Granice demokracji liberalnej
SPIS TREŚCI
Wstęp..........................................................................................
9
Mity braterstwa. Kulturowa tożsamość jako fundament wspólnoty politycznej..........................................................
11
Ateny i Rzym. Dwa źródła zachodniej polityczności...........
49
Rewolucja czy konstytucjonalizm? Dwuznaczne dziedzictwo polityczne oświecenia.............
61
Europejskie społeczeństwo obywatelskie projekt obywateli czy eurokratów?....................................
85
Europejskie Niemcy czy niemiecka Europa?..........................
109
Demokracja liberalna i jej granice .........................................
115
Czy liberał może być p a trio tą ? ...............................................
147
Tolerancja, czyli miłosierdzie liberała...................................
157
Chciwość kontra zawiść ..........................................................
171
Nić Ariadny. O związkach kultury i polityki w myśli konserwatywnej......................................................
175
Ucieczka z wieży Babel............................................................
193
Rewolucyjni konserwatyści - przypadki faszystowskich fellow-travellersów..............................................................
199
Uniwersytet jako Disneyland...................................................
217
Edukacja - reforma czy rew olucja?........................................
233
Silny charakter czyli o zaletach zimnych kąpieli...................
239
Rwący strumień inform acji......................................................
247
Młodość i polityka ..................................................................
255
Nota bibliograficzna................................................................
267
In d e k s........................................................................................
270
„Polityki nie da się na dłuższą - ani nawet na średnią - metę uprawiać skutecznie bez oparcia w gruntownie przemyślanych ideach. O grom na więk szość polskich polityków omija szerokim łukiem książki takie jak Granice demokracji liberalnej Dariusza Gawina. Wydaje im się, że to ich decyzie kształtują rzeczywistość. Są w błędzie. Bo finalny skutek działań politycznycr zależy od przebiegu debaty publicznej. Tę zaś kształtują filozofowie, tacy jaL Gawin. I jeśli kiedyś powstanie polski republikanizm z prawdziwego zdarze nia, to jego źródeł trzeba będzie szukać w książkach, które mówiąc o ideach przygotowują przyszłą postać świata". Jarosław Gowin „Demokratyczny i liberalny kształt ustroju Polski i innych państw Unii Euroi pejskiej wydaje się ich obywatelom oczywisty, z czym wiąże się przekonanie, I że demokracja pozwala zrealizować każde pragnienie ludu. Głęboka i zał chęcająca do przemyśleń książka Dariusza Gawina studzi ten demokratycz ny entuzjazm i w sposób wnikliwy bada zalety i wady demokracji liberalnej i w świetle debat filozoficznych o polityce toczonych od czasów antycznych". M iłowit Kuniński Dariusz G a w in, historyk idei. Adiunkt w Insty tucie Filozofii i Socjologii PAN, zastępca dy rektora Muzeum Powstania Warszawskiego. Publikował m.in. w „Z naku", „Res Publice Nowej", „Przeglądzie Politycznym", „Teologii Politycznej". W 2005 r. wydał Polska, wieczny
romans. O związkach literatury i polityki w XX wieku , zaś w 2 0 0 6 r. Blask i gorycz wolności. Eseje o polskim doświadczeniu wolności (no minacja do N agrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza). W 200 6 r. został laureatem Nagrody im. Andrzeja Kno*skiego za książkę Polecamy także:
WSTĘP
D em okracja liberalna stanowi dziś niekw estionow ane ram y polityczne dla funkcjonow ania zachodnich społeczeństw. Zarówno instytucje ja k też obyczaje życia publicznego oce niane są w edle stopnia realizacji zasad dla niej w łaściw ych. Polityka staje się zatem sposobem innego rozkładania ak centów w obszarze tego samego dem okratycznego i liberal nego dyskursu, który ogarnia i kształtuje w szystkie dziedziny życia - nie tylko te bezpośrednio zw iązane ze sferą działań państw a i walki o władzę. Ta w szechobecność liberalnych idei napotyka jed nak w w ielu m iejscach opór, w innych w y wołuje protesty czy napięcia. Gdy dem o-liberalne zasady chce się stosować autom atycznie w takich m iejscach ja k rodzina, uniw ersytet czy kościół, siłą rzeczy musi dojść co najmniej do debaty, jeśli nie do konfliktu. To samo m ożna powiedzieć o innym w ielkim „m iejscu” kształtującym za równo intelektualny ja k i polityczny krajobraz, w jakim żyją zachodnie wolne społeczeństw a - o narodzie, jako historycz nie najm ocniej ugruntowanej płaszczyźnie budow ania zbio rowej tożsam ości jak o fundam entu w spólnoty politycznej. W ynika to z tej prostej przyczyny, iż dem okratycznoliberałny projekt zw iązany je st historycznie z now oczesno ścią, liczy sobie niew iele więcej ja k dwa stulecia, w formie dojrzałej w ykształcił się zaś w drugiej połow ie ubiegłego stulecia. S iłą rzeczy musi w ięc on w spółistnieć z innymi projektam i ideowym i, innymi tradycjam i oraz instytucjam i, których historyczne korzenie sięgają znacznie dalej w prze szłość, a które ciągle, pom im o naw racających fal krytyki, m ają się w cale nieźle. Dobrym przykładem takiej trudnej symbiozy, zawsze oscylującej pom iędzy współdziałaniem a konfliktem , je st w spółistnienie i w zajem ne splatanie się
10
WSTHP
wątków republikańskich w myśli ostatnich dwustu lat, się gających do tradycji antycznej filozofii politycznej, z w ąt kami dem okratycznym i i liberalnymi. W każdej takiej sytuacji - sytuacji, w której pozornie hegem oniczny dyskurs dem okratyczno-liberalny. napotyka opór innych dyskursów i tradycji istniejących w naszym nowoczesnym świecie, ujaw niają się jeg o granice. Słowo to należy rozum ieć po dw ójnie - po pierw sze jak o rzeczywisty kres pozornie bez konkurencyjnego dom inującego dyskursu; po drugie ujawnia się w takiej sytuacji problem atyczność dem okratycznoliberalnego projektu, która otw iera pole do dalszych dysku sji. Poszukiwanie właśnie takich intelektualnych sytuacji granicznych dem okracji liberalnej stanowi oś przew odnią tekstóyy zebranych yv książce. Czytelnikowi należy się je sz cze jed n o wyjaśnienie - choć teksty w niej zam ieszczone dotyczą problem ów z zakresu filozofii politycznej i historii idei. y\ znacznym stopniu pobudką dla ich pow stania stanowiły sprawy polskie. Po 1989 roku Polacy zaczęli wielki history czny eksperym ent budow ania w ekspresowym tem pie liberalnej dem okracji - to co w innych zachodnich społeczeństyy ach tryyało kilka, jeśli nie kilkanaście pokoleń, u nas zm ieściło się w okresie kilkunastu lat. Pośpiech i brak do świadczeń stanowi zarówno miarę naszego sukcesu, ja k i tłum aczy liczne niedostatki naszej rodzimej wersji dem o kraty czno-liberalnego projektu. Uczestnictw o w tym wielkim historycznym eksperym encie rodziło oprócz dum y również liczne wątpliwości i pytania, które stały się punktem w yjścia do poszukiyyania odpowiedzi w wielkiej tradycji zachodniej myśli politycznej.
MITY BRATERSTWA. KULTUROWA TOŻSAMOŚĆ JAKO FUNDAMENT WSPÓLNOTY POLITYCZNEJ
W powodzi głosów zapow iadających nastanie nowego, glo balnego ładu cyw ilizacyjnego, szczególne m iejsce zajm uje przekonanie, że świat w yłaniający się zza horyzontu m agicz nej daty roku 2000 doskonale obejdzie się bez instytucji państw a narodow ego. Już dzisiaj szybkość, z ja k ą w zupełnie nieskrępow any sposób krążą po całej kuli ziem skiej pienią dze i inform acje, ignorując zupełnie w szelkie istniejące gra nice, zdaje się zapow iadać zupełną zbędność państw istnie jących w znanej nam dzisiaj formie. Peter K. Drucker, od kilkudziesięciu lat jed en z najbardziej znanych i najuw ażniej słuchanych teoretyków now oczesnego kapitalizm u, w spół tw órca współczesnej teorii zarządzania, w książce Społe czeństwo pokapitalistyczne kreśli sugestywny obraz wielkiej technologicznej rew olucji, polegającej na uczynieniu z in formacji podstaw ow ego składnika porządku społecznego i gospodarczego. Rew olucja ta w jeg o opinii nieodw ołalnie ma zm ienić kształt zachodnich społeczeństw i wszystkich ich instytucji, nie w yłączając także i obecnie funkcjonującego modelu państwa. Już w latach pięćdziesiątych - ja k dow odził Drucker - niepodległe państw o narodow e „zaczyna stopnio wo tracić sw ą pozycję jednego organu władzy. R ozwinięte kraje w ew nątrz szybko stają się pluralistycznym i społeczeń stwami organizacji. Zew nętrznie, pew ne rządow e funkcje stają się m iędzynarodow e, inne regionalne, jeszcze inne stają się szczepow e” . To prawda, że państw o narodow e je st je d y nym rodzajem legalnej w ładzy politycznej, ja k ą zna nasza teoria polityki czy praw o konstytucyjne. N ie zniknie ono też z dnia na dzień i z pew nością pozostanie „najsilniejszym organem politycznym jeszcze przez długie lata” . Jednak nie będzie ju ż, w opinii Druckera, „czym ś niezbędnym ” - stop-
M IT Y BRA ITRSTW A. KULTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
niowo ..będzie dzieliło się w ładzą z innymi organam i, innymi instytucjam i, innymi ośrodkami politycznym i"1. Nie znaczy to jednak, że nie ma wśród proroków globali zacji pew nego niepokoju co do wysokości ceny, za ja k ą za chodnie społeczeństw a staną się ..pokapital¡styczne” . Do brym przykładem może być tu książka Jeana M arie G u ehenno. znanego na Zachodzie francuskiego eksperta spraw m iędzynarodowych i am basadora Francji przy Unii Europej skiej. wydana w Stanach pod jednoznacznym i wym ownym tytułem Koniec państw a narodowego' . Francuski oryginał nosił jednak inny. równie kategoryczny tytuł: Koniec dem o k ra cji. Guehenno rów nież dostrzega zachodzące w zachod nich społeczeństw ach procesy głębokich przeobrażeń wszystkich dziedzin życia. Now e technologie - na czele ze św iatową siecią inform atyczną - zm ieniają życie społeczne, uwalniając je od wpływu czynnika, który od początku dzie jów ludzkości zasadniczo decydow ał o kształcie życia ludz kich zbiorow ości - przestrzeni. Z definiow ana w kategoriach przestrzennych granic solidarność ludzkich społeczności zorganizowanych w terytorialne w spólnoty w szybkim tem pie zanika i je st zastępow ana przez nietrwałe, doraźne grupy, zrzeszające się dla załatw ienia konkretnych problem ów. Jeśli jednak przestrzeń przestała być trwałym i niem ożliwym do pom inięcia czynnikiem organizującym życie społeczeństw, to - pyta Guehenno - czy tradycyjnie rozum iana polityka przetrwa taką rew olucję? Przecież od sam ego początku histo rii kultury' zachodniej, od m om entu, gdy w greckich p oleis odkryto politykę - ten specyficznie ludzki rodzaj aktywności - była ona postrzegana jak o sztuka rządzenia ludzkimi zbiorowościam i. które posiadały wyraźne zakorzenienie tożsa mości w m ieśćie-państw ie czy też w narodzie. Dlatego pyta-
P. F. Drucker, Społeczeństwo pokapitalistyczne, przeł. G. Kranas, Warszawa 1999, s. 15. J. M. Guehenno, The End of the Nation State, Minneapo lis, London 1995.
Le fin de la democratic.
M IT Y BRATERSTWA. KU LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
13
nie staw iane przez G uehenno brzmi: czy dem okracja m oże istnieć bez narodu?4
W kręgu antycznego republikanizmu Pytanie postaw ione przez francuskiego autora je st szczegól nie istotne w łaśnie teraz, gdy społeczeństw a zachodnie nie tylko w coraz większym stopniu stają się faktycznie w ielo kulturowe, lecz także z w ielokulturow ości czynią otw arcie głoszony ideał. Państwo - w edle jej zw olenników - pow inno być neutralne, to znaczy nie wolno mu propagow ać w łasnego modelu tożsam ości kulturowej obow iązującego w szystkich obywateli. W ybór kultury, czy też „system u w artości”, m a być pozostaw iony do swobodnego w yboru jednostki, a gru pom m niejszościow ym przysługuje prawo do ochrony w ła snego m odelu tożsam ości. Państwo tym samym traciłoby sw oją kulturow ą treść, przeistaczając się w neutralną aksjo logicznie „republikę proceduralną”, czyli innymi słowy w narzędzie służące instytucjonalizacji potencjalnych kon fliktów społecznych, bez m ożliw ości oceny aksjologicznych przesłanek, na których różne grupy społeczne opierają swoje działania w obrębie ciała politycznego. W łaściw ą płaszczy zną sporu nie je s t jed n ak problem ochrony kultury m niejszo ści lub kultury stanowiącej fundam ent więzi jednoczącej większość, lecz raczej pytanie, czy dem okracja liberalna, jak o szczególny rodzaj w spólnoty politycznej, w ym aga dla swego istnienia podzielanego przez w iększość obywateli m odelu kulturowej tożsam ości. Problem tożsam ości w spólnoty obywatelskiej jak o fun dam entu polityczności pojaw ił się ju ż w samych początkach zachodniej myśli politycznej. W II i III księdze Platońskiego Państwa jednym z głównych problem ów je s t zadanie odpo wiedniego w ychow ania strażników - w arstw y żołnierzy chroniących państwo. Sokrates przypuszcza przy tym znany atak na poetów, za to, iż przedstaw iają oni bogów na podo bieństwo kłótliwych, zazdrosnych, walczących ze sobą i ucie kających się często do podstępu i zdrady ludzi. Takie opo4
J. M. Guehenno, dz. cyt., s. XI oraz s. 17.
14
M IT Y BRATTRSTWA. K ULTU RO W A TOZSAMOSC...
wieści m uszą wywierać zgubny wpływ na m łodzież, której dusze dopiero podlegają procesowi kształtowania. Pełna w iarołom stwa. zbrodni i intryg m itologia przedstaw iana przez poetów, wpajałaby strażnikom idealnego państwa przekonanie o naturalności konfliktów pom iędzy ludźmi. Tymczasem - jak twierdzi Sokrates - „ci, co m ają straż peł nić około miasta, m ają uważać za najw iększą hańbę rozpala nie nienawiści wzajem nych o byle co" (II, 378, C ) \ W yni kało to stąd. iż dobrze urządzone państwo powinno wiązać obywateli we w spólnotę za pom ocą praw i obyczajów, które w szczepiają im przyjaźń i zgodę, stanow iące podstawę po koju w ew nętrznego. Homonoia - pojęcie, które m ożna oddać właśnie poprzez zgodę, harm onię łączącą obywateli - po zw alała stawić czoła nie tylko zagrożeniu zewnętrznem u, lecz również uniknąć niebezpieczeństw płynących ze stasis, czyli konfliktu w ew nętrznego*6. Było to szczególnie istotne w Grecji epoki klasycznej, poniew aż ze względu na swoje niew ielkie rozmiary, m iasta-państw a toczyły pom iędzy sobą wojny o stawkę znacznie wyższą, niż tylko praw dopodobny Cytaty z Państwa za tłumaczeniem W. Witwickiego, Pla tona Pańshro, Warszawa 1990. 6 Odpowiednikiem homonoi w tradycji rzymskiej była Con cordia - ‘zgoda*. O jej roli w rzeczpospolitej pisał Cyceron: „Bo jak przy grze na lutni lub na flecie i jak w jednogłosowym albo w ielogłosowym śpiewie z różnych dźwięków stworzyć trzeba jakąś melodię, która - jeśli się w niej coś zmieni lub zakłóci - może stać się dla wrażliwego ucha wprost nieznośna; jak melodia ta ze swą harmonijnością i przyjemnym brzemieniem powstaje z miarkowania najróżnorodniejszych tonów - tak w państwie mądre połączenie różnych stanów, najwyższego, najniższego i pośrednich, daje rów nież składną całość złożoną niby akord z zupełnie niepodobnych do siebie części. Tym zaś, co w muzyce i śpiewie nazywa się harmo nią, w państwie jest zgoda, stanowiąca najlepszą i najpewniejszą rękojmię jego pomyślności. Ale zgoda w żaden sposób nie może istnieć bez sprawiedliwości”, O państwie, II 42, 69, [w:] Marcus Tullius Cicero, O państwie. O prawach. O powinnościach. O cno tach: przeł. W. Kornatowski, komentarz K. Leśniak, Warszawa 1960.
M IT Y BRATERSTWA. K U LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
15
uszczerbek lub korzyść, ja k ą m ógł dać zbrojny konflikt staw ką było często w ręcz samo istnienie w spólnoty. Przegra na m ogła się bowiem kończyć fizyczną zagładą ciała poli tycznego - ja k choćby w przypadku M elos, niew ielkiego m iasta-państw a położonego na w yspie o tej samej nazwie, które odważyło się rzucić w yzw anie potężnym Atenom . Jak opisuje to Tukidydes w swej Wojnie peloponeskiej, karą w ym ierzoną przez A teńczyków niepokornym M elijczykom było w ym ordow anie wszystkich obywateli, sprzedanie tych kobiet i dzieci, które przeżyły oblężenie, oraz doszczętne zburzenie m iasta. W spólnota polityczna m elijczyków uległa tym samym całkow itej, fizycznej zagładzie (V. 8 3 -1 14)7. N iezgoda pom iędzy obywatelam i prowadzi do przem ocy, i wtedy albo górę bierze jed n a tylko grupa w obrębie w spól noty lub jed en tylko człow iek, zm ieniając ciało oparte o w ię zy przyjaźni w tyranię, albo też stan w ojny domowej stanowi zachętę do zewnętrznej interw encji. Jako ilustrację tego po glądu m ożna przytoczyć tutaj fragm ent z Platońskich P raw , w którym przedstaw iona zostaje charakterystyczna dla grec kiej myśli krytyka Persji, rozum ianej jako m odelow y ustrój oparty na despotycznej, arbitralnej władzy - rządzący w Persji ograniczają zanadto sw obodę ludu, rozszerzając jednocze śnie nadm iernie przem oc w ładzy państw ow ej, w wyniku czego „zniw eczyli w państw ie w zajem ną przyjaźń i poczucie w spólnoty” . Gdy zaś one zaginą, „zw ierzchnicy nie biorą ju ż pod uwagę dobra podw ładnych i ludu, ale w łasną sw ą w ła dzę m ają jedynie na względzie, i jeżeli w idzą m ożliwość osiągnięcia jakichś, choćby najm niejszych korzyści, w ylud n iają miasta, sieją zniszczenie i pożogę w śród zaprzyjaźnio nych ludów i sami pałając srogą i nieubłaganą nienaw iścią, taką sam ą nienaw iść ściągają na siebie” . Taki sposób postę pow ania mści się zdaniem Platona w m om encie, gdy przy jaźń i zgoda pom iędzy obywatelam i w spólnoty politycznej stanow ią w artości najw yższe, to znaczy w m om encie zagro7 Tukidydes, Wojna peloponeska, z języka greckiego prze łożył, przedmową i przypisami opatrzył K. Kumaniecki, Warszawa
1988.
16
M IT Y BRATERSTWA. KUTTUROW A TOŻSAMOŚĆ...
żenią z zew nątrz - ..gdy zachodzi potrzeba, ażeby ludy w al czyły w ich obronie, nie znajdują w nich ani poczucia w spólnot), ani zapału do podejm ow ania niebezpieczeństw i trudów walki. Posiadając krocie niezliczone poddanych, nie m ają żołnierza przydatnego do w ojny i są zm uszeni, ja k gdy by ludzi im brakowało, zaciągać najem ne w ojska i w najem nym żołdactw ie i w obcych upatrują swój ratunek”. O drzu cając zgodę i przyjaźń jako fundam enty swego wielkiego państw a, postępow ać m uszą ja k ..skłóceni głupcy”, ponieważ są zmuszeni ..złotem i srebrem ” zastępow ać w szystko to, co ..w państwie uznaje się za piękne i dobre”*8. Idąc za m yślą Platona, można powiedzieć, że państwu Persów w ogóle nie przysługuje nazwa wspólnoty politycznej, bowiem zam iesz kujące je ludy są traktow ane przez jeg o w ładców ja k żywy inwentarz, ja k przedm iot poddany ich władzy. N ic więc dziwnego, że nie czują się one zw iązane żadnymi więzam i z dobrem tego państw a oprócz strachu przed karą. Persom przeciw staw ia Platon w Praw ach Ateńczyków, którzy potrafili ująć w karby ducha wolności, tak żywej w attyckim państwie. Było to o tyle istotne, że wolność zu pełna. pozbawiona wszelkich ograniczeń, je st czymś znacz nie gorszym niż podleganie czyjejś władzy. W obliczu ..straszliwej grozy i beznadziejnego położenia”, w jakim znalazł) się Ateny w czasie najazdu perskiego, ja k mówi Gość z Aten, w iodąca postać dialogu, „w jeszcze w iększe poddaństwo poddaliśm y się zw ierzchnikom i praw om ”, któ rzy i wcześniej otaczani byli przecież czcią w państw ie. To wszystko, ja k dopow iada, „zw iązało nas ze sobą serdeczną przyjaźnią", która pozw oliła stawić czoła zagrożeniu i od nieść zwy cięstwo, co nie tylko ocaliło w spólnotę, lecz poło żyło podwaliny pod jej potęgę9. G roza zagłady nie byłaby jednak dostatecznym czynnikiem spajającym w spólnotę, gdyby nie głęboka cześć, ja k ą otaczano ojczyste obyczaje i prawa - cześć zaś je st uczuciem religijnym i dlatego po s Platon, Prawa, tłum. i oprać. M. Maykowska, wstęp T. Ko złowski. Warszawa 1997, s. 121. 9 Tamże, s. 123.
M IT Y BRATERSTWA. K U LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
17
w inna być pow iązana z lękiem, z pew ną obawą, z ja k ą pod chodzi się do instytucji, wierzeń i obyczajów uznaw anych za święte. Platon stwierdza: „pow iązała ich w tedy przyjaźnią w zajem ną owa groza w isząca nad nim i oraz ów lęk w yrosły z poszanow ania daw nych praw, który w sobie wyhodow ali, poddając się kornie ich nakazom ” . Sam a um owa zatem nie je s t dostateczną podstaw ą trw ało ści w spólnoty politycznej. K ontrakt polityczny, który m a określić ramy w spólnego życia, zaw ierany je st bowiem w sytuacji, k tó rą now oczesna teoria polityczna nazyw a „stanem natury” . Pom ijając ju ż kw estie szczegółow ych w a runków w stępnych, które naw et w ram ach liberalnej teorii m uszą być spełnione, aby doszło do zaw arcia kontraktu wym ienić tu m ożna choćby podzielaną przez jeg o strony i w cześniejszą od samej sytuacji kontraktu w iedzę na tem at korzyści, jak ie daje życie wspólne, oraz w spólny dla zaw ie rających kontrakt język, ufundow any ju ż przecież na jakim ś system ie wartości - jednostki zaw ierające um owę nie m ają wspólnej przeszłości ani więzi wcześniejszych niż te, które dopiero m ogą być owocem zawartego przez nie kontraktu. W brew pozorom , grecka myśl polityczna znała sytuację po dobną do liberalnego stanu natury - jeg o pew ne elem enty zaw ierały się w akcie zakładania now ego m iasta. G recy przeżyli okres intensywnej kolonizacji, w trakcie której m a cierzyste m iasta zakładały nowe m iasta w dalekich rejonach M orza Śródziem nego i M orza Czarnego. Przystąpienie do tych nowych w spólnot politycznych było dobrow olne, a w a runek stanow iła zgoda na now e prawa. K olonia zobow iązana była do utrzym yw ania pew nych zw iązków z m acierzystym m iastem, jed n ak jak o niezależne ciało polityczne prow adziła ona suw erenną politykę i nierzadko zdarzało się, że pom ię dzy n ią a m etropolią dochodziło do konfliktów i wojen. Praw a - czyli, by użyć współczesnej term inologii, pier w otny kontrakt - nadaw ane przez najlepszych naw et praw o dawców, nie mogły być dostatecznym fundam entem dla przyjaźni i zgody potrzebnych dla nowej wspólnoty. Dlatego, ja k zauw aża w Praw ach Platon, zakładanie nowej kolonii
18
M IT Y BRATERSTWA. KU LTU RO W A TOŻSAMOŚĆ...
przebiega łatwiej w tym wypadku, gdy przypom ina ono w y rój pszczół, gdy część w spólnoty zm uszona ciasnotą m iejsca zam ieszkania lub brakami innego rodzaju, żegna się przyjaź nie z pozostającą w iększością i udaje się na nowe miejsce. W nowy m jednak otoczeniu czuje się zw iązana tym samym językiem , wspólnymi prawami i obyczajam i, które wydatnie pom agają przeistoczyć luźne stowarzyszenie tułaczy w now ą w spólnotę polityczną. Inaczej je st w przypadku kolonii, którą zakłada ludność napływ ająca ze wszystkich stron - w tym wy padku co prawda groźba napaści w nowych i nieznanych warunkach skłania ich do posłuszeństw a warunkom kon traktu na krótką metę, jednak na to, „żeby tchnęła jednym duchem i zgrała się ze sobą, tak ja k konie w zaprzęgu par skające równocześnie, ja k się to mówi, potrzeba długiego czasu i uzyskać to niezw ykle trudno'"10. Aby tak się stało, przyjaźń płynąca z uznaw ania tych sa mych praw oraz solidarność w ynikająca ze świadom ości w spólnoty losu wobec możliwej zewnętrznej napaści, po winny być jeszcze w sparte przez lęk „w yrosły z poszanow a nia dawnych praw", lęk zwany inaczej „świętym poczuciem w stydu", któremu hołdować m uszą obywatele, o ile chcą być mężni. Tchórz bowiem „wolny je st od tego lęku i nie zna tej obawy, a przecież gdyby nie pochw ycił go wtedy ten lęk, nie poszedłby i tchórz bronić się razem z innymi, nie broniłby świątyń i mogił przodków, i ojczyzny by nie bronił, przyja ciół i bliskich". Gdyby nie ten lęk płynący z czci dla św ięto ści więzów spajających w spólnotę polityczną w jedno, nie byłaby ona zdolna do obrony i wówczas, ja k dodaje Platon, „rozproszylibyśm y się z w olna wszyscy w tym czasie i z dala znajdow ałby się jeden od drugiego i każdy gdzie indziej” 11. Tym samym kontrakt oparty na racjonalnym zbilansow aniu korzyści, jak ie przyszli obyw atele m ogą uzyskać godząc się na wspólne życie, oraz niedogodności i trudów, na jak ie będą musieli się w zamian zgodzić, może być dostatecznym fun10 11
Tamże, s. 135. Tamże, s. 123.
M IT Y BRATERSTWA. K U LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
19
dam entem dla pow stania w spólnoty politycznej, jednak nie zapew nia jej dostatecznej trw ałości. Zaw iązując ciało poli tyczne, ludzie godzą się na w spólne stawianie czoła przeciw nościom losu. Innymi słowy godzą się na solidarne ponosze nie w szelkich ciężarów , których w ym aga utrzym anie w spól noty. Poniew aż zaś życie ludzkie m oże m ieć sens tylko w ram ach w spólnoty politycznej, dlatego też w ym agania stawiane obywatelom , żądanie od nich gotowości do pośw ię cenia własnego życia, nie je s t żądaniem nieuspraw iedliw io nym. Jednak rozum ludzki, tak pom ocny przy układaniu w a runków, w edle jakich toczyć m a się życie, zawodzi w spra wach, z którym i wiąże się ryzyko śmierci. Jednostka, zgod nie z w rodzonym jej egoizm em, dąży do m aksym alizacji własnej korzyści, do ochrony w łasnych interesów , a nie ma przecież większej dla niej korzyści, niż zachow anie w łasnego życia. D latego egoistyczna jednostka zdolna je s t do zaak ceptow ania tylko takich umów, w których nieprzekraczalną granicą je s t mom ent, gdy pojaw ia się ryzyko jej własnej śmierci. W spólnota polityczna jed n ak w ym aga nie tylko lojalności, nie tylko w sparcia wtedy, gdy jednostka w zam ian za nie m oże otrzym ywać korzyści, lecz rów nież wtedy, gdy interes całości w ym aga ryzykow ania własnym życiem. W ideę liberalnego kontraktu w pisane je s t bezw iednie zało żenie, że strony zobow iązują się do lojalnego w ypełniania jeg o w arunków tak długo, ja k długo m ogą obopólnie czerpać z niego korzyści. Jednak w spólnota polityczna, która skła dałaby się z kalkulujących ryzyko racjonalnych egoistów, nie byłaby w stanie przetrw ać żadnego zagrożenia - bowiem w takich warunkach racjonalny egoista przeistacza się w Pla tońskiego tchórza, czyli w ybiera ocalenie w łasnego życia (sam otność), za cenę porzucenia wspólnoty. W oli on zatem rozwiązać um owę i odejść gdzie indziej, tam gdzie znajdzie dla siebie znow u korzystne w arunki życia. Platon m ówi je d nak, że w spólnota polityczna potrzebuje dla swego istnienia i rozw oju czegoś więcej niż kalkulow ana racjonalnie lojal ność - potrzebuje ona gotowości do pośw ięcenia się dla w spólnego dobra. Pośw ięcić się zaś m ożna tylko dla czegoś,
20
M ITY BRATERSTWA. KULTU RO W A TOŻSAMOŚĆ...
co uznajem y za święte, stąd w spólnota polityczna w oczach swych obywateli powinna otoczona być nimbem świętości. Innymi słowy potrzebuje ona, oprócz rozum nego kontraktu (praw ), także mitu braterstwa, potrzebuje - ja k pow iedzieli by Rzymianie - patriotyzm u. W ięź spajająca ciało polityczne musi uzyskać charakter na poły sakralny. Dla jej podtrzym a nia oprócz rozumu potrzebne je st jeszcze serce, oprócz św ia domości wspólnoty7 interesów - również m iłość braterska. Platon je st przy ty m całkow icie świadom y, że w świetle rozumu braterstw o współobyw ateli może być tylko mitem. Lęk i cześć, jakim otaczane powinny być tradycje przodków - rzymskie mos maiorum - nigdy nie ostaną się atakowi krytycznych i analitycznych instrum entów, w które uzbrajają rozum w spółcześni ..m istrzowie podejrzeń” . Platon też był tego świadom, jed nak od współczesnych liberalnych racjo nalistów różnił się co do diagnozy charakteru znakomitej większości rodzaju ludzkiego. Nie sądził bowiem, że przeko nania. często krytyczne wobec tego, co dla szerokich rzesz było święte, co stanow iło źródło pożytecznego lęku spajają cego wspólnotę polityczną, powinny być szeroko propago wane. Stąd w sporze rozumu z mitami ani nie odrzucał mitów całkowicie, ani też nie dawał się zwieść zupełnie uczuciom przedstawianym przez poetów, lecz mity dzielił na prawdziwe i fałszywe, budując to rozróżnienie na ich funkcji pełnionej we wspólnocie politycznej, a nie na ich zgodności z faktami. Dlatego naw et w Państw ie, w którym z założenia czuł się mniej skrępow any w wykładaniu swych poglądów na tem at idealnego ustroju politycznego niż w Prawach - co w ynikało ze stopniow ania poziom ów wiedzy - nie zrezygnow ał cał kowicie z mitów. To ustępstwo na rzecz niższej formy po znania - niższej przecież nieskończenie od filozofii - w yni kało u niego z rozpoznania rzeczywistych m ożliwości szero kich rzesz ludzkich. N aw et w tym idealnym państwie, które go wizja nie może być nigdy zrealizow ana w świecie m ate rialnym, poniew aż wszystko w nim pow staje i ginie, i nic nie je st praw dziw ie doskonałe ani trwałe, uznał on za konieczne posłużenie się mitem dla zapew nienia zgody i przyjaźni.
