepiej od nierzy – powiedzia Morgan. – Od tygodni próbuj go schwyta
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i nie mog . Potrzebujemy tylko paru dni. – Spojrza po kolei na swoich towarzyszy. – To nasza najwi ksza szansa. Musimy spróbowa . Chandos ponownie pokr ci g ow . – Ilu nas potrzeba? .– Nie wi cej ni dwa tuziny. Chandos spojrza szeroko otwartymi oczami. – Dwa tuziny! Góralu, w Tyrsis stacjonuje pi tysi cy nierzy federacji i kto wie ile cieniowców! Dwa tuziny ludzi nie ma najmniejszych szans! – Wi ksz ni dwustu czy dwa tysi ce, gdyby my mieli tylu do dyspozycji, a nie mamy, prawda? – Olbrzym z uporem zacisn szcz ki. – Chandos, im mniejsza grupa, tym wi ksza szansa ukrycia si . B szukali wi kszych grup; tego si spodziewaj . Ale dwa tuziny? Dopadniemy ich, zanim si zorientuj , kim jeste my. Dwa tuziny atwiej ukryjemy w ród pi ciu tysi cy nierzy ni dwustu ludzi. Dwa tuziny wystarcz w zupe no ci, je li podejdziemy do blisko. – On ma racj – odezwa a si nagle Damson. – Wi ksz grup s ycha b dzie w tunelach, a w mie cie nigdzie si nie ukryje. Dwa tuziny mo na przeprowadzi niepostrze enie i ukry , a do chwili ataku. – Spojrza a wprost na Morgana. – Nie wiem tylko, czy dwa tuziny wystarcz , eby we w ciwym czasie uwolni Padishara. Morgan wytrzyma to spojrzenie. – Z powodu cieniowców? – Tak, z powodu cieniowców. Tym razem nie ma z nami Para, który by ich zatrzyma . – To prawda – zgodzi si Morgan – ale macie mnie. – Si gn przez rami , wyci gn Miecz Leah, zamachn si i dramatycznym gestem wbi go w ziemi . Miecz dr lekko, a wypolerowana powierzchnia l ni a srebrem w blasku gwiazd. Spojrza na nich. – A ja mam to. – Twój talizman – mrukn zaskoczony Chandos. – My la em, e jest z amany. – Zosta uleczony, kiedy wyruszy em na pomoc – odrzek cicho Morgan, widz c przed oczami twarz O ywczej. – Odzyska em magi . Wystarczy, eby zmierzy si z cieniowcami. Damson zerka a zmieszana na twarze swoich towarzyszy. By mo e Par nie powiedzia jej o Mieczu Leah. Mo e nie zd , usi uj c uciec z Tyrsis i dotrze do banitów. A z wyj tkiem Walkera Boha nikt nie wiedzia o O ywczej. Morgan nie mia ochoty niczego wyja nia i nawet nie próbowa . – Znajdziesz ludzi? – zapyta Chandosa. Spocz o na nim spojrzenie czarnych oczu. – Tak, góralu. Dla Padishara Creela zawsze. – Urwa . – Ale prosisz o du e zaufanie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Morgan wyszarpn ostrze z ziemi i wsun je do pochwy. W oddali, wzd kraw dzi klifu, patrolowali w ciemno ciach wolno urodzeni. Za nimi, pod drzewami, on y ogniska, na których gotowano straw , a szcz k naczy zacz cichn , kiedy sko czono posi ek i udano si na spoczynek. Zapalono fajki, drobiny wiat a w czerni niczym robaczki wi toja skie migocz ce pod os on drzew. G osy brzmia y cicho i spokojnie. Morgan spojrza na olbrzyma. – Gdyby by a inna mo liwo , Chandos, cieszy bym si . – Wytrzyma chmurne spojrzenie tamtego. – Czy to ma znaczy tak, czy nie? Chandos spojrza na Damson, z oty kolczyk b ysn , kiedy odwróci g ow . – A ty co na to? Dziewczyna odgarn a p omienne w osy. W jej oczach odbija o si zdecydowanie pomieszane z gniewem i nadziej . – Musimy czego spróbowa albo stracimy Padishara. – Jej rysy wykrzywi grymas. – Czy on by nie poszed , gdyby chodzi o o nas? Chandos potar blizn po resztkach ucha. – Je eli chodzi o ciebie, ju to uczyni , prawda? – Pokr ci g ow . – G upcy z nas – mrukn nie wiadomo do kogo. – Wszyscy. – Spojrza na Morgana. – Dobrze, góralu. Dwa tuziny cznie ze mn . Zbior ich dzi wieczorem. – Podniós si nagle. – Spodziewam si , e ty równie b dziesz chcia pój . O pierwszym brzasku albo zaraz potem, jak tylko zgromadzimy zapasy na drog . – Rzuci Morganowi cierpkie spojrzenie. – Zreszt nie musimy si przejada , prawda, góralu? Morgan i Damson wstali wraz z nim. Góral wyci gn do banity d . – Dzi kuj , Chandos. Olbrzym roze mia si . – Za co? e zgodzi em si na plan szale ca? – Mimo to u cisn d Morgana. – Co ci powiem. Je li si uda, to ja b ci bardziej dzi kowa . Mamrocz c co pod nosem, z pochylon kud at g ow na pot nej piersi, powlók si w stron ognisk, nios c pusty talerz. Morgan patrzy , jak odchodzi, my c o minionych czasach i pozostawionych wcze niej towarzyszach. Te dokuczliwe my li pe ne by y alu nad tym, co mog oby si zdarzy . Poczu pustk i samotno . Poczu , jak Damson ociera si o niego ramieniem, i odwróci ku niej twarz. Szmaragdowe oczy by y zamy lone. Mo e ma racj – zauwa a cicho. – Mo e i jeste szalony. Wzruszy ramionami.. – Popar mnie. – Chc uwolni Padishara. Wydajesz si jedynym cz owiekiem, który ma jaki plan.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Unios a brew. – Powiedz mi prawd , czy ujawni nam ca y plan? – U miechn si . – Nie ca kiem. B improwizowa po drodze. Nie odezwa a si , tylko patrzy a na niego przez chwil , po czym uj a go za rami i poprowadzi a z dala od ciany urwiska. Przez d sz chwil chodzili w milczeniu od ciany drzew do skarpy i z powrotem, wdychaj c zapach polnych kwiatów i traw, który wiatr przynosi spoza szczytów. Wiatr by ciep y i agodny, jak dotyk jedwabiu na skórze. Morgan uniós twarz. Zapragn zamkn oczy i znikn w tym podmuchu. – Opowiedz mi o mieczu – odezwa a si nagle bardzo cichym g osem. Patrzy a spokojnie, podczas gdy Morgan gwa townie odwróci wzrok. – Opowiedz, jak zosta uzdrowiony i dlaczego ty jeste tak bardzo zraniony, Morganie. Bo jeste , prawda? Widz to w twoich oczach. Opowiedz. Chc to us ysze . Wierzy jej i odkry , e naprawd chce jej o wszystkim opowiedzie . Pozwoli posadzi si na p askiej skale. Zacz mówi , siedz c obok niej w ciemno ciach. Oboje patrzyli w stron urwisk. – By a taka dziewczyna o imieniu O ywcza – zacz , a s owa zabrzmia y szorstko i niepewnie. Urwa i odetchn g boko, eby si uspokoi . – Bardzo j kocha em. Mia nadziej , e Damson nie widzi ez, które nap yn y mu do oczu. noc sp dzi owini ty w koce na skraju drzew, wtulony pomi dzy korzenie starego wi zu, z g ow na zwini tej opo czy. Prowizoryczne pos anie okaza o si bardzo niewygodne i obudzi si sztywny i obola y. Strz saj c z opo czy li cie i kurz, zda sobie spraw , e od zesz ej nocy nie widzia Matty Roh. Nie widzia jej nawet przy kolacji, mimo i by zaj ty planem ocalenia Padishara – wielkim, wspania ym planem, który w pierwszym, bladym wietle witu wydawa si raczej powierzchowny i zdecydowanie nie przemy lany. Zesz ej nocy wydawa si ca kiem niez y. Tego ranka wygl da po prostu nie. Ale ju si zobowi za . Chandos ju zacz przygotowania do podró y Powrotnej do Tyrsis. Ko ci zosta y rzucone. Przeci gn si i ruszy do strumyka sp ywaj cego ze ska pomi dzy drzewami. Zimna woda pomo e mu odblokowa umys i odegna sen z powiek. Rozmawia z Damson Rhee jeszcze dobrze po pó nocy. Powiedzia jej wszystko o O ywczej i podró y na pó noc do Eldwist. S ucha a go, nie odzywaj c si wiele, i to zbli o ich w jaki sposób. Odkry , e lubi j coraz bardziej i ufa jej. Podejrzenia, które mia wcze niej, znikn y. Zaczyna rozumie , dlaczego Par Ohmsford i Padishar Creel wrócili po ni , kiedy uwi zi a j federacja. Pomy la , e zrobi by tak samo. Niemniej jednak nie powiedzia a mu wszystkiego o tym, co czy j z ch opakiem
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
z Vale i dowódc banitów. Nie k ama a i nie wprowadzi a go w b d; po prostu przemilcza a t cz opowie ci. Do szybko przyzna a, e kocha Para, ale by o co jeszcze, co poprzedza o uczucie do ch opaka i kaza o jej czyni osobiste wysi ki, eby odzyska z Do u Miecz Shannary. Morgan nie by pewny, co to takiego, ale co tkwi o w materii opowie ci, sposobie, w jaki mówi a o obu m czyznach, sile przekonania, e musi im pomóc. Raz czy dwa Morgan by bliski uchwycenia tego, co ukrywa a, ale za ka dym razem prawda wymyka a mu si z r k. W ka dym razie poczu si lepiej, e móg opowiedzie komu o O ywczej i da upust uczuciom, które tak d ugo t umi . Spa potem mocno, bez snów, uko ysany szumem starego drzewa, a ból cigaj cy go od tak wielu tygodni troch zel . Przed sob s ysza odg os strumienia, cichy szmer w ciszy. Przeszed polank , przedar si przez zaro la i stan naprzeciw Matty Roh, wytrzeszczaj c oczy. Siedzia a na wprost niego, na brzegu strumienia, z podwini tymi nogawkami spodni, przebieraj c w wodzie bosymi stopami. Zerwa a si , kiedy si pojawi , i si gn a po buty. Nagie stopy wyskoczy y z wody z b yskiem bia ej skóry i niemal natychmiast znikn y. Jednak przez chwil widzia je wyra nie. By y pokryte straszliwymi bliznami. Du e palce mia a odj te albo tak zdeformowane, e prawie bezkszta tne. Czarne w osy dziewczyny zal ni y w wietle, kiedy poruszy a si gwa townie, odwracaj c twarz. – Nie patrz na mnie – wyszepta a ochryple. Odwróci si natychmiast, zak opotany. – Przepraszam – powiedzia . – Nie wiedzia em, e tu jeste . Zawaha si , a potem odwróci si , id c biegiem strumienia w stron ska . Przed oczami mia ci gle widok jej stóp. – Nie musisz odchodzi ! – zawo a za nim i zatrzyma si . – Ja... Daj mi tylko chwilk . Czeka , wpatruj c si w drzewa, s ysz c w oddali g osy, miechy i szepty. – W porz dku – odezwa a si . Odwróci si . Sta a przy strumieniu z opuszczonym ju nogawkami spodni i w butach. – Przepraszam, e tak na ciebie warkn am. Wzruszy ramionami i podszed do niej. – Nie chcia em ci zaskoczy . Chyba jeszcze si nie obudzi em. – To nie twoja wina. – Ona równie wygl da a na zak opotan . Ukl przy strumieniu i ochlapa wod twarz i r ce, u ywaj c myd a i wycieraj c si mi kk szmatk . Wyk pa by si , ale nie chcia traci czasu. Wiedzia , e dziewczyna obserwuje go, jak milcz cy cie . Sko czy i przysiad na pi tach, wdychaj c g boko poranne powietrze. Czu wo kwiatów i traw.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Idziesz do Tyrsis uratowa Padishara – powiedzia a nagle. – Chc i z tob . Zaskoczony podniós wzrok. – Sk d o tym wiesz? Wzruszy a ramionami. – Robi to, co umiem najlepiej, mam oczy i uszy otwarte. Mog i ? Stan naprzeciwko niej. Ich oczy spotka y si na tym samym poziomie. By zaskoczony, odkrywaj c, jaka jest wysoka. – Dlaczego chcesz to zrobi ? – Poniewa jestem zm czona kr ceniem si i s uchaniem rozmów innych ludzi. – Patrzy a spokojnie i zdecydowanie. – Pami tasz nasz rozmow na szlaku? Powiedzia am, e czekam, a co si stanie. I sta o si . Chc i z tob . Nie by pewny, czy j rozumie, i nie wiedzia , co powiedzie . Do , e Damson Rhee musia a wraca razem z nimi. Ale Matty Roh? W tak niebezpieczn podró ? Cofn a si o krok, mierz c go wzrokiem. – Nie chc my le , e móg by by tak g upi, eby si o mnie martwi – stwierdzi a bezczelnie. – Potrafi o siebie zadba o wiele lepiej ni ty. Robi am to o wiele d ej. Przypomnij sobie, co sta o si w „Whistledown”, kiedy próbowa mnie z apa . – To si nie liczy! – warkn gniewnie. – Nie by em przygotowany... – Nie, nie by – przerwa a mu ostro. – I w nie to nas ró ni, góralu. Nie nauczono ci by w pogotowiu, a mnie tak. – Podesz a bli ej. – Powiem ci co jeszcze. Lepiej walcz na miecze ni ktokolwiek z wyj tkiem Padishara Creela, a mo e i tak dobrze jak on. Je li nie wierzysz, zapytaj Chandosa. Patrzy na ni , w wyzywaj ce kobaltowe oczy, w sk lini ust, szczup e, muskularne ramiona – czeka a tylko, a j wyzwie. – Wierz ci – powiedzia , i naprawd wierzy . – Poza tym – powiedzia a, nie zmieniaj c wojowniczej postawy – potrzebujesz mnie do swojego planu. – Sk d wiesz o... – Nie ty powiniene i z Damson do Tyrsis – przerwa a, ignoruj c nie doko czone pytanie. – To powinnam by ja. – ...planie? – doko czy . Rozgniewany po r ce na biodrach. – Dlaczego ty? – Bo mnie nie zauwa , a ciebie tak. Za bardzo zwracasz na siebie uwag , góralu. Wygl dasz w nie na tego, kim jeste ! Poza tym federacja zna twoj twarz, a mojej nie. I je li co pójdzie le, nie b dziesz wiedzia , gdzie schowa si w Tyrsis, a ja tak. By am tam wiele razy. A co najwa niejsze, nikt nie b dzie szuka dwóch kobiet. Przejdziemy obok i nikt nie spojrzy na nas po raz drugi. – Znowu na niego natar a. – Powiedz, e si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
myl – prowokowa a. Mimo woli u miechn si . – Chyba nie mog . – Spojrza mi dzy drzewa, maj c nadziej , e tam znajdzie odpowied . – Dlaczego nie zapytasz Chandosa? On dowodzi, nie ja. Nie zmieni a wyrazu twarzy. – Nie s dz . Przynajmniej nie tu. – Przerwa a, czekaj c. – I? Mog i ? Westchn zm czony nagle. Mo e mia a racj . Mo e zabranie jej by o dobrym pomys em. Z pewno ci jej argumenty by y przekonuj ce. Poza tym czy nie powiedzia sobie w nie, e plan potrzebuje wsparcia? Mo e w nie Matty Roh by a tym, czego potrzebowa . – Dobrze – zgodzi si . – Mo esz i . – Dzi ki. – Odwróci a si i ruszy a w stron obozowiska z opo cz przewieszon przez rami . – Ale Chandos te musi si zgodzi ! – krzykn za ni , wci szukaj c wymówki. – Ju to zrobi ! – krzykn a w odpowiedzi. Rzuci a mu przez rami przelotny u miech i znikn a mi dzy drzewami. Przy niadaniu Chandos odpowiada krótko i lapidarnie, wi c Morgan zostawi go w spokoju i usiad z Damson Rhee. D ugi stó okupowa a du a, ha liwa grupa czyzn, tote góral i dziewczyna nie rozmawiali wiele, skupiaj c si na jedzeniu i rozmowach wokó siebie. Matty Roh pojawi a si na krótko, przechodz c oboj tnie ko o Morgana, eby usi gdzie indziej. Przystan a tylko, eby powiedzie co Chandosowi, co sprawi o, e olbrzym zachmurzy si mocno. Morgan nie s ysza jej s ów, ale bez trudu si domy li , czego mog y dotyczy . Kiedy posi ek dobieg ko ca, Chandos wsta , rozkaza siedz cym wróci do pracy i odwo na bok Morgana i Damson. Wyprowadzi ich z lasu na otwart skarp , czekaj c, a znajd si poza zasi giem pozosta ych. Z pochmurn min , burkliwym osem oznajmi , e zesz ej nocy po ród wolno urodzonych rozesz a si wie , e elfy wróci y do Westlandii. Nowina mia a raptem par dni, nie by a bardzo wiarygodna i olbrzym chcia wiedzie , co my o tym Morgan i dziewczyna. – My ; e to mo liwe – powiedzia natychmiast Morgan. – Powrót elfów do Westlandii by jednym z zada wyznaczonych Ohmsfordom. – Skoro wróci Paranor, mog y wróci równie elfy – zgodzi a si z nim Damson. – A to by oznacza o, e wype niono wszystkie zadania – doda Morgan, coraz bardziej podekscytowany. – Chandos, musimy wiedzie , czy to prawda. Olbrzym znowu si zachmurzy . – Przypuszczam, e zechcesz kolejnej wyprawy, jakby jednej nie by o do ! –
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Westchn ci ko. – Dobrze, wy kogo na zwiady. Niech przeka e im, e maj w Callahornie przyjació . Je li tam s , odnajdziemy je. Doda jeszcze, e wybra ludzi na podró do Tyrsis i e w nie gromadz bro i zapasy. Do po udnia wszystko b dzie gotowe, a wtedy natychmiast wyrusz . – Chandos, co my lisz o Matty Roh? – zawo Morgan impulsywnie, kiedy olbrzym si odwraca . – Co my ? – roze mia si banita. – My , e dostaje zawsze to, czego chce. – Na odchodnym zawo jeszcze: – My te , e powiniene na ni uwa , góralu! – Poszed dalej, znikaj c mi dzy drzewami i wykrzykuj c rozkazy. Damson spojrza a na Morgana. – O co tu chodzi? Morgan opowiedzia jej o spotkaniu z Matty w Varfleet i ich podró y do Firerim Reach. Opowiedzia , jak nalega a, eby wzi udzia w próbie ocalenia Padishara. Zapyta Damson, czy wie co o Matty Roh. Dziewczyna nie wiedzia a. Nigdy przedtem jej nie spotka a. – Ale Matty ma racj , e dwie kobiety nie b na siebie zwraca y takiej uwagi – oznajmi a. – I je li potrafi a przekona ciebie i Chandosa, e powinna pój z nami, to lepiej obaj na ni uwa ajcie. Morgan poszed spakowa swój baga na po udniowy szlak, przypasa bro i wróci na skarp . W ci gu godziny wybrana przez Chandosa kompania by a gotowa do drogi. By a to grupa twardych i sprytnych ludzi. Niektórzy z nich walczyli u boku Padishara przeciwko pe zaczowi w Wyst pie. Morgan rozpozna kilku i skin im przyja nie g ow . Chandos wys jednego cz owieka na zwiady i poprowadzi reszt , razem z Morganem, Damson i Matty Roh, na równiny za Firerim Reach. Szli ca y dzie , schodz c ze Smoczych Z bów na równin Rabb, a potem skr cili na po udnie, eby przej rzek i ruszy dalej w stron Varfleet. Mimo skwaru posuwali si szybko. Niebo by o jasne i bezchmurne, a s ce p on o równym blaskiem, sprawiaj c, e powietrze na trawiastej po aci dr o jak tafla wody. W po udnie zatrzymali si na posi ek, odpoczywali do wieczora i przed zmrokiem dotarli na p askowy prowadz cy do doliny Shale. Ustawiono stra e, zjedzono kolacj i kompania uda a si na spoczynek. Morgan przez ca y dzie szed z Damson, a na noc roz swoje pos anie blisko niej. Zapewni , mimo i prawdopodobnie ani tego nie chcia a, ani nie potrzebowa a, e b dzie jej broni , postanawiaj c, e skoro na razie nie mo e uczyni nic dla Para i Colla, przynajmniej b dzie pilnowa dziewczyny. Matty Roh przez wi kszo dnia trzyma a si na uboczu, id c sama, sama jedz c w czasie postoju i wybieraj c w asne towarzystwo. Nikt nie wydawa si zaskoczony, e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
idzie z nimi; nikt nie zapyta dlaczego. Kilka razy Morgan chcia z ni porozmawia , ale za ka dym razem, widz c jej min i celowy dystans, jaki utrzymywa a, rezygnowa . O pó nocy, n kany przez sny i z e przeczucia, Morgan obudzi si i poszed na skraj zagajnika, w którym si schronili, popatrze na niebo i równiny. Pojawi a si nagle. Stan a obok, cicha jak duch, jakby ca y czas czeka a na t chwil . Stali razem, wpatruj c si w opustosza po Rabb, obserwuj c zarysy krainy w bladym wietle gwiazd i oddychaj c reszta aru dnia po ród ch odnej nocy. – Kraina, gdzie si urodzi am, wygl da podobnie – powiedzia a po chwili, jakby nieobecna. – P askie, puste przestrzenie poro ni te traw . Ma o wody i du o aru. Pory roku surowe i pi kne zarazem. – Pokr ci a g ow . – W górach chyba jest inaczej. Skin g ow , nie odpowiadaj c. Przelotny podmuch wiatru zmierza jej czarne osy. Gdzie w oddali zawy wilk, a g os zamar w ciszy bez odpowiedzi. – Nie wiesz, co ze mn zrobi , prawda? Wzruszy ramionami. – Chyba nie. Jeste do k opotliw osob . miech, który pojawi si w odpowiedzi, znikn natychmiast. Delikatne rysy okrywa cie i w nik ym wietle nadawa jej wygl d ducha. Zdawa a si nad czym zastanawia . – Kiedy mia am pi lat – powiedzia a po chwili – tu przed szóstymi urodzinami, nied ugo po mierci mojej siostry, bawi am si na podwórku ko o domu ze starszym bratem. To by o pastwisko, zostawione w tym roku na nieu ytki. Pas y si na nim mleczne krowy. Pami tam, jak jedna le a na boku w zag bieniu terenu. Wygl da a miesznie i podesz am zobaczy , co si dzieje. Krowa patrzy a na mnie szeroko otwartymi oczami, przera ona. Jakby chcia a krzycze . Umiera a, le c w b otnistym dole, którego tam wcze niej nie by o. Jej cia o by o na wpó zjedzone. – Splot a ramiona na piersi, jakby zmarz a. – Nie wiem czemu, ale chcia am si przyjrze . Podesz am i zatrzyma am si dopiero kilka jardów od niej. Powinnam by a zawo brata, ale by am ma a i nie pomy la am o tym. Patrzy am na krow , zastanawiaj c si , co si sta o. I nagle poczu am, e p on mi podeszwy stóp. Spojrza am w dó i zobaczy am, e stoj w tym samym b ocie, w które wpad a krowa. Ciek o zielonymi stru kami i gotowa o si . Prze ar o moje buty. Odwróci am si i uciek am, p acz c i wo aj c o pomoc. Bieg am najszybciej, jak mog am, ale ból by szybszy. Obj ca e stopy. Pami tam, e spojrza am na nie i zobaczy am, e znikn y du e palce. – Zadr a na to wspomnienie. – Matka umy a mnie, jak mog a, ale by o za pó no. Po owa palców znikn a, a stopy by y okaleczone i poparzone, jakbym w a je w ogie . Dosta am gor czki. Dwa tygodnie le am w ku. My leli, e umr . Ale nie umar am; prze am. Za to oni umarli.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wszyscy. – Jej u miech by gorzki, ironiczny. – Pomy la am, e nale ci si jakie wyja nienia. Nie lubi , jak ludzie na mnie patrz . – Spojrza a na niego przelotnie i odwróci a si . – Ale chcia am, eby zrozumia . Jeszcze przez chwil sta a obok niego, a potem powiedzia a „dobranoc” i znikn a pomi dzy drzewami. Patrzy za ni d sz chwil , my c o tym, co mu powiedzia a. Kiedy wróci do obozu i na powrót owin si w koc, nie móg zasn . Nie móg przesta my le o Matty Roh. Wyruszyli znowu o wicie, niczym cienie na tle szarego wiat a s cz cego si ze wschodu. Dzie by pochmurny i przed po udniem zacz o pada . Kompania maszerowa a ci ko przez poro ni te lasami wzgórza na pó noc od Varfleet i Mermidonu, pod aj c na zachód lini Smoczych Z bów. Dwukrotnie zwiadowca ostrzega ich przed patrolami federacji i musieli czeka w ukryciu, a droga b dzie wolna. Kraina by a szara i l ni ca w strugach deszczu. Nikogo wi cej nie spotkali. Morgan podszed nieproszony do Matty Roh i szed przy niej przez ca y dzie . Nie odezwa a si ani nie odsun a. Rozmawiali niewiele, ale zdawa a si czu swobodnie w jego obecno ci. Kiedy przystan li, eby zje obiad, podzieli a si z nim owocami, które nios a. Przeszli Mermidon przed zapadni ciem zmroku i ich oczom ukaza o si Tyrsis. Miasto l ni o z owieszczo ze wzgórz, kiedy patrzyli na nie z równin. Deszcz pada niezmordowanie, zamieniaj c such ziemi w b oto. Damson i Matty Roh mia y wej do miasta dopiero rankiem; wtedy b mog y wmiesza si w t um handlarzy ci gaj cych tam z okolicznych wiosek. Chandos wys zwiadowc , eby sprawdzi , czy mo na dowiedzie si czego u ytecznego od podró nych wychodz cych z miasta. Reszta kompanii u a si do snu w k pie starych klonów, z niezadowoleniem stwierdzaj c, e niewiele jest tu suchych miejsc. Zbli a si pó noc, kiedy wróci zwiadowca. Morgan jeszcze nie spa , razem z Chandosem i Matty Roh s uchaj c Damson opisuj cej tunele pod Tyrsis i wi zienia federacji. Zwiadowca pochyli si , eby szepn co Chandosowi, jak szybki, ukradkowy cie . Twarz banity spopiela a. Odes zwiadowc i odwróci si do górala i dziewczyny. Federacja obwie ci a, e skazuje Padishara Creela na mier . Pojutrze w po udnie ma si odby publiczna egzekucja. Chandos wsta i odszed , potrz saj c g ow . Morgan siedzia z Damson i Matty Roh w milczeniu. Pomyli si . Federacja postanowi a pozby si Padishara raz na zawsze. Przywódca wolno urodzonych mia przed sob nieca e dwa dni ycia. Morgan spojrza na Damson i Matty. Wszyscy my leli o tym samym. Ich plan musia si powie za pierwszym razem.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XII Wiatr wia w twarz Wren Elessedil, ch odz c j w arze po udniowego s ca. Smaga krótk czupryn i gwizda w uszach, t umi c wszystkie inne d wi ki. Pomimo si y by o w nim co koj cego i usypiaj cego, co otula o j jak ciep a opo cza w ch odn noc. U miechn a si do tego uczucia, zamkn a oczy i podda a si jego obj ciom. Wren siedzia a na grzbiecie ogromnego roka o imieniu Duch, lec c ponad lasami Westlandii i wschodnim Arborlonem, zbli aj c si do Mermidonu, w miejscu gdzie rzeka graniczy a z bagnami Shroudslip i sp ywa a na równiny Tirfing. Tygrys Ty siedzia przed ni , okrakiem na szyi Ducha, tu przed ogromnymi skrzyd ami. Zarówno Skrzydlaty Je dziec, jak i królowa elfów przywi zani byli mocno do uprz y ptaka, aby zabezpieczy si przed upadkiem. Niebo by o jasne i bezchmurne, a wiat o s ca obmywa o kraj od horyzontu po horyzont niczym p ynne z oto. W dole, gdzie ziemia rozci ga a si szachownic zieleni i br zu, panowa y gor ce i duszne d ugie dni pó nego lata i wszystko zdawa o si nieruchomie . Ale tu, w górze, ponad spiekot , wia ch odny wiatr. Wren szybowa a przez czas i przestrze , a lot wywo ywa w niej poczucie ucieczki. Oczy mia a otwarte, a w jej u miechu wida by o gorycz. Z pewno ci do czasu sp dzi a, poszukuj c ró nych dróg ucieczki, aby rozpozna to uczucie. Min o ju dziesi dni od jej powrotu do czterech krain. Koszmar Morrowindl zosta za ni i zaczyna rozp ywa si w mrokach pami ci. W snach ci gle prze ladowa y potwory cigaj ce niewielk kompani po sp kanych zboczach Killeshan do pla , twarze tych, którzy zgin li po drodze, strach i udr ka tamtych dni i potworne poczucie straty, które chyba nigdy jej nie opu ci. Ci gle budzi a si , dr c z zimna mimo letniej spiekoty, i spacerowa a po komnatach pa acu jak ywy duch. Nawet teraz Morrowindl, zostawiona za oceanem w ognistej po odze, szepta a ku niej z przesz ci, ze swego morskiego grobowca, a jej g os nieustannie przypomina Wren drog do wyspy i wszystko, co utraci a. Jednak nie by o wiele czasu na rozpami tywanie przesz ci, poniewa wszystko przes ania y dania tera niejszo ci. By a królow elfów, której powierzono bezpiecze stwo i pomy lno jej ludu. Otrzyma a to zadanie od Ellenroh i przyj a je. Ale nie wszyscy, za których powierzono jej odpowiedzialno , wierzyli jej. Nie by o atwo przekona elfy, e to w nie ona ma je poprowadzi . Kiedy opad a pierwsza fala euforii zwi zanej z uwolnieniem z Morrowindl i powrotem do Westlandii, zacz li w tpi . Kim by t ledwo doros a dziewczyna, która og osi a si ich królow – dziewczyna,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
która nawet nie by a czystej krwi elfem, ale mieszank elfa i cz owieka? Kto zdecydowa , e ma nimi kierowa , rz dzi nimi, podejmowa decyzje maj ce wp yw na ich ycie? Twierdzono, e jest wnuczk Ellenroh, córk Alleyne, dzieckiem Elessedilów i ostatni z rodu rz dz cych. Ale by a równie obca, przyby a znik d, nie znano jej i nie ufano. Dlaczego to ona powinna by królow ? Pomi dzy nieustannie w tpi cymi byli Eton Shart oraz Barsimmon Oridio – jej pierwszy minister i genera jej armii, ludzie, na których strat nie mog a sobie pozwoli . Nie powiedzieli jej tego w oczy ani nawet publicznie, ale ich rezerwa by a oczywista. yli Ellenroh d ugo i wiernie i nie spodziewali si jej utraci . A co gorsza, nie spodziewali si , e jej miejsce zajmie kto , kogo ledwie znaj . Z pewno ci nie obca, a do tego jeszcze dziewczyna. Wren rozumia a ich pow ci gliwo ; rozumia a równie , e nie mo e pozwoli , aby trwa o tak wiecznie. Prawdziwym wsparciem byli dla niej Triss i Stra nicy Domu. Triss przyby wraz z ni z Morrowindl, widzia , jak zmaga a si z moc Kamieni Elfów, ze cigaj cymi ich demonami i powierzon jej odpowiedzialno ci . Zaakceptowa j , jako królow , poniewa by wiadkiem mianowania jej przez Ellenroh i z luby wierno ci. To Triss przedstawi now królow Wysokiej Radzie, armii, a zw aszcza Stra nikom Domu, którzy mieli j ochrania . Stra nicy Domu, w przeciwie stwie do innych rz dz cych elfów, przyj li j natychmiast i bez uprzedze . Utraciwszy Ellenroh, przywi zali si gor co do Wren. Przysi gali, e nic nie zrani ich królowej. B dzie otoczona pe opiek . Takiego w nie wsparcia rozpaczliwie potrzebowa a, a Triss jako kapitan Domowej Stra y dawa jej t pewno . A mimo to wsparcie Stra y Domowej nie wystarczy na d sz met . Musia a przekona Wysok Rad i armi , je li mieli uzna j za królow . A to oznacza o, e musi przekona Etona Sharta i Barsimmona Oridio, a nie wiedzia a, jak ma tego dokona . Pomimo czynionych przez ni wysi ków, aby uznali jej zalety, pozostawali dalecy i pe ni rezerwy, grzeczni, ale zdecydowanie ch odni. Czas ucieka . Elfy wróci y do Westlandii dziesi dni temu. Federacja i cieniowce pewnie ju o tym wiedzia y. Od ponad wieku federacja utrzymywa a, e to elfy by y powodem choroby krain, i wreszcie by a mo liwo sprowadzi wszystko na w ciw drog . Niewa ne, e by to z y obraz elfów; federacja nie trudzi a si zbytnio rozdzieleniem dobrych od z ych. Zniszczy ich wszystkich i problem zniknie. Dlatego w nie lecia a z Tygrysem Ty na po udnie. Ju podj to wysi ki zniszczenia elfów. Tygrys Ty delikatnie dotkn szyi Ducha i rok poszybowa w odpowiedzi nad urwiska ponad rzek . Ptak opada lekko i wdzi cznie i po chwili siedzieli ju na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
poro ni tym traw brzegu na skraju li ciastego lasu. Wren uwolni a si z pasów i zesz a na ziemi , rozprostowuj c skurczone mi nie. Ci gle nie mog a si przyzwyczai do jazdy na ogromnym roku, chocia od powrotu robi a to ju kilkakrotnie. Skrzydlaci Je cy równie zacz li powraca do Westlandii, ponownie buduj c swoje siedziby w starym Wing Hove, na po udnie od Irrybis. Wren przyby a, aby z nimi porozmawia , poprosi o wsparcie i opowiedzie o niebezpiecze stwie, jakie czeka ich wszystkich, je li nie powstrzymaj cieniowców. Tygrys Ty, szanowany cz onek spo eczno ci, przemawia w jej imieniu, a od siebie doda szorstkie uwagi na temat charakteru dziewczyny. Ma wi cej rozumu ni tuzin naszych ludzi, powiedzia . Nie przebiera w s owach, ale jest zdecydowana i bystra. U a magii, ale uczyni a to ostro nie i z respektem. Ani l dowe elfy, ani Skrzydlaci Je cy nie dali sobie z tym rady. miechn a si na to wspomnienie. Skrzydlaci Je cy zgodzili si udzieli pomocy. Prawie trzydziestu wys ano ju do Arborlonu i oddano pod jej rozkazy. – Zjesz co ? – zapyta Tygrys Ty, tocz c si ku niej swoim niepewnym krokiem na pa kowatych nogach. By zaro ni ty i opalony jak zawsze na br z, ale ju nie tak gburowaty. Teraz, kiedy do niej mówi , w jego g osie s ysza o si nowe nuty – co , co niemal mo na by o uzna za respekt. Skin a g ow i usiad a na trawie naprzeciw niego. Wzi a ode kawa ek sera, jab ko i kubek piwa ze skórzanego buk aka. Skrzy owa a nogi i ugryz a kawa ek sera, kiedy poczu a na piersi jakie poruszenie. Zza tuniki wychyn futrzasty pyszczek i pojawi a si Faun, w sz c czujnie w powietrzu. – Ha! Ta wiewiórka nie przegapi niczego, co? – roze mia si Tygrys Ty, odci kawa ek sera i poda zwierz tku. Faun wzi a go ostro nie, wy lizn a si spod odzienia Wren, skoczy a na traw i zacz a je . – Lubi ci – zauwa a Wren. – Co dowodzi, e drzewne wiewiórki nie maj wiele rozumu! – prychn Tygrys Ty. W milczeniu sko czyli posi ek i usiedli wygodnie, wpatruj c si z urwiska przez rzek tam, gdzie równiny Tirfing ci gn y si niezmierzonymi falami pokrytych kurzem traw. – Jak daleko jeszcze? – zapyta a po chwili Wren. Tygrys Ty wzruszy ramionami. – Przynajmniej godzin . Podró owali do szybko, kiedy ich zauwa em. Armia federacji, zauwa ona przez patrole Skrzydlatych Je ców, wyci gn a Wren z Arborlonu pomimo protestów Trissa i Domowej Stra y. Uzna a za konieczne przyjrze si lepiej wrogowi, zanim przedstawi swój plan dzia ania sceptycznie nastawionej Wysokiej Radzie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wypi a z kubka ostatni yk piwa. Sprawy mia y si le, a mia a przeczucie, e mo e by o wiele, wiele gorzej. Wspi li si znowu na grzbiet Ducha, przypi li pasami i unie li w o lepiaj cy b kit. Faun by a ju pod tunik , przytulona wygodnie do cia a Wren. Duch dolecia na odpowiedni wysoko i p askim lizgiem pomkn wzd kr tej wst gi Mermidonu. Gdy min li bagna Shroudslip, zostawili rzek za sob i poszybowali wzd cucha Irrybis na wschód, gdzie góry graniczy y z Tirfing. Czas mija szybko: wydawa o si , e up yn o ledwie par chwil, kiedy Tygrys Ty uniós rami , wskazuj c po udnie. Z letniego skwaru unosz cego si nad równinami wznosi a si ogromna kolumna py u. Tygrys Ty zerkn na ni przez rami , a Wren skin a g ow . Armia federacji. Lecieli dalej na po udnie, pod aj c równolegle do armii i trzymaj c si w cieniu zboczy. Tygrys Ty okr y wroga i wyleci na ty ach armii, maj c za plecami s ce. W ten sposób nikt ich nie zobaczy. Jak do tej pory nikt nie wiedzia o powrocie Skrzydlatych Je ców. Wren postanowi a, e tak ma pozosta . Mkn li szybko na po udnie i kiedy kolumna py u znalaz a si za nimi, skr cili w lewo przez równiny. Nie przestawali kr , a s ce znalaz o si dok adnie za ich plecami, a potem poszybowali w stron kurzu. Unosili si teraz wy ej ni przedtem i jak najcz ciej ogl dali za siebie na wypadek, gdyby kto jeszcze przemierza niebiosa. Par chwil pó niej ujrzeli armi federacji. Stanowi a olbrzymi ciemn plam rozci gni na oz oconej s cem trawiastej po aci. Sz o tego trzy kompanie, kolumna za kolumn nierzy i konnych w czarnoczerwonych mundurach, ogromne bojowe machiny z drewna i elaza, machiny obl nicze, wozy i zapasy. Armia zdawa a si ci gn w niesko czono , a py unosz cy si za ni przes ania wszystko na mile. Na widok wroga Wren poczu a, jak zamiera jej serce. Elfy mog y zgromadzi zaledwie dziesi cz tego co federacja, a mówiono, e w Tyrsis stacjonuje kolejne pi tysi cy nierzy. Je li elfy b zmuszone stawi czo o takiej pot dze, zostan unicestwione. A taki przecie by plan, pomy la a zrozpaczona. Starannie policzy a rz dy, kolumny i kompanie, kiedy Tygrys Ty zbli si na ty y armii, a potem gwa townie zawróci roka, kieruj c go znowu na po udnie. Wci chroni ich blask s ca. Z do u nie podnios y si adne krzyki i nie unios y ramiona. Najwidoczniej nie zostali zauwa eni. Reszt dnia zaj im powrotny lot i Wren wykorzystywa a czas, zastanawiaj c si , co te powie tej nocy Wysokiej Radzie. Z apa a si na my li, e mi o by oby tak po prostu lecie , podró uj c do miejsc tak odleg ych, e federacja nigdy by jej nie odnalaz a. Ale
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
oczywi cie nie by o takich miejsc. A nawet gdyby nie dopad a jej federacja, zrobi yby to cieniowce. Udowodni y to ju na Morrowindl. Ta choroba by a obecna wsz dzie i nikt nie b dzie bezpieczny, dopóki nie znajdzie si na ni lekarstwa. ce chyli o si ju ku zachodowi, kiedy ujrzeli Arborlon, rodzinne miasto elfów, odcienie drewna, stalowe podpory i jasne plamy odzie y po ród zieleni. Duch zako ysa si nad Rzek Szumi cej Pie ni, której b kitne wody mieni y si jak diament w gasn cym wietle, i osiad agodnie na trawiastych zboczach Carolan. Wren ledwo zd a odpi pasy uprz y i zej na ziemi , kiedy od strony miasta nadbieg Triss na czele Domowej Stra y, aby upewni si , e jest bezpieczna. Pomacha a im i u miechn a si uspokajaj co, po czym szybko nachyli a si do Tygrysa Ty. – Ani s owa, co widzieli my – wyszepta a. – Jeszcze nie teraz. Spocz y na niej przenikliwe czarne oczy Skrzydlatego Je ca. – Dopóki nie spotkasz si z Wysok Rad ? Skin a g ow . – W nie. – Nie spodoba im si to, co us ysz , ale to nic nowego. T pog owe mu y! – miechn a si przelotnie, ukradkowo. – Znasz mnie. Musz ich troch ociosa . Surow twarz wykrzywi grymas. – Spotykasz si z nimi dzi wieczór? – Prawdopodobnie za godzin . – Mog si do czy ? Pomog troch w ociosywaniu. Jestem wietnym drwalem. Spojrzenie, którym go obdarzy a, by o pe ne wdzi czno ci. – Dzi ki, Tygrysie Ty. Skrzydlaci Je cy te powinni by przy tym obecni. Oczywi cie, e mo esz si do czy . Odwróci a si , kiedy Triss i reszta Domowej Stra y podeszli bli ej. Na ich surowych twarzach malowa a si ulga. Wszystko w porz dku, Pani? – zapyta cicho Triss. Zawsze j tak wita . Wci by podrapany i posiniaczony – pami tka z bitwy z Wisteronem na Morrowindl. Z amane rami by o uj te w ubki i zawieszone na temblaku. Ale na szczup ej twarzy znowu wida by o si , a w oczach odbija a si pewno i zdecydowanie. Lepiej poradzi sobie z ci prób Morrowindl ni ona. – wietnie – odpowiedzia a. Zawsze tak odpowiada a. – Chc , eby zwo wszystkich cz onków Wysokiej Rady, Triss. Wszystkich, za godzin . – Tak, Pani. – Odwróci si , znikaj c za urwiskiem. Wren pomacha a Tygrysowi Ty i ruszy a za Trissem, skr caj c w stron Ogrodów ycia i pa acu Elessedilów. Kiedy zg stnia mrok, na gankach i ulicach miasta zapali y si wiat a, a powietrze wype ni a n ca wo gotowanej strawy. Wren si gn a pod
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tunik i wyci gn a Faun, sadzaj c j sobie na ramieniu. Wdycha a le ne powietrze oraz unosz si nad zapachem jad a wo drzew i traw. Znad rzeki dochodzi a bryza, ch odna i koj ca w s abn cym skwarze dnia. Stra Domowa otoczy a j szpalerem. B jej towarzyszyli, dok dkolwiek pójdzie, nikn c w ciemno ciach – niewidzialni obro cy, przygotowani na ka de zagro enie. miechn a si . Tak bardzo martwili si o jej bezpiecze stwo, a przecie lepiej od nich potrafi a si broni , lepiej by a wyszkolona i lepiej wyposa ona. Uwa ali, e s niezb dni, i nie robi a nic, aby os abi to przekonanie. Jednak zawsze wiedzia a, gdzie byli, zawsze wyczuwa a, e obserwuj z dala, nawet po ród g bokiej nocy. Nauczono j wyczuwa takie rzeczy, kiedy by a dzieckiem. Mia a najlepszego nauczyciela. Garth. Nap yn y wspomnienia, ale odepchn a je od siebie. Garth odszed . Dotar a do bram Ogrodów ycia. Czarna Stra stan a na baczno , kiedy si zbli a – obro cy Ellcrys, drzewa Zakazu. Ich oczy pod y za ni , kiedy przechodzi a, chocia nie zauwa a ich. Wesz a do Ogrodów, ich wi tyni, nas uchuj c brz czenia i szumu budz cych si w ciemno ciach owadów, wdychaj c, mocniejszy tutaj, zapach traw i kwiatów, bogat wo czarnej ziemi. Wspi a si na wzgórze, gdzie sta a Ellcrys, i zatrzyma a si przed ni . Robi a tak co noc. By to swego rodzaju rytua . Czasem nie robi a nic, sta a tylko, patrz c i rozmy laj c. Czasami wyci ga a d i dotyka a drzewa, jakby daj c zna , e tu jest. Wizyty u Ellcrys zdawa y si dodawa jej si , pomaga y odnowi postanowienie, z którym sz a przez ycie. Pokrewie stwo, które odczuwa a z drzewem, kobiet , któr niegdy by o, si a po wi cenia, której by a uciele nieniem, podnosi y j na duchu. Z cia a i krwi w li cie i konary, z kobiety w drzewo, ze miertelno ci do wieczno ci. Siedz na ramieniu Wren Faun otar a si o jej szyj , jakby pocieszaj c, e wszystko b dzie dobrze. Lekarstwo dla ras, zamy li a si , zmieniaj c temat i nastrój, i znowu przypomnia a sobie o nadci gaj cej armii i zagro eniu cieniowców, któremu musi po kres. Wiedzia a, e aby to osi gn , nie wystarczy powrót elfów. Tyle Allanon powiedzia Ohmsfordom, wysy aj c ich, aby wype nili ka de swoje zadanie: Par mia odnale Miecz Shannary, Walker Boh druidów i Paranor, a Wren elfy. Czy Parowi i Walkerowi powiod o si tak jak jej? Czy wszystkie warunki zosta y ju spe nione? Musi si t go dowiedzie . Musi jako skontaktowa si z pozosta ymi, którzy zebrali si wówczas u brzegów Hadeshornu. Po pierwsze musi wiedzie , co si z nimi sta o, i powiadomi ich, czego sama dokona a. Musz pozna prawd o cieniowcach. Musz wiedzie , e cieniowce to elfy, które odnalaz y star magi dawnego wiata, a ona uczyni a je swoimi niewolnikami tak, jak sta o si to z Lordem Warlockiem i owcami Czaszek prawie pi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wieków temu. Jak odnalaz y magi i w jaki sposób im ona pomaga a, pozostawa o tajemnic . Jednak wiedza, któr posiad a Wren, musi si sta udzia em pozosta ych. Czu a to instynktownie. Dopóki tak si nie stanie, jakikolwiek lek na zaraz cieniowców pozostanie nieosi galny. Co robi ? Niektóre spo ród elfów ju wyruszy y z Arborlonu na dalekie kra ce Westlandii, aby za nowe domy. Rolnicy zaczynali osiedla si w Sarandon, yznej dolinie od wieków s cej ludowi elfów za spichlerz. Traperzy i my liwi ci gn li na pó noc, do Breakline, i na po udnie, do Gór Skalistych Szczytów. Rzemie lnicy chcieli jak najszybciej zdoby nowe rynki na swoje towary. Wsz dzie d ono do odbudowy starych domostw i miast. A co najwa niejsze, uzdrowiciele oraz ich uczniowie wyruszyli na poszukiwanie miejsc, gdzie choroba by a najci sza, aby powstrzyma jej rozprzestrzenianie si – kontynuuj c w ten sposób dawn tradycj elfów zrodzon na pocz tku czasów. Poniewa elfy zawsze by y uzdrowicielami. Lud ten wierzy , e stanowi jedno z ziemi , na której si urodzi ; uznawa , e co trzeba ofiarowa wiatu, który ich wspiera. Podobnie jak gnomy uzdrowiciele ze Storlock, otaczaj cy trosk miertelnych mieszka ców ziemi, elfy uzdrowiciele troszczyli si o sam ziemi . Ale i oni, i rolnicy, traperzy, my liwi, kupcy oraz ca a reszta nie byli w Westlandii bezpieczni, dopóki armia elfów nie ochroni ich przed rosn cym z zewn trz zagro eniem. Je li królowa elfów nie znajdzie sposobu, aby powstrzyma federacj wystarczaj co ugo, eby sko czy z cieniowcami... Nie ko cz c my li, odwróci a si od Ellcrys zniech cona. Tak wiele by o potrzeb. Sama nie mog a temu podo . Niebo na zachodzie ponad drzewami znaczy y pasma purpury, stanowi ce jaskraw plam na tle gór, które przybra y barw krwi. Taki przynajmniej obraz za wita w umy le Wren Elessedil. Wspomnienia nigdy ci nie opuszcz , pomy la a – nawet te, których nie chcesz, które oby nigdy si nie zdarzy y. Wysz a z Ogrodów ze wzrokiem utkwionym w ziemi. My la a o Stresie. Ju od wielu dni nie widzia a splintera. W przeciwie stwie do Faun, Stresa lepiej si czu w dziczy i wola puszcz od miasta. Zamieszka gdzie blisko Arborlonu i od czasu do czasu pojawia si nieoczekiwanie, ale nieodmiennie odmawia zamieszkania wraz z ni w domu Elessedilów. Stresa by zadowolony z nowej krainy, cieszy si samotno ci i niejednokrotnie obiecywa , e stawi si na ka de jej zawo anie. K opot w tym, e potrzebowa a go bardziej, ni chcia a przyzna . Ale Stresa wiele ju dla niej przeszed i by teraz szcz liwy; nie mia a prawa stawia mu nowych wymaga , aby tylko ukoi asny niepokój.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
A jednak bardzo go jej brakowa o. Stresa, to dziwne i nieobliczalne stworzenie ze wiata, w którym elfy tyle przesz y, na zawsze pozostanie jej przyjacielem. By o ju ciemno, s ce znikn o ca kiem na zachodzie, gwiazdy wieci y na niebie jak g ówki szpilek, ksi yc wyp yn nie mia o ponad wierzcho kami drzew, a agodne, koj ce odg osy nocy wype nia y wiat obietnic snu. Czy tak e dla niej? Sen przyjdzie ci ko tej nocy, ci ej ni zwykle, poniewa Wren musi si spotka z Wysok Rad i zdecydowa o losie elfów. A by mo e równie o w asnym. Wysz a z Ogrodów, raz jeszcze mijaj c Czarn Stra i nas uchuj c ledwo s yszalnych odg osów pilnuj cej jej Domowej Stra y. Czasami pragn a znowu by tylko dziewczyn nomadów, wie zwyczajne ycie, bez tych wszystkich ogranicze zwi zanych z jej now pozycj , i na nowo odzyska wolno . Zrezygnowa aby z bycia królow . Odda aby Kamienie Elfów, te trzy b kitne talizmany spoczywaj ce w skórzanej sakiewce zawieszonej na szyi, symbol magii przekazanej jej przez matk , mocy, któr mia a ada . Pozby aby si tego ycia, jak starej skóry, i sta aby si ... Czym? Czym by si sta a? Prawd mówi c, nie wiedzia a ju – by mo e dlatego, e ju si to nie liczy o. Kiedy nieca y kwadrans pó niej wesz a do komnat Wysokiej Rady, wszyscy wezwani czekali ju , usadowieni wokó sto u, przy którym zasiada a królowa. Wesz a wraz z Tygrysem Ty (do tej pory czeka na zewn trz, niepewny powitania pod jej nieobecno ) i podesz a prosto do krzes a u szczytu sto u. Wszyscy wstali na znak szacunku, ale skin a niedbale, eby pozostali na miejscach. Komnata by a ogromna. Wysokie ciany z drewna i kamienia wspiera y sufit z pot nych d bowych belek o kszta cie gwiazdy. Wysoka Rada urz dowa a w odleg ym ko cu przy podwy szeniu, na którym sta tron króla i królowej elfów, otoczony sztandarami rz dz cych rodów, a po rodku komnaty znajdowa si bardzo stary okr y stó na dwadzie cia jeden osób. Pod ka ze cian ci gn y si rz dami awy tworz ce galeri dla publiczno ci ogl daj cej posiedzenia Rady. Tej nocy oprócz niej obecnych by o sze ciu cz onków Wysokiej Rady, stanowi cych jej wewn trzny kr g. Byli tam Triss, jako kapitan Stra y Domowej, Eton Shart jako pierwszy minister, Barsimmon Oridio – genera armii elfów, Perek Arundel – minister handlu, Jalen Ruhl – minister obrony i Fruaren Laurel jako minister zdrowia. Tylko Laurel by a nowa. Rada rekomendowa a j , kiedy Wren powiedzia a, e chce mie ministra odpowiedzialnego za nadzorowanie wysi ków uzdrowienia Westlandii, krainy elfów. Laurel by a pracowit i zgodn kobiet w rednim wieku o spokojnym, mi ym usposobieniu, ale podobnie jak Wren nie udowodni a jeszcze, e mo na jej ufa . W oczach Rady zajmowa a pozycj drugorz dn . Wren lubi a j , nie by a jednak pewna,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
czy mo e na ni liczy w tej walce. Dowie si dzi wieczorem. Stan a przed swoim krzes em i spojrza a na Wysok Rad . – Zaprosi am na dzisiejsze posiedzenie Rady Skrzydlatego Je ca Tygrysa Ty, poniewa temat dotyczy bezpo rednio jego ludu. – Nie prosi a o przyzwolenie, ale stwierdza a fakt. Skin a na p kat posta Je ca, który sta przy drzwiach. – Si tutaj, prosz – powiedzia a, wskazuj c wolne miejsce obok Fruaren Laurel. Tygrys Ty usiad . W komnacie zapanowa a cisza, kiedy zebrani czekali, a przemówi Wren. Drzwi zamkni to i na rozkaz Wren stan li przy nich Stra nicy Domu, do czasu, kiedy pozwoli je znowu otworzy . W klamrach przymocowanych do cian oraz oddzielnych stojakach zap on y pochodnie. Dym uniós si pod sufit i rozproszy przez wywietrzniki, zostawiaj c nik y zapach siarki. Wren wyprostowa a si . Nie zmieni a ubrania, postanawiaj c, e nie podda si formalnym wymogom zebrania. Musz j przyj tak , jaka jest. Faun zosta a w jej komnatach. Chcia a, aby by teraz przy niej Coglin, Walker Boh albo kto inny, dawno zmar y lub zaginiony, ale bezcelowe by o pragn od nich pomocy. Je li tej nocy ma powie si to, co zamierza a, musi tego dokona sama. – Ministrowie, cz onkowie Rady, przyjaciele – zacz a, patrz c po kolei na ich twarze. G os mia a spokojny i wywa ony. – Przebyli my razem d ug drog od miejsca, w którym byli my zaledwie par tygodni temu. Byli my wiadkami ogromnych zmian w yciu ludu elfów. Nikt z nas nie potrafi przewidzie , co si wydarzy; by mo e niektórzy pragn li, aby sprawy potoczy y si inaczej. Ale jeste my tutaj i nie ma ju dla nas powrotu. Morrowindl zosta a na zawsze za nami, a przed nami s cztery krainy. Kiedy zgodzili my si tu powróci , wiedzieli my, co nas czeka: walka z federacj , cieniowcami, niegodziwie wykorzystan magi elfów, z nasz w asn przesz ci , z której musimy uczyni dobr przysz . Wiedzieli my, co nas czeka, a teraz musimy si z tym zmierzy . – Przerwa a, patrz c spokojnie. – Wczoraj Skrzydlaci Je cy zauwa yli armi federacji maszeruj z g bi Sudlandii. Dzisiaj polecia am na po udnie razem z Tygrysem Ty, aby ujrze to na w asne oczy. Znale li my armi po rodku Tirfing. O dzie marszu od Myrian. Armia jest dziesi razy wi ksza od naszej, a podró uje z machinami wojennymi, obl niczymi oraz zapasami wystarczaj cymi na dobry miesi c. Idzie na pomocny zachód. Szukaj nas. Gdybym mia a zgadywa , powiedzia abym, e dotr do nas za jakie dziesi dni. – Przerwa a, czekaj c na reakcj . Jej wzrok w drowa od twarzy do twarzy. – Dziesi razy wi ksza? – powtórzy z pow tpiewaniem Barsimmon Oridio. – Jak dok adne s te szacunki, Pani?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wren przewidzia a to pytanie. Poda a liczby, kolumna po kolumnie, kompania za kompani , machiny, wozy, piesi i je cy. Kiedy sko czy a, genera jej armii by blady. – Tak wielka armia zmiecie nas z powierzchni ziemi – powiedzia cicho Eton Shart. By opanowany jak zawsze, d onie po na stole przed sob , a z jego twarzy nie da o si nic wyczyta . – Je li wdamy si w walk – sprostowa Jalen Ruhl. Minister obrony by drobny, o spadzistych ramionach, ale z w skiej piersi wydobywa si g os podobny do dudnienia grzmotu. – Westlandia to du y kraj. – Proponujesz, eby my si ukrywali? – zapyta z niedowierzaniem Barsimmon Oridio. – To nie wchodzi w gr – przerwa ostro Eton Shart. – Nie mo emy opu ci miasta i odda Ellcrys. Je li zostanie zniszczona, powróci Zakaz. Lepiej, eby my wszyscy wygin li. Przez d ug chwil ministrowie spogl dali po sobie z pow tpiewaniem. – A mo e jakie ust pstwo rozwi e spraw – zasugerowa , jak zwykle ugodowy, Perek Arundel. By przystojny, o delikatnych rysach, raczej pró ny, ale bystry i przenikliwy. Rozejrza si doko a. – Musi by jaki sposób na zawarcie pokoju z Rad Koalicyjn . Eton Shart ponownie pokr ci g ow . – By y ju takie próby. Rada Koalicyjna jest kukie w r kach cieniowców. Ka dy kompromis b dzie zak ada okupacj Westlandii i zgod na s federacji. My , e nie po to wracali my z Morrowindl, aby przyj taki los. – Spojrza na Wren. – Co o tym my lisz, Pani? Jestem pewien, e masz w asn ocen tej sytuacji. Znowu mia a przygotowan odpowied . – Wydaje si , e mamy dwa wyj cia. Umocni Arborlon i tutaj oczekiwa armii federacji albo zebra nasz i wyj im na spotkanie. – Wyj im na spotkanie? – Barsimmon Oridio os upia . Ci ka posta unios a si wojowniczo, a stara twarz zmarszczy a gro nie. – Sama powiedzia , e przewy szaj nas dziesi ciokrotnie. Jaki jest sens wyzywa ich do walki? – Zyskujemy przewag , nie pozwalaj c dyktowa im czasu, miejsca ani okoliczno ci – odrzek a. Ci gle sta a, wykorzystuj c, e mo e patrze na nich z góry, a oni musz podnosi wzrok. – I nie mówi am nic o wyzywaniu do walki. Znowu zapad a cisza. Barsimmon Oridio zaczerwieni si . – Ale powiedzia , e... – Powiedzia a, e wyjdziemy im na spotkanie – przerwa Eton Shart. Siedzia teraz pochylony z zaciekawieniem do przodu. – Nie mówi a nic o walce. – Jego spojrzenie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
spocz o na Wren. – Ale co uczynimy, kiedy ju tam b dziemy, Pani? – B dziemy ich n ka . Odci gniemy ich. B dziemy uderza i ucieka . Zrobimy wszystko, co opó ni ich marsz. B dziemy walczy , je li b dzie okazja porz dnie im zaszkodzi , ale unikniemy bezpo redniej konfrontacji, kiedy zaczniemy przegrywa . – Opó ni ich – powtórzy zamy lony pierwszy minister. – Ale pr dzej czy pó niej dopadn nas albo dotr do Arborlonu. I co wtedy? – Lepiej wykorzystajmy ten czas na przygotowanie zasadzek, fortyfikacj miasta i zebranie zapasów – zaproponowa Perek Arundel. – Przeciwstawili my si demonom, kiedy Ellcrys zawiod a dwie cie lat temu. Poradzimy sobie i z federacj . Barsimmon Oridio chrz kn i potrz sn g ow . – Przypomnij sobie tamte dzieje, Perek. Zdobyto bramy miasta i osaczono nas. Gdyby m oda Wybrana nie przemieni a si na nowo w Ellcrys, by oby po nas. – Pokr ci ow . – Poza tym mieli my wtedy sprzymierze ców, niewielu, ale zawsze. Troch kar ów i Legiony. – Mo e i tym razem b dziemy ich mieli – oznajmi a nagle Wren, kieruj c na siebie spojrzenia wszystkich. – W górach na pó nocy Callahornu s wolno urodzeni, ca kiem liczni. W Estlandii jest ruch oporu kar ów, a na pó nocy trolli. Niektórych mo na by nak oni do pomocy. – Ma o prawdopodobne – odburkn genera armii ostro, jakby zamyka temat. – Niby dlaczego mieliby to zrobi ? Wren doprowadzi a dyskusj do punktu, który jej odpowiada ; Rada s ucha a jej, czekaj c odpowiedzi na, wydawa oby si , nierozstrzygalny dylemat. Wyprostowa a si . – Poniewa damy im powód, Bar. – G adko i poufale u a przydomka tak, jak czyni a to Ellenroh. – Poniewa damy im co , czego nie mieli wcze niej. Jedno . Rasy zjednocz si znowu przeciwko wspólnemu wrogowi. B mia y szans pokonania cieniowców. Eton Shart u miechn si lekko. – To tylko s owa, Pani. Có oznaczaj ? Spojrza a na niego. By jej najwi kszym przeciwnikiem w tej sprawie. Musia a mie jego poparcie. – I powiem ci, co oznaczaj , Etonie. Oznaczaj , i po raz pierwszy od trzystu lat mamy szans zwyci . – Przerwa a dla podkre lenia swoich s ów – Pami tasz, co sk oni o mnie do poszukiwania elfów, pierwszy ministrze? Pozwól, e opowiem ci to jeszcze raz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
I opowiedzia a wszystko, zaczynaj c od podró y do Hadeshornu i cienia Allanona, do poszukiwa Arborlonu. Powtórzy a, jakie zadania wyznaczy Allanon Ohmsfordom. Tylko Trissowi pokaza a kiedy Kamienie Elfów, ale teraz wyj a je, ko cz c opowie , wyrzuci a na d i wyci gn a przed siebie. Oto moje dziedzictwo – rzek a, przesuwaj c d z Kamieniami od twarzy do twarzy. – Nie pragn am go, nie prosi am o nie i nieraz pragn am, aby znikn o. Ale obieca am mojej babce, e wykorzystam je w imieniu elfów i tak uczyni . Magia do walki z magi . Cieniowce musz zmierzy si ze mn i pozosta ymi, których zawezwa duch Allanona, moimi krewnymi, których przeznaczeniem jest w ada Mieczem Shannary i moc druidów. My , e wszystkie talizmany zosta y odnalezione, nie tylko Kamienie Elfów, ca a magia, której l kaj si cieniowce. Je li po czymy ich moc i zjednoczymy wolno urodzonych, kobiety, m czyzn, ruch oporu, a mo e i nawet trolle z Nordlandii, mamy szans wygra t walk . Eton Shart pokr ci g ow . – Trzeba spe ni jeszcze wiele innych warunków, aby tak si sta o, Pani. – W yciu trzeba spe nia wiele warunków, pierwszy ministrze – odpowiedzia a. – Nic nie jest pewne i bezpieczne. Zw aszcza dla nas. Ale pami taj, e cieniowce pochodz od nas i ich magia jest nasz magi . Stworzyli my je. Obdarzyli my je yciem przez nasze le skierowane wysi ki, aby odzyska co , co lepiej by o zostawi przesz ci. Czy nam si to podoba, czy nie, jeste my odpowiedzialni. Ellenroh wiedzia a o tym, kiedy postanowi a, e musimy powróci do czterech krain. Jeste my tu, pierwszy ministrze, aby wszystko naprawi . Jeste my tu, aby sko czy , co zacz li my. – A ty nas ku temu poprowadzisz? Nacisk, jaki po na to pytanie, dawa do zrozumienia, e w tpi, aby mia a ku temu do si i umiej tno ci. Wren st umi a gniew. – Jestem królow – oznajmi a cicho. Eton Shart pokiwa g ow . – Ale jeste bardzo m oda, Pani. I nie panujesz d ugo. Musisz spodziewa si tpliwo ci ze strony tych, którzy od dawna pomagaj w rz dzeniu. – Spodziewam si raczej poparcia, pierwszy ministrze. – Bezwarunkowe poparcie dla kogokolwiek by oby g upot . – Niech do przyznania, e m odo równie odznacza si m dro ci , by aby równie g upot . Przejd do rzeczy. Dobrotliwa twarz Etona Sharta ci gn a si . Przy stole poruszono si niespokojnie. Nikt na niego nie patrzy . W potyczce z Wren zosta sam. – Nie kwestionuj ... – zacz . – Jeste pierwszym ministrem – warkn a.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Musisz pami ta , e nie by o mnie tutaj, kiedy mianowano ci królow , Pani, i... – Zamilcz natychmiast! – By a w ciek a i nie stara a si tego ukry . – Masz racj , Etonie Shart. Nie by o ci tutaj. Nie widzia , jak umiera a Ellenroh Elessedil. Albo Gawilan. Ani Sowa. Ani Eowen Cerise. Nie by o ci tutaj, kiedy Garth odda za nas ycie w walce z Wisteronem. Nie musia pomaga mu umrze , pierwszy ministrze, tak jak ja, poniewa pozwoli mu by oby tym samym, co skaza go na bycie jednym z cieniowców! – Opanowa a si z trudem. – Po wi ci am wszystko, aby ocali elfy, moj przesz , wolno , moich przyjació , wszystko. Nie uj tego. Zrobi am tak, poniewa moja babka prosi a to, a ja j kocha am. Zrobi am, poniewa elfy s moim ludem i mimo i nie by o mnie z nimi tak d ugo, to ci gle jestem jedn z nich. Jedn z was, pierwszy ministrze. Sko czy am si t umaczy . Nie mam nic do powiedzenia ani tobie, ani pozosta ym. Albo jestem królow , albo nie. Ellenroh mi zaufa a. To mi wystarczy. Tobie równie powinno. I na tym koniec. – Spojrza a ci ko na Etona Sharta. – Musimy by przyjació mi sprzymierze cami, pierwszy ministrze, je li mamy wygra z federacj i cieniowcami. Musi by mi dzy nami zaufanie, a nie w tpliwo ci. To nie dzie nigdy atwe, ale musimy si stara zrozumie siebie nawzajem. Musimy si wspiera i zach ca , a nie lekcewa i wy miewa . Na nic wi cej nie ma miejsca w naszym yciu. Mo emy pragn czego innego, ale musimy przyj , co los nam przeznaczy . – Odetchn a g boko i spojrza a na pozosta ych. – Tak, jak kiedy Ellenroh, prosz was o wsparcie. Uwa am, e musimy wyj na spotkanie armii federacji i zmierzy si z nimi, najlepiej jak potrafimy. Uwa am, e powinni my poszuka innych, którzy nam pomog . Ukrywanie si nie doprowadzi nas do niczego. Izolacja to w nie to, czego oczekuje od nas federacja. Nie mo emy zado uczyni ich pragnieniu znalezienia nas przera onych i osamotnionych. Jeste my najstarszym ludem ziemi i musimy dzia . Musimy by przywódcami innych ludów, m odszych ras. Musimy im da nadziej . – Spojrza a na nich. – Kto staje przy mnie? Triss wsta natychmiast. Tygrys Ty wraz z nim, wygl daj c zdecydowanie niezdarnie. Potem, ku jej mi emu zaskoczeniu, Fruaren Laurel, która przez ca y czas nie odezwa a si ani s owem. Czeka a. Czworo sta o, a reszta wci siedzia a. Z tej czwórki tylko troje by o cz onkami Wysokiej Rady. Tygrys Ty by tylko emisariuszem swego ludu. Je li nic si nie zmieni, Wren zabraknie potrzebnego wsparcia. Zwróci a spojrzenie na Etona Sharta, a potem wyci gn a ku niemu d , gestem równocze nie pojednawczym i wyzywaj cym. Spojrza na ni pytaj co, zaskoczony. Przez chwil waha si , niezdecydowany, a potem przyj jej d i wsta .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Pani – powiedzia i sk oni si . – Jak mówisz, musimy trzyma si razem. Barsimmon Oridio wsta tak e. – Lepiej walczy , ni tchórzy – burkn . Pokr ci g ow , po czym spojrza na Wren z czym w rodzaju podziwu. – Twoja babka doradzi aby nam tak samo, Pani. Jalen Ruhl i Perek Arundel podnie li si niech tnie, rzucaj c na siebie bezradne spojrzenia. Nie byli przekonani, ale nie chcieli sprzeciwia si jej samotnie. Wren skin a im z wdzi kiem g ow . We mie, co jej daj . – Dzi kuj – powiedzia a cicho. U cisn a d Etona Sharta. – Dzi kuj wam wszystkim. Oby my pami tali w nast pnych dniach, e tej nocy po czyli my si . Oby my pami tali, e po czy a nas wiara w siebie i wzajemne zaufanie. Spojrza a po twarzach zgromadzonych doko a sto u i zauwa a, jak na ni patrzyli. Przynajmniej w tej chwili nawi za a z nimi wi i naprawd by a ich królow .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XIII Walker Boh przez dwa dni zastanawia si , zanim znowu podj prób ucieczki z obl onego przez cieniowce Paranoru. By mo e nawet wtedy nie zdoby by si na odej cie, ale odkry , e zaczyna popada w niebezpieczny stan umys u. Im d ej my la o ró nych sposobach wydostania si z zamku, tym bardziej wydawa o mu si , e wymagaj one jeszcze rozwa enia. Ka dy plan mia s aby punkt, a ka dy s aby punkt urasta do nierozwi zywalnego problemu. Nic, co wymy li , nie wydawa o si w ciwe, a im bardziej stara si odkry metod ucieczki, która nie mia aby wad, tym bardziej zaczyna w tpi w siebie. W ko cu sta o si widoczne, e je li b dzie tak dalej robi , straci ca pewno siebie i b dzie zupe nie niezdolny do dzia ania. Obawia si , e wszystko to jest cz ci gry cieniowców. Pierwsze spotkanie z Czterema Je cami zrani o go fizycznie, ale nie te rany go martwi y. By a to raczej psychiczna niezdolno , która nie mija a, tylko trwa a w nim niczym gor czka. Walker Boh zawsze panowa nad swoim yciem, zdolny manipulowa wydarzeniami wokó siebie, i nie pozwala wkracza na swój teren. Osi gn to przede wszystkim, izoluj c si w znajomych granicach puszczy Darklin, gdzie niebezpiecze stwa i problemy by y mu znane i pozostawa y w zakresie jego nadzwyczajnych umiej tno ci. W ada magi , inteligencj po czon z niezwyk intuicj oraz innymi umiej tno ciami, nabytymi lub intuicyjnymi – daleko przewy szaj cymi umiej tno ci kogokolwiek, z kim chcia by si zmierzy . Ale to si zmieni o. Wyszed z Darklin i wkroczy do wewn trznego wiata. To by teraz jego dom, ma y domek w Hearthstone obrócony w popió , a ycie, które zna , nale o do innego czasu. Wyruszy w drog , która odmieni a jego egzystencj tak pewnie jak mier . Podj zadanie wyznaczone przez Allanona i pod do jego ko ca. Odzyska Czarny Kamie Elfów i przywróci do ycia Paranor. Sta si pierwszym z nowych druidów. By teraz kim ca kowicie odmiennym od osoby, któr by raptem par tygodni temu. Ta przemiana da a mu nowy wgl d w rzeczywisto , si , wiedz i moc. Ale równocze nie zyska now odpowiedzialno , oczekiwania, wyzwania i wrogów. Musia tylko zdecydowa , czy nowe cechy wystarcz , aby pokona nowych wrogów. Jak do tej pory przynajmniej kwestia ta pozostawa a nie rozstrzygni ta. Walker Boh móg przegra i zgin na zawsze – lub te móg znale drog ku bezpiecze stwu. Wisia nad przepa ci . Cieniowce o tym wiedzia y. Przysz y po niego, kiedy tylko dowiedzia y si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
o powrocie Paranoru. Walker wci by nowicjuszem w roli druida i teraz w nie by najbardziej bezbronny. Osaczy go, niepokoi , odrywa od zada , zabi , je li si da, ale okaleczy przede wszystkim – taki by ich plan. I plan dzia . Walker powróci w mury Paranoru po pierwszej nieudanej próbie ucieczki, wiadomy kilku niemi ych prawd. Po pierwsze, nie mia do mocy, aby wygra w bezpo redniej walce. Czterej Je cy byli mu bardziej ni równi, ich magia dorównywa a jego w asnej. Po drugie, nie potrafi przemkn obok nich nie zauwa ony. Po trzecie i najgorsze, ich do wiadczenie przewy sza o jego w asne – i nie bali si go. Przybyli po niego. Uczynili to otwarcie, nie sil c si na fortele. Wyzwali go do walki, prowokowali, aby wyszed i zmierzy si z nimi. Otoczyli Paranor w jawnej pogardzie dla jego wysi ków. By wi niem w swoim w asnym zamku. Móg jedynie próbowa wymy li plan uwolnienia si , a Czterej Je cy byli pewni, e go nie ma. Mo liwe – by zmuszony to przyzna – e mieli racj . – Za du o nad tym my lisz – oznajmi w ko cu Coglin, spotykaj c Walkera na murach, wpatruj ce go si w kr ce poni ej widma. By blady, wymizerowany, obszarpany i zm czony. – Spójrz na siebie, Walkerze. Prawie nie sypiasz. Nie obchodzi ci , jak wygl dasz. Nie kapa si od powrotu. Nie jesz. – Krucha d pociera a rzadkie osy na brodzie starca. – Zastanów si , Walkerze. Tego w nie oczekuj . Boj si ciebie! Gdyby si nie bali, po prostu rozbiliby bramy i sko czyli z tym wszystkim. Ale to nie b dzie konieczne, je li pogr ysz si w zw tpieniu i wyrzekniesz si postanowie , które przywiod y ci tak daleko. Je li tak si stanie, wygraj . My , e pr dzej czy pó niej zrobisz co g upiego, a wtedy ci dopadn . By a to najd sza przemowa, jak Coglin wyg osi od czasu jego powrotu. Walker wpatrywa si w niego, w star , wysmagan wiatrami twarz, patykowate cia o, ramiona i nogi stercz ce spod szat niczym tyczki. Coglin powita go pocieszeniem, ale przewa nie wydawa si daleki i zamy lony – jak w ci gu tych paru dni przed pierwsz prób ucieczki Walkera. Co dzia o si ze starcem, toczy jak walk , ale Walker zbyt by poch oni ty w asnymi problemami i wtedy i teraz, aby si nad tym zastanawia . Niemniej jednak pozwoli staremu sprowadzi si z parapetów do wn trza zamku na gor cy posi ek. Zjad bez entuzjazmu, wypi odrobin piwa i zdecydowa , e k piel jest po tym wszystkim dobrym pomys em. Siedzia w paruj cej wodzie, która obmywa a dusz i cia o, czuj c koj ce gor co odpr aj ce cia o i umys . Pog oska dotrzymywa mu towarzystwa i ogrzewa si zwini ty w k bek przy wannie. Podczas wycierania i ubierania si Walker rozmy la nad niezwyk ym spokojem bagiennego kota, poz , któr przybiera y wszystkie koty przypatruj ce si wiatu doko a i zastanawiaj ce si nad nim
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w swój w asny, nieprzenikniony sposób. Przyda oby si cho troch tego spokoju, pomy la . Nagle przysz o mu do g owy co innego. Co dzia o si z Coglinem? Zostawi w asne k opoty w azience i poszed poszuka starca. Natkn si na niego w bibliotece, raz jeszcze czytaj cego Kronik druidów. Coglin podniós wzrok, przestraszony wygl dem Walkera, a mo e tym, co zapowiada . Walker usiad przy nim na rze bionej, zas anej poduchami awie. – Co ci gryzie, staruszku? – zapyta cicho i agodnie po d ma ramieniu starca. – Widz zmartwienie w twoich oczach. Opowiedz mi o nim. Coglin z przesad wzruszy ramionami. – Martwi si o ciebie, Walkerze. Wiem, jak dziwne wydaje ci si wszystko, od kiedy... hm, od kiedy si to wszystko zacz o. To nie by o atwe. Ca y czas my , e musi by co , co móg bym uczyni , eby ci pomóc. Walker odwróci wzrok. Od czasu Czarnego Kamienia Elfów, pomy la . Od kiedy Allanon sta si cz ci mnie, przychodz c w magii os aniaj cej Paranor, dopóki nie powróc druidzi. Dziwne to agodne okre lenie. – Nie musisz si o mnie martwi – odrzek z ironicznym u miechem. Przynajmniej nie o to. Konflikt przesz ci i tera niejszo ci zgas , kiedy obie si po czy y, a ywoty i wiedza druidów sta y si jego w asno ci . Pomy la o sposobie, w jaki magia przedar a si przez niego, pokonuj c wszelki opór, a nie pozosta o mu nic, jak tylko przyj j jako w asn . – Walkerze. – Coglin patrzy na niego znowu skupiony. – Nie s dz , eby Allanon narazi ci na to wszystko, gdyby nie wierzy , e zostanie ci do mocy, aby zmierzy si z cieniowcami. – Masz wi cej wiary ni ja. Coglin z powag pokiwa g ow . – Zawsze mia em, Walkerze. Nie wiedzia o tym? Ale pewnego dnia ty równie uwierzysz. To tylko kwestia czasu. Mnie dano ten czas i nauczy em si go wykorzystywa . yj ju bardzo d ugo, Walkerze. Bardzo d ugo. Wiara jest cz ci tego, co daje mi si y, eby i naprzód. Walker cofn d . – Kiedy wierzy em w siebie. Kiedy wiedzia em, kim i czym jestem. Ale to si zmieni o, starcze. Jestem kim ca kowicie innym i prosisz, ebym uwierzy obcemu. To trudne. – Tak – zgodzi si Coglin. – Ale tak si stanie, je li dasz sobie czas. – Je li b go mia – doko czy Walker i wyszed .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pog oska pospieszy za nim, jak czarny cie przemykaj cy od jednej plamy wiat a do drugiej, ko ysz c rytmicznie bem i machaj c ogonem. Walker by wiadom jego obecno ci, chocia my la znowu o cieniowcach na zewn trz. Musi by jaki sposób... Sama si a nie wystarczy. Moc magii druida by a imponuj ca, ale nigdy nie wystarcza a nawet dawnym druidom. Konieczna by a równie wiedza. Spryt. Stanowczo . Nieprzewidywalno . A mo e zw aszcza ta ostatnia – nieuchwytno ciwa tym, którzy potrafili prze . Czy j posiada? – zastanowi si nagle. Co mia poza dan mu przez druidów magi , któr móg przywo ? Postanowi sobie, e nic, co uczynili mu druidzi, nie zmieni go. Ale czy tak by o? Je li tak, to jak cz siebie móg teraz przywo , aby pomog a mu znowu uwierzy w siebie? Czy nie by to w nie klucz do wszystkiego? Czy dzi ki wierze w siebie nie podda si rozpaczy? Wróci znowu na mury, maj c za sob cie Pog oski. Noc by a bezchmurna i jasna od gwiazd, a w powietrzu unosi si wie y, czysty zapach. Wdycha je g boko, id c na gór . Nie patrzy w dó , pozwalaj c my lom b dzi swobodnie. Zda sobie spraw , e my li o O ywczej, córce Króla Srebrnej Rzeki, z onej z pierwiastków, która po wi ci a wszystko, aby przywróci ycie krainie kamienia, ofiarowa ziemi szans uzdrowienia. Przywo z pami ci obraz jej twarzy i g os. Poczu niewielki ci ar dziewczyny, kiedy niós j na skraj Eldwist, emanuj ce z niej poczucie pewno ci i mocy. Umieraj c, wype ni a swoj obietnic . Tego w nie pragn a. Pozostawi a mu jednak cz siebie, poczucie celu i pragnienia, postanowienie, e yj c, uczyni to, co ona mog a jedynie zrobi , umieraj c. Zatrzyma si i wpatrzy w noc. Jak daleko zaszed , pomy la z autentycznym zdumieniem. Jak d uga by a to podró . A wszystko, aby dotrze do tego punktu, przyby do tego miejsca i czasu. Przerwa rozmy lania, obracaj c si ku wie om zamku, murom i wyrastaj cym nad nim iglicom wznosz cym si ponuro w noc. Czy tu mia o si dokona jego ycie? Czy tu nie zako czy si jego podró ? Je li tak ma by , walka jest bezcelowa. Odwróci si i spojrza za mury. Jeden z Je ców przeje tu pod nim, jak nik y odblask w ciemno ci. mier , pomy la , ale nie by pewien. Zreszt co za ró nica. Je li nie zwa na imiona, odsun na bok to samo , wszystkie by y w jaki sposób mierci . Cieniowce mordercy, których jedynym celem istnienia by o niszczy . Dlaczego pozwoli y si takimi uczyni ? Dlaczego dokona y takiego wyboru? Patrzy , jak ten znika, i czeka na nast pnego. Patrolowali przez ca noc, a o wicie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
na nowo zbierali si u bram i rzucali wyzwanie... Zastanowi si nagle. Wszystkie razem przed bramami. Za wita mu promyk nadziei. A gdyby odpowiedzia na ich wyzwanie? Z ponur twarz zawróci z murów i zszed poszuka Coglina. Nadszed wit, posrebrzaj c zamglone, gor ce niebiosa. Powietrze by o nieruchome i duszne nawet tak wczesnym rankiem, a pozosta ci wczorajszego skwaru nios y ze sob obietnic , e to lato nie atwo ust pi przed jesieni . piew ptaków brzmia ospale i leniwie, jakby niech tnie og asza y pocz tek poranka. Cztery widma zebra y si u bram na swoich wierzchowcach otulone w szaro . owe stwory oboj tnie grzeba y pazurami w ziemi, podczas gdy je cy siedzieli niemi przed wysokimi murami Paranoru, duchy pozbawione g osu, ywoty bez wagi. Kiedy wiat o wspi o si na grzbiety Smoczych Z bów, Wojna przynagli a swego potwornego wierzchowca, unios a okryte zbroj rami i uderzy a w bram z g uchym oskotem. D wi k poniós si w ciszy, a echo znikn o w mroku pomi dzy drzewami. Wrota zadr y i umilk y. Wojna ruszy a z powrotem. Walker Boh czeka . By ju za murami, przechodz c przez ukryte drzwi w oddalonej o nieca e pi dziesi t stóp wie y. Chroni o go zakl cie niewidzialno ci, które nada o mu wygl d, struktur i zapach starego kamienia, tak e by tylko cz ci Paranoru. Nie b go szukali. A je li nawet, wierzy , e nie zostanie odkryty. Uniós zdrowe rami i przywo magi , która zebra a si w nim natychmiast, a sta a si rozpalonym arem, i wys j w stron cieniowców. Magia uderzy a w Wojn i przeci a niczego nie podejrzewaj ce widmo niemal na pó . W owy wierzchowiec rzuci si do ucieczki z ci gle wisz cymi na nim korpusem i nogami Wojny i znikn . Walker uderzy ponownie. Magia pomkn a ku pozosta ym trzem, chwytaj c ich skulonych blisko siebie i zupe nie nie przygotowanych. Wsz dzie eksplodowa ogie , poch aniaj c widma. W owe stwory rzuci y si w ty , dr c pazurami i kr c si w kó ko, aby umkn p omieniom. Walker posy im ogie w lepia, aby nie widzia y, i nozdrza, aby nie czu y zapachu, co doprowadza o je do szale stwa. Cieniowce obija y si jeden o drugiego, o lepione i oszo omione. Mam ich! – pomy la Walker w przyp ywie uniesienia. Si y szybko go opuszcza y, ale nie ust powa . Odrzuci zakl cie niewidzialno ci, zostawiaj c z siebie tyle, ile móg , i dalej przypuszcza atak, zmieniaj c magi w ogie i zmuszaj c go si woli, aby p on . Jeden z Je ców wyrwa si , paruj c i sycz c, jak rozrzucony kopniakiem ar. To Mór, którego dziwaczne cia o rozpad o si w brz cz cy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ciemny rój, zupe nie trac c kszta t. G ód upad , ko i je dziec tarzali si po ziemi w rozpaczliwym wysi ku ugaszenia po eraj cych ich p omieni. mier kr ci a si w kó ko jak oszala a. A potem wydarzy o si niemo liwe. Poprzez dym i p omie , powracaj c stamt d, dok d uciek a pobita i pokonana, pojawi a si Wojna na grzbiecie w owego wierzchowca. Tyle e znowu by a ca a. Walker wytrzeszczy z niedowierzaniem oczy. Uderzy przecie Je ca w rodek cia a, odcinaj c górn po ow , a teraz Wojna wraca a, wygl daj c jakby nic si nie sta o. Wyzywa a Walkera, pokonuj c dystans mi dzy nimi, pochylaj c do przodu okryte zbroj cia o, na której l ni o nik e wiat o witu. Walker us ysza dudnienie pazurzastych ap, zgrzyt oddechu, szcz k broni i wist ust puj cego przed ni powietrza. To niemo liwe! Walker instynktownie przywo magi , aby przyj atak i po raz ostatni plun ogniem. Wir p omieni dopad Je ca i wierzchowca i porwa ich, zmiataj c ze cie ki otaczaj cej zamek w dó , pomi dzy drzewa, gdzie znikn li z hukiem. Nie by o jednak czasu, aby ponowi atak. Reszta Je ców odzyska a si y. mier obróci a si ku niemu, w szarej opo czy z kapturem. B ysn a pochylona kosa. Za ni pod Mór, sycz c jak k bowisko w y i nabieraj c kszta tu, w miar jak si zbli a. Walker odci nogi wierzchowca mierci i oboje – je dziec i jego stwór – potoczyli si bez adnie. Tymczasem Mór prawie go dopad . Walker odskoczy z koci zwinno ci . Ale rozczapierzone palce Je ca zadrasn y go w przelocie. W jednej chwili Walker poczu nap ywaj fal md ci. Opad na kolana os abiony i oszo omiony. Wystarczy dotkni cie! Odwróci si za Morem i pos ogie w ciemne plecy cieniowca. Mór rozpad si w rój czarnych much. Walkerowi wydawa o si , e wszystko zwalnia. Patrzy , jak G ód zbli a si w ci kim, leniwym p dzie. Próbowa odpowiedzie , ale si y go opuszcza y. wiadom by poranka, nowego wiat a rozja niaj cego wschodni horyzont, s cz cego si g stymi jak syrop strumieniami przez szaty odchodz cej nocy. Czu smak i zapach powietrza, wo wie ych li ci i traw zmieszan z kurzem i skwarem. Paranor by ogromnym kamiennym cieniem, bliskim na wyci gni cie r ki i równocze nie niesko czenie odleg ym. Nie powinien odrzuca niewidzialnej os ony. Straci teraz wszelk przewag . Pos ogie w stron G odu i odpar jego atak. Ko ciste cia o Je ca pochyli o si i rozpad o od podmuchu ognia. mier , ale nie do ko ca, pomy la Walker, czuj c, jak robi mu si gor co.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Je cy zaroili si ze wszystkich stron, spinaj c wierzchowce i p dz c ku niemu. Dlaczego nie umieraj ? Jak mog ci gle atakowa ? Mia te pytania na ko cu j zyka i nagle zda sobie spraw , e wypowiada je na g os i ogarnia go rodzaj delirium. By nieprawdopodobnie s aby, kiedy zatoczy si na mury, zbieraj c si y, aby stawi czo o nowemu atakowi. Jego plan zawodzi . Co le oceni . Tylko co? Uniós rami i pos we wszystkie strony fale ognia, ciskaj c je w napastników w rozpaczliwym wysi ku powstrzymania ich. Ale wyczerpa wszystkie si y, nadwer one w pierwszej walce, wyssane przez Mór. Magia tylko spowolni a p d cieniowców, które przedar y si przez jej zas on i par y naprzód. Wojna cisn a w niego wyszczerbiony buzdygan. Obserwowa go, niezdolny do dzia ania. W ostatniej chwili przywo magi , która odchyli a tor broni, ale i tak uderzenie elaza pos o go na mury Paranoru z tak si , e straci oddech. To ocali o mu ycie. Kiedy wczepi si palcami w kamie Paranoru, aby nie upa , odnalaz spojenie ukrytych drzwi. Na chwil rozja ni o mu si w g owie i przypomnia sobie o przygotowanej na wszelki wypadek drodze ucieczki. Zapomnia o niej w ferworze walki, a potem w obj ciach gor czki i delirium. Wci mia szans . Czterej Je cy dzili na niego, zbli aj c si z nieprawdopodobn pr dko ci . Palce Walkera przebieg y po spojeniu ukrytych drzwi, zdr twia e i okrwawione. Gdyby mia dwie r ce, dwa ramiona! Gdyby nie by kalek ! My l znikn a po krótkiej chwili, a rozpacz, która j przywo a, znikn a pod nap ywem w ciek ci. Rozleg si zgrzyt stali i pazurów. Palce Walkera zamkn y si na zasuwie. Drzwi uchyli y si , poci gaj c go za sob niczym bezkszta tny worek szmat. yskawicznie cisn za siebie ostre jak brzytwy iskry ognia. S ysza , jak uderzaj w prze ladowców. Zdawa o mu si , e gdzie w g bi duszy s yszy krzyk cieniowców. Potem znalaz si w ch odnej, pachn cej ple ni ciemno ci, a odg osy w ciek ci ucich y za zatrza ni tymi drzwiami. Bitwa by a sko czona. Coglin znalaz go w korytarzach pod murami zamku, zwini tego w k bek i tak wyczerpanego, e nie by w stanie si poruszy . Z ogromnym wysi kiem starzec zaprowadzi Walkera do ka i po go. Rozebra go, obmy ch odn , czyst wod , zaaplikowa leki i otuli kocem. Mówi co do Walkera, ale ten nie potrafi zrozumie ów. Walker nawet odpowiada , ale bez zwi zku i niewyra nie. Wiedzia , e yje, e prze , aby znowu podj walk , i tylko to si liczy o. Dr cy, obola y i um czony walk pozwoli si sob zaj , a potem odpoczywa w ciemno ciach. wiadom by obecno ci zwini tego u jego boku Pog oski, trzymaj cego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
stra na wypadek jakiegokolwiek zagro enia, gotowego w ka dej chwili przywo Coglina. Prze kn , pokonuj c sucho w gardle: pomy la , e choroba minie, kiedy si obudzi. Postanowi , e tak b dzie. Zamkn oczy, a przez g ow przemkn a mu ostatnia, pokrzepiaj ca my l. Dzisiaj przegra bitw . Czterej Je cy znowu go pokonali. Jednak dowiedzia si czego – czego , co ostatecznie doprowadzi do ich zguby. Odetchn powoli, g boko i odsun od siebie t my l. Sen obmy jego cia o ciep , koj fal . Zanim si w nim pogr , przyrzek sobie stanowczo, e w nast pnej bitwie sko czy z cieniowcami.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XIV Podczas gdy Walker Boh stara si ze wszystkich si uciec z Paranoru przed Czterema Je cami, Wren Elessedil przekonywa a Wysok Rad elfów, e armia federacji maszeruje na pó noc, aby ich zniszczy , a Morgan Leah prowadzi Damson i niewielk kompani wolno urodzonych na ratunek Padisharowi Creelowi, Par Ohmsford za tropi swojego brata Colla. By o to mudne i trudne zadanie. Rozpocz poszukiwania natychmiast po rozstaniu z Damson, wiedz c, e Coll wyprzedza go tylko o par minut. My la , e dogoni go z atwo ci , je li tylko si pospieszy. Tymczasem wsta o s ce i ciemno ci, które mog y wspomóc jego wysi ek, rozsypa y si w cienie i plamy mg y wisz cej pomi dzy drzewami. Coll ucieka w bezrozumnym szale, nie zwa aj c na nic, maj c przed oczami wizj , któr ukaza mu Miecz Shannary. By przera ony i nie wiedzia , co si dzieje. Jego ból by namacalny. Jak móg wi c w takim stanie zaciera za sob lady? Jak daleko móg ucieka , zanim pokona go zm czenie? Nie by y to jedyne pytania Para. Chocia bez trudu pod ladami brata, bo trop by wyra ny pomi dzy po amanymi krzewami i pogniecion traw , nie móg go dogoni . Pomimo wszystko – a mo e w nie dlatego – Coll najwyra niej odkry w sobie niespotykane zasoby si y. Ucieka przed Parem, nie zatrzymuj c si ani na chwil , eby odpocz . Nie bieg te prost drog , ale kluczy , rzucaj c si to w jedn , to w drug stron i zawracaj c po w asnych ladach bez adnej widocznej przyczyny. Zupe nie jakby oszala i ciga y go demony zamkni te w jego w asnej g owie. I naprawd , pomy la id cy za nim Par, tak musia o si Collowi wydawa . Kiedy zapad a noc, by zupe nie wyczerpany. Po jego twarzy i ramionach ciek y stró ki potu zmieszanego z kurzem, w osy mia w str kach, a ubranie przemoczone i brudne. Odrzuci wszystko, co mog oby opó nia bieg, i niós jedynie Miecz Shannary, koc oraz buk ak na wod , a i tak ledwo szed . Nie móg poj , jak Coll mo e go wyprzedza . Strach musia wyczerpa go ju wiele godzin temu. Lustrzany Ca un i magia cieniowców musia y kierowa jego bratem jak bat zwierz ciem. Ta my l doprowadza a Para do rozpaczy. Je li Coll nie zwolni, je li nie odzyska cho odrobiny wiadomo ci, wyczerpanie zabije go. A je li nie zrobi tego zm czenie, to jaki b d spowodowany niezwa aniem na w asne bezpiecze stwo. W tej krainie przeró ne zagro enia mog y zabi cz owieka, nawet je li kierowa si rozwag i zdrowym rozs dkiem. W tej chwili wydawa o si , i Coll nie ma adnej z tych cech. Kiedy w ko cu si zatrzyma , Par odkry , e znajduje si na zachód od miejsca, gdzie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Mermidon rozdziela swe wody, kieruj c si na wschód w stron Rabb i na po udnie do Varfleet i Runne. Id c jeszcze do daleko biegiem drugiej odnogi, mo na by o dotrze do T czowego Jeziora, a tak e do Stra nicy Po udniowej. Gdy ju zrobi si zbyt ciemno, aby i jego ladem, to przynajmniej wiadomo, e t drog pod y Coll. Im bardziej Par si nad tym zastanawia , tym wydawa o si prawdopodobniejsze, e brat wybierze nie t cie , nawet je li b dzie kluczy . Z powrotem do Stra nicy Po udniowej i cieniowców. To mia o sens, skoro Coll znajdowa si we w adzy magii opo czy. Par owin si kocem i opar o szorstki pie poro ni tego mchem orzecha, aby wszystko przemy le . Miecz Shannary le obok niego na ziemi, a palce ch opaka adzi y linie rze bionej r koje ci z uniesion d oni i p on w niej pochodni . Je li jego bratem kieruje magia cieniowców, Coll mo e w ogóle nie mie poj cia, co czyni. Móg wyruszy na poszukiwanie Para, nie wiedz c, dlaczego to robi; a teraz ucieka z tego samego powodu. Tylko e Miecz ukaza Collowi t sam wizj co i jemu, a to oznacza o, e Coll ujrza prawd o sobie. Par czu si wtedy jak przykuty cuchem; Coll by z nim z czony wystarczaj co d ugo, eby obaj to widzieli. Ale czy to co zmieni o? Czy prawda o sobie samym by a powodem, dla którego Coll próbowa uwolni si od magii cieniowców? Par zacisn mocno powieki, próbuj c pokona zm czenie. Potrzebowa snu, ale najpierw chcia wiedzie , co si wydarzy o. Damson ostrzega a, e po cig jest prawdopodobnie pu apk . Coll nie natkn si na nich przypadkiem. Zosta wys any przez cieniowce. Dlaczego? Aby go zrani czy zabi ? Par nie by pewny. Jak Coll zdo go odnale ? Od jak dawna go szuka ? Te pytania brz cza y mu w g owie jak rój rozz oszczonych szerszeni, natr tne i daj ce odpowiedzi, z zatrutymi ami. My l! Mo e to magia opo czy pozwoli a Collowi odnale brata, doprowadzi a do niego. Magia zarazi a Colla, zamieni a go w cieniowca, a on ca y czas my la , e pomaga mu uciec przed prze ladowcami. Oszukany i zwiedziony w opo cz , a ona zacz a dzia ... Par odetchn g boko. W ogóle oddycha z trudem, wyobra aj c sobie Colla jako jednego z nich, jednego ze stworów z Do u, które y nawet po mierci. Wypi jeszcze troch wody, poniewa nie mia nic innego. Ile czasu up yn o, od kiedy jad po raz ostatni? Jutro b dzie musia co znale albo upolowa . Musia odzyska si y. Brak jedzenia i odpoczynku w ko cu go zmo e. Nie móg sobie pozwoli na taki brak rozs dku, je li chcia pomóc bratu. Wróci my lami do Colla, mocniej otulaj c si kocem w ciemno ciach. Pomi dzy drzewami nad rzek panowa ch ód, który przegna letni skwar w inne rejony. Je li Coll nie przyby go zabi , to w takim razie po co przyszed ? Z pewno ci nie mia dobrych
