OChinach, rewolucji i demokracji Przełoży! W ojciech Nowicki PVoszy^ski i S -k a Tytuł oryginału L’ANNEE DU COQ Chinois et rebelłes Copyright © Guy So...
94 downloads
24 Views
12MB Size
O Chinach, rewolucji i demokracji Przełoży! W ojciech N ow icki
P V oszy^ski i S - k a
Tytuł oryginału L’ANNEE DU COQ Chinois et rebelłes Copyright © Guy Sorman, 2006 Konsultacja naukowa Bogdan S. Zemanek Redaktor prowadzący Adam Rysiewicz Redakcja Grażyna Jaworska Korekta U Anna Hakowska
W ■-/
%B '' g j s S n p • ' $ H 1
Ilustracja na okładce Zhong Biao, Wolność słowa (zbiory galerii Cheng Xin Dong w Pekinie) Redakcja techniczna Elżbieta Urbańska Łamanie Aneta Osipiak
ISBN 83-7469-338-X
Wydawca Prószyński i S-ka SA ul. Garażowa 7 02-651 Warszawa www. proszynski. pl Druk i oprawa ABEDIK S.A. ul. Ługańska 1 61-311 Poznań
•'* '• -
,
Książkę tę dedykuję Ding Zilin, matce ofiar z placu Tiananmen, i Shi Tao, więźniowi politycznemu .
Spis rzeczy
Prolog: Chiny wymyślone ...................... 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
9
Opozycjoniści .................................................................... 17 Chwasty ............................ • 39 Mistycy ...................... 60 Upokorzeni ................ *• • 83 Wykorzystywani ............................................................... 107 Pozorny rozwój ............................ 123 Cienie demokracji ........................ 143 Państwo bezprawia........ ............................................ 160 Koniec partii.......................... 182 Republikanie ................................................... Morał . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 3 0
Podziękowania.......... .......................................................... Bibliografia ............ 239 Nota transkrypcyjna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 248 Mapa........................................................ Indeks nazwisk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 251 Indeks nazw geograficznych ....................................
237
PROLOG
Chiny wymyślone
Chiny się przebudziły, a świat drży. Drży, ponieważ nasze wyobrażenia o Chinach są silniejsze niż rzeczywistość. Nie po raz pierwszy. Zachod ni obserwatorzy często przejawiali zadziwiający dar widzenia tego kraju takim, jakim on wcale nie jest. Natomiast chińscy przywódcy, począwszy od czasów Cesarstwa, a kończąc na paitii komunistycznej, posiadali z ko lei dar oszukiwania ludzi Zachodu. Czy chińskie mocarstwo pogrąży Za chód? Naprawdę wartość całej chińskiej gospodarki nie przewyższa war tości gospodarki jednego państwa europejskiego, takiego jak Francja czy Włochy, a Chiny pozostają jednym z najbiedniejszych krajów świata. Świat drży przed Chinami, bo raczej je sobie wyobraża, niż dobrze zna. To długa historia. -
Jezuici, Jean-Paul Sartre i szefowie przedsiębiorstw Kiedy cztery wieki temu włoscy i francuscy jezuici odkryli Chiny, szcze gólnie godne uwagi było to, czego nie zauważyli. Jeśli wierzyć ich opo wieściom, które na długo zadecydowały o postrzeganiu Chin przez Euro pejczyków, Chińczycy nie wyznawali żadnej religii, a rządził nimi cęsarz-filozof. W bestsellerze z 1702 roku, dziele francuskich jezuitów zatytułowanym Les lettres edifiantes et curieuses (Listy budujące i cieka we), naród chiński opisany jest jako bezkształtna, przesądna masa; jed nak mandaryni, uczniowie Konfucjusza, wydali się naszym podróżnikom wspaniałymi erudytami. Te Chiny —w znacznej mierze wyobrażone —zro biły tak wielkie wrażenie na filozofach Oświecenia, szczególnie na Leib nizu i Wolterze, że chcieli oni, by Europa także korzystała z oświecone go despotyzmu i moralności bez Boga. Byt Najwyższy Woltera ma chińskie geny. W gabinecie Woltera, w Femey honorowe miejsce zajmo wał portret Konfucjusza opatrzony dewizą: „Mistrzowi Kong, który był prorokiem we własnym kraju”. Pewna wizja Chin zastąpiła rzeczywiste Chiny, podstawy sinologii są zaś natury ideologicznej. A prawdziwe chińskie społeczeństwo? Było gdzie indziej: lud cierpiał z powodu chciwości mandarynów, nie zawsze mianowanych na podstawie
10
Rok Kogut.
zdanego egzaminu, czasem skorumpowanych. Konfucjanizm uznawano często za doktrynę antyklerykalną, całkowite przeciwieństwo ufności, ja ką lud pokładał w Buddzie i taoistycznych Nieśmiertelnych. Cesarz? Je śli chińskie dynastie uznawano za prawowite, to jak wytłumaczyć fakt, że od czasów pierwszego cesarza do rewolucji republikańskiej w 1911 roku było ich aż dwadzieścia osiem, a pomiędzy nimi dokonano takiej samej liczby zamachów stanu, z rewolucją włącznie? Kogo jednak interesują prawdziwe Chiny? Sinologów? Do niedawna większość francuskich prac uniwersyteckich poświęcano „filozofii konfucjańskiej” i obyczajom dworskim, a tylko nieliczne dotyczyły współczes nego społeczeństwa. To szczególne upodobanie do kultury mandaryńskiej, będące bezpośrednią kontynuacją tradycji jezuitów i Woltera, co prawda ustępuje, lecz powoli. Od jednego zaledwie pokolenia ludzie uczą się chińskiego tak samo jak pozostałych żywych języków, nie tylko po to, aby rozpocząć karierę sinologa. Ekonomiści, prawnicy, socjolodzy nareszcie wyprawiają się do Chin, tak jakby chodziło o jakiś normalny kraj - bo to jest normalny kraj! Lecz ich prace jeszcze nie sprawiły, że miejsce wyimaginowanych Chin w naszych głowach zajęli konkretni Chińczycy. Żadnemu sinologowi nie udało się dotrzeć do szerokiej pu bliczności, jak to zrobił Alain Peyrefitle w latach 1973-1994. Jednak na wet w tytułach jego książek Chiny umieszczane były niejako na innej pla necie: Quand la Chine s*eveillera le monde tremblera (Kiedy przebudzą się Chiny, świat zadrży w posadach), U Empire immobile (Nieruchome im perium), La tragedie chinoise (Chińska tragedia). W tekstach tych nie ma w ogóle mowy o chińskiej jednostce. Chiny według Peyrefitte’a są wielką, organiczną, pogrążoną we śnie lub tragiczną całością. Na jaki in ny naród mielibyśmy odwagę rzutować w ten sposób nasze własne sny i koszmary? Pierwsze „zmyślenie” Chin miało korzenie konserwatywne. Drugie, w latach siedemdziesiątych, będzie już „postępowe”, ale wcale nie bar dziej realistyczne. Jezuici marzyli o powszechnej ewangelizacji, a także o władcy-filozofie; i odkryli to wszystko w Pekinie. Nasi rzekomo postę powi intelektualiści marzyli o równie powszechnej rewolucji i o genial nym przewodniku; gdzie mieliby ich szukać, jeśli nie tam? W trzysta lat po podróży Lecomte’a pisarzom: Rolandowi Barthesowi, Philippe’owi Sollersowi i Jacquesowi Lacanowi - a także wielu innym z tego pokolenia - podczas wyprawy do Pekinu również udało się nicze go nie zauważyć. W samym środku wojny domowej, zwanej Wielką Pro letariacką Rewolucją Kulturalną, Maria-Antonietta Macciocchi, uważa-
Chiny wymyślone na wówczas we Włoszech i we Francji za intelektualny autorytet, napisa ła: „Po trzech latach niepokojów »rewolucja kulturalna^ zapoczątkuje ty siąclecie szczęścia”. Nowi filozofowie, na przykład myśliciele chrześci jańscy Guy Lardreau i Christian Jambet, w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku dopatrywali się w osobie Mao nowego wcielenia Chry stusa, a w Czerwonej książeczce —nowej wersji Ewangelii. Ich metafo ryczna wizja maoizmu była lustrzanym odbiciem jezuickiej interpretacji konfucjanizmu, powrotną drogą wyobraźni. Jean-Paul Sartre, zawsze wy czulony na estetykę przemocy, był aalttpM tii maoistą, lecz nie uważał wcale, by podróż do Chin była konieczna, ^Głupszym od nieuka jest głupiec uczony” - pisał Molier1. .. hi JH#Wizysef dali się nabrać ń it o powtórne zmyślenie Chin. W tych samych latach siedemdziesiątych belgijski pisarz Pierre Ryckmans (alias Simon Leys) oraz Rene Vienet, reżyser, autor filmu Chinois, encore un ef fo rt pour etre revolutionnairesl (Chińczycy, jeszcze jeden wysiłek, żeby stać się rewolucjonistami!), w któiym próbuje opowiedzieć za pomocą ob razu o naturze dyktatury maoistowskiej, zaobserwowali —wśród innych wskazówek —że nurt Rzeki Perłowej unosi powiązane ze sobą trupy aż do jej ujścia, gdzie leży Hongkong. Nie brakowało również pisanych infor macji o masakrach —dla tych, którzy chcieli się z nimi zapoznać. Ale Ryckmans i Vienet znali prawdziwe Chiny, co sprawiało, że ich słowa i oskarżenie maoizmu były mniej na czasie niż jezuicko-lewackie fanta zje. W 1971 roku Rene Vienet i Chan Hing-ho12 we własnej serii wydaw niczej „Biblioteka azjatycka” opublikowali książkę Les habits neufs du president Mac (Nowe ubrania prezydenta Mao) Simona Leysa, która sta ła się potem klasyczną pozycją analizy maoistowskiej dyktatury. Tak jak o gułagach i nazistowskich obozach śmierci, tak i o maoistowskich zbrod niach nie można było nie wiedzieć w chwili, gdy je popełniano. W łatach siedemdziesiątych należało pewnie być maoistą, tak jak w XVIII wieku Europejczycy mieli bzika na punkcie chińszczyzny (nie winna moda), a w połowie XX wieku byli towarzyszami drogi stalinizmu. A dzisiaj znowu, bez większych zmian, nadeszło trzecie „zmyślenie” Chin. Czy delegacje mężów stanu i biznesmenów, które nieustannie przyby wają do Pekinu, rozumieją Chiny fajląf niż przedwczorajsi jezuici i wczo rajsi postępowi intelektualiści? To A pewnego. Ich motywacją są inte-
1 Molier, Uczone biatogloivy, 2,7, w: Teatr, tom 2, przel. Tadeusz Żeleński (Boy), Pań stwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1978. Wszystkie przypisy pochodzą od redakcji. 2 W pisowni hanyu pinyin: Chen Qinghao.
12
Rok Koguta
resy, zysk i racja stanu, ale czy w przypadku jezuitów nie było podobnie? Interesy niekoniecznie czynią człowieka jasnowidzem. Tak jak postępo wi intelektualiści w latach siedemdziesiątych XX wieku, podróżnicy z następnego pokolenia nadal uważają, że wyprawa do Chin nie jest czymś zwyczajnym i nie można ich oceniać według takich samych kry teriów, jakie stosuje się wobec innych krajów Azji, choćby sąsiadujących z Chinami Korei czy Japonii. Uczestników zachodnich delegacji docie rających do Pekinu zawsze ogarnia zdumienie, uczucie, że jest się gdzie indziej, podtrzymywane zresztą przez chińskich gospodarzy —mistrzów reżyserii (byli nimi również cesarze i Mao Zedong). Jesteśmy bezradni, gdy widzimy, jak zachodni oficjele przebywający z wizytą w Chinach za tracają wszelki krytycyzm. Chiny nie są wcale bardziej „egzotyczne” niż Afryka czy Indie, a od około dwudziestu lat są od nich nawet mniej eg zotyczne. Lecz Wielkie Chiny, rodem ze świata fantazji, wciąż nie pozwa lają zobaczyć Chin rzeczywistych. ; \ 1 Dzisiejsze delegacje, tak jak przedwczoraj jezuici, pertraktują wyłącz nie z dworem i mandaiynami, którzy obecnie są tylko mniej wyrafinowa ni od tych dawnych: komunistyczni przywódcy mają grubiańskie manie ry i w bezwzględny sposób rządzą krajem. Na usprawiedliwienie gości, którym się spieszy, trzeba powiedzieć, że prawdziwe Chiny są rozległe, wstęp do niektórych regionów jest zakazany, informacje podlegają cenzu rze, a rozmówcy są pełni rezerwy lub pod kontrolą. Chińczycy mogą się teraz wypowiadać we własnym imieniu oraz krytykować reżim, pod wa runkiem że informacje nie będą przekazywane dalej i że nie będą się or ganizowali. Poza partią komunistyczną wszelkie inne organizacje, z wy jątkiem gospodarczych, są zakazane3. Niezależnie od tego, czy są to organizacje społeczne, religijne, czy kulturalne, ich założyciele często trafiają do więzienia bez wyroku. Prawdziwe Chiny, tei w których miesz kają Chińczycy, znajdują się w rękach partii, która wciąż pozostaje tota litarna, jej biur bezpieczeństwa i jej Wydziału Propagandy. Ten wydział pod względem wydajności przewyższa wszystkie inne urzędy w kraju. Obco krajowcy konsumują to, co im podaje: niemożliwe do sprawdzenia dane ekonomiczne, oszukane wyniki wyborów, ukrywane epidemie, rzekomy spokój społeczny i brak wszelkich aspiracji demokratycznych...
3 Obecnie wszystkie organizacje muszą zostać zarejestrowane i zaaprobowane oraz mieć swojego „sponsora” —organizację państwową, która w pewien sposób bierze za nie od powiedzialność. Stuży to kontroli organizacji pozarządowych, których mimo to jest bardzo dużo —ponad sto tysięcy.
C hiny w ym yślon e
Słuchając prawdziwych Chińczyków Co myślą Chińczycy -Ła jest ich dziewięćdziesiąt pięć jpiiiini:—nienależący do partii komunistycznej? Ten miliard ludzi, którzy zachowali niezależność iBylfciiia albo są biednymi chłopami? W ;joi totalitarnym kraju nie można wielkości niezadowolenia, opozycji, niena wiści do partii. Wolno jednak spotykać się z osobami, które mają dość odwagi, by dać wyraz swojemu pragnieniu wolności. Tak właśnie uczyni liśmy. Rozmowy z a£n£ były bardzo interesujące, a próbując je przepro wadzić, nie natrafiliśmy na trudności nie do pokonania. Badaniem poglą dów mieszkańców Chin zajmowali się już wcześniej inni —dziennikarze, socjolodzy, ekonomiści -»i wszyscy doszli do tego samego wniosku: Chiń czycy nie kochają partii komunistycznej, zdecydowana większość z nich chciałaby innych, mniej skorumpowanych, sprawiedliwszych rządów. Tak niewielu Chińczyków zyskuje na rozwoju ekonomicznym, że w swej masie mają oni poczucie głębokiej niesprawiedliwości, silniejsze od nadziei na poprawę warunków życia. v Spędziłem rok, od stycznia 2005 do stycznia 2006 —Rok Koguta we dług chińskiego kalendarza - na wysłuchiwaniu chińskich wolnomyśli cieli. Bo czy wysłuchanie tych ludzi nie jest minimum tego, co można uczynić? Niektórzy z nich narażali się na niebezpieczeństwo, rozmawia jąc ze mną, ja natomiast nie ryzykowałem niczym. Tym mężczyznom i ko bietom kochającym wolność, którym poświęciłem najwięcej czasu w mo ich badaniach, konszachty zachodnich rządów z partią komunistyczną wydają się niezrozumiałe. Jakim sposobem, pytano a s i e często, mogli śmy tak szybko zapomnieć o masakrze na placu Tian’anmen? Przecież ciał ofiar nawet nie zwrócono rodzinom. Czy chociaż przez c h ltlę może my wątpić, że w razie zagrożenia partia komunistyczna znów posłuży się wojskiem? Czy wiemy, że przeciwko niej w całych Chinach wybuchają bunty chłopów na wsiach i robotników w fabrykach? Czy zdajemy sobie sprawę, że zwalczana jest religia, a księża, pastorzy i adepci różnych wy znań są izolowani w „centrach reedukacji przez pracę”? Czy jesteśmy świadomi, że setki tysięcy ofiar AIDS pozostawiono bez żadnej opieki, a wiele milionów młodych kobiet ze wsi musi uprawiać prostytucję, aby -między innymi - przyciągnąć zagranicznych inwestorów? Jak tłumaczy my sobie fakt, że wiele milionów Chińczyków, od najlepiej wykształco nych po najskromniejszych niewykwalifikowanych robotników, co roku emigruje? Czy wiemy, że pracownicy przedsiębiorstw zagranicznych w Chinach są ofiarami korupcji i chciwości urzędników, tak że z zarób-
13
14
Rok Koguta
ków zostaje im zaledwie kilkaset euro miesięcznie? Czy wiemy, ile miliar dów juanów kradną wysoko postawieni funkcjonariusze partii komuni stycznej inwestorom zagranicznym i chińskim robotnikom, by ulokować je następnie poza granicami Chin (gdzie często przebywają już ich rodzi ny, chroniąc się w ten sposób przed spodziewanym zamachem stanu)? Nie powinniśmy się uchylać przed tymi pytaniami, udawać, że cho dzi o wewnętrzne sprawy Chin, bowiem ich los w dużej mierze zależy od decyzji podjętych na Zachodzie. Bez zagranicznych inwestorów, bez im portu chińskich produktów rozwój ekonomiczny kraju by się załamał. Sześćdziesiąt procent chińskich towarów eksportują przedsiębiorstwa zagraniczne i to, czy partia komunistyczna przetrwa, zależy od jej uprzy wilejowanych stosunków z zachodnimi decydentami. Stąd bierze się za pał, z jakim Wydział Propagandy uwodzi zachodnią opinię publiczną lub kupuje jej zdanie.
Czy Chin należy się bać? Zachodnia RealpoUtik wobec Chin jest oczywiście niemoralna, ale czy przynajmniej leży w naszym interesie? „Inwazja” chińskich produktów niepokoi, ale nie to jest największym zagrożeniem płynącym z Chin. Ta ni import podwyższa nasz standard życia, a chociaż prowadzi do likwida cji niektórych miejsc pracy, to tak jak każda międzynarodowa specjali zacja wymusza na naszych przedsiębiorstwach większą innowacyjność. Sprostanie temu wyzwaniu nie leży poza zasięgiem naszych możliwości. Prawdziwe ryzyko związane ze spoufaleniem się z partią komuni styczną polega na czymś innym. Pozwalamy totalitarnemu państwu na stworzenie arsenału, który zaciąży na sąsiadach Chin, na Azji i na całym świecie. Nikt nie zagraża Chinom, dlaczego zatem partia dąży do zbudo wania potęgi wojskowej? Czemu ma służyć siedemset myśliwców i broń nuklearna, obejmujące swym zasięgiem Tajwan, ale także Japonię, Koreę i Stany Zjednoczone? I czemu służą —stanowiące zagrożenie jeszcze bardziej bezpośrednie - setki pocisków średniego zasięgu, skierowane z gór Fujian i Jiangxi w stronę mieszkańców Tajwanu? Odgadujemy, ja kie ambicje ma partia. To ona jest niebezpieczna dla Chińczyków i dla reszty świata. Natomiast prawdziwi Chińczycy, jak wszystkie istoty ludz kie, pragną spokoju i nikomu nie zagrażają. Istnieje pewna alternatywa: można popierać chińskich demokratów. Partia komunistyczna, uzależniona od zagranicznych inwestorów, będzie szczególnie podatna na perswazję w latach dzielących nas od XXIX Igrzysk
Chiny w ym yślone
Olimpijskich w Pekinie. Partia dostrzegła w nich dla siebie szansę na uprawomocnienie i żyje w obawie przed jakimś incydentem, który mógł by im zagrozić (bunt obywateli, epidemia...). Przychodzą na myśl dwa pre cedensy, z całą mocą ukazujące, jak ważne będą igrzyska w 2008 roku. W 1936 roku olimpiada w Berlinie uprawomocniła ideologię nazistowską, a w 1988 roku igrzyska w Seulu otworzyły Koreę na świat i zapoczątkowa ły proces jej demokratyzacji. Czy Pekin w 2008 roku będzie Berlinem, czy Seulem? Wszystko zależy od Zachodu, od tego, czy nadal będą paraliżo wać naszą zdolność działania Wielkie Chiny, czy też podzielimy się naszy mi wolnościowymi wartościami z rzeczywistymi Chińczykami? Obecny moment sprzyja wywieraniu presji na Komunistyczną Partię Chin: żeby przestała więzić demokratów oraz wierzących i pozwoliła na powrót uchodźców politycznych, żeby przed sądami można się było po woływać na prawa człowieka zapisane w chińskiej konstytucji, żeby ze zwolono na tworzenie partii opozycyjnych, a informacja została uwolnio na spod nadzoru propagandy. Jak mówi Hu Ping, chiński demokrata żyjący na emigracji w Stanach Zjednoczonych, „nie prosimy Partii, by co kolwiek zrobiła, prosimy, żeby nic nie robiła”. A skoro chińscy przywódiy są tak bardzo przekonani o swojej popularności, to niech ją wypróbu ją w wyborach powszechnych. Nie byłoby niczym niewłaściwym, gdyby Zachód ich o to poprosił, bo przecież wymagał tego na przykład w RPA w czasach apartheidu. Czy zasada „jeden człowiek, jeden głos” w Chi nach byłaby niestosowna? Dzięki temu moglibyśmy —Chińczycy i wszy scy inni ludzie - świętować igrzyska olimpijskie w 2008 roku w kraju, który wreszcie stałby się normalny. r •>
Czy Chińczycy naprawdę chcą wolności? Gdyby Chińczycy mogli się wypowiadać, zażądaliby wolności. Czemu mieliby być zadowoleni z ucisku partii komunistycznej? Czyżby byli mi łośnikami tyranii i różnili się tym od pozostałych narodów? Nasze zachod nie przesądy, nasze interesy gospodarcze i dyplomatyczne idą w parze z propagandą komunistycznych przywódców i każą nam wierzyć, że de mokracja w Chinach byłaby aberracją, że Jsst o wiele za wcześnie, by o niej myśleć lub że jest ona sprzeczna z chińską kulturą. Jednak Chińczycy - będący obywatelami naszych czasów, tak samo jak są oby watelami swego kraju - wiedzą, czym jest demokracja. Tyle się już nacier pieli z powodu partii komunistycznej, iż przede wszystkim pragną jej odejścia.
16
! ■ #
R ok K oguta
Czy są wdzięczni partii, że nie gnębi już tak społeczeństwa? Ow szem, przestali być tak bardzo tyranizowani, odkąd przywrócono im pra wo do życia w rodzinie, do wyboru stylu życia oraz - niewielkiej części z nich —do bogacenia się, Ale naród w lą jb partia trzyma go na smyczy, wie, jak bardzo jest zależny od zmiennych nastrojów rządzących czy też od walk frakcyjnych. W dzielnicy, wiosce, zakładzie pracy każdy jest za leżny od lokalnego szefa. Gdyby tylko mogli, Chińczycy wyrzuciliby tych aparatczyków na śmietnik historii. Nie mogą tego zrobić, jednak niektó rzy z nich o tym mówią, co wymaga niesłychanej odwagi. Na Zachodzie nazywamy tych demokratów dysydentami. Takie okre ślenie ma w sobie coś umniejszającego - dysydenci nie są przecież mar ginesem, ale rzecznikami narodu chińskiego. Od kiedy Chiny znalazły się w rękach partii komunistycznej, ci heroldowie demokracji przekazują so bie swoje zadania z pokolenia na pokolenie. Partyjne szczekaczki zawsze zagłuszały głos dysydentów; my proponujemy, by ich tutaj posłuchać, po nieważ sądzimy, że są oni chlubą, a może nawet przyszłością Chin. ^ „Normalne Chiny” —oto, czego żądają chińscy demokraci. Posłuchajmy ich, bo praca, którą tu prezentujemy, jest nie tylko (taką mamy nadzie ję) kolejną książką poświęconą Chinom. Pisanie o Chinach jako całości jest zresztą pozbawione sensu, równie dobrze można by pisać w ten spo sób o Zachodzie. Przepowiadanie przyszłości Chin jest również niemoż liwe, są one bowiem zbiorowiskiem narodów w najwyższym stopniu nie przewidywalnych, które znalazły się w bezprecedensowej - z każdym dniem coraz bardziej niepewnej - sytuacji. Zadowolimy się więc tutaj wy słuchaniem Chińczyków- nie wszystkich, ale niektórych, osób szczegól nych, wybranych dlatego, że, jak sądzimy, są reprezentatywne dla sporu toczącego się między autorytarnym rządem i tymi, którzy go negują; wszyscy oni mają silne charaktery i są przekonani, że walczą o słuszną sprawę. Zamiast książki o Chinach proponujemy garść relacji ze spotkań z niezłomnymi Chińczykami, spotkań, które odbyły się w Roku Koguta. Rok na wysłuchanie chińskich demokratów buntujących się prze ciwko tyranii to —jak mi się wydaje - minimum naszych zobowiązań wobec nich. Był to również sposób, by nie ulec ponownie tej fascynacji, jaką ludzie Zachodu przejawiają czasami wobec tyranów.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Opozycjoniści
Wei Jingsheng siedzi pod napisem No smoking i odpala papierosa od pa pierosa, ale nikt przecież nie zarzuci łamania prawa człowiekowi, który spędził osiemnaście lat w chińskich więzieniach. W pierwszy dzień Roku Koguta właścicielka i klienci fast foodu w chińskiej dzielnicy Waszyngtonu są zadowoleni z jego obecności; ludzie tłoczą się, żeby go przywitać. „Państwo prawa - tłumaczy Wei, zajadając zupę z pierożka mi —daje mi swobodę naruszania prawa bez nadmiernego ryzyka”. Ko rzystać z prawa i z możliwości jego naruszania - na %in właśnie polega według niego demokracja. Wei żyje na emigracji w Stanach Zjednoczo nych i kocha demokrację również za jej luki i niedoskonałości. Chce de mokracji dla Chin, bo jej nie idealizuje. Nie widzi w niej ideologii, któ ra miałaby zastąpić marksizm, lecz postrzega ją jako koniec wszelkich ideologii. Publiczna historia Wei, cieszącego się doskonałą reputacją, najbar dziej stałego w przekonaniach spośród chińskich dysydentów, zaczęła się 5 grudnia 1978 roku. Tego ranka nakleił na pekińskim murze dazibao1 za tytułowane „Piąta modernizacja”. Nowy szef partii, Deng Xiaoping, sam zachęcał do przyklejania plakatów na tym murze w.Xidan, dzielnicy po łożonej z dala od centrum miasta. Oczekiwał, że autorzy petycji poprą je go reformy i pomogą mu pozbyć się lewaków działających pod przewod nictwem wdowy po Mao Zedongu - ale niczego więcej. Deng zalecał tó, co w języku partii nazwano „czterema modernizacjami” : modernizację rol nictwa, przemysłu, technologii i nauki. Wei, dwudziestodziewięcioletni elektryk (ten sam zawód wykonywał niejaki Lech Wałęsa), uważał, że ko niecznie trzeba zaproponować piątą reformę —polityczną. Aż do tego dnia - poza obowiązkowym kółkiem dyskusyjnym odbywającym się w każde piątkowe popołudnie w jego jednostce pracy w pekińskim zoo - nie wy głaszał żadnych opinii politycznych. Niezależność sądów zachował tylko w życiu prywatnym, pozostając w konkubinacie z Tybetanką urodzoną w rodzinie ..kontrrewolucjonistów”. Konkubinat był nielegalny, jednak ■Tzw. „gazetka wielkich idengramów”, plakat pisany ręcznie, dużymi znakami.
Rok Koguta
każde chińskie małżeństwo musiało zostać zatwierdzone przez jednostkę pracy, a Wei i jego towarzyszka nie dostali na nie pozwolenia; w ich przy padku tylko abstynencja płciowa byłaby zgodna z socjalistycznym pra wem. Ta moralność nie dotyczyła oczywiście przywódców partii, bo - jak powszechnie wiadomo - Mao Zedong był seksualnym maniakiem.
Człowiek, który mówi prawdę „Lud - pisze Wei - potrzebuje demokracji. Domagając się jej, po prostu żąda zwrotu tego, co mu się należy. Ktokolwiek ośmiela się zabraniać lu dowi prawa do demokracji, jest po prostu bezwstydnym bandytą, bardziej niegodziwym niż kapitalista, który kradnie krew i pot robotnika”. I tro chę dalej: „Nie potrzebujemy ani boga, ani cesarza, nie wierzymy w żad nego zbawcę, chcemy być panami własnego losu”. „Historia - dorzuci wkrótce na innym plakacie - pokazuje, że powinno się ograniczyć wszel ką władzę jednostki. Każdego, kto domaga się nieograniczonego zaufania ludu, zżera bezgraniczna ambicja. Jest więc rzeczą niezmiernej wagi, abyśmy wybrali człowieka, którego obdarzymy naszym zaufaniem, a jesz cze ważniejsze jest, abyśmy czuwali nad tym, żeby wypełniał wolę więk szości. Zaufamy tylko tym przedstawicielom, których będziemy mogli wybrać i kontrolować, a oni będą przed nami odpowiedzialni”. Teksty te, które wydałyby się na Zachodzie zupełnie banalne, w Pe kinie wzbudziły sensację. Tłum kłębił się pod murem, niektórzy czytali tekst Wei na głos, żeby wszyscy mogli usłyszeć, wielu ludzi płakało ze wzruszenia. Po trzydziestu latach przytłaczającej propagandy Wei wy raził to, co myślał każdy. Zrobił to prostymi słowami, nie używając marksistowskiego ani żadnego innego żargonu. Największa prowokacja: Wei się podpisał. Tym podpisem przywracał godność chińskiej jednost ce, jak tłumaczy mi w dwadzieścia pięć lat później, symbolicznie koń czył z zależnością. - \ ' Partia komunistyczna odczekała kilka tygodni. Deng Xiaoping za triumfował nad swymi przeciwnikami i kazał zburzyć Mur Demokracji. Wei został aresztowany; oskarżono go o „sprzedanie za granicę tajemnic państwowych”, gdy tymczasem udzielił tylko wywiadu brytyjskiemu dziennikarzowi. Jego publiczny proces odbył się przed starannie dobra nym audytorium, ale wykonana przez chińskiego dziennikarza piracka kopia nagrania z sądu krążyła po całym świecie. Dziennikarz ten, Liu Qing, został skazany na dziesięć lat ciężkich robót. Na zdjęciach agen cji prasowej Xinhua widać jak Wei, z ogoloną głową i chudymi ramiona-
O pozycjoniści
mi, czyta tekst, w którym napomina swych .sędziów. Odwołuje się do chińskiej konstytucji, gdzie jest mowa o niezależnym wymiarze sprawie dliwości i prawach człowieka. Chociaż sędziowie wyglądają na zakłopo tanych, wyślą Wei na piętnaście lat do więzienia. W celach bez okien, na lichych pryczach w obozach pracy laogai (chińskiego gułagu, który Jean-Luc Domenach słusznie nazwał „zapo mnianym Archipelagiem”) Wei poddano najgorszym upokorzeniom, pró bom nie do przejścia, okropieństwom podobnym do tych, jakich doświad czyli stalinowscy i nazistowscy więźniowie. Na Zachodzie przekonani jesteśmy o wyjątkowym charakterze Holokaustu, lecz wielu chińskich in telektualistów porównuje laogai i masakry z okresu „rewolucji kultural nej” do Auschwitz. Nie mogę się powstrzymać przed wyszukiwaniem na twarzy Wei więziennych i»fcog śladów brutalnego traktowania, tortur. Wszystkie zęby, które stracił z powodu niedożywienia, zastępuje mu te raz tania proteza, lecz poza tym wygląda zdrowo, jest ożywiony i różowy jak nieśmiertelni bogowie chińskiej rełigii ludowej. Czy lata odosobnie nia, strajki głodowe, ciężkie roboty nie odcisnęły na nim żadnych śla dów? Owszem. Wydaje się całkowicie niewrażliwy na wszelkie odmiany fizycznego i moralnego bólu, niezdolny do cierpienia, nie także do miło ści i wzruszeń. Dla Wei nie istnieje nic poza walką. Jak to wszystko wytrzymał? Tak jak Nelson Mandela, dzięki sile prze konań. Wei powtarzał sobie w więzieniu, że jest bardziej wolny niż jego strażnicy, bo może powiedzieć to, co naprawdę myśli. „Byłem szczęśliw szy niż oni, bo mogłem % ć prawdziwym życiem, a nie życiem narzuco nym przez innych”. Po odbyciu kary, w 1994 roku, Wei został ponownie zatrzymany i „zniknął” na dwa lata, zanim go osądzono i uwięziono za „próbę zorganizowania związku zawodowego”. Sędziowie czy raczej oso by, które się w Chinach za sędziów uważa, ponownie wysłali go do laogai. Międzynarodowe organizacje praw człowieka wymogły uwolnienie Wei, który stał się najbardziej znanym chińskim dysydentem. W 1997 roku zo stał wydalony do Stanów Zjednoczonych „ze względów zdrowotnych” . W zasadzie nikt nie stracił twarzy ™ani partia, ani Wei. Co dwudziestodziewięcioletni Wei żyjący w komunistycznych Chi nach wiedział o demokracji? „W tamtych czasach - wyjaśnia - nie prze czytałem jeszcze zachodnich filozofów: ani Monteskiusza, ani Johna Locke’a. Byłem jednak wystarczająco dobrze poinformowany, żeby wiedzieć, na czym polega wyższość demokracji nad komunizmem”. Młody Wei, któ ry został członkiem Czerwonej Gwardii w wieku szesnastu lat, sam odkrył przepaść dzielącą dumny dyskurs rewolucyjny i ponurą rzeczywistość:
20
R ok Kogut;
głód, strach, masakry „rewolucji kulturalnej”. „Znajdowałem się wtedy w takim stanie umysłu —dodaje Wei —w jakim są dziś wszyscy Chińczy cy, którzy wiedzą wystarczająco dużo, żeby uznać przewagę demokracji”. * Czy Wei Jingsheng nie jest świadkiem co prawda dramatycznego, lecz zamkniętego już okresu w dziejach swojego kraju? To właśnie można usłyszeć w Chinach, gdy ktoś odważy się wymienić jego nazwisko. Par tia usiłuje się go pozbyć za pomocą tej oficjalnej śpiewki. Czy zatem Wei uosabia czasy, o których wszyscy woleliby zapomnieć, czy też wciąż jest niebezpieczny dla komunistów? Prawda leży zapewne pośrodku. Chiny w 2006 roku nie są już tym totalitarnym koszmarem, który znał Wei, po| zostają jednak dyktaturą i nadal są w rękach tej samej partii, która do tej pory nie poddała się samokrytyce. Walka, jaką toczy Wei przeciwko za pomnieniu i nieustannemu gwałceniu praw człowieka, a także walka o przygotowanie gruntu pod wreszcie normalną przyszłość wciąż musi trwać.. | >' pij • Kiedy słucha się Wei Jingshenga, można odnieść wrażenie, że zna on nastroje opinii publicznej lepiej niż wszyscy dziennikarze czy dyploma ci kwaterujący w Pekinie i poruszający się tylko w granicach wyznaczo nych przez partię. Informacje, które dostaje za pośrednictwem Interne tu, telefony, które odbiera po swoich audycjach w „Głosie Ameryki” - to dla niego barometr. Ludzie dzwonią do Wei z całych Chin, ponieważ - jak powiada —tylko „Głos Ameryki” jest wiarygodny. Czy jest on rzeczywi ście najchętniej słuchanym medium? W Chinach odpowiedzi na to py tanie są wymijające, w rodzaju: „Posługują się tam świetną ehińszczyzną” albo: „Odbiór jest doskonały w całym kraju”. Inni mówią: „Nigdy tego nie słucham, to głos George’a Busha”. Na Uniwersytecie Sun Yatsena w Kantonie pewien profesor powiedział mi: „Wszyscy moi studenci słu chają”, a inny: „Żaden student nie słucha”. Programy „Głosu Ameryki” śą więc znane, a ci, którzy ich słuchają (bez wątpienia uświadomiona po litycznie mniejszość), wiedzą, jak często mi szeptano, że Wei na amery kańskim wygnaniu nadal mówi prawdę —jak kiedyś w obliczu sędziów. Czy Chińczycy naprawdę chcą demokracji? Czy nie zadowoliliby się jakimś despotą, byle tylko był odrobinę bardziej oświecony niż komuni styczna nomenklatura? Wei odrzuca takie półśrodki. „Demokracja przyznaje - jest w Chinach ideą stosunkowo nową, ale także w Europie jest dosyć młoda. Ponadto, upodobanie do demokracji to nie ideologicz na konwersja, lecz realistyczny wybór. Chińczycy wybierają coś, co dzia ła, zamiast czegoś, co nie działa”. Wei nie należał nigdy do środowiska uniwersyteckich intelektualistów, wzbrania się zatem przed wszelką teo-
O pozycjoniści P P ł *
retyczną debatą na temat roli wolności w chińskiej kulturze. Jest przeko nany, że komunistyczni przywódcy mają zbyt wielką skłonność do za właszczania tradycji i odwoływania się do Konfucjusza po to, by wykorzy stać go do swoich celów. Z Konfucjusza można wydobyć dowolne znaczenia: odpowiednio dobrane cytaty mogą służyć zarówno do ujarz miania narodu, jak i do zagwarantowania mu praw, Wei broni konfucja nizmu: „W czasach Cesarstwa konfucjanizm zapewniał spokój społecz; ny, bo przestrzegał autonomii rodzin i klanów. Cesarz nie mieszał się do życia prywatnego Chińczyków. Maoiści zniszczyli konfucjanizm, zastępu jąc go nieustannym policyjnym nadzorem i pozostawiając jednostkom tyl ko jedno wyjście - musiały stać się automatami w służbie partii”, Kon fucjusz przysposobiony przez Wei demokratę? Tego drogiego Wolterowi Mistrza Konga można przyprawić w dowolny sposób... Znów myślimy o Nelsonie Mandeb, o Vaclavie Havlu, o tych wszyst kich, którzy z więzienia doszli do władzy; przychodzi na myśl Sun Yatsen, który opuścił londyńskie wygnanie i został prezydentem Pierwszej Republiki Chin. Wei prezydentem Chin? „Nie ma mowy - protestuje nie zamierzam utrwalać w Chinach władzy centralnej!”. W przeciwień stwie do dyktatorów uzasadniających konieczność istnienia silnej władzy centralnej Wei sądzi, że demokracja powinna uszanować chińską różno rodność. „Chiny —mówi —są bardziej zróżnicowane od Stanów Zjedno czonych, które mają wspólny język, ale mniej od Unii Europejskiej. Hongkong, Tajwan, Tybet, Mongolia Wewnętrzna z łatwością znalazłyby w nich miejsce. W scentralizowanych Chinach jest to nie do pomyślenia”. Czy ten scenariusz jest nieprawdopodobny? W jaki sposób miałoby się dokonać przejście od dyktatury komunistycznej do demokratycznej fe deracji? Wei czeka niecierpliwie na rozłam w partii komunistycznej; jest przekonany, że konflikty między pragmatykami a dogmatykami są nie uniknione. Czeka na rozprzężenie gospodarcze i wzrost bezrobocia. Na dejdzie taki dzień, podsumowuje, kiedy policjanci i wojskowi poczują się zmęczeni brakiem akceptacji. Liczy także na Stany Zjednoczone: „Czy nie jest to jedyna na świecie siła krzewiąca demokrację?”. Nie w Chinach i nie w tej chwili, bo amerykański rząd na razie opuścił chińskich dysy dentów. Wei po uwolnieniu został przyjęty przez prezydenta Clintona, ale teraz nie korzysta z żadnego oficjalnego poparcia. Nawet niezliczone amerykańskie fundacje wolnościowe nie wytrzymały presji ze strony chińskiej partii komunistycznej. Kiedy Fundacja Forda opuściła Wei, otrzymała przywilej sfinansowania wyborów lokalnych w chińskich wios kach. Czyżby uwielbienie Zachodu dla Wielkich Chin ogłupiało ludzi?
22
Rok Koguta
Obawa przed utratą dostępu do wielkiego rynku chińskiego sprawia, że ludzie stają się tchórzliwi, stwierdza Wei Jingsheng. To zejście z kur su wydaje mu się zaledwie przejściowej „Prędzej czy później Ameryka nie odkryją, że partia komunistyczna okłamuje Mfc"P® wszystkim: w sprawie ochrony praw intelektualnych i praw człowieka, Tajwanu i po mocy dla Korei Północnej”. Czy zatem konflikt między Chinami a Sta nami Zjednoczonymi będzie nieunikniony? Z partią komunistyczną tak, ale nie z Chinami, prostuje Wei. Przetrwały one już dwadzieścia sześć dynastii, przypomina, przyjdzie kolej i na demokrację; Chiny dołączą do klubu zwyczajnych państw, a chiński naród doczeka się normalizacji ży ciowej, do której aspiruje. Czy Wei wybaczy tym, którzy, myląc Chiny z reżimem, ugięli się pod presją i ulegli wdziękom partii komunistycz nej? Trzeba sobie wyobrazić Wei Jingshenga jako prezydenta albo kogoś w tym rodzaju...; >
Ocalony z Tian’anmen Kiedy wspominam wTajpej o moich spotkaniach z Wei Jingshengiem, Wuer Kaixi podkreśla może nie dystans, ale przynajmniej odmienność Ich losów: „Wei - mówi - to symbol, który szanuję, ale on nigdy nie miał okazji przejść do czynów. Ja znalazłem się na pierwszym planie, w tłumie manifestantów na Tian’anmen i „kierowałem” rewolucją na placu, byłem jej „komendantem”. Mówiąc o sobie, Wuer Kaixi z upodobaniem powta rza tytuł komendanta, przyznany mu przez zagranicznych dziennikarzy w Pekinie.' 1 -v §[ ' ^ \ ' 0 Ci wszyscy, którzy pamiętają smukłego młodzieńca „komenderujące go” w maju 1989 roku pięciuset tysiącami studentów, strofującego chiń skiego premiera, prowadzącego dialog z dziennikarzami z całego świata, rozpoczynającego strajk głodowy i mimo woli doprowadzającego protestu jących do katastrofy, potrzebują trochę czasu, by się oswoić. Trudno tam te niezapomniane obrazy skojarzyć z dziarskim grubasem, jakim Wuer Kaixi stał się dzisiaj. .’ Wuer Kaixi prowadzi z żoną i dziećmi bardzo spokojny żywot na Tajwanie. Lecz kiedy zaczyna mówić, rozpoznaję w nim oratora, który elektryzował tłumy i wstrząsnął władzą. Aby go uciszyć, potrzebne by ło chińskie wojsko. Spojrzenie ciemnych oczu pozostało niezmienione: w tym człowieku jest coś z Czyngis-Chana. Wuer Kaixi wychował się w chińskiej kulturze, ale nie jest rasy Han, tylko ujgurskiej. Urodził się w muzułmańskiej rodzinie z Xinjiang. Wuer Kaixi to chińska trans-
O pozycjoniści
krypcja tureckiego imienia Uerkesh Daolet. Jego epopeję można po równać tylko z historią innego rewolucjonisty, który zyskał rozgłos w podobnych okolicznościach w Paryżu, w maju 1968 roku - Daniela Cohn-Bendita. , ■ Obaj są outsiderami: niemiecki Żyd i Turek z Azji. Istnieje pewien dysonans między nimi a tłumem, jednak tłum za nimi podąża. Ten dy sonans, który sprawia, że znaleźli się ponad zamętem, jest być może źró dłem ich charyzmy. Obaj nie mieli szacunku dla władzy, kwestiono wali jej majestat i legalność. Przyjmijmy hipotezę, że łatwiej było im zachować dystans, ponieważ byli obcy. Cohn-Bendita nie paraliżował francuski respekt dla władzy, a Wuer Kaixi mógł łatwiej niż rodowity Chińczyk uniknąć identycznej pułapki - uległości wobec władz i wiecznych Chin. Walka o demokrację, potwierdza Kaixi, wymaga odrzu cenia ideologii „chińskości”. Tyrani zawsze powoływali się na „pewną ideę Chin”, by zabronić wszelkiej kontestacji i co najwyżej tolerować wy tykanie im błędów. Komuniści używają tego samego fortelu, próbując po zbyć się demokratów, nie dlatego że domagają się oni wolności, ale dla tego że w ten sposób przestają być jakoby prawdziwymi Chińczykami. W czasach, kiedy Wuer Kaixi był „komendantem” na placu Tian’anmen, Alain Peyrefitte zwrócił uwagę francuskich czytelników na fakt, że stu dencki przywódca „nie jest Chińczykiem”. Tym samym Peyrefitte przyj mował ideologię chińskości i myślał bez wątpienia o tym drugim „obco krajowcu”, Cohn-Bendicie, z którym przyszło mu się zetrzeć, kiedy był jeszcze ministrem edukacji. Czy gdyby Wuer Kaixi był prawdziwymi Chińczykiem, powinien ograniczyć się, jak każdy erudyta, do wytknię cia błędów cesarzowi albo popełnić samobójstwo na znak protestu? Cho ciaż myśl Konfucjusza ma dwa i pół tysiąca łat, to jednak Chińczycy przez cały ten czas wciąż się buntują. , Y Wuer Kaixi —tak jak Cohn-Bendit - zawdzięcza swoje ocalenie emi gracji, ale na tym kończy się podobieństwo ich losów. Jeden z nich zro bił tradycyjną karierą polityczną, lecz nie był to Wuer Kaixi. Na Tajwa nie jest mu ciasno, tęskni za Chinami, marzy o większych Chinach i upragnionej rewolucji. Mówi: „Rewolucja byłaby idealna”. Wyobraża sobie, jak potajemnie wraca do Pekinu i znów pojawia się na placu Tian’anmen pod bokiem policjantów... Potem sen rozpływa się w wielkim kieliszku i tropikalnych powabach Tajpej. Czekając na Wielki Wieczór, Wuer Kaixi broni pamięci Tian’anmen. Ma nadzieję, że pekiński rząd uzna polityczny, a więc legalny charakter jego ówczesnych działań. Przypomina, że studenci nie mieli zamiaru obalić partii komunistycznej.
2 4 P H I Rok Koguta '
zapraszali ją tylko do dialogu i do przestrzegania wolności słowa w za kresie zagwarantowanym przez konstytucję. Naiwność? W partii komu nistycznej istniała orientacja liberalna, którą uosabiał jej sekretarz gene ralny Zhao Ziyang. To był czas „aksamitnych rewolucji” w Europie Wschodniej i pieriestrojki w Związku Radzieckim. W Pekinie studenci ' mieli raczej nadzieję na pojawienie się chińskiego Gorbaczowa, wcale nie zamierzali doprowadzić do zamachu stanu. Mylili się Cifcdo natury chiń skiej partii, bardziej totalitarnej niż kiedykolwiek partia w ZSRR. ■ ■ Czekając na rewolucję, Wuer Kaixi chciałby, żeby przynajmniej chiń scy demokraci uznali, że wydarzenia na placu Tian’anmen odegrały po zytywną rolę. Jednak nie udało mu się do tego doprowadzić. Demokraci w Chinach i na emigracji mają na ten temat podzielone zdania. Czy po wstanie z 1989 roku przyspieszyło, czy też opóźniło chiński marsz ku nie podległości? Ta teoretyczna kwestia interesuje emigrantów, doprowadzi ła nawet do tego, że są ze sobą skłóceni. v „Od czasu Tian’anmen - broni się Wuer Kaixi - Chińczycy przestali „ być niewolnikami —inaczej patrzą sami na siehfe, a także inaczej po strzega ich świat”. Ta pekińska wiosna przypomniała również, że za każdym razem, kiedy w Chinach zbierają się ludzie, robią to w intencji wolności politycznej. Od 4 maja 1919 roku (data pierwszej manifesta cji na placu Tian’anmen) aż do kwietnia 1989 roku tylko żądanie demo kracji sprawiało, że zbierali się demonstranci. A konieczność poparcia partii nigdy! Kiedy partia wzywa swoich członków do Pałacu Ludu, stojącego w pobliżu placu Tian’anmen, otacza |f§ dziesiątkami tysięcy policjantów i żołnierzy. Czyżby bała się społeczeństwa? W marcu 2005 roku sześćdziesiąt pięć tysięcy policjantów ochraniało doroczne obrady Ludowego Zgromadzenia Narodowego, marionetkowego parlamentu komunistycznego reżimu, h . 3fi - v Ile było ofiar 4 czerwca 1989 roku na placu Tian’anmen? Chiński rząd zawsze twierdził, że nie było ani jednej ofiary śmiertelnej „na placu”, ale na sąsiednich ulicach zastrzelono z karabinów maszynowych trzy tysią ce próbujących uciekać manifestantów. Siedemnaście lat później nadal nie wolno o tym mówić, tak jak nie wolno prowadzić absolutnie żadnych dochodzeń. Policja prześladuje pekińską organizację rodziców ofiar, bo próbuje ona sporządzić listę zaginionych. 0 wydarzeniach na placu Tian’anmen nie wolno wspominać nawet w literaturze. A ponieważ „re wolucja kulturalna” często pojawia się w beletrystyce lub filmie (ale już nie w podręcznikach szkolnych), zapytałem w Pekinie powieściopisarza Mo Yana, znanego na Zachodzie jako autor książki Czerwone sorgo, na co
Opozycjoniści |MMP' 25
czeka, żeby napisać o masakrze z 1989 roku. Pochylił się ku rasie zakło potany i wyszeptał! aJfąjwcześniej za piętnaście lat”. W porównaniu z milionami ofiar wojny domowej, Wielkiego Skoku Naprzód, „rewolucji kulturalnej” i laogai masakra z Tian’anmen ma nie porównanie mniejszą wagę. Deng Xiaoping, który wydał rozkaz użycia broni, dziwił się reakcjom Zachodu*Cży za czasów Mao Zedonga opinia publiczna w Europie i w Stanach Zjednoczonych nie była mniej skrupu latna? Ale to się działo zanim nastała era telewizji. Tian’anmen pozosta nie zarówno w Chinach, jak i poza filffli czymś w rodzaju niemożliwego do usunięcia piętna partii komunistycznejJ tego śladu nie uda się zatrzeć. Kiedy Chiny staną się państwem demokratycznym, 4 czerwca będzie dniem pamięci narodowej. Partia komunistycznadomyśla się tego, bo co roku wzmacnia wtedy w Pekinie ochronę. Gdy nieuchronnie zbliża się *rocznica, w centrum stolicy zacieśniają się policyjne kordony, psują się komórki intelektualistów-demokratów, pojawiają się trudności z wysyła niem SMS-ów i z uzyskaniem połączeń internetowych, a „delikatne” strony WWW są całkowicie niedostępne. Choć komunistyczny rząd jest potężny, wygląda na to, że wciąż boi się garstki dysydentów.
Nasza krótka pamięć Jak mogliśmy się ich wyrzec? Czwartego czerwca 1989 ro k u - to niezbyt odległe czasy - masakra studentów napełniła zachodni świat odrazą. Czternastego lipca, w dwusetną rocznicę Wielkiej Rewolucji Francu skiej, dysydenci, którzy wyemigrowali z Chin, otwierali pochód na Po lach Elizejskich. Na Chińczykach, którzy znają ten. widok, robi on rów nie silne wrażenie, jak na nas widok nieznanego studenta z Pekinu, który stojąc na bulwarze z tornistrem na plecach, stawia czoło kolumnie czołgów. W Europie i w Stanach Zjednoczonych wydawało się całkiem oczywiste, że ta podszyta poczuciem winy obojętność, która była naszą reakcją na faszyzm, nazizm, stalinizm czy też Czerwonych Khmerów, ni gdy się już nie powtórzy. Zachodnie rządy zdecydowały - to było mini mum - że nałożą na komunistyczne Chiny embargo na handel bronią. We Francji tylko Alain Peyrefitte próbował wytłumaczyć zachowanie chińskich przywódców, nie popierając jednak represji. Niesprawiedli wość jest lepsza od chaosu, tłumaczył, a masakra lepsza od nowej woj ny domowej. Simon Leys, który w 1971 roku jako pierwszy w Europie wygłosił oskarżenie pod adresem „rewolucji kulturalnej”, odgadł, jak zwykle przenikliwie dostrzegając fakty przed innymi, że to zachodnie
26
Rok Koguta oburzenie będzie miało krótki żywot. Już w czerwcu 1989 roku ogłosił epitafium dla ofiar, mówiąc, że „kohorta przywódców państwowych i |®» dzi interesu szybko powróci na drogę prowadzącą do Pekinu, żeby znów zasiąść na uczcie morderców”. Chińscy demokraci, którzy wybrali Pa ryż na miejsce wspólnego pobytu, szybko zrozumieli, że we Francji pra wa człowieka mniej się liczą niż interesy, i wyjechali do Stanów Zjedno czonych oraz na Tajwan. Czy dysydenci na emigracji zachowali wpływy w CllMaaehl Tak, wśród przedstawicieli pokolenia, które uczestniczyło w samych wydarzeniach; poza tym pamięć o dysydentach się zaciera. Inni działa cze na rzecz demokracji wybrali integrację z zachodnim społeczeń stwem, przestawiając się na normalną egzystencję nauczyciela (Fang Lizhi, zwany „chińskim Sacharowem”), szefowej przedsiębiorstwa {C3mi Ling), wykładowcy uniwersyteckiego (Wang Dan). Kto śmiałby mieć do nich o to pretensje? „W Chinach - mówi Wuer Kaixi - nie wiedzieliśmy, co to jest indywidualizm, miłość, konsumpcja, bo wszystko było wspól nie i polityczne. Odkryliśmy te rzeczy, kiedy przyjechaliśmy na Zachód. Mieliśmy wtedy po dwadzieścia lat i rozkoszowaliśmy się nimi” . Chiń scy przywódcy również uznali, że dysydenci nie będą w stanie porozu mieć się ze sobą ani stworzyć na emigracji wiarygodnej alternatywy dla komunizmu. Podziały wśród dysydentów wynikają de facto z różnic po koleniowych, z odmiennych strategii i ambicji. Dysydenci są podziele ni także w wyniku aktywności partii komunistycznej poza granicami Chin, gdzie zmierza ona do ograniczenia wpływów demokratów. Na rządy i organizacje, które mają zamiar przyjąć Wei Jingshenga, Wuera Kaixi czy Dalajlamę, wywierane są naciski —wystarczą groźby anulowa nia kontraktów handlowych albo zwykła odmowa przyznania wizy. Pre zydent Jacques Chirac nigdy nie zgodził się na spotkanie z Dalajlamą czy Wei Jingshengiem, kiedy przebywali oni we Francji. A przecież Ja cques Chirac jako mer Paryża wygłosił pochwałę tego samego Dalajla* mff Partia komunistyczna pilnuje też, by dysydentów nie wspierały chińskie media ukazujące się w Stanach Zjednoczonych. Chińska pra sa z Nowego Jorku, posiadająca wpływy w chińskiej wspólnocie w USA, została dyskretnie przejęta w 2004 roku przez partię komunistyczną i w konsekwencji zmieniła linię polityczną. Jednak partia nic nie może poradzić na to, że Wei Jingsheng i Wuer Kaixi - chociaż izolowani - mó wią prawdę, podczas gdy ona kłamie. Ci dysydenci, o których dotąd opowiadałem, żyją na emigracji, choć jej nie wybrali. Przedstawię teraz innych, mieszkających w Chinach.
O p o zy c jo n iśc i
Feng Lanrui - weteranka demokracji Pekin, styczeń. Trzydzieści dań obraca się na ustawionym pośrodku sto łu talerzu; ich zawartość nie przypomina niczego znanego. Sosy zakrze pły, a higieny przestrzega się tu niezbyt skrupulatnie. Grzebiemy plasti kowymi pałeczkami we wspólnych miseczkach. Tak jak nasi gospodarze głośno siorbiemy i rozlewamy sos po obrusie, który służył wcześniej innym klientom. W tej pekińskiej knajpce -ja k ic h wiele powstało od cza-, su, gdy C łifa fH y poświęcili się bez reszty prywatnym interesom - przy chodzą mi na myśl inne, bardziej uroczyste bankiety. Panował wtedy Mao Zedong, a nielicznym zachodnim przybyszom okazywano względy, które miały wryć nam się w pamięć. Wielu Chińczyków umierało z głodu, ale delegacje - wtedy podróżowało się wyłącznie w grupach - gosz czono po królewsku. Daniom słodkim, słonym, łagodnym i gorzkim towa rzyszyła zawsze ta identyczna w całych Chinach przemowa, wygłaszana z udawaną szczerością przez jakiegoś dyżurnego aparatczy ka: „Kuchnia chińska i kuchnia francuska —mówił —to dwie najlepsze kuchnie świata’VTe banały, tłumaczone słowo w słowo przez naszych tłu maczy, wprawiały w osłupienie uczestników bankietów. Należało powtóa fp l je po francusku, wysłuchać ich następnie po chińsku, a potem wy pić toast. Etykieta wymagała, by pić do dna i pokazać wszystkim dookoła, że kieliszek jest pusty. Jeśli ktoś tego nie zrobił, musiał wypić trzy karniaki (ten zwyczaj nie zanikł). Trzeba umieć wykonać passe-partout, czyli napić się z każdym gościem przy wszystkich stołach, za każdym razem improwizując inny toast... -V Dla chińskich współbiesiadników wizyta obcokrajowców była jedyną okazją, żeby ilę najeść, co wprawiało ich w entuzjastyczny nastrój. A Francuzi? Byli oczarowani, bo serwowano im komplementy razem z ja skółczymi gniazdami. Byliśmy skłonni wszystko przełknąć —zawartość czarek i propagandowe gam ie. Stawiani# naszych kuchni nad wszystki mi innymi wynosiło Francję i Chiny na piedestał, dzięki czemu nasze kul tury mogły podzielać swoje poczucie wyższości. Jak tu nie zostać wspól nikami, jak tu nie kochać w Chinach wszystkiego, skoro Chińczycy kochali nas tak bardzo? W tamtych czasach delegacje przyjaciół Chin organicznych intelektualistów, zwolenników partii komunistycznej i in* nych naiwniaków - dogadzały sobie gastronomiczną ! intelektualną die tą, a masakra paru dziesiątków milionów Chińczyków nie zakłócała im trawienia. Powinniśmy byli zastanowić się nad tym, co się dzieje w kuch ni, i lepiej nadzorować kucharza. Polityczni gapie ustąpili miejsca biznes-
28
Rok Koguta
menom i turystom, ale czy kucharz się zmienił? Pozornie tak, lecz w grun cie rzeczy kuchcikowie partii komunistycznej wciąż trzymają wszystko w garści. Pani Feng, nasza gospodyni, rozprasza resztki naszych złudzeń. Ona sama mogłaby być symbolem długiego, niedokończonego marszu chińskiego intelektualisty w poszukiwaniu wolności, „Demokracja - mówi Feng Lanrui - jest wartością wspólną dla wszyst kich kultur, niepodzielną spuścizną całej ludzkości”. Jej słowa zabrzmia łyby banalnie, gdyby nie padły w tym miejscu. Pierwszy powód do zdzi wienia: pani Feng głośno i stanowczo przemawia w miejscu publicznym. Zatem pochwała demokracji jest tolerowana w tym komunistycznym re żimie? „Dyktatura - kontynuuje pani Feng - nie stała się bardziej mięk ka, jest tylko bardziej inteligentna. Komuniści zrezygnowali już z prania mózgów, jak za czasów Mao, i tolerują heretyków, pod warunkiem jednak że ci się nie organizują”, W partii komunistycznej domyślają się, że pa ni Feng nie wywoła narodowego buntu, choć setki milionów Chińczyków | podzielają jej dążenie do wolności. Poza tym trudno byłoby uciszyć pa nią Feng, która ma osiemdziesiąt pięć lat. W latach sześćdziesiątych, przypomina, partia posłałaby paru piętnasto- i szesnastoletnich hunwej binów, którzy torturowaliby ją z radością i zmusili do wyznania win. Bito-;' by ją, aż by się przyznała, że nie dość kochała partię, i musiałaby wyznać, że jest wrogiem Postępu, Historii oraz Chin; niewątpliwie powiedziałaby ; także, iż jest amerykańską agentką. Ale komuniści nie atakują już star ców, a wczorajsi kaci stali się dziś biznesmenami. Niepamięć wciąż jed nak obowiązuje. 2 Pamięć, mówi pani Feng, oto, czego najbardziej brakuje Chińczykom. Ludzie przed czterdziestką nie wiedzą o przeszłości właściwie nic - chy ba że sarni zaangażują się w skomplikowane poszukiwania prawdy. Ponie waż dzisiejsi dyktatorzy są bezpośrednimi spadkobiercami wczorajszych dyktatorów, partia robi wszystko, żeby wiedza o Historii nie była przekazy wana. Szkolne podręczniki albo dyskretnie milczą na temat potworności re wolucji i towarzyszącego jej szeregu kataklizmów, albo je idealizują: spo wodowany przez politykę partii głód z lat 1959-1962 idzie w zapomnienie, „rewolucja kulturalna” zostaje sprowadzona do zamieszek wywołanych przez licealistów. Martwy Mao wciąż przewodzi Chinom. „Chińscy prezy denci - mówi pani Feng - powinni się nazywać Mao III albo Mao IV. Wszystko to sprawia, że rodzice nie mówią dzieciom zbyt wiele. Są też ta kie upokorzenia, którymi nie mamy ochoty dzielić się z innymi”, . Intelekt tej wyniosłej i godnej starszej damy pozostał nietknięty. Wszystko widziała, wszystko przeżyła i o wszystkim pamięta. Jednak po-
O pozycjoniści
M llrfi, do którego należy, już odchodzi. Feng byłą jedną z czołowych po staci komunistycznych Chin. W latach czterdziestych, w wieku dwudzie stu łat, była towarzyszką walki Mao, „Byłam - opowiada - zawodową re wolucjonistką”. Ponieważ wierzyła w rewolucję, nagięła się do trzech maoistowskich wymogów: każdy intelektualista jest narzędziem partii, osoba Mao jest święta, ludzki los jest wytworem walki klas. Ta maoistowska ideologia w każdym punkcie była przeciwieństwem filozofii konfucjańskiej: według Konfucjusza istnieje jakaś natura ludzka, najważniejszym obowiązkiem jest synowski szacunek, człowiek wykształcony powinien napomnieć cesarza, jeśli ten występuje przeciwko moralności. Mao Zedong przeczył istnieniu natury ludzkiej, zniewolił inteligencję, nastawił dzieci przeciwko rodzicom, wymagał, żeby na nich donosiły, a także żeby małżon kowie denuncjowałi się nawzajem. Pani Feng tak mocno podkreśla, że maoizm był zaprzeczeniem konfucjanizmu, ponieważ na Zachodzie spotka my wystarczająco wielu pochlebców Chin, gotowych uwierzyć* iż partia to naturalna kontynuacja Cesarstwa. Według tej ułudy, maoizm jest uosobie niem chińskiej kultury, a to stawia go poza wszelką krytyką i czyni niemal godnym szacunku. W rzeczywistości, przypomina Feng, komuniści z rów-, ną nienawiścią zlikwidowali chińską myśl jak chińskie dziedzictwo kultu rowe i nadal zacierają ślady starożytnych Chin. Ponieważ pekińscy archi tekci błagali Mao o zachowanie starego miasta, ten zdecydował się je zburzyć. Chciał, żeby fabryczne kominy zastąpiły pagody, więc jego życze niu stało się zadość, a inne miasta poszły za przykładem stolicy. Najpierw były rujnowane w imię rewolucji, teraz niszczą je w imię modernizacji de weloperzy. Wezwanie Międzynarodówki: niech „przeszłości ślad dłoń na sza zmiata” nigdy dotąd nie doczekało się pełniejszej realizacji niż w Chi nach. Rewolucjoniści tym łatwiej mogli tego dokonać, że —jak przyznał sam Mao - nie było wśród nich żadnych wykształconych łudzi. Długo po tych wydarzeniach Feng próbuje zrozumieć, dlaczego ona sama uwierzyła w rewolucję. „Młodzież w nią wierzyła - wyznaje - bo ta ka była moda... Rewolucja wydawała się niezbędna, żeby wyswobodzić kraj spod panowania biurokracji, korupcji i obcej kolonizacji”. W Chi nach nikt się nie zastanawiał nad japońską modernizacją, dzięki której można było uniknąć rewolucji i zachować rządy cesarza. Przedmiotem marzeń były wyłącznie rewolucje rosyjska i francuska. „Byliśmy rewolu cjonistami zanim zostaliśmy marksistami, a kiedy nadeszli komuniści, przyłączyliśmy się do nich, bo przemawiali językiem rewolucji... Byłam wtedy taka sama - usprawiedliwia się w pół wieku później - jak wszyscy Chińczycy. Szukałam wolności”.
30
Rok Koguti
Chińczycy dążący do wolności? Nie tak ich sobie wyobrażamy na Za chodzie! Feng się na to oburza, zgorszona obojętnością Zachodu wobec tych Chińczyków, którzy od stu lat walczą o demokrację, i tych, którzy za nią zginęli. A rzekome upodobanie Chińczyków do oświeconego despoty zmu? Feng Lanrui przypomina, że CMńezyeyjuż przed stu laty zapoznali się z ideą demokracji. W 1913 roku republikański rząd Sun Yatsena zorgani zował wybory powszechne (tak jak w Europie wyłączono z nich kobiety, ale także palaczy opium i buddyjskich mnichów). W wyborach uczestniczy ła jedna czwarta dorosłych obywateli, a większość uzyskała partia repu blikańska Kuomintang (Chińska Partia Narodowa - Zhongguo Gumindang). Wydaje się, że Chiny nie były wówczas opóźnione w stosunku do demokracji zachodnich. Niestety, wykształceni Chińczycy „pasjonują się wszystkim, co nowe”, mówi pani Feng, i najnowsza ideologia zawsze ich zachwyca, byleby była zachodnia. A ponieważ republika nie wydawała im się wystarczająco skuteczna w modernizowaniu gospodarki i stawianiu czoła Japończykom, 4 maja 1919 roku na ulicach Pekinu studenci zażą dali nowej rewolucji w imię „nauki i demokracji”. W jaki sposób to pra gnienie nauki i demokracji mogło się zdegenerować do tego stopnia, by przyjąć postać reżimu totalitarnego, który nie jest ani naukowy, ani demo kratyczny? Każdy ma na to pytanie swoją własną odpowiedź. Na Zachodzie wolimy kulturową ciągłość: Mao byłby zatem epizodem w historii imperium, założycielem nowej dynastii —z pozoru marksistow skiej, ale będącej kontynuacją niebiańskiej biurokracji. Żeby dostrzec spadkobierców mandarynów w tych chłopach i robotnikach niszczących z zapałem stare Chiny, trzeba zmusić naszą wyobraźnię do wielkiego skoku naprzód! ' Feng proponuje skromniejszą interpretację. Mówi, że komuniści wy korzystali swoją przewagę w organizacji wojskowej, a pomocy logistycz nej o decydującym znaczeniu udzielił Związek Radziecki. W 1949 roku to nie marksiści przejęli władzę w Pekinie, mówi pani Feng, zwyciężyła -wtedy Armia Czerwona, tak jak w Moskwie w 1917 roku. Prosi więc, aby nie przypisywać potężnemu ruchowi społecznemu tego, co bardziej przy pomina zamach stanu. A to, że chińscy i zachodni intelektualiści dali się oszukać, więcej mówi o poetycznej naturze intelektualistów —przyznaje pani Feng —niż o naturze rewolucji. Feng już oprzytomniała. Na począt ku lat osiemdziesiątych XX wieku, w okresie intelektualnej wolności, któ ry już się od tamtego czasu nie powtórzył, Feng Lanrui opublikowała se rię książek ekonomicznych o inspiracji liberalnej. Książki te były świadectwem jej zerwania z komunizmem i od tamtej pory uważane są za
O p ozycjoniści
t e 13 i
podręczniki reformizmu, nierewolucyjnej drogi do demokracji. Oto dla czego, kiedy w 1989 roku zbuntowali się pekińscy studenci, Feng Lanrui, tak jak wielu liberalnych intelektualistów, zachowała powściągliwość. Miała studentom za złe żarliwość ich haseł, romantyczne gesty i fascy nację zbawczymi utopiami. Wydawało się jej, że mają złe rozeznanie w historii Chin i są zbyt podobni do poprzedniego pokolenia, choć prze cież ich hasła były przeciwnie nakierowane. Tragiczny bieg wypadków przyznał rację Feng Lanrui: studenci nie zrozumieli natury partii. Jeśli nie na drodze rewolucji, to w jaki sposób powinno się dążyć do demokratyzacji? Poprzez „szczyty”, za pośrednictwem elit, ocenia pani Feng. Tak jak większość chińskich intelektualistów, musi uważnie obser wować rozmaite prądy w biurze politycznym partii, czekając na jakiegoś chińskiego Gorbaczowa czy Jelcyna, który rozsadzi system od środka. Niektórzy będą w tym widzieć nadmiar ostrożności, inni z kolei przyzna- | ją, że Chińczycy ponad wszystko obawiają się wojny domowej. . Kto nie znał Chin w czasach Mao Zedonga i jego bezpośrednich na stępców, ten nie będzie umiał dostrzec wyjątkowego charakteru tej zwy czajnej rozmowy toczącej się w Pekinie. W całej historii współczesnej ża den naród nie podlegał większej kontroli - Chińczycy nie tylko musieli mówić, ale i myśleć unisono. W odróżnieniu od autorytarnych reżimów, które swoim obywatelom pozostawiają wewnętrzną wolność, pod warun kiem że będą siedzieć cicho, maoizm wymagał, by szczerze myśleli we „właściwy” sposób. Kontrola społeczna sięgała nawet życia prywatnego: sypialnia, małżeństwo, praktyki seksualne podporządkowane były linii partii. W łatach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia wszelka wrażliwość została uśpiona i każdy jak papuga powtarzał hasło dnia. Nawet pozor nie prywatna rozmowa zaczynała się od cytatu z Mao. Ludzie mieli dostęp do niewielu książek i zaledwie ośmiu „oper rewolucyjnych”. Głośniki ustawione na miejskich placach, dworcach, w pociągach, biurach i fabry kach nadawały od świtu do późnej nocy wojskową muzykę; nie dało się rozmawiać, słuchać ani myśleć. Istniała pewna zasadnicza różnica mię dzy maoizmem i stalinizmem. Sowieccy przywódcy wiedzieli, że kłamią, a naród wiedział, że stalinizm to oszustwo. Kłamstwo ogłoszono prawdą i niewielu dało się oszukać. Maoistowskim przywódcom nie wystarczyło by, gdyby Chińczycy żyli w kłamstwie i głosili jednocześnie oficjalną prawdę. Maoistowskie kłamstwo musiało być szczere, co zbliżało je bar dziej do katolickiej inkwizycji niż do ateistycznego stalinizmu. Wszyst ko to pozostaje w Chinach niewypowiedziane, bo nie nastąpił proces demaoizacji. Na prośbę Deng Xiaopinga komitet centralny partii w 1983
R ok Koguta
roku zdecydował raz na zawsze, że Mao Zedong miał rację w siedemdzie sięciu procentach, mylJt się zaś w trzydziestu. Tej samej formuły użył , uprzednio Mao wobec Stalina. Dlaczego siedemdziesiąt procent? W przy padku tych trzydziestu procent mamy wręcz nadmiar możliwości do wy boru: na przykład masową eliminację właścicieli ziemskich podczas wy zwolenia, dwadzieścia milionów ofiar w latach 1959-1962 na skutek Wielkiego Skoku Naprzód albo trzydzieści milionów ofiar „rewolucji kul turalnej” w latach 1966-1976. Te trzydzieści procent wystarczyłoby z okładem, żeby oskarżyć Mao o zbrodnie przeciwko ludzkości. Już sam fakt, że Feng przeżyła, a Chińczycy zachowali rozsądek, świadczy o odporności narodów na totalitarne ogłupianie. Mao nie zdo łał stworzyć nowego homo sinicus, tak jak Stalinowi nie udało się stwo rzyć homo sovieticus. Zarówno w Chinach, jak i w Rosji wystarczyło za kręcić kurek ze sloganami i wojskową muzyką, aby odnaleźć nietknięte człowieczeństwo. Spotkanie z panią Feng Lanrui miało dla mnie decydujące znaczenie. Dzięki niemu podjąłem decyzję, iż rok 2005, Rok Koguta, spędzę w Chi nach, słuchając, co mają do powiedzenia chińscy demokraci. Grzeczność tego wymaga. i J - -' > p | |
Zmiana pokoleń. Moralna generacja j££9G sKtSfiSSW l rozpięta pomiędzy Jezusem a Tocquevillem Yu Jie ma 30 lat, mógłby być wnukiem pani Feng. W walce o demokra cję przejął po niej w Pekinie pałeczkę. Emigracja? Odrzuca tę myśl. „Tu właśnie - mówi —okrutna dyktatura partii miażdży naród i właśnie na miejscu należy z nią walczyć”. -' 7 *Bigi t | Ip „i ś M» | Ryzyko, na jakie naraża się jego pokolenie —już trzecie pokolenie opo ru demokratycznego, licząc od rewolucji w 1949 roku - jest mniejsze niż w pokoleniach poprzednich. Najgorsze, co spotkało Yu Jie, to przesłucha nia na komisariatach policji. Zastraszanie i nic ponadto. Ze swoimi oku larami literata i dziecięcym wyglądem z całą pewnością nie jest postrze gany jako poważne zagrożenie. Jest tylko samotnym ,intelektualistą, za którym nie stoi żadna organizacja. Ten buntownik uzbroił się wyłącznie w pióro, a jego wojskiem są czytelnicy: studenci, młodzi ludzie po dyplo mie, dziewczyny i chłopcy w jego wieku. Oto, co pozwala uniknąć gromów ze strony partii, która jeszcze jakoś sobie radzi z pisarzami, ale już żad ną miarą z organizacjami. Jednak partii nie podoba się, jeśli ci pisarze zdobywają zbyt wielu czytelników. Na wydawców Yu Jie wywiera się za-
Opozycjoniści
tern presję, aby odrzucali jego dzieła i ograniczali nakłady, a czasem wy dawnictwa są nawet zamykane za to, że opublikowały jego tekst. W przeciwieństwie do walecznego Wei Jingshenga i przywódcy Wuera Kaixi Yu Jie to sama wrażliwość. Zwraca się do chińskiej duszy, to ona jest tematem jego książek. Zachęca do ponownego czytania dwudziestowiecz nych powieści, aby w ten sposób nawiązać na nowo kontakt z humanizmem i indywidualizmem ich autorów oraz bohaterów. Czytelnik może wywnios kować przez kontrast, jak bardzo otępiające jest to społeczeństwo, w któ rym więzi go partia komunistyczna, w jakim stopniu pozbawia każdego Chińczyka osobowości i prawdy wewnętrznej. Yu Jie odkrył następnie Alexisa de Tocqueville’a w chińskim tłumaczeniu, dobrze znanego prawi cowym - to znaczy niemarksistowskim - intelektualistom. Interpretacja rewolucji francuskiej, jaką daje Tocqueville, może według niego mieć za stosowanie do historii Chin. Yu Jie poświęcił tej paraleli esej. W eseju Dawny ustrój i rewolucja Tocqueville pokazuje, że rewolucja francuska narodziła się z niemożności podjęcia reform przez stary ustrój. Według Yu Jie, z podobnymi sytuacjami mamy do czynienia w Chinach. Po raz pierwszy w 1898 roku, kiedy to cesarzowa wdowa odrzuciła pań stwo prawa, które chcieli jej narzucić ministrowie reformatorzy; mogliby uratować cesarstwo, gdyby je przekształcili w monarchię konstytucyjną, jak w Japonii. Po raz drugi, kiedy Deng Xiaoping odrzucił demokratycz ne reformy, których przeprowadzenie zaproponowali studenci w 1989 roku. Ta powtórna rezygnacja z reform na dłuższą metę miałaby skazać komunistyczny reżim na przegraną. Tak jak Tocqueville we Francji, Yu Jie stwierdza, że również w Chinach rewolucje niszczą elity. Elity intelektu alne, które były chińską szlachtą, nie przeżyły rewolucji w 1949 roku i ni gdy na dobre się nie odrodziły. Pracownicy uniwersyteccy przetrwali, jed nak utrzymuje ich partia. Są zatrudniani przez uczelnie, które ograniczają swobodę myślenia i wolność słowa, a nawet tworzenia nowych idei, tak potrzebnych Chinom. Aby zapewnić sobie posłuszeństwo wykładowców, rząd opłaca ich sowicie. Jest to zatem odwrotność sytuacji sprzed wyda rzeń na placu Tiananmen. Przed rokiem 1989 gwałtowne ubożenie pra cowników uniwersyteckich doprowadziło do tego, że stanęli po stronie re wolty; ich względna stabilizacja sprawiła, że stali się konserwatystami, zwolennikami ewolucji —ale ostrożnej. Yu Jie, który nie przewodzi chińskiej młodzieży, lecz ją reprezentuje, nie wierzy w walkę polityczną. Przeciwstawienie się partii uważa za da remny, samobójczy trud. Jego zdaniem minęły już czasy Wei Jingshenga. Stary kombatant należy do minionej epoki „rewolucji kulturalnej”, kiedy
34
R ok Koguti
granice Dobra i Zła były wyraźnie zarysowane, a wybory pozbawione wszelkich dwuznaczności. Yu Jie sądzi, że Wei Jingsheng nie zauważa zmian, jakie zaszły w Chinach, w tym również w partii komunistycznej. A rewolucja demokratyczna, której oczekują poprzednie pokolenia, Feng czy Wei, nie dojdzie do skutku, ponieważ policja i wojsko duszą w zarod ku wszelkie ruchy kontestacyjne. Mieszkańcy miast ledwie wiedzą o za mieszkach, które w Roku Koguta wybuchły w fabrykach i na wsiach. Mia sto jest odcięte od wsi, a informacja objęta jest kontrolą. Suma lokalnych buntów nie zamieni się nigdy w rewolucję. A Internet? On również pod lega cenzurze. Czyżby Chiny miały pozostać pod kontrolą partii na wieki? Zmiany nadejdą, mówi Yu Jie, i prawa człowieka zwyciężą, ale nie stanie się to ani za sprawą rewolucji, ani dzięki zmianom w partii. „Partia nigdy nie będzie ewoluowała, zrobi wszystko, żeby zachować władzę - także za pomocą wojska”. Zmiany dokonają się poprzez modlitwę, mówi Yu Jie. Trzeci rodzaj chińskiego ruchu dysydenckiego to odrodzenie moralne. W Roku Koguta rozmowy szybko schodzą na moralność, religię, ducho wą pustkę i sposoby jej wypełnienia. To prawda, Chińczycy zawsze byli religijni (mistyczni albo przesądni, do wyboru) i nigdy nie żyli długo z dala od świątyń czy też bez bogów. Po komunistycznej rewolucji, po zniszczeniu ołtarzy i unicestwieniu zakonów Mao Zedong szybko zastąpił je innym kultem - kultem własnej, boskiej osoby. Świętym księgom prze ciwstawił Czerwoną książeczkę, którą każdy Chińczyk musiał powtarzać na Wzór taoistycznych modłów czy buddyjskich mantr. Reżim stworzył także własny kult świętych męczenników rewolucji, nadzorowany przez ducho wieństwo złożone z partyjnych aparatczyków. Za czasów Mao każdy Chiń czyk musiał wyznać grzechy, jakie popełnił przeciwko reżimowi. Ten maoistowski monoteizm, który przyniósł tylko cierpienie, wziął w posiadanie umysły. Po śmierci Mao znikła jego religia, zniknął także marksizm, któ ry był z nim całkowicie utożsamiany. Chińczycy zostali sami, a całym ich programem stało się hasło Deng Xiaopinga - „Bogaćcie się”. Lecz sama konsumpcja nie nadaje sensu życiu, a korzyści przynosi tylko mniejszości. Czy Chińczycy powrócą więc do tradycyjnych kultów? f j ' Yu Jie odrzuca dawne religie, ponieważ, jak mówi, taoizm i buddyzm za bardzo się skompromitowały, przez tysiąc lat stojąc po stronie władzy, aby mogły stać się fundamentem moralności, jakiej wymagają nowe cza sy. W chińskiej wersji są to religie nie tyle duchowe, co instrumentalne, bardziej immanentne niż transcendentne. Chińczycy powołują się na Buddę lub nieśmiertelnych w celu uzyskania konkretnych korzyści, a nie dla odbudowania swego humanizmu. Według Yu Jie, aby powrócić do źró-
Opozycjoniści
del, należy wybrać chrześcijaństwo, którego uniwersalizm wydaje mu się bezdyskusyjny. Odrzuca Kościół katolicki: „To biurokracja —powia da —obarczona hierarchią, która przypomina partię komunistyczną”. Ten biurokratyczny charakter tłumaczyłby porażkę Kościoła katolickiego w Chinach: zaledwie dziesięć milionów wiernych po stu latach misji. Naj bardziej odpowiednią dla Chin formą chrześcijaństwa byłby ewangelic ki protestantyzm. Nie wymaga on nawet pastora, wystarcza lektura Biblii i osobisty kontakt z Bogiem. W jaki sposób Yu Jie zmienił wyznanie? Jego żona, młoda i piękna ko bieta, odpowiada za niego. „To mnie wybrał Bóg” —mówi. Nawróciła się przed pięcioma laty na uniwersytecie pekińskim. W miasteczku stu denckim jest wielu protestantów, a przyjeżdżający ze Stanów Zjednoczo nych nauczyciele angielskiego dyskretnie wspomagają ewangelizację. Pragnienie moralności, którego istnienie podkreślał Yu Jie, może tłumaezyć taką tendencję. W przypadku intelektualistów wpływ ma także re fleksja nad przyczynami opóźnienia społecznego i gospodarczego Chin. Skąd się bierze wyższość Zachodu? Z nauki i demokracji, odpowiedzie li studenci 4 maja 1919 roku i w maju 1989 roku. Ale czy oprócz nauki i demokracji to właśnie chrześcijaństwo nie jest podwaliną zachodniej cy wilizacji? Te rozważania, które stały sif w Chinach powszechne, rzucają światło na upodobanie Chińczyków do chrześcijaństwa. Czy zaintereso wanie to można porównać do tradycyjnego poszukiwania eliksirów dłu gowieczności? Chrystus jako eliksir? Czy jako objawienie? Wszystkie te elementy łączą się ze sobą i ani my, ani nowi wierni nie jesteśmy ich w stanie rozróżnić. W dwa lata po żonie Yu Jli Chrystus wybrał również jego. Młode mał żeństwo - mają zaledwie po trzydzieści lat - uczestniczy w grupach mo dlitewnych i w sesjach studiów biblijnych, które odbywają się dwa razy w tygodniu w mieszkaniu wynajętym specjalnie na tę okazję, Nielegalna świątynia? Czasem towarzyszy im równie nielegalny pastor, pochodzący z Wenzhou, chińskiej Jerozolimy, historycznej kolebki ewangelickich miąpl Kto się tam spotyka? Studenci, pracownicy naukowi, artyści, przed stawiciele wolnych zawodów z ich pokolenia. Ewangelicki protestantyzm jako religia nowej elity i bogatych dzielnic? Jednak ten ruch ma dużo większy zasięg. W Chinach jest podobno aż czterdzieści milionów „do mowych” ewangelików, spotykających się w house churches, poza wszel ką kontrolą. Dochodzi do tego dwadzieścia milionów oficjalnych prote stantów zrzeszonych we wspólnotach „patriotycznych” i uznawanych przez partię komunistyczną. Yu Jie przewiduje, że te sześćdziesiąt milio-
36
Rok Kogut; nów protestantów i dziesięć milionów katolików razem wziętych zbliża się do masy krytycznej, która pozwoli im zaważyć na korzyść praw człowie ka. Przypomnijmy, że chrześcijanie odegrali wielką rolę w procesie de mokratyzacji Azji: chrześcijaninem był Sun Yatsen, Kim Dae Jung, pierwszy demokratyczny prezydent Korei Południowej był kaiolikiem; na Tajwanie demokratyczni liderzy są często protestantami, a w Hongkongu *f- katolikami. Yu Jie marzy, że z tej nowej ewangelizacji wyłoni się pew nego dnia jakiś chiński Martin Luther King, który zmieni radykalnie chiński krajobraz, wychodząc poza zwyczajowe praktyki społeczeństwa, wznosząc się ponad rewolucje i zamieszki. Zauważmy ponadto, że Kościół ewangelicki powiększa swoje wpływy na całym świecie. Wszędzie to właśnie on spośród wszystkich religii zy skuje najwięcej adeptów. Wywodzi się ze Stanów Zjednoczonych, ale czy jest to religia amerykańska? Kultura amerykańska ma uwodzicielski wpływ na chińskich buntowników, sami się z tym zgadzają. Zostając ewangelikami, mają poczucie Uczestnictwa w amerykańskim śnie, przy należności do społeczeństwa indywidualistycznego i demokratycznego. Poza tym rozprzestrzenianie się religii ewangelickiej w Chinach i poza ni mi tłumaczyć można szczególnym charakterem tej osobistej religii, w któ rej każdy staje się swoją własną świątynią. Świątynią indywidualną, uchodzącą uwagi partii i pozwalającą stawić jej czoła. Yu Jie mówi, że bez Chrystusa nie potrafiłby wytrzymać piętnastogodzinnych przesłuchań, którym poddawali go regularnie policjanci, chcący w ten sposób zawró cić go z drogi opozycji. Za to z Chrystusem żyje bez obaw, „w świetle prawdy”, co sprawia, że coraz dalej przesuwa cenzuralne ograniczenia. W sierpniu 2005 foku, Roku Koguta, kiedy partia hałaśliwie świętowała sześćdziesięciolecie zwycięstwa nad japońskim faszyzmem, Yu Jie przypomniał w tekście opublikowanym w Hongkongu, że Japończycy nigdy nie zabili tylu Chiń czyków co Mao Zedong. Napisał ponadto, że jest rzeczą nie do pomyśle nia, aby „cywilizowane igrzyska olimpijskie mogły się odbyć w Pekinie, dopóki w centrum miasta pozostaje trup tego mordercy”. v j Czy wolność słowa, jaką cieszy się Yu Jie, nie świadczy o tym, że w Chinach można teraz mówić o wszystkim? Proszę, taką mamy swobo dę wypowiedzi, wmawia nam partia! Lecz Yu Jie nie mówi tego w Chi nach, gdzie jego publikacje wciąż są cenzurowane. I gdyby nie chroniła go popularność, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, młody pisarz znalazłby się w więzieniu. Aż do igrzysk olimpijskich w 2008 roku Yu Jie będzie mógł się wypowiadać bez większego ryzyka, gdyż partia obawia
Opozycjoniści
się, że jego uwięzienie spowodowałoby bojkot olimpiady przez amerykań skie organizacje obrony praw człowieka.