M IT Y BRATERSTWA. KU LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
21
W księdze III P aństw a Sokrates proponuje w pajanie m iesz kańcom m iasta m itu m ów iącego, że w szyscy oni są synami ziemi: wszystko to, co pam iętali z dzieciństw a, było tylko snem. W rzeczyw istości znajdow ali się w tedy pod ziem ią — „w jej w nętrzu form ow ani i żyw ieni oni sami oraz ich broń i inny sprzęt wyrobiony, a kiedy ju ż całkow icie byli w yko nani, wtedy ich ziem ia, jak o m atka, na św iat w ydała” . M it ten spełniał dwie funkcje - po pierw sze, uśw ięcał w ięź łą czącą obywateli z miastem, stanowił - by użyć tego rzymskie go term inu - źródło ich patriotyzmu, bowiem „to ich m atka je st i karm icielka - ta ziem ia, w której m ieszkają - powinni o n ią dbać i bronić je j, gdyby j ą ktoś nachodził, a inni oby watele to są ich bracia, bo to też synowie ziemi, w ięc się ich dobrem interesow ać pow inni” . Po drugie, m it ten pozw ala Platońskiem u Sokratesow i na wytłum aczenie hierarchii spo łecznej. W ynika to stąd, że - ja k kontynuuje sw oją opow ieść mit opow iedziany przez Sokratesa - „bóg, który was form o wał, w puścił w okresie pow stania i w m ieszał trochę złota w tych z was, którzy są zdolni do rządów. Dlatego oni są najcenniejsi. A w pom ocników srebro. A żelazo i brąz w rolników i w tych co inne upraw iają rzem iosła” . Sankcją dla tego mitu m iała być zapisana w tradycji sentencja w y roczni, w myśl której „państwo upadnie wtedy, gdy go będzie strzegł strażnik żelazny albo strażnik z brązu” (III, 415, B, C). U stępstw o na rzecz mitów, jak ie czyni w tym wypadku Platon, je s t tym bardziej godne uwagi, że w swym idealnym państwie nie w ahał się on przedstaw ić szokujących radykali zmem pom ysłów - zniósł w nim przecież tradycyjną rodzinę oraz dopuścił do polityki kobiety. Ponieważ państw o to miało być zorganizow ane zgodnie z zasadam i m ożliw ie naj bliższym i zasadom św iata wiecznych i doskonałych idei, św iata rozumu, dlatego też sprawam i politycznym i mieli zajm ować się ci spośród obywateli, którzy byli najrozum niejsi, bez względu na swe społeczne pochodzenie. Do grona rządzących m iał w ięc trafić każdy, u kogo w ładze dostrzegły dom ieszkę złota - i rów nolegle brak instytucji rodziny m iał zapobiec częstej w rzeczywistym świecie sytuacji, gdy w ary-
M ITY BRATERSTWA. KU LTU R O W A TOZSAMOSC...
stokratycznych rodach, słynących z um iłow ania cnót, prędzej czy później pojaw iały się m iernoty i degeneraci. Rzecz cha rakterystyczna - choć Platon zakładał zniesienie instytucji tak pierwotnej i tak powszechnej ja k rodzina, jednocześnie uznał, że nie może zrezygnować z mitu braterstw a i sankcji sakralnej dla przywiązania, jakie obyw atele powinni żywić w stosunku do miasta, które ich „rodzi” i wychowuje. Nawet w państw ie. w którym prymatowi rozumu podporządkow ane są wszystkie dziedziny życia w stopniu tak szokującym , że Popper określił jeg o charakter jak o totalitarny, Sokrates jako praw odaw ca tegoż państwa nie może zrezygnować z mitu braterstwa. To w łaśnie dlatego przed jego opow iedzeniem zw ierza się ze swoich wahań G laukonow i, który po w ysłu chaniu mitu mówi - „N ie bez pow odu... tyś się wstydził mówić niepraw dę" - nie chodzi więc tutaj o drastyczność samego pomysłu, lecz o oczywisty fałsz. A mimo to, zgodnie z klasyfikacją Platona, mit ów je st praw dziw y w tym sensie, że służ> prawdzie, to znaczy trw aniu i dobru państwa. Opinię G laukona m ożna jed n ak odw rócić - wszystkie m it\ braterstw a i sakralne sankcje, stw arzające wspom niany w Prawach lęk i „św ięte poczucie w stydu”, mity stanowiące fundam ent męstwa obywateli, są niepraw dziw e w tym sen sie. iż pozostają w niezgodzie z faktami historycznym i. Róż nią się tylko m iędzy sobą skalą fałszu. Żadna w spólnota po lityczna nie je st realną w spólnotą braterską i wie o tym do skonale każdy historyk, który śledząc jej przeszłość, dostar czy zawsze dostateczną ilość dowodów, m ówiących że m it braterstw a obywateli je st tylko sfabrykow aną legendą. Gdy mówimy, że „w 1410 roku zw yciężyliśm y pod G runw al dem", dom yślne „m y” zawarte w tym zdaniu w oczach histo ryka zawsze jest nieprawdziwym konstruktem . W spólnota pom iędzy „nam i” a „tam tym i” daje się zbudow ać tylko w oparciu o mniej lub bardziej fałszywy mit, w sparty sakral ną w iarą w łączące nas ponad czasem braterstw o zakorzenio ne w przekonaniu, że „m y” i „oni” byli synami nie tylko tej samej ziemi - bo w końcu archeolodzy w ykopują z naszej ziemi także kości Gotów — lecz rów nież tej samej
M IT Y BRATERSTWA. K U LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
23
„w spólnoty politycznej”, bo to za jej spraw ą m ateria, na której stoją nasze domy, zm ienia się w „ojczyznę”, kraj przodków. W świetle nazbyt dużo żądającego i bezw zględ nego rozum u je s t to kłam stwo, jednak w świetle rozum u kierującego się roztropnością je st to - by użyć term inologii platońskiej - „kłam stw o szlachetne”, m ające na uw adze do bro w spólnoty politycznej. Eric V oegelin w swej interpretacji Platońskiego Państw a tw ierdził, że zarów no ciała, ja k i dusze członków wspólnoty, powinny być złączone w je d n ą m istyczną całość - som a i psyche pow inny zostać złączone w jedno poprzez m it um ożliw iający w ychow anie do poczucia jedności. Tylko wtedy konkretna, w dom yśle zawsze przygodna, bo w yła niająca się z historii, som atyczna substancja, będzie m ogła stanowić bazę dla duchowej w spólnoty - drastyczność pro pozycji Platona brała się stąd, że sw oją w ysoce uduchow io ną, spirytualistyczną wizję w spólnoty politycznej rządzonej przez filozofów w ypracow ał on w świecie, w którym idea obyw atelstw a złączona była ściśle z w ięzam i krwi (obyw a telem ateńskiej p o lis mógł być tylko ten, kogo rodzicam i byli rów nież obyw atele ateńscy)12. K ażda zatem w spólnota poli tyczna musi być przekonana o tym, że stanowi w spólnotę psychosom atyczną, to znaczy taką, w której w ięzy łączące jej członków nie są oparte tylko na korzyściach płynących ze w spólnego życia, lecz rów nież na w ięzach duchow ych, dla których odpow iednim m itycznym obrazem je st obraz w spól nego pochodzenia - innymi słowy m it braterstw a. Tylko w tedy są oni zdolni do pośw ięcania się dla dobra w spólnoty, w łącznie z pośw ięceniem najwyższej rangi, to znaczy po św ięceniem w łasnego życia. Konieczność posłużenia się mitem braterstw a w ynika przy tym z ograniczonej zdolności ludzkiej psychiki do odczuw ania jedności z tym i, których nie przedstaw i sobie jak o braci, czyli tych, których łączą więzy som atyczne. W ten tylko sposób może być zniesiona fizyczna 12 Por. komentarz Voegelina do Państwa [w:] E. Voegelin, Order and History, tom III, Plato and Aristotle, Lousiana State University Press, bd, s. 118 nn.
24
M IT Y BRATERSTWA. K ULTU RO W A TOŻSAMOŚĆ...
odrębność ciał jednostek. Abstrakcja związku obcych sobie faktycznie jednostek nabiera treści tylko wtedy, gdy zostanie przedstawiona za pośrednictwem metafory odwołującej się do pokrewieństwa: prawda porządku duchowego może przemó wić do serca tylko poprzez metaforę odw ołującą się do ciała. Ciało polityczne wym aga przy tym w yraźnie zakreślo nych granic wzajem nych zobow iązań - granic w każdym sensie tego pojęcia: granic terytorialnych, lecz także granic tożsam ości. O bszar zaś, który te granice zakreślają, zawsze wyrwany jest z obszaru uniwersalnej ludzkości. Braterstw o polityczne jest jednak czymś różnym nie tylko od „ludzkości”, lecz również od rodowych więzów krwi (lub też od tzw. biologicznych czy naw et rasistowskich teorii narodu, których sporo narodziło się w XIX i XX wieku). Gdy Antygona w dram acie Sofoklesa odpow iada Kreonowi: „w spółkochać przyszłam, nie w spółnienaw idzić”, w tym przejm ującym zdaniu zawarty je st sens konfliktu pom iędzy dw om a m ode lami etyki i dwom a rodzajam i zobow iązań - tymi opartym i na krwi i więzach rodowych, i tymi rodzącym i się w grani cach wspólnoty politycznej13. Potoczne odczytanie zasadni czego konfliktu tragedii, jako starcia ludzkiej Antygony i nieludzkiego Kreona, pom ija fakt, iż racje zostały tu w yw a żone przez Sofoklesa bardziej subtelnie. Za rozkazem Kre ona przem aw ia grecka wiara w to, że praw dziw e człow ie czeństw o m ożliwe je st tylko w granicach p o lis - ja k mówi Kreon: „nasze szczęście w szczęściu miasta leży” (w. 187). Hańbiący zakaz pochówku ciała Polinika był dla niego słuszną karą za to, że rozniecił płom ień w ojny dom owej, że w targnął do Teb, aby „św iątynie i ofiarne dary zburzyć, spu stoszyć ich ziem ię i praw a” (w. 285 n.). Pow stała w wyniku sztuki politycznej w ięź braterstwa, jak a łączy obywateli, wchodzi tym samym w konflikt z braterstw em realnym . Po lityczność surowo i bezwarunkow o zakreśla granice zobo wiązań członków w spólnoty politycznej - m iłość skierow ana Sofokles, Antygona, [w:] Ajschylos, Sofokles, Eurypides. Antologia tragedii greckiej, przeł. S. Srebrny, K. Morawski, J. Łanowski, wybór i oprać. S. Stabryła, s. 322.
M IT Y BRATERSTWA. K U LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
25
je st do w ewnątrz, na zew nątrz zaś w spólnota kierow ać po w inna co najm niej sw ą solidarną nieufność, a w m om encie zagrożenia - bezw arunkow ą nienaw iść. Już sam zresztą indoeuropejski rdzeń słow a p o lis odsyła do w yniosłego m iej sca służącego do obrony14. Dlatego też w nazbyt dla dzisiej szego ucha anachronicznym tłum aczeniu p o lis jak o „grodu” , które m ożna spotkać w daw nych przekładach greckich trage dii, tkwi ziarno prawdy: „gród” bowiem je st „m iejscem ” (stąd też i „m iasto”), które zostało w yrw ane z nieoznaczonej, chaotycznej pierw otnej przestrzeni przez czynność „grodze nia”; je s t to m iejsce „ogrodzone”, ograniczone, otoczone wałem, który broni jeg o m ieszkańców przed wrogim światem zewnętrznym. Podobny zresztą sens do opowieści o losie Antygony zaw iera m it o narodzinach Rzymu, w edle którego Rom ulus zabił swego brata Rem usa, gdy ten, ja k pisze Liwiusz, w trakcie zakładania m iasta „...k p iąc sobie z brata przeskoczył nowobudujący się m ur”. Romulus dodał przy tym ostrzegawcze słowa: „Tak zginie w przyszłości każdy, kto przekroczy moje m ury” 15. Różnica polega tutaj na tym, że o ile wina Antygony polegała na nieposłuszeństwie prawu zakazu jącem u pochować zdrajcę, o tyle w inąR om ulusa był po prostu brak powagi, nieuszanowanie majestatu Rzeczypospolitej. Pozostaje jednak dosyć istotny problem rozmiarów w spól noty politycznej, która m oże istnieć jako w spólnota psycho som atyczna. A ntyczne m iasta-państw a były z naszego punktu w idzenia społecznościam i o bardzo niew ielkich roz miarach. Co w ięcej, jeśli jednym z w arunków trw ałości w spólnoty politycznej pow inno być, tak ja k u Platona, ogra niczenie dążenia do bogactw a - bow iem rodzi ono zawsze konflikty zagrażające istnieniu państw a - to nadm ierna w iel kość przeszkadzała w zbudow aniu poczucia harm onii i zgody pom iędzy obywatelam i. Tam bowiem , gdzie m iasto je st wielkie, istnieją rów nież w ielkie różnice rodzące zawiść 14 Por. P. A. Rahe, Republics ancient and modem , tom 1, The Ancient régime in classical Greece, Chapel Hill, London 1994, s. 93. 15 Tytus Liwiusz, Dzieje od założenia miasta Rzymu, wybór, przeł. i oprać. W. Strzelecki, Wrocław 1955, s. 18.
M IT Y BRATTRSTWA. KULTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
26
i tam też trudno o przyjaźń pom iędzy obywatelam i, bowiem nie m ogą się oni osobiście poznać, ani osobiście wyrobić sobie zdania o wspólnych dla wszystkich sprawach. Co w ię cej. grecka wizja polityki, jako zajęcia upraw ianego bezpo średnio przez obywateli, bez konieczności posługiw ania się reprezentantam i ludu. również przyczyniała się do ograni czenia rozmiarów m iasta-państw a. N aw et w A tenach, w któ rych w okresie świetności liczba obywateli uprawnionych do udziału w zgrom adzeniu ludowym szła w dziesiątki tysięcy, nigdy, co podaje Tukidydes w Wojnie peloponeskiej, nie zebrało się na Pnyksie więcej ja k pięć tysięcy spośród nich (VIII. 72-73). W arto w tym m iejscu w spom nieć, że Tukidy des. opisując okoliczności tow arzyszące obaleniu dem okracji w Atenach po klęsce wyprawy sycylijskiej zauważa, iż od wagę dem okratom odbierało przekonanie o rzekom o wielkim zasięgu spisku, choć liczba spiskow ców w rzeczywistości nie była tak znaczna: ..Ustalić ich liczbę było rzeczą niem ożliw ą zarówno z powodu wielkości miasta, ja k i dlatego, że po szczególni obywatele nie znali się dostatecznie” (VIII, 6667)16. W świetle tej inform acji zrozum iałe staje się stanow i sko Platona, który w Prcmach zaproponow ał dla dobrze urządzonego państwa liczbę 5040 obywateli jak o rozw iąza nie optym alne (liczba ta brała się ze skom plikow anego, arytm etycznego sposobu w yliczania działów ziemi). N aw et po dodaniu kobiet, dzieci i niew olników było ono zatem niewiele większe od stolicy powiatu w dzisiejszych polskich realiach. Rzym republikański ju ż w początkowej fazie historii przekraczał swymi rozmiaram i skalę Aten epoki Peryklesa. Z resztą ju ż od chwili podboju całej Italii osiągnął rozm iary nie tylko przekraczające skalę greckich m iast-państw, lecz również wielu hellenistycznych m onarchii. Sytuacja, w któ rej struktury państwa o światowym zasięgu - bo tak przecież trzeba określić skalę rzeczpospolitej rzymskiej, gdy podbiła ona cały basen M orza Śródziem nego - zbudow ane były na 16
Por. Tukidydes, dz. cyt.
M IT Y BRATERSTWA. KU LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
27
bazie m iasta-państw a, stanow iła źródło zasadniczych napięć i adm inistracyjnego niedow ładu. Rzecz charakterystyczna gdy republika poczęła nadaw ać praw a obyw atelskie m iesz kańcom m iast - sprzym ierzeńców w Italii, zaczęła rozw ijać się św iadom ość posiadania dwóch ojczyzn: małej - lokalnej, i wielkiej - państw ow ej. Pisał o tym w Prawach Cyceron. M iasteczko Arpinum , z którego w yw odził się ród Cycerona, było w łaśnie jednym z takich italskich miast, które dostąpiły zaszczytu rzymskiego obywatelstwa. W Prawach Cyceron odpow iada swem u przyjacielow i Attykowi, chw alącem u rodzinne okolice filozofa: „Jest to, jeżeli m ożna tak pow ie dzieć m oja i mego brata w łaściw a ojczyzna. Tutaj to przy szliśm y na świat z bardzo daw nego rodu, tu są nasze św ięto ści, tu nasze szczęście, tu liczne ślady przodków ” . Attyk pyta więc przyjaciela, czy znaczy to, że Tulliuszow ie m ają dwie ojczyzny? Przecież Rzym ianie m ają jedną, w spólną dla wszystkich ojczyznę. M arek odpowiada: „N a Herkulesa! M oim zdaniem zarów no Kato, ja k i w szyscy inni obyw atele pochodzący z miast m unicypalnych m ają po dwie ojczyzny: je d n ą z tytułu urodzenia, drugą z tytułu przynależności pań stwowej; poniew aż zaś Kato urodził się w Tuskulanum , a został przyjęty do państw a stw orzonego przez lud rzymski, przeto z tytułu m iejsca urodzenia był tuskulańczykiem , a z tytułu przynależności państwowej Rzym ianinem i m iał je d n ą ojczyznę m iejscow ą a drugą praw ną” . N ie ma jed n ak w ątpliw ości, która ma pierw szeństw o: „W iększą m iłością jed n ak m usim y darzyć tę, która pod nazw ą Rzeczypospolitej je s t ojczyzną ogółu obywateli. Dla niej to w łaśnie winniśm y pośw ięcać swe życie, jej oddaw ać się całkow icie, w niej w szystko pokładać i wszystko jej ofiarować. Ale i ta ojczy zna, która nas zrodziła, je st niem al że tak samo droga, ja k ta, co nas przyjęła. Toteż ja nigdy nie wyprę się tej mojej w ła ściwej ojczyzny... aczkolw iek tylko tam ta m a nazw ę pań stwa i tylko tam tą poczytuje się państw o” (I, 1, 2-5). Czytając to piękne w yznanie najw ybitniejszego filozofa rzymskiego, nie pow inniśm y jed n ak zapom inać, że należał on do ostatniego pokolenia Republiki, które przegrało sw oją
28
MITY BRA I TRS I WA. KULTUROWA TOŻSAMOŚĆ...
wojnę z tyranią. Jedną z przyczyn, które spowodowały, że Rzym stał się cesarstwem , była w łaśnie niezdolność Repu bliki do zbudow ania nowego m odelu politycznej tożsam ości i m odelu obyw atelstw a, przekraczającego ciasne granice M iasta. N ieprzypadkow o też filozofią polityczną, która od powiadała ogrom owi Imperium, był stoicyzm , ze sw oją ideą ładu kosm icznego. Rzym jako Imperium stanow ił ucieleśnie nie idei C osm opolis, w szechśw iata zorganizow anego zgod nie z zasadam i rozumu. W tak ogrom nej skali jed n ak idea oby w atelstw a m usiała utracić całą żarliw ość obyw atelskiego zaangażowania, w łaściw ą dla Greków czy Rzymu wczesnej Republiki, i przeistoczyć się w ideał doskonałej adm inistracji im perialnej. Państwo im perialne potrzebow ało cnoty spokoju i rozwagi, właściw ej doskonałym adm inistratorom i zdobyw com. a nie pełnego nam iętności zaangażow ania w łaściw ego obywatelom niewielkich m iast-państw. G ranice Rzymu nie były po prostu granicam i państwa, lecz granicam i cyw ilizacji i znanego świata.
Narodziny nowożytnego republikanizmu Przekonanie o tym, że republikańska form a rządów może funkcjonow ać tylko w ramach niewielkich m iejskich spo łeczności, stanowiło aksjom at filozofii politycznej aż do koń ca XVIII wieku. M onteskiusz pisał: „W naturze republiki jest, aby obejm ow ała jedynie mały obszar ziemi: inaczej nie może prawie istnieć. W wielkiej republice istnieją w ielkie fortuny, a tym samym mało um iarkowania; zbyt w ielkie sprawy sku piają się yv rękach jednego obywatela; interesy różniczkują się: człow iek czuje zrazu, iż może być szczęśliwy, wielki, szanoyvany, bez ojczyzny; niebaw em zaś, iż może być on sam wielkim na gruzach ojczyzny” . W wielkiej republice dobro w spólne poddane je st presji z wielu źródeł - w małej „każdy je lepiej odczuwa, lepiej zna, znajduje się ono bliżej każdego obyw atela” 17.
17 Monteskiusz, O ducha praw , przeł. T. Boy-Żeleński, Kęty 1997, s. 110.
M IT Y BRATERSTWA. KU LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
29
Gdy M onteskiusz w ydaw ał swoje dzieło w 1748 roku, nie mógł wiedzieć, że w niecałe czterdzieści lat później zaprzy siężona zostanie konstytucja Stanów Zjednoczonych A m ery ki, państwa, które otw orzy zupełnie nowy rozdział w dzie jach idei republikańskiej. Z asadnicza rew olucja polegała w tym wypadku na odrzuceniu aksjom atu o niem ożliwości istnienia w ielkich republik - w yrażonego tak dobitnie przez autora Ducha p ra w , dzieła, z którego nota bene O jcow ie Założyciele zapożyczyli w iele idei, na czele z tak w ażną dla ustroju am erykańskiej republiki zasadą trójpodziału władz. A ntyczna tradycja, w edle której dem okratyczne i republikań skie rządy m uszą przybierać form y mniej łub bardziej, lecz jed n ak bezpośredniego udziału obywateli w spraw ow aniu władzy, była w okresie walki o niepodległość bardzo silna. Ponieważ zaś obszar i ludność jednoczących się kolonii nie daw ały się pogodzić z duchem antycznej tradycji republikań skiej, dlatego jej zw olennicy w sposób naturalny byli zw o lennikami m aksym alnej decentralizacji państw a i poszuki wali m ożliwie najbardziej luźnej form y ustrojow ej dla związku niepodległych stanów. Batalię o kształt w ładz cen tralnych wygrali jed n ak zw olennicy federacji, dzięki którym uchw alono w 1787 roku konstytucję. Dla naszych rozważań istotny je s t problem , przed którym stanęli O jcow ie Założy ciele nowej w spólnoty politycznej - m usieli oni bowiem zachow ać republikański charakter państwa, w skazując tym samym na w ielow iekow ą tradycję m yśli politycznej sięgają cą starożytności, a jednocześnie stworzyć zupełnie now y typ ustroju, który nigdy przedtem nie istniał w żadnym ze zna nych z historii ciał politycznych. Sens tego szczególnego połączenia tradycji i now ości od dał najpełniej Jam es M adison, jed en z Założycieli, gdy na zw ał w spólne przedsięw zięcie A m erykanów eksperym entem polegającym na próbie utw orzenia extended republic - roz ległej republiki, republiki o w ielkim terytorium . Ponieważ zaś z oczywistych pow odów w am erykańskich warunkach ustrój polityczny nie m ógł stanowić kopii republikańskiego Rzymu - Stany Z jednoczone nie były miastem z forum, na
30
MITY BRATERSTWA. KUTTUROWA TOZSAMOSC...
którym mogli zgrom adzić się wszyscy obywatele, lecz w ie lom ilionowym krajem, rozciągającym się na terytorium sta nowiącym w ielokrotność powierzchni Italii - jedynym spo sobem było w ypracow anie system u władzy przedstaw iciel skiej. Stąd nowa republika odrzuciła zasadę bezpośredniego udziału we władzy i stała się tym samym „republiką przed staw icielską“ . Zabieg ten powtórzono później także w przy padku idei dem okracji i dzisiaj w całkiem naturalny sposób mów imy, że system y polityczne zachodnich społeczeństw to ..dem okracje przedstaw icielskie’', chociaż w świetle pojęć antycznej myśli politycznej określenie takie je st oksym oronem: o dem okracji m ożna było mówić tylko tam, gdzie ist niał} bezpośrednie rządy zgrom adzenia ludowego i gdzie losowano urzędy. Także druga z w ielkich rewolucji końca XVIII wieku, rew olucja francuska, pow ołała do życia repu blikę. a choć język politycznej debaty w pierw szych jej la tach czerpał ze źródeł antycznej tradycji politycznej, to także ustrój i tej nowożytnej republiki został zbudow any na idei reprezentacji.
Mity założycielskie nowoczesnych narodów Nowe ..rozległe" republiki, w ielokrotnie przewyższające sw oją skalą antyczne m iasta-państw a, stanęły siłą rzeczy przed problem em w pojenia swym obywatelom przyw iązania do idei dobra wspólnego. Oznaczało to przełam anie trady cyjnego przekonania, w myśl którego wspólnotę psychoso m atyczną m ożna było zbudow ać tylko w niewielkiej spo łeczności. charakteryzującej się bezpośrednim i kontaktam i m iędzyludzkim i. Same rozmiary nowoczesnych republik przesądzają z góry, że ich obyw atele nigdy nie będą w stanie spotkać się osobiście - co więcej, że nigdy nie będą oni w stanie ogarnąć swych „m iast” jednym spojrzeniem , tak, ja k mógł to zrobić m ieszkaniec Aten czy Rzymu. Jednak, ja k pisał Cyceron, republika to nie domy obyw a teli i budowle publiczne - lecz przede wszystkim „rzecz po spolita". wspólna dla nich wszystkich sprawa, dla dobra któ rej obywatele gotowi są do wyrzeczeń i poświęceń. N iew iel
MITY BRATERSTWA. KULTUROWA TOŻSAMOŚĆ...
31
kie rozm iary m iast-państw um ożliw iały łatw iejsze pow iąza nie abstrakcyjnej „spraw y” z konkretnym , fizycznym bytem ojczyzny, składającym się z ziemi i m iejskich budowli. N o w oczesne republiki nie posiadały owego - ja k ujął to A ry stoteles - „synoptycznego”, „naocznego” charakteru. Dla zw iązania obywateli rozproszonych na wielkiej przestrzeni w jed n o ciało polityczne potrzebow ały czegoś, co kom pen sowało by tę zasadniczą z punktu w idzenia antycznej myśli politycznej niedogodność. Jeśli zatem m itów braterskich, tradycji patriotycznych nie mogły w esprzeć naocznym do wodem potw ierdzającym bezpośredni zw iązek opowieści sakralizującej w spólnotę obyw atelską z nam acalnym cha rakterem jej przedm iotu, to m usiały znaleźć now ą form ułę m itycznego braterstwa. I w łaśnie tutaj pojaw ia się na scenie nowoczesnej polityki tożsam ość etniczna i kulturow a jak o potencjalne źródło w ię zi politycznej w now oczesnych republikach. Potencjalne w tym sensie, iż odw ołanie się do kulturow ego podobień stwa, po to, aby wytw orzyć w m asie nieznających siebie nawzajem i w rzeczyw istości obcych sobie obywateli poczu cie przyw iązania do „rzeczy pospolitej”, do owej wspólnej sprawy, m usiało doprow adzić w konsekw encji do pow stania idei narodu państw a narodowego. Proces ten m usiał w szakże trwać czas jak iś i w różnych republikach przebiegał w róż nym tem pie i doprow adził do różnych, w zależności od lo kalnych warunków, rezultatów. Od samego początku w now oczesnych republikach ist niało bowiem zasadnicze napięcie pom iędzy dwom a pier wiastkam i - z jednej strony ścierał się w nich duch republi kański, duch nam iętnego patriotyzm u, który poszukiw ał w zo rów w opow ieściach o sile cnót obyw atelskich w republikań skim Rzymie: zarów no M adison ja k i R obespierre czerpali swe natchnienie z opow ieści Liw iusza o m ęstw ie Cyncynnatów, którzy odrywani przez niebezpieczeństw o grożące Rzeczypospolitej od pługa, zam ieniali się w zw ycięskich wodzów. Z drugiej jed n ak strony, drugim kam ieniem w ę gielnym now oczesnych republik była liberalna teoria um owy
32
MITY BRATERSTWA. KULTUROWA TOZSAMOSC...
społecznej jak o fundam entu porządku politycznego. Teoria przedkładająca L ocke'a nad Liwiusza i w ślad za M onteskiu szem dow odząca wyższości republik handlowych nad m ilitarystycznymi republikami antyku. Jednak i w przypadku myśli liberalnej m usiało pojawić się prędzej czy później pytanie o to. gdzie nowy typ społeczeństw a miał znaleźć źródło kul turowej tożsam ości zdolnej złączyć jego członków w coś więcej niż tylko zbiorow ość ludzi mających na uwadze przede wszystkich własny interes. Idea kontraktu zakładała bow iem istnienie J u d u " jako zbiorow ości, która m iała w yra zić wolę w spólnego życia na dobre i na złe. Innymi słowy, także usposobiona pokojowo liberalna „republika handlow a” musiała mieć swoje własne w ersje mitów braterstwa, spaja jące przygodne jednostki w konieczną, sięgającą poza sferę egoistycznych interesów, wspólnotę „psychosom atyczną” . Stąd właśnie bierze się w tradycji liberalnej poszukiw anie spoiwa ciała politycznego w micie aktu założycielskiego. W idać to szczególnie dobrze na przykładzie am erykańskiej republiki, w której po dziś dzień uchw alenie konstytucji sta nowi akt założycielski wspólnoty politycznej. N ie je st żadną przesadą stwierdzenie, że konstytucja uchw alona w 1787 roku otoczona je st w Stanach Zjednoczonych rodzajem nie mal sakralnego kultu, że jest ona źródłem i ośrodkiem „religii obyw atelskiej" - civic religion, czyli nam iętnego oddania dobru publicznem u, jak ie ożyw ia obywateli am erykańskiej republiki. Jest to jednak, co trzeba podkreślić, religia o spe cyficznym , świeckim , obywatelskim charakterze - je st libe ralna, poniew aż w ynika z ducha racjonalistycznej filozofii ośw iecenia, w myśl której wolne i rozumne jednostki m ogą poddać się tylko w ładzy posiadającej ich przyzwolenie. W tym sensie konstytucja je st aktem stale obecnym - bo dowodów na jej żyw otność dostarcza każde zebranie rady hrabstw a czy miasta, każda lekcja obyw atelskiej edukacji w każdej am erykańskiej szkole, a rów nocześnie je st w yda rzeniem historycznym , je st heroicznym czynem dokonanym przez Ojców Założycieli. Stanowi zatem jednocześnie o te raźniejszości porządku obyw atelskiego w am erykańskiej
M IT Y BRATERSTWA. K U LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
33
republice i je s t źródłem republikańskiej tradycji, sięgającej korzeniam i mitycznej przeszłości praw odaw ców -założycieli, 0 których pom niki, obrazy i budow le am erykańskich m iast m ów ią w takim samym stopniu, ja k czytanki w podręczni kach, opow iadające o czynach W aszyngtona i jego w spół czesnych, tw orząc sym boliczną przestrzeń obywatelskiej jedności. Poczucie braterstw a spajające obyw ateli republiki ma swe korzenie w łaśnie w tym akcie. Teraźniejszość je st tym samym zm uszona do ciągłego w ysiłku porów nyw ania się z przeszłością, do zadaw ania sobie pytania, czy docho wuje wierności dziedzictw u Założycieli, czy jej oddanie dla Rzeczy W spólnej je st takie, ja k to, którego w zór dali prze szło dw a wieki tem u tw órcy konstytucji. W m icie tym w braterski węzeł złączeni są tym samym nie tylko żyjący tu 1teraz, lecz także m inione i przyszłe pokolenia. Am erykański model narodu politycznego, złączonego mitem konstytucji, a nie m item w ięzów krwi czy też w ięzów etnicznych, często z europejskiej perspektyw y w ydaw ał się niedoścignionym ideałem. Zdaw ał się być, w przeciw ień stwie do rom antycznego nacjonalizm u, który w idział naród jak o w artość najwyższą, racjonalistyczny; łączył braterstw o z indywidualizm em ; był inkluzywny a nie ekskluzywny. Było to jed n ak m ożliw e tylko dlatego, że now a republika pow staw ała poza Europą, na dziew iczym kontynencie - In dianie wszakże traktow ani byli jak o część przyrody, którą należało ujarzm ić i poddać w ładzy cyw ilizacji. K ultura przy byszów, tak ja k my j ą dzisiaj rozum iem y, czyli język, oby czaje, „system y w artości”, stanow iły sprawę prywatną, sprawę jednostek, które w yrażały chęć przystąpienia do bra terskiego zw iązku obywateli zjednoczonych m item konstytu cji. Jednak zgoda na przyjęcie tego mitu była niepodlegającym dyskusji w arunkiem przystąpienia do wspólnoty. Już po przekroczeniu tego progu, po w ejściu w przestrzeń publicz nej zgody, po przyjęciu atrybutów jednolitej i podzielanej przez w szystkich tożsam ości publicznej, uzyskuje się prawo do pryw atnego pielęgnow ania swej odrębności. Trzeba przy tym zauważyć, że jednym z zasadniczych elem entów tej
34
M ITY BRAM RS IW A. KU LTU R O W A TOZSAMOSC...
obywatelskiej kultury je st język - naw et dziś, gdy w coraz większym stopniu Stany Zjednoczone stają się społeczeń stwem wielokulturow ym i coraz wyraźniej czyniącym z tego faktu w artość godną ochrony, suprem acja języka angielskie go jest zdecydowana. Są wpraw dzie m iliony legalnie m iesz kających w tym państw ie ludzi, którzy nie um ieją często słowa po angielsku, którzy m ają własne stacje telew izyjne i radiowe, własne gazety i własne m iejsca pracy, w których mów i się w ich własnym języku, jednak nie znaczy to, że są oni w pełni członkam i republikańskiego ciała politycznego, w granicach którego żyją. Ich świat to świat am erykańskiego społeczeństw a a nie am erykańskiej republiki, której językiem jest ciągle język W aszyngtona i Hamiltona. H istoryczna hom ogeniczność kultury politycznej Stanów Zjednoczonych jest warunkiem możliwości rozw ijania się dzisiaj w tym kraju kulturowego pluralizmu. Rewolucja francuska nie zbudow ała tak trw ałych instytu cji. jak rew olucja am erykańska, jednak i ona stała się sw o istym aktem założycielskim dla nowoczesnej narodowej tożsam ości Francuzów. W łaśnie w tej rewolucji ze szczegól ną siłą ujawniła się sprzeczność pom iędzy logiką racjonali stycznej teorii umowy a poszukującym nam iętnego patrioty zmu republikanizm em . Powszechna deklaracja praw czło wieka i obyw atela odzw ierciedlała ducha ośw ieceniow ego uniwersalizm u. Hasło rewolucji m ówiące o wolności, rów ności i braterstwie, należy odczytyw ać w nieskończenie szer szej perspektywie, niż partykularna perspektyw a nie tylko Paryża, lecz nawet Francji. Deputowani Stanu Trzeciego mieli przecież na myśli braterstw o łączące całą ludzkość. Warunki francuskie były jednak zupełnie inne od am erykań skich. Na drodze do spełnienia tego ideału rew olucja m usiała napotkać opór wrogich sił, które sw ą moc czerpały zarówno z przeszłości, jak i z wrogiej rewolucji przestrzeni. W prze szłości bowiem zakorzeniona była cała struktura społeczna Francji, jej polityczne tradycje, których instytucjonalnym wyrazem pozostaw ała tak znienaw idzona przez radykałów monarchia. Nie tylko zresztą dw ór i arystokracja wskazyw ały
M IT Y BRATERSTWA. K U LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
35
na przeszłość, jak o źródło swego praw a do istnienia w teraź niejszości; tak samo czynił K ościół i cała m oralność, której dostarczał on fundam entów religijnych i filozoficznych. Re w olucja tym czasem w budow ie w łasnego m odelu braterstw a nie chciała czuć się skrępow ana w niczym i przez nikogo. N atrafiając opór, szybko przeszła do agresji, tłum acząc, że przem oc nie je st dla niej celem samym w sobie, lecz tylko środkiem do zbudow ania praw dziw ej, nie przeżartej hipo kryzją i brakiem autentyzm u w spólnoty. T error - przem oc skierow ana do w ew nątrz - m iała rozerw ać ograniczenia na kładane na ducha uniw ersalizm u przez feudalną przeszłość. Z drugiej strony w swym zapale niesienia dobrej now iny o pow szechnym braterstw ie ludów, ludzkości całej, rew olu cja napotkała szybko opór sąsiednich ciał politycznych. W obliczu zagrożenia z zew nątrz rew olucjoniści, z ust któ rych nie schodziło słowo „ludzkość”, odkryli w sobie nagle siłę nam iętnego patriotyzm u, którego wyrazem stała się „M arsylianka” . Ich „rzeczą w spólną” nie była ju ż „słodka Francja”, m onarchia, którą przed nimi „zrobiło czterdziestu królów ”, lecz Francja utożsam iona z rew olucją. Niem niej była to przecież Francja, która m iała ju ż swój język, która posiadała sobie tylko w łaściw y tem peram ent i obyczaj, swoje kulturow e poczucie tożsam ości - z zasady odm ienne od tego, które posiadały inne narody. Dzięki odkryciu potęż nej m ocy rew olucyjnego patriotyzm u, republika nie tylko obroniła się przed obcą interw encją, lecz przeszła do kontr ataku. To, co zaczęło się jak o m arzenie o pow szechnym braterstw ie ludów, w krótce przeistoczyło się w imperializm , który w raz z N apoleonem odrzucił ju ż w szelkie republikań skie pozory i przybrał cesarski kostium. R epublikańska Fran cja pokazała, jak i potencjał m a „naród pod bronią”, ożyw io ny obyw atelskim patriotyzm em , zdolny do wysiłków , o j a kich naw et nie m ogły m arzyć istniejące dotąd państwa. Imperializm narodu ow ładniętego duchem rew olucyjnego patriotyzm u spow odow ał jed n ak rów nie niezam ierzone, co doniosłe skutki. Rychło okazało się bowiem , że siła oporu Europy nie w ynikała tylko z potęgi reakcyjnych dworów ,
36
MITY BRAILRSTWA. KULTUROWA TOZSAMOSC...
