•o
w
’
(33)
W4/05
ydanie
S
pecjalne
TYLKO DLA DOROSŁYCH
"U
ISSN 1429-6853 INDEKS 34222Х
CUDZOZIEMCY
64 stronv • cena 2 zł 50 er
SPIS TREŚCI
OD REDAKCJI
Poweł Kulesza
Uciążliwi goście - Od redakcji ....... ........ .......... ........
2
Krzysztof Kilijanek
Król stadionu - Tajemnice "Jarmarku Europa". . ................
4
Karol Rebs
Angielski pacjent - Zabójczy romans .. ................ ....
16
Leszek Bogacką
Matrioszki - Seks, zazdrość i zbrodnia ........................
20
Paweł Oleńczuk
Czarne BMW - Zazdrosny jak Turek
........................
27
Z kraju i ze świata - Rozrywka z Temidą ....................
32
Jeremi Kostecki
Arabskie "wężyki" - Włoskie wakacje.......................
34
Joanna Czarkowska
Trup w pałacu..................................................
40
Jarosław Heller
42
Artysta - Nieprawdopodobne - a jednak prawdziwe............ Dariusz Gizak
Niespodzianki ze Wschodu - Farbowany Hindus............
48
Jerzy Blaszyński
Za chlebem - Desperacka decyzja ..............................
54
Witold Wiśniewski
Kurort we wsi - Wystrychnięci na dudka............... ......
56
Krzyżówka z p arag rafem .........
63
Dwaj podejrzani - Zagadka kryminalna.........
64
ZESPÓŁ REDAKCYJNY:
redaktor naczelny Adam Kościelniak
z-ca red. naczelnego Krzysztofa Grabowska
sekretarz redakcji Monika Kamieńska
dział reportażu Krzysztof Kilijanek
sekretariat Ewa Zientek
ilustracje Jacek Rupiński
repro i layout Krystyna Nowakowska Adres redakcji:
02-011 Warszawa, Al. Jerozolimskie 107, telefon 42 92 450, fax 42 92 592 E-mail: [email protected] Strona internetowa: www.magazyndetektyw.pl
2
WYDAWCA: Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita” SA Prezes Zarządu:
Stanisław Marek Bagiński Wydawca miesięcznika “ Detektyw” ostrzega, że bezumow na sprzedaż aktualnych i archiwalnych numerów miesięcz nika po innej cenie niż wydrukowana na oktadce jest działa niem nielegalnym i skutkuje odpowiedzialnością karną. Prenumerata: Oddziały „Ruch” SA, urzędy pocztowe i doręczy ciele. Prenumeratę ze zleceniem wysyłki za granicę przyjmuje „Ruch” SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy, 01-248 Warsza wa, ul. Jana Kazimierza 31/33, telefony 5328-731, 5328-816, 5328-820, infolinia 0-800-1200-29, www.ruch.pol.pl
Rozpowszechnianie w USA i Kanadzie z prawem wyłączności (exclusive): USA „EXLIBRIS” - 5708 W. Belmont Ave. Chicago, IL. 60634, tel. 773/725-2005, fax 773/725-7392. Biuro w Warsza wie, ul. Dęblińska 13. Kanada: „POLPRESS” - 90 Cordova Ave. Unit 908, Toronto Etobicoke, ON, M9A 2H8, tel. (416) 239-06-48.
Za treść ogłoszeń redakcja nie odpowiada. Niezamówionych materiałów redakcja nie zwraca. DRUK: Drukarnia Prasowa SA w Łodzi, al. J. Piłsudskiego 82. © Copyright by „Detektyw”. Nakład 189 720 egz.
тщттштштя
R yłem kiedyś, z grupą dzienni karzy, w rosyjskim więzieniu. Siedzą w nim tzw. „nieśmiertel ni”. Nie chodzi tu o jakąś sektę, ale o ludzi skazanych na karę śmierci. Nie wykonano na nich wyroku ze względu na obowiązu jące w Rosji moratorium i skaza no - jak mówią oni sami - „na ży cie”. Wiedzą, że nigdy nie opusz czą więzienia, zaś władze robią wszystko, by personel kryminału nigdy nie zapomniał, co skazani zrobili i za co siedzą. Przypomi nają o tym zdjęcia ofiar wiszące przy wejściu do każdej celi; cza sem obok jednego nazwiska jest ich kilka. Obok przerażającej procedury wychodzenia na spa cer, kiedy muszą na kolanach poddać się zakuwaniu w łańcu chy, zapamiętałem opowieść na czelnika o tym, jak jeden ze ska zanych prosił o zezwolenie na wystąpienie do prezydenta. Chciał go błagać o śmierć... Warunki w więzieniach na te renie byłego ZSRR, „rosyjska fala” i śmiertelna gruźlica, od porna na wszelkie antybiotyki, powodują, że złapani w naszym kraju cudzoziemcy z dawnych republik sowieckich boją się jak ognia deportacji z Polski i wię zienia w swoim kraju. Wiemy, dlaczego tak się boją. y pamiętać, że przyjeż M lusim l dżający do Polski cudzoziemcy nie tylko zwiedzają zabytki czy handlują, ale też załatwiają ciemne interesy i zdarza się, iż wchodzą w konflikt z prawem. Jednak statystyki przeczą ste reotypom. To nieprawda, że najwięcej przestępstw popeł niają Rosjanie. Dokładne dane KG Policji sprzed dwóch lat (nowszych nie ma) pokazują ilość cudzoziemców podejrza nych o popełnienie przestępstw z uwzględnieniem kraju pocho dzenia. Wśród nich Rosjan by ło tylko 256, Białorusinów 942, a Ukraińców aż 2556. Wśród podejrzanych jest też spora grupa Ormian, bo aż 344. To prawie tyle samo, ilu Litwinów podejrzewanych o popełnienie przestępstwa na terenie nasze-
OD REDAKCJI »
Uciqżliwi goście go kraju. Zadziwiające jest to, że Niem ców po dejrzanych o popełnienie przestępstwa w Pol sce jest niem al dwukrotnie więcej niż Rosjan. Zostawm y zresztą statystykę, bo ona nie ilu struje w pełni problem u, z którym od kilku lat się borykamy. ieszą nas doniesienia, że W arszawa czy Po znań awansowały w rankingu m iast przyja znych dla inwestycji, bo to oznacza napływ ka pitału, nowe budowy i więcej zam ożnych cu dzoziem ców, którzy część zarobionych pienię dzy zostaw ią u nas, w kraju. Jest jednak druga strona problem u. Nie chcem y dopuścić myśli, że oprócz zasobnych biznesm enów codziennie do Polski w jeżdżają legalnie i nielegalnie lu dzie, którzy pobyt tutaj traktują jak przystanek na drodze do „prawdziwej Europy” . W ostatnim półroczu zawrócono do Polski 800 obcokrajow ców, którzy złożyli wniosek o azyl u nas, a na stępnie podobny w innym kraju Unii. M usieli śmy ich przyjąć z powrotem. Coraz więcej je d nak napływających do Polski Czeczenów, Or mian, Azerów i W ietnam czyków nie m iałoby nic przeciwko temu, żeby otrzym ać prawo sta łego pobytu w naszym kraju. Badania pokazu ją, że pragnie tego co trzeci z badanych im i grantów. I tu zaczyna się problem. Teoretycznie mamy wszystko, czego wymaga sytuacja i nasze członkostwo w Unii. Są odpowied nie urzędy i ośrodki dla azylantów, są wolontariu sze pracujący z imigrantami i nowoczesne przepi sy, ale nie ma spójnej polityki w stosunku do przy byszów. Nasze urzędowe procedury są wydłużo ne w czasie i powodują, że uchodźcy, miesiącami zamknięci w ośrodkach dla azylantów, starają się dorobić choć kilka groszy i polepszyć byt rodzinie. Nierzadko wkraczają wtedy na drogę przestęp stwa. Inni, z kolei pragnący zrobić to w zgodzie z prawem, popadają w jeszcze większe tarapaty. P am iętam , nagłośnioną przez prasę, sprawę Czeczena, który ożenił się z Polką. Po roku, kiedy czekał jeszcze na decyzję o przyznaniu mu prawa stałego pobytu, urodziło im się dziecko. W tedy teściowie przekonali się do nie go i dali mu stałą pracę u siebie w sklepie. Na uczył się polskiego i wydawało się, że los się do niego uśm iechnął. Zgubiła go konieczność legalizacji swojej sytuacji. Urzędnicy spowodo wali, że m usiał wyjechać, by wrócić zgodnie z przepisam i, bo poprzednio przeszedł do Pol ski przez „zieloną granicę”. Kiedy pojaw ił się w Groźnym, dopadli go Rosjanie i zabili. W Polsce została wdowa Polka i małe dziecko, które nigdy nie pozna ojca.
Musimy zdecydować, czy prowadzona w in teresie polskich obywateli polityka zniechęca nia cudzoziem ców do pozostawania w Polsce jest słuszna. Także odpowiedzieć na pytanie: czy nie lepiej byłoby uznać, że jakaś część z nich pozostanie w Polsce, bo z przyczyn hu m anitarnych m usim y ich przyjąć i m usimy po starać się, żeby asym ilacja była korzystna dla obu stron? W iem y, że część z nich z paszpor tem bezpaństw ow ca w yjedzie z Polski, a część z tych, którzy zostaną, popełni jakieś przestępstwo. I wtedy musimy być przygoto wani, że karę odbędą w Polsce. M usimy stwo rzyć warunki, w których odbywanie kary dla Etiopczyka czy Araba nie będzie dla niego śm iertelnie niebezpieczne, bo, jak łatwo się do m yślić, taki „m usli” czy „asfalt” to dla naszej więziennej recydywy wyjątkowa okazja. W sy tuacji braku m iejsc w naszych zakładach kar nych, to rzeczywiście problem.
P
opełniane przez obcokrajowców przestęp stwa są też efektem braku wyników w egze kwowaniu przestrzegania naszego prawa. Czy tak być m usi? Na pewno nie! Czy nasi pogra nicznicy są ślepi i nie widzą, że przyjeżdżająca kolejny raz do Polski dziewczyna ma znów no wy paszport, bo stary - z anulowaną w izą „zgubiła”? Karani mandatami kierowcy sam o chodów z obcymi tablicam i śm iali się w nos polskim policjantom przez lata. W iedzieli, że nikt ich nie zm usi do płacenia. Szwajcarzy w takiej sytuacji rekwirują pojazd i nie ma dys kusji. Prawie wszyscy znamy adresy domów, w których bez m eldunku m ieszkają np. pracu jący na czarno robotnicy z Ukrainy. I co? I nic! W Niemczech sąsiad zadzwoniłby na policję, a m andat za niezgłoszenie takich „gości” kilka krotnie przewyższa zarobek z wynajm u pokoi. Inny przykład: bezradność naszych władz w stosunku do W ietnam czyków. Jest ona wręcz rozbrajająca. Czytałem ostatnio wywiad z wysokim urzędnikiem , zajm ującym się cu dzoziem cam i w Polsce. Ż a lił się, że podlegli mu urzędnicy nie rozpoznają ich i zdarza się, że w m iejsce jednego pojawia się drugi posłu gujący się tym samym paszportem . To jakiś obłęd. Gdzie jest rejestracja przybyszów, do kum entacja ich pobytu itd.? Konkluzja na koniec tych wywodów jest za dziwiająco prosta. Jeżeli chcemy, żeby spadała nam liczba poważnych przestępstw popełnia nych przez obcokrajowców, musimy zacząć od przestrzegania podstawowych reguł i procedur.
Paweł Kulesza 3
Król stadionu m Krzysztof KILIJANEK
Przez wiele lat Aleksandr Y., ps. licznych bossów przestępczego „Said” budził postrach na war podziemia w Warszawie, który stanął przed sądem oskarżo szawskim Stadionie Dziesię ny o najcięższą ze zbrodni ciolecia, głównie wśród or zabójstwo. Nie udało się miańskich handlarzy. Wy go jednak skazać. Dla muszał haracze, uprowa czego? Odpowiedź dzał ludzi, kontrolował znajdziecie Państwo wiele przestępczych w niniejszym reporprzedsięwzięć. Był jednym z nie
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA” tadion Dziesięciolecia to jedyne w swoim rodzaju miejsce w Warszawie. W niektó rych zagranicznych przewodnikach wymie niany jest jako miejsce tak dziwne, że trze ba je zobaczyć! Podczas spaceru bazaro wymi alejkami należy jednak pilnować portfela, aby nie paść ofiarą kieszonkowców. Jed nocześnie to największe w Polsce centrum, gdzie - jak w soczewce - skupia się działalność niemal wszystkich cudzoziemskich grup przestępczych. Gangsterzy „z importu” nękają przede wszystkim swoich rodaków. Dlatego wiele przestępstw nigdy nie wyszło na jaw, a doprowadzenie ich sprawców przez oblicze wymiaru sprawiedliwości jest bardzo trudne. Policja odnosi w tej walce coraz większe sukcesy, choć niekiedy trzeba pracować na nie przez wiele lat. Wybudowany w 1955 roku największy obiekt sportowy w stolicy od kilkunastu lat jest najwięk szym targowiskiem w Europie. Do budowy korony stadionu wykorzystano gruzy domów zniszczonych w trakcie działań wojennych. Przez wiele lat kom pleks przy ul. Zielenieckiej był reprezentacyjnym obiektem sportowym stolicy i odbywały się tutaj naj ważniejsze krajowe zawody sportowe. Niestety, od początku lat 80. stadion zaczął pod upadać. Skończyły się wielkie, masowe imprezy, a po pustych trybunach hulał tylko wiatr. Obiekt co raz bardziej potrzebował remontu, a na to nie było pieniędzy. Nikt nie miał wizji, co zrobić z tak olbrzy mim terenem w centrum stolicy i w jaki sposób naj efektywniej go wykorzystać. Pierwsze zwiastuny zmian pojawiły się w 1989 roku.» Stadion Dziesięciolecia został wydzierżawio ny przez władze miasta nikomu wtedy nieznanej spółce „Damis”. Nowy dzierżawca, który zobowiązał się do utrzymywania obiektu, założył tutaj potężne targowisko. Po latach przerwy potężny obiekt spor towy znowu zaczął tętnić życiem. W sobotę 18 sierpnia 1989 roku rozpoczął działalność Jarmark Saski, który od czerwca 1996 roku nosi nazwę „Centrum Handlowe Jarmark Europa”. Początkowo stadion otwierano jedynie w soboty i niedziele, a w miarę upływu czasu - również w pozostałe dni tygodnia. Organizując Jarmark na Stadionie Dzie sięciolecia, „Damis” - jak wynika ze strony interne towej spółki - nawiązał do wizji prezydenta Warsza wy Stefana Starzyńskiego, który marzył, aby w tym miejscu Zachód spotykał się ze Wschodem na wiel kich targach Warszawy. Plany Starzyńskiego udało się zrealizować zaledwie w ciągu kilku lat. Na koro nie stadionu i okalających go błoniach (łączna po wierzchnia terenu to ponad 32 hektary!) działalność gospodarczą prowadzi ponad 5 tysięcy kupców. Dla większości z nich to jedyne źródło utrzymania. Za trudniają oni kolejne ok. 20 tysięcy pracowników. Wiele firm i zakładów w całym kraju pracuje wyłącz nie na potrzeby tutejszych sprzedawców. Zdaniem Bogdana Tomaszewskiego, prezesa spółki zarzą dzającej Jarmarkiem, stadion łącznie daje utrzyma nie około 100 tysiącom ludzi.
Od początku istnienia tego bazaru masowo za częli przyjeżdżać tu handlarze z terenu dawnego Związku Radzieckiego i Azji. To oni zmonopolizo wali handel hurtowy, który według oficjalnych da nych stanowi obecnie 60 procent obrotów stadio nu. Na straganach dominują: odzież, obuwie, ko smetyki, artykuły gospodarstwa domowego i wypo sażenia wnętrz. Wartość legalnego handlu szaco wana jest na 2-3 miliardy złotych rocznie. To jed nak wierzchołek góry lodowej i fragment prawdzi wego, handlowego oblicza największego europej skiego bazaru.
Państwo w państwie olicjanci, celnicy, inspektorzy kontroli skarbo wej od wielu lat alarmują, że w rzeczywisto ści Stadion Dziesięciolecia jest olbrzymim skupiskiem międzynarodowej przestępczości: tak kryminalnej, jak i celno-podatkowej. Rzeczywiste, prawdziwe obroty funkcjonariusze z Centralnego Biura Śledczego, szacują na co najmniej 10 miliar dów złotych rocznie. Handluje się tu niemal wszyst kim: od odzieży, butów, mebli, artykułów spożyw czych poprzez sprzęt gospodarstwa domowego i elektroniczny, a na papierosach i alkoholu skoń czywszy. Co bardziej zdeterminowani nie mają większych problemów z kupnem nielegalnej broni i narkotyków. Gdyby od zawieranych tutaj transak cji płacono podatki, skarb państwa byłby co roku bogatszy o przynajmniej 3 miliardy złotych! Na tyle ocenia się kwotę należnego cła, podatku VAT i ak cyzy. Tych pieniędzy nigdy nie zapłacono! Co dziennie i na masową skalę odbywa się tu handel przemyconymi, kradzionymi bądź podrabianymi markowymi towarami, „pirackim” oprogramowa niem, muzyką i filmami. Wszędzie tam, gdzie obraca się wielkimi pie niędzmi, nieuchronnie pojawia się przestępczość. Tak dzieje się również na Stadionie Dziesięciolecia. Poszczególne jego sektory podlegają poszczegól nym, najmocniejszym grupom narodowościowym. Teren od północy opanowali Wietnamczycy i Litwi ni, od wschodu - Gruzini i Czeczeńcy, od strony Mostu Poniatowskiego (kierunek południowy) rzą dzą Rosjanie i Ukraińcy. Koronę stadionu, która uchodzi na najbardziej atrakcyjne miejsce na całym terenie, opanowali Ormianie, choć od kilkunastu miesięcy można spotkać tu również czarnoskórych sprzedawców, przede wszystkim Nigeryjczyków. Wśród „zwykłych” handlarzy - ich liczba topnieje jednak z roku na rok - coraz częściej pojawiają się przedstawiciele przestępczego półświatka. To wła śnie na stadionie rozpoczynają się najbardziej in tratne interesy, finalizowane potem gdzieś w Pol sce, albo w innych krajach: handel bronią i narkoty kami, przemyt towarów, przerzut cudzoziemców przez zieloną granicę, pranie brudnych pieniędzy itp. Wszystkie te transakcje niemal w całości kontro lowane są przez mafie narodowościowe. I choć w grę z roku na rok wchodzą coraz większe sumy
P
5
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA pieniędzy, to apetyty niektórych bossów przestęp czego podziemia rosną w miarę pomnażania ich fortun. Do najpotężniejszych władców stadionu należał niewątpliwie Ormianin, Aleksandr Y„ ps. „Said”. Przez kilka lat siał postrach wśród handlarzy, a je go pseudonim powtarzano z przestrachem.
Nie dla niego praca na etacie rodził się w 1960 roku w Armenii. Ojciec - in żynier pracował zawodowo, matka zajmowa ła się wychowaniem dzieci. Młody Aleksandr nie sprawiał większych kłopotów ani rodzicom, ani nauczycielom. Ukończył 11-letnią szkołę zawodo wą, zdobywając zawód zarządzającego środkami transportu, jednak w wyuczonej profesji nigdy nie pracował. Rok później rozpoczął studia w Wyższej Szkole Gospodarki Wodnej. Naukę przerwał po 2,5 latach, bo nie widział żadnych ciekawych perspek tyw zatrudnienia po ukończeniu edukacji. Potem rzucił się w wir prywatnych interesów: handlował używanymi samochodami, glazurą, terakotą i inny mi materiałami budowlanymi. Miał kilku pracowni ków, którzy rozwozili towar po Białorusi i Ukrainie. W momencie zatrzymania w 2001 roku mógł po chwalić się kilkoma kobietami („mogę powiedzieć, że mam trzy żony, z czego jedną oficjalną i dwie konkubiny. Te ostatnie pracują i same się utrzymu ją ”) i siedmiorgiem dzieci w wieku 2-19 lat. Mało znane są początki jego przestępczej karie ry na Wschodzie. W policyjnych kartotekach jego nazwisko po raz pierwszy pojawiło się w 1994 roku po zabójstwie jednego z moskiewskich biznesme nów, który nosił się z zamiarem wybudowania w stolicy dawnego Związku Radzieckiego salonu samochodowego z drogimi, luksusowymi limuzyna mi. Kontrakt na budowę bardzo bogato wyposażo nego centrum sprzedaży, zawarty z niemiecką fir mą, opiewał na kilkanaście milionów dolarów. W połowie lat 90-tych, praktycznie każdy tamtej szy biznesmen prowadzący interesy na taką skalę musiał mieć na to przyzwolenie mafii, jak również oddawać jej część zarobionych pieniędzy. Przyszły dealer marzący o salonie z drogimi Mercedesami, Jaguarami i BMW chyba zapomniał o tej zasadzie... bo propozycję „opieki” ze strony moskiewskiej mafii potraktował jako niestosowny żart. Choć jeszcze kil kakrotnie nagabywano go w tej sprawie, a naciski za każdym razem stawały się coraz mocniejsze, on byt nieugięty. Zapłacił za to najwyższą cenę - pewnego wieczora, kiedy wysiadał z samochodu przed swoją posiadłością, zaczaił się na niego zawodowy snaj per. Padły tylko dwa strzały: w tył głowy i środek ple ców. Mężczyzna zginął na miejscu. Moskiewska policja nie miała wątpliwości, że by ła to precyzyjnie zaplanowana zbrodnia, jedna z wielu do jakich doszło w połowie lat 90. w środo wisku tamtejszych biznesmenów. Mafia bezlitośnie eliminowała opornych dłużników, którzy nie godzili się na płacenie haraczu. I choć ta sprawa - podob
U
6
nie jak wiele innych, podobnych przestępstw - po została niewyjaśniona, to jednak wiele tropów wio dło w kierunku Aleksandra Y. Pomimo, że operacyj nych ustaleń nie udało się przełożyć na język dowo dów sądowych, to jednak wieje poszlak jedno znacznie wskazywało, że to właśnie on był zlece niodawcą morderstwa. Y. czuł, że coraz bardziej pali mu się grunt pod nogami, a aresztowanie może być tylko kwestią czasu. Nie czekając na takie za kończenie, z dnia na dzień opuścił terytorium Rosji i przeniósł się na Białoruś. Po raz pierwszy w konflikt z tamtejszym prawem wszedł w 1996 roku, kiedy został tymczasowo aresztowany na 3 miesiące za brak zezwolenia na posiadanie myśliwskiej broni palnej. Po wyjściu na wolność i w tym kraju nie zagrzał zbyt długo miej sca. 12 sierpnia 1997 roku, w dniu swoich urodzin, zaprosił kilku swoich znajomych na zaprawioną al koholem imprezę do jednej z lepszych restauracji w Brześciu - „U Romy”. W tym samym miejscu po jawił się również emerytowany sędzia S. Przez wie le lat ten prawnik budził postrach wśród miejsco wych przestępców. Wydawał surowe, acz zawsze sprawiedliwe wyroki. Może dlatego gangsterzy da rzyli go dużym szacunkiem. Jednak nie „Said”. Nie wiadomo, czy odezwały się w nim jakieś osobiste animozje wobec sędziego S., czy sprawił to nadmiar wypitego alkoholu, ale w pewnym mo mencie Aleksandr Y. podszedł do stolika, przy któ rym siedział sędzia. Ormianin wyraźnie szukał za czepki. Między mężczyznami doszło do krótkiej, acz głośnej awantury. W pewnym momencie „Said” sięgnął po nóż i ugodził nim starszego mężczyznę prosto w serce. Sędzia osunął się na podłogę i zmarł na miejscu. W restauracji zapadła martwa ci sza. Nikt nie krzyczał, większość odwróciła wzrok od ciała mężczyzny leżącego na podłodze, tak by jak najszybciej zapomnieć o rozegranym przed chwilą dramacie. Tylko „Said” nie stracił zimnej krwi. Nakazał kompanom, by zanieśli zwłoki do je go samochodu. Chwilę później sam usiadł za kie rownicą i z piskiem opon ruszył w nieznanym kie runku. Po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymał się na jednym ze skrzyżowań na peryferiach miasta i tam wyrzucił ciało zamordowanego na jezdnię. Wkrótce potem uciekł za granicę. Od tamtej pory poszukiwany był przez władze Białorusi międzyna rodowym listem gończym.
Narodziny mafii aid” po raz pierwszy przyjechał do Polski w 1994 roku. Oficjalnie - aby odwiedzić przebywających tutaj ormiańskich przyja ciół; nie można jednak wykluczyć, że był to rekone sans, na ile nasz kraj może być ciekawym miejscem do prowadzenia przestępczych interesów. Najwi doczniej rekonesans wypadł pozytywnie, bo zaczął spędzać nad Wisłą coraz więcej czasu. Jednym z najważniejszych momentów w jego przestępczym życiorysie była narada w hotelu „Fe-
S
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA”
Iix” na Pradze -Południe, w której uczestniczyło kil ku najbardziej zaufanych przyjaciół. Doszło do niej w bliżej nieustalonym terminie, w 1996 roku. Na tamtym spotkaniu - wedle operacyjnych ustaleń po licji, popartych później zeznaniami świadków - „Sa id” powiedział wspólnikom, że chce organizować wycieczki na trasie Armenia - Warszawa, a przede wszystkim zbierać pieniądze od Ormian handlują cych na Stadionie Dziesięciolecia, w celu utworze nia specjalnego funduszu. Miał on być przeznaczo ny na ewentualną pomoc finansową dla tych roda ków lub ich rodzin, którzy znaleźliby się w trudnej sytuacji finansowej np. z powodu zatrzymania przez policję. Widać był na tyle przekonywujący i sugestywny, że kompani z entuzjazmem przyjęli jego pomysł. Wkrótce na warszawskie bazary, na których han dlowali ich rodacy, ruszyli „inkasenci” podlegający
„Saidowi” i zaczęli wymuszać haracze. Po czątkowo nie były to duże kwoty - po kilkana ście dolarów miesięcznie... ale z upływem czasu ich żądania rosły... Jednocześnie stawali się coraz bardziej natarczywi wobec niepokornych, a kiedy zaczęli stosować przemoc fizyczną, Ormia nie zaczęli ich się bać. Tym bardziej, że ludzie „Saida” do perfekcji opanowali sianie psychozy stra chu, którą budowano dzięki pseudonimowi szefa . Wystarczyło samo powołanie się na „Saida”, by nie jednemu ormiańskiemu handlarzowi na dźwięk tego imienia nogi robiły się jak z waty i posłusznie płacił żądane przez „inkasentów” kwoty. Potęga „Saida” rosła błyskawicznie z miesiąca na miesiąc. Ambitny i bezwzględny Ormianin piął się po szczeblach gangsterskiej kariery. Szybko zdobył sobie posłuch wśród swoich „żołnierzy”, któ rym obiecywał duży zarobek pod warunkiem bez granicznej lojalności i wierności. Dzięki ich pomocy bezlitośnie eliminował przeciwników i z upływem czasu podporządkował sobie mniejsze grupy. Pod koniec 1998 roku niepodzielnie panował nad or miańskimi handlarzami w całym mieście. Przede wszystkim podporządkował sobie wielu kupców ze Stadionu Dziesięciolecia. Dzięki temu czerpał trud ne do oszacowania dochody z handlu pirackimi pły tami CD i DVD oraz programami komputerowymi. Bezpośrednie ściąganie haraczy od przebywają cych w Warszawie rodaków powierzył swojemu bratu - Anatolijowi. W określone dni po bazarze chodzili „inkasenci” i zbierali comiesięczny haracz. Detaliści płacili po kilkaset dolarów, poważniejsi biz nesie nawet po kilka tysięcy. Scenariusz wymusze nia był zawsze taki sam: do handlującego podcho dzili wysłannicy „Saida” i proponowali ochronę w zamian za comiesięczną stałą opłatę. Początko wo nie grozili, byli spokojni, acz bardzo stanowczy. Na niepokornych mieli swoje sposoby... Na początku 1999 roku chcieli wyłudzić pienią dze od konkubiny jednego z bogatszych stadiono wych handlarzy. Kiedy ich słowne argumenty oka zały się nieskuteczne, pewnego dnia podeszło do niej w centrum Pragi dwóch młodych mężczyzn i oblało benzyną, po czym w ich dłoni pojawiły się zapalniczki. Spojrzeli jej prosto w oczy... po czym odeszli szybkim krokiem. Kilka dni później do kobie ty podszedł znany jej z widzenia stadionowy „inka sent” i podał jej telefon: To ja, Said. Jeśli nie chcesz, by to się powtó rzyło, musisz zapłacić 15 tysięcy ztotych - zagroził nieznany mężczyzna.
7
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA” W grupie „inkasentów” szczególnie wyróżniała - No stary, jedziemy porozmawiać o współpracy... się pewna młoda kobieta. Jej towarzysze zwracali Kiedy wyjechali za miasto, podczas jazdy jeden się do niej „Ałła”. Nie wiadomo czy było to jej praw z mężczyzn zarzucił Żyrainowi worek na głowę. Nie dziwe imię, czy tylko przestępczy pseudonim. Ałła, wie, ile jechali, nie wie w jakim kierunku. Po kilkuna głównie ze względu na urodę, cieszyła się szacun stu minutach wjechali na teren jakichś zabudowań. kiem nawet zatwardziałych bandytów. Podchodziła Napastnicy wprowadzili go do ciemnego pomiesz do wytypowanej ofiary i składała mu propozycję „nie czeniu w piwnicy. Zdarli z niego koszulę, jeden odrzucenia”. Kiedy słowna perswazja nie odnosiła z napastników przystawił mu nóż do gardła, drugi skutku, sięgała do kieszeni po telefon komórkowy w tym samym czasie zaczął przypalać mu plecy że i wystukiwała jakiś numer. Gdy w słuchawce sły lazkiem. Nie próbował się bronić, bo mogło to tylko chać było głos, podawała telefon ofierze. rozwścieczyć napastników, którzy nie odzywali się Tu mówi „Śaid” - słyszał w tym momencie nie już ani słowem. Potem przywiązano go do starego pokorny handlarz. - Zrób co mówią moi ludzie, bo łóżka, na którym kazano mu się położyć. ja k będziesz nieposłuszny to spalimy twoją budę, al Był już wieczór, porywacze - chyba z braku za bo cię zabijemy. Mam nadzieję, że nie będę musiat jęcia - również zaczęli szykować się do snu. Żyra się powtarzać... in nie poddawał się. Korzystając z ciemności się gnął po leżącą obok łóżka zapalniczkę by przepalić Rzadko kto odmawiał płacenia w takiej sytuacji. Jedną z jej ofiar była Maria S. „Atta zagroziła mi, że więzy, które skutecznie krępowały jego nogi. Nie stety, sznurek był zbyt gruby, by się uwolnić, a dłuż ja k nie zapłacę 100 dolarów to jeszcze tego same sze jego przypalanie boleśnie parzyło ciało. Nie go dnia połamie mi kości. Obawiałam się spełnienia dość, że próby uwolnienia spełzły na niczym to tych gróźb, bo na stadionie coraz więcej słychać by jeszcze bardziej rozwścieczyły porywaczy, którzy ło opowieści o brutalności i bezwzględności gangu nad ranem ponownie dotkliwie go pobili. „Saida”. Dlatego natychmiast spełniłam je j żądania. Przed południem zadzwonił telefon komórkowy jednego z napastników. Po krótkiej rozmowie prze Forsa albo życie kazał on słuchawkę Żyrainowi. Mówi „Said”. Zostałeś uprowadzony dla pie leksandr Y. przeniósł do Polski - rozpo niędzy. Jak się w ogóle czujesz - zapytał. wszechniony na Wschodzie - zwyczaj po - Całkiem nieźle... rwań dla okupu. Jego gang miał doskonałe - Chyba powiem moim ludziom, żeby obcięli ci rozeznanie o zamożności poszczególnych stadio głowę. A skoro już o tym rozmawiamy: na ile cenisz nowych handlarzy. Choć podejrzewano go o kilka naście takich przestępstw, to jednak przed sądem swoje życie?! - Myślę, że na jakieś 500 dolarów. udowodniono mu tylko trzy takie przypadki. Pocho - K ..., żartów ci się zachciewa, czy rozum ci od dzącego z Gruzji Georgija J. przez 11 dni przetrzy jęło?! Chyba za mato chłopaki przypalali cię żelaz mywano w obskurnej, wilgotnej piwnicy jednoro kiem, bo dalej głupoty pleciesz... dzinnego domu w okolicach Warszawy. Porywacze Żyrain nie wiedział, że od kilkunastu godzin po bili go taboretem i ciężkim prętem. Został uwolnio rywacze dzwonili do jego znajomych, by zebrali jak ny dopiero po wpłaceniu przez znajomych okupu najwięcej pieniędzy za ocalenie życia ich przyjacie w wysokości 7 tysięcy złotych. la. Ormianie wiedzieli, że z „Saidem” nie ma żartów Równie dramatyczna była historia Żyraina G., i gotów jest do zabicia porwanego. W ciągu dwóch który 31 lipca 2000 roku zgłosił się do Wydziału Ter dni zebrali łącznie 16 tysięcy złotych, które przeka roru Kryminalnego Komendy Stołecznej Policji. Żyzali jego „żołnierzom”. Dzięki temu porwany odzy rain od kilkunastu miesięcy handlował artykułami skał wolność po 48 godzinach. Jednak koszmar nie elektronicznymi na niewielkim bazarku przy ulicy skończył się. Kilka dni później ponownie zadzwonił Górczewskiej na warszawskiej Woli. W lutym 2000 do niego „Said”. r. podszedł do niego znany mu z widzenia Ormianin - Słuchaj stary. Forsa, jaką zapłacili twoi kum z nietypową propozycją: „Jestem człowiekiem „Sa ple, to była tylko zaliczka. Chyba nie sądzisz, że za ida”. Na wszystkich bazarach ludzie płacą mu dani 16 tysięcy złotych kupiłeś sobie wolność. Jeśli nę za ochronę, tylko ten przy Górczewskiej zalega chcesz odzyskać spokój, musisz zapłacić m i jesz jeszcze z opłatami. Może zająłbyś się ich zbiera cze 20 tysięcy dolarów. Twoje życie na pewno je st niem, oczywiście nie za darm o...”. tego warte! - niedwuznacznie zasugerował „Król Żyrain nie skorzystał z propozycji dodatkowego, Stadionu”. acz niebezpiecznego zajęcia. I choć ludzie „Saida” G. miał już tego dosyć. Nie dość, że był winien jeszcze kilkakrotnie go nachodzili, on za każdym znajomym kilkanaście tysięcy złotych za okup, któ odpowiadał stanowcze „nie”. Tamci nie dali jednak ry wpłacili za jego wolność, to teraz porywacze żą za wygraną i nieposłuszny Ormanin musiał ponieść dają niewyobrażalnej dla niego sumy pieniędzy. karę. W połowie lipca 2000 roku, pod pretekstem Bezsilny i bezradny zdecydował się zawiadomić po zakupu towarów, dwaj nieznani mu Ormianie zwa licję o swoich perypetiach. Tym bardziej, że jak nio bili go do samochodu zaparkowanego nieopodal sła bazarowa plotka, nie był jedynym, który zdecy bazaru przy ul. Górczewskiej. Kiedy ruszyli jeden dował się „sypać”. „Said” dał mu czas do końca lip z nich ujawnił prawdziwy cel spotkania...
A
8
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA”
ca na zebranie pieniędzy. „Jeśli ich nie zbierzesz, zginiesz” - zagroził. W tej sytuacji jedynym ratun kiem było nawiązanie kontaktu z polską policją.
