0 Cara Colter Randka o północy 1 BAŚŃ O NIEDŹWIEDZIU, KTÓRY POŚLUBIŁ KOBIETĘ Dawno temu żyła wdowa, która miała piękną córkę. Wielu prosiło o rękę dzi...
4 downloads
12 Views
527KB Size
Cara Colter
Randka o północy
0
BAŚŃ O NIEDŹWIEDZIU, KTÓRY POŚLUBIŁ KOBIETĘ Dawno temu żyła wdowa, która miała piękną córkę. Wielu prosiło o rękę dziewczyny, lecz wdowa odmawiała wszystkim, gdyż chciała za zięcia mężczyznę, który potrafi zbudować mocne kanoe. Dlatego poradziła córce, by dotykała rąk adoratora. „Jeśli będą miękkie, odrzuć go, a jeśli szorstkie, przyjmij". Córka posłuchała i odrzucała zaloty wszystkich młodzieńców. Którejś nocy do jej łóżka przyszedł mężczyzna. Dotknęła jego rąk i poczuła, że są bardzo twarde, więc przyjęła oświadczyny. Nad ranem mąż zniknął, zanim zdążyła zobaczyć jego twarz, lecz przed progiem leżała w darze świeżo złowiona ryba.
s u o
Dziewczyna, wdowa i młodzieniec, który przychodził tylko w nocy, żyli tak przez jakiś czas. Młoda żona nigdy nie widziała swego męża, lecz każdego
l a d n a c s
ranka znajdowała u drzwi upolowane zwierzę, za każdym razem większe niż poprzednio. Dzięki tym darom pod ubogi dotąd dach zawitało bogactwo. Jednak wdowa chciała zobaczyć swojego zięcia, dlatego któregoś dnia zaczekała na jego przybycie. Odkryła, że z wody wynurza się niedźwiedź brunatny. Niósł dwa upolowane wieloryby, ale kiedy zobaczył, że wdowa na niego patrzy, zmienił się w skałę, którą można oglądać po dziś dzień.
1 An43
PROLOG - Pani Montrose, przyszedł pan Rick Barnett - poinformowała przez interkom sekretarka. - Kto? - Merry nawet nie starała się ukryć irytacji. W tym momencie nie miała czasu absolutnie dla nikogo. - Architekt, który ma zbudować kaplicę. Wybrała pani jego ofertę. Ach tak, rzeczywiście, architekt. Merry wpadła na genialny pomysł wybudowania kaplicy ślubnej na terenie kurortu La Torchere, którym zarządzała. Miejsce wydawało się wprost stworzone dla zakochanych, czemu więc ludzie nie mieliby brać w nim ślubów w pięknej scenerii? Nowy właściciel kurortu przyklasnął pomysłowi i polecił czym prędzej go zrealizować, a ta
s u o
oznaka uznania sprawiła Merry prawdziwą satysfakcję. Teraz jednak już zapomniała o miłej chwili zawodowej dumy, gdyż miała daleko poważniejsze sprawy na głowie.
l a d n a c s
Jeszcze tylko jedna para! Musi skojarzyć jeszcze tylko jedną parę, i wreszcie unieważni zaklęcie, które rzuciła na nią przed siedmiu laty Lissa, jej matka chrzestna. Czar pryśnie, Merry przestanie być pomarszczoną siwą staruchą, znów będzie sobą. Zamknęła oczy, przypominając sobie gładką cerę, falujące kasztanowe włosy, zgrabną figurę - wszystkie te dary, jakimi obdarzyła ją natura i które kiedyś wydawały jej się tak oczywiste. Teraz umiałaby być za nie wdzięczna... Tak, Merry Montrose, a właściwie księżniczka Meredith Montrose Bessart, znajdowała się o krok od powrotu do swego prawdziwego, wspaniałego życia. Owszem, zarządzanie bajecznie pięknym kurortem na wyspie u wybrzeży Florydy też miało swoje dobre strony, ale doprawdy nie trzeba umysłu mędrca, by ocenić, czy lepiej być sędziwą kierowniczką najbardziej nawet luksusowego kurortu, czy też młodą i piękną księżniczką.
2 An43
Pozwoliła sobie na chwilę marzeń. W całej Silestii będą świętować jej powrót, odbędą się bale i zabawy na ulicach, a potem ślub z księciem, obiecanym jej przy narodzinach, i ogromna fortuna do dyspozycji... Ale dość tego bujania w obłokach! Jeśli marzenia mają się urzeczywistnić, to do trzydziestych urodzin musi skojarzyć dwadzieścia jeden par, gdyż taki warunek postawiła matka chrzestna. Para numer dwadzieścia urocza Selina Carrington i zabójczy szejk - zakochała się w sobie bez pamięci, jak to Merry zaplanowała. Para numer dziewiętnaście - Parris Hammond i Brad Smith - pobierze się w przyszłym tygodniu na terenie kurortu. Musiała się spieszyć, do urodzin zostało jej tylko kilka tygodni. Jeszcze jedna para! Cenny czas mijał, zaś Merry nadal głowiła się, kogo skojarzyć tym
s u o
razem. Skoro miało to być jej ostatnie dokonanie na tym polu, chciała przejść samą siebie, osiągnąć efekt, o jakim nikomu się nie śniło. Przerzucała leżące na
l a d n a c s
biurku zdjęcia, próbując zdecydować, w czyim życiu zamieszać. - W bardzo miły sposób, oczywiście - mruknęła pod nosem, wyławiając fotografię olśniewającej aktorki, która regularnie odwiedzała La Torchere. - Hm, okres świetności ma już za sobą... - Merry szybko przetasowała zdjęcia niczym talię kart i sprawdziła, które pojawiło się na wierzchu. Ogrodnik z La Torchere, również nie najmłodszy. Aktorka i ogrodnik? Czy to możliwe?
- Pani Montrose? - odezwał się przez interkom niepewny głos sekretarki. Przysłać go do pani gabinetu? - Skoro musisz - odparła bez entuzjazmu Merry, odłożyła fotografie aktorki i ogrodnika, znalazła zdjęcie sławnego fizyka, a potem piosenkarki rockowej, która z wielką siłą wyrazu eksponowała goły brzuch. - Nie, to już za duża różnica - oceniła z westchnieniem. A może nada się ten nowy pracownik kurortu, złota rączka do wszystkiego? Błękitnooki blondyn, zbudowany jak sam Apollo...
3 An43
Nagle wyczuła czyjąś obecność, podniosła wzrok i zdjęcia wypadły jej z ręki. To on! Z miejsca zapomniała o irytacji i poczuła, jak rodzi się w niej podekscytowanie, ponieważ los postanowił jej pomóc i zesłał odpowiedniego mężczyznę. Teraz tylko musiała znaleźć odpowiednią kobietę. - Pan Rick Barnett? - Gdy podała mu rękę, poczuła silny uścisk. Szóstym zmysłem zrozumiała, że ich losy nierozerwalnie splotły się z sobą. Z żywym zainteresowaniem przyjrzała się panu Barnettowi. Młody, potężnie zbudowany, barczysty, o szczupłych biodrach i zgrabnych czterech literach, co mogła ocenić, kiedy się odwrócił, żeby przysunąć sobie krzesło. Kiedyś musiał być niewiarygodnie przystojny. Gęste czarne włosy opadały na czoło, rysy zdawały się uformowane przez znakomitego rzeźbiarza,
s u o
lecz lewe oko przesłaniała czarna opaska, a całą lewą połowę twarzy szpeciły nierówne fioletowe blizny. Kontrast między połowami twarzy nie mógłby chyba
l a d n a c s
być bardziej uderzający. Zupełnie jakby ktoś rozbił tego człowieka na dwie części, jasną i ciemną.
- Wypadek na budowie - rzucił, nim Mery zdążyła o cokolwiek spytać. Jego głos brzmiał szorstko i nie pozostawiał cienia wątpliwości co do tego, że Rick Barnett nie życzy sobie ani wtrącania się w jego sprawy, ani okazywania mu współczucia, lecz kiedy Merry zajrzała w jego zdrowe oko piękne, ciemnoniebieskie jak ocean - zobaczyła cierpiącego człowieka. Jak dobrze go rozumiała! Czyż sama nie została nagle przemieniona z pięknej kobiety we wstrętną, kościstą staruchę? Różnica polegała na tym, że Merry wciąż miała szansę na odzyskanie dawnej postaci, podczas gdy ten mężczyzna został oszpecony na całe życie, a przecież nie miał jeszcze trzydziestu lat. Kogo dla niego wybrać? Tę młodą gwiazdę rocka? Nie, to musi być wyjątkowa kobieta, taka, która nie da się zwieść pozorom, będzie umiała patrzeć głębiej, zobaczyć, że Rick Barnett nie tylko wiele stracił, ale także wiele otrzymał. Merry nagle odniosła wrażenie, że wyczuwa, co kryje się w jego
4 An43
duszy - godna podziwu siła wewnętrzna, ogromne cierpienie oraz zdumiewająca zdolność do kochania. Merry aż miała ochotę śpiewać z radości, gdyż siedział przed nią idealny materiał na połowę jej ostatniej pary. Chyba uśmiechnęła się do niego zbyt entuzjastycznie, gdyż łypnął na nią podejrzliwie, wstał i podszedł do okna. - Jest kilka możliwości co do miejsca wzniesienia kaplicy. - Podniosła się zza biurka i stanęła obok Barnetta. - Na przykład można ją postawić niedaleko basenu. Powinna być nieduża, kameralna, zaprojektowana z jak największym smakiem. La Torchere bardzo sprzyja miłości. Żachnął się, okazując jasno, co myśli na temat miłości. - Nowy właściciel zgodził się ze mną, że w tak pięknym miejscu warto
s u o
jest oferować gościom pełen wachlarz usług ślubnych - ciągnęła Merry. - Na pewno będą bardzo zadowoleni.
l a d n a c s
- Być może, lecz przede wszystkim zostawią jeszcze więcej pieniędzy. Jest cyniczny, pomyślała. Coś go głęboko zraniło, i to nie tylko zewnętrznie, dlatego stał się szorstki i nieufny, dlatego nie wierzył w miłość. Czy w jego przypadku magia zadziała? W końcu magia to jedno, a cuda to drugie...
- Chciałabym spytać, czemu ktoś taki jak pan zainteresował się podobnym projektem? - zagadnęła ostrożnie, by go wybadać. - Nie spodziewałam się, że przy swojej renomie podejmie się pan realizacji tak skromnego zadania. - Potrzebuję przerwy między dużymi projektami -stwierdził oschle. Merry poczuła się rozczarowana. Czyżby to jednak nie on? Może tak desperacko chciała znaleźć kogoś wyjątkowego, że zbyt pospiesznie wyciągnęła wnioski? Może to nie los przysłał tu Barnetta, lecz zadziałał najzwyklejszy przypadek? Czy nie lepiej będzie wyswatać tego nowego pracownika, który wygląda jak młody bóg? Na przykład z aktorką.
5 An43
Z jakiegoś powodu nie bardzo miała ochotę swatać jasnowłosego Aleksa, ale z jakiego? Nim zdążyła się nad tym zastanowić, młody architekt odwrócił się od okna, a spojrzenie jego zdrowego oka nieco złagodniało. - W dodatku... sam tego nie rozumiem, ale coś mnie dziwnie ciągnęło do tego miejsca. Merry z trudem stłumiła okrzyk radości. To jednak on! Miała ochotę bezceremonialnie wypchnąć go za drzwi, a potem przejrzeć swoją prywatną kartotekę, wybrać właściwą osobę i czym prędzej zacząć działać. Nagle z zaskoczeniem coś sobie uświadomiła. Otóż jej podekscytowanie nie wynikało wyłącznie z faktu, że oto miała szansę wyrwać się spod mocy okropnego zaklęcia. Było w tym człowieku coś takiego, że zapragnęła mu pomóc, zobaczyć, jak miłość odmienia jego życie.
s u o
Barnett, który znów patrzył przez okno, zamarł gwałtownie.
l a d n a c s
Zaintrygowana Merry spojrzała w tym samym kierunku i zobaczyła Cynthię Forsythe, której kandydaturę już dziś rozważała i musiała z żalem odrzucić. Z żalem, gdyż dziewczyna była piękna i promieniała życzliwością, lecz miała już swatkę w osobie matki. Emma Bluebell Forsythe, znana autorka książek historycznych, usilnie podsuwała córce kolejnych adoratorów, w ogóle nie zwracając uwagi na fakt, że panna kompletnie nie jest zainteresowana. - Cynthia!
Merry aż drgnęła, ponieważ zabrzmiało to bardziej jak warknięcie dzikiego zwierzęcia niż jak głos człowieka. - Pan ją zna? Jego twarz stała się zimna, nieprzenikniona. - Znałem. Dawno temu. - Z przyjemnością ponownie was sobie przedstawię, na pewno chętnie odnowią państwo znajomość. Przeszył ją morderczym spojrzeniem.
6 An43
- Proszę... oczekuję, że pani pod żadnym pozorem nie wspomni jej o mnie. Merry poczuła, jak serce zaczyna bić jej mocniej. Tak, to będzie idealna para na zakończenie jej herkulesowych prac. Kiedyś się znali, w jakichś dramatycznych okolicznościach musieli się rozstać, lecz ona znów ich połączy, tym razem na zawsze. O ile mi się uda, dodała w myślach, z niepokojem patrząc na ściągniętą twarz Ricka, która zdawała się jak wykuta w kamieniu. Może nawet magia nie zdoła zmiękczyć tej skały. Czy warto marnować czas i wysiłek na coś niepewnego, gdy od powodzenia tego ostatniego przedsięwzięcia zależało jej wyzwolenie? Mimo to Merry miała ochotę spróbować, ponieważ czuła dziwną słabość
s u o
do tego mężczyzny, który tak samo jak ona został nagle zmieniony w kogoś innego. Z tym, że on już nie wróci do dawnej postaci. Ale Merry też nie wróci,
l a d n a c s
jeśli jej magia nie okaże się wystarczająca, by skojarzyć tych dwoje. Westchnęła. Och, jakże przeklinała rzucone na nią zaklęcie, jak buntowała się przeciw niemu, jaki żal miała do matki chrzestnej za to niesłychane okrucieństwo! W tym jednak momencie zdała sobie sprawę, że dzięki mądrości Lissy stała się lepszą osobą, ponieważ była gotowa przedłożyć szczęście tych dwojga obcych sobie ludzi ponad własne nadzieje i marzenia. W takim razie Cynthia i Rick, postanowiła i zaczęła nucić pod nosem marsza weselnego. Oczywiście Rick sądził, że myślała o nowej kaplicy ślubnej, lecz mimo to i tak się skrzywił.
7 An43
ROZDZIAŁ PIERWSZY -Nie. Cynthia Forsythe aż się zdumiała, jak wiele siły tkwi w tym jednym małym słowie. Bardzo rzadko używała go w rozmowach ze swoją słynną matką, a jeśli już się jej to zdarzyło, natychmiast dopadało ją ogromne poczucie winy. Ale nie tym razem. Po raz pierwszy odmawiała matce, czerpiąc z tego przyjemność. Może niedobrą, może przewrotną, ale na pewno przyjemność. Emma stała w drzwiach łączących ich apartamenty, ubrana w najnowszą suknię z kolekcji Chanel, z włosami ufarbowanymi na kolejny odcień ciemnego brązu. Potrząsnęła głową, jakby się przesłyszała. - Ależ oczywiście, że idziesz. Poznałam prawdziwego barona, to Niemiec,
s u o
zaledwie dwa lata starszy od ciebie, jeden z najbogatszych przedsiębiorców na świecie. Czyż to nie ekscytujące?
l a d n a c s
- Nie - powtórzyła Cynthia.
- Nie jest ekscytujące? - zdumiała się Emma, szeroko otwierając orzechowe oczy.
- Nie idę na kolację - sprecyzowała, chociaż rzeczywiście baron nie wydawał jej się ani trochę ekscytujący, podobnie jak potentat prasowy, bankier i magnat naftowy, uparcie rajeni jej przez matkę.
- Kolacja na pewno będzie wyjątkowo udana, w dodatku po niej ma się odbyć jakiś występ. Nie możesz się nie pojawić! W La Torchere wszystko jest takie eleganckie, podoba mi się tutaj bardziej niż w Toskanii, która, przyznam szczerze, trochę mnie rozczarowała. Tu jest tak wielu odpowiednich ludzi, musisz ich poznać. Cynthia nagle odkryła z zaskoczeniem, że wcale nie musi. I że nie zamierza ulec. Skrzyżowała więc ramiona i ponownie wypowiedziała to małe słówko, dające poczucie mocy. W oczach Emmy zabłysły łzy, ale zostały błyskawicznie potraktowane chusteczką, więc nie zdołały naruszyć nieskazitelnego makijażu. 8 An43
- Czemu mi to robisz? - Mamo, po prostu jestem zmęczona. - Przecież z tego właśnie powodu zabrałam cię na wakacje. Miałaś przeze mnie za dużo pracy, powinnam była podzielić wojnę secesyjną na mniejsze części, zamiast brać się od razu do całości. Dlatego teraz jesteś zmęczona i nieszczęśliwa, a to wszystko moja wina. Muszę ci to wynagrodzić. - Nie - powtórzyła Cynthia, czując, że to słówko uderza jej do głowy jak szampan. Chyba zaczynała się uzależniać od „nie, nie i nie". Rzeczywiście pracowała bardzo ciężko jako asystentka matki. Nie tylko zbierała materiały do książek historycznych Emmy Bluebell Forsythe, regularnie trafiających na listy bestsellerów, ale również prowadziła całą
s u o
korespondencję, organizowała spotkania, pilnowała terminów... Nic dziwnego, że była wykończona.
l a d n a c s
Czy również nieszczęśliwa? Pewnie tak, chociaż nie odczuwała tego, ale tak naprawdę niczego nie odczuwała, była jak pociągana za sznurki marionetka. Właśnie w ten sposób kroczyła przez życie. Robiła, co powinna, tańczyła, jak jej zagrano, odcięta od swoich emocji, od samej siebie. - Mamo, jeśli te wakacje rzeczywiście mają być dla mnie, to może daj mi trochę odetchnąć, daj mi pobyć samej z sobą?
- Oczywiście, że są dla ciebie, ale kto wie lepiej ode mnie, co jest dla ciebie najlepsze? Cynthia zamknęła oczy. Więc dziś miał to być niemiecki baron. Poprzedniego wieczoru wynudziła się śmiertelnie w towarzystwie jakiegoś innego bogacza. Jeśli się nie zbuntuje, matka gotowa wydać ją za hrabiego Draculę, gdyby pojawił się w kurorcie. Utytułowany, bogaty, sławny, czyli wspaniała partia, bez dwóch zdań. Rozległo się pukanie do drzwi sypialni matki, a zaraz po nim głęboki męski głos: - Bluebelko, co ty tu jeszcze robisz? 9 An43
Cynthia zobaczyła, jak do pokoju dziarskim krokiem wchodzi Jerome Carrington. Matka poznała go niedawno, ale zadziwiająco szybko dała numer prywatnej komórki. Był bardzo przystojny, a chociaż włosy miał już zupełnie srebrne, wciąż wydawał się wulkanem energii. - Dobry wieczór, Cynthio - przywitał się miło, gdy jednak spojrzał na Emmę, jego twarz przybrała surowy wyraz. - Mieliśmy spotkać się przed moim pokojem o dziewiątej, obiecałaś przyjść punktualnie, tymczasem jest już kwadrans po. Emma spojrzała na niego równie surowo. Po pierwsze, tylko najdawniejsi i najwierniejsi przyjaciele mogli używać jej drugiego imienia, nikt jednak z nich nie ośmieliłby się przekręcać go czy zdrabniać. Po drugie, żaden mężczyzna nie
s u o
śmiał zwracać jej uwagi z powodu takiego drobiazgu jak maleńkie spóźnienie. Coś we wzroku Jerome'a wskazywało jednak, że lepiej nie dyskutować z nim na
l a d n a c s
żaden z tych tematów, więc Emma czym prędzej złożyła winę na córkę. - Wszystko przez Cynthię. Od godziny próbuję przemówić jej do rozsądku. Zaplanowałam dla nas cudowny wieczór, a ona nie chce iść. Jerome, porozmawiaj z nią!
- Z miłą chęcią. - Odwrócił się ku Cynthii, która ujrzała w jego szarych oczach błysk przekory. - Moja droga, ile masz lat? - Dwadzieścia sześć.
- Hm... Jesteś więc na tyle duża, że możesz mieć własne plany na wieczór. Bluebelko? - Podał Emmie ramię. Ona zaś oniemiała. Przeniosła wstrząśnięte spojrzenie z Jerome'a na córkę i z powrotem, poza tym nie drgnęła. On zaś nie cofnął ręki, jedynie pytająco uniósł brew. - Och, niech wam będzie! - wreszcie wybuchnęła, odpowiadając na to nieme pytanie. - Cynthio, porozmawiamy później. Mam nadzieję, że o wiele później, pomyślała, z ulgą zamykając za nimi drzwi. Nareszcie była sama w swoim apartamencie. Bardzo jej się podobał, 10 An43
wszystko w nim zapraszało do przyjemnego relaksu. Składał się z pokoju dziennego, w którym wydzielono część jadalną i część kuchenną, sypialni i łazienki. Zarówno z saloniku, jak i z sypialni Cynthia mogła wyjść na prywatne patio z wygodnymi leżakami. Niżej znajdowały się piękne ogrody, a za nimi rozciągał się bezkresny błękit oceanu. W La Torchere rzeczywiście można było odpocząć i poczuć się cudownie. Apartament Cynthii był jasny i przyjazny, urządzony z bezpretensjonalnym wdziękiem, pełen barw, tchnący świeżością - zupełnie inny niż jej mieszkanie pełne antyków, które znudziły się matce, więc dała je córce, by u siebie zrobić miejsce na nowe. Owo mieszkanie znajdowało się w historycznej dzielnicy, oddalone zaledwie o jedną przecznicę od osiemnastowiecznego domu, w którym rezydowała Emma.
s u o
Dopiero w La Torchere, które zdawało się na wszelkie sposoby
l a d n a c s
przemawiać do zmysłów, Cynthia uświadomiła sobie niedostatki swojego mieszkania. Za małe okna. Za wysokie sufity. Za dużo ciemnego dębu. Za dużo rzeczy drogich, lecz wytwarzających sztywną atmosferę. Za dużo. .. matki, a za mało jej samej.
Nie zamierzała jednak tracić czasu na podobne rozważania, kiedy udało jej się zdobyć parę godzin bezcennej wolności. Skoro to jej wakacje, zrobi to, na co miała ochotę, czyli coś, czego jej matka zupełnie by nie pochwaliła. Tanecznym krokiem weszła do sypialni, wyciągnęła z dna walizki przemyślnie ukryty romans, zrobiła sobie kakao, przebrała się w wygodną piżamę i umościła się na cudownie wygodnej kanapie. - To jest życie! - stwierdziła z zadowoleniem. Przez otwarte drzwi na patio słyszała szum oceanu i świergot jakiegoś nocnego ptaka, wiał przyjemny ciepły wietrzyk, niosąc zapach kwiatów. W poczuciu oddawania się grzesznym przyjemnościom, Cynthia otworzyła książkę i zaczęła czytać o miłości Jasminy i przystojnego szejka.
11 An43
Niestety romantyczna opowieść wcale nie dawała jej ukojenia, nie przenosiła jej w żadne inne światy, w których można było zapomnieć o swoich problemach. Przeciwnie, zdawała się ją dręczyć, rozbudzała w niej tęsknotę za życiem, jakiego dotąd nie doświadczyła. W dodatku Cynthia wiedziała, że takie rzeczy, jak te opisane w książce, naprawdę się zdarzają, ponieważ wnuczka Jerome'a rzeczywiście spotkała szejka, zresztą właśnie w La Torchere, i zakochała się do szaleństwa. Z wzajemnością! Ponieważ jednak wymarzony wolny wieczór miał polegać na czytaniu dla przyjemności, Cynthia twardo zmuszała się do lektury, ale po paru godzinach nie wytrzymała i odrzuciła książkę. Chciała zaznać prawdziwego życia? To czemu siedzi w pokoju? Świat czeka na zewnątrz, trzeba tylko wyjść i zacząć go
s u o
odkrywać. Oczywiście nie świat pięciogwiazdkowych lokali i ekskluzywnych nocnych klubów, które uwielbiała jej matka. Cynthię pociągało co innego -
l a d n a c s
rozbijające się o brzeg fale, słodka woń egzotycznych kwiatów. Iść?
Spojrzała na zegarek i aż się żachnęła.
- O północy? Na spacer? Cynthio, no doprawdy! Przyłapała się na tym, że zaczyna mówić do siebie słowami własnej matki. Kto w końcu przez nią mówił? Kto mieszkał w jej mieszkaniu? Kto żył jej życiem? Poszła do łazienki i spojrzała na siebie w lustrze. Tradycyjna piżama z długimi rękawami i nogawkami - gwiazdkowy prezent od mamy - skutecznie ukrywała jej figurę. Długie do ramion złocistobrązowe włosy były niedbale ściągnięte gumką. Orzechowe oczy kryły się za okularami w grubych oprawkach. - Jesteś żałosna - powiedziała do swojego odbicia. Oczywiście mogłaby podkreślić różem wysokie kości policzkowe, umalować szminką pełne wargi, nosić kolorowe szkła kontaktowe, zmieniając barwę oczu według upodobania. Tylko po co tyle zachodu?
12 An43
- Wyglądasz tak, jak sobie na to zasłużyłaś, skoro wspaniały wieczór oznacza dla ciebie leżenie z książką na kanapie. Wyglądasz jak porządna asystentka, która ani raz w życiu nie przeżyła prawdziwej przygody. Nieprawda. Przeżyła. Raz. Śmiejąc się głośno z radości, gnała na motocyklu z najpiękniejszym chłopakiem świata, tuląc się do jego pleców, obejmując go mocno wpół. Miał urzekający uśmiech i ciemnoniebieskie oczy, głębokie jak ocean. Poznała go w liceum, a licea w starych dzielnicach mają to do siebie, że chodzą do nich zarówno uczniowie z bogatych, jak i z biednych rodzin. On należał do tych drugich. Od wielu lat nie myślała o nim, nie pozwalała sobie na to, nie miała więc
s u o
pojęcia, czemu nagle wróciło do niej tamto wspomnienie, zarówno słodkie, jak bolesne. Odpędziła je od siebie, ale nadal coś ją dręczyło.
l a d n a c s
Co mogła zrobić, by odegnać ten niepokój? Matka jeszcze nie wróciła, więc Cynthia mogłaby dołączyć do niej i Jerome'a. Pewnie o tej porze szaleli na parkiecie, bo Emma uwielbiała tańczyć. Tylko że po takiej rozrywce Cynthia czułaby się jeszcze gorzej, przejmująca pustka doskwierałaby jej jeszcze bardziej niż przedtem.
Podeszła do otwartych drzwi na patio, zamierzając je zamknąć. Chciała opanować te wszystkie dziwaczne myśli, nakremować twarz i iść spać. Znieruchomiała z dłonią na klamce, ponieważ poczuła, jak pociąga ją ta piękna, ciepła noc. Kiedy wzrok trochę przywykł do ciemności, zobaczyła, że ocean wcale nie jest atramentowoczarny, gdyż migoczą w nim tysiące światełek. Nie bez powodu „la torchere" po francusku znaczy „świecznik". Otóż wody wokół wyspy roiły się od fosforyzujących żyjątek, dzięki którym w nocy wyspę otaczał świetlisty pas oceanu. Cynthia przyglądała się tańczącym światełkom i mogłaby przysiąc, że słyszy, jak ją nawołują po imieniu.
13 An43
- Nie, nie możesz iść pływać w środku nocy. W dodatku sama. To byłoby lekkomyślne i nieodpowiedzialne. Znowu mówiła do siebie słowami matki. Ale czy to naprawdę byłoby takie lekkomyślne? Znakomicie pływała, znajdowała się na terenie ekskluzywnego kurortu, dokąd dawało się dotrzeć jedynie prywatnym promem lub awionetką, a wśród bogatych i znanych gości na pewno nie czaił się żaden rabuś czy chuligan z kijem bejsbolowym. Źli ludzie, którymi zawsze straszyła ją matka, zostali na stałym lądzie. Jeśli więc miała przeżyć przygodę, choćby niewielką, to La Torchere wydawało się najlepszym miejscem na jakieś małe szaleństwo. Pospiesznie, żeby przypadkiem nie zmienić zdania, przebrała się w skromny jednoczęściowy kostium kąpielowy, sięgający wysoko pod szyję.
s u o
- Przynajmniej figury nie muszę się wstydzić - uznała, ale potem czym
l a d n a c s
prędzej narzuciła na siebie workowatą sukienkę, jakby właśnie należało ukrywać to wszystko, co ponętne i ładne.
Zgasiła wszystkie światła w apartamencie, co w razie czego miało zasugerować mamie, że córka śpi, i wymknęła się na plażę, rzuciła na piasek ręcznik, koszulę i sandały, podeszła do linii przyboju, zanurzyła stopę w wodzie, która okazała się jeszcze cieplejsza i przyjemniejsza w dotyku niż słodkie nocne powietrze. Dookoła panowała zupełna ciemność, w pobliżu nie było nikogo, więc całkiem niespodziewanie wpadła na pewien pomysł. A gdyby tak popływać nago? Cóż za niedorzeczny pomysł! No tak, znowu przemówił w niej głos matki. W dodatku Cynthia nie była kobietą, która robiła podobne rzeczy. No właśnie, zaczęła się zastanawiać, jaka kobieta mogłaby pływać nago nocą w oceanie? Wolna, żyjąca pełną piersią, lubiąca przygody, radosna - a nie taka poważna, nudna i nieszczęśliwa jak ona. Ta inna kobieta robiłaby wszystko, czego Emma nie aprobowała. Ta inna kobieta podobała się Cynthii coraz bardziej. 14 An43
To niedorzeczne, ponownie odezwał się w jej głowie głos matki, i to przesądziło sprawę. W porządku, raz postąpię niedorzecznie, zrobię sobie prezent w postaci małej przygody, przez kilka minut będę wolną, radosną kobietą, a nie starą nudziarą, pomyślała buntowniczo. Ściągnęła kostium, weszła po pas w fale i zanurkowała w przyjazny żywioł, który otoczył ją jak płynny jedwab. Poczuła się cudownie, odżyła w jednej chwili, roześmiała się na głos. To cudowne, stała się taką kobietą, o jakiej przed chwilą myślała! Zaczęła się bawić, nurkować wśród świetlistych żyjątek, wyskakiwać na powierzchnię, rozpryskiwać wodę. Wreszcie po jakimś czasie położyła się na plecach, szeroko rozłożyła ramiona i tak dryfowała, szczęśliwa,
s u o
zapatrzona w atramentowe niebo usiane gwiazdami, i wyobrażała sobie, że również jest gwiazdą świecącą jasno pośród ciemności.
l a d n a c s
Lecz znów stała się Cynthia Forsythe, gdy od strony lądu dobiegł ją jakiś odgłos. Zesztywniała gwałtownie, przez co przestała się swobodnie unosić na wodzie. Zalała ją fala. Cynthia wynurzyła się, plując wodą, oczy piekły ją od soli, w ustach czuła gorzkawy smak. Spojrzała w kierunku plaży, usłyszała trzask zapałki, zobaczyła nikły ognik, a potem poczuła dym z papierosa. Nie, z cygara.
Kobiety raczej nie palą cygar, na plaży był więc mężczyzna, akurat gdy Cynthia znajdowała się w wodzie zupełnie naga! I kompletnie bezbronna, dodał w jej głowie głos matki, w którym pobrzmiewała nutka satysfakcji. Oto do czego prowadzą lekkomyślność i ochota na przeżycie małej przygody. Zaczęła się zastanawiać, co począć. Owszem, mogła popłynąć dalej i wyjść z wody niezauważona, ale przecież nie pobiegnie nago do swojego apartamentu! Musi czekać, aż ten ktoś się oddali, wtedy będzie mogła się ubrać. Czekała więc. I czekała.