lecz także ze spontanicznego zrywu niem ieckiego, w łoskiego czy hiszpańskiego „ludu” , który w „uniw ersalnym ” posłaniu paryskiej rewolucji widział tylko gwałt zadawany przez „obcych” czyli Francuzów. Ludu, który być może nigdy nie dow iedziałby się o naturze swej tożsam ości, gdyby nie ta obca, dokonyw ana pod hasłami pow szechnego braterstwa, napaść. W mowach Fichtego w ygłaszanych do ochotników idących na wojnę z Francuzami widać ju ż w yłaniające się kontury nowego m odelu „psychosom atycznej” w spólnoty rom antycznego narodu opartego na w spólnocie kultury i historii, w idzącego w państwie narzędzie obrony i utw ier dzania tej nowoodkrytej wspólnej tożsam ości. Choć tak na pozór różne, oba m odele obyw atelskiej, no woczesnej republikańskiej tożsam ości - zarów no am erykań ski ja k i francuski - łączy jeden istotny w spólny elem ent: je st nim zdolność uczynienia z polityki sprawy powszechnej. Zarówno w Am eryce, ja k i we Francji, przekroczono hory zont prywatności i obyczaju, budując w spólnoty polityczne, które w znosiły się na fundam encie obywatelskiej aktywności i obyw atelskiego zaangażow ania. Udział w polityczności, zdolność do postrzegania rzeczywistości w kategoriach szer szych, niż tylko horyzont parafii, doliny, m iasta, był od w ie ków przywilejem nielicznych. Gdy Platon w Państwie czynił politykę wstępem do filozofii, to czynił tak dlatego, że Straż nicy, w przeciw ieństw ie do rzem ieślników i chłopów, którzy tkwili w tym, co prywatne i partykularne, którzy mieli na względzie tylko swoje własne dobro, mieli troszczyć się o dobro wspólnoty jako całości. N iezw ykle istotny je st przy tym fakt, że Strażnicy pojaw iają się po raz pierw szy w rozu mowaniu Sokratesa, gdy m owa o w ojnie - wojsko bowiem walczy o „całe m ienie” i w obronie wszystkich m ieszkańców m iasta (II, 374, A). W dalszym toku dialogu dow iadujem y się co prawda, że Strażnicy są tylko pom ocnikam i w łaści wych rządzących, czyli filozofów , jednak to właśnie w m o m encie pojaw ienia się po raz pierw szy w ojow ników przed miotem dialogu staje się m ądrość polityczna. Jej warunkiem jest bowiem postrzeganie państw a jak o całości, jak o „spra
M IT Y BRATERSTWA. KU LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
37
wy”, która je st donioślejsza od indyw idualnych korzyści. F ilozof m oże w praw dzie nabyć tę świadom ość na drodze refleksji, jed n ak nie je s t to nigdy m ożliwe w przypadku zna komitej większości rodzaju ludzkiego. Dlatego w stępem do mądrości politycznej, i idącej za n ią m ądrości filozoficznej, je st cnota m ęstw a w łaściw a wojow nikom . W alcząc z w ro giem o dobro m iasta jak o całości, uczą się, że istnieją rzeczy w ażniejsze niż życie i śm ierć. Co więcej, Platon sugeruje, że jedynym pow szechnie dostępnym szerokim rzeszom sposo bem nabyw ania m ądrości politycznej je st służba wojskow a, czyniąca z praw dy o znaczeniu w artości w spólnoty politycz nej, osobiste dośw iadczenie. Inaczej - braterstw o broni je st najpew niejszym i najskuteczniejszym sposobem udow odnie nia nie tylko wagi, lecz w ręcz sam ego istnienia braterstw a łączącego obywateli we w spólnotę polityczną. W łaśnie dla tego w spółczesne republiki przyniosły ze sobą nie tylko kon stytucjonalizm i ideę praw człow ieka, lecz rów nież ideę m a sowej armii obyw atelskiej. Pierwszy pow szechny pobór przeprow adzony przez rew olucyjną Francję pokazał światu potęgę obywatelskiej armii. N ie chodziło przy tym tylko o sam ą liczebną jej siłę, choć nikt przedtem nie m ógł w Eu ropie w ystaw iać setek tysięcy żołnierzy w tak krótkim czasie - chodziło przede w szystkich o bojow ego ducha tej armii. W ojsko złożone ze świadom ych obywateli, w alczących z patriotycznym oddaniem za sw ą Ojczyznę, m iało w ielką przewagę nad przeciw nikiem , którego żołnierze bardziej niż w roga bali się kija kaprala. Zw olennicy m itu racjonalistycz nej i konstytucyjnej rew olucji am erykańskiej zdają się za pom inać, że uchw alenie Konstytucji poprzedziła długa w oj na o niepodległość, w trakcie której w ola życia w wolności przerodziła się w nam iętny patriotyzm , okupiony ofiaram i, a W aszyngton został pierw szym prezydentem przede w szyst kim dlatego, że otaczała go legenda zw ycięskiego wodza. Do dzisiaj przybysza z Europy zaskakuje stopień, w jakim cen trum W aszyngtonu nasycone je st pom nikam i m ilitarnej chw ały am erykańskiej republiki.
M IT Y BRATERSTWA. KUTTUROW A TOŻSAMOŚĆ...
Lekcja udzielona przez nowe republiki starym m onar chiom rychło dała rezultaty - królowie pruscy szybko zro zumieli. że kij kaprala ju ż nie wystarcza. O wiele lepsze re zultat) daw ało takie w ychowanie m ieszkańców Prus, które uczyło ich. oprócz dyscypliny, także wiary w Prusy jak o ich w łasną sprawę. U tożsam ienie obyw atela i żołnierza stało się wstępem do najbardziej doniosłego procesu rozpoczętego przez obie rew olucje - procesu dem okratyzacji zachodnich społeczeństw. Początkowo bowiem zasięg w spólnoty poli tycznej ograniczano przez m nożenie wym ogów, które m usiał spełnić jej członek. Prawo do obyw atelstw a uzyskiwało się po przekroczeniu odpow iednich cenzusów, przede w szyst kim m ajątkowych. N acisk na poszerzanie praw obyw atel skich by ł jednak stały, i niezależnie od tego, ja k ten proces przebiegał - czy konwulsyjnie, tak ja k we Francji, gdzie wielokrotnie ponaw iano w czasie kolejnych rewolucji próby dem okratyzacji, czy też, tak ja k w Anglii, gdzie dem okraty zacja następowała drogą stopniowych reform - na początku wieku dwudziestego prawa obywatelskie uzyskali wszyscy dorośli mężczyźni, a proces przyznawania praw obywatelskich kobietom zakończył się ostatecznie po II wojnie światowej.
Nowoczesność - fabryka narodów Duch dem okratycznej równości, opisany przez T ocqueville’a na przykładzie Ameryki, w cielił się w europejskich w arun kach w państwo narodowe. N a rzecz tej w łaśnie formy no woczesnego państwa pracowały zarów no ideał) praw człow ieka i obyw atela oraz republikański patriotyzm , dzięki któ rym m iliony żyjących do tej pory w zaklętym kręgu swych spraw zjadaczy chleba zostały w łączone w polityczność, w udział w całości przekraczającej prywatność, ja k i logika procesów m odernizacyjnych. W obu przypadkach now ocze sne społeczeństw a dla swego funkcjonow ania potrzebowały w spólnego fundam entu kulturowej tożsam ości, za spraw ą której uwalniane z dawnych organicznych więzów jednostki musiały nabyć now ą tożsamość pozw alającą na życie i w spół pracę z innymi. Innymi słowy, m odernizujące się i dem o
M IT Y BRATERSTWA. K U LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
39
kratyzujące społeczeństw a potrzebow ały płaszczyzny, na której m ożna było zbudow ać nowe poczucie braterstw a (bez jednoczącej niegdyś lud religii) i świadom ość podobieństw a. Z jednej więc strony państw o poprzez języ k urzędowy, po przez szkołę, z jej czytankam i o „naszych” królach, naszych bitwach, naszej pełnej chw ały przeszłości, poprzez armię z językiem kom endy i tradycjam i bojowym i swych dywizji, poprzez w ielką narrację o jednoczącej wszystkich przeszło ści, która odciskała się zarówno w pom nikach ustaw ianych na głównych placach, ja k i znaczkach pocztow ych, lepiło naród, uczyło go wspólnej tożsam ości i czyniło świadom ym obywatelem . N ie je st przy tym istotne, czy czyniło to przede wszystkim po to, aby m ieć z m ilionów m ężczyzn żyjących dotąd w ciasnych granicach parafii czy w ielopokoleniow ej rodziny, świadom ych obywateli czy też w alecznych żołnie rzy - liczył się skutek tych działań, którym było uobyw atelnienie ludzi, którzy dotąd byli skazani na rolę poddanych. Z drugiej strony działały na nich także w ielkie procesy m o dernizacyjne, których naturę tak przekonyw ująco opisał Er n est Gellner. N ow oczesne państw o w ym agało standaryzacji norm , języ k a, zachow ań. Przekształcenie partykularnych i niezw ykle różniących się m iędzy sobą lokalnych wspólnot, składających się na skomplikowany etniczno-językowy i kul turow y patchw ork, jakim były przednow oczesne m onarchie, na now oczesne społeczeństw a zdolne do m odernizacji, w y m agało zarządzanego przez państw o system u edukacji i w y chow ania m ieszkańców. N arzucenie w spólnego języka było warunkiem sine qua non całej operacji, bowiem w hom oge nicznych pod w zględem strukturalnym i funkcjonalnym społeczeństw ach now oczesnych był on w arunkiem sprawnej kom unikacji, a w ięc tym samym m edium służącym standary zacji. I tu jed n ak nie liczyły się przyczyny takiego, a nie in nego działania państw a - liczył się przede w szystkim ich skutek. Kapitalizm szedł tu ręka w rękę z republikanizm em , a rezultatem ich działań była postępująca dem okratyzacja. Rzecz okazała się m ieszanką piorunującą, gdy na scenę europejskiej historii w kroczył now oczesny nacjonalizm .
40
M ITY BRATERSTWA. KIJTTUROW A TOŻSAMOŚĆ...
Przesycony ideałami darwinizm u społecznego nacjonalizm epoki Bism arcka nie przypom inał liberalnego nacjonalizm u epoki M azziniego i W iosny Ludów, w ierzącego jeszcze w ideał braterstw a narodów. Nowy nacjonalizm był pełen pogard\ dla słabszych, którzy nie potrafili zw yciężać w w al ce o byt. Naród musiał zatem uświadom ić sobie swoje histo ryczne przeznaczenie i nagiąć sw oją wolę do jeg o realizacji. Jak bardzo ten m echanizm był efektywny, ja k wiele dało się osiągnąć przez rozciągnięty na dziesięciolecia proces spaja nia państwa i narodu w jeden organizm , przekonała się Eu ropa w lecie 1914 roku, gdy cały kontynent ogarnęła tak silna fala patriotycznego uniesienia, że nie byli się w stanie jej oprzeć nawet socjaliści, przedtem zawsze deklarujący, że granice państw ow e nie m ają dla nich żadnego znaczenia, bo liczy się tylko robotnicza sprawa. Jednak robotnicy odrzucili ideał) M iędzynarodówki, bowiem w godzinie próby silniej szy okazał się wpływ patriotycznego w ychow ania - każde dziecko we Francji od najm łodszych lat uczyło się przecież czytać i pisać na w ierszykach opisujących cierpienia swoich rówieśników z Alzacji i Lotaryngii; każde dziecko w N iem czech uczyło się od najm łodszych lat o „perfidnym Albionie“. który stal na drodze Niem iec do wielkości, za co nale żało mu wym ierzyć surow ą karę. Skutki owej - jak pisał o niej N olte - „trzydziestoletniej europejskiej wojny dom ow ej’', która toczyła się pom iędzy 1914 a 1945 rokiem, były przerażające. Rozpoczęła się ona jak o wojna państw narodowych, skończyła się zaś św iato wym konfliktem , w którym głównymi aktoram i - i to po obu stronach barykady - były totalitarne reżimy. W Europie Z a chodniej, okupowanej najpierw przez jeden totalitaryzm , a potem żyjącej przez kilkadziesiąt lat w cieniu zagrożenia ze strony drugiego, daw ne narodowe am bicje, dla których na zbyt często w przeszłości ujście m ożna było znaleźć tylko na polach bitewnych, straciły rację bytu. Idea narodow a i dawny model ju ż nawet nie zeszłow iecznego nacjonalizm u, lecz wręcz patriotyzm u, schodziły na drugi plan. Lęk przed w oj ną. przez zbyt ścisłym powiązaniem miłości do własnego
M IT Y BRATERSTWA. K U LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
41
państw a narodow ego z cnotam i m ilitarnym i, skutecznie przeciw działał dawnym ideałom państw a narodowego. U pa dek kom unizm u w 1989 roku po opadnięciu pierw szej fali optym izmu przyniósł wzm ocnienie tego lęku. Krw awe kon flikty narodowe, które kolejno w ybuchały w granicach byłej Jugosław ii, podsycały lęk i odrazę odczuw aną przez zachod nią opinię publiczną w konfrontacji z nacjonalizm em . Pod czas gdy zachodnia część kontynentu czyniła postępy na drodze coraz dalej idącej integracji, w schód zdaw ał się po grążać w chaotycznym procesie dezintegracji, w którym je d ni gotowi byli zrobić wszystko, łącznie z m ordow aniem słab szych przeciw ników , aby zachow ać należącą się im z tytułu historycznego przeznaczenia szczególną pozycję - ja k w przypadku Serbów, inni zaś - ja k Chorwaci, B ośniacy czy kosowscy A lbańczycy - gotowi byli na w alkę na śm ierć i życie po to tylko, aby zdobyć nieco w ątpliw e i bynajm niej nie tak ważne w oczach zachodnich Europejczyków praw o do drukow ania w łasnych znaczków pocztow ych, banknotów z podobiznam i narodow ych bohaterów , do posiadania w ła snej flagi, hym nu i godła.
Przedwczesny pogrzeb państwa narodowego Zrozum iała odraza do ekscesów nacjonalizm u prowadzi czę sto w spółczesnych liberałów do odrzucenia pojęć narodu i państw a narodow ego, bądź też do w arunkowej (bo utrzy manej w wąsko zakreślonych granicach) ich akceptacji jako swego rodzaju zła koniecznego. Czerpiąc z ośw ieceniow ej, racjonalistycznej tradycji, liberalizm widzi ju ż nie tylko w nacjonalizm ie, lecz w każdej nazbyt kategorycznej obronie idei narodu, pow rót do „m rocznych, popędow ych sił” tkw ią cych w ludzkiej psychice. Czasem krytyka nacjonalizm u posuwa się w ręcz do w idzenia w nim rodzaju patologii, ja k na przykład w przypadku Tom a Naim a, który tw ierdził, że „nacjonalizm - to w zasadzie nieuleczalna patologia now o żytnego rozwoju historycznego, równie nieuchronna ja k indywidualne »neurozy«, rów nie ja k one dw uznaczna co do swej istoty, z podobną łatw ością obracająca się w dem encję;
42
MITY B R A U .RS I WA. KULTUROW A TOŻSAMOŚĆ...
zakorzeniona w dylem atach bezradności wobec świata (społeczny odpow iednik infantylizm u)'"18. N aw et jeśli libe rałowie odrzucają teorię republiki proceduralnej i pełnej neutralności państwa, to jednak nie znajdują uspraw iedli wienia dla oficjalnego określania składników tożsam ości narodowej w dokum entach państw ow ych19. Często przyw o łuje się przy tej okazji pojęcie „w spólnoty w yobrażonej”, wbrew intencjom autora dopatrując się w nim krytyki rze komo fałszywego, nieautentycznego charakteru więzi naro dowych. Błąd ten bierze się z przykładania narzędzi krytyki historycznej do „m itów ” założycielskich tworzących tożsa mość narodową. W trakcie tego zabiegu mit poddany dekonstrukcji. okazuje się fałszem, kłam stwem , w imię którego opętani nienaw iścią do „obcych” nacjonaliści dopuszczają się jeśli nie agresji, to w każdym razie aktów nietolerancji. Z zasady wrogo nastaw iony do narodu i m itów w spólno towych w spółczesny liberał z zainteresow aniem zatem w słu chuje się w głosy proroków globalizacji, wieszczących ko niec państw a narodowego. Obawa przed nacjonalizm em je st rów nież jednym z zasadniczych powodów tak silnego popar cia dla idei integracji europejskiej. Ponieważ jed nak niechęć jest silniejsza od zdolności krytycznej analizy, liberał nie dostrzega, że kiyzys państw a narodow ego musi autom atycz nie w europejskich warunkach oznaczać kryzys dem okracji. U obywatelnienie szerokich mas zachodnich społeczeństw i ich dem okratyzacja dokonały się tutaj w ramach instytucji państwa narodowego. N ie istnieją w tych społeczeństw ach żadne inne mity braterstw a spajającego w spólnotę polityczną w jedno, poza mitami w ypracowanym i w trakcie budowy narodowych tożsam ości. Dla wielu krytyków nacjonalizm u sposobem na uniknięcie związanych z nim zagrożeń ma być integracja europejska. Jednak Unia Europejska cały czas je st ls Cytat za B. Anderson, Wspólnoty wyobrażone. Rozważa nia o źródłach i rozprzestrzenianiu się nacjonalizmu, KrakówWarszawa 1997, s. 19. 19 Por. A. Walicki, Czy możliwy jest nacjonalizm liberalny?, ..ZNAK" 1997, nr 3, s. 45.
M IT Y BRATERSTWA. KU LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
43
jeszcze w o wiele większym stopniu strukturą służącą orga nizow aniu wzrostu gospodarczego niż w spólnotą polityczną. Nie potrzebuje w ięc ona na razie polityki w klasycznym tego słowa rozum ieniu, lecz profesjonalnego zarządzania; o jej sukcesie bądź porażce nie przesądza obyw atelskie zaanga żowanie, lecz fachow ość i spraw ność biurokratycznej i tech nokratycznej elity, nadzorującej proces integracji. Elity, trzeba dodać, która w niewielkim stopniu - jeśli w ziąć pod uwagę skalę jej działania i zw iązane z nim przyszłe konse kwencje - poddana je st dem okratycznej kontroli. Sytuacja taka je st źródłem niepokoju nie tylko wśród obrońców tradycyjnie rozumianej idei narodu, lecz również wśród jej krytyków, którzy rozum ieją dotychczasow e zna czenie instytucji państw a narodow ego dla rozw oju dem o kratycznego m odelu obyw atelskiego zaangażow ania. Jurgen Habermas, którego przecież nie sposób posądzić o sym patię dla tradycji narodu, pisał kilka lat temu: „W trudnym proce sie dochodzenia do unii europejskiej państw a narodow e dys ponują przynajm niej jednym argum entem , który pozw ala im upierać się przy własnej suwerenności: procesy dem okra tyczne jak o tako funkcjonują dotychczas jedynie w ich obrę bie. Jednym słowem, polityczna sfera publiczna składa się, ja k dotąd, z elem entów o charakterze narodowym i pań stwowym ” . Dlatego, ja k pisze dalej, narzuca się pytanie, czy „w ogóle m ożliwe je s t coś takiego ja k obyw atelstw o europej skie”, które rozumie on - ja k najbardziej poprawnie w duchu klasycznej tradycji - jak o „zobow iązanie w obec europej skiego dobra w spólnego”20. U fundam entów integracji europejskiej tkwi nigdy do końca jasn o nie wyrażone, lecz m imo to silne przekonanie, że jej celem je s t zbudow anie ciała politycznego, które sta nowić będzie realizację idei społeczeństwa otwartego. Otwarte w tym wypadku znaczy: niestaw iające żadnych wyraźnych granic, niew ykluczające nikogo na podstaw ie arbitralnych
20 J. Habermas, Obywatelstwo a tożsamość narodowa. Roz ważania nad przyszłością Europy, Warszawa 1993, s. 19.
44
MITY BRATERSTW A. KUTTIJROW A TOŻSAMOŚĆ...
kryteriów. Na rzecz takiego w łaśnie rozum ienia otwartości działa zarówno dynamika demokracji, wsparta przez wiarę w uniwersalne prawa człowieka, jak i mechanizm procesów gospodarczych i cywilizacyjnych, dla których różnice kultu rowe nie są żadną przeszkodą w nawiązywaniu współpracy i zacieśnianiu związków funkcjonalnych. W sposób naturalny dynamika współdziałania demokracji i wolnego rynku wyzna cza kierunek, którego celem - ciągle co prawda kryjącym się poza horyzontem wyznaczającym najbliższą przyszłość - są powszechne światowe państwo demokratyczne i światowa gospodarka21. Aby jednak zobowiązanie do ochrony dobra wspólnoty polity cznej mogło z abstrakcji stać się rzeczywisto ścią. potrzebny jest fundament wspólnej dla jej członków toż samości. po to. aby zdolni byli nie tylko do lojalności wzglę dem siebie, lecz także do solidarności a nawet poświęceń. Bezwarunkowy, „zam knięty” charakter zobow iązań poli tycznych nie daje pogodzić się z postulatem otw artego spo łeczeństwa. którego członkow ie chcą mieć prawo do sw o bodnego zrzeszania się w dobrow olne grupy i związki. Ich charakter jest jed n ak warunkowy, to znaczy m ogą one istnieć tak długo, ja k długo jednostki w yrażają zainteresow anie ich podtrzym ywaniem lub też ja k długo sądzą, że je st to dla nich korzystne. Gdy dojdą do przeciw nego w niosku, m ogą bez żadnych konsekwencji wycofać się z nich. W ielki wpływ na ten proces m ają nowe technologie, które um ożliw iają w co raz większym stopniu ignorowanie lojalności opartych na bazie terytorialnej. Symbolem przyszłych relacji, wedle pro roków nowej, postnarodow ej epoki, ma być „sieć” - bez wyraźnych hierarchii, bez instytucjonalnej struktury, stale pulsująca, tzn. rozrastająca się i kurcząca w miarę potrzeby, nakierow ana na konkretne cele. Żądanie bezwarunkowej lojalności w stosunku do w spólnoty politycznej, do której przynależność nie je st wynikiem św iadom ego wyboru, lecz 21 W interesujący sposób prezentował uniwersalną dynamikę demokracji zakorzenionej w idei uniwersalnych praw człowieka Pierre Manent w tekście Democracy without nations?, „Journal o f Democracy" 1997, nr 2.
MITY BRATERSTWA. KULTUROWA TOŻSAMOŚĆ...
45
dla znakomitej większości ludzi w ynika z prostego faktu narodzin w jej granicach, w ydaje się w tej perspektyw ie ro dzajem tyranii. M ożna w praw dzie zrzec się obyw atelstw a rodzinnego kraju, jed n ak nie oznacza to w ejścia w przestrzeń zupełnej w olności, pozbawionej zobow iązań politycznych ktoś zrzekający się jednego obyw atelstw a, przyjm uje inne, a przyjm ując w raz z nim prawa, których być m oże w dawnej ojczyźnie mu brakowało, godzi się rów nież spełniać nowe obowiązki, których w ym iar nie podlega dyskusji. * * *
Choć zatem kryzys państw a narodow ego i republikańskiego modelu patriotyzm u oznacza zm niejszenie ryzyka wojen na w ielką skalę, to jednocześnie przynosi on ze sobą kryzys dem okratycznej polityczności - bez podzielanego przez obywateli mitu wspólnej tożsam ości, bez poczucia brater stwa obyw atelskiego, znika nie tylko gotowość do w ojenne go heroizm u, lecz rów nież zm niejsza się zw ykła solidarność. Ta zaś może okazać się konieczna także w przypadku tak prozaicznych wyzwań, ja k na przykład konieczność solidar nego ponoszenia kosztów w ychodzenia z recesji, walki z bezrobociem czy przestępczością. Bieda, brak pracy, uza leżnienie - to spraw a państwa, jak o instytucji sprzedającej „usługi” publiczne, instytucji, która nota bene coraz gorzej wywiązuje się z tego zadania - nie je s t to ju ż „spraw a” doty cząca w szystkich obywateli i dom agająca się solidarnego działania. W coraz większym stopniu brakuje bowiem m i tów, które upraw om ocniałyby w ezw anie do wspólnych w y rzeczeń i ponoszenia ofiar, choćby naw et tylko finansow ych. Jednak nie tylko obyw atelskie zaangażow anie, w łaściw e dla nowoczesnych dem okratycznych republik, pada ofiarą kryzy su tradycyjnej formy tożsamości narodowej. Jak pisał Manent: „Ciało polityczne zawsze łączy w sobie przemoc i spraw ie dliwość w zm iennych proporcjach. W m om encie gdy poja wia się ciało polityczne, spraw iedliw ość nigdy nie je st po zbaw iona w sparcia ze strony przem ocy. Jednak jeśli kom pletnie odrzucim y rzeczyw istość p o lityczną pojawi się lęk,
46
M ITY BRATERSTWA. KULTUROW A TOZSAMOSC...
czy pom imo wszystkich kulturowych, handlowych i techno logicznych tworów doskonalącej się coraz bardziej cyw iliza cji. spraw iedliw ość i przemoc m ogą zostać rozdzielone, co sprawi, że spraw iedliw ość stanie się doskonale czysta i bez silna. natom iast przem oc stanie się potężna i pełna niespra w iedliw ości"22. Innymi słowy, bez wspólnoty politycznej, bez dem okratycznej, republikańskiej polityki, członkow ie społeczeństw zachodnich m ogą być w coraz większym stop niu wydani na łup działania żyw iołowych i pozostających poza w szelką polityczną kontrolą mocy tkwiących w ew nątrz wolnorynkowej gospodarki i procesu technologicznej rew o lucji. Podobnie przedstaw ia się spraw a bezpieczeństw a odpowiednikiem rozpadu jednolitej przestrzeni tożsam ości dem okratycznej w spólnoty politycznej je st rozpad społecznej przestrzeni, w której związki przestępcze lub anarchicznie nastaw ione subkultury w yiyw ają spod kontroli państw a jej fragm ent), czyniąc z nich getta, na granicy których zatrzy muje się bezradnie praw om ocna przem oc państwa. W ich granicach w m iejsce republikańskich mitów politycznych tożsam ość m ieszkańców określają mity trybalnej przynależ ności. które dom agają się pełnej lojalności wobec ..swoich” gangu, wobec grupy subkulturow ej, wobec lokalnego klubu piłkarskiego, i nienaw iści w stosunku do „obcych”, czyli ..społeczeństw a” jak o sumy „w szystkich innych". Konflikt bowiem na tym poziom ie przestaje być polityczny, przeista cza się w starcie przypom inające walki klanów, w których jedyna m ożliwa forma spraw iedliw ości ma postać zemsty. Jean Guehnno pisze w swej książce: „jeśli solidarność nie jest ju ż m ożliwa w zakreślonych ściśle granicach, jeśli nie ma ju ż m iasta ani nie istnieje ju ż naród, to tym samym nie jest ju ż także m ożliwa polityka w takim znaczeniu tego poję cia, jak ie odziedziczyliśm y po Grekach i Rzym ianach”23. N ie oznacza to naturalnie końca historii, załam ania się zachod niej cyw ilizacji - przecież przez kilkanaście w ieków po
22 P. Manent, dz. cyt., s. 101. 2l J. M. Guehnno, dz. cyt., s. 17.
M IT Y BRATERSTWA. KU LTU R O W A TOŻSAMOŚĆ...
47
upadku cyw ilizacji antycznej nie było ani polityki, ani pań stwa w formie, jak a istniała w starożytności i ja k ą my sami dzisiaj znamy. Ich pow tórne zniknięcie nie oznacza zatem końca społeczeństw a ani kultury. W obu jed n ak wypadkach cena, ja k ą przyszłoby zapłacić, w ydaje się z dzisiejszej per spektywy zbyt wielka. Dlatego choć być m oże odchodzi w przeszłość model w spólnoty politycznej opartej na tożsa mości narodow ej, tak długo, ja k zachodnie społeczeństw a zechcą korzystać z dobrodziejstw życia obyw atelskiego, będą zm uszone ponosić zw iązane z nim ciężary. Puste m iejsce po mitach narodow ego braterstw a będą zaś m usiały zająć nowe mity, dostatecznie silne, aby połączyć ich członków we wspólnoty gotowe do wzajem nej solidarności i pośw ięcenia na rzecz w spólnego dobra. Lekcja Platona tak czy inaczej będzie m usiała zostać odrobiona.
ATENY I RZYM. DWA ŹRÓDŁA ZACHODNIEJ POLITYCZNOŚCI
We w spółczesnych społeczeństw ach przyjęło się uważać, iż badaniem polityki zajm ują się w yspecjalizow ane nauki. Z ali czyć do nich m ożna takie dziedziny hum anistyki ja k polito logia, socjologia polityki, historia doktryn politycznych. Jednak po bliższym przyjrzeniu się tym dyscyplinom m ożna zauważyć, iż koncentrują się one przede w szystkim na kw e stiach zw iązanych ze spraw ow aniem władzy; że podstaw o wym przedm iotem ich zainteresow ań je st państw o oraz sfera instytucji życia politycznego - partie polityczne, program y, adm inistracja, prawo, itd. Tak traktow ana sfera polityki oka zuje się w ąską dziedziną, w ym agającą specjalistycznej w ie dzy, dosyć odległej od potocznych dośw iadczeń i obserw acji związanych z życiem w pewnej w spólnocie obyw atelskiej. Z pola w idzenia tych nauk szczegółowych um yka bowiem istotny problem refleksji nad naturą tego, co polityczne, nad naturą polityczności. N ie lepiej przedstaw ia się spraw a z praktykam i - z poli tykami, czyli tymi, którzy na co dzień upraw iają politykę. Brak im czasu, aby zadawać sobie tego rodzaju pytania w chodzą bowiem od razu ju ż w dobrze utartą praktykę, w bieżące sprawy, które zagarniają ich całkow icie i bez reszty. G abinetow e negocjacje, stosy korespondencji, decy zje czekające na rozstrzygnięcie, narady, napięte kalendarze spotkań - w szystko to zdaje się zw yciężać oczyw istością swego istnienia, która znosi w szelką potrzebę, a naw et zw y kłą m ożliw ość - z braku czasu po prostu - refleksji nad natu rą polityki. Pytanie o naturę polityczności, o naturę tego, co politycz ne, nie je s t jed n ak pozbaw ione sensu; dzisiaj, gdy politycz ność pada o fiarą wąskiej specjalizacji - i to zarów no wśród praktyków, ja k teoretyków , tym bardziej warto je postawić.
50
ATŁNY I RZYM. DWA ŹRÓDŁA...
Stoi ono wszakże u początków/ zachodniej tradycji, posta wione przez platońskiego Sokratesa w Państwie. Od tamtej pory także każda próba filozofow ania powinna rozpoczynać się od kw estionow ania tego, co oczywiste, od poddania pod krytyczny osąd m niemań rozpow szechnionych w danym czasie. W spółcześnie używa się pojęć dem okracji i republiki wym iennie - świadczy o tym choćby przytoczony artykuł polskiej konstytucji. Powszechne m niem anie - nie tylko potoczne, lecz również podzielane przez nauki specjalizujące się w badaniu polityki - uważa w spółczesne państwa za de mokracje. Sprawa jednak je st bardziej skom plikow ana, a pod w arstw ą sądów uznawanych za oczywiste kryje się złożona tradycja myśli politycznej. Ateński model w spólnoty poli tycznej różnił się zasadniczo od rzymskiego - nie chodzi tu przy tym tylko o rozw iązania ustrojowe, o prawnoinstytucjonalne relacje pom iędzy organami władzy, lecz przede wszystkim o - ja k dzisiaj byśmy powiedzieli - model kulturowy, kryjący się za każdym z tych ustrojów. Starożytni doskonale zresztą zdawali sobie sprawę z różnic pom iędzy nimi. Dzisiaj nie potrafim y m ówić o polityczności, nie odw o łując się do nich - jednocześnie jed n ak w oczyw isty sposób widać, iż odbiega ona od historycznych wzorców, do których pojęcia te odsyłają. Żadne bowiem ze w spółczesnych państw nie je st ani dem okracją, ani też republiką w znaczeniu przy jętym w starożytności - ani Perykles, ani Katon nie rozpo znaliby swoich rodzim ych ustrojów w ustrojach w spółcze snych państw zachodnich. W refleksji nad naturą tego, co polityczne, w obu tych porządkach politycznych nie chodzi zatem przede w szystkim o badanie kwestii ustrojowych, rozum ianych jak o pewien zestaw rozwiązań prawnoinstytucjonalnych, lecz raczej o źródłow e dośw iadczenie różnych rodzajów polityczności, związanych z tradycją Aten i Rzymu.