Koniec zmowy milczenia to wie, jak długo trwałaby gangsterska dzia łalność „Saida”, gdyby nie coraz większy bunt ze strony ormiańskich handlarzy, którzy zaczęli zgłaszać się do warszawskiej policji i skła dali zeznania obciążające Aleksandra Y. Pierw szym, który przerwał zmowę milczenia wokół wy muszeń wśród Ormian, był Haig A. Mężczyzna przyjechał do Polski na początku 1997 roku . Na początku lipca 2000 roku zdecydował się na wizytę w Komendzie Stołecznej Policji. Ostatnio mieszkałem w podwarszawskim Nadarzynie - zeznał A. - Wynajmowałem pokój w domu jednorodzinnym. Razem ze mną mieszka ła Ukrainka o imieniu Ludmiła, niestety nie znam je j nazwiska i nie wiem, skąd pochodzi. Od prawie trzech lat zajmuję się sprzedażą artykułów elektro nicznych i gospodarstwa domowego na nadarzyńskim bazarze. Towar kupuję średnio raz w tygodniu na Stadionie Dziesięciolecia. Od kilku tygodni na chodzi mnie Ormianin o imieniu Samuel - tak przy najmniej wołają na niego kompani - który żądał ode mnie pieniędzy za „ochronę”, którą gwarantował „Said”. Konkretnie chodziło o comiesięczny haracz w wysokości 400 złotych. Obiecywał, że jeżeli za płacę, to będę mógł spokojnie handlować i nikt już nie będzie więcej mnie niepokoił. Wiem, że podob ne propozycje składał również innym handlującym tu moim rodakom. Ja osobiście nigdy mu tych pie niędzy nie dawałem, ale jestem przekonany, że inni płacili. Gdy odmówiłem, Samuel powiedział, że bę dę m iał problemy, jednak nie wyjaśnił, na czym mia
K
łyby one polegać. Potem ju ż nigdy więcej mi nie groził. Niemniej, za każdym razem ilekroć spotkał mnie na stadionie, zadawał to samo pytanie: czy zmądrzałem i kiedy zacznę płacić. Boję się, że kie dyś zrobi m i coś złego. Pracuję codziennie na stadionie pomiędzy 5.00 rano a godziną 11.00 - to początek opowieści innego pokrzywdzonego Ormianina, Surena K. Przed kilkoma miesiącami podszedł do mnie jeden z Ormian i zażądał 400 złotych miesięcznie jako haracz za spokój i bezpieczeństwo. Potem dodał, że je ś li w ciągu najbliższych dziesięciu m inut nie dam żądanych przez niego pieniędzy, to zabierze mi cały posiadany na straganie towar. Nie przestra szyłem się go, powiedziałem, że nie mam zamiaru płacić ani grosza. Ten człowiek dat mi spokój, ju ż więcej mnie nie nachodził. Wiem, że aktualna staw ka za opiekę na stadionie wynosi 400 złotych od mężczyzny i 100 z ł od kobiety. Z tego, co mówią lu dzie na stadionie wynika, że grupa ta zbiera hara cze nie tylko na terenie Jarmarku „Europa”, ale również na wszystkich innych stołecznych baza rach, a nawet na targowiskach w Szczecinie, Lubli
9
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA” nie i Poznaniu. Ich macki podobno sięgają każdego bardzo zależy ci na awansach w policji, to je st wie dużego miasta. Zbierają pieniądze od Ormian i oni le innych, równie ciekawych spraw, dzięki którym potulnie im ptacą, bo się boją. Na czele tej struktu możesz piąć się w górę - zasugerował. ry stoi „Said”, który je s t niekoronowanym królem Policjant o próbie przekupstwa powiadomił stadionu. swoich przełożonych. Ci zgodzili się na podjęcie Kolejną ofiarą, która zdecydowała się na ujaw gry operacyjnej, która pozwoliła na zatrzymanie nienie przestępstw popełnianych przez ormiańskich Ormianina w momencie przekazywania pieniędzy. gangsterów, był Karlen Z., zajmujący się organizo Zasadzkę przygotowano kilka dni później w cen waniem wyjazdów z Armenii do Polski. Przyjeżdżał trum Warszawy. Zgodnie z umową, człowiek „Sa do naszego kraju przynajmniej raz w miesiącu i peł ida” zjawił się z uzgodnioną sumą pieniędzy i wrę nił rolę pilota w autobusie pełnym turystów - han czył ją policjantowi. W tym momencie na jego dło dlarzy. Kiedy w maju 2000 roku po raz kolejny za niach zatrzasnęły się policyjne kajdanki, a sprawa parkowali pod Stadionem Dziesięciolecia, do auto próby korupcji została przekazana do oddzielnego karu, którym przyjechał, podeszło czterech młodych rozpatrzenia. Ormian i zażądało od niego 2 tysięcy dolarów. Kie dy spytał, za co ma płacić, dali mu telefon komórko Anatomia upadku wy. Rozmówca z drugiej strony przedstawił się ja ko „Said”. - Jeśli chcesz żyć, musisz spełnić żąda lipca 2000 roku na podstawie zebranych nia moich ludzi - zagroził. Karlen Z. nie miał nieste informacji wszczęto dochodzenie prze ty przy sobie takiej kwoty. Wtedy jeden z napastni ciwko grupie Ormian, którzy używając ków wyjął z kieszeni pistolet i skierował go w kierun przemocy i gróźb wymuszali haracze od handlują ku pilota wycieczki: - Masz 10 m inut na zdobycie cych na Stadionie Dziesięciolecia obywateli Arme nii. Z wiedzy operacyjnej policji, popartej pierwszy tych pieniędzy. Jak ci się nie uda, to jeszcze dzisiaj mi zeznaniami pokrzywdzonych wynikało, że orga pożegnasz się z życiem! - powiedział napastnik. nizatorem i przywódcą 7-osobowej grupy był Alek Karlen w ciągu kilku minut zebrał żądaną kwotę od sandr S. ps. „Said”. uczestników wycieczki. Bandyci dali mu spokój... Pierwszym zatrzymanym w tej sprawie był 34 let ale ten sam scenariusz zdarzeń rozegrał się dwa ni Samuel S. To między innymi na niego wskazali miesiące później, podczas kolejnego pobytu w War stadionowi handlarze, jako na jednego z najaktyw szawie. Tym razem zażądano niego połowę mniej. niejszych „inkasentów” „Saida”. I choć mężczyzna Zapłacił, jednak jeszcze tego samego dnia powia nie przyznał się do żadnego z zarzucanych mu czy domił policję o obydwu napadach. nów, to jednak został on tymczasowo aresztowany. Przybywało świadków oskarżenia, przeciwko Decyzję tę uzasadniono obawą ucieczki podejrza „Saidowi” wystąpiły również mniejsze grupki or nego, który na terenie Polski nie posiadał miejsca miańskie wspierane przez Białorusinów i Ukraiń stałego zameldowania oraz groźbą matactw w to ców. Im również nie na rękę była dominacja jedne czącym się śledztwie, bowiem nie ustalono jeszcze go człowieka, o którym coraz częściej mówiło się, wszystkich sprawców przestępstw, ani danych per że jest „królem stadionu”. Na razie nikt nie wydał sonalnych wszystkich poszkodowanych. mu otwartej wojny, niemniej „ostatnim” ostrzeże Zaczęło się żmudne i trudne dochodzenie. Nie niem był zamach na jego brata, do którego doszło łatwo było przekonać poszkodowanych do składa na koronie stadionu 9 lipca 2000 roku. Anatolij Y. nia zeznań, bo bali się oni zemsty swoich ziomków został postrzelony - najprawdopodobniej - przez lub ich znajomych. Niemniej, wraz z zatrzymaniem Rosjanina Romana V., który kilka minut później pozostałych członków gangu (łącznie w areszcie został kilkakrotnie pchnięty nożem przez jednego znalazło się sześć osób), poszkodowani zaczęli z ochroniarzy Y. Zamachowiec zmarł na miejscu, składać coraz dokładniejsze zeznania. Na wolności a jego ofiara - dwa tygodnie później w jednym ze pozostawał jedynie Aleksandr Y. W styczniu 2001 stołecznych szpitali. „Said” podejrzewał, że spraw roku rozesłano za nim listy gończe. cą zamachu był szef jednego z gruzińskich gangów Zatrzymano go 18 marca 2001 roku, na peryfe - niejaki „Wepho”. Może dlatego niekiedy rzucał pół riach Białegostoku. To była misternie przygotowa żartem do swoich podwładnych, że codziennie po na akcja stołecznych policjantów, którzy drogą ope trzebuje na śniadanie jednego martwego Gruzina... racyjną poznali miejsce jego ukrywania się i numer Dzięki waśniom i animozjom w przestępczym rejestracyjny samochodu, którym najczęściej się półświatku policja zaczęła rozpracowywać jeden poruszał. Zatrzymanie białego Fiata Ducato, którym z najgroźniejszych gangów na Jarmarku „Europa”. „Said” jechał w kierunku Warszawy, z pozoru wy I wtedy do jednego ze stołecznych funkcjonariuszy glądało na rutynową kontrolę drogową. Zwykłym - szczególnie zdeterminowanego w rozwikłaniu do policjantom towarzyszyli jednak funkcjonariusze końca tej sprawy - zgłosił się wysłannik „Saida” z grupy antyterrorystycznej. Istniało niebezpieczeń z nietypową propozycją. Dostaniesz 5 tysięcy złotych na początek,stwo, że podejrzany w momencie zatrzymania bę dzie próbował stawiać opór. Wydarzenia rozegrały a potem co miesiąc będziemy ci płacić 8,5 tysiąca się tak szybko, że obeszło się bez użycia broni. złotych, żebyś tylko nie interesował się „Saidem” i jego ludźmi. To chyba rozsądna propozycja. Jeśli Jeszcze tego samego dnia przewieziono go do
10
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA”
Warszawy. W sporządzonym akcie oskarżenia pro kurator postawił mu łącznie 12 zarzutów. Dotyczyły one kierowania grupą zbrojną, wyłudzeń haraczy i uprowadzeń dla okupu.
Proszę wstać, sąd idzie... roces przeciwko „Saidowi” i jego grupie był pierwszym, jaki toczył się przed polskim są dem przeciwko obcojęzycznej, zorganizowa nej grupie przestępczej. Nie obeszło się bez pro blemów. Wielu świadków nie chciało zeznawać na oczach zebranej na sali publiczności. Ze względu na ich bezpieczeństwo, wezwania dla świadków na rodowości ormiańskiej przekazywała prokuratura, hie sąd. Doskonale zdawano sobie sprawę z obo wiązującej w społeczności ormiańskiej tradycji, na kazującej zemstę wobec tych, którzy zeznają prze ciwko „swoim”. Prokurator zażądał dla „Saida” 15 lat więzienia. To najwyższy możliwy wyrok, jaki kodeks karny przewidywał za zarzucane mu czyny. „Kary tej nie można uważać za surową - dowodził przed sądem prokurator Waldemar Tomczyk. - Musi ona być przestrogą dla innych przestępców, którzy próbują podejmować podobną działalność... ” Nie ulegało wątpliwości, że Aleksandr Y. stał na czele grupy przestępczej, która porywała ludzi i po bierała haracze od Ormian handlujących na war szawskich bazarach, ze szczególnym uwzględnie niem Stadionu Dziesięciolecia. Uwzględniając za rzucane oskarżonym czyny, wielość popełnionych
P
przestępstw, ich rozległość w czasie oraz szczegól ną determinację sprawców, warszawski Sąd Rejo nowy wyrokiem z 30 sierpnia 2004 roku skazał członków grupy na kary od 5 do 9 lat pozbawienia wolności. W niniejszej rozprawie wszyscy oskarżeni oraz wszyscy pokrzywdzeni są obcokrajowcami - stwierdził w uzasadnieniu wyrok sędzia Dariusz Leszczyński, przewodniczący IV Wydziału Karnego Sądu Rejonowego dla Warszawy-Pragi. - Podej mowane przez wymiar sprawiedliwości próby wezwania świadków na rozprawę generalnie by ły bezskuteczne i właściwie z góry skazane na niepowodzenie. Świadkowie, którzy zostali prze słuchani to osoby doprowadzone przez prowa dzących postępowanie przygotowawcze ofice rów policji. Świadkowie nie przyjmowali do wia domości dobrowolnego stawiennictwa w sądzie bojąc się o własne życie... Nie je st kwestią spor ną czy istniała grupa przestępcza kierowana przez „Saida”, ale czy „Saidem” byt siedzący na lawie oskarżonych Aleksandr Y. W opinii sądu nie ma w tej sprawie żadnych wątpliwości. W trakcie popeł niania poszczególnych przestępstw oskarżeni po woływali się na „Saida”, co pozwala na stwierdze nie, że był on jedyną osobą, która mogła decydować 0 działalności przestępczej lub je j zaniechaniu. Na leży też podkreślić niemal publiczny sposób działa nia członków grupy, którzy nie kryli się ze swoją przestępczością, wręcz niemal się z nią obnosili. Powyższe dowodzi przeświadczenia o bezkarności 1szczególnym lekceważeniu porządku prawnego.
11
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA” Koszta przewodu sądowego zostały obliczone dawno skończyli pracę w Instytucie. W pewnym mo na ponad 90 tysięcy złotych. Dwie trzecie tej kwoty mencie w świetle reflektorów zobaczyli leżącego na pochłonęły honoraria dla adwokatów przydzielo poboczu mężczyznę. Zatrzymali się kilka metrów nych oskarżonym z urzędu. Jedną trzecią tej sumy przed nim, by oświetlały go światła samochodu. miał oddać „Said”, ponad 10 tys. zasądzono od po Mężczyzna leżał w nienaturalnej pozycji: nogi były zostałych gangsterów. Ponadto Aleksandr Y. został dziwnie rozchylone, zaś głowa - odwrócona ku zie skazany na zapłacenie grzywny w wysokości 14 mi - leżała pomiędzy bezwładnie rozrzuconymi rę tys. złotych. kami. Wysiedli z samochodu i podeszli do niego. Ja Wyrok skazujący nie zrobił na „Saidzie” większe sna odzież nasiąknięta była krwią. Schylili się nad go wrażenia. Wręcz przeciwnie - po zakończeniu nim, ale nieznajomy nie dawał znaku życia. Kilka mi rozprawy demonstracyjnie okazywał zadowolenie, nut później wrócili do Instytutu i z telefonu na portier a obecnej na sali publiczności i robiących mu zdję ni powiadomili policję i pogotowie o człowieku cia fotoreporterów z dumą pokazywał dwa palce znalezionym w odludnej okolicy. złożone w literę „V” - znak zwycięstwa. Czy miał Wkrótce na drodze biegnącej przez las zaparko powody do radości?! Z pewnością tak. Spośród wała karetka pogotowia i radiowozy policji. Lekarz dziewięciu zarzutów przedstawionych mu przez stwierdził zgon, a jego przyczyną, jak wynikało z po prokuratora, sąd uniewinnił go aż z siedmiu. To wierzchownych oględzin denata, były rany kłute w obrębie klatki piersiowej. Policjanci przystąpili do w największym stopniu uchroniło go od kary 15 lat prowizorycznego zabezpieczania miejsca zbrodni, więzienia, bo takiej żądał oskarżyciel. Według sądu jednak ze względu na panujące ciemności dokład nie wszystkie zebrane w trakcie materiały były na na penetracja terenu odbyła się tutaj dopiero na tyle przekonywujące, że można było je brać pod stępnego dnia rano. uwagę przy ferowaniu ostatecznego wyroku. Sę Sześć metrów od miejsca zbrodni policjanci dzia przewodniczący stwierdził np., że zeznania znaleźli nóż sprężynowy z otwartym ostrzem, na świadków, którzy rozpoznali głos „Saida” jako tego, którym znajdowały się wyraźne ślady zakrzepłej już który dzwonił do nich i domagał się płacenia pienię krwi (późniejsze badania potwierdziły wstępną hipo dzy to jeszcze zbyt słaby dowód, aby skazać go za tezę, że była to krew zamordowanego). Tożsamość wymuszenia okupu. Można przecież było wykorzy ofiary ustalono dzięki paszportowi, który tkwił w we stać bilingi z rozmów podejrzanego czy też posłu wnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Okazał się nim żyć się nagraniami z podsłuchów. Ludzie „Saida” stosowali wobec ofiar wyjątko25-letni obywatel Białorusi, Siergiej M. Co robił w bezludnej okolicy? Czym zajmował się w Polsce? wo okrutne metody: oblewali benzyną, więzili, bili, Komu mogło zależeć na jego śmierci? To były przypalali gorącym żelazkiem - podkreślił w uza pierwsze pytania, które przychodziły do głowy war sadnieniu wyroku sędzia Leszczyński. - Zawsze szawskim policjantom, a odpowiedź na nie z pew działali w grupie, co potęgowało u ofiar poczucie nością pomogłaby w rozwikłaniu tajemnicy śmierci strachu. Na dodatek wszystkie te zdarzenia odby młodego Białorusina. wały się w atmosferze zabójstw, do których docho Ciekawe dla śledztwa efekty dała rozmowa z ob dziło w środowisku Ormian. sługą całodobowego baru na pobliskiej stacji ben Podczas wszystkich rozpraw przed sądem rejo zynowej. Jego pracownicy, po obejrzeniu zdjęć nowych „Said” wyraźnie dominował nad pozostały z paszportu denata stwierdzili, że był on tutaj w dniu mi oskarżonymi. Nie ulegało wątpliwości, że to on śmierci ok. godz. 15.30 w towarzystwie czterech in był przywódcą grupy stadionowych bandytów. Wy nych mężczyzn. Kelnerka, która ich obsługiwała dawał im polecenia, a oni posłusznie go słuchali. zeznała, że byli oni aroganccy, pewni siebie i naj Zawsze mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu, wyraźniej szukali pretekstu do zaczepki i awantury. z drugiej zaś strony widać było, jak bardzo zależy Kiedy ich obsługiwałam, starałam się schodzić mu na zachowaniu stoickiego spokoju. Do końca im z oczu - powiedziała potem w trakcie przesłu pragnął zachować twarz wodza: tak w oczach kom chania. - Po prostu bałam się ich. Przez obawę panów, zasiadających razem z nim na ławie oskar o swoje życie nie starałam się nawet zapamiętać żonych, jak również wobec świadków i ormiańskiej tych mężczyzn. Mam dobrą pamięć wzrokową i ba publiczności na sali rozpraw. łam się wyczuwając podświadomie, że gdy zapa Nie był to jednak koniec perypetii „Saida” z wy miętam tych mężczyzn lub numery rejestracyjne sa miarem sprawiedliwości. Lada miesiąc miał się roz mochodów, którymi przyjechali, będę musiała ich począć o wiele poważniejszy proces, w którym była rozpoznawać. mowa o zabójstwie z lat dziewięćdziesiątych... Nie myliła się. Okazano jej kilkadziesiąt zdjęć Ormian, z których większość handlowała na Stadio Śmierć w lesie nie Dziesięciolecia i z różnych przyczyn znaleźli się w kręgu zainteresowania policji. Bez wahania wska stycznia 1997 roku lokalną drogą, prowa zała na jednego z nich - „Saida”: Ten człowiek na dzącą z Instytutu Badań Jądrowych pewno był wśród nich - zeznała. - WyglądaI na w Świerku koło Otwocka do drogi krajowej szefa grupy, bo kiedy on mówił to m ilkł gwar roz Warszawa - Lublin, jechało samochodem dwóch mów przy stoliku. Z fragmentów rozmowy, które słymężczyzn. Było kilka minut po godzinie 18.00, nie
12
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA”
szatam, wynika, że rozmawiali o jakiś długach i sprzedaży samochodów. Nie wiem jednak, o co dokładnie im chodziło. i ★ ★ ★
razy ubili jakiś drobny interes, ale to wszystko co mógł powiedzieć na jego temat. Ostatnio widział się z nim przed tygodniem. Z tego co słyszał od innych ludzi, zamordowany był kierowcą, a może nawet osobistym ochroniarzem Mikołaja M., ps. „Kola” jednego z ważniejszych ludzi na stadionie. ledztwo nie rozpoczęło się jeszcze na dobre, - A słyszał pan może o niejakim Siergieju M. ? kiedy stołeczny wydział zabójstw został po zapytali policjanci. wiadomiony o kolejnej zbrodni na obywatelu - Oczywiście. To jeden z najbliższych przyjaciół ormiańskim. 18 stycznia we wsi Feliksów - zaled F. Podobno znają się od dziecka i nawet na obczyź wie 30 kilometrów od centrum Warszawy - z same nie próbują razem się trzymać. Nie wykluczam, że go rana mieszkańcy znaleźli ciało w dresie i bez bu obaj mają jakieś wspólne interesy. tów. Szyja i twarz denata ubrudzone byty we krwi, - Raczej mieli. Siergieja zamordowano trzy dni krwią nasiąknięta była również cała lewa strona temu w lesie pod Otwockiem. Dostał kilkanaście dresu. Jak wykazała przeprowadzona dwa dni póź ciosów nożem, niemal tak samo jak Aleksander F. niej sekcja zwłok, otrzymał on 19 ran kłutych w klat - To chyba jakiś ponury żart! kę piersiową i 12 w szyję. - Niestety nie. Jak pan sądzi, komu mogło za Przy zmarłym znaleziono karteczkę z numerem leżeć na ich śm ierci? Czy m ogli komuś zaleźć za skórę... telefonu GSM. Okazało się, że jest on zarejestrowa - Naprawdę trudno mi odpowiedzieć na to pyta ny na mieszkańca Warszawy, Stanisława R Jesz nie!. Chociaż... To są tylko moje domysły, nie chcę cze tego samego dnia funkcjonariusze zapukali do na nikogo rzucać żadnych podejrzeń, proszę mnie drzwi jego mieszkania. dobrze zrozum ieć.... Obaj zamordowani byli „asy - Jak pan sądzi, dlaczego denat m iał kartkę stą” „K oli”. Podobno jak tamten jechał na jakieś trud z pańskim numerem - zapytali. - Nie było przy nim ne rozmowy, zawsze zabierał przynajmniej jednego żadnych dokumentów, m iał tylko karteczkę z kilko z nich. „Kola” ostro rywalizował o wpływy na stadio ma cyframi. nie z niejakim Ormianinem „Saidem”. Ponoć tamten - Nie wiem, nie potrafię tego logicznie wytłuma m iał do niego pretensje o jakieś nieoddane długi. czyć. Może to któryś z moich znajomych albo kon Poszło o samochód, ale szczegółów nie znam. Naj trahentów. Na co dzień zajmuję się handlem, tele lepiej ja k porozmawiacie o tym z „Kolą”. Myślę, że fon je st dla mnie narzędziem pracy i daję go wielu nie trzeba go będzie namawiać na zwierzenia, ludziom. A może macie panowie jego zdjęcie, to w końcu zginęli jego bliscy przyjaciele. uda mi się go zidentyfikować. Niestety, Mikołaj M. przepadł jak kamień w wo Stanisław R. bez problemu rozpoznał na zdjęciu dę. I choć byt on doskonale znany na stadionie, od swojego znajomego, 26-letniego Białorusina Alek kilku dni nikt go tam nie widział. Przepadł jak ka sandra F. Znał go ze Stadionu Dziesięciolecia, kilka
Ś
13
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA” mień w wodę, a przecież do tej pory widziano go co Przedstawienie zarzutu zabójstwa było możliwe dziennie na Jarmarku „Europa”. dzięki zeznaniom Mikołaja M., którego po kilku la Pod koniec stycznia wydano ciało zamordowane tach poszukiwań udało się odnaleźć w białoruskim go Siergieja M. jego rodzinie. Wprawdzie jego żona więzieniu. Jego relacja o wydarzeniach z początku nie mogła przyjechać osobiście do Warszawy z po 1997 roku ostatecznie pogrążyła „Saida”. wodu braku paszportu, niemniej przeprowadzona -1 5 stycznia 1997 roku wpadłem w m isternie za z nią rozmowa telefoniczna była bardzo ciekawa. stawioną na mnie pułapkę - opowiadał w celi biało Mąż dzwonił do mnie jakieś dwie godziny przed ruskiego więzienia prokuratorowi z Polski Mikołaj śmiercią - oznajmiła młoda wdowa. - Mówił mi, że M. - „Said” ju ż wtedy był moim najgroźniejszym umówił się na jakiejś stacji benzynowej pod War konkurentem, obaj działaliśm y w tej samej „branży”szawą z „Saidem”, którego bardzo się obawia. Cho - zajmowaliśmy się handlem kradzionymi samocho dziło o jakieś duże pieniądze, ale szczegółów nie dami. Tamtego dnia jeden z naszych wspólnych znam, bo mąż nigdy nie wtajemniczał mnie w sekre znajomych poprosił mnie, bym pojechał z nim ty swoich interesów. Na sam koniec powiedział, że gdzieś pod Warszawę, bo będą m ieli jakieś spotka je ś li nie odezwie się w ciągu najbliższych dwóch nie z Polakami, którzy winni są im duże pieniądze. trzech dni, to należy zacząć go szukać, ponieważ „W iesz stary, ja k będzie nas więcej, to zawsze raź może stać się z nim coś złego. niej i bezpieczniej”. Nie myślałem, że „zastawiono” Kolejnym tropem, który wiódł w kierunku „Saida”, na mnie sidła. Zabrałem ze sobą Siergieja M., który był jego numer telefonu komórkowego, znaleziony był akurat u mnie w mieszkaniu. Miejscem spotka w portfelu zamordowanego. nia m iał być las pod Otwockiem. Kiedy tam dojecha liśm y czekał ju ż „Said” wraz z dwoma innymi męż ★★ ★ czyznami. - Dzięki chłopaki, że przyjechaliście. W razie jakby doszło do jakiejś awantury to pomóż tołeczna policja już po kilkunastu dniach po cie nam. Na razie jednak schowajcie się za drzewa łączyła obydwie sprawy w jedno śledztwo. m i - zaproponował. Tak też zrobiliśmy. W pewnym Wszystko wskazywało na porachunki mafij momencie tamci rzucili się na nas z nożami. Widzia ne, a te przypuszczenia potwierdzały operacyjne łem ja k zadawali ciosy w klatkę piersiową Siergieja. ustalenia policji oraz zeznania kilku świadków. Na mnie rzucił się „Said”, który uderzył mnie czymś Choć obydwaj zamordowani stosunkowo często ostrym w plecy. Na szczęście nie zdążył zadać ko pojawiali się na największym stołecznym bazarze, lejnych ciosów, bo potknął się o leżącą na ziem i ga to jednak głównym źródłem ich dochodów było po łąź. Udało mi się uciec, ale kątem oka dostrzegłem średnictwo w sprzedaży luksusowych samocho ja k dobija mojego przyjaciela. Bytem w szoku: przy dów z Europy Zachodniej, które przez Polskę jechałem na spotkanie ze znajomymi, a oni chcieli transportowano na teren byłego Związku Radziec mnie zabić. Jeszcze tego samego dnia „Said” za kiego. Nie można wykluczyć, że część z nich po dzwonił na mój telefon komórkowy. Powiedział, że chodziła z kradzieży. Być może motywem były ja bym nie kontaktował się z polską policją, ani z nikim kieś nieporozumienia na tle finansowym pomiędzy innym, że sami wyjaśnimy nasze sprawy. Zapyta zwaśnionymi grupkami przestępczymi; jednak ta łem: jakie sprawy?! On jednak nic ju ż nie odpowie hipoteza wymagała jeszcze uwiarygodnienia. dział, tylko odłożył słuchawkę. Choć byłem ranny, Z pewnością bardzo pomocne byłyby zeznania nie chciałem jechać do żadnego szpitala w Warsza „Koli” i „Saida”, jednak obaj panowie był nieuchwyt wie. Myślałem, że mogę znowu mieć kłopoty z „Sa ni dla organów ścigania. idem”, który może chcieć mnie dobić. Jeszcze tej Postępowanie w tej sprawie zostało zawieszone samej nocy zadzwoniłem po taksówkę i wyjechałem 3 grudnia 1998 roku, ponieważ nie można było do Brześcia... Nie wiem czy wiecie, ale on śmieje ustalić miejsca pobytu „Saida”, który był potencjal się z waszego wymiaru sprawiedliwości. Wiele razy nym sprawcą i zleceniodawcą obydwu przestępstw. przekonywał mnie, że nigdy go nie posadzą. Dla Śledztwo wznowiono dopiero wiosną 2001 roku, po niego nie ma żadnych świętości. Od tam tej pory bo zatrzymaniu pod Biatymstokiem poszukiwanego ję się nie tylko o siebie, ale również o swoją rodzi mężczyzny. 20 kwietnia 2001 roku Prokuratura nę. On morduje ludzi i nie cofnie się przed najgor Okręgowa w Warszawie przedstawiła „Saidowi” za szym przestępstwem. rzut, iż „działając w bezpośrednim zamiarze pozba ★ ★ ★ wienia życia wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami pod pretekstem spotkania z kontrahentami | ie przyznaję się do zarzucanych m i czyprzywiózł Mikołaja M. i Siergieja M. do lasu, gdzie zostali oni zaatakowani nożami, w wyniku czego “ / \ l n ^ w ~ oświadczył „Said” po przedstawie# V niu mu zarzutów przez prokuratora. Nie Siergiej M. zm arł na miejscu, zaś M ikołaj M. uderzo byt rozmowny podczas wszystkich przesłuchań. ny w plecy uciekł i uzyskał pomoc lekarską”. Bronił się w mało przekonywujący sposób - wma W sprawie o zabójstwo Aleksandra F., choć rów wiał, że Mikołaj M. sam pozbył się jednego ze swo nież przypuszczano, że to Aleksandr Y. jest zlece ich kompanów, a teraz chce zrzucić na niego winę, niodawcą tej zbrodni, nie udało się zebrać przeciw by przy okazji pozbyć się konkurenta w nielegal ko niemu przekonywujących dowodów winy.
S
14
TAJEMNICE “JARMARKU EUROPA” nych interesach. Nie udato się wyjaśnić kulisów za bójstwa Aleksandra F. „Said” równie niechętnie udzielał wyjaśnień w trakcie rozprawy sądowej, nie chciał nawiązać kontaktu z lekarzami podczas ba dań psychiatrycznych. Oskarżony nie chciat rozmawiać o swoich za rzutach - napisali biegli w opinii wydanej na potrze by warszawskiego sądu. - Twierdzi, że je st niewin ny, a przedstawione mu zarzuty są wynikiem or miańskich intryg, bo on je st Ormianinem z Górnego Karabachu, a nie z Armenii. Orzeczenie o stanie zdrowia „Saida”, wydane 12.04.2005 roku przez biegłego z zakresu onkologii klinicznej, nie pozostawiało wątpliwości, że to już ostatnie miesiące jego życia. Marskość wątroby, któ ra przerodziła się w nowotwór złośliwy, nie dawała praktycznie żadnych szans na wyzdrowienie: obec nie nie są znane procedury lecznicze, których zasto sowanie w leczeniu chorych na raka wątroby, w tym stadium, w jakim znajduje się oskarżony, mogłoby wyleczyć, wydłużyć życie, czy poprawić jakość życia chorego. Ze względu na rozwinięty proces nowotwo rowy chory nie kwalifikuje się do przeszczepu wątro by. Rokowanie co do życia jest krańcowo zte (lekarze dawali mu maksymalnie pół roku życia). Pozostaje jedynie leczenie paliatywne - podawanie leków prze ciwbólowych czy inne postępowanie łagodzące obja wy choroby. Leczenie objawowe może być stosowa ne w warunkach leczenia szpitalnego. Nie pogodził się z tą opinią, bo liczył, że dzięki tym chorobom uda mu się, choć na krótki okres, wyjść na wolność. Ogłosił głodówkę, którą jednak szybko przerwał, bo konsekwencją podjętej decyzji była odmowa dostarczania mu lekarstw, bez któ rych nasilały się problemy zdrowotne. Poddałem się waszej demokratycznej przemocy. To wszystko, co robi ze mną wymiar sprawiedliwości i wtadze wię zienne to jawny, demokratyczny gwatt - napisał w jednym z ostatnich pism skierowanych do war szawskiego Sądu Okręgowego. Problemy zdrowotne Aleksandra Y. nie pojawiły się nagle i niespodziewanie. Można odnieść wraże nie, że całe jego życie było pasmem chorób i nie szczęść. Ośmiokrotnie operowany był z powodu za palenia szpiku w lewej nodze. Cierpiał na cukrzycę, dwukrotnie chorował na żółtaczkę, w dokumentacji lekarskiej jest ponadto mowa o zapaleniu gruczołu sób można było pomóc umierającemu człowiekowi, krokowego, arytmii serca, chronicznym zapaleniu dla którego nie było żadnej szansy ratunku. wątroby, woreczka żółciowego oraz trzustki. Ponad Aleksandr Y. zmarł 25 maja 2005 roku. Pięć dni to przez wiele lat zażywał narkotyki, co oczywiście później prokurator wniósł o umorzenie toczącego się nie pozostało bez wpływu na stan zdrowia. Zaordy przed Sądem Okręgowym postępowania z powodu nowane przez lekarzy lekarstwa zażywał tylko śmierci oskarżonego. Był jednym z nielicznych bos przez kilka dni, do czasu kiedy nastąpiła pierwsza sów przestępczego podziemia w Warszawie, oskar poprawa stanu zdrowia. Nie przestrzegał diety, co żonym o najcięższe zbrodnie. Gdyby żył, być może jest bardzo niebezpiecznie przy schorzeniach ukła pomógłby w wyjaśnieniu kilku innych tajemniczych du pokarmowego. Lubił tłustą baraninę i ostre przy zabójstw, do jakich doszło w środowisku ormiańskiej prawy, często przechwalał się, że pieprz jadam diaspory na przestrzeni ostatnich kilku lat. Jednak tę w takich ilościach, że aż pali w ustach. Schorowany wiedzę „Said” zabrał ze sobą do grobu... organizm nie był w stanie poradzić sobie z toczą cym go rakiem. Dla znieczulenia bólu podawano Krzysztof Kilijanek mu coraz większe dawki morfiny. Tylko w ten spo
15
Islci Karol REBS
On - dystyngowany Brytyj czyk ną poważnym stanowi sku. Żonaty. Ona - mtodsza od niego o 11 lat, skromna polska studentka. Zgrab
na i powabna. Poznali się i - jak to czasem w życiu bywa - zapałali do siebie go rącym afektem, od pierwszego wejrzenia. Oboje jednak nie wy szli na tym dobrze, wspólne szczę ście nie trwało długo.
ZABÓJCZY ROMANS przy kawie w uczelnianym barku. Była w siódmym evin R. romans z ponętną Polką przy niebie. Niestety, okazało się, że barek jest już nie płacił utratą lukratywnej posady, odwró czynny. Poszli więc do pobliskiej kawiarenki, cili się od niego wszyscy bez wyjątku gdzie przegadali kilka godzin. przyjaciele, nie mówiąc już o żonie, któ Nie było ani słowa o ekonomii, za to mnóstwo rą sam pierwszy odtrącił. Z kolei Małgo krzyżujących się czutych spojrzeń i westchnień. rzata S. nabawiła się nerwicy i ciężkiej Już następnego dnia zaprosił ją na kolację do ho depresji. Czy w takim związku mogło się dobrze telu. Zadbał o królewskie menu i świece na stoli dziać? Raczej nie. I działo się źle, coraz gorzej. Aż ku. Szampana pili w jego pokoju, w przerwach doszło do tragedii. Nie uprzedzajmy jednak wy między namiętnymi pocałunkami. padków. - Jestem naprawdę oczarowana. Nigdy nie Do Unii Europejskiej weszliśmy ledwie półtora marzyłam, że spotkam kogoś takiego ja k ty roku temu. Natomiast przygotowania do tego do szeptała Małgorzata. niosłego wydarzenia trwały znacznie dłużej. Bo - Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką znam przecież trzeba się było nauczyć niemalże od pod - zapewniał. - Co ja mówię, najpiękniejszą isto staw zasad funkcjonowania unijnej gospodarki, tą na całym świecie... zgłębić tajniki unijnego prawa, dowiedzieć się Niebawem dobiegł końca jego pobyt w Pol wszystkiego o funduszach pomocowych i o wielu sce. W czasie pożegnalnej nocy, spędzonej innych szalenie mądrych sprawach. Ktoś musiał w hotelowym apartamencie, nie obiecywał, że się nam pomóc przyswoić tę obszerną i skomplikowa ną wiedzę. t jeszcze odezwie. Wiedziała, że w Anglii ma żonę i pracę - szczerze jej to wyznał na początku zna Jednym z takich nauczycieli był 34-letni Kejomości - toteż nie łudziła się zbytnio, że rzuci vin R., doktor ekonomii, przedstawiciel renomo dla niej rodzinę i wszystko, co udało mu się osią wanej firmy konsultingowej z siedzibą w Londy nie. Kilka lat temu trafił on między innymi do L. gnąć. z cyklem wykładów przeznaczonych dla przy ★ ★ ★ szłych speców do unijno-ekonomicznej proble matyki. Wybór padł na niego, bo całkiem nieźle róciła do szarej rzeczywistości. Studia, jak na cudzoziemca posługiwał się polszczyzną. dom, rodzice, koleżanki. I tak dzień po Przyjaźnił się bowiem z wnukiem polskich emi dniu. Minęły trzy miesiące. Po zajęciach grantów, którzy trafili nad Temizę jeszcze na uczelni dosłownie padała z nóg. Marzyła jedy w czasie II wojny światowej i dzięki niemu po nie o kąpieli, gorącej herbacie i ciepłej pościeli. znał nasz język. Naraz zadzwonił telefon. Iza czy Anka? - pomy Aula uniwersytecka była zapełniona nieomal do ślała, że to któraś z koleżanek. Jęknęła, zwlokła ostatniego miejsca, głowy studentów pochylały się się z tapczanu i podreptała do aparatu. Głos po nad notatnikami, a mimo to Kevin R. już po minu drugiej stronie linii zelektryzował ją do szpiku ko cie wykładu zauważył siedzącą w drugim rzędzie ści. Bo to był Kevin! blondwłosą dziewczynę o typowej słowiańskiej - To naprawdę ty? - wykrztusiła. Potwierdził urodzie. Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że nie krótkim potaknięciem. W tonie jego głosu wyczu było to trudne. Dziewczyna bowiem nie spuszcza ta roztargnienie, jakiś nerwowy pośpiech. ła zeń wzroku ani na sekundę; przypuszczalnie - Czy coś się stało? - spytała. nawet lądowanie UFO tuż za oknem niczego by - Tak. Chcę być tylko z tobą! Wkrótce przyjadę... w tej materii nie zmieniło. I poczuł naraz dziwne ciepło rozlewające się rozkosznym strumieniem po sercu. ★ ★ ★ Taki sam sygnał i w tym samym momencie odebrało także serce Małgorzaty S. Angielski mięta, pobladła twarz, nerwowe gesty, tro ekonomista mówił do kilkuset studentów, w do chę zaniedbany ubiór i fryzura to datku o sprawach tak mało romantycznych, jak wszystko świadczyło, że w życiu Kevina warianty wykorzystania środków przedakcesyj sporo się zmieniło przez te trzy miesiące. Nie nych, jednakże jej wydawało się, że ten przystoj byt już przedstawicielem znanej firmy doradza ny, elegancki dżentelmen do niej przede wszyst jącym Polakom w sprawach Unii Europejskiej. kim adresuje swoje słowa, a w sucho brzmiących Nie miał domu, poważnie stopniało jego konto terminach pobrzmiewa nuta pożądania. w banku. - Nie mogłem bez ciebie żyć - opowiadał Mał ★ ★ ★ gorzacie, gdy w dwa tygodnie po nieoczekiwanej rozmowie telefonicznej wiozła go z lotniska. zuła na swoim ciele delikatny, choć pełen Nie było dnia, ba, godziny, bym o tobie nie my żaru wzrok Kevina. Czy to wszystko praw ślał. Wyznałem żonie, że poznałem i pokochałem inną kobietę. Liczyłem , że mimo wszystko zrozu da, czy tylko sen? Po kolejnym wykładzie została w auli, miała jeszcze dodatkowe pytania. mie m nie i że rozstaniem y się w cywilizowany Anglik zaproponował kontynuowanie rozmowy sposób.