Partia boi się myszy Partia używa zadziwiająco potężnych środków, by nadzorować kilku osa motnionych demokratów, dla których jedynym łącznikiem ze światem jest komputer, niedysponujących żadnymi oddziałami ani organizacjami. Dla czego potężny rząd Chin ze swoim aparatem represji jest zaniepokojony tym, co myśli i pisze panna Liu Di? A niepokoi do tego stopnia, że bez procesu zamknął ją na rok w więzieniu.^ : Pekińska studentka Liu Di ma około dwudziestu lat, jest drobna i krótkowzroczna. Przyjęła w Internecie nick „nierdzewna mysz”. Ta mysz przetłumaczyła na chiński teksty Vaclava Havla, Adama Michnika oraz innych dysydentów z dawnej komunistycznej Europy i opublikowała je na stronie internetowej zatytułowanej „Wolność i demokracja”. Biuro Bez pieczeństwa uznało tę impertynencję Liu Di za tak niebezpieczną, że za blokowano dostęp do jej strony, więc internauci nie mogą z niej korzystać. Dziewczyna została zwolniona po protestach adwokatów zajmujących się prawami człowieka w samych Chinach, jednak wciąż pozostaje pod nad zorem. Żeby się z nią w końcu spotkać, musiałem podjąć wiele prób. Po licja zainstalowała u niej podsłuch i za każdym razem, kiedy dziewczy na ma umówione spotkanie, nie pozwala jej wyjść z domu. Biuro bezpieczeństwa według uznania stosuje areszt domowy wobec osób wpi sanych na listę „wrogów Chin”. ■ f|p | Liu Di jest zdziwiona, że partia poświęca jej tyle uwagi, i wyciąga z te go wniosek, że nie jest ona aż tak potężna, jak się wydaje, w szczególno ści zaś - że brak jej charakteru. „Nawet dorośli —mówi —boją się cza sem myszy”. : * Niezależnie od ironii tej nierdzewnej myszy, która według mnie nie zdaje sobie sprawy z prawdziwych niebezpieczeństw, jakie na nią czy hają, trzeba zrozumieć, iż partia naprawdę boi się myszy, zwłaszcza gdy są one podobne do Vaclava Havla. Przyczyną tego lęku są sowieckie doświadczenia, okoliczności upadku komunizmu w ZSRR, w Europie Wschodniej i ostatnio na Ukrainie; uważnie zbadane przez chińskich przywódców. Każdej z tych klęsk chińscy komuniści przypisują uprosz czoną przyczynę, do której przykładają następnie zbyt wielką wagę. W ZSRR błędem miało być rozpoczęcie reform politycznych przed re formami gospodarczymi. Związek Radziecki nie był do głębi zepsuty, lecz
38
R ok Koguta
. zabiła go nieporadność Gorbaczowa, który tolerował pluralizm politycz ny. Tego błędu nie można powtórzyć. Taka interpretacja pozwala uniknąć rozważań nad prawdziwymi przyczynami upadku ZSRR. Polska? Gdyby partia komunistyczna zabroniła zakładania związków | zawodowych i zamknęła usta Kościołowi katolickiemu, to Polska pozosta łaby krajem komunistycznym - oto, co można przeczytać w chińskiej pra sie i co słyszy się w szkołach partyjnych, gdzie kadra formowana jest w duchu jednomyślenia. Wniosek jest taki, że chińska partia nadzoruje ludzi wierzących (w szczególności katolików, którzy podlegają władzy ze wnętrznej) i zakazuje organizowania związków zawodowych, aby nie sta nąć oko w oko z chińską „Solidarnością”. Republika Czeska? Partia tolerowała tam ponoć zgubną wolność sło wa liberalnych intelektualistów. W Chinach nie zdarzy się nic takiego. Gruzja, ostatnia ofiara demokracji? Partia wysłała na miejsce eksper tów z Akademii Nauk Społecznych, którzy doszli do wniosku, że przyczy ną katastrofy był zabójczy wpływ organizacji pozarządowych, a niektóre z nich wspierane były przez fundacje amerykańskie, w szczególności Fundację George’a Sorosa. Ten sam George Soros jest jednak mile widzia ny w Chinach, jeśli zachowuje się jak kapitalistyczny inwestor, i w tym roku został najważniejszym akcjonariuszem regionalnych linii lotniczych Hainan Airlines. 1 ; Od kiedy w Roku Koguta postawiono powyższą diagnozę, w Chinach zwalcza się wszelkie formy stowarzyszeń, tych ledwie widocznych zary sów społeczeństwa obywatelskiego: zabrania się tworzenia organizacji po zarządowych walczących o ochronę środowiska czy też z AIDS, a nawet stowarzyszania się współwłaścicieli domów w osiedlach w Pekinie czy Szanghaju. Wszystko, co mogłoby doprowadzić do powstania niezależne go społeczeństwa obywatelskiego, trafia pod kontrolę partyjnych kadr al bo jest wręcz eliminowane. M r i Oczywiście żadna z tych powierzchownych analiz przyczyn upadku komunizmu w Europie nie bierze pod uwagę złożoności poszczególnych przypadków. Pomijają one wszelką debatę nad naturą i losem reżimów to talitarnych, ponieważ taka debata jest w Chinach nie do pomyślenia. Sprowadzając przyczyny upadku komunizmu do kilku niezręczności, par tia upewnia się o tym, że jest wieczna. Zamiast strategii —polowanie na myszy. Można wątpić, czy te myszy doprowadzą do upadku partii, ale na leży brać pod uwagę, że Liu Di jest symbolem nadchodzących czasów.
ROZDZIAŁ DRUGI
Chwasty
Aż do sześćdziesiątego piątego roku życia Gao Yaojie prowadziła uporząd kowaną egzystencję zwykłego lekarza w Zhengzhou, stolicy Henanu. Lecz los doktor Gao całkiem się odmienił, kiedy pewnego dnia, w 1994 roku, zgłosiły się do niej na badanie dwie wieśniaczki z obwodu Shang-. cai. Gao była zaskoczona. Wieśniacy z Henanu, jednej z najbiedniejszych ’ chińskich prowincji, najczęściej nie oglądają lekarza przez całe życie. Nie leczą się, nie stać ich na to, więc nie mają takiego zwyczaju, a w wio skach Henanu nie ma ani lekarzy, ani szpitali, ani przychodni. Ponadto Shangcai znajduje się o dwieście ^kilometrów od stolicy, gdzie doktor Gao kierowała oddziałem ginekologicznym. Po dziesięciu latach z naj drobniejszymi szczegółami pamięta to nieoczekiwane badanie, ponie waż, jak mówi, zmieniło ono całe jej życie i to w taki sposób, którego wca le sobie nie wybierała. Od tamtej pory doktor Gao ma misję do spełnienia i nie przestanie jej pełnić aż do śmierci. Musi uchronić Chiny przed epi demią AIDS, jeżeli nie jest jeszcze za późno. Poświęca temu zadaniu ca łą swoją energię, której mimo siedemdziesięciu dziewięciu lat, słabych nóg i serca wciąż jej nie brakuje. Dzięki tej misji, która przydaje jej we wnętrznego blasku, pisze książkę za książką, umieszcza kolejne artyku ły w Internecie i pomaga chorym pozostawionym na pastwę losu w wio skach Henanu. W ten sposób Gao weszła w konflikt z partią i według partyjnego słownika stała się „chwastem”. ' „Wyplenić chwasty”, ta dyrektywa Mao Zedonga, skierowana w 1957;' roku do działaczy partii komunistycznej, zamknęła krótki okres intelek tualnej i artystycznej wolności, zwany „okresem stu kwiatów” (dlatego że J rozpoczął się w odpowiedzi na hasło: „Niech rozkwita sto kwiatów”1). Ten 1W pełnej wersji hasło to brzmiało: „Niech rozkwita sto kwiatów, niech rozwija się sto szkół myśli”, co było aluzją do złotego okresu filozofii chińskiej w V-IV w. p.n.e., kiedy kon kurowało ze sobą „sto szkół” filozoficznych. Zainicjowana przez Mao kampania krytyki par tii i zgłaszania nowych pomysłów przez partyjnych i bezpartyjnych intelektualistów, zwana Kampanią Stu Kwiatów, miała miejsce w latach 1956-1957. Kiedy okazało się, że nieza dowolenie z rządów partii jest większe niż oczekiwano, a ilość głosów krytycznych gwałtow nie wzrosła, Mao uznał niezadowolonych inteligentów za wrogów klasowych i rozpoczął
40
Rok Koguta
rozkwit przeraził Mao, przykręcił on zatem śrubę, korzystając przedtem z okazji, by wytropić tych intelektualistów i artystów, którzy najbardziej sprzeciwiali się jego dyktaturze. Zadekretował, że dziesięć procent*2 spo śród nich należy „wyplenić” ze społeczeństwa, to znaczy wysłać do obo, zÓw pracy albo zabić. Wyrażenie to przetrwało, podobnie jak określenie „wrogie elementy”, pochodzące z czasów „rewolucji kulturalnej” i odsy łające do tego samego szaleństwa czystki społecznej. „Wrogie elementy” i „chwasty” to niereformowalni kontrrewolucjoniści. Partia eliminuje ich, gdy terror się wzmaga, a kiedy kurs ulega złagodzeniu, jak w Roku Koguta, izolują ich agenci bezpieczeństwa publicznego. Stosują areszt do mowy, seryjne zatrzymania, więzienie bez procesu, po to aby dysydentów nie przybywało i aby swoją chorobą nie zarazili zdrowego organizmu spo łeczeństwa. Niestety, plewienie chwastów nie ma końca. Można je wyry wać do woli, a wciąż wyrastają nowe.
Doktor Gao wałczy z „krwawymi głowami” . Dwie pacjentki z Shangcai postanowiły zwrócić się do szpitala, gdyż cierpiały na dziwną gorączkę. W wioskach Henanu ludzie są przyzwycza jeni do życia z zapaleniem wątroby, dyzenterią, gruźlicą, ale ta gorączka i zmęczenie nie przypominały żadnej znanej przypadłości. Diagnoza nie zajęła doktor Gao dużo czasu: obie wieśniaczki chorowały na AIDS. By ło, to niezrozumiałe, szczególnie dla Gao. Wiedziała, na czym polega AIDS, ale nie zetknęła się dotąd z żadnym przypadkiem choroby. Sądzi ła, że w Henanie nawet nie miała ona prawa istnieć. Na początku lat osiemdziesiątych, kiedy AIDS pojawił się najpierw w Stanach Zjednoczo nych, a potem w Europie, chińskie ministerstwo zdrowia opisywało go ja ko dowód kapitalistycznej dekadencji i rozwiązłości obyczajów. Chin nie mogło to dotyczyć. Kiedy wykryto pierwsze przypadki AIDS w Chinach, skojarzono je z narkomanią, szczególnie w Yunnanie, gdzie często wstrzy-
Kampanię Przeciwko Prawicowcom (1957-1958). W jej wyniku od trzystu do siedmiuset ty sięcy wysoko wykwalifikowanych pracowników, specjalistów i administratorów zostało usu niętych z pracy, a wielu trafiło do więzień i obozów pracy. Zniszczenie intelektualnej kadry młodej republiki ludowej utorowało drogę najpierw klęsce Wielkiego Skoku, a potem „re wolucji kulturalnej”, 2 Szacowanie odsetka „elementów kontrrewolucyjnych” w Chinach byto traktowane do słownie i powodowało konieczność aresztowania określonej liczby ludzi, bez względu na ich winę, by wypełnić wyznaczoną kwotę. Przedmiotem poważnych debat było: co robić, jeśli np. w małej wsi należało znaleźć 1 i 3/4 kontrewołucjonisty.
Chwasty
kuje się heroinę, oraz ze stosunkami homoseksualnymi w kosmopoli tycznych metropoliach, takich jak Szanghaj czy Pekin. Gao, purytańska żona partyjnego dygnitarza, trzymała się tej interpretacji. AIDS był, jak to się wciąż mówi w Chinach, „brudną chorobą”. Przypadek tych dwóch wieśniaczek stanowił więc zagadkę. Podczas badania Gao odkryła, że ramiona kobiet pokryte są śladami igieł. Od nie mal dziesięciu lat regularnie - średnio dwa razy w tygodniu - sprzeda wały krew i tak jak we wszystkich wioskach obwodu Shangcai stanowiło to ich podstawowe źródło dochodu. Doktor Gao zaczynała pojmować, że w tym obwodzie doszło do jednej z najpotworniejszych zbrodni w histo rii Chin (a przecież kraj zna ich wiele): setki tysięcy osób sprzedających krew zostały zakażone wirusem. Gao musiała tylko ustalić, w jakich oko licznościach zaczęła się epidemia AIDS i dlaczego trwa nadal, w końcu 2005 roku obejmując swym zasięgiem cały kraj. ;t Kiedy doktor Gao zaalarmowała władze sanitarne Henanu, kazano jej milczeć, bo w 1994 roku istnienie AIDS było tajemnicą państwową. Aresztowano tych nielicznych lekarzy, którzy odkryli to samo, co ona, i kilku dziennikarzy, którzy mieli odwagę o tym wspomnieć. Doktor Gao objęto policyjnym nadzorem, pod którym wciąż pozostaje. Wysoko posta wieni przedstawiciele partii wyjaśnili jej, że jeśli informacja o epidemii AIDS ujrzy światło dzienne, Henan straci twarz; że skoro epidemia do tknęła również inne prowincje, szkoda by. było, gdyby to właśnie Henan musiał przyznać się jako pierwszy; że nagłośnienie epidemii AIDS unie możliwiłoby prowincji sprzedaż produktów rolnych, robotnicy z tego re gionu nie znaleźliby już zatrudnienia w fabrykach w Kantonie, a ich dzieci nie mogłyby służyć w chińskim wojsku. Jednak ci wysocy funkcjo nariusze partyjni nie powiedzieli doktor Gao, że handel krwią był od po czątku łat osiemdziesiątych dochodowym przedsięwzięciem, na którym wzbogacili się prywatni przedsiębiorcy, „krwawe głowy”3, często powią zani z komunistycznymi władzami Henanu. Kiedy już zgromadzili mają tek, wielu z nich wyemigrowało do Stanów Zjednoczonych. A czy ofiary także się wzbogaciły? Jeszcze dziś zdarza się słyszeć ta ki argument. Dla tych wieśniaków z Shangcai, jednego z najbiedniejszych obwodów Henanu, którzy nie mogli uciec na wschód, sprzedaż krwi sta ła się głównym źródłem dochodów. Zapłata - dla skupujących krew by ła to niewielka suma, jedno euro za czterdzieści centylitrów krwi —po3 Nazwa przyjęta w prasie, aluzja do „wężowyeh głów”, organizatorów nielegalnej emi gracji.
41
42
R ok Koguta
zwalała zostać w wiosce i zapłacić podatki - główny wydatek ponoszony przez chińskiego chłopa. Wielu zarażonych wyjaśniło mi, że pieniądze otrzymane za krew po zwalały im opłacić kary nakładane przez wydział planowania urodzin, je śli pozwolili sobie na więcej niż dozwolona dwójka dzieci. Pracownicy te go wydziału, którzy są jeszcze bardziej drapieżni niż przedstawiciele fiskusa, nadzorują ciężarne kobiety, wymuszają poronienia aż do szóste go miesiąca ciąży i konfiskują dobra małżonków po każdych nielegalnych narodzinach. Pieniądze ze sprzedaży krwi pozwalają ich przekupić. Kto w Henanie nie jest skorumpowany? Powieściopisarz Zhang Yu, autor znanych kryminałów, których akcja toczy się w Zhengzhou, stworzył po stać policjanta - śmiesznego i bez przyszłości, bo uczciwego. Nieskorumpowany funkcjonariusz, pisze Zhang Yu, to rzecz podejrzana. Jego boha-. ter —swego rodzaju inspektor —Maigret z Henanu rozpoznaje złodziei po spojrzeniu. Dla przestępców jest więc strasznym przeciwnikiem, ale stał się pośmiewiskiem całego miasta, od żebraków po swoich przełożonych, ponieważ nie bierze łapówek. W obwodzie Shangcai doktor Gao odkryła szczególną metodę postę powania z krwią, która sprawiła, że zarażonych zostało tak wielu dawców. Krew pobraną w jednej wiosce, zawsze tą samą igłą, odwirowywano na stępnie na miejscu (cały sprzęt przewożono na zwykłym traktorze), zacho wywano tylko plazmę, zaś czerwone krwinki i płytki krwi wstrzykiwano z powrotem dawcom! Chłopi płacili za ten zastrzyk, bo jak im tłumaczo no, przywracał d i y l pozwalał sprzedawać krew dwa razy w tygodniu, a nawet częściej. Taka transfuzja kosztowała prawie połowę otrzymanej przez dawcę sumy. ‘ • . . ^ . Kiedy „krwawe głowy” i władze Henanu zorientowali się, że rozprze strzeniają AIDS? Sposób przenoszenia choroby był znany na Zachodzie od 1986 roku, a władze Henanu poznały go najpóźniej w roku 1990. Jed nak pokusa zrobienia interesu była silniejsza. Handlu krwią zakazano w 1996 roku, nie tyle ze względu na wyrzuty sumienia Komunistycznej Partii Chin, ile za sprawą kampanii doktor Gao, która w końcu nacisnę ła na właściwy guzik: poruszyła międzynarodową prasę. Dziennikarskie dochodzenia „New York Timesa” i „Liberation”, z którymi zapoznali się pekińscy przywódcy, doprowadziły w końcu do całkowitego zakazu sprze daży i kupna krwi. Ta historia jest nie tylko przerażająca, stanowi także ilustrację me tod stosowanych przez partię. Według niej, zło, jeśli już się uzna jego ist nienie, pochodzi z zewnątrz, a jeśli ktoś je odkryje, należy temu zaprze-
C hw asty U l e
czać. Tych, którzy przynoszą złe wieści, trzeba uciszyć, wyplenić jak chwasty. Jednak nie można sobie pozwolić na utratę twarzy wobec Za chodu, bo to w jego rękach znajdują się klucze do rozwoju gospodarcze' go Chin. -• i p j ■Mpfel ' ■ Misja doktor Gao daleka jest jednak od zakończenia. Chorzy? Partia zdecydowała, że należy ich odizolować i czekać, aż powymierają. Dostę pu do nich pilnuje policja. Opublikowano mapy Henanu, na których za każony obwód w ogóle nie istnieje, jakby wioski wraz z mieszkańcami się ulotniły. Ani doktor Gao, ani zagraniczni dziennikarze nie dali się zastra szyć, kiedy AIDS szerzył się w całych Chinach. Co zadecydowało - rze czywiste obawy czy strach przed ucieczką zagranicznych inwestorów? W roku 2000 chiński rząd uznał wreszcie AIDS za normalną chorobę i poinformował o niej —w bardzo ograniczonym zakresie —społeczeństwo oraz wprowadził terapię trzylekową. Z okazji Nowego Roku 2005 premier udał się do obwodu Shangcai, odwiedził zakażoną wioskę i przed kame rami uścisnął dłoń kilku nosicielom wirusa. Ogłosił, że wioska stanie się pozytywnym przykładem zapobiegania i leczenia choroby —modelowym ośrodkiem na chińską modłę. Złą nowinę partia przekształciła w wiado mość pozytywną, w czym rozpoznajemy metody Wydziału Propagandy. Dzięki temu znowu zapanował spokój. Media pokazały krzepiące przy padki pacjentów, którzy powrócili do zdrowia dzięki terapii trzylekowej. Każdą wieś wyposażono w wieżę ciśnień r- z wodą bieżącą, ale nie pitną S luksus w tej ubogiej prowincji, której mieszkańcy, jeśli nie chorują na AIDS, cierpią na zapalenie wątroby i na dyzenterię. Na każdej wieży moż na przeczytać widoczne z bardzo daleka krwistoczerwone ideogramy: „Wraz z wodą rząd daje wam szczęście!”. Niestety, te pomniki wystawio ne ku czci partii traktowane są w okolicy jak słupy graniczne, określają ce zasięg tego współczesnego leprozorium, w którym trzymani są chorzy na AIDS (zdrowi nie przekraczają linii wyznaczonej przez wieże ciśnień). Z czasem zagraniczne media zajęły się innymi sprawami niż AIDS. Ale nie doktor Gao. Wybrałem się wraz z nią do obwodu Shangcai. Pierwsza wioska, do której łatwo można dojechać asfaltową drogą, to Wenlou: wzorcowa wieś z wzorcową przychodnią, wzorcowym lekarzem i wzorcowymi pracowni kami socjalnymi. Ci funkcjonariusze, przysłani ze stolicy, pobudowali so bie obszerne domy, wyróżniające się dziwnymi, hellenistycznymi porty kami (być może jest to oznaką zachodnich wpływów). Wszyscy siedzą ponoć w swoich domach, bo chorzy na AIDS nie są uważani za zwykłych chorych nawet przez ludzi wykształconych.
R o k Koguta
Właśnie tutaj przyjechał latem 2005 roku były prezydent Bill Clinton, tak bardzo ponoć zaangażowany w walkę z AIDS, aby się sfotografować z szerokim uśmiechem w towarzystwie „sierot AIDS”, wybranych specjal nie na tę okazję. Niedobre pobudki kryjące się za tą wizytą ujawniają ko rupcyjny układ łączący niektórych zachodnich przywódców z komuni stycznymi władzami Chin. Zezwoliły one fundacji na rzecz walki z AIDS, kierowanej przez Billa Clintona, na pracę w Henanie, pod warunkiem jed nak że on sam nie odwiedzi najbardziej zaniedbanych terenów. Po wyko naniu zdjęcia fundacja mogła ofiarować leki lokalnym władzom sanitar nym, nie miała jednak prawa nadzorować ich dystrybucji. Przeprowadzono ją tak źle, że wiele seropozytywnych dzieci zmarło w następnych tygo dniach. Świat ujrzał zdjęcie Clintona, lecz nigdy nie zobaczy zdjęć ofiar. Mińmy atrapę, jaką jest Wenlou, i udajmy się do Nandawu, gdzie dro gi przestają być przejezdne. Chcąc uniknąć policyjnej kontroli, bronią cej dostępu do tego rejonu, wystarczy, by obcokrajowiec ukrył się o świ cie pod plandeką na przyczepie traktora; tym razem policjanci jeszcze nie przyszli na służbę. Kiedy już się znajdziemy w wiosce, nie ma obawy, że ktoś nas zatrzyma. Policjanci za bardzo boją się AIDS, żeby zapuszczać się aż tutaj. Z trzech i pół tysiąca mieszkańców Nandawu trzystu już zmarło, choruje zaś sześciuset lub nawet więcej. Nie można tego stwier dzić, gdyż badania na obecność wirusa są prowadzone nieregularnie, poza tym wiele osób nie ma odwagi przyznać się do symptomów. Doktor Gao próbuje przekonać opornych. Dawniej przywoziła leki, ale partyjni, agenci rozpuścili plotki, że są one zatrute, a wieśniacy z Henanu to lu dzie prości i łatwowierni. Teraz już tylko rozdaje ubrania tym ludziom, którym brakuje wszystkiego, ponieważ sprzedaż krwi została zabroniona, a handel warzywami na pobliskich targach stał się niemożliwy. Jedynym wyjściem dla tutejszych mieszkańców jest emigracja, ale z fałszywymi do kumentami, aby ukryć, że pochodzą z obwodu, który zyskał zbyt wielki rozgłos. W samej wiosce mogą przeżyć tylko dzięki maleńkim, lecz wy dajnym ogródkom (wielka chińska sztuka ogrodnicza!) nawożonym domo wymi nieczystościami i paru świniom. W środku wioski dostrzegłem du ly, nowoczesny dom, z ogrodzeniem z cegły i bramą z kutego żelaza. Własność jakiegoś bogatego chłopa albo funkcjonariusza? Wieśniacy ze śmiechem tłumaczą mi, że dom zbudował jeden z mieszkańców wioski, który wyjechał do Kantonu, gdzie zbija fortunę, udając żebraka. Szuka tam żony, ale bezskutecznie, ponieważ jego zajęcie uważane jest za nie godne. Epidemia nie zburzyła tradycyjnej hierarchii wartości, ludzie umierają w nędzy, nie tracą jednak twarzy. ‘ v
C hw asty
Czy ofiary nie otrzymują żadnego odszkodowania? Pekiński rząd twierdzi, że tak, a media to potwierdzają: według nich każdy chory do staje sto dwadzieścia juanów miesięcznie (tzn. około dwunastu euro), co tutaj jest sumą nie do pogardzenia. W wiosce dowiadujemy się, że w rze czywistości chorzy otrzymują zaledwie dziesięć juanów, czyli jedno euro miesięcznie. Gdzie zatem podziała się różnica między sumą przyznaną przez rząd a tą, która trafia do ofiar? W kieszeniach pracowników admi nistracji i działaczy partyjnych, bo ci ostatni nie dostają pensji. Takie są w Chinach zwyczaje. •; •• --- ... : ^ ^ Choruje osiemdziesiąt procent rodzin, więc w każdym domu, w każ dej ruderze zbudowanej z gliny wymieszanej ze słomą umierają ciężko chorzy. Myślę o nazistowskich umieralniach, nie mogę przestać o nich myśleć; na prawdziwe obrazy nakładają się wspomnienia starych zdjęć. Większość tych łudzi nie dostaje żadnych leków, które pomogłyby ulżyć ich cierpieniom. Terapia trzyłekowa? Wymagałaby regularnych badań le karskich, a tych tu brakuje. Jakaś kobieta zakłada kroplówkę swemu od dwóch lat przykutemu do łóżka mężowi pokrytemu odleżynami. Zabiera się do tego niezdarnie, rani go. Co zawiera butelka? Nie wie. Na etykie cie napisano: glukoza. Po do to robi? Żeby mieć poczucie, że coś robi. „Widziałam w szpitalu i w telewizji —mówi —że chorym trzeba podawać kroplówkę”. Więc podaje. Czy lekarz nigdy się tu nie pojawia? Nie wini go za to; jest bardzo za jęty. Pozostaje „wiejski lekarz” . Doktor Gao wzrusza ramionami. Wspo mniany lekarz przychodzi się z nami przywitać. To wieśniak, którego oszczędziła choroba.,Jestem chrześcijaninem - wyjaśnia —a Biblia za brania sprzedawać krew”. 0 chrześcijaństwie nie wie nic poza tym. Jak został chrześcijaninem? „To u nas rodzinne” —odpowiada. Jego znajo mość medycyny jest równie skromna jak znajomość Ewangelii. Odbył trzytygodniowy staż w szpitalu w Zhengzhou i pokazuje certyfikat po świadczający, że jest lekarzem. Ale mężczyzna sam w to nie wierzy i śmiejąc się, opowiada, jakie zmiany zaszły w chińskiej medycynie: już za czasów Mao otrzymał tytuł „bosonogiego lekarza”4, ale nauka trwała 4.„Bosonodzy lekarze” to pomysł Mao Zedonga na upowszechnienie opieki medycznej na wsi. Zamiast długotrwałych, specjalistycznych studiów medycznych odbywali oni krót kie (kilkutygodniowe, czasem kilkudniowe) przeszkolenie w zakresie podstawowej pomocy medycznej i byli wysyłani na wieś do pracy. Większość z nich nie była w najmniejszym stop niu wykwalifikowana; nieliczni - np. ci, którzy odbyli przeszkolenie medyczne w wojsku, pracowali przez pewien czas jako felczerzy bądź sanitariusze w szpitalach, a także studen ci medycyny —byli w stanie udzielić pewnej pomocy.
46 (łjjK I Rok Koguta
wtedy tylko trzy dni. Od trzech dni do trzech tygodni! W Chinach jest po stęp! Jego główne zajęcie, wyznaje, polega na towarzyszeniu umierają cym i pocieszaniu tych, którzy pozostali. Niedługo zostaną same siero ty. Niewiele z tych dzieci pójdzie do szkoły, bo nikt z rodziny nie przeżyje i nie będzie miał kto zapłacić za naukę - teoretycznie bezpłatną - więc nie zechce ich żadna szkoła. Niezależnie od tego, czy są zdrowe, czy seropozytywne, nauczyciele i rodziny, których nie dotknęła plaga, odrzu cają te naznaczone dzieci. Organizacja charytatywna kierowana przez młodego demokratę z Pekinu, Li Dana, usiłowała otworzyć szkołę dla sie rot AIDS, lecz władze ją zamknęły, bo, jak tłumaczy Li Dan, te sieroty to kłopotliwe świadectwo pewnego zdarzenia, które partia usiłuje puścić w niepamięć. " Lecz choroba nie zniknie, rozprzestrzeni się wraz z krwią oddaną przez mieszkańców wsi. Samotna doktor Gao odkrywa nowe przypadki AIDS pojawiające się w prowincji poza tzw, obszarem zakażonym. Rząd : Henanu zadecydował wobec tego, że chorobą dotkniętych jest trzydzie ści siedem wiosek i ani jedna więcej. W ten sposób plaga została za mknięta linią geograficznej kwarantanny. Posługując się tą opartą na ab surdalnym zaprzeczeniu i autorytarną strategią, ustalono, że liczba ofiar wynosi dwadzieścia pięć tysięcy osób (już zmarłych albo jeszcze żyją cych), gdy tymczasem w jednej tylko prowincji sięga ona co najmniej dwustu pięćdziesięciu tysięcy. Pekiński rząd centralny wcale nie postę puje inaczej. Ustalił, że liczba dotkniętych chorobą wynosi w całych Chinach milion sto tysięcy osób, podczas gdy każdego roku szpitale re jestrują milion nowych przypadków! Jeśli chodzi o Henan wybór kłam stwa jest tym bardziej szalony, że mieszkańcy tego regionu to wędrowni robotnicy, którzy w Pekinie lub Kantonie w taki czy inny sposób zdążyli już przekazać wirus. Do tego dochodzą osoby poddane transfuzji krwi we wszystkich chińskich szpitalach, którym sprzedano krew z Henanu. Han del tą krwią trwał o wiele dłużej niż pozwalała data jej ważności i trwa na dal. Doktor Gao odnalazła zapasy zakażonej krwi w 1998 roku, czyli w dwa lata po wydaniu oficjalnego zakazu sprzedaży. Krew pobraną w Henanie zaproponowano szpitalowi w Xi’an, który jej nie kupił, a po tem innemu, w Szanghaju, który kupił ją tanio i zużył. Żadne media nie zgodziły się na opublikowanie tych sprawdzonych informacji, więc Gao pisze o wszystkim w Internecie. Dla ratowania życia, mówi. Bo ta bojowniczka nie zgadza się na upolitycznienie swej walki. Inni robią to za nią, „chwasty”,
C hw asty
Pałeczkę przejmuje pokolenie moralne Okropieństwa związane z handlem krwią, a także późniejsze pozostawie nie jego ofiar na pastwę losu nie wywołały w Henanie jakiegoś szcze gólnego odruchu solidarności; dominująca ideologia osobistego bogace nia się nie skłania do współczucia. Jednak w Pekinie kilku studentów, zaalarmowanych tym dramatem, porzuciło studia i karierę, by przybyć na pomoc doktor Gao i jej pacjentom. Co najmniej dwaj z nich. Li Dan i Hu Jia, zasługują na wzmiankę, bo poświęcili tej sprawie coś więcej niż swoje wakacje. Gi młodzi mężczyźni są niejako uczniami doktor Gao, która z kolei traktuje ich jak przybranych synów. Trzeba zobaczyć, jak zaklina ich, żeby dbali o swoje zdrowie nadszarpnięte przez podró że nocnym pociągiem z Pekinu do Henanu, zły klimat prowincji, wąt pliwy stan tutejszej higieny. Do tego dochodzą prześladowania ze stro ny policji, wezwania bez powodu, przesłuchania, pogróżki. Li Dan porzucił studia astronomiczne na uniwersytecie pekińskim i mając dwa dzieścia cztery lata, stworzył w 2004 roku organizację pozarządową (w Chinach okaz wciąż rzadki, lecz legalny), aby pomagać sierotom po ofiarach AIDS. Hu Jia, trochę tylko starszy, trzydziestojednoletni, kieru je stowarzyszeniem, które wspiera chorych na wsi. Ponieważ nie zdołał go zarejestrować jako organizacji pozarządowej, pozostaje ono według chińskiego prawa kapitalistycznym przedsiębiorstwem, podlegającym opodatkowaniu, chociaż nie przynosi zysków. Urzędnicy łatwiej sobie radzą z przedsiębiorstwem, bo wiedzą, czym ono jest, niż z organizacją pozarządową, obiektem słabo zidentyfikowanym, podejrzanym o działa nie na rzecz demokracji5. ; i§ Hu Jia, który przeszedł na buddyzm i jest uczniem Dalajlamy, okazu je godne naśladowania współczucie, z jakim - z żalem stwierdzam rzadko się w Chinach spotykałem. Nie wzbrania się (ma odwagę to czy nić) przed poszukiwaniem związku między henańskim dramatem a ustro jem politycznym kraju. Mimo młodego wieku Hu Jia ma za sobą długą przeszłość bojownika o demokrację. Pierwszą rocznicę masakry na Tian’anmen obchodził samotnie na placu, ubrany w czarny garnitur po życzony od ojca, z białym kwiatem w butonierce. Miał wtedy 15 lat. W piętnastą rocznicę wydarzeń, 4 czerwca 2004 roku, znowu pojawił się
5 W ten sposób funejonowalo bardzo wiele fundacji, zarejestrowanych jako zwykłe fir my. Niestety, władze chińskie podjęły kroki, by zlikwidować tak działające organizacje lub poddać je kontroli, zmuszając do związania się z jakąś organizacją rządową.
48
R ok Kogut;
sam na placu w obecności wielu tysięcy policjantów i został natychmiast zatrzymany. Hu Jia oskarża władze Henanu, które najpierw zachęcały do handlu krwią, a potem wypierały się jego konsekwencji (i nadal się ich wypierają). Dziwi się, że w całej tej aferze nikt nie jest winny, odpowie dzialny ani ścigany prawem. Nieliczne próby uzyskania zadośćuczynie nia przed sądami Henanu zakończyły się odrzuceniem pozwów —z bra ku dowodów —przez sędziów będących na usługach partii. Hu Jia zauważa, że Li Changchun, gubernator Henanu w latach dziewięćdziesią tych ubiegłego wieku, kiedy handel krwią osiągnął apogeum, nieustan nie wspinał się po szczeblach partyjnej kariery, a w 2004 roku wszedł do Biura Politycznego partii, stając się numerem ósmym w najwyższej hie rarchii Chin. Teraz odpowiada za propagandę. I jak tu nie widzieć w handlu krwią metafory prawdziwej natury chińskiego komunizmu? Można się dziwić, że Hu Jia, który jako jedyny głośno wypowiadał tę straszliwą prawdę, nie został przez partię wyeli minowany, wypleniony jak szkodliwy chwast. Chroni go tylko to, że jest znany na Zachodzie i jego aresztowanie w dniach poprzedzających olim piadę w Pekinie zmobilizowałoby amerykańskie media do ataków na chiński rząd. Trzeba ratować Hu Jia, Li Dana i panią Gao, trzy ludzkie źdźbła w morzu krwi. Te „chwasty” są chlubą Chin i być może ich przy szłością.
Yan, dziennikarz walczący z cenzurą
.
Yan w ciekawy sposób wyjaśnia, dlaczego chińscy przywódcy są skorum powani: znając prawdziwą sytuację kraju, dochodzą do wniosku, że dni partii komunistycznej są policzone. Próbują się zatem jak najszybciej wzbogacić i wysłać pieniądze za granicę, najchętniej do Stanów Zjedno czonych, gdzie należą już do nich całe dzielnice w San Francisco, na Ha wajach i w Vancouver. Yan pewnie wie, o czym mówi, bo jest dobrze poinformowany. To do świadczony dziennikarz, który publikuje kronikę wydarzeń w prowincjonąlnym dzienniku. Prowadzi także drugie życie, pod pseudonimem, ja ko redaktor „wewnętrznej gazety” partii komunistycznej, która jest jedną z chińskich ciekawostek. W Chinach istnieją dwa rodzaje prasy: jedna przeznaczona dla szerokiej publiczności, druga —dla partyjnych kadr Pierwsza publikuje wyłącznie materiały propagandowe, a funkcjo nariusze wiedzą, że są to kłamstwa, bo sami je tworzą. Chcą natomiast znać prawdę i to dla nich Yan wybiera depesze z chińskich i zagranicz-
Chwasty ( P £
nych agencji, artykuły, które nie mogłyby się ukazać w Chinach, wycin ki z zagranicznej prasy, informacje z Internetu. Całość, uporządkowana i skserowana, krąży wśród wysoko postawionych funkcjonariuszy partyj nych. Każdy chiński funkcjonariusz, zależnie od rangi i miejscowości, otrzymuje jeden z takich wewnętrznych biuletynów. W wewnętrznej prasie mówi się wyłącznie o chłopskich buntach, robotniczych prote stach, napaściach na działaczy partyjnych i policjantów, o dyrektorach fabryk zabitych przez robotników, o demonstracjach Falungong w Sta nach Zjednoczonych, o chińskich bankach, którym grozi bankructwo, o katastrofach ekologicznych i zagrażających epidemiach. Gdyby dzia łacze partyjni zarzuceni byli wolną prasą, jak to się dzieje na Zachodzie, uodporniliby się na głosy krytyki i umieliby sobie z nimi radzić. W Chi nach są jednak zdezorientowani z powodu rozdźwięku pomiędzy oficjal nym kłamstwem a rzeczywistością. Według Yana, przedstawiciele apa ratu politycznego wyprzedzają nadzieje chińskich demokratów i widzą w tych prawdziwych informacjach oznakę swego niechybnego i bliskie go końca. Kontrast pomiędzy prasą wewnętrzną a oficjalną informacją jest po rażający: wszystko, co oficjalne, jest pozytywne, krzepiące, entuzjastycz ne. Jeśli ujawniona zostaje jakaś afera korupcyjna, to tylko jako poucza jący przykład, żeby można było pokazać, jak bardzo partia J | potępia. Wszystko to zaplanowane jest przez Wydział Propagandy: chińskie redak cje dostają co dziesięć dni szczegółową instrukcję, jakie tematy należy poruszyć i w jaki sposób, a jakie są zabronione. Są w- ftlij zamieszczane również nazwiska bohaterów, tych wczorajszych i tych dzisiejszych, któ rym należy składać hołdy. Ta instrukcja jest zazwyczaj wywieszana w po mieszczeniach redakcji, a dziennikarze dostosowują się dorfej pod groź bą zwolnienia z pracy.' Najodważniejsi wykorzystują luki w owych dyrektywach, żeby opisywać drobne incydenty i przypadki wymuszania łapówek ujawniające okrucieństwo chińskiego społeczeństwa. Nie poru szają jednak bezpośrednio zasadniczych problemów ani nie atakują sys temu komunistycznego. Dzięki tym zuchwałym reporterom lokalna pra sa, działająca najbliżej miejsca ich iJMennikarskich poszukiwań, publikuje przegląd aktów wymuszeń, korupcji, łapówkarstwa. Wyłania się z niego przejmujący obraz brutalnego społeczeństwa, wyjątkowo niespra wiedliwego wobec słabych. Owe dziennikarskie praktyki balansujące na granicy dopuszczalności są niebezpieczne. We wrześniu 2005 roku Shi Tao, dziennikarz z Huna mi - a jest to jeden z wielu przypadków - został skazany na dziesięć lat
5 0 I I P P R ok Koguta
więzienia za zdradę tajemnicy państwowej. W rzeczywistości tylko opublikował w Internecie jedną z dyrektyw Wydziału Propagandy, dokument wyjątkowo mało tajny. Wyrok skazujący przywoływał go jedynie do po rządku, przypominał o właściwym wykonywaniu zawodu dziennikarza pod okiem partii. Lecz wyrok na Shi Tao ujawnił także porozumienie łą czące chińską policję z amerykańską firmą. Chińskiego dziennikarza wydało Yahoo!, portal, w którym ogłosił on swój tekst. Firma została zmieszana z błotem przez amerykańskie media za to, że wyjawiła na zwisko dziennikarza, więc jej amerykański prezes, zresztą chińskiego >; pochodzenia, tłumaczył się w następujący sposób: „W krajach, gdzie pro wadzimy naszą działalność, przestrzegamy miejscowych obyczajów”. Obyczaje? Yahoo! nie działało zgodnie z obowiązującym prawem ani nie o. było zmuszone do wykonania pisemnego polecenia policji, lecz zaakcep towało obyczaje partii, cenzurę i donosicielstwo. W podziękowaniu za „przestrzeganie obyczajów” firma dostała pozwolenie na wykupienie por talu o nieszczególnie chińskiej nazwie Alibaba, a Bill Clinton —znowu on -przybył do Chin na zaproszenie Yahoo!, aby świętować tę amerykańską inwestycję..Nie wymienił nazwiska Shi Tao. W tym samym czasie spółka Google, chcąc otrzymać pozwolenie na działalność w Chinach, zgodzi ła się na usunięcie słowa „demokracja” ze swojej wyszukiwarki oraz na umieszczenie mapy, na której Tajwan znajduje się w Chinach. Oto dwie transakcje ilustrujące korupcyjny pakt łączący wielonarodowe przedsię biorstwa i chińską partię, cieszący się w dodatku błogosławieństwem byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. : „Chiny zagrażają Zachodowi —komentuje Yan —nie tyle z powodu eksportu tanich tekstyliów, ile za sprawą korodowania zasad, na których oparte są wasze społeczeństwa: przestrzegania praw człowieka, dotrzymy wania danego słowa i umów”. Rzeczywiście, kiedy taki Clinton wychwa la amerykańskie przedsiębiorstwo, które uprawia donosicielstwo, nie mamy już tylko do czynienia ze zwyczajnym wycofaniem się z rynku po napotkaniu silnego konkurenta, ale z porażką zachodniego ducha. Jest to również błąd taktyczny, ponieważ ustępstwo poczyniono na rzecz komu nistycznych - a nie chińskich! - obyczajów, na korzyść reżimu, którym pogardza chiński naród. Yan mówi, że czuje się zakłopotany tym tchórzo stwem Zachodu, i zachęca nas, żebyśmy się powstrzymali i nie legitymi zowali partii, bo nie robią tego sami Chińczycy. W dniu, w którym odbyła się ta rozmowa, „za zdradę tajemniey pań stwowej” w więzieniu znajdowało się oprócz Shi Tao czterdziestu dwóch chińskich dziennikarzy. Dwóch z nich poinformowało o nowym przypad-
C hw asty
ku nietypowego zapalenia płuc (SARS) w Kantonie na kilka godzin za nim ogłosiły to władze miasta. Do więzienia! Inny zdobył tekst przemó wienia prezydenta Republiki do działaczy partyjnych, w którym wyra żał on zaniepokojenie zagrożeniem, jakim mogą być demokraci i ludzie religijni. Do więzienia! Mijały miesiące i Yan w końcu uznał, że napraw dę jestem po stronie chińskich demokratów, co nie zdarza się często wśród Francuzów. Zdradził mi więc swoją trzecią tożsamość: pod trzecim nazwiskiem pisuje w sieci reportaże, na które nie ma miejsca nawet w obiegu wewnętrznym. Opowiada w nich proste historie z chińskiej co dzienności, raz budujące, innym razem tragiczne. Są one znaczące, lecz zbyt drobne, żeby udostępnić je w obiegu wewnętrznym, i zbyt niebez pieczne dla prasy przeznaczonej dla zwyczajnych czytelników. Dlacze go Yan decyduje się na to ryzyko? Bo tylko w Internecie może wykony wać zawód dziennikarza. Kto go czyta? Nie ma pojęcia, ale jego strona niepokoi Wydział Propagandy na tyle mocno, że blokuje on do niej dostęp, Wtedy Yan tworzy następną stronę w niekończącym się wyścigu z władzami. Władze blokują dostęp do stron internetowych i „podejrza nych” e-maili: specjalne programy umieszczają wirusy w koresponden cji, odsiewają „zakazane wyrażenia”. Wystarczy, żeby na stronie znala zła się wzmianka o Tajwanie lub słowo „demokracja”, a strona zostaje zniszczona. Wyślij e-mail zawierający nazwisko chińskiego —albo jesz cze lepiej —tajwańskiego szefa państwa, a list nie dojdzie do adresata. Sieć stała się polem bitwy między władzami! demokratami, a rywaliza cja dotyczy biegłości technicznej i semantycznej. Lecz wystarczy posurfować w sieci, by stało się jasne, że pomysłowość tych „złych duchów” , których liczba ciągle rośnie, coraz skuteczniej wyprowadza w pole dzie sięć tysięcy cenzorów, jakich Wydział Propagandy zatrudnia wyłącznie na potrzeby Internetu. Internet stał się również dla Chińczyków głównym źródłem informa cji, a internauci są liczniejsi niż czytelnicy prasy drukowanej. Yan wycią ga z tego wniosek, że jego współobywatele są dobrze poinformowani - je śli nie szczegółowo, to przynajmniej w zarysie. Jak sobie radzą ci, którzy nie mają dostępu do Internetu? Nawet na wsi jest wystarczająco dużo na uczycieli i przedstawicieli partyjnych kadr, którzy surfują po sieci i roz mawiają o tym, co przeczytali. Dla tych, którzy wiedzą, jak ją czytać, rów nież prasa oficjalna jest źródłem informacji, bo dla doświadczonego czytelnika wszelkie ingerencje cenzury to dające się rozszyfrować znaki. Yan powiedział mi już zbyt wiele. Czy go zacytuję? Oczywiście. Yan to kolejny pseudonim...
52
Rok Koguta
Pan rzuca wyzwanie seksualnej hipokryzji Pan Xiuminga nie pilnują agenci służby bezpieczeństwa, co jest rzeczą rzadką wśród moich pekińskich rozmówców. Bez wątpienia nie mieści się w żadnej z kategorii wrogów, których partia komunistyczna nie może to lerować. Jest pierwszym w Chinach seksuologiem, zuchwałym wobec re żimu, lecz aktywnym w dziedzinie, która uchodzi uwagi cenzury. To on przetłumaczył na chiński raport Kinseya o amerykańskich obyczajach seksualnych i stosuje jego obiektywną metodologię. Sp Pan nie działa w przestrzeni publicznej, nie zabiera głosu w Inter necie, prawie nie sposób go znaleźć. To „chwast”, lecz rzadkiej odmia ny, ukryty w zakamarkach Uniwersytetu Ludowego w Pekinie: jego la boratorium znajduje się na ostatnim piętrze, na końcu korytarza, w najbardziej zniszczonym budynku w całym kampusie. Woń szmat i wiader do zmywania podłogi przypomina maoistowskie Chiny, które były równie brudne, co niewinne. Pan zupełnie nie przejmuje się tym, że traktują go jak osobę drugiej kategorii. Ma sześćdziesiąt lat i jak każ dy naukowiec z tamtego pokolenia doznał już gorszych upokorzeń, o ja kich jego dzisiejsi uczniowie nie mają zielonego pojęcia. Aby wykluczyć wszelkie podejrzenia o lubieżność, przyjmuje pacjentów w obecności żo ny, gotującej na maszynce obiad wjego biurze, oraz dwójki doktorantów, po jednym każdej płci. Ta niewielka ekipa z uwagą pochyla się nad ostatnią rewolucją, jaka ogarnęła chińskie społeczeństwo: nad rewolu cją seksualną... . .. ■31 Chińskiej partii komunistycznej, przypomina Pan, nigdy nie wystar czało zniewolenie umysłów. Od 1949 roku zniewalała również ciała. W czasach rewolucji ciało było smutne, a wszelki erotyzm —w sferze pu blicznej czy prywatnej - zakazany. To, co komuniści nazywają „wyzwo leniem” 1949 roku, nie stało się wyzwoleniem obyczajowym. Według Mao, prawdziwy rewolucjonista musiał być „czysty”, wolny od wszelkich pragnień materialnych i cielesnych (w odróżnieniu od bezwzględnych żołnierzy japońskich czy nacjonalistów z Kuomintangu, maoistowscy bo jownicy odczuwali lub udawali szacunek dla cudzych żon). Po 1949 ro ku maoistowskie Chiny stały się seksualną pustynią, przynajmniej oficjal nie. Zlikwidowano prostytucję i komuniści niezwykle się szczycili tym „sukcesem” w latach sześćdziesiątych. Ciekawe jednak, że choroby prze noszone drogą płciową nie znikły: czyżby w rewolucyjnym Chińczyku po zostało mimo wszystko coś ze zwierzęcia? W tamtych czasach, przypomi na Pan, seksualna przygoda kończyła się obozem koncentracyjnym,
Chwasty
a homoseksualizm był karany śmiercią. Reżimy totalitarne nigdy nie ak ceptują rozkoszy niepolitycznych, bo przeczuwają w nich jakąś konkuren cję. Od roku 1980 tak zwana polityka jednego dziecka stała się jeszcze lepszym pretekstem, by pozbawić Chińczyków życia seksualnego. Mał żonków przydzielano do oddalonych od siebie jednostek pracy i mogli się spotykać tylko podczas dwunastodniowych wakacji z okazji Nowego Roku. W 1990 roku stosunki pozamałżeńskie uznawane były wciąż za burżuazyjny występek, który mógł się skończyć więzieniem. Aż do 1985 roku z dzieł klasyków chińskiej literatury usuwano wszystkie ero tyczne ustępy, a nawet same tylko napomknięcia o płci. Za to w Hongkon gu publikowano pełne wydania, więc czytelnik, który chciał odnaleźć brakujący tekst, musiał porównywać obie wersje —oficjalną i nielegalnie sprowadzoną. Ten ascetyczny reżim nie zniknął ostatecznie. W wojsku poborowi mu szą zachować całkowitą wstrzemięźliwość; wszelkie przejawy pożądania są surowo karane, a cała energia młodych mężczyzn musi ulatywać przez lufy karabinów. Także na akademiach sztuk pięknych studiowanie i przedstawianie nagości pozostają pod surowym nadzorem. Ponieważ wjęzyku chińskim nie istnieje rozróżnienie między erotyzmem a porno grafią, nauczyciele (jak tłumaczono mi na Akademii w Hangzhou, cieszą cej się największą renomą w całych Chinach) tak muszą kształcić swych uczniów, aby ci nie urazili dobrych obyczajów. Jedynym wyjątkiem od wszechobecnego purytanizmu był Mao Zedong. Dzięki wspomnieniom je go osobistego lekarza wiadomo, że konsumował on wielkie ilości młodych dziewic. Boski sternik zarezerwował dla siebie len tradycyjny środek na przedłużenie życia starcom, ale jemu wszystko było wolno. Pan z własnej inicjatywy postanowił opowiedzieć o rewolucji jako for mie seksualnej represji, a seksuologię wynieść do rangi nauki społecz nej. A jeśli zachęca do swobody obyczajów, to nie przez zamiłowanie do libertynizmu, lecz dlatego że widzi w niej sposób na powrót do normal ności, humanizację posttotalitamych Chin. Post coitum jako przejaw wolności? Ran że swoimi studentami prowadzi badania terenowe, wykonuje an kiety i obliczenia. Jego ekipa zaczęła od kampusu uniwersyteckiego, po tem zapuścili się w trzewia Kantonu i do noclegowni dla wędrownych ro botników. Pan wyciągnął z tych badań wniosek, że w Chinach każdy zdobywa wciąż nowe doświadczenia i wypróbowuje nowe pozycje. Chiń czycy przed czterdziestką uważają, że należy wszystkiego spróbować przed małżeństwem, podczas niego i poza nim. Mężczyźni korzystają
53
54
Rok Koguta
z tej możliwości, a nawet jej nadużywają, bardziej niż kobiety, przynaj mniej na razie. Mój rozmówca wchodzi w szczegóły, które wprawiają w zakłopotanie tłumaczkę; skromność nie pozwala jej tłumaczyć i jeśli nawet wie, na czym rzecz polega, to nie zna ani chińskiego, ani francu skiego słowa. Pan przychodzi z pomocą, bo niektóre określenia są uniwersalne, a dwójka studentów kiwa głowami z wielką powagą. Czy te sprawy były w Chinach nieznane? Przecież istniała w cesarstwie chiń skim literatura erotyczna, która radowała zachodnich kolekcjonerów, były także bardzo poszukiwane grafiki. Jeśli wierzyć jezuicie Matteo 1 Ricciemu, który mieszkał w Pekinie w pierwszych latach XVII wieku, w mieście było czterdzieści tysięcy prostytutek i znaczna liczba trans westytów. To wszystko, tłumaczy Pan, działo się przed XVIII wiekiem. Cesarz Kangxi, panujący od 1661 roku przedstawiciel kultury wiktoriań skiej avant la lettre, kazał zniszczyć wszelkie ślady erotycznych praktyk; jedyne dokumenty, jakie przetrwały, należały do zagranicznych amato rów. Krążyły jednak nadal podręczniki dla młodych małżonków, często sprośne; był to najlepszy sposób na ominięcie cenzury. Następcy Kan gxi, równie represyjni jak on sam, narzucili sobie, swojemu otoczeniu "2; i społeczeństwu rygor cielesnej czystości, który pozwalała przełamać je dynie konieczność posiadania dzieci. Czy cesarz kontrolował obyczaje nawet w alkowach? W dawnych Chinach bliskość innych i nieustanna ..... społeczna kontrola nie pozwalały na żadne wybryki —w przeciwnym wy* padku człowiek znajdował się poza prawem. Pozostawały przybytki roz2 koszy dla bogaczy oraz domy publiczne w portach, ale społeczeństwo straciło zamiłowanie do tych rzeczy. Erotyzm to nie tylko popęd fizycz2. ny, to także produkt społeczny. | I i Chińczycy nadrabiają stracony czas, mówi Pan. Polityka jednego dziecka była uzasadnieniem dla separacji, a dziś usprawiedliwia erotyzm, całkowicie oddzielając seksualność od reprodukcji. W tym momencie włącza się studentka: „Mężczyźni częściej korzystają z wolności seksu alnej niż kobiety. W porównaniu z Zachodem kobiety wciąż są skromne”. Moja tłumaczka znalazła wspólniczkę i potwierdza, że wolność seksual na jest jeszcze w niewielkim stopniu udziałem większości chińskich ko biet. Za czasów Mao Zedonga Chinki były wychowywane na robotnice, zmuszone do wykonywania tych samych prac fizycznych, co mężczyźni. W nowych Chinach zostały zamienione w przedmioty konsumpcji, o czym świadczy fetyszyzująca je reklama. Być Chińczykiem nie jest łatwo, ale być Chinką - jeszcze trudniej. Pan wyciąga z tego wniosek, że rewolucja seksualna nie dobiegła jeszcze końca, zaś nowe obyczaje to zaledwie re-
C hw asty
akcja na ograniczenia z przeszłości, a nie swoboda obyczajów. Ale ona na dejdzie wraz z okcydentalizacją, której pragnie Pan: swoboda nie tylko sprowadzająca się do pozycji i praktyk miłosnych, lecz także polegająca na przywróceniu równości mężczyzn i kobiet. Chinom wciąż jest do niej daleko: poza kręgami artystycznymi ruchu feministycznego prawie nie widać, z homoseksualizmem jest podobnie. Od dziesięciu lat nie uważa się go już za przestępstwo ani za chorobę psychiczną, jednak poza Peki nem i Szanghajem jest nadal źle przyjmowany. Przejdźmy teraz do prostytucji. Prawo jej zabrania, jest ona jednak wszędzie praktykowana, a w wielkich miastach wręcz wszechobecna. Czy prostytucja również jest składnikiem „normalizacji” społeczeństwa chińskiego? Pan tłumaczy jej gwałtowny rozwój raczej zdeprawowaniem komunistycznego reżimu. Prostytucja jest zakazana tylko po to, by poli cja i partia mogły ją łatwiej kontrolować i aby ułatwić korupcję. W Kan tonie można znaleźć w hotelach specjalne piętra, nazywane sauną, pro wadzone wspólnie przez triady i policję. Partia sądzi, że prostytucja jest bardzo pomocna w przyciąganiu i zatrzymywaniu zagranicznych inwesto rów. Dlatego kary pieniężne wymierzane prostytutkom są n a tyle niskie, że pozwalają je kontrolować, lecz ich nie zniechęcają. Badania przepro wadzone przez Pana w Kantonie pokazują, w jaki sposób kobiety są se lekcjonowane i kierowane do obsługi poszczególnych sektorów rynku usług seksualnych: rynku drugich żon dla tajwańskich inwestorów, ryn ku luksusowych prostytutek dla europejskich, amerykańskich i japoń skich przedsiębiorców. Natomiast wieśniaczki i bezrobotne są przezna czone dla niezamożnych wędrownych robotników, niezbędnych na placach budów i w fabrykach. Ponieważ całe dzisiejsze społeczeństwo chińskie jest zorientowane na rozwój gospodarczy, prostytucja nie jest rozrywką, jaką zawsze była i jaką gdzie indziej pozostała; w Chinach dzia łalność „robotnic seksualnych” jest częścią narodowej strategii. Stu dentka z Pekinu, dorywczo pracująca w tej profesji nocą, zabawiła się dla nas, opowiadając o swojej działalności językiem partii: „przyczyniam się do rozwoju kraju —powiedziała - nie zużywając benzyny, której w Chi nach brakuje, i nie zwiększając zanieczyszczenia środowiska, które sta nowi nasz drugi problem narodowy”. ; Ankieta przeprowadzona przez pewien instytut z Tajpej potwierdza wyniki uzyskane przez Pana: dziewięćdziesiąt procent tajwańskich inwe storów utrzymuje w komunistycznych Chinach drugie żony, którym pła ci miesięczną pensję, a obfitość kobiet po niewygórowanych cenach sta nowi dla nich niezwykle ważny powód, by inwestować w tym kraju. Czy
56
R ok Koguta
to, co stwierdzono i wyliczono w przypadku Tajwańczyków, sprawdza się także, gdy w grę wchodzą Europejczycy? Dobrze byłoby dysponować ja kimiś badaniami; partia komunistyczna bez wątpienia takie badania przeprowadziła i zapewne na ich podstawie wywnioskowała, że europej scy i amerykańscy przedsiębiorcy są podatni na te same argumenty co Tajwańczycy.
Liu Xia, Żydówka protestująca przeciwko faszyzmowi „Jestem Żydówką” - oznajmiła mi Liu Xia. Jej wygląd na to nie wskazu je. Wygolona czaszka, delikatne rysy, długa suknia z czarnego lnu wska zywałyby raczej na młodego bonzę zen albo jakąś figurę ze świata mody. Czyżby była Żydówką, jak ci ostatni chińscy Żydzi opisani przez Perl S. Buck w Peonii, powieści opublikowanej w 1948 roku? W epilogu po święconym społeczności żydowskiej w Kaifeng, która wymieszała się z miejscową ludnością, amerykańska powieściopisarka pisze: Czy pewnego dnia zniknie ta silna i wpływowa rodzina, potomkowie Izra• ela, Ezry i Dawida? (...) [Oni są] tam, gdzie grubsze brwi, bardziej błysz czące oczy, gdzie głos brzmi c g flć iiy , gdzie linia przeprowadzona bardziej zm yślnie, by obraz był wyraźniejszy {...), Ich duch odradza s ię w każdym | pokoleniu. N ie ma ich już, a jednak żyją w iecznie6/-"
Liu Xia nie podziela przesądów Pearl Buck, nie rozpoznaje się rów nież w PeoniL Dla niej być Żydówką oznacza czuć się jak Żydówka w na zistowskich Niemczech, wśród prześladowców. Natura komunistycznego reżimu, precyzuje, nie różni Hf"od natury nazizmu czy faszyzmu. Czyta na ten temat wszystko, co się ukazuje na Zachodzie, porównuje i nie do strzega najmniejszej różnicy. Żydzi w Chinach? To dysydenci, ludzie o otwartych umysłach, intelektualiści, artyści, związkowcy, zbuntowani przywódcy chłopscy, niezależni duchowni. To wszystkie te społeczne „chwasty”, które partia komunistyczna chciałaby zniszczyć i które wciąż wyrywa. Są wyszukiwane, opisywane, nadzorowane, eliminowane - tak jak Żydzi w nazistowskich Niemczech. „Rewolucja kulturalna” ? Czym się różni od Auschwitz, pyta Liu Xia? Czerwona Gwardia aresztowała i torturowała wszystkich Chińczyków, 6 Perl Buck, P eon ia , przeł. B. Nawrot, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA, Warszawa 2006, str. 355-356.
C hw asty |0 P |P
którzy mieli białe, niezniszczone pracą ręce oraz dyplom; zginęło ich w ten sposób trzydzieści milionów7. Różnica między Auschwitz i „rewo lucją kulturalną”? W Europie zastanawiamy się nad pochodzeniem zła z nadzieją, że w ten sposób będziemy mogli zapobiec jego powrotowi. W Chinach refleksja tego rodzaju jest zabroniona, ponieważ partia, któ ra kazała przeprowadzić „rewolucję kulturalną”, nadal jest u władzy. Jej dzisiejsi przywódcy to dawni członkowie Czerwonej Gwardii, Tak jak w nazistowskich Niemczech, w Chinach dziedziczy się „żydostwo” przez więzy krwi lub małżeństwo, jak w przypadku Liu Xia. Ona sa ma nie prowadzi żadnej działalności politycznej, wypowiada się rzadko, a jeśli już, to za pomocą abstrakcyjnych fotografii i obrazów, których nie wystawia, tylko pokazuje w kręgu najbliższych przyjaciół. Kiedy jej mąż, Liu Xiaobo, został uwięziony, Liu Xia stworzyła oryginalne, uderzające dzieło —serię zdjęć lalek ze zdeformowanymi twarzami, uwięzionych i torturowanych. Nic, co mogłoby doprowadzić partię do upadku. Lecz Liu Xiaobo jest „Żydem” - profesorem literatury, studenckim liderem z placu Tiananmen z 1989 roku, z dziesięcioma latami więzienia na koncie, Jju Xiaobo odmawia wyjazdu na emigrację i zwalcza reżim na miejscu, pisząc, rozpowszechniając w Internecie kronikę obrony praw człowieka w Chinach (są one zapisane w chińskiej konstytucji, ale tylko po to, żeby zadowolić zagranicę, ponieważ w samych Chinach ta wzmian ka nie pociąga za sobą żadnych konkretnych skutków). Publikuje również trochę artykułów w hongkońskiej prasie, która jednak stopniowo traci nie zależność od partii. Kiedy Liu Xiaobo został uwięziony, Liu Xia automa tycznie -jak o jego żona —stała się „Żydówką”, „chwastem”. To właśnie wtedy ogoliła głowę, żeby się upodobnić do swego męża więźnia, Kiedy Liu Xiaobo wyszedł z więzienia, niezłomny w swym oporze, pozwolił włosom odrosnąć, Ale nie l i u Xia: z uporem zachowuje swój „żydowski” wygląd aż do upadku faszyzmu w Chinach, ; „
7 Ze względu na charakter „rewolucji kulturalnej” ilość jej ofiar jest - w porównaniu do innych wydarzeń z najnowszej historii Chin - najtrudniejsza do oszacowania. Po pierw sze, trzeba zdecydować, czy mowa o „rewolucji kulturalnej” sensu striclo, czyli o kampanii politycznej lat 1 966-1969, czy też o całej dekadzie kończącej się w 1976 roku. Po drugie, należy zdecydować, kto jest „ofiarą”: czy tylko osoba zabita w prześladowaniach lub w wal kach frakcyjnych, czy także ten, kogo prześladowania doprowadziły do samobójstwa, kto zmarł z wycieńczenia w obozie (choć nie był skazany na śmierć), czy wreszcie osoba, któ rej śmierci można było zapobiec, gdyby nie chaos w kraju i paraliż, m.in. w służbie zdro wia. Z tego powodu szacunki mają ogromną rozpiętość - od kilkudziesięciu tysięcy do kil kudziesięciu milionów. Najczęściej podawaną liczbą jest niecały milion.
57
58
R ok Kogut;
’ Czy Liu Xia widzi sytuację w Chinach w zbyt ciemnych barwach? Za prasza mnie do maleńkiego mieszkania na pekińskim przedmieściu. Przed blokiem stoi czterech milicjantów. Błysk! Zostałem sfotografowany przez szybę zaparkowanego samochodu. „Rano —mówi Liu Xia - kiedy rozsu wam zasłony, najpierw widzę agentów bezpieczeństwa pod oknami”. Obo je z mężem ciągle żyją pod presją i co jakiś czas bez żadnego powodu Liu Xiaobo doprowadzany jest dla zastraszenia na przesłuchanie do biura bezpieczeństwa. To „żydowskie” małżeństwo nie siedzi w więzieniu, bo jest znane za granicą: Liu Xiaobo to członek Pen Clubu, międzynarodo wej organizacji pisarzy, uwrażliwionej na przestrzeganie praw człowieka. Fakt, że Liu Xiaobo i Liu Xia są widywani w towarzystwie obcokrajowców, także ich chroni. Przynajmniej na razie. Reżim w każdej chwili może ze chcieć wyeliminować te „chwasty”, a wtedy jakiś sędzia oskarży ich, jak tylu innych demokratów, że sprzedali za granicę tajemnice państwowe oraz spiskowali, żeby obalić rząd. Zwykle tak właśnie brzmią główne oskarże nia skierowane przeciwko wszystkim chińskim „Żydom”. „Proszę mi wyjaśnić —mówi Liu Xia - na czym polega różnica mię dzy europejskim faszyzmem a naszym komunizmem?!”. Milczę. Liu Xia dobija mnie kolejnym argumentem: „Od lat trzydziestych aż po lata pięć dziesiąte francuscy intelektualiści podróżowali do Moskwy. Romain Rol land, Louis Aragon, Andre Malraux schlebiali stalinowskiemu reżimowi. Teraz ci sami ludzie albo ich następcy kochają Chiny”. Przychodzi na myśl Malraux, który kochał i Stalina (krótko), i Mao. Także Malraux w 1933 roku - po raz pierwszy we francuskiej literaturze —uczynił Chiń czyka bohaterem powieści; zrobił to w swojej Doli człowieczej. Lecz jego Chen to tylko Chińczyk, bez twarzy, osobowości i bez indywidualności, jakby sam fakt, że jest Chińczykiem, wystarczał do zdefiniowania jego osoby. Żadna inna postać u Malraux nie została potraktowana w taki sposób. Tb nieświadome odbicie pewnego wyobrażenia o Chinach, według którego składają się one z nierozróżnialnych istot. W latach trzydziestych tylko jeden pisarz uratował swój honoi; przypomina Liu Xia, Andre Gide, który w Powrocie z ZSRR oskarżył sowiecki faszyzm. Jednak wciąż nie pojawił się jakiś nowy Gide, który w stosunku do Chin zrobiłby to samo co on. Francuscy intelektualiści pokochali Mao i „rewolucję kulturalną”, ocenia Liu Xia, ponieważ nie poznali jej od środka. Podsuwam inne wy jaśnienie: czy to nie zamiłowanie do przemocy perprocura, pod rewolu cyjnym pretekstem, tak ich uwiodło? Sartre nie był humanistą, tak jak nie był nim Mao. „Uwiodła ich raczej przemoc dla samej przemocy” —mó wi Liu Xia.
Chwasty
Wśród absurdalnych pomysłów, jakie w zachodnich mediach syste matycznie rozsiewa Wydział Propagandy, znaleźć można i taki, że oczy wiście partia nie jest demokratyczna, lecz dzięki temu nie dopuszcza, by faszyzm zapanował w Chinach, co nieuchronnie nastąpiłby po jej upad ku. Liu Xia zna ten argument - używają go również chińskie media na usługach partii —i uważa, że nie zasługuje on na odpowiedź. Ze ściśniętym sercem żegnamy Liu Xia, skazaną na „żydostwo” w za wieszeniu zakładniczkę prawdziwie faszystowskiego reżimu. Rzeczywi ście, jak mógłby się stać jeszcze bardziej faszystowski?
59
ROZDZIAŁ TRZECI
Mistycy
„Jest tylko jeden Bóg: nazywa się Jezus”. Teologiczna wiedza starego Li jest niezbyt precyzyjna, lecz wiara - mocna. Spotkałem go przypadkiem, w samym środku Chin, w Baoji, w prowincji Shaanxi. W Chinach wciąż natykałem się na chrześcijan, chociaż specjalnie ich nie szukałem. Czyż by byli liczniejsi, niż się powszechnie sądzi, czy może tylko bardziej widocznifjj'*;, .W skali kraju Baoji to „średniej wielkości miasto” liczące osiemset tysięcy mieszkańców. Jak wszystkie chińskie miasta jest niezwykle banaltm; niewiele z niego pozostało sprzed 1960 roku. Z rzeczy godnych uwa gi zachował się tylko ostry makaron sprzedawany na ulicznych straga nach, który wsysa się z dużych misek; komunizm zabił architekturę, ale przetrwały lokalne kuchnie, a każda różni się od pozostałych. Poznałem Li w Baoji, zwiedzając dom spokojnej starości. W Europie podróżnik nie prowadziłby obserwacji w takim miejscu, ale w Chinach, gdzie dzieci po winny się zajmować starymi rodzicami, pojawienie się domów starców to prawdziwa rewolucja. Żegnaj miłości do rodziców! W tym jednodzietnym społeczeństwie, które wpadło w szpony materializmu, tradycje ulegają rozkładowi. Starcy są porzucani; w najlepszym przypadku dzieci odwie dzają idh w święta Nowego Roku. Niezwykle skromny dom spokojnej starości w Baoji nie dostaje żadnej pomocy od państwa i przyjmuje tylko takich pensjonariuszy, którzy mogą za swój pobyt zapłacić (wszyscy byli dawniej urzędnikami państwowymi). ^ „Żaden z tych starych ludzi nie ma kłopotów politycznych” - zapew nia mnie dyrektorka domu spokojnej starości. Nie bardzo rozumiem, co chce przez to powiedzieć, ale całe Chiny są w ten sposób skonstruowa ne - z małych i wielkich dyskryminacji. Chociaż mieszkają tu dawni urzędnicy —myślący poprawnie —ich dochody nie wystarczyłyby, gdy by nie codzienne wizyty wolontariuszy, którzy pomagają ciężko chorym i zajmują się nieodzownym ogrodem warzywnym dostarczającym poży wienia. Stary Li to wolontariusz. Jest tak wychudzony, wydaje się do tego stopnia pozbawiony wieku, że równie dobrze mógłby być jednym z pen-
Mistycy
sjonariuszy. Ale w jego spojrzeniu tańczy rzadko spotykane światło — światło mistyków. Kocha Jezusa, który mu się za to odwdzięcza i —jak Li sam to nazywa —pozwala mu biegać. Li określa się mianem „nowego chrześcijanina”, w odróżnieniu od chrześcijan historycznych, których spotkać można w Chinach, a których przodkowie zmienili wyznanie. Mó wi o sobie „nowy”, bo jego nawrócenie nastąpiło niedawno, lecz także dlatego, że po chińsku „nowa religia” to nasze kościoły reformowane. Wjęzyku potocznym „chrześcijanin” oznacza protestanta, w odróżnieniu od rzymskich katolików. Natomiast wyznawcy prawosławia - spotkać ich można na Północy, która znajdowała się w sferze wpływów rosyjskich - nazywają się między sobą wyznawcami „prawdziwej religii”1. Zanim Li został chrześcijaninem, był maoistą, „Maoistą, ale nie ko munistą” —uściśla. Pracował jako robotnik w jednej z fabryk w Baoji i nie był dość wykształcony, żeby wstąpić do partii. Tak to wyjaśnia. Nie prze staje wychwalać Mao Zedonga. Pytam go, Czy zgadza się z oceną Deng Xiaopinga: „siedemdziesiąt procent dobrego, trzydzieści procent błę dów”. Li się obruszaf „Mao był dobry dla Chin w stu procentach”. Do wodem na to jest on sam, który zaczynał od zera, a wspiął się po wszyst kich szczeblach robotniczej hierarchii w swojej fabryce, aż do siódmego, najwyższego: mając sześćdziesiąt lat przeszedł na emeryturę, która w je go przekonaniu pozwala żyć dostatnio. Żona Li, nauczycielka, również przeszła już na emeryturę i także jest chrześcijanką. Jeśliby zsumować ich emerytury i przeliczyć na euro, wydadzą się śmiesznie niskie, ale ży cie w Baoji nie jest drogie. Dobrze, ale czy Li nie był nigdy ofiarą nie ludzkiego traktowania przez Czerwoną Gwardię? Ledwie rozumie, o czym mówię. W swojej jednostce pracy miał mieszkanie, jedzenie, pensję i na wet nie zauważył „rewolucji kulturalnej”. Słyszał o nieszczęściach, któ re przydarzyły się innym, ale to były, jak mówi, „czarne rodziny” - po siadacze, wrogowie ludu. Li nie znał nikogo z nich, Z trudem sobie przypomina, że szkoły były zamknięte z jakiegoś powodu, ale nie pamię ta, z jakiego. Młodzi nie mieli wtedy nic do roboty, a w tym wieku „robi się głupstwa”, to nieuniknione. Na szczęście Mao Żedong zaprowadził porządek i odesłał wszystkich do szkoły. W ten sposób Li, robotnik siód mego stopnia, należący w latach sześćdziesiątych do robotniczej arysto kracji, przeżył maoizm. W ten sam sposób uczą się o maoizmie ucznio wie ze swoich podręczników. 1 Dokładniej dongzhengjiao „wschodnia poprawna religia’*, czego nie należy mylić zqingzhenjiao (czasem zwaną zhenjiao), „czystą prawdziwą religią”, czyli islamem.
62
Rok Koguta
Amerykańsko-chińscy chrześcijanie Zaraz po przejściu na emeryturę Li zaczął mieć poważne kłopoty z prze łykaniem i żadna terapia nie była skuteczna. Jego żona usłyszała o nieja kim Wangu, biskupie. Gdy ten położył dłonie na głowie Li, wzywając Je zusa, chory został uzdrowiony i nawrócił się. Razem z żoną zaczął się uczyć katechizmu. Po przeczytaniu Ewangelii i opanowaniu paru pieśni dołączyli do chrześcijańskiej społeczności Źródła Żywego; chrzest był wspólny. Ta społeczność, która w Baoji liczy dwa i pół tysiąca wiernych, w niedzielę rano radośnie wypełnia nowiutką świątynię w centrum miasta. Dziewięćdziesięciosiedmioletni biskup Wang odprawia mszę i wy głasza długie kazania, ale nie wzywa do nawróceń i nie wprowadza w trans jak celebransi u zielonoświątkowców. Partia komunistyczna opra', cowała kodeks postępowania, którego muszą przestrzegać pastorzy Za twierdzeni przez władze. ;; f Chrześcijanie —mówi biskup —są „dobrzy, miłosierni, to dobre dzieci i dobrzy rodzice”; Ewangelia według Wanga brzmi jak listy Konfucju sza. Ta uwaga w najmniejszym stopniu nie przeszkadza biskupowi: „Jezus jest tak samo chiński jak europejski”. To lekcja,* jakiej udzielił mu amerykański pastor, który go nawrócił w 1924 roku, gdy .Wang był mło dym chłopem z Shaanxi; cała rodzina poszła w jego ślady i także przyję ła chrześcijaństwo. „Budda nie był Chińczykiem, lecz Hindusem, przy pomina Wang, a buddyzm jest jednak chińską religią”. Chrześcijaństwo, uważa, „jest lub będzie chińskie”. Cóż to znaczy? Pojęcie grzechu pier worodnego jest obce wszystkim chińskim wierzeniom i tradycjom. Czy wobec tego Chińczycy powinni je przyjąć; aby stać się chrześcijanami, czy raczej chrześcijanie powinni je odrzucić, by stać się Chińczykami? „Jest jeden Bóg” - powtarza Wang w obecności Li, swego ucznia, które go bardziej zachwyca witalność biskupa niż teologia. ft v jjt Wyrażam zdziwienie, że władze tolerują tak liczną kongregację i tak wielką świątynię. „Chrześcijanie czynią Dobro, więc lokalne władze mo gą ich tylko do tego zachęcać” -podkreśla Wang. Lecz nie przyznaje się, że należy do Kościoła, który aprobuje partia^ i że otrzymuje pensję. W za mian wyraził zgodę na przestrzeganie „trzech zasad autonomii” Kościo ła w Chinach: żadnych obcych misji, żadnych subsydiów z zagranicy, żadnego mieszania się władz kościelnych spoza Chin. Kazania cenzuru je przedstawiciel komunistycznego aparatu władzy, który wypełnia je ak tualnymi sloganami. W Roku Koguta Wang musi każdej niedzieli oskar żać sektę Falungong - chociaż to akurat nie wymaga od niego żadnych
Mistycy
wyrzeczeń. Natomiast w sprawie katolików, których partia kontroluje bar dziej skrupulatnie, Wang podziela jej punkt widzenia: „Nie modlą się do Boga, tylko do papieża”, tłumaczy mi, zaś „papież uznaje Tajwan, a nie prawdziwe Chiny”. Czy jednak protestancka świątynia w Baoji nie zosta ła zbudowana z pomocą chrześcijan z Tajwanu? Oni pochodzą z Shaanxi, usprawiedliwia się biskup, to są dzieci tej ziemi „zbłąkane” na Tajwanie. Również pianino, przy którego akompaniamencie wierni śpiewają pieśni, ; jest darem od Chińczyka z Baoji, który wyemigrował do Kalifornii. A wy strój kościoła wydaje się nie tyle chiński, ile bardzo amerykański, ponie waż Wang zamówił u miejscowych rzemieślników kopię jakiejś świątyni z Los Angeles, której zdjęcie wyciął z pisma. Czy chodziło o świątynię; ewangelików, baptystów, zielonoświątkowców, czy też innego wyznania? Wang nie ma pojęcia i nie widzi żadnej różnicy między wszystkimi tymi protestanckimi Kościołami. Nie ma sensu wchodzić w szczegóły: „Są — powiada - prawdziwi chrześcijanie oraz katolicy, którzy są heretykami” - i n i c ponadto. A M myśli o „cichych protestantach”, tych, o których mówił nam Yu J|g| zbierających się bez pastora, żeby studiować Biblię? Ani Li, ani Wang nigdy o nich nie słyszeli. Wydaje się, że są szczerzy, po nieważ house churches rekrutują wiernych głównie spośród intelektuali stów w wielkich miastach. Czy cisi protestanci i protestanci patrioci po łączą się kiedyś, aby stworzyć duchową i rewolucyjną masę krytyczną, której powstania tak wyczekuje Yu Jie? Nie ma żadnej pewności, ich mo tywacje wydają się całkowicie odmienne. Teraz Li, który pozostał maoistą i patriotą, oburza się na zachowanie biskupa Rzymu. W jego przekonaniu katolicy, modlący się bardziej do papieża niż do Boga, są chrześcijanami tylko w bardzo niewielkim stop niu. „Katolicyzm - komentuje - jest dobry dla wieśniaków z Shaanxi, bo oni są łatwowierni”. „Niektórzy przystępują nawet do Falungong”, doda je, a to najlepiej świadczy, jak bardzo „są głupi i nie potrafią rozpoznać prawdziwego Boga”. Li i Wang, którzy popierają politykę partii skierowa ną przeciwko Watykanowi i Falungong, wydają się raczej jej obiektywny mi sprzymierzeńcami, a nie dysydentami. Lecz jak daleko posuną się ci protestanci, jaki będzie ostatecznie ich wpływ na chińską rzeczywistość? Tego nie można przewidzieć. Tak się składa, że Li —i wszyscy ci, którzy są w Chinach do niego podobni —nie zadowala się samą wiarą, on ją propaguje. Kiedy oświadcza, ż e ,Jezus po zwala mu biegać”, oznacza to, że naprawdę biega po całych Chinach. No wi chrześcijanie to płomienni prozelici, co w wielkiej części tłumaczy, dlaczego powstaje tyle nowych oficjalnych kościołów protestanckich.
63
64
Rok Koguta Kiedy Li nie towarzyszy starcom w domach spokojnej starości, krąży po całym kraju pociągiem lub autobusem, żeby spotykać się z innymi chrześ cijanami albo nawracać nowych. „Chińczycy - powiada - muszą się stać wielką rodziną, połączoną wiarą w jednego Boga”. Tego - jak mu się wy daje —pragnął również prezydent Mao Zedong2. Wiara Li mogłaby prze wracać góry, ale czy przewróci partię komunistyczną? Zastanawiać się można, kto jest czyim zakładnikiem? Przypomnijmy (być może znaczą cą) anegdotę: to właśnie pewien protestancki pastor, Timothy Richards, w 1899 roku wprowadził myśl marksistowską do Chin na łamach pisma „The Global Magazine”, które wydawał w Szanghaju. Również ciekawy współczesny alians oficjalnych protestantów i partii komunistycznej przy pomina dawną wspólnotę interesów, jaka łączyła jezuitów i cesarski dwór: w obu przypadkach (jezuitów kiedyś i ewangelików dzisiaj) misjonarze wprowadzili swego Boga do Chin pod osłoną nowoczesności. Lecz gdy je zuitom nie udało się uczynić z katolicyzmu oficjalnej religii Cesarstwa, protestantom wciąż może się powieść. Amerykańskie Kościoły przygoto wują się do tego po cichu. I dysponują niezbędnymi środkami.
Mit chińskiego ateizmu to jezuicki Wymysł
'
Dlaczego tak mało wiemy o chińskich bogach, którzy są przecież tak licz ni? Ich panteon jest równie obszerny jak w Indiach, wypełniony buddami, świętymi i nieśmiertelnymi. Ta ślepota ma pewną tradycję: europej skie rozumienie kultury chińskiej zostało zdeterminowane przez opisy podróży pióra francuskich i włoskich jezuitów; przez następne trzy wie ki nasza literatura i filozofia stanowiły igfi kontynuację. Zatrzymajmy się na chwilę przy Louisie Lecomte, twórcy francuskiej sinologii czy raczej sinofilii. Kiedy ojciec Lecomte, francuski jezuita, w latach 1686-1691 podróżował po Chinach śladami pioniera sinologii, Włocha Matteo Ricciego, zdecydował, iż nie zobaczy tam ani świątyń, ani religii. W jego dziele Nouveaux memoires surUetat present de la Chine (Nowe wspomnie nia z podróży do Chin), stanowiącym przyczynek do filozoficznych teorii epoki oświecenia, Chińczycy opisani są jako ludzie wyznający moralność bez Boga, podyktowaną im przez filozofa-ateistę, Konfucjusza. Nasz je-
2 Zazwyczaj określa się go mianem „Przewodniczącego ChRL”, bo takie było wówczas oficjalne tłumaczenie tytułu zhuxi. Tłumaczenie Konstytucji z 1982 r. używa terminu „pre zydent”, ale właściwy termin chiński pozostał bez zmian. Mao sprawował ten urząd w la tach 1954-1959. .
Mistycy I I P P 65 zuita wyciągnął z tego wniosek, że ci Chińczycy, obdarzeni wyostrzonym poczuciem moralności, żyją z pewnością w oczekiwaniu na Boga chrześ cijan. Bo czy nie byli jak puste naczynia, które wystarczy napełnić? Co starali się udowodnić jezuici, poczynając od Matteo Ricciego, aby zapew nić sobie poparcie papieża i europejskich dworów. Czy Lecomte i wszyscy misjonarze, którzy pisali dokładnie samo, co on, byli szczerzy? Nie mogli przecież nie widzieć świątyń, w których dniem i nocą kłębili się wierni, spektakularnych ceremonii, długich po grzebów, kadzideł, dzwonów, taoistycznych mistrzów i buddyjskich bon zów - tych dwóch religii, dominujących w dzisiejszych i wczorajszych Chinach, które z konfucjanizmem nie mają nic wspólnego. W czasach, kiedy Lecomte mieszkał w Pekinie, stało tam prawie tysiąc świątyń, czyli więcej niż kościołów w jakimkolwiek europejskim mieście; było to święte miasto. Jednak misjonarz robi do tego zaledwie aluzję, wspomina jąc mimochodem o „przesądnych praktykach” Chińczyków, które są nie godne, by uznawać je za religie. Ani Lecomte, ani żaden inny francuski podróżnik aż do końca XX wieku nie zainteresują się taoizmem, podsta wą tych „przesądnych praktyk”. Tak jak nie zainteresują się chińskim buddyzmem3. ..■ . Wyobraźmy sobie przez chwilę chińskiego podróżnika w Europie, który zauważyłby mimochodem, że Europejczycy robią znak krzyża przed ołtarzem albo palą świeczki przed wizerunkami świętych. Czy wycią gnąłby z tego wniosek, że nie wyznają żadnej religii i ograniczają się do przesądów? Nasi badacze niczego nie zauważyli, bo zauważyć nie chcieli. Do .te go zaślepienia przyczynili się też ich uprzywilejowani rozmówcy. Manda ryni, z którymi spotykali się jezuici, gardzili wyznawcami obu chińskich religii ludowych, a czasem nawet ich karali. Sami zaś byli uczniami Kon fucjusza, którego nauką posłużyli się dla uprawomocnienia porządku społecznego, hierarchii, stabilności, szacunku młodych dla starych i pod danych dla Cesarza. Konfucjusz jako filozof? Matteo Ricciemu wydawa ło się, że konfucjaniści tworzą swego rodzaju akademię ludzi wykształ conych, do której może przystać również chrześcijanin. Lecz skąd się wzięły zasady konfucjanizmu? Konfucjusz twierdził, że zostały ustanowio ne na podstawie objawień bardzo dawnego złotego wieku, jakiego miały kiedyś zaznać Chiny; wystarczyło do niego powrócić. Konfucjanizm jest 3 Nie dotyczy to francuskich naukowców, któiych wielu autor wymienia w rozdziale dziewiątym, a którzy opublikowali ważne dzieła o chińskich religiach.
66
Rok Koguta
religią czy filozofią? Dziwna to filozofia, mało laicka, posiadająca własne świątynie, rytuały, ofiary fU wyznawcy zabijali woły), wzywająca Pana Niebios i nakazująca uprawiać kult przodków. Może powinniśmy zatem mówić o religii ateistycznej? Leibniz, Monteskiusz, Wolter podjęli rów nież takie spekulacje. Wolter, wspominając o Chinach w swojej Historii powszechnej, opisuje społeczeństwo o silnej moralności, lecz pozbawione religii, żyjące pod okiem abstrakcyjnego Boga, Pana Niebios. Najwyższy Byt francuskich filozofów jest nieodległy od tej koncepcji i ma chińskie korzenie. I tak pozostało: francuscy intelektualiści, jeśli są ateistami, za chowują szczególną sympatię dla Chin, bo w ich przekonaniu nie można odczuwać niechęci wobec cywilizacji bez Boga. 1 Przeciwieństwem francuskiej wizji Chin były obserwacje holender'■ skich podróżników i pisarzy, którzy nie zamierzali ewangelizować tego kraju, lecz udawali się tam, poczynając od XVII wieku, w celach han dlowych. Z większą Uwagą przyglądali się religiom ludowym, religiom społeczeństwa obywatelskiego niż dworskiemu konfucjanizmowi. Ich rozmówcami byli przedstawiciele mieszczańskich gildii, a nie man daryni. W dwa wieki później Europa Północna wciąż ma kontakty han dlowe z Chinami, chociaż nie utrzymuje z nimi szczególnych stosunków dyplomatycznych. W tej Europie handlarzy opinia publiczna jest wyczu lona na przypadki łamania praw człowieka w Chinach. We Francji nor mą jest sytuacja odwrotna: nasze władze, ci spadkobiercy jezuickiego punktu widzenia i oświeconego despotyzmu, łatwo się godzą na „silne” rządy w Pekinie i nie wspierają w żaden specjalny sposób społeczeństwa ; obywatelskiego ani demokratów. Ta pobłażliwość wobec chińskich po lityków jest efektem dbałości o nasze interesy, ale także nieznajomości taoizmu, drugiej chińskiej religii, religii ludu— indywidualistycznej i buntowniczej. - “• , . .
Taoizm, prawdziwa religia buntowników W Chinach górne i dolne warstwy społeczeństwa miały odrębne religie. W zmienionej formie ten stary konflikt trwa nadal. Konfucjanizm był ide ologią władzy i jej funkcjonariuszy, ateistyczną religią „wyższych sfer”. W konfucjańskiej kosmologii istniała pewna zależność pomiędzy naturą a człowiekiem. By utrzymać ład świata, ludzie powinni przestrzegać ry tuałów podporządkowania tej wyższej harmonii. Lecz kto znał reguły ob rządku, jeśli nie książęta i mandaryni? Religiami ludu, „dołów”, były taoizm i buddyzm. W Europie znamy buddyzm, ale taoizm już dużo sła-
Mistycy
67
biej. Na początku jest droga, tao4, o której naucza Laozi (Lao-tse), współ czesny Konfucjusza i... Platona. Taoizm to wielka, prawdziwie chińska religia, która w Chinach ma wpływ na wszystkie pozostałe, w tym na chrześ cijaństwo i buddyzm. W przeciwieństwie do konfucjanizmu, w taoistycznej kosmologii natu ra zlewa się w jedno z człowiekiem, bo nasze ciało jest jej obrazem. Dlate go dbając o siebie, utrzymujemy porządek świata. Na podobieństwo mędr ców i nieśmiertelnych, którzy tworzą taoistyczny panteon, cele, jakie taoista pragnie osiągnąć, to długie życie i dobrobyt (dla siebie i dla społeczności, w której żyje), ale także pewna obojętność wobec cesarskiego państwa. Na podstawie taoistycznej i konfucjańskiej kosmologii powstały dwie ideologie: etatystyczna w przypadku konfucjanistów oraz indywiduali styczna w przypadku taoistów. „Dobry książę - pisze Laozi - to taki, któ rego imienia nie znamy”. Taoiści buntują się przeciwko zastanemu po rządkowi, aż do dziś dnia dbają, by nie kłaniać się państwu ani jego przedstawicielom. W taoistycznym złotym wieku, który nie jest iden tyczny z konfucjańskim, człowiek żył w harmonii z naturą i utrzymywał pokój z sąsiadami. Tak było zanim książęta nie wprowadzili nieporządku, chcąc uregulować wszystko według abstrakcyjnych reguł, pisał mistrz Bao Jingyan w III wieku naszej ery. To prawdziwie anarchistyczne słowa... ■ Taoizmjest również demokratyczny. W czasach cesarstwa wierni sami wybierali sobie kapłanów, a obieralni przywódcy taoistycznych stowarzy szeń byli urzędnikami dbającymi o porządek i dobrobyt. W XIX wieku, ] w zamorskich koloniach Chin, w szczególności na Borneo, taoistyczne stowarzyszenia przekształciły się w demokratyczne republiki. Holendrzy, którzy skolonizowali wyspę, zniszczyli nieszczęsnych taoistów, gdyż ci nie chcieli podporządkować się władzom. Taoiści stanowili przeciwieństwo tego stereotypu, wjakim pragnął uwięzić Chińczyków konfucjańsko-jezuicki alians. Świątynie taoistyczne były wysepkami społeczeństwa obywa telskiego, sprzeciwiającego się oficjalnej, rządowej administracji. Były także-aw zamorskich Chinach są nadal —miejscami, gdzie kwitnie so lidarność i przedsiębiorczość. Kiedyś (a na Tajwanie również dzisiaj) za wieloma chińskimi przedsiębiorstwami stały stowarzyszenia typu tao istycznego, które je finansowały. Większość z dziesięciu tysięcy chiń skich restauracji w Stanach Zjednoczonych powstała dzięki funduszom ze branym przez stowarzyszenie taoistyczne. „Nie zrozumiemy dzisiejszych 4 W obecnie odbowiązującym zapisie: Dao. Ze względu na powszechność w Polsce for my Tao/Taoizm pozostawiono dawną formę.