A TE N Y I RZYM. DW A ŹRÓDŁA...
51
Ateny - żywioł demokracji C echą uderzającą w przypadku dem okracji ateńskiej je st pow szechność politycznej partycypacji. Równość praw po litycznych dla wszystkich obywateli um ożliw iła czynne uczestnictw o w polityce na skalę niespotykaną nie tylko w starożytności, lecz rów nież i dzisiaj. W czasach rozkw itu Aten w połow ie V w. p.n.e. praw a obyw atelskie przysługi wały około czterdziestu tysiącom obywateli. Szacuje się, że na zgrom adzeniu ludowym - najw ażniejszym organie tej bezpośredniej dem okracji - bywało ok. pięciu tysięcy spo śród nich. Zgrom adzenie zbierało się blisko czterdzieści razy w roku, a więc niew iele mniej niż raz na tydzień. Organem stale zajm ującym się sprawami państw a była rada pięciuset, w ybierana poprzez losow anie spośród obywateli po trzydzie stym roku życia. Do tego doliczyć trzeba około tysiąca urzędników losowanych na roczne kadencje oraz obyw ateli losowanych do odbyw ania sądów. Daje to pojęcie o skali czynnego, bezpośredniego udziału ateńskich obywateli w spraw ow aniu władzy. Dość pow iedzieć, iż w ciągu dzie sięciu lat przez radę pięciuset przew ijało się od jednej trze ciej do jednej czwartej w szystkich obyw ateli - a trzeba pa m iętać, iż udział w jej pracach oznaczał bezpośrednie kiero w anie sprawam i państwa. Porów najm y tę skalę z proporcjam i czynnych, profesjo nalnych polityków do ogółu obyw ateli we w spółczesnych dem okracjach - dzisiaj jesteśm y obywatelam i tylko raz na cztery lata, w m om encie w ybierania profesjonalistów , którzy potem w naszym im ieniu zajm ują się sprawam i państwa. Już sam ten fakt przekreśliłby w oczach Ateńczyka z czasów Peryklesa dem okratyczny charakter naszych państw. Sam a instytucja w yborów uznaw ana była bowiem przez A rystote lesa za elem ent ustroju arystokratycznego. D la Ateńczyków z zasady isonomii, czyli rów ności w obec praw a, w ynikała instytucja losow ania obywateli do ciał zajm ujących się pań stwem. K onsekw encją takiego podejścia było ścisłe utożsam ienie „państw a” i w spólnoty obywateli. Ściślej m ów iąc, A teńczy-
A T K N Y I RZYM. DWA ŹRÓDŁA...
cy nie znali dzisiejszego pojęcia państwa, jak o instytucji znajdującej się pod pieczą profesjonalistów i niejako od dzielonej od ogółu obywateli. Państwem nie był ani dany obszar, ani samo m iasto z jego budowlam i. A teńską w spól notą polityczną było zgrom adzenie wszystkich obywateli w sensie dosłownym - zgrom adzenie ludowe. To dlatego Arystoteles, pisząc swoje opracow anie na tem at ateńskiej polite. zatytułował je Athenaion p o liteia , czyli Ustrój Ateńczykchw a nie. jak dzisiaj przyjęto tłum aczyć - Ustrój p o li tyczny Aten. Bezpośredni charakter dem okracji ateńskiej przesądzał także o tym. iż obchodzili się oni z zasady bez ekspertów, twierdząc, iż rzecz powinien oceniać ten, komu ona służy. Platoński Protagoras wyraża dobitnie to przekona nie. gdy mówi. iż każdy człowiek, który zabiera głos w spra wie cnoty politycznej, „zasługuje na wysłuchanie, ponieważ sądzi się. że każdy w niej ma udział” - także „płatnerze i szewcy “, a nie tylko szlachetnie urodzeni. Stąd również wynika kolejna niezw ykle w ażna cecha de mokratycznej polityczności - objaw ia się ona bowiem w mowie. D em okratyczna polityka targana je st nam iętno ściami. które znajdują swoje ujście w m owie, w debacie, publicznym sporze, kłótni. Żywioł dem okratycznej politycz ności staje się tożsam y z żywiołem mowy. W łaśnie żyw iołowość ateńskiej dem okracji stała się je d nocześnie punktem w yjścia dla jej krytyki. O jej znaczeniu dla całej zachodniej tradycji świadczy fakt, iż była ona punktem w yjścia dla filozofii Platona, która stała się jej ka m ieniem węgielnym . Bezpośredni udział w rządach szero kich rzesz powodował, że państwo kierow ane było często raczej przez m asowe nam iętności niż polityczną m ądrość doprow adziło to w końcu do klęski Aten w w ojnie peloponeskiej i załam ania się ich potęgi. K onflikt m ądrości ze zbio rowymi nam iętnościam i m iał jed n ak dla filozofów o wiele głębszy charakter - ponurym m em ento stała się tutaj śm ierć Sokratesa. Filozoficzna krytyka dem okracji, którą on właśnie zapoczątkow ał, kw estionow ała podstaw ow e jej założenie, wyłożone przez Protagorasa - cnota polityczna bowiem nie
ATENY I RZYM. DWA ŹRÓDŁA...
53
je st równo rozdzielona pom iędzy wszystkich. To nie życie obyw atela prowadzi do tej cnoty, lecz życie filozofa - teza ta stanowi oś platońskiego Państwa. Żyw iołow ość ateńskiej polityki przejaw iała się nie tylko stałym niebezpieczeństw em podejm ow ania głupich i szko dliwych decyzji. Prow adziła ona do trwałej niestabilności wewnętrznej - klęska m ilitarna, której świadkiem było po kolenie Platona, uruchom iła proces przem ian ustrojow ych, w których dem okracja przeistaczała się w oligarchię bądź tyranię (w form ie teoretycznej w yłożony w Państwie jak o nauka o cyklach ustrojow ych prow adzących od m onarchii, poprzez arystokrację, tim okrację, oligarchię, dem okrację do tyranii). W alka nam iętności politycznych prow adziła zatem nieuchronnie do przem ocy i do niespraw iedliw ości. Jednak krytykom chodziło nie tylko o sam brak stabilności ustrojo wej - raczej o brak prawdy. N ietrw ałość ateńskiej w spólnoty politycznej m iała się brać w edle filozofów z braku jej ontologicznego ugruntow ania w praw dzie. Tylko praw da bowiem pozw ala tworzyć coś trwałego. W spólnota polityczna budo wana na zbiorow ych nam iętnościach musi być z zasady po zbaw iona trw ałości - nie da się bowiem w ybudow ać funda m entów na wzburzonym żyw iole sprzecznych nam iętności i interesów . To, co nie je st ugruntow ane w prawdzie, musi pow staw ać i ginąć, podlega przem ijaniu. To dlatego Platon porów nyw ał lud ateński do „zw ierzęcia w ielkiego i m ocnego” . W księdze VIII Państw a, w której zaw arł sw oją najostrzejszą krytykę dem okracji, porów nyw ał j ą do „płaszcza różnobarw nego”, m ając na w zględzie - ja k dzisiaj byśm y to pow iedzieli - chaos norm, wartości i oby czajów. Pisał także, iż w tym ustroju lud upija się „w olnością nierozcieńczoną”, a politycy pełnią często rolę „podczaszych”, którzy podsuw ają mu ten trunek.
Rzym - siła i konsekwencja republiki Rzymskie dośw iadczenie polityczności różniło się zasadni czo od ateńskiego. W ielki historyczny sukces Rzymu - zbu dowanie przez republikę światow ego im perium - fascynow ał
54
M I N Y I RZYM. DW A ZRODLA...
Greków. Na pytanie - dlaczego Rzym podbił świat? - odpo wiadali oni. iż przyczyna leży w rzymskim ustroju. Począw szy od Polibiusza. greckiego historyka z II w. p.n.e., utrw ala się teoria ustroju m ieszanego, który miał być źródłem rzym skiej potęgi. O ile państwa greckie w ystaw ione były na pro ces przemian ustrojowych, na głęboko zakorzenioną niesta bilność - czego najlepszą ilustracją był w łaśnie przykład Aten. które błyskawicznie w skali historycznej zbudow ały swoje m orskie imperium, i równie nagle je utraciły - o tyle Rzym republikański w oczach Greków jaw ił się jak o im po nując) przykład stabilności i trw ałości w spólnoty politycz nej. Dla Polibiusza rozw iązanie zagadki tkw iło w zm ieszaniu w jeden ustrój trzech pierw iastków : m onarchicznego - re prezentow anego przez konsulów, arystokratycznego - przez senat, oraz dem okratycznego - przez zgrom adzenia ludowe. Jak ujął to później Cyceron - konsulow ie reprezentow ali ojcow ską miłość, senat - roztropność, lud natom iast - w ol ność. Rzymskie dośw iadczenie polegało zatem nie tyle na ży wiołowym . bezpośrednim uczestnictw ie w polityce, ile na balansow aniu zalet i wad przypisanych do różnych pier wiastków ustrojowych. Balansow anie to dokonyw ało się poprzez instytucjonalizację - żyw ioł polityczności nie ujaw niał się natychm iast i bezpośrednio, tak ja k w przypadku ateńskiego zgrom adzenia, które - targane sprzecznymi na m iętnościam i i interesam i - mogło podejm ow ać również sprzeczne i nieroztropne decyzje, nazajutrz szczerze ich ża łując. Rzym działał poprzez rów now ażenie autorytetu przy należnego senatowi i p o testa s, siły, mocy, której źródłem był lud; poprzez rów now ażenie w pływ ów m agistratury i ludu. Jednocześnie niezw ykle istotną różnicą było ograniczenie debaty tylko do senatu - lud nie debatow ał nad sprawami publicznym i: zgrom adzenia mogły jedynie przyjąć lub też odrzucić propozycje, nad którymi wcześniej dyskutow ano w senacie. W ten sposób hierarchia cnót znajdow ała od zw ierciedlenie w hierarchii społecznej - chociaż rządzący musieli liczyć się ze zdaniem płatnerza i szewca, to jednak
ATENY I RZYM. DWA ŹRÓDŁA...
55
nie m usieli ich „w ysłuchiw ać”, nie byli oni partneram i do dyskusji. Rzymskie dośw iadczenie polityczności znosiło rów nież tak charakterystyczny dla greckiego m yślenia rozdział rozu mu i tradycji. Greccy filozofow ie, przerażeni niestałością ateńskiej dem okracji, sądzili, iż historia stanow iła dom enę tego, co „pow staje i ginie”, sferę m niem ań, podrzędną w stosunku do w iecznotrw ałej prawdy. To dlatego poszuki wali oni ustroju idealnego, pow stałego w w yniku filozoficz nej spekulacji. Sokrates w raz z Adejm antem i Glaukonem w platońskiej P olitei budow ał przecież swoje państw o „w m yślach” . Ustrój Rzymu nie był owocem jednego praw o dawczego aktu - tak ja k ustrój Sparty w przekonaniu staro żytnych był dziełem Likurga, a ateński - Solona. M ityczny Romulus pełnił rolę tw órcy Rzym u jak o pewnej wspólnoty; był ojcem pew nego m odelu republikańskich cnót, a nie szczegółowego projektu ustrojow ych instytucji. Te kształto wały się na przestrzeni pokoleń - sami Rzym ianie byli tego w pełni świadomi. N ajlepszy dowód stanowi Rzeczpospolita Cycerona, w któ rej Scypion w księdze II zapow iada, iż przedm iotem jego wykładu będzie sposób, w jaki „rodziła się, w zrastała i doj rzew ała” republika. Spekulatyw nem u charakterow i politycz ności ateńskiej - zarów no w wydaniu dem okratycznym , ja k i filozoficznym - przeciw staw iali Rzym ianie przekonanie o kum ulatywnym charakterze rodzim ej m ądrości politycznej. Przyrastać m iała ona na przestrzeni dziejów. Przesądzało to o tym, iż była ona niejako ukryta w tradycji, obyczajach, instytucjach. Rzym ianie nie musieli tak w iele debatow ać, gdyż - żeby użyć frazy Edm unda B urkę’a - zawsze „mieli pod ręką” swe obyczaje, które pozw alały im zachow ać się m ożliwie roztropnie w danych okolicznościach. To dlatego dla pokolenia Polibiusza mogli przez trzysta lat nieustannie odnosić sukcesy, w ychodzić cało z niebezpieczeństw i cier pliwie budow ać swoje imperium . To, o czym G recy tylko rozpraw iali, Rzym ianie zrobili - stąd w łaśnie brało się pew ne poczucie wyższości Rzym ian w stosunku do G reków - nie
56
A II N Y I R/YM. DWA Z RODŁA...
musieli spekulować na tem at cnoty politycznej, lecz j ą po prostu praktykowali. Nie potrzebowali zatem filozofii - za miast niej zadowalali się sw oistą herm eneutyką dziejów po litycznych. upraw ianą przez historyków miary Liwiusza czy Tacyta.
Nowożytny renesans antycznej tradycji Koniec starożytności przyniósł kres antycznej tradycji poli tycznej na okres tysiąca lat. Jej restytucja rozpoczęła się od M achiaveIlego, który zapoczątkow ał renesans republikanizmu. Dwie decydujące dla kształtu w spółczesnego Zachodu rew olucje - am erykańska i francuska - dokonane zostały także w imię ideału republikańskiego. To przede wszystkim Rzym, opisywany przez Polibiusza, Liwiusza, Cycerona, był źródłem imaginarium ożyw iającego zarówno Ojców Założy cieli jak i jakobinów . Nie je st przy tym istotny fakt, iż teoria ustroju m ieszanego Polibiusza niezbyt ściśle odpow iada realiom opisywanym przez dzisiejszych historyków - posłu żyła ona bowiem za wzór przy budow aniu ustroju najstarszej i zarazem najpotężniejszej współczesnej dem okracji, czyli Stanów Zjednoczonych Ameryki. Powrót do tradycji republikańskiej dokonyw ał się jednak w zupełnie innych warunkach historycznych, które spow o dowały zasadnicze zm iany w stosunku do pierw owzoru. Podstawowa różnica polegała na w prow adzeniu do ustroju republiki nowego elem entu, który całkow icie zm ienił fak tycznie jeg o charakter, czyli instytucji reprezentacji. N ie podważalnym aksjom atem tradycji republikańskiej było przekonanie, iż republikańska w spólnota polityczna może istnieć tylko w m ieście-państw ie. M yślał tak nie tylko C yce ron, lecz również M achiavelli. System przedstaw icielski um ożliwił zbudow anie ustroju republikańskiego w wielkich, nowożytnych krajach, które przewyższały w ielokrotnie za równo pod względem obszaru, ja k i liczby obywateli, nie tylko Ateny, lecz także i republikański Rzym. Oznaczało to jednak zaw ężenie spraw państw a do stosunkowo niewielkiej grupy obywateli, „polityków ” - w takim ustroju udział ludu
ATENY I RZYM. DWA ŹRÓDŁA...
57
w polityczności polega tylko na upraw om ocnianiu działań własnych przedstaw icieli. Legitym izacja w spółczesnej „magistratury” odbyw a się co kilka lat poprzez w ybory - i tylko wtedy nam iętności zbiorow e sięgają poziom u, który w A te nach był czymś codziennym . N a co dzień obyw atelom pozo staje sfera działalności nie tyle politycznej w wąskim zna czeniu, ile raczej sfera życia publicznego, określana we współczesnej myśli politycznej jak o sfera „społeczeństw a obywatelskiego”, rozciągająca się pomiędzy państwem z je d nej strony a życiem prywatnym (czy też rodzinnym , ja k chciał Hegel) z drugiej. T rzeba rów nież pam iętać o tym, iż początkow o republiki współczesne nie m iały w cale charakteru dem okratycznego prawa obyw atelskie przysługiw ały w nich tylko tym, którzy przekraczali odpow iednio wysoko ustaw iony próg cenzusu majątkowego. Republika am erykańska pow staw ała w ięc jak o rodzaj „republiki dżentelm enów ”; Ojcow ie Założyciele, cho ciaż nie posiadali rodow ych tytułów , które w Am eryce były zakazane, trybem życia, obyczajam i i społecznym i pogląda mi nie różnili się zbytnio od wyższych, ośw ieconych w arstw europejskich. Stopniowo jednak, pod wpływem postępu idei liberal nych, w spółczesne system y republikańskie ulegały proceso wi dem okratyzacji. Poszczególne grupy społeczne uzyski wały praw a obyw atelskie (początkow o w yjątek stanowiły jedynie rządy jakobinów we Francji, którzy przyznali je wszystkim Francuzom płci męskiej - był to zresztą w oczach bardziej um iarkow anych liberałów dodatkowy, obok terroru, zarzut w ysuw any przeciw ko ich dyktaturze). Proces ten zo stał zakończony, gdy po I w ojnie światowej praw a w yborcze uzyskały rów nież kobiety. W spółistnienie dwóch pierw iastków , tak różnych źródło wo, ja k republikanizm i idea dem okratyczna, prowadzi nie uchronnie do wielu napięć i trudności, które m ożna dostrzec we w spółczesnych państwach. W ich zrozum ieniu może po móc pow rót do ich antycznych pierw ow zorów . N ie chodzi tu jed n ak o pow rót do źródeł historycznych, bowiem wzorce
58
ATI-NY I RZYM. DWA ZRODLA...
ustrojowe starożytności, konkretne rozw iązania form alno prawne i instytucjonalne, zupełnie nie przystają do dzisiej szych realiów, lecz raczej do źródłow ych dośw iadczeń róż nych rodzajów polityczności, ukazujących się w obrazie Aten i Rzymu. Rzeczą, która uderza w przypadku polityczności o dem o kratycznym charakterze, je st w spom niana wcześniej żyw io łowość. Prowadzi ona do istotnych zagrożeń, przede w szyst kim do niestabilności, lecz jednocześnie pozw ala na w y zw olenie wielkiej energii. W istocie pojaw ianie się dem o kratycznej polityczności przybiera na ogół w sensie histo rycznym postać nagłego rozbłysku energii. W ystarczy uzm y słowić sobie, iż wszystko to, z czym kojarzą się nam Ateny Partenon. rzeźby Fidiasza, tragedie Sofoklesa, Eurypidesa, Ajschylosa. kom edie Arystofanesa, nauka Sokratesa, dzieła Platona, historia Tukidydesa - że w szystko to pow stało na przestrzeni życia kilku zaledwie pokoleń. Dem okratyczna polityczność, niczym wspom niane platońskie zw ierzę mocne i silne, posiada dynam iczną naturę, jest „silne” , zdolne do wysiłku, je st tw órcze i zarazem „niespokojne” ; ja k pisał 0 Ateńczykach Tukidydes - dem okratyczne w spólnoty same nie żyją w spokoju i innym nie dają w nim żyć. Stw arza to wielkie m ożliwości, lecz jednocześnie rodzi wielkie zagro żenia. Siła może łatw o wyrodzić się, zw ierzę może zacząć wierzgać, może zerwać pęta porządku, niosąc zniszczenie 1 śmierć. To dlatego pełna i nieokiełznana, ochlokratyczna dem okracja bardzo łatw o sięga po skrajną przem oc - w ystar czy przywołać jakobinów i ich terror oraz kom unę paryską czy rew olucję bolszew icką. W łaściwym zadaniem m ądrości politycznej wydaje się zatem kanałizow anie tej wielkiej m ocy dem okratycznej po lityczności, jej instytucjonalizacja w ramach republikańskie go sposobu m yślenia o polityce. Polityczność dem okratyczna pozbawiona systemu instytucjonalizacji pozostaje tylko na głym rozbłyskiem energii, wybuchem nadziei i nam iętności który choć trwa jak o legenda, jak o mit, nie je st w stanie zbu dować czegoś trwałego. Za przykład niech posłuży tu w ła
A T E N Y I RZYM. DW A ŹR Ó D ŁA ...
59
śnie rew olucja francuska, która w sensie instytucjonalnym zakończyła się niepow odzeniem (jakobini utorow ali drogę N apoleonow i), choć jak o m it ukształtow ała polityczne imaginarium Europejczyków na dw a stulecia. Również przykład „Solidarności” z lat 1980-1981 je st znaczący - szok spow o dowany trudnościam i budow y dem okracji przedstaw iciel skiej po 1989 w ynikał ze zderzenia głęboko zakorzenionego mitu dem okracji bezpośredniej, partycypacyjnej, opartej na w artościach Sierpnia, ze standardam i norm alnego system u politycznego. Szczególnym przykładem um iejętności łączenia pier w iastka dem okratycznego z republikańskim są Stany Zjedno czone. Demokratyczna polityczność, poddana kontroli ustroju i prawa, uczyniła to państw o zdolnym do bezprecedensow e go wysiłku w dziejach ludzkości - do zbudow ania pierw sze go w historii superm ocarstw a światowego - przy jednocze snym zachow aniu stabilności ustroju politycznego. Już od czasów T ocqueville’a wiadom o, iż dzieje się tak rów nież za spraw ą zakorzenionych w am erykańskiej tradycji cnót repu blikańskich, przenikających życie publiczne od poziom u hrabstw a i parafii aż do w ładz federalnych. Z am erykańskie go przykładu płynie zatem morał, iż odpow iednio skonstru ow any model republikański potrafi zaprząc do stałego w ysił ku wielki żyw ioł dem okratycznej polityczności, który bez zabezpieczeń w postaci tradycji i republikańskich cnót m oże grozić nagłą eksplozją - rów nie olśniew ającą, ja k niebez pieczną. N ie znaczy to jednak, że projekt republikański nie niesie pewnych zagrożeń - za najlepszy dowód m ogą posłużyć w tym względzie dzieje sam ego Rzymu. N adm ierne przyw ią zanie do instytucji, tłum ienie swobody dyskusji, pow ierzanie spraw publicznych w ręce ekspertów, zaw odow ców („polity ków”), prowadzi do stopniow ego zam ierania życia politycz nego. Obyw atele w ycofują się w sferę pryw atności, a pań stwo, „rzecz w spólna”, staje się staw ką w bezwzględnej w al ce sprzecznych interesów, w której nie zw ycięża ani spra wiedliw ość, ani roztropność, lecz siła. Dzisiaj co praw da nie
60
ATŁ N Y f R Z Y M DW A ŹRÓDŁA...
jest to siła legionów, w iernych Cezarowi bądź A ntoniuszowi, lecz raczej siła pieniądza, jednak efekt w sumie może być ten sam - kres obywatelskiej wspólnoty politycznej, którą zastę puje prędzej czy później ..cesarska’' adm inistracja.
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM? DWUZNACZNE DZIEDZICTWO POLITYCZNE OŚWIECENIA
Blask m itu ośw iecenia zdaje się dzisiaj blaknąć. Jeśli ducha ośw iecenia utożsam im y z projektem m odernistycznym , to nic nie oddaje lepiej stanu um ysłów, niż pleniące się w na ukach hum anistycznych pojęcie „postm odernizm ” . O kreśle nie to pełni rolę stygm atu, który m a odesłać do lam usa histo rii cyw ilizacji europejskiej św iat wyobrażeń i dążeń kształtujących rzeczyw istość ostatnich ponad dwustu lat. A jed n ak tak bardzo obecnie rozpow szechniona m oda ńa krytykowanie ośw iecenia nie pow inna przesłonić faktu, iż żyjem y w rzeczyw istości ukształtow anej przez ośw iecenie i przesyconej jeg o duchem. Stw ierdzenie to je s t szczególnie praw dziw e w odniesieniu do sfery polityki zachodnich spo łeczeństw - w yrasta ona przecież z ośw ieceniow ego dzie dzictwa. Pozostaje jed n ak do rozstrzygnięcia decydujące pytanie: którego ośw iecenia? Łatw ość, z ja k ą feruje się dzi siaj krytyczne opinie o „w ieku św iateł”, szkodzi ich precyzji. W największym uproszczeniu m am y bowiem do czynienia z dwoma, zupełnie różnym i m odelam i m yślenia o polityce, w ypracowanym i w tam tej epoce - francuskim , zwanym czę sto także kontynentalnym , oraz anglosaskim , niekiedy okre ślanym jak o „tradycja atlantycka” (pom ijam tu tradycję ośw iecenia niem ieckiego, której uosobieniem je s t Kant). W obu tych przypadkach skom plikow ane koleje myśli posia dają rów nie w yraziste sym bole w postaci dwóch rew olucji francuskiej oraz am erykańskiej. W ystarczy przyjrzeć się uważniej tym dwóm w ielkim mitom założycielskim w spółczesności, aby zgodzić się z opinią, że jeśli w ogóle m ożna dzisiaj m ówić o kryzysie ośw iecenia, to dotyczy on raczej ośw iecenia francuskiego. A m eryka za to trium fuje - w dzisiejszym św iecie funkcji
62
Rl.WOl.l CJA CZY KONSTYTUCJONALIZM ?...
lingua franca nie pełni już. tak jak daw niej, język Rousseau i Robespierra. lecz Ham iltona i W aszyngtona. Francja bez skutecznie mnoży adm inistracyjne bariery chroniące jej w ła sną kulturę przed am erykanizacją i próbuje bronić tego, co pozostało jeszcze z jej dawnej chwały. Am eryka u progu XXI wieku ostała się na placu boju jako jedyne, niekw estio nowane superm ocarstwo. Am erykańska kultura masowa, am erykańska technologia i am erykański dolar w yznaczają reguh kształtujące życie społeczeństw całego świata. Tak wielki, historyczny sukces stanowi w oczach św iata niekw e stionowany dowód wyższości am erykańskiej republiki i jej politycznego ustroju. U jego źródeł tkwi zaś konstytucja uchw alona w 1787 roku, na dwa lata przed w ybuchem re wolucji francuskiej. Zatem dwa m odele oświeceniowej polityczności, stojące na przeciwległych krańcach ośw ieceniow ego dziedzictwa, to model nowoczesnego konstytucjonalizm u z jednej strony oraz model nowoczesnej rewolucji z drugiej - dw a sposoby ustanaw iania politycznej w spólnoty i objaw iania się w św ię cie społecznym politycznego rozumu. Siła oddziaływ ania m odelu am erykańskiego, tak oczyw i sta dzisiaj, była jeszcze całkiem niedaw no nieporów nanie słabsza. W istocie zadziw iający z dzisiejszej perspektywy wy daje się nie tyle fakt zw ycięstw a am erykańskiego republikanizmu. ile raczej szybkość, z ja k ą w zapom nienie odchodzi mit rewolucji francuskiej. Ledwo trzydzieści kilka lat temu Hannah Arendt w swej pracy O rew olucji, w której jako j e den z pierw szych znaczących filozofów politycznych upo mniała się o miejsce am erykańskiego dziedzictw a w imaginarium świata zachodniego, pisała: „Jest sm utną prawdą, że Rewolucja Francuska, zakończona klęską, stw orzyła historię światową, podczas gdy R ew olucja Am erykańska, tak tryum falnym zakończona sukcesem, pozostała wydarzeniem o nieledwie lokalnym znaczeniu” . C hociaż w wieku XVIII poli tyczna myśl europejskich filozofów harm onizow ała z N o wym Światem, w następnym stuleciu „europejska tradycja rew olucyjna nie okazała Rewolucji Am erykańskiej i rozw i
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
63
jającej się republice nic więcej ponad przelotne zaintereso w anie” . Opisując stan um ysłów w m om encie pow staw ania On revolution, na przełom ie lat 50. i 60., A rendt tw ierdziła, że „naw et na kontynencie am erykańskim rew olucjoniści przem aw iają i postępują w taki sposób, jak b y znali na pa mięć przebieg rew olucji we Francji, Rosji i Chinach, lecz nie słyszeli o czymś takim ja k R ew olucja A m erykańska” . Gdzie zatem należy poszukiw ać przyczyn tak wielkiej siły oddzia ływania rewolucji francuskiej?
Tyrania rozumu O świecenie, przy całym jeg o zróżnicow aniu, cechow ał pe wien szczególny sposób m yślenia o społeczeństw ie - było to myślenie nastaw ione na bezpardonow ą, krytyczną analizę zastanej rzeczyw istości. W ym agało ono zdolności do dystan sowania się od zastanej postaci świata. M onteskiusz, patrzą cy w Listach perskich na Francję oczym a wyim aginow anych posłów przybyw ających z odległego kraju, stanowi dobrą ilustrację tego rodzaju postawy. R elatyw izacja w łasnego położenia, dystansow anie się od w łasnego dośw iadczenia, pozw alało koncentrow ać się na poszukiw aniu pojęć w stanie czystym. Stan natury, niezależnie od tego, ja k różnie rozu mieli to pojęcie poszczególni autorzy, pełnił funkcję w spól nego m ianow nika dla ów czesnych dyskusji. Podobnie było z pojęciem postępu czy pow szechną skłonnością do konstru ow ania utopii. Rew olucja nie pojaw iała się tak często w ów czesnych dyskusjach - w ręcz przeciw nie, pow szechnie znana je st zażyłość niektórych filozofów i ośw ieceniow ych, abso lutnych m onarchów europejskich. Jednak krytyczny charak ter oświeceniowej myśli nieuchronnie przygotow yw ał grunt pod rew olucję - krytyka prow adzona przez filozofów oczyszczała intelektualny horyzont, robiąc m iejsce dla alter natyw istniejącego ładu. W tym sensie ju ż samo pojaw ienie się idei kontraktu społecznego, jak o jedynego fundam entu w spólnoty politycz nej zgodnego z prawem natury, czyniło rew olucję nieunik nioną koniecznością. R óżnica pom iędzy konstrukcjam i inte-
64
RTWOTUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
lektualnymi. budowanymi w oparciu o czyste pojęcia w ypre parowane w trakcie krytycznej analizy, a zastaną rzeczyw i stością. była olbrzym ia i dom agała się zniesienia. Przygodna i chaotyczna, nieracjonalna rzeczywistość, pow stała w w yni ku narastania błędów historii, m iała zostać zastąpiona po rządkiem wynikającym z koniecznych praw rozumu. Party kularyzm ustępował m iejsca uniwersalizm owi. Chaotyczna i konwulsyjna historia znajdow ała swój kres w trwałym po rządku w ieńczącym wysiłki nieskończonych pokoleń. Wielki historyczny paradoks rewolucji polegał na tym, iż to. co w zamiarze rewolucjonistów miało być końcem i zw ień czeniem historii, rozpętało historyczny dram at o niespotyka nej do tej pory skali. We wszystkich relacjach i w spom nie niach ludzi z pokolenia rewolucji uderza jedno doznanie łączące zarówno jej zw olenników , jak i najzacieklejszych kontrrew olucjonistów - rew olucja w ich odczuciu objaw iła sw oją moc niczym wielki i nieokiełznany żywioł. Strumień dziejów, płynący niezbyt wartko w czasach ancien regime % przem ienił się w rwącą, potężną rzekę, unoszącą ze sobą nie tylko jednostki, nie tylko instytucje tak uświęcone i od wieczne. ja k m onarchia czy kościół, lecz również całe naro dy. To w łaśnie ta gigantyczna erupcja energii stała się pod staw ą w ielkiego mitu rewolucji francuskiej i uczyniła z niej akt założycielski europejskiej polityki na blisko dwa stulecia. Jeśli bowiem wpływ rewolucji francuskiej m ierzyć m iarą trw ałości, tak istotną w ocenianiu działań politycznych, to nie będzie to w jej przypadku z pew nością trw ałość instytu cji. Na tym polu rew olucja francuska poniosła bardzo szybko klęskę - duch liberalnego konstytucjonalizm u szybko prze m ienił się w posępnego, nieledw ie totalitarnego w am pira jakobińskiego terroru, aby, ja k się wkrótce okazało, utoro wać drogę ośw ieconem u despotyzm owi Napoleona. N ietrw ałość instytucji zrodzonych w 1789 roku stoi w za sadniczej opozycji do niezwykłej siły, z ja k ą przed blisko dwa stulecia pow racał duch rewolucji. Dzieło R obespierre’a, Dantona i M arata nie stało się aktem założycielskim trw ałe go porządku - chociaż wszyscy oni przybierali tak chętnie
REW OLUCJA CZY KO NSTYTU C JO NALIZM ?...
