CATHERINE GEORGE
Nie masz wyboru, kochanie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
R
S
Pasażerowie samolotu do Pizy zaczęli szemrać, pon...
23 downloads
10 Views
665KB Size
CATHERINE GEORGE
Nie masz wyboru, kochanie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
R
S
Pasażerowie samolotu do Pizy zaczęli szemrać, ponieważ ogłoszono, że odlecą z opóźnieniem. Uspokajając co bardziej nerwowych, stewardesy zapewniały, że nie stwierdzono defektu i nie stało się nic złego; po prostu muszą poczekać na ostatniego pasażera. Georgia Fleming przechyliła się i położyła rękę na kolanie siostry. Charlotte, która źle znosiła podróże i musiała brać środki uspokajające, niechętnie otworzyła oczy. Obie jednocześnie zobaczyły wysokiego, czarnowłosego mężczyznę, zmierzającego do wolnego fotela obok nich. Aż dwie stewardesy usłużnie pomogły mu ułożyć podręczny bagaż. Ich przesadna grzeczność rozbawiła Georgię; nie zdołała opa nować się i parsknęła zduszonym śmiechem. - Co one mówią? - półgłosem zapytał Tom Hannay. - Ro zumiesz? - Przepraszają go za to, że nie ma miejsca w pierwszej klasie i musi lecieć z nami - szepnęła mu na ucho. - Według nich to skandal. • Tom powtórzył to żonie, której jednak nic nie interesowało. Georgia wiedziała, że siostra marzy tylko o tym, by lot się skończył jak najprędzej. Rozległ się warkot silników, więc Tom wziął żonę za rękę, aby dodać jej otuchy. Samolot wreszcie wystartował.
6
R
S
Georgia usiadła wygodniej i uśmiechnęła się zadowolona, że Charlotte zasnęła. Kątem oka widziała, że spóźniony pasażer wstał, zdjął marynarkę i starannie ją złożył. W momencie gdy ją odkładał, Georgia poczuła, że coś spadło jej na kolana. Był to elegancki portfel ze skóry. Poczekała, aż mężczyzna usiądzie i podała mu zgubę. - Pański portfel. Proszę. Nieznajomy spojrzał na nią. błękitnymi oczami, w których mignął zachwyt. - Graziel - W jego głosie zabrzmiała nuta, jaką często sły szała u Włochów, rozmawiających z piękną kobietą. - Mam nadzieję, że uderzenie nie było mocne i nie bolało. - Ani trochę - odparła chłodno. - Przykro mi, że się spóźniłem. Czy zwłoka bardzo pokrzy żuje pani plany? -
Nie.
Odpowiadała niechętnie, gdyż podobne rozmowy ją irytowa ły. Szczególnie w obecności szwagra, który potem z niej kpił. - Jedzie pani tylko do Pizy czy dalej do Florencji? - Do Florencji. Otworzyła książkę, aby dać do zrozumienia, że chce skoń czyć rozmowę. Przystojny Włoch usiadł wygodniej i nie ulegało wątpliwości, że ma zamiar z nią pogawędzić. Georgię denerwowała nie tylko sama rozmowa, ale i sposób bycia nieznajomego. Był bardzo pewny siebie, jakby uważał, że zawsze wszyscy są nim zachwyceni. - To będzie pani pierwszy kontakt z Italią? - Nie. Nieznajomy widocznie uważał, że zagadując ją, sprawia jej przyjemność.
1
R
S
- Będzie pani oczarowana. - Przechylił się ku niej, co ją jeszcze bardziej zirytowało. - Florencja nie jest zwykłym mia stem, więc czekają panią niezwykłe przeżycia. Na tym rozmowa się urwała, ponieważ nadchodziła stewar desa z wózkiem. Georgia nie była głodna, więc przez moment zastanawiała się, co wybrać. Gdy stewardesa poszła dalej, po smarowała bułkę masłem, obłożyła serem, zawinęła w serwetkę i odłożyła na bok. - To dla Charlotte - rzekła półgłosem. - Na ogół budzi się głodna. - Wiem o tym od dnia naszego ślubu. - Tom też przygoto wał dla żony kanapkę. - Gdy zajechaliśmy do Paryża, panna młoda zaczęła miesiąc miodowy od solidnej kolacji. Georgia Wybuchnęła perlistym śmiechem, ale spoważniała, gdy zobaczyła, że Włoch przygląda się jej bez żenady. Zarumie niła się i odwróciła głowę, lecz zdążyła zauważyć, że nie wziął nic do jedzenia. - Wpadłaś mu w oko - szepnął Tom, śmiejąc się pod nosem. - Z drugiej strony siedzą mężczyźni, więc jestem jedyną kobietą, do której mógł zagadać. - Prychnęła gniewnie. - Są dząc po tym, jak stewardesy mu nadskakują, jest ważną figurą. - Wydaje mi się, że skądś znam tę twarz, ale nie mogę jej umiejscowić. Może to jakiś aktor? Ukradkiem zerknęła na sąsiada, lecz nikogo jej nie przypo minał. - Hm, profil ma odpowiedni - przyznała. - Klasyczny, rzymski nos. - Rzuciła okiem na duży, złoty zegarek oraz buty z najdroższej włoskiej firmy. - Wygląda na takiego, co lubi używać życia i jest przyzwyczajony, że wszyscy wokół niego skaczą.
8
R
S
- Przestań krytykować - ostrzegł szwagier - bo gotów cię usłyszeć. Speszyła się i zerknęła w bok; mężczyzna miał zamknięte oczy, jakby spał. Krótki lot do Pizy minął niepostrzeżenie. Charlotte zbudziła się tuż przed lądowaniem i z apetytem zjadła kanapki. Przystojny Włoch wstał, błysnął zębami w uwodzicielskim uśmiechu i lekko się skłonił. -Arrivederci! Życzę pani udanego pobytu. Przerzucił marynarkę przez ramię i wysiadł, wylewnie żeg nany przez stewardesy i pilota. - No, no - mruknęła Charlotte. - Georgio, kto to był? Jakaś szyszka? - Nie wiem, ale chyba jest przekonany o swojej ważności. Podczas jazdy pociągiem Charlotte była jakby inną osobą; wszystko ją interesowało i wprawiało w zachwyt. - Jakie cudowne słońce! Tom, przed nami całe dwa tygodnie murowanej pogody. - Spojrzała na siostrę i westchnęła: - Szko da, że nie jedziesz z nami. - Ja też żałuję, ale twój mąż chyba się cieszy, bo na pewno chce być tylko z tobą. - Oczywiście. - Tom uśmiechnął się filuternie. - Urocza szwagierko, kocham cię do szaleństwa, ale wolę być z twoją siostrą sam na sam. - Tom, wstydź się! Jak możesz tak mówić! - Przecież to prawda - powiedział nie speszony, patrząc na żonę rozkochanym wzrokiem. - Jesteś moja czy nie? -Jestem, najdroższy. Uśmiechnęli się do siebie z czułością. - Tylko bez publicznych umizgów - surowo upomniała ich Georgia. - Pamiętajcie, że jestem młoda i niedoświadczona.
9
R
S
- Nie żartuj. Jesteś młodsza ode mnie o niecały rok. Mama opowiadała okropne historie o tym, jak musiała borykać się z dwójką pędraków w pieluszkach. Pamiętasz? - Oczywiście. - Georgia zrobiła przesadnie poważną minę. - To główny powód, dla którego zwlekam z małżeństwem. - Nie lubisz dzieci? - spytał zaskoczony Tom. - W takim razie żal mi nieszczęśników, których uczysz. - Uczniowie to co innego, bo po lekcjach odsyłam ich do domu. - Roześmiała się wesoło. - Bardzo lubię dzieci, nawet niemowlęta, ale nie pociąga mnie ciąża. Dlaczego nie urodziłam się mężczyzną? Tom obrzucił obie siostry uważnym spojrzeniem, objął żonę i po krótkim namyśle rzekł: - Moim skromnym zdaniem kobiety w waszej rodzinie mu szą być tym, czym są... czyli ozdobą rodzaju ludzkiego. Przesadny komplement rozbawił siostry. Po rozlokowaniu się w pokoju Georgia wyszła na balkon. Urzeczona widokiem przesunęła doniczki z kwiatami i wychy liła się, aby lepiej widzieć Ponte Vecchio i napawać oczy pięk nem miasta. W oślepiającym blasku słońca woda w Arno wy glądała jak połyskliwa złota wstążka. Przed ukończeniem anglistyki Georgia spędziła jedne waka cje na obozie w Wenecji, co pośrednio wpłynęło na decyzję podjęcia pracy we Włoszech. Od roku uczyła języka angielskie go w szkole, niedaleko Wenecji, i z każdym dniem wzrastała jej miłość do Włoch. Nawet żmudny trud wbijania angielskiej gramatyki w niezbyt chętne głowy nie zdołał przygasić jej za chwytu. Jeden z młodszych uczniów tak ją wychwalał, że znajomy
10
R
S
jego rodziców przyjechał do szkoły i uprosił Georgię, by pod czas wakacji zechciała uczyć jego córkę. Początkowo nie uśmie chała się jej taka perspektywa, jednak pobyt w Toskanii okazał się bardzo kuszący. Zgodziła się pod warunkiem, że najpierw pojedzie do swoich rodziców, od których właśnie teraz wracała. Zamyślona oparła podbródek na złożonych dłoniach. Długo była przekonana, że urzeczywistnieniem wszystkich marzeń o Italii będzie Wenecja, a tymczasem Florencja od razu urzekła ją bogactwem sztuki renesansowej. Charlotte i Tom zatrzymali się w hotelu tylko na jedną noc, a potem jechali w głąb Toskanii, aby spędzić wakacje na łonie natury. Pragnęli nabrać sił przed powrotem do Londynu i obo wiązków. Charlotte pracowała jako sekretarka adwokata, który niedawno został jej mężem. Dla Georgii punktem docelowym była Villa Toscana, dom pana Marco Sardiego. Zobowiązała się codziennie uczyć angiel skiego jego córkę, Alessandrę. Ustawiła doniczki na miejscu i chciała wrócić do pokoju, gdy na sąsiednim balkonie zobaczyła szwagra. Miał bardzo zanie pokojoną minę. - Chodź do nas! Szybko! - O co chodzi? - Charlotte źle się czuje. Pobiegła do nich i od progu zawołała; - Co się stało? Tom ze zdenerwowania był blady jak płótno. - Charlotte męczą straszne torsje, więc trzeba wezwać leka rza, a tylko ty znasz język. W łazience Charlotte stała pochylona nad umywalką i pole wała twarz zimną wodą.
11
R
S
- To te kanapki z samolotu - mruknęła niewyraźnie, po omacku szukając ręcznika. - Nie słuchaj Toma i nie wzywaj lekarza. Wiesz, że źle znoszę podróże samolotem, a w dodatku taksówkarz jechał jak szalony. Wszystko się nałożyło. Georgia objęła ją i mocno przytuliła. - Cała drżysz jak liść osiki. - Ty też byś dygotała, gdyby wysiadł ci żołądek. Po powrocie do sypialni Charlotte uspokoiła męża słowami: - Nie przejmuj się, kochanie, nic mi nie jest. Dobrze mi zrobi gorąca herbata i sucharek. Może zdobędę się na odwagę i łyknę trochę tej mikstury żołądkowej, którą mama mi dała. - Jak dobrze, że ją wzięłaś. Georgia zamówiła herbatę i sucharki, a ponieważ na razie nic więcej nie mogła zrobić, poszła do swego pokoju. Przebrała się w powiewną różową suknię i wróciła do siostry i szwagra. Charlotte leżała w łóżku, ale wyglądała już trochę lepiej; była zadowolona, że nie zwróciła herbaty i sucharków. Popatrzyła na siostrę z zazdrością. - Wyglądasz jak okaz zdrowia. - Raczej jak uwodzicielką - sprostował Tom. - Skoro jest opiekunka, pójdę się umyć. Charlotte spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. - Na wszelki wypadek chciałabym mieć wolną łazien kę, więc bądź tak dobry i idź do Georgii. - Po jego wyjściu ciągnęła: - Przepraszam cię, siostrzyczko. Wstyd mi, że zepsu łam wam wieczór, ale na samą myśl o kolacji robi mi się nie dobrze. - Nic dziwnego. - Georgia przysiadła na brzegu łóżka. Zamówię jedzenie przez telefon i przyniosą nam tutaj. - Na nic nie mogę patrzeć. - Charlotte zrobiła żałosną minę.
12
R
S
- Wolałabym, żebyście poszli do restauracji i tam zjedli coś solidnego, a ja w tym czasie się zdrzemnę. - Nie możemy cię zostawić! - Możecie, możecie. - Charlotte ziewnęła i ułożyła się wy godniej. - Jak mam być szczera, chętnie się prześpię. Chcę być wypoczęta, żeby móc podziwiać te osławione toskańskie krajo brazy. - Rozpromieniła się na widok męża. - Przekonałam Georgię, że musicie zejść na kolację, a ranie zostawić w spoko ju. Gdy wrócicie, zamówisz coś dla mnie. Tom chciał protestować, lecz ustąpił wobec uśmiechu, któ remu nigdy nie umiał się oprzeć. - Tak niechętnie się z tobą rozstaję... - To wyjątkowa sytuacja. Więcej razy nie pozwolę ci wy stąpić w towarzystwie szałowej blondynki. - Nie mam nie przeciwko „szałowej", ale nie podoba mi się „blondynka". - Georgia zaperzyła się. — Wolę określenie „ja snowłosa". - Bo taka była Helena Trojańska? Pamiętasz, ile przez nią było kłopotu? - zażartował Tom. - A więc, jasnowłosa panno, zaraz będę gotów towarzyszyć pani. Jestem strasznie głodny. Restauracja była pełna, ale kierownik sali zaprowadził ich do stolika ukrytego za filarem. Podał im karty i przywołał kel nera. - Jak to dobrze, Tom, że wcześniej zamówiłeś stolik - ucie szyła się Georgia. - Okropnie mi burczy w brzuchu, więc nie chciałabym długo czekać. Delektowała się doskonale przyrządzonym, smażonym łoso siem, gdy nagle Tom zaśmiał się z cicha. - Z czego się cieszysz?
13
R
S
- Nie oglądaj się, ale zgadnij, kto siedzi na poczesnym miejscu. - Ktoś znany? Zapytała bez zainteresowania, ponieważ całą uwagę skupiła na rybie. Apetyt zawsze jej dopisywał i jedzenie było najważ niejsze. - Facet, na którego musieliśmy czekać w samolocie. Machinalnie odwróciła głowę i napotkała błękitne oczy, w których malowała się niechęć. Tak duża, że wyczuła ją na odległość. - W samolocie wyglądało, że go interesujesz - ciągnął Tom - a teraz patrzy jakoś wilkiem. Dziwne. Mam iść zapytać, dla czego? - Też pomysł! - syknęła, po czym uśmiechnęła się przepra szająco. - Wybacz. Może myśli, że mnie skądś zna? A ja głowę dam, że nigdy się nie spotkaliśmy. Spokojnie powróciła do jedzenia. Żaden człowiek, nawet najbardziej wrogo usposobiony, nie mógł zepsuć jej apetytu. - Kelnerzy skaczą koło niego zupełnie tak samo, jak stew ardesy w samolocie - dorzucił Tom. - Ciekawe, kto zacz. - Odłożyła widelec i westchnęła roz anielona. - Ale tu umieją gotować! - Reflektujesz na deser? - Chętnie bym zjadła, ale już nie wypada. Wracajmy do Charlotte. - Dobrze. Zamówisz kolację dla niej i kawę dla nas? - Ma się rozumieć. Wychodząc, musieli przejść koło stolika dziwnego Włocha. Georgia chciała udawać, że go nie zauważyła, lecz coś ją ciąg nęło jak magnes i musiała na niego spojrzeć. Antypatia malująca
14
R
S
się w zimnych, niebieskich oczach zmroziła ją, więc schwyciła Toma za rękę i prawie wybiegła z sali. - Czemu mnie ciągniesz? Przecież nie zrobię awantury! - Wolę nie ryzykować. Nie zapominaj, że mój pracodawca płaci za hotel, więc nie chcę, żeby dopisano coś za szkody. - Nie szukam zwady z dużo wyższymi ode mnie, na to jestem za mądry. Ale rzuciłem mu srogie spojrzenie, które działa na każdego. - Och, to typ niewart twojego spojrzenia. - Incydent bardzo ją wzburzył, więc gdy weszli do pokoju, powiedziała: - Wyba czcie, ale nie będę już piła kawy. Zamówię coś dla ciebie, Char lotte, i się położę, bo jestem zmęczona. - Szkoda, że nie możesz sobie pozwolić na zwiedzenie tego pięknego miasta. - Mnie też żal, bo od lat marzyłam o tym, żeby zobaczyć „Dawida" Michała Anioła, ale mam nadzieję, że kiedyś przyjadę i go obejrzę, Charlotte czuła się znacznie lepiej i miała apetyt na bulion i grzankę. - Wyobraź sobie - rzekł Tom - że ten przystojny Włoch z samolotu też był w restauracji, ale patrzył na twoją siostrę wściekłym wzrokiem. Wyciągnęła mnie przemocą z sali, bo się bała, że będzie awantura. - Słusznie postąpiła. - No, moi drodzy - rzekła Georgia, ziewając -jeśli nic ode mnie nie chcecie, idę spać. - Przyjdź do nas na śniadanie. — Charlotte pocałowała ją. -Dobranoc. Na podłodze koło drzwi swego pokoju Georgia znalazła kopertę, w której była kartka napisana po włosku, aby o jede nastej stawiła się koło recepcji, gotowa do drogi.
15
R
S
Zmarszczyła brwi niezadowolona. Nie poznała ani pisma, ani stylu pana Sardiego. Jej pracodawca był wyjątkowo uprzejmy, a notatka brzmiała jak oschłe polecenie, była prawie niegrzecz na. Wzruszyła ramionami i wrzuciła ją do kosza przekonana, że ominięto coś przy przepisywaniu. Wyszła na balkon, aby nacieszyć się pięknem letniej nocy. Skłamała, mówiąc, że jest zmęczona; po prostu chciała być sama. Wpatrzona w niewiarygodnie złoty księżyc zastanawiała się, dlaczego ów Włoch spoglądał na nią tak wrogo. Może nie lubił ciemnookich blondynek? Miała czarne oczy, a kontrast z jasnymi włosami zazwyczaj bardzo pociągał mężczyzn. Sądziła, że nigdy więcej nie spotka dziwnego Włocha, lecz w nocy śnili się jej podobni do niego mężczyźni, którzy chodzili za nią krok w krok. Był to dość upiorny sen.
ROZDZIAŁ DRUGI
.
R
S
Nazajutrz słońce zbudziło Georgię bardzo wcześnie, więc zdążyła się umyć, ubrać i zapakować, nim Tom przyszedł za prosić ją na śniadanie. Po dobrze przespanej nocy Charlotte czuła się wyśmienicie. Wszyscy byli głodni, więc z apetytem zjedli świeże bułki z dże mem i wypili dwa dzbanki kawy. Zaraz po śniadaniu Georgia zaczęła się żegnać. - Dałam wam telefon, więc odezwijcie się przed wyjazdem do domu.- poprosiła. - Zadzwonimy jutro - obiecała Charlotte - bo musimy do wiedzieć się, czy nikt nie robi ci krzywdy. Georgia roześmiała się, pocałowała siostrę i uścisnęła dłoń szwagra. Zabrała bagaż i zeszła do recepcji, gdzie powiedziano jej, że jeszcze nikt o nią nie pytał. Wobec tego wyszła na patio, usiadła w różowym fotelu pod zieloną palmą, założyła ciemne okulary i zaczęła przeglądać czasopisma, leżące na stoliku. Od czasu do czasu przerywała czytanie, aby sprawdzić, czy ktoś na nią czeka. Pokręciła głową na widok zdjęć z pokazu ekstrawaganckiej mody; miała nadzieję, że pan Sardi doceni jej umiarkowanie w stroju. Po długim namyśle wybrała na pierwszy dzień białą koszulową bluzkę, beżowe spodnie i sandały z jasnej skóry.
17
R
S
Włosy związała na karku jedwabnym szalikiem w brązowe i złote paski. Znowu spojrzała w stronę recepcji i tym razem skrzywiła się z niesmakiem, ponieważ recepcjonistka rozmawiała z przystojnym nieznajomym z samolotu. Rozgniewało ją, że znowu go widzi i czym prędzej powróciła do czytania. Liczyła na to, że niemiły Włoch zdąży wyjść, zanim przyjedzie kierowca pana Sardiego. Drgnęła nerwowo, gdy tuż obok rozległ się znajomy głos: - Signorina Fleming? Niechętnym wzrokiem spojrzała na eleganckiego mężczyznę w nieskazitelnie zaprasowanych, białych spodniach i niebie skiej koszuli. Z wdziękiem skłoniła głowę. - Tak. - Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Gianluka Valori. Powiedział to takim tonem, jakby uważał, że jest sławny i znany. Georgia bez słowa patrzyła na niego zza okularów. - Mam zawieźć panią do Villa Toscana - ciągnął, zirytowa ny jej milczeniem. - Pan Marco Sardi jest moim szwagrem. Jeśli pani mi nie wierzy, proszę zapytać dyrektora hotelu. - To zbyteczne, signor Valori. Mówiła płynnie, z lekkim akcentem, który na ogół podobał się Włochom. Wzięła torebkę i wstała. - Moje walizki są tam. Gianluka Valori wrócił do recepcji; błyskawicznie zjawiło się kilka osób do pomocy. Zniesiono skromny bagaż po scho dach wyłożonych czerwonym dywanem i białym chodnikiem. Georgia cierpliwie czekała, aż Valori ureguluje rachunek i wszy stkich pożegna. Gdy wyszli na ulicę, ogarnęło ją przerażenie na widok dużego, sportowego samochodu.
18
R
S
Valori z bezosobową grzecznością pomógł jej wsiąść, usiadł za kierownicą i ruszył z przeraźliwym piskiem opon, więc w mgnieniu oka zostawili za sobą całe miasto. Po pewnym czasie spojrzał na pobladłą twarz pasażerki. - Boi się pani? - Tak - wykrztusiła przez ściśnięte gardło. - Mógłby pan zwolnić? Robi mi się niedobrze. Wzruszył ramionami i tylko nieznacznie zwolnił. - Proszę się uspokoić, nic pani nie grozi. - Uśmiechnął się krzywo. - Jestem doświadczonym kierowcą. - Ja też - odparła trochę swobodniejszym tonem. - Ale nie przy takiej szybkości i nie w takim samochodzie. - Podoba się pani supremo? Moim zdaniem to nasze najwię ksze osiągnięcie. Zerknęła na niego ukradkiem. Supremo? Valori? No tak! Dopiero teraz sobie przypomniała. Firma Vałorino nie była po tentatem na rynku samochodowym, ale produkowała najbardziej luksusowe i najszybsze wozy na świecie, a supremo było mo delem, o którym marzył każdy kierowca. Niektóre samochody tej firmy przeszły do legendy. Przygryzła wargę niezadowolona. Nic dziwnego, że nazwisko wydawało się znane. Gianluka Valori nie tak dawno uchodził za najlepszego włoskiego kierow cę rajdowego. Widywała go w telewizji, na podium dla zwy cięzców. - Nadał źle się pani czuje? - Już trochę lepiej. - Zaraz będziemy na miejscu, bo to zaledwie pół godziny jazdy. Była pewna, że zwykli kierowcy pokonują tę trasę w dwa razy dłuższym czasie. Odetchnęła, gdy zjechali z autostrady na
19
R
S
gorszą drogę wijącą się pośród wzgórz. Widoczne na horyzoncie smukłe cyprysy wyglądały jak palce, które ją przed czymś ostrzegają. Prędkość nadal była tak duża, że uniemożliwiała podziwianie pięknych domów na zboczach. Wjechali na drogę gruntową, prowadzącą do wąskiej bramy, za którą znajdował się rozległy ogród pełen kolorowych kwia tów i białych posągów. Stanęli przed domem, w niczym nie przypominającym pałacyku, jakiego można byłoby się tu spo dziewać. Stosunkowo nieduża, biało-niebieska willa stanowiła wspaniały przykład osiemnastowiecznej architektury. - Jesteśmy na miejscu - powiedział Valori. Georgia zdjęła okulary, uśmiechnęła się odprężona i zawo łała: - Prześliczny dom! Valori nieznacznie wzruszył ramionami. - Moja siostra miała wyrafinowany gust i nieskazitelny smak. Podczas remontu pilnowała najdrobniejszych szcze gółów. Wiadomość, że zmarła żona pana Sardiego była siostrą Gianluki Valoriego zaskoczyła Georgię. W jej oczach pojawiło się współczucie, ale nic nie powiedziała. Z domu wybiegła dziewczynka w szortach i różowej bluzce. Miała błękitne oczy i czarne włosy, zaplecione w gruby war kocz. Vałori wyskoczył z samochodu, objął małą i pocałował rumiane policzki, podrzucił ją wysoko w górę, złapał i postawił na ziemi. - Chodź. - Podeszli do wysiadającej Georgii. - Powitaj pannę Fleming w waszym domu. - Ale jak? - szepnęło dziecko, podejrzliwie patrząc na go ścia. - Nie umiem po angielsku.
20
R
S
- Panna Fleming zna nasz język. - Valori przytulił siostrze nicę. - Do rozpoczęcia lekcji możesz mówić po włosku. Georgia wyciągnęła rękę. - Dzień dobry, Alessandro. Miło mi cię poznać. Dziewczynka nieśmiało ujęła jej dłoń i grzecznie powie działa; - Witam panią serdecznie. - Teraz możemy iść do domu - orzekł Valori. W obszernym przedpokoju podłoga była z lśniącej mozaiki, a ściany pokryte zielonym jedwabiem i jasną boazerią. Olbrzy mie lustro w złoconej ramie odbijało bukiety kwiatów ustawio ne na marmurowych stolikach. Z bocznych drzwi wyszła skromnie ubrana kobieta, która powitała ich takim potokiem słów, że Georgia z trudem wyło wiła kilka wyrazów. - Elso, nie tak prędko. Panna Fleming wprawdzie zna nasz język, ale nie na tyle, żeby zrozumieć włoską lawinę słów. Kobieta roześmiała się i wolniej zapytała gościa, czy chce od razu pójść do swego pokoju. - Tak. Bardzo chętnie się odświeżę. - Georgia spojrzała na Valoriego. - Dziękuję, że mnie pan przywiózł. . Vałori złożył wytworny ukłon. - Przepraszam, że na początku panią wystraszyłem. - Wujku, jechałeś jak błyskawica? - Chciałem, ale panna Fleming bała się, więc musiałem zwolnić i dlatego nie przyjechaliśmy szybciej. - Przykro mi, że przeze mnie stracił pan tyle cennego czasu - rzekła Georgia chłodno i podała mu rękę. - Do widzenia. - Wujek teraz mieszka z nami. Georgia nie zdołała ukryć przykrego zaskoczenia.
21
R
S
- Nocowałem we Florencji, bo rano miałem tam ważną spra wę do załatwienia i zaszczyt przywiezienia pani tutaj. - Ciszej dodał: - Wczorajszy wieczór dał mi wiele do myślenia. - Panno Fleming - odezwała się Elsa - Franco już zaniósł walizki na górę. Proszę za mną. Weszły na drugie piętro. Georgii wyrwał się okrzyk zachwy tu, gdy zobaczyła dwupoziomowy pokój - przytulną bawialnię oraz sypialnię, do której wchodziło się po czterech stopniach. Na tapetach i dywanie był ten sam kwiatowy wzór. Przy biurku stały dwa fotele obite różowym aksamitem, a w sypialni łóżko przykryte białą, koronkową narzutą. Z okien rozciągał się widok niemal zapierający dech w piersi. Elsa przekręciła jedną miedzianą gałkę na ścianie i otworzyła szafę. Przekręciła drugą, informując: - Tu jest łazienka. Gdy pani będzie gotowa, proszę zejść, zaprowadzę panią do oranżerii. - Dziękuję. Ślicznie tutaj. Gdzie śpi Alessandra? - W pokoju obok, a Pina, jej niania, w następnym. Łazienka była wyłożona kremowym marmurem. Patrząc w lustro, Georgia zastanawiała sie, czy ma w twarzy coś, co może wywoływać niechęć obcego człowieka, ale niczego takiego nie znalazła. Elsa, która czekała na parterze, zaprowadziła ją do przestron nej oranżerii pełnej olbrzymich donic z egzotycznymi roślina mi. Na wiklinowych stołach leżały kolorowe czasopisma, a na fotelach barwne poduszki. Rolety były ściągnięte do połowy okien, więc panował tu półmrok, ale drzwi zostawiono otwarte i przez nie widać było zalany słońcem ogród. Valori wstał. Elsa zapytała, czy może podać herbatę, ale Georgia poprosiła o mocną kawę. Po wyjściu gospodyni zapad ło kłopotliwe milczenie.
22
R
S
- Proszę, niech pani siądzie - wreszcie odezwał się Valori. - Podoba się pani pokój? - Bardzo. Zaczęła chwalić meble i tapety, lecz przypomniała sobie, że o wszystkim decydowała zmarła pani domu, więc speszona spojrzała na klomb przed drzwiami. - Ogród jest wyjątkowo piękny. Czy mnie słuch nie myli i słyszę wodę? - Niedaleko płynie strumień, w którym są pstrągi. - Usta wykrzywił mu ironiczny uśmiech. - Bardzo pani spostrze gawcza. - Gdzie jest Alessa? - zapytała, aby zmienić temat. - Z Piną, która niańczy ją od kołyski. Obawiam się, że będzie pani potrzebna święta cierpliwość. Muszę uprzedzić, że moja siostrzenica ani nie chce uczyć się angielskiego, ani jechać z ojcem do Anglii. - Wiem, że signor Sardi chce, żeby nauczyła się języka przed wyjazdem do Londynu, ale czy naprawdę musi tam je chać? Nie mogłaby zostać tu z krewnymi? Przez twarz Va!oriego przemknął cień. - Siostra szwagra chętnie by ją wzięła, ale on nie chce na tyle miesięcy rozstawać się z córką. Dlatego mała musi jechać i tam chodzić do szkoły... - Zawahał się. - Marco uważa, że to jej dobrze zrobi, a i ja tak sądzę. - Rozumiem. - Pomyślała, że nie zanosi się na to, aby miała łatwe zadanie. Pan Sardi dał do zrozumienia, że ciepło i współ czucie okazywane dziecku są daleko ważniejsze niż nauka an gielskiego, a tymczasem okazało się, że dziewczynka musi opa nować język na tyle, aby radzić sobie w szkole. - Lubi pani dzieci?