68
Rok Koguta Chin - pisał w 2005 roku sinolog i filozof Franęois Jullien —nie znając konfucjanizmu”. Ale czy je zrozumiemy, jeżeli nie znamy taoizmu? Taoizm jest - co rozumie się samo przez się —tolerancyjny. To pod je go wpływem Chińczycy wymieszali praktyki religijne, poddali chińskim wpływom obce wierzenia. W Indiach buddystami zostawali mnisi, którzy wyrzekli się świata, natomiast w Chinach buddystą może zostać każdy. Wystarczy czcić Buddę i przestrzegać jego wskazówek. Chiński Budda stał się bogiem pośredniczącym, na podobieństwo taoistycznych nie śmiertelnych,-natomiast taoizm wzbogacił się o współczucie właściwe buddyzmowi. Lecz od taoistów wszyscy Chińczycy zapożyczyli geomancję i kult przodków. Wszystkie te religie, wraz z chrześcijaństwem i isla mem, żyły w zadziwiającej zgodzie, jakby zawarły rodzaj konkordatu, twierdzi socjolog taoizmu Kristofer Schipper; w miastach i na wsi wier ni od zawsze mieszają się bez najmniejszych zastrzeżeń. Na Zachodzie często się zastanawiamy, czy Chińczycy wiedzą, czym jest wolność jednostki. Chińskie religie dają odpowiedź na to pytanie: niezależnie od rozmaitości bogów i kultów, fundamentem wszystkich jest wewnętrzna wolność. Wyznawcy taoizmu, konfucjanizmu czy buddyzmu są odpowiedzialni za swe czyny, a ich osobiste cnoty zostaną (w zasadzie) wynagrodzone —na tym padole według taoistów i konfucjanistów, w za światach według buddystów. Oto, mamy nadzieję, fakty, które powinny obalić pewną pseudokulturową tezę, zgodnie z którą Chińczycy pozbawie ni są wolnej woli, przez co nie byliby zdolni do demokracji.
Nie, komunizm nie jest konfucjański Może komunistyczna ideologia to zaledwie jakaś postać konfucjanizmu, który za czasów Cesarstwa był także religią państwową? Tak brzmi inna te za, obecnie ciesząca się poparciem partii i modna na Zachodzie. W rze czywistości jest to mistyfikacja. Dla partii ma tę zaletę, że pomniejsza jej bezprawie: skoro partia wpisuje się w pewną tradycję, to nie można jej ob winiać ani oskarżać o przestępstwa, ponieważ tradycję, nieprawdaż, nale ży uszanować... Poza tym partia wie, że w Chinach —a w jeszcze większym stopniu poza nimi - obraz Konfucjusza jest nadal pozytywny (bardziej niż obraz Karola Marksa czy Mao Zedonga), więc sprytnie jest się za nim ukryć. Dla uwierzytelnienia tego wymysłu, jakim jest kulturowa ciągłość, partia kazała ostatnio odnowić kilka „świątyń Konfucjusza” (czy raczej przedstawianych jako takie). Nie wszystkie z nich są świątyniami, czasem są to dawne sale, w których erudyci-aspiranci zdawali egzaminy, by zostać
Mistycy |W jf5 69
mandarynami. To zaledwie muzea, zniszczono natomiast prawdziwe miej sca kultu, gdzie odprawiano obrzędy i składano ofiary. W ten sposób chciano zneutralizować oryginalny konfucjanizm i zastąpić go wspomnie niem jakiejś abstrakcyjnej filozofii, bez bóstw i obrzędów. W tym samym duchu zawłaszczenia partia odnawia mur w rodzinnym mieście Konfucju sza, Qufu w Shandongu. Dwadzieścia pięć wieków temu miał się on tam urodzić, a wszyscy mieszkańcy nazywają się Kong5. Miasto Qufu stało się parkiem atrakcji dla chińskich i zagranicznych turystów: tutaj także, w miejsce dawnego, surowego kultu, powstał konfucjanizm marketingowy. Aby zasiać w umysłach kompletny zamęt co do rzeczywistego znacze nia konfucjanizmu, partia posługuje się. czasami retorycznymi zwrotami, które zdają się pochodzić ze słownika konfuejańskiego albo przynaj mniej tak brzmią. Począwszy od Roku Koguta - to nowość —wspomina się 0 harmonii i umiarkowaniu, a pojęcia te są wystarczająco ogólne, aby można je było przypisać dowolnej rełigii Wschodu. Czy koniecznie trze ba powoływać się na Konfucjusza, by wymagać w imię harmonii, aby dzieci szanowały swych rodziców, uczniowie nauczycieli oraz przede wszystkim —aby obywatele szanowali partię? A oto inny przejaw tego tandetnego konfucjanizmu: partyjni przy wódcy, poczynając od szefa państwa, zamierzają wprowadzić w liceach 1na uniwersytetach lekcje moralności, na których wpajano by „wartości”, „Młodzież - powiedział Hu Jintao w swym noworocznym przemówieniu - musi otrzymać wykształcenie etyczne (w domyśle: konfucjańskie) oraz ideologiczne (w domyśle: marksistowskie)”. Jakby konfucjanizm i mark sizm się uzupełniały! W imię synkretyzmu konfucjańscy filozofowie są zapraszani na wykłady w szkołach kształcących partyjne kadry; po tym powrocie do „wartości” komunistyczni przywódcy oezekują bardziej mo ralnego prowadzenia się partyjnych notabli oraz mniejszej korupcji. Nie wiemy tylko, czy władze naprawdę wierzą, że wykłady poświęcone war tościom mogą zmienić strukturalne zachowania partii? Tu wchodzimy w obszar tajemnic sekt, które dla niewtajemniczonych są nieprzeniknio ne: czy członkowie sekty są wprowadzani w stan hipnozy dzięki powta rzaniu własnych rytuałów? Odrzucamy więc nic niewart dyskurs o wartościach, jaki pojawił się w Roku Koguta. Chcielibyśmy przypomnieć, że historia stosunków po między partią a konfucjanizmem stanowczo świadczy o tym, że pogodze5 W Qufu przez kilkadziesiąt pokoleń aź do powstania ChRL żyli potomkowie Konfu cjusza, liczny ród Kong. Obecnie linia potomków Mistrza Kong wyemigrowała do Tajwanu.
70
Rok Koguta nie ich ze sobą jest niemożliwe. Wszystkie rewolucje we współczesnych Chinach (od mchu studenckiego z 4 maja 1919 roku po „rewolucję kul turalną” z lat 1966-1976) były skierowane przeciw konfucjanizmowi. „Precz z mistrzem Kongiem!”—tak brzmiało hasło obu tych epizodów sta nowiących podwaliny ruchu postępowego w Chinach. Partia rozmyślnie zniszczyła konfucjanizm, ponieważ jest reakcyjny, a jego fundament stano wi idealizacja minionego złotego wieku. Partia też oddaje się adoracji zło tego wieku, ale przyszłego. Sama idea postępu była konfucjanistom niena wistna, jest zatem logiczne, że komuniści nie ustawali w zwalczaniu prawdziwego konfucjanizmu, aż zastąpili go bezpieczną namiastką. Podsta wą pierwotnego konfucjanizmu były konkretne obrzędy, uroczystości i skła danie ofiar Uległy one zapomnieniu, kapłanów zlikwidowano, mało kto czyta księgi przypisywane Konfucjuszowi, a reformy pisma i edukacji sprawiły, że przeciętny Chińczyk nawet nie potrafi ich przeczytać- A to, co pozostało —powoływanie się na wartości —to tylko imitacja i ograniczony wybór Chińscy przywódcy nie zacytują tekstów Konfucjusza i Mencjusza (przyjmując, że je znają) skierowanych przeciwko despotyzmowi czy przy znających suwerenowi władzę ograniczoną niezbywalnymi prawami pod danych. Należy o tym przypomnieć, zanim wyciągniemy wniosek o kultu rowej ciągłości wiecznych Chin i uznamy, że komunizm jest kontynuacją Cesarstwa —niezmiennego, lecz w nowych szatach. Jedyną dawną trady cją, na jaką partia może się naprawdę powoływać, jest antykłerykalizm.
Jak antykłerykalizm spustoszył Chiny Antykłerykalizm nie jest w Chinach ideą nową, nie stworzyli go komuniści. Kiedy chińscy cesarze, dostrzegając techniczną przewagę Europy, nawią zali trwałe kontakty z Zachodem, uznali, iż konieczna jest reforma moral na; nie reforma państwa, taka jaką zapoczątkowano w Japonii w 1868 ro ku. Od tej doniosłej chwili oba narody będą już zmierzały w przeciwnych kierunkach. Kiedy cesarz Japonii pozbywał się starych elit, aby wychować nowe, pekińska arystokracja audytów uznała, że za upadek Chin odpowie dzialne są ich tradycje i przesądy, a nie instytucje. Począwszy od 1898 ro ku taka strategia usprawiedliwiała przejmowanie przez władze państwowe i władze prowincji świątyń taoistycznych, buddyjskich i konfucjańskich, aby je przekształcać następnie w szkoły. W ten sposób sprofanowano i zniszczono niezliczone miejsca kultu, mnichów wypędzono z klasztorów, wymordowano taoistycznych mistrzów. Otwarto bardzo niewiele szkół, ale kilka chińskich uniwersytetów —w tym pierwszy uniwersytet w Pekinie
M istycy
71
i uniwersytet w Fuzhou —mieści się wciąż w dawnych świątyniach i w ich ogrodach. Zniszczenie budowli religijnych przypisuje się zwykle „rewolu cji kulturalnej”, jednak ona zaledwie podtrzymała świętokradcze uniesie nie „postępowców”. Jedyne odpowiedniki tej chińskiej drogi to francuski Wielki Terror w 1793 roku i Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październi kowa w Rosji. Na przeciwnej szali znalazły się - najbliższe Chin - Korea i Japonia, które nierozerwalnie połączyły modernizację z rełigią. S Skąd się bierze ta czysto chińska nienawiść elit politycznych do lu dowych bóstw? Do antyklerykalizmu, zanim sami konfucjaniści padli je go ofiarą, z całą pewnością przyczyniła się pogarda konfucjańskich biu rokratów dla ludowych, buddyjskich i taoistycznych „przesądów”. Inny powód to bez wątpienia upokorzenie, jakiego doznały elity w zetknięciu r z „wyższością” Zachodu. Łatwość, z jaką jego przedstawiciele podporząd kowali sobie chiński naród za pomocą opium (po roku 1840), wywołała u elit przekonanie, że w chińskiej kulturze jest coś zgniłego, czego trze ba się pozbyć i co trzeba zastąpić czymś nowym. Chęć zniszczenia daw nego człowieka i zastąpienia go nowocześniejszą wersją Chińczyka, bar dziej męskiego, wolnego od wszelkich obaw, przesądów i niszczycielskich żądzy - to wszystko narodziło się właśnie wtedy. Ta chęć tłumaczy gwał towność rewolucji skierowanych przeciwko wszystkiemu, co wydaje się stare, konsekwencję, z jaką niszczono świątynie, miasta, pomniki, archi wa. Dlatego cudzoziemiec na próżno szuka śladów dawnych Chin w wy burzonym i zbudowanym na nowo Pekinie; tamte Chiny zniszczono spe cjalnie, zostały po nich tylko nieliczne ślady, zachowywane dziś jako miejsca pamięci —ale nie jako miejsca żywe. Ani w Japonii, ani w Indiach nie odnajdujemy tej nienawiści do sa mych siebie, która doprowadziła do zniszczenia religii i wielkiej części chińskiego dziedzictwa. Japonii nie skolonizowano, więc nic nie skłania ło jej do odrzucenia tradycji. Indie zostały skolonizowane tylko częścio wo, ale nie doświadczyły nigdy upokorzenia porównywalnego z przemia ną Chińczyków w naród narkomanów. Dziś różnorodność religijna w Indiach przypomina tę w dawnych Chinach, lecz nikomu nie przycho dzi tam do głowy, że postęp wymaga zniszczenia religii. Rezultaty chińskiego państwowego antyklerykalizmu nie były wcale zgodne z oczekiwaniami postępowców, wręcz przeciwnie! Owszem, religie doznały znacznego uszczerbku - szczególnie zaś konfucjanizm, bar dziej zależny od zewnętrznych form i rytuałów niż od wewnętrznych przekonań. Ucierpiały także taoizm i buddyzm: utraciły miejsca kultu, zniszczono ich księgi liturgiczne, rozpierzchli się wierni i duchowień-
£§-k|r Rok Koguta stwo. W imię postępu zniszczono pamięć, a kultura chińska przeżyła ka tastrofę porównywalną z zagładą kultur prekolumbijskich w Ameryce. Była to także katastrofa społeczna, bo stowarzyszenia taoistyczne były je dynymi chińskimi organizacjami, które uprawiały dobroczynność i w któ rych panowała solidarność. Na ich miejsce nic nie powstało, a biednych, samotnych, starców i bezrobotnych pozostawiono na pastwę losu. W Ro ku Koguta chiński rząd zachęcał buddystów, aby na nowo organizowali domy spokojnej starości i przychodnie, ale jest już na to za późno. Poza tym była to katastrofa gospodarcza, ponieważ stowarzyszenia taoistycz ne były bankami finansującymi przedsiębiorstwa na kontynencie i poza nim. Ich zniszczenie pozbawiło kontynentalne Chiny całego zespołu praktyk, wypróbowanych przez wieki, dzięki którym pomyślnie rozwijał się handel. * Czy partia zrezygnowała z wypędzenia bogów z Chin? Nie, zmieniła się tylko metoda. Tak jak w przypadku walki z demokratami stała się subtelniejsza. Chińczycy mają prawo wierzyć, pod warunkiem że nie będą się organizować, a Jeśli się już organizują, to tylko pod nadzorem partii. Legalne są tylko te Kościoły, które przestrzegają instrukcji pa triotycznych stowarzyszeń taoistycznych, buddyjskich, katolickich, pro testanckich, muzułmańskich. Wszystko to są agendy partii, które mie szają się nie tylko do spraw organizacyjnych, lecz także do teologii, jeśli ich zdaniem nie jest dostatecznie racjonalna. W instrukcjach dla mni chów—opublikowanych przez Chińskie Stowarzyszenie Taoistyczne najŚtatłiS „Oczywiście nie można się stać nieśmiertelnym, doskonaląc Filię poprzez wewnętrzne oczyszczenie i alchemię” . Z pewnością jest to twierdzenie naukowe, tyle że kwestionuje prawdziwość wierzenia leżą cego u podstaw taoizmu. | . : Inny sposób eliminowania religii polega na zmienianiu ich w obiek ty muzealne. Świątynie taoistyczne, na których ponowne otwarcie ze zwolono w 1990 roku, podlegają kontroli biur podróży i turystyki, co po zwala zrozumieć, skąd bierze ’się zainteresowanie partii religiami: świątynie są wyjątkowo malownicze, stanowią więc dla państwa źródło do chodów. I tak słynny klasztor z Góry Wudang w prowincji Hubei przyj mował przez pięć stuleci uciekających od świata eremitów. Można się tam było dostać, wędrując leśnymi ścieżkami i wspinając się po tysiącach stopni. Teraz turyści wjeżdżają wyciągiem, a mnisi zarządzający klaszto rem stali się sprzedawcami pocztówek i religijnych gadżetów. Kilku ostat nich pielgrzymów, rozpoznawalnych po żółtym nakryciu głowy, próbuje
M istycy
się modlić do bogów w obecności turystów wyposażonych w kamery. „Zo baczcie, jak religia na nowo cieszy się w Chinach wolnością!” - powia dają na to komunistyczni przywódcy. Podobnie jest w Pekinie, gdzie za przyzwoleniem władz pozostała tylko jedna taoistyczna świątynia —zmie niona w muzeum świątynia Białej Chmury; tymczasem przed rewolucją było takich świątyń około siedmiuset. Podobnie rząd zachowuje się w Ty becie, przekształcając uczucia narodowe i religijne w turystyczną atrak cję. Powinniśmy się obawiać, że turystyka zniszczy tybetański buddyzm sprawniej niż chińska armia! ■ v
Bogowie są zmęczeni Patrzyłem, jak odbudowują się dawne świątynie i powstają nowe kościo ły, ale oglądane z bliska wszystkie okazywały się sztuczne: muzea, filie partii komunistycznej, emeryckie komitety. Bez wątpienia szukałem nie dość pilnie. Przecież musiał gdzieś istnieć jakiś prawdziwy taoistyczny mnich, świadectwo oporu, jaki bogowie stawili antyklerykalizmowi i pró bie zamknięcia w muzeach? Korzystając z informacji pewnego naukow ca, dotarłem do miasta Fuzhou, aby tam w końcu spotkać mnicha, który znał taoistyczną kosmologię i liturgię, a nie tylko magiczne gesty. Fuzhou przez długi czas było największym portem Chin. Na początku XX wieku Raul Claudel był tam francuskim konsulem, na depeszach wpi sywał nazwę Fu-Czeu... W świątyni Jadeitowego Cesarza - położonej na szczycie wzgórza w centrum miasta, wśród pozbawionych wdzięku budyn ków- mnich około trzydziestki recytował dla siebie samego i dla utrzyma nia porządku świata kanoniczne teksty. Czyżby to był ostatni taoista? Dłu gie włosy związane w węzeł na czubku głowy świadczyły o podjętym przez niego zobowiązaniu. Taoistyczny mnich nigdy nie obcina włosów (buddy ści je golą), a iA długość odmierza upływ lat; obcięcie włosów przez przełożonego jest karą za najcięższe przewinienia. Prawdę mówiąc, ten mnich nikogo nie interesował: wyrzeczenie się dóbr materialnych, asceza, życie w grotach, medytacja na siedząco, studiowanie tajemnych i pa radoksalnych tekstów, znajomość rozbudowanej liturgii, wegetarianizm — wszystko to znajduje się w skrajnej sprzeczności z nowymi chińskimi war tościami. Jego psalmodie w klasycznej chińszczyźnie, wieczorna recyta cja, dźwięk gongu i bębna nie zatrzymywały wiernych; zdawało się, że nie widzą i nie słyszą tego mężczyzny w czarnym nakryciu głowy i niebieskiej tunice. Obchodzili go, aby podejść do miejsca, gdzie pali się kadzidła, i jak najszybciej zwrócić się do Jadeitowego Cesarza; by zapalić kadzideł-
73
74
Rok Koguta
ko w nadziei na szybką nagrodę w postaci pieniędzy, zdrowia, miłości. Ża den taoista nie miałby im tego za złe,, bowiem taoizm to sprawa osobista. Zauważyłem, że wierni byli albo bardzo młodzi, oczekiwali zatem miłości lub powodzenia na egzaminach, albo bardzo starzy, dlatego potrzebowali zdrowia. Pokolenie pośrednie, wychowane w czasach „rewolucji kultural nej”, najbardziej oddaliło się od wszelkiej rełigii. A czy sam mnich przejmował się wiernymi? On również wydawał się ich nie dostrzegać. Był zaabsorbowany swoją wewnętrzną alchemią6, dą żył do osiągnięcia długiego życia, a nawet nieśmiertelności duszy i cia ła. Być może na koniec swoich dni zamieni się w ptaka? Jeśli ci taoistycz ni mnisi byli postrzegani w dawniejszej i najnowszej historii Chin jako zagrożenie dla państwa, to nie ze względu na swoje czyny, lecz na brak działania, który stał w egzystencjalnej sprzeczności z tym, czego partia i państwo oczekują od obywateli. Jakie znaczenie ma mnich z Fuzhou? Nawet sposób, w jaki opuścił świat, by udać się do klasztoru, przynależy raczej do „nowych” niż do „starych” Chin. Po skończeniu trzygodzinnych recytacji powiedział mi, że kiedy oglądał z rodziną telewizję, zobaczył na ekranie mnicha i wyda ło mu się, że rozpoznaje w nim siebie; tego właśnie dnia poczuł powoła nie. Z tego przykładu można wysnuć wniosek, że rełigia taoistyczna się odradza, lub - do wyboru —że przetrwała w postaci skamieliny. Ten sam problem pojawia się w przypadku tradycji ludowych. W Nowy Rok ozda bia się drzwi domu wizerunkiem Boga Pomyślności (wspólnego dla bud dystów i taoistów), przerobionego na nową modłę, to znaczy trzymające go w ręku stujuanowe banknoty. Zaś w Święto Czystej Jasności rodziny wciąż spotykają się przy grobach—dla spokoju dusz zmarłych czy tylko po to, żeby pospacerować po wsi? \ Bogowie starożytnych Chin nie umarli, wydali mi się jednak zmęcze ni trwającą przez całe stulecie walką z antyklerykalizmem i komuni zmem. To może tłumaczyć powodzenie nowych Kościołów protestanckich. Zobaczymy później, że w odróżnieniu od sytuacji na kontynencie w dru gich Chinach, czyli na Tajwanie, w tym swoistym rezerwacie chińskiej kultury, taoizm pozostał żywy. Oznacza to, że przyczyną obumierania religii nie jest modernizacja społeczeństwa (bo Tajwan jest nowocześniej szy od komunistycznych Chin), lecz antyklerykalizm, który wymiótł świą6 Odniesienie do taoistycznej szkoły „alchemii wewnętrznej”, która pod wpływem bud dyzmu dążyła do wytworzenia wewnątrz ciała ludzkiego eliksiru nieśmiertelności, za pomo cą praktyk oddechowych, medytacyjnych itp. i ;
M istycy
tynie z całego kontynentu. Na Tajwanie nie rozszalał się on tak brutalnie. Wprawdzie przywódcy Kuomintangu, którzy wyemigrowali z kontynentu, nie darzyli taoizmu zbyt ciepłymi uczuciami, ale też nie unicestwili go jak komuniści. Czy nie jest to ogólna zasada? Religie cofają się nie tyle przed nowoczesnością, co przed antyklerykalizmem.
Wielki powrót sekt
fj
Zabijcie starych bogów, a pojawią się nowi! Religijnego odrodzenia na leży być może wypatrywać nie wśród tradycyjnych religii, lecz —używa jąc języka partii - wśród sekt. To żadna nowość: w historii Chin za każ dym razem, kiedy państwo prześladowało religie, zaczynały powstawać podziemne sekty i tajne stowarzyszenia. W 1898 roku antyklerykalizm doprowadził do utworzenia sekty Jedynej i Prawdziwej Drogi, która w mi nionym stuleciu zwerbowała miliony adeptów, nawet wśród członków partii komunistycznej. Podobno w ciągu ostatnich dziesięciu lat do Falungong, Koła Prawdy, przystało pięćdziesiąt milionów Chińczyków, chociaż ta liczba jest niepewna, bo jedynym, pośrednim sposobem mierzenia masowych zjawisk tego rodzaju są aresztowania wiernych. U W komunistycznych Chinach sekta Falungong jest prześladowana: jej członkowie są aresztowani, torturowani, umierają „przypadkiem” w wię zieniach. Tymczasem ich jedyną zbrodnią jest to, że wyznają pewną religię i wierzą w świętość swego przywódcy, Li Hongzhi, żyjącego na emi gracji w Stanach Zjednoczonych. Obowiązkiem demokraty jest więc wysłuchać ich i wspierać. Choć to, co mówią ci męczennicy jest tak ir racjonalne, że niełatwo się z nimi solidaryzować. Zarówno w Chinach, jak i poza ich granicami Falungong rekrutuje swych członków spośród ludzi wykształconych, jej rzecznikami stają się często pracownicy naukowi lub adwokaci, ponieważ są chętniej słuchani. Pierwszy etap ich wywodu, wyliczanka wszystkich nieszczęść, jakie muszą znosić członkowie sekty, budzi współczucie. Drugi etap to opis wierzeń: panowanie nad kołem karmanu, które każdy nosi na wysokości brzucha, oddala zło, zaś lektura książki Li Hongzhi leczy raka. Jest także mowa o trzecim oku pośrodku czoła. Pewien profesor ekonomii ż uniwersytetu w Tajpej wyjaśnia mi w doskonałej angielszczyźnie (Falungong cieszy się na Tajwanie pełną swobodą działania, jak wszystkie religie): „Początkowo w nic nie wierzy łem, tylko w duchy, przede wszystkim w lipcu”. Wzdrygnąłem się, ale po tem przypomniałem sobie, że na Tajwanie wszyscy wierzą w duchy. Mój rozmówca kontynuuje: „Moja żona była nieuleczalnie chora, cierpiała na
75
76
R ok Koguta
V
:
f„';,/
.
raka, ale przystała do Falungong i została uleczona”. W jaki sposób? „Przeczytała książkę Li Hongzhi i wykonywała ćwiczenia fizyczne zale cane przez mistrza”. Po jej wyzdrowieniu naukowiec przyłączył się do sekty i wprowadza nowych członków w jej tajniki. Słowo „sekta” po angielsku jest pozbawione pejoratywnego wydźwię ku. Jest religijną nazwą, jakich wiele, a słowo o negatywnym zabarwie niu to „cult”. Tak właśnie komuniści nazywają po angielsku Falungong. S Później mój rozmówca się zapala i usiłuje mnie nawrócić, dla moje go własnego dobra; naciska jednak niezbyt mocno. Wychodzę od niego ze stertą dokumentacji pod pachą. Będę mógł również poczytać ich stro nę internetową. Przejrzałem stronę i przeczytałem książki, w których Li Hongzhi czer pie z nauk buddyzmu: krytykuje złudne uroki świata materialnego, wzy wa do współczucia. Dorzuca do tego recepty ludowego taoizmu, przede wszystkim uprawianie qigong, gimnastyki, która miałaby zapewnić nie śmiertelność. Całość doprawia odrobiną fantastyki naukowej w amery kańskim stylu: sekta przygotowuje swych adeptów na nadejście końca świata. Same dziwactwa, które nie są całkiem nowe. Nowością jest zorganizowanie sekty w sieć: informacje przekazywane są za pomocą Inter netu, a wierni spotykają się na medytacje czy też wspólne ćwiczenia gimnastyczne w przestrzeni prywatnej - w mieszkaniach albo w parkach. Falungong jest sektą pacyfistyczną, odrzuca przemoc; wstąpić do niej jest równie łatwo, jak z |! |j wystąpić. Nic nie wiadomo o żadnych przypad kach wymuszeń w jej imieniu, obraca też niewielką ilością pieniędzy {adepci są tylko proszeni, by kupili książkę mistrza, ale to skromny wy datek). Li Hongzhi, mieszkający na emigracji w Stanach Zjednoczonych, żyje wygodnie z praw autorskich i nic ponadto. Pokazuje się rzadko i kul tywuje tajemnicę, jaka otacza jego osobę. 1 Tak jak powinna uczynić większość przedstawicieli Zachodu - demo kratów i niewierzących - wyciągnąłem z powyższych informacji wniosek, że nie istnieje żaden sensowny powód, dla którego Falungong należy zli kwidować, jak to robi partia. Ta decyzja sporo mnie kosztuje, trudno byłoby ją podjąć każdemu rozsądnemu obrońcy praw człowieka, ponieważ Falungong nie ma w sobie nic racjonalnego. Jednak walka o demokrację wymaga, by wspierać prawo do odmienności, nawet wtedy gdy nam się wydaje, że graniczy ona z szaleństwem. Teraz powinniśmy się dowie dzieć, dlaczego Falungong uważana jest dzisiaj za wroga numer jeden re żimu. I dlaczego ta sekta wywołuje u milionów Chińczyków tak wielki en tuzjazm.
M istycy
Falungong, czyli antypartia Początkowo partia wspierała Li Hongzhi, jej działacza i mistrza qigong. W latach 1970-1980 qigong zachwalano jako naukę o ciele, należącą do tej samej szacownej rodziny co medycyna tradycyjna i akupunktura. Uznawane były one wtedy przez komunistów za patriotyczne alternatywy dla wiedzy zachodniej. W latach siedemdziesiątych naukowcy zaprasza li mistrzów qigong, aby przenosili przedmioty na odległość za pomocą skoncentrowanej energii wewnętrznej, a w latach osiemdziesiątych całe Chiny ogarnęła gorączka qigong. Miliony adeptów gromadziły się w par kach, aby wykonywać powolne ruchy gimnastyki, którą partia uważała za „oczyszczoną” ze wszelkiego znaczenia religijnego; działacze partyjni nadzorowali uczestnictwo w tych masowych ćwiczeniach. Ale czy sama tylko gimnastyka przyciągała tłumy? Była w tym jakaś podskórna nostal gia za buddyzmem i taoizmem; niektórzy Chińczycy, pamiętający jeszcze obrzędy religijne ze swojego dzieciństwa, powracali do dawnych praktyk. Li Hongzhi wymieszał tradycyjne chińskie religie z metodami maoistowskimi: sprowadzał tłumy na stadiony, kazał im powtarzać hasła i zapra szał świadków na scenę. Wszystko było starannie wyreżyserowane, a mistrz zawsze miał rację. Lecz dla większości qigong była przede wszystkim pretekstem do bycia razem, aby przezwyciężyć rozpad chiń skiego społeczeństwa. Li Hongzhi uwiódł wszystkich, bo po półwieczu zorganizowanej przemocy, donosicielstwa i nienawiści mówił tylko o mi łości i życzliwości. Adepci odbudowali wzajemne zaufanie i pomoc - w przeciwieństwie do realnego komunizmu. ; Emeryci stanowią, jak się wydaje, podstawowy trzon sekty, dlatego że są najbardziej osamotnieni. Ale Falungong przyciąga również urzędników, wojskowych, wykładowców uniwersyteckich. Nawet niektórzy członkowie partii uwierzyli w przesłanie Li Hongzhi, co niepokoi jej przywódców, któ rzy odkryli, że ich organizację toczy gangrena tej dziwnej wiary. Ponie waż ja sam dziwiłem się, iż do sekty przystępują komuniści, materialiści i ateiści, niektórzy spośród nich wyjaśnili mi, że w jej szeregach odnaleź li braterstwo nieznane członkom partii. To przywodzi na myśl precedens, jakim były chińskie tajne stowarzyszenia; one także łączyły rytuały wta jemniczenia z pomocą wzajemną. Można więc zrozumieć, dlaczego Falun gong, choć wcale nie starała się obalić partii, stała się dla niej nie do zniesienia. Falungong to antypartia. Dwudziestego piątego kwietnia 1999 roku dziesięć tysięcy członków Falungong na znak protestu przeciwko publikacji artykułu prasowego
77
78 i l ¥
Rok Koguta
znieważającego Li Hongzhi umówiło się przez Internet i w milczeniu otoczyło siedzibę rządu w Pekinie* Komunistycznych przywódców wpra wiło w osłupienie odkrycie, że Falungong jest ruchem zorganizowanym, a Internet pozwala obejść policyjne nakazy. Partia natomiast niczego bar dziej się nie boi niż zdolności do organizowania się poza jej szeregami: toleruje wszystko, co niezorganizowane, nie toleruje zaś tego, co zorgani zowane. Od tej pory członkowie Falungong, którzy nigdy nie stawiają oporu policji, są ścigani i więzieni w ramach systemu represji, który od zwierciedla metody partii. Rząd nie życzy sobie już członków sekty w Pekinie. Odpowiedzialność za ich usunięcie z miasta zrzuca więc na podstawowe komórki partii, od dzielnic stolicy poczynając, a kończąc na zapadłych krańcach Chin. Każ dy członek sekty zatrzymany w Pekinie oznacza grzywnę i koniec karie ry dla lokalnego szefa partii w miejscowości, z której pochodzi zatrzyma ny. Wzrasta zatem czujność lokalnego sekretarza, zaczyna korzystać z usług donosicieli. Kiedy wyśledzi jakiegoś członka sekty, nikt nie bę dzie miał mu za złe, jeśli użyje siły: w grę wchodzą pogróżki, administra cyjne aresztowanie bez rozprawy, więzienie, tortury, egzekucja. Członko wie Falungong przeważają w „obozach reedukacji przez pracę” (policja może sama zadecydować —bez żadnej rozprawy, bez adwokata, bez pro cedury odwoławczej —o wysłaniu tam każdego, kto zakłóca porządek pu bliczny). Przebywają w obozach w towarzystwie włóczęgów, prostytutek, narkomanów oraz (do niedawna) homoseksualistów. Podczas Roku Kogu ta w tych ośrodkach wzrosła także liczba nieoficjalnych protestanckich pastorów i katolickich księży. Wszyscy oni są dewiantami, którzy nie za sługują, by stanąć przed sądem! Lekcje moralności i praca fizyczna po winny ich sprowadzić na prostą drogę! Ale ponieważ nikt nie prowadzi tam badań, niewiele wiemy o warunkach, w jakich są przetrzymywani. Ci, którzy przeżyli, wspominają o torturach, stosowanych szczególnie często wobec członków sekt - aż się wyprą wiary. W grudniu 2005 roku Man fred Nowak, komisarz Organizacji Narodów Zjednoczonych odpowie dzialny za przestrzeganie praw człowieka, któremu chińskie władze nie mogły odmówić wstępu do niektórych obozów, potwierdził, że stosowane są tam tortury. Wspomnijmy także o innych formach walki z Falungong, dalekich od przemocy, czasem wręcz śmiesznych. Postawcie się na miejscu lokalne go działacza partyjnego, który stwierdza, że starsi ludzie z dzielnicy upo rczywie zbierają się, aby uprawiać qigong. Ćwiczą od dziesiątków lat, przekonani, iż dzięki temu utrzymują dobrą formę. Trudno byłoby zaprze-
M istycy
czyć. Tylko jak odróżnić starca uprawiającego qigong jako gimnastykę od członka Falungong, który ćwiczy, bo jest oddany mistrzowi? Odróżnić nie sposób, ale partyjny kacyk jest sprytny. Wie, w jakich miejscach zbiera ją się ćwiczący: w parkach, nad brzegami jezior i rzek, w pobliżu świą tyń. Dlatego każe tam umieścić ogólnodostępne przyrządy gimnastyczne i wyjaśnia na plakatach, że te nowoczesne urządzenia działają dużo sku teczniej niż przestarzały qigong. Dlatego w tych tradycyjnych miejscach spotkań zobaczyć można starców na czymś w rodzaju huśtawek i innych przyrządach gimnastycznych. W tych samych miejscach partia zachęca do tańczenia walca —z głośników płynie nowoczesna, bo pochodząca z Zachodu muzyka, tworzą się stare pary, znikają dawne Chiny. Wszyst ko jest dozwolone, pod warunkiem że ci na górze nie usłyszą więcej 0 sekcie. W ten właśnie sposób sekta pozornie znikła, a w rzeczywisto ści stała się potężnym tajnym społeczeństwem. Wciąż spotykałem jego członków mówiących półsłówkami i rekrutujących nowych adeptów za pomocą Internetu i SMS-ów. Falungong stanowi więc zagrożenie, bo działalna nieznanym partii ob szarze wiary i sumienia, których produktem są niezłomny opór i męczen nicy. W historii Chin wiele dynastii upadło za sprawą buntów mistycz nych sekt; ostatnim tego typu wydarzeniem było powstanie Taipingów7 (wierzących między innymi, że kułe karabinowe nie mogą im uczynić szkody), którzy zdestabilizowali ostatnią dynastię mandżurską. Falun gong wcale nie jest inna, nie oznacza to jednak, że historia się powtórzy^ Niemniej większość liberalnych intelektualistów, zarówno w Pekinie, jak 1na emigracji, przestała ukrywać, że ta sekta stała się ich obiektywnym sprzymierzeńcem. 1 :
W jaki sposób można zmierzyć wiarę Chińczyków? Odbudowa świątyń buddyjskich i taoistycznych oraz entuzjazm nowych chrześcijan pozwalają myśleć o odrodzeniu się religijności w Chinach. Rzadko zdarzają się rozmowy (w najróżniejszych środowiskach), które nie 7 Wielka rewolta laipingów (1831—1864), która zniszczyła centralne Chiny, rzeczywi ście najbardziej zaszkodziła dynastii mandżurskiej, lecz nie była ostatnią rebelią o charak terze religijnym: przez całą drugą połowę XIX w. w Xinjiangu i w północnych Chinach wy buchały rewolty muzułmańskie (np. powstanie Niań 1851-1868). Na przełomie wieków wybuchło powstanie sekty Yihetuan (Stowarzyszenia Sprawiedliwej Harmonii), znane jako powstanie Bokserów (1899-1901). To właśnie Bokserzy odprawiali obrzędy, które miały za pewnić im niewrażliwość na pociski karabinowe. • <
79
80
Rok Koguta kończą się pytaniami o charakterze moralnym lub metafizycznym. Pomaoistowska pustka ideologiczna, materializm, powszechne zepsucie obyczajów, wspomnienie dawnych praktyk religijnych bezsprzecznie skłaniają do poszukiwania transcendencji. Lecz są to jedynie intuicje, ob serwacje poczynione przy okazji w rozmaitych miejscach, dotyczące zja wisk niemierzalnych. Przynajmniej tak sądziłem... Bo w Chinach partia mierzy wszystko, także religię! . W Pekinie {sinieje Instytut Religii. Można by się spodziewać, że bada on religie, lecz jego prawdziwa funkcja jest natury policyjnej. Badacze pracują w instytucie nie po to, by zajmować się teologią, lecz by zapobiec nadużyciom z jej strony. Obrazowy przykład: przyjęło mnie dwóch pracowników należących do różnych pokoleń. Jeden był bardziej doświadczony i autorytarny, drugi nowocześniejszy. Ich role były z góry ustalone - pierwszy reprezentował dawną partię, drugi dzisiejszą. Na wypadek gdybym nie pamiętał, przedstawiciel dawniejszej partii przypomniał mi, że Chiny uznają religie wtedy, gdy są one patriotyczne i zorganizowane. Od czasu rewolucji w 1949 roku pięć wyznań otrzyma ło ten status: katolicy, protestanci, taoiści, buddyści i muzułmanie. Wszystko poza tym albo nie jest religią, albo jest kontrrewolucyjną sek tą. „Patriotyczne organizacje religijne” zarządzają miejscami kultu i wy dają pozwolenia na odbywanie praktyk religijnych. Albo ich zabraniają. Czy prozelityzm jest dozwolony? Tak, pod warunkiem jednak że prawdy legalnej religii głosi członek jednego ze stowarzyszeń patriotycznych, który jest ponadto Chińczykiem; ta zasada pozwala usuwać katolickich misjonarzy przysłanych przez Watykan, pastorów z Korei, buddystów z Indii. \i. / | „To nie jest szowinizm - zapewnia mnie z szerokim uśmiechem mło dy i nowoczesny aparatczyk - po prostu chińscy wierni życzą sobie, aby uczyli ich Chińczycy”. W jaki zatem sposób buddyzm, islam czy chrześ cijaństwo dotarły do Chin? Ciekawe pytanie... 1 Podzieliłem się z nimi moimi obserwacjami z chińskich prowincji. Czy to znaczy, że jesteśmy świadkami religijnego odrodzenia? Obaj wspólnicy zaczęli naradzać się szeptem. Tym razem znów odpowiedział mi młody i nowoczesny aparatczyk: „Jesteśmy tu - powiedział - w gro nie intelektualistów, udzielę więc panu rzetelnej, naukowej odpowie dzi”. Zanim jednak rozpoczął długi wywód, kazał podać herbatę. Młoda dziewczyna ze wsi, w niedopasowanym uniformie gońca hotelowego, za lała zielone liście wrzątkiem z termosu. Trzeba było poczekać, aż opad-
M istycy H M F 8 1
ną na dno filiżanki; wypiliśmy herbatę, parząc sobie wargi, cedząc przez zęby - w miarę możliwości - płyn bez liści. Ta głośna czynność wymaga wielkiej koncentracji. „Nie, nie stwierdzamy religijnego odrodzenia w Chinach” —rozpoczął młody aparatczyk. Naukowcy z instytutu zestawili statystyki dotyczące pięciu patriotycznych stowarzyszeń religijnych. W 2005 roku liczyły one ogółem sto milionów członków. Fakt, żc można być człowiekiem wierzą cym i nie należeć do stowarzyszenia, w ogóle nie jest tu brany pod uwa gę: to byłoby nienaukowe. A owe sto milionów to niemal tyle samo, co w 1950 roku, na początku panowania reżimu, kiedy zaczęto liczyć wier nych. W latach 1966-1976 „rewolucja kulturalna” spowodowała maso wy spadek liczby wiernych; po przywróceniu wolności religijnej w 1985 roku liczba ta wzrosła, aby się w końcu ustabilizować na poziomie około stu milionów. Chiny liczą jednak dwukrotnie więcej mieszkańców niż w 1950 roku, tym samym proporcjonalnie wierzących jest dwukrotnie mniej niż przed półwieczem. Obaj aparatczycy uśmiechają się szeroko: chyba mnie przekonali? Skoro na miliard trzysta milionów Chińczyków zaledwie sto milionów wyznaje jakąś religię, oznacza to, że komunizm i rozwój gospodarczy je eliminują. Obaj komisarze są z tego bardzo zadowoleni. Próbuję przejść do kontrofensywy: ,Jest jednak oczywiste, że rośnie liczba protestantów”. „Ale zaczynali z bardzo niskiego pułapu, wyrównują więc opóźnienie w stosunku do katolików. To normalne”. W rzeczywistości protestanci są dziesięciokrotnie liczniejsi od kato lików, ale partia chyba lepiej sobie radzi z rozproszonymi Kościołami ewangelickimi niż ze zorganizowanym Kościołem katolickim zarządza nym spoza Chin. Mając do wyboru protestantyzm w wersji amerykańskiej i Watykan, partia komunistyczna woli faworyzować Amerykanów. Pozbyto się mnie grzecznie, udzielając kilku porad dotyczących mo ich dalszych poszukiwań. Powinienem się wystrzegać subiektywnych od czuć, istnieje bowiem instytucja zajmująca się tymi problemami, która może mi udzielić naukowych odpowiedzi.. Może naprawdę, tak jak kiedyś jezuici, stałem się więźniem własnych przesądów? Oni w ogóle nie zauważyli religii w Chinach, ja zobaczyłem jej aż za dużo. Nie wyciągnę jednak z tego wniosku, do jakiego dochodzi wielu pół nocnoamerykańskich obserwatorów - którzy sami są protestantami —że Chińczycy będą masowo zmieniać wyznanie na ewangelickie, dzięki swo-
82
Rok KoguU
jej żarliwości doprowadzą do upadku partii komunistycznej i stworzą w ten sposób państwo demokratyczne. Chrześcijaństwo w wersji, w jakiej się szerzy, jest zbyt chińskie, by tak się mogło stać; jest ono w każdym ra zie bardziej chińskie niż chrześcijańskie. A jeśli historia Chin czegoś nas uczy, to tego, że żadna religia nie zdominowała tam nigdy pozostałych; dlatego jest bardziej prawdopodobne, iż religie i sekty pozostaną rozpro szone. Jednak w Chinach, które uwalniają się spod panowania jedynej słusznej ideologii, właśnie ów pluralizm daje nadzieję.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Upokorzeni
Kiedy się odwracamy plecami do nadmorskiej części Chin i podróżujemy na zachód, to jakbyśmy cofali się ku dawno minionym czasom i odkrywali tajemnicę chińskiego cudu gospodarczego. Jest ona przygnębiająca. Gdy wyjeżdżamy ze stolicy, Chiny wydają się być zupełnie nowe, po cząwszy od samego lotniska, które działa sprawniej niż lotniska w Euro pie. Ramiętam gigantyczny pomnik Mao, który kiedyś witał tu podróżnych. Kiedy go usunięto? Nikt nie wie. Ale takie pomniki nie znikły z całych Chin, pozostały w większości dużych miast, poza Pekinem i Szanghajem. W dwie godziny później, w Xi’an, wszystko nadal sprawnie działa. To są wciąż nowe Chiny; i te Chiny dobrze funkcjonują. Nawet za dobrze: lotniska i autostrady są zbyt wielkie, często prawie zupełnie wyludnione. W zasadzie zbudowano je, żeby scalić kraj, połączyć prowincje w celu utworzenia wspólnego rynku. Aż do niedawna w Chinach istniało tyle gos podarek, ile prowincji, a wszystkie były zamknięte. Każdy zarządzał swoim rolnictwem i przemysłem na zasadzie samowystarczalności, chro nił własne interesy i lokalne przedsiębiorstwa, mnożąc wewnętrzne opła ty celne oraz wszelkiego rodzaju przeszkody fizyczne i administracyjne. Te czasy dobiegają końca. Można teraz mówić o prawdziwym, wielkim rynku chińskim. To rzecz bez precedensu. Stąd właśnie aż tyle auto strad. Domyślać się można, że kilku działaczy partyjnych wzbogaciło się na ich budowie. Można się też zastanawiać, w jaki sposób są finansowa ne, bo z powodu niezwykle wysokich opłat drogowych autostrady te pozostają niedostępne dla ludzi o skromnych dochodach i dla większo ści przewoźników. W Chinach środkowych i zachodnich głównymi (a czę sto jedynymi) użytkownikami autostrad są przywódcy polityczni. Można ich poznać po czarnych limuzynach niemieckiej firmy Audi. Kto zwróci zainwestowane w te drogi pieniądze?
Dziwna namiętność do autostrad W najbiedniejszych regionach, gdzie autostrady i lotniska są najmniej przydatne, ich budowę finansują państwowe banki, które ulegają żąda-
84
R ok Koguta
riiom miejscowej partii komunistycznej, bo nie mają innego wyjścia; za inwestowane kwoty nigdy im się nie zwrócą. W bogatszych prowincjach opłaty drogowe nie wystarczają na zwrot pożyczek. Ale spółki budujące autostrady (przedsiębiorstwa z większościowym udziałem państwa) wy właszczają szeroki pas po obu stronach drogi i przydzielają sobie tanie te reny pod budowę. Spekulacja kosztem otrzymujących niskie odszkodowa nia chłopów sprawia, że niektóre z tych przedsięwzięć stają się tak rentowne, iż zachodnie banki inwestują w nie bez wahania. Zachodnich podróżnych fascynuje tempo, w jakim rozwija się sieć dróg, ale czy nigdy się nie zastanawiają, w jakich warunkach pracują ci, którzy je budują? Robotnicy zatrudnieni przy robotach ziemnych pra cują po osiemdziesiąt godzin tygodniowo, nie mają prawa oddalać się z budowy, są źle karmieni i mieszkają na miejscu. Wyrażenie „obozy pracy”, którego używają, to najbardziej neutralne określenie tej kator gi. Liberalnemu pisarzowi Wangowi Yi, profesorowi prawa z Chengdu, zawdzięczamy przypomnienie, że w latach trzydziestych ubiegłego wie ku naziści również budowali wspaniałe autostrady, którymi zachwycali się Europejczycy. : , Stawianie na autostrady i samochody prywatne jest zresztą niedo rzeczne w tak rozległym i biednym kraju. Kolej i transport publiczny w miastach byłyby po tysiąckroć lepiej dostosowane do przemieszczania na wielkie odległości potężnej rzeki ludzi i towarów. Umożliwiłyby roz wój przemysłu w prowincjach położonych na zachodzie i w centrum kra ju oraz na transport towarów w kierunku portów morskich. Ale jedyna linia kolejowa, w którą rząd chiński ostatnio zainwestował, to otwarta w tym roku trasa obsługująca Tybet; jej gospodarcza przydatność będzie znikoma, lecz ułatwi ona Chińczykom kolonizację niepokornej prowincji i wysyłanie tam oddziałów wojska w razie potrzeby. Tybetańczycy tak to odczuwają i w ten sposób o tym mówią. Rząd przyznał pierwszeństwo autostradom, bo dzięki temu zlecenio dawcy szybciej się wzbogacą i prędzej będzie można je zbudować. Chiń scy przywódcy są niecierpliwi, chcą dla siebie i dla kraju błyskawicznych korzyści. To nie jest długoterminowa strategia. W Chinach nikt się zbyt nio nie przejmuje tym, co nastąpi w dalszej perspektywie. Dlatego że nikt Wodległe terminy nie wierzy? Kapitały ugrzęzły w infrastrukturze, nie za inwestowano ich w edukację czy opiekę medyczną, ponieważ rozwój Chin nie opiera się na rozwoju zasobów ludzkich. Jest skrajnym przeciwień stwem tego, co zrobiono w Japonii albo w Korei. Czasem, gdzieś na mar ginesie swoich przemówień, przywódcy z Pekinu przyznają się do tych
Upokorzeni fifP P 85
błędów i zapewniają, że w przyszłości będzie inaczej; najbiedniejszym prowincjom przyrzekają szkoły, szpitale, fabryki i pociągi. Na razie są to puste hasła. Rzeczywistość, którą tutaj odkrywamy i opisujemy, jest zu pełnie inna.
Ze Wschodu na Zachód, czyli powrót do przeszłości Na zachód od Xi’an wjeżdżamy na autostradę, na której prace budowla ne prowadzone są dniem i nocą. Tylko brak betonu spowalnia ich tempo. Jesteśmy wciąż w świecie rozwiniętym, ale mijają nas karawany przeła dowanych ciężarówek z poprzedniej epoki. Przed naszymi oczami prze wija się historia Chin: widzimy fabryki w budowie i inne, z epoki ma* oistowskiej, które leżą już w gruzach. Nowe fabryki są prywatne, stare były państwowe. Mechanizm „twórczej destrukcji”, tak drogi liberal nym ekonomistom, działa tu w stopniu nieznanym ani gdzie indziej, ani wcześniej. Kościoły katolickie i protestanckie w mijanych wioskach świadczą o religijnym przebudzeniu; jesteśmy w prowincji Shaanxi, gdzie w VII wieku powstał pierwszy kościół chrześcijański. Sekta nestorianów, którzy przybyli tu z Persji, znikła, prawdopodobnie stapiając się z bud dyzmem. Bowiem od samego początku chrześcijaństwo w Chinach lawi ruje pomiędzy dwoma zagrożeniami - albo przypomina chińskie religie do tego stopnia, że zlewa się z nimi, albo wydaje się zbyt obce. Z drogi widzimy wśród pól pszenicy i kukurydzy stele nagrobne, umieszczone zgodnie z regułamifeng shui na szczytach kurhanów. Na po czątku wiosny, z okazji święta zmarłych, nazywanego również Świętem Czystej Jasności1 lub Świętem Zimnego Jedzenia (spożywa się wtedy wyłącznie potrawy przygotowane poprzedniego dnia), żywi oczyścili kur hany z chwastów w hołdzie dla swoich przodków. Rodziny przybyły tu, aby palie kadzidełka i symboliczne papierowe pieniądze towarzyszące zmarłym w czyśćcu. Te groby to miejsca, gdzie zbierają się rozproszone przez rewolucje rodziny. Święto Światła jest okazją do odtworzenia spo łeczeństwa obywatelskiego i zadzierzgnięcia więzów pamięci. Każdy z tych nagrobnych pomników oznacza także skromne zwycięstwo nad 1 Glińskie święto zmarłych obchodzi się sto pięć dni po zimowym przesileniu, tzn. 5 kwietnia. Pierwszego dnia, zgodnie z bardzo dawną, sięgającą starożytności tradycją, wy* gasza się wszystkie ognie, by na trzeci dzień, czyli we właściwym dniu Qingming, rozpalić je na nowo. Podczas tego święta Chińczycy sprzątają i odwiedzają groby swych zmarłych, dla tego nazywa się je też Saomu - „świętem zamiatania grobów”; dzień ten jest okazją do spo tkań rodzinnych i miał bardzo duże znaczenie dla odnowienia więzów klanowej solidarności.
Rok Koguta władzami, które żądają kremacji zmarłych i grzebania ich w jednym miejscu, aby w ten sposób uwolnić ziemie orne. Chłopi przeciwstawiają się temu: nadal sieją i zbierają, omijając kurhany. Po dwustu kilometrach autostrada się zwęża, staje się coraz gorsza, as falt znika. Ciężarówki grzęzną w koleinach, czasami wpadają w przepaść. Przekroczyliśmy właśnie granicę pomiędzy Shaanxi i Gansu. Ludzie wy jaśniają mi, że to „droga z doufu\ sojowego serka, bo przedstawiciele lo kalnych władz zdefraudowali fundusze na jej budowę. Niektórych skaza no na więzienie, ale działaczy partyjnych nie niepokojono; ich rzadko się niepokoi. Wszędzie na świecie pieniądze z robót publicznych finansują partie polityczne, Chiny nie są tu wyjątkiem. Kiedy korupcja staje się zbyt widoczna, partia zwalcza jakiś drobnych urzędników, chwali się tym, ale nie tyka systemu, który przynosi H korzyści. jf| Za doufu kamienista droga wspina się wśród gór. Naszą podróż opóź niają punkty opłat: inspektorzy w mundurach domagają się pieniędzy za przejazd albo podarunku, do wyboru. W razie odmowy nakładają wyso ki mandat. Na każdej chińskiej drodze podróżnych łupią funkcjonariu sze w fantazyjnych mundurach, a opłaty, których się domagają, nie są ni czym usprawiedliwione. Zebrane pieniądze idą do kieszeni inspektorów. Według chińskiego rządu, czterdzieści procent podatków zebranych od chłopów nie ma żadnej podstawy prawnej i nie trafia do kasy państwowej. Nowe budynki znikają. W okolicznych wioskach gospodarstwa o ścia nach z ubitej gliny i dachach z zaokrąglonej dachówki przetrwały niezmienione od wieków. Oto dotarliśmy do końca naszej podróży, do gmi ny Pagoda Feniksa liczącej dwanaście tysięcy mieszkańców, rozlokowa nych w dziesięciu wioskach o malowniczych nazwach: Kacze Bajoro, Przysiółek Rodziny Mao... Zaprosił mnie tu gminny sekretarz partii, zatem będę mógł pozostać we wsi nie niepokojony przez policję. Polubi liśmy się z sekretarzem podczas przypadkowego spotkania w szpitalu w Baoji, gdzie leczyła się jego córka. W Chinach nie ma lepszych prze wodników*# tacy przypadkowi, nieoczekiwani przyjaciele. , - Chińska wieś z daleka wydaje śię senna i idylliczna, lecz wcale taka nie jest. Jeśli powiemy, że wsie w Shaanxi i Gansu są biedne, nie odda je to nędzy, jaka tam panuje. Domy są praktycznie zupełnie puste, wyjąw szy niezbędne posłanie, kuchenkę i parę taboretów. Gliniane ściany nie chronią ani przed upalnymi latami, ani przed straszliwymi zimami, a je dyne ogrzewanie to ceglany piecyk, hang, w którym pali się oszczędnie odpadkami ze zbiorów i chrustem zebranym w górach. Higiena jest tu nie znana, a bieżąca woda stanowi wyjątek. W tych wioskach nie ma żadne-
U pokorzeni
go miejsca, gdzie ludzie mogliby się spotykać, życie towarzyskie prawie nie istnieje. Brakuje tu zgody, bo kłótnie klanowe, których początki giną w pomroce dziejów, psują dobrosąsiedzkie stosunki, więc każdy ograni cza się do własnej rodziny. Lecz poza tym Chiny się zmieniły: w gminie jest elektryczność, pojawiła się telewizja* Można tu wprawdzie odbierać tylko jeden program państwowej telewizji, gdzie wciąż nadają szum rzą dowych kazań i programy rozrywkowe, a informacje ze świata nie poja wiają się prawie wcale, jednak izolacja została przerwana. A gdzie się podziali mężczyźni? W uliczkach można zobaczyć tylko dzieci w wieku szkolnym albo wysuszonych staruszków, siedzących na taboretach i w zamyśleniu pykających fajki. Tutejszych dzieci jest wystarczająco dużo, by się domyślać, że ich rodzice nie przestrzegają wymogów planowania rodziny - w prowincji Shaanxi dozwolona jest dwójka dzieci na rodzinę, w gęściej zaludnionych prowincjach obowią zuje zasada jednego dziecka). W Pagodzie Feniksa średnia wynosi tro je dzieci, co oznacza, że rodzice albo ukrywają zakazane potomstwo, albo płacą wysokie kary nakładane przez władze. Podczas mojego dru giego pobytu, który przypadł na jesień (po raz pierwszy byłem tu w kwietniu), młodzi wychodzili w pole, żeby ręcznie zebrać kukurydzę i drewnianymi grabiami przygotować ziemię pod zasiew pszenicy. Każ da rodzina ma do dyspozycji hektar ziemi na tarasach zawieszonych w górskim zboczu zerodowanym przez często wzbierającą rzekę. Kiedy się nie dysponuje żadnymi narzędziami i żadnym nawozem poza ludz kim, życie na tej słabej ziemi wymaga cierpliwości ogrodnika. Na szczę ście parę jabłoni i drzew orzechowych daje zbiory, które można sprze dać. Jest to jedyne źródło dochodów, uszczuplone przez pośredników, którzy docierają aż tutaj swymi ciężarówkami i wykorzystują fakt, że chłopi są niezorganizowani. Mężczyzn, a także większości młodych kobiet nie widać. Nie mają in nego wyjścia poza ucieczką do miasta, na place budów i do fabryk we wschodnich Chinach. Wsie są biedne, są także rozmyślnie tłamszone wszystko zorganizowano w taki sposób, aby chłopi pozostający na wsi nie mogli polepszyć swego bytu. Na tym polega wielka różnica między Chi nami a innymi krajami rozwijającymi się, takimi jak Indie, Brazylia czy Indonezja - to przecież także kraje rolnicze i równie gęsto zaludnione. Lecz tam chłopi mogą się wypowiadać i bywają nawet wysłuchani. W Chinach nie mają do tego prawa, co wyjaśnia, dlaczego chiński chłop ma tak wielkie trudności z prowadzeniem interesów, zdobywaniem wy kształcenia i leczeniem się.
87
88
Rok Koguta
Osiemset milionów chłopów skazanych na dożywotnią nędzę Mówi się, że - wziąwszy pod uwagę, jak niewdzięczna jest ich ziemia i jak jest jej mało - chińscy chłopi są zbyt liczni. Są więc biedni i bied ni pozostaną. Ale ten frazes nie tłumaczy, dlaczego z roku na rok popa dają w coraz większą nędzę (co rząd sam przyznaje) i dlaczego nie ma dla nich innego wyjścia niż wyjazd. Wprowadzenie w latach sześćdzie siątych nowych rodzajów nasion i nowych technik rolnych pozwoliło znacznie zwiększyć wydajność oraz wyeliminować głód i niedostatek. Następnie, przeprowadzona nieumiejętnie w latach siedemdziesiątych próba wprowadzenia fabryk na wieś pokazała, że rozwinięcie miejscowe go rolnictwa i jego transformacja przy udziale chłoporobotników wcale nie jest niemożliwa. Poza Chinami (na przykład w Indiach czy Bangla deszu) produkcja rolna na sprzedaż, organizacja małych spółdzielni, mikrokredyty dla osób przedsiębiorczych pokazują, że można polep szyć los chłopów, niekoniecznie ich przy tym wykorzeniając. W Chinach takie próby nie są podejmowane, bo chłopi nie mają swoich przedstawi cieli i pozbawieni są prawa głosu. Nie inwestują we własną przyszłość, bo nie dostają żadnych kredytów. Ziemia nie należy do nich (jest włas nością państwa), nie mogą zatem wziąć kredytu bankowego pod jej za staw, a w biednych krajach nierówny dostęp do kredytu to wyrok skazu jący na wieczną nędzę. Partia o tym wie, nie przewiduje jednak uwłaszczenia zamiast dzierżawy, gdyż posiadanie ziemi na własność mogłoby doprowadzić do powstania klasy średniej, która nie byłaby już zależna od partii. Również administracyjny przydział jednej działki na rodzinę nie po zwala grupować większych areałów, dzięki czemu można by wprowadzić zmechanizowaną, bardziej wydajną uprawę (warto zwrócić uwagę, że od piętnastu lat produkcja pszenicy i ryżu nie wzrosła w nawet najmniej szym stopniu). Ze skąpych wypowiedzi chłopów -»sekretarz partii jest zawsze gdzieś w pobliżu - wynika, że mieszkańcy wsi chcieliby się po łączyć, aby wspólnie sprzedawać swoje jabłka, a nawet zbudować wy twórnię soku jabłkowego. Partia sobie tego nie życzy, bo w ten sposób zo stałaby naruszona zasada rozdrobnienia własności, chłopom przyznano by kredyty, pośrednicy zostaliby pominięci i powstałaby przejezdna dro ga aż do wioski. To, co nam się wydaje krokiem we właściwym kierun ku, przyprawiłoby o ból głowy sekretarza partii. Musiałby się wytłuma czyć przełożonym w obwodzie ze wszystkich tych wykroczeń przeciwko
Upokorzeni
dominującej ideologii. Dlatego sekretarz woli status quo, jak mi sam wy znaje. Pozostaje Szkoła. Upokorzeni chłopi całą nadzieję pokładają w dzie ciach. Czyż edukacja nie daje szans na wyrwanie się z dotychczasowego położenia? Rodzice są gotowi poświęcić na nią swoje skromne dochody. W Pagodzie Feniksa jest porządnie wyglądająca szkoła, z rodzaju tych, które nadają się do oficjalnych inauguracji; prawie dwa tysiące dzieci z całej gminy powinny tam spędzać dziewięć lat nauki. Ale nie wszyst kie idą do szkoły, co najmniej jedna czwarta z nich wałęsa się po ulicz kach albo krząta się w polu. „To są dzieci upośledzone - usprawiedliwia się dyrektor szkoły - nie mamy odpowiedniego wyposażenia, żeby je uczyć”. Prawdziwym upośledzeniem, jak sądzę, była bieda rodziców, których nie stać na to, by zapłacić za naukę. Ale czy szkoła nie jest darmowa? Szkoły mogą być darmowe w mie ście, ale nie na wsi, gdzie rodzice muszą składać się na wyposażenie, na ogrzewanie klas, na kredę, na stołówkę i inne świadczenia określone przez dyrektora. Nauczyciele też nie pozostają nieczuli na prezenty; dzięki nim uczeń będzie się cieszył szczególną uwagą i przejdzie bez przeszkód do następnej klasy, by na końcu tej edukacyjnej drogi dostać się być może do liceum. Okolicznością łagodzącą są nędzne płace wiej skich nauczycieli —osiemdziesiąt juanów miesięcznie. Otrzymują oni za kwaterowanie na miejscu, ale te rudery —jedno nieogrzewane pomiesz czenie, łóżko i piecyk - wystarczają, by zniechęcić do zawodu każdego prawdziwego, wykształconego w mieście nauczyciela z dyplomem. Wiej scy nauczyciele nie są więc prawdziwymi nauczycielami. Najczęściej są to okoliczni chłopi, którzy skończyli powierzchowne, dwutygodniowe kursy. Zachowują pole, które sami (albo ich współmałżonkowie) upra wiają między zajęciami. Owi półnauczyciele umieją akurat tyle, żeby na uczyć czytać, pisać i liczyć, ale ićh poświęcenie jest nieraz olbrzymie. Zatem dziewięć lat obowiązkowej nauki, o których trąbi partia, to kolej na fikcja. Co tłumaczy, skąd bierze się prawdziwy odsetek analfabetów sięgający jednej czwartej chińskiej populacji (przede wszystkim są to dziewczęta). . Lecz największą katastrofą, jaka może się przytrafić mieszkańcowi wsi, jest choroba. Najbliższy lekarz przyjmuje w Baoji, o pięć godzin jaz dy autobusem po wyboistych drogach. Leczenie znajduje się i tak poza zasięgiem możliwości większości wieśniaków, bo niezależnie od schorze nia szpital w obwodzie wymaga od każdego pacjenta kaucji w wysokości ośmiuset juanów. Ta zaliczka posłuży do opłacenia wszelkich zabiegów;
90
Rok Koguta
za każdy z nich jest ustalona stawka. Podobnie dzieje się w każdym chiń skim szpitalu. W najnowocześniejszych ceny zabiegów są wywieszone nad kasami, w których uiszcza się opłaty. Lekarstwa sprzedają osobno le karze, po wygórowanych cenach. Dla wielu rodzin tak wysokie ceny oznaczają zadłużenie się na wiele lat. Kuracja, chociaż droga, okazuje się czasem gorsza od choroby. Personel medyczny w szpitalach okręgowych robi zastrzyki i podaje kroplówki (jedne i drugie systematycznie apliko wane ze względu na ich magiczny i terapeutyczny charakter), używając używanych strzykawek i przeterminowanych preparatów. Wielu pacjen tów zapada na zapalenie wątroby, które z czasem może wywołać raka. We wsi jest mnóstwo wdów. Lecz kto by się tym przejmował? Kiedy chiński rząd (i cała reszta świata) przejmuje się nietypowym za paleniem płuc i ptasią grypą, które spowodowały nieznaczną liczbę zgo nów, nikt nie martwi się gruźlicą, malarią, zapaleniem wątroby, cholerą ani dyzenterią, na które cierpią dziesiątki, a nawet setki milionów Chiń czyków. Zapobieganie i walka z ptasią grypą będą skomplikowanymi, kosztownymi i być może niepotrzebnymi operacjami, natomiast uczenie podstawowych zasad higieny mogłoby uratować naprawdę wiele istnień. Na wsi zasady higieny nie są znane. Ludzie nie myją rąk i mieszkają w jednym pomieszczeniu ze zwierzętami (są to dwa podstawowe źródła in fekcji)* Jednak partia wcale się tym nie martwi: czyżby przez cynizm? Na kłady na higienę nie przynoszą splendoru ani natychmiastowych korzy ści. Rezultatem tych zaniedbań jest niska średnia długość życia —na rolniczym zachodzie Chin o dziesięć lat niższa niż w miastach na wscho dzie; na wsi ta średnia obecnie spada. Kiedy nie ma dostępu do medycyny, pozostaje myślenie magiczne (czyli opium dla ludu, według Karola Marksa). We wsi zajmuje się nim mistrz Zhao. ' if f Zhao jest taoistycznym kapłanem. Czy prawdziwym? Na dowód przed stawia zaświadczenie z pieczęcią Patriotycznego Stowarzyszenia Tao istycznego, religijnego odłamu partii komunistycznej. Takie zaświadcze nie nie wymaga głębokiej znajomości teologii, tylko dobrych stosunków w stowarzyszeniu oraz łapówki. W Chinach wszystko jest na sprzedaż, na wet stan kapłański. Mistrz Zhao ma długą brodę i pełen namaszczenia sposób bycia. Dzięki partii mógł odnowić świątynię w Pagodzie Feniksa, zniszczoną podczas „rewolucji kulturalnej”. Dziś jest taka jak dawniej, tylko bardziej błyszcząca. Zhao uważa za słuszne dodać, że nie zajmuje się polityką. Do jego głównych obowiązków należy udział w pogrzebach i towarzyszenie duszom w drodze ku wyzwoleniu, żeby nie niepokoiły ży-
Upokorzeni
wych. Jednak na co dzień zajmuje się medycyną, czy raczej tym, co za nią uchodzi: cierpiący na migrenę, przygnębieni, chorzy na raka powierzają swoje zdrowie mistrzowi Zhao, który sprzedaje im kadzidełka, przygoto wuje wywary z kory i z ziół, kładzie dłonie na głowie, mamrocząc staro dawne modlitwy. Żadna z tych terapii nie jest darmowa. Niekiedy są one również niebezpieczne, gdyż chińska medycyna nie została nigdy zbada na w sposób naukowy, jej użyteczność jest wątpliwa, a stosowane przez nią toksyczne mieszanki mogą zabić pacjenta. Czy opieka medyczna nie była lepsza przed „liberalnymi reformami”, w czasach realnego komunizmu? Za rządów Mao Zedonga we wsi była przychodnia; zostały po niej ruiny. Starzy mieszkańcy pamiętają „bosonogiego lekarza”, młodą kobietę z miasta przydzieloną do wioski podczas „rewolucji kulturalnej”, ale uważają, że mistrz Zhao jest bardziej kom petentny niż ona. Czy taki obraz wsi, reprezentatywny dla wielu miejsc, które odwiedzi łem, nie jest przypadkiem zbyt ponury? Oczywiście, jest pod każdym względem lepiej niż w latach sześćdziesiątych, kiedy chłopi musieli jeść trawę i korę, bo partia konfiskowała im zbiory. Chiński chłop, nawet je śli zostanie na wsi, przeżyje, a to już jest postęp w stosunku do czasów ko lektywizacji i innych „wielkich skoków naprzód”, narzucanych Chiń czykom od lat pięćdziesiątych do 1978 roku. Powrót do indywidualnej pracy na roli (ale nie do prywatnej własności ziemi), nazwany „Reformą z 1979 roku”, uratował chłopów przed głodem. Nie wszędzie jednak, bo sto milionów rolników nie dojada. Sto milionów, nawet jak na chińską skalę, to nie byle co. Czy za ten względny postęp należy chwalić mądrość partii, jak ona sa ma to czyni? Najpierw rozbiła chłopom ich miseczkę ryżu, teraz ją odda ła. Ta reforma świadczy nie tyle o geniuszu jej pomysłodawcy, Deng Xiaopinga, ile o rozsądku chińskiego chłopa. Kiedy partia pozwala mu pracować - pracuje. Kiedy konfiskowała własność prywatną i zbiory, zgi nęły miliony. Nie ma powodu, by się pławić w samozadowoleniu. Poza tym, czy powinniśmy ciągle porównywać dzisiejsze Chiny do dawniej szych, by stwierdzić, że widać postęp? Czy nie powinniśmy raczej porów nywać Chin do innych krajów, przed którymi stoją identyczne wyzwania? A jeszcze lepiej —porównywać wczorajsze Chiny do Chin takich, jakimi mogłyby się stać, biorąc pod uwagę pracowitość i zapał do nauki ludzi ze wsi? Ten ostatni sposób oceny wydaje się najbardziej odpowiedni, jest też najmniej korzystny dla partii komunistycznej. Bo rozwój rolnictwa i po prawa bytu ośmiuset milionów chłopów nie należą do priorytetów władz.
91
92
Rok Koguta
Przymusowy exodus nastolatków „Partia komunistyczna już nie nakazuje, nie nadzoruje, tylko radził”- tłu maczy się Lu, zanim zdążyłem go o cokolwiek zapytać. Lu, sekretarz par tii z Pagody Feniksa, musiał otrzymać reprymendę od swych przełożo nych, kiedy się dowiedzieli, że bez zezwolenia zabłąkał się na ich terytorium jakiś obcokrajowiec. Lu robi wrażenie szczerego i przynaj mniej jest prawdziwym chłopem, a nie jakimś aparatczykiem z miasta, narzuconym odgórnie przez partię. W wielu wsiach sekretarze partii są tyranami, zaś w Pagodzie Feniksa na młodego Lu nikt się specjalnie nie skarży. Oczywiście, mieszkańcy wsi muszą zaspakajać jego potrzeby, a także potrzeby jego żony. Wybudowali im nowoczesny dom, pokryty bia łymi kafelkami. Łożą na utrzymanie Lu i na jego drobne wydatki (papie rosy, bilet autobusowy, kiedy jedzie do miasta). ^ We wszystkich wsiach partia żyje na koszt biednych chłopów. Kiedy prowincjonalni tyrani zapraszają rodziny i przyjaciół, koszty tej wizyty stają się nieoficjalnym, lecz najbardziej uciążliwym podatkiem. Często zdarza się również, że sekretarz partii przejmuje kawałek ziemi, na któ rym buduje sobie dom, a wtedy chłopi ustępują mu lub się buntują. Niektórzy jadą aż do Pekinu, żeby dochodzić swoich praw. Po drodze atakuje ich policja, a przywódcy buntowników idą do aresztu, Kiedy protestujący stają się w Pekinie zbyt liczni, policja urządza obławę i za myka ich na stadionie do czasu, kiedy zostaną wydaleni do swoich ro dzinnych prowincji. Jeżeli któryś z nich wygrywa sprawę, prasa dla przy kładu wychwala mądrość przywódców kraju i gani niedbalstwo lokalnych działaczy. Na tym właśnie polega ta gra: partyjnym działaczom najniższe go szczebla wszystko wolno, pod warunkiem że ci z góiy o niczym nie bę dą słyszeli. f . Jednak Lu nie ma przesadnych wymagań i, jak mi mówią, „potrafi dobrze czytać i pisać”. Skończył liceum, rozumie oficjalną koresponden cję, potrafi przetłumaczyć ją mieszkańcom wsi na ich język. Lu jest dumny, że został wybrany w wąskim gronie przez dwudziestu dziewięciu członków swojej organizacji partyjnej. Czy to nie skromna liczba jak na wioskę liczącą dwa tysiące mieszkańców? Lu przyznaje, że partia powin na bardziej aktywnie rekrutować nowych członków, ale niewielu jest ta kich, którzy „godzą się poświęcić dla ludu”. Ile kobiet jest w partii? Mo je pytanie zaskakuje Lu; wygląda, jakby liczył w pamięci, po czym mówi, że nie ma żadnej. Po namyśle przyznaje, że byłoby dobrze, gdy* by jakaś była. ., ,
U pokorzeni
Wróćmy jednak do sloganów, które Lu musi - bo tak mu kazano wygłosić na mój użytek. „Partia ma jedną misję - tłumaczy Lu - jest nią rozwój Chin”. On zaś ma to wytłumaczyć mieszkańcom wioski. Tak, do brze usłyszałem, chodzi o rozwój Chin, a nie wsi. Rozwój Chin wymaga, by sprowadzać do fabryk wiejską siłę roboczą - posłuszną, tanią, niewy czerpaną. Kiedy młodzi chłopcy i dziewczęta z Pagody Feniksa kończą szesna ście lat, Lu namawia ich, żeby opuścili gminę i gdzie indziej sprzedali swoją siłę roboczą. Otrzymuje od przełożonych z komitetu w obwodzie roczne kontyngenty emigrantów, z podziałem na wiek, płeć i kwalifika cje. Te kontyngenty odzwierciedlają potrzeby przemysłu i usług rozwija jących się w miastach i na Wschodzie, w regionach najbardziej oddalo nych od wsi. Gdyby Lu nie spełnił tych wymogów, musiałby zapłacić karę pieniężną lub zostałby zdegradowany w szeregach partii. Tymczasem młodzi wyjeżdżają sami, zanim ktokolwiek ich o to poprosi, więc Lu bez trudu wywiązuje się ze swoich zobowiązań. Rodzice przyczyniają się do tego exodusu na równi z partią: nastola tek, który zostaje na miejscu, traktowany jest jak próżniak. Jeśli wyemi gruje, rodzina ma nadzieję, że będzie przysyłał część zarobków. Niektó rzy to robią, inni znikają na zawsze. Dzieci rzadko wracają do wioski, by zająć się rodzicami, gdyż miłość do nich, kardynalna cnota Chińczyków, ustąpiła miejsca gospodarce rynkowej. Rośnie też liczba sierot. Ojciec, który wyjechał daleko do pracy, zniknął, a matka, nie mogąc wychować swojego syna czy córki, również wyemigrowała albo popełniła samobój stwo, połykając pestycydy (ta trucizna jest na wsi popularna i tania). Nikt nie opłaci szkoły tym porzuconym dzieciom, więc kiedy tylko będą mo gły, dołączą do stu- lub dwustumilionowej (nikt nie zna dokładnej licz by) rzeszy ludzi wędrujących w poszukiwaniu pracy. Zwróćmy uwagę na znaczącą ciągłość komunistycznego reżimu. Kie dy w 1958 roku Mao Zedong zarządził Wielki Skok Naprzód w produkt cji przemysłowej, lokalnych działaczy partyjnych obarczono zadaniem wysłania do fabryk dwudziestu milionów chłopów. Kiedy w trzy lata póź niej klęska Wielkiego Skoku stała się oczywista, a głód się rozprzestrze nił, tych dwadzieścia milionów odesłano z powrotem do wiosek. „Jak wielka jest Partia - wykrzyknął Mao - która jednym skinieniem ręki po trafi przemieścić dwadzieścia milionów Chińczyków. Żadna inna Partia na świecie nie potrafi zrobić czegoś takiego”. No właśnie. Od starego Wanga zbieram okruchy informacji dotyczących szkoły, pracy w polu, samobójstw, tych, którzy wyjeżdżają, żeby nigdy nie powró-
94 I P P
Rok Koguta
cić. Wang został wybrany w powszechnym głosowaniu, jest także przy wódcą najpotężniejszego klanu w wiosce - tak potężnego, jak mi powie dziano, że nawet nie musiał kupować sobie głosów. Który z tej dwójki przywódca wioski czy szef partii - rządzi naprawdę? Stary Wang zajmu je się przede wszystkim sporami między rodzinami. Ma także ambicje wspólnego zagospodarowania wioskowych jabłek i wybudowania wytwór ni soku jabłkowego, której młody Lu nie chce. Stary Wang przyznaje, że to Lu decyduje. W tej wiosce organizacja władzy, tak jak wszędzie w Chi nach - w miastach, wsiach, przedsiębiorstwach, na uniwersytetach jest kopią modelu centralnego: partia decyduje, administracja wykonu je, wojsko i policja nadzorują. Stary Wang jest posłuszny linii partii i za chęca młodych do wyjazdu do miasta. „Dziewczęta do usług, chłopców do pracy fizycznej” - powiada. Na przykład jego własna córka wyjecha ła do Xi’an, gdzie pracuje jako kelnerka w restauracji. Czy ma od niej ja kieś wiadomości? Wang nie odpowiada. Dzielenie się swymi zmartwienia mi z obcym oznaczałoby utratę twarzy. Ten podstawowy rys chińskiej kultury utrudnia wszelkie dociekania. Cenzurę można jakoś obejść, ale twarzy nie wolno stracić za żadną cenę.
Wędrowny robotnik, czyli obywatel drugiej kategorii Peregrynacje dzieci z Pagody Feniksa złożyłyby się na epopeję, ale po większości z tych emigrantów nie zostaje żaden ślad. Niektórzy wędrują z budowy na budowę, z fabryki do fabryki. Czasem otrzymają zapłatę, czasem nie (na początku Roku Koguta chiński rząd oszacował, że zale głości w wypłatach dla wędrownych robotników wynoszą trzysta sześć dziesiąt miliardów juanów, i poprosił pracodawców, aby zechcieli je ure gulować... do końca roku!). Ci ludzie będą cierpieć zimno i głód, inni robotnicy będą się nad nimi znęcali, okradną ich bandyci, ukarze poli cja. Ale przecież - mierząc miarą historii Chin —czy wszystko nie poto czy się lepiej? Przez całe ostatnie półwiecze mieszkańcy wsi, żeby podróżować ko leją i jeździć do miasta, musieli najpierw dostać pozwolenie, a żeby się wyżywić, aż do 1984 roku musieli posiadać kartki zaopatrzeniowe, waż ne tylko na miejscowym rynku. Wolno im było pracować w mieście jedynie wtedy, kiedy mieli kolejne zezwolenie. Można się domyślać, do jakiego bezprawia prowadziło istnienie tych wewnętrznych paszpor tów aż do czasu ich niedawnej likwidacji (na razie raczej oficjalnej niż praktycznej).
Upokorzeni
Od kiedy migrujący mieszkańcy wsi mogą swobodnie podróżować, funkcjonują dzięki nim fabryki i budowy, powstają budynki i drogi, roz wijają się usługi. Czy ktoś pochodzi z miasta, czy ze wsi, można rozpo znać na pierwszy rzut oka: tych ludzi różni ubranie, zachowanie, obycza je, a także język. Mieszkaniec miasta mówi po mandaryńsku i/lub wjednym z głównych języków prowincji; mieszkaniec wsi posługuje się gwarą. Mieszkaniec miasta nie ukrywa swej pogardy dla ludzi ze wsi: sto sunek do chłopów z Henanu czy Shaanxi jest w Pekinie albo Szanghaju równie rasistowski, jak stosunek do afrykańskiego imigranta w Europie. W dzienniku ukazującym się w Shandongu (w rubryce listów od czytel ników) natrafiliśmy na propozycję utworzenia osobnych środków trans portu dla imigrantów, bo wędrowni robotnicy wydzielają nieprzyjemny za pach. A przecież wszyscy są Chińczykami - przynajmniej z pozoru. Rozróżnienie na tych z miasta i tych ze wsi ma charakter nie tylko geo graficzny czy ekonomiczny. Chodzi także o dyskryminację prawną, dzie dzictwo komunistycznej rewolucji, a także bez wątpienia jej najsłabiej zna ny poza Chinami aspekt W latach pięćdziesiątych XX wieku rząd Mao Zedonga podzielił Chińczyków na dwie kategorie: wiejską i miejską, aby się tu posłużyć niezmienionym po dziś dzień nazewnictwem. Każdy Chiń czyk, gdy przychodzi na świat, otrzymuje książeczkę rodzinną, hukou. Określenie „wiejski” lub „miejski” figuruje tam na równi z miejscem po chodzenia rodziny. Tego pochodzenia nie da się właściwie zatrzeć, jest ono przekazywane dzieciom przez matkę. Los każdego Chińczyka zdetermino wany jest w wielkiej mierze przez jego hukou, ponieważ prawa jednostki zmieniają się w zależności od pochodzenia. Pochodzenie przez całe życie przylega do skóry jak przynależność do indyjskiej kasty. Problem jest tak delikatny, a system tak utajniony, że jedyny socjolog, który zbadał go szczegółowo, Amerykanin Fei-Ling Wang, został aresztowany podczas ba dań w 2004 roku i odesłany do Stanów Zjednoczonych. W listopadzie 2005 roku partia ogłosiła likwidację książeczek, ale „stopniową”, jak się mówi! A unifikacja narodu nie przeszkodzi władzom miejskim w piętrze niu na nowo—już teraz powstających —przeszkód prawnych, które utrud nią integrację ludności pochodzenia wiejskiego.
Osobom pochodzącym ze wsi wstęp wzbroniony Imigranci z obszarów rolniczych nie mają dostępu do większości świad czeń społecznych zarezerwowanych dla mieszkańców miast; ludzie po chodzenia wiejskiego nie mają prawa do mieszkań socjalnych, szkół pod-
95
Rok Koguta
stawowych, opieki medycznej. Pretekstem jest fakt, że nie płacą podat ków ani składek na te świadczenia. Mogliśmy się przyjrzeć sytuacji tych pariasów, kiedy w 2005 roku mer Pekinu - w którym mieszkają trzy mi liony imigrantów —ogłosił utworzenie specjalnych szkół dla ich dzieci, gdyż wcześniej bezskutecznie zwracał się do istniejących placówek, by je przyjęły. A oto w jaki sposób w Szanghaju władze miejskie dbają, że by przybysze ze wsi nie integrowali się z ludnością miejską. Jedna trzecia spośród siedemnastu milionów mieszkańców Szangha ju to imigranci, lecz właściwie nie ma sposobu, żeby stali się obywate lami miasta i weszli w posiadanie dowodu osobistego, który ten fakt po twierdza i daje dostęp do świadczeń społecznych. W Szanghaju, jak we wszystkich chińskich miastach, istnieje swego rodzaju dziedziczna toż samość lokalna. W Roku Koguta powiał nad miastem wiatr reform - wła dze miejskie stworzyły możliwość otrzymania lokalnego dowodu tożsa mości dzięki małżeństwu, ale obwarowaną takimi restrykcjami, że aż wydaje się śmieszna. Zona obywatela Szanghaju, jeśli sama nie pocho dzi z tego miasta, będzie mogła teraz otrzymać lokalną narodowość po piętnastu latach małżeństwa; wtedy też dzieci pochodzące z takiego związku staną się szanghajskimi obywatelami, ponieważ obywatelstwo dziedziczone jest po matce. Autorzy tej odważnej innowacji uznali za ko nieczne dodać, że mieszkaniec Szanghaju, biorący sobie za żonę jakąś „obcą”, jest prawdopodobnie „biedny albo upośledzony”. Kiedy zanie pokoiłem się losem mężczyzny spoza Szanghaju, który poślubiłby jego mieszkankę, usłyszałem w merostwie, że nowe prawo miejskie nie prze widuje takiego przypadku, gdyż „jest nie do pomyślenia, aby mieszkan ka Szanghaju kiedykolwiek poślubiła Chińczyka pochodzącego spoza te go miasta”. , Moi rozmówcy w merostwie tłumaczą się, że gdyby imigranci zostawali obywatelami Szanghaju przez małżeństwo albo w inny sposób, to zala liby wielką falą szkoły i szpitale, domagaliby się też mieszkań socjalnych. Władze nie byłyby w stanie poradzić sobie z tym problemem. A gdyby się rozniosło, do czego przybysze mają prawo, miliony innych napłynęłyby do miasta, tworząc wokół niego gigantyczne slumsy. Sztuka rządzenia Szanghajem polega więc na tym, by przyciągnąć wystarczająco dużo lu dzi ze wsi, niezbędnych do zaspokojenia zapotrzebowania miasta na ro botników niewykwalifikowanych, zamiataczy, kelnerów; a jednocześnie utrzymać ich na marginesie i zniechęcić do nadmiernego napływu. Niska płaca i złe traktowanie —o czym wiedzą mieszkańcy nawet najodleglej szych chińskich wiosek —osłabiają fascynację chłopów Szanghajem. Jak
U pok orzen i
zawsze w Chinach, pozostaje możliwość obejścia zakazu. Każdy może so bie przepisać nabazgrane na miejskich murach numery telefonów, pod którymi oferowane są fałszywe dokumenty. To kosztowna inwestycja, rzad ko dostępna dla wędrownych robotników. Szanghaj, a także Pekin i wszystkie wielkie miasta, jawią się więc pa radoksalnie jako miasta o niemiejskim charakterze: jedna trzecia miesz kańców pracuje i żyje na peryferiach, pozostając jednocześnie obywate lami drugiej kategorii. Ci ludzie, żyjący na marginesie, nie urbanizują się, bo są w ciągłym ruchu. Niemożność posłania dzieci do szkoły w mieście, znalezienia przyzwoitego dachu nad głową oraz niepewne zatrudnienie powodują, że najsłabsi wyjeżdżają. Zastępuje ich natychmiast pańsz czyźniana, świeższa siła robocza. „Wędrowni robotnicy płacą wysoką ce nę za rozwój Chin” - zauważa pani Han Qiuyi, jeden z niewielu socjolo gów w Pekinie, którzy się nimi zajmują. Jej badania wykazują, że tylko posiadaczom dyplomów uniwersyteckich i bogatym biznesmenom udaje się legalnie osiąść w mieście: doktorat albo poważna inwestycja dają pra wo do zmiany hukou. Wszyscy inni będą musieli wrócić na wieś lub krą żyć z miasta do miasta. Ilu spośród mieszkańców wsi zdoła dzięki nauce uniknąć chłopskiego losu? Udaje się to nielicznym. Widzieliśmy, że wiej skie szkoły są na niskim poziomie, a jeśli komuś powiedzie się na egza minie państwowym, będzie potrzebował sporych sum, żeby opłacić stu dia na uniwersytecie. Mobilność społeczna, która zawsze była niewielka, dziś maleje, ponieważ miejskie elity reprodukują się wciąż w tym samym kształcie, zapewniając swoim dzieciom monopol na wykształcenie w naj lepszych szkołach i na najlepszych uczelniach, często uzupełnione stu-; diami za granicą. Na pekińskich uczelniach młodzież wiejska to dwadzie ścia procent studentów, chociaż i&lopi stanowią osiemdziesiąt procent populacji Chin. Ich liczebność na kampusach wciąż spada, są traktowa ni przez swoich kolegów jak studenci drugiej kategorii. Rozwój gospodar czy kraju jest w głównej mierze oparty na wyzysku Chińczyków pochodze nia wiejskiego przez Chińczyków z miast. Ten wyzysk zakorzeniony jest wprawnej, zagwarantowanej przez partię dyskryminacji.