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zamiarów. Coll nie by teraz Collem. Par zamruga . Mo e eby ukra Miecz Shannary? Pomys by poci gaj cy, ale nie mia wi kszego sensu. Czy Rimmer Dall oddawa by Miecz Parowi, eby potem wysy po niego Colla? Chyba e Coll by narz dziem w zupe nie innych r kach. Ale to mia o jeszcze mniej sensu. Istnia tylko jeden wróg, pomimo wszelkich zapewnie pierwszego szperacza. Rimmer Dall zada sobie bardzo wiele trudu, aby przekona Para, e zabi w asnego brata. Cieniowce wys y Colla z jakiego powodu, ale na pewno nie by o nim wykradzenie Miecza Shannary. Przez chwil Par odda si rozmy laniom, jak dziwne jest to, e Miecz w ko cu ods oni przed nim prawd . Próbowa wszystkiego, aby wyzwoli jego magi , i nic nie pomaga o. Zawsze wierzy , e bro jest prawdziwym talizmanem, a nie falsyfikatem, mimo e Rimmer Dall tak atwo mu j odda . Czu jej moc, nawet je li mu nie odpowiada a. Ale w tpliwo ci nie ust powa y i nieraz popada w rozpacz. I teraz nagle, nieoczekiwanie, magia przebudzi a si do ycia. A wszystko z powodu walki z Collem. Par ci gle nie wiedzia dlaczego. Osun si po pniu drzewa i le c na plecach, wpatrywa si przez li ciaste ga zie orzecha w bezchmurne, roz wietlone gwiazdami niebo. Mówi sobie, e tylko po y si wygodniej. Tylko troch ul y obola ym ko ciom. atwiej b dzie mu my le . Tylko tyle. Zasn , nie przestaj c sobie tego powtarza . Kiedy si obudzi , by wit, a Coll patrzy na niego z góry. Siedzia skulony na skalnym kopcu nieca e dwadzie cia stóp od niego, zniekszta cony i zgarbiony niczym padlino erca. Owini ty by w Lustrzany Ca un, którego fa dy l ni y dziwnie w nik ym, srebrnym wietle, jakby w tkanin wpleciono krople rosy. Twarz Colla by a wyn dznia a i ci gni ta, a oczy, zawsze tak spokojne i rozumne, rzuca y na boki spojrzenia pe ne strachu i nienawi ci. Par by tak przera ony, e nie móg wykona adnego ruchu. Nie wzi pod uwag , e brat mo e zaj go od ty u, e b dzie mia na tyle przytomno ci umys u. Dlaczego przyszed ? Aby znowu zaatakowa i próbowa go zabi ? Patrzy na Colla szeroko otwartymi oczyma, w jego postarza twarz i zapadni te oczy. Nie, Coll by tu z innego powodu. Spogl da , jakby chcia podej , przemówi , jakby chcia czego od Para. A mo e tak jest, pomy la nagle Par. Miecz Shannary da Collowi pierwsze mgnienie prawdy, od czasu kiedy przywdzia Lustrzany Ca un. By mo e zapragn wi cej. Uniós si powoli i zacz wyci ga d . Coll znikn natychmiast, zeskakuj c ze ska w cie i biegn c ku drzewom. – Coll! – krzykn za nim Par. Echo unios o si i umilk o. Odg os uciekaj cego Colla zamar w ciszy i rosn cej mi dzy nimi odleg ci.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Par zebra jagody i korzonki i kiedy zjad liche niadanie, wiedzia , e znajdzie si w prawdziwych tarapatach, je li do zmroku nie znajdzie po ywniejszego jedzenia. Posili si szybko, ca y czas my c o Collu. W oczach brata widzia potworny strach i w ciek . Na Para, samego siebie, na prawd ? Nie mia poj cia. Ale Coll ci gle o nim wiedzia , dalej go szuka i wci by a szansa go dogoni . Ale co zrobi, nawet je li go dogoni? Par nie wybiega my lami a tak daleko. Raz jeszcze u yje Miecza Shannary, odpowiedzia sobie niemal bez namys u. Miecz dawa najwi ksz nadziej , e Coll uwolni si od Lustrzanego Ca unu. Je li Coll ujrzy natur magii, która nim zaw adn a, mo e znajdzie si sposób, eby zrzuci opo cz . By mo e Par zdo aj z niego zedrze . Ale Miecz by kluczem. Coll nie rozpoznawa niczego, dopóki nie dotkn a go magia Miecza. Dopiero wtedy ujrza w oczach brata prawd . Par postanowi , e raz jeszcze u yje talizmanu. I tym razem nie ustanie, dopóki Coll nie dzie wolny. Zwin koc i ruszy w drog . Dzie by parny i cichy, a gor co zmieni o si szybko w lepki ar, który sprawia , e ubranie Para przesi o potem. Podj trop Colla, przeszed Mermidon i skierowa si na pó noc, a potem znowu na po udnie. Tym razem brat przez kilka godzin trzyma si jednej drogi, podró uj c wschodnim brzegiem rzeki do gór Runne. Par min Varfleet, widz c manewruj ce leniwie na szerokiej po aci rzeki kutry i promy, i pomy la , e dobrze by oby mie ód . Chwil pó niej jednak przysz o mu do g owy, e na suchym l dzie ód by aby bezu yteczna. Przypomnia sobie, jak razem z Collem ucieka z Varfleet par tygodni temu i ruszyli na po udnie wzd Mermidonu, ujrza w my li pocz tek wszystkiego. Wspomina , jak byli sobie wtedy bliscy, pomimo k ótni o yciow drog i cel magii Para. Wszystko wydawa o si teraz takie odleg e. Ko o po udnia doszed do niewielkiej przystani ze sklepem i dokiem rybackim. Sklep by za miecony i w op akanym stanie, a jego bywalcy stanowili milcz , burkliw gromad ; mieli spracowane, pokryte bliznami i zgrubia e d onie oraz spalone od s ca twarze. Zdo przehandlowa swój pier cie za w dk , haczyki, krzemie , chleb, ser i w dzon ryb . Zaniós wszystko poza przysta , usiad ci ko i apczywie poch on po ow zapasów. Kiedy sko czy , ruszy znowu na po udnie, czuj c si zdecydowanie lepiej. W dka i haczyki pozwol mu owi ryby, a krzemie da ogie . Zda sobie wreszcie spraw , e dogonienie Colla zajmie wi cej czasu, ni si spodziewa . Znowu zacz si zastanawia , dlaczego Coll ruszy na jego poszukiwanie – a w ciwie, dlaczego go wys ano. Je li nie mia wykra Miecza ani zabi Para, to co zostawa o? Mo e nadej cie Colla mia o sprowokowa jak jego reakcj . Znowu us ysza szept ostrze enia Damson – po cig by prawdopodobnie pu apk cieniowców. Ale sk d
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cieniowce mog y wiedzie , e ich spotkanie wyzwoli magi Miecza Shannary i ujawni prawd o Collu? I e Par ujrzy w nim ka dego, tylko nie cieniowca? Coll móg zosta wys any na przyn , aby zwabi Para – co by o podobne do Rimmera Dalia – ale znowu sk d cieniowce mog y wiedzie , e Par rozpozna brata? Chyba e mia odkry , i ... Par zatrzyma si gwa townie. Przechodzi pod ogromnym d bem. Panowa tu ch odny cie . Czu podmuch bryzy znad Mermidonu. S ysza leniwy bieg fal rzeki. Czu zapach wody i lasu. ...jest ju za pó no. Poczu ucisk w gardle. A je li ma prze wszystko jeszcze raz? Je li to nie Coll mia go zabi , tylko odwrotnie, on brata? Dlaczego? Poniewa ... Walczy z odpowiedzi . Prawie tam by a, na skraju rozumowania. Szept s ów prosz cych o rozpoznanie, zrozumienie. Nie móg ich dosi gn . Ruszy znowu, niespokojny. By na w ciwej drodze, nawet je li nie rozumia jeszcze wszystkich szczegó ów. Tam by Coll, prowadzi go, ucieka , nie wiedz c dlaczego, wraca w nocy, aby si upewni , e Par za nim pod a. To Miecz Shannary niós Par, a jego magia mówi a mu prawd . To cieniowce kierowa y wszystkim, bawi y si z nimi jak dzieci zabawk stworzon dla uciechy innych. Musia o to mie co wspólnego z magi pie ni, pomy la nagle Par. Musia o mie zwi zek. Wiedzia , e w ko cu zrozumie. Musia tylko ci gle o tym my le . Zastanawia si . Do zachodu s ca drugiego dnia nie odnalaz Colla i rozbi obóz w skalnej niszy, z której móg widzie wszystko, co si zbli a. Nie rozpali ognia. Przes ania by mu wzrok, kiedy zrobi si ciemniej. Zjad troch ze swoich zapasów, owin si w koc, usiad przy skale i czeka . Zapad a noc i pojawi y si gwiazdy. Par obserwowa , jak cienie nabieraj kszta tów w nik ym wietle. Nas uchiwa leniwego nurtu rzeki i krzyków nocnych ptaków, kr cych nad jej wodami. Wdycha ch odne, wilgotne powietrze i po raz pierwszy od dwóch dni pozwoli my lom wróci do Damson Rhee. Dziwna by a jej nieobecno po ugim czasie ukrywania si w Tyrsis i walce o wolno . Martwi si o ni , ale pociesza si my , e pewnie ma si teraz lepiej ni on. Dotar a ju pewnie do wolno urodzonych i wspólnie podj li wysi ki uratowania Padishara. By a ju bezpieczna. Przynajmniej na tyle, na ile ka dy z nich móg by , dopóki si to wszystko nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
sko czy. My li o Damson, Padisharze, Morganie, Wren i Walkerze Bohu t oczy y si w jego owie, fragmenty wspomnie tych, których utraci po drodze. Chwilami wydawa o mu si , e przeznaczone mu jest utraci wszystkich. Tak wiele trudu i tak ma o zyska – wiadomo tego by a ci kim brzemieniem. Podci gn kolana pod brod , zwijaj c si w k bek. Miecz Shannary odciska mu si na plecach, zapomnia go odpi . Miecz, zadanie Allanona, szansa ycia, jedyna nadzieja, e którego dnia uwolni si od cieniowców – tak wiele dla niego po wi ci . Znowu zacz si zastanawia , jakiemu celowi mia s talizman. Z pewno ci czemu niezwyk emu, jak magia, która go stworzy a. Ale jak mia odkry ten cel – zw aszcza tutaj, zagubiony gdzie w Runne, cigaj cy nieszcz snego Colla? Powinien szuka Walkera Boha i Wren, pozosta ych, którym Allanon powierzy zadania. Ale oczywi cie myli si . Powinien robi w nie to, co robi ; powinien szuka brata i pomóc mu. Je li utraci Colla, który sta przy nim w najtrudniejszych chwilach, który po wi ci wszystko, którego ju raz utraci , kiedy znowu go odnalaz ... Pokr ci g ow . Nie straci Colla. Nie pozwoli na to. Mija y minuty, a Par Ohmsford wci czeka . Coll nadejdzie. By tego pewien. Przyjdzie, jak poprzedniej nocy. Mo e tylko usi dzie i b dzie patrzy na Para, ale przynajmniej b dzie gdzie blisko. Si gn pod tunik i wyci gn u aman po ówk Skree, któr ofiarowa a mu Damson. Zawi za j na rzemieniu i powiesi na szyi. Je li Damson b dzie blisko, Skree zab nie. Obejrza go uwa nie. Metal odbija blade wiat o gwiazd, ale nie l ni . Damson by a daleko. Spogl da na Skree jeszcze przez chwil , po czym wsun go pod tunik . Jeszcze jeden fragment magii, aby by bezpieczny, pomy la ponuro. Pie , Miecz Shannary i Skree. By dobrze zaopatrzony w talizmany. Op ywa w nie. Gorycz jednak niczemu nie s a, odsun j wi c od siebie. Wyj Miecz i po go przed sob na ziemi. Gdzie na wodach Mermidonu plusn a ryba. Spomi dzy drzew za jego plecami rozleg o si g uche pohukiwanie sowy, nag e i przenikliwe. Dziedzictwo magii, pomy la bezradnie, pogr ony w mrocznym nastroju. I mog tylko si zastanawia , czy racj mia Rimmer Dall i czy naprawd jestem cieniowcem. Z t my zapatrzy si w noc. Stwór b cy mieszank cieniowca i Colla Ohmsforda patrzy ze swej kryjówki mi dzy drzewami, jakie pi dziesi t stóp od miejsca, w którym jego tropiciel czeka , a si pojawi. Aleja nie wyjd , pomy la sobie. Zostan tutaj, bezpieczny w ciemno ciach, gdzie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
moje miejsce, gdzie cieniowce obroni mnie przed... Przed czym? Nie móg sobie przypomnie . Tamtym stworzeniem? Dziwn broni , któr nios o? Nie, przed czym innym. Opo cz , któr mia na sobie? Niepewnie dotkn materia u, czuj c, jak co nieprzyjemnego porusza si pod czubkami palców, znowu wiadom wizji, której do wiadczy , walcz c z tamtym, który by ... który by ... Nie móg sobie przypomnie . Kim , kogo zna . Dawno, dawno temu. Prze ladowa a go niepewno , nigdy go nie opuszcza a. Cieniowiec Coll podniós si cicho, nie spuszczaj c z oczu postaci mi dzy ska ami. My li, e mnie stamt d zobaczy, ale si myli. Nie zobaczy nic, czego nie b chcia – dopóki nosz opo cz , dopóki mam magi . Podejd do niego, kiedy zechc , i odejd , kiedy mi si spodoba. Nie zobaczy mnie. Nie mo e mnie dotkn . ciga mnie, ale prowadz go, dok d chc . Zabior go na po udnie, do... Ale nie by pewny, niepokój raz jeszcze przes oni mu my li i rozproszy je. Czasami wydawa o mu si , e móg by my le lepiej, gdyby zdj opo cz . Ale nie, to by oby upie. Opo cza go chroni a, Lustrzany Ca un, ofiarowany mu przez... nie, skradziony, zabrany z... nie, oszukany przez kogo ... niebezpiecznego... My li przychodzi y i odchodzi y, szybkie i fragmentaryczne. Kr ci y si jak wiry na rzece, dotykaj ce w przelocie mu u i kamieni, a potem mkn y dalej. zy gniewu nap yn y mu do oczu i podniós ubrudzon d , eby je otrze . Czasami przypomina sobie rzeczy z dawnych czasów, kiedy nie nosi opo czy i by kim innym. Wspomnienia budzi y w nim smutek i wydawa o mu si , e co powoduje te wspomnienia, aby tak w nie si czu . Widzia em przez chwil , w przeb ysku my li, w tamtej wizji. Zrozumia em co o sobie, kim jestem, by em, mog em by . Chc znowu to zobaczy ! Ucieka teraz od stwora, który go ciga , i ba si , nie wiedz c dlaczego. Opo cza nios a pocieszenie, ale nawet ona nie chroni a go wida przed tamtym. A ucieczka przed prze ladowc zawsze zdawa a si przywodzi go z powrotem do miejsca, gdzie czeka , jak zamkni ty kr g, którego nie pojmowa . Skoro ucieka , to dlaczego ci gle wraca do swego prze ladowcy? Czasami opo cza koi a ból i os ania a przed wspomnieniami i cigaj cym go stworem, ale czasami odczuwa j jak ogie na skórze, wypalaj cy jego to samo , przemieniaj cy w co potwornego. Zdejmij opo cz ! Nie, to g upota, g upota! Opo cza chroni! I tak walka wci trwa a we wn trzu udr czonego stwora, który by równocze nie Collem i cieniowcem, ci gn c go to tu, to tam, pokonuj c go i podnosz c na nogi, ci gn c i popychaj c, a traci zupe nie rozum i spokój.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pomó mi, b aga w milczeniu. Prosz , pomó mi. Nie wiedzia jednak, kogo prosi o pomoc ani jakiej pomocy oczekiwa . Wpatrywa si w dó przez ciemno na tamtego, my c, e prze ladowca wkrótce za nie. Co powinien wtedy zrobi ? Czy powinien tam zej , podczo ga si po cichutku, jak chmury dryfuj ce po niebie, i dotkn go, dotkn ... Nie doko czy my li. Opo cza owin a si cia niej wokó niego i przerwa a rozmy lania. Tak, mo e podpe znie na dó , poka e, e si nie boi (ale si ba !), e mo e zrobi , co zechce w nocy, w opo czy, w bezpiecznej os onie magii... Pomó mi. Zakrztusi si s owami, usi uj c wykrzycze je g no i niezdolny tego uczyni . Zamkn oczy przed bólem i zmusi si do my lenia. Zabierz mu co , czego potrzebuje, zabierz mu jego skarb. Zabierz co , co uczyni go... zrani jak mnie. Rozum przywo znajome wspomnienie. Znam go, z czasów, kiedy byli my, byli my... bra mi! On pomo e, znajdzie sposób... Ale cieniowiec Coll nie by tego pewny i my l odesz a jak inne, zagubiona w k bowisku fragmentów, które rozpycha y si i walczy y o uwag w niespokojnym umy le, a konflikt nie milk mimo najwi kszych wysi ków. Znowu przysz y zy, niechciane, niepowstrzymane. Brudna, podrapana d zacisn a si w pi . Zniekszta cona twarz usi owa a u si w co rozpoznawalnego. Przez sekund powróci Coll, wypl tany z paj czyny mrocznej magii, która go wi zi a. Musisz dzia , zrobi co , eby si dowiedzia ! Musisz co zabra ! Musz ! Par spa , kiedy poczu szarpni cie za szyj . Poderwa si i uderzy na o lep, próbuj c powstrzyma , sam nie wiedz c co. Co go dusi o, zamyka o si na jego gardle i odbiera o oddech. Czu na sobie ci ar, co go otula o. Cieniowiec! Jednak to niemo liwe, skoro pie go nie ostrzeg a. Przywo wi c magi , pragn c si uratowa . Poczu , jak ro nie z dr cz powolno ci . Na twarzy i szyi czu czyj oddech. Ujrza b ysk z bów i poczu na skórze szorstkie w osy. Otoczy si ramionami, aby odepchn napastnika. Jego d otar a si o r koje Miecza Shannary i stal zap on a niczym ogie . Potem ucisk na gard o nagle zel , ci ar uniós si i poprzez kolorow mg i mrok ujrza zniekszta con sylwetk uciekaj w noc. Coll! To by Coll! Wsta oszo omiony i przera ony, walcz c o oddech i równowag . Co si dzia o?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Czy by jednak mia go zabi ? Próbowa go udusi ? Patrzy , jak ciemna sylwetka znika w cieniu, niemal natychmiast nikn c mi dzy ska ami i drzewami. Nie by o mowy o pomy ce. To by Coll. By tego pewny. Ale co jego brat usi owa zrobi ? Pomy la nagle o Mieczu, spojrza pospiesznie pod nogi i znalaz bro nietkni tam, gdzie j zostawi . To nie Miecz, pomy la . Wi c co? Si gn ku szyi, czuj c now fal bólu. D mia mokr od krwi. Znowu ból. Dotkn posiniaczonego, rozdartego cia a. Dotyka ostro nie, nie dowierzaj c. I wtedy zda sobie spraw , e nie ma Skree. Brat ukrad go. Musia widzie ukryty w ciemno ciach, jak Par go ogl da. Musia zej , kiedy Par zapad w sen, podczo ga si , przygniót go do ziemi, szarpn za rzemie na szyi, niemal go dusz c, przegryz go w ko cu i uciek z talizmanem Damson. Dlaczego? Oczywi cie, eby Par poszed za nim. eby nie zaprzesta po cigu. Ch opak z Vale sta , spogl daj c za bratem czy raczej stworem, którym si sta , oniemia y ze zdumienia. W ciszy umys u zda o mu si , e s yszy krzyk tamtego. Pomó mi, mówi Coll. Pomó mi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XV Kiedy rozja ni o si nieco, Par ruszy za bratem. S ce wsta o wcze nie, dzie by bezchmurny i jasny, a lad Colla wyra ny. Par podwoi wysi ki, przynaglaj c si bardziej ni przedtem, zdecydowany, e tym razem Coll mu nie umknie. Byli teraz w g bi gór Runne, otoczeni cianami w wozów biegn cych na po udnie wzd Mermidonu, tak wi c nie by o mo liwo ci zmiany kierunku. Niemniej jednak Coll nie przestawa b dzi z dala od brzegów rzeki, jakby szuka drogi wyj cia. Czasami szed prawie pó mili, zanim drog zamkn y mu góry. Raz nawet zdo si wspi na niskie zbocze i w drowa na po udnie przez kilka mil, zanim lepy szlak zako czy si cian urwiska i zawróci go z drogi. Za ka dym razem Par zmuszony by i za nim, eby nie zgubi tropu, boj c si , e Coll zawróci, je li b dzie si trzyma brzegu rzeki. Wysi ek pogoni wyczerpa go, a parne, bezwietrzne powietrze powodowa o zawroty g owy. Dzie min , zasz o s ce, a on ci gle nie znalaz Colla. Tego wieczoru z owi na kolacj ryby, u ywaj c linki i haczyka, ugotowa i zjad swoj zdobycz, a reszt – wi cej ni hojn porcj – zostawi na p askiej skale kilkana cie stóp od miejsca, gdzie u si do snu. Nie spa jednak prawie przez ca noc, s ysz c i widz c rzeczy, których nie by o, drzemi c niespokojnie i z przerwami. Nie zobaczy jednak Colla. Kiedy si obudzi , stwierdzi , e ryba znikn a, ale równie dobrze mog y j zje dzikie zwierz ta. Nie chcia w to wierzy , ale nie mia adnej pewno ci. Przez nast pne trzy dni nie zaprzestawa po cigu, id c w dó rzeki i stale zbli aj c si do T czowego Jeziora oraz Stra nicy Po udniowej. Zaczyna si ju martwi , e dogoni Colla, kiedy ju b dzie za pó no. Jakim sposobem brat zdo go wyprzedzi , nawet z ograniczon zdolno ci rozumowania, nawet b c na wpó cieniowcem. Coll nie my la jasno, nie wybiera naj atwiejszych ani najszybszych cie ek, nie stara si zatrze ladów, a mimo to stale si wymyka . By o to niepokoj ce i k opotliwe zarazem. Wydawa o si nieuniknione, e Par znajdzie brata, kiedy b dzie ju za pó no na pomoc – nie pomo e te sobie, je li odkryj go cieniowce. Co zrobi, je li Rimmer Dall znajdzie Colla pierwszy? U yje Miecza Shannary? Ju raz próbowa , ale daremnie. Wykorzysta magi pie ni? Tego równie próbowa i okaza a si niebezpiecznie nieobliczalna. Poza tym mo e nie mie wyboru. U by pie ni, gdyby by to jedyny sposób, aby uwolni brata. W tym wypadku nie bra pod uwag ceny, któr b dzie musia zap aci . My la teraz cz sto o tym, jak zmienia a si pie i co z nim uczyni a, kiedy zosta a wezwana. Zastanawia si , co móg by zrobi , eby dopomóc sam sobie, panowa nad magi , nie pozwoli jej zupe nie odej . Moc ros a w sposób, którego nie pojmowa ,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rozwijaj c si tak, jak wiele lat temu w wypadku Wi a Ohmsforda, oraz objawiaj c si na nowe, przera aj ce sposoby. Co istotnego w duszy Para równie si zmienia o. By przera ony, kiedy zastanawia si nad zasi giem tych zmian. Kiedy by a to magia Jaira Ohmsforda, pie stwarzaj ca obrazy z powietrza, które wydawa y si realne, ale by y tylko wyobra eniami powstaj cymi w umys ach s uchaczy. Teraz przypomina a raczej magi Brin, siostry Jaira. Magi , która potrafi a zmienia rzeczy w prawd , zmienia je bezpowrotnie. Ale pie Para równie umia a tworzy . Stwarza a rzeczy z niczego, jak tamten p on cy miecz w Dole czy od amki stali i wiatr w stra nicy w Tyrsis. Sk d pochodzi a taka moc? Co sprawi o, e magia uleg a tak gwa townej zmianie? Najbardziej przera o go oczywi cie to, e odpowied na wszystkie pytania o ród o magii by a zawsze tym samym nik ym, nienawistnym szeptem, s owami Rimmera Dalia wypowiedzianymi, kiedy Par zmierzy si z pierwszym poszukiwaczem w otch ani kryj cej Miecz Shannary. Jeste cieniowcem, Parze Ohmsford. Nale ysz do nas. Szóstego dnia po cigu, cztery dni po kradzie y Skree, upa osi gn takie nat enie, e zdawa si barwi powietrze i pali p uca, a lad Colla skr ci gwa townie do rzeki i znikn . Par zatrzyma si na skraju wody, przyjrza si z niedowierzaniem ziemi, zawróci , aby si upewni , e nie zosta oszukany, a potem usiad w cieniu pod roz yst topol , eby zebra my li. Coll znikn w rzece. Wpatrywa si w jej wody, leniw , szerok powierzchni si gaj drzew na drugim brzegu. Mermidon wyp ywa z Runne, gdzie si teraz znajdowa , i zbli a si do czowego Jeziora. Góry bieg y dalej na po udnie wzd wschodniego brzegu, ale na zachodzie opada y w pagórkowate, poro ni te traw niziny i pojawiaj ce si gdzieniegdzie d browy. Gdyby Coll jasno rozumowa , zdecydowa by si na atwiejsz drog . Ale Coll by w niewoli Lustrzanego Ca unu. Par zdecydowa , e niczego nie mo e by pewny. W ka dym razie, je li Coll przekroczy rzek , on równie musi to uczyni . Zdj ubranie, za pomoc linki i suchych patyków skleci prowizoryczn tratw , przymocowa ubranie, koc, plecak oraz Miecz Shannary i w lizn si do rzeki. Woda by a zimna i przyjemna. Da si nie pr dowi i pop yn w stron przeciwleg ego brzegu. Nie spieszy si i wyszed na brzeg mil dalej. Ubra si , przymocowa do pleców Miecz Shannary oraz reszt ekwipunku i ruszy szuka ladów Colla. Jednak nigdzie ich nie znalaz . Szuka w dole i w górze rzeki, dopóki nie zapad zmrok. Coll znikn . Par usiad w ciemno ciach, wpatruj c si w p ask , l ni tafl rzeki, i zastanawia si , czy brat
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
uton . W normalnych warunkach Coll by dobrym p ywakiem, ale mo e si y w ko cu go opu ci y. Par zmusi si do jedzenia, wypi wod z buk aka, owin si kocem i próbowa zasn . Ale sen nie nadchodzi . My li o Collu napiera y bez ustanku, wspomnienia przesz ci, ci ar wszystkiego, co wydarzy o si od czasu snów. Parem targa y sprzeczne uczucia. Co mia teraz robi ? A je li Coll naprawd nie yje? ce wsta o, barwi c wschodni horyzont g bok purpur , a na zachodzie zbiera y si chmury. Przetacza y si nad Callahornem ciemn cian . wiat o dnia by o blade i rozproszone, powietrze znieruchomia o. Par wsta i ruszy przed siebie na po udnie wzd rzeki, nie rezygnuj c z poszukiwa brata. By zm czony, zniech cony i bliski rezygnacji. Ci gle si zastanawia , co w ciwie robi, goni c ducha, cigaj c stwora cieniowców prowadzonego niczym nieme zwierz . Sk d móg wiedzie , e to naprawd Coll? Mo e Damson mia a racj . Czy cieniowce nie mog y go omami ? A je li Rimmer Dall sfa szowa Miecz albo tak zmieni jego magi , e teraz nie mówi a prawdy? Przypu my, e to rodzaj starannie przygotowanej pu apki. Jak mia si tego dowiedzie ? W ko cu przesta o tym my le , poniewa rozwa ju ka mo liwo i nie doszed do niczego. Szed wi c tylko, pod aj c biegiem rzeki, która wi a si na po udnie poprzez wzgórza. Mechanicznie przeszukiwa ziemi , odcinaj c si od w asnego wn trza ponur cisz . Na zachodzie chmury zacz y ciemnie , a nag y poryw wiatru poprzedzi ich nadej cie. Ptaki odlecia y z krzykiem na wschód, w stron gór, niczym b yski bieli znikaj ce w mroku. Przed nim, o kilka mil w dó rzeki, pojawi a si Stra nica Po udniowa – czarny obelisk si gaj cy nieba. Par obserwowa , jak ro nie niczym forteca stoj ca na drodze nadchodz cej burzy. Kiedy zbli si do drzew i ska , omiót wzrokiem jej mury i wie e. Nic si nie pokaza o. Nic si nie poruszy o. I nagle, nieoczekiwanie, natrafi na lad Colla. Odnalaz go na skraju rzeki, gdzie brat wynurzy si z wody po przynajmniej siedmiu lub o miu milach. By pewny, e to Coll, nawet zanim znalaz potwierdzenie w postaci odcisku buta. Trop bieg z zachodu na wzgórza i w stron nadchodz cej burzy. Ale trop by sprzed kilku godzin. Coll wyszed na brzeg wczoraj i natychmiast ruszy dalej. Par by co najmniej jeden dzie za nim. Niemniej jednak zacz i ladem brata, wdzi czny, e w ogóle co znalaz i e brat nadal yje. Pomaszerowa w g b krainy, oddalaj c si od rzeki. wiat o gas o teraz w szybkim tempie, w miar jak zbli a si burza, w powietrzu unosi a si wilgo , a trawy ci y nogi Para. Nad jego g ow przetacza y si ci ko chmury i przes ania y niebo. Par zerkn za siebie, gdzie po raz ostatni widzia Stra nic Po udniow , ale wie a
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cieniowców znikn a w mroku. Deszcz zacz pada drobnymi kroplami, ch odz cymi rozgrzan skór , a kiedy zerwa si wiatr, Par poczu na twarzy ostre uk ucia. Par chwil pó niej wspi si na wzniesienie i zobaczy Colla. Jego brat le rozci gni ty bez ruchu w zakurzonej trawie, twarz do ziemi, pod obdartym z li ci d bem rosn cym po rodku p ytkiej dolinki. Na pierwszy rzut oka wydawa si martwy. Par ruszy szybko przed siebie, czuj c ci ar w sercu. Nie, móg tylko pomy le . Nie. Zobaczy , e Coll si porusza, przesuwaj c nieznacznie rami . Potem napi mi nie nogi i rozlu ni je. Coll nie by martwy, by tylko wyczerpany. Zm czenie w ko cu go pokona o. Par zszed ze wzniesienia, czuj c uk ucia wiatru, wyj cego i rozpychaj cego si w otaczaj cej go czerni. Odg osy kroków Para uton y w zawodzeniu wichru. Pochyli ow i par naprzód. Coll ci gle le bez ruchu. Nie us ysza niczego. Par dotrze do niego, zanim Coll si zorientuje. I co wtedy? – pomy la nagle. Co mam potem zrobi ? Zdecydowanie si gn przez rami i wyj Miecz Shannary. W jaki sposób zdo a raz jeszcze przywo magi talizmanu i zatrzyma brata, aby mog a si przez niego przedrze , zmusi go do zobaczenia prawdy, zedrze opo cz cieniowców i uwolni go na zawsze. Przynajmniej mia nadziej , e tak w nie si stanie. Czu smak i zapach burzy. A wi c mia swoj szans . Coll nie b dzie ju teraz taki silny. A Par nie pozwoli si zaskoczy . Kiedy zbli si do brata, wchodz c pod nie zwisaj ce konary d bu, z czerni wytoczy si grzmot – pierwszy w tej burzy. Coll drgn , odwróci si na plecy i wpatrzy w stoj cego dziesi stóp dalej brata. Par zatrzyma si , niepewny. Coll patrzy na spod aksamitnie czarnego kaptura Lustrzanego Ca unu pustym, nic nie rozumiej cym wzrokiem. Uniós os ab d i mocniej otuli opo cz skurczone cia o. Zaszlocha i podci gn kolana. Par wstrzyma oddech i zrobi krok naprzód, potem drugi, a wiatr uderza go w plecy, unosi ubranie i targa w osy. Miecz Shannary trzyma jak najbli ej cia a, nie mog c go teraz ukry i maj c nadziej , e umknie uwagi Colla. Nierówny zygzak b yskawicy rozdar niebo, a zaraz potem rozleg si og uszaj cy grzmot i potoczy a po kra ce horyzontu. Coll uniós si na kolana, a w szeroko otwartych oczach czai o si przera enie. Przez amek sekundy jego d onie pu ci y opo cz , pozwalaj c jej opa , i jego twarz odzyska a na chwil dawny wygl d. Przez t jedn chwil Coll Ohmsford wpatrywa si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w brata, jakby nigdy nie odszed . Na jego twarzy pojawi si b ysk zrozumienia, zaskoczenie, wdzi czno i ulga, która star a lady bólu i rozpaczy. Par poczu przyp yw nadziei. Chcia zawo brata, zapewni go, e wszystko b dzie dobrze, powiedzie , e jest ju bezpieczny. Ale w nast pnej chwili Coll odszed . Jego twarz znikn a na powrót w Lustrzanym Ca unie, dziele cieniowców, i przybra a z y, przebieg y wyraz. B ysn y z by i brat przyczai si do skoku, warcz c jak zwierz . Znowu ucieknie! – pomy la Par w udr ce. Ale Coll ruszy na niego, zrywaj c si na nogi i pokonuj c odleg pomi dzy nimi, zanim Par zd unie Miecz Shannary. D onie Colla zacisn y si na r kach Para, chwytaj c r koje talizmanu i próbuj c j wyszarpn . Par nie puszcza , ci gn c w ty i w przód, walcz c z bratem o bro . Deszcz la na nich strumieniami z tak si , e niemal lepia Para. Coll napiera na niego z ca ej mocy. Par czu bicie jego serca. Ich d onie splot y si nad g owami w walce o Miecz, który ko ysa si to w jedn , to w drug stron . Stal l ni a od wilgoci. Na pó nocy bi y b yskawice, odb yski jaskrawego wiat a, za którymi pod y ci kie uderzenia grzmotu. Ziemia dr a. Par na pró no usi owa przywo magi Miecza. Przedtem przysz a bez trudu – dlaczego teraz nie chcia a? Usi owa sprosta szale stwu brata, unikn w ciek ego ataku. Próbowa nie dopu ci do siebie l ku, e nic mu nie pomo e, e moc znowu przepad a. Bracia Ohmsfordowie walczyli na liskiej, smaganej wiatrem trawie o Miecz Shannary, a ich okrzyki i j ki nik y w odg osach burzy. Par w dalszym ci gu usi owa bez powodzenia przywo magi . Poczu przyp yw rozpaczy. T bitw te przegra. Coll by od niego wi kszy i swym ci arem przygniata Para. Co gorsza, si y brata wydawa y si rosn , w miar jak jego s ab y. Coll wygrywa , kopi c, drapi c i walcz c jak oszala y. Ale Par si nie poddawa . Rozpaczliwie ciska Miecz, zdecydowany nie straci go za wszelk cen . Pozwala bratu odpycha si w ty , mocowa si i robi uniki, maj c nadziej , e wysi ek zm czy i os abi Colla, a wtedy Par zdo a pozbawi go przytomno ci. Je li mu si to uda, b dzie mia szans . Znowu b ysn o. W blasku pioruna Par k tem oka uchwyci widok ciemnych sylwetek na wzniesieniu ponad dolin . By o ich ko o tuzina, poskr canych, przygarbionych, a ich oczy l ni y krwawo. Potem znowu znikn y, poch oni te przez czarn , burzow noc. Par zamruga , strz saj c krople deszczu i próbuj c dojrze co za plecami walcz cego brata. Co to by o? Znowu b ysn o, akurat kiedy Coll szarpn w ciekle i przewróci go na rozmok traw . Tym razem niczego nie zobaczy , walcz c o oddech, kiedy uderzy o ziemi . Coll
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rzuci si na Para, wyj c. Ale Par wykorzysta rozp d brata, przerzuci go nad g ow i uwolni si . Wsta oszo omiony. Mrok by tak g sty, e ledwo widzia po amany d b. Wzniesienie by o niewidoczne. Coll znowu zaatakowa , ale tym razem Par by gotów. Unikaj c ciosu, mocno uderzy go w g ow r koje ci Miecza. Coll upad na kolana oszo omiony. Chwyta powietrze przed sob , jakby apa co niewidzialnego. Strumyczek czerwieni sp ywa mu po twarzy z rozci cia na g owie, a krew ró owia a, mieszaj c si z deszczem. Jego rysy zacz y si zmienia , dzi ki czemu traci wygl d cieniowca, przybieraj c na powrót ludzki. Par szykowa si do kolejnego uderzenia, dr c z rozpaczy i wyczerpania, i nagle zatrzyma si , widz c wyraz zdumienia w oczach brata. Patrzy na niego brat. To by Coll. Par opad na kolana, w b oto i lisk traw i patrzy na Colla. Usta brata poruszy y si , wymawiaj c s owa, które zgin y w wyciu wichru i w deszczu. Dr z zimna, ale nie tylko. Powoli zacz potrz sa g ow pod kapturem Lustrzanego Ca unu, wij c si w ciemnych fa dach, jakby zdobywa si na ogromny wysi ek. Coll. Par wymówi bezg nie imi brata. D onie Colla unios y si , aby pochwyci fa dy opo czy cieniowców, szarpn j mocno i odrzuci . Coll. Pragn c pomóc bratu, zanim ominie go okazja, Par impulsywnie wbi w ziemi Miecz Shannary i si gn , aby uj d onie Colla. Brat nie stawia oporu, wzrok mia pusty i bezmy lny. Par poprowadzi jego d onie ku r koje ci Miecza i zacisn na niej lodowate, dr ce palce, trzymaj c mocno. Prosz , Coll. Prosz , zosta ze mn . Coll wpatrywa si w niego szeroko otwartymi oczami. Widzia go, a równocze nie patrzy jakby na wskro . czy ich Miecz Shannary, trzyma mocno. Splecione palce wbija y si w uniesion pochodni wyrze bion na r koje ci. Par ujrza zniekszta cony obraz swojej twarzy na mokrej od deszczu powierzchni ostrza. – Coll! – krzykn . Brat podniós wzrok. Prosz , niech przyjdzie magia, b aga Par. Prosz ! Coll utkwi w nim wzrok, jakby szuka czego jeszcze. – Coll, pos uchaj mnie! To ja, Par! Twój brat! Coll zamruga . W jego oczach mign o zrozumienie, jak b ysk wiat a. Par czu pod mi r ce brata zaci ni te na r koje ci Miecza. Coll! Po g adkiej powierzchni Miecza przemkn o wiat o, szybkie, o lepiaj ce, jak bia a furia poch aniaj ca wszystko w u amku sekundy. Za ni pod ogie , ch odny i jasny
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wyp yn z Miecza i zap on w ciele Para. Ch opak poczu , jak rozprzestrzenia si i splata, wci ga do wn trza talizmanu, aby odnale czekaj cego Colla i po czy ich w jedno. Poczu , jak przenika przez stal i gdzie daleko poza ni . wiat doko a znikn – wilgo i b oto, ciemno i d wi k. By a tylko biel i cisza. Nic wi cej. Tylko Coll i on. Tylko oni dwaj. Potem ujrza , jak l ni ca czer Lustrzanego Ca unu wije si wokó cia a i g owy brata niczym w . Opo cza a, porusza a si , jakby cofaj c przed niewidzialnym, mocnym szarpni ciem, które chcia o j rozedrze . Par s ysza jej syk. Miecz Shannary. Magia Miecza. Przenikn g boko w umys brata, si gaj c w zamkni tam ciemno , walcz teraz o swoje miejsce. Pos uchaj mnie, Coll. Pos uchaj prawdy. Przemoc otworzy umys brata, odrzucaj c czekaj tam magi cieniowców. Nie dba o w asne bezpiecze stwo, oboj tny na wszystko, pragn c jedynie uwolni brata. Magia Miecza dawa a mu si . Pos uchaj mnie. Jego g os smagn jak batem. Zebra s owa, nada im kszta t i form , po czy obrazy z moc pie ni o dziejach sprzed trzystu lat. Prawda o Collu run a niepowstrzymanym p dem. Coll ujrza , jak go ujarzmiono. Zrozumia , co uczyni a z nim opo cza. Zobaczy , w jaki sposób zwrócono go przeciw bratu, wys ano, aby wype ni mroczne zamiary, których aden z nich nie by wiadom. Zobaczy wszystko, co tak starannie ukrywa a magia cieniowców. Zrozumia równie , co musi zrobi , aby si od niej uwolni . Ból tego odkrycia by przenikliwy i mocny. Par czu , jak jego fala odbija si od brata i wraca do niego. Coll mia przed oczami nag prawd o swoim yciu, mroczny, nielito ciwy ci g prawd, które rani y do g bi. Par zwalczy odruch paniki oraz ból i trwa niezachwianie, poniewa brat potrzebowa jego spokoju. S ysza milcz cy okrzyk udr ki Colla na widok prawdy. Widzia udr w jego oczach, surow , bolesn . Nie odwróci si . Nie zwolni u cisku. Prawda by a bia ym ogniem Miecza Shannary, p on cym, oczyszczaj cym, ich jedyn nadziej . Coll cofn si i krzykn , a jego g os wyrwa ich z bia ej ciszy i cisn na powrót w czarn , wyj furi burzy, kl cz cych w b ocie i mokrej trawie pod starym d bem, pod ciemnymi, sk bionymi chmurami. Doko a wirowa a mg a i ciemno , jakby skradziono resztki dnia. Deszcz ch osta im twarze, o lepiaj c tak, e widzieli jedynie asne niewyra ne sylwetki ciskaj ce l ni cy Miecz. Uderzy a b yskawica, jaskrawa i pal , a potem gruchn pot ny grzmot. onie Colla Ohmsforda oderwa y si od Miecza, odci gaj c równie r ce Para. Coll wsta ze ci gni twarz . Ale by a to jego twarz, twarz brata. Znikn najmniejszy lad
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
koszmaru cieniowców, który chcia nim zaw adn . Coll gor czkowo si gn za siebie i chwyci Lustrzany Ca un. Zdar go i rzuci na ziemi . Opo cza spad a bez adnie w mokre b oto i natychmiast zacz a parowa . Dr a i skr ca a si , a potem zacz a wrze . Spo ród l ni cych fa d trysn y ze zielone p omienie, buchaj c w ciekle. Ogie rozprzestrzenia si , nieub agany, poch aniaj cy i w ci gu paru sekund Lustrzany Ca un obróci si w popió . Par wsta z wysi kiem i stan naprzeciw brata, widz c w oczach Colla to, czego szuka . Coll powróci do niego. Miecz Shannary ukaza mu prawd o zdradliwej materii: e jest ona zakl ciem cieniowców, stworzonym, aby go podporz dkowa , e jedynym sposobem odzyskania wolno ci by o zedrze j i odrzuci . Coll to uczyni . Miecz da mu si . Ale nawet w chwili najwi kszego uniesienia, kiedy bitwa by a wygrana i Coll powróci , Par czu wewn trzny niepokój. Powinno by co jeszcze, szepta mu jaki g os. Magia powinna uczyni co wi cej. Pami tasz opowie ci sprzed pi ciuset lat? Pami tasz pierwszego Ohmsforda? Pami tasz Shee? Przywo ana magia uczyni a dla Shei co zupe nie innego. Ukaza a mu prawd o sobie samym, ods oni a przede wszystkim to, co pragn ukry , o czym chcia zapomnie , udawa , e nie istnieje. Ukaza a Shei Ohmsfordowi najtrudniejsz prawd ze wszystkich, aby móg znie potem inn prawd , której od niego za dano. Dlaczego jemu nie ukazano takiej prawdy? Dlaczego wszystko dotyczy o jedynie Colla? Znowu zap on a b yskawica i my li Para rozproszy y si na widok ciemnych postaci na otaczaj cych ich wzgórzach. Tym razem pojawi y si tak wyra ne, e nie by o tpliwo ci, czym s . Par odwróci si i zobaczy , e czekaj wsz dzie, skulone, powykr cane, mroczne, ze l ni cymi, czerwonymi lepiami. Poczu , e Coll podchodzi bli ej i zajmuje pozycj za jego plecami. Coll równie je widzia . Par odczu dziwn mieszanin w ciek ci i rozpaczy. Cieniowce odnalaz y ich. Wtedy z szeregów wyst pi Rimmer Dall. Surowa, ko cista posta unios a si w deszcz, z oczami twardymi jak kamie i czerwonymi jak krew. Zatrzyma si kilkana cie kroków od nich. Bez s owa uniós d w r kawicy i skin wszystko mówi cym gestem. Musieli i z nim. Nale eli do niego. Byli teraz jego w asno ci . Par us ysza w my lach g os pierwszego szperacza, jakby tamten naprawd przemówi . Pokr ci g ow . Nie pójdzie. Ani on, ani Coll. Ju nigdy. – Par – us ysza g os brata mi kko wymawiaj cy jego imi . – Jestem z tob . Rozleg si nag y zgrzyt ostrza Miecza Shannary, kiedy Coll powoli wyci gn go z ziemi. Par odwróci si nieznacznie. Coll trzyma talizman w obu d oniach, patrz c na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cieniowca. Z rozpaczliwym postanowieniem, e nic ich ju nie rozdzieli, Par Ohmsford przywo magi pie ni. Odpowiedzia a natychmiast, pragn c wolno ci, dna dzia ania. W ar ocznej zach anno ci jej pojawienia si by o co przera aj cego. Par zadr na to odczucie nieposkromionego g odu. Musi nad ni panowa , pomy la i postanowi , e tego dokona. W rozdzielaj cej ich ciemno ci Par ujrza u miech Rimmera Dalia. Widzia , jak cieniowce zaczynaj ze lizgiwa si z grzbietu wzniesienia, przez skowyt wichru s ysza zgrzyt pazurów i k ów; blask czerwonych lepi zamienia deszcz w par . Ile ich by o? – zastanawia si Par. Zbyt wielu. Zbyt wielu nawet na ulotn magi pie ni. Rozejrza si nerwowo, szukaj c miejsca ucieczki. B musieli ucieka . Musz spróbowa dotrze do rzeki albo lasu, gdzie , gdzie mo na by si ukry . Je li takie miejsce istnia o. Je li w ogóle by a dla nich jaka szansa. Magia zebra a si na czubkach palców Para bia ym p omieniem, który zawrza ciek ci . Par poczu , jak Coll napiera na niego plecami. Kr g zamyka si wokó nich. ysn o i przez czer przetoczy si grzmot, wpadaj c w p d wiatru. W oddali zako ysa y si drzewa, a li cie rozpierzch y si z ga zi niczym przera one my li. Ucieka , pomy la Par. Ucieka , póki mo na. A potem u stóp starego d bu zap on o wiat o, mocna, niezachwiana jasno , która zdawa a si wydobywa z powietrza. Zbli a si w mroku, ko ysz c si agodnie, jak male ki p omyk wiecy widoczny przez kurtyn deszczu. Cieniowce zamar y bez ruchu. Wiatr usta . Par ujrza , jak znika u miech Rimmera Dalia. Jego zimne oczy spojrza y na zbli aj ce si wiat o i wynurzaj si z mroku niewielk , smuk sylwetk , która nim kierowa a. By to ch opiec nios cy lamp . Nie zwalniaj c kroku, ch opiec podszed do Para i Colla. Wyci gn przed siebie lamp , która wskazywa a mu drog . Oczy mia ciemne i skupione, mokre w osy klei y si do czo a, a rysy by y g adkie i spokojne. Par poczu , jak ga nie magia pie ni. Czu , e ch opiec nie stanowi zagro enia. Nie ba si go. Zerkn pospiesznie na Colla i ujrza zdumienie w ciemnych oczach brata. Ch opiec podszed do nich i zatrzyma si . Nie po wi ci jednego spojrzenia potworom, które powarkiwa y niepewnie z mroku poza zasi giem lampy. Wzrok utkwi w braciach Ohmsfordach. – Je li chcecie by bezpieczni, musicie teraz i ze mn – powiedzia cicho. Rimmer Dall wyrós jak ciemny duch, odrzucaj c szaty, aby mie wolne ramiona.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wyci gn d w ciemnej r kawicy, jakby odsuwa wiat o. – To nie twoje miejsce! – wysycza ostrym szeptem. – Nie masz tutaj w adzy! Ch opiec odwróci si lekko. – Mam w adz , gdziekolwiek zechc . Nios wiat o wiata, teraz i zawsze. Oczy Rimmera Dalia p on y. – Twoja magia jest stara i zu yta! Wyno si , póki mo esz! Par patrzy od jednej twarzy do drugiej. Co tu si dzieje? Kim jest ten ch opiec? – Par! – us ysza szept Colla. I wtedy ujrza , jak ch opiec zmienia si nagle w starca, kruchego i pochylonego wiekiem, odsuwaj c od siebie lamp , jakby mog a go oparzy . – A twoja magia – wyszepta starzec do Rimmera Dalia – jest skradziona i w ko cu ci zdradzi. – Znowu odwróci si do Para i Colla. – Id cie ju . Nie bójcie si . Jest jeszcze par drobiazgów, które mog dla was zrobi , a to jeden z nich. – Stara twarz spojrza a na nich. – Nie boicie si , co? Starca? Starego przyjaciela waszego rodu? Znacie mnie? Znacie, prawda? Oczywi cie. Oczywi cie, e tak. – Pog aska ich r ce swoj oni . By to dotyk starego papieru albo suchych li ci. Co b ysn o, kiedy to uczyni . – Powiedzcie, jak si nazywam – odezwa si . I nagle wiedzieli. – Jeste Królem Srebrnej Rzeki – wyszeptali równocze nie i obj o ich wiat o lampy. Cieniowce w jednej chwili rzuci y si do ataku. Ruszy y ze zboczy jak czarna fala, a ich wrzaski i wycie rozbi y dziwny spokój, który przyniós ze sob Król Srebrnej Rzeki. dzi y ze zgrzytem z bów i darciem pazurów, w szale rozdzieraj c powietrze i ziemi . Przed nimi szed Rimmer Dall przemieniony w co nie do opisania, cie tak szybki, e w u amku sekundy przeci przestrze oddzielaj go od Ohmsfordów. Stalowe obr cze zacisn y si na gardle Para i piersi Colla, dusz c ich i d awi c. Mieli uczucie, e wci ga ich czer , e spadaj w dó , który nie ma dna. Przez chwil byli zgubieni, a potem dosi gn ich g os Króla Srebrnej Rzeki, przytrzymuj c jak matczyne d onie tul ce dziecko, uwalniaj c ze stalowych obr czy i wynosz c z ciemno ci. Glos Rimmera Dalia zazgrzyta jak stal na kamieniu i g os Króla Srebrnej Rzeki znikn . Czer i stalowe obr cze ponownie si zacisn y. Par rozpaczliwie walczy o wolno . Czu straszliwe ko ysanie magii, któr w adali walcz cy. Si pierwszego szperacza i pradawnego ducha, zmagaj cych si o ycie obu braci. Nie czu ju napieraj cego na cia a Colla. Widzia go przez chwil , rozpozna znajome rysy twarzy, a potem nawet one znikn y. – Par, musz ci powiedzie ... – us ysza wo anie brata.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W jego wn trzu uros a magia pie ni i s owa brata znikn y w jej p dzie. Lampa Króla Srebrnej Rzeki raz jeszcze przeci a mrok cieniowca i zmusi a go do wycofania si . Par si gn ku wiat u, wyci gaj c d onie. Ale ciemno znowu nap yn a wrzaskiem gniewu i rozpaczy. Przeci a wiat o i zamkn a si wokó Para. W panice uwolni magi . Wydar a si z niego, niczym wiosenna powód , niepowstrzyman nawa nic . Par czu , jak magia wybucha wsz dzie, roz arzona i niepohamowana, wypalaj c wszystko. Owin a si wokó niego z furi i nie móg zrobi nic, eby j powstrzyma . Poczu , e si zmienia, wychodzi z w asnego cia a, a jego twarz ulega przemianie, odkrywaj c jego prawdziw istot . Zmiana by a przera aj ca i realna; jakby zrzuca skór . Zobaczy , jak znika lampa Króla Srebrnej Rzeki. Ujrza zamykaj si wokó ciemno . Potem si y go opu ci y, zostawiaj c bez przytomno ci, i nie widzia ju niczego.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XVI Wysoka Rada postanowi a wyj naprzeciw nadci gaj cej armii federacji, zamiast czeka na ni w Arborlonie. Kiedy Barsimmon Oridio stwierdzi , e zebranie i zaopatrzenie ca ej armii zajmie przynajmniej tydzie , Wren zdecydowa a wyruszy na zwiad z tyloma lud mi, ilu zdo a zebra w ci gu dwóch dni. Stary wojownik sprzeciwia si stanowczo, podwa aj c sens wysy ania garstki ludzi przeciwko tak du ej sile i pytaj c, co b dzie, je li zostan schwytani w pu apk i zmuszeni do walki. S ucha a go cierpliwie, po czym wyja ni a, e zwiad nie ma prowokowa wroga, lecz przyjrze mu si i da zna , e w pobli u znajduje si inna armia. Nie ma powodu do zmartwie , zapewnia a. Bar wybierze dowódc zwiadu, a ona zaakceptuje jego decyzj . Bar krzywi si i grymasi , ale w ko cu ust pi , zadowalaj c si obietnic Wren, e poczeka z jak kolwiek prób zaczepki, a przyb dzie g ówny trzon armii. Wiadomo o nadci gaj cej armii i niebezpiecze stwie wys ano do elfów osiedlonych w okolicy. Te, które chcia y, mog y powróci do Arborlonu i stan w szeregach obro ców elfów. Pozosta e powinny przygotowa si do ucieczki, je li armia federacji prze amie opór. Skrzydlatych Je ców wys ano do najdalszych punktów oraz Wing Hove. Pos cy biegali bez ustanku. Rodziny osiedlone najbli ej miasta zacz y nap ywa do niemal natychmiast. Wren ulokowa a je w obozowiskach porozrzucanych na skarpie i z dala od nowo powstaj cych sza ców. Tym razem za murami miasta nie by o adnych przeszkód. Elfitch zosta zniszczony podczas ataku demonów za czasów Eventina Elessedila, a Keel zosta na Morrowindl. Zbudowano wa y ochronne, ale nie by y one ani wysokie, ani niezdobyte. Urwiska Carolan i wody Rzeki Szumi cej Pie ni tworzy y naturaln barier przed atakiem na zachodzie, a na pó nocy i po udniu wyrasta y wysokie góry, ale federacja przyjdzie najprawdopodobniej od wschodu, przez dolin Rhenn. Tam trzeba by o zmobilizowa wszelk mo liw obron . Wren bez ko ca rozmawia a z ministrami i dowódcami swojej armii, jakie formy powinna przybra ta obrona. Na wschód od miasta do równin rós g sty las, nie do przebycia przez wojsko takich rozmiarów. Zgadzano si , e armia federacji spróbuje zmia elfy swoim ogromem i rozproszenie mi dzy drzewami nie wydawa o si dowódcom Wren w ciwym wyborem. A zatem wróg przyb dzie przez Rhenn i pod y ówn drog na zachód do miasta; tam rozwinie szyki. Ale nawet wówczas podej cie nie dzie atwe. Drogi nie u ywano od wielu lat – praktycznie od czasu, kiedy elfy znikn y z Westlandii. W wi kszo ci zaros a j puszcza i teraz by to raczej szlak ni droga: w ski, kr ty i pe en miejsc, gdzie ma a grupa do d ugo mog a si mierzy z du si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przeciwnika. Na ile czas pozwala, pobuduj w tych miejscach fortyfikacje, wykorzystuj c do y i pu apki dla opó nienia przeciwnika. W tym czasie trzon armii elfów ma spróbowa opó ni marsz si federacji na wschodnich równinach, wykorzystuj c kawaleri , uczników i Skrzydlatych Je ców, którzy mieli odeprze przewa aj liczb sudlandzkiej piechoty. Je li to zawiedzie, ostatnia bitwa rozegra si w dolinie Rhenn. Jedn dru yn budowniczych wys ano do prac na wschodzie, a druga budowa a fortyfikacje na Carolan. Atak z zachodu by ma o prawdopodobny, ale niczego nie mo na by o zostawia przypadkowi. Tymczasem rozpocz to ogromne zadanie wyposa enia i zaopatrzenia elfiej armii pod kierunkiem Barsimmona Oridio. Wren schodzi a z drogi staremu wojakowi, zadowolona, e ma zaj cie i przesta j nagabywa . W tajemnicy przed innymi powiedzia a Trissowi, e chce, aby na wypraw wyruszy wi kszy oddzia Stra ników Domu, a Tygrysowi Ty, e chce tuzin Skrzydlatych Je ców. Oba oddzia y maj by na jej osobiste rozkazy. Dobrze by o zostawi wojenn taktyk ludziom takim jak Bar, ale ostatni rzecz , jakiej pragn a, by a powa niejsza konfrontacja. Przemy la a wszystko bardzo starannie. kanie, dokuczanie i opó nianie, powiedzia a Radzie, to wszystko, co chc osi gn elfy. Garth nauczy j wszystkiego, co powinna wiedzie o walce tego typu. Nie powiedzia a Radzie wszystkiego, ale tydzie wymagany na zebranie armii elfów móg okaza si zbyt du ym opó nieniem. Tak naprawd zwiad by tylko pretekstem, który pozwoli jej szybciej dzia . Armi federacji nale o zniszczy teraz, natychmiast. Potrzebna tu by a niekonwencjonalna taktyka, a Stra nicy Domu i Skrzydlaci Je cy byli doskonali do tego zadania. Rankiem trzeciego dnia wyruszy a z oddzia em licz cym niewiele ponad tysi c ludzi – o miuset piechoty z onej g ównie z uczników, trzystu kawalerii i setka Stra ników Domu pod dowództwem Trissa oraz tuzin Skrzydlatych Je ców, o których prosi a Tygrysa Ty. Skrzydlaci Je cy prowadzeni byli przez do wiadczonego weterana imieniem Erring Rift, ale Tygrys Ty by równie z nimi, upieraj c si , e tylko on mo e polecie z królow pod niebo, gdyby chcia a wyruszy na zwiad. Barsimmon Oridio wyznaczy do prowadzenia wyprawy szczup ego wojaka o surowej twarzy imieniem Desidio. Wren wiedzia a, e jest godny zaufania, wytrzyma y i bystry. By to dobry wybór. Desidio mia do do wiadczenia, aby robi , co trzeba, i nic poza tym. Wren to odpowiada o. Stra nicy Domu nale eli do niej, a Skrzydlaci Je cy byli niezale ni i mogli i , z kim chcieli. W ten sposób równowaga zosta a zachowana. To, e ona sama chcia a wyruszy , by o g ównym punktem dyskusji pomi dzy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ministrami, ale ju pierwszej nocy stwierdzi a wyra nie, e królowa elfów musi zawsze prowadzi , je li oczekuje, e inni pod za ni . Od pocz tku mia a zamiar wyruszy wraz z armi , przypomnia a im, i nie ma sensu si nad tym rozwodzi . Ca e ycie uczono , jak przetrwa . Mia a te do ochrony moc Kamieni Elfów. Nie musia a si martwi . Nie zamierza a szuka wymówek. W ko cu postawi a na swoim, poniewa nikt nie by przygotowany na dyskusj w tej kwestii. Niektórzy, my la a raczej nie yczliwie, widz c ponure twarze Jalena Ruhla i Pereka Arundela, maj chyba nadziej , e ten nierozs dny upór obróci si przeciwko niej. Na stra y Rady i miasta zostawi a Etona Sharta. Ministrowie nie sprzeciwi mu si , a elfy zna y go i szanowa y. B dzie umia ich poprowadzi w razie konieczno ci i ufa a, e b dzie wiedzia , co robi . Jej pierwszy minister móg nie mie ca kowitej pewno ci, e powinna by królow jego ludu, ale z jej przysi wierno ci i wierzy a, e jej nie amie. Co do innych nie by a taka pewna, chocia Fruaren Laurel wydawa a si jej oddana. Ale wszyscy oni b pos uszni Etonowi Shartowi. Barsimmon Oridio przyszed j po egna i zapewni , e za par dni pod y jej ladem, oraz przypomnia o obietnicy, e b dzie na niego czeka a. U miechn a si i mrugn a, co tak wyprowadzi o go z równowagi, e odmaszerowa dumnym krokiem. U jej boku sta Triss z kamienn twarz i Desidio, zas aniaj c j przed wzrokiem pozosta ych. Tygrys Ty ju wyruszy , odlatuj c o brzasku na grzbiecie Ducha, aby oceni post py federacji. Reszta Skrzydlatych Je ców wyruszy o zachodzie s ca i do czy do nich w obozowisku niedaleko Rhenn. My liwi elfów maszerowali egnani wiwatami starych i m odych mieszka ców miasta, którzy wylegli ich po egna , machaj c flagami, wst gami i wykrzykuj c yczenia zwyci stwa. Wren rozgl da a si doko a z pow tpiewaniem. Wszystko to by o bardzo dziwne. Ich wymarsz by wi tem i nic nie zapowiada o ran i mierci, które na pewno nast pi . Pierwszego dnia podró owali szybko, rozci gni ci wzd w skiej drogi. Aby unikn pu apek, zwiadowcy znikali pomi dzy drzewami w regularnych odst pach, eby ostrzec przed zbli aj cym si zagro eniem. Byli w swoim w asnym kraju i nie przyk adali takiej wagi do ostro no ci. Wren jecha a z Trissem i Stra nikami Domu, otoczona przez my liwych i starannie chroniona przed jakimkolwiek zagro eniem. miecha a si , my c, jak wiele si zmieni o, od kiedy by a tylko dziewczyn nomadów. Bez przerwy musia a powstrzymywa przemo ch pop dzenia konia i pognania w ch odn , zielon cisz drzew, powrotu do dawnego ycia i jego spokoju. Faun zosta a w domu, zamkni ta w pokoju Wren na drugim pi trze domostwa Elessedilów. Streleheim nie by o dobrym miejscem dla le nych stworze . Ale drzewna
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wiewiórka mia a w asne zdanie na ten temat i nie zawsze zgadza a si z tym, co Wren uzna a dla niej za najlepsze. Tak wi c, zanim zwiad zatrzyma si w po udnie, aby odpocz i napoi konie, spo ród listowia jak ciemna b yskawica wyskoczy a Faun i rzuci a si na swoj przestraszon pani . W jednej chwili zwierz tko schowa o si w fa dy podró nej opo czy Wren i usadowi o wygodnie. Wren wzruszy a bezradnie ramionami i pogodzi a si z tym, czego najwidoczniej nie by a w stanie zmieni . ar pó nego lata by duszny i wilgotny i zanim min dzie , ludzie i konie pocili si obficie. Obozowali pod roz ystymi d bami i orzechami kilkana cie mil od Rhenn, nieopodal strumienia i stawu, gdzie mogli si napi i umy , maj c za plecami cie i os on puszczy. Desidio wys na prze cz patrol konnych, aby si upewni , e wszystko w porz dku, po czym usiad wraz z Wren i Trissem, eby omówi dalsz drog . Tygrys Ty przyniesie nowiny o po eniu armii federacji i je li armia nadal posuwa si na pó noc przez Tirfing, elfy mog podró owa na po udnie przez otwarte równiny, wysy aj c zwiadowców, aby nie wpa w zasadzk , lub te mog trzyma si granicy lasu, gdzie nie atwo b dzie je zauwa . Wren s ucha a cierpliwie, zerkaj c na Trissa, a potem stwierdzi a, e woli podró owa otwart przestrzeni , co da im przewag . Kiedy ju spotkaj federacj , mog ukry si w lesie i zdecydowa , co robi dalej. Desidio spojrza na ni ostro, s ysz c te s owa, ale w ko cu skin g ow , wsta i odszed . nie sko czyli kolacj , kiedy spomi dzy drzew sfrun Tygrys Ty, zakurzony, zgrzany i zm czony. Posadzi Ducha nieco w dole szlaku, gdzie olbrzymi rok mniej niepokoi konie, i zdecydowanym krokiem ruszy z powrotem w stron obozowiska. Wren i Triss wyszli go powita . Do czy te do nich Desidio. Skrzydlaty Je dziec mówi krótko i zwi le. Armia federacji dotar a do Mermidon i zacz a przepraw . Do jutra przejd rzek i rusz znowu na pó noc. Posuwaj si bardzo szybko. Wren przyj a nowiny z pochmurn twarz . Mia a nadziej , e dogoni ich na przeciwleg ym brzegu rzeki i tam zatrzyma. Jak wida , by y to tylko p onne nadzieje. Wydarzenia toczy y si szybciej, ni by tego pragn a. Podzi kowa a Tygrysowi Ty za raport i odes a go na posi ek. – Uwa asz, e armia elfów jest za daleko – powiedzia cicho Desidio. Na szczup ej twarzy malowa o si zamy lenie. Skin a g ow . – S w dalszym ci gu co najmniej o tydzie drogi st d. – Zielone oczy Wren spocz y na dowódcy. – Moim zdaniem nie mo emy pozwoli federacji zbli si do Arborlonu. Musimy spróbowa ich powstrzyma . Patrzyli na siebie. – S ysza genera a – powiedzia Desidio. – Mamy czeka na g ówny trzon armii. –
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Jego twarz nie wyra a niczego. Wren wzruszy a ramionami. – S ysza am. Ale genera a Oridia nie ma z nami. A ty jeste . Ciemne brwi unios y si pytaj co. – Masz jaki pomys , Pani? Nie cofn a spojrzenia. – By mo e. Czy wys uchasz go, kiedy przyjdzie czas? Desidio wsta . – Jeste królow . Musz s ucha . Kiedy odszed , u miechn a si z pow tpiewaniem do Trissa. – Wie, co zamierzam, nie s dzisz? Triss poruszy z amanym ramieniem i po je znów na temblaku. Czeka niecierpliwie, a si zro nie. Zastanowi si nad pytaniem i pokr ci g ow . – Chyba nikt nie wie, co zamierzasz, Pani – powiedzia mi kko. – Dlatego w nie si ciebie boj . Przyj a spostrze enie bez komentarza. Triss móg jej powiedzie wszystko. Pozwala y na to wspólne prze ycia na Morrowindl. Spojrza a pomi dzy drzewa. Zmrok rozlewa ciemne plamy cienia, które poch ania y wiat o. Czasami, od kiedy zgin Garth, zastanawia a si , czyj równie poch on . Par chwil pó niej odg os ko skich kopyt przyci gn jej uwag w stron obozu. Powrócili zwiadowcy wys ani do Rhenn i przyprowadzili kogo ze sob . Zatrzymali si gwa townie, ci gaj c wodze prychaj cych, spienionych wierzchowców. Konie by y bardzo utrudzone. Triss wsta szybko i Wren posz a za nim. Je cy i ich podopieczny – czyzna – zsiedli z koni i szli obok grupki my liwych elfów do miejsca, gdzie czeka Desidio, przypominaj cy widmo na tle ogniska. Wymieniono kilka s ów, po czym Desidio wraz z nieznajomym odwrócili si i podeszli do Wren. Przyjrza a si im bli ej i dostrzeg a, e to nie m czyzna towarzyszy Desidiowi, tylko ch opiec. – Pani – powiedzia dowódca, podchodz c. – Pos aniec od wolno urodzonych. Ch opiec podszed do wiat a. Mia jasne w osy, niebieskie oczy i bardzo jasn skór pod warstw opalenizny. By niedu y i robi wra enie silnego i zwinnego. U miechn si i uk oni niezdarnie. – Jestem Tib Anie – oznajmi . – Wys mnie Padishar Creel i wolno urodzeni, aby powita lud elfów i zaproponowa pomoc w walce z federacj . – Przemowa brzmia a jak wyuczona. – Jestem Wren Elessedil – odrzek a i poda a mu r . Uj j i przez chwil przytrzyma niepewnie. – Jak nas odnalaz , Tib? Roze mia si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Wy mnie znale li cie. Ruszy em z Callahornu na zachód w poszukiwaniu elfów, ale u atwili cie mi zadanie. Wasi zwiadowcy czekali u wej cia do doliny. – Rozejrza si . – Wygl da na to, e przyby em we w ciwej chwili. – Jak pomoc ofiaruj nam wolno urodzeni? – zapyta a, ignoruj c jego uwag . Za bardzo si spieszy . – Na pocz tek mnie. Mam by twoim pos usznym s ug i cznikiem z naszymi, dopóki tu nie przyjd . Wolno urodzeni zbieraj si w Smoczych Z bach do marszu na zachód. Powinni tu by w ci gu tygodnia. Pi tysi cy, a mo e wi cej wraz ze sprzymierze cami, moja królowo. Wren zobaczy a, jak Triss unosi brwi. – Pi tysi cy? – powtórzy . Tib wzruszy ramionami. – Tak mi mówiono. Jestem tylko pos cem. – I w dodatku bardzo m odym – zauwa a. U miechn si przelotnie. – Nie takim m odym, na jakiego wygl dam. I nie podró uj sam. Mam do obrony Gloona. Wren odwzajemni a u miech. – Gloona. Skin g ow , po czym wetkn palce w usta i wyda przenikliwy gwizd, od którego zamar o wszystko doko a. Uniós prawe rami i wtedy Wren zobaczy a, e nosi grub skórzan r kawic a do okcia. Potem z ciemno ci wylecia czarny cie , jak wist furii przecinaj cy powietrze, niczym czarna b yskawica. Wyl dowa a na r kawicy ch opca z g uchym uderzeniem, z rozpostartymi skrzyd ami i pierzem nastroszonym jak piki. Wren cofn a si mimo woli. To by ptak, ale nigdy takiego nie widzia a. Du y, wi kszy ni sokó czy nawet sowa. Pióra mia ciemnoszare z czerwonymi brwiami i nastroszonym gro nie grzebieniem. Dziób mia ty i zakrzywiony ostro. Pazury by y dwa razy wi ksze ni reszta jego cia a, cia o za kr pe i przysadziste, same ci gna i mi nie pod warstw piór. Przechyli g ow na rami , jakby szykowa si do walki, wpatrzy si we Wren twardymi, liwymi oczkami. Co to jest? – zapyta a ch opca, zastanawiaj c si nagle, gdzie ukrywa si Faun: Mia a nadziej , e jest dobrze ukryta. Gloon? To bojowa dzierzba, potomek my liwych z krainy trolli. Znalaz em go male kiego i wychowa em. Nauczy em go polowa . – Tib wydawa si dumny z siebie. – Przy nim nic mi si nie stanie. Wren sk onna by a w to wierzy . Ani troch nie podoba jej si wygl d ptaka. Zmusi a si do odwrócenia od niego wzroku i spojrza a na ch opca.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Musisz co zje i wypocz , Tib – powiedzia a. – Ale czy nie powiniene rano wróci i powiedzie wolno urodzonym, gdzie jeste my? Potrzebujemy ich tutaj jak najszybciej. Pokr ci g ow . – Ju wyruszyli i nic nie mog zrobi , aby przyspieszy ich marsz. Kiedy b blisko, wy mi wiadomo , innego ptaka. Potem ja wy Gloona. – U miechn si . – Znajd nas, nie martw si . Ale ja mam zosta przy tobie, królowo. Jestem tu po to, by ci . – Przys ysz si lepiej, wracaj c – zauwa nieprzejednany Desidio. Tib zamruga i spojrza zmieszany. – Ale... ale ja nie chc wraca ! – wyrzuci z siebie. Nagle wyda si tak m ody, jak by w istocie. – Chc tu zosta . Co ma si wydarzy , prawda? Chc bra w tym udzia . – Spojrza szybko na Wren. – Jeste cie elfami, moja królowo, a nikt wcze niej nie widzia elfów, nigdy! Ja... nie mnie wybrano najpierw do tej podró y. Musia em d ugo przekonywa , eby powierzono mi to zadanie. Nie odsy ajcie mnie tak po prostu. Mog pomóc. Wiem, e mog . Prosz , królowo? Przeby em d ug drog , aby was odnale . Pozwólcie mi troch zosta . – I Gloonowi te , jak s dz ? – u miechn a si . Natychmiast odwzajemni u miech. – Och, Gloon zostanie w ukryciu, dopóki go nie zawo am. – Uniós d , a dzierzba frun a w gór i znikn a. Tib patrzy za ni . – Potrafi o siebie zadba , przewa nie. Wren zerkn a na Desidia, który z pow tpiewaniem pokr ci g ow . Tib zdawa si tego nie widzie , z oczami utkwionymi w górze. – Tib, zjedz co i id spa – poradzi a Wren. – Porozmawiamy rano. Ch opiec spojrza na ni , zamruga , st umi ziewni cie, pokiwa g ow i pos usznie podrepta za Desidiem. Tygrys Ty min ich, wracaj c od ogniska z talerzem jedzenia i rzuci ch opcu surowe spojrzenie. – Czy bym widzia bojow dzierzb ? – burkn . – Paskudne ptaszyska. Trudno uwierzy , e ch opak go wyszkoli . Wi kszo z nich urwie ci g ow , zanim zd ysz mrugn . – Takie s niebezpieczne? – zapyta a zainteresowana Wren. – To zabójcy – odrzek Skrzydlaty Je dziec. – Poluj na wszystko, nawet na bagienne koty. Kiedy ju co zaczn , nie wiedz , kiedy przesta . Kr plotki, e za dawnych czasów u ywano ich do polowa na ludzi, wysy ano jak p atnych zabójców. drych i okrutnych. – Pokr ci g ow . – Paskudne ptaszyska. Spojrza a na Trissa. – Mo e zatem lepiej, eby nie kr ci si w pobli u. Tygrys Ty ruszy dalej.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Ja bym nie chcia . – Przeci gn si . – Czas spa . Reszta wylecia a godzin temu, je li chcesz wiedzie . Zrobimy zwiad jeszcze jutro rano. Dobranoc. Spokojnym krokiem odszed w mrok, przysadzisty, na krzywych nogach, ko ysz c si z boku na bok, jak stary, potr cony w przelocie mebel. Wren i Triss patrzyli za nim bez s owa. Kiedy odszed , spojrzeli po sobie. – Ode Tiba z powrotem – powiedzia a. Triss skin g ow . adne z nich ju si nie odezwa o. Wren spa a otulona w lekki we niany koc na skraju ogniska, ni c o rzeczach, które znika y tak szybko, jak si pojawi y. Dwukrotnie budzi y j odg osy nocy, s abe popiskiwanie i bzyczenie, poruszenie w zaro lach i szelest niewidocznych stworze w ga ziach drzew nad jej g ow . Powietrze by o ciep e i nieruchome, a takie po czenie nie sprzyja o zdrowemu snowi. Stra nicy spali doko a niej. Triss nieca e dwana cie stóp dalej. W oddali widzia a pozosta e patrole, jak niewyra ne cienie w ciemno ciach. Zwini ta w zag bieniu jej ramienia Faun poruszy a si niespokojnie. Noc odp ywa a, a Wren p yn a wraz z ni przez sen i przebudzenie. Szykowa a si w nie do nast pnej próby, si gaj c najg bszej nocy, kiedy na wprost niej pojawi a si w sata twarz. Podskoczy a przera ona. – Hssst! Spokojnie, Wren Elessedil! – odezwa si znajomy g os. Unios a si pospiesznie na okciu. – Stresa! Faun zaskrzecza a, rozpoznaj c kota, splinter uciszy j sykiem. Pochylaj c si bli ej, przysiad na zadzie i wpatrzy si w ni dziwnymi, niebieskimi oczyma. – To nie by zbyt dobry pomys , pozwoli ci i samej. miechn a si wbrew sobie. Przestraszy mnie niemal na mier ! Jak uda o ci si min stra e? Splinter wysun j zyk i mog aby przysi c, e si u miechn . No wiesz, dziewcz elfów. To tylko ludzie. Ssstt! Je li chcesz podda mnie próbie phffttt, zawie mnie z powrotem na Morrowindl. – L ni ce oczy zamruga y. – Rezygnuj po namy le. Podoba mi si tutaj, w twoim wiecie. Wren przytuli a Faun, kiedy drzewna wiewiórka próbowa a si wyswobodzi . – Ciesz si , e tu jeste – powiedzia a do Stresy. – Martwi si o ciebie chwilami. – Martwi si o mnie. Phaagg! Po co? Po Morrowindl nic mnie nie przera a. To dobry wiat, Wren z rodu elfów. – Ale tam, gdzie idziemy, nie jest tak dobry. Wiesz o tym? – Hsssttt. S ysza em. Wi cej ciemnych stworów, takich samych jak na Morrowindl. Jak bardzo s z e, dziewcz elfów? Czy s takie jak, rrowwwll, Wisteron?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Nos splintera by wilgotny i b yszcza w wietle gwiazd. – Nie – odpowiedzia a. – Przynajmniej jeszcze nie. To ludzie, ale jest ich wi cej od nas i zdecydowani s nas zniszczy . Stresa zastanawia si przez chwil . – To mimo wszystko lepsze ni potwory. – Tak, lepsze – westchn a, wdychaj c gor ce nocne powietrze. – Ale niektórzy z nich równie stworzyli potwory. – A wi c nic si nie zmieni o, prawda? – Splinter nastroszy kolce i wsta . – B przy tobie, hssttt, ale mnie nie zobaczysz. B tu, phhfftt, gdyby mnie potrzebowa a. – Mo esz zosta – zaproponowa a. Stresa splun . – Lepiej mi w lesie. I bezpieczniej. Rowwlll. Ty te by aby bardziej bezpieczna, ale nie pójdziesz. Musz by twoimi oczami. Hsstt! Tobie pierwszej powiem, co zobacz . – Obliza si . – Uwa aj na siebie, Wren Elessedil. Nie zapomnij o lekcji Morrowindl. Skin a g ow . – Nie zapomn . Stresa odwróci si i ruszy przed siebie. – Przy lij wiewiórk , ssttt, gdyby mnie potrzebowa a – wyszepta przez rami i odszed . Przez chwil patrzy a za nim w mrok. Faun le a skulona w jej ramionach, male ka i ciep a. W ko cu po a si , u miechn a i zamkn a oczy. Czu a si lepiej, wiedz c, e splinter jest w pobli u. W ci gu paru sekund zasn a ponownie i nie obudzi a si a do rana.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XVII O brzasku przednia stra armii elfów gotowa a si do marszu. Wren przywo a Tiba Arne i oznajmi a, e wysy a go z powrotem do wolno urodzonych, aby wiedzieli, e znalaz elfy i id jak najszybciej. Zapewni a go, e to wa ne i e chcia aby, aby zosta . Powiedzia a, e z rado ci powita go, kiedy dostarczy wiadomo . Tib d sa si troch , wyra nie rozczarowany, ale w ko cu przyzna jej racj i obieca zrobi wszystko, aby ponagli wolno urodzonych. Desidio da mu dwóch my liwych elfów jako eskort i obron – pomimo zapewnie , e nie potrzebuje nikogo – i ca a trójka ruszy a przez dolin ku równinom Streleheim. Gloon si nie pojawi i Wren nie ukrywa a zadowolenia. Prawie dwa dni zaj o elfom przemierzenie dystansu dziel cego ich od armii federacji. Podró owali szybko i nieprzerwanie, wykorzystuj c otwarte pastwiska i polegaj c na Skrzydlatych Je cach oraz patrolach kawalerii. Skrzydlaci Je cy dostarczali regularne raporty o post pach sudlandzkiej armii, która zwolni a kroku. Jeden dzie wykorzystano na przepraw przez Mermidon, a drugi na napraw sprz tu uszkodzonego przez wod . Federacja nie oddali a si za bardzo od pomocnego brzegu Mermidonu, kiedy po po udniu drugiego dnia elfy znalaz y si na odleg strza u od niej. Wie o tym przynios o dwóch Skrzydlatych Je ców, którzy wychyn li zza s ca wisz cego na niebie jak o lepiaj ca, bia a kula aru. Elfy sz y skrajem westlandzkiej puszczy niedaleko od miejsca, gdzie rzeka zakr ca a, wynurzaj c si z Pykonu. Kiedy Wren si dowiedzia a, e nadci gaj ca armia znajduje si nieco ponad pi mil od nich i zbli a si , rozkaza a Desidiowi wprowadzi elfy z powrotem pod os on drzew, aby przeczeka do zmroku. Tam, w ch odzie cienia, zwo a wszystkich dowódców wyprawy. – Musimy podj decyzj – oznajmi a. By o ich wszystkich pi cioro – Triss, Desidio, Tygrys Ty, Erring Rift i ona sama. Rift by wysokim, barczystym elfem z czarn , zmierzwion brod , przerzedzonymi osami i oczyma jak kawa ki obsydianu. Jego obecno by a konieczna, jako dowódcy Skrzydlatych Je ców. Tygrys Ty by obecny dzi ki uprzejmo ci Wren oraz dlatego, e ufa a jego os dowi. Zebrali si w kr gu pod starym, odartym z kory orzechem i s uchali jej, tr caj c butami skorupy orzechów i ga zki. – Znale li my ich – ci gn a – ale to nie wystarczy. Teraz musimy postanowi , co z tym zrobimy. Chyba wszyscy zdajemy sobie spraw , jakie robi post py. To pot na armia poruszaj ca si ze znaczn szybko ci , o wiele szybciej, ni oczekiwali my. W ci gu pi ciu dni ju przebyli Mermidon i dotarli tutaj. Nasza w asna armia jest co
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
najmniej tydzie drogi st d. Federacja nie b dzie na nas czeka a. Je li im pozwolimy, za tydzie dotr do Rhenn i pierwsze starcie odb dzie si w miejscu, gdzie mieli my walczy po raz ostatni. – Upa mo e zahamowa ich troch na tych otwartych równinach – zauwa Desidio. – A po ar tym bardziej – zasugerowa Rift, pocieraj c brod . – Wiatr poniesie go prosto na nich, je li dobrze obliczymy miejsce. – A tak e prosto w puszcze Westlandii – doko czy Triss. – Albo wiatr przesunie go do nas. – Wren pokr ci a g ow . – Zbyt ryzykowne. Chyba e jako ostatnia deska ratunku. Nie, my , e mamy lepsze wyj cie. – Walk – odezwa si cicho Desidio. – Któr planowa przez ca y czas, Pani. I której zabroni mi genera . Wren u miechn a si i spojrza a na niego otwarcie. – Mówi am ci, e przyjdzie czas, kiedy b dziesz musia mnie wys ucha . Czas nadszed , dowódco. Wiem, jakie otrzyma rozkazy. Wiem, co obieca am genera owi Oridiowi. Wiem równie , czego nie obieca am. – Unios a si i pochyli a do przodu. – Je li b dziemy tu siedzie bezczynnie, federacja dotrze do Rhenn przed nami i odetnie nam drog . Arborlon b dzie sko czone. Nikt nie b dzie mia czasu przyj nam z pomoc , ani wolno urodzeni, ani nikt inny. Musimy opó ni ich marsz, aby nasi zd yli doj tam, gdzie b skuteczni. Rozkazy s rozkazami, dowódco, ale na polu bitwy wydarzenia dyktuj strategi . Desidio nie odezwa si . – Oboje obiecywali my, e stra przednia nie wda si w bitw z armi federacji, dopóki nie przyb dzie genera Oridio. Doskonale, dotrzymamy obietnicy. Ale nic nie wi e Stra ników Domu, którymi ja dowodz , ani Skrzydlatych Je ców, którzy mog robi , co zechc . My , e powinni my rozwa , w jaki sposób mo na wykorzysta ich przeciwko wrogowi. – Tuzin Skrzydlatych Je ców i setka Stra ników Domu? – Desidio pytaj co uniós brwi. – To do , aby dokona tego, co jak s dz , ma na my li – wtr ci si Tygrys Ty. – Wys uchajmy jej. Desidio skin g ow . Erring Rift jeszcze mocniej pociera podbródek, a w oczach mia napi cie. Triss wygl da , jakby rozmawiali o pogodzie. – Jest nas za ma o, aby wda si w otwart walk z federacj – powiedzia a Wren, omiataj c wzrokiem ich twarze. – Ale mamy za sob szybko i zaskoczenie, a to mo e okaza si cenn broni w czasie nocnego ataku, który ich rozproszy i narobi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zamieszania. Skrzydlaci Je cy mog uderza zewsz d, a Stra nicy Domu wyszkoleni do niewidzialnej obecno ci. Je li napadniemy ich w nocy, kiedy si tego nie spodziewaj ? Je li uderzymy, kiedy b bezbronni? Triss pokiwa g ow . – Ich wozy i zapasy. Erring Rift klasn w d onie. – Machiny obl nicze! – Podpali ich – wyszepta zajadle Tygrys Ty. – Wypali do go ej ziemi, kiedy zasn ! – O wiele wi cej – przerwa a szybko Wren, przyci gaj c z powrotem ich uwag . – Zaniepokoi . Przestraszy . Noc , kiedy nie widz . Wykorzystajmy to. Zróbcie to wszystko, co proponowali cie, ale niech my , e atakuje ich ca a armia. Zaatakujcie wszyscy razem ze wszystkich stron i zniknijcie, zanim zd si po apa , co si sta o. Niech maj wra enie, e oblegani s ze wszystkich stron. Nie wyrusz ju tak szybko. Nawet je li naprawi szkody, b si za nami czujniej rozgl dali, a to opó ni ich marsz. Erring Rift wybuchn miechem. – Mówisz jak prawdziwa dziewczyna nomadów! – wykrzykn z entuzjazmem i doda pospiesznie: – Pani. – A jaka ma by moja rola? – zapyta cicho Desidio. – I stra y przedniej? By mo e Wren si myli a, ale zda o jej si , e s yszy w g osie dowódcy odcie oczekiwania, jakby naprawd mia nadziej , e ma dla niego jaki pomys . Nie chcia a go rozczarowa . – Zapasy i machiny obl nicze b trzymane na ty ach armii. Skrzydlaci Je cy i Stra nicy Domu nadejd stamt d. Je li uznasz za stosowne, dowódco, atak twoich uczników i kawalerii od frontu i z flanki móg by wprowadzi niema e dodatkowe zamieszanie. – Mog by bardziej czujni, ni my lisz. I lepiej przygotowani – zastanawia si Desidio. – W granicach w asnego protektoratu? Kiedy podczas ca ej drogi na pó noc nie widzieli ani jednego elfa? – Pokr ci a g ow . – Ju teraz zastanawiaj si , czy w ogóle jest kogo szuka . – Mog tam by cieniowce – odezwa si cicho Triss. Wren pokiwa a g ow . – Ale cieniowce b przebrane za ludzi i nie zechc ujawni si przed armi . Pami taj o jednym, Triss, oni manipuluj z ukrycia. Je li si poka , strac anonimowo i wzbudz panik w szeregach armii. Nie s dz , eby tak ryzykowali. Nie s dz , eby w ogóle mieli czas si nad tym zastanowi , kiedy ich zaskoczymy. – B dziemy mogli zrobi to tylko raz. U miechn a si blado.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– A wi c lepiej zrobi to skutecznie, prawda? – Spojrza a na Desidia. – Pomo esz nam? Rzuci jej ponure spojrzenie. – Pytasz, czy sprzeciwi si rozkazom genera a? – Westchn . – S jasne, ale dowódca polowy mo e sobie pozwoli na odrobin samodzielnego my lenia. Poza tym, masz racj . Wiadomo co si stanie, je li niczego nie zrobimy. Popatrzy na pozosta ych. – Jeste cie na to zdecydowani? – Ka dy po kolei skin g ow . Desidio spojrza ponownie na Wren. – A wi c musz zrobi wszystko, aby uratowa was przed wami samymi, nawet je li oznacza to walk . Genera by tego nie popar , ale zgodzi si , mam nadziej , z logik faktów. Wie, e nie mam w adzy nad Skrzydlatymi Je cami, czy Stra nikami Domu, a z pewno ci nie nad tob , Pani. – Przerwa i doda ponuro. – Przyznam, e jestem zaskoczony, jak atwo mnie przekona . – Przekona ci w asny rozum, dowódco – poprawi a go. – To ró nica. Wymienili spojrzenia. – A zatem wszystko jasne? – zapyta opryskliwie Tygrys Ty. – Oprócz strategii – odpowiedzia a Wren. – Zostawiam to tobie. Ale zaznaczam, e id z wami. Nie, Tygrysie Ty, adnych sprzeciwów. We przyk ad z Trissa, nawet ju nie próbuje. Skrzydlaty Je dziec rzuci jej ponure spojrzenie i prze kn wszystkie argumenty. – Kiedy tego dokonamy, Pani? – zapyta Erring Rift. Jego czarne oczy b yszcza y. Wren wsta a. – Dzi w nocy, oczywi cie. Jak tylko zasn . – Wysz a z kr gu i zacz a si oddala . – Id si umy i co zje . Dajcie mi zna , kiedy b dziecie gotowi. miechn a si zadowolona z ciszy, jaka zapad a. Nie obejrza a si za siebie. Dzie zako czy si , barwi c czerwieni i purpur zachodni horyzont, a chmury zlewa y si i rozlewa y, tworz c zmienn panoram . Upa trwa jeszcze, kiedy znikn o ce i przygas y kolory dnia, a cuchn ca wilgo w dusznym powietrzu sprawia a, e ubrania sztywnia y, i skóra zaczyna a sw dzie . Elfy zjad y wcze nie i próbowa y zasn , ale nawet w cieniu lasu trudno by o znale spoczynek. Z nadej ciem pomocy obudzono my liwych Desidia, kazano im si ubra , uzbroi i wyprowadzono z lasu na trawiaste równiny, gdzie przemkn li cicho w stron wzniesienia na pomocy, u którego stóp spa a armia federacji. Wren posz a wraz z nimi, pragn c rozejrze si po ziemi, zanim wzniesie si w powietrze razem ze Skrzydlatymi Je cami. Sz a z oddzia em Stra ników Domu, prowadzonym przez Desidia i Trissa. Wszyscy odziani byli w stroje w zielonych i br zowych barwach puszczy, wysokie buty, pasy i r kawice dla ochrony przed
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
krzewami i zaro lami. Wren nios a plecaczek z Faun (która nie chcia a zosta ), a skórzan sakiewk z Kamieniami Elfów przywi za a na szyi. U pasa mia a par d ugich no y, a za cholew sztylet. Bezu yteczna bro , pomy la a. Wyjechali na równiny, po czym zsiedli z koni i udali si na piechot do miejsca, w którym przyczai y si w ciemno ci szeregi elfów my liwych. Razem z Trissem i Desidiem podczo ga a si do przodu, eby spojrze na obozowisko federacji. Armia by a ogromna. Mimo i widzia a j z powietrza z Tygrysem Ty, nie by a przygotowana na taki ogrom. Setki ognisk ci gn y si jak okiem si gn powodzi wiat a, która swym blaskiem przys ania a nawet gwiazdy. Z równin unosi y si miechy i rozmowy tak wyra ne, jakby z odleg ci kilku jardów. W wietle ognisk rysowa y si na niebie kontury olbrzymich obl niczych machin, ogromne szkielety drewnianych ko ci i stalowych stawów, wznosz ce si niczym bezkszta tne giganty. Wozy sta y st oczone blisko siebie, za adowane po brzegi zapasami i broni , a na wietrze unosi si zapach oleju i smo y. Mimo e by o ju dobrze po pó nocy, byli jeszcze tacy, co nie spali, wa saj c si od ogniska do ogniska, zach cani brz kiem szklanic i kielichów, przyci gani okrzykami oraz obietnicami napitku i towarzystwa. Wren zerkn a na Trissa. Armia federacji czu a si jak u siebie, zadowolona z w asnej si y i rozmiarów, które chroni y j przed ka dym niebezpiecze stwem. Królowa elfów samymi wargami wymówi a s owo „stra e”. Triss wzruszy ramionami, wskaza na prawo i na lewo, wy awiaj c ustawionych przez dowódców wartowników. By o ich kilku w du ych odleg ciach od siebie. A wi c nie myli a si w swych przypuszczeniach: Sudlandczycy nie spodziewali si k opotów. Ze lizn li si ze wzniesienia, a w ko cu obóz znikn im z oczu. Wtedy wstali i t sam drog wrócili przez szeregi uczników i kawalerii. Kiedy byli w bezpiecznej odleg ci, Wren przysun a si do Trissa i Desidia. – Podejd tak blisko, jak si da, dowódco – wyszepta a do Desidia. – Poczekaj, a Skrzydlaci Je cy zaatakuj ich od ty u. Wypatruj ognia, a potem uderzaj. ucznicy id za kawaleri , zgodnie z planem, a potem szybko si wycofuj . Uwa ajcie. Niech nie widz was wi cej ni to konieczne. Chcemy, eby wyobra ali sobie, jak wielu nas jest. Desidio pokiwa g ow . Zna swoje zadanie lepiej od niej, ale by a królow i nie mia zamiaru jej tego mówi . U miechn a si blado, uj a jego d , aby wyrazi swoje zaufanie, po czym wycofa a si wraz z Trissem. Eskorta ju na nich czeka a, wsiedli na konie i wjechali z powrotem w las. Skrzydlaci Je cy i g ówny trzon Stra ników Domu czekali na polanie. Z ga zi upleciono tuzin koszy i powi zano razem rzemieniem. Ka dy kosz móg pomie ci tuzin
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ludzi. My liwi elfów weszli do nich uzbrojeni w d ugie uki i krótkie miecze – ciemne, milcz ce sylwetki po ród nocy. Roki mia y wynie kosze nad równiny na ty ach armii federacji. Wren podbieg a do Tygrysa Ty, który ju siedzia na grzbiecie Ducha, i usiad a za jego plecami, mocuj c pasy uprz y. Triss wspi si do kosza ustawionego na przedzie. Erring Rift wyda cichy gwizd i roki jeden po drugim unios y si w niebo, zaciskaj c pazury na pasach umocowanych na czterech rogach koszy. Unios y je delikatnie i ostro nie z ziemi i ponios y mi dzy drzewami w ciemne niebo. Wiatr wion ch odnym podmuchem w twarz Wren Elessedil, kiedy Duch uniós si ponad drzewami i poszybowa na wschód, w stron równin. Niemal natychmiast da o si widzie ogniska federacji, a ich zasi g okaza si z góry jeszcze wi kszy. Erring Rift obj prowadzenie na grzbiecie swego roka Grayla, kieruj c szyk na po udnie wzd linii lasów, jak najdalej od wiat a. Lecieli cicho nad lini drzew, obserwuj c, jak ogniska rosn i znowu si kurcz , kiedy min li ich blask i wlecieli z powrotem w ciemno . Gdy byli ju do nisko, Rift poprowadzi ich znowu w stron wiat a, wylatuj c nad równiny i zajmuj c pozycj z ty u obozu. Wren trzyma a si Tygrysa Ty jedn r , eby si uspokoi i czu jego blisko . Skrzydlaty Je dziec siedzia spokojnie i nieruchomo, pochylony z odwrócon twarz . Oboje milczeli. Kiedy byli ju do blisko, aby wci nikt ich nie widzia , roki osiad y na ziemi. Spuszczono kosze i odwi zano rzemienie. Stra nicy Domu wysypali si z noside i znikn li w nocy. Roki znowu si podnios y i poszybowa y w powietrze, które unios o je dalej. Wren dalej siedzia a za plecami Tygrysa Ty. Triss ma par minut na unieszkodliwienie wartowników, a wtedy nadejdzie czas. Roki zatoczy y ko o, obni y lot i skierowa y si wprost na obozowisko federacji, nabieraj c pr dko ci. To by a najbardziej niebezpieczna cz zadania – tak niebezpieczna, e Tygrysowi Ty pozwolono jedynie ponie królow elfów jako obserwatora. Cokolwiek mia oby si wydarzy , ona mia a pozosta bezpieczna. Mkn li w stron obozu federacji, zni aj c si pi dziesi t stóp nad ziemi , kiedy mijali pierwsze ogniska. Potem pomkn li w dó niczym ciemne strza y wypuszczone z uku nocy. Wszystkie z wyj tkiem Ducha. Jedena cie roków rzuci o si na obozowisko federacji, p dz c z szybko ci b yskawic w stron wartowniczych ognisk. Zauwa ono je w ostatniej chwili i w dole rozleg y si okrzyki zaskoczenia. Ostrze enie przysz o jednak za pó no. Rozpo cieraj c skrzyd a, roki rozrzuci y ogniska – wybiera y ju prawie wygas e – i twardymi pazurami pochwyci y p on cy ar. Po co przynosi ogie , skoro jest gotowy pod r ? – wyk óca si Erring Rift. Roki odfrun y, skr caj c na prawo i lewo w stron
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
obl niczych machin. nierze federacji wypl tywali si z koców i ek ca ym rojem, próbuj c zrozumie pl tanin wrzasków tych, którzy ju si obudzili. Tymczasem roki dotar y ju do machin i wozów z zapasami. P on ce szczapy potoczy y si z ich pazurów na suche drewno. Wiatr rozdmucha ar w locie i drewno w jednej chwili stan o w p omieniach. Niektóre ze szczap spad y na zakurzone p ótno, niektóre na pokryte gontem dachy kabin na szczycie ogromnych wie , a niektóre w kadzie smo y s cej do pokrywania pocisków do katapult. Ogie buchn w powietrze z kilkunastu miejsc ar ocznymi j zorami – Krzyki zmieni y si we wrzaski w ciek ci i wo ania o wod , ale p omienie by y ju wsz dzie. Roki spada y na tych, którzy próbowali gasi po ar, i odci ga y ich na bok. Potem spo ród nocy wypadli Stra nicy Domu, posy aj c w k bowisko nierzy deszcz strza , od których padali, gdy si gali po bro , i gin li, zanim si zorientowali, co si dzieje. Pojawili si wojownicy z mieczami; wynurzali si z ka dego kra ca obozowiska, odcinali bojowe rumaki oraz juczne zwierz ta i uprowadzali je w noc, rozsypywali wory ziarna, wywracali kadzie z wod i zwalali z nóg ka dego, kto stan im na drodze. Armia federacji posz a w rozsypk . Ludzie biegali bez adnie doko a, atakuj c wszystko i wszystkich, a cz sto siebie nawzajem. Oficerowie usi owali przywróci porz dek, ale nikt nie by pewien, kto jest kim, i wszystkie wysi ki znika y w kompletnym zamieszaniu. Tymczasem my liwi Desidia zaatakowali od frontu; najpierw ucznicy, posy aj c na obóz grad strza . Potem z przera liwym wyciem wychyn a z nocy kawaleria. Wren patrzy a z wysoka, jak konie elfów przedziera y si przez przednie szeregi federacji, wpadaj c w g b obozowiska, a potem znowu si wycofuj c. Rozrzuca y kopytami ogniska i ludzi, a nierze i maruderzy uciekali w ciemno . Ale armia federacji by a ogromna i atak ledwo j zadrasn . W jej rodku, gdzie zachowano spokój, ju formowa y si szyki i powolny marsz rusza w stron ród a ca ego zamieszania. Setki pieszych uzbrojonych w tarcze i krótkie miecze bieg o po ród bijatyki, odsuwaj c lub depcz c w asnych ludzi i szukaj c napastników. Po chwili byli ju w obozie, a blask p on cych wozów i machin obl niczych odbija si na ich zbrojach jak krew. Wren wpatrywa a si w ciemno , chc c zobaczy , co dzieje si z elfami. Roki ju szybowa y z powrotem na po udnie, a Tygrys Ty zawraca Ducha, eby pod za nimi. Przeszukiwa a wzrokiem obozowisko, kiedy p dzili w ciemno , ale nie zobaczy a ladu my liwych Desidia, czy Stra ników Domu. nierze federacji wychodzili z kr gu wiat a, na pró no szukaj c wroga, który ju znikn . Za nimi p on ca y ekwipunek