65
pozy w zorow ane na antycznych praw odaw cach w rodzaju Likurga czy Solona - lecz okazało się im pulsem, który zapo czątkow ał serię niekończących się starć, przew rotów i re wolucji w ypełniających XIX i XX wiek. K ażda z kolejnych rewolucji postrzegana była jak o tajem nicza i radosna epifa nia rozum u działającego jakoby w historii. I każda też dzie liła ze swym archetypem pierw iastek zasadniczej nietrw ałości. Pierw otnego żyw iołu nie sposób było bow iem zam knąć w jakim ś sztywnym porządku. * * *
Siły rew olucji trudno upatryw ać w jakości przedrew olucyj nej myśli. Tylko R ousseau, na którego - w przeciw ieństw ie do M onteskiusza - pow oływ ali się tak chętnie rew olucjoni ści, może być postaw iony w jednym szeregu z wielkim i filo zofami angielskim i czy niem ieckim i tego okresu. Tak zwani les philosophes, nie byli w istocie filozofam i w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz raczej publicystam i, pisarzam i, popu laryzatoram i - bo tak przecież trzeba określić ludzi pokroju Diderota, W oltera, H elw ecjusza, M ably’ego, C ondorceta i wielu, w ielu innych. Ryzykując pew ien anachronizm , m oż na przyrów nać ich do w spółczesnych intelektualistów . Już Tocqueville w idział w ich szczególnym usytuow aniu we francuskim społeczeństw ie przyczyny w ielu błędów i pora żek rew olucji francuskiej. Łatw ość, z ja k ą intelektualiści rozprawiali w abstrakcyjny i mało praktyczny sposób o kształ cie nowego, pożądanego ładu społecznego, m iała się brać z ich kom pletnego oderw ania od rzeczyw istości. C ałkow itą kontrolę nad bieżącym życiem społeczeństw a spraw ow ała om nipotentna biurokracja ośw ieconego absolutyzm u. Brak norm alnego życia politycznego, tłum ionego przez paternali styczne państw o oraz anachroniczne ju ż praw a i obyczaje feudalne, nie pozw alał zdobyć ludziom znajdującym się poza instytucjam i w ładzy żadnego dośw iadczenia w spraw ach dotyczących rządzenia. Zem ściło się to bardzo wtedy, gdy w wyniku rew olucji intelektualiści z salonów literackich trafili do Zgrom adzenia
66
REW OLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
N arodow ego - wszystko to, co służyło błyskotliwej konw er sacji zm ieniło się nagle w państw ow ą politykę. Różnica po między pozorną sw obodą dyskursu a oporem stawianym przez m aterię życia społecznego okazała się naraz ogrom na tym gorzej było jednak dla rzeczyw istości, którą bardzo szybko zaczęto bezcerem onialnie przykrawać tak, aby odpo wiadała abstrakcyjnym planom nieodpow iedzialnego przed nikim rozumu. Tradycję traktow ano jako balast, przeszka dzający w budowie idealnego ładu, złożony z przesądów, krępujących wrodzone każdej jednostce zdolności używania własnego rozumu. W słabszej wersji przesądy grom adziły się przez w ieki w wyniku poznawczej słabości człow ieka, której w łaśnie oto nadszedł kres; w silniejszej i bardziej radykalnej były one bronią w ręku powodowanych złą w olą „klechów ’' i wszystkich uprzyw ilejow anych, którzy dla w łasnego intere su trzym ali lud w stanie ciem noty i zabobonu. Prostą konse kw encją takiego rozum ow ania było złączenie czynności ośw iecania ludu z dekapitacją przedstaw icieli ancien regime 'u. Tym samym rozum sprzymierzał się nieuchronnie z prze mocą. Utopia do urzeczyw istnienia w ym agała przymusu. N ieodłącznym rekwizytem związanym z rew olucją stała się gilotyna. Ustaliło to także na następne dwa stulecia zakres możliwych toposów, pow racających stale w krytyce w łaśnie tak rozum ianego dziedzictw a oświecenia. Już u ojcazałożyciela konserwatywnej tradycji intelektualnej. Edm un da B urke'a. odnajdujem y pewien szczególny sposób portre tow ania ośw ieceniow ego racjonalizm u. W Rozważaniach o rewolucji we Francji m ożemy przeczytać, jak to w myśl „barbarzyńskiej filozofii” rew olucjoniści traktują swój w ła sny kraj niczym jak ąś tabula rasa, na której m ogą w ypisy wać co im się żywnie podoba. Porządek społeczny, ufundo wany na ciągłości, tradycji, obyczajach, był organiczny zatem rozum, który przywoływali rew olucjoniści był sztucz ny. m echaniczny, nieludzki. W arunkiem konstruow ania j a kichś abstrakcyjnych budowli m usiało zatem być rozcinanie tego. co żywe i organiczne. Rozciąć coś żywego, pokaw ał
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
67
kować na geom etryczne bryły - to ni m niej, ni więcej tylko to coś zabić. Jak pisał Burkę o rew olucjonistach: „W alejach ich akadem ii, u kresu każdej perspektyw y w idzim y w yłącz nie szubienice” . Ten rodzaj krytyki rew olucyjnego ośw iecenia pow racał potem w ielokrotnie. Dźwięczy on zarówno w apodyktycz nym stw ierdzeniu H orkheim era i A dom o z Dialektyki ośw ie cenia, w myśl którego „ośw iecenie je st totalitarne”, ja k i w klasycznej, oakeshottowskiej krytyce racjonalizm u w po lityce. Zarzuty tego rodzaju dadzą się sprow adzić do niebez pieczeństw zw iązanych z inżynierią społeczną przeprow a dzaną na w ielką skalę bez oglądania się na koszty. Łatwość, z ja k ą odrzucano ośw iecenie jak o hasło filozoficznej w iary i pewien m odel politycznego zaangażow ania, brała się w ła śnie z ekscesów rozum u, sięgającego tak chętnie po przem oc, dla urzeczyw istnienia w łasnych racjonalistycznych utopii. Na rodzim ym gruncie w najbardziej zw ięzły sposób dał w y raz tej postaw ie Tadeusz Kroński w liście do C zesław a M iło sza z 1948 roku, gdy pisał: „M y sowieckim i kolbam i na uczymy ludzi w tym kraju m yśleć racjonalnie bez alienacji” . * * *
Fenomen rew olucji, jak o ciągłego, dynam icznego procesu, w trakcie którego ideologiczne uzasadnienia planów inżynie rii społecznej ścierały się z oporem m aterii społecznej, został doskonale opisany przez francuskiego historyka Francoisa Fureta (polscy czytelnicy znają go z obszernego eseju P raw dziw y koniec rew olucji francuskiej). Furet podkreśla, iż dzie dzictwo rew olucji nie polegało na jakim ś trw ałym zestawie instytucjonalnych rozw iązań, lecz na uruchom ieniu autono micznego procesu historycznego, którego logika je s t logiką przejścia. Celem owego „przejścia” je s t stan, w którym rów ność i w olność sprzęgają się w jedno, tw orząc stan szczęśli wości pow szechnej. Każdy zatem kolejny m om ent tego pro cesu, który na pozór m oże wyglądać na koniec rewolucyjnej dynam iki, stanowi tylko kolejny etap rew olucyjnego ruchu. To dlatego rew olucja trw a przez cały XIX i XX wieku, cho-
68
RIAYOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
ciąż kolejne jej ..etapy" - jakobiński terror, rok 1830, 1848, komuna pary ska, itd., kończyć się m ogą pozornymi klęskam i czy też zdradami ideałów. Jeśli rew olucję przyrównać do eksplozji spowodowanej przez zetknięcie abstrakcyjnego rozumu ośw ieceniow ego z m aterią społeczną, to zrozum iałe staje się znaczenie ..filozofow ania" dla podtrzym yw ania procesu rewolucyjnego w następnych dwóch stuleciach. O św ieceniow a myśl, połą czona z przem ocą pozw alającą przezwyciężać opór materii życia społecznego, daje w rezultacie straszliw ą potęgę, która w yznacza konw ulsyjny rytm następnych dwóch stuleci potęgę ideologii. Od tej pory - ja k pisał Furet - „wszystko gospodarka, społeczeństw o, polityka - ustępuje pod naporem ideologii i działaczy, którzy są jej nosicielam i; w obliczu tego nieustannie rwącego do przodu potoku każda linia, każ da instytucja są tym czasow e” . M om ent rewolucyjnej próżni, punkt zero, nowy początek, to stan, w którym społeczeństw o uw olnione od cem entującego je dotychczas państwa, odbu dowuje się na poziom ie ideologicznego dyskursu. W taki oto sposób rew olucja wedle Fureta zapoczątkow uje to, co „odtąd nazy wa się »polityką«, to znaczy w spólny a zarazem kontra dyktoryjny język dyskusji i działań w okół celów w ładzy” . Społeczeństw o zakw estionow ane poprzez dyskurs m ożna odbudow ać ju ż także tylko przy jego użyciu. W szystko nie uchronnie stało się dyskusyjne, a dyskusja nie je st ju ż dialo giem służącym dochodzeniu do prawdy, lecz walką, w której ideologia dostarcza retorycznych chwytów pozw alających pokonać przeciwnika.
Jakobini i bolszewicy W łaściwym źródłem rewolucyjnej dynam iki, wy pływającym z myśli ośw iecenia i kryjącym się u podstaw wszystkich ośw ieceniow ych ideologii rew olucyjnych, je st projekt pełne go w yzw olenia człowieka. N ajpierw z pęt przesądów i zabo bonów, dawnych feudalnych instytucji. W tym pierwszym etapie w ielkiego historycznego przejścia punktem odniesie nia je st myśl o budowie prawdziwej obywatelskiej w spół-
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
69
noty politycznej opartej na rów ności. Jednak dość szybko logika procesu w ym usza poszukiw anie bardziej radykalnej bardziej „autentycznej” - odpowiedzi na przem ożne pra gnienie równości. Daje j ą w izja rew olucji społecznej. W yzwolenie człow ieka nie m oże zatrzym ywać się w pół drogi, nie może ograniczać się tylko do nadania m u form al nych praw politycznych - musi rów nież oznaczać w yzw ole nie człow ieka od niewoli jeg o społecznej kondycji, od opre sji alienacji. Socjalizm stanowi przedłużenie ducha rew olucji pojętej jak o proces w yzw olenia człowieka. H oryzont rew o lucyjnych oczekiwań przesuw a się nieuchronnie w m iarę postępów czynionych na drodze rew olucyjnej walki. Jak pisał Furet: „O bydw ie walki - o dem okrację i o socjalizm są dw iem a kolejnym i konfiguracjam i dynam iki równości, u genezy której je s t R ew olucja Francuska. Tak pow stała pewna w izja, pew na linearna historia w yzw olenia ludzko ści” . Dla socjalistów duch rew olucyjnego rozum u historii objaw ił sw ą moc po raz pierw szy w roku 1789, zapow iadając jednocześnie swoje drugie nadejście, aby dopełnić dzieło zapow iedziane w znakach objaw ionych pod koniec XVIII wieku. „D rugie nadejście” rew olucyjnej fali nastąpiło dla rew o lucjonistów liczących now ą erę od m om entu zdobycia Bastylii w 1917 roku. R ew olucja bolszew icka m iała być owym wyczekiwanym dopełnieniem dzieła w yzw alania ludzkości. Burżuazja obaw iała się tego m om entu, poprzestając na dem oliberalnej republikańskiej w spólnocie politycznej. Protokom unistyczni radykałow ie socjalistyczni, uw ażający np. we Francji, iż III R epublika je st przesycona m ieszczańskim du chem - oczekiwali nowej radykalnej realizacji ośw iecenio wego, zdradzonego jakoby ideału. Projekt ośw ieceniow ego rewolucjonizm u - zdaw ałoby się zam ierający w statecznym porządku europejskiego liberalizm u przełom u w ieków uzyskał nowe, potężne źródło dynam iki. O gigantycznej sile tej historycznej erupcji świadczy fakt, iż lawa, która rozer wała uporządkow aną skorupę społecznej rzeczyw istości
70
RIAYOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM ?...
z początku wieku, stygła ponad osiem dziesiąt lat - aż do roku 1989.
Rewolucja u kresu Koniec rew olucyjnego ośw iecenia nadszedł w latach sześć dziesiątych. Rok 1989 nie był rokiem obalenia rew olucyjne go projektu. Nie nadeszła wtedy kolejna fala radykalnego wyzwolenia. Jesień Ludów to czas „refolucji” , żeby użyć formuły ukutej przez T im othy'ego G artona Asha - w sensie historycznym był to pow rót „starego” projektu republikań skiego. a nie kolejna próba pogłębienia rew olucyjnego eks perymentu. Upadek kom unizm u stanow ił w tym sensie prawdziwy i ostateczny koniec rewolucyjnej polityki, której początkiem był równo dw ieście lat wcześniej rok 1789. Bio rąc zaś pod uwagę fakt, iż rew olucja w yrastała z ośw iecenia, był to również prawdziwy koniec francuskiego, czy też kon tynentalnego ośw iecenia. Dzisiaj inżynieria społeczna na w ielką skalę je st czymś niem ożliwym do wyobrażenia. Duch rewolucyjnego ośw iecenia został pogrzebany w raz z m oder nistyczną. radykalną lewicą. Rewolucję francuską zaczyna pokrywać kurz historycznego lamusa. Ktoś, kto chciałby przybierać w naszym świecie pozy R obespierre?a czy D anto na lub na serio traktow ać spór jakobinów z żyrondystam i i stąd wyciągać wnioski przydatne we własnej działalności politycznej, zostałby uznany za pom ylonego dziwaka. W 1989 roku upadło jednak tylko truchło, tw ór w ydrążo ny i spróchniały ju ż daw no od wewnątrz. Ponieważ rew olu cyjne ośw iecenie zależało zawsze od ruchu myśli, dlatego też dla procesu jeg o zam ierania w ażniejsza od historii politycz nej była historia intelektualna. W tej perspektyw ie wydaje się. iż tajem nicze załam anie rewolucyjnej dynam iki urucho mionej w 1789 roku nastąpiło w latach sześćdziesiątych XX wieku. Piszę „tajem nicze”, dlatego, że ciągle zbyt blisko tej dekady się znajdujem y, aby zrozum ieć m echanizm nagłego ustania tak w artkiego dotąd strum ienia dziejów. Terenem decydujących wydarzeń znów była Francja - w Paryżu, w maju 1968 roku rew olucja była na ustach w szystkich. Za
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
71
klinano jej nadejście, w m aw iano sobie, że ju ż pow rócił re w olucyjny duch. N ie pom ogło jed n ak obnoszenie po dzielni cy łacińskiej portretów Che G uevary i M ao w rew olucyjnych procesjach, niczym jakichś rew olucyjnych feretronów z po dobiznam i rew olucyjnych świętych. Okazało się, że praw dziwa rew olucja nie je st ju ż m ożliwa. K w estia społeczna była martwa. Decydujące znaczenie m iała zm iana stosunku do przem o cy rew olucyjnej. Lew icowi historycy, w idzący w burżuazyjnej rew olucji francuskiej zapow iedź proletariackiej rew olucji bolszew ickiej, tłum aczyli terror i problem użycia przem ocy na w ielką skalę w dosyć prosty sposób - rew olucja została zm uszona do sięgnięcia po przem oc przez okoliczności. To ciągłe spiski kontrrew olucjonistów oraz obca interw encja wym usiły stosow anie nadzw yczajnych metod. To samo ro zum owanie zastosow ano dla uspraw iedliw iania bolszew ików i rozpętanego przez nich terroru. Przem oc „czerw onych” była odpow iedzią na przem oc „białych” i obcych interw en tów, którzy chcieli pow strzym ać dzieło urzeczyw istnienia porządku opartego na pow szechnej racjonalności. Idea była bezgrzeszna. Grzech pochodził z zewnątrz. Furet starał się udow odnić, iż m etody jakobinów nie były w ynaturzeniem czystej idei rew olucji, lecz stanow iły jej istotę. Początek lat siedem dziesiątych zachw iał lew icą fran cuską. Rozczarow ana porażką roku 1968 roku, rozczarow ana partią kom unistyczną, poszukiw ała nowych sposobów autoidentyfikacji. W ydarzeniem , które przyspieszyło proces od chodzenia lewicy intelektualnej od tradycji rew olucyjnego oświecenia, stało się opublikow anie we Francji, na przełom ie 1974 i 1975 roku, Archipelagu Gułag A leksandra Sołżenicyna. Fakty opisane w tej książce nie były naturalnie now e ani nieznane. Jednak od ponad półw iecza lewica konfrontow ana z tak nieludzką praw dą okłam yw ała sam ą siebie, tw ierdząc, że terror leninowski i stalinowski stanow ił tylko przygodny elem ent rew olucji, nie deprecjonujący jej koniecznej istoty (przekonali się o tym choćby polscy em igranci związani z paryską „K ulturą”, którzy dw adzieścia lat wcześniej spo-
72
RI W OI.l C'JA C ZY K O N STYTU C JO N ALIZM ?...
tkali się z lodow atą niechęcią lewicy francuskiej). Dzieło Sołżenicyna nie mogło ju ż być kw estionow ane, tak ja k wiele innych wcześniejszych relacji. Archipelag Gułag i oddźwięk, z jakim się spotkał, w zm oc nił) stanow isko Fureta. O dw rócił on rozum ow anie stosow a ne dotąd przez m arksistow skich intelektualistów , widzących w rewolucji Lenina dopełnienie rewolucji R obespierre’a: jeśli w 1918 roku uspraw iedliw iali oni terror bolszew ików przywołując precedens jakobiński, to obecnie w iedza na tem at m echanizm ów Gułagu daje m ożliwość reinterpretacji terroru z roku 1793. Terror nie je st w ynaturzeniem istoty rewolucji, powstającym z winy zewnętrznych okoliczności, lecz należy do samej istoty rew olucyjnego projektu. Pom ię dzy rokiem 1793 a 1918 zachodzi tylko różnica skali. Lenin i Stalin rozwinęli do potwornych rozm iarów zalążki nowego m odelu porządku politycznego, obecne ju ż w czasach Robesp ierre'a - m odelu totalitarnego. W łaśnie pojęcie totalitary zmu odegrało kluczow ą rolę w odesłaniu idei rew olucyjnego ośw iecenia do lam usa historii. Funkcjonujące od daw na choćby wśród członków szkoły frankfurckiej czy u A rendt nabrało teraz nowego znaczenia. Lewica, popierająca od zawsze rew olucję jak o m etodę działania politycznego, od w róciła się od swej tradycji. Jeśli ustanow ienie nowego po rządku politycznego na drodze rewolucji wiązać się miało nieuchronnie z niebezpieczeństw em totalitaryzm u, to ryzyko było zbyt wielkie. O czywisty stawał się totalitarny charakter Związku Radzieckiego i jego rodzim a ekspozytura - partia kom unistyczna. N ow a lewica deklarow ała otw arcie swój antytotalitarny charakter. O fiarą tej transform acji paść m usiał także ośw ieceniow y rozum. To on bowiem tkwił u fundam entów projektu rew o lucyjnego i w nim także m usiał z konieczności tkwić pier wiastek totalitaryzm u. Projekt m odernistyczny pretendow ał do statusu projektu uniwersalnego, przekraczającego w szel kiego bariery; statusu, który daw ał prawo do łam ania w szel kich barier stojących na drodze do urzeczyw istnienia zasad powszechnej racjonalności. Teraz differentia specifica lewi-
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
73
cowości m iała polegać na obronie partykularnych tożsam o ści, idei w ielokulturow ości, tolerancji pozytywnej, itd. Tak oto, w raz z rew olucją francuską zostało ostatecznie zakoń czone rów nież ośw iecenie w jeg o kontynentalnej w ersji, a lewica stanęła na progu ponow oczesności Nie sposób jed n ak oprzeć się wrażeniu, że dynam ika re wolucyjnego procesu ciągłego w yzw alania abstrakcyjnego człow ieka uw ikłanego w przygodną tradycję trw a nadal, tylko w zm ienionej postaci. Lata sześćdziesiąte przyniosły bowiem praw dziw ą rew olucję - tyle że rew olucję nie poli tyczną i społeczną, lecz kulturową. N ow e ruchy społeczne, takie ja k „zieloni”, feminizm , ruchy kontrkulturow e, cały nowy dyskurs skoncentrow any w okół takich pojęć ja k w ielokulturowość, tożsam ość, tolerancja (w nowym , pozytyw nym znaczeniu) - wszystko to je s t kolejnym w cieleniem dawnej rew olucyjnej dynam iki. N ow e ruchy nie interesują się społecznym wym iarem życia jednostki. W społeczeństw ie postindustrialnym problem em nie je s t ju ż samo przeżycie i zaspokojenie podstaw ow ych potrzeb, lecz raczej poszuki wanie sensu życia i ciągłe definiow anie własnej tożsam ości. Oznacza to zatem, że now e ruchy stanow ią nowy etap proce su „w yzw alania” człow ieka, rozum ianego jak o pewna abs trakcja, uw ikłanego w tradycję, kulturę i obyczaj zniekształ cający jeg o „praw dziw ą” naturę. Doskonałym przykładem takiej postaw y je s t feminizm , który nie w aha się sięgać po narzędzia polityczne, aby zm ieniać rzeczyw istość społeczną zgodnie z w łasnym w yrozum ow anym projektem . Przy całej zatem deklarowanej niechęci do daw nego ośw iecenia, nowe ruchy są w istocie rodzajem m utacji ośw ieceniow ego dzie dzictw a w nowych w arunkach. Postęp, jeśli w ogóle m ożna mówić w tym w ypadku o postępie, polega na tym, że nie używ ają one do swych celów gilotyny.
Obietnica Nowego Świata Rok 1989 nie był, ja k się dzisiaj potocznie sądzi, tylko koń cem „zimnej w ojny” ; rozstrzygnął on rów nież długą ryw ali zację dw óch m odeli oświeceniow ej polityczności. Jeśli
74
RI.WOI.t C JA CZY KONSTYTUCJONALIZM ?...
pierwszy z nich. reprezentow any przez tradycję rewolucji francuskiej, m ożna określić jak o model rew olucyjnego oświecenia, to drugi, am erykański, byłby m odelem ośw iece niowego konstytucjonalizm u. W największym skrócie różnica pom iędzy tymi dwom a modelami polega na odmiennej wizji sposobu, w jaki usta nawia się wspólnotę polityczną oraz na odm iennie określo nym celu istnienia tejże wspólnoty. R ew olucja francuska nie zbudow ała niczego trw ałego - zam iast solidnie zakorzenio nych instytucji pozostaw iła po sobie wielki niepokój. O ka zała się nie tyle aktem założycielskim , ile źródłem stale po w racającego rew olucyjnego entuzjazm u, który nie mógł być na stałe zam knięty w żadnym konkretnym instytucjonalnym porządku. Am erykańska w spólnota polityczna ustanow iona została inaczej. Jej aktem założycielskim stało się uchw ale nie konstytucji - do dzisiaj najw ybitniejsi politycy z pokole nia roku 1787 zwani są Ojcami Założycielam i. W prawdzie tradycyjnie używa się określenia „rew olucja amerykańska'*, jednak w rzeczywistości trudno w przypadku Stanów Z jed noczonych mówić o rewolucji w europejskim znaczeniu tego pojęcia. Am erykanie nie zam ierzali przebudow yw ać swojej struktury społecznej, a w alka interesów społecznych nie była nigdy istotnym problem em w am erykańskiej polityce. Prze moc pojawiła się na początku istnienia tej w spólnoty poli tycznej tylko w postaci wojny w yzwoleńczej prowadzonej przeciwko odległej, tyrańskiej władzy. * * *
Skoncentrujm y się jednak najpierw na tym, co w początkach am erykańskiej republiki przypom ina początki tradycji re wolucyjnej w Europie. Dzieło Ojców Założycieli posiada wyraźnie ośw ieceniow y charakter. U chwalenie konstytucji jak o akt założycielski w spólnoty politycznej w yrasta w prost z teorii kontraktu, uznającej za władzę legalną tylko taką, która cieszy się przyzwoleniem obywateli. Jednocześnie w początkach am erykańskiej republiki w idzim y wybuch niebywałego entuzjazm u. Początek nowego porządku poli
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
75
tycznego to m om ent przesycony niezw ykłym patosem . Co uderzające, cały czas trw a oddziaływ anie tego szczególnego momentu. Każdy, kto przyjeżdża do W aszyngtonu, pow inien udać się do National Archives, do specjalnej rotundy, w której przechowyw ane są oryginały konstytucji, karty praw i dekla racji niepodległości. W nętrze tego budynku przypom ina rzymski Panteon - bo też je st to w istocie św iecka św iątynia republikańskich cnót. W m iejscu, w którym w katolickim kościele znajduje się tabernakulum , m ożna obejrzeć w spo mniane dokum enty. Św iątynia am erykańskiej tożsam ości, jej centrum przestrzenne i tem poralne, nie przypom ina europej skich katedr, takich choćby ja k katedra na W awelu, gdzie pod gotyckim i sklepieniam i przez stulecia koronow ano i grzebano kolejnych królów i najw ybitniejszych synów O j czyzny. Am erykański przybytek republikańskiej tożsam ości zaw iera tylko trzy, zapisane nieco archaicznym duktem, karty papieru. Już ten w idok w ystarcza, aby zrozum ieć, że am erykańska republika m iała ściśle określony jed en punkt początkowy, w przeciw ieństw ie do europejskich narodów, których tradycje są niczym tkaniny, gdzie splata się w iele różnych wątków. W Am eryce m om ent pow stania to jed en błysk, punkt historyczny, którego m oc oddziaływ ania trw a niezm iennie ju ż przez dw a stulecia. Sens owego m om entu to constitutio libertatis, ustanow ienie wolności. To prawda, że łatw o udow odnić, iż niezm ienność wąsko pojm ow anego system u ustrojow ego am erykańskiej republiki je st mitem. Tekst konstytucji w łaśnie dlatego cały czas trw a niezm ieniony, że w pierw otnej postaci był dostatecznie ogólnikowy i szczupły, aby m ożna go było potem obudow y wać kolejnym i popraw kam i, zw yczajam i i interpretacjam i. Jednak konstytucja dla A m erykanów to cały czas coś nie skończenie większego, niż tylko zbiór zasad regulujących relacje pom iędzy najwyższym i urzędam i w państw ie - to źródło ich narodowej i politycznej tożsam ości. Źródło odda lone w czasie, m ityczny akt założenia wspólnoty, lecz je d n o cześnie akt stale odnaw iany. U stanow ienie republiki dla
76
RIAYOI.UCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM ?...
Amerykanów- nie pełni bowiem roli porównyw alnej do roli, jak ą dla Polaków odgryw a chrzest M ieszka I - w ydarzenia mitycznego, fundującego tożsam ość. lecz jednocześnie odle głego w czasie i nie m ającego w istocie związku z dniem dzisiejszym . Konstytucja dla Am erykanów to w ydarzenie, które dotyczy każdego spośród nich - każde pokolenie uczy się o kontrakcie zawartym przez ich przodków i jednocześnie zawiera go na nowo. O św ieceniow y charakter konstytucjonalizm u am erykań skiego widać także w sposobie, w jaki konstytucja została napisana i uchwalona. Am erykańska konstytucja, ja k mało który akt o podobnej doniosłości w dziejach zachodniej cy wilizacji. je st owocem debaty o filozoficznym charakterze. Dochodzenie do poszczególnych rozwiązań m iało czysto spekulatywny charakter. Co więcej - debata przedstawicieli stanów, którzy w 1786 roku zjechali do Filadelfii aby opra cować reform ę ustrojow ą unii (A rtykuły K onfederacji z 1777 roku nie przystaw ały ju ż do nowej sytuacji), została prze prowadzona w dyskrecjonalnej atm osferze. Przedstaw iciele skonfederow anych stanów radzili nad tekstem konstytucji w zam knięciu, odseparow ani od nacisków ze strony opinii publicznej. Do dzisiaj argumenty, które wysuwali wtedy federaliści. zw olennicy pow ołania republiki o federacyjnym charakterze, posiadającej silną władzę centralną, oraz antyfederaliści. pragnący pozostać przy dotychczasow ym modelu luźnej konfederacji faktycznie niezależnych państw, funk cjonują w zachodniej myśli politycznej jak o m odele ujęcia pewnych problem ów z zakresu filozofii politycznej. Dotyczy to szczególnie dzieła Hamiltona, M adisona i Jaya, którzy anonim owo, w cyklu pam fletów publikow anych na łam ach prasy, a później zebranych w zbiorze The F ederalist papers rozwinęli teorię republikańskiego ustroju opartego o m onteskiuszowski podział władz, system checks and halances oraz ideę przedstaw icielskiej dem okracji. Pomimo jed n ak wyraźnie ośw ieceniow ego charakteru po czątków am erykańskiej republiki, m ających wiele wspólnego z duchem francuskiej rewolucji, istnieją pom iędzy tymi
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
77
dwiem a wersjam i ośw iecenia także istotne różnice. Entu zjazm i patos tow arzyszący narodzinom am erykańskiej wspólnoty obywatelskiej nie posiadał tak gwałtow nego i żyw iołow ego charakteru, ja k nam iętności pow odujące pa ryskim tłumem w pierw szych latach rew olucji. Przeciwnie w yw alczoną wolność ujął w instytucjonalne karby nie lud sam, lecz jeg o przedstaw iciele, grono szacownych i w y kształconych dżentelm enów, którzy przy konstruow aniu ustrojowych podstaw nowej republiki posłużyli się w iedzą polityczną sięgającą swymi korzeniam i starożytności. Swo ich przew odników w w ielkim dziele konstytuow ania w olno ści szukali zarówno wśród francuskich filozofów (M onte skiusz), ja k i starożytnych Rzymian (Cyceron). O św iecenie? Z całą pew nością. Jednak ośw iecenie rozważne, um iejące roztropnie łączyć patos i entuzjazm nowości z dośw iadcze niem i tradycją; obiecujące rów ność, lecz jednocześnie nie ufne w stosunku do dem okracji występującej w stanie czy stym. Optym istyczne co do przyszłości, lecz jednocześnie pozbawione naiw ności (dość w spom nieć system checks and balances, zrodzony z przekonania o zakorzenionych w natu rze ludzkiej przyw arach, takich ja k egoizm czy interesow ność). Dynamiczne, lecz potrafiące budow ać trw ałe instytu cje. N ieufność w stosunku do czystej dem okracji je st jednym z rysów charakterystycznych am erykańskiego ośw iecenia konstytucyjnego. N am iętności tłum ów m ogły przerodzić się łatwo w tyranię w iększości. Zrów now ażony republikański rząd, w którym poszczególne elem enty m iały w zajem nie się kontrolować i blokować, działając jednocześnie na rzecz dobra w spólnego, m iał zapobiec takiem u w łaśnie niebezpie czeństwu. B ezpośrednie rządy ludu były zarów no niepożąda ne, ja k i niem ożliw e z powodu wielkiej rozległości nowego państwa. System reprezentacji pozw alał oddać w ładzę w ręce ludzi rozważnych i światłych, a jednocześnie nadaw ał jej dem okratyczną legitym ację. W sensie ustrojow ym oznaczało to pow rót do wielkiej, sięgającej swymi korzeniam i antyku, tradycji m ieszanego ustroju republikańskiego. Pozycja pre
78
R1AV0TUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
zydenta odpow iadała pierw iastkow i m onarchicznem u, je d nak ograniczonem u przez zasadę kadencyjności. Senat od powiada! nie tyle pierw iastkow i arystokratycznem u - bo takiego po prostu w społeczeństw ie am erykańskim nie było, lecz był postrzegany jako izba refleksji, umiaru i autorytetu. Pierwiastkowi dem okratycznem u zaś odpow iadała Izba Re prezentantów. W ten sposób żyw ioł obywatelskiej politycz ności poddany był system owi kontroli. We Francji brako wało tego czynnika, stąd gwałtow ność rewolucji i nietrw ałość kolejnych form ustrojowych. Polityka rewolucyjna, ograniczona przede wszystkim do Paryża, w ybuchała raz po raz z niszczycielską siłą, bez respektu dla praw a i norm. Re publika am erykańska w yzwala lud, łącząc jed n ak ściśle w ol ność z odpow iedzialnością, zam ykając j ą w granicach prawa. Jak pow iedział w 1788 Hamilton, Stany Zjednoczone były ..dem okracją przedstaw icielską” - w tym określeniu, dzisiaj tak oczyw istym, zaw arta je st kw intesencja rew olucyjnej idei budowy nowoczesnej obywatelskiej w spólnoty politycznej w warunkach, które wedle antycznych filozofów przekreślały szansę zbudow ania porządku republikańskiego. Zarów no bow iem dla Platona, C ycerona ja k i dla M achiavellego w y dawało się oczywiste, iż rzeczyw iste w spólnoty polityczne m ogą istnieć tylko w m iastach-państw ach. Am erykanie pierwsi pokazali, że m ożna tego dokonać w o w iele większej skali. Zdolność am erykańskiej republiki do łączenia wolności, nadającej życiu dem okratycznego społeczeństw a niew iary godną dynam ikę, z jednoczesną stabilnością, zapew niającą ład i pokój wewnętrzny, w zbudziła podziw u Tocqueville’a. Ten francuski filozof polityczny w idział z całą ostrością nieuchronność zasadniczych przekształceń społeczeństw a ogarniętego falą m odernizacji z jednej strony, z drugiej zaś falą dem okratyzacji. We w stępie do swego klasycznego dzieła O dem okracji w Am eryce pisał: „Skoro ju ż nie chodzi o to, czy będziem y mieli we Francji m onarchię czy też repu blikę, pozostaje zdecydować, czy będziem y mieli republikę pełną zamętu czy republikę, w której panuje spokój, republi
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
79
kę ustabilizow aną czy republikę nieustabilizow aną, republikę pokojow ą czy republikę w ojow niczą, republikę w olnościow ą czy republikę ucisku, republikę, która zagraża uśw ięconem u prawu własności i istnieniu rodziny, czy republikę, która je uznaje i utw ierdza” . W e wszystkich tych parach przeci wieństw m ożna się dom yślić z jednej strony obaw y przed francuskim m odelem rew olucyjnej republiki, z drugiej zaś pochw ały i podziw u dla m odelu am erykańskiego. Tocqueville w idział źródła am erykańskiego sukcesu w um iejętnym łączeniu praw, stanow ionego św iadom ie po litycznego porządku, z obyczajam i. Prawo, choć bardzo w aż ne, ma ograniczoną moc oddziaływ ania - potrzebuje dla swojej trw ałości rzeczy trudno uchw ytnej, czegoś, co nazw ał ..przyzwyczajeniam i serca” . Tylko bowiem odpow iednie obyczaje potrafią w drożyć ludzi do pew nego projektu wspólnego życia. Takie podejście różniło się naturalnie głę boko od stosunku rew olucjonistów francuskich, którzy w obyczajach na ogół w idzieli przesądy i zabobony przezna czone do likwidacji. To samo dotyczyło religii - Am erykanie gładko łączyli sw oją ośw ieceniow ą filozofię polityczną z w iarą religijną. Jak pisał Tocqueville, nie zaczynali oni od poszukiw ania zagrożeń dla dem okracji ze strony religii, lecz pytali o to, ja k m oże jej ona pom óc. W oczywisty sposób różniło to ducha am erykańskiej republiki od antyreligijnego fanatyzmu, który popchnął rew olucję francuską do zaciekłej walki z Kościołem . W przeciw ieństw ie do rew olucyjnego ośw iecenia francu skiego, am erykańska w ersja ośw ieceniow ej filozofii poli tycznej nie odrzucała tradycji ani nie m iała am bicji gruntow nej i radykalnej przebudow y obyczajów i całej kultury. Sam akt oporu przeciw ko koronie brytyjskiej w ynikał przede w szystkim z faktu, iż rząd angielski nie chciał przyznać ko loniom praw, jakim i cieszyli się m ieszkańcy m etropolii. Koloniści tym czasem uważali, że przysługują im te same prawa i swój opór uzasadniali z początku w kategoriach za czerpniętych z brytyjskiej tradycji politycznej. Co ciekawe, z ich stanow iskiem zgadzał się w pełni Burkę. Ten zaciekły
80
RHWOLUCJA C ZY K O N STYTU C JO N ALIZM ?...
przeciwnik rewolucji francuskiej jednocześnie był gorącym stronnikiem ..rewolucji" amerykańskiej. O ile Francuzi w jego oczach popełniali grzech straszliwej pychy, zryw ając cią głość instytucji, odrzucając tradycję i depcząc dawne oby czaje. o tyle Am erykanie bronili swych praw pozostając w ramach praw orządności, zakorzenionej w w ielowiekow ej tradycji. K onstytucja am erykańska była aktem ustanow ienia wspólnoty politycznej na drodze suwerennej decyzji poli tycznego rozumu, lecz rozum ten nie zm ieniał się w tyrana, przekreślającego apodyktycznie dziedzictw o przeszłości, tak jak to się działo w przypadku Francji.