Mao Zedong nadal pozostaje wielkim sternikiem W jaki sposób komunistyczny rząd mógł podjąć inicjatywę utworzenia dwóch narodów, nieomal dwóch odrębnych ras w obrębie narodu chiń skiego? Jedyną przyczyną naszego zdziwienia jest nieznajomość prawdzi wej natury partii. Retoryka Mao Zedonga sprawia wrażenie, że chińska
98
Rok Kogutj
rewolucja była rewolucją chłopską. Lecz chłopi stanowili zaledwie „pie chotę” komunistycznej partyzantki, jak pisze historyk Lucicn Bianco, ni gdy jej nie przewodzili, nie mieli z niej żadnych korzyści. „Tak jak we Francji w 1789 roku —mówi pekiński socjolog Li Lulu —kiedy chłopi podpalili zamki francuskich arystokratów, ale władzę objęli adwokaci”. W Chinach władza przypadła biurokratom, wojskowym i robotniczej awangardzie. To robotnicy, a nie chłopi, cieszyli się przywilejami w epo ce Mao Zedonga, on zaś sam postrzegał Chiny nie jako wiejską utopię, lecz jako mocarstwo przemysłowe i militarne. W 1959 roku, kiedy głód wywołany Wielkim Skokiem Naprzód rozszalał się w najlepsze, maoistowski rząd eksportował zboże, aby inwestować w budowę broni nuklearnej, oraz destylował z niego alkohol, niezbędny do odpalania rakiet. Pamię tajmy o tym! W czasach Mao gromadzono dewizy, żeby sfinansować mi litarne mocarstwo. Czy dziś, pod rządami jego bezpośrednich spadkobier ców, miałoby być inaczej? Maorstowska koncepcja rozwoju państwa zawiodła, ponieważ oparta była na znacjonalizowanych przedsiębiorstwach, gospodarce planowej i zamknięciu granic, ale zamiar uprzemysłowienia Chin istniał już wte dy. Liberalizacja gospodarki, która rozpoczęła się w czasach Deng Xiaopinga, to nie tyle zmiana strategii, ile przejście od metody nieskutecz nej do takiej, która dowiodła swej skuteczności. Jednak pod rządami Mao, jak i po nich, w czasach rewolucji oraz po wyzwoleniu w 1949 ro ku chłopi zawsze byli tylko proletariuszami projektu uprzemysłowienia i wciąż nimi pozostają. Nie więcej niż dwóm promilom mieszkańców wsi udaje się co roku zmienić swój los i prawną przynależność do kategorii wiejskiej na kategorię miejską. ; Czy chłopi pozostaną bierni? W Roku Koguta to się zmieniło. Na wsi wrze. ||§ t „ | | I vV-,A> j..
Czas buntów i represji W maju 2005 roku w Shengyou, w prowincji Hebei, grupa milicjantów zwerbowanych przez miejscowy rząd wyeksmitowała sto chłopskich ro dzin, które odmówiły opuszczenia bez odszkodowania swojej ziemi, prze znaczonej pod budowę elektrowni. Uzbrojeni w widły chłopi próbowali stawić opór, więc dwunastu z nich zabito. Budowa elektrowni mogła się zacząć. Ten bunt i jego stłumienie niczym by się nie wyróżniały, lecz zupeł nie przypadkiem sygnał SOS, wysłany SMS-em przez jednego z miesz-
U pokorzeni
kańców wsi, zaalarmował dziennikarza z Pekinu. Kiedy dziennikarz do tarł na miejsce, było już po wszystkim, wioskę otoczyła policja; w prasie nie ukazała się żadna informacja na ten temat, bo dziennikarza zatrzyma no. Ale dzięki pogłoskom oraz Internetowi o aferze dowiedział się pekiń ski rząd. Okazało się, że odszkodowanie za wywłaszczenie przyznane przez rząd centralny skonfiskowali po drodze miejscowi działacze partyj ni, pozostawiając chłopom zaledwie nędzne resztki. Chłopi pisali kolej ne petycje, demonstrowali przed siedzibą partii, a gdy nie doczekali się odpowiedzi, postanowili okupować swoją ziemię, pełniąc dyżury przez ca łą dobę. Kiedy rozpoczęli strajk głodowy, ruszyli do akcji pałkarze nasła ni przez partię. Lecz wyjątkowość tego incydentu polega nie tyle na sa mych okolicznościach, ile na ich nagłośnieniu. Codziennie na terytorium ogromnych Chin dochodzi do tego rodzaju starć, lecz zazwyczaj bez świadków - czy raczej bez świadków gotowych mówić, p j ‘ We wrześniu 2005 roku w Dongyang (w prowincji Zhejiang) około ty siąca chłopów starło się w wielogodzinnym boju z policją. Władze usiło wały zniszczyć zapory wzniesione przez chłopów, aby zablokować dostęp do pięciu fabryk chemicznych, które zanieczyszczały środowisko, a wy budowane zostały bez pozwolenia na ziemi ornej. Grunty wokół nich, przesycone toksycznymi substancjami, stały się nieprzydatne do uprawy. Chłopi chorowali na choroby skórne, a nawet na nowotwory. Przez wiele miesięcy podejmowali różne działania i protesty. W czerwcu 2005 roku lokalny rząd przyrzekł im, że fabryki zostaną zamknięte, jednak we wrześ niu wciąż były one czynne, ponieważ partyjni działacze dali się przeku pić. Dziennikarka z Hongkongu, którą wprowadzono do Dongyang dzię ki pomocy przywódców rewolty, sfilmowała starcia i opublikowała film w Internecie. Chińskie władze zabroniły prasie relacjonowania tych wy darzeń, lecz opisały je dzienniki z Hongkongu, a następnie prasa ame rykańska. W podobnych okolicznościach, 6 grudnia Roku Koguta, miesz kańcy wsi Dongzhou, położonej niedaleko granicy z Hongkongiem, których za niewielkim odszkodowaniem wywłaszczono z ziemi, gdyż mia ła tam stanąć elektrownia, starli się z policją. Podczas tego incydentu nie znana liczba manifestujących (od trzech do trzydziestu) zginęła od kul. Po raz pierwszy od czasu masakry na placu Tian’anmen policja strzelała do tłumu czy też może po raz pierwszy od tej pory dowiedziano się o tym poza Chinami —i znów dzięki prasie z Hongkongu, którą powiadomili mieszkańcy wsi. Od czasu do czasu via Hongkong dowiadujemy się o tych chłopskich rewoltach, lecz tylko o bardzo niewielu. Są wzniecane dale ko, w niedostępnych regionach Chin, istnieje niewiele świadectw, braku-
99
1 0 0 i l ! § ^ Rok Kogut;
je zapisów wizualnych, a Hongkong jest poddawany coraz silniejszej pre sji ze strony pekińskiego rządu. Czy chodzi tu jedynie o pojedyncze incydenty, nieuniknione w tak wielkim kraju, czy o powszechny bunt wsi? Partia waha się co do dia gnozy. W lipcu 2005 roku minister bezpieczeństwa przyznał podczas taj nego spotkania rządu, że w 2004 roku w Chinach doszło do siedemdzie sięciu czterech tysięcy masowych incydentów, w których wzięło udział trzy miliony siedemset sześćdziesiąt tysięcy osób, i że liczba tych incy dentów szybko wzrasta. Precyzja tych statystyk pozwala się domyślać, że liczba incydentów jest wyższa i z pewnością niedokładnie znana, bo nie wszystkie informacje z prowincji docierają do centrum. Owa „tajna” rewelacja została przekazana chińskiej prasie, aby ta zrobiła z niej jak najlepszy użytek. Ta prasa na usługach partii nakazała chłopom, aby „przestrzegali prawa” i używali „właściwych środków” dla wyegzekwo wania swoich żądań, to znaczy, aby udawali się do biur petycji. Autorzy tekstów nie przeczyli, że żądania były słuszne. W przypadku buntów partia wydaje się przyznawać chłopom rację, występuje w roli ich sprzy mierzeńca w walce z prawdziwymi agresorami, czyli skorumpowanymi działaczami lokalnymi, spekulantami budowlanymi, nieuczciwymi przedsiębiorcami. _ Partia przez długi czas minimalizowała znaczenie wiejskich buntów, widząc w nich nieunikniony skutek rozwoju, związany z urbanizacją i uprzemysłowieniem. Aż do Roku Koguta te chłopskie rewolty robiły wrażenie rozproszonych, lokalnych, niepowiązanych ze sobą. Czy nie by ły one kontynuacją pewnej tradycji? Od niepamiętnych czasów chińscy chłopi byli gotowi chwycić za widły, żeby wytarmosić cesarskich manda rynów, inspektorów podatkowych, a potem komunistycznych działaczy. Jedynym spokojnym okresem na chińskiej wsi była epoka maoistowska, czasy strachu. Od łat dziewięćdziesiątych XX wieku mniejsze represje, lepszy przepływ informacji przez Internet i telefony komórkowe pozwa lają chłopom organizować się i koordynować działania. Czyżby przecho dzili drogę od buntu i rewolty do rewolucji? Na wsiach we wschodnich Chinach, które są najbogatsze, pojawiają się przywódcy - często powracający z miast wędrowni robotnicy albo byli wojskowi —potrafiący skoordynować zamieszki. Bunty nie przerażają partii, jednak przeraża ją wszelka koordynacja działań. W 2005 roku przyznano, że liczba buntów była olbrzymia, i jednocześnie przyjęto no wą strategię ich powstrzymania. Jak się należało spodziewać, strategia ta opiera się na ideologicznej interpretacji przyczyny buntów, bez próby zro-
U pok orzen i
zumienia ich rzeczywistych powodów. Zobaczymy później, że dyrektywy będące rezultatem tej strategii ~ tu także obędzie się bez niespodzianek - mają na celu umocnienie władzy partii, a nie oddanie głosu chłopom.
Partia zawsze ma racj ę Posłuchajmy Dang Guoyinga, dyrektora Instytutu Rozwoju Wsi w Pe kinie, doradcy rządu centralnego. Jego zadaniem jest wpojenie działa czom partyjnym nowej, jedynie słusznej idei. „Jest pięć przyczyn chłopskich protestów” - oznajmia na wstępie Dang Guoying. Partia ko munistyczna przekształciła się z partii rewolucjonistów w partię eksper tów, więc to eksperci w sprawach wsi muszą określić, jaka jest słuszna droga. A czy analiza i określenie konfliktu w liczbach nie oznaczają je go rozwiązania? ." * §3 Pierwsza przyczyna konfliktów to podatek. Do podatku krajowego, wy noszącego osiem i czterdzieści osiem dziesiątych procent dochodów, miejscowe władze dorzucają podatki, z których finansowana jest infra struktura wsL Ale chłopi, stwierdziwszy, że działacze partyjni kupują sobie za ich podatki samochody i budują domy, załatwiają swoje pora chunki z poborcami podatkowymi, niekiedy posuwając się do zabójstwa. Rząd centralny nie uważa, iż chłopi nie mają racji, zdecydował więc na początku Roku Koguta, że wszelkie podatki dla wsi zostaną zniesione. Za tem główna przyczyna buntów została usunięta, dzięki wspólnemu dzia łaniu partii komunistycznej i chłopów, konkluduje Dang. Mam w to uwie rzyć! Gzy rząd w Pekinie dał się nabrać na to rozumowanie? Podatki mogły zostać oficjalnie zniesione, ale lokalni działacze wciąż gnębią chłopów niezliczonymi opłatami i karami; to nie oficjalny podatek, lecz raczej fiskalna samowola wywołują chłopską złość. Druga przyczyna ataków to kontrola urodzin. Jeszcze bardziej niż in spektorów podatkowych chłopi nienawidzą inspektorów planowania ro dziny, a ich kontrole wywołują ciągłe starcia. Lecz kontrola urodzeń za kończyła się sukcesem, poprawia mnie Dang, i w rezultacie ten powód do niezadowolenia sam wygaśnie. I znowu zastanawiam się, w co wierzyć? Chińskie społeczeństwo osiągnęło przyrost dwukrotnie wyższy niż wcześ niej zakładane jedno dziecko w rodzinie. Czy partia zarzuciła swój pro jekt, czy też nie dysponując wiarygodnymi statystykami, sądzi, iż rzeczy wistość pokrywa się z jej deklaracjami? Trzecia przyczyna: chłopi przeceniają zyski przedsiębiorstw wiejskich, „bo nie mają pojęcia o zasadach księgowości”. Owe liczne na wsiach
101
102
R ok KoguU
spółdzielnie zatrudniają chłopów poza sezonem prac na roli, a pieniądze z podziału zysków przyczyniają się do podniesienia poziomu ich życia. Ale tylko władze wiedzą jak duże są prawdziwe zyski spółdzielni, o ile takie istnieją. Chłopi czują się oszukani, więc demonstrują. Wybór dokonany przez partię to powszechna prywatyzacja. Według Dang Guoyinga, w przy szłości powinna ona rozwiązać wszelkie konflikty. Nie jesteśmy przekona ni. Prywatyzacja w Chinach pozwala komunistycznym działaczom przejąć na własność przedsiębiorstwa, którymi wcześniej zarządzali. Można się do myślać, że podobnie będzie na wsi, lecz konflikt zostanie teoretycznie roz wiązany, ponieważ z socjalistycznego zmieni się w kapitalistyczny. Prze ciwnikami będą teraz nie władze i rządzeni, lecz posiadacze i robotnicy; a to już nie wchodzi w zakres odpowiedzialności partii. Czwarta przyczyna to własność. Chłopi wywłaszczani przez deweloperów albo przedsiębiorców dostają małe odszkodowania bądź są okradani. W przyszłości rząd centralny zadba, żeby wysokość odszkodowania odpowia dała rzeczywistej wartości ziemi. Lecz ważniejsza jest inna rzecz, uważa Dang: „Chłopi, kiedy dostaną odszkodowanie, mają skłonność do trwonie nia pieniędzy na biesiady, hazard, kobiety, a potem nie mają ani pieniędzy, ani pracy...”. Naturalnie takie przypadki muszą się również zdarzać. Piąta - ostatnia - przyczyna ma według Danga największe znaczenie i obejmuje wszystkie pozostałe. Otóż działacze partyjni stosują dyrektywy centralne z niewystarczającym poświęceniem i są za mało skuteczni. Wła dza centralna jest dla chłopów sprawiedliwa i dobra, lecz jej lokalni przed stawiciele wymagają większej kontroli. Aby zmniejszyć liczbę rebelii, na leży zacząć od szkół partyjnych, ponieważ uwrażliwienie funkcjonariuszy na chłopską dolę wyeliminuje ostatecznie wszelkie powody do buntu. Nie przewiduje się natomiast, by chłopi mogli wyrażać swoje zdanie, by mieli własną opinię czy prowadzili dialog z partyjnymi działaczami, gdyż w całym tym państwie-partii nie ma miejsca na dialog i poszukiwanie kon sensusu. Centrum ife, co jest dobre dla peryferiów, a góra —co jest dobre dla dołów. Dobrzy funkcjonariusze dobrej partii będą dobrze rządzili. Wspomniałem o tym, o czym wiadomo z plotek: ponoć istnieją w Zhejiangu jakieś organizacje chłopskie, jacyś przywódcy skłonni do dialogu z przedstawicielami partii. „Wiemy —powiada Dang Guoying —że istnie ją spiski” (wszystkie organizacje poza partią określane są jako spiskowe). Bez wątpienia strategia Dang Guoyinga nie doprowadzi do zakończe nia buntów. Ale czy ich suma da rewolucję? Należy w to wątpić, partia ma wystarczająco dużo milicjantów i wojska, by w razie potrzeby stłumić zamieszki. Ale mogłyby one rozbudzić zamiłowanie do przemocy, żarów-
Upokorzeni
no w buntujących się, jak i w partii, która tłumi ich protesty. Jeśli partia jest cyniczna, to rozruchy bardziej jej służą niż zagrażają. Uzasadniają ist nienie silniejszego państwa centralnego i partii jako niezastąpionego gwaranta spokoju społecznego.
Czyżby komuniści stali się socjalistami? Na początku października, podczas święta narodowego2 i „złotego tygo dnia” 3, w Pekinie jest już jesień. Klimat i światło stają się łagodniejsze, jest trochę mniej pyłu i dymu, a zanieczyszczenie powietrza zmniejsza się na tyle, że można zobaczyć góry chroniące stolicę przed północnymi wia trami. Jest to także czas postanowień. W tym roku, za sprawą gwałtownej odmiany, władze kraju jakby wzięły pod uwagę straszliwą niesprawiedli wość w traktowaniu miasta i wsi, dostatnich Chin miejskich i wiejskich nędzarzy. Przynajmniej na podstawie tego, co mówiono, mogliśmy przez chwilę uwierzyć tej jesieni w socjaldemokratyczną rewolucję. | Wszystko zaczęło się w dniu święta narodowego od głębokiego hołdu, jaki przywódca państwa złożył „imigrantom, bez których chińska gospo darka nigdy by się nie rozwinęła”. Ci upokorzeni ludzie ze wsi, niedo strzegani przez swoich miejskich pracodawców (choć przecież żyją wśród nich), przybrali nagle ludzką postać. Wraz z ogłoszeniem nowego Pięcio letniego Planu Rozwoju 2006-2011, jedenastego od czasu założenia Chińskiej Republiki Ludowej, ta pozorna rewolucja socjaldemokratycz na przyjęła jeszcze większe rozmiary. Nie jest to już zresztą Plan, lecz Program - owo niedostrzegalne przesunięcie znaczeń zakłada główną mię gospodarki rynkowej, drugoplanową zaś —interwencji państwowej. „Program” stawia przed Chinami nowe wyzwanie: harmonię. To słowo, w niejasny sposób związane z konfucjanizmem, oznacza przywrócenie jednakowej godności miast i wsi, chłopów i mieszkańców miast, prowin cji wiejskich i przemysłowych, środkowej i zachodniej części kraju. Chło pi, upokarzani przez dwadzieścia pięć lat „reformy”, mają w ciągu pię ciu lat odzyskać dostęp do szkół, do lecznictwa, do dobrobytu. Potężne ambicje, lecz jak je zrealizować? W sposób „naukowy”, czytamy w Pro gramie, i to określenie powtarzają nieustannie oficjalni, akredytowani
21 października obchodzona jest rocznica ustanowienia ChRL. . 3lak nazywa się tygodniowe wakacje, które Chińczycy mają trzy razy do roku: z okazji Chińskiego Nowego Roku, 1 maja i 1 października. W Chinach pracownicy nie wybierają terminu urlopu, tylko cały kraj ma wakacje podczas „złotego tygodnia”. -
103
=y§£{E Rok Koguta
przez Pekin komentatorzy. Czym właściwie jest program „naukowy”? Domyślać się można, że to przeciwieństwo rewolucji i powrotu do prze szłości: Wybór gospodarki lynkowej określany jest jako naukowy. To od powiedź na reakcję tych, którzy odczuwają nostalgię za gospodarką uspo łecznioną i za różnymi wielkimi skokami naprzód. Ale jak dostosować gospodarkę naukową do potrzeb biedaków, skoro rynek stał się wolny, a państwo się wycofało? Rozwiązanie jest równie naukowe: nowa harmo nia wynikać będzie z demokracji. Przecieramy oczy, sądzimy, że się przesłyszeliśmy: z demokracji? filg Równocześnie z programem pięcioletnim partia komunistyczna publi kuje w tym samym miesiącu - październiku niezwykle długą i zdecy dowanie rewolucyjną Białą Księgę Demokracji w Chinach. Otwieramy ją ze wzruszeniem, oczekując samokrytyki ze strony reżimu, przyłączenia się do świata pluralizmu i wolnego słowa. Oczywiście spotyka nas zawód, bo jakże mogłoby się stać inaczej? . Biała Księga została opublikowana jednocześnie po angielsku i po chińsku, co oznacza, że przeznaczona jest w takim samym stopniu dla od biorcy zachodniego, jak i dla chińskiego. Chińczycy nie zwrócili na to wy darzenie najmniejszej uwagi. Biała Księga, napisana ciężkim, propa gandowym językiem, ogranicza się do wyliczenia sukcesów partii od 1949 roku, bez śladu skruchy. Chiny - wyłożono w księdze ile potrze bują żadnych lekcji demokracji z zewnątrz, istnieje bowiem wiele jej postaci: system dwupartyjny, wielopartyjny i jednopartyjny. Ustrój Chin jest zatem wyższą formą demokracji, ponieważ demokracja chińska opie ra się na partii demokratycznej, to znaczy na partii komunistycznej. Jest ona partią demokratyczną, ponieważ W jej łonie (a nie na zewnątrz) pa nuje swoboda dyskusji. Chiny są państwem demokratycznym, ponieważ partia została wybrana przez naród w wolnych wyborach... w 1949 roku, a także dlatego, źe partia sprawuje władzę wyłącznie po to, by służyć na rodowi. W Białej Księdze nigdzie nie bierze się pod uwagę, że mogłaby istnieć jakaś możliwość kontroli nad monopolem partii komunistycznej. Znajduje się tam natomiast przyrzeczenie, że za sprawą lokalnych wybo rów szefowie wiosek czy dzielnic będą w coraz większym stopniu odpo wiedzialni za wdrażanie polityki określonej przez partię. Uhonorowanie wędrownych robotników, obietnica społecznej harmonii, gospodarki naukowej i demokratyczna retoryka —czy nie znalazło się w tym nic nowego pod pekińskim słońcem, nic poza jesiennym rytuałem? Reakcją bojowników ó wolność w samych Chinach był sceptycyzm i śla dowe zainteresowanie. Natomiast przedstawiciele Zachodu (dziennikarze,
Upokorzeni dyplomaci, menedżerowie przedsiębiorstw) —zawsze gotowi rozgłosie do bre wieści, bo usprawiedliwiają one ich przedłużający się pobyt w Chi nach, i wierzący partii bardziej niż samym Chińczykom —byli głęboko po ruszeni tym, że partia uznała istnienie niesprawiedliwości społecznej, protestów chłopskich i demokratycznych żądań. Ta zachodnia społecz ność doszła zatem do wniosku, że po wprowadzeniu w 1979 roku reformy gospodarczej przyjdzie nieuchronnie pora na„reformę polityczną”. Bo czy chiński prezydent i jego premier nie są prawdziwymi reformatorami —do brze poinformowanymi i uprzejmymi, których jednak powstrzymują partyjni konserwatyści? Ze wstydu nie będziemy przypominać, że w ten sam spo sób - słowo w słowo - opisywano światłe przemiany sowieckiego reżimu, aż do czasu jego upadku... Jednak w przeciwieństwie do Związku Ra dzieckiego chińska partia komunistyczna znalazła się teraz u szczytu po wodzenia. Nie wiemy zatem, z jakiego powodu miałaby wejść na drogę do brych reform, które co prawda sama zaleca, lecz które by ją osłabiły. Wustroju demokratycznym partia budowałaby szkoły i przychodnie, zgod nie ze swym programem. Ponieważ jednak jej pozycja nie jest uzależnio na od wyborów, to cóż miałoby ją skłonić do porzucenia rentownych inwe stycji przemysłowych na rzecz infrastruktury społecznej, która nie przynosi przecież równie szybkich efektów? Etyka, poczucie obowiązku? Czy powin niśmy wierzyć w tę neokonfucjańsko-marksistowską ideologię głoszoną przez przywódców, którzy doszli na szczyt wyłącznie dzięki swej bez względności i przebiegłości? Komentator polityczny bliski władzy central nej, Ding Yifan, którego zadaniem jest nadskakiwanie sceptycznym przy byszom z Zachodu przebywającym w Pekinie, wskazuje na inną, bardziej przekonującą przyczynę tego postępowania. Partia ponoć rzeczywiście boi się buntów ludowych i zastosuje swój program społeczny z obawy, że stra ci władzę. Chcielibyśmy naprawdę wierzyć, tak jak Ding "Yifan, że natura partii jest bardziej makiaweliczna niż moralna, a strach jest dobrym dorad cą. Jednak ta makiaweliczna skłonność do realizowania programu harmo nii społecznej wydaje lif mniej potężna niż inny determinizm, a mianowi cie ekonomiczny. Analiza marksistowska lepiej niż Konfucjusz czy' Machiavelli wyjaśnia, dlaczego partia nie zmieni obranego kierunku.
Dlaczego reforma partii nie jest możliwa Rodząca się potęga państwa chińskiego jest efektem wysokiego wskaźni ka wzrostu gospodarczego. Wskaźnik ten bierze się z wykorzystania siły roboczej pochodzenia wiejskiego przez przedsiębiorstwa, które produku-
1 0 6 jflPjPE Rok KoguU
ją z przeznaczeniem na rynek światowy. Każda zmiana istniejącego sys temu wymusiłaby przynajmniej częściowe przestawienie gospodarki na rynek chiński oraz inwestycje nieprzynoszące błyskawicznych zysków: na edukację rolną, zdrowie publiczne, sieć dróg na wsi. Czy baza partii ko munistycznej —wcale nie ludowa, jest to bowiem klasa składająca się z władz cywilnych i wojskowych —zgodziłaby się na zmniejszenie swo ich dochodów w imię harmonii społecznej? Mało prawdopodobne, a na wet niemożliwe. Partia jest zakładniczką swojej bazy oraz stworzonego przez siebie systemu politycznego i ekonomicznego; wszelkie zmiany byłyby dla niej samobójcze. Pseudorewolucja socjaldemokratyczna z października 2005 roku za kończyła się zresztą na chiński sposób —sztucznymi ogniami. W tym sa mym czasie, kiedy ogłoszono Program Naukowej Harmonii i opublikowa no Białą Księgę Demokracji, chińska rakieta wyniosła w kosmos dwóch astronautów. W telewizji można było w kółko oglądać prezydenta Chin gratulującego astronautom przed startem, w czasie lotu i po powrocie. „Cały świat —krzyczały tytuły chińskich gazet—zachwyca się sukcesem Chin”. Za cenę tej rakiety można by wybudować setki szkół i szpitali: harmonia społeczna by wzrosła, ale czy świat by się tym zachwycał? Również w październiku, w miasteczku Taishi na południu Chin, nie daleko Kantonu, dwa tysiące mieszkańców podpisały petycję, domagając się na drodze prawnej dymisji notorycznie skorumpowanego naczelnika wioski. W odpowiedzi ten wysłał opłacony przez partię oddział milicji, aby pobiła sygnatariuszy, zmuszając ich w ten sposób do wycofania pe tycji. W grudniu w tej samej prowincji —najbogatszej w całych Chinach —doszło do strzelaniny w Dongzhou. Na jakiej podstawie można przewidywać przyszłość Chin? Czy mno żące się petycje są zapowiedzią odrodzenia społeczeństwa obywatelskie go, czy też należy się niepokoić nowymi milicjami, różnymi brunatnymi albo czerwonymi koszulami? Partia nie może zrezygnować z wojska i mi licji, bo to one mogą zagwarantować, że los upokorzonych się nie zmie ni. To jest podstawa chińskiej gospodarki, zbudowanej głównie na wyzy sku najsłabszych.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wykorzystywani
„Witamy robotników z prowincji” —taki transparent pokryty wielkimi znakami rozpięty jest na fasadzie zakładów tekstylnych Man Sum w Zhongshan koło Kantonu. Ta prowincja to dla wędrownych robotników szczyt marzeń, eldorado; na sto milionów mieszkańców jedną trzecią sta nowią przybysze. Jeśli któremuś z emigrantów z Pagody Feniksa dopisa ło szczęście, to dotarł aż tutaj. Na innym transparencie można przeczy tać: „Tu zatrudniamy i nie zwalniamy naszych pracowników, wypłacamy stałe zarobki”. Man Sum to wzorowe przedsiębiorstwo i - w porównaniu z miejscowymi zwyczajami - personel jest tu traktowany przyzwoicie. Na początku 2005 roku chiński rząd oficjalnie poprosił pracodawców, aby do końca roku zechcieli wypłacić swoim pracownikom zaległe płace. W nie których przedsiębiorstwach państwowych i prywatnych można nie płacić pracownikom przez dwa lata; pod presją innych imigrantów, którzy zosta li zmuszeni do opuszczenia swoich wiosek i są gotowi zastąpić obecnych robotników, ludzie są w nieskończoność zatrudniani na okres próbny. To tłumaczy treść obwieszczenia Man Sum i dlatego władze lokalne zaleci ły mi, bym odwiedził to właśnie przedsiębiorstwo. Transparenty odzwierciedlają bieżące troski. „Tutaj zatrudniamy”, bo tempo rozwoju w Kantonie jest tak szybkie, że napływ wędrownych ro botników nie zawsze zaspokaja zapotrzebowanie na siłę roboczą. Dlate go przedsiębiorstwa poszukują pracowników w innych przedsiębior stwach, a pracownicy zmieniają pracodawców w nadziei na lepsze zarobki albo warunki pracy. W świecie wędrownych robotników istnieje hierar chia dobrych i złych pracodawców: najgorsi są Chińczycy z kontynentu, po nich Tajwańczycy, mieszkańcy Hongkongu, Koreańczycy i Japończy cy. Na samym szczycie listy przedsiębiorstw poszukiwanych ze względu na panujący w nich szacunek dla pracowników znajdują się firmy euro pejskie, przed amerykańskimi. Konkurencja między przedsiębiorstwami, szczególnie chińskimi, jest ostra, czasem brutalna. Wszystkie kopiują na wzajem swoje wyroby, usiłują produkować to samo w tym samym miejscu i zbijają ceny aż do wyeliminowania sąsiada. Rynek, owszem, ale bez żad nych praw.
108
Rok Koguta Prowincja Guangdong, goszcząca jedną trzecią wszystkich inwestorów zagranicznych i sprzedająca za granicę jedną trzecią całego chińskiego eksportu, stawia teraz czoła konkurencji ze strony innych prowincji, któ re przyjęły ten sam model „fabryki świata”. Gao, założyciel przedsiębior stwa Man Sum, autor przytoczonych tu ogłoszeń, bierze pod uwagę etycz ne wymagania swych europejskich, a przede wszystkim amerykańskich klientów. Kupują od niego po najniższych na świecie cenach to, co znaj dujemy w naszych super- i hipermarketach, pod warunkiem jednak i i si ła robocza nie jest nadmiernie „eksploatowana”. Jego fabrykę regularnie wizytują inspekcje złożone z przedstawicieli Wal-Martu, największej sie ci sklepów w Stanach Zjednoczonych, gdzie osiemdziesiąt procent pro duktów jest made in China; inspektorzy sprawdzają przestrzeganie ko deksu etycznego na równi z jakością wyrobów. Wszystkie chińskie przedsiębiorstwa eksportujące za granicę są za leżne od zachodnich konsumentów, przede wszystkim amerykańskich. O chińskim dobrobycie decydują zatem wymagania, jakie stawia produ centom wewnętrzny rynek USA. Amerykański konsument to prawdziwa siła napędowa chińskiej gospodarki, żaden inny nie jest tak ważny - ani poza Stanami Zjednoczonymi, ani na chińskim rynku wewnętrznym (Wal-Mart kupuje więcej niż Australia czy Kanada). Przed zwiedzaniem hal fabrycznych, w których pracuje dziesięć tysięcy osób, Gao pragnie poka zać mi pomieszczenia, w których mieszkają robotnicy, stołówki, hale sportowe, przychodnię, ogródki pracownicze. Do pensji wynoszącej oko ło stu euro miesięcznie dodać należy darmowe zakwaterowanie w cztero osobowych pokojach. Wysokość zarobków jest zmienna, ponieważ robot nicy pracują na akord, a także potrąca się im stosowne kwoty za wybrakowane wyroby i zepsute narzędzia. Gao wozi nas z fabryki do fabryki Hummerem, najdroższym amery kańskim samochodem. W Kantonie sukces nie jest uważany za coś nie przyzwoitego, a w przypadku Gao przynajmniej znane jest jego źródło. W halach fabrycznych widzimy kolejne transparenty: słowo, które często powraca, to „poświęcenie”. Trzydzieści lat temu było to słowo „rewolu cja”, dzisiaj - „poświęcenie dla przedsiębiorstwa”, z pomocą bogów. W każdej hali fabrycznej przed ołtarzykami tlą się kadzidełka. Zatrzymaj my się przed tymi małymi sanktuariami Boga Pomyślności. Przypomina ją nam o ścisłym związku między taoizmem i zmysłem przedsiębiorczo ści, czyli o przeciwieństwie tego, co od trzydziestu lub czterdziestu lat kładą nam do głowy komentatorzy zajmujący się Azją. Niezależnie od tego, czy są Francuzami - jak Leon Vandermeersch, czy Amerykanami
W ykorzystywani
-ja k Hermann Kahn, od zawsze przypisywali sukcesy gospodarcze Ja ponii, Korei, a ostatnio także Chin duchowi konfucjanizmu. Bo czy kon fucjanizm nie tłumaczy dyscypliny, jaka panuje w przedsiębiorstwach? lecz konfucjanizm, idealizując co prawda władzę, gardzi jednak han dlem; uczeń Konfucjusza aspiruje tylko do zajmowania stanowisk pu blicznych, a nie do sprzedawania tekstyliów. Koreańskie i japońskie przedsiębiorstwa były autorytarne tylko dlatego, że panowały wtedy au torytarne rządy. To autorytarny rząd Chin zmusza robotników do dyscy pliny, nie przyznaje im żadnych praw i zakazuje działalności związków za wodowych. Do tego wcale nie trzeba Konfucjusza! Tymczasem bez przedsiębiorców nie istniałyby przedsiębiorstwa, a założyciel Man Sum jest taoistą, tak jak nieomal wszyscy szefowie firm w tych Chinach, któ re są otwarte na świat. Gao oddaje cześć Bogu Pomyślności, a nie posęp-. nej postaci mistrza Konga!
Prawdziwi autorzy sukcesu Przedsiębiorstwa takie jak Man Sum istnieją także w Bangladeszu, na Fi lipinach, w Meksyku; kiedyś istniały w Europie i w Stanach Zjednoczo nych, a niedawno jeszcze w Japonii, w Korei, na Tajwanie. Podstawą ich sukcesu jest jakość siły roboczej, jej bardzo niska cena oraz wytrwałość: czterdzieści pięć godzin tygodniowo plus godziny nadliczbowe plus go dziny na nadrobienie częstych przerw w dostawach prądu. Wyposażenie? Najnowsze maszyny pochodzą z Japonii, mają pół wieku i zostały kupio ne z drugiej ręki, bowiem zręczność jest ważniejsza od mechanizacji. W Chinach kapitał to rzadkość, a siły roboczej jest pod dostatkiem - od wrotnie niż w Europie —więc każda robotnica, której brakuje zręczności, jest natychmiast zwalniana i zastępowana inną. Czy to oznacza, że podstawą całej chińskiej gospodarki jest eksplo atacja taniej siły roboczej pochodzącej z niewyczerpanych wiejskich źródeł? Nie spieszmy się z wnioskami. Inne narody również dysponują potężnymi rezerwami siły roboczej, ale nie robią z nich żadnego użyt ku. Sukces Man Sum na rynku światowym bierze się z niskich płac pra cowników, lecz w większym jeszcze stopniu z umiejętnego ich eksplo atowania. Gdyby nie talent Gao, przedsiębiorcy, i setek tysięcy innych podobnych do niego szefów firm z prowincji położonych na wybrzeżu, nie byłoby wcale chińskiego cudu gospodarczego. Gao potrafił zorgani zować, ustabilizować i poprowadzić swoją robotniczą armię; wie, w ja ki sposób przyciągnąć wielkich światowych handlowców, przekonać
109
110
jfcIPp R ok Koguta
ich, by składali u niego gigantyczne zamówienia (produkuje milion sztuk każdego modelu T-shirtu). Dotrzymuje słowa i terminów, dba o ja kość, utrzymuje cenę; taka postawa nie jest zbyt powszechna w świecie przemysłu. Lecz Gao nie jest osobą przypadkową. Guangdong to prowincja, któ ra była tradycyjną wylęgarnią przedsiębiorczych kupców —aż do czasu kiedy rewolucja komunistyczna zakazała im działalności. Wielu spośród nich schroniło się w Hongkongu, gdzie pod liberalną opieką Brytyjczy ków zdziałali cuda. Teraz przygoda zaczęła się na nowo w samych Chi nach, a Chińczycy spoza kontynentu odgrywają w niej decydującą rolę. Bez chińskiej diaspory—około dwustu milionów Chińczyków żyjących w najbliższym sąsiedztwie Chin (w Hongkongu, na Tajwanie, w Singapu rze), ale także w Stanach Zjednoczonych, we Francji, w Australii, w Ka nadzie —nie byłoby gospodarczego zrywu na kontynencie, bądź też nie miałby on aż tak szybkiego tempa. U podstaw przedsiębiorstwa Man Sum, typowego dla przemysłu nastawionego na eksport, leży kapitał z Hongkongu (sześćdziesiąt procent inwestycji, które w Chinach kwali fikuje się jako „zagraniczne”, jest w; rzeczywistości pochodzenia chiń skiego), szef przedsiębiorstwa jest Chińczykiem z Hongkongu, a sieć . sprzedaży utrzymywana jest przez Chińczyków z wysp. Wolni Chińczycy na nowo dali pracę innym, trochę mniej wolnym Chińczykom. - Czy podziękowanie za odrodzenie przemysłowej prosperity w Kanto nie należy się partii? Sprzymierzając się z szefami przedsiębiorstw (jed na trzecia władz partii w Kantonie to szefowie wielkich firm), naginając * się do wymogów gospodarki rynkowej, partia rzeczywiście sprawiła, że cała ta przygoda stała się możliwa: drogi, porty, lotniska w prowincji zo. ibślyt psk pomyślane, by służyły zagranicznym inwestorom, miejscowym filiom przedsiębiorstw i eksportowi. Dostawy energii nie wystarczają, ale firmy budują własne elektrownie węglowe, a zanieczyszczenie środowi ska tolerowane jest jako jeden z warunków wzrostu gospodarczego. Siła robocza? Partia zapewnia jej dostawy i posłuszeństwo: taki jest prawdzi wy, zasadniczy wkład partii - dostarczycielki proletariatu. Pozostaje służ ba zdrowia. Szpitale? Rząd prowincji zapomniał je zbudować. Kantońscy bogacze leczą się w Hongkongu, a biedaków zawsze można wymienić.
Precedens rewolucji przemysłowej Czy wielka migracja ze wsi do miejskiego przemysłu nie jest etapem, ja ki musiały pokonać wszystkie rozwinięte kraje? Kiedy krytykuje się bru-
Wykorzystywani talność chińskich władz, przywołują one precedens europejski, twier dząc, że w Chinach wszystko jest w normie, bo to samo zdarzyło się już gdzie indziej; i wszystko się naturalnie ułoży. Chiny znajdują się w okre sie przejściowym, rozwój ostatecznie rozwiąże wszelkie spowodowane przez siebie problemy. Czy to żelazne prawo ekonomii nie zostało przy jęte przez liberalnych ekonomistów już w XVIII wieku? Ale czy można porównywać Chiny XXI wieku z dziewiętnastowieczną Europą? ; W obu przypadkach przejście od tradycyjnego rolnictwa do pracy w fabryce spowodowało natychmiastowy wzrost gospodarczy, ponieważ człowiek postawiony przed maszyną wytwarza więcej wartości dodanej, niż kiedy pracuje sierpem w polu. Chiński wzrost, nazywany „cudow nym”, to naturalna konsekwencja transferu ludności wiejskiej do miast. Chiny mają wyższą stopę wzrostu niż Europa Zachodnia w porównywal nym stadium rozwoju, dlatego że chińska wieś jest wyjątkowo nieproduk tywna, za to fabryki korzystają z rozwiniętych technologii zapożyczonych z Zachodu. Tak jak Korea, Japonia i Tajwan pięćdziesiąt lat temu, Chiny korzystają z wypracowanych wcześniej technologii, pozwalających skróeić o sto lat zryw gospodarczy: „cud” zawsze największe korzyści przy nosi ostatniemu. Chińskie tempo wzrostu można więc tłumaczyć jedno cześnie wiejskim exodusem i jego późnym początkiem - co wcale nie pomniejsza sukcesu, lecz banalizuje jego przyczyny. Porównanie z europejską rewolucją przemysłową ujawnia jeszcze inną, charakterystyczną dla Chin cechę: okrucieństwo. We Francji czy w Wielkiej Brytanii exodus ze wsi był ludzkim dramatem, którego skutki krytykowały w swoim czasie partie chrześcijańsko-społeezne i socjaliści; dzieło Marksa powstało w jego wyniku. Czy Chiny, gdzie na obrzeżach miast błądzą setki milionów proletariuszy, różnią się od Europy tylko liczbami? Rzecznicy partii mówią nam: „U nas wszystko dzieje się tak jak u was, tylko w większej skali i szybciej”. Rzekomo nie ma się nad czym zastanawiać, a jeśli niepokoi nas zanieczyszczenie środowiska czy warunki pracy, to będziemy uchodzić za przeciwników Wielkich Chin, wrogo nastawionych do ich sukcesów. Ale ilość i szyb kość to nie jedyne różnice między wczorajszą Europą r dzisiejszymi Chinami. :f ; W czasach rewolucji przemysłowej istniały w Europie „amortyzatory społeczne”, o których dziś zapomniano lub pomniejszono ich rolę, takie jak Kościoły czy organizacje charytatywne, zastąpione później przez in* stytucje publiczne. W Chinach nic podobnego nie istnieje, instytucje po średnie zostały zniszczone przez rewolucję, a ich odtwarzanie jest zabro-
111
112
Rok Koguta nione. Nieliczne organizacje charytatywne inspirowane z Zachodu, finan sowane przez ludzi Zachodu i stworzone, by wspierać tych, którym naj bardziej brakuje nadziei, stanowią niewiele znaczące wysepki solidar ności na oceanie nieszczęścia. Komunistyczne władze zaczynają to dostrzegać; buddyści, których ci sami komuniści eksteiminowali w latach sześćdziesiątych XX wieku,' zachęcani są teraz do tworzenia na nowo szpitali i domów opieki. W Szanghaju, gdzie diecezja katolicka odzyska ła swoje wpływy, liczni pośród chrześcijan biedacy —są to często rybacy i chłopi —znajdują opiekę i pomoc w załatwianiu łóżka w szpitalu albo szkoły dla dzieci. Te oznaki solidarności wciąż są bardzo nieliczne. Kiedy chiński chłop wyjeżdża ze swojej prowincji do fabryki, jest w zasadzie zupełnie bez bronny wobec potęgi rynku, jak nigdy nie był żaden Francuz ani Brytyj czyk. Jakiś nowy Engels mógłby w wielkiej skali zobaczyć w Chinach to, co jego poprzednik w swoich czasach obserwował w Anglii zaledwie w zarysie: partia stworzyła jedyny prawdziwy rynek pracy w historii ludz kości, którego nie ograniczają żadne prawa, wątpliwości ani organizacja zbiorowa. Ekonomiści brali pod uwagę taki rynek wyłącznie na papierze. Chińscy przywódcy dowiedli, że klasycy ekonomii mieli rację: im mniej przeszkód napotyka rynek pracy, tym bardziej korzysta na tym wzrost gos podarczy. Ale ekonomiści nigdy nie mieli takiej władzy, jaką dysponują dzisiejsi przywódcy Chin. . Optymistycznie nastawieni wyznawcy okresu przejściowego uważają, że ten chiński, naprawdę dziki kapitalizm stopniowo się cywilizuje i krok po kroku Chiny staną się jednym z państw prawa. Rząd stanowi wiele praw, które na papierze przypominają swoje zachodnie odpowiedniki. Wszystko tu jest: prawo własności, zawieranie umów, zasady księgowo ści, bezpieczeństwo pracy, ochrona pracowników. W rzeczywistości prze pisy te pozostają martwe; jeśli się na nie powołuje, to najczęściej w obro nie szefa przedsiębiorstwa, który ma polityczne poparcie albo przeciwnie - aby pozbyć się obcego konkurenta. Możliwe, że pod wpływem niespo kojnych o swoje interesy zagranicznych inwestorów chiński rynek stop niowo zacznie się rządzić przewidywalnymi zasadami, ale w Europie pra wo istniało zanim pojawił się kapitalizm, natomiast w Chinach jest odwrotnie. Kiedy na Zachodzie zaczęła się rewolucja przemysłowa, liczo no się z istniejącym prawem, własnością i umowami. W Chinach zysk stoi ponad wszystkim i oczekuje się, że pójdą za nim szacunek dla prawa włas ności i umowy. Należy sobie życzyć takiego bezprecedensowego rozwoju wydarzeń, jest on jednak niepewny.
W ykorzystyw ani
Konkurent wciąż nie tak bardzo niebezpieczny Czy w Europie i w Stanach Zjednoczonych powinniśmy się bać tej „chiń skiej fabryki” ? Czy powinniśmy zrezygnować z importu z Chin? Nie, bo dzięki nim sami się bogacimy. Jeśli możemy na Zachodzie kupować wciąż tańsze i tańsze ubrania, buty, zabawki, artykuły sportowe, urządze nia elektroniczne —przez co wzrasta nasza siła nabywcza —to dzieje się tak dzięki chińskim wytwórniom. Od początku rewolucji przemysłowej w XVIII wieku podstawą rozwoju jest ten międzynarodowy podział pra cy, a nieustanne przenoszenie fabryk w najlepsze dla nich miejsce zawsze wywoływało tę samą debatę, ten sam niepokój, tę samą chęć zamknięcia granic. Skuteczne rozwiązanie, które dotąd zawsze się narzucało, polegało na zaakceptowaniu podziału pracy i poszukiwaniu nowych, relatywnych korzyści. Weźmy za przykład przemysł tekstylny: najbardziej wydajne kantońskie przedsiębiorstwo nie jest w stanie wy słać nowego produktu na rynek zachodni w czasie krótszym niż trzy mie siące, podczas gdy niektóre fabryki we Francji czy Włoszech mogą tego dokonać w trzy dni. W zamian za to w Europie nie da się powtórzyć tego, co zrobił Gao w Chinach, bo gdzie znaleźlibyśmy dziesięć tysięcy robot ników harujących do upadłego? Poza tym za ubrania made in Europe musielibyśmy płacić dziesięć, sto razy drożej! Kto by od tego zbiedniał, jeśli nie my sami? Fakt, że chiński sukces leży w naszym interesie, będzie się stawał jeszcze bardziej oczywisty, w miarę jak Chińczycy będą kupować na sze produkty; zaczęli od maszyn, samolotów, samochodów, kosmety ków. Muszą się najpierw bardziej wzbogacić, żebyśmy i my lepiej pro sperowali. Lecz to, co globalnie jest prawdziwe, nie przekonuje wcale pojedynczego człowieka —na przykład pracownika przemysłu tekstyl nego - który znalazł się na drodze chińskiego rozwoju. Czy zostanie zniszczony ku chwale międzynarodowego podziału pracy? Taki los mógłby spotkać narody, które nie potrafią przestawić produkcji, odrzu cić starych przyzwyczajeń na korzyść nowego. Ale tu nie chodzi wy łącznie o chińską konkurencję: ona tylko często obnaża trwający już kryzys. Wrogowie rynku w Europie i w Stanach Zjednoczonych wyciągają z tego wniosek, że ekonomię, tę niemoralną naukę, należy zwalczać. Wszystko zależy od przyjętej geografii moralności. Jeśli uznamy, że Chiń czycy mają takie samo prawo do rozwoju jak mieszkańcy Zachodu, to eko nomia zasługuje na miano nauki humanistycznej. Ale czy ten humani-
113
114
jHfMP R ok K oguta
styczny stosunek do innych, to współczucie dla Chińczyków nie są przy padkiem postawami samobójczymi? Czy nie bierzemy pod uwagę, że kiedyś chińska gospodarka wyprzedzi zachodnią? Można w to powątpiewać. Chiny nadal są gospodarczym kardem, z do chodem na głowę mieszkańca dwudziestokrotnie niższym niż w Europie i produktem narodowym na poziomie Włoch. Zanim ten karzeł stanie się gigantem, który byłby w stanie zagrozić Europejczykom, Japończykom ®zy Amerykanom, będzie musiał stawić czoła tysiącom wewnętrznych przeciwieństw: nieprzewidywalnym instytucjom politycznym, brakowi państwa prawa, masowej biedzie, brakowi energii, upadającym bankom, ucieczce kapitału narodowego, ryzyku epidemii. To tylko niektóre spośród znanych nam potencjalnych zagrożeń dla przyszłości Chłń* które stały by się dla nas prawdziwym zagrożeniem tylko wtedy, gdybyśmy zupełnie nic nie robili, w
Gospodarka, która dużo kopiuje, ale wprowadza niewiele nowości Chińska gospodarka, nawet kiedy nie potyka się o wskazane powyżej wielkie zagrożenia, nie jest szczególnie niebezpieczna jako mało inno wacyjna: chińskie przedsiębiorstwa montują części albo kopiują to, co wymyślono gdzie indziej. Przypomnijmy te odległe czasy, kiedy Chiny by ły „groźniejsze” niż dziś, czyli dwie poprzednie „inwazje” handlowe na Zachód: jedwabiu dwa tysiące lat temu i porcelany w XVII wieku. Chiń skie manufaktury posiadały wtedy umiejętności nieznane na Zachodzie. Lecz w naszych czasach nie istnieje żadna znacząca marka, żadna tech nologia o światowym znaczeniu, -która pochodzi z Chin. Gdyby wierzyć oficjalnym chińskim statystykom, połowę krajowego eksportu stanowią produkty zaawansowanych technologii. Jednak rząd upiększa rzeczy wistość, bo włącza do tej kategorii sprzęt gospodarstwa domowego albo wszelkie produkty z odrobiną elektroniki w środku, bardzo rzadko zapro jektowane w Chinach. W rzeczywistości, jeśli chodzi o elektronikę, odzież, wyposażenie gos podarstwa domowego i produkcję samochodów, chińskie przedsiębior stwa montują części, wykonują podzleconą produkcję albo kopiują go towe wzory. Czasem przestrzegają prawa własności intelektualnej, ale najczęściej nie zwracają na nie najmniejszej uwagi. Piractwo jest w Chi nach normą, dlatego wystarczy wejść do jakiegokolwiek sklepu, żeby ku pić za niewielką cenę kopię każdej zachodniej marki —obojętne czy cho-
W ykorzystywani l i i ^ p
dzi o przedmioty luksusowe, czy o sprzęt elektroniczny. Łatwo można zwiedzić fabrykę T-shirtów, trudniej wytwórnie masowo produkujące pi rackie DVD, kopie leków, oczyszczone narkotyki - będące często pod opieką gangów lub triad. Nikt nie wie, jakie korzyści daje Chinom prze mysł podróbek, ale z całą pewnością nie są one marginalne. Do tego do dać należy pirackie oprogramowanie sprzedawane przez Internet na całym świecie, co niepokoi zachodnie przedsiębiorstwa; kontrola nad tym nielegalnym handlem jest praktycznie niemożliwa, gdyż ma on cha rakter wirtualny. Pomysłowość chińskich piratów nie zna granic: latem 2005 roku można było kupić w księgarniach całego kontynentu siódmy tom przygód Harry’ego Pottera, chociaż brytyjska autorka jeszcze go nie opublikowała, a nawet nie napisała! Okolicznością łagodzącą jest fakt, że kopiowanie ma w Chinach długą tradycję, Już w łatach sześć dziesiątych XVII wieku hiszpański misjonarz Navarrete zauważył, że kantońscy rzemieślnicy są „mistrzami podróbek [którzy] sprzedają w głębi Chin skopiowane przez siebie, pochodzące z Europy przedmio ty*jako autentyki”. : | Obecnie rząd od czasu do czasu dokonuje symbolicznych aresztowań, aby wypełnić międzynarodowe zobowiązania —„zabija koguta, żeby wy straszyć małpy”. Jednak piractwa nie da się wykorzenić z systemu, jest bowiem jednym z jego fundamentów. Samo pojęcie własności intelektu alnej pozostaje zresztą dla chińskich producentów niezrozumiałe; widzą w nim swego rodzaju protekcjonizm Zachodu. Na uniwersytecie w Szan ghaju istnieje na przykład Szkoła Własności Intelektualnej, ale cóż mó wi jej dyrektor, który ma kształcić nowe pokolenia chińskich przedsię biorców? „Międzynarodowe marki są zbyt drogie, ich ceny nie pozwalają całej ludzkości cieszyć się dobrodziejstwami światowej gospodarki”. In nymi słowy: dla tęgo wykładowcy uniwersyteckiego własność intelektual na to kradzież, a piraci są dobroczyńcami. ' Ponieważ mamy do czynienia z falą towarów made in China, musimy zrozumieć, co oznacza ta marka. Większość z tych produktów jest w Chi nach montowana, lecz rzadko została tam zaprojektowana. Pozostańmy przy wspomnianym już przykładzie fabryki Man Sum koło Kantonu: uży wa ona materiałów wyprodukowanych na Filipinach, akcesoriów impor towanych z Korei oraz powiela modele zaprojektowane przez amerykań skich czy europejskich klientów. Ten międzynarodowy podział pracy jest podobny w przypadku każdej produkcji przemysłowej na całym świecie, lecz w Chinach jest ona szczególnie uzależniona od decyzji, kapitałów i materiałów pochodzących z zewnątrz. W przypadku większości chiń-
115
116
R ok K oguta
skich przedsiębiorstw wartość dodana miejscowego pochodzenia bierze się z pracy fizycznej, a nie z pracy twórczej - co na dłuższą metę nie jest korzystne. Można oponować, że Korea i Japonia przeszły również przez tę fazę, zanim same stworzyły systemy i marki, które zyskały światowe uznanie. Czy Chiny nie przejdą przez ten sam cykl rozwojowy? W najbliższym czasie jest J» mało prawdopodobne, bo przyczyny, dla których w Chinach brakuje innowacji, ale ograniczają się do niedojrzałej gospodarki. Brak innowacji bierze się z natury chińskich instytucji*^ Widzieliśmy wcześniej, że strategia gospodarcza rządu stawia na szyb kie bogacenie się dzięki wykorzystywaniu siły roboczej; płace są niskie, bo partia nie pozwala na zakładanie związków zawodowych, na pierwszym planie stawia natomiast swój uświęcony związek z szefami przedsię biorstw państwowych i zagranicznych, który pozwala te płace ograni. czać. Tymczasem w Korei i w Japonii sytuacja była odwrotna: żądania związków zawodowych oraz koniec wiejskiego exodusu zmusiły przedsię biorców do mechanizacji i innowacji. Nic takiego nie dzieje się w Chi nach, gdzie partię utrzymują zasoby siły roboczej, co długo jeszcze po zwoli przedsiębiorstwom zachować rentowność, nie zmuszając ich przy ? tym do żadnych zmian. Po co miałyby je wprowadzać? Partia podsyca w całym społeczeństwie żądzę natychmiastowego bogacenia się, zamiast zachęcać je do osiągania równomiernego wzrostu. Całkowita obojętność na stan środowiska i na zdrowie publiczne jest częścią tej skłonności do bardzo krótkoterminowego myślenia. Rząd stara się zmniejszyć zanie czyszczenie środowiska w Pekinie, ze względu na mające się tam odbyć igrzyska olimpijskie, ale nigdzie indziej; nie świadczy to o posiadaniu jakiegoś szerszego programu politycznego nienastawionego na błyska wiczne zyski. Zresztą charakter chińskiego reżimu zachęca do tego, by nie myśleć zbyt długofalowo: niestabilne prawo, brak ochrony własności intelektu alnej, nieprzewidywalny system podatkowy, kaprysy rządzących stwa rzają atmosferę* w której każdy próbuje się dorobić jak najszybciej i za inwestować zarobione pieniądze poza Chinami. Po co wydawać pieniądze na badania, skoro nie przynoszą one natychmiastowych korzyści? Patent zarejestrowany w Chinach byłby szanowany nie bardziej niż zagraniczna własność intelektualna; lepiej wysłać badaczy do Stanów Zjednoczo nych, żeby przywieźli —legalnie lub nie —jakąś nowość, którą będzie można spieniężyć. Sprytnym posunięciem jest również uzależnienie za kupów za granicą od transferu technologii, tak jak się to stanie w przy-
W ykorzystywani
117
padku Airbusa. Jeśli robi się tylko kopie, metody te mogą się okazać sku teczne, skazują jednak na wieczne pozostawanie w tyle. Podkreślmy raz jeszcze pewną ciągłość komunistycznych rządów. W latach sześćdziesiątych XX wieku Mao Zedong, starając się o broń nuklearną dla Chin, uznał, że szybciej będzie skopiować technologie rosyjskie, amerykańskie i francuskie, niż zachęcać do niezależnych badań chińskich. Szpiedzy spisali się doskonale, eksperymenty z pierw szą bombą przeprowadzono w 1964 roku. Czy Chiny się z m ie i% t Ofi cjalne statystyki podkreślają nieustanny wzrost liczby inżynierów. Do skonale! Cieszymy się, że w Chinach przybyło inżynierów i badaczy, jednak zastanawia nas poziom feh wykształcenia. Sposób kształcenia na chińskich uniwersytetach w najmniejszym stopniu nie zachęca do kre atywności. Studenci mają pozostać bierni, dyskusje ograniczone są po litycznymi zakazami, a najlepsi wyjeżdżają za granicę, aby podnieść swoje kwalifikacje. Kreatywni Chińczycy zostają Amerykanami i nie wielu z nich wraca do Chin, a tych, którzy to robią, podziwia się za heroizm. v / >' ifapR$j Powyższe stwierdzenia poddają w wątpliwość chińskie zagrożenie, jeśli w ogóle bogate Chiny miałyby ńim być, w co wątpimy, gdyż kraje na wpół rozwinięte są o wiele groźniejsze dla światowego porządku niż kra je zadowolone ze swego bogactwa. Zresztą, czy określenie „rozwój” pa suje do tego, co się dzieje w Chinach? Partia nie dba o rozwój narodu, ra czej buduje potęgę polityczną i militarną; aby zaspokoić swoje ambicje.: Osiemdziesiąt procent mieszkańców wsi jest wykorzystywanych przez dwadzieścia procent mieszkańców miast. Pewna część Chin się bogaci, lecz w przeważającej części kraj w ogóle się nie rozwija. §j§|
Przegrana Szanghaju z Hongkongiem
. .
Nikt nie przeczy, że około dwustu milionów Chińczyków się wzbogaciło. Czy jednak Chiny kiedykolwiek będą przewodzić - czego chcą ich przy wódcy - najpierw w Azji, a potem na świecie? Porażka Szanghaju każe wto wątpić. r : Szanghaj i porażka? Przecież to lśniące nowością, poprzecinane au- tostradami, usiane drapaczami chmur miasto jest symbolem chińskiego boomu gospodarczego! To przede wszystkim okno wystawowe, stworzo ne przez władze miejskie i władze z Pekinu dla przyciągnięcia zagranicz nego kapitału oraz, jeśli to tylko możliwe, ściągnięcia kapitału z Hong kongu.
118
i H f ^ R ok Kogut:
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy Szanghaj pogrą żony byt w stagnacji, przemysł podupadł, a europejskie rezydencje po padły w ruinę, ogłoszono projekt rywalizacji miasta z Hongkongiem, a nawet zajęcia przez nie jego miejsca. Hongkong był symbolem sukce su. Kto w piętnaście lat później pamięta jeszcze o tej rywalizacji? Szan ghaj przegrał. Szanghaj finansową stolicą Azji? Tutejsza giełda doprowadziła do ru iny miliony ciułaczy i jest miejscem o drugorzędnym znaczeniu, a wi|§* kie chińskie przedsiębiorstwa są notowane na giełdzie w Hongkongu. Usługi? Tak jak w pozostałej części Chin, w Szanghaju nie istnieje żad na kultura usług - ani w hotelarstwie, ani w handlu, ani w żadnej innej dziedzinie. Urbanistyka Szanghaju? Poza kilkoma udanymi rozwiązania mi, dziełami zagranicznych architektów, miasto jest nieprzejezdne. Po za tym spiesząc się z budową, lokalne władze poświęciły komunikację miejską i zdrowie publiczne. Połowa z siedemnastu milionów miesz kańców Szanghaju (ludność średniej wielkości państwa europejskiego) nie ma w domach kanalizacji, o czym świadczy kolor rzeki Huangpu. Twórczość, moda, wzornictwo, reklama? Kilka galerii sztuki utwierdza nas w przekonaniu o zapoznanym geniuszu nowego pokolenia chińskich artystów. Lecz w Szanghaju nie tworzy się prawie niczego, wbrew god nym pochwały wysiłkom europejskich mediów, by ńas przekonać, że . właśnie rodzi się tutaj nowa kultura. Aby uwiarygodnić swoje reportaże, przyjezdni dziennikarze krążą wokół tuzina wciąż tych samych gwiazd, których adresy i zdjęcia przekazywane są z rąk do rąk. Kino, muzyka? Opera w,Szanghaju, dzieło francuskiego architekta, długo pozostawała zupełnie pusta i przynosi zyski tylko wtedy, kiedy wystawia musicale z Broadwayu. | v-‘ Szanghajsey przywódcy sądzili, że wystarczy skopiować pionową architekturę Hongkongu, by się nim stać. Lecz Hongkong to miasto i kultunfc Jak to ładnie określa prezes Hong Kong and Shanghai Banking Corporation (HSBC), Hongkong jest „wygodniejszy” od Szan ghaju. Tę wygodę zapewniają państwo prawa, niezależne sądy i wolna prasa - tymczasem Szanghaj pozostaje dżunglą, tak jak całe komuni styczne Chiny. Komunistyczni przywódcy sądzili, że gospodarka ryn kowa rządzi się prawami dżungli i że bankierzy to ludzie wyjęci spod prawa. Jednak bankierzy wolą prawa Hongkongu od szanghajskiej dżungli. Poza fasadą Szanghaj pozostał więc mniej więcej taki sam jak przed 1990 rokiem; jest miastem, jakiego chciał Mao Zedong: miastem przemysłowym.
Wykorzystywani W ltfr
Ponieważ przed rewolucją w 1949 roku Szanghaj był kosmopolitycz ną i finansową stolicą Chin, komuniści postanowili ukarać miasto i prze konali jego mieszkańców do zalet przemysłu ciężkiego. Jeszcze dziś wy starczy się oddalić od Bund, cudem zachowanej europejskiej, fasady miasta, by odkryć oparę kroków od rzeki świat najzupełniej tradycyjnych przedsiębiorstw: rozległe obszary przemysłowe, poświęcone stali, środ kom transportu, chemii i przemysłowi samochodowemu - „czterem fila rom” szanghajskiej gospodarki. Oto prawdziwy Szanghaj: zakłady, z któ rych żaden nie został sprywatyzowany, zarządzane bezpośrednio przez miasto, zatrudniają połowę aktywnej zawodowo ludności i przynoszą największą część wpływów do budżetu. Szanghaj nie żyje z usług, lecz z przemysłu; lokalny rząd martwi się przede wszystkim o budżet i zatrud nienie, nie przywiązując najmniejszej wagi do działań zwanych twórczy mi, związanych z modą czy usługami, w Zakłady przemysłowe w Szanghaju należą do państwa. Uważa się, że są dobrze zarządzane, ku satysfakcji rzeczników socjalizmu i zaniepoko jeniu liberałów. Ale czy tak jest naprawdę? Aby wprowadzić lepsze me tody i techniki produkcji, w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wie ku rząd Szanghaju zwrócił się o pomoc do zagranicznych ekspertów; lecz przedsiębiorstwa nie mają wolnej ręki w zarządzaniu siłą roboczą, to lo kalny rząd określa —nadmierną - liczbę zatrudnianych pracowników. Zakłady przemysłowe są zatem czynnikiem stabilności społecznej Szan ghaju, co jest ekonomicznie niewymierne. Są także monopolistami, po nieważ lokalne władze pod najróżniejszymi pretekstami czuwają, aby nie zagroził im żaden chiński czy zagraniczny konkurent. To wszystko spra wia, że tym trudniej jest porównać wydajność szanghajskiego przemysłu z innymi. Tym samym Szanghaj staje się przeciwieństwem Hongkongu. Przemysł montażowy, tekstylny czy elektroniczny, którym Hongkong zawdzięczał swoją pomyślność, wyniosły się z miasta w latach osiemdziesiątych ubiegłego wfeku do samych Chin albo do innych państw azjatyckich. Na miejscu pozostały tylko usługi - prace koncepcyjne, handel, finanse - za trudniające pracowników liczniejszych oraz lepiej wykwalifikowanych i opłacanych niż wtedy, gdy rządził tu przemysł. A może Szanghaj jest tylko opóźniony? Wszystko jest jeszcze możli we, bo Chiny to kraj wystarczająco rozległy, żeby pomieścić dwie finan sowe stolice, Hongkong i Szanghaj, tak jak w Europie współistnieją Frankfurt i Londyn. Lecz póki co w Szanghaju brakuje zwyczajów i pra wa, owej wygody, o której mówią w HSBC. Szanghaj jest od niej dalszy
119
r:
; , ^
120
Rok Koguta niż inne chińskie miasta, tym bardziej że znajduje się pod silnym nad zorem agentów bezpieczeństwa i Wydziału Propagandy. W Pekinie i Kantonie kilku dziennikarzom, pisarzom i adwokatom udaje się jesz cze przemknąć przez oczka policyjnej sieci i wypowiedzieć swoje zda nie, podczas gdy w Szanghaju wszelkie opozycyjne działania prowadzą prosto do więzienia. Ponieważ narodziło się tam wiele buntów robotni czych i studenckich (a także partia komunistyczna w 1921 roku), dziś chińscy przywódcy nie pozwalają w mieście na najmniejszą swobodę wy powiedzi. Ze wszystkich miast, jakie odwiedziłem podczas Roku Kogu ta, Szanghaj jest jedynym, gdzie nie udało mi się skontaktować z żadnym dysydentem. Wystarczyło, żebym zadzwonił do tych, których nazwiska znałem, a funkcjonariusze nadzorujący rozmowy telefoniczne oraz Inter net natychmiast nakładali na nich areszt domowy. Szanghaj przegrał z Hongkongiem ze względu na upodobanie rządu do przemysłu ciężkie go i na ograniczenie wolności. Szanghaj to zaledwie nowoczesna deko racja ustawiona przez partię marzącą o Chinach przyszłości. Zagra niczni goście, którzy tracą wszelki zmysł krytyczny po przekroczeniu chińskiej granicy, zachwycają się tą dekoracją stworzoną specjalnie na ich użytek.j / Mg • -
Czy w Chinach należy inwestować? Uwieść zachodnią finansjerę to dla chińskiej gospodarki sprawa życia i śmierci, ponieważ bez masowego wkładu zagranicznych kapitałów Chi ny nie mogłyby się rozwijać. Ale czy zagraniczne przedsiębiorstwa osią gają w Chinach zyski? To pytanie, niejednokrotnie stawiane szefom przedsiębiorstw albo ich bankierom, pozostaje w zasadzie bez odpowie dzi. Ich milczenie ma przyczyny natury księgowej: wszystko, co wielona rodowe koncerny produkują w Chinach, wpisuje się w pewien obieg, gdzie ten sam produkt krąży od projektu wykonanego na Zachodzie czy w Japonii przez montaż w Chinach aż po opakowanie jeszcze gdzie indziej i sprzedaż nie wiadomo gdzie. Trudno w tej sytuacji wyodrębnić chińską część. •1.w Lecz głównym powodem pełnego zakłopotania milczenia zagranicz nych inwestorów jest brak prawdziwych zysków. Wszyscy uważają, że należy być w Chinach —nie dla wzbogacenia się, ale w nadziei na to wzbogacenie. W sumie więc należy być w Chinach, żeby być w Chi nach... Kiedy jakiś przedsiębiorca wchodzi na chiński rynek, traci roz sądek, jakby ogólnie przyjęte reguły finansowe nie znajdowały tu zasto-
W ykorzystyw ani
sowania. Chociaż z drugiej strony chińscy rozmówcy zachodnich przed siębiorców usiłują nie przestrzegać tych reguł, kiedy się tylko da. Uczci wość nie wchodzi w skład chińskiego modelu gospodarczego: dokumen ty księgowe są fałszowane, podpisane umowy nikogo do niczego nie zobowiązują, wymiar sprawiedliwości nie jest niezawisły, korupcja sta ła się obowiązkowa, a własność intelektualna j#fjt bezprawnie kopiowa na. Wspomniana już Hong Kong and Shanghai Banking Corporation, za pewne dla zilustrowania owej utraty zdrowego rozsądku, zainaugurowała w 2005 roku akcję kupowania przez banki zachodnie udziałów w ban kach chińskich - notorycznie źle zarządzanych, uginających się pod cię żarem nieściągalnych długów. W HSBC i we wszystkich bankach, któ re poszły w jej ślady, odpowiadają, że Chiny to wielki rynek i że trzeba zająć dogodne miejsce w oczekiwaniu na dzień, kiedy nowa chińska kla sa średnia przyjmie zachodnie obyczaje. Jeśli to założenie miałoby się nie sprawdzić, zachodnie przedsiębiorstwa stracą zainwestowane pienią dze, inne odzyskają je z ubezpieczenia, a w przypadku tych, które będą się powoływały na „ryzyko polityczne”, rachunek zapłacą podatnicy z kraju ich pochodzenia. Jednak nic takiego się nie zdarzy, jak nas za pewniają, bo Chiny będą wielkim rynkiem, w końcu upodobnią się do nas i ostatecznie staną się normalnie rządzonym państwem. Każda inwe stycja to ryzyko, ale Chiny są wyjątkowe z powodu zachwytu, jaki wzbu dzają, oraz braku rachunku ekonomicznego. W gruncie rzeczy eksperci zajmujący się Chinami są wierzący albo niewierzący. Ci pierwsi zapew niają, że będzie coraz lepiej, drudzy natomiast twierdzą, że tak napraw dę nic się nie zmienia. Jedni i drudzy - ci, którzy wierzą w Chiny, i ci, którzy nie wierzą - i f sponują tymi samymi, cząstkowymi oraz niespraw dzalnymi informacjami i ograniczają się do podkolorowania ich na różo wo albo na czarno. Ekspertów, którzy pokazują zróżnicowany obraz Chin, jest niewielu: namiętność do tego kraju jest niepodzielna, a kiedy czło wiek wierzy, to przestaje liczyć. Nawet europejska prasa gospodarcza jest zafascynowana. Wszystkie tytuły bez wyjątfal emocjonują się wielkim rynkiem chińskim i jego obietnicami, lecz nigdzie nie znajdziemy żadnych analiz jego sukcesów i porażek. Dlaczego włoscy eksporterzy osiągają w Chinach lepsze wyni ki niż ich francuscy konkurenci? Od kogo to zależy —od europejskich przedsiębiorców czy od ich chińskich partnerów? Czy każdy z nich sto suje odmienne metody? Czy dzięki tym doświadczeniom dowiedzieliśmy się czegoś więcej o zachowaniu Europejczyków w Chinach lub o samych Chińczykach? Terra incognita...
121
122 li§ ^ P Kok Koguta
Czy zachodni bankierzy i przedsiębiorcy, którzy w Chinach wydają lub inwestują kapitały, nadużywają zaufania swoich akcjonariuszy? Tak się składa, że zachodni akcjonariusz, ofiara swoich lektur i powszechnie panującej atmosfery, także wymaga od nich obecności w Chinach, bo tam po prostu należy być. Każde przedsiębiorstwo obecne w Chinach notuje natychmiast wzrost notowań giełdowych. Za przyczyną tej spekulacyjnej bańki mydlanej nieobecność w Chinach marginalizuje, a ostrożny przed siębiorca - wciąż tacy istnieją - ryzykuje wykluczeniem ze świty, która będzie towarzyszyła podczas kolejnej oficjalnej wizyty każdej zachodniej głowie państwa.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pozorny rozwój
Mao Yushi jest najbardziej przenikliwym chińskim ekonomistą, co spra wia, że milicjanci ze służby bezpieczeństwa pilnują go przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Martwi się tym jednak nie z obawy o własną oso bę, ale dlatego że oblicza koszty, jakie ponosi z tej przyczyny budżet pań stwa: czterech ludzi, czasem dwa samochody zaparkowane pod jego do mem i funkcjonariusze, którzy go śledzą, kiedy wychodzi z domu. Mao Yushi dobiega osiemdziesiątki i uważa, że tak wielkie środki ostrożności są zupełnie zbyteczne, ho gdzie miałby uciec? Jak każdy niezależny intelektualista w Chinach (a to rzadki gatu nek), Mao Yushi żyje skromnie. Dom, w którym mieszka w Pekinie, jest zniszczony: typowa dla lat sześćdziesiątych, pełna szpar budowla, lodo wata w zimie i rozgrzana do czerwoności latem. Mieszkanie, które zajmu je wraz z żoną, jest pozbawione wygód, maleńkie, zawalone książkami i pamiątkami oraz plastikowymi miskami, w których zbiera się woda przeciekająca przez dziurawy dach. Gdyby Mao Yushi oddał się na usłu gi partii, jego życie uległoby całkowitej odmianie. Rząd chętnie kupuje intelektualistów, bo ten sposób neutralizowania ich jest mniej kosztow ny niż śledzenie. Przeniewierstwo to skuteczna metoda: większość inte lektualistów przestała się buntować, zostali posłusznymi „ekspertami”. Czy zachodnie określenie „intelektualista” jest tu na miejscu? Powieściopisarz A Cheng, który przed powrotem do Pekinu długo mieszkał w Sta nach Zjednoczonych, uważa, iż - porównując Chiny z Zachodem — w jego kraju jest teraz „wielu wykształconych ludzi, ale niewielu intelektualistów”. Natomiast Mao Yushi, który ma słabe zdrowe i trochę przytępiony słuch, wątpi, czy mógłby doprowadzić do upadku partię komunistyczną. Jego publiczne wystąpienia nie są ani ostre, ani rewolucyjne, a jednak Mao jest zuchwały. W 2004 roku, w piętnastą rocznicę studenckich pro testów na placu Tian’anmen, wysłał do szefa państwa list, w którym za proponował, aby odpowiedzialni za masakrę przyznali się i poprosili na ród chiński o przebaczenie. Według niego, byłby to najlepszy sposób, żeby skończyć z bolesną przeszłością i pójść dalej. Dalsze czekanie, pi-
124
Rok Koguta sał, pogłębi tylko nienawiść. List Mao Yushi krążył w Internecie, inni in telektualiści o podobnych, liberalnych poglądach również się pod nim podpisali, a zagraniczna prasa odnotowała ten fakt. Na próżno. Przywód cy potężnych Chin nie znoszą najmniejszych nawet oznak sprzeciwu. W 2005 roku Mao Yushi powtórnie zwrócił na siebie uwagę, publikując zbiór swoich starych artykułów pod tytułem Życzę wolności tym, których kocham. Cenzorom się to nie spodobało; wydawca wydrukował książkę, ale musiał wycofać ją ze sprzedaży. Mao pozwał go do sądu —bo nie moż na się procesować z Wydziałem Propagandy - i wydawca przegrał proces; takie rzeczy się zdarzają. Czy państwo prawa rzeczywiście robi w Chinach postępy, czy tylko partia pozwala nam sądzić, że tak właśnie jest? Pozor ny sukces Mao nie miał dalszego ciągu, bo jego książki nadal nie moż na nigdzie kupić. W Chinach książek już się nie pali. Partii wystarcza, organizuje Idk znikanie. jj
Jaki tam ekonomiczny cud? Mao Yushi nie przestaje prowokować: twierdzi, że rozwój chińskiej gospo darki jest raczej katastrofą niż cudem. Czy nie cieszy go dziewięcio- albo dziesięcioprocentowy wzrost gospo darczy? Byłby z niego zadowolony, gdyby te liczby były prawdziwe. A za pewne nie są, ponieważ tylko władze posiadają dane statystyczne, które trudno byłoby sprawdzić. Nie można a prioń uważać za prawdziwe infor macji dostarczanych przez rząd, bo mówienie prawdy nie jest jego naj większą zaletą. W latach 1960-1980 nie zbierano żadnych danych sta tystycznych, a kiedy znów się pojawiły, w 1980 roku, nie były wolne od dziwactw. Na przykład w 1990 roku Chiny oceniały powierzchnię swoich gruntów ornych na dziewięćdziesiąt pi|f| milionów hektarów, czyli osiem arów na osobę - mniej niż w Bangladeszu. Ta niezweryfikowana liczba sprawiła, że pojawiło się nagle widmo głodu. Wydawało się niemożliwe, żeby Chińczycy zdołali się wyżywić. Jednak zdjęcia satelitarne wykaza ły błąd i w roku 2000 statystyczna powierzchnia gruntów ornych wzrosła do stu trzydziestu milionów hektarów. W rzeczywistości wynosi ona sto pięćdziesiąt milionów hektarów, ale podając fałszywe liczby, partia usi łuje wmówić, że wydajność z hektara jest znakomita. Można mnożyć przykłady takich aberracji statystycznych —i to nie o marginalnym, lecz zasadniczym znaczeniu. Mao Yushi przelicza zatem wszystko powtórnie, wskazuje na nieści słości i na białe plamy (kiedy jakaś liczba niepokoi oficjalnych staty-
Pozorny rozwój styków, to ją usuwają). Z roku na rok, na podstawie tych właśnie luk, Mao dochodzi prawdy: ocenia, że prawdziwa stopa wzrostu gospodarcze go wynosi około ośmiu procent rocznie. To dobry wynik, który można wy tłumaczyć przede wszystkim automatycznym efektem transferu bezpro duktywnej lub bezrobotnej ludności wiejskiej do pracy w przemyśle. Chińska stopa wzrostu jest porównywalna z tą, jaką osiągnęły Japonia i Korea w tej samej fazie rozwoju. Nie ma w tym niczego niezwykłego i - przede wszystkim - ta wielkość sama w sobie nie ma żadnego zna czenia. Najpierw należałoby ją pomniejszyć o negatywne skutki dzia łania chińskiego modelu gospodarczego, to znaczy o koszty katastrof ekologicznych, wyjałowienia ziemi, zanieczyszczenia środowiska i spo wodowanych tym epidem ii oraz niepokojów społecznych. Mao Yushi, uważany w międzynarodowym środowisku ekonomistów za prekursora w tej dziedzinie^ w wielkość strat spowodowanych zniszcze niem środowiska naturalnego wynosi dziesięć procent wartości produk cji; logicznie rzecz biorąc, należałoby je odjąć od chińskiego kapitału. Poza Chinami eksperci nie kwestionują takich wyliczeń w nawet naj mniejszym stopniu. Mao Yushi wcale nie przeczy, że wszelki rozwój pociąga za sobą ma sową ucieczkę ze wsi do miasta i zniszczenie części dziedzictwa przyrod niczego; sprzeciwia się tylko dzikiemu zarządzaniu. Tempo wzrostu nie wydaje mu się trwałe, ponieważ już teraz dają się odczuć przeszkody na tury fizycznej, które mogą zahamować rozwój —na przykład brak energii, surowców czy wody. Energię i surowce można importować, ale wody już ttię1. A w Chinach jej brakuje, a ponadto nikt nie zarządza jej zasobami. Woda jest bezpłatna, więc się ją marnuje^ zanieczyszczona nie jest oczyszczana. Chiński rząd nie uważa budowy stacji do jej uzdatniania za przydatną inwestycję, dlatego miliony Chińczyków nie mają dostępu do wody pitnej. Wielu umiera z tej przyczyny. Po obliczeniu prawdziwej stopy wzrostu i odliczeniu kosztów negatyw nych skutków rozwoju Mao Yushi zastanawia się nad jej strukturą. Wie le produktów jest bezużytecznych, nie znajduje nabywców —dlatego że nie ma na nie zapotrzebowania albo ich jakość jest fatalna. Dotyczy to szczególnie przedsiębiorstw państwowych. W Chinach istnieje wciąż sto tysięcy takich przedsiębiorstw, funkcjonujących według dawnego, mao-
1 W związku z niedoborem wody w północnych prowincjach i postępującym pustynnie niem Chiny opracowały i rozpoczęły już nawet budowę gigantycznych systemów przerzuca nia wody z Jangcy do rzek na północy Chin.
J S N t | R o k K oguta
istowskiego modelu. Produkują, żeby produkować, aby uzasadnić w ten sposób potrzebę swojego istnienia i realizować ustalony przez partię ceł —wzrost gospodarczy. Nieważne co się dzieje z wyrobami, byle tylko osiągnąć lub przekroczyć pewien pułap produkcji. Innym zadaniem tych przedsiębiorstw jest zapewnienie zatrudnienia pracownikom, bo na ich zwolnienie albo przeniesienie do innych sektorów gospodarki partia nie może sobie pozwolić. Dziwię się, że takie przedsiębiorstwa mogą istnieć w warunkach gos podarki rynkowej. Ależ, odpowiada na to Mao, w Chinach wcale nie ma gospodarki rynkowej! Większość przedsiębiorstw państwowych nie pro wadzi prawdziwej księgowości, nie wiadomo zatem, czy są opłacalne, czy nie; mało je to obchodzi, bo banki pokrywają straty. W Chinach przywód cy partyjni wydają bankom polecenie, by - z przyczyn politycznych lub osobistych - przyznały komuś pożyczkę i nie ubiegały się o jej zwrot. W Pekinie wyjaśniają, że to się zmieni i banki staną się prawdziwy mi przedsiębiorstwami. W Roku Koguta jeszcze tak się nie stało. Politycz ny wpływ na decyzje banków tłumaczy, dlaczego wciąż powstają budyn ki (biurowce i domy mieszkalne), które często pozostają puste, oraz wielokrotnie bezużyteczne ,elementy infrastruktury <- drogi albo lotni ska. Zyski ze wzrostu gospodarczego, szczególnie zaś dewizy zarobione ńa eksporcie, topione są w tych całkowicie bezproduktywnych inwestycjach, które na dłuższą metę nie dają ani nowych miejsc pracy, ani nie przyno szą żadnych korzyści. To upolitycznienie inwestycji, sprzeczne z logiką rynku, jest według Mao Yushiego główną wadą chińskiej gospodarki. Tłumaczy ono częściowo wysoki poziom bezrobocia, którym partia chwali się mniej niż stopą wzrostu. Sp!
Dwadzieścia procent bezrobotnych Ale przecież bezrobocie nie przekracza trzech i pół procent! Ta oficjalna - niezmienna - liczba ogłaszana jest z wyprzedzeniem na początku każ dego roku. Jak jest naprawdę, nie sposób stwierdzić, ponieważ stumilionowej rzeszy wędrownych robotników przemieszczających się po całym terytorium Chin - którzy zależnie od okoliczności wyjeżdżają na budowę, do kopalni albo wracają na wieś - nie można zaliczyć ani ,do zatrudnio nych, ani do bezrobotnych. Do żadnej kategorii nie można też zaliczyć milionów chłopów bez pracy, pozbawionych ziemi albo żyjących ze zbyt małych działek, którzy gdyby mogli, wyjechaliby ze wsi do pracy w mie ście. Dwadzieścia procent bezrobotnych w Chinach? To prawdopodobna
Pozorny rozwój
liczba. Bezrobocie dotyka nie tylko najbiedniejszych, także dwie trzecie inżynierów z dyplomami chińskich uniwersytetów w ciągu trzech lat po ukończeniu studiów nie znajduje pracy odpowiadającej ich kwalifika cjom. Bezrobocie wśród ludzi z wyższym wykształceniem wynika z cha rakteru chińskiego rozwoju gospodarczego, którego podstawą jest niewy kwalifikowana siła robocza, nie zaś badania czy usługi, wymagające wyższych kwalifikacji. Dlatego tylu wykształconych Chińczyków wyjeż dża do Stanów Zjednoczonych czy Kanady. Mimo wysokiej stopy wzrostu oraz ze względu na sposób inwestowa nia zysków, ilość miejsc pracy generowanych przez gospodarkę jest nie wystarczająca. Zagraniczni inwestorzy budują przede wszystkim wysokowydajne zakłady, które potrzebują niewielu pracowników. Natomiast przedsiębiorstwa produkujące na eksport w branży tekstylnej czy infor matycznej zatrudniają głównie niewykształcone, młode dziewczęta na krótkoterminowe umowy. Biedni chłopi, studenci i robotnicy zwolnieni z państwowych fabryk nie mają więc żadnych perspektyw. Co proponuje Mao Yushi? Nic, poza naśladowaniem wcześniejszych doświadczeń Japonii, Singapuru, Hongkongu i Korei. Jeśli kwoty z eks portu zostaną zainwestowane w przedsięwzięcia przynoszące zyski, to zatrudnienie pójdzie w ślad za wzrostem gospodarczym. Byłoby również lepiej, gdyby inwestowano w miastach średniej wielkości, zamiast kon centrować kapitał na wschodnim wybrzeżu i tworzyć łam gigantyczne ludzkie skupiska. Należałoby także inwestować w zasoby ludzkie, w edu kację i ochronę zdrowia, bo zmniejszyłoby to napięcia społeczne i pozwo liłoby Chinom przejść od stadium pierwotnego kapitalizmu do stadium trwałego wzrostu. Podstawą rozwoju pierwszych azjatyckich „smoków” była jakość zasobów ludzkich, natomiast w modelu chińskim postawio no na ich eksploatację. Czy Mao Yushi został wysłuchany? Nie, ponieważ model gospodarczy jest odzwierciedleniem sytuacji politycznej: w Chinach dominuje klasa miejska, partią rządzą biurokraci, chłopi nie mają swoich przedstawicieli, a decyzje gospodarcze są podporządkowane interesom władzy.