25
R
S
- Tak. I zawsze chciałam być nauczycielką. - Uśmiechnęła się do gospodyni, która przyniosła pełną tacę. - Bardzo dzię kuję. Nalała kawy do dwóch filiżanek z cienkiej porcelany w kwiaty. Jedną podała Vałoriemu, do drugiej nasypała cukru i dolała śmietanki. Piła w milczeniu, nie starając się podtrzymać rozmowy. - Czy ukochanemu było bardzo przykro, że musi się z panią rozstać? Pytanie tak ją zaskoczyło, że zatrzęsła się jej ręka i niewiele brakowało, a rozlałaby kawę. Ostrożnie odstawiła filiżankę na stolik. - Wybaczy pan, ale chyba się przesłyszałam. - Chyba nie. Pytałem, czy ukochany miał coś przeciwko temu, że musi panią oddać pod moją opiekę? Niech pani nie udaje, że mnie nie rozumie. Proszę pamiętać, że widziałem państwa w samolocie i na kolacji. Zdziwiłem się, gdy mi po wiedziano, kim pani jest. Szwagier mówił, że nauczycielka, którą zaangażował, będzie wolna przez całe lato, bo jej narze czony jest w wojsku na Cyprze. Czy niespodziewanie dostał urlop? Georgia czuła, że ogarnia ją wściekłość. - Nie - odparła lodowatym tonem. - Mężczyzna, który to warzyszył mi w samolocie i na kolacji, jest moim szwagrem. Valori popatrzył na nią z niedowierzaniem. - Czy to aby prawda? - Oczywiście! - Wobec tego współczuję pani siostrze... z powodu niewier nego męża i nieszczerej siostry. Zerwał się i niemal wybiegł do ogrodu. Georgia długo pa-
24
R
S
trzyła w ślad za nim, trzęsąc się ze złości. Opanowała się, gdy weszła nieśmiała, ciemnowłosa dziewczyna z Alessa, która podeszła do niej z poważną miną. - Proszę pani, wujek przeprasza, ale ma... - Pilną sprawę do załatwienia - podpowiedziała niania. Georgia odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się tak serdecznie, że młoda dziewczyna poczuła się mniej skrępowana. - Jesteś Pina, prawda? - Tak. Przepraszam panią, ale muszę iść do kuchni. Alessa patrzyła na gościa zbuntowanym wzrokiem. - Chciałam, żeby wujek został z nami... Już dzisiaj zacznie pani mnie uczyć? - Ależ nie. Myślałam, że najpierw oprowadzisz mnie po ogrodzie albo pokażesz swój pokój i zabawki. - Uśmiechnęła się łagodnie, - Na imię mi Georgia i wolałabym, żebyś nie zwra cała się do mnie per pani. - Georgia - powtórzyła dziewczynka. - Czy to angielskie imię? -. Chyba tak. Moja siostra ma na imię Charlotte, zamiast Charles... to Carlo po włosku... a ja jestem Georgia, zamiast George... po waszemu Giorgio... Mój ojciec chciał mieć synów... Urwała przerażona, ponieważ Alessa rzewnie się rozpłakała. Objęła ją i szeptem uspokajała, aż szloch ustał. .- Kochanie, czemu płakałaś?— spytała zmartwiona. - Mo żesz mi powiedzieć? - Mamusia miała... synka... ale oni... razem... poszli do nieba. - Załkała i chciała się odsunąć, ale po chwili znowu się przytuliła, na piersi nauczycielki szukając ukojenia. Georgia też była bliska łez.
R
S
- Wypłacz się, biedactwo. W głębi duszy była przerażona, gdyż nikt jej nie powiedział. że Maddalena Sardi zmarła przy porodzie i że tragedia miała miejsce niedawno. Długo trwało, zanim Alessa się uspokoiła. - Obie mamy przemoczone bluzki, więc musimy się prze brać - zadecydowała Georgia. - Poszukamy Piny, czy zaprowa dzisz mnie do swojego pokoju i pokażesz, gdzie są twoje rze czy? Po namyśle dziewczynka postanowiła, że pójdą bez Piny. Jej pokój był pomalowany na biało i różowo. W biblioteczce stały bajki i encyklopedie, a na półkach pod oknami leżały różne zabawki, łącznie z całą kolekcją lalek. - Ubrania są w tej szafie. Georgia pomogła jej zdjąć mokrą bluzkę i włożyć suchą. Potem zaprosiła do siebie. - Ciekawe, czy znajdzie się jakaś niespodzianka dla ciebie. - Niespodzianka? Dla mnie? - Może. - Wyjęła z torby prezent opakowany w kolorowy papier. - Proszę. To przyjechało prosto z Anglii dla Alessandry Sardi. Dziewczynka niecierpliwym gestem rozerwała papier i wy ciągnęła duże tekturowe pudło. Otworzyła je i klasnęła w ręce z radości. W pudle znajdowała się złotowłosa lalka w niebie skiej sukience, białych skarpetkach i bucikach. Obok niej leżała miniaturowa walizka. - W walizeczce są rzeczy na zmianę. Możesz lalkę przebrać w dwa inne stroje. Podoba ci się? Alessa kiwnęła głową i znowu klasnęła. - Jest śliczna, pani... Georgio. Przywiozła pani... przywio złaś ją z Anglii specjalnie dla mnie?
26
R
S
- Oczywiście. Patrzyła na dziecko zażenowana. Miała wyrzuty sumienia, że je przekupuje drogim prezentem, ale uznała, że to jednak był dobry pomysł. Lalka skutecznie osuszyła łzy, więc choćby dla tego warto było ją dać. Gdy zeszły do oranżerii, Alessa z dumą pokazała lalkę Pinie. - Będzie miała na imię Luisa i posadzę ją na miejscu wujka. - Zwróciła się do Elsy, wnoszącej pierwsze danie: - Wujek nie mógł zostać. Georgia uważała, że raczej nie chciał zostać, ale nic nie powiedziała. Ledwo zaczęły jeść porcini w cieście, usłyszały warkot sa mochodu. Wrócił Valori, który powiedział uradowanej siostrze nicy, że zmienił zdanie. - Doszedłem do wniosku, że jesteś ważniejsza od interesów. - Spojrzał na Georgię zimnym wzrokiem. - Chwilowo pomyli łem to, co ważne, z tym,, co nieistotne. Wyborny lunch bardzo im smakował. Z rozmową nie było kłopotu, ponieważ Alessa przez cały czas opowiadała o nowej lalce. W pewnym momencie Valori jej przerwał. - To wyjątkowo piękny prezent. Za dobrze ci się wiedzie, moja mała. - W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. -Dla czego mnie nie zapytałaś, co ci przywiozłem? - Tatuś mówi, że nie wolno - odparła dziewczynka poważ nie, lecz nie wytrzymała i ciszej zapytała: - Go mi wujek przy wiózł? Też lalkę? - Nie. I skoro dostałaś taki wspaniały podarunek od panny Fleming... - Panna Fleming ma na imię Georgia. Czy wujek też może mówić ci po imieniu? - zadała niewinne pytanie.
27
R
S
- Tak. - Georgia przesadnie słodko uśmiechnęła się do Valoriego. - Oczywiście, jeśli panu to odpowiada. - To dla mnie wielki zaszczyt - odparł uprzejmie. - Alesso, co robisz po południu? - Nic. Pobawimy się w basenie? - Niestety, nie mogę, bo czekam na ważny telefon. - Pogła skał ją po policzku. - Może później, dziecino. - Jeśli chcesz, ja z tobą pójdę - zaproponowała Georgia. Dziewczynka spojrzała na nią z powątpiewaniem; jej wzrok mówił, że nie nadaje się na zastępcę wspaniałego wujka. - Umie pani... umiesz pływać? - spytała z ociąganiem. - Tak. A ty? - Nie. - Więc mogę cię nauczyć. Od razu dzisiaj, jeśli chcesz. Alessa zeskoczyła z krzesła. - Chcę... proszę. - Wzięła lalkę. - Chodź, Luisa, poszuka my Piny i się przebierzemy. Georgia wstała, z przymusem uśmiechając się do Valoriego. - Przepraszam. Na pewno niedługo się zobaczymy. Wolałaby uniknąć wszelkich kontaktów z nim, lecz skoro mieszkał w Villa Toscana, było oczywiste, że będą się spotykali. Westchnęła ze smutkiem. Żałowała, że najatrakcyjniejszy męż czyzna, jakiego w życiu spotkała, miał o niej złe mniemanie, bo posądził ją o to, że romansuje ze szwagrem. Postanowiła, że przy najbliższej okazji wyjaśni sprawę i to nie tylko ze względu na swą reputację. Trudno jej było pogodzić się z faktem, że wzbudziła w kimś wrogie uczucia. Nie była do tego przyzwy czajona.
ROZDZIAŁ TRZECI
R
S
Wspólna kąpiel także przyczyniła się do zdobycia serca Alessy. Basen z jednej strony był bardzo głęboki i dlatego zabronio no dziecku wchodzić, gdy w pobliżu nie ma nikogo z dorosłych. - Wolno mi wchodzić tylko z tatą albo wujkiem. Dziewczynka z przyjemnością zanurzyła się w wodzie. Pisz czała z radości, gdy Georgia ciągnęła ją za ręce, więc mogła unosić się na powierzchni. Po pewnym czasie Georgia powie działa: - Teraz przytrzymaj się poręczy i machaj nogami, o tak. Zaraz ci pokażę, jak ruszać rękami i nogami jednocześnie. Przepłynęła kawałek stylem klasycznym, którego nauczono ją w szkole podstawowej. - Jesteś gotowa? Będę cię mocno trzy mać, a ty próbuj mnie naśladować. Nie bój się, nie puszczę cię. Lekcja pływania sprawiła przyjemność nawet Pinie, która jednak nie weszła do wody, lecz tylko się przyglądała. Po krót kiej zabawie z piłką w płytszym końcu basenu Georgia odpro wadziła Alessę do Piny. Speszyła się, gdy kątem oka dostrzegła, że z domu wyszedł Valori w spodenkach kąpielowych. Zanur kował na drugim końcu, błyskawicznie przepłynął basen i stanął obok niej. - Obserwowałem lekcję przez okno i muszę przyznać, że świetnie pani sobie radzi. W jego obecności Georgia czuła się nieswojo i zapominała,
29
R
S
że lubi niewinnie czarować mężczyzn. Była zadowolona, że ma na sobie jednoczęściowy kostium, a nie skąpe bikini. - Alessa jest chętną uczennicą... Przepraszam, muszę iść się wytrzeć i przebrać. Valori wyskoczył z basenu, pochylił się i wyciągnął rękę, czym niejako zmusił ją, aby skorzystała z jego pomocy. - Georgio, zgadnij, co mamy dla ciebie - odezwała się Alessa spod ręcznika. - Angielski podwieczorek! Elsa upiekła kru che ciasteczka. - Jestem wzruszona. - Uśmiechnęła się ciepło. - Wobec te go natychmiast idę się ubrać. Gdzie się spotkamy? - W ogrodzie, jeśli to pani odpowiada. - Valori wyręczył siostrzenicę w odpowiedzi i palcem wskazał krzesła pod para solem. - Tam. - Co ty na to? - zapytała Alessę. - W ogrodzie, w ogrodzie! Wujku, ty też przyjdziesz, prawda? Położył rękę na sercu i skłonił się nisko. - O pani, jestem na twoje rozkazy. Dziewczynka roześmiała się i wzięła Georgię i Pinę za ręce. - Chodźmy. Szybko. Rozstały się na drugim piętrze. Georgia obiecała, że zejdzie za pół godziny. Po kąpieli usiadła przy oknie, susząc włosy i zastanawiając się, jak postępować wobec nieprzyjaźnie nasta wionego Vałoriego. Może najrozsądniej byłoby od razu zapytać, o co ma do niej pretensję i dlaczego rozzłościła go informacja, że Tom jest jej szwagrem? Wolała, aby swej niechęci nie przekazał panu Sardiemu, którego dezaprobata była niepożądana. Nie chciała stracić po sady w weneckiej szkole z powodu nieporozumienia.
30
S
Uznała, że im prędzej zapobiegnie takiej ewentualności, tym kpie} i postanowiła rozmówić się z Valorim. Zostawiła rozpu szczone włosy, aby wyschły w słońcu. Włożyła seledynowe spodnie i żółtą, koszulową bluzkę oraz brązowe sandały. Zdążyła przypudrować zarumienione policzki i pomalować usta, gdy do drzwi zapukała Alessa. Miała na sobie kolorową sukienkę, a w ręku trzymała nową lalkę przebraną w spodnie i bluzkę z krótkimi rękawkami. - Georgio, jesteś gotowa? - Tak. Gdzie Pina? - Poszła powiedzieć Elsie, że idziemy. Zeszły na parter, trzymając się za ręce i rozmawiając o lalce
R
- Będziemy dużo pływać? - Alessa spojrzała na Georgię błyszczącymi oczami. - Codziennie? - Owszem, ale dopiero po angielskim. - Szkoda. - Obiecuję, że lekcje angielskiego będą równie przyjemne jak pływanie. Na stoliku w ogrodzie stały talerzyki i filiżanki z kobaltu, srebrne dzbanki oraz trzy patery z ciastkami. Pina podała kawę i ciastka z migdałami, a Valori odsunął dla Georgii krzesło. - Ciekaw jestem, czy bardzo lubi pani pływać? - Szalenie. Basen w ogrodzie to wielki luksus. - W tamtym domu nie mieliśmy basenu - wtrąciła się Alessa. - Remont tego ukończono niedawno - cicho powiedział Valori. Georgia pomyślała, że jego siostra nie zdążyła nacieszyć się owocami swej pracy.
31
R
S
- Teraz rozumiem, dlaczego mała nie umie pływać -rzekła półgłosem. Valori zwrócił się do Alessy i Piny: - Wiecie co, wy już skończyłyście jeść, a pani Georgia je szcze nie, więc idźcie pograć w piłkę. Dobrze? Dziewczynka skrzywiła się, lecz posłusznie wstała. - Wujek przyjdzie do nas? - Tak, kochanie. Smutnym wzrokiem patrzył na odchodzące dziecko. Georgia zdobyła się na odwagę i powiedziała: - Panie Valori, nie jestem wścibska, ale czy zechciałby pan powiedzieć mi coś o jej matce? - Dobrze. Maddalena umarła pół roku temu, krótko po prze prowadzce do Villa Toscana. Moja siostra miała silny charakter, ale słaby organizm. Jej lekarz zaniepokoił się, gdy w ubiegłym roku zaszła w ciążę. Miała czterdzieści trzy łata, o dziesięć wię cej niż ja... - Urwał na chwilę i po jego twarzy przemknął cień. - Chyba szwagier nie miałby mi za złe, że to pani mówię. - Alessa powiedziała, że mamusia poszła do nieba z braci szkiem - szepnęła. - To... serce się ściska. - Tak. - Chrząknął zakłopotany. - Nam wszystkim serce niemal pękło. Marco wpadł w depresję, bo w takiej sytuacji mąż czuje się winny śmierci żony. - Zadrżał mu głos. - Siostra upar ła się, że urodzi mu syna, ale niestety, skończyło się tragicznie. - Bardzo... głęboko panu współczuję... Łzy napłynęły jej do oczu, więc odwróciła głowę. Podczas przeciągającego się milczenia słychać było jedynie śmiech dziecka i odgłosy odbijanej piłki, - Postanowiłem - odezwał się wreszcie Valori - że nic szwagrowi nie powiem.
32
R
S
- Pan Sardi wołałby, żebym o tym nie wiedziała? - zdziwiła się. -Dlaczego? - Źle mnie pani zrozumiała. Nie wspomnę o pani szwagrze. .- Przecież nie ma nic do mówienia! - zawołała urażona. - Przykro mi, ale nie zgadzam się z panią. Rozmowę przerwał ogrodnik. - Przepraszam, jest telefon do pani. - O wilku mowa - mruknęła, wstając. - Ja? Wilkiem? - zdenerwował się Valori. - Nie o pana chodzi. Przepraszam. Zaraz wracam. Najchętniej pobiegłaby, lecz nie wypadało. Franco zaprowa dził ją do gabinetu i dyskretnie się usunął. - Dlaczego wlokłaś się jak żółw? - zapytała Charlotte bez powitania. - Każda sekunda kosztuje. - Nie złość się, byłam w ogrodzie. Kochana, powinnaś zo baczyć dom! I basen, i rzeczkę z pstrągami! Opowiedziała, kto ją przywiózł i jakie ma podejrzenia w sto sunku do Toma. - Wyprowadziłaś go z błędu? Powiedziałaś o Jamesie? - za pytała Charlotte, gdy przestała się śmiać. - Jasne, że powiedziałam. Zresztą słyszał o nim od pana Sardiego, ale fakt, że Tom jest twoim mężem wcale nie poprawił sytuacji. No, dość o mnie. Jak wasze samopoczucie? - Czujemy się wyśmienicie i jesteśmy zachwyceni sta rym domem ze specyficzną atmosferą oraz tajemniczymi za kamarkami. Wybacz, ale nie mogę długo rozmawiać, bo kar ta się kończy, a poza tym Tom czeka, żebym mu powie działa, z czego się śmiałam. Zadzwonię przed odjazdem. Ko chana... Na tym połączenie się urwało. Georgia wróciła do ogrodu
33
R
S
z sercem przepełnionym tęsknotą za domem. Ucieszyła się, że nie ma Valoriego. - Wujek poszedł pisać list - poinformowała ją Alessa. - Kto dzwonił? - Moja siostra. Jest tu na. wakacjach ze swoim mężem. To znaczy nie tutaj, ale we Włoszech. Przejdziemy się po ogrodzie? Pokażesz mi swoje ulubione miejsca? Dziewczynka była chętną przewodniczką i z dumą pokazała cały ogród. W cieniu rozłożystych drzew, których nazw Georgia nie znała, tu i ówdzie stały białe posągi, a w pełnym słońcu rosły azalie, hortensje i róże. W najdalszym zakątku ogrodu, ukryty pośród cyprysów, stał drewniany, mocno zaniedbany domek, do którego wchodziło się po kilku rozchwianych stopniach. W dusznym pokoju pachniało wiklinowymi meblami i nagrzanym kurzem. Przez okno widać było zabudowania odległego klasztoru. - Mnie się tu bardzo podoba - powiedziała Alessa, siadając w fo telu na biegunach - ale tatuś nie pozwala mi samej przychodzić. - Będziemy przychodzić razem. Jeśli chcesz, możemy tu urządzić klasę i mieć lekcje. Dziewczynka zeskoczyła z fotela. - Naprawdę? Tatuś mówił, że będziemy się uczyć w jego gabinecie.. - Jeżeli chce, żebyśmy tam pracowały, to go posłuchamy. Ale jeśli przyjemniej by ci było w twoim pokoju lub w oranże rii, albo tutaj, zapytamy, czy nam pozwoli. Dobrze? Alessie pomysł bardzo się spodobał. Po pewnym czasie wzię ła Georgię za rękę i ostrożnie zeszły po uginających się scho dach. Georgia pomyślała z satysfakcją, że zdobyła zaufanie dziecka.
34
R
S
Była zadowolona, że Valori obiecał nie krytykować jej przed panem Sardim. Zresztą okazało się, że będzie miała okazję porozmawiać, z pracodawcą jeszcze tego dnia. Gdy wróciły, go spodyni powiedziała im, że pan domu przyjedzie późnym wie czorem. - Nie rób takiej smutnej miny - zwróciła się do Alessy. - Tatuś zdąży powiedzieć ci dobranoc. - Uśmiechnęła się do Georgii i ciągnęła: - Mam zrobić wszystko, żeby pani dobrze się czuła w jego domu. Signor Luka dotrzyma pani towarzystwa przy kolacji. Jeżeli signor Sardi wróci bardzo późno, porozma wia z panią rano. - Dobrze. Tym razem wcale nie ucieszyła jej perspektywa kolacji w. to warzystwie przystojnego mężczyzny. Valori był do niej wrogo usposobiony, więc obawiała się, że wieczór z nim będzie przy kry. Najchętniej udałaby, że jest bardzo zmęczona i poprosiła o przyniesienie kolacji do pokoju, lecz po zastanowieniu odrzu ciła takie rozwiązanie. Widocznie wypadało, aby nauczycielka jadała posiłki razem z rodziną pracodawcy. Zapewne traktowa no to jako przywilej, który powinna docenić, ale jakoś nie po trafiła się tym cieszyć. Przede wszystkim jednak nie chciała obciążać gospodyni dodatkową pracą, a Valoriemu dawać pre tekstu, aby pomyślał, że stchórzyła. Gdy przechadzała się z Alessą po ogrodzie, rozbawiła ją myśl, że nikt ze znajomych nie uwierzyłby, gdyby powiedziała, iż będzie jadła kolację w towarzystwie Gianluki Valoriego. Zna ny rajdowiec w dniach sławy obracał się wśród ludzi pokroju Mansella, Alesiego i Senny, a teraz miał spędzić wieczór z nią. Zgodziła się na prośbę Alessy, by ją wykąpała. Mile ją zasko czyło, że w zamian za to Pina zaproponowała, iż wypakuje jej
R
S
walizki i poukłada rzeczy w szafie. Zamiana bardzo jej odpowia dała; wolała spędzić czas z dzieckiem, niż wypakowywać rzeczy. Napełniła wannę i zaczęły się bawić, rozpryskując wodę na wszystkie strony. Po długim wyścigu łódek Georgia umyła dziecko, owinęła ręcznikiem i wzięła na kolana, aby je wytrzeć. Serce zakłuło ją boleśnie, gdy Alessa ufnie się do niej przytuliła. Pomyślała, że dobrobyt nie może zastąpić matki. Sama myśl, że i ona mogłaby stracić matkę, przeszyła ją ostrym bólem, a prze cież miała dwadzieścia sześć lat. Nie wyobrażała sobie, co strata matki oznacza dla dziecka. W sypialni rzekła dyplomatycznie: - Chyba już sama umiesz czytać, ale to nasz pierwszy dzień razem, więc mogę ci coś przeczytać. Chcesz? - Tatuś mi czyta, gdy wcześnie wraca - powiedziała Alessa sennym głosem, ale podała tom baśni z całego świata. Po dniu mówienia wyłącznie po włosku Georgia czuła się zmęczona. Mimo to chętnie przeczytała „Kota w butach", mo dulując głos odpowiednio do roli. Przyszła Pina, aby sprawdzić, czy Alessa zasypia i została, słuchając bajki i patrząc na dziecko pełnym miłości wzrokiem. Georgia była pewna, że dziewczyna szczerze kocha swą pod opieczną. Po zakończeniu czytania Alessa nie protestowała, gdy Pina powiedziała, że czas spać. Podziękowała Georgii bez podpowia dania, zapytała, czy nazajutrz przeczyta jej następną bajkę i z westchnieniem się położyła. - Nie chciałam uczyć się angielskiego i byłam zła na tatusia, ale podobasz mi się. A ja tobie? Lubisz mnie trochę? Georgia spojrzała na Pinę; nie wyczytała w jej oczach za zdrości, więc odparła:
36
R
S
- Bardzo cię lubię. - To dobrze. Dobranoc, Georgio. - Dobranoc, kochanie. Poszła do swego pokoju i przejrzała suknie, zastanawiając się, która będzie najodpowiedniejsza na kolację z człowiekiem, który podejrzewa ją o uwodzenie szwagra. Włożyła jedną, po tem drugą i przyjrzała się sobie w lustrze. Zadecydowała, że najlepsza będzie skromna, czarna suknia, czarne buty i kolczyki z pereł. Zostało jej tyle czasu, że zdążyła napisać list do Jamesa i przeczytać dwa rozdziały niedawno kupionej książki. Z przy jemnością popatrzyła na rząd książek, które Pina wypakowała I postawiła na półce. W Wenecji miała niewiele czasu na lektu rę, gdyż oprócz szkoły prawie codziennie: udzielała indywidu alnych lekcji dorosłym. W związku z tym wieczorami na ogół była bardzo zmęczona i oglądała telewizję. Tutaj będzie, miała trochę czasu dla siebie po lunchu i przed kolacją, więc postano wiła go dobrze wykorzystać. Pisanie do Jamesa sprawiała jej trudność. Miała do niego żal o to, że skrytykował jej pomysł pracy w czasie wakacji. Niezrę cznie jej było opisywać dom i ogród z zachwytem, na jaki za sługiwały. Układając list, starała się widzieć narzeczonego, ale przed oczami stale miała twarz Valoriego. Czuła się nielojalna wobec Jamesa. Nie byli formalnie zaręczeni, ale powiedziała panu Sardiemn, że ma narzeczonego, ponieważ nie lubiła określenia „sym patia". Z własnej winy nie nosiła zaręczynowego pierścionka; zwlekała ze ślubem, gdyż, prawdę powiedziawszy, nie miała ochoty być żoną oficera. Przede wszystkim zaś chciała jeszcze trochę żyć samodzielnie i zwiedzić świat. James, któremu wy-
37
R
S
starczała kariera wojskowa, cierpliwie czekał, aż ukochana zde cyduje się na małżeństwo. W końcu napisała krótki, pogodny list, w którym dość ob szernie opisała lot i wieczór w hotelu, a tylko pobieżnie dom pana Sardiego. Zakleiła kopertę, czując wyrzuty sumienia, ale i ulgę. Do czytania wybrała „Kobietę w bieli" Wilkie Collinsa. Siedząc w wygodnym fotelu, tak się zaczytała, że zapomnia ła o całym świecie. Gdy wreszcie spojrzała na zegarek, okaza ło się, że został zaledwie kwadrans na przygotowanie się do kolacji. Prędko ubrała się, starannie umalowała, lekko poperfumowała i przewiązała włosy czarną wstążką. Przyjrzała się sobie krytycznym okiem i uznała że osiągnęła taki efekt, o jaki jej chodziło. Punktualnie o ósmej była gotowa. Wyszła sprężystym krokiem, jak gdyby wyruszała na bój. Na parterze czekał przeciwnik ubrany w niebieską koszulę i czarne spodnie. - Wygląda pani bardzo elegancko - rzekł z uznaniem. - Dziękuję. Przepuścił ją w drzwiach do salonu. - Czego się pani napije? - Poproszę wodę mineralną. - Wodę? Może da się pani namówić na aperitif? - Nie, dziękuję. Rzadko piję alkohol... czasami kieliszek wina do kolacji. Valori wzruszył ramionami. - Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak podać pani wodę. - Dziękuję. Siedziała, nie starając się nawiązać rozmowy. - Zawsze pani taka milcząca? - zapytał po kilku minutach
38
R
S
i uśmiechnął się jakby mimo woli. - Po co pytam; przecież wczoraj widziałem, że jest inaczej. W towarzystwie szwagra była pani niezwykłe ożywiona. - Znam go od bardzo dawna - mruknęła, rzucając mu wiele mówiące spojrzenie. - Czy pani siostra zdaje sobie sprawę z tego, że wasze kon takty są takie... zażyte? Czuła, że za chwilę straci panowanie nad sobą. Pod wpływem jego niedorzecznych słów zrezygnowała z planu, by traktować go przyjaźnie. Nie widziała powodu, dla którego miałaby uspra wiedliwiać się przed obcym człowiekiem. Jeśli pan Sardi zażąda wyjaśnień, otrzyma je od razu. Pracodawca miał do nich niejakie prawo, zresztą był uprzejmy i wzbudzał szacunek. Natomiast jego szwagier nie miał żadnego prawa, aby wypytywać ją o oso biste sprawy, a tym bardziej osądzać. Wypiła wodę duszkiem i wstała. - Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli pójdę do siebie. Poproszę gospodynię, żeby mi przysłała coś do jedzenia, a zresztą mogę obyć się bez kolacji. Valori zerwał się i wyciągnął rękę. W tym momencie usły szeli cichy głos: - Panno Fleming, teraz, gdy ja tu jestem, nie będzie to chyba konieczne. W drzwiach stał szpakowaty mężczyzna o zmęczonej twarzy. - Marco! Pospieszyłeś się! - zawołał Valori. Pojawienie się szwagra wcale go nie speszyło, natomiast Georgia oblała się szkarłatnym rumieńcem. Pan Sardi mocno uścisnął jej dłoń. - Witam panią. Miałem nadzieję, że pod moją nieobecność będzie pani dobrze traktowana.
39
R
S
- Zaszło tylko drobne nieporozumienie - rzekł Valori. - Cieszy mnie to, bo panna Fleming jest naszym miłym gościem. Poza tym ma doskonałe referencje, więc byłoby wielką stratą dla nas, gdyby odleciała następnym samolotem z Pizy do Londynu. Spojrzała na niego z wdzięcznością. - Poznałam pana uroczą córeczkę, więc chętnie zostanę. - No, to kamień spadł mi z serca. - Popatrzył na oboje po ważnym wzrokiem. - Luka, umil czas tej uroczej damie, a ja pójdę do Alessy. Kolację zjemy razem, dobrze? Luka złożył głęboki ukłon. - Panno Fleming, zechce pani łaskawie mi wybaczyć. Bła gam o rozgrzeszenie, bo w przeciwnym razie szwagier nie da mi żyć. A tym bardziej Alessa. - Tylko dlatego wybaczam. - No, mogę spokojnie iść na górę - powiedział Marco Sardi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
R
S
Z jadalni korzystano tylko podczas uroczystych okazji, a co dzienne posiłki jadano w oranżerii. Drzwi zostawiano otwarte, więc podczas kolacji można było podziwiać baśniowy ogród oblany księżycową poświatą. Ku zaskoczeniu Georgii Valori zaproponował, aby poczekali na pana domu, spacerując po ogrodzie, Zgodziła się, gdyż milczenie na świeżym powietrzu wyda wało się jej mniej krępujące niż w zamkniętym pomieszczeniu. Przez pewien czas nie zamienili ani słowa. Georgia celowo nie odzywała się, ponieważ uważała, że to Valori powinien nawią zać rozmowę. - Jaka szkoda - odezwał się wreszcie - że nie mogę cofnąć zegara do chwili naszego poznania. - O? - Początkowo myślałem, że pani podróżuje sama. - Spojrzał na nią i zapytał z wyrzutem w głosie: - Dlaczego była pani w towarzystwie mężczyzny? - Odwrócił głowę. - Głupie pyta nie, bo jakże mogło być inaczej? - Jak mam to rozumieć? - spytała z ledwo hamowaną złością. - Niech pani nie udaje! Na pewno wszyscy pani powtarzają, że jest bardzo piękną kobietą. - No, wie pan...
41
R
S
Zabrakło jej słów. Pierwszy raz usłyszała, że jest piękna. Nawet James mówił tylko, że jest atrakcyjna, wyjątkowa, ale nigdy nie powiedział, że jest piękna. - Kiedy ślub? - zapytał Valori, jak gdyby nieświadom tego, że narusza normy dobrego wychowania. Pytanie ją oburzyło, lecz dla świętego spokoju odparła: - Mamy czas. - W duchu dodała, że to jej się nie spie szy. - James będzie na Cyprze pół roku. Chyba jest zadowolo ny, bo z tego, co pisze, wynika, że głównie grają w polo. Wygląda na to, że wojskowi mają mało obowiązków i dużo przyjemności, - A żony oficerów? Ich życie też jest przyjemne? - Być może. - Widzę, że nie jest pani o tym przekonana. - Dla Jamesa życie w wojsku to spełnienie marzeń. Ja na tomiast chcę jeszcze uczyć przez rok, dwa i trochę podróżować. - A może jest inny powód zwłoki? - Rzucił jej krytyczne spojrzenie. - Może ten, kogo pani kocha, już jest żonaty? Zacisnęła pięści i syknęła: .- Signor Vałori, staram się panować nad sobą, ale coraz mi trudniej. Mówiłam już sto razy, że myli się pan co do Toma i mnie i... - Ustaliliśmy, że to nie moja sprawa - wycedził zimno. .- Cieszy mnie, że pan o tym pamięta, więc zmieńmy temat. Możemy rozmawiać o polityce, religii, sporcie; o czymkolwiek, byle nie o moich osobistych sprawach. Valori przystanął, pochylił się lekko i spojrzał na jej zagnie waną twarz. - A może powinniśmy zmazać wszystko, co dotąd powie dzieliśmy?
42
R
S
Stała jak zahipnotyzowana jego wzrokiem. Dopiero po dłuż szej chwili zamrugała i odwróciła głowę. - Zgadzam się, jeśli to ma oznaczać, że na czas mojego pobytu będziemy zachowywać się jak ludzie cywilizowani i... - Ludzie cywilizowani! - powtórzył z ironicznym uśmie chem. - Typowo angielskie postawienie sprawy, ale dobrze, obiecuję poprawę. Przeszli dwie alejki w milczeniu, nim znowu on pierwszy się odezwał: - Właściwie to chciałem zaproponować, żeby nasza znajo mośc była serdeczniejsza, ale... Wracajmy.- Zawrócił raptow nie. - Bardzo chce mi się jeść. - Mnie też. W bliższej i dalszej rodzinie słynę z doskonałe go apetytu. - Lubię kobiety, które potrafią docenić dobre jedzenie. . - Włoska kuchnia to poezja i czary - ciągnęła lekkim tonem - Tutaj jem znacznie więcej niż w domu, a mimo to zeszczuplałam. - Niektórzy jednak tyją, więc może pani się przepracowuje? - Oczywiście nie dostaję pensji za nic i pod koniec roku byłam dość wyczerpana. Przyznam się, że zamiast lekcji z Alessą marzył mi się wypoczynek i pobyt u rodziców. - Więc dlaczego zgodziła się pani ją uczyć? - Wzruszył mnie jej los. - Uśmiechnęła się niepewnie. - Pomyślałam, że może się przydam. - Miała pani rację. Georgio, czy teraz, gdy solennie obie całem nienaganne maniery, pozwoli mi pani mówić sobie po imieniu? -
Tak.