Wolność czy dobrobyt? Projekt amery kański zaw ierał jed n ak ju ż u samych swych początków pew ną istotną dwuznaczność. Jest ona istotna dlatego, że po zw ycięstw ie Ameryki w historycznej ryw ali zacji dwóch modeli ośw ieceniow ej polityczności cały świat został niejako w nią uwikłany. Problem zdefiniow ała Hannah Arendt, która w O rewolucji pisała: „R ew olucja A m erykań ska dążyła ( ...) do ugruntow ania wolności i ustanow ienia trwałych instytucji, a ludziom, którzy zm ierzali w tym kie runku. nie pozw alano na nic, co w ykraczałoby poza zakres prawa cywilnego. N atom iast R ew olucja Francuska ju ż na samym prawie początku zboczyła z tej drogi. Dążyła ona do wy zw olenia ludzi nie od tyranii, lecz od konieczności i roz wijała się pod wpływem dwóch niesłychanie potężnych sił, a m ianowicie nędzy i wzbudzanej przez tę nędzę litości” . Stanow isko Arendt wydaje się nazbyt radykalne - ja k prze konywująco ukazał w swych pracach Furet, dynam ika re wolucji francuskiej nie w ypływ ała w yłącznie z konfliktu klasowego. Tym niemniej rozróżnienie dokonane przez n ią posiada pewne znaczenie, jeśli pam iętać będziem y o opisa nym przez francuskiego historyka m echanizm ie przejęcia rewolucyjnego dyskursu przez ruch socjalistyczny, który widział w rewolucji socjalnej dopełnienie „burżuazyjnej”, zatrzymanej w pół drogi rewolucji z 1789 roku.
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
81
N iebyw ały historyczny sukces Am eryki w ynikał nie tylko z siły przykładu pom yślnego ustanow ienia w olności - u jeg o podstaw stał bowiem rów nież ogrom ny sukces cyw ilizacyj ny. Am eryka, ja k pisała A rendt, stała się w ielką obietnicą ubogich całego świata. Od sam ego początku nowej republiki szerokim strum ieniem płynęli tam im igranci, zw abieni nie tylko obietnicą w olności, lecz rów nież dobrobytu. Dla im i grantów z Polski, Irlandii, Włoch, Ukrainy, dla Żydów z Euro py Środkowej, przybyw ających wielkim i falam i na przełom ie stuleci, tak ja k dla dzisiejszych przybyszy z Azji czy A m ery ki Ł acińskiej, A m eryka nie była upragnioną ojczyzną w olno ści gw arantowanej przez najstarszą pisaną konstytucję, lecz krajem pow szechnego dobrobytu i sytości. N ie była upra gnioną republiką, lecz cyw ilizacyjnym rogiem obfitości. W pierw szym w ypadku fundam entem am erykańskiego dziedzictw a je s t pew na w izja życia obyw atelskiego. Stany Zjednoczone to republika rozw ijająca się dzięki obyw atel skiemu zaangażow aniu członków w spólnoty politycznej na rzecz dobra w spólnego. Rdzeniem jej tożsam ości je st kon stytucja, jej akt założycielski, którego twórcy, zwani Ojcam i Założycielam i, stanow ią w zór doskonałości republikańskich cnót. W drugim przypadku A m eryka to przede w szystkim tw ór ucieleśniający m ądrość w spółczesnego liberalizm u. Kraj ludzi ciężkiej pracy, potrafiących dzięki sw ojem u w y siłkowi przekształcić ogrom ne zasoby now ego św iata w bo gactwo i potęgę i skoncentrow anych na ochronie w łasnych interesów w ram ach najbardziej wydajnej na św iecie gospo darki w olnorynkow ej. Kraj, w którym pokonano konieczność rządzącą ludzką naturą przy pom ocy obfitości dóbr. Jego sym bolem , odsuw ającym w cień konstytucję, je st dolar, w a luta o globalnym zasięgu. W brew Arendt, która sądziła, iż am erykański dobrobyt przesłonił z czasem pierw otne um iłow anie cnót republikań skich, zarów no obietnica sytości, ja k i ustanow ienie w olno ści, były obecne od sam ego początku Republiki. W śród O j ców Założycieli w idzim y przecież obok H am iltona i M adi sona rów nież Jeffersona, którego autobiografia je s t m odelo-
82
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
wym obrazem protestanckiej, w czesnokapital¡stycznej etyki w stylu M axa W ebera. Zainteresow anie ekonom iczną nieza leżnością. indyw idualną pracą, dzięki której każdy obywatel może wydźwignąć się z ubóstwa bez względu na swoje po chodzenie. korzystanie z zasady ,.równych szans”, szło także w parze od początku nowej republiki z rozwojem myśli libe ralnej. kładącej nacisk nie tyle na dobro wspólne i budow a nie hierarchii obyw atelskich cnót, lecz na prawa jednostki. W ystarczy przywołać tutaj Thom asa P aine’a i jego Common sense. * * *
W ostatnich dziesięcioleciach toczy się w Stanach niezwykle ciekawa i pouczająca dyskusja na tem at pierw otnego cha rakteru am erykańskiego ustroju. N ie m ożna jej sprowadzić do prostej kontrowersji pom iędzy praw icą i lewicą. Chodzi tu raczej o starcie zw olenników republikańskiej tradycji z obrońcam i do niedaw na przeważającej zdecydow anie tezy o liberalnym charakterze ustroju am erykańskiego. Pierwsi, zwani niekiedy „rew izjonistam i”, to autorzy tacy ja k Gummere. W ood. Pocock, Pangle, Bloom czy Rahe, którzy w ska zują na klasyczne korzenie am erykańskiego republikanizm u. Ojcow ie Założyciele mieli w swym dziele korzystać z dzie dzictw a filozofii politycznej, zapoczątkow anego jeszcze przez Arystotelesa, Cycerona, Liwiusza czy Salustiusza. W szystkich „rew izjonistów ” łączy jednak pierw szeństw o daw ane filozofii politycznej. To w łaśnie ona stanowić m a w ich opinii główne narzędzie pozw alające nie tylko w yja śnić początki am erykańskiej republiki, lecz rów nież dostar czać herm eneutycznej m etody rozum ienia jej w spółczesno ści. Pozwala jednocześnie na krytyczną analizę liberalnych elem entów współczesnego amerykańskiego porządku kulturo wego i politycznego. W idać to wyraźnie choćby w krytyce permisywizmu w kulturze, któremu przeciwstawia się hierar chię republikańskich cnót obywatelskich, czy też w krytyce indywidualizmu, uzasadnianej nadrzędnością dobra wspólne go*
REWOLUCJA CZY KONSTYTUCJONALIZM?...
83
Liberalna tradycja, do niedaw na zdecydow anie przew a żająca w naukach społecznych i politologii am erykańskiej, również posiada długą tradycję. Jej zw olennicy intelektual nych źródeł projektu am erykańskiego poszukują w filozofii Locke’a i M onteskiusza. Pierwszy protoliberalną teorię kon traktu oraz zw iązaną z n ią teorię rządu ograniczonego łączył z protokapitalistyczną teo rią w łasności i rynkowej wym iany. Drugi, oprócz idei rozdziału w ładz i ustroju m ieszanego, zastanaw iał się także nad łagodzącym obyczaje wpływem handlu. T radycja liberalna w idziała zatem w Am eryce przede wszystkim społeczeństw o oparte o zasadę w olności nega tywnej, w którym rząd m a być ograniczony do m inim um , a obyw atele pow inni indyw idualnie dążyć do w łasnego szczęścia, tak ja k je sami rozum ieją. W dw udziestym w ieku Stany Zjednoczone stały się ośrodkiem odrodzenia liberalnej filozofii ekonom ii. A utorzy tacy ja k Friedm an, von M ises czy H ayek nadali teorii w olne go rynku postać w ykraczającą poza wąsko rozum ianą dzie dzinę w iedzy o ekonom ii. Co ciekawe, w spółczesny neokonserwatyzm, którego A m eryka Ronalda R aegana stała się głównym centrum , obok A nglii M argaret Thatcher, przejął wiele z neoliberalnej filozofii polityki i gospodarki. A ntro pologia neoliberalizm u z centralną ro lą indyw idualizm u oraz w izja spontanicznego ładu społecznego i gospodarczego, teoria społeczeństw a obyw atelskiego i w iele innych ele m entów tego nurtu m yśli w prost w yrasta z ośw ieceniow ego dziedzictw a - w szczególności z ośw iecenia szkockiego. Jeśli uznać, że w sferze kultury postm odernizm krytyczny wobec ośw ieceniow ego projektu poczynił znaczne postępy, to w ypada uznać, iż w sferze w olnego rynku bezapelacyjnie dzisiaj króluje doktryna w prost w yw odząca się z ośw iecenia. Intrygujące, że neokonserw atyści zw alczający ośw iecenie jak o projekt kulturow y (w jeg o raczej kontynentalnej, fran cuskiej w ersji), jednocześnie przyjm ują za oczyw istą neoli beralną filozofię, w raz z jej ośw ieceniow ym i (atlantyckim i czy też szkockim i) korzeniam i.
84
RIAYOI.UC'JA CZY KONSTYTUCJONALIZM ?... * * *
Dyskusja pomiędzy zwolennikam i republikanizm u z jednej strony oraz zwolennikami liberalizmu i wolnego rynku z dru giej. biegnąca w poprzek tradycyjnych podziałów politycz nych. dotyka najistotniejszych problemów współczesnych zachodnich dem okracji - a to oznacza, że także i naszych, polskich problem ów. Czy w łaściw ą płaszczyzną integracji społeczeństw a powinna być w spólnota polityczna i dążenie do dobra wspólnego, czy też wolny lynek połączony z ideą państwa minimum i prawami jednostki? Republika czy libe ralna dem okracja? W olność czy dobrobyt? Te właśnie alter natywy wpisane są w am erykański projekt, sięgając swymi korzeniami oświeceniowych początków współczesnego św ia ta. Są one szczególnie ważne dzisiaj, gdy duch rewolucji fran cuskiej, z taką m ocą oddziałujący na wyobraźnię zachodnich społeczeństw w ciągu ostatnich dwustu lat, nagle zniknął. N ie gdyś w iejący z siłą nieokiełznanego wichru, dzisiaj rozwiał się bez śladu. Nie jest ju ż sprawą obchodzącą wszystkich i kształtującą polityczną tożsamość zarówno lewicy jak i pra wic}. Stał się problemem interesującym ty lko histoiyków. Jednocześnie cały świat wciągany jest coraz mocniej w wielki wir cyw ilizacyjnej i kulturowej przem iany, której centrum stanowi Am eryka. To w m iejscach takich ja k Sili con Valley czy M IT przebłyskuje nasza przyszłość; to w hollyw oodzkich kom binatach show biznesu produkuje się fabrycznymi metodami zbiorow e mity rządzące w yobraźnią całego świata: to w W aszyngtonie podejm uje się polityczne decyzje w pływ ające na politykę w skali globu. Aby rozumieć źródła tego historycznego sukcesu, trzeba sięgać do republi kańskiego i liberalnego zarazem ośw iecenia. Nic nie sym bo lizuje lepiej ośw ieceniow ego charakteru am erykańskiego dziedzictw a ja k Statua W olności, dar Francji dla najstarszej współczesnej republiki, trzym ająca w dłoni pochodnię, której światło rozprasza mroki niewiedzy, tyranii i ubóstwa. Dwu znaczności i napięcia tego przesłania są - czy tego chcem y czy nie - także naszym udziałem.
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO OBYWATELSKIE - PROJEKT OBYWATELI CZY EUROKRATÓW?
Procesowi pogłębiania integracji europejskiej tow arzyszą debaty m ające na celu w ypracow anie nowego języka ade kwatnie opisującego nową, w yłaniającą się dopiero rzeczy wistość. Jednym z istotnych zagrożeń dla procesu integracji, zgodnie wskazywanym zarów no przez oficjalnych przedsta wicieli Unii ja k i teoretyków , je s t problem „deficytu dem o kracji”, czyli zbyt słabej dem okratycznej legitym izacji in stytucji unijnych oraz poczucia obcości, jak ie odczuw ają obyw atele Unii w stosunku do jej w ładz centralnych. Jednym z pojęć, które pojaw iło się w tych debatach, je s t pojęcie eu ropejskiego społeczeństw a obyw atelskiego, traktow anego ju ż to jak o narzędzie służące do opisu niedostrzeganego dotąd i nabierającego coraz w iększego znaczenia w ym iaru rzeczy w istości europejskiej, ju ż to jak o postulat, projekt, dom aga jący się urzeczyw istnienia1. W obu wszakże wypadkach eu ropejskie społeczeństw o obyw atelskie postrzegane je st jako remedium na w spom niany wcześniej deficyt dem okracji w ystępujący w Unii. Term in ten m ożna znaleźć zarówno w ważnych dokum entach politycznych Unii, kształtujących program obecnej K om isji Europejskiej - takich ja k White p aper on governance, w przem ów ieniach przew odniczącego Komisji, Rom ano Prodiego, w tytułach sym pozjów lub opra-
1 Spośród prac poświęconych procesowi integracji europej skiej poruszających problem deficytu demokracji, wśród nowych tytułów, które ukazały się na rynku polskim, zwracają uwagę dwie pozycje, ilustrujące dwa przeciwne punkty widzenia w tej sprawie: K. Bachmann, Konwent o przyszłości Europy, Warszawa 2004; M. A. Cichocki, Porwanie Europy, Kraków 2004.
86
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O BYW A TELSKIE...
cowań naukowych, jak i w m anifestach opracow yw anych przez nowe ruchy społeczne2. N arastające zainteresow anie tem atyką europejskiego społeczeństw a obyw atelskiego wpisuje się jednocześnie w trw ając\ od przeszło ćw ierćw iecza proces intensywnego rozwoju dyskursu nad społeczeństwem obyw atelskim 3. Choć zatem w oczywisty sposób ten fenomen je st zw iązany z obecnym kontekstem stosunków w ew nątrzeuropejskich, nie pozostaje on jednocześnie bez związku z poprzednim i etapami ew olucji tego dyskursu z lat 70. czy 80. ubiegłego stulecia, a tym samym z tradycją liberalnej myśli politycznej ostatnich dwustu lat. W świetle tej w łaśnie długiej tradycji intelektualnej warto spojrzeć na pojęcie europejskiego społe czeństwa obyw atelskiego i jego sw oistą karierę w ostatnich latach. Zanim zatem przejdziem y do unijnych dokum entów po święconych sposobom rozw iązania problem u deficytu dem o kracji w Unii oraz dyskursowi nad nowymi rucham i społecz nymi rozwijającym i się obecnie w Europie, skoncentrujm y się na przeszłości. Spośród wielu m ożliwych do zbudow ania modeli historycznych tradycji społeczeństw a obyw atelskie go. dla naszych potrzeb m ożna przywołać trzy: społeczeń stwo obyw atelskie jak o wynik oporu przeciwko zagrożeniu ze strony despotyzm u - w myśli XVIII wieku: społeczeństw o obyw atelskie w koncepcji Hegla; teorię społeczeństw a oby w atelskiego w myśli środkow oeuropejskich dysydentów lat 70. XX yvieku.
Ogólne omówienie problematyki - patrz: A. Follesdal, The Political Theory of the White Paper on Governance: Hidden and Fascinating, „European Public Law”, vol. 9, nr 1; O. De Shutter, Europe in Search of its Civil Society, „European Law Journal”, vol. 8. nr 2, June 2002. Wyczerpujące omówienie literatury można znaleźć w: J. Szacki, Ani książę. ani kupiec: obywatel. Wybór tekstów i wstęp, Kraków-Warszawa 1997.
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O B Y W A TE LS K IE ...
87
Trzy modele historyczne społeczeństwa obywatelskiego Klasyczne pojęcie w spólnoty politycznej - ukute przez A ry stotelesa jak o koinonia p olitike, rzym skie societas civilis funkcjonujące w myśli zachodniej przez ponad dw a tysiące lat, uległo zasadniczym przem ianom w XVIII i na początku w ieku XIX. Istotą tych zm ian było rozdzielenie w now ocze snej myśli politycznej tego, co społeczne, od tego, co poli tyczne - społeczeństw a i państwa. Dla naszych rozważań pomocna będzie interpretacja przełom u dokonanego w ośw ie ceniu zaproponow ana przez Johna K eane’a4. Dowodzi on, że narodziny kapitalizm u nie odegrały za sadniczej roli w odejściu od klasycznej teorii społeczeństw a obyw atelskiego i pow staniu now ej. W centrum zainteresoyvania teoretyków nie znajdow ała się obrona przedsiębior czości, jak o najw ażniejszej cnoty społecznej, lecz obrona wolności przed narastającym zagrożeniem ze strony coraz potężniejszego państwa. W sensie społecznym , autorzy pi szący o społeczeństw ie obyw atelskim należeli do „burżuazji” (choć raczej drobnej), byli to bowiem często dziennikarze, nauczyciele, adw okaci, zwani ogólnie „literatam i” . Ludzie ci nie walczyli jed n ak o swoje wąsko i precyzyjnie zdefiniow a ne interesy ekonom iczne, lecz stale w ym ieniając poglądy, przyczyniali się do pow staw ania nowego, niezw ykle istotne go dla nowoczesnej kultury politycznej, zjawiska: opinii publicznej. Jej celem było osiągnięcie ustroju zabezpieczają cego w olność i chroniącego j ą przed arbitralnością państwa. W centrum ich uwagi nie znajdow ała się zatem, ja k dowodzi Keane, problem atyka w łasności i procesów gospodarczych, lecz w ydarzenia o politycznym charakterze, w pływ ające na stan wolności. Autorzy tacy ja k Ferguson, Paine, Tocqueville obawiali się przede wszystkim despotyzmu, rozumianego jako niszczycielska siła, która niszczy w takim samym stopniu wol ność jednostki, ja k i unicestwia wszelkie pośrednie więzi po4 J. Keane, Despotism and Democracy, [w:] Civil Society nad the State. New European Perspectives, red. J. Keane, Univer sity of Westminster 1998.
88
[ I ROPKJSKIK SPOł.HCZFŃSTWO OBYWATELSKIE...
w stałe spontanicznie i pozostające poza jego kontrolą. Roz dział społeczeństwa i państwa dokonywał się zatem w obsza rze tego. co polityczne. Wolność obywatelska m iała w tej tra dycji charakter publiczny i polityczny, i jako najwyższa war tość podlegać powinna ochronie przed zaborczością państwa. Drugi historyczny model rozum ienia społeczeństw a oby w atelskiego to model Hegla . Jego G nm dlinien der Philosophie des Rechts stanow ią sw oistą polem ikę z ośw iecenio wym optym izmem . Hegel nie traktuje społeczeństw a oby w atelskiego jak o bytu naturalnego, w arunkującego wolność jednostki; społeczeństw o obyw atelskie je st dla niego histo rycznie pow stałą sferą życia etycznego, w ypełniającą prze strzeń pom iędzy rodziną, opartą na patriarchalnych stosun kach i państwem. O bejm uje więc gospodarkę, strukturę spo łeczną, stowarzyszenia; je st ono m ozaiką najrozm aitszych elem entów , których w zajem ne relacje regulow ane są przez prawo cywilne. Jako takie nie tyle je st więc w ynikiem dzia łania abstrakcyjnych praw natury, ile raczej owocem długie go procesu historycznego. Hegel widzi w nowoczesnym m ieszczaninie połączenie dwóch osób - pierw sza działa w sferze publicznej, politycz nej - je st to citoyen\ druga - to zorientow any na korzyść w łasną bourgeois. N apięcie m iędzy tym, co polityczne i tym, co społeczne, tym, co publiczne i tym, co prywatne, przebie ga więc przez sam środek jednostki żyjącej w nowoczesnym społeczeństwie. Obie części jego osoby - polityczna i spo łeczna - pozostają ze sobą w konflikcie. Hegel obaw iał się, iż w naturalny sposób duch egoizm u i interesu własnego może przeważyć nad poczuciem obywatelskości. Bourgeois Problematykę społeczeństwa obywatelskiego w; myśli He gla omawia Zbigniew Pełczyński w pracy Wolność, państwa, społe czeństwo: Hegel a problemy współczesnej filozofii politycznej, przeł. W. Hanasz, Wrocław 1998; patrz również: M. Riedel, Trans
cendentalna polityka? Prawomocność polityczna i koncepcja spo łeczeństwa obywatelskiego u Kanta, [w:] Społeczeństwo obywatel skie. Wybór tekstów z historii pojęcia , oprać, i red. nauk. B. Mar kiewicz, na prawach rękopisu, Warszawa bdw.
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O B Y W A TE LS K IE ...
89
w sposób naturalny traktuje w szelkie tradycyjne w ięzy i in stytucje jak o ograniczenia nakładane z zew nątrz na jego wolę bogacenia się, osiągania swoich własnych celów. Po strzega sw oją w olność jak o abstrakcyjną zasadę, która sta nowi podstaw ę do swobodnego kształtow ania jeg o relacji z innymi członkami społeczeństwa. Konflikt pom iędzy citoyen i bourgeois je s t źródłem zagrożeń dla społecznej harm onii. Społeczeństwo obyw atelskie pozbaw ione zew nętrznego re gulatora paść musi niechybnie ofiarą egoizm u bourgeois i walki wszystkich ze w szystkim i o w łasne interesy. Takim regulatorem pow inno być, w edług Hegla, państwo. W tej koncepcji państw o nie je st przeciw nikiem społe czeństw a obyw atelskiego, lecz w ręcz w arunkiem jeg o istnie nia. Państwo pozw ala na przezw yciężenie partykulam ości, panującej w społeczeństwie, w kierunku etycznej uniw ersal ności. Społeczeństw o obyw atelskie pozostaw ione samo sobie szybko zostałoby rozdarte w ew nętrznym i konfliktam i zro dzonymi ze sprzeczności tkw iących w jeg o klasowej struktu rze i w ekonom icznych interesach. Przestałoby tym samym być „obyw atelskie”, gdyż egoizm zniszczyłby m ożliw ość etycznej uniw ersalności. K luczow ą rolę w heglowskiej wizji nowoczesnego państw a odgryw ała biurokracja, porządkująca zawsze balansującą na krawędzi chaosu, spontaniczną grę ^społecznych zależności. Sam a zorganizow ana racjonalnie, miała jednocześnie urzeczyw istniać zasady pow szechnej, dziejowej racjonalności działającej w historii. Trzeci historyczny model to model społeczeństw a oby watelskiego w ypracow any w latach 70. XX w. przez środ kowoeuropejskich dysydentów - głównie polskich, czeskich i w ęgierskich6. M odel obyw atelskości, proponow any przez nich. lokuje się zarów no poza sferą tego, co polityczne, ja k i sferą tego, co społeczne - czyli sferą cyw ilizacyjnej pracy i klasowych konfliktów. Choć jeg o polityczne ostrze w ym ie rzone było w totalitarne reżimy, nie m iał on jed n ak liberal nego charakteru, ja k w przypadku oświeceniowej tradycji Patrz: J. Szacki, dz. cyt.
90
ITR O PEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O BYW ATELSKIE...
walki z despotyzm em , opisanej przez K eane'a. Była to przede wszystkim wizja etycznej w spólnoty odbudow ującej prawdziwe więzi w nieautentycznej, przesiąkniętej kłam stwem. rzeczywistości. Postulat ..życia w praw dzie” przesą dzał o egzystencjalnym charakterze rew olucji, o której pisał w Sile bezsilnych H avel7. Etyczny charakter tej wizji społe czeństw a obyw atelskiego stanowił dla Havla punkt w yjścia do krytyki nie tylko kom unizm u, lecz także kapitalizm u i dem okracji przedstayvicielskiej - instytucji konstytutyw nych dla zachodniej rzeczywistości. Etyczne społeczeństw o obyw atelskie m iało być zatem św iadom ą alternatyw ą zarów no dla totalitaryzm u, ja k i nieautentycznej, powodującej alienację, zachodniej dem okracji liberalnej. W arto przyto czyć yv tym m iejscu opinię Havla o dem okracji przedstaw i cielskiej i gospodarce wolnorynkow ej: „ ...n ie w ydaje się, by tradycyjna dem okracja parlam entarna w skazyw ała sposób pryncypialnego staw ienia czoła »sam oruchowi« cyw ilizacji technicznej oraz społeczeństw u industrialnem u i konsum p cyjnem u: również ona ulega im i je st wobec nich bezradna. Jedynie sposób, w jaki m anipuluje człow iekiem , je st nie skończenie bardziej subtelny i w yrafinow any od brutalnych metod system u post-totalitarnego. Ale cały ten statyczny kompleks skostniałych, w sferze koncepcji mętnych, a w po lityce pragm atycznych m asowych partii, opanoyvanvch przez profesjonalny aparat i uw alniających obywatela od ja k ie j kolwiek konkretnej i osobistej odpow iedzialności, całe te skom plikow ane struktury m anipulujących z ukrycia i eks pansywnych ognisk akum ulacji kapitału, cały ten w szech obecny dyktat konsum pcji, produkcji, reklamy, kom ercji, konsum pcyjnej kultury oraz cały ten zalew inform acji wszy stko to, tyle razy ju ż analizow ane i opisy w ane, napraw dę trudno chyba uznać za jakąś perspektyw iczną drogę, na której człow iek m ógłby odnaleźć siebie. ( ...) Człow iek je st
V. Havel, Siła bezsilnych, [w:] V. Havel, Siła bezsilnych, J. Walc, Słabość wszechmocnych, „Zeszyty Edukacji Narodowej. Dyskusje", Warszawa 1985.
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O BYW ATELSKIE...
91
tam wprawdzie wyposażony w wiele nieznanych nam swobód oraz gwarancji, swobody te jednakże i gwarancje ostatecznie nie zdadzą mu się na nic: także on w końcu je st jedynie ofiarą ..samoruchu” [globalny ‘sam oruch’ techniki - termin przywo łany przez Havla za Heideggerem - uwaga moja, D.G.], nie zdolną obronić swej tożsam ości i uchronić się przed eksterioryzacją, wyjść poza troskę o zdobywanie środków do życia i stać się dumnym oraz odpowiedzialnym członkiem p o lis, partycypującym realnie w kształtowaniu jej losów”. W łaśnie dlatego - w obec powagi sytuacji, w jakiej znala zła się cyw ilizacja, zagrożona zarów no na zachodzie ja k i na w schodzie - w izję przyszłości proponow aną przez środko w oeuropejskich dysydentów należy uznać za projekt rew olu cji. o w iele pow ażniejszej, niż przew rót polityczny m ający na celu zm ianę władzy: „Chodzi w ięc o rehabilitację takich wartości ja k zaufanie, szczerość, odpow iedzialność, solidar ność, miłość. W ierzę w struktury zorientow ane nie na »techniczną« stronę realizacji władzy, ale na sens jej realiza cji: w struktury spajane raczej uczuciem głębokiego sensu samej wspólnoty, niż wspólnym i danej społeczności ekspan sywnymi, ukierunkow anym i »na zewnątrz«. M ogą i m uszą to być struktury otwarte, dynam iczne i m ałe ( ,..) ”8. W pierwszym m odelu społeczeństw o obyw atelskie je st zatem skoncentrow ane w okół w olności rozum ianej jak o wolność polityczna. N egatyw nym punktem odniesienia je st 'tale obecne zagrożenie ze strony despotyzm u, ze strony ..rządu” jak o ogniska w ładzy adm inistracyjnej. O bywatele nie tylko są zdolni do sam oorganizacji, lecz także ow a sam o organizacja stanowi w arunek zachow ania w olności w now o czesnych społeczeństw ach. W drugim m odelu, m odelu he glowskim, w olność now oczesna m oże być zachow ana tylko dzięki stałem u nadzorow i sfery społecznej przez racjonalne państwo, którym zarządza dobrze zorganizow ana biurokra cja. W trzecim m odelu w ym iar etyczny w ykracza zarówno poza to, co społeczne, ja k i to, co polityczne, tak poza instyTarnże, s. 43 n.
92
EEROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O BYW ATELSKIE...
tucjonalną politykę, ja k i sferę rynku czy procesów produkcji i konsum pcji dóbr m aterialnych. Przejdźmy zatem, po zarysowaniu tej historycznej per spektywy. do europejskiego społeczeństwa obywatelskiego jako współczesnego projektu obywatelskiego zaangażowania. W h ite p a p e r o n E u r o p e a n g o v e r n a n c e
i dyskurs społeczeń
stwa obywatelskiego W kwietniu 2000 roku przew odniczący Kom isji Europej skiej. Romano Prodi, wygłosił podczas drugiego Europej skiego Tygodnia Społecznego przemówienie Towards a Euro pean civil society. w którym zarysow ał konieczność w zm oc nienia europejskiego projektu przez w spółudział obywateli Europy9. Jak stwierdził, Europa je st częścią szybko zm ie niającego się świata, w którym globalizacja obala narodowe granice i stwarza wyzw ania dla państw narodowych. K onse kw encją tych zmian je st potrzeba nowego porządku św iato wego. opartego o zasadę dem okratycznej odpow iedzialności w ramach global governance; Europa, ze swoim i etycznym i i politycznym i wartościam i, „pow inna odgrywać w iodącą rolę w tym nowym system ie” . Europa, rozszerzająca się na nowe kraje, może sprostać tym wyzwaniom tylko wtedy, jeśli jej obyw atele będą popierali wysiłki Unii. C haraktery styczne, iż w przem ówieniu Prodiego pojaw ia się w tym m iejscu zaim ek „m y” - „nie odniesiem y sukcesu bez w spar cia obywateli Europy, dla których Unia Europejska istnieje” . Choć intencje mówcy były zapewne inne, nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż dom yślny podm iot - „m y” - brzmi w tym wypadku „my - ludzie Unii”, my, tzn. urzędnicy Komisji oraz działacze organizacji działających na rzecz integracji. Domysł ów w zm acnia dalszy fragm ent przem ówienia: „Problem polega na tym, że w brew w zm ocnieniu swojej kondycji ekonom icznej oraz wbrew wszystkiem u, co dotąd osiągnęliśm y, nasi obyw atele nie są zadowoleni ze sposobu, 9 R. Prodi, President of the European Commission, Towards a European Civil Society, Second European Social Week, Bad Honnef, 6 April 2000, Speech/00/124.
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O B Y W A TE LS K IE ...
93
w jak i rozw ijają się sprawy na poziom ie europejskim . M ają oni w rażenie, że B ruksela je s t czymś odległym - poza ich zasięgiem i poza kontrolą. N ie wierzą, że instytucje i kon w encjonalna polityka są w stanie zbudow ać społeczeństwo, którego oni sami pragną. Słusznie dom agają się większego wpływu na w yznaczanie celów i ocenianie postępów ” . W y zwaniem je s t zatem przem yślenie na nowo sposobu, w jaki budujem y Europę: the w ay we do E urope. D latego też, ja k zapow iada przew odniczący, zostanie opracow any przez K o misję White p a p er on governance, który określi „now y po dział pracy”, to znaczy nowe zasady bardziej dem okratycznej w spółpracy pom iędzy różnym i europejskim i aktoram i. Tę now ą jakość, która pow inna pow stać w przyszłości, nazyw a Prodi „S ieciow ą Europą” ( Network Europe). Składać się na nią powinny instytucje europejskie, narodow e rządy, w ładze regionalne i lokalne oraz społeczeństw o obyw atelskie w spółpracujące ze sobą w nowy sposób, konsultujące się nawzajem, wdrażające i m onitorujące różne rodzaje w spól notowych polityk. Prodi staw ia jednocześnie kluczow e pytanie: „w jakim stopniu społeczeństw o obyw atelskie istnieje realnie na po ziomie Europy?” N ie m a bowiem m ediów ogólnoeuropej skich, za wyjątkiem pozostającego ciągle w fazie zarodkowej kanału „E uronew s” . M edia narodow e inform ują o sprawach europejskich z perspektyw y partykularnej. N ie istnieją rów nież związki zawodowe, stow arzyszenia gospodarcze lub wyznaniowe na szczeblu europejskim . Istnieją w praw dzie organizacje ponadnarodow e w tych sferach, jednak są to rodzaje federacji, w których podstaw ow ym elem entem są silne i sam odzielne organizacje działające na szczeblu naro dowym. Często grupy te potrafią w pływ ać na politykę euro pejską. na procesy decyzyjne, jed n ak przybiera to formę lobbingu. Stąd, ja k stw ierdza Prodi, potrzebne są fora zorganizowane w sposób bardziej otw arty i reprezentatyw ny, niż te doty chczas istniejące. M ogłyby się na nich spotykać, w y mieniać opinie organizacje pozarządow e zajm ujące się spra wami dotąd zbyt rzadko pojaw iającym i się na szczeblu ogól-
94
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O BYW A TELSKIE...
noeuropejskim . Prowadziłoby to do zaw iązyw ania sieci (net working). oraz aktywności opartych o konkretną problem aty kę (issue-based activism ). Instytucje europejskie powinny zaś aktywnie uzyskiwać opinie pochodzące od sieci złożo nych z organizacji tworzących społeczeństw o obyw atelskie ..Sieciowa Europa uczyni w ten sposób europejską dem okra cję bardziej bezpośrednią, bardziej partycypacyjną” . W ielką pom ocą w tym wy siłku m ogą służyć nowe technologie, po zw alające każdemu bezpośrednio wyrażać swoje opinie na dow olny temat. Problematyka poruszona przez przewodniczącego Komisji w przemówieniu z kwietnia 2000 roku znalazła się także w strategicznym dokumencie Komisji, określającym podstawowe kierunki polityki europejskiej na lata 2000-200510. Czytamy w nim. iż Komisja chce ..odnaleźć nową synergię pomiędzy ciałami EU. jako fragment generalnej poprawy europejskiego governance. Chcemy osiągnąć now ą równowagę pomiędzy działaniami Komisji, innymi instytucjami, państwami człon kowskimi i społeczeństwem obywatelskim. Naszym celem jest uczynienie Europy znacznie bliższej ludziom” . O ficjalne wypowiedzi przewodniczącego, ja k też Komisji jak o całości, wyznaczyły kierunek prac nad White p a p er on governance. które rozpoczęły się jesien ią 2000 roku1112. Pro wadzone były one przez wiele ciał Unii oraz zw iązanych z nią instytucji. W procesie konsultacji kluczow ą rolę ode grał Economic and Social Com itee (E C O S O C )1". C harakter
10 The Commission to the Council and Non-Governmental Organisations: Building a Stronger Partnership, 2000; http://europa. eu.int/comm/secretariat_general/sgc/ong/en/communication.pdf. 11 Podstawowe informacje o problematyce governance w pracach UE (definicje pojęć, teksty podstawowych dokumentów - w tym elektroniczna wersja samego White paper . itd.) znajdują się na stronie Komisji Europejskiej: http://europa.eu.int/comm/ governance/index_en.htm. 12 Podstawowe informacje na temat ECOSOC, prac tego ciała (w tym prac dotyczących problematyki społeczeństwa oby-
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O B Y W A TE LS K IE ...