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i zapasy, tworz c piramid ognia wznosz si w niebo na setki stóp i buchaj arem, który Wren czu a nawet na grzbiecie roka. Smród popio u i dymu dra ni jej nozdrza, a w uszach rozbrzmiewa y okrzyki rannych. Wsz dzie le eli zakrwawieni, nieruchomi ludzie. Mamy swoje zwyci stwo, pomy la a, ale czu a, e ju znika pierwszy przyp yw rado ci. Lecieli dalej i Duch po chwili zrówna si z reszt roków. Rozci gni tym szykiem osiedli w miejscu, gdzie czeka y kosze, znale li Stra Domu ju na swoich miejscach, pochwycili rzemienie, unie li kosze w powietrze i pomkn li na zachód, w stron lasów. Wszystko trwa o zaledwie par chwil i ju lecieli ponad drzewami, z dala od szale stwa obozowiska federacji, z powrotem do swojej kryjówki. Kiedy wyl dowali w lesie, Wren wezwa a swoich dowódców, aby si dowiedzie , jak du e ponie li straty. Roki przesz y atak bez jednego zadra ni cia. Stra Domu powróci a bezpiecznie z wyj tkiem jednego cz owieka. Z my liwych elfów zgin o tylko trzech kawalerzystów, ci gni tych z koni. By o troch rannych, ale tylko jeden powa nie. Atak zako czy si ca kowitym sukcesem. Wren podzi kowa a Trissowi, Desidiowi oraz Erringowi Riftowi i rozkaza a zwija obóz. Przemkn teraz na pó noc, zanim federacja zacznie ich szuka , i znajd now kryjówk w lasach Westlandii. Rankiem oceni straty wroga i zdecyduj co dalej. Dzi w nocy zrobili dobry pocz tek, ale do ko ca jeszcze daleko. Elfy szybko przygotowa y si do wymarszu. W trakcie pracy wymieniano zadowolone szepty i u ciski d oni. By a to pierwsza, od ponad stu lat, walka elfów w rodzinnym kraju, któr wygra y. D uga noc Morrowindl w ko cu min a i uwolniono cz gniewu i frustracji b cych udzia em tak wielu pokole . Wielu z nich na nowo odczu o smak wolno ci. Wren Elessedil rozumia a to. Tej nocy by a królow elfów nie tylko z imienia, nadziej swojej babki i obietnic Gartha. Co w jej wn trzu równie si uwolni o. Widzia a, jak patrz na ni elfy. Czu a ich szacunek. Nale a teraz do nich. By a jedn z nich. W ci gu godziny byli gotowi. W ciszy, ukradkiem, elfy z Morrowindl wtopi y si w noc.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XVIII Po wielu godzinach równego marszu elfy sp dzi y reszt nocy w lesie na pó noc od twierdzy Pykon, przylegaj cej do du ej cz ci puszczy Drey i wychodz cej na po udnie w stron równin, na których obozowa a federacja. Ca noc widzieli p on ce machiny obl nicze oraz wozy dostawcze roz wietlaj ce horyzont jaskrawym blaskiem, a w zaciszu le nej kryjówki s yszeli nik e krzyki. Spali niespokojnym snem. O wicie wstali, umyli si , zjedli niadanie i rozeszli si do swoich obowi zków. Desidio wys konnych na pó noc do Arborlonu z wiadomo ci o ataku i z osobistym rozkazem Wren, aby Barsimmon Oridio wys na po udnie reszt armii mo liwie najszybciej. Patrole kawalerii rozes ano w ró nych kierunkach z rozkazem upewnienia si , czy doko a nie ma adnych sudlandzkich wojsk. Szczególn uwag mieli zwróci na garnizony w miastach Callahornu. Skrzydlaci Je cy polecieli na po udnie, aby oceni rozmiar strat spowodowanych uderzeniem z ostatniej nocy. Mieli równie zdecydowa , jak szybko kolumny b mog y ponownie wyruszy . Dzie by szary i pochmurny i roki polec nie zauwa one w cieniu westlandzkich gór i lasów. Reszta elfów, po nakarmieniu zwierz t, wyczyszczeniu i naprawieniu wojennego ekwipunku, zosta a wys ana na spoczynek. Mieli spa do po udnia. Wren sp dzi a ranek z dowódcami – Desidiem, Trissem oraz Erringiem Riftem. Tygrys Ty polecia na po udnie, przekonany, e jakakolwiek ocena kondycji armii federacji nie powinna oby si bez jego osobistego udzia u. Wren by a równocze nie zm czona i podekscytowana, tryskaj ca energi i spi ta ze zm czenia i wiedzia a, e potrzebuje kilka godzin snu, je li ma jasno my le . Niemniej jednak chcia a, aby jej dowódcy – zw aszcza Desidio, którego przekona a – zacz li rozwa , co ich niewielkie wojsko powinno teraz uczyni . W wi kszo ci zale o to od posuni federacji, ale i tak mo liwo ci by o wiele i Wren chcia a, aby rozwa ania przybra y w ciwy kierunek. Przy odrobinie szcz cia Sudlandczycy mog nie ruszy jeszcze przez kilka dni, a to pozwoli g ównemu korpusowi armii elfów dotrze do Rhenn. Ale je li zaczn rusza , do Wren i stra y przedniej b dzie nale o znalezienie sposobu, aby znowu opó ni ich marsz. W adnym razie nie uwa a, e powinni na tym poprzesta . Nie by o tpliwo ci, e nale y szybko stawi opór. Zesz ej nocy odnie li istotne zwyci stwo nad liczniejszym przeciwnikiem i nie mia a zamiaru utraci tej przewagi. Federacja b dzie si teraz ogl da a za siebie; chcia a, aby by o tak jak najd ej. Wa ne, aby dowódcy my leli tak samo.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Kiedy sko czyli narad , z zadowoleniem mog a stwierdzi , e to osi gn a, i uda a si na spoczynek. Spa a prawie do po udnia i obudzi a si , kiedy wróci Tygrys Ty i patrol Skrzydlatych Je ców. Przynosili dobre nowiny. Armia federacji nie szykowa a si do ruszenia. Ca y obl niczy ekwipunek i wi kszo ich zapasów zamieni y si w popió . Obozowisko sta o w tym samym miejscu, gdzie zostawiono je zesz ej nocy, a wszystkie wysi ki armii zdawa y si koncentrowa na opiece nad rannymi, grzebaniu zmar ych i gromadzeniu resztek zapasów. Dooko a patrolowa y stra e, kwatermistrze pl drowali okolic , ale g ówny trzon armii wci zbiera si na nogi. A jednak Tygrys Ty nie by zadowolony. – Dzisiaj si przegrupowuj – oznajmi Wren, kiedy inni nie s yszeli. – Czego si spodziewa po takim ataku. Odnie li powa ne straty i musz wyliza rany. Ale nie daj si zwie . Nie przestan obmy la kontrataku. Je li jutro nadal b tam siedzieli, to trzeba dzie mocniej si zastanowi . Do tego czasu b ju gotowi. Mo esz na to liczy . Wren skin a g ow i zaprowadzi a go, aby zje obiad z Trissem. Triss musi oceni te wiadomo ci, stwierdzi a. Mieli przed sob do wiadczon armi i jej dowódcy zrobi wszystko, aby odebra elfom chwilow przewag . Ledwo sko czyli je , kiedy nadjecha konny patrol, a za nim pobity i zm czony Tib Arne. Patrol przeszukiwa kraniec Streleheim w stron Callahornu, kiedy natkn si na ch opca, przemierzaj cego równiny w poszukiwaniu elfów. Ujrzawszy, e jest sam i ranny, posadzili go na konia i przyprowadzili prosto do obozu. Tib mia poci i posiniaczon twarz, a od stóp do g ów uwalany by brudem i kurzem. By bardzo zdenerwowany i z pocz tku ledwo móg mówi . Wren posadzi a go i obmy a mu twarz mokr szmatk . Triss i Tygrys Ty stan li przy nich, aby us ysze , co ma do powiedzenia. – Opowiedz, co si sta o – przynagli a, kiedy uspokoi si ju na tyle, eby mówi . – Wybacz, moja królowo – przeprasza zawstydzony, e straci nad sob panowanie. – Przez ca y dzie i noc nie jad em, nie pi em i nie spa em. – Co si z wami dzia o? – Zostali my zaatakowani, ja i ludzie, których ze mn wys , niedaleko od Smoczych Z bów. Napadli nas noc . Ponad tuzin ludzi. Rozbili my obóz, a oni zaatakowali. Ludzie, których pos , walczyli z ca ych si , ale zgin li. Mnie te by zabili, gdyby nie Gloon. Przyszed mi z pomoc , nacieraj c na napastników, i uciek em w ciemno ciach. S ysza em krzyk Gloona, wrzaski walcz cych, a potem ju nic. Ca noc chowa em si w ciemno ciach, a potem zacz em was szuka . Ba em si i bez Gloona, ba em si , e szukaj mnie patrole. – Dzierzba nie yje? – zapyta nagle Tygrys Ty. Tib rozp yn si we zach.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Chyba tak. Nie widzia em go. Gwizda em, kiedy by o jasno, ale nie przylecia . – Spojrza udr czony na Wren. – Wybacz, e zawiod em, Pani. Nie wiem, jak to si sta o, e znale li nas tak atwo. Zupe nie jakby wiedzieli! – Nic nie szkodzi, Tib – pociesza a go, k ad c mu d na ramieniu. – Zrobi , co mog . Przykro mi z powodu Gloona. – Wiem – mrukn , uspokajaj c si ponownie. – Zostaniesz teraz z nami – powiedzia a. – Znajdziemy inny sposób, eby wys wiadomo wolno urodzonym, a je li nie, poczekamy po prostu, a sami nas znajd . Kaza a poda ch opcu posi ek, otuli a go we nianym kocem, a potem odci gn a Tygrysa Ty i Trissa na bok. Stan li pod wynios ym d bem. Pod nogami mieli dywan dzich upin, a nad g owami chmury przes aniaj ce niebo. wiat o by o szare i nik e. – Co o tym my licie? – zapyta a ich. Triss pokr ci g ow . – To byli nasi do wiadczeni ludzie. Nie powinni da si zaskoczy . My , e mieli wielkiego pecha, albo ch opiec ma racj i kto na nich czeka . – Powiem wam, co my – odezwa si Tygrys Ty. – My , e bardzo trudno zabi bojow dzierzb , nawet je li j zobaczysz, a je li jej nie widzisz, to nawet nie ma o czym mówi . Spojrza a na niego. – Co to znaczy? Tygrys Ty spochmurnia jeszcze bardziej. – To znaczy, e co mi tu nie pasuje. Nie s dzicie, e ten ch opiec to dziwny wybór, jak na pos ca od wolno urodzonych? Przez chwil wpatrywa a si w niego, rozwa aj c jego s owa. – Jest m ody, to prawda. Ale w nie dlatego mo e nie zwraca na siebie takiej uwagi. I wydaje si do pewny siebie. – Urwa a. – Nie ufasz mu, Tygrysie Ty? – Tego nie powiedzia em – Tygrys Ty ci gn brwi. – My tylko, e powinni my by ostro ni. Pokiwa a g ow . Wiedzia a, e lepiej nie lekcewa podejrze Tygrysa Ty. – Co ty na to, Triss? Kapitan Stra ników Domu szarpa banda e na z amanym ramieniu. Temblak znikn wczoraj przed atakiem i na przedramieniu zosta y tylko ubki przewi zane banda em. Nie podniós wzroku, zaciskaj c rozlu niony supe . – My , e Tygrys Ty ma racj . Ostro no nie zawadzi. Wren skrzy owa a ramiona na piersi. – W porz dku. Wyznacz kogo , eby mia na niego oko. – Odwróci a si do Tygrysa Ty. – Chc , eby zrobi co bardzo wa nego. Rozejrzyj si w miejscu, sk d wyruszy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Tib. We Ducha i pole na wschód. Je li znajdziesz wolno urodzonych, przyprowad ich tutaj, gdyby mieli jakie trudno ci. Zajmie ci to par dni i b dziesz ich musia wytropi bez naszej pomocy. Nie mam poj cia, gdzie powiniene zacz , ale skoro jest ich pi tysi cy, nietrudno b dzie ich znale . Tygrys Ty znowu si zachmurzy . – Nie chc ci zostawia . Wy lij kogo innego. Pokr ci a g ow . – Nie, to musisz by ty. Musz by pewna, e zrobisz wszystko, co w twojej mocy. Nie martw si o mnie. Triss i Stra nicy Domu zadbaj o moje bezpiecze stwo. Nic mi nie b dzie. Ko cisty Skrzydlaty Je dziec potrz sn g ow . – Nie podoba mi si to, ale pojad , je li ka esz. Na wypadek gdyby w trakcie podró y napotka Para czy Colla Ohmsfordów, albo Walkera Boha, czy nawet Morgana Leah, opisa a pokrótce ka dego i udzieli a wskazówek, jak mo e si upewni co do ich to samo ci. Kiedy sko czy a, poda a mu i yczy a wszystkiego dobrego. –B ostro na, Wren z rodu elfów – burkn , przez chwil mocno przytrzymuj c jej d . – Pod wzgl dem niebezpiecze stw ten wiat niewiele si ró ni od Morrowindl. Skin a g ow i u miechn a si . Tygrys Ty odszed , a Wren patrzy a, jak zbiera zapasy i koce, mocuje je na grzbiecie Ducha i unosi si w szare niebo. D ugo jeszcze spogl da a w gór , kiedy znikn ju z oczu. Chmury by y coraz ciemniejsze. B dzie pada , zanim zapadnie noc. Potrzebujemy lepszego schronienia, pomy la a. Musimy rusza . – Wezwij Desidia – rozkaza a Trissowi. W miar obfity deszcz zmieni trawiaste równiny, na których obozowa a federacja, w b oto. Nadzieja by a zbyt wielka, ale bardzo jej potrzebowa a. Tylko jeden tydzie , b aga a z oczami utkwionymi w szarej masie chmur. Tylko tydzie . Poczu a na twarzy pierwsz kropl deszczu. Przednia stra elfów spakowa a si i ruszy a z powrotem w g sty drzewostan Drey, aby przeczeka burz . Deszcz wzmaga si , w miar jak dzie chyli si ku zachodowi, a o zmroku la o ju strumieniami. Skrzydlaci Je cy sp tali swoje roki z dala od koni, a ludzie rozci gn li mi dzy drzewami p ócienne p achty, aby os oni siebie i zapasy. Ze wszystkich miejsc oprócz Arborlonu przyby y patrole z wie ci , e z adnej strony nie wida ladu nadchodz cej armii federacji. Zjedli gor cy posi ek, chroni c ogniska przed ulew , i udali si na spoczynek. Wren rozwa a bez ko ca ró ne mo liwo ci przysz ych wydarze i my la a, e nie b dzie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w stanie zasn . Zasn a jednak niemal natychmiast, a jej ostatnia wiadoma my l dotyczy a Trissa i dwóch Stra ników Domu, stoj cych obok niej na warcie. Kiedy si przebudzi a, pada o tak samo mocno jak przedtem. Niebo by o zachmurzone, a przemok a ziemia zamienia a si w b oto. Pada o przez ca y dzie i nast pny. Zwiadowcy wyruszyli naprzód, aby sprawdzi post py federacji, i powrócili z wie ci , e armia stoi w miejscu. Tak jak pragn a Wren, trawiaste równiny sta y si grz skie i zdradliwe. Sudlandzka armia podnios a ko nierze i przeczekiwa a burz . Wspomnia a ostrze enie Tygrysa Ty, eby nie da si zwie pozornemu bezruchowi federacji. Jednak pogoda by a tak paskudna, e Skrzydlaci Je cy nie chcieli lata , a tym samym niewiele by o mo na si dowiedzie . Z Arborlonu, od g ównego trzonu armii elfów nadesz a wiadomo , e od wymarszu na po udnie dzieli ich nadal kilka dni. Wren zaciska a z by z niepokoju. Pogoda nie sprzyja a równie elfom. Sp dzi a troch czasu z Tibem, chc c si dowiedzie o nim czego wi cej. Zastanawia a si , czy Tygrys Ty ma podstawy do podejrze . Tib by otwarty i pogodny z wyj tkiem chwil, kiedy wspominano Gloona. O mielony jej uwag ch tnie opowiada o sobie. Dorasta w Varfleet, a kiedy jego rodzice zgin li w wi zieniach federacji, zwerbowali go wolno urodzeni do pomocy Ruchowi i od tamtej pory w ród banitów. Przewa nie roznosi wiadomo ci i to niemal wsz dzie, poniewa jego wygl d nie budzi niczyich zastrze . mia si z tego i roz mieszy równie Wren. Powiedzia , e podró owa na pó noc raz czy dwa do warowni banitów w Smoczych Z bach, ale nie mieszka tam. Zbyt cenny by dla nich w mie cie. Z arem mówi o sprawie wolno urodzonych i potrzebie uwolnienia pogranicza spod rz dów federacji. Nie mówi nic o cieniowcach i nic nie wskazywa o na to, e cokolwiek o nich wie. Wren s ucha a uwa nie, ale nie us ysza a niczego, co wskazywa oby na to, e Tib nie jest tym, za kogo si podaje. Poprosi a Trissa, aby równie porozmawia z ch opcem, co te uczyni , i jego opinia by a zgodna z jej zdaniem. Tib Arne zdawa si by tym, za kogo si podawa . Wren by a przekonana. W ko cu przesta a o tym my le . Trzeciego dnia usta deszcz, znikaj c pó nym rankiem, kiedy chmury rozproszy y si i niebo poja nia o od s ca. Woda kapa a z li ci i zbiera a si w zag bieniach, a w powietrzu parowa a wilgo . Desidio wys konnych z powrotem na równiny, a Erring Rift rozes Skrzydlatych Je ców na po udnie. Elfy wysz y z g bi puszczy na skraj traw i czeka y. Zwiadowcy i Skrzydlaci Je cy powrócili w po udnie ze sprzecznymi raportami. My liwi elfów nie znale li niczego, ale Skrzydlaci Je cy zobaczyli, e obóz federacji
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zwija si , a armia szykuje si do wymarszu. Poniewa by o dopiero po udnie, trudno by o stwierdzi co pewnego, dopóki armia nie przejdzie kilka mil do zmroku. Wren wys ucha a wszystkich raportów, kaza a je sobie powtórzy po raz drugi, przemy la a wszystko i wezwa a Erringa Rifta. – Chc polecie na zwiad – oznajmi a mu. – Mo esz wyznaczy mi kogo ? Czarnobrody Rift roze mia si . – I mie do czynienia z Tygrysem Ty, je li co pójdzie le? Mowy nie ma! Sam ci zabior , królowo. I je li co si stanie, to przynajmniej nie ja b za to odpowiada ! Powiedzia a Trissowi, co zamierza, odmówi a propozycji towarzyszenia jej i posz a do Rifta, który sadowi si na grzbiecie Grayla. Tib dogoni j , podniecony, z szeroko otwartymi oczami, i poprosi , eby zabra a go ze sob . Roze mia a si i odmówi a, ale rozbrojona jego zapa em i rozczarowaniem obieca a przeja innym razem. Par minut pó niej szybowa a na po udnie na grzbiecie Grayla, spogl daj c w dó na mokre baldachimy drzew i omiatany wiatrem dywan traw na wschodzie. Opary mg y unosi y si z ziemi, a powietrze l ni o jak jaskrawa materia. Grayl mkn wzd linii lasu nad twierdz Pykon, dopóki nie ujrzeli armii federacji. Rift skierowa roka bli ej os ony drzew i gór, trzymaj c si pomi dzy Sudlandczykami a blaskiem popo udniowego ca. Wren spogl da a na rozci gni te obozowisko. Raport mówi prawd . Armia mobilizowa a si , pakowa a, formowa a kolumny i szykowa a do wymarszu. Niektórzy nierze ju ruszyli i kilka dywizji kierowa o si na pó noc. Atak elfów nie zmieni celu armii. Marsz na Arborlon trwa dalej. Grayl min ich i kiedy Rift chcia ju zawróci ogromnego roka, Wren pochwyci a go za rami i gestem nakaza a lecie dalej. Nie by a pewna, czego szuka, chcia a si jedynie upewni , e niczego nie przeoczy a. Czy konni wyruszyli z sudlandzkich miast, czy wymieniono raporty, wys ano posi ki? – s ysza a szept ostrze Tygrysa Ty. Lecieli dalej wzd b otnistej wst gi Mermidonu do miejsca, gdzie rzeka wyp ywa a z wzniesienia Pykon na równiny, eby potem skr ci na wschód ponad Shroudslip w stron Kern. Trawiaste po acie ci gn y si na po udnie i wschód, puste, zielone i oblane letnim arem. Wiatr wia Wren w twarz i smaga po oczach, a zacz y zawi . Erring Rift pochyli si , opieraj c d onie na szyi Grayla i kieruj c jedynie dotykiem. Przed nimi Mermidon skr ca ostro na wschód, zw si , a potem znowu rós i znika na równinach. Rzeka p yn a leniwie, wezbrana od deszczu, nios c ze sob odpadki z gór i lasów i toruj c sobie drog przez stare koryto. Na jej przeciwleg ym brzegu b ysk s onecznego wiat a odbi si w stali, kiedy co si poruszy o. Wren zamruga a i dotkn a ramienia Rifta. Skrzydlaty Je dziec skin
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ow . On te to widzia . Przyhamowa Grayla i skierowa roka bli ej os ony drzew na pó nocnym kra cu Irrybis. Przy kolejnym b ysku wiat a Wren wpatrzy a si przed siebie z uwag . W dole by o co du ego. Nie, poprawi a si , nie jedno co . Wszystko to porusza o si , wlok c oci ale niczym olbrzymie mrówki... I nagle zobaczy a wyra nie, kiedy pochylone nad brzegiem rzeki szykowa y si do przej cia p ycizny, nadchodz c od strony Tirfing. Pe zacze. Osiem potworów. Odetchn a gwa townie, widz c teraz wyra nie opancerzone cielska naje one kolcami i ostrzami, paj cze odnó a i szcz ki, mieszanina cia a i stali stworzona z magii cieniowców. ysza a o pe zaczach. Rift zawróci Grayla mi dzy drzewa, z dala od widoku potworów na brzegu rzeki i wschodz cego s ca. Wren zerkn a przez rami , aby si upewni . Nie myli a si . Pe zacze nadchodzi y z Sudlandii, wys ane na pomoc armii federacji maszeruj cej na Arborlon – odpowied cieniowców na atak elfów. Przypomnia a sobie histori , któr Garth opowiada jej w dzieci stwie, histori , któr ludzie z czterech krain szeptali raczej, ni opowiadali, od ponad pi ciuset lat. By a to opowie o kar ach, które odpiera y atak federacji na Estlandi , dopóki nie pos ano na nich pe zaczy. Pe zacze. A teraz wys ano je, aby zniszczy y elfy. Poczu a w dku przejmuj cy ch ód i ciemno . Erring Rift patrzy na ni , czekaj c, a powie, co robi . Wskaza a za siebie. Skin g ow i przynagli Grayla. Wren rzuci a w ty ostatnie spojrzenie i patrzy a, jak pe zacze znikaj w skwarze. Tylko na chwil , pomy la a ponuro. Ale co zrobi elfy, kiedy potwory znowu si pojawi ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XIX Walker Boh zmru oczy. Dzie by kryszta owo przejrzysty, jeden z tych, kiedy s ce wieci tak jasno, a barwy s tak jaskrawe, e niemal rani oczy. Od horyzontu po horyzont nie by o ladu chmur, a b kitna pustka ci gn a si w niesko czono . Z g bi tej pustki l ni o popo udniowe s ce, roz arzona bia a kula widoczna tylko przez przymru one oczy. Powód wiat a zalewa a cztery krainy, z o lepiaj jasno ci wy awiaj c barwy pó nego lata, nawet przyt umione br zy suchych traw i zakurzonej ziemi, a zw aszcza ziele lasów i równin, b kit jezior i rzek, stalowe szaro ci i p on mied gór i p askowy ów. ar s ca falowa w miejscach, gdzie nie dociera ch ód wiatru, ale nawet tam wszystko wydawa o si wyra ne i ostre, jak wycyzelowane r rze biarza, mia o si wra enie, e nag y krzyk móg by rozetrze wszystko na proch. W taki dzie czu o si pe ni ycia; mog y si spe ni wszystkie obietnice, a wszystkie nadzieje i sny mog y si sta rzeczywisto ci . W taki dzie my la o si jedynie o yciu, a my li o mierci wydawa y si dziwnie nie na miejscu. miech Walkera by blady i gorzki. Jak eby pragn , aby te my li znikn y na zawsze. Sta samotnie na murach Paranoru, na pó nocno-zachodnim naro niku, tu pod wystaj cymi parapetami tworz cymi p ytkie zadaszenie, i spogl da na rozleg krain . Sta tak od wschodu s ca, wymykaj c si przez pó nocn bram , podczas gdy Czterej Je cy zebrali si przy zachodniej, oznajmiaj c swe codzienne wyzwanie. Min o prawie sze godzin, a cieniowce nie zauwa y go. Znowu os oni si zakl ciem niewidzialno ci. Zakl cie dzia o ju wcze niej, przekonywa Coglina, przedstawiaj c mu swój plan. Nie ma powodu s dzi , e teraz b dzie inaczej. I jak dot d dzia o. wiat o s ca obmywa o ciany Smoczych Z bów, przeganiaj c nawet najbardziej uparte cienie i ods aniaj c p ask , nag powierzchni ska . Na pomocy, ponad lini drzew, widzia po acie Streleheim. Na wschodzie prze cz Jannissona, a na po udniu Kennon. Strumienie i stawy l ni y b kitem pomi dzy drzewami otaczaj cymi twierdz , a piew ptaków p yn w jaskrawej pl taninie barw, które zaskakiwa y i zachwyca y. Walker Boh oddycha g boko. W taki dzie wszystko by o mo liwe. Wszystko. Odziany by w lu no skrojone, szare szaty przewi zane w pasie. Kaptur odrzuci do ty u, tak e czarne w osy opada y mu swobodnie na ramiona. Brod mia przyci i uczesan . Oczywi cie nie by o tego wida . Dla przechodz cych, a zw aszcza dla
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cieniowców, by tylko fragmentem muru. Odpoczynek i po ywienie doda y mu si . Rany, które odniós przed trzema dniami, prawie si zagoi y, a w ka dym razie nie pami ta o nich. Nie po wi ci jednej my li tamtym wydarzeniom. Skupiony by na chwili obecnej, dzisiejszym dniu, godzinie. Mija dziesi ty dzie obl enia cieniowców. Walker postanowi , e b dzie on ostatnim dniem. Spojrza przez rami wzd murów zamku, kiedy kolejny z Czterech Je ców ukaza si jego oczom. G ód zbli si do zakr tu, który powiedzie go wzd pó nocnej ciany. Ko cista posta pochyla a si nad w owym wierzchowcem, nie rozgl daj c si na boki, pogr ona w swoim w asnym szale stwie. Wlók si oci ale, szary jak popió i efemeryczny jak dym. Przeszed kilkana cie stóp od Walkera, ale nie spojrza do góry. Dzisiaj, pomy la najm odszy z druidów. Znowu spojrza w dolin , my c o innych czasach i miejscach, dziejach dawnych druidów, którzy przybyli do Paranoru i uczynili go swoim domem. Kiedy by y ich setki, ale wszyscy, z wyj tkiem jednego, zgin li, kiedy Lord Warlock schwyta ich w pu apk tysi c lat temu. Prze tylko Bremen – jedyna nadzieja ras i w adca magii druidów. Potem odszed Bremen, a pojawi si Allanon. Teraz i Allanon nie i zosta tylko on, Walker Boh. Pusty r kaw utraconego ramienia by przymocowany do ubrania. Na prób dotkn barku i zabli nionego cia a kilka cali poni ej. Ledwie ju pami ta , jak to jest mie oba ramiona. Teraz wydawa o si to niemal dziwne. Ale tak wiele si wydarzy o od czasu spotkania z Asphinxem i nie móg oczekiwa wspomnie z dawnego ycia, tak bardzo si ono odmieni o. Nawet gniew i nieufno zostawi przesz ym druidom. Dla ich nast pcy sta y si one bezu yteczne. Druidzi, którymi pogardza , nale eli do przesz ci. Znikn a równie w ciek na Grimponda, odes ana w t sam przesz . Grimpond robi , co w jego mocy, aby go zniszczy , i poniós pora . Nie b dzie mia drugiej szansy. Grimpond by cieniem w krainie cieni. Nigdy z niej nie wyjdzie, a Walker nigdy tam nie powróci, aby si z nim spotka . Przesz zabra a równie Pe Ella i Króla Kamienia. Walker odnalaz w sobie si y, aby pokona wszystkich wys anych przeciwko niemu wrogów, i teraz byli oni jedynie wspomnieniem, nic nie znacz cym wobec wyzwa , jakie nios o ze sob obecne ycie. Walker odetchn ciep ym powietrzem, zamkn oczy i pogr si we w asnym wn trzu. Obok przechodzi a Wojna, ca a w ostrzach i pikach, ze l ni zbroj i czarnym otworem szyszaka. Walker nie zwróci na cieniowca uwagi. Pogr ony w ciszy i spokoju asnego wn trza, raz jeszcze ogl da swój plan. Walker u go, lecz c si z ran, a teraz bada krok po kroku, prze ywaj c w my lach wydarzenia i ich nast pstwa. Tym
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
razem nic nie pozostawi przypadkowi. Nie b dzie prób, pó rodków i lito ci. Zwyci y albo... Niemal si u miechn . Albo nie. Otworzy oczy i spojrza w niebo. Mija o po udnie, chyl c si ku drugiej po owie dnia. Ale wiat o nie by o jeszcze tak jasne ani ar tak intensywny, poczeka wi c jeszcze troch . wiat o i upa s y mu bardziej ni cieniowcom i dlatego by tu od po udnia. Wcze niej zamierza wymkn si w ciemno ciach. Ale ciemno by a sprzymierze cem Czterech Je ców, bo z niej zostali zrodzeni i z niej czerpali swe si y. Walker, ze swoj magi druidów, znajdowa si y w jasno ci. To b dzie próba si . Tego dnia w ko cu zdecyduje si , kto b dzie , a kto umrze. Próba wszystkich si . Przypomnia sobie ostatni rozmow z Coglinem. Zbli si wit i Walker szykowa si ju do wyj cia. Na schodach prowadz cych z bramy wie y do wyj cia na podwórzec poruszy o si co i pojawi si Coglin. Chude cia o wymkn o si z cienia z cichym szelestem szat i ci kim oddechem. Pokryta bliznami, zaro ni ta twarz wyjrza a na krótko spod postrz pionego kaptura i znowu si odwróci a. Podszed i przystan , odwracaj c si w stron drzwi prowadz cych na zewn trz. – Jeste gotowy? – zapyta . Walker skin g ow . Omówili ju wszystko – albo przynajmniej tyle, ile Walker chcia omówi . Nie by o ju nic wi cej do powiedzenia. starca tak chuda, e niemal przezroczysta, spocz a na kamiennym parapecie podtrzymuj cym i os aniaj cym okute stal wej cie. – Pozwól mi pój z tob – powiedzia cicho. Walker potrz sn g ow . – Ju o tym mówili my. – Zmie zdanie, Walkerze. Pozwól mi i . B dziesz mnie potrzebowa . W jego g osie by a pewno i Walker przerwa rozmy lania. – Nie. Ty i Pog oska poczekacie tutaj. Zosta przy drzwiach, ebym móg wróci , je li si nie powiedzie. Coglin zacisn szcz ki. – Je li si nie powiedzie, nie b musia otwiera ci drzwi. To prawda, pomy la Walker. Ale to niczego nie zmienia. Nie pozwoli starcowi ani bagiennemu kotu pój ze sob . Nie chce by odpowiedzialny jeszcze za ich ycie. Wystarczy, e musi si martwi o w asn skór . – My lisz, e nie umiem o siebie zadba – odezwa si starzec, jakby czytaj c w jego my lach. – Zapominasz, e dba em o siebie przez lata, zanim ty si pojawi , zanim
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nadeszli druidzi. O ciebie te kiedy dba em. Walker pokiwa g ow . – Wiem o tym. Starzec zdenerwowa si . – Wiesz, e mo e znowu powinienem ci pomóc. Mo e b dziesz mnie tam potrzebowa . – Spojrza na Walkera spod kaptura. – Jestem stary, Walkerze. yj ju od dawna. em pe ni ycia. Nie ma ju znaczenia, co si ze mn stanie. – Dla mnie ma znaczenie. – Nie powinno. Ani na jot . – Coglin by stanowczy. – Niby dlaczego? Od kiedy to lubisz mnie a tak bardzo? To ja wci gn em ci w to wszystko. To ja namówi em ci do podró y do Hadeshornu, a potem do przeczytania Kroniki druidów. Ju zapomnia ? Walker pokr ci g ow . – Nie, nie zapomnia em o niczym. Ale to ja dokona em wyboru, nie ty. O tym te ju rozmawiali my. By takim samym pionkiem w grze druidów jak ja. Wszystko zosta o postanowione trzysta lat temu, kiedy to Allanon zawar z Brin Ohmsford przymierze krwi. Nie jeste niczemu winny. Coglin spojrza w dal zamglonym spojrzeniem. – Winien jestem wszystkiemu, co wydarzy o si w moim i twoim yciu, Walkerze. Ja pierwszy wybra em drog druidów, a potem zdecydowa em si j odrzuci . Zdecydowa em si zg bi dawne nauki i zachowa ich ma cz . Sam uczyni em z siebie stworzenie dwóch wiatów, druidów i ludzi, bior c, co chcia em wzi , zatrzymuj c to, czego po da em, kradn c z obu tych wiatów. cz w sobie przesz i tera niejszo , stare i nowe i dlatego Allanon móg mnie wykorzysta . Jak bardzo to, kim jestem, przyczyni o si do twojej przemiany, Walkerze? Jak daleko by zaszed , gdybym nie depta ci po pi tach? Czy cho przez chwil my la , e o tym nie wiem? Albo e Allanon nie zdawa sobie z tego sprawy? Nie, nie mog si rozgrzeszy . Nie mo esz wzi mojej winy na siebie. Walker przypomnia sobie gwa towno g osu starca, twarde tony, upór. – Nie b wi c próbowa ci rozgrzeszy , starcze – odpowiedzia . – Ani siebie. Nie wybiera za mnie i nie powstrzymywa mnie. Tak, by y znacz ce powody, e wybra em tak, jak wybra em, ale sam je znalaz em. Poza tym, mog powiedzie to samo o sobie. Jak rol odegra by w tym wszystkim beze mnie? Czy sta by si kim wi cej ni tylko pos cem Para i Wren, gdyby nie by ze mn zwi zany? Nie s dz . Starzec pochyli g ow , widz c nieugi to Walkera i s ysz c jego odmow . – Pomo esz mi najbardziej, czekaj c tutaj – doko czy Walker, dotykaj c ramienia starego. – Zawsze wiedzia , jak wa na jest wiedza, kiedy dzia , a kiedy nie. Zrób to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
teraz dla mnie. Na tym sko czy a si ich rozmowa. Coglin sta przy Walkerze, dopóki odg os wyzwania cieniowców nie odbi si od murów Paranoru i Walker nie wyszed im na spotkanie. Wszystkie si y, powtarza sobie, stoj c po zawietrznej stronie zamku i nas uchuj c kroków kolejnego cieniowca, zataczaj cego ko o. B dzie potrzebowa tego szczególnego uporu, który charakteryzowa Coglina – zaci tej determinacji, eby nie podda si najtwardszym nakazom ycia – je li ma prze ten dzie . G ód, Mór, Wojna i mier – Czterech Je ców Apokalipsy przybywa po jego dusz . Ale tego dnia on b dzie Losem, a to Los w ko cu decyduje o przeznaczeniu. Podniós wzrok, kiedy pojawi si Mór, i wyprostowa si . Nadszed czas. Walker Boh czeka w cieniu muru, niewidoczny, podczas gdy Czterej Je cy zbli ali si jakby w letargu, oboj tnie, usadowieni na swych w owych wierzchowcach, jak rój brz cz cych owadów zebranych w ludzki kszta t. Mór nie mia rysów twarzy, a zatem i adnego na niej wyrazu, Walker nie móg wi c stwierdzi , czy co widzi lub my li. Przeszed , nie zwalniaj c, a pazury w a zazgrzyta y na cie ce. Walker post pi krok za nim. Zakl cie niewidzialno ci chroni o go, a odg os kroków w owego stwora zag usza wszelki d wi k. Walker rozwa wykorzystanie zakl cia niewidzialno ci, aby ca kiem wymkn si cieniowcom. Ale znale li go szybko, kiedy usi owa uciec przez podziemne tunele Paranoru, mimo i by cichy jak my l. S dzi , e potrafi wyczu jego obecno , kiedy oddala si od twierdzy, swego sanktuarium i ród a mocy druidów. Nawet niewidzialno mog aby go nie ochroni . Postanowi , e lepiej wykorzysta swoj przewag tam, gdzie mo e na niej polega i sko czy z Je cami raz na zawsze. Id c w lad za Morem, okr mury zamku, a cisz po udnia przerywa o jedynie skrobanie pazurów w owego potwora i brz czenie uwi zionych owadów. Przeszli pod ch odniejsz pó nocn cian , wzd zachodniej i min li bramy, przy których ka dego ranka zbierali si Je cy, aby rzuci mu wyzwanie. Walker wybra na kryjówk pó nocny mur, wiedz c, e godzinami b dzie wystawiony na skwar, i maj c nadziej , e cie po zawietrznej stronie da mu pewn os on . Jednak walka z cieniowcami b dzie toczy a si przy po udniowej cianie – tam, gdzie s ce wieci o najmocniej. Ju by o mocne, kiedy wyszli z ostatniego cienia, jaki oferowa y blanki zamku, i zbli yli si do wiat a. Okr yli róg po udniowej ciany, wynios ej, p askiej po aci rozgrzanego kamienia, która wychodzi a na rozleg puszcz w kierunku ciasno st oczonych szczytów Smoczych bów. Poszarpane, rozpalone urwisko by o jedyn drog pod murami zamku. Z wyj tkiem pojedynczych krzewów i kilku kar owatych drzew, które pochyla y si na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
stromym zboczu w stron ch odniejszego lasu, skarpa by a zupe nie naga. ar zamienia si w spiekot , która wysysa a powietrze z p uc, ale Walker nie poddawa si pal cej fali, id c za Morem ci gle w tej samej odleg ci. Przez chwil widzia G ód daleko na przedzie; po chwili znikn w cieniu pod ukiem parapetów pod wschodni wie . Mija y sekundy. Walker czu rosn ce napi cie. Cierpliwo ci, upomina si . Poczekaj na odpowiedni chwil . W jego wn trzu zacz a wzbiera magia. Kiedy Mór by w po owie drogi pomi dzy najbli sz stra nic a po udniow bram , Walker uderzy . Ci gle os oni ty zakl ciem niewidzialno ci, wypu ci w jego stron piorun, od którego ko i je dziec potoczyli si po ziemi. Je dziec usi owa wsta i Walker znowu uderzy . Magia trysn a z jego d oni ch odnym arem i ci a cieniowca przez plecy. Walker ju s ysza , jak nadchodz pozostali, a ich wrzask odbija si w jego umy le. Ju czu ich w ciek . Pierwszy pojawi si G ód, zawracaj c spod uku stra nicy, który zas oni go na chwil . By bli ej walki ni reszta. Ko cista, pochylona nisko posta z wyci gni tymi mi rzuci a si do ataku. Ale na jego drodze stan a chmura kurzu i dymu, uniesiona przez Walkera na jego powitanie. Cieniowiec nie móg dostrzec wyra nie, co si dzieje. Kiedy przedar si przez przeszkod , znalaz si na wprost swego przeciwnika. Walker Boh zmaga si z Morem, mocuj c si z cieniowcem, usi uj c ci gn go z grzbietu wij cego si wierzchowca i nie dopu ci , eby wsta . ód przemkn obok, celuj c ko cistymi palcami w twarz Walkera. Chybi . Zamiast Walkera pochwyci Mór i sam z kolei zosta przez niego z apany. Obaj je cy wrzasn li, kiedy odczuli uderzenie w asnych magii. Mór upad os abiony g odem i pragnieniem. G ód zatoczy si , wymiotuj c. Z kamiennych murów pomi dzy nimi buchn ogie . G ód zawirowa od pot nego podmuchu. Teraz pojawi a si równie Wojna, okr aj c zachodni kraniec muru. Je dziec rzuci si do walki, unosz c nad g ow olbrzymi maczug . W owy stwór dysza p omieniami, a w szczelinach zbroi l ni y ogniste lepia. Ujrza a Walkera, kiedy druid mocowa si z G odem, i natychmiast zaatakowa a. Je li nawet us ysza a okrzyk ostrze enia G odu, to nie zwróci a na uwagi. Maczuga opad a z mia si , która mia a sko czy z Walkerem za jednym zamachem. Ale Walker znikn i cios trafi w G ód, przepo awiaj c cieniowca i wbijaj c si w w a. G ód zawy z bólu i zwali si na ziemi stosem ko ci. W i Je dziec legli w kurzu bez ruchu. Wojna odwróci a si i nagle otoczy a j chmura much, dl c i gryz c przez stal
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zbroi. Wojna wrzasn a, ale atak by szybki i pewny. Mór ujrza , jak Walker Boh unika ciosu, który powali G ód, i rzuca si na Wojn , zaczynaj c j dusi . Oszo omiony i pobity Mór zareagowa instynktownie, posy aj c w odwecie gor czk i zaraz . Jednak co sz o ci gle na opak; uderzenie trafi o w Wojn , a nie w Walkera Boha. Walker przywar p asko do murów zamku. Przybra posta chmury py u za plecami szamocz cej si Wojny i pos ognisty piorun w stron Moru. Cieniowiec spad z wierzchowca. Ca skarp przys oni a mg a kurzu i aru wyrzucana w gór przez wij ce si , warcz ce w e i ich rozszala ych je ców. Obrazy by y star sztuczk , której trzysta lat temu z powodzeniem u Jair Ohmsford w walce z widmami Mord. Walker przypomnia sobie o tym i wykorzysta dzi t sztuczk w dobrym celu. Zawraca cieniowce to w jedn , to w drug stron , nak adaj c na nich na zmian w asny obraz, i ca y czas trzyma si mocno murów zamku. Zwierciad a i wiat o okaza y si wystarczaj broni . Wojna zawróci a swego w a, uderzona morderczymi atakami gor czki. Walker Boh znowu si pojawi , staj c okrakiem nad le cym Morem i usi uj c udusi cieniowca. Wojna rzuci a si do ataku, na wpó o lepiona i oszala a z w ciek ci, wyci gaj c pot ny wojenny topór. Wpad a na druida i topór opad , przecinaj c go na pó . Tylko e Walkera ju tam nie by o, a ostrze przeci o Mór i jego wierzchowca. Ze swego miejsca przy murze zamku Walker uderzy ogniem w Wojn . Cieniowiec spad z wierzchowca. Kiedy ten próbowa wsta , Walker spali go na popió . Odkry , e w owe stwory nie potrafi wraca do dawnej postaci jak ich je cy. A Czterej Je cy, mimo i zdolni do odzyskiwania si po atakach jego magii, nie byli odporni na swoj w asn . Zauwa , w jaki sposób atakowali go za ka dym razem – pojedynczo, jeden po drugim, nigdy wszyscy naraz. Nieprzerwany atak zniszczy by go skutecznie, ale Czterej Je cy byli miertelnie niebezpieczni nie tylko dla swoich wrogów, ale i dla siebie nawzajem. Ich magia by a przekle stwem, n dzn imitacj legend. Na to w nie liczy Walker. Polega na tym tak, jak polega na wietle dnia i skwarze os abiaj cym stwory zrodzone z ciemno ci. I nie myli si . Rozpaczliwa szamotanina dochodzi a z miejsca, gdzie pad a Wojna, mocuj c si z w asn zbroj i szalej w niej zaraz . G ód i Mór le eli bez ruchu. Ich w e ci gle le y przy nich, a z ich cia ciek a zielonkawa posoka, wsi kaj c w ziemi . Zamglone powietrze przeja nia o si , kurz i py osiada na ziemi. Znowu wida by o plamy nieba, gór i lasów. Walker odsun si od muru. Jeszcze jeden. Gdzie by ... Ci ki czarny sznur wisn po ród mg y razem z jastrz bim wrzaskiem, uderzy w Walkera i owin si wokó niego, kiedy druid zatoczy si od uderzenia. Zwi zany
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
opad na kolana, a potem na plecy. Natychmiast pojawi a si mier , wypadaj c z blasku s ca z uniesion kos . Walker pochwyci powietrze w obola e p uca. Jak go odnalaz a? Sk d wiedzia a, gdzie jest? Je dziec pochyla si nad nim, a pazury w owego stwora drapa y zajadle w skalne pod e. Walker d wign si na kolana, próbuj c si uwolni . Musia zachowa wi ksz ostro no ni pozostali. Musia widzie , jak Walker spala wierzchowca Wojny, poszed za ród em ognia i odgad jego kryjówk . Walker odrzuci bezu yteczne teraz zakl cie niewidzialno ci i przywo ogie druidów. O lepiaj cy wir poci na strz py sznur mierci. Walker wsta z wysi kiem akurat w chwili, kiedy je dziec zbli si do niego, wyrzuci przed siebie tarcz magii i odbi uderzenie kosy. Mimo to si a ciosu zwali a go z nóg. Znowu d wign si na nogi, a cieniowiec zawróci . Walker wzi si w gar . Nikt nie wygra dla niego tej walki; sztuczka z obrazami ju nie wystarczy. Tym razem musi walczy samotnie. Ponownie przywo ogie . mier przeciwko Losowi. Walker przyczai si do skoku. Je dziec zamachn si po raz drugi, a Walker rzuci w niego p on cym ogniem. mier zatoczy a si , ostrze kosy odchyli o si i chybi o. Ale w powietrzu uniós si przejmuj cy ch ód i Walker poczu nap ywaj fal md ci. Cieniowiec znowu zamierzy si do ciosu i Walker natychmiast odpar atak, wypuszczaj c z d oni ogie druidów. Kosa unios a si , pochwyci a ogie i przeci a go. mier przynagli a wierzchowca i skierowa a go znowu na Walkera. Druid uderza raz za razem, ale ogie nie przenika obrony je ca. mier by a ju niemal nad nim, w sycza nienawistnie przez kurz i ar, zal ni a kosa. Walker zda sobie nagle spraw , e mier zmieni a zamiar i postanowi a po prostu go stratowa . W jednej chwili zebra ogie druidów i uderzy w odnó a potwornego w a, odcinaj c je, a potem uderzaj c w poskr cane cia o, a wszystko sta o si p on mas mi sa. zadr , skr ci w bok, straci równowag i run do przodu. Odskoczy na bok, kiedy potworna bestia przelecia a obok niego, otoczona p omieniami i wrzeszcz ca z w ciek ci. Jej ogon uderzy gwa townie, tn c Walkera przez pier i przewracaj c go na ziemi . Chmura py u zmiesza a si z dymem z osmalonego cielska w a i wszystko znikn o w o lepiaj cej mgle. Pot uczony, zakrwawiony, z podart szat , Walker wsta z wysi kiem na nogi. Obok niego le zdychaj cy w , a jego oddech zgrzyta nierówno w ciszy, która nagle zapad a. Walker rozejrza si we mgle. mier pojawi a si za nim, wymachuj c gwa townie kos nad g ow Walkera. Ten cisn ogniem druidów i zablokowa uderzenie, a potem wyprostowa si i zwar ze
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mierci . Zdrowa d druida zacisn a si na trzonku kosy. Ca ym cia em napar na mier . Poczu przyp yw parali uj cego ch odu. Zakapturzona g owa cieniowca pochyli a si , kiedy przechylali si w przód i w ty na skarpie, a dziwne czerwone oczy patrzy y nieruchomo na Walkera, wci gaj c go powoli do swego wn trza. Walker czym pr dzej odwróci twarz i pos wiruj cy ogie druidów wzd trzonka kosy. mier rzuci a si w ty , unosz c kaptur do wiat a – poza purpurowymi lepiami nie by o pod nim nic. Jedn r pu ci a kos i uderzy a Walkera, odpychaj c go do ty u. Walker skuli si , czuj c now fal ch odu. Jego magia zawodzi a go. mier uderzy a ponownie, a zdradziecki cios si gn gard a Walkera, który zwolni uchwyt i upad . mier kroczy a naprzód – straszliwa czer na tle mg y. Walker d wign si na kolana, trzymaj c si za pier i walcz c o oddech. Ostrze kosy unios o si i opad o. I nagle pojawi si mi dzy nimi Coglin, jakby znik d, jak strach na wróble z rozwianym w osem i szelestem zniszczonych szat. Pochwyci trzonek kosy i odwróci uderzenie. Ostrze wbi o si g boko w ziemi za Walkerem, który przetoczy si na bok i usi owa wsta , wrzeszcz c na starca. Ale Coglin rzuci si na cieniowca i odepchn w ty . mier trzyma a jedn d na gardle Coglina, a drug na trzonku kosy, szykuj c si do uderzenia. Zrozpaczony starzec walczy ze wszystkich si , ale cieniowiec by silniejszy. Powoli odepchn Coglina, odci gaj c go za szyj i przesuwaj c drug d , eby lepiej chwyci kos . Uciekaj! – b aga w my lach Walker, niezdolny wymówi owa. Uciekaj, Coglinie! Walker wsta chwiejnie, walcz c z bólem i wyczerpaniem i dobywaj c resztek si . Patykowata posta Coglina chyli a si jak suche drzewo na wietrze, skr caj c si pod zajad ym naporem cieniowca. I nagle krzykn , wyszarpn spod szat gar czarnego proszku i rzuci go z przekle stwem w je ca. W tej samej chwili kosa opad a. Proszek eksplodowa w b ysku ognia i huku, chwytaj c równie Coglina, który wylecia w powietrze razem ze mierci . Walker cofn si przed wybuchem i nag ym blaskiem, widz c k tem oka poszarpane cia a. Potem ruszy chwiejnym krokiem, przywo uj c magi i zbieraj c w d onie ogie druidów. Ujrza , jak mier podnosi si z kurzu, czarna, osmalona i dymi ca. Z r kawów jej czarnej szaty tryska y p omienie. Kosa le a roztrzaskana na ziemi obok niej. Czerwone lepia zal ni y, kiedy si gn a po jej resztki. Walker pchn ku niej przeszywaj cy ogie , przez pozbawiony twarzy kaptur i to, co o wewn trz. mier zatoczy a si w ty od uderzenia. Walker szed dalej, uderzaj c nieub aganie i pal c raz po raz. mier zatoczy a si i próbowa a ucieka . Jednak nie by o
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dla niej ucieczki. Walker doskoczy do niej, wsadzi pi w wiruj cy kaptur i pos ca y ogie do jego wn trza. mier zadr a raz i stan a w p omieniach. Walker upad , wyrywaj c rami i odwracaj c si od wiat a i aru. Jego sprzymierze cy, wiat o i gor co, pomy la oszo omiony – mier dla cieniowców. Spojrza za siebie. mier p on a w strz pach na zakurzonej ziemi, martwa i nieruchoma. Walker Boh wróci do rozci gni tego bezw adnie na ziemi Coglina. Delikatnie odwróci starca, ukl , eby wyprostowa jego ramiona i nogi, i po na kolanach poczernia , osmalon g ow . W osy i broda Coglina by y prawie spalone. Z ust i nosa ciek a mu krew. Znalaz si zbyt blisko ognia, aby unikn jego skutków. Walker poczu ucisk w piersi. Starzec oczywi cie o tym wiedzia . Wiedzia , a mimo to u proszku. Coglin otworzy oczy, przera aj co bia e na tle poczernia ej skóry. – Walker? – wyszepta . Walker skin g ow . – Jestem tutaj. Ju po wszystkim, stary. S sko czeni, wszyscy. Zgrzytliwy oddech zako czy si zach ni ciem. – Wiedzia em, e b dziesz mnie potrzebowa . – Mia racj . Potrzebowa em ci . – Nie. – Coglin uniós d i w adczo u cisn jego rami . – Wiedzia em, Walkerze. – Odkaszln krwi i powiedzia ju mocniejszym g osem: – Powiedzia mi. Allanon. Przy Hadeshornie, kiedy ostrzeg , e mój czas min , e moje ycie si ko czy. Pami tasz, Walkerze? Powiedzia em ci tylko cz z tego, czego si dowiedzia em tamtego dnia. Tylko o Kronice druidów. Reszt zatrzyma em w tajemnicy. Powiedziano mi, e b dziesz mnie potrzebowa . Dano mi t odrobin czasu, tutaj, w Paranorze, eby by przy tobie. em wystarczaj co d ugo, aby jeszcze si przyda . – Zakaszla , kul c si z bólu. – Rozumiesz? Walker skin g ow . Przypomnia sobie, jak daleki i zamkni ty w sobie wydawa si starzec w warowni druidów. Co si zmieni o, my la wtedy, ale poch oni ty próbami ucieczki przed cieniowcami, nie stara si dowiedzie co. Teraz rozumia . Coglin wiedzia , e jego ycie dobiega ko ca. Allanon odroczy jego mier , ale nie na zawsze. Magia Kroniki druidów ocali a go nad brzegiem Hadeshomu, aby móg umrze w Paranorze. Starzec gotów by dokona takiej zamiany. Walker spojrza na okaleczone cia o. Tam, gdzie ci a kosa przez materi szaty, wida by o srebrne pasma mrozu. – Powiniene mi powiedzie – nalega cicho. W oczach mia zy. Nie zauwa , kiedy nap yn y. Jaka cz jego istoty pami ta a, e kiedy by zdolny do p aczu,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dawno temu. Nie rozumia , dlaczego mo e p aka teraz, ale nie s dzi , eby po tym wszystkim znowu by do tego zdolny. Coglin pokr ci g ow powolnym, bolesnym ruchem. – Nie. Druid nie mówi, czego nie musi powiedzie . – Zakaszla znowu. – Wiesz o tym. Walker Boh nie móg mówi . Patrzy tylko na starca. Coglin zamruga . – Powiedzia , e zawsze wiedzia em, kiedy dzia , a kiedy nie. – U miechn si . – Mia racj . Znowu zakaszla , a potem jego oczy znieruchomia y i przesta oddycha . Walker patrzy na niego, kl cz c w kurzu i skwarze, nas uchuj c w niezm conej ciszy i pocieszaj c si z gorycz , e Allanon wykorzysta starego po raz ostatni. Zamkn niewidz ce oczy Coglina. Pozostaje si tylko przekona , czy druid wykorzysta go w ciwie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XX Walker Boh pochowa Coglina w lesie pod Paranorem. U go na spoczynek na polanie, gdzie strumienie wi y si przez liczne w skie szczeliny, polanie os oni tej przez by i orzechy, których li ciaste ga zie nakrapia y dywan le nych kwiatów i zielonych traw plamami cienia, poruszaj cymi si i zmieniaj cymi za ka dym razem, kiedy s ce drowa o na zachód. To miejsce przypomina o Walkerowi ukryte dolinki górskie przy Hearthstone, którymi obaj tak lubili spacerowa . Wybra miejsce na rodku polany, sk d wida by o wyra nie wie e Paranoru. Coglin, który do ko ca uwa si za zb kanego druida, na dobre powróci do domu. Po sko czonym pochówku, Walker stan na polanie. By pobity i zm czony, ale najg bsze rany by y niewidoczne i stanie po ród starych drzew oraz oddychanie le nym powietrzem przynosi o mu odrobin pociechy. piewa y ptaki, wiatr szumia w listowiu i trawach, szemra strumie , a wszystkie te d wi ki by y koj ce i spokojne. Nie chcia jeszcze wraca do Paranoru. Nie chcia przechodzi obok poczernia ych, zw glonych szcz tek Czterech Je ców i ich w owych wierzchowców. Chcia jedynie wymaza wszystko, co wydarzy o si w jego yciu, niczym kred z tablicy i zacz od nowa. By a w nim gorycz, której nie potrafi sprosta , która gryz a go i drapa a niczym g odne zwierz i nie dawa a si odp dzi . Ta gorycz mia a wiele róde – nie mia si y ich zliczy . Oczywi cie, by a to przewa nie jego w asna gorycz. Ostatnio ci gle by rozgoryczony. Obcy, przybysz znik d, cz owiek, którego to samo ledwo rozpoznawa , pionek oddany ca kowicie pragnieniom i potrzebom starców sprzed tysi cy lat. Siedzia na polanie przy strumieniu, wpatruj c si w wycink i plam wie o skopanej ziemi, gdzie le Coglin. Zmusi si do wspomnie o starcu. Jego gorycz potrzebowa a ukojenia; mo e przynios je wspomnienia. Przez chwil nabiera w d onie zimnej wody ze strumienia opryska sobie twarz, obmywaj c j z brudu, popio u i krwi, po czym usadowi si w plamie s ca i pozwoli p yn my lom. Walker pami ta Coglina g ównie jako nauczyciela, cz owieka, który przyby do , kiedy jego ycie spl ta o si i pomiesza o, kiedy porzuci rasy, aby w odosobnieniu Hearthstone, gdzie nie gapiono si na niego i nie szeptano za plecami, gdzie nie by znany jako Mroczny Stryj. Magia by a wtedy dla Walkera tajemnic , dziedzictwem pie ni Brin Ohmsford sprzed lat, pl tanin nici, których nie potrafi rozsup . Coglin pokaza mu, jak kontrolowa magi , tak aby nigdy ju nie czu si wobec niej bezradny. Nauczy go, jak zapanowa nad swym yciem, aby sta si panem bia ego aru, który w nim wrza . Zabra l k i zmieszanie i przywróci Walkerowi poczucie celu i szacunek
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
do samego siebie. Stary by jego przyjacielem. Dba o niego, troszczy si tak, jak ojciec troszczy si o syna. Walker przyzna to po namy le. Poucza go i prowadzi i zawsze by obecny, kiedy Walker go potrzebowa . Nawet kiedy Walker dorós i zrodzi si mi dzy nimi dystans, który powstaje, kiedy ojciec i syn musz spojrze na siebie jak na równych sobie, cho nie ca kiem temu wierz , Coglin pozosta bliski na tyle, na ile Walker mu pozwala . Walczyli ze sob i k ócili si , nie dowierzali i oskar ali nawzajem, zmuszali do robienia rzeczy w ciwych, cho nie atwych. Ale nigdy si nie opuszczali ani nie wyparli siebie nawzajem; nigdy nie owali swojej przyja ni. Teraz my l o tym pomaga a Walkerowi. Czasami atwo by o zapomnie , e starzec niegdy innymi ywotami, o których Walker niewiele wiedzia . Coglin by kiedy m ody. Jak to by o? Starzec nigdy o tym nie mówi . Zg bia wiedz wraz z druidami – Allanonem i Bremenem, a by mo e tymi, którzy odeszli wcze niej, chocia nigdy nie powiedzia , jak by o naprawd . Ile lat mia Coglin? Jak d ugo ? Walker zda sobie nagle spraw , e nie wie. Coglin by ju starcem, kiedy Kimber Boh by a dzieckiem, a Brin Ohmsford przyby a do puszczy Darklin na poszukiwanie Ildatch. By o to trzysta lat temu. Tyle Walker wiedzia o Coglinie. Stary opowiada o tamtym okresie, dziecku, które wychowywa , szale stwie, które udawa , a potem tego poniecha , jak poprowadzi Brin i jej towarzyszy do Maelmord, aby po kres widmom Mord. Walker s ysza te opowie ci; a jednak by y one tylko ma cz stk ycia starego, jednym dniem ca ego roku. A co z reszt ? Które cz ci swego ycia Coglin postanowi ukry , które przepad y teraz na zawsze? Walker potrz sn g ow i spojrza pomi dzy drzewami na Paranor. Cz ci, których stary nie zamierza utraci . Walker nie owa , e Coglin mia przed nim tajemnice. Ka dy je ma. Ka dy zachowuje dla siebie cz z tego, kim i czym by i jak , sprawy, które nale tylko do niego i których nie chce z nikim dzieli . Po mierci staj si one ciemnymi lukami we wspomnieniach tych, którzy yj dalej, ale tak ju musi by . Ujrza w my lach zaro ni twarz starego. W ciszy nas uchiwa d wi ku jego g osu. Coglin bardzo d ugo. Prze wiele ywotów. d ej, ni powinien, oszcz dzony przy jeziorze Hadeshorn, aby przyby do Paranoru i ujrze jego powrót. Umar tak, jak chcia , oddaj c ycie, aby Walker móg zachowa swoje. B dem by oby owa tego daru, poniewa al umniejszy by jego warto . Coglin , aby ujrze jego przemian w druida, którym starzec nigdy nie zosta . , aby zobaczy , jak dorasta do snów Allanona i wype nia przymierze Brin Ohmsford. Bez wzgl du na to, czy dobrze, czy le si sta o, Walker przeszed przez wszystko bezpiecznie dzi ki Coglinowi. Poczu , jak gorycz zaczyna bledn c. Gorycz by a z a. al by z y. To cuchy, które
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wi mocno i ci gn w dó . Nic dobrego z nich nie przyjdzie. Je li przysz mia a co znaczy , potrzebowa równowagi i w ciwej perspektywy. Walker pami ta – i powinien pami ta . Ale wspomnienia mia y kszta towa to, co nadejdzie, wykorzysta le ce przed nim mo liwo ci i zrobi z nich w ciwy u ytek. Znowu pomy la o druidach oraz ich machinacjach, o tym, w jaki sposób kszta tuj dzieje ras. Niegdy pogardza ich wysi kami. Teraz by jednym z nich. Coglin i umar , aby móg si taki sta . Mia szans zrobi lepiej to, co tak krytykowa , u tych, którzy odeszli. Musi j wykorzysta jak najlepiej. Coglin by tego oczekiwa . ce schodzi o pod os on lasów na zachodzie, kiedy wsta i po raz ostatni stan nad grobem starca. By ju bardziej pogodzony z tym, co si sta o, bardziej spokojny w obliczu surowych faktów. Coglin odszed . Walker pozosta . B dzie czerpa si y, odwag i zdecydowanie z przyk adu starca. Zachowa jego pami w swym sercu. Kiedy wiat o zabarwi o si czerwieni , z otem i purpur w skwarze lata, powróci przez mroczniej cy las do Paranoru. Tej nocy ni o Allanonie. Po raz pierwszy od czasu Hadeshornu. Spa g bokim zdrowym snem i nie przebudzi si , chocia my la potem, e raz czy dwa by tego bliski. By wyczerpany po walce i niewiele zjad . Wyk pa si , przebra i wypi kubek piwa, siedz c w gabinecie, który upodoba sobie Coglin. Pog oska le zwini ty u jego stóp, a l ni ce oczy unosi y si ku niemu od czasu do czasu, jakby pyta , co si sta o ze starcem. Kiedy zm czenie zupe nie odebra o mu si y, poszed do sypialni, wsun si pod koce i odp yn w sen. Sen przyszed niemal natychmiast. By a noc, a on szed samotnie po l ni cej, czarnej skale stanowi cej pod e doliny Shale. Niebo by o jasne i pe ne gwiazd. Ksi yc w pe ni l ni biel , niczym wie e p ótno na poszarpanej kraw dzi Smoczych Z bów. Powietrze pachnia o czysto ci jak za dawnych czasów, a wiatr g adzi jego twarz ch odnym dotykiem. Walker odziany by w czarn szat z kapturem, pas i wysokie buty, druid id cy ladem dawnych druidów. Nie pyta , kim jest, wychodz c z ciemno ci Czarnego Kamienia Elfów, przechodz c przez ogie przemiany w studni twierdzy i wracaj c z powrotem do wiata ludzi. By panem Paranoru i s ug ras. By o to dziwne, podniecaj ce uczucie. Jakby znajome. Chwile mija y we nie oci ale. Potem zbli si do Hadeshomu, którego wody by y czarne i nieruchome po ród nocy. Jezioro l ni o jak szk o w blasku ksi yca, g adkie i wypolerowane, odbijaj ce niebo i gwiazdy. Kiedy szed , kamienie chrz ci y mu pod stopami, ale poza tym by a tylko cisza. By o tak, jakby by ostatnim cz owiekiem na wiecie, ostatnim, który po nim chodzi, ostatni samotny stra nik czuwaj cy nad pustk . Dotar do Hadeshornu i zatrzyma si tu na jego skraju. Wiatr znieruchomia i on
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tak e; zewsz d napiera a na cisza. Podniós d i ci gn kaptur opo czy; nie wiedzia , dlaczego tak uczyni . Czeka z obna on g ow . Czeka tylko chwil . Niemal natychmiast jezioro zacz o kipie , jego wody zawrza y jak ukrop w saganie. Potem zacz y wirowa , powolnym, okr nym ruchem jak wskazówki zegara. Wir ci gn si od brzegu do brzegu. Walker wiedzia , co si dzieje. Widzia to ju wcze niej. Hadeshorn zasycza o, a ponad jego powierzchni unios y si gejzery pary i opad y diamentowym rozb yskiem kropli. Zacz o si zawodzenie, d wi k uwi zionych w odleg ym miejscu, b agaj cych o uwolnienie. Dolina zadr a, jakby rozpozna a krzyki, jakby skuli a si ze strachu przed nimi. Walker Boh nie cofn si . Wtedy pojawi si Allanon, wyrastaj c z czarnych wód w chór krzyków, zakapturzony szary duch przybywaj cy z nico ci, aby rozmawia z cz owiekiem, którego wybra na swego nast pc . Jego posta zal ni a, przezroczysta w wietle ksi yca, blady obraz tego, kim by niegdy , bo miertelne cia o druida ju dawno obróci o si w proch. Unosi si z g bin, a stan na powierzchni wód i znieruchomia , patrz c na Walkera Boha. – Allanonie – powita go Mroczny Stryj g osem, którego sam nie rozpoznawa . „Dobrze si spisa , Walkerze”. os by g boki i dono ny. Unosi si gdzie z przepastnego wn trza ducha. Walker Boh pokr ci g ow . – Nie bardzo. Tylko dostatecznie dobrze. Zrobi em, co musia em. Porzuci em dawnego siebie, aby sta si tym, kim chcia . Z pocz tku by em z y, e ma tak by , ale zostawi em gniew za sob . Wody Hadeshornu zawirowa y i zasycza y ponownie, kiedy duch ruszy naprzód, lizgaj c si po powierzchni, jakby w ogóle si nie porusza . Zatrzyma si dziesi stóp od Walkera. ycie jest czasem, w którym dokonujemy wyborów, Walkerze Boh. mier jest czasem na rozpami tywanie ich. Czasami wspomnienia nie s przyjemne”. Walker skin g ow . – Wiem, e tak musi by . „Czujesz smutek z powodu Coglina”. Walker ponownie pokiwa g ow . – Ale to równie jest ju za mn . Dokona w ciwych wyborów. Nawet tego ostatniego. Rami ducha unios o si w lad za b yskiem piany, która opad a jak srebrny py . „Nie mog em go ocali . Nawet druidzi nie maj mocy powstrzymywania mierci. Bremen powiedzia mi, kiedy mój czas dobiega ko ca. Ja powiedzia em Coglinowi. Pomog em mu, jak mog em – da em mu szans powrotu do czterech krain z nowym
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Paranorem, szans wspomo enia ci w ostatniej bitwie z cieniowcami. To wszystko, co mog em uczyni ”. Walker nie odezwa si , patrz c na zjaw i wprost przez ni , widz c w oddali przesz e i przysz e wydarzenia i grób Coglina. mier dosta a wreszcie starca, ale na jego warunkach. „Gdybym móg , odda bym ci wszystkich, których utraci , Walkerze. Ale nie mog . Nie mog da ci nic, co odesz o, i nic, co jeszcze utracisz. W yciu druida jest wiele mierci i strat”. We nie Walkera dolina by a ciemna z powodu mg y, która przep ywa a falami, niczym deszcz ponad lasem albo chmury przes aniaj ce s ce. P yn a powoli i mi kko, nios c ze sob uczucie, e ywoty rodz si do istnienia i biegn swoim torem, a wszystko to dzieje si w u amku sekundy. By y w niej twarze, wszystkie nieznane, osy nawo uj ce ze miechem i bólem. Czas ci gn si w niesko czono , godziny przechodzi y w dnie, dnie w lata, a Walker trwa w nich nie zmieniony, stale poza nimi, samotny na wieki. „Tak b dzie i dla ciebie. Pami taj o tym”. Ale Walker nie musia pami ta . Mia wspomnienia Allanona. Ofiarowa a mu je przemiana. Mia wspomnienia wszystkich druidów, którzy odeszli. Wiedzia , jakie b dzie jego ycie. Rozumia , co go czeka. „Pami taj”. Szept cienia znowu zatrzyma czas, dolina Shale sta a si wyra na, a bieg my li Walkera znowu jasny. – Po co tu jestem, Allanonie? – zapyta . „Jeste teraz ca ci , Walkerze Boh. Sta si tym, czym mia by . Nie pozosta o ju nic do zrobienia. Nosisz p aszcz druidów; b dziesz go nosi zamiast mnie. Ponie go teraz z Paranoru do czterech krain. Jeste tam potrzebny”. – Wiem. Para zasycza a i za piewa a. Zakapturzona twarz Allanona pochyli a si . „Nie wiesz. Uleg przemianie, Walkerze Boh, ale to dopiero pocz tek. Sta si druidem, tak – ale jeszcze nim nie jeste . Jeste odpowiedzialny za rasy i ich los, Mroczny Stryju. Ci, od których niegdy pragn si odci , s teraz twoimi podopiecznymi. Czekaj ”. – eby uwolni ich od cieniowców. eby pokaza im, jak si uwolni . eby wskaza im drog . eby wyprowadzi ich z ciemno ci”. Walker Boh pokr ci g ow w pomieszaniu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Ale ja nie znam lepszego sposobu ni oni sami. Powierzchnia Hadeshornu buchn a par , a powietrze wype ni a mg a. Wilgo osiad a na twarzy Walkera jak ch ód zimowego poranka. To mier dotkn a wód Hadeshornu, ale nie si gn a po niego. Poniewa druidzi ju dawno temu odkryli tajemnice pozwalaj ce na przemian mierci. os Allanona by mroczny i pewny. „Znajdziesz sposób. Masz si i m dro tych wszystkich, którzy odeszli przed tob . adasz magi ca ych wieków. Wyrusz z Paranoru i znajd pozosta e dzieci Shannary. Ka de z was zosta o wys ane, aby wype ni zadanie. Ka de z was to uczyni o. Masz talizmany, Walkerze. Te talizmany b ci wspiera ”. Walker niespokojnie pokr ci g ow . – Jakie talizmany? Cie Allanona zal ni na chwil w chórze krzyków, które podnios y si z jeziora, jakby mia zaraz znikn . „Najpot niejszy talizman ze wszystkich: p aszcz druidów, który przybra . Nie wida go, ale jest zawsze przy tobie i nale y tylko do ciebie. Jego moc wzrasta, kiedy go ywasz; za ka dym razem ma wi ksz si . Pomy l, Walkerze. Zanim podj walk i pokona Je ców, by s abszy ni teraz. I tak b dzie za ka dym wyzwaniem, które podejmiesz i przezwyci ysz. Jeste jeszcze dzieckiem i dopiero zaczynasz odkrywa , co znaczy by druidem. Z czasem doro niesz”. – A co teraz? „Do jest zada . Zadania przynios talizmany, a talizmany magi . Magia po czona z wiedz przyniesie koniec cieniowcom. Tak by o, kiedy rozmawia em z tob po raz pierwszy. I tak jest teraz. Ofiarowa bym ci wi cej, gdybym móg , Walkerze. Ale da em wszystko, co mog em, wszystko, co wiedzia em. Pami taj, Mroczny Stryju. Odszed em z waszego wiata i zamieszka em w innym. Nie mam cia a. Z tego miejsca nie widz wyra nie. Widz jedynie cienie przysz ci i na nich musz polega . Ty musisz polega na swojej wizji. Id , Walkerze. Znajd potomków Shannary i dowiedz si , czego dokonali. W ich dziejach i swoich w asnych odnajdziesz to, czego potrzebujesz. Musisz wierzy ”. Walker nie odezwa si , my c przez chwil , e znowu da si od niego samej wiary. Ale przecie czyni tak, od kiedy po raz pierwszy objawi y si sny i nak oniono go do podró y do Hadeshornu i Allanona. Czy naprawd trudno mu zaakceptowa , e wiara musi poprowadzi go raz jeszcze? Spojrza na blad posta przed nim, przezroczyste kontury, wspomnienia przesz ych ywotów. – Wierz – odrzek cieniowi Allanona i naprawd wierzy . „Walkerze Boh”.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
os cienia by cichy i pe en alu. „Odnajd dzieci Shannary. Masz wzrok druidów. Masz m dro , której potrzebujesz. Nie zawied ich”. – Nie – odrzek Walker szorstko. – Nie zawiod . „Po kres cieniowcom, zanim zupe nie zniszcz cztery krainy. Czuj , e choroba rozprzestrzenia si nawet tutaj. Okradaj ziemi z ycia. Powstrzymaj ich, Walkerze”. – Tak uczyni , Allanonie. „A zatem pochyl si ku mnie, Mroczny Stryju. Pochyl si ku mnie ostatni raz, zanim odejdziesz. Sen niesie nas ku witowi i musimy pod ró nymi cie kami. Pos uchaj po raz ostatni, co ci powiem, i niech twoja m dro i rozum rozstrzygn , co pozosta o ukryte przed nami. Pochyl si ku mnie, Walkerze, i s uchaj”. Cie zbli si , jak para ponad wodami Hadeshornu, która przybra a ludzki kszta t, materia z mg y i szarego wiat a, widmo utkane z d wi ków przyby ych z przera aj cej ciemno ci. Napi ty i niepewny Walker Boh czeka z oczami utkwionymi w wiruj cej wodzie i odbitych w niej gwiazdach, a wszystko znikn o w czerni cienia. Wtedy poczu dotyk na skórze i zadr gwa townie. Obudzi si o wschodzie s ca, kiedy blade wiat o w lizn o si przez korytarz do zaciemnionej komnaty. Przez chwil le bez ruchu, rozmy laj c nad snem i tym, co mu ukaza . Allanon zes ten sen, aby móg zacz nowe ycie. Sen odnowi w nim postanowienie odnalezienia Para i Wren, ale da mu równie now wiar w siebie. Móg zaakceptowa to, kim i czym si sta , skoro istnia a cho by najmniejsza szansa, e b dzie móg wyzwoli zniszczone krainy i ich lud z niewoli cieniowców. Odnajd dzieci Shannary. Nie zawied ich. Wsta z ka, umy si , ubra i zjad niadanie na murach zamku, wpatruj c si w krain w wietle nowego dnia. Znowu pomy la o Coglinie, o wszystkim, czego nauczy go starzec. Wyrecytowa litani praw i formu , które ofiarowa a mu przemiana ze miertelnego cz owieka w druida, ca e dzieje dawnych i nowych druidów. Ostro nie wprowadza w ycie now wiedz – czasem poddawa j próbie, czasem pozostawia nie wypróbowan . Na ko cu odtworzy jeszcze w pami ci wydarzenia ze snu i ukazane mu tajemnice. A by y tam tajemnice – niezwykle wa ne, które pozna , kiedy dotkn go Allanon. To, czego si nauczy , ju zaczyna o formowa odpowiedzi na dawno temu zadawane pytania. Ca e dzieje czterech krain, od czasów Pierwszej Rady na Paranorze, tworzy y wzór dzisiejszych wydarze . Wydarzenia minionych tygodni nadawa y tym wzorom barw i kszta t. Ale to sen i wizja pozwoli y mu wydoby wzór na wiat o, gdzie móg go
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zobaczy wyra nie. Ci gle tylko nie zna powodów, dla których Wren otrzyma a zadanie sprowadzenia elfów na powrót do Westlandii. Nie wiedzia te , dlaczego Par mia odnale Miecz Shannary. A przede wszystkim wzór nie ujawnia prawdy o tajemnicach mocy cieniowców. W ko cu wsta i zszed w g b zamczyska, a za nim sun jak cie Pog oska. Zabierze bagiennego kota ze sob , postanowi . W ko cu da mu go Coglin; by teraz za niego odpowiedzialny. Nie móg zostawi go zamkni tego w warowni, a ich przyja mog a si okaza po yteczna. U miechn si po g bszym namy le. Tak naprawd Pog oska dostarcza mu tej odrobiny towarzystwa, której brakowa o mu po mierci Coglina. Wszed do studni twierdzy i po d na kamiennym murze, si gaj c w g b po spoczywaj ce tam ycie. Magia przyby a pos usznie na jego wezwanie, a on zapiecz towa to miejsce, aby nikt nie móg wej a do jego powrotu. Potem zamkn bramy Paranoru i wyszed na zewn trz. Zszed ze skarpy do lasu, gdzie panowa ch odny pó mrok. Pog oska szed za nim, wdzi czny za uwolnienie z murów, przeszukuj c cienie, tropi c i od czasu do czasu powracaj c do boku Walkera, aby si upewni , e nadal tu jest. Podró owali na pó noc od miejsca, gdzie spoczywa Coglin, ale Walker nie skr ci w bok. Po egna si ju ze starcem; niech tak zostanie. Dzie chyli si ku zachodowi, a p on ca kula s ca przesuwa a si na zachód w stron Smoczych Z bów. ar znika powoli w ch odzie wieczornych cieni. Walker i bagienny kot szli dalej. Wkrótce przed nimi zap on y ogniska nierzy federacji obozuj cych na prze czy Kennon: jedzono kolacj i rozstawiano stra e. Ko o pó nocy Walker i kot przemkn li obok nich nie zauwa eni i ruszyli dalej na po udnie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXI Deszcz zalewaj cy westlandzkie elfy i po cig armii federacji stanowi y ci e zagro enie, kiedy rankiem dwie obdarte, wyn dznia e kobiety wprowadzi y swego ociemnia ego ojca przez bramy Tyrsis wraz z innymi handlarzami, kramarzami i komiwoja erami, którzy przybywali z le cych poza murami wsi, aby wymieni swoje towary. Jak wi kszo pozosta ych, sp dzi y t noc pod bramami, pragn c wej jak najwcze niej i zapewni sobie najlepsze stragany w rynku, gdzie handlowano i wymieniano wszystko, co si da o. Pow ócz c nogami, sz y mo liwie najszybciej, ale ich marsz opó nia ojciec, po omacku szukaj cy drogi. Podtrzymywa y go z obu stron i wiod y ostro nie zakurzon drog . Stra e federacji sta y wzd wej cia przy murach, sprawdzaj c ka dego, kto przechodzi , i odsuwaj c tych, którzy wydawali si podejrzani. Ta ostro no by a do niezwyk a, w przesz ci bowiem bardziej martwiono si o to, kto wychodzi z miasta, a nie do niego wchodzi. Ale Padishar Creel, dowódca wolno urodzonych, mia by powieszony w po udnie nast pnego dnia i federacja chcia a zapobiec próbie jego uwolnienia. Byli przekonani, e wszelkie próby zawiod , cho by doskonale przygotowane, poniewa garnizon miejski liczy pi tysi cy ludzi i podj to nadzwyczajne rodki ostro no ci. Mimo to, eby nie pozostawi nic przypadkowi, stra e przy bramach dosta y rozkaz sprawdzania wszystkich wchodz cych. Postanowili nie wpu ci kobiet i starca. By to przypadkowy wybór, na który zdecydowa si dowódca stra y. W ten sposób osi ga kompromis pomi dzy zatrzymywaniem wszystkich, co trwa oby w niesko czono , a niezatrzymywaniem nikogo, co wygl da oby na zaniedbywanie obowi zków. Ca ej trójce kazano stan z dala od t umu i zaj miejsce na rodku podwórca pomi dzy murami zamku. Mieli tam czeka na przes uchanie. Z ci by rzucano im ukradkowe, podejrzliwe spojrzenia, które zdawa y si mówi : lepiej wy ni my. Spod stóp przechodz cych unosi si kurz i nawet teraz, jeszcze zanim nasta upa , powietrze by o gor ce i lepkie. – Imiona – powiedzia oficer do ebraczek i starego. – Asra, Wintah, a to nasz ojciec Criape – odrzek a jedna ze spl tanymi, rudymi osami. Na jej twarzy wida by o wrzody, a ona sama cuchn a jak stare mieci. Oficer zerkn na drug kobiet , która otworzy a usta, ukazuj c poczernia e z by i czerwone gard o pozbawione j zyka. Oficer prze kn lin . – Ona nie mówi – powiedzia a pierwsza, szczerz c z by. – Sk d jeste cie?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Spekese Run – odrzek a kobieta. – Wiesz, gdzie to jest? Oficer pokr ci g ow . Przejrza stos szmat przytroczonych do ich pleców. Bezu yteczne mieci. Zerkn na starego, który sta z pochylon g ow . Nie wida by o jego twarzy. Oficer podszed i odsun do ty u kaptur starca. Ten poderwa g ow i otworzy poczernia e powieki, ukazuj c g sty, mleczny p yn w miejscu, gdzie powinny by oczy. Oficer wzdrygn si . – Wynocha – skin , przechodz c szybko do nast pnych pechowców. Kobiety i starzec powlekli si pos usznie, wchodz c w t um i mijaj c kordon stra y przy bramach i murach miasta. Weszli do rodka. Zeszli z alei Tyrsijskiej w boczne uliczki, gdzie nie by o stra y federacji. Matty Roh wyplu a such skórk owocu przyklejon wewn trz ust. – Mówi am, e to za du e ryzyko! – powiedzia a. – Przecie si uda o! – warkn w ciekle Morgan. – Przesta narzeka i zabierz mnie gdzie , ebym móg zmy to wi stwo z oczu! – Uciszcie si oboje! – rozkaza a Damson Rhee i przynagli a ich. Wszyscy byli na granicy wybuchu. K ócili si zajadle o to, kto ma wej do miasta, a nastrój pogorszy a jeszcze nowina o zbli aj cej si egzekucji Padishara Creela. Pó tora dnia to niedu o na skuteczny ratunek, a tyle tylko mieli, i Morgan zdecydowa , e trzeba zmieni pierwotny plan. Zamiast Matty Roh i Damson, które mia y same odnale Kreta, on równie postanowi wej do miasta. Do wieczora musieli wytropi Kreta i wprowadzi Chandosa oraz reszt wolno urodzonych przez podziemne tunele, opracowa plan ocalenia Padishara i wprowadzi go w czyn. Morgan upiera si , e musi natychmiast dosta si do miasta, eby zdecydowa o kolejno ci dzia . Nie móg pozwoli sobie na czekanie na zmrok i Kreta, eby wszystkiego dopatrzy . Damson i Matty by y równie uparte i twierdzi y, e ka da próba przemycenia go przez bramy narazi ich wszystkich na niebezpiecze stwo. Dla nich dwóch b dzie to wystarczaj co trudne, a podwójnie niebezpieczne, je li b zmuszone zabra go ze sob . Dlaczego nie mo e zastanawia si tam, gdzie jest? Czy nie do czasu sp dzi ju w mie cie, eby wiedzie , gdzie co jest? ótnia trwa a wi c, a w ko cu Morgan wygra , stwierdzaj c, e nie mo e niczego zaplanowa , skoro nie wie, gdzie trzymany jest Padishar, a nie dowie si , dopóki nie wejdzie do miasta. Cen zwyci stwa by o nieugi te danie obu kobiet, eby zostawi Miecz w ukryciu. Oszustwo mo e si uda , ale nie je li b dzie mia ze sob bro . Ryzyko jej znalezienia by o po prostu zbyt du e. Kobiety nie ust pi y pomimo gwa townych protestów i Miecz Leah zosta z Chandosem. Damson poprowadzi a ich alej do bocznych drzwi opuszczonego budynku, pchn a je i wprowadzi a swoich towarzyszy do rodka. Wn trze by o ciasne i duszne,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
a w powietrzu wisia kurz. Zamkn a drzwi i przeszli przez pokój do nast pnych, a przez nie do drugiego pokoju, tak samo dusznego. Za nim znajdowa o si male kie podwórko i ca a trójka wesz a we wczesny poranek i nik y zapach le nych kwiatów z nie wyja nionych powodów rosn cych w spalonym s cem rogu podwórka, przy szopie pe nej starych narz dzi i awek. Damson zostawi a swoich towarzyszy i wróci a po chwili z blaszan misk pe wody. Wszyscy troje usiedli, eby si umy . Kiedy zmyli z siebie ca y brud, wyci gn li z tobo ków w asne ubrania, przebrali si i usiedli na drewnianej awie, aby zastanowi si co dalej. – Pójd pierwsza i spróbuj skontaktowa si z Kretem – powiedzia a Damson, ci gle rozczesuj c spl tane rude w osy. Starannie zwi za a je z tylu i ukry a pod chustk . – Mog zostawi znaki, które zrozumie. Wtedy wróc i zobaczymy, czego mo emy si dowiedzie o Padisharze. Potem musz was gdzie ulokowa i poczeka na Kreta. Je li zobaczy nas wszystkich, mo e nie wyj z kryjówki. Nie zna was, a po tym, co si sta o, dzie bardzo ostro ny. Je li przyjdzie, pójd z nim po Chandosa i reszt i spotkamy si z wami o zmroku. Je li nie przyjdzie... – Nie mów tak – przerwa ostro Morgan. – Po prostu zrób, co mo esz. Damson spojrza a na Matty. – Jak dobrze znasz miasto? – Wystarczaj co, eby unikn k opotów. Damson skin a g ow . – Je li co mi si stanie, b dziesz musia a wyprowadzi st d Morgana. – Chwileczk ! – krzykn Morgan. – Nie mam zamiaru... – Zrobisz, co ci powiem. Twój plan b dzie na nic, je li mi si nie uda. Je li federacja apa a Kreta albo je li schwytaj mnie, nic wi cej nie da si zrobi . Morgan spojrza na ni szeroko otwartymi oczami, milkn c pod wp ywem gniewu i determinacji, jakie ujrza w zielonych oczach. Matty uj a go za rami i poci gn a w ty . – Zajm si nim – obieca a. Damson kiwn a g ow i jej rysy zmi y odrobin . Wsta a, owin a si opo cz , skin a im krótko i znikn a. Morgan patrzy za ni bezradnie. Mia a racj . Nic nie b dzie móg zrobi , je li jej si nie uda. Powodzenie wymy lonego przeze planu zale o od tego, czy dziewczyna i Kret wprowadz Chandosa oraz wolno urodzonych do miasta. Bez nich i magii Miecza nie b dzie móg pomóc Padisharowi. Wszystko wisi na bardzo cienkiej nitce, pomy la ponuro. – Zjesz co ? – odezwa a si pogodnie Matty Roh z pytaniem w ciemnych oczach
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i poda a mu jab ko. Czekali w cieniu szopy a do po udnia, samotni i zamkni ci w kr gu ma ego podwórka. Powietrze parowa o od upa u, a s ce wypala o kamienie i uschni te trawy, wspinaj c si po pomocnym murze niczym plama rozlanej farby. Morgan zdrzemn si na chwil , zm czony d ugim marszem i niespokojnym snem przed bramami miasta w niewygodnym przebraniu. My la o Parze i Collu oraz czasach sprzed cieniowców i Allanona, dniach sp dzonych na polowaniu i owieniu ryb w górach, swoich latach ch opi cych, d ugich, leniwych dniach, kiedy ycie wydawa o si ekscytuj gr . My la o Steffie, babci Elizie i cioteczce Jilt. My la o O ywczej. Wspomnienia przesz ci traci y nieco ze swoich barw wraz z ka dym mijaj cym dniem. Wszyscy zdawali si znikn z jego ycia dawno, dawno temu. ce wisia o tu nad ich g owami, kiedy w ko cu powróci a Damson Rhee. By a zarumieniona od gor ca i pokryta kurzem, ale w jej oczach widnia o podniecenie. – Trzymaj Padishara w tej samej wie y, gdzie trzymali mnie – oznajmi a, opadaj c na aw i ci gaj c opo cz . Poci gn a d ugi yk wody z kubka, który poda a jej Matty Roh. – Tak mówi ulica. Maj zamiar zabra go do g ównej bramy jutro w po udnie i powiesi na oczach ca ego miasta. – Jak on si czuje? – zapyta pospiesznie Morgan. – Czy kto co mówi ? Pokr ci a g ow , pij c. – Nikt go nie widzia . Ale po ród nierzy s yszy si , e le z nim. Zerkn a na Matty Roh, która zmarszczy a brwi. – Ulica? – Pos a Damson zamy lone spojrzenie. – Nie wierz ulicy. Z mojego do wiadczenia wynika, e cz sto oznacza to fa szyw pog osk . Damson zawaha a si . – Wszyscy wydaj si tego pewni. – Urwa a. – S dz jednak, e sami musimy si upewni , prawda? Matty Roh opar a okcie na kolanach, a brod na d oni. Na jej ch opi cej twarzy malowa o si napi cie. – Mówi mi, jak z apali Padishara. – Morgan wytrzeszczy oczy. Pierwsze s ysza . Ile jeszcze Damson jej powiedzia a? – Skoro raz si uda o, ca kiem mo liwe, e spróbuj znowu. Tylko zmieni zasady. Upewni si , e tym razem nikt nie ucieknie. Zamiast ywej przyn ty, u yj tym razem... ulicy. Morgan pokiwa g ow . Pomy la o tym. – Przyn ta. Spodziewaj si próby uwolnienia, wi c zmyl nas. Trzymaj Padishara gdzie indziej. Matty z powag skin a g ow . – Tak my . Damson wsta a.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Zostawi am Kretowi znaki, których nie przeoczy. Je li ma przyj , przyjdzie dzi wieczorem. Do tego czasu spróbuj si dowiedzie , gdzie naprawd jest Padishar. – Id z tob . – Morgan wsta i si gn po p aszcz. – Nie. – G os Matty by stanowczy. Stan a pomi dzy nimi. – adne z was nie idzie. – Si gn a po swój p aszcz. – Ja pójd . – Spojrza a na Morgana. – Mog ci rozpozna , teraz, kiedy zrzuci przebranie. Zreszt i tak nie mo esz pój tam, gdzie móg by si czego dowiedzie – – Odwróci a si do Damson. – A ty nie mo esz ju wi cej ryzykowa . W ko cu ciebie te znaj . Do ryzykowali my dzi rano. Cokolwiek si stanie, musisz tu zosta , dopóki nie spotkasz Kreta i nie wprowadzisz reszty. Nie zrobisz tego, je li ci odkryj i znajd w ród towarzyszy Padishara Creela. Poza tym jestem w tym lepsza od ciebie. Wiem, jak s ucha i dowiadywa si ró nych rzeczy. Odkrywanie sekretów to moja specjalno . Przez chwil wpatrywali si w ni bez s owa. Kiedy Morgan zacz protestowa , Damson uciszy a go spojrzeniem. – Ona ma racj . Padishar te by tak powiedzia . Morgan znowu próbowa co powiedzie , ale Damson wesz a mu w s owo. – Poczekamy tu na ciebie, Matty. Uwa aj na siebie. Matty skin a g ow i nasun a p aszcz na ramiona. Jej szczup a twarz by a skupiona i g adka mimo zaci ni tych szcz k. – Nie czekajcie, je li nie wróc do zmroku. – Rzuci a Morganowi szybki, ironiczny miech. – Nie zapomnij o mnie, góralu. Potem przesz a podwórko, jedne i drugie drzwi i znikn a. Czekali na ni przez ca y dzie , pochyleni w cieniu szopy, usi uj c wykorzysta t odrobin wygody, jak dawa o schronienie. S ce chyli o si powoli ku zachodowi, a ar pod jego ladem. Powietrze na dusznym podwórku wci by o nieruchome i pe ne kurzu. eby zabi czas, Morgan zacz opowiada Damson, jak walczyli razem z Padisharem przeciwko federacji w Wyst pie. Ale rozmowa o tym nie z agodzi a nudy wbrew jego nadziejom. Przywo a jedynie wspomnienia, o których pragn zapomnie – nie o Steffie i Teel, pe zaczu czy nawet niszcz cej walce w katakumbach, ale o potwornym, przera aj cym poczuciu braku, kiedy pozbawiono go magii Miecza Leah. Odkrycie jego magii po latach u pienia poprzez pokolenia jego rodu otworzy o pewne drzwi, które lepiej by o pozostawi zamkni te. Magia zaw adn a nim ca kowicie. Eliksir mocy silniejszy by ni rozum i samozaparcie, zdradziecki w swej ch ci dominacji, absolutny w dzy w adania nim. Pami ta , jak moc wi za a go i jak cierpia po jej stracie, jak czu si pozbawiony odwagi i zdecydowania, kiedy tak bardzo ich
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
potrzebowa – a do teraz, kiedy znowu dysponowa t moc i ba si , e cena jej posiadania b dzie zbyt wysoka. To sprawi o, e pomy la o Parze, przekl tym, nie ogos awionym, magi pie ni, magi potencjalnie dziesi razy silniejsz ni ta Miecza Leah, magi , z któr by zmuszony zmaga si od narodzin i która teraz przemienia a si w jaki przera aj cy sposób, eby ca kowicie nim zaw adn . Morgan pomy la , e w pewnym sensie mia szcz cie. Ofiarowano mu wiele pomocy – Steff, Padishar, Walker, O ywcza, Homer Dees, a teraz Damson i Matty Roh. Ka de z nich wnosi o w jego ycie pewn doz rozs dku i równowagi, powstrzymuj c go przed zatraceniem si w rozpaczy, która mog a nim zaw adn . Niektórych zabrano mu na zawsze, niektórych oddali o zrz dzenie losu. Ale byli, kiedy ich potrzebowa . A na kim móg polega Par? Na Collu zwiedzionym sztuczk cieniowców? Padisharze, który znikn ? Walkerze, Wren czy innych, którzy wyruszyli w t nie ko cz si podró ? Coglinie? Sobie samym? Z pewno ci nie na sobie. Nie, mia tylko Damson i Kreta – a raczej tylko Damson. A teraz i ona odesz a i Par znowu by sam. Jedna my l wiod a ku drugiej i chocia zacz mówi o Padisharze i Wyst pie, nagle odkry , e znowu mówi o tym, co prze ladowa o go najbardziej. O Parze, swoim przyjacielu, którego zawiód , jak s dzi . Obieca Parowi, e zostanie z nim, przysi ga wyruszy na pomoc i by jego obro . Nie dotrzyma obietnicy i ca y czas owa , e nie ma jeszcze jednej szansy, tylko jednej, aby naprawi to, co zaniedba . Damson równie mówi a o ch opcu z Vale, a dr enie jej g osu zdradza o uczucia bardziej ni s owa. By to szept jej w asnego poczucia straty i pora ki. Przed a Padishara Creela nad Para i chocia jej wybór by usprawiedliwiony, nie znajdowa a w tym pocieszenia. – Zm czona jestem dokonywaniem wyborów, Morganie Leah – wyszepta a w pewnej chwili. Milczeli przez jaki czas, le c w szopie i popijaj c ciep wod , aby zapobiec odwodnieniu. Bezradnie machn a d oni . – M czy mnie, e musz wybiera albo nieustannie podejmowa decyzje, których nie chc podejmowa , bo cokolwiek zdecyduj , wiem, e kogo skrzywdz . – Potrz sn a g ow , a na jej czole pojawi y si bolesne zmarszczki. – Jestem po prostu bardzo zm czona, Morganie, i nie wiem, czy wytrzymam d ej. W jej oczach pojawi y si zy wywo ane my lami i skrywanymi przed nim uczuciami. Pokr ci g ow . – Wytrzymasz, bo musisz, Damson. Ludzie licz na ciebie. Wiesz o tym. Najpierw Padishar. Potem Par. – Wyprostowa si . – Nie martw si , znajdziemy go, ty i ja. Nie spoczniemy, dopóki tak si nie stanie. Nie mo emy si podda zm czeniu, prawda? Zabrzmia o to protekcjonalnie i nie spodoba o mu si . Ale Damson pokiwa a g ow
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w odpowiedzi i otar a zy. Wci czekali na Matty Roh. Zapad a noc, a ona ci gle nie wraca a. Cienie splami y wiat o, a niebo pociemnia o szybko i wype ni o si gwiazdami. Od zachodu, poza zasi giem wzroku, zbli a si burza, a wraz z jej nadej ciem och odzi o si powietrze w murach miasta. Damson wsta a. – Nie mog ju d ej czeka , góralu. Teraz ja musz i i znale Kreta, eby zd wprowadzi do miasta wolno urodzonych. – Naci gn a p aszcz i przewi za a go w pasie. – Poczekaj tu na Matty. Kiedy przyjdzie, dowiedz si , czego b dziesz móg . – Kiedy przyjdzie – powtórzy Morgan. – Zak adaj c, e przyjdzie. Wyci gn a d i lekko dotkn a jego ramienia. – Cokolwiek si stanie, wróc po ciebie tak szybko, jak b mog a. Skin g ow . – Powodzenia, Damson. B ostro na. miechn a si i znikn a pomi dzy cieniami podwórka. Odg os jej kroków odbija si echem na kamieniu i gas w ciszy. Morgan siedzia sam w mroku i nas uchiwa , jak odg osy miasta powoli cichn i zamieraj . Chmury na niebie zacz y przes ania gwiazdy. Noc by a coraz ciemniejsza, a na skarpie zapad a dziwna cisza. Padishar, pomy la , trzymaj si , idziemy ju do ciebie. Ju idziemy. Próbowa zasn , ale bezskutecznie. Usi owa my le o czym , co móg by zrobi , ale wszystko wymaga o wyj cia z kryjówki, a wtedy móg by ju nigdy nie wróci . Musia czeka . Mia w g owie mnóstwo planów ocalenia Padishara, ale wszystkie by y ulotne jak dym, oparte na spekulacjach, a nie faktach, i bezu yteczne. owa , e nie ma przy sobie Miecza Leah. Nie czu by si taki bezbronny. owa , e nie wybra w ciwie, spiesz c na pomoc swoim przyjacio om. al nie prowadzi jednak do niczego i zmusi si do zaniechania rozmy la z obawy, e obezw adni go wyrzuty sumienia. Zbli a si prawie pó noc, kiedy us ysza skrzyp butów na kamieniach podwórka i obudzi si z p ytkiej drzemki. W gasn cym wietle gwiazd pojawi a si Matty Roh. Zerwa si z miejsca, a ona uciszy a go sykiem. Podesz a i usiad a przy nim, dysz c ci ko. – Bieg am ostatni mil – powiedzia a. – Ba am si , e pójdziecie. – Nie. – Czeka . – Nic ci nie jest? Spojrza a na niego w pop ochu. – Damson? – Posz a szuka Kreta, a potem ma wprowadzi Chandosa i reszt przez tunele. Spotkamy si tam o wicie. miechn a si niepewnie, wyczekuj co. – Ciesz si , e tu jeste .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Odwzajemni u miech, ale wyda mu si niestosowny w tej sytuacji. – Co si sta o, Matty? – Znalaz am go. Morgan zach ysn si . – Mów – przynagli , czuj c, e nie powinien jej pogania . Jej skóra l ni a od potu, a oczy mia y dziwny wyraz. Pochyli a si i ich ramiona si zetkn y. Ch opi ce, delikatne rysy twarzy by y napi te i niespokojne. – Zacz am od piwiarni, podpatruj c i nas uchuj c. Zawar am par przyja ni z nierzami i m odszym oficerem. Wydoby am z nich, co si da o, i posz am dalej. Wspominano imi Padishara, ale tylko przelotnie, mówi c o egzekucji. Przysz a noc, a ja ci gle nie wiedzia am, gdzie go trzymaj . Prze kn a, si gaj c do wiadra z wod , nabra a kubek i wypi a. Poczu si jej smuk ego cia a, kiedy si poruszy a. Odwróci a si . – By am pewna, e trzymaj go w miejscu, którego ludzie unikaj . Wie a by a pu apk , wi c co pozosta o? S wi zienia, ale i z nich wydostaj si wie ci. To musia o by miejsce, gdzie nikt nie zechce pój . Morgan zblad . – Dó . Skin a g ow . – Tak. – Nie spuszcza a z niego wzroku. – Posz am do Parku Ludu i odkry am, e stró ówka jest pilnie strze ona. Zastanawia am si po co. Czeka am, a wyjdzie z niej oficer, jeden z tych wysokich rang . Posz am za nim i przysiad am si do stolika, kiedy pi . Pozwoli am si namówi , eby pój z nim do domu. Kiedy byli my sami, przy am mu nó do gard a i zada am par pyta . Wykr ca si , ale zdo am nak oni go do wyznania tego, co ju wiedzia am, e Padishara trzymaj w jego celach. – Ale czy yje? – yje, bo ma by publicznie stracony. Nie chc , eby potem wybuch y plotki, e uciek . Wszyscy maj zobaczy , jak umiera. Patrzyli na siebie w ciemno ci. Dó , my la Morgan, czuj c skurcz dka. Mia nadziej , e nigdy tam nie wróci, nigdy si nawet nie zbli y do tego miejsca. My la o stworach, które tam y, odpadki cieniowców, potwory schwytane barier magii, która roztrzaska a Miecz Leah... Odsun na bok te rozmy lania. Dó . Wiedzia przynajmniej, na co si porywa. Musi obmy li plan. – Dowiedzia si jeszcze czego ? – zapyta cicho. Pokr ci a g ow . Widzia puls na jej szyi. Czarny he m w osów tworzy obramowanie delikatnej twarzy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– A ten oficer? ugo milcza a, patrz c mu w oczy. Potem u miechn a si blado. – Poder gard o.