Banki, czyli bomby z opóźnionym zapłonem Który ze scenariuszy wskazujących na niebezpieczeństwa zagrażające Chinom Mao Yushi uważa za najbardziej prawdopodobny? Bez wątpie nia upadek banków pod ciężarem złych długów. Na razie banki nie są zagrożone, ponieważ wpływy znacznie przekraczają wysokość udzielo-
1 2 8 S P F , R ok Koguti
nych pożyczek: obfitość gotówki sprawia, że niebezpieczeństwo się od dala. Chiny przeżyły ostatnio kilka wybuchów paniki bankowej, zwłasz cza w Kantonie, gdzie w 2002 roku klienci oszczędzający w jednym z banków dowiedzieli się, że jego dyrektor uciekł z pieniędzmi. Jednak bank centralny natychmiast dostarczył filiom świeżej gotówki, żeby uspokoić nastroje. Ogólnie rzecz biorąc, Chińczycy darzą swoje banki niezwykłym zaufaniem - jak przyznaje Mao Yushi —dzięki czemu mogą one udzielać pożyczek na zamówienie władz politycznych, bez ogląda nia się na rachunek ekonomiczny. Czy ta euforia będzie trwała? Tak, jak długo światowy rynek będzie wspierał chiński wzrost, zagraniczni inwe storzy będą mieli bzika na punkcie Chin, a Chińczycy będą składać swo je legendarne oszczędności na poczcie i w bankach. Te oszczędności są obfite i stałe, ponieważ oszczędzajmy nie mają wyboru: szanghajska giełda wypadła z gry, bo zrujnowała inwestorów, eksport kapitału jest nielegalny, a możliwości lokowania pieniędzy poza bankiem prawie nie istnieją. Jedyną prawdziwą alternatywą dla oszczędzania w banku - wy magającą Jednak posiadania większej kwoty —jest inwe&tyija w nieru chomości. lpŁ y^»fdB, w OribmaŁ fetói oszczędza pieniądze to albo zo stawia je na koncie, albo uczestniczy w wielkim szaleństwie na rynku nieruchomości, które wytworzyło spekulacyjną bańkę mydlaną z wy górowanymi cenami, z milionami pustych biur i mieszkań. Jeżeli przy padkiem świat odwróciłby się od Chin na skutek jakiegoś konfliktu lub epidemii, jeśli Chińczycy zaczęliby się niepokoić o swoje oszczędności, to panika zmiotłaby wszystkie banki, a wraz z nimi cały kraj. Chińczy cy, podsumowuje Mao Yushi, mogą się jeszcze pogodzić, z częściową lub całkowitą utratą wolności, ale utraty swoich oszczędności nigdy by partii komunistycznej nie wybaczyli! Partia jest tego świadoma i próbu je zapallic bankructwu. W 2005 roku chińskie banki rozpoczęły reformę, która ma je dosto sować do zachodnich norm. Zagraniczne banki, zaproszone do udziału w tej modernizacji, nie dały się długo prosić i zainwestowały w banki chińskie w nadziei, że będą mogły skorzystać z ich sieci dystrybucji i sprzedawać stu milionom zamożnych Chińczyków nowe produkty - karty kredytowe i kreatywne formy inwestowania. Ale czy chińskie banki naprawdę można zreformować? Wydaje się, że jest to kwestia technicz na. W rzeczywistości trafia ona jednak w samo sedno systemu komuni stycznego. Rząd centralny potrzebuje lepiej zarządzanych banków, które mogły by finansować prawdziwą, racjonalną działalność gospodarczą. Gdyby
Pozorny rozwój
129
banki zrujnowały oszczędzających, to ich bankructwo pociągnęłoby za so bą upadek partii komunistycznej. Ale jeśli bank zacznie postępować ra cjonalnie, przestanie się zgadzać na żądania lokalnych przywódców par tyjnych, którzy dziś dostają pożyczki, odmowa zaś w ogóle nie wchodzi w rachubę. Te kredyty wspomagają lokalne przedsiębiorstwa, które co prawda są bezproduktywne, ale zapewniają miejsca pracy i synekury. Ja kie wpływy będą mieli działacze partyjni, co się stanie z ich zatrudnie niem w przedsiębiorstwach państwowych bez tych kredytów? Inny deli katny problem: jeżeli banki zaczną postępować racjonalnie, przestaną udzielać pożyczek studentom. Wiedzą bowiem, że studenci nigdy ich nie zwracają i że obecnie nikt nie odważy się zażądać od tych przyszłych działaczy, by uznali swoje długi. Reforma bankowa mogłaby zatem dopro wadzić do studenckiego buntu, do zamknięcia tysięcy deficytowych przedsiębiorstw i do utraty wpływów przez lokalnych przywódców komu nistycznych. Co zrobi partia, jeśli będzie musiała wybierać pomiędzy tymi sprzecz nymi wymogami: racjonalizmem ekonomicznym i niedopuszczeniem do upadku banków z jednej strony, z drugiej natomiast —utrzymaniem sta bilności społecznej oraz władzy, jaką posiadają lokalni działacze partyj ni w sprawie udzielania pożyczek? Co wyleci w powietrze jako pierwsze: lokalne władze partyjne, studenci, którzy stracą subwencje, nowi bezro botni czy system finansowy? Chińscy przywódcy oraz inwestorzy zagra niczni mają nadzieję, że te trudności będzie można pokonać dzięki obfi tości gotówki —jeśli tempo wzrostu gospodarczego się utrzyma, jeśli będą napływać kapitały, a oszczędzający pozostaną zdyscyplinowani. Mao Yushi ma rację, że przyszłość partii zależy od przyszłości banków.
Nieistniejąca klasa średnia . Czy Chiny nie znalazły się w naturalnym „okresie przejściowym” na dro dze do demokracji? Czy wzrost gospodarczy nie doprowadził do powsta nia niezależnej od władzy klasy średniej, która na dłuższą metę zażąda politycznej autonomii? Mao Yushi tak nie uważa. Woli mówić o klasie „nowobogackich” , których siła nabywcza w większym stopniu zależy od Stosunków z partią niż od wykształcenia lub przedsiębiorczości. W przeważającej mierze są to biurokraci, wyżsi rangą oficerowie oraz ich rodziny, którzy żyją ze zwrotu kosztów, z przywilejów i synekur związanych z zajmowanym sta nowiskiem. Los tej pseudoklasy średniej stapia się w jedno z losem par-
130
R ok Koguta
tii, bo albo jej członkowie należą do kasty biurokratów, albo ich docho dy zależą od woli partyjnych przywódców. Wyłączywszy garstkę prawdzi wych prywatnych przedsiębiorców, nowobogaccy zatrudnieni są w admi nistracji państwowej, w wojsku (które jest niezależnym mocarstwem gospodarczym), w przedsiębiorstwach państwowych lub formalnie pry watnych, faktycznie jednak należących do partii, wojska albo jego kadiy kierowniczej. Tych, którzy nie są partyjnymi aparatczykami, nazwać by można „przedsiębiorczykami” - przedsiębiorcami z łaski partyjnych aparatczyków. Styl żyda tej nowej klasy społecznej najczęściej nie jest wcale uza leżniony od wielkości dochodów, ale od legalnych lub nielegalnych ko rzyści w naturze. Prawie wszystkie importowane, luksusowe samocho dy, dwie trzecie telefonów komórkowych, trzy czwarte rachunków z restauracji i lokali rozrywkowych, zatrudnione tam prostytutki, pra wie wszystkie zagraniczne delegacje, gigantyczne wydatki w kasynach w Makau i Las Vegas - wszystko to jest opłacane z kasy administracji państwowej i chińskich przedsiębiorstw państwowych. Fakt, że nie ist nieje prawdziwa, zagwarantowana prawem własność prywatna, przyczy nia się również do zwiększenia zależności „nowobogackich” od partii. Ludność posiada w zasadzie tylko przydział na użytkowanie ziemi, mieszkania, przedsiębiorstwa. Pozostawianie własności w szarej strefie jest przyczyną wielkiego zaniepokojenia tych, którzy coś zajmują; i tak na przykład, można teraz wykupić na własność swoje mieszkanie we wspólnym budynku, jednak ziemię pod nim państwo, wojsko albo lokal ny rząd dzierżawią budującym na czas określony. Dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się stanie z prawem własności po wygaśnięciu dzierżawy. Ten brak pewności związany z własnością tłumaczy, dlacze go przedsiębiorczyk woli się szybko wzbogacić, natychmiast wycofać zainwestowane sumy i ewakuować kapitał za granicę. To głównie przed siębiorcy zagraniczni podejmują ryzyko długoterminowych inwestycji, ponieważ chroni ich ubezpieczenie albo czują się mniej zagrożeni przez rząd niż Chińczycy. Specyficznym źródłem zamożności klasy nowobogackich jest nie spłacony kredyt; ci, którzy mają znajomości (guanxi), łatwo dostają po życzkę. Oprocentowanie wydaje się wysokie, bo pożyczający płaci oko ło pięciu procent prowizji swoim rozmówcom w banku (częściej niż samemu bankowi) oraz około piętnastu procent lokalnym przywódcom partyjnym, którzy tę pożyczkę zatwierdzają. Jest ona w zasadzie przezna czona na inwestycję w nieruchomości lub w wytwórczość, ale niezałeż-
Pozorny rozwój W4*]r 131
nie od tego, czy inwestycja zostanie zrealizowana, poza początkowymi dwudziestoma procentami nie zostanie nigdy spłacona. Oczywiście pod warunkiem że partia nadal będzie spoglądała na dłużnika przychylnym okiem. Te profity partia w każdej chwili może odebrać. W taki sposób tłumione są wszelkie przejawy niezadowolenia. Każe nam to powątpie wać w czysto mechanistyczną teorię, która mówi, że chińska gospodar ka doprowadzi do powstania klasy średniej, a ta w naturalny sposób bę dzie się domagała demokracji. Ten schodkowy scenariusz wzorowany na koreańskim w Chinach na razie wydaje się nie mieć zastosowania. Kla sa nowobogackich nie jest zalążkiem przyszłego, niezależnego od reżi mu społeczeństwa obywatelskiego —społeczeństwa, które się zbuntuje i zażąda liberalizacji reżimu. Wręcz przeciwnie, to właśnie społeczeń stwo nowobogackich jest najsilniej związane z reżimem, który stanowi gwarancję jego pomyślności." « Chodzi tu o zależność nie tylko materialną. Do analizy Mao Yushiego dorzucę własne obserwacje, dotyczące natury uzależnienia, którego źró dłem jest system edukacji. W Chinach nauczanie na wszystkich szcze blach ma charakter autorytarny, nie wymaga aktywnego udziału uczniów czy studentów. To znaczy, że aby zdać egzamin, należy wyrecytować lek cję wykutą na pamięć, a nie dyskutować czy wykazywać się jakąkolwiek oryginalnością. Ten brak zmysłu krytycznego hamuje dążenie do demo kracji w tym samym stopniu co materialna zależność od partii;
Okres przejściowy wszystko tłumaczy „Pańska krytyka jest uzasadniona, ale znajdujemy się w okresie przej ściowym” - taki jest lejtmotyw każdej rozmowy z przedstawicielami władzy. Chińscy przywódcy nie potrzebują krytyki modelu rozwoju gospo darczego ani ze strony Mao Yushiego, ani w wykonaniu zachodnich ob serwatorów. Sami chętnie przyznają, że ten model ma pewne słabe stro ny. Określają je wspólnym mianem „okresu przejściowego”. Masowe migracje i ludzkie dramaty będące ich wynikiem, epidemie, prostytucja, nieodpowiednie inwestycje są jakoby symptomami wspo mnianego okresu przejściowego. Jedyną drogą do jego zakończenia jest -powtarzają wszędzie - sam rozwój. Wszystko w końcu samo się ułoży: oto wygodny sposób na pozbycie się arogantów! Wystarczy trochę nacis nąć, a natychmiast oskarżają cię, że albo jesteś wrogiem Chin, albo zu pełnie nie znasz chińskich realiów. Żadna dyskusja z partyjną kadrą czy też funkcjonariuszami reżimu nie wchodzi w rachubę. Czy z powodu
132
R ok Kogut.
przepaści ideologicznej, jaka nas dzieli? Raczej ze względu na to, źe chiń scy przywódcy przekonani są o swoich racjach i wszelkie słowa krytyki pod swoim adresem biorą za przejaw głupoty albo nienawiści. Skądinąd, ich optymistyczny fatalizm - wszystko się ułoży, nawet jeśli wszystko idzie źle - podzielają niektórzy ekonomiści bezwarunkowo wierzący w gospo darkę rynkową. Michael Bemstam, znany ekonomista z Instytutu Hoovera na Uniwer sytecie Stanforda, stwierdził, badając adaptację dawnych reżimów tota litarnych do gospodarki rynkowej, że w czasach dyktatury poziom insty tucji edukacyjnych i zdrowotnych był często wysoki. Kuba, ZSRR, Chiny pod rządami Mao inwestowały w te dziedziny, będące wizytówką reżimu, i rzeczywiście doprowadziły do wydłużenia średniej życia swoich obywa teli. Ludzie żyli co prawda w więzieniu, ale cieszyli się stosunkowo do brym zdrowiem i byli wykształceni. Od kiedy w krajach tych wprowadzo no gospodarkę rynkową, wszelkie inwestycje nie związane bezpośrednio z produkcją, takie jak szpitale albo szkoły, zostały spisane na straty na rzecz wytwórczości. W okresie przejściowym jakość opieki medycznej i edukacji ulega pogorszeniu; należałoby zaczekać do końca tego okre su, aż osiągnięcie kolejnego etapu rozwoju znów pozwoli rządom i jed nostkom finansować szkolnictwo i służbę zdrowia. Już teraz w Chinach najbogatsi sami ponoszą swoje wydatki na zdrowie i naukę —w placów kach oferujących usługi na poziomie wyższym niż ten, który komunistycz ny reżim zapewniał bezpłatnie przed okresem przejściowym. Bemstam zastosował identyczne rozumowanie w odniesieniu do śro dowiska naturalnego. Twierdzi, że w społeczeństwie autorytarnym, kiedy gospodarka znajduje się w zastoju, stan środowiska naturalnego nie ule ga zmianie. W okresie przejściowym rozwój powoduje jego degradację. Gdy ten okres się skończy, przedsiębiorstwa i społeczeństwo, dzięki za stosowaniu droższych technologii, zaczynają chronię środowisko, oszczę dzać wodę i energię oraz ograniczać emisję zanieczyszczeń. Ten amerykański ekonomista, symbol liberalizmu pozbawionego wąt pliwości, zgadza się z chińskimi strategami i w gruncie rzeczy proponu je wybór pomiędzy stagnacją w dobrym zdrowiu a ryzykownym rozwojem. W obu tych fazach są zwycięzcy i pokonani, jednak za każdym razem są to różne osoby. Rozwój wymaga zatem istnienia arbitrażu, bo nie jest moż liwe, by wszyscy byli jego beneficjentami. Ale kto ma być arbitrem? W Chinach —partia komunistyczna. Za to w Indiach, jedynym kraju, któ ry można dziś z nimi porównać, arbitraż jest inny: pochodzi z demokra tycznego wyboru.
Pozorny rozwój
133
Porównanie Chin z Indiami Dlaczego właśnie Indie? Porównanie Chin z Indiami to nowy pomysł, któ ry pojawił się w Roku Koguta, Oba sąsiadujące narody zawsze były so bie obce. Kiedy przed piętnastoma wiekami uczniowie Buddy przybyli z Indii do Chin2, Chińczycy tak istotnie zmienili ich przesłanie, że bar dziej przypomina taoizm niż pierwotny buddyzm. A kilka potyczek sto czonych w Himalajach w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku miało utwierdzić chińską armię w przekonaniu o jej przewadze. Poza tym każ- - , de państwo poszło własną drogą: konserwatywną w Indiach, rewolucyjną w Chinach. Jednak w obu przypadkach aż do końca XX wieku rezul tatem tych wyborów był zerowy wzrost gospodarczy i powszechna nędza. Upadek ZSRR i potwierdzenie wyższości gospodarki rynkowej przebudzi- g ły oba narody w odstępie kilku lat: Rajiv Gandhi nawrócił swój naród na liberalizm w 1989 roku, zaś Deng Xiaoping zrobił to samo w Chinach w roku 1992. Mieszkańcy Indii i Chin jednocześnie przyjęli globalizację, wraz z jej wymogami i skutecznością. | | Chiny pozornie prowadzą w tym dążeniu do rozwoju, ze średnim wzro stem gospodarczym wynoszącym dziewięć procent, podczas gdy w In diach wynosi on sześć procent. Chińczycy startowali z tego samego po- _ ziomu co mieszkańcy Indii i w ciągu piętnastu lat pozornie osiągnęli dwukrotnie wyższy przychód na głowę mieszkańca (średnio tysiąc dwie- S ście dolarów rocznie, gdy w Indiach wynosi on sześćset dolarów). Ale o jakich Chińczykach tu mówimy? Ta statystyczna średnia nie bierze pod uwagę nierównego podziału dochodów. Nie uwzględnia w ogóle war tości nieekonomicznych, a przecież istotnych, jak demokracja, swoboda wyznaniowa, szacunek dla życia. > Chiński wzrost gospodarczy zawdzięcza wiele zagranicznym inwesto rom, którzy sami często są Chińczykami. Dlaczego, wolą oni Chiny od Indii w stosunku dwanaście do jednego? Bo w Chinach bogacą się szyb ciej niż w Indiach: partia komunistyczna szybko załatwia formalności, oddaje im do dyspozycji masy uległych pracowników, nie przejmuje się ani prawami socjalnymi, ani środowiskiem naturalnym. To są zalety au torytarnej administracji. W demokratycznych Indiach, gdzie obywatele
2 Warto przypomnieć, że przybyli okrężną drogą przez Afganistan i Xinjiang, wówczas była to bowiem najszybsza i najwygodniejsza droga łącząca Chiny i Indie. Bariera Himala jów i dżungli północnej Birmy była niemal nieprzekraczalna. Przejezdna dla wozów droga z Birmy (i Indii) do Chin powstała dopiero w 1938 r. (sławna Burma Road).
134
R ok Koguta
mają swoje prawa, wszystko przebiega o wiele wolniej. Na dłuższą metę Indie są bardziej przewidywalne niż Chiny, bez większego ryzyka poli tycznego. Ale w Chinach szybki zysk goni szybki zysk. t Chińscy przywódcy są także lepiej przygotowani propagandowo niż indyjscp każde wielkie zachodnie przedsiębiorstw czuje przy mus uczestnictwa w „wielkiej przygodzie” gospodarczej „Wielkich Chin” . Wystarczy się zawahać w obliczu chińskiego rynku, a obwoła ją cię starym rupieciem i wrogiem Chin, także w niektórych mediach zachodnich. Aż do 2005 roku żaden chiński ekonomista nie zainteresował się In diami i t^ps|i®tó mieszkańców Indii zwracało uwagę na Chiny. Ta obojęt ność skończyła się, kiedy brytyjski ekonomista indyjskiego pochodzenia (Uaureat Nagrody Noblą|, Amyarta Sen, przeprowadził badania wQ§« nach, a chińskie zespoły badawcze pojechały w przeciwnym kierunku, aby poznać Indie. Wniosek Amyarty Sena był taki, że Chiny wyprzedza ją Indie tylko wtedy, gdy zaufamy niedokładnym danym statystycznym; natomiast Chińczycy odkryli w Indiach alternatywny model rozwoju.
Chiny widziane z Indii Czy można porównywać Indie z Chinami? Wyodrębnienie jednego ejtó*' mentu, na przykład stopy wzrostu gospodarczego, gdy się abstrakcjiod różnic historycznych i cywilizacyjnych, nie ma sensu. Porównanie jest interesujące raczej dlatego, że dla obu stron stało się nagle konieczne i może pobudzić do refleksji. Amyarta Sen zachwiał chińskimi pewni kami: wysoka s tip t wzrostu, która nie bierze pod uwagę czynnika;ludz kiego - powiada Chińczykom - jest pozorna." Tymczasem w Chinach średnia długość życia nie rośnie, a w prowincjach zachodnich nawet ma leje. Wyłącznie ilościowe podejście do wzrostu gospodarczego doprowa dziło do spisania na straty edukacji, zdrowia, środowiska naturalnego. Podczas gdy wskaźnik długości I p ś i w Indiach, który był początkowo niższy niż w Chinach, rośnie na terenie całego kmjtt i w całej popula cji. W 1979 roku, kiedy w Chinach zaczynały i l f reformy gospodarcze, Chińczycy żył! średnio o czternaście lat dłużej niż mieszkańcy Indii, a źródłem ii f j przewagi był po części podstawowy system opieki zdrowot nej, rozpowszechniony w całych Chinach, za to nieznany w Indiach. Dwadzieścia pięć lat później średnia długnlĆ życia w Chinach nie ule gła zmianie, tymczasem w Indiach wzrosła z pięćdziesięciu siedmiu do sześćdziesięciu czterech lat. W niektórych indyjskich stanach, szczegół-
Pozorny rozwój
nie w Kerali, wynosi ona siedemdziesiąt cztery lata i znacznie przewyż sza chińską średnią; także w Kerali średnia umieralność dzieci wynosi jedną trzecią chińskiej średniej. W Chinach wskaźnik ten ulega niewiel kim tylko zmianom. Inny znaczący czynnik ludzki: stosunek liczby mężczyzn do liczby ko biet - pokazujący, ile dziewczynek jest zabijanych i jakim poszanowa niem cieszy się życie ludzkie - jest w Indiach lepszy niż w Chinach (na stu chłopców przypada w Indiach sto siedem dziewczynek, a w Chinach tylko dziewięćdziesiąt cztery). W Kerali ten stosunek jest identyczny jak w Europie Zachodniej.! Optymizm Amyarty Sena należy jednak trochę ostudzić, gdyż w kra jach tak różnych jak Indie i Chiny przypadki zarówno pojedyncze, jak i średnie bywają mylące. Można na przykład zakwestionować wybór Ke rali jako stanu reprezentatywnego dla całych Indii, a w Szanghaju i w Pe kinie średnia życia jest jeszcze wyższa niż w Kerali. Jednak trudno zaprzeczyć ogólnej tendencji: w demokratycznych Indiach jakość życia - mierzona jego średnią długością, śmiertelnością dzieci i stosunkiem ilości mężczyzn do ilości kobiet —wzrasta szybciej niż w Chinach. Chiny się bogacą, ale czy biorąc pod uwagę czynnik ludzki, powie dzieć można, że się rozwijają? A jeśli Indie rozwijają się wolniej, to czy postęp w tym kraju nie jest szybszy? Wszystko zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciami rozwoju i po stępu. Amyarta Sen proponuje, Igr zastosować jako kryterium postępu czynnik ludzki, a nie stopę wzrostu gospodarczego. Czy nie jest to jednak wybór natury filozoficznej, stający po stronie Indii, a nie Chin? Czy róż nica między dwiema koncepcjami rozwoju bierze się z kultury czy z de mokracji? Czy nie dlatego, że w Chinach wszelka debata jest zabronio na, wybrano rynek i spisano na straty zdrowie oraz szkołę? Ofiarami tej decyzji są najbiedniejsi; jest ich także najwięcej, w Chinach jednak nikt nie chce ich słuchać. W Indiach biedacy głosująca media informują o skandalach; indyjskie rządy nie mogą spisywać biednych na straty, bo są przez nich wybierane. Z tych samych przyczyn indyjska demokracja chroni wartości pozaekonomiczne - niewymierne, od których jednak za leży dobrobyt - takie jak rodzina, tradycja, religia. W Chinach odrzuca się wartości kulturowe i duchowe, nie przyczyniają się one bowiem bez pośrednio do wzrostu gospodarczego. Wzrost gospodarczy w Chinach jest szybszy niż w Indiach, ale czy ten, kto bogaci się szybciej, lepiej się rozwija? Czy biedny mieszkaniec Indii, którego wiara i tradycje pozostały nienaruszone, nie jest przypadkiem
135
136
R ok Koguta
V
mniej biedny - przy jednakowych dochodach -r od Chińczyka? Pierwszy zachował tradycyjne wartości, drugiemu je odebrano. Przyznajmy jednak, że taka jakościowa analiza rozwoju ma dla Hin dusów tę zaletę, że utwierdza ich w bierności. Lecz niepokoi ona także niektórych Chińczyków...
Indie widziane z Chin Chen Xin, ekonomista z Akademii Nauk Społecznych w Pekinie, jest jed nym z tych zaniepokojonych; od kiedy pojechał do Indii, patrzy na Chi* ny inaczej. ■ Do 1989 roku Akademia ta była „liberalnym” laboratorium reżimu. Przygotowywano tam prywatyzację przedsiębiorstw państwowych i projekt , otwarcia Chin na rynki światowe. Jednak kiedy akademicy poparli stu dencką rewolucję, starych naukowców wyrzucono, a po ruch nadeszło no we, ostrożniejsze pokolenie. To, co mówi Chen, pokazuje, gdzie są grani' ce przemyśleń, na które godzi się partia. Chen Xin jest symbolem tej nowej fali. Mówi przyzwoicie po angiel sku i nie nosi krawata, co w przypadku chińskiego intelektualisty ozna cza niemal anarchistę. Rozmawiamy w jego biurze zupełnie sami, choć zwykle jest jeszcze ktoś trzeci, kto udaje, że podaje herbatę, tymczasem robi notatki i nadzoruje. Czyżbyśmy rozmawiali swobodnie? Co za naiw ności Tych, którzy zapisywali każdy banał, zastąpiły kamery; cenzura również idzie z duchem czasu. , . . g i l v\ ^ , f i Chen Xin stwierdził, że Indie i Chiny rozwijają się w tempie porów nywalnym. Doszedł do wniosku, iż nie f e t możliwe, aby oba te narody czyli w sumie niemal trzy miliardy ludzi - mogły przyjąć zachodni, konsumpcyjny styl życia. Jeśliby przedłużyć krzywe wzrostu, ofiarować każdemu Chińczykowi i każdemu Hindusowi samochód i zapewnić mu zachodni komfort, znajdziemy się w ślepej uliczce -*■z praktycznego i eko logicznego punktu widzenia. Energii i surowców nie wystarczy dla wszyst kich mieszkańców Zachodu i Azji, nawet za cenę drastycznych oszczęd: ności. Cała planeta stałaby się wielkim parkingiem. Chociaż w Chihach jeden samochód przypada zaledwie na siedemdziesięciu mieszkańców (w Ameryce na dwie osoby), Pekin i Szanghaj już są nieprzejezdne. Mo że społeczeństwo konsumpcyjne mogłoby powstać w Chinach i w In diach dzięki dostępowi do zasobów energii, ze stratą dla Zachodu? Chen Xin w to me wierzy; wątpi, czy Zachód zmniejszy kiedykolwiek swoje zu życie energii, aby podzielić się nią z Chinami i Indiami. Zresztą Stany
Pozorny rozwój
Zjednoczone rządzą światowym rynkiem surowców i zasobów energe tycznych; zablokują one wzrost gospodarczy Chin czy Indii, jeśli tylko te kraje miałyby zagrozić ich poziomowi życia. „To wcale nie jest pogląd antyimperialistyczny —mówi Chen Xin — tylko stwierdzenie faktu”. Jakie stąd płyną wnioski? Chiny powinny przy jąć inny od zachodniego model rozwoju, zbudowany wokół wschodniej idei „harmonii”. Mój rozmówca jest tu bliski herezji, ponieważ obecnie partia komunistyczna nie przewiduje żadnej alternatywy dla społeczeń stwa konsumpcyjnego i globalizacji. „Chińczycy - precyzuje Chen Xin — powinni mieć wybór między dwoma modelami życia: zachodnim (który już został przyjęty we wschodnich prowincjach położonych na wybrzeżu) a wschodnim (któiy przeważałby w środkowych i zachodnich prowincjach kraju)”. Aby rzeczywiście był wybór; państwo powinno zainwestować wielkie sumy w edukację i ochronę zdrowia mieszkańców wsi oraz kie rować ich do dochodowych zajęć —ale na miejscu. Według Chen Xina, te bardziej harmonijne Chiny powinny cieszyć się większą swobodą po lityczną i autonomią w zarządzaniu. Naturalistyczny sen, gdzieś pomię dzy geniuszem Indii a utopijnym socjalizmem...' Chen Xin jest przekonany, że odkrył przykład takiego harmonijnego społeczeństwa... w Kerali. Och, ta Kerala! Stan, który fascynuje wszyst kich poszukiwaczy alternatywnych rozwiązań. To coś na kształt społecz nego raju: powszechna edukacja, równouprawnienie, bezkonfliktowe współistnienie różnych religii, wysoka średnia życia. Więcej nawet, Ke rala jest politycznie poprawna, bo rządzi nią miejscowa partia komuni styczna. Zycie w Kerali wydaje się tym słodsze, że pracuje się tam nie wiele; Kerala jest „wygodna”. Jednak jej rząd finansuje edukację i opiekę zdrowotną ze środków przysyłanych do kraju przez Keralijczyków osiedlo nych w Wielkiej Brytanii i nad Zatoką Perską; ten obieg pieniędzy jest niewidoczny na pierwszy rzut oka. Poza tym utopiści nie dostrzegają, że kiedy mieszkańcy Kerali powracają do siebie z pracy nad Zatoką Perską, uginają się pod ciężarem dóbr konsumpcyjnych. W Indiach harmonia nie zawsze jest równoznaczna z ascezą. ; : Kerala to zatem trudny do powtórzenia mit. Znaczący natomiast jest fakt, że nowa generacja chińskich naukowców poszukuje tam harmonii. Czy oznacza to, że istnieje możliwość ewolucji modelu chińskiego, czy też mamy do czynienia z zapowiedzią przyszłej niespodzianki? Ekonomistę Chen Xina, poszukującego harmonii, można porównać do intelektuali stów, wśród których modne stało się poszukiwanie „wartości”, i do licz nych Chińczyków ogarniętych gorączką religijną, Ale poszukiwania Chen
138
R ok Koguti
Xina zatrzymują się na czerwonej, nieprzekraczalnej linii, jaką tworzy dyktatura partii. Jego sposób myślenia jest symptomatyczny dla tego, co dozwolone i niedozwolone: myśli o harmonii, nie przechodząc przez etap demokracji. Tymczasem jeśli pominie się demokrację, Indie stają się niezrozumiałe.
Cała różnica polega na demokracji Właśnie demokracja popycha Indie ku harmonii. Natomiast Chiny, któ re nie są krajem demokratycznym, dążą raczej do potęgi. Indyjski chłop ma w swej wiosce szanse na elektryczność, drogi, szkołę, przychodnię, których nigdy nie zobaczy chłop chiński * dlatego że pierwszy z nich głosuje, drugi zaś nie. Indyjski parlamentarzysta, jeśli nie weźmie pod uwagę oczekiwań swoich wyborców - szczególnie tych, którzy pragną pozostać w swej wiosce - nie zostanie ponownie wybrany. Natomiast w Chinach jest odwrotnie: misja lokalnego sekretarza partii polega na ekspediowaniu mieszkańców wsi do regionów przemysłowych. Źródła legitymizacji władzy politycznej w Indiach i w Chinach są całkowicie od mienne i prowadzą do przyjęcia przeciwstawnych strategii gospodar czych. Oczywiście w obu przypadkach siły rynkowe popychają do maso wej ucieczki ze wsi do miast, do konsumpcji indywidualnej, do życiowego materializmu, ale demokracja temperuje rynek i daje mieszkańcom In dii —naturalnie względną —wolność wyboru. Natomiast partia nie pozo stawia Chińczykom najmniejszej swobody.-; W modelu indyjskim przywódcy nie mają obsesji na punkcie odro dzenia się władzy cesarskiej, której nigdy zresztą Indie nie poznały. Skoro tylko zapragną, by kraj stał się potęgą, wyborcy szybko sprowa dzają ich na ziemię, przypominając o problemach lokalnego rozwoju. Mogliśmy zaobserwować ten proces w 2004 roku, kiedy partia rządząp t stała się zbyt nacjonalistyczna i została odsunięta od władzy przez koalicję o bardziej socjalnym nastawieniu (w Indiach biedni stanowią większość polityczną). Choć wymienność partii i wolna prasa nie likwi dują całkowicie korupcji i nie chronią przed pokusami władzy, to spra wiają jednak, że zasada harmonii pozostaje nieustannie na pierwszym planie. Indyjscy chłopi mogą zajmować się dochodową produkcją rol ną, która pozwala im pozostać na wsi, ponieważ ich przedstawiciele po lityczni nie mają innego wyjścia niż wspieranie takich inicjatyw. Nie przyczyniają się one do wzrostu potęgi państwa, lecz do zwiększenia do brobytu najbiedniejszych, zgodnie z receptą Mahatmy Candhiego, któ-
Pozorny rozwój
ry mówił, że rozwój gospodarczy należy mierzyć miarą najbiedniejsze go mieszkańca Indii. Inna zasadnicza różnica między tymi krajami to dawanie pierwszeń stwa zdecentralizowanym usługom i technikom informatycznym w In diach w miejsce chińskiego upodobania do przemysłu. Co decyduje o tej rozbieżności —charakter narodowy czy też wybór polityczny? Tradycja od grywa pewną rolę, lecz polityka dodatkowo ją wzmacnia (decentralizacja kapitałów w Indiach i koncentracja w Chinach). W Chinach preferencja dla przemysłu jest efektem komunistycznej strategii, której ostatecznym celem jest nie dobrobyt, lecz potęga państwa. Ci Chińczycy (dwadzieścia procent ogółu), którzy czerpią z niej materialne lub moralne (duma na rodowa) korzyści, stanowią Chiny „użyteczne”, dążące do potęgi; cała reszta to tylko ludzkie paliwo. Zauważmy także związek —nie dający się udowodnić, ale istniejący - między innowacyjnością w zawodach związanych z informatyką, szcze gólnie w tworzeniu oprogramowania komputerowego, a kulturą politycz ną. Tak się składa, że kraje twórcze są demokratyczne: Ameryka Północ na, Europa Zachodnia, Korea Południowa, Tajwan i Indie przeciwstawiają się Rosji, światowi muzułmańskiemu i Chinom. W Roku Koguta partia komunistyczna po raz pierwszy w swej histo rii wprowadziła do języka propagandy określenie ,,harmonia”i Zrobiła to zapewne z obawy przed niepokojami społecznymi, jednak Chińczycy nie dali się oszukać. „Harmonia”* o której wspomina partia —jak tłumaczą mi jednogłośnie studenci z Uniwersytetu Fudan w Szanghaju oznacza po prostu, że nfe ffiteiy krytykować „ani wykładowców, ani partii”^ Par tia może się powoływać na harmonię, a i tak nie zyska na wiarygodności. Jej logika to logika władzy, ponieważ jest Komunistyczną Partią Chin. Za czasów tego reżimu m gły ifce będziemy świadkami znaczącego przesunię cia środków na potrzeby wsi, służby zdrowia i edukacji: język partii mo że ewoluować, ale priorytety pozostaną niezmienione. Partia skazuje mi liard Chińczyków na pracę pod pokładem na rzecz potęgi - bo potęga jest racją bytu partii.
Na podbój świata Partia dokonała arbitralnego wyboru między potęgą Chin a rozwojem Chińczyków. Już w czasach Mao Zedonga wolała nastawione na podbój Chiny od zadowolonych obywateli. Od samego początku najważniejszą ro lę odgrywały przemysł ciężki i przemysł zbrojeniowy; już w epoce Mao
140
R ok Kogut:
masy chłopskie podporządkowane były temu programowi. Dziś cel pozo stał niezmieniony, udoskonalono tylko metodę. Tak jak za rządów Mao, in tencje nie są skrywane. Opowiada się o nich wszem i wobec, ale w zgo dzie z chińskimi zasadami. I tak w Roku Koguta zadaniem obwieszczenia przesłania reszcie świata obarczono admirała Zheng He. W 1405 roku —a było to wczoraj - cesarz z dynastii Ming3 powierzył admirałowi Zheng He dowodzenie wyprawą morską w sile trzystu okrę tów i trzydziestu tysięcy marynarzy, którzy w ciągu siedmiu następnych lat dotarli do wybrzeży Malezji, Indii i wschodniej Afryki. Po jego powro cie Mingowie zdecydowali się zamknąć granice Chin, więc historia eks[ pedycji poszła w zapomnienie. Dopiero Zachód, podczas wojen opiumo wych w 1840 roku, przerwał tę izolację. W sześć wieków później chińscy przywódcy szczęśliwie przypomnieli sobie o wyprawie i jej niezwykłym . dowódcy, muzułmańskim eunuchu rodem z Yunnanu, który otrzymał godność admirała. Latem 2005 roku w Muzeum Narodowym na placu Tian’anmen w Pekinie pokazano wystawę poświęconą admirałowi Zheng Hę. Nie zachowało się nic —czy też prawie nic —z jego niezwykłej eks pedycji, bo Mingowie zniszczyli wszelkie jej ślady. Odtworzono jednak makietę statku (całkiem wiarygodną, ale mało udokumentowaną), poka zano trochę współczesnych zdjęć z wybrzeży, do których chińska flota miała przybić podczas wyprawy. Z braku pamiątek na wystawie zgroma dzono wiele materiałów do czytania, w tym pompatyczne proklamacje w partyjnym stylu.Wielkie plakaty, będące prawdziwą racją bytu tej eks pozycji, przypominały zwiedzającym, że Zheng He „wyprzedził” Krzysz tofa Kolumba, Magellana i Vasco da Gamę o prawie cały wiek, że jego okręt był „trzykrotnie dłuższy” niż okręt odkrywcy z Genui, że chińska flota przewoziła „trzydzieści tysięcy ludzi”, a flota Kolumba „tylko osiem dziesięciu ośmiu”. Dla tych spośród zwiedzających, którzy nie zrozumie li przekazu, na specjalnym afiszu nazwano Zheng He „największym” i „pierwszym” żeglarzem wszechczasów. Chiny wyprzedziły więc Zachód I niciegó mun ie zawdzięczają. Do przewagi technicznej Zheng He i Mingów dorzucono jeszcze wyż szość moralną: „Chiny - można było przeczytać - były w owych czasach najpotężniejszym, niedoścignionym państwem. Mogłyby zająć, podbić i skolonizować terytoria, do których dotarła ekspedycja. Ale nie uczyni' ły tego, nie chcąc niczyjej krzywdy”. Skoro nie zrobiły tego wówczas, „dlaczego miałyby to zrobić dziś lub jutro”? Głównym celem wystawy Cesarz Yongle.
\
Pozorny rozwój
^ ir 1 4 1
i
l
i
była legitymizacja nowych ambicji Chin i „pokojowego” charakteru wzro stu gospodarczego (jeden ze sloganów Roku Koguta). Wydarzenie to sta nowiło również ilustrację bardzo dawnego zwyczaju cesarskiego, nadal praktykowanego przez aktualny reżim —pisania historii na nowo, w za leżności od wymogów chwili. W rzeczywistości wystawa ukrywała prawdziwe powody ekspedycji Zheng He. Celem wyprawy floty tak gigantycznych rozmiarów nie było, jak można się domyślać, odkrywanie egzotycznych ziem. Admirał miał przywrócić autorytet Chin w krajach zależnych oraz w miarę możliwości zwiększyć ich liczbę, bo dynastia Ming była zupełnie nowa i dalecy wa sale korzystali z tego, by nie płacić daniny. Ten nowy podbój Azji, choć miał charakter pokojowy, napotkał jednak na opór: Zheng He musiał sto czyć walki na Cejlonie, a władcy Sumatry obcięto głowę za to, że okazał Chinom brak szacunku. O żadnym ź tych aktów przemocy (oczywiście skromnych w porównaniu z bezprawiem europejskich konkwistadorów) na wystawie nie wspomniano4. Na czym polegała prawdziwa różnica między Kolumbem a Zheng He? Imperializm? Chińczycy byli imperialni na równi z Europejczyka mi. Mingowie zaanektowali Tybet, a Qingowie wschodni Turkiestan. W tamtych czasach chińskie dynastie uważały, iż przewyższają wszyst kie inne narody —podobnie jak Zachód w swojej sferze wpływów. Lecz w odróżnieniu od Zachodu, który eksportował „wartości” chrześcijań skie, uważając je za uniwersalne. Chińczycy eksportowali wyłącznie towary—jedwab i porcelanę. Ta różnica przetrwała do dziś: Zachód upor czywie propaguje prawa człowieka, Chińczycy zaś towary, bez najmniej szych pretensji do uniwersalizmu. Czy sprzedając wyłącznie przedmio ty (bo eksport rewolucji poszedł w zapomnienie wraz ze śmiercią Mao Zedonga), współcześni Chińczycy, jak za czasów dynastii Ming, są skromniejsi niż ludzie Zachodu? A może są bardziej próżni, bo przeko nani o niedającej się przekazać wyższości swych wartości? W pluralis-
4 Wyprawy Zheng H e (łącznie siedem; w latach 140 5 -1 4 3 3 ) okazały się niezmier nie kosztowne, a ich ce l - podniesienie prestiżu Chin - choć osiągnięty, był mało wymier ny. O przerwaniu wypraw zadecydowało kilka czynników: śmierć popierającego wyprawy cesarza, utrata wpływów na dworze przez stronnictwo eunuchów, do którego Zheng He na leżał, zagrożenie północnej granicy cesarstwa przez Mongołów, co spowodowało przesu nięcie wydatków z ekspansji morskiej na obronę lądową. Archiwa wypraw i statki znisz czono, a z plagą piractwa usiłowano sobie poradzić, ewakuując wybrzeża. Choć handel morski Chin odrodził się później, to nie podejmowano żadnych wypraw na porównywal ną skalę.
142
Rok Kogut; tycznym kraju uczczenie pamięci Zheng He dałoby powód do refleksji nad tymi ofsefcwri szczególnymi i różnicami. W Chinach tego tematu w ogóle nie poruszono. Zwiedzający wystawę nie dowiedzieli się także, dlaczego ekspedycje zostały przeiwane. Kiedy władza dynastii Ming już się ustabilizowała, mandaryni zabronili dalekich wypraw. Dlatego że były zbyt kosztowne? Czy może z obawy, że przyniosą do.Chin obce idee? N ii W iidflilŁ wa siedmiu wypraw Zheng He zniszczono, a jego techniki żeglarskie po szły w zapomnienie. 0 tym pekińska wystawa Me wspomina. Jaka nauka płynie dla nas z tej historii? Czy Chiny, które wyprzedzi ły Zachód, odzyskają dawną przewagę? Czy ta stosunkowo pokojowa eks pedycja jest zapowiedzią równie pokojowego odradzenia? Czy współczes ne Chiny, jak za czasów dynastii Ming, będą żądaóili^liGMfe szacunku i zysków? Czy mogłyby znowu zamknąć granice? Historia niezwykłego admirała zawiera w sobie zalążek wszystkich wspomnianych zakończeń. Jednak żadne ze związanych z nią pytań il e jest w Chinach przedmiotem publicznej debaty, ż
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Cienie demokracji
Jiren, tybetański pasterz, właściciel tysiąca jaków i żony ozdobionej srebrnymi naszyjnikami, w ogóle nie zrozumiał, na czym polega komuni styczna wersja demokracji w Chinach. Tak jak czterystu innych miesz kańców wioski Chała, położonej na górskim płaskowyżu w prowincji Qinghai, stawił się na wezwanie na zebranie wyborcze. Wezwanie zostało jednak zredagowane przez sekretarza partii komunistycznej w języku chińskim, którego Jiren nie zna ani w piśmie, ani w mowie. I stąd wyni kło być może opisane tu nieporozumienie. f Qinghai jest częścią historycznego Tybetu, ale w 1965 roku rząd — w nadziei, że zmniejszy w ten sposób skłonność Tybetańczyków do auto nomii - podzielił go na wiele prowincji. Wczesną wiosną w Roku Kogu ta, kiedy na górskich płaskowyżach zaczynają topnieć śniegi, pasterze z Chałi stawili się posłusznie: przybyli konno, a zamożniejsi na tereno wych motorach. Nie zabrakło ani jednej rodziny, bo Tybetańczyk w Chi nach nie może się nie stawić na wezwanie sekretarza partii. W Roku Ko guta Tybetańczycy i Chińczycy mają obchodzić czterdziestą rocznicę „pokojowego wyzwolenia” Tybetu, jak nazywa w komunistycznej nowo mowie kolonizację. Rocznica ta stała się pretekstem do hucznych obcho dów, podczas których Tybetańczycy „pełni byli radości”, według partyj nej prasy. v, -: |^ i || mĘisM K g Sekretarz partii, który rozesłał wezwanie, również jest Tybetańczykiem. Ale ten mówiący po chińsku Cairang wybrał współpracę z regional ną administracją. Partia jest mu za to wdzięczna, więc Cairang otrzymał pożyczkę z banku, za którą kupił zamrażarkę i generator prądu. Dzięki te mu wyposażeniu może sprzedawać mięso i solone masło za wyższą cenę niż inni pasterze, którzy są zdani na łaskę chińskich pośredników. Jak długo Cairang pozostanie sekretarzem partii i będzie działał zgodnie z jej instrukcjami, bank p it będzie się domagał spłaty pożyczki. Ten przykład pokazuje, w jaki sposób partia trzyma Tybetańczyków w garści, aplikując im koktajl represji i subwencji; tę samą dietę partia stosuje wo bec wszystkich obywateli Chin - Tybetańczycy otrzymują tylko silniejszą dawkę obu składników, e
144
Rok Kogut;
Tybetańskie m arionetki wyborcze Pasterze, ich żony i dzieci siedzą po turecku na wilgotnej trawie, zwróce ni twarzami do siedziby partii, jedynego murowanego budynku we wsi, wyłożonego białymi kafelkami (co w całych Chinach jest oznaką nowo czesności). Wioska Chała tak naprawdę nie istnieje: pasterze mieszkają w namiotach i ziemiankach, rozproszeni na przestrzeni trzydziestu kilo metrów. Partia robi wszystko porządnie, dlatego dostarczyła sprzęt nagłaś niający, aby zagrać chiński hymn narodowy; Tybetańczycy są dobrze ułożeni, więc wstają. Następnie Cairang rozpoczyna bardzo długie prze mówienie po chińsku, którego pasterze najwidoczniej nie rozumieją. Szepczą jednak między sobą i z pojedynczych zrozumiałych słów odtwa rzają, o co mniej więcej chodzi. Sekretarz wyjaśnia, że —ni mniej, ni więcej - w Chali pojawiła się demokracja. Mieszkańcy wsi zostali wezwani* aby wybrać komitet lokalny i wójta. W tajnym głosowaniu. Cairang pokazuje, że drewniana urna, ozdobiona czerwonym papierem, jest w środku pusta i można ją zamk nąć na klucz. Wymachuje kartami do głosowania: żółte na komitet, ró żowa na wójta. Nazwiska kandydatów —sześć na pięć miejsc w komite cie i jedno jedyne na różowej karcie —wydrukowano z wyprzedzeniem. Na użytek zagranicznych obserwatorów i dziennikarzy, którzy przybyli specjalnie do tego zakątka Chin, sekretarz partii wyjaśnia, że lista kan dydatów została wcześniej ustalona przez mieszkańców wioski. Paste rze wymieniają między sobą zaniepokojone spojrzenia. Następnie Ca irang wyjaśnia procedurę tajnego głosowania: za wałem z ziemi, służącym także za latrynę, zainstalowano coś w rodzaju kabiny do gło sowania. Cairang przypomina, że kupowanie głosów je st zabronione co oznacza, że często się to zdarza —i pokazuje dwóch policjantów, któ rzy przybyli specjalnie ze stolicy obwodu, aby zatrzymać ewentual nych przestępców. Cairang widzi, że przemówienie — wygłaszane charakterystycznym dla wszystkich partyjnych dygnitarzy grzmiącym głosem —przestało in teresować słuchaczy: kobiety plotkują, mężczyźni ćmią papierosy, krążą butelki z alkoholem. Puszcza więc muzykę i po chwili tybetańskie melo die w rytmie pop przyciągają ogólną uwagę. Kobiety się uśmiechają, ukazując całe swe bogactwo - złoto, którym pokryte są ich zęby. Kampa nia wyborcza może się zacząć. Cairang przedstawia kandydata popieranego przez partię —niejakie go Caibana, także hodowcę jaków, będącego jednak posiadaczem jedy-
Cienie demokracji
nego samochodu w & s ł l D n także kupił zamrażarkę na kredyt. Na ty betańską suknię włożył jeden z tych odzysku, jakich kiedyś używali chińscy żołnierze. Wszyscy zazdroszczą mu tego stroju^ bo wystarczy, że pojawi sjęjakaś chmura i temperatura spada o piętna ście stopni. Kandydat długo przedstawia swój program —po chińsku, ale z tak wyraźnym tybetańskim akcentem, że audytorium wydaje się go ro zumieć. Przyrzeka, że nie da się skorumpować (co oznacza, że korupcja jest normą), rozliczy się z powierzonych mu publicznych funduszy, utwar dzi kamieniem dojazd z centrum wsi do głównej drogi i będzie rozstrzy gał spory o granice, które są przyczyną konfliktów między rodzinami pa sterzy, jak najlepiej potrafi. W końcu przysięga, że będzie trzymał się linii partii, walczył z biedą i doprowadzi do tego, że postęp zwycięży. Za te zgodne z oczekiwaniami wyborców deklaracje nie dostaje oklasków. Kampania wyborcza dobiegła końca; sekretarz paitii rozdaje karty do głosowania. | ;/ : • I właśnie wtedy Jiren wszystko zepsuł. Wstał i zabrał głos, nie prosząc o pozwolenie. Oznajmił, że cieszy się ze swobody, jaką dano hodowcom z Chali, podziękował za to partii komunistycznej, której jest członkiem, a następnie przedstawił swoją kandydaturę na stanowisko wójta! Wszyst ko to powiedział spokojnie, bez emocji i po tybetańsku. Jiren usiadł, a jego wspaniała żona pokazała w uśmiechu całe złoto swych zębów. Pa sterze wyglądali na rozbawionych, ale odgadnij tu, człowieku, wyraz twa rzy Tybetańczyka, wygarbowanej przez słonce i półwiecze chińskiego ucisku! < i 1j ‘ - I , Sekretarz partii wyglądał na zakłopotanego. Wycofał się do wyłożo nego białymi kafelkami domu, aby naradzić się z władzami okręgu* W godzinę później wszyscy wyszli: ogłoszono, że chiński rząd przestrze ga reguł demokracji. Wyborcy zatem mogą ewentualnie dopisać ręcznie nazwisko dysydenta Jirena na różowej karcie. Jednak większość paste rzy nie umie pisać, nie wspominając już o ich żonach. „Niech ci, co umieją pisać, pomogą analfabetom” —zadekretował sekretarz partii, najwidoczniej rozdrażniony. Cała operacja, która powinna przebiegać według przygotowanego z wielomiesięcznym wyprzedzeniem scenariu sza, komplikowała się; kamerzyści z oficjalnej chińskiej telewizji prze stali filmować ten bałagan. Kucharze, którzy przygotowali dla zagranicz nych gości poczęstunek z pieczonego jaka i herbaty z masłem, stali zupełnie zbici z tropu. Odbyło się głosowanie. Potem karty policzono raz i drugi, powoli, pu blicznie: oskarżenie o oszustwo wyborcze nie wchodziło w rachubę. Ale
145
146
R ok Kogut;
ponieważ Tybetańczycy wyciągnęli wnioski z lat kolonizacji, oficjalny kandydat wygrał z dużą przewagą, otrzymując dwie trzecie głosów. Nie rozważny Jiren znalazł się jednak w komitecie wiejskim. Nie wyglądał na zawiedzionego: „Taka jest demokracja” - powiedział. Porządek został przywrócony. Na łąkę wpadła czarna limuzyna marki Buick (ale wyprodukowana w Chinach) z ciemnymi szybami, z której wysiadł ważny dygnitarz. W Chinach atrybutami ważności są ciemny garnitur; biała koszula, czer wony krawat i obfita, czarna fryzura. Komunistyczny dygnitarz, niezależ nie od wieku, nigdy nie jest siwy ani łysy. Przybysz nie przedstawił się, nie powiedział, jak się nazywa; szeptano, że jest „dyrektorem” i przyje chał z Xining, stolicy prowincji. Chwycił za mikrofon i w partyjnym ję zyku, wojskowym tonem, używając rytualnego słownictwa, pogratulował, mieszkańcom Chali, że zbliżyli się do demokracji, zgodnie z dyrektywa mi XVI Kongresu Komunistycznej Partii Chin. Wybory te, dorzucił, są ko lejnym krokiem na drodze rozwoju Chin i oznaką zupełnej zgody, jaka pa nuje pomiędzy różnymi chińskimi nacjami - mniejszościami narodowymi i Hanami. Ogłosił przyznanie wyjątkowej dotacji w wysokości trzech ty sięcy juanów —sumy śmiesznie niskiej1, nawet w Qinghai - którą komi tet Wiejski będzie rozporządzał dowolnie pod czujnym nadzorem sekre tarza partii. Zanim wsiadł z powrotem do swej limuzyny, „dyrektor” podporządkował się tybetańskiemu obyczajowi: należy umoczyć palec w kieliszku wódki z solonym masłem na brzegach, strzepnąć trzy krople wokół siebie, błogosławiąc ziemię, niebo i rodzinę, a potem wypić resz tę. Ogarniająca wtedy fala gorąca chroni przed mrozem i zawrotami gło wy wywołanymi wysokością. Słońce już nachodziło za górami, zbierali fig na śnieg. Pieczeń z ja ka i podroby fa m m m sm siołami pochłonięto w okamgnieniu, popijając herbatą z masłem. Pasterze rozjechali się błyskawicznie: na jednego ko nia lub motocykl przypadała cała rodzina. Do Chali, jednej z sześciuset pięćdziesięciu tysięcy wiosek, w których partia postanowiła wprowadzić „demokrację”, powróciły cisza i mrok. Co się stanie z buntownikiem Jirenem? Pewnie nikt nie będzie go nie pokoić, bo to zawodnik wagi piórkowej. Raczej partyjna komisja dyscy plinarna (gdyż jest członkiem partii) udzieli mu lekcji moralności i już nigdy nie dostanie w banku pożyczki, która pozwoliłaby mu na zakup za mrażarki. ł Dziesięć juanów ma wartość około jednego euro.
C ie n ie d em ok racji
147
Gdy wracaliśmy z Chali, na drodze do Xining chińscy gospodarze za proponowali zagranicznym delegatom postój, żeby pokazać nam tutej szą atrakcję turystyczną. Nasz orszak zatrzymał się przed Wyspą Pta ków, położoną na największym chińskim jeziorze, która jest miejscem odpoczynku tysięcy migrujących ptaków. Zrobiliśmy zwyczajowe zdjęcia. Następnego dnia mieliśmy przeczytać w zagranicznej prasie, że martwe ptaki znalezione na tej wyspie były nosicielami wirusa ptasiej grypy, jednego z najpoważniejszych zagrożeń pandemicznych w Chinach obok nietypowego zapalenia płuc i AIDS; cały obszar był zamknięty, a podróżnych, którzy z niego wyjeżdżali, obowiązywała kwarantanna. Nam oszczędzono kwarantanny... niepotrzebnie! Nie* partia wcale nie usiłowała się nas pozbyć. Dawała tylko świadectwo, że nie jest świado ma zagrożeń sanitarnych, jakie zaWffły nad Chinami. Zademonstrowa ła też swoją odwróconą hierarchię wartości: wybory, które planowano i przygotowywano od wielu miesięcy# musiały się odbyć, W grę wcho dził honor partii, bo gdyby z nich zrezygnowała, straciłaby twarz wobec Tybetańczyków i, co gorsza, wobec obcych. Pandemia mogła zatem po czekać. Chińska prasa poinformowała o śmierci ptaków dopiero w cztery miesiące później...
Nie, partia wcale nie zmierza ku demokracji Co oznaczają wybory w kraju, w którym istnieje tylko jedna partia, gdzie działalność opozycji jest zabroniona, propaganda zajęła miejsce informacji gdzie debaty polityczne są wcześniej przećwiczone, a kry tyka ocenzurowana? Z jakiej przyczyny chiński rząd, który nie jest wy bierany, i partia komunistyczna, która wyznaczyła się sama, podjęły decyzję o upowszechnieniu lokalnych wyborów i objęciu nimi wszyst kich chińskich wsi - bo tak od 1980 roku stanowi prawo? A skoro par tia uznała, że należy wybierać wójtów i zgromadzenia lokalne, dlacze go ta swoista demokracja obowiązuje tylko na wsi? W miastach, których takie prawo nie objęło, pozbawione jakiejkolwiek władzy komitety dzielnicowe wyznaczane są z zachowaniem pełnej dyskrecji i przy powszechnej absencji. Natomiast wybory wiejskie stały się dla chiń skiego rządu priorytetem. Taka strategia daje do myślenia i w samych Chinach wywołuje najróżniejsze komentarze —od cynicznych po opty mistyczne. Wyjaśnienie tej sytuacji jest o tyle bardziej skomplikowane, że nikt nie zdoła zbadać sześciuset pięćdziesięciu tysięcy wiosek, których pro-
148 ijjp P Rok Kogyta błem dotyczy, wtm że mamy do czynienia z wielką rozmaitością przypad ków. Li Fan, dyrektor w irld and China Institute w Pekinie, uważany w Chinach za niezależnego obserwatora, sądzi, że istnieją wszelkie moż liwe warianty sytuacji wyborczych —od autentycznego pluralizmu po ' najbardziej odrażające manipulacje. Jeśli miałby jakoś uogólnić, to jego zdaniem na północy kraju głosuje się klanami, ponieważ wioski są poy dzielone na wrogie rodziny, natomiast na południu o wynikach wyborów decyduje handel głosami. Dochodzi do tym większych nadużyć, że w grę wchodzą znaczne korzyści materialne. W tybetańskiej wiosce stawka jest zerowa, ponieważ nie dysponuje ona żadnymi środkami. Jednak w boga tych prowincjach wioska posiada własne przedsiębiorstwa, a wójt staje się ich prawdziwym szefem. ' p f Kto naprawdę rządzi i decyduje: wybrany przez mieszkańców wójt czy . j lokalny sekretarz partii komunistycznej wyznaczony' przez swoich zwierzchników? Także i tu nie ma jasnych reguł, bo wszystko zależy od układu sił, od wpływów i pieniędzy. Są również takie wioski - jedna trzecia, jak mi powiedziano w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Pe kinie - w których to sekretarz partii został wójtem. Czy partia zachęca do takiego łączenia ról? Czy życzy sobie, aby jej przedstawiciele byli wybie rani i w ten sposób umocnili się dzięki powszechnym wyborom? Byłby to sposób na legitymizację partii komunistycznej na wsi oraz na oczyszcze nie kadr partyjnych - chłopi wyeliminowaliby najbardziej znienawidzo nych spośród partyjnych aparatczyków, zastępując ich innymi, co najJj| mniej tolerowanymi. V 1-:' Taka polityka wydaje się racjonalna, lecz w różnych prowincjach sły chać sprzeczne opinie na jej temat: czasem sekretarz zachęcany jfffi ij£ pspz partię do udziału w wyborach, aby na nowo pozyskać dla niej de mokratyczną legitymizację i zmniejszyć koszty administracji lokalnej , (i wójt, i sekretarz partii są opłacani przez mieszkańców wioski, co pro wadzi do ich podwójnego opodatkowania). W innych prowincjach ocena partii jest całkowicie odmienna: tłumaczą mi wtedy, że oddzielenie sta nowiska sekretarza partii i wójta ogranicza ryzyko dyktatury, zmusza do porozumienia i wprowadza prawdziwie demokratyczny podział władzy. Są też liczne prowincje, gdzie partia postanowiła w ogóle nie organizować żadnych wyborów albo zorganizować je w jednych wioskach, a w innych już nie - według rozdzielnika, który zna tylko ona sama. Ta nieograniczona ilość wariantów pokazuje, że władza centralna jest dużo słabsza niż się wydaje. Określa ogólne wytyczne, ale lokalni przed stawiciele partii stosują się do nich po swojemu, zgodnie z własnymi in-
Cienie demokracji
||fP P
teresami, zależnie od układu sił. Chiński centralizm to proces nieustają cych negocjacji pomiędzy władzami w Pekinie i lokalnymi bonzami par tii komunistycznej. Nie odrzucajmy również możliwości, że to nagłe upodobanie partii do lokalnych wyborów (jak bardzo by nie były prymitywne) jest odpowiedzią na wzrost niezadowolenia ośmiuset milionów chłopów. To oni utrzymują armię partyjnych aparatczyków, którzy osiedlili się w ich wsiach; jeden przypada średnio na dwudziestu mieszkańców i te proporcje wciąż się zmieniają na korzyść przybyszów. „Kadry” te nakładają na chłopów po datki, kary i zmuszają ich niemal do odrabiania pańszczyzny. Dlatego chłopi się buntują. Niektóre z tych protestów stały się powszechnie zna ne, zostały opisane w prasie, o wielu innych nikt się nigdy nie dowie, wszystkie zaś świadczą o prawdziwej nienawiści chłopów do partii. Wiej skie wybory nie są być może podwaliną demokracji, są jednak nośnikiem informacji, jaką partia przekazuje chłopom: „Od tej pory jesteśmy goto wi was wysłuchać”. Z tego, co zaobserwowaliśmy, wynika, że ta nowina z trudem toruje so bie drogę, ponieważ kultura partii nie jest kulturą dialogu. Wybory prze prowadzane są tak nieumiejętnie, jakby były karą wymierzaną chłopom. Można wątpić, czy po oddaniu głosu którykolwiek z tybetańskich paste- ' rzy z Chali będzie miał poczucie, że został wysłuchany, czy bardziej po kocha partię łub czy do niej wstąpi. Raczej uzna, że wziął udział w jed nym z niezliczonych rytuałów, do których Chińczycy zmuszani są od 1949'roku. Lokalne wybory bardziej przypominają inne kampanie — Wielki Skok Naprzód, „rewolucję kulturalną”, „reformę gospodarczą” — które wyznaczały rytm historii Chin Ludowych. Sposób, w jaki wyreżyse rowano wybory w Tybecie, przypomina pilotażowe wioski, wzorcowe fa bryki i inne teatralne pomysły rodem z poprzedniej epoki. Od lat sześć dziesiątych zmieniły się hasła, ale styl ważniejszy jest od treści, a muzyka od słów. Naród się dostosowuje, bo umiejętność dostosowania to warunek przeżycia.
Teoria procesu demokratycznego Wyznać muszę, że oprócz powyższej pesymistycznej interpretacji decy zji o wiejskich wyborach istnieje też inna, bardziej obiecująca teoria, za proponowana przez partię i podzielana przez niektórych obserwatorów (jednak częściej są to obserwatorzy zachodni niż chińscy). Nazwiemy ją „teorią procesu”. Retoryka partii komunistycznej nigdy formalnie nie
150
Rok Koguta
wykluczała demokracji. Pierwsze wybory, które odbyły się w Chinach za rządów Mao Zedonga, w 1954 roku, były pluralistyczne. Jednak pod wpływem stalinizmu, a także własnej totalitarnej logiki maoizm szybko porzucił pozory pluralistycznej demokracji i zarządził demokrację jedno głośną. Od tamtej pory w Chinach głosuje się rzadko, ale skoro już £f§ głosuje - to jednogłośnie. Kiedy Deng Xiaoping nastąpił po Mao ZedongU, nie wykluczał, że w przyszłości - za pięćdziesiąt lat, jak oznajmił w 1981 roku - Chiny staną się znów demokracją pluralistyczną. Dlacze go musi upłynąć aż tyle czasu? Poza zrozumiałą obawą przed utratą władzy Deng Xiaoping przywołał dwa argumenty, które do dziś pozosta ją doktryną partii. Po pierwsze, przedwczesny pluralizm doprowadziłby do rozpadu Chin, a nawet do wojny domowej. Na dowód przypomina się,.ze po wpfipA borach, jakie nastąpiły po rewolucji republikańskiej w 1911 roku, właścieiele ziemscy i dowódcy wojskowi stali się tymi słynnymi „bogami wojny”, którzy zrujnowali Chiny i doprowadzili rozprzestrzenienia s% wojny domowej. Czy ten scenariusz rozpadu, po którym nastąpią we wnętrzne wstrząsy, powtórzy się w identyczny sposób w przypadku wol nych wyborów? Należy w to wątpić. Chiny są dzisiaj bardziej jednorod ne niż w 1911 roku, bardziej niż kiedykolwiek w całej swej historii. Prowincje są ze sobą powiązane, ludy wymieszane w wyniku potężnych ruchów migracyjnych, a gospodarka ujednolicona. Rynek pracy i kon sumpcji, telewizja i szkoła narzucają stopniowo język narodowy i podob ne obyczaje. Zresztą -c o zalecają wszyscy rzecznicy demokracji - demo kratyczne Chiny powinny być federacją, gdyż byłaby ona bardziej odporna na niebezpieczeństwa pluralizmu niż utrzymywany za wszelką cenę centralizm. Drugi argument partii uzasadniający progresywne wprowadzanie demokracji - poczynając od dołu, od wsi - brzmi: Chińczycy nie'stali się jeszcze odpowiedzialnymi obywatelami. To poczucie wyższości tłu maczy, dlaczego wiejskim wyborom towarzyszą tak liczne środki ostroż ności —zarówno w deklaracjach, jak i w działaniu. Lecz nie bardzo moż na zrozumieć, dlaczego ci sami Chińczycy, którzy umieli głosować w 1913 czy w 1954 roku, mieliby się tego uczyć w roku 2005? Miesz kańcy Indii dff Brazylii (pozostając przy narodach porównywalnych z Chinami) potrafią głosować i nie ma powodu, by jakaś opiekuńcza partia przez pięćdziesiąt łat trzymała ich za rękę. Może to właśnie par tię komunistyczną, a nie Chińczyków, należałoby nauczyć głosowania, zaś jej członków —samodzielnego myślenia? Oni również, a nie chiń-
C ien ie d em okracji
ski naród, powinni się nauczyć przegrywać wybory, kiedy nadejdzie ten dzień... Inni obserwatorzy, którzy nie są ani Chińczykami, ani komunistami, w szczególności związani z dwoma amerykańskimi fundacjami bardzo ak tywnie działającymi w Chinach (fundacjami Forda i Cartera), uważają, że lokalne wybory dały początek nieodwracalnemu procesowi. Partia komu nistyczna już nad nim nie panuje i —nolens volens - na dłuższą metę lo gika wyborcza porwie ją za sobą. Taki optymizm powoduje, że obie fun dacje wspierają wiejskie wybory w Chinach: lokalnym władzom, które je organizują, dostarczają środków logistycznych i doradzają. Tak stało się w Chali, gdzie działacze partyjni byli zachwyceni, mogąc mi pokazać, że' Tybetańczycy są wolni. Na dodatek fundacja byłego amerykańskiego pre zydenta Jimmy’ego Cartera podarowała lokalnemu rządowi komputery, których przecież w Chinach nie brakuje. Wobec tego, kto dał się tu na brać - naiwniak Carter czy chińscy komuniści, którzy zostali wciągnięci w tryby machiny wyborczej? Wydaje mi się, chociaż nie chcę niczego uogólniać, iż wiejskie wybo ry - w takiej postaci, w jakiej zostały zorganizowane - pokazują, że par tia nie zamierza posunąć się dalej na drodze do demokracji. Należy szczególnie wątpić w demokrację bez swobodnego dostępu do informacji i możliwości zrzeszania się. . , ' , | ,V ■ i
Ziarnko piasku na drodze partii Inny krajobraz, inny klimat. Rolników z Guizhou (dwa tysiące kilometrów na południowy zachód od płaskowyżu tybetańskiego) z pasterzami z Qinghai łączy jedynie bieda. W Chali z trudem można się utrzymać z hodow li jaków i sprzedaży masła. W Maguanie wszystkie rodziny żyją z pole tek ryżu, nawadnianych na maleńkich tarasach. CIsltórzy zachwycają się eudem gospodarczym, powinni pojechać do prowincji Guizhou, gdzie roczny dochód na głowę mieszkańca wynosi około stu euro, gdzie braku je elektryczności, mechanizacja nie istnieje, szkoły są rzadkością, a przy chodni nie ma w ogóle. Amatorzy egzotyki ucieszą się, bo znajdą tam od wieczne Chiny: chłopa idącego za bawołem, kobiety sypiące groble pod okiem przodków, skaliste góry usiane stelami nagrobnymi. Ogromne Chi ny to mieszanka rozmaitych epok i kultur, gdzie tylko partia komunistycz na jest jednorodna. Po wyborach w Chali w Maguanie znowu byłem świadkiem nieunik nionego postępu lokalnej demokracji, tym razem na zebraniu komitetu
151
wiejskiego. Tutaj dó komitetu wybrano jednego delegata na trzydzieści pięć rodzin, przy populacji liczącej trzy tysiące mieszkańców. Zebranie było zatem liczne - coś w rodzaju demokracji bezpośredniej, niczym ze szwajcarskiego kantonu - i odbyło się pod gołym niebem, na placu na przeciwko siedziby partii. Tak jak wszędzie, partia zajmuje budynek po kryty białymi kafelkami, symbolizujący pozbawioną stylu nowoczesność partyjnych aparatczyków, bez gustu i rozeznania. > > Na czarnej tablicy można było przeczytać wypisane białą kredą lokal ne nowiny, gdzie liczba ciężarnych kobiet, ich nazwiska i stan zaawanso wania ciąży figurowały ną jjjerwszym miejscu. Nie należy się w tym do patrywać oznak jakiejś szczególnej troski o matki z EuMmii to przykład bezwzględnego zastosowania (przy użyciu donosicielstwa i kar pieniężf nych) polityki jednego dziecka. Niektórzy mieszkańcy wsi z tej prowini $ji, chcąc uniknąć restrykcji, twierdzą, że są Tybetańczykami aft® I i czyli należą do mniejszości etnicznych, których polityka jednego dziec ka nie obowiązuje - ale najczęściej bez rezultatu, bo policjanci znają ten wybieg. „Działacz” prowadzący spotkanie # Maguanie przypominał do złudzenia swego kolegę z Chali: Identyczne czarne włosy, intonacja, słow nictwo, triumfalizm. Zheng przyjechał z miasta i był wykształcony, jak niemal wszyscy działacze partyjni. Partia zupełnie nie przypomina spo łeczeństwa, gdyż na sześćdziesiąt milionów jej członków przypada zale dwie pięć procent mieszkańców wsi, choć w społeczeństwie chińskim jest ich osiemdziesiąt procent. Liczba robotników należących do partii jest nieznaczna i wciąż maleje; kobiety stanowią dziesięć procent członków i żadna nie zajmuje naprawdę odpowiedzialnego stanowiska na szczeblu lokalnym ani krajowym.'^ ■5 ; ^ ‘ , Tak jak Cairang w Chali, Zheng w Maguanie pogratulował sobie „roz woju świadomości demokratycznej”, „wielkiego kroku w stronę postępu”, „wyeliminowania biedy”, którymi zaowocuje to zebranie. Delegaci są po grążeni w myślach, palą, a ich twarze nie wyrażają niczego. Zheng prze chodzi do porządku obrad, tłumaczy, skąd się wzięło to wyjątkowe zebra nie (odbywają się one tutaj raz do roku, co jest normą dla większości „wybieranych” instytucji). Rolą zgromadzenia w Chinach nie jest dysku sja, lecz publiczne zatwierdzenie decyzji, które partia podjęła bez czyjej kolwiek wiedzy. ' :;-7 'v ' : -r': _ Do niedawna przy wjezdzie do Maguanu można było zobaczyć staw, którego otoczenie przypominało górski pejzaż utrzymany w manierze dawnego malarstwa chińskiego. Z czasem ta wspólna własność stała się śmietniskiem: ryby pozdychały, rzęsa wodna pokryła cały staw, na po-
C ien ie d em okracji
wierzchni wody unoszą się plastikowe pojemniki. Takie zaniechanie w kwestii postępu i estetyki znacznie szkodzi reputacji Maguanu, oświad cza Zheng, dlatego zgromadzenie powinno zadecydować o przyszłości sta wu. Sekretarz partii proponuje, żeby go zasypać i zamienić w park „dla starców, którzy na to zasłużyli”. Pięciu czy sześciu mężczyzn podnosi rę kę, aby zabrać głos. Wychwalają mądrość sekretarza partii, zatem wszyst ko odbywa się zgodnie z planem. Potem, podobnie jak w Chali, pojawia się fałszywy ton i partia nie jest w stanie temu zapobiec. Bardzo stary mieszkaniec wioski, ubrany w niebieską bluzę z epoki Mao, odzywa się nieproszony. Z kieszeni wyciąga tekst napisany specjalnie na tę okazję. Jest to wiersz, wspomnienie stawu, który kiedyś był chlubą wioski. Wy starczyłoby go pogłębić i wyszlamować, żeby ryby wróciły i żeby Maguan jutra przypominał dawny Maguan. Zheng jest wściekły. Jego zwierzch nicy, którzy przyjechali specjalnie ze stolicy, z Guiyang, zbierają się na naradę. Zheng oznajmia, że skoro są dwa przeciwstawne projekty, odbę dzie się głosowanie. Staw należy zasypać czy pogłębić? Głosowanie jest tajne i, dziwna rzecz, nikt nie interesuje się liczeniem głosów. Zheng mo że obwieścić, że zwyciężyli zwolennicy zasypania stawu. W Maguanie za panował postęp; odniesiono zwycięstwo nad poetą w niebieskiej bluzie. Ale odnajdowanie w tp a starcu buntownika byłoby przesadą. On tylko idealizował Chiny utracone, nie wiadomo, cmy te z czasów cesarzy, czy z epoki Mao Zedonga_ Czyż nie jest jak ziarnko piasku, które sprawia, że autorytarny mechanizm partii się zaciera? Chiny są pełne takich ziare nek, które czasami się zbierają i organizują przelotne bunty przeciwko wymuszeniom i nadużyciom ze strony partii, ■ Wtedy wydarzył się kolejny incydent, którego Zheng nie przewidział: technik odpowiedzialny za nagłośnienie zamiast hymnu narodowego włą czył Międzynarodówkę. Nagranie z chórami, pochodzące pewnie z lat siedemdziesiątych, sprawiło, że odżyła epoka Mao Zedonga. Delegaci, podobnie jak tłum wieśniaków, którzy stojąc dookoła, asystowali zebra niu, osłupieli. Trzeba wstać? Do hymnu się wstaje, ale Międzynarodówki nikt już nie gra od dwudziestu lat i nie wiadomo jak się zachować w tym przypadku. Bez specjalnego wahania delegaci opuszczają plac, pogwarki przekupniów wracających do swoich straganów zagłuszają słowa Mię dzynarodówki (w Maguanie jest dzień targowy, w powietrzu mieszają się zapachy flaków wieprzowych,, solonych warzyw i świeżej słomy). Następ ne zebranie odbędzie się za rok. Wszystko to wyglądałoby malowniczo, gdyby Maguan nie był jedną z najbiedniejszych chińskich wsi, gdyby lokalni despoci nie uważali się
154 I P P
R ok Koguta
za demokratów i nie gratulowali sobie swoich niewątpliwych postępów. Naturalnie mieszkańcy Maguanu nie są naiwni i na swój sposób - ostroż nie —dają to po sobie poznać. Kilku odważniejszych delegatów ośmieliło się odpowiedzieć na moje pytania. Demokracja? Są jej przychylni, ale woleliby wybierać swych przedstawicieli na wyższym szczeblu - w obwodzie, a nie we wsi. To wcale nie jest żądanie natury technicznej, lecz politycznej, gdyż prawdzi we decyzje partia podejmuje na poziomie obwodu, a mieszkańcy Magu anu wiedzą, że iih sekretarz partii jest zwykłym pionkiem. Chcieliby tak że sami ustalać porządek obrad, a nie trzymać się propozycji Zhenga. Są zatem świadomi, że zwołując raz w roku zebranie, na którym mają zade cydować o losie kaczego bajora, ktoś ich oszukuje —bo we wsi nie ma ani elektryczności, ani drogi, ani wody pitnej, ani szkoły, ani przychodni. Wiedzą, że rządowi nie brakuje środków, ponieważ autostrada przecina jąca prowincję Guizhou ze wschodu na zachód jest o rzut kamieniem, za pobliskimi dolinami i górami. Ta autostrada jest niemal pusta, gdyż na opłaty za przejazd stać tylko funkcjonariuszy państwowych, zaś kierow cy ciężarówek trzymają się starych dróg - pełnych dziur, ale darmowych. W Maguanie wiedzą, że partyjni bonzowie z tej prowincji, którzy sprze niewierzyli część pieniędzy przeznaczonych na budowę autostrady, ucie kli do Australii. * W ten sposób krążą informacje we wszystkich chińskich wsiach: dzię ki plotkom, bo o skandalach nie można się dowiedzieć z oficjalnej pra sy, której nikt nie czyta. Chłopi z własnego doświadczenia znają naturę reżimu, jego kłamstwa i rytuały. Ale ogrom Chin i rozproszenie wiadomo ści krajowych nie pozwalają im powiązać własnych doświadczeń z global ną wizją reżimu i stanem państwa. „Czy chcielibyście wybierać chiński rząd?”. Często stawiałem to py tanie i zawsze napotykałem milczenie chłopów. Strach przed partią z ca łą pewnością powstrzymuje ich przed odpowiedzią, lecz oprócz tego par tia nie pozwoli, by wiejskie Chiny mogły podołać intelektualnie tak rozległemu problemowi.
Reformizm, czyli teoria małych kroczków Obserwujemy Chiny z zewnątrz, analizujemy sytuację Chińczyków, odno sząc ją do naszej historii i naszych przyzwyczajeń, może więc nie doce niamy chińskiego marszu ku wolności? Może wbrew partii te wybory lo kalne wyzwalają w chińskich chłopach pragnienie demokracji? Jak
C ie n ie d em ok racji
wspomnieliśmy, tak właśnie sądzą amerykańskie fundacje działające w Chinach; taka jest również ocena tych spośród chińskich bojowników o prawa człowieka, którzy określają się raczej jako „reformiści” niż „li berałowie”. Wśród tych zuchwalców są adwokaci: to w Chinach nowy za wód, tak jak nowe jest prawo i j^po kodyfikacja, również istniejąca od nie dawna. Olbrzymia większość adwokatów ogranicza się do spraw gospodarczych albo do prawa cywilnego, bo w ten sposób nie wchodzą na odciski instytucjom politycznym. Tylko niektórzy, bardzo nieliczni, wyko rzystują procesy i sądy, żeby rozwijać państwo prawa. „Przegrywam właś ciwie wszystkie procesy” - przyznaje jeden z nich, działający w Pekinie Pu Zhiqiang, który wyspecjalizował się w sprawach prasowych. Niektó re dzienniki podejmują ryzyko i krytykują korupcję Wprzedsiębiorstwach oraz nadużycia działaczy partyjnych, a ci procesuj się z nimi o zniesła wienie* Dzięki grzywnom doprowadzają gazety, k t l p #te ugną przed pogróżkami biura bezpieczeństwa czy Wydziału Propagandy, do upadło ści albo do likwidacji tytułu. Mecenas Pu przegrywa procesy, ale wciąż broni. Ten olbrzym o donośnym glosie nie należy do ludzi, których łatwo można uciszyć. W środowisku dziennikarskim żartują z jego postury, da jąc do zrozumienia, że p iic ja go nie arśśzttije, gdyż trzeba by dziesięciu ludzi, aby pa zatrzymać. „Przede wszystkim trzeba się procesować” - mówi Pu. Stając z tymi sprawami przed sądem, zaszczepia w chińskim społeczeństwie pojęcia prawa, procesu sądowego i sprawiedliwości. Ma również nadzieję, że uda mu się wyprowadzić z równowagi sędziów, tkwiących jak w klesz czach pomiędzy argumentami prawnymi z jednej strony a instrukcjami sekretarzy partii —ich prawdziwych przełożonych - z drugiej. Paradoks, który, wykorzystuje mecenas Pu, polega na tym, że w Chinach prawo ist nieje: jest konstytucja, paragrafy, dekrety. Nikt nie ma jednak odwagi żą dać, by je stosowano. Ponieważ od 2004 roku konstytucja wspomina o prawach człowieka, Pu powołuje się na nie —chociaż w zasadzie zapis konstytucyjny nie daje obywatelom rzeczywistych praw - bo przytacza nie ich i odwoływanie się do konstytucji jest częścią demokratycznej edukacji. Pu podkreśla również, że w tym ustroju, w którym decyzje po dejmowane są nigdy nie wiadomo gdzie, oskarżenie szefa przedsiębior stwa czy przywódcy politycznego prowadzi do wzrostu poczucia osobistej odpowiedzialności. Ukazując malwersacje, korupcję, przemoc wobec obywateli, Pu wymienia konkretne nazwiska. I czasem wygrywa. Niektóre gazety, których bronił w sprawach o zniesławienie, wygrały procesy i otrzymały zadośćuczynienie. Również bezprawnie wysiedlonym
155
156
R ok K oguta
właścicielom mieszkań w mieście i gruntów na wsi wypłacono odszkodo wania. Pu wygrywa procesy, bo partia poleciła sędziom, aby pozwolili mu wygrać. Czy nie staje się tym samym zakładnikiem partii, dowodzącym swoimi nielicznymi wygranymi, że procesy w Chinach są uczciwe, sędziowie niezależni, prasa wolna, a własność zagwarantowana? Pu przyznaje, że jest to gra. Tak samo jak lokalne wybory. Ale czy partia nie przegra w tej grze z państwem prawa, kiedy obywatele odkryją jego zalety? Każ dy kroczek na tej drodze prowadzi we właściwym kierunku. ^ Reformizm mecenasa Pu podziela też inny notoryczny dysydent, robotniczy lider z placu Tian’anmen, Han Dongfang, który po odbycia kary dwóch lat więzienia mieszka na emigracji w Hongkongu. Ponieważ w 1989 roku wbił sobie do głowy, że trzeba stworzyć w Chinach związ ki zawodowe, nazywany jest często „chińskim Wałęsą”, Han nie zgadza się z tym porównaniem, gdyż „Solidarność” była związkiem politycz nym dążącym do obalenia komunistycznej władzy, on natomiast broni praw pracowniczych, które nie są w Chinach przestrzegane. Ze swej sie dziby w Hongkongu obserwuje konflikty pracownicze w kontynental nych Chinach i stara się je rozwiązywać, wykorzystując chińskie pra wo, które tak jak w przypadku praw człowieka istnieje, lecz nie jest stosowane. Pozostając w Hongkongu, angażuje się w wybrane konflik ty i telefonicznie przekonuje strajkujących, by nie stosowali przemocy, lecz by walczyli o swoje prawa przed sądem. Jego organizację, China Labour Bulletin, wspierają zachodnie ruchy związkowe. Opłaca ona ad wokatów wynajmowanych w Pekinie —jedynych, którzy są na tyle nie zależni, żeby przeciwstawić się sędziom z prowincji. W Chinach sie demdziesiąt procent procesów toczy się bez udziału adwokata! Mieszanina nacisków medialnych, mów sądowych i negocjacji czasem pozwala robotnikom uzyskać odszkodowanie za wypadek czy nieuzasad nione zwolnlaafi %pracy. Jg* W skali kraju są to mikroskopijne zwycięstwa, lecz odmieniają życie niektórych skarżących. Tak jak Pu, Han również wychwala ich zalety wy chowawcze. Mówi, że dzięki nim robotnicy mogą zrezygnować z buntu i odkryć istnienie prawa. Czy ci wędrowni robotnicy, których zapoznaje z prawem, wykorzystywani przez szefów przedsiębiorstw do spółki z par tią, rzeczywiście są najlepszymi uczniami? Pomiędzy zaufaniem, jakim Han obdarza sędziów pozbawionych niezależności, powoływaniem się na niejasne prawa oraz zapowiadanym odpolitycznieniem ruchu, które go centrala mieści się poza granicami Chin i który wspierany jest przez zagranicę, biegnie naprawdę wąska ścieżka.
Cienie demokracji
W k^ r‘
Ze względów taktycznych czy też z przekonania Han Dongfang wska zuje również na lewicowe korzenie swego ruchu. Dodaje, że chodzi o no wą chińską lewicę, która nie jest wrogo nastawiona do partii komunistycz nej, lecz chciałaby ją oczyścić ze „ skłonności liberalnych” i na powrót zbliżyć do prawdziwego socjalizmu. Niezależnie od tego, co o tym sądzimy, Han Dongfang i Pu Zhiqiang uczestniczą w burzy najtęższych umysłów; uważają, że państwo prawa po winno i może nadejść* Na poparcie swojego reformistycznego podejścia zauważają, że pojawia się w Chinach nowe pokolenie sędziów, często ko biet, zdecydowanych sprawować swe funkcje w sposób niezależny i wal czyć z korupcją. Francuska politolog Stephanie Balme porównuje tych no wych sędziów do pokolenia „sędziów p czystych rękach” we Włoszech, którzy w latach osiemdziesiątych wypchnęli mafię poza obręb demokra cji. Odważne porównanie, ponieważ Włochy były pluralistycznym pań stwem demokratycznym. Ponadto chińska droga będzie długa: w 2005 ro ku skazano dziewięćdziesiąt siedem procent osób, które stanęły przed sądem. Dwóm trzecim z nich nie towarzyszył adwokat, a jedynymi świad kami byli policjanci. Na razie głównym zadaniem sądów jest umacnianie porządku społecznego, a nie wymierzanie sprawiedliwości. ? J . Lecz nie to zniechęca reformist!*, Wang Yi, młody naukowiec z Chengdu, sformułował w sposób najbardziej klarowny teorię ich działa nia. Uważa on, że w przypadku Chin nie można mówić o zgodnych z pra wem rządach partii komunistycznej —jednak nie zamierza ona oddać wła dzy ani zreformować jej od góry, jak zrobił to Gorbaczow. Pozostają więc tylko dwie drogi, aby pchnąć Chiny ku „demokratycznej normalności”: droga „liberałów”, zalecających bezpośrednie starcie (takich jak Yu Jie, dysydent działający w kraju, czy Wei Jingsheng, działający z zewnątrz) i droga „reformistów”, obozu, do którego on sam należy. Reformiści korzy stają z wszelkich legalnych środków, aby stworzyć państwo prawa i rozbu dzić społeczeństwo obywatelskie, unikając przy tym starcia politycznego z partią. Żadna ze zorganizowanych przez nich akcji nie zagraża bez pośrednio władzy partii, co pozwoliło im wygrać kilka potyczek prawnych. Dzięki tej reformistystycznej polityce Chinom zostałoby oszczędzone ryzyko przemocy - czy to ze strony partii, czy ze strony rozwścieczonego narodu. Na koniec tego długiego marszu ku państwu prawa Chińczycy sta liby się społeczeństwem świadomym politycznie, a przejście do demokra cji byłoby naturalnym zakończeniem modernizacji kraju. Ile trzeba lat, aby osiągnąć tę normalność? Trzydzieści, ocenia Wang l i , który wejdzie wtedy w piękny wiek —będzie miał sześćdziesiąt pięć lat.
158
R ok K oguta
Teoria reformistyczna pozostawia wiele wątpliwości, bo zakłada, że przez trzydzieści lat żaden incydent nie zakłóci stosunków pomiędzy ko munistami i reformistami. Oprócz tego reformizm nie jest pozbawiony pewnej „konfucjańskiej” wyniosłości wobec ludu. Podobnie jak komuni ści i neokonfucjaniści, Wang Yi sądzi, że lud powinien zostać wyeduko wany przez ekspertów i intelektualistów, zanim demokratycznie zadecy duje, co jest dla niego dobre. Ale czy można oceniać z zewnątrz? „Tyle wszyscy wycierpieliśmy mówi powieściopisarz Mo Yan —że każdy kroczek w stronę światła jest odczuwany jako olbrzymie wyzwolenie”. My, którzy nie doświadczyliśmy tych cierpień, musimy wysłuchać Pu Zhiqianga, Han Dongfanga, Wanga Yi oraz Mo Yana, a także ich towarzyszy broni, zwolenników bardziej ra dykalnej koncepcji demokracji.