95
tego ciała rzuca istotne światło na koncepcję społeczeństw a obyw atelskiego w łaściw ą w ew nątrzunijnem u dyskursowi. Kom itet je s t doradczym organem konsultacyjnym UE, który powstał w 1957 roku w oparciu o Traktat Rzymski. Jego struktura w ew nętrzna odzw ierciedla zatem fazę integracji zw iązaną jeszcze z E uropejską W spólnotą W ęgla i Stali, to znaczy jej szkielet je st podporządkow any problem atyce eko nom icznej. W ram ach ECOSOC działają trzy zasadnicze, wyodrębnione organizacyjnie grupy tem atyczne, zrzeszające przedstawicieli poszczególnych państw członkow skich. Te trzy grupy to: pracodaw cy - a w ięc grupa zrzeszająca zw iąz ki pracodawców; pracow nicy - a więc związki zawodowe, oraz grupa trzecia - tzw. various interests, w której znaleźli się przedstaw iciele konsum entów, rzem iosła, farm erzy, na ukowcy, eksperci oraz - tu dopiero dochodzim y do naszego obszaru zainteresow ań - przedstaw iciele organizacji poza rządowych. Problem atyka aktywności obywatelskiej oraz społeczeń stwa obyw atelskiego znalazła się ju ż pod koniec lat 90. w kręgu zainteresow ań Kom itetu. W październiku 1999 roku odbyła się w Brukseli pod auspicjam i ECOSOC „Pierw sza konwencja społeczeństw a obyw atelskiego na poziom ie euro pejskim”13. W jej wyniku, oprócz zgromadzenia opinii, w y miany poglądów, opracowano także definicje kluczowych pojęć, na czele z definicją społeczeństwa obywatelskiego oraz organizacji pozarządow ej, które okazały się przydatne jako punkt odniesienia przy pracach nad White p a p er, ja k również w późniejszych działaniach, podejm owanych ju ż po przyjęciu tego dokumentu. White p a p er on European governance został przyjęty la tem 2001 roku i stał się jednym z najw ażniejszych doku-
watelskiego) oraz dokumenty i opracowania w wersji elektronicz nej: http://www.esc.eu.int/pages/en/home.asp. ,J Patrz: The Civil Society organised at European level. Pro ceedings of the First Convention, Brussels, 15 and 16 October 1999, European Economic and Social Committee, Brussels 1999.
%
I l ROPi JSKI ï : SPOŁECZEŃSTWO OBYWATELSKIE...
meritów określających strategię polityczną U nii14. W szeroko zakrojonym procesie konsultacji uczestniczyły tysiące in stytucji pozarządowych z całego kontynentu oraz osób pry watnych. Autorzy do pewnego stopnia pow tarzają rozum o wanie przedstaw ione wcześniej w om ówionym przem ów ie niu Romano Prodiego - z perspektywy ostatnich dziesięcio leci widać, że integracja europejska odniosła wielki sukces, przyniosła stabilność, pokój, ekonom iczną prosperitę przy pomocy dem okratycznych środków. Jednak, pom imo tych wielkich osiągnięć, „w ielu Europejczyków czuje się w yob cowanych z działań podejm owanych przez U nię” . Autorzy stwierdzają, iż poczucie w yobcow ania nie je st typowe tylko dla Europejczyków - dotyka ono ludzi na całym świecie, jednak w przy padku Unii odzw ierciedla szczególne napięcie i szczególną niepew ność, zw iązaną z pytaniem o to, czym w istocie je st Unia oraz czym pragnie być w przyszłości. W perspektywie autorów dokum entu rozw iązanie problem u governance nie je st zatem tylko kw estią lepszej organizacji insty tucjonalnej struktury, lecz także sposobem na rozw iąza nie kryzysu tożsam ości. Ten podw ójny cel wydaje się nie zwykle charakterystyczny dla całego dokum entu i dla za wartej w nim implicite filozofii polityki1^. Rodzi się zatem potrzeba, jak piszą tw órcy dokum entu, aby „bardziej połączyć Unię z jej obyw atelam i". Jednym z elem entów , który pozwoli na osiągnięcie tego celu, jest, oprócz legislacji czy odpow iedniego użycia strukturalnych funduszy, „dialog społeczny” . Jest to jednak zadanie w ykra czające poza możliwości Komisji: „Sam a K om isja nie je st w stanie poprawić europejskiego governance (...). zm iany w ym agają zgranej w spółpracy wszystkich obecny ch i przy szłych państw członkow skich, władz regionalnych i lokal nych oraz społeczeństw a obyw atelskiego” 16. Społeczeństw o 14 Tekst: European governance. A white paper, Commission of the European Communities, Brussels, 25 7 2001, COM (2001) 428 final. ^ Tamże, s. 5 nn. 16 Tamże, s. 9.
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O B Y W A TE LS K IE ...
97
obyw atelskie zostaje w ym ienione zatem - last but not least jak o końcow y elem ent skom plikow anego europejskiego systemu governance. W przekonaniu autorów dokum entu, wydatnej popraw ie europejskiej rzeczyw istości b ęd ą służyły jasn o wskazane zasady określające g o o d governance. W ym ienia się ich pięć: otwartość, partycypacja, odpow iedzialność, efektywność, spójność17. Dalsze fragm enty tekstu pośw ięcone są praktycz nym wskazaniom , których realizacja pozw oli na lepsze wdrożenie wspom nianych zasad. Problem atyka społeczeństw a obyw atelskiego pojaw ia się explicite przy okazji podrozdziału zatytułow anego „Lepsze zaangażow anie”, w części nazwanej „A ngażując społeczeń stwo obyw atelskie” (wcześniej m ów i się o w iększej otw arto ści w pracach instytucji unijnych oraz o w łączaniu w proces governance władz regionalnych i lokalnych): „Społeczeństw o obywatelskie odgryw a w ażną rolę w w yrażaniu problem ów obywateli i zaspokajaniu ich potrzeb” . W przypisie do tego zdania autorzy precyzują pojęcie społeczeństw a obyw atel skiego: „Społeczeństw o obyw atelskie obejm uje: związki zawodowe i związki pracodaw ców (partnerzy społeczni), organizacje pozarządow e, stow arzyszenia zawodowe, orga nizacje dobroczynne, organizacje lokalne {grass-roots orga nisations), organizacje angażujące obywateli w lokalne i kom unalne życie ze szczególnym uw zględnieniem kościelnvch i religijnych w spólnot {organizations that involve citi zens in local and municipal life)”; autorzy pow ołują się przy t\m na opinię ECOSOC . Organizacje, z których składa się społeczeństw o obyw a telskie - j a k dalej możemy czytać - „m obilizują ludzi i w spo magają, na przykład, cierpiących z pow odu w ykluczenia lub d>skrym inacji” . Unia w spiera rów nież - ja k deklarują autorz> dokum entu - rozwój społeczeństw a obyw atelskiego w krajach m ających do niej w stąpić jak o istotny elem ent r 18
Tamże, s. 10. Tamże, s. 14.
98
EEROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O BYW ATELSKIE...
procesu przygotow yw ania do członkostwa. W sensie gene ralnym zaś dokum ent stwierdza: „O rganizacje pozarządowe odgry w ają istotną rolę na poziom ie globalnym w sferze po lityki rozwoju. D ziałają często jako system w czesnego ostrzegania ukierunkow ujący debaty polityczne” . Szczególne miejsce zajm ują partnerzy społeczni, a więc związki zaw o dowe i organizacje pracodawców. O dgryw ają one bowiem istotną rolę we wszystkich zasadniczych procesach konsulta cji. zwłaszcza w kwestiach polityki społecznej (przy tej okazji podkreślono także rolę ECOSOC, jako ciała, które może istot nie przyczynić się do rozwoju społeczeństwa obywatelskie go)1^ Jednocześnie jed nak autorzy dokum entu czynią niezw ykle istotną uwagę: ..Z większym zaangażowaniem idzie w parze większa odpow iedzialność. Społeczeństw o obyw atelskie musi przestrzegać zasad good governance, które zakładają w iększą odpow iedzialność (
Tamże.
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O B Y W A TE LS K IE ...
99
wadzonych w trybie a d hoc. Popraw a standardów konsultacji doprowadzi zatem - w edle rozum ow ania przedstaw ionego w dokum encie - do popraw y stopnia reprezentatyw ności organizacji społeczeństw a obyw atelskiego prow adzących dialog z instytucjam i unijnym i20. Zgodnie z zaleceniam i sform ułow anym i w White p a p e r, pod koniec 2002 roku został ogłoszony dokum ent Kom isji ..Ku wzm ocnieniu kultury konsultacji i dialogu - generalne zasady i standardy m inim um dla konsultacji zainteresow a nych stron”21. Stw orzono rów nież internetow ą bazę danych CONECCS (Consultation, the European Commission and Civil S ociety)". Baza posiada dwie zasadnicze części: w je d nej gromadzi wszystkie ciała konsultacyjne działające w ra mach Unii, w drugiej - organizacje społeczeństwa obywatel skiego. W części informacyjnej autorzy bazy zastrzegają, iż nie istnieje prawna definicja organizacji społeczeństwa oby watelskiego. W skazują jednak na definicję w ypracow aną przez ECOSOC w 1999 r. Obejmuje ona następujące rodzaje organizacji: „graczy rynku pracy”, a więc związki pracodaw ców i związki zawodowe, organizacje grupujące „graczy spo łecznych i ekonom icznych”, a więc głównie sferę usług i pro dukcji, organizacje pozarządow e, skoncentrowane na tzw. common causes, takich ja k środowisko, prawa człowieka, prawa konsumentów, organizacje dobroczynne, edukacyjne, itd.. CBOs, czyli - community based organisations, a więc organizacje powstające na poziomie grassroots i zorientowane na cele własnych członków (np. organizacje młodzieżowe, rodzinne stowarzyszenia, organizacje lokalne, itd.), oraz w spólnoty religijne.
Jl S. 15 nn. Towards a reinforced culture of consultation and dialogue general principles and minimum standards for consultation of interested parties, Commission of the European Communities, Brussels, 11. 12. 2002 COM(2002) 704 final. Adres bazy danych: http://europa.en.int/comm/civil_society/ woneccs/index_en.htm.
100
1EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O BYW ATELSKIE...
Europejskie społeczeństwo obywatelskie - pomiędzy uto pią a rzeczywistością Model społeczeństw a obyw atelskiego obecny w oficjalnych dokum entach Unii przybrał zatem dosyć nieoczekiw aną for mę. Choć podstawowym celem - deklarowanym także przez sam ą Unię - powinna być obywatelska, spontaniczna aktyw ność. efekt debat w ew nątrzunijnych instytucji doprow adził do sform ułow ania modelu, w którym zasadniczy nacisk kła dzie się na konsultacje. rozum iane jako podstaw ow y rodzaj aktywności obyw atelskiej. Konsultacje, w założeniu m ające stanowić rodzaj debaty obyw atelskiej, w rzeczyw istości stają się. w przeważającej części, negocjacjam i, w których oprócz organizacje pozarządowe głów ną rolę odgryw ają wielcy lob byści. grupy nacisku, dysponujące profesjonalnym aparatem doradców, prawników, ekspertów, itd. Że taka może być w ła śnie rzeczywistość, świadczy sama lista organizacji społeczeń stwa obywatelskiego działających na poziomie europejskim, zamieszczona w internetowej bazie danych UE. M ożna na niej znaleźć w ielkie organizacje grupujące, na przykład, europej skich przew oźników lotniczych, producentów maszyn czy organizacje farm erów. Innymi słowy, podstawowym w ym ia rem funkcjonow ania tak sprofilow anego społeczeństw a obyw atelskiego są przede wszystkim interesy ekonom iczne w ielkich graczy europejskiej przestrzeni gospodarczej. Debata o europejskim społeczeństwie obywatelskim miała być odpowiedzią na powszechnie dostrzegany deficyt dem o kracji w Unii. Sformułowanie „deficyt dem okracji" odsyła do logiki tego, co polityczne, do sfery obywatelskiego zaangażo wania w działania na rzecz dobra wspólnego. Negocjacje eko nomiczne tymczasem, w których zasadniczą rolę odgrywają ekonomiczne, partykularne interesy, są sferą zinstytucjonali zowanego konfliktu. Choć zatem tem perują możliwe napięcia, korzyści z ich funkcjonowania nie przenoszą się autom atycz nie do sfery politycznej legitymizacji, istotnej dla obywateli Unii rozumianych jako rodzaj politycznej wspólnoty. Jeśli aktywność i uczestnictw o organizacji społeczeństw a obyw atelskiego sprowadzać się ma przede w szystkim do
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O BYW ATELSKIE...
101
zaakceptow ania zasad „kultury konsultacji”, to realnym i „graczam i” procesu konsultacji stać się m ogą praw ie w y łącznie te organizacje, które są w stanie utrzym yw ać stałe przedstaw icielstw a w Brukseli. Chociaż bowiem za spraw ą intem etu także osoby pryw atne m ogą zgłaszać swoje opinie w trakcie konsultow ania istotnych dla Unii kw estii (przykła dem m ogą być tutaj chociażby konsultacje sam ego White p a p er, w których swoje opinie przedstaw iły także indyw idu alne osoby z kilku krajów ), to jednak realny w pływ na decy zje m ają ci, którzy są fizycznie obecni w procesie ich podej mowania. Prowadzi to do zjaw iska określanego przez kryty ków White p a p er jak o governm entalisation \ O rganizacje społeczeństwa obywatelskiego na europejskim poziomie ule gają, innymi słowy, nieuchronnem u procesowi „biurokratyzacji” - uczestnictw o w procesie governance w ym aga bo wiem dostosow ania się do reguł procedow ania obow iązują cych w unijnych instytucjach. To z kolei w ym usza koniecz ność zatrudniania w yspecjalizow anego personelu zdolnego do poruszania się w ram ach skom plikow anych reguł form al nych, wym aga znajom ości praw a unijnego, unijnej struktury, itd. W efekcie struktury „obyw atelskie” zaczynają upodab niać się do struktur unijnych, w jakim ś stopniu tracąc cechy konstytutyw ne społeczeństw a obyw atelskiego - spontanicz ność i autentyczność. W iąże się to także ze zjaw iskiem „europeizacji” tego rodzaju organizacji pozarządow ych, polegającej na oderw aniu biur i przedstaw icielstw utrzym y wanych na unijnym poziom ie od poziom u, na którym funk cjonują rzeczyw iste obyw atelskie inicjatyw y i sieci. W ten sposób struktury, w których upatruje się rem edium na deficyt dem okracji, same przyczynić się m ogą do pogłębienia tego zjawiska. Postulat reprezentatyw ności, z takim naciskiem podkreślany w unijnych dokum entach, rodzi jednocześnie 2' Por. artykuł Kennetha A. Armstronga, stanowiący wnik liwą i obszerną analizę White paper, K. A. Armstrong, Rediscov
ering Civil Society: The European Union and the White Paper on Governance, „European Law Journal”, vol. 8, nr 1, March 2002, szczególnie s. 128-131.
102
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO OBYWATELSKIE...
niebezpieczeństwo, iż próg wym ogów, którym należy spro stać. aby zostać uznanym za partnera przez unijne instytucje, określony jest w taki sposób, że element spontanicznego współuczestnictwa na zasadach równości przeradza się w me chanizm kooptacji. Zasada odpowiedzialności organizacji pozarządowy ch może tym samym wchodzić w konflikt z zasa dą ich reprezentaty wności. Logikę rozum ow ania zaw artą w White p a p er i zw iąza nych z nim dokum entach m ożna opisać w następujący spo sób: Kom isja Europejska, wraz z innymi unijnymi instytu cjami. podejm ując różnego rodzaju działania i decyzje, ..dotyka" w iele istniejących niezależnie od niej sieci, intere sów. obszarów rzeczywistości społecznej. M ożna to zjaw i sko określić również jako bierny opór materii społecznej kształtowanej przez biurokrację unijną. Działanie podjęte przez Unię, lub sam tylko zam iar działania, pow odują ujaw nienie się stron zainteresow anych daną dziedziną życia spo łecznego. Unia uznaje wtedy podm iotow ość zainteresow a nych stron, jednak pod warunkiem akceptacji jej metod, pro cedur oraz - co znacznie w ażniejsze - jej w łasnych definicji pojęć, języka opisującego rzeczywistość, kryteriów racjonal ności. itp. W ten sposób instytucjonalna logika samej Unii wym usza częściowe upodobnienie struktur wchodzących z nią w relacje do jej własnej struktury organizacyjnej oraz do stosowanego przez nią dyskursu. N astępuje proces od zw ierciedlania, odw zorow yw ania do jakiegoś stopnia racjonalno-biurokratycznej struktury Unii w organizacjach pro wadzących z nią dialog czy konsultacje. Paradoksalnie za tem. upodm iotow ienie społeczeństw a obyw atelskiego ozna cza jednocześnie jeg o transform ację, konieczność przystania na reguły' zew nętrzne w stosunku do zasad wcześniej w nich obow iązujących, na przebudowę ich tożsam ości. * * *
Powróćmy na koniec do przedstawionych wcześniej modeli historycznych społeczeństwa obywatelskiego. Któremu z nich odpow iada model rozum ienia społeczeństw a obyw atelskiego
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O B Y W A TE LS K IE ...
103
zawarty w White p a p er oraz zw iązanych z nim dokum entach unijnych? W sposób oczyw isty nie m ożna dostrzec żadnej analogii z pierw szym i trzecim ze w spom nianych m odeli z m odelem antycznym , ani też m odelem charakterystycznym dla myśli dysydentów środkow oeuropejskich. N ie chodzi tu bowiem ani o polityczne społeczeństw o obyw atelskie, nieuf ne w obec państw a i upatrujące w autentycznej aktywności obywatelskiej w arunek przetrw ania polityczności, ani też o egzystencjalną rew olucję, dokonyw aną w imię odbudow y rzeczywistych, autentycznych więzi m iędzyludzkich. Jeśli zatem projektow ane, postulow ane europejskie społeczeństw o obyw atelskie nie odpow iada ani pierw szem u ani też trzecie mu m odelowi, to pozostaje tylko analogia z m odelem Hegla. Rozstrzyga o tym rola, ja k ą w heglow skim rozum ieniu spo łeczeństw a obyw atelskiego odgryw a państw o i ośw iecona, racjonalna biurokracja. W ystępuje ona w stosunku do sfery tego, co społeczne, z pozycji paternalistycznych. B iurokracja gwarantuje, iż sprzeczne interesy działające w łonie społe czeństw a obyw atelskiego nie doprow adzą do procesu zała m ania społecznej harm onii. Pojedynczy aktorzy życia spo łecznego - niezależnie od tego, czy są to jednostki, czy orga nizacje - nie p o trafią wykroczyć poza swój w łasny partyku larny punkt w idzenia, poza w łasne interesy i uwikłania. Tyl ko racjonalna biurokracja je s t w stanie dostrzec dobro cało ści społecznej struktury i dysponuje odpow iednim i środkami, aby je chronić. A kcent w zaangażow aniu przesuw a się z obyw atelskiej troski o stan w olności na ochronę w łasnego interesu, własnej pozycji. Pole działania, obszar debaty są raczej reaktywne: Unia przygotow uje jak iś dokum ent o gene ralnym charakterze, np. White p a p e r, lub jak ąś konkretną decyzję, np. dotyczącą połow ów dorszy, a następnie zbiera opinie i uwagi od zainteresow anych stron, po to, aby je uw zględnić w procesie decyzyjnym - taki m echanizm kon sultacji zakłada ze strony organizacji społeczeństw a obyw a telskiego przew agę uczestnictw a „pasyw nego”, czyli uczest nictw a polegającego na reagow aniu na bodźce zewnętrzne. Autentyczne, spontaniczne działania, na przykład zm uszają-
104
I I KOPI JSKIi; SPOŁECZEŃSTWO OBYW ATELSKIE...
ce Unię do zajęcia się sprawami, które leżały poza zasięgiem zainteresow ania biurokracji unijnej, są m ożliwe, ale również m uszą m ieścić się w ramach wyznaczonych przez „kulturę konsultacji“ . W ydaje się. iż w łaśnie z tego powodu działania podej m owane przez Kom isję Europejską oraz inne instytucje unij ne w celu znalezienia odpowiedzi na deficyt dem okracji w tym próby wykreow ania aktywnego europejskiego społe czeństwa obyw atelskiego - choć zakrojone na szeroką skalę, nie przynoszą jak dotąd jednoznacznie pozytywnych rezul tatów. Proponowany model czyni bowiem ze społeczeństw a oby w atelskiego jeden z elem entów skom plikow anej struktu ry governance w Unii. Poprawiając efektyw ność funkcjono wania instytucji unijnych oraz stopień legitym izacji decyzji adm inistracyjnych, w niedostatecznym jednak - ja k się w y daje - stopniu, odpow iada on na potrzebę uczynienia Europy spraw ą „europejskiego ludu” . Co więcej, proces governmentalisatiofu czyli biurokratyzacja struktur pozarządow ych (dosłow nie zatem „urządow ienie” tego, co ma się z istoty swojej znajdow ać „poza-rządem ”), może prowadzić do od wrócenia relacji: organizacje społeczeństw a obyw atelskiego mogą być bowiem narażone na to, iż nie będą reprezento wały społeczeństw a wobec Unii, ile raczej Unię wobec spo łeczeństwa. Przyczyni się to naturalnie do większej efektyw ności działania struktur europejskich, przybliży je do pozio mu codziennego życia obywateli (bowiem organizacje poza rządowe działają z istoty swojej na poziom ie lokalnym, bli sko ludzi), jed n ak nie przyczyni się do rozw iązania problem u deficytu dem okracji rozum ianego jak o problem polityczny, to znacz> jak o problem dem okratycznej legitymizacji w spól noty politycznej, gdzie poparcie płynąć pow inno z „dołu” do ..gór}”, od obywateli do Unii. W ostatecznym bowiem rozra chunku korzyści z governance zdają się polegać nie tyle na zw iększeniu spontanicznej aktywności obyw atelskiej, ile na poprawie efektywności funkcjonow ania Unii poprzez lepszy mechanizm konsultacji.
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O BYW ATELSKIE...
105
Jednocześnie jed n ak w ostatnim czasie zaczął narastać proces pow staw ania spontanicznych i autentycznie obyw a telskich ruchów, które rozw ijają się, ja k dotąd, poza obsza rem wyznaczonym przez Kom isję Europejską w White p a per. Chodzi tutaj o ruchy społeczne uczestniczące w Euro pejskim Forum Społecznym , które w 2002 roku odbyło się we Florencji, a je sie n ią 2 0 0 3 roku w Paryżu24. W EFS, będą cym odnogą Światow ego Forum Społecznego, biorą udział setki organizacji z całego kontynentu. W spotkaniach we Florencji i Paryżu uczestniczyły w setkach w arsztatów i sesji dziesiątki tysięcy osób, przew ażnie m łodzieży. Istnieje, ja k się w ydaje, pew na analogia EFS z naszym pierw szym i trze cim m odelem historycznym społeczeństw a obyw atelskiego. W arto przy tym wskazać na istotne aspekty tego fenom enu obyw atelskiej, spontanicznej aktywności. EFS jest, po pierw sze, m ocno spolityzowane. Jego najbardziej nośne ha sła to w alka z globalizacją oraz z am erykańskim im periali zmem. Istnieje tu zatem elem ent politycznej wałki w imię wolności przeciw ko despotyzm owi, na którą kładł nacisk John Keane. Intrygująca różnica polega na tym, iż to, co uosabia despotyzm , um iejscow ione zostało przez uczestni ków EFS poza sam ą Europą: przede wszystkim symbolem despotyzm u politycznego są Stany Zjednoczone i am erykań ska okupacja Iraku. Po drugiej - symbolami zła globalnego kapitalizm u są m iędzynarodow e instytucje, takie ja k W TO czy Bank Światowy oraz w ielkie korporacje. Jednocześnie hasła prezentow ane na EFS sugerują, iż m ożliw a je st pełna alternatyw a w stosunku do liberalnej, w olnorynkowej dem o kracji. A lternatyw a w równym stopniu polityczna, ja k i du chowa, co odsyła nas do Havlowskiej wizji społeczeństw a 24 Podstawowe informacje na temat kolejnych spotkań w ra mach EFS można znaleźć na stronie internetowej angielskiego dziennika „Guardian” (reportaże, relacje, artykuły): http://poiitics. guardian.co.uk; zdjęcia oddające atmosferę spotkań np.: http:// www.intemationalsocialists.org/socialforum.htm; informacje ko mitetu organizacyjnego październikowego spotkania w Londynie: http://www. fse-esf.org/index.html.
106
EIR O PEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O BYW ATELSKIE...
obyw atelskiego. rozum ianego jak o form a rewolucji egzy stencjalnej. Te autentyczne sieci obywatelskie, sieci z założenia po nadnarodowe. a więc spełniające postulaty obecne w kon cepcji europejskiego społeczeństw a obyw atelskiego, są ra dykalnie lewicowe, jeśli często wręcz nie lewackie, w swoim charakterze. Paradoksalnie zatem projekt autentycznego, spontanicznego europejskiego społeczeństw a obyw atelskiego uzy skuje m aterializację na zupełnie innym poziom ie niż ten, który dom inuje w pracach ECOSOC. M łodzieżowe, europej skie sieci kontestują wizję rzeczywistości, w której miano organizacji społeczeństw a obyw atelskiego przysługuje na równi strukturom powołanym do życia przez wielki europej ski biznes i organizacjom obrońców praw zw ierząt. Dla le wicującej m łodzieży europejskiej głównym wrogiem nie je st jednak europejska biurokracja, nie Europa jak o projekt wcielający w życie „globalny ruch techniki”, o którym za Heideggerem pisał Havel w Sile bezsilnych, lecz am erykań ska republika, kraj wpraw dzie bliski psychologicznie za spraw ą globalnych m ediów i globalnej „pop kultury”, lecz fizy cznie przecież odległy. Jednak choć geograficznie odległy, sym bolicznie na tyle znaczący , że zdolny do w ykształcenia się czegoś, co dla ist nienia dem okratycznego „dem osu” je st rzeczą niezbędną poczucia w spólnoty losu. Zarów no bowiem eurokraci, ja k i radykałowie zjednoczyli się w proteście przeciw ko w ojnie w Iraku i w tym proteście upatrują m om ent skonsolidow ania tożsam ości ponadnarodow ego, ogólnoeuropejskiego ruchu. W ielom ilionow e dem onstracje, które u progu w ojny i w jej pierwszych dniach przetoczyły się przez najw iększe m iasta europejskie, zostały powitane z radością przez tak znaczą cych intelektualistów ja k Jürgen Haberm as i Jacques D errida - jako dowód na narodziny europejskiej opinii publicznej25. Potrzeba jednak czasu, aby przekonać się, czy ten splot
J. Derrida, J. Habermas, Europa, jaka śni się filozofom , ..Gazeta Wyborcza”, 10 czerwca 2003.
EUROPEJSKIE SPOŁECZEŃSTWO O B Y W A TE LS K IE ...
107
dwóch politycznych dynam ik - dynam iki poszukiw ań przez Brukselę w łasnego „dem osu” zorganizow anego w korpora cyjne, konsultacyjne społeczeństw o obyw atelskie, będącego rzekomo w stanie przezw yciężyć deficyt dem okracji, oraz dynamiki antyglobalistycznego i antyam erykańskiego ruchu m łodzieży europejskiej, niechętnego kapitalizm ow i, w szel kim sztywnym instytucjom , lecz m im o to w alczącego z W a szyngtonem , a nie z B r u k s e lą - je s t wynikiem tylko przypad kowego zbiegu okoliczności, czy też punktem w yjścia do narodzin realnego europejskiego społeczeństw a obyw atel skiego.
EUROPEJSKIE NIEMCY CZY NIEMIECKA EUROPA?
Zjednoczona Europa, ja k każda struktura polityczna, potrze buje swej własnej narracji zakorzenionej w historii. Doku m entem potw ierdzającym tę narrację była D eklaracja B erliń ska, w której w im ieniu Europejczyków napisano, iż integra cja europejska „oznacza, że w yciągnęliśm y naukę z krw a wych konfliktów i bolesnej historii” . Innymi słowy, zjedno czona Europa pow stała po to, aby przezw yciężyć złe dzie dzictwo nacjonalizm ów i wojen toczonych w ich imię. Czy jed n ak rzeczyw iście idea europejska narodziła się dlatego, że hiszpańscy Habsburgow ie toczyli krw aw e w ojny z H olendram i na przełom ie XVI i XVII wieku albo dlatego, że Anglicy próbow ali podbić Francję w czasie w ojny stulet niej? O czyw iście nie - zjednoczona Europa pow stała dlate go, że w XX wieku N iem cy w yw ołały dwie w ojny światowe, które spow odow ały zniszczenia i ludzkie cierpienia na skalę niespotykaną dotąd w dziejach. Projekt europejski stanow ił zatem odpow iedź na pytanie, ja k zw iązać N iem cy z Europą, aby nie doszło nigdy do po w tórzenia straszliw ego scenariusza znanego z wieku XX. Słowo „zw iązać” m a przy tym tutaj podw ójne znaczenie związać, czyli połączyć pokojow o z resztą Europy, oraz związać, czyli obezw ładnić, odsunąć raz na zawsze groźbę niem ieckiej dom inacji. To dlatego pod am erykańską kuratelą i przy w spółudziale europejskich O jców Założycieli pow stały europejskie N iem cy, państw o w sparte na solidnych dem okratycznych funda mentach, w łączane stopniow o w struktury europejskiej w spółpracy oraz zachodniego bezpieczeństw a, świadom e swej odpow iedzialności zarów no za w łasną przeszłość ja k i za w spólną europejską przyszłość. Krocząc tą w łaśnie dro gą, w ytyczoną przez kanclerza Adenauera, europejskie N iem cy odbudow ały sw oją pozycję i stały się jednocześnie
110
EUROPEJSKIE N IEM C Y C ZY N IEM IECKA EUROPA?
krajem kluczowym dla całego procesu europejskiej integra cji. Zdecydow aną cezurą dla tego okresu historii był upadek muru berlińskiego i zjednoczenie Niem iec. Definitywnym zaś jej końcem stało się odejście z urzędu kanclerskiego Helmuta Kohla w 1998 roku i objęcie rządów przez G erhar da Schródera. Rozpoczęła się wtedy nowa epoka niem ieckiej historii. Kohl był politykiem należącym do pokolenia, które rozumiało i akceptow ało ograniczenia, jakie na N iem cy na kładała odpow iedzialność za przeszłość. Schróder reprezen tował w polityce nowe podejście do tych kwestii. Do rangi symbolu urasta fakt, iż decyzję o nadaniu Berlinowi statusu stolic\ zjednoczonych Niem iec z 1991 roku w prow adzono w życie w roku 1999, kiedy to siedziby w ładz centralnych przeniosły się z Bonn nad Szprewę. Kończyła się epoka je d noznacznie europejskich Niem iec. R ozpoczynała się nowa Niem iec, które w coraz większym stopniu uznają nie tylko, iż przezwyciężyły dziedzictw o przeszłości, lecz także, iż m ogą w oparciu o ten sukces zachowywać się ja k norm alne euro pejskie państwo. Problem polega na tym, że N iem cy nie są „norm alnym ” europejskim państwem - i nie chodzi tu bynajm niej o ich przeszłość. Chodzi przede w szystkim o ich skalę - najw ięk sze i najsilniejsze gospodarczo państw o Unii nigdy nie bę dzie po prostu „norm alne”, zawsze będzie posiadało szcze gólną pozycję. Polityka niem iecka, zapoczątkow ana przez kanclerza Schródera, kontynuow ana ja k się w ydaje pod rzą dami Angeli M erkel, zm ierza do tego, aby w yciągnąć poli tyczne konsekw encje ze skali nowych, zjednoczonych N ie miec - j e j celem je st trw ałe przywództwo N iem iec w Euro pie. Czy jesteśm y zatem świadkami przejścia od epoki euro pejskich Niem iec, od tradycji bońskiej republiki, do epoki niem ieckiej Europy ze stolicą w Berlinie? Załóżmy, że tak w łaśnie się dzieje - co to oznacza zarów no dla procesu integracji, ja k rów nież dla Polski? Po pierw sze. je st to odw rócenie europejskiej logiki. Jeśli po 1945 roku podstaw ow y problem O jców Założycieli nowej zjedno czonej Europy sprow adzał się do kwestii, ja k zw iązać N iem
EUROPEJSKIE N IE M C Y CZY N IE M IE C K A EUROPA?