15 An43
Jej wzrok coraz bardziej przywykał do ciemności, widziała więc zarys stojącej nieruchomo barczystej sylwetki. Czy nieznajomy wiedział o jej obecności? Czy natknął się na porzucony kostium? A może słyszał ją, gdy pływała? Czyżby czekał, aż ona wyjdzie z wody? Wyglądało na to, że w najlepszym razie Cynthia naje się wstydu. A w najgorszym... mogło się zrobić naprawdę niebezpiecznie. - Powinnaś była wiedzieć, że przygody nie są dla ciebie - wymamrotała pod nosem, zaczynając szczękać zębami. Rick Barnett pokochał noc, gdyż chroniła go przed ciekawskimi spojrzeniami, w dodatku zdawała się obdarzać go swoistym szóstym zmysłem, dzięki któremu doskonale wyczuwał przeszkody. Za dnia zdarzało mu się
s u o
wpadać na różne przedmioty, które znajdowały się po lewej stronie, natomiast w nocy zyskiwał znakomite wyczucie, zaś prawym okiem widział wszystko tak,
l a d n a c s
jakby był nocnym zwierzęciem.
Przez cały wieczór oglądał różne miejsca, o których wspomniała mu pani Montrose, dziwna staruszka o młodych oczach w odcieniu fiołkowego błękitu, ale żadne nie przemówiło do niego, nie okazało się inspirujące, w żadnym nie miałby ochoty wznieść kaplicy. Może popełnił błąd, przyjmując zlecenie i przybywając do La Torchere.
Nie nadawał się do budowania kaplic ślubnych. Był człowiekiem cynicznym jeszcze przed wypadkiem, który oszpecił mu połowę twarzy, pozbawił jednego oka i zmiażdżył tchawicę, przez co głos stał się szorstki i chrapliwy, przypominający warczenie dzikiego zwierza. Po tym tragicznym wydarzeniu cynizm Ricka przybrał na sile, szczególnie z powodu postępowania kobiet, które wprawdzie nadal go zauważały, ale w inny sposób: wzbudzał w nich odrazę. Partnerka, z którą był związany przed wypadkiem, porzuciła go, gdyż nie potrafiła pokonać fizycznego wstrętu, jaki zaczął w niej budzić swoim zmienionym wyglądem. Od sześciu miesięcy Rick nie umówił się na ani jedną
16 An43
randkę, nie otrzymał ani jednego osobistego telefonu, ani jednej osobistej wiadomości. Żadna kobieta nie chciała go widzieć. Lekarze powiedzieli mu, że z czasem blizny zbledną, a także nauczy się kompensować brak jednego oka. Jednak głosu nic mu już nie przywróci. Rick zamknął się w sobie, przestał wierzyć w ludzi, przestał wierzyć w cokolwiek, a w pierwszej kolejności nie wierzył w żadne „żyli długo i szczęśliwie". Niepotrzebnie przyjeżdżał w to miejsce stworzone dla kochanków, gdzie na domiar złego natknął się na Cynthię Forsythe. Akurat na nią! Akurat teraz! Miał wrażenie, jakby jakieś siły maczały w tym palce, jakby ktoś chciał zrobić mu złośliwy żart. Przez długi czas marzył o tym, że faktycznie spotka ją przypadkiem, tę
s u o
dziewczynę z liceum, która dała mu kosza, ponieważ pochodził z biednej rodziny. Wyobrażał sobie, jak przedstawi jej którąś z tych bogatych piękności,
l a d n a c s
które wpatrywały się w niego niczym w ósmy cud świata. Oczywiście teraz już nie chciał jej spotykać, nie miał po co. Miał nadzieję, że Cynthia szybko wyjedzie i ich drogi już nigdy więcej się nie skrzyżują. Wyszedł z lasu na polankę z niewielką skałą wznoszącą się nad plażą i nagle coś poczuł. To tu. W odróżnieniu od reszty luksusowego kurortu to miejsce pozostało w stanie naturalnym, było dzikie, emanowało pierwotną energią. Jeśli gdzieś miała stanąć kaplica, będąca czymś więcej niż ładnym obiektem, to tylko tutaj, na tej skale, z widokiem na ocean i jego tajemnice. Niemal czuł, jak świątynia zaczyna wznosić się wokół niego, chociaż jeszcze nie potrafił sobie wyobrazić jej wyglądu. Tak, chyba jednak uda mu się zbudować ślubną kaplicę, chociaż nie wierzył w miłość. Naraz usłyszał śmiech, jakby jakaś bogini naigrywała się z jego cynicznej niewiary w uczucia. Podszedł na skraj skarpy. Oczywiście to nie była żadna bogini, w zatoce pływała kobieta. Roześmiała się ponownie, a wtedy Ricka przebiegł dreszcz. 17 An43
Dobry Boże, Cynthia! Rozpoznałby ten śmiech wszędzie. Słyszał go przy swoim uchu przed wielu laty, gdy Cynthia siedziała za nim na motorze, mocno przytulona do jego pleców. A potem dała mu kosza, gdyż był dla niej zbyt biedny! Znów poczuł tamtą gorycz, pomyślał też o tych wszystkich kobietach, które odwróciły się od niego po wypadku. Zapragnął rewanżu. Przyjrzał się uważniej baraszkującej wśród świetlistych fal nimfie, a wyczulone nocne widzenie oraz szósty zmysł podpowiedziały mu, że dystyngowana, ongiś za dobra dla niego panna Forsythe, pływa w stroju matki Ewy. Świetnie, pora na małą zemstę. Owszem, to było szczeniackie, ale nie
s u o
przejmował się tym. Miał prawo się odegrać, nie będzie to nic wielkiego, ale dostarczy mu małej satysfakcji za te wszystkie upokorzenia, jakich doznał od kobiet.
l a d n a c s
Zszedł na plażę i natknął się na porzucone ubranie. Wcale się nie zdziwił, widząc czarny, mocno zabudowany kostium, gdyż to pasowało do Cynthii, jaką znał - szalenie zasadniczej, poważnej, niemal purytańskiej. Niespiesznie wyjął z kieszeni cygaro, starannie obciął koniec, wyciągnął zapałki. Musiała go zauważyć, ponieważ jej zachowanie zmieniło się nagle, teraz obserwowała go z wody, cicha i przyczajona, mająca nadzieję, że nocny przybysz nie zdaje sobie sprawy z jej obecności. Pewnie zastanawiała się, co zrobić. No to niech się dalej zastanawia... Powolutku palił cygaro, wiedząc, że Cynthia postanowiła go przeczekać. Zaśmiał się cicho. Nie miała szans, bo jemu nigdzie się nie spieszyło. Dopalił cygaro, oparł się o pień wyrzuconego na brzeg drzewa, skrzyżował ramiona. - Przepraszam? - dobiegł go wreszcie drżący głos. Ściągnął brwi, gdyż chciał ją tylko zawstydzić, nie zaś przestraszyć. -Tak? 18 An43
Widać jego chrapliwy głos przestraszył ją jeszcze bardziej, gdyż przez kilka chwil milczała. - Zaskoczył mnie pan w nieco kłopotliwej sytuacji. Czy byłby pan tak miły i mógł odejść z tej plaży? - Nie - warknął. - Dżentelmen nie odmówiłby damie. - Nie jestem dżentelmenem. - Było w tym wiele prawdy, gdyż dżentelmeni na ogół nie przypominają pokiereszowanych w licznych bojach piratów. - Chyba nie chce pan, żebym poinformowała miejscowe władze? Zmieniła ton, teraz mówiła władczo jak arystokratka przywykła do tego, że wszyscy powinni jej słuchać.
s u o
- O czym? Spaceruję sobie po plaży, mam na sobie kompletny strój,
l a d n a c s
natomiast pani to całkiem inna sprawa. Mogłaby zostać pani skazana za obrazę moralności, za sianie zgorszenia, ponieważ nie ma pani nic na sobie. - Skąd pan wie? Przecież jest ciemno!
W jej głosie zabrzmiał nieco błagalny ton, widać przestraszyła się, że zobaczył ją nago. Czyżby nadal była panną niedotykalską? Niemożliwe, przecież miała dwadzieścia sześć lat, jakiś mężczyzna musiał już obudzić w Cynthii ukrytą namiętność, którą Puck w niej kiedyś wyczuwał. - Ano stąd, że pani rzeczy walają się po plaży. Uważniej niż za pierwszym razem przyjrzał się leżącemu na piasku skromnemu kostiumowi i brzydkiej sukience. Czy kobieta świadoma swojej kobiecości i drzemiącej w niej siły ubierałaby się w podobny sposób? Ale nawet jeśli nikt nie obudził w niej namiętności, mogła mieć dobrego, porządnego męża i trójkę dzieci. Myśl o domniemanym zamążpójściu Cynthii bardzo go zabolała, Rick wytłumaczył sobie jednak, że ta gwałtowna reakcja wynikła z powodu niesprawiedliwości losu. Jego życie legło w gruzach, natomiast jej toczyło się zapewne całkiem normalnie, a może nawet była bardzo szczęśliwa. 19 An43
Musi się tego dowiedzieć. Tak, dowie się, a potem znowu zniknie w ciemności. - Proponuję pani pewien układ. - Dobrze, wysłucham, co ma pan do powiedzenia. Rozbawiło go, że dalej zachowywała się po królewsku, chociaż znajdowała się na jego łasce i niełasce. - Odwrócę się plecami, żeby mogła się pani owinąć ręcznikiem. - Tylko tyle ma mi pan do zaproponowania? - Nie, to nie koniec. Odwrócę się plecami jedynie w zamian za coś. Zapadła cisza. - Za co? - dobiegł go wreszcie głos z oceanu.
s u o
Tym razem Rick milczał, i to bardzo długo, rozważając, czego zażądać. - Za pocałunek. - Pan oszalał!
l a d n a c s
- Możliwe. Znowu długa cisza.
- A jakiego rodzaju pocałunek? - Co pani ma na myśli?
- Są różne pocałunki. Na przykład przyjacielskie cmoknięcie w policzek. - Wykluczone. Nie o tym mówimy. - Jest też szybki całus w usta. - Cieplej, cieplej... Ta wymiana zdań uświadomiła mu, że Cynthia najprawdopodobniej nadal jest tak samo niewinna jak niegdyś. Niby dorosła kobieta, a wciąż dziewczyna. Z całą pewnością nie ma nikogo, bo w innym wypadku już by go postraszyła mężem czy narzeczonym. - Nie namówi mnie pan na żadne wstrętne, oślizgłe pocałunki! Nie znam pana! I palił pan cygaro!
20 An43
Dwudziestosześcioletnia kobieta sądziła, że pocałunki są wstrętne i oślizgłe? A co jeszcze ciekawsze, bardziej przeszkadzał jej fakt, że właśnie wypalił cygaro, niż to, że go nie znała. - Decyzja należy do pani. - Stanął plecami do oceanu. - Liczę do dwudziestu, potem odwracam się do pani. - To niedorzeczne! -Raz... Dwa... Trzy... Usłyszał, jak rzuciła się kraulem w stronę brzegu, a potem pobiegła przez płyciznę. Musiał zmobilizować całą silną wolę, żeby nie odwrócić głowy i nie pozwolić sobie na jedno krótkie spojrzenie. Właściwie spodziewał się, że Cynthia chwyci swoje rzeczy i ucieknie, ale nie zrobiła tego. - W porządku, może się pan odwrócić - oznajmiła po chwili z godnością. - Proszę zamknąć oczy.
s u o
- Rozumiem. Nie uda mi się podać pańskiego opisu władzom.
l a d n a c s
Odwrócił się. Cynthia stała z zamkniętymi oczami, ubrana w tę okropną workowatą sukienkę, która jednak przylgnęła w paru miejscach do mokrej skóry, ujawniając ładne krągłości, pełniejsze niż prawie dziesięć lat wcześniej. Usta z kolei były te same - zapraszające, miękkie, z nieco pełniejszą dolną wargą.
- A co powiedziałaby pani władzom? - spytał cicho, starając się, by jego głos brzmiał mniej przerażająco. - Że napadł panią złodziej, który skradł całusa? - Zróbmy to i miejmy to z głowy - oświadczyła lodowato. - Ostrzegam jednak, że jeśli cuchnie pan cygarami, to po... pochoruję się panu na buty. Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, wreszcie pocałował ją. Była słodka i najwyraźniej nadal niewinna. I nie próbowała się odsunąć. Poddała się ulegle, rozchyliła usta, jakby zapraszała do pogłębienia pocałunku. Jakim cudem potrafiła pogodzić niewinność z faktem, że całowała się z nieznajomym? - Czy twój mąż będzie mnie szukał, żeby wyrównać ze mną rachunki? spytał, by zyskać pewność co do jej stanu. 21 An43
- Nie mam męża. Rick odsunął się, ujrzał, jak jej powieki drgnęły, lecz oparł się pokusie ujrzenia tych niezwykłych złocistobrą-zowozielonkawych oczu. Szybko zakrył je dłonią. - Dobranoc, moja piękna. Szybko oddalił się, kompletnie wytrącony z równowagi tym spotkaniem ze swoją dawną miłością, czując, że nic nie osiągnął, a już na pewno nie udało mu się zemścić, gdyż ten pocałunek niejako obrócił się przeciw niemu. Zatrzymał się dopiero u skraju obsadzonej palmami alei, która prowadziła do centrum kurortu, i obejrzał się. Cynthia nadal stała w tym samym miejscu, dotykając dłonią ust, wiatr rozwiewał jej wilgotne włosy, przylepiał materiał
s u o
sukienki do krągłych piersi, szczupłej talii, smukłych ud. Wyglądała jak bogini, która wynurzyła się z morza.
l a d n a c s
Blizny na lewej stronie twarzy zabolały go nagle, przypominając, że był ostatnim człowiekiem, który miałby cokolwiek do zaofiarowania bogini.
22 An43
ROZDZIAŁ DRUGI Cynthia stała bez ruchu, wpatrując się w ciemność, w której znikł nieznajomy, jakby należał do tych tajemniczych nocnych stworzeń, dzikich i niebezpiecznych, które doskonale potrafią wtapiać się w mrok. Czuła, jak wiatr igra z jej wilgotnymi włosami, czuła, jak w jej ciele wzbiera dziwna moc, czuła się jak bogini otoczona przez przyjazne żywioły. - Bogini, też coś! - parsknęła z politowaniem, starając się wrócić do rzeczywistości. Z drugiej strony nie spieszyła się z tym powrotem aż tak bardzo, gdyż sprawiała jej ogromną przyjemność myśl, że przez kilka minut była kimś innym niż zazwyczaj - uwodzicielską kobietą, której urok pchnął zupełnie normalnego
s u o
człowieka do kompletnie nieracjonalnego zachowania. Nieznajomy nie okazał się wcale żadnym maniakiem, który napastuje kobiety. Pocałował ją delikatnie i
l a d n a c s
powściągliwie, udowadniając, że jest silnym mężczyzną, który umie nad sobą panować. Cynthia wyczuła w nim kogoś solidnego jak skała, kogoś, komu można zaufać. Czyli musiała go uwieść, skoro postąpił jak barbarzyńca, żądając pocałunku w zamian za poszanowanie jej prywatności. Zachowanie godne pirata!
- Nieprawda, nikogo nie uwodziłam - oświadczyła z godnością i schyliła się po ręcznik.
Na litość boską, wykorzystał ją jakiś drań, a ona jeszcze próbowała go usprawiedliwiać? Problem w tym, że wcale nie czuła się wykorzystana i nie potrafiła zdobyć się na prawdziwe oburzenie. - Padłam ofiarą brutalnej przemocy - dodała, szukając sandałów. Nadal jej słowom brakowało przekonania, a gdyby chciała być z sobą do końca szczera, musiałaby przyznać, że nie mówi tego, co myśli, tylko to, co powinna myśleć, by zadowolić matkę. Machnęła ręką na sandały i zawróciła w stronę apartamentu. Szła powoli, rozkoszując się dotykiem piasku pod stopami, dotykiem ciepłego wiatru na wilgotnej skórze i wspomnieniem dotyku 23 An43
nieznajomego, który położył silną, nieco szorstką dłoń na jej policzku. Czemu się nie odsunęła? - Ponieważ umowa jest umową, nawet jeśli zawarło się pakt z diabłem. Wiedziała, że próbuje siebie okłamywać. Nie odsunęła się, ponieważ nie chciała, ponieważ wbrew własnym słowom podobało jej się, że nieznajomy pachnie cygarami i mocnym słodkim porto. W momencie, gdy dotknął wargami jej ust, zapomniała o całym świecie, a raczej o całym swoim dotychczasowym świecie, gdyż naraz bez ostrzeżenia otworzył się przed nią zupełnie nowy świat - świat pragnień. - Czy nie za dużo przypisujesz jednemu pocałunkowi, moja panno? Nadal mówiła jedno, a myślała drugie, ponieważ naprawdę wszystko się
s u o
zmieniło, a w pierwszej kolejności zmieniła się ona. Kiedy ostatni raz cieszyła się życiem, kiedy rozkoszowała się tak prostymi przyjemnościami jak chodzenie
l a d n a c s
boso, wdychanie słodkiego zapachu kwiatów, dotyk wiatru na skórze tak czuły jak dotyk kochanka? Miała wrażenie, że coś się w niej otworzyło i jest gotowe chłonąć świat. Po raz pierwszy od wielu lat czuła, że żyje. - Zupełnie jak księżniczka obudzona pocałunkiem. Aż parsknęła. Bogini! Pirat! Księżniczka! Co też jej się roiło?
Wślizgnęła się do apartamentu, zamknęła drzwi, oparła się o nie plecami, zamknęła oczy i natychmiast ogarnęła ją straszliwa tęsknota za dotykiem nieznajomego, za jego zapachem, smakiem... - Przestań! - zganiła samą siebie, czym prędzej otworzyła oczy, a wtedy jej spojrzenie padło na porzuconą książkę. No tak, to przez ten romans naszły ją te głupie myśli i zachcianki. Mama miała rację, że takie czytadła tylko zaśmiecają umysł. Cynthia chwyciła książkę, cisnęła ją do kosza na śmieci, a potem pobiegła ściągnąć mokry kostium i przebrać się w piżamę, lecz na jej widok zawahała się. Do tej pory nie zwróciła uwagi na fakt, że na materiale nadrukowano rozkoszne króliczki z ogromnymi stopami i z różowymi kokardami pod szyją. 24 An43
W ciągu ostatniej godziny odkryła trzy rzeczy o sobie: uwielbiała chodzić boso po piasku, uwielbiała pływać nago w środku nocy i dałaby się zabić za drugi taki pocałunek. Taka kobieta nie sypiała w piżamie w króliczki! Po raz pierwszy znalazła się w łóżku ubrana w T-shirt i majteczki, ale mimo to próbowała zachować resztki rozsądku, mówiąc do siebie: - Musisz sobie kupić nową piżamę. I znaleźć jakieś hobby, ponieważ twoje życie stało się zbyt nudne i przewidywalne. Zajmij się fotografią. Jazdą na rolkach. Skakaniem ze spadochronem. Gorącymi pocałunkami! - podpowiedziało coś w jej głowie. - Siedź cicho! - rozkazała. Zamknęła oczy, próbowała zasnąć. Już miała odpłynąć do krainy marzeń,
s u o
gdy znów wyraźnie usłyszała tamten chrapliwy głos, od którego przebiegł ją gorący dreszcz: „Dobranoc, moja piękna".
l a d n a c s
- Dobranoc - odszepnęła w ciemność.
Obudziła się pełna życia i nadziei na coś nieoczekiwanego. Niedobrze, widać stała się starą panną, która budowała zamki na lodzie pod wpływem jednego spotkania, gdy tymczasem każda rozsądna kobieta uznałaby tamto wydarzenie za uwłaczające jej godności! A jeśli spotka go ponownie? Och, okaże chłód i wyniosłość, by nie domyślił się, jak dalece wstrząsnęło nią to wydarzenie, będzie opanowana i...
Rozległo się pukanie do drzwi. A jeśli to on? Jeśli odnalazł ją, równie poruszony tym pocałunkiem jak ona, jeśli czeka na korytarzu z bukietem róż i przepraszającym uśmiechem? Zerwała się z łóżka, pospiesznie przeczesała włosy palcami. Powie mu, co myśli, zanim... czym prędzej mu przebaczy. Otworzyła drzwi. Nikogo. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że pukanie dobiegło od strony drzwi łączących jej apartament z apartamentem matki. Starając się zdusić w sobie
25 An43
poczucie rozczarowania, otworzyła Emmie, która, ku jej zaskoczeniu, była już ubrana i uczesana. - Pora na śniadanie. - Na śniadanie? Mamo, przecież ty nigdy nie wstajesz przed południem! - Wilhelm, to jest, baron Gunterburger, namówił mnie na wspólne śniadanie. Był bardzo rozczarowany, że nie towarzyszyłaś nam wczoraj, aż wcześniej wyszedł z kolacji. Kazał mi obiecać, że zobaczy cię dzisiaj rano. Emma urwała nagle i przyjrzała się córce uważniej. Uniosła brwi i wymownie zesznurowała usta. - Co ty wyprawiasz? - Nic. Właśnie wstałam. Poczuła się winna, jakby istniało jakieś prawo zakazujące fantazjować o
s u o
mężczyźnie, który pojawia się w progu z bukietem róż i przeprosinami. W świecie jej matki zapewne takie prawo istniało...
l a d n a c s
- Nic? Zazwyczaj wstajesz wcześniej. No i masz dzisiaj taki wyraz oczu... - Jaki? - spytała Cynthia z udawaną niewinnością.
- I nie nosisz piżamy - dodała Emma, ignorując jej pytanie. - Czy pod tą koszulką jesteś naga? - Mamo!
- Czy ktoś tu z tobą jest?
Chociaż Cynthia miała dwadzieścia sześć lat, jeszcze nigdy w jej sypialni nie gościł żaden mężczyzna, o czym mama doskonale wiedziała. Och, szkoda, że już nie była tamtą kobietą, która obudziła się w niej ostatniej nocy, ponieważ tamta odpowiedziałaby, że może mieć kogoś w swojej sypialni i nic nikomu do tego! Cofnęła się i otworzyła szeroko drzwi, by Emma mogła sprawdzić, że łóżko córki jest kompletnie puste. -Wyglądasz, jakbyś chciała, żeby ktoś cię... hm... emablował w czterech ścianach alkowy - orzekła Emma, dając przy tym do zrozumienia, że samo pragnienie jest równie wielką przewiną, jak wprowadzenie go w życie. 26 An43
- Oj, mamo, czyżbyś układała zdania do kolejnej siedemnastowiecznej powieści? - Niby żartowała, musiała się jednak odwrócić, by ukryć rumieniec. Skoro mam spotkać się z baronem, muszę się pospieszyć. Będę za kwadrans, zajmij mi miejsce obok niego. Wiedziała, że to powinno odwrócić uwagę jej matki. - Nie pożałujesz - ucieszyła się Emma. - Będziesz nim zachwycona, zobaczysz. A jeśli to on? - pomyślała nagle Cynthia. Wyszedł wcześniej z kolacji... Jeśli to jego spotkała na plaży? Jeśli to on mówił chrapliwie, żeby ukryć obcy akcent? Baron Wilhelm okazał się sympatycznym niebieskookim blondynem,
s u o
dobrze zbudowanym, ubranym z nieskazitelnym gustem. Gdyby spotkała go dwadzieścia cztery godziny wcześniej, to kto wie? Nie był jednak nieznajomym
l a d n a c s
z plaży, odgadła to już w momencie, gdy weszła do restauracji. Nawet nie musiała czekać, aż się odezwie.
- Pani jest daleko bardziej czarująca, niż wynikało z relacji pani matki oświadczył szarmancko i zgiął się w ukłonie, by pocałować jej dłoń. Kto w Ameryce całował kobietę w rękę? Cynthia mogłaby przysiąc, że kobiety przy sąsiednich stolikach prawie pomdlały z wrażenia, tymczasem ona lustrowała wzrokiem salę, bo przecież ten mężczyzna, którego pragnęła... spoliczkować, musiał być jednym z gości, niewykluczone więc, że przyszedł na śniadanie i właśnie ją obserwował! Na samą myśl poczuła dreszcz podekscytowania. Przez najbliższą godzinę baron zabawiał Cynthię rozmową, wyraźnie starając się pozyskać jej względy, lecz mimo to przez cały czas robił na niej wrażenie kogoś nierealnego - niczym postać ze snu - podczas gdy tajemniczy nieznajomy, którego twarzy nawet nie widziała, był kimś najprawdziwszym pod słońcem. Jak to możliwe?
27 An43
Co chwilę zerkała na innych gości. Owszem, nie potrafiłaby rozpoznać rysów, ale w nocy dostrzegła atletyczną sylwetkę, pamiętała też, że nieznajomy poruszał się z gracją dzikiego zwierzęcia. Z pewnością by go rozpoznała, wyczuła, że to on. Wiedziała też, że musi, po prostu musi znów go spotkać, bo inaczej ponownie zapadnie w śpiączkę, w jakiej żyła, nim go spotkała. Zrozumiała też coś jeszcze, mianowicie to, że matka i baron Wilhelm są dla niej pułapką, swoistą pajęczą siecią. Bezbłędnie osadzeni w konwencjach towarzyskich, kroczyli pewnym krokiem po wydeptanych ścieżkach dostępnych ludziom z wyższych sfer. Kierowali się tym, co przyjęte w ich kręgach, każde słowo, każdy gest i czyn z tego właśnie wynikały. Stało się to ich naturą. Tłumili w sobie wszelki ogień, wszelką spontaniczność. Pomyślała, że może
s u o
zbyt surowo ich ocenia, ale generalnie diagnoza była słuszna, co do tego nie miała wątpliwości. Przecież sama taka jest... była... a przebywanie w ich
l a d n a c s
towarzystwie, poddawanie się temu stylowi niesie z sobą groźbę ponownego uśpienia, powrotu do życia na niby. A tego za nic nie chciała!
- Przepraszam, ale mam coś pilnego do zrobienia -stwierdziła. - Nonsens, kochanie - odparła Emma, posyłając córce ostrzegawcze spojrzenie. - Wszystko, co robisz, robisz dla mnie, a aktualnie nie ma nic tak pilnego, co nie pozwalałoby nam dalej cieszyć się przemiłym towarzystwem Wilhelma.
Cynthia popatrzyła na nią, lecz w rzeczywistości nie widziała matki, tylko samą siebie, młodszą o wiele lat, pochyloną nad łożem umierającego. - Obiecaj mi - usłyszała słaby głos ojca. - Wszystko, co zechcesz - przyrzekła. - Przeze mnie była nieszczęśliwa... Oboje wiedzieli, że mówił o jej matce. Rodzice Cynthii musieli zawrzeć małżeństwo w złej godzinie, bo cóż z tego, że ojciec był szalenie przystojny i urzekł Emmę, skoro nie potrafił spełnić oczekiwań jej arystokratycznej rodziny?
28 An43
W żyłach Emmy płynęła błękitna krew, tymczasem za męża wzięła sobie parweniusza, co z tego, że atrakcyjnego i utalentowanego? To było za mało... - Obiecaj mi, że będziesz się nią opiekować. I że uczynisz ją szczęśliwą. Złożyła tę obietnicę, co było równie łatwe, jak trudne okazało się jej spełnienie. W świecie Emmy Bluebell Forsythe rządziły konwenans i poczucie obowiązku, nigdy zaś uczucie, czemu Cynthia musiała się podporządkować. I podporządkowała się, chociaż raz miała ochotę się zbuntować, a to z powodu chłopaka, który tak samo jak jej ojciec pochodził z biednej rodziny. Wciąż pamiętała, jak jechała z nim na motorze, obejmując go mocno. I po latach ciągle pamiętała, jak się nazywał. Rick Barnett.
s u o
Matka dowiedziała się o nim i kazała córce zerwać tę wysoce niestosowną znajomość, a Cynthia posłuchała, ponieważ miała w pamięci nieudane wysiłki
l a d n a c s
rodziców, którzy próbowali połączyć dwa odrębne światy, co zakończyło się druzgocącą katastrofą. Zerwanie ułatwił fakt, że Rick wydobywał na jaw ukrytą część jej charakteru, szaloną i nieprzewidywalną, o której wolała zapomnieć, gdyż wydawała się zbyt niebezpieczna.
- Cynthio, przestań na mnie patrzeć takim wzrokiem, jakbyś zobaczyła ducha!
Rzeczywiście czuła się tak, jakby zobaczyła ducha. Czemu myślała o Ricku po tych wszystkich latach, kiedy ból z powodu rozstania powinien już nie być tak ostry i dojmujący? - Za to na mnie możesz patrzeć, kiedy tylko zechcesz, droga Cynthio stwierdził natychmiast baron, delikatnie przykrywając jej dłoń swoją. - Och, Wilhelmie, jesteś taki czarujący! - zachwyciła się Emma. Cynthia gwałtownie cofnęła rękę, jakby popełniała zdradę wobec nieznajomego z plaży, pozwalając się dotknąć innemu mężczyźnie. Wstała od stołu. - Przepraszam, muszę iść. 29 An43
- Ależ Cynthio! Właśnie chciałam prosić Wilhelma, żeby opowiedział ci o swoim jachcie, którym przypłynął na La Torchere... Uciekła, nie zważając na to, że matka woła za nią z oburzeniem, i zatrzymała się dopiero na plaży, która w nocy przyciągnęła ją z tajemniczą siłą. Jednak w świetle poranka magia wyparowała. Cynthia miała przed sobą jedynie śliczny widoczek jak z pocztówki. Czyżby w nocnym mroku tylko sobie wyobrażała, że to miejsce jest niezwykłe? Przysiadła na ławeczce na skraju plaży i nagle zobaczyła to, czego podświadomie szukała. Z fal wynurzała się dziwna skała, zdawać by się mogło, naznaczona ową magią, której Cynthia doświadczyła w nocy. Zupełnie nie pamiętała tego kamiennego monumentu, przypominającego kształtem niedźwiedzia, ale
s u o
przecież skały nie pojawiały się ni stąd, ni zowąd, więc pamięć musiała płatać jej figle.
l a d n a c s
- Dzień dobry, moja droga.
Cynthia podniosła wzrok i ujrzała starszą panią, która, mimo eleganckiego stroju, wyglądała jak wstrętna wiedźma z bajki o Królewnie Śnieżce. I tylko jej oczy... Oczy miała zaskakująco młode i piękne, w odcieniu fiołkowego błękitu. - Czy ta skała zawsze tu była? - wyrwało się Cynthii, nim sobie uświadomiła, że to głupie pytanie. - Nie pamiętam, żebym ją tu wcześniej widziała.
Sędziwa kierowniczka lekceważąco machnęła ręką. - Och, wszystko przez te przypływy. Mogę chwilę posiedzieć z panią? Cynthia, która przed chwilą uciekła od matki i przystojnego barona, z niekłamaną radością wskazała miejsce obok siebie. - Merry Montrose - przedstawiła się staruszka, wyciągając rękę. - Cynthia Forsythe. - Wiem. Jestem kierowniczką kurortu i znam wszystkich gości. Miło pani spędza czas na La Torchere?