Kiedy Chińczycy głosują na Supergirl Uważnie wypatrując nadejścia wolności w Chinach, często zastanawiałem się, czy spoglądam we właściwym kierunku. Czy legalizm, reformizm, opór, protesty i ruchy dysydenckie. są kluczowe dla zmian? Czy pamilet w Internecie, SMS, plakat, proces, potajemna msza mogą zmienić Chiny? Czy Chiny nie zmieniają się szybciej, niż to sobie wyobrażają bojownicy o demokrację i partia komunistyczna, lecz korzystając z innych dróg niż tradycyjna polityka i znana już ewolucja od dyktatury do liberalnej de mokracji? Niektórzy myślą o rewolucji. A dlaczego nie o mass mediach? Przyjmijmy na chwilę, że panna Li Yuchun, lat dwadzieścia jeden, wskazuje drogę wolności dużo wyraźniej niż jakikolwiek intelektualista czy demokratyczny bojownik. Latem w Roku Koguta czterysta milionów Chińczyków drżało z emocji, wyznając kult panny Li - chociaż ani par tia, ani jej cenzorzy nie mieli o tym pojęcia, a intelektualiści nie znali jej nazwiska i nie wiedzieli nawet o jej istnieniu. Li, dziewczyna z prowin cji Sichuan, była jedną z dwustu tysięcy kandydatek w telewizyjnym konkursie piosenkarek amatorek, kopii American Idol, wymyślonym w USA i produkowanym według identycznej formuły na całym świecie. W Chinach ta popularna rozrywka została zaadaptowana pod tytułem Su pergirl przez niewielką stację telewizyjną, satelitarną telewizję Hunan (sponsorem turnieju jest prywatne przedsiębiorstwo noszące nazwę „Mongolski Jogurt”, co dodatkowo nadaje całemu przedsięwzięciu nie zbyt kulturalny i niezbyt narodowy charakter). Kolejne etapy współza wodnictwa piosenkarek amatorek przyciągały z tygodnia na tydzień co-
C ien ie demokracji
raz więcej widzów; w finale ich liczba dochodzi do czterystu milionów. Podczas ostatniego odcinka telewidzowie wybierali zwyciężczynię za po mocą SMS-ów. Panna Li otrzymała cztery miliony głosów, to znaczy uzy skała wynik wyborczy, jakiego w Chinach żaden kandydat nigdy nie osią gnął (a przecież wybory za pomocą SMS-ów są płatne, jest to więc głosowanie cenzusowe, co ogranicza liczbę uczestników). Przygoda panny Li byłaby zaledwie wydarzeniem ze świata show biz nesu, gdybyśmy nie byli w Chinach i gdyby partia komunistyczna - któ rą te liczby wstrząsnęły —nie zdecydowała się na opublikowanie właści wej interpretacji, na upowszechnienie prawdziwego morału płynącego z Supergirl. Nazajutrz po przyznaniu pannie Li tego niezwykle pożądane go tytułu piórem redaktora prowadzącego oficjalnego dziennika poinfor mowano nas, że jej historia świadczy o szkodliwości demokracji. Bo czy panna Li nie zgłosiła się „sama, bez żadnego wykształcenia muzyczne go”, dając „zły przykład chińskiej młodzieży?” Poza tym była ubrana w dżinsy i czarną koszulkę, a śpiewała po hiszpańsku i po angielsku. Ci, którzy na nią zagłosowali, zbłądzili jeszcze bardziej niż ona sama, bo wy brali dziewczynę bez profesjonalnego przygotowania, „ledwie potrafiącą śpiewać”, „która wcale ilu była najładniejsza”. Ów redaktor, niejaki Raymond Zhou, zaatakowany przez hongkońską prasę, uznał za koniecz ne wrócić do sprawy i dodać, że jego opinia była „autoryzowana” po kon sultacjach ze „środowiskami artystycznymi”. Czyli, mówiąc wprost, Ray mond Zhou był wyrazicielem linii Wydziału Propagandy, któremu podlega jego dziennik, „China Daily”. % prawda, że panna Li Yuchun, długa tyczka o nieco chłopięcej urodzie („nieudany chłopak”, napisał Raymond Zhou), z artystycznie rozwichrzonymi włosami i charakterem silniejszym od głosu, nijak nie odpowiadała gładkim, znormalizowanym kanonom estetycznym i artystycznym, do konsumpcji których zmusza co sobotę chińska telewizja państwowa CCTV. Partia się nie pomyliła: wy bór panny Li był oznaką buntu. Oto, gdzie może zaprowadzić „demokra cja bez przygotowania” —podsumował głosem swego dziennikarza Wy dział Propagandy! Pozbawieni opieki Chińczycy zamiast mechanicznego robota wybrali na swoją reprezentantkę kogoś takiego jak oni.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Państwo bezprawia
Państwo chińskie nie jest podobne do żadnego innego. Zachodni obser wator nie od razu dostrzega jego wyjątkowość: partia komunistyczna głę boko ukryła swoje rewolucyjne pochodzenie i używa obecnie globalistycznego języka, powołuje się na skuteczność gospodarczą i porządek społeczny. Ta władzą wydaje się zatem zwyczajna; posługuje się między narodową terminologią polityczną, dyplomatyczną i administracyjną. Chiny mają przecież prezydenta, premiera, Zgromadzenie Narodowe, konstytucję, prawa. A jednak jest to tylko fasada, bo prawa w Chinach nie są prawdziwymi prawami* Prawdziwi decydenci ukrywają się za kurtyną, są ledwie widoczni, często zupełnie nieznani; to oni wprawiają państwo w ruch. Należą do innej hierarchii, jedynej, która liczy się naprawdę hierarchii partyjnej. Czy można uczestniczyć w posiedzeniach tej praw dziwej władzy, jaką jestJComitet Centralny partii? Większość Chińczyków nie wie nawet, jaki jest jego skład, a obrady są tajne. Ta dyskrecja na szczycie—z jej powodu przywódcy partyjni są nieuchwytni i nie odpowia dają przed nikim —dotyczy całego aparatu, łącznie z przedstawicielami najniższego szczebla, którzy ha co dzień kontrolują, a czasem nawet ter roryzują ludność. Żadne państwo nie jest łagodne, jednak chińską par tię komunistyczną wyróżnia niezwykła umiejętność mordowania, rabowa nia i kłamstwa. A oto, w jaki sposób pani Ding odkryła rankiem 4 czerwca 1989 roku, że!chińskie państwo jest państwem bezprawia.
Nieustraszona Ding Zilin stawia czoła katom Gdyby wieczorem 3 czerwca jej siedemnastoletni syn nie wyszedł z do mu wbrew zakazowi matki i nie spotkał się z kolegami na placu Tian’anmen, Ding Zilin byłaby dziś pełną godności, siwowłosą panią profesor; emerytowanym wykładowcą akademickim. Jednak 4 czerwca ra no w jednym z pekińskich szpitali musiała rozpoznać podziurawione ku lami ciało swego syna, Jianga Lianjie. W szesnaście lat później matka wciąż pragnie zrozumieć, dlaczego partia go zabiła, dowiedzieć się, kto strzelał i na czyj rozkaz? Jak dotąd nikt nie udzielił jej odpowiedzi.
Państw o b ezp raw ia
Przez dwa lata po masakrze Ding Zilin cierpiała na depresję i myśla ła tylko o jednym - żeby popełnić samobójstwo; czuła się winna, że po zwoliła młodemu Jiangowi wymknąć się z domu. Brała też pod uwagę, iż syn mógł zrobić coś nieodwracalnego, co stało się przyczyną jego śmier ci, Ponieważ rząd zabronił wspominania o Tian’anmen, Ding Zilin nie miała pojęcia, że w identycznym osamotnieniu także inni rodzice odczu wali ten sam smutek i tak samo jak ona nie rozumieli. Minęły dwa lata, zanim dowiedziała się, iż Międzynarodowy Czerwony Krzyż ocenia licz bę ofiar śmiertelnych z 4 czerwca na dwa tysiące osiemset osób; liczba rannych była podobna. Kim byli, co się z nimi stało? Wiele rodzin już ni gdy nie usłyszało o swych dzieciach, bliskich, przyjaciołach; większość ciał jakby się gdzieś ulotniła. Pogrzeb i żałoba były niemożliwe, więc za ginieni skazani zostali na wieczną tułaczkę, a ich rodziny na wieczną roz pacz. Ale nie chodzi tu wyłącznie o przeszłość, Tę samą metodę zastoso wano w grudniu 2005 roku po masakrze wieśniaków z Dongzhou: policja usunęła ciała, żeby nie można się było doliczyć ofiar ani poznać dokład nych przyczyn ich zgonu. W 1992 roku premier Li Peng, który wspólnie z Deng Xiaopingiem, prawdziwym przywódcą Chin, dał rozkaz do rozpoczęcia masakry, ogło sił ostateczne stanowisko partii. Od tamtej pory nie uległo ono zmianie: lista ofiar nie jiftitipril opublikowana, ponieważ rodziny życzą sobie za chować milczenie i utrzymać nazwiska w tajemnicy. To kolejne kłamstwo przepełniło czarę, wyrwało Ding Zilin z depresji i przemieniło w bojowniczkę, którą pozostaje od tamtej pory. Napisała do premiera, że rodziny ofiar wcale nie chcą milczenia, lecz prawdy; podzieliła się swoim oburze niem z dziennikarzem z Hongkongu, który zacytował jej słowa. To urucho miło mechanizm represji: ona i jej mąż (także wykładowca akademicki) zostali aresztowani i przesłuchani; grożono im, byli nękani, śledzeni, zo stali przymusowo przeniesieni na emeryturę. Głównym punktem oskar żenia była „obraza uczuć narodu chińskiego”. Lecz jest takie uczucie, którego Ding D U inni ludzie z jej pokolenia nie znają: strach. Doświad czyli zbyt wielu okropności, przeżyli zbyt wiele akcji eksterminacyjnych, rewolucji i czystek, żeby się nadal bać. Ding Zilin poświęca resztkę swoich sił na sporządzenie listy ofiar z pla cu TWanmen. Jest to trudne, prawie niewykonalne zadanie, gdyż więk szość ofiar stanowili studenci, którzy przyjechali z innych prowincji, a ich rodziny są rozproszone po całych Chinach. Lecz od karabinowych kul zgi nęli także przechodnie, robotnicy pracujący na sąsiednich budowach, chło pi dostarczający warzywa do stolicy, lekarze, którzy nieśli studentom po-
161
162
R ok Koguta
. moc. To nie były represje, ale masakra. Kiedy Ding Zilin uda się dotrzeć do bliskich którejś z ofiar, musi ich jeszcze przekonać, by zgodzili się przy znać, że doszło do „zaginięcia”, opowiedzieć, czy widzieli ciało „zaginio nego”, czy też zostało ono pogrzebane w tajemnicy przez wojsko? Agenci służby bezpieczeństwa śledzą każdy ruch Ding Zilin, więe rodzinom, z któ rymi rozmawia, składają potem wizytę policjanci w cywilu. Nie ujawniają swej tożsamości ani funkcji, lecz przesłuchują, grożą i nękają. Aż do Roku Koguta Ding Zilin udało się ustalić zaledwie sto osiem dziesiąt dziewięć nazwisk, które opublikowano w Hongkongu, w broszu rze zawierającej także zdjęcia ofiar zrobione za życia łu b -je śli takie ist nieją - po śmierci. Jest to zaczątek przyszłego Memoriału, owoc walki podobnej do leju jaką prowadzą matki w Argentynie i Chile. Jednak cały świat wspiera matki z Buenos Aires czy Santiago, natomiast Ding Zilin I jest osamotniona: rzadko otrzymuje jakieś wsparcie z Zachodu. Sama pró buje organizować pomoc materialną dla rodziców ofiar, którzy nie mają środków do życia; tak się dzieje w przypadku rodzin robotniczych i chłop skich, kiedy ojciec lub starszy syn został zabity. W samych Chinach Ding Zilin zbiera dla nich niewiele pieniędzy. Czyżby jej rodakom bra kowało współczucia? Stara się tłumaczyć tych ludzi: boją się, że wciągnie t ich machina represji. A komunistyczny reżim, niszcząc dawne więzy solidamości religijnej i stawiając na piedestale powodzenie materialne, stworzył nowe społeczeństwo, które zapomniało o hojności. Pomoc przy chodzi z zagranicy, od Chińczyków żyjących poza kontynentem. Ding Zi lin i jej mąż, którzy otrzymują od nich przekazy pieniężne na skromne su my, zostali oskarżeni o handel dewizami i uwięzieni na dwa miesiące. Ding Zilin rozdaje zdobyte pieniądze potrzebującym rodzinom; agenci służby bezpieczeństwa składają im jednak potem wizytę i przekonują, że dobroczyńca zatrzymuje dla siebie większość środków płynących z zagra nicy; do pogróżek dołączają się oszczerstwa, które - niestety - zmusza ją Ding Zilin do tłumaczeń. Wśród zagranicznych szefów państw, którzy w Roku Koguta przyje chali do Pekinu, znalazł się również prezydent Francji. Opowiedział się za zniesieniem embarga na sprzedaż broni, nałożonego przez Zachód po masakrze na placu Tiananmen. Uzasadniając, dlaczego Francja zmieni ła stanowisko w tej sprawie, Jacques Chirac powiedział: „Ten rozdział jest już zamknięty”. Jednak on wcale nie jest zamknięty! Dopóki Ding Zilin i inni, którzy podejmą z nią walkę, nie ustalą nazwisk ofiar; jak długo nie odbędą się ich pogrzeby, masakra z Tian’anmen nie będzie zamkniętym rozdziałem —a chińskie państwo nie będzie normalnym państwem.
Państwo bezpraw ia
Bezwzględne okrucieństwo w imię planowania rodziny Pani Hao Lina z Pekinu jest skonsternowana. Całe lata wysiłków zmierza jących do zaprezentowania światu ludzkiej twarzy kontroli urodzin w Chi nach legły właśnie w gruzach. Stało się tak za sprawą Chen Guangchenga, trzydziestoczteroletniego ciemnego chłopa z prowincji Shandong, niewidomego od pierwszego roku życia, a na dodatek samouka. Pani Hao Lina jest elegancka i zna angielski; to jedna z nielicznych kobiet cieszących się autorytetem na szczytach władzy. Jest międzynaro dowym dyrektorem Komisji do spraw Planowania Rodziny i niemal uda ło się jej doprowadzić do tego, że za granicą (a może nawet w samych Chinach) pogodzono się z chińskimi metodami walki z boomem demogra ficznym. Sprawiła, że zapomniano o brutalnych metodach z lat osiemdzie siątych, przymusowych sterylizacjach, obowiązkowym usuwaniu ciąży, bi ciu opornych rodziców. Tylko wrogo nastawieni do usuwania ciąży Amerykanie nadal nie zgadzają się z chińskimi metodami planowania ro dziny. Lecz dziś zarówno restrykcje demograficzne, jak i środki przymu su stały się łagodniejsze. Trzydzieści lat temu zasada jednego dziecka obowiązywała wszystkich Chińczyków. Teraz partia bierze pod uwagę po wszechne pragnienie posiadania spBSBt. I przyjęła regionalne warianty ograniczeń; zasada jednego dziecka obowiązuje tylko w wielkich mia stach, takich jak Pekin czy Szanghaj, oraz w prowincjach o gęstym zalud nieniu, jak Sichuan. Gdzie indziej dopuszcza się posiadanie drugiego dziecka, jeżeli pierwsze jest dziewczynką. Pozostają słabo zaludnione giony, gdzie wolno mieć dwoje dzieci nawet wtedy, gdy pierwsze z nich to =ellipsc» zaś przedstawiciele mniejszości etnicznych mają prawo do trójki diiiiCr Dla %betańczyków nie ma żadnych ograniczeń, iV* ' Stosowany do niedawna przymus, jak nam mówią, zastąpiono perswa zją, zachętą do stosowania antykoncepcji i sankcjami - ale wyłącznie fi nansowymi. Pani Hao jest wyjątkowo dumna, mogąc oznajmić, l e w re gionach wiejskich rodzice, którzy mieli tylko jedno dziecko, otrzymują po ukończeniu sześćdziesięciu lat sześćdziesiąt juanów na osobę miesięcz nie. Jest to namiastka emerytury, zastępującej tradycyjne, ale zanikają ce wsparcie, jakiego dzieci udzielały starym rodzicom. Na pytania o ka ry pieniężne Hao Lina odpowiada wymijająco, ponieważ wie, że to lokalne władze są za nie odpowiedzialne. Te kary są przyczyną bezpra wia, jakiego doświadczają chłopi. Trzydzieści lat „edukacji” w zakresie planowania rodziny sprawiło, mówi pani Hao, że liczba dzieci przypada jących na parę małżeńską spadła z pięciu i dziewięciu dziesiątych do jed-
16 3
164
R ok Kogut;
nego i ośmiu dziesiątych; ta druga liczba jest porównywalna z danymi eu ropejskimi i zapowiada spadek wielkości chińskiej populacji począwszy od 2033 roku. „Dzięki planowaniu rodziny jest dziś tylko miliard trzysta milionów Chińczyków, podczas gdy bez niego byłoby ich miliard sześć set milionów”. Owo „zaoszczędzenie” trzystu milionów narodzin miało sprawić, że wzrost gospodarczy jest dziś w Chinach większy o cztery pro cent rocznie. To, że dane statystyczne pani Hao są dokładne, nie ozna cza wcale, że są prawdziwe; należy raczej uznać, że jest to komunikat o zwycięstwie, liczby podawane przez chińskie władze rzadko bywają prawdziwe, a demograficzne ekstrapolacje są szczególnie niepewne; za chodni specjaliści oceniają, że na rodzinę przypada w Chinach średnio raczej dwa i trzy dziesiąte dziecka. Nie sposób również dowieść, że po pulacja i tak by się nie zmniejszyła - jak zmniejszyła się na całym świę cie z powodu zmian obyczajowych związanych z wykształceniem kobiet, z nadzieją na rozwój gospodarczy i z niższą śmiertelnością dzieci. Sy tuacja demograficzna w Indiach jest porównywalna z sytuacją Chin, chociaż od 1975 rokit zrezygnowano tam z wszelkiego przymusu. Nie spo sób też wykazać, że tych „trzysta milionów Chińczyków mniej” przyczy niło się do rozwoju, bo przecież oni także przysporzyliby krajowi bogac twa narodowego. Ale tamtego dnia w Pekinie, w siedzibie Komisji do spraw Planowa nia Rodziny, nie było sprzyjających warunków, by dyskutować o tych fun damentalnych sprawach, bo należało się pilnie pozbyć kłopotliwego Chen Guangchenga. Hao Lina udawała, że przedstawia mi chińską politykę de mograficzną, wiedziała jednak, iż poprosiłem ją o spotkanie, aby wspo mnieć o Chen Guangchengu; to ze względu na światowy r« ^ a i» jaki sĘskała jego „afera”, zgodziła się na spotkanie ze mną. ; Miesiąc wcześniej, we wrześniu, ten niewidomy chłop przyjechał po ciągiem do stolicy w towarzystwie żoif służącej mu M przewodnika; chciał się udać do biura petycji, eskortowany przez kilku bojowników o prawa człowieka i amerykańskiego dziennikarza. Policja zatrzymała Chena, nim dotarł do celu. Skarga (legalna), której nie udało mu się zło żyć ani w rodzinnym mieście Linyi w Shandongu, ani w Pekinie, była prawdziwą bombą. Ta bomba wybuchła najpierw w prasie amerykań skiej, potem zaś spadła na panią Hao i całą jej politykę. Z dochodzenia, jakie Chen przeprowadził w swoim mieście, wynikało, że w ciągu ostat nich trzech miesięcy co najmniej siedem tysięcy kobiet, matek dwojga dzieci, poddano przymusowej sterylizacji. Wiele setek innych zmuszono do usunięcia płodów —choć niektóre były już w ósmym miesiącu ciąży;
Państwo b ezp raw ia j ^ P f »
personel medyczny przyznał, że w takich przypadkach płody zanurzano we wrzącej wodzie, aby mieć pewność, że nie przeżyją. A pani Hao? Może się tylko oburzać. Udała się osobiście do Linyi, aby stwierdzić, czy takie praktyki rzeczywiście miały miejsce, uznać je za niewłaściwe, przyznać rację Chenowi i ogłosić, że miejscowi agenci pla nowania rodziny zostaną poddani reedukacji. Ponieważ, jak się wyrazi ła, „nie zrozumieli prawa” . Na mój użytek pani Hao dodaje, że nie nale ży przeceniać powagi sytuacji: nie doszło aż do „siedmiu tysięcy sterylizacji”, nie wszystkie „były przymusowe”, a liczby te należy rozpa trywać w odniesieniu do rocznej liczby urodzin w Linyi, która wynosi oko ło stu tysięcy. Czy ostatecznie nie mamy tu do czynienia zaledwie z „wpadką” o lokalnym zasięgu? ' Dla partii prawda nigdy nie była wartością nadrzędną. Pani Hao kła mie. Sprawa z Linyi to nie wpadka. Wręcz przeciwnie, to świadectwo terroru stosowanego w ramach Programu Planowania Rodziny na chiń skich wsiach i naszej słabej znajomości rzeczy. W sprawie Linyi nie zwykłe jest to, że informacje przeciekły na zewnątrz. To władze miej skie, w opublikowanym dekrecie, nakazały sterylizację i przymusowe aborcje. Aby usprawiedliwić zastosowanie tego ostatecznego środka, wspomniały o przykrej skłonności kobiet z Linyi do posiadania trójki dzieci. Ponadto matki w kolejnej ciąży przeprowadzały się do innych wsi, aby uniknąć kontroli. Gdyby w Pekinie dowiedziano się, że zosta ły przekroczone dopuszczalne normy, kariera polityczna lokalnych przedstawicieli władzy byłaby poważnie zagrożona; w tej sytuacji ko nieczne było mocne uderzenie. Policja z Linyi oraz opłacani przez par tię prywatni „milicjanci” rozpoczęli polowanie na matki dwójki dzieci i kobiety w ciąży. Rodziny i sąsiadów, którzy ich nie zadenuncjowali, aresztowano i bito, a także nakładano na nich grzywnę w wysokości stu juanów dziennie. Otaczano kordonem całe wioski, odcinając je od świa ta, póki winni nie zostaną wydani. Mężowie, którzy sprzeciwiali się po rywaniu swoich żon, zostali poważnie pobici. Ofiary wysyłano do szpi tali, znieczulano i operowano z tak wielkim brakiem troski, jaki tylko można sobie wyobrazić. Tym sposobem Linyi na powrót mieściło się w dozwolonych normach demograficznych, a działacze partyjni uwie rzyli, że ich kariery zostały uratowane. Nie wzięli jednak pod uwagę śle pego chłopa. Chen już od wielu lat śledził pojawiające się w Chinach przypadki ła mania praworządności oraz sam zapoznawał się z procedurami, które pozwalają chłopom walczyć o ich skromne prawa. Jego gospodarstwo
166
R o k K oguti
stało się siedzibą swego rodzaju poradni prawniczej dla skrzywdzonych, przygniecionych ciężarem grzywien i bezprawia. Po skandalu związa nym ze sterylizacjami tenlokalny bojownik stał się uznanym przez zagra niczne media boiatgrem, tak kłopotliwym dla palli Has* Jak można się go pozbyć? fc- Na chiński sposób, zmuszają# do milczenia: n i Chena nałożono areszt domowy w jego gospodarstwie. Bojownicy o prawa człowieka - przyjeż dżający z Pekinu, aby się przekonać, czy jego życie nie Jest zagrożone nie mogą się z nim spotkać i są biel p i s z lokalną milicjfk Pomimo ob®» rżenia demonstrowanego przez panią Hao Lina osoby, które doprowadzi ły do przymusowych sterylizacji i aborcji, ni# zostały w żaden sposób uka rane. Prawdę mówiąc, pani Hao liczy na to, że Chińczycy i zagraniczni obserwatorzy zapomną. „Przecież my, Chińczycy i Francuzi, jesteśmy so lidam i w walce o ograniczenie globalnej populacji i p zachowanie na szych zasobów naturalnych”. Nie, ja nie jestem solidarny. Uważam nawet, że chińskie planowanie rodziny służy wyłącznie umocnieniu władzy partii; riie ma bowiem dowo dów, że gdybjrnie istniał autorytarny system planowania przyrost ludności byłby szybszy lub wolniejszy. Sprawdzalne są tylko bezprawne działania biurokratów i cierpienia rodziców. Co więcej, tylko wynaturzo ne skutki polityki jednego dziecka są odczuwalne, natomiast płynące z niej korzyści pozostają niepewne. Preferencja dla dzieci płci męskiej prowadzi do mordowania dziewczynek, czego wynikiem jest zaburzenie równowagi między płciami, niemające odpowiednika na całym JNliiifel*; W przyszłości przyspieszone starzenie się populacji (spowodowane wy muszoną redukcją urodzeń) pogrąży w nędzy starych rodziców, ponieważ dzieci stanowiły ubezpieczenie społeczne biedaków. W Europie W Ja ponii starzejące się społeczeństwo możnaswspomagać emeryturami, ale w biednym kraju, takim jak Chiny, podobne rozwiązania Wiadomo również, że jedno dziecko w rodzinie stwarza sytuację kulturo wą dotąd nieznaną: synowie jedynacy mają skłonność do zachowywania się jak „mali cesarze”, a ich przyszła umiejętność życia w społeczeństwie jest dla Chińczyków niewiadomą. I w końcu planowanie rodziny nie db|e odpowiedzi na zasadnicze dla chińskiej kultury pytanie: gdzie jest w niej miejsce kobiet? Chinki zna lazły się w potrzasku —z jednej strony mężowie i ich rodziny nakładają na nie obowiązek posiadania syna, z drugiej zaś agenci planowania rodzi ny nie pozwalają na jego spłodzenie. W Roku Koguta niełatwo być Chiń czykiem, ale być Chinką jest jeszcze trudniej.
Państwo bezpraw ia
Samotność abolicjonisty W październiku tego roku dwa tysiące uczniów z miasta Changsha zapro szono, żeby przyglądali się wyjątkowemu spektaklowi zorganizowanemu w ich szkole: sześciu przemytników narkotyków zostało skazanych na ka rę śmierci, a wyrok wykonano od razu. Co roku pora święta narodowego staje się okazją do tego rodzaju inscenizacji, których celem jest niewąt pliwie przypomnienie o tym, że partia-państwo jest wszechwładna. Chińska opinia publiczna nie sprzeciwia się karze śmierci, przynaj mniej za zbrodnie. Ale kogo się skazuje i na kim wykonuje się wyroki? Czy przemytnicy narkotyków z Changsha byli rzeczywiście przemytnika mi, czy też takie oskarżenie stało się zaledwie pretekstem? Ile wyroków skazujących zapada co roku i jest wykonywanych w ten sposób? lo tajem nica państwowa. W ocenie organizacji humanitarnych spoza Chin ich liczba waha się od trzech i pół do piętnastu tysięcy rocznie; przypomnij my dla porównania, że w Stanach Zjednoczonych ilość egzekucji wynosi około pięćdziesięciu, czyli praktycznie tyle samo co w Singapurze, ale przy większej liczbie ludności. Chińskie statystyki nie są znane, podob nie jak wyroki i ich uzasadnienia, których nie podaje się do publicznej wiadomości; spośród szesnastu paragrafów, na podstawie których można wydać wyrok śmierci, sędziowie mogą wybrać morderstwo lub oszustwa finansowe, nie zapominając o korupcji, polowaniu na pandę, przemycie antyków i próbie obalenia rządu. Można się domyślać, jak wielka jest swoboda interpretacji przy tak różnych oskarżeniach; i to w przypadku sę dziów całkowicie uzależnionych od swych partyjnych zwierzchników. Ilu domniemanych kryminalistów rozstrzelano za działalność politycz ną, za opór stawiany tyranii? Ilu Tybetańczyków cży Ujgurów skazano bez adwokata - przy drzwiach zamkniętych - i wykonano na nich wyrok śmierci za rzekomy spisek przeciwko jedności narodu? Czy to nie dziw ne, że w kraju, w którym wszyscy oszukują urzędy podatkowe, a korup cja jest powszechna, jedni stają przed plutonem egzekucyjnym, innym zaś powodzi się doskonale? Czy zabija się tych ludzi, żeby dać przykład szkolnej dziatwie, czy może należeli do jakiejś partyjnej frakcji, która straciła wpływy? Ale nie dość, że na karę śmierci skazuje się w Chinach w sposób cał kowicie arbitralny; ciała skazanych są ponadto przedmiotem handlu i źródłem bogactwa. Śmierć nie oznacza śmierci dla wszystkich: w godzi nach poprzedzających egzekucję (a nie po niej) pobiera się najważniej sze organy, które zostaną następnie sprzedane. Oprócz popytu na organy
168 JlK jr Rok Koguta do przeszczepów istnieje również popyt na żywe komórki zostaną wstrzyknięte starcom, którzy lid |* że przedłużą sobie w ten sposób ży cie* Następnie ofiary zostaną naprędce zaszyte, rozstrzelane i spalone: istnieją liczne świadectwa takich praktyk. Handel ciałami nie ogranicza się wyłącznie do tego. Latem 2005 ro ku po amerykańskich muzeach historii naturalnej krążyła--w celach df* daktycznych - wystawa składająca się z ludzkich zwłok odartych ze skó ry I splastyfikowanych; dotarła aż na Tajwan. W trakcie trwania tej wystawy okazało się, że pochodzą one z Chin, zastanawiano się w lff, czy nie chodzi tu przypadkiem o ponowne wykorzystanie dbtł. skazańców. Chiński rząd nie udzielił odpowiedzi i chociaż wystawę przerwano, uda ło się nie dopuścić do skandalu, ponieważ z amerykańskiego —i euro pejskiego —punktu widzenia nie zostało dowiedzione, że dla większości obywateli ciało Chińczyka ma tę samą wartość co ciało mieszkańca Zachodu. A czy w Europie, gdzie tak chętnie protestuje się przeciwko karze śmierci, ludzie się buntują? Tradycyjnie, raz do roku, francuskie media i inteligencja składają petycję, na którą niezniszczalną receptę zna tyl ko Paryż. Ten list, pod którym widnieją podpisy wszystkich osobistości liczących Si«f w dziedzinie sztuki i literatury, wyraża sprzeciw wobec kary śmierci... w Stanach Zjednoczonych! Choć kara śmierci w USA —godny pożałowania rezultat demokratycznego konsensusu i działania niezależ nego wymiaru sprawiedliwości - budzi wstręt, nikt nie zaprzeczy, że jest tam wykonywana rzadko. Należę do grona sygnatariuszy petycji, lecz na próżno usiłowałem w ciągu ostatnich lat sprawić, by ten sam tekst posłu żył do protestu przeciwko Stanom Zjednoczonym i Chinom. A dlaczego przeciwko Chinom? —pada pytanie. Może ci pocięci na kawałki i rozstrzelani Chińczycy są trochę winni? Może kara śmierci, nie do przyjęcia w Stanach Zjednoczonych, dla nich jest w sam raz? Może przemoc w Chinach jest tak rozpowszechniona, że tylko najwyższy wymiar kary może odstraszyć od jej stosowania? Może chińskie władze, skazując na śmierć swych obywateli, dysponują upraw nieniami, jakich nie posiadają amerykański rząd i wymiar sprawiedliwo ści? Może życie Chińczyka nie ma tej samej wartości co Ipefe Ameryka nina, a prawa człowieka nie stosują się do żółtych ludzi? A może przeciwnie, mówią niektórzy, należałoby przestrzegać kulturowej odmien ności Chińczyków i nie zmuszać ich do przyjmowania naszej zachodniej koncepcji wartości życia ludzkiego - nawet jeśli chińska konstytucja po wołuje się teraz na prawa człowieka? Może sinofilia i amerykanofobia to
Państw o b ezp raw ia
dwie dopełniające się pasje, które sprawiają, że zanika zdrowy rozsądek? Tylko dlaczego właściwie Chińczycy? He Weifang jest Chińczykiem i abolicjonistą. Jest nim z tych samych przyczyn co abolicjoniści na Zachodzie. Państwo nie ma prawa zabijać, mówi, a kara śmierci wcale nie odstrasza od popełnienia zbrodni. Do te go w Chinach dochodzi niekompetencja i naruszanie obowiązków przez policjantów i sędziów, którzy często są uzależnieni finansowo lub poli tycznie. He ma około czterdziestki, pracuje jako wykładowca na pekiń skim uniwersytecie i jest w swej walce osamotniony, gdyż abołicjonizm |Ae budzi w Chinach entuzjazmu. Mówi, że jest ostrożny, bo zachowuje wierność dynastii intelektualistów, do której należy. Idealizm jego dziad ków spowodował, że zaangażowali się w rewolucję komunistyczną, a po tem cierpieli, kiedy się zdegenerowała i zmieniła w dyktaturę; jego ro dzice uwierzyli w „rewolucję kulturalną" i zginęli, kiedy zmieniła' się w wojnę domową. He, jak wielu Chińczyków, jest odporny na polityczną przemoc i woli działania edukacyjne. Lecz niełatwo jest mu wytłumaczyć studentom oraz czytelnikom strony gdzie wypowiada swoje opinie, dlaczego kara śmierci powinna zostać zniesiona. Nawet prawo te go zabrania: partia dopuszcza możliwość wprowadzenia moratorium na wykonywanie kary śmierci, ale nie chce jej zniesienia. He może sprawić, źe w tej kwestii nastąpi jakiś postęp, ale tylko wtedy, jeżeli będzie dzia łać nie wprost. Może protestować przeciwko najbardziej oczywistym błę dom prawnym i wyrokom śmierci wydanym bez cienia dowodu, może też sugerować, że istnieją przynajmniej procedury rewizyjne procesów na po ziomie krajowym (w regionalnych sądach najwyższych sędziowie nie są tak niekompetentni i trochę mniej zależni niż na poziomie lokalnym). He nie darzy ich jednak pełnym zaufaniem, bo sędzia w Chinach, tłumaczy, nigdy nie jest gwarantem podziału władzy, jak na Zachodzie, ale wyłącz nie jej specjalizacji. Prawo nie jest nadrzędne wobec państwa, to państwo je przyznaje —oszczędnie —swym obywatelom. Sędzia nie mógłby nie przyznać racji państwu-partii. Z jeszcze większym trudem He przekonuje Chińczyków, nawet tych najbardziej otwartych, o uniwersalnym charakterze prawa i powszechno ści praw człowieka. Pojęcie prawa, przyznaje He, pochodzi z Zachodu, nie jest zakorzenione w tradycyjnej kulturze chińskiej. Ale nie staje się przez to mniej uniwersalne ani nie ma w Chinach mniejszego zastosowa nia. Partia właściwie się z tym zgadza, twierdzi jednak, że istnieją dwie koncepcje praw człowieka: chińska, która na pierwszym miejscu stawia prawa materialne (do wyżywienia i ubrania), oraz zachodnia, dobra dla
169
170
R ok Kogut.
krajów bogatych. Kładzie ona akcent na prawa tak abstrakcyjne jak swo bodny dostęp do informacji czy wolność zgromadzeń. Według partyjnej propagandy, narzucenie zachodniej wersji praw człowieka stanowiłoby imperialistyczny spisek przeciw Wielkim Chinom; duma narodowa spra wia, że wielu Chińczyków przyjmuje ten szowinistyczny argument. Dla tego na He spoczywa obowiązek niemal samotnego stawiania czoła apa ratowi propagandy i przekonywania, że trzeba odrzucić ten relatywizm moralny. Udaje mu się dotrzeć do niewielu Chińczyków - studentów oraz innych nieznanych mu osób, które zapoznają się z jego argumentacją w Internecie. Gdyby posunął się dalej i przemawiał pełniejszym głosem, straciłby pracę na uczelni i wpływy, jakie mu ona daje. Ścieżka reformy jest wąska, jeśli w ogóle istnieje.: Wobec He Weifanga - spokojnego, uśmiechniętego wykładowcy, od ważnego, lecz bez emfazy - czuję się jak głupiec i miernota. Jestem tyl ko przechodniem, który w najlepszym wypadku słucha z uwagą, nie ry zykując niczym, i trochę się wstydzi swojej niemocy. Czy my, pławiący się w naszym zachodnim dobrobycie, możemy jakoś pomóc He? Poza Chinami dysponujemy tylko jedną, skromną możliwością działania. Jest nią przeciwstawianie się naciskom komunistów wywieranym na naszych za chodnich przywódców, opór wobec tych uwodzicielskich pląsów zmierza jących d# przeciągnięcia ich na swoją stronę lub skorumpowania i doło żenie Starań* by następny list protestacyjny przeciwko karze śmierci krążący po Paryżu łub M otpn Jorku - dotyczył w równej mierze Chin co Stanów Zjednoczonych. f .
Korupcja jest niezbędna partii Sprawa jest poważna. Przy stole konferencyjnym zasiedli szefowie Naro dowej Komisji do spraw Dyscypliny Komunistycznej Partii Chin. Należą do niej sami mężczyźni, co potwierdza fakt, że w organach partii, które podejmują ważne decyzje, nie ma miejsca dla kobiet - chyba że podają herbatę. Wiceprzewodniczącego Liu Fengyana można zauważyć natych miast, nie tylko dlatego, że zajmuje centralne miejsce, ale i z tej przyczy ny, iż jego ufarbowane na jaspisową czerń włosy odpowiadają dominują cej wśród rządzących modzie. Wielki zegar na ścianie wskazuje, ile czasu przeznaczono na nasze spotkanie: dwie godziny. Jest to dla mnie wielki za szczyt. Wiedząc, że w Roku Koguta chiński rząd przywiązuje wielką wa gę do walki z korupcją w łonie partii, poprosiłem o spotkanie z najwyższą instancją, to znaczy z partyjną Komisją do spraw Dyscypliny. Najbardziej
Państwo bezpraw ia R i P
zdumiało mnie to, ze spełniono moją prośbę. We francuskiej ambasadzie, której nie sposób pominąć, gdy zamierza się spotkać z oficjalnymi China mi, ten fakt również wywołał zdziwienie, bo żadnemu dziennikarzowi nie udzielonoby takiej audiencji. Lecz ja na szczęście nie jestem dziennika rzem, a to ułatwia w tym kraju zbieranie informacji. W rzeczywistości par tia chciała „wygłosić komunikat” na temat korupcji i wyobrażała sobie, że okażę się podatnym słuchaczem. Byłem nim, lecz interpretacja faktów jest już moja własna i nie zgadza się z wykładnią partii. Tak więc przez dwie godziny słuchałem czytanej przez wiceprzewod niczącego Fcngyana deklaracji na temat nowej polityki walki z korupcją. Dyskusji ani nawet pytań z mojej strony nie przewidziano. Metoda partii polega na twardym wypowiedzeniu prawdy, a nie na dyskusji ©niej. Nikt się nie zastanawia, co o tym myślę, czy odpowiada to moim oezdiw fe; niom, czy mnie to interesuje. A przecież przyjęto mnie z wszelkimi wzglę dami, jako zagranicznego gościa, a nie obywatela Chin. Expose mogłoby być krótsze, mnóstwo w nim dłużyzn, ale czas mija; zaś obecność wyso kich rangą członków komitetu jest częścią kodu (na użytek francuskiego gościa), służącego do podkreślenia —po zwyczajowej deklaracji przyjaźrf francusko-chińskiej —że walka z korupcją jest dla partii „kwestią ży cia lub śmierci” . Wielu Chińczyków zgodziłoby się z tym poglądem: ko rupcja jest jedną z głównych przyczyn ich nienawiści do działaczy partyjnych. Ta Narodowa Komisja do spraw Dyscypliny wymyka się wszelkiej za chodniej logice. Na Zachodzie oczekiwalibyśmy, że nadzór nad admini stracją będzie sprawował jakiś organ zewnętrzny, a podział władzy ogra niczy jej nadużycia. Tymczasem pod rządami państwa-partii Komisja do spraw Dyscypliny praktykuje coś, co jej wiceprzewodniczący nazywa „samonadzorowaniem”. Ma ono zapobiec „wykorzystywaniu władzy dtt osobistego bogacenia się” rządzących. Rozumiemy, że pokusa jest olbrzy mia: lokalni przywódcy, prezydenci miast, szefowie obwodów i guberna torzy skupiają w jednym ręku funkcje administracyjne, legislacyjne, sze fów przedsiębiorstw państwowych i pracodawców. Tylko święty nie uległby pokusie łączenia stanowisk i osiągania z tego korzyści. Ale wice przewodniczący absolutnie nie chce dopuścić, by kojarzono łączenie róż nych rodzajów władzy z pokusami, na jakie ono naraża. Podaje oficjalną liczbę stu sześćdziesięciu dwóch tysięcy trzydziestu dwóch przypadków korupcji w 2004 roku (z czego ukarano pięć tysięcy dziewięciuset szes nastu działaczy partyjnych, cztery tysiące siedmiuset siedemdziesięciu pięciu członków partii postawiono przed sądem, a dziewięciuset ostatecz-
172
Rok Kogut. nie skazano), po to by dowieść, że komisja jest nieprzejednana. A nie po to, by oskarżyć proceder łączenia władzy. Zresztą, ciągnie wiceprzewod niczący, dziewięćset ciężkich przypadków na sześćdziesiąt milionów członków partii to odsetek wskazujący raczej na jej uczciwość. I zapew nia, że nowe plany wałki z korupcją przyjęte w tym roku - trzysta aktów prawnych i wiele tysięcy rozporządzeń - pozwolą do 2 0 1 0 roku całkowi cie wyplenić „złe obyczaje”, postępowanie” i przypadki bezprawne go bogacenia się. W 2020 roku zniknie nawet wspomnienie po korupcji, tym odwiecznym chińskim przekleństwie^ bo „cały naród będzie na wskroś uczciwy”. Korzystam z przerwy w tym perfekcyjnym przemówieniu, spowodowa nej wejściem kobiet podających herbatę, by spytać o rolę prasy. „Prasa jest bardzo pożyteczna, kiedy podaje prawdziwe fakty - pada zgodna z oczekiwaniem odpowiedź - lecz niezwykłe szkodliwa, kiedy przesadza”. Istnieją nawet „zagraniczne media, które posługują się argumentem ko rupcji w celu zdestabilizowania chińskiego rządu”, jednak „żadna fran cuska gazeta nie należy do tego antychińskiego spisku”. Nie podejmuję tematu. . ., ' Podczas tego przemówienia rzeki, okraszonego cytatami z Marksa, Mao Zedonga i Deng Xiaopinga, mogę na szczęście myśleć o czymś in nym; mogę wyglądać przez okno i patrzeć na drzewa w parku, gdzie pa ni Mao uprawiała jazdę konną, kiedy odgrywała rolę cesarzowej. Siedzi ba Komisji do spraw Dyscypliny znajduje się w miejscu, gdzie pani Mao zażywała przyjemności. Przyznać należy, że partia zrobiła postępy i ma te raz więcej godności; wciąż jednak posługuje się podwójnym dyskursem. Liu Fengyan wychwala partię za to, że wydała zdecydowaną wojnę ko rupcji -jed n ej z najstarszych chorób toczących Chiny. Lecz z chińskiej prasy dowiedzieć się można, że prawie wszystkie kopalnie węgla - bar-, dzo dochodowe z powodu niedoboru energii - należą do małżonków czy też kuzynów partyjnych notabli, którzy nimi zarządzają lub są odpowie dzialni za ich bezpieczeństwo. Tymczasem nie ma tygodnia, żeby media nie doniosły o jakimś strasznym wypadku, którego przyczyną jest zanie chanie środków bezpieczeństwa, z których rezygnuje się na rzecz wydaj ności. Co robi partyjna komisja dyscypliny? Nie wszczęto żadnego docho dzenia, żadnego funkcjonariusza nie pozbawiono stanowiska, tymczasem liczba górników, którzy zginęli w wypadkach od początku tego roku, zbli ża się podobno do trzydziestu tysięcy. Historia chińskiego komunizmu, tak samo jak tragiczne wydarzenia z Roku Koguta, pokazuje, że walka z korupcją w partii jest równie stara
Państwo bezprawia
jak sama partia. Komuniści naturalnie zaprzeczają, że partia i korupcja to nierozłączna para; podobnie myślą także przedstawiciele Zachodu utrzymujący stosunki z chińskimi notablami. Przedsiębiorcy i politycy, którzy z własnego doświadczenia znają wymagania komunistycznych przywódców, proponują inne wyjaśnienia, na dowód tego, że partia jest niewinna. Bo czy korupcja nie jest częścią chińskiej kultury? O tym sa mym przypomniał nam także Liu Fengyan. Zgodnie z tradycją mandary ni kupowali stanowiska i sprzedawali swoje usługi, a ludność musiała utrzymywać tych źle opłacanych urzędników. Może partia i jej działacze sprawiają tylko, że ta „kulturowa” tradycja wciąż trwa? Współczesny in spektor podatkowy, który uzależnia wysokość podatku od łapówki otrzy manej od podatnika, partyjny bonzo kupujący dyplom uniwersytecki dla syna, minister zatrudniający rodzinę na państwowych stanowiskach, in ny minister grający za pieniądze swego urzędu w kasynie w Makau wszystkie te prawdziwe przypadki (czasem winowajcy ponieśli nawet ka rę) miałyby tylko stanowić dziedzictwo specyficznie chińskiej tradycji. Któż śmiałby się oburzać na tak autentyczne obyczaje, nawet jeśli mają zostać całkowicie wykorzenione do 2 0 1 0 roku? Jednak ów determinizm kulturowy nie broni się przy bardziej szcze gółowych oględzinach. Partia przejęła władzę po to właśnie, by walczyć z korupcją - tymczasem korupcja rozpleniła się bardziej niż kiedykolwiek dotąd, przede wszystkim dlatego, że zniknął etyczny hamulec w postaci konfucjanizmu.-Zresztą poza Chinami biurokraci, także chińscy - na Tajwanie, w Singapurze czy w Hongkongu - nie są skorumpowani tak bar dzojak komuniści. W końcu zaś Chińczycy z Chin czują wstręt do komu nistycznych notabli, w których wcale nie dostrzegają strażników szacow nej tradycji. Inne wyjaśnienie —które stało się usprawiedliwieniem i jest szczegól nie cenione przez zachodnie rady nadzorcze oraz kancelarie prawnicze sprowadza się do pochwały skuteczności korupcji, W złożonym chiń skim społeczeństwie, gdzie duch praw wciąż nie jest zbyt rozpowszech niony, „wejście kuchennymi drzwiami” pozwala znaleźć szybkie rozwią zania ułatwiające odnalezienie się w biurokratycznych labiryntach. Dzięki kuchennym drzwiom zagraniczni przedsiębiorcy uzyskują efekty, na które nie mają szans, jeśli używają głównego wejścia. Chińskie do świadczenie potwierdzałoby spostrzeżenie, że korupcja łagodzi skutki totalitaryzmu; tak samo było w przypadku ZSRR. Ale dostęp do kuchen nych dizwi mają możni i bogaci, natomiast dla wszystkich pozostałych są one zamknięte; gdy chcąc dostać miejsce w szkole, dokument tożsamo-
173
174
R ok K oguta
ści, najmniejsze pozwolenie w tej czy innej sprawie, doprowadzani są do ruiny. • Trzecie wyjaśnienie - usprawiedliwienie dla korupcji, na które powo łują się zachodni sinofile, a często również sami chińscy przywódcy wskazuje ną jej pa^śeiowy charakter. W gospodarce znajdującej się w fazie przejściowej od etatyzmu do wolnego rynku niektóre nadużycia są nieuniknione. Na przykład podczas piywatyzacji szefowie państwowych przedsiębiorstw korzystają z kredytów bankowych lub nawet z kapitału y swoich firm, żeby kupić ich akcje I stać się prywatnymi właścicielami. Po zakończeniu prywatyzacji te p a ^ f c i a B ^ ^ y się skończyć. Zwolennicy, teorii okresu przejściowego uważają, że państwo chińskie stało się słabe w konfrontacji z sitami rynkowymi, dlatego należy je wzmocnić. Więcej państwa dla silniejszego rynku - taka jest również teza obecnego rządu chińskiego. Lecz okres przejściowy trwa od dwudziestu pięciu lat, a korupcja się wzmaga, o czym świadczą kary nakładane od czasu do czasu przez par tię na jej członków. A w jaki sposób państwo miałoby się stać silniejsze, skoro już teraz jest wszechobecne i nikt w Chinach nie może ®#s amblć bez całej masy zezwoleń? Możliwe, że OBEPtf ta ia -q charakterze przej ściowym, sposób, w jaki partia przeprowadza prywatyzację, zapewni ko rupcji przetrwanie, ponieważ jest ona wpisana w system. Prywatyzacja w Chinach nigdy nie jest całkowita, to tylko prawo do wzbogacenia się przyznane osobie prywatnej, która pozostaje pod stałą kontrolą państwo wego opiekuna. Prywatna transakcja jest nadzorowana, własność jest tyl ko koncesją, więc partia zapewnia sobie „wdzięczność” tych, którzy ją otrzymali. W lii sposób wracamy do naszej pierwotnej hipotezy: korup cja jest niezbędna od chwili powstania partii aż do naszych czasów. Partia komunistyczna była od samego początku machiną władzy i ma chiną gospodarczą, skonstruowaną w celu podboju Chin i jednocześnie zapewnienia bogactwa swoim członkom. Poczynając od pierwszej „bazy” r -w Yan’an, w prowincji Shaanxi (która istniała w latach 1934-1949), par tia zakładała własne przedsiębiorstwa, aby zapewnić sobie samowystar czalność i zaspokajać finansowe potrzeby swych członków. Odrzucając wszelkie różnice między ekonomią i polityką, Mao Zedong w materii wy twarzania bogactw nigdy nie liczył na społeczeństwo obywatelskie. Par tyjnych bonzów zachęcał do bogacenia się, także dzięki przemytowi. W łonie partii namiętność do bogactwa jest równie stara jak jej potępie nie. „Działacze partyjni pragną wyłącznie upadku obyczajów w miastach i życia w luksusie” - zarzucał w 1946 roku uczciwy generał Huang Ke-
Państwo bezprawia
cheng. Kiedy ci działacze dotarli w 1949 roku do Pekinu, dostali i roz wiązłość, i luksus, a Mao Zedong, wielki budowniczy pałaców i kolekcjo ner kurtyzan, wskazał im drogę. Jego żona, Jiang Qing, nie była gorsza. Lecz ten sam Mao Zedong, używając ukochanych przez partię metafor, domagał się w 1963 roku likwidacji „tygrysów i pcheł” korupcji, czyli „wielkich” i „małych”. Określił tym samym jedną ze stałych cech reżi mu: skorumpowana partia i walka z korupcją. Tego rozdwojenia partia ni gdy się nie pozbędzie. v Czy zresztą ludzie zapisują się do partii nie po to, by z niej żyć? Od chłopa żołnierza z początkowego okresu aż po współczesnego, ambitne go studenta bezpieczeństwo ekonomiczne stanowi najważniejszą przyczy nę, dla której ludzie wstępują do partii. Wśród sześćdziesięciu milionów jej członków Sn jest jeszcze takich, którzy związali się z partią z pobu dek idealistycznych? I o jaki ideał miałoby chodzić, skoro partia zachę ca i nakłania wyłącznie do bogacenia się? .. , Nakaz bogacenia się sprawił, że partia ma dylemat. Myśli nad tym, jak zachęcać naród, „by rzucił się w wir interesów”, i nie dopuścić, by od powiedzialni za realizację tej polityki działacze partyjni sami się wzbo gacili? Rozwiązanie zastosowane w Singapurze polega na opłacaniu urzędników na poziomie odpowiadającym zarobkom dyrektorów przedsię biorstw oraz na brutalnym karaniu wszelkich nadużyć. Lecz Singapur jest mały, pracuje tam niewielu urzędników państwowych, łatwych do skon trolowania, a brytyjska kolonizacja zaszczepiła w mieszkańcach miasta poczucie prawa. W komunistycznych Chinach ukrytym rozwiązaniem jest ukryta korupcja: działacze partyjni przyłączyli się do „rewolucji liberalnej” w 1979 roku dlatego, że dostrzegali w niej korzyści dla siebie. Czy Deng Xiaoping miał inny wybór? Żaden z byłych maoistowskich no tabli nie przeciwstawił się narzuconym przez niego prywatyzacjom, bo wi dzieli w nich własny interes. Od dwudziestu sześciu lat cała partia bez szemrania towarzyszy liberalizacji, ponieważ działacze partyjni wraz z ro dzinami zyskują na niej - sami stają się przedsiębiorcami lub są przez nich opłacani. Jednocześnie partia powinna ujawniać korupcję, bo zmusza ją do te go rytuał równie istotny jak sama korupcja. Od 1949 roku co dwa lata or ganizowana jest nowa kampania antykorupcyjna, a ich nazwy świadczą o pomysłowości partyjnych szefów propagandy: kampania przeciwko przy wilejom dla oficjeli i niezdrowym tendencjom w partii w 1980 roku; kampa nia na rzecz likwidacji przestępstw gospodarczych w 1982 roku; kampania przeciwko „duchowemu skażeniu” w 1983 roku; kampania na rzecz stwo-
176
Rok Koguti
rżenia „czystego” rządu w 1988 roku; „małe oczy przeciwko dużym” w 2005 roku (ujmując rzecz wprost: dzieci mają donosić na rodziców). Rząd nieustannie wydaje podręczniki do wały i korupcją, zbiory przepi sów, studiów konkretnych przypadków, plakaty. Trzysta aktów prawnych, obwieszcza Liu Fengyan. Nie wiadomo, co zawierają, ale jest ich trzysta. Te kampanie, podręczniki, dekrety i plakaty są przede wszystkim częścią rytuału ekspiacyjnego, który ma przekonać społeczeństwo, że partia nie żartuje z korupcją. Podobnie jak spektakularne procesy wyto czone kilku przywódcom partyjnym i kara śmierci wymierzona niektórym z nich robią wrażenie działań bardzo stanowczych. Jednak celem tych procesów czy kampanii propagandowych jest nie tyle eliminacja korupV cji, ile utrzymanie jej w granicach tolerowanych przez społeczeństwo i możliwych do przyjęcia dla partyjnych bonzów. Gdyby partia posunęła się za daleko w walce z korupcją, byłoby to dla niej samobójstwem. Ry zyko demobilizacji działaczy, a nawet popchnięcia ich do buntu przeciw ko liberalnym reformom gospodarczym stałoby się zbyt wielkie. Czy korupcja i reformy są nierozłączne? Czy odejście od socjalizmu i przejście do gospodarki rynkowej jest w ogóle do pomyślenia bez korup cji, która to przejście ułatwia? We wszystkich krajach dawnego bloku ra dzieckiego komunistyczna nomenklatura dzięki prywatyzacji przedsię biorstw mogła się przestawić na inną działalność. Jednak po zakończeniu prawdziwego okresu przejściowego partia komunistyczna najczęściej ustępowała miejsca biurokracji z jedńćj strony, m iiowsl Italie przedsię biorców z drugiej. W Chinach tak się nie stało. Partia nie przekształciła się w biurokrację, państwo prawa nie zastąpiło Irak demo kratycznej alternatywy powoduje, że partyjne nadużycia trwają nadal, a jedyną formą kontroli jest dobra wola samej partii.^ Oto przykład ilustrujący tę dwuznaczność. W maju Roku Koguta wła dze miejskie Nankinu zażądały od kadry kierowniczej, żeby w specjalnie stworzonym w tym celu urzędzie zdała sprawę ze swoich kontaktów pozamałżeńskich. Aby uzasadnić wprowadzenie tego dekretu, lokalny rząd informował, że dziewięćdziesiąt pięć procent członków kadry kierowniczej skazanych w Chinach za korupcję miało kochankę (partia lubuje się w precyzyjnych statystykach); rząd miał nadzieję powstrzymać w ten spo sób korupcję albo przynajmniej ją wykryć. Oficjalna gazeta partyjna, „Dziennik Ludowy”, komentując tę inicjatywę, obwieściła na pierwszej stronie: „Partia jest coraz bardziej twórcza w walce z korupcją”. Dziennik, chcąc przestraszyć notabli i zadowolić naród, przypominał, że w 2 0 0 0 ro ku partia nie zawahała się stracić byłego wiceprzewodniczącego Ludowe-
Państwo bezpraw ia
go Zgromadzenia Narodowego: ten najwyższy przywódca, jakiego kiedy kolwiek skazano na karę śmierci, utrzymywał wiele „drugich żon”. Kilku pekińskich prawników powątpiewało w legalność dekretu, po nieważ ślub i rozwód zależą w Chinach od swobodnej decyzji jednostek. Cóż znaczy prawo, odpowiedziano w Nankinie, kiedy trzeba walczyć z największą plagą w kraju —korupcją? Przez cały Rok Koguta urząd do spraw pozamałżeńskich nie zarejestro wał ani jednego przyznania się do winy. Czyżby kadra kierownicza stała się przyzwoita i „czysta”? Czy oczekiwano choćby jednego wyznania? Czy władze Nankinu same wierzyły w swoje deklaracje? Niektórzy zapew ne uwierzyli, bo w przeciwnym razie trwające od ponad sześćdziesięciu lat kampanie antykorupcyjne byłyby niezrozumiałe. Sarkastyczni zwolenni cy demokracji wyciągają z tego wniosek, że partia komunistyczna zniknie w końcu sama, rozpłynie się w korupcji. Lecz takie rozwiązanie jest ma ło prawdopodobne, ponieważ władza polityczna i gospodarcza pozostaje w rękach partii. Należy wątpić, czy pozbędzie się ona jednej albo drugiej.
Tako rzecze Big Brother „Nowe zagrożenie dla Chin to otyłość”. Dziesiątego sierpnia Roku Kogu ta „China Daily” opublikowała tekit redakcyjny pod takim właśnie tytu łem. Z lektury gazety, jednego z wielu dzienników mówiących głosem Wy działu Propagandy partii, nie dowiemy się niczego o prawdziwych Chinach; otrzymamy jednak informacje o naturze władzy. £ Tamtego dnia, niczym nie różniącego się od innych, Wydział Propa gandy odkrył, czy raczej zadekretował, że dwanaście procent Chińczyków cierpi na otyłość, powinni zatem mniej jeść. Anonimowy redaktor —tego rodzaju teksty produkowane są przez przybudówkę partii - zachęcał do nowej kampanii wymierzonej w obżarstwo, jedną z nielicznych rozrywek dozwolonych dla wszystkich Chińczyków. Zachęta do umiarkowania jest stałym elementeni komunistycznego dyskursu. Czystość i umiarkowanie to stare śpiewki, ale i sposób kontrolowania narodu podejrzewanego o Jpk dywidualizm i hedonizm. Nie ma znaczenia, że chodzi o zachowania sprzeczne z postępowaniem samych działaczy partyjnych, którzy rzadko żyją w czystości i zachowują umiar w czymkolwiek. Zagrożenie otyłością jest oczywiście czystym wymysłem; w ten sposób partia chce wmówić, że Chiny cierpią już teraz jedynie na nadmiar dóbr. Ta kampania pozwoliła zaprzeczyć, iż jakoby stu milionom Chińczyków nie zagraża wcale rozbu chana konsumpcja, lecz niedożywienie. Sto milionów ofiar niedożywienia,
177
178 M tf- Rok Koguta na progu głodu (statystyki te można znaleźć w rozmaitych publikacjach naukowych), których istnieniu partia zaprzecza, tak jak umniejsza spu stoszenia spowodowane przez AIDS i inne pandemie. Dobry chiński ko munista żyje w wiecznym błogostanie. Inny wstępniak, również w „China Daily” - opublikowany w tym samym tygodniu, innego, równie zwyczajnego dnia —przypomina, że „przy wódcy Chin tradycyjnie przedkładają interes narodu nad własny” . Czy Mencjusz nie napisał trzy wieki przed naszą erą, że „pierwszy jest naród, potem ziemia i nasiona, a władca na końcu” 1? Ową tradycję poświęcenia —dodaje anonimowy autor zatrudniony w tej samej przybudówce propa gandowej, która wymyśliła epidemię otyłości —zmodernizował Sun Yatsen, kiedy rewolucję z 1911 roku rozpoczął pod hasłem Trzech Zasad Ludu. Były to: minsheng, czyli dobrobyt ludu, minzu , czyli lud jako na ród, minquan, czyli władza ludu. W końcu przyszedł Mao i zmienił osta tecznie relacje między państwem i narodem zgodnie ze sloganem: „Służ ba dla narodu jest jedyną nagrodą przywódców” . ' Ten wiernie przytoczony galimatias jest tak daleki od prawdziwych do świadczeń Chińczyków, że w życiu codziennym wyrażenie „służba dla na rodu” stało się przedmiotem żartów: wystarczy powiedzieć „służba dla narodu”; żeby słuchacze wybuchali śmiechem! Jak prasa może powtarzać w kółko podobne głupstwa, skoro nawet w Chinach wszyscy lub prawie wszyscy sobie z nich drwią? Czy w Wy dziale Propagandy sądzą, że nieustanne powtarzanie tych nonsensów do prowadzi do wyprania czytelnikom mózgów? Te oficjalne brednie nie tyl ko nie ogłupiają 2 Chińczyków, ale uodporniają icłi na ideologię. Wnioskujemy z tego, że „dziennikarze”, a szczególnie redaktorzy prezen tujący aktualną linię partii, działają w myśl tej samej zasady, która obo wiązuje w sektach: wierzą w to, co piszą, choć ich słowa nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. ./ Innym tematem kroniki wydarzeń w tym samym zwyczajnym tygodniu jest szpiegostwo. Dowiadujmy się, że Ching Cheong, chiński korespon dent singapurskiego dziennika „Straits Times” (posiadacz brytyjskiego paszportu wydanego w Hongkongu), zatrzymany przez policję i przeby wający w areszcie od czterech miesięcy, zeznał, że naprawdę jest szpie giem opłacanym przez zagraniczne agencje (tak nazywany jest Tajwan). Przyznaje, że otrzymał „znaczne sumy pieniędzy na działalność szpiegow1 Mencjusz, Xunzi, O dobrym władcy, mędrcach i naturze ludzkiej, przeł. M. Religa, Wy dawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 1999. 1 '
Państwo bezpraw ia
ską”. Ching Cheong siedzi w więzieniu, nie ma adwokata i nigdy nie miał okazji się wypowiedzieć. Z hongkońskiej prasy wiadomo, że wszedł w posiadanie wewnętrznych dokumentów partii komunistycznej ujaw niających konflikt pomiędzy twardą linią partii a stosunkowo bardziej liberalnymi frakcjami. Co o tym sądzi „China Daily”? Wyjaśnia, że dzien nikarze z Hongkongu „długo ciemiężeni przez angielski kolonializm, a od czasu przyłączenia w 1997 do Pekinu roku nareszcie wolni, mają skłonność do nadużywania zupełnie dla nich nowej wolności”. Oczywi ście prasa w Hongkongu była za czasów brytyjskich jedną z najbardziej niezależnych na świecie; od chwili przejęcia władzy przez komunistów utraciła trochę tej swobody. Czy tak jak w przypadku otyłości i poświę cenia przywódców dla narodu „dziennikarze” z Wjilitalu Propagandy wieizą w to, co piszą o „szpiegu” Ching Cheongu ! b Hongkongu? Jedy ne prawdopodobne wyjaśnienie brzmi tak: Big Brother wimśf % tb,ęo Big Brother opowiada; flptsl|z niego wierzy w to zaledwie kilku zachodnich miłośników Chin. Żaden z tych ostatnich nie zażądał uwolnienia Ching Cheonga, jakby przekonał ich zarzut szpiegostwa albo jakby opłacało im się w ten zarzut uwierzyć. Jak daleko musiałaby się posunąć partia, że by zaprotestowali zachodni przyjaciele Chin? Ą,
|J .
i
Kronika zwyczajnych represji ; Oto kilka innych informacji, zebranych w Chinach podczas Roku Kogu ta, nie bardziej tajnych niż poprzednie, opublikowanych w lokalnej pra sie albo w Internecie. Żadna z nich nie pojawiła się na pierwszych stro nach zachodnich gazet. Dlatego że są banalne, czy też nie odpowiadają temu, co Zachód chciałby wiedzieć o Chinach? ■ Zheng Enchong, pięćdziesięcioczteroletni adwokat z Szanghaju, został skazany na trzy lata więzienia za zdradę „tajemnicy państwowej”. W rze czywistości przygotowywał skargę rodzin nielegalnie wywłaszczonych przez dewelopera blisko związanego z partią. Zheng siedzi w więzieniu o zaostrzonym rygorze i nie może spotykać się z adwokatem. ‘ Według chińskiego ministerstwa budownictwa, podczas pierwszego kwartału 2005 roku cztery tysiące stowarzyszeń i osiemnaście tysięcy osób złożyło skargi na nielegalną konfiskatę ziemi. We wrześniu zatrzy mano w Pekinie trzydzieści sześć tysięcy osób skrzywdzonych z powodu konfiskaty ziemi, kiedy składały petycje. ; : W wiosce Shijiahe w prowincji Henan policja rozproszyła gumowymi kulami grupę chłopów, którzy sprzeciwiali się konfiskacie i nielegalne-
179
180
Rok Koguti
mu wyburzeniu ich domów; policji towarzyszyły grupy specjalnie na tę okazję zatrudnionych chuliganów. Wydział policji w Szanghaju stworzył komórkę szybkiego reagowania do ścigania „pogróżek politycznych”; będzie tam pracować sto osiem dziesiąt osób wyposażonych w „zaawansowany technologicznie sprzęt służący do inwigilacji”. . Sąd w Luwan, w okręgu Szanghaj Aim* zakazał wstępu na salę sądową grupie oskarżycieli (oraz ich adwokatom), którzy byli stroną w spra wie przeciwko deweloperowi oskarżonemu o nielegalne wyburzenie ich dzielnicy; pod ich nieobecność sąd przyznał rację deweloperowi. Państwowa chińska sieć telefonii komórkowej China Mobile zlikwido wała dwadzieścia dwie usługi SMS-owe, które pozwalały użytkownikom rozpowszechniać „treści pornograficzne” ; za ich przekazywanie przez Internet lub za pomocą SMS-ów grozi kara dożywotniego więzienia. SMS-y są kontrolowane przez specjalne oprogramowanie cenzorskie, wyłapujące tgj» siąc słów, a wśród nich —poza terminologią dotyczącą seksu —takie jak Falungong, Tiananmen, więźniowie polityczni, ośrodek poprawy, Tajwan, Tybet, Xinjiang, granica chińsko-rosyjska, korupcja, skrajny nacjonalizm, a także prawda oraz idea. W przeddzień ponownego otwarcia buddyjskiej świątyni Dari Rulai Xingyuan w Mongolii Wewnętrznej, odrestaurowanej dzięki darom z za granicy, główny lama, który miał prowadzić ceremonię, został aresztowafijwĘf przez policję za „nakłanianie do zabobonnych praktyk’V.*;* -v Du Hongqi, robotnik z fabryki Mingguang w Chongqing, który prote stował przeciwko zwolnieniom pracowników, został skazany na trzy lata więzienia za „zakłócenie porządku społecznego”. W prowincji Fujian policja zatrzymała gang handlarzy dziećmi i ode brała im pięćdziesięciu trzech chłopców kupionych od rodziców po dwa tysiące juanów, a sprzedanych po piętnaście tysięcy. Ten sam gang sprze dawał też dziewczynki w różnym wieku; miały one zostać żonami, prosty tutkami lub służącymi. '■ ’’i • >. i ' -*■ Xiao Weibin, redaktor naczelny pisma „Dong Zhou Gong Jin” wycho dzącego w Kantonie, został zwolniony za to, że dopuścił do publikacji ar tykułu byłego szefa partii komunistycznej, w którym zalecał on reformę polityczną opartą na zachodnim podziale władzy. Dziesięć tysięcy emerytów przemysłu tekstylnego w Bengbu, w pro wincji Anhui, demonstrowało na znak protestu przeciwko obniżeniu eme rytur i brakowi opieki medycznej.
Państwo bezpraw ia
Huang Jinqiu został skazany przez sąd w Changzhou na dwanaście łat więzienia za „próbę obalenia państwa”. Ten dziennikarz opublikował w Internecie teksty poświęcone obronie praw człowieka. Internetowe forum dyskusyjne uniwersytetu pekińskiego „YiTaHuTu”2 zostało zamknięte przez władze, bo jego uczestnicy poruszali tak delikat ne tematy jak korupcja, prawa człowieka i Tajwan. Biuro do spraw „redukcji biedy”, działające przy chińskim rządzie, przyznało swoją Nagrodę za Eliminację Biedy dziewięciu najbardziej za służonym prywatnym organizacjom. Rząd ogłosił, że za dziesięć lat bie da w Chinach zostanie całkowicie zlikwidowana. Iw końcu dobra nowina: prokurator pray Sądzie Najwyższym oskar żył tysiąc siedemset osiemdziesięciu funkcjonariuszy i urzędników pań stwowych o łamanie praw człowieka: kradzież własności, nielegalne aresztowania, tortury, nadużycia wobec więźniów, czyny prowadzące do śmierci, oszustwa wyborcze. Te oskarżenia umożliwiła nowa poprawka do konstytucji, wprowadzająca od 2004 roku ochronę praw człowieka. Jak światełko w tunelu...
Tzn. „Totalny bałagan, całkowity chaos”.
181
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Koniec partii
Czy chiński reżim nadal jest reżimem komunistycznym? Czy sama partia wciąż jest partią komunistyczną? Byliśmy świadkami podobnej dyskusji w przypadku Związku Radzieckiego: czy nie należy odróżnić komuni stycznego ideału od realnego komunizmu, będącego tylko zdegenerowaną postacią tego pierwszego? Takie rozróżnienie pozwalało ocalić ideał. Jednak wszyscy ii, felfay musieR zm IC sowiecki reżim, odpowiedzieli już ostatecznie na tę próbę ratowania marksizmu-leninizmu: nie ma in nego komunizmu poza tym, który istnieje. Związek Radziecki był pań stwem komunistycznym w takim stopniu, jak sam twierdził; Chiny zaś pozostały komunistyczne, ponieważ ich przywódcy powołują się na marksizm i leninizm. Dzięki szybkiemu rozwojowi gospodarczemu, Chiny nie stają się , mniej komunistyczne, ponieważ rozwój jest najważniejszym argumentem marksizmu. Negacja indywidualnych swobód zawsze opierała się na dok-. trynie marksistowsko-leninowskiej, tak jak dyktatura i jednopartyjność. Chińska partia nie przewiduje zresztą zmiany nazwy, rezygnacji z ideolo gii ani z monopolu. Jej działacze nadal są formowani w myśli ideologii marksistowsko-leninowskiej, nadal muszą uczyć się na pamięć jej „ka techizmu”, nadal są zahartowani ideologicznie i poddawani co jakiś czas dodatkowemu hartowaniu podczas obowiązkowych szkoleń w szkołach partyjnych. Czego tam właściwie uczą? Jak rządzić współczesnymi Chinami? Oficjalnie tills Jgrftzadanie tych szkół, a obecnie odwnłuje się do tego również ich nazwa. W marcu 2005 roku otwarto w Szanghaju The Leadership and Management Academy, której angielska nazwa ma sprawiać „globalne” wrażenie. Komunistyczni działacze otrzymają tam „najlepsze przygotowanie do innowacyjnego i międzynarodowego przy wództwa”; Akademia nauczy działaczy partyjnych „umiejętności koordy nowania rozwoju gospodarczego i społecznego”. Czy zajęcia prowadzone na tej uczelni i w innych szkołach partyjnych odpowiadają tego rodzaju ambicjom? Niestety, jak sami zobaczymy, powtarza się tam w kółko mark sistowsko-leninowski „katechizm” i nic poza tym. Trzeba oswoić się
K on iec partii
z myślą, że partia funkcjonuje jak sekta, a nie jak organizacja przygoto wująca do „międzynarodowego i innowacyjnego przywództwa”.
Jak się nauczyć partyjnej nowomowy? Niewiele już pozostało na świecie miejsc, gdzie wciąż królują Marks i Engels. Ich portrety długo zdobiły plac Tian’anmen, przeszkadzały jed nak w ruchu drogowym i porwała je ze sobą fala samochodów. W Peki nie został już tylko portret Mao Zedonga. Ale obaj starzy, brodaci filozo fowie wciąż stoją, wp f a w i z granitu - gigantyczne postacie na tle szklanej fasady - przed Szkołą Partyjną w Szanghaju. Spytałem dyrektora do spraw nauczania, Chen Xichuna, które z wykładanych tu przedmio tów pozwolą „skoordynować rozwój gospodarki i społeczeństwa”. Znala złem to wyrażenie w programie; żeby nie zostać natychmiast wyproszo nym, jako wróg Chin, staram sii| języka moich rozmówców, posługując się, jeśli to możliwe, ich logiką. Dyrektor —siwiejący, ostrzyżony na jeżyka, w okrągłych okularach w stalowej oprawie —wygląda bardziej na oficera niż na naukowca. Jego początkowy chłód częściowo znika; jest mi wdzięczny za „zainteresowa nie programem edukacyjnym partii”. Z odrobiną nadziei w głosie stwier dza, że „kocham partię’V^Czy kocham partię?”. Nie rozstrzygam tej kwestii; Chen jeśt zawiedziony, fil© mimo wszystko odpowie na moje „uprzejme pytanie”. Wyjaśnia mi, że działacze partyjni muszą co dwa-trzy lata przejść w szkole kurs „doskonalenia znajomości marksizmu”, by odświeżyć swo ją znajomość ideologii, która zwietrzała przez nadmiar kontaktów z rze czywistością. Zatem droga do nowoczesnego zarządzania prowadzi w Chi nach przez lepszą znajomość marksizmu? Właśnie tak, dobrze zrozumiałem. Czy Chen się nie obawia, że chińska rzeczywistość - któ ra jest tak bardzo różna od rzeczywistości opisanej przez Marksa i Engel sa w XIX wieku - nie zgadza się już z tekstem kanonicznym? To pytanie wydaje mu się ważne, bez wątpienia jestem dla niego poważnym rozmów cą. Chen wzywa trzech innych wykładowców i każe podać herbatę, co jest oznaką szacunku dla gościa, który zajmuje mu popołudniowy czas. Zosta łem tu przyjęty w imię przyjaźni chińsko-francuskiej, dlatego nie można się mnie pozbyć. Chen wyjaśnia, w „nauka w Szkole Partyjnej pozwala działaczom znaleźć właściwą, marksistowską odpowiedź na nowe wymagania spo łeczeństwa” . Wymagania społeczeństwa? „Nawet pan sobie nie wy-
183
1 8 4 5 © ^ R ok Koguti
obraża - odpowiada Chen - jak wielkie wymagania mają dziś Chińczy cy wobec partii: chcą, żeby ich reprezentowała i aby odpowiadała na ich pytania”. Wszystko to byłoby normalne w demokracji, lecz Chen ujawnia, że nawet w przypadku dyktatury autorytarna władza przesta ła wystarczać. „Partia dała trzy odpowiedzi na te dwa oczekiwania”. To postępowa nie typowe dla partii komunistycznej i stary chiński zwyczaj: wszystko, co ma znaczenie, musi być wyliczone, a czasami ważniejsze jest zapamię tanie wyliczanki niż jej treści. Na kwestię numer jeden, czyli żądanie re prezentacji, partia (z inicjatywy byłego prezydenta Jiang Zemina) odpo wiedziała za pomocą zasady „trzech reprezentatywności”. Wszyscy Chińczycy znają trzy reprezentatywności; wiedzą, że jest ich trzy, tak jak za czasów „rewolucji kulturalnej” wiedzieli, iż trzeba walczyć z „cztere ma rodzajami staroci” (starymi ideami, starą kulturą, starymi obyczaja mi i starymi nawykami), a za Deng Xiaopinga byli świadomi, że należy zaangażować się w „cztery modernizacje”1. Ale rzadko który Chińczyk potrafi je wszystkie wymienić. „Jedno centrum, dwie podstawy” to popu larne powiedzenie, jednak ci, którzy go używają, zapomnieli, że począt kowo (w 1987 roku), chodziło o partyjne hasło: rozwój to centrum, a wier ność partii i szczerość to podstawy. Idąc jednak za myślą Chena, trzy reprezentatywności zlikwidowały „raz na zawsze” wszelkie rozdzwięki między partią a społeczeństwem. „Trzy reprezentatywności to idea nie zwykłej wagi” —powiada Chen, we wszystkich mediach oraz przemówie niach; ideogramy o treści „idea niezwykłej wagi” towarzyszą ideogramom o treści „trzy reprezentatywności”. Przed trzema-reprezentatywnościami-ideą-niezwykłej-wagi (ta halu cynogenna repetycja stanowi nieodłączną część nauczania) partia była przedstawicielką awangardy chłopów, robotników i żołnierzy. Była wte dy partią rewolucyjną, lecz nie reprezentowała całego społeczeństwa pomijała „awangardowych ekspertów”. Nie muszę pytać, bo znam odpo wiedź: awangardowy ekspert to szef prywatnego przedsiębiorstwa, które mu dawny statut nie pozwalał wstąpić do partii. Partia liczy jednak na udział tych „kapitalistów” w rozwoju Chin, więc myśli, jak ich ponownie zintegrować? Ten problem rozwiązano za pomocą trzeeh-reprezentatywnośei-idei-niezwykłej-wagi: partia od reprezentowania rewolucyjnych J Rolnictwa, przemysłu, technologii i nauki; uzupełniały je „eztery podstawowe zasady” nienaruszalne i bezdyskusyjne dogmaty polityczne: droga socjalistyczna, dyktatura prole tariatu, przywództwo partii oraz marksizm-łeninizm wraz z myślą Mao.
K on iec partii mSnfr,
pionierów przeszła do reprezentowania „najbardziej postępowych sił wy twórczych (czytaj szefów przedsiębiorstw), najbardziej postępowych sił kultury (tu nie wiadomo, o kogo chodzi, biorąc pod uwagę mamy stan kul tury w Chinach —zapewne o wykładowców) oraz fundamentalnych inte resów olbrzymiej większości narodu chińskiego”. Dzięki trzem-reprezentatywnośeiom-idei-niezwykłej-wagi (halucynogenna repetycja) partia , reprezentuje „awangardę”, „ekspertów” i „interesy całego narodu” (streszczam tu w kilku zdaniach coś, co wymagało od Chena godzinnego wykładu). • . , , ~* •’■r.x.S' -■ . ; W szkole działacze partyjni wysłuchują tych wywodów w nieskończo ność, kołysani szumem klimatyzatorów. Kontynuujmy: „Dzięki trzem-reprezentatywnościom-idei-niezwykłej-wagi nowa klasa przedsiębiorców może teraz w pełni uczestniczyć w budowaniu partii”. W rezultacie sze fowie przedsiębiorstw weszli do partii, a chłopi i robotnicy z niej zniknę li Partia zyskała spokój: to ale szefowie przedsiębiorstw będą stawiać żą dania albo domagać iśę demokracji. Status quo im odpowiada, a to przecież dzięki partii żyją w dostatku. A kobiety? Zawsze tylko statysto wały. Za tym całym zamieszaniem kryje się to, co niewypowiedziane: przemiana partii rewolucyjnej w technokratyczną machinę, zastąpienie czerwonych funkcjonariuszy ekspertami. Chen podsumowuje: partia reprezentuje teraz całe społeczeństwo, „jest więc tu po to, by trwać”. A skoro partia reprezentuje wszystkich, to po co inne partie? System wielopartyjny nie reprezentuje zatem nikogo? Tak właśnie jest, dobrze zro zumiałem, mówi Chen. Po wyeliminowaniu demokracji dzięki trzem-reprezentatywnościom-idei-niezwykłej-wagi partii pozostaje „wsłuchiwać się w wymagania ludu, aby je spełniać”. Chen nazywa to „kwestią dobrych rządów”, na które partia również znalazła właściwy sposób. Wykładowcy otaczają- . cy Chena rozpromieniają się: „Och, porozmawiamy o biurze petycji, o tym doskonałym rozwiązaniu kwestii dobrych rządów w złożonym społeczeństwie! r : . Każda jednostka administracyjna dysponuje teraz biurem petycji, w którym każdy niezadowolony petent może złożyć zażalenie. Czy to nie wspaniałe? Zażalenia są rejestrowane komputerowo: Chiny nas zadziwia ją! Ci spośród skarżących się, którzy nie otrzymają satysfakcjonującej od powiedzi na niższym szczeblu, mogą przedstawić swoje racje wyżej — przechodząc od gminy do obwodu, a nawet od obwodu do miasta. Profe sor specjalizujący się w dziedzinie petycji, niejaki Wang, proponuje swo im studentom, by odbywali staże w biurach petycji. On sam spędził
186
Rok Koguta
w szanghajskim biurze sześć miesięcy i wyciągnął z tego doświadczenia wniosek, że dziewięćdziesiąt procent skarg było uzasadnionych, a „Chiń czycy kochają swoją administrację i partię komunistyczną”. Jak to? „Gdyby obywatele nam nie ufali, nie przychodziliby do nas ze skargami”, mówi profesor Wang. Odebrało mi mowę. Ilu obywateli ma odwagę złożyć petycję? Ile z tych petycji zostanie rzeczywiście zarejestrowanych —by tak się stało, dokumenty musza być kompletne - i na ile z nich władze odpowiedzą pozytywnie? Według Wanga, moje pytania są doskonałe, należałoby je „ głębiej przeanalizo wać”. W rzeczywistości pekińska Akademia Nauk Społecznych właśnie opublikowała pracę na ten temat: wynika z niej, że wszystkie składane petycje są uzasadnione, lecz zaledwie trzy dziesiąte procent z nich do prowadziło do spełnienia żądań skarżących. Wang nie zna tego opraco wania, powątpiewa w jego naukową wartość, bo nie odpowiada ono jego osobistym doświadczeniom. Czy działacze partyjni rzeczywiście odbywa ją w biurach staże, które im zaleca? Niestety, są „zbyt zajęci”, żałuje ■'Wang. ■ : ' ' - Zaczynamy się gubić w szczegółach. Najważniejsze jest to, podsumo wuje Chen, który przejął prowadzenie dyskusj i, że partia znalazła właści wą ideologiczną odpowiedź na prawdziwy problem społeczny: Chińczycy coraz częściej protestują. Chen mówi o „poważnych” i „spontanicznych” żądaniach obywateli. Spontanicznych? Tak, potwierdza Chen, w Chinach powstało „społeczeństwo obywatelskie”. „Lecz siła partii pozostaje nie naruszona —oznajmia Chen - bo partia potrafiła się przystosować do no wych warunków dzięki zasadzie trzech reprezentatywności i dzięki biurom petycji”. „Partia będzie rządziła jeszcze długo, ponieważ zrozumiała, na czym polega przemiana społeczeństwa” r* dorzuca Wang. Moja tłumaczka - która słowo w słowo przekłada te androny - dziwi się szeptem, że wszystko notuję. Wyjaśnię jej później, iż prawdziwa myśl partii i formatowanie, którego używa, biorą się nie tyle ze znaczenia, ile z nieustannego powtarzania obiegowych zdań. „Czy oni wierzą w to, co mówią?” —zapytała. Podobne pytanie można zadać we wszystkich reżi mach totalitarnych. Bez wątpienia ludzie częściej wstępują do partii dla zaspokojenia własnych ambicji niż z przekonania, ale członkowie partii zaczynają myśleć jak sekciarze: ideologiczny młot niszczy wszelki kry tycyzm i nawet jeśli ktoś nie całkiem wierzy, trudno jest mu myśleć sa modzielnie. „Czy ma pan jeszcze jakieś pytanie?” - mówi Chen, żeby się mnie po zbyć. Tak się składa, że mam: chodzi o prawa człowieka. Chen usiłuje zy-
K oniec partii
skać na czasie: musimy się odświeżyć, bo czerwiec w Szanghaju jest bardzo gorący. Dostajemy wilgotne ręczniki. Wycieramy sobie twarze, rę ce i bardzo energicznie nacieramy karki. Chen zna humanitarnego bzika Europejczyków, nie jest więc specjal nie zaskoczony. Ma pod ręką eksperta w tej dziedzinie, mecenasa Yanga. Mecenas Yang się przedstawia: wykładowca Partyjnej, adwokat, ekspert w dziedzinie praw człowieka i specjalista od AIDS. AIDS? Yang reprezentuje Chiny w międzynarodowych organizacjach zajmujących się tą chorobą. Chiny nie podjęły żadnych skutecznych działań, by ją po wstrzymać, ale Yang zawsze oprowadza ważne delegacje, których liczeb ność paraliżuje wszelką krytykę. „Jak pan wie —zaczyna mecenas Yang, sądząc, że przedstawiciel 1 Zachodu z założenia nie ma pojęcia o Chinach - prawa człowieka figu rują wnaszej konstytucji’*. Rzeczywiście, zostały w niej zapisane w 2004 roku, ku olbrzymiej satysfakcji zachodnich rządów, Ale Yang zdradza ndg&i to ustępstwo' na rzecz europejskich humanistów nfc s l i kosztowa ła partii komunistycznej. ■ " ' . - -7 Pytam* czy obywatel chiński, który uważa, iż jego indywidualne pra wa są zagrożone, może liczyć na pomoc biura petycji. Czy podczas pro cesu mole powołać się na konstytucję? Yang stwierdza, że nic nie wiem o Chinach, ale chciałby mi pomóc. W Chinach konstytucja stanowi nie jako „matkę praw”, lecz jej tekst jest „zbyt święty, żeby się na niego po woływać”. Do czego więc służy? „Oświetla drogę prawodawcom” - mó wi Yang. Czy prawa człowieka znalazły się w tekście jakiegokolwiek kodeksu, na który obywatel może się powołać? Jeszcze nie, powiada Yang, „jest na to o wiele za wcześnie”, Chiny znajdują się w okresie przej ściowym. Zapomniałem o tym wytrychu, który wszystko tłumaczy, nawet naszą łatwowierność. W tym salonie służącym do podejmowania gości towarzyszyli mi Chen, Wang, Yang i Deng, ale ten ostatni jeszcze się nie odezwał. Był naj młodszy, zapewne czterdziestoletni, tymczasem pozostali już posiwieli. Jego milczenie wskazywało na to, że to właśnie on jest prawdziwym sze fem, sekretarzem partii odpowiedzialnym za nadzór nad szkołą. Tak jest we wszystkich chińskich instytucjach. Chen zwrócił się pokornie w jego stronę, prosząc o podsumowanie. Deng wykonał udawany gest odmowy, będący oznaką fałszywego szacunku dla starszych. Rozpoznałem w tym geście maniery szefa, identyczne w całych Chinach: to Deng był „sekre tarzem”. Zabrał głos w doskonałej angielszczyźnie, podczas gdy pozostali mówili tylko po chińsku. „Trudno się panu z tym pogodzić —powiedział
187
188
Rok Koguta —ale partia uprzedziła wszelkie pańskie obiekcje. Nie potrzebujemy de mokracji, bo wyprzedzamy waszą demokrację. Partia uważnie słucha na rodu i odpowiada na wszystkie jego troski. Dla Chin zachodnia demokra cja oznaczałaby regres”. , . S \ Wszystko zostało powiedziane, rozmowa była skończona. Ledwie się pożegnaliśmy: przyjaźń chińsko-francuska uległa właśnie ochłodzeniu,
Jak zrobić karierę w partii Na Zachodzie słyszymy, że wszyscy Chińczycy są do siebie podobni, zaś Chińczycy żywią taki sam przesąd w stosunku do Europejczyków. Jed nak wszyscy bonzowie partii komunistycznej naprawdę niemal się mię dzy sobą nie różnią. Pierwsza przyczyna takiego stanu rzeczy: wśród stu dentów Szkoły Partyjnej nie widzę żadnej kobiety. Może jedną czy dwie, ale są tak dyskretne, że mylą się z kobietami podającymi herbatę. Męż czyźni? Wszyscy noszą zachodni strój, który w Chinach jest oznaką no woczesności: ciemny garnitur (nawet w lecie), białą koszulę i krawat. Po za partią takie ubranie to rzadkość, tak jak i na Zachodzie jest coraz , spotykane. Na dłuższą metę można sobie wyobrazić, że garni tur 1 krawat staną się czymś w rodzaju munduru chińskiej partii komu nistycznej. Działaczy partyjnych można również rozpoznać po sposobie zajmowa nia przestrzeni, manierach, mieszaninie obecności i nieobecności, aro gancji i wykałkulowanej skromności, nadmiernej grzeczności (w Chi nach to wyjątek) i sposobie, w jaki dają do zrozumienia, że to oni są władzą. Tego zachowania klonów nie można wyuczyć, jest ono przejmo wane na zasadzie mimetyzmu. Taki jest również ceł szkoły: nauczyć po dobieństwa, bycia jednością. A także wymieniania wizytówek. Wszędzie w Chinach przedstawicie le klasy rządzącej wymieniają wizytówki na początku każdego spotkania. Zawsze ich brakuje, dlatego należy przygotować duży zapas, w przeciw nym razie wezmą cię za człowieka źle wychowanego2. W Szkole Partyj nej ta wymiana jest szczególnie intensywna. To sposób na zbudowanie Sieci powiązań - partia to jednocześnie sekta i sieć powiązań - i na po większenie swojego kapitału społecznego, guamci, czyli wpływu i jego obrotu. Dzięki guanxi działacze mogą ominąć obiegi hierarchiczne, co 2 Wymienianie się wizytówkami jest „plagą” Chin i Tajwanu: nawet turysta może się spodziewać, że opuści kraj z zestawem wizytówek przygodnie spotkanych osób.