- Jestem Luka - rzekł, wyciągając rękę.
43
R
S
Z wahaniem podała mu swoją. Miała niejasne uczucie, że w którymś momencie postąpiła nierozważnie, lecz nie wiedziała kiedy. Uśmiechnęła się, odwróciła i weszła do jadalni. - Mam nadzieję - rzekł pan Sardi, patrząc to na nią, to na szwagra - że państwo zawarli pokój. Zapraszam do stołu. Elsa znowu wyczarowała jakieś nowe potrawy. Kolacja była nie tylko wyborna, ale i ciekawa. Panowie okazali się kulturalni i oczytani, więc rozmowa toczyła się błyskotliwie i Georgia z przyjemnością brała w niej udział. Jej nastawienie do Luki powoli się zmieniało. Zaskoczyła panów, gdy powiedziała, że miło jest wypowiadać poglądy na tematy, które wielu mężczyzn uznaje za przekraczające umysłowe możliwości kobiet. - Dlaczego? - zdziwił się pan domu. - Podejrzewam - pospieszył z wyjaśnieniem Luka - że wie lu mężczyzn jest przekonanych, że uroda nie może iść w parze z inteligencją. - Ale prawdziwe piękno, takie jak pani Georgii, jest możli we tylko wtedy, gdy opromienia je inteligencja - autorytatywnie stwierdził pan Sardi. - Och, jak ślicznie nasz gość się rumieni. Georgia pomyślała, że jej chlebodawca jest wyjątkowo uprzejmy, ponieważ gościem nazywa osobę, którą zatrudnił do uczenia córki. - Ty jesteś przyzwyczajony do tego, że kobieta może być piękna i inteligentna- dodał Valori. - Maddalena miała te ce chy w nadmiarze. - Prawda - przyznał Marco Sardi cicho, ze smutkiem. Brak mi jej stale i wszędzie... Wiesz, przez ten tydzień bez ciebie miałem urwanie głowy w fabryce. - Siostra pomagała nam, zajmując się finansami i sprzedażą - wyjaśnił Luka. - Mnie najbardziej interesuje projektowanie
44
R
S
karoserii i rozwiązania techniczne, ale Marco jest bezwzględny. Stale wysyła mnie na jakieś zagraniczne spotkania. - Jego nazwisko i twarz przyczyniają się do sprzedaży da leko lepiej niż jakakolwiek reklama. - Pan Sardi spojrzał na Georgię pytająco. - Zapewne wie pani, że mój szwagier miał dużą szansę zostać mistrzem świata? - Tego nie wiedziałam - przyznała szczerze. - Mój ojciec pasjonuje się sportem, ale ja nie za bardzo. - Popatrzyła na Lukę. - Pamiętam jednak, że widziałam pana... ciebie w tele wizji. Stałeś na podium, czekając na medal. - To były czasy, zanim uległem namowom siostry i za cząłem poświęcać się dla firmy. - Spoważniał. - W latach osiemdziesiątych nie mogliśmy sprostać zamówieniom, ale kry zys światowy uderzył i w nas. Zawsze produkowaliśmy samo chody luksusowe, robione przez zdolnych ludzi, a nie przez bezduszne maszyny. Pan domu nalał koniaku szwagrowi i sobie. - Jakoś przetrwaliśmy najgorszy okres bez pomocy z ze wnątrz i nawet wiedzie się nam lepiej niż kilku innym firmom. Na przykład angielski Aston Martin Lagonda został wykupiony przez Forda. A nasze nowe valori supremo nie ma godnego rywala. - Roześmiał się. - Czy przyjemnie jechało się z byłym mistrzem? - Nie za bardzo. Zdradzę panu, że dopiero w samochodzie zorientowałam się, z kim jadę. Panowie wybuchnęli gromkim śmiechem. - Moja piękna pasażerka była blada ze strachu - powiedział Luka. Georgia zaczerwieniła się i wstała, więc panowie poszli za jej przykładem.
45
R
S
- Zrobiło się późno, a panowie chyba mają wiele spraw do omówienia. Ja muszę się wyspać, żeby od rana mieć dużo in wencji. Signor, byłabym wdzięczna, gdyby mi pan dokładnie powiedział, czego ode mnie oczekuje. - Bardzo proszę. - Marco Sardi uśmiechnął się serdecz nie. - Przede wszystkim liczyłem na to, że będzie pani dobra dla mojej córki, ale tego już jestem pewien. Nie muszę chyba mówić, ile ona dla mnie znaczy, prawda? Jestem okropnym egoistą i zabieram ją do Londynu, bo długa rozłąka byłaby dla mnie nie do zniesienia. Poza tym zmiana otoczenia dobrze jej zrobi. - Na pewno - rzekła Georgia ze współczuciem. - Rozu miem pana. - Jak dotąd, mała wciąż kurczowo trzyma się tego wszy stkiego, co zna - wtrącił Luka. - I dlatego mój szwagier z nami mieszka. Córka go uwiel bia, i to też stanowi część problemu z wyjazdem do Anglii. Bardzo chciałaby, żeby z nami pojechał, a przecież jest niezbęd ny w fabryce. - Postaram się zachwalać Anglię i przedstawiać w takich barwach, że Alessa będzie chciała pojechać. Na razie życzę panom dobrej nocy. - Dobranoc - powiedział Marco Sardi. - Mam nadzieję, że uczenie jednego dziecka nie będzie takie męczące jak całej klasy. Chciałbym, żeby pobyt tutaj był dla pani choć trochę przyjemnością. - Na pewno będzie. I zrobię wszystko, żeby moja obecność była przyjemna dla pańskiej córki. - Odprowadzę cię - zaproponował Luka. Zgodziła się, ponieważ wolała nie przedłużać rozmowy. Rze-
46
R
S
komo chciał pokazać kontakty, by wiedziała, gdzie zapalać i gasić światło. Okazało się jednak, że był i inny powód. - Dziękuję i dobranoc - powiedziała, gdy stanęli przed drzwiami jej pokoju. - Chwileczkę. Chcę wiedzieć, czy mówiłaś prawdę. Jej dobry nastrój prysł jak bańka mydlana. - O czym? - mruknęła niechętnie. - O Tomie? - Nie! Ani słowa więcej o twoim szwagrze. - Westchnął i dodał przytłumionym głosem, jakby z pretensją: - Chodzi mi o pokój między nami. Mówiłaś, że mamy zachowywać się przykładnie... Rzuciła mu wojownicze spojrzenie i syknęła: - Zawsze mówię to, o co mi chodzi! Wbrew temu, co o mnie sądzisz, jestem bardzo prostolinijną osobą. Nie naruszę rozejmu... choćby tylko ze względu na dziecko. Luka, który miał zniewalający i niebezpieczny urok, uśmiechnął się czarująco. Georgia była coraz bardziej rada, że wie o jej narzeczonym. Sądziła, że James będzie stanowił tarczę, która ochroni ją przed przystojnym Włochem. - Dobrze. Dzięki temu życie będzie łatwiejsze, dla wszystkich. I to zakończy nieporozumienia, które zaczęły się w samolocie. Gdy spojrzałaś na mnie, zdawało mi się, że mnie po znajesz. - Twoja twarz wydała mi się znajoma - przyznała z filuternym uśmiechem - ale myślałam, że jesteś aktorem. - To nie w moim stylu. - Z niesmakiem wykrzywił usta. - Jestem prawdziwym mężczyzną i lubię mieć ręce umazane smarami. - Czy z żalem rzuciłeś wyścigi? - Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Ale śmierć Ayr-
47
R
S
tona Senny bardzo mną wstrząsnęła i uświadomiłem sobie, że mnie też prawdopodobnie czeka taki koniec. Z mojej inicjatywy przestaliśmy produkować samochody wyścigowe i przerzucili śmy się na luksusowe wozy. - Rodzina chyba przyjęła twoją decyzję z ulgą. - Tak. - Zachmurzył się. - Przynajmniej tyle zrobiłem dla siostry, zanim umarła. Georgię ogarnęło współczucie, więc instynktownie położyła mu dłoń na ramieniu. - Dobranoc. Muszę iść, bo brak snu szkodzi urodzie... - Twojej na pewno nic nie zaszkodzi. - Mocno uścisnął jej rękę. - Dlaczego się krzywisz? Czyżbyś nie lubiła, gdy ktoś mówi, że jesteś piękna? Wiesz, kim był Andrea delia Robbia? - Wiem. Rzeźbiarzem z przełomu piętnastego i szesnastego wieku. - Mogłabyś być jego modelką. - Zatem muszę obejrzeć jego dzieła. - Chętnie służę jako przewodnik... oczywiście, jeśli mnie weźmiesz ze sobą. Kiedy chcesz się wybrać do muzeum? - To zależy, ile wolnego czasu dostanę. A teraz naprawdę muszę iść spać. Dobranoc. Podniósł jej dłoń do ust. - Dobranoc, Georgio. Pochylił się, jakby chciał pocałować ją w usta, więc prędko się odwróciła i weszła do pokoju. Serce jej biło jak szalone. Spała doskonale, lecz zbudziła się wystarczająco wcześ nie, by zdążyć na śniadanie. Od rana było parno, więc ubrała się w najlżejszą suknię z zielonego jedwabiu w biało-żółte groszki.
48
R
S
- Dzień dobry. - Marco Sardi wstał. - Wygląda pani na wypoczętą. - Dzień dobry, signor. Spałam jak kamień. - Nalała sobie kawy. - Słyszałam, gdy Alessa i Pina wychodziły. Gdzie są? - Luka wziął Alessę do ogrodu, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać. Nie ośmielę się dawać pani wskazówek, jak ma uczyć. Proszę tylko, żeby pani nie przeciążała dziecka nauką i po lunchu pozwalała odpocząć przynajmniej dwie godziny. Mojej córce wcale nie uśmiechały się te lekcje, więc nie wiem, czy będzie grzeczna. - Proszę się nie martwić, bo na początku lekcje będą krótkie i w formie zabawy. - W formie zabawy! Mnie uczono śmiertelnie poważnie, ale na szczęście dla dzieci podejście się zmieniło. Państwo Donati bardzo chwalą panią za postępy syna w nauce, ale przede wszy stkim za serdeczny stosunek do dzieci. - Postaram się zaprzyjaźnić z pańską córeczką. Przyjdzie mi to tym łatwiej, że ma tyle wdzięku. - Jest bardzo podobna do matki. - Wyrwało mu się wes tchnienie z głębi serca. - No, czas mnie goni. Dziękuję, że wsta ła pani wcześnie i mogliśmy porozmawiać. Liczę, że podczas kolacji zda mi pani sprawozdanie z pierwszego dnia. Wbiegła Alessa, wołając: - Tato, tatusiu! Patrz, co wujek przywiózł mi z Londynu! - Co się mówi? - łagodnie upomniał ją ojciec. - Przywitaj się z panią. - Dzień dobry. , ' Dziewczynka pospiesznie dygnęła i z dumą pokazała ojcu biały zegarek z kolorowymi cyframi. Pan Sardi odpowiednio zachwycił się prezentem, wziął ją na ręce i serdecznie ucałował.
49
R
S
- Dzień dobry, Georgio. - Na progu stał Luka w popielatym garniturze i niebieskiej koszuli. - Jak spałaś? - Dzień dobry. Pierwszorzędnie, dziękuję. - Luka, jedziemy. - Jestem gotów od dawna. Czy powiedziałeś Georgii, kiedy będzie miała wolne? Pan Sardi uderzył się ręką w czoło. - Nie. Przepraszam. Oczywiście wszystkie soboty i niedzie le są wolne, chyba że będziemy mieli nieprzewidziane kłopoty w fabryce. A gdybym musiał nagle wyjechać, chyba jakoś doj dziemy do porozumienia, prawda? - Będę tutaj tak krótko, że do końca pobytu mogę obejść się bez wolnego - powiedziała wspaniałomyślnie. - Z tym, że przed powrotem do Wenecji chciałabym zwiedzić Florencję. - Musisz mieć trochę czasu dla siebie - zaoponował Luka - ale o tym możemy pomówić wieczorem. Chodźmy, Marco, odwiozę cię... - O, co to, to nie! - zawołał pan Sardi bez cienia złośliwości. - Jak zwykle pojedziemy osobno. Wprawdzie to strata czasu i benzyny, ale zysk dla moich nerwów. Po ich wyjściu Alessa zrobiła smutną minę, lecz rozchmurzyła się, gdy Georgia zaproponowała, aby razem zjadły śniadanie. Sok pomarańczowy, chrupiące bułki z masłem i dżemem oraz kawa bardzo im smakowały. - Bardzo ładnie zjadłaś śniadanie - pochwaliła Alessę Pina. .- Bo było smaczne. - Dziewczynka spojrzała na Georgię. - Kiedy pójdziemy pływać? - Po lekcji angielskiego. - Myślałam, że angielski zacznie się jutro. - Patrzyła pro sząco oczami jak bławatki. - Nie można?
50
R
S
- Tatuś chce, żebyśmy zaczęły dzisiaj. Najpierw lekcja, potem spacer w ogrodzie, a na koniec pływanie. Jak było do przewidzenia, Alessa okazała się pojętną uczen nicą. Bardzo podobała się jej lekcja urozmaicona kolorowymi fotografiami i rysunkami. Prędko nauczyła się liczenia, kilku zdań i krótkiego wierszyka. Gdy lekcja dobiegła końca, szczerze się zdziwiła. - Już? Tak prędko? Czy teraz mogę mówić po włosku? - Tak. Ale pamiętaj, że na lekcjach tylko po angielsku. Podczas spaceru stale pytała o angielskie nazwy kwiatów i roślin. - Może tatuś wcześniej wróci - szczebiotała przejęta. - Na pewno się ucieszy, gdy mu powiem coś po angielsku. - Będzie zachwycony - zapewniła Georgia. - Wujek też. - Alessa wyciągnęła rękę z zegarkiem. - Anna i Chiara będą mi zazdrościć. - A kto to? - Koleżanki ze szkoły. Też mają wujków, ale nie takich sławnych. Niebawem pożegnała .się i pobiegła do Piny. Wieczorem podczas kąpieli powtarzały słówka. Georgia siedziała koło wanny i podpowiadała, gdy uczennica nie mogła sobie czegoś przypomnieć. Tego wieczoru nie przeczytała całej bajki, ponieważ pan Sardi wrócił wcześniej. Alessa boso podbiegła do ojca i z dumą powiedziała po angielsku: - Dobry wieczór. tatusiu. Jak się czujesz?
ROZDZIAŁ PIĄTY
R
S
Jeden dzień był bardzo podobny do drugiego. Utrzymywała się słoneczna, ale duszna pogoda, więc zaraz po lekcji nauczy cielka i uczennica szły na spacer, a potem pływały. Po drzemce były gry i zabawy, podczas których Alessa powtarzała słówka i zdania z lekcji. Co wieczór chętnie popisywała się przed ojcem i wujkiem tym, co zapamiętała. Przed kolacją Georgia miała niezbyt dużo czasu dla siebie, za to wieczory były bardzo przyjemne. Mocno przywiązała się do dziecka, lecz cały dzień z jedną tylko uczennicą na ogół ją męczył. Tym bardziej że pan Sardi oczekiwał, iż jego córka dobrze przyswoi sobie podstawy języka. Gdy dzień dobiegał końca, z ulgą myślała o tym, że będzie miała godzinę lub dwie dla siebie. Prędko zorientowała się, że coraz niecierpliwiej czeka na kolację w towarzystwie Luki. Marco Sardi na pewno widział, że jego szwagier odnosi się z rosnącą sympatią do „angielskiego gościa", jak uparcie nazywał Georgię. Luka wyraźnie dawał do zrozumienia, że jego początkowa niechęć minęła bez śladu. Lubił przebywać z Georgią i nie ukrywał, że bardzo go pociąga. Ona też lubiła jego towarzystwo, lecz niepokoił ją wyraz jego oczu, mówiący, że Luka nie wątpi we wzajemność. Znajomi, którzy bywali w Italii, zapewniali ją, że rozsądna młoda kobieta nie ma czego obawiać się ze strony Włochów. Na
52
R
S
miejscu okazało się, że mieli rację. Uroda Georgii często wy woływała zachwyty i komplementy, ale na tym się kończyło. Być może dlatego, że dotychczas miała do czynienia głównie z mężczyznami w średnim wieku, którym angielski potrzebny był w pracy oraz ze studentami, którym konieczny był na uczel ni. Wszyscy oni odnosili się do niej z szacunkiem. Luka Valori stanowił wyjątek. Chociaż wiadomo było, że świetnie zna angielski, rozmawiali wyłącznie po włosku; z ja kiegoś powodu wolał posługiwać się językiem ojczystym. Tak samo, jak pan Sardi, który mówił po angielsku płynnie, ale z silnym akcentem. Widocznie język angielski był zarezerwowany na lekcje z Alessą. Georgia za słabo znała włoski, aby zapytać Lukę, czy ich rozmowy mieszczą się w ramach przyjętego stylu niewinne go flirtu, czy też są wstępem do czegoś poważniejszego. Oba wiała się, że skoro podejrzewają o romans ze szwagrem, uważa, iż jest łatwą zdobyczą, a nawet z góry zakłada, że bez sprzeciwu zostanie jego kochanką. Na samą myśl o tym mocno się zarumieniła.. - Czuje się pani zmęczona lekcjami? - zapytał pan Sardi, gdy pili kawę. - Nie - odparła z ujmującym uśmiechem. - Chciałabym mieć więcej równie zdolnych uczniów. Luka spojrzał na nią takim wzrokiem, że jeszcze mocniej się zaczerwieniła. - Georgio, czy bardzo dokuczają ci upały? - spytał, wyma wiając jej imię dziwnie pieszczotliwym tonem. - Skądże. Lubię słońce. - To widać po twoich policzkach. - Przeniósł wzrok na szwagra. -Marco, podejrzanie wyglądasz. Co ci jest?
53
R
S
- Nic. - Pan Sardi niedbale wzruszył ramionami. Powinienem jeść mniej wołowiny, bo mi nie służy, ale tak lubię... - Ty dziś wyglądasz na zmordowanego - rzekł Luka suro wym tonem. - Weź urlop. - W żadnym wypadku. Wystarczy, jeśli teraz trochę odpo cznę. - Wstał, przepraszająco uśmiechając się do Georgii. Wiek daje mi się we znaki, więc pójdę wcześniej spać. - Do branoc. Przyjrzała mu się ze współczuciem. - Mam nadzieję, że dłuższy sen dobrze panu zrobi. - Na pewno. Luka, nie patrz tak na mnie. I nie martw się. Jutro będę zdrów jak rydz. Po jego wyjściu Luka przesiadł się na fotel bliżej Georgii i rzekł cicho: - Martwię się o niego. - Zauważyłam. Czy signor Sardi zawsze był taki chudy? - Nie. Muszę go nakłonić, żeby poszedł do lekarza. Od śmierci Maddaleny pracuje jak szalony. Rozumiem go, ale wszystko ma swoje granice. Byli wyjątkowo dobranym małżeń stwem, bardzo się kochali, więc jest mu ciężko... Po prostu brakuje mu fizycznych kontaktów z kobietą. Georgia zarumieniła się zażenowana. Luka zauważył to i po wiedział: - Przepraszam, nie chciałem wprawić cię w zakłopotanie. - Wiem. - Uśmiechnęła się krzywo. - Jestem już trochę zmęczona, więc dłużej trwa, nim zrozumiem intencję tego, co się do mnie mówi. W szkole kilka osób zna angielski, a tutaj cały czas jestem zmuszona posługiwać się włoskim. - Znam angielski, ale nie tak dobrze jak ty włoski. I wolę
54
R
S
rozmawiać z tobą w moim ojczystym języku, bo masz czarujący akcent Zresztą nie tylko akcent. Sama wiesz najlepiej. Rozmowa zmierzała w niewłaściwym kierunku, więc posta nowiła ją przerwać. - Jest późno - rzekła, podnosząc się. - Życzę ci dobrej nocy. Luka wstał z ociąganiem. - Dlaczego odchodzisz? Wystraszyłaś się? - Niezupełnie. - Gorączkowo szukała odpowiednich słów. - Jestem rozsądna... Nie, raczej ostrożna. Tak, jestem ostrożna - powiedziała z namysłem - i staram się tak postępować, żeby nikt mnie źle nie rozumiał. Podszedł do niej. - Chcesz powiedzieć, że z powodu tego narzeczonego ofi cera jesteś nieczuła na mój wdzięk? A może jednak szwagier stanowi przeszkodę? - Przestań ciągłe wracać do Toma! - W jej oczach mignęły gniewne błyski. - To czysty nonsens! - A według mnie żaden nonsens - rzekł z uporem, który doprowadzał ją do wściekłości. - Zresztą wiem, że potrafię skło nić cię, byś o nim zapomniała. O innych mężczyznach też... łącznie z narzeczonym. - Porwał ją w ramiona i przytulił do piersi. Czuła, jak mocno wali jego serce. - Powiedz, że cię nie pociągam... jeśli to prawda. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Ogarnęło ją pra gnienie, by ją pocałował i dlatego nie mogła znaleźć słów w żadnym języku. Luka zaśmiał się triumfalnie i z wolna pochylił głowę. Za drżała, gdy dotknął ustami jej warg. Momentalnie oboje przeszył rozkoszny prąd. Po raz pierwszy w życiu Georgię ogarnęło takie podniecenie, że zapomniała o całym świecie.
55
R
S
Nagle do jej świadomości dotarł dźwięk telefonu. Luka puścił ją tak gwałtownie, że bez sił opadła na kanapę. Zaklął siarczy ście i szarpnął antenę telefonu komórkowego, jakby chciał ją złamać. - Valori - warknął. Po chwili twarz mu zastygła w nieprzyjemnym grymasie i rzekł po angielsku: - Zaraz poproszę. Do ciebie. Prawie rzucił słuchawkę i wybiegł do ogrodu. - Słucham - odezwała się głosem, którego sama nie poznała. - Georgia? Dobry wieczór, mówi Tom. Czy to ten okropny Włoch odebrał telefon? - Tak. Jak Charlotte? - Stoi obok i wyrywa mi słuchawkę. - Kończ, Tom - zniecierpliwiła się Charlotte. - Georgio, to ty? - Dobry wieczór, kochana. - Masz dziwny głos. Dobrze się czujesz? - Znakomicie - skłamała. - A ty? - Ja też. Opaliłam się na czekoladowo. Wczoraj nareszcie byliśmy w Sienie. Fantastyczne miasto. Tom wszedł na szczyt wieży, żeby stamtąd podziwiać widok, ale ja się bałam. A ty zwiedziłaś coś? - Nie. Miałam dyżur w sobotę i niedzielę, bo w fabryce by ły jakieś kłopoty. Ale w tym tygodniu na pewno pojadę do Flo rencji. Wysłuchała zachwytów nad „Dawidem" Michała Anioła i obiecała, że pójdzie obejrzeć go w Gallerie dell'Accademia, choćby miała pół dnia stać w kolejce. Przekazała pozdrowienia dla rodziców.
56
R
S
-Odłożyła telefon na stół i zamierzała chyłkiem wyjść, ale ucieczka się nie powiodła. Luka wrócił i od progu zawołał: - Georgio! Poczekaj! Niechętnie odwróciła się i spojrzała na jego ściągniętą twarz. - Wybacz mi, proszę - powiedział schrypniętym głosem. - Nie miałem... nie chciałem... tak się zachować. Milczała, ponieważ Ogarnęło ją uczucie wielkiego znużenia. - Nie masz nic do powiedzenia? - Jestem zbyt zmęczona, żeby mówić po włosku - odparła po angielsku. - Dobranoc. - Proszę cię. - On też przeszedł na angielski. - Musisz uwierzyć, że nie chciałem... naprawdę nie chciałem cię obrazić, - Trudno to nazwać obrazą. - Chyba wybrałem niewłaściwe słowo. - Popatrzył na nią spode łba. - Odpowiedniejsze byłoby... - Wiem, że chciałeś przekonać mnie o swym nieodpartym uroku - przerwała bezbarwnym tonem. Luka wyprostował się. - Chciałem ci udowodnić, że można całować się z innymi mężczyznami. - Po co? - spytała urażona. - Dio! Jest tylu innych oprócz Toma i tego twojego oficera. - Mojemu narzeczonemu na imię James! - krzyknęła roz gniewana. - Zaraz chyba sie obrażę, ale wróćmy na chwilę do włoskiego. Zrozum i zapamiętaj raz na zawsze, że Tom jest mężem mojej ukochanej siostry i lubię go, ale nie ponadto. A James... Jamesa kocham - zakończyła świadoma, że kłamie. - Nie wierzę - rzekł głucho. Jej oczy zaczęły ciskać błyskawice.
57
R
S
- Wierzysz czy nie, to beż znaczenia. Istotna jest opinia pana Sardiego. - Uważasz, że nie przeszkadzałoby mu, gdyby się dowie dział o romansie ze szwagrem? - Romans ty wymyśliłeś, ale, jak chcesz, to mu o nim po wiedz. Odwróciła się, aby wyjść, lecz Luka złapał ją za rękę i przy trzymał w żelaznym uścisku. - Powiedziałaś swojemu szwagrowi, że zadzwonił w nieod powiedniej chwili? - Nie. - Niech go piekło pochłonie! - Schwycił ją za drugą rękę. - Ogarnęła mnie taka radość, podniecenie i... nagłe usłyszałem jego głos... - Przyciągnął ją, ale wyczuł jej opór, więc się od sunął. - To też zły moment - burknął. - Szkoda. - Nie będzie żadnego dobrego - wycedziła zimno. - Dlaczego? — Zrobił zarozumiałą minę. - Możesz zaprze czyć, że rozpaliłaś się w moich ramionach? - Nie mogę, ale nie mam zamiaru dopuścić, żeby to się powtórzyło. Przyjechałam tu do pracy, signor Sardi płaci mi za uczenie jego córki, więc ten incydent był nierozsądny. Na koniec powtarzam jeszcze raz, że Tom jest moim szwagrem. - Załamał się jej głos. - Obrażasz nie tylko mnie, ale i jego. I Jamesa na dodatek. - Patrzyła na niego groźnym wzrokiem, chociaż ze zdenerwowania miała sucho w ustach i drżały jej ręce. - Do branoc. Bała się, a jednocześnie pragnęła, aby ją znowu objął, jednak tym razem nawet nie drgnął i pozwolił jej wyjść. Gdy z Alessą zeszła na śniadanie, przy stole zastała jedynie
58
R
S
pana Sardiego, który czule uśmiechnął się do córki, a do niej zwrócił się ze słowami: - Dzień dobry, są dwa listy do pani. Luka przyniósł je przed wyjściem. Musiał wcześniej pojechać do fabryki, żeby przypil nować, jak radzą sobie z innowacją, którą niedawno wprowa dził. - Spojrzał na córkę. - Kochanie, pałaszujesz, że aż miło patrzeć. Cieszy mnie, że masz doskonały apetyt. O sobie nie mógł tego powiedzieć. Georgii wyjątkowo też nie chciało się jeść, lecz wiedziała, że to chwilowe. Natomiast szczerze niepokoiła się o pana Sar diego. Od kilku dni jadł coraz mniej, czuł się osłabiony, schudł i poszarzał na twarzy. Nie wypadało jej zadawać niedyskretnych pytań i dlatego zainteresowała się, czy w sobotę trochę od pocznie. - W sobotę i niedzielę, na pewno - odparł z przekonaniem. - Po prawie dwóch tygodniach należy się pani wolne, więc jutro zabiorę Alessę do siostry. Może pojedzie pani z nami? A jeśli ma pani inne plany, podwieziemy panią do Lukki, którą też warto zwiedzić. - Jest stamtąd pociąg lub autobus do Florencji? - Nie wiem. Ma pani prawo jazdy? - Tak. - Wobec tego może pani wziąć samochód, którym Elsa i Franco jeżdżą po zakupy, Alessa zaczęła prosić ojca, by pozwolił jej jechać z Georgią, lecz się nie zgodził. Dała się uspokoić tylko dzięki obietnicy, że pójdą na lekcje do domku w ogrodzie, co Georgia traktowała jako nagrodę i urozmaicenie. Skróciła trochę lekcje i poszły pły wać, gdyż zrobiło się parno. Zanosiło się na burzę. Jeszcze nigdy dzień nie wlókł się tak niemiłosiernie. Georgia
59
S
ucieszyła się tak samo jak Alessa, gdy pan Sardi wcześniej wrócił do domu.. Mogła zostawić z nim dziecko i iść się wyką pać. Leżąc w chłodnej, pachnącej wodzie, zastanawiała się, czy wypada udawać, że boli ją głowa i dzięki temu uniknąć spotka nia z Luką. Skrzywiła się niezadowolona, że w ogóle rozważa kłamstwo. Postanowiła zejść na kolację i zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. Zresztą rzeczywiście prawie nic się nie stało; pocałunek z kimś innym byłby bez znaczenia. Niestety, w ra mionach Luki stawała się bezwolna i za każdym razem na samo wspomnienie oblewała się rumieńcem. Była zadowolona, że Tom zadzwonił w samą porę.
R
Luka nie przyszedł na kolację, więc zmartwienie okazało się przedwczesne. Ogarnęło ją rozczarowanie, a jednocześnie złość na siebie, więc musiała się pilnować, by prowadzić w miarę swobodną rozmowę. Tym razem posiłek zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Z ulgą powitała pierwszy odległy grzmot. Zaczęło kropić, gdy siedzieli przy kawie, a zanim skończyli pić, lunął ulewny deszcz i potężne błyskawice co chwila przecinały niebo. Wiedziała, że Alessa nie boi się burzy, a mimo to wymówiła się troską o nią, aby mieć pretekst i pójść na górę. Chodziło jej o pana Sardiego. Widziała, że jest zmęczony, więc nie chciała, aby jako dobrze wychowany człowiek dotrzymywał jej towa rzystwa mimo zmęczenia. Gdy powiedziała, że chce dokończyć pasjonującą książkę, dostrzegła w jego oczach ulgę. W swoim pokoju długo stała przy oknie. Niepokoiła się o Lukę i zastana wiała, gdzie jest i co robi. Czuła się podenerwowana, a szalejąca burza nie poprawiała nastroju. Nawet jak na Włochy nawałnica była straszna.
60
R
S
Po pewnym czasie na schodach rozległy się kroki pana Sardiego, który zawsze przed pójściem spać zaglądał do pokoju córki. Georgia leżała zapatrzona w czarne niebo. Myślała o Luce i o tych wszystkich, którzy w taką noc muszą być poza domem. Zdawało się jej, że usłyszała warkot samochodu, lecz nie była pewna, czy to supremo. Wreszcie zaczęła czytać książkę, której akcja niebawem tak ją wciągnęła, że wszystko odeszło na dalszy plan. Nagle zastukano natarczywie do drzwi, więc przestraszona wyskoczyła z łóżka jak z procy i boso pobiegła otworzyć. Na progu stała przerażona Pina w nocnej koszuli. Nieskładnie wy rzucała z siebie urywane zdania, których Georgia nie zrozumia ła. Kiedy wreszcie domyśliła się, o co chodzi, zbladła jak ściana. Nie, u mnie jej nie ma. Widocznie jest u ojca. Pina załamała ręce gestem bezbrzeżnej rozpaczy. - Gdy przestało padać, pan pojechał do fabryki. Alessy nie ma w jego sypialni, sprawdziłam. Georgia czym prędzej włożyła podomkę. - Idź, włóż coś cieplejszego i razem przeszukamy wszystkie pokoje. Dziecko gdzieś musi być. Może zgłodniała i poszła do kuchni? Nigdzie jej nie znalazły. Pina poszła obudzić Elsę i jej syna, a przerażona Georgia pobiegła zajrzeć do basenu. Odetchnęła z ulgą, gdy w jasno oświetlonej wodzie nic nie zobaczyła. Wróciła i poprosiła o latarkę. - Może signor Marco wziął Alessę z sobą - powiedział Franco z nadzieją w głosie. Georgia wątpiła w taką ewentualność. Wysłała Franco, aby szukał dziecka w ogrodzie warzywnym i za domem, a sama poszła szukać jej wśród drzew i krzewów.