am mu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXII Siedzieli potem bez s owa na drewnianej awie, wci dotykaj c si ramionami i patrz c w ciemno . Kilkakrotnie Morgan chcia wsta i odej , ba si jednak, e Matty zrozumie go opacznie i dlatego nie ruszy si z miejsca. Gdzie z zewn trz dobiega ochryp y miech, zak ócaj c cisz podwórka i szarpi c nerwy. Morgan nie wiedzia , ile min o czasu. Wiedzia , e powinien co powiedzie . Powinien sprosta mrocznym obrazom jej s ów. Nie wiedzia jednak jak. W oddali zaszczeka pies, a d ugie staccato ucich o z nag ym szarpni ciem. – Nie podoba ci si , e go zabi am – powiedzia a w ko cu. Nie by o to pytanie, a raczej stwierdzenie faktu. – Nie, nie podoba mi si . – Uwa asz, e powinnam zrobi co innego? – Tak – przyzna z niech ci . Nie spodoba o mu si brzmienie w asnego g osu, ale nic nie móg na to poradzi . – Co ty by zrobi ? – Nie wiem. Po a d onie na jego ramionach i odwróci a go do siebie. Jej oczy l ni y jak odb yski b kitnego wiat a. – Spójrz na mnie – powiedzia a. – Zrobi by to samo. Skin g ow , ale bez przekonania. – Zrobi by , poniewa wiesz, e nie by o innego wyj cia. Ten cz owiek wiedzia , kim jestem. Wiedzia , co zamierzam. Nie móg si co do tego myli . Gdybym zostawi a go przy yciu, nawet zwi zanego i ukrytego gdzie , móg by uciec. Albo zosta znaleziony. Albo cokolwiek innego. Byliby my sko czeni, gdyby tak si sta o. Twoje plany, jakiekolwiek s , nie mia yby szansy. A ja musia abym wróci do Varfleet. Móg by mnie tam zobaczy . Rozumiesz? Znowu skin g ow . – Tak. – Ale nadal ci si to nie podoba. – Jej szorstki, niski g os by szeptem. Potrz sn a ow , a zal ni y czarne w osy. W jej g osie brzmia jawny smutek. – Mnie równie , Morganie Leah. Ale ju dawno temu nauczy am si , e aby prze , musz robi wiele rzeczy, które mi si nie podobaj . I nic nie mog na to poradzi . Ju od dawna nie mam rodziny, domu, kraju ani niczego i nikogo, na kim mog abym polega . Tylko siebie. – Wiem – przerwa jej, zawstydzony nagle. Pokr ci a g ow .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Nie, nie wiesz. – Wiem. To, co zrobi , by o konieczne i nie powinienem ci obwinia . Niepokoi mnie tylko ca a sprawa. My la em o tobie inaczej, w inny sposób. miechn a si smutno. – Tylko dlatego, e naprawd mnie nie znasz, Morganie. Widzisz jedn stron medalu, i to od niedawna, i tak mnie postrzegasz. Ale jest jeszcze wiele tych stron. Zabija am ju ludzi. Zabija am ich w otwartej walce, nie z ukrycia. Robi am to, eby prze . – W jej oczach zal ni y zy. – Je li nie mo esz tego zrozumie ... Urwa a, zagryzaj c wargi, wsta a gwa townie i odesz a. Nie próbowa jej zatrzyma . Patrzy , jak idzie na drugi koniec podwórka i siada na kamieniach w g stym cieniu, oparta plecami o cian . Zastyg a bez ruchu w ciemno ci. Czas mija i powieki Morgana stawa y si coraz ci sze. Nie spa od zesz ej nocy, a i potem niewiele. wit przyjdzie, ani si obejrzy, i b dzie wyczerpany. Nie obmy li jeszcze planu ocalenia Padishara Creela – nawet nie zacz si zastanawia . Czu si odarty z nadziei i pomys ów. W ko cu roz p aszcz na pod odze szopy, zrobi poduszk ze szmat, które wszyscy troje nie li, i po si . Próbowa my le o Padisharze, ale zasn niemal natychmiast. W rodku nocy obudzi o go jakie poruszenie. Poczu , jak Matty Roh zwija si w k bek u jego boku i przytula ca ym cia em. Obj o go smuk e rami , a drobna d odnalaz a jego r . Le eli tak razem przez reszt nocy. Zbli si wit, kiedy obudzi go dotyk Damson. B yskawice wiat a po ród cieni mówi y o nadchodz cym dniu, a na cianach budynków rysowa y si blade, srebrne linie. Zamruga , odp dzaj c sen z powiek, i pozna , kto przy nim kl czy. Wci przytulony do Matty, obudzi j delikatnym szturchni ciem. Oboje wstali niech tnie, zesztywniali. – S tutaj – powiedzia a po prostu Damson. W jej oczach nie by o wida , co my li, zastaj c ich razem. Skin a przez rami . – Kret ukry ich w piwnicy niedaleko st d. Znalaz mnie zesz ej nocy, jak tylko ci zostawi am, poprowadzi tunelami i razem wprowadzili my Chandosa i reszt . Jeste my gotowi. Znalaz Padishara? Morgan skin g ow , ju ca kiem przebudzony. – Matty go znalaz a. – Spojrza na dziecinn twarz. – Ja nie by bym w stanie tego zrobi . Damson u miechn a si z wdzi czno ci do wysokiej dziewczyny i u cisn a jej szczup e d onie. – Dzi kuj , Matty. Ba am si , e wszystko na nic. Kobaltowe oczy Matty zal ni y niczym kamie .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Jeszcze mi nie dzi kuj. Nadal musimy go stamt d wyci gn . Trzymaj go w celach stró ówki w Dole. Damson zacisn a szcz ki. – Oczywi cie. Tam tylko mogli go zabra , prawda? – Odwróci a si . – Morganie, jak my... – Lepiej si pospieszmy – powiedzia , przerywaj c jej. – Powiem ci, jak dotrzemy do reszty. Je li co do tej pory wymy , doda w duchu. Ale zarys pomys u ju tworzy si w jego umy le, plan, który pojawi si natychmiast po przebudzeniu. Narzuci p aszcz i ca a trójka opu ci a male kie podwórko, wracaj c przez pokoje i wychodz c na ulic . Pusta, cicha ulica by a korytarzem przecinaj cym ciany budynków i znikaj cym w labiryncie bocznych uliczek. Szli szybko, przemykaj c wzd murów, cigani przez asne cienie, przebijaj c czer odchodz cej nocy. Umys Morgana pracowa , rozwa aj c ró ne mo liwo ci, badaj c sposoby i alternatywy. Egzekucja Padishara ma si odby w po udnie. Zostanie powieszony u bram miasta. B musieli wi c przewie go ze stró ówki w Dole do murów. Jak to zrobi ? Poprowadz go alej Tyrsijsk , która by a szeroka i atwa do upilnowania. Czy b dzie szed ? Nie, to zbyt wolne. Na koniu czy na wozie? Tak, stoj c na wozie, eby wszyscy go widzieli... Skr cili w przej cie biegn ce w lep uliczk pomi dzy dwoma budynkami. W po owie drogi znale li drzwi i weszli do rodka. By o ciemno, ale po omacku znale li drog do przeciwleg ej ciany, gdzie migota o wiat o lampy. Chandos sta w drzwiach z mieczem w d oni i zje on , czarn brod . W mroku wygl da gro nie, ale jego u miech by yczliwy, kiedy poprowadzi ich po schodach do piwnicy, gdzie czeka a reszta. Wymieniono powitania i u ciski d oni. Panowa a atmosfera wyczekiwania i gotowo ci. Ma ej grupce dwudziestu czterech ludzi niemal ca noc zaj o wej cie do Tyrsis przez tunele. Wydawali si jednak wypocz ci i pe ni zapa u, a w ich oczach l ni o zdecydowanie. Chandos poda Morganowi Miecz Leah i góral przepasa go przez plecy. Czu tak sam ch dzia ania jak oni. Poszuka wzrokiem Kreta, ale go nie znalaz . Zapytana o niego Damson powiedzia a, e trzyma stra . – Chc , eby pokaza mi, gdzie tunele biegn pod ulicami – oznajmi . – Chc te , eby narysowa map miasta. – Masz plan, góralu? – zapyta Chandos, przysuwaj c si bli ej. Dobre pytanie, pomy la Morgan. – Mam – odrzek i mia nadziej , e mówi prawd . Potem skin , aby podeszli bli ej, i powiedzia , co zamierza.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wit by szary i przyt aczaj cy, burza podchodzi a na skraj Callahornu, tocz c czarne chmury, które rzuca y mroczny cie na wschód, do Runne. W Tyrsis by o gor co i duszno, a mieszka cy budzili si , eby zacz kolejny dzie pracy. Powietrze g ste by o od zapachu potu, kurzu i zestarza ego odoru. M czy ni i kobiety zerkali w niebo, czekaj c z ut sknieniem na wisz cy w powietrzu deszcz, aby da im cho troch wytchnienia. Kiedy poranek przesun si ku po udniowi, zacz o rosn podniecenie zapowiedzian egzekucj banity Padishara Creela. T um zebra si u bram miasta, wyczekuj cy, poirytowany i um czony skwarem, spragniony jakiejkolwiek rozrywki. Zamkni to sklepy, sprzedawcy zwijali swoje stragany, a praca posz a w k t w nadchodz cej atmosferze karnawa u. Pojawili si klauni i sztukmistrze, sprzedawcy napojów i s odyczy, kramarze i mimowie, a kordony nierzy federacji by y wsz dzie, odziane w czarno-szkar atne mundury, ustawione wzd murów. Nadesz o po udnie i pociemnia o od burzowych chmur zaci gaj cych niebiosa od horyzontu po horyzont. Zacz a si pi m awka. W samym rodku miasta sta cichy i wymar y Park Ludu. Wiatr nadchodz cej burzy szele ci w li ciach drzew i porusza chor gwiami u wej cia do stró ówki. Nadjecha wóz ci gni ty przez konie i otoczony stra federacji. Na metalowych kab kach drewnianej platformy rozpi to p ótno, a po bokach ustawiono stalowe kraty. Konie wlok y si powoli i coraz bardziej okrywa y pian , a skwar pokrywa twarze mundurowych warstw potu. Ich oczy przeszukiwa y drzewa i cie ki Parku, mury otaczaj ce Dó i zebrane doko a cienie. Stalowe ostrza pik i toporów l ni y matowo. Glosy brzmia y cicho i ukradkowo, jakby kto móg ich pods uchiwa . Potem otworzy y si bramy stró ówki i wysz a z nich dru yna nierzy, a za nimi Padishar Creel. Dowódca wolno urodzonych mia skr powane do ty u ramiona i zakneblowane usta. Szed chwiejnie, a w ka dym kroku wida by o ból. Twarz mia posiniaczon i zakrwawion . Uniós g ow , pomimo widocznego bólu, a jego oczy mierzy y prze ladowców twardym, zawzi tym spojrzeniem. Niewielu napotka o to spojrzenie, pilnie bacz c na okolic , czekaj c, a ich minie, eby zerkn na ukradkiem. Banita poprowadzony zosta na ty wozu i wepchni ty do rodka. Zaci gni to po y ótna, wóz zawróci , a nierze zacz li gromadzi si w szeregach po obu jego stronach. Kiedy wszystko by o gotowe, ca a procesja powoli ruszy a. Wyjazd z Parku zaj du o czasu, konie prowadzono ostro nie, a szeregi nierzy otacza y wóz szczelnym kordonem. By o ich ponad pi dziesi ciu, uzbrojeni, o surowych twarzach, przecinali drog mi dzy drzewami, wychodz c na alej Tyrsijsk . Kilku napotkanych przechodniów zosta o czym pr dzej zepchni tych na bok i wóz powoli
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wtoczy si do miasta. Po obu jego stronach wyros y budynki, a w oknach pojawi y si owy. nierze utworzyli szpaler i ruszyli, przeszukuj c bramy i boczne ulice, aby usun wszelkie przeszkody. Deszcz pada ju teraz nieprzerwanie, rozpryskuj c si na kamieniach drogi i barwi c je ciemnymi plamami. Zacz y si zbiera ka e. Gdzie z oddali dobieg grzmot i d ugie echo przetoczy o si po murach miasta. Deszcz wzmóg si i coraz trudniej by o cokolwiek zobaczy . Wóz dotar do punktu, w którym zbiega o si kilka ulic, kiedy pojawi a si kobieta. Krzycza a histerycznie, wo aj c do nierzy, aby si zatrzymali. Ubranie mia a w nie adzie, a na twarzy zy. Maj ze sob dowódc banitów, prawda? Maj go powiesi , prawda? To dobrze, krzycza a w ciekle, bo odpowiedzialny jest za mier jej m a i syna, dobrych ludzi, którzy walczyli za spraw federacji. Chcia a zobaczy , jak zawi nie. Chcia a by pewna, e tak si stanie. Procesja przystan a niepewnie, kiedy pojawili si inni, poruszeni arliw przemow kobiety. Powiesi przywódc banitów, krzyczeli gniewnie. Napierali do przodu obdart band , wyrzucaj c w gór r ce i gestykuluj c gniewnie. Zatrzyma y ich piki i w ócznie nierzy, a dowódca oddzia u rozkaza ludziom cofn si . Nikt nie zauwa , e krata kana u odsun a si na bok pod stoj cym wozem, a z ciemno ci przemkn y si jedna po drugiej ciemne postacie. „Powie cie go tutaj, natychmiast!” – wrzeszcza t um, nie przestaj c napiera na gromad nierzy. Oficer federacji doby miecza i krzycza gniewnie na swoich ludzi, eby oczy cili drog . I nagle sylwetki spod wozu wskoczy y na ze wszystkich stron, niektórzy na miejsce wo nicy, niektórzy do rodka. Powo cy oraz oficer zostali wyrzuceni na ulic i schwyceni za gard a. Wi cej nierzy odepchni to, upadli bezw adnie, nieruchomi i zakrwawieni. nierze otaczaj cy wóz odwrócili si instynktownie, eby zobaczy , co si dzieje, i w jednej chwili upadli, umieraj c, kiedy wolno urodzeni, którzy wysun li si z t umu zatopili w nich ukryte wcze niej sztylety. Rozleg y si krzyki i wrzaski, a nierze rzucali si to w jedn , to w drug stron , usi uj c doby broni. Na siedzeniu wo nicy pojawi si Morgan Leah, chwyci wodze i krzykn na konie. Wóz ruszy naprzód, ci gni ty przez przera one zwierz ta. nierze rzucili si na górala, usi uj c zagrodzi mu drog , ale ju by a przy nim Matty Roh ze swym szybkim i miertelnie tn cym mieczem. Wóz przedar si przez czo o kolumny. Cz ludzi stratowa y kopyta koni, a niektórych mia y ko a wozu. Morgan szarpn wodze i skierowa wóz w boczn ulic . Za nimi trwa a walka. Ludzie zmagali si wr cz i broni . Kolumna federacji zosta a zdziesi tkowana. Walczy a zaledwie garstka, która wycofa a si w ko cu pod cian budynku i wali a w drzwi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Nadbieg a Damson Rhee, zrywaj c z siebie przebranie oszala ej z alu wdowy. Dosi a ramy siedzenia i wskoczy a na przeje aj cy wóz. Teraz doganiali ich tak e wolno urodzeni, szybko pokonuj c odleg dziel ca ich od wozu. Przez mgnienie oka wydawa o si , e plan Morgana si powiedzie. Potem co poruszy o si w mroku po jednej stronie i Morgan odwróci si na chwil . Wóz wpad w dziur wype nion wod , a o , ko o potoczy o si w bok, trzasn y rzemienie. Wóz przechyli si gwa townie i chwil pó niej p na pó . Wszyscy potoczyli si na ulic . Morgan upad wraz z Damson i Matty Roh. Pozbierali si powoli, ub oceni i posiniaczeni. Wóz by zniszczony, p ótno podarte, a drewniane pud o pop kane. Przera ona grupka znikn a w mroku. Spod wraku wyczo ga si Chandos, obejmuj c kr pym ramieniem Padishara. Dowódca banitów uwolni r ce i wyplu knebel. W oczach mia ogie , kiedy usi owa stan o w asnych si ach. – Nie zatrzymujcie si ! – wychrypia . – Biegnijcie! Dobiegli do nich pozostali wolno urodzeni. Odzienie mieli podarte i splamione krwi . By o ich mniej, a niektórzy byli ranni. ciga y ich okrzyki i wrzaski, a na plac wypad y nowe posi ki nierzy. – Szybko! T dy! – wo a niecierpliwie Damson i ruszy a biegiem. Ruszyli za ni , z mozo em pokonuj c zab ocone ulice, przez zmoczone deszczem budynki. Z wilgoci unosi a si mg a, ogrzewaj c kamienie, kiedy och odzi o si powietrze i zas oni a wszystko w promieniu dwudziestu stóp. Pojawi o si wi cej nierzy federacji; wypadali z bocznych uliczek. Wolno urodzeni przyj li atak i odrzucili ich, walcz c o przej cie. Matty Roh walczy a na przedzie, szybka jak kot i miertelnie niebezpieczna, kiedy tak torowa a drog pozosta ym. Chandos i Morgan walczyli po obu stronach Padishara, któremu starcza o wprawdzie zapa u, ale brakowa o si , aby si obroni . Upada nieustannie i w ko cu Chandos musia go nie . Dotarli do mostu ponad wyschni tym korytem rzeki i przeszli go, zataczaj c si ze zm czenia. Bez wozu szybko tracili si y. Niemal po owa z tych, którzy przybyli do miasta, aby ratowa Padishara, nie a. Kilkunastu pozosta ych zosta o tak powa nie rannych, e nie mogli ju walczy . nierze federacji nadchodzili ze wszystkich stron, wezwani od bram, gdzie roznios y si wie ci o ucieczce. Ma a grupka walczy a desperacko, ale czas ucieka . Wkrótce nierzy b dzie zbyt wielu, aby im umkn . Nie ukryje ich nawet mg a i deszcz. Z mg y wynurzy si oddzia konnych. Pojawili si tak szybko, e nie by o szansy ich omin . Morgan ujrza , jak Matty rzuca si w bok, i usi owa uczyni to samo. Wolno urodzeni upadali pod kopytami koni, które potyka y si w bijatyce, zrzucaj c swoich je ców. Z walcz cej masy unosi y si krzyki i wrzaski. Chandos znikn pod stosem
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cia . Padishar zatoczy si i upad na kolana. Morgan wsta i stan na rodku mostu, zupe nie sam, wymierzaj c ciosy Mieczem Leah ka demu, kto si zbli . Wyda z siebie bojowy okrzyk swego rodu, „Leah, Leah!”, jakby szuka w nim si , i usi owa zebra wokó siebie pozosta ych. Przez chwil my la , e s zgubieni. Wtedy pojawi si Chandos, okrwawiony i straszny, odrzucaj c na bok nierzy federacji, jakby byli suchymi li mi. Potykaj c si , podszed do opartego o cian mostu Padishara i d wign go na nogi. Damson nawo ywa a gdzie z przodu, przynaglaj c ich. Znowu pojawi a si Matty Roh. Skoczy a na ostatniego nierza federacji, zabi a go jednym uderzeniem i pobieg a naprzód. Morgan i wolno urodzeni ruszyli za ni , klucz c we mgle i krwi pokrywaj cej powierzchni mostu. Na drugim ko cu znale li Damson czekaj przy otwartych drzwiach do ogromnego magazynu. Skin a, eby si pospieszyli. Dotarli do niej zdyszani, s ysz c odg osy pogoni – obute stopy dudni ce w b ocie, bro uderzaj o zbroj , przekle stwa i okrzyki ciek ci. Wbiegli do ciemnego budynku, a Damson zatrzasn a za nimi drzwi i zaryglowa a je. Z ukrytych w cieniu na ty ach budynku drzwi wychyn a g owa Kreta i zaraz znowu znikn a. – Do tuneli! – rozkaza a Damson, wskazuj c za Kretem. – Szybko! Banici pobiegli pos usznie. Silniejsi pomagali rannym, a pierwszy szed Chandos, na wpó ci gn c, na wpó nios c Padishara. Okrzyki pogoni dobieg y do drzwi magazynu i rozpocz o si w ciek e walenie. Piki i w ócznie uderza y w przeszkod , rozszczepiaj c drewno. Morgan przystan w po owie tunelu. Matty Roh sta a samotnie przed nadci gaj cym atakiem, trzymaj c w pogotowiu miecz. – Matty! – zawo . Ostatni wolno urodzony skoczy przez drzwi w pod odze. Wojenny topór rozbi rygiel blokuj cy wej cie do magazynu i ci kie drzwi opad y na zawiasach. Matty Roh wycofywa a si powoli, niech tnie ust puj c pola. Wydawa a si ma a i bezbronna przed czekaj cym j atakiem, ale zachowywa a kamienny spokój. – Matty! – krzykn znowu Morgan, a potem podbieg do niej, chwyci za rami i poci gn do wej cia tunelu w chwili, kiedy drzwi magazynu ust pi y i do pokoju wpadli nierze federacji. W wi kszo ci byli to szperacze w opo czach z kapturem. Znak wilczej g owy l ni na ich mundurach. Kiedy go ujrzeli, sykn li z zadowolenia. Morgan odwróci si ku nim, staj c przed wej ciem do tunelu. By o za pó no na ucieczk . Gdyby próbowa , uderzyliby w plecy, a potem schwytali pozosta ych. Je li zostanie, opó ni ich atak, a reszta zyska kilka cennych chwil. Matty Roh szykowa a si do walki u jego boku. Przez chwil my la , e ka e jej ucieka , ale ukradkowe spojrzenie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
na jej twarz powiedzia o mu, e straci tylko czas. Atak nadszed z trzech stron, ale Morgan i dziewczyna walczyli z zawzi to ci zrodzon z rozpaczy i odparli go. Miecz Leah b ysn b kitnym p omieniem, napotykaj c uderzenie szperaczy, odrzuci cieniowców w ty i zamieni czarne stwory w popió . Niektórzy nierze federacji ujrzeli, co si sta o, i cofn li si z t umionymi okrzykami i przekle stwami. Matty Roh zaatakowa a, kiedy os ab y ich szeregi, a jej smuk y miecz si ga w przód z tak szybko ci , e ledwo by o go wida . Porusza a si ynnie, skutecznie pod aj c za swoj broni . Morgan os ania j , pobudzony nag ym poruszeniem magii, która sp yn a z talizmanu Leah do jego cia a. Znowu krzykn no swoje wojenne zawo anie, „Leah, Leah!”, i rzuci si na nierzy. Umierali w jednej chwili, a nast puj cy po nich potykali si i upadali jeden przez drugiego, rzucaj c si do ucieczki. Matty Roh krzycza a równie , a jej krzyk przebija kakofoni wrzasków umieraj cych i rannych. Morgan czu , e umys ma jasny, pusty, pozbawiony dz i pragnie , wszystkiego z wyj tkiem magicznego ognia. I nagle atak federacji za ama si zupe nie, a ostatni pozosta y przy yciu wybieg przez drzwi magazynu na ulice Tyrsis. Morgan obraca si z furi , prowadzony magi , a Miecz Leah l ni p omieniem. Zamachn si talizmanem jak kos i ci belki podtrzymuj ce sufit. Pot ny cios za ama je i ca y budynek zacz si wali . – Dosy ! – krzykn a Matty, chwytaj c go za rami i ci gn c za sob . Opiera si przez chwil , potem zda sobie spraw , co robi, i zrezygnowa z walki. Rzucili si do klapy w pod odze i wgramolili do rodka w chwili, kiedy sufit zawali si i pogrzeba wszystko z og uszaj cym hukiem. Biegli przez czer tuneli, p dz c bez wytchnienia i nie zwa aj c na kierunek. W oddali migota o wiat o, blade i przyzywaj ce, i gnali co si w jego stron . Dziwne poczucie ca ci, którego do wiadczy Morgan, u ywaj c Miecza Leah, zacz o znika , na nowo otwieraj c otch g odu, znajome poczucie straty i pocz tek desperackiego pragnienia. Walczy z tym, napominaj c si , e nie mo e pozwoli magii zaw adn sob tak jak kiedy , i przywo uj c obrazy Para i Colla, a w ko cu O ywczej, aby umocni swe postanowienie. Chwyci Matty za r . Poczu , jak odwzajemnia u cisk, jakby wyczu a jego l k i trzyma a mocno. Nie pozwól mi odej , b aga w milczeniu. Nie pozwól mi upa . uca wype nia y mu kurz i wilgo . Zakaszla , walcz c o oddech. Zm czenie zaczyna o go pokonywa , otulaj c ca e cia o. Biegli w stron mocniejszego teraz, bli szego wiat a. Urywany oddech Matty czy si z tupotem ich butów na kamieniach. Morgan s ysza w uszach puls krwi. I nagle znale li si w kr gu wiat a, dobiegaj cego przez kratk ciekow na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
powierzchni ulicy. Deszcz la si strumieniami przez otwory, tworz c srebrn kurtyn , a po niebie przetacza y si grzmoty. Matty upad a pod cian , poci gaj c za sob Morgana. Oparli si plecami o ch odny kamie i dyszeli ci ko. Odwróci a si do niego. Kobaltowe oczy l ni y dziko, a dziecinna twarzyczka promienia a. Wygl da a, jakby mia a ochot wrzeszcze z rado ci. Jakby znalaz a co , co uzna a za utracone na zawsze. – To by o cudowne! – wydysza a i roze mia a si jak dziecko. Pochyli a si szybko i mocno poca owa a go w usta. Trwa a tak d ug chwil , obejmuj c go ramionami i tul c mocno. Potem wypu ci a go z obj , znowu si roze mia a i d wign a go na nogi. – Chod , musimy dogoni reszt ! Rusz si , Morganie Leah! Biegniemy! Pobiegli tunelami, a w czerni ciga ich odg os burzy. Kiedy opad a euforia, zwolnili kroku. Ich oczy przyzwyczai y si ju do mroku i dostrzegali przemykaj ce szczury. Deszcz nap ywa przez kraty coraz wi ksz ulew i wkrótce ju szli po kostki w wodzie. Szli od jednego snopu wiat a do drugiego, nas uchuj c odg osów zarówno tych, co szli przed nimi, jak i tych, którzy mogli ich szuka . Z ulicy s yszeli krzyki i nawo ywania, galop koni, dudnienie kó wozów i tupot obutych stóp. Miasto roi o si od poluj cych na nich nierzy, ale na razie niepokoj ce d wi ki dociera y tylko z góry. Ci gle nie by o ladu Damson i wolno urodzonych. W ko cu dotarli do miejsca, gdzie przej cie rozchodzi o si w dwie strony. Musieli wybra . Morgan robi , co móg , ale nie znalaz niczego, co pomog oby podj decyzj . Gdyby woda nic zala a pod ogi kana u, mo na by by o odczyta jakie lady. Ruszyli naprzód, rami w rami , a Matty Roh trzyma a si go jakby w obawie, e zgubi go w ciemno ciach. Odleg pomi dzy kratkami ciekowymi zaczyna a si powi ksza , a tunel pogr si w zupe nych ciemno ciach. – Chyba le skr cili my – powiedzia cicho Morgan. By z y. Wrócili po w asnych ladach i spróbowali jeszcze raz. Nowe przej cie wi o si to w jedn , to w drug stron i znowu odleg mi dzy kratkami zacz a si powi ksza , a tunel pogr si w ciemno ciach. Znale li poczernia pochodni wbit w skaln cian i zdo ali j zapali , u ywaj c pasków odzienia Matty i krzemieni. Du o czasu min o, zanim omie rozgorza po ród wilgoci, a kiedy pochodnia ju p on a, us yszeli, jak co porusza si w wodzie w korytarzach za nimi. – Przekopali si albo znale li inn drog – wyszepta a dziewczyna i u miechn a si tajemniczo. – Ale nas nie dogoni – a je li tak, to po uj . Ruszamy! Przeciskali si gwa townie zw aj cymi si tunelami. Kratki ciekowe znikn y w ko cu ca kiem i pochodnia stanowi a jedyne ród o wiat a. Mija y godziny i sta o si oczywiste, e zgubili drog . adne z nich tego nie powiedzia o, ale wiedzieli. W którym
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
miejscu wybrali le i poszli w z ym kierunku. Ci gle by o mo liwe, e znajd wyj cie, ale Morgan nie liczy na przypadki. Nawet Damson, która a w tym mie cie i cz sto schodzi a do tuneli, nie odwa a si przemierza labiryntu korytarzy bez Kreta. Zastanawia si , co si sta o z dziewczyn i reszt wolno urodzonych. Zastanawia si , czy uznali ich za martwych. Znale li jeszcze jedn pochodni w troch lepszym stanie i wzi li j ze sob na zapas. Kiedy pokryty smo trzonek poprzedniej wypali si , Morgan zapali zapasow za pomoc ogarka i szli dalej. Byli coraz g biej pod skarp i odg osy deszczu ucich y, a potem ca kiem znikn y. S ycha by o tylko ich w asne oddechy i kroki. Morgan usi owa ustali kierunek, ale tunele przecina y si i zawraca y tak cz sto, e w ko cu si podda . Czas ucieka , ale nie sposób by o dowiedzie si , ile na pewno ju up yn o. Byli coraz bardziej g odni i spragnieni, ale niczego nie mieli. W ko cu Morgan zatrzyma si i odwróci do Matty. – Nigdzie tak nie zajdziemy. Musimy spróbowa czego innego. Wró my do pierwszego poziomu. Mo e wieczorem w li niemy si do miasta i jutro wymkniemy przez bramy. W najlepszym wypadku by a to s aba nadzieja – federacja b dzie szuka a ich wsz dzie – ale wszystko b dzie lepsze od bezradnego b kania si w ciemno ciach. Wkrótce nadejdzie noc i Morgan nie przestawa my le o cieniowcach, które, jak mówi a mu Damson, erowa y w tunelach blisko Do u. Mog si na którego natkn . Pozostanie w tunelach by o coraz bardziej niebezpieczne. Ruszyli z powrotem w stron czo a skarpy, wybieraj c korytarze wij ce si w gór i klucz c z powoli wypalaj si pochodni . Wiedzieli, e czas nagli. Je li wkrótce nie wydostan si na ulice miasta wiat o si sko czy i utkn tu w ciemno ciach. Ale teraz yszeli ju w oddali odg osy ludzi poruszaj cych si w wodzie i deszczu oraz szept osów. Ich prze ladowcy zbierali si y, a oni ani troch nie zbli yli si do wyj cia z potrzasku. Du o czasu min o, zanim ponownie dotarli do kana ów i uchwycili b ysk dziennego wiat a przez kratki. wiat o by o ju nik e i gas o, a dzie ucieka szybko. Deszcz przeszed w leniw m awk , a miasto by o ciche i wymar e. Znale li drabin prowadz na gór . Morgan wzi g boki oddech i zacz si wspina . Kiedy wyjrza spomi dzy krat, ujrza naprzeciwko nierzy federacji, ponurych i milcz cych w mroku. Zszed bezg nie i ruszyli dalej. Pochodnia wypali a si , a wiat o dnia zgas o – niebo by o tak zachmurzone, e wiat o prawie wcale nie dociera o do tuneli. Odg osy po cigu ucich y i zast pi je pisk szczurów i odg osy kapi cej wody. Wszystkie otwory ciekowe, jakie sprawdzali, by y
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pilnowane. Szli dalej, bo nic innego nie mogli zrobi , a bali si , e kiedy przystan , nie w stanie ruszy znowu. Morgan zaczyna ju wpada w rozpacz, kiedy zobaczy przed sob oczy. Kocie oczy – zal ni y w ciemno ci i znikn y. Morgan zatrzyma si natychmiast. – Widzia to? – wyszepta do Matty Roh. Wyczu raczej, ni zobaczy , e skin a g ow . Zamarli bez ruchu, czekaj c. Te oczy nie nale y z pewno ci do szczura. Potem rozleg si szmer wody i szuranie butów. – Morgan! – zawo kto cicho. – To ty? To by a Damson. Morgan odpowiedzia i ju po chwili dziewczyna u ciska a go, a potem Matty, mówi c, e szuka ich od wielu godzin, przeszukuje tunele wzd i wszerz, próbuj c odnale lad. – Jeste sama? – zapyta z niedowierzaniem Morgan. Odczu na jej widok tak ulg , e prawie kr ci o mu si w g owie. – Masz co do jedzenia albo wod ? Da a im obojgu buk ak, chleb i ser z plecaka. – Kret mi pomaga – odrzek a, zni aj c g os do szeptu. – Kiedy rozbi sufit magazynu, cz tunelu równie si zapad a. Mo e nawet nie zauwa yli cie. Zostali my od was odci ci, a wy poszli cie w z ym kierunku. – Potrz sn a p omiennymi w osami i westchn a. – Musieli my najpierw wyprowadzi Padishara i reszt . Nie by o czasu was szuka . Kiedy byli ju bezpieczni, Kret i ja wrócili my po was. W ciemno ci b ysn y jasne oczy Kreta. Morgan by zdumiony. – Ale jak nas znale li cie? Zupe nie si zgubili my, Damson. Jak mogli cie...? – Zostawili cie lad – powiedzia a, ciskaj c go za rami , eby powstrzyma potok pyta . – lad? Ale deszcz zmy wszystko! miechn a si , chocia wida by o, e si powstrzymuje. – Nie na ziemi, Morganie, w powietrzu. – Zmieszana pokr ci a g ow . – Krecie! – zawo a. – Powiedz mu. Kosmata twarz Kreta wynurzy a si do wiat a. Zamruga sennie i zmarszczy nos, jakby obw chiwa górala. – Strasznie mierdzisz – powiedzia . – Czu ci w ca ych tunelach. liczna Damson ma racj . atwo was wytropi . Morgan wytrzeszczy oczy. S ysza st umiony miech Matty Roh i poczu , e si czerwieni. Odpocz li tylko tyle, eby co zje , i znowu wyruszyli w drog . Tym razem Kret by przewodnikiem. Nie napotkali ju ani nierzy federacji, ani widm cieniowców,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
a droga mija a szybko i bez przeszkód. My li Morgana b dzi y w przesz ci i wybiega y naprzód w powolnej, celowej podró y samorozwoju. Przygl da si sam sobie i temu, w jaki sposób si zmienia . Nie mia powodów do niezadowolenia. Nauczy si wa nych rzeczy, a podró , która powiod a go na pó noc od Leah, wysz a mu na dobre. Kiedy wynurzyli si po pó nocnej cianie góry, niebo znowu by o czyste i jasne od wiat a ksi yca i gwiazd. Powietrze pachnia o wie ym deszczem i lasem, a zachodnia bryza by a ch odna i agodna. Stan li wszyscy na wilgotnej po burzy trawie, patrz c na równiny i wzgórza ci gn ce si do Smoczych Z bów i dalej po horyzont. Morgan zerkn na Matty Roh i odkry , e dziewczyna przygl da mu si badawczo, miechaj c si lekko do w asnych, sekretnych my li. By a dziwnie poci gaj ca, brzydka i adna, pow ci gliwa i otwarta, pe na wielu jeszcze sprzeczno ci, paradoksalna mieszanka nastrojów i zachowa , których nie pojmowa , ale które pragn zrozumie . Ujrza j we fragmentach wspomnie – jako ch opca, za którego uzna j w „Whistledown”, dziewczyn z okaleczonymi stopami i kalek przesz ci w Firerim Reach, szybk i miertelnie niebezpieczn kobiet w adaj mieczem, walcz przeciwko federacji i cieniowcom w Tyrsis oraz jako zuchwa ego banit , który móg by dobrym duchem albo te demonem. Nie potrafi si powstrzyma . Odda u miech, próbuj c dzieli jej tylko znane sekrety. Damson kl cza a przed Kretem. – Nie pójdziesz z nami? – pyta a. Kret pokr ci g ow . – Za ka dym razem, kiedy wracasz, robi si coraz bardziej niebezpiecznie. – Nie boj si o siebie, liczna Damson – stwierdzi Kret. – Boj si tylko o ciebie. – Te potwory, cieniowce, s w mie cie – przypomnia a mu agodnie. Leciutko wzruszy ramionami i spojrza z powag . – Potwory s wsz dzie. Damson westchn a, skin a g ow , wyci gn a ramiona i delikatnie u ciska a ma ego ludzika. – Do widzenia, Krecie. Dzi kuj za wszystko. Dzi kuj za Padishara. Tyle ci zawdzi czam. Kret zamruga . Jasne oczka zal ni y. Wypu ci a go z obj i wsta a. – Wróc po ciebie, jak tylko b mog a – powiedzia a. – Obiecuj . – Kiedy odnajdziesz ch opca z Vale? – Kret wygl da na zak opotanego. – Tak, kiedy odnajd Para Ohmsforda. Wrócimy oboje. Kret otar twarz. –B na ciebie czeka , liczna Damson. Zawsze b na ciebie czeka . Potem odwróci si i znikn w ska ach, wtapiaj c si w nie jak jeden z nocnych
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cieni. Morgan sta przy Matty Roh i patrzy za nim, nie wierz c do ko ca, e naprawd odszed . Noc by a cicha i ch odna, pozbawiona d wi ków i pe na wspomnie , które zlewa y si niczym za szybko wypowiedziane s owa. Wydawa o si , e wszystko jest snem, który sko czy si wraz z mrugni ciem powiek po przebudzeniu. Damson odwróci a si ku niemu. – Id za Parem – oznajmi a cicho. – Chandos zabra Padishara i reszt do Firerim Reach, gdzie odpoczn dzie lub dwa, zanim wyrusz na pó noc, eby spotka si z trollami. Zrobi am dla niego, co mog am, Morganie. Ju mnie nie potrzebuje. Ale Par Ohmsford tak i zamierzam dotrzyma danej mu obietnicy. Morgan skin g ow . – Rozumiem. Id z tob . Matty Roh spojrza a wyzywaj co. – Ja te – oznajmi a. Patrzy a po kolei na ich twarze, czekaj c na sprzeciw, ale go nie znalaz a. Zapyta a wi c bardziej rzeczowym tonem: – Kim jest Par Ohmsford? Morgan niemal si roze mia . Zapomnia , e Matty Roh nie bardzo wie, co si dzieje. Nie by o powodu, eby wci nie wiedzia a. Ma do tego prawo, skoro posz a z nimi do Tyrsis na pomoc Padisharowi. – Opowiesz jej po drodze – przerwa a nagle Damson i zerkn a za siebie niespokojnie. – Stoimy za bardzo na widoku. Nie zapominajcie, e nadal na nas poluj . Po chwili szli ju na wschód, z dala od ciany klifu, w stron Mermidonu. Po godzinie marszu dotr pod os on lasów i b sobie mogli pozwoli na kilka godzin snu. Tej nocy tylko na to mogli mie nadziej . Po drodze Morgan raz jeszcze opowiedzia dzieje Para Ohmsforda i snów o Allanonie. Trzy postacie znika y powoli w oddali. Min a pó noc i zacz si nowy dzie .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXIII Reszt nocy sp dzili w d browie otaczaj cej Mermidon, kilka mil od prze czy Kennon. Ch odny cie os ania ich przez skwarem lata, który rós na otwartych trawiastych przestrzeniach ju od wczesnego ranka. Obudzili si dobrze po wschodzie ca. Umyli si i zjedli niadanie z zapasów, które nios a Damson, nas uchuj c powolnego biegu rzeki i t tni cego yciem piewu ptaków. Morgan star sen z powiek i usi owa przypomnie sobie wydarzenia poprzedniego dnia, ale ju zblad y i wydawa y si bardzo odleg e. Liczy o si tylko to, e Padishar Creel jest znowu bezpieczny, cho by ca a sprawa wydawa a si bardzo odleg a, powiedzia sobie zm czony Morgan i odsun na bok wszystkie wspomnienia wczorajszego dnia. Kiedy zjad chleb ze serem, naci gn buty i zacz si zastanawia , co dalej. Nowy dzie by gor cym, parnym oczekiwaniem, dr cym przez nakrapiane cienie li ci i ga zi, które mog o doprowadzi go wsz dzie. Przesz by a wspomnieniem zmienno ci ycia, które igra o z nim, daj c mo liwo ci i natychmiast je odbieraj c. Trudy i straty, których do wiadczy Morgan, zahartowa y go niczym stal w ogniu, tworz c wokó niego pró ni , której nic ju nie przeniknie, martwe miejsce, gdzie nie mog y przetrwa ból, rozczarowanie i strach, tarcz , która pozwala a mu os oni si przed wszystkim i i dalej, kiedy nachodzi y go chwile zw tpienia. Problem w tym, e owa tarcza nie przepuszcza a równie innych odczu – nadziei, troski i mi ci. Potrafi je do siebie dopu ci , kiedy chcia , ale zawsze istnia o niebezpiecze stwo, e wraz z nimi nadejd inne uczucia. Kiedy pozwolisz sobie na jedno, zawsze ryzykujesz, e przyjd tak e inne. To w nie by o dziedzictwo Steffa i O ywczej, Wyst pu i Eldwist, duchów druidów i cieniowców. Prawda, która go prze ladowa a. Odsun na bok rozmy lania i spekulacje, doko czy posi ek, wsta i przeci gn si . – Gotów? – zapyta a Damson Rhee. By a zarumieniona od k pieli w ch odnej wodzie, a p omienne w osy by y uczesane i l ni ce. By a adna, pe na ycia, a zdecydowanie emanowa o z niej niczym ar z ogniska. Morgan patrzy na ni i raz jeszcze pomy la , jak szcz liwy by Par, maj c kogo takiego, kto go kocha . Matty Roh sko czy a my talerz i poda a go Damson do spakowania. – Dok d teraz idziemy? – zapyta a w swój zwyk y, wyzywaj cy sposób. – Jak znajdziemy Para Ohmsforda? Damson wsun a talerz wraz z innymi do plecaka. – Poszukamy ladów. – Zacisn a rzemienie plecaka i wsta a. – Z pomoc tego.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Si gn a pod tunik i wyci gn a co , co wygl da o na po ow medalionu zawieszonego na rzemyku. Morgan i Matty pochylili si ku niej. Medalion – metalowy kr ek – nie mia adnych znaków, a poszarpany brzeg wiadczy o tym, e niedawno go prze amano. – Nazywa si Skree – wyja ni a Damson, unosz c go do wiat a, aby zal ni miedzi . – Drug po ówk da am Parowi, kiedy si rozstali my. Kr ek zosta zrobiony z jednego metalu i mo e by u yty tylko raz. Po ówki przyci gaj si nawzajem. Kiedy s blisko siebie, zaczynaj wieci . Matty Roh spogl da a sceptycznie. – Jak blisko musz by ? Czarne, proste i krótkie w osy otacza y dziecinn twarzyczk , a oczy by y g bokie i badawcze. Wygl da a wie o i m odo – odziej ni na swój wiek, pomy la Morgan, i bardzo niewinnie. Damson u miechn a si . – Skree to uliczna magia. Widzia am, jak dzia a; wiem, co potrafi. – Zacisn a usta. – Spróbujemy? Wyci gn a otwart d i obróci a si na zachód, a potem na pó noc i wschód. Skree nie reagowa . Damson zerkn a na nich pospiesznie. – Podró uje na po udnie – wyja ni a. – Zostawi am to na koniec. Wyci gn a d na po udnie. Miedziana powierzchnia Skree zal ni a blado, ale Morgan nie by tego pewny. Jednak Damson z zadowoleniem pokiwa a g ow . – Chyba jest daleko st d. – U miechn a si z wahaniem i spojrza a na nich. – Musicie wiedzie , jak go odczytywa . – Wetkn a kr ek z powrotem pod tunik . – Lepiej ju ruszajmy. Si gn a po plecak i przewiesi a go przez rami . Matty Roh spojrza a z ukosa na Morgana i pokr ci a g ow , jakby mówi c: „Widzia co ?” Morgan wzruszy ramionami. Nie by pewien. Ruszyli w skwar, pod aj c biegiem Mermidonu na wschód, w stron Varfleet, i jak najbardziej trzymaj c si cienia drzew. Znad wody dochodzi a bryza, przynosz c odrobin och ody, ale reszta krainy by a pusta i nieruchoma. Szczyty Smoczych Z bów na pó nocy by y nagie i szare w letnim upale, a wzgórza na po udniu suche i spalone cem. S ce wznosi o si na bezchmurnym niebie, posy aj c w dó fale gor ca. Na otwartych równinach le y martwe zwierz ta, a ich poskr cane cia a zaczyna y gni . Rozleg e po acie lasów Callahornu dotkni te by y chorob , a ziemia w nich by a naga i ja owa. Zbiorniki stoj cej, brudno-zielonej wody sta y nieruchome i cuchn ce. Drzewa by y poszarpane i odarte z kory, niczym powieszone do wyschni cia cierwo. Po acie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zniszczonej ziemi ci gn y si cz sto na mile. Morgan czu w powietrzu odór rozk adu. To by o co wi cej ni tylko ar lata i susza; to trucizna cieniowców, której cz sto by wiadkiem, od kiedy wyruszy na pomoc, zniszczenia spowodowane przez mroczne stwory. I by o coraz gorzej. Min o po udnie, a oni omin li Varfleet od pó nocy i nadal szli wzd Mermidonu; rzeka zaczyna a skr ca na po udnie. Napotkali po drodze kilku w drownych handlarzy, ale skwar powstrzymywa ewentualnych podró nych, mieli wi c przewa nie drog tylko dla siebie. Zbli aj c si do Varfleet, zauwa yli pierwszy patrol federacji i cofn li mi dzy drzewa, aby pozwoli im przej . Kiedy czekali, Damson ponownie u a Skree – rezultat by ten sam. Kr ek zal ni blado, wskazuj c na po udnie – a mo e by to tylko odblask s ca. Morgan i Matty znowu wymienili ukradkowe spojrzenia. By o gor co, a oni byli zm czeni. Zastanawiali si , czy Skree naprawd gdzie ich doprowadzi, czy to tylko nadzieja Damson. Gdyby kr ek nie dzia , znajd inny sposób wytropienia Para, ale adne z nich nie chcia o si sprzeciwia Damson. Jeszcze nie. Potrzebowali odzi, eby dop yn rzek do T czowego Jeziora, stwierdzi a dziewczyna, chowaj c Skree pod tunik . Podró na piechot b dzie trzy razy d sza. Matty wzruszy a ramionami i powiedzia a, e pójdzie do miasta, bo dla niej to mniej niebezpieczne, i spotka si z nimi, jak tylko znajdzie to, czego potrzebuj . Od a koce i znikn a w drgaj cym od upa u powietrzu. Morgan usiad z Damson w cieniu starej wierzby na brzegu rzeki, sk d mogli obserwowa , gdyby kto si zbli . Rzeka by a zamulona i pe na mieci – lad ostatniej nocnej burzy. Patrzyli, jak p ynie leniwym, odmierzonym rytmem, nios c odpadki przesz ci. Powieki ci y Morganowi z braku snu i zamkn je przed wiat em. – Ci gle nie jeste mnie pewny, prawda? – us ysza po chwili pytanie Damson. Spojrza na ni . – Co masz na my li? – Widzia am wasze spojrzenia z Matty, kiedy u am Skree. Westchn . – To nie znaczy, e nie jestem ciebie pewny, Damson. Oznacza tylko, e niczego nie widzia em i to mnie martwi. – Musisz wiedzie , jak go u ywa . – Tak mówi . A je li si mylisz? Nie mo esz mnie wini za sceptycyzm. miechn a si ironicznie. – Tak. Mog . W którym momencie tej podró y musimy zacz sobie ufa , wszyscy troje. Je li nie, b dziemy mieli du e k opoty. Pomy l o tym, Morganie. My la jeszcze o tym, kiedy zmierzch usadowi si nad pograniczem, a z mg y
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wynurzy a si Matty ze zm czon twarz . – Mamy ód – oznajmi a, opadaj c ci ko w cie wierzby i si gaj c po kubek wody, który poda a jej Damson. Opryska a wod zakurzon twarz i pozwoli a jej sp yn . – ód , zapasy i bro , wszystko schowane u uj cia rzeki. We miemy je po zmroku. – Jakie k opoty? – zapyta Morgan. Rzuci a mu twarde spojrzenie. – Nie musia am nikogo zabija , je li o to pytasz. – Spojrza a gro nie, a potem opar a si i zamilk a. Teraz obie s na mnie w ciek e, pomy la i postanowi si nie przejmowa . Kiedy zapad a noc, pod yli brzegiem rzeki do miasta i dotarli do doków na pó nocy, gdzie Matty ukry a ód . By to stary, p askodenny skiff z bosakami, wios ami, masztem i p óciennym aglem, za adowany jedzeniem i broni , jak obiecywa a Matty. Bez s owa weszli na pok ad i odepchn li si od brzegu, pop yn li w dó rzeki do pierwszej wolnej zatoczki, wyci gn li ód na brzeg i natychmiast zasn li. Wstali o wschodzie s ca i ruszyli Mermidonem na po udnie w kierunku Runne, a o zachodzie rozbili obóz na skalnym cyplu wychodz cym na w sk ach piasku, za któr ros y jesiony. Zjedli zimn kolacj , owin li si w koce i znowu zasn li. Min y dwa dni, podczas których adne wiele si nie odzywa o. Nerwy mieli napi te, a niepewno co do kierunku ucina a wszelk ch do rozmów. Znikn y cz ce ich w Tyrsis wi zi – by mo e z powodu odczuwanych w stosunku do siebie w tpliwo ci, a mo e z powodu niepokoju, co ich czeka. W Tyrsis mieli plan, albo przynajmniej jego zarys. Tu by a tylko niejasna determinacja, eby tropi Para Ohmsforda, dopóki go nie znajd . Wiedzieli, gdzie by Padishar, i mieli poczucie pewnej kontroli nad wydarzeniami. Ale Par móg by wsz dzie i nie mieli adnego znaku, czy przypadkiem nie jest ju za pó no, eby mu pomóc. Dlatego odczuli ogromn ulg , kiedy nast pnego ranka Damson wyj a Skree i skierowa a go na po udnie, a mied zal ni a jasno, mimo mroku otaczaj cych ich ska . Po chwili wahania u miechn li si do siebie jak starzy przyjaciele, którzy na nowo si odnale li, i ruszyli kana em z now determinacj . Napi cie zel o i poczucie wspólnoty, jakie dzielili, ratuj c Padishara, powróci o raz jeszcze. Skiff p yn w dó kana u, niesiony ci gle na po udnie przez fale, które znowu by y ch odne i koj ce. Dzie by gor cy i bezwietrzny, a podró powolna, ale wype niali sobie czas, dziel c si my lami i marzeniami, pokonuj c granice, którym pozwolili stan mi dzy sob , i gaw dz c, dopóki znowu nie poczuli si ze sob swobodnie. Noc zaskoczy a ich w g bi Runne. Góry stanowi y mroczn cian w rosn cej ciemno ci, która przes ania a wiat o gwiazd i zostawia a im tylko w ski pas nieba nad ow . Rozbili obóz na wyspie, która w wi kszo ci by a piaszczyst pla . Wala y si tam zbiela e od s ca kawa ki drewna. Otacza y j kar owate jod y. Powietrze wci
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
by o parne i g ste od cierpkich zapachów rzeki – martwych ryb, mu u i mieci. Morgan owi ryby, które upiekli na ma ym ognisku. Wypili troch piwa, które nios a Damson, i patrzyli na snuj si powoli, srebrn wst rzeki. Damson u a Skree, który zal ni miedzi , wskazuj c po udnie. Jak do tej pory wszystko sz o dobrze. Byli o nieca y dzie drogi od miejsca, gdzie Mermidon wpada do T czowego Jeziora. Mo e tam si dowiedz czego o miejscu pobytu Para. Po chwili Damson i Matty roz y koce do spania, Morgan za poszed na brzeg rzeki i usiad , my c o innych miejscach i czasach. Pragn po czy ze sob nici wszystkich wydarze , aby nada sens temu, co mia o nadej . By zm czony ucieczk przed wrogiem, o którym ci gle prawie nic nie wiedzia , i w typowy dla siebie sposób wierzy , e je li zastanowi si nad tym wystarczaj co mocno, dowie si czego . Ale nici wymyka y mu si jak targane wiatrem i wydawa o si , e nie da rady ich zebra . Unosi y si i b dzi y, a pytania dr cz ce go od tygodnia pozostawa y bez odpowiedzi. Grzeba w piasku patykiem, kiedy pojawi a si Matty Roh i usiad a obok niego. – Nie mog am zasn – powiedzia a. Twarz mia a blad i spokojn w wietle gwiazd, a oczy g bokie niczym studnie. – Co robisz? Potrz sn g ow . – My . – O czym? – O wszystkim i o niczym. – U miechn si przelotnie. – Nie mog si zdecydowa . My la em, e spróbuj zrozumie par spraw, ale mój umys po prostu b dzi. Przez chwil milcza a, odwracaj c wzrok ku rzece. – Za bardzo si starasz – powiedzia a w ko cu. Spojrza na ni . – Pracujesz nad wszystkim, jakby to by a ostatnia dana ci szansa. Jeste jak ma y ch opiec, który dosta od mamy zadanie do wykonania. Tak wiele to dla ciebie znaczy, e nie mo esz pozwoli sobie nawet na najmniejszy b d. Wzruszy ramionami. – No có , taki ju jestem. Mo e tak to w tej chwili wygl da, ale to nie jestem prawdziwy ja. Poza tym, kto teraz kogo os dza? Spojrza a na niego otwarcie. – Nie os dzam ci ; dziel si tylko swoimi wra eniami. To ró nica. To ty os dza mnie. – Och. – Przez chwil nie móg uwierzy . Wida to by o na jego twarzy i nie stara si niczego ukry . – Tak czy inaczej wysi ek nie jest czym z ym. – Pami tasz, kiedy ci powiedzia am, e zabi am wielu ludzi? – Skin g ow . – ama am. Albo przynajmniej przesadzi am. Powiedzia am tak, bo po prostu mnie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rozw cieczy . – Odwróci a wzrok zamy lona. – Jest wiele rzeczy, których we mnie nie rozumiesz. Nie s dz , ebym umia a ci to wszystko wyja ni . Wpatrywa si w ni uparcie, ale odwraca a wzrok. – Hm, nie prosi em o wyja nienia – odpowiedzia zaczepnie. Nie zwraca a na niego uwagi. – Bardzo dobrze sobie radzisz z tym mieczem. Niemal tak dobrze jak ja. Mog abym ci podszkoli , gdyby zechcia . Wiele mog abym ci nauczy . Pami tasz, co si sta o, kiedy chwyci mnie w „Whistledown”. Tego te mog abym ci nauczy . Zaczerwieni si . – Nie sta oby si tak, gdybym... – ...gdyby by gotowy. – U miechn a si . – Wiem, ju to mówi . Ale rzecz w tym, e nie by gotowy, i zobacz, co si sta o. Liczy si tylko czujno . Padishar mnie tego nauczy . Gotowo jest wa niejsza ni ci ki wysi ek. Zacisn szcz ki. – Sko czy ju wylicza moje braki? Czy te chcia aby jeszcze co doda ? miech znikn z jej twarzy. Nie patrzy a na niego, trzymaj c wzrok utkwiony w rzece. Chcia powiedzie co jeszcze, ale powstrzyma si po namy le. Nagle wyda a si dziwnie bezbronna. Patrzy , jak podci ga kolana, obejmuje je ramionami i pochyla ow . S ysza jej powolny, równy oddech. – Bardzo ci lubi – powiedzia a w ko cu, nie podnosz c g owy. – Nie chc , eby co si sta o. Nie wiedzia , co powiedzie . Patrzy tylko szeroko otwartymi oczami. – Dlatego tu jestem – powiedzia a. – Dlatego posz am z tob . – Unios a g ow , eby na niego spojrze . – Co o tym my lisz? Potrz sn g ow . – Nie wiem, co my le . Odetchn a g boko. – Damson powiedzia a mi o O ywczej. Powiedzia a to, jakby s owa mog y zap on jej w ustach. Poszuka a wzrokiem jego oczu i zrozumia , e boi si tego, co móg by pomy le , ale mimo to postanowi a doko czy . – Damson powiedzia a, e kocha O ywcz i e mi do niej by a najgorszym, co ci spotka o. Powiedzia a mi o tym, bo pyta am. Chcia am wiedzie o tobie co , czego sam nigdy by mi nie powiedzia . Potem chcia am o tym porozmawia , ale teraz ju nic nie wiem. Jestem wietnym s uchaczem, ale nie umiem zadawa pyta . Morgan zamruga . Ujrza w my lach O ywcz , cudown , srebrnow os zjaw , efemeryczn jak dym. Ból wspomnienia by namacalny. Próbowa go odepchn , ale bez powodzenia. Nie chcia pami ta , ale wspomnienie by o zawsze tu na granicy my li.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Matty Roh impulsywnie po ar na jego d oni. – Mog teraz pos ucha , je li mi pozwolisz – powiedzia a z wahaniem. – Bardzo bym chcia a. Nie, pomy la , nie chc o tym rozmawia , nie chc nawet o tym my le , nie z tob , z nikim! Ale ujrza j znowu w tamtym dniu, myj okaleczone stopy w strumieniu i opowiadaj o tym potwornym wydarzeniu, jak trucizna ziemi zmieni a na zawsze jej ycie. Czy ból jej wspomnie by mniejszy ni jego w asny? Pomy la te o umieraj cej ywczej, uzdrawiaj cej Miecz Leah, ofiarowuj cej mu cz siebie, co , co przemieni jej mier . To, co zostawi a po sobie, nie ma sta si skrywan tajemnic . Chcia a si tym dzieli . Wiedzia te , e wspomnienia nie s szklanym skarbem, który ma by trzymany w zamkni ciu. By y jasnymi wst gami, które powinny powiewa na wietrze. cisn jej d . Potem pochyli si bli ej, eby widzie wyra nie jej twarz, i zacz opowiada . Mówi przez d ugi czas, z pocz tku z trudem, a pó niej coraz l ej, przedzieraj c si przez labirynt emocji, które w nim naros y, szukaj c s ów, które czasem nie przychodzi y, zmuszaj c si do dalszej opowie ci, nawet kiedy s dzi , e ju nie da rady. Kiedy sko czy , przytuli a go mocno i cz bólu odp yn a. Wyruszyli dalej o brzasku, a szare, zamglone wiat o nios o obietnic deszczu. Od zachodu przetacza y si chmury ci , ciemn nawa nic , która poch ania a wszystko na swej drodze. Nad rzek by o gor co i cicho, a plusk wody o ciany kanionu odbija si ostrym echem, kiedy p yn li w dó rzeki. Morgan postawi maszt i agiel, ale niewiele by o wiatru, wi c ci gn go po chwili, pozwalaj c nie ód pr dowi. Zbli o si po udnie, kiedy min li Stra nic Po udniow . Czarny obelisk unosi si nad nimi, ogromny, milcz cy i nieprzenikniony, rzucaj c na Mermidon cie Zakazu. Spogl dali na z nienawi ci , widz c w wyobra ni czekaj ce we wn trzu mroczne stwory i z niepokojem rozwa aj c mo liwo , e mog by obserwowani. Jednak nikt si nie pojawi i po eglowali dalej. Stra nica Po udniowa odp yn a w dal, stopi a si z mg i znikn a. Wkrótce potem dotarli do uj cia rzeki, gdzie wody rozlewa y si szeroko i stawa y czowym Jeziorem, wyg adzaj c si jakby w szklan tafl i l ni c g bokim b kitem. cz , od której jezioro wzi o sw nazw , stanowi blady pas skrz cy si w delikatnej mgie ce i skwarze, zawieszony ponad wodami niczym sp owia y sztandar unosz cy si na wietrze. Skierowali ód na zachodni brzeg, wyci gn li j na pla i wyszli na nagi askowy opadaj cy na wschodzie i po udniu do wody i ci gn cy si na pomoc przez równiny. Ros y na nim jedynie trawy i kar owate, pozbawione li ci drzewka, si gaj ce do
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
linii wzgórz na horyzoncie. Rozgl dali si doko a, wdychaj c wie e powietrze, ale jak okiem si gn nie by o ladu niczyjej obecno ci. Damson zaczesa a do ty u p omienne w osy, przewi za a je opask nad czo em i wyj a Skree. Trzymaj c go na otwartej d oni, odwróci a si na po udnie. Morgan obserwowa , jak po ówka kr ka l ni miedzi . Chcia a ju go schowa , ale po namy le sprawdzi a jeszcze pozosta e strony wiata. Kiedy odwróci a si na pó noc, sk d przyszli, Skree zal ni po raz drugi male kim, abym pulsem wiat a. Damson spojrza a z niedowierzaniem, zamkn a d , odwróci a si i spróbowa a raz jeszcze, otwieraj c d . I znowu Skree zal ni blado. – Dlaczego on to robi? – zapyta natychmiast Morgan. Damson pokr ci a g ow . – Nie wiem. Nigdy nie s ysza am, eby tak si zachowywa . Znowu zwróci a si na po udnie i ostro nie przesun a d od wschodu do zachodu i z powrotem. Potem uczyni a to samo, zwracaj c si na pó noc i obserwuj c wypolerowan powierzchni Skree. Nie mylili si . Skree wieci po obu stronach. – Mo e zosta jeszcze raz prze amany, a oba fragmenty poniesiono w przeciwnych kierunkach? – zapyta Morgan. – Nie. Mo na go podzieli tylko raz. Kolejne z amanie uczyni oby go bezu ytecznym. – Damson by a zmartwiona. – A jednak co si sta o. Odczyt na po udnie wskazuje krain Srebrnej Rzeki na zachód od Culhaven, ponad Battlemound. Ten jest silniejszy. – Spojrza a przez rami . – Odczyt na pó noc kieruje si na Stra nic Po udniow . Przez d ug chwil rozwa ali w milczeniu, co to mo e oznacza . Znad jeziora rozleg si krzyk czapli, która wyfrun a z mg y srebrnym b yskiem i znowu znikn a. – Dwa kierunki – powiedzia Morgan, po d onie na biodrach i pokr ci g ow . – I jeden z nich jest fa szywy. – A wi c któremu wierzy ? – zapyta a Matty. Odesz a kilka kroków, jakby mia a co na my li, po czym odwróci a si gwa townie i wróci a do nich. – Który jest prawdziwy? Damson ponownie pokr ci a g ow . – Nie wiem. Kobaltowe oczy Matty spojrza y w stron horyzontu, gdzie zbiera y si chmury. – A zatem musimy sprawdzi oba. Damson skin a g ow . – Chyba tak. Nie znam innego sposobu. Morgan westchn zrezygnowany. – W porz dku. Najpierw pójdziemy na po udnie. Ten odczyt jest silniejszy. – I zostawi Stra nic Po udniow ? – Matty pokr ci a g ow . – Nie mo emy tego zrobi . Kto musi tu zosta na wypadek, gdy Par Ohmsford znajdowa si w rodku. Zastanów si , góralu. Je li tam jest i spróbuj go wywie ? Je li pojawi si szansa
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
uratowania go, a w pobli u nie b dzie nikogo? Mogliby my go zgubi i musieliby my zaczyna wszystko od pocz tku. Chyba nie mo emy ryzykowa . – Ona ma racj – zgodzi a si Damson. – wietnie. Ty zostajesz, a ja z Damson idziemy na po udnie – o wiadczy Morgan, y, e sam o tym nie pomy la . Ale Matty znowu potrz sn a g ow . – Ty musisz zosta . Twój miecz jest jedyn skuteczn broni przeciwko cieniowcom. Je li b dzie potrzebny ratunek, je li dojdzie do walki, twój Miecz b dzie talizmanem przeciwko ich magii. Wiele umiem, ale wiem równie , kiedy moje umiej tno ci nie wystarcz . Nie podoba mi si to bardziej ni tobie, ale nie ma rady. Damson i ja pójdziemy na po udnie. Nast pi a d uga cisza. Patrzyli na siebie, a Morgan walczy z przemo ch ci odrzucenia jej szale czego planu. Kobaltowe oczy Matty by y spokojne i zdecydowane, a w ich b kitnym wietle odbija si ci ar argumentów. W ko cu Morgan cofn wzrok. Rozs dek przezwyci z , a niech ust pi a poczuciu konieczno ci i nadziei. – Dobrze – powiedzia cicho. S owa brzmia y surowo i gorzko. – Dobrze. Nie podoba mi si to, ale dobrze. – Znowu uciek spojrzeniem. – Ale je li znajdziecie Para i b dzie walka, wrócicie po mnie. Matty skin a g ow . – Je li b dziemy mog y. Morgan skrzywi si na ten warunek, potrz sn gniewnie g ow i zerkn wyzywaj co na Damson. Ale Damson jedynie przytakn a skinieniem g owy. Morgan powoli wypu ci powietrze. – Je li b dziecie mog y – powtórzy g ucho. Naradzali si jeszcze przez chwil , uzgadniaj c, co zrobi , je li czas i okoliczno ci pozwol . Morgan przyjrza si okolicy i wskaza na zachód, gdzie skarpa nad jeziorem wychodzi a na otaczaj go krain . Stamt d b dzie móg zobaczy wszystko, co wchodzi lub te wychodzi ze Stra nicy Po udniowej. Je li w tym czasie nic si nie wydarzy, znajd go tam po powrocie. Poszed z nimi do odzi i wyj zapasy, które powinny mu wystarczy na tydzie . Potem obj je z wahaniem. Najpierw Damson, potem Matty. Wysoka dziewczyna przytuli a go mocno, niemal jakby przekonuj c o swej niech ci do odej cia. Nie odezwa a si , ale zacisn a d onie na jego plecach i musn a ustami policzek górala. Kiedy si odsun a, spojrza a twardo i mia uczucie, e zostawia w tym spojrzeniu cz stk siebie. Chcia u miechn si uspokajaj co w odpowiedzi, ale ju si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
odwróci a. Kiedy odesz y, znikaj c we mgle sadowi cej si ponad rzek , poszed na zachód w stron wybranego miejsca warty i zanurzy si w nadchodz cej ciemno ci. Chmury przes ania y niebo od horyzontu po horyzont, a powietrze zacz o si och adza . Powia wiatr, dmuchaj c sponad równiny i sypi c mu w oczy drobinami piasku i kurzu. Z oddali na zachodzie zbli a si ku niemu ciemna kurtyna deszczu. Naci gn kaptur opo czy i pochyli wzrok ku ziemi. Dotar na miejsce, kiedy spad deszcz. Ulewa nadci gn a nad równiny i pokry a wszystko w jednej chwili. Morgan skuli si pod os on roz ystej jod y i usiad tu przy pniu. By o tu sucho i przechodz ca burza nie dosi a go. Deszcz pada przez kilka godzin, potem przeszed w m awk i wreszcie usta . Niebo poja nia o, a zachodz ce ce p on o czerwieni i purpur w gasn cym wietle. Morgan opu ci schronienie pod jod i znalaz k szerokolistnych klonów, które oferowa y mu schronienie, a jednocze nie dawa y wyra ny widok na Stra nic Po udniow i wschodni Mermidon, szerokie pasmo T czowego Jeziora na po udniu i pasemko pomi dzy wzgórzami poni ej Runne, któr dy kierowa si wszelki l dowy ruch. By a to idealna pozycja obserwacyjna na kilkana cie mil doko a. Usiad wi c, aby przeczeka noc. Zjad troch zapasów i wypi odrobin wody. Zastanawia si , czy Damson i Matty próbowa y przep yn T czowe Jezioro przed atakiem burzy, czy te postanowi y przeczeka . Zastanawia si , czy rozbi y obóz gdzie na brzegu rzeki na wprost niego. wiat o poszarza o i zacz y pojawia si gwiazdy. Morgan wpatrywa si w Stra nic Po udniow i owa , e nie mo e zajrze do rodka. Usi owa nie zastanawia si za bardzo nad tym, co mo e si tam dzia . Niebezpiecznie by o zbyt wiele sobie wyobra . Obserwowa równiny na wschodzie, nagie, pozbawione ycia nieu ytki br zowej ziemi i szarych, uschni tych drzew, które rozchodzi y si od wie y cieniowców niczym plama. Zauwa , e obrze a te ju ciemnia y, zainfekowane rozprzestrzeniaj si trucizn . Drzewa gni y, a trawy usycha y. Skarpa, na której siedzia , by a ju zagro ona. Odpi Miecz Leah i trzyma go w ramionach. Talizman przeciwko cieniowcom. Tak nazwa a go Matty Roh. Ale by równie moc , która krad a dusz , i niewiele mo na by o zrobi , eby si przed ni ochroni . Za ka dym razem, kiedy u ywa magii, nast powa a próba si i woli, jego w asnych i Miecza, walcz cych o zwierzchnictwo, zmagaj cych si o w adz . Trzysta lat temu Allanon odpowiedzia na rozpaczliwe b aganie Rona Leah, yczaj c pradawnej broni male cz stk magii druidów, dziedzictwo tego daru – czy te przekle stwo – mia o s odko-gorzki smak: gdy kto raz go do wiadczy , domaga si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
coraz wi cej. To samo uczyni a pie z Parem. Ca a magia tak czyni a, ka da, niczym syrenie pie ni przemieniaj ce wszystko w nieodparte, nieub agane pragnienie piewu. miechn si ponuro. Uwa aj na swoje yczenia, bo mog si spe ni . Czy to nie stara przestroga dla tych, którzy b agali o to, czego nie mieli? miech zblad . Mo e znowu si nie dowie, kiedy nadejdzie czas wezwania magii Miecza, a pr dzej czy pó niej b dzie musia j przywo . Mo e uzdrawiaj cy dotyk ywczej, magia, która pozwoli a mu odzyska talizman, oka e si w ko cu równie mordercza jak magia cieniowców. Ta my l pozostawi a w nim uczucie ch odu, pustki i niemo liwej do zniesienia samotno ci. Siedzia bez ruchu w mroku, wpatruj c si w krain i czekaj c, a zaw adnie ni ciemno .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXIV Trzy dni wcze niej przesz a kolejna burza, szczególnie gwa towna, ulewna nawa nica, rozdzierana eksplozj piorunów oraz blaskiem b yskawic. Nadci gn a wraz z wyj cym wichrem, niczym potop, który regularnie nawiedza pogranicze, kiedy ros o ci nienie i skwar pó nego lata. O zmroku nadci gn a nad Carolan, zalewaj c krain przez noc i odchodz c na po udnie wraz ze witem. Po jej przej ciu z b otnistej ziemi na skraju T czowego Jeziora unios a si samotna posta , zab ocona nie do poznania, zataczaj c si , jakby d wiga a ci kie cuchy. Ciemne oczy zamruga y, usi uj c dojrze co wyra nie. Dzie budzi si opieszale, jakby obawia si powrotu burzy, a na o owianych niebiosach wisia y kapry ne ciemne chmury. Wschodz ce s ce mia o stalowoszar barw i wysuwa o si ostro nie zza upartych nocnych cieni. Posta wpatrzy a si w p ask tafl jeziora, wiat o na wschodzie, niebiosa i najwyra niej nieznajomy wiat. W jednej d oni trzyma a miecz, który l ni s abo pod oblepiaj go warstw trawy i b ota. Zawaha a si , niepewna, a potem posz a chwiejnym krokiem na brzeg jeziora, zanurzy a twarz i d onie w wodzie, a w ko cu ca e cia o, myj c si i szoruj c, a ukaza y si achmany i naga skóra. oto i mieci zaton y w ciemnych wodach i Coll Ohmsford wsta , eby si rozejrze . Z pocz tku pami ta jedynie, kim jest – chocia wydawa o si , e jego to samo nie by a kiedy pewna. Rozpozna T czowe Jezioro, teren, na którym sta i otaczaj go krain . Sta na po udniowym brzegu jeziora, na zachód od Culhaven i pó noc od Battlemound. Nie wiedzia jednak, jak si tutaj dosta . Przyjrza si mieczowi trzymanemu w d oni (zdo si umy , nie wypuszczaj c go?) i zda sobie spraw , e to Miecz Shannary. I wtedy wspomnienia powróci y gwa town fal , która wydar a mu powietrze z p uc i zgi a wpó , jak cios w brzuch. Natar y na niego obrazy. Zosta schwytany przez cieniowce i uwi ziony w Stra nicy Po udniowej. Uda o mu si uciec, ale tak naprawd uda o si to Rimmerowi Dallowi. Wmówiono mu, e Lustrzany Ca un ukryje go, podczas gdy naprawd opo cza cieniowców podporz dkowa a go sobie w sposób, którego nawet nie chcia pami ta , zamieniaj c go w jednego z nich, odmieniaj c na ich obraz i podobie stwo. Nie panowa ju nad sob , staj c si czym podobnym do zwierz cia, przemierzaj cym krain w poszukiwaniu brata, Para, szukaj cym go bez jasnego celu poza niejasnym zamiarem skrzywdzenia go. Otulony w ciemne fa dy Lustrzanego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ca unu, wytropi , odnalaz i zaatakowa swego brata... Oddycha szybko przez usta. Czu ucisk w piersi i p omie w dku. Swego brata! ...i próbowa go zabi – i zabi by, gdyby co go nie powstrzyma o, nie odci gn o. Potrz sn g ow , walcz c z nat okiem wspomnie . Uciek przed Parem niespokojny i oszala y ze z ci, rozdarty pomi dzy sw prawdziw istot a tym, kim si sta . Potem szed za Parem, ledwo wiadomy tego, co robi, uciekaj c za dnia i szukaj c po nocy, ledz c go ca y czas, zagubiony gdzie we w asnym wn trzu. Prowadzi y go nienawi i strach, ale ich ród o pozostawa o niezrozumia e. Czu , e Lustrzany Ca un zaczyna traci nad nim w adz , jednak nie wiedzia , czy to dobrze, czy le. Na powrót si zmienia , ale nie w ca ci, nadal sp tany magi cieniowców, tkwi w jej niewoli. Powraca w ciemno ci, aby odnale brata, chc c go zabi i równocze nie znale ocalenie, a my li wi y si wokó niego jak w e. Chod za mn ! – b aga Para, a potem pragn uciec tak szybko i daleko, eby brat nie móg za nim pod . Otoczy si ramionami przed przenikaj cym go ch odem, patrz c na zamglone lustro jeziora i wspominaj c. Od ilu dni ucieka ? Ile czasu straci ? Chod za mn ! Potem ukrad metalowy kr ek, który Par nosi na szyi – ukrad , nie wiedz c dlaczego. Widzia tylko, jak brat ogl da go i g adzi w pó mroku, i wyczu , ile dla niego znaczy. Chcia zrani Para, zabieraj c kr ek, ale pomy la te , e kradzie zmusi brata do pój cia za nim. I zmusi a. Do zniszczonej krainy pod Stra nic Po udniow . Dlaczego ucieka w nie tutaj? Powód wymyka mu si jak z udny szept w pod wiadomo ci. Zmarszczy brwi, usi uj c zrozumie . Kierowa a nim magia Lustrzanego Ca unu, wzywaj c do powrotu... Otworzy szeroko oczy. eby przyprowadzi Para, poniewa ... I Par dogoni go pod starym, pochylonym od wichrów d bem, znalaz go wyczerpanego, pobitego i pokonanego. Walczyli po raz ostatni, zmagaj c si o Miecz Shannary, próbuj c przedrze si przez oddzielaj ich barier , ka dy na swój sposób. Par usi owa przywo magi Miecza, eby uwolni Colla, a Coll walczy , eby... eby... Co? Powiedzie Parowi. Powiedzie mu. – Par – wyszepta w przera eniu i wspomnienie prawdy, któr ujawni Miecz, zap on o w nim jak bia y ogie . Spojrza na ub ocone ostrze, p askorze pod palcami –d trzymaj w górze p on pochodni . Patrzy zdumiony, a jego palce b dzi y po
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
znaku, jakby odkrywaj c tajemnic . Wszystkie te miesi ce sp dzone na poszukiwaniu Miecza Shannary, pomy la , i nigdy nie zdali sobie z tego sprawy. Tak wiele wysi ków, aby go odzyska , walka pe na rozpaczliwych bitew i utraconych ywotów i nigdy niczego nie podejrzewali. Pcha o ich naprzód zadanie wyznaczone przez Allanona. To ono kierowa o Parem, a Coll chcia i z nim. Odnajd cie Miecz Shannary, poleci im duch druida. Tylko wtedy cztery krainy znowu stan si ca ci . Odnajd cie Miecz, szepta w wirze krzyków unosz cych si z wód Hadeshomu. I Par Ohmsford dokona tego – nie podejrzewaj c nawet, e nie on z niego skorzysta. Serce Colla Ohmsforda wali o jak m otem. Powoli, g boko zaczerpn tchu, aby uspokoi puls. Odczuwa niemal przyt aczaj rozpacz na my l, ile móg kosztowa ich d, ale nie pozwoli wci gn si w przepa . Zacisn obie d onie na talizmanie i cofn si znad brzegu T czowego Jeziora do k py klonów, które rzuca y plamy cienia na trawiasty pagórek. Oszo omiony i os abiony usiad w miejscu, gdzie przez ga zie mog y dosi gn go promienie s ca, i próbowa uporz dkowa obrazy zamkni te w pami ci. Par tropi go do równin na zachód od Stra nicy Po udniowej i po raz ostatni stoczyli bitw – brat przeciwko bratu. Par szed za nim, poniewa Lustrzany Ca un by magi cieniowców, z której Coll sam nie móg si wyzwoli . Par pragn u Miecza Shannary, aby da Collowi moc do zerwania okowów – rozpoznanie, kim i czym si sta , zrozumienie, jak zosta podporz dkowany. Prawda, ta szczególna zaleta Miecza, pomog a mu uciec. Par by pewny, e ma prawdziwy Miecz Shannary, bo jego magia sama si objawi a, kiedy Coll zaatakowa go pod Tyrsis. Uwolniona przez ar ich walki przemkn a przez nich obu, pozwalaj c Parowi upewni si , e Coll yje, a Collowi daj c straszliwy przeb ysk tego, czym si sta . Par wierzy , e je li magia Miecza przeniknie brata, Coll b dzie wolny. zy nap yn y mu do oczu na wspomnienie napi cia maluj cego si na twarzy Para, kiedy starli si w walce podczas szalej cej burzy. Znowu ujrza , jak wargi brata poruszaj si , szepcz c do niego: „Coll, pos uchaj mnie. Coll, pos uchaj prawdy”. I prawda nadesz a, buchaj c z Miecza Shannary oczyszczaj cym, bia ym omieniem, wpadaj c do wn trza Colla i rozdzieraj c magi cieniowców tak, e by w stanie zerwa z siebie Lustrzany Ca un i odrzuci go na zawsze. Prawda nadesz a i Coll naprawd by wolny. Ale ta prawda nigdy nie by a prawd Para – i nie on j ofiarowa . Nale a do Colla i on jeden móg j przyj . ce na wschodzie przebija o si przez odp ywaj ce burzowe chmury, a szaro
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
brzasku ust powa a z otemu wiat u dnia. Coll wpatrywa si w nie i czu , jak ca y smutek, którego kiedykolwiek zazna , zamyka si w tej jednej chwili. Par nie przywo magii Miecza Shannary. Coll to uczyni . Nie raz, ale za ka dym razem, nie zdaj c sobie sprawy z tego, co czyni i czym w ada. Coll, nie Par, by Ohmsfordom, któremu przeznaczony by Miecz. Ale ta prawda, jak i wiele innych, by a ulotna jak dym i trzeba by o czasu, aby j zrozumie . Allanon nie wyznaczy Collowi zadania, kiedy zebrali si przy Hadeshomie – a jednak do niego nale a moc przywo ania magii Miecza Shannary. Teraz wydawa o mu si to logiczne. By bratem Para i tak jak on nosi w sobie dziedzictwo magii elfów. W ich ach p yn a ta sama elfia krew. Ale to Parowi wyznaczono zadanie i wszystko koncentrowa o si na nim. Par zosta wys any, aby odzyska Miecz, uzbrojony we w asn magi i niez omne postanowienie, pewny swego celu, nawet kiedy reszta niewielkiej kompanii w tpi a. Par zosta wys any i Allanon musia wiedzie , e nie zawiedzie. Ale dlaczego nie powiedzia , e Miecz przeznaczony jest Collowi? Dlaczego o nic go nie proszono? Zacisn d onie i splót je przed sob . Pami ta to uczucie, kiedy zbudzi do ycia magi Miecza, niewyt umaczalny, ch odny bia y p omie . Nawet w niewoli Lustrzanego Ca unu poczu , jak nadchodzi, niczym obmywaj ca go powód , usuwaj ca wszystko przed sob . Prawdy przedar y si przez bariery magii cieniowców, najpierw niedu e, wspomnienia dzieci stwa i m odo ci, potem wi ksze, trudniejsze i bardziej pal ce, podmuchy parali uj ce jego wol , a potem umacniaj ce go i krok po kroku przygotowuj ce na to, co mia o nast pi . Prawdy by y bolesne, ale równocze nie uzdrawiaj ce, i kiedy ukaza a si ostatnia – prawda o tym, kim i czym si sta – by zdolny przyj j i po kres zwodniczej szaradzie. Tysi ce razy opowiada dzieje Miecza Shannary – jak talizman obudzi si do ycia w d oniach Shei Ohmsforda pi set lat wcze niej, jak odkry przed nim prawd o sobie samym i zdemaskowa Lorda Warlocka. Opowiada t histori tak cz sto, e móg by j recytowa przez sen. Ale nawet tak nie by przygotowany na to, co czu teraz po u yciu magii. Ods oni cie prawdy odar o go z iluzji i z udze , którymi os ania si przez ca e ycie. Zosta pozbawiony ochronnej bariery i postawiono go wobec jego najci szych b dów i pora ek. Stan przed nimi nagi i wystawiony na ciosy. Czu si o mieszony i zawstydzony. I ba si o Para. Poniewa Miecz Shannary, uwalniaj c go, ujawni mu równie prawdy dotycz ce Para. Jedn z nich by o to, e Par nie móg u Miecza. Kolejn , e nie zdawa sobie z tego sprawy. A trzeci , e przyczyn wszystkich k opotów brata by a pie .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Tajemnice ods oni y si przed nim – ujrza je wszystkie. Ale Par nie. Z ci gle nie znanych powodów pie nie pozwala a Parowi zawezwa magii Miecza, nie pozwala a wprowadzi si do jego wn trza i nie pozwala a mu zobaczy prawd o sobie samym. Pie by a murem broni cym dost pu magii Miecza, ukrywaj cym to, co on ujawnia , trzymaj cym brata w swym wi zieniu. Coll nie wiedzia , dlaczego tak si dzieje, tylko e tak jest. Pie robi a co z Parem, a Coll nie by pewny co. Czu jej opór przed moc Miecza, kiedy walczy z bratem o bro . Czu , e pie odpycha magi , trzymaj c j wewn trz Colla i upewniaj c si , e prawdy zostan wyjawione jemu, a nie bratu. Dlaczego? – zastanawia si . Dlaczego tak si dzia o? Dlaczego Allanon nic o tym nie powiedzia , ani o tym, kto ma u Miecza, ani do czego Miecz jest potrzebny. Jakiemu celowi s Miecz? Zostali wys ani, aby go odzyska , i uczynili to. A co teraz maj z nim zrobi ? Co on mia z nim zrobi ? oneczne wiat o pog aska o go po twarzy. Zamkn oczy i pochyli si ku niemu. Ciep o przynosi o ukojenie i pozwoli otuli si nim jak pledem. By zm czony i niespokojny, ale równie bezpieczny, a to wi cej, ni mo na by o powiedzie o Parze. Cofn si przed wiat em i otworzy oczy. Król Srebrnej Rzeki próbowa zabra ich obu, ale jego wysi ki zawiod y. Par wpad w panik i u pie ni, a jego magia zmierzy a si z magi ich wybawcy. Coll zosta uniesiony do wiat a i bezpiecznie poszybowa dalej, jednak Par upad w ciemno i wyczekuj ce ramiona cieniowca. By teraz w asno ci Rimmera Dalia. Coll zacisn usta. Krzycza , widz c upadaj cego Para, a potem poczu , e otula go i pociesza w bólu wiat o, które unios o go dalej. Król Srebrnej Rzeki przemawia do niego s owami pociechy i obietnicy. G os starca s czy si mi kko do jego uszu. B dzie bezpieczny, szepta . Za nie i zapomni na chwil o wszystkim, ale kiedy si przebudzi, dzie znowu pami ta . Zatrzyma na w asno Miecz Shannary, bo to w nie on ma nim ada . Poniesie go na poszukiwanie brata i u yje, aby go ocali . Coll pokiwa g ow na to wspomnienie. U , aby go ocali . Uczyni dla Para to, co Par zrobi dla niego. Odszuka Para, przez przywo anie magii Miecza Shannary zmusi go do konfrontacji z prawdami, które ukrywa pie , i uwolni go. Ale uwolni od czego? Poczu w duszy mroczny niepokój, kiedy przypomnia sobie obawy Para, e magia pie ni ulega przemianie. Rimmer Dall ostrzega obu Ohmsfordów, e Par jest cieniowcem, e takim uczyni a go pie i e istnieje niebezpiecze stwo, i magia poch onie go ca kowicie, poniewa nie rozumia , jak nad ni zapanowa . Ostrzega , e tylko on mo e uchroni ch opaka z Yale przed zniszczeniem. Oczywi cie nie by o
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