K
W
Z
C
17
ZABÓJCZY ROMANS Przeliczył się. Janet, choć sprawiała wrażenie ★ ★ ★ nieco anemicznej i niezdolnej do gwałtownych emocji angielskiej lady, pokazała mu, gdzie raki zczęście nie trwa jednak wiecznie. W ich zimują. Co prawda nie wynajęła płatnych zbirów, przypadku zaczęto gasnąć po trzech latach żeby mu przetrącili kark, ale szepnęła słówko oj znajomości. Ciągle jeszcze nie byli oficjal nie małżeństwem. Postępowanie rozwodowe Kecu, a papa - tak się składało - grał pierwsze vina - z powodu sporej odległości między strona skrzypce w radzie nadzorczej firmy, której przed mi i coraz to nowych warunków stawianych przez stawicielem był jego zięć. Zrobił grzeczność jedy Janet - ciągnęło się i ciągnęło. naczce i postarał się, by przegnano precz Kevina, - A może i tobie je s t na rękę ta gra na zwtokę? który w ten sposób stracił istotną posadę. Może liczysz, że pogodzisz się z żoną a mnie zo Nie przejął się tym jednak. Był doskonale wy stawisz, bo przecież wszyscy faceci to dranie? kwalifikowanym specjalistą i spodziewał się, że pytała z niepokojem Małgorzata. przyjaciele pomogą w biedzie. Ale nie pomogli. Początkowo uśmiechał się i zapewniał, że tyl Kto wie, może Janet podbuntowała również ich. ko ją kocha, więc jak może w ogóle mówić takie Albo sami ujawnili swoją hipokryzję. Tak czy ina rzeczy. Z czasem jednak podejrzliwość ukocha czej, nie kiwnęli palcem. Wyraźnie dali mu do zro nej zaczęła go coraz bardziej złościć. zumienia, że nie jest mile widziany w ich gronie. Nie rozumiał, co nagannego jest na przykład Ustyszatem od takiego jednego bęcwata, że w jego telefonach do Janet. Przecież nie romanpracy je s t dość. Chociażby zmywanie naczyń w barze - ciągnął. - Postanowiłem więc za , sują, lecz omawiają ważne dla obojga sprawy. A że są dla siebie uprzejmi, pozdrawiają się, on mknąć za sobą wszystkie drzw i i przyjechać do pyta co u jej rodziców - no cóż, takie są zwycza ciebie, kochanie. To je s t najważniejsze. A je ś li je na Zachodzie. I jest to jakaś alternatywa dla chodzi o pracę - na pewno coś znajdę. O to się polskiego piekła rozwodowego, pełnego wzajem nie m artwię. nych inwektyw i wrogości. Która kobieta pozostałaby obojętna wobec ta Nic się nie zmieniło w jego stosunku do Mał kiego poświęcenia? Toteż miłość Kevina i Małgo gorzaty, jednakże nie wszystko, co robiła, akcep rzaty zaczęła rozkwitać i iskrzyć. Nic jej nie mą tował. I nie krył, że nie jest zadowolony. Nie podo ciło. Brytyjczyk bez problemu dostał pracę bało mu się na przykład, że po urodzeniu Anasta w banku, wkrótce został wicedyrektorem oddzia zji nie wraca na uczelnię. łu regionalnego. Kupił obszerne, nowoczesne - Robisz wielki błąd. W A nglii nie do pomyśle mieszkanie w najelegantszej dzielnicy L. Z gu nia je st przerwanie studiów ot tak, z lenistwa. Za stem je umeblowali. Małgorzata dojeżdżała na dużo kosztują -m ów ił. A ona wybuchała gniewem: uczelnię nowiutką Hondą, koleżanki z zazdrością Do cholery, tu nie je s t Anglia, tylko Polska! Jesteś spoglądały na jej stroje, kosmetyki. Dla dziew tu kilka la t i jeszcze to do ciebie nie dotarto?! czyny z niezamożnej urzędniczej rodziny, zwią Najwyraźniej zrezygnowała z ambicji. A jesz zek z angielskim ekonomistą oznaczał awans cze do niedawna tyle miała planów. Skończyć nad awanse. studia, obronić doktorat - to były jej priorytety. Nie zadzierali nosa. Przeciwnie, znajomi uwa Teraz te marzenia rozpłynęły się. Żeby choć żali ich za ludzi niezwykle sympatycznych, życzli jeszcze zajmowała się dzieckiem, ale gdzie tam! wych, pogodnych. Kevin, choć jeździł najnow Wynajmowała niańkę, a sama spędzała dnie na szym modelem BMW, zawsze pierwszy pozdrowił wizytach u fryzjera, kosmetyczki i odwiedzaniu sąsiadów, zapytał jak leci. A gdy Małgorzata uro najdroższych sklepów. Długo w ten sposób nie dziła córeczkę, zaprosił na party pół klatki scho pociągnęła. Wpadła w nerwicę, na przemian by dowej. ła to milcząca i apatyczna, to znów agresywna i napastliwa. (g -sAj) п|в}Ош ezjłójd Ubzdurała sobie, że Kevin ją zdradza. W ban uuiBnjp eu uuAuBMonłAsn ‘nfo>)od uhoms m |Aq Bju ku, w którym był dyrektorem, pracowało mnó -ezjepz !|imi|o м az ‘jeuzAzjd uues addasmo 'ps stwo pięknych młodych kobiet, z niektórymi wy -0>(0sAm fauies fai eu AqAjAq (Amojo|Am \ >|B[ Am jeżdżał służbowo, towarzyszyły mu w obiadach, -0}0|m oumojbz) eozj|BM м Ajomjo BMpAqo ApejM niekiedy wpadały do domu. No więc wszystko ja ‘n?BJB6 qn| n6uj>|jBd niuoizod z ouBiazjjs AqApo sne. Na próżno tłumaczył, że to tylko praca. Na (so>|n bu Buoiezjisezjd łsef b>|Z!|bm) Ajo6 z jped tyle ważna i odpowiedzialna, iż nie ma w niej JBZ4 S ez ‘o6ei z >|aso!UM ‘(e-sAj) Ajo6 n isaf \\ miejsca na biurowe romanse. Te zresztą -n>| od j 0Mł0 !>|Z!|BM Auojjs f9|6njp z в ‘(2'sAj) nj w ostatnim czasie stały się źle widziane w sfe -op n isaf нп>| od ющо uapef zBMajuod io|Am bu rach biznesowych. Buoiezjisazjd łsaf b>|zi|bm addasmg jBiazJts Jego wyjaśnienia i tłumaczenia pogarszały jeszcze sytuację. Małgorzata szalała, zaczęła rozpowiadać po osiedlu, że Kevin to dziwkarz, ju e zjfa p o d fe/wa./łd zboczeniec i międzynarodowy aferzysta, ścigany t^g Jis az fau|eujuiAj)| j^peSez amezfeiMzoy listami gończymi za różnego rodzaju oszustwa
S
18
ZABÓJCZY ROMANS
i przekręty finansowe. Kilka razy zrobiła mu pu bliczną awanturę w banku, przy klientach, obra żając zatrudnione tam panie.
evin R. chodził zdenerwowany i coraz bar dziej przybity. Opuścił się w pracy. Jego zwierzchnicy dali mu do zrozumienia, że je śli nie nadrobi zaległości, a jego kobieta nie prze stanie ich wszystkich kompromitować, to niestety będzie musiał odejść. Dodatkowo trapiły go kłopoty z byłą żoną. Janet żądała wysokiego odszkodowania finansowe go, w przeciwnym razie z rozwodu nici. Adwokat nalegał, by przyjechał do Wielkiej Brytanii i roz mówił się z nią ostatecznie. - A więc miałam rację. Zostawiasz mnie dla tej d ziw ki!- krzyczała Małgorzata, gdy jej zakomuniko wał, że musi polecieć do Londynu na to spotkanie. Już nie miał sił zaprzeczać. W milczeniu pako wał bagaże. Nie dawała za wygraną. Groziła, że jak pojedzie, to może nie wracać. - Nie przestąpisz więcej progu tego domu! wrzasnęła. Nie odpowiedział. Uderzyła więc w najczulszy punkt: - Nigdy nie zobaczysz ju ż Anastazji. Powiem je j, że nie kochasz je j i nigdy nie kochałeś! - Przestań! - nie potrafił opanować zdenerwo wania. - Zobaczysz! Nie będzie chciała cię znać! Miał wrażenie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niemu. Małgorzata umilkła tylko na chwilę. Znów szykowała się do ataku. Och, bodaj tylko tego nie słyszeć... W odruchu rozpaczy
K
chwycił ją za szyję. Zamknął oczy. Gdy je po kil kudziesięciu sekundach otworzył, ujrzał na brzmiałe z wysiłku dłonie, które wciąż uciskały krtań Małgorzaty. Kobieta nie poruszała się, leża ła już sztywno na podłodze. Sprawdził jej puls. Nie wyczuł uderzeń. Sięgnął po telefon. Policja? Proszę przyjechać, zabójstwo.л podał dokładny adres, po czym rozłączył się. Zajrzał do pokoju Anastazji. Dziewczynka spa ła. Delikatnie pocałował córkę, wrócił do salonu i zbliżył się do okna. Gdy zobaczył nadjeżdżający radiowóz, wyszedł na parapet; chciał skoczyć, ale nie mógł. Wszystkie mięśnie miał zesztywniałe, nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Jak przez mgłę słyszał głosy policjantów, którzy na kłaniali go, aby nie skakał. Potem wezwano nego cjatora, który przez blisko godzinę odwodził go od samobójstwa. Udało mu się. Na oczach tłumu mieszkańców osiedla Kevin R. w kajdankach zo stał wyprowadzony do radiowozu. ★★★ amknął się w sobie. Nie było z nim żadnego kontaktu. Biegli psychiatrzy stwierdzili w wy niku wielomiesięcznej obserwacji, że w cza sie popełniania zabójstwa nie był w stanie rozpo znać znaczenia swojego czynu ani pokierować swoim postępowaniem. Nie trafił do więzienia, lecz bezterminowo na oddział zamknięty szpitala psychiatrycznego.
Z
Karol Rebs Imiona, inicjały oraz niektóre szczegóły zostały zmienione.
19
Leszek BOGACKI
Matrioszki
W małej komendzie, a właściwie na posterunku, gdzie czekałem na rozmowę z oficerem prowadzącym śledztwo w sprawie dużego przemytu cudzoziemców, odezwała się krótkofalówka. We wsi D., w warsztacie mechanicznym, znalezio^ no zwłoki czterdziestoletniego Polaka, który w okolicy znany był z tego, że chęt nie zatrudniał, nie do końca zawsze legalnie, cudzoziemców ze Wschodu. Po dejrzanymi o zabójstwo są Ukraińcy, którzy przyszli dzisiaj do niego w poszuki waniu pracy.
20
SEKS, ZAZDROŚĆ I ZBRODNIA apytałem tylko, czy mogę pojechać z ekipą. Zrezygnowany aspirant machnął ręką i tak rozpoczęła się moja przygoda w krainie owoców, w której przedmiotem opowieści zamiast przemytu stały się zazdrość, seks, śmierć i więzienie. Kiedy dotarliśmy na miejsce zbrodni, okazało się, że w międzyczasie policjanci znaleźli jeszcze jedne zwłoki. Ofiarą był, też pochodzący zza Buga, rodak domniemanych zabójców. Świadek, kobieta, widziała z daleka, jak kłócili się nad rzeką. Było ich trzech, ale potem już tylko dwóch pędem podbiegło do starego Golfa i z piskiem opon odjechało. Pobieżne oględziny zwłok i miejsca zabójstwa by ty dla mnie wystarczająco makabryczne. To, co do tej pory jako dziennikarz oglądałem na fotografiach sta nowiących załączniki do akt sprawy, teraz miałem przed oczami na żywo. Sprawcy użyli do zabójstwa siekiery, którą gospodarzowi rozłupali czaszkę. Wi dok kawałków kości, szarej substancji mózgowej i wszechobecnej krwi był ponad moje siły. Poczułem wzbierające mdłości i dopiero po chwili, kiedy zrobiło mi się lepiej, wróciłem na miejsce zbrodni. Zastano wiło mnie to, że po kilku pierwszych ciosach ofiara musiała umrzeć, a morderca uderzał dalej masakru jąc twarz ofiary. Po co? Czyżby miał jakiś szczególny powód do zemsty? Dla swojego rodaka zbrodniarze byli łaskawsi. Wbili mu fachowo nóż w plecy. Jemu mogłem się dłu żej przyjrzeć bez bojaźni, bo nie było aż tyle krwi, a denat wyglądał jakby spał. Obserwowałem jak policjanci wykonują rutynowe czynności śledcze i zabezpieczają ślady, kiedy przez radio nadszedł meldunek od Straży Granicznej. Sprawcy zbrodni zostali zatrzymani w czasie próby przekroczenia granicy naszego kraju.
Z
- Oni myślą - ciągnął dalej aspirant - że nic nie wiemy. Myślą, że nie widzimy, iż jedni w tej knajpie czekają na „swoją” zmianę na granicy, bo ich żywio łem jest ruch w obie strony, a inni na informację o no wej pracy, bo ich szansą je st „czarny zarobek” w Pol sce. Jeszcze inni przyszli się napić. Dlaczego? Bo te go dnia nic nie zarobili. My to wszystko wiemy i nie ważne dla nas jest, z jakiego powodu są u nas, waż ne jest tylko to, z jakiego powodu sprawiają nam kło poty. Kłopoty takie jak ci, którzy nie zdążyli po zabój stwie czmychnąć do siebie. Gdyby im się udało, to mimo umów o współpracy z milicją ukraińską, szansa na ich schwytanie byłaby minimalna. - A tak przy okazji - dodał drugi policjant - wiemy już, że ci, których ofiary dzisiaj pan widział, przyjecha li mścić się za swoje baby, a ten zakłuty dostał za swoje, ale wcale nie dlatego, że był niewygodnym świadkiem. Zabili go, bo jako krajan nie doniósł, co wyprawiają ich kobiety. Zginął, bo oni stracili honor. Pomyślałem, że to jest dobre na filmach o włoskiej mafii, ale nie w życiu. Tak mnie to zaciekawiło, że umówiłem się z moimi nowymi znajomymi, że odwie dzę ich w komendzie. Pożegnałem się, bo pora była późna i zbyt dużo miałem wrażeń, jak na jeden dzień. ★★★
uż jakiś czas temu przeglądając swoje dzienni karskie archiwum zauważyłem, że od kilku lat systematycznie wzrasta u nas liczba prze stępstw popełnianych przez przyjezdnych. Kradzie że, rozboje, napady, wymuszenia, bójki, gwałty i po bicia to pełen repertuar ich „działalności”. Nie zawsze też zatrudniający ich Polacy są w porządku i bez wi ny. Czasami nie płacą im za wykonaną pracę. Oni re agują na to często w brutalny sposób. Trudno się dzi wić, że człowiekowi harującemu w sadzie po szesna ★ ★ ★ ście godzin dziennie puszczają nerwy, kiedy dowia duje się, że nici z wypłaty. Przy poziomie zarobków yłem bardzo zmęczony, bo miałem tego dnia na Ukrainie dla wielu rodzin praca ich krewnych już za sobą podróż z Warszawy, ale coś mi w Polsce to być albo nie być. mówiło, że dzień się jeszcze nie skończył. Sami rolnicy zatrudniający „na czarno ruskich”, W zajeździe, w którym się zatrzymałem, był mały ba a potem zgłaszający zawiadomienie o przestępstwie, rek, do którego po służbie wpadli coś zjeść moi nowi niewiele wiedzą o sprawcach. Z reguły nie znają ich znajomi z komendy. Ten, z którym oglądałem zwłoki, prawdziwych imion i nazwisk. Są dla naszych ogrod wyciągnął rękę i powiedział: ników i gospodarzy jak azjaci, którzy dla białego wy Jestem „Dzieciak”, wszyscy mówią tak na mnie. glądają zawsze tak samo albo co najmniej podobnie. Tu się urodziłem i tutaj jako jedyny wróciłem po szko Doszło już nawet do tego, że policja w S. prowa le. Wszyscy mnie znają od dziecka. Za to i ja znam dzi wśród mieszkańców akcję edukacyjną i przedsta wszystkich. Dla wielu nic się nie zmieniło i nie chcą wia im zalety legalnego zatrudniania obcokrajowców. zrozumieć, że wyrosłem już z krótkich spodni. Dla Rolnikom, starym wyjadaczom, od lat ukrywającym mnie samego przez tych kilka lat zmieniło się wszyst pracujących „na czarno”, radzi, aby spisywali ich da ko. Gdy wyjeżdżałem do Szczytna, to nie było Unii, ne z paszportów. Oni kiwają głowami, a po kolejnych a jak wróciłem, to była i to był już inny świat. My we kradzieżach i następujących po nich przesłuchaniach szliśmy do Europy, a ci po drugiej stronie granicy nie! znów słyszymy, że „miał na imię Iwan, czy jakoś tam. Szkoda mi ich, ale muszą zrozumieć, że przed nimi I dopiero miał zacząć pracę...”. jeszcze długa droga. Po paru dniach zadzwoniłem do komendy i kiedy W tym momencie pokazał na grupę hałaśliwych powiedziałem aspirantowi, że chcę się z nim „umówić Ukraińców przy sąsiednich stolikach. Zachowywali na baby”, to nie od razu pojął o co mi chodzi. Roze się jak dobrzy znajomi właścicielki i widać było, że nie śmiał się dopiero na przypomnienie obietnicy, że są w Polsce pierwszy raz.. zdradzi mi sekret miejscowych sadowników. Ponie-
J
B
21
SEKS, ZAZDROŚĆ I ZBRODNIA waż sprawa była mniej służbowa, spotkaliśmy się pojawili się fachowcy i martwa do tej pory budowa w ślicznej kafejce, w świeżo odrestaurowanym ratu ożyła, wieś zaczęła snuć domysły. Co takiego robiła szu. Rozmowa zaczęta się jakby sama, bo kiedy kel Olga, że tak dobrze jej zapłacili? Jej brat musiał na nerka przyjęła zamówienie, policjant zagaił: wet dołożyć jednemu w barze, bo opowiadał, że za Słyszy pan je j akcent? Ona jest tutaj już kilka rabiała „na drodze”. miesięcy i mówi po polsku już zupełnie nieźle, ale ten Pierwsza nie wytrzymała Mira, która sama my akcent zawsze ją zdradzi. Po tym poznamy zawsze, ślała o wyjeździe, i poszła do Olgi. Oficjalnie chcia że je st stamtąd. A swoją drogą, warto by ją zapytać, ła dowiedzieć się, czy nie ma jakichś wieści od Diskąd ma tego siniaka za uchem i sine obrączki na mitrija, który pracował w tej samej miejscowości, co nadgarstkach. Jesteśmy tu prywatnie, ale interesuje Olga. Tak naprawdę jednak szła rozeznać, czy jest mnie to, bo podobne ślady miały dziewczyny, których taka możliwość, żeby Olga zabrała ją do Polski sprawę prowadziłem jako jedną z pierwszych w tej i pomogła się tam urządzić. Mira nie miała wyjścia, komendzie. Nie chciałbym jednak, żeby to był ciąg bo kolejny biznesmen, który kupił ich niegdyś przo dalszy, bo to ponura historia... dującą fabrykę mebli, rozpoczął produkcję palet, ale kiedy przyszło zapłacić za surowiec, przestał ★★★ wypłacać pensje załodze, potem ogłosił plajtę i zniknął. Kilka dni później lokalna prasa doniosła, ój nowy znajomy urwał, ale ja z zawodowej że został zastrzelony, kiedy wychodził z nocnego ciekawości zacząłem nalegać, by opowiedział klubu, i że było to typowe zabójstwo na zamówie mi tę historię. Po chwili podjął więc przerwa nie. Fabryka upadła i Mira wiedziała, że już nigdy ny wątek i kontynuował: - Facet stąd wyjechał do się nie podniesie. Niemiec i został tam na stałe. Po kilku latach poznał Olga wyraźnie ucieszyła się na jej widok i od razu właścicielkę zajazdu, która zamierzała poszerzyć za zaprosiła do swojego pokoju. Mira wysłuchała infor kres usług proponowanych gościom. Chciała mieć macji o Dimie, że jest zdrowy, pracuje i ma się do ekstra burdel i do tego potrzebowała dziewczyn ze brze, a potem nie za bardzo już kluczyła, tylko od ra Wschodu, najlepiej z Ukrainy. Jej facet podjął się te zu powiedziała, z czym przychodzi. Chce pojechać go zadania, ale przerosło ono jego możliwości. Kiedy do Polski i już. Żadnej pracy się nie boi. Tu uśmiech organizował kolejny transport, jedna z dziewczyn nęła się porozumiewawczo, ale Olga nie zareagowa okazała się nieposłuszna. Zaczęła buntować inne ła, tylko przyniosła szkolny atlas i tanią mapę samo dziewczyny i opowiadać im, że nie jadą do pracy chodową Polski. w knajpie, ale w zwyczajnej agencji towarzyskiej - Jak chcesz, to możesz jechać ze mną już za ty i skoro chcą zarabiać na tyłku, to wcale nie muszą te dzień, a jadę tu !- zakreśliła niewielkie koło na mapie. go robić w Niemczech. Za karę razem z pomocnikiem Mira zobaczyła tylko większą nazwę miasta na pobili ją i zgwałcili. Kiedy rano wytrzeźwieli, okazało S., a potem jeszcze mniejsze na D. i K. Olga się, że jedna z dziewczyn uciekła. Nie udało im się jej uśmiechnęła się tajemniczo i ciągnęła dalej: odnaleźć, więc reszcie powiedzieli, że Olga M. zrezy - Tu w czasie sezonu w gminach nieopodal S. gnowała z pracy w Niemczech. pracuje ponad dziesięć tysięcy „naszych”. A bywa, że Policjant wyraźnie przeżywał swoje dawne, jedno jest ich ponad piętnaście tysięcy. Można tam robić z pierwszych śledztwo. Nie chciałem go pytać, dla w polu albo możesz wozić owoce przez granicę, ale czego akurat ta sprawa zapadła mu w pamięć, ale wtedy musisz mieć zawsze pieniądze na łapówki. Ła czułem, że tkwi w nim jak bolesna zadra. Z dalszej je pówka to po naszemu „wziatka”, w Polsce mówią też, go opowieści dowiedziałem się, że Olga postanowiła, że trzeba smarować, żeby jechać. Kasa nie musi być iż nigdy więcej nie będzie tak naiwna. To ona będzie w euro, bo Polacy wolą w złotówkach, żeby nie mieć rozdawać karty i dyktować warunki, a nie jakiś kłopotów. Żeby nie podpaść policji, musisz zacząć od “zaśliniony Polak”. Jest przecież ładna, faceci na nią pracy w polu, a potem pomyślimy o czymś innym. lecą i nie potrzebuje pośredników, żeby zarobić. Jak Szykuj się, bo za kilka dni jedziemy. nie w Niemczech, to może pracować w Polsce. ★★ ★ ★★★ niej więcej w tym samym czasie na komen iedy Olga wróciła do I. z pierwszej swojej sa dzie w jednej z miejscowości „sadowego za modzielnej wyprawy, wyglądała i zachowywała głębia” spracowana kobieta ze śladami daw się tak, że sąsiedzi nie musieli pytać, jak jej nej urody prosiła policjanta, żeby jej pomógł. Funkcjo poszło w Polsce. Od razu zamówiła u swojej koleżan nariusz był bardzo młody i nie bardzo rozumiał, ki, z którą kiedyś pracowały razem w kiosku przy o czym mówi kobieta, która mogłaby być jego matką. dawnych zakładach meblarskich, nowe szafki do Musiał jednak spisać protokół, więc zaczął uważniej kuchni. Z Polski przywiozła tylko gotówkę i baterie słuchać jej opowieści. wannowe z jednym kurkiem. Pokazywała je rodzinie Nazywała się Jadwiga S., miała 43 lata i od ponad tłumacząc, że „to taki sprytny kran, że popchnięty dwudziestu lat była mężatką. Z opowieści wynikało, w jedną stronę leje wodę zimną, a przesunięty w dru że układało jej się z mężem zupełnie dobrze, póki je gą stronę daje wrzątek”. Kiedy na budowie domku go brat nie postanowił zatrudnić ludzi ze Wschodu,
M
K
22
M
- SEKS, ZAZDROŚĆ I ZBRODNIA a konkretnie zza Buga. W tym czasie nie było zbyt wielu chętnych Polaków do pracy w sadzie i w chłod ni. Dzisiaj zresztą też nie jest o nich łatwo. Póki przy jeżdżali mężczyźni, wszystko przebiegało normalnie, bez większych zakłóceń. Czasami tylko, jak dostali wypłatę, to pobili się między sobą. Od kiedy jednak pojawiły się kobiety, męska część wsi oszalała. Nie było dnia, żeby w sklepie nie komentowano kolejnej awantury, w wyniku której następna „ruska” musiała pakować manatki. Pierwsze z nich wyjeżdżały, bo ktoś ze wsi zobaczył je z gospodarzem na sianie al bo w rozkołysanym samochodzie. Jedną taką z chło pem wściekłe baby złapały nad rzeką i gnały kochan ków, na golasa, przez całą wieś. Potem były krzyki, łzy, ale potem wszystko w małżeństwie wracało do normy, co najwyżej któraś z sąsiadek miała na sobie nowy ciuch albo błyskała nowym pierścionkiem. Moja historia to jednak zupełnie coś innego oznajmiła Jadwiga S. - i dlatego muszę policję prosić 0 pomoc. Opowiadający mi tę historię aspirant westchnął 1powiedział: - Nie myślałem w tym momencie, że oto jestem świadkiem narodzin nowego zjawiska spo łecznego, któremu z czasem towarzyszyć będą ludz kie tragedie, a na końcu śmierć i więzienie. Najgor sze było to, że ta kobieta naprawdę się bała, bo jak sama powiedziała, jej życie waliło się w gruzy. ★★ ★ a sam zdążyłem popytać miejscowych o tzw. ru skie romanse. Kopalnią tematów okazała się sklepowa, pani Andżelika. Nudziła się z rana, bo kiedy autobus odjeżdżał, nikt już z miejscowych nie zachodził i dlatego pozwoliła mi zostać w sklepie z otwartym piwem. Wystarczyło tylko rzucić hasło i popłynęła opowieść. Pierwsze baby ze wschodu zjechały, jak rozpadł się Związek Radziecki. Niby na handel, ale te co cwańsze już wtedy za inną robotą się rozglądały. Za czynały od sprzątania i od pomocy w barkach, które jak grzyby po deszczu wyrosły przy granicy. Te były jeszcze w porządku, bo to byty starsze niezbyt uro dziwe kobiety, które już odchowały dzieci i chciały po móc rodzinie. Potem nadciągnęły młodsze. Te robiły wszystko, żeby się dostać do zamożniejszych do mów. Kusiły prasowaniem, sprzątaniem domu i opie ką nad dziećmi. We wszystkim były świetne i jeszcze miały inne atuty: młody wiek i urodę, którą lubią tutej sze chłopy. Miejscowi nie orientowali się, że stanowią łatwy cel dla wysokich, postawnych i młodych kobiet, które nie broniły się przed topornymi zalotami podstarza łych absztyfikantów. Następny etap podboju spowo dował cudowny powrót sił witalnych u wielu męż czyzn, którzy po kilku piwach wypitych pod sklepem głośno opowiadali z detalami, jak to „kilka razy, po dwa razy”. Efektem starań obu stron były solidne od prawy pieniężne, załatwiające roszczenia „uwiedzio nych” cudzoziemek, które były na tyle nieostrożne, że zaszły w ciążę.