61
R
S
Nagle olśniła ją pewna myśl, więc krzyknęła na całe gardło: - Domek letni! Zawołała Franco i nie czekając, pobiegła do domku na tyłach ogrodu. Nie dochodziło tam światło reflektorów, więc było ciemno choć oko wykol. Mimo to pędem wbiegła po śliskich stopniach. - Alessa! Alessa! Usłyszała niewyraźny dźwięk. Szarpnęła drzwi, lecz się za cięły i nie mogła otworzyć. Franco odsunął ją na bok i jednym uderzeniem pięści je wyważył. Wybiegła zapłakana Alessa i przytuliła się do Georgii. - Krzyczałam, ale... nikt nie przyszedł... Chciałam otwo rzyć drzwi, ale... nie mogłam. Franco wzniósł oczy do nieba, dziękując Bogu, że dziecko sie znalazło. - Na pewno drzwi zatrzasnął wiatr - powiedział. - Są spaczone, więc nic dziwnego, że się zacięły. Chodź, malutka - rzekł łagodnym tonem - zaniosę cię do domu, - Luisa! - szepnęła Alessa. Georgia weszła do środka i w nikłym świetle latarki zaczęła szukać. Znalazła lalkę na podłodze pod oknem. - Czemu sama po nią przyszłaś? Dlaczego mnie nie popro siłaś? - mruczała gniewnie, W chwili gdy stanęła na progu, usłyszała, że nadjeżdża sa mochód. Spojrzała w tamtą stronę i jednocześnie, nie patrząc pod nogi, postąpiła krok. Czując, że traci równowagę, krzyknęła przeraźliwie. Z hukiem spadła na ziemię razem ze schodami, uderzyła o coś głową i straciła przytomność.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
R
S
Otworzyła oczy i rozejrzała się po nieznanym pokoju, które go ściany były pokryte kremowym jedwabiem. Leżała na wiel kim łożu pod baldachimem z czerwonego adamaszku. Chciała spojrzeć w bok, lecz poczuła straszliwy ból w głowie; jęknęła i czym prędzej zamknęła oczy. - No, obudziła się pani - powiedział ktoś po włosku. Mozolnie przetłumaczyła sobie słowa, lecz nie miała siły się odezwać. Kiwnęła głową, czego natychmiast gorzko pożałowała i aż krzyknęła z bólu. Czuła, że ktoś chwycił ją za rękę i bada puls. - Spokojnie, panno Fleming. Proszę otworzyć oczy. O, bar dzo ładnie. - Siedzący przy łóżku siwy mężczyzna w ciemnym garniturze uśmiechnął się do niej ciepło. - Proszę na mnie spoj rzeć. - Poświecił jej latarką prosto w oczy. - Zbiera się pani na wymioty? - Chyba nie -' odparła niepewnie, po angielsku. - Ale po twornie boli mnie głowa. - Bo uderzyła nią pani o kamień. Przypomniała sobie, co zaszło i chciała się podnieść. — Alessa! - szepnęła zbielałymi wargami. - Gdzie ona jest? Gdzie ja jestem? - Alessa jest bezpieczna i smacznie śpi. - Mężczyzna po mógł jej się położyć. - Jestem doktor Fassi, a pani leży w innym
63
R
S
pokoju, na parterze. Luka wolał nie wnosić pani na drugie piętro, więc położył tutaj. - Luka? - powtórzyła słabym głosem. - Tak. Czeka w pokoju obok, aż pani odzyska przytomność. Signor Sardi też tam jest. - Lekarz uśmiechnął się uspokajająco. - Wszyscy są mocno wystraszeni, ale chyba nic się pani nie stało. Wprawdzie ma pani solidnego guza na głowie i nogę zwichniętą w kostce, ale nie stwierdziłem wstrząsu mózgu. Na szczęście nie musi pani iść do szpitala. Georgia miała duże trudności z przetłumaczeniem słów le karza. Doktor Fassi mówił po włosku, ponieważ język angielski znał słabo i raczej biernie. - Naprawdę Alessie nic się nie stało? - zapytała z niepoko jem. - Teraz pamiętam, że zatrzasnęły się drzwi w drewnianym domku... il padiglione... - Daję pani słowo, że nic jej nie jest. - Oczy lekarza rozbły sły wesoło. - A pani też nie stało się nic groźnego, skoro słyszę włoskie słowa. - Ja zawiniłam - szepnęła, odwracając głowę. - Że zawaliły się schody? To nie pani wina. Signor Sardi wyrzuca sobie, że dotąd nie kazał ich naprawić. - Ale ja dałam Alessie lalkę, którą tam zostawiła i po którą poszła. - Z jej oczu spłynęły dwie wielkie łzy. - Przepraszam - powiedziała, pociągając nosem - nie wiem, dlaczego płaczę. - Normalna reakcja. Płacz dobrze pani zrobi. - Wszyscy tu tak mówią - mruknęła. - Piangi. Płacz. A my mówimy: Nie płacz. Lekarz pokręcił głową. - Ale macie również powiedzenie: Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one, prawda? Widzę, że czuje się
•64
R
S
pani lepiej, więc poproszę, żeby przyniesiono słabą herbatę. Zapiszę proszki przeciwbólowe i proszę wziąć dwa dzisiaj, ale jutro, tylko gdyby ból był nie do zniesienia. Podziękowała mu z uśmiechem, lecz po jego wyjściu odwró ciła się na bok i rzewnie rozpłakała. Po chwili usłyszała swe imię wymówione przytłumionym, dobrze znanym głosem. Przy łóżku stał Luka, a obok pan Sardi, który ostrożnie położył rękę na jej dłoni. - Georgio, błagam panią, proszę mi wybaczyć. Uprzedzo no mnie, że schody się rozlatują, ale całkiem o nich zapo mniałem. - Nie ma pan za co przepraszać, bo powinnam była uważać. - Wytarła oczy chusteczką. - Ostatnio miał pan inne zmartwie nia, większe niż schody. - Jest pani bardzo łaskawa, ale ja sobie nie mogę tego daro wać. To było okropne. Gdy zjawił się Luka, Alessa krzyczała wniebogłosy, a pani leżała nieprzytomna. Wzdrygnął się, więc Luka położył mu dłoń na ramieniu. - Marco, uspokój się. Georgia na pewno nie wini ciebie. - Oczywiście - potwierdziła. - Sama jestem wszystkiemu winna. Powinnam była zauważyć, że Alessa zostawiła tam lalkę i... - Nie przesadzaj! - ostro rzucił Luka. - Kto mógł przypu ścić, że Alessa wybierze się tam po nocy? Ale wie, że Pina boi się burzy, a myślała, że ty śpisz, więc poszła sama. Dlatego że uważa się za matkę lalki i czuje się odpowiedzialna. Pan Sardi palcami przeczesał szpakowate włosy. - Chyba mogę być dumny z tego, że mam odważną i odpo wiedzialną córkę. Ale ja powinienem był siedzieć w domu, bo papiery mogły spokojnie czekać do poniedziałku.
65
R
S
- Ależ, proszę pana... - Urwała na widok Elsy. - O, herbata dla mnie. Dziękuję. Po wejściu gospodyni nastrój od razu się zmienił. Elsa z wprawą tak ułożyła poduszki, by Georgia mogła wygodnie usiąść. Panom powiedziała, że lepiej zrobią, jeśli zostawią chorą w spokoju i pójdą spać. Gdy wyszli, podała jej szklankę wody mineralnej. - Moja droga, proszę wziąć pastylki i zjeść biszkopta. Tak zalecił doktor Fassi. Georgia bez sprzeciwu wykonała polecenie. Gospodyni po gasiła lampy, oprócz jednej nocnej koło łóżka. - Niech mi pani powie, czy Alessie naprawdę nic się nie stało. - Naprawdę. Doktor dał jej jakieś krople na sen. Rano ucie szy się, gdy zobaczy, że pani jest cała. Życzy pani sobie, żeby tu przyszła na śniadanie? - O tak, bardzo proszę. - Piła herbatę, ostrożnie obracając głowę i rozglądając się z ciekawością. - Czyj to pokój? - Prababki Alessy. Starsza pani nie może chodzić po scho dach, więc signor Sardi kazał tutaj urządzić dla niej sypialnię. Gdy signor Luka przyniósł panią, nieprzytomną i mokrą, zapro ponowałam, aby panią tu położył. Trząsł się ze zdenerwowania, więc bezpieczniej było, żeby nie szedł po schodach. Georgia nagle zauważyła, że ma cudzą nocną koszulę i za wstydzona przygryzła wargę. - Nie, nie - uspokoiła ją Elsa. - To ja panią przebrałam. - Nie o to chodzi - szepnęła speszona. - Do kogo... czyją mam koszulę? - Signory Conte, siostry pana. Zawsze zostawia u nas swoje rzeczy. - Uśmiechnęła się dobrodusznie. - Na pewno nie mia łaby nic przeciwko temu, że ją pani dałam.
66
R
S
Georgia była zadowolona, że nie ma na sobie koszuli matki Alessy. Nie chciała, aby dziecko widziało ją w rzeczach zmarłej. Po wyjściu gospodyni zgasiła lampkę i usiłowała zasnąć, ale przed oczami wciąż miała moment, gdy schody się pod nią uginają i spada w czarną czeluść. Zaczęła drżeć ze strachu, więc z powrotem zapaliła światło. Czuła się jak małe dziecko, które boi się ciemności. Po pewnym czasie, gdy głowa przestała boleć, wsunęła pałce we włosy i ostrożnie namacała dużego guza. Potem chciała ułożyć się wygodniej, a wtedy przeszył ją ból w nodze. Zrozu miała, że nie będzie mogła pojechać do Florencji ani nawet zwiedzać najbliższej okolicy. Smutne rozmyślania przerwało nieśmiałe pukanie. - Proszę. Wszedł Luka i cicho zamknął drzwi. - Zobaczyłem światło, więc wiedziałem, że nie śpisz. -Pod szedł do łóżka. - Nie mógłbym zasnąć, gdybym nie zapytał, czy czegoś potrzebujesz. Podciągnęła kołdrę pod samą brodę i powiedziała po angielsku: - Dziękuję, nic mi nie trzeba i znacznie lepiej się czuję. Po pastylkach głowa mniej boli, ale nie chce sprawnie działać i nie pamiętam najprostszych włoskich słów. - Ja nie mam takiej wymówki, jeśli chodzi o mój ograniczo ny angielski - rzekł Luka z ironicznym uśmiechem. Według Georgii język, w jakim rozmawiali, nie odgrywał żadnej roli, ponieważ ich oczy wyrażały wszystko bez słów. - Przeraziłaś mnie. Przez kilka sekund, długich jak wiecz ność, bałem się, że...nie żyjesz. - Mam mocną głowę - powiedziała, dotykając guza - i nie tak prędko ją tracę.
67
R
S
Pochylił się i spojrzał na nią takim wzrokiem, że krew za częła jej żywiej pulsować. - Z rozpaczą myślałem o tym, że rozstaliśmy się w gniewie. Ale potem położyłem ci rękę na sercu i poczułem, że bije... - Teraz na pewno bije mocniej - szepnęła. Pochylił się jeszcze niżej, ale raptem wyprostował. - Przepraszam. - Przeszedł na włoski. - Nie powinie nem był wchodzić. Wmawiałem sobie, że chcę spytać, czy czegoś potrzebujesz, ale oszukiwałem się. Ciebie też. - Popa trzył na nią płonącymi oczami. - Gdy cię niosłem, bałem się, żebyś mi nie umarła na rękach. Potem przyjechał Marco, wziął Alessę, a Elsa i Pina zabrały mi ciebie. Wiedziałem, że nie zasnę,jeśli... - Jeśli co? Opadł na kolana i wtulił twarz w jej włosy. - Jeśli cię nie obejmę i nie poczuję, że jesteś cała, że żyjesz. Spojrzał na nią pociemniałymi oczami i ich usta się zetknęły. Instynktownie zarzuciła mu ręce na szyję i oddała pocałunek. - Nie odchodź - szepnęła, gdy się odsunął. - Wcale nie mam ochoty. Obsypał delikatnymi pocałunkami jej szyję i twarz, a potem mocno ją objął i wtedy jęknęła z bólu. Odsunął się i pełen wy rzutów sumienia popatrzył w jej rozszerzone oczy. - Źle się czujesz? - Dokucza mi głowa. - Zapomniałem, że jesteś obolała. - Wykrzywił usta z nie smakiem. - Co za bezmyślny brutal ze mnie. Zawołać Elsę? - W żadnym wypadku! Jak wytłumaczysz swoją obecność u mnie? - Musiałem przyjść...
68
R
S
- Cieszę się, bo ja też nie mogłam zasnąć. Dzień wlókł się niemiłosiernie i byłam nieszczęśliwa. - Ja też. Wziął ją za rękę, uśmiechając się czule. - Zgoda między nami? - spytała z nadzieją w głosie. - Zo staniemy przyjaciółmi? - Przyjaciółmi? - Wybuchnął zduszonym śmiechem. Georgio, jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież dobrze wiesz, że chcę, żebyś mnie pokochała. - To nie wchodzi w rachubę - rzekła zdecydowanym tonem. - Czemu? - Spiszę listę powodów i jutro ci dam. Przez chwilę patrzyli na siebie wrogo. - Przepraszam - szepnął Luka. - Jesteś zmęczona i musisz wypocząć. Porozmawiamy rano. - Patrzył na nią tak, jakby pieścił ją wzrokiem. - Jutro przedyskutujemy wszystkie powo dy, dla których nie mogę cię kochać, ale na pewno żaden nie odwiedzie mnie od zamiaru... Pragnę cię, Georgio, bardzo cię pragnę. I będziesz moja. - Zawsze dostajesz to, czego pragniesz? - Oczywiście - odparł z przekonaniem. Po jego wyjściu długo nie mogła zasnąć. Oboje wyłożyli karty na stół, lecz była przekonana, że po raz pierwszy w życiu Gianluka Valori przekona się, iż są rzeczy nieosiągalne nawet dla niego. Postanowiła wytrwać przy swej decyzji, chociaż wie działa, że to będzie trudne zadanie. Zmartwiona patrzyła na obojętny księżyc, na niebie. Byłoby jej łatwiej, gdyby chodziło o kogoś innego, bardziej przeciętne go. Luka miał wszystko, o czym od łat marzyła: urodę, wdzięk. inteligencję, a przede wszystkim zdolność rozpalania jej najlżej-
69
R
S
szym dotknięciem. Według jej wyobrażeń taki powinien być idealny wielbiciel, idealny mąż. To, że nie był jej obojętny, stanowiło zasadniczy problem. Zaczęła wyliczać uzasadnienie swego stanowiska. Po pier wsze, nie mogła pozwolić sobie na romans pod dachem pana Sardiego. Po drugie, nie miała czasu na miłostki, gdyż po za kończeniu pracy w Vilła Toscana zamierzała jechać do rodzi ców, a od nich prosto do szkoły. Podpisała już umowę na nowy rok szkolny i wolała nie ryzykować utraty pracy. Nawet dla Luki, który zresztą miał jeden wielki minus: był za dobrze znany w całych Włoszech. Dyrektorka weneckiej szkoły wyraźnie dała do zrozumienia, że życzy sobie, aby jej personel miał nieskazi telną reputację. To oczywiście wykluczało wszelkie romanse nauczycieli. Nagłe ogarnęły ją wyrzuty sumienia, ponieważ dopiero teraz przypomniała sobie Jamesa, który powinien znajdować się na początku listy. Przed dwoma dniami otrzymała od niego list, w którym pisał, że bardzo za nią tęskni, nie może się doczekać końca służby i spotkania. Czując się bardzo nielojalna wobec niego, usiłowała zapo mnieć o pocałunkach Luki. Zaczęła drobiazgowo analizować swój stosunek do Jamesa i z przerażeniem doszła do wniosku, że tak naprawdę nie kocha narzeczonego i to jest główny powód, dla którego zwleka z małżeństwem. Odkrycie było tak przykre, że odebrało jej sen na resztę nocy. Rano powitała Elsę smutnym spojrzeniem podkrążonych oczu. Gospodyni pomogła jej dojść do łazienki, a potem ostroż nie uczesała. - Chyba pani bardzo źle spała.
70
R
S
- Tak. Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotu. - Żaden kłopot. Zaraz przyślę Alessę i Pinę ze śniadaniem. Będzie herbata, a nie kawa - uprzedziła. - Tak zalecił doktor Fassi. Niebawem przybiegła Alessa. - Dzień dobry, Georgio. Czujesz się lepiej? - Tak, dużo lepiej. - Wyciągnęła ręce. - Chodź, daj mi bu ziaka. To mnie uzdrowi. Dziewczynka objęła ją za szyję i przytuliła się. - To moja wina, że... - Wcale nie twoja, kochanie. Nie uważałam, potknęłam się i spadłam. Po lekcji powinnam była zauważyć, że nie zabrałaś lalki i zawrócić. Zobacz, co Pina przyniosła nam na śniadanie! - Dzień dobry - nieśmiało powiedziała niania. - jak się pani czuje? - Dziękuję, lepiej. Pina ustawiła koło łóżka stolik i krzesło. - Jeśli pani nic nie potrzebuje, pomogę Elsie podać śniada nie panu. - A ja podam Georgii wszystko, co trzeba - oznajmiła Alessa z ważną mi - No, proszę - roześmiała się Georgia - ale mara opiekę. Alessa jadła z apetytem, lecz pamiętała, aby od czasu do czasu grzecznie zapylać Georgię, czy coś jej podać. Pod koniec śniadania rzekła ze smutkiem: - Szkoda, że muszę jechać do cioci Claudii, Wolałabym zostać w domu i opiekować się tobą. - Jakoś muszę sobie bez ciebie poradzić. Może będę spać przez cały dzień. - Z czułością patrzyła na dziecko. - Pochwa lisz się przed kuzynkami, ile umiesz z angielskiego?
71
R
S
- Tak. Pan doktor powiedział, że nie wolno ci chodzić. Dziewczynka westchnęła. - Musisz leżeć do następnej wizyty. - A to pech! - W głębi duszy cieszyła ją perspektywa rekonwalescencji w pięknym pokoju. - Skoro muszę leżeć, mam do ciebie prośbę. Bądź tak dobra i przynieś mi ze dwie, trzy książki z mojego pokoju. Przy czytaniu czas mi szybciej upłynie do twojego powrotu. Alessa wybiegła, a do pokoju wszedł pan Sardi. - Dzień dobry. Jak pani się czuje? Jeszcze raz przepraszam za to, że nie dopilnowałem, żeby naprawiono schody. Przykro mi, że musi pani leżeć. - Pojutrze będę zdrowa jak ryba. - Oby. Ale dziś miała pani jechać do Florencji. - Muzeum mi nie ucieknie - rzekła pogodnym tonem. Mogę tam iść za tydzień. Doktor Fassi przyjechał około jedenastej. Zmienił opatrunek za nodze i powiedział pacjentce, że może chodzić, ale pod wa runkiem, że będzie oszczędzać stopę. Pan Sardi przyszedł z Alessą, aby się pożegnać. Minęło południe, a Luka wciąż się nie pokazywał. Podczas kąpieli Georgia musiała uważać, aby nie zamoczyć nogi, co było zabawne, ale wyczerpujące. Prędko poczuła się zmęczona. Włożyła rozpinaną różową suknię, usiadła na łóżku, i nogę położyła na taborecie. Elsa akurat kończyła ją czesać, gdy rozległo się pukanie do drzwi i wszedł Luka. - Dzień dobry. Już można? - spytał Elsę. - Tak. Idę do kuchni sprawdzić, czy lunch jest gotowy. Ubrany."w olśniewająco białą koszulę, niebieskie spodnie i beżowe mokasyny, wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż
72
R
S
zwykle. Bez pytania wziął Georgię na ręce i nie zważając na jej protesty, zaniósł do oranżerii, posadził na kanapie i przysunął taboret. - Proszę - powiedział, lekko dysząc. - Oprzyj nogę. Posłusznie wykonała polecenie. Zarumieniła się lekko, gdy usiadł obok, wziął ją za rękę i zapylał pieszczotliwym tonem: - Jak się czujesz? - Dziękuję, dobrze - odparła drżącym głosem. - Nie jestem inwalidką, ale przydałaby mi się laska albo parasol. Mogę cho dzić sama i niepotrzebnie mnie niosłeś. - Bardzo potrzebnie, bo musiałem poczuć cię w ramionach - rzekł z taką miną, że roześmiała się mimo woli. - Zabrakło mi tchu nie od ciężaru, ale od bliskości twojego ciała. Och, jak pięknie się uśmiechasz. Ty też, pomyślała, a głośno powiedziała: - Zastanawiałam się, gdzie zniknąłeś na całe rano. Od razu pożałowała tych słów, ponieważ na jego twarzy odmalowała się zarozumiała radość. - Tęskniłaś za mną? Wiedziałem, że tak będzie. - 1 celowo mnie nie odwiedziłeś? - spytała, patrząc na niego / ironią. - Nie - odparł urażony. - Musiałem pojechać do zakładu, żeby dać szczegółowe instrukcje na cały dzień. Ale teraz mogę poświęcić czas wyłącznie tobie. Speszona odwróciła wzrok. Pomyślała, że cały dzień w jego towarzystwie to szczyt szczęścia i... niebezpieczeństwo. - Bardzo to uprzejme z twojej strony, ale nie musisz się poświęcać - rzekła pozornie chłodno. - Mam książki do czyta nia, listy do pisania i... nawet prośbę do ciebie. Czy mogłabym zadzwonić do rodziców?
73
R
S
Luka gniewnie zmarszczył brwi. - Po co pytasz? Możesz dzwonić, kiedy chcesz... do rodzi ców i nie tylko - dodał z ociąganiem. - Chyba że twój ukocha ny pisze tak często, że do niego nie musisz. - Jamesa nie chcę niepokoić, ale z mamą chciałabym zamie nić kilka słów. - Uśmiechnęła się przewrotnie. - Udramatyzuję wczorajszą przygodę. - Którą? - spytał z błyskiem w oku. - Upadek czy wstęp do romansu ze mną? - O niczym nie powiem - syknęła, rzucając mu nieprzyja zne spojrzenie. — Szczególnie o tym, co się nie powtórzy. Luka oparł się wygodnie i wyciągnął nogi daleko przed sie bie. Długo patrzył na nią w milczeniu, wreszcie pokiwał głową. - Nie warto się upierać. Los skrzyżował nasze drogi, bo jesteśmy sobie przeznaczeni. - Nieprawda! - Była zła, że nie może wyjść. - Nawet gdy bym... chciała... nie ośmielę się odpłacić panu Sardiemu za dobroć nieodpowiednim zachowaniem pod jego dachem. Nie zapominaj, po co mnie zatrudnił. Mam uczyć jego córkę, a nic romansować ze szwagrem. Zresztą nie ma o czym mówić. Pa miętaj, że jest James. - Pamiętam i o nim, i o Tomie. - Przestań! - krzyknęła rozgniewana. - Zrobię to, jeśli obiecasz, że o nim zapomnisz. Nieprzyjemną rozmowę przerwało wejście Piny, która nakry ła do stołu. Zanim Elsa przyniosła crostini, Georgia ochłonęła na tyle, że mogła spokojnie, nawet z apetytem jeść. Podczas posiłku obsługiwała ich Pina, więc byli zmuszeni rozmawiać na obojętne tematy. Po jedzeniu Georgia wypiła zaleconą przez lekarza herbatę, a Luka trzy filiżanki czarnej
74
R
S
kawy. Sądziła, że na dobre zapomniał o zakazanym temacie, gdy nieoczekiwanie go podjął: - Wkrótce zostaniemy kochankami - oświadczył spokojnie. Moim zdaniem los zetknął nas z sobą tylko i wyłącznie w tym celu. - To nie jest uczciwa gra - syknęła ze złością. - Nie mogę chodzić, więc i uciec od ciebie. - Czemu miałabyś uciekać? - zdziwił się. - Ile razy mam ci tłumaczyć? To, że czegoś chcesz, nie znaczy, że dostaniesz. Nic nie osiągniesz, bo ja nie chcę romansu z tobą. - Kłamiesz. - Wziął ją na ręce i przytulił do piersi. - Wi dzisz? Od razu brak ci tchu. - Pocałował ją, zanim zdążyła odwrócić głowę. - Co teraz chcesz robić? Mam cię zanieść z powrotem? - Tak. -W drodze do sypialni nawet na niego nie spojrzała. Położył ją, pocałował w usta, a potem zajrzał w oczy. - Gdy minie najgorsza spiekota, przyjdę po ciebie. Podwie czorek zjemy w ogrodzie, dobrze? Zawołam Elsę, żeby ci po mogła się rozebrać. - Nie trzeba, poradzę sobie. Znowu ją pocałował. Zirytowała się, że nie potrafi opanować drżenia całego ciała. Wiedziała, że on to czuje i była podwójnie na niego zła. Mimo to musiała zacisnąć pięści, by się opanować i nie objąć go za szyję. Luka oderwał się od jej ust, spojrzał na nią pociemniałymi oczami. Uśmiechnął się tak uwodzicielsko, że oblała się szkarłatnym rumieńcem. - Śnij o mnie - szepnął pieszczotliwie. - Nigdy! Po jego wyjściu usiadła i ostrożnie spuściła nogę. Drgnęła nerwowo, gdy otworzyły się drzwi, ale to przyszła Elsa.
75
R
S
- Niech pani nic staje na chorej nodze! Pomogę pani dojść do łazienki, a potem się położyć. Georgia wyciągnęła się w świeżej, chłodnej pościeli i wes tchnęła. Ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby spadło na nią coś cięższego niż stare, drewniane schody. Luka pragnął jej i z jego zachowania wynikało, że jest przy zwyczajony do sukcesów nie tylko na torze wyścigowym. Wie działa, że niełatwo będzie mu się oprzeć. Głównie dlatego, że instynktownie do niego lgnęła, chociaż rozum mówił, że miłość między nimi jest niemożliwa. Luka byłby wymarzonym kochan kiem; już teraz przy nim zapominała o Jamesie. Musiała przyznać, że pod jednym względem Luka jest ucz ciwy, a mianowicie nie obiecuje małżeństwa. Na pewno miał zamiar ożenić się z jakąś toskańską pięknością. Romans z an gielską nauczycielką będzie dla niego drobnym epizodem, który prędko uleci mu z pamięci.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
R
S
Rozpłakała się z żalu nad sobą, ale po kilku minutach otarła mokre policzki, wyrzucając sobie, że wylewa łzy bez powodu. Z trudem odsunęła od siebie natrętne myśli o Luce i starała się zasnąć. Grube rolety były spuszczone iw pokoju panował pół mrok, a mimo to dość długo trwało, nim zapadła w niespokojny sen. Nagle otworzyła oczy i krzyknęła przestraszona; koło łóżka niewyraźnie majaczył wysoki cień. Luka uciszył ją namiętnym pocałunkiem, który oddała bezwiednie, zanim na dobre się roz budziła i zaczęła wyrywać. Nie zaskoczyło go to i łatwo pora dził sobie z jej oporem. Przypomniała sobie jego przechwałki podczas lunchu i zadrżała przerażona. Widocznie przyszedł, aby wprowadzić pogróżki w czyn. - Nie bój się, carissima. - Podniecony mieszał angielskie i włoskie słowa, co w jej uszach zabrzmiało jak piękna melodia. - Jesteś rozespana, więc będziemy mówić w twoim języku... do chwili gdy nie będą potrzebne żadne słowa. Znowu się szarpnęła, lecz jej bezsilność jedynie go roz bawiła. - Przestań! - syknęła jadowitym tonem. - Mówiłam poważ nie. Nie chcę... nie mogę... - A ja chcę i mogę. Pocałował ją, uniemożliwiając dalsze słowa protestu. Jedną
77
R
S
ręką tulił ją do siebie, a drugą pieszczotliwie gładził po plecach. Ogarnęło ją podniecenie i czuła, że słabnie, jakby traciła władzę nad sobą. Bała się, że za chwilę nie będzie miała siły go ode pchnąć. - Elsa! - krzyknęła zrozpaczona. Luka zdusił ją w żelaznym uścisku. - Elsa, Pina i Franco pojechali po zakupy. Nikt nam nie przeszkodzi, tesoro. Zaczęta dygotać ze strachu i podniecenia. Miotały nią sprze czne uczucia i nie mogła się w nich rozeznać. - Ja... nie.. . nie wierzę ci! - Nie wierzysz w moje pożądanie? Gdy gorącym językiem dotknął jej ucha, przeszył ją dreszcz rozkoszy, a jednocześnie ogarnęła złość, że nie panuje nad sobą. - Nie! - Czuła, że pod wpływem umiejętnych pieszczot nie bezpiecznie wzrasta podniecenie. - Przestań! - Och, carissima, jakaś ty piękna, jak cudownie zbudowana. Pragnę cię jak żadnej innej, nie odpychaj mnie. Jej ciało instynktownie odpowiadało na dźwięk głębokiego, przepełnionego namiętnością głosu. Mimo to usiłowała się bro nić, ale Luka ustami i rękami udaremniał opór. Zalała ją fala gwałtownego pożądania i za późno zorientowała się, do czego on zmierza. Zaczęła krzyczeć i prosić, lecz był już ślepy i głu chy na wszystko. Nie zdążył się uspokoić, gdy z całej siły go popchnęła. Usiadł zdyszany i czerwony, nieprzytomnie patrząc w jej rozgoryczone oczy. Zawstydził się, chyłkiem wyszedł z łóżka i zaczął się ubie rać. Georgia odwróciła się do niego plecami i naciągnęła kołdrę na głowę. - Carissima...
78
R
S
- Wynoś się! Wziął ją za rękę, lecz się szarpnęła. Zaczerwienił się jeszcze mocniej, ale powiedział z uporem: - Musimy porozmawiać. Widzę, że jesteś na mnie zła, a by łem pewien... - Czego? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Że pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. Ustami mówiłaś nie, ale całym ciałem tak. Przyznaj się. - Zajrzał jej w oczy - Gdybym ci był obojętny, nie mógłbym kochać cię z takim uniesieniem. Skonsternowana przygryzła wargę. Rzeczywiście pragnęła go bardzo mocno. - Nie sądziłam, że to wykorzystasz. Chciałam, żebyś mnie całował i pieścił, ale... nie... Zbladła śmiertelnie i schwyciła się za głowę. - Che cosa...? - Głowa. - Odwróciła się. - Idź już! Zostaw mnie wreszcie samą. Pogładził ją po włosach, ale znowu szarpnęła się jakby z ob rzydzeniem, więc zaklął siarczyście i wybiegł z pokoju. Odczekała chwilę, ostrożnie wyszła z łóżka i kurczowo schwyciła się poręczy krzesła. Potem, skacząc na jednej nodze, pokuśtykała do łazienki, napuściła pełną wannę gorącej wody i zanurzyła się po szyję. Miała ochotę zostać tam na wieki i ni kogo nie oglądać. Wreszcie jednak musiała wyjść. Na progu sypialni stanęła jak wryta i zjeżyła się, ponieważ przy łóżku siedział Luka przebrany w świeżą koszulę i spodnie. Zerwał się, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Popatrzył na spuchniętą kostkę. - Dlaczego zdjęłaś bandaż?.