K on iec partii |H P |F
pozwała im iść naprzód. Działacz, który dysponuje guanxi, będzie się cieszył szacunkiem podwładnych, kolegów o tej samej co on pozycji, osób, którymi zarządza. Jeśli nie jest wystarczająco szanowany, jego po lecenia nie będą wykonywane, a on sam może zostać ośmieszony. Roz wiązując problemy, jakie napotyka w swojej pracy, działacz pokazuje, że dysponuje guanxi, które otacza go magiczną aurą. Do szkół partyjnych działacze przybywają więc, aby poddać się na nowo ideologicznemu formowaniu - „pozostać w awangardzie”, mówiąc partyjnym językiem i zgromadzić guanxi. W kraju, gdzie prawo to tylko świstek papieru, wszystkie ważne decyzje administracyjne i prawne podejmowane są dzięki charyzmatycznej energii guanxi. Jest to powszechnie przyjęte i jasno powiedziane. Do tego dochodzą trzy nieformalne zasady, pozwa lające zrobić partyjną karierę (znam je od partyjnego renegata, a to rzadko spotykany gatunek, bo niełatwo opuścić szeregi sekty). Wstępu jąc do partii, należy złożyć następującą przysięgę: „Chcę zostać człon kiem partii komunistycznej, aby wspierać jej linię, przestrzegać jej sta tutu [...], wprowadzać w życie jej decyzje, pracować z całych sił i walczyć przez całe życie za sprawę komunizmu [...], pozostać wiernym partii, nie wydać partyjnych tajemnic i nigdy nie zdradzić partii”. Za tem partia ma tajemnice? „Aby awansować w partii - wyjaśnia mi Cao - należy przestrzegać trzech zasad”, Cao Siyuan był w partii osobą bardzo wpływową, jest prawnikiem, autorem pierwszych przepisów prawnych z zakresu upa dłości przedsiębiorstw. Nazywają go „Cao-Upadłość”, a on jest z tego dumny, ponieważ prawo, które stworzył, pozwoliło w 1988 roku na re strukturyzację sektora państwowego. Pierwsza zasada, powiada Cao, wy maga, by „kochać szefa”: jeśli będziesz go kochał, to i on cię pokocha. Będziesz mu zawsze potakiwał i zawsze będziesz się z i i » zgadzał. Sze fa się nie krytykuje, nie zaprzecza się jego słowom, szefa się podziwia. Mówi się do niego cichym głosem, udając skromnego. Druga zasada to dyskretne robienie prezentów szefowi, jego rodzinie i przyjaciołom. Ogól nie rzecz biorąc, „zaleca się stosować zasady numer jeden i dwa wobec wszystkich bliskich szefa - przyjaciół i rodziny”. Trzecia zasada, jak to ładnie ujął Cao, brzmi: „Szefa boli głowa”. On nie chce kłopotów, nie chce o niczym słyszeć, nie chce, żeby jego szefowie o nim usłyszeli. Aby nie dopuścić do migreny szefa, jego podwładni starają się, żeby żaden protest, żadna petycja, żadne informacje o buntach do niego nie dotarły. Wyciszaniem wszelkich przejawów kontestacji, nawet najskromniejszych, zajmują się komitety osiedlowe, działające najbliżej ludzi i dysponujące
189
190
R ok K oguta
siłami policji. W partii nikt nie zwróci zbytniej uwagi na środki, jakich użyto dla zapewnienia porządku, byle tylko szef się nie dowiedział. Prze strzegając wymienionych trzech zasad, działacz partyjny wspina się na szczyt. ; Mogłem sprawdzić, że Cao nie kłamał. W Szkole Partyjnej wytłuma czono mi, że kariera działacza zależy od liczby petycji zarejestrowanych w jego biurze: gdy jest ich bardzo mało, działacz zasługuje na dobrą oce nę. Dla wykładowców uczelni to dowód właściwego zarządzania, nato miast w przekonaniu Cao oznacza to, że działacz terroryzuje administro waną przez siebie ludność tak bardzo, iż nie ma ona nawet odwagi się gjSS poskarżyć. Która wersja jest prawdziwa? Niewątpliwie wersja Cao.
W jaki sposób partia się ameiykanizuje Czy opisany powyżej język i metody partii nie są raczej częścią jej wize runku z przeszłości, nie zaś twarzą, którą zyska w przyszłości? Kiedy skrytykowałem to byle jakie nauczanie w rozmowie z partyjnym liderem nowej generacji —poddanym zachodnim wpływom, o nowoczesnej po7 wierzchowności - ku mojemu zaskoczeniu oświadczył, że podziela mój I pogląd w tej sprawie. Tak, kształcenie działaczy nie nadąża za wymoga mi naszych czasów i złożonością nowego chińskiego społeczeństwa. Za7 proponowano mi więc zapoznanie się z inną instytucją edukacyjną, tym razem „awangardową”, będącą ilustracją świetlanej przyszłości zmoder nizowanej partii. - 7 ;7 ; 7 The Leadership and Management Academy to szkoła, która ma wpro wadzić w XXI wiek elity partyjne -^.gubernatorów^prezydentów miast, dyrektorów na szczeblu ministerialnym. Partia oczekuje, ze dzięki tej aka demii zdoła przekształcić się w nowoczesną, „globałistyczną” technokra7 cję. ,',Na podobieństwo rządów absolwentów E.N.A.”3 oznajmia mi dy rektor szkoły. Na ten dwuznaczny komplement pod adresem Francji nie ośmielam s|p odpowiedzieć, iż bardziej chcielibyśmy się pozbyć naszej technokracji, niż oddawać jęj $mML Akademia znajduje się m prawym brzegu rzeki Huangpu, w Pudong, nowej dzielnicy Szanghaju, dość po spiesznie zbudowanym Manhattanie, składającym się z samych biurow ców, wieżowców mieszkalnych i węzłów autostrad,. Akademię zaprojekto wał —bez wątpienia zafascynowany technokracją - francuski architekt 3 Ź cole n aiton ale d ’adm inistra tio n , elitarna szkoła, której absolwenci posiadają niemal monopol na obsadzanie wyższych stanowisk w administracji francuskiej. s .
K on iec partii
Anthony Bechu. Jej siedziba to teatralne wyobrażenie partii, zgodne z tym, jak ona sama siebie postrzega i jak wyobraża ją sobie pracujący dla niej przedstawiciel Zachodu. Główny budynek, w którym mieszczą się sa le wykładowe, przykrywa konstrukcja w kształcie czerwonego, stalowe go stołu: czerwień, kolor dynamiczny, i stół człowieka wykształconego, jak mi wyjaśniono. Nad monumentalną całością góruje biurowiec, które go kształt ma przypominać naczynie na pędzelki wykształconego człowie ka. Amerykańska nazwa i francuska architektura tworzą symboliczną i kosztowną całość. Nie mam odwagi zapytać o koszt tej budowli, położo nej w parku obejmującym ogrody w stylu chińskim, angielskim i francu skim. Tyle o formie: partia taka, jaką sobie siebie wyobraża. A treść? Trudno ją znaleźć. Mamy do czynienia z typowym dla Chin przypad kiem: namiętność do nieruchomości sprawia, że budynek powstaje, zanim ktokolwiek zastanowi się nad jego przeznaczeniem. Podobnie dzieje się w Pekinie, gdzie opera zaprojektowana przez francuskiego architekta Paula Andreu dogorywa, bo w ogóle nie pomyślano # jej pro gramie muzycznym. ' Mimo że nazwa szkoły jest międzynarodowa, nie spotykam tam niko go - oprócz osoby odpowiedzialnej za PR —fei mówiłby po angielsku bądź w innym obcym języku. Uczniowie? Dawno wyrośli już z wieku szkolnego, gdyż akademia przeznaczona jest dla wysokich rangą działa czy, którzy wspięli się na jakiś szczyt kariery polityczno-administracyj nej. Co jest zatem przedmiotem nauczania —trwającego najwyżej parę ty godni -jakiemu oddają się ci niezwykle pochłonięci swoimi obowiązkami przywódcy? Niewypowiedzianym, prawdziwym zadaniem uczelni jest — jak mi się wydaje —to, czego nie potrafią dokonać uczelnie partyjne: for mowanie pozornie nowoczesnych działaczy. W akademii uczą się oni za chowywać jak ludzie Zachodu, kopiować maniery świata zewnętrznego, pozbywać się prowincjonalnych przyzwyczajeń (takich jak chrząkanie al bo podciąganie nogawek spodni dla ochłody). Aby nauczyć działaczy z prowincji tych dobrych manier, kontaktuje się ich z dyrektorami firm i wysokimi rangą urzędnikami z Szanghaju: i Chińczycy, i nowocześni oto wzory do naśladowania. Podczas stażu działacze odwiedzają różne przedsiębiorstwa i urzędy, aby zainspirować się ich „awangardowym” sty lem. Styl „awangardowy” to określenie poprawne politycznie, ale „ame rykański” byłoby określeniem bardziej precyzyjnym: dla tych działaczy nie istnieje żaden wzór godny naśladowania poza Stanami Zjednoczony mi (od sposobu bycia po sposób zarządzania). Taką jest ledwie skrywa na linia partii* '
191
192
R o k Kogut;
Czy prezydent miasta z jakiejś zachodniej prowincji nie poczuje się przytłoczony luksusem akademii, bogactwem szanghajskiej administra cji i przedsiębiorstw? Wręcz przeciwnie: dyrektor szkoły, niemający po jęcia o marksistowskiej teorii alienacji, zapewnia mnie, że należy zro bić wrażenie na prowincjonalnych działaczach, żeby naśladowali Szanghaj i Pudong. Akademia funkcjonuje więc na tej samej zasadzie co wzorcowe wsie i modelowe fabryki, charakterystyczne dla komuni stycznej pedagogiki od epoki maoistowskiej. Wówczas należało naślado wać dzielnych robotników z pól naftowych w Daqing, dzisiaj należy ko piować styl bycia zamerykanizowanych menedżerów z Pudong. Jednak z pewnością w akademii nie przewiduje się nauki samodzielnego, kry tycznego myślenia. . Kiedy zastanowiłem się nad tym, jak działacze partyjni radzą sobie z niepokojami społecznymi bez używania przemocy, zapewniono mnie, że został przewidziany i taki przypadek. Tuż pod Szanghajem znajduje się wzorcowa wioska Wujiang, gdzie uczniowie akademii doskonale da ją sobie radę z „pokojowym współżyciem” - od żądań chłopskich po pro blemy z nowoczesnością. Naturalnie stażyści zwiedzają w grupach tę „witrynę”. - - , . . . ; Dyrektor akademii poprosił mnie o wygłoszenie kilku wykładów. Kie dy spytałem, jakie tematy miałbym poruszyć, otrzymałem odpowiedź, że to nieistotne; najważniejsze, by prowincjonalni działacze zobaczyli, jak wygląda francuski wykładowca. Przyrzekłem sobie, iż kiedy nadejdzie ten dzień, pomyślę przede wszystkim o ubraniu, ą nie o treści wykładu, bo najwyraźniej wykładowców się nie słucha, lecz ogląda. Doszedłem również do wniosku —z pewnością zbyt pochopnie —że jeśli przyszłość wymarzona przez partię tak bardzo przypomina jej przeszłość, to przed partią nie ma przyszłości. I
Partia w poszukiwaniu utraconej wiarygodności Historię chińskiej partii odczytywać można jako poszukiwanie kolej nych, coraz słabszych legitymizacji. W pierwotnej wersji pozowała na ruch patriotyczny, walczący z japońskim agresorem i korupcją nacjona listycznego państwa (w rzeczywistości armia Mao unikała, jak tylko mo gła, spotkania oko w oko z japońską armią, bo skończyłoby się ono dla niej niechybną katastrofą). Kiedy w 1949 roku partia przejęła władzę, przywróciła porządek i przyrzekła wprowadzenie demokracji, przedsta wiciele ruchów liberalnych, które były z nią sprzymierzone (jak w Euro-
K oniec partii U P P
pie Wschodniej po sowieckiej kolonizacji), sądzili, że komuniści dotrzy mają słowa i zorganizują wolne wybory. Lecz język Mao Zedonga uległ zmianie: czy Chiny nie potrzebują do modernizacji na wzór Związku Ra dzieckiego autorytarnych rządów? Ta modernizacja przeprowadzona w ab surdalny sposób —„Wielki Skok Naprzód”, stalownia w każdej wsi... okazała się katastrofą. Po pierwszej legitymizacji uzyskanej dzięki wyzwo leniu i drugiej dzięki modernizacji Mao Zedong sięgnął po legitymizację dzięki nieustającej rewolucji (pamiętamy, jak zlikwidowała dawne Chi'f0|P i ich elity). Po śmierci Mao i zawieszeniu rewolucji nadszedł Deng Xiaoping. Zadekretował czwartą legitymizację dyktatury: poprzez boga cenie się obywateli. ; ; i - i Czy rozwój gospodarczy okaże się wystarczający, by zagwarantowaf,, partii 1 6 Ś 8 B 5 M IO trwanie, o jakie zabiega? Zachód skłonny jest to uwierzyć, nie docenia bowiem pragnienia wolności i sprawiedliwości Chińczyków. Jednak partia widzi, że przybywa rewindykacji dóbr kościelnych, de monstracji bezrobotnych i złupionych chłopów, petycji intelektualistów. Dochodzi więc do wniosku, że rozwój jest niewystarczającym bardziej że trzy czwarte narodu nie odnoszą z niego żadnych korzyści. Partia po siłkuje zatem piątej legitymizacji; mógłby te nacjonalizm i wojna, która stanowi zawsze jego apogeum. i Jak sprawić, by Chińczycy stali się nacjonalistami, skoro śpontanicznfeilmf rifa są? W tym imperium o tradycjach rolniczych więzy solidar n i ! ip i ą przede wszystkim z własną rodziną* klanem, wioską, prowin cją. Bycie Chińczykiem należy do nienaruszalnego porządku rzeczy i nie wymaga szczególnej agresywności. Wielowiekowa, masowa emigracja jest świadectwem preferencji dlaindywidualnego lub rodzinnego dobro bytu, bez utraty chińskiej tożsamości, nawet z dala od terytorium. Chin. Istnieje oczywiście inny nurt —nacjonalizm elit, pierwotnie wywołany przez Wojny Opiumowe w 1840 roku. Ten nacjonalizm, mieszanina upo korzenia i rewanżyzmu, to czerwona nić, która ciągnie się przez całą hi storię współczesną aż do partii komunistycznej. Pod koniec XIX wieku Chiny były bliskie unicestwienia jako niezależne państwo: „trup gotów do poćwiartowania, który sam pcha się pod nóż”, napisał w 1897 roku w korespondencji dyplomatycznej Paul Claudel, francuski konsul w Fu zhou. Claudel, który zabiegał o powiększenie francuskiego imperiuni, wa ha się tu jakby między żalem a radością. W oficjalnej historii partii komunistycznej i podręcznikach szkol nych młodych Chińczyków za wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na ich kraj, obwiniany jest zachodni imperializm; co za brak jakiejkolwiek sa-
193
194
Rok Koguta
mokrytyki! Czy w komunistycznych Chinach nikt nie zadaje sobie pyta nia: dlaczego imperium stało się tak łatwym łupem? Lub pytania o od powiedzialność chińskich przywódców, ich niezdolność do przeprowadze nia reform, korupcję? Wręcz przeciwnie, wszelkie ksenofobiczne rewolty —albo nacjonalistyczne, w zależności od punktu widzenia - w szczegól ności zaś Powstanie Bokserów w 1900 roku, są otaczane czcią jako chwi le odkupienia, ruchy prekursorskie wobec „wyzwolenia,, z 1949 roku. To partia zmyła zniewagi, jakich doznały Chiny od Japończyków i Ameryka nów. A także od Tajwanu, tego zdradzieckiego, bo niekomunistycznego narodu - a przecież komunizm to naród. Pozostaje tylko sprawić, żeby na ród podzielał tę napisaną na nowo historię. A ponieważ każda ideologia potrzebuje sanktuarium dla nowego nacjonalizmu, wszystko zaczyna się w Xi’an: dwadzieścia dwa wieki temu była to pierwsza stolica chińskie go imperium założonego przez jednego z najbardziej przerażających ty ranów w historii ludzkości - Qin Shi Huangdi.
Jak wynaleziono nacjonalizm Od ile legenda Mao zaczęła tracić na popularności, o tyle cesarz Qin zda je się cieszyć coraz lepszą formą. W latach osiemdziesiątych, w Pekinie, na placu Tian’anmen, pielgrzymi z całych Chin i szkolna dziatwa czeka li całymi godzinami, a czasem i dniami, by wejść na parę sekund i rzu cić okiem na szklaną, chłodzoną trumnę, w której spoczywał wielki ster nik. Wszyscy musieli się spieszyć, popychani przez strażników. Kolejka z tyłu również napierała, więc brakowało czasu, by stwierdzić, że martwy Mao niezbyt przypominał Mao żywego. Balsamiści, jak powiadają niektó rzy, sfuszerowali mumię: jest bladozielona i nie wygląda na całkiem zdrową (chociaż brodawka pod brodą jest na swoim miejscu). Po pekiń skim mauzoleum hula teraz wiatr. Ci sami pielgrzymi albo ich dzieci, a także szkolna dziatwa wysyłani są teraz do Xi’an. Tam bowiem, w centrum Chin, archeolodzy i architek ci odrestaurowali —czy raczej odtworzyli —kompleks wokół grobu pierw szego cesarza4; to tutaj gromadzą się teraz tłumy Chińczyków i przyby szów z zagranicy. Każdy pomnik to polityczny manifest. Monumentalizm grobowca cesarza Qin, architektura w napuszonym stylu podkreślają jego nową 4 Sam kopiec grobowy nie został jeszcze zbadany; naukowcy chińscy czekają na dalszy rozwój technik archeologicznych.
Koniec partii legitymizację: ojca rewolucji usunął w cień założyciel Cesarstwa. Qin Shi Huangdi, podobnie jak Mao Zedong, nie był humanistą. Ten barba rzyński wojownik, który przybył z surowych gór pogranicza Chin, pod bił w III wieku p.n.e. wszystkie królestwa wchodzące w skład Chin. Ty ranizując ludy wtłoczył je w jedno cesarstwo, a z wielu państw stworzył jeden organizm, jeden „naród”, dając w ten sposób początek etniczne mu mitowi ludu Han. Powiada się, że na północy kazał wznieść Wiel ki Mur, przy którego budowie zginął podobno milion niewolniczych ro botników; ich kości zmieszano z wapnem5. Usiłował spalić wszystkie książki pochodzące sprzed jego panowania, które uznał za niewygod ne, i zgładził którzy się temu przeciwstawiali. W ten sposób, ustalił początek nowej ery. Po jego Im lerei wteie tysięcy ' M d s f . i sług miano pochować u jego boku, aby towarzyszyli mu w piekle; ten oddział został także odtworzony w terakocie. W latach dziewięćdzie siątych XX wieku Terakotową Armię nakryto potężnymi portykami z granitu i marmuru, inspirowanymi symboliczną ciężkością komuni stycznych monumentów w Rosji czy Korei Północnej. Aby przyczynić się do rozwoju nowego narodowego kultu pierwszego cesarza, Zhang Yimou - quasi-oficjalny reżyser pekińskiego rządu, chiński odpowied n i: Ł w i iltfe n sta h l —poświęcił mu propagandowy film fabularny, zatytułowany H e r o . Odkrywamy w nim cesarza Qin, którego za zjed noczenie Chin darzą uwielbieniem przeciwnicy, choć nie rozumie go własny naród. Każdy zwiedzający —mający w Xi’an uprawiać kult potężnych Chin i poczuć, że jednostka jest niczym - zostaje pomniejszony do rozmiarów ogłupiałej mrówki. Turyści, którym ten chiński faszyzm nie przeszkadza, robią sobie zdjęcia; Chińczycy, jak wiadomo, to nie jednostki, ale wiel ka, żółta masa. Kiedy się zamyśliłem, przytłoczony widokiem gigantycz nego posągu cesarza Qfm z białego kamienia, podszedł do mnie przewod nik mówiący odrobinę po angielsku i szepnął „Qin Shi Huangdi to Stalin”, po czym rozpłynął się w tłumie. Pierwszy cesarz, symbol Chin, jest także symbolem ich niestabilno ści. Twierdził, że założył dynastię, która przetrwa „dziesięć tysięcy poko leń”, podczas gdy w dwa lata po jego śmierci obalono jego spadkobier ców. Następnie władzę cesarską obejmowało dwadzieścia sześć kolejnych
5 Qin Shi Huangdi połączył i rozbudował wcześniej istniejące fortyfikacje na północy Chin, z których do dziś zachowało się bardzo niewiele. To, co znamy obecnie jako Wielki Mur, pochodzi z czasów dużo późniejszych, z okresu Ming (głównie z XV wieku).
dynastii, często niechińskiego pochodzenia. Może partia powinna mieć więcej dystansu do swojego założyciela?
W poszukiwaniu kozła ofiarnego: Japonia /Wiosną 2005 roku, w czasie gdy zbliżała się szesnasta rocznica powsta nia na placu Tito^anmen* jak co roku o tej porze zagraniczni dzi#»n§* karze mogli obserwować przygotowania policji: dostęp do placu stawał się utrudniony, a każde zgromadzenie, nawet n a jm n ie js i było natych miast rozpraszane. Każdego roku partia boi się obchodów, które na no wo rozpaliłyby ruch demokratyczny, ale jedyne znaczące demonstracje na placu w ciągu ostatnich szesnastu lat gromadziły wyłącznie wiernych Falungong; tylko w Hongkongu tłumy upamiętniły represje z 4 czerwca 1989 roku, bo jeszcze im wolno. Niespodzianka nadeszła z innej strony: pochody „studentów” prze maszerowały w Pekinie oraz w Szanghaju i w Shenzhen, niosąc antyjapońskie transparenty. Zaatakowali japońskie konsulaty, zniszczyli trochę japońskich towarów (chociaż zostały one wyprodukowane w Chi nach i należały do Chińczyków). Czy rzeczywiście byli to studenci, jak twierdziły media? Wydali mi się zbyt młodzi, a ci,' którzy im towarzy szyli —zbyt starzy. Czy te demonstracje były spontaniczne? Tak brzmiaf ła oficjalna wersja. Podobno antyjapońskie stowarzyszenia zwołały swo ich członków przez Internet i za pomocą SMS-ów. Wiedząc jednak, że w Chinach wszystko jest kontrolowane, w tym również e-maile, można wątpić w to, ze władze dały się zaskoczyć. Manifestable odbyły się bez ekscesów, na oczach oddziałów policji zapobiegających zamieszkom, które wydały mi się życzliwie nastawione. Nie zatrzymano żadnego z demonstrantów; „studenci” wrócili do czekających na nich autobu sów. Po trzech tygodniach tego poruszenia rząd wezwtl do zakończenia nieporządków, a wykładowców uniwersyteckich poproszono o uspoko jenie studentów. Demonstracje skończyły się równie „spontanicznie”, jak się zaczęły, i u W całych Chinach zgromadziły one zaledwie dwadzieścia tysięcy osób, lecz efekty były spektakularne, bo powszechną regułą jest, że w Chinach nikt nie demonstruje, a manifestacje w odległych prowincjach pozostają niezauważone. Dziennikarze i dyplomaci pracujący w Pekinie zastanawiali się nad znaczeniem tych wydarzeń, nad ich spontaniczno ścią, a także nad tym, czy partia odegrała w nich jakąś rolę: czy była or ganizatorem albo moderatorem odczuć ludu? A może byliśmy świadka-
Koniec partii
mi przebudzenia społeczeństwa obywatelskiego, które wymknęło się par tyjnej kontroli? Ta debata, która poruszyła obserwatorów Chin, była zaskakująca: partia ma oko na wszystko i jest nie do pomyślenia, by nie dostrzegła antyjapońskich manifestacji. Wszystko musiało byó przez nią zorganizowa ne, zaś antyjapoński przekaz był adresowany raczej do reszty świata niż do społeczeństwa chińskiego. Był to bardzo prosty przekaz: naród jest wściekły, ale na szczęście partia czuwa, by powstrzymać tę złość. Zachód powinien się zaniepokoić falą chińskiego nacjonalizmu, miał go jednak uspokoić fakt, że chiński rząd jest w stanie utrzymać ten nacjonalizm w ryzach. Czy nie lepiej jest dla Chin, dla Zachodu i dla Japończyków, żeby partia niepodzielnie panowała w Chinach? Bo czy bez niej faszyzm i wojna nie rozlałyby się na całą Azję? Zachodnie media -przede wszyst kim francuskie —połknęły przynętę. Nasi dziennikarze uznali, że partia rzeczywiście utrzymuje w Azji porządek, przeciwstawiając się wściekło ści ludu. & . -jR jg i |,| Dla każdego, kto był wtedy w Chinach, manipulacja wydziału pro pagandy wydała się oczywista. Wystarczyło wejść do Internetu, żeby przeczytać niespodziewanie antyjapońskie hasła i zobaczyć obrazy ma sakry w Nankinie. W 1937 roku, na początku drugiej wojny z Japonią (pierwsza wybuchła w roku 1894), japońscy żołnierze z zimną krwią Itijj konali masakry,—według Chińczyków - trzystu tysięcy cywili. We wszystkich większych miastach Chin zorganizowano wystawy poświęco ne temu wydarzeniu: znalazły się na nich straszne obrazy, które widnie ją we wszystkich podręcznikach szkolnych, zdjęcia japońskich żołnie rzy przebijających bagnetami chińskie dzieci. Wystawa w.Narodowym Muzeum Historycznym w Pekinie podkreślała liczbę ofiar: trzysta tysię cy, jak przypominały oglądającym afisze, a nie dwieście czterdzieści ty sięcy, jak twierdzą Japończycy. Kiedy już napięcie-opadało, pekiński rząd na nowo zaostrzył konflikt, ogłaszając 14 grudnia narodową rocz nicą „Pierwszego Dnia Masakry w Nankinie”. W Japonii nikt nie prze czy, że masakra ta miała miejsce, natomiast dyskutuje się o liczbach i okolicznościach —które nie są jednak oceniane jako okoliczności ła godzące. Podczas tego antyjapońskiego sezonu nie było ani jednego dziennika telewizyjnego, który nie przypomniałby o nankińskiej masa krze i chwalebnym oporze komunistycznej armii wobec japońskiego fa szyzmu. Przypomnienie było o tyle konieczne, że Mao Zedong nigdy nie wypowiedział wojny Japończykom, wolał bowiem zachować siły na do kończenie podboju Chin. ^
Pomijając manipulację, ile naprawdę jest warta chińska sprawa? Pre tekstem do demonstracji podczas Roku Koguta stało się opublikowanie w Japonii podręcznika do historii, który pomniejszał rolę masakry w Nankinie; wspomniany podręcznik nigdy nie został wprowadzony do szkół, ale to bez znaczenia. Japońscy przywódcy, w tym także cesarz, często przepraszali naród chiński za potworności, jakich Japończycy dopuścili się w Chinach. Chińscy przywódcy uważają, że te przeprosiny nie wystar czą, lecz kiedy Japończycy wyrażają skruchę, chińskie media nigdy te go nie relacjonuj;!. Chińczyk, który nie ma dostępu do Internetu, jest przekonany, iż Japończycy itfflf nie uznali masakry w Nankinie f IfeWi. podręczniki przeczą jej istnieniu,, bo jest niezgodne z prawdą. Partia oskarża Japończyków także o to, że „odmawiają konfrontacji z własną hi storią”. Taka krytyka ze strony Chińskiej Partii Komunistycznej daje do myślenia: bo czy partia kiedykolwiek dokonała konfrontacji z własną hi storią, a Chińczycy ze swoją? Trzeba bezczelności takiego Yu Jie, by przypominać - jak to uczynił w hongkońskiej prasie w sierpniu 2005 ro ku podczas obchodów sześćdziesiątej rocznicy „zwycięstwa partii komu nistycznej nad japońskim faszyzmem —że „Mao Zedong zabił o wiele wię cej Chińczyków, niż to się kiedykolwiek udało japońskiej armii”. To prawda, że Japończycy nie posunęli się w samokrytyce równie da leko jak Niemcy, nie zgadzają się jednak na porównanie z nazistami i nie przyznają się do ludobójstwa (niemiecki nazizm i japoński imperializm są rzeczywiście nieporównywalne, a masakra w Nankinie nie jest odpowied nikiem Holokaustu). Japończycy przypominają również, że przyznają Chi nom znaczne sumy przeznaczone na rozwój, jako wyrównanie strat. To nie wystarczy, odpowiada KPCh. Nic nigdy nie wystarczy, ponieważ - oprócz masakry w Nankinie - Japonia jest jak wieczny wyrzut, upokarzający obraz tego, czym Chiny mogłyby się stać. Ta ograniczona Japonia, która importowała 'niegdyś z Wielkich Chin pismo, buddyi®^ Architekturę, dworską etykietę, dokonała udanej syntezy tradycyjnej tożsamości i nowo czesności. Nie ucierpiała .ani od przemian, ani od wojen domowych i wbrew marksistowskiej teorii do rozwoju nie potrzebowała ani rewolucji, ani systemu jednopartyjnego; nie musiała też stworzyć sobie zewnętrznych wrogów, aby się umocnić. Można zgadywać, że dla chińskich przywódców Japonia jest iip g ś nie do iniesfenią, Chiński naród, gdyby był poinfor mowany, na prano myślałby w sposób dużo bardziej niejednoznaczny. Podczas antyjapońskicli wystąpień w Roku Koguta wielu wykładowców przekonywało swoich studentów, by nie manifestowali, ukazując manipu lacje, jakich partia dokonała na skomplikowanej historii. Pewien student
Koniec partii
powiedział mi w Pekinie: „Nienawidzę Japonii, choć nie wiem dlaczego”. Jednak wielu absolwentów uniwersytetów stara się o pracę w japońskich przedsiębiorstwach w Chinach, a pięćset tysięcy Chińczyków, najczęściej wysoko wykwalifikowanych, mieszka obecnie w Japonii. W bardziej oświeconych Chinach ksenofobia zapewne zaczęłaby ma leć, ale w interesie partii leży, żeby Chińczycy nie byli wykształceni. Par tia podtrzymuje nienawiść do Japonii, aby stworzyć jednogłośnie akcep towaną ideologię patriotyczną —której sama będzie uosobieniem: Japonia jest jej niezbędna jako piąta legitymizacja. Dlaczego Japonia, a nie Sta ny Zjednoczone? Atak na Japonię nie niesie ze sobą wielkiego ryzyka. W najgorszym wypadku nie przyjadą turyści, inwestycje staną w miejscu, ale zastąpią je inne. A Stany Zjednoczone? Byłyby zbyt niebezpiecznym wrogiem, bo ich pomoc jest wciąż niezbędna do tego, co partia nazwała w 2005 roku „pokojowym wzrostem”. Rzeczywiście, pokojowym...
Neokonfucjanizm, czyli pozorna alternatywa dla partii komunistycznej* „Kiedy zniknie partia, nie zastąpi jej demokracja! Ja do tego nie dopusz czę, może pan na mnie liczyć!”. Mój rozmówca nie ma jeszcze czter- 1 dziestki i nie wygląda na kogoś, kto mógłby wpłynąć na bieg historii. Pan Wei jest zaledwie wykładowcą nauk politycznych na uniwersytecie Qinghua w Pekinie. Jednak Mao Zedong był tylko bibliotekarzem6. Studen ci w kampusie -- kopii amerykańskich uniwersytetów —są ubrani jak mło dzi jankesi. Większość z nich mówi zresztą, że chciałaby kontynuować studia w Stanach Zjednoczonych i tam pozostać; co roku wyjeżdża ich sześćdziesiąt pięć tysięcy i tylko połowa wraca do Chin. Ci sami studen ci uczestniczą z entuzjazmem w anłyamerykańskich manifestacjach: z nowej wersji historii zamieszczonej w chińskich podręcznikach wyni ka, że za kolonialnymi najazdami Brytyjczyków i Francuzów w XIX wie ku stały ukryte wpływy Stanów Zjednoczonych. Czyżby partia przygoto wywała już umysły do przyszłej walki? Pan Wei należy do pokolenia lawirującego pomiędzy tymi sprzeczny mi pokusami. Jest jednym z intelektualistów nowego typu —powrócił do Chin po dziesięciu latach spędzonych w Berkeley, w Kalifornii. Kiedy „dowiedział się w Stanach Zjednoczonych tego, co wydawało mu się uży teczne dla Chin”, wrócił do kraju z gotowym projektem politycznym. 6 Na Uniwersytecie Pekińskim.
199
200
i H § ^ R ok Koguta
dziełem zatytułowanym Mit demokracji, jednoczesną krytyką partii i de mokracji. „Demokracja to zamęt” —powiada Pan Wei. Takie przekonanie jest bardzo rozpowszechnione w Chinach; przyczynił się do tego Wydział Propagandy, to jeden z jego największych sukcesów. „Demokracja - pod kreśla Wei —wywołała zamęt w Rosji, w Indiach, na filipinach, w Indo nezji i na Tajwanie”. A w Japonii? „Panuje tam porządek, ale nie ma de mokracji”. Rosja czy Japonia są jak karty w jakiejś grze retorycznej, nie popartej najmniejszą znajomością realiów. W Chinach wciąż słyszy się, że Rosja pogrążona jest w chaosie i nędzy, ponieważ zbyt szybko wpro wadzono tam demokrację, a reformy polityczne poprzedziły reformy gos podarcze. Te niesprawdzone banały służą wyłącznie do tego, by zachwa lać chińską drogę, i traktowane są jak dowody. \ Mój rozmówca stwierdza, nie dyskutuje: jest uznanym neokonfucjanistą, a ja nie. Konfucjusz nie dopuszczał żadnych niuansów ani ironii. Pan Wei nigdy się nie uśmiecha. „Partia musi odejść od władzy —mówi Pan ję i to z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na korupcję, która w tradycji chińskiej jest naj wyższą formą bezładu. Ponadto, ze względu na model ekonomiczny, bo chiński wzrost gospodarczy jest całkowicie uzależniony od Zachodu”. Pan Wei wskazuje na swój komputer: złożyli go z części chińscy robotnicy, ale działa amerykańskiemu oprogramowaniu. j,|ęśli skopiujemy to oprogramowanie —mówi - Microsoft wyprodukuje nowe, które będzie lep sze od naszej podróbki”.. Aby osiągnąć zachodni poziom kreatywności, Chińczycy „powinni być wolni i powinni myśleć krytycznie”. Pozostaje tylko przytaknąć. Jednak ta pochwała wolności wyklucza demokrację. „Po zbadaniu zachodnich instytucji” Pan Wei doszedł do wniosku, że przyczyną wyższości Zachodu nie jest demokracja, lecz państwo prawa. Chińczycy według niego mylą państwo prawa ze sposobem doboru elit rządzących. Chiny potrzebują państwa prawa, ale po qo wyznaczać rzą dzących za pomocą wyborów, skoro w Chinach od, zawsze praktykowano bardziej efektywny sposób selekcji: egzaminy uniwersyteckie? |3 & Demokracja nie wybiera może najlepszych, ale pozwala przecież ra dzić sobie z namiętnościami i odsuwać przywódców od władzy bez uży cia siły. Pan Wei zna moje argumenty, lecz uważa, że są niedostosowane do chińskiego społeczeństwa. „Naród chiński jeg ||ed b d ^|t nie ma w nim podziałów klasowych, jakie istnieją na Zachodzie”, Pojęcia większości i mniejszości nie znalazłyby w Chinach zastosowania. Rozstrzygnięcie, kto ma sprawować władzę na drodze wyborów, byłoby więc użyteczne na Zachodzie, w Chinach zaś zbędne.
Koniec partii
201
„Proszę się rozejrzeć dokoła - mówi Pan Wei —a zobaczy pan najzdol niejsze chińskie dzieci pochodzące z różnych środowisk i ze wszystkich prowincji. Poświęciły swoją młodość, żeby zdać egzamin na uniwersytet i dotrzeć aż tutaj”. Oto przyszli rządzący, nie trzeba żadnych wyborów! Jednak egzaminy, które zdali, sprawdzają zasób wiedzy, a nie osobiste przemyślenia czy też zmysł krytyczny. Podobnie jest z zajęciami: wykła dowcy nie tolerują najmniejszego sprzeciwu, uczniowie się nie odzywa ją, zaś chińskie uniwersytety produkują sprawnie działające narzędzia, a nie twórcze jednostki. Mimo mojej krytyki Pan Wei pozostał niewzruszony Postrzega społe czeństwo jako mechanizm, którym trzeba sterować, a niejako ciało, któ re przepełniają popędy. Jego elitarystyczny projekt nawiązuje oczywiście do mandarynatu, któiy rządził cesarskimi Chinami, do tej „niebiańskiej biurokracji81, tak doskonale opisanej przez sinologa Etienne Balazsa. Sprawowała ona rządy totalne, nazwane przez Balazsa „rządami urzędni ków państwowych”. Ich ideologią był konfucjanizm. „Bez mandarynów — pisze Balazs —chińska kultura zmarniałaby; jednak czy ludy, które zmu sili do wspólnego życia, nie rozwinęłyby się lepiej osobno?”. Można w nie skończoność dyskutować o wadach i zaletach tej niebiańskiej biurokracji, jednak panowała ona tylko nad światem zamkniętym. Kiedy w 1840 roku zetknęła się ze światem zewnętrznym, od razu legła w gruzach. Jak można nazywać siebie neokonfucjanistą w sto lat po upadku Cesarstwa? Ta ideologia, na którą powołuje się Pan Wei, jest rozpow szechniona w środowiskach uniwersyteckich, wśród dyrektorów przedsię biorstw i przywódców partii komunistycznej. Biedny Konfucjusz - kolum na podtrzymująca całe Cesarstwo, źródło wszelkiego zapóźnienia za Mao Zedonga, zrehabilitowany przez Deng Xiaopinga! Marks twierdził, że nie jest marksistą. Konfucjusz zapewne nie rozpoznałby siebie tak w kon fucjanizmie z czasów cesarstwa, jak i we współczesnym neokonfucjanizmie. Czy ten ostatni jest w ogóle chiński? ' v < • r Na początku panowania dynastii Qing, w XVII wieku, pojawił się pierwszy ruch neokonfucjański - intelektualistów zbuntowanych prze ciwko autokracji Cesarstwa Mandżurskiego7. Ci neokonfucjaniści, opie7 Autor mówi o chińskich uczonych-patriotach, sprzeciwiająeyeh się władzy dynastii Qing (jej władcy byli Mandżurami, którzy podbili Chiny w XVII w.). W terminologii filozo ficznej neokonfucjanizmem określa się prąd intelektualny łączący konfucjanizm z elemen tami zaczerpniętymi z taoizmu i buddyzmu. Rozwinął się on za panowania dynastii Song (zwł. w XI-XII w.). Najwybitniejszym jego przedstawicielem był Zhu Xi (1130-1200), którego nauki stały się podstawą ideologii dynastii Ming.
202 NMPj Rok Kogut.
rając się na pismach Konfucjusza, chcieli wymusić na cesarzu, by prze strzegał dobrych obyczajów i zachował lokalne autonomie. Ten dawny ruch był zatem - by użyć współczesnego określenia - z istoty swojej liberalny, skierowany przeciwko Cesarstwu, które (już wtedy) winszowa ło sobie swojej skuteczności; niektórzy demokraci powołują się dziś na ten precedens. Jednak neokonfucjaniści podobni do Pan Weia, których powinniśmy raczej nazywać neoneokonfucjanistami, z nauk Konfucjusza pozostawili jedynie porządek moralny i zamiłowanie do hierarchii. Ta neoneokonfucjańska ideologia w rzeczywistości jest made in USA, jej wielcy kapłani to chińscy naukowcy wykładający w Stanach Zjednoczo nych, w szczególności profesorowie Du Weiming z Uniwersytetu Harvarda i Theodore de Barry z Uniwersytetu Columbia. Nowi neokonfucjani ści importowali swoją ideologię ze Stanów Zjednoczonych, a nowej amerykańskiej prawicy zawdzięczają swój integryzm: absolutystyczny Konfucjusz Pan Weia to chińska kopia politycznego Chrystusa amery kańskich neokonserwatystów. Jedni i drudzy podzielają ten sam moralizm, to samo zamiłowanie do teokracji; neokonfucjanizm jest dla Chin tym, czym neokonserwatyzm dla Stanów Zjednoczonych. Jest również, obok liberalizmu i marksizmu, trzecią drogą: powoływanie się na Konifcjusza pozwala bez zbytniego ryzyka sprzeciwia Hę partii komuni stycznej, krytykować korupcję (co robią wszyscy Chińczycy) i odrzucać liberalizm jako obcą ideologię. Ta trzecia droga pozwala w końcu nowym mandarynom uniknąć demokracji, która bez wątpienia oddałaby władzę w ręce prostaków bez wykształcenia, pogardzanych przez wykładowców uniwersyteckich i partyjnych aparatczyków. Idźmy dalej. Przyjmijmy za Pan Weiem jego projekt technokracji opartej na egzaminach: mamy manadarynat we Francji... Kto będzie rządził? Jak znaleźć dobrego przywódcę, kiedy rządy nie są ani dzie dziczne, ani demokratyczne? Mencjusz, uczeń Konfucjusza, proponu je trzy metody, które według Pan Weia są również odpowiednie dla współczesnych Chin. Po pierwsze, suweren może zostać wyznaczony przez kolegium mędrców. Pan Wei zapewne przewodziłby temu stowa rzyszeniu filozofów; ma zaledwie czterdzieści lat, lecz usiłuje się posta rzyć, przyjmując groźną minę mędrca. Według drugiej hipotezy, rządzą cy przywódca wyznacza swego następcę. Sprzeciwiam się: „Czy kooptacja nie jest już regułą w partii komunistycznej?”. Pan Wei odpo wiada: „Rezultaty nie są najlepsze, bo Mao Zedong, założyciel linii, nie był konfucjanistą, tylko marksistą”. Błąd Mao polegał na wprowadze niu „obcej myśli do Chin”. Trzecie wyjście to zamach stanu, który eli-
Koniec partii
minuje złego władcę i pozwała wymienić go na dobrego. To nie jest ko nieczne - uważa Pan Wei, który widocznie nie ma ochoty znaleźć się w więzieniu ponieważ „partia nie jest całkiem gwarantuje sta bilność społeczną, zjednoczyła Chiny i zapewniła im międzynarodowe uznanie. Pozostaje zorganizować przekazanie władzy z rąk komunistów w ręce konfucjanistów. Idealny „okres przejściowy” polegałby na stopniowym przekazywaniu władzy kolegium filozofów w wyniku samoistnego wycofywania się komu nistycznych przywódców. Owo kolegium wyznaczy dobrego władcę i te go, kt&Bćzflei Chiny ze zbędnego galimatiasu ideologicznego i policyj nego. Dobry przywódca nie będzie musiał bronić swych rządów, ponieważ naród będzie się z nim identyfikował. Wszelka własność będzie mogła zo stać sprywatyzowana, ponieważ dobry przywódca nie będzie potrzebował gospodarki państwowej (sektor państwowy, planowanie to pomysły za chodnie, a nie chińskie). Prasa będzie mogła być wolna, a religie akcep towane, ponieważ dobry przywódca nie będzie się musiał obawiać wol ności słowa. . Ten piękny projekt zakłada, że naród chiński skłania się ku jedności. Czyżby istniał jakiś chiński człowiek, odmienny od zachodniego? Pan Wei w to nie wątpi: chińskie społeczeństwo zamierza stać się szlachetnym społeczeństwem. , Co spotka buntowników pod rządami neokonfucjanistów? Pozostaną nieredukowalne mniejszości; lecz jeśli książę będzie dobry, będą to tyl ko mniejszości. Gdyby stały się liczne, oznaczałoby to słabość księcia. Myślę o Singapurze, gdzie panuje rodzina Lee Kwan Yu, wielkiego apo logety neokonfucjanizmu, i gdzie mniejszość jest zredukowana do jedne go miejsca w parlamencie. Wspomnienie o Singapurze w W&rife:|est po liczkiem dla „Wielkich Chin” ; Pan Wei nie podejmu|sipmrt»«;,^:,, n Nasza rozmowa stała się nieprzyjemna. Na szczęście pewien jaśniej szy punkt pozwolił nam uprzejmie się pożegnać. Ani on, ani ja nie stra ciliśmy twarzy. Zgodziliśmy się, że w partii Chiny połączyły najgorsze ce chy socjalizmu i kapitalizmu. Zgodziliśmy się również, że są trzy możliwe wyjścia: wieczny komunizm, liberalna demokracja i neokonfucjanizm. Lecz to, co Pan Wei nazywa neokonfucjanizmem, my w Europie nazywa my faszyzmem: w obu przypadkach adepci wypowiadają się w imię po rządku wyższego niż jednostkowe wybory, z tym samym naciskiem na ład moralny i czystość. Czy ideologia neokonfucjańska naprawdę jest w więk szym stopniu chińska niż socjalizm czy liberalizm? Pan twierdzi, że tak właśnie jest, ale po to by sparaliżować wszelką krytykę. Możemy być pew-
204
Rok Kogut!
ni, że w imię trzech-reprezentatywności-idei-wielkiej-wagi partia komu nistyczna zgodzi się przyjąć neokonfucjanizm w swoje szeregi. Wydaje się, że jest on nie tyle groźną alternatywą dla partii, ile - na równi z na cjonalizmem - jedną z jej masek.
Nostalgia za maoizmem Czy He Qinga należy zaklasyfikować jako nacjonalistę, neokonfucjanistę, czy może lewaka? Partia uważa go za lewaka, choć on sam określa się ja ko konserwatysta. Ten młody autor wydawanych we Francji i w Hongkon gu esejów filozoficznych pracuje jako wykładowca historii sztuki w Hang zhou. Jego krytyka reżimu komunistycznego jest radykalna: twierdzi, że przywódców partii połączył z wielonarodowymi przedsiębiorstwami diaboliczny pakt sprawiający, że mniejszość się bogaci, a większość została skazana na zagładę, i niszczący chińską kulturę. Jego słowa wydają się pompatyczne, ale opisują uczucia powszechne wśród intelektualistów należących do pokolenia, które nastąpiło po „rewolucji kulturalnej”*Na leży więc wysłuchać He Qinga. W swej analizie Chin używa odrobiny konfucjanizmu, sporej dawki marksizmu, Pierre’a Bourdieu i Samuela Huntingtona, dwóch modnych autorów dostarczających chińskim intelektualistom tekstów przydatnych w dziele dekonstrukcji władzy. Od Amerykanina Huntingtona He Qing zapożycza koncepcję „zderzenia cywilizacji”: byłoby nienormalne wie rzyć w zgodne dążenie narodów do światowego pokoju i demokratycznej jedności, skoro rzeczywisty# polega raczej na dążeniu do zróżnicowania cywilizacji i na ich nieuchronnym konflikcie. Przypomnijmy, że Hunting-' ton zapowiada wojnę chińsko-amerykańską. Otwierając Chiny przed glo balną gospodarką, partia dałaby wyraz nieznajomości specyficznej natu ry chińskiej cywilizacji, a zastosowanie kapitalizmu w Chinach byłoby zbrodnią popełnioną na ich wartościach. Jakich wartościach? Według He Qinga, okcydentalizacja prowadzi do materialistycznego indywiduali zmu i pogardy dla bliźniego; tymczasem chińska cywilizacja zbudowa na jest nie na egoistycznej wydajności jednostek, lecz na charaktery stycznych dla konfucjanizmu relacjach między obywatelami - w obrębie rodziny, klanu, narodu. Nawrócenie na globalizację pogrążyłoby Chiń czyków w schizofrenii: każdy jest zobowiązany do wydajności na za chodnią modłę, tymczasem w swoim wnętrzu pozostaje do głębi chiński. Za garść dolarów zainwestowanych w Chinach partia sprzedałaby duszę narodu. .
K on iec partii
He Qing podejmuje teorię spiskową - tak drcgąsocjologowi Pierre’owi Bourdieu - mówi, że globalizacja nie pojawiła się samoistnie, lecz została na Chińczykach wymuszona przez kapitalistów, którzy mieli w tym własny interes. Ale czy chiński naród nie czerpie z tego jakichś korzyści! „Korzyści —odpowiada H f Qing - są wyłącznie materialne. Zyskują je dynie mieszkańcy miast, a chłopi tracą”. Wziąwszy pod uwagę, że zysk przypada tylko mniejszości, duchowe straty muszą być olbrzymie. Czy w Chinach nie ma postępu? He Qing odrzuca zachodnie pojęcie postę pu. Według niego, fundamentem chińskiej cywilizacji nie jest postęp, lecz harmonia. Przedstawiciele Zachodu wprowadzili do Chin postęp w XIX wieku i zawstydzili Chińczyków z powodu ich rzekomego zapom nienia. Od tej pory chińskie elity bezustannie małpują Zachód, aby go doścignąć. Ten wyścig jest samobójczy. Tak więc aby nawiązać do chiń skich wartości i wyleczyć naród ze schizofrenii, należałoby odrzucić nie tyle partię, co jej postępową i materialistyczną ideologię. Na nieszczęście Chin, martwi się He Qing, partia komunistyczna naprawdę jest materialistyczna i postępowa; jest autentycznie komunistyczna, gdyż odrzuca kulturę i duchowość. ' Ponieważ nie można na nowo napisać historii Chin, to przynajmniej, uważa He Qing, należałoby ją przerwać. Walczy zatem - wyłącznie pió rem b§f Cfciny zamknęły się we własnych granicach, we własnych wartościach i na swoim rynku wewnętrznym. Dobrze, tylko jaką drogą do tego dojść? Poprzez demokrację? Chińczycy, mówi He Qing, nie wiedzą co to jest, ich wymagania nie są natury politycznej, lecz duchowej. Lecz jakie są te chińskie wartości? Czy są niezmienne? He Qing identyfiku je chińską kulturę z konfucjanizmem. Na podobieństwo jezuickich mi sjonarzy nazywa taoizm i buddyzm zabobonami. Zaskakuje jeszcze bar dziej, kiedy zapuszcza się w rekonstrukcję rządów idealnych: jego wzorem jest nie kto inny, lylko Mao Zedong! To Mao miał oprzeć rozwój na chłopach, na niezależności gospodarczej i na gwałtownej obronie niepodległości. Rzeczywiście, takie właśnie były jego deklaracje, ale nie praktyka. Mao Zedong chciał przekształcić Chiny w mocarstwo przemy słowe, spisał na straty chłopstwo, lecz poniósł klęskę, podczas gdy jego następcom się powiodło. Trudno zrozumieć, dlaczego czterdziestoletni wykładowca uniwersytecki bierze maoistowską mitologię za prawdziwą historię maoizmu. Ten błąd jest powszechny. Nie tylko wśród ludzi, którzy odczuwają no stalgię za dawnymi, dobrymi czasami. Także wśród przedstawicieli rze komo światłego pokolenia. Na tym polega być może prawdziwa schizofre-
205
206
R ok K oguta
nia, o jakiej wspomina He Qing: nie chodzi o to, że Chińczycy są rozdar ci pomiędzy ich wspólnymi wartościami a obowiązkiem indywidualizowa nia się, jejobjawem jest odmowa stawienia przez nowe chińskie elity czo ła ich własnej historii. A fakt, że partia komunistyczna przeciwstawia się uczciwemu zbadaniu historii Chin w XX wieku, tylko pogłębia tę schi zofrenię. I zgodzimy się z He Qingiem, że tak dla narodu, jak dla jednost ki jest to choroba bolesna.
Ostatnie dni partii komunistycznej W chińskim filmie wyświetlanym przez partię komunistyczną brak syn chronizacji: podkład dźwiękowy opowiada o samych sukcesach, postępie, stabilności, harmonii, na wizji widać natomiast kolejno dokonania gospo darcze, luksusowe życie nowobogackich i nędzę wszystkich pozostałych. Dźwięk mówi: znajdujemy się w okresie przejściowym, tymczasem na ekranie pojawiają się masy zdesperowanych chłopów, przygnębionych, wędrujących w poszukiwaniu pracy, odrzuconych robotników, porzuco nych starców i chorych. Czy do upadku cesarzy nie doprowadził podob ny rozdźwięk? Za rządów ostatniej dynastii, dynastii Qing, dwór zaskle piał się w niezmiennych, konfucjańskich rytuałach, tymczasem naród wszedł już w erę nowoczesności: kiedy po dwudziestu trzech wiekach ce sarsk ą został po raz pierwszy spytany o ń tiftif zagłosował: W 1913 ro ku na partię republikańską. ‘ •• .5- i Jeśli ta długa historia Chin czegoś nas uczy, to partia powinna się za niepokoić: w przeciągu dwudziestu dwóch stuleci runęło dwadzieścia sześć dynastii, zawsze z użyciem przemocy. Wewnętrzna historia partii jest równie brutalna jak historia owych dynastii. Od kiedy jej przywód cy są u władzy, nieustannie zmieniają kierunek, biorąc całą serię ostrych zakrętów, które w większym stopniu odzwierciedlają wewnątrzpartyjne walki niż niestabilną sytuację kraju. Wielki Skok Naprzód, „rewolucja kulturalna”, reformy gospodarcze Deng Xiaopinga - czy era zamachów stanu już się skończyła? Przecież od 1979 roku utrzymywany jest ten sam kierunek. Pozostańmy sceptyczni: ponieważ w partii nie istnieje żaden in ny sposób sukcesji niż kooptacja, wojna pomiędzy frakcjami pozostaje na dal prawdopodobna. Zachowany kierunek? Przecież nie zadowala on, większości Chińczyków. W łonie partii rozwija się frakcja lewicowa, wro go nastawiona do liberalizmu gospodarczego, oraz frakcja nacjonalistycz na, przeciwna amerykanizacji obyczajów. Jedyne stosunki, jakie istnie ją pomiędzy tymi frakcjami, mają charakter siłowy; nie istnieje żaden
K oniec partii
207
dialog ani kompromis. Podobnie wyglądają relacje pomiędzy narodem a partią: wiejskie wybory i. biura petycji, jedyne dopuszczane przez par tię formy publicznego wyrażania opinii, nie wystarczają, by zaspokoić żą dania społeczeństwa. Partia rzadko słucha, źle słyszy, nie negocjuje, ma charakter totalitarny, nie może więc ewoluować. Może tylko karać, zabra niać, więzić. Władza polityczna wyrasta z lufy karabinu, powiedział Mao w 1938 roku. I nadal tam pozostaje. Między narodem a partią rozpoczęło się coś na kształt wyścigu: czy redystrybucja owoców wzrostu gospodarczego uspokoi nastroje? Jest bar dziej prawdopodobne, że różnice się pogłębią: brak demokratycznej prze ciwwagi spowoduje, że bogaci wzbogacą się jeszcze bardziej, a biedni już wkrótce nie będą mieli nic do stracenia. Wystarczy jakiś lokalny bunt, który wymknie się spod kontroli, plotka o oszczędnościach, przerażają ca epidemia, a miliony Chińczyków zażądają odejścia partii. Jak w takiej sytuacji zachowa się wojsko? Czy zamiast jednej masakry na placu Tian’anmen Chińczycy nie będą musieli znieść dziesięciu, stu albo jed nej w każdym mieście? Wei Jingsheng, emigrant z Waszyngtonu, przepo wiada, że żołnierze nie będą strzelać. W 1989 roku Armia Ludowa była partyjnym wojskiem, lecz rozkaz dokonania masakry na współobywate lach doprowadził do podziałów wśród oficerów. Nie można wykluczać, że w przypadku nowej rewolty wojsko nie będzie się solidaryzować z reżi mem. A w przypadku dyktatury - Mao Zedong miał rację i- kto nie strze- s la, ten ginie. Kiedy Gorbaczow zawahał się przed wydaniem rozkazu , strzelania do manifestantów z krajów bałtyckich i Niemiec, podpisał wy rok śmierci na ZSRR. Zachód - mimo tego precedensu (którego nie po- > trafił ani przewidzieć, ani zanalizować) - dziś jest tak samo ślepy, gdy chodzi o Chiny. W przypadku Francji, gdzie mieszka najwięcej przyjaciół Komunistycznej Partii Chin, tylko nasza własna ideologia może tłumaczyć to zamiłowanie do despotyzmu.
Francuska idelogia - sinomania Chińskie archiwa pozostają zamknięte, zdjęć jest niewiele, filmów nie ma wcale. Wielka masakra, jakiej dokonała na Chińczykach partia komuni styczna w XX wieku, pozostaje niewidoczna, nie wdrukowała się w naszą świadomość. Francuska namiętność do Chin może więc trwać dalej, tylko bardzo nieznacznie zmieniona. Francuskie rządy, kiedy tylko minęła dyplo matyczna żałoba po Tian’anmen, przeniosły podziw, jaki kiedyś miały dla chińskich cesarzy, na partię komunistyczną. Na jej konto zapisano panu-
Rok Koguta
jący w Chinach pokój i nowo osiągnięte bogactwo. A że ten porządek spo łeczny został narzucony przez policyjne państwo z obawy przed nawrotem wojny domowej - niewiele to obchodzi francuskich przywódców. Jak mó wił Alain Peyrefitte w 1995 roku: tak wielkim krajem nie da się rządzić ina czej niż żelazną ręką. Nie potrafił sobie wyobrazić skonfederowanych Chin, jakie bierze pod uwagę większość chińskich demokratów. Valery Giscard d’Estaing, który uważa się za sinologa, jeszcze w 2005 roku twierdził, że nie można wprowadzić demokracji w Chinach z przyczyn natury praktycznej i kulturowej: „Chińczycy są politeistami, nie wiedzą zatem, czym jest in dywidualna wolność czy też demokracja”. Słuchając byłego prezydenta, na leżałoby zakazać wyborów Kanadyjczykom lub Brazylijczykom, bo ich kra je są zbyt duże, a Hindusom zabronić demokracji, bo są politeistami w jeszcze większym stopniu niż Chińczycy. W stosunku do Chin francuska dyplomacja częściej stosuje zasadę respektowania różnic kulturowych: skoro Chińczycy nie są tacy jak my, nie będziemy ich przecież zmuszać do przestrzegania praw człowieka! Ten kulturowy relatywizm —namiętność do Chin, ale wyrozumiałość dla chińskiego narodu - czerpie z zasobów francuskiej sinologii. Nie przestała ona w trzech ostatnich stuleciach pro dukować rozważań na temat Chin uważanych za wieczne. Francuscy sinolodzy - Edouard Chavannes, Marcel Granet, Henri Maspero, Paul Demieville i Etienne Balazs - stworzyli potężny korpus dzieł poświęconych chińskiej myśli, archeologię, którą ich późni uczniowie pozbawili wszelkiego znaczenia historycznego. Na francuskich uni wersytetach agresywnie atakuje się przekład Konfucjusza dokonany przez :ji ia w f j Ryckmansa (Simona Leysa) w Australii, debatując nad nim tak, jakby Konfucjusz nie żył dwa i pół tysiąca lat temu i jakby nic się nie wy darzyło od tego czasu,W 2005 roku Franęois Julłien - filozof wśród ^ i U ^ r i sinolog wśród filozofów - napisał, że nie można zrozumieć •współczesnych Chin, nie znając Konfucjusza w takiej postaci, w jakiej on sam go prezentuje. Oczywiście, tak jak nie sposób zrozumieć Francji, nie znając zupełnie chrześcijaństwa, Tylko czy poznalibyśmy w pełni Fran cję, czytając Ewangelie w tłumaczeniu ojca Cardonnelaf C% całe współ czesne Chiny zawierają się w Dialogach konfucjańskich podawanych na wszelkie sposoby? w '; ^ Zresztą czy badania nad Chinami powinny być wyłącznie domeną specjalistów w dziedzinie chińszczyzny klasycznej, których osiągnięcia w badaniach języka i literatury starożytnej nie wydają się wcale nadzwy czajne? Czy można poznać na przykład Stany Zjednoczone albo Niemcy wyłącznie na podstawie badań językowych? y
K oniec partii
Prawdą jest, że równolegle do owej akademickiej sjnologii istnieje in na, nowsza szkoła, któi^j przedstawicielami są tacy wykładowcy i bada cze jak Jacques Pimpaneau, Marie Holzman czy Jean-Luc Domenach. Oddziela ona muzealne Chiny od Chin prawdziwych i literaturę od spo łeczeństwa. Jednak ta szkoła, dobrze zaznajomiona z chińską rzeczywi stością, nie znalazła wśród klasy politycznej i urzędniczej takiego odze wu jak jej poprzedniczka mająca niezwykle wpływowych rzeczników, m.in. Alaina Peyrefitte’a. Ogólnie rzecz ujmując, francuska Sf^kśtńau ^ t 1 przypomina klasyczną sinologię, bo jest to dla niej korzystne; francuscy mandaryni dobrze się czują w towarzystwie mandaiynów chińskich. Po nadto, tradycja gaullistowska, która od półwiecza stanowi inspirację za granicznej polityki francuskiej - tak na lewicy, jak i na prawicy - każe raczej prowadzić rozmowy międzyrządowe, a nie. zastanawiać?iię nad prawami człowieka. I w końcu w dominującym dyskursie o różnicach kulillO^flh wykorzystywany jaif argument o zasadniczej chińskiej odmienWll®!, pozostawiający tym nieokrzesanym Amerykanom obowiązek po wszechnej obrony demokracji i praw człowieka. Na szczęście nauka chińskiego Staje się coraz częstsza i Chinami inte resuje się nowe pokolenie - od strony socjologii, ekonomii, demografii, eko logii, teologii. Chiny zwolna przestają być domeną sinologów, jednak chiń- : ska partia komunistyczna specjalnie utrudnia docieranie do informacji. Sinolog zafascynowany Konfucjuszem zawsze będzie mile widziany, bo służy autorytarnemu reżimowi; jeśli natomiast badający chińską rzeczywi stość socjolog lub ekonomista będzie zbyt ciekawy, nie otrzyma pozwole nia na pracę w Chinach i pozostanie na ich obrzeżach —na Tajwanie lub w Hongkongu. Najbardziej nadzorowani są dziennikarze. Jeśli otwarcie krytykują reżim lub wyjawiają popełnione przez niego bestialstwa, wydala się ich kraju. Do presji, jakiej są poddani na miejscu, dochodzi cenzura przełożonych, którzy odrzucają niektóre depesze, aby nie drażnić wielkich Chin i chronić niektóre interesy gospodarcze. Trzeba było - w grudniu Ro ku Koguta - ofiar z Dongzhou zmasakrowanych przez policję podczas ma nifestacji, żeby wiadomość o chińskich buntownikach pojawiła się w koń cu na pierwszych stronach francuskich gazet. Rozumie się samo przez się, iż politolog zainteresowany prawami człowieka lub demokracją w Chi nach, będzie miał trudności z otrzymaniem chińskiej wizy. Więzy nadal łą czące klasyczną francuską sinologię z partią komunistyczną sprawiają, że wyżej stawia ona pewną ideę chińskości niż rzeczywiste Chiny. Jak oznajmił Jacques Chirac podczas oficjalnej wizyty w Pekinie w2005 roku, „w Chinach czas płynie wolniej niż gdzie indziej”. Ta pięk-
210
Rok Kogut;
na formuła - która mogłaby zostać użyta gdzie indziej - spodobała się sinologom-sinofilom, bo stanowiła legitymizację ich archeologicznych ba dań. Spodobała się też komunistycznym przywódcom, bo własne błędy tłumaczą koniecznością powolnego działania. Już Deng Xiaoping mówił, że jest zbyt wcześnie na oceny rezultatów rewolucji komunistycznej! Znajdujemy się w okresie przejściowym, odpowiadają zgodnym chórem działacze komunistyczni, w kierunku których ktoś odważy się skierować jakąś krytyczną uwagę. Ale okres przejściowy trwa całą wieczność. Ta długotrwała cierpliw si podzielana przez chińskich komunistów i fran cuskich sinologów przekracza nasze własne podziały ideologiczne. Na francuskiej lewicy, która nie jest pasjonatką praw człowieka, socjal-realista Hubert Vedrine obawia się, że wybory mogłyby doprowadzić do wła dzy jakąś partię nacjonalistyczną, jeszcze groźniejszą dla światowego porządku niż partia komunistyczna. Ten dość rozpowszechniony wśród so cjalistów argument w domyśle oznacza, iż chińska pallia komunistyczna wcale nie stanowi zagrożenia. Tymczasem jest ona groźna dla swojego własnego narodu, który żyje w strachu; jest groźna dla zaanektowanych mniejszości, Tybetańczyków i Ujgurów; jest groźna dla sąsiadów, bo rząd pekiński zgłasza roszczenia terytorialne wobec Tajwanu, Korei, Wietna mu. W czym demokratyczne rządy miałyby się okazać gorsze?. { Czy we Francji wolelibyśmy, tak na lewicy, jak i na prawicy, oświecony despotyzm od demokracji? Czyżby Chińczycy, niemający prawa do demo kracji, różnili się w czymś od nas —i w czym? Co do okresu przejściowego —argument ten nic nie znaczy, bo przecież zawsze jest za wcześnie . Co po wiedzieć miliardowi Chińczyków, którzy żyją w okresie przejściowym, ocze kując „tysiąclecia szczęścia”? Żeby wrócili trochę później? Fakt, że pew na część francuskiej inteligencji i niektórzy przywódcy polityczni podzielają tę ahistoiyczną wizję - według której Chiny nie składają się z Chińczyków, lecz ulepione są z chińskości - daje do myślenia. Wyciągnie my z tego wniosek, że Chiny zmieniają się szybciej niż ich miłośnicy.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Republikanie
Jest taki zwyczaj, że na każde spotkanie przychodzi się trochę wcześniej, zaś na ważne spotkanie - na długo przed umówioną godziną. Zasada ta obowiązuje szczególnie na Tajwanie, w tym rezerwacie chińskiej kultury. Jednak Li Ang się spóźnia. Li Ang wyznaczyła mi spotkanie w hałaśliwym, popularnym barze w centrum Tajpej. Tu można odetchnąć klimatem demokracji, można głoś no rozmawiać. Chińczycy nie muszą obawiać się aresztowania, ja zaś te go, że jestem śledzony. Przyjeżdżając z Pekinu do Tajpej człowiek czuje się nagle lżejszy. Ludzie żyjący w krajach demokratycznych mówią swo bodnie, nie ważąc słów dwukrotnie. Ale czy my sami wiemy, czym jest klimat demokracji? Czasem trzeba byłoby się go pozbawić, aby odkryć jego uroki i ciężar gatunkowy. Anto i Li Ang, zasapana, z czerwonymi oczami, z rozwichrzonymi wło sami. Przybiegła prosto z manifestacji na rzecz chińskich lesbijek. Ona? Sie, ona do nich nie należy. Świadczą o tym jej powieści i burzliwe ży cie osobiste, Tajwanki są modne, ale nie Li Ang. To drobniutka kobieta, ubrana w pośpiechu; najbardziej uwodzicielskie jest w niej spojrzenie, mieszanka ognia i ironii, „Uważaj - uprzedził mnie jej przyjaciel Wuer Kaixi, lider z placu Tian*anmen, który został Tajwańczykiem —zje cię na surowo”. Na tę reputację zapracowała sobie pierwszą powieścią, zatytu łowaną Zabić męża. Opublikowała ją w 1983 roku, w wieku dwudziestu pięciu lat, i stała się dzięki niej sławna. Opowiedziała w niej historię za wartego pod przymusem małżeństwa tajwańskiej chłopki i rzeźnika, któ ry miał dwie pasje: gwałcenie swoich żon i ćwiartowanie świń w miejskiej rzeźni; on sam skończy jak wieprz, poćwiartowany przez żonę. Czy dziś napisałaby podobną powieść, zainspirowaną prawdziwym wydarzeniem, będącą jednak również metaforą kobiecego losu? „Z pewnością nie” — odpowiada Li Ang. „Na Tajwanie demokracja sprawiła, że polityka sta jąc się wolna, wyzwoliła także kobiety - i w sensie prawnym, i w rzeczy wistości”. Kobiety głosują, wypowiadają się. „Wszystkie żądania femini stek zostały spełnione” - dodaje Li. A czy tajwańscy mężowie nadal utrzymują drugie rodziny, w tajemnicy przed pierwszymi żonami? Li Ang
212
Rak Kogut; zaprzecza i ^ f e f t się: „luz ich na to nie staJS**.Niepoprawni bigamiści muszą podwójne życie w komunistycznych Chinach; udają, że tam inwestują, po to aby sprawić sobie tanie kurtyzany. Pozostaje tylko problem lesbijek. Homoseksualiści płci męskiej zdominowali życie kulturalne i kino w Tajpej, jednak według Li Ang lesbijki nadal są pogardzane. Poświęci ła im swoją ostatnią powieść; manifestuje przed redakcjami gazet i sie dzibami telewizji, które nadal niechętnie o nich mówią. „Jestem trochę osamotniona” - skarży się IJ Ang. Lesbijki, powiada, nie mają odwagi jej towarzyszyć ani przyznać się do swojej orientacji seksualnej „ze strachu przed represjami ze strony rodsiny lub pracodawcy”. /
Wolna kobieta, Chinka Obrona lesbijek, ostatnia batalia Li Ang. Czy to znaczy, że pozostałe za kończyły się-zwycięstwem? Mli ma co flo tego żadnych wątpliwości. Chińczycy i Chinki nigdzie nie mogliby się cieszyć większą wolnością nlż na Tajwanie. Można tu wyrazić każdą opinię, można przyjąć każdą posta wę - oprócz miłości lesbijskiej. Ale po ukazaniu się książki Li Ang rów nież i ten problem powinien zostać rozwiązany. | | . Przypominam Li Ang, że w przekonaniu wielu Europejczyków Chiń czycy nie wiedzą, czym jest wolność jednostki, że nie są stworzeni do wolności. Li Ang aż się dusi: „Czy powinniśmy tłumaczyć, że jesteśmy istotami ludzkimi?”. Największą niechęć budzą w niej europejskie feministki. Ma porachunki z dwiema najbardziej znanymi bojowniczkami: z Marią-Antoniettą Macciocchi i Julią Kristevą. Pierwsza z nich, bę dąca w swoim czasie autorytetem moralnym we Włoszech i we Francji, dostrzegła w maoistowskich Chinach rewolucję niosącą nadzieję, którą kiedyś zdradził Stalin. Nareszcie - pisała w roku 1971 - zniesiono wszel kie rozróżnienie pomiędzy pracą intelektualną i fizyczną, oto jest rów ność! Nazwała Mao „geniuszem” i w „rewolucji kulturalnej” widziała „początek tysiąclecia szczęścia po trzech latach trudności”. Jej książka De la Chine (O Chinach) —w której słowo w słowo powtarzała głupstwa głoszone przez swoich komunistycznych przewodników —została zapo mniana. Natomiast Julia Kristeva, znana psychoanalityczka i pisarka, do strzegła w Chinach rozwiązanie „odwiecznego konfliktu” płci. Bohater ki jej książki Des Chinoises (0 Chinkach), nazywane paniami Wang czy Zhao, to robotnice rano, a artystki wieczorem. Ich mężowie są wiecznie nieobecni, co - jak pisała Kristeva - jest dla nich wyzwoleniem; ale że
Republikanie iłiPP.. 213
mąż został zesłany na reedukację do obozu pracy, tego już Kristeva nie wiedziała. Książka ta, przeznaczona pierwotnie dla Editions des Femmes, zostałaby zapomniana, gdyby Kristeva nie pozwoliła jej wznowić w 2001 roku, nie zmieniając praktycznie ani słowa, ponieważ, jak pisała w przedmowie, nie było takiej potrzeby1. Ona sama nie „stwierdziła żadnych oznak przemocy” na miejscu* Nie wykluczała, że maoistowskie Chiny mogły być totalitarne, jednak innym pozostawiała trud ujawnienia tego faktu. Ją interesowało wyłącznie wyzwolenie kobiet, które w Chinach było bardziej zaawansowane niż n Europie." Li Ang w 2005 roku oburza się na Kristevą tak samo jak w roku 1974. Jak mogła nie zauważyć, że Chinki, które wówczas spotykała, wykonywały polecenia partii komunistycznej, że były aktorkami odgrywającymi role wolnych kobiet? Jezuici w XVII wieku również niczego nie dostrze gli w Chinach; Kristeva kontynuuje ich tradycję, jednak bez pałaców wzachodnim stylu w Pawilonie Letnim i bez potężnego korpusu europej skich dzieł przetłumaczonych na chiński oraz na mandżurski12. Li Ang się waha: jako dobra towarzyszka kładzie to świadectwo zbłąkania na szalę młodości. W 1974 roku Kristeva nie miała jeszcze trzydziestu lat i była pod wpływem Rolanda Barthesa i Philippe’a Sollersa, sympatyków „rewolucji kulturalnej”. Ale na to, że w trzydzieści lat później pisarka ponownie wydaje swoją książkę, nie zmieniając ani słowa. Li Ang nie znajduje już usprawiedliwienia. Czyżby francuska autorka wciąż nie wiedziała, że wolne Chinki żyją na Tajwanie? • - 5 / Przejdźmy do następnej batalii Li Ang; wydaje się, że zabrakło jej po wodów do oburzenia. Sugeruję, że może powinna zainteresować się tymi ; milionami prostytutek w komunistycznych Chinach? Ta masowa prosty tucja jest niezbadaną jeszcze cechą szczególną nowych Chin, „socjali stycznych z cechami chińskimi”, jak mawia się w partii. Dziewczęta uciekające przed wiejską biedą nie znajdują w miastach innego źródła dochodu poza sprzedawaniem własnego ciała. A kiedy zaopiekują się ni mi triady do spółki z policją i działaczami partyjnymi, są wtedy bardziej , socjalistyczne czy mają raczej chiński charakter? Chciałbym to wie dzieć. Ang Li przyrzeka dać mi odpowiedź. Tajwan jest artystycznym ulem. Li Ang, chińska pisarka ciesząca się największą sławą, nie jest sama. To państwo liczące dwadzieścia trzy mi1Julia Kristeva, Des Chinoises, Rtuvert, Paryż 2001. 2 Jezuici przetłumaczyli na chiński duży zbiór książek europejskich, zwłaszcza nauko* fcych, i zbudowali cesarski Riłac LeUii w stylu europejskim.
214 I l ¥
Rok Koguta
liony obywateli w większym stopniu przyczynia się do rozwoju współczes nej kultury chińskiej (w dziedzinie literatury, kina, sztuk pięknych, ga stronomii) niż miliard trzysta milionów Chińczyków żyjących na konty nencie. Tam komunistyczny reżim faworyzuje folklor i wielkie spektakle ku chwale niezmiennych, skostniałych Chin. Artyści współcześni żyją na marginesie, a jeśli udaje im się dobrze prosperować, to wyłącznie dzię ki zachodnim nabywcom. Czy Li Ang mogłaby opublikować Zabić męża, gdyby mieszkała na kontynencie? Dziś może tak, ale nie dwadzieścia pięć lat temu. Prawdopodobnie milczałaby nadal albo skończyłaby w więzieniu. Gao Xingjian mógł opublikować swoje powieści, za które otrzymał Nagrodę Nobla, dopiero wtedy, gdy wyemigrował do Francji. Nadal tworzy dla teatru i dla opery, ale tylko we Francji i na Tajwanie. Jedną z wielu ponurych konsekwencji tyranii jest fakt, że tysiącom arty stów odbierana jest potrzeba lub możliwość wypowiadania się - „Mordu ją Mozarta”3. Komunistyczne Chiny mordują wielu Mozartów, Li Ang i Gao Xingjianów, a jednak reżim topi znaczne sumy w budowie sal, w których nic się nie dzieje. Szanghajska opera gości w 2005 roku musicale z Broadwayu, a pekińska —f§ gigantyczne UFO z tytanu, które wylądowało obok Zaka zanego Miasta, dzieło Paula Andreu - zostanie ukończona, zanim uzyska my jakiekolwiek informacje o jej repertuarze. Jednak Europejczycy uwa żający się za miłośników chińskiej kultury pchają się do Pekinu. Tylko nieliczni wybierają drogę do Tajpej,.
Czy Tajwan jest naprawdę chiński?* Czy Tajwan nie jest przypadkiem mniej chiński dlatego, że panuje tam demokracja? Czy żeby Chiny były prawdziwe* nie powinien ich tyranizo wać cesarz, dyktator, komisarz polityczny? Czy Chiny mogą być wielkie, tylko jeśli będą jednomyślne, rządzone centralnie żelazną ręką odzianą w konfucjańską lub marksistowską rękawicę, zaś cała reszta to albo ruch dysydencki, albo próba dokonania secesji? Komunistyczny reżim chciałby, żeby Zachód przełknął dwa fałszy we przekonania na raz: że jednomyślność i tyrania są autentycznie chiń skie. Partia pragnie tego wspólnictwa z zachodnimi władzami państwo wymi i biznesmenami. Jest ono jednak oparte na oszustwie: chińscy 3 Nawiązanie do tytułu książki Gilberta Cepbrona C’est Mozart, qu’on assassin«, Ed. J’ai Lu, Paryż 2001.
Republikanie !tt4K |
przywódcy pozują na kontynuatorów tradycji, którą sami częściowo zniszczyli. „Pekińskie władze - wyjaśnia Li Ang - uprawiają grę słów: rozmyślnie mylą Chiny z Chinami”. W językach zachodnich istnieje tyl ko jedno określenie. Jednak w języku chińskim odróżnia się Zhongguo i Zhonghua% Chiny jako państwo i jako chińską kulturę45. Oszołomie nie „Wielkimi Chinami” - jak mówi się na Zachodzie w kołach bizne sowych i politycznych - powoduje, że wychwalane są „Chiny-państwo” z obawy, by nie urazić „istoty Chin”. Odpowiada to przywódcom w Pe kinie, mogącym oskarżać Tajwańczyków o zdradę tej „istoty”, podczas gdy oni odmawiają tylko podległości wobec państwa, które uważają za nieprawowite. Sami Chińczycy nie dają się nabrać. Li Ang, jak wszyscy Chińczycy żyjący w Pekinie, Tajpej, Paryżu czy San Francisco, może powoływać się na przynależność do Chin jako kultury, odmawiając jednocześnie uległo ści wobec aktualnych władz w Pekinie. Ponieważ Li Ang zdobyła wy kształcenie, można ponadto uważać, że mieszkając w Tajpej jest bardziej chińska niż niewykształceni rządzący z Pekinu. Łatwo zrozumieć ich wściekłość, kiedy ktoś nie przyznaje im monopolu kulturowego. Zacznijmy więc odróżniać Chiny od Chin\ a w ramach chińskiej cy wilizacji wyodrębniajmy narody różniące się historią, językiem i kultu rą. Chiny trzeba porównywać z całym Zachodem, a nie tylko z jednym z zachodnich państw. Tak jak przedstawiciel kultury zachodniej będzie Francuzem, chrześcijaninem, Bretończykiem, Włochem, życiem, tńuzul*, maninem..., tak Chińczyk będzie taoistą, buddystą, konfucjanistą, muzuł maninem albo chrześcijaninem, będzie się posługiwał językiem kantońskim lub szanghajskim (różnica między kantońskim a mandaryńskim, oficjalnym językiem północnych Chin, jest porównywalna f r ó i y ^ mię-
4 Słowo hua oznacza Chiny lub najlepszą część czegoś; można je także tłumaczyć jako wspaniały, doskonały. Zhongguo, dosłownie Państwo Środka, to Chiny jako państwo. Obecnie nazwa ta uży wana jest wyłącznie do określania Chin kontynentalnych (na Tajwanie mówi gł$ Zhongguo dalu: „Chinese Mainland”, kontynent chiński). Zhonghua to ogólniejsza nazwa Chin, któ ra może oznaczać „Chiny jako obszar kulturowy”. Słowo Zhonghua wchodzi w skład nazw obu państw chińskich: Z honghua M inguo - Republika Chińska (na Tajwanie) i Zhonghua Renmin Gongheguo —Chińska Republika Ludowa. huaren - to najbardziej ogólna nazwa Chińczyka, także emigranta w pierwszym {huaqiaó) i następnych pokoleniach (huayii). Także rodowici Tajwańczycy (laiw anren), z wyjąt kiem niechińskich Aborygenów Tajwańskich, uważają się za huaren; nie uważają się nato miast za zhongguoren — co oznacza mieszkańca Chin kontynentalnych lub ewentualnie lajwańczyka o mocno prozjednoczeniowych poglądach.
5
216
Rok Kogut:
dzy francuskim a włoskim). Li Ang jest prawdziwą Chinką, bo urodziła się na Tajwanie, posługuje się językiem mandaryńskim (północne Chiny) i tajwańskim (południowe Chiny)6, jest agnostyczką, lecz wierzy w demo ny („jak wszyscy —powiada - szczególnie w lipcu”) —a także dlatego, że mówi po angielsku, jest bowiem obywatelką swoich czasów.
O religii w demokracji W Keelung7, dużym mieście portowym na północ od Tajpej (na tutejszym cmentarzu spoczywają szczątki setek marynarzy, których Jules Ferry i Co urbet poprowadzili w 1885 roku na podbój Formozy8), mistrz Chen opo wiada mi, w jaki sposób porzucił swoją aptekę i otworzył świątynię. Stwierdził, że w jego biednej dzielnicy klienci apteki bardziej potrzebo wali wsparcia duchowego niż leków. Na trzecim piętrze budynku, gdzie znajdowała się jego apteka, umieścił zatem panteon taoistycznych bóstw oraz kolekcję rytualnych przedmiotów. Chen, ubrany w odświętny strój, któremu zyskuje magiczne zdolności i piękny wygląd, przyjmuje cierpiących wiernych, kieruje ich do odpowiednich bóstw i zaleca właś ciwe inwokacje, Posiada konieczną do tego wiedzę i zna rytuały, których nauczył go ojciec. Każdemu życzeniu - zdrowia, pracy, miłości —odpo wiada jakaś formułka. Nigdy nie płaci się z góry, dodaje kapłan. Każde mu życzeniu towarzyszy obietnica —'najczęściej datku —spełniana, jeśli zostanie ono spełnione. Mistrz Chen uściśla, że zajmuje się tylko żywy mi, a w sprawie pogrzebów odsyła rodziny do buddystów. U Chińczyków role buddystów i taoistów są podzielone, Z szamanami, których na Tajwa-
6 W Chińskiej Republice Ludowej i w Republice Chińskiej (na Tajwanie) językiem urzędowym jest północny język chiński (tzw. mandaryński). Wymowa urzędowego warian tu tego języka oparta jest na dialekcie pekińskim. W ChRL język ten nazywany jest pulonghua (dosłownie „mowa powszechna”), a na Tajwanie guoyu (dosłownie „ jflf k państwowffie Najpopularniejszym językiem nieurzędowym Thjwann jest południowy W n (Minnan), którego siedemdziesiąt procent mieszkańców wyspy używa jako języka rodzimego, Wariant Minnan używany na Tajwanie zwany jest językiem tajwańskim lub Xiamen (od miasta na wy brzeżu Chin, w prowincji Fujian, gdzie również mówi się w tym języku). Minnan (posługuje t% ńiln n i I M l skoło czterdziestu dziewięciu milionów użytkowników) należy do potudniowej grupy języków chińskich, podobnie jak Hakka, drugi główny nieurzędowy język Taj wanu (używa go trzynaście procent mieszkańców). Czasami języki szanghajski, kantoński, Hakka, północny itp, nazywane są dialektami języka chińskiego, lecz w rzeczywistości są to odrębne języki. 7 Nazwa w języku i pisowni lokalnej; w standardzie - Jilong. 8 W czasie wojny francusko-chińskiej (1884-1885) atak na Tajwan się nie powiódł.
Republikanie
nie jest mnóstwo, stosunki układają się gorzej. „Nie mają wykształcenia teologicznego” - protestuje Chen. Ci eksperci w dziedzinie transu, potra fiący komunikować się ze zmarłymi, są być może szarlatanami, jednak Tajwańczycy cenią sobie ich usługi. < Rozmawiając z mistrzem Chenem o tym, co w moim odczuciu - jak i w odczuciu wielu innych mieszkańców Zachodu *§ świadczy o braku współczucia w społeczeństwie chińskim, pytam go o rolę litości i dobro czynności w taoizmie. To pytanie zbija go z tropu, szuka właściwej odpo wiedzi i przedstawia niezbity dowód na taoistyczne poczucie dobroczyn ności: „Za czasów dynastii Tang groziła Chinom zaraza. Wówczas wszyscy taoistyczni kapłani zgodzili się odprawić egzorcyzmy za darmo i zaraza została oddalona”, Ale czy dynastia Tang nie panowała dwa tysiące lat te mu? Mistrz Chen podaje więc bliższy naszym czasom przykład taoistycz nego współczucia: w 2002 roku, kiedy Tajwanowi groziło nietypowe za palenie płuc (SARS), „kapłani taoistyczni znów zwrócili się do bogów dla wspólnego dobra, nieodpłatnie”., . gr Taka odpiwiedź nas pte zadowala, bez wątpienia dlatego, że chińskie religie nie odpowiadają tym samym nakazom co religie chrześcijańskie go Zachodu. Pod wpływem chrześcijaństwa zachowanie mieszkańca Za chodu jest w głównej mierze podyktowane przez uczucia i miłość bliźnie go. Chińskie religie niezbyt ufają przelotnym uczuciom i efemerycznej miłości, wolą od nich zasady. Czynić dobro na Zachodzie znaczy kochać, podczas gdy w Chinach —postępować zgodnie z zasadami. Może to tłu maczyć, dlaczego po likwidacji rytuałów, w sytuacji kiedy miłość nie jest zbyt powszechna, w komunistycznych Chinach stosunki społeczne zdo minowało okrucieństwo. . , ' , Przybysze z Zachodu zachwycają się wolnością religijną w kontynen talnych Chinach, przywróconą po pięćdziesięciu latach. Jednak porów nanie z Tajwanem pokazuje, do jakiego stopnia w komunistycznych Chi nach mamy do czynienia z wolnością warunkową, pod ścisłym nadzorem. Bowiem naprawdę wolne Chiny przypominałyby Tajwan - z jego mistrza mi, kapłanami i szamanami. Niemal wszyscy Tajwańczycy przychodzą do świątyni, modlą się, radzą, zanoszą inwokacje. Nie podejmują żadnych poważnych decyzji bez uprzedniego zasięgnięcia rady wyroczni, nie śmiertelnych i szamanów. Do tych dawnych praktyk dochodzą kościoły katolickie, świątynie protestanckie i zielonoświątkowców, gdzie wierni wyrażają prośby natury równie praktycznej jak u taoistów. Tajwańscy bo gowie konkurują że sobą, a Chińczycy są z nimi na ty, traktując ich rów nie familiarnie jak Hindusi swoich. Pozostawieni sami sobie Chińczycy
218
Rok Koguta są mistykami, ludźmi wierzącymi albo przesądnymi, zależnie od warto ściującej oceny, jaką się zastosuje wobec ich wierzeń. Modernizacja gospodarki w żadnym stopniu nie zaszkodziła tym wie rzeniom, wręcz przeciwnie: przedsiębiorcom, którzy odnieśli sukces, za leży na wznoszeniu nowych świątyń, jeszcze bardziej błyszczących niż stare. Jak w dawnych Chinach, są to często siedziby gildii handlowych, centra biznesu oraz tontyny służące wiernym za odskocznię do zdobywa nia nowych rynków. W Tajwanie widać - tak jak w Japonii, Korei i Stanach Zjednoczonych —że postęp nie niszczy wcale religii. Czyni to antyklerykalizm. Religij ność Tajwańczyków sprawia, że są oni dzisiaj bliżsi Stanom Zjednoczo nym niż komunistycznym Chinom. Tak jak Amerykanie, osobiście komu nikują się z bogami. Szaman jest na Tajwanie tym, czym kaznodzieja w USA. Przybysz z Zachodu, który także na Tajwanie postanowił nie dostrze gać tych chińskich bogów, może spotkać konfucjanistów i gardzić w ich towarzystwie ludowymi przesądami. Jeden z nich, który był ambasadorem w Europie —konfucjaniści są najczęściej wysokimi urzędnikami —zachę cił mnie do odwiedzenia na północy Tajwanu świątyni psów: „Niech pan sobie wyobrazi —roześmiał się —ci ludzie oddają cześć tuzinowi oswojo nych psów, z których uczynili swoich bogów!”. Udałem się do tego sank tuarium położonego nad oceanem, gdzie wierni palą kadzidełka przed psem, któremu oddawana jest cześć. Tradycja wymaga, aby pocierać kartką papieru z zapisanym na niej życzeniem o posąg psa odlany z brą zu. Każda część jego ciała przynosi szczęście w innej sprawie: uszy są od powiedzialne za zdrowie, pysk za mieszkanie... Ale czy pielgrzymi wzno sili prośby do posągu, czy do zasady wierności, której świątynia jest poświęcona? Pies popłynął kiedyś po swojego pana, rybaka tonącego na pełnym morzu. Można odczytywać historię Chin jako niekończący się konflikt pomię dzy taoistycznymi buntownikami a konfucjańskimi biurokratami; można się przy tym zachwycać faktem, że ci pierwsi nigdy nie przelali krwi w imię swych wierzeń9. Pokojowe współistnienie wielu wizji świata jest punktem wyjścia dla każdego pluralizmu-politycznego.
9 Można się spierać, na ile były to ruchy polityczne, a na ile religijne, jednak taoistycz ne sekty i bractwa odegrały wielką rolę w kilku największych powstaniach w historii Chin (np. podczas powstania Żółtych Turbanów, kiedy obalono dynastię Han). Taoiśei byli też trzonem powstania Bokserów w końcu XIX w.