J
W jednej z wsi pojawił się kilka razy jakiś niby le karz, który namawiał brzemienne kobiety, żeby za miast zabiegu podjęły się urodzenia dziecka, a on ma już na nie kupca. Ile w tym było prawdy, Andżelika nie wiedziała, ale zawsze po wizycie „babskiego Cy gana” i on, i kobieta przepadali bez śladu. ★ ★★ róćmy jednak do opowieści aspiranta. Jadwi ga S. nie od razu zorientowała się, że jej mąż Janusz S. zatrudnioną do prowadzenia domu Olgę M. darzy większą sympatią, niż inne do tej pory zatrudniane kobiety. Kiedy prawda ta do niej dotarła, było już za późno. Któregoś dnia pojechała
W
23
SEKS, ZAZDROŚĆ I ZBRODNIA do S., aby załatwić sprawy w banku. Na drzwiach jed czyzna odruchowo spytała kto mówi. Usłyszała, że nak wisiała kartka z napisem: „awaria systemu kom to mąż rywalki. puterowego”. Jadwiga S. zrobiła drobne zakupy Cały plan wyświetlił się w jej głowie jak na telewi i wróciła do domu. Zdziwiła się, że mąż o tej porze zyjnym ekranie. Zachowując spokój, przedstawiła się jest w domu, bo powinien pilnować odbierania towa jako siostra Jadwigi S., u której Olga pracowała. Mi ru z przechowalni. mo, że mówiła po polsku, miała wrażenie, że mężczy Weszła po cichu do mieszkania i szybko zorien zna rozumiał każcie słowo. Opowiedziała krótko, jak towała się, że w małżeńskim łożu ktoś zajął jej miej wygląda życie siostry i romans szwagra z Olgą. sce. Dłuższą chwilę przyglądała się „filmowi” wyświe Wspomniała, że prosiła o pomoc Dimę, kuzyna Olgi, tlanemu w lustrze sypialnianej szafy. Jedno musiała który też pracował w jednym z gospodarstw w ich wsi. przyznać - obca miała wspaniałe ciało, bujne włosy Dimitrij powiedział jej tylko, że Olga dobrze wie co ro i potrafiła spowodować to, czego jej nie udało się bi. Dopiero teraz zrozumiała, co miał na myśli. z mężem od dawna. Zapatrzyła się, ale tylko przez Mężczyzna po drugiej stronie dyszał coraz ciężej chwilę, bo później jak furia wpadła do sypialni. i na koniec wykrztusił tylko: „suka”. A potem jeszcze Aspirant w tym miejscu uśmiechnął się i powiedział: rzucił: „zostaw to mnie”. Jadwiga S. zeznała w czasie - Nie widział pan Jadwigi S., ta baba to też nie ułomek. śledztwa, że starała się wszystkimi siłami zachować Tymczasem przeżyła pełne zaskoczenie. Mąż ka swoje małżeństwo i nie przypuszczała, że tym telefo zał się zamknąć i wynosić... jej, swojej ślubnej mał nem uruchomi lawinę wydarzeń, które doprowadzą żonce, a opiekuńczym ramieniem otoczył Olgę. Ko do tak tragicznego finału. To wszystko jednak wyda bietę zamurowało, ale po chwili przyszło otrzeźwie rzy się dopiero później. Na razie zdesperowany mąż nie. Po namyśle postanowiła przetrzymać „przybłę Olgi wybrał się do brata z butelką „nastojki”, czyli po dę” - tak w myślach ją nazywała. polsku nalewki, i po kilku godzinach plan był goto Od tej pory musiała znosić kolejne upokorzenia wy. Ustalili, że trzeba pojechać do Polski i postraszyć i słuchać odgłosów miłosnych igraszek nowej pary. „Polaczka”. Niech jeszcze zapłaci parę złotych za Nie dawała tego poznać po sobie, ale krew ją zalewa przyjemność, którą miał z Olgą, cap jeden. ła ze złości, kiedy widziała ich wracających nad ra ★★ ★ nem z knajpy w S. Nie mogła darować też mężowi, który nigdy jej nie rozpieszczał, że tę wywłokę obsy izja zarobienia paru groszy za nic tak roz pywał prezentami. Jak każda kobieta nie mogła być ochociła obu mężczyzn, że nie bacząc na to, obojętna na widok nowej torebki czy spódnicy, a tych że niemało wypili, wsiedli do samochodu było coraz więcej, tyle, że w walizkach Olgi M. Miarka się przebrała tego dnia, kiedy przyszła i nad ranem byli już na drodze do granicy. Szczęście im sprzyjało. Mieli wizy, bo planując wyjazd na żniwa do mnie - kontynuował policjant. To był dzień, w któ do Polski złożyli wcześniej potrzebne dokumenty i kil rym Olga wyjechała do domu na Ukrainę. Tego też ka dni temu w ich paszportach pojawiła się zgoda na dnia mąż Jadwigi S. pod koniec kolejnej awantury za wjazd do naszego kraju. Po drodze omówili dokładnie żądał, by zgodziła się na rozwód. szczegóły, ale żaden z nich, jak później zeznali, nie Kobieta w pierwszej chwili oniemiała, ale cieka miał pojęcia, że eskapada do Polski skończy się dra wość wzięła górę nad złością i postanowiła zapytać matem. męża o to, jakie ma plany na przyszłość. Zdziwiła się, Ten dzień, w którym przyjechałem do S. po mate że używa liczby mnogiej, bo o wszystkim mówił: my riały do reportażu o przemycie ludzi, każdy z uczest z Olgą. A więc oni chcieli rozwodu, oni spłacą część ników wydarzeń zapamiętał inaczej, ale dopiero należącą do Jadwigi S., bo było to w końcu gospo wszystkie te opowieści, odtworzone na podstawie darstwo po jej rodzicaph, i żądają, by wyniosła się materiałów przekazanych naszej policji przez funk stąd jak najdalej. cjonariuszy wydziału zabójstw w I., zebrane razem Swoją spowiedź zakończyła pytaniem do aspiran stanowią prawdziwe zakończenie tej historii. ta: - Co ja mam robić?! W ukraińskim mieście I. Olga rano na stole w kuchni znalazła kartkę. Mąż pisał, że pojechał do ★★★ brata w sprawie pracy i będzie dopiero wieczorem. Pomyślała, że mógł zaczekać z tym swoim wyjaz dalszej opowieści policjanta wynikało, że sta dem, skoro wiedział, że ona dziś wyjeżdża do Polski. rał się ją uspokoić. Poradził Jadwidze S., żeby Na samą myśl o tym zrobiło jej się ciepło na sercu, bo wytrzymała jeszcze trochę, bo skoro Olga M. spodobało jej się życie bez większych trosk po dru wyjechała, to jest szansa, że może nie wrócić. Kie giej stronie granicy. No cóż, „gospodarz” mógłby być dy dokładnie odbyła się ta rozmowa, można odtwo trochę młodszy, ale nie wszystko można mieć naraz. rzyć z protokółu. Można jednak tylko domyślać się, Kiedy tak rozmyślała, do drzwi zastukała Mira. Ol że krótko po tym w domu Olgi M. zadzwonił telefon. ga przez chwilę pożałowała pochopnej decyzji, żeby Odebrał go młody mężczyzna. Dzwoniła Jadwiga zabrać ze sobą koleżankę. Liczyła, że może zajmie S., która kontaktowy telefon na Ukrainie znalazła się bratem jej „ukochanego”. Nie taki stary kawaler, bo w papierach męża. Chciała prosić Olgę, żeby nie zaledwie 43—letni, Jan miał sporą gospodarkę, kilka wracała, zaproponować jej pieniądze i liczyła, że hektarów sadu i małą przetwórnię. Teraz zajęta swo tamta się zgodzi. Kiedy słuchawkę podniósł męż
W
Z
24
SEKS, ZAZDROŚĆ I ZBRODNIA imi sprawami Olga bała się, że nie zdoła pokierować Mirą tak, by ta usidliła Jana. No cóż, w ostateczności pójdzie do pracy do baru. Przed wyjazdem wypiły ra zem kawę, przysiadły na tapczanie na chwilę - jak ka że zwyczaj przed podróżą - i wczesnym popołudniem wsiadły do autobusu zmierzającego w stronę Polski. „Dzieciak”, czyli aspirant, którego wszyscy znali, tego dnia miał mieć wolne, ale kiedy poprosił o dzień urlopu, bo chciał pojechać do dentysty, podkomisarz spojrzał tylko wymownie na stertę teczek na swoim biurku i nie było sensu prosić dalej. Siedział więc przy biurku i szykował teczki z zakończonymi sprawami dotyczącymi przemytu ludzi ze wschodu do Niemiec. Koło południa z Warszawy miał przyjechać redaktor, żeby napisać o tym, jak to unijne fundusze pomogły doskonale wyposażyć służby działające na granicy i dzięki temu teraz nawet mysz się nie prześliźnie. „Dzieciak” uśmiechnął się na wspomnienie, jak kil ka lat temu pojechali ze Strażą Graniczną na wspól ną akcję. To miała być wspólna zasadzka na spo dziewany przemyt dużej grupy Wietnamczyków. Cze kali na pograniczników w samochodzie. Po chwili nadjechało, z rykiem motorów, czterech funkcjonariu szy SG i w tym momencie podkomisarz zaniemówił. Każdy z pograniczników siedział na krwistoczerwo nej, crossowej „Hondzie 175” widocznej i słyszalnej na trzy kilometry. Przypomniało mu się też, kiedy będąc na pierw szym dyżurze był świadkiem, jak ówczesny komen dant odebrał telefon od informatora, który podawał miejsce przerzutu ludzi i ich liczbę. Po rozmowie ko mendant spokojnie odłożył słuchawkę. „Dzieciak” za wstydził się, że wtedy nie wytrzymał i zapytał, dlacze go nie ma alarmu. Podkomisarz uśmiechnął się i po wiedział: „Jak jest cynk z tamtej strony, to pójdą za dwa dni o kilometr dalej”. I tak było. Nigdy się nie my lił i może dlatego nie jest już ich komendantem. Eee, tam, pomyślał i zabrał się za papiery. W tym momen cie dyżurny zameldował, że redaktorek już jest. ★ ★★ tym samym czasie Janusz S. zajęty był na polu rozmową z przybyłym z Amsterdamu ekspertem od sadów. Z Rijkiem F. poznali się parę lat temu u znajomego sadownika pod Skier niewicami i do tej pory obaj uważali, że to był szczę śliwy dzień. Rijk przyjechał, żeby obejrzeć, w jakim stanie jest nowy sad, nad którym pracowali już trzeci rok. Widok był imponujący, szeregi zdrowych drzew zwiastowały dobre plony przez kilka najbliższych lat. Obaj zadowoleni z wyników swojej pracy, myśleli już o wieczorze w S. Janusz,który na polu odebrał tele fon od swojej ukraińskiej kochanki, obiecał, że pozna gościa z Olgą i jej koleżanką, o ile nie będą stały zbyt długo na granicy. Janusz S. odprowadził Holendra do samochodu. Kiedy Rijk odjechał, zadzwoniła komórka. Żona Ja dwiga powiedziała, że dwóch Ukraińców czeka na niego przy warsztacie. Janusz ucieszył się, bo od kil ku tygodni szukał mechanika, który kiedyś w sowiec
W
kim kołchozie obsługiwał „stalińca”. Ten wielki cią gnik, użyteczny na ciężkich glebach, leżał u niego w szopie w kawałkach i czekał na sprawne ręce me chanika zza Buga, bo Polacy już dawno poradzili mu, żeby kupił coś bardziej nowoczesnego i młodszego choćby o dziesięć lat. Dwóch mężczyzn nie wyglądało na mechaników, ale zobaczył z nimi Dimitrija, który pracował po są siedzku, więc się uspokoił. Zaprosił ich do warsztatu, gdzie stał rozłożony ciągnik. Kiedy weszli do środka, Janusz S. zorientował się, że coś jest nie tak. Ale by ło już za późno. Widząc z okna mężczyzn, wchodzących do warsztatu, Jadwiga pomyślała z niechęcią, że znowu jakichś „ruskich” Janusz przyjmuje. Potem uznała, że jednak mężczyźni to nie to samo, co te ich „matrioszki” - niby jedna baba, a w środku ma kilka wcieleń. Miała już odejść od okna, kiedy zobaczyła wybiegają cych z warsztatu mężczyzn. Po sekundzie usłyszała warkot silnika i ujrzała ciemnobrązowego Golfa odda lającego się polną drogą w kierunku szosy. ★★★ adwiga zbiegła na dół i po wejściu do warsztatu zobaczyła to, co mnie nie pozwalało spać przez kilka nocy. Ofiara nie cierpiała zbyt długo, ale za stanawiające było bestialstwo zabójcy. Nie wystar-
J
25
SEKS, ZAZDROŚĆ I ZBRODNIA ---------czyło mu samo spowodowanie śmierci. Musiała ona być odrażająca. To przypominało okrutne sposoby rozprawiania się z konkurentami zdradzonych mę żów na Sycylii. Tyle, że tamci mieli więcej finezji, a tu rozwścieczony rogacz walił siekierą tak długo, aż gło wa ofiary zamieniła się w krwawą miazgę. Jadwiga, zanim wyszła za mąż, pracowała w S. jako dyspozytorka w Pogotowiu Ratunkowym. Zbyt wiele widziała zwłok, żeby nie zrozumieć w ułamku sekundy, że jej mężowi potrzebny jest już tylko ksiądz. Pobiegła do domu i ze stacjonarnego telefo nu zadzwoniła po policję. To jej głos słyszałem w dy żurce, kiedy zgłaszała zabójstwo. Olga w tym czasie stała na granicy w długiej kolej ce, która jednak posuwała się do przodu i to rodziło nadzieję, że wieczorem jednak pójdą z Januszem i je go holenderskim kolegą do knajpy. Olga bardzo lubiła tańczyć. Lubiła tańczyć z Januszem chyba nawet bar dziej, niż chodzić z nim do łóżka, bo na parkiecie to był mistrz, a w pościeli, jak u nich mówią, nie zawsze. Nie tracąc czasu na puste rozmyślania, Olga uczyła Mirę co ma zrobić, by spodobać się bratu Ja nusza. Sztuczki te nie były zbyt wyrafinowane. Obci sły sweterek, krótka spódniczka i brak skrupułów. Al ternatywą była praca w sadzie i Mira dobrze o tym wiedziała. Ona nie chciała byle jakiej pracy, ona chciała tego samego co Olga, a nawet liczyła, że po wiedzie się jej lepiej, bo brat Janusza był wyposzczo nym kawalerem. Już wyobrażała sobie, jak zarządza gospodarstwem i wydaje polecenia ludziom. Marze nia przerwał kierowca, który ogłosił, że jeżeli mają pojechać dalej, to trzeba się złożyć i solidarnie po nieść koszty... ★★★ ymczasem Jadwiga S. rzuciła słuchawkę, zła pała kluczyki od Jeepa i pognała na podwórze. Silnik auta zaskoczył od razu, ale zanim wykrę ciła na ciasnym podwórzu zastawionym maszynami, na horyzoncie dawno już nie było nikogo. Wiedziała jednak, dokąd mogą pojechać. Musieli się dostać do głównej drogi i podjąć decyzję. W prawo droga pro wadziła do otwartego niedawno dużego przejścia granicznego, ale tam były kamery i wszystkie nie zbędne urządzenia łączności. Jasne było, że tam w pierwszej kolejności dotrze wiadomość o zbiegach. Założyła, że uciekinierzy pojadą przez stare przej ście, bo tam mieli szansę przemknąć się niezauwa żeni. Bez namysłu skręciła więc w lewo. Kiedy już miała wyjechać na asfalt, zobaczyła na poboczu leżą ce torbę i jakieś ciuchy. Naciskając hamulec zrozu miała, że to człowiek. Wyskoczyła z samochodu i podbiegła do leżącego. Od razu poznała Dimitrija od sąsiadów. Jej uwagę zwróciło to, że wyglądał jakby spał, tylko z pleców sterczała mu rękojeść myśliw skiego noża. Komórka w tym miejscu nie miała zasięgu, więc kobieta wskoczyła z powrotem do auta i pojechała w stronę granicy. Po kilku kilometrach spotkała jadą cych w stronę jej domu policjantów z ekipy dochodze
T
26
niowej. Zatrzymała ich mrugając światłami. Przez uchyloną szybę powiedziała im, co się stało i gdzie leżą zwłoki Dimitrija. Jeden z policjantów przesiadł się do niej i od razu zaczął przez radio wywoływać Straż Graniczną. Kiedy wjechali na ostatnią prostą prowadzącą do budek pograniczników, pasażerowie brązowego Golfa oddawali właśnie paszporty do kon troli. Policjant wbiegł do budynku. Zaraz wybiegli z niego funkcjonariusze Straży Granicznej i otoczyli samochód. Po chwili z auta wywlekli stawiających opór mężczyzn. Jadwiga S. razem z aspirantem patrzyła na nich zza przyciemnionych szyb policyjnego radiowozu. Po licjant uprzedził, że będzie musiała wziąć udział w ofi cjalnej konfrontacji, ale już teraz muszą wiedzieć, czy ich poznaje. Potwierdziła, że to oni i pomyślała, że Ol ga nie wie, iż straciła tego dnia dwóch mężczyzn. ★★ ★ czasie, kiedy na granicy rozgrywały się sce ny jak z kryminalnego serialu, Olga M., nie podejrzewając niczego, siedziała w busie posuwającym się w żółwim tempie w stronę granicy. Kiedy wreszcie znalazła się na przejściu, polscy funk cjonariusze już na nią czekali. Została rozpoznana przez Jadwigę S.; po kilkugodzinnym przesłuchaniu zwolniono ją z aresztu, a następnie wydalono z Pol ski. Anulowano też wizę w jej paszporcie z prawem do wielokrotnego przekraczania granicy, co w prakty ce oznaczało, że nieprędko będzie mogła odwiedzić nasz kraj. Jej mąż za podwójne zabójstwo został skazany na 25 lat więzienia. Może mówić o szczęściu - dlatego, że podlega jurysdykcji kraju, w którym popełnił prze stępstwo. W swojej ojczyźnie najprawdopodobniej musiałby spędzić 25 lat w kolonii o zaostrzonym reżi mie. Ten typ więzienia gwarantuje tamtejszemu spo łeczeństwu, że tylko promil skazanych dożywa końca wyroku. Strażnicy pilnujący więźniów codziennie otwierając drzwi do cel widzą zdjęcie skazanego i opis jego przestępczego czynu. Skazany wycho dząc z celi za każdym razem musi wyrecytować for mułkę, w skład której wchodzi numer paragrafu i opis popełnionej przez niego zbrodni. Ten z pozoru barba rzyński obyczaj stosowany w więzieniach na terenie byłego ZSRR nie pozwala strażnikom zapomnieć, ja kie przestępstwa popełnili siedzący w celach zbrod niarze. Brat męża Olgi M. otrzymał za współudział stosun kowo łagodny wyrok: osiem lat więzienia. Najlepiej na całej sprawie wyszła koleżanka Olgi - Mira. Po całym zamieszaniu została sama na granicy. Przygarnęli ją Polacy wracający z Kijowa do domu, więc otworzyła się przed nią pożądana perspektywa. A Jadwiga S.? Prowadzi dalej gospodarstwo i za trudnia ludzi zza Buga. Bo kogo ma zatrudniać?
W
Leszek Bogacki Wszystkie personalia zostały zmienione.
ZAZDROSNY JAK TUREK
Czarne BMW i Paweł OLEŃCZUK
щ ял щ щ яя
Historia, którą opowiemy, dowodzi niezbicie, że sta ropolskie powiedzenie „zazdrosny jak Turek” również dziś pozostaje ze wszech miar trafne. poniedziałek, 29 września 1997 ro ku, para grzybiarzy z miejscowości W., w ówczesnym wo jewództwie gorzowskim, tknęła się w sosnowym młodni ku, w którym mieli w zwyczaju zbierać maślaki, na ciało młodej kobiety. Józef i Elżbieta R. na tychmiast zawiadomili o maka brycznym znalezisku policję, która niezwłocznie przybyła na miejsce zdarzenia. Oprócz pro kuratora, w celu dokonania oględzin i zabezpieczenia śla dów wezwano również ekipę techniczno - dochodzeniową. Przesłuchanie małżonków, którzy dokonali znaleziska, nie wniosło nic do sprawy. Nie po trafili zidentyfikować znalezione go ciała, pewni byli jedynie, że podczas poprzedniego grzybo brania, 19 września, ciała z pewnością nie było jeszcze w młodniku. Państwa R. odwie ziono radiowozem do miejsca zamieszkania, do pracy przystą piła zaś ekipa dochodzeniowa. Wstępnie oszacowano, że kobieta zginęła mniej więcej ty dzień wcześniej, zaś przyczyną zgonu niemal na pewno była ra na postrzałowa głowy. Wlot kuli znajdował się na skroni, zaś je go charakterystyczne osmale nie wskazywało dobitnie, że strzał oddano z bliskiej odległo ści (bądź, jak to się mówi w po licyjnym slangu, z przyłożenia). Przy zwłokach nie odnaleziono żadnych dokumentów ani in nych przedmiotów, które mogły by wskazywać na tożsamość
W
27
na
ZAZDROSNY JAK TUREK ofiary. Dodatkowo zachodzity poważne wątpliwo ści co do samej narodowości ofiary: kobieta mia ła ciemną karnację, kruczoczarne włosy i rysy twarzy, które sugerowały, że mogła być cudzo ziemką. Na miejscu oględzin nie udało się zabezpieczyć żadnych innych śladów przestępstwa, co było zro zumiałe, jako że przez ostatni tydzień kilkakrotnie padało. Pogoda była więc idealna do grzybobrania, lecz skutecznie zniszczyła (o ile takowe istniały) wszelkie ślady mogące pomóc w śledztwie. Spro wadzone na miejsce psy nie podjęły tropu, nie stwierdzono również śladów opon czy odcisków butów, poza tymi należącymi do małżonków R. Podkomisarz Franciszek G., któremu przy dzielono prowadzenie śledztwa, przystąpił nie zwłocznie do rutynowych czynności. Kluczem dla dalszego dochodzenia było ustalenie tożsa mości ofiary. Niestety, sprawdzenie policyjnej bazy osób zaginionych nie przyniosło żadnego rezultatu. W lokalnej prasie zamieszczono poli cyjne komunikaty wraz z wyretuszowaną podo bizną zamordowanej, lecz i to nic nie dało. Uprawdopodobniała się więc hipoteza, że kobie ta odnaleziona w lesie niedaleko W. może być cudzoziemką.
Kim jest ta kobieta? iemna karnacja pozwalała przypuszczać, że mogła należeć do narodowości cygań skiej lub też pochodzić z którejś z byłych radzieckich republik kaukaskich. Za pochodze niem z republik byłego ZSRR przemawiało dodat kowo miejsce znalezienia zwłok. Być może kobie ta usiłowała przekroczyć nielegalnie polsko-nie miecką granicę, i - z niewiadomych powodów została zabita przez przemytników organizują cych ten proceder? Rozpoznanie przeprowadzone drogą opera cyjną wśród diaspory cygańskiej, tak w woje wództwie gorzowskim, jak i województwach ościennych, nie przyniosło ustalenia tożsamości zwłok. Przepytywani przez policjantów Romowie zdecydowanie stwierdzili, że kobiety nie znają, i że sądząc po rysach twarzy niemal na pewno nie jest to Cyganka. Dla potwierdzenia kaukaskiego pochodzenia kobiety, poproszono o pomoc wszystkie komendy wojewódzkie policji oraz Komendę Stołeczną. Je śli bowiem kobieta usiłowała przekroczyć niele
C
galnie granicę, mogła wcześniej bawić w dowol nym zakątku kraju, w jednym z wielu skupisk mniejszości kaukaskich w Polsce. ★★ ★ odkomisarz G., oczekując na rezultaty roz poznania przeprowadzanego w innych wo jewództwach, dysponował już wynikami sekcji zwłok. Potwierdziła się domniemywana wcześniej przyczyna śmierci, zaś szczegółowa analiza rany i toru pocisku w ciele ofiary niemal kategorycznie wykluczała samobójstwo. O ile bo wiem samobójcze strzały w skroń najczęściej od dawane są pod kątem prostym do skroni lub skie rowane nieco ku górze, o tyle w tym przypadku lu fa została przyłożona wyżej, nieco nad skronią, zaś tor pocisku skierowany był nieco w dół. Odda nie samobójczego strzału w ten sposób byłoby nienaturalne i bardzo niewygodne, wszystko przemawiało więc za hipotezą zabójstwa. Dodat kowo, na ciele ofiary stwierdzono stłuczenia twa rzy oraz pręgi, które musiały być rezultatem skrę powania rąk ofiary przed śmiercią. Spływające z komend wojewódzkich odpowie dzi nie przyczyniły się do rozwiązania zagadki tożsamości zamordowanej kobiety. Jednakże od powiedź Komendy Stołecznej Policji w Warsza wie pchnęła śledztwo na nowe tory. Rozpoznanie operacyjne wśród światka związanego ze Stadio nem Dziesięciolecia i skupiającego wiele mniej szości kaukaskich, wskazało na nowy kierunek poszukiwań. Mianowicie: niezależnie od siebie, kilku Ormian przepytywanych przez oficerów do chodzeniowych z Warszawy wskazywało, że ko bieta na zdjęciu z pewnością nie należy do żad nej z narodowości kaukaskich, a z pewnością jest Turczynką. Swą pewność uzasadniali tym, że z racji historycznych, często tragicznych doświad czeń, każdy Ormianin umie Turka rozpoznać na pierwszy rzut oka i to bezbłędnie. Trop, który podsunęli m i warszawscy kole dzy, byt zaskakujący, ale i bardzo ciekawy wspomina w rozmowie z reporterem „Detektywa” podkomisarz G. - Nie miatem nic do stracenia, tym bardziej, że wcześniejsze hipotezy co do po chodzenia zam ordowanej kobiety nie znajdowały potwierdzenia w policyjnych ustaleniach. Nie mia tem pojęcia, skąd w lubuskich lasach mogła się wziąć mtoda Turczynką, ale czułem, że je ś li znaj dę odpowiedź na to pytanie, dotrę do zabójcy.
P
KOMUNIKAT O KONKURSIE Organizatorzy Konkursu na współczesną polską powieść kryminalną, Przedsiębiorstwo Wydawnicze RZECZPOSPOLITA SA i magazyn DETEKTYW informują, że - ze względu na znaczną liczbę nadesła nych prac i ich wyrównany poziom - jury jest zmuszone przedłużyć termin rozstrzygnięcia Konkursu do końca grudnia 2005 roku. Szczegółowe wyniki zostaną ogłoszone w styczniu 2006 roku. Za zwłokę przepraszamy wszystkie zainteresowane osoby.
28
ZAZDROSNY JAK TUREK
Jasne było w każdym razie, że o ile wielu Po laków wyjeżdża w celach turystycznych do Turcji, o tyle wizyty Turków w naszym kraju nie są zjawi skiem masowym. Ponieważ obywateli Turcji obej muje obowiązek wizowy, pozostawało wystąpić do konsulatu polskiego w Stambule oraz ambasa dy polskiej w Ankarze o sprawdzenie, czy kobie ta, której zdjęcie przesłano, występowała w ostat nich dwóch latach o wizę do Polski. Niestety, odpowiedzi obu instytucji, które napły nęły po blisko dwóch miesiącach, były jednoznacz ne: żadna osoba podobna do zamordowanej ko biety nie składała w ciągu ostatnich dwóch lat wniosku o jakąkolwiek polską wizę. Zdawało się więc, że sprawa utknęła w martwym punkcie. Ko misarzowi G. nie pozostawało nic innego, jak liczyć na pomoc ze strony Europolu i Interpolu, gdzie również wysłano zgłoszenie o odnalezieniu na te rytorium Rzeczypospolitej Polskiej niezidentyfiko wanych zwłok. Ewentualnie, można było mieć na dzieję, że broń, z której zastrzelono niezidentyfiko waną cudzoziemkę, „wypłynie” kiedyś w innej spra wie. Tymczasem zaś odłożono sprawę ad acta.
Zabójca w czarnym BMW? środę 14 stycznia 1998 roku, o godzinie 11.46, operator numeru alarmowego 997 w Warszawie przyjął nietypowe zgłosze nie. Mechanik z warsztatu samochodowego „Śrubeczka” zawiadamiał, że w przyjętym do powy padkowych robót blacharskich aucie, w schowku na koto zapasowe, znalazł pistolet. Tłumaczył, że
W
chociaż posiadanie pistoletu o ni czym nie świadczy, i w sumie nie powinno go to obchodzić, to woli, żeby sprawie przyjrzała się policja. Ta ostrożność wy nikała z faktu, że - jak uzasadniał - samo chód to nie żaden maluch czy Skoda Felicia, ale BMW. A jak wiadomo, stare, przechodzone piętna stoletnie BMW z przy ciemnianymi szybami, to pojazdy łubiane przez po czątkujących bandytów. I dlatego prosi policję o zaję cie się sprawą. Dyżurny oficer zareagował na zgłoszenie bardzo przytom nie i z refleksem. Mechaniko wi polecono, by nie dotykał w samochodzie niczego, za nim nie zjawi się na miejscu policyjna ekipa. Zgłoszenie brzmiało poważnie i było ze wszech miar godne uwagi. Na tychmiast polecił więc ustalenie personaliów właściciela pojazdu, do warsztatu wysłał zaś policyjnego technika, by fachowo za bezpieczył pistolet i obejrzał dokładnie cały sa mochód. Dowód rejestracyjny, zostawiony wraz z autem w warsztacie, był wystawiony na Jana K., za mieszkałego w Warszawie. Osobnik ten nie był wcześniej znany policji. Dokument nie był sfałszo wany. Niemniej oddelegowany do sprawy starszy aspirant Daniel S. postanowił, po konsultacji z przełożonymi, wstrzymać się z przesłuchaniem Jana K., zanim nie zostaną dokonane oględziny auta i identyfikacja zakwestionowanej broni. Jed nocześnie w policyjnej bazie danych sprawdzono niezwłocznie, że Janowi K. nie zostało nigdy wy dane pozwolenie na posiadanie broni palnej. Z pewnością więc „coś było na rzeczy” i w grę wchodził co najmniej zarzut nielegalnego posia dania broni. Czynności podjęte w warsztacie szybko przy niosły efekty. Ujawniony pistolet TT kalibru 7,62 mm nie figurował w żadnych rejestrach broni, z pewnością więc nie znalazł się w obrocie w spo sób legalny. Co jednak ciekawsze, już przy po bieżnych oględzinach auta stwierdzono na czar nej tapicerce w lewym górnym rogu bagażnika dość dużą brunatną plamę, która w toku dalszych badań okazała się zakrzepłą ludzką krwią. W świetle ujawnionych faktów nie pozosta wało więc nic innego, jak tylko zatrzymać Jana K. i przedstawić mu zarzut nielegalnego posia dania broni oraz wszcząć śledztwo w sprawie zabójstwa. 29
ZAZDROSNY JAK TUREK O godzinie 17.00 dwa radiowozy podjechały jaka wiąże go z województwem gorzowskim jest pod kamienicę na warszawskiej Pradze, położonej fakt, że w dwudziestopięciotysięcznym miastecz przy ulicy cieszącej się od zawsze sławą „szemra ku M. mieszka jego stryjek, który skontaktował go nej”. W mieszkaniu paliły się światła, dla pewności z chcącym się pozbyć samochodu za okazyjną jednak policyjny wywiadowca upewnił się u dozor cenę obywatelem Niemiec. Transakcja kupna cy, że K. jest w domu. Zatrzymany mężczyzna był miała miejsce 22 września, a więc mniej więcej kompletnie zaskoczony i nie stawiat oporu. w czasie, kiedy zginęła kobieta o nieustalonej toż Gdy przewieziono go do policyjnej izby zatrzy samości. W dodatku sprzedawcą auta byt Turek mań, starszy aspirant S. dysponował już wyka mieszkający w Niemczech. zem nierozwiązanych spraw z użyciem pistoletu Ustalenia, które poczyniono następnego dnia, TT. Właśnie takiej broni użyto do zastrzelenia nie potwierdziły wersję przedstawioną przez pana K. zidentyfikowanej młodej kobiety, której ciało zna Jego rodzice, po całonocnych poszukiwaniach, leziono 29 września 1997 roku w W., w woje odnaleźli dokumenty i dostarczyli je rankiem na wództwie gorzowskim. komendę. Porównano również odciski palców zabezpie czone na pistolecie TT z odciskami Jana K. Nie Jak na tureckim kazaniu wątpliwie filolog klasyczny nie miał kontaktu z tym odczas przesłuchania mężczyzna sprawiał pistoletem. Zabezpieczono natomiast bogatą ko wrażenie kompletnie zaskoczonego. - Mó lekcję niezidentyfikowanych odcisków, nienależąwił, że to ja kiś kom pletny absurd, nonsens cych również do nikogo z obsługi warsztatu. i całkowita pomyłka. Że w życiu nie w idział żadne Z zeznań samego Jana K., jak i jego rodziny, go Turka, a tym bardziej Turczynki - wspomina w tym stryjka Zenona O. z M., wynikało, że nie szczęsny doktorant padł ofiarą fatalnego zbiegu pierwsze przesłuchanie starszy aspirant Daniel S. okoliczności, łańcucha poszlak, który błędnie - Stwierdził, że nic nie rozumie i w ogóle nie ma wskazał na niego jako mordercę. pojęcia, o czym mówię. Zatrzymany mężczyzna wypierał się, jakoby kiedykolwiek posiadał jakąkolwiek broń palną, Sprytny plan twierdził też, że nigdy nie zauważył plamy, którą an K. byt z siebie bardzo dumny, gdy wresz ujawniono w bagażniku, bo i nigdy z bagażnika nie cie, po wielu próbach, udało mu się zdać eg korzystał. Stanowczo twierdził, że samochód kupił zamin na prawo jazdy. Pozostawało więc tyl od „niemieckiego” Turka 22 września ubiegłego ko kupno auta, za którego kierownicą mógłby się roku, i jeśli cała sprawa nie jest jakimś koszmar spełnić jako kierowca. Nie była to jednak sprawa nym żartem, to z pewnością tak sprawę pistoletu, prosta: stypendium doktoranckie najlepszego uni jak i plamy w bagażniku wyjaśnić może poprzedni wersytetu w Polsce z pewnością nie mogło wy właściciel auta. Utrzymywał, że miał szczęście nie starczyć na nabycie auta na miarę aspiracji pana złapać nigdy gumy, w związku z tym nawet nie za K. A że doktoryzował się on w tak mało dochodo glądał do schowka na koło zapasowe, zaś z ba wej dziedzinie, jak filologia klasyczna, to i doro gażnika niemal nie korzysta, bo jeździ autem tylko bienie na boku nie wchodziło raczej w grę. po mieście i nie przewozi nigdy dużych bagaży. Jednakże wieść o zdobyciu przez K. prawa Niemniej policjanci, którzy w czasie przesłu jazdy obiegła całą, rozrzuconą po Polsce, rodzinę chania dokonywali przeszukania mieszkania Ja lotem błyskawicy, i niebawem do doktoranta ode na K., nie znaleźli wśród dokumentów ani śladu zwał się jego stryj Zenon O., zamieszkały w M., umowy kupna-sprzedaży, ani jakichkolwiek in mieście położonym tuż przy granicy niemieckiej. nych papierów, które mogłyby świadczyć o po Przedstawił mu propozycję nie do odrzucenia: chodzeniu auta. Jednak i tę kwestię K. umiał wy w lokalnej prasie niemiecki właściciel oferował sa tłumaczyć. Twierdził, że dokumenty z pewnością mochód BMW E320 z roku 1983 za jedyne tysiąc znajdują się w mieszkaniu jego rodziców. Znając pięćset marek, i to z dostawą na miejsce, do sabowiem własne bałaganiarstwo, jest pewien, że miutkiego M. Wraz z dodatkowymi kosztami (tłu natychmiast by je zgubił, i dlatego oddał je na maczenia dokumentów, przegląd techniczny, re przechowanie również nieco, ale mniej niż on roz jestracja) całkowity koszt auta zamykał się trzepanej matce. w czterech tysiącach złotych, co dla Jana K. było Wszystkie te kwestie pozostawiono jednak do sumą osiągalną i bardzo atrakcyjną. wyjaśnienia na następny dzień. Noc Jan K. spę Filolog klasyczny nie zastanawiał się więc dłu dził w areszcie. go i, korzystając z faktu, że rok akademicki jesz Tymczasem sprawa, która na początku wyda cze się nie zaczął, pospieszył do stryja w gorzow wała się oczywista, zaczynała się komplikować. skie, by wrócić stamtąd pierwszym własnym au Przede wszystkim wyglądało na to, że Jan K. nie tem. 22 września podpisał z niejakim ÓzgOrcajest żadnym początkującym bandziorem, ale sza nem Ózcanem umowę kupna-sprzedaży auta nowanym obywatelem, doktorantem na uniwersy i stał się szczęśliwym nabywcą BMW, co po tecie, filologiem klasycznym, jednym słowem mło świadczały wszelkie wymagane dokumenty. dym intelektualistą. Jak tłumaczył, jedyną rzeczą,
P
J
30
ZAZDROSNY JAK TUREK
Ta wersja wydarzeń, wyłaniająca się z zeznań Jana K., który podczas nocy spędzonej w aresz cie nieco ochłonął i złożył wyczerpujące wyjaśnie nia, a także z zeznań członków jego rodziny, wy dawała się nad wyraz prawdopodobna. W zezna niach nie było bowiem żadnych sprzeczności, by ły one spójne i przekonujące. Nieprawdopodobne wydawało się, by K. z tajemniczych powodów za mordował Turczynkę, która feralnego dnia, nie wiedzieć skąd, znalazła się w M., a następnie wo ził narzędzie zbrodni we własnym samochodzie przez niemal pół roku. Słuszniejsza wydawała się natomiast inna hi poteza. Oto Ózgurcan Ózcan przyjeżdża z żoną do Polski, by sprzedać auto. Po przekroczeniu granicy morduje ją, ciało ukrywa w bagażniku, wywozi w głąb lasu i ukrywa zwłoki. Następnie sprzedaje samochód, zostawiając narzędzie zbrodni w aucie, tak, by skierować ewentualne podejrzenia na nabywcę. Intuicja doświadczonego oficera śledczego podpowiadała aspirantowi S. właśnie takie roz wiązanie zagadki broni znalezionej w bagażniku BMW i śmierci niezidentyfikowanej cudzoziemki. Prośba o pomoc prawną, skierowana do niemiec kiej policji, szybko potwierdziła tę wersję. Ponie waż K. dysponował nawet kserokopią paszportu zbywcy auta, dotarcie do niego nie przedstawiało większych trudności. Niemieccy policjanci z wydziału kryminalne go w Eberswalde-Finow już po wstępnym prze słuchaniu właściciela budki z kebabami nie mieli wątpliwości, że to on zamordował swą żo nę. Ze zdjęć żony, o okazanie których popro szono mężczyznę, wynikało jasno, że to jej ciało znaleziono pół roku temu w lesie. Męż
czyzna twierdził początkowo, że żona wyjecha ła do rodziny do Turcji, niemniej uzyskane w toku śledztwa zeznania jej tamtejszej rodzi ny wykluczyły tę wersję jej zniknięcia. Ustalono za to, że w miesiącach poprzedzających znik nięcie żony głośny w eberswaldzkim środowi sku tureckich imigrantów był romans Selmy Ózcan z nieoficjalnym przywódcą tureckiej dia spory w miasteczku. Wszelkie wątpliwości roz wiała ekspertyza daktyloskopijna, która po twierdziła, że odciski zabezpieczone przez pol skich policjantów na pistolecie TT z pewnością należą do Turka. Po kilkutygodniowym śledztwie Ózgiircan Ózcan przyznał się do zamordowania żony, która poprzez nieskrywaną zdradę wystawiła go na pu bliczne pośmiewisko lokalnej społeczności. Jak tłumaczył, całą tę misterną intrygę uknuł, gdyż bat się, że w razie wykrycia przestępstwa zostanie deportowany do Turcji (a w owym czasie, z powo du wzrastającego udziału imigrantów w liczbie popełnianych w Niemczech przestępstw, pojawia ły się pomysły, by deportować do kraju pochodze nia każdego imigranta, który popełni przestęp stwo na terenie Republiki Federalnej, nawet jeśli posiada już obywatelstwo niemieckie). Wierzył, że gdy porzuci ciało w Polsce, zbrodnia nigdy się nie wyda, a on uniknie odpowiedzialności. Jednak się przeliczył. W grudniu 1998 roku niem iecki sąd skazał Ózgurcana Ózcana na 15 lat więzienia. W yrok zostaf podtrzym any w drugiej instancji. Turek będzie m ógł się ubiegać o przedterm inowe zw olnienie w 2006 roku.
Paweł Oleńczuk 31
ROZRYWKA Z TEMIDĄ
Zkraiy. i ze świata Narkotyki jak kamfora
Sanatorium dla recydywistów Jakiś czas temu niemiecka pra sa skierowała słowa krytyki pod adresem kierownictwa słynnego hamburskiego więzienia Fuhlsbuttel, zwanego potocznie „San ta Fu”. Ten zakład karny, uważa ny za najlepiej strzeżone nie mieckie więzienie, okazał się w istocie „sanatorium” dla recy dywistów. Nie dość, że zdarzały się ucieczki więźniów, to ujaw niono, że znaczna liczba pensjo nariuszy to narkomani, którym za łapówki dostarczano narkoty ki z zewnątrz. W więzieniu tym przebywają głównie wieloletni „wyrokowcy”, którzy i tak nie ma ją wiele do stracenia. Okazało się, że za kratkami uprawiano nielegalny handel, dokonywano przestępstw na współwięźniach, a nawet doszło do gwałtu na ko biecie pracującej w cywilnej ad ministracji więzienia. Wdrożone po krytyce prasowej śledztwo potwierdziło większość zarzu tów. W efekcie pracę stracił dy rektor „Santa Fu” i najbardziej skompromitowani strażnicy. ■
Na polecenie łódzkiej prokuratu ry okręgowej, policjanci zatrzy mali dwie osoby, w tym funkcjo nariusza łódzkiego zarządu Centralnego Biura Śledczego. Zatrzymania dokonano w związ ku ze śledztwem w sprawie kra dzieży 20 kg kokainy i 24 kg he roiny z policyjnego magazynu dowodów rzeczowych w Łodzi. Jak poinformowała PAP, w sto sunku do obu osób wydano po stanowienie o przedstawieniu zarzutów. Prokurator ze względu na dobro postępowania nie chciał jednak ujawnić rodzaju zarzutów, ani bliższych szczegó łów dotyczących podejrzanych. Należy przypomnieć, że od kwietnia 2005 roku łódzka pro kuratura prowadzi śledztwo w sprawie kradzieży wspomnia nych wyżej dużych ilości narko tyków. Skradzione środki odu rzające zostały przejęte przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego w Łodzi w 2001 roku i były dowodami w proce sach kurierów narkotykowych. Do ujawnienia kradzieży 20 kg kokainy i 24 kg heroiny z policyj nego magazynu, doszło na prze łomie kwietnia i maja br. pod czas inwentaryzacji. ■ OŁA)
"
A ///Ш
ш \WBY i Dzieci,,,] , 1 S *-—— л
ty
Wiecznie żywy Dopiero niedawno opinia publicz na dowiedziała się, że zabalsa mowane zwłoki wodza rewolucji bolszewickiej, Włodzimierza Le nina, są poddawane stałej kon serwacji. Od ponad osiemdzie sięciu lat ciągłą opiekę nad mu mią sprawuje Centrum Badań Struktur Biologicznych w Mo skwie. Z nieoficjalnych przecie ków prasowych wiadomo, że specjalnie dobrani pracownicy te go szczególnego zakładu co pół roku zmieniają zabalsamowanym zwłokom Lenina bieliznę, ubra nie, buty i krawat, który jest za wsze w te same groszki, gdyż in nego wódz rewolucji nie nosił. ■
Miliony fałszywek Amerykańscy eksperci są zaniepokojeni skalą produkcji fałszywych dolarów, a także ich fantastyczną wprost jako ścią, która sprawia, że większość zwykłych ludzi nie jest w stanie rozpoznać falsyfikatu. Amerykanie podejrzewają, że te profesjonalnie wykonane fałszywki produkowane są na masową skalę na Bliskim Wschodzie przez organizacje terrorystyczne. Podrabiane są głównie banknoty studolarowe, a o ich jakości świadczy fakt, że niektóre mniejsze banki poza USA, nie chciały przyjmować banknotów o tym nominale. W ubiegłym roku na całym świecie przechwyco no około 100 min fałszywych dolarów, podczas gdy w sa mych Stanach Zjednoczonych ujawniono pięciokrotnie mniejszą ich liczbę, tj. ok. 20 min dolarów. ■
32
ROZRYWKA Z TEMIDĄ
Pechowy złodziej Niemiecka policja poinformowała, że ujęła wyjątkowo pechowego recydy wistę, który nie wyciągnął wniosków z dwóch wpadek w ciągu jednego dnia i dał się przyłapać na gorącym uczynku po raz trzeci tego samego dnia i w końcu wylądował w areszcie. Najpierw złodzieja zatrzymano w dro gerii, kiedy ukradkiem napychał sobie kieszenie kosmetykami. Policjanci zabrali go na posterunek, spisali pro tokół i zwolnili. Niezrażony wpadką mężczyzna zaraz po wyjściu z komi sariatu ukradł rower i pojechał na nim do dużego domu towarowego, gdzie również usiłował ukraść kosmetyki. Czujna ochrona zauważyła manewry złodzieja i delikwent został zatrzyma ny. Wezwana policja - przypadek sprawił, że przybyli ci sami funkcjona riusze, którzy dwie godziny wcześniej zatrzymali pechowca - ponownie go „zaobrączkowała” i po doprowadze niu na ten sam komisariat po przesłu chaniu... znowu zwolniła. Po urzędo wym opisaniu dowodów rzeczowych znalezionych przy zatrzymanym, poli cjanci (zgodnie z procedurą), udali się do domu towarowego, żeby zwrócić odzyskane łupy. Po przybyciu na miejsce i przekazaniu zarekwirowa nych kosmetyków dyrektorowi pla cówki, funkcjonariusze postanowili kupić dla siebie potrzebne artykuły. Ponieważ byli w cywilu, nie zwracali na siebie uwagi innych klientów. Moż na sobie wyobrazić ich zdumienie, kiedy w dziale kosmetyków ponownie ujrzeli swego starego znajomego, jak chował za pazuchę flakonik drogich perfum. Tym razem złodziej - recydy wista wylądował już na dłużej za krat kami. ■
r~T 7'i
' ■1. 1 ■
/
mar
Bywa i tak...