79
R
S
- Musiałam się oczyścić - odparła z goryczą. - Długo się szorowałam. - Przyślę Elsę... - Nie! - Tak. Już wróciła. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Gdy stąd wychodziłem, akurat weszła do domu z moją babką, która za pytała, co robiłem w jej pokoju, Elsa wyjaśniła, że ty tu śpisz. Babka kazała mi się gęsto tłumaczyć, dlaczego byłem u ciebie i wyciągnęła sobie wiadome wnioski. Nie była... zadowolona. Georgia z rozpaczy mocno zacisnęła powieki. - Powiedziałeś jej, co między nami zaszło? — Nie. Uważasz mnie aż za takiego głupca? - Usta wykrzy wił mu nieprzyjemny grymas. - Oczywiście, że uważasz... Nie wiele powiedziałem, ale babka jest domyślna. - Muszę natychmiast stąd wyjechać -jęknęła przerażona. - Nie możesz! - zawołał. - W twoim stanie... - Szkoda, że wcześniej nie wziąłeś tego pod uwagę - syk nęła ze złością. Luka zaczerwienił się tak mocno, jakby za chwilę miał trys nąć krwią. Zaklął szpetnie i wychodząc, trzasnął drzwiami. Po chwili przyszła Elsa z naręczem ubrań, które położyła na komo dzie. Obrzuciła Georgię wszystkowiedzącym spojrzeniem, moc no objęła i powiedziała cicho: - Niech się pani wypłacze. Georgię to rozczuliło, więc rozpłakała się rzewnymi łzami, a Elsa gładziła ją po głowie i cierpliwie czekała, aż się uspokoi. - Proszę się ubrać. Pójdziemy do oranżerii, bo signora Valori życzy sobie zjeść podwieczorek w pani towarzystwie. - Nie chcę nigdzie iść. Ogarnęła ją rozpacz, ponieważ wiedziała, że nie uniknie
80
R
S
rozmowy z babką Luki. Włożyła prostą, zieloną suknię, po czym usiadła przed lustrem, aby się umalować. - Szkoda fatygi po takich przeżyciach - odezwała się go spodyni. - Muszę choć trochę podnieść się na duchu. - Nie ma powodu- się bać, bo signora Valori jest bardzo dobra. - Nie boję się, ale jest mi wstyd. Najchętniej schowałabym się w mysiej dziurze. Elsa pocieszyła ją kilkoma serdecznymi słowami i zawołała Lukę. Przyszedł natychmiast i otworzył usta, aby coś powie dzieć, lecz zmroził go wyraz twarzy Georgii. Bez słowa wziął ją na ręce i zaniósł do oranżerii, gdzie jego babka siedziała przy stoliku nakrytym do podwieczorku. Elegancka starsza pani zdumiała się na widok wnuka niosą cego młodą kobietę. Luka posadził Georgię na krześle obok stolika i przysunął taboret. - Babciu, to jest ta młoda Angielka, która uczy Alessę. - Moje uszanowanie, signora - powiedziała zawstydzona Georgia. - Skręciłam nogę... Pani Valori zrobiła taką minę, że Luka żachnął się i mruknął, z trudem hamując gniew: - Wczorajszy wypadek, o którym babci mówiłem. To nie jest skutek moich... zapędów. - Cieszę się. A teraz bądź łaskaw przedstawić mi tę młodą damę jak należy. Luka przedstawił Georgię, używając staroświeckich sfo rmułowań, jak gdyby występowali w sztuce teatralnej sprzed stu lat. - Cieszę się, panno Fleming, że doskonale włada pani języ-
81
R
S
kiem włoskim - powiedziała pani Emilia Valori. - Pozwoli pani herbaty czy kawy? - Lekarz zabronił jej pić kawę. - Z przyjemnością napiję się kawy - odparła Georgia, jak gdyby Luki nie było w pokoju. Starsza pani nieznacznie się uśmiechnęła, nalała pełną fili żankę czarnej jak smoła kawy i bez pytania wsypała trzy łyże czki cukru. - To dobrze pani zrobi. - Wymownie spojrzała na posępne go wnuka. - Mój drogi, najlepiej będzie, jeśli zostawisz nas same. - Ale, babciu.... Pani Valori zniecierpliwiła się. - Czyżbyś zapomniał, że jestem przyzwyczajona do posłu szeństwa? Luka zwrócił się do Georgii ze słowami: - To nie mój pomysł. Spojrzała na niego z tak jawną pogardą, że drgnął nerwowo, sztywno się ukłonił i wyszedł. - Na pewno wsiądzie do auta i jadąc na złamanie karku, będzie chciał wyrzucić z siebie całą złość i wstyd. - Pani Valori wbiła w Georgię przenikliwe, niebieskie oczy. - Panno Fle ming, widziałam, że mój wnuk wychodził z pokoju, który pani od wczoraj zajmuje. Byliście sami w domu... Proszę mi uczci wie powiedzieć, czy pani go do siebie zaprosiła. - Nie - odparła Georgia bezbarwnym głosem. - Proszę też się przyznać - drążyła starsza pani - czy dała mu pani powód, żeby sądził, że jego awanse będą mile widziane? Upłynęło kilka sekund, nim Georgia w pełni zrozumiała zna czenie owych słów. Dumnie uniosła głowę i odparła:
82
R
S
- Jeśli pytanie ma znaczyć, czy pani wnuk mi się podoba, to odpowiedź jest twierdząca. -Westchnęła smutno. -Przyzna ję, że po upadku zdrowy rozsądek trochę mnie zawiódł. Oboje byliśmy wstrząśnięci i... przygnębieni wypadkiem ze schoda mi... i się pocałowaliśmy. Jeśli to można nazwać zachętą, je stem trochę winna. Luka nie ukrywał... wyraźnie mi powiedział, że chce być moim kochankiem... - Przygryzła wargę, aby się opanować. - Chyba zrobiłam błąd, gdy powiedziałam, że to niemożliwe. Nie sądziłam, że on potraktuje to jako wyzwanie i przez myśl mi nie przeszło, że tak daleko się posunie. - Więc jednak dopiął swego? Georgia spuściła wzrok i zapytała ledwo dosłyszalnie: - Nie przyznał się? - Nie chciał mi powiedzieć, dlaczego był u pani, ale pani słowa jedynie potwierdzają moje podejrzenia. - Starsza pani ciężko westchnęła. - Pozwoli pani, że teraz zapytam, czego pani od niego oczekuje w ramach rekompensaty. - Niczego... Chyba że pani zdoła skłonić go, żeby usunął się stąd na czas mojego pobytu. - Spróbuję. - Pani Valori zasępiła się. - Ale może się okazać, że po głębszym zastanowieniu, będzie pani chciała czegoś więcej. Georgia czuła, że trzęsą się jej ręce, więc odstawiła filiżankę. - Moja droga, proszę mi wybaczyć, ale chciałabym wiedzieć, ile pani ma lat i czy już była pani... z kimś... zwią zana. - Mam dwadzieścia sześć lat - odparła Georgia z ociąga niem. - I... jak pani zapewne przypuszcza, nie było to pier wsze. .. doświadczeniem moim życiu. Jestem prawie zaręczona z oficerem armii brytyjskiej. Nie spieszy mi się do małżeństwa,
83
R
S
bo chciałabym trochę popracować jako nauczycielka i zwiedzić świat. - A w międzyczasie poznała pani mojego wnuka. - Starsza pani znowu westchnęła. - Czy Luka wiedział, że nie jest pani obojętny? - Tak. - Georgia oblała się rumieńcem. - Ale powiedziałam mu zdecydowanie, że między nami nic nie będzie. - Dlaczego? - To chyba oczywiste. Nie będę kłamać i udawać, że mnie nie pociągał. Ale nie miałam zamiaru marnować szans na dobre małżeństwo, tylko dlatego że Gianluka Valori chciał się ze mną... zabawić. Poza tym pracuję w szkole, której dyrektorka ma bardzo surowe zasady. Podejrzewam, że bez pardonu dałaby mi wymówienie, gdyby dowiedziała się, że jestem na tyle lek komyślna, że podczas kontraktu pozwoliłam sobie na romans. Szczególnie z człowiekiem, który jest znany w całym kraju. - Rozumiem. -Pani Vałori zmarszczyła czoło. - I zastana wiała się pani nad konsekwencjami, prawda? Georgia w milczeniu skinęła głową. - Kto wie, co będzie? Natura jest okrutna i daje dzieci lu dziom, którzy ich wcale nie chcą, a skąpi tym, którzy bardzo pragną. Mam nadzieję, że jeśli zajdzie pani w ciążę, powiadomi pani o tym mojego wnuka. Georgia poczuła, że wpada w panikę. Nie chciała mieć dzie cka poczętego wbrew woli. - Chyba nie warto z góry się martwić - rzekła na pozór spokojnie i uśmiechnęła się zdawkowo. - Jestem pewna, że te raz chętnie posłucha pani o postępach, jakie Alessa zrobiła w angielskim. - Czyli daje mi pani do zrozumienia, że jeden temat wyczer-
84
R
S
pany - cierpko zauważyła starsza pani. - Dobrze, panno Fle ming, na razie nie będziemy więcej o tym mówić. - Wyjęła z torebki wizytówkę. - Oto mój adres i telefon. Proszę się ze mną skontaktować, jeśli będzie pani w potrzebie. - Westchnęła ciężko i dodała: - Uważam, moja droga, że najlepiej będzie, jeśli Marco o niczym się nie dowie. Biedak nic nie może pomóc, a jest bardzo przywiązany do Luki i byłoby mu ogromnie przy kro, że brat ukochanej żony tak niegodziwie postąpił. - Twarz jej zszarzała. - Zgadza się pani ze mną? - Najzupełniej. Pani Vaiori wyprostowała się i lekko uśmiechnęła. - Mogę teraz pytać o moją prawnuczkę. Czy istotnie jest laka mądra, jak opowiada jej ojciec? - Tak. W związku z przyjazdem szacownego gościa zmieniono roz kład dnia i Elsa przygotowała specjalną, wcześniejszą kolację. - Jadę do siostry mieszkającej w Sienie, i chciałam zabawić tu godzinę, najwyżej dwie - wyjaśniła pani Valori. - Ale zosta nę, żeby zobaczyć się z Alessą. I muszę zamienić jeszcze kilka słów z wnukiem. Zadzwoniłam do siostry i przeprosiłam za spóźnienie. - Czy mogłaby pani poprosić Lukę, żeby miał wzgląd na signora Sardiego? - Najpierw myślałam, że go potraktuje surowo i powiem kilka ostrych słów do słuchu. - Po ustach starszej pani prze mknął cień uśmiechu. - Ale jednak wolę go poprosić, bo mój uparty wnuk źle reaguje na rozkazy. Proszę zadzwonić na Pinę, chcę ją po coś posiać, Pina przyniosła laskę z kości słoniowej.
85
R
S
— Proszę, to dla pani. - Och, dziękuję - ucieszyła się Georgia. - Teraz nie będę taka bezradna. Po powrocie do sypialni zauważyła, że przyniesiono więcej rzeczy i powieszono w szafie. Po krótkim odpoczynku ubrała się w czarną suknię, w której wystąpiła pierwszego dnia. Mogła założyć tylko jeden pantofel, więc nie wyglądała tak elegancko jak wtedy. Dyskretnie się umalowała i gładko zaczesała włosy w kok spięty złotą klamrą. Akurat kończyła toaletę, gdy zajechały samochody i usłyszała radosne wołanie Alessy: - Babuniu! Niebawem przyszła Pina. - Signor Luka pyta, czy już może zanieść panią do oranżerii. Georgia uśmiechnęła się szeroko i pokazała laskę. - Przecież mam to. Poradzę sobie sama. Nie chciała przyjąć pomocy Luki, mimo że lśniące i śliskie posadzki były zdradzieckie. - Stupidita! - Luka wziął ją na ręce, a łaskę odrzucił. - Wo lisz zwichnąć dragą nogę, niż skorzystać z mojej pomocy? -Tak. - Musimy porozmawiać. - Nie mamy o czym - wycedziła lodowatym tonem. Luka nie powiedział nic więcej. Zaniósł ją do oranżerii i po sadził na fotelu. Podbiegła rozpromieniona Alessa, której po zwolono zostać na kolacji. - Georgio, czujesz się lepiej? - Doskonale, kochanie. Za dwa dni będziemy razem biegać. Ucałowała dziecko i skinieniem głowy powitała pozostałych.
86
R
S
- Czy spokój i cisza w domu dobrze pani zrobiły? - zapytał Marco Sardi. - Tak - odparła speszona. Chcąc ukryć zakłopotanie, pochyliła się i udawała, że musi poprawić bandaż. - Luka, daj pani Georgii kieliszek mojego ulubionego szam pana - zarządziła pani Valori, po czym zwróciła się do pana domu: - Na ogół pozwałam sobie na jeden kieliszek tygodnio wo, ale dziś chyba wypiję dwa od razu. - Czy to jakaś uroczystość? - Tak rzadko miewamy gościa z Anglii. - Starsza pani zna cząco spojrzała na Georgię. - Miło pogawędziłyśmy... - Czyli jednak nie nacieszyła się pani spokojem - zmartwił się pan Sardi. Georgia żałowała, że nie została w sypialni. Niezręczną sytuację ratowała Alessa, która siedziała na ko lanach wujka i z przejęciem opowiadała mu o wizycie. - Bardzo dużo pani dla niej zrobiła - rzekła pani Valori półgłosem. - To inne dziecko. Gdy Luka spojrzał w ich stronę zaintrygowany przyciszoną rozmową, Georgia odwróciła głowę, - Dobrze się pani czuje? - zapytał pan Sardi. - Ma pani wypieki. - To od szampana. Przy kolacji siedziała naprzeciw Luki i ilekroć nieopatrznie na niego spojrzała, widziała, że się w nią uparcie wpatruje. Zaczęła wypytywać Alessę o spotkanie z kuzynkami. - Opowiedziałam im o schodach i jak płakałam, kiedy się na ciebie zwaliły. - Dobrze, że Georgii nic gorszego się nie stało - rzeki Luka. - Nie wiedziałem, że te schody ledwo sie trzymają.
87
R
S
- Miałem kazać je naprawić, ale... Pan Sardi urwał, a pani Valori uśmiechnęła się ciepło i po wiedziała, aby go pocieszyć: - Dobrze, że nie skończyło się niczym groźniejszym. - To była wyłącznie moja wina - powiedziała Georgia. Luka, spięty i nieswój, przestał się odzywać. Alessa to za uważyła i spytała: - Wujku, czemu masz smutną minę? Źle się czujesz? - Nie, kochanie, nic mi nie jest. Jeśli chcesz, jutro możemy razem popływać. - Chcę, chcę - ucieszyło się dziecko. - Niedługo muszę jechać - powiedziała pani Valori, gdy siedzieli przy kawie. - Wiesz, Marco, z przyjemnością patrzę na Alessę. Dawno nie była taka ożywiona i radosna. - To zasługa pani Georgii. Jest dla niej bardzo dobra. - Dziecko będzie za nią tęsknić - rzekła starsza pani. - Jak my wszyscy - mruknął Luka. - Może zostanie dłużej, jeśli będziecie dla niej dobrzy? - Znacząco spojrzała na Lukę, a Georgię serdecznie ucałowa ła. - Do widzenia, moja droga. Proszę pamiętać, co powie działam. Gdy wszyscy wyszli, ogarnęła ją tęsknota za domem i matką. Smutnym wzrokiem patrzyła na Elsę, sprzątającą ze stołu. - Co pani jest? - spytała zaniepokojona gospodyni. - Chce pani do łazienki? - Nie, chcę iść spać. Czy mogę prosić laskę? - Oczywiście, już niosę. Powiem signorowi Sardiemu, że pani jest bardzo zmęczona. Niebawem leżała w łóżku podparta poduszkami, z książką w ręku. Na stoliku stały biszkopty, herbata i sok.
88
R
S
Nie musiała uśmiechać się i rozmawiać, więc przebiegła my ślami wydarzenia dnia. Wiedziała, że niemiłego epizodu z Luką nie zdoła wymazać z pamięci i musi pogodzić się z tym, co zaszło. Starała się myśleć logicznie i obiektywnie. Luka zaskoczył ją, gdy była rozespana, to prawda. Zdumiało ją jednak, że od razu całym ciałem odpowiedziała na pieszczoty i pocałun ki, co nigdy się nie zdarzyło podczas kilku nocy spędzonych z Jamesem. Niemiłe odkrycie bardzo ją przygnębiło; nie rozumiała. dla czego lak różnie reaguje na tych dwóch mężczyzn. Największą niespodzianką było to. że czuła się zupełnie bezradna wobec mało znanego mężczyzny, który wmówił sobie, że musi zostać jej kochankiem. Upadek i utrata przytomności w pewnym stopniu przyczyni ły się do owej bezradności, lecz nie tłumaczyły wszystkiego. W ramionach Luki przeżyła niezwykłe uniesienie, a jednocześ nie czuła niechęć do niego. Miała mu za złe pewność, że ona pragnie tego samego, co on. Ów incydent uświadomił jej i to, że nawet gdyby nie spotkała Gianluki Valoriego, małżeństwo z Jamesem nie byłoby udane. Sen odszedł ją zupełnie, więc postanowiła od razu napisać do Jamesa i wyznać mu przykrą prawdę. Czuła się okropnie, jak zbrodniarz, i miała trudności z formułowaniem myśli. Podarła kilka kartek, zanim wreszcie wyjaśniła, w miarę taktownie i de likatnie, dlaczego nie może za niego wyjść. Kosztowało ją to tyle wysiłku, że położyła się zupełnie wyczerpana, Dręczyły ją okropne wyrzuty sumienia w stosunku do narzeczonego, a mimo to myślami wracała do Luki i zasta nawiała się, czy rano wyjedzie. Najlepiej byłoby, gdyby ona
89
R
S
opuściła ten dom, lecz nie mogła tego zrobić ze względu na Alessę. Tuż. po północy chciała wreszcie zgasić światło, lecz akurat wtedy uchyliły się drzwi. Zamarła na widok wchodzącego Luki.
ROZDZIAŁ ÓSMY
R
S
- Przysięgam, że nie zrobię ci nic złego - rzekł ochrypłym głosem — ale naprawdę muszę z tobą pomówić. Patrzyła na niego wrogo, bez zmrużenia oka. - Więc mów po angielsku, bo jestem zbyt zmęczona, żeby wysilać się na włoski. Zresztą uważam, że nie ma nic do powie dzenia. - Jest, i to dużo. - Przeszedł na angielski, chociaż dobiera nie słów sprawiało mu trudność. - Zacznę od wyrażenia szcze rego żalu za to, co się stało. To była pomyłka. - Pomyłka! - syknęła, dotknięta do żywego. Niecierpliwie wzruszył ramionami. - Chcesz, żebym mówił po angielsku, więc się nie złość, że wybieram niewłaściwe słowa. Tak, zrobiłem błąd, przyznaję. Ale musisz zrozumieć... jest w tobie coś... pociągasz ronie czymś, czego nie znalazłem u żadnej innej kobiety. Dzisiaj do prowadziłaś mnie do tego, że posunąłem się za daleko. Wczo rajszy wypadek chyba też się przyczynił. Nie mogę znieść myśli, że będziesz z tym swoim Jamesem... albo Tomem. Chciałem... musiałem... pokazać ci, jaka mogłaby być miłość między nami i... udowodnić, że mógłbym sprawić, że w moich ramionach zapomniałabyś o tamtych, i kiedy odpowiedziałaś na moje po całunki tak... ogniście, myślałem... uwierzyłem... - ...że ochoczo zaproszę cię do łóżka, gdy wszyscy usuną
91
R
S
się nam z drogi - dokończyła zgryźliwie. Poczuła satysfakcję, gdy oblał się rumieńcem aż po korzonki włosów. - Zgadłam. Przysunął krzesło do łóżka i usiadł. - Pozwolisz? - spytał retorycznie, nie zwracając uwagi na to, że obojętnie wzruszyła ramionami. - Wiem, że u was panują inne zwyczaje — zaczął z namysłem. - Wasza religia, obyczaje, postawa... - W sprawach płci, co? - przerwała bezbarwnym tonem. - Uważałeś, że skoro mam dwadzieścia sześć lat, ładną twarz i figurę, musiałam mieć wielu kochanków. Pewno myślałeś, że jeden mniej, jeden więcej nie sprawi mi różnicy. - Nieprawda - zaprzeczył gwałtownie i wpatrzył się w nią rozpalonym wzrokiem. - Myślałem tylko o jednym, chociaż posądzałem cię o drugiego, tego twojego cognato, Toma. Pra gnąłem, żebyś o nich zapomniała, a widziała tylko mnie. Nie miałem zamiaru... - Zaczął oddychać ze świstem. - Georgio, proszę cię, uwierz mi! Strasznie cię pragnąłem. Dio, nadal po żądam... Całowałaś mnie, tu, w tym pokoju; trzymałem cię w ramionach i tak reagowałaś na pieszczoty... Pożądanie paliło mnie ogniem. Myślałem. - Wcale nie myślałeś, zarozumialcze! Byłeś pewien zwycię stwa - powiedziała z cierpką ironią i zdegustowana odwróciła głowę. - W porządku, panie Valori, daję panu rozgrzeszenie. Po wypadku nie byłam sobą, zaskoczyłeś mnie półprzytomną. Spojrzała na niego z wyrzutem. - Nigdy nie przyszło mi do głowy, że pod dachem swego szwagra zachowasz się tak bez czelnie. Nie widzisz, jak groteskowa jest ta sytuacja? Mam zwichniętą nogę, jestem obolała. Śpię w łóżku twojej babki, a ty... - Wiem, wiem - warknął, nerwowym ruchem gładząc wło-
92
R
S
sy. - Ale wczoraj przez chwilę bałem się, że nie żyjesz. Na szczęście się omyliłem. - Oczy zapłonęły mu niepokojącym blaskiem. - Od pierwszej chwili, gdy tylko zobaczyłem cię w samolocie, pożądam cię. Więc dzisiaj, gdy leżałaś bezbronna w moich ramionach... straciłem kontrolę nad sobą. - Czemu trzęsiesz się jak galareta? - spytała martwym gło sem. - Nie mam zamiaru cię skarżyć. - Skarżyć? Co to znaczy? - Chyba citare in giudizio — odparła po namyśle, - Nie musisz uciekać się do sądu - żachnął się oburzony. - Valori od dawna są znani z tego, że spłacają wszystkie długi. Powiedz, czego ode mnie żądasz, a dostaniesz. Cokolwiek to będzie. Spojrzała spod rzęs i na jej ustach zaigrał podejrzany uśmiech. - Cokolwiek to będzie? - powtórzyła. Luka wyglądał, jakby stał przed plutonem egzekucyjnym, lecz odparł: - Tak. - Wobec tego sądzę, że mam prawo żądać.... - Celowo za wiesiła głos i z satysfakcją patrzyła na jego napiętą twarz. - Żą dam, żebyś natychmiast opuścił ten dom. - Cosa? - spytał, jakby nic nie rozumiał. - Chcę, żebyś stąd wyjechał i nie pokazywał się do mojego odjazdu za trzy tygodnie. Ale łaskawie pozwalam ci odwiedzać Alessę w moje wolne dni. Elsa zawiadomi cię, gdy mnie tu nie będzie. - Przecież dziecko mnie potrzebuje! Chyba nie jesteś taka okrutna... - Przy mnie nie odczuje braku ciebie. Poza tym przypomi-
93
R
S
nam ci, że powiedziałeś „cokolwiek to będzie". Naprawdę doj rzały mężczyzna potrafi okiełznać pożądanie, a ty nie... Słowa też nie umiesz dotrzymać, co? - Umiem! - Ruszył w stronę drzwi, ale na progu się zatrzy mał. - Babka mówiła, że chcesz, żebym się usunął, ale jej nie uwierzyłem. Powiedziała, że wykpiłem się sianem, bo niektóre kobiety żądają pieniędzy albo, co gorsza, małżeństwa. - Mam narzeczonego, który na mnie czeka. - Co z tego? - Uśmiechnął się zarozumiale. - Gdybym ci się oświadczył, na pewno byś z nim zerwała. - Głupcze! - Nie posiadała się z oburzenia. - Możesz my śleć, co ci się żywnie podoba! Nie chcę ani ciebie jako męża, ani twoich pieniędzy. Potrafię sama się utrzymać. Żegnam. - Żegnam? - Patrzył na nią z niedowierzaniem. - Mówisz poważnie? - Jak najbardziej. Błyskawicznie podszedł do łóżka i zanim się zorientowała, o co mu chodzi, wziął ją na ręce i brutalnie pocałował. Nie drgnęła. Rozsądek podpowiadał, że lepiej nie stawiać oporu. Jeśli bowiem zacznie się szamotać, Luka może znowu się na rzucić, a tego chciała uniknąć za wszelką cenę. - Nie - rzekł chrapliwie. - Nie obawiaj się, nie powtórzę tamtego błędu, ale jeśli to ma być pożegnanie, chcę, żebyś je zapamiętała. Znowu ją pocałował, lecz tym razem namiętnie, a jednocześnie czułe. Jej ciało przebiegł dreszcz, co oczywiście zauważył. Mocniej objął ją jedną ręką, a drugą zaczął pieścić jej piersi. Miała ochotę zarzucić mu ręce na szyję i powtórnie przeżyć rozkosz. Powstrzymała ją duma i resztki zdrowego rozsądku, więc ani drgnęła. Po chwili położył ją i odsunął się, ciężko dysząc.
94 -' Dobrze, pani nauczycielko, będzie zgodnie z pani rozka zem. Zachowuję się jak potulne jagnię, ale trudno, dałem słowo. Nie odezwała się, więc wzruszył ramionami i wyszedł.
R
S
Rano Pina przyniosła tacę ze śniadaniem. - Dzień dobry. Alessa przyjdzie trochę później. Signor Luka zapowiedział, że wyjeżdża. - Doprawdy? - Georgia udała zdziwienie. - Służbowo? - Nie. Jedzie do domu, bo coś tam trzeba wyremontować. - Aha. - Nie zdołała opanować ciekawości, więc zapytała: - Gdzie mieszka? - Blisko nas. Niedawno kupił dom od jakiegoś rolnika i tro chę go zmienił. Georgia nic więcej nie powiedziała. Umyła się, ubrała i nie bawem zeszła do oranżerii. - Dzień dobry. Jak się pani czuje? - zapytał pan Sardi z tro ską w głosie. - Dziękuję, prawie dobrze. - Mimo to proszę sie nie przemęczać. Chciałbym, żeby do ktor Fassi był z pani zadowolony. Luka życzy pani jak najszyb szego wyzdrowienia. Opuścił nas, bo twierdzi, że musi zająć się remontem własnego domu. - Rozumiem. - Usiadła na kanapie i z wdzięcznością uśmiechnęła się do Alessy, która przyniosła taboret. - Dziękuję ci, słoneczko. - Tatusiu, ja będę się opiekować Georgią. I będę bardzo grzeczna. Pan Sardi roześmiał się i czule ucałował córkę. - Wobec tego spokojnie jadę do fabryki.
95
R
S
Luka spełnił jej życzenie, a mimo to wcale nie była zadowo lona. Okazało się, że tęskni za nim i bez perspektywy spędzenia wieczoru w jego towarzystwie życie traci urok. Jedyną pociechą było szybkie gojenie się nogi. Pod koniec tygodnia chodziła już bez łaski, ale lekarz nadal odradzał powrót do pokoju na drugim piętrze. Twierdził, że bez chodzenia po schodach kostka prędzej się zagoi. Georgia żałowała, że nie może wrócić na górę. Łudziła się, że gdyby spała w swoim łóżku, łatwiej byłoby wyrzucić przykry incydent z pamięci. Wałczyła z sobą, a mimo to coraz bardziej tęskniła za Luką. Pan Sardi codziennie przekazywał od niego pozdrowienia i życzenia powrotu do zdrowia. Łudziła się, że nie widzi, jak samo imię Luki wywołuje u niej żywe rumieńce i psuje jej apetyt. Pan Sardi i Georgia jedli coraz mniej. Pewnego dnia Elsa zaniepokoiła się i spytała, czy jej kuchnia się pogorszyła. Za pewnili ją, że wszystko zawsze jest doskonałe. Potem gospodyni zwierzyła się Georgii, że pan domu bardzo ją martwi. - Wciąż jeszcze opłakuje żonę - zakończyła z ponurą miną - i bez niej jest jak zbłąkana owca. Myślę, że tylko Alessa trzyma go przy życiu. Georgia przyznała jej rację, a wieczorem powiedziała panu Sardiemu, że w sobotę zostanie w domu, aby on mógł trochę wypocząć. - Nie, moja droga, wykluczone. Musi pani jechać do wyma rzonej Florencji. Najlepszym wypoczynkiem jest dla mnie czas spędzony z córką. Zresztą będzie Luka, więc może pani z czy stym sumieniem wyjechać. - Spojrzał na nią z ukosa. - Proszę nie zapominać, że niedługo będziemy musieli radzić sobie bez pani.
96
R
S
- Rzeczywiście. Wolałaby spotkać się ż Luką, niż oglądać obrazy, lecz do tego nie mogła się przyznać. - Georgio - ciągnął pan Sardi ze wzrokiem wbitym w fili żankę - gdyby stało się coś złego, chyba powiedziałaby mi pani, prawda? - Coś złego? - powtórzyła zaskoczona. - Ostatnio je pani mniej niż ja, a Luka zamknął się w sobie, złości się o byle co i pracuje jak maniak. Nie lubię wtrącać się w cudze sprawy, ale skoro przebywa pani pod moim dachem, czuję się za panią odpowiedzialny. Wiem, że od samego począt ku bardzo podoba się pani mojemu szwagrowi... Raptem on twierdzi, że musi wyjechać, bo jego dom się wali, w co nie wierzę. Sądzę, że pokłóciliście się o coś. Jeśli Luka w jakikol wiek sposób obraził panią, chyba mam prawo o tym wiedzieć. - Zapewniam pana, że nic szczególnego się nie stało - po wiedziała, czując wstręt do siebie z powodu kłamstwa. - Mój brak apetytu wynika z braku ruchu. Niedługo zacznę chodzić normalnie i będę jadła za trzech. W oczach pana Sardiego malowało się niedowierzanie. - Skoro tak pani mówi, muszę uwierzyć. Porozmawiajmy więc o jutrze. Niestety, samochód jest potrzebny, ale Franco odwiezie panią na dworzec, a potem albo on, albo ja odbierzemy panią z dworca. - Nawet dobrze się składa, bo doktor Fassi odradzał mi prowadzenie samochodu. Nazajutrz wstała skoro świt. Pojechała samochodem na dwo rzec, a stamtąd pociągiem do Florencji. Wysiadła na stacji Santa Maria Novella i z przewodnikiem w ręku wyruszyła na zwie-
97
R
S
dzanie miasta. Początkowo szła prędko, lecz zwolniła koło ele ganckich sklepów przy Via Tornabuoni. Gdy nasyciła oczy bo gactwem na wystawach, podążyła dalej na Piazza della Signoria i do Gallerie degli Uffizi, znanej skarbnicy najwybitniejszych dzieł z różnych szkół malarstwa florenckiego. Stanęła w długiej kolejce po bilety i cierpliwie czekała, słu chając wielojęzycznego gwaru. Tęsknym wzrokiem obserwo wała kelnerów, uwijających się przy stolikach przed pobliską restauracją. Miała wielką ochotę napić się kawy, lecz wolała nie wychodzić z kolejki, ponieważ turyści ustawili się już w dwóch rzędach i wciąż nadchodzili nowi. Wreszcie kupiła bilet i po szerokich schodach Vasariego weszła do pierwszej sali. W Uffizi obrazy mistrzów z różnych okresów były wyeksponowane w chronologicznym porządku, dzięki czemu zwiedzający mogli łatwiej dostrzec zmiany zachodzące w sztuce przez stulecia, od wieku trzynastego do osiemnastego. Przed przyjazdem miała nadzieję, że w galerii zapomni o Lu ce, a tymczasem nie mogła oderwać od niego myśli. Patrzyła na arcydzieła z żalem, że nie oglądają ich wspólnie. Z drugiej stro ny irytowało ją, że za nim tęskni, ponieważ była pewna, że postąpiła słusznie, gdy zażądała, aby wyjechał. Powoli jej nastrój się zmienił i przygnębienie ustąpiło miej sca oczarowaniu. Coraz bardziej skupiona oglądała dzieła ko lejnych mistrzów, a przed „Wiosną" Botticellego długo stała wśród równie oniemiałych z zachwytu turystów. Po kilku go dzinach opuściła Uffizi oszołomiona natłokiem wrażeń. W naj bliższej kawiarni znalazła wolny stolik, zamówiła dużą kawę oraz ciastka i zabrała się do pisania kartek z pozdrowieniami. Żałowała, że już nie wypada posłać widokówki Jamesowi. Wypiła dwie filiżanki mocnej kawy, aby nabrać sił do zwie-
98
R
S
dzania Palazzo del Bargello. Przeczytała w przewodniku, że niegdyś mieściło się tam więzienie, w którym dzwon obwiesz czał egzekucje. Obecnie znajdował się tam bogaty zbiór rene sansowych rzeźb. Idąc z mapą w ręku, minęła Palazzo Vecchio i bezbłędnie dotarła do Bargello, w którym chciała obejrzeć przede wszy stkim rzeźby Michała Anioła i Donatella. Donatello nawet jako osiemdziesięcioletni starzec tworzył wspaniałe dzieła. Jego brą zowy posąg Dawida wydał się jej nieziemsko piękny. W tym muzeum też, spędziła dużo czasu, a mimo to czuła, że nie złożyła należnego hołdu dziełom Michała Anioła i jemu współczesnych. Uznała jednak, że jak na jeden dzień, widziała dosyć: Postanowiła wrócić do Villa Toscana, ponieważ rozbolała ją głowa, a także odczuwała lekki ból nogi. Weszła na dworzec, gdy zapowiadano jej pociąg, więc po biegła na odpowiedni peron. Wracała wcześniej, niż zamierzała, ale nie chciała dzwonić po Franco. Obawiała się, że jeśli nie będzie go w domu, pan Sardi poczuje się zobowiązany po nią przyjechać, a wolała go nie fatygować. Zadecydowała, że raz pozwoli sobie na rozrzutność i weźmie taksówkę z dworca do domu. W Villa Toscana zastała płacz i zamęt. Alessa z rozpaczli wym krzykiem rzuciła się w jej ramiona, - Nasz pan się rozchorował - powiedziała zapłakana Pina i signor Luka zawiózł go do szpitala. - Do szpitala? - powtórzyła przerażona i mocniej objęła Alessę. - No, kruszyno, uspokój się, nie płacz. - Tatuś jest chory. -Dziewczynka spojrzała na nią przez łzy. - Musi iść do nieba jak mamusia?