30 An43
- To bardzo ładne miejsce - odparła wymijająco Cynthia, gdyż słowo „miło" niekoniecznie oddawało stan jej ducha. - Rozumiem, wakacje z rodziną mogą wywoływać mieszane uczucia. Oczywiście nie mam nic przeciw pani matce, bardzo lubię czytać jej książki. Cynthia uśmiechnęła się, jakby znalazła współkonspi-ratorkę. Ale w czym? - Czy to może pani buty? - Merry wskazała zagrzebane w piasku sandały. - Chyba tak. - O! - ucieszyła się Merry. - Zostawiła je tu pani w nocy? - Cynthia zerknęła na nią podejrzliwie. Czyżby mieli świadka? Ale staruszka nie patrzyła już na jej sandały, tylko na wynurzający się z wody monument. - Ta skała
s u o
zawsze przypomina mi pewną indiańską legendę. Chce pani posłuchać? Cynthię przebiegł dziwny dreszcz, jakby nagle stanęła na progu swego
l a d n a c s
przeznaczenia, co przecież było przesadną reakcją na tak niewinną propozycję. Widać ten pocałunek kompletnie wytrącił ją z równowagi.
- Chętnie. - Czuła, że w żaden sposób nie może udzielić innej odpowiedzi. Zupełnie jakby ktoś rzucił na nią czar. Merry poklepała ją po ręku.
- Otóż żyła sobie pewna wdowa, która miała piękną córkę, skromną i pracowitą. Dziewczyna wyplatała maty i koszyki, by utrzymać siebie i matkę. Wielu młodzieńców ubiegało się o jej rękę, lecz odrzucała ich zaloty, pomna na słowa matki: „Gdy ktoś będzie chciał cię poślubić, dotknij jego dłoni, a jeśli poczujesz miękką skórę, odeślij go z niczym. Jeśli poczujesz szorstką, przyjmij go". Cynthia bezwiednie wydała zdławiony okrzyk, przypomniawszy sobie szorstką dłoń nieznajomego, lecz Merry wydawała się nie zwracać na to uwagi, zajęta snuciem opowieści. - Wdowa pragnęła dla córki dobrego, pracowitego męża, nie zaś lenia i obiboka. Chciała, by córka wyszła za kogoś, kto ma ręce stwardniałe od pracy, 31 An43
od budowania łodzi, zarzucania sieci i trzymania harpuna. - Moja matka ceni delikatne dłonie i mężczyzn, którzy nie muszą pracować, pomyślała Cynthia... Merry mówiła zaś dalej: -Córka posłuchała i odsyłała z niczym kolejnych zalotników, lecz którejś nocy zjawił się nieznajomy, który miał dłonie szorstkie i twarde. Ucieszyła się i obdarowała go sobą, lecz gdy obudziła się rano, jej świeżo poślubiony mąż zniknął, za to przed domem czekał złowiony halibut, chociaż właśnie trwała sroga zima i nie była to pora na połów halibutów. W nocy oblubieniec wrócił i nad ranem znowu zniknął, tym razem zostawiając dla swej żony i jej matki upolowaną fokę. Młode małżeństwo żyło tak przez jakiś czas. Żona nie widziała twarzy męża, który przychodził co noc i co rano zostawiał jakiś podarunek, za każdym razem cenniejszy niż poprzednio. W ten
s u o
sposób wdowa i jej córka stały się najbogatsze w plemieniu, gdyż miały pod dostatkiem jedzenia, łoju do opalania chaty i skór do szycia ubrań. Ale wdowa
l a d n a c s
była ciekawa swego zięcia, dlatego któregoś dnia zaczaiła się na niego o świcie i zobaczyła niedźwiedzia, który wychodził z morza, niosąc dwa upolowane wieloryby. Gdy tylko poczuł na sobie wzrok teściowej, zamienił się w skałę, którą po dziś dzień mogą widzieć ludzie o prawym sercu. Cynthia pomyślała o nocnym spotkaniu z tajemniczym nieznajomym, który rozpłynął się w ciemności, i zadrżała.
- Jak się pani podobała moja opowieść? - spytała łagodnie Merry. Cynthia zawahała się. Powinna być miła, odpowiedzieć, że bardzo i na tym zakończyć sprawę. - Nie podoba mi się zakończenie. Nie podoba mi się, że on zmienił się w skałę. Merry zaśmiała się cicho. - No tak, przecież nasza kultura uznaje wyłącznie linearny typ opowieści, która musi mieć początek, rozwinięcie i zakończenie. A zakończenie powinno być szczęśliwe.
32 An43
Cynthia przez wiele lat pracowała jako asystentka swojej matki, wiedziała więc doskonale, że właśnie tak należy opowiadać, w odpowiedniej kolejności. Lubiła też szczęśliwe zakończenia, chociaż w książkach Emmy zazwyczaj takie nie występowały. - A czy można opowiadać w inny sposób? - W kulturach pierwotnych... pierwotny, jakież to deprecjonujące słowo... otóż w tych kulturach czas jest pojmowany jako cykl, nie jako linia - wyjaśniła cierpliwie Merry. - Nie rozumiem - odparła coraz bardziej zaintrygowana Cynthia. - Legendy Indian i innych ludów nie dają łatwych odpowiedzi, zamiast tego starają się zaangażować słuchacza, nakłonić go do zadania sobie pytań i do
s u o
przyswojenia nauki, jaką wyniósł z opowieści. Ich ostatecznym celem było uświadomienie ludziom, co powinni robić, jakie są ich prawdziwe obowiązki
l a d n a c s
wobec współplemieńców.
- Przecież ona poślubiła niedźwiedzia! To ma być spełnieniem obowiązków wobec innych?
- W tych opowieściach zwierzęta często występują jako nadnaturalne istoty i opiekuńcze siły.
- Czyli to dobrze, że kobieta poślubiła niedźwiedzia? - Tak, jeśli zrozumiemy, że miłość przenosi ludzi w inne rejony, również z nich... z nas... czyniąc istoty w pewnym sensie nadnaturalne. - Czemu więc zmienił się w skałę? - Niech pani przemyśli tę legendę i sama znajdzie odpowiedź. - Po co miałabym to robić? Zresztą to zbyt trudne, zbyt... nielogiczne i pogmatwane. Nawet nie wiedziałabym, od czego zacząć. - Od niedźwiedzia - doradziła Merry. - Proszę się zastanowić, co niedźwiedź oznacza dla pani.
33 An43
- Dziwaczka - mruknęła pod nosem Cynthia, kiedy sędziwa kierowniczka oddaliła się, ale zaraz potem zabrała z plaży swoje sandały i wróciła do apartamentu, gdzie zasiadła do laptopa i połączyła się z internetem. Właściwie czemu nie miała podjąć wyzwania, które rzuciła jej Merry Montrose? Spędziła całe popołudnie, czytając o niedźwiedziach i starając się przy tym nie myśleć, że w nocy pocałowała ją jakaś nieludzka istota, a także nie czekać na pukanie do drzwi, za którymi stałby mężczyzna z bukietem róż. Wiedziała jedno. Niezależnie od tego, jaki kolor oczu miałby nieznajomy, byłyby ciemne. Jak noc.
l a d n a c s
34 An43
s u o
ROZDZIAŁ TRZECI Powoli zapadał zmierzch. Rick siedział oparty o potężne drzewo, którego szeroko rozpostarte konary rzucały cień na całą polanę, i pospiesznie rysował w szkicowniku, starając się przenieść swoją ideę na papier, nim zapadnie zmrok. Dookoła niego walały się pomięte kartki papieru, zresztą ta ostatnia zapewne też tak skończy, gdyż w żaden sposób nie udawało mu się uchwycić tego, co chodziło mu po głowie. W dodatku - oczywiście był to czysty przypadek - widział z tego miejsca tę wąską, półkolistą plażę, na której w nocy zaskoczył Cynthię. Chciał się zemścić na dawnej ukochanej, a osiągnął tylko tyle, że niepotrzebnie rozbudził wspomnienia, które wytrącały go z równowagi. Każde tchnienie wiatru,
s u o
przesycone zapachem morza, przynosiło mu wspomnienie jej miękkich, słodkich ust, delikatnej skóry, kuszących krągłości skrytych pod wilgotnym materiałem.
l a d n a c s
Ledwie dotknął jej warg, zapomniał, że chciał się zemścić na Cynthii za wszystkie kobiety, które się od niego odwróciły i które jeszcze się od niego odwrócą. W dodatku ani przez moment nie przypuszczał, że ona zapraszająco rozchyli usta, odpowiadając na pocałunek! Żałował, że się wtedy odsunął. I że nie spytał jej o te wszystkie rzeczy, które chciałby wiedzieć, przede wszystkim o to, czy zrealizowała swoje marzenia i została artystką. Ale Cynthia, którą kiedyś znał, tylko zadarłaby ten swój nosek, w którym płynęła błękitna krew, i odparłaby, że to nie jego sprawa. Przez cały dzień dręczyło go pytanie, czy ona znowu przyjdzie w nocy na plażę. Niezależnie od tego, jak gorączkowo rysował, jak pracowicie poprawiał swoje szkice, które zresztą potem darł, by na nowo wziąć się do pracy, cały czas zastanawiał się, czy ona przyjdzie. A jeśli tak, co to będzie oznaczać? I co oznaczał fakt, że sam już czekał w miejscu, z którego mógł obserwować plażę? I co zrobi, jeśli ona się zjawi? - Jeśli masz chociaż trochę oleju w głowie, po prostu pójdziesz sobie. 35 An43
Miałby dobrowolnie odejść od Cynthii? Chyba nie był na tyle silny. Wciąż słyszał w uszach jej śmiech, gdy nago dokazywała w morzu, przekonana, że jest zupełnie sama. - Miałem prawo popatrzeć, skoro zdarzyła się okazja. Druga może mi się już nie przytrafić. Gniewnie narysował grubą krechę, zmieniając kształt dachu, podciągając go, a potem zmierzył go krytycznym spojrzeniem. Znowu nie tak! Wszystkie te projekty były zbyt tradycyjne, zbyt przewidywalne, przypominały inne kaplice, pod jego ołówkiem nie chciało się narodzić nic prawdziwego, czyli niepowtarzalnego. Z furią nakreślił kolejne gwałtowne linie, zmieniając dopiero co naszkicowane ściany i detale, a potem ze złością zmiął kartkę i cisnął na trawę.
s u o
Nagle znieruchomiał, gdyż usłyszał zbliżające się kroki, chociaż jeszcze
l a d n a c s
nikogo nie widział. Nie życzył sobie towarzystwa, nie chciał odpowiadać na wścibskie pytania, nie miał ochoty podchwytywać spojrzeń, jakimi ludzie obrzucali jego oszpeconą twarz. Po wypadku stawał się coraz większym samotnikiem.
A jeśli to ona? Czy odgadnie, że on i tamten mężczyzna z plaży to jedna i ta sama osoba? Jak na to by zareagowała?
Na wargach Ricka pojawił się leciutki uśmiech. Miała całych osiem lat, żeby doprowadzić do perfekcji swoje poczucie wyższości. Gdyby rozpoznała w nim nocnego „prześladowcę", pewnie spoliczkowałaby go niczym obrażona piękność z Południa. Cóż, należałoby mu się. Tak więc wymierzyłaby mu policzek, a on złapałby ją za ręce, nachylił się i... - A, tu pan jest, panie Barnett! Zajęty snuciem fantazji przegapił szansę na ucieczkę. Zamiast Cynthii ujrzał Merry Montrose, tę dziwną kobietę, która, choć wyglądała jak czarownica, zachowywała się jak księżniczka. Poruszała się z gracją, ubierała
36 An43
się w sposób świadczący o znakomitym guście, do tego otaczała ją aura niemal królewskiej godności. - To naprawdę miła niespodzianka, że pana tu zastałam. Czy wybrał pan to miejsce na moją kaplicę? - Nie. - Westchnął. - Szczerze powiedziawszy, przyszła pani w momencie, gdy zacząłem rozważać wycofanie się z tego projektu. - Jest idealne. - Ignorując jego słowa, bacznie rozejrzała się po niewielkiej polanie. - Nie nadaję się do zbudowania tej kaplicy - dodał, by wreszcie do niej dotarło. Machnęła ręką.
s u o
- Ależ oczywiście, że się pan nadaje! W przeciwnym razie nie znalazłby pan tego miejsca. Jest pan niezrównany. Chociaż przechodziłam tędy setki razy,
l a d n a c s
nie dostrzegłam tu nic szczególnego. Dopiero pan mi uświadomił, że to najlepsza lokalizacja na całej wyspie. Już widzę tę kaplicę, zbudujemy ją tu, gdzie pan siedzi.
- Dobrze, że przynajmniej jedno z nas potrafi ją sobie wyobrazić. Ja mam w głowie pustkę.
Merry podniosła jedną z pogniecionych kartek i rozwinęła ją. - To jest bardzo ładne.
Rick aż prychnął z irytacją. Ładne! Najgorsze słowo, jakie mógł usłyszeć w odniesieniu do swojej pracy. - Właśnie. Ładne. Czyli takie, jakie już wszyscy znają i gładko połykają. Czyli zwyczajne. Czyli nudne. - Przecież to na pewno tylko wstępne szkice. - Problem w tym, pani Montrose... - Proszę mi mówić Merry.
37 An43
- Dobrze. Otóż, Merry, potrafię tworzyć... tworzyć, a nie bazgrać ładne rysunki... tylko wtedy, kiedy w pełni rozumiem przeznaczenie budynku, który mam zaprojektować. - Przeznaczenie kaplicy ślubnej wydaje mi się dość łatwe do zrozumienia. Służy do zawierania ślubów. - Tak, a biurowiec służy do tego, żeby były w nim biura, ale pod tymi oczywistymi odpowiedziami i pod tymi prostymi funkcjami kryje się zawsze coś bardziej subtelnego, a przez to znacznie trudniejszego do uchwycenia. - Pan jest artystą! - ucieszyła się Merry. Łypnął na nią podejrzliwie. A jeśli szukała go w apartamencie, zajrzała przez szparę w zasłonach i zobaczyła, co zaczął rzeźbić, zainspirowany nocnym spotkaniem z nimfą morską?
s u o
- Co więc, pańskim zdaniem, jest tą ukrytą materią w przypadku kaplicy
l a d n a c s
ślubnej, panie Barnett?
- Rick - poprawił. - Cóż, Merry, słowami wyrazić to można tak: zaufanie, wiara, nadzieja i miłość. A na tym znam się najmniej ze wszystkiego. - Nie wierzę w to. - Pogroziła mu palcem, jakby był niegrzecznym chłopcem.
- Z całym szacunkiem, Merry, ale nie ma znaczenia, w co wierzysz. Ja po prostu muszę czuć te pojęcia, zanim wzniosę kaplicę na ich cześć. A jak mam je zrozumieć czy odczuć, skoro nawet nie wierzę w ich istnienie? - Wiesz, przysięgłabym, że pod tą maską cynika kryje się prawdziwy romantyk. - A skąd! Sięgnęła po inną zmiętą kartkę papieru, zerknęła na szkic. - Co ci w nim nie odpowiada? Jest piękny, lepszy niż wszystko, co potrafiłabym wymyślić. Jak możesz tak okłamywać starą kobietę? - Okłamywać?
38 An43
- Tylko romantyk mógł zaprojektować coś podobnego. - Wygładziła papier i położyła przed nim. - Nie wyrzucaj tego. Rick zobaczył najmniej udany ze swoich projektów. Co go naszło, żeby rysować smukłe wieżyczki i strome dachy, jakby projektował cukierkowy zameczek dla Disneylandu? - Jasne, musi być jak w bajce - wycedził z ironią. - Marzenia i nadzieje się spełniły, zakochani stanęli na ślubnym kobiercu, a potem żyli długo i szczęśliwie. Same bzdury. - Jak na kogoś, kto nie wierzy w podobne rzeczy, całkiem nieźle udało ci się naszkicować coś prawdziwie romantycznego. Jesteś idealną osobą do wzniesienia tej kaplicy.
s u o
Rick z trzaskiem zamknął szkicownik i wstał. - Jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji.
l a d n a c s
- Nie rezygnuj za szybko, pamiętaj - rzekła łagodnie, lecz z naciskiem. Rick spojrzał na nią bacznie, mając wrażenie, że mówiła o czymś więcej niż o kaplicy. - Słucham?
- Pozwól, by działał czas, nie spiesz się bez potrzeby. Zdziwisz się, ile w zamian otrzymasz... - Gwałtownie zmieniła temat: - Jak piękny stąd widok! Zobacz, słońce właśnie zachodzi.
Spojrzał w stronę zatoki, ostatnie płonące promienie padały właśnie na samotną skałę, wystającą z wody. - Dziwne... Nigdy wcześniej nie widziałem tej skały. Wygląda zupełnie jak niedźwiedź. - Prawda? -' ucieszyła się Merry. - Ty też przypominasz mi niedźwiedzia. - Proszę, a przed chwilą byłem romantykiem! Niezły przeskok. - Och, jestem pewna, że istnieją romantyczne niedźwiedzie. - Przypominam ci niedźwiedzia, bo jestem szorstki i warczę na wszystkich. 39 An43
Uśmiechnęła się. - Może troszeczkę, ale głównie dlatego, że niedźwiedzie są samotnikami i mają mnóstwo siły. - Nie czuję w sobie siły. Kiedyś tak, ale teraz już nie. - Prawdziwa moc jest mocą ducha, nasze fizyczne warunki nie mają z nią nic wspólnego. Przyjrzał jej się uważnie. Zapewne mówiła o własnych doświadczeniach, gdyż niegdyś musiała być bardzo piękna. Nie zdziwiłby się, gdyby długo opłakiwała utratę urody. A przecież straciła ją w naturalny sposób, starzejąc się stopniowo, mając czas na oswojenie się z tym faktem. Co innego on. - Jeśli wezmę ten diament... - błysnęła cennym pierścionkiem, który
s u o
nosiła na lewym ręku, pokazując ogromny kamień - .. .i zanurzę go w błocie, nie przestanie przez to być tym, czym jest.
l a d n a c s
A gdyby ktoś rozbił ten diament, zmniejszył o połowę? Czy wtedy pierścionek miałby dalej tę samą wartość? Rick jednak przemilczał to, gdyż nie chciał rozmawiać o tym, co stało się z nim po wypadku. Wolał zmienić temat na mniej bolesny.
- Ciekawe, że przypominam ci niedźwiedzia. Kiedyś usłyszałem od pewnego starego Indianina, a było to wielce zaszczytne stwierdzenie, że otacza mnie niedźwiedzia energia. - Naprawdę? Rick odniósł wrażenie, że jej zaskoczenie było udawane, ale przecież Merry nie mogła znać tego faktu z jego życia. Tamta rozmowa miała miejsce wiele lat wcześniej i nikt o niej nie wiedział. Dziwna kobieta, doprawdy... Odwrócił się, żeby pozbierać porozrzucane kartki, lecz nagle usłyszał za plecami: - O, ktoś przyszedł na plażę. O zmierzchu, po zachodzie słońca... Ciekawe.
40 An43
W jednej chwili znalazł się z powrotem obok Merry, lecz w dole nie ujrzał Cynthii, lecz jakiegoś młodego mężczyznę. - Och, to biedny baron Gunterburger - ciągnęła Merry. Biedny? Rick tylko z największym trudem potrafiłby wyobrazić sobie kogoś, kto wyglądałby mniej biednie. Po ubraniu, ruchach i wielkopańskiej minie było widać, że ma się do czynienia z człowiekiem bardzo bogatym, który wierzy, że ma świat u swoich stóp. Rick kiedyś był równie przystojny i też szaleńczo pewny siebie. Z miejsca zapałał do barona żywą niechęcią. - A co takiego się stało, że on taki biedny? - Nasz uroczy Wilhelm przywykł do tego, że wszystko jest na jego skinienie, kobiety również.
s u o
Kolejne podobieństwo między nim a byłym mną, pomyślał z goryczą Rick.
l a d n a c s
- Spodobała mu się pewna młoda dama, raczej jednak bez wzajemności. Lecz nasz niemiecki gość zawsze musi postawić na swoim, więc może w końcu zmieniła zdanie i umówiła się z nim na randkę na plaży? Co? To była jego plaża! Jego i Cynthii! Wszystkim innym wara! - Zresztą chyba ją znasz. Dobrze pamiętam, że już spotkałeś Cynthię Forsythe, prawda?
Ledwie zdołał zdusić przekleństwo. Cynthia nie będzie spotykała się z innym mężczyzną na ich plaży. Nie będzie! - Nie martw się. - Merry uspokajającym gestem dotknęła jego ramienia. Ona nie zwraca na niego uwagi. Dziś rano jedli razem śniadanie, ale nie zauważyłam między nimi żadnej chemii. Przynajmniej po jej stronie nic takiego nie ma. Skąd mogła to wszystko wiedzieć? I na jakiej podstawie sądziła, że to go obchodzi?
41 An43
- Wcale się nie martwiłem - warknął, starając się ukryć ulgę, jaką poczuł na wieść, że ten adonis nic nie wskórał u Cynthii. Zaraz, zaraz... Jadła śniadanie z baronem po tym, jak w nocy całowała się ze mną? - wściekał się w duchu. Jak mogła? No tak, ale przecież wcale nie chciała się ze mną całować, zmusiłem ją do tego... Ha, jeśli to był niechętny pocałunek z jej strony, to niech zmienię się w drugą niedźwiedzią skałę! - Za to jej matka była nim zachwycona. - Jej matka też tu jest? - Tak, przyjechały razem na wakacje. Zresztą cały czas spędzają razem, Cynthia pracuje dla niej jako asystentka i zbiera materiały do jej książek. Asystentka? Przypomniał sobie cudowne rysunki Cynthii, śmiałą kreskę,
s u o
niezwykłe użycie kolorów. Zaprzepaściła taki talent i została asystentką sławnej matki? I nawet na wakacje jeździ z tą upiorną kobietą? Biedna dziewczyna,
l a d n a c s
musiała mieć beznadziejne życie. O ile w ogóle można to nazwać życiem... - Czyli na Cynthii nie zrobił wrażenia? - rzucił z udawaną obojętnością. Merry zdecydowanie potrząsnęła głową.
Pomyślał, że właściwie ten baron był dokładnie tym, czego Cynthia niegdyś chciała, przecież osiem lat wcześniej dała Rickowi jasno do zrozumienia, że biedak nie zdoła zaspokoić jej potrzeb. Oczywiście nie powiedziała tego w ten sposób, ujęła to znacznie delikatniej, ba, nawet miała łzy w oczach. Następne lata spędził na udowadnianiu, jak bardzo się myliła. Kiedy został wziętym architektem, otworzyły się przed nim drzwi na salony, dziewczyny z najlepszych domów chętnie się z nim umawiały, chociaż jeszcze niedawno był chłopakiem z kiepskiej dzielnicy. Przy każdym nowym podboju myślał o Cynthii, miał ochotę ją spotkać i pokazać, jakiego to świetnego faceta nie potrafiła niegdyś docenić. No i dobrze jej tak, niech wyjdzie za nadętego barona, niech siedzi w jakimś wyziębionym zamku w Niemczech i wymrozi swój talent do końca, żyjąc w pruskim porządku i nudzie. Nie, oczywiście nie można do tego 42 An43
dopuścić. Jeśli Cynthia zjawi się na plaży, by znów spotkać Ricka, a natknie się na innego, może wziąć Wilhelma za mężczyznę, z którym całowała się poprzedniej nocy. Ten cholerny baron wyglądał na aroganckiego typa, który potraktuje przyjście Cynthii jako zaproszenie i natychmiast z niego skorzysta, bo przecież zawsze musiał dostać to, czego chciał. Rick poczuł się odpowiedzialny za Cynthię. Za wszelką cenę nie mógł dopuścić do tego, by przyszła na plażę, gdzie Wilhelm zacznie jej się narzucać. Tylko jak jej w tym przeszkodzić? - Są na wyspie inne plaże, nawet lepsze na romantyczne schadzki niż ta. Za tym urwiskiem jest mała plaża, zasłonięta prawie ze wszystkich stron. - Naprawdę? - spytał, starając się udawać brak zainteresowania.
s u o
- Mogę polecić mojej gospodyni, żeby zapakowała do kosza piknikowego truskawki, szampana, czekoladki i świece.
l a d n a c s
- To chyba sporo kłopotu...
- Żaden kłopot. Ona spakuje kosz, a ja go przyniosę, tak będzie dyskretniej.
Kobieta, która wtrącała się w jego sprawy i wydawała się czytać w jego myślach, mówiła o dyskrecji? Dobre sobie! Powinien odpowiedzieć, że nie ma z kim urządzać wieczornych pikników, powinien odejść, chroniąc swoją prywatność - i tak zapewne zrobiłby jeszcze pięć minut wcześniej, lecz w tym momencie nie wiedział już, czemu tak zazdrośnie miałby siebie chronić. - Dobrze, przynieś mi na tamtą plażę kosz piknikowy. Nie ma znaczenia, ile to będzie kosztować. - Ależ nic! Proszę, przyjmij to jako prezent od firmy. Merry z satysfakcją patrzyła za oddalającym się Rickiem. Proszę, kojarzenie par szło jej coraz lepiej! Może nawet niepotrzebnie wyczarowała skałę, którą widziały tylko trzy osoby na świecie - Cynthia, Rick i oczywiście ona sama. Może w świecie działała potężniejsza magia? W końcu to nie Merry ściągnęła tych dwoje na La Torchere, to nie Merry powodowała, że w życiu 43 An43
wciąż przydarzały się cudowne zbiegi okoliczności, a ludzie zakochiwali się w sobie. Czymże była miłość między kobietą a mężczyzną, jeśli nie czystą magią? Widać cuda stanowiły część rzeczywistości. Za to na magii nie zawsze można było polegać, o czym przekonała się w nocy, gdy za pomocą swojego magicznego telefonu komórkowego próbowała sprawdzić, czy na plaży doszło do spotkania Cynthii i Ricka. Owszem, zobaczyła parę, ale inną, i to w bardziej intymnej sytuacji, niż życzyłaby sobie zobaczyć... Cóż, jeśli wszystko pójdzie dobrze - a na to wyglądało - ludzie, którzy niegdyś się kochali, odkryją swoje uczucia na nowo, Merry odzyska dawną postać i jeszcze powstanie wyjątkowa kaplica ślubna, niemająca sobie równej na całym świecie.
s u o
- Życie jest piękne - stwierdziła z przekonaniem i uśmiechnęła się do
l a d n a c s
siebie, gdyż dawna Merry nigdy nie powiedziałaby czegoś podobnego. Oczywiście Lissa wcale nie musiała o tym wiedzieć!
Właśnie, trzeba polecić jej spakowanie kosza piknikowego, gdyż to właśnie Lissa pracowała w La Torchere jako recepcjonistka, natomiast Merry, niezbyt zgodnie z kodeksem pracy, co pewien czas wykorzystywała ją do innych robót. Taka maleńka zemsta...
Ciekawe, czy przygotowując kosz piknikowy dla tych dwojga, matka chrzestna nie dorzuci szczypty własnej magii? Cynthia spojrzała na zegarek i stwierdziła, że ostatnio robiła to pięć minut temu. Dopiero ósma, za wcześnie, żeby iść na plażę, poprzednio spotkali się tuż po północy. Czy on też przyjdzie? A jeśli tak, co to będzie oznaczać? Znowu zaczęła nerwowo krążyć po apartamencie, sięgnęła po romans, który sprzątaczka wyjęła z kosza, sądząc, że nowa książka musiała tam trafić przez przypadek, i troskliwie położyła „Gorące pocałunki" na biurku. Niestety, 44 An43
opowieść o dumnym szejku i równie dumnej Jasminie nie wpływała na Cynthię kojąco, wręcz przeciwnie, dlatego też po przeczytaniu zaledwie jednej strony jęknęła i cisnęła książkę na lodówkę, gdzie nie mogła jej widzieć. Jeszcze cztery godziny! Dość czasu, żeby oszaleć. Nie, nie będzie umierać ze zdenerwowania tylko dlatego, że być może kilka godzin później spotka się z nieznajomym mężczyzną, w dodatku irytująco pewnym siebie i swego nieodpartego uroku. Do diabła z nim, kimkolwiek był! Nie będzie czekać na to spotkanie jak zaczarowana, pójdzie potańczyć, ot co! Mama będzie zachwycona, Wilhelm również. Postanowione. Zdecydowanym krokiem weszła do sypialni i naraz zamarła na widok porozkładanych na łóżku ubrań, które kupiła tego dnia w bardzo ekskluzywnym
s u o
butiku na terenie kurortu. Zaczerwieniła się i rozejrzała dookoła, gdyż dałaby sobie głowę uciąć, że w poczuciu wstydu upchnęła je na samym dnie szafy.
l a d n a c s
Ostrożnie dotknęła nowej piżamy, leżącej obok nowego kostiumu kąpielowego, chociaż wcale nie była pewna, czy te koronki i odrobina przejrzystego materiału dałyby się nazwać piżamą. Raczej zmysłowym negliżem... Co ją w ogóle podkusiło, żeby kupić sobie coś podobnego? - Nie co, tylko kto - poprawiła samą siebie. - Parris Hammond. Przypadkiem natknęła się na nią w sklepie. Jak się okazało, niedawno się zaręczyła. Wprost promieniała szczęściem i zaraźliwą radością życia. Pogadały chwilę, a potem Parris zaciągnęła Cynthię do stoiska z kuszącą bielizną. - Muszę coś kupić na podróż poślubną - zdradziła z figlarnym błyskiem w oku. - Najlepiej coś czerwonego, żaden mężczyzna się temu nie oprze, chyba się z tym zgodzisz? Ponieważ Cynthia nie miała żadnego doświadczenia w sprawach damskomęskich, tylko się Uśmiechnęła, co z kolei Parris wzięła za wyraz aprobaty. - Chodź, pokażę ci kostium kąpielowy. Koniecznie go kup, jeśli twój facet lubi czerwony.
45 An43
Nie wyjaśniła, że nie ma nikogo takiego jak „mój facet", więc w rezultacie stała się posiadaczką jednoczęściowego kostiumu z gołymi plecami i bardzo odważnym dekoltem. Kiedy włożyła go w przymierzalni, nagle zobaczyła w lustrze zupełnie inną kobietę - nie pilną asystentkę i mola książkowego, lecz osobę, której życie oferuje wiele fascynujących możliwości, wśród których znajdują się przygody... i gorące pocałunki. Nagle pójście na dansing, gdzie będzie się bawić w towarzystwie mamy i Wilhelma, wydało jej się czymś śmiertelnie nudnym. Szybko przebrała się w nowy kostium, zawiązała wokół talii pasującą do niego spódnicę pareo, wskoczyła w sandały, chwyciła ręcznik i wyszła na zewnątrz. Nie uszła daleko, gdy coś zaszeleściło w krzewach po prawej, a na
s u o
ścieżkę padł cień. Serce podskoczyło Cynthii do gardła, lecz zaraz rozpoznała znajomy zapach cygar, porto oraz wody kolońskiej i uspokoiła się. To znaczy
l a d n a c s
wcale się nie uspokoiła, ale już się nie bała.
- Idź dalej - rozkazał niski, zmysłowy, chrapliwy głos. - A teraz zatrzymaj się.
Znajdował się tuż za nią, więc gdyby się...
- Nie odwracaj się - zażądał, jakby potrafił czytać w jej myślach. Cynthia aż miała ochotę skakać z radości, lecz opanowała się i spytała zimno:
- Kim jesteś? Maniakiem, który chowa się po krzakach i napastuje samotne kobiety? - Nie masz się czego obawiać. Jak poprzednio, tak teraz jestem kompletnie ubrany. - Skąd mogę wiedzieć? Roześmiał się, a ten niski śmiech był równie seksowny jak głos. - Musisz mi uwierzyć na słowo. - Liczę do trzech, a potem się odwracam.