Rekordowa choinka
Skazany na 20 lat więzienia za zabójstwo, niejaki Siergiej D., został pomyłkowo zwolniony z więzienia w Petersburgu. Ska zany miał być przetransportowa ny do innego, usytuowanego gdzieś daleko na wschodzie kra ju, zakładu karnego. Przypadek sprawił, że strażnicy pomylili go z innym więźniem, noszącym to samo nazwisko, który tego sa mego dnia kończył odbywanie kary. Nie wiadomo, czy pomyłko wo wypuszczony na wolność morderca został ujęty. Rosja to wielki kraj... ■
Najwyższą bożonarodzeniową choinką na świecie będzie się mo gło pochwalić niemieckie miasto Dortmund. Władze tego grodu po informowały, że ich choinka będzie miała 45 metrów wysokości, bę dzie ważyć około 30 ton, a do jej stworzenia zostanie zużytych aż 1700 świerków. Jednym słowem będzie to choinka „robiona”, choć z naturalnych materiałów. Nato miast najwyższą niemiecką choin ką, stanowiącą tylko jedno drzewo świerkowe, będzie 36-metrowa choinka, która ma stanąć w Nadre nii Północnej - Westfalii. ■
Ochotnicy Gigantyczny pożar, który dwa lata temu wybuchł w Malibu (Kalifor nia) i strawił wielkie połacie lasu, także kilkaset luksusowych do mów i spowodował śmierć kilku osób, był skutkiem podpalenia. Po długim śledztwie amerykańska policja ustaliła, że podpalaczami
byli dwaj strażacy - ochotnicy, którzy wzniecili ogień, aby potem wykazać się ofiarnością przy ga szeniu pożaru i tym samym zasłu żyć na stały etat w tamtejszej stra ży pożarnej. Jeden z podpalaczy osiągnął swój cel, gdyż został za trudniony w „Fire Department”. ■
33
A rab sk i Jeremi KOSTECKI
•
Я
m
«wężyki Policja uznała początkowo, że nie ma powodów, aby wszczynać postępowanie, chociaż - jak otwarcie przyznał aspirant Krzysztof G. - sprawa wyglądała dosyć zagadkowo, a nawet dziwnie. Ostatni list od Tamary S. przyszedł ponad pół roku temu i od tego czasu Grażyna S. nie miała z córką żadnych kontaktów.
WŁOSKIE WAKACJE żony i narzeczone. Wszystkie bez wyjątku były blon dynkami z wydatnym biustem i odtąd w okolicy Sie miatycz panuje niezachwiane przekonanie, że tylko biuściasta blondynka może liczyć na powodzenie u Włocha. Oczywiście, wszystkie stereotypowe mniemania nadano w Marsali na Sycylii, bez słowa0 wy Włochach i włoskiej „dolce vita” ulegały z biegiem lat różnorakim zmianom. Rodzice, którzy jeździli w odwie jaśnienia, że dziewczyna zmieniła adres bądź pojechała tam jako turystka. A zresztą i z ad dziny do córek, przywozili stamtąd informacje, że resem w Neapolu sprawa była dziwna, bo w Italii także trzeba pracować i że nie wszystkich stać prawdę mówiąc, to nie miała tam żadnego adresu, na willę z ogrodem oraz służbę w liberii. W niczym nie a wszystkie listy do Tamary były wysyłane na numer umniejszało to jednak sympatii do ognistych Włochów. skrytki pocztowej, ponieważ tak sobie życzyła. Ba! Wśród tutejszych dziewcząt powstała nawet mo No i pół roku temu - tłumaczyła dalej matka Ta da, by do rozmowy wtrącić od czasu do czasu jakieś mary, Grażyna S. - je j szkolny kolega Artur M. załatwił proste włoskie słowo w rodzaju „bądziorno” lub „prę sobie pracę akurat w Neapolu, to je j zaraz napisałam go”, co miało dowodzić obycia w świecie, a zwłaszcza i poprosiłam o dokładny adres, żeby Artek mógł się tego, że samej miało się bliski, a nawet bardzo bliski z nią spotkać i wywiedzieć, jak się tam je j żyje za gra kontakt z przybyszem z Italii. nicą i czy dobrze układa się je j z mężem. I od tego cza ★★★ su cisza, nie napisała ani słowa, nawet marnej kartecz ki, chociaż ja posłałam do niej pięć listów, w tym jeden polecony. hociaż aspirant Krzysztof G. uznał, że nie ma Z dalszej opowieści matki Tamary S. wynikało, że powodów, aby policja wszczynała dochodze jej dziewiętnastoletnia córka wyjechała do Włoch nie, to jednak z uwagą przysłuchiwał się opo w styczniu, zaledwie miesiąc po tym, jak poznała Enwieściom Grażyny S. Powiedziała ona dalej, że jej cór rica Rossiego (bardzo popularne we Włoszech nazwi ka poznała owego „maestro Rossi” (mężczyzna chciał sko, niczym polski Kowalski). Według Grażyny S. bowiem, aby tak go nazywali rodzice Tamary) w pizze Włoch zakochał się od pierwszego wejrzenia w mło rii, gdzie była z koleżanką Jolantą B. Siedziały przy dziutkiej i zgrabnej blondynce i nie minęły dwa tygo stoliku, gdzie były jeszcze dwa wolne miejsca, i ten dnie, jak poprosił o jej rękę. Wszystko oczywiście od młody mężczyzna zapytał łamaną polszczyzną, czy było się zgodnie z tradycją, to znaczy Enrico wbił się może się przysiąść. Oczywiście poczuły się wyróżnio w wizytowy garnitur, kupił wielki bukiet czerwonych róż ne, od razu zauważyły, z jaką zazdrością spoglądały dla matki, a dziewczynie wręczył pierścionek zaręczy ku nim wszystkie pozostałe dziewczyny w lokalu, toteż nowy z prawdziwego złota. Został z entuzjazmem z ochotą zaprosiły smagłego cudzoziemca do stolika przyjęty i odtąd młoda para uchodziła we wsi za oficjal 1tak zaczęła się ta znajomość. nych narzeczonych. Moja Tamara - pochwaliła się z nieukrywaną du Dziewczyny zazdrościły jej przyszłego męża, mą pani S. - od razu poznała, że to Włoch, gdyż by a zwłaszcza tego, co ją wkrótce czekało: dostatniego stra z niej dziewczyna. Bo ten Enrico ma taką połu życia we Włoszech, o których wiedziały jedno, a mia dniową urodę, jest czarnowłosy, ciemniejszy niż Pola nowicie że kto tam zamieszka, ma nieustanne wakacje, cy, no i mówił tak jak Włosi, którzy ledwo znają nasz ję gorące słońce, ciepłe morze i żadnych poważniejszych zyk. On zresztą od razu przyznał, że przyjechał problemów. W każdym razie taki obraz dalekiej Italii z Włoch, a poza tym m iał zagraniczny samochód z za wyłaniał się z listów i opowieści tutejszych kobiet, które graniczną rejestracją, więc i tak nikogo by nie oszukał. wiele lat temu, a dokładnie - dwadzieścia pięć, zdecy Od tego momentu historia znajomości Enrica Ros dowały się poślubić romantycznych Włochów. Dlatego siego i Tamary S. potoczyła się błyskawicznie. Po Włosi cieszyli się w tych okolicach nie tylko sympatią przyjętych oświadczynach powstała od razu kwestia i podziwem; pozostawali nadal obiektem nieustannych ślubu. Maestro Rossi nalegał, aby odbyt się on w moż westchnień i wszystko, co kojarzyło się tutejszym lu liwie jak najbliższym terminie, ponieważ pilno mu wra dziom z Italią, wywoływało bezgraniczny entuzjazm. cać do kraju, gdzie czeka na niego atrakcyjna praca. Należy w tym miejscu wyjaśnić, iż ten entuzjazm Okazało się jednak, że ślub w Polsce był na razie nie nie wziął się z niczego, ale miał swoją długą tradycję. możliwy, albowiem pan młody musiał wylegitymować W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych sztandaro się dokumentem, który potwierdza, że nie jest żonaty, wą inwestycją w Siemiatyczach była wielka przetwór zaś we włoskim paszporcie - jak twierdził - stan cywil nia owoców i warzyw, wznoszona dla „Hortexu”. Budo ny nie jest odnotowany. Tłumaczył, że ściągnięcie me wali ją Włosi według własnego projektu i własnej tech tryki potrwa kilka miesięcy, gdyż włoska biurokracja nologii. Jednorazowo była ich tutaj zawsze ponad set znana jest z tego, że wszelkie sprawy załatwia niezwy ka: najpierw specjaliści od budowania i instalowania kle ślamazarnie. Stanęło więc na tym, że Tamara pomaszyn (inżynierowie, technicy, a nawet kilkudziesię jedzie do Włoch jako narzeczona i dopiero tam odbę ciu robotników), a kiedy przetwórnię zbudowano, poja dzie się ślub. A kiedy młodzi się urządzą, maestro wili się fachowcy od przetwarzania owoców. W sumie, Rossi, czyli zięć - zaprosi teściów w kilkutygodniowe w ciągu pięciu lat (dopóki polska załoga nie opanowa odwiedziny. ła całego procesu produkcyjnego) przez Siemiatycze przewinęło się ponad pół tysiąca przybyszów z Italii. Wielu z nich (miejscowi powiadają, że ponad pięćdzie 35 sięciu, ale to zapewne gruba przesada) wywiozło stąd
C
hociaż Tamara mieszkała podobno w Neapo lu, list - jak wynikało ze stempla pocztowego
C
WŁOSKIE WAKACJE - I kiedy sądziliśmy z mężem - powiedziała na ko niec Grażyna S. - że pojedziemy sprawdzić, jak nasza Tamara urządziła się we Włoszech, straciliśmy z nią kon takt i nie wiemy nawet, gdzie ona teraz się podziewa.
Ją także chcieli wywieźć do Arabii i sprzedać do haremu, ale im uciekła i szczęśliwie wróciła do domu. Ona wam wszystko opowie, tylko musicie ją dokładnie wypytać.
Nie ma sprawy
★★ ★
daniem przełożonych aspiranta Krzysztofa G., którym młody funkcjonariusz zreferował rozmo wę z Grażyną S., cała sprawa, chociaż dziwna, nie zasługiwała na interwencję policji. Tamara S. wyje chała do Włoch dobrowolnie, na dodatek za pozwole niem rodziców, o które - jako osoba pełnoletnia - nie musiała zresztą zabiegać. Gdyby jej rodzice nabrali jakichkolwiek podejrzeń w stosunku do owego Wło cha, na pewno nie pozwoliliby córce wyjechać z nim za granicę. Wszystko odbyło się zatem dobrowolnie i legalnie. A że Tamara od kilku miesięcy nie pisze do rodziców listów? Cóż, takie ma prawo i żadna policja ani sąd na świecie nie może zmusić dorosłej osoby, aby regular nie pisywała do rodziców listy. Zdaniem podinspekto ra Tadeusza W. w całej tej sprawie nie ma nawet cie nia podejrzenia, że ten Włoch o nazwisku Rossi zro bił cokolwiek sprzecznego z polskim prawem. Dlatego nie istnieje na razie żaden powód, aby mieszać do tej historii włoską policję. Takich spraw dzieje się w koń cu bardzo wiele: ktoś z rodziny wyjeżdża do innego kraju, pisze przez jakiś czas listy, przysyła nawet paczki i pieniądze, a potem kontakt się urywa i na wiele lat zapada milczenie. Policja nie ma w takiej sy tuacji niczego do zrobienia, albowiem są to prywatne, osobiste wybory dorosłych ludzi, którzy tylko z wiado mych sobie powodów postanowili zerwać kontakty z najbliższą rodziną. Podinspektor Tadeusz W. dodał ponadto, że kilkanaście lat temu wiele dziewcząt z okolicznych miasteczek i wsi wyjechało do Włoch ja ko świeżo poślubione żony bądź narzeczone i nikt z rodziny nie przychodził potem z pretensjami, że nie piszą listów. - Albo ci ludzie są przewrażliwieni - zakończył swój wywód - albo Grażyna S. ukrywa prawdziwe powody swojego niepokoju. Jeżeli więc przyjdzie jeszcze raz, należy ją dokładnie przesłuchać i wypytać drobiazgo wo o wszystkie szczegóły dotyczące owego Włocha. Na razie wiemy tylko, że nazywa się Enrico Rossi, ale jeśli mielibyśmy podjąć jakieś czynności, musimy znać chociażby jego datę urodzenia i numer paszportu. Bo bez tego to szukaj wiatru w polu, gdyż o ile mi wiado mo panów Rossich jest we Włoszech tylu, co u nas Ja nów Kowalskich. Okazało się, że intuicja nie zawiodła podinspektora Tadeusza W. Grażyna S. pojawiła się w komendzie trzy tygodnie później, tym razem z kategorycznym żą daniem, aby policja odnalazła jej córkę. - Ten Włoch nie był prawdziwym Włochem - po wiedziała - ale Arabem. On nas oszukał i wywiózł podstępem naszą Tamarę do jakiejś Arabii. Ratujcie moją córkę! Na pytanie aspiranta, skąd ma takie wiadomości, kobieta odpowiedziała, że od Katarzyny Ch.
rzesłuchana kilka dni później Katarzyna Ch. opo wiedziała historię, w którą trudno uwierzyć. A jednak wszystko wskazuje na to, że wydarzyła się naprawdę, dlatego z reporterskiego obowiązku uznaliśmy, że należy ją przytoczyć w całości. Otóż ta dziewiętnastoletnia, bardzo zgrabna, dłu gowłosa blondynka zeznała, że w pizzerii (tej samej, w której Tamara S. poznała swojego narzeczonego), gdzie siedziała z koleżanką z tej samej klasy, przy siadł się do nich około trzydziestoletni, przystojny mężczyzna o nieco przyciemnionej karnacji i przedsta wił się jako turysta z Włoch i znajomy Enrica Rossiego. To nazwisko było w tych okolicach znane, zwłasz cza wśród młodych dziewcząt, które zazdrościły Ta marze, że wyszła za Włocha, który zabrał ją do swoje go kraju. Każdy, kto jako policjant czy dziennikarz idzie tro pem tego rodzaju historii, rychło się przekonuje, że wokół prawdziwego jądra sprawy narasta niezliczo na liczba mitów, plotek, a nawet urojeń i fantasma gorii, które przez kilkunastoletnie dziewczęta rela cjonowane są z całą powagą, jako rzekomo spraw dzone i niepodważalne fakty. Były wśród nich i takie, że ślubu Tamarze i Włochowi udzielał osobiście sam biskup w siedleckiej katedrze, po czym młodzi mał żonkowie udali się w podróż poślubną dookoła świa ta specjalnie wynajętym samolotem, albowiem Enri co Rossi jest synem dyrektora naczelnego fabryki Fiata w Turynie. Niektóre dziewczęta - pytane skąd mają takie wia domości - odpowiadały z całą powagą, że od samej Tamary, gdyż wysyłała do nich pocztówki z różnych zakątków świata. Były i takie, które chwaliły się, że Ta mara przysyła im włoskie ciuchy, zaś kilka dziewcząt rozpowiadało wśród koleżanek, że mąż Tamary wkrót ce przyśle do nich swojego przyjaciela (oczywiście równie bogatego). To już - według tych opowieści sprawa zaawansowana. One posłały owym mężczy znom swoje fotografie, a oni - oczywiście! - mają la da chwila przyjechać do Polski, by zabrać je do Włoch jako żony. Katarzyna Ch. nie brała udziału w tym targowisku naiwnej próżności, gdyż miała własne plany życiowe na przyszłość. Po pierwsze - zamierzała studiować na Uniwersytecie Warszawskim, i to nie byle co, ale romanistykę, czyli filologię francuską. Od dwóch lat bra ła dodatkowe lekcje francuskiego i solidnie wkuwała, aby należycie przygotować się do egzaminu wstępne go. Czytywała francuskie gazety, toteż doskonale wie działa, jak faktycznie wygląda życie na Zachodzie i podśmiewała się w cichości z bajdurzenia naiwniutkich i głupich koleżanek, które święcie wierzyły, że po wydaniu się za Włocha nastanie dla nich czas nie ustannych wakacji i podróży po świecie. Oczywiście
Z
36
P
WŁOSKIE WAKACJE nie wierzyły, gdy próbowała im tłumaczyć, że we Fran cji czy Włoszech żyje się tak samo jak u nas, z tą róż nicą, że średnio na wyższym poziomie, co nie znaczy jednak, że każdy opływa w luksusy. - I właśnie chodzi o ten poziom - odpowiadały pan nice, nadąsane, że ktoś śmie burzyć im świat, który so bie wyśniły i który w ich mniemaniu był tuż, tuż - w za sięgu ręki. Dlatego mężczyzna przedstawiający się jako przy jaciel Enrica Rossiego nie zrobił na niej większego wrażenia. Na jego łamaną polszczyznę odpowiedzia ła kilkoma zdaniami po francusku i od razu zoriento wała się, że Włoch nie zna tego języka. Zagadnęła go po angielsku, na co odpowiedział „ou, jes”, po czym umilkł zakłopotany. Wreszcie wydukał po polsku, że mówi tylko po włosku i niemiecku, no i „trochę po pol sku”, bo przyjechał specjalnie po to, aby znaleźć w Polsce żonę.
Zeznanie Katarzyny atarzyna Ch. - przesłuchana w charakterze świadka - zeznała, że chociaż przyjaciel Enrica Rossiego nie zrobił na niej piorunującego, jak na innych dziewczętach, wrażenia, to jednak nie mia ła nic przeciwko temu, aby zawrzeć z nim zna jomość. Przedstawił się jako Giacomo Bianco, z zawodu inżynier mieszkający w Medio lanie. Zapytany, jak długo uczył się polskiego, odpowiedział, że pół roku, ale „warto, bo Polki to piękna człowiek”. Dodał, że jego przyjaciel Enrico Rossi jest bardzo zadowolony ze swojej pol skiej żony i wszędzie rozpowiada, że jeżeli już ktoś ma się żenić - to tylko w Polsce. Panna Katarzyna przedstawiła Giacoma rodzicom, ale nie byli oni zachwyceni tą znajomością. Przystojny Włoch od razu powiedział, że chętnie weźmie z dziew czyną ślub jeszcze w Polsce i zabierze ją do swojego kraju jako żonę, ale oboje państwo Ch. stwierdzili zgodnie, że Kasia musi najpierw ukończyć studia, a w międzyczasie nauczyć się włoskiego, aby w obcym kraju mogła się samodzielnie poruszać. - Po co język, jak ona być w domu, a ja mówić po polsku?- odpowiedział Giacomo Bianco nie ukrywając zdziwienia. - Nie trzeba język, a to kilka słowo potrze ba, to się sama uczyć- dodał. To, co powiedział ten wykształcony rzekomo Włoch, tak bardzo nie pasowało do wizerunku światłe go Europejczyka z Zachodu, że Katarzyna i jej rodzice zaczęli pana Bianco bacznie obserwować. On jednak musiał zauważyć, że palnął jakieś głup stwo, gdyż od tego czasu bardzo się pilnował i wielo krotnie powtarzał, że przecież Katarzyna może równie dobrze studiować we Włoszech. Tym argumentem w końcu przekonał państwa Ch. do siebie i Włoch. A jako że o natychmiastowym ślubie nie mogło być mowy, ponieważ dziewczyna wahała się co do zamążpójścia, stanęło na tym, że Giacomo Bianco za prasza do siebie do Italii Katarzynę i jej rodziców, aby wszyscy na miejscu upewnili się, że jest tym, za kogo się podaje.
K
Wyjazd obojga państwa Ch. był jednak niemożliwy z tego prostego powodu, że ktoś musiał zostać na miejscu, aby pilnować domu. Po rodzinnej naradzie zdecydowano, że pojedzie pan Bronisław. Po pierw sze, znał trochę język angielski, był już raz za granicą i w ogóle był bardziej śmiały i obyty niż matka panny Katarzyny, która tylko raz w życiu, i to ze szkolną wy cieczką, była w Warszawie. ★★ ★ atarzyna Ch. zeznała następnie, że kilka dni przed planowanym wyjazdem do Włoch, kiedy wszystko było już przygotowane, a bilety wyku pione (państwo Ch. nie zgodzili się, aby za bilety lotni cze zapłacił pan Bianco), jej ojciec ciężko się rozcho rował. Włoch nie był tym specjalnie zmartwiony i poje chał do Warszawy zwrócić bilety. Przyjechał z powro tem jeszcze tego samego dnia i położył na stole dwa bilety lotnicze do Paryża. Stwierdził, że chce zrobić Ka si niespodziankę i pojadą na tydzień do Francji, gdzie w podparyskim mieście Argenteuil mieszka jego wuj. Podał numer telefonu do niego i zachęcał Katarzynę, aby zatelefonowała do jego wuja Carla i upewniła się, że wszystko jest w porządku.
K
37
WŁOSKIE WAKACJE - Zadzwonitam tam - relacjonowała dalej Katarzy na Gh. - Ten pan mówi! biegle po francusku i bez ob cego akcentu, toteż uspokoiłam się i uznałam, że mogę pojechać na ten tydzień do Paryża. Warunek był tylko jeden: będziemy spali w osobnych pokojach. Giacomo zgodził się oczywiście, przyrzekł to uroczyście moim ro dzicom i pięć dni później wylądowaliśmy na lotnisku w Paryżu. A tutaj niespodzianka. Kiedy wracałam z to alety, spostrzegłam, że Giacomo rozmawia z dwoma mężczyznami, po chwili jeden z nich coś mu podał, co wyglądało z daleka na prospekt reklamowy lub złożoną gazetę. Stanęłam tak, że mnie nie widzieli i kiedy tylko skończyli rozmawiać, poszłam za nimi. Katarzyna wyjaśniła następnie, że zawsze starała się być ostrożna, na dodatek znalazła się teraz w ob cym kraju, gdzie nikogo nie znała. A poza tym ci dwaj mężczyźni, którzy rozmawiali z Giacomem, nie wyglą dali na Włochów, ale raczej na Arabów. - I dlatego - dodała - poczułam jakiś bliżej nieokre ślony strach. Oczywiście mogli to być przypadkowi po dróżni, którzy o coś go zapytali, mogli być także roznosicielami ulotek czy prospektów reklamowych, ale ja wyraźnie poczułam niepokój, dlatego postanowiłam sprawdzić, kim ci mężczyźni są. Potem uzmysłowiłam sobie, że było to z mojej strony zupełnie nieracjonalne zachowanie, ale później dziękowałam Bogu, że nie zlekceważyłam tego wewnętrznego sygnału ostrze gawczego. Otóż ci dwaj dosyć niechlujni i nieogoleni mężczyźni przysiedli się do dwóch innych, sobie po dobnych i zaczęli rozmawiać na tyle głośno, że słysza łam pojedyncze słowa. Dobrze się przysłuchiwałam i stwierdziłam, że nie jest to żaden z europejskich języ ków, chyba że albański. Oni jednak najprawdopodob niej rozmawiali po arabsku. ★ ★ ★ o, co nastąpiło wkrótce potem, utwierdziło pannę Katarzynę w całkowitym przekonaniu, że miała rację. Kiedy wróciła do Giacoma, ten powiedział od razu, że zmieniają plany i za półtorej godziny odla tują do Jordanii, gdzie na kontrakcie przy budowie mostu pracuje jego przyjaciel Corrado. Firma wynaj muje dla niego dużą i ładną willę z ogrodem, więc bę dą mogli się tam zatrzymać na kilka dni. Ona na pew no nigdy nie była w Jordanii, więc będzie miała okazję zwiedzić ten kraj, gdzie znajduje się mnóstwo staro żytnych zabytków z okresu panowania rzymskiego. Na jej stwierdzenie, że jest to niemożliwe, bo nie ma wizy jordańskiej, Giacomo odpowiedział, że on także nie ma, ale Jordania jest jedynym krajem arabskim, gdzie dwutygodniową wizę turystyczną można dostać od rę ki na lotnisku. - Najpierw grzecznie mnie przekonywał i prosił zeznawała dalej Katarzyna O n .- Ja jednak stanowczo odmawiałam. W końcu nie wytrzymał nerwowo, kiedy spostrzegł, że przestaje panować nad sytuacją i zaczął na mnie pokrzykiwać i mi grozić. A ja po prostu wzię łam swoją walizkę i zaczęłam iść w stronę informacji, by dowiedzieć się, w jaki sposób przepisać bilet, aby natychmiast wracać do Polski. Usiłował się ze mną
T
38
szarpać, ale zagroziłam mu, że natychmiast wezwę policję, toteż szybko się ode mnie oddalił. Francuzi są niezwykle uprzejmi dla obcokrajow ców, którzy posługują się płynnie ich językiem. Tak by ło również w przypadku Katarzyny Ch. Najpierw poin formowano ją, że najbliższe wolne miejsce w samolo cie do Warszawy ma z lotniska Orły dopiero za dwa dni. Godzinę później dowiedziała się, że po wniesieniu niewielkiej opłaty manipulacyjnej może za półtorej go dziny polecieć francuską linią Air France z przesiadką we Frankfurcie. Skorzystała z tej możliwości i jeszcze tego samego dnia wylądowała w Warszawie. ★ ★★ iedy po wysłuchaniu tej relacji aspirant Krzysz tof G. odpowiedział jej na to, że nie widzi w tym wszystkim przestępstwa, Katarzyna Ch. odrzekła: - A ja widzę, albo - powiedzmy inaczej - nie wi działabym, gdybym nie poznała historii Tamary S. i in nych dziewcząt. Otóż ten rzekomy Giacomo Bianco nie jest Włochem, ale Arabem. Cóż, ja się na to nabra łam, moi rodzice także, ale skoro Omar Shariff może grać w niemiecko-angielskich filmach role oficera We hrmachtu, to ów Bianco (a wcześniej Rossi) mogli z powodzeniem podawać się za Włochów, i teraz rzecz w tym, że oni po prostu wywozili nasze polskie dziewczyny do jakiegoś arabskiego burdelu. Mnie chcieli wywieźć do Jordanii, a stamtąd może jeszcze gdzieś dalej, na przykład do Arabii Saudyjskiej czy Je menu, gdzie nikt by mnie nie odnalazł. Nie wiem, gdzie wywieziono Tamarę, ale jestem w stu procentach pew na, że na pewno nie ma już je j we Włoszech, a może nigdy tam nie dojechała. - Czy zamierza pani zatem złożyć zawiadomienie zapytał aspirant - że została pani ofiarą przestępstwa? Jeżeli tak, to uprzedzam, że byłoby to niedorzeczne. Po prostu nie wiadomo, o co można by oskarżyć tego Włocha, czy - jak pani chce - rzekomego Włocha. Za proponował pani wycieczkę do Jordanii, pani się nie zgodziła i wróciła do Polski, a więc nie ma żadnego przestępstwa. - Akurat w tym przypadku ma pan rację - odparła rezolutnie Katarzyna Ch. - Ale co do Tamary S., to nie byłabym już taka pewna. - Tylko że policja - zauważył aspirant - nie jest od sprawdzania tego rodzaju fantastycznych hipotez. Katarzyna Ch. odpowiedziała na to, że ma w domu francuską gazetę, w której zamieszczono reportaż o tego rodzaju procederze. Aspirant poprosił o przetłu maczenie tekstu. Wynikało z niego, że specjalizują się w tym Arabowie posiadający obywatelstwo francuskie. Wyszukują bardzo młode, samotne kobiety z Europy Wschodniej, które pracują na czarno we Francji i pod pozorem luksusowych wczasów w Tunezji lub Maroku wywożą je tam i sprzedają. Były nawet podane ceny: w zależności od wieku i urody za zgrabną blondynkę z Europy bierze się od dwudziestu do stu tysięcy dola rów. Kobiety te trafiają z reguły do haremów bogatych kacyków, którzy władają oazami na dalekiej pustyni w ogromnym rejonie tzw. sahelu tropikalnego, obejmu-
K
WŁOSKIE WAKACJE * jącego potudniowe tereny Algierii i Maroka, Maureta nię, Mali, Czad i Sudan. Ucieczka stamtąd jest prak tycznie niemożliwa. Podano także liczby z samego tylko Paryża. Otóż w latach 1995-1999 zniknęło tam bez śladu, zdaniem francuskich dziennikarzy, ponad sześćset kobiet z Eu ropy Wschodniej. Wyobraźmy sobie - relacjonowali reportażyści - że np. młoda Ukrainka czy Polka pracuje u jakiejś francuskiej rodziny jako tzw. pomoc domowa. Kiedy pewnego dnia znika, nikt nawet nie zawiadamia 0 tym policji. Zniknęła, czyli porzuciła pracę, którą wy konywała zresztą na czarno. Któż się będzie narażał 1 zgłaszał policji, że zatrudniał nielegalnie służącą z Polski czy Ukrainy? Nikt, to oczywiste, a nawet jeże li dziewczyna pracowała legalnie, to wychodzi się z za łożenia, że lepiej nie mieć do czynienia z policją. I do piero kiedy taka kobieta przez dłuższy czas nie kontak tuje się z rodziną w kraju, zostaje wszczynany alarm. Ale policja nie widzi zwykle żadnej możliwości prze prowadzenia skutecznego dochodzenia, tym bardziej iż niezwykle rzadko rodzina potrafi udowodnić, że dziewczyna padła ofiarą przestępstwa. Tak jak w przy padku Tamary S., która wyjechała legalnie i po kilku miesiącach przestała odpowiadać na listy.
Gdzie jest Tamara? iedy zniknięciem Tamary S. zainteresowała się jedna z lokalnych gazet, jej sprawa została przed stawiona w telewizyjnym programie „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”, pomoc zaoferowała także fun dacja „Itaka”, zajmująca się poszukiwaniem zaginionych kobiet. I od razu okazało się, jak lekkomyślnie i naiwnie został potraktowany rzekomy kandydat na męża. Po pierwsze, rodzice Tamary nie zadali sobie nawet trudu, aby spisać dane z paszportu owego Enrica Ros siego. To prawda: widzieli jego paszport, gdyż - nawet niepoproszony o to - sam im go pokazał. Zapamiętali tylko imię, nazwisko i miasto Mediolan, skąd córka wy syłała do nich listy i gdzie oni pisali na poste-restante. Wtedy, w 1997 roku, obywatele polscy mogli wjeżdżać do Włoch bez wizy, ale mieli obowiązek w ciągu ośmiu dni zgłosić swój pobyt w lokalnym komisariacie policji. Fundacja „Itaka” wykonała w sprawie Tamary S. ogromną pracę i dowiedziała się, że na terenie całych Włoch żadna Polka o takim nazwisku nie zgłosiła swo jego pobytu. To oczywiście jeszcze niczego nie dowo dziło, ponieważ obowiązek meldunkowy rzadko był przestrzegany przez indywidualnych turystów z zagra nicy. Niepokojąca była natomiast informacja otrzyma na od policji w Mediolanie, która ustaliła, że w mieście tym mieszka czterdziestu ośmiu młodych mężczyzn o nazwisku Enrico Rossi w wieku od dwudziestu do trzydziestu pięciu lat, ale żaden z nich nie wyjeżdżał do Polski. Za to jednemu z nich, notabene trzydziestodwuletniemu inżynierowi pracującemu na kontrakcie w Syrii, skradziono paszport. Gdyby ktokolwiek chciał się posłużyć takim skra dzionym paszportem we Włoszech czy jakimkolwiek innym państwie Unii Europejskiej, zostałby niechybnie zatrzymany. Jednak rzekomy Enrico Rossi zrobił - jak
K
należy przypuszczać - inaczej. Wjechał do Polski na podstawie swojego autentycznego paszportu, zaś skradzionym dokumentem wylegitymował się tylko Ta marze i jej rodzicom. Wyjeżdżając z Polski okazał służ bie granicznej także swój prawdziwy paszport. Praw dziwy paszport miała także Tamara S., toteż oboje opuścili Polskę nie wzbudzając najmniejszych podej rzeń. Ale czy podejrzeń w Tamarze nie powinien wzbu dzić fakt, iż jej narzeczony podaje oficerowi służby gra nicznej paszport, na okładce którego są wyraźnie wy tłoczone arabskie „wężyki”? Podróżowali, jak zeznała Grażyna S., samochodem. Paszporty, wcześniej przy gotowane, aby były w zasięgu ręki, podaje się pogra nicznikowi bez wysiadania z auta, Tamara musiała więc widzieć, że na okładce paszportu rzekomego En rica Rossiego widnieją arabskie litery. Dlaczego więc wtedy nie uciekła? Przecież nawet nie musiała ucie kać, wystarczyło tylko wysiąść z samochodu i nie prze kraczać granicy. Odpowiedź na to oczywiste pytanie okazała się wprost porażająca. Otóż rodzice Tamary S. najpierw nie potrafili powiedzieć, co to jest alfabet łaciński
39
WŁOSKIE WAKACJE (w ogóle nie rozumieli tego pytania), potem zaś - po siłkując się wielu dodatkowymi pytaniami - reporter „Detektywa” dowiedział się od nich, że „tak samo jak Ruscy, to pewnie i we Włoszech, i w innych państwach mają swoje litery”. Należy sądzić na tej podstawie, że tak samo rozumowała dziewiętnastoletnia Tamara, której wykształcenie skończyło się na szkole podsta wowej. Wprawdzie widziała na okładce paszportu rze komego Enrica Rossiego arabskie „wężyki”, ale zara zem - jakby ich w ogóle nie widziała i jeżeli w ogóle zarejestrowała je w świadomości, to byty dla niej czymś w rodzaju ornamentu. ★ ,★ ★ czywiście są to jedynie przypuszczenia, ale znany polski detektyw, który zorganizował kilka brawurowych ucieczek Polek z krajów arab skich ocenia, że w państwach muzułmańskich prze trzymywanych jest grubo ponad tysiąc kobiet z Europy
O
TRUP W PAŁACU W dniach 17-20 listopada br. w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu, a przede wszystkim w Krakowie trwały impre zy związane z II Festiwalem Książki Kryminalnej. Tego typu literatura ma swoich stałych i wiernych zwolenników, którzy nie wypierają się miłości do dobrej intrygi, krwawej i sprytnej zbrodni, byle tylko dobro zatriumfowało nad złem, a przestępca został przykładnie ukarany. W Krakowie w dniach 19-20 listopada odbył się Kra kowski Kiermasz Książki Kryminalnej. Rozstawiony na Małym Rynku namiot, w którym polscy wydawcy prezen towali swe kryminały i powieści sensacyjne, odwiedzili liczni miłośnicy tej literatury. Wśród wystawców znalazły się m.in.: Noir sur Blanc, Świat Książki, W.A.B. oraz Przedsiębiorstwo Wydawnicze “Rzeczpospolita” SA, któ re przypomina polskim czytelnikom znakomite polskie powieści milicyjne pisane w czasach głębokiego PRL-u przez najlepszych polskich autorów, kryjących się cza sem pod pseudonimami, jak na przykład genialny tłu macz Joyce’a - Maciej Słomczyński znany w tych krę gach jako Joe Alex lub Kazimierz Kwaśniewski. PW „Rzeczpospolita” SA jest także wydawcą ukazującego się już 19 lat miesięcznika „Detektyw”, a obecność naszego wydawnictwa w Krakowie związana była także z najważ niejszym wydarzeniem festiwalowym - nagrodą Wielkie go Kalibru. Już po raz drugi Stowarzyszenie Miłośników Krymina łu i Powieści Sensacyjnej „Trup w szafie” - które tworzą: Marcin Baran, Witold Bereś, Piotr Bratkowski, Artur Gór ski, Irek Grin, Marcin Maruta, Marcin Świetlicki - przyzna ło nagrodę Wielkiego Kalibru za najlepszą książkę krymi nalną lub sensacyjną wydaną w 2004 roku. Kapituła konkursu nominowała 7 tytułów: Drzymalski przeciw Rzeczpospolitej Artura Baniewicza (W.A.B.),: Foresta Umbra Pawła Jaszczuka (Rebis), Herbata dla wiel błąda Jarosława Mikołajewskiego (Wydawnictwo Literac kie), Bagno Tomasza Piątka (Czarne), Ewa i ztoty kot Jo anny Szymczyk (W.A.B.), Twierdza szyfrów Bogusława Wołoszańskiego (Wołoszański sp. z o.o.) oraz Plama na suficie Piotra Zaremby (W.A.B.).