99
R
S
- Nie, perełko, na pewno nie. - Tatusia coś bolało i pan doktor powiedział, że trzeba je chać do szpitala, bo tam przestanie boleć. - Kurczowo objęła Georgię. - A ciebie przestało boleć w domu. - Nie zawsze tak się udaje. Przestań płakać, kochanie, i umyj buzię, a ja pójdę porozmawiać z Elsą. Polem zjemy pod wieczorek, dobrze? Alessa niechętnie poszła do łazienki, a Georgia do kuchni. Przygnębiona gospodyni potwierdziła jej najgorsze obawy. - Wyglądało na atak serca. - Elsa westchnęła i jeszcze bar dziej posmutniała. - Dzięki Bogu, że pani już wróciła. I że signor Luka był na miejscu. - Ja też powinnam była zostać, bo Florencja mogła zacze kać. Ale pan Sardi nalegał, żebym zrobiła sobie wolne i... - Dobrze, że już pani jest z powrotem. - Weszła Alessa, więc Elsa zdobyła się na uśmiech. - Czas na podwieczorek. Kto jest głodny? Georgia pokręciła głową i wyciągnęła rękę do dziecka. - Poprosimy tylko herbatę i te doskonałe ciasteczka z mig dałami. Chodź, skarbie. W oranżerii Alessa usiadła Georgii na kolanach i powiedzia ła cicho: - Chcę jechać do tatusia. - Pojedziemy, jeśli pan doktor nam pozwoli. Ale teraz jedz. - Jak dobrze, że pani wcześniej przyjechała - odezwała się Pina. - Dzisiaj wrócę do mojej sypialni, żeby być bliżej was. Pina natychmiast wyszła, aby zająć się przenoszeniem rzeczy. Alessa usnęła, a wtedy Elsa powiedziała przyciszonym głosem:
100
R
S
- Od dawna martwiłam się o pana. - Ja też. Ostatnio prawie nic nie jadł. - Dzięki Bogu, że signor Luka był na miejscu. W krytycz nych chwilach jest jak opoka. - Rzuciła Georgii osobliwe spoj rzenie. - Tylko raz widziałam, żeby stracił głowę. Wtedy, gdy przyniósł panią nieprzytomną. Georgia zarumieniła się, ale nie spuściła oczu. - Teraz pewnie znowu się tu sprowadzi? - Nie ma wyboru, bo jest potrzebny Alessie. I mnie też, pomyślała Georgia, a głośno powiedziała: - Czy zawiadomiono signorę Valori? - Nie. Signor Luka uważał, że lepiej trochę zaczekać, nim... - Zanim będzie można powiedzieć, że jest dobrze - dokoń czyła Georgia zdecydowanym tonem. - Tak, oczywiście. Sprzątnę i zabiorę się do kolacji. Po przebudzeniu Alessa zapytała z nadzieją w głosie: - Tatuś jest zdrowy? - Na razie nie wiemy, żabko. - Wstała, wyciągając rękę. - Chodź, zobaczymy, gdzie jest Pina, wykąpiesz się i położysz. Przeczytam ci bajkę i może wyjątkowo pozwolę zjeść kolację w łóżku. Georgia przeciągała kąpiel, urozmaicając ją, jak umiała. Na gle do łazienki weszła rozpromieniona Elsa i ucałowała Alessę. - Dzwonił, wujek i powiedział, że tatuś czuje się lepiej. Ca łuje cię i prosi, żebyś była grzeczna. - Będę bardzo grzeczna. Jestem głodna. Gospodyni obiecała, że przygotuje coś specjalnego. Alessa zasnęła po dziewiątej i dopiero wtedy Georgia poszła do swego pokoju. Ze zdziwieniem poczuła, że bardzo zgłodnia ła, więc prędko się obmyła, ubrała i uczesała.
101
R
S
Na parterze natknęła się na Elsę, która powiedziała: - Kolacja będzie za kwadrans. - Dziękuję. Przygotowała się na to, że poczeka, czytając, a tymczasem w oranżerii zastała Lukę. - Elsa powiedziała, że wiesz, że muszę zostać - rzekł bez wstępu. - Nie mam wyboru. - Oczywiście. - Przygryzła wargę. - Nie miałam prawa cię wyganiać, co zresztą teraz jest bez znaczenia. Jak czuje się signor Sardi? - Lepiej. Okazało się, że to nie atak serca. W szpitalu stwier dzono zapalenie przełyku, stąd ból i kłopoty przy łykaniu. - Bogu niech będą dzięki! - zawołała uradowana. - Co nie co wiem na ten temat, bo mój ojciec niedawno chorował. To prowadzi do... Urwała, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. - Do wrzodów. Główna przyczyna: zmartwienia i napięcie nerwowe, a tego Marco miał w nadmiarze. Kazali mu połknąć jakiś aparat. - Skrzywił się. - Okropność! - Nie wiem, jak takie badanie nazywa się po włosku. Może podobnie jak po angielsku: endoskopia. Nieprzyjemne, ale po mocne; mojego ojca też tak badano. Potem musiał przejść na ścisłą dietę i oczywiście brać leki, ale jeśli o nich pamięta, nie ma żadnych kłopotów. - Mam nadzieję, że tak samo będzie z moim szwagrem... - Nagle poderwał się. - Przepraszam, nie zaproponowałem nic do picia. Może wypijemy szampana za jego zdrowie? - Najpierw muszę zjeść coś konkretnego, bo we Florencji wypiłam tylko dwie kawy, a po powrocie do domu trochę her baty.
102
R
S
- Cieszę się. - Z czego? Że nic nie jadłam? - Nie. - Uśmiechnął się radośnie. - Cieszy mnie, że Vilła Toscana jest dla ciebie domem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
R
S
Oboje postanowili dołożyć starań, aby kolacja minęła w przyjemnej atmosferze. Diagnoza specjalistów w szpitalu uspokoiła ich, więc mogli delektować się bistecca fiorentina, która była specjalnością Elsy. Chianti Classico tak Georgii za smakowało, że wypiła dwa kieliszki. Rozmowa toczyła się o obrazach i rzeźbach, jakie Georgia tego dnia podziwiała we Florencji, o pracach remontowych w domu Luki i o coraz liczniejszych zamówieniach na supremo. Sprawiali wrażenie dwojga dobrze wychowanych ludzi, którzy nigdy nie wyrządzili sobie żadnej przykrości. Przy kawie Luka rzekł z lekką ironią: - Być we Florencji i nie widzieć „Dawida" Michała Anioła,' to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża. - Wiem - przyznała ze smutną miną. - Zostawiłam Gallerie dell'Accademia na ukoronowanie dnia, ale po Bargello rozbo lała mnie zwichnięta noga, więc dałam za wygraną i wróciłam. - A tu czekała taka straszna wiadomość. -• Okropna. - Wzdrygnęła się. - Biedna Alessa była przeko nana, że tatuś umrze... tak jak mamusia. Luka zapatrzył się przed, siebie ponurym wzrokiem. - Też się tego bałem, bo Marco dosłownie zwijał się z bólu. Na szczęście moje obawy były bezpodstawne i wszyscy może my spokojnie spać.
104
R
S
- Ja będę spała czujnie, na wypadek gdyby Alessa się obu dziła. - Przeniosłaś się na górę? - spytał zmieszany. - Tak. - Dalszy pobyt w sypialni babki był nie do przyjęcia? - Nic podobnego! -Rzuciła mu groźne spojrzenie. - Spa łam na dole, bo tak radził doktor Fassi, ale teraz, w takiej sytu acji, lepiej, żebym była blisko Alessy. Może się obudzić i mnie wołać. - Czyli twoje przenosiny nie mają nic wspólnego z tym, że ja wróciłem? - Nic a nic. Bez słowa przesunął filiżankę, a Georgia drżącą ręką nalała mu kawy. - Nie za dużo kofeiny na noc? - zapytała, aby coś po wiedzieć. - Ostatnio i tak źle śpię, niezależnie od tego, ile i co piję - burknął i wypił kawę duszkiem. Georgię ogarnął niepokój. - Jest bardzo późno... czas spać - rzekła, pospiesznie wsta jąc. - Cieszę się, że panu Sardiemu nic nie grozi. Luka bacznie się jej przyjrzał. - Jutro jedziemy z Alessą do szpitala, więc skorzystaj z oka zji i odpocznij, bo kiepsko wyglądasz. - Czy to dziwne, że po tylu wrażeniach jestem zmęczona? - Nie. - Ukłonił się przesadnie nisko. - Dobranoc. Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli odmówię sobie przyjemności i nie od prowadzę cię na górę. - Chyba tak. —Po krótkim namyśle wyciągnęła rękę. - Pro ponuję, żebyśmy zapomnieli o wszystkim, co dotychczas było
105
S
i zachowywali się jak dobrzy znajomi, jak przyjaciele... Ze Względu na Alessę. Podniósł jej dłoń do ust. - Zgoda, jeśli naprawdę sobie tego życzysz. - Uśmiechnął się lekko. - Tylko głupiec odmawia prośbie pięknej kobiety, a mnie można wiele zarzucić, ale nie głupotę. - Skrzywił się. - Chociaż niedawno zachowałem się jak ostatni dureń i brutal. - Powtarzam jeszcze raz - mruknęła, zabierając rękę z jego dłoni - zapomnijmy o tym. Dobranoc.
R
Rano Luka z pogodną twarzą ucałował Alessę. - Wiesz, dzwoniłem do szpitala i powiedziano mi, że tatuś czuje się dużo lepiej. Czeka na ciebie. - Pojedziemy zaraz? - Nie. Tak wcześnie nie wolno odwiedzać chorych. Przed południem wszyscy troje spacerowali w ogrodzie, a potem długo pływali. Podczas lunchu Alessa zwróciła się do Georgii: - Wujek mówi, że musisz odpocząć. - Skoro muszę, to muszę - odparła rozbawiona. - Mam nadzieję — rzekł Luka, gdy zostali sami - że to ci odpowiada. Rozumiem, że nie zrobisz nic na mój rozkaz. - Doskonale mnie rozumiesz - powiedziała z ironią. - Chciałbym, żeby tak było. - Jestem nieskomplikowaną osobą. - Ja też. - W takim razie do końca mojego pobytu nie powinno być żadnych scysji. - Jest to całkiem możliwe. Ale powinnaś wiedzieć, moja droga, że liczę się z każdym słowem, które mówię.
106
R
S
Spojrzała na niego podejrzliwie. - Do czego nawiązujesz? - Chciałbym zaznaczyć, że moja zgoda na tę proponowaną przez ciebie przyjaźń wcale nie oznacza, że przestałem cię po żądać. Wręcz przeciwnie, pragnę jeszcze bardziej niż przedtem. - I co z tego? Patrzył na nią bez zmrużenia powiek. - Chcę nauczyć cię całego piękna i uniesień, jakie towarzy szą miłości między kobietą i mężczyzną. - Oczy płonęły mu niebezpiecznym blaskiem. - Nie masz pojęcia, jak mnie pociąga twój uroczy brak doświadczenia. Marzę o tym, żeby cię do kształcić. .. I dlatego nie mogę spać po nocach. Georgia zarumieniła się. Na końcu języka miała ostrą odpowiedź, lecz przeszkodziła jej Alessa, która przyszła po chwalić się nową sukienką. - Podobam się wam? Wujku, jestem gotowa! - Wzięła go za rękę. - Do widzenia. - Do widzenia, kochanie - z trudem zdołała wykrztusić Georgia. - Przekaż tatusiowi pozdrowienia ode mnie. Luka zaśmiał się, ponieważ jej gniew go bawił. - Pamiętaj, że masz odpocząć. Zacisnęła usta i nic nie powiedziała. Po ich odjeździe nie miała ochoty iść do siebie, więc położyła się na leżaku w ogrodzie. Słowa Luki były tak oburzające, że miała uczucie, iż się dusi. Chciała być na świeżym powietrzu. Gdy nieco ochłonęła, pomyślała, że jego zachowanie powinno jej pochlebiać. Była jednak przekonana, że zarozumiały Valori po prostu chce sprawić, by zapamiętała go na całe życic jako niezrównanego kochanka. Na jej nieszczęście chyba rzeczywi ście takim był.
107
R
S
Powtarzała sobie, że to nie ma znaczenia i że nie dopuści do pocałunków. Nie tylko dlatego, że byłby to skrajny brak rozsąd ku z jej strony. Luka ogromnie ją pociągał, a jego pieszczoty natychmiast rozpalały w niej pożądanie. Już na samo wspo mnienie krew żywiej płynęła w żyłach. Ogromnym wysiłkiem woli opanowała się i skupiła na książce, na którą od dłuższego czasu patrzyła niewidzącym wzrokiem. Pina przyniosła jej podwieczorek oraz wiadomość, że Luka wróci później, gdyż w drodze powrotnej chce wstąpić do siostry pana Sardiego, aby powiedzieć jej, jaki jest stan brata. Zadowolona z samotności, długo pływała w basenie, a po tem leżała w wannie, czytając gazetę. O ustalonej porze, jak co tydzień, zadzwoniła do rodziców i po rozmowie z nimi jak zwy kle ogarnęła ją tęsknota. Aby odwrócić myśli, wyciągnęła z sza fy wszystkie suknie i zastanawiała się, którą włożyć. Nie miała zamiaru być zabawką w rękach Luki, ale mimo to chciała atra kcyjnie wyglądać podczas kolacji we dwoje. Tymczasem okazało się, że musiał pojechać do fabryki. Wobec tego nastawiła się na kolację bez towarzystwa. Podej rzewała, że Luka posłużył się fabryką jako wykrętem. Trudno jej było uwierzyć w poważne kłopoty w niedzielny wieczór. Zajęta swymi myślami, tylko jednym uchem słuchała relacji Alessy. - Pan doktor mówił, że tatusiowi jest potrzebny odpoczynek i dlatego jeszcze trochę musi zostać w szpitalu. Ale czuje się dobrze. O, przypomniało mi się, że ciocia Claudia przeprasza. Nie odwiozła mnie, bo pojechała do szpitala. - To zrozumiałe, kochanie. Tatuś jest najważniejszy. Tak starannie ubrała się i uczesała, że chociażby z tego względu nie wypadało udawać, że boli ją głowa i musi się
108
R
S
położyć. Pomogła Pinie wykąpać Alessę i zeszła do oranżerii. Nie miała na nic ochoty; apetyt psuły jej domysły, gdzie i z kim jest Luka. Była zła na siebie, że jest o niego zazdrosna. Po kolacji poszła na spacer. Nagie w oddali usłyszała warkot silnika. Serce zabiło jej radośnie, gdy w ciemności rozpoznała supremo. Luka wrócił znacznie wcześniej, niż zapowiedział. Uradowana podbiegła kilka kroków, lecz się opanowała i zwol niła. Weszła do domu tuż za nim i przystanęła zdumiona, po nieważ był ubrudzony od stóp do głów. - Czyłi jednak były jakieś kłopoty? Na widok błysku zadowolenia w jego oczach, najchętniej ugryzłaby się w język. - Miałaś wątpliwości? - Przecież jest niedziela. - Wzruszyła ramionami. - Trochę to dziwne. - Wybuchł pożar w jednym z mniejszych budynków. Nic groźnego, ale musiałem jechać i pomóc gasić. - A straż pożarna? - Strażacy przyjechali, gdy już najgorsze minęło... Jesteśmy odpowiednio przeszkoleni i przygotowani na każdą ewentual ność. - Zmarszczył brwi i gniewnie syknął: - Ktoś zlekceważył zakaz palenia. Weszła Elsa, która zawołała przerażona: - O Boże! Luka, co się stało? Wysłuchała wyjaśnień, kazała mu się umyć i przebrać i po szła przygotować kolację. - Dziwi cię nasz stosunek do służby? - zwrócił się Luka do Georgii. - Nie mamy służących, więc nie wiem, jaki powinien być stosunek do nich.
109
R
S
- Elsa jest w naszej rodzinie dłużej niż ja na świecie. Jest bardzo niezależna, ale ogromnie do nas przywiązana. - Dzięki temu dostaniesz kolację nawet o tak późnej porze. - Nie ma sensu prosić, żeby się nie fatygowała, a poza tym potwornie zgłodniałem. Wybacz, ale muszę się ogarnąć. - Na półpiętrze odwrócił się. - Posiedzisz ze mną, czy jesteś zbyt zmęczona? Ogarnął ją żal, że będą widywać się jeszcze tylko przez dwa tygodnie, więc odparła: - Nie. - Co nie? Nie zostaniesz, czy nie jesteś zmęczona? - To drugie. Jeśli chcesz, dotrzymam ci towarzystwa. - Dziękuję. Za dziesięć minut będę gotowy. Zawróciła pogrążona w myślach. Nie pragnęła romansu z Luką, lecz nie umiała odmówić sobie przyjemności przeby wania w jego towarzystwie. Przyszedł przed upływem dziesięciu minut i duszkiem wypił kilka szklanek wody mineralnej. - Ale jestem spragniony! Dzięki Bogu, że nikomu nic się nie stało, a szkody są niewielkie. - Czujesz się bardzo odpowiedzialny? - Oczywiście. Nie zatrudniamy zbyt wielu pracowników, ale większość pracuje u nas od lat i jesteśmy z nimi zżyci. Nawet mamy takich, którzy już przysłali synów! - Uśmiechnął się lekko. - Nic dziwnego, że czuję się odpowiedzialny, podobnie jak przedtem mój ojciec. Niestety zmarł, gdy jeszcze chodziłem do szkoły i dlatego Maddalena wzięła na swe barki całą odpo wiedzialność za fabrykę, do czasu mojej pełnoletności. - A twoja matka? - zapytała cicho. - Nie chcę być niedeli katna, ale czy i ona też młodo umarła?
110
R
S
- Przy moim urodzeniu. Jak Maddalena. - Przepraszam... nie powinnam była pytać. - Dlaczego? To nie tajemnica. - Spojrzał na Elsę, która przyniosła pełną tacę. - Dziękuję. Mógłbym zjeść konia z ko pytami. - A dostaniesz tylko cielęcinę z karczochami. - Popatrzyła na niego surowym wzrokiem. - Dlaczego nie zostawisz brudnej roboty innym? - Bo ją lubię. Dobra kobieto, daj mi spokojnie zjeść. - Ukro ił dużą porcję mięsa. - Zresztą jestem za stary na twoje maru dzenie. Gospodyni prychnęła gniewnie, ale patrzyła na niego z roz rzewnieniem. - Ktoś musi pomarudzić. Idę po herbatę dla pani Georgii. - Nie sprzykrzyło ci się wciąż to samo? - zapytał po jej wyjściu. - Trochę, ale Elsa jest święcie przekonana, że herbata dobrze mi robi, więc nie mam sumienia niszczyć jej złudzeń. Powiedz mi szczerze, czy pan Sardi naprawdę czuje się dużo lepiej i nie długo wyjdzie ze szpitala? - Tak. Po kilku dniach bezczynnego leżenia, które go śmier telnie nuży, powinien mieć siły wrócić do domu. Oczywiście będzie musiał brać leki i przestrzegać ścisłej diety. Odpada al kohol, kawa, owoce cytrusowe. - Stwierdzono nadkwasotę? - Chyba... żal mi go bardzo. Marco uwielbia wino i kawę. Wytłumaczyłem mu jednak, że ma obowiązki wobec dziecka i nie może narażać Alessy na tragiczne przeżycia. To mu trafiło do przekonania. - Całe szczęście.
111
R
S
- Chętnie oczyszczę sobie płuca - rzekł, gdy skończył jeść. -Przejdziesz się po ogrodzie? - Z przyjemnością. Tutaj gwiazdy są większe niż u nas powiedziała rozmarzona. - Bo jesteśmy bardziej na południu. - Głęboko wciągnął powietrze. - U mnie jeszcze lepiej je widać, bo mieszkam na wzgórzu. Odwiedzisz mnie przed odjazdem? Jeśli chcesz, weź Alessę jako przyzwoitkę. - Dobrze, z nią mogę przyjechać. Skończono już naprawy? - Nie było tego wiele: zalepienie kilku dziur w ścianach i pomalowanie sypialni. Mój dom jest w innym stylu niż ten, ale chcę zachować jego dotychczasowy charakter. Kupiłem go od chłopa emeryta. - Charlotte i Tom mieszkali tu na wsi i byli... Urwała speszona, że poruszyła zakazany temat. Luka złapał ją za rękę i zatrzymał w pół kroku. Stała bez ruchu, wpatrzona w niego. Chciała zapamiętać każdą chwilę pięknego wieczoru. - Przyznaj się, że nie kochasz tego swojego Jamesa - rzekł rozkazującym głosem. - Może nie... - zaczęła z ociąganiem. - Przynajmniej nie tak, jak ty to rozumiesz. - Tylko tak można kochać. Objął ją i pocałował, tym razem delikatnie, co bardziej roz palało niż namiętne pocałunki. Westchnęła i zapominając o po stanowieniu, zarzuciła mu ręce na szyję. Poczuła, że jego ciało przebiegł dreszcz. Powoli przytulał ją mocniej i całował coraz gwałtowniej. - Pragnę cię - szepnął ledwo dosłyszalnie. - Wiem. - A ty mnie?
112
R
S
Nie odpowiadała tak długo, że ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy. - Co ma znaczyć twoje milczenie? Chcesz mi wmówić, że nic nie czujesz, gdy ja doskonale wiem, że mnie pragniesz? Wiem, co to znaczy, gdy kobieta drży w moich ramionach, gdy jej usta... - Wiem, że wiesz - rzekła głucho. - I w tym sęk. - Sęk? - Odsunął ją od siebie. - Jest tak ciemno, że prawie nie widzę twojej twarzy. - Aż do bólu zacisnął palce na jej ręce. - Jak mam to rozumieć? - Za dużo wiesz o kobietach. Co nie powinno dziwić, gdy mężczyzna jest tak przystojny i ma taką reputację. -Reputację? - Jako rajdowiec - dokończyła pospiesznie. - Na pewno byłeś uwielbiany. I wiele kobiet pożądało cię... Jesteś wspaniałe zbudowany i masz coś, czego wielu mężczyznom brak. - Niezależnie od tego, co to jest, na ciebie nie działa - rzekł z goryczą. - Nieprawda, chociaż wolałabym, żeby było inaczej. Za dwa tygodnie opuszczam ten dom i wracam do szkoły. - Przeszła na angielski, aby nie mieć wątpliwości, że powie dokładnie to, co zamierza. - Nie możesz zostać moim kochankiem z tej prostej przyczyny, że nie chcę stracić pracy. I nie życzę sobie być jedną z twoich maskotek. - Maskotek? - powtórzył zdegustowany. - A jak inaczej nazwać te inne kobiety? - Westchnęła. Trudno nie ulec czarowi nocy z takimi gwiazdami, ale tobie nie ulegnę, bo należymy do różnych światów. Zapomniałeś, że mie liśmy być przyjaciółmi? Nie dotrzymasz słowa? - Zawsze dotrzymuję. - Oddychał głośno, z trudem. - Bę-
113
R
S
dzie tak, jak chcesz, Georgio. Odpowiada ci tylko przyjaźń, dobrze, będziemy przyjaciółmi. - Nerwowym ruchem przecze sał włosy. - Więcej razy cię nie dotknę, bo twoja bliskość za bardzo burzy mi krew. Nigdy nie pragnąłem żadnej kobiety tak bardzo jak ciebie. - Chyba tylko dlatego, że jestem nieosiągalna. Odwróciła się i pobiegła do domu. Przez resztę wieczoru gnębiło ją niejasne uczucie, że popełniła jakiś niewybaczalny błąd.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
R
S
Przez kilka następnych dni widywali się bardzo mało. W związku z chorobą szwagra Luka musiał spędzać znacznie więcej czasu w fabryce, więc zdarzało się, że przyjeżdżał do piero późnym wieczorem. Nie było kolacji we dwoje ani spa cerów pod wygwieżdżonym niebem. Georgia wmawiała sobie, że tak jest lepiej. Pan Sardi wrócił ze szpitala kilka dni przed upływem terminu umowy. Luka przywiózł go wczesnym popołudniem, na prośbę Alessy został niecałą godzinę i pojechał do Valorino. Do Georgii uśmiechnął się tylko raz, na pożegnanie. - Będziemy dzisiaj gościć signorę Valori - powiedział pan Sardi po jego wyjeździe. - Prababka Alessy lubi wczesne kola cje, więc pozwoliłem córce jeść razem z nami. - Uśmiechnął się lekko. - Tylko Luka jest zwolennikiem późnych posiłków, ale jego dzisiaj nie będzie, bo jako przedstawiciel firmy jedzie na służbową kolację. Tak więc i wilk będzie syty, i owca cała. Georgia nie pokazała po sobie, że ta wiadomość poważnie ją zaniepokoiła. Bała się, że wieczór w towarzystwie dociekli wej starszej pani będzie nieprzyjemny. Tuż przed kolacją zajrzała do jej pokoju Pina. - Signor Marco prosi, żeby pani przyszła do gabinetu, bo chce zamienić z panią kilka słów.
115
R
S
Georgia obciągnęła czarną spódnicę, wygładziła kremową bluzkę i naprędce związała włosy czarną wstążką. Zeszła piętro niżej i zastukała do drzwi gabinetu. - Proszę. - Pan życzył sobie, żebym przyszła, prawda? Pan Sardi był ubrany w lekki płócienny garnitur i koszulę z rozpiętym kołnierzykiem i wyglądał dużo młodziej niż zwy kle. Wskazał fotel przy biurku. - Chciałbym serdecznie podziękować za wszystko, co zro biła pani dla Alessy. Wiedząc, że dziecko ma dobrą opiekę, łatwiej mi było wytrzymać w szpitalu. - Jest pan bardzo uprzejmy. - A pani bardzo dobra... - Obrzucił jej twarz uważnym spojrzeniem. - Czy mogę odwołać się do jej dobroci i prosić o wielką przysługę? - Zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy - zapewniła bez namysłu. '- Czy... mogłaby pani... przedłużyć pobyt u nas? - Uśmie chnął się niepewnie. - Wiem, że proszę o bardzo wiele, ale byłbym zobowiązany, gdyby zechciała pani zostać do rozpoczę cia roku szkolnego. - Nie rozumiem - powiedziała zaskoczona. - Przecież pod koniec sierpnia miał pan jechać do Anglii. - Lekarze zabronili mi wyjeżdżać z domu, a otwarcie filii w Londynie przełożono na styczeń. - Aha. - Spuściła wzrok. - Obiecałam rodzicom, że do nich przyjadę... - Oczywiście pojedzie pani. Doktor Fassi twierdzi, że jesz cze przez kilka dni muszę siedzieć w domu. więc może wybra łaby się pani teraz? Skontaktowałem się z pani dyrektorką, która
116
R
S
zgodziła się zwolnić panią na początku nowego roku, więc mogłaby pani odwiedzić rodziców jeszcze raz. - Patrzył na nią z przepraszającą miną. - Uważałem, że zanim wystąpię z pro śbą, powinienem zorientować się w sprawach formalnych. W takiej sytuacji dość trudno było odmówić. - Wobec tego zgadzam się, jeśli panu rzeczywiście tak na tym zależy. Pan Sardi wstał, wyciągając rękę. - Gorąco, serdecznie pani dziękuję. I zapraszam do oranże rii, bo nasz gość już tam jest. Georgii kamień spadł z serca, gdy się okazało, że spotkanie z panią Valori przebiega naturalnie, bez skrępowania. Elsa prze szła samą siebie i przygotowała wystawną kolację, która minęła w bardzo przyjemnej atmosferze. - Alessa ładnie rozmawiała ze mną po angielsku - pochwa liła pani Valori. - Nie znam pani ojczystego języka zbyt dobrze, ale rozumiem tyle, żeby się orientować, że dziecko zrobiło nie bywałe postępy. - Dziękuję, signora. - Georgia uśmiechnęła się do uczenni cy. - Dobrze nam się pracuje, prawda? - Tak. Lekcje są bardzo wesołe. - Więc na pewno ucieszy cię wiadomość -rzekł jej ojciec - że pani Georgia zgodziła się zostać z nami do rozpoczęcia roku szkolnego. Dziewczynka ucałowała Georgię. - Zostaniesz? Naprawdę zostaniesz? Radość dziecka i aprobata pani Valori rozwiały wszelkie wątpliwości. Gdy Alessa poszła spać, a pan Sardi do ogrodu, aby wypalić jedyne dozwolone cygaro, panie zostały same. - Przyjemnie patrzeć na takie szczęśliwe dziecko. Georgio,
117
R
S
jest pani wspaniałomyślna, że zgodziła się poświęcić jej jeszcze tyle czasu. - To nie poświęcenie. Zdolna uczennica i piękny dom są rekompensatą. - Wiem, moja droga. - Starsza pani nie spuszczała z niej przenikliwych oczu. - Ale po incydencie z Luką... Myślałam, że gdy skończy się umowa, zechce pani od razu wyjechać. Georgia nie spuściła wzroku. - Tak naprawdę nic się nie stało, signora. Mówiłam już. że to było nieporozumienie. Wyjaśniliśmy je i teraz jesteśmy przy jaciółmi. - Przyjaciółmi? — powtórzyła pani Valori ze zdumieniem. - Naprawdę Luka na to przystał? - Mniej więcej - odparła Georgia z szelmowskim uśmie chem. - Moja droga, doświadczenie dawno mnie nauczyło, że czy sta przyjaźń między piękną kobietą i pełnokrwistym mężczyzną rzadko jest możliwa. Z czasem przynajmniej jedna strona prag nie czegoś więcej. - W bystrych oczach mignęło rozbawienie. - Czy mój wnuk w ogóle pani nie pociąga? - Pociąga, ale nie mam zamiaru się temu poddać. Dzie!i nas zbyt wiele. Pochodzenie, kultura... różne rzeczy. - Choćby religia, prawda? - Otóż nie. Brak mi pobożności, jakiej życzyliby sobie moi rodzice, ale niemniej jestem katoliczką. - Rozumiem. Czy Luka o tym wie? - Nie. Nie widzę powodu, dla którego miałabym mu to mówić... jemu czy komukolwiek innemu oprócz pani, sig nora. - Hm... Szacunek dla mojego wieku nie pozwała pani po-
118 wiedzieć, żebym nie wsadzała nosa w nie swoje sprawy, prawda? - Ależ skąd, signora!