46 An43
- Nie rób tego. Proszę... - Poczuła ciepły oddech na policzku i dotyk szorstkich dłoni na swoich ramionach, jakby nieznajomy próbował ją powstrzymać. Jego głos brzmiał poważnie, aż zbyt poważnie jak na taką prośbę. Czemu tak bardzo zależało mu na tym, by nie zobaczyła jego twarzy? Czy ktoś o tak zniewalającym głosie i tak wspaniałym ciele mógł być brzydki? A jeśli on się domyśli, że odgadła powód? Jeśli zniknie w ciemności i już nigdy więcej się nie spotkają? Na samą tę myśl poczuła dziwny ból w sercu. - Rozumiem - rzekła szybko. - Nie chcesz, żebym mogła podać twój opis władzom. - Właśnie. Zwłaszcza po tym, co dla ciebie zaplanowałem na tę noc.
s u o
- A co dla mnie zaplanowałeś? - spytała bez tchu. Tylko nie zemdlej z wrażenia, panienko, przykazała sobie surowo.
l a d n a c s
- Zamierzam cię porwać - wyszeptał jej do ucha, przełożył ponad głową Cynthii białą przepaskę i z niezwykłą delikatnością zawiązał jej oczy. - Co robisz?
- Już ci mówiłem, porywam cię. - Mogłabym zacząć krzyczeć. - Mogłabyś.
- Mogłabym ci uciec. - Nie wątpię.
- Mogłabym podbić ci oko. - Dziwię się, że jeszcze tego nie zrobiłaś. - Musiałabym zupełnie zwariować, żeby się na to zgodzić - rzekła, jakby cytując swoją matkę. - Niby dlaczego? Znajdujemy się na małej wyspie, na której jest pełno ludzi, nie mógłbym więc zabrać cię nigdzie daleko wbrew twojej woli. Co jest takiego zwariowanego w wyrażeniu zgody na małą przygodę, w zrobieniu czegoś, czego dotąd nie robiłaś? 47 An43
- Nie robiłam? A skąd możesz to wiedzieć? - Nie wyglądasz na kobietę, która miewa ekscytujące przygody. Te słowa zabolały ją do żywego. Nie wygląda? Nawet w tym nowym, odważnym kostiumie? Naraz usłyszała w głowie głos matki, który kazał jej zwietrzyć niebezpieczeństwo i czym prędzej wracać do apartamentu, ale zbyt już długo słuchała matki zamiast siebie - zupełnie jak ta córka z indiańskiej opowieści. No i zobacz, co się z nią stało, powiedziała sobie w myślach. Skończyła jako żona zimnego głazu. - Co powiesz na tę propozycję, moja piękna? - Gdybym miała coś do powiedzenia, nie byłoby to porwanie, prawda? odparła rezolutnie.
s u o
Usłyszała cichy chichot i nagle odniosła wrażenie, że tego dziwnego
l a d n a c s
człowieka zna, dlatego nie miała żadnych obiekcji, gdy ujął jej dłoń, a drugą ręką otoczył ramię.
- Zaufaj mi - szepnął.
- Nie powinno się ufać porywaczom. - Mimo tej deklaracji, oparła się o niego i dała się poprowadzić, wiedząc, że w ten sposób zmierza ku czemuś nowemu, co kompletnie odmieni jej spojrzenie na życie. Niezależnie od tego, czy była na to gotowa, czy nie.
48 An43
ROZDZIAŁ CZWARTY - Dokąd idziemy? - spytała, chociaż w rzeczywistości wcale nie była ciekawa, gdyż liczyło się tylko to, że byli razem. - Mam dla ciebie niespodziankę. Poczuła się niczym dziecko, któremu nigdy nie urządzono przyjęcia urodzinowego, lecz właśnie ktoś postanowił ten fakt naprawić. Oczywiście nie zamierzała zdradzać się ze swoim podekscytowaniem. - A jeśli nie lubię niespodzianek? - Ależ lubisz - odrzekł z całkowitym przekonaniem, jakby wiedział o niej rzeczy, o których sama nie miała pojęcia. - A jeśli ktoś nas zobaczy? - spytała w nagłym popłochu. - Obchodzi cię, co ludzie pomyślą? -Tak.
s u o
Co prawda martwiła się tym mniej, niż miałoby to miejsce jeszcze
l a d n a c s
dziesięć minut wcześniej, gdyż sama obecność tego mężczyzny i dźwięk jego głosu, tak zmysłowy jak dotyk, działały na nią w zadziwiający sposób. Pomyślała, że on na pewno nie przejmował się opinią innych, dzięki czemu był wolny. W odróżnieniu od niej.
- Gdyby nawet ktoś nas zobaczył, co jest bardzo wątpliwe, to spodobałby mu się ten widok. Oto zakochany mężczyzna prowadzi piękną kobietę, planując dla niej niespodziankę. Ten ktoś pewnie by pomyślał, że jesteśmy kochankami. Zwłaszcza gdybym zrobił tak... Dotknął wargami nagiego ramienia Cynthii, która z wrażenia gwałtownie wciągnęła powietrze. - Może temu komuś spodobałoby się to, ale mnie niekoniecznie oświadczyła, chociaż serce coraz mocniej biło jej w piersi i chociaż miała wrażenie, że stoi na samym brzegu przepaści, w którą lada moment spadnie albo nawet skoczy z własnej woli. Ten mężczyzna miał nad nią coraz większą władzę, musiała zacząć walczyć. - No i ty nie jesteś zakochany, przecież ledwie mnie znasz. 49 An43
- Chyba powinienem był raczej zawiązać ci usta... -rzekł z westchnieniem. - Nic już nie mów, dobrze? Ciesz się chwilą. Cieszyłabym się bardziej, gdybyś znowu pocałował moje ramię, pomyślała. - A czym się tu cieszyć? Zostałam porwana przez szaleńca, który zasłonił mi oczy. - Kiedy nie możemy polegać na wzroku, wyostrzają się inne zmysły odparł cicho. - Nie czujesz tego? Nie doświadczasz czegoś, czego dotąd nie doświadczyłaś? Spróbuj się skupić na nowych doznaniach. Już miała na końcu języka ciętą ripostę, gdy naraz uświadomiła sobie, że nieznajomy musi mówić z własnego doświadczenia. Czyżby był niewidomy?
s u o
Nie, to niemożliwie, przecież dostarczył już dowodów na to, że widzi. Ale mógł widzieć słabo, podobnie jak... niedźwiedź. Dziwne, że w tym momencie
l a d n a c s
przypomniało jej się, co wyczytała w internecie o niedźwiedziach, o ich słabym wzroku, za to znakomicie wyostrzonym słuchu i powonieniu.
Ona również zaczęła bardziej na nich polegać, odkąd tajemniczy porywacz zawiązał jej oczy, wyczulił jej się również zmysł dotyku. Mocniej oparła się o nieznajomego, pozwalając mu się prowadzić i doświadczając zdumiewającego uczucia, że oto zaczyna widzieć po raz pierwszy w życiu, ponieważ nie patrzy oczami i dlatego dostrzega rzeczy niewidzialne, zwykle zakryte przed wzrokiem. Miała też wrażenie, że dzięki temu lepiej poznaje swojego towarzysza, w niezakłócony sposób odbiera, jaki jest naprawdę. Gdyby miała go zobaczyć, mogłoby to jej przeszkodzić w dotarciu do jego duszy, ponieważ wygląd fizyczny nieuchronnie stanąłby pomiędzy nimi, gdyż ludzie w mniejszym lub większym stopniu oceniają innych na podstawie tego, co widzą, natychmiast wyrabiają sobie osąd, czy ktoś jest przystojny, czy nie, wysoki czy niski, szczupły czy tęgi, wydaje im się, że ktoś ma za ostry nos lub zbyt wąskie, jakby zaciśnięte wargi, i na tej podstawie potrafią się do kogoś uprzedzić. 50 An43
Ponieważ Cynthii szczęśliwie zostało zaoszczędzone wyciąganie takich pochopnych wniosków, nic jej nie przeszkadzało w głębszym, intuicyjnym kontakcie z tym człowiekiem, który niósł z sobą ogromną obietnicę, nic jej też nie przeszkadzało w doświadczaniu nadziei. Nadziei na to, że być może siła zwana miłością jednak naprawdę istnieje. - Hej! - wyrwało jej się, po czym zganiła się w myślach słowami matki: „Miłość? Nie za szybko, moja panno?". Mężczyzna mocniej otoczył ją ramieniem, sądząc, że Cynthia mogła się poślizgnąć lub potknąć. - Wszystko w porządku? Miała ochotę odpowiedzieć, że nigdy nie było lepiej, ale powstrzymała
s u o
się. Po co zdradzać, jak żałośnie nudne było jej życie i jak bardzo przeżywała tę małą przygodę? Tylko czy aby na pewno małą?
l a d n a c s
- Dokąd mnie prowadzisz? - spytała ponownie, tym razem mając na myśli coś więcej niż tylko miejsce. Dokąd zabierał ją ten nieznajomy, którego zdawała się znać, w jakie rejony, których dotąd nie odkryła? Czy da się stamtąd wrócić? I czy była na to gotowa?
- Tam, gdzie jest tak ciemno, że nie da się odróżnić morza od nieba, ani tego, co rzeczywiste od tego, co nierzeczywiste. Przebiegł ją dreszcz.
- Co będziemy tam robić? Usłyszała cichy, jakby pieszczotliwy śmiech. - Pływać, jeść, rozmawiać. Szukać słońca w środku nocy. I znajdziemy je. - Jesteś porywaczem poetą! - krzyknęła z zachwytem. - Ponieważ niektóre kobiety stanowią źródło natchnienia. Z wrażenia potknęła się naprawdę. - Ja na pewno nie jestem jedną z nich. - A któż ci powiedział taką bzdurę? - spytał gniewnie i zatrzymał się, zaś Cynthia szóstym zmysłem odgadła, co wydarzy się w następnej chwili.. 51 An43
I oto już stali przodem do siebie, porywacz oparł dłonie na jej nagich ramionach, a potem ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz. Kiedy Cynthia poczuła na sobie jego wzrok, zapragnęła zobaczyć go również i już miała uleć pokusie i zerwać przepaskę z oczu, gdy dotknął wargami jej ust - czule i zapraszająco. - O Boże... - zdołała tylko wyszeptać cichutko, a potem poddała się ulegle i jemu, i tajemnej obietnicy, którą z sobą niósł. Rozchyliła usta, poczuła, jak przygarnia ją do siebie, ich ciała zetknęły się, a wtedy Cynthia zadrżała, oszołomiona zarówno tym intymnym kontaktem, jak i siłą emanującą z nieznajomego. Zorientowała się poprzedniej nocy, że był dobrze zbudowany, ale dopiero teraz mogła docenić, jak szeroki miał tors, jak twardy brzuch, jak umięśnione nogi. Wydawał się wcieleniem energii i mocy, a
s u o
właśnie tych cech Cynthia była spragniona, właśnie tego brakowało w jej życiu, więc zamiast odsunąć się, jak nakazywał rozsądek i wpojone zasady, zachłannie
l a d n a c s
przytuliła się do nieznajomego, jakby chciała nasycić się jego życiodajną energią.
W odpowiedzi pocałował ją bardziej namiętnie, zaś ona poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Miał rację, w środku nocy wschodziło słońce... Nagle bez ostrzeżenia poderwał głowę, a wtedy z ust Cynthii wyrwał się cichutki jęk protestu, gdyż doświadczyła uczucia ogromnej straty. Poczuła, jak jego mięśnie napinają się niczym u dzikiego zwierzęcia, gotowego do ucieczki. - Co się dzieje? - spytała, otoczyła ramieniem jego szyję i zupełnie otwarcie starała się przyciągnąć go z powrotem do siebie, lecz odsunął się, a jej ręce zostały puste. Usłyszała szelest za plecami, poczuła na karku pocałunek gorących warg, od czego przebiegł ją dreszcz, a potem opaska miękko zsunęła się z jej oczu. Stała w kompletnej ciemności, zupełnie zbita z tropu, nie wiedząc, gdzie się znajduje i co ma zrobić, wiedziała tylko, że została sama. Naraz usłyszała odgłosy, które wcześniej zaalarmowały nieznajomego i spłoszyły go, mianowicie kobiecy śmiech oraz niski głos mężczyzny, który przeplatał się z 52 An43
jakimś dziwnym warkotem. Chwilę potem zza zakrętu alejki wypadł wózek golfowy, Cynthia niemal w ostatniej chwili odskoczyła na bok, po czym przeżyła szok, gdyż ujrzała swoją matkę, ale zupełnie inną niż zazwyczaj rozbawioną, potarganą przez wiatr, niepomną na nic. Obok niej siedział Jerome Carrington, który również nie zachowywał się z właściwą sobie godnością, ponieważ udawał warkot silnika, jakby prowadził harleya, a nie bezgłośny wózek golfowy. Czy La Torchere rzucało na ludzi jakiś urok? Co za siła kazała im poddawać się temu, co przez lata w sobie tłumili? Pomyślała o tym, że ona również zaczęła tracić kontrolę nad sobą i po raz pierwszy opadły ją wątpliwości, czy to aby na pewno dobre dla niej. Przez całe życie matka
s u o
ostrzegała ją przed błędami popełnianymi przez kobiety, przed beztroskim traktowaniem życia, co kończyło się niechcianą ciążą, klepaniem biedy i
l a d n a c s
mieszkaniem w przyczepie kempingowej z mężem, który potrafi tylko żłopać piwo i oglądać mecze, rozwalony w podkoszulku na starej kanapie. Kiedy wózek golfowy wyminął ją, odetchnęła z ulgą. Nie zauważyli jej. - Jerome, zatrzymaj się, to była Cynthia!
Nim zdążyła zniknąć w ciemności, wózek cofnął się i po chwili matka z córką przyglądały się sobie z równym zdumieniem. - Co ty tu robisz? - spytały unisono.
- Jerome obwozi mnie po wyspie - wyjaśniła Emma. Cynthia przypomniała sobie, że najlepszą obroną jest atak. - Jadąc po ciemku z pełną prędkością! Prawie mnie rozjechaliście. Zachowujecie się nieodpowiedzialnie! Jerome zakłopotał się ogromnie. - Wybacz, ale przy twojej matce czuję się znowu młody i szalony. Emma posłała mu powłóczyste spojrzenie, kokieteryjnie trzepocząc rzęsami, a potem zwróciła przenikliwy wzrok na córkę.
53 An43
- Nie spodziewaliśmy się, że ktoś będzie tu chodził po ciemku. Co ty wyprawiasz? - Wyszłam popływać. - Przecież basen jest gdzie indziej. - Wcale nie zamierzałam pływać w basenie... - W oceanie?! Po ciemku? Zabraniam ci! - wykrzyknęła Emma z taką zgrozą, jakby jej córka postanowiła skoczyć nago na bungee przed trybunami pełnymi fotoreporterów. - A właściwie czemu, Bluebelko? To znakomity pomysł, szkoda, że sam na to nie wpadłem. Ale nadrobimy to. Sam nadrobisz, bo mama za nic nie zniszczy sobie makijażu ani fryzury, pomyślała Cynthia.
s u o
- Jak to czemu? - oburzyła się Emma. - Przecież to niebezpieczne! A
l a d n a c s
gdyby zaatakował ją rekin? W dodatku są różne rodzaje rekinów i nie wszystkie mieszkają w wodzie. Kto wie, czy nie padłaby ofiarą jakiegoś drania, jeszcze zanim doszłaby na plażę. Samotna dziewczyna, po ciemku, no i jeszcze tak ubrana! Wielki Boże!
- Wiesz, nie znajdujemy się na przedmieściach Los Angeles, gdzie bandzior goni bandziora - zauważył Jerome, poczym przyjrzał się Cynthii. - A ona jest ubrana zupełnie zwyczajnie. Emma zignorowała go. - Wsiadaj! - rozkazała córce. Jeszcze przed chwilą Cynthia miała się za całkiem samodzielną kobietę, która sama o sobie decyduje i sama definiuje swoje pragnienia, lecz teraz zrozumiała, że łudziła się, i to od wielu lat, ponieważ od dawna prowadziła smutne, uległe życie, podporządkowane wymaganiom, które zostały narzucone jej z zewnątrz. Nigdy się nie buntowała, nigdy nie traciła panowania nad sobą, działała racjonalnie i myślała, że tak jest dobrze. Pewnie się myliła...
54 An43
- Wsiadaj! - zażądała ponownie matka, tym razem wyższym głosem, nieco histerycznym. Cynthia doskonale wiedziała, do czego dojdzie, jeśli natychmiast nie posłucha rozkazu. Nieznajomy zapewne obserwował ich z ukrycia, zaś ona nie chciała, by był świadkiem awantury, biedny Jerome również nie zasługiwał na podobne nieprzyjemności. Ponadto istniał jeszcze jeden powód, dla którego jak zawsze dotąd podporządkowała się mamie bez słowa protestu, mianowicie tej nocy poznała inną siebie - i przestraszyła się tej ukrytej strony swej natury. Już raz przydarzyło jej się coś podobnego, dawno temu, kiedy jechała na tylnym siodełku pędzącego motoru, wolna i szczęśliwa. Tamten chłopak też potrafił wyzwolić w niej coś dzikiego i nieokiełznanego, coś, czego się bała,
s u o
ponieważ stanowiło śmiertelne zagrożenie dla żelaznej samokontroli. Jerome rzucił jej współczujące spojrzenie, gdy potulnie usiadła z tyłu, i
l a d n a c s
zawiózł je z powrotem do hotelu, jadąc znacznie wolniej i ciszej niż poprzednio. Emma siedziała sztywno, jakby kij połknęła, a kiedy zatrzymali się, oświadczyła:
- Pożegnam się z Jerome’em i zaraz do ciebie przyjdę. Zupełnie jakbym była nastolatką, przyłapaną na piciu
wina podczas szkolnej imprezy, pomyślała Cynthia, dumnie uniosła głowę i weszła do swojego apartamentu. Jerome musiał jakoś skomentować to zajście, gdyż chwilę później dało się słyszeć zdenerwowany głos matki. Im ciszej i spokojniej mówił Jerome, tym głośniej i bardziej histerycznie odpowiadała Emma. Wreszcie głosy umilkły, potem rozległo się ostre pukanie do drzwi łączących apartamenty matki i córki. Emma stanęła w progu z założonymi rękami i przeszyła Cynthię oskarżycielskim wzrokiem. - Masz mi natychmiast powiedzieć, co się dzieje. - Już ci powiedziałam. Chciałam popływać. - Sama? W nocy? Wielkie nieba! A gdyby zobaczył cię jakiś mężczyzna o złych intencjach? W dodatku zupełnie się rozebrałaś! 55 An43
- Twoim zdaniem jestem rozebrana? - Oczywiście. Żadna porządna dziewczyna z dobrego domu nie paradowałaby w takim stroju. Wstyd mi za ciebie. Niestety, czasem wychodzą z ciebie złe geny. - Słucham? - spytała niebezpiecznie spokojnym głosem Cynthia, która doskonale wiedziała, do czego matka pije. - Czasem widzę w tobie cechy twojego ojca, co mnie przeraża. Cynthia odczuła to jak policzek. Wyprostowała się i spojrzała z góry na matkę, gdyż była od niej o kilkanaście centymetrów wyższa. - Nigdy nie potrafiłaś docenić tego, co było w ojcu najlepsze, jego spontaniczności, odwagi, radości życia, zamiłowania do przygód, otwartości na
s u o
ludzi. Mam nadzieję, że chociaż trochę jestem do niego podobna, że coś z tych cech jeszcze we mnie zostało. Mam nadzieję, że nie jest dla mnie za późno.
l a d n a c s
Przez chwilę panowała napięta cisza.
- Poznałaś mężczyznę - stwierdziła Emma. - Podejrzewałam to już rano. Na pewno jest skończonym łajdakiem, skoro wstydzisz się go przedstawić. - Mamo - rzekła powoli Cynthia. - Pracuję dla ciebie, ale zaczynam dochodzić do wniosku, że to była błędna decyzja. Czy wiesz, że kiedyś chciałam zostać artystką?
- Artystką? Och, przymieranie głodem na jakimś nieopalanym poddaszu to rzeczywiście najlepsza droga do szczęścia! Cynthia zrozumiała, że ta dyskusja do niczego nie doprowadzi, dlatego powiedziała co innego, za to bardzo dobitnym tonem: - Mam dwadzieścia sześć lat i jeśli najdzie mnie ochota popływać po nocy w morzu, choćby i nago... - Nago?! - pisnęła Emma. - ...to popływam. I jeśli zechcę spotkać się z mężczyzną, też nie będę prosić cię o pozwolenie. Zamierzam żyć własnym życiem, a jeśli ci się to nie podoba... 56 An43
- To co? - wyszeptała Emma, zalewając się łzami. Cynthii przypomniała się obietnica złożona umierającemu - miała dbać o matkę i uczynić ją szczęśliwą. Ale jakim kosztem? Kosztem własnego szczęścia i własnego życia? - Zachowujesz się nierozsądnie - zganiła ją matka, swoim zwyczajem zmieniając ton i przerzucając się z nastroju w nastrój. - Jestem twoją matką i zawsze chcę dla ciebie jak najlepiej. - Chcę zostać sama - odparła Cynthia, lecz już znacznie łagodniej. - Czy możesz zostawić mnie samą? Emma dotknęła dłonią skroni. „Czuję, że dostanę migreny", zacytowała w myślach córka. - Czuję, że dostanę migreny - powiedziała matka.
s u o
- Zawsze masz migrenę, kiedy jest ci to na rękę.
- Jakbym słyszała twojego ojca! - wykrzyknęła rozdzierającym głosem
l a d n a c s
Emma i uciekła do siebie, zatrzaskując drzwi.
Cynthia poczuła się straszliwie zmęczona i kompletnie wyzuta z energii. Powinna była iść do mamy, przeprosić ją i pocieszyć, ale po raz pierwszy w życiu zrozumiała, że właśnie te wszystkie „powinnam" wysysają z niej siły. Zbyt długo pozwalała, by nią manipulowano jej poczuciem obowiązku i wyrzutami sumienia.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wyjść i nie poszukać swego tajemniczego mężczyzny, ale odrzuciła tę myśl. Mama mimo wszystko miała rację, Cynthia igrała z niebezpieczeństwem, podejmowała nieodpowiedzialne decyzje, pozwalała, by emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Kontrola nad sobą była czymś dobrym, ale czy ona panowała nad sobą tej nocy? Wystarczyło, by porywacz dotknął wargami jej ramienia... A potem jej ust. Co byłoby dalej? Mieli razem pływać, jeść, rozmawiać. W tym wszystkim czaiło się tyle okropnych niebezpieczeństw! I tyle cudownych obietnic... Weszła do sypialni, z ociąganiem zdjęła czerwony kostium, popatrzyła na kuszący negliż, ale ponieważ tej nocy zużyła już całe skromne pokłady buntu, 57 An43
spakowała nową piżamę do torby razem z kostiumem i wepchnęła głęboko pod łóżko, po czym ubrała się w grzeczną piżamkę w króliczki, a potem, leżąc w łóżku, sięgnęła po leżący na nocnej szafce romans - skąd się tam wziął? przeczytała zaledwie jeden akapit o tym, jak Jasmina namiętnie całowała się z szejkiem, cisnęła książką o ścianę, wtuliła twarz w poduszkę i wybuchnęła płaczem. Nie, nie z powodu kłótni z matką, lecz z powodu tego, co straciła. Mieli przed sobą całą noc, tyle mogło się wydarzyć, tyle dla niej zaplanował, na przykład wspólne pływanie w morzu... Wyobraziła to sobie, a wizja była tak piękna i tak cudownie erotyczna, że Cynthia całkiem się rozszlochała. A jeśli on pomyśli, że wybrała matkę, a nie jego? Jeśli się zraził i już nie wróci?
s u o
Nagle dotarło do niej, że umiera z tęsknoty za kimś zupełnie obcym.
l a d n a c s
Przecież nawet nie znała jego imienia.
Rick poczekał, aż odjadą, i noc znowu będzie należała tylko do niego. Podążył za wózkiem golfowym, popatrzył, jak Cynthia wchodzi do swojego apartamentu i oddalił się, gdy nieprzyjemny, histerycznie piskliwy głos Emmy zakłócił spokój nocnej ciszy. Wrócił na plażę, gdzie planował spędzić czas z Cynthią i gdzie wokół rozłożonego koca paliły się zatknięte w piasek świece. Pogasił je, kopniakami sypiąc na nie piach, rozebrał się do naga i rzucił się w fale, by zmęczyć się i przestać myśleć, ale i tak cały czas wyobrażał sobie, jak by to było pływać w nocnych ciemnościach razem z nią. Po jakimś czasie, głęboko sfrustrowany i zły na cały świat, wrócił do domu. Wszystko na nic, nadal nie miał u niej szans. Jak szybko wsiadła do wózka golfowego, niczym zganione dziecko! Zawiedziony Rick starał się przy tym nie pamiętać, jaki smutek malował się na jej twarzy i jak odwracała się, próbując wypatrzyć go w ciemnościach.
58 An43
Nie bała się go. Gdyby tylko okazała lęk, natychmiast wycofałby się z gry, lecz Cynthia wydawała się otwarta na wszystkie jego propozycje. Pozwoliła się całować, odpowiadała na pieszczoty... Może powinien spróbować jeszcze raz? Nie, przecież okłamywał ją, również i tej nocy. Gdyby ktoś ich zobaczył, co by pomyślał? Piękna i Bestia... Lecz takie związki udawały się tylko w bajkach. A w prawdziwym życiu? Czy Cynthia dojrzała do tego, by go zaakceptować? Nawet gdyby tak się stało, nawet gdyby była gotowa wybrać między nim a matką, to z jakiego powodu miałaby tak postąpić po tym wypadku? Podszedł do lustra, by przypomnieć sobie, kim jest. Połowa twarzy
s u o
mówiła mu, kim był, przystojnym facetem o zabójczym uśmiechu, który to uśmiech Rick bezczelnie wykorzystywał, by zdobyć, na czym mu zależało. Kiedyś.
l a d n a c s
Cynthia była piękną kobietą, mogła mieć każdego mężczyznę u swych stóp, nie wyłączając barona Gruntermurgena, czy jak mu tam. - Zostaw ją w spokoju - powiedział do swojego odbicia. - Wracaj do pracy, tylko to ci zostało.
Wrócił więc. Wyciągnął z szuflady szkic, który tak spodobał się Merry, i zrozumiał, co jemu w nim nie pasowało. Projekt był zbyt bajkowy, zbyt ładny, zbyt... łatwy, podczas gdy prawdziwa miłość i decyzja o związaniu się z kimś na całe życie wcale łatwe nie były. Nagle przyłapał się na tym, że szkicuje strome schody z czarnego granitu i równie czarną podłogę kaplicy, co miało przypominać nowożeńcom, ile trudów i wyrzeczeń kosztuje miłość, przez jak wiele trzeba przejść, nim człowiek dotrze do tego miejsca. Ludzie, którzy wejdą po schodach jego kaplicy, uświadomią sobie, że prawdziwe uczucie to coś więcej niż niezmącona błogość, że szczęście ma w sobie pewną nieuchronną dozę udręki, a miłość nie jest niczym łatwym. Jego kaplicy? Czyżby jednak miał ją zbudować? 59 An43
- Bez przesady, na razie masz tylko schody i podłogę - mruknął, lecz czuł, że podąża w dobrym kierunku. Czy z Cynthia też podążał w dobrym kierunku? Chwileczkę, przecież już postanowił, że nie będzie więcej próbować. Skończyło się, nim się zaczęło, no i dobrze, bo nikomu nie stała się krzywda, ani Cynthia nie przeżyła szoku na widok Ricka, ani jego nie zabolała jej ponowna odmowa. Odłożył projekt kaplicy i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Wtedy zobaczył, że na stoliku do kawy stoi rzeźba, nad którą zaczął pracować poprzedniej nocy. Dziwne, dałby głowę, że zostawił ją w sypialni... Ten kawałek drewna oraz to, co zaczęło się z niego wyłaniać, budziły w nim sprzeczne uczucia. Rick Barnett, znany architekt i równie znany macho, nigdy
s u o
nie przyznałby się do sentymentalnej strony swej duszy, do romantycznych uczuć, i nigdy nie szeptałby kobiecie do ucha poetyckich słów o szukaniu słońca
l a d n a c s
w środku nocy, ale anonimowy mężczyzna, okaleczony i na wpół oślepiony, mógł być sobą, mógł uwolnić to, co w nim tkwiło, gdyż nie groziła mu niczyja ocena. Nie musiał się obawiać swoich słabości.
Nagle zastanowił się, czy prawidłowo oceniał, co jest jego siłą, a co słabością. Może wszystko było dokładnie na odwrót? Z westchnieniem sięgnął po kawałek drewna, który znalazł poprzedniej nocy na plaży, i zabrał się do dokończenia niewielkiej rzeźby, która przedstawiała wyłaniającą się z fal kobietę. Ramiona miała uniesione, była wolna i z radością oczekiwała tego, co przyniesie jej życie. Kiedy godzinę przed świtem odłożył narzędzia, uświadomił sobie jeszcze jedno. Ta rzeźba, którą właśnie skończył, wcale nie należała do niego, lecz do Cynthii, bo to ona była jego natchnieniem. Nigdy dotąd nie pokazywał nikomu swoich rzeźb, ale tym razem był gotów to uczynić, więcej nawet - pragnął tego. Zostawi jej tę figurkę jako podarunek na pożegnanie.
60 An43
Na jakiej podstawie sądził, że ona go zrozumie? Dlatego, że sama kiedyś chciała być artystką? Dlatego, że kiedy ją całował, rozchyliła usta niczym kwiat otwierający się pod muśnięciem słonecznych promieni? Kiedy znalazł się nieopodal drzwi, za którymi znikła kilka godzin wcześniej, ujrzał, że są uchylone, nie bała się więc jego powrotu i ponownego „porwania". Wyobraził sobie ją śpiącą, z włosami rozrzuconymi na poduszce i z kropelkami potu na czole, gdyż powietrze na Florydzie i w jej okolicach było zawsze bardzo wilgotne. Wyobraził sobie, jak policzki jej płoną, gdyż śni o gorących pocałunkach. Ukryty w ciemnościach, wyobrażał sobie rzeczy, o których nie śmiał marzyć, odkąd ściana na budowie zwaliła się na niego i zmieniła jego życie na zawsze.
s u o
I czuł się straszliwie, niewypowiedzianie samotny, wiedząc zresztą z góry, że wszelkie próby odmienienia tego stanu są skazane na niepowodzenie.
l a d n a c s
Bezszelestnie zakradł się na patio, postawił rzeźbę na stoliku i odwrócił się. Zaczynało świtać, więc wyostrzone nocne zmysły zaczynały go zawodzić, dlatego wpadł na metalowe krzesło i przewrócił je. Rozległ się hałas, a spłoszony Rick czym prędzej zaszył się w krzakach. Nie, nic się nie stało. Nikogo nie obudził, w żadnym oknie nie zapaliło się światło. Już miał się wycofać i wrócić do siebie, gdy kątem oka dostrzegł jakiś ruch.