40
Wschodniej, zaś liczbę Polek można oszacować na około czterysta. Większość z nich wyjechała tam do browolnie lub została zwabiona podstępem, w każdym razie nie należy sobie wyobrażać, że były to klasycz ne porwania przy zastosowaniu siły, jakie widuje się na filmach. Badając sprawę kilku młodych kobiet, po których ślad urywał się we Włoszech, detektyw ten dowiedział się od policji włoskiej o jednym z kanałów przerzuto wych, wiodącym z Sycylii na Maltę. Posługiwano się niedużymi statkami wycieczkowymi pod banderą mal tańską, rzekomo płynącymi na tę wyspę. Mechanizm tego procederu okazał się nadzwyczaj prosty. Miano wicie oferowano dziewczynie dobrze płatną i atrakcyj ną pracę stewardesy, dla pozoru podpisywano umo wę, po czym nieświadoma niczego ofiara zamiast na Malcie lądowała w Tunezji. Przestępcy działali ostrożnie, ale niezwykle facho wo. Nie uprowadzali Włoszek i innych obywatelek państw Unii Europejskiej, ale głównie Polki, Ukrainki,
Laureatem został Paweł Jaszczuk za książkę Foresta Umbra. Nagrodą byt czek na 10 000 złotych. Nagro dę ufundowało PW „Rzeczpospolita” SA, a magazyn „De tektyw” objął patronat nad imprezą. Uroczystego wręcze nia dokonali: Andrzej Nowakowski, prezes Instytutu Książki (współorganizator Festiwalu) oraz redaktor na czelny „Detektywa”, Adam Kościelniak. Uroczystość odbyta się 19 listopada w Pałacu Pugetów w Krakowie. Poprzedziło ją spotkanie z jednym z naj poczytniejszych dziś pisarzy powieści kryminalnych - Bo rysem Akuninem. Ten eseista, tłumacz (z wykształcenia orientalista), redaktor czasopism literackich, pisarz urodził się w 1956 r. w Gruzji (właściwe nazwisko: Grigorij Czchartiszwili), ale już w 1958 zamieszkał w Moskwie. W swych powieściach, wydawanych w Polsce przez oficy ny Noir sur Blanc (cykl „Prowincjonalny kryminał, czyli przygody siostry Pelagii”) oraz Świat Książki (cykle: „Przy gody Erasta Fandorina” oraz „Przygody magistra”) zacie ra granice między przeszłością a teraźniejszością, swo bodnie poruszając się jakby w dwóch równoległych czy też przenikających się światach. O popularności pisarza dobitnie świadczył zebrany w sali konferencyjnej tłum wielbicieli. Akunin był jednym z dwojga zagranicznych gości Fe stiwalu Książki Kryminalnej. Zarówno on, jak i drugi gość z Rosji, Aleksandra Marinina (jej książki publikuje w Pol sce oficyna W.A.B.), otrzymali honorowe nagrody Wielkie go Kalibru - bardzo piękne grafiki wręczone wraz z kwia tami przez przedstawicieli stowarzyszenia „Trup w szafie” oraz sekretarza redakcji „Detektyw”, Monikę Kamieńską (zbieżność jej nazwiska z nazwiskiem głównej bohaterki książek Maryniny wzbudziła zrozumiałą wesołość). Miłym akcentem było także wręczenie nagrody hono rowej dla PW „Rzeczpospolita” SA z podziękowaniami od inicjatorów Festiwalu i nagrody za czynne włączenie się do organizacji imprezy. Nagrodę w postaci pięknie opra wionej grafiki odebrał członek Zarządu PWRSA, Andrzej Filipowicz. A potem byt zgoła nie po krakowsku huczny bankiet, któremu towarzyszyła muzyka zespołu „Świetliki”.
Joanna Czarkowska
WŁOSKIE WAKACJE Rosjanki i Albanki, wychodząc ze słusznego założenia, że przez długi czas (albo i w ogóle) nikt tych kobiet nie będzie szukał. Policja włoska wpadła na trop przestęp czej bandy jesienią 1999 roku i w toku śledztwa ustali ła, że handlarze żywym towarem działali od 1994 roku. Andrzej B. jest przekonany, że w taki właśnie spo sób uprowadzono podstępnie jego dziewczynę, a wła ściwie narzeczoną - Ludmiłę L., obywatelkę Ukrainy. Poznał ją we Włoszech, gdzie pracował na czarno ja ko ogrodnik. Miał wtedy (w listopadzie 1998) uporząd kować ogród przed zimą w willi pod Salerno i tam po znał Ludmiłę, której praca polegała na utrzymaniu wielkiego domu w idealnej czystości. Oboje ciężko pracowali (Andrzej B. miał dużo dobrze płatnych zle ceń, szczególnie wiosną i jesienią), toteż powodziło im się stosunkowo dobrze. Któregoś dnia, w kwietniu 1999 roku, dziewczyna zatelefonowała do Andrzeja, że zmienia pracę i że będzie zarabiała jako stewarde sa na statku wycieczkowym aż dwa tysiące dolarów miesięcznie. Właśnie pakuje się i wyjeżdża, zatelefo nuje za tydzień, po powrocie z Malty. Być może i jemu załatwi pracę na statku za takie same pieniądze. I od tego czasu wszelki ślad po niej zaginął. ★★ ★ zy Tamara S. kiedykolwiek się odnajdzie? Od jej zniknięcia upłynęło już osiem lat. Mimo po mocy policji włoskiej i Europolu, nie udało się do tej pory zidentyfikować rzekomego Enrica Rossie go ani też ustalić kraju, do którego kobieta mogła zo stać wywieziona (a zresztą i to, że została wywiezio na, jest do tej pory hipotezą, na poparcie której nie znaleziono żadnego dowodu). Mimo że uruchomiono później tzw. „nadzwyczajny” tryb poszukiwania zagi nionej (poszukiwania osób zaginionych prowadzone są przez polską policję w trybie „zwykłym” i „nadzwy czajnym”, ten drugi dotyczy sytuacji, kiedy zaginięcie nastąpiło w nietypowych okolicznościach), ostatnim śladem, jaki zostawiła po sobie Tamara, jest ów list nadany na poczcie w Marsali na Sycylii. Badając sprawę Tamary S. reporter „Detektywa” trafił do dwóch innych rodzin, których córki (nb. zgrab ne blondynki, jak można sądzić na podstawie fotogra fii) wyjechały do Włoch, po czym po paru miesiącach przestały pisać i telefonować do najbliższych. Obie pracowały nielegalnie jako służące w bogatych do mach. Od obu pracodawców policja włoska uzyskała identyczne informacje: zarówno jedna jak i druga dziewczyna porzuciła bez uprzedzenia pracę, pozo stawiając na miejscu większość swoich rzeczy. Oczy wiście nie powiadomiono policji o tych tajemniczych zniknięciach, ale też nie ma powodów, by nie wierzyć w obie wersje. Państwo C. spod Turynu to powszech nie szanowane małżeństwo dentystów; doktor S. z Ne apolu jest znanym i szanowanym adwokatem. Jedy nym przewinieniem tych ludzi było to, że zatrudniali cudzoziemki nielegalnie, by zaoszczędzić parę lirów na ubezpieczeniu i podatku. Jest to jednak praktyka tak powszechna we Włoszech, że tamtejsza policja jest w zasadzie bezradna.
C
Przy okazji gromadzenia dokumentacji do tego re portażu pojawiła się kwestia, czy rzeczywiście tak trudno Polakowi odróżnić Araba od Włocha lub innego tzw. „południowca”. Okazuje się, że tak, w istocie trud no. Niektórzy policjanci z dłuższym stażem pamiętają, że w okresie permanentnego braku jakichkolwiek to warów w sklepach po małych miasteczkach krążyli Cy ganie podający się za Włochów i oferujący tak atrak cyjne wówczas rzeczy, jak tkaniny na ubrania ze stu procentowej wełny, które po przyniesieniu do krawca okazywały się bezwartościowymi szmatami. Ten reportaż mógłby być podlany sosem dydak tycznym i zakończony morałem, gdyby nie to, że naiw ność ludzka oraz nieostrożność nie mają granic. Lu dzie bowiem na ogół wierzą w to, w co chcą wierzyć i bywa, że fantastyczne marzenia biorą za rzeczywi stość. W przypadku Tamary S. nie od rzeczy będzie dodać, że istotną rolę odegrał tu mit, funkcjonujący w pewnym, specyficznym środowisku: ludzi nieznających właściwie świata i marzących o takim życiu, jak w telewizyjnym serialu „Dynastia”.
Jeremi Kostecki Wszystkie imiona i inicjały zostały zmienione.
41
Artysta Jarosław HELLER
42
Poznaliśmy się przypadko wo. W więzieniu. On sie dział, ja zaś przygotowy wałem reportaż o nowych metodach resocjalizacji więźniów. Zobaczyłem go przy pracy i głośno wyrazi łem swój podziw dla mi sternego dzieła, które było prawie na ukończeniu. Był to bajkowy pałac znany wszystkim dzieciom z czo łówki kreskówek Disneya. Więzienny artysta ma leńkim pędzelkiem na kładał farbę na dach jednej z wieżyczek. Mój zachwyt sprawił mu przyjemność, ale ku swojemu zaskoczeniu usłyszałem: spasibo!
NIEPRAWDOPODOBNE - A JEDNAK PRAWDZIWE ak poznałem Siemiona. Nie tylko ja, ale też współwięźniowie w celach różnych więzień nie mogli się nadziwić precyzji, z jaką Sie mion budował z patyczków po lodach i zapa łek, zamki i pałace. Wyglądało to tak, że sta wiał obok „budowli” kolorową pocztówkę, potem przez kilka tygodni, co wieczór, kiedy wracał z warsztatu, siedzący z nim w celi mogli podziwiać nowo wybudowane krużganki, baszty i wieżyczki. Ci, którzy widzieli go przy pracy, nie mogli się nadziwić, jak spokojne i opanowane były jego ruchy. Tylko kie dy coś mu nie wychodziło, zaciskał zęby i na jego twarzy pojawiał się zupełnie nowy wyraz. Takiego Siemiona można było się bać. W czasie kilku wizyt w więzieniu zawsze starałem się znaleźć czas i uzyskać zgodę naczelnika, by po rozmawiać z tym uzdolnionym więźniem. Jego histo ria wciągała mnie coraz bardziej, chociaż Siemion gadatliwy nie był. Dopiero po jakimś czasie dowie działem się, że nie jest wcale „ruski”, chociaż tak mówili na niego wszyscy. Był urodzonym w okoli cach Lidy Białorusinem, w którego żyłach płynęła, jak sam mówił, „ćwiartka” polskiej krwi. Przed przy jazdem do Polski mieszkał na stałe w Mińsku. Pod czas jednej z wizyt dostałem oryginalny prezent. Ma leńki znaczek, który Siemion zrobił z łebków szpilek, kiedy zmieniał się kąt padania światła, ujawniał dziwny rysunek. Przedstawiał lecącego nietoperza na tle snajperskiej podziałki. Całość otaczała mo siężna obwódka udająca złoto. W albumie Rogera Faligota i Remi Kauffera pt. „Służby specjalne” zna lazłem wyjaśnienie - to była odznaka „Specnazu”, czyli rosyjskich oddziałów specjalnych. Komendant więzienia w zasadzie tylko potwier dził to, czego udało mi się wcześniej dowiedzieć. Siemion w tym kryminale siedział już ponad rok. Tu, w „sanatorium”, jak nazywano tę placówkę, miał do czekać końca kary i zwolnienia. Miał wyrok za paser stwo. W mieszkaniu, które wynajmował na warszaw skiej Pradze, znaleziono sporo „fantów” z włamań do mieszkań bogatych warszawiaków. Były tam obrazy polskich malarzy z lat dwudziestych, kolekcja monet, trochę biżuterii i elektroniki. Przesłuchiwany Siemion początkowo twierdził, że znalezione przedmioty należą do właściciela miesz kania, który jeden pokój zachował do swojej dyspo zycji, tłumacząc, że jest właścicielem lombardu i naj cenniejszych rzeczy nie chce trzymać w sklepie. Przed sądem nieoczekiwanie zmienił zeznania i przyznał się do paserstwa. Nikogo nie wsypał, a na okazaniu nie rozpoznał żadnego z dwóch podejrza nych o napad na jedno z mieszkań, z którego pocho dziły cenne obrazy. Wyrok nie był duży: trzy lata i osiem miesięcy. Skazany nie odwołał się od wyroku i po dwóch la tach odsiadki w prawdziwych zakładach karnych wy lądował w „więzieniu z widokiem na las”, jak nazy wali więźniowie kryminał zrobiony w zabudowaniach po byłym pegeerze. W czasie odbywania kary tylko raz przyjechała do niego żona. Z Mińska przywiozła mu słoik marynowanego czosnku, marynowane, zie
T
lone pomidory i fotografię córeczki Zoi, zrobioną w dniu rozpoczęcia nauki w pierwszej klasie. Po tej wizycie Siemion milczał jeszcze bardziej, a kiedy od działowy zapytał go o żonę, powiedział, że lepiej, że by nie przyjeżdżała do Polski, bo to nie jest jej świat. ★ ★ ★ zułem, że historia Siemiona może być cie kawsza niż opis nowinek „w procesie resocja lizacji skazanych”, dlatego zwróciłem się do sądu o dostęp do akt tego tajemniczego więźnia. Nie było ich wiele. Typowa teczka pełna formularzy za wierających protokół z przeszukania, zeznania świadków i samego oskarżonego. Nic ciekawego. Ciekawe natomiast były zeznania Siemiona w czasie rozprawy. Sędzia: - Kim oskarżony je st z zawodu? Siemion: - Bytem żołnierzem. Tu tłumacz ułatwił sobie życie, przekładając sło wo desantnik - czyli żołnierz jednostek desantowych lub specjalnych - tak, jak tłumaczy się słowo sołdat, czyli żołnierz. Sędzia: - Sąd nie pyta, kim oskarżony byt, ale czym zajmuje się obecnie? Tu, w Polsce? Siemion: - Pośredniczę w negocjacjach bizne sowych. Sąd: - Z jakim skutkiem? Siemion: - Pozytywnie ostatecznym. Ten akurat fragment zeznań tłumacz przetłuma czył dosłownie. Poznałem Siemiona na tyle, żeby nie uwierzyć w ani jedno słowo z tych odpowiedzi. Za to połączy ły mi się w jedno informacja o profesji Siemiona i ry sunek na znaczku, który mi podarował. To była od znaka jednej z jednostek rosyjskich sił specjalnych Specnaz, które w Rosji liczą ponad 60 tysięcy żoł nierzy. Po puczu, zreformował je w 1993 roku Borys Jelcyn i jako część sił GRU (wywiadu wojskowego) podporządkował ministrowi obrony. Zrozumiałem też, skąd bierze się niebywała precyzja w ruchach Siemiona i cierpliwość przy konstruowaniu zapałcza nych budowli. To efekt długotrwałego treningu w szkole rosyjskich sit specjalnych. Ponieważ czeka ła mnie jeszcze jedna wizyta w więzieniu, postano wiłem nie przegapić okazji i spotkać się z Siemio nem. Zauważyłem, że możliwość rozmowy w ojczy stym języku sprawiała mu wyraźną przyjemność, i to byt mój atut. Liczyłem, że dowiem się o nim czegoś więcej, a nie chciałem przegapić okazji. Kiedyś przydarzyło mi się to w Murmańsku, gdzie kilka lat wcześniej po znałem poborcę podatkowego mafii, urzędującego przez rok w Polsce. Jego miejscem pracy była dro ga, a właściwie leśne parkingi przy drodze z Pozna nia do Brześcia. Spotykaliśmy się wieczorami, w barze hotelu „Nordfisch” i skóra mi cierpła w trakcie słuchania jego kolejnych opowieści o sposobach na „krnąbrnych” rodaków, którzy nie chcieli wrzucić do reklamówki paru dolarów za ochronę na niebez piecznej drodze przez Polskę.
C
43
NIEPRAWDOPODOBNE - A JEDNAK PRAWDZIWE Kiedy zaczęliśmy dochodzić do konkretów, pew nego wieczoru mój rozmówca się nie pojawił. Rano w gazecie „Murmańskie Nowosti” zobaczyłem jego zdjęcie. Leżał na podeście tarasu widokowego, z którego rozpościera się widok na niezamarzającą nigdy zatokę, w kałuży krwi, wyglądającej jak brudna plama na świeżym śniegu. Z treści artykułu wynikało, że doszło do kolejnych mafijnych porachunków, a zabitym jest Białorusin Wołodia W., były żołnierz Specnazu. To dziwne, ale pomyślałem o ironii losu. Wołodia mówił, że reket w Polsce to było „przedszkole”, góra „szkoła podsta wowa” w jego nowym fachu. Na kolejnym spotkaniu miał mi opowiedzieć o tym, kto zabezpieczał im „święty spokój” w Polsce. Nie musiał się kryć, praca w Polsce to była już przeszłość. Prawdziwa „robota” czekała na niego w Niemczech, gdzie miał pilnować chłopców przerzucających skradzione luksusowe samochody. Miał wyjechać najdalej za tydzień. Niebawem Siemiona znów mogłem podziwiać przy pracy. Skończył domek dla lalek z patyczków i mocował do niego ostatnie elementy. To prezent na święta dla córki - powiedział. Jest jednak problem. Córka jest z matką na Białorusi, a domek w więzie niu, w Polsce. Gdybym jednak mógł, on już rozma wiał o tym z naczelnikiem, zawieźć prezent do War szawy pod wskazany adres, to ktoś zawiezie go do Mińska. Zaskoczył mnie potok słów z jego strony. Do tej pory nigdy nie był tak wylewny. Powiedziałem, że bardzo chętnie, jeśli tylko nie będzie to sprzeczne z przepisami, to postaram mu się pomóc. Patrząc na mały domek mieszczący się na dłoni, przypominałem sobie to wszystko, czego nie udowodniono Siemionowi.
lenie. Ma na swym koncie udział w pierwszej i drugiej wojnie w Czeczenii oraz awans za szturm na Gro źny. Kontuzjowany po wybuchu pocisku z granatni ka, rozstał się ze służbą w stopniu kapitana. Wraz z nim odeszła większość żołnierzy z jego oddziału. Odeszła czy też skierowana została na inny odcinek cichej wojny - ciągnął komisarz, z przekąsem doda jąc kolejne informacje. - Oni nigdy nie odchodzą ze służby, a szczególnie ci, którzy służyli w takich od działach, jak ten dowodzony przez Siemiona. Ich za daniem na tyłach wroga było nie tylko zdobywanie informacji, ale morderstwa i prowokacje polityczne. Oni równie dobrze posługują się nożem i garottą, jak karabinem, komputerem czy telefonem satelitarnym. Siemion w Polsce zwrócił na siebie uwagę na foto grafii przedstawiającej grupę rosyjskich biznesme nów, przybyłych do Warszawy na negocjacje w spra wie nowych limitów na dostawy gazu. Starannie wy dany album, na błyszczącym papierze, prezentował ich jako finansistów największych rosyjskich spółek zajmujących się handlem nośnikami energii. Legen da może by okazała się skuteczna, gdyby nie to, że człowiek, za którego plecami stal Siemion, w prze szłości byłjednym z szefów KGB, instytucji znanej na całym świecie. W Polsce w latach osiemdziesiątych trudnił się analizowaniem sytuacji w naszym kraju i śledzeniem opozycji. Potem przez krótki czas zaj mował wysokie stanowisko w „demokratycznie odno wionej” centrali KGB, a w końcówce rządów Jelcyna odszedł do biznesu. Tym razem to jednak nie on był w centrum uwagi, światło padło na jego cień. ★ ★ ★
ak wynikało z ustaleń policji, nasz „artysta” był jednoosobową armią na tyłach biznesowych wrogów jego mocodawców. Jego specjalnością były zamachy, które pozorowały nieszczęśliwy wy omisarz prowadzący sprawę niechętnie zgo padek. Miał ich na swym koncie przynajmniej kilka. dził się na rozmowę. Dla niego wyrok za pa Niektóre podawane były jako przykład wzorowo wy serstwo dla Siemiona nie był powodem do du konanego zadania. Naszym funkcjonariuszom ze my. On nie zastawiał sideł na pospolitego złodzie specjalnej grupy udało się ustalić, że Siemion mógł jaszka. On ścigał człowieka, który był podejrzany być sprawcą śmiertelnego wypadku gangstera tzw. o zorganizowanie kilku zabójstw, a także o bezpo dywizji północnej, w którego samochodzie wybucho średni udział w niektórych z nich. Siemion nie był wy mikro-ładunek odstrzelił koto na zakręcie, kiedy też zabójcą, który wjeżdża na krótko do Polski, robi wóz pędził ponad 150 km na godzinę. swoje i ewakuuje się zanim przestępstwo zostanie Następny gangster, jak mówiono „król środkowe wykryte. On przyjechał tu jako ochroniarz ludzi i ich go Wybrzeża”, zmarł w wyniku udanej operacji. interesów. Nie był zwykłym mafijnym „cynglem” ze Umarł, kiedy proces rekonwalescencji był w pełni. Wschodu. Był starannie przygotowanym do walki na Jak zeznała jedna z pielęgniarek, na kilka dni przed obcym terenie i prowadzenia działalności wywia śmiercią odwiedził go wysoki, barczysty mężczyzna, dowczej oficerem. Pracował dla ludzi, którzy w Pol mówiący łamaną polszczyzną z wyraźnym wschod sce zajmowali się oficjalnym biznesem na wielką nim akcentem. Wśród kilkunastu operacyjnych zdjęć skalę. To on dbał o to, by nie mieli kłopotów. Skąd gangsterów „zza Buga” działających w Polsce, wy to wiemy? Kiedy rozpadł się ZSRR, białoruskie brała fotografię Siemiona. KGB, odpowiadając na zapytania Interpolu i kole Tylko raz Siemion musiał poprawiać „robotę”. gów z polskiej policji, czasami dzieliło się swoją W ruinach willi nie znaleziono zwłok właściciela, ale wiedzą. Kiedy chciało, bo kiedy nie chciało, to się ocalały szczątki pomysłowego detonatora termiczne nie dzieliło. Z akt KGB wiemy - opowiedział mi komisarz - go, chętnie używanego przez specnazowców i gang sterów w Rosji. Gdyby obie butle z gazem wybuchły, że Siemion, a w rzeczywistości W aierij K , jest bytym to nie ocalałoby nic, a już tym bardziej resztki zapal oficerem Specnazu, który przeszedł gruntowne szko ★★★
K
44
J
NIEPRAWDOPODOBNE - A JEDNAK PRAWDZIWE nika. Przypadek sprawił, że zabrane do wymiany bu tle nie wróciły na czas. Urządzenie znalezione na miejscu przestępstwa zawęziło krąg poszukiwań. Po kilku tygodniach ustalono, że właściciel willi do drob nej przebudowy pomieszczenia za basenem zatrud nił tanich fachowców ze Wschodu. Szczególnie je den z nich był doskonałym fachowcem. Jak zeznała żona właściciela domu, był małomówny, ale potrafił zrobić wszystko. Wyregulował też na jej prośbę piec gazowy, który nigdy wcześniej nie działał tak dobrze. Po tej informacji Siemion przesunął się w rankin gu poszukiwanych przez policję w Polsce na czoło wą pozycję. Zawiadomiono też Interpol i to jego ka nałami otrzymano wiadomość, że poszukiwany wy jechał z Polski i najprawdopodobniej przebywa na Krymie. ★ ★★ ie wiem dlaczego, ale spodziewałem się, że adres, pod który przyjdzie mi dostarczyć po darunek, będzie gdzieś na Pradze. Jakieś wy najęte mieszkanie albo pokój dzielony z innymi przy byszami do pracy ze Wschodu. Kiedy zadzwoniłem, żeby się umówić, okazało się, że adres, gdzie mam oddać paczuszkę, mieści się w starej, prestiżowej dzielnicy Warszawy. Domek znalazłem bez trudu, ale na moje dzwonki przez dłuższą chwilę nikt nie odpowiadał. Jednocześnie cały czas miałem wraże nie, że ktoś mnie uważnie obserwuje. Zrobiło mi się nieswojo i pomyślałem, że chyba niepotrzebnie tak daleko zabrnąłem w świat „ru skich”. Wiedziałem też, co przydarza się tym, którzy nieopatrznie zlekceważą ostrzeżenia i im się narażą. Za to zginął Wołodia L., którego poznałem w Mo skwie. Znali go wszyscy Rosjanie. Prowadził jeden z najpopularniejszych programów publicystycznych w telewizji, wydawał się poza zasięgiem strzału. Do sięgły go trzy kule na betonowym podwórku silnie chronionego domu niedaleko Kremla. Pochowano go na cmentarzu Wagańkowskim, niedaleko wejścia, na skrzyżowaniu dwóch alejek. W jednej z nich jest grób Wysockiego, a w drugiej innego rosyjskiego barda, Galicza. Los dopisał epilog tej sprawy: kilka tygodni po pogrzebie Wołodii obok jego mogiły wyro sły dwa grobowce z czarnego marmuru. Spoczęli w nich ojcowie dwóch największych bandyckich grup działających w stolicy Rosji - kemerowskiej i luberOddałem paczuszkę kobiecie, która zerwała ców. Nikt w całej Moskwie nie miał wątpliwości, że to wstążkę i wydała okrzyk zachwytu. Robota rzeczywi jeden z braci musiał podpisać wyrok na Wołodię. ście była piękna. Kiedy już zdecydowałem się odejść, domofon wy - Córka się ucieszy - powiedziała - chociaż bar chrypiał: „Pan do kogo?”. To potwierdzało obecność dziej czeka na ojca niż na prezent. kamery, którą zauważyłem dopiero w tej chwili. Była za - Już niedługo. Doczeka się - powiedział męż maskowana obrzydliwym plastikowym krasnalem. Za czyzna, który podając dłoń przedstawił się niewyraź nim do końca wyjaśniłem, co mnie sprowadza, zamek nie. Usłyszałem tylko, że ma na imię Jurij. szczęknął i furtka uchyliła się. W skromnie urządzonym Zapraszali do stołu, ale nie brzmiało to szczerze pokoju czekali na mnie młoda kobieta, którą widziałem i postanowiłem szybko się pożegnać. Kilka metrów na fotografii w celi Siemiona, i podobny do niego męż od domu dogonił mnie Jurij. czyzna. To on pierwszy powiedział po rosyjsku: Brat dzwonił i uprzedził, że przyniesie pan prze - Odprowadzę pana kawałek - zaproponował. Nie protestowałem, bo czułem, że chce mi coś syłkę.
N
45
NIEPRAWDOPODOBNE - A JEDNAK PRAWDZIWE powiedzieć. Po drodze, przy deptaku byt nieduży ba rek. Jurij zamówił dwie wódki i piwo. Tak zaczął się wieczór niespodzianek. Z rozwijającej się opowieści wynikało, że matka Siemiona i matka Jurija były ro dzonymi siostrami. Obie wyszły za oficerów i obie urodziły synów. Chłopcy od zawsze chowali się ra zem. Kiedy dorośli, ich drogi się rozeszły. Siemion trafił do armii, a Jurij na uniwersytet. Dziewczyny nie chciały wierzyć, że studiuje teorię liczb, ale to była prawda, no, może pół prawdy. Druga połowa mówi o tym, że pozwolił, by mafia wykorzystywała jego zdolności matematyczne w zu pełnie innym celu. Jurij zdobywał informacje na te mat dłużników i konkurencji. Robota podobała mu się, bo jak mówił, „na łeb kapały mu tylko pieniądze”. Nie był ciekawy co i kto kryje się za liczbami czy ini cjałami i pewnie to pozwalało mu cieszyć się życiem, bo co roku w samej Moskwie i Petersburgu ginie kil kunastu „szperaczy - księgowych”, jak nazywa się ich w kręgu znajomych. Nie wiedziałem, do czego zmierza opowieść, ale wiedziałem na pewno, że samochodem tego dnia do domu nie wrócę. Chciałem tylko dotrwać do końca opowieści w stanie, który pozwalałby zachować w pamięci jej treść. ★★★ ewnego dnia Jurijowi polecono, by zaczął przeglądać materiały pewnej spółki na Krymie, która zmieniła właściciela w nagły sposób. Je go mocodawcy nie powiedzieli wyraźnie, po co ma to zrobić i czego konkretnie szukać. Dopiero kolejne wyszukiwanie przyniosło zaskakujące informacje. Założyciel i właściciel firmy zginął w czasie pożaru. Eksplodowała butla gazowa na jachcie, na którym wraz z rodziną i przyjaciółmi spędzał weekend. Z ośmiu pasażerów i czterech członków załogi nie ocalał nikt. Kiedy Jurij rutynowo sprawdził archiwum miejscowej gazety, okazało się, że kilka dni przed tragedią Gruzin, Małhaz D., właściciel spółki, dał się sfotografować na pokładzie jachtu z ważnym go ściem z Rosji. Wśród załogi wyróżniał się wzrostem stojący za sterem mężczyzna. Jurija coś tknęło i powiększył fo tografię. Sternikiem byt jego brat, Siemion. Nie zawiadomił szefów o swoim odkryciu, ale wkrótce zorientował się, iż oni wiedzą, że Siemion przeżył katastrofę jachtu. Nie wiedzieli tylko, że wró cił do Polski. O tym wiedział tylko Jurij. Polska to nie było dobre miejsce dla jego mafijnych bossów, bo to kraj, w którym ich ręce okazują się za krótkie. Muszą układać się z Polakami, szczególnie od kiedy kolejni rezydenci zaczęli ginąć w różny sposób. Za każdym razem wyglądało to na nieszczęśliwy wypadek, ale dla specjalistów już na pierwszy rzut oka było jasne, że robią to fachowcy. Siemion dobrze wiedział co ro bi, ukrywając się w kraju nieopanowanym przez ru ską mafię. Jurij opowiadał w sposób tak oględny, by w każ dej chwili móc się wszystkiego wyprzeć, na przykład
P
46
gdybym miał przy sobie dyktafon. Ale mówił na tyle jasno, iż zrozumiałem z jego opowieści, że Siemion postanowił „dorobić” w czasie urlopu i przyjął „zlece nie na Gruzina”. Nie miał jednak dostatecznej wiedzy o obiekcie zamachu. Okazało się, że Małhaz prowa dził interesy nie tylko w Gruzji i Rosji, ale również w Polsce. Teraz na Siemiona czekają nie tylko jego szefowie, ale i ludzie Małhaza D. Czekają coraz bar dziej niecierpliwie. Nie pasowało mi w tej całej historii tylko jedno. Dlaczego Jurij opowiada mi to wszystko? Kiedy jed nak zapytał mnie, czy ponownie wybieram się w od wiedziny do więzienia, zrozumiałem o co mu chodzi. Prosił, żebym tylko powiedział bratu, gdybym go spotkał, że widziałem się z nim i przekazuję jego po zdrowienia. Na koniec niby przypadkiem, sięgając po papierosy, otworzył torebkę z dokumentami na tyle szeroko, żebym mógł zobaczyć okładki biletów „Aerofłotu”. Było jasne, że zmywa się z Polski albo przy najmniej ja miałem tak sądzić. ★ ★★ astępnego dnia nie czułem się najlepiej i do piero pod wieczór otworzyłem laptopa. Zaczą łem przeglądać kryminalne strony białoruskiej prasy i po kilku próbach znalazłem to, czego szuka łem. Duży artykuł ze zdjęciem potwierdził opowieść Jurija. Dziennikarz szczegółowo opisał tragedię na jachcie. Wszystko się zgadzało, poza ostatnim zda niem. Autor zakończył artykuł stwierdzeniem: nie ocalał nikt. Moja praca nad reportażem o nowatorskich meto dach resocjalizacji skazanych zbliżała się do końca. Pozostała mi jeszcze ostatnia wizyta i zapoznanie się z częścią programu, która do resocjalizacji wyko rzystuje kontakt z przyrodą. Wykłady o zwyczajach zwierząt, uprawa więziennego warzywnika i dużo zieleni w celach, a także olbrzymie akwaria - wszyst ko to miało pomóc w rozładowaniu agresji więźniów. Przed wyjazdem do więzienia spotkałem się z kole gą, który zanim zaczął pisać do gazet, był w policyj nym zespole zwalczającym zorganizowaną prze stępczość. Kiedy opowiedziałem mu nad czym nie oficjalnie pracuję i poprosiłem o pomoc i konsultację, przeraził się nie na żarty. On sam, będąc jeszcze w policji, zetknął się ze sprawą Siemiona, ale był to tylko odprysk większego śledztwa prowadzonego przez jego wydział, w któ rym wiodącą rolę odgrywali byli żołnierze Specnazu. Główną wskazówką były zeznania rannego Rosjani na, który przed śmiercią wydał Polaków, którzy za mawiali u niego „specjalne usługi”. Zamiast ostatnie] zapłaty, Polacy postanowili go zabić. Nie docenili przeciwnika. Specnazowiec nie tylko część z nich zabił. Zanim w końcu umarł, zwabiony w zasadzkę, wydał całą siatkę ich powiązań z rosyjskimi „specja listami”. Na niewiele się to zdało, bo większość Ro sjan zdążyła wyjechać z Polski, a Polacy, których wydał specnazowiec, ginęli kolejno w różnych oko licznościach.
N
NIEPRAWDOPODOBNE - A JEDNAK PRAWDZIWE Najmniej wyrafinowane było zabójstwo bandyty, który stał na czele grupy kontrolującej produkcję i sprzedaż amfetaminy w centralnej Polsce. Egzekutor założył dwa ładunki. Jeden ulokował w zakamarkach nadkola w pobliżu baku z benzyną. Eksplozją miał sterować zapalnik termiczny umieszczony na rurze wydechowej. Bombę bez trudu znaleźli ochroniarze gangstera w czasie przeglądu samochodu. Pokazy wali ją bossowi, specjalnie się nie kryjąc. Nie wiedzie li tylko, że rozbrajając pierwszą bombę uruchomili dru gą, która ukryta była w zewnętrznym kole zapaso wym. Policyjni pirotechnicy obliczyli, że nawet jedna trzecia podłożonego materiału wybuchowego zabiłaby wszystkich pasażerów auta. Siła wybuchu była ogromna. Koło jak odpalona rakietowym ładunkiem ognista kula przeleciało przez wnętrze auta. Stalowa felga obcięła głowy pasażerów, a ognisty ogon tej ko mety spopielił, jak napalm, wszystko we wnętrzu Je epa. Wypalony wrak długo straszył na policyjnym par kingu, bo po zamachu nie miał kto się o niego upo mnieć. Gangster zginął wraz z dwoma ochroniarzami. Policjanci natrafili potem na inny ślad Siemiona. Przeglądając taśmy, na których zapisywał się obraz z kamer wokół domu gangstera, zauważono jak kilka razy pod dom podjeżdżał samochód i siedzący w nim mężczyzna robił zdjęcia. Jeden z policjantów rozpoznał w kierowcy Siemiona, którego kiedyś przesłuchiwał w sprawie o pobicie kilku mężczyzn, którzy chcieli mu zabrać torbę w centrum handlo wym. Potem inny funkcjonariusz, dorabiający na czarno jako ochroniarz w znanym klubie, przypo mniał sobie, że widział tego człowieka, jak parkował samochody gości na wąskim, klubowym parkingu. I to było wszystko. Siemion przepadł. Ale do czasu. Anonimowy rozmówca dzwonił z budki i policjanci początkowo potraktowali sygnał jako głupi żart. Do piero kiedy opisał, jak wygląda jeden z obrazów u domniemanego pasera, potraktowano go poważ nie. Obraz zniknął z mieszkania znanego, krakow skiego kolekcjonera, który nie przeżył włamania. Po stawił się rabusiom i zginął od fachowo zadanego ciosu nożem. Dalej historię już znamy. W mieszka niu znaleziono Siemiona, który przyznał się do pa serstwa i dostał skromny wyrok. ★ ★★ ego dnia wszystko było nie tak. Po pierwsze, zaspałem. Po drugie, dostałem mandat za przekroczenie prędkości, kiedy usiłowałem na drodze do więzienia nadrobić stracony czas. Po trze cie, nie spodobało mi się wielkie BMW z przydymio nymi szybami, które wyprzedzało mnie kilka razy. Kiedy dojechałem do więzienia, okazało się, że mu szę czekać, bo przyjechał nowy transport więźniów. W czasie, kiedy obserwowałem zdających broń konwojentów, rozkuwanie więźniów i sprawdzanie ich personaliów, Siemion właśnie odbierał swoje rze czy z depozytu i decyzję o zwolnieniu. Spotkaliśmy się jeszcze na krótko przy wyjściu. Ucieszył się na wet, zapytał o przekazanie podarku dla córki i wysłu
T
chał ostrzeżeń przekazanych przez brata. Widać jed nak było, że spieszy się na wolność. Patrzyłem jak przechodzi przez rozsuwane podwójne bramy i idzie w stronę BMW, które wyprzedzało mnie kilka razy po drodze. Na jego widok wysiadło z niego trzech po zbawionych szyi młodych mężczyzn w przykrótkich kożuszkach i zaczęło radośnie poklepywać go po plecach. Jeden z nich wyjął płaską butelkę koniaku i podał Siemionowi. Ten wypił łyk, ulał trochę na zie mię i wzniósł toast w stronę krat, zza których, czego był pewien, śledziły go oczy współwięźniów. I takim go zapamiętałem. Po paru dniach dowiedziałem się z prasy, że na drodze z G. do Warszawy znaleziono rozbite BMW. Wewnątrz auta znajdowały się zwłoki obywatela Bia łorusi, który prowadził samochód pod wpływem alko holu i narkotyków. Z dopisku wynikało, że prawdopo dobnie był to Walerij K., bo identyfikacji dokonano na podstawie znalezionych przy ofierze dokumentów. Nie muszę chyba dodawać, że reportaż o nowych metodach resocjalizacji więźniów ciągle czeka na napisanie.