powodów, aby wierzy w jakiekolwiek stwierdzenia pierwszego szperacza. Ale je li cho troch mia racj ? To z pewno ci wystarczaj cy powód, aby pie ukrywa a przed Parem prawdy Miecza. Bo je li Par naprawd jest cieniowcem... Coll oddycha ze z ci . Nie pozwoli sobie na doko czenie tej my li, nie móg przyj takiej mo liwo ci. Jak Par móg by cieniowcem? Jak móg by by jednym z tych potworów? Musi by inna przyczyna, dlaczego tak si dzieje. Musi by . Przesta nad tym rozmy la ! Wiesz, co musisz zrobi ! Musisz znale Para! Podniós si i stan , wpatruj c si w zamglone jezioro, pobity i um czony walk o ycie i odkryciami Miecza. Pomy la o latach, które sp dzi , opiekuj c si bratem, kiedy dorastali – Par by taki swawolny i k ótliwy w swych zmaganiach o zrozumienie i panowanie nad magi , która w nim a, a Coll by rozjemc , wykorzystuj cym swój spokój i fizyczn przewag , aby sprawy nie wymyka y si spod kontroli. Ile razy wstawia si za Parem, os ania przed karami i naganami, ratowa przed krzywd ? Jak cz sto pokonywa w asne obawy, eby stan przy bracie i chroni go? Nie potrafi by tego zliczy . Nie chcia nawet. Po prostu musia tak robi . I zrobi by teraz. Par i on byli bra mi, a bracia staj przy sobie w potrzebie. Ju dawno temu wybra . Znale Para i uwolni go. Zanim b dzie za pó no. Spojrza na Miecz Shannary i na prób przesun palcami po r koje ci, wspominaj c tamto uczuci, kiedy przep yn a przeze magia. Jego magia. Magia, któr , jak mu mówiono, nigdy nie w ada . Dziwna by a wiadomo , e moc nale y do niego. Pami ta , jak bardzo jej kiedy pragn . Pragn ze wzgl du na to, co czyni a, poniewa wierzy , e zbli y go to do Para. Pami ta uczucie osamotnienia po spotkaniu z Allanonem – by jedynym cz onkiem rodziny Ohmsfordów, któremu nie wyznaczono zadania. Pami ta , jak my la , e równie dobrze mog oby go tu nie by . Wspomnienie bola o nawet teraz. Wi c co uczyni z dan mu teraz szans ? Spojrza na siebie, obdartego i pobitego, bez jedzenia i wody, bez broni (poza Mieczem), bez pieni dzy i rzeczy, które móg by wymieni . Popatrzy znowu na jezioro i mg , która zaczyna a unosi si pod wp ywem coraz ja niejszego s onecznego wiat a. Znale Para. Brat b dzie pewnie w Stra nicy Po udniowej. Ale czy nadal b dzie jego bratem? Coll wierzy , e dotrze do Para, e znajdzie sposób, aby pokona wszelkie przeszkody, ale co w tym czasie stanie si z jego bratem? Czy Miecz Shannary pomo e w walce z tym, co mog y uczyni Parowi cieniowce? Czy b dzie jakikolwiek po ytek z magii, je li Par stanie si jednym z nich? Trudne to by y pytania. Je li b dzie je dalej rozwa , mo e zmieni zdanie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ale czy inaczej by o, kiedy Par wyruszy , aby mnie szuka ? Czy pyta , czy nadal jestem jego bratem? Odsun od siebie pytania, chwyci mocno Miecz Shannary i ruszy przed siebie. Podró owa na wschód, pod aj c lini brzegow a do uj cia Srebrnej Rzeki. Droga na zachód nie wchodzi a w gr , poniewa oznacza o to przemierzanie Moczarów Mgie , a wiedzia ju , e lepiej nie próbowa . Znikn y chmury i pojawi o si s ce, a ziemia rozmi a. Paruj ca wilgo unosi a si falami z b otnistego gruntu, a ka e i strumienie utworzone przez burz wsi ka y w kurz. Nad jeziorem przelatywa y d ugim, powolnym lizgiem czaple i urawie, a na powierzchni wody pojawia a si srebrna piana po ich przelocie. Ci gle obcy w tym nowym wiecie, rozmy la d ugo i wytrwale o wszystkim, co si wydarzy o, próbuj c posk ada ci gle nie pasuj ce do siebie cz ci uk adanki. Królowa o w niej obsesyjne zainteresowanie Rimmera Dalia Parem. To, e pierwszy szperacz popad w obsesj , nie ulega o w tpliwo ci. Zbyt wiele po wi ci mu czasu i wysi ków. Po pierwsze starannie dopracowane oszustwo, aby przekona Para, e Coll nie yje. Potem pozwolono Collowi wróci do ycia w niewoli Lustrzanego Ca unu i wys ano na poszukiwanie Para. I jeszcze oddanie Parowi Miecza Shannary, kiedy i tak nie móg go . Po co to wszystko? Dlaczego jego brat mia dla Rimmera Dalia takie du e znaczenie? Gdyby stanowi przeszkod na drodze pierwszego szperacza, ju dawno zosta by zabity. Zamiast tego Dall zdawa si bawi w starannie opracowane gry – poszukiwanie Miecza Shannary, odegranie mierci Colla i jego niewoli i ci e dawanie do zrozumienia, e w nie Para chce zniszczy . Co usi owa zrobi Rimmer Dall? Coll wiedzia , e w jaki sposób czy si to z zadaniem, które wyznaczy bratu Allanon, aby odzyska Miecz Shannary. Mo e Miecz mia ujawni prawd ukryt pod wszystkimi oszustwami. By mo e mia uczyni co jeszcze. Cokolwiek to by o, mieli do czynienia z manipulacj i planami, których obaj nie pojmowali i jako musieli je rozwik . W po udnie odpocz , pij c wod ze strumienia i uj c, e nie ma czego do jedzenia. By blisko Srebrnej Rzeki i wkrótce mia skr ci na pó noc w stron Rabb. Treningi z Ulfkingrohem w Stra nicy Po udniowej doda y mu si , ale niewola Lustrzanego Ca unu znacznie je os abi a. G ód szarpa mu wn trzno ci i w ko cu podda si . U ywaj c Miecza, zrobi w óczni z wierzbowego patyka i poszed owi ryby. Przeszed p ycizn jeziora do cichej zatoczki, stan po kostki w przejrzystej wodzie i d ga w óczni , kiedy ryby podp yn y. Po kilkunastu próbach po ów si w ko cu uda . Wyniós ryby na brzeg i przypomnia sobie, e nie ma ich na czym ugotowa . Nie by w stanie zje ich na surowo – nie po dniach sp dzonych we w adzy opo czy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cieniowców. Przeszuka ubranie, ale znalaz jedynie dziwny kr ek, który ukrad Parowi, i wetkn go do kieszeni. Rozgniewany wrzuci z owione ryby z powrotem do jeziora i ruszy w drog . Nadesz o popo udnie. Coll odpoczywa teraz cz ciej, czuj c zawroty g owy od upa u i chwiej c si na nogach. Pomóg by mu sen, ale postanowi i a do nocy. Od czasu do czasu widzia obraz Para, dr cy w upale unosz cym si z suchych traw, s ysza go i widzia , jak si porusza. Wspomnienia przychodzi y i odchodzi y, mieszaj c si z obrazami i umykaj c, kiedy podchodzi zbyt blisko. Potrzebowa lepszego planu, mówi sobie. Nie wystarczy po prostu wróci do Stra nicy Po udniowej. Sam nigdy nie zdo a ocali Para. Potrzebowa pomocy. Co, zastanawia si , sta o si z Morganem i reszt ? Co sta o si z Walkerem i Wren? Gdzie by a Damson? Czy równie szuka a Para? Padishar Creel pomóg by, gdyby Coll wiedzia , gdzie go szuka . Ale Padishar móg by wsz dzie. Wszed we wczesny pó mrok i ujrza przed sob Srebrn Rzek – jasn wst wij si w g b krainy. Omin bagna utworzone przez trucizn w w skiej zatoczce. Cuchn ce wody by y zielone i m tne, a ro linno poszarza a od choroby. W powietrzu wisia ci ki odór mierci. Oddychaj c przez usta, zmusi si do przej cia, gdy chcia znale si jak najdalej. Kiedy doszed do k py jode , ujrza wóz i zatrzyma si . Pi ciu m czyzn siedz cych przy ognisku podnios o wzrok. Patrzyli na niego bez ruchu. Mieli surowe, szorstkie twarze. Na ro nie piek o si mi so, a w saganie wrza a zupa. Do Colla dotar n cy zapach. Gromadka mu ów pas a si sp tana przy wozie. Na ziemi le y przygotowane do snu pos ania. M czy ni podawali sobie w nie buk ak z piwem. Jeden z nich gestem zaprosi Colla. Coll zawaha si . Pozostali równie zamachali, mówi c, eby podszed , zjad co i wypi , i powiedzia , co mu si , na lito bosk , sta o. Coll podszed , wiedz c, jak dziwacznie musi wygl da . By jednak straszliwie odny. Usadzili go mi dzy sob , dali talerz, misk i kubek piwa. Ledwo zdo wzi pierwszy k s, kiedy trafi go cios w ucho i wszyscy rzucili si na niego. Walczy , eby wsta , uwolni si i uciec, ale przytrzymywa o go zbyt wiele r k. Kopali go i ok adali pi ciami prawie do nieprzytomno ci. Wydarto mu Miecz Shannary, poczu cuchy wokó kostek i nadgarstków i rzucono go na ty wozu. B aga , eby tego nie robili. Prosi , eby go uwolnili, mówi c, e szuka brata, e musi go odnale , e musz go wypu ci . miali si z niego, szydzili i zagrozili, e go zaknebluj , je li si nie uciszy. Posadzili go, dali kubek roso u i koc. Powiedzieli, e dostan dobr cen za jego bro . Ale za niego dostan jeszcze lepsz , kiedy sprzedadz go federacji do niewolniczej pracy w kopalniach w Dechtera.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXV Par Ohmsford ni . Bieg przez las czarny od cieni i pozbawiony ycia. By a noc, niebo barwy bokiego b kitu, widoczne przez baldachim konarów, pozbawione by o ksi yca i gwiazd. Par widzia wszystko wyra nie, ale nie potrafi okre li ród a wiat a. Pnie drzew usuwa y si przed nim, faluj c niczym trawy i odygi na wietrze. Musia kluczy , eby je omin . Ga zie pochyla y si , ocieraj c si o jego twarz i ramiona, próbuj c go powstrzyma . Jakie g osy szepta y, nawo uj c go bez ko ca. Cieniowiec. Cieniowiec. By przera ony. Ubranie mia mokre od potu, a buty ociera y mu kostki. Od czasu do czasu pojawia y si stawy i strumienie i zmuszony by przeskakiwa je albo omija , bo instynktownie wiedzia , e by y trz sawiskami i gdyby na nie nast pi , wci gn yby go w g b. Biegn c, nas uchiwa odg osów innych ywych stworze . Ci gle my la , e nie mo e by tu sam, e w lesie musz przecie inne stworzenia. My la te , e puszcza musi si wreszcie sko czy , e nie mo e ci gn si w niesko czono . Ale im dalej bieg , tym g bsza by a cisza i ciemniejsze drzewa. aden d wi k nie przerywa milczenia lasu. adne wiat o nie prze witywa o pomi dzy drzewami. Po jakim czasie zda sobie spraw , e co go ledzi. Bezimienny, czarny stwór bieg równie szybko jak on, pod aj c za nim pewnie niczym cie . Chcia oddali si od niego, biegn c szybciej, ale nie móg . Pragn zgubi go, skr caj c w bok, ale stwór skr ca razem z nim. Chcia wtuli si w pot ny, stary pie jakiego nie znanego mu drzewa, ale stwór zatrzyma si i czeka . To on szepta do niego. Cieniowiec. Cieniowiec. Bieg dalej, nie wiedz c, co robi ; czu przyp yw paniki i rozpaczy pozbawiaj cej go nadziei. Drzewa i ciemno trzyma y go w pu apce, z której nie móg uciec. Wiedzia , e pr dzej czy pó niej stwór go dopadnie. Czu w uszach puls i s ysza w asny urywany oddech. Czu ucisk w piersiach, bola y go nogi i nie wierzy , e da rad biec dalej. Wiedzia jednak, e nie mo e si zatrzyma . Si gn po bro i nie znalaz jej. Usi owa przywo kogo na pomoc si woli, ale imiona i twarze, które przywo ywa , nie nadchodzi y. Potem znalaz si na brzegu rzeki, czarnej i rw cej po ród nocy, p dz cej z si powodzi szerokim, prostym kana em. Wiedzia , e nie jest to prawdziwa rzeka, tylko co
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
innego, ale nie wiedzia co. Ujrza most spinaj cy jej brzegi i pobieg ku niemu. Za sob ysza tropi cego go stwora. Wskoczy na most, szeroki uk z bali zbitych stalowymi gwo dziami. Jego buty nie wydawa y adnego odg osu. S dzi , e jest drog ucieczki, kiedy ruszy naprzód, ale nagle odkry , e nie widzi przeciwleg ego brzegu. Spojrza za siebie. Las równie znikn . Niebo obni o si , wody unios y i nagle znalaz si w ciasnym pomieszczeniu. ledz cy go stwór sykn . Pomieszczenie kurczy o si , a on rós coraz bardziej. Par odwróci si , wiedz c, e nie ucieknie, e da si zap dzi w pu apk i e ucieczka by a z ud . Przypomnia sobie jednak, e przecie nie jest zupe nie bezbronny, e ma moc pie ni i e magia elfów ochroni go przed wszystkim. Poczu gwa towny przyp yw nadziei i przywo w obronie magi . Buchn a przez niego dzikim, radosnym dem, bia ym wiat em, które przemienia o krew w ogie , a cia o w lód. Poczu , jak go wype nia, okrywa zbroj swej mocy i czyni niezniszczalnym. Czeka teraz niecierpliwie na ledz cego go stwora. Wype z nocy jak kot, stworzenie bez cia a i kszta tu. Wyczu je du o wcze niej, zanim je zobaczy . Czu , jak obserwuje, oddycha i unosi si . Podesz o z jednej, z drugiej strony, a potem by o ju wsz dzie doko a niego. Wiedzia jednak, e nic mu nie zagra a, dopóki widzi jego twarz. Stworzenie wi o si i wirowa o wokó niego, trzymaj c si ostro nie z daleka. Czeka , a si zm czy. Potem zacz o si materializowa . Nie by o ani dziwne, ani bezkszta tne, ani nawet tak du e. Jego cia o mia o rozmiar i kszta t. Stan o przed Parem, ale wci nie ukazywa o twarzy. Pos magi pie ni do czubków palców i przytrzyma j tam, niczym strza na ci ciwie, ostr jak brzytwa, czekaj na wypuszczenie. Stwór przed nim obserwowa . Odwróci ku niemu g ow , ale twarz mia niewyra i zakryt . Jego g os znowu zaszepta . Cieniowiec. Cieniowiec. Potem ukaza a si jego twarz – Par patrzy na siebie. Cieniowiec. Cieniowiec. Par zadr i pos w stron stwora magi pie ni. Stwór pochwyci j i znikn a. Par uderzy po raz drugi pot nym podmuchem mocy, które powinno zetrze stwora na proch. Ale ten po kn magi , jakby to by o powietrze. Na jego twarzy pojawi si miech. Sama twarz by a pusta i niewyra na, jak pustynny mira , który zaraz rozp ynie si w gor cym powietrzu. Nie wiesz? Nie widzisz? Protekcjonalny, chytry, pe en nienawi ci g os. Par atakowa raz po raz, ale dzia o si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
co dziwnego. Im wi cej magii przywo ywa , tym bardziej stwór wydawa si zadowolony. Jego satysfakcja by a niemal namacalna. Stworzenie zmienia o si , nabiera o kszta tu, karmi c si magi , wsysaj c j w siebie. Nie rozumiesz? Par chwyci gwa townie powietrze i cofn si , zdaj c sobie nagle spraw , e on równie si zmienia, trac c kszta t i zarysy, rozpadaj c si tak, jak p on ce drewno zamienia si w popió . Dotkn swego cia a i w rozpaczy stwierdzi , e d onie przechodz przez niego na wylot. Stworzenie zbli o si . W jego lepiach ujrza samego siebie. Cieniowiec. Cieniowiec. Ujrza siebie i zda sobie spraw , e nie by o ju pomi dzy nimi ró nicy. Sta si tamtym stworem. Krzykn , kiedy stwór wzi go w ramiona i powoli wch on . Sen sko czy si i Par przebudzi si ze wzdrygni ciem. Kr ci o mu si w g owie, a jego urywany oddech brzmia chrapliwie w ciszy. To tylko sen, pomy la . Z twarz w d oniach i czeka , a minie zawrót g owy. Nocny koszmar, ale jak e prawdziwy! Prze kn , pokonuj c l k. Otworzy oczy i rozejrza si doko a. Znajdowa si w pokoju równie czarnym jak las, przez który ucieka . Pachnia o w nim ple ni i staro ci . Okna na przeciwleg ej cianie otwiera y si na nocne, zachmurzone niebo bez ksi yca. Powietrze by o gor ce i lepkie. Nie by o wiatru. Siedzia na ku sk adaj cym si tylko z ramy i siennika. Ubranie mia mokre i sztywne od zaschni tego b ota. I wtedy sobie przypomnia . Równiny, burz , walk z Collem, uwolnienie magii Miecza Shannary, nadej cie cieniowców, pojawienie si Króla Srebrnej Rzeki, wiat o, a potem ciemno – obrazy przemkn y w u amku sekundy. Gdzie by ? Nagle b ysn o wiat o, jaskrawym p omieniem, który spoczywa na czubkach palców ramienia okrytego do okcia r kawic . wiat o dotkn o lampy, która zapali a si , rzucaj c blask pomi dzy cienie. – Mo e porozmawiamy, skoro si obudzi . Czarno odziana posta wesz a w kr g wiat a, wysoka, barczysta i zakapturzona. Porusza a si cicho, z gracj . Na jej piersiach l ni bia y znak wilczej g owy. Rimmer Dall. Par poczu , jak od stóp do g ów przenika go zimno. Tylko tyle móg zrobi , eby powstrzyma si przed ucieczk . Spojrza szybko na kamienne ciany, kraty w oknach i obite stal , drewniane drzwi za plecami Rimmera Dalia. Znajdowa si w Stra nicy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Po udniowej. Poszuka Miecza Shannary. Znikn . Nie by o równie Colla. – Nie wygl dasz na wyspanego. Szept Rimmera Dalia pop yn przez cisz . Odrzuci kaptur i w wietle ukaza a si ko cista, brodata twarz, z ona z ostrych k tów i plam maska pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Je li nawet by wiadom niepokoju Para, nie okaza tego. Podszed do krzes a i usiad . – Chcesz co zje ? Par pokr ci g ow , nie ufaj c w asnemu g osowi. Gard o mia suche i zaci ni te, a mi nie spi te. Nie wpadaj w panik , mówi sobie. Tylko spokojnie. Zmusi si do powolnego, g bokiego i równego oddechu. Spu ci nogi z ka i postawi stopy na pod odze, ale nie próbowa wstawa . Rimmer Dall obserwowa go bezdennymi oczami. Siedzia bez ruchu, zaciskaj c wargi w w sk kresk . Jak czekaj cy kot, pomy la Par. – Gdzie jest Coll? – zapyta spokojnym g osem. – Zabra go Król Srebrnej Rzeki – wyszepta tamten g os, dziwnie pocieszaj co i agodnie. – Zabra te Miecz Shannary. – Zdo jednak powstrzyma go przed zabraniem mnie. Pierwszy szperacz roze mia si cicho. – Sam to uczyni . Nie musia em nic robi w tej sprawie. U pie ni i magia odwróci a si przeciwko tobie. Odepchn a od ciebie Króla Srebrnej Rzeki. – Przerwa . – Jej magia jest coraz bardziej nieobliczalna, prawda? Pami tasz, jak ci ostrzega em? Par skin g ow . – Tak. Pami tam wszystko. Ale nie to si liczy, bo nie uwierzy bym ci, nawet gdyby mówi , e s ce wstanie na wschodzie. K ama od samego pocz tku. Nie wiem dlaczego, ale ok amywa mnie. A ja mam do s uchania, wi c równie dobrze mo esz zrobi , co zamierzasz, i sko czmy z tym. Rimmer Dall przygl da mu si w milczeniu. – Powiedz, w czym ci ok ama em – powiedzia w ko cu. Par by w ciek y. Zacz mówi , ale powstrzyma si , u wiadamiaj c sobie nagle, e nie pami ta adnego k amstwa, którym karmi go olbrzym. Istnia y, tak wyra ne jak wilcza g owa l ni ca na czarnej szacie, ale nie potrafi ich sprecyzowa . – Kiedy si spotkali my, powiedzia em ci, e jestem cieniowcem. Da em ci Miecz Shannary i pozwoli em wypróbowa go na sobie, eby wiedzia , czy k ami . Ostrzega em, e twoja magia stanowi dla ciebie niebezpiecze stwo, e przemienia ci i by mo e nie b dziesz móg jej kontrolowa bez pomocy. Gdzie w tym wszystkim jest amstwo? – Uwi zi mojego brata, przekonuj c mnie, e go zabi em! – wrzasn Par, wbrew
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
postanowieniu zrywaj c si na nogi. – Pozwoli mi my le , e nie yje! A potem pozwoli mu uciec z Lustrzanym Ca unem, eby sta si cieniowcem i ebym znowu go zabi ! Postawi nas przeciwko sobie! – Doprawdy? – Rimmer Dall potrz sn g ow . – Dlaczego mia bym to robi ? Co mia bym w ten sposób osi gn ? Powiedz, jakiemu celowi mog oby to pos . – Siedzia spokojny w obliczu gniewu Para i czeka . Par sta , p on c oburzeniem, ale nie odpowiada . – Nie? A zatem pos uchaj. Nie kaza em ci my le , e zabi Colla, sam to uczyni . Twoja magia to sprawi a, omotuj c ci i zmieniaj c to, co widzisz. Pami tasz, Par? Pami tasz, jak my la , e tracisz nad ni panowanie? Par wstrzyma oddech. Tak, w nie tak by o. Mia poczucie, e jest odsuwany, e wyp ywa z w asnego cia a. Olbrzym pokiwa g ow . – Moi szperacze znale li twojego brata, kiedy uciek , i przynie li go do mnie. Tak, byli dla niego surowi, ale nie wiedzieli, kim jest. Wiedzieli tylko, e znajduje si tam, gdzie nie powinien. Trzyma em go w Stra nicy Po udniowej, to prawda. Próbowa em przekona go, eby pomóg mi ci odnale . Uwa em, e jest moj ostatni szans . Kiedy uciek , zabra ze sob Lustrzany Ca un, ale nie ja pomog em mu go ukra . Sam go wzi . Tak, opo cza zniewoli a go; jej magia jest za silna dla zwyk ego cz owieka. Ty móg by j nosi bez adnych skutków. I nie postawi em was przeciwko sobie, sami to uczynili cie. Za ka dym razem, kiedy przychodzi em, próbowa em ci pomóc, i za ka dym razem ucieka ode mnie. Czas sko czy z ucieczkami. – Z pewno ci by tego chcia ! – warkn w ciekle Par. – Tak by oby atwiej! – Pomy l, co mówisz. To bez sensu. Par zacisn z by. – Bez sensu? Wsz dzie, gdzie si pojawiam, czekaj ju cieniowce, próbuj c zabi mnie i moich przyjació . Co z Damson Rhee i Padisharem Creelem w Tyrsis? Przypuszczam, e wszystko by o pomy ? – Pomy , ale nie moj – odrzek spokojnie Rimmer Dall. – ciga a ci tam federacja, wzi li dziewczyn , a potem dowódc wolno urodzonych. Szperacze, których zabi w wie y, kiedy uwolni dziewczyn , byli na rozkazach federacji. Nie wiedzieli, kim jeste . Wiedzieli tylko, e jeste intruzem. Zap acili za to swoim yciem. Musisz to przyzna uczciwie. Par pokr ci g ow . – Nie wierz ci. Nie wierz ani jednemu s owu. Rimmer Dall poruszy si nieznacznie na krze le, zafalowa a czer . – Zawsze tak mówisz, kiedy rozmawiamy. Ale brak ci konkretnego powodu. Kiedy zrobi em co , co ci zagrozi o? Kiedy próbowa em co ukry ? Opowiedzia em ci dzieje cieniowców. Powiedzia em, e magia jest naszym dziedzictwem, darem, który pomaga
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i ocala. Powiedzia em, e federacja jest wrogiem, e ciga nas i niszczy na ka dym kroku, poniewa boi si i nienawidzi wszystkiego, czego nie pojmuje. Wrogowie, ch opcze? Nie ty i ja. Jeste my krewnymi. Jeste my tacy sami. Par ujrza nagle sen, a jego wspomnienie roz wietli o co ciemnego i nieprzeniknionego w jego wn trzu. Ucieczka przed sob , przed magi , przed dziedzictwem, przeznaczeniem – to chyba mo liwe... – Skoro jeste my krewnymi, a nie wrogami, pozwolisz mi odej – stwierdzi . – O nie, nie tym razem. – Olbrzym pokr ci g ow , a w k cikach jego ust pojawi si miech. – Ju tak zrobi em i niemal zniszczy sam siebie. Nie b ju taki g upi. Tym razem spróbujemy mojego sposobu. Porozmawiamy, pozwiedzamy, poodkrywamy, zbadamy i dowiemy si czego , mam nadziej . Potem mo esz odej . Par gniewnie potrz sn g ow . – Nie chc rozmawia ani zwiedza . Nie mamy o czym rozmawia . – Spojrza wyzywaj co. – U yj pie ni, je li spróbujesz mnie zatrzyma . Rimmer Dall pokiwa g ow . – mia o, u yj jej. – Przerwa . – Ale pami taj, co czyni z tob jej magia. Zmienia mnie, pomy la Par, wspominaj c ostrze enie. Za ka dym razem przemiana jest coraz g bsza. Za ka dym razem trac nad ni panowanie. Próbuj do tego nie dopu ci , ale chyba nie umiem temu zapobiec. I nie wiem, jakie b konsekwencje, ale przypuszczam, e niezbyt przyjemne. – Nie jestem cieniowcem – powiedzia bezbarwnym g osem. Spojrzenie Rimmera Dalia by o spokojne i bez wyrazu. – To tylko s owo. – Niewa ne. Nie jestem. Pierwszy szperacz wsta i podszed do okna. Wyjrza w noc, pogr ony w my lach i daleki. – Kiedy przejmowa em si , kim jestem i jak mnie nazywaj – powiedzia . – Uwa em si za szalonego i niebezpiecznego odmie ca. Ale myli em si . Nie liczy o si to, co my o mnie inni ludzie; wa ne, co ja o sobie my la em. Je li pozwoli bym ukszta towa si na wzór ich opinii, sta bym si tym, czym pragn li, ebym si sta . – Odwróci si z powrotem do Para. – Cieniowce niszczone s bez powodu. Obwinia si nas bez przyczyny. Mamy magi , która pomaga na wiele sposobów, a nie pozwala si nam jej u ywa . Zapytaj sam siebie, Parze, czy z tob jest inaczej? Par poczu si nagle wyczerpany, przygnieciony ci arem wydarze i ci ym niepokojem, co te mog oznacza . Rimmer Dall by spokojny, opanowany i nieporuszony. Jego argumenty by y przekonuj ce. Par nie móg ju my le , e pierwszy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
szperacz k amie. Nie potrafi przywo przyk adów, kiedy tamten chcia go skrzywdzi . Zawsze wydawa si wrogiem – tak mówi Allanon i Coglin – ale gdzie dowody? Gdzie byli druid i starzec? Dlaczego nikt nie spieszy mu z pomoc ? Prze ladowa y go wspomnienia snu. Ile by o w nim prawdy? Podszed z powrotem do ka i usiad na nim. Od czasu, kiedy przyj od Allanona zadanie odzyskania Miecza Shannary, nic nie zdawa o si i po jego my li. Nawet sam Miecz nie okaza si u yteczny. By samotny, opuszczony i bezradny. Nie wiedzia , co robi . – Potrzebujesz jeszcze snu – powiedzia cicho Rimmer Dall. Szed ju do drzwi. – Przy ci za chwil co do jedzenia i picia. Porozmawiamy pó niej. Przeszed przez drzwi i znikn , zanim Par zd podnie wzrok. Ch opak z Vale wsta szybko, eby go zatrzyma , i znowu usiad . Powróci y zawroty g owy. Cia o mia abe i oci e. Mo e powinien zasn . Mo e potem b dzie w stanie logicznie my le . Cieniowiec. Cieniowiec. Czy to mo liwe, e nim by ? Zwin si w k bek na sienniku i odp yn w sen. Znowu ni , a drugi sen by odmian pierwszego, mroczn i przera aj . Obudzi si zlany potem, roztrz siony i wyko czony nerwowo. wiat o dnia rozja nia o niebiosa za oknem. Czarno odziany, milcz cy cieniowiec przyniós jedzenie i picie i Par przez chwil zastanawia si , czy nie zmia stwora sw magi i nie uciec. Waha si jednak, niepewny, czy m drze post pi, i po chwili drzwi znowu si zamkn y. Zjad , wypi , ale nie poczu si lepiej. Siedzia w mroku swego wi zienia i nas uchiwa w ciszy. Od czasu do czasu s ysza krzyki czapli i urawi gdzie z zewn trz i cichy gwizd wiatru omiataj cego kamienny zamek. Podszed do okna i wyjrza . Znajdowa si po wschodniej stronie. W dole Mermidon wi si przez Runne do czowego Jeziora, a wody wezbrane od burzy pe ne by y mieci. Okno by o g boko osadzone i nie pozwala o zobaczy wiele, czu jednak zapach drzew i traw i s ysza szum rzeki. Potem znowu usiad na ku, próbuj c wszystko przemy le . I nagle zda sobie spraw z dudni cego d wi ku dochodz cego gdzie z g bi zamku, dziwnej wibracji przebiegaj cej kamie i elazo, niczym grzmot w czasie burzy, g uchy i ci y. Wydawa o si , e d wi k biegnie sta , nieprzerwan fal , ale co jaki czas wyczuwa jakby przerw i s ysza w jego j ku co innego. Nas uchiwa uwa nie, czuj c w ciele jego poruszenie i zastanawiaj c si , co to takiego. Nadesz o po udnie i powróci Rimmer Dall. Tak czarny, e zdawa si poch ania wiat o wokó siebie, wsun si przez drzwi niczym cie i ponownie usiad na krze le.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Zapyta Para, jak si czuje, jak spa i czy wystarczy o mu jedzenia. By mi y, opanowany i chcia rozmawia , a równocze nie daleki, jakby obawia si , e ka da próba zbli enia mo e rozj trzy ju i tak otwarte rany. Znowu mówi o cieniowcach i federacji, o b dzie, jaki pope nia Par, cz c ich ze sob , i jak niebezpieczna jest wiara, e s wrogami. Raz jeszcze mówi o braku zaufania do druidów, o tym, w jaki sposób manipulowali i zwodzili, o ich obsesji w adzy i jej wykorzystania do swoich celów. Przypomnia Parowi dzieje jego rodziny: jak druidzi wykorzystywali Ohmsfordów do osi gni cia celów, które w ko cu potomkowie Shannary uznali za konieczne, a to odmieni o na zawsze ich ycie. – Nie odczuwa by tak bole nie zmienno ci magii pie ni, gdyby nie to, co uczyniono wiele lat temu Wilowi Ohmsfordowi – oznajmi . Jego g os by a jak zawsze cichy i kusz cy. – Sam to przyznasz, Parze. Wszystko, co przeszed przez ostatnich kilka tygodni, spowodowali druidzi i ich magia. Kogo chcesz wini za to k amstwo? Potem mówi o chorobie czterech krain i krokach, które nale y podj , aby pospieszy im z pomoc . To nie cieniowce powodowa y chorob . To zaniedbania ras, które niegdy tak starannie chroni y je i os ania y. Gdzie by y elfy, kiedy cztery krainy znalaz y si w potrzebie? Odesz y, poniewa wygoni a je federacja, przera ona dziedzictwem ich magii. Gdzie by y kar y, zawsze najlepsze z opiekunów ziemi? W niewoli, pokonane przez federacj , eby nie mog y w aden sposób zagrozi rz dowi Sudlandii. Mówi tak przez jaki czas i nagle znowu znikn , wtopi si z powrotem w kamie i cisz zamczyska. Par siedzia bez ruchu, s ysz c w my lach szept pierwszego szperacza – rytm jego g osu, d wi k s ów, litani argumentów, która zaczyna a si , ko czy a i znowu zaczyna a. Min o popo udnie i s ce zgas o na zachodzie. Zapad zmrok i Par dosta kolacj . Przyj , co poda mu milcz cy s uga, i tym razem nie pomy la o ucieczce. Zjad i wypi , nie zwracaj c uwagi na smak, wpatruj c si w ciany pokoju i rozmy laj c. Nadesz a noc, a wraz z ni Rimmer Dall. Tym razem Par czeka na niego, spodziewaj c si wizyty, a oczekiwanie ros o w nim niczym grzmot w czasie wiosennej burzy. Us ysza zgrzyt odsuwanej zasuwy, ujrza , jak otwieraj si drzwi, i patrzy , jak przechodzi przez nie pierwszy szperacz. Posta w czerni podesz a bez s owa do krzes a i usiad a. Spogl dali na siebie w ciszy, mierz c si wzrokiem. – Czy co jeszcze powinienem ci powiedzie ? – zapyta w ko cu Rimmer Dall, tkwi c bez ruchu w rosn cym mroku. – Jakich odpowiedzi mog jeszcze udzieli ? Par pokr ci g ow . Pierwszy szperacz udzieli mu zbyt wielu odpowiedzi i da zbyt wiele do my lenia. Wszystkie my li przesuwa y si w g owie Para niczym kolorowe
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
szkie ka w kalejdoskopie. Jaka jego cz wci opiera a si wszystkiemu, co us ysza , uparta i krn brna. Nie pozwala a mu uwierzy ; nigdy nie pozwoli. Pozwala a mu tylko rozmy la . Jego sny pe ne by y koszmarów, a przebudzenie przynosi o bezsensowne, sprzeczne mo liwo ci. Pragn , aby to wszystko ju si sko czy o. Nie powiedzia tego Rimmerowi Dallowi. Zamiast tego zapyta o d wi ki dochodz ce z g bi zamczyska, dudnienie przenikaj ce ciany, zawodzenie i j ki, jakie poruszenie. Pierwszy szperacz u miechn si . Wyja nienie by o proste. Par s ysza Mermidon przep ywaj cy podziemnymi kana ami biegn cymi pod twierdz . To jego wody uderza y o ciany starych jaski . Czasami wibracje czu by o na mile doko a. Czasami przenika y a do ko ci. – Czy to zak óca ci sen? – zapyta olbrzym. Par potrz sn g ow . To koszmarne sny przeszkadza y mu spa . – Gdybym postanowi ci uwierzy – powiedzia , pozwalaj c wymkn si s owom, zanim przemy la a je uparta cz jego jestestwa – w jaki sposób pomóg by mi kontrolowa magi pie ni? Rimmer Dall zachowa kamienny spokój. – Nauczy bym ci j okie zna . Nauczy bym ci czu si z ni swobodnie. Dowiedzia by si , jak mo esz u ywa jej bezpiecznie. Par patrzy przed siebie nieruchomym, nie widz cym spojrzeniem. Chcia uwierzy . – My lisz, e potrafisz to uczyni ? – Uczy em si tego przez lata. Musia em uczyni tak z w asn magi i zapewniam ci , e te lekcje nie posz y na marne. Magia jest pot broni , Parze, i mo e obróci si przeciwko tobie. Aby w ciwie ni w ada , potrzebujesz dyscypliny i zrozumienia. Mog ci to da . Par poczu oci w asnych my li, powieki mu opad y. Zm czenie by o niczym ciemna chmura, która nie pozwala a mu my le . – Chyba mogliby my o tym porozmawia – powiedzia . – Porozmawia tak. Ale równie poeksperymentowa . – Rimmer Dall pochyli si nad nim z napi ciem. – Kontrola nad magi wyp ywa z praktyki, jest nabyt umiej tno ci . Magia jest dziedzictwem, ale potrzebuje treningu. – Treningu? – Móg bym ci to pokaza . Pozwol ci zajrze do wn trza swego umys u i zobaczy , jak dzia a we mnie magia. Móg bym ci pokaza , w jaki sposób j blokuj i kontroluj jej przep yw. Potem ty zrobisz to samo dla mnie. Par podniós wzrok. – W jaki sposób?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Pozwolisz mi zajrze w swój umys . Pozwolisz mi go zbada i ustanowi ochron , której potrzebujesz. Mogliby my pracowa razem. Ci gn dalej, wyja niaj c wszystko starannie i z przekonaniem, ale Par przesta ucha , powstrzymany przez jakie niejasne ostrze enie, które nie mia o to samo ci, a jednak istnia o w nim. Uparta cz stka, która nie chcia a wierzy s owom pierwszego szperacza, unios a si z krzykiem i zamkn a jego umys jak zapadowe drzwi. Udawa , e ucha, chwytaj c nawet strz py s ów i udzielaj c nic nie znacz cych odpowiedzi. Co to by o? Co si dzia o? Po jakim czasie Rimmer Dall zostawi go samego. – Zastanów si nad tym, co ci powiedzia em – namawia . – Pomy l, co mo na by z tym zrobi . Zapad a noc i cela Para pogr a si w ciemno ciach. U si do snu, czuj c dziwne wyczerpanie, ale natychmiast zwalczy potrzeb zamkni cia oczu, nie chc c powrotu koszmarów. Wpatrywa si w sufit, a potem w niebo za oknem, czyste i pe ne gwiazd. Pomy la o swoim bracie i Mieczu Shannary. Zastanawia si , co uczyni z nimi Król Srebrnej Rzeki. My la o Damson i Padisharze, Walkerze i Wren i wszystkich pozosta ych, zamieszanych w walk . Zastanawia si , o co toczy si ta walka. W ko cu zasn , nie wiedz c kiedy i ton c w koj cej czerni. Ale koszmar natychmiast wynurzy si na powierzchni i po raz trzeci prze bitw z widmem cieniowca. Rzuca si dziko, walcz c o przebudzenie, a potem le w ciemno ciach, dysz c ci ko i ociekaj c potem. Nagle, z mro krew w ach pewno ci , zda sobie spraw , e dzieje si co straszliwie z ego. Wystarczy spojrze , co si z nim dzieje. Nie mo e zasn bez snów, a sny zawsze s takie same. Je, ale traci si y. Sp dza czas bezczynnie w pokoju, a mimo to ci gle jest zm czony. Nie potrafi jasno my le . Nie potrafi si skoncentrowa . Jego energia jest na wyczerpaniu. To nie przypadek, upomina sam siebie. Musi by jaka przyczyna. Usiad wyprostowany na ku, spu ci nogi na pod og i wpatrzy si w cienie zalegaj ce pokój. My l! Walczy z wyczerpaniem, cuchami letargu i rozkojarzeniem. Nadesz o zrozumienie, jak powoli rozpl tywana ni . Istnia y dwie mo liwo ci. Magia pie ni dotkn a go w jaki nowy sposób i musia uczyni to, do czego namawia go Rimmer Dall. Albo te skazi a go magia cieniowców i to Rimmer Dall usi owa pokona jego obron , a ca e to gadanie o pomocy by o jedynie oszustwem. Ale po co? Par odetchn g boko, eby si uspokoi . Pragn odrzuci okrycie, ale powstrzyma
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
si . Chcia krzycze , ale zdusi w sobie ten krzyk. Czy Rimmer Dall k ama , czy mówi prawd ? Jakie by y jego prawdziwe zamiary? Par zacisn d onie, aby powstrzyma ich dr enie. Czu si rozdarty na pó . Czu niemal, jak si rozpada, ale nie wiedzia , jak to powstrzyma . Je li Rimmer Dall mówi prawd o pie ni, to Par potrzebowa jego pomocy. Je li za k ama , oszustwo by o tak zagmatwane i pot ne, e przerasta o wszelkie wyobra enia ch opaka z Vale, poniewa musia o dzia od chwili, gdy pierwszy szperacz odszuka go wiele tygodni temu w gospodzie „Pod Modrym siskiem”. Do licha! Musz wiedzie ! Par wsta , podszed do okna i sta , patrz c w noc i wdychaj c ch odne powietrze. Parali owa o go niezdecydowanie. Jak mia dowiedzie si prawdy? Czy móg jako pokona w asn niepewno , rozpozna oszustwo? Miecz Shannary nie pokaza mu niczego, przypomnia sobie. Niczego! Czego jeszcze móg by spróbowa ? Obserwowa cienie rzucane przez nocne chmury, poruszaj ce si mi dzy drzewami nad rzek niczym zwierz ta. B dzie wi c zwodzi Rimmera Dalia, postanowi . B dzie ucha i rozmawia , ale nie pozwoli na nic wi cej. Musi znale sposób, aby rozproszy niepokój i rozpozna , co jest prawd , a co k amstwem. Równocze nie nie mo e sobie pozwoli na zupe ne za amanie. Zamkn oczy, ukry twarz w d oniach i zacz si zastanawia , jak tego dokona .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXVI ar uchodzi z trawiastych równin na wschodzie puszczy Drey paruj cymi falami, po udniowe s ce by o p on kul na bezchmurnym niebie, a w powietrzu unosi si sty zapach potu i kurzu. Wren Elessedil le a p asko na grzbiecie wzniesienia i obserwowa a, jak armia federacji sunie przez równiny mozolnym marszem, niczym lamazarny owad o wielu odnó ach. Bezmy lny i niezmordowany, pomy la a ponuro. Nawet nie ogl da a si na pozosta ych – Trissa, Erringa Rifta i Desidia. Wiedzia a ju , co ujrzy na ich twarzach. Wiedzia a ju , o czym my . Ju od godziny obserwowali post py federacji – nie oczekuj c, e dowiedz si czegokolwiek, ale pragn c uczyni co oprócz siedzenia i czekania na to, co nieuniknione. Elfy mia y k opoty. Federacja podj a na nowo marsz na pó noc ku Rhenn dwa dni temu, a czas ucieka . Barsimmon Oridio wreszcie zako czy mobilizacj i zaopatrzenie g ównego trzonu armii elfów i kierowa si na wschód do prze czy. Forsowny marsz przywiód by elfy do Rhenn przynajmniej na trzy dni przed wrogiem, ale stosunek si by wci dziesi do jednego i adne usi owania nie mog y go zmniejszy . Co gorsza, pe zacze zbli y si nieustannie, szybko doganiaj c co wolniejszych Sudlandczyków. Za cztery, mo e pi dni pe zacze wyprzedz ich i stan si stra przedni , wysy an na akcje poszukiwawcze i niszczycielskie. Wren poczu a uk ucie bezradno ci i odtr ci a je gniewnie od siebie. Co mog zrobi , aby ocali mój lud? Ponownie skupi a si na pe zn cej armii i próbowa a my le . Kolejny nocny wypad nie wchodzi w gr . Federacja by a teraz czujna i po raz drugi nie da si zaskoczy na drzemce. Patrole kawalerii dzie i noc kr y wokó g ównego trzonu armii, wypatruj c ladów elfów. Raz czy dwa bardziej miali ni rozwa ni je cy zapu cili si w las. Wren przepu ci a ich, a elfy wtopi y si pomi dzy drzewa, niewidoczne w mroku. Nie chcia a, aby federacja si dowiedzia a, gdzie s . Nie chcia a da im niczego, czego da nie musia a. Zreszt i tak nie mia o to znaczenia. Patrole trzyma y ich na odleg , a linie wartowników ci gn y si na wier mili od obozowiska, kiedy zapada a ciemno . Skrzydlaci Je cy mogli zaatakowa z góry, ale nie mia a zamiaru ryzykowa swej najcenniejszej broni, skoro nie mog a jej niczym wesprze . Poza tym, co za ró nica, co uczyni armii federacji, je li nie znajdzie najpierw sposobu na powstrzymanie pe zaczy. Mimo e wci odleg e, pe zacze by y najwi kszym i najbardziej bezpo rednim zagro eniem. Je li pozwoli im dotrze do Rhenn czy cho by
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
do puszczy Westlandii na po udniu, nic nie powstrzyma ich przed przedarciem si wprost do Arborlonu. Pe zacze nie b dba y o szerok drog . Nie b zwa y na zasadzki i pu apki. Nie potrzebuj zwiadowców ani patroli, eby odnale wroga. Pe zacze znajd elfy, gdziekolwiek te spróbuj si skry , i zniszcz je tak samo, jak zniszczy y kar y pi dziesi t lat temu. Wren zna a te dzieje. Wiedzia a, z jakim wrogiem przyjdzie jej si zmierzy . Pot k ad si na jej twarzy wilgotn mask . Powoli wypu ci a powietrze, skin a na pozosta ych i zacz a schodzi ze zbocza. Kiedy znale li si znowu pod bezpieczn os on drzew, wstali i poszli do miejsca, gdzie my liwi trzymali ich konie. Nikt si nie odezwa . Nikt nie mia nic do powiedzenia. Wren prowadzi a, usi uj c wygl da , jakby mia a jaki plan, mimo e nie mia a adnego. Nie chcia a utraci ich zaufania zdobytego podczas ataku zesz ej nocy, zaufania, którego potrzebowa a, aby zapanowa nad wydarzeniami, kiedy przyb dzie Barsimmon Oridio. Jest królow elfów, powtarza a sobie. Ale nawet królowa mo e przegra . Wsiedli na konie i wrócili do obozu elfów. Wren raz jeszcze rozwa a wszystko, co wydarzy o si od przybycia Coglina. Zastanawia a si , co sta o si ze starcem – i co, przede wszystkim, dzieje si z innymi, którzy zebrali si przy Hadeshornie, eby porozmawia z cieniem Allanona. Mia a niejasne poczucie skruchy, e tak ma o wie o ich losach. Powinna by a ich szuka , odszuka ich i powiedzie prawd o pochodzeniu cieniowców. Czu a, e to wa ne, aby wiedzieli. To, kim i czym s cieniowce, mo e doprowadzi do ich zniszczenia. Wierzy a, e Allanon o tym wiedzia . Ale dlaczego po prostu nie powiedzia im tego? Potrz sn a g ow . To nie mog o by takie proste. Lecz czy w tej walce cokolwiek by o proste? Dotarli do obozowiska przedniej stra y, po onego kilka mil na pó noc, zsiedli z koni i przekazali wierzchowce w r ce s by. Wren odesz a od reszty, ci gle milcz c, wzi a jedzenie ze sto u nie dlatego, e by a g odna, ale wiedzia a, e musi co zje , usiad a samotnie na drugim ko cu awy i zapatrzy a si w drzewa. Gdzie tam le y odpowied , mówi a sobie. Nieustannie my la a, e zwi zani s z przesz ci , e historia si powtarza i e z dawnych dziejów nale y czerpa wiedz . Lekcje Morrowindl stawa y jej przed oczami, przybieraj c posta twarzy zmar ych i przelotnych obrazów nie ko cz cych si ofiar. Tak wiele po wi cono, aby bezpiecznie wyprowadzi elfy ze miertelnej pu apki; nie po to przecie . Nie po to, eby zgin li tutaj zamiast tam. Nagle zapragn a obecno ci Gartha. Zat skni a za jego spokojem, sposobem, w jaki przyjmowa problemy i sprawia , e widzia a ich rozwi zanie. Niewa ne jak ponury obrót przybiera y sprawy, Garth zawsze szed dalej. Zabiera j ze sob , kiedy by a ma a, i pozwala prowadzi , kiedy doros a. T skni a za nim bardzo. zy nap yn y jej do oczu,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ale otar a je pewnym ruchem. Ju nie b dzie po nim p aka . Obieca a, e nie b dzie. Wsta a i zanios a talerz z powrotem do sto u, rozgl daj c si za Erringiem Riftem. Jeszcze raz poleci na po udnie, postanowi a, zerkn znowu na pe zacze. Musi by jaki sposób, aby je powstrzyma albo przynajmniej opó ni ich marsz. Mo e co wpadnie jej do g owy. By a to nik a nadzieja, ale nie mia a innej. Chcia a, aby by tutaj Tygrys Ty: dawa jej troch tego spokoju, którym nape nia j Garth. Jednak krzywonogi Skrzydlaty Je dziec nie powróci z poszukiwa wolno urodzonych, a przyprowadzenie ich na pomoc elfom by o wa niejsze ni pocieszanie jej. Zobaczy a Rifta i zawo a go. – Polecimy raz jeszcze przyjrze si pe zaczom – oznajmi a, patrz c na spokojnie. Brodata twarz zachmurzy a si . – Musz to zrobi . Nie sprzeciwiaj si . Rift pokr ci g ow . – Ani mi si ni – mrukn – Pani. Wzi a go za rami i poprowadzi a przez obozowisko. – Nie polecimy na d ugo. Zobaczymy tylko, gdzie s , dobrze? Obsydianowe oczy spojrza y na ni i cofn y si . – S piekielnie blisko, je li gdzie s . Oboje ju to wiemy. – Pog adzi brod . – To adna tajemnica. Musimy je powstrzyma . Nie masz czasem jakiego planu, co? miechn a si blado. – Pierwszy si o nim dowiesz. Ruszyli w stron polanki, gdzie siedzia y roki, kiedy nadbieg zdyszany i zarumieniony Tib Arne. – Pani! Pani! Czy lecisz na wielkim ptaku? Zabierz mnie ze sob , prosz . Powiedzia , e zabierzesz mnie nast pnym razem. Powiedzia , e mnie zabierzesz. Prosz . Mam do bezczynnego siedzenia. Odwróci a si ku niemu. – Tib – zacz a. – Prosz – b aga , zatrzymuj c si przed ni gwa townie. Odgarn do ty u burz jasnych w osów. B kitne oczy l ni y oczekiwaniem. – Nie sprawi k opotu. Zerkn a na Rifta, który rzuci jej ponure, ostrzegawcze spojrzenie. Ale ona czu a si dziwnie rozkojarzona, oderwana od wszystkiego i musia a odzyska w ciw perspektyw . Dlaczego nie? – pomy la a. Mo e obecno Tiba w czym pomo e. Mo e nasunie jaki pomys . Skin a g ow . – Dobrze. Mo esz lecie . Tib u miechn si od ucha do ucha. Jego rado by a równie wielka jak
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
niezadowolenie Erringa Rifta. Polecieli na po udnie wzd grzbietu gór – królowa elfów, dowódca Skrzydlatych Je ców i ch opiec. Trzymaj c si nisko nad ziemi , min li maszeruj armi federacji, rozci gni na pustych równinach niczym pot na chmura py u, i polecieli dalej przez ponure grz zawiska Matted Brakes w stron b kitnej wst gi Mermidonu. Wiatr omiata ich koj cymi, ch odnymi falami, a kraina ci gn a si barwnymi p achtami ziemi nakrapianymi jasnymi plamami s onecznego wiat a, które odbija o si w stawach i strumieniach. Wren siedzia a za Erringiem Riftem, a za ni Tib Arne. Wyczuwa a w ch opcu napi cie, kiedy wychyli si , aby wyjrze zza skrzyd a Grayla najpierw po jednej, a potem po drugiej stronie, wydaj c okrzyki podniecenia. U miechn a si i zaton a we wspomnieniach. Tylko raz powróci a my lami do tera niejszo ci. Po raz drugi z rz du nie wzi a ze sob Faun na przeja z Erringiem Riftem. Faun bardzo si napiera a, ale Wren odmówi a. By mo e ba a si o drzewn wiewiórk , która mog a przecie spa z grzbietu roka. Mo e by o to co jeszcze. Nie by a pewna. Mija y godziny. Dotarli do Pykonu, wylecieli nad kr te koryto Mermidonu i pomkn li na po udnie. Ci gle nie by o ani ladu pe zaczy. Wren przeszukiwa a okolic , obawiaj c si , e potwory w lizn y si mi dzy drzewa, gdzie nie mo na ich b dzie wy ledzi . Jednak par sekund pó niej w oddali zal ni b ysk stali i Erring Rift zawróci Grayla. Wylecieli znad Mermidonu i zbli yli si do gór na zachodzie. Kiedy znale li si nad pe zaczami, przylgn li do ska . Potwory zebra y si na zachodnim brzegu rzeki, wlok c si za armi federacji. Wren obserwowa a, jak owadzie stwory poruszaj si bez wysi ku w skwarze i kurzu, potwory s ce swym nieludzkim panom oraz ich ohydnym pragnieniom. Pomy la a o stworach, które zosta y na Morrowindl, i zda a sobie spraw , e tak naprawd wcale ich tam nie zostawili. Mroczne potwory, które stworzy a magia elfów, odrodzi y si po prostu w innej postaci. Historia znowu si powtarza, pomy la a. Czego wi c musia a si nauczy ? Przelecieli nad nimi dwukrotnie i Wren kaza a Erringowi Riftowi wyl dowa na skarpie po ród zalesionych wzgórz, granicz cych z Górami Skalistych Szczytów. Mogli st d obserwowa post py pe zaczy, maszeruj cych przez trawiaste równiny równym rytmem owadzich odnó y. Wren usiad a bez s owa. Tib Arne przysiad obok niej, podci gaj c kolana i otaczaj c je ramionami. Na jego twarzy malowa o si napi cie, kiedy wpatrywa si w pe zacze. Pe zacze. Wymówi a s owo samymi wargami. Jak mo na je powstrzyma ? Zastanawia a si nad tym, wbijaj c w ziemi obcasy butów. Za jej plecami Erring Rift sprawdza pasy uprz y Grayla. Pomi dzy drzewami wia agodny wiatr, ch odz c i pieszcz c skór .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pomy la a o Wisteronie, dalekim kuzynie pe zaczy, który zaton w ko cu w bagnisku niedaleko swego legowiska. Rift dotkn jej ramienia, podaj c buk ak z wod . Wzi a go, napi a si i poda a Tibowi, który grzecznie odmówi . Wsta a i posz a z Riftem na skraj wzniesienia, ponownie wypatruj c pe zaczy. Co takiego mog oby zrani te potwory? Czy jad y i spa y jak inne stworzenia? Czy potrzebowa y wody? Czy oddycha y powietrzem? Otar a pot z twarzy. – Musimy wraca – powiedzia cicho Rift. Skin a g ow i nie poruszy a si . W dole wlok y si oci ale pe zacze. Na ich zbroi ni o s ce, a ci ki chód unosi w gór tumany kurzu. Wisteron, my la a. Zaton w ziemi. Zamruga a. Zda a sobie spraw , e co znalaz a. Co u ytecznego... Potem us ysza a znajomy, cichy gwizd i odwróci a si . Obok niej pojawi si Tib Arne, jasnow osy, niebieskooki, u miechni ty i podniecony. Podszed ze miechem i wskaza na równiny. – Spójrzcie. Erring Rift odchrz kn gwa townie i pochyli si do przodu. Za nimi rozleg o si ci kie uderzenie, jakby upad o drzewo, i wrzask mro cy krew w ach. Odwróci a si , co uderzy o j w g ow i wszystko pogr o si w czerni. Daleko na wschodzie Smocze Z by zaczyna y ju rzuca cie w gasn cym wietle pó nego popo udnia. Tygrys Ty prowadzi Ducha w podmuchach powolnego, sta ego wiatru, który niós ich na pó noc przez najwy sze szczyty w stron spalonych s cem, sp owia ych równin. Skrzydlaty Je dziec sp dzi dzie bezowocnie – tak jak i ka dy dzie , odk d wyruszy na poszukiwanie wolno urodzonych. Od witu do zmierzchu przeszukiwa krain , wypatruj c jakiego znaku obiecanej armii, i niczego nie znalaz . Wsz dzie by y patrole federacji, niektóre nawet du e, jak ten, który blokowa prze cz na po udniowym kra cu gór. Zostawi Ducha, aby przez jaki czas wypytywa o nowiny podró nych na drodze, i dowiedzia si o w amaniu do wi zienia w mie cie zwanym Tyrsis, gdzie trzymano Padishara Creela, dowódc banitów, aby go straci , ale towarzysze zdo ali go uwolni . By o to nie lada osi gni cie i wszyscy o tym mówili. Nikt jednak nie wiedzia ani gdzie jest teraz Padishar, ani ktokolwiek z wolno urodzonych. Albo te nie chcieli o tym mówi . To, e Tygrys Ty by elfem i nic prawie nie wiedzia o czterech krainach, nie atwia o sprawy. Przez swoj niewiedz musia ograniczy si do szukania na chybi trafi . Zdo odkry , e banici prawdopodobnie zaszyli si w górach, nad którymi teraz szybowa , ale góry by y rozleg e i pe ne kryjówek. Móg by szuka pi dziesi t lat i nigdy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
nikogo nie znale . W pewnej chwili zacz my le , e to beznadziejne. Jednak obieca Wren, e odnajdzie banitów, i by nie mniej zdecydowany ni ona, kiedy lecia a na Morrowindl w poszukiwaniu elfów. Wpatrywa si w puste, przekl te ska y, a na pomarszczonej twarzy rysowa si chmurny grymas. Wszystko wygl da o tak samo. Kiedy góry przesun y si dalej na pó noc, zawróci Ducha w lewo i raz jeszcze prze ledzi ich lini . Lecia ju tak po raz drugi, za ka dym razem nieznacznie zmieniaj c kurs, aby ogarn nieznan po rozleg ych przestrzeni, chocia wiedzia , e i tak pozostaje mu jeszcze setki miejsc, które omija. Mi nie mia napi te ze zm czenia i niepokoju. Je li by a tu gdzie armia wolno urodzonych, to dlaczego tak piekielnie trudno j znale ? Przez chwil my la o Wren i l dowych elfach. Zastanawia si , czy armia federacji dosz a do siebie na tyle, eby podj po cig. U miechn si , wspominaj c noc ataku. Ta dziewczyna mia a co w sobie. Mia a charakter co si zowie. Ledwo odros a od ziemi, a ju sta a si przywódc . L dowe elfy, pomy la , zajd tak daleko, jak pozwol si jej zaprowadzi . Je li jej nie pos uchaj , oka si niemo liwie g upie... Tok my li przerwa mu b ysk wiat a spomi dzy ska w dole. Zacz intensywnie wypatrywa . B ysk znowu si pojawi , szybki i wyra ny. Z pewno ci sygna . Ale od kogo? Tygrys Ty przynagli Ducha, zawracaj c go, eby móg lepiej obserwowa . B ysk pojawi si po raz trzeci i czwarty, a potem znikn , jakby kto wiedzia , e zosta zauwa ony. Sygna dochodzi z wysokich zboczy szczytów na pó nocy i kiedy si do nich zbli , ujrza grupk czterech m czyzn czekaj cych na rodku skarpy. Stali na otwartej przestrzeni i nie próbowali si ukry . Oprócz nich nie by o najwyra niej nikogo. To dobry znak, pomy la Skrzydlaty Je dziec. Ale trzeba zachowa ostro no . Usadowi Ducha na zboczu, czujny na ka dy podst p. Ogromny rok usiad na kraw dzi, z dala od czekaj cej czwórki. Tygrys Ty przez chwil siedzia na jego grzbiecie, obserwuj c teren. M czy ni na wprost niego czekali cierpliwie. Tygrys Ty uspokoi si , odwi za pasy uprz y i zsiad z roka. Rzuci Duchowi ostrze enie i spokojnym krokiem przeszed pasmo suchych traw i pokruszonych ska . Dwóch czyzn wysz o mu na spotkanie, jeden wysoki, szczup y, jak wyciosany w kamieniu, a drugi czarnobrody i gro ny. Wysoki utyka . Kiedy byli nieca e sze kroków od siebie, Tygrys Ty zatrzyma si . Dwóch czyzn uczyni o to samo. – To wy dawali cie znaki? – zapyta Tygrys Ty. Wysoki skin g ow .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Latasz nad nami od dwóch dni, szukaj c czego . Postanowili my, e czas si dowiedzie , czego tak szukasz. Legenda g osi, e tylko Skrzydlaci Je cy dosiadaj ogromnych roków. Czy to prawda? Czy pochodzisz z ludu elfów? Tygrys Ty skrzy owa ramiona na piersi. – Zale y kto pyta. W dzisiejszych czasach niewielu ludziom mo na ufa . Czy wam mo na? Czarnobrody zaczerwieni si i zrobi krok naprzód, ale powstrzyma o go spojrzenie towarzysza. – Tak – odrzek , unosz c pytaj co brwi. – A tobie? Tygrys Ty u miechn si . – Ta zgadywanka mo e troch potrwa , prawda? Jeste cie wolno urodzonymi? – Teraz i zawsze – odpowiedzia wysoki m czyzna. – A zatem jeste cie tymi, których szukam. Zw mnie Tygrys Ty. Przysy a mnie Wren Elessedil, królowa l dowych elfów. – A wi c elfy wróci y naprawd ? Tygrys Ty skin g ow . Wysoki m czyzna u miechn si z zadowoleniem. – Jestem Padishar Creel, dowódca wolno urodzonych. Mój przyjaciel nazywa si Chandos. Witaj w czterech krainach, Tygrysie Ty. Potrzebujemy was. Tygrys Ty odchrz kn . – My was bardziej. Gdzie twoja armia? Padishar Creel spojrza zdumiony. – Ta, która mia a maszerowa nam na ratunek! Grozi nam atak si federacji dziesi ciokrotnie wi kszych ni nasze... – kawaleria, piechota, ucznicy, machiny obl nicze... – tych mo e ju niewiele, ale i tak wystarczy im broni, eby wymie nas jak mrówki miot . Ch opak mówi , e wys ali cie nam na pomoc pi tysi cy ludzi. To o po ow za ma o, ale ka da pomoc b dzie mile widziana. Chandos ponuro zmarszczy brwi, g adz c brod . – Chwileczk . O jakim ch opcu mówisz? Tygrys Ty wytrzeszczy oczy. – Tym z bojow dzierzb . – Skrzydlaty Je dziec poczu nag y niepokój. – Tib Arne. – Spogl da po kolei na ich twarze. – Niebieskie oczy, jasne w osy, raczej niedu y. Wys ali cie go, prawda? Obaj m czy nie wymienili pospieszne spojrzenia. – Wys ali my cz owieka ko o czterdziestki. Nazywa si Sennepon Kipp – powiedzia ostro nie Chandos. – Wiem to najlepiej. Sam go wybra em. Tygrys Ty poczu , jak przenika go ch ód. – A ten ch opiec? Nie znacie go? Padishar Creel utkwi w nim surowe spojrzenie. – Nie znali my, Tygrysie Ty. Za si jednak, e poznamy go teraz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Jaskrawe wiat o przedar o si przez uchylone powieki Wren, kiedy odzyska a przytomno . Odwróci a g ow , mrugaj c. Czyja d chwyci a j za w osy i poderwa a w gór , a g os szepcz cy do ucha pe en by nienawi ci i pogardy. – Obud si , obud , królowo elfów. zwolni a chwyt i Wren opad a na kolana z g ow obola od uderzenia. W ustach mia a knebel umocowany tak ciasno, e mog a oddycha tylko przez nos. R ce zwi zano jej za plecami, a nadgarstki skr powano sznurem, który wrzyna si w cia o. Nozdrza wype nia jej kurz oraz zapach w asnego potu i strachu. – Ach, pani, moja pani, najsprawiedliwsza ze sprawiedliwych, w adczyni l dowych elfów, jeste taka g upia! – G os przeszed w syk. – Siadaj i patrz na mnie! Uderzenie w skro powali o j znowu na ziemi , a czyja d ponownie wczepi a si w jej w osy i poderwa a do góry. – Patrz na mnie! Unios a g ow i wpatrzy a si w b kitne oczy Tiba Arne. Nie by o ju w nich iskierek miechu ani nic z ch opca, którym si wydawa . By y twarde, zimne i czai a si w nich gro ba. – Kot odgryz ci j zyk? – prychn i u miechn si z liwie. – Kot zabra j zyk, a ja reszt . I co mam z tob zrobi ? Jakie honory powinienem odda królowej elfów? Odwróci si , zachichota cicho, potrz saj c g ow i zacieraj c z rado ci r ce. Wren rozejrza a si doko a ponuro. Obok niej le na ziemi martwy Erring Rift, w którego plecach wci tkwi o, wbite po r koje , mordercze ostrze. Troch dalej le Grayl, równie bez ycia, prawie pozbawiony g owy. Nad nim wznosi si Gloon, który urós niemal do rozmiarów roka, a z ylastego cia a, jak kolce, stercza y nastroszone pióra. Czerwonymi od krwi szponami i dziobem rozdziera martwego roka, wyrywaj c kawa y mi sa. Gloon przerwa jedzenie i spojrza prosto na ni , wyginaj c ukowate brwi. W oczach bojowej dzierzby czai si g ód. Oddech uwi jej w gardle. Nie mog a odwróci wzroku. – Wi kszy ni pami tasz, co? – powiedzia Arne, znowu blisko niej. Kiedy si pochyli , jego cie okry Wren. Ch opi cy g os zupe nie nie pasowa do okrutnej twarzy. – To by twój pierwszy b d, my le , e jeste my tym, na co wygl damy. By bardzo upia. – Chwyci j za szyj i obróci ku sobie. – To by o naprawd atwe. W ka dej chwili mog em wej do obozu i powiedzie , e jestem kimkolwiek. Ale czeka em, cierpliwy i sprytny. Zobaczy em pos ca wolno urodzonych i przechwyci em go. Zanim umar , powiedzia mi wszystko. Potem zaj em jego miejsce. Musia em jedynie znale si z tob sam na sam na par chwil, jak widzisz. To wszystko. Mia rozbiegane oczy. Nagle zacz j bi woln r , przytrzymuj c drug , eby nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
upad a. – Ale nie pozwoli mi na to! – Przesta uderza , odwracaj c ku sobie jej zakrwawion twarz. Jasne w osy mia w nie adzie, a b kitne oczy rzuca y iskry, ale ujmuj cy ch opiec nie móg ukry potwora, który szala tu pod powierzchni jego skóry, chc c si wydosta . – Próbowa mnie odes , a kiedy poszed em, przeprowadzi tamten nocny atak na armi federacji! G upia, g upia dziewucha! Oni s niczym! Opó ni jedynie odrobin bieg spraw, zmusi nas do wcze niejszego wys ania pe zaczy i wi kszego wysi ku! Opad przed ni na kolana, ci gle zaciskaj c stalowym u ciskiem d onie na szyi dziewczyny. W jej zamglonym bólem umy le t uk o si bez ko ca jedno s owo. Cieniowiec. – Ale zabi em tamtych ludzi, a raczej Gloon zrobi to za mnie. Rozdar ich na strz py, a ja s ucha em ich wrzasków i nie zrobi em nic, aby przyspieszy ich mier . Ale to by a twoja wina, e zgin li, nie moja. Kaza em Gloonowi ukry si i wróci – za pó no, eby powstrzyma twój g upi nocny wypad, ale wystarczaj co szybko, aby upewni si , e nie b dzie nast pnego. A potem czeka em na okazj , kiedy b dziesz sama. Wiedzia em, e musi nadej ! – Rzuci jej b agalne spojrzenie ma ego ch opca, a w jego g osie pojawi o si szyderstwo. – Och, Pani, zabierz mnie ze sob , prosz . Obieca . Prosz . Nie sprawi k opotu. Oddycha a ci ko przez nos, walcz c z d awi cym j kurzem i krwi . Za wszelk cen chcia a zachowa przytomno . – Och, przepraszam. Niewygodnie ci? – Klepn j lekko w jeden, a potem drugi policzek. – Lepiej? – Roze mia si . – Na czym to ja sko czy em? A tak, czeka em. I dzisiaj sko czy o si czekanie, prawda? Odwróci si , gwizdn em na Gloona, eby sko czy z rokiem, skupi em twoj uwag na pe zaczach, pchn em no em Skrzydlatego Je ca, a potem powali em ciebie. Tak szybko, tak atwo. W par sekund by o po wszystkim. Pu ci j i wsta . Wren osun a si na kolana, ale nie upad a. Nie chcia a mu da satysfakcji. Przez zm czenie i ból ros a w niej w ciek i dodawa a si . Mog a skupi si na ch opcu. Cieniowiec. Tib Arne parskn miechem. – Nie ma dla ciebie nadziei, królowo elfów, prawda? Najmniejszej. B ci szukali, ale nie znajd . Ani ciebie, ani Skrzydlatego Je ca, ani roka. Wszyscy po prostu znikniecie. – U miechn si . – Chcesz wiedzie gdzie? Jasne, e chcesz. Ci dwaj nie s wa ni, ale ty... Po d onie na biodrach i zadar g ow swoim zwyczajem, ale
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zdradza a go twardo spojrzenia i z liwo w g osie. – Pójdziesz do Stra nicy Po udniowej i Rimmera Dalia – razem z tym! Si gn do kieszeni i wyci gn skórzan sakiewk z Kamieniami Elfów. Serce jej zamar o. Kamienie Elfów, jej jedyna bro przeciwko cieniowcom. – Wiedzieli my o nich, od kiedy zabi naszego brata w Wing Hove. Pot na moc, ale nie nale y ju do ciebie. Teraz nale y do pierwszego szperacza. I ty równie , moja pani. Dopóki z tob nie sko czy, a wtedy poprosz , eby mi ci odda ! – Wsun sakiewk z powrotem do kieszeni. – Powinna by a zostawi sprawy swojemu biegowi, królowo elfów. Tak by oby dla ciebie najlepiej. Powinna by a” pami ta , e wszyscy mamy wspólne pochodzenie – elfy, przyby e ze starego wiata, gdzie byli my królami. Powinna poprosi i sta si jednym z nas. Twoja magia pozwoli aby ci na to. Przeznaczeniem elfów jest sta si cieniowcami. Niektórzy z nas wiedz o tym. Niektórzy z nas nas uchuj szeptów ziemi! O czym on mówi? – zastanawia a si , ale umys mia a przy miony. Odwróci si , przez chwil obserwowa po ywiaj cego si Gloona, po czym gwizdem odwo dzierzb . Gloon przylecia niech tnie. W zakrzywionym dziobie ci gle trzyma kawa ki Grayla. Tib Arne poklepywa i uspokaja ogromnego ptaka, przemawiaj c do cicho, miej c si i artuj c. Gloon s ucha w skupieniu z oczami utkwionymi w ch opcu i spuszczon pos usznie g ow . Wren zosta a na swoim miejscu, próbuj c my le , jak mog aby sobie pomóc. Potem Tib podszed do niej, podniós z atwo ci na nogi, przewiesi przez ciemnoszary grzbiet Gloona niczym worek ziarna i przywi za . Wróci do cia a Erringa Rifta i zrzuci Skrzydlatego Je ca ze skarpy w rosn ce poni ej g ste zaro la. Gloon zatopi swój ty, ociekaj cy krwi dziób w ciele Grayla, poci gn nieszcz snego roka na skraj urwiska i zrzuci w lad za jego panem. Wren zamkn a oczy, pokonuj c budz ce si na ten widok uczucia. Tib Arne mia racj . By a wyj tkowo g upia. Potem ch opiec wróci i wsiad na Gloona. – Widzisz? Magia pozwala nam na wszystko, królowo elfów – warkn przez rami , sadowi c si na grzbiecie dzierzby. – Gloon mo e si powi ksza albo zmniejsza , kiedy zechce, os oni ty piórami dzierzby, opuszczaj c posta cieniowca, któr przybra , przyjmuj c magi . A ja mog by synem, którego nigdy nie b dziesz mia a. Czy by em dobrym synem, matko? Co? – Roze mia si . – Nigdy by nie podejrzewa a, prawda? Rimmer Dall powiedzia , e nie b dziesz. Powiedzia , e b dziesz chcia a mnie polubi i zaufa mi. e potrzebujesz kogo po stracie swego du ego przyjaciela na Morrowindl. Wren poczu a, jak ro nie w niej gorycz, mieszaj c si z upokorzeniem i rozpacz . Tib Arne obserwowa j przez chwil i roze mia si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Potem Gloon rozpostar skrzyd a i polecieli na wschód przez równiny, oddalaj c si szybko od lasów Westlandii, pe zaczy, armii federacji i elfów. Patrzy a, jak wszystko znika stopniowo w wietle zachodz cego s ca, a potem w mroku. Wraz z zamglonym, szarym wiat em zapad a noc. Lecieli w ciemno , pod aj c lini Mermidonu do Callahornu, min li Kern oraz Tyrsis i pomkn li przez trawiaste równiny na po udnie. Kiedy nadesz a pó noc, opadli na ciemny p askowy , gdzie czeka wóz i konni. Wren nie wiedzia a, jak si tu dostali. M czy ni byli czarno odziani i nosili znak szperaczy – wilcz g ow . By o ich o miu, wszyscy mroczni i milcz cy, jak widma ciszy i nocy. Wygl da o na to, e oczekuj Tiba Arne i Gloona. Tib da jednemu z nich sakiewk z Kamieniami Elfów, a dwóch innych unios o Wren z grzbietu Gloona i wsadzi o j do wozu. Nie pad o ani jedno s owo. Wren odwróci a si , usi uj c co zobaczy , ale zaci gni to ju sznury p óciennej budy. Le c w ciemno ci i ciszy, s ysza a odg os skrzyde Gloona wzbijaj cego si z powrotem w powietrze. Potem wóz zako ysa si ci ko i ruszy naprzód. Zaskrzypia y ko a, j kn y sznury, a kopyta koni zacz y wybija równy rytm w ciszy nocy. Wiedzia a, e jest w drodze do Stra nicy Po udniowej i Rimmera Dalia. Mia a uczucie, e pod jej stopami otwiera si otch , aby j poch on .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXVII By o ju blisko witu, kiedy Morgan Leah ujrza wóz i je ców wynurzaj cych si z trawiastych po aci i zwalniaj cych przed wzgórzami prowadz cymi do Stra nicy Po udniowej. Sta na po udniowym stoku, który od trzech dni stanowi jego miejsce warty, wpatruj c si w budz si do ycia krain . Gwiazdy i ksi yc gas y ju na bezchmurnym niebie, ale wzgórza okrywa y grube warstwy mg y, która przylgn a do zag bie i szczelin. Ziemia gromadzi a cienie wczesnego witu, które rozp ywa y si w szaro i znika y w nocy, niczym suche i martwe upiny, które znikn ca kiem wraz z nadej ciem poranka. Z wyj tkiem oczywi cie wozu i je ców – materialnych cieni, których ruch sprzeciwia si nieruchomej ciemno ci. Morgan obserwowa ich w milczeniu, stoj c bez ruchu, jakby jakikolwiek ruch czy d wi k z jego strony móg sprawi , e znikn we mgle. Cienie by y ci gle daleko, ledwo widoczne w mroku, dr ce jak mroczne duchy na tle nocy. Byli pierwsz oznak ycia, od kiedy zacz swoje czuwanie. Instynktownie wiedzia , e w nie na nich czeka. Min y trzy dni i nikt nie wszed ani nie wyszed ze Stra nicy Po udniowej. Nikt nawet nie przeszed w pobli u. Kraina by a jak wymar a, z wyj tkiem paru ptaków, które przelatywa y tam i z powrotem w sobie tylko wiadomych celach. Na wodach Mermidonu i T czowego Jeziora pojawia y si odzie, ale wszystkie p yn y na po udnie, z dala od cytadeli cieniowców, unikaj c wszelkiego kontaktu. Morgan d ugo i uwa nie wypatrywa wszelkich znaków ycia we wn trzu obelisku, ale nic si nie pojawi o. Spa po kilka godzin, czuwaj c przez cz dnia i nocy, aby zmniejszy mo liwo , e czego nie zauwa y. Patrzy i czeka , ale nic si nie pojawi o. Teraz jednak widzia wóz i je ców i by pewny, e ma to zwi zek ze stra nic . Przyjrza im si uwa nie i wiedzia ju te , e s szperaczami. Móg to stwierdzi po czarnych opo czach i kapturach, po ich postawie i tajemniczym pojawieniu si . Przybywali ukradkiem i pod os on nocy i cokolwiek zamierzali, nie chcieli, aby kto o tym wiedzia . Je ców by o sze ciu, czterech z przodu i dwóch z ty u oraz przynajmniej dwóch wo niców. W dziwnej ciszy odchodz cej nocy byli jak szept omiataj cy pustkowie, wype zaj cy z mg y i cieni i posuwaj cy si powoli w stron nadchodz cego wiat a. Odetchn g boko. To na nich, powtarza sobie, czeka ca y czas. Nie wiedzia dlaczego. Nie pojmowa ich celów ani nie rozumia zamiarów. Mo e wie li na wozie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Para Ohmsforda. A mo e nie. Niewa ne. Co w jego wn trzu szepta o, e nie mo e pozwoli im przej . Przemawia o g osem tak wyra nym i pewnym, e nie móg go zignorowa . To na nich w nie czeka . Zrób co . Min o pi dni, od kiedy Damson Jahee i Matty Roh wyruszy y na poszukiwanie Para, pod aj c za blaskiem Skree w nadziei, e doprowadzi ich do ch opaka z Vale. Burza zmiot a wszelkie lady i Skree by jedyn pomoc w tropieniu. Morgan pozosta przy Stra nicy Po udniowej, aby czeka na ich powrót. Ale ci gle nie wraca y i nic nie wskazywa o na to, e szybko powróc . Do Morgana nale o przekona si , czy Par jest wi niem cieniowców. Zadanie to wydawa o si praktycznie niewykonalne, skoro nie by o mo liwo ci wej cia do twierdzy i si rozejrze . Ale teraz... Zaczerpn g boko tchu. Teraz mo e by inaczej. Musi jednak szybko zdecydowa , co zrobi. Musi dzia natychmiast. Szed ju ladem wozu, który pi si przez zamglone wzgórza. Móg przeci mu drog , gdyby zechcia . Móg zrówna si z nim, zanim dotarliby do Stra nicy Po udniowej, stan im na drodze na kilka mil przed twierdz . Wóz musia pod wyje onym szlakiem, eby dotrze do cytadeli. By ju blisko. Móg go powstrzyma . Je li si zdecyduje. Jeden cz owiek przeciwko o miu – i to szperaczom, a prawdopodobnie równie cieniowcom. Zacisn szcz ki i u miechn si sardonicznie. W ciwie móg by tego pewny. Na wschodzie pierwsze blade smugi srebrnego wiat a zaczyna y wyziera zza linii lasów, rozpo cieraj c nad p ask , ciemn powierzchni T czowego Jeziora l ni paj czyn . Cisza by a coraz g bszym, milcz cym wyczekiwaniem. Stoj c bez ruchu na skarpie i wpatruj c si poprzez wzgórza w wóz i konnych, Morgan zda sobie spraw , e patrzy poza tu i teraz, w przesz , i znowu widzi siebie w Leah, w górach, gdzie jego rodzina a od wieków, i przypomina sobie, jak wygl da o jego ycie jeszcze tak niedawno temu. Pami ta , jak opisywa je Matty – jako stoj ce w miejscu. Trawi czas na dokuczaniu urz dnikom federacji stacjonuj cym w domu jego rodziny, zadowolony z ka dej psoty, figla i z liwo ci. Od tamtego czasu przeby d ug drog , najpierw na pó noc do Hadeshornu i ducha Allanona, potem do Tyrsis i Do u, Smoczych Z bów i Wyst pu, do Padishara Creela i banitów, a potem jeszcze dalej, do Eldwist i Króla Kamienia, do Czarnego Kamienia Elfów i Maw Grinta. Walczy z cieniowcami oraz ich s ugusami i prze to, czego nie prze by nikt inny. Wyszed z jednego ycia i wynurzy si w innym, odmieniony na zawsze. Ju nigdy nie b dzie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tym samym cz owiekiem – ale te i nie chcia nim by . Ca e ycie up yn o od czasu, kiedy opu ci góry, a do wiadczenia umocni y go w sposób, którego nawet sobie nie wyobra . Wzrok Morgana przeja ni si , przesz zblad a we wspomnieniach, a w tera niejszo ci rysowa o si mocne i pewne przekonanie – wiedzia , co musi uczyni . Wpatrywa si w wóz i konnych i nas uchiwa szeptu w asnych my li. Wiedzia , co musi zrobi . Decyzja zapad a i ruszy szybko przed siebie. Wzi ze sob tylko Miecz Leah. Zdj plecak i ci ki p aszcz, przypi Miecz i przemkn mi dzy drzewami na pó nocne zbocze skarpy, nie spuszczaj c z oczu swego celu. Dotar do poni szych wzgórz i przebieg je, kieruj c si na pó noc do przesmyku, który musia przejecha wóz i konni, eby dotrze do Stra nicy Po udniowej. My la , e b dzie móg zmieni zdanie, kiedy co pójdzie le. My la równie , e potrzebuje planu, je li ma prze walk z tak licznym przeciwnikiem. Ziemia by a twarda i dudni a g ucho pod stopami, ale trawy wilgotne od porannej rosy wydawa y mokry, szeleszcz cy d wi k, kiedy szed . Czu zapach ziemi i drzew w bezwietrznym powietrzu. Ich wo by a mocna i przenikliwa. Mg a g stnia a w miar drogi, si gaj c ku niemu, aby otuli go i za chwil znowu wypu ci z obj . Musi by szybki, mówi sobie – szybki jak my l i pewny jak r ka losu. Musi zabi wi kszo z nich, zanim go zauwa . Musi by bardziej mroczny ni oni. Musi by jeszcze bardziej niebezpieczny i miertelnie gro ny. Wyszed z zag bienia w k czarnych orzechów i wi ni, pochylaj cych ci ko mokre od rosy li cie, i spojrza na wzgórza, nas uchuj c. St d b dzie móg us ysze wóz, ciche skrzypienie i j k osi we mgle. Wyprzedza go znacznie, stoj c blisko miejsca, gdzie przetnie mu drog . Mrok nocy wci nie przepuszcza nadchodz cego witu. Spojrza na wschód i zobaczy , e s ce jest jeszcze pomi dzy drzewami, a jego wiat o to jedynie nik y odblask na tle nieba. Pozosta o mu do czasu, zanim s ce odkryje jego obecno . Oto jego szansa. Znowu ruszy naprzód, trzymaj c si w ukryciu i zachowuj c cisz . Lata ca e polowa w górach, zanim pod na pó noc; wstawa przed witem, eby wyruszy ze swym jesionowym ukiem, samotny w wiecie, w którym by intruzem, ucz c si upodabnia do zwierzyny, na któr polowa . Czasami polowa , eby zdoby po ywienie, ale cz ciej po prostu szed za ni , nie musz c zabija , eby nauczy si jej sposobów prze ycia, odkry jej tajemnice. By w tym dobry; teraz równie . Ale cieniowce te by y my liwymi. Potrafi y wyczuwa zwierzyn na odleg lepiej od niego. Musi o tym pami ta . Musi zachowa ostro no . Bo je li znajd go pierwsze...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Oddycha g boko przez usta, uspokajaj c bicie serca. Jaki mia plan? Co zamierza uczyni ? Zatrzyma ich, zabi , zobaczy , co jest w wozie? A je li nic tam nie by o? Czy to wa ne? Ile b dzie musia po wi ci , je li wszystko oka e si pora ? Ale nie b dzie. Wiedzia , e nie b dzie. Wóz nie by pusty. Szperacze nie eskortowaliby pustego wozu do swej twierdzy. Wie li co . G os w jego wn trzu, nagl cy szept, niós ze sob obietnic . Na to w nie czeka . Przez chwil wydawa o mu si , e móg to by g os O ywczej, przemawiaj cy do gdzie z otch ani albo te z ziemi, do której powróci a, prowadz c go, wiod c ku czemu , co tylko ona widzia a. Ale pomys wydawa si zbyt mia y i w jaki sposób niebezpieczny i odrzuci go natychmiast. G os nale do niego i do nikogo innego. To on podj decyzj i on poniesie konsekwencje. Dotar do przesmyku, gdzie mia przeje wóz, i przystan gwa townie, nas uchuj c w ciszy. Tu ich zatrzyma. W oddali, gdzie z wn trza mg y, dotar odg os nadje aj cych. Morgan sta na rodku przesmyku i próbowa oceni , ile czasu mu pozosta o. Potem przeszed wzd , trzymaj c si cieni po jednej stronie, eby w wietle nie by o wida wilgotnych odcisków stóp. Wdycha ch odn wilgo , eby rozja ni my li. Ró ne plany dzia ania pojawia y si i znika y w pop ochu, wy awiane i odrzucane szybko na bok, jak sny przed momentem przebudzenia. aden nie wydawa si w ciwy. Dotar do ko ca przesmyku, zawróci i zatrzyma si . Stan u wej cia do najw szej cz ci przesmyku. Tutaj, powiedzia sobie. Tu wszystko si zacznie, kiedy wóz wjedzie w przesmyk, kiedy jad cy z przodu, znajd si w pu apce i nie b mogli zawróci na pomoc towarzyszom jad cym za wozem. W ten sposób zyska cenne chwile, eby sko czy przynajmniej z dwoma konnymi, a mo e nawet z powo cymi wozem, i zajrze do rodka. Je li nic nie znajdzie, b dzie móg znikn szybko... Wiedzia jednak, e nie b dzie móg uciec, bo pozostali rusz za nim. Nie, b dzie musia zosta i walczy , cokolwiek znajdzie na wozie. B dzie musia ich zabi albo sam zginie. Nie b dzie drogi ucieczki. Mia uczucie, jakby bicie serca mia o rozsadzi mu pier , a w dku czu piek cy ci ar. Kr ci o mu si w g owie od my li i planów. By równocze nie podniecony i przera ony, niezdolny zapanowa nad szarpi cymi nim licznymi emocjami. Ale g os ci gle szepta . Na to w nie czeka . Na to. Odg os nadje aj cych cieniowców sta si wyra niejszy. wiat o na wschodzie ci gle by o blade i odleg e. W przesmyku zalega a g sta, nieruchoma mg a. By wystarczaj co dobrze ukryty... Cofn si mi dzy drzewa, wysun z pochwy Miecz Leah
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i przykucn . Obym mia racj . Obym si nie myli . Prosz . Oby na wozie by Par. Oby nie posz o to na marne. owa rozbrzmiewa y litani w jego umy le, mieszaj c si z szeptem, który nie pozwala mu ust pi z drogi i utwierdza w przekonaniu o s uszno ci dzia ania. Nie potrafi wyja ni tego uczucia. Wiedzia jedynie, e czasami nie zadaje si pyta , tylko po prostu przyjmuje wszystko z wiar . By rozdarty pomi dzy prawd , któr wyczuwa , i mo liwo ci , e go zwodzi. Rozum doradza mu ostro no , ale emocje by y g uche na jego argumenty. Wszystkie te uczucia walczy y w nim, kiedy czeka , zmagaj c si ze sob . Nagle zerwa si na nogi i pobieg mi dzy drzewa wspi si na wzgórza, trzymaj c si w najg bszym cieniu, i oddycha ci ko przez usta, chwytaj c hausty powietrza. Na szczycie podpe do miejsca, sk d widzia zachód. W ciele czu ar i napi cie. Zza zas ony bia ej mg y pojawili si je cy i wóz, poruszaj c si powoli i równomiernie wzd przesmyku. Nie wida by o po nich wahania ani troski, nie rozgl dali si na boki. Zbyt blisko domu, eby musieli si martwi , pomy la Morgan. owa , e nie wie, co jest w wozie. Zerkn w dó , jakby w ten sposób móg przenikn wzrokiem p ócienn bud , ale nic si nie pokaza o. Czu ogie p on cy we wn trzu. Trwa a walka pomi dzy tpliwo ciami i pewno ci . lizn si z powrotem pomi dzy cieni i skuli si . Poci si obficie. Co ma robi ? Mia ostatni szans , eby zmieni zdanie, przemy le na nowo s uszno swojej decyzji. Czy szepcz cy w nim g os mówi prawd ? Co ukrywa ? Potem wsta i ruszy przed siebie, przemykaj c na powrót przez cienie do przesmyku. Zostawi za sob rozmy lania. Mia plan dzia ania. Zrób co . Zrób co ! Szept sta si krzykiem, który wzi go w obj cia i otuli jak zbroj . Dotar do kryjówki i opad na kolana. Obiema d mi ciska r koje Miecza, talizmanu, którego tak cz sto si wypiera i na którym znowu musia polega . Jak atwo i szybko do niego powróci , pomy la zdumiony. Z brwi sp ywa mu pot, sw dz c i askocz c. Otar go d oni . Ch odn poranne powietrze nie agodzi o aru, który trawi jego cia o. Oddycha powoli, eby uspokoi bicie serca. Mia uczucie, e si rozpada. Co mog a uczyni magia Miecza – ocali go czy poch on ? Co tym razem? wi k nadje aj cego wozu by teraz ca kiem wyra ny, ko a dudni y na nierównym szlaku, a konie parska y w ciszy. Zamar bez ruchu w mroku swej kryjówki ze wzrokiem utkwionym w kurtynie mg y. Jedna d si gn a ku obsydianowej powierzchni Miecza Leah i przypomnia sobie, sk d pochodzi a magia Miecza, jak jego przodek, Ron Leah, prosi Allanona o magi , aby chroni Brin Ohmsford, i jak druid
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
spe ni jego yczenie, zanurzaj c ostrze Miecza w wodach Hadeshornu. Ten jeden gest poci gn za sob tak wiele. Odmieni tak wiele ywotów. Przesun obie d onie ku rze bionej r koje ci i zacisn chwyt, a zbiela y mu kostki. Mg a rozst pi a si przed nim i pojawili si czarno odziani je cy, zakapturzeni, pozbawieni twarzy i wi ksi, ni si spodziewa . Konie oddycha y ci ko, a z ich rozgrzanych boków unosi a si para. Weszli w przesmyk. Prowadzili czterej konni, za nimi toczy si skrzypi cy wóz z dwoma wo nicami. Pochód zamyka o dwóch je ców. Morgan Leah by ju spokojny, porzuci wyczekiwanie i skupi si na bie cych wydarzeniach. Widma pochyla y si na swoich wierzchowcach i siedzeniach wozu, milcz ce i nieruchome, nie pokazuj c twarzy ani my li. Na ka dej piersi l ni , niczym bia y metal, znak wilczej g owy. Morgan policzy ich raz jeszcze. O miu. Ale pod bud wozu mog o by ich wi cej. P ócienne po y by y zaci gni te i zwi zane. Wóz móg by ich pe ny. Wzi g boki oddech i powoli wypu ci powietrze. Czy potrafi tego dokona ? Zacisn szcz ki. Walczy ze szperaczami federacji i cieniowcami jak Callahorn d ugi i szeroki i prze . Nie by niedo wiadczonym todziobem. Zrobi, co b dzie musia . Je cy przeszli wej cie przesmyku, a za nimi toczy si wóz. Morgan wsta , cichy i szybki, i wyj Miecz Leah. B szybki. B pewny. Nie wahaj si . Opu ci kryjówk i ruszy za konnymi zamykaj cymi pochód. Pierwsi je cy i wóz ju wjechali do przesmyku. Zaskoczy dwóch ostatnich u wej cia, zatoczy ostrzem uk, wk adaj c w to wszystkie si y i przeci ich wpó . Spadli z koni jak k ody, wydaj c z siebie tylko jeden zaskoczony j k, i zgin li na miejscu. Ich krew by a zielonkawa i g sta na po ach szat i splami a r ce Morgana. Konie rzuci y si do galopu, ci gn c w dwie strony, kiedy góral pobieg w stron wozu. Przesmyk dalej by ocieniony i zaro ni ty drzewami oraz zaro lami, a pochód nie zwolni . Morgan dosi gn wozu, chwyci po y p óciennej budy i wskoczy na wóz. Przeci wi zania i wskoczy do rodka. Blade wiat o wy owi o pojedyncz posta , le bez ruchu na pod odze. R ce i nogi mia a zwi zane. Min j , nie zwalniaj c; widzia , e ciemne postacie siedz ce na ko le zaczynaj si odwraca . Si a rozp du pchn a go na przód wozu. Wykr ci cia o, si gaj c do ty u po Miecz Leah. Kto krzykn ostrzegawczo, a potem Morgan przedar si w ciekle przez p ótno, dr c je na strz py i tn c szperaczy, którzy usi owali doby broni. Wrzasn li i potoczyli si , a Miecz Leah w d oniach Morgana zal ni bia ym omieniem. Ch opak skoczy przez poszarpane po y budy na siedzenie wozu i kopn resztki jednego ze szperaczy. Chwyci lejce, wrzasn w ciekle i smagn zaprz g batem. Konie zar y i rzuci y si do galopu, mkn c prosto na prowadz cych konnych, którzy w nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