Cynthia wyszła na patio, uroczo zaspana i potargana, na policzku miała odciśnięty ślad poduszki, a chociaż nosiła jakąś dziecinną piżamę w zwierzątka, Rick poczuł straszliwą tęsknotę i pragnienie. Musiał przywołać na pomoc całą siłę woli, by stawić im czoło. Ujrzawszy rzeźbę, natychmiast oprzytomniała. Sięgnęła po nią z uszczęśliwionym wyrazem twarzy, z nabożnym zachwytem przesunęła palcami po figurce, a potem przycisnęła ją do ust. Kiedy rozejrzała się dookoła, szukając ofiarodawcy, Rick ujrzał w jej oczach taką samą tęsknotę, jaką czuł w swoim
61 An43
sercu. Cynthia mogła zaspokoić jego pragnienie samym swoim pięknem, ale czy on kiedykolwiek będzie mógł zaspokoić ją? A jednak jego opory topniały, gdy widział, jak bezradnie szukała go wzrokiem. Rozejrzała się po raz ostatni i wróciła do sypialni. Zauważył, że nie zamknęła za sobą drzwi - i to przeważyło szalę. - Do zobaczenia w nocy, moja piękna - szepnął, a ta decyzja przyniosła mu zarówno rozkosz, jak i udrękę.
l a d n a c s
62 An43
s u o
ROZDZIAŁ PIĄTY Gdy obudziła się rano, jej pierwsze spojrzenie padło na rzeźbę. Uśmiechnęła się, gdyż od momentu znalezienia figurki spała spokojnie i słodko, jakby ta nad nią czuwała. Czy młoda kobieta, ufnie sięgająca po życie i jego dary, miała obrazować właśnie Cynthię? I czy rzeźbę zostawił tajemniczy mężczyzna, z którym spotkała się dwukrotnie? Akurat co do tego nie miała wątpliwości, gdyż w wyrzeźbionych kształtach wyczuwała właściwą mu energię, jakby potrafił przelać duszę w zwykły kawałek drewna, czyniąc z niego prawdziwe dzieło. Naraz rozległo się zdecydowane pukanie do drzwi -tych od strony korytarza, a nie od strony apartamentu mamy. Serce podskoczyło jej do gardła,
s u o
gdyż tak mógł pukać tylko mężczyzna, i to oczywiście tylko jeden męż-czyzna! Pospiesznie narzuciła szlafrok i pomknęła ku drzwiom, zdecydowana wciągnąć
l a d n a c s
tajemniczego nieznajomego do pokoju, ująć jego twarz, przyjrzeć mu się dokładnie, a potem obsypać go pocą...
- Jerome? - Z rozpędu omal nie rzuciła się w ramiona przyjacielowi mamy, powstrzymała się dosłownie w ostatniej chwili. - Dzień dobry, Cynthio. Cóż, to tylko ja. Spodziewałaś się kogoś innego? Miała ochotę jęknąć głośno: „Tak!". - Nie, skądże.
Kiedy obrzucił ją powątpiewającym spojrzeniem, zdała sobie sprawę, że płoną jej policzki, a pragnienie musi mieć wypisane w oczach drukowanymi literami. Z zakłopotaniem mocniej otuliła się szlafrokiem. - Umówiłem się z twoją mamą na śniadanie, ale pukam i nikt mi nie odpowiada. Pomyślałem, że pewnie będziesz wiedzieć, czy mama już poszła do restauracji, czy może źle się czuje. - Mama? Oczywiście ma migrenę. Uniósł brwi. - Czyżby miewała migreny na zawołanie, kiedy potrzebuje kogoś zaszantażować? 63 An43
Cynthia spojrzała na niego z uznaniem. Emma z zasady otaczała się mężczyznami, których potrafiła zdominować, lecz Jerome był inny. Lubiła go coraz bardziej. - Mogę wejść na chwilę? Chciałbym ci zadać jedno pytanie. - Ależ oczywiście, wejdź. Zapraszam na kawę. Słońce kładło jasne plamy na stole, kawa pachniała, zapowiadał się kolejny piękny dzień. Cynthia zastanowiła się, kiedy ostatni raz myślała, że dzień jest piękny. - Pytanie będzie z gatunku bardzo osobistych, więc może uznasz mnie za wścibskiego, ale powiedz mi... - Jerome zawahał się, upił łyk kawy i spytał wprost: - Dlaczego pozwalasz, żeby matka cię tak traktowała? Cały czas tobą rządzi, a ty nie protestujesz.
s u o
Podmuchała na swoją kawę, by zyskać na czasie. Przecież nie powie, że
l a d n a c s
jej stosunki z matką są niczym młyński kamień u szyi i ciągną ją na dno! Podniosła wzrok na Jerome'a, a wtedy ujrzała spokojne spojrzenie kogoś, kto naprawdę pragnie przyjść jej z pomocą i nim się zorientowała, opowiedziała mu o swojej przysiędze, o której nigdy nikomu nie wspomniała. To wyznanie przyniosło jej niewyobrażalną ulgę.
- Czyli obiecałaś umierającemu ojcu, że zaopiekujesz się matką i uszczęśliwisz ją? - upewnił się Jerome. - Czyli, innymi słowy, że poświęcisz jej swoje życie? Skinęła głową, odkrywając z zaskoczeniem, że płacze. - Ile wtedy miałaś lat? - spytał łagodnie. - Szesnaście - odparła, dławiąc się łzami. Jerome uśmiechnął się z ogromnym współczuciem i delikatnie ujął jej dłoń. - Posłuchaj, mam sześćdziesiąt osiem, co oznacza, że widziałem w życiu trochę więcej niż ty. Jeśli pozwolisz, podzielę się z tobą moją wiedzą. Jak wynika z mojego doświadczenia, a co sama już pewnie odkryłaś, nie da się 64 An43
uszczęśliwić drugiej osoby. Każdy z nas ma obowiązek, którego nie waham się nazwać świętym, sam dbać o swoje szczęście, i w żadnym razie nie wolno tego obowiązku składać na nikogo innego. Twój ojciec znajduje się w miejscu, gdzie najpewniej jest to powszechna wiedza, i teraz chętnie uwolniłby cię od ciężaru, który nieświadomie na ciebie nałożył. Cierpienie i leki uśmierzające ból mogły mu zmącić umysł, bo gdyby myślał trzeźwo, nigdy nie poprosiłby cię o coś takiego. Jestem tego absolutnie pewien. Cynthia szlochała już zupełnie otwarcie, czując się niczym więzień, któremu nagle dano klucze. Musiała tylko odszukać właściwe drzwi i znajdzie się na wolności. I chyba wiedziała, gdzie są te drzwi... - Od początku wyczułem w sobie artystyczną duszę, niezależną i żądną
s u o
przygód, lecz ty pokazujesz światu maskę osoby zupełnie uległej. Ale nie pomożesz ani twojej matce, ani sobie, ukrywając, kim w rzeczywistości jesteś.
l a d n a c s
Okradasz wszystkich dookoła z prawdziwej, niepowtarzalnej siebie. Osuszyła łzy chusteczką, posłała Jerome'bwi drżący uśmiech i bezradnie spróbowała wyrazić przepełniającą ją wdzięczność: - Dziękuję.
- Nie ma za co, moja droga. A teraz idź i zrób coś szalonego, jak na młodą i piękną pannę przystało. - Mrugnął do niej. - Czy są tu może drzwi do apartamentu twojej matki? - Tak, tędy. Po chwili rozległ się oburzony krzyk Emmy. - Nie sądzisz chyba, że nigdy nie widziałem kobiety bez makijażu - z filozoficznym spokojem odrzekł na to Jerome. - Albo nieuczesanej lub też w negliżu. Żadne z nas nie żyło przez te wszystkie lata na pustelniczą modłę, więc nie przesadzaj. Emma natychmiast zasłoniła się migreną niczym tarczą, lecz doczekała się takiej oto riposty od zakochanego mężczyzny:
65 An43
- Migrena, akurat! Dostajesz migreny za każdym razem, kiedy nie udaje ci się postawić na swoim. Co za dziwna przypadłość! Twoja przemiła córka poświęciła całe lata, starając się ciebie zadowolić, a ty co? Powinnaś się wstydzić! A teraz dość tych fochów, wyskakuj z łóżka i idź wziąć prysznic, bo inaczej sam cię pod niego wstawię i odkręcę kurek. Oczy Cynthii zrobiły się okrągłe. Po raz pierwszy ktoś ośmielił się rozkazywać jej matce. No, to zaraz będzie awantura na całego, rozlegnie się brzęk i trzask tłuczonych rzeczy, gdy Emma zacznie ciskać po pokoju lampami, telefonem i wszystkim, co tylko wpadnie jej pod rękę. Okrzyki złości będzie słychać aż na stałym lądzie. Tymczasem w sąsiednim pokoju panowała zdumiewająca cisza, a później
s u o
z łazienki dobiegł szum lejącej się wody. Niewiarygodne! Mama posłuchała się kogoś? A może nie znalazła się pod prysznicem sama? Cynthia wolała nie
l a d n a c s
zastanawiać się nad tą ostatnią możliwością, zresztą miała ważniejsze rzeczy do przemyślenia, na przykład jakim cudem Jerome wyczuł w niej artystyczną duszę, skoro od lat zabijała ją w sobie? Właśnie, co się stało z dziewczyną, która pragnęła zajmować się sztuką? Zamierzała albo sama tworzyć, albo przynajmniej prowadzić galerię, w której będzie wystawiała czyjeś prace... Czemu stała się bierna jak lunatyczka i pozwalała, by ktoś inny rządził jej życiem?
Przypomniała sobie legendę, którą opowiedziała jej Merry. Oblubieniec i matka odgrywali w niej główne role, podczas gdy córka - teoretycznie główna bohaterka - praktycznie nie robiła nic. - Dosyć tego! Teraz moja kolej - oznajmiła z determinacją Cynthia. Tak, wyjdzie i zrobi coś ze swoim życiem, więc tajemniczy mężczyzna z plaży lepiej niech ma się na baczności! Podeszła do szafy, otworzyła ją na oścież i krytycznym spojrzeniem zmierzyła swoją garderobę. Pastelowe bluzki zapinane pod samą szyję, grzeczne spódniczki, szorty nie krótsze niż do kolan,
66 An43
rzeczy kupowane pod gust mamy, drogie, eleganckie i nudne. No nie, czy to są ubrania dla odważnej kobiety o artystycznej duszy? Zatęskniła za bajecznymi kolorami, śmiałym krojem, miękkimi, powiewnymi materiałami. Miała dość nudy i sztywności! Po raz ostatni ubrała się po dawnemu, wsunęła do kieszeni kartę kredytową i pobiegła do obiecującego butiku, mając nadzieję, że spotka w nim Parris. Merry ze zgrozą w oczach patrzyła na rozbity telefon. Nie powinna była rzucać o podłogę swoją magiczną komórką i jeszcze po niej skakać, bo skąd teraz weźmie drugą? - Zawsze byłaś zbyt wybuchowa - zganiła samą siebie. Z drugiej strony miała prawo trochę się zirytować, gdyż
s u o
znowu nie mogła sprawdzić, jak Rickowi idzie z Cynthia podczas romantycznego pikniku na maleńkiej plaży, której istnienia mało kto się
l a d n a c s
domyślał. Trudno, trzeba będzie dowiedzieć się tego bardziej tradycyjnymi metodami.
Telefon w apartamencie Cynthii nie odpowiadał, a Rick... - Nie ma mnie - warknął i cisnął słuchawką. Niedobrze! Nie wyglądało na to, by miał za sobą upojny wieczór, więc Merry tym bardziej pragnęła się dowiedzieć, co zaszło, i w razie czego popchnąć sprawy w pożądanym kierunku, potrzebowała jedynie pretekstu do złożenia wizyty. Po chwili namysłu wyjęła tekst umowy, którą właściciel kurortu zawarł z Rickiem, kiwnęła nad nią palcem, a wtedy na jednej z kartek pojawiła się linijka, której wcześniej nie było. - Właśnie tak powinna działać magia - powiedziała do rozbitego telefonu i wyszła z biura. Na miejscu zastała zaciągnięte kotary w oknach, poranną prasę leżącą na wycieraczce, a na klamce wywieszkę z napisem „Nie przeszkadzać". To źle czy dobrze? A jeśli Rick odsypiał romantyczną noc z Cynthią? Zachęcona tą myślą, głośno zapukała do drzwi. 67 An43
Jednak kiedy w odpowiedzi usłyszała wściekłe warknięcie, do złudzenia przypominające warknięcie niedźwiedzia, który zaszył się w gawrze, poważnie się zaniepokoiła. Niemądrze jest zakłócać spokój dzikiemu zwierzęciu, które może człowiekowi oderwać głowę. Nonsens, Rick jest człowiekiem, nie zwierzęciem, nic podobnego jej nie grozi. Zapukała ponownie, lecz tym razem bardziej nieśmiało. Drzwi otworzyły się gwałtownie, a wtedy Merry odruchowo się cofnęła, niepewna, czy jednak jej głowa nie znajduje się w niebezpieczeństwie. Rick stał przed nią jedynie w spodniach od dresu, opalony, muskularny i ponury jak wszyscy diabli. W ostrym dziennym świetle poszarpane blizny były doskonale widoczne, a w zdrowym oku aż błyszczała złość.
s u o
- Czego? - warknął, nawet nie starając się pozorować uprzejmości. - Akurat przechodziłam nieopodal i postanowiłam zajrzeć do ciebie,
l a d n a c s
ponieważ zauważyłam, że na umowie w jednym miejscu brakuje twojego podpisu.
Wyrwał jej kartki z ręki i zatrzasnął Merry drzwi przed nosem. - Rick? - odezwała się tonem godnym księżniczki. Drzwi uchyliły się odrobinę. - Co znowu?
- Jak ci się udał wczorajszy wieczór?
Drzwi huknęły ponownie, potem znów otworzyły się, tym razem szerzej, coś z nich wyleciało i u stóp Merry wylądował nietknięty kosz piknikowy. - Nie udał się! - Rick definitywnie zatrzasnął drzwi. Wstrząśnięta Merry wzięła kosz, odeszła kawałek i opadła na pierwszą ławkę, na którą się natknęła. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Miała ochotę rozpłakać się - zarówno nad Cynthia i Rickiem, jak i nad sobą. Popatrzyła na swoją pomarszczoną skórę, cienką jak pergamin, na powykręcane stawy. A jeśli przyjedzie spędzić jej resztę życia w postaci staruchy? - Wszystko w porządku, pani Montrose? 68 An43
Och, to ten nieszczęsny nowy pracownik! Niech go licho, zawsze na jego widok serce podskakiwało jej w piersi, znękane serce młodej kobiety uwięzionej w powłoce staruszki. Te blond włosy, te przykuwające uwagę niezwykle niebieskie oczy, ta skóra opalona na apetyczny brąz... Gdyby tylko odzyskała prawdziwy wygląd, natychmiast zaczęłaby flirtować z Aleksem, był wypiszwymaluj w jej guście. Nie, oczywiście, że nie zaczęłaby, w końcu była księżniczką, a on zwykłym pracownikiem fizycznym. Nagłe uświadomiła sobie, że już nie potrafi myśleć w ten sposób, gdyż lata spędzone w skórze starej, uczciwie pracującej kobiety, zmieniły ją. Nawet jeśli wróci do poprzedniej postaci, nie będzie już tą samą osobą. Zerwała się z ławki z okrzykiem bólu i uciekła od Aleksa, w którego oczach była zapewne
s u o
jedynie zdziwaczałą, godną politowania staruszką.
Kiedy tak biegła z pochyloną głową, w pewnym momencie wpadła na
l a d n a c s
prześliczną, pełną życia i energii młodą kobietę, czyli, o smutna prawdo, na swoje kompletne przeciwieństwo. - Cynthia? - zdumiała się.
Panna Forsythe, która jeszcze niedawno wyglądała jak klasyczny mól książkowy, miała na sobie śmiałą, powiewną i przejrzystą sukienkę w turkusowym odcieniu, która pozwalała podziwiać zgrabną figurę i długie nogi. Rozpuszczone włosy lśniły w słońcu naturalnymi odcieniami miedzi, zielonkawo-złociste oczy już nie kryły się za okularami w grubych oprawkach, delikatna karnacja wabiła lekką opalenizną. - Moja droga, wyglądasz cudownie! - przyznała szczerze Merry. - I tak się też czuję! Czy pani wie, że dużo myślałam o tej legendzie? Już rozumiem, co mi się w niej nie podobało. Córka! Była taka bierna, pozwalała, by inni rządzili jej życiem. Postępowałam identycznie, ale to już na szczęście przeszłość. W serce Merry wstąpiła nadzieja. - Ogromnie mnie to cieszy. 69 An43
- O, jaki ładny koszyk! I jak zachęcająco wygląda. Czy to szampan? Merry błyskawicznie podjęła decyzję. - Tak. To kosz piknikowy spakowany na dwie osoby z przeznaczeniem na romantyczny wieczór. Są tam świece, czekoladki, kieliszki, truskawki... - Och! - Cynthia nie odrywała od koszyka roziskrzonego wzroku. - Może go chcesz? - A dałaby mi go pani? - Proszę, należy do ciebie, ale pod warunkiem, że jest ktoś, z kim będziesz mogła się podzielić jego zwartością. - Jest. To znaczy mam nadzieję, że jest. Ależ ja jestem głupia! Przecież nawet nie wiem, jak się z nim skontaktować. - Zakłopotana chciała oddać kosz, lecz Merry odmówiła gestem. - Wierzysz w magię? -Nie bardzo.
l a d n a c s
- A chciałabyś wierzyć? -Tak!
s u o
- W takim razie idź wieczorem na pewną niewielką plażę, o której istnieniu prawie nikt nie wie. Zaraz ci wyjaśnię, jak tam trafić. Idź tam i wierz z całej siły. Zdziwisz się, jak wiele może się stać.
Cynthia wysłuchała instrukcji, a potem oddaliła się tanecznym kokiem, mocno trzymając kosz, jakby to była lina ratunkowa. Merry patrząc za nią, skrzyżowała palce na szczęście, a potem pomknęła do swojego biura i wybrała numer Ricka. Czekała bardzo długo, ale w końcu odebrał. - Idź dzisiaj w nocy na tę małą plażę - powiedziała, nim zdążył coś warknąć i rzucić słuchawką. - Mam inne plany - oczywiście warknął i oczywiście rzucił słuchawką. Merry nagle uświadomiła sobie, że nie jest sama. W progu stał Alex, trzymając pudełko z żarówkami.
70 An43
- Co tu robisz? - Teraz ona warknęła. - Wszystkie żarówki działają, nie trzeba żadnej wymieniać. - Tak naprawdę to tylko pretekst. Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. Wydawało mi się, że czymś się pani martwi. - Mało powiedziane. - Cisnęła słuchawką. Tak, wiedziała, że chciał być miły, ale jakoś nie potrafiła zdobyć się na podobną uprzejmość. - A wszystko przez to, że połowa populacji jest płci męskiej! Uniósł brew. Och, był tak niesamowicie przystojny! I wiedział o tym. Gdyby miała pod ręką swoją magiczną komórkę, bez zastanowienia rzuciłaby nią w niego. - Rozumiem, że powinienem przeprosić za ten smutny fakt?
s u o
- Zejdź mi z oczu, bezczelny młokosie, zanim zwolnię cię z pracy. Jednak Alex wcale się nie przejął złym humorem szefowej, tylko
l a d n a c s
przeciwnie - mrugnął do niej! I dzięki temu jednemu mrugnięciu Merry pomyślała nagle, że może jeszcze wszystko się ułoży. I że niski status Aleksa już jej nie przeszkadza. I że bardzo, ale to bardzo chciałaby odzyskać młodość. Tymczasem on dalej stał w progu i przyglądał jej się, jakby stanowiła zagadkę, którą postanowił rozwiązać.
- Idź sobie - poprosiła Merry udręczonym głosem. -Przez ciebie rozbolała mnie głowa.
Serce również. I inne części ciała też. Wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Rick od dwóch godzin tkwił bez ruchu w krzewach, wbijając wzrok w prowadzące na patio drzwi apartamentu Cynthii. Było mu zimno, gdyż automatyczny zraszacz regularnie moczył mu ubranie. Co za głupota tkwić pod jej drzwiami, skoro najwyraźniej gdzieś sobie poszła, kto wie, czy nie na tańce z baronem Guntercośtam? Zanim odszedł, zakradł się na patio i zostawił na stoliku prezent. Tym razem był to gołąb, chociaż Rick nie do końca wiedział, co rzeźba miała 71 An43
oznaczać. Chyba nadzieję i pełen radości lot. Nie rozumiał, czemu stawał się tak sentymentalny, przecież życie już dawno odarło go ze złudzeń. Wbił dłonie w kieszenie i zawrócił do siebie, lecz nagle stanął jak wryty, gdyż przypomniał mu się popołudniowy telefon od Merry. Wyrwała go wtedy ze snu, więc był nieprzytomny i słuchał jednym uchem. Odparł, że ma inne plany, gdyż rzeczywiście je miał, mianowicie zamierzał zakraść się do sypialni Cynthii i kontynuować to, co im przerwano ostatniej nocy. Zaklął wściekle. Czemu wcześniej na to nie wpadł? Merry najwyraźniej wiedziała, do kogo wyrywa się jego serce, i dała mu wyraźną wskazówkę, co robić. Ależ z niej wścibska kobieta! A z niego dureń! Puścił się biegiem w stronę małej plaży i przybył na miejsce, gdy Cynthia zasypywała świece piaskiem tak samo jak on poprzedniej nocy.
s u o
Była jak odmieniona. Nie miała na sobie workowatej sukienki, tylko
l a d n a c s
słonecznie żółte bikini i równie żółtą spódnicę, powiewną, luźno zawiązaną w talii.
- Witaj - odezwał się, bezpiecznie ukryty w mroku. Znieruchomiała. - Witaj - odparła cicho. - Czekasz na kogoś?
- Nie. Tak. Na ciebie.
- Na mnie? - spytał bez tchu.
- Wiem, to głupie, przecież nawet nie znam twojego imienia. Wiem tylko, że wymuszasz pocałunki i nie umiesz mnie porządnie porwać. Podszedł do niej, gdy wszystkie świece pogasły i otoczyła ich ciemność. Gdy dotknął twarzy Cynthii, wyczuł, że zamknęła oczy i poddała się muśnięciom jego palców, kiedy badał jej rysy niczym niewidomy. Nie odsunęła się, poruszyła się tylko raz, wyłącznie po to, by lekko ucałować przesuwający się po jej wargach kciuk. - Popływasz ze mną? - spytał Rick jeszcze bardziej chrapliwym głosem niż zazwyczaj. 72 An43
-Tak. Odniósł wrażenie, jakby zgadzała się na znacznie więcej, niż tylko wspólna nocna kąpiel. Rozwiązała spódnicę, która osunęła się na piasek, a Ri-ckowi aż zaschło w ustach z wrażenia. Cynthia rzeczywiście się zmieniła, stała się jak nimfa i jak gołąb z jego rzeźb - swobodna, otwarta na to, co niesie życie, a on miał diabelne szczęście, będąc przy niej w takim momencie. Wziął ją za rękę, razem pobiegli w stronę fal, razem dali w nie nura, razem się wynurzyli, śmiejąc się na całe gardło. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz śmiał się w taki sposób, ale ten śmiech przypomniał mu dawnego Ricka, przekornego i skorego do zabawy. Pod osłoną nocy mógł przez chwilę być
s u o
znowu tamtym chłopakiem, więc z chichotem ochlapał Cynthię i próbował przed nią uciec, jakby grali w berka. Rzuciła się za nim i oto nagle znaleźli się
l a d n a c s
ciasno spleceni, jej mokre włosy leżały mu na ramionach, miękkie krągłości tuliły się do twardych mięśni, usta szukały jego ust.
Kiedy spotkał ją dwie noce wcześniej, w jego serce wstąpiła nieśmiała nadzieja, że być może cierpienie nie zmiażdżyło go do końca, że może coś w nim ocalało. Owszem, nie będzie już tamtym pewnym siebie, pełnym dzikich pomysłów chłopakiem, ale przecież mógł stać się dojrzałym mężczyzną, silnym dzięki temu, przez co przeszedł. Z wielkiego smutku mogło wyrosnąć coś wartościowego... Nagle poczuł, jak Cynthia ujmuje jego twarz w dłonie. Gwałtownie szarpnął się do tyłu. Nawet jako ów inny, odmieniony mężczyzna, nadal będzie odrażający fizycznie, każda kobieta odwróci się od niego tak samo jak ta, z którą spotykał się przed wypadkiem. Pamiętał wyraz wstrętu w jej oczach, a to wciąż bolało. Szybko popłynął do brzegu. - Zaczekaj! - usłyszał wołanie Cynthii. - Nie odchodź! Wciąż nie wiem, jak masz na imię! Nie odpowiedział ani nie zwolnił, próbując uciec przed bólem. 73 An43
- W takim razie będę cię nazywać Niedźwiedziem! Zabrzmiało to tak, jakby miała nadzieję spotkać go ponownie, jakby zaangażowała się i nie brała pod uwagę, czy on sobie tego życzy, czy nie. Powinien odkrzyknąć: - Nie nadawaj mi imienia, w nic mnie nie wciągaj, sama nie brnij w to! Jednak nie zdołał tego zrobić. Podobnie jak nie potrafił obiecać sobie, że oszczędzi jej bólu i nie spotka się z nią już nigdy więcej. Co się stało? Co takiego zrobiła? W jednej chwili ze śmiechem tulili się do siebie, a w następnej została sama. Naraz uświadomiła sobie, że dotknęła jego twarzy, twarzy poznaczonej bliznami.
s u o
Ranny niedźwiedź był jedną z najbardziej niebezpiecznych istot na ziemi. Ale także jedną z najbardziej wrażliwych i bezbronnych...
l a d n a c s
Wróciła na plażę, spakowała nietkniętego szampana i czekoladki. Żadna rozsądna kobieta nie pchałaby się w podobny związek, lecz Cynthia miała dość kierowania się ostrożnością, gdyż robiła to przez całe życie, nie rozumiejąc, że w zamian za bezpieczeństwo oddaje własną duszę. Wyrzekła się marzeń i pracowała dla matki, gdyż to było znacznie łatwiejsze niż podjęcie ryzyka, niż wzięcie za siebie odpowiedzialności, niż stawienie czoła potencjalnej porażce. Musiała odnaleźć drogę powrotną do samej siebie, do drzemiącej w niej mocy, a właśnie ten mężczyzna jak nikt inny nadawał się na jej przewodnika. Kiedy wróciła do apartamentu, gdzie czekał na nią dar w postaci wyrzeźbionego gołębia, utwierdziła się w swoim postanowieniu. Dowie się, kim on jest. Po raz pierwszy w życiu Cynthia Forsythe dostanie, czego chce. I do diabła z niebezpieczeństwem!
74 An43
ROZDZIAŁ SZÓSTY No to koniec, pomyślał, opierając się plecami o drzwi, które właśnie za sobą zatrzasnął. Oddychał ciężko jak ktoś, kto przebiegł maraton. Po tym, co zrobił, Cynthia nie będzie chciała go więcej widzieć, przecież zawsze była bardzo dumna i za nic nie przełknie takiej obrazy. Zostawił ją bez pożegnania i bez jednego choćby słowa wyjaśnienia. Ale ona i tak wołała za nim... Nazwała go Niedźwiedziem. Dziwne, przecież od jakiegoś czasu tak właśnie się czuł - jak ranny, zagrzebany w swojej gawrze niedźwiedź, gotów rozszarpać na sztuki każdego, kto zakłóci jego samotność. Oderwał się od drzwi i sięgnął po kolejną rzeźbę, którą rozpoczął i która miała przedstawiać właśnie to zwierzę. Obrócił ją w palcach i odstawił na
s u o
bok, nie czując się na siłach, by tej nocy kontynuować pracę. Zamiast tego sięgnął po szkicownik.
l a d n a c s
Ciemne schody i podłoga naprawdę mu się udały, zdołał w nich uchwycić to coś, o co mu chodziło. Ale jak oddać inny składnik miłości, czyli ekstatyczną nadzieję, która wzbija się niczym perlisty śmiech Cynthii i która wierzy, że uda się pokonać wszystkie trudy i życiowe przeciwności? Nadzieję, która potrafi leczyć, tak samo jak dotyk ust Cynthii na chwilę uśmierzył jego ból? Czy można te uczucia przelać na papier? Czy można je zakląć w ścianach budynku?
Ołówek w jego ręku wydawał się sam biec po papierze i już wkrótce Rick zapomniał o całym świecie, a gdy skończył, ze zdumieniem spojrzał na swój szkic. Nigdy w życiu nie zaprojektował czegoś podobnego, zresztą projekt i tak wydawał się niewykonalny. Nad kamienną czarną podłogą strzelały w górę ściany ze szkła. Żachnął się. - Zgłupiałeś, przecież na Florydzie ludzie ugotują się w szklanym budynku. Hm, niekoniecznie... Po pierwsze, nie należy wycinać tego drzewa na skraju polany, bo częściowo osłoni kaplicę. Po drugie, gdyby użyć szyb 75 An43
zespolonych, wypełnionych argonem, do kaplicy wpadałoby światło, ale energia cieplna zostałaby na zewnątrz. Tak, ale rodził się kolejny problem, otóż konstrukcja, w której zostaną osadzone ciężkie, podwójne szyby, musi być wytrzymała, lecz przy tym niemal niewidzialna, by nie psuć efektu lekkości... Rick chwycił kolejną kartkę, zaczął robić wyliczenia i rozrysowywać siły działające na poszczególne elementy, a praca wciągnęła go do tego stopnia, że zapomniał o sobie i swoim bólu, o brakującym oku, o zniekształconym głosie, o koszmarach sennych, w których dusił się, przywalony czymś straszliwie ciężkim. Przez tych kilka godzin był naprawdę wolny, czuł jedynie przepełniającą go pasję i radość życia, jaką dawało mu tworzenie. Kiedy skończył, poczuł wdzięczność dla Cynthii, gdyż to ona dała mu natchnienie. A
s u o
co dostała w zamian? Koniecznie musiał ją przeprosić oraz podziękować za dar, jaki od niej otrzymał.
l a d n a c s
Sięgnął po zaczętą rzeźbę niedźwiedzia, lecz zaraz odstawił ją, gdyż nie pasowała do jego nastroju ani do tego, co zamierzał przekazać Cynthii. Wziął ze stolika mniejszy kawałek drewna i wyrzeźbił igrającego wśród fal delfina, od którego aż biła radość. Dłuto śmigało Rickowi w rękach, delfin wyłonił się z drewna niemal zupełnie sam. Kiedy figurka była gotowa, Rick uchylił zawsze zasunięte kotary i stwierdził z zaskoczeniem, że zrobiło się jasno, więc już za późno na to, by pójść do Cynthii i zostawić jej prezent. - Dostanie go wieczorem. To będzie prezent pożegnalny. Uświadomił sobie, że te słowa brzmią znajomo i nagle zaczął się śmiać z samego siebie. Cynthia obudziła się ze straszliwym kacem, z trudem przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego wieczoru i z jękiem nakryła głowę poduszką. Wróciła z plaży z żelaznym postanowieniem, że zacznie zupełnie nowe życie, no i zaczęła je, otwierając butelkę szampana. Gdy opróżniła ją do połowy, przeszukała apartament, aż wreszcie znalazła książkę o Jasminie i szejku, po czym przeczytała ją do końca, zjadając przy tym wszystkie czekoladki, 76 An43
wszystkie truskawki i osuszając butelkę do dna. I płacząc jak bóbr przy ostatnich trzech stronach. Ktoś zapukał do drzwi. O nie, Cynthia miała serdecznie dość, że co rano budziło ją pukanie, a ona spodziewała się owego tajemniczego mężczyzny i za każdym razem przeżywała głęboki zawód. Miała dość tęsknienia za czymś, co nie chciało się urzeczywistnić. Miała dość ciągłego wahania się pomiędzy bezpiecznym, nudnym życiem, a życiem ekscytującym i pełnym obietnic, ponieważ po każdej wyprawie w ryzykowne i fascynujące rejony z powrotem lądowała w poprzednim miejscu, czując się jeszcze bardziej beznadziejna i żałosna. Wyglądało to tak, jakby popełniała same pomyłki. Pukanie rozległo się ponownie. A jeśli to jednak on?
s u o
- Nic mnie to nie obchodzi - powiedziała sobie, oczywiście nieszczerze. Właściwie co jej szkodzi podejść na palcach do drzwi i zerknąć przez
l a d n a c s
wizjer? Niestety, na korytarzu nie dostrzegła wytęsknionego nieznajomego, tylko Merry Montrose, która pukała, pukała, pukała... Wreszcie Cynthia musiała się poddać i otworzyła z niechętnym westchnieniem. - Czego pani chce? - spytała, nawet nie siląc się na odrobinę choćby grzeczności.