Jarosław Heller 47
Niespodzianki ze Wschodu Dariusz GIZAK
Wraz ze zwiększonym ru chem na granicy z na szymi wschodnimi są siadami, zaczęty też zda rzać się różne cuda zwią zane z przyjazdem do nas turystów z tych stron. Zna czącą część tych właśnie gości stanowią przecież osoby, które przyjeż dżają do nas w celach zarobkow o-handlowych, a nie turystycz nych sensu stricte.
FARBOWANY HINDUS est to zjawisko znane Polakom bardzo do Klątwa świętych brze, gdyż jeszcze niedawno sami wyru szali „na Zachód” , żeby trochę zarobić. Już w połowie lat dziewięćdziesiątych na tere Być może dlatego też dość przychylnym nie Jarmarku Europa, czyli na Stadionie Dziesię okiem spoglądamy na handlujących tury ciolecia w Warszawie, zaczął regularnie pojawiać stów ze Wschodu. Zawsze to w jakimś się brodaty, wysoki Rosjanin, oferujący do sprze sensie miło być dla nich krajem zachodnim. Jed dania ikony przemycane z terenu Rosji. nak wraz z tym ożywionym ruchem granicznym Nigdy nie oferował większej ilości, tylko jed trafiają do nas przedmioty budzące zdumienie ną - dwie sztuki. Była też inna dziwna prawidło lub też przybywające do nas w sposób co naj wość, a mianowicie fakt, że kupna ikon nie pro mniej zaskakujący. ponował osobom, które trudnią się właśnie od kupywaniem tego typu przedmiotów i przemyca niem ich dalej, do krajów Europy Zachodniej. Polska krajem... abstynentów Nie oferował ich także tym, którzy stale handlu tym, że przez wschodnią granicę Polski ją na terenie Jarmarku Europa. Wyglądało to przez kilka lat wlewała się prawdziwa rze wszystko bardzo dziwnie. ka alkoholu, wiedzą chyba wszyscy. Jego klientami były wyłącznie osoby, które W chwili obecnej nadal przemyt tego towaru kwit przyszły po zakupy i w nabyciu ikon z przemytu nie, ale już na mniejszą skalę, gdyż dzięki rozsąd zobaczyły okazję do zrobienia dobrego interesu. nemu obniżeniu podatku akcyzowego szmugiel Kiedy proponujący transakcję Rosjanin trafiał alkoholu stał się mniej opłacalny. Jednak w po na odpowiednią osobę, wówczas szedł z nią do przednim okresie zdarzały się przypadki, że ten swojego samochodu poza stadion i tam pokazy sam alkohol przekraczał granicę w tę i z powro wał towar. Z reguły cena ikon opiewała na kwotę tem, a nawet jeszcze raz, czyli trzykrotnie i nie zo od 500 do 1000 złotych za sztukę. Oczywiście, stał skonsumowany. Wydaje się to nieprawdopo pokazując ikony Rosjanin uważnie rozglądał się dobne, ale tak bywało i zdarza się to nadal. na boki, czy nikt nie nadchodzi, a odwijając je Mechanizm tego zjawiska jest dosyć prosty. z gazet, w które były zapakowane, robił w powie Otóż wszystkie osoby, które próbują nielegalnie trzu znak krzyża w sposób, w jaki czynią to oso wwieźć do Polski alkohol w ilości przekraczającej by prawosławne. Niska cena i atmosfera dobrej ustaloną normę, muszą liczyć się z tym, że może okazji sprawiały, że wiele osób - zadowolonych, im ten alkohol zostać odebrany i skonfiskowany. że zrobiły dobry interes - szybko płaciło i odcho Dzieje się tak bardzo często i codziennie magazy dziło z jedną lub dwiema ikonami. Zadowolenie ny celników zasila nowa porcja butelek z gorzałą nabywców tych dzieł sztuki trwało jednak dość różnego gatunku i różnego stężenia. Gdyby nie krótko. Kiedy próbowali sprzedać z zyskiem ku robiono nic z tymi odebranymi butelkami, maga pione okazyjnie ikony, wówczas wychodziło na zyny celników już dawno zostałyby dokumentnie jaw, że owszem, ikony są dobrze wykonane, ale zapełnione. mają prawdopodobnie nie więcej niż kilka... mie Magazyny jednak opróżnia się, lecz nie w ten sięcy. Celowo wykonane zostały tak, aby spra sposób, że wódkę przekazuje się do sklepu. Te wiać wrażenie starych. Postarzono sztucznie de go nie można zrobić, gdyż tak naprawdę nie wia ski, na których zostały namalowane, przyciemnia domo, co w tych butelkach jest. Fakt, że mają nie jąc je i wykonując nawet otworki mające świad naruszone oryginalne nakrętki, kapsle czy korki czyć o wgryzaniu się owadów. Także spękania wcale nie świadczy o tym, że zawartość jest farby, jak i patyna na metalowych koszulkach by zgodna z informacją na nalepce. Celnicy nie takie ty spreparowane dosyć zręcznie, jednak nie na ty cuda już widzieli, więc zarekwirowane butelki tra le, aby znawca od razu się nie zorientował. fić wprost do sklepu nie mogą. Wylać czy w jakiś Policji o fakcie takiego oszustwa nikt nie za inny sposób zniszczyć tego nie można, gdyż alko wiadamiał. Trudno przecież zgłosić, że zostało hol ma przecież jakąś określoną wartość. się oszukanym przy zakupie ikony, która pocho Wywozi się więc całe transporty tych butelek dzi z przemytu. O takich zdarzeniach policjanci do zakładów spirytusowych, a tam zlewa się dowiadywali się wprawdzie często, ale wyłącznie wszystko razem i ponownie destyluje, uzyskując nieoficjalnie, więc nie robili praktycznie nic, żeby gwarantowany spirytus. (Oczywiście ten opis to przerwać ten proceder. Wychodzili z założenia, duże uproszczenie całego procesu). Następnie że jest to dobra kara dla osób próbujących robić odzyskany alkohol butelkuje się i sprzedaje, mię interesy na kupowaniu przedmiotów z przemytu. dzy innymi eksportując go za naszą wschodnią Interesowało ich jednak coś innego. W jaki spo granicę. Po ten właśnie spirytus, wykorzystując sób Rosjanin przywozi do Polski te ikony i czy różnicę w cenie, jeżdżą nasi przemytnicy lub przy przy okazji nie przemyca autentycznych? Posta wożą go do nas obcokrajowcy. Zdarza się więc nowiono go zatrzymać i sprawdzić, co ma w sa tak, że ten sam alkohol trzykrotnie przekracza gra mochodzie. nicę, w tym tylko raz legalnie, nim zostanie w koń Po wielu próbach policyjnym wywiadowcom cu wypity. A mówią, że u nas dużo się pije... udało się w końcu to zrobić. Rusłana U. zatrzyma-
J
O
49
FARBOWANY HINDUS no o godzinie 5.00 rano, zaraz po tym, jak pojawił się na terenie Jarmarku Europa. Sprawdzenie je go samochodu, którego numery rejestracyjne ustalono już wcześniej, nie przyniosło żadnych nowych rewelacji. Znaleziono dwadzieścia sztucznie postarzonych ikon, ukrytych w różnych skrytkach. Rusłan U. miał też w samochodzie strój prawosławnego popa i w trakcie przesłucha nia przyznał się, że tak ubrany przekracza grani cę. Nie jest wtedy tak skrupulatnie kontrolowany. Zatrzymanego obfotografowano i zdaktyloskopowano, ale niestety trzeba go było zwolnić, gdyż praktycznie nie było go o co oskarżyć. Dopiero w trakcie luźniejszej rozmowy przyznał, że pro dukcją ikon zajmuje się cała jego rodzina, a on jest tylko sprzedawcą. Nie bardzo chciał o tym mówić, ale w końcu wyjawił, że w ciągu miesiąca udaje mu się sprzedać w Polsce nawet 20 ikon. Ta ilość, pomnożona przez minimum 500 złotych, daje całkiem niezły dochód, przynajmniej dopóki nie zabraknie naiwnych. A tych pewnie jeszcze długo nie zabraknie. Od czasu zatrzymania go przez policję, Rusłana U. trudno spotkać na terenie Stadionu Dziesię ciolecia. Prawdopodobnie zmienił rejon działania, bo w to, że zaprzestał prowadzenia swojego pro cederu, raczej należy wątpić.
Rzadki ptak to, że są jeszcze w Rosji tereny kryjące wiele tajemnic, wierzy sporo osób. I tak jest naprawdę, gdyż wiele nie do końca zbadanych miejsc znajduje się właśnie na tere nach byłego ZSRR. Z tego właśnie powodu ludzie szukający prawdziwie dzikiej przyrody, krajobra zów nietkniętych cywilizacją, wyjeżdżają na tere ny Syberii lub inne w głębi Rosji. Wyprawia się tam także wielu badaczy przyro dy, szukających możliwości spotkania rzadkich gatunków zwierząt, ptaków czy owadów. Pewna część takich „turystów” jeździ tam także w celu zdobycia okazów rzadkich gatunków, jednak częściej jest tak, że okazy te pozyskują miejsco wi i przywożą je do nabywcy. Od czasu wstąpie nia naszego kraju do Unii Europejskiej i związa nego z nim rozluźnienia kontroli granicznej z kra jami Europy Zachodniej, Polska stała się miej scem, w którym spotykają się dostawcy sprepa rowanych okazów z Rosji i odbiorcy z Europy Za chodniej. Właśnie z organizowania takich transakcji Jerzy Cz. uczynił źródło swoich dochodów. Za czynał od skupowania od Rosjan spreparowa nych węży, ptaków czy ssaków, aż w końcu kil kakrotnie udało mu się zorganizować spotkania odbiorców i dostawców zajmujących się hurto wymi ilościami. Pieniądze, które dzięki temu za robił, okazały się na tyle duże, że postanowił zajmować się prawie wyłącznie tego rodzaju biznesem.
W
50
W lutym 2005 roku nawiązał z nim kontakt mieszkający w Hiszpanii, a pochodzący z Anglii kolekcjoner, William P. Nie był on hurtowym od biorcą, ale raczej bogatym zbieraczem napraw dę unikalnych okazów. Jerzy Cz. skontaktował go z jednym ze swoich dostawców z terenu Kaukazu i podczas spotkania w Polsce William P. zakupił do swojej kolekcji kilka wypchanych ptaków i dwie skóry dosyć rzadkich górskich kozic. Na następną transakcję umówiono się za miesiąc, a Wiliam P. dat kaukaskim dostawcom książkę ze zdjęciami ptaków, których spreparo wane eksponaty chciałby zakupić. Przy fotogra fiach interesujących go gatunków stawiał fiole towym flamastrem znaki, żeby wiedzieli, czego szukać. Termin ponownego spotkania wyzna czono za trzy miesiące, William P. zapłacił Je rzemu Cz. wcześniej uzgodnioną kwotę za po średnictwo i wszyscy rozjechali się w swoje strony. William P. przyjechał ponownie do Polski po upływie umówionych trzech miesięcy. Jednak swoich kontrahentów z Kaukazu nie zastał i mu siał zaczekać dwa dni, nim dojechali. Trochę się złościł i narzekał na tę komplikację, ale zaczekać musiał, zwłaszcza że spóźniający się dostawcy zadzwonili, że są już przy polskiej granicy i czeka ją tylko na dogodny moment do jej przekroczenia, gdyż mają dużo towaru. Rozpaliło to ciekawość Anglika, który już bez narzekania wytrwał pozo stałe dni. ★ ★ ★ iedy w końcu Rosjanie przyjechali, William P. nie mogąc się już doczekać, kiedy zoba czy, ca dla niego przywieźli, zszedł do ga rażu, w którym wyładowywano okazy z samocho du. Pierwszy, dosyć duży ptak z rodziny nurów zaciekawił go mocno. Aż cmokał z zadowolenia, oglądając go i sprawdzając prawidłowość sprepa rowania i stan upierzenia. Kiedy jednak Rosjanie wyjęli kolejnego ptaka, odstawił szybko nura, bardzo ostrożnie wziął w ręce niewielki okaz ptaka z rodziny żwirowców i przyjrzał mu się z niedowierzaniem. Zamrugał oczami, popatrzył ponownie, złapał się za klatkę piersiową w okolicy mostka, po czym zbladł i upadł. Btyśkawicznie wezwane pogotowie ratun kowe zabrało go do szpitala, gdzie stwierdzono zawał serca. Po całonocnych zabiegach na Od dziale Intensywnej Terapii udało się uratować ży cie zagranicznego gościa, który powoli zaczął do chodzić do siebie. Choroba w obcym kraju była kłopotliwą kom plikacją, stanowiła też jednak problem dla Jerze go Cz., który nie dość, że musiał martwić się o Anglika, to jeszcze zostali mu na głowie bardzo zdenerwowani Rosjanie, którzy niestety musieli czekać, aż odbiorca wyzdrowieje i pobierze z banku pieniądze, żeby zapłacić im za dostawę.
K
FARBOWANY HINDUS Było to możliwe dopiero po dwóch tygo dniach. Jednak transakcję przeprowadzano bar dzo ostrożnie, z uwagą obserwując reakcję W il liama P. W yjaśnił im bowiem, że zawału serca dostał... na widok wypchanego przywiezionego ptaka. Okazało się, iż jest to tak rzadki gatunek, że część naukowców uważa go za prawie wy marły. Tymczasem oni przywieźli mu dorodny okaz. Rosjanie chwilę ze sobą cicho dyskutowali, aż w końcu jeden przyznał, że oni przywieźli takich ptaków... pięć sztuk. Tym razem Anglik nie dostał już zawału, ale długo oglądał okazy i aż kręcił głową z niedowierzaniem. Było to ostatnie w Polsce spotkanie tych przemytników. W wyniku międzynarodo wej współpracy, Williama P. zatrzyma no w Niemczech i na podstawie znale zionych w jego samochodzie spreparo wanych okazów oskarżono go o ich przemyt i posiadanie chronionych oka zów bez zezwolenia. Natomiast obu Ro sjan i Jerzego Cz. zatrzymali polscy policjanci. Okazało się bowiem, że oprócz handlu spreparowa nymi zwierzętami Jerzy Cz. handlował też amfetaminą, którą Rosjanie wywozili do swego kraju w drodze po wrotnej. Podczas przeszu kania jego domu i samocho du Rosjan znaleziono duże ilości tego narkotyku oraz wiele spreparowanych zwie rząt objętych ochroną. Jako ciekawostkę należy podać fakt, iż biegli do dzisiaj nie są w stanie precyzyjnie ustalić przynależności gatunkowej jednego z okazów...
Legenda d wielu lat po Polsce krąży legenda o tym, jak to pewien człowiek zgtosit się do wete rynarza ze zwierzakiem, którego kupił od Rosjan jako psie szczenię. Człowiek ten miał przyprowadzić czworonoga na badanie, gdyż, co prawda, szczenię dobrze rosło i jadło, ale zupeł nie nie szczekało i wydawało jakieś dziwne po mruki. Zdumiony weteiynarz miał wyjaśnić temu człowiekowi, że to zwierzę nie jest psem, tylko małym niedźwiedziem polarnym. Niedźwiadek miał zostać przywieziony do Polski w celu sprze daży, ale nie znaleziono na niego nabywcy, więc sprzedano go jako psiaka. Historia ta jest opowiadana w różnych warian tach, raz dzieje się we Wrocławiu, raz w Warsza wie, a kiedy indziej w Krakowie. Tę opowieść można byłoby spokojnie włożyć między bajki, ale jednak zdarzyła się historia w pewien sposób po dobna do tej z niedźwiadkiem.
O
Zaczęło się od tego, że Tadeusz K , mieszkają cy w położonym blisko granicy B., zaczął szukać psów rasy owczarek kaukaski do swojej hodowli. Miał już kilka owczarków niemieckich i dwa tzw. kaukazy, ale w związku z dużym zapotrzebowa niem na szczenięta chciał hodowlę rozszerzyć. W marcu 2003 roku całkiem przypadkowo spo tkał na terenie giełdy samochodowej Rosjankę, która chciała sprzedać trzy dorodne szczeniaki właśnie psów rasy potocznie określanej jako kaukaz. Tak przynajmniej twierdziła, a wprawne oko Tadeusza K. uchwyciło u szczeniaków wiele do brych cech. Mimo że wyglądały jakby miały około dwóch miesięcy życia, były duże, miały grube ła py i przy próbach wzięcia w ręce całkiem nieźle gryzły swoimi małymi ząbkami, o czym przekonał się osobiście. Co prawda niezbyt podobało mu się umaszczenie szczeniaków, które było całe czarne, raczej jak u małych owczarków niemieckich, a nie miejscami szarawe jak u kaukazów. Jednak zaczął się zasta nawiać nad kupnem tych piesków. Rosjanka, zo baczywszy jego zainteresowanie, zaczęła mu po swojemu zachwalać towar. W końcu podała tak
51
FARBOWANY HINDUS atrakcyjną cenę, że zdecydował się kupić dwa. Po krótkich targach zapakował psiaki do samochodu i już miał odjeżdżać, kiedy kobieta dobiegła do nie go i oddała trzeciego za darmo. Mówiła, że musi wracać i nie ma już czasu handlować. Tadeusz K. stał się więc właścicielem trzech szczeniaków. Hodował je tak jak inne psy, ale do syć szybko przekonał się, że one mają całkiem nietypowe cechy. W tym samym czasie, kiedy Tadeusz K. wiózł do domu szczeniaki, policjanci po cywilnemu podeszli na terenie giełdy do zbierającej się do wyjazdu Rosjanki. Skrupulatnie sprawdzili jej samochód, skontaktowali się z komendą i po dłuższej naradzie pozwolili jej odjechać. Okaza ło się, że mieli informację o tym, że na zamó wienie osób organizujących nielegalne walki psów Rosjanie przywieźli trzy małe wilki, wybra ne z gniazda gdzieś w Rosji. Do transakcji na giełdzie jednak nie doszło, gdyż policja zatrzy mała dzień wcześniej osoby, które miały te „szczeniaki” odebrać. Znano nawet numery re jestracyjne samochodu, którym wilczki przywie ziono, jednak policjanci spóźnili się dosłownie 0 kilkanaście minut. ★★ ★ ała sprawa odżyła dopiero po upływie nie mal dwóch lat. Do Komendy Policji w B. wpłynęła informacja o tym, iż hodowca 1handlarz psami, Tadeusz K., przetrzymuje na te renie swojej posesji trzy dorosłe wilki, którym rzu ca na pożarcie koty i małe psy. Ponieważ infor macja wpłynęła od kobiety znanej wprawdzie z zamiłowania do bezdomnych kotów i psów, ale także uważanej za osobę mocno przewrażliwioną na ich punkcie, policjanci nie spieszyli się z podej mowaniem czynności i na posesję Tadeusza K. udali się dopiero z początkiem lutego 2005 roku. Zastali tam dwanaście psów w różnym wieku oraz trzy dziwne zwierzaki zamknięte w oddziel nym ogrodzeniu i rzeczywiście wyglądające jak wilki. Tadeusz K. twierdził co prawda, że to są owczarki syberyjskie, ale policjantom nie bardzo trafiło to do przekonania. Ponieważ nic lepszego nie przyszło im do głowy, wezwali telefonicznie weterynarza, nie byle kogo zresztą, bo pełniące go obowiązki powiatowego lekarza weterynarii.
C
вр|в ‘ejnj ‘jezs ‘|Aze ‘>|Ojm ‘fouz ‘BjBjdM ‘jom eu ‘>|еш! ‘yiezsejM ‘epjiu ei ‘ 6e!qo ‘вщо-шив ‘łfe>|0|8!M ‘zje>)|e| ‘oe!zpojq ‘!q!|e ‘ojb ‘oipej ‘uoq ‘iubiub ‘OMEjd ‘6jnjii|0 ‘biuojb ‘eidouo>| :OMONOId e>jłef ‘epiejje ‘Аищед ‘zez ‘e>|jou ‘>|bzb4S ‘BOMB>|SB| ldJB>| ‘>|ej6! ‘i6śoqo ‘zbiuAm ‘n>| ‘ВЦВШ8 ‘iiojt ‘ouB|M!|oq ‘екомрви ‘}вбв ‘jeqo ‘Bpnł!|dtuB ‘BuntuołUBd ‘вошвр| : 0 W0 IZ0 d uiejejBejed z |>)moz Azj>| ашег&мгоц
52
Przyjechał on po godzinie i stwierdził, że te trzy czworonogi na pewno nie są psami domo wymi, choć zachowują się podobnie. Uznał jed nak, że zwierzaki muszą zbadać naukowcy i do piero wtedy będzie można mieć pewność. Za właściwe uznano przewiezienie ich do schroni ska dla bezdomnych zwierząt i - mimo prote stów właściciela i pewnych trudności przy prze prowadzaniu do klatek transportowych - wywie ziono je z posesji Tadeusza K. Dodatkowo poli cjanci jeszcze sfotografowali zwierzęta i odsta wiono je do schroniska. Tej samej nocy wszyst kie trzy wyskoczyły górą z kojców i uciekły. Nie stety, kojce w schronisku nie były właściwie za bezpieczone od góry i zdarzały się już wcześniej przypadki, że duże, wyjątkowo skoczne psy uciekały w ten sposób. Tak przynajmniej twier dzili pracownicy schroniska, choć w przypadku tych zwierząt wiele osób twierdziło, że Tadeusz K. przekupił nocnego dozorcę i swoją własność zabrał. Policjanci są przekonani, że te trzy wilki to właśnie te, których nie udało im się odebrać Ro sjanom w 2003 roku. Poproszeni o pomoc na ukowcy na podstawie fotografii stwierdzili, że z całą pewnością były to wilki. Natomiast Tade usza K. nie udało się oskarżyć o ich świadome przechowywanie. Dowody rzeczowe uciekły, a on uparcie twierdził, że były to psy i że jako takie je kupił. Osobom znajomym często jednak opowia dał, że to były wspaniałe zwierzaki i jeszcze tro chę, a zrobiłby na nich majątek. Podobno w ciągu kilkunastu sekund zagryzały każdego psa czy ko ta, którego wpuścił im do zagrody. Czy jednak biegają gdzieś w naszych lasach, tego nie wiado mo. Przypuszczać raczej należy, że są wystawia ne do nielegalnych walk psów.
Złodziejski masaż o terenie Polski wędrował swego czasu śniady młodzieniec o zdecydowanie wschodniej urodzie, oferujący do sprzedaży różne drobiazgi tradycyjnie związane z kulturą hinduską. Sprzedawał kadzidełka, figurki Buddy, różne naszyjniki, korale, pachnące olejki i kamie nie półszlachetne. Chodził po klatkach bloków mieszkalnych, odwiedzał osiedla domków jedno rodzinnych. Jego śniada twarz i odmienny ubiór wzbudzały powszechną ciekawość, więc był wpuszczany do wielu domów. Tam rozkładał cały swój, mieszczący się w dwóch torbach, kram i na mawiał do zakupu różnych drobiazgów. Przyznać trzeba, że wiele osób dawało się nabrać na kupo wanie tych przedmiotów, podobno pochodzących prosto z Indii. W rzeczywistości Pharmuti U. wszystko nabywał w Polsce, a krążąc po domach sprzedawał po cenach znacznie wyższych, niż te w sklepach. Jednak rzeczywistym celem jego wi zyt nie byt handel domokrążny, ale okradanie mieszkań.
P
FARBOWANY HINDUS Podczas prezentowania przyniesionych to warów jakby mimochodem wspominał, że jest też znakomitym masażystą i potrafi za pomocą masażu usuwać różne dolegliwości. Niestety, wiele osób decydowało się na skorzystanie z je go umiejętności. Przed masażem wy chodziły do innego pokoju, aby przygo tować jakiś mebel do położenia się na nim albo do łazienki, żeby się przebrać. Pharmuti U. tylko czekał na taki mo ment. W jego przepastnych torbach znikały portfele, zegarki, biżuteria i wszystkie inne cenne przedmioty, jakie znalazły się w zasięgu jego rąk. W jednym z warszawskich mieszkań udało mu się nawet ukraść pewnej kobiecie przenośny komputer, tzw. laptop. Tak była za aferowana hinduskim masażem (lub masażystą), że nie zauważyła zniknięcia sprzętu, na którym przed chwilą pracowała. Po wykonaniu masażu Pharmuti zalecał bez względne leżenie i nieporuszanie się jeszcze przez piętnaście minut. Sam oczywiście za raz wychodził z domu. Zapłatę za masaż brat z góry, więc wiedział, gdzie leży portfel i naj częściej wychodząc zabierał go. Pierwsze zgłoszenia o dokonaniu prze stępstw tą metodą policjanci otrzymali z te renu Warszawy w początkach 2004 roku. Kolejne nadeszły z Krakowa, Trójmia sta, Szczecina i Poznania. W ciągu kilku miesięcy handlarz-masażysta odwiedził chyba wszystkie większe aglomeracje miejskie, dokonując kil kudziesięciu kradzieży. Mimo rozesła nia kilku wersji portretu pamięciowego i intensyw nych czynności operacyjnych, długo nie udawało się zatrzymać tego przestępcy. Wpadł w końcu trochę przypadkowo. Pewnego wrześniowego popołudnia 2004 roku Komenda Policji w Ł. została powiadomiona o tym, że na terenie osiedla bloków mieszkalnych chodzi człowiek wyglądający na Hindusa i oferujący do sprzedaży różne przedmioty. W mieszkaniu osoby dzwoniącej był przed chwilą i próbował ukraść wy roby ze złota, ale został przyłapany i uciekł. Kobie ta nie chciała jednak oficjalnie zgłaszać tego faktu i rozłączyła się. Na teren osiedla skierowano na tychmiast prawie wszystkie siły. Niestety, mimo kil kugodzinnego wzmożonego patrolowania, nie uda ło się napotkać tego mężczyzny. Za to trzy dni później jeden z policjantów, któ rzy wcześniej patrolowali osiedle w poszukiwaniu Hindusa, spotkał Pharmutiego U. w pobliżu swo jego domu. Policjant był po służbie, ale zadzwonił do komendy i cudzoziemca zatrzymano. Począt kowo udawał on, że nie zna języka polskiego. Nie znaleziono przy nim żadnych kradzionych przed miotów. Natomiast wszystkie towary, które ofero
wał do sprzedaży, okazały się zakupione w Pol sce i na dokładkę z przeceny lub taniej, bo w ilo ściach hurtowych. Najciekawsze jednak było to, że Pharmuti U. miał obywatelstwo niemieckie i sam przyznał, że ni gdy w Indiach nie byt, a jego rodzice byli nielegalny mi emigrantami z Indonezji. W Polsce przebywał od kilku lat, czasami wracając na krótko do Niemiec. Przeprowadzono okazania Pharmutiego U. paru okradzionym osobom, a ponieważ został rozpozna ny, trafił na ławę oskarżonych, a potem do zakładu karnego. Gdy już został osadzony w więzieniu, do szły jeszcze nowe sprawy, między innymi okazało się, że na terenie Niemiec też zgłoszono podobne kradzieże. Pomysłowy masażysta spędzi za kratka mi kilka najbliższych lat i przez jakiś czas nie będzie miał możliwości sprzedawania kadzidełek i wykony wania jakże leczniczego masażu.
Dariusz Gizak Niektóre realia oraz personalia opisanych osób zostały zmienione.
53
DESPERACKA DECYZJA
Z a chlebem Jerzy BLASZYŃSKI
Przechodnie obojętnie mijali grupkę młodych mężczyzn w niezbyt czystych dresach, którzy stali bądź siedzieli na placyku w sąsiedztwie dworca PKS w Ł. Niektórzy trzymali przed sobą tekturowe plansze z wypisanymi niezdarną polsz czyzną zapewnieniami, że przyjmą każ dą, nawet najcięższą pracę. Miny mieli jednak nietęgie, jakby przestali wierzyć, że ktokolwiek zwróci na nich uwagę. *
O
leg S. koczował tu już ósmy dzień i powoli kończył się jego złoty sen o Polsce, jako o kraju mlekiem
i miodem płynącym. Sen, któiy wyśnił sobie i gorą co wierzył, że się spełni. Nic jednak tego nie zapo wiadało. Ciężkie czasy nastały dla przybyszów zza Buga, pragnących uczciwie zarobić na życie na ubożuchnej Ukrainie. Był młody, silny i robotny, ale w rodzinnym mieście mógł tylko pomarzyć o pracy. Przemysł w całym kraju od dłuższe go czasu kulał, ludzi albo zwalniali, albo płacili w ratach, któ re ledwie starczały na byle jakie życie. W jego mieście za mknęli ostatni bastion zatrudnienia, jakim były zakłady prze mysłu metalowego. W minionej epoce wręcz wzorcowy, wi zytowany często przez władze najwyższego szczebla. Oleg miał żonę, dwoje małych dzieci i jeszcze matkę do wykarmienia. Nikogo to nie obeszło, gdy przed pół rokiem wręczono mu wypowiedzenie umowy o pracę. Od znajomych słyszał o możliwościach pracy po drugiej stronie Bugu. Zarabia się, dajmy na to, na budowie o wiele mniej niż Polacy, ale i tak u nas to majątek - mówili szczęśliwcy, któ rzy wracali z dolarami, autami i różnymi innymi dobrami, o ja kich zwykłemu śmiertelnikowi nie śmiało się śnić. Tylko nie liczni słuchający tych opowieści dostrzegali na ich twarzach ślady zmęczenia i upokorzenia. Oleg jednak do nich nie na leżał. On chłonął tylko to, co najlepsze. A niech tam, jadę postanowił. Długo się nie namyślał. Zadłużył się u lichwiarza, żeby mieć na podróż i wsiadł do pociągu. Po kilku dniach, zmęczony, niewyspany i głodny znalazł się w Ł, półmiliono wym blisko mieście, o którym słyszał, że to raj. Rzeczywistość nijak nie przystawała do tego określenia. Ulice, które go powitały, były wprawdzie ludne i o wiele bar dziej kolorowe niż na Ukrainie, ale i tu czuło się biedę.
Pod ścianą udzie podobni jak u nas, myślał, obserwując przechod niów, i ich smutne miny. W złym czasie przyjechał do Polski. Właśnie nastał kryzys, bezrobocie szalało, infla cja rosła. Pośrednio uderzało to również w “Ruskich”, szuka jących tu zarobku. Oleg z rosnącym niepokojem myślał o przyszłości. Niemal do zera stopniały nędzne fundusze, którymi dysponował w chwili przyjazdu. Musiał przecież gdzieś spać i coś jeść. Na czarną godzinę zostawił sobie kil ka flaszek spirytusu, chyba jednak będzie je musiał niedługo spieniężyć. Inaczej nie przeżyje. Nawet w oszczędzaniu trze ba zachować umiar. Ostatecznie mógłby wrócić, ale z czego odda lichwiarzom dług? To sępy żerujące na ludzkiej biedzie. Gnaty mu z ze msty poprzetrącają! A rodzina zostanie w nędzy. Nikt się za ni mi nie ujmie. Z tymi, co pożyczają na procent, nawet milicja boi się zaczynać. Słowem - cały jego świat zawaliłby się, gdyby teraz wrócił. Nie wróci więc. Za nic! Zaciśnie zęby i jakoś przebieduje najgorszy okres. Choćby nawet przyszło mu żebrać.
L
54
----------------— ------------- DESPERACKA DECYZJA W takim oto niewesołym nastroju szedt Oleg S. do nocle gowni po kolejnym dniu bezowocnego poszukiwania pracy. Skręcił w wąską, brukowaną koślawymi płytami chodnikowymi uliczkę, gdzie stał odrapany budynek hotelu. Ładny hotel! Rzad ko kiedy jest woda i światło, a nocami szczury po przegnitych podłogach harcują. Szedł ze zwieszoną głową i w zapadającym zmroku nie zauważył stojącego po drugiej stronie czarnego For da Scorpio. W aucie, mającym ukraińskie tablice rejestracyjne, siedziało trzech barczystych, krótko ostrzyżonych młodych męż czyzn. Z uwagą przyjrzeli się dźwigającemu wypchaną siatkę Olegowi i wymienili między sobą kilka krótkich uwag. - Ej, ty, zaczekaj- zawołał naraz jeden z osobników, wy chylając się z auta. Zdumiony Oleg przystanął, a tamci za proponowali pogawędkę. Było w tonie ich głosu i w ich wy glądzie coś takiego, że Oleg wolał nie odmawiać. Zajął po słusznie miejsce na tylnym siedzeniu samochodu. Trzej nie znajomi zaczęli od pytań. Ukrainiec? Z jakiej części? Od jak dawna w Polsce? Jak mu się wiedzie? - Kiepsko - powiedział i zaciekawiony spoglądał na roz mówców. Widać było, że w przeciwieństwie do niego, im bie da nie doskwiera. Ubrani w eleganckie dresy i skóry, palili drogie, amerykańskie papierosy, a ten, który siedział obok kierowcy na palcu miał ogromny złoty sygnet, a w kieszeni telefon komórkowy. Właśnie zabrzęczał. - Wszystko jasne - powiedział tamten, wysłuchawszy krótkiej informacji. Po chwili oznajmił Olegowi, że mógłby nieźle zarobić. Właśnie trafia się robota. - Ot, ty to masz szczęście - uśmiechnął się, odsłaniając garnitur złotych zębów. - Co to za robota?- spytał ostrożnie Oleg. Jakoś nie po czuł się specjalnie uszczęśliwiony. - Dowiesz się niediugo - rzucił ten z komórką, po czym polecił kierowcy ruszać. Jechali ze dwie godziny w stronę przejścia granicznego w D. Był środek nocy, gdy zatrzymali się na parkingu przy lesie. Przywódca grupki, Giennadij, kazał nalać Olegowi wód ki. Kiedy tamten wypił, zaczął mu tłumaczyć, na czym ma po legać zaproponowana “praca”. Oleg nerwowo zapalił papie rosa i próbował zaprotestować. Giennadij zaśmiał się, ale je go oczy pozostały chłodne i groźne. Oświadczył, że już za późno, by się wycofać. - Teraz, chłopcze, za dużo wiesz...
Dawaj diengi! iennadij był w stałym kontakcie telefonicznym ze swo im informatorem. Rola Olega polegała na tym, żeby na dany znak rozciągnąć w poprzek szosy metalową kol czatkę, jakiej używa policja do blokady dróg. Gdy wykonał za danie, kazali mu ukryć się na skraju lasu i uważnie rozglądać się dookoła. W razie czego gwizdnąć w umówiony sposób. Pierwszym autem, które wpadło w zastawioną na drodze pułapkę, był Volkswagen Golf. Przebite opony niebezpiecz nie zatańczyły na asfalcie, kierowca zahamował i z trudem zatrzymał samochód, nie wiedząc, co się właściwie stało. Wjednej chwili przyskoczyli trzej Ukraińcy. Wyciągnęli na ze wnątrz kierowcę i dwoje pasażerów. Bili ich pięściami, kopa li, grozili śmiercią, wrzeszcząc: Diengi, zioto, dolary! Przera żeni podróżni oddali im swój majątek. Giennadij skinął na swoich, kazał też wsiadać do samo chodu Olegowi. Dał sygnał do odjazdu. Był zadowolony z “akcji”. - Widzisz? To wcale nie takie trudne - powiedział.
G
Znowu sięgnął do skrytki w aucie. Wyciągnął butelkę “Stolicznej”. - Napij się, to bardzo pomaga... W ciągu kilku następnych dni, a właściwie nocy, stosując identyczną metodę, napadli na cztery samochody, którymi podróżowali ich współziomkowie. Łup w postaci pieniędzy, biżuterii, sprzętu radiowego i części samochodowych, miał zostać podzielony dopiero pod koniec tygodnia. Na razie na wszystkim trzymał łapę Giennadij. Wspólnicy nawet nie pró bowali z nim dyskutować. Nie chciał jeszcze opuszczać oko lic D., choć podwładni, rozmawiając za jego plecami, byli zdania, że bezpieczniej byłoby brać stąd nogi za pas. Nie spieszył się, bo miał tu dziewczynę. Bagatelizował niebez pieczeństwo. Gdyby nie jego upór, być może opisywana hi storia miałaby nieco inne zakończenie. Część z ograbionych na drodze obywateli ukraińskich po informowała polską policję o napadzie. Grupa Giennadija nie wiedziała o tym, ale trwały już intensywne poszukiwania czarnego Forda Scorpio i podróżujących nim czterech mło dych mężczyzn.