R
S
Pobyt u rodziców sprawił Georgii ogromną przyjemność, lecz minął stanowczo za prędko. Dnie były za krótkie, być może dlatego, że źle sypiała i w związku z tym późno wstawała. Tro chę pomagała matce przy gotowaniu, a ojcu przy pieleniu. Dużo chodziła na spacery z psem. Charlotte i Tom przyjechali w niedzielę na lunch i początko wo przekomarzali się z nią na temat wrogo usposobionego Wło cha. Tom zdradził teściowi, że to Gianluka Valori, rajdowiec znany entuzjastom Formuły Jeden. Potem, gdy Charlotte oznaj miła, że spodziewa się dziecka, rozmowa toczyła się już tylko wokół tego tematu. - Wtedy we Florencji to jednak nie były kłopoty z żołąd kiem. Podejrzewałam, że jestem w ciąży, ale póki nie byłam pewna, wolałam milczeć. Georgia zwróciła się do szwagra, mówiąc żartobliwie: - Czyli to była twoja wina. - A kogo by innego? Pożegnanie na lotnisku Heathrow było smutne. Niechętnie rozstawała się z rodzicami i niewiele brakowało, a pojechałaby z powrotem do domu. - Szkoda, że znowu tak długo się nie zobaczymy - powie działa pani Fleming z żalem. Georgia uściskała matkę, połykając łzy. - Ale niedługo przyjadę na cały tydzień. Obiecuję. Oderwała się od rodziców i przyłączyła do grupy pasażerów
119
R
S
odlatujących do Włoch. Tym razem nie musiała przesiadać się na pociąg do Florencji, ponieważ w Pizie miał czekać Franco. Na dworcu lotniczym w Pizie rozejrzała się, szukając Fran co, i stanęła jak wryta, gdy zobaczyła Lukę. Zauważył ją, oczy mu rozbłysły, przepchnął się i wziął jej walizkę. - Witaj, Georgio. Chciałem tu coś załatwić, więc zastąpiłem Franco. Dobrze ci było w domu? - Cudownie - odparła wzruszona. -Tak,dobrze, że niewiele brakowało, a wcale bym nie wróciła. - Miałaś zamiar nas zdradzić? - spytał z marsem na czole. - Prawie. Ale za nic nie chciałabym sprawić przykrości Alessie... - Moich uczuć pewno w ogóle nie brałaś pod uwagę, co? - mruknął ze smutkiem. Położył walizkę na tylnym siedzeniu, pomógł Georgii wsiąść i usiadł za kierownicą. Rozpogodził się, a nawet uśmiechnął. Rzucając marynarkę do tyłu, przelotnie musnął ręką jej ramię, a wtedy przeszył ją rozkoszny dreszcz. Pomyślała, że jednak powinna była zostać w Anglii. Rozmawiali uprzejmie, jak dwoje znajomych, lecz gdy mi nęli ostatni zakręt, Luka spojrzał na nią z ukosa i mruknął jakby niechętnie: - Tęskniłem za tobą. - Przecież prawie nie ma cię w domu! - Czyli ty też za mną tęsknisz - rzekł zadowolony. - Oczywiście. Wszystkim ciebie brak - odparła na pozór obojętnie. Ledwo zdążyła wysiąść, przybiegła Alessa i rzuciła się jej w ramiona. Powtarzała jej imię z taką radością, że Georgia uznała, iż choćby dla tego samego warto było wrócić. Dziew-
120
R
S
czynka kurczowo trzymała ją za rękę, a na progu powiedziała po angielsku: - Witaj w domu, Georgio. Bardzo za tobą tęskniłam. - Jak pięknie się nauczyłaś! Brawo! Elsa i Pina powitały ją tak wylewnie, jak gdyby jej nieobe cność trwała pięć lat, a nie pięć dni. Pan Sardi wyszedł z gabi netu i też bardzo serdecznie ją przywitał. Przebierając się do kolacji, postanowiła, że będzie cieszyła się każdym dniem przedłużonego tu pobytu i gromadziła miłe wspomnienia. Przyjemnie jej było, że znowu je kolację w towarzystwie obu panów i może swobodnie się śmiać. Wysłuchała dyskusji na temat kolejnego kryzysu politycznego, a potem opowiedziała o inscenizacji opery Pucciniego, którą widziała w Anglii. - Zastała pani rodzinę w zdrowiu? - zapytał pan Sardi. - Tak, dziękuję. Wszyscy doskonale się czują, szczegól nie siostra. W niedzielę zdradziła nam, że spodziewa się dziecka... Urwała speszona. - Takie jest życie - spokojnie powiedział pan Sardi. - Mimo wszystko idzie dalej i dzieci wciąż się rodzą. Mam nadzieję, że przyszły ojciec jest szczęśliwy. - Bardzo. I matka też. Po kolacji pan Sardi wcześnie się pożegnał. - Wciąż jestem na przymusowym zwolnieniu - wyjaśnił a Laka jest bezwzględny. Zapowiedział, że nie pozwoli mi wró cić do Valorino, jeśli naruszę jakiekolwiek zalecenia dotyczące rekonwalescencji. - Obiecałem doktorowi Fassi, że cię przypilnuję - rzekł Lu ka. -Życzę ci dobrej nocy i miłych snów. - Po wyjściu szwagra
121
R
S
zwrócił się do Georgii: - Pogoda się popsuła, więc ze spaceru nici. Posiedź trochę ze mną, bo jeszcze za wcześnie iść spać. Usiadła w rogu kanapy i wsłuchała się w deszcz, dzwoniący o szklany dach. Luka przysiadł obok niej, wziął ją za rękę i zaj rzał w oczy. - Jak zareagowałaś na wiadomość o dziecku? Pomyślała, że szczerze zazdrości siostrze, lecz tego nie mog ła powiedzieć. Przypomniała sobie radość Toma i bezwiednie się uśmiechnęła. - Ucieszyłam się - odparła zgodnie z prawdą. - W hotelu we Florencji Charlotte męczyły wymioty i okazuje się, że to był pierwszy sygnał. Luka pieszczotliwie pogładził jej dłoń. - Mam nadzieję, że nie będzie komplikacji. - Nie ma powodu do obaw. -. Czasami są. - Spojrzał na nią ze smutkiem. - Czy zasta nowiłaś się kiedykolwiek, dlaczego nie mam żony? - Owszem. - Otóż jeśli się ożenię, wszyscy będą oczekiwać dziedzica. - Ścisnął jej rękę aż do bólu. - Wiesz, co stało się z moją matką i siostrą, prawda? Dlatego nie chcę narażać żadnej kobiety na podobne ryzyko. Zdumienie Georgii nie miało granic. - Doprawdy? To ciekawe. Ale chyba chcesz mieć rodzinę? - Mam Alessę. I nie odmawiam sobie przyjemności, o ja kich marzy każdy mężczyzna. Jesteś mi potrzebna, Georgio. Wymyśliłem to spotkanie w Pizie, żeby móc przyjechać po cie bie, bo już dłużej nie mogłem znieść rozstania. Czy możesz uczciwie powiedzieć, że nic dla ciebie nie znaczę? - Nie mogę.
122
R
S
- Więc czemu ma nas łączyć tylko przyjaźń? - spytał chra pliwym głosem. - Szanuję twoje zasady i nie proponuję, żeby śmy kochali się pod dachem mojego szwagra, ale mam własny dom... - Chcesz, żebyśmy wymykali się tam chyłkiem? - zawołała oburzona. - Wcale nie. - Mocno schwycił ją za ręce. - Posłuchaj! Nie wracaj do szkoły, ale przenieś się do mnie... - Po co? — Pogardliwie wykrzywiła usta. - Potrzebne ci le kcje angielskiego? - Nie, ale to tak. - Przytulił ją i zachłannie pocałował. - Szkoda, że wróciłam! - krzyknęła, gdy zdołała się wy rwać. - Powinnam była zostać w domu. Chciała wybiec, lecz zastąpił jej drogę. - Czemu? Żeby być z tym twoim Jamesem? On też przy jechał? - Sto razy ci mówiłam, że jest na Cyprze i dawno go nie widziałam. - To dobrze. -Odetchnął wyraźnie zadowolony. - P o co się szarpać i opierać? W gwiazdach zapisano, że mamy się kochać i dobrze o tym wiesz. - Nic podobnego! Odepchnęła go, ale niezrażony przyciągnął ją do piersi. Była niewzruszona jak głaz. - Nie warto z sobą walczyć - rzekł cicho. - Twoje ciało mówi to, czego nie chcą powiedzieć usta. - Rządzę i ciałem, i ustami. Jesteś bardzo pociągający, a ja jestem normalną kobietą, ale to jeszcze nic nie znaczy. Kiedy wyjadę, nigdy więcej... Dokończenie zdania uniemożliwił pocałunek. Próbowała
123
R
S
odepchnąć Lukę, lecz była wobec niego bezsilna. Zajrzał jej w oczy i szepnął: - Nigdy, to tyle co wieczność. W nocy budzę się i wspomi nam twoją jedwabistą skórę. Usiłowała nie słyszeć uwodzicielskich słów i kuszącego gło su. Oddech jej się rwał i przebiegały ją rozkoszne dreszcze. Zadrżała mocniej, gdy poczuła jego gorące usta na szyi. Mimo to odepchnęła go i spojrzała tak zimnym wzrokiem, że się wzdrygnął. - O co chodzi? - Nie zamieszkam z tobą. Gdyby... gdyby nie było Jamesa i... gdybyś był kimś innym... bardziej przeciętnymi... Angli kiem. .. może bym się namyśliła. Ale nic z tego. Twarz mu stężała w złośliwym grymasie. - Czyli muszę cię poślubić, żeby dostąpić łaski i wejść w twoje łoże? - Skądże! - Ze zdumienia automatycznie przeszła na angiel ski. - Małżeństwo nawet mi przez myśl nie przeszło. - Trudno uwierzyć - rzekł po angielsku. - Czy chcesz po wiedzieć, że gdybym ci się oświadczył, dałabyś mi kosza? Roześmiał się cynicznie. - Naprawdę nie do pomyślenia! - Masz prawo myśleć, co ci się żywnie podoba — odparła cicho - ale to prawda. Nie chcę wyjść za ciebie, a zresztą na razie w ogóle za nikogo. Nawet za Jamesa, ale on zgodził się czekać. Odpowiada mi obecny tryb życia... - Masz szczęście, że trafił ci się taki potulny narzeczony - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Gdybyś była moją ko chanką. .. - Ale nie jestem - rzuciła lodowatym tonem. - Dobranoc. Zanim doszła na drugie piętro, dygotała na całym ciele.
124
R
S
Rozebrała się i umyła jak automat, a potem wyjęła kalenda i sprawdziła datę odjazdu. Cały miesiąc! Wystraszyła się, że jeśli Luka będzie uparcie dążył do swego, jej silna wola może wyczerpać się przed upływem tego miesiąca. Odłożyła kalendarzyk, lecz po chwili znowu go otworzyła. Sprawdziła inną datę i przerażona zamknęła oczy. Po omacku doszła do łóżka, położyła się i nakryła głowę poduszką.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
R
S
Po powrocie pana Sardiego do pracy, Luka mógł więcej czasu spędzać w Villa Toscana. Georgia przyjęła to z mieszany mi uczuciami, ponieważ bynajmniej nie zraził się jej oporem. Wręcz przeciwnie, starał się, aby jak najczęściej byli sam na sam, czym doprowadzał ją do rozpaczy. Pana Sardiego zaś wyraźnie bawiło to, że im usilniej jego szwagier uwodzi piękną nauczycielkę, tym bardziej ona się od niego odsuwa. Pewnego dnia Georgia wpadła na pomysł, aby pojechać z Alessą do domu Pucciniego. Wycieczka bardzo się udała, więc potem zwiedziły inne posiadłości, które z jakiegoś powodu były znane w okolicy. Wszędzie podziwiały obrazy i meble, czasem spacerowały po pięknych ogrodach. Alessa była tak zachwyco na, że najchętniej uczyłaby się angielskiego tylko podczas wy cieczek. Kiedyś powiedziała ze zbuntowaną minką: •- Nie chcę iść do szkoły! - Dlaczego? - zdziwiła się Georgia. - Bo gdy zacznie się rok szkolny, ty wyjedziesz. - Kotku, Wenecja nie leży na końcu świata. Postaram się kiedyś cię odwiedzić. - Niestety, wcale nie była pewna, czy zdoła dotrzymać obietnicy. - A może ty przyjedziesz do mnie z tatusiem? - Albo z wujkiem. On bardzo cię lubi. Georgia wiedziała, że „lubi" nie jest właściwym słowem,
126 gdyż ostatnimi czasy oczy Luki przypominały krążki błękitnego lodu. Spoglądał na nią takim wzrokiem, że miała ochotę uciec w popłochu. Do Florencji jeździła sama, mimo że proponował swoje to warzystwo. Pewnej soboty spełniło się jej marzenie i obejrzała słynnego „Dawida", a potem obrazy w Palazzo Pitti.
R
S
Podczas kolacji, którą jadła tylko w towarzystwie pana do mu, zastanawiała się, czy Luka zrezygnował z podboju i gdzieś wyjechał. - Dzwoniła signora Valori - przerwał jej rozmyślania pan Sardi. - Byłoby jej bardzo miło, gdyby jutro zechciała pani zjeść z nią lunch. Jeśli pani przyjmie zaproszenie, rano przyśle sa mochód. - Czemu zawdzięczam takie wyróżnienie? - Babka ma dobre serce i nie chce, żeby pani było smutno, gdy my pojedziemy do mojej siostry. W niedzielę rano Georgia włożyła granatową suknię w białe groszki. O umówionej godzinie przed dom zajechała czarna limuzyna, w której oprócz kierowcy siedziała pani Valori. - Dzień dobry - powiedziała osobliwie uśmiechnięta. - Po myślałam, że pokażemy pani widoki, jakich turyści na ogół nie znają. A na lunch zatrzymamy się w miejscu, które na pewno przypadnie pani do gustu. - Dziękuję, signora. Czuję się zaszczycona. Starsza pani bacznie się jej przyjrzała. - Mizernie pani wygląda. Czy to wina nadmiaru pracy? - Nie, pogody. Podczas tych strasznych upałów gorzej się czuję i fatalnie śpię.
127
R
S
- O, to dobrze, że mam samochód z klimatyzacją. Przez kilka godzin starsza pani z dumą pokazywała piękne obiekty i widoki ukochanej Toskanii. Wreszcie kierowca zjechał na wąską serpentynę, prowadzą cą na szczyt porośniętego drzewami wzgórza. Po kilku ostrych zakrętach stanął przed budynkiem z dużym tarasem otoczo nym kolumnami. Ściany domu z jasnego kamienia ginęły pod bujnymi pnączami, a w przejściach powiewały czerwone za słony. Georgia pomogła pani Valori wysiąść, rozejrzała się i powie działa zaskoczona; - Dziwne, że lokal jest położony tak na uboczu. - To nie żaden lokal - wyznała starsza pani beztroskim to nem. - Dom nazywa się La Casupola i mieszka w nim mój wnuk. Oto i on. Georgia z kamienną twarzą patrzyła na nadchodzącego Lu kę. Miał mokre włosy i pospiesznie zapinał koszulę. Uśmiechnął się szeroko do obu pań, babkę pocałował z du beltówki, a Georgię w rękę. - Proszę mi wybaczyć, ale pomagałem Vitowi uruchomić silnik traktora i musiałem się umyć. Georgio, witaj w moim domu. I nie miej pretensji do babci, bo to ja jestem odpowie dzialny za podstęp. Nie chciałaś do mnie przyjechać, więc wy myśliłem takie rozwiązanie. Georgia uśmiechnęła się zdawkowo, chociaż niebezpiecznie błyszczały jej oczy. Rozsadzała ją wściekłość, ponieważ była przekonana, że Luka wie, iż w obecności jego babki nie ośmieli się robić mu scen. - Dlaczego miałabym ci cokolwiek wybaczać? - spytała po dejrzanie słodkim głosem. - Mam wolny dzień, jest piękna po-
128
R
S
goda i signora Valori pokazała mi Toskanię, której sama nigdy bym nie zobaczyła. - Więc nie gniewasz się? Pozostawiła pytanie bez odpowiedzi i zaczęła oglądać dom. Nazwa La Casupola, po włosku rudera, była żartem ze strony właściciela. Dom zdecydowanie różnił się od Villa Toscana, lecz bardziej przypadł Georgii do gustu. Pokoje gustownie umeblowano starymi meblami kupionymi na aukcjach. Zasłony w tym samym kolorze, co portiery z boku tarasu, dodawały ciepła kamiennym ścianom i posadzkom. Ze wszystkich okien rozciągał się piękny, rozległy widok. Luka podał paniom kieliszki z winem własnej produkcji, po czym usiadł na parapecie i ręką zakreślił szeroki łuk. - Georgio, podoba ci się ten widok? - Jak możesz w ogóle pytać? To jeden z najpiękniejszych, jakie dotąd tu widziałam. - Ale chyba jest za cicho, prawda? - spytała pani Valori. - Raczej panuje tu spokój, a nie cisza. - Spojrzała na Lukę. - Wczoraj nareszcie widziałam ,.Dawida" i obejrzałam część obrazów w Palazzo Pitti. - Jakiego Dawida? - zdziwiła się starsza pani. - To rzeźba Michała Anioła, babciu - odparł Lilka i zwrócił się do Georgii: - Przechwalony? - Nie, skądże! Oniemiałam z zachwytu i nie pamiętam, jak długo przed nim stałam. To naprawdę arcydzieło. Weszła pulchna, niewysoka kobieta, która powitała panią Valori z wielkim uszanowaniem i zapytała Lukę, czy może po dać lunch. - Rosa nadal dobrze gotuje? - spytała pani Valori po jej wyjściu.
129
R
S
- Świetnie. Poza tym idealnie sprząta i nigdy nie marud/i, gdy nieoczekiwanie się zjawiam. A bywam w domu rzadko. Jej mąż i syn zajmują się winnicą - dodał, patrząc na Georgię. - Dzięki nim mam własne wino. Rosa przyniosła apetycznie pachnące mięso i sos, który oka zał się bardzo słodki. Po para kęsach Georgia odłożyła widelec. — Przepraszam, ale nie mogę więcej zjeść. - To danie nie wszystkim smakuje - przyznała pani Valori. - Głównie ze względu na sos, który robi się z octu, cukru i cze kolady. Do zająca najlepszy. Georgia poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka, więc czym prędzej napiła się wody mineralnej. - Wybacz... Prosiłem Rosę, żeby przygotowała jakąś to skańską specjalność, a zając to prawdziwy rarytas w naszych stronach. Zjesz coś innego? - Nie, dziękuję. Ale chętnie napiję się jeszcze wody. Po lunchu pani Valori oznajmiła, że musi się zdrzemnąć. Luka ułożył ją na sofie, pocałował i pytająco spojrzał na Georgię. - Ty też chcesz odpocząć, czy obejrzysz dom? Na spacer można iść, dopiero gdy będzie chłodniej. Poszli obejrzeć dom. Wszędzie w oknach wisiały identyczne zasłony. Na ścianach gabinetu były obrazy w dość śmiałych kolorach, a na stołach, fotelach i kanapie stosy książek. W jed nym rogu stał telewizor i wideo, w drugim komputer i faks. - Widzę, że możesz tu i odpoczywać, i kontaktować się ze światem - powiedziała Georgia bezosobowym tonem. Luka stał oparty o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi i bacznie się jej przyglądał.
130
R
S
- Dlaczego jesteś taka obca? - spytał zachrypniętym, a mimo to czarującym głosem. - Nie zachowujesz się przyjaźnie, a czas ucieka i niedługo się rozstaniemy. Odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. - Dobrze wiesz, że jesteś bardzo atrakcyjny, i to nie tylko fizycznie. - Podniosła rękę, aby go powstrzymać. - Nie podchodź i nie dotykaj mnie, bo wiadomo, co będzie. A ja tego nie chcę i tyle razy ci tłumaczyłam dlaczego. Więc proszę, zo staw mnie w spokoju. Już niedługo usunę się z twojego życia. - Nie chcę tego i nie mogę zostawić cię w spokoju! W do datku niestety muszę coś ci powiedzieć. Coś, czego nie chciałem mówić żadnej kobiecie. Nigdy. A teraz muszę. Georgio, zako chałem się w tobie. - Przełknął z trudem, jak gdyby wyznanie stanęło mu kością w gardle. - Czemu patrzysz na mnie takim zimnym wzrokiem? Jesteś z kamienia? Nie rozumiała, jak może wyglądać chłodno, gdy jest jej gorąco i pot zrosił czoło. Chwiejnie postąpiła dwa kroki. - Gdzie... jest... łazienka? - wykrztusiła po angielsku. Kwadrans później wyszła przeraźliwie blada, zataczając się. - Cara. wyglądasz jak śmierć! - krzyknął przerażony Luka. - Chodź do sypialni i połóż się. - Ale twoja babka... - Wytłumaczę jej. Przysięgam, że zaraz wyjdę i nie będę nastawał na twoją cnotę. Zaprowadził ją do przestronnej, chłodnej sypialni. Georgia położyła się na łóżku i jak przez mgłę słyszała, że wyszedł, że gdzieś leci woda. Wrócił z mokrym ręcznikiem, którym obmył jej twarz. - Odpocznij trochę, carissima. Prześpij się. Spała twardo, bez snów. Gdy się przebudziła, Luka stał w no-
131
R
S
gach łóżka. Usiadła tak gwałtownie, że zakręciło się jej w gło wie. Jęknęła, więc podbiegł i ją podtrzymał. - Signora Valori... Położył jej palec na ustach. - Prosiła, żebym cię przeprosił, ale musiała jechać do domu. Spodziewa się znajomej i... - Miałam z nią wrócić! - Ale nie mogłaś. - Patrzył na nią takim wzrokiem, że po czuła się nieswojo. - Musimy porozmawiać. Tutaj. Bez Marco, Alessy i innych przeszkód. Trzeba wszystko wyjaśnić. - Nie rozumiem. - Zaraz ci wytłumaczę. Będę czekał na dole. Twoja torebka leży koło łóżka. Po jego wyjściu usiadła powoli i tym razem już nie zakręciło się jej w głowie. Spuściła nogi, ostrożnie wstała i powolutku poszła do łazienki. Opłukała twarz zimną wodą, uczesała się i lekko pomalowała. Potem, kurczowo trzymając się poręczy, zeszła na parter.. Lukę zastała na tarasie. - Siądź tutaj. Posłusznie usiadła i spojrzała na niego zdziwiona, jakby go nie poznawała. Był zmieniony na twarzy, wyglądał inaczej niż przed dwiema godzinami. Otworzyła usta, aby zapytać, czy stało się coś złego, lecz w tym momencie weszła Rosa. - Signorina, czy życzy pani sobie coś do jedzenia? - Nie, dziękuję. - Georgia uśmiechnęła się blado. - Ale mocna, gorzka herbata dobrze mi zrobi. Po wyjściu gospodyni zapadło kłopotliwe milczenie. - Gdy spałaś, odbyłem rozmowę z babką - wreszcie ode zwał się Luka. - Długą i nieprzyjemną, ale bardzo pouczającą.
132
R
S
Dowiedziałem się, że jestem wyjątkowo podły i beznadziejnie głupi. - Co takiego? - To, co słyszysz. - Twarz mu sposępniała. - Przede wszy stkim dlatego, że według babki przyzwoity człowiek nie uwodzi kobiety, za którą jest poniekąd odpowiedzialny ze względów rodzinnych. Mówił wolno i wyraźnie, aby mieć pewność, że Georgia prawidłowo rozumie każde słowo. - Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie - ciągnął bezbarw nym głosem. - Wiedziałem o twoim narzeczonym i szwagrze, ale właśnie jakby na przekór chciałem ci udowodnić, że przy mnie mogłabyś o nich zapomnieć i być szczęśliwa. Byłem idiotycznie pewien siebie, myślałem, że wystarczy, bym wziął cię w ramiona, a od razu to zrozumiesz. Potem znaleźliśmy się sami w domu... i w łóżku... Czuję obrzydzenie do samego siebie. Przedtem zawsze panowałem nad sobą, a wtedy zignorowałem twoje protesty. Byłem ślepy i głuchy na wszystko poza pożądaniem. Georgii znowu zaczynało robić się niedobrze. Luka uniósł głowę i niechętnie spojrzał jej w oczy. - Babka mi uświadomiła, że mogłaś zajść w ciążę. Milczała, ponieważ od dwóch tygodni dręczyły ją podejrze nia co do takiej ewentualności. Luka pobladł i wykrztusił przez ściśnięte gardło: - Jesteś w ciąży? - Nie wiem. - Przecież są znaki, po których można poznać. - Tak. Nigdy nie miałam zaburzeń... pierwszy raz... więc możliwe... Ale to okropne i niesprawiedliwe! - rzuciła z pasją. -Nie chcę!
133
R
S
Luka drgnął, jak gdyby wymierzyła mu policzek. Kraciastą chustką otarł spocone czoło i śmiertelnie bladą twarz. — Wezwę doktora Fassi, bo musimy jak najprędzej wiedzieć. - Po co? - Przecież to oczywiste. - Nie dla mnie. - Celowo przeszła na angielski. - Jeśli za szłam w ciążę, sama rozwiążę problem. Od ciebie nic nie chcę. Zerwał się i szarpnął ją tak mocno, że musiała wstać. - Co znaczy „sama rozwiążę problem"?! - krzyknął. - Un aborto? To chcesz zrobić? Zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w twarz, po czym wycedziła rozkazująco: — Odwieź mnie do domu! - Najpierw musisz mi powiedzieć, co masz zamiar zrobić - warknął, chwytając ją za ręce. - Proszę bardzo - syknęła jadowitym tonem. - Niedługo wyjeżdżam i mam nadzieję, że nigdy więcej cię nie zobaczę. - Nadzieja matką głupich. Jeśli jesteś w ciąży, ożenię się z tobą. - Nie chcę przymusowego małżeństwa. - Co z tego?-Obojętnie wzruszył ramionami. - Chcesz czy nie, poślubisz mnie. W naszej rodzinie spłaca się długi. Przeze mnie jesteś.,. w takim stanie, więc muszę ci dać zadośćuczy nienie. - Nie musisz! - Przeraziła się nie na żarty. - Jeśli się pobie rzemy, będziemy związani do śmierci. Jestem katoliczką, jak ty. - Aha. To dlatego wymierzyłaś mi policzek, gdy wspomnia łem o aborcji? -. Wcale nie! „Nie zabijaj" obowiązuje niezależnie od religii. Rozwiązanie mojego problemu...
134
R
S
- Naszego - poprawił z naciskiem. - Nie, jest tylko i wyłącznie mój. Dużo kobiet samotnie wychowuje dzieci. Nie mam zamiaru brać z tobą ślubu. Nie chcę wyjść za kogoś, kto w ogóle nie chciał się żenię, co dopiero ze mną. - Tak było, zanim... - Jeszcze nic nie wiadomo na pewno - przerwała, mimo że w głębi duszy była przekonana, iż jest w ciąży. - Więc czemu wymiotowałaś? - Z powodu zająca. - Nie wierzę. - Wierz sobie, w co chcesz. A teraz odwieź mnie do domu i pamiętaj, że nie wolno ci pisnąć ani słowa panu Sardiemu. Kategorycznie zabraniam. - Myślisz, że spieszy mi się trąbić naokoło o mojej głupocie? Gdy wsiedli do samochodu, poprosiła: - Jedź wolno, bo wciąż niewyraźnie się czuję. Luka objął ją i trzymał delikatnie, jakby była ze szkła. - Kochana, wybacz mi... nie mam prawa się złościć. Tylko i wyłącznie ja jestem winien i wszyscy będą o tym wiedzieć. - Nie ma potrzeby. Niedługo wyjadę, więc nikt nic nie musi wiedzieć. - Ja wiem. Babka i... Elsa też. Trzy osoby, więc to już nie tajemnica. Niedługo dowie się doktor Fassi. Jedna osoba mniej, jedna więcej nie robi różnicy. - Nie chcę, żeby doktor Fassi mnie badał. - Nic na to nie poradzę. Zamknęła oczy, aby nie widzieć krętej drogi i niebezpiecznej jazdy.
135
R
S
Mimo jej sprzeciwu Luka wezwał lekarza. - Powiedziano mi, że wczoraj zrobiło się pani niedobrze. Zbadam panią, żeby sprawdzić, co było przyczyną. Dwa dni później powiedział: - Wynik testu jest pozytywny... Niechże pani nie robi takiej tragicznej miny - dodał ze współczuciem. - Luka przyrzekł, że niedługo się pobierzecie. - Już pan mu powiedział? - Prosił mnie o to. Nie było sensu gniewać się na lekarza, więc nic więcej nie powiedziała. Cały dzień chodziła półprzytomna i z tru dem uspokajała Alessę, którą wystraszyły dwie wizyty doktora Fassi. - Cieszę się, że już pani lepiej - rzekł pan Sardi wieczorem. Jedli kolację we dwoje, ponieważ Luka wyjechał na kilka dni. Około dziewiątej poproszono Georgię do telefonu. Dzwo niła pani Valori. - Proszę wybaczyć starej kobiecie, że się wtrąca - powie działa bez wstępu - ale ktoś musiał Luce otworzyć oczy i uświa domić, że wyrządził pani krzywdę. - Skąd pani wiedziała? - Może to kobieca intuicja, doświadczenie lub jeszcze coś innego, ale gdy w niedzielę zobaczyłam panią, byłam prawie pewna, że jest pani w ciąży. Reakcja na zająca tylko potwier dziła moje przypuszczenie. Uważałam, że Luka powinien wie dzieć i. o dziwo, od razu przyznał mi rację. - Ach tak. - Niech się pani nie martwi. Wkrótce weźmiecie ślub. - Ale mnie (o nie odpowiada. Czasy się zmieniły... Nie chcę mieć męża.
136 - W niektórych sytuacjach mąż jest przydatny - rzekła pani Valori cierpkim tonem. - Akurat w tej nie ma pani wyboru.