odwracali si , aby zobaczy , co si dzieje. Wóz run na nich, nie zostawiaj c miejsca na ucieczk . Próbowali zawróci , zeskoczy z drogi, zderzaj c si i wij c w coraz w szym przej ciu, niczym cyrkowi akrobaci powiewaj cy czarnymi szatami. Ale wóz uderzy w nich, w obu równocze nie, mia c jednego szperacza pod ko ami, a drugiego rzucaj c mi dzy drzewa. Wóz przechyli si i uderzy w konie. Morgan uniós si na siedzeniu, mijaj c dwóch pozosta ych je ców i unosz c Miecz Leah, aby odparowa skierowane ku niemu ciosy. Wypadaj c z przesmyku na p askowy , szarpn lejce i zatrzyma zaprz g, niemal przewracaj c wóz. Ko a lizga y si na mokrej trawie i Morgan wsun Miecz za cholew buta, eby zapanowa nad zaprz giem. Dwaj je cy rzucili si za nim – ciemne kszta ty wy aniaj ce si z mg y. Ten, który wcze niej spad z konia, bieg teraz na piechot . Morgan skierowa na nich konie, nabieraj c pr dko ci. Pot zalewa mu oczy i przes ania wzrok. Si gn do buta po Miecz Leah i uniós go, a magia przesun a si po ostrzu jak ogie . Szperacz na koniu dopad do niego pierwszy, rozdwoi si i uniós dwa ostrza. Morgan przesun si najdalej jak móg do prawej strony, koncentruj c si na najbli szym je cu; pokona go i zmia mu czaszk . Na ramieniu poczu piek cy ból, kiedy drugi szperacz wskoczy na wóz. Cios niemal pozbawi go równowagi. Morgan zachwia si , prawie upadaj c, i kopn napastnika w plecy. Wóz zako ysa si gwa townie i tym razem ju nie wyprostowa . Wypad z toru i przewróci , zrzucaj c na ziemi walcz cych. Morgan upad ci ko, czerwona mg a przes oni a mu wzrok i ból przeszy ca e cia o, ale niemal natychmiast zerwa si na nogi. Szperacz, który go zrani , ju czeka . Zbli si równie jego pieszy towarzysz. Obaj przemienili si w cieniowce, wychodz c z czarno odzianych cia mg ciemno ci, która spogl da a czerwonymi, przera aj cymi lepiami. Widzieli ognisty strumie mkn cy po ostrzu jego broni i wiedzieli, e Morgan w ada magi . Odrzucaj c przebranie szperaczy, przywo ali asn . Karmazynowy ogie pomkn z ich broni na Morgana, ale odparowa atak i rzuci si na nich, kierowany tylko jednym pragnieniem, nie my c, lecz tylko dzia aj c. Uderzy pierwszego i przewróci go na ziemi . Miecz Leah opad , roztrzaskuj c bro przeciwnika i pal c go ogniem od stóp do g ów. Cieniowiec wrzasn , zadr i znieruchomia . Morgan natychmiast skoczy ku drugiemu, poch oni ty eliksirem magii, pchany si ami, nad którymi ju nie panowa . Cieniowiec zawaha si , widz c jego twarz; zbyt pó no zda sobie spraw , e trafi na silniejszego przeciwnika. Wyrzuci w gór ogie , który rozpad si na ostrzu Morgana. Morgan zaatakowa , uderzaj c raz, drugi i trzeci, a magia przebiega a po talizmanie gwa townym, bia ym p omieniem. Cieniowiec wrzeszcza , próbuj c si uwolni , a potem ogie eksplodowa jaskrawym b yskiem
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wiat a i potwór znikn . Morgan odwróci si , przeszukuj c mrok – z prawej, lewej, przed i za sob . Kraina by a cicha i pusta. S ce na wschodzie ozdabia o horyzont b yskiem srebra i z ota, a spomi dzy drzew sp ywa y promienie wiat a, przenikaj c mrok i mg . Przesmyk by ciemnym tunelem, w którym nic si nie porusza o. Doko a niego le y martwe cieniowce. Zosta tylko jeden ko , jak ciemna, niewyra na plama pi dziesi t stóp dalej. Potrz sa bem, wlok c za sob lejce, i bi w ziemi kopytem, nie wiedz c, co ma robi . Morgan spojrza na niego, obejrza swoje spocone d onie i wyprostowa si powoli. Magia Miecza zgas a, a ostrze znowu by o czarne. Tu obok krzykn drozd. Morgan Leah nas uchiwa bez ruchu, a w asny oddech wista mu ostro w uszach. Cieniowce w Stra nicy Po udniowej musia y s ysze . Przyjd po ciebie. Rusz si ! Wsun Miecz Leah do pochwy i podbieg do przewróconego wozu, przypominaj c sobie o Parze, pragn c si przekona , e z ch opakiem wszystko w porz dku. W rodku musia by Par, powtarza sobie. Musia . By oszo omiony, zakrwawiony, ubranie mia podarte i zab ocone, a na skórze warstw potu i kurzu. Czu si lekki i niebezpiecznie niezwyci ony. Oczywi cie, e to by Par! Wspi si na przewrócony wóz i podszed do zwi zanej postaci, która opiera a si ci ko o roztrzaskany bok, spogl daj c na niego. Jej twarz okrywa cie . Morgan pochyli si , zamruga i wytrzeszczy oczy. To nie Para uratowa . To by a Wren.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXVIII Wren by a tak samo zaskoczona jak Morgan, kiedy j ujrza . Wysoki, szczup y, o bystrym spojrzeniu. W nie takiego go pami ta a – a równocze nie inny. Wydawa si starszy, bardziej zm czony. I to co w jego spojrzeniu. Zamruga a, patrz c na niego. Co tu robi ? Próbowa a si wyprostowa , ale si y j opu ci y i upad aby znowu, gdyby góral jej nie podtrzyma . Ukl przy niej, wyj nó zza pasa, rozci jej wi zy i usun knebel. – Morgan – wyszepta a, czuj c ogromn ulg i wyci gaj c do niego r ce. – Tak si ciesz , e ci widz . Zdoby si na przelotny, nik y u miech i na jego surowej twarzy pojawi si lad dawnej figlarno ci. – Wygl dasz okropnie, Wren. Co si sta o? Odwzajemni a u miech, wiadoma swego wygl du. Twarz mia a posiniaczon i opuchni . – Obawiam si , e okropnie si pomyli am, oceniaj c kogo z wygl du. Nie martw si . Ju w porz dku. Mimo to podniós j , wyniós ze zniszczonego wozu na wiat o poranka i postawi delikatnie na nogach. Rozciera a nadgarstki i kostki, eby przywróci kr enie, a potem ukl a, aby zmoczy d onie w rosie, ostro nie dotkn a poranionej twarzy. Podnios a ku niemu wzrok. – My la am, e ju nie ma dla mnie adnej nadziei. Jak mnie i znalaz ? Pokr ci g ow . – lepy traf. Nawet ci nie szuka em. Szuka em Para. My la em, e cieniowce przewo go tym wozem. Nie mia em poj cia, e to by ty. St d rozczarowanie w jego oczach, kiedy j rozpozna . Teraz rozumia a dlaczego. By pewny, e ocali Para. – Przykro mi, e nie jestem Parem – powiedzia a. – Ale i tak dzi kuj . Wzruszy ramionami i skrzywi si . Wtedy zobaczy a na jego ubraniu mieszanin czerwonej i zielonej krwi. – Co tu robisz, Wren? Wsta a i spojrza a na niego. – To d uga historia. Ile mamy czasu? Zerkn przez rami . – Niewiele. Stra nica Po udniowa jest raptem par mil st d. Cieniowce musia y ysze odg osy walki. Musimy jak najszybciej ucieka . – A wi c b si streszcza . – Czu a si ju silniejsza. Ogrzewa o j zdecydowanie i po piech. By a znowu wolna i zamierza a to wykorzysta . – Elfy powróci y do czterech
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
krain, Morganie. Odnalaz am je na wyspie przy B kitnej Granicy, gdzie y od ponad stu lat, i przyprowadzi am je z powrotem. Takie zadanie wyznaczy mi Allanon i w ko cu przyj am je. Ich królowa, Ellenroh Elessedil, by a moja babk . Umar a w drodze i teraz ja jestem królow . – Ujrza a os upienie w jego oczach i cisn a go za rami , eby zamilk . – Pos uchaj tylko. Elfy s oblegane przez armi federacji przewy szaj ich dziesi ciokrotnie. Próbuj opó ni jej marsz na po udnie od doliny Rhenn. Musz natychmiast do nich wraca . Chcesz pój ze mn ? Góral wytrzeszczy oczy. – Wren Elessedil – powiedzia cicho, jakby wypróbowywa jej nowe imi . Potem potrz sn g ow i powiedzia ju mocniejszym g osem: – Nie, nie mog , Wren. Musz odnale Para. By mo e jest wi niem cieniowców w Stra nicy Po udniowej. Inni te wyruszyli na jego poszukiwanie. Obieca em na nich zaczeka . – Ton jego g osu nie zostawia miejsca na sprzeciw, jednak doda niech tnie: – Ale je li naprawd mnie potrzebujesz... Uciszy a go u ciskiem d oni. – Potrafi wróci sama. Ale jest co , co musz ci powiedzie , a ty musisz mi obieca , e powiesz pozosta ym, kiedy znowu ich zobaczysz. – Wzmocni a u cisk. – A w ogóle, gdzie oni s ? Co si z nimi sta o? Co sta o si z zadaniami Allanona? Czy inni równie je wype nili? – Mówi a tak gwa townie, e zmuszona by a zwolni i uspokoi si . Spojrza a na ja niej ce niebo na wschodzie. – Usi tutaj. Spojrz na twoje rany. Wzi a go za rami i poprowadzi a do omsza ego pnia. Posadzi a go, zdj a koszul , podar a j na pasy, oczy ci a i zabanda owa a rany od miecza najlepiej jak potrafi a. – Par i Coll znale li Miecz Shannary, ale potem znikn li – mówi , kiedy pracowa a. – To za d uga opowie na teraz. Szed em za Parem, a on chyba szed za Collem. Nie wiem, który z nich ma Miecz. Co do Walkera, to by em z nim, kiedy szed na pó noc, eby odzyska magi , która mia a o ywi Paranor i druidów. Uda o mu si i wrócili my razem, ale od tamtej pory go nie widzia em. – Pokr ci g ow . – Paranor powróci . Miecz zosta odnaleziony. Wype niono wszystkie zadania, ale nadal nie wiem, co to zmienia. Sko czy a obwi zywa rany i stan a przed nim. – Ja równie nie wiem. Ale co zmienia. Musimy tylko odkry jak. – Prze kn a, pokonuj c sucho w gardle, i utkwi a w nim spojrzenie orzechowych oczu. – A teraz pos uchaj. Musisz to powiedzie pozosta ym. – Wzi a g boki oddech. – Cieniowce to elfy. Elfy, które odkry y na nowo star magi i lekkomy lnie postanowi y j wykorzysta . Zosta y, kiedy reszta ludu elfów uciek a z czterech krain przed federacj . Magia podporz dkowa a je sobie, jak wszystko inne, i zamieni a w cieniowce. S inn form dawnych owców Czaszek, mrocznych widm, które nie potrafi si oprze dzy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
magii. Nie wiem, jak mo na je zniszczy , ale musimy tego dokona . Allanon mia racj : z em, które zagra a nam wszystkim. Odpowied , której potrzebujemy, le y w celu, dla którego wype nili my wyznaczone nam zadania. Jedno z nas odkryje prawd . Musimy j odkry . Powiedz im, co us ysza ode mnie, Morganie. Obiecaj mi to. Morgan wsta . – Powiem. Krzyk czapli rozdar cisz poranka i Wren poderwa a si niespokojnie. – Poczekaj tu – powiedzia a. Utykaj c, podesz a do martwych cieniowców i zacz a przeszukiwa ich ubrania. Wiedzia a, e jeden z nich ma Kamienie Elfów skradzione jej przez Tiba Arne. Jej gniew zap on na nowo. Przeszuka a dwóch le cych najbli ej i niczego nie znalaz a. Poruszy a popio y tego, którego spali Morgan, i równie nic nie znalaz a. Potem podesz a do wo nicy i jego towarzysza, a raczej ich zw glonych cia , i nie zwa aj c na nic, uwa nie przeszuka a ich szaty. W kieszeni p aszcza jednego z nich znalaz a skórzan sakiewk i Kamienie. Oddychaj c ci ko, wetkn a sakiewk pod tunik , i kulej c, wróci a do Morgana. W po owie drogi zobaczy a konia cieniowców, który nie uciek i pas si teraz na skraju drzew. Zatrzyma a si , rozwa aj c co przez chwil , po czym w a palce do ust i wyda a dziwny, niski gwizd. Ko podniós g ow i nadstawi uszu. Gwizdn a ponownie, nieznacznie zmieniaj c wysoko tonu. Ko spojrza na ni i uderzy kopytem w ziemi . Powoli podesz a do zwierz cia, przemawiaj c cicho i wyci gaj c d . Ko obw cha j , a ona pog adzi a jego szyj i bok. Przez chwil poznawali si nawzajem i nagle Wren znalaz a si na jego grzbiecie, ci gle przemawiaj c agodnie, i chwyci a wodze. Ko zar i zata czy pod jej dotykiem. Poprowadzi a go do czekaj cego Morgana i zsiad a. – B dzie mi potrzebny, je li mam zd na czas – powiedzia a, jedn r ci gle mocno ciskaj c wodze. – To, co znalaz , nale y do ciebie, zwykli mawia nomadzi. Chyba nie zapomnia am wszystkiego, czego mnie nauczyli. – U miechn a si i dotkn a ramienia górala. – Nie wiem, kiedy znowu si spotkamy, Morganie. Skin g ow . – Lepiej ju ruszaj. – Mam u ciebie d ug, góralu. Nie zapomn o tym. – Wskoczy a z powrotem na siod o. – D ug drog przebyli my od Hadeshomu, prawda? – Od Hadeshornu i ca ej reszty. D sz , ni bym chcia . Uwa aj na siebie, Wren. – Ty równie . Powodzenia dla nas obojga. Przez chwil jeszcze patrzy a mu w oczy, czerpi c z nich si . Otuch napawa o j , e nie jest tak samotna, jak uwa a, i e czasami pomoc nadchodzi z nieoczekiwanej
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
strony. Potem wbi a pi ty w boki konia i ruszy a galopem. Jecha a na zachód, kiedy zapad a noc i znowu wsta wit. Zatrzyma a si , eby da odpocz koniowi i napoi go w zbiorniku wody. Roztar a znowu kostki i nadgarstki, obmywaj c g bokie naci cia i ciemne si ce. Przysi a sobie, e Tib Arne drogo jej za to zap aci, kiedy go dogoni. Od ponad dwunastu godzin nie mia a nic w ustach, ale teraz nie by o czasu szuka czego do jedzenia i pitnej wody. Kiedy cieniowce odkryj jej ucieczk , rusz w po cig. Rusz te za Morganem, pomy la a. Mia a nadziej , e zna jak dobr kryjówk . Wsiad a z powrotem na konia i zesz a ze wzgórz na równiny poni ej Tyrsis wiod ce do Tirfing. Dzie zrobi si gor cy i parny, b kitne niebo by o bezchmurne, a s ce pali o niczym ogie . Drzewa przerzedzi y si , przechodz c w zagajniki, potem pojedyncze k py, a w ko cu ca kiem znikn y. Nadesz o po udnie i Wren przesz a Mermidon przy przesmyku, gdzie wody rzeki toczy y si leniwie i powoli, nikn c na równinach. Ca e cia o i twarz bola y j od razów i wi zów, ale nie zwa a na niewygody, my c o zamieszaniu, które spowodowa o jej znikni cie. Pewnie szukaj jej ju wsz dzie. Mo e znale li Erringa Rifta oraz Grayla i my , e ona równie nie yje. Mo e zrezygnowali z niej, skupiaj c si na armii federacji i pe zaczach. Niektórzy z pewno ci rozka o niej zapomnie . Dla niektórych jej znikni cie b dzie ogos awie stwem... Odsun a od siebie tak perspektyw . Nie mog a niczego udowodni . Wiedzia a tylko, e musi wróci . Barsimmon Oridio zbli a si do Rhenn wraz z trzonem armii elfów. Przy odrobinie szcz cia Tygrys Ty wróci razem z federacj . Je li dotrze do nich, zanim zacznie si walka... Powstrzyma a bieg my li. To co? Co uczyni? Odsun a od siebie to pytanie. Niewa ne, co zrobi. Do , e tam b dzie, e elfy dowiedz si o powrocie królowej, e federacja znowu b dzie mia a z ni do czynienia. Skr ci a na pó noc wzd biegu Mermidonu i na równinach znalaz a wod dla konia. Dla siebie jednak nadal nie. S ce pra o nad g ow i powietrze wysysa o wszelk wilgo z jej cia a. By a zm czona. Ko równie . Nie mog a ju dalej i . Musia a si zatrzyma i przeczeka skwar. Na sam my l zazgrzyta a z bami. Nie mia a na to czasu! Na nic nie mia a czasu! W ko cu odpocz a, wiedz c, e musi. Znalaz a grupk jesionów blisko brzegów rzeki, gdzie by o do ch odno, eby uciec przed najgorszym arem. Znalaz a troch
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
jagód, bardziej gorzkich ni s odkich, i kawa ek ywicy, który mog a . Zdj a siod o z konia i sp ta a go. Odpoczywaj c pomi dzy drzewami, obserwowa a bieg rzeki i zasn a w ko cu, mimo i nie mia a takiego zamiaru. Kiedy si przebudzi a, by o pó ne popo udnie. Z niespokojnej drzemki wyrwa o j ciche r enie konia. Natychmiast zerwa a si na nogi, widz c, e kosmata g owa zwierz cia wskazuje po udnie. Spojrza a na równiny i rzek , odkrywaj c, e w jej stron zmierzaj konni – czarno odziani, zakapturzeni konni, których to samo nie by a dla niej tajemnic . Osiod a konia i ruszy a w drog . Kilka mil jecha a wzd brzegu rzeki szybkim truchtem, spogl daj c w ty , czy po cig idzie za ni . Szed oczywi cie i mia a uczucie, e w Tyrsis mo e czeka ich wi cej. wiat o gas o na zachodzie, mieni c si srebrem, ró em, a wreszcie szaro ci , i kiedy zapad wczesny pó mrok, Wren odbi a od rzeki i skierowa a si na zachodnie równiny. Tam b dzie mia a wi ksz szans zgubi po cig, my la a. W ko cu by a nomadk . Kiedy zapadnie ciemno , nikt jej nie wytropi. Potrzebowa a jedynie odrobiny czasu i szcz cia. Nie znalaz a ani jednego, ani drugiego. Wkrótce potem ko zacz si potyka . Przynagla a go szeptanymi obietnicami i zach caj cym g askaniem po szyi i uszach, ale jego si y si wyczerpa y. Prze ladowcy pojawili si rozci gni ci szpalerem na horyzoncie, ci gle dalecy, ale nie ustaj cy w drodze. Mg a by a coraz g stsza, jednak ukaza si ksi yc i gwiazdy i pogo mia a do wiat a. Wren umocni a si w swym postanowieniu i jecha a dalej. Kiedy ko potkn si i upad , potoczy a si na ziemi , wsta a, podesz a do , postawi a z powrotem na nogi, odpi a siod o oraz uzd i pu ci a go wolno. Zacz a i , kulej c z powodu ci gle bolesnych ran i ladów po wi zach, z a, zm czona i zdecydowana, e nie da si znowu pojma . Sz a przez d ugi czas, nie ogl daj c si za siebie, a wreszcie zapad a noc i ca e równiny sk pa o bia e wiat o. By o cicho i pusto. Wiedzia a, e prze ladowcy nie s jeszcze wystarczaj co blisko, eby musia a si martwi , bo w przeciwnym razie s ysza aby ich. Skupi a si wi c na stawianiu stóp jedna za drug i po prostu sz a naprzód. Kiedy w ko cu si obejrza a, nie zobaczy a nikogo. Spojrza a z niedowierzaniem. Ani jednego je ca, konia, pieszego, nikogo. Odetchn a g boko, eby si uspokoi , i spojrza a ponownie – nie tylko na wschód, ale doko a, my c z przera eniem, e by mo e zajd j z boku. Ale tam równie nie by o nikogo. By a sama. miechn a si oszo omiona. I wtedy zobaczy a ciemny cie wysoko w górze, szybuj cy w jej stron , powolny,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
leniwy i nieunikniony jak zimowy ch ód. Serce zamar o jej z przera enia, kiedy patrzy a, jak nabiera kszta tów. Ani przez sekund nie pomy la a, e to jeden ze Skrzydlatych Je ców wyruszy na jej poszukiwanie. Ani przez chwil nie wzi a go za przyjaciela. To by Gloon. Wiedzia a od razu. Pozna a przysadziste, muskularne cia o, stercz cy grzebie na g owie bojowej dzierzby i ostry uk szerokich skrzyde . Prze kn a, pokonuj c strach. Nic dziwnego, e pogo zosta a w tyle. Nie by o po piechu, skoro polowa na ni Gloon. Oczywi cie prowadzi go Tib Arne. W my lach ujrza a twarz ch opca kameleona. Najpierw przyjaciela, potem oszusta; twarz ludzk i cieniowca. S ysza a zgrzytliwy miech, czu a gor co oddechu na swojej twarzy, kiedy j uderzy , smak krwi w ustach od ciosów... Rozejrza a si za kryjówk i szybko poniecha a tego pomys u. Ju j widziano i znajd j , gdziekolwiek si skryje. Mo e ucieka albo walczy – a by a zm czona ucieczk . Si gn a pod tunik i wyj a Kamienie Elfów. Wa a je na d oni, jakby ci ar ich magii móg okre li wynik bitwy. Spojrza a na zachód, ale nic nie zobaczy a. Lasy wci kry y si za horyzontem. Tak czy inaczej nikt nie b dzie jej szuka – nie tak daleko i nie w nocy. Zacisn a z by, znowu wracaj c my lami do Gartha i zastanawiaj c si , co by zrobi na jej miejscu. Obserwowa a zbli aj cego si Gloona. Nie spieszy si , mkn c adko z pr dem powietrza, bez wysi ku, pewny swej mocy i umiej tno ci, pewny tego, co mo e zrobi . Dzierzba spróbuje porwa mnie za pierwszym razem, pomy la a, szybko i zdecydowanie, zanim zdo am przywo magi Kamieni Elfów. A nie atwo b dzie u Kamieni przeciwko ruchomemu celowi. Przeci a równiny, eby mie za plecami niewielkie wzniesienie. Lepsze to ni nic, powiedzia a sobie, nie spuszczaj c wzroku z Gloona. My la a o tym, co dzierzba uczyni a z Graylem. Czu a si ma a, zmarzni ta i bezbronna, samotna na ogromnej po aci równin, gdzie jak okiem si gn nie by o nikogo, kto by jej pomóg . Tym razem nie by o Morgana. Nie b dzie ocalenia z nieoczekiwanej strony. B dzie walczy a sama i to, jak dzie walczy a – i ile b dzie mia a szcz cia – zdecyduje o jej yciu, lub mierci. Zacisn a d na Kamieniach Elfów. Chod , Gloon. Chod , zobacz, co dla ciebie mam. Dzierzba wzbija a si i opada a, lataj c tam i z powrotem, wznosz c si i sfruwaj c z niedba pogard – ciemny ruch na b kitnym aksamicie nieba. Wren czeka a niecierpliwie. Chod , Gloon! No chod ! I nagle Gloon spad jak kamie i znikn . Wren rzuci a si przera ona przed siebie. Przed ni rozci ga a si noc, ogromna, ciemna i pusta. Co si sta o? Czu a na plecach stru ki potu. Gdzie znikn a dzierzba? Nie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pod ziemi , nie mog a przecie zapa si pod ziemi , to nie mia o sensu... W okamgnieniu zda a sobie spraw , co si sta o. Gloon atakowa . Opad na ziemi , eby nie widzia a jego cienia i szykowa si do ataku. Jak szybko? Ile mia a czasu? Wpad a w panik i rzuci a si do ty u. Nie widzia a go! Próbowa a wy ledzi dzierzb na tle ciemnego horyzontu, ale nic nie widzia a. Próbowa a go us ysze , ale by a tylko cisza. Gdzie on jest? Gdzie... Ocali j tylko instynkt. Rzuci a si w bok wiedziona nag ym impulsem i poczu a, jak mija j p dem masywny ci ar dzierzby, a pazury rozdzieraj powietrze o cal od niej. Uderzy a i potoczy a si gwa townie, czuj c w ustach smak kurzu i krwi i now fal bólu w poranionym ciele. Natychmiast zerwa a si na nogi, odwróci a gwa townie w stron , gdzie, jak my la a, znikn a dzierzba, przywo a magi Kamieni Elfów i pos a j w noc wachlarzem kitnego ognia. Ale ogie zap on w pró ni i nie uderzy w nic. Wren przykucn a, rozpaczliwie przepatruj c o wietlon blaskiem ksi yca czer . Wróci – ale ona go nie widzi! Zgubi a go! By niewidzialny pod lini horyzontu. Przenika a j rozpacz. Z której strony nadejdzie? Z której strony? Uderzy a na o lep, w prawo, a potem w lewo i rzuci a si w dó , upad a, wsta a i znowu uderzy a. Us ysza a, e magia zderza si z czym . Us ysza a wrzask, a za nim ci kie uderzenie skrzyde dzierzby po lewej stronie i jakby syk pary. Rozejrza a si w lad za d wi kiem, ocieraj c py z oczu. Nic. Wsta a i pobieg a. Pokonuj c ból, pomkn a przez puste pastwiska do le cego sto stóp dalej zag bienia. Dotar a do niego i zanurkowa a, padaj c ze zm czenia. Rozleg si znajomy szum skrzyde i co ciemnego przelecia o ponad jej g ow . Gloon znowu chybi . Przypad a p asko do ziemi i zerkn a w niebo. Widzia a tylko ksi yc i gwiazdy, nic wi cej. Do licha! Podnios a si na kolana. Zag bienie dawa o jej pewn ochron , ale niewystarczaj . Noc równie nie by a jej przyjacielem, bo dzierzba mia a wzrok dziesi razy lepszy od niej. Widzia a j w zag bieniu wyra nie, a Wren jej nie. Wsta a i wys a na o lep magi elfów, maj c nadziej , e trafi. Ogie pomkn w przestrze , przedzieraj c si przez równiny, i poczu a przenikaj j moc. Krzykn a w uniesieniu, nie mog c si powstrzyma , ujrza a dzierzb na sekund przez atakiem, zatoczy a magi w ciek e ko o – za pó no – i raz jeszcze rzuci a si na ziemi . Ocali a j szybko . B kitny p omie Kamieni Elfów w ostatniej chwili zmusi dzierzb do zmiany kierunku, i znowu chybi a. Tym razem zobaczy a Tiba Arne, przez mgnienie oka, kiedy przemkn obok z szybko ci b yskawicy. Jasne w osy powiewa y na wietrze. Us ysza a krzyk gniewu i z ci i wrzasn a za nim w ciekle, szyderczo.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Niebiosa znieruchomia y, kraina ucich a. Skuli a si w zag bieniu, dr ca i spocona, zaciskaj c w d oni Kamienie Elfów. Przegra t walk , je li nie zrobi czego , co zmieni bieg wydarze . Pr dzej czy pó niej Gloon j dopadnie. I wtedy us ysza a nowy krzyk, daleko na zachodzie, dziki wrzask przeszywaj cy dusz cisz . Odwróci a si w jego kierunku, rozpoznaj c go, ale jeszcze nie rozumiej c. Ptak, rok. Znowu krzykn , szybko, wyzywaj co. Duch! To by Duch! Patrzy a, jak z nocy wypada mroczny cie , spadaj c z wysoka, szybki jak my l. Duch, pomy la a – a to oznacza Tygrysa Ty! Poczu a iskierk nadziei. Zacz a si podnosi , krzycz c w odpowiedzi, ale szybko przypad a ponownie do ziemi. Gloon ci gle tam by , szukaj c okazji, eby z ni sko czy . Omiot a wzrokiem ciemno ci, szukaj c go na pró no. Gdzie by a dzierzba? Z mroku wyrós Gloon, aby ruszy na spotkanie nowego przeciwnika. Masywne, czarne cia o nabiera o szybko ci. Wren wsta a niezdarnie, krzycz c ostrzegawczo. Duch zaatakowa , po czym w ostatniej chwili skr ci w bok tak, e bojowa dzierzba min a go, nie czyni c krzywdy, i odwróci a si , eby zacz po cig. Ogromne ptaki kr y ostro nie wokó siebie, markuj c atak i robi c uniki, walcz c o przewag . Wren zacisn a by, bezradna na ziemi. Gloon by wi kszy od Ducha i nauczony zabija . Gloon by cieniowcem i podtrzymywa a go magia. Duch by m ny i szybki, ale jak mia przewag ? Zakot owa o si , kiedy olbrzymie ptaki rzuci y si na siebie, zwar y na chwil , wrzeszcz c w ciekle i znowu rozdzieli y. Zacz y ponownie kr , usi uj c wzlecie ponad przeciwnikiem. Wren wysz a z zag bienia na p askowy . Ruszy a za nimi, kiedy si oddali y, nie chc c traci ich z oczu, ci gle zdecydowana pomóc w jaki sposób. Nie zostawi tej bitwy Tygrysowi Ty i rokowi. To nie by a ich walka, tylko jej. Znowu ptaki zanurkowa y i zwar y si , dr c i szarpi c dziobami oraz pazurami. Czarne cienie na tle o wietlonego ksi ycem nieba wi y si i skr ca y, bij c dziko skrzyd ami i opadaj c. Wren pobieg a za nimi z Kamieniami Elfów w d oni. ebym tylko mog a si zbli ! Nie my la a o niczym innym. Jakby w ostatniej sekundzie ptaki odpad y od siebie, zataczaj c si raczej, ni odlatuj c, a z poszarpanych cia lecia y pióra, lotki i krew. Wren zacisn a z by z w ciek ci. Gloon otrz sn si i uniós , k ad c si na wietrze d ug , powoln spiral . Duch odwróci si i upad na grzbiet, chwiejnym i niepewnym lotem. Usi owa si wyprostowa , zadr , zacz spada i znikn . Wren wyda a rozpaczliwy okrzyk – a potem wstrzyma a oddech zdumiona, kiedy Duch nagle znowu si pojawi , pewny i cudownie uleczony. Udawa ! By teraz pod Gloonem, uniós si z ziemi jak pocisk
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i pomkn przez noc, aby uderzy w«dzierzb . Rozleg si ostry chrz st, jakby kruszono kamienie. Oba ptaki krzykn y i odpad y od siebie, rozdzieraj c szponami powietrze. Nagle spad jeden z je ców, wyrzucony z siod a si uderzenia. Wymachuj c dziko ramionami i nogami i wrzeszcz c w przera eniu, lecia w stron ziemi. Spad jak kamie i uderzy w ziemi z g uchym oskotem. W górze trwa a walka, rok i bojowa dzierzba zmaga y si na niebie, jakby strata je ca nie robi a im adnej ró nicy. Wren nie wiedzia a, kto spad na ziemi . Pobieg a przez p askowy z gard em ci ni tym ze strachu i mocno bij cym sercem. Przez d ugi czas nie widzia a nikogo, a w ko cu pojawi a si przed ni zakrwawiona, obdarta posta , która usi owa a wsta . Jakim cudem jeszcze a. Zwolni a biegu, a rozbita, okaleczona twarz odwróci a si w jej stron . Zadr a, napotykaj c jej wzrok. Ranny próbowa co powiedzie , ale z jego gard a wydoby si tylko ochryp y gulgot. Mimo to s ysza a w nim nienawi . Pod warstw krwawi cych ran by wci ch opcem, ale w ko cu uwolni si w nim równie cieniowiec, unosz c si ku niej jak czarny dym. Natychmiast unios a Kamienie Elfów, b kitny ogie przedar si przez mrocznego stwora i poch on go. Kiedy spojrza a ponownie, patrzy y na ni niewidz ce, b kitne oczy Tiba Arne. I wtedy us ysza a nad g ow wrzask roka i dzierzby i unios a wzrok akurat w chwili, kiedy Gloon obni lot przed cigaj cym go Duchem. Dzierzba porzuci a podniebn walk i rusza a do ataku na Wren. Dziewczyna skuli a si w cieniu. Zag bienie by o za daleko, a w pobli u nie znalaz a adnej innej kryjówki. Unios a Kamienie Elfów, ale jej ruchy by y oci e i wiedzia a, e nie ma do czasu, aby si uratowa . I wtedy Duch przyspieszy po raz ostatni i chwyci Gloona z ty u, uderzaj c w niego, tak e straci równowag . Gloon odwróci si b yskawicznie i zaatakowa roka pazurami, i w tej samej chwili Wren uwolni a po raz ostatni magi Kamieni Elfów. Ogie pochwyci Gloona, obj dzierzb i zacz j spala , po eraj c ptaka, który ci gle próbowa ucieka . Gloon wrzeszcza w ciekle, rzuca si dziko i usi owa lecie dalej. Lecz magia elfów obj a ptaka zewsz d p omieniami. Obraca si na wszystkie strony i prostowa , bij c szale czo skrzyd ami. Wren uderzy a po raz drugi. B kitny p omie zmieni si w bia y ar. Dzierzba spada a, a za ni ci gn y si p omienie. Uderzy a w ziemi , zadr a i zamar a bez ruchu. W ci gu paru sekund ogie zamieni j w popió . W ciszy, która nagle zapad a, Duch osiad cicho na trawiastej równinie. Zsiad z niego Tygrys Ty i podszed do Wren swoim ko ysz cym, kaczym chodem na pa kowatych nogach, a jego pomarszczona twarz ocieka a potem. Wyci gn r ce, aby u ciska .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Nic ci nie jest, dziewczyno? – zapyta cicho i w jego bystrych oczach ujrza a bok trosk . miechn a si . – Dzi ki tobie. Po raz drugi dzisiaj ratuje mnie przyjaciel, którego uwa am za utraconego. – Opowiedzia a mu o Morganie Leah i cieniowcach przy Stra nicy Po udniowej. – Znalaz em banitów w Smoczych Z bach wczoraj rano. – S kate d onie wci jej nie puszcza y, jakby w obawie, e mog aby znikn . Ich dowódca powiedzia mi, e nie wysy ali ch opca, ale kogo innego. Wiedzia em, co si sta o. Zostawi em ich i wróci em po ciebie. Mieli ruszy za mn , kiedy b mogli. My la em, e jest za pó no. Ju znikn . Szukali my ci przez ca y dzie . Znale li my Rifta i Grayla, ale ani ladu ciebie. Wiedzia em, e pojma ci ch opiec. Ale wiedzia em te , e uciekniesz, jak tylko b dzie okazja. Wzi em sam Ducha, kiedy inni zaprzestali poszukiwa przez noc, i wyruszy em. – Rzuci jej surowe spojrzenie. – Dobrze zrobi em. – Dobrze – zgodzi a si z nim. – A niech to! Czy nie mówi em ci, eby nie lecia a z nikim poza mn ? Pochyli a si ku niemu i przez chwil emocje nie pozwala y jej powiedzie ani s owa. – Mówi – wyszepta a. By mo e dojrza ból w jej oczach. A mo e us ysza go w g osie. Przez chwil jeszcze patrzy na ni , po czym opu ci d onie i cofn si . – Nigdy ju tego nie rób. Zainwestowa em w ciebie za du o czasu i wysi ków. – Odchrz kn . – Obejrz Ducha, czy nie odniós powa nej szkody. Przez kilka chwil sprawdza rany roka, ostro nie przesuwaj c d onie po ciemnym, okrytym piórami ciele. Duch obserwowa go widruj cym wzrokiem. Kiedy Skrzydlaty Je dziec przemówi do , rok opu ci dziób, rozpostar skrzyd a i otrz sn si . Tygrys Ty zadowolony skin na Wren. Obrzuci ptaka dumnym spojrzeniem. – Wiesz, e i tak by zwyci – burkn . Wren milcza a przez chwil , po czym u miechn a si . – Tak w nie my la am. Tygrys Ty pomóg jej wsi i zapi uprz . Z wdzi czno ci pog adzi Ducha, pokiwa g ow i do czy do Wren, która rozgl da a si po zamar ym w nocnym bezruchu krajobrazie, opustosza ym i nieruchomym oprócz zw glonych, dymi cych szcz tków Gloona. Czu a zm czenie i zawroty g owy, ale czu a te , e yje. Skutki dzia ania magii elfów nie usta y jeszcze, przenikaj c j jak iskry ognia. Znowu prze a, pomy la a i zastanawia a si , jak d ugo jeszcze da rad przetrwa . – Nie zwyci – odezwa a si nagle. – Nie dopuszcz do tego.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Nie zapyta , o kim mówi. W ogóle si nie odezwa . Spojrza tylko i skin g ow . Potem gwizdn na Ducha, ogromny rok uniós si w powietrze i poszybowali w ciemno .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXIX Morgan Leah patrzy , jak Wren znika w powracaj cej ciemno ci nocy, a rozczarowanie, które czu , nie znajduj c Para, agodzi o zadowolenie, e jego wysi ki nie posz y na marne. Co takiego – znale w nie Wren! Pomy la , e wiat jest mniejszy, ni by si wydawa o, i mo e w nie dlatego dzieci Shannary maj jednak szans w walce przeciwko cieniowcom. Potem zawróci na wschód, odwracaj c wzrok od ja niej cego nieba ku srebrnoszaremu wiat u, które sp ywa o pomi dzy drzewa i po górskich zboczach, rozlewaj c si powoli w szerokie plamy. ciga go wit. Chroni ca go os ona nocy znikn a ju i ryzykowa teraz wi cej, ni zamierza . Zerkn przelotnie na skorup przewróconego wozu i czarn pl tanin cia cieniowców i nie móg powstrzyma my li, e to jego dzie o. Stan em do walki przeciw nim wszystkim. Ale gdzie mia teraz i ? Wkrótce nadejd cieniowce ze Stra nicy Po udniowej. Bez opotu znajd jego lady, pójd za nim i odp ac za to, co uczyni . Odetchn g boko i rozejrza si raz jeszcze, jakby móg w ten sposób znale ucieczk , której potrzebowa . Nie móg wróci na skarp , bo tam b szukali najpierw. Odnajd szlak i wróc po jego ladach, maj c nadziej , e jest na tyle g upi, aby powróci do dawnej kryjówki. miechn si blado. Oczywi cie nie by tak g upi, ale mogliby przecie tak pomy le . Nie by to z y pomys . Przeszed ponownie przesmyk do wej cia i po w asnych ladach wróci pomi dzy drzewa na wzgórza, nie staraj c si ukry tropu, ale chodz c w kó ko, eby zmyli liczb ladów, a potem skr ci i ruszy z powrotem, ju bardziej ostro ny, poniewa cieniowce mog y przyby pod jego nieobecno . Jednak nie przysz y, a przesmyk i p askowy poza nim wci by y puste z wyj tkiem martwych cieniowców. Wróci szlakiem, którym przyjecha wóz, stawiaj c stopy w koleinach, aby ukry lady butów, przez kilka mil trzyma si ladów kó , zanim skr ci gwa townie na pó noc w wysokie trawy, gdzie ostro nie wycofa si mi dzy ska y. Je li dopisze mu szcz cie, nie odkryj , gdzie skr ci , ib zmuszeni przeszukiwa okolic na o lep. W ten sposób mo e zyska dodatkowy czas, którego potrzebowa , eby dotrze tam, dok d postanowi wyruszy . Oczywi cie wszystko na nic, je li cieniowce potrafi tropi po zapachu. Je li umiej polowa jak zwierz ta, znajdzie si w opa ach, cho by wytarza si w b ocie i cuchn cym zielsku, na co zreszt nie by przygotowany. Co potrafi te niby-elfy? owa , e nie wie o nich wi cej, owa , e nie zapyta Wren, ale teraz nie by o ju na to rady. Musi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wykorzysta swoj szans . Wdycha poranne powietrze i my la o tym, jakie ma szcz cie, maj c do ochrony magi Miecza Leaha, i nagle zda sobie spraw , e znalaz odpowied napytanie, czy moc ocali go, czy te poch onie. Oczywi cie nie oznacza o to, e jest przy niej bezpieczny, e mo e jej swobodnie u ywa i e mo e by pewny, i sprawy przybior nast pnym razem taki sam obrót. Znaczy o to tylko, e tym razem prze , ale stawa o si coraz bardziej jasne, e prze ycie w ka dych warunkach by o wszystkim, na co mo e mie nadziej – tak jak ka dy z nich – w bitwie przeciwko cieniowcom. Kiedy b dzie inaczej, powiedzia sobie – ale niczego nie by pewny. Kraina przed nim pe na by a wzgórz, skalnych zr bów, zaro ni tych krzewami zag bie oraz g stych lasów porastaj cych zbocza Runne. Omija ska y, nie spiesz c si , ostro nie stawiaj c kroki tam, gdzie drog zagradza y mu zwietrza e kamienie i pochylone ga zie. Rozumowa nast puj co: skarpa, na której trzyma stra , znajduje si na po udniu i stamt d zaczn go ciga cieniowce. Wren odjecha a na zachód i tam z pewno ci równie wyrusz . Na pó nocy le y miasta Callahornu – Tyrsis, Kern i Varfleet – by y nast pnym logicznym wyborem. Ostatnim miejscem, w którym b go szuka , jest wi c wschód i krainy otaczaj ce Stra nic Po udniow , ich fortec , poniewa nie przyjdzie im do g owy, e kto , kto zabi jeden z patroli, aby ocali królow elfów, ruszy w tym samym kierunku, w którym zmierza patrol. Królowa elfów, zamy li si , Wren Elessedil. Ma a Wren. Pokr ci g ow . Ledwie j zna , kiedy dorasta a wraz z Parem i Collem w Shady Vale. Trudno by o uwierzy , kim si sta a. Skrzywi si . Co prawda, pomy la ponuro, o ka dym z nich mo na by o powiedzie to samo. ce wsta o ju nad horyzontem, nocne cienie znikn y na powrót w ukryciu, a letni skwar unosi si spo ród traw i drzew wraz z g stym odorem powietrza i suchej ziemi. Morgan znalaz strumie sp ywaj cy ze ska , doszed do progów, gdzie woda by a czysta, i napi si . Nie mia niczego do jedzenia, ani picia, a je li chcia prze tak d ugi czas, musia zaopatrzy si w jedno i drugie. Przez chwil my la o Damson i Matty, maj c nadziej , e nie wybra y sobie tego dnia na powrót z poszukiwa . Spodziewa y si znale go na skarpie, a zamiast niego mog znale oczekuj ce cieniowce. Nie by a to przyjemna my l. Oczywi cie musi je ostrzec, ale aby to zrobi , musi najpierw prze . Zostawi strumie i ruszy w gór . Zza os ony wierków, wyjrza w ty na po udniowe wzgórza, szukaj c ladów pogoni. W ko cu ruszy dalej, kieruj c si teraz na wschód, w stron gór, rzeki i Stra nicy Po udniowej. Znajdowa si nad cytadel , wystarczaj co g boko mi dzy drzewami, aby go nie zauwa ono, ale te do blisko,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
eby nie traci jej z oczu. Posuwa si stale naprzód pomimo ran i bólu, który pulsowa po, zepchni ty na obrze a umys u; torowa sobie drog z wpraw i determinacj do wiadczonego trapera, który potrafi wyczu , co dzieje si doko a niego, b c jakby cz ci krainy. Nas uchiwa odg osów ptaków i zwierz t, uspokojony ich obecno ci , wiedz c, e wszystko jest w porz dku. Nadesz o po udnie i wci nie by o ladów pogoni. Zaczyna mie nadziej , e zaniechali jej zupe nie. Znalaz owoce i dzikie zio a oraz wi cej pitnej wody, a kiedy dotar do ciany Runne, ponownie skr ci na po udnie. Przesun Miecz Leah, aby ul obola ym plecom, i pomy la o jego dziejach. Tak wiele lat u pienia, relikt innych czasów, którego magia zosta a zapomniana do chwili spotkania z cieniowcami w czasie podró y do Culhaven. Zwyk y przypadek, nic wi cej. Dziwny bieg wydarze . Snu refleksje o skutkach, jakie Miecz wywar na jego ycie, o tym, w jaki sposób dzia , pomagaj c i szkodz c, oraz o dziedzictwie nadziei i rozpaczy, które ze sob przyniós . Nie by o ju wa ne, czy przyjmowa je, czy nie, czy uwa swoje powi zanie z magi za dobre, czy z e, poniewa w ko cowym rozrachunku to si nie liczy o – magia po prostu istnia a. O ywcza, pomy la , lepiej od niego pozna a jej nieuchronno i na powrót uczyni a Miecz ca ci , bo wiedzia a, e magia ma nale do niego i nie powinna by os abiona ani kaleka. O ywcza rozumia a zasady tej gry i zostawi a mu je w spadku. Przystan , aby odpocz , kiedy ar dnia osi gn szczyt, a ostry, p on cy blask unosi si z wypalonej ziemi rozpalonym do bia ci dr eniem. Usiad w cieniu starego klonu, a szerokolistne konary rozpo ciera y si nad nim niczym namiot. Pod os on ga zi porusza y si wiewiórki i ptaki, najwyra niej lekcewa c jego obecno , zaj te asnymi sprawami. Wpatrywa si poprzez drzewa we wzgórza i trawiaste po acie na po udniu i wschodzie, trzymaj c mi dzy kolanami Miecz Leah i obejmuj c jego r koje . Zastanawia si , czy Wren jest bezpieczna. Zastanawia si , gdzie s pozostali, ci wszyscy, którzy wraz z nim podj li wyzwanie i zagubili si gdzie po drodze. Niektórzy oczywi cie zgin li. Ale co z innymi? Kopa ziemi obcasami i owa , e nie widzi ukrytych przed nim rzeczy, ale potem pomy la , e by mo e to i lepiej. Pó nym popo udniem temperatura spad a do zno nej i Morgan podj marsz. Cienie ponownie si wyd y, wysuwaj c si zza drzew, ska , lebów i stoków, za którymi si chowa y. Wida ju by o Stra nic Po udniow , której czarny obelisk wyrasta z zatrutych równin cz cych uj cie Mermidonu i T czowym Jeziorem. Samo jezioro by o p ask , srebrn tafl zwierciad a, w którym przegl da o si niebo i ziemia, a barwy jego lustrzanej misy by y sp owia e i blade w gasn cym wietle dnia. Nad jego powierzchni lizga y si czaple i urawie, jak niewyra ne b yski bieli na tle szarej mgie ki nadchodz cego zmierzchu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Zatrzyma si , eby popatrze , i prawdopodobnie to ocali o mu ycie. Ptaki ucich y nagle; pomi dzy drzewami co si poruszy o, ledwo dostrzegalne, dalekie i niewyra ne w bledn cym wietle. Morgan wycofa si mi dzy zaro la, cichy niczym zapadaj ce cienie, i zamar w bezruchu. Po chwili pojawi y si cieniowce, jeden, dwóch, a potem jeszcze czterech – patrol porusza si bezszelestnie pomi dzy drzewami. Nie wydawali si tropi , lecz jedynie szuka czego , i my l, e mogliby tropi , kieruj c si w chem, sprawi a, e Morgan skamienia . Byli ci gle kilkana cie jardów od niego i szli wzd zbocza. Ta cie ka doprowadzi ich do miejsca jego kryjówki, ale przetn szlak, który zostawi za sob . Chcia biec, ucieka stamt d szybko jak wiatr, ale wiedzia , e nie mo e tego uczyni , i zmusi si do czekania. My liwi byli czarno odziani, zakapturzeni i nie nosili odznak szperaczy. Nie zachowywali pozorów, a to oznacza o, e nie czuj si zagro eni i nie dbaj o bezpiecze stwo. adna z tych perspektyw nie by a zbytnio pokrzepiaj ca. Morgan obserwowa , jak przemykaj mi dzy drzewami niczym fragmenty nadchodz cej nocy i znikaj mu z oczu. Ruszy natychmiast; szybko ze lizgiwa si , pragn c jak najbardziej zwi kszy odleg pomi dzy sob a owcami w czerni. Szukali jego czy kogo innego – a mo e kogokolwiek po tym, co uczyniono z ich patrolem? Mo e my leli, e jeszcze kto si ukrywa? Niewa ne, pomy la Morgan. Do , e tam s i pr dzej czy pó niej prawdopodobnie go znajd . Skorygowa swój poprzedni plan, my c tylko o swoich nogach i nie zwalniaj c ani na chwil . Nie zostanie po tej stronie Mermidonu. Przejdzie rzek i poczeka na przeciwleg ym brzegu, gdzie b dzie móg obserwowa lini brzegow i jezioro w oczekiwaniu na powrót Damson i Matty. le si sk ada, e równocze nie nie b dzie móg mie oka na cytadel cieniowców, ale pozostawanie w pobli u by o zbyt niebezpieczne. Najlepiej poczeka na relacj Damson, co ukaza Skree w czasie jej podró y na po udnie. Potem, w razie konieczno ci, niech znowu wypróbuje jego magi . Tak musi by . By teraz bardzo blisko Stra nicy Po udniowej i zrozumia , e nie dojdzie do Mermidonu, aby podj prób przekroczenia rzeki, je li nie opu ci swej kryjówki pomi dzy drzewami. Oznacza o to, e musi czeka na zmrok, a do zapadni cia ciemno ci by o jeszcze kilka godzin. Wiedzia , e to zbyt d ugo na czekanie w jednym miejscu. Przykucn w cieniu i obserwowa krain w dole, szukaj c powodu, który móg by podwa ten os d. Drzewa si przerzedzi y, tak e na równinach ci gn cych si na wschód od rzeki nie by o gdzie si skry . Zacisn z by niespokojny. Próba by a zbyt ryzykowna. Musi wróci w góry i stara si odnale przej cie wiod ce na wschód albo
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
te ca kiem zawróci do miejsca, sk d przyszed . Pierwszy plan mia szans powodzenia, drugi by ca kiem niemo liwy. Ale kiedy rozwa alternatywy, zauwa nowe poruszenie pomi dzy drzewami. Ponownie zamar bez ruchu, przeszukuj c wzrokiem cienie. By mo e si myli , powtarza sobie. Mo e niczego tam nie by o. Wtedy ze wiat a wysun a si czarno odziana posta i po chwili znowu znikn a. Cieniowiec. Umkn szybko do kryjówki. Decyzja zapad a bez jego udzia u. Zacz zawraca , pn c si mi dzy ska y. Poszuka prze czy przez Runne i spróbuje przy rzece. Je li nie uda mu si znale drogi, wróci po w asnych ladach pod os on nocy. Nie podoba a mu si my l o przebywaniu na otwartej przestrzeni, kiedy cieniowce wci go szuka y, jednak z alarmuj gwa towno ci pozbawiano go jakiegokolwiek wyboru. Zmusi si do g bszego, wolniejszego oddechu i w lizn si na powrót mi dzy drzewa, usi uj c zachowa spokój. Zbyt wiele cieniowców kr ci o si doko a, eby nie by o to celowe poszukiwanie. W jaki sposób odkryli, gdzie jest, i zaciskali kr g. Poczu ucisk w gardle. Prze ju tego dnia bitw , ale nie u miecha a mu si perspektywa jeszcze jednej. Zbli si zachód s ca i górski las otuli a bezwietrzna cisza. Posuwa si stale i bezszelestnie do przodu, wiedz c, e zdradzi go najmniejszy szelest. Na plecach czu ci ar Miecza Leah i opar si pokusie si gni cia po bro . By a tam, gdyby jej potrzebowa , mówi sobie – i oby nie by a mu potrzebna. Przecina w nie górski grzbiet, kiedy ujrza poruszenie cieni pomi dzy drzewami, daleko na przedzie, w zaro ni tym krzewami w wozie. Cie pojawi si i znikn w u amku sekundy i Morgan mia wra enie, e raczej wyczu go, ni zobaczy . Nie by o jednak w tpliwo ci, czym by cie , i góral skuli si , eby wpe zn w g ste zaro la po prawej, skr caj c wy ej mi dzy ska y. By tylko jeden. Samotny my liwy. Pot na twarzy i szyi zostawia na skórze ciep , lepk warstw , a mi nie pleców mia bole nie skurczone. Czu , jak rana pulsuje now fal bólu, i owa , e nie ma piwa, aby zwil wyschni te gard o. Drog pod gór zagrodzi a mu ciana urwiska i zawróci niech tnie. Mia poczucie osaczenia i zaczyna my le , e w ko cu zewsz d otocz go ciany. Przystan na skraju niskiego wyst pu i spojrza za siebie w aksamitn po lasu. Nic si nie porusza o, ale co tam by o, nadchodz c niespiesznie. Morgan rozwa , czy nie zaczeka na prze ladowc , ale jakakolwiek walka sprowadzi na niego wszystkie poluj ce w lesie cieniowce. Lepiej i dalej, zawsze jeszcze mo e walczy pó niej. Drzewa przerzedzi y si , kiedy ska y zamieni y si w poszarpane skupiska, a zbocza w strome urwiska. Wszed najwy ej jak móg bez opuszczania os ony drzew i wci nie by o adnej prze czy, która przeprowadzi aby przez góry. My la , e s yszy odg os
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
spienionej rzeki gdzie poza cian ska , ale mog a to by tylko wyobra nia. Znalaz k pot nych wierków i ukry si , nas uchuj c odg osów lasu. Ruch pojawia si ju teraz z przodu i z do u. Cieniowce otacza y go. Musia y odnale trop. Ci gle by o wystarczaj co jasno, eby tropi , i ciga y go. By mo e nie dogoni go, zanim ciemni si wystarczaj co, eby znikn y lady stóp, ale uzna to za nieistotne, skoro by y tak blisko. Czu y si w ciemno ciach bardziej swobodnie od niego i by o jedynie kwesti czasu, kiedy go dopadn . Po raz pierwszy pozwoli sobie na rozwa enie mo liwo ci, e nie zdo a uciec. Si gn do ty u i wyci gn Miecz. Obsydianowe ostrze zal ni o blado w pó mroku i spocz o wygodnie w d oni Morgana. Wyobrazi sobie, e czuje jego magi szepcz mu zapewnienie, e przyb dzie na jego zawo anie. Talizman przeciwko ciemno ci. Opu ci g ow i zamkn oczy. I wszystko po to? Kolejna walka z nie ko cz cej si serii walk, aby prze ? By coraz bardziej zm czony tym wszystkim. Nie móg przesta o tym my le . By zm czony i zniech cony. Naprzód! Otworzy oczy i w lizn si mi dzy drzewa, id c znowu na po udnie w stron równin prowadz cych do Stra nicy Po udniowej. Zmieni zdanie. Nie b dzie si ju ukrywa . Lepiej si czu , maszeruj c, jakby ruch by bardziej naturalny i w jaki sposób dawa wi cej bezpiecze stwa. Przemkn przez las, ostro nie wybieraj c drog i nas uchuj c odg osów tych, którzy chcieli schwyta go w pu apk . Wokó niego porusza y si cienie, male kie zmiany wiat a, drobne ruchy, które nie pozwala y uspokoi bicia serca. Gdzie w oddali mi kko zahuka a sowa. Las by jak nocna rzeka yn ca powoli i wytrwale, l ni ca i wiruj ca. Od czasu do czasu ogl da si za siebie, szukaj c samotnego my liwca, ale nie widzia niczego. Cieniowce przed nim równie by y niewidzialne, ale pomy la , e by mo e nie s tak pewne jego obecno ci jak tamten. Mia nadziej , e nie porozumiewaj si telepatycznie, ale nie da by za to g owy. Magia, któr w ada y, zdawa a si mie niewiele ogranicze . Nie wolno tak my le , strofowa si . Ograniczenia zawsze istniej . Ca a sztuka polega na tym, eby je odkry . Dotar do k py cedrów porastaj cych urwisko i skr ci w nie, ponownie przypadaj c do ziemi, aby nas uchiwa . Przez d ugie minuty trwa nieruchomo niczym kamienie wokó niego, ale nic nie us ysza . Wiedzia jednak, e cieniowce tam s . Nadal szukaj , ci gle tropi ... I wtedy je ujrza , dwóch, bardzo blisko, przemykaj cych pomi dzy drzewami nieca e sto jardów poni ej, jak czarno odziane cienie zbli aj ce si do jego kryjówki. Poczu , jak zamiera mu serce. Je li si teraz poruszy, zobacz go. Je li zostanie tu, znajd go. Wybór
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ma doprawdy ogromny, pomy la gorzko. Ci gle trzyma Miecz Leah, zaciskaj c d onie na r koje ci. B dzie musia zosta i walczy . Musi tak uczyni . Wiedzia , jaki b dzie przypuszczalny koniec tej walki. Powróci my lami do Wyst pu, Tyrsis, Eldwist, Culhaven i pozosta ych miejsc, gdzie zosta schwytany w pu apk , kiedy próbowa uciec, i my la gor czkowo w gniewie i rozpaczy. Musisz tak pomy le jeszcze raz... I nagle czyja d zacisn a si na jego ustach stalowym chwytem i poci gni to go gwa townie z powrotem mi dzy drzewa.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXX Zmierzch zst pi na krain wokó T czowego Jeziora purpurowo-srebrn mgie , która wype a z Anaru niczym kot, aby przegoni p on kul s ca na zachód, pomi dzy Czarne D by i krainy za nimi. Pó mrok by mi kki, jedwabisty i agodzi skwar bryz wiej z g bi lasu, ch odn i koj . Gospodarstwa, którymi usiana by a kraina ponad nizin Battlemound, sk pane w powodzi cieni i wiate wygl da y niczym malowid o. Zwierz ta stawa y pyskami do bryzy, nieruchome na tle ciemniej cej zieleni pastwisk. Gospodarze i pomocnicy wracali z pracy i s ycha by o plusk wody w miednicach, a z palenisk unosi a si wo gotowanej strawy. W wyd aj cych si cieniach zna by o pogodny spokój, coraz ch odniejsze powietrze nios o ulg . Cisza, która zapad a, obiecywa a pociech i wypoczynek tym, którzy zako czyli kolejny dzie pracy. W d browie na niskim wzniesieniu, tu przy skraju Anaru, na pó noc od Battlemound, z wal cego si komina starego my liwskiego domku unosi si dym. Domek sk ada si z czterech drewnianych cian, sp kanych od niepogody i up ywu czasu, pokrytego gontem, zniszczonego dachu i zadaszonego ganku, który przechyla si na jedn stron . W najg bszym cieniu pomi dzy drzewami sta a kamienna studnia. O jedn ze cian oparto wóz, a gromadk ci gn cych go mu ów uwi zano przy palikach na skraju lasu. W ciciele mu ów i wozu t oczyli si w rodku, usadzeni na awach przy stole, na którym sta a ich kolacja. Jeden tylko trzyma stra na kamiennych stopniach ganku, spogl daj c na dolin na po udniu i wschodzie. By o ich pi ciu, razem z wartownikiem na zewn trz, zaro ni tych i brudnych m czyzn o surowym spojrzeniu. Nosili miecze, no e i blizny po wielu walkach. Kiedy rozmawiali, ich g osy brzmia y chrapliwie i dono nie, a w ich miechu nie by o rado ci. Zdaniem Damson i Matty Roh nie wygl dali na kogo , kto mia by ku temu powody. Kobiety przykucn y na polanie, gdzie ich ruchy przes ania y g ste zaro la, i spojrza y na siebie. – Jeste pewna? – zapyta a cicho wy sza i szczuplejsza. Damson skin a g ow . – Jest w rodku. Umilk y, jakby obu zabrak o s ów, aby dalej ci gn rozmow . Przez ca y dzie ledzi y wóz, od chwili kiedy natkn y si na lady kó , pod aj c za Skree na po udnie od T czowego Jeziora. Przed trzema dniami, po po egnaniu z Morganem, przep yn y jezioro, wyp yn wszy z uj cia Mermidonu tu w nadci gaj burz . Wiatr poprzedzaj cy burz przeprowadzi je szybko na drug stron , a sama burza dogoni a je,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kiedy by y ju prawie na przeciwleg ym brzegu. Tam zosta y zepchni te, a pot ne uderzenie wichru przewróci o ód do góry dnem na wschód od Moczarów Mgie i musia y p yn do brzegu wp aw. Usz y z burzy z wi kszo ci swoich zapasów, ociekaj ce wod , zm czone, i przespa y noc pod os on k pki jesionów. Stamt d posz y na po udnie, prowadzone wiat em Skree, szukaj c jakiegokolwiek ladu Para. Nie znalaz y nic, a do ladów wozu i pi ciu ludzi, którzy na nim jechali. – Nie podoba mi si to – powiedzia a cicho Matty Roh. Damson Rhee wyj a aman po ówk Skree, u a je na d oni i wyci gn a w stron domku. Talizman zap on miedzianym p omieniem, jasnym i równym. Spojrza a na Matty. – Jest tam. Matty skin a g ow . Ubranie mia a pomi te od noszenia i niepogody, podarte od kolców je yn i ska , a k piel wprawdzie trocheje wyczy ci a, ale nie poprawi a wygl du. Jej ch opi ca twarz by a opalona od s ca i spocona. Zmarszczy a brwi, spogl daj c na ni cy metalowy pó ksi yc. – Musimy podej bli ej – powiedzia a. – Kiedy si ciemni. Damson skin a g ow . – Rude w osy mia a splecione i przewi zane na czole opask . Jej odzienie by o zwierciadlanym odbiciem ubioru Matty. By a zm czona, spragniona gor cego posi ku i potrzebowa a k pieli, wiedzia a jednak, e na razie musi si bez tego wszystkiego obej . Cofn y si na ty polany, gdzie zostawi y swój ekwipunek, i usiad y, aby zje troch owoców, sera i napi si wody. adna nie odezwa a si w czasie posi ku. Cienie wyd y si , a doko a zamyka a si ciemno . Wzesz y gwiazdy i ksi yc, a powietrze och odzi o si tak, e by o niemal przyjemnie. Tak bardzo si od siebie ró ni y, te dwie kobiety. Damson by a zapalczywa, mia a i pewna tego, co zamierza, Matty za opanowana, pe na rezerwy i przekonana, e niczego nie mo na przyj za pewnik. Poza ich naturaln przedsi biorczo ci czy a je elazna dyscyplina, któr wyku y lata walki o przetrwanie w s bie wolno urodzonych. Trzy dni sp dzone wspólnie na poszukiwaniu Para Ohmsforda wzmocni y jeszcze wzajemny szacunek. Niewiele wiedzia y o sobie, kiedy wyruszy y w t podró , i dalej tak by o. Jednak to, co wiedzia y, wystarcza o, aby obie by y przekonane, e mog na sobie polega w trudnych sytuacjach. – Damson – Matty Roh wymówi a nagle jej imi . Cisza pog bi a si i dziewczyna mówi a szeptem. – Wiesz, jak to jest, kiedy czasami znajdujesz si w samym rodku jakich wydarze i zastanawiasz si , jak to si sta o? – Wydawa a si niemal zak opotana. – Tak w nie si czuj . Jestem tutaj, ale nie bardzo wiem dlaczego. Damson pochyli a si ku niej. – ujesz, e nie jeste gdzie indziej?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Nie wiem. Nie, chyba nie. – Matty zacisn a usta. – Ale nie bardzo wiem, co tutaj robi . Wiem, dlaczego posz am, ale nie rozumiem, co sk oni o mnie do tej decyzji. – Mo e przyczyna nie jest istotna. Mo e liczy si tylko bycie tutaj. Matty pokr ci a ow . – Chyba nie. – Mo e sk ada si na to wiele rzeczy. Ja jestem tu z powodu Para. Poniewa obieca am mu, e wróc . – Poniewa go kochasz. – Tak. – Ja nawet go nie znam. – Ale znasz Morgana. Matty westchn a. – Znam go lepiej ni on siebie. Ale go nie kocham. – Urwa a na chwil . – Chyba nie. – Odwróci a wzrok, zmartwiona. – Posz am, bo nudzi o mnie kr cenie si w kó ko. Tak nie powiedzia am góralowi. I to prawda. Ale posz am te z innego powodu. Nie wiem tylko z jakiego. – My , e mo e to by Morgan Leah. – Nie. – My , e go potrzebujesz. – Potrzebuj ? – Matty nie wierzy a w asnym uszom. – Chyba jest wprost przeciwnie, nie s dzisz? To on mnie potrzebuje! – To tak e. Potrzebujecie siebie nawzajem. Obserwowa am ci , Matty, ciebie i Morgana. Widzia am, w jaki sposób na niego patrzysz, kiedy nie widzi. Widzia am, jak on patrzy na ciebie. Jest mi dzy wami wi cej, ni pojmujecie. Wysoka dziewczyna potrz sn a g ow . – Nie. – Martwisz si o niego, prawda? – To nie to samo. To ró nica. Damson patrzy a na ni przez chwil bez s owa. Matty utkwi a spojrzenie w przestrzeni gdzie pomi dzy nimi; kobaltowe oczy by y nieruchome i niezg bione. Widzia a co , czego nie móg ujrze nikt inny. Kiedy znowu podnios a wzrok, jej oczy by y puste i smutne. – On nadal kocha O ywcz . Damson powoli pokiwa a g ow . – Tak przypuszczam. – Zawsze b dzie j kocha . – Mo e i tak, Matty. Ale O ywcza nie yje. – To niewa ne. S ysza , jak o niej mówi? By a pi kna, magiczna i ona równie go
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kocha a. – B kitne oczy zamruga y. – Trudno z tym walczy . – Nie musisz walczy . To nie jest konieczne. – Jest. – Z czasem o niej zapomni. Nic na to nie poradzi. – Nie, nie zapomni. Nigdy. Nie pozwoli sobie na to. Damson westchn a i odwróci a wzrok. Noc doko a by a g boka i nieruchoma, cicha i wyczekuj ca. – On ci potrzebuje – wyszepta a w ko cu, nie wiedz c, co jeszcze mog aby powiedzie . Spojrza a z powrotem na Matty. – O ywcza odesz a, Matty, i Morgan Leah potrzebuje ci . Patrzy y na siebie w ciemno ci, rozwa aj c prawd swoich s ów, mierz c ich si . Milcza y. Potem Matty wsta a i spojrza a przez trawy w stron domku. – Musimy zej i przyjrze si . – Ja pójd . – Damson równie wsta a. – Poczekaj tu. Matty uj a j za rami . – Dlaczego nie ja? – Bo ja wiem, jak wygl da Par, a ty nie. – A wi c powinny my pój obie. – I obie si narazi ? – Damson wytrzyma a spojrzenie dziewczyny. – Sama wiesz najlepiej. Matty patrzy a na ni przez chwil zaczepnie, po czym pu ci a rami Damson. – Masz racj . Poczekam tutaj. Ale b ostro na. Damson u miechn a si , odwróci a i w lizn a w ciemno . Przesz a przez polan , znalaz a si na pó noc od domku. W rodku p on y lampy, a ich tawy blask przenika przez uchylone boczne okna i otwarte frontowe drzwi. Przystan a, zastanawiaj c si . Ze rodka dobiega y g osy m czyzn, ale czerwony blask fajki i zapach tytoniu ostrzega , e stopnie ganku zajmuje wartownik. Obserwowa a ciemne sylwetki mu ów poruszaj cych si przy cianie domku, s ysza a d wi k t uczonego szk a i przekle stw. M czy ni pili i k ócili si . Wesz a do lasu i okr a domek, chc c podej od po udniowej ciany. Ba a si , e je li nadejdzie z pomocy, zdradzaj zwierz ta. Nad jej g ow przesuwa y si chmury niczym widma, zmieniaj c nat enie wiat a, kiedy przes ania y ksi yc i gwiazdy. Damson cofn a si na skraj drzew, pogr ona w cieniu, ostro nie stawiaj c stopy, mimo g osy i miechy t umi y prawdopodobnie wszelkie inne d wi ki. Kiedy znalaz a si za domkiem, wysz a zza drzew i podesz a szybko do tylnej ciany, po czym przekrad a si wzd niej i ruszy a w stron po udniowego okna. G osy by y ju teraz wyra ne, wyczuwa a w nich gniew i pogró ki. Twardzi ludzie. Nie by o co do tego w tpliwo ci.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Podesz a schylona do okna, wyprostowa a si ostro nie i zajrza a do rodka. Coll Ohmsford le na ty ach zat ch ego, zniszczonego domku i nas uchiwa óc cych si i graj cych w ko ci m czyzn. Owini ty by w koc i odwrócony do ciany. onie i stopy mia skute cuchem i przypi te do stalowego kó ka w deskach. Dall mu je i pi , a potem zapomnieli o nim. Co nie by o z e, pomy la udr czony, gdy mieli nieprzyjemny nastrój. Picie i hazard sprawi y, e stali si bardziej podli ni zwykle, i wcale nie pragn przekonywa si , jaki b dzie skutek, kiedy przypomn sobie, gdzie jest. Dwukrotnie ju go pobito, od czasu kiedy zosta schwytany – raz za prób ucieczki, a raz, poniewa jeden z nich w ciek si na co i postanowi wy si na Collu. By posiniaczony, poraniony i obola y i po ca ym dniu podskakiwania na wozie chcia tylko spa . opot w tym, e w tych warunkach trudno by o o sen. Zm czenie i ból nie wystarcza y, eby zag uszy ha as. Le , nas uchuj c i zastanawiaj c si , jak mo e sobie pomóc. Ponownie pomy la o ucieczce. Podró wozem zaprz onym w mu y by a powolna, ale od Dechtera dzieli o ich raptem trzy albo cztery dni, a kiedy ju si tam znajdzie, b dzie sko czony. S ysza o kopalniach niewolników, w których pracowa y ównie kar y. Morgan opisywa je, kiedy dowiedzia si o nich od Steffa. By y u ywane jako wysypisko odpadków na kar y, które sprzeciwi y si okupantom federacji, a w szczególno ci na cz onków Ruchu. Kar y zsy ane do kopal nigdy nie powraca y. Nikt nie powraca . Morgan s ysza pog oski o Sudlandczykach wysy anych do pracy w kopalniach, ale a do tej chwili Coll nie wierzy , e to mo liwe. Wpatrywa si w sp kane deski cian. Chyba przeznaczone mu jest dowiedzie si wielu prawd w tak straszny sposób. Odetchn g boko i powoli, z wysi kiem wypu ci powietrze. Czas ucieka , a szcz cie zdawa o si znikn ju dawno. By w lepszym stanie ni mia prawo w tych okoliczno ciach. wiczenia z Ulfkingrohem w Stra nicy Po udniowej pozwoli y mu przetrwa najgorsze. Niewielka to jednak by a pociecha, skoro by zwi zany i wi ziony niczym zbrodniarz. Bez klucza nie by o nadziei na uwolnienie si z cuchów. Próbowa rozbi zamki, ale by y mocne i solidne. Usi owa przekona swoich prze ladowców, aby pozwolili mu przej si na chwil , ale tylko si roze miali. Jego plan ocalenia Para przed Rimmerem Dallem i cieniowcami by tylko bladym wspomnieniem, równie dalekim jak dom w Shady Vale. Czu niemal, e nigdy tam nie powróci. Jeden z m czyzn kopn krzes o, wsta i wyszed z pokoju. Coll zaryzykowa przelotne spojrzenie ze swojej kryjówki. Miecz Shannary le na stole. Grali o niego w ko ci, albo o jeszcze jedn cz . Trójka pozosta ych przy stole warkn a paskudnie, kiedy towarzysz opu ci pokój, ale nie patrzyli na siebie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Coll odwróci si z powrotem do ciany i zamkn oczy. Niewa ne, e ci ludzie nie mieli poj cia o prawdziwej warto ci Miecza. Niewa ne, e tylko on umia wykorzysta jego magi i e tak wiele od tego zale o. W tej chwili, pomy la zrozpaczony, nie pomo e aden cud. Splót d onie pod kocem i poczu , jak spada w czarn otch . Co mam robi ? – To on? wiat o ksi yca odbija o si na g adkiej twarzy Matty Roh, nadaj c jej wygl d ducha pod krótk , czarn czupryn . Damson napi a si wody z podanego jej buk aka i zerkn a za siebie, my c przelotnie, e mo e kto j ledzi. Ale noc by a cicha, a krajobraz opustosza y i nieruchomy w wiat e gwiazd. – Tak? – powtórzy a niespokojnie, nagl co Matty. Damson skin a g ow . – To musi by on. Rzucili go w g bi pokoju, owini tego w koc, i nie widzia am twarzy, ale to niewa ne. Na stole le Miecz Shannary i nie mam co do tego tpliwo ci. To na pewno on. Skuli go cuchami. To handlarze niewolników, Matty. Wracaj c, zajrza am do wozu. Pe no w nim cuchów i kajdan. – Przerwa a, a na jej twarzy pojawi si wyraz niepokoju. – Nie wiem, jak si na nich natkn i dlaczego pozwoli si schwyta , ale to nie powinno si wydarzy . Magia pie ni powinna by wi cej ni równym przeciwnikiem dla tych ludzi. Nie rozumiem tego. Co si tu nie zgadza. Matty milcza a, czekaj c. Damson poda a jej buk ak z wod i westchn a. – Szkoda, e nie mog am zobaczy jego twarzy. Przez chwil podniós g ow , ale by o zbyt ciemno. – Pokr ci a g ow . – Handlarze niewolników... – z nimi nie ma dyskusji. Matty poruszy a stop . – Oni nie maj potrzeby dyskutowania o czymkolwiek. Jeste my kobietami. Je li mieli cie szansy, z api nas, wykorzystaj dla w asnej przyjemno ci, a potem poder nam gard a. A je li naprawd b dziemy mia y pecha, sprzedadz nas razem z nim. – Spojrza a w noc. – Ilu ich jest? – Pi ciu. Czterech w rodku i jeden na warcie. Pij , graj w ko ci i k óc si . – Urwa a i powiedzia a z nadziej w g osie: – Kiedy zasn , mo e zdo amy si w lizn do rodka i uwolni Para. Matty spojrza a na ni spokojnie. – To ryzykowne w ciemno ciach. Je li dojdzie do walki, nie damy im rady. A je li
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ch opak przykuty jest do ciany, uwolnienie go zabierze zbyt du o czasu i narobi ha asu. Poza tym mog tak siedzie ca noc. Sk d mo emy to wiedzie ? – Mo emy troch poczeka . Dzie albo dwa, je li b dzie trzeba. Pr dzej czy pó niej nadarzy si okazja. Matty pokr ci a g ow . – Nie mamy czasu. Nie wiemy, kiedy rusz w drog . Przed nimi mo e by ich wi cej. Nie. Musimy zrobi to teraz. Dzi w nocy. Teraz Damson wytrzeszczy a oczy ze zdumienia. – Dzi w nocy – powtórzy a. – W jaki sposób? – A jak my lisz? Skoro potrafili schwyta go pomimo magii, to s zbyt niebezpieczni, eby próbowa sztuczek. – Matty Roh poddawa a Damson próbie. – Je li dziemy szybkie, umr , zanim si zorientuj , co si dzieje. Potrafisz to zrobi ? Damson wzi a g boki oddech. – A ty? – Po prostu rób to co ja i trzymaj si z ty u. Os aniaj mnie. Nie zapominaj, ilu ich jest. Nie stra rachuby. Je li zgin , uciekaj. – Wyprostowa a si . – Gotowa? – Ju ? – Im szybciej zaczniemy, tym szybciej sko czymy. Damson bez s owa skin a g ow , maj c wra enie, e obserwuje bieg wydarze z jakiej du ej odleg ci. – Mam tylko my liwski nó . – U yj czegokolwiek. Pami taj tylko, co powiedzia am. Wysoka dziewczyna odrzuci a opo cz i schyli a si do baga y po w ski miecz, który przypi a przez plecy w taki sam sposób, jak czyni to Morgan Leah. Umocowa a u pasa par no y, a za cholew buta wsun a szerokie ostrze no a my liwskiego. Damson obserwowa a j bez s owa. Dwie przeciwko pi ciu, my la a. Nie by to jednak równy rachunek. M czy ni byli oprychami, mordercami, którzy zabij bez chwili namys u. Czym dla nich jeste my? – zastanawia a si , ale stwierdzi a, e to g upie pytanie. Ruszy y w noc, przemykaj c si przez trawiaste po acie niczym duchy. Damson prowadzi a Matty t sam drog , któr przeby a wcze niej; obserwowa y, jak wiat o olejnych lamp wewn trz domku robi si coraz ja niejsze. G osy m czyzn wychodzi y im na spotkanie, ochryp e i gard owe. Damson nie widzia a ju odblasku fajki na schodkach ganku, jednak nie oznacza o to, e wartownik znikn . Wesz y mi dzy drzewa na pó noc od domku i wysz y za tyln cian , przypadaj c p asko do szorstkich desek. Ze rodka ci gle dochodzi y odg osy pijatyki i hazardu. Wyjrza y zza po udniowej ciany w stron frontu budynku. Nie by o ladu stra nika.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Teraz prowadzi a Matty, trzymaj c przed sob miecz, przesun y si do okna i zerkn y do rodka. Nic si nie zmieni o. Wi zie wci owini ty by w koc i le na pod odze na ty ach domku. Czterech m czyzn ci gle siedzia o przy stole. Damson i Matty wymieni y pospieszne spojrzenia i przekrad y si ku frontowi domku. Dotar y do rogu i spojrza y na pochy y ganek. Stra nik znikn . Twarz Matty zachmurzy a si , ale i tak dziewczyna wesz a w kr g wiat a, trzymaj c w pogotowiu miecz, i podesz a do otwartych drzwi. Damson sz a za ni , rozgl daj c si na boki i zastanawiaj c si , gdzie jest wartownik. By y ju prawie przy drzwiach, kiedy wynurzy si na powrót z ciemno ci, wracaj c by mo e od zwierz t i mamrocz c co do siebie. Nie zauwa kobiet, dopóki nie wszed na ganek, a wtedy mrukn zaskoczony i si gn po bro . Matty by a szybsza. Przerzuci a miecz do lewej r ki, praw si gn a do no y u pasa i rzuci a w m czyzn . Ostrze uderzy o go w pier i z cichym okrzykiem bólu upad na ganek. Kobiety wbieg y przez drzwi do rodka. Najpierw Matty, a za ni Damson. Pokój by ma y, zadymiony i tak ciasny, i stan y na wprost handlarzy. Damson widzia a wyra nie ich twarze, pot na skórze, gniew i zaskoczenie w oczach. M czy ni poderwali si od sto u i wyszarpn li bro zza pasów. Rozleg y si krzyki i j ki, przewrócono szklanice i blaszane kubki, a piwo wyla o si na pod og . Matty zabi a najbli szego m czyzn i ruszy a ku nast pnemu. Stó za ama si z trzaskiem, rozrzucaj c doko a mieci. Jeden z bandytów ruszy ku wi niowi, ale Matty by a za blisko, eby j zlekcewa , i odwróci si , aby odeprze atak. Drugi upad , chwytaj c palcami powietrze, a z gard a tryska a mu krew. Dwóch pozosta ych rzuci o si ku Matty z mieczami i no ami pob yskuj cymi dziko w wietle lamp i zmusi o j do wycofania si pod cian . Damson cofn a si o krok, szukaj c wolnej przestrzeni, kto chwyci j od ty u i przez drzwi wtoczy si pi ty m czyzna, wczepiaj c si w ni palcami. Z rany na piersiach ciek a mu krew. Wykr ci a si , liska od jego krwi, a potem wypchn a go przez drzwi na schody. Na zewn trz rycza y mu y, kopi c w panice w cian domku. Matty skoczy a i ci a m czyzn przed sob , staraj c si wydosta z k ta i wrzeszcz c do Damson. Lampa st uk a si , rozlewaj c wsz dzie olej, i po pod odze domku zacz y si lizga p omienie. Damson skoczy a na plecy najbli szego czyzny, wbijaj c mu palce do oczu. Zawy z bólu, upu ci bro i usi owa zrzuci j go ymi d mi. Pu ci a go, zeskakuj c i si gaj c po nó . M czyzna ruszy na ni w szale, nie zwa aj c na nic, potkn si i upad w p omienie. Jego ubranie zaj o si od ognia i zacz p on . Wrzeszcz c, wybieg przez drzwi w noc. Ostami walczy jeszcze przez chwil , po czym równie czmychn przez drzwi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
omienie liza y ju ciany, wspinaj c si po krokwiach i po eraj c apczywie suche drewno. Damson i Matty pobieg y na ty y domku, gdzie wi zie uniós si na kolana i targa stalowy pier cie przykuwaj cy go do ciany. Matty odsun a go bez s owa, wyj a z buta du y my liwski nó i zacz a uderza w cian , a wyrwa a pier cie . Wtedy pomkn li ku drzwiom domku, a p omienie szala y doko a, osmalaj c im w osy i cia a. Byli ju prawie na zewn trz, kiedy wi zie wyrwa si i zawróci , rzucaj c si w dym i ogie , wlok c za sob cuchy i przeszukuj c mieci za cielaj ce pod og , dopóki nie znalaz Miecza Shannary. W jednej chwili byli na zewn trz, chwytaj c powietrze i kaszl c od dymu i kurzu on cego za nimi domku, kiedy Damson zda a sobie spraw , e nie uratowa y Para Ohmsforda, ale jego brata, Colla. Przystan li tylko na chwil , eby zerwa kajdany z kostek i nadgarstków Colla, rzucaj c za siebie w noc niespokojne spojrzenia, po czym umkn li szybko, zostawiaj c dymi ce szcz tki domku, pusty wóz i martwe cia a. Mu y uciek y ju dawno, a wraz z nimi znikn li pozostali przy yciu bandyci i okolica opustosza a. Ca a trójka wdycha a zapach ognia i popio u, a ich oczy zawi y od dymu. Umazani byli krwi tamtych. Matty mia a kilka pomniejszych ran, a Damson zadrapania na twarzy, ale obie wysz y z walki bez powa niejszych obra . Coll Ohmsford szed jak cz owiek, któremu z amano obie nogi. Pod os on drzew, gdzie czeka y baga e, oczy cili si najlepiej jak mogli, zjedli co , napili si wody i próbowali poj , co si wydarzy o. Kobiety do szybko si zorientowa y, e Coll nosi brakuj po ówk Skree, któr skrad Parowi, b c we adzy Lustrzanego Ca unu. To wyja nia o, dlaczego Damson i Matty my la y, e tropi Para. Nie wyja nia o natomiast, dlaczego Skree wieci w dwóch kierunkach, kiedy Damson u a go przy Stra nicy Po udniowej, chocia po wys uchaniu opowie ci Colla o tym, co wcze niej dzia o si z bra mi, mo na by o przypuszcza , e magia Para w jaki sposób wp yn a na kr ek. Wydawa o si , e wp ywa niemal na wszystko, z czym si styka, zauwa Coll. Co przydarzy o si jego bratu i je li wkrótce do niego nie dotr i nie poradz sobie z tym, co go rozdziera o na strz py, utrac go na dobre. Coll nie potrafi powiedzie Damson i Matty, co to jest, ale by przekonany, e istnieje. Uwolnienie magii Miecza Shannary ujawni o wiele prawd ukrytych wcze niej, a to by a jedna z nich. Nie zastanawiali si , co maj dalej czyni . Mieli wspólny cel, nawet Matty Roh. Spakowali swój ekwipunek i ruszyli znowu na pó noc. Kierowali si w stron T czowego Jeziora i krainy poza nim, zmierzaj c ku walce z cieniowcami i Rimmerem Dallem. Morgan Leah b dzie tam na nich czeka i razem podejm kolejn prób ocalenia. Ich
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
czworo, kiedy nadejdzie czas walki z wrogami, podtrzymywanych niewiele znacz magi swoich talizmanów, odwag i zdecydowaniem, bo wi cej nie mieli. To, co chcieli uczyni , by o troch szalone, ale ju dawno temu porzucili rozs dek. Pogodzili si z tym tak samo jak z nadej ciem nowego dnia, którego pierwsze blade odb yski malowa y ciemny horyzont pasmami z ota. Przyj li tak samo jak drog , na któr przywiod y ich odmienne koleje losu a do rozstajów, gdzie dzielili wspólne przeznaczenie. Wiedzieli, e nie da si odmieni tego, co w yciu nieuchronne. Mieli nadziej , ka de pogr one we w asnych my lach, e zw aszcza ta nieuchronno losu przyniesie co dobrego. Morgan Leah ledwie mia czas chwyci powietrze. Atak by tak szybki i nieoczekiwany, e znalaz si na ziemi, zanim zdo pomy le o jakimkolwiek dzia aniu. D wci zaciska a si lekko na jego ustach, a ciemna sylwetka pochyla a si , trzymaj c go przy ziemi. Straci Miecz, jedyn rzecz, która mog aby mu pomóc, i by tak zaskoczony, e chocia wszystko rwa o si w nim do ucieczki, trwa bez ruchu jak ma e zwierz tko schwytane w sid a. Jego gard o zacisn o si i przesta oddycha . Wiedzia , e umiera. Ogromna, w sata twarz przysun a si do jego twarzy, jakby ciekawa, có to za stworzenie, i spojrza y na l ni ce, te oczy bagiennego kota. – Spokojnie, góralu – wyszepta mu do ucha znajomy g os, mi kki i krzepi cy. – Nic ci nie grozi. To tylko ja. pu ci a i Morgan zacz znowu oddycha , szybko i nierówno. Czu , jak mi nie si rozlu niaj i znika ch ód w dku. – B cicho – wyszepta kot. – Jeszcze s blisko. Potem kocia twarz cofn a si i Morgan ujrza Walkera Boha.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXXI Stresa przyszed do Wren Elessedil tu przed witem. Gwiazdy mruga y jeszcze na czarnym aksamicie nieba, a las by g sty od cieni. Jedynie nik a jasno na wschodzie pomi dzy drzewami zdradza a nadej cie nowego dnia. Wren wsta a, kiedy si pojawi , czuj c niepokój i ulg . Czeka a na niego ca noc, mimo i równie dobrze móg przyj dopiero nast pnego dnia. Jej elfie uszy uchwyci y ruch splintera, zanim wy oni si z mroku, i zawo a na niego. – Stresa – wyszepta a. – Tutaj. Pos usznie potoczy si ku niej, k ad c kolce na grzbiecie i w sz c w powietrzu. Jego oczy l ni y niczym wiece. – Widz ci do dobrze, królowo elfów – wymrucza splinter, podchodz c. – I równie dobrze s ysz . Wren u miechn a si na d wi k znajomego g osu. Nie min y trzy dni, od kiedy my la a, e ju nigdy go nie us yszy. Ci ka próba, jak przesz a z Tibem Arne i Gloonem, sprawi a, e na nowo doceni a to, co kiedy pochopnie uwa a za nale ne jej i oczywiste. To dziwne, w jaki sposób szept mierci poprawia s uch. Pomy la a, jak wiele razy musia a go wys ucha , eby zapami ta t lekcj . – Co znalaz ? – zapyta a, kucaj c, eby lepiej go widzie . Stresa prychn . – Wej cie dla nich i wyj cie dla nas. Phfftt. To da si zrobi . – Rozejrza si doko a. – Gdzie, ssttpp, wiewiórka? Skin a r . – Na wschodzie, gdzie czekaj pozostali. Nie chc , eby ktokolwiek s ysza , o czym rozmawiamy. To zabawne, o ile lepiej si teraz porozumiewamy. Splinter nastroszy kolce i ponownie je po . – To prawdziwe osi gni cie. Wiewiórki nie maj wiele do powiedzenia. Hsssttt. Nie rozgaduj si , królowo elfów. Wren powstrzyma a si od u miechu. Nie ma sensu go o miela . – A wi c mo emy tego dokona , ty i ja? – To nie jest Morrowindl, a Brakes to nie In Ju. Oczywi cie, e mo emy. Sppptt! – Splun . – Sam powinienem o tym pomy le . Ledwie trzy dni min y, od kiedy Wren uciek a cieniowcom, i mia a zamiar znowu si z nimi zmierzy . Przylecia a do obozu z Tygrysem Ty i powita y j okrzyki uniesienia i zdumienia elfów, które uzna y j za zaginion . Wci obozowali na skraju puszczy Drey, obserwuj c nieustanny post p armii federacji i wyczekuj c Barsimmona Oridia