Po wpadce dsypiali pijatykę, gdy do pokoju hotelowego wpadli policjanci w czarnych kurtkach i kominiarkach, uzbro jeni w karabinki. W mgnieniu oka obezwładnili zasko czonych i mocno skacowanych bandytów. Zostali skuci kaj dankami i kolejno prowadzono ich do samochodu stojącego przed hotelem. Oleg S. miał wrażenie, że z każdym krokiem osuwa mu się ziemia spod nóg i wpada w czarną otchłań, skąd nie ma powrotu do normalnego świata. Myślał o czeka jącej nań żonie, dzieciach i chorej matce. Kiedy ich znowu zobaczy? Może już nigdy? Policyjną akcję filmowała ekipa lokalnej telewizji. Kame rzysta nieopatrznie znalazł się w pobliżu Olega i niechcący oślepił go silnym światłem lampy. Młody Ukrainiec zareago wał bardzo gwałtownie. Krzyknął coś w ojczystym języku i wyrwawszy się policjantom próbował rzucić się na reporte ra. Policjanci natychmiast powalili go na ziemię. Czwórka ukraińskich rabusiów została osadzona na trzy miesiące w areszcie tymczasowym. Oleg S., człowiek do tychczas niekarany, spokojny z natury i w sumie dobry, bar dzo źle znosił rytm życia za kratkami. Siedział w celi z kilko ma obcokrajowcami. Nic a nic nie obchodziło ich, że tęskni za rodziną i że w gruncie rzeczy jest taką samą ofiarą Gien nadija i jego kumpli jak podróżni, których pomagał ograbiać. Nawet nie rozumieli, o czym mówi. Czas wlókł się niemiło siernie. Śledztwo, niezliczona ilość przesłuchań, konfronta cje, wizje lokalne. Po czterech miesiącach miał tego dość. Podjął desperacką decyzję. Któregoś ranka współosadzeni wezwali strażnika i wska zali okno celi. Poprzez kratę została przeciągnięta pętla pro wizorycznie wykonana ze skrawka koca. Pętla zaciskała się na szyi Olega S. W śledztwie ustalono, że 28-letni Ukrainiec popełnił sa mobójstwo w nocy, kiedy wszyscy spali. Ponoć żaden z osa dzonych niczego nie widział i nie słyszał. Prokuratura umo rzyła postępowanie w sprawie śmierci Olega S.
O
Jerzy Blaszyński Wszystkie personalia zmieniono.
55
Miało być pięknie i nowocześnie, na miarę XXI wieku. Idąc do wyborów, kandydat na nowego wójta zapre zentował plan, który spełniał z naddatkiem marzenia wszystkich mieszkańców gminy. Nie byty one zresztą wyssane z palca
----------------------------WYSTRYCHNIĘCI NA DUDKA uż pod koniec dziewiętnastego stulecia wiedziano, że tutejszy klimat leczy uporczywe anginy, zaś ką piele w zimnej wodzie z najgłębszych studzien by wają nadzwyczaj skuteczne na skrofuły i niewie ście wapory. Na lato przyjeżdżali tu kuracjusze na wet z Warszawy i Łodzi, widziało się mnóstwo dzie ci, przywożonych dla nabrania „apetytu i tęgości”. pierwszej wojnie światowej w tutejszej kopalni kredy wy dobywano wodę leczącą „rzadką krew” oraz „kruchość kości”, zaś tuż przed drugą - miejscowy burmistrz Hiero nim K. (przez pięćset lat, do 1934 roku miejscowość po siadała prawa miejskie) rzucił pomysł, aby z miasteczka uczynić całoroczne uzdrowisko i pobudować sanatoria. Wojna i dwie okupacje (sowiecka i niemiecka) zniwe czyły te plany, ale w czasach Peerelu pomysły te odżywa ły w okresach lepszej koniunktury i pisano o tym nawet w lokalnej prasie. Za Gierka wykonano kilka głębokich odwiertów i zbadano skład chemiczny tutejszej wody, znajdując w niej wiele wapnia, magnezu oraz niewielkie ilości takich pierwiastków, jak selen i cynk oraz miedź, lit i mangan. To była rzeczywiście woda mineralna najwyż szej jakości, ale nie było pomysłu ani pieniędzy, aby na leżycie ją wykorzystać. Dopiero po 1989 roku, kiedy wła dzę w gminie objął prawdziwy samorząd, wrócono do przedwojennego planu i zaczęto poszukiwać inwestorów. Nagle, z dnia na dzień, wszystko wydawało się realne, to też socjalistyczną niemożność zastąpiła teraz optymi styczna wiara, że oto nadchodzą dla miejscowości i gmi ny złote czasy.
J
Dalekosiężne plany andydat na wójta nie miał oczywiście tyle pienię dzy, aby zamówić projekty u architekta, był jednak pewien, że rysunki muszą być, albowiem nic tak lu dzi nie przekonuje jak to, co zobaczą na własne oczy. On sam był inżynierem budowlanym, jego syn miał za rok skończyć architekturę na politechnice w Białymstoku. Obaj usiedli na kilka wieczorów i sporządzili szkice, które można było publicznie pokazać. Tak więc na wysokiej skarpie, schodzącej stromo do Bugu narysowali dwa tarasowate budynki, przypominają ce luksusowe hotele na Riwierze Francuskiej czy na Ha wajach. Niżej, wzdłuż rzeki, wiodła promenada, z fontan nami, parasolami i stylizowanymi latarniami. Pomyślano także o kortach tenisowych i krytej pływalni, o nowej szkole, przedszkolu i nowoczesnej siedzibie gminnej wła dzy. Aby zaspokoić potrzeby licznych sanatoriów, zapla nowali wybudowanie piekarni, masarni oraz nowocze snego gospodarstwa ogrodniczego. Gminna wieś K., li cząca dzisiaj niespełna dziewięciuset mieszkańców, przemieni się w 2 - 3 tysięczne miasteczko, gdzie każdy będzie miał pracę przy kuracjuszach, a miejscowi i oko liczni rolnicy będą się bogacić na produkcji rolnej i zwie rzęcej. Ale to jeszcze nie wszystko, bo kiedy miasteczko dorobi się na wczasowiczach, powstanie most na Bugu i znajdą się inwestorzy, by na drugim brzegu pobudować nowe sanatoria i hotele. Trzeba przyznać, że rozbudzając tego rodzaju fantazje kandydat na wójta - inżynier Władysław Ł. - okazał się doskonałym socjotechnikiem. Ta zapomniana dzisiaj wieś
K
była do rozbiorów starostwem grodowym i siedzibą dwóch sądów: grodzkiego i ziemskiego. Odbywały się tutaj sejmi ki, a w miejscowym zamku (nic po nim do dzisiaj nie zo stało) zatrzymywali się królowie w drodze na Litwę i z Li twy. Był tu nawet przed wiekami port rzeczny, gdyż Bug był o wiele głębszy niż dzisiaj i spławiano nim zboże, by dło i drewno do Wisły i dalej - do Gdańska. Inżynier Ł. Po twierdził więc, że nie chce niczego nadzwyczajnego i że jego plany nie są bynajmniej mrzonkami. Ja chcę tylko przywrócić naszemu K. dawną rangę- powiedział na spo tkaniu z wyborcami i otrzymał gromkie oklaski, albowiem dawna świetność miasteczka była tu doskonale znana i budziła zrozumiałą tęsknotę za lepszymi czasami. ★ ★★ ładysław Ł. doskonale wiedział, że mieszkańcy są leniwi i nieruchawi, toteż wystawę swoich wspaniałych planów i wizji urządził pod gołym niebem, na centralnym placyku zwanym od zawsze Ryn kiem. Kiedy miejscowi już się napatrzyli, zabierał wystawę na spotkania wyborcze w okolicznych wsiach i przekony wał rolników, że kiedy tylko K. stanie się miejscowością uzdrowiskową, wszyscy rolnicy w gminie zostaną w szyb kim czasie bogaczami. Każdy, kto tylko będzie chciał, do stanie pracę przy obsłudze kuracjuszy za dwa, a nawet trzy miliony złotych miesięcznie (w obiegu były wówczas tzw. „stare” złote, które w 1995 roku wymieniono na „no we” w stosunku 1:10 000; należy jednak przyjąć, że real na wartość 2 - 3 milionów złotych w 1994 roku odpowia dała jednemu tysiącowi złotych dzisiaj - przyp. red.). Bez kłopotu sprzedacie także świnie i płody rolne, bo kuracju sze muszą przecież jeść przez cały okrągły rok. Owa wizja była tak wspaniała, kusząca i tak skutecz nie przemawiała do każdego, a zwłaszcza do każdej kie szeni, że mało kto poddawał ją w wątpliwość. Ludzie tym łatwiej uwierzyli w fantasmagorie inżyniera Ł., że jako człowiek obyty z liczbami, przedstawiał on rozmaite wyli czenia i wykresy, które robiły na ludziach wrażenie. Nikt tych liczb oczywiście nie sprawdzał, nikt się nad nimi na wet poważnie nie zastanawiał i krążyły one pomiędzy ludźmi jako niepodważalne fakty. Toteż Władysław Ł. szybko powiększał liczbę swoich zwolenników i wygrał wybory w pierwszej turze, zostawiając pozostałych pięciu kandydatów daleko w tyle. Był to rok 1994, udział państwowych przedsiębiorstw w gospodarce narodowej wynosił jeszcze grubo ponad pięćdziesiąt procent. Bezrobocie było stosunkowo nie wielkie i nie stanowiło tak ogromnego problemu społecz nego jak dzisiaj. Unia Europejska, chociaż o naszym w niej członkostwie mówiło się dużo, pozostawała jesz cze w sferze marzeń. Polska była wtedy zupełnie innym krajem, było w nas więcej optymizmu i wiary we własne możliwości, toteż mieszkańcy gminy naiwnie oczekiwali, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy ruszą w K. wielkie prace budowlane. Ale gminy nie było oczywiście stać na tego rodzaju in westycje, brakowało pieniędzy na remont dróg i bieżące utrzymanie infrastruktury, toteż jedyną szansą było znale zienie bogatego inwestora. Inżynier Władysław Ł. - teraz już wójt - nie znał się na nowoczesnym marketingu, ale
W
57
WYSTRYCHNIĘCI NA DUDKA -------------------------jego prosty pomysł, by powysytać ogłoszenia do prasy, okazał się skuteczny. W ciągu kilku tygodni zgłosiło się trzech inwestorów z zagranicy i Urząd Gminy zapropono wał, aby przedstawili szczegółowe oferty poparte tzw. biznesplanem. ★★★
czasu dziwne miny i przestrzega przed rozpustą, gdyż wszystko, co miało związek ze sprawami płciowymi i seksem, wywoływało w jego umyśle obraz piekła i sza tana. Na placu boju pozostał więc tylko przedsiębiorca z Niemiec. Chociaż nie miał konkurencji, to wziął się od razu do dzieła, gdyż znał zapewne przysłowiowy „sło miany zapał” Polaków i wiedział, że żelazo należy kuć, póki jest gorące.
tanisław M., obywatel francuski pochodzenia pol skiego, wychodził chyba z najbardziej realistycz Pierwsze problemy nych założeń. Nie porywał się na budowanie wiel kiego uzdrowiska od podstaw, ale chciał zacząć skromnie ic tak do ludzi skutecznie nie przemawia jak brzę i robić wszystko etapami. Najpierw zamierzał uruchomić cząca moneta, toteż inżynier Zygfryd M. zaczął od wydobywanie i butelkowanie wody mineralnej, na co tego, że dał miejscowym trochę zarobić. Najpierw mógł w całości przeznaczyć własny kapitał. Ale według zamówił u wójtowego syna (przyszłego architekta) dodat jego planu gmina także mogła zostać udziałowcem całe kowe szkice i od ręki wypłacił zaliczkę. Następnie zażą go przedsięwzięcia, wnosząc wkład w postaci kilku dzia dał, aby gmina przydzieliła mu lokal na biuro i opłacała łek oraz biorąc kredyt w miejscowym Banku Spółdziel z własnych pieniędzy sekretarkę („oczywiście znającą czym, aby wesprzeć inwestycję żywą gotówką. Później biegle niemiecki”), która będzie jednocześnie jego asy zaś, w miarę uzyskiwania dochodów ze sprzedaży wody, stentką. Był najwyraźniej zdumiony i rozczarowany, kiedy można by wybudować pierwsze z trzech sanatoriów (na dzień później wójt przedstawił mu pięćdziesięciorazie - najmniejsze), zajmujące się wodolecznictwem. sześcioletnią Teresę Cz., nauczycielkę języka niemiec Obywatel turecki, doktor Iskander T., rozdawał wizy kiego, która przeszła na wcześniejszą emeryturę. tówki w języku angielskim, które informowały, że jest dy Kilka dni później Niemiec zaczął pertraktować z dyrek rektorem zakładu leczniczego nad jeziorem Wan we cją miejscowego POM-u, któremu groziła rychła upa wschodniej Turcji, gdzie terapia przy pomocy odwodnio dłość, na temat kilku kilometrów bieżących stalowego nej w 50 procentach solanki czerpanej z jeziora daje zna ogrodzenia. Na razie była to umowa „na gębę”, ale POM komite wyniki w leczeniu męskiej impotencji. Proponował postanowił zabrać się do roboty, albowiem zamówienie on wybudowanie pierwszego w Polsce sanatorium leczą jak na lokalne warunki - było wprost gigantyczne. Miej cego tę częstą u mężczyzn przypadłość i przekonywał, że scowy Bank Spółdzielczy udzielił kredytu na zakup kilku w K. mógłby z czasem powstać wielki ośrodek, zajmują dziesięciu ton stali i mieszkańcy K. zauważyli, że coś się cy się tą właśnie dziedziną medycyny. Oczywiście w tym wreszcie ruszyło. Na koniec Zygfryd M. poprosił tenże celu należałoby sprowadzać solankę z Turcji. Natomiast bank o otwarcie mu imiennego (na razie) rachunku, aby w oparciu o miejscową wodę mineralną uruchomiłoby się mógł regulować bieżące płatności. Zabezpieczeniem był później sanatorium dla pacjentów cierpiących na oste depozyt w jednym z niemieckich banków, na co oczywi oporozę i niedomagania układu krążenia. ście inżynier M. przedstawił stosowne dokumenty, oraz Inżynier Zygfryd M., obywatel Niemiec, przedstawił gwarancja ze strony Urzędu Gminy. dokumenty, że jest właścicielem firmy budowlanej Tymczasem okazało się, że gmina nie ma aktualnego w Hamburgu i że kapitał w gotówce, jaki ma zgromadzo planu zagospodarowania przestrzennego, a ponadto wie ny w kilku bankach, wynosi sześćset milionów marek. Je le działek, które według inwestora należało przeznaczyć go zdaniem to wystarczy, aby od razu rozpocząć prace na potrzeby uzdrowiska, to prywatne grunty rolnicze. projektowe i budowlane na wielką skalę, tym bardziej że Opracowanie takiego planu to w polskich warunkach pra ma doskonałą opinię w niemieckich sferach bankowych ca na co najmniej dwa, trzy lata. Tak zwane „odrolnienie” i biznesowych i bez trudu uzyska kredyty nawet do pięciu trwa wprawdzie krócej, ale nie da się go przeprowadzić miliardów marek. Przekonywał również, że ma doskona bez planu i w ten sposób koło się zamknęło. łe kontakty w niemieckich kręgach medycznych i jeżeli Cała gmina miała teraz pretensje do wójta, że nie po tylko uzdrowisko będzie miało odpowiedni standard (o co myślał o tym wcześniej. Najbardziej stratny poczuł się on już na pewno zadba jako inwestor), nie będzie proble Bank Spółdzielczy, który liczył, że obsługując całą inwe mów z napływem kuracjuszy z Niemiec, gdzie lecznictwo stycję zarobi grube miliardy, strach padł także na dyrek sanatoryjne jest od wielu lat zaniedbane. Na dodatek pan tora POM-u, który zdążył już kupić stal na ogrodzenie Zygfryd M. przyjechał do K. z tłumaczem (Francuz mówił i czuł się teraz tak, jakby miał na składzie kilkadziesiąt ton płynnie po polsku, Turek posługiwał się polszczyzną bar bezwartościowego złomu. Rolnicy i mieszkańcy gminy, dzo zniekształconą, ale zrozumiałą), co dodatkowo wy którzy cieszyli się na myśl, że lada dzień sprzedadzą warło na miejscowych korzystne wrażenie. swoją ziemię za grube pieniądze poczuli się, jakby ktoś Rada Gminy pod przewodnictwem wójta nie zastana ich okradł. wiała się długo nad tymi ofertami. Propozycję Francuza Słowem, wszyscy w gminie szukali teraz pomysłu, co odrzucono od razu, uznając ją za zbyt skromną i nieodzrobić, aby pomimo „drobnych”, ale niezwykle istotnych powiadającą ambicjom lokalnej społeczności. Co do Tur niedociągnięć biurokratycznych inwestor z Niemiec nie ka, to losy jego oferty były z góry przesądzone. Wiado przerwał inwestycji. Na dodatek przedstawił on wójtowi mo: Turek, muzułmanin, kto tam się z takim dogada, dokumenty w językach polskim i niemieckim, z których a na dodatek tutejszy ksiądz proboszcz robi od jakiegoś wynikało niezbicie, że na rozliczne wstępne, aczkolwiek
S
58
N
WYSTRYCHNIĘCI NA DUDKA niezbędne, prace wydał do tej pory dwa i pół miliona ma rek z własnej kieszeni. Zagroził, że jeżeli będzie musiał wycofać się z przedsięwzięcia z winy gminy, to - oczywi ście - będzie domagał się odszkodowania i, jak dowie dział się od prawników, proces na pewno wygra, ponie waż sprawa jest oczywista. W Urzędzie Gminy powiało grozą, zrozpaczony wójt rwał sobie włosy z głowy, bowiem dwa i pół miliona ma rek to było prawie tyle, co roczny budżet gminy. Sytuacja była iście patowa: bez planu przestrzennego zagospoda rowania terenu nie można było rozpocząć żadnej inwe stycji. To wszystko, co zostało do tej pory uzgodnione „na gębę”, było po prostu nieważne, a przy tym niemiecki przedsiębiorca postępował niezwykle przebiegle, jakby doskonale znał polskie realia i polską mentalność. W ak tach sprawy znajduje się na przykład pismo podpisane przez wójta, w którym zezwala się inwestorowi na wyko nanie dwustu osiemdziesięciu odwiertów w różnych miej scach na obszarze gminy „w celu geologicznego zbada nia przydatności danego terenu pod zabudowę”. Inny do kument nazywa się „Porozumieniem wstępnym" i stwier dza się w nim, że prawne i administracyjne przygotowa nie inwestycji bierze na siebie gmina. Kiedy półtora roku później całą tę pseudodokumentację przejrzeli inspekto rzy przysłani przez wojewodę, nie mogli ukryć zdumienia, że doświadczeni urzędnicy godzili się na taką prawniczą partaninę i improwizację. Ale nie uprzedzajmy faktów. Na razie jeszcze inżynier Zygfryd M. i Rada Gminy odbywali co tydzień robocze spotkania, podczas których starano się znaleźć jakiś spo sób pozytywnego rozwiązania sprawy. Gminie zależało na zatrzymaniu inwestora, chociażby po to, aby nie zwra cać mu kosztów, jakie do tej pory poniósł (nikt na razie nie kwestionował ich rzeczywistej wysokości). Inżynier M. powtarzał, że chce kontynuować rozpo częte dzieło i podczas jednej z narad udowodnił, że ma szczere zamiary wytrwać w swoim postanowieniu. Pokazał mianowicie kilka teczek rysunków technicznych opisanych po niemiecl i stwierdził, że jest to część gotowych planów, które na jego zamówienie wykonano w biurze projektowym w Hamburgu. Na nieśmiałą suge stię wójta, że wiedząc o proble mach gminy, inwestor powinien na jakiś czas wstrzymać wszelkie pra ce, Niemiec odpowiedział, że skoro
nie dostał w tej sprawie oficjalnego pisma, to uważa, że umowa wstępna nadal obowiązuje obie strony. Zygfryd M. poraził w ten sposób wszystkich swoją nie miecką solidnością, gmina nie miała więc wyjścia, bo wy powiedzenie umowy (chociażby tylko „wstępnej”) równa ło się, zdaniem radcy prawnego w Urzędzie Gminy, zgo dzie na wypłacenie odszkodowania.
Zbawienne akcje
P
ropozycja przedstawiona przez Zygfryda M. była prosta i wydawała się łatwa do zrealizowania. Miał on zgodzić się na przerwanie prac związanych z in westycją do czasu uchwalenia planu zagospodarowania przestrzennego. Każdy popełnia drobne błędy - powie dział ze zrozumieniem - ale przecież liczą się dobre in tencje. Ale ma swoje warunki, gdyż jako przedsiębiorca nie może sobie pozwolić na zamrożenie kapitału. Pie niądz musi być ciągle w obrocie, gdyż inaczej traci na wartości - wyjaśnił. Po pierwsze więc prosi wójta, aby ten załatwił z preze sem tutejszego Banku Spółdzielczego pewną „małą, ale dosyć istotną sprawę”. Otóż, w myśl jego umowy z ban kiem, wstrzymanie inwestycji skutkuje natychmiastową spłatą wszystkich zobowiązań. Skoro jednak on przerywa wszelkie rozpoczęte prace nie ze swojej winy, to niech bank wstrzyma się z egzekucją długu. Wynosi on nieco po nad dwadzieścia miliardów (starych - przyp. red.) złotych, czyli w przybliżeniu około dwa miliony marek niemieckich. Po drugie - gmina powinna zapłacić mu za wykonanie owych dwustu osiemdziesięciu odwiertów geologicznych, gdyż on uregulował tę należność z własnych pieniędzy, na co ma - oczywiście - fakturę. Jeden odwiert koszto wał niewiele, gdyż zaledwie trzy tysiące marek, co w pol skiej walucie daje kwotę prawie ośmiu i pół miliarda zło tych. „Myślę - dodał - że gmina bez trudu uzyska na ten cel kredyt w tutejszym banku”.
59
WYSTRYCHNIĘCI NA DUDKA
A po trzecie - wyliczał dalej Zygfryd M. - pozostają jeszcze drobne, bieżące należności za prace, wykonane przez miejscowych obywateli. * Na koniec Zygfryd M. przedstawił projekt, który wszy scy przyjęli z entuzjazmem, ponieważ wydawało się, że rozwiązuje wszelkie kłopoty finansowe gminy. Otóż za proponował on, aby gmina wypuściła coś w rodzaju akcji. Oczywiście nie takie akcje, jak w obrocie bankowym czy na giełdach, ale coś podobnego do bonów zastawnych, które posiadaczom oddawałyby - powiedzmy za pięć lat - jakąś część majątku przyszłego uzdrowiska. To będzie dla mieszkańców gminy znakomity interes - wyjaśniał da lej inżynier M. - bo kiedy uzdrowisko już powstanie, war tość takiego bonu wzrośnie kilkanaście, a nawet kilka dziesiąt razy. Na ripostę radcy prawnego gminy, że sprzedawanie takich bonów byłoby nielegalne, Zygfryd M. odparł, że można to zrobić legalnie pod szyldem spółdzielni. Na przykład zakładamy spółdzielnię o nazwie „Uzdrowisko”, spółdzielnia jest otwarta dla wszystkich, zaś każdy, kto do niej wstępuje, wnosi jakiś udział finansowy. To jest roz wiązanie proste i praktykowane w całej Europie. ★★ ★ iedy sprawę tę badały później prokuratura i policja, wydawało się wszystkim nie do uwierzenia, że urzędnicy samorządowi dali się nabrać na takie przy słowiowe „plewy”. W ciągu trzech miesięcy sprytny oszust, podający się za niemieckiego przedsiębiorcę, oszukał Bank Spółdzielczy na ponad dwa miliony marek, w każdym razie równowartość tej kwoty w gotówce pobrał w polskich - starych jeszcze - złotówkach. W toku śledztwa od ra zu wyszło na jaw, że wszystkie dokumenty, które przedsta wiał (w tym - gwarancje z kilku banków w Hamburgu), by ły sfałszowane. Paszport, którym się legitymował, został kilka miesięcy wcześniej skradziony, toteż mimo usilnych starań policji niemieckiej oraz bardzo dokładnego portretu
K
60
(rzekomy inżynier M. pozwalał się fotografować) nie ustaiono dotąd jego prawdziwej tożsamości. Człowiek ten jak by dosłownie rozpłynął się w powietrzu; najprawdopodob niej był rzeczywiście narodowości niemieckiej, tyle że obywatelem któregoś z państw południowoamerykańskich. Na całej tej sprawie z uzdrowiskiem tylko miejscowy POM (już od dawna zresztą nie istnieje) nie poniósł żadnej straty, a nawet trochę zarobił. Akurat wkrótce po zniknięciu Niemca z pieniędzmi podrożała stal, zaś huta, która akurat produkowała dokładnie takie profile, jakich używa się na ogrodzenia, przestała je wytwarzać. Dyrektor POM-u był sumiennym człowiekiem i przypilnował, aby stal została dobrze zabezpieczona przed korozją. Dlatego bez trudu ją odsprzedał i zwrócił bankowi pożyczone pieniądze. Śledztwo toczyło się ponad dwa lata, po czym prezes Banku Spółdzielczego, wójt oraz trzech innych urzędni ków gminy stanęli przed sądem, oskarżeni o „niegospo darność oraz rażące zaniedbanie obowiązków służbo wych”. Wszystkim udowodniono winę i zostali skazani na kary pozbawienia wolności od jednego roku do lat trzech, ale wykonanie wszystkich wyroków zostało zawieszone. Chwała Bogu, że gmina nie zdążyła zarejestrować spół dzielni i uruchomić sprzedaży owych „akcji”, toteż setki osób szczęśliwie uniknęły straty własnych pieniędzy. ★ ★★ ogłoby się wydawać, że tego rodzaju spektakular ne oszustwo daje się wykonać tylko raz, bo nagło śnione przez media staje się przestrogą dla sa morządów i administracji rządowej w najdalszym zakątku kraju. Ale gdzież tam! W Polsce wszystko jest możliwe, nawet największy absurd. Oto sześć lat później pewien zagraniczny biznesmen przekonał władze sporego miasta powiatowego (wcze śniej - wojewódzkiego!), że na miejscu nieczynnego lot niska wojskowego zbuduje coś w rodzaju skrzyżowania Las Vegas z Oxfordem. W szczerym polu miały stanąć kasyna, luksusowe hotele oraz uniwersytet i miasteczko akademickie dla studentów (sic!). A obok - wielkie lotni sko przyjmujące samoloty pasażerskie i transportowe z całej Europy. Podpisano stosowne umowy i porozumie nia, w ruch poszły pieniądze i miasto wyłożyło wstępnie grube miliony, gdyż rajcy miejscy nie mieli najmniejszych wątpliwości, że z Paryża, Londynu i Madrytu będą tu przybywać tabunami turyści, aby zagrać w ruletkę. Jako że dochodzenie w tej sprawie nie zostało jeszcze za mknięte, z oczywistych powodów nie podajemy tu nazwy owego miasta, ale o sprawie tej pisały największe polskie gazety i czasopisma, toteż jest ona powszechnie znana. Przekonanie, że ktoś z zagranicy przyjedzie i za swo je pieniądze urządzi nam życie jak w raju, jest widocznie dosyć powszechne. Szkoda tylko, że to naturalne dąże nie do lepszego życia na tyle przyćmiewa umysły, iż nie którzy ludzie biorą urojenia, mrzonki i inne fantasmagorie za rzeczywistość.
M
Witold Wiśniewski Wszystkie imiona, inicjały nazwisk i niektóre szczegóły zo stały zmienione.
REKLAMA
...
OGŁOSZENIE
KONKURS
RĄTJACiYiK'AMI rasш щ м ш ш
Z prawdziwą przyjemnością informujemy Państwa, że ogłoszony w numerze 10/2005 Konkurs z Pajacykami wywołał żywy oddźwięk, o czym świadczą licznie nadesłane kartki z odpowiedziami. Niestety, nie wszystkie były prawidłowe. Słusznie odpowiadali Ci, którzy wśród poszlak umożliwiających wykrycie sprawcy zbrodni wymieniali: za duże buty na nogach zabitego, brak zegarka na ręku i w mieszkaniu ofiary, papierosy, których denat nie palił, brak jakichkolwiek odcisków palców w jego mieszkaniu, ślady wskazujące, że ogolił się tuż przed domniemanym popełnieniem samobójstwa, wielogodzinną wizytę lekarza u kuzyna zabitego, zdjęcie zabitego w mieszkaniu jego narzeczonej, bilet kolejowy znaleziony w jej samochodzie oraz, w odniesieniu do zagadki zamieszczonej w DETEKTYWIE, reakcję Rembecka, który zdradza się, iż wie, że kuzyn wyskoczył przez okno i nie miał w domu broni. Cieszymy się, że tak wielu Czytelników wnikliwie prześledziło akcję książki. A oto nazwiska zwycięzców konkursu. Nagrody główne w wysokości 500 z i każda otrzymują: Małgorzata Choińska, Barbara Kucia, Władysława Lewandowska-Picyk, Jacek Polak, Ewelina Woźniak. Nagrody pocieszenia: egzemplarze kolejnej książki z serii DETEKTYW „Strzały w schronisku” Macieja Patkowskiego otrzymują: Ireneusz Angielski, Elżbieta Kwiecień, Paweł Ostafin, Monika Ślązak, Robert Tymowicz. Wszystkim Zwycięzcom serdecznie gratulujemy, a tym, którym się nie poszczęściło, obiecujemy w przyszłości następne zabawy z nagrodami.
_______________________________________________________________________________
REKLAMA
j
KRZYŻÓWKA Z PARAGRAFEM POZIOMO: 1) blagier, 4) niema sztuka, 6) odchyłka wahadła, 7) starszy kelner, 10) pasiasty kamień, 12) karoseria, 13) jednostka monetarna w Boliwii, 18) skandynawski duszek, 19) szkliwo, 20) pod nim stopa wody, 21) kropla krwi do badań, 22) narzędzie ze szczękami, 26) Y, 27) kró lewska ryba, 29) żartobliwie o dobroczyńcy, 32) wal czy z czerwonym kurem, 35) kuzynka łasicy, 36) wada wzorku, 37) zmotoryzowane buty, 38) okręt wiosłowy z okresu starożytności, 39) krwawa bójka. PIONOWO: 1) z niej także haszysz, 2) utrata głosu, 3) spec od operacji, 4) podstawa ferowania wyro ków, 5) kocha na ekranie, 8) talon, 9) nadaje na falach, 10) rumuński łazik, 11) potrzebne podejrzanemu, 13) ptak z rodziny siewek, 14) zabawkarz, 15) wielobok, 16) bezrząd, chaos, 17) krwi lub informacji, 18) bogini prawa i praworząd ności, 21) ramiączko, 23) uchwyt przy obrabiarce, 24) drugi atak choroby, 25) czesne na konto, 28) ciężka, mozolna praca, 30) trał, 31) udzielany uchodźcom, 32) gniew, złość, 33) doprowadza wodę, 34) tajne w archi wum. (rozwiązanie w numerze)
W NASTĘPNYM NUMERZE dość wszystkich mężczyzn i marzeń o stałym związ ku. Nie chciała już nikogo poznawać. I wtedy właśnie nniawił cin larolf
64strom• cena2/I 50<>r< • OPOWIEŚĆ WIGILIJNA - Przygody pewnego pana, który w noc wigilijna grat rolę świętego Mi kołaja. Miał dobre serce, byt przez kogoś zamó wiony do wręczenia prezentów, czy też okazat się złodziejem? • 0 JEDEN RAZ ZA DUŻO - Grażynie zdecydowa nie nie uktadato się życie osobiste. Miata szczerze
• Św iąteczne choinki - Paweł n. dat się poznać przez 20 lat małżeństwa jako człowiek nadzwyczaj solidny. Przed świętami wyszedł na pobliski bazar, żeby kupić świąteczną choinkę. Nie wrócił. Co się mogło stać? • ŻĄDZA ZABIJANIA (CZ. I) - Rozpoczynamy druk reportażu-rzeki, który zaprezentujemy Państwu w Г Icinkach. Jest to historia głośnych itośnych w'drugiej w dr połowie lat 90. ubiegłego wieku zabójstw i gwałtów, dokona nych na Zamojszczyżnie. Akcja toczy się w środowi sku wiejskim, jednocześnie autor bardzo interesująco i wnikliwie opisuje pracę policyjnej ekipy dochodze niowo-śledczej. • ZA WSZELKĄ CENĘ - Przedstawiamy reportaż z sądu w sprawie o zabojstwo. Zamordowana zosta ła młoda dziewczyna, a zabójcą jest jej chłopak. Czy oboje byli narkomanami? • WYKOŁOWANA TEMIDA - 0 wykrętach stosowa nych w praktyce sądowej i policyjnej. Czasami są to sposoby tak absurdalne, że wręcz genialne, innym razem wprost porażają głupotą... • ARMATNI STRZAŁ - Czy można trzymać czołg na podwórku?! Właściciel kolekcji militariów skazani/ za posiadanie broni bez zezwolenia.
• SPACER NA BOMBĘ - Atrakcyjna czarnulka pod lewała w barze podpitych mężczyzn, którzy po wyj ściu z lokalu byli w ustalonym, ustronnym miejscu atakowani przez napakowanego sterydami 20-latka. Pobitym do nieprzytomności zabierano co cenniejsze przedmioty. Czy zbrodniczy duet trafił w końcu do więzienia? • DOMOWE KREMATORIUM - Gabriela M. przez trzy dni ćwiartowała ciato męża. Jako narzędzie wy brała duży, kuchenny nóż. Już w trakcie tych maka brycznych czynności doszła do wniosku, że nie spro sta kościom... więc pojechała do sklepu po piłę elek• BESTIA ZNAD GREEN RIVER (CZ. I) - Przez wie le lat nieuchwytny, mimo włączenia w śledztwo naj lepszych fachowców. Mordowat uliczne prostytutki, które nie baty się wsiadać do jego samochodu. Ich zwłoki znajdowano zawsze w tym samym rejonie Seattle, w wodzie lub w pobliżu rzeki. • CZARNA KRONIKA 2005 ROKU - W mijającym ro ku wydarzyło się wiele brutalnych przestępstw. Przy pominamy tylko najważniejsze, które wstrząsnęły opi nią publiczną. Niemal wszyscy podejrzani o ich popeł nienie oczekują w areszcie na rozprawę sądową. „DETEKTYW" NR 1/2006 UKAŻE SIĘ 27 GRUDNIA 2005 ROKU
>
63
ZAGADKA KRYMINALNA
Dwaj podejrzani In A s2ćiH5ci§
k o iA
TBAUkA W W ALISZ
a nie w мозл Gtową -
/у
Komisarz Hamilton wracał samochodem z Maryland do Nowego Jorku. W podróży służbowej towarzyszył mu sier żant Logan. Zmęczeni długą podróżą policjanci zatrzyma li się na parkingu przydrożnej restauracji. Wysiadając z sa mochodu, usłyszeli huk wystrzału z broni palnej. TD DE DEN Z TVCH DRANI. ZtAPAkEM ICH NA KRAD2IE2Y !
ZNALAZŁEM
TEN PISTO LET OBOK G A R A Ż U -
Właściciel motelu Coleman oskarżył o próbę zabójstwa, zatrudnionych w jego restauracji braci Mancini - Antonia i Giuseppe. - Godzinę temu wyrzuciłem obydwu z pracy oświadczył. - Ponieważ zwlekali z natychmiastowym opuszczeniem motelu, spakowałem ich ciuchy do walizki i wsadziłem ją na bagażnik ich samochodu. Krzyknąłem, żeby się zaraz wynosili. Wtedy padł strzał.
r^
**Ц ^'
Chwilę później komisarz wypytywał roztrzęsionego wła ściciela przydrożnego motelu, który przyznał, że faktycz nie strzelano do niego. - Wtaśnie ładowałem walizkę tych łobuzów na bagażnik ich samochodu - mówi - kie dy padl strzał.. GDZlE gyfcES, KIEDY PAPkr S T R Z A Ł
?)
Komisarz Hamilton powąchał wylot lufy pistoletu i stwier dził, że przed chwilą z niego strzelano. Natychmiast po stanowił przesłuchać pierwszego z podejrzanych braci Antonia.
1
SIERŻANCIE, O B R Ą C ZK I 1
DA? BykEM NA W SV*?lM POKOJU-.- i
Po obejrzeniu walizki, samochodu, a także sąsiednich zabudowań, Hamilton wydał polecenie sierżantowi: Niech mu pan założy kajdanki! Jest aresztowany za Po chwili sierżant Logan przyprowadził przed oblicze komi próbę zabójstwa! KTO STRZELAŁ? sarza drugiego podejrzanego - Giuseppe. Policjant rów (rozwiązanie w numerze) nież jemu zadał pytanie, gdzie był w chwili, gdy padł strzał?