R
S
Niebawem wyszło na jaw, dlaczego. Luka wrócił i natych miast przysłał Pinę z prośbą, aby Georgia przyszła, ponieważ ma jej coś ważnego do powiedzenia. Zastała go koło basenu, ponuro wpatrzonego w wodę. - Jak samopoczucie? - zapytał, biorąc ją za ręce. Szarpnęła się i syknęła gniewnie: - Wiesz, jakie może być, więc po co pytasz? - Wracam od twoich rodziców. Powiedziałem im, co i jak się stało - wyrzucił jednym tchem. - Coo?! -W jej oczach odmalowało się przerażenie. - Sama powinnam im powiedzieć, ty nie miałeś prawa. Jak śmiałeś! Niecierpliwie machnął ręką i zaczął mówić tak prędko, że z trudem go rozumiała. - Wyznałem wszystko jak na spowiedzi, a potem poprosi łem o twoją rękę. Dla twoich rodziców był to okropny wstrząs, więc trochę trwało, zanim ochłonęli i wyrazili zgodę na ślub. Przyznali mi rację, bo uważają, że małżeństwo to jedyne wyj ście... dla nas obojga. - A jeśli się nie zgodzę? - Zgodzisz się, zgodzisz - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Przyznaję, że nie tego chcieliśmy, ale skoro uro dzisz moje dziecko, nie masz wyboru. Gdy załatwię formalno ści, weźmiemy ślub, a potem zadecydujesz o charakterze nasze go małżeństwa. Dziecko oczywiście musi być pod moją opieką. - Wcale nie! Przez ciebie zaszłam w ciążę, ale mimo to zapamiętaj sobie, że moje dziecko będzie pod moją opieką! - Wobec tego naprawdę nie masz wyjścia. Mój syn... mój
137
R
S
potomek musi urodzić się w Toskanii i wychowywać jako Valori. - Czyli jeśli chcę być z moim dzieckiem, też muszę tu mie szkać - rzekła znużona. - Czy to tak wielkie poświęcenie? - Delikatnie ujął jej dłoń. - Zapomniałaś, że mieliśmy być przyjaciółmi? Jako mąż i żona też możemy nimi być. - Czy zdajesz sobie sprawę - zaczęła, starannie dobierając słowa - co dla mnie znaczy świadomość, że będziesz skuty więzami, których nie chciałeś? Luka spochmurniał i jakby się postarzał. - Tamtego dnia wziąłem coś, czego nie miałaś ochoty dać. Znasz powiedzenie: „Bierz, co chcesz, ale płać"? Trudno, za płacę.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
R
S
W dniu ślubu, gdy nowożeńcy wracali z lotniska, granatowe niebo było usiane gwiazdami jak diamenty. A przed rzęsiście oświetlonym domem czekała Rosa z Vitem, aby serdecznie po witać młodą parę. Luka wziął Georgię na ręce i przeniósł przez próg, co wzbu dziło zachwyt wszystkich, oprócz panny młodej. Potem przyjął gratulacje i życzenia od gospodyni i jej męża. Vito zaniósł walizki na piętro, Rosa jeszcze raz sprawdziła, czy wszystko jest w należytym porządku i się pożegnali. Georgia, która nieruchomo stała przy oknie w bawialni, czu ła się osamotniona i wyobcowana. Uczucie potęgowała atmo sfera pokoju tonącego w mroku, oświetlonego jedynie dwiema lampami stojącymi przy kominku. - Rosa przygotowała zimną kolację - cicho odezwał się Lu ka. - Chcesz się odświeżyć i trochę odpocząć? W milczeniu skinęła głową, więc poszli na piętro. Zawahała się na progu sypialni. Nie uzgodnili, czy będą spać razem, a Vito bez pytania wniósł wszystkie walizki do sypialni. Luka wziął żonę za rękę i wprowadził do środka. - Łóżko jest tak duże, że oboje się zmieścimy i jeszcze zostanie sporo miejsca. Będziemy spać razem, ale obiecuję, że cię nie dotknę. - Nie ma innej sypialni?
139
R
S
— Są jeszcze dwie. — Wołałabym spać sama. - Niemożliwe - rzekł stanowczo. - Jesteśmy małżeństwem, więc nie chcę, żeby się rozniosło, że śpimy osobno. Będziemy tylko i wyłącznie spać - dodał ponuro. - Naprawdę. Raz ci się narzuciłem, ale więcej tego nie zrobię. - Powiesił marynarkę na krześle. - Zejdź, gdy będziesz miała ochotę na kolację. Widziała go i słyszała jakby z oddali; zresztą przez cały dzień miała wrażenie, że to, co się dzieje, wcale jej nie dotyczy. Odrzuciła wszelkie argumenty na rzecz ślubu podczas mszy, a zgodziła się jedynie na to, by ksiądz przy minimum ceremonii połączył ich węzłem małżeńskim. Mimo to wydawało się jej dziwne, że bierze cichy ślub w obecności zaledwie kilku osób z najbliższej rodziny. Pan Fleming zaprosił gości na śniadanie do hotelu „Ritza". Chciał w ten sposób dodać nieco splendoru, aby młodsza córka nie zachowała samych przykrych wspomnień z dnia przymusowego ślubu. O dziwo, śniadanie przebiegło w bardzo miłej atmosferze. - Ze względu na rodziców Georgia starała się zachować pogodną twarz i swobodnie rozmawiać. Pragnęła, aby wszyscy uważali, że jest pełna optymizmu i chętnie wkracza na drogę życia, na której znalazła się wbrew swej woli. Zdawała sobie sprawę, że sama częściowo ponosi winę za to, że ślub nie był taki, jak sobie wymarzyła. Zupełnie nie interesowała się przy gotowaniami, więc Luka w końcu stracił cierpliwość i omawiał wszystko: tylko z jej rodzicami. Państwo Flemingowie nie aprobowali jej związku z Jame sem, natomiast Lukę od razu polubili. Powiedzieli córce, że doceniają jego postępowanie. Nawet Charlotte i Tom zapałali do niego sympatią.
140
R
S
Luka krótko czuł się nieswojo i zachowywał sztywno. Po kilku kieliszkach szampana zmieniło się jego nastawienie nawet do Toma, który początkowy dystans Luki przypisał niezręcznej sytuacji. Tylko Alessa od razu czuła się swobodnie i podbiła serca wszystkich. Panią Fleming wzruszyła radość dziewczynki, która szczerze cieszyła się, że Georgia będzie jej ciocią. Jeszcze bardziej rozczuliło ją pytanie: - Czy odwiedzi mnie pani, gdy będę mieszkać w Anglii? - Oczywiście. Wszyscy będziemy cię odwiedzać, a ty i tatuś zawsze będziecie u nas mile widzianymi gośćmi. Zamyślona Georgia stała na środku sypialni, wspominając przebieg całego tego dnia. Doszła do smutnego wniosku, że w obu rodzinach chyba wszyscy darzą się ciepłym uczuciem, z wyjątkiem młodej pary. Podczas lotu do Pizy i długiej podróży z lotniska do domu nowożeńcy prawie z sobą nie rozmawiali. Okres przed ślubem zdawał się Georgii nierzeczywisty i w głębi duszy liczyła na cud, który zmieniłby bieg wypadków. Niestety, nic się nie zdarzyło i oto od kilku godzin nosiła nazwisko Valori. Przerażeniem napawały ją zaplanowane przez męża wizyty nie tylko u jego najbliższych krewnych, ale rów nież u rodziny pana Sardiego. Wiedziała, że ich nie uniknie. Natomiast stanowczo nie zgodziła się na tradycyjny miesiąc miodowy. Mimo to Luka wziął dwutygodniowy urlop, aby, jak wyjaśnił, w oczach postronnych obserwatorów ich małżeństwo wyglądało na udane. Nie przejął się tym, że nazwała go hipo krytą; jego zdaniem konieczna była przynajmniej namiastka miodowego miesiąca. Czynnikiem, który potęgował wrażenie nierealności, był stan jej zdrowia. Okazało się, że podczas pierwszej wizyty w La Casupola istotnie zaszkodził jej zając, a potem nie miała żad-
141
R
S
nych typowych objawów wczesnej ciąży. Nieco schudła, czego jednak sama nie zauważyła. Dostrzegła to pani Fleming, gdy córka przymierzała ślubny kostium z perłowego jedwabiu. Ko stium kupiony dwa tygodnie wcześniej okazał się za luźny. Przed wyjazdem Georgia łudziła się, że doktor Fassi popełnił błąd. W Londynie kupiła test ciążowy, ale i ten dał wynik po zytywny. Z trudem pogodziła się z faktem, że jeden niechciany stosunek z Luką wystarczył, by zburzyć jej plany na najbliższe lata. Pani Fleming kupiła córce bardzo drogi, ekstrawagancki ka pelusz z woalką, który pannie młodej się nie podobał, lecz miał jeden wielki plus. Otóż gęsta woalką zasłaniała oczy i dzięki temu nikt nie widział, że brak w nich radości. Przysięgając dozgonną miłość i wierność, Luka wsunął pan nie młodej na palec złotą obrączkę z rabinami. Po ślubie namięt nie pocałował żonę, nie zważając na gości. Georgia Wykąpała się, owinęła dużym ręcznikiem i wróciła do sypialni, aby się ubrać. Po chwili wahania, zamiast sukni zdecydowała się włożyć bursztynowego koloru koszulę nocną i podomkę, które otrzymała w prezencie od siostry. Charlotte bardzo lubiła ten odcień, lecz dla niej był nietwarzowy. Nato miast uważała, że dla Georgii jest idealny i będzie wyglądała czarująco. Ubrała się i przejrzała w lustrze; koszula była zbyt przejrzy sta jak na jej gust. Włożyła podomkę, mocno zawiązała pasek, wsunęła nowe ranne pantofle i wyszła na palcach. W połowie schodów wiodących prosto do bawialni stanęła jak wryta. Luka siedział na sofie zgarbiony i pustym wzrokiem patrzył przed siebie. Miał bardzo przygnębiony wyraz twarzy, który u pana młodego sprawiał szczególnie smutne wrażenie.
142
R
S
Chrząknęła, więc podniósł głowę. Spojrzeli sobie w oczy. - Nie wiedziałam, gdzie jesteś: tu czy w gabinecie - powie działa cicho, lekko się rumieniąc. - Zjemy kolację, wypijemy kawę albo twoją ulubioną her batę, a potem... - Odwrócił wzrok. - Dobrze się czujesz? - Jestem tylko trochę zmęczona po podróży. - Bene. - Uśmiechnął się z przymusem. - Czy zauważyłaś, jaki jestem dobry? - O? - Cały dzień mówię po angielsku. - A rzeczywiście. - To z szacunku dla angielskiej panny młodej. - Wyciągnął rękę w stronę jadalni. - Zapraszam. Nasze uroczyste śniadanie było dawno temu. - Mogłeś zjeść coś w samolocie - mruknęła. Na widok pięk nie nakrytego stołu rozpromieniła się i zawołała: — Ale ślicznie przybrany stół! Jakie cudne róże! Luka odsunął krzesło i sztywno się ukłonił. - Dziś ja będę obsługiwał wielmożną panią. Doskonale grał rolę nadskakującego kelnera, więc obserwo wała go z rosnącym rozbawieniem. - Rosa chciała nam usługiwać, ale powiedziałem, że wolę być sam z moją oblubienicą. - Czemu? - Bo myślałem, że panna młoda też tego pragnie..- Spojrzał na nią rozświetlonym wzrokiem. - Dzięki temu nie musimy udawać wielkiej miłości i możemy się zachowywać jak przyja ciele, którymi postanowiliśmy być. Wypijmy toast za naszą przyjaźń. - Nareszcie mam okazję przekonać się, że świetnie mówisz
143
R
S
po angielsku. Nie rozumiem, dlaczego zmuszałeś mnie, żebym mówiła tylko po włosku. Napełnił kieliszki i patrząc ponad rubinowym winem, od parł: - Masz czarujący akcent, a twoje błędy są... - zmarszczył czoło, szukając odpowiedniego słowa - są accattivante. - Rozczulające - podpowiedziała cicho. - Mam nadzieję, tesoro, że ty podobnie określasz moje. - Nagle spochmurniał i mruknął ledwo dosłyszalnie: - Oprócz tego jednego, którego mi nigdy nie wybaczysz. Georgia przestała jeść. - Proponuję, żebyśmy wyłożyli wszystkie karty na stół... Chcę, żebyśmy byli wobec siebie uczciwi. Wiem, że to zabrzmi nieprawdopodobnie, ale do ostatniej chwili, jeszcze w kościele, łudziłam się, że jakimś cudem uniknę ślubu... - Myślałaś, że poronisz? - Nie! - krzyknęła zgorszona. - Tego nie chciałam! - Więc jakiego cudu się spodziewałaś?-warknął gniewnie. - Tego, że ja się rozmyślę i nie będę chciał wychowywać włas nego dziecka? - Tak, choć brzmi to dość głupio... - Przygarbiła się. - Ale skoro związano nas dozgonnym węzłem, postaram się znaleźć jakieś plusy tej sytuacji. - Va bene... ja też. Wyciągnął rękę, więc podała mu swoją i chciała się uśmie chnąć, lecz zamiast tego ziewnęła. - Przepraszam, jednak wychodzi ze mnie zmęczenie. - Wobec tego chodźmy spać. Zostaw wszystko, jak jest, Rosa rano posprząta. - Wstał, bacznie ją obserwując. - Mówiąc „chodźmy", nie zrobiłem błędu. Myślę, że gdybym pozwolił ci
144 iść samej, czekałabyś na mnie w przykrym napięciu. Dlatego pójdziemy razem, porozmawiamy trochę, więc nie będziesz czu ła się skrępowana i podenerwowana. Pamiętaj, że z mojej strony nic ci nie grozi. - Wiem. - Uśmiechnęła się krzywo. - Musisz być dla mnie wyrozumiały, bo dotychczas miałam sypialnię tylko dla siebie. - Ja też.
R
S
Obudziła się w środku nocy, nie wiedząc, gdzie jest. Po chwi li przypomniała sobie, że śpi w cudzym łóżku. Miała niewiele miejsca, gdyż Luka wyciągnął się w poprzek i zajmował trzy czwarte łóżka. Bała się go zbudzić, więc leżała skulona, cicho jak mysz pod miotłą. Pamiętała, że rozbierając się, byli mocno skrępowani, potem rozmawiali o ślubie, ale prędko zmorzył ją sen. Uśmie chnęła się na myśl, że gdyby dawniej ktoś powiedział jej, że w noc poślubną zaśnie, ledwo wejdzie do łóżka, nie uwierzyła by. Tymczasem tak się stało. Musiała przyznać rację Luce; roz wiązanie, jakie zaproponował, okazało się najlepszym z możli wych. - Nie śpisz? - odezwał się głęboki, nieco chrapliwy głos. Luka przesunął się. - Przepraszam, że prawie zepchnąłem cię z łóżka. - Nie chciałam się ruszać... - Ze strachu, że mnie obudzisz, co? - Westchnął smętnie. — Dałem ci słowo honoru, że cię nie tknę, więc możesz spać w pokoju. Zabrzmiało to jak zwrot stosowny po śmierci, ale nie na początku wspólnego życia. - Wiem, ale chciałam być uprzejma.
145
R
S
Luka wybuchnął śmiechem, zapalił lampkę i mrużąc oczy, rzekł: - Mnie chce się pić, a tobie? - Chętnie napiłabym się soku. - Już przynoszę. Wstał i przeciągnął się jak kot. Georgia zdążyła pójść do łazienki i położyć się z powrotem, nim wrócił z pełną tacą. - Przyniosłem sok pomarańczowy. Mogę dolać trochę szam pana? Nie powinien ci zaszkodzić. - Szampan w środku nocy? Co za zdrożne obyczaje! Podał jej szklankę soku bez alkoholu, sobie nalał szampana i usiadł podparty poduszkami. - Dzisiejsza noc jest wyjątkowa, innamorata. - Zerknął na nią z ukosa. - Czy naprawdę tak trudno ci myśleć o sobie jako o mojej żonie? - Nie. - Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs. - Teraz, gdy klamka zapadła, wydaje mi się, że jakoś udźwignę to brzemię. - Czyli nie czujesz do mnie nienawiści? - O nienawiści nigdy nie było mowy. - Ale nie chcesz zakochać się we mnie. - Ponurym wzro kiem patrzył w kieliszek. — Szkoda, że ja nie mam takiej angiel skiej, żelaznej kontroli nad uczuciami - dodał po włosku. Georgio..-. muszę ci coś wyznać. - Wyznać? - Moje kategoryczne oświadczenie, że musimy spać razem, nie miało nic wspólnego z opinią Rosy czy kogokolwiek innego. Chodziło tylko i wyłącznie o mnie. Serce mi mówiło - położył rękę na piersi - że jeśli zaczniemy spać osobno, nieodwracalnie zaprzepaścimy wszelkie szanse na udane małżeństwo. - Odwró-
146
R
S
cił głowę i zajrzał w jej błyszczące oczy. - Jesteś bardzo piękną kobietą, i od dziś moją żoną, więc chciałem przynajmniej leżeć koło ciebie na wyciągnięcie ręki. Wypiła sok do dna, podała mu szklankę i uśmiechnęła się szelmowsko. - Wiedziałam. Luka drżącą ręką napełnił szklankę. - Więc czemu się sprzeciwiałaś? - Wydawało mi się, że... to... uczciwa gra. - Upiła łyk i zawołała z wyrzutem:-Gdzie sok? Zapomniałeś? - Skądże. Próbuję uwieść cię szampanem i... cierpliwością. Zarumieniła się pod wpływem jego słów i uwodzicielskiego uśmiechu, ale powiedziała z uporem: - Obiecałeś mi, że ja zadecyduję o charakterze naszego mał żeństwa. - A czy zmuszam cię do czegoś? - Owszem, do picia szampana. Mimo to wypiła kilka łyków. Luka przysunął się, objął ją i przytulił do piersi. - Takich niewinnych gestów nasza przyjaźń nie powinna zabraniać. Alkohol sprawił, że czuła się beztroska i odprężona, więc skinęła głową. - Teraz - ciągnął - gdy już jesteśmy małżeństwem, muszę ci zadać jedno ważne pytanie. - Jakie? - zapytała, marszcząc brwi. - Dzisiaj Tom bardzo mi się podobał - zaczął niepewnie - ale wtedy... - Kiedy? - W hotelu. Mieliśmy pokoje na tym samym piętrze... W
147
R
S
recepcji powiedziano mi, pod jakim numerem mieszkasz, więc szedłem, żeby się przedstawić i umówić na rano. Chciała się odsunąć, lecz ją przytrzymał. - Pozwól mi skończyć. Zobaczyłem Toma wychodzącego z twojego pokoju w samym szlafroku! - I dlatego podejrzewałeś, że jest moim kochankiem?-Wy buchnęła śmiechem. - Sądziłeś, że przekrada się do swojego pokoju? - Przecież to oczywiste i nie rozumiem, dlaczego się śmie jesz. - Objął ją mocniej. - Gdy się okazało, że piękna pasażerka ma uczyć moją siostrzenicę, uznałem, że los się do mnie uśmie chnął, ale gdy zobaczyłem Toma... - Pomyślałeś wszystko, co najgorsze - dokończyła ze smut kiem. - A mnie w ogóle nie było w pokoju! Charlotte miała mdłości i chciała na wszelki wypadek mieć wolną łazienkę, więc wysłała męża do mojej. Popatrzył na nią z niedowierzaniem. - To znaczy, że przez cały czas zadręczałem się bez powodu? - Zmrużył oczy. - Pozostaje jeszcze ten twój James. — Potrząs nął nią lekko. - Myślałem, że zaprosisz go na ślub... - Jesteś bezmyślnie okrutny, a on wyjątkowo dobry. Dużo bym dała, żeby oszczędzić mu przykrości. Czuję się winna, bo wykorzystałam go jako pretekst, żeby trzymać cię na dystans. - Westchnęła. - Zanim się spotkaliśmy, uważałam, że Włosi są szarmanccy, ale pełni szacunku. Ty... jesteś inny. - Bo się w tobie zakochałem. Doskonale wiesz, że od same go początku cię pragnąłem. Długo byłem pewien, że uda mi się sprawić, że zapomnisz o innych i mnie pokochasz. Ale moje rachuby zawiodły. - Niezupełnie - mruknęła półgłosem.
148
R
S
Odsunął się i popatrzył na nią w napięciu. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Że zakochałam się w tobie - wyznała drżącym głosem. - Za wszelką cenę starałam się wyzwolić spod twojego uroku, ale bezskutecznie. Nie zostałam zmuszona do małżeństwa... To nie średniowiecze i gdybym naprawdę chciała sama wychować dziecko, nic by mnie nie powstrzymało. Wyszłam za ciebie, bo... tak naprawdę... tego chciałam. - Kochasz mnie? - Tak. Zaczął całować ją gorąco i długo, więc w końcu, zabrakło im tchu. - Carissima. - Nagle przerwał pieszczoty i odsunął się wy straszony. - Dio, zapomniałem. - O czym? - O dziecku. - Jemu nic nie zaszkodzi. - Dajesz słowo? - Wtulił twarz w jej włosy. - Chyba czu jesz, że cały płonę. Pieszczotliwym gestem przesunął dłoń po jej plecach. - To nasza noc poślubna — szepnęła bez tchu. Powoli rozebrał ją i zachwyconymi oczami wpatrzył się w jej nagie ciało. Wyciągnęła ręce gestem, który wywołał trium falny uśmiech na jego ustach. Pieścił ją czule i delikatnie, jak gdyby pragnął zatrzeć nie miłe wspomnienia. Mieszając język włoski z angielskim, szeptał słowa zachwytu nad jej urodą i powtarzał, jak bardzo ją kocha. Doprowadził ją do ekstatycznej rozkoszy, więc nie miała cienia wątpliwości, że mówi prawdę. Gdy ochłonęli i się uspokoili, położył dłoń na jej brzuchu.
149
R
S
- Trudno mi w to uwierzyć - szepnął. - Mnie też. Charlotte wciąż wymiotuje, a ja nic. Tylko robię się coraz senniejsza i ciągnie mnie do łóżka. - Bardzo mnie to cieszy. Pogładziła go po policzku. - Wiesz, dlaczego nie chciałam nigdzie wyjechać? Bo uwa żałam, że najlepiej będzie, jeśli wspólne życie rozpoczniemy w twoim domu. - W naszym - poprawił, całując ją z czułością. - Bardzo się cieszę. Tu nie ma żadnego przymusu i możemy robić, co nam się żywnie podoba. Na przykład godzinami leżeć w łóżku albo pływać w basenie. Możemy jeździć po okolicy. - Pewno ty zaczniesz wyjeżdżać, gdy się mną znudzisz. - Nigdy się tobą nie znudzę. - A jeśli ją zacznę się nudzić? Czy będę mogła wrócić do szkoły? - Oczywiście. - Obsypał ją pocałunkami i pieszczotami. Ale mam nadzieję, innamorata, że przy mnie nigdy nie będziesz się nudzić. Muszę znaleźć sposób, żeby cię przekonać, że najle piej spędzać czas tutaj, ze mną. Zasnęli tuż przed świtem. Śniadanie zjedli na tarasie, dopiero około południa. Kończyli, gdy Luka nagle rzucił żonie dziwne spojrzenie. - No i co, ukochana? Czy zanosi się, że nasze małżeństwo będzie lepsze, niż sądziłaś? Odstawiła filiżankę i zamyśliła się. - Jeśli chodzi o jedną kwestię, to na pewno tak. Dobrze, że potrafisz się opanowac, bo dzięki twojej cierpliwości przeżyłam bardzo piękną noc poślubną.
150
R
S
- Chciałem odpokutować za poprzednie grzechy - wyznał ze skruchą. - Na początku bardzo się pilnowałem i myślałem tylko o tobie. - Ale potem całkiem zapomniałeś. - Troszeczkę. - Spoważniał. - Najdroższa, chciałbym, że byś mi coś obiecała. - Jeszcze ci mało? Wczoraj w kościele złożyłam najważ niejszą przysięgę. - Obiecaj, że jeśli poczujesz się choć trochę źle, zaraz mi powiesz. - Rozumiem i obiecuję. Na razie czuję się wyśmienicie i je stem najszczęśliwszą istotą pod słońcem. - Przez chwilę zasta nawiała się, czym mogłaby uspokoić jego obawy. - Gzy uwa żasz, że jestem podobna do mamy? - Tak. Twoja matka jest bardzo piękną kobietą. - Nie o urodę chodzi. Mama ma niespożyte siły. - Carissima, co próbujesz mi powiedzieć? - Nie przerywaj. Charlotte urodziła się dziewięć miesię cy po ślubie rodziców, a ja niecały rok po niej. Mama dosko nale zniosła obie ciąże i miała lekkie porody. Mówię ci to, że byś wiedział, że ze mną też tak będzie. Nie mam nudności, a nawet czuję sie lepiej niż przedtem. Ostatnio męczyło mnie tylko przekonanie, że wplątałeś się w związek, którego nie chciałeś. — A tymczasem spełniło się moje najskrytsze marzenie rzekł z mocą. - Tego dnia, gdy spadłaś ze schodów, uświadomi łem sobie, że mógłbym cię stracić i nagle zmieniły się moje poglądy na małżeństwo. - Więc nie będziemy mieć żadnych zmartwień — powiedzia ła zdecydowanym tonem.
151
S
- Dołożę starań, żeby tak było -obiecał, całując ją gorąco. — Zrobię dla ciebie wszystko. - To dobrze, bo i ja mam prośbę. - Uśmiechnęła się czaru jąco. - Wiem, że nowożeńcy zwykłe spędzają miesiąc miodowy sami, ale czy moglibyśmy zrobić wyjątek i pojechać do twojej babki? Przykro mi, że źle się czuje i nie mogła przyjechać na ślub, a poza tym chciałabym jej podziękować za „wtrącanie się", jak to nazwała. I powiedzieć, że jestem bardzo dumna z tego, że noszę to samo nazwisko, co ona.
R
Rok później, w Niedzielę Palmową, państwo Valori z synem Carlem pojechali na mszę do kościoła w Sienie. Po nabożeń stwie Luka kupił trzy palmy w kształcie gałązek oliwnych. Jed ną dał żonie, dragą synkowi, a trzecią włożył do kieszonki ma rynarki. — Wujku, ja też mam gałązkę - pochwaliła się Alessa, idąca tuż za nimi z ojcem i prababką. - Ale Carlo był grzeczny, wcale nie płakał. - W dzień ma towarzystwo, więc nie zgłasza pretensji - po wiedziała Georgia. - Gorzej w nocy; płacze, bo nie chce być sam. - Prawdziwy mężczyzna - szepnął jej mąż. - Luka, jestem ci wdzięczna, że mnie namówiłeś na ten wyjazd - odezwała się pani Emilia Valori. - Ale dlaczego tak ci zależało, żeby tu przyjechać? - Lubię ten kościół i właśnie tu chciałem podziękować Bogu za szczęśliwe rozwiązanie - odparł z prostotą. - I za zdrowie żony i syna. Pan Sardi zrównał się z Georgią i powiedział: - Świetnie wyglądasz.
152
R
S
- I równie świetnie się czuję. Zresztą przez całą ciążę na nic nie narzekałam. - Spojrzała na męża z lekko ironicznym uśmie chem. - To Luka cierpiał. - Marco, ty wiesz, czego się bałem, chociaż Georgia mnie zapewniała, że w jej rodzinie porody odbywają się bez kompli kacji. Ulżyło mi, dopiero gdy było po wszystkim. - Georgii chyba jeszcze bardziej - zauważyła jego babka. A jak dziecko Charlotte? - Gloria jest bardzo mądra - odparła Alessa, która często odwiedzała rodzinę Georgii. Dzięki nim łatwiej pogodziła się z Londynem. - Ale mnie bardziej podoba się Carlo. - Nic dziwnego, bo jest prześliczny. Ma włosy po matce, a oczy po ojcu. Po wspólnym lunchu rozjechali się, każdy w swoją stronę. Gdy Carlo zasnął, Georgia i Luka przeszli do gabinetu, lecz zostawili drzwi otwarte, na wypadek gdyby dziecko zapłakało. Luka objął żonę i zaczął wyjmować spinki; najbardziej lubił ją z rozpuszczonymi włosami. - Gdy masz upięte włosy, jesteś wyniosła, jakby nieosią galna. Bawił się jedwabistymi pasmami i uśmiechał tajemniczo. - Z czego się cieszysz? - Rok temu nie przypuszczałem, że tak prędko zostanę mę żem i ojcem. I że to mi da tyle szczęścia. - Ze mną było podobnie. - Odchyliła głowę, by spojrzeć mu w oczy. - Mam rozumieć, że zmieniły się twoje poglądy na życie rodzinne? - Tak. Teraz, po szczęśliwym rozwiązaniu, uważam, że daje mi wszystko, czego pragnę. A ty, serce moje? - Myślę to samo, co ty, najdroższy. Ciarki mnie przechodzą,
153
R
S
gdy przypomina mi się, jak niewiele brakowało, żebym odrzu ciła szczęście. - Nie rozumiem. - Nie musiałam cię poślubić. — Wiem. Chciałaś sama zająć się wychowaniem dziecka. - Nie musiałabym. Po tym... tego pamiętnego wieczoru napisałam do Jamesa i zaproponowałam zerwanie zaręczyn. Nie wyraził zgody, więc gdy upewniłam się, że jestem w ciąży, powiedziałam mu o tym. Nadal chciał się ze mną ożenić i obie cał, że usynowi dziecko... - Cosa? - Luka patrzył na nią z hamowaną złością. - Chciał ukraść mi ciebie i mojego syna? - Jeśli już mówić w kategoriach kradzieży, to było akurat na odwrót - przypomniała mu surowo. - James zachował się wspaniałomyślnie. Luce wyrwało się brzydkie słowo pod adresem rywala. - Wstydź się! Nic nie rozumiesz, mój drogi. Chciałam ci powiedzieć, że wyszłam za ciebie z nieprzymuszonej woli. Gwałtownie przyciągnął ją i zaczął brutalnie całować. Wy rywała się tak długo, aż się opamiętał i dopiero wtedy oddała pocałunek. - Twoje szczęście - mruknął niewyraźnie. - Zrobiłbym wszystko, żeby cię zdobyć. - Właściwie nic nie zależało ani od ciebie, ani ode mnie. Z chwilą gdy cię zobaczyłam, nie miałam wyboru. - Więc dlaczego tak długo udawałaś obojętność? - Bo chciałeś się mną pobawić, a mnie to nie odpowiadało. No i dostałam więcej, niż chciałam. - Żałujesz? - Ani trochę.
154
R
S
- W takim razie chodźmy do łóżka, zanim Carlo mi ciebie zabierze. Mnie jesteś bardziej potrzebna niż jemu. - Wyciągnął ręce. - Mógłbym cię zanieść, ale... - Nie jestem już taka wiotka jak dawniej - dokończyła ze śmiechem. Po drodze zajrzeli do dziecka. - Wygląda jak aniołek - szepnął dumny ojciec. - Nie nio słem cię, bo chcę mieć siły na coś innego. Usiadł na łóżku i przytulił twarz do jej piersi. - Tak bardzo cię pragnę, carissima - jęknął. - Czy już na prawdę można? - Tak. Kilkumiesięczna abstynencja sprawiła, że nie potrzebowali żadnego wstępu. Potem Luka nagle uniósł głowę i zajrzał w za mglone oczy żony. - Żal mi Jamesa. - Nie wierzę. - Naprawdę. Teraz współczuję mu, bo stracił tyle szczęścia... - Nie można utracić tego, czego się nie miało. - Delikatnie odsunęła mu kosmyk z czoła. - Takie szczęście nie było nam dane. To przeżywam tylko z tobą. - Naprawdę? - Tak. Ale w twoim wypadku to co innego. - Rzeczywiście. Zupełnie co innego. - Owinął pasmo jej włosów wokół palca. - Żadna z kochanek nie wzbudziła we mnie podobnych uczuć. Z tamtymi tylko spałem, bawiłem się, a ty jesteś dla mnie samym życiem, Jego słowa tak ją wzruszyły, że poczuła łzy napływające do oczu. Zamrugała i uśmiechnęła się promiennie. - Bardzo mnie to cieszy.
155
R
S
- Co cię cieszy? Że mnie obłaskawiłaś? - Obłaskawiłam! Tego się nie doczekam. - Więc o co chodzi? - Cieszę się, bo ty też jesteś całym moim życiem. - Drgnęła, ponieważ usłyszała płacz. - O, odezwał się drugi Valori. Zaraz wracam. Włożyła płaszcz kąpielowy i wybiegła. - Przynieś go tutaj - zawołał Luka. - Lubię patrzeć, jak go karmisz. Przewinęła Carla, przyniosła do sypialni i podała mężowi. - Dlaczego tak na niego patrzysz? - spytała zaskoczona wy razem jego twarzy. - Kiedyś moją ambicją było zostać mistrzem świata, a teraz wydaje się to takie nieważne. - Dobrze, że cię wtedy nie znałam. - Dlaczego? - Bo cię kocham i podczas rajdów umierałabym ze strachu. Nawet myśleć o tym nie chcę. - Dio, ile ja mam szczęścia - westchnął, całując ją ponad główką dziecka. - Kiedyś, niewiele myśląc, wziąłem to, co chciałem,.. - Nie wiedziałeś, ile za to przyjdzie zapłacić. - Oddałem rękę, serce... i całe życie. To niewielka cena za takie skarby.