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i reszty armii elfów. Desidio powita j wylewnie, mówi c wprost, e elfy potrzebuj jej dowództwa, a on czeka na rozkazy, i w tej jednej chwili powiedzia wi cej ni przez ca y czas, od kiedy opu cili Arborlon. Triss by na ni w ciek y, wypominaj c, e jej w asna lekkomy lno spowodowa a uprowadzenie, i ostrzegaj c, e nie wolno jej si ju nigdzie ruszy bez Stra ników Domu, chyba e z nim osobi cie. Obie uwagi powita a kla ni ciem w d onie i zapewnieniami, e nigdy ju nie podejmie takiego ryzyka, i wiedz c ju , e w nie tak uczyni. Podczas jej nieobecno ci przednia stra nie pró nowa a. Desidio i Triss od yli na bok ró nice zda co do strategii i kontynuowali to, co tak szcz liwie rozpocz a: zorganizowali kolejny najazd na armi federacji tej samej nocy, kiedy j porwano. Podpalali wozy i zapasy, n kali pi ce wojsko i robili wszystko, co mog o przysporzy wrogom niewygód i zamieszania i powstrzyma ich marsz. Po mierci Erringa Rifta dowództwo nad Skrzydlatymi Je cami przej Tygrys Ty, najbardziej do wiadczony z nich. By dowódc , z którym czuli si swobodnie. Tygrys Ty by szorstki i burk iwy, ale stan na wysoko ci zadania: wys Skrzydlatych Je ców na pomoc l dowym elfom. Armia federacji by a wprawdzie lepiej przygotowana ni poprzednio, ale ci gle nie dosy , aby zapobiec znacznym zniszczeniom swoich zapasów. Tym razem elfy straci y ponad tuzin ludzi, ale moloch federacji straci dwa razy tyle i zmuszony by wstrzyma marsz, eby da wytchnienie koniom, uzupe ni zapasy wody i ywno ci oraz opatrzy rannych. Barsimmon Oridio dotar do doliny Rhenn i ruszy im na spotkanie. Przybyli pos cy od starego genera a, aby oznajmi , e pomoc jest w drodze. Desidio i Triss odes ali ich z powrotem, przesy aj c pozdrowienia od królowej – nie chcieli na razie ujawnia , e sama królowa znikn a. aden z nich nie potrafi by przyzna , e utracili j na dobre, pomimo tego, co sta o si z Erringiem Riftem i Graylem. Wren z zadowoleniem dowiedzia a si , e utrzymywali jej znikni cie w tajemnicy. Postanowi a ju jednak, e przednia stra elfów musi uczyni co wi cej poza czekaniem na Bara i reszt armii. Przemy la a wszystko podczas lotu znad równin. Cia o mia a wprawdzie obola e po walce z Tibem Arne i Gloonem, ale umys dziwnie jasny i wie y. Wiedzia a, co nale y uczyni , i to nie zwa aj c na nic innego. Musz powstrzyma pe zacze, które szybko dogania y armi federacji: nadchodzi y z Tirfing, przekroczywszy Mermidon i trawiaste równiny na wschód od Pykonu. Za par dni dogoni ich i do cz do polowania na elfy. Kiedy tak si stanie, b dzie po wszystkim. Elfy nie dysponowa y adn obron przeciwko pe zaczom. Brakowa o im ludzi, umiej tno ci i si , a machiny cieniowców poci gn za nimi przez lasy Westlandii do Arborlonu i tam z nimi sko cz .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Nie pozwoli na to, przyrzek a sobie, i ponownie wróci a my lami do Morrowindl i stworów, które j tam ciga y. Pomy la a te o stworach, które prze ladowa y Ohmsfordów przez ca e lata s by druidom, i nagle, niespodziewanie, nieoczekiwanie znalaz a odpowied , której potrzebowa a. Jednak znowu wystawi si na ryzyko i raz jeszcze b dzie musia a u Kamieni Elfów. Tej samej nocy powiedzia a Tygrysowi Ty, Trissowi i Desidiowi o swoim planie. Wszyscy trzej byli przera eni i zdumieni. B agali, aby zrezygnowa a, pomy la a o czym innym, spróbowa a innej taktyki. Zaklinali na wszystko, aby rozwa a, co stanie si z elfami, je li znów j utrac – tym g azem na zawsze. Przekona a ich jednak rozs dkiem, faktami, si woli i argumentami, a w ko cu zmuszeni byli, aczkolwiek niech tnie, pogodzi si z jej decyzj . Zdo ali wymóc tylko jedno ust pstwo: Tygrys Ty i Triss pójd z ni mo liwie najdalej. By o to dwa dni temu. Tego samego dnia wyruszy a na po udnie z Tygrysem Ty, Trissem, pi dziesi cioma Stra nikami Domu i szóstk Skrzydlatych Je ców. Roki nios y Stra ników Domu w ogromnych koszach, trzymaj c si os ony drzew i gór, gdzie nie mo na ich by o dojrze z równin, a Wren lecia a z Tygrysem Ty. Trzyma a wszystkich w miejscu do d ugo, chcia a bowiem wys Faun do puszczy Drey, eby wiewiórka znalaz a i przyprowadzi a Stres . Powiedzia a splinterowi, co zamierza, i poniewa tak wiele od niego zale o, czeka a na zapewnienie, e plan mo e si powie . Kiedy si z ni zgodzi , podnios a go, przypi a pasami do grzbietu Ducha, wsadzi a Faun do plecaka i wszyscy ruszyli. Desidio i reszta wojska zostali wys ani na pó noc na spotkanie z Barsimmonem Oridiem, gdzie mieli czeka na jej powrót. Dwa dni temu. Podró owali ca noc i pierwszy dzie w ogóle nie spali. Wszyscy wyruszyli na poszukiwania. Pokr ci a g ow . Spogl da a mi dzy ciemne drzewa, wdychaj c zapach mchu, mokrej kory, polnych kwiatów i my c o tym, jak wiele wydarzy o si w tak krótkim czasie. S ysza a, jak Stresa porusza si niespokojnie w ciemno ciach za jej plecami i odwróci a si . – Znalaz stwora? – zapyta a, nie wiedz c, jak to nazwa . – Hssstt – roze mia si Stresa. – Nie stwora, Wren Elessedil. Stwory! Wygl da na to, e w ci gu trzystu lat zasz y pewne zmiany. Jest ich teraz wi cej ni jeden. A mo e zawsze tak by o, a widziano zawsze tylko jednego, pomy la a nagle. Unios a si , podziwiaj c nadej cie nowego dnia. Przed ni , na wschodzie, czekali Skrzydlaci Je cy i Stra Domu, a za nimi, gdzie na trawiastych równinach, pe zacze. Za ni , na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zachodzie, le y grz zawiska Matted Brakes. Wi cej ni jeden. No i dobrze. – Poczekaj na mnie, Stresa – rozkaza a, wstaj c ponownie. Pragn a ju zaczyna . – Dolina przechodzi w przesmyk, który przywiedzie je prosto tutaj. To nie potrwa d ugo. Stresa odwróci si i skierowa pomi dzy cienie. – Zdrzemn si . Zm czy y mnie te wszystkie wypady. Wiesz, e w Brakes cuchnie. Pfffttt. Uwa aj na siebie, dopóki nie wrócisz, królowo elfów. Zostawi a go bez s owa, po czym zawróci a na wschód pomi dzy drzewa i ruszy a z powrotem w stron coraz ja niejszego wiat a poranka. Las by tutaj rzadki, a przesmykiem, który opisywa a, by a szeroka wycinka biegn ca z wy szego poziomu, gdzie wiatr i woda zniszczy y niemal ca e poszycie. Prawie natychmiast znalaz a Faun. Stworzonko wskoczy o jej na rami i tak ju zosta o, kiedy Wren przemyka a pomi dzy drzewami. Plan si powiedzie, mówi a sobie, i eby si upewni , raz jeszcze obraca a go w my lach. Jego zasady by y ca kiem proste. Liczy o si tylko jego przeprowadzenie, a to le o prawie ca kowicie w jej r kach. Zesz a do doliny, pod aj c pó nocnym zboczem, gdzie cienie by y najg bsze w rosn cym wietle. Spojrza a na równiny w oddali, gdzie wszystko okrywa a nik a mgie ka. Dzie wcze niej przeszukali wszystko starannie. Stra Domu zna a teren wystarczaj co dobrze, aby wykorzysta go dla swojej przewagi, a Skrzydlaci Je cy odkryli pomi dzy drzewami kryjówki tu przy Brakes. Gra w grze. Ko o wewn trz ko a. Powróci a my lami do Morrowindl, gdzie nauczy a si gra w kotka i myszk ze stworami cieniowców i wykorzysta a w praktyce ca wiedz , któr przekaza jej Garth. Pomy la a o tym, jak przewiduj cy byli jej rodzice, oddaj c j pod opiek Gart iowi, jakby wiedzieli, jakie kiedy b dzie jej ycie. Nawet teraz dziwna by a my l, jak wiele jej ofiarowano, ale nietrudno ju by o to przyj . ycie nios o ze sob odpowiedzialno , jak i pragnienia, ale nigdy w równych cz ciach. Ca a sztuka polega a na tym, eby si nie ba , kiedy ju si o tym wiedzia o. Faun za wierka a cicho i Wren podnios a r , eby pog aska ciep y, puszysty pyszczek. Musimy troszczy si o siebie nawzajem, pomy la a. Musimy kszta ci i kocha , je li ycie ma naprawd co znaczy . Ale przede wszystkim, niestety, musimy znale sposób, aby przetrwa wszystko, co nas przed tym powstrzymuje. Znalaz a Trissa i Stra ników Domu ukrytych u wej cia do doliny w k pie sosen i g stych zaro li. Na równinach za nimi by o cicho i mglisto, a nadchodz cy brzask rozprasza si we mgle tu nad ziemi , tak e wygl da a jak nieg. W powietrzu wisia a wilgo , nadaj c mu gorzkawy, metaliczny posmak. – S nie dalej ni o mil st d – oznajmi cicho Triss, opanowany, patrz c na ni
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
spokojnie. Tak jak niegdy Garth. – Tropiciele odkryli ich nadej cie, nie zaskocz nas wi c. Jeste gotowa, Pani? Skin a g ow i wepchn a Faun z powrotem do plecaka, który dla niej nios a. Faun te jej nie opu ci. – Wy lij kogo do Tygrysa Ty i ruszajmy. Odprawiono pos ca i reszta Stra y Domu, uzbrojona w uki i ko czany pe ne strza , wymkn a si z ukrycia na równiny, posuwaj c si przez g ste trawy i zaro la. Równiny sk pane by y w rosie, ale ziemia by a twarda jak kamie . Poruszali si ostro nie i powoli, przypadaj c do ziemi, kiedy prowadz cy dawa znak, i wypatruj c nadci gaj cych potworów. Us yszeli je, zanim zobaczyli, kiedy ci kie, opancerzone cielska wstrz sn y ziemi . Mimo to nadchodzi y ciszej, ni Wren si spodziewa a. Przednia stra cofn a si z wie ci , e pe zacze s na wschodzie i przed nimi, nieca e pi set jardów st d. Sz o ich osiem, maszeruj c parami, rami w rami . Byli z nimi szperacze, czarno odziani, ze znakiem wilczej g owy na piersiach. Wren by a zaskoczona. Nie widzia a wcze niej szperaczy. Jednak ich obecno niczego nie zmienia a, rozkaza a wi c Trissowi rozwin szyki. W milczeniu Stra Domu wesz a w mg – rozpostarty wachlarz widmowych postaci. Teraz mogli ju tylko czeka . Sekundy mija y si z mordercz powolno ci . Nas uchiwali odg osów pe zaczy i nag ej ciszy wokó , oznajmiaj cej ich nadej cie. Triss mrukn co na temat mg y. Spojrza a na niego i u miechn a si . Triss odwróci wzrok. Nawet teraz, po wszystkim, co razem przeszli, zachowywa rezerw . W ko cu by a królow . Zawsze b dzie sta a z dala. Niebo ja nia o równomiernie, a mg a rozst powa a si . Pojawi a si pierwsza para pe zaczy, materializuj c si niczym widma, ogromne i potworne, przygniataj ce swym ogromem czarno odziane sylwetki maszeruj ce u ich boku. Wren policzy a b yskawicznie. Szperaczy by o oko o dwudziestu. Si gn a pod tunik i wyj a Kamienie Elfów. Le y na jej d oni i l ni y od amkami kitnego ognia. Tylko ja mog ich u , pomy la a. Zacisn a wokó nich palce i czeka a. Kiedy druga para pe zaczy znalaz a si na wprost nich, wsta a, wyci gn a Kamienie Elfów, przywo a drzemi w nich moc i uderzy a b kitnym p omieniem. Ogie przedar si przez pó mrok i mg i uderzy w najbli szego potwora cieniowców. Pe zacz poderwa si od wstrz su i upad , p on c i dymi c. Pozosta e odwróci y si w jej stron , a Stra Domu rzuci a si natychmiast do ataku. Na pe zacze i cieniowce spad deszcz strza , a z szeregów elfów unios y si krzyki. Przez par chwil trwa o zamieszanie,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
podczas gdy pe zacze i ich panowie kr cili si niepewnie doko a, po czym odparli atak, dz c przez trawy w poszukiwaniu napastników. Ale Stra Domu wycofa a si ju za lini drzew, wypuszczaj c strza y, wykrzykuj c przekle stwa i uciekaj c co si w nogach. Pe zacze by y olbrzymie, ale bardzo szybkie, i zaczyna y dogania elfy. Wren powstrzyma a ich p d b kitnym p omieniem Kamieni i wycofa a si do boku Trissa. Pe zacz, który upad , znowu by na nogach i wszystkie osiem ruszy y do ataku. Na to w nie mia a nadziej , tego oczekiwa a, ale mimo wszystko by a przera ona. Kiedy wynurzy y si z mg y, znowu ujrza a Wisterona na Morrowindl, powielonego o miokrotnie, i musia a zwalczy strach wywo any tamtym wspomnieniem. S ysza a chrobot pazurów oraz k apanie szcz k i szczypiec. Ujrza a drzewa na zachodzie, wsun a do kieszeni Kamienie Elfów i pomkn a w ich stron . Wbiegli do doliny przed pe zaczami, nie zwalniaj c nawet, eby spojrze za siebie, bo odg osy po cigu nie budzi y adnych w tpliwo ci. Wren odwróci a si , raz jeszcze unios a Kamienie Elfów i ustawi a w przej ciu cian b kitnego ognia. S ysza a wrzask ciek ci pe zaczy, odg os jakby zgrzytu zardzewia ej stali, przenikliwy i nieludzki. Pe zacze przesz y cian ognia z dymi cymi cia ami i paruj cym pancerzem. Pos a kolejne uderzenie, unosz c si na czubkach palców od jego si y. Mia a wra enie, e p d magii porywa j w powietrze. Wype niona jej moc , zacz a wykrzykiwa wyzwanie. – Dosy ! – krzykn Triss, odci gaj c j . – Uciekaj! W jej oczach b ysn gniew. Zacisn a palce wokó Kamieni Elfów i wyrwa a si z cichym okrzykiem. Zrobi a jednak to, o co nagli , biegn c wraz z nim do przesmyku, pomi dzy drzewa i ich ch odny cie . Oddycha a, jakby ju nigdy nie mia a chwyci w p uca do powietrza, czuj c, jak magia przenika jej cia o, niespokojna i daj ca, prosz ca o uwolnienie, b agaj ca o wykorzystanie. Taka pot na moc! Zacisn a d onie w pi ci i bieg a dalej. Przebiegli p dem przesmyk i wbiegli mi dzy drzewa. Elfy my liwi torowali drog dla Wren, Trissa i garstki tylnej stra y. Pe zacze nadchodzi y, rozdzieraj c wszystko na swej drodze, od krzewów po ros e drzewa, a odg os zniszcze by przera aj cy. Dzia a, pomy la a Wren. Wszystko idzie zgodnie z planem. Ale pe zacze by y o po ow za szybkie! Na polanie przed nimi czekali z koszami Skrzydlaci Je cy. Stra nicy Domu wspi li si do rodka, wszyscy z wyj tkiem Trissa, który upiera si , e zostanie przy Wren. Roki unios y si pod niebo i znikn y na zachodzie. Wren przesz a polan i raz jeszcze unios a Kamienie Elfów. Kiedy pojawi y si pe zacze, z rozmachem toruj c sobie drog po ród poszycia, k bowisko stercz cej stali i kolczastych odnó y, ponownie cisn a w nie ogniem, wypalaj c ca polan , zacieraj c wszelkie lady ucieczki
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Stra ników Domu i przyci gaj c potwory dalej. Potem wróci a mi dzy drzewa, biegn c za Trissem w ciemno . Nagle pojawi si Stresa, przecinaj c im drog i obejmuj c prowadzenie. Nie odezwa si , nawet na nich nie spojrza , a jego przysadzista sylwetka porusza a si o wiele szybciej, ni wydawa o si to mo liwe. Prowadzi ich prosto w mrok znacz cy wschodni kraniec bagnisk Matted Brakes. Wren obejrza a si za siebie, aby si upewni , e pe zacze id za nimi, po czym pobieg a dalej. W ci gu paru chwil znale li si w Brakes. Chod cie za mn , chod cie za mn , powtarza a w my lach bez ko ca, w czaj c w to ca si woli. Plan, który obmy li a w celu zniszczenia pe zaczy, by prosty. Zaatakowa je na równinach wystarczaj liczb ludzi, aby my la y, e maj do czynienia z przedni stra armii elfów lub te znacz jej cz ci , wci gn je pomi dzy drzewa i dalej na Matted Brakes, poprowadzi szlakiem, który wybra Stresa, a którego one nie zna y, i wprowadzi w pu apk , z której nie ma ucieczki – pu apk , w której ich si a i przebieg oka si bezu yteczne. Jak wiele innych, odpowiedzi na dania tera niejszo ci le y w przesz ci, a w tym wypadku w pie niach Para Ohmsforda i legendach o jego przodkach z rodu Shannary. Ze Stres na prowadzeniu i biegn cym za ni Trissem, wci ga a stwory cieniowców biej w grz zawiska, ani przez chwil nie zdradzaj c, e nie cigaj armii, tylko dziewczyn , m czyzn i stworzenie z innego wiata. Uderza a w nich ogniem Kamieni Elfów, w ziemi , po której si przetacza y, drzewa poro ni te g sto mchem i pn czami i cuchn ce, zielonkawe wody doko a. Chcia a je zaniepokoi i rozgniewa , wytr ci z równowagi i ca uwag skierowa na po cig. Niegdy obawia a si wykorzystania magii elfów. Teraz wydawa o si to bardzo odleg e, dalekie jak ycie, które zna a przed podró na Morrowindl i odkryciem swego dziedzictwa. L ki rozwia y si , kiedy przyj a swe przyrodzone prawo jako królowa elfów i wyprowadzi a swój lud z Morrowindl. Teraz magia by a przed eniem jej samej, cz ci zadania powierzonego jej przez babk na u mierci, ogniem pochodz cym z krwi jej przodków, który mia ochrania j przed wszelkim zagro eniem. Wierzy a, e je li b dzie silna, nic jej nie zrani. Dzie poja nia i zbli o si po udnie. Zjedli co i wypili, przystaj c w trakcie ucieczki, aby odetchn i nas uchiwa odg osów pogoni. Brakes zamieni y si w grz zawiska spl tanych korzeni, pe ne drzew, których ga zie zwisa y niczym martwe cia a, nieruchomych, bezdennych wód i lotnych piasków, które poch ania y mia ka w ci gu paru chwil. Stresa ostro nie wybiera drog , odnajduj c twardy grunt i stale
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
posuwaj c si do przodu. Dwukrotnie pe zacze zrówna y si z nimi nieoczekiwanie, raz wykonuj c manewr z flanki, który niemal schwyta ich w potrzask, a drugi, nadci gaj c dem stalowych cielsk i przetaczaj c si pomi dzy drzewami z tak szybko ci , e ledwo unikn li stratowania. Wydawa o si , e bagna nie odstraszaj pe zaczy, które kroczy y przez nie jak po twardym pod u. Wren nie potrafi a stwierdzi , czy który zgubi si , czy zawróci . Mia a nadziej , e nie. Mia a nadziej , e nadal cigaj ich wszystkie. Do tego celu, i adnego innego, zosta y stworzone i modli a si w duszy, aby instynkt prowadzi je tam, sk d bardziej my ce i nie tak pot ne stwory dawno by zawróci y. Kiedy dotarli do jeziora, w nie min o po udnie. Zwolnili, podchodz c bli ej i staraj c si robi jak najmniej ha asu. Odg osy pogoni za nimi odbija y si echem pomi dzy pot nymi baldachimami drzew, ostre, nie zwa aj ce na nic, zbli aj ce si gwa townie. Jezioro by o ogromne, nieruchome, zielone i ciche niczym grobowiec. Ci gn o si w chmurze mg y wisz cej nad nim jak ca un i okrywaj cej brzegi. Przeciwleg y brzeg by w ogóle niewidoczny. Mech i pn cza zwisa y z drzew otaczaj cych jezioro koronkow zas on zieleni, których korzenie splata y si i wi y w wodzie niczym eruj ce w e. Wsz dzie panowa a cisza; adnych ptaków, owadów, ryb. Nawet szept wiatru nie zak óca tej ciszy. Mia o si uczucie, e czas zatrzyma si tutaj, ycie stan o w miejscu i wszystko zamar o w oczekiwaniu. Tutaj, pomy la a Wren, bezwiednie wstrzymuj c oddech. Tutaj wszystko si sko czy. Jednak nie by o czasu na dalsze rozmy lania. Pe zacze ju nadchodzi y, tocz c si przez bagniska, rozchlapuj c, tn c i mia c wszystko, co stan o im na drodze. Stresa ju rusza w prawo, wzd brzegu, ku w skiemu paskowi l du, który utworzy a ziemia i spl tane korzenie wij ce si a do samego rodka ogromnego jeziora. Wren i Triss pospieszyli za nim. Weszli na most i ruszyli w stron ciany mg y. Wren spojrza a w niebo, pozwalaj c sobie na to po raz pierwszy, od kiedy zacz li ucieka . Ale niebo by o puste. Jeszcze za wcze nie. Pomkn li, lekko stawiaj c kroki, milcz c i nas uchuj c odg osów pe zaczy. Spojrza a na drug stron jeziora, wypatruj c stworów, ale wida by o jedynie p ask , m tn powierzchni nieruchomych wód. Byli ju prawie we wn trzu mg y, kiedy pe zacze wynurzy y si spomi dzy drzew, przystaj c chwiejnie. Ich stalowe cielska parowa y od aru, wlok c za sob pn cza i ga zie. Mia y wszystko doko a siebie, kiedy podesz y razem na skraj jeziora. Byli z nimi szperacze. Zobaczyli Wren i szybko ruszyli za ni . – Tam – sykn nagle Stresa, wskazuj c bem na lewo. Spojrza a i zobaczy a po ród wód górski grzbiet – pojawi a si w nich skalna skorupa
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
obro ni ta g sto mchem i porostami. Potem dopiero ujrza a dwa strumienie pary tryskaj ce z jednego ko ca i zda a sobie spraw , e to nozdrza. Dostrzeg a dwa stwory, a za nimi, niemal niewidoczny we mgle, rysowa si jeszcze jeden. Ci gle tu by y, jak za czasów Wi a Ohmsforda, potwory z g bi wód Matted Brakes, stwory. Stresa znowu ruszy i pospieszy a za nim, próbuj c st pa cicho niczym chmury druj ce po niebie. Nie zrób nic, co je zaniepokoi, mówi a sobie. Niech jeszcze przez chwil pi . Mg a falowa a doko a, ale ju nie tak g sta, eby ukry je przed nadci gaj cymi stworami. Wren zerkn a za siebie i ujrza a, e pe zacze równie s ju na mo cie. Ale tylko dwa! Zatrzyma a si gwa townie, szepcz c do Stresy i Trissa, eby si zatrzymali. Dwa to za ma o! Musz by wszystkie! Zawróci a, wyj a Kamienie Elfów i wyci gn a je przed siebie. – Nie! – us ysza a ochryp y krzyk Stresy. Mimo to wys a naprzód ogie , omiataj c wody bagniska i uderzaj c w pochylone na brzegu pe zacze, zasypuj c ich p omieniem niczym deszczem strza , pal c i osmalaj c. Pe zacze cofn y si , szarpi c pazurami ziemi . Poczu a, w jeziorze co si porusza. Jeszcze nie! Pe zacze na brzegu kr ci y si w kó ko, a czarno odziani dozorcy próbowali je uspokoi . Jeden ze szperaczy znikn z wrzaskiem w b ysku stalowych szponów. Na lustrzanej, zielonej toni jeziora pojawi y si zmarszczki. Wren wzi a g boki oddech. Spokojnie, tylko spokojnie. Potem znowu uderzy a, a ogie elfów buchn mi dzy pe zacze i tym razem zaatakowa y j wszystkie, szale czym p dem rzucaj c si na most. Teraz ju w ca ym jeziorze wida by o poruszenie, grzbiety przemieszcza y si powoli, zbiera y ciemne kszta ty. Ujrza a je k tem oka, biegn c za Trissem i Stres – po jednej stronie, pó niej przed sob i z ty u i zda a sobie spraw z gro cego jej niebezpiecze stwa. Je li stwory teraz zaatakuj , adne z nich nie ujdzie z yciem. Potwory z bagnisk, starsze ni pomiot cieniowców i nieub agane jak czas, oto kogo sprowadzi a do walki z pe zaczami. By y tu, kiedy Wil Ohmsford i Amberle Elessedil przemierzali Brakes ponad trzysta lat temu w poszukiwaniu Krwawego Ognia. Po ar y wówczas dwóch elfów my liwych wys anych dla ochrony m odzie ca z Shady Vale i Wybranej. Mia a nadziej , e teraz po równie pe zacze. Przed nimi le a wyspa, niewielki sp achetek skalistej ziemi poznaczonej k pami zaro li i cyprysów. Most bieg ku niej, a potem skr ca dalej. Wyspa sta a samotnie we mgle, odarta z ycia. – Pospieszcie si ! – us ysza a syk Stresy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Obejrza a si znowu za siebie i ujrza a wszystkie osiem pe zaczy, gramol ce si przez pokryty spl tanymi korzeniami pas ziemi rozci gaj cy si za nimi. Za nimi biegli szperacze, wykrzykuj c co i staraj c si unikn stratowania. Pe zacze wymkn y si spod kontroli, widz c er w zasi gu r ki i czuj c, e za chwil go dopadn . Zbli y si szybko, niebaczne na niebezpiecze stwo czaj ce si doko a, pewne swej si y i zbroi. Magia elfów, mog a parzy ale nie niszczy . My liwi nauczeni jedynie polowa , nigdy ukrywa si ani zawraca . Jeden po lizn si i upad , zanurzaj c si na chwil w stoj cych wodach jeziora, zanim znowu wydosta si na powierzchni . Chod cie za mn , szepta a do nich bezd wi cznie. Zobaczcie, co dla was przygotowa am. Kiedy by a na wyspie, odwróci a si raz jeszcze, a ogie Kamieni Elfów ju formowa si w jej d oni. Zamar a, zdaj c sobie spraw , e by mo e czeka a zbyt d ugo, e najbli szy z pe zaczy jest nieca e pi dziesi t jardów od niej. Szybko przywo a magi i pos a ogie nie mi dzy pe zacze, ale w wody jeziora, grzbiety z paruj cymi nozdrzami, w stwory. Jezioro eksplodowa o gejzerami, które wystrzeli y w powietrze na setki stóp, kiedy ciemne kszta ty unios y si w niebo wielorybim skokiem. Pe zacze na mo cie zwolni y zaniepokojone, k api c stalowymi szcz kami i drapi c pazurami. Jezioro zawrza o i zakot owa o si wokó nich, a potem stwory zaatakowa y. Wychyn y z m tnej zieleni, z mrocznych g bin i porwa y pe zacze z mostu. Stwory rzuca y si i wymachiwa y odnó ami, ale w wodzie nie mog y znale punktu oparcia i znikn y Wren z oczu, a wraz z nimi wrzeszcz cy szperacze. Wszystko wydarzy o si tak szybko, e sko czy o si , zanim na dobre zacz o. Kilka sekund, wiruj ca powierzchnia jeziora, chwilowa ciemno , chrz st stali i cia , i pe zacze znikn y na zawsze. Z wyj tkiem jednego – tego, który zosta najbli ej wyspy. Teraz atakowa , nadchodz c z trzaskiem po resztkach w skiego mostu, a ziemia dr a od furii jego ataku. Wren wys a mu na spotkanie ogie , ale przedar si przez p omienie jakby by y tylko z otymi i szkar atnymi li mi. Wszed na wysp chwil pó niej, tak ogromny, e przys oni ca e bagniska, gdzie ostatnie zmarszczki wyg adza y si na pustej powierzchni jeziora. Triss krzykn i skoczy na pomoc Wren, dobywaj c miecza. Stresa krzycza szale czo i nawet Faun wysz a z plecaka i pojawi a si , piszcz c ze strachu. I wtedy mroczny kszta t wyskoczy z mg y, szybszy ni my l, i szpony Ducha pochwyci y eb pe zacza i odrzuci y besti na bok. Pe zacz opad na apy i odwróci si rozszala y z w ciek ci. Duch przelecia nad nim, pochyli si , zawróci i zaatakowa powtórnie, odrzucaj c go jeszcze dalej. Triss chwyci Wren w pasie, przerzuci j przez rami i pobieg przez wysp z powrotem na most. Nie, chcia a go ostrzec. Stwory nadal
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tam s ! Jednak uderzenie zapar o jej dech w piersiach i mog a jedynie szarpa go bezradnie. Faun czmycha a przed Stres , a ca a ich gromadka wygl da a jak linoskoczkowie na linie. W mrocznych toniach jeziora znowu zapanowa o poruszenie. Jednak Tygrys Ty nie zapomnia o zadaniu, które wyznaczy a mu Wren, i Duch przelecia po raz trzeci, zostawiaj c pe zacza i lec c w stron mostu. Poczeka , a wejd na bagniska, i ju by gotów bezpiecznie ich unie . Ogromny rok wyci gn apy, eby pewnie uchwyci si grobli, i przysiad , eby Triss zd wrzuci mu na grzbiet Wren, niczym worek pierza. Za nimi wskoczy a Faun, a Stresa zosta wci gni ty na gór . Wtedy Duch uniós si ponownie, o w os unikaj c pot nych szcz k, które wyskoczy y z bagniska, eby przeci im drog na mo cie, i pochwyci y tylko powietrze. Szybowali powoli i Wren wyprostowa a si , zacisn a pasy uprz y i spojrza a w dó . Ostatni z pe zaczy kuli si na wyspie, otoczony ze wszystkich stron przez postrachy jeziora. Plamy cienia znaczy y go niczym wrzody. Nie móg uciec. Zginie na bagnach jak jego towarzysze. Wren utkwi a w nim nieruchome spojrzenie. Nie by o w niej adnych uczu . Duch wylecia z mg y w s ce i Wren zmru a oczy przed nag ym blaskiem. Grz zawiska Matted Brakes i to, co ukrywa o si we mgle i mroku ich wn trza, znikn y w dole. Odesz y w przesz , tak jak Morrowindl... Wren odwróci a twarz od s ca i ju si nie obejrza a.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXXII Cienie pó mroku wyd y si w noc, a niebo nad Stra nic Po udniow zg stnia o od chmur, które przys oni y ksi yc oraz gwiazdy i nios y ze sob obietnic deszczu przed witem. ar dnia z agodnia , a kurz i skalny osad osiada y z powrotem na ziemi. Drobiny py u ta czy y jak ba niowe duszki w rozrzedzonym powietrzu. Od Runne nap yn zupe nie nieoczekiwanie delikatny wietrzyk. Krain otuli a cisza, mi kka jak satyna i krucha jak szk o. Mg a przylgn a do ziemi d ugimi czu kami, które wi y si poprzez w wozy i górskie zbocza i zamienia y zatruta krain wokó twierdzy cieniowców w ogromny bia y ocean. Ocean zaczyna w nie wrze , paruj c i wiruj c. Nadszed czas widm, duchów, które eglowa y z wiatrem niczym morskie statki, stworów, które nie zostawia y po sobie na trawie odcisków stóp. Nadchodzi czas, kiedy nadzieje, oczekiwania, obawy i w tpliwo ci dnia nabiera y kszta tów i wychodzi y na powierzchni w poszukiwaniu g osu, którym mog yby przemówi , pragn c odkupienia z nowo odkrytej wiary. By to czas, kiedy rozs dek ust powa miejsca tworom wyobra ni. Czas marze i snów. Walker Boh przywo swój sen i obserwowa jego nadej cie, szybkie i pewne jak spadaj cy jastrz b. Wówczas wyszed mu na spotkanie, opuszczaj c cia o lekki jak powietrze, i uniós si w gór . Milcz cy, niewidzialny jak jedno z widm nocy, wyszed z lasu na zbocza Runne i pomkn pomi dzy ciemnymi pniami i bezlistnymi konarami, przez cisz i czer , z surow pewno ci nadchodz cej mierci. Ch odny i nieporuszony niczym lód zim , wysun si na przekl te, puste równiny, przenikaj c przez mg w stron czekaj cego czarnego obelisku. Szed na sposób druidów, jakiego nauczy go Allanon, duch pozbawiony cia a. Jego wspomnienia wirowa y i napiera y na , wspomnienia Allanona i cz owieka, którym by wcze niej. Pami ta obu równocze nie i raz jeszcze ujrza siebie jako wyrzutka nie mog cego uwierzy i walcz cego z przemian , któr nieub aganie nios a magia druidów. Widzia równie siebie jako cie druida, który wprawi w ruch wydarzenia zmierzaj ce ku tej przemianie, zawieraj c z Brin Ohmsford przymierze krwi. W nim znalaz o ono w ko cu spe nienie. Istnienie w dwóch osobach by o dziwne, a zarazem znajome. Nigdy nie znajdowa spokoju w samym sobie i to niezadowolenie p yn o w wi kszej cz ci z braku poczucia ca ci i spe nienia. Teraz by ca ci , jednym stworzonym z wielu, uformowanym ze wszystkich. Ci gle uczy si , jak nim by , jak czu si z tym swobodnie, ale najwa niejsze by o poczucie ca ci.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ziemia by a poczernia a i naga, odarta z ycia, wypalona i osmalona, pusta i obrócona w perzyn . Uczyni y to cieniowce, ale jeszcze nie pojmowa natury ich trucizny. Dzi w nocy, pomy la , by mo e pojmie. Przed nim wyrasta a Stra nica Po udniowa, a jej czarne wie e unosi y nad nim ostre iglice si gaj ce nieba. Czu pulsuj ce w niej ycie. Cytadela cieniowców a. W jej murach tkwi a magia, która j stworzy a, a teraz podtrzymywa a przy yciu i chroni a. By a pot na, ale niech tna. Czu to. Wyczuwa jej napi cie i wysi ki, aby si uwolni . Skuli a si gdzie w g bi czarnego kamienia niczym zwierz w klatce. W rodku i na zewn trz porusza y si cieniowce, ledwo widoczne w czerni, trzymaj ce stra . Magia ucieka a od nich. Jak cz mg y, cz nocy, cichy jak unoszony na wietrze proch, podszed do murów. Wiedzia , e cieniowce nie wyczuj jego ruchów. Zbli si do bram twierdzy i przemkn dalej. Zbyt dobrze by y strze one, aby wa si na przej cie, nawet jako duch. Poczeka , a jeden z czarnych stworów przekroczy p kni cie na g adzi kamienia, i pod za nim. Poczu ci ar zamykaj cej si wokó niego wie y. By namacalny. Otuli si przed z em, które rozdar o powietrze mieszanin potwornej z ci, nienawi ci i rozpaczy. Sk d, zastanawia si zaskoczony, pochodzi a? Zawaha si przed wyborem kierunku, a potem instynktownie pod za magi do jej ród a. Tylko na chwil , tylko spojrze . Magia emanowa a z do u, gdzie z g bi ziemi pod twierdz , ca a z ciemno ci i lepej furii. Przemkn korytarzami fortecy, ostro nie unikaj c dotykania cian i czegokolwiek materialnego, bo nawet w duchowej formie móg zosta dostrze ony. Ochrona by a tu pot na, wi ksza nawet ni w królestwie Uhl Belka w Eldwist, pot niejsza nawet ni magia druidów w Wiecznej Rezydencji Królów. Ta magia posiada a niewiarygodn moc, by a mia si zdoln zniszczy wszystko. Wszystko, poprawi si , ale tworz ce j i zabezpieczaj ce wi zy s y cieniowcom. Zszed schodami, klucz c w ciemno ciach; po raz pierwszy us ysza co dudni cego i skrzypi cego, odg os ci kiego wysi ku. Jak skuty cuchami smok. Mia o smak i zapach potu, napina o si i unosi o niczym miechy w ku ni – a jednak by o czym wi cej. To stamt d magia czerpa a ycie. To tam si rodzi a. Potem dotar do ochrony, której nawet duch nie móg przej nie zauwa ony, i zmuszony by zawróci . By blisko tego, co le o uwi zione w lochach Stra nicy Po udniowej, blisko ród a magii, sekretu, który tak pieczo owicie ukrywa y cieniowce. Jednak nie móg podej bli ej i tak tajemnica pozosta a nie odkryta. Wróci po schodach, mkn c szybko przez mrok niczym przelotny przeb ysk my li. Mija coraz wi cej widm cieniowców i jeden czy dwóch zwolni o przed nim, ale aden go nie dostrzeg . Ruszy teraz na poszukiwanie Para. Wiedzia , e ch opak jest wi niem,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i chcia jak najszybciej odkry , gdzie jest trzymany i czy nadal jest sob . Nie by o bowiem podstaw wierzy , e móg by nadal by sob . Powinien raczej zosta podporz dkowany magii i stracony na zawsze. Serce Walkera Boha skamienia o, kiedy rozwa t mo liwo . Wszystko wskazywa o na to, e tak w nie si dzia o. A zacz o si od przemiany magii Para, ewolucji pie ni w co wi cej ni to, czym by a, kiedy zaczyna sw podró do Hadeshomu i Allanona. Potem przysz o za amanie zaufania w jej u ycie, poczucie, e magia co mu odbiera. Kres wszystkiego nadejdzie tutaj, w twierdzy cieniowców, je li Par uzna ich racje, je li przyzna, i jest jednym z nich. A przecie jest, pomy la ponuro Walker Boh. I równocze nie nie jest. Gra w grze. Zna jej zasady, ale jeszcze nie wszystkie. Wchodzi po schodach twierdzy, ci gle szukaj c ch opaka, przeszukuj c ciemne korytarze i jeszcze ciemniejsze komnaty, szybki i cichy. Pami ta , jak Par przekonywa go do podró y do Hadeshornu, aby porozmawia z cieniem Allanona. Pami ta jego wiar . Magia jest darem. Sny s prawd . No có , tak i nie. Tak by o. I nie by o. Jak w wielu wypadkach, prawda le y gdzie po rodku. Dawne wspomnienia wywo ywa y nowe i ujrza sam siebie jako Allanona, kiedy prowadzi Coglina korytarzami Paranoru, gdy warownia druidów by a jeszcze uwi ziona we mgle pomi dzy wiatami, wygnana przez magi w nieistnienie. Czu mieszanin strachu i zdecydowania Coglina i w tamtych emocjach na nowo odbija si konflikt w jego wn trzu. Próbowa pomóc Walkerowi odzyska równowag pomi dzy nimi. Cz owiek i druid – tworz ce go cz ci toczy y nieustann walk , dania i pragnienia ka dej z nich trwa y w stanie ci ej wojny. Nigdy si to nie zmieni. Tak cen wymóg sam na sobie, kiedy zgodzi si na to przymierze krwi. Ostatni z dawnych druidów i pierwszy z nowych – którym by ? Obydwoma, pomy la . Pomy la równie , e mo e nie w taki sposób istnieli Allanon, Bremen, Galaphile i wszyscy inni. Wzniós si wysoko we wn trzu ciemnej wie y i nagle dotar do szept znajomej obecno ci. Emanowa z dolnego korytarza u stóp schodów, niczym ni babiego lata. Ruszy w jego stron , ostro ny, bo by tam kto jeszcze, równie znajomy. Wyczu Rimmera Dalia, niczym odór rozleg ego, bezdennego bagna. Dowódca cieniowców wype nia powietrze sw mroczn magi , a jej fetor by jak truj ce perfumy. Tu pod jej powierzchni , ledwo rozpoznawalna, skuli a si magia Para, st amszona i szalej ca ze ci. Walker zbli si do drzwi, za którymi mierzyli si ze sob , zatrzyma si w miejscu, gdzie nie mogli go wyczu , i pochyli si , nas uchuj c.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Lepiej b dzie – mówi cicho Rimmer Dall – je li nie b dziesz tak bardzo ba si tego s owa. Cieniowiec. – Nazwa nie zmienia tego, czym jeste . Nawet to, jak sam siebie nazywasz. Przera a ci twój strach przed przyj ciem prawdy o sobie. Cieniowiec. Par Ohmsford s ysza ten szept w my lach, powtarzaj cy si bez ko ca, prze laduj cy go teraz na jawie i we nie. Rimmer Dall mia racj – nie móg uciec przed tym strachem, narastaj pewno ci , e to przeciwko samemu sobie walczy od samego pocz tku, e jest wrogiem, którego zniszczenie nakaza Allanon dzieciom Shannary. Wsta z kraw dzi ka i podszed do okna, eby spojrze w noc. Niebo by o zachmurzone, a kraina zamglona i nieruchoma jak okryty mrokiem podwórzec, na którym igra y widma jego umys u. Wiedzia , e si rozpada. Czu to. My li mia chaotyczne i rozproszone, rozs dek odmawia pos usze stwa i nie by zdolny skupi uwagi. Z ka dym dniem by o coraz gorzej, otaczaj ca go ciemno wype nia a go niczym mis , która grozi a przelaniem. Nie widzia drogi ucieczki. W nocy dr czy y go sny, w których zmaga si ze sob – cieniowcem, a dzie by m pozbawion nadziei. era a go rozpacz. Nieuchronnie osuwa si w szale stwo. Rimmer Dall ca y czas przychodzi , aby porozmawia i zaoferowa pomoc. Wie, jakie to przykre, zapewnia ch opca. Rozumia wymagania magii. Od czasu do czasu ostrzega Para, e musi zmierzy si z tym, kim jest, i podj kroki konieczne do obrony. Je li mu si nie uda – i to niezw ocznie – b dzie zgubiony. Czarno odziana posta podesz a do niego i przez chwil Par zapragn odnale pociech w mrocznej sile tamtego. Pragnienie by o tak przemo ne, e przygryz wargi, aby je powstrzyma . – Pos uchaj mnie, Parze – wyszepta g os, cichy i nagl cy. – Te stworzenia w Dole w Tyrsis by y niegdy takie jak ty. U ywa y magii, nie tak, jak ty to czyni , bo ich magia by a po ledniejszego rodzaju, ale jak twoja, by a prawdziwa. Zaprzecza y w asnej istocie. Usi owali my do nich dotrze – tylu przynajmniej, ilu mogli my znale . Namawiali my, aby pogodzi y si z tym, e s cieniowcami, i przyj y pomoc, któr mogli my im ofiarowa . Odmówi y. spocz a lekko na ramieniu Para, i drgn pod jej dotykiem. Nie poruszy a si . – Znalaz a ich wszystkich federacja, zabra a do Tyrsis i wsadzi a do Do u, uwi zi a jak zwierz ta. Zniszczy a je. Uwi zi a w ciemno ci, odar a z nadziei i rozumu i szybko sta y si ofiarami. Magia po ar a je i uczyni a z nich potwory, które znalaz . Ich egzystencja jest teraz potworno ci . My, którzy jeste my cieniowcami, mo emy chodzi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ród nich, bo ich rozumiemy. Ale nigdy ju nie b wolne, a federacja pozostawi je tam, dopóki nie umr . Nie, pomy la Par. Nie. Nie wierz ci. Nie wierz . Nie by jednak pewny, poniewa teraz ju niewielu rzeczy by pewny. Zbyt wiele mu si przydarzy o. Wiedzia , e jest po erany przez magi , ale nie wiedzia czyj . By zdecydowany robi uniki, dopóki b dzie móg , ale nie czyni post pów. By wi niem, tak jak stworzenia w Dole, i chocia Rimmer Dall nieustannie ofiarowa si z pomoc , nie móg si pogodzi z my , e potrzebuje oparcia ze strony pierwszego szperacza. Przed oczami wirowa y mu demony, potwory o z liwym spojrzeniu, które szydzi y, wy miewa y si i odp ywa y. Sz y za nim wsz dzie. y w nim niczym paso yty. To magia dawa a im ycie. W dole, w g bi stra nicy, nie ustawa o dudnienie, nieprzerwane, nieub agane. Odwróci si od okna i dotyku olbrzyma. Zapragn ukry twarz w d oniach. Chcia aka albo krzycze . Jednak postanowi niczego po sobie nie okazywa i zdecydowany by dotrzyma tej obietnicy. Tak wiele prze , pomy la . Tyle wydarze , których nigdy nie pragn . Niektóre ju zaczyna y bledn c, niewyra ne wspomnienia zagubione we mgle niepokoju. Niektóre jednak trwa y niczym kwa ny, metaliczny smak na j zyku. Mia uczucie, jakby wszystko w jego wn trzu wirowa o jak niesione wiatrem chmury, nabiera o kszta tu i traci o go i je eli ukazywa o co , to jedynie na u amek sekundy. – Musisz pozwoli sobie pomóc – szepta Rimmer Dall i w jego g osie brzmia o przynaglenie, którego Par nie móg zlekcewa . – Nie pozwól, aby tak si sta o, Par. Daj sobie szans . Prosz . Musisz. Doszed samotnie tak daleko, jak mog . Magia jest zbyt wielkim brzemieniem. Nie mo esz dalej d wiga go sam. Du a d raz jeszcze spocz a na jego ramieniu, trzymaj c mocno i nape niaj c go si . I Par poczu , jak jego postanowienie topnieje, kruszy si i opada jak okruchy rozbitego szk a. By taki zm czony. Chcia , eby kto mu pomóg . Ktokolwiek. Nie móg ju tak dalej. Demony szepta y podst pnie. Ich oczy zal ni y oczekiwaniem. Odsuwa je na pró no, a one tylko si mia y. Z w ciek ci zazgrzyta z bami. Poczu , jak magia ro nie w jego wn trzu, i cofn j z wysi kiem. – Pozwól, e ci pomog , Par – prosi Rimmer Dall, trzymaj c go. – To potrwa tylko chwil . Pami tasz? Pozwól mi wej w siebie, tylko ebym zobaczy , gdzie zagra a ci magia. Pomog ci znale ochron , której potrzebujesz. Dosy Allanona. Dosy druidów i ich ostrze . Dosy wszystkiego. Gdzie s ci, którzy obiecywali pomoc w potrzebie? Wszyscy odeszli. Wszyscy straceni. Nawet Coll. Jestem taki zm czony.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Je li chcesz – szepta Rimmer Dall – mo esz najpierw wej we mnie. To nie jest trudne. Wyjdziesz z cia a z atwo ci , je li spróbujesz. Poka ci, jak to zrobi , Par. Spójrz tylko na mnie. Odwró si i spójrz na mnie. Miecz Shannary stracony. Wren, Walker i Morgan znikn li. Gdzie jest Damson? Dlaczego zawsze jestem sam? Do oczu nap yn y mu zy i o lepi y go. – Spójrz na mnie, Par. Odwróci si powoli i zacz podnosi wzrok. Ale w tej samej chwili przemkn mi dzy nimi cie , szybki jak wiat o, przyby i znikn w mgnieniu oka, a Par Ohmsford rzuci si w lad za nim. Nie! Ogie eksplodowa pomi dzy nimi, wywo any dotykiem, i pomkn w mrok, sypi c iskrami. Rimmer Dall odwróci si , a ko ciste rysy twarzy skurczy y si z w ciek ci. Czarne szaty zafalowa y, a d w r kawicy unios a si w blasku czerwonej furii. Par, nadal niepewny, co si dzieje, krzykn cicho i cofn si , czuj c, jak b kitny p omie magii pie ni unosi si , aby go os oni . W ci gu jednej chwili otoczy o go wiat o i teraz z kolei cofn si Rimmer Dall. Patrzyli na siebie w mroku, a p omienie ich magii zbiera y si na czubkach palców, w oczach odbija si gniew i strach. – Nie zbli aj si do mnie! – sykn Par. Rimmer Dall trwa bez ruchu jeszcze przez chwil , ogromny, czarny i niepokonany. Potem cofn swój p omie , opu ci d w r kawicy i bez s owa wyszed z pokoju. Par Ohmsford równie pozwoli zgasn swojej magii. Sta , wpatruj c si w otaczaj ce go cienie, zdumiony tym, co uczyni . Demony wokó niego ta czy y, najwyra niej zadowolone. – Jak d ugo ma zamiar tak trwa ? – zapyta a w ko cu Matty Roh. Morgan Leah potrz sn g ow . Walker Boh nie poruszy si od ponad godziny. Znajdowa si w czym w rodzaju transu, pogr ony w pó nie. Siedzia otulony sw czarn opo cz , oczy mia zamkni te, a oddech powolny i ledwo wyczuwalny. Kaza im trzyma stra i czeka na swój powrót. Nie powiedzia , dok d idzie. Co prawda nie wygl da o na to, e poszed dok dkolwiek, ale Morgan wiedzia , e Mrocznego Stryja lepiej o nic nie pyta . Zebrali si w wierkowym lasku na pograniczu urwisk Runne – Morgan, Matty, Damson Rhee, Coll Ohmsford i Walker Boh. W ciemno ciach za nimi l ni y czujne oczy Pog oski. Noc by a czarna i cicha, niebo przes ania ca un chmur, a w powietrzu unosi si wie y zapach drzew niesiony pó nocnym wiatrem. Min o pi dni, od kiedy Walker Boh znalaz Morgana i ocali go przed zaciskaj cymi kr g cieniowcami. Zwiód mroczne stwory, nadaj c jednemu z nich wygl d Morgana i pozwalaj c pozosta ym rozedrze go
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
na strz py. Cieniowce, zadowolone, e zniszczy y intruza, wycofa y si do Stra nicy Po udniowej. Wczoraj pojawi si Coll Ohmsford i jego wybawicielki, przep yn wszy czowe Jezioro na ma ej ódce. Walker i Morgan przeci li im drog u uj cia Mermidonu i przyprowadzili tutaj. – Jak my lisz, co on robi? – nie ust powa a Matty. W jej g osie brzmia strach i niepokój. – Nie wiem – przyzna si Morgan. Pochyli si , eby spojrze , ale szybko cofn si , s ysz c warkot Pog oski. Spojrza na Matty i wzruszy ramionami. Pozosta ych dwoje siedzia o w ciszy, a mrok przes ania ich twarze. Byli lepiej wypocz ci i nakarmieni ni ostatnio, ale wyczerpani emocjonalnie i um czeni fizycznie d ug walk o przetrwanie. Naprzód gna a ich tylko determinacja, eby odnale Para i poczucie, które da im Walker Boh, e ich podró od Hadeshornu zbli a si ku ko cowi. – On szuka Para – powiedzia a nagle Damson, a jej g os by cichym szeptem po ród ciszy. Oczywi cie, e tak. Pod za drugim ladem Skree do Stra nicy Po udniowej, eby sprawdzi , czy ch opak jest tam wi ziony. Coll ca y czas by pewien, e brat znajduje si w r kach cieniowców. Reszta te ju w to uwierzy a. Ale Morgan czu , e Walker szuka czego jeszcze. Nie mówi o tym, zatrzymywa przezornie dla siebie. Wiedzia jednak co , czego im nie powiedzia , ale tak zawsze by o z druidami, a tym w nie by teraz Walker. Druidem. Morgan odetchn g biej i rozlu ni si , wpatruj c si w ciemno . Jakie to dziwne. Walker Boh sta si w nie tym, czym niegdy gardzi . Kto by w to uwierzy ? No có , wszyscy oni pochodzili z odmiennych wiatów, zauwa filozoficznie. Ka dy mia inne ycie. Patrzy wprost na Walkera, kiedy ten otworzy oczy. Morgan podskoczy przestraszony. Blada twarz unios a si pod kapturem opo czy, upiornie bia a, a szczup e cia o zadr o. – yje – wyszepta Mroczny Stryj, powracaj c do siebie. – Uwi zi go Rimmer Dall i cieniowce. Wsta ostro nie, otulaj c si p aszczem, jakby zmarz . Pozostali wstali wraz z nim, wymieniaj c niepewne spojrzenia. Z ciemno ci wysun si Pog oska. – Co widzia ? – dopytywa si niespokojnie Coll. – Czy mia wizj ? Walker Boh pokr ci g ow . Si gn roztargniony, eby pog adzi szeroki eb Pog oski, kiedy kot otar si o niego. – Nie, Coll. U em sztuczki druidów i wyszed em z cia a, eby jako duch wej do twierdzy cieniowców. W ten sposób nie mogli mnie atwo wyczu . Znalaz em Para
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zamkni tego w wie y. By z nim Rimmer Dall. Pierwszy szperacz usi owa namówi Para, eby pozwoli mu zapanowa nad magi pie ni. Mówi , e Par jest cieniowcem, tak jak i on. – Mówi to Parowi ju przedtem – odezwa a si cicho Damson. – To k amstwo – upiera si Coll. Ale Walker potrz sn g ow . – By mo e nie. Jest w tym troch prawdy. Czu em to w jego s owach. Ale prawda jest ulotna. Nie wystarczy jej wypowiedzie . Par jest niespokojny, z y i przera ony. Bliski jest przyj cia s ów pierwszego szperacza. Jest bliski poddania si . – Nie – wyszepta a Damson z poblad twarz . Walker wci gn w p uca nocne powietrze i westchn . – Oby nie. Ale Par ma coraz mniej czasu. Jego si y s abn . Odwa em si wtargn na chwil , eby zak óci ten stan jego ducha, i na razie tak si nie stanie. Ale musimy szybko go wydosta . To Par nosi w sobie tajemnic zniszczenia cieniowców. Zawsze tak by o. Rimmer Dall skupi wszystkie swoje wysi ki na pokonaniu Para. Wie o moim powrocie, o powrocie Wren, o naszej ucieczce przed tamtymi cieniowcami. Wie, e jeste my coraz bli ej. Cieniowce s zagro one, ale on koncentruje si tylko na Parze. Par jest kluczem. Je li uwolnimy go od l ku przed pie ni , mo emy odzyska wszystkie kawa ki tej uk adanki. Allanon wys nas na poszukiwanie talizmanów i odnale li my je. Wys nas, eby sprowadzi na powrót elfy i Paranor, i tego równie dokonali my. Mamy wszystko, czego potrzeba, aby pokona cieniowce; musimy jedynie odkry , jak tego u . Odpowied le y tam. Spojrza w dolin , pomi dzy drzewami, gdzie wznosi si nad horyzontem czarny obelisk Stra nicy Po udniowej. – Miecz Shannary uwolni Para – oznajmi Coll, wyst puj c zdecydowanie naprzód. – Wiem, e tak b dzie. Walker zdawa si go nie s ysze . – Jest co jeszcze. Cieniowce trzymaj co w lochach twierdzy, skute cuchami magii i wi zione wbrew swojej woli. Nie wiem, co to jest, ale wyczuwam jego moc. Musimy znale sposób, eby to uwolni , je li mamy wygra t walk . Cokolwiek to jest, cieniowce b tego strzec za cen ycia. Ochronny cuch jest bardzo mocny. – Spojrza na nich ponownie. – Cieniowce s elfami z urodzenia i u ywaj magii z ba niowych czasów. St d pochodzi ca a ich si a i s abo . Par mo e w pewnym sensie by jednym z nich z powodu elfiej krwi. Nie jestem pewny. My jednak, e nie przes dzono jeszcze, kim si stanie. – Nigdy nie odwróci si przeciwko nam – wyszepta a Damson i odwróci a wzrok. – Co zrobimy, Walkerze? – zapyta cicho Coll. W d oniach trzyma Miecz Shannary,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
a jego szeroka twarz wygl da a jak wykuta z granitu. – Pójdziemy do niego, ch opcze – odpowiedzia druid. – Pójdziemy teraz, póki jeszcze nie jest za pó no. – Ale nie wszyscy – przerwa pospiesznie Morgan i zerkn na kobiety. Walker spojrza na niego. – S zdecydowane pój , góralu. Morgan nie chcia ust pi . Nie chcia , eby Damson i Matty schodzi y do legowiska cieniowców. Wszyscy m czy ni dysponowali jak magi dla w asnej ochrony. Kobiety nie mia y nic. To by b d. – Nie zostawisz mnie tu – wtr ci a si szybko Damson i Morgan ujrza , jak Matty kiwa g ow . – To zbyt niebezpieczne – us ysza w asny sprzeciw. – Nie ochronimy was. Musicie tu zosta . Spojrza y na niego, a on odwzajemni spojrzenie. Przez chwil nikt si nie odzywa . Ca a trójka sta a naprzeciw siebie w ciemno ciach, pragn c, eby kto si odezwa . Potem Walker uniós d i przywo do siebie Damson i Matty, odsuwaj c tym samym ruchem Morgana i Colla. By wy szy, ni Morgan pami ta , i bardziej barczysty, jakby urós i przybra na wadze. By o to oczywi cie niemo liwe, ale tak wygl da o. Zdawa o si , e jest wi cej ni jednym cz owiekiem. Wype nia przestrze pomi dzy nimi, ogromny i gro ny, a noc zamilk a nagle w oczekiwaniu. – Nie mog da wam magii, któr mo na walczy – odezwa si cicho do kobiet. – Dam wam jednak magi , która os oni was przed atakiem cieniowców. B cie teraz cicho i nie ruszajcie si . Wyci gn d i omiót ni powietrze, które wype ni o si jasno ci . Blask zdawa si rozprzestrzenia i opada niczym kurz, p on c i przygasaj c, kiedy ich dotyka . Uniós d z jednej strony i opu ci japo drugiej, pokrywaj c je od stóp do g ów jasno ci , a zal ni y na chwil , i z powrotem otuli czerni . – Je li chcecie i – powiedzia – to zapewni wam bezpiecze stwo. Zebra wszystkich wokó siebie, niczym ma e dzieci w ramionach ojca. Nagle wyda si im zm czony i zagubiony, ale równie zdecydowany. – Uczynimy, co musimy i mo emy – powiedzia . – Wszystko, o co walczyli my, ka da droga, któr przemierzyli my, ka dy ywot po wi cony po drodze zmierza ku temu. Tak powiedzia mi Allanon po powrocie Paranoru i mojej w asnej przemianie, po tym jak Coglin odda za mnie ycie. Tutaj przyjdzie koniec na cieniowce albo na nas. Kto nie chce, nie musi i . Ale ka dy z nas jest potrzebny. – Idziemy – powiedzia a szybko Damson. – Wszyscy. Pozostali, nawet Morgan
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Leah, skin li g owami. – A zatem pi cioro – u miechn si blado Walker. – Najpierw pójdziemy uwolni Para, przywróci mu magi . Je li nam si powiedzie, zejdziemy do lochów. Wyruszymy teraz, eby my weszli do stra nicy o brzasku. – Urwa , jakby zastanawiaj c si , co jeszcze mo e powiedzie . – Uwa ajcie na siebie. Trzymajcie si blisko mnie. W ciemno ci zagajnika ca a pi tka spojrza a po sobie i w milczeniu przypiecz towa a zgod . Spróbuj doko czy to, co tak wielu rozpocz o tak dawno, bo cho mogli chcie inaczej, byli jedynymi, którzy pozostali. Jak milcz ce cienie, trzech m czyzn, dwie kobiety i bagienny kot wymkn li si spomi dzy drzew i poszli górskim zboczem w stron nadchodz cego witu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXXIII Dwa dni po zniszczeniu pe zaczy w Matted Brakes elfy zaatakowa y armi federacji na równinach poni ej doliny Rhenn. Uderzy y tu przed witem, kiedy wiat o by o jeszcze nik e, a oczy wroga okrywa g sty cie snu. Niebiosa pociemnia y od deszczu, który pada przez ca noc, ch odne powietrze pachnia o wilgoci , namokni ta ziemia nie dawa a stopom pewnego oparcia, a ca krain okrywa nisko wisz cy pled mg y ci gn cy si od lasów Westlandii a do wschodniego horyzontu. Trawiaste po acie przybra y wygl d fantasmagorycznego piek a, we mgle porusza y si jakie cienie, czarne, gro ne niebo przygniata o ziemi , a st umione, nierozró nialne d wi ki przywodzi y na my l obecno nierealnych istot. Wszystko wydawa o si jakie odmienne. By a to idealna pora dla elfów. Pocz tkowo wcale nie zamierza y atakowa . Planowa y rozpocz cie obrony w dolinie Rhenn, a kiedy zajdzie konieczno , wycofanie si w stron miasta Arborlon. Jednak dzie wcze niej przyby Barsimmon Oridio, do czaj c wreszcie do Wren Elessedil i przedniej stra y elfów, i po raz pierwszy ich armia by a kompletna. Po naradzie królowej elfów z genera em, Desidiem, Tygrysem Ty oraz garstk wysokich rang dowódców z g ównego trzonu armii zdecydowano, i nie ma sensu czeka na atak federacji, bo to pozwoli oby im na dalsze przegrupowanie i wzmocnienie si , i e najlepsz obron b dzie w nie nieoczekiwany atak. By a to sugestia Desidia i Wren wys ucha a jej z zaskoczeniem, które zwi kszy o si jeszcze, kiedy Bar zaakceptowa ten pomys . Ale stary genera , cho z natury konserwatywny i uparty, nie by g upcem. Widzia , jak niepewna jest ich sytuacja, i by wystarczaj co bystry, aby poj , czego trzeba dla zrównowa enia przewa aj cych si federacji. Dobrze przeprowadzony atak móg si powie . Zorganizowa wi c jego przebieg, osobi cie przeprowadzi zwiad i o wicie nast pnego ranka wprowadzi w czyn. Federacja ju by a w drodze, przeci wszy wi ksz cz równin na po udnie, aby dotrze do wej cia doliny. Zamierzali os ania si przed elfami na przestrzeni przynajmniej kilku mil po wschodzie s ca i wkroczy do doliny w po udnie. W samym rodku Rhenn nie mogli obozowa bezpiecznie, wiedz c, e elfy zorganizowa y tam obron i e b na nich czeka y. Raz jeszcze si pomylili. Elfy wysz y ukradkiem z lasów na zachodzie, kiedy by o jeszcze ciemno, ustawi y swoich uczników potrójnym rz dem wzd bocznych skrzyde federacji, a za nimi stan o dwana cie szeregów pieszych uzbrojonych w krótkie miecze i w ócznie. Druga grupa uczników, pieszych, i ca a kawaleria zosta a wys ana z doliny na wschód, aby utworzy kolejn lini ataku na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pó nocnym kra cu obozowiska federacji. Wszystko odby o si w absolutnej ciszy. Elfy wykorzysta y taktyk skradania si , któr wydoskonali y na Morrowindl. Krok za krokiem, stopniowo, armia rozdzieli a si na szwadrony i patrole, które rozes ano oddzielnie i zebrano w chwili ataku. Przez dziesi lat elfy uczy y si mierzy z tak powa nymi zadaniami. Nie czu y strachu. Walczy y o ycie, ale czyni y tak ju od dawna. ucznicy na zachodniej flance uderzyli pierwsi, posy aj c na budz cy si obóz deszcz strza . Kiedy nierze federacji zerwali si na równe nogi, chwytaj c za zbroje i bro , i rozbrzmia y nawo ywania do walki, ruszyli my liwi elfy, opuszczaj c w ócznie i schodz c pomi dzy ucznikami w sam rodek wroga. Kiedy przedarli si przez bijatyk , ucznicy nad armi federacji przypu cili drugi atak. Teraz ju Sudlandczycy byli przekonani, i zostali otoczeni, i usi owali broni si na wszystkie strony. Niezbyt du a grupka kawalerii elfów wychyn a z mg y, aby przedrze si przez ci gle nie zorganizowan lini obrony federacji i odepchn j . Ca a równina, gdzie obozowa a federacja, zamieni a si w k bowisko zmagaj cych si , napieraj cych cia . Elfy nie ust powa y,– dopóki nie pojawi o si ryzyko pochwycenia w pu apk , po czym umkn y znowu w mrok i mg . Na zachodniej flance dowodzi osobi cie Barsimmon Oridio, a na pó nocno-wschodniej Desidio. Wren Elessedil, Triss i Stra nicy Domu obserwowali ze wzgórza mg unosz si nad wej ciem do doliny. Faun siedzia a na ramieniu Wren dr ca, z szeroko otwartymi oczami. Stresa na w asn r przeszukiwa lasy na zachód od doliny. Tygrys Ty przebywa ze Skrzydlatymi Je cami, których trzymano w rezerwie. Atak przebiega zgodnie z planem i elfy zmieni y pozycje, korzystaj c z mroku i zamieszania, aby szybko przegrupowa si y. Od prawie dwóch tygodni pilnowa y doliny i ich zwiadowcy starannie zbadali ca y teren. Callahorn móg nale do federacji, ale elfy zna y ten jego skrawek o wiele lepiej od nierzy sudlandzkiej armii. Zachodnia flanka ruszy a do przodu, a pó nocno-wschodnia przesun a si ca kiem na wschód. Potem elfy uderzy y raz jeszcze, tym razem posy aj c uczników w zwartych szeregach, a w lad za nimi wojowników z mieczami. Armia federacji zosta a zepchni ta. Ludzie zaczynali si cofa i ucieka . rodek trzyma si mocno, ale flanki armii by y systematycznie nadszarpywane. Wsz dzie le eli ranni i umieraj cy, a sprzeczne rozkazy pog bia y tylko i tak niemal ca kowit rozsypk sudlandzkiego molocha. Wszystko by si sko czy o, poniewa przednie szeregi armii federacji ucieka y przez równiny, gdyby nie jedno z tych pechowych wydarze , które zawsze pojawiaj si niespodziewanie, aby przes dzi o wynikach bitwy. Jad cy na czele ataku Desidio upad w pl tanin cia , kiedy zastrzelono pod nim konia. Z ama r i nog , a martwe cia o
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wierzchowca przygniot o go do ziemi. Patrzy bezradnie, jak o mielona jego upadkiem gromada obro ców federacji przypu ci a kontratak. Napastnicy ruszyli w stron rannego dowódcy elfów, a elfy porzuci y bitewne plany i pospieszy y mu na pomoc. Uwolniono go i odci gni to w bezpieczne miejsce, ale ca y front si za ama . ysz c po prawej okrzyki zwyci stwa, federacja przegrupowa a si i zaatakowa a Barsimmona Oridio. Pozbawiony drugiego frontu dowódca elfów zmuszony by si wycofa , eby nie ryzykowa przegranej. Federacja ruszy a aw w jego stron , ci gle w rozsypce, ale w liczebnej przewadze, dzi ki której odzyska a utracone pozycje. Kiedy zdawa o si , e Bar nie dotrze bezpiecznie do Rhenn bez walki, Wren pos a do boju Skrzydlatych Je ców, którzy sp yn li zza chmur, aby rozerwa pierwsze szeregi ataku federacji i zatrzyma je tak d ugo, a Bar zbierze si y do ucieczki. Atak za ama si , kiedy obie armie przystan y, aby przegrupowa si y. Elfy ponownie zaj y pozycje wzd zboczy i u wej cia do doliny, aby tam oczekiwa nadej cia federacji. Federacja natomiast odes a rannych i zabitych na ty y i zacz a zbiera swoich nierzy do pot nego uderzenia. Ich plan nie by skomplikowany. Mieli zamiar zaj elfy z prawej i po prostu przyt oczy je swoj si . Nie by o powodu s dzi , e nie zdo aj tego dokona . Wren odwiedzi a Desidia, który cierpia straszliwie. Z amana noga oraz rami zosta y one i zabanda owane, a twarz mia szar jak popió . By w ciek y, e go zraniono, i prosi , aby zaniesiono go z powrotem do nierzy. Wren odmówi a i na rozkaz Barsimmona Oridio odes a go z powrotem do Arborlonu. Jego udzia w bitwie si sko czy . Rozdra niony genera oznajmi jej, e dowódca imieniem Ebben Cruenal zajmie miejsce Desidia. Wren skin a g ow bez s owa. Oboje wiedzieli, e nikt nie potrafi zast pi Desidia. Dzie poja nia , ale chmury i mg a nie znikn y, pozostawiaj c krain parn od aru i wilgoci. Ranek przechodzi w po udnie. Elfy wys y na wschód i zachód zwiadowców, aby sprawdzi , czy federacja nie atakuje ich z boku, ale nic nie odkry y. Federacja wydawa a si pewna, e frontalny atak odniesie sukces. Nadeszli, kiedy min o po udnie. We mgle zadudni y b bny, kiedy armia pojawi a si kolejnymi falami nierzy odzianych w czer i szkar at, maszeruj cych do rytmu. Zal ni y miecze i w ócznie. Boków strzegli ucznicy, a kra ce armii patrolowa a kawaleria, aby ostrzec przed niespodziewanym atakiem. Jednak elfy nie mia y wystarczaj co du o ludzi, eby rozbi ich si y, i musia y skupi si na utrzymaniu Rhenn. Federacja wmaszerowa a do doliny, w sam rodek elfów, jakby oboj tna na to, co ich tam czeka.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Elfy uderzy y ze wszystkich stron. Os oni ci i ukryci na górze ucznicy zasypywali strza ami szeregi federacji, a Sudlandczycy zmuszeni byli maszerowa po cia ach asnych ludzi. Jednak ci gle parli naprzód, wycinaj c sobie drog i wykorzystuj c dla os ony w asnych uczników. Wren obserwowa a walk sponad doliny wraz z Barem i Trissem, nas uchuj c krzyków i wrzasków walcz cych, szcz ku ich broni i zbroi. Nigdy nie do wiadczy a czego takiego i skuli a si pod naporem furii ataku. Bar sta z boku, obserwuj c beznami tnie, wydaj c rozkazy pos com, którzy nie li je w przód, i wymieniaj c uwagi ze swoj wit , a od czasu do czasu z Trissem. Elfy widzia y wiele walk i stoczy y wiele bitew. Nie by o to dla nich niczym nowym. Ale Wren mia a uczucie, e stoi w samym rodku wiru. Odkry a, e my li o bezsensie tego wszystkiego. Federacja d a do unicestwienia elfów, poniewa wierzy a, e magia elfów niszczy cztery krainy. Tymczasem elfi magi wykorzystywali niew ciwie renegaci, a nie walcz ce tutaj elfy. A mimo to one w nie by y odpowiedzialne za to, e ich magia zosta a podporz dkowana z u i powo a do istnienia cieniowce. Federacja za odpowiada a za nie ko cz ce si , le skierowane polowanie na czarownice, które obarcza o ca win westlandzkie elfy. Pomy ki i sprzeczno ci, b dne wyobra enia i fa szywe os dy splata y si ze sob , czyni c mo liwym ca e to szale stwo. Nie by o miejsca na rozum, pomy la a zniech cona Wren. Ale w czasie wojny rzadko bywa na miejsce. Przez chwil elfy utrzyma y pozycj i odpar y atak federacji. Jednak stopniowo napór wi kszo ci bra gór i elfy zosta y zepchni te, najpierw wzd zboczy doliny, a potem na jej dno. Ust powa y stale, acz niech tnie. Atak zaczyna toczy je jak li cie pod naporem miot y. Bar przywo ostatnie posi ki i przy czy si do walki. Triss pos Stra Domu na zbocza, kilkaset jardów od miejsca, gdzie sta razem z Wren. Rozkazy, które wydawa , by y jasne. Nie ma mowy o odwrocie, dopóki go nie zarz dzi. Stra Domu pozostanie tu, aby chroni królow , i tu umrze. Ponad ich g owami Skrzydlaci Je cy z pomoc roków przenosili k ody i g azy, aby zrzuca je w sam rodek szeregów federacji. Czynili straszliwe szkody, ale ucznicy wroga zranili dwa ogromne ptaki, a pozosta e trzymano z dala. Z mg y na po udniu wymaszerowa y kolejne posi ki sudlandzkiej armii. Jest ich po prostu za du o, pomy la a pos pnie Wren. Za du o, aby ich powstrzyma . Zgodzi a si pozosta z dala od walki, aby ocali Kamienie Elfów, gdyby sta y si niezb dne, czy to przeciwko pe zaczom i ich panom, czy te czemukolwiek, co zdo aby wytworzy czarna magia. Jak do tej pory nic podobnego nie przy czy o si do ataku federacji. Nawet czarno odziani szperacze nie pokazali si osobi cie. Czuli widocznie, i nie s potrzebni, bo regularna armia sama poradzi sobie wystarczaj co dobrze.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Najwyra niej mieli racj . Popo udnie ci gn o si morderczo wolno. Armia federacji przej a ju wej cie do doliny i stale par a do przodu. Wszelkie wysi ki, aby powstrzyma ich pochód, zawodzi y. Elfy cofa y si , zdziesi tkowane i straszliwie utrudzone, walcz c ostatkiem si . Wren patrzy a, jak czarno-szkar atna horda podchodzi coraz bli ej, a jej d onie zacisn y si na sakiewce z Kamieniami Elfów. Wyci gn a je przed siebie. Mia a nadziej , e nie b dzie musia a u Kamieni. Nawet w tej chwili nie by a pewna, czy zdo a to uczyni . To nie pe zacze mia a zamiar zniszczy , tylko ludzi. Wykorzystanie magii przeciwko ludziom wydawa o si jej czym z ym. U ycie Kamieni Elfów pozbawia o j si i woli; wiedzia a ju o tym po spotkaniu z cieniowcami tutaj i na Morrowindl. Poza tym u ycie ich pozbawia o j równie cz owiecze stwa i za ka dym razem grozi o takim os abieniem, jakby nigdy ju nie mia a sta si znowu sob . Ka dego rodzaju zabijanie prowadzi o do tego, ale b dzie jeszcze gorzej, je li zostanie zmuszona zabija ludzi. Triss stan przy niej. – Od je, Pani – powiedzia cicho. – Nie musisz ich u . Jakby czyta w jej my lach, ale tak ju mi dzy nimi by o od czasu Morrowindl. – Nie mog pozwoli na mier elfów – wyszepta a. – Nie pomo esz im zwyci , je li zgubisz sam siebie. – Po d na jej oniach. – Od je. Nadchodzi zmrok. Mo e zdo amy wytrwa do tego czasu. Nie wspomnia , co si stanie, kiedy nadejdzie jutro, a moloch federacji znowu ich zaatakuje. Wiedzia a jednak, e nie ma sensu si nad tym rozwodzi . Z powrotem wsun a Kamienie do sakiewki. Walka na dole wzmog a si jeszcze. W kilku miejscach nierze federacji przedarli si przez szeregi elfów. – Musz im wys na pomoc Stra Domu – powiedzia szybko Triss i ju ruszy . – Poczekaj tu na mnie. – Rozkaza otaczaj cej j grupce stra ników dba o bezpiecze stwo królowej, zszed szybko ze zbocza i znikn jej z oczu. Wren sta a, wpatruj c si w rze na dole. Zosta a teraz sama z Faun i o mioma obro cami. Sama na spokojnej wysepce, podczas gdy wokó szala o morze. Nienawidzi a tego widoku. Nienawidzi a tego, co si dzia o. Przysi a sobie, e je li prze yje, reszt ycia po wi ci na przywrócenie elfich tradycji uzdrawiania i zwrócenie posiadaczy tych umiej tno ci czterem krainom i rasom. Faun poruszy a si na jej ramieniu, muskaj c policzek Wren. – Ju , ju , malutka – wyszepta a uspokajaj co. – W porz dku. Dolin zalewa y fale ludzi, co rusz napieraj cych na zbocza i przesmyk, a odg osy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
walki stawa y si coraz g niejsze. Wren zerkn a na zachodni horyzont, szukaj c ciemno ci, która zako czy bitw , ale do ko ca dnia by o jeszcze daleko. Nadzieje Wren gas y. Elfy nie wytrwaj do tego czasu, pomy la a pos pnie. Nie prze yj . – Zaszli my tak daleko, eby teraz przegra – mrukn a do siebie tak cicho, e mog a us ysze jedynie Faun. – To nie w porz dku. To nie... Wtedy Faun pisn a ostrzegawczo, Wren odwróci a si i ujrza a, jak fala czarno odzianych szperaczy wypada z ukrycia za jej plecami, wy aniaj c si spomi dzy drzew, gdzie cienie i mg a dawa y najg bszy mrok. Szperacze szli szybko i pewnie w jej stron , ich bro l ni a z owieszczo w pó mroku, a na piersiach b yska y insygnia wilczej g owy. Stra Domu pospieszy a jej na pomoc, zast puj c drog napastnikom. Ale szperacze byli szybcy, bezlito ni i wyci li elfy w pie niemal natychmiast, kiedy do nich dotarli. Rozbrzmia y ostrzegawcze okrzyki i wo anie o pomoc do walcz cych w dole, ale odg osy bitwy zag uszy y je zupe nie. Wren wpad a w panik . Pad o sze ciu Stra ników Domu, a dwóch ostatnich trzyma o si resztk si . Szperacze musieli jako omin zwiadowców i dosta si w g b lasu, aby do niej dotrze . By a otoczona z trzech stron, a kr g si zamyka . Nie by o w tpliwo ci, co si wydarzy, kiedy ju schwytaj j w pu apk . Ju raz wypu cili j z r k. Drugi raz nie zaryzykuj . Rzuci a si do ucieczki, ale le postawi a stop , potkn a si i upad a. Szperacze zabili ostatniego Stra nika Domu i ruszyli ku niej. By a teraz sama. Faun, sycz c, zeskoczy a z jej ramienia. Wren si gn a pod tunik po sakiewk z Kamieniami Elfów, zacisn a na niej palce, wyszarpn a i unios a. Wszystko trwa o tak d ugo. Próbowa a oddycha , ale gard o mia a ci ni te. Ostrza atakuj cych szperaczy unios y si przed ni i zamachn y. Cofa a si niezdarnie przez d ugie trawy, usi uj c wyj Kamienie z sakiewki. Nie! Nie! Nie mog a porusza si wystarczaj co szybko. Skamienia a w bezruchu. By a jak sparali owana. Czerwone lepia l ni y pod kapturami najbli szych napastników. Jak zdo ali si prze lizn ? Jak to si mog o sta ? Jej r ce rozerwa y rzemyki, rozpaczliwe, szalone, szukaj ce. Pierwszy szperacz dopad do niej, ale zdo a odepchn go kopniakiem. ciskaj c sakiewk , wsta a chwiejnie, bezbronna w obliczu reszty wrogów. Wrzasn a z w ciek ci, porzucaj c Kamienie, jej d na skórzanej sakiewce zacisn a si w pi i zamachn a w stron najbli szego szperacza, odpychaj c ostrze od gard a tak, e ze lizn o si po ramieniu i rozdar o jej p aszcz. Pop yn a krew. Odwróci a si gwa townie i kopn a. Kolejny napastnik polecia w bok. Jednak by o ich zbyt wielu. Zbyt wielu dla niej jednej. I wtedy do walki skoczy a Faun. Male kie cia ko rzuci o si na najbli szego napastnika, pluj c i szarpi c pazurkami i z bami. Szperacze za nim zwolnili, niepewni,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zaskoczeni nag ym powtórnym pojawieniem si drzewnej wiewiórki. Wren zatoczy a si i podnios a z trudem. Faun! Próbowa a wo , ale gard o mia a ci ni te. Szperacz, którego zaatakowa a Faun, zamachn si w ciekle, zdar z twarzy ma e cia ko i rzuci je na ziemi . Wren zawy a, unosz c d z Kamieniami Elfów. Faun uderzy a w skalist ziemi , a napastnik opu ci but. Rozleg si trzask amanych ko ci i przera liwy pisk. Wren Elessedil poczu a, jak wszystko w niej si rozpada w wirze furii, udr ki i rozpaczy, a z jego j dra unosi si magia Kamieni Elfów. Eksplodowa a w jej pi ci, unicestwiaj c skórzan sakiewk i przedzieraj c si przez szczeliny mi dzy palcami niczym woda przez piasek. Pochwyci a stoj cego nad Faun szperacza i poch on a go. Potem pomkn a w stron pozosta ych i uderzy a w nich. Upadli jak papierowe sylwetki, wyci te i sklejone razem, zawieszone w powietrzu na sznurkach i pozostawione na pastw burzy. Niektórzy omin li podmuch magii i wyci gn li ku niej r ce. Niektórzy pochwycili j i usi owali ci gn w dó . Ale Wren by a poza zasi giem ich mocy, nie czu a niczego. By a tylko przep ywaj przez ni magi elfów. Podda a si jej pragnieniu i dopóki nie zostanie ono zaspokojone, nie mog a powróci . Magia zawróci a, aby pochwyci tych, którzy do niej przylgn li, i oderwa a ich jak lu ne nitki z ubrania. Wren odwróci a si , aby ich zniszczy , i sp on li w p omieniach magii niczym opad e li cie. Nie wyda a z siebie adnego d wi ku podczas walki, zapomnia a wszystkie s owa, a jej twarz by a mierteln mask . Bitwa pomi dzy elfami i federacj znikn a w czerwonej mgle. Nie widzia a ju nic poza ziemi , na której toczy a walk . Szperacze atakowali i gin li w ognistym ladzie magii Kamieni Elfów. Czu a tylko zapach ich popio ów. I nagle znowu by a sama, ostatni szperacze uciekali pomi dzy drzewa, biegn c w panice. Czarne szaty tli y si na nich w strz pach. Zebra a ogie i pos a go za nimi w po cig, a wraz z nim resztk swoich si . Jej rami opad o i ogie przygas . Opad a na kolana. Trawa wokó niej by a zw glona, czarna i cuchn ca. Pomi dzy cia ami Stra y Domu le y wsz dzie stosy popio u. Ze zboczy w dole, gdzie Triss i reszta Stra y zajmowa a pozycje, eby zmierzy si z federacj , s ysza a krzyki. Nie dotykajcie mnie, odpowiedzia a. Nie podchod cie do mnie. Nie by a jednak pewna, czy wymówi a te owa naprawd . Krzyki sta y si g niejsze i dochodzi y teraz z ca ej doliny Rhenn. Co si dzia o. Co nieoczekiwanego. Wsta a z wysi kiem i spojrza a przez gasn ce, zamglone wiat o. Daleko na wschodzie, gdzie uj cie doliny otwiera o si na trawiaste po acie, pojawi a si armia. Zbli a si p dem, wymachuj c broni i wznosz c wojenne okrzyki. Wi kszo stanowili piesi uzbrojeni w miecze i uki. Zamiast do czy do si federacji, jak si spodziewa a, zaatakowali Sudlandczyków z niezrównan furi i determinacj , wbijaj c
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
si w nich niczym ska a w wilgotn ziemi . Ich okrzyki by y s yszalne nawet tam, gdzie sta a. Wolno urodzeni! Wolno urodzeni! Przetoczyli si przez szale stwo jak podmuch wie ego wiatru przez bagniska. Potem przez zbocza doliny, gdzie elfy walczy y, umiera y i cofa y si pod naporem wroga, przesz a fala za fal pot nych, opancerzonych cia , które wydawa y si wykute w kamieniu. Skalne trolle nios ce o miostopowe ócznie, maczugi, topory i ogromne, okute elazem tarcze, wymaszerowa y równym krokiem spo ród mroku i wesz y pomi dzy szeregi federacji. Po czone si y wolno urodzonych i skalnych trolli ruszy y aw na sudlandzk armi . Przez kilkana cie minut nierze federacji trzymali si na miejscach, wci przewy szaj c liczebnie napastników. Ale kolejny szturm by ponad si y ludzi walcz cych od wschodu s ca. Sudlandczycy cofali si zrazu powoli, potem coraz szybciej, a w ko cu rzucili si do ucieczki. Dolina Rhenn pustosza a z sudlandzkich wojsk, w miar jak za amywa si opór federacji. Elfy do czy y do po cigu i razem z armiami banitów oraz trolli zepchn y molocha federacji z powrotem we mg i mrok po udnia, zostawiaj c za sob wie e trupy, zniszczenia i nasi kaj krwi ziemi . Wren zawróci a, eby odnale Faun. S ysza a wo aj cego j Trissa, kiedy wspina a si z trudem po zboczu. S ysza a te g osy towarzysz cej mu Stra y Domu. Nie odpowiedzia a. Wetkn a Kamienie Elfów do kieszeni tuniki, jakby by y dotkni te zaraz , i zostawi a je tam. D onie ci gle piek y j od magicznego ognia, a w g owie ysza a dziwny szum. Faun le a bez ruchu po ród stosów popio ów, ca a we krwi. Wren ukl a przy drzewnej wiewiórce i unios a w d oniach jej poszarpane cia ko. Ci gle tuli a male kie stworzonko, kiedy Triss i Stra Domu w ko cu do niej dotarli. Nie spojrza a na nich. Mia a uczucie, e tuli w ramionach ca y lud elfów.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXXIV Atak na Stra nic Po udniow rozpocz si nieca godzin przed witem. Brzask nadszed nie zauwa ony. Chmury ci gle przys ania y niebo, nie przepuszczaj c wiat a ksi yca i gwiazd i otulaj c le pod nim ziemi mi kkim, grubym pledem mroku. Pod chmurami unosi a si w powietrze mgie ka i przywiera a do drzew, krzewów i traw jak dym z ogniska. Noc by a cicha i ciemna, pozbawiona odg osów i ruchu. Na wyschni tej, nagiej ziemi wokó wie y cieniowców nic si nie porusza o. Walker Boh szed pierwszy, wyprowadzaj c ich z wy yn na równiny, wiod c przez mg i cienie i otulaj c ich cisz za pomoc magii druidów. Przechodzili przez czer niczym widma, niewidzialnie jak my l i spokojnie jak p yn ca woda. Cieniowce nie wysz y na zewn trz tej nocy, a przynajmniej nie by o ich w miejscach, któr dy przechodzi o pi cioro ludzi i bagienny kot. Kraina nale a tylko do nich. Walker obmy la swój plan. Uwa , e nie b mieli do czasu, aby dotrze do Para, uwolni go z wi zów i zej do piwnic. Trzeba b dzie Miecza Shannary, eby przedrze si przez wi cy go czar pie ni, a przecie je li u yj Miecza, natychmiast pojawi si cieniowce. Musz zatem wyci gn Para z wi zienia i wej do piwnic, zanim u yj Miecza. Zastanawia si , jak mogliby tego dokona . Coll Ohmsford równie snu rozwa ania. My la , e by mo e myli si , wierz c, i Miecz Shannary mo e pomóc jego bratu. Mo liwe, i prawda, któr tak pragn ujawni , nie uwolni Para, lecz doprowadzi go do szale stwa. Bo je li prawd by o, e Par jest cieniowcem, po ytek z niej doprawdy niewielki. By mo e Allanon przeznaczy Miecz do innego celu, martwi si , celu, którego jeszcze nie pozna . By mo e Par znajdowa si w stanie, w którym Miecz na nic si nie zda. Krok za nim, z boku, Morgan Leah my la , e nawet ze wszystkimi talizmanami, które nios , i magi , któr w adaj , ich szans w tej wyprawie s nik e. Przeciwno ci pi trzy y si , kiedy w Tyrsis ratowali Padishara Creela, ale tu by y o wiele wi ksze. Tego nie prze yj , my la . Nie podoba a mu si ta my l, ale s czy a si trudnym do unikni cia, cichym szeptem gdzie w zakamarkach umys u. Zastanawia si , czy to mo liwe, e po prze yciu Do u, Wyst pu, Eldwist i wszystkich potworów, które zamieszkiwa y te miejsca, przyjdzie mu tutaj zgin . Wydawa o si to niedorzeczne. Oto koniec ich wyprawy, podsumowanie podró y, która odar a ich ze wszystkiego oprócz determinacji, eby i dalej. Nie powinna zako czy si ich mierci . Wiedzia jednak, e to mo liwe. Damson Rhee my la a o swoim ojcu oraz Parze i zastanawia a si , czy zyska a
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