- To musi być zaraźliwe - stwierdziła Merry. - Czyli co?
- Poranny brak humoru u pewnych osób. - Z wyraźną troską przyjrzała się Cynthii. - Dobrze się czujesz, moja droga? - Nie za bardzo. - A jak twój romantyczny wieczór? - Merry zerknęła do pokoju i zauważyła pustą butelkę, która leżała na stoliku do kawy. - Nie było żadnego romantycznego wieczoru. To zna czy zaczął się, ale musiałam dokończyć go sama. Nienawidzę tego mężczyzny, kimkolwiek jest!
77 An43
Tak naprawdę nienawidziła nie Niedźwiedzia, tylko huśtawki nastrojów, jaką przez niego przeżywała, gdyż na przemian czuła się wolna, pełna siły i nadziei, a po tern znów pokonana i wątpiąca w siebie. - Nienawiść to chyba zbyt silne słowo? - spytała z niepokojem Merry. - Nie! Za słabe. - Ale przecież wypiliście szampana... - Sama go wypiłam. I sama zjadłam czekoladki i truskawki. Tylko proszę nie mówić mamie. - Ta prośba zabrzmiała żałośnie, lecz Cynthia naprawdę nie była w dobrej formie. - Nieważne, nie rozmawiajmy o mnie. Czemu zawdzięczam pani wizytę? Merry przez chwilę miała taką minę, jakby sama nie pamiętała, z czym przyszła, lecz zaraz uśmiechnęła się. - Mam dla ciebie zaproszenie od kogoś.
l a d n a c s
s u o
Od niego! Serce Cynthii zabiło mocniej. Użył pośredniczki, to takie ekscytujące i romantyczne!
- Pamiętasz, spotkałaś na zakupach Parris Hammond. Słyszałam od niej, że podobno świetnie się bawiłyście, wybierając różne ciuszki. Pewnie powiedziała ci, że wychodzi za mąż?
- Oczywiście - odparła Cynthia, starając się ukryć zazdrość. Od Parris szczęście aż biło, oczy jej się śmiały, poruszała się z nieświadomie zmysłowym wdziękiem kobiety, która jest kochana i uwielbiana. Nie dręczyła jej niepewność co do uczuć drugiej strony, miała już za sobą obawy i rozterki towarzyszące rodzącemu się uczuciu, tymczasem Cynthia tylko przez krótki moment czuła się podobnie radosna - poprzedniej nocy, gdy igrali w wodzie jak para delfinów i gdy jej tajemniczy mężczyzna tulił ją i całował... - Moja droga, czy ty mnie słuchasz? - Przepraszam. - Zarumieniła się. - Co pani mówiła? - Parris i Brad za dwa dni biorą ślub na terenie kurortu. Szkoda, że nowa kaplica jeszcze nie powstała, prawda? 78 An43
- Jaka kaplica? - To jeszcze nawet do tego nie dotarliście? Myślałam, że jednak jest jakiś postęp. - Kto nie dotarł i do czego? Jaki postęp? O czym pani mówi? Merry zakłopotała się. - Wybacz, jestem tylko starą kobieta, która mruczy coś sama do siebie i rozdeptuje bezcenny telefon komórkowy. .. Nie zwracaj na mnie uwagi. Otóż Parris prosiła mnie, bym przekazała ci zaproszenia na przyjęcie weselne. Jest tobą zachwycona. Cynthii zrobiło się naprawdę miło, lecz zaoponowała: - Przecież ona prawie mnie nie zna.
s u o
- Nie trzeba cię znać, żeby się tobą zachwycić. Jesteś bardzo promienną osobą. - Ja?!
l a d n a c s
- Oczywiście. Nie wiedziałaś o tym? Zresztą ty i Parris macie z sobą wiele wspólnego.
Nieprawda, Parris jest w siódmym niebie, a ja na dnie rozpaczy, pomyślała Cynthia.
- Obie jesteście młode i obie dopiero odkrywacie wszystkie uroki życia. - Chciałabym, żeby tak było - mruknęła pod nosem Cynthia, niemniej uważnie wysłuchała, gdzie i o której zaczyna się przyjęcie. Och, jak chętnie poszłaby tam razem z Niedźwiedziem! Mama nie znała Parris, wykluczone, by została zaproszona na wesele, Cynthia uniknęłaby więc następujących uwag: „Kogo ty przyprowadziłaś? Kompletnie brakuje mu manier. No i ta jego twarz! Co się stało z jego twarzą?". Nie, mama nie przeszkadzałaby im, mogliby do woli tańczyć, rozmawiać, poznawać się. Tylko czy on zechciałby przyjść? Na wieczornym przyjęciu w ogrodach na pewno znajdą się miejsca pogrążone w półmroku, więc czemu nie. Ale jak ma odszukać Niedźwiedzia? 79 An43
- Mogę jej więc powiedzieć, że przyjdziesz? - spytała Merry. - Nie wiem. Nie mam ochoty iść sama. - Poproś kogoś, żeby ci towarzyszył. - To bardziej skomplikowane, niż pani myśli. - Tego się obawiałam... Żadnego postępu. O mój Boże! - wykrzyknęła, gdy jej wzrok padł na biurko i stojące na nim niewielkie rzeźby. Bezceremonialnie wyminęła Cynthię i weszła do pokoju. - Ależ to jest przepiękne! Od dawna planuję otworzyć w La Torchere galerię, obawiam się jednak, że moja wiedza na temat sztuki może okazać się niewystarczająca, w dodatku chwilowo nie znajduję w sobie dość entuzjazmu, by się tym zająć. Jeszcze kilka godzin wcześniej Cynthia radośnie skorzystałaby z okazji i
s u o
powiedziałaby, że Merry właśnie znalazła odpowiednią osobę, która poprowadzi galerię, ale tego ranka utraciła całą pewność siebie i już nie chciała zaczynać
l a d n a c s
nowego życia, to stare wydawało jej się dużo bezpieczniejsze. Owszem, nudne, lecz przynajmniej pozbawione tych nieustannych wzlotów i upadków, które ją rozbijały.
- Są cudowne - oświadczyła Merry, dotykając rzeźb. - Prawda?
Cynthia zamierzała powiedzieć to zupełnie neutralnym tonem, ale w jej głosie zabrzmiało takie rozmarzenie, że Merry natychmiast obrzuciła ją bystrym wzrokiem. - Skąd je masz? - Hm... Ktoś... ktoś podrzuca mi je w nocy. - Jak w legendzie? - ucieszyła się Merry. - Oczywiście, że nie - zaprotestowała Cynthia, a na jej twarzy wykwitły rumieńce. - Nie dałam mu siebie w zamian. I wcale nie zakradł się do mojej sypialni! - Niemniej jednak... - Merry uśmiechnęła się z satysfakcją.
80 An43
- Nawet nie wiem, czy to mężczyzna zostawia te rzeźby - broniła się Cynthia. - Och, mężczyzna, możesz być tego pewna. - Jeśli tak, chętnie bym się dowiedziała, kim on jest. - No to się dowiedz. - Ale jak? - Czemu wykształcone dziewczyny często bywają takie głupie? - Merry powiedziała to z tak życzliwą troską, że Cynthia wcale nie poczuła się obrażona. - Zaczaj się na niego i kiedy przyjdzie, schwytaj go w pułapkę. W serce Cynthii wstąpiła nadzieja. - No tak, ale pani zakłada, że on wróci i przyniesie kolejny prezent.
s u o
- Oczywiście, że wróci - odparła Merry z absolutnym przekonaniem. - I na pewno z prezentem.
l a d n a c s
- Tylko co mam zrobić, jeśli już go złapię?
- Dziecko, czyżbyś była kompletnie niedoświadczona w tych sprawach? Gdy Cynthia skinęła głową, Merry zadała następne pytanie: - Nigdy nie podrywałaś mężczyzn? - Cynthia znów pokręciła głową. - Hm... po prostu go poproś, żeby poszedł z tobą na wesele Parris.
Ależ oczywiście! To było idealne rozwiązanie! Cynthia znów zaczynała czuć w sobie ducha kobiety, która pływała w nocy w towarzystwie tajemniczego mężczyzny, wolna i swobodna. - Dobrze, jeśli go złapię, to go poproszę. - Nie „jeśli", tylko „gdy". Uśmiechnięta Merry wyszła tanecznym krokiem, zaś Cynthia nagle uświadomiła sobie, że po kacu i bólu głowy nie zostało nawet śladu. Kilkanaście godzin później, ubrana na czarno, tkwiła wśród krzewów na czatach, coraz bardziej wątpiąc w powrót nieznajomego. Czekała już od zapadnięcia zmierzchu, a chociaż nie wzięła z sobą zegarka, dałaby głowę, że zbliża się północ. Ścierpły jej nogi, chciało jej się iść do łazienki, była 81 An43
zmęczona. A jeśli tajemniczy mężczyzna zjawi się dopiero nad ranem... Nie, nie wytrzyma tak długo, nawet dla miłości. Już miała zrezygnować, gdy nagle usłyszała szelest. Ktoś skradał się w stronę patio. A jeśli to nie on? A jeśli to włamywacz? Przeżyła chwilę grozy, lecz nocny wiatr przywiał w jej stronę znajomy zapach. Uspokoiła się i z lekkim rozbawieniem obserwowała, jak Niedźwiedź wślizguje się na patio, wyjmuje coś z kieszeni i stawia na stoliku. Zawahał się, spojrzał w stronę drzwi apartamentu, zaś Cynthia odgadła, że odczuwał równie silne pragnienie jak ona. Poczekała, aż zaczął się wycofywać, a wtedy zakradła się od tyłu. Musiał ją usłyszeć, gdyż zamarł i spiął się jak do skoku.
s u o
- Nie odwracaj się - rzekła szybko i spostrzegła, jak rozluźniły mu się mięśnie. - Dlaczego?
l a d n a c s
- Ponieważ zamierzam cię porwać.
Sięgnęła do kieszeni nowych czarnych dżinsów, wy ciągnęła jedwabną szarfę, stanęła na palcach i przewiązała Niedźwiedziowi oczy. Jej palce przypadkiem musnęły opaskę. Czyli nie tylko miał twarz poznaczoną bliznami, lecz w dodatku stracił jedno oko. Czy dlatego nie chciał, by go zobaczyła? Och, czy nie rozumiał, że z tą przepaską jest jeszcze bardziej romantyczny? Szósty zmysł nakazał jej jednak zachowanie dyskrecji i uszanowanie kalectwa. Niedźwiedź nie powinien wiedzieć, że poznała jedną z jego tajemnic. Jeszcze nie teraz. Ujęła go pod łokieć i zaprowadziła na tę samą plażę, na której zostawił ją poprzedniej nocy. Położyła dłonie na masywnych barkach, bez słowa nakłaniając, by usiadł na piasku, zdjęła mu jedwabną szarfę z oczu i usiadła obok. Było bardzo ciemno, więc tylko niewyraźnie rozróżniała zarys jego profilu. Nie potrafiła odgadnąć, czy jej tajemniczy Niedźwiedź jest młody, czy
82 An43
stary, przystojny czy odpychająco brzydki. Nagle przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. - Opowiedz mi o sobie - poprosiła. - Jak to? Nie będziesz prawić mi kazań z powodu ostatniej nocy? Zachowałem się nikczemnie. Roześmiała się. - Jak można prawić kazania komuś, kto używa takich słów jak „nikczemnie"? - Postanowiła zaryzykować. -I kto nosi przepaskę na oku... Jesteś piratem? -Nie. - Musisz mnie przekonać. Kradniesz pocałunki jak pirat. - A co chciałabyś o mnie wiedzieć?
s u o
Wszystko, pomyślała. Chociaż nie, poprawiła się w myślach. Nie
l a d n a c s
interesowało jej, jak zarabia na życie, czy ukończył studia i czy ma dom. Emma spytałaby o to w pierwszej kolejności, lecz ona pragnęła poznać jego serce. Tylko jak poznać czyjeś serce?
- Jaka jest twoja ulubiona konstelacja? - spytała pod wpływem impulsu. Aż się roześmiał z zaskoczenia.
- Dziś w nocy nie zobaczymy żadnych gwiazd, ale gdyby niebo było czyste, poszukałbym Oriona. Gdy patrzę na tego myśliwego i jego wieczną wędrówkę, czuję potęgę kosmosu, która napełnia mnie pokorą. To, co naprawdę piękne, nie zmienia się. Gwiazdy, góry i oceany są zawsze równie wspaniałe: A jaka jest twoja ulubiona konstelacja? - Też Orion - odparła ucieszona. - Rozpoznaję też Wielką i Małą Niedźwiedzicę. Gdy byłam mała, tata opowiadał mi cudowne greckie baśnie o Orionie, wymyślał też własne historie o nim. - A jaki jest twój ulubiony kwiat? - spytał takim tonem, jakby to była dla niego najważniejsza sprawa pod słońcem.
83 An43
Czyli on również pragnął poznać jej serce. Nie interesowały go powierzchowne szczegóły takie jak praca, wykształcenie czy miejsce zamieszkania. - Tulipan. - Spodziewałem się, że powiesz coś innego, na przykład orchidea. Mnie kojarzysz się z białą różą, piękną i niewinną. - Czemu mówisz o niewinności? - spytała niemal z urazą, gdyż była dumna z tego, jak gorąco potrafiła się z nim całować. -Czyżbym niesłusznie wyczuwał... niejaki brak doświadczenia? - Oczywiście, że niesłusznie. Jego śmiech dowodził niezbicie, że nie dał się nabrać na to kłamstewko. - Dlaczego lubisz tulipany?
s u o
- Ponieważ potrafią wyskoczyć z ziemi, gdy jeszcze leży śnieg. Wydają
l a d n a c s
mi się takie dzielne, takie odporne. W moim odczuciu przynoszą nadzieję. - Dziwne, że użyłaś tego słowa... - rzekł w zamyśleniu, lecz zaraz potem spytał lekkim tonem: - Chcesz wiedzieć, jakie kwiaty ja lubię? Tylko masz się nie śmiać.
- Nie będę, obiecuję. - Mlecze.
- Nie! - Wbrew obietnicy parsknęła śmiechem. - Lubię je od niedawna, przyznaję, a wszystko dlatego, że przypadkiem usłyszałem taką oto historyjkę: pewien mężczyzna z Barbados przyjechał po raz pierwszy do Stanów, żeby odwiedzić córkę i zięcia. Zjawił się u nich późnym wieczorem, a rano zięć zobaczył, że teść wygląda przez okno na trawnik zarośnięty mleczami, podczas gdy wszystkie inne trawniki w sąsiedztwie wyglądały bardzo porządnie. Zawstydził się, że teść weźmie go za najgorszego lenia, ale on naprawdę nie miał czasu kosić trawnika i walczyć z chwastami, ponieważ ciężko pracował. Już miał przeprosić za ten bałagan, gdy teść
84 An43
odwrócił się z uśmiechem i powiedział: „Jaki piękny ogródek! Pełen słońca! Synu, musiałeś się bardzo napracować, żeby zasadzić tyle kwiatów". - Jaka śliczna historia! - Prawda? Dlatego od tej pory lubię mlecze, ponieważ przypominają mi, że na wszystko można spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Wydaje nam się, że coś jest prawdą, a w rzeczywistości są to tylko nasze wyobrażenia. I tak upłynęła im noc. Rozmawiali o książkach, o filozofii, o sztuce. Cynthia zdradziła, że kiedyś pragnęła zostać artystką, opowiedziała też o tym, jak pracuje dla matki i wyznała, jak bardzo ta praca rozmija się z jej prawdziwymi zainteresowaniami. Mówiła i mówiła, niemal do zachrypnięcia, gdyż Niedźwiedź wyraźnie nie chciał zdradzać zbyt wiele o osobie.
s u o
Nagle wyczuła, że on sztywnieje, unosi głowę w taki sposób, jakby zwietrzył niebezpieczeństwo. Powoli zaczynało świtać. Cynthia dostrzegała już
l a d n a c s
zarys opaski i niewyraźne blizny na policzku, ale pragnęła zobaczyć go w świetle, okazać mu akceptację, która mogłaby zadziałać na jego rany jak balsam. Nie musiał się dłużej ukrywać, zraniony i straszliwie samotny. Miał przecież ją. - Zostań ze mną, obejrzymy razem wschód słońca. - Nie mogę. - Czemu?
- Cóż, moja piękna, jestem jak te mlecze, brzydki dla tak wielu. - Dla tych, którzy patrzą ze złej perspektywy. - Być może - zgodził się ze smutkiem. - Zaufaj mi, proszę. - Jeszcze nie teraz. Zamknij oczy. Posłuchała, a wtedy pocałował ją z niewypowiedzianą czułością. - Zdradź mi chociaż swoje imię. - Wolę pozostać Niedźwiedziem. A ty zdradzisz mi swoje? - Cynthia. - Czuła się rozczarowana, że nie zaufał jej nawet na tyle. Jesteś żonaty? 85 An43
- Nie! - odparł z oburzeniem. - To po co te wszystkie tajemnice? Milczał dość długo. - Wiesz, co jest dla mężczyzny najtrudniejsze? -Nie. - Przyznać się do strachu. Ona o strachu wiedziała bardzo wiele, przecież przez lata bała się zawieść najbliższych, bała się zacząć żyć po swojemu, bała się, co ludzie powiedzą. Ze strachu wyrzekła się sztuki i została przy matce, gdyż tak było pewniej, bezpieczniej. - Dobranoc, moja słodka. - Pocałował ją jeszcze raz i odszedł. - Niedźwiedziu, zaczekaj! Lękała się, że nie odpowie, ale po chwili usłyszała: - Tak?
s u o
- Jestem zaproszona na wesele. Za dwa dni. Pójdziesz ze mną? - Nie mogę.
l a d n a c s
- To będzie na zewnątrz, już po zmroku. Na pewno uda nam się znaleźć jakieś ciemne miejsce. Proszę...
- Jak ja mam ci odmówić? - spytał z udręką. - Więc nie odmawiaj.
- Muszę się zastanowić. Spotkajmy się tu jutro o tej samej porze, wtedy dam ci odpowiedź.
Serce Cynthii podskoczyło z radości. Byli umówieni na następną noc! Jej nastrój poprawił się jeszcze bardziej, gdy na stoliku w patio znalazła delfina i od razu zrozumiała, że w tej małej figurce zostały zaklęte owe chwile, gdy pływali w morzu, wolni, swobodni, radośni. Przytuliła rzeźbę do piersi i nagle przestała czuć się sama. - Gdzie byłaś? Jest trzecia nad ranem! - zawołała Emma, otwierając drzwi łączące ich apartamenty, gdy tylko Cynthia znalazła się u siebie. - Wyglądasz jak włamywaczką, cała ubrana na czarno. Czy kiedyś widziałam u ciebie te spodnie? To dżinsy, tak? 86 An43
Słowo „dżinsy" zostało wypowiedziane tonem, jakim ktoś inny mógłby powiedzieć „karaluchy". - Mamo, jestem zmęczona, czy możemy porozmawiać kiedy indziej? - Jerome twierdzi, że wtrącam się w twoje życie i jestem matką z piekła rodem, ale ja po prostu martwię się o ciebie. Staram się nie wtrącać, ale nawet nie wiesz, jakie to dla mnie trudne! Mogę się trochę powtrącać? - Nie. Lepiej powiedz mi, co ty robiłaś przez tych parę dni. Emma nie kazała się prosić drugi raz i opowiedziała wszystko, zapewne nie uświadamiając sobie, że w każdym zdaniu pada imię Jerome'a. - .. .a dziś ja i Jerome spotkaliśmy przeuroczą parę. Zaprosili nas na swoje przyjęcie weselne. Okazało się, że Parris cię zna, i ty też tam będziesz. To
s u o
wspaniale, mam nadzieję, że wreszcie poznam twego tajemniczego mężczyznę, bo przecież jest ktoś taki, prawda? Ja się nie wtrącam, tylko interpretuję, co widzę.
l a d n a c s
Dobry nastrój Cynthii prysł niczym bańka mydlana. Prosiła Niedźwiedzia, by jej zaufał, a tymczasem mogła go narazić na ostrą krytykę ze strony mamy. On wcale nie będzie bezpieczny na tym weselu, Emma nie zaaprobuje ani jego wyglądu, ani chropawego głosu, ani szorstkich, spracowanych rąk. Spojrzy na niego z wyższością, może nawet z pogardą.
To, co działo się między Cynthia a Niedźwiedziem, było jeszcze tak kruche, tak delikatne... Czy zimny krytycyzm Emmy nie zmrozi tego w zarodku?
87 An43
ROZDZIAŁ SIÓDMY Po błogim spokoju La Torchere ostre jarzeniowe światła i nieustanna krzątanina wokół były dla Cynthii nie do zniesienia, głowa jej od tego wszystkiego pękała. Z drugiej jednak strony i tak pewnie by jej pękała, zważywszy potężny guz na czole. - Jeszcze trochę. - Powiedziała pielęgniarka, która podeszła do nich na chwilę i posłała Cynthii wyćwiczony pogodny uśmiech. - Przykro mi, że musi pani tyle czekać, ale właśnie przywieziono ofiary wypadku drogowego. Cała rodzina... Cynthia oczywiście współczuła z całego serca owej rodzinie, ale nie mogła przestać myśleć o tym, że sama powinna być zupełnie gdzie indziej.
s u o
Spojrzała na zegar ścienny i aż jęknęła, przeklinając w duchu swojego pecha i swoją głupotę.
l a d n a c s
- Jak się czujesz, kochanie? - zatroszczyła się Emma.
- Znakomicie - wycedziła z ironią, lecz nawet się nie zawstydziła, zbyt zrozpaczona faktem, że, niczym w pułapce, znalazła się w szpitalu. Powinna być ze swoim Niedźwiedziem na plaży! Na ich plaży... Miał dać jej odpowiedź, która tak naprawdę dotyczyła czegoś ważniejszego niż wspólne pójście na wesele. Cynthia miała mianowicie się przekonać, czy zależy mu na niej na tyle, że jest zdolny poświęcić się choć trochę. Wiedziałaby wtedy, czy może nazywać go w myślach „swoim Niedźwiedziem", czy może sobie rościć do niego jakiekolwiek prawa. A kiedy pozna jego odpowiedź, powie mu, że zmieniła zdanie i już nie chce iść na tę uroczystość. Och, tak naprawdę bardzo chętnie poszłaby na wesele Parris i Brada, ponieważ wierzyła w miłość i z radością wzięłaby udział w wydarzeniu, które tę wiarę potwierdzało, ale ważniejsze było ochronienie Niedźwiedzia przed mamą i jej nieposkromionym krytycyzmem.
88 An43
Niezależnie od wszystkiego, będą mieli tę noc, gdy tylko Cynthia wyrwie się ze szpitala. Jeszcze jedna noc z nim, rozmowa, pływanie w morzu, śmiechy, pocałunki... Zadrżała na samo wspomnienie. - Wyglądasz, jakbyś miała zemdleć! Jerome, ona zaraz zemdleje! - Nie sądzę - odparł spokojnie. - Mamo, nie zemdleję i w ogóle nic mi nie jest, tylko trochę sobie podrapałam skórę na czole. Moim zdaniem powinniśmy w ogóle stąd iść, lekarze mają dość roboty z pacjentami, którzy naprawdę potrzebują pomocy. W rzeczywistości myślała o tym, że Niedźwiedź właśnie zmierzał w stronę plaży. Oczyma wyobraźni ujrzała potężną sylwetkę, płynne, pełne gracji ruchy... i wstała, by biec ku niemu.
s u o
Mama nie zareagowała, lecz Jerome łagodnie posadził Cynthię z powrotem.
l a d n a c s
- Najpierw ktoś musi opatrzyć tę ranę - oświadczył zdecydowanym tonem.
Znów gorączkowo spojrzała na zegar. On już tam był, już czekał, pewnie rozglądał się za nią, zastanawiał się, czemu jeszcze nie przyszła. Może wyszedł jej na spotkanie, a może usiadł na plaży i zapatrzył się w morze? Tymczasem znajdowała się na stałym lądzie i już od godziny czekała w szpitalnej izbie przyjęć, przyciskając kompres do rozciętej głowy. - Paskudne skaleczenie - orzekła pielęgniarka, która co jakiś czas podchodziła do nich. - Jak to się stało? Akurat na to pytanie Cynthia nie zamierzała odpowiadać zgodnie z prawdą. Tego popołudnia postanowiła sprawdzić, jak to jest widzieć tylko na jedno oko, gdyż chciała choć częściowo znaleźć się w skórze Niedźwiedzia i dzięki temu być może rozumieć niektóre z jego tajemnic. Zrobiła sobie przepaskę na lewe oko z dużego kawałka gazy i z bandaża. Przez pierwsze pół 89 An43
godziny wydawało jej się, że jest to tylko trochę niewygodne, nie czuła się pokrzywdzona przez los. Zabrała się do lektury, lecz po jakimś czasie słowa zaczęły się rozjeżdżać, przestała rozumieć, co czyta. Troszkę kręciło jej się w głowie. Wstała, nieco niepewnie przeszła do części kuchennej, zamierzając zrobić sobie herbatę, ale nie mogła trafić elektrycznym czajnikiem na podstawkę, musiała spróbować kilka razy. A potem zadzwonił telefon, poszła go odebrać i potknęła się o nóżkę stolika od kawy, którego nie zauważyła, gdyż znajdował się po lewej stronie. Runęła jak długa, uderzyła głową o kant stolika i leżała tak dłuższą chwilę, kompletnie oszołomiona. Gdy dotknęła dłonią bolącego czoła, poczuła, że może odwinąć kawałek skóry niczym skórkę od banana. Jej ręka była mokra od krwi.
s u o
Zaalarmowana hałasem Emma zajrzała do pokoju córki, z miejsca dostała histerii i rozpętało się istne piekło, które zakończyło się przewiezieniem Cynthii
l a d n a c s
prywatnym samolotem do szpitala w Fort Myers.
- Po co w ogóle chodziłaś z tym zawiązanym okiem? - spytała po raz setny Emma.
- Mówiłam ci już, coś mi do niego wpadło i tak zaczęłam łzawić, że nie mogłam wytrzymać.
- Jeśli kłuła cię rzęsa albo jakiś paproch, trzeba było przyjść do mojego pokoju, wyjęłabym ci to! Nawet jeśli jestem matką z piekła rodem, zawsze można liczyć na moją po... - Bluebelko, zobacz, w tym magazynie, który leży na stoliku, jest artykuł o tajnej organizacji abolicjonistów, która pomagała czarnym niewolnikom uciekać z Południa na Północ - wtrącił Jerome, porozumiewawczo mrugając do Cynthii. - Wspominałaś, że chciałaś napisać książkę na ten temat, więc może zajrzyj, co ten autor pisze. Dzięki Ci, Boże, za Jerome'a, pomyślała Cynthia. Jego obecność działała uspokajająco na nie obie, w dodatku znakomicie potrafił odwrócić uwagę
90 An43
Emmy. Niestety nawet on nie mógł nic zrobić, by wreszcie ich przyjęto. Cynthia wbiła wzrok w zegar i odliczała sekundy. - Już kończymy zakładać ostatni gips - pocieszyła ją przechodząca pielęgniarka. - Pani jest nastę... - Przerwała i zaczęła nasłuchiwać. Z dali dobiegł sygnał karetki. - Przepraszam, pani była następna. Omal znów nie zerwała się na równe nogi, by biec do Niedźwiedzia. On tam był, czekał! Co pomyśli, gdy ona nie przyjdzie? Drzwi otworzyły się gwałtownie, sanitariusze w biegu wtoczyli do środka nosze. - Rana postrzałowa! - krzyknął któryś z nich. Bliska płaczu Cynthia jęknęła.
s u o
Rick siedział na plaży, obok leżała biała róża, która z chwili na chwilę
l a d n a c s
coraz bardziej więdła. Mijały kolejne minuty, a wraz z nimi... Cóż, wyglądało na to, że Cynthia w końcu zaczęła słuchać głosu rozsądku i nie zjawi się więcej. Gdyby też umiał myśleć racjonalnie, doszedłby do wniosku, że dobrze się stało, ale widać od dwóch godzin nie myślał racjonalnie, gdyż nie wracał do siebie, chociaż ona nie przychodziła. W mieście mogłyby zatrzymać ją korki, wypadek, jakaś pilna sytuacja rodzinna, ale tu, na tej cudownej wyspie, nic podobnego nie mogło się zdarzyć.
Jednak bolesna nadzieja kazała mu siedzieć na miejscu, jakby piasek zmienił się w cement i stężał wokół niego. A gdyby przyszło mu czekać aż do świtu? A czy miał coś lepszego do roboty? Usłyszał za plecami jakiś odgłos, poderwał się, chwycił różę, która ukłuła go w palec. Ujrzał Cynthię, która zbliżała się ku niemu, lecz dziwnie chwiejnym krokiem. Czyżby była pijana? Nie, to nie możliwe. - Jesteś - wybełkotała nieco płaczliwym głosem. -Wciąż tu jesteś. - Co się dzieje? - Ta róża... to dla mnie? 91 An43
- Tak, dla ciebie. Wzięła od niego kwiat. - Niewinność i piękno - wygłosiła z ogromną powagą, po czym upuściła różę na piasek, rzuciła się Rickowi na szyję i rozszlochała się bez opamiętania. Objął ją i stał tak długo, przepełniony wdzięcznością. Przyszła. Jednak przyszła. Czuł, jak robi mu się gorąco dzięki samej jej obecności, a to uświadomiło mu, ile mrozu było w jego życiu, nim ona się zjawiła. A teraz mógł się przy niej ogrzewać... Ujął Cynthię za ramiona i odsunął ją nieco od siebie, by móc jej się przyjrzeć. W ciemności widział znacznie lepiej od niej, więc chociaż nie mogła rozróżnić rysów jego twarzy, on nie miał takich trudności. Dostrzegł szklisty wzrok i opatrunek na czole.
s u o
- Co ci się stało? - Gdy nie odpowiedziała, ostrożnie uniósł bandaż, pod którym znajdowała się duża opuchlizna oraz świeże szwy.
l a d n a c s
- Chcieli mnie zatrzymać w szpitalu na obserwacji -pożaliła się. - Mówili, że mogę mieć wstrząs mózgu.
- Powinnaś zostać w szpitalu, a przyszłaś tutaj? - Nic nie mogło mnie powstrzymać.
Chociaż bardzo mu to pochlebiało, rozgniewał się na nią nie na żarty. Ryzykowała zdrowie ze względu na schadzkę z facetem, który nie był tego wart?
- Przecież to może być coś poważnego! - Och, tylko trochę uderzyłam się w głowę. Zachwiała się na nogach, więc porwał ją na ręce. - Zaraz się kładziesz do łóżka i basta! - warknął. - Och, jesteś taki męski... - wymruczała z zachwytem. - Czytasz romanse czy co? Nie wychwyciła gryzącej ironii w jego głosie, a może i wychwyciła, lecz i tak zaczęła chichotać. - Cynthio, piłaś coś? Albo brałaś? 92 An43
- Ja? Skądże. Tylko coś mi dali w szpitalu. Trochę morfiny. - Trochę morfiny! I trochę uderzyłaś się w głowę! I w takim stanie łazisz po nocy? Czyś ty oszalała? - Możliwe. Ale to bardzo miłe... - Sennie potarła policzkiem o jego koszulę. Prawda, było to bardzo miłe, mimo to westchnął. - Powinnaś była zostać w szpitalu. - Ale wtedy byś pomyślał, że nie mam zamiaru przyjść. Że cię zawiodłam. Nie mogłam na to pozwolić. Cały jego gniew wyparował w jednej chwili. - Och, Cynthio... Co ty sobie właściwie zrobiłaś, moja piękna?
s u o
I co robisz ze mną, dodał w myślach, gdy wtuliła się w niego mocniej. - Twoja głupia - poprawiła. - Przewróciłam się o stolik, rozbiłam głowę,
l a d n a c s
wyglądam jak potwór Frankensteina.