Republikanie
Jak rodzą się demokracje Ma Ying-jeou postanowił wygłosić dla mnie wykład o demokracji w Chi nach. Na wypadek gdyby ktoś nie wiedział, że jego nazwisko oznacza ko nia, zajmowane przez niego biuro mera Tajpej zagracone jest wszelkiego rodzaju wizerunkami tego zwierzęcia: obrazami, rzeźbami, podstawami lamp, tapiseriami... W wielkiej mierze Ma zawdzięcza swój wybór kobie tom: w wieku sześćdziesięciu lat ma reputację najbardziej uwodziciel skiego polityka na Tajwanie. I niezbyt przyzwyczajonego do tego, żeby mu przerywać... Wykład Ma dotyczy różnorodnych modeli demokracji w różnych Chinach. Na użytek swojego występu rozkłada demokrację na trzy składniki: wolność,*państwo prawa i wybory powszechne. Według Ma, jeszcze w żadnym chińskim państwie te trzy c ^ a a ik i nie występują jednocześnie. Hongkong? Oto państwo prawa założone przez Brytyjczyków, gdzie mimo przyłączenia w 1997 roku do komunistycznych Chin niewątpli wie istnieje wolność słowa, wolna prasa, a także swoboda inwestowa nia. Jednak rząd Hongkongu nie jest wybierany, lecz wyznacza go rząd w Pekinie (doridża mu tylko zgromadzenie, pozbawińnć wszelkiej władzy, którego połowa członków jest wybierana w wyborach po wszechnych). Hongkong to zatem chińskie R rfite o częściowo demo kratyczne. Singapur? Kolejna brytyjska spuścizna, również państwo prawa; jed nak swobody sij tam ograniczone —tak wolna prasa, jak i wolność inwe stowania. Rząd jest wybierany w wyborach powszechnych, jednak prze ciwstawienie się mu to prawdziwe wyzwanie; od kiedy w 1963 roku powstało państwo, rządzi w nim ta sama partia. Demokracja w Chinach, brzmi komentarz Ma, jest zawsze kwestią stopnia zaawansowania. Gdzie należy umieścić Tajwan na tej skali? Lokalne i centralne urzę dy pochodzą z wyboru, a dawna partia rządząca, Kuomintang, straciła mo nopol na władzę. Podczas kampanii wyborczych dochodzi wprawdzie do kupowania głosów, kampanie te są jednak bardzo zaciekłe. W sferze gos podarki wolność jest całkowita. Media? Tu panuje wręcz nadmierna swo boda, powiada Ma, który źle znosi ostrą krytykę. Czy Tajwan jest państwem prawa? Jeszcze nie. Oszustwa, korupcja i feudalne stosunki to coś natu ralnego, a tradycyjne więzy solidarności - klanowe czy rodzinne - są ważniejsze niż przestrzeganie prawa. Jednak według Ma, nie chodzi tu o chińskie cechy kulturowe, widzi w tym słabość władzy. Od kiedy został
219
220
Rok Koguta
merem Tajpej, daje na to dowody: kodeks drogowy jest przestrzegany, po nieważ policja nad tym czuwa, a mandaty są słone. Chińczycy, konkludu je Ma, są tacy sami jak wszyscy ludzie: zatrzymują się na czerwonym świe tle, jeżeli grozi im kara. Nie ma to nic wspólnego z chińską kulturą. Pozostają jeszcze Chiny kontynentalne, gdzie nie ma wyborów, wolno ści ani państwa prawa. Ile Chin, tyle doświadczeń, tyle form demokracji ' albo jej braku. Należy z tego wnioskować, że determinizm kulturowy nie , J Istnieje. Demokracji, powiada Ma, można się nauczyć. | Słowa Ma brzmiałyby konwencjonalnie, gdyby nie zostały wypowie dziane w Chinach. Istnieje tam bowiem inna koncepcja ładu społecznego podporządkowująca zachowanie jednostek moralności rządzących: wystarczy, żeby władca był sprawiedliwy, a całe społeczeństwo stanie się harmonijne. To idealizowanie klasycznych Chin (o których nie wiadomo, czy kiedykolwiek istniały), jest bardzo cenione przez zachodnich sinofi• lów, bowiem dostrzegają w nich alternatywę dla zachodniego porządku. Według tej orientalistycznej koncepcji, na Zachodzie przymus odczuwa ny przez jednostkę jest natury zewnętrznej (jego źródłem jest prawo), napjjg tomiast w Chinach jest on wewnętrzny. Ta debata filozoficzna może pasjo, nować, lecz niezbyt interesuje współczesnych Chińczyków. Ma Ying-jeou, który dla siebie samego stał się osobą moralną, znaną z walki z korupcją, nie przewiduje jednak innego porządku niż zachodnie państwo prawa. Uważa je za powszechną normę, a jej pochodzenie jest mu obojętne. Gdyby ktoś chciał, mógłby twierdzić, że prawo zawsze było chińskie, ponieważ cesarz wydawał kiedyś edykty zawierające prawa karne. Lecz, jak zauważa Ma, większe znaczenie ma fakt, że już od wieku Chiny utrzymu ją stały kontakt z Zachodem. Muszą więc należeć do światowej społecz^ O w H a ii której kształt wpłynął Zachód. Nie istnieje żadna realistyczna alternatywa wobec jego norm. Czy Ma Ying-jeou jest zwiastunem demokracji? Spotkałem się z nim w 1986 roku, gdy był młodym sekretarzem Kuomintangu, partii władzy; dziś jest jej przewodniczącym. On zapomniał o tym pierwszym spotkaniu, ja zaś zachowałem z niego notatki. W 1986 roku badano na Tajwanie tyl ko „cud gospodarczy”, nie interesowano się jeszcze demokracją. Przyjeż dżano tutaj, aby zrozumieć, w jaki sposób Tajwańczykom udało się unik nąć biedy, podczas gdy gospodarka Chin kontynentalnych była pogrążona . w stagnacji. Recepta na ten cud była prosta: własność prywatna, otwar cie na światowe rynki, swoboda inwestowania, umiarkowane podatki, stabilny pieniądz. Wzorowałem się wtedy na badaniach agronoma Rene Dumonta, założyciela ruchu ekologicznego we Francji, który - co praw-
Republikanie
221
da z trzydziestoletnim opóźnieniem - poświęcił książkę reformie rolnej na Tajwanie; pisał, że powinna ona stać się inspiracją dla krajów Trzecie go Świata. Ta reforma - narzucona przez Amerykanów, ale wprowadzona przez Kuomintang —była z ducha całkowicie liberalna: skonfiskowano wielkie posiadłości ziemskie, jednak ich właściciele otrzymali odszkodo wania i weszli w posiadanie zakładów przemysłowych. Chłopi uzyskali dostęp do uwolnionej w ten sposób ziemi, jednak kupowali ją na kredyt, aby zrozumieć, na czym polega jej wartość ekonomiczna, i aby rozsądnie ją uprawiać. Reforma wychwalana przez Dumonta w wielkim stopniu przyczyniła się do rozwoju gospodarczego, rolnego i przemysłowego Taj wanu. Dokładnie w tym samym czasie w komunistycznych Chinach sko- lektywizowano ziemię i wymordowano właścicieli ziemskich. Obecnie ten tajwański model liberalny uległ globalizacji - z wyjątkiem kontynental nych Chin, które nadal odrzucają własność prywatną, szczególnie zaś ' własność ziemi. W tamtych czasach Ma Ying-jeou, który właśnie powrócił ze Stanów' Zjednoczonych, zaczynał każde zdanie od słów: „Doktor Sun Yatsen powiedział”, tak jak konfucjaniści cytujący swego mistrza albo maoiści w czasach Czerwonej książeczki. Uważał wtedy, że istnieje tylko jedna prawda i że jest ona zawarta w myśli (zresztą niejasnej) założyciela Kuomintangu. Kuomintang, wyparty z Chin kontynentalnych przez armię Mao Zedonga, schronił się na Tajwanie, gdzie narzucił swoją dyktaturę miejscowej ludności. Ludność ta - w dziewięćdziesięciu procentach chińska, lecz od wielu pokoleń żyjąca na emigracji —wielokrotnie bun towała się przeciw okupantom (po raz ostatni w 1979 roku w Kaohsiung). Jednak Kuomintang, chociaż dominujący, nie był nigdy na Tajwanie je dyną partią10, a jego doktryna nigdy nie przestała być republikańska. W roku 2000 kandydat opozycji, Demokratycznej Partii Postępowej, wy grał wybory prezydenckie z kandydatem Kuomintangu. Od tej pory daw na partia dominująca stała się partią demokratyczną. Ma, zwycięski kan dydat w wyborach na mera Tajpej, będzie kandydował w wyborach na prezydenta republiki. Obecnie w Republice Chińskiej na Tajwanie przy jęto banalną zasadę kolejnego sprawowania władzy.
10 Inne istniejące partie miały jednak charakter marginalny i były pozbawione wpły wu na funkcjonowanie państwa. Ponadto, podczas stanu wojennego (1949-1987) istniał za kaz tworzenia nowych partii politycznych, pogwałcony zresztą w 1986 roku przez utworze nie Demokratyczną Partii Postępowej (kuomintangowskie władze republiki przymknęły wówczas na to oko).
222
Rok Koguta Czy ten precedens sprawdzi się również w przypadku Chin kontynen talnych? Czy również w Pekinie jakiś wywodzący się z nowej generacji członków odmienionej partii komunistycznej Ma Ying-jeou stanie do wal ki wyborczej z liberalnym przeciwnikiem jak równy z równym, pod okiem wolnej prasy? Czy to, co jest słuszne po jednej stronie cieśniny, okaże się słuszne również po drugiej? 3
Jak kończą dyktatury, czyli precedens tajwański Scenariusz zakładający demokratyzację Chin kontynentalnych w wyniku naturalnej ewolucji, na wzór tajwański, i przejście od wolności gospodar czej do wolności politycznej są bardzo pociągające: nadają historii sens, a na Zachodzie działają uspokajająco. To pomyślne przejście zachęca do kontynuowania stosunków z komunistycznymi Chinami w imię spodzie wanego morału, bowiem rozwój wymiany doprowadzi do demokracji; Taj wan czy Korea mają być na to dowodem. Przypomnijmy, ie w latach osiemdziesiątych tego samego argumentu używali ci, którzy promowali wymianę handlową ze Związkiem Radzieckim. Miała o m dopro wadzić do zburzenia berlińskiego muru. Ale w ZSRR i w Europie Środ kowej sprawy miały się inaczej: to amerykańska presja militarna - a nie handel —obaliła dyktaturę. Podobnie jest ze scenariuszem tajwańskim, który nie znajduje zastosowania w przypadku komunistycznych Chin, gdyż dawny, autorytarny reżim tajwański nigdy nie należał do tej samej kategorii reżimów co dyktatura partii komunistycznej. Reżimy autorytar ne mogą ewoluować ku demokracji, czego przykładami są Chile Pinocheta, Tajwan Chiang Kai-sheka, Korea Południowa. Natomiast reżimy totalitar ne (nazistowski, sowieckij partii Baas) nigdy nie ewoluują. Totalitarne tyranie mogą zniknąć wyłącznie pod wpływem sił zewnętrznych - mili tarnych lub gospodarczych. ' Chiang Kai-shek nie był Mao Zedongiem. Odrzucał wprawdzie nawet najmniejszą wzmiankę o autonomii dla Tajwanu, jednak - wyjąwszy do gmat jednych Chin11—Kuomintang nie był partią komunistyczną. Wb re zygnował z demokracji, lecz „odwlekał” jej wprowadzenie ze względu na " Kuomintang uważa, że ustanowiona przezeń Republika Chińska wciąż reprezentuje jedyny i legalny rząd całych Chin, chociaż ich przeważająca część znajduje się obecnie pod komunistyczną okupacją. Dogmatowi .Jednych Chin”, będącemu legalną fikcją uznaną przez rządy całego świata, sprzeciwiają się tajwańscy niepodległościowcy, którzy twierdzą, że Tajwan i Chiny Ludowe to dwa oddzielne państwa, a nazwa „Republika Chińska” to je dynie dziedzictwo historyczne.
Republikanie stan wojenny. Tajwańskie społeczeństw o obywatelskie nie zostało nigdy zniszczone, gospodarka cieszyła się wolnością, jej fundamentem była prywatna w łasność ziem i, handlu i przedsiębiorstw. Tajwańscy artyści ni gdy nie m usieli się dostosowywać do wymogów jakiejś ideologii czy do oficjalnych norm estetycznych. Działalność religijna - taoistyczna, bud dyjska czy chrześcijańska - nigdy nie była zagrożona. Liczne Kościoły (szczególnie prezbiteriańskie) walczyły o demokrację, lecz nigdy ich nie nękano. Chiang Kai-shekowi tym trudniej było tłumić ich działania, że sam był chrześcijaninem i sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. Tak sa mo jak w Korei Południowej i w Hongkongu, Kościoły chrześcijańskie odegrały rolę czynnika modernizującego, działającego na rzecz sprawie dliwości społecznej, pomocy biednym, szerzenia opieki medycznej, wal ki z analfabetyzmem. W czasach dyktatury społeczeństwo tajwańskie zachowało więc pew ną autonomię i niektóre swobody, a nawet pełną wolność. Czy wyciągnie my z tego wniosek, że przejście od dyktatury do demokracji było nieunik nione, zaś dobrobyt stanowił etap pośredni? Czy nie to samo wydarzyło się w Korei Południowej? Jednak taki scenariusz - zakładający, że powy żej pewnego poziomu dochodów na głowę mieszkańca przejście do demo kracji jest koniecznością —nie wyjaśnia nam, dlaczego Singapur, te bo gate Chiny, nie jest krajem demokratycznym. Ani dlaczego biedne Indie są demokratyczne. W rzeczywistości społeczeństwu tajwańskiemu uda ło się przejść d o demokracji tylko ze względu na zewnętrzny przymus ze strony Stanów Zjednoczonych. Kiedy w 1979 roku amerykański rząd uznał rząd komunistyczny w Pekinie, Tajwan mógł przetrwać tylko dzię ki transformacji we wzorową demokrację, w moralne Chiny stające na przeciw Chin totalitarnych; zrozumiał to syn Chiang Kai-sheka, jego na stępca. W tym samym czasie dyktatorzy z Korei Południowej uświadomili sobie, że Stany Zjednoczone n ie będą wspomagać ich kraju przeciw Ko rei Północnej, je ś li n ie b ędzie on wyraźnym symbolem obozu wolności przeciwstawiającego się obozowi tyranii. Decydujące znaczenie m iał również fakt, że Tajwańczycy kształcili się w Stanach Zjednoczonych i poczynając od lat sześćdziesiątych elity za smakowały tam w demokracji. Czy można przypuszczać, że w podobny sposób zarażą s ię demokracją Chiny kontynentalne? Liczba studentów wracających że Stanów Zjednoczonych jest ograniczona, ponieważ w ięk szość tam pozostaje; zaś ci, którzy powrócili, nie osiągnęli jeszcze wieku odpowiedniego do obejmowania stanowisk publicznych. Może za dwa dzieścia lat ci działacze polityczni dokonają odnowy partii komunistycz-
224
R ok K oguta ;
nej od wewnątrz? W Chinach niektórzy stawiają na tę biologiczną ewolueję —jednak jest to zaledwie domniemanie. Warunki ekonomiczne, społeczne i religijne na Tajwanie i w Chinach kontynentalnych są nieporównywalne: Komunistyczna Partia Chin nie ^ jest odpowiednikiem Kuomintangu, na rząd pekiński nie wywiera się żadnej międzynarodowej presji, aby odrzucił tyranię. Można raczej zaob serwować odwrotne zjawisko: istnieje dziś faktyczny sojusz —ustanowio ny w imię stabilnej sytuacji międzynarodowej, a mający na celu eksplo atację siły roboczej pochodzącej z chińskiej wsi --- pomiędzy partią komunistyczną a zachodnimi przywódcami politycznymi oraz producen tami. Na Tajwanie i w Korei Południowej kategorycznie domagano się wprowadzenia demokracji. Tymczasem w przypadku chińskiej partii ko munistycznej nie ma o tym mowy. W Pekinie szczęśliwa i samoistna przemiana komunistycznej poezwarki w pluralistycznego motyla byłaby więc wysoce nieprawdopodobna. -
Mit azjatyckich wartości Tajwańczycy uważają, że nie otrzymali właściwej rekompensaty za wpro wadzenie demokracji: zachodnie rządy traktują ich jak pariasów lub uważają za zbyt nielicznych, by mogli mieć jakiekolwiek znaczenie. Po stępuje tak nawet Watykan (a przecież można by sądzić, że jego motywa cje są natury moralnej), który szykuje się do zerwania stosonków.dyploV matycznych z. Tąjpej,?aby otworzyć, siedzibę nuncjusza papieskiego w Pekinie. Pekin wart jest mszy, a prawa człowieka —ani jednego spoj rzenia! Tajwańczycy zastanawiają się nad tym, co daje demokracja. Rów nież w polityce wewnętrznej wyzbyli się złudzeń: w kraju nadal panuje korupcja, szczególnie podczas wyborów, a w parlamencie, kiedy już nie dochodzi do bijatyk, słychać obelgi. Pekińska telewizja nigdy nie prze puści okazji do pokazania przedstawienia, jakim są te walki wręcz, 1 Czy Tajwańczycy zawiedli się na demokracji, bo oczekiwali, od niej zbyt wiele? Chińczycy, którzy odebrali wykształcenie oparte na myśli konfucjańskiej, mają skłonność do mitologizowania rządzących. Czy Tajwańczycy byli żle przygotowani na niedoskonałości demokracji? „Przyzwyczają się do nich - mówi mi Shih Ming-teh - to tylko kwestia czasu”, f ' •• • / • - ' V' •■ ■ ; • ' C -i i Shih Ming-teh - słabo znany na Zachodzie - w Azji jest ikoną. Nale ży do panteonu bojowników o wolność, razem z Aung San Suu Kyi w Bir mie, Benito Aquino na Filipinach czy Wei Jingshengiem w Glinach, Na
R epublikanie
Tajwanie jest tym, czym był dla RPA Nelson Mandela albo Lech Wałęsa
dla Polski. To członek opozycji, symbol, przeznaczenie. W wieku dwudziestu jeden lat Shih Ming-teh został oskarżony o zor ganizowanie spisku przeciwko dyktaturze Kuomintangu, był torturowany i więziony. Ten niezbyt rozpolitykowany student uczestniczył jedynie wmłodzieżowym kółku dyskusyjnym skupiającym jego rówieśników, któ rym ciążyła dyktatura. Kiedy wyszedł na wolność; w 1990 roku - miał wtedy czterdzieści dziewięć lat mbył już innym człowiekiem. Przymuso wyodpoczynek wykorzystał na zdobycie wykształcenia i zrobienie karie ry pisarza. Siedząc w swej celi stał się symbolem tajwańskiego oporu, in spiratorem Partii Demokratycznej, która odsunęła od władzy Kuomintang. Takjak Wei Jingshenga, pytam go o to, w jaki sposób zdołał przetrzymać tortury, karcer, strajk głodowy. Pomogła mu wiara chrześcijańska: z ka tolika stał się jednak protestantem, ponieważ jego Kościół nie wspierał go, natomiast prezbiterianie go bronili. Niezależnie od wdzięczności Shih Ming-teh woli, jak mi wyznaje, „zwracać się do Boga wprost, zamiast ko rzystać z pośrednictwa księży, którzy wiedzą mniej niż on sam”. Shih Ming-teh zdołał przetrwać również dlatego, że „kocha życie” i nawet wnajgorszych chwilach nie zwątpił, że jest ono dobre. Po wyjściu z wię zienia postanowił z niego skorzystać. W przeciwieństwie do Wałęsy i Mandeli Shih Ming-teh nie zajmuje żadnego stanowiska politycznego: elegancki, trochę dandysowaty, otoczony podziwiającymi go kobietami, wygląda bardziej na tajwańskiego aktora niż na bohatera republiki. Kie dy mówię mu, że jak na swoje sześćdziesiąt cztery lata dobrze się trzy ma, wyjaśnia mi ze śmiechem, że dziewiętnaście lat spędzonych w lodów ce zachowało go w idealnym stanie.. . Shih Ming-teh jest nie tylko playboyem korzystającym ze swojej sła wy; jego walka trwa nadal, lecz dotyczy czegoś innego. „Demokracja mówi - musi być radosna”. Tajwańczycy wywalczyli wolność po to, by z niej korzystać; ważne jest, by głośno mówić, co się myśli, zachowywać się dziwacznie, robić wszystko to, co było wcześniej ząkazane i nadal jest zakazane w Chinach Ludowych. Należy również wybaczać. Kiedy Shih Ming-teh w 1992 roku został posłem, pierwsze słowa, jakie skierował do przedstawicieli Kuomintangu, jego wczorajszych katów, teraz pomniejszo nych do roli opozycji, brzmiały: „Wybaczam wam”. j| Czy wybacza, bo jest chrześcijaninem? Shih Ming-teh uważa moje pyta nie za niemądre: „Mieszkańcy Zachodu nieustannie doszukują się powiązań między historią, kulturą, religią i demokracją. W Azji chcemy demokracji, bo ona działa - tak w przypadku Zachodu, jak i Indii, Japonii czy Korei”.
2 iS
226
Rok Kogut! Na swoim amerykańskim wygnaniu Wei Jingsheng udzielił identycz nej odpowiedzi na temat Chin Ludowych: azjatyccy demokraci chcą de mokracji, bo ona sprawnie działa; tymczasem na Zachodzie niektórzy im jej odmawiają w imię „azjatyckich wartości”. Zastanawiając się nad wa runkami wstępnymi demokracji, pomagamy despotom, którzy wymachu ją tymi azjatyckimi wartościami i wyjaśniają zadziwionym mieszkańcom Zachodu, że „ludzie Orientu” myślą w inny sposób. Posłuchajmy raczej Shih Ming-teha czy Wei Jingshega, bo oni lepiej od nas wiedzą, co jest dobre dla ich narodów. Shih Ming-teh nie przeczy, że Tajwańczyków ogarnął smutek i że czu ją się zawiedzeni. Jego zdaniem to efekt nieporozumienia dotyczącego nie demokracji, lecz instytucji. Pod wpływem Stanów Zjednoczonych, bez za stanowienia, Tajwan przyjął rządy prezydenckie, niedostosowane do miej scowych warunków. Społeczeństwo tajwańskie jest podzielone nie ze względów ideologicznych, lecz etnicznych. W dojrzałych demokracjach opinia publiczna dzieli się ze względu na przekonania, podczas gdy na Tajwanie wybory rozgrywają się pomiędzy rdzennymi Tajwańczykami a Tajwańczykami, którzy przybyli z kontynentu12. Przyjmują one postać nieomal wojen plemiennych, kiedy rasa ważniejsza jest od klasy. Paitia Demokratyczna13 (czyli partia rdzennych Tajwańczyków) walczy o nieza leżność od Chin kontynentalnych i kultywuje nieco folklorystyczną toż samość lokalną. Po przeciwnej stronie Kuomintang dzierży wysoko swo ją chińską tożsamość i deklaruje przywiązanie do odwiecznych Chin. Tylko rządy parlamentarne mogłyby, według Shih Ming-teha, zmusić oba obozy do negocjacji; tymczasem rządy prezydenckie prowadzą do ście rania się sił. Ten konflikt wydaje się mieć charakter techniczny, w rzeczywistości jednak ów problem jest dużo poważniejszy. W wielu państwach demokra cja legła w gruzach, ponieważ instytucje - zazwyczaj importowane ze Sta nów Zjednoczonych - nie odpowiadały lokalnej mentalności ani wyzwa niom. Nie można zatem oddzielać kwestii demokracji od przemyśleń na temat formy rządów - parlamentarnych, prezydenckich, federalnych czy 12 Chodzi o Tajwańczyków, których przodkowie przybyli na wyspę przed rokiem 1895, przed okresem kolonizacji japońskiej, i ©tych, którzy trafili tam w 1949 roku po przegra nej przez Kuomintang wojnie domowej. Pierwszych określa się mianem benshengren („uro dzony na miejscu”), drugich - waishengren („urodzony na zewnątrz”). W okresie panowa nia Kuomintangu waishengreni, którzy stanowili fundament tej partii, cieszyli się znacznymi przywilejami. 13 Demokratyczna Partia Postępowa - Minjindang.
Republikanie unitarnych. Wei Jingsheng nie wyobraża sobie w Chinach innej demokra cji niż federalna, a Shih Ming-teh dopuszcza wyłącznie demokrację par lamentarną. Ma nadzieję, że w systemie parlamentarnym ludzie przesta ną zwracać uwagę na pochodzenie etniczne, lecz zainteresują się debatą gospodarczą i społeczną. Prawica i lewica na Tajwanie? „To niemożliwe!” - wybucha śmiechem Shih Ming-teh. „Na Tajwanie nie można być lewi cowcem” . Lewica to socjalizm, to znaczy komunizm, inaczej mówiąc - Chiny ze stolicą w Pekinie.
Czy Republice Chińskiej grozi unicestwienie? , Czy istnienie jakiejś demokracji na świecie jest tak bardzo zagrożone jak istnienie Tajwanu? Bez wątpienia dotyczy to Izraela, państwa, z którym wielu Tajwańczyków się identyfikuje. Lecz wrogowie Izraela uważają, że powinien zniknąć naród izraelski, tymczasem rząd w Pekinie żąda tylko aneksji Tajwanu, a nie jego zniszczenia. Tajwańczykom, którym zagraża ją rakiety wycelowane w nich z prowincji Fujian, o trzysta kilometrów od wybrzeża, ta różnica wyda się bez znaczenia. Zanim zaczniemy niepokoić się ciążącym nad Tajwanem, a także nad całą Azją zagrożeniem militarnym, rozważmy, ile warte są żądania Peki nu. Z prawnego punktu widzenia —niewiele. Od XVII wieku Tajwan był okupowany przez Chińczyków z kontynentu14, a potem, w 1895 roku, stał się japońską kolonią15. W 1945 roku Japończycy zwrócili go Chinom — ale którym? Partii Narodowej Chiang Kai-sheka? Czy partii komuni stycznej Mao Zedonga, który zastąpił go cztery lata później? W rzeczy wistości na przestrzeni wieków na Tajwanie rozwinął się niezależny naród - chiński, ale odrębny; nigdy też wyspa nie była rządzona bezpośrednio z Pekinu16. Żądanie zjednoczenia ma zatem raczej charakter symbolicz ny, a nie prawny. Kryje się za nim potrzeba ostatecznego załatwienia po rachunków z armią Kuomintangu, chęć odzyskania skarbów cesarskich Chin, spoczywających w muzeum w Tajpej, oraz megalomańskiego po twierdzenia komunistycznych rządów nad Wielkimi Chinami, w skład któiych wchodzą już Tybetańczycy i Ujgurowie. Żądania wysuwane pod 14 Od 1 6 6 1 1 przez rodzinę Zheng, która nie chciała się podporządkować nowej dyna stii mandżurskiej Qing, a od 1 6 8 3 c przez rząd qingowski. 15 W wyniku traktatu pokojowego z Shimonoseki, po przegranej przez Chiny wojnie z Ja ponią (1894-1995). 16Tajwan w łatach 1683—1895 był częścią Cesarstwa Chińskiego; status prowincji uzy skał dopiero w 1887 roku. Poprzednio był częścią prowincji Fujian.
227
228
Rok Koguta
-
' -
-
: ;
adresem Tajwanu, podobnie jak te wobec Tybetu i Turkiestanu Wschod niego, to tylko chęć stworzenia imperium. Gdyby pekiński reżim nie był reżimem komunistycznym, prawdopodobnie przestałby także być impe rialistyczny lub jego imperialistyczne zapędy przybrałyby łagodniejszą formę. Powstanie konfederacji wzorowanej na modelu Stanów Zjednoczonych łub Unii Europejskiej - takiej, jaką proponują chińscy demokraci - zastąpiłoby zagrożenie militarne cywilizowanymi negocjacjami. Lecz do tego jeszcze daleko. Czy zagrożenie jest realne? Nie ma najmniejszej wątpliwości, że wojska Chin Ludowych mogłyby zniszczyć Tajwan; zniszczyć, ale nie podbić. Nadzieja Tajwańczyków opiera się na tym rozróżnieniu. Rakiety mogły by zmieść całą wyspę, jednak chińska flota wydaję się niezdolna do jej zajęcia, a komunistyczne wojsko wygląda na równie niezdolne do utrzymania w ryzach zbuntowanej ludności. Według optymistycznego scenariusza, komunistom - niemającym żadnego interesu w zniszczeniu Tajwa nu, który im nie zagraża, i niepotrafiącym skolonizować Tajwańczyków pozostawałoby tylko ich nękanie. Przechwałki Pekinu działają na nerwy Tajwańczykom, jednak ich republika nie jest zagrożona. Tb powszechne na Tajwanie przekonanie pomaga jego mieszkańcom żyć tak, jakby Chi ny należały do rzeczywistości wirtualnej, a nie sąsiadowały z ich krajem. Takie optymistyczne rozumowanie może się sprawdzić tylko wtedy, gdy rząd pekiński będzie postępował racjonalnie. Dzisiaj tak czyni, wie bowiem, że atak na Tajwan zniszczyłby co prawda wyspę, ale zrujnował by przy okazji cały kredyt Chin. Jednak chiński rząd komunistyczny nie zawsze był przewidywalny: jego wojsko wdało się w kampanie zastrasze nia Indii w latach sześćdziesiątych17 oraz Wietnamu w 1979 roku (zakoń czoną katastrofą). Podczas Roku Koguta generał Zhu Chenghu, dziekan Wydziału Obrony Narodowego Uniwersytetu Obrony w Pekinie, oświad czył, że w razie konfliktu z Tajwanem nie zawahałby się sparaliżować Sta nów Zjednoczonych za pomocą ataku nuklearnego. Co o tym sądzić? Ci, którzy wierzą w racjonalność partii komunistycznej, uważają, że nie war to się niepokoić ani prowokacjami, ani wzrostem chińskich wydatków na zbrojenia. Celem „modernizacji” armii miałaby się stać ochrona morskiej granicy Chin, gdzie koncentruje się ich działalność gospodarcza. Chiń skie wojsko i jego broń balistyczna ma więc być zaledwie unowocześnio ną wersją Wielkiego Muru; był on budowlą obronną, ale w swojej długiej historii nie odegrał żadnej roli militarnej. Przed jakim wrogiem, przed ja17 Trzymiesięczna inwazja w 1962. roku..
Republikanie M jtt, 229 kimi nowymi barbarzyńcami powinny się zabezpieczyć Chiny? Przed Ja ponią, Stanami Zjednoczonymi? Czy przed barbarzyńcami wewnętrzny mi - demokratami? Po tym jak wojskowi dokonali masakry na placu TWanmen, Deng Xiaoping (który wydał rozkaz jej rozpoczęcia), podzię kował oficerom, tworzącym - jak się wyraził - „Chiński Mur ze stali”. W myśl innego optymistycznego scenariusza jedynym celem chińskiej armii jest zmuszenie świata, by traktował Chiny serio. Rząd w Pekinie to jedyny członek Rady Bezpieczeństwa, którego opinia na temat polityki światowej ma niewielkie znaczenie, ponieważ w przeciwieństwie do Sta nów Zjednoczonych, Europy i Rosji Chiny nie mogą podeprzeć swej po zycji działaniami wojskowymi. Zatem jedyną ambicją tego chińskiego wojska, które nikomu nie szkodzi, ma być obrona i dyplomacja? * Ta uspokajająca analiza opiera się na przekonaniu, że armia jest ra cjonalna. Przypomnijmy jednak, że w przeszłości nie zawsze tak było i nie można zakładać, iż w przyszłości będzie ona postępować równie racjonal nie, Przytoczona analiza abstrahuje również ód faktu, że chińska armia zajmuje już Chiny, tak w centrum, jak i na kolonialnych peryferiach, że raczej dzieli władzę z partią, niż od partii zależy oraz że pozostaje - tak jak w 1989 roku - głównym gwarantem komunistycznego reżimu w wal ce z obywatelami Chin, Nie wiadomo, czy armia ta zagrozi pewnego dnia całej planecie. Na razie ciąży wyłącznie Chińczykom, Tybetańezykom i Ujgurom. To dobrze, że Stany Zjednoczone i Japonia zabezpieczają wol ność mieszkańców Tajwanu, lecz kto obroni przed chińską armią Tybetańczyków, Ujgurów i Chińczyków? Zamiast niepokoić się teoretycznym i odległym chińskim atakiem na wolny świat, zastanówmy się raczej nad poparciem, jakiego wolny świat udziela kompleksowi militarno-komunistycznemu, trzymającemu miliard trzysta milionów ludzi jako zakładników,
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Morał
Rozpocząłem Rok Koguta z Wei Jingshengiem, symbolem chińskiej de mokracji, a zakończyłem go w Pekinie, w towarzystwie najpopularniejsze go chińskiego pisarza —Jiang Ronga, autora powieści Totem wilka. Już drugi rok z rzędu książka ta jest w Chinach bestsellerem (czternaście mi lionów egzemplarzy, z czego trzynaście w wydaniach pirackich). To jedy ne dzieło Jiang Ronga liczy sześćset stron, a autor poświęcił mu dziesięć lat pracy. Pisarz jest także piewcą buntu: od młodości ma konflikty z par tią, a wybrany przez niego literacki pseudonim oddaje charakter walki, jaką toczy. Można by go przetłumaczyć jako „Barbarzyńca z północy”, co brzmi jak wyzwanie rzucone klasycznym Chinom. Jiang Rong nie dostał zakazu publikacji (jak inni autorzy wrogo nastawieni do partii) tylko ze względu na odniesiony przez niego sukces. Rząd musiał wziąć to pod uwagę, jednak Jiang Rong nie udziela w Chinach żadnych wywiadów i ni gdy nie pojawia się w mediach. . .y (
Wilk i smok, dwa chińskie totemy Jak wytłumaczyć to entuzjastyczne przyjęcie Totemu wilka? Na pierwszy rzut oka książka opowiada tylko o polowaniach na wilki w mongolskich ste pach. Młody Jiang Rong został tam wysłany w latach sześćdziesiątych, aby uzupełnić swoje wykształcenie w szkole mas. Jednak nauki, które pobie rał podczas dziesięciu lat spędzonych u boku ostatnich nomadów żyjących w stepie, różniły się od tego, czego oczekiwała partia. W Chinach istnieje niejedna, lecz dwie kultury - kultura nomadów (barbarzyńców, według ofi cjalnej historii) i kultura chłopów. Ci pierwsi identyfikują się z wilkiem, który jest ich totemem: tak jak on są „sprytni, wolni, pełni godności i nie zależni”. Pozostali są „baranami”, biernymi wieśniakami, jak o nich mó wi Jiang Rong, zamkniętymi - najpierw przez konfucjanizm, potem przez marksizm —w ideologicznym więzieniu. Totemem chińskiego chłopa jest smok, mitologiczne zwierzę, które sprowadza deszcz niezbędny dla zbiorów. Na podstawie swych doświadczeń i obserwacji Jiang Rong stworzył literacką epopeję, chińską Odyseję, literacką wersję podwójnej historii
Mora! M Ę - 23 1
Chin. Kiedy Chińczycy zachowują się jak „wilki” - tłumaczy - ich kraj jest wielki; kiedy zaś zachowują się jak „barany” —ich ojczyzna podda je się jarzmu pierwszego lepszego najeźdźcy - barbarzyńskiego, zachod niego, japońskiego albo partii komunistycznej. Według autora, zdecydo wanego antymarksisty, to kultura —a nie gospodarka —determinuje łos narodów. Czy Jiang Rong jest chińskim Sołżenicynem? Jego książka to opowieść o wilkach stepowych, a jednocześnie pochwała wilka jako totemu wolno ści: pochwała kultury nomadów przeciwstawionej tradycji chłopskiej. Konfrontacja dwóch koncepcji człowieka —wilk przeciw smokowi. Taka miałaby być prawdziwa historia Chin i przyczyna sukcesu Jiang Ronga, szczególnie dla młodych czytelników, którzy identyfikują się z wilkami. Owej mitycznej walce są także poświęcone niezliczone strony inter netowe, a użycie metafory pozwala obejść cenzurę. Z tej narodowej go rączki wokół Totemu wilka Jiang Rong wyciąga wniosek, że Chińczycy od najdują swą prawdziwą naturę: „W chińskim baranie budzi się wilk”. Aby z kondycji baraniej powrócić do wilczej, wystarczy pozbyć się bara nich łachmanów —konfucjanizmu i marksizmu. Mówię Jiang Rongowi, że na Zachodzie wilk ma złą reputację: poże ra małe dziewczynki, a obecnie symbolizuje również „dziki neoliberalizm”. Lecz Jiang Rong jest przychylnie nastawiony do neoliberalizmu, do gospodarki rynkowej i do globalizacji: ta „wilcza cywilizacja”, która tak przeraża Europejczyków i niektórych starych Chińczyków, jego czy telnikom wydaje się wysoce pożądana. Komunistyczne władze wolą za chować społeczeństwo baranów, jednak pokolenie młodych—marzących o niezależności —już go nie chce. Pokazali to, głosując na pannę Li - „wilczycę”, jak o niej mówi Jiang Rong. Panna Li? Zbuntowany pisarz wygłasza pochwałę piosenkarki amator ki, która w sierpniu zeszłego roku wygrała konkurs na Supergid w tele wizji Hunan. Jiang jest fanem Li Yuchun, a jego żona, również pisarka, nie opuściła ani jednego odcinka tego show, który stał się najpopularniej szym programem w historii chińskiej telewizji —tak jak jego pierwowzo ry, American Idol w Stanach Zjednoczonych i Star Academy we Francji. Globalizacja to również Supergirl i Totem wilka, te dwa fenomeny, które wycisnęły swoje piętno na Roku Koguta. Jiang Rong łączy je ze sobą i za chęca nas, byśmy dla lepszego zrozumienia Chin zainteresowali się tymi wyrazami powszechnego zachwytu, a także byśmy starali się zrozumieć, na czym polega związek między nimi. Jak pamiętamy, konkurs na Super girl był wyrazem demokratycznego triumfu zwyczajnych, swobodnych
i pełnych energii Chin nad bezbarwnymi lalkami, których obecności w państwowej telewizji domaga się partia. W ten sposób kończy się Rok Koguta, ustępując miejsca Rokowi Psa. Wraz z tym ostatnim dialogiem między wilkami a smokiem zbliża się mój czas pożegnania z Chinami w miejscu wybranym przez jiang Ronga, bę dącym symbolem nowych Chin: w restauracji McDonald’s. Bar mieści się na parkingu, naprzeciw Pałacu Letniego, cesarskiej siedziby zbudowanej w połowie XVIII wieku przez jezuickich architektów na wzór pałacu w Wersalu, a złupionej w 1860 roku przez francusko-brytyjski oddział wojskowy1. Już od dawna Chiny nie leżą poza granicami naszego świata, lecz są jego częścią. Aspiracje Chińczyków mogą być artykułowane w in ny sposób niż w Europie —na przykład w postaci historii o wilkach i smo ku —ale zasadniczo nie różnią się od naszych. Chińczycy nie są wcale in ni niż my. ani nie żyją gdzie indziej. Ich pragnienia, cierpienia, radości są identyczne z naszymi; nie mamy prawa skazywać ich na odmienność ani zabraniać im zwyczajnych pragnień: pragnienia złej kawy made in USA ani pragnienia wolności. Chiny przestały być egzotyczne, tylko par tia komunistyczna taka pozostała. Na jak długo jeszcze? .
Dokąd zmierzają Chiny? Cztery scenariusze —od rewolucji po status quo . Odrzućmy wszelkie proroctwa dotyczące tego trudnego do zdefiniowania kontynentu i poprzestańmy na opisie dominujących obecnie wśród sinologów czterech scenariuszy na temat przyszłości Chin. Żaden z nich nie wydaje mi się prawdopodobny, zaś ten, lifty mógłby zostać zrealizowa ny, jeszcze nie powstał. | . ,£v ' jp | j Kolejna rewolucja? Chinami wstrząsają bunty; przez cały rok zwra caliśmy na nie uwagę i je relacjonowaliśmy. Czy jednak w wyniku ich połączenia wybuchnie rewolucja, trzecia w ciągu wieku, po obaleniu ce sarstwa w 1911 roku i republiki, w roku 1949? Wizjonerzy wierzą w ten pierwszy scenariusz. Lecz choć niezadowolenie setek milionów Chińczy ków jest głębokie, pomiędzy tymi rewoltami nie ma żadnego kontaktu, nic nie wskazuje na to, by miały się połączyć, nie mają ani przywódcy, ani programu. Partia zdołała je odseparować; wydaje się, że rewolty nie są w stanie nią zachwiać ani nie przybrały takich rozmiarów, by ich uczest nicy mogli stawić czoła policji lub wojsku. 1 Podczas drugiej wojny opiumowej.
; Morał I l ¥
233
Czy ruchy religijne nie są poważniejszym zagrożeniem? Historyczny precedens - obalenie dynastii w wyniku wielkich wybuchów mistycyzmu -nie musi się wcale powtórzyć. Kościoły i sekty działające w chińskim _ społeczeństwie raczej zaspokajają potrzebę jednostkowego zbawienia czy g solidarności grupowej, nie powodując milenarystycznego zagrożenia^ Rozbicie w puch sekty Falungong jest również dowodem na to, że partia nie pozwoli, aby apokaliptyczne projekty doprowadziły do jej destabili zacji. Także w tym przypadku środki represji, jakimi dysponuje, sprawia- ; ją, że w najbliższym czasie masowe ruchy nie będą w stanie jej zagrozić. Scenariusz rewolucyjny wydaje się tym mniej prawdopodobny, że naród sparaliżowany jest strachem przed przemocą. Obawa przed wojną domo wą jest u Chińczyków silniejsza niż nienawiść do partii. Partia przeko nała ich, że stworzyła najgorszy z reżimów, eliminując jednak wszystkie inne: żaden zbuntowany chłop, strajkujący robotnik, kandydat na reli gijnego męczennika nie odważy się zaproponować alternatywy. A dążenie ; do liberalnej demokracji? Ogranicza się do środowisk intelektualnych, już partia nad tym czuwa. * Po odrzuceniu scenariusza numer jeden rozważmy drugą katastrofę: bankructwo. Nie ulega wątpliwości, że wzrost gospodarczy w Chinach nie utrzyma obecnego tempa ▼-ze względu na wąskie gardła stworzone przez samą naturę i złe zarządzanie: brak energii, wody, wykwalifikowanej si ły roboczej, zanieczyszczenie środowiska, pandemie wywołane przez kon centrację ludności bez zachowania zasad higieny. Zresztą partia nie pa- v riuje nad obiema siłami napędowymi chińskiego wzrostu: nad popytem amerykańskich konsumentów i nad poziomem oszczędności Chińczy ków. Wystarczy, żeby Amerykanie odwrócili się od chińskiego rynku, oszczędzający zaś złożyli swoje pieniądze w innych miejscach niż banki, a ruszy cała lawina upadłości, która pogrąży kraj w chaosie. Teoretycz nie istnieje możliwość odbudowy gospodarki lepiej osadzonej na rynku wewnętrznym —byłoby jednak to możliwe po długim okresie przejścio wym. W międzyczasie partia straciłaby legitymację do sprawowania wła dzy, którą sama przecież uzależniła od wzrostu gospodarczego. Czy ten drugi scenariusz doprowadziłby do demokracji? Można by ra czej zakładać, że partię zastąpi władza wojskowa, aby powstrzymać nie pokoje i nie dopuścić do ogłoszenia niepodległości przez niektóre prowin cje, takie jak Tybet, Xinjiang, Fujian albo Cuandong, odczuwające pokusę połączenia się z Hongkongiem czy Tajwanem. Jednak ten drugi scenariusz nie wydaje mi się bardziej prawdopodob ny od pierwszego, ponieważ świat potrzebuje chińskiej wytwórni. Gdyby
234
Rok Koguta miała zwolnić tempo produkcji, Zachód padłby ofiarą wyższych cen i trudniejszego dostępu do dóbr powszechnej konsumpcji. Ta wzajemna, obejmująca cały świat zależność powinna na razie uratować partię. Rozważmy dwa inne, modne, lecz mnfej drastyczne scenariusze. Scenariusz numer trzy - stopniowe, zorganizowane przejście do demo kracji-^- znajdzie licznych zwolenników, tak w Chinach, jak i poza nimi. Według tych reformistycznych przewidywań, partia, mając do czynienia z coraz bardziej niespokojnym społeczeństwem i coraz bardziej złożony mi wyborami, sama uzna, że dialog jest konieczny. Zasada negocjacji miałaby się okazać ważniejsza od zasady autorytarnego sprawowania władzy. Zgodnie z tym scenariuszem wśród komunistów nastąpi podział na różne odłamy - liberalne i etatystyczne - które ostatecznie przeisto czą się w partie polityczne. Partia dokonałaby w ten sposób kolejnej me tamorfozy, przechodząc od rewolucji do totalitaryzmu, od totalitaryzmu od autorytaryzmu i od autorytaryzmu do demokracji liberalnej. Czy nie na ten właśnie kierunek przemian wskazują lokalne wybory, zaczątki przestrzegania prawa i pierwsze sprawiedliwe wyroki, społeczne deba ty pojawiające się w mediach oraz Biała Księga Demokracji opublikowa na w Roku Koguta? Temu optymistycznemu scenariuszowi brakuje jakiegoś kalendarium: partia nie podejmuje żadnego konkretnego zobowiązania dotyczącego wspomnianych przemian i uzależnia demokratyzację od „chińskiej spe cyfiki” oraz od rozmaitych „okresów przejściowych” będących synoni mem odkładania decyzji ad calendar graecas i wiecznym alibi. Nie jest zatem możliwe, by partia dobrowolnie zaangażowała się w transformację, która w krótkim czasie doprowadziłaby do jej wyelimi nowania. W wyniku demokratyzacji miejsce technokratów zajęliby przed stawiciele środowisk chłopskich wybrani głosami większości, a także zmieniłby się sposób myślenia o gospodarce, obsesja mocarstwowości Chin zostałaby zastąpiona dążeniem do dobrobytu. I w końcu —czego wielokrotnie dowiodła historia, od Ludwika XVI po Gorbaczowa - okres przejściowy jest najtrudniejszym momentem dla rządów autorytarnych. Po co więc ryzykować? Reformy są życzeniem; pobożnym życzeniem... Pozostaje czwarty scenariusz, który można wziąć pod uwagę: autory tarne status quo. Zwykle dyktatury obumierają wraz z dyktatorem, bądź też dlatego, że nie potrafią określić sposobu przekazywania władzy. Jed nak chińska partia komunistyczna stała się niedziedziczną dynastią, w której wymiana pokoleń następuje dziś bez przemocy. Udało jej się rów nież zmienić bazę, bez zakłóceń dokonując przejścia od utopii do rozwo-
Moral S§f|Ł 235* ju, od postawy bojowej do eksperckiej i poprawiając przy tym umiejęt ność zarządzania gospodarką, obroną narodową i ruchami społecznymi. Drugi cel to wzbogacenie członków partii. Jeśli o to chodzi, partia ma zdolności, dzięki którym może wzmacniać władzę, pomnażać swoje bo gactwa i jednocześnie zwiększać potęgę kraju. : Czy należy podziwiać te dokonania partii?.Nie sposób zaprzeczyć, że działa ona skutecznie, lecz jej ambicje są przerażające. Cele, jakie sobie stawia, z całą pewnością są odmienne od tego, o czym marzy niepartyj- ; ne chińskie społeczeństwo (gdyby ktoś w ogóle zapytał je o zdanie). Czy można wątpić, że każdy wolałby szczęście osobiste, szkołę dla swoich dzieci, szpital na starość, przyzwoite dochody (bez wykorzenienia), lep sze traktowanie przez biurokratów, wolność słowa, mniejsze wydatki na zbrojenia? Lecz ci Chińczycy są pozbawieni głosu i nikt ich nie słucha - ani w kraju, ani poza nim. Ten milczący naród, ponad miliard ludzkich istnień, to bezpośrednie ofiary cudownej skuteczności partii. ^"^ . Zresztą Chińczycy (z wyjątkiem tych, którzy czerpią bezpośrednie korzyści z obecnej sytuacji) nie mają żadnych złudzeń. Kiedy tylko mo gą- w Hongkongu, na Tajwanie, za oceanem - wybierają liberalną demo- " , krację, co dowodzi, że model komunistyczny nie jest modelem uniwersal nym. Nie jest nim nawet dla samych Chińczyków, natomiast wartości zwane zachodnimi - takie właśnie są - to punkt odniesienia dla wszyst kich narodów.
Prawa człowieka —obowiązki Zachodu Czwarty scenariusz, autorytarne status quo, jest prawdopodobny, lecz nie do przyjęcia dla większości Chińczyków. Może zatem decyzja o przy szłości partii zapadnie ostatecznie poza Chinami? Bo legitymacja partii zależy przede wszystkim od świata zewnętrznego, który darzy ją względa mi należnymi państwu, zapominając, że partia to nie Chiny! Czy powinniśmy - czego żądają niektórzy demokraci na wygnaniu bojkotować wymianę handlową z Chinami? Bojkot jest niepożądany, po nieważ zależy nam na rozwoju Chin, dzięki któremu ponad miliard ludz kich istnień będzie mogło pewnego dnia uniknąć nędzy i odbudować swo ją kulturę. Globalizacja gospodarcza i kulturalna sprawia, że rozwój ten wzbogaca również Zachód. Co zatem należy robić, aby rozkwit kraju przyniósł korzyści jak największej liczbie jego mieszkańców, a nie tylko Chinom militamo-technokratycznym? Czy powinniśmy i czy możemy działać?
Rok Koguta Jeśli wierzymy w godność we wszystkich kulturach, musimy zachować się konsekwentnie i zacząć słuchać chińskich demokratów. Możemy to zrobić. Za czasów Związku Radzieckiego za normalne i moralne uważa no wspieranie rosyjskich dysydentów, uzależnianie wymiany handlowej od postępów w przestrzeganiu praw człowieka oraz powstrzymywanie agresji militarnej ZSRR. Dlatego powinniśmy bojkotować Yahoo! aż do czasu uwolnienia Shi Tao. Przypomnijmy, że ten dziennikarz został ska zany na trzynaście lat więzienia za wysłanie maila, w którym pochlebnie wyrażał się o demokracji; zadenuncjowało go chińskiej policji kierownic two tego amerykańskiego przedsiębiorstwa. Czyżby wyjątkowość Chin nie pozwalała nam bronić własnych przekonań i praw Chińczyków prze śladowanych przez partię? Posłuchajmy ich, tak jak kiedyś solidaryzowa liśmy się z rosyjskimi dysydentami. Albo nie słuchajmy, ale przestańmy udawać, że jesteśmy uosobieniem humanistycznych wartości. I Mężom stanu i biznesmenom takie podejście do Chin wyda się nie realistyczne, tak jak kiedyś ruch praw człowieka wspierający obywateli ZSRR i krajów Europy Środkowej, ciemiężonych przez ich partie komu nistyczne. Czy zresztą istnieje potrzeba usprawiedliwiania moralnego wyboru lub obowiązku krytyki? Dodajmy, że sytuacja sprzyja temu, by przejść do czynów. W ostatnich dniach Roku Koguta powtórzę to, co na pisałem na jego początku o igrzyskach olimpijskich, które odbędą się w Pekinie w 2008 roku. Czy będzie to Berlin, czy Seul? Czy jak w Berli nie w 1938 roku będziemy świadkami triumfu partii zagrażającej swoje mu narodowi i światu?. Czy też —tak jak w Seulu w 1988 roku —wszyscy Chińczycy otrzymają prawo do wypowiedzi? Zależy to także od nas, bo rząd w Pekinie jest bardzo czuły na to, jak go postrzegamy na Zachodzie. Zagraniczne inwestycje determinują bo wiem tempo wzrostu. Działania spoza Chin na rzecz praw człowieka są więc skuteczne. A Chińczycy są naszymi braćmi. . , :. * ^aryz-Pckin, styczeń 2006 roku
Podziękowania
Rok Koguta jest owocem badań, jakie prowadziłem w Chinach od stycz nia 2005 do stycznia 2006 roku. Poprzedziły je coroczne podróże do Państwa Środka, które odbywałem począwszy od roku 1977, oraz liczne publikacje poświęcone rozwojowi gospodarczemu Chin (La nouvelle rickesse des nations - książka ta ukazała się w Paryżu w 1987 i w Pekinie w 1988 roku), stosunkom Chin z sąsiadami (Le monde est ma tribu, 1997), reformom gospodarczym i politycznym w Chinach kontynental nych i na Tajwanie (Le capital, suite etJins, 1991). Wśród tych, którzy służyli mi pomocą podczas moich badań, na szcze gólne podziękowania zasługują Claude Martin, Franęois-Marcel Plaisant, Jean-Paul Reau, Gerard Chesnel, Pierre Barroux, Nicolas Chapuis, Paul Jean-Ortiz, Daniel Blaise, Bruno Cabrillac, Christian Thimonier, Wang Hua, Chen Deyan. Zhao Fusan, Theodore de Bary, Du Weiming i Kristofer Schipper udzielili mi wyjaśnień na temat sytuacji religii w Chinach, zaś Jean-Luc Domenach, Pierre-Etienne Will i Yves Camus zapoznali mnie ze współ czesną sinologią. v.\;; Liczne rozmowy z Alainem Peyrefitte, przeprowadzone w Chinach i we Francji, wywarły znaczący wpływ na moje rozważania. Podczas mojej wędrówki po Chinach w 2005 roku towarzyszyli mi Yan Hangsheng, Ouyang Zantong i An Sha.
Bibliografia Poniższa bibliografia (która nie jest wyczerpująca), ułożona w porządku alfabetycznym według nazwisk autorów, z zachowaniem podziału na roz działy książki, pozwoliła mi sprawdzić i uściślić informacje zebrane w trakcie moich badań. PROLOG: Chiny wymyślone Marie-Claire Bergere, Lucien Bianco, Jurgen Domes, La Chine au XXe siecle de 1949 a aujourdhui, Fayard, Paryż 1990. Jean-Luc Domenach, U Archipel oublie, Fayard, Paryż 1992. Jean-Luc Domenach, Ou va la Chine?, Fayard, Paryż 2002. Rene Etiemble, Quarante ans de mon maoisme (1934-1974), Gallimard, Paryż 1976. . John King Fairbank, The great Chinese revolution, 1800—1985, Harper&Row, Nowy Jork 1986. John King Fairbank, Chiny: nowe spojrzenie, przekł. Teresa Lechowska, Zbigniew Słupski, wstęp Piotr Gellert, Marabut-Bellona, Gdańsk-Warszawa 2003. Marcel Granet,Lapensee chinoisę, Albin Michel, Paryż 1968. .... Robert Guillain, Dans trenie ans la Chine, Seuil, Paryż 1965., Pere Hue, Lempire ckinois. Editions du Rocher, Monako 1980. *r Laszlo Ladany, The Communist Party o f China and Marxism, 1921—1985, a self-portrait. Hoover Institution Press, Stanford 1988. Louis Lecomte, Un jesuite a Pekin; nouveaux memoires sur Vetat present dela Chine, 1687-1692, Phebus, Paryż 1990. | Jean Levin, La Chine romanesque, fictions d ’Orient et d ’Occident, Seuil, Paryż 1995. Simon Leys, Essais sur la Chine, Robert Laffont, Paryż 1998. Pasqualini Jean, Prisonniers de Mao, Sept ans dans un camp de travail en Chine, Gallimard, Paryż 1973. ' Alain Peyrefitte, La tragedie chinoise, Fayard, Paryż 1990. Alain Peyrefitte, Vempire immobile ou le choc des mondes, Fayard, Paryż 1989.
240
Rok Koguta Alain Peyrefitte, Un choc des cultures, le regard des Anglais, Fayard, Pa ryż 1998. Philip Short, Mao Tse-toung, Fayard, Paryż 1999. ‘ ' • Jonathan D. Spence, The Chans great continent, China in western minds, W.W. Norton & Company, Nowy Jork i Londyn 1998. Jonathan D. Spence, Chinese roundabout, essays in history and culture, W.W. Norton & Company, Nowy Jork i Londyn 1992. Tsien Tche-hao, Uempire du milieu retrouve, la Chine poputaire a trente ans, Flammarion,Paryż 1979. > Fabienne Verdiei; Passagere du silence, dix ans d ’initiation en Chine, Al bin Michel, Paryż 2003. ROZDZIAŁ 1: Opozycjoniści Marianne Bastid-Bruguiere, Devolution de la society chinaise a la Jin de la dynastie de Qing 1873-1911, Editions de l’Ecole des Hautes Etu des en Sciences Sociales (EHESS), Paryż 1979. : V' Ian Buruma, Bad elements, Chinese rebels from Los Angeles to Beijing, Vintage Books, Nowy Jork 2002. ................. j§ ' *Che Muqi, Beijing 1iirmoilt more than meets the eyes, Foreign Languages Press, Pekin 1990. Fang Lizhi, Abattre la grande muraille, science, culture et democratic en Chine, Albin Michel, Paryż 1990. Heng Liang, Judith Shapiro, After the nightmare, A survivor o f the cultu ral revolution reports on China today, Alfred A.Knopf, Nowy York 1986. Marie Holzman, Bernard Debord, Wei Jingsheng, un Chinois inflexible, Bleu de Chine, Paryż 2005. ! -: Lou Sin (Lu Xun), Nouvelles chinoises, Editions en Langues Etrangeres, . Pekin 1974. ' ■ ' r ^ : Patrick Sabatier, Le dernier dragon, Deng Xiaoping, un siecle de Vhistoire de Chine, Jean-Claude Lattesj Paryż 1990. ; Jonathan D. Spence, Emperor o f China, self-portrait ofK 'ang-H si, Vinta ge Books, Nowy Jork 1988. Alexis de Tocqueville, Dawny ustrój i rewolucja, przeł. Hanna Szumańska-Grossowa, Społeczny Instytut Wydawnicży Znak, Kraków 1994. Wei Jingsheng, Lettres de prison. Plon, Paiyż 1998. > Harry Wu, Laogai, the Chinese gulag, Westview Press, Boulder 1992.. Zhang Jie, Ailes de plomb, Maren Sell&Cie, Paryż 1985.
Bibliografia ^ ^
241
ROZDZIAŁ 2: Chwasty . ^ Pearl Buck, Peonia, przeł. Bogumiła Nawrot, Muza, Warszawa 2005; SJj Pierre Haski, Le sang de la Chine, quand le silence tue, Grasset, Paryż 2005. ' | . łan Johnson, Wild Grass, Three stories o f change in modem China, Ran dom House, Nowy Jork 2004. 1 | Julia Kristeva, Des Chinoises, Rauvert, Paryż 2001. ; * Nicholas D. Kristof, Sheryl Wudiinn, China wakes. Times Books, Random House, Nowy Jork 1994. Li Zhisui, Prywatne życie przewodniczącego Mao, przeł. Zygmunt Zaczyn > Wydawnictwo Philip Wilson, Warszawa 1996. 1 Zhang Yu, Ripoux a Zhengzhou, Picquier Poche, Paryż 2004. ROZDZIAŁ 3: Mistycy . -' ’ - , David Aikman, Jesus in Beijing. How Christianity is transforming Chi- ?_ na and changing the global balance o f power, Regnery, Chicago ' 2003. Theodore de Barry, Asian values and human rights. A confucian commu- nitarian perspective, Harvard University Press, Cambridgel998. Yuan Bingling, Chinese democracies, a study o f the Kongsis o f West Bor neo (1776-1884), CNWS Publications, Leida 2000.: Chang Maria Hsia, Fdlungong, secte chinoise. Un defi au pouvoir, Autrement, Paryż 2004. • Nicolas Chapuis, Tristes automnes. Poetique de Videntite dans la Chine ancienne, Librairie You Feng, Paryż 2001. Jean Chesneaux, Les societes secretes en Chine, Juillard, Paryż 1971. Julia Ching, Kiing Hans, Christianisme et religion chinoise, Seuil, Paryż • 1988. Paul Claudel, Correspondance consulaire de Chine (1896—1909), Presses Universitaires de Franche-Comte, Besanęon 2004. Dialogi konfucjanskie, przeł. Krystyna Czyżewska-Madajewicż i Mieczy sław J. Kiinstler, Ossolineum, Wrocław 1976. Jacques Gemet, Le monde chinois, Armand Colin, Paryż 1972.; Jacques Gemet, Uintelligence de la Chine, le social et le mental, Gallimard, Paryż 1994. Adeline Herrou, La Vie entre soi. Les moines taoistes aujourd’hui en Chi ne, Societe d’ethnologie, Universite Paris X, Nanterre 2005. Laszlo Ladany, The Communist Party o f China and Marxism, 1921—1985, o self-portrait, Hoover Institution Press, Stanford 1988.
242
Rok Kogut; Louis Leeomte, Un jesuite / Pekin, nouveaux memoires sur Vetat present de ta Chine, 1687-1692, Phebus, Payż 1990. Jean Levi, Eloge de Vanarchie par deux excentriques chinois, polemiques du troisieme siecle traduites et presentees par Jean Levi, Editions PEncyclopedie des Nuisances, Paryż 2004. Jean Levi, Le reve de Confucius, Albin Michel, Paryż 1989. Joseph Needham, Wielkie miareczkowanie, nauka i społeczeństwo w Chi nach i na zachodzie, przeł. Irena Kałużyńska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984. David A. Palmer, La Jievre du Qigong, guerison, religion et politique en Chine, 1949-1999, Editions de 1’Ecole des Hautes Etudes en Scien ces Sociałes (EHESS), Paiyż 2005. Kristofer Schipper, Le corps taoiste, Fayard, Paiyż 1982. Kristofer Schipper, Franciscus Verellen, The Taoist canon, University of Chicago Press, Chicago 2004. Shang Yang, Le livre du prince Shang, Flammarion, Paryż 2005. Jonathan D. Spence, The search fo r modem China, Hutchinson, Nowy Jork 1990. Jonathan D. Spence, Le Chinois de Charenton, de Canton d Paris au IS 8 ■ siecle, Plon, Paryż 1988. Barend J. Ter Haar, The white lotus. Teachings in Chinese religious history, University of Hawai Press, Honolulu 1999. Tu Weiming, Milan Hejtmanek, Alan Wachman, The confucian world observed, a contemporary discussion o f Confucian humanism in East Asia, Institute of Culture and Communication, the East-West Center, Honolulu 1992. Yang Huilin, Christianity in China, M.E. Sharpe, Nowy Jork 2004. Yuan Bingling, Chinese Democracies, a Study o f the Kongsis o f West Bor neo (1776-1884), CNWS Publications, Leida 2000. ROZDZIAŁ 4: Upokorzeni Thomas Bernstein, Xiabo Lu, Taxation without Representation in Contem porary Rural China, Cambridge University Press, Cambridge 2003. Lucien Bianco, Jacqueries et revolutions dans la Chine du XXe siecle. Edi tions de la Martiniere, Paryż 2005. Frederic Bobin, Wang Zhe, Pekin en mouvement, Autrement, Paryż 2005. Wang Fei-Ling, Organizing through division and exclusion, China's hukou system, Stanford University Press, Stanford 2005.
Bibliografia
243
James C. Scott, The moral economy o f the peasant, rebellion and sub sistence in Southeast Asia, .Yale University Press, New Haven 1976. Paul Theroux, Sailing through China, Michael Russel, Renes 1983. ROZDZIAŁ 5: Wykorzystywani ^ Chang Jung, Jon Halliday, Mao, the unknown story, Jonathan Cape, Lon dyn 2005. Philippe Cohen, La Chine sera-t-elle notre cauchemar?, Mille et une . Nuits, Paryż 2005. . ■ . -k- ; , . : ; 1& Erik Izraelewicz, Quand la Chine change le monde, Grasset, Paryż 2005. ; ROZDZIAŁ 6: Pozorny rozwój Marianne Bastid-Bruguiere,Aspects de la reforme de Tenseignement en Chine au debut du XX* siecle, Mouton, Paryż i Haga 1971. Piene Cayrol, Hong-Kong, dans la gueule du dragon, Philippe Picquier, w Arles 1997. Anne Cheng, Le roman et la vie, Editions de l’Aube, Paryż 1995. ; China's reform politics, policies and their implication w: „The Korean As sociation for Communist Studies”, Seria Nr 5, Sogang University Press, Seul 1986. Elizabeth C. Economy, The river runs back, the environmental challenge to China's future, Cornell University Press, Ithaca i Londyn 2004. Franęois Godement, Dragon de feu , dragon de papier.; TAsie a-t-elle un avenir?, Flammarion, Paryż 1998. Ma Hong, New strategy fo r Chinese economy, New World Press, Pekin 1983. James McGregor, One billion customers. Lessons from the front lines do ing business in China, Free Press, Nowy Jork 2005. Harry T. Oshima, Economic growth in Monsoon Asia, a comparative su^ . rvey. University of Tokyo Press, Tokio 1987. Xiaolong Qiu, Mort d ’une heroine rouge, Seuil, Paryż 2003. Robert A. Scalapino, The politics o f development, perspectives on twentieth century Asia, Harvard University Press, Londyn 1989. Vaclav Smil, China's past, China's future: energy, food, environment, Routledge Curzon, Oxon 2003. Si Xie Bai-San, China's economic policies, theodes and reforms since 1949, Fudan University Press, Szanghaj 1991.
244
Rok Koguta
ROZDZIAŁ 7: Cienie demokracji Etienne Balazs, La bureaucratie celeste, recherche sur Ueconomie et la societe de la Chine traditionnelle, Gallimard, Paryż 1968. Jean-Philippe Beja, A la recherche d'une ombre chinoise. Le mouvement pour la democratic en Chine (1989-2004), Seuil, Paryż 2004. * Maria-Antoinetta Macciocchi, De la Chine, iesdl, Paryż 1971/ <' ROZDZIAŁ 8: Państwo bezprawia Isabelle Attane, Une Chine sansfemmes?, Perrin, Paryż 2005. Chen Lichuan, Thimonier Christian, Uimpossible pńntemps, une antho■ logie du printemps de Pekin, Rivages, Paryż 1990. Stephane Courtois, Nicolas Werth, Jean-Louis Panne, Andrzej Paczkow sk i, Karel Bartosek, Jean-Louis Margolin, Czarna księga komunizmu: fi zbrodnie, terror, prześladowania, przeł. Krzysztof Wakar i inni, Pró szyński i S-ka, Warszawa 1999. ^ Perry Link, Evening chats in Beijing, probing China’s predicament, W.W Norton& Company, Londyn i Nowy Jork1992. Lu Xiaobo, Cadres and corruption, the organizational involution o f the Chinese Communist Party, Stanford University Press, Stanford 2000 . Mo Yan, Le pays de Valcool, Seuil, Paryż 1993. f if Andrew Nathan, Peny Link, The Tienanmen papers: the Chinese leader ship's decision to use force against their own people, Public Affairs •>--> Books, Nowy Jork 2000. v Thomas Sharping, Birth control in China 1949-2000, population policy and demographic development, Routledge Curzon, Oxon 2003. Xinran, Chinoises, Philippe Picquier, Arles 2005. *: Yan Sun, Corruption and market relations in post-reform rural China. A micro-analysis o f peasants, migrants, and peasant entrepreneurs, Routledge Curzon, Londyn i Nowy Jork 2003. ROZDZIAŁ 9: Koniec partii . Stephanie Balme, Entre soi, Velite du pouvoir de la Chine contemporaine, Fayard, Paryż 2004. Michael Dillon, Xinjiang-China’s muslim Far Northwest, Routledge Cur zon, Oxon 2004. Peter Griesttays, China’s new nationalism. Pńde, polities and diploma cy, University California Press, Berkeley 2004.
Bibliografia
245
Marie Holzman, Chen Yan (red), Ecrits edifiants et curieux sur la Chine au XXIe siecle. Voyage a travers la pensee chinoise contemporaine, Edi tions de 1’Aube, Paryż 2003. , ^ Rana Mitter, A bitter Revolution, China’s struggle with the Modem World, Oxford University Press, Oksford 2004. Andrew Nathan i Bruce Giley, China’s new mlers: the secret files. New York Review of Books, Nowy Jork 2002. Wang Hui, China’s new order, Harvard University Press, Londyn 2003. ROZDZIAŁ 10: Republikanie • Ahem, Emily Martin i Gates, Hill, The anthropology o f Taiwanese socie7 ty. Caves Books, Tajpej 198L Ang \A,Tuer son m an, Denoel, Paryż 2004. Marie-Claire Bergere, Sun Yat-Sen, Robert Laffont, Paryż 1994. i 1 Bo Yang, Golden triangle, frontier and wilderness. Joint Publishing Co., | Hongkong 1987. Bo Yang, The ugly Chinaman and the crisis o f Chines culture, Al- | len&Unwin, Melbourne1980. Jean-Pierre Cabestan, Benoit Vermander, La Chine et sesfronticres, Presse de Sciences Po, Paryż 2005. v gjj William M.Campbell, Formosa under the Dutch, Southern Materials Cen* . ter Publishing Inc, Tajpej 1992. Rene Dumont, Taiwan, leprix de la reussite, Seuil, Paryż 1987. Juan Chee Soon, To be Free; Stones from AsiasSstmggle against oppress ? sion. Monash Asia Institute, Portland 1998. M KI Ruoxi Chen, The execution o f Mayor Yien and other stories from the Gre- ' at Proletarian Culural Revolution, Indiana University Press, Ithaca i Londyn 2004. Chu Hsi-Ning, Chu T’ien-Wen, Chu Tien-IIsin, Le dernier train pour Tamsui et autres nouvelles, Christian Bourgeois, Paryż 2004. v Gao Xinjiang, Le livre d ’un homme seul, Editions de l’Aube, Paryż 2004. Shirley W.Y. Kuo, The Taiwan economy in transition, Westview Press, Bo ulder 1983. Shirley W.Y. Kuo, Gustav Ranis, John C.H. Fei, The Taiwan success sto ry, rapid growth with intense distribution in the Republic o f China. 1952-1979, Westview Press, Boulder 1981. : ; <7 . K.T. Li, The experience o f dynamic economic growth on Taiwan, Mei Ya Publications Inc, Tajpej i Nowy Jork 1976. • .V
246
Rok Koguta Peng Ming-Min, A taste offreedom, memoirs o f a formosan independence ' leader, Taiwan Publishing Co., Upland 1972. Andrew Scobell, China’s use o f m ilitary force, Cambridge University Press, Londyn 2003. ROZDZIAŁ 11: Morał Gordon Chang, The coming collapse o f China, Random House, Nowy Jork, 2001. Peter Hays Gries, Stanley Rosen (red.), State and society in 21sl century China. Crisis, contention and legitimation, Routledge Curzon, Londyn i Nowy Jork 2004. Hu Ping, La pensee manipulee, le cas chinois, Editions de TAube, Paryż 1999. Hu Ping, Chine: a quand la democratic? Les illusions de la modernisa tion, Editions de PAube, Paryż 2004. CZASOPISMA: „Chinese cross currents”, Macau Ricci Institute. „Perspectives chinoises”. Centre Franęais d’Etudes de la Chine w Hong kongu. www.hrichina.org (Human Rights in China).
Wybrane pozycje w języku polskim Poniższy wybór zawiera książki, których tematyka związana jest z zagad nieniami omawianymi przez G. Sormana; dodano także kilka podstawo wych pozycji na temat tradycyjnej kultury i cywilizacji chińskiej. Pominię to natomiast książki o np. sztuce Chin, przekłady literatury chińskiej itp. Dialogi honfucjanskie, przeł. Krystyna Czyżewska-Madajewicz i Mieczy sław J. Kunstler, Ossolineum, Wrocław 1976. John King Fairbank, Historia Chin: nowe spojrzenie, przeł. Teresa Lechow ska, Zbigniew Słupski, wstęp Piotr Gellert, Marabut, Gdańsk 1996. Feng Youlan, Krótka historiafilozofii chińskiej, przeł. M. Zagrodzki, Wy dawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2001. Bogdan Góralczyk, Pekińska wiosna 1989. Początki ruchu demokratycz nego w Chinach, Familia, Warszawa 1999. Marcel Granet, Cywilizacja chińska, przeł. i oprać, sinologicznie Mieczy sław J. Kunstler, PIW, Warszawa 1973.
B ibliografia
Marcel Granet, Religie Chin, przeL Joanna Rozkrut; przedm. Georges Dumezil, Znak, Kraków 1997. Li Zhisui, Prywatne życie przewodniczącego Mao, przeł. Zygmunt Zaczyn, Wydawnictwo Philip Wilson, Warszawa 1996. Marcin Łochowski, Zycie codzienne w Pekinie 1999-2001, Dialog, War szawa 2002. Joseph Needham, Wielkie miareczkowanie, nauka i społeczeństwo w Chi nach i na Zachodzie, przeł. Irena Kałużyńska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984. Jacques Pimpaneau, Chiny. Kultura i tradycje, przeł. Irena Kałużyńska, Dialog, Warszawa 2001. Witold Rodziński, Historia Chin, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1992. Edward L. Shaughnessy, Chiny: kraj niebiańskiego smoka: kultura, filozojia, religia, nauka, sztuka, architektura, dziedzictwo czterech tysięcy lat, przeł. Anna Maleszko i Bożena Mierzejska, Horyzont, Warszawa 2001. Maria Roman Sławiński, Historia Chin i Tajwanu, Wydawnictwo Nauko we ASKON, Warszawa 2002. Maria Roman Sławiński, Historia Tajwanu, Wydawnictwo. Elipsa, Warsza wa 2000. Maria Roman Sławiński, (red.)i Najnowsza Historia Chin, Księgarnia Akademicka, Kraków 2005. Karin Tomala (red.), Ckiny: przemiany państwa i społeczeństwa w okresie reform 1978-2000, TRIO, Warszawa 2001. Karin Tomala i K. Gwalikowski (red.), Chiny: Rozwój społeczeństwa i pań stwa na przełomie XX i XXI w., TRIO, Warszawa 2001. ' Leonid Wasiłiew, Kulty, religie i tradycje Chin, przeŁ Aleksander Bogdań ski, PIW, Warszawa 1974. Wielka Historia Świata, Oficyna Wydawnicza Fogra i Świat Książki, Kra ków 2005 —[seria w kontynuacji, kolejne tomy zawierają omówienia historii Chin danego okresu]. J.C.Yang, Poradnik ksenofoba: Chińczycy, przeł. Jakub Kloc-Konkołowicz, Adamantan, Warszawa 1999, Wyd. 2,2001.
247
Nota transkrypcyjna W książce zastosowano obowiązującą obecnie w ChRL transkrypcję hanyu pinyin. Wyjątek stanowią nazwy geograficznych o utrwalonej pisowni polskiej (Pekin, Kanion, Nankin, Szanghaj, Tajpej, Tajwan), których zapis w pinyin po dano w nawiasach w indeksie, oraz nazwiska osób narodowości chińskiej miesz kających poza Chinami, które zostały zapisane w wersji, jaką posługuje się dana osoba (ńp. Shih Ming-leh —w pinyin Shi Mingde), A oto podstawowe zasady transkrypcji pinyin:
:
ż
Spółgłoski wymawiamy tak jak w języku polskim, z wyjątkiem:
.
c, k, p, t —wymawia się z przydechem, lak jak ch, k1*, ph, th (np. Pan Ą Phan ); b, g, d —wymawia się jak p, k, t (np. B ao—Pao); l i n . | j - wymawia się jak dź (np. Jian - Dzian); ^ z —wymawia się jak dz (np. Ziyang - Dzyjang); " v' ch - wymawia się jak czh (np. Chen - Cz*en); : ^ Vf u: zh - wymawia się jak dż (np. Zhang - Dżang); sh - wymawia się jak sz (np. Shi - Szy); V , >,:•5 w - wymawia się podobnie jak w języku angielskim (np. W ei- Uei); ^ r - wymawia się jak ż (np. Ren - Zen); £ .I q —wymawia się podobnie jak polskie 6 (np. He Qing - He Cing); x - wymawia się podobnie jak polskie ś (np. Chen Xichun - Open Siafiuń); y - wymawia się podobnie jak polskiej (np. Gao Yaojie - Kao Jaodzie).
’ Samogłoski wymawiamy tak jak w języku polskim, z wyjątkiem:
0 przed ng - wymawia się jak u (np. Song — Sung);
1 po s, c, sh, zh, ch - wymawia się jak y (np. shi - szy);
n —wymawia się jak ie (n p . tian —faen); q, x —wymawia się jak u (np. Qu - cii).
ia przed
u po
W sylabach złożonych nie wymawiamy samogłosek łącznie (np. gao -gu-o). Apostrof oznacza, że dwie sylaby wymawia się rozdzielnie (np. X i'a n —Si-an , a nie łącznie sian).
Indeks nazwisk
A Cheng 123 Amyarta Sen 134 Andreu Paul 191,214 Aragon Louis 58 ; Aung San Suu Kpi 224
■
Balazs Etienne 201, 208 Balme Stephanie 157 Bao Jingyan 67 Barthes Roland 10,213 Bechu Anthony 191 Bemstam Michael 132 Bianco Lucien 98 Bourdieu Pierre 204, 205 Buck Pearl, 56 Budda 62, 68 Bush George 20 Caiban 144 | | Cairang 143—144,152 Cao Siyuan 189 Cardonnel Jean 208 ' Carter 151 £ ChaiLing26 Chan Hing-ho 11 m ‘ Chavannes Edouard 208 Chen Guangcheng 163-164 Chen Xichun 183 Chen Xin 136-137,138 Chiang Kai-shek 222—223, 227 Ching Cheong 178,179 Chirac Jacques 2 6 ,1 6 2 ,2 0 9 Claudel Paul 73,193
Clinton Wiliam (Bill) Jefferson 21, 4 4 ,5 0 Cohn-Bendit Daniel 23 Courbet Amedee 216 Czyngis-Chan 22 Dalajlama 2 6 ,4 7 Dang Guoying 101,102 Demieville Paul 208 Deng Xiaoping 1 7 ,1 8 ,2 5 ,3 1 , 33, 3 4 ,6 1 ,9 1 ,9 8 ,1 3 3 ,1 5 0 ,1 6 1 , 1 7 2 ,1 7 5 ,1 8 4 ,1 9 3 ,2 0 1 ,2 0 6 ;; 210,229 Ding Yifan 105 Ding Zilin 5 ,160—162 J Domenach Jean-Luc 19, 209 ^ Du Hongqi 180 Du Weiming 202 Dumont Rene 220, 221 . Engels Fryderyk 1 8 3 I I FangLizhi 26 I Feng Lanrui Ferry Jules 216
31, 32 ■;
Gama Vasco da 140 j Gandhi Mahatma 138 Gandhi Rajiv 133 Gao Xingjian 214 Gao Yaojie 39 Gide Andre 58 Giscard d’Estaing Valery 208
252 t m
Rok Koguta
Gorbaczow Michaił 24,31, 38, 157,207,234 Granet Marcel 208 Han Dongfang 156-158, Hao Lina 163-166 Havel Vaclav 21,37 He Qing 204-206 He Weifang 169,170 Holzman Marie 209 . Hu Jia 47,48 Hu Jintao 69 . Hu Ping 15 Huang Jinqiu 181 ' Huang Kecheng 174-175 Huntington Samuel 204 Jambet Christian 11 Jelcyn Borys 31 Jiang Lianjie 160 Jiang Qing 175 ■ Jiang Rong 230-232 v ; Jiang Zemin 184 > ' Jiren 143-146 Jullien Franęois 68,208 Kahn Hermann 109 Kangxi 54 m Kim Dae Jung 36 ; ; King Martin Luther 36 Kolumb Krzysztof 140 Konfucjusz (Kongzi) 9 ,2 1 ,2 3 , 29, 62, 6 4 ,6 5 ,6 7 ,6 8 ,6 9 ,7 0 , 105,109,200,201,202,2 0 8 , 209 Kristeva Julia 212—213 ; Lacan Jacques 10 Laozi (Lao-tse) 67 Lardreau Guy 11 Lecomte Louis 64, 65
Lee Kwan Yu 203 Leibniz Gottfried 9, 66 Li 60-64 Li Ang 211-216 Li Changchun 48 Li Dan 46-48 Li Fan 148 Li Hongzhi 75-78 Li Lulu 98 Li Peng 161 Li Yuchun 158-159 Liu Di 37-38 Liu Qing 18 11 Liu Xia 56-59 ’ ^ Liu Xiaobo 57-58 f | Locke John 19 Ludwik XVI234
‘
Ma Ying-jeou (Ma Yingjiu) ? ; 219-222 Macciocchi Maria-Antonietta ; 10 Machiavelli Niccolo 105 v *: Magellan Ferdynand 140 , Malraux Andre 58 Y ' l Y Mandela Nelson 19, 225 Mao Yushi 123-129,131 Mao Zedong 12,1 7 , 18, 2 5 ,2 7 , *2% 3 1 ,3 2 ,3 4 , 36, 3 9 ,5 3 , « § " 6 1 ,6 4 ,6 8 ,9 1 ,9 3 ,9 5 ,9 7 ,9 8 , 1 1 7 ,1 1 8 ,1 3 9 ,1 4 1 ,1 5 0 ,1 5 3 , 1 7 2 ,1 7 4 ,1 7 5 ,1 8 3 ,1 9 3 ,1 9 5 , ;; 1 9 7 ,1 9 8 ,1 9 9 ,2 0 1 ,2 0 2 ,2 0 5 ,207,2 2 1 ,2 2 2 ,2 2 7 , Maspero Henri 208 Mencjusz 70, 178, 202 Michnik Adam 37 V Ming, dynastia 140-142 Mo Yan 24,158 ; Molier 11 Monteskiusz 19, 66
|
Indeks nazwisk Navarrete 115 Nowak Manfred 78
Vandermeersch Leon 108 Vedrine Hubert 210
Pan Wei 199-203 Pan Xiuming 52—55 Peyrefitte Alain 10,23,25 Pimpaneau Jacques 209 Platon 67 Pu Zhiqiang 155,157,158
Wałęsa Lech 17,156,225 Wang 62 ,9 3 ,9 4 Wang (biskup) 62,63 Wang Dan 26 Wang Fei-Ling 95 Wang Yi 84,157,158 Wei Jingsheng 17-22,26,33, V 34,157,207,225,226,227, 230 Wolter 9 ,1 0 ,2 1 ,6 6 Wuer Kaixi 22—26,33
Qin Shi Huangdi 190-195
I
Richards Timothy 64 Riefenstahl Leni 195 Ryckmans Pierre (pseud. Simon Leys) 11,25,208 Sartre Jean-Faul 9 ,1 1 ,5 8 Schipper Kristofer 68 Shi Tao 5 ,4 9 ,5 0 Shih Ming-teh (Shi Mingde) 224-227 Sollers Philippe 10,213 Soros George 38 Stalin Józef 32,58,212 .' Taipingowie 79 Tang, dynastia 217 Tocqueville Alexis de 32,33
Xiao Weibin 180 YuJie 32-36,63,157 Zhang Yimou 195 Zhang Yu 42 ZhaoZiyang24 \ Zheng Enchong 179 ^$0% Zheng He 140-142 / Zhou Raymond 160,161; 1
253
Indeks nazw geograficznych
Anhui 180 Baoji 6 0 , 6 1 , 6 2 , 6 3 , 8 6 , 8 9 Bengbu 180
1 7 9 .1 9 6 .2 0 4 .2 0 9 .2 1 9 .2 2 3 , 2 3 3 ,2 3 5 Hubei 72 Hunan 4 9 ,1 5 8
Birma 1 3 3 ,2 2 4 Chała 143 Changsha 167 Changzhou 181 Chengdu 8 4 ,1 5 7 Chongqing 180 Daqing 192 Dongyang 9 9 Dongzhou 9 9 , 1 0 6 ,1 6 1 ,2 0 9 Formoza —* Tajwan Fujian 1 4 ,1 8 0 ,2 2 7 ,2 3 3 Fuzhou 7 0 , 7 3 ,7 4 ,1 9 3 Gansu 8 6 Guangdong 1 1 0 ,2 3 3 Guangzhou Kanton Guiyang 153 Guizhou 1 5 1 ,1 5 2 ,1 5 4
Indie 1 2 ,6 4 ,6 8 , 7 1 , 8 0 , 8 7 , 8 8 , ; 1 3 2 ,1 3 3 ,1 3 4 ,1 3 5 ,1 3 6 ,1 3 7 , 1 3 8 .1 3 9 .1 4 0 .1 5 0 .1 6 4 .2 2 3 , 225, 228 Japonia 1 2 ,1 4 ,3 3 ,7 0 , 7 1, 84, 1 0 9 .1 1 1 .1 1 6 .1 2 0 .1 2 5 .1 2 7 , 1 6 6 ,1 9 6 ,1 9 7 ,1 9 8 ,1 9 9 ,2 0 0 , 2 1 8 ,2 2 5 ,2 2 7 ,2 2 9 Kaifeng 56 Kanton {Guangzhou) 2 0 ,4 1 ,4 6 , 5 1 ,5 5 ,1 0 7 ,1 0 8 ,1 1 0 ,1 1 5 , 1 2 0 ,1 2 8 ,1 8 0 Kaohsiung (Gaoxiong) 221 Keeiung (Jilong) 2 1 6 Korea Południowa 1 4 ,1 5 , 3 6 , 7 1 , 8 4 .1 0 9 .1 1 1 .1 1 6 .1 2 5 .1 2 7 , 1 3 9 ,2 1 8 ,2 2 2 ,2 2 3 ,2 2 4 ,2 2 5 Korea Północna 2 2 ,1 1 5 ,1 9 5 Korea 109
Hangzhou 5 3 ,2 0 4 Hebei 9 8 Henan 3 9 , 4 0 , 4 1 , 4 2 , 4 3 , 4 4 , 4 6 , 4 7 , 4 8 , 9 5 ,1 7 9 Hongkong 1 1 ,2 1 ,3 6 ,5 3 ,9 9 ,1 0 0 , 1 0 7 ,1 1 0 ,1 1 7 ,1 1 8 ,1 1 9 ,1 2 0 , 1 2 7 ,1 5 6 ,1 6 1 ,1 6 2 ,1 7 3 ,1 7 8 ,
Linyi 1 6 4 ,1 6 5 Luwan 180 Maguan 1 5 1 ,1 5 2 ,1 5 3 ,1 5 4 Makau 1 3 0 ,1 7 3 Mongolia Wewnętrzna 2 1 ,1 8 0
256
Rok Koguta Nandawu 44 Nankin (Nanjing) 176,177,197,
; 198
llp g l
•
Pagoda Feniksa 86, 87, 89,90,92, 9 3,94,107 Pekin (Beijing) 1 0 ,1 1 ,1 2 ,1 5 ,1 8 , 20, 22, 23 ,2 4 ,2 5 ,2 6 , 27,30, 31, 32,36, 38,41, 46, 47,48, 52, 54, 55,65,66, 70, 71,73, 78, 7 9 ,8 0 ,8 4 ,9 2 ,9 5 ,9 6 ,9 7 , > 99,101,103,104,105,116, ■ v/117,120,123,126,135,136, 140,148,149,155,156,162, 1 6 3 ,1 6 4 ,165ą 166,175,179, 183,191,194,196,197,199, 1 203,209,211,214,215,219, 222,223,224,227,228,229, 230,236 Pudong 190, 192 - , „ Qinghai 143, 146,151 Qufu 69 Seul 15, 236 Shaanxi 60, 62, 63, 85, 86,87, 95, - 174 I \ ^ H R Shandong 69, 95,163,164 Shangcai 39, 40, 41, 42, 43 Shengyou 98 Shenzhen 196 Shijiahe 179 , i Sichuan 158,163 Szanghaj (Shanghai) 38, 41, 46, 5 5 ,6 4 ,8 3 ,9 5 ,9 6 ,1 1 2 ,1 1 5 ,'v
..
1 1 7 ,118,119,120,135, 136,139,163,179,180, 182,183,187,190,191, ’ : 192,196
Tajpej (Taibeij, 22, 23, 55, 75,*:^ - 211, 212, 214, 215,216, 219, 220, 221, 224, 227 Tajwan (Taiwan) 14, 22, 23, $6, ,. 51, 63, 67, 74, 75,109, 110,: 173,-190,194,200,209,210, 211,212,213,214, 215,216, 217, 218, 219, 220,221,222, 223,224,225,226,227,228, 233,235 - ^ M Tybet 2 1 ,8 4 ,1 4 1 ,1 4 3 ,1 8 0 ,2 2 8 , 233 M . Wenlou 43, 44 Wenzhou 35 Wudang72 Wujiang 192 Wyspa Ptaków 147 . : Xi Jiang (Rzeka Perłowa) 11. Xi’an 46, 83 I Xidan 17 •| | .. , y | | | ^ Xining 146, 147 ' V Xinjiang 233 . Yan’an 174
.
Zhejiang 99,102 | Zhengzhou 3 9 ,4 2 ,4 5 . Zhongshan 107 ’