jednego, trac c drugiego, kiedy pozwoli a Parowi wyruszy samotnie na poszukiwanie Colla, gdy brat niespodziewanie pojawi si znów w ród ywych. Zastanawia a si , czy kosztem jej wyboru b dzie ywot obu, i postanowi a, e je li cen b dzie jej mier , zap aci j , je li tylko raz jeszcze ujrzy ch opaka z Shady Vale. U jej boku Matty Roh rozmy la a, jak silna jest magia, któr ofiarowa jej druid, czy wystarczy, aby przeciwstawi si czarnym stworom, z którymi przyjdzie im si zmierzy , czy b dzie zdolna je zabi . Wierzy a, e tak. Wokó niej unosi a si aura niezwyci ono ci. By a tam, gdzie mia a by . Jej ycie wiod o do tego czasu, miejsca i tylu nowych spraw. Patrzy a przed siebie, aby ujrze , co przynios . Biegn c w ciemno ciach niczym smuk y, czarny cie przez wilgotne przed witem trawy, Pog oska nie my la o niczym, nie n kany ludzkimi obawami i rozumowaniem, wiedziony instynktem i podniecony wiadomo ci polowania. Przeszli przez mrok i przed ich oczami ukaza a si ciemna sylweta wie y. Nie przystan li, eby si zastanowi ani cho by spojrze , ale parli dalej, aby dotrze do celu, zanim zmro ich l ki i w tpliwo ci. Stra nica Po udniowa wyrasta a z mg y, niewyra na i zamglona, mroczna ciana na tle chmur. Wygl da a jak zrodzona z nocy, jakby wraz z nadej ciem witu mia a znowu w niej znikn . Strzela a w niebo mocna i nieponiszona, jak najczarniejszy koszmar, który kiedykolwiek wyczarowa sen, tak z a, e nawet jej blisko mog a zatru dusz . Wyczuwali jej mrok, zbli aj c si , jej zamys y, zasi g jej mocy. Czuli, jak oddycha, patrzy i nas uchuje. Czuli, e yje. Walker podprowadzi ich do murów, gdzie obsydianowa powierzchnia wyrasta a z ziemi czarna i g adka, i po d onie na kamieniu. Pulsowa jak ywe stworzenie, ciep e, wilgotne i wyci gaj ce si w gór , jakby pragn o si uwolni . Ale jak to mo liwe? Mroczny Stryj raz jeszcze rozwa w ciwo ci wie y i naciska wzd cian, chc c znale wej cie. Wysuwa czu ki magii, aby dotrze do mrocznych mieszka ców wie y, ale wszyscy byli zaj ci i jeszcze nie wiadomi jego obecno ci. Wycofa si szybko, nie chc c ich zaalarmowa , i ostro nie bada dalej. Podeszli do wej cia utworzonego przez ukowato wygi nisz skrywaj szeroki, kamienny klin – by y to drzwi. Walker starannie zbada wej cie, wyczuwaj c jego granice i szukaj c piecz ci. Mo na j sforsowa , zdecydowa , zwolni zasuwy i otworzy wierzeje. Ale czy wy om w murze nie zdradzi ich zbyt szybko? Spojrza na pozosta ych: dwie kobiety, góral, ch opak z Shady Vale i bagienny kot. Musieli dotrze do Para nie zauwa eni. Potrzebowali przynajmniej tyle czasu, zanim b musieli walczy . Pochyli si ku nim. – Trzymajcie mnie. Nie pozwólcie mi odej i nie ruszajcie si z tego miejsca. Potem zamkn oczy i opu ci swe cia o w duchowej postaci, aby wej do twierdzy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W mrocznym wn trzu wi ziennej celi Par Ohmsford siedzia skulony wpó na swym dznym wyrku, próbuj c trzyma si w ryzach. By zrozpaczony. Czu , e kolejny dzie we wn trzu wie y b dzie oznacza jego koniec, kolejny dzie sp dzony na rozmy laniach, czy magia zmienia go bezpowrotnie, odbierze mu rozum na zawsze. Teraz czu ju bez przerwy, jak magia przenika go, oplataj c cz onki, doprowadzaj c krew do wrzenia, szczypi c i drapi c skór niczym sw dzenie, którego nie da si za agodzi . Nienawidzi tego, co si z nim dzia o. Nienawidzi tego, kim by . Nienawidzi Rimmera Dalia, cieniowców, Stra nicy Po udniowej i czarnej otch ani swego ycia, do której go wtr cono. Nadzieja nie mia a ju dla niego znaczenia. Utraci wiar , e magia jest darem, e cie Allanona wys go w wiat, aby s jakim wa nym celom, e istnieje wyra na granica mi dzy dobrem i z em i e on sam ma prze to, co si dzia o. Przyci gn kolana do piersi i zap aka . Serce mia chore i pe ne rozpaczy. Nigdy si nie wydostanie z tego miejsca. Nigdy ju nie ujrzy Colla, Damson ani pozosta ych – je li ktokolwiek z nich jeszcze . Wyjrza przez kraty w skiego okna i pomy la , e wiat na zewn trz móg ju sta si koszmarem, który dawno temu ukaza mu Allanon. Pomy la , e by mo e zawsze taki by i tylko jego mylne postrzeganie rzeczy pozwala o mu wierzy , i jest inaczej. Stara si nie zasypia . W ogóle nie mia ju odwagi spa , poniewa nie móg znie koszmarów, które przynosi sen. Czu , e zaczyna uznawa koszmar za prawd , wierzy , e musi by prawd , i jest cieniowcem. Jego zdolno jasnego rozumowania by a ograniczona i nie móg si oprze uczuciu, e nie jest ju sob . Rimmer Dall by ciemn sylwetk obiecuj pomoc i oferuj co jeszcze. Rimmer Dall by szans , której nie mia podj – i któr w ko cu musia przyj . Nie. Nie. Nigdy. Co poruszy o si w powietrzu przy zamkni tych na zasuwy drzwiach. Wyczu to, zanim zobaczy , potem uchwyci wzrokiem okruch mroku przechodz cy przez noc. Zamruga , my c, e to jeszcze jeden demon, który przyszed go prze ladowa , jeszcze jedna oznaka nadchodz cego szale stwa. Przeci gn d oni w powietrzu przed oczami, jakby móg lepiej ujrze to, czego jak wiedzia , nie by o. Niemal si roze mia , kiedy us ysza czyj g os. Par. Pos uchaj mnie. Pokr ci g ow . Niby dlaczego mia to robi ? Parze Ohmsford! W g osie pobrzmiewa a surowo i gniew. Par natychmiast poderwa g ow . Pos uchaj mnie! S uchaj mego g osu. Kim jestem? Powiedz moje imi . Par wpatrzy si w czer przed sob , my c, e naprawd oszala . G os, którego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ucha , nale do Walkera Boha. Powiedz moje imi ! – Walker – wyszepta . To s owo by o niczym iskierka wiat a w czerni jego rozpaczy i rzuci si w stron jasnego b ysku, opuszczaj c stopy na pod og i zwieszaj c ramiona. Z niedowierzaniem wpatrywa si w mrok, s ysz c wrzask i pierzchanie demonów. Pos uchaj mnie, Parze. Przybyli my po ciebie. Przyszli my ci uwolni i zabra st d. Jest ze mn Coll. I Morgan. I Damson Rhee. – Nie – wymówi bezwiednie. S owo pad o, zanim si zastanowi . Ale tak w nie wierzy . To niemo liwe. Tyle razy mia nadziej . Mia nadziej i nadzieja nieustannie go zawodzi a. Ruch w powietrzu przybli si i wyczu obecno , której nie móg zobaczy . Walker Boh. Jak do niego dotar ? Jak móg tu by , i to niewidzialny? Czy sta si ...? Tak. Dokona em tego, co mi zlecono, Parze. Przywróci em Paranor i sta em si pierwszym z nowych druidów. Zrobi em, o co prosi Allanon, i wype ni em powierzone mi zadanie. Par wsta , oddychaj c gwa townie i si gaj c w nico . Pos uchaj mnie. Musisz zej do miejsca, gdzie czekamy. Nie mo emy tu przyj . Musisz u magii pie ni, Parze. U yj jej, aby przedrze si przez drzwi, które ci wi . Wy am je i zejd do nas. Par potrz sn g ow . U magii pie ni? Teraz, kiedy tak bardzo stara si temu zapobiec? Nie, nie móg by. Je li to uczyni, b dzie zgubiony. Uwolniona magia pokona go i uczyni jednym z tych stworów, którym za wszelk cen nie chcia si sta . Pr dzej umrze. Musisz, Par. U yj magii. – Nie – s owo by o ochryp ym szeptem w ciszy. Inaczej do ciebie nie dotrzemy. U yj magii, Par. Je li masz wyj z wi zienia, tego, które sam dla siebie zbudowa , i tego, w którym umie ci y ci cieniowce, musisz u magii. Teraz, Parze. Ale Par nagle pomy la , e to kolejna sztuczka, jeszcze jedna gra stworzona przez magi cieniowców czy te jego w asn , gra g osów przywo anych z pami ci, aby go dr czy . Znowu us ysza miech demonów. Odwróci si , zacisn d onie na uszach i gwa townie pokr ci g ow . Walkera nie by o tutaj. Nikogo tu nie by o. By teraz sam. Od kiedy przywieziono go do twierdzy, by sam. G upot by o my le inaczej. To kolejna oznaka nadchodz cego szale stwa, jasna, g adka powierzchnia odbijaj ca dawne marzenia.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Nie zrobi tego. Nie mog . Zacisn z by i wysycza te s owa niczym kl tw . Odwróci si od ród a fa szywej nadziei, nie istniej cego g osu, i cofn w g bszy cie i dalej w ciemno . os Walkera nadszed ponownie, spokojny i przekonuj cy. Par. Powiedzia mi kiedy , e magia jest darem, e zosta a ci dana w konkretnym celu i e ma by u yta. Powiedzia , e powinienem wierzy w ukazywane nam sny. Pami tasz? Par wpatrzy si w czer przed sob , wspominaj c. Mówi tak, kiedy po raz pierwszy spotka Walkera w Hearthstone, tyle tygodni temu, kiedy Walker nie chcia i z nim do Hadeshomu. Uwierz, namawia Mrocznego Stryja. Uwierz. yj magii, Parze. Uwolnij si . Odwróci si . W ciemno ciach, w rozpaczy, znowu b ysn a iskierka. Pragn znowu uwierzy . Tak jak kiedy namawia do tego Walkera. Czy zapomnia ? Ruszy przez komnat , odzyskuj c zdecydowanie. Chcia uwierzy . Dlaczego nie mia by tego uczyni ? Dlaczego nie spróbowa ? Dlaczego nie zrobi czego , czegokolwiek, zamiast si poddawa ? Ujrza drzwi wychodz ce ku niemu z mroku, unosz ce si – bariera, której nie móg przej . Chyba e... Chyba e u yje magii. Dlaczego nie? Co mu pozosta o? I nagle Walker Boh znalaz si przy nim, tak blisko, e poczu jego obecno , mimo naprawd go tu nie by o. Walker wynurzy si z w asnej rozpaczy, w asnego braku wiary, aby przyj zadanie Allanona. Tak, Paranor i druidzi powrócili. Tak, on sam odnalaz Miecz Shannary. Wren odnalaz a te elfy – musia a je odnale , odnajdzie. yj magii, Parze. Tym razem nie s ysza napomnienia. Przeszed przez nie, a jedynym d wi kiem by szept jego oddechu, kiedy zbli si do drzwi. Co w jego wn trzu ust pi o. Nie umr tutaj, pomy la . Nie umr . Potem magia zap on a na czubkach jego palców i pos j p dem ku drzwiom, wyrywaj c je z zawiasów, jakby pochwyci je gwa towny poryw wiatru. Drzwi polecia y przez ca y korytarz i roztrzaska y si na murze. Par natychmiast przeszed przez otwór i ruszy korytarzem ku schodom. S ysza znowu g os Walkera i pod za jego wskazówkami i przynagleniem. Jednak we w asnym wn trzu czu tylko ogie magii, który wirowa i pali mu ko ci, znowu wolny i zdecydowany pozosta na wolno ci. Nie dba o to. Podoba o mu si to uczucie. Pragn , aby ogie go poch on , po ar wszystko w jego zasi gu. Je li to by o obiecywane mu szale stwo, pragn w nim zaton . Zszed szybko po schodach, zostawiaj c za sob magiczny p omie i próbuj c zapanowa nad rosn w jego wn trzu moc . Mroczne kszta ty wyskoczy y mu na spotkanie i spali je na popió . Cieniowce? Co innego? Nie wiedzia . Wie a budzi a si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w ciemno ciach przed witem, a jej mieszka cy wstawali, wyczuwaj c obecno magii, wiedz c, e zostali zaatakowani i pragn c wykry ród o inwazji. Ogie rusza na niego z góry i z do u, ale na d ugo wcze niej wyczuwa jego uderzenie i bez trudu odparowywa atak. W jego wn trzu formowa o si mroczne j dro, niebezpieczna mieszanka pogardy i zadowolenia zrodzonego z u ycia magii. Jego nadej cie powodowa o utrat ostro no ci i rozwagi. Gubi w asne cz owiecze stwo. Móg robi to, co sprawia o mu rado . Magia dawa a mu takie prawo. Walker Boh wrzeszcza do niego, ale nie s ysza ju jego s ów. I nie dba o nie. Par naprzód, schodz c nieprzerwanie i niszcz c wszystko, co stan o mu na drodze. Teraz ju nic nie mog o si z nim zmierzy . Posy przed sob ogie pie ni i rado nie pod za nim. Walker Boh otrz sn si ze snu, drgn i uwolni ramiona. Jego towarzysze cofn li si pospiesznie. – Idzie! – wyszepta i otworzy oczy. – Ale zatraca si w magii! Nie musieli pyta , o kim mówi. – Co to znaczy? – Coll ci gle trzyma jego opo cz i gwa townie szarpn Walkerem. Oczy Walkera twarde by y jak kamie , kiedy napotka wzrok ch opaka. – U magii, ale straci nad ni panowanie. Wykorzystuje j przeciwko wszystkiemu. Odejd ! Otrz sn si i odwróci , po d onie na kamiennych wrotach i pchn . Z jego r k trysn o wiat o i sp yn o z czubków palców w spoiny masywnego portalu, wnikaj c przez szczeliny. Zamki pu ci y, a stalowe zasuwy p y. Nie by o ju czasu na ukradkowe, ostro ne wej cie. Drzwi zadr y i ust pi y ze zgrzytem. Natychmiast znale li si w rodku, wchodz c w czer ciemniejsz nawet od nocy. Czuli na skórze ch ód i wilgo i wdychali kurz i zgnilizn . To nie wiekowe zapomnienie napotkali, ale obrzydliwy smród mówi cy o czym umieraj cym, schwytanym w pu apk . Zad awili si nim, a Walker pos przed siebie wiat o omiataj ce k ty komnaty, w której stali. By o to pot ne wej cie do mnóstwa korytarzy przechodz cych pod w sk k adk wysoko w górze. Za nimi, widoczny przez ukowaty otwór, ci gn si pusty podwórzec. Gdzie daleko w mroku us yszeli krzyki, poczuli zapach spalenizny i ujrzeli bia y omie magii Para. Pog oska ju rusza naprzód, susami mijaj c wej cie i otwór na podwórzec. Walker i pozostali poszli za nim bez s owa, z ponurymi twarzami. Na kraw dziach wietlnego wiru porusza y si cienie i d wi ki, ale nie atakowa y. Przeci li podwórzec pochyleni, rozgl daj c si czujnie na boki. Cieniowce by y tu , gdzie w pobli u. Dotarli do
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przeciwleg ego kra ca podwórca, ci gle ledz c g osy i b yski wewn trz, i wbiegli do holu. Przed nimi pi y si do wn trza ciemnej wie y schody, wij c si w czer naznaczon teraz, jak pchni ciami no em, b yskami bia ego p omienia magii. Par schodzi w dó . Zamarli bez ruchu, kiedy si zbli , niepewni, co znajd i co robi . Wiedzieli, e musz do niego jako dotrze , musz mu pomóc sta si z powrotem sob , ale wiedzieli te – nawet Matty Roh, dla której magia by a wielk niewiadom – e nie b dzie to atwe, e to, co dzieje si z Parem Ohmsfordem, jest przera aj ce, gro ne i nieub agane. Rozstawili si na milcz cy rozkaz Walkera. Morgan doby Miecza Leah, a Coll Miecza Shannary – dwa talizmany przeciwko ciemnym mocom, i kiedy Matty to ujrza a, ona te wyj a swój ski mieczyk. Walker wyst pi krok przed nimi, uznaj c, e to jego zadanie, e to on musi znale sposób przedarcia si przez zbroj , któr narzuci a na Para magia pie ni, e jest odpowiedzialny za to, aby pomóc mu odkry prawd o sobie samym. I nagle pojawi si Par, zsuwaj c si bezszelestnie po schodach, widmo roz wietlone omieniem magii. Moc skrzy a si na czubkach jego palców, twarzy i w g bi oczu. Widzia ich i jednocze nie nie widzia . Szed , nie zwalniaj c, bez s owa. W górze panowa chaos, ale po cig jeszcze si nie rozpocz . Par szed , ci gle p yn c w powietrzu, ci gle widmowy, id c prosto na Walkera i nie przystaj c ani na chwil . – Parze Ohmsford! – zawo Walker Boh. Ch opak z Shady Vale szed dalej. – Par, wycofaj magi ! Par zawaha si , gdy zauwa Walkera, a mo e tylko go rozpoznawa , i zwolni . – Par. Zabierz magi . Nie mamy... Par smagn Walkera wst ognia, która mia a go zadusi . Magia Walkera unios a si w obronie, odsuwaj c wst i obracaj c j w dym. Par zatrzyma si zupe nie i obaj czy ni patrzyli na siebie w mroku. – Par, to ja! – zawo z boku Coll. Brat odwróci si w jego stron , ale w jego oczach nie b ysn o rozpoznanie. Magia pie ni sycza a i piewa a w powietrzu wokó niego, trzepoc c niczym schwytana wiatrem opo cza. Morgan równie zawo , b agaj c, eby go wys ucha , ale Par nawet nie spojrza na górala. By teraz w niewoli magii, tak omotany ni , e nic innego si nie liczy o i nawet g osy przyjació by y obce. Odwraca si od jednego do drugiego, kiedy wo ali, ale d wi k ich g osów powodowa jedynie, e wi zy magii zaciska y si coraz mocniej. Nie oderwiemy go, pomy la zrozpaczony Walker. Nie odpowie adnemu z nas. Czu , e ju zaczyna si po cig, wyczuwa , jak cieniowce nadchodz z pobliskich korytarzy. Kiedy dotrze do nich Rimmer Dall...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
I nagle wysun a si naprzód Damson Rhee. Odsun a Walkera, zanim mia czas zaprotestowa , wspi a si po schodach i zbli a do Para. Par ujrza j i gotowa si do walki, a magia zal ni a z owieszczo na czubkach jego palców. Damson nadchodzi a bez broni i magii, z opuszczonymi ramionami, otwartymi d mi i uniesion g ow . Walker chcia podbiec i odci gn j , ale by o ju za pó no. – Par – wyszepta a, podchodz c, i zatrzyma a si nieca y jard przed nim. Patrzy a na niego z ni szego stopnia, odsun a z twarzy rude w osy, a w jej oczach zal ni y zy. – My la am, e ju nigdy ci nie zobacz . Par Ohmsford wytrzeszczy oczy. – Boj si , e znowu ci strac , Par. Dla magii. Dla twoich l ków, e zdradzi ci , tak jak to uczyni a, kiedy uwierzy , e Coll nie yje. Nie opuszczaj mnie, Par. W szalonych oczach pojawi si b ysk rozpoznania. – Podejd do mnie, Par. – Damson? – wyszepta nagle. – Tak – odrzek a, u miechaj c si , a po jej twarzy p yn y zy. – Kocham ci . Przez d ug chwil nie poruszy si , stoj c w mroku na schodach jak kamienna rze ba, a magia przenika a jego cz onki i oplata a cia o. Potem za ka w odpowiedzi, co przebudzi o si w jego wn trzu i zacisn powieki. Jego cia em wstrz sn dreszcz, magia zap on a raz jeszcze i zgas a. Znowu otworzy oczy. – Damson – wyszepta , widz c j teraz, widz c ich wszystkich, i zatoczy si w przód. apa a go, kiedy upada , i natychmiast skoczy ku niej Walker, a potem reszta, chwytaj c Para i ci gn c go w dó korytarza. Postawili go na nogi i zajrzeli w wymizerowan twarz. – Nie mog oddycha – wyszepta do nich. – Nie mog oddycha . Damson tuli a go, szepcz c, e wszystko b dzie dobrze, e jest ju bezpieczny, e zabior go st d. Ale Walker dostrzeg prawd w oczach Para Ohmsforda. Stoczy bitw z magi pie ni i zosta pokonany. Cokolwiek si z nim dzia o, musia natychmiast si z tym zmierzy , aby uwolni si od l ków i w tpliwo ci, które prze ladowa y go od tygodni. – Coll – powiedzia cicho, kiedy pozwolili Parowi opa na kolana i oprze si o Damson. – U yj Miecza Shannary. Nie zwlekaj d ej. U yj go. Coll wpatrzy si niepewnie w Mrocznego Stryja. – Ale nie mam pewno ci, co uczyni. G os Walkera Boha zamieni si w stal. – U yj Miecza, Coll. U yj, albo go stracimy! Coll odwróci si szybko i ukl obok Para i Damson. Trzyma przed sob Miecz Shannary, zaciskaj c na r koje ci obie d onie. Do niego nale o u ycie talizmanu, ale on
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
równie b dzie musia ponie tego konsekwencje. – Morgan, uwa aj na schody – rozkaza Walker Boh. – Matty, korytarze. – Podszed do Para. – Pu go, Damson. Damson Rhee spojrza a w gór udr czonym wzrokiem. W oczach Walkera nieoczekiwanie zal ni o ciep o, mieszanina pociechy i yczliwo ci. – Pu go, Damson – powiedzia agodnie. – Odsu si . Wypu ci a Para z obj i ch opak pochyli si . Pochwyci go Coll, przez chwil tuli w ramionach, po czym uj onie brata i po je na r koje ci Miecza pod w asnymi. – Walkerze – wyszepta b agalnie. – U yj go! – sykn Mroczny Stryj. Morgan obejrza si niespokojnie. – Nie podoba mi si to, Walkerze... Ale by o za pó no. Coll, pchni ty si rozkazu Walkera, przywo magi . Miecz Shannary zap on yciem i mroczn studni warowni cieniowców zala a powód wiat a. Otulony chmur parali uj cego niezdecydowania i niszcz cego l ku, Par Ohmsford czu , jak magia Miecza przenika ciemno niczym ogie i sp ywa do jego wn trza. Magia pie ni unios a si na jej spotkanie, aby powstrzyma j bia ym murem zdecydowanego milczenia. W jego duszy zatrzasn y si jakie wrota, zapad y zasuwy, a dr enie sprawi o, e zako ysa si w ty . Mia niejasn wiadomo , e Coll przywo magi Miecza i e moc uczynienia tego nale a do brata, a nie do niego. Mia poczucie, e wszystko stan o na g owie. Wycofywa si przed nadej ciem magii, niezdolny znie prawdy, któr mog a przynie , pragn c jedynie ukry si na zawsze we w asnym wn trzu. Ale magia Miecza Shannary przysz a tym razem wspierana ci arem g osu brata, naciskaj c na niego. S uchaj, Par. Pos uchaj. Pos uchaj, prosz . S owa przenika y os on pie ni i czyni y przej cie temu, co pod o za nimi. Z pocz tku my la , e to same s owa Colla prze ama y jego obron i wpuszcza y bia e wiat o. Potem jednak zrozumia , e to co wi cej. To jego w asne dr cz ce pragnienie, aby raz na zawsze dowiedzie si najgorszego, uwolni si od w tpliwo ci i panicznego strachu, które nios a niewiedza. z nimi zbyt d ugo i nie móg ju d ej. W asna magia os ania a go przed wszystkim, ale nie mog a tego czyni , kiedy ju sobie tego nie yczy . Znajdowa si na skraju szale stwa i nie chcia si dalej cofa . Jego w asny g os, udr czony i nagl cy, napotka g os brata. Powiedz mi. Powiedz wszystko. Pie plu a i sycza a jak przyparty do muru kot, ale ci gle by o to przecie jego yczenie, jego prawo, jego dziedzictwo i w aden sposób nie mog o przeciwstawi si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rozumowi i pragnieniu. Nagi si do jej woli, kiedy pokona go strach i w tpliwo ci, ale nigdy si nie z ama , a teraz na zawsze uwolni si od niepewno ci. Coll, b aga . Jego brat by tam, uspokajaj c go. Coll. Trzymaj c si siebie nawzajem i Miecza, spletli ciasno palce i zsun li si w wiat o magii. Coll uspokaja Para, zapewniaj c, e magia uleczy go i nie uczyni mu krzywdy, e cokolwiek si stanie, on nie porzuci swego brata. Ostatni bastion we wn trzu Para ust pi , zamki pu ci y, drzwi otwar y si , a ciemno rozproszy a. Otrz saj c si z resztek wi zów pie ni, podda si z westchnieniem. I wtedy zacz a si prawda, strumie wspomnie , który szybko zamieni si w powód . Wszystko, co kiedykolwiek wydarzy o si w yciu Para, sekrety, które skrywa nawet przed sob , wstyd i zak opotanie, b dy i pora ki, które od siebie odsun , wysz y z ukrycia. Wmaszerowa y prosto w wiat o i chocia Par skuli si z pocz tku przed srogim, nie ko cz cym si bólem, jego si y ros y z ka dym wspomnieniem i przyj cie tego, co oznacza y i jakim czyni y go cz owiekiem, stawa o si mo liwe. Potem wiat o unios o si i ujrza , jak wyrusza na poszukiwanie Miecza Shannary przynaglany przez Allanona, niespokojny, pragn cy odkry prawd o sobie samym. Czy naprawd tego pragn ? Odkry przecie , e mo e si sta stworem, z którym walczy . Odnalaz czekaj cego Rimmera Dalia, mówi cego, e nie jest tym, za kogo si uwa a, e jest kim zupe nie innym, jednym z mrocznych stworów, jednym z cieniowców. To tylko owo, szepta Rimmer Dall, tylko nazwa. Cieniowiec, w adaj cy magi cieniowców, moc nie ró ni si od tej nale cej do czerwonookich widm, zdolny by tym czym one i czyni to co one. A w ch odnym, bia ym wietle prawdy Miecza ujrza , e wszystko to jest prawd . Jeden z nich. By jednym z nich. Zachwia si na nogach, cofaj c przed nieuniknionym, i pomy la , e móg by krzycze w przera eniu, ale nie móg we wn trzu wiat a. Cieniowiec! By cieniowcem! Poczu , jak Coll cofa si i wzdraga. Ale Coll nie puszcza , trzyma mocno. Niewa ne, kim jeste , jeste moim bratem, us ysza . Niewa ne, jeste moim bratem. Powstrzyma Para przed upadkiem w otch szale stwa. Pozwoli mu spojrze w twarz w asnemu przera eniu, potwornemu odkryciu samego siebie. Pozwoli mu te zobaczy reszt tego, co ujawni a prawda. Ujrza , e to krew i przodkowie elfów zwi zali go z cieniowcami, które tak e by y elfami. Pochodzili z tego samego rodu, mieli te same dzieje, byli zwi zani jak ludzie, którzy dziel t sam przesz . Ale by a te mo liwo stania si kim innym. Jego przodkowie pochodzili zarówno z rodu cieniowców, jak i Shannary. Nie chcia si sta
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tym, czym mog a uczyni go magia. Wiara, e jego przeznaczeniem jest sta si jednym z mrocznych stworów, by a k amstwem, które zasia w nim Rimmer Dall, w tamtej otch ani, kryj cej Miecz Shannary, kiedy razem z Collem i Damson zszed po raz ostatni do Do u. To Rimmer Dall pozwoli mu wypróbowa Miecz, wiedz c, e nie zadzia a, poniewa w asna magia Para nie pozwoli na to, odsuwaj c prawd , która mog a okaza si zbyt przera aj ca, eby j przyj . To Rimmer Dall zasugerowa , e Par jest nasieniem cieniowców, jednym z nich, naczyniem na ich magi , i zasia w nim niepewno , eby zapobiec walce magii Miecza i pie ni, i tak zacz a si d uga spirala tpliwo ci, która doprowadzi a do ostatecznego podporz dkowania Para, kiedy to, e mo e by cieniowcem, sta o si faktem. Par krzykn i cofn si , widz c to teraz i pojmuj c wszystko. Wierz w co wystarczaj co d ugo, a stanie si to prawd . Uwierz, e to mo liwe, a dokona si . Oto co uczyni samemu sobie, os oni ty magi zbyt siln , eby cokolwiek przedar o si przez ni wbrew jego woli, odci ty od prawdy przez w asne l ki i niepewno . Rimmer Dall wiedzia , e Par samotnie zmaga si z mo liwo ciami, które on mu oferuje. Pozwoli mu my le , e zabi brata swoj magi . Pozwoli mu s dzi , e magia Miecza Shannary nigdy nie b dzie nale a do niego. Wyobra sobie, e upada z powodu tego, kim móg by by . Dopóki nie wiadomie wykorzystuje pie , aby powstrzymywa magi Miecza, jak ma szans rozwi zania konfliktu w asnej to samo ci? Par b dzie zbawc druidów i równocze nie pionkiem cieniowców, a to po czenie rozedrze go na pó . – Ale nie musz by jednym z nich – us ysza w asne s owa. – Nie musz ! Zadr od ci aru tych s ów. Rozumiej cy u miech Colla ogrza go niczym s ce. Podobnie jak z jego bratem, kiedy prawda Miecza przedar a ciemno ci k amstwa Lustrzanego Ca unu, zrozumienie sta o si cie , któr Par wraca teraz do siebie. Czy Allanon wiedzia , e tak b dzie? – zastanawia si , kiedy zacz wychodzi ze wiat a. Czy Allanon rozumia , e takie jest zadanie Miecza Shannary? Kiedy magia zgas a i otworzy oczy, z zaskoczeniem odkry , e p acze.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXXV Cienie i mg a splata y si i wi y wzd doliny Rhenn, niczym morskie fale przetaczaj ce si przez cia a umar ych i przywo uj ce ywych w ponurym ge cie zaproszenia. Wren Elessedil sta a u szczytu doliny wraz z dowódcami armii elfów i ich odnalezionymi sprzymierze cami, rozmy laj c nad pokus tego zaproszenia. Z cia porozrzucanych w dole, przewa nie Sudlandczyków porzuconych przez swych towarzyszy, unosi y si ramiona, zastyg e w mierci, niczym drogowskazy do piekie . Rze rozprzestrzeni a si na równiny po udnia, a poch on j mrok, a królowej elfów zda o si , e równie dobrze mog aby ci gn si w niesko czono . By a przeb yskiem przysz ci, czekaj cej, eby j pokona . Sta a z dala od reszty – Trissa i Barsimmona Oridio, przywódcy wolno urodzonych Padishara Creela i jego gburowatego przyjaciela Chandosa oraz tajemniczego Axhinda, dowódcy trolli. Wszyscy patrzyli w dolin , jakby rozwa aj c t sam zagadk , mieszanin mg y, cieni i mierci. Nikt si nie odzywa . Stali tam, od kiedy nadesz y nowiny, e federacja znowu rusza do marszu. wiat o ci gle jeszcze chowa o si za kraw dzi horyzontu na wschodzie, niebiosa ci kie by y od chmur, a wiat by domem czerni. Wren czu a rozpacz, która przenika a do ko ci i zdawa a si nie mie ko ca. Pomy la a, e p aka a po raz ostatni, kiedy umar Garth, ale utrata Faun na nowo przynios a zy i ból. Wierzy a teraz, e nigdy si od nich nie uwolni. Mia a uczucie, e odarto j ze skóry, a krew sp ywa spod niej, ukazuj c nagie nerwy. Zdawa o jej si , e cel jej ycia zmieni si w prób woli i wytrzyma ci. W sercu czu a ból, a w duszy pustk . – To tylko wiewiórka – sykn nieprzekonuj co Stresa, kiedy znalaz j przed pó noc . Powiedzia a mu o mierci Faun, ale mier nie by a dla Stresy niczym nowym. – Dorastaj po to, eby umiera , Wren Elessedil. Nie zamartwiaj si tym. owa nie mia y jej zrani , ale nie mog a powstrzyma sprzeciwu. – Czy tak samo by mi radzi , gdybym to nad tob p aka a? – Phhfftt. Pewnego dnia zap aczesz. – Splinter wzruszy ramionami. – To zwyk y bieg rzeczy. Wiewiórka zgin a, ratuj c ci . Chcia a tego. – Nikt nie chce umiera . – Jej s owa by y gorzkie i twarde. – Nawet drzewne wiewiórki. – To by jej wybór, prawda? – odpowiedzia Stresa. Potem znowu odszed w g b lasów na zachodzie, aby trzyma stra i ostrzec elfy, gdyby zasz a taka potrzeba. Czu a, e oddalaj si od siebie. Stresa by stworzeniem
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
natury, ona nie. Pewnego dnia pójdzie i ju nie wróci – zniknie ostatnia wi z Morrowindl. A wtedy wszystko odejdzie w niepami , pocz tek tego, kim jest teraz, i koniec tego, kim by a. Rozmy la a, jak ca kowicie odmieni o si jej ycie, a ona ci gle jest taka sama. A mo e ok amywa a si , udaj c nie zmienion , kiedy naprawd by a ju kim innym i nie potrafi a si do tego przyzna . Wpatrzy a si w mrok, przeszukuj c zabójczy teren w dole, i zastanawia a si , jak wiele z niej przetrwa o koszmar Morrowindl i jak wiele utraci a. Zapragn a mie kogo , komu mog aby zada to pytanie. Ale wi kszo nie a, a pozostali przy yciu wzdragaliby si z odpowiedzi . Musia a sama odnale odpowied i mia a nadziej , e b dzie prawdziwa. Szczup a twarz Padishara Creela odwróci a si w jej stron , szukaj c jej spojrzenia, ale nie przywo a go. Nie rozmawia a z nikim od witu, nawet z Trissem, os oni ta samotno ci niczym zbroj . Wolno urodzeni nadeszli w ko cu, prowadz c ze sob Axhinda i jego skalne trolle, posi ki, o które si modli a i o które nagle przesta a dba . Nie chcia a, eby elfy gin y, ale zabijanie budzi o w niej wstr t. Wczoraj sko czy a si bitwa w przesmyku, nie przynosz c niczego, a dzisiaj nic nie obiecywa o nowego rezultatu. Federacja przesta a ucieka , przegrupowa a si i znowu naciera a. Nie ust pi , pomy la a. Mieli na to do si . Wolno urodzeni i trolle wzmocnili szans prze ycia elfów, ale nie dawali powodów do nadziei, e uda si powstrzyma federacj . Z miast na po udniu i z Tyrsis zostan wys ane wie e si y. Nie ko cz ca si rzeka, je li zajdzie taka konieczno . Atak na westlandzkie elfy b dzie trwa , a jedyn niewiadom by czas trwania zniszcze . Prze kn a gorycz i rozpacz, z a, e dopuszcza do siebie s abo . Królowa elfów nie mo e pozwoli sobie na poddanie, zbeszta a si . Królowa elfów zawsze musi wierzy . Ale w co jeszcze mog a wierzy ? e Par i Coll Ohmsfordowie yj i maj Miecz Shannary, odpowiedzia a zdecydowanie. e Morgan Leah ruszy za nimi. e Walker Boh odnalaz Paranor i druidów. e wype niono zadania Allanona, odkryto sekrety cieniowców i e by a dla nich nadzieja. Mia a w co wierzy i w tym musia a znale si . Zastanawia a si , czy jej wuj, kuzyni i Morgan Leah ci gle czerpi si ze swej wiary. Zastanawia a si , czy maj jeszcze w co wierzy . Pomy la a o stratach, które j dotkn y, i zastanawia a si , czy oni równie cierpi tak bardzo. Rozwa a wreszcie, czy zwa aliby na zadania Allanona, wiedz c od pocz tku, jak cen przyjdzie im zap aci . Chyba nie. Na wschodzie b ysn o wiat o, kiedy s ce wspi o si na kraw wiata, nik e nienie srebra, które obrysowa o Smocze Z by i puszcze w dole. wiat o s czy o si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w dolin i przegania o cienie z mg y, rozdzielaj c je i ukazuj c wyra ny krajobraz. Z oddali s ycha by o odg os b bnów i maszeruj cych stóp, jeszcze nik y, ale rozpoznawalny. Padishar Creel k óci si z Barismmonem Oridio. Nie zgadzali si w kwestii strategii, jak powinny podj po czone armie. Obaj mieli siln wol i nie dowierzali sobie nawzajem. Axhind s ucha bez s owa, bierny, z twarz bez wyrazu. Triss odszed na bok. Dowódca wolno urodzonych czu si dotkni ty naleganiem Bara na przej cie dowództwa nad ca ci . Ju raz Wren ich rozdzieli a. Mo e b dzie musia a uczyni to jeszcze raz. Nie chcia a bra udzia u w tym, co si dzia o, ju nie. Sta a, obserwuj c, i nie poruszy a si , kiedy k ótnia stawa a si coraz bardziej za arta. Triss obejrza si , czekaj c na jej krok. B bny na po udniu dudni y coraz g niej. I nagle pojawi si Stresa; wypad niespodziewanie z zaro li, unosz c kolce, aby strz sn kurz i li cie, i p dzi ku niej. Wren odwróci a si , zapominaj c o wszystkim innym. W nadej ciu splintera wida by o wyra ne przynaglenie do dzia ania. – Królowo elfów – wyszepta ochryple. – Przyprowadzili pe zacze! Poczu a kamie w piersi i ucisk w gardle. – Zostawili my wszystkie na bagnach – zdo a wykrztusi . – Znale li ich wi cej! Sssstt! – Mokry nos uniós si , ciemne oczy by y rozszerzone i surowe. – Wygl da na to, e z Tyrsis. Phhfftt! nierzy te , ale tylko pe zacze si licz . Przynajmniej pi . Przybieg em, jak tylko je zobaczy em. Odwróci a si do pozosta ych. Padishar Creel i Bar przestali si k óci . Axhind i Chandos stali rami w rami jak kamienne pos gi. Triss by ju przy niej. Pe zacze. wiat o poja nia o i mg a rozproszy a si , kiedy armia federacji wymaszerowa a z mroku w stron doliny Rhenn. Czarno-czerwone dywizje stan y szeroko u wej cia doliny i na szerokich zboczach rozci gn y si d ugie, zwarte kolumny ludzi. Po bokach jecha a kawaleria, ci gn c drewniane machiny, za którymi ukrywali si ucznicy. By y tam os ony od ognia i katapulty, a dowództwo obj li znowu czarno odziani szperacze. Ale oczy wszystkich zwraca y si w stron rodka armii. Sz y tam pe zacze, l ni ce czarn stal , kolczaste, ow osione odnó a, po czenie machiny z besti , pe zn ce w stron elfów i ich sprzymierze ców, ludzi, których mia y zniszczy . Wren Elessedil patrzy a na nie szeroko otwartymi oczami i nie czu a niczego. Wiedzia a, e ich nadej cie oznacza koniec elfów. Ich nadej cie oznacza koniec wszystkiego. Si gn a pod tunik po Kamienie Elfów i post pi a krok do przodu, aby stoczy sw ostatni bitw . – Wstawaj, Par!
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Coll krzycza do niego, szarpi c za rami i stawiaj c na nogi. Pozbiera si pos usznie, wci w szoku, oszo omiony prawdami, które objawi Miecz. Na schodach zawirowa o, kiedy ci, którzy po niego przyszli – Walker, Damson, Coll, Morgan i wysoka, szczup a, ciemnow osa kobieta, której twarzy nie rozpoznawa – otoczyli go w po piechu. Pog oska niespokojnie przemierza komnat . Rozleg si szelest czyich kroków po schodach, ale mrok skrywa wroga. Drzwi w murze by y zamkni te, z wyj tkiem jednych, prowadz cych z powrotem przez podwórzec do murów i wyj cia na ziemi poza nimi. Ta droga by a przynajmniej wolna, a w oddali ujrza wiat o poranka wspinaj ce si ponad kraw gór Runne. Zobaczy , e Walker Boh równie patrzy w tamt stron . Walker, ca y w czerni, brodaty i blady, wygl da jako dziwniej ni zwykle, pe en ognia, który p on tu pod powierzchni . Jak Allanon, pomy la Par. Jak kiedy Allanon. Walker wpatrywa si przez chwil w otwór, niezdecydowany, podczas gdy pozostali skulili si przy Parze, patrz c w ty , w stron zamkni tych drzwi i otwartych schodów, i trzymaj c w pogotowiu bro . – Któr dy! – sykn a ciemnow osa dziewczyna. Walker odwróci si i szybko podszed ku nim, decyduj c si . – Przyszli my tu po Para oraz aby uwolni to, co wi w lochach zamku. Jeszcze nie sko czyli my. Damson otoczy a Para ramieniem i tuli a go, jakby nigdy ju nie mia a pu ci . Par odda u cisk, mówi c, e wszystko w porz dku i jest ju bezpieczny, ale ci gle zastanawia si , czy naprawd jest i co naprawd si wydarzy o. Magia pie ni znowu nale a do niego, jednak pozosta a niepewno , co mo e uczyni . Ale przynajmniej nie jestem cieniowcem! Przynajmniej tego si dowiedzia em! Coll sta tu przy Walkerze. – Drzwi z krat , tamte, prowadz w dó korytarza do piwnic. Idziemy? Walker skin g ow . – Szybko. Trzymajcie si razem! Przebiegli przez komnat i wtedy czarny kszta t frun ze schodów prosto na ciemnow os dziewczyn . Odskoczy a na bok, a stwór natychmiast odwróci si ku niej, sycz cy, czerwonooki, unosz c gwa townie apy z ognistymi szponami. Ale Pog oska chwyci go, zanim zd uderzy , rozdzieraj c na pó i odrzucaj c na bok. Walker skoczy ku zakratowanym drzwiom, a reszta rzuci a si za nim, zostawiaj c za sob schody i prze ladowców. Korytarz by wysoki i mroczny. Przemykali ostro nie, przeszukuj c wzrokiem cienie. Pog oska znowu prowadzi , bo koci wzrok by ostrzejszy ni ich w asny. Gdzie z do u dochodzi zgrzytliwy odg os, a potem d ugie westchnienie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wydychanego powietrza. Zamek cieniowców zadr w odpowiedzi, niczym skóra ywego stworzenia, które wzdrygn o si od uderzenia. Co tam by o? – zastanawia si Par. To nie uderzenie fal o ska y, jak mówi mu Rimmer Dall – kolejne k amstwo. To co wi cej. Co na tyle wa nego, e Walker wola raczej zaryzykowa wszystko, ni to zostawi . Czy wiedzia , co to by o? Czy Allanon udzieli mu odpowiedzi, których wszyscy szukali? Nie by o teraz czasu pyta . Cienie wype ni y otwór za nimi i Morgan odwróci si , posy aj c w ich stron ogie Miecza Leah. Rozproszy y si i znikn y, ale za chwil wróci y znowu. Coll szepta nagl co do Walkera, wskazuj c drog do korytarzy wiod cych na dó , ale Walker zdawa si wiedzie , dok d idzie, odsuwaj c Colla za siebie i trzymaj c go w pobli u. Pozostali szli g siego, trzymaj c si murów. Z ciemno ci przed nimi wyskoczy y cienie, ale by y tylko nik ym odbiciem tego, co pod o za nimi. Par przyci gn Damson do siebie i bieg dalej. Dotarli na podest ponad schodami wij cymi si w g b lochów fortecy, a odg osy uwi zionego tam stwora sta y si wyra ne i g ne. By to oddech ogromnego zwierz cia, wznosz cy si i opadaj cy, wist powietrza wpadaj cego do gardzieli, ci ni tej i wysuszonej z braku wody. Zgrzyt by natomiast odg osem ruchu, jak ci kie kamienie poruszane lawin . Na schodach poni ej pojawi y si czarno odziane postacie i ogie cieniowców pomkn ku nim, niczym ostre czerwone w ócznie. Walker wyrzuci w gór tarcz , która odpar a atak i odbi a uderzenie. Z korytarzy przecinaj cych ten, którym przyszli, nadbieg y inne cienie. Cieniowce by y teraz wsz dzie, czarne, milcz ce i atakuj ce ciekle. Morgan zawróci , aby os ania ty y, podczas gdy Walker prowadzi , a pozostali kulili si pomi dzy nimi. Zeszli szybko po stopniach, czuj c, jak zamczysko dr y jakby w odpowiedzi na to, co si dzia o. Stwór w dole oddycha szybciej. I nagle wsz dzie buchn y p omienie. Coll upad uderzony l ni cym podmuchem, a Miecz Shannary wypad mu z d oni. Par schyli si bez namys u i pochwyci go. Miecz nie oparzy go, tak jak w Dole. A wi c wszystko by o tylko l kiem przed tym, kim móg by ? Patrzy zdumiony na Miecz, po czym odwróci si , aby pomóc Damson, która wiga a na nogi Colla, i ponownie wsun bro w r ce brata. Pog oska skoczy susem ze schodów na najbli szego napastnika. Jego l ni ce, g adkie futro by o osmalone i dymi o, ale rzuci si na cieniowca, nie zwa aj c na rany. Walker wypu ci z d oni ogie druidów, który przes oni wszystko jak ca unem i cofn cieniowce, oczyszczaj c przed nimi drog . I wtedy Par ujrza Rimmera Dalia. Pierwszy szperacz znajdowa si pod nimi, na chodniku ponad otch ani opadaj z podestu, przez który przechodzi y schody. Sta
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
sam, zaciskaj c d onie na por czy, a jego ko cista twarz by a mask w ciek ci i niedowierzania. D w r kawicy p on a jakby w odpowiedzi. Spojrzeli na siebie i co przemkn o pomi dzy nimi, co Par móg by okre li jako zrozumienie, cho by o to co znacznie wi cej. W nast pnej chwili ju go nie by o i Par przedziera si przez atak cieniowców. Jego magia o a, czu , jak narasta w jego wn trzu. Teraz j wykorzysta, pomy la . Teraz wykorzysta swoj przewag , bo wiedzia przynajmniej, e u ywaj c magii, nie zmieni si w jednego z nich. Cieniowce by y tu za nimi i Morgan odwróci si , wrzeszcz c na reszt , aby nie przystawali. Ciemnow osa dziewczyna stan a przy nim, os aniaj c jego bark, i we dwoje bronili schodów przed atakuj cymi potworami. Walker dotar na podest i zerkn przez jego kraw . Par do czy do niego i poderwa si pospiesznie. Na dole by o co ogromnego, co dysza o, wi o si i pulsowa o w wietle. Szalej ca czarna posta uderzy a w Pog osk , który przechodzi pod podestem, i bagienny kot znikn im z oczu. Walker i pozostali pobiegli za nim. Magia Para zap on a yciem i przep yn a przeze , kiedy przywo j okrzykiem. Pami ta swój l k przed ni , ale teraz by on jedynie wspomnieniem i odp dzi go niemal tak szybko, jak si pojawi . Patrz c na k adk i skulone tam cieniowce, próbowa trzyma ogie z dala od Damson i Colla. Coll by znowu ranny, ale szed , ku tykaj c, ci gle trzyma przed sob Miecz Shannary i os ania Damson. Us yszeli wrzask Pog oski, ten sycz cy, w ciek y krzyk, który oznacza ból i strach. Potem kot wyskoczy w gór tu przed nimi. Jaki czarny stwór przywiera do niego. Walker zakr ci si i pos przed siebie ogie druidów, który pochwyci stwora wpó i zdar go z grzbietu Pog oski. Bagienny kot obróci si w powietrzu, zwar ponownie ze swym napastnikiem i znikn im z oczu. Ze cian i pod ogi, gdzie zap on a magia, uniós si dym, a powietrze g ste by o od popio u. Lochy Stra nicy Po udniowej by y czarne jak smo a z wyj tkiem wiat a, które wydziela stwór na dole. Mrok zamyka si wokó ludzi, a cieniowce wyskakiwa y z niego i cofa y si , szukaj c miejsca do ataku. Damson zosta a uderzona, oparzona i odrzucona na bok tak szybko, e Par nie zd temu zapobiec. Wsta a i znowu upad a. Coll schyli si do niej, nie zwalniaj c, przerzuci przez rami i bieg dalej. I nagle cz schodów zapad a si i Walker Boh znikn w k bach kurzu, popio u i kamieni. Przez jedn chwil Par, Coll i pó przytomna Damson zostali sami na wal cych si schodach, wpatruj c si w otch , gdzie pulsowa o wiat o, i w przera eniu przyciskaj c si do ciany. Us yszeli w dole warczenie Pog oski, wrzask w ciek ci Walkera i ujrzeli b ysk magii druidów.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Co robicie? Ruszcie si ! To Morgan Leah krzycza do nich, pojawiaj c si nagle spo ród dymu i ognia ponad ich g owami z ciemnym, rozpalonym Mieczem Leah w d oni. Kula paskudnie, a lewe rami przyciska do boku. Ciemnow osa kobieta by a wci przy nim, tak samo pot uczona jak on, z umazan krwi twarz . Wybiegli z mg y i popchn li reszt w stron spadku. Par potkn si o skalny od am i znikn w mroku. Wyl dowa na nogach i podniós si w jednej chwili. Czarne sylwetki zamkn y kr g wokó ch opaka, ale ocali a go magia pie ni. Zap on a wokó niego niczym zbroja, po czym eksplodowa a w prze ladowców, odrzucaj c we mg czarne stwory. Min go Pog oska, mkn c naprzód jak znikaj cy i pojawiaj cy si cie . Par us ysza , e pozostali schodz za nim, i po kilku sekundach byli znowu razem. Przed nimi pulsowa o wiat o, a odg os oddechu by przera aj cym j kiem niepokoju i bólu. Poszli, szukaj c w mroku pe nym dymu i popio u Walkera i bagiennego kota. Cieniowce atakowa y nieprzerwanie, ale Morgan i Par odparowywali ciosy, trzymaj c mi dzy sob Colla i kobiety. Damson poruszy a si , jednak Coll wci j niós . Druga kobieta sz a sama, potykaj c si , z zaci ni tymi z bami i ogniem w oczach. Przeszli wysoki, w ski korytarz ko cz cy si klatk schodow i nagle znale li si w o wietlonej komnacie. By a ogromna, wyrze biona w skale dawno temu przez czas i ywio , o poszarpanych cianach. We wszystkich kierunkach wybiega y z niej tunele. Na rodku spoczywa o wiat o. By o p kat , pulsuj mas , oplatan sznurami i otoczon czerwonym p omieniem. Stwór walczy z wi zami, napinaj c cia o, ale nie móg ich rozerwa . Wydawa si cz ci pod a jaskini, zespolony ze ska i wyrastaj cy z jej serca w mrok. Nie mia kszta tu ani to samo ci, a jednak co w sposobie jego poruszania si przypomina o Parowi zwierz ta w sid ach. Przy poruszeniu s ycha by o oddech, a ca a komnata zdawa a si unosi wraz z nim. Stra nica Po udniowa najwyra niej by a z nim po czona. Kiedy stworzenie dr o, mury twierdzy dr y w odpowiedzi. Kiedy wzdycha o, ciany jaskini wzdycha y wraz z nim. – Co to jest? – Par us ysza szept Colla u swego boku. Wtedy ujrzeli Walkera. Le na pod odze jaskini zwarty w walce z Rimmerem Dallem. Dwie postacie w czerni zmaga y si ze sob w rozpaczliwym wysi ku. R kawica Rimmera Dalia p on a czerwonym ogniem cieniowców, a Walker os oni ty by bia ym p omieniem druidów. Ska a pod nimi parowa a od aru, a powietrze doko a falowa o. Oczy pierwszego szperacza wygl da y jak purpurowe punkty, a ko cist twarz ci gn a w ciek . Z drugiej strony Pog oska walczy rozpaczliwie, eby dotrze do Walkera, a doko a niego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zamyka si kr g cieniowców. Morgan rzuci si im na pomoc, nie zwalniaj c; wyda swój bojowy okrzyk i uniós ciemne ostrze swego talizmanu w lad za p omieniem. Ciemnow osa kobieta ruszy a za nim. Coll natomiast rzuci si w stron skutego cuchami wiat a, pragn c tam uderzy , ale zmuszony by skr ci w bok, eby zmierzy si z cieniowcami zeskakuj cymi z pomostu. Upu ci Damson i Par podbieg , aby j pochwyci . Cieniowiec napar na Colla, ale ten odepchn go. Miecz Shannary nie stanowi dla nich zagro enia, a Coll nie mia innej magii. Par krzykn , eby zszed z drogi, ale Coll rzuci si w wir bijatyki. Par pospiesznie po Damson na ziemi i ruszy za nim. Coll potkn si i upad , po chwili wsta i znowu upad na dobre. Cieniowce rzuci y si na niego. Par zawy z w ciek ci i uderzy w nich magi pie ni, odrzucaj c napastników na bok. Ogie zap on tak e wokó niego, ale strz sn go z siebie pod os on magii. Coll wsta na czworaki, zakrwawiony i obdarty. Uniós twarz, kiedy ujrza podbiegaj cego Para, i pchn w jego stron Miecz Shannary. – Bierz! – krzykn i upad . Par pochwyci Miecz, w nozdrzach czu kwa ny zapach popio u i g sty dym. Co mia zrobi ? Widzia , e Morgan walczy teraz sam, bo ciemnow osa kobieta równie upad a. Nie” dostrzeg za Walkera ani Rimmera Dalia. Czu , jak si y zaczynaj go opuszcza z powodu zbyt d ugiego u ywania magii. Cokolwiek uczyni, b dzie musia dzia szybko. Potykaj c si , pobieg , zbli aj c si ku wiat u i ponownie zastanawiaj c, czym by o i co mia z nim uczyni . Czy maje uwolni ? Czy Walker nie powiedzia , e po to nie weszli do stra nicy? Skoro by o wi niem cieniowców, musia o by uwolnione. Ale czym by o? Niczego ju nie by pewny. Ledwo uwolni samego siebie i niepewno wci ci a mu jak p ta. Spojrza na Miecz Shannary, nagle wiadom, e go niesie, e wzi go od Colla. Dlaczego to uczyni ? Miecz nie by mu przeznaczony. Mi nale do Colla. Nie by nawet zdolny go u . I nagle stan przed nimi Rimmer Dall, wilcza g owa zal ni a w wietle, ciemna szat dr a i falowa a. Odrzuci kaptur, a czerwono-brod , kanciasta twarz sp ywa a krwi . Odci Parowi drog od wiat a, unosz c si przed nim. R kawica pulsowa a karmazynowym ogniem. Jego u miech by przera aj cym grymasem. – Zszed dowiedzie si , co tu trzymamy? – zapyta ochryp ym szeptem. – Zejd mi z drogi – rozkaza Par. – Nie tym razem – odezwa si szperacz i Par nagle zda sobie spraw , e d w r kawicy nie by a ju d oni , e r kawica ukrywa a ogie na ca ej d ugo ci ramienia. – Wykorzysta ju wszystkie szans , które ci da em, ch opcze.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Nie udawa ju teraz przyja ni ani troski. W oczach Rimmera Dalia l ni a nienawi , a cia o skr ca a w ciek . – Nale ysz do mnie! Zawsze nale ! Powiniene powierzy si mnie, kiedy mia okazj ! Tak by oby atwiej! Par wpatrywa si w niego z otwartymi ustami. – Jeste mój! – wrzeszcza w ciekle Rimmer Dall. – Ci gle nie rozumiesz, prawda? Jeste mój, Parze Ohmsford! Twoja magia nale y do mnie! Skoczy i Par ledwo zd krzykn i wyrzuci w gór magi pie ni, eby go powstrzyma . Zdo a jedynie opó ni atak. Pierwszy szperacz przedar jej os on jakby by a z papieru i zacisn palce na ramieniu Para niczym stalowe szpony. Ch opak niejasno u wiadomi sobie, e tego w nie pragn od samego pocz tku Rimmer Dall – magii pie ni i cia a Para, aby ni zaw adn . Ca a ta udawana ch pomocy w zapanowaniu nad magi by a tylko zas on , któr mia a ukry ambicje posiadania jej na w asno . Jak wszystkie cieniowce, Rimmer Dall po da magii innych, a niewiele mog o si równa z magi Para. Par zatoczy si pod ci arem napastnika, pochyli i opad na kolana. Miecz Shannary wypad z pozbawionych czucia palców. Podniós r ce, eby odepchn cieniowca, wzywaj c do obrony magi , ale wszystkie si y go opu ci y. Ledwo by w stanie oddycha , kiedy okry go cie wroga. Rimmer Dall zacz wychodzi z w asnego cia a i wchodzi w cia o Para. Ch opak widzia i czu , jak zaczyna si przemiana. Krzykn i próbowa si uwolni , ale by bezradny. Tylko nie to! – pomy la w panice. Nie pozwól, eby to si sta o! Wi si , kopa i drapa , ale cieniowiec Rimmera Dalia naciska na niego, przenikaj c jego skór . Wype ni o go uczucie ch odu, mroku i nienawi ci do samego siebie. Kiedy móg by temu zapobiec, czu . Kiedy , kiedy magia by a nieokie znana, pchana jego kiem i w tpliwo ciami, by by do silny, eby powstrzyma napastnika. Rimmer Dall o tym wiedzia . My li pierwszego szperacza natar y na niego i skuli si przed tym, co ujawnia y. Niech kto mi pomo e! K tem oka uchwyci jaki ruch po lewej stronie. Morgan Leah skoczy z krzykiem naprzód. Ale Rimmer Dall uderzy d oni w r kawicy, na u amek sekundy puszczaj c Para, i Morgan znikn w b ysku czerwonego ognia, tocz c si z powrotem w ciemno . D na nowo pochwyci a Para. Ch opak wycofa si do w asnego wn trza, gdzie magia by a najsilniejsza, i zebra jej stalowe j dro. Ale Rimmer Dall przywar do nieub aganie, napieraj c i ciskaj c. Par czu , jak nawet ta ostatnia jego cz stka ust puje... I nagle pierwszy szperacz zosta szarpni ty w ty , a jego cieniowiec oderwa si od
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Para. Par chwyci gwa townie powietrze, zamruga i ujrza Walkera Boha zdrow r trzymaj cego za gard o Rimmera Dalia. Wzd jego ramienia mkn ogie druidów. Druid by osmalony i podrapany, a jego twarz pod czarn brod i pasmami krwi by a bia a jak kreda. Lecz kiedy uniós przeciwko wrogowi moc swojej magii, by obrazem czystej determinacji. Rimmer Dall skoczy z rykiem w gór , zamierzaj c si d oni w r kawicy i rozsypuj c doko a magi cieniowców. W jaki sposób Walker trzyma Rimmera Dalia z dala od jego ziemskiego cia a, pozostawiaj c cieniowca tu za nim. Obie cz ci walczy y, eby si po czy , ale Walker sta pomi dzy nimi, blokuj c drog . Par zatoczy si i znowu wsta . Palce Walkera zamkn y si w pi , ciskaj c co we wn trzu cieniowca. Rimmer Dall szarpn si i wrzasn , a jego chuda sylwetka dr a z w ciek ci. Ogie cieniowców sp yn na pod og , wbijaj c si w kamie . Pozosta e cieniowce ruszy y na pomoc, ale Pog oska skoczy pomi dzy nie, dr c i szarpi c pazurami. – U yj Miecza! – sykn do Para Walker Boh. – Uwolnij go! Par pochwyci ostrze i pomkn do wiat a. Dotar do niego w ci gu paru sekund, nie powstrzymywany przez nikogo, bo wszystkie oczy skierowane by y na walk druida z pierwszym szperaczem. Podbieg do ogromnej, pulsuj cej masy oplecionej szkar atnymi wst gami cuchów i trzymaj c w obu d oniach Miecz Shannary, po go p asko na wietle. Potem si woli przywo magi , modl c si w duchu, aby nadesz a. I nadesz a, unosz c si agodnie, z atwo ci , wolna od wi zów, które narzuci a magia pie ni, kiedy jego l ki, w tpliwo ci i oszustwa Rimmera Dalia przekona y Para, e jest cieniowcem. Nadesz a szybko, jak bia a wietlna boja, która pomkn a ku wiat u, po czym wróci a, eby poch on Para. Na nowo ujrza prawdy o swoim yciu, prawdy o swej magii, o swym dziedzictwie Shannary i cieniowców, o elfich przodkach. Wdycha je jak powietrze, które dawa o ycie, i nie cofn si . Wreszcie ujrza prawd o wietle. Zrozumia , co uczyni y cieniowce, jak u y swej magii, eby podporz dkowa sobie cztery krainy. Poj znaczenie snów Allanona i przyczyn przywo ania dzieci Shannary do Hadeshornu. Zrozumia , co musi uczyni . Wycofa magi Miecza i upu ci bro na pod og jaskini. Za nim Rimmer Dall i Walker Boh wci cierali si w walce, która zdawa a si nie mie ko ca. Pierwszy szperacz wrzeszcza – nie z bólu, ale z w ciek ci na to, co zamierza uczyni Par. Zewsz d napiera y cieniowce, próbuj c min Morgana Leah, który znów by na nogach, i Pog osk , który wydawa si niezniszczalny. By o ju jednak za pó no. Ta chwila nale a do Para, jego przyjació i sprzymierze ców, do tych wszystkich, którzy walczyli, eby nadesz a, yj cych i zmar ych, do m nych.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Po raz ostatni przywo magi pie ni, uniós j ca , p on w jego wn trzu, zmieniaj si z dziedzictwa w potwora, który niemal go po ar . Zawezwa j i raz jeszcze ukszta towa w tarcz b kitnego ognia, która pojawi a si po raz pierwszy, gdy usi owa uciec z Do u, tarcz , która zdawa a si kawa kiem lazurowej b yskawicy zst puj cej z nieba. Uniós j nad g ow i opu ci na karmazynowe p ta magii, które wi za y wiat o, rozrywaj c je na zawsze. Par zadr od si y uderzenia i wysi ku, który odebra mu si y. wiat o eksplodowa o w odpowiedzi, roz wietlaj c najciemniejsze zakamarki jaskini, i pomkn o w gór Stra nicy Po udniowej. Przegoni o cienie i mrok i zamieni o czer w biel. Wyda o okrzyk rado ci, odnajduj c wolno , a potem poszuka o zemsty za to, co mu uczyniono. Najpierw zabra o Rimmera Dalia, wysysaj c ze ycie, jakby wci ga o dym w p uca. Pierwszy szperacz zadr gwa townie, upad , rozsypuj c si w popió , i przesta istnie . wiat o ruszy o wtedy za reszt cieniowców, które ju ucieka y w bezradnej rozpaczy, i poch on o je jednego po drugim. W ko cu unios o si , eby poch on Stra nic Po udniow , mkn c po czarnych cianach, w g b pulsuj cego obsydianowego kamienia. Walker d wign Para, a ten si schyli , eby podnie Miecz Shannary. Walker zawo Morgana i w ci gu kilku sekund zebrali pozosta ych, ci gn c ich za sob i nios c tych, którzy nie mogli i o w asnych si ach. Pog oska prowadzi , kiedy biegli w stron tunelu na przeciwleg ym ko cu komnaty, uciekaj c przed kataklizmem. Stra nica Po udniowa nad ich g owami eksplodowa a w poranne niebo gejzerem ognia i popio u. Stresa pierwszy poczu dr enie ziemi i sykn ostrzegawczo do Wren. – Królowo elfów. Phhfftt! Czujesz? Hssst! Hssst! Ziemia si porusza! Wren sta a w pewnym oddaleniu od Trissa, zaciskaj c w d oni Kamienie Elfów. Obserwowa a nadej cie armii federacji, czekaj c na walk z pe zaczami. Dotar y do uj cia doliny Rhenn, nieca e trzysta jardów od pierwszych szeregów elfów i ich sprzymierze ców. Bitwa, której tak si obawia a, mia a si nied ugo rozpocz . Barsimmon Oridio, Padishar Creel, Chandos i Axhind rozeszli si , aby wype ni rozkazy. Tygrys Ty wyruszy do Skrzydlatych Je ców. Stra Domu otoczy a królow ze wszystkich stron, ale Wren czu a si nieprawdopodobnie samotna. Odwróci a si na s owa splintera, a potem sama poczu a dr enie. – Triss – wyszepta a. Z ka seri przenikaj cych j wstrz sów ziemia dr a coraz g biej, jakby jaka bestia budzi a si ku wschodz cemu s cu, ku nadchodz cemu wiat u. Otrz sa a si ze snu, a jej pomruk unosi si ponad dudnieniem b bnów federacji i odg osem maszeruj cych stóp nierzy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Przera ona Wren wstrzyma a oddech. Co si dzieje? I wtedy, daleko na wschodzie i po udniu, buchn ogie i dym, unosz c si na tle onecznego wiat a rozszala po og , a dr enie zamieni o si w rozpaczliwe falowanie. Wrogie armie przerwa y walk , a ludzie odwrócili si , przeszukuj c wzrokiem horyzont. Zaczyna y rozbrzmiewa krzyki. Ogie i dym zebra si w chmur czarnego popio u i nagle nast pi potworny wybuch bia ego wiat a, które wype ni o jasno ci niebiosa, ywe i pulsuj ce. Unios o si , mkn c przed tarcz s ca i z powrotem, biegn c wraz z wiatrem i chmurami. Kiedy znowu opad o na ziemi , dr enie wznowi o si , unosz c i opadaj c, wype niaj c swym d wi kiem powietrze. Potem wiat o zap on o we wn trzu doliny, przebijaj c skorup ziemi i tryskaj c w gór pomi dzy przera onymi lud mi. Wren krzykn a, widz c blask, i poczu a, jak Kamienie Elfów wbijaj si jej w cia o, kiedy zacisn a mocno d . wiat o mkn o tam i z powrotem, cho nie na o lep, jak pocz tkowo s dzi a, ale ze mierteln celowo ci . Najpierw pochwyci o pe zacze, rozrzuci o je na bok i pozosta o dymi ce, poszarpane i martwe. Potem chwyci o szperaczy, otulaj c ich ca unem mierci, wysysaj c z nich ycie i zostawiaj c po sobie stosy dymi cego popio u. Przemkn o przez armi federacji, oczyszczaj c jej szeregi z cieniowców, a tym samym pozbawiaj c celu i odwagi. Pozostali nierze zawrócili i rzucili si do ucieczki, porzucaj c bro , umocnienia i bojowe machiny, a ich jedyn nadziej by o ocalenie ycia. Wszystko sko czy o si w ci gu paru sekund. Pe zacze i cieniowce zosta y zniszczone, nierze armii federacji uciekli, a równiny za ciela y pozosta ci po walce. Wszystko wydarzy o si tak szybko, e elfy, banici i skalne trolle nie mieli nawet czasu zareagowa , zbyt oszo omieni, aby uczyni cokolwiek. Patrzyli tylko, a potem pospiesznie przejrzeli asne szeregi, aby upewni si , e wiat o ich nie dotkn o. Na skarpie u wej cia do doliny Wren Elessedil oddycha a powoli w ciszy, obserwuj c wydarzenia. Triss sta obok z szeroko otwartymi ustami. Stresa dysza ci ko u jej stóp. Prze kn a z wysi kiem, a potem spojrza a na dolin Rhenn zdumiona ostatnim cudem. Na ca ej po aci wyschni tych, nagich równin jak okiem si gn rozkwita y w wietle ca polne kwiaty.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXXVI – Co by o wewn trz wiat a, Walkerze? – zapyta Coll. By pó ny ranek, kiedy zebrali si w cieniu drzew na zboczach wiod cych z Runne na pó noc od ruin Stra nicy Po udniowej. Twierdza cieniowców nie przestawa a dymi , parowa i p on . Jej mury rozpad y si w gruz, a niegdy g adki, czarny kamie sta si kruchy i matowy. Walker siedzia samotnie z boku, otulony podartymi resztkami swej czarnej szaty. Par i Coll siedzieli na wprost niego. Morgan opiera si o szeroki pie czerwonego klonu, uj c o trawy i wpatruj c si we w asne buty. Matty Roh opiera a si tu przy nim, dotykaj c ramienia górala. Kilka jardów dalej le a pi ca Damson. Wszyscy byli pot uczeni, zm czeni, pokryci krwi i brudem, a Coll mia amane rami i ebro. Ale napi cie min o, a z ich wzroku znikn a czujno . Ju nie uciekali i nie bali si . – To by a magia – powiedzia cicho i z przekonaniem Par. Uciekli z lochów twierdzy cieniowców przez tunel, który wybra Walker, a wokó nich kruszy y si i opada y kawa ki kamienia, kiedy tak biegli przez podziemny mrok, maj c za przewodnika jedynie ogie druidów. Tunel wi si i skr ca i wydawa o si , e nigdy si z niego nie wydostan na czas. Za sob s yszeli odg osy niszczenia warowni, czuli na plecach podmuch kurzu i st ch ego powietrza, kiedy zapada y si mury. Bali si , e zostan uwi zieni, ale Walker wydawa si pewny drogi, pod ali wi c za nim bez pytania. W ko cu korytarz otworzy si na k zaro li porastaj cych niskie wzgórza ponad twierdz i stamt d wdrapali si na gór pod os on drzew, eby obserwowa po og ognia i dymu, która oznacza a koniec stra nicy. Damson znowu by a nieprzytomna i Walker zaj si ni intensywnie, uzdrawiaj c j z pomoc magii druidów, tak jak par tygodni temu uzdrowi Para, kiedy ch opak zosta zatruty przez wilko aki. Jej rany spowodowa y gor czk , ale Walker obni j , tak e mog a spa . W tym czasie, pozostali umyli si i opatrzyli najlepiej jak mogli. wiat o s ca ci gn o si teraz ku wzgórzom na zachodzie, a oni siedzieli, patrz c w ty na równiny, gdzie dopala a si cytadela cieniowców. Wsz dzie ros y polne kwiaty, rozkwit e wraz z upadkiem twierdzy czarnej magii i powrotem wiat a na ziemi . Kwiaty rozja ni y feeri barw ca krain wszerz i wzd , pokrywaj c nawet chore i zniszczone tereny. Ich zapach unosi si lekko w porannym powietrzu, zdaj c si zapowiada nowy pocz tek. – Skradziona magia – poprawi Walker Boh. To, co ukaza a Parowi magia Miecza Shannary, on wyczuwa instynktem druida.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ciemne oczy otacza y pier cienie popio u i brudu, twarz mia ci gni , a mimo to w spokojnym spojrzeniu zna by o si . Sko czyli relacjonowa sobie swoje dzieje i rozwa ali teraz, co kry o si za tymi wszystkimi wydarzeniami. Walker uniós twarz. – wiat o by o magi , któr cieniowce wykrad y z ziemi. W ten sposób zdoby y moc. Magia elfów z czarodziejskich czasów pochodzi a od wszystkich ywio ów, a w szczególno ci z ziemi, bo ziemia by a jej najwi kszym ród em. Kiedy elfy odzyska y t utracon magi po mierci Allanona, cieniowce stanowi y po ród nich grup renegatów, które pragn y wykorzysta magi w sposób, do jakiego nie by a przeznaczona. Jak wcze niej owcy Czaszek i widma Mord, cieniowce tak bardzo zda y si na magi , e w ko cu je sobie podporz dkowa a. Uzale ni y si od niej, by a im niezb dna do prze ycia. W ko cu sta a si jedyn przyczyn ich istnienia. Z pocz tku krad y j w ma ych dawkach, a kiedy ich potrzeby wzros y, kiedy zapragn y mocy zdolnej do w adania przeznaczeniem ras i czterech krain, zbudowa y Stra nic Po udniow , aby czerpa magi w ogromnych ilo ciach. Znalaz y sposób, aby wy uska z serca ziemi i uwi zi pod twierdz . Twierdza i zebrana w jej wn trzu magia sta y si ród em ich mocy. Ale kiedy u ywa y jej do mno enia, tworzenia stworów takich jak pe zacze i wzmacniania siebie, os abia y ziemi , z której czerpa y magi . Cztery krainy zacz y chorowa , poniewa magia nie by a ju do silna, aby zachowa je w zdrowiu. – Sny Allanona – odezwa si Par. – Za jaki czas sta yby si prawd . Nic nie mog o temu zapobiec, dopóki magia nie zosta a uwolniona. – A kiedy tak si sta o, zniszczy a swoich oprawców. Walker pokr ci g ow . – Nie tak, jak my lisz. Nie zniszczy a ich rozmy lnie. To, co si wydarzy o, by o bardziej pierwotne. Uwolniona magia przyci gn a na powrót to, co jej skradziono. Odebra a moc, któr z niej czerpano. Kiedy to uczyni a, pozbawi a cieniowce oraz ich potwory ycia, którym si karmili. Pozostawi a je niczym puste muszle na pla y. Magia utrzymywa a ich przy yciu. Kiedy zosta a im odebrana, zgin li. Przez chwil milczeli zamy leni. – Czy Stra nica Po udniowa te by a ywym stworzeniem? – zapyta Coll. Walker skin g ow . – ywym, ale nie w takim sensie jak my. By a organizmem, stworzeniem, które karmi o i chroni o cieniowce. By a matk , która ich ywi a, matk stworzon z magii. ywili si tym, co im dawa a. Matty Roh skrzywi a si i kopn a w ziemi . – Ich choroba powróci a do nich – mrukn a.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
– Nie rozumiem, dlaczego by o tyle ró nych gatunków cieniowców – odezwa si nagle Morgan. – Tamte ze stra nicy, jak Rimmer Dall i jego szperacze, zdawa y si panowa nad sob . Ale co z tymi biednymi stworzeniami w Dole? Co z le kobiet i olbrzymem, którego spotkali my w drodze do Culhaven? – Magia ró nie na nich oddzia ywa a – odpowiedzia Par, rozgl daj c si . – Niektóre radzi y sobie z ni lepiej ni reszta. – Niektóre si dostosowa y – powiedzia Walker. – Ale wiele nie potrafi o, mimo i próbowa y. A niektórzy z tamtych w Dole to ludzie, którym cieniowce odebra y ich ma e magie, s abi pokonani przez silnych. Pami tasz, jak cieniowce ci gle próbowa y wej i sta si cz ci ciebie? Jak le na kobieta i tamto dziecko w Toffer Ridge? Jak Rimmer Dall, pomy la Par, ale nic nie powiedzia . – Musia y karmi si , aby prze , i czyni y tak, je li tylko czu y tak potrzeb . Wykorzystywa y ludzi wokó siebie, tak jak ziemi , która podtrzymywa a ich przy yciu. Je li magia by a silna, dza zaw adni cia ni by a jeszcze silniejsza. Kiedy cieniowce wysysa y magi , doprowadza y do szale stwa stworzenia, którym j krad y. A w niektórych wypadkach oszala y same cieniowce. By to niezwykle niszcz cy podbój. Cieniowce nigdy tego nie zrozumia y. Moc, której tak pragn y, by a dla nich przekle stwem. Moc, która daje ycie ziemi i jej stworzeniom, jest zbyt niebezpieczna, aby ni manipulowa . Z mroku wyszed cicho Pog oska, osmalony i pokrwawiony w wielu miejscach, gdzieniegdzie mia nawet zdart skór . Zdawa si na to nie zwa . Pysk mia wilgotny od wody ze strumienia znalezionego gdzie mi dzy drzewami. L ni ce lepia przyjrza y im si przelotnie, po czym kot pocz apa do Walkera, usiad i zacz si my . Par zerwa kwiat rosn cy u jego stóp. – Rimmer Dall chcia odebra mi magi pie ni, prawda? – Chcia wi cej, Parze. – Walker usiad wygodniej, a Pog oska podniós wzrok, aby sprawdzi , czy nie odchodzi. – Chcia równie ciebie. Pragn sta si tob . Trudno to poj , ale cieniowce nauczy y si , jak opuszcza cia a i przetrwa jako widma. Pozwala a im na to stara magia; magia ziemi dawa a im moc stawania si , kim zechc . Brakowa o im jednak to samo ci, a one pragn y bardzo by czym wi cej ni tylko dymem. Tak wi c wykorzystywa y ludzkie cia a, porzucaj c je, kiedy by y gotowe sta si kim albo czym nowym. – Pochyli si nieznacznie do przodu. – Ale Rimmer Dall by pierwszym szperaczem, najsilniejszym z cieniowców, i pragn by kim wi cej ni pozostali. Postanowi sta si tob , Parze, bo da by mu m odo i moc, jakiej nie mia aden cz owiek. Wiedzia , e pie ulega przemianie. Co wi cej, rozpoznawa jej kierunek. Twoja elfia krew prowadzi a magi z powrotem ku temu, co odziedziczy a po swym ojcu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Brin Ohmsford, ku magii Kamieni Elfów. Pami tasz, jak Brin walczy a, eby magia jej nie zniszczy a? Rimmer Dall pojmowa natur tej magii. Nale a do elfów, ale mia a te cechy cieniowców. Gdyby zdo nad ni zapanowa , wykorzysta by j na w asny u ytek. Nie móg jednak tego uczyni bez twojej pomocy. Magia by a zbyt silna, zbyt ci ochroni a, eby móg podporz dkowa ci si . Musia ci zwie , eby mu pomóg . To w nie w ko cu go zniszczy o, obsesja zaw adni cia tob . Podda si jej, sp dza czas na wyszukiwaniu sposobów, aby j zaspokoi , powtarzaj c, e ju jeste cieniowcem, sugeruj c, e ty sam jeste swoim ównym wrogiem, pozwalaj c ci my le , e zabi Colla, a potem przywracaj c go do ycia, cigaj c ci wsz dzie i przekonuj c usilnie, e bez jego pomocy oszalejesz. Do po piechu sk oni o go odkrycie, e Allanon wys ci na poszukiwanie Miecza Shannary. Od czasów Varfleet wiedzia o twojej magii, ale teraz znalaz sposób, aby nak oni ci do przymierza przeciwko najbardziej niebezpiecznemu wrogowi. Musia mie ci przy sobie, eby upewni si , i nie odkryjesz prawdy, a twoja magia mu pomo e. Pochodzi a od elfów i za ka dym razem, kiedy si do niej zwraca , by to dla sygna , gdzie jeste . To nie wystarcza o, eby ci pojma , ale móg by w pobli u. – Jednak myli si co do Miecza Shannary – upiera si Par. – My la , e tylko ja mog go u , a Miecz przeznaczony by dla Colla. Walker pokr ci g ow . – Nie wiem, czy by przeznaczony tylko dla jednego z was. Wydaje si , e obaj mieli cie go u . By o jednak konieczne, eby Coll u go pierwszy, aby uratowa ci z r k Rimmera Dalia. Ty musia zaakceptowa to, e mimo i twoje obawy przed magi by y uzasadnione, to nie decydowa y o twoim losie. Allanon przezornie nie ujawni przed tob roli Colla. Wiedzia , e je li Coll ma ci pomóc, musi to pozosta tajemnic . – Mo e wiedzia , e cieniowce dowiedz si o zadaniach – zauwa Morgan. – Dlatego o jednym nie powiedzia . – A co z zadaniami? – zapyta nagle Par. – Co mia y osi gn ? Wiemy, dlaczego odzyskanie Miecza Shannary by o wa ne, ale co z reszt ? Walker odetchn g boko, przez chwil spogl da zamy lony na równiny, po czym odwróci wzrok. Wiedza i m dro pozwala y mu szybciej ni towarzyszom rozpozna ukryte za wydarzeniami prawdy i dlatego u niego szukali wyja nienia. Przewidywanie, zrozumienie, postrzeganie i dedukcja – przekazane mu umiej tno ci druidów. Dodano do nich moc magii i odpowiedzialno , aby m drze jej u ywa . Zaczyna ju docenia brzemi , które Allanon d wiga przez te wszystkie lata. – Zadania zosta y powierzone, aby dokona czego wi cej ni tylko zniszczenia
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
cieniowców – powiedzia , ostro nie dobieraj c s owa. Trzeba by o wielu ró nych rzeczy, aby cztery krainy mog y przetrwa . Przede wszystkim zrozumienia, kim s cieniowce i co zamierzaj , i wyprawy w celu wype nienia zada Allanona odkry y to. Bardziej bezpo rednio pomog y je zniszczy talizmany: Miecz Shannary, Kamienie Elfów, pie i miecz Morgana. A po rednio by y to magie, które pomog y nam odzyska te talizmany. Zadania jednak zosta y dane równie po to, eby utrzyma cztery krainy, kiedy cieniowce znikn , i eby powstrzyma je i im podobne stwory przed powrotem. Elfy powróci y, aby zapewni utracon równowag . Elfy s uzdrowicielami ziemi i jej stworze , opiekunami magii. Kiedy si wycofa y, nikt nie powstrzymywa cieniowców przed kradzie magii, nikt nawet nie wiedzia , co si sta o. Elfy b pracowa y, aby zapobiec w przysz ci podobnym wypadkom. A druidzi – powiedzia cicho – równie przyczyni si do tej równowagi. Nie pojmowa em tego wcze niej. Dopiero kiedy sta em si jednym z nich. Druidzi s sumieniem ziemi. Nie manipuluj i nie kontroluj . Ich zadaniem jest odkry , co przeszkadza krainom i ludziom, i pomóc to naprawi . Czasami mo e wydawa si , e dbaj jedynie o w asne cele, ale b dna ocena wynika ze strachu przed moc , jak adaj . Decyzja nale y do nich, oczywi cie, równie do mnie, ale przyczyn ich istnienia jest pragnienie s by. – Przerwa . – Inaczej nie móg bym by jednym z nich. – Kiedy nie móg by by jednym z nich – zauwa cicho Par. Walker skin g ow , a jego surowy wzrok z agodnia . – Kiedy , Parze. Dla nas wszystkich by o to dawno temu. Coglin przyzna by mu racj , pomy la ch opak. Starzec natychmiast rozpozna by prawd w tamtych s owach. Coglin widzia , jak mija y lata, zna czasy, które odesz y w niepami i sta y si legend , znikni cie druidów i ich powrót, przemian starego wiata w nowy. Coglin by ostatnim z dawnych czasów i zrozumia by, e nieuchronno zmian jest jedynym pewnikiem w yciu. – A wi c czarne stwory naprawd odesz y – odezwa a si nagle Matty Roh, nie patrz c na nikogo, jakby potrzebuj c potwierdzenia. – Cieniowce odesz y – zapewni j Walker Boh. Przerwa , spuszczaj c wzrok. – Ale magia, która podtrzymywa a je przy yciu, pozosta a. Nie zapominajcie o tym. Wtedy poruszy a si Damson i poszli zobaczy , jak si czuje. S ce ponad ich owami prze wieca o przez porann mgie , a powietrze robi o si gor ce i lepkie. W dole na równinach l ni y i parowa y w upale szcz tki Stra nicy Po udniowej; po chwili wygl da y jak mira . Po udnie przysz o i min o, kiedy grupka mia ków wypoczywa a w ch odzie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
górskich drzew. Damson obudzi a si z drzemki, eby co zje i wypi , i ponownie zamkn a oczy. Szybko wyzdrowieje, pomy la Walker. Wkrótce dojdzie do siebie. Potem zasn li jedno po drugim, czuj c wo kwiatów i wie ych traw, uko ysani cisz lasu. Mog o pokona ich wyczerpanie, ale Par pomy la pó niej, e musia o to by co wi cej. ni o mu si , e Walker przemawia do ka dego z nich podczas snu. Mówi , e powinni zapami ta , co powiedzia o magii i jakie to wa ne dla krain. Tej cz stki magii, któr zatrzymali – mówi to zw aszcza do Para – musz strzec przed nadu yciem i zaniedbaniem. Zachowa j do czasu, a b dzie potrzebna. Zosta a mu powierzona do czasu, kiedy b dzie musia a zosta u yta. Dotyka ka dego z nich, przechodz c pomi dzy nimi w milczeniu i pozwalaj c im wypoczywa w spokoju. Jego wygl d zmienia si , kiedy tak szed . Chwilami wygl da jak Walker, a chwilami jak Allanon. Wzi od Colla Miecz Shannary. W ten sposób ju nie zginie, wyja ni . Coll nie sprzeciwia si , pozostali równie nie. Miecz tak naprawd nie nale do nich. Nale do czterech krain. Potem Walker zacz bledn c niczym cie w wietle s ca. Musz was teraz opu ci , powiedzia im, bo moje uleczenie wymaga snu druidów. Kiedy znowu si obudzili, by o pó ne popo udnie, niebo mieni o si fioletem i purpur , a las ucich , ch odny i nieruchomy. Walker Boh znikn i zrozumieli od razu, e ju do nich nie wróci. Chwil pó niej, w gasn cym wietle dnia, pojawili si Skrzydlaci Je cy i ich roki, nios c Wren, Padishara i pozosta ych, którzy walczyli w dolinie Rhenn. Nadszed czas na ponowne wyja nienia.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
XXXVII Mija czas i lato zmieni o si w jesie . ar po owy roku ust powa niech tnie, dnie och odzi y si , sta y krótsze i w jaki sposób cenniejsze w perspektywie nadchodz cej zimy. Polne kwiaty przyblad y, li cie zaczyna y wi dn i zmieni a si paleta barw. Ptaki odlatywa y na po udnie, a wiatr od gór by coraz zimniejszy. Przymglone wiat o zdawa o si s czy z nieba g bokimi, mi kkimi, milcz cymi warstwami niczym puch. Coll Ohmsford ruszy do domu w Shady Vale, aby si upewni , e Jaralan i Mirianna bezpieczni, i z zaskoczeniem odkry , e federacja znudzi a si par tygodni temu, porzucaj c miasteczko i starszych Ohmsfordów dla bardziej nagl cych spraw. Powitanie by o radosne i Coll skwapliwie obieca , e niepr dko znowu wyruszy w podró . Par Ohmsford i Damson Rhee pow drowali na pó noc do Tyrsis i zostali tam dopóty, dopóki nie przekonali si , e Kret naprawd prze nagonk cieniowców. Potem powrócili do Shady Vale, aby do czy do Colla. Par snu ju plany, co b robili. Ca a trójka mia a otworzy gospod gdzie na pomocy, w jednym z przygranicznych miast Callahornu, gdzie b podawali dobre jad o, zapewniali wygodne noclegi i zabawiali go ci opowie ciami i pie niami. Co sta o si z pie ni podczas uwalniania magii ziemi przy Stra nicy Po udniowej. Teraz mog a jedynie, jak dawniej, tworzy obrazy. Ale to wystarcza o Parowi i Collowi do snucia opowie ci, tak jak niegdy . Coll oczywi cie dzie wzdraga si przed opuszczeniem Shady Vale, ale Par uwa , e zdo a go namówi . Cieniowce odesz y z miast Callahornu i po ród ludzi narasta o przekonanie, e federacja równie znikn a. Padishar Creel niemal natychmiast zacz snu plany dla wolno urodzonych i pod ega do rewolucji, która na dobre wygna Sudlandczyków z Callahornu. Ludziom, którzy mu pomagali, mówi , e jego rodzice mieli niegdy ziemie w Callahornie. Federacja uwi zi a ich i zabi a, a on zosta oddany na wychowanie do ciotki. Nigdy nie widzia swoich rodziców, ale s ysza , e jego ojciec znany by powszechnie jako baron Creel. Morgan Leah dotrzyma obietnicy danej Steffowi i powróci do Estlandii, aby do czy do ruchu oporu kar ów w walce przeciwko federacji. Matty Roh posz a wraz z nim, nie zastanawiaj c si ju , czy w ciwie wybiera, i nie zamartwiaj c si d ej duchem O ywczej. Morgan powiedzia , e pragnie jej towarzystwa. Odnajd babci Eliz i cioteczk Jilt i nie ustan , dopóki kar y nie b znowu wolne. Potem wróc w góry i poka e jej swój domek na wzgórzach. Tak powiedzia , ale ona pomy la a, e by mo e powiedzia co jeszcze.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wren Elessedil wróci a do Westlandii jako królowa elfów, pomna swej przysi gi, e elfy podejm dawne w drówki po czterech krainach jako uzdrowiciele. Maj c za sob Trissa, Tygrysa Ty, a teraz nawet i Barsimmona Oridio, nie s dzi a, e Wysoka Rada nadal b dzie si jej sprzeciwia . Jej uzdrowiciele zostan powo ani spo ród Wybranych. opiekunami nie tylko Ogrodów ycia i Ellcrys, ale ca ej ziemi. Z pocz tku nie b akceptowani, ale nie poddadz si . W ko cu ust powanie nie le o w naturze elfów. Wojna z federacj na jaki czas przybra a na sile, a potem ucich a, kiedy Sudlandczycy zacz li si wycofywa ponownie na swoje rodzinne ziemie. Bez wp ywu cieniowców na Rad Koalicyjn i z pokonan w dolinie Rhenn armi zainteresowanie federacji przed aniem wojny szybko wygas o. Powstania w Callahornie i Estlandii prowadzi y do rosn cego niezadowolenia z sudlandzkiego najazdu i w ko cu federacja ca kiem porzuci a dalekie krainy. Mija czas i zmienia y si pory roku. Paranor przetrwa nieporuszony jesie i zim , wznosz c si po ród os aniaj cych go mrocznych lasów, otoczony wynios ymi szczytami Smoczych Z bów, ciemne zbiorowisko murów, parapetów, obronnych wa ów i wie yc. Od czasu do czasu mijali go podró ni, ale nikt nie mia wst pi do warowni druidów. Mówiono, e jest nawiedzonym przez duchy igraj ce na podwórcu grobowcem dusz dawnych druidów. Niektórzy widzieli bagiennego kota grasuj cego w jego wn trzu, a czasem poza murami, czarnego jak noc, wielkiego jak ko , z p on cymi lepiami. Niektórzy twierdzili, e kot potrafi mówi jak cz owiek. Wewn trz twierdzy Walker Boh spa spokojnie snem druidów. Chocia jego cia o wypoczywa o, duch cz sto przemierza krain , mkn c na wietrze do najdalszych zak tków, cwa uj c na grzbietach chmur i morskich fal. Walker ni o przesz ych i przysz ych dziejach, o tym, co by o i b dzie. ni o nowej radzie druidów, o zebraniu najm drszych m czyzn i kobiet spo ród ras, skupieniu wiedzy, która pozwoli rosn i rozkwita czterem krainom. ni o pokoju. Jego sny rozci ga y si dalej ni podró e, które odbywa w duchowej postaci, poniewa nic nie ogranicza o jego wyobra ni. Czasami przychodzi do niego Allanon. By teraz prawie bia y, mroczny cie sta si duchem trac cym zarysy w wietle. Rozmawia z Walkerem, ale przek ada na s owa raczej uczucia ni my li. Coraz bardziej oddala si od wiata wiat a i materii i zag bia w nico ycia po mierci. Wydawa si zadowolony, e odchodzi. Wydawa si spokojny. A czasem, kiedy serce Walkera by o ciche, a umys jasny, pojawia si równie Coglin. Starzec zbli si , z cia em jak wi zka patyków i rzadkimi, rozwianymi osami. Rysy mia wyraziste, a wzrok jasny. U miecha si i kiwa g ow . Tak,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wateeice, mówi . Dobrze si spisa
.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c