- Nie wyglądałabyś jak potwór Frankensteina, nawet gdybyś przemalowała włosy na zielono i miała dziesięć razy więcej szwów. - No to jak narzeczona Frankensteina... Teraz nie zechcesz pójść ze mną na wesele.
To nie był dobry moment, by oznajmić jej, że na tę uroczystość będzie musiała pójść sama. Nie zamierzał odmawiać dlatego, że nie chciał towarzyszyć Cynthii, przeciwnie, ogromnie zależało mu na tym, by jak najczęściej być z nią, że aż go to przerażało. Uważał jednak, że powinni trochę spauzować, pozwolić, by czas zrobił swoje. Czy naprawdę sądziła, że mógłby odmówić tylko z powodu jej wyglądu? Miała go za tak powierzchownego? - Pamiętałeś o mojej róży? - spytała, gdy niósł ją w stronę hotelu. - Nie. Potem dam ci inną. - Ale ja chcę właśnie tę - poskarżyła się. - Proszę... Zaklął pod nosem, co uznała za kolejny przejaw jego męskości. Pocałowała go w tors. Rick zawrócił, 93 An43
z trudem schylił się po różę, uważając, by nie upuścić Cynthii, chwycił kwiat, wepchnął go do kieszeni spodni. - Nie kłuje? - spytała. - Kłuje. Drzwi do jej apartamentu zastał otwarte na oścież. Starając się o nic nie potknąć, ostrożnie wniósł ją do środka, posadził na najbliższym fotelu, rozejrzał się dookoła i zaniepokoił się. - Dokąd prowadzą te drzwi? - Do kochanej mamusi. - Zachichotała. - Tego się obawiałem. Gdy przekręcił klucz w zamku, Cynthia aż pisnęła z aprobatą.
s u o
Rick miał nadzieję, że nie wyobrażała sobie nie wiadomo czego w związku z tym. Zaprowadził ją do sypialni i posadził na brzegu łóżka. Ile razy
l a d n a c s
wyobrażał sobie tę sytuację! Oczywiście w jego wyobrażeniach wyglądała inaczej, gdyż nigdy nie wykorzystałby kobiety znajdującej się pod wpływem czegokolwiek. Rzecz jasna w szpitalu nie dali jej morfiny, ale wszystko jedno. Sam widok sypialni Cynthii podziałał na niego niczym słodki głos syreny, wabiącej niebacznego żeglarza. Och, rzucić ją na łóżko, zacząć całować... Nawet o tym nie myśl, przykazał sobie surowo, odwinął kołdrę, gestem troskliwej niani poprawił poduszkę. - Dobra, kładź się. Odwrócił się i zobaczył, że Cynthia nadal siedzi na brzegu łóżka z bluzką częściowo uniesioną, jakby utknęła w połowie rozbierania się. - Boli! Zapomniałam o mojej głowie. Widział odsłonięty koronkowy staniczek i wypełniające go krągłości, widział jasną skórę, czuł słodki kobiecy zapach. - A ja zaraz stracę moją... - jęknął cicho. Ostrożnie obciągnął jej bluzkę z powrotem, starając się przy tym w żaden sposób nie dotknąć Cynthii. - Chcę włożyć piżamkę - oznajmiła buntowniczo. 94 An43
- Żadnej piżamy. - Ooo, bez piżamy? - spytała figlarnie, choć nieco bełkotliwie. - Boże, miej nade mną litość! Nie, nie o to mi chodziło. Dzisiaj śpisz w ubraniu. - Nie, chcę ci pokazać. - Co chcesz mi pokazać? - spytał z paniką. - Moją piżamkę. - To nie jest dobry pomysł. - Gdy zobaczył, że nadąsaną Cynthia ściąga usta, dodał, by ją udobruchać: - Już ją widziałem. Taka w króliki, prawda? - Nie, nie ta! - Cynthio, bądź grzeczną dziewczynką i kładź się.
s u o
- Nie będę dłużej grzeczną dziewczynką. Nigdy już! Znudziło mi się. - No to wybrałaś zły moment...
l a d n a c s
Musiał zachowywać się jak dżentelmen, a nie jak chłopak ze złej dzielnicy, jeśli miał na nią zasłużyć. Położył Cynthię, co przyszło mu zadziwiająco łatwo, gdyż okazała się bardziej wyczerpana, niż chciała przyznać. Przykrył ją po samą brodę. Może będzie jej trochę za ciepło, ale jeśli nie zakryje jej całej, jemu zrobi się gorąco...
- Potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Zostań - poprosiła, wbijając szeroko otwarte oczy w jego twarz. Zaniepokoił się, gdyż w pokoju nie było tak ciemno jak na plaży, pomyślał jednak, że gdyby Cynthia rzeczywiście mogła go widzieć, na pewno by nie prosiła, by z nią został. - Nie mogę. Mimo to nie odszedł. Wpatrywał się w jej bladą twarz, dziwiąc się, jakim cudem Cynthia zdołała w takim stanie dotrzeć aż na plażę. Musiało jej naprawdę zależeć, a to było jeszcze bardziej zdumiewające. Za bardzo się zaangażowała, to ją tylko skrzywdzi. Rick z całą pewnością nie może iść z nią na przyjęcie weselne, zranić jej swoim wyglądem. 95 An43
Uniosła dłoń i z niewysłowioną delikatnością przesunęła opuszkami po opasce na jego lewym oku. - Trudno jest widzieć tylko jednym okiem, prawda? - Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Wiem, bo spróbowałam. Chciałam poczuć, jak to jest być tobą, więc zawiązałam sobie lewe oko i przewróciłam się na stolik. W pierwszej chwili jej nie rozumiał, a gdy wreszcie do niego dotarło, coś ścisnęło go w gardle. - Cynthio, chciałaś wiedzieć, jak to jest być mną? -upewnił się. Z powagą skinęła głową, odnalazła dłoń Ricka, delikatnie ucałowała jego palce. - Bardzo trudno jest być tobą - szepnęła.
s u o
Och, nie znała nawet połowy jego udręki! Ale czy ktokolwiek inny na
l a d n a c s
całym świecie dbał o niego choć w połowie tak jak ona? A on ją zdradzał przez cały czas, ukrywając przed nią swoją tożsamość, ukrywając, że się kiedyś znali i coś ich łączyło. Czy związek budowany na kłamstwie miał szansę przetrwać? Nagle uświadomił sobie, że nie tylko on się zadurzył, ona też. Musiał temu wszystkiemu jak najprędzej położyć kres.
- Pójdziesz ze mną na wesele? - spytała sennie. - Miałam nie iść, ale zmieniłam zdanie. Miałam poprosić, żebyś zrobił ze mną coś innego, tylko nie pamiętam, co i dlaczego. Chcę zobaczyć Parris i Brada. Oni tak się kochają... Musi jej odmówić. Ale jak odmówić po tym, gdy ona ze względu na niego założyła sobie przepaskę na oko i przez to się poraniła? Zrobiła dla niego tak wiele, a on nie chciał zrobić dla niej tak mało? Przecież byłby gotów dla niej umrzeć! Czemu więc nie mógł dla niej żyć? - Pójdziesz? Nie, pomyślał. - Tak - powiedział. - Spotkamy się na miejscu. - Dziękuję, Niedźwiedziu. - Mam na imię Rick. - Rick! Uwielbiam to imię. 96 An43
- Naprawdę? - Znałam kiedyś chłopaka, który tak się nazywał. Poczuł pokusę, by spytać, co czuła do owego chłopaka, ale to byłoby jak kolejna zdrada wobec niej, kolejne oszustwo. Jak się przed nią usprawiedliwi, gdy dojdzie do wyjaśnień - o ile w ogóle do nich dojdzie? - Muszę iść. - Nie odchodź. - Mocniej zacisnęła palce na jego dłoni, zamknęła oczy. Uderzyła się w głowę, a przecież nie wolno zostawiać samego kogoś, kto mógł doznać wstrząsu mózgu... Rick westchnął z rezygnacją i położył się na kołdrze, starając się nie dotknąć Cynthii, lecz ona przytuliła się do niego, zamruczała z zadowoleniem i zasnęła.
s u o
Ostrożnie otoczył ją ramieniem, pogładził po włosach, przesunął palcami po policzku i ustach. Wszystko nie tak. Wcale nie miał tego w planach. Tylko
l a d n a c s
czemu miał wrażenie, że właśnie tak jest dobrze?
Po raz pierwszy od czasu wypadku ogarnął go głęboki spokój. Zamknął zdrowe oko, chociaż od tamtego tragicznego dnia nie sypiał w nocy. Teraz też nie zamierzał spać, a jedynie odrobinę odpocząć...
Obudziło go łomotanie do drzwi łączących apartamenty. - Cynthia? Czemu się zamknęłaś? Przecież co godzinę mam sprawdzać, czy wszystko w porządku!
Rick spojrzał na nią. Już wiedział, jak by się czuł, budząc się u jej boku pogodzony z życiem i pełen nadziei, że cuda jednak się zdarzają, i to nawet takim facetom jak on, którzy zupełnie na to nie zasługują. Pocałował ją w policzek i wyślizgnął się na zewnątrz. Na patio przypomniał sobie o róży wciśniętej do kieszeni. Pogniotła się i mocno przywiędła, zupełnie nie nadawała się na prezent, lecz tej nocy Cynthia też była trochę jak ta biedna, zmaltretowana róża, więc w pewnym sensie pasowały do siebie. Czułym gestem położył kwiat na stoliku i znikł w ciemności. Nad ranem dokończył projekt kaplicy. 97 An43
Była stroma i strzelista, by sięgać nieba. W środkowej części dachu miały znaleźć się tafle szkła w kolorze ciepłej żółci, dzięki czemu panna młoda przejdzie nawą skąpana w złotym świetle. Nad ołtarzem Rick zaprojektował witraże, więc na nowożeńców padną tęczowe promienie -czerwone, błękitne, złociste... Oszołomiony swoim dziełem, odłożył na bok ukończony szkic. Owszem, był znakomitym architektem, wszyscy powtarzali to jednogłośnie, nieustannie zdobywał prestiżowe nagrody. Czuł satysfakcję z każdego ukończonego projektu, z każdego wzniesionego budynku, gdyż dzięki jego pracy powstawało coś, co dotąd nie istniało. Z każdym dokonaniem oddalał się od tamtego ladaco ze złej dzielnicy, od syna biednego mechanika samochodowego. A jednak przez cały czas czuł, że we wszystkich jego pracach
s u o
czegoś brakuje. Tak, były świetne, lecz brakowało im tego tajemniczego czegoś, co odróżnia talent od geniuszu.
l a d n a c s
Patrząc na projekt kaplicy, wiedział już, co to było. Jego poprzednim projektom brakowało duszy. Nie przelewał w nie serca. Teraz, gdy jego serce otworzyło się, spłynęło na niego natchnienie, i to ono stworzyło coś, czego on sam dotąd nie potrafił stworzyć. Zdjęty podziwem i przepełniony pokorą, zrozumiał nagle, że iskra geniuszu jest darem, którego nie można zdobyć, lecz otrzymuje się go bez żadnej zasługi.
Jeszcze przed miesiącem wydrwiłby samą ideę miłości, gdyż tak naprawdę nie doświadczył jej w życiu. W domu rodzice nieustannie rzucali się sobie do gardeł, nic więc dziwnego, że Rick, wyrastając w atmosferze wiecznych awantur, stał się typowym przedstawicielem trudnej młodzieży. Nie uczył się, uwielbiał szybkie motocykle, czarne skórzane kurtki, łatwe kobiety. To ostatnie było najprościej zdobyć, ponieważ atrakcyjny wygląd i zabójczy uśmiech działały na dziewczyny jak magnes. Mottem Ricka było znane powiedzenie „żyj szybko, umrzyj młodo", więc żył naprawdę ostro, żeby mieć w życiu jak najwięcej zabawy.
98 An43
Aż zauważył Cynthię Forsythe, która wydawała się jego zupełnym przeciwieństwem. Zaintrygowała go, ponieważ jego urok nie działał na nią ani trochę. Na widok zabójczego uśmiechu tylko z politowaniem wzruszała ramionami, na zaczepki odpowiadała tak wyniośle, że czuł się przy niej mały. Ponieważ nie dawał jej spokoju, zaczęła traktować go jak powietrze. Rick w końcu przestał się popisywać, posyłać zabójcze uśmiechy, zaczepiać, a zamiast tego prosił, błagał nawet, by dała mu chociaż jedną szansę. Niech przejedzie się z nim motorem jeden jedyny raz. Jeśli i potem nie będzie chciała na Ricka patrzeć, da jej spokój i nie będzie się więcej naprzykrzał, przysięga. Zgodziła się i nagle wszystko się zmieniło, ponieważ Cynthia wbrew samej sobie zachwyciła się i szybką jazdą, i Rickiem. Przez trzy tygodnie żył jak
s u o
w bajce, uskrzydlony śmiechem Cynthii, która tuliła się do niego, gdy pędzili szosą. Przez trzy tygodnie był pełen nadziei i wierzył w miłość.
l a d n a c s
Z perspektywy czasu widział, że zerwanie było nieuniknione, gdyż pochodzili z zupełnie różnych światów, a to musiało ich rozdzielić. Rick nie dałby rady wejść do środowiska Cynthii, a ona nie potrafiła przeciwstawić się matce i wejść do jego świata. Wszystko się więc skończyło równie szybko, jak się zaczęło. Rick pozostał z przekonaniem, że związek kobiety z mężczyzną nieuchronnie jest skazany na porażkę.
Patrząc na gotowy szkic kaplicy, odkrył, że w jego serce znów wstąpiła nadzieja. Przez tyle lat starał się wszystko planować, kalkulować, sprawować kontrolę nad tym, co się działo, by ustrzec się przed tym, co nieprzewidywalne, co mogło mu znów przynieść cierpienie. A teraz nagle czuł się tak, jakby rzucał się na głęboką wodę. - Utonę albo wypłynę - skwitował. Nieprzewidywalne, przed którym tak bardzo próbował się uchronić, dopadło go jednak. Cóż może być bardziej nieprzewidywalnego od miłości? Miłość...
99 An43
Spytał siebie, czy kocha Cynthię, a odpowiedź przyszła szybko, dawał ją skończony projekt kaplicy, dawała ją odwaga, wzbierająca w sercu Ricka, dawał ją nawet strach, ssący go gdzieś w żołądku. Odetchnął głęboko. Dziś wieczorem pójdą razem na przyjęcie i Rick nie będzie niczego kontrolował ani planował, chociaż to kłóciło się z jego naturą architekta. Po prostu pójdzie tam i zobaczy, co się stanie. Miał cichą nadzieję, że coś dobrego.
l a d n a c s
100 An43
s u o
ROZDZIAŁ ÓSMY Cynthia przyglądała się sobie w lustrze i widziała zupełnie przeobrażoną kobietę, stuprocentową kobietę, pełną życia i energii. Nawet opatrunek na czole nie zepsuł tego wrażenia. Miała na sobie nową sukienkę, mieniącą się odcieniami szmaragdu i turkusu, cieniutką, powiewną, kuszącą, zmysłową. Odsłaniała jedno ramię, ściśle przylegała do biustu i talii, za to miękko fruwała wokół nóg przy każdym kroku. Oczy Cynthii lśniły mocnym blaskiem, ukazując, że przemiana jest nie tylko zewnętrzna. Miała wrażenie, że doświadcza prawdziwego cudu, ponieważ nareszcie przestała być jak pociągana za sznurki drewniana marionetka. Po raz pierwszy czuła, że żyje. Nagle jak grom z jasnego nieba spadła na nią świadomość, jaka
s u o
jest przyczyna tego cudu, gdyż tylko jedna siła na świecie może przeobrazić człowieka do tego stopnia w tak krótkim czasie.
l a d n a c s
- O Boże, zakochałam się!
Na próżno tłumaczyła sobie, że to niemożliwe, że za szybko, że wcale go nie zna, przecież ledwie co zdołała się dowiedzieć, jak on ma na imię. Tak mówił rozum, lecz dusza podszeptywała co innego. Po pierwsze, Rick od początku wydawał się Cynthii dziwnie bliski i znajomy, a każde kolejne spotkanie tylko utwierdzało ją w tym przekonaniu. Po drugie, choć jego poznawała coraz lepiej, w czym pomagał jej szósty zmysł, to siebie poznawała z wielkim trudem. Po trzecie, to dzięki niemu obudziła się do prawdziwego życia. Przepełniały ją zachwyt i ogromna wdzięczność. I miłość. Poprawiła włosy, by lepiej zasłonić opatrunek, co niewiele pomogło, lecz wcale się tym nie przejęła, gdyż tak naprawdę liczyło się tylko jedno. Rick szedł z nią na przyjęcie! Ludzie zobaczą ich razem, gdy będą tańczyć, siedzieć razem przy stoliku, rozmawiać, zachowywać się jak normalna para. Tylko czy ich romantyczna znajomość przetrwa pierwszy kontakt z zewnętrzną rzeczywistością? Cynthia nie miała co do tego żadnych wątpliwości. - Do licha, przecież prawie już jesteśmy z sobą! 101 An43
Po raz ostatni poprawiła makijaż, wzięła wieczorową torebkę, okręciła się przed lustrem, uśmiechnęła z satysfakcją i poszła na przyjęcie. Wieczór był przepiękny, ogrody La Torchere wydawały się zupełnie przeobrażone, gdyż zgaszono wszystkie lampy i źródła elektrycznego światła, zamiast nich paliły się pochodnie i setki świec. Przyjęcie odbywało się na rozległym trawniku otoczonym szpalerami ozdobnych krzewów, położonym na skarpie, skąd roztaczał się widok na ocean. Na środku trawnika zainstalowano parkiet do tańca, dookoła poustawiano stoliki przykryte śnieżnobiałymi obrusami, na każdym stoliku płonęła świeca, stał bukiet białych kwiatów oraz butelka wina. Cała ta przestrzeń wyglądała jak jeden wielki pokój, którego dach stanowiło rozgwieżdżone niebo z wąziutkim sierpem księżyca w nowiu. Cynthia
s u o
odnalazła wzrokiem Oriona i uśmiechnęła się do niego.
Wśród stolików znajdujących się na samym obrzeżu jeden stał prawie
l a d n a c s
ukryty wśród krzewów, które w tym miejscu tworzyły coś w rodzaju naturalnej alkowy. Cynthia zostawiła na nim torebkę, by widziano, że jest już zajęty, i poszła złożyć życzenia młodej parze.
Parris - z kwiatami wplecionymi we włosy i w prostej długiej sukni z czystego jedwabiu na wąziuteńkich ramiączkach - wyglądała olśniewająco. Brad okazał się szalenie przystojnym mężczyzną, budził też szacunek i nieco onieśmielał, lecz Cynthia szybko zrozumiała, że ma do czynienia z człowiekiem o naprawdę czułym sercu, wystarczyło bowiem zobaczyć, jak jego twarz odmienia się, ilekroć spoglądał na swoją cudowną żonę. Panna młoda szczerze ucieszyła się na widok Cynthii i uściskała ją serdecznie. -I co? Sprawdziło się kupienie czegoś czerwonego? -spytała z szelmowskim uśmiechem. - Sądząc po tym, co widzę, chyba się sprawdziło! Czyli inni także dostrzegali, co się z nią działo! Porozmawiała przez chwilę z młodą parą, po czym poszła zostawić swój prezent na przeznaczonym do tego celu stole. Stało tam już wiele prezentów, z wyjątkiem jednego 102 An43
wszystkie były zapakowane, a ten jeden co chwilę budził głośny zachwyt. Uśmiechnęła się, gdyż wszędzie rozpoznałaby rzeźbę, która wyszła spod ręki Ricka. Tym razem były to dwa delfiny, radośnie wyskakujące z wody, wyraźnie szczęśliwe, że są razem. Czy to znaczyło, że Rick już przyszedł? Rozejrzała się, lecz nie dostrzegła nikogo, kto mógłby go przypominać. Podeszła do bufetu, przy którym kręciło się sporo gości, a ponieważ kilka osób znała, pogawędziła trochę z tym i owym, cały czas czekając na pojawienie się Ricka. Nagle dotarło do niej, że przy bufecie może być za jasno jak dla niego, dlatego też czym prędzej nałożyła jedzenie na dwa talerze, wróciła do swojego stolika i zdmuchnęła świecę. Zaledwie parę sekund później wyczuła za plecami jego obecność. - Witaj, Rick.
l a d n a c s
s u o
Nachylił się, pocałował ją w policzek, potem przesunął wargami wzdłuż jej nagiego ramienia.
- Jak się czujesz? - spytał, zajmując miejsce obok. - Dech mi zaparło. Możesz mnie tak pocałować jeszcze raz? - Pytałem o twoją głowę.
- Och, znacznie lepiej. Czy ostatniej nocy zachowywałam się jak idiotka? Nie do końca pamiętam, co się działo. - Byłaś czarująca. - Czy to elegancki sposób na to, by powiedzieć, że zachowywałam się jak idiotka? - A zmartwiłabyś się, gdybyś miała wyjść na idiotkę? - Tak! - Przy mnie możesz zachowywać się, jak chcesz, to w niczym nie zmieni tego, co czuję. Jeszcze nigdy nie usłyszała od nikogo czegoś równie miłego. Zerknęła na Ricka, ujrzała nieco niewyraźnie czarną przepaskę i blizny, których dotąd nie 103 An43
widziała. Dotknęła jego twarzy, świadomie kładąc dłoń na długiej, poszarpanej szramie, która biegła od ucha, wzdłuż policzka i potem po szyi. Zesztywniał. - Przy mnie możesz wyglądać, jak chcesz, to w niczym nie zmieni tego, co czuję - rzekła cicho. Żachnął się. - Nie wiesz, co mówisz. - Owszem, wiem. - Tylko ci się tak wydaje - uciął ostro. - Coś mi to wygląda na naszą pierwszą kłótnię. Uważasz, że wiesz lepiej ode mnie, co myślę i czuję? - Nie, to byłaby bezczelność. - Jego głos złagodniał. -Nie chcę się z tobą
s u o
kłócić. - Sięgnął po krewetkę i podał ją Cynthii do ust. - To co? Zgoda? Ugryzła krewetkę.
l a d n a c s
- Dobrze, odłóżmy tę dyskusję na później. - Najlepiej w ogóle do niej nie wracajmy. - Wiedziałam, że tak powiesz. - No i kto teraz wie lepiej?
Roześmiała się, a potem już w najlepszej komitywie jedli, rozmawiali, żartowali. W pewnym momencie na przyjęcie przybył Jerome z Emmą, która rozglądała się z nieskrywaną ciekawością, lecz nie zdołała dostrzec córki. Cynthia odetchnęła z ulgą. - Mogłem się domyślić, że ona przyjdzie - mruknął Rick. - Kto? Moja matka? Znasz ją? - zdziwiła się. - Nie, oczywiście, że nie - odparł pospiesznie i wskazał kobietę, która właśnie też się zjawiła, mając za partnera atrakcyjnego blondyna o wiele młodszego od niej. - Myślałem o Merry Montrose. Cynthia zmartwiła się. - Nie lubisz jej?
104 An43
Kiedy czym prędzej sięgnął po butelkę wina, by napełnić kieliszki, domyśliła się, że wolał zmienić temat. By mu to ułatwić, przykryła swój kieliszek dłonią. - Nie dzisiaj. Prawie nie pamiętam tego, co robiliśmy wczoraj w nocy, więc dziś wolałabym, żeby nic mi nie umknęło. - Nie martw się, że nie pamiętasz, nic szczególnego się nie wydarzyło. - Gdyby się wydarzyło, pamiętałabym na pewno. - Chciałaś mi pokazać swoją piżamkę - zdradził z szelmowskim uśmiechem. - Ale nie tę w króliczki. - Na pewno nie! Och, ale w takim razie skąd byś wiedział o króliczkach? Chyba jednak mimo wszystko napiję się trochę wina... I co jeszcze robiłam? - Już ci mówiłem, byłaś czarująca.
s u o
- Czarująca? Wierzyłam ci, dopóki nie wspomniałeś o piżamie.
l a d n a c s
- Nie chciałaś, żebym wychodził.
Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie chciałaby tego, lecz Cynthia zachowała tę uwagę dla siebie, gdyż Rick i tak by w to nie uwierzył. - Położyłem się więc przy tobie. - Na moim łóżku? - wyszeptała.
- Tak. Patrzyłem, jak śpisz, pogłaskałem cię po włosach, po policzku. - Naprawdę?
- Bardzo słodko pachniałaś. Niebiańsko. - Na pewno nie. - Hm... I ciekła ci ślinka z ust. O, stąd. - Powiedział to takim tonem, jakby opowiadał o czymś bardzo seksownym, i dotknął palcem kącika ust Cynthii. - Aha, obśliniłam cię. No ładnie. I co jeszcze robiłam? - Potem zaczęłaś chrapać. - Głośno? - przeraziła się. - Zagłuszyłabyś pociąg towarowy.
105 An43
- To co tu jeszcze robisz? Czemu przyszedłeś, skoro ślinię się i potwornie chrapię? - Bo nadal jesteś sobą. Chwilę wcześniej zespół skończył rozstawiać instrumenty i właśnie rozległa się muzyka. Parris i Brad pojawili się na parkiecie, by zatańczyć pierwszy taniec. Przez cały czas nie odrywali od siebie rozkochanych spojrzeń wydawało się, jakby widzieli tylko siebie, a świat w ogóle dla nich nie istniał. Gdy zabrzmiał drugi kawałek, kolej ne pary weszły na parkiet, do tej pory należący wyłącznie do nowożeńców. - Zatańczymy? - spytał Rick. - Chętnie.
s u o
Wziął ją za rękę i zaprowadził na sam skraj parkietu gdzie było stosunkowo najciemniej, a ponieważ piosenka była wolna i romantyczna,
l a d n a c s
położył dłoń na karku Cynthii przyciągnął ją do siebie, by miękko wtuliła się w niego co uczyniła natychmiast. Miała wrażenie, że czekała na tę chwilę przez całe życie. Była taka szczęśliwa i zakocha na, każde dotknięcie Ricka wprawiało ją w ekstazę. Skończyła się druga piosenka, zabrzmiała kolejna, i kolejna. Chociaż tańczyli w półmroku, Cynthii zdawało się, jakby nad nimi świeciło piękne, czyste światło.
Nagle muzyka się zmieniła, zapłonął reflektor, a jegc promień padł prosto na nich. Cynthia podniosła wzrok i ujrzała twarz Ricka zalaną ostrym światłem. Poszarpani blizny na jego twarzy wyglądały znacznie, ale to znacznie gorzej, niż mogła sobie wyobrazić. Stał przez chwilę jak porażony, potem oderwał się od Cynthii i znikł w ciemnościach, nim zdążyła się zorientować. - Wiedziałam, że jest jakiś mężczyzna! Oszołomiona Cynthia odwróciła się. W ciągu tych błogich chwil zupełnie zapomniała, że w jej życiu istnieje pewna potężna komplikacja, mianowicie Emma Bluebell Forsythe. Mama wyglądała jak królowa, nosiła ciemnozieloną suknię od Diora i tiarę we 106 An43
włosach, lecz w tym momencie zachowywała się jak nauczycielka, która przyłapała na czymś niegrzeczną uczennicę, mianowicie skrzyżowała ręce i bardzo wymownie stukała noskiem pantofla o deski parkietu. - To on za tym stał, wiedziałam! - Emma mówiła coraz głośniej i coraz bardziej przenikliwym głosem. - Jest odrażający, istne monstrum! Nic dziwnego, że wstydziłaś się go pokazać. Cynthia zmartwiała, gdyż Rick musiał wciąż znajdować się w pobliżu, mógł więc słyszeć te słowa. - Jedyną osobą, za którą się wstydzę, jesteś ty! Jak możesz? Jak możesz osądzać kogoś wyłącznie na podstawie wyglądu? - Przestań. Mam dość wytykania mi, że jestem matką z piekła rodem.
s u o
- Nigdy tego nie powiedziałam, to ty ciągle to powtarzasz, ale przyznaję, że dziś w nocy w pełni zasłużyłaś na to określenie.
l a d n a c s
- Jak ty się do mnie odnosisz? I jak ty wyglądasz? Nie podoba mi się ta sukienka. Jest wyzywająca, sygnalizuje coś aż nadto wyraźnie. - Tak? A niby co sygnalizuje?
- Że cała jesteś chętna - rzekła z zimnym okrucieństwem Emma. Cynthia aż zaklęła pod nosem.
- Proszę, miałam rację - stwierdziła z satysfakcją Emma. - Wulgarna sukienka i wulgarny język!
- Wiesz co? Naprawdę jesteś matką z piekła rodem. - Proszę, oto mężczyzna, który obdarzył mnie tym tytułem. - Emma zmierzyła lodowatym wzrokiem Jerome'a, który podszedł do nich z uśmiechem, lecz spoważniał na widok wyrazu twarzy matki i córki. - Ona ma kogoś, ale nic mi nie powiedziała. A wiesz, dlaczego, Jerome? - Nie mam pojęcia. - Bo zbuntowałeś ją przeciwko mnie i przekonałeś, że nie warto okazywać mi żadnego szacunku. - To nieprawda - odparł. 107 An43
Cynthia miała ochotę poradzić mu, żeby oszczędził sobie wysiłku, bo i tak nic nie zdoła powstrzymać awantury, która nadciągała jak burza z piorunami. Kiedy tylko Emma wpadała w zły nastrój, zwłaszcza z powodu córki, Cynthia z całych sił starała się ją udobruchać, w poczuciu winy obiecywała, że coś się więcej nie powtórzy i zgadzała się na wszystko, byleby tylko mama się nie gniewała. Niestety, ciągłe ustępstwa i wyrzekanie się siebie to bardzo wysoka cena za dogadzanie czyimś humorom, stanowczo zbyt wysoka. Po raz pierwszy Cynthia zrozumiała, że nie ponosi żadnej odpowiedzialności za samopoczucie i usposobienie tej małostkowej złośnicy, która była jej matką. - Przepraszam was - powiedziała, zauważywszy kątem oka jakiś ruch na plaży.
s u o
- Nigdzie nie pójdziesz! - wrzasnęła Emma, lecz jej córka już znikła w
l a d n a c s
ciemności. - To wszystko twoja wina - rzuciła Jerome'owi w twarz. - Bluebelko, radzę ze mną nie zaczynać - ostrzegł Jerome. Jego dziwnie spokojny głos zaintrygował Cynthię, więc przystanęła wśród krzewów. Zapowiadało się ciekawie, bo jeszcze nikt nie przeciwstawił się jej rozkapryszonej matce.
- Nie nazywaj mnie tak! W ogóle nie odzywaj się do mnie już nigdy więcej!
- Chętnie, bo niby jesteś damą, a wydzierasz się jak ordynarna dziwka. Cynthia zamarła. Owszem, mama zasłużyła sobie na najbardziej gorzkie słowa prawdy swoimi uwagami pod adresem jej i Ricka, co jednak nie znaczy, że zdoła tę prawdę przełknąć. Emma na moment również skamieniała, a potem wymierzyła Jerome'owi siarczysty policzek. W oczach Jerome'a coś błysnęło, chwycił Emmę, bezceremonialnie przyciągnął do siebie i zgniótł jej wargi w pocałunku. Walczyła jak wściekła kotka przez całe trzy sekundy, po czym zrobiła się
108 An43
miękka jak wosk, oddała pocałunek i już kilka chwil później oboje podążali bardzo szybkim krokiem w stronę hotelu, obejmując się mocno. Ponieważ znów zrobiło się bezpiecznie, Cynthia poszła poszukać Ricka. Mogli teraz bez przeszkód przetańczyć choćby i całą noc. Znalazła go na plaży, gdzie klęczał przed górką mokrego piasku i coś z niego lepił. - To była moja matka. - Domyśliłem się. - Chętnie bym cię przedstawiła, ale jest bardziej jadowita niż grzechotnik. - Słyszałem. - Rick, tak mi przykro! Wzruszył ramionami. - Mówiła prawdę. Faktycznie jestem odrażający i wyglądam jak monstrum.
s u o
- Nieprawda! - Chciała spojrzeć na niego, lecz odwrócił twarz.
l a d n a c s
- Dziękuję, że przyszłaś tu do mnie i że nie okazu...
- Przestań! Przestań mówić, jakbym przyszła z litości. Przyszłam, bo cię kocham.
Znieruchomiał. Przez chwilę wyglądało na to, że zerwie się na równe nogi i ucieknie, ale ta kobieta, która kilka nocy wcześniej wynurzyła się ze śmiechem z oceanu, wolna, radosna i pewna swojej mocy, nie zamierzała mu na to pozwolić. Chwyciła go za koszulę, gwałtownym szarpnięciem przyciągnęła do siebie i pocałowała chciwie, zaborczo. Litości nie było w tym ani trochę. Po krótkim wahaniu, które trwało może ułamek sekundy, Rick odpowiedział równie gwałtownie. Zrobiło jej się gorąco, zapomniała o całym świecie, wszystko znikło, jakby istnieli tylko oni dwoje, poza nimi nikt i nic. Wreszcie Rick oderwał się od niej, ale tylko po to, by wtulić twarz w jej szyję. - Potrafisz zwalić faceta z nóg - wyszeptał. - Kiedy się nie ślinię i nie chrapię - uściśliła.
109 An43
- Może lepiej wracajmy na przyjęcie, zanim stanie się coś, czego potem będziemy żałować? - Na pewno nie będę żałować. Odsunął się i wrócił do swojej górki z piasku, na której uformował wieżyczkę. -Budujesz zamek! - ucieszyła się Cynthia, chociaż oczywiście wolałaby, żeby ją całował. Uklękła obok i też ulepiła wieżę, ale w odróżnieniu od Ricka krzywą i niezgrabną. - Oto wieża godna zaślinionej i chrapiącej narzeczonej Frankensteina. W odpowiedzi Rick pocałował ją w czubek nosa. To było miłe, ale trochę zbyt braterskie... Uklękła ciut bliżej, ich ramiona dotknęły się. On się odsunie, czy nie? Nie.
s u o
Przez jakiś czas w milczeniu wznosili zamek.
l a d n a c s
- Pół roku temu nadzorowałem budowę mojego projektu, wielkiego kompleksu biurowego. Przechodziłem obok świeżo wzniesionej ściany, za którą pracowała ładowarka. Operator cofnął ją za daleko i uderzył w ścianę, a ta zawaliła się na mnie.
- O Boże, Rick! Co za szczęście, że nie zginąłeś! - Gdybym zginął, nie spotkalibyśmy się, więc nawet nie wiedziałabyś, że jest się z czego cieszyć.
Trzepnęła go po ramieniu. - Przestań być taki logiczny! - Leżałem pod gruzem, a oni usuwali go ręcznie. Nie mogli użyć maszyn, skoro znajdowałem się pod spodem. Trwało to bardzo długo. Straciłem jedno oko, mam zmiażdżoną tchawicę i zeszpeconą twarz. Ciągle mi się to śni, dlatego prawie nie sypiam. Praktycznie przestałem pokazywać się ludziom za dnia, bo dzieci krzyczą z przerażenia za mój widok i chowają się za rodzicami. -Och, Rick... - Próbuję ci powiedzieć, że jestem okaleczony na całe życie. 110 An43
- Mówisz do kobiety, która ślini się jak pies, a chrapaniem zagłusza przejeżdżający pociąg - odparła, rozpaczliwie starając się przekonać Ricka, że jego wygląd wcale jej nie przeszkadza. Nie odpowiedział i znów pracowali w milczeniu. - Zniszczysz sobie sukienkę. - Co tam sukienka, wolę budować z tobą. Cisza. - Bliscy mi ludzie odwrócili się ode mnie po tym wypadku. - Ja nigdy się od ciebie nie odwrócę. - Nie możesz tego wiedzieć. - Wiem z całą pewnością. Nagle od strony skarpy rozległy się krzyki, jakaś para zaczęła się z sobą wściekle awanturować.
s u o
-Chyba dzisiaj wisi coś w powietrzu... - mruknęła Cynthia.
l a d n a c s
- Dla mnie takie kłótnie są normalne, matka cały czas darła koty z ojcem. - U nas w domu też ciągle trwała wojna - zdradziła Cynthia. - Mam nadzieję, że spadniesz i się zabijesz! - krzyczała histerycznie kobieta.
- No i dobrze! To byłoby lepsze, niż spędzenie reszty życia z tobą! odkrzyknął mężczyzna.
- Powiedz mi, jak to się dzieje? - rzekł Rick. - Ludzie zaczynają jak Parris i Brad, a kończą w taki sposób. Dlaczego? Znowu w milczeniu wrócili do pracy nad zamkiem. Po chwili był gotowy, nie mieli już nic do zrobienia. Cynthia czuła, że nastrój Ricka zmienił się, że nie uda jej się wyciągnąć go ze skorupy, do której się wycofał. Mimo to musiała spróbować. - Mówiłam poważnie. Naprawdę cię kocham. - Gdy zesztywniał, dodała: Zaufaj mi, Rick. Nie mogę już tak dłużej, muszę wiedzieć, kim jesteś. Chce cię zobaczyć. - A jeśli odmówię? 111 An43
- Wtedy nie spotkamy się więcej - odparła ze smutkiem. - Po prostu tak nie potrafię. I nie chcę. Jeśli będziesz dalej krył się w ciemnościach, cały czas będziesz wierzył, że jesteś kimś gorszym od innych. Będziesz nadal się wstydzić, a ja się na to nie godzę. Sama nigdy nie będę się ciebie wstydziła. - Czyli stawiasz mi ultimatum? - W jego głosie również brzmiał smutek. - Skoro tak to nazywasz... Wstał, otrzepał spodnie, nachylił się i pocałował Cynthię w taki sposób, jakby się z nią żegnał. Podjęła ostatnią próbę. - Proszę, spotkaj się ze mną w tym samym miejscu jutro w południe. Chcę cię zobaczyć w świetle słońca. Nie odpowiedział. Znikł.
s u o
Długo siedziała samotnie na piasku, po czym wróciła do siebie, ledwie powłócząc nogami. Czuła się straszliwie zmęczona i stara, zupełnie jakby miała sto lat.
l a d n a c s
Merry zeszła na plażę, zobaczyła zamek z piasku i kopnęła go z furią. Phipps-Stoverowie pokłócili się publicznie, nie dbając o to, że mogą popsuć Parris i Bradowi przyjęcie weselne. W dodatku straszliwie narażali Merry. Co się stanie, jeśli się rozwiodą? Czy przez to jednej pary jej zabraknie i czar nie zostanie zdjęty?
- Powinnam była zgadnąć, że trzynasta para nie będzie szczęśliwa... A wieczór zaczął się tak obiecująco! Alex spytał, czy poszłaby z nim na przyjęcie. Oczywiście to nie była żadna randka, po prostu chciał być miły dla starej kobiety. Jednak - dziwna rzecz - okazywał jej taką uwagę, jakby nie zauważał, jak jest stara i brzydka, jakby naprawdę ciągnęło go do niej. Czy to możliwe, by trafiali się ludzie o tak szlachetnych sercach, że naprawdę nie zwracali uwagi na wygląd? Oczywiście, przecież najlepszy przykład stanowiła Cynthia. Merry zauważyła ją, jak siedziała przy stoliku z Rickiem, widziała, jakim gestem położyła dłoń na okaleczonej twarzy ongiś bardzo atrakcyjnego architekta. W 112 An43
sercu Merry zapłonęła nadzieja, ci dwoje rzeczywiście mogli ją wyzwolić. Niestety nie cieszyła się długo, bo Phipps-Stoverowie wszystko popsuli, a po ich kłótni zrozpaczona Merry uciekła na plażę, zabraniając Aleksowi iść z sobą, chociaż wołał za nią: - Zaczekaj, proszę, mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia! Nie czekała. Po co? Na co? Och, teraz już nie miało znaczenia, czy Cynthii i Rickowi się uda, nic nie miało znaczenia, wszystkie jej wysiłki, by zaszczepiać w świecie dobro i miłość - tę miłość, w którą sama zdążyła już uwierzyć dzięki swojej pracy - wszystko to na darmo! Z furią wycelowała palec w skałę, która wyglądała jak śpiący niedźwiedź. - Przyszłaś znikąd, idź donikąd! Idź do morza lub do nieba, już mi ciebie nie potrzeba!
s u o
Skała znikła, gniew Merry ulotnił się również. Chyba zanadto się
l a d n a c s
pospieszyła, niepotrzebnie pozbyła się skały, ale miała już dość wszystkiego, zwłaszcza romansów i magii. Zgarbiła się i powlokła się do swojego mieszkania, gdzie za jedynych towarzyszy miała samotność i wyrok dożywocia w skórze ohydnej staruchy.
113 An43
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Rick pakował swoje rzeczy. Robił to bardzo starannie i metodycznie, gdyż po pierwsze miał dużo czasu, bo prom odpływał z wyspy dopiero o drugiej po południu, a po drugie czuł się tak, jakby zesztywniał od mrozu. I dobrze, dość tych szaleństw, którym ulegał od kilku dni. Niepotrzebnie dał się wciągnąć magii tego miejsca i zapomniał, kim naprawdę jest. Odrażającym monstrum. Kiedy zamknął walizkę, podszedł do stołu i spojrzał na kartki z ukończonym projektem kaplicy. To nie wyglądało jak dzieło budzącego wstręt potwora, lecz kogoś, komu było dane poczuć przedsmak nieba. Widać było aż nadto wyraźnie, że w sercu tego człowieka mieszkały nadzieja i pragnienie, by świat stał się jasny i ciepły dzięki miłości. Miłość! Jedno wielkie złudzenie!
s u o
Rick żachnął się, gniewnie zmiął kartki, lecz nie wyrzucił ich, gdyż to by mu nie wystarczyło. Postanowił za dnia zabrać je tam, gdzie miał spotkać się z Cynthia,
l a d n a c s
i spalić je. Potem zostawi tę wyspę i jej pokusy, raz na zawsze pozbędzie się iluzji, że jest dla niego jakaś szansa, że po wypadku stał się kimś głębszym, wrażliwszym i lepszym.
Ponieważ musiał się czymś zająć, poszedł do łazienki, by się wykąpać i ogolić. Potem uważnie przyjrzał się w lustrze swojej twarzy i naraz przeżył wstrząs, gdyż zrozumiał prawdę. Jego głównego problemu wcale nie stanowił wygląd, blizny, częściowa ślepota, zmiażdżona tchawica. Tak naprawdę używał ich jako tarczy, chował się za nimi, by obronić się przed tym, czego najbardziej pragnął i czemu najbardziej nie ufał. Przed uczuciem. Miłość zawsze zaczynała się od nadziei i obietnic, lecz co działo się potem? Krzyki tamtej pary, kłócącej się na przyjęciu, otworzyły w jego sercu dawną ranę, znacznie głębszą i bardziej bolesną niż fizyczne blizny. W jego rodzinnym domu nie było ani odrobiny ciepła, rodzice walczyli z sobą zaciekle, w nocy budziły go awantury, w dzień panowało ponure milczenie, ojciec pił, matka płakała. Kiedy się rozwiedli, syn służył im do dalszych rozgrywek, jakby był tylko pionkiem na szachownicy. Jako dziecko 114 An43
dużo się modlił, prosząc o ciepły dom i o miłość, lecz jego żarliwe modlitwy nigdy nie zostały wysłuchane. Nigdy? A jeśli to dzięki nim spotkał Cynthię? Jeśli... - Nie - powiedział, skrywając swój strach pod maską gniewu. Widział zdjęcia ze ślubu swoich rodziców. Mieli oczy pełne szczęścia i na każdym ujęciu trzymali się za ręce lub obejmowali, jakby nie mogli bez siebie wytrzymać. Jeszcze przez parę lat rodzinne fotki pokazywały udane małżeństwo, tata nosił mamę na barana, mama robiła głupie miny do aparatu, całowali się, rozrabiali. A potem coś się zmieniło. Czy to przez narodziny Ricka? A może po prostu taka jest kolej rzeczy?
s u o
Romantyczne uczucie wyparowuje, zostaje szara rzeczywistość i udręka znoszenia się nawzajem.
l a d n a c s
To przydarzało się wszystkim naokoło, nie tylko jego rodzicom czy tej parze na weselu Parris i Brada. Wystarczyło przypomnieć sobie, jak skończyły się niemal bajkowe związki księżnej Diany i Karola, Nicole Kidman i Toma Cruise'a oraz dziesiątki innych.
Dlatego musiał uciec jak najszybciej. Czemu prom nie odpływa w nocy, tylko dopiero po południu? Rick ubrał się i zaczął nerwowo krążyć po apartamencie. Naraz jego wzrok padł na nieukończoną rzeźbę. Tak, to będzie ostatni prezent dla Cynthii, jego najlepsza rzeźba. W niej jednej nie pokaże życia takim, jakim chciał je widzieć, ale takim, jakim je znał. Pod uderzeniami dłuta z drewna wynurzył się niedźwiedź - groźny, dziki, nieprzewidywalny, którego byle co może rozjuszyć, zdolny zaatakować bez ostrzeżenia. Cynthia zrozumie. Może nawet będzie zadowolona, że Rick nie stawił się na wyznaczone spotkanie. Owszem, było mu przykro, że sprawi jej chwilowy ból, ale to przecież lepsze, niż zostać i ranić ją przez resztę życia, jak jego ojciec ranił matkę. Po
115 An43
takich doświadczeniach nie potrafił kochać Cynthii tak, jak na to zasługiwała. Lepiej niech ich związek pozostanie w sferze marzeń. Jej radość na widok nowego prezentu trwała krótko. Z tej rzeźby nie emanowała radosna energia, od niedźwiedzia biły dzikość i siła, które mówiły jasno, że ten, kto napotka to zwierzę na swojej drodze, znajdzie się w niebezpieczeństwie. Cynthia opadła na krzesło, z wahaniem pogłaskała drewniany grzbiet. Czy miłość mogła oswoić tak nieokiełznaną istotę? Przypomniała sobie indiańską legendę i pomyślała, że Merry dała jej niewłaściwy klucz do rozwiązania zagadki, gdyż akurat Cynthia wcale nie powinna skupiać się na tym, co oznacza niedźwiedź. W jej przypadku najważniejsze było co innego, a mianowicie przyjrzenie się relacjom matki i
s u o
córki, uderzająco podobnym do tych, które miały miejsce w jej życiu. Dlaczego wdowa miała aż taką kontrolę nad córką? Dlaczego jej wzrok
l a d n a c s
zmienił zięcia w kamień? Czy to metafora zimnego krytycyzmu, niemożliwości pełnego zaakceptowania drugiej osoby z tego tylko powodu, że ten ktoś nie wpasował się idealnie w nasze oczekiwania? I dlaczego córka nie zawalczyła o swego męża, dlaczego nie poszła za nim do morza? Może gdyby to zrobiła... Wstała i zapukała do drzwi łączących apartamenty. Przyszło jej pukać ładnych parę razy, nim Emma wreszcie łaskawie otworzyła i pokazała córce wyniosłą, nieprzejednaną minę.
- Musimy porozmawiać - rzekła spokojnie Cynthia. - Nie wydaje mi się. - Natomiast ja muszę porozmawiać. - Weszła do pokoju, ignorując demonstracyjne niezadowolenie Emmy. Po raz pierwszy stawiała swoje potrzeby przed potrzebami matki. Dotąd kierowała się poczuciem obowiązku, gdyż taką zasadę Emma jej wpoiła, ale przecież poczucie obowiązku, podobnie jak krytycyzm, zabijało prawdziwą miłość! W miłości nie można udawać kogoś innego, zadowalać drugiego człowieka ze strachu, że odwróci się od nas. Prawdziwa miłość wymaga o wiele 116 An43
więcej, nakazuje mocno stanąć na własnych nogach i być sobą w odpowiedzialny sposób. Miłość powstała dla ludzi wolnych, a nie dla niewolników. I tylko takich obdarza swą łaską. Cynthia miała nadzieję, że kiedyś zbuduje z mamą taką relację, ale na razie musiała zacząć od zera. Usiadła przy stole i postawiła na nim rzeźbę. - Jakie to brzydkie! - prychnęła ze wstrętem Emma. - Jest w tym wulgarna dzikość. Dla mnie to kompletny brak gustu. Również po raz pierwszy w życiu Cynthia nie dała się mamie zmanipulować, gdyż zrozumiała, że jedna strona wcale nie musi narzucać tonu rozmowie. Druga strona zawsze miała wybór - nie między uległością a walką, gdyż wdanie się w walkę oznaczało faktycznie zgodę na warunki stawiane przez
s u o
stronę manipulującą. Istniała jeszcze inna droga, mianowicie można było pozostać sobą.
l a d n a c s
- Mamo, ostatniej nocy powiedziałaś, że mężczyzna, którego kocham, jest odrażający. Nazwałaś go monstrum.
- W głosie Cynthii nie było śladu gniewu.
- Ponieważ to prawda. Wygląda jak wyliniały kocur, któremu inny dachowiec przejechał pazurami po...
- Nie pozwalam ci mówić w ten sposób o kimś, kogo kocham. Emma przeżyła prawdziwy szok
- Słucham? Ty mi nie pozwalasz? -Tak. - Co to w ogóle znaczy „kochasz"? Ledwie go poznałaś! Nie zgadzam się, żeby ten mężczyzna stał się częścią twojego życia. Nie zniosę tego. - Cóż, to będzie twoja decyzja. - Jak to? Chcesz mi powiedzieć, że gdybyś miała między nami wybierać, wybrałabyś jego, a nie mnie? - Tak - odrzekła z mocą Cynthia. Wiedziała już, że ostatni krok na drodze ku dorosłości polega na odejściu, od rodziców i połączeniu się z wybranym partnerem. 117 An43
- Ale on jest okropny! Cynthia wstała od stołu. - Nie jest - rzekła cicho. - I ten niedźwiedź również nie jest brzydki. Obaj są pełni energii i mocy. Ja też. Sama wybieram, co zrobię z moim życiem i kogo będę kochać. - Popełniasz głu... - Nie zdołała dokończyć, gdyż córka stanowczym gestem podniosła rękę. - Nie pomogę ci przy następnej książce, zamierzam założyć galerię sztuki w La Torchere. I wyjść za człowieka, którego kocham. - Co? Oświadczył ci się? Cynthia uśmiechnęła się. - Nie. Ja mu się oświadczę. - Nie możesz! Tak się nie robi!
s u o
- Ty byś tak nie zrobiła, a to zupełnie co innego. Ja zrobię. Odtąd to ja decyduję o swoim życiu, to ja dokonuję wyborów, które mnie dotyczą.
l a d n a c s
Emma zrozumiała, że przegrała. Rozpłakała się.
- Zawsze wiedziałam, że jesteś buntownicza i niezależna. Starałam się to z ciebie wyplenić...
- Żeby mnie przy sobie zatrzymać. Ale nie ze względu na mnie, tylko ze względu na siebie.
- Nieprawda, robiłam to wyłącznie dla twojego dobra. Każda matka chce dla swego dziecka tego, co najlepsze. Zrozum, jeśli poślubisz mężczyznę tak różnego od ciebie, przyniesie ci to same nieszczęścia. - Mówisz tak, bo tobie przyniosło. Nie rozumiesz jednak, że wcale nie musiało. Wystarczy drugiego człowieka zaakceptować, zamiast nieustannie na siłę przykrawać go do swoich oczekiwań. Niestety, właśnie przez to straciłaś tatę, a teraz tracisz mnie. - Nie chcę cię stracić! Powiedz, co mam zrobić, żeby do tego nie dopuścić. - Po prostu pozwól mi odejść i daj mi błogosławieństwo na drogę.
118 An43
Popatrzyły sobie w oczy. Cynthia pochwyciła moment, w którym Emma uświadomiła sobie siłę jej determinacji. - Idź, dziecko. - Zdołała uśmiechnąć się przez łzy. -Masz moje błogosławieństwo. Cynthia wróciła do siebie i ubrała się na południową randkę z Rickiem. Włożyła czerwone spodnie i czerwoną bluzeczkę bez rękawów, nagie ramiona w modny sposób przewiązała dzierganym białym sweterkiem. Była kobietą pewną siebie i tak też zamierzała wyglądać. Ricka na plaży nie zastała, ale to przecież wcale nie znaczyło, że nie przyjdzie. Usiadła na ławeczce, na której kilka dni wcześniej rozmawiała z Merry, i zaczęła czekać, lecz z minuty na minutę ogarniał ją coraz większy niepokój. Coś było nie tak. I to bardzo nie tak.
s u o
Zaczęła nerwowo rozglądać się dokoła, i naraz aż dech jej zaparło. Skała
l a d n a c s
w kształcie niedźwiedzia znikła! To niemożliwe! Pewnie zakrył ją przypływ. Nie, akurat był odpływ... Cynthia zrozumiała, że nie istnieje żadne racjonalne wytłumaczenie dla zniknięcia skały, ale zamiast uznać się za szaloną lub przerazić się działaniem jakichś nieznanych nauce mocy, poczuła, jak ogarnia ją wielka radość. Opowieść zatoczyła koło, niedźwiedź przestał być skałą, wrócił do życia! Znów przyjdzie do swojej wybranki.
Ale przecież Rick nie przyszedł. Chwileczkę... Zaczęła przypominać sobie wszystko, co wiedziała o niedźwiedziach. Podobno w lesie ludzie byli często obserwowani przez niedźwiedzie, lecz nie zdawali sobie z tego sprawy. Czyżby Rick obserwował ją z ukrycia? Skupiła się. Tak, czuła na sobie jego wzrok. Podniosła się i rozejrzała czujnie, a jej uwagę przykuł rosnący na skarpie las i nieduża polana ze skałą. Przy skale dostrzegła jakiś ruch. Serce zabiło jej mocniej, więc natychmiast ruszyła w tamtym kierunku, z każdym krokiem coraz bardziej pewna siebie, coraz silniejsza dzięki samodzielnie dokonanemu wyborowi. 119 An43
Tak, historia zatoczyła koło, znów znaleźli się w punkcie wyjścia, lecz tym razem wszystko ułoży się inaczej, gdyż Cynthia stała się kimś innym. Teraz już nie pozostanie bierna. Kiedy wreszcie wspięła się na skarpę i wyszła na polanę, nie zastała tam nikogo, jedynie na pniu wielkiego drzewa powiewała kartka przypięta do kory pinezką. Czy to ten ruch Cynthia widziała z dołu? Podeszła bliżej, rozpoznała, że to projekt kaplicy, i aż oczy jej się zaszkliły na widok takiego piękna, zaś jej determinacja jeszcze się pogłębiła. Wyrzeźbiony niedźwiedź pokazywał ciemną stronę Ricka, ale kaplica ujawniała wnętrze jego serca. O nie, Cynthia nie pozwoli ukochanemu odejść, pójdzie za nim, dokądkolwiek uciekł, zabierze go w bezpieczne miejsce i uleczy jego rany. - Cynthio...
s u o
Odwróciła się i ujrzała, że stał na skraju polany, przygarbiony, wyraźnie
l a d n a c s
udręczony, na przemian zaciskając dłonie w pięści i rozprostowując je. Zdumiała się, gdyż nie dostrzegała żadnego oszpecenia, w jej oczach Rick był piękny. Co za wspaniałe rysy! Co za niezwykły kolor tęczówki! Nigdy w życiu nie widziała podobnego.
Nie, widziała, ktoś miał podobny kolor oczu... Ruszyła ku niemu, coraz bardziej zdziwiona, naraz stanęła jak wryta. Nie, nie „podobny". Widziała taki sam kolor. Przyjrzała się uważniej. Czy to możliwe? Ależ tak! Oczywiście był starszy o osiem lat, a odmieniony wygląd utrudniał rozpoznanie go nawet w pełnym świetle. - Rick? - wyszeptała. - Rick Barnett? Skinął głową z zakłopotaniem, może nawet z zażenowaniem. Podeszła, wyciągnęła ręce i uroczyście położyła dłonie po obu stronach jego twarzy. - Wyjeżdżam - wyznał. - Nie zamierzałem się żegnać. - Gdy skinęła głową, dodał: - Od samego początku wiedziałem, kim jesteś, ale nie odważyłem 120 An43
się przyznać, kim ja jestem. - Znów skinęła głową, mając przy tym wrażenie, że jej serce otwiera się niczym kwiat o poranku. - Zostałem okaleczony fizycznie, ale jeszcze bardziej w środku. Nie umiem nikomu zaufać, po prostu nie umiem. Jestem twardy i zimny, jestem... Położyła mu palec na ustach. - Jesteś tutaj. Tylko to się liczyło. Mimo tego wszystkiego, co go powstrzymywało, przyszedł na tę polanę, by jeszcze raz zobaczyć Cynthię. - Ale nie chcę tu być. Uśmiechnęła się przez łzy. - Czasem miłość robi za nas rzeczy, których sami nie potrafimy zrobić. - W miłość też nie wierzę. Ale gdybym wierzył... - To co? - ponagliła go. - Tylko ciebie mógłbym pokochać...
l a d n a c s
s u o
- Jesteś absolutnie pewien, że nie chcesz tutaj być?
- Och, Cynthio, odbierasz mi siłę! Powinienem był odejść, gdy tylko zobaczyłem, jak ruszasz w tę stronę, ale nie zdołałem. Cynthio, czy naprawdę nie rozumiesz? Zasługujesz na kogoś lepszego, na człowieka, który jest cały, a nie potrzaskany. Pokiereszowany na ciele i duszy.
- Czyli nie chcesz tu być ze względu na mnie - wyciągnęła wniosek. - A ze względu na siebie? Co byś zrobił, gdybyś myślał tylko o sobie? - Wtedy nigdy bym od ciebie nie odszedł... - W tym momencie coś się w nim poddało, coś pękło. Wtulił twarz . w szyję Cynthii. Mama zawsze na pierwszym miejscu stawiała swoje potrzeby, moje były nieważne, tymczasem dla Ricka to ja jestem na pierwszym miejscu, pomyślała. Cały problem w tym, że on myli się co do moich potrzeb, podobnie zresztą jak mylił się co do samego siebie. - Nie jesteś już tym chłopakiem, którego znałam.
121 An43
- Właśnie to próbuję ci powiedzieć. Również dlatego kryłem się przed tobą, nie chcąc, żebyś mnie rozpoznała. Oczekiwałabyś, że będę taki sam jak dawniej, lecz bardzo się zmieniłem. - A nie przyszło ci do głowy, że zmieniłeś się na lepsze? Doskonale pamiętam tamtego chłopaka. Kochałam go, ale nie tak jak kocham ciebie. Jesteś mądrzejszy, głębszy, silniejszy. I ja też stałam się mądrzejsza, głębsza i silniejsza. A kiedy wyjdę za ciebie, połączymy siły i będziemy się nawzajem wspierać, by wciąż rosła nasza mądrość, głębia i siła. Odsunął się, by na nią spojrzeć, na jego ustach zaczynał błąkać się uśmiech. - Hm... Cynthio, a czy ja w ogóle mam w tej kwestii coś do powiedzenia?
s u o
- Tak. Masz powiedzieć „tak". -I nic innego? - Nie. - Cynthio...
l a d n a c s
- Powiedz to, czego pragnie twoje serce, i pozwól, żebym ja zadbała o swoje, bo akurat bardzo dobrze wiem, czego ono chce. - Ale co na to wszystko twoja matka?
- Słuchałam jej jako dziecko, lecz w ciągu ostatnich dni przestałam nim być i słucham już tylko własnego serca.
-I co ono ci mówi? - spytał szorstko, podejmując ostatnią próbę zniechęcenia jej do siebie. - Że zmieniliśmy się oboje na lepsze i dalej powinniśmy się zmieniać, gdyż miłość każe nam przekraczać samych siebie. Miłość wznosi nas w rejony, gdzie da się uleczyć rany i blizny. Miłość czyni z nas istoty nadnaturalne, wystarczy tylko podjąć wyzwanie, jakie nam rzuca. Przyglądał jej się jeszcze przez chwilę z coraz szerszym uśmiechem, a potem odrzucił głowę do tyłu, zaśmiał się głośno, wydał z siebie radosny okrzyk, chwycił Cynthię za ręce i puścił się z nią w szalony tan wokół całej polany, aż obojgu zaczęło brakować tchu. 122 An43
Na koniec zatrzymał się z nią na skraju skały i krzyknął głośno, by cały świat mógł go usłyszeć: - Rick Barnett kocha Cynthię Forsythe! Na zawsze! Merry, która odpoczywała na leżaku z zimnym kompresem na czole, uniosła głowę, słysząc dźwięczny jak dzwon męski głos, który wzbił się w powietrze nad wyspą. Po chwili deklaracja miłości rozbrzmiała ponownie, głos Ricka brzmiał tak silnie i czysto, jakby nigdy nie został uszkodzony. Gdyby tylko Merry mogła uwierzyć w uzdrawiającą siłę miłości, tak jak on uwierzył... Popatrzyła na pomarszczone dłonie, wiedząc, że natknęła się na przeciwnika silniejszego od siebie. Poprzedniej nocy Alex czekał na nią przed domem, zdeterminowany, by powiedzieć jej coś ważnego, to, co chciał powiedzieć już wcześniej. Otóż wcale
s u o
nie był zwykłym pracownikiem, tylko nowym właścicielem kurortu i nie mógł już dłużej ukrywać tego przed Merry, gdyż za bardzo ją szanował i poważał, by
l a d n a c s
ją oszukiwać choćby jeszcze chwilę.
Właściciel kurortu, a nie pracownik fizyczny! To jednak niewiele zmieniało, gdyż nawet gdyby Merry odzyskała poprzednią postać, i tak była już przyrzeczona komuś innemu. Niemniej nie potrafiła zapomnieć o słowach Aleksa. Kiedyś, gdy była młoda, piękna i arogancka, myślała, że wszystko wie i zna każdą odpowiedź, co powinno budzić powszechny podziw i szacunek. Niestety szanowano ją wyłącznie za to, że urodziła się księżniczką, a nie za to, kim była. Tylko Alex... Lecz kim właściwie była? Nic już nie wiedziała, niczego nie była pewna, nie znała żadnych odpowiedzi. Och, cóż za bolesna lekcja pokory! I jak drogo przyszło za nią zapłacić! Kiedyś sądziła, że może wszystko, a teraz nie miała wpływu nawet na własne życie. Rano dowiedziała się, że Phipps-Stoverowie oficjalnie wnieśli o separację. Czy się rozwiodą? Oczywiście mogłaby ponownie się wtrącić, z powrotem skłonić ich ku sobie. Dawniej zrobiłaby to bez wahania, lecz teraz
123 An43
powstrzymała się. Czy naprawdę życzyła im życia w dalszej udręce tylko po to, by ona mogła cieszyć się urodą i młodością? I znów usłyszała ten wspaniały, swobodny, czysty głos: - Rick Barnett kocha Cynthię Forsythe! Na zawsze! Tak, w przypadku Ricka wydarzył się cud, cud, którego nie zdołałaby sprawić cała magia świata. Merry pozwoliła sobie, by na moment przeniknęła ją brzmiąca w tym głosie niezwykła energia. Chociaż było to niemądre i zapewne stanowiło oznakę słabości, przez jedną cudowną chwilę wierzyła, że być może nad biegiem wydarzeń czuwa jednak jakaś siła znacznie silniejsza od jej magii. I że być może jej własna historia również będzie miała szczęśliwe zakończenie.
l a d n a c s KONIEC
124 An43
s u o