111
cy z Europą, to teraz chodziłoby raczej o to, ja k zw iązać Europę z Berlinem. R ównież przy zachow aniu całej w ielo znaczności słowa „zw iązać” . Po drugie - proces integracji oraz sam a Unia stają się w tej nowej perspektyw ie instru mentem realizow ania celów polityki niem ieckiej w stopniu znacznie większym , niż to je st w stanie przyznać Paryż, Londyn czy inne stolice europejskie. Rodzi to naturalne py tanie, czy przyw ództw o bezdyskusyjnie najsilniejszego kraju Unii może przerodzić się w dom inację? I czy Europa je s t na to gotowa? O sobiście uważam , iż taki rozwój w ypadków - traktow a ny na razie jak o hipotetyczny - spow oduje opór. Często sły chać głosy, które z n u tą fatalizm u głoszą tezę, iż Europejczy cy ju ż się „pogodzili” z nieuchronnością tego scenariusza. W ydaje się jednak, że są to opinie przedw czesne. Prawda, gra o europejską stawkę toczy się w zasadzie w gronie kilku najsilniejszych państw - słabsze zawsze podążą za tym, kto zwycięży. Trzeba też przyznać, że polityka niem iecka zna kom icie w ykorzystała sposobność, ja k ą stworzyło dla niej względne osłabienie Francji pogrążonej w m arazm ie ostat nich lat prezydentury Jacąuesa Chiraca, nieoczekiw ana utrata w ładzy przez praw icę w Hiszpanii po zam achach bom bowych w M adrycie w 2004 roku, czy kłopoty prem iera Blaira spow odow ane rosnącym i politycznym i kosztami bry tyjskiego zaangażow ania w Iraku. Jednak zw ycięstw o N ico lasa Sarkozy’ego w w yborach prezydenckich oznacza pow rót tradycyjnego czynnika kształtującego proces integracji francuskich am bicji do przew odzenia. N ajbliższe m iesiące pokażą, jak i je s t rzeczyw isty stopień determ inacji Paryża, aby znów skierow ać francuską politykę na drogę, którą nie gdyś kroczył generał de Gaulle. Dla sprawy ew entualnego przyw ództw a N iem iec w Euro pie istotne w ydaje się rów nież to, co dzieje się w W arszawie. Polska z pew nością nie je s t tym krajem , który łatw o „pogodzi” się z nieuchronnością takiego rozw oju wypadków. Nie chodzi tu przy tym tylko o rzekom ą polską fobię antyniem iecką, o rzekom e przew rażliw ienie w ynikające z trau-
1 12
I I ROPI JSKIi: NIEMCY CZY NIEMIECKA EUROPA?
matycznej historii, o polski nacjonalizm - to są nazbyt łatwe, pow ierzchow ne argumenty, którymi posługują się często niem ieccy kom entatorzy i politycy, gdy chcą zbyć bez żad nych prób poważnej debaty polskie stanowisko. N aturalnie Polacy m ają swoje oczywiste historyczne powody, dla któ rych trudno im beznam iętnie zaakceptow ać w izję niem iec kiego przywództwa. Polski opór wynika jed n ak w istocie z o w iele głębszych przyczyn. Istotę całej sprawy najlepiej widać w konflikcie dotyczą cym sposobu podejm ow ania decyzji w Unii, który ma roz strzygać nowy traktat konstytucyjny. W sporze tym uw idacz nia się kwestia nowej logiki politycznej Europy, którą chce przeforsow ać Berlin i na którą nie chce zgodzić się W arsza wa. Często mówi się, że upór Polski przy tej kwestii je st dziwny, bo m echanizm y głosowań stosuje się rzadko, pozo stawiając problem w ypracow ania decyzji skom plikow anym procedurom stopniow ego dochodzenia do kom prom isu. Ale ten argum ent łatwo daje się odwrócić: jeśli tak je st w istocie, to czemu Niem cy tak bardzo upierają się przy proponow a nych w traktacie rozw iązaniach? Niem iecki upór rodzi przy puszczenie. że Berlin doskonale wie to samo, co wie W ar szawa - że praw dziw ą staw ką je st tutaj zdolność do kontro lowania elem entu polityczności w Unii. Tak, to prawda, na co dzień polityczność skiyw a się pod retoryką trans narodowej Europy, budowanej w opozycji do logiki rządzą cej dawnym światem państw narodowych. Ale choć formy polityczności zm ieniają się, choć w ypierana je st ona do co raz bardziej izolowanych nisz i tak pozostaje jej dostatecznie dużo. aby raz na jak iś czas w akcie głosow ania silniejsi m o gli powiedzieć: będzie tak, ja k my chcemy, poniew aż mamy za sobą większość. Nie je st tu ważne, ja k często do takiej sytuacji będzie dochodzić - zarówno dla Berlina, ja k i dla W arszawy je st jasne, że prędzej czy później do tego dojść musi. I wobec tego trzeba zawczasu ja k najlepiej przygoto wać się na taką ew entualność. Nie o sam ą m echanikę władzy zresztą tu chodzi - w ła ściw ą płaszczyzną sporu je st wytyczenie kierunku rozw oju
EUROPEJSKIE N IE M C Y CZY N IE M IE C K A EUROPA?
113
Europy. Z w olennicy zasady podw ójnej większości podnoszą argum ent odw ołujący się do zasady dem okracji - N iem cy są rzeczyw iście największym krajem , stąd należy się im zna cząca popraw a ich pozycji w stosunku do ustaleń z N icei. Forsowanie zasady dem okracji osłabia jed n ak ten elem ent wspólnej Europy, który był konstytutyw ny dla niej w prze szłości - osłabia federal i styczną filozofię Europy. W dem o kracji jed en obywatel to jeden głos. W tw orach federacyj nych ta logika nie działa - istotą każdej federacji je st w zm acnianie słabszych i osłabianie silniejszych. Polacy do brze tę zasadę znają z własnej historii - w I Rzeczpospolitej K orona była o w iele silniejsza od W ielkiego K sięstw a Li tewskiego, jed n ak państw o posiadało dualistyczną strukturę aż do Konstytucji 3 M aja, która ów dualizm zniosła. Upór B erlina przy zasadzie podwójnej w iększości, takiej, ja k w y gląda ona dzisiaj, oznacza znaczące w zm ocnienie elem entu dem okratycznego w Unii, a co za tym idzie - osłabienie istoty federacyjnego kom prom isu, na którym zbudow ana została europejska w spólnota narodów m ałych i dużych. N ow e zasady dają przew agę krajom dużym, w tym przede wszystkim najw iększem u spośród nich - N iem com . Stanow i sko N iem iec ułatw ia przyszłą hom ogenizację Unii, ja k rów nież zw iększa szanse na zajęcie przez N iem cy dom inującej pozycji w europejskiej polityce. N a tym polega paradoks całej sytuacji - to W arszawa, oskarżana o egoizm, broni w istocie zasad fundam entalnych dla Europy, zaś Berlin, który tyle prawi o korzyściach, jak ie z zasady podwójnej w iększości odniesie cała Unia, w istocie forsuje swój w łasny narodow y interes. Spór pom iędzy W arszaw ą a Berlinem , oczyszczony z w zajem nych stereotypów i uprzedzeń, którym często daje się wyraz po obu jeg o stronach w trakcie publi cystycznych utarczek, okazuje się w istocie sporem o klu czowym znaczeniu dla przyszłości Europy.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
D em okracja je s t jednym z najczęściej przyw oływ anych w naszych debatach publicznych pojęć i zarazem jednym z najbardziej w ieloznacznych. B ernard C rick w znakomitej książce In Defence o f P olitics pisał z sarkazm em , iż dem o kracja służy w zasadzie za określenie „all things bright and beatiful”, w yrażając tym samym raczej pew ien m glisty ideał, niż rzecz d ającą się jasn o i precyzyjnie określić1. W tóruje mu Giovanni Sartori, który zauw ażył w swej klasycznej pracy poświęconej dem okracji, że aż „do lat czterdziestych ludzie wiedzieli, czym je s t dem okracja, i albo im się podobała, albo j ą odrzucali. Od tam tej pory w szyscy głosimy, że podoba nam się dem okracja, ale przestaliśm y w iedzieć (rozum ieć, zgadzać się), czym ona jest. Żyjem y więc, co charaktery styczne, w epoce zam ętu w dem okracji” . W tej sytuacji sam ten term in nie odsyła do konkretnego, jasn o określonego elem entu rzeczyw istości, lecz staje się raczej niezw ykle sze rokim pojęciem : „dem okracja stała się obecnie zasadniczo nazw ą cyw ilizacji, czy też raczej politycznego produktu fi nalnego (jak dotąd) zachodniej cyw ilizacji”2. Jednak w po wszechnym w śród ludzi Zachodu odczuciu żyjem y przecież w dem okracjach i je s t to oczyw istość niew ym agająca w yja śnień. K rytykując też inne państwa, w których nie respektuje się najw ażniejszych w naszym rozum ieniu w artości i zasad, nazywam y je przecież niedem okratycznym i. W kategoryczności tego stw ierdzenia zaw iera się zawsze ostateczne potę pienie. Innymi słowy, dem okracja to coś nam acalnego, to coś realnego, w imię czego gotowi jesteśm y do walki, naw et często do pośw ięcenia w łasnego życia.
1 B. Crick, In Defence of Politics, 1962, s. 56. 2 G. Sartori, Teoria demokracji, przeł. P. Amsterdamski, D. Grinberg, Warszawa 1998, s. 16.
1 16
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
Jednak punktem wyjściowym niniejszego tekstu je st zało żenie. iż dem okracja nie je st instytucją, lecz pew ną zasadą organizującą życie zachodnich społeczeństw, a więc w pły w ającą także na kształt instytucji w nich istniejących. Z asa dą. która może wpływać na sposób ukształtow ania i funkcjo nowania konkretnych instytucji i procedur (tak w łaśnie de m okrację opisuje Dahl - jako sumę pewnych procedur oraz instytucji realizujących dem okratyczne zasady3), jednak za sadą pozostającą poza obszarem instytucji istniejących w naszych społeczeństwach. Potencjalne nieporozum ienia w tej sferze łatw o m ożna w yjaśniać poprzez bezpośrednie odw ołanie się do polityki, bow iem to właśnie tutaj piym at pojęcia dem okracji je st bez dyskusyjny. Jeśli bliżej przyjrzeć się kwestii znaczenia tego pojęcia w polityce, łatw o zauważyć, iż podstaw ow ą instytu cją w tej sferze nie je st dem okracja lecz p a ń s k o . To ono właśnie organizuje polityczny w ym iar życia społecznego. Instytucjonalną tożsam ość państw a określa zaś jeg o ustrój. Jego najpełniejszym wyrazem - najpełniejszym dlatego, iż jest on aktem sam oświadom ości w spólnoty politycznej - je st oficjalnie przyjęta nazwa pań stw a, przyw oływ ana ju ż na samym początku czy to w konstytucji, czy też w innych ak tach norm atywnych oraz sym bolach państwowych, pow iela nych potem w oficjalnych tablicach m ocowanych na siedzi bach urzędów, w tytulaturze funkcjonariuszy państwa, w nagłówkach aktów urzędowych, na m onetach, odznacze niach bądź w wyrokach sądowych wydaw anych w imieniu państwa. O tóż jeśli spojrzeć na całą sprawę z tego w łaśnie punktu widzenia, to szybko okaże się, że w spółczesne społe czeństw a zachodnie żyją w dwóch rodzajach państw w m onarchiach konstytucyjnych bądź też w republikach, lecz z całą pew nością nie w „dem okracjach” . Polacy żyją bowiem nie w „D em okracji Polskiej”, lecz w Rzeczpospolitej Pol skiej, tak ja k Francuzi w R epublice Francuskiej czy Czesi
Patrz: R. Dahl, Demokracja i je j krytycy, przeł. S. Amster damski, Kraków-Warszawa 1995.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
117
w R epublice Czeskiej. Anglicy z kolei, obyw atele państw a 0 najdłuższej dem okratycznej czy też liberalnej tradycji, żyją oficjalnie w m onarchii, którą zw ą Zjednoczonym K róle stwem, a w ięc w m onarchii konstytucyjnej (choć A nglia nie posiada pisanej konstytucji), tak samo ja k obyw atele H olan dii czy Hiszpanii. Państw a te - zarów no m onarchie, ja k 1 republiki - m ają z punktu w idzenia ustrojow ej tożsam ości dem okratyczny charakter. D obrą ilustracją tego organicznego zw iązku instytucji państw a w spółczesnego z dem okratyczną zasadą jeg o orga nizacji je s t drugi artykuł polskiej konstytucji, który stw ier dza, iż „R zeczpospolita Polska je s t dem okratycznym pań stwem prawnym ( ...) ” . Podm iotem w tym zdaniu je st R zecz pospolita, „republika” ; dem okracja nie w ystępuje w nim w form ie rzeczow nika, lecz przym iotnika - „republika” pol ska, państw o Polaków, rozum iane jak o najw ażniejsza i pod staw ow a instytucja polityczna, m a w łaśnie dem okratyczny charakter. Inaczej - dem okracja je s t pew ną zasadą porząd kującą strukturę państw a, czyli republiki polskiej. Podobnie je s t rów nież w innych krajach zachodnich czy też w kręgu cyw ilizacyjnym , który - by przyw ołać opinię w spom nianego wcześniej Sartoriego - uw aża dem okrację (czy też ściślej: dem okrację liberalną) za koronę ludzkiej historii. A by odnaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy należy cof nąć się w przeszłość. D w a now oczesne państw a zrodzone z ducha ośw iecenia i stanow iące do dzisiaj w zory porządku politycznego, a w ięc Stany Zjednoczone oraz Francja, to republiki. Był to świadom y wybór, poniew aż zarów no am e rykańscy Ojcow ie Założyciele, ja k rów nież tw órcy republi kańskiego ustroju we Francji, zdradzali w yjątkow ą nieufność wobec dem okracji rozum ianej jak o ustrój polityczny. N ieuf ność tę dzielili zresztą, co należy podkreślić, z wszystkim i niem alże m yślicielam i politycznym i zachodniej tradycji filo zoficznej, począw szy od Platona, a w ięc niem alże od m o m entu narodzin tejże tradycji. Przyczyna była prosta: uciele śnienie idei dem okracji stanow iły starożytne Ateny, po w szechnie uważane za tyleż efektowny, co nieudany ekspe-
1 18
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
ryment ustrojowy. Choć bowiem państwo Tem istoklesa i Peryklesa było zdolne do wielkich czynów, jed n ak jego pow o dzenie okazało się krótkotrwałe. Zgubione zostało, ja k po wszechnie przez stulecia sądzono, z powodu nieokiełznanych nam iętności, kierujących zawsze ludem, w którym - w w a runkach dem okracji - przewagę zdobyw ają ludzie prości. Demokracja w sensie ustrojowym oznaczała dem okrację bezpośrednią, bezpośrednie rządy zgrom adzenia ludowego, o których A lexander Hamilton pisał, że „poddają się często wybuchom gniewu, niechęci, zazdrości, chciw ości i innym niedobrym a gwałtownym skłonnościom ”4. Jam es M adison, wskazując na niebezpieczeństw o, jak ie w życiu politycznym powoduje nieunikniony czynnik w postaci fakcji, partykular nych interesów, podkreślał, iż dem okracja jak o ustrój nie je s t w stanie zapobiec ich szkodliwem u oddziaływaniu: „czysta dem okracja - rozumiem przez nią społeczeństw o złożone z niewielkiej liczby obywateli, zbierających się, by osobiście sprawować władzę - nie ma żadnego lekarstw a na zło, które czyni fakcja. Prawie w każdym w ypadku w iększość będzie m iała te same pasje lub interesy; porozum iew anie się i je d nom yślność w ynikają z takiej formy ustroju; i na nic zda się rozważanie pobudek, dla jakich pośw ięca się stronę słabszą czy niew ygodną jednostkę. I dlatego takie dem okracje zaw sze były w idow nią zaburzeń i walk; nigdy nie było tam m iej sca dla bezpieczeństw a osobistego i prawa do własności; i na ogół ich żywot był tak krótki, ja k koniec gw ałtow ny’0 . Przeciwwagę dla niszczycielskiej żyw iołowości charakte ryzującej dem okrację stanow iła dla Greków Sparta, a dla wszystkich późniejszych pokoleń, łącznie z pokoleniem tw órców konstytucji am erykańskiej i francuskiej - Rzym, od którego zapożyczono nazwę instytucji państw a pow szechnie używ aną do dzisiaj. Rzym, a więc m ieszany ustrój, scalający, jak w ierzono, w je d n ą całość najlepsze cechy ustroju m onar-
4 Eseje polityczne Fecferalistów, wybór i oprać. F. Quinn, przeł. B. Czerska, Warszawa-Kraków 1999, s. 70. Tamże, s. 91.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JE J GRANICE
119
chicznego, arystokratycznego i dem okratycznego. N ic zatem dziwnego, że O jcow ie Założyciele nazwali swoje państw o republiką, a jeśli dostrzegali w nowym tw orze wagę pier wiastka dem okratycznego, to jed n ak w ich rozum ieniu nowy ustrój m ożna było określić raczej jak o dem okrację przedsta w icielską (w istocie dla A rystotelesa pojęcie takie byłoby oksym oronem ). Rzym ianie z czasów republiki stanowili jaskraw e przeciw ieństw o Ateńczyków okresu dem okracji. Ustrój republikański kształtow ał w nich cnoty publiczne, m iłość ojczyzny i oddanie dla dobra w spólnego. W łaśnie takich obyw ateli pragnęli w ychow yw ać tw órcy now ocze snych republik. I z tej perspektyw y dopiero widać, iż dalsze dzieje now o czesnych rew olucji dem okratycznych i dem okratycznych państw stały się ciągłym , stale narastającym procesem nasy cania republik now oczesnych (czy też now oczesnych m onar chii konstytucyjnych) dem okratycznym duchem. Proces roz szerzania praw obyw atelskich, przede wszystkim praw a w y borczego, trw ał dosyć długo i został ostatecznie ukończony ledwo kilkadziesiąt lat tem u w raz z przyznaniem tego praw a kobietom , a później - w przypadku Stanów Zjednoczonych czarnym . N ow oczesność odrzuciła zatem dem okrację jak o instytucję przesądzającą o ustrojow ym kształcie państw a (rozum ianą jak o dem okrację bezpośrednią, bezpośrednie rządy obywateli zebranych na zgrom adzeniu ludowym oraz w ybór w ielu urzędników i członków ciał kolegialnych na drodze losowania), na rzecz republiki o m ieszanym ustroju. Porzucając ustrojow e rozum ienie dem okracji, przyjęła jed n ak rozum ienie dem okracji jak o naczelnej zasady regu lującej nie tylko charakter państw a, lecz przenikającej wszystkie dziedziny życia społecznego. Owo szersze rozu m ienie dem okracji, które pozw oliło na rehabilitację tego pojęcia, zdyskredytow anego od wielu stuleci, rozpoczął Tocqueville. Pojęcie dem okracji, przyw ołane w samym ty tule je g o dzieła traktującego o am erykańskiej dem okracji, należało rozum ieć w łaśnie nie tyle jak o instytucję ustrojow ą opartą na głosow aniach bezpośrednich, ile jak o zasadę pry-
120
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
matu rów ności, organizującą wszystkie dziedziny życia am e rykańskiej republiki. Już w pierwszym akapicie Demokracji w Ameryce pisze on bowiem: „Spośród w szystkich nowych zjawisk, jak ie przyciągnęły m oją uwagę podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych, najbardziej uderzyła mnie panu jąca tam pow szechna równość m ożliwości. Spostrzegłem szybko nadzw yczajny wpływ, jaki ten podstaw ow y fakt wywiera na rozwój społeczeństw a, nadając pewien kierunek powszechnem u sposobowi m yślenia i pewien bieg prawom , podsuw ając rządzącym nowe idee i określone obyczaje rzą dzonym. Zauw ażyłem wkrótce, że następstw a tego faktu w ykraczają daleko poza dom enę obyczajów politycznych i praw oraz że w równym stopniu w pływ ają na społeczność i na rząd: kształtują poglądy, rodzą em ocje, podpow iadają praktyczne rozw iązania oraz zm ieniają wszystko, co nie je st ich własnym dziełem. Tak więc, im głębiej badałem społe czeństwo amerykańskie, tym silniej utwierdzałem się w prze konaniu. że równość m ożliwości je st tym podstawowym zjaw iskiem , z którego w szystkie inne zdają się wywodzić i natrafiałem nań nieustannie jak o na punkt, do którego pro wadziły wszystkie moje spostrzeżenia”6. Stąd badanie dem o kracji am erykańskiej oznaczało dla T ocqueville’a nie tylko analizę ustroju politycznego, sądów, sam orządu, lecz także rodziny, literatury, obyczajów. W spółczesna dem okracja, czy też dem okracja liberalna, to zatem po pierw sze pojęcie obejm ujące wielce skom pliko wany system polityczny - procedury, prawo, konstytucjona lizm, ideę reprezentacji, parlam entaryzm , partie itd. Przy tym im bardziej ów system staje się skom plikow any, tym częściej krytykuje się liberalną dem okrację za deficyt „dem okracji”, czyli za postępujący proces w yobcow ania struktur w ładzy politycznej od obyw ateli, za niedostateczny poziom obyw a telskiego zaangażow ania w sprawy publiczne. Po drugie jednak - i ten w łaśnie w ym iar interesuje nas tutaj bardziej -
6 A. de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, przeł. B. Ja nicka, M. Król, Warszawa-Kraków 1996, t. 1, s. 5.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JE J GRANICE
121
w spółczesna dem okracja liberalna to pew ien porządek kultu rowy, zbudow any na dwóch zasadniczych w artościach: w ol ności i równości; w artościach, co trzeba podkreślić, pozo stających w stanie kruchej równow agi, z racji stale m ożliw e go pom iędzy nimi konfliktu (o czym także pierw szy pisał ju ż Tocqueville). W tym rozum ieniu pojęcie dem okracji obej muje praw a człow ieka, indywidualizm , tolerancję, pluralizm , w ielokulturow ość, kontraktualny sposób postrzegania relacji społecznych. Także w tym w ypadku dem okracja liberalna jak o projekt kulturow y prow okow ała krytyków, podkreślających, iż rów nież tutaj je s t w istocie „za m ało” dem okracji. Z takich w ła śnie pozycji krytykowali j ą zaw sze m arksiści, z takiego też powodu krytykują j ą dzisiaj przedstaw iciele nowej lewicy czy też nowych ruchów społecznych - fem inistki, zieloni itd., którzy odrzucając m ieszczańską, patriarchalną kulturę liberalną, pragną zbudow ać now y ład, odw ołując się do po jęcia „polityki tożsam ości” . Istniał jed n ak od sam ego począt ku zachodniej tradycji filozoficznej drugi rodzaj krytyki de m okracji, rozumianej jak o projekt kulturowy, który w skazy wał na szkodliwe skutki, jak ie pow odow ała dla życia spo łecznego nadm ierna gorliw ość we w prow adzaniu w życie dem okratycznej zasady. Ten w ątek m ożna odnaleźć ju ż u Platona, a u progu now oczesności pojaw ia się on znów z całą m ocą u B urkę’a. W słynnych ustępach VIII księgi Państw a, dem okrację przyrów nuje Platon do „pstrego płasz cza”, w którym w olno każdem u robić co się kom u podoba i w którym panuje równość. W efekcie panuje w niej chaos, głupota m iesza się z rozum em , cnota z występkiem , zasługa z karą. Człow iek dem okratyczny „żyje z dnia na dzień, fol gując w ten sposób każdem u pożądaniu, jak ie się nadarzy. Raz się upija i upaja się m uzyką fletów, to znowu pije tylko wodę i odchudza się, to znów zapala się do gim nastyki, a bywa, że w ogóle nic nie robi i o nic nie dba, a potem niby to zajm uje się filozofią. Często bierze się do polityki, poryw a się z m iejsca i mówi byle co, i to samo robi. ( ...) Ani ja k ie goś porządku, ani konieczności nie m a w jeg o życiu, ani nad
122
DEMOKRACJA EIBERALNA I JEJ GRANICE
nim. On to życie nazywa przyjem nym i wolnym , i szczęśli wym. i używa go aż do końca"'7. Krytyka Platona, który pisał o obyw atelach dem okratycznego państwa, że „upijają się nierozcieńczoną w olnością" (a biorąc pod uwagę grecki zwyczaj picia rozcieńczonego w ina oznaczało to barbarzyń skie grubiaństw o). nabiera szczególnej w ym owy w łaśnie dzisiaj, gdy powszechność, z ja k ą przyjm uje się polityczny model dem okracji (przy całej jego w ieloznaczności) sprawia, że krytyka w tej sferze może wychodzić tylko ze strony ele mentów skrajnych i w rzeczywistości niepoważnych. Jednak sytuacja krytyki dem okracji jak o projektu kulturow ego je st dopuszczalna i możliwa, i dla tego rodzaju krytyki VIII księ ga platońskiego Państw*a stanowić będzie zawsze istotny punkt odniesienia8. Jednym z najistotniejszych obszarów konfliktu, jaki po woduje dem okracja liberalna jak o projekt kulturowy, je st jej niezgodność z wszelkim i instytucjam i życia społecznego, w których tradycja i autorytet odgryw ają zasadniczą rolę. Tradycja zakłada wizję w spólnoty wszystkich pokoleń m inionych, żyjących i przyszłych. W iele z instytucji życia społecznego trwa w łaśnie w taki sposób, sięgając zarówno w przeszłość, ja k i w przyszłość, poza życie obecnych jej członków. Instytucje tego rodzaju nie m ogą być zatem spro wadzone do swych aktualnych członków; przekraczają one wym iar teraźniejszości i dysponują pew ną tożsam ością ode rw aną od uczestniczących w nich jednostek. Tożsam ość ta posiada przy tym w łasną historię. Oznacza to również, iż insty tucje takie są w cześniejsze od jednostek w nich uczest niczących. Jednostki niejako w kraczają w nie i choć m ogą na nie wpływać i je zm ieniać, m uszą jednocześnie zdawać sobie sprawę z istotnych ograniczeń nakładanych przez tradycję danej instytucji w zakresie m ożliwych czy też dopuszczal 7 Platona Państwa, przeł. W. Witwicki, Warszawa, 561 a, 557 d. 8 Na temat platońskiej krytyki demokratycznych Aten patrz: R. Legutko, Kły tyka demokracji w filozofii politycznej Platona, Kraków 1990.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JE J GRANICE
12 3
nych zmian. K olejną konsekw encją takiego stanu rzeczy je st przysługujący takiej instytucji autorytet. N ależy przy tym rozgraniczyć dwa pojęcia: auctoritas i potestas. W dzisiej szym świecie, przesiąkniętym indywidualizm em , każda for ma autorytetu sprow adzana je s t do władzy, do postaci siły zdolnej do kontrolow ania zachow ań swych członków lub wszystkich osób pozostających w jej zasięgu. Co w ięcej, w tym rozum ieniu autorytet je st form ą władzy, która rości sobie takie praw o bezpraw nie, bez odpow iedniej legitym iza cji proceduralno-form alnej, odw ołując się do tradycji, do praw sięgających swymi korzeniam i w przeszłość. Nieporozum ienia i konflikty pom iędzy instytucjami opar tymi o zasadę autorytetu i tradycji a dem okracją liberalną biorą się stąd, iż dem oliberalna rzeczyw istość wznosi się na fundam encie indywidualizm u. Jednostki są w olne i równe, a poniew aż kierują się własnym rozumem , dlatego też same powinny decydow ać o w łasnym życiu i podejm ow ać decyzje 0 zw iązkach, w jak ie w chodzą z innymi ludźmi. Jeśli szacu nek dla tradycji przekłada się na postępow anie, którego pod staw ą je s t w iara w m ądrość m inionych pokoleń lub inaczej dom niem anie tejże m ądrości, to indywidualizm zakłada nie tylko prawo, lecz w ręcz obow iązek postaw y krytycznej, po stawy opartej na nieufności w obec tego wszystkiego, co na leży przyjąć bezkrytycznie „na w iarę” . Także historyczna natura tradycyjnych instytucji opartych na autorytecie budzi podejrzliw ość liberalnego dem okraty. Podstaw ą relacji m ię dzyludzkich je s t bow iem dla niego umowa. To ona stanowi punkt w yjścia w szelkich instytucji, naw et tych, które w ym a g ają hierarchii i podległości polegającej na posłuszeństw ie. N aw et bowiem w tym w ypadku jednostka pow inna być w ol na w podejm ow aniu decyzji bądź o stow arzyszeniu się z tak ą instytucją, bądź też o w ystąpieniu z niej na m ocy suwerennej 1 niezależnej decyzji. W tej perspektyw ie autorytet i tradycja często m ogą rodzić zarzut, iż m ają one represyw ny charakter. Ponieważ zaś system praw ny liberalnej dem okracji realizuje wspom niane wyżej zasady, pow staje problem autonom ii instytucji w spierających się na autorytecie i tradycji. Pań-
124
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
stwo dem oliberalne musi bowiem określać zakres autonom ii, jaki pozostaw ia instytucjom , które funkcjonują w edle od m iennych niż ono samo naczelnych zasad. Funkcjonow anie w dem oliberalnej rzeczywistości trady cyjnych instytucji, instytucji wcześniejszych w sensie histo rycznym od liberalnej dem okracji, musi prowadzić do nie uchronnych konfliktów i napięć, w ynikających z odw oływ a nia się do różnych wartości. Dobrym przykładem trzech ta kich instytucji je st rodzina, uniw ersytet i kościół. W ytyczają one granice bezwarunkow ej praw om ocności fundam ental nych zasad liberalnych, a tym samym rów nież stają się nie uchronnie płaszczyzną debat, sporów, a często rów nież kon fliktów w nowoczesnych społeczeństw ach.
Rodzina Rodzina w oczyw isty sposób je st instytucją społeczną starszą od dem okracji liberalnej. Z tego też powodu sposób jej funk cjonow ania zależy od tradycji sięgających głęboko w prze szłość. Także władza rodziców nad dziećm i, choć praw nie gw arantow ana przez państwo, w rzeczyw istości odpow iada modelowi autorytetu oddziaływ ującego raczej przez napo m nienia. niż sięgającego po przemoc. W tradycyjnych społe czeństw ach rodzina je st w spólnotą pokoleń, uśw ięconą przez religię (w chrześcijaństw ie je st zw iązkiem sakram entalnym ); jak o taka jest też w cześniejsza od jednostki i dlatego jej do bro oraz całość m uszą iść przed interesem jednostkow ym . W pływ indywidualizm u oraz teorii kontraktu na rodzinę musi zatem z konieczności prowadzić do zm iany sposobu jej funkcjonow ania9. Przede w szystkim rodzina nie je st nienaru szalną całością, uśw ięconą przez religijne sankcje, lecz związkiem dwóch osób zaw ierających um owę cyw ilno 9 O napięciach pomiędzy koniecznością opieki i autorytetu a prawami jednostki, istniejących w liberalnych społeczeństwach pisał Leszek Kołakowski w tekście Gdzie jest miejsce dzieci w filozojii liberalnej, [w:] Społeczeństwo liberalne. Rozmowy w Castel Gandolfo, przedmowa K. Michalski, Kraków-Warszawa
1996.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JE J GRANICE
125
prawną, rejestrow aną przez państwo. N ie obejm uje więc m inionych pokoleń, lecz ogranicza się do teraźniejszości. Dzieci osiągając pełnoletniość stają się niezależnym i pod miotami w świetle prawa. D em okracja siłą rzeczy zatem rozluźnia więzy rodzinne, w idząc w członkach rodziny przede w szystkim jednostki i obywateli, dopiero potem członków rodziny - przede w szystkim poprzez rozluźnienie rytuałów oraz cerem onialnej celebry, jak a charakteryzow ała relacje członków rodziny w tradycyjnych społeczeństw ach przed epoką dem okratyzacji. N a ten rodzaj zmian, jakie idea dem okracji spow odow ała w funkcjonow aniu nowoczesnej rodziny zw rócił ju ż uwagę Tocqueville, podkreślając od m ienny niż w ówczesnej Europie rodzaj zw iązku pom iędzy rodzicam i a dziećm i, których pozycja była o w iele bardziej niezależna. N ajdoskonalszym w cieleniem m odelu tradycyj nego, znanym mu zresztą z osobistego dośw iadczenia, była rodzina arystokratyczna. W społeczeństw ach arystokratycz nych „w ładza nie oddziałuje nigdy bezpośrednio na w szyst kich poddanych. Poniew aż ludzie są od siebie uzależnieni w ładza ogranicza się do kierow ania najbardziej liczącym i się obywatelam i. Reszta idzie w ich ślady. Stosuje się to do ro dziny, tak ja k do wszystkich grup ludzi posiadających przy wódcę. W krajach arystokratycznych społeczeństw o w grun cie rzeczy uznaje tylko ojca rodziny. Do syna dociera za pośrednictw em ojca - społeczeństw o rządzi ojcem , a ojciec rządzi swymi synami. Ojciec m a w ięc nie tylko praw o natu ralne. Społeczeństw o przyznaje mu także jak b y polityczne prawo do rządzenia. Będąc założycielem i podporą rodziny, ojciec je s t rów nież jej sędzią” . Sytuacja ta musi z konieczno ści ulec zm ianie w społeczeństw ie dem okratycznym , takim ja k am erykańskie. W tym w ypadku bowiem , poniew aż „ram ię w ładzy dosięga pośród tłum u każdego człow ieka z osobna, nie istnieje potrzeba pośrednictw a. W oczach pra wa ojciec je s t takim samym obywatelem ja k jeg o synowie, tyle że starszym i zam ożniejszym ” 10. 10 Tamże, t. 2, s. 208 n.
126
DEM OKRACJA LIBERAENA I JEJ GRANICE
W spom niane przez T ocqueville'a „ram ię w ładzy” m oże my w tym wy padku rozumieć jak o prawo, jak o rozszerzoną niepom iernie w stosunku do tradycyjnego m odelu sferę za sady kontraktu. To. co było regulow ane przez niepisany oby czaj. przez rytuał, teraz poddane je st regułom prawnym, w myśl których ojciec i syn (z oczywistych bowiem w zglę dów dem okracja opisyw ana przez niego obejm uje tylko m ęż czyzn) są równymi sobie jednostkam i. N adrzędną rolę od grywa tu bowiem ich równość jako obywateli dem okratycz nej wspólnoty politycznej, a nie przedłużona w sferę oby czaju hierarchia zależności, porządkująca życie tradycyjnego społeczeństw a arystokratycznego. W konsekwencji zatem zm ianie musi ulec nie tylko form alne położenie członków rodziny względem siebie, lecz rów nież sfera obyczajów. W dem okratycznym społeczeństw ie jednostki są wyłączone z zależności, na które nie w yraziły jasno i w nieprzym uszony sposób własnej zgody. A taką przecież form ą zależności je st rodzina rozum iana jak o w spólnota pokoleń. Choć zatem rodziny nie można sobie wybrać i choć rodzina je st jak o pewna całość w cześniejsza od jednostki, to jednak dem o kratyczne społeczeństw o skutecznie ogranicza ten rodzaj zależności. W społeczeństw ie arystokratycznym , w edle T ocqueville'a „ludzie żyją raczej przeszłością niż teraźniej szością" i dlatego też „bardziej niż własnym i poglądam i kie rują się poglądam i przodków ” . W takiej sytuacji „ojciec staje się łącznikiem między przeszłością a chw ilą obecną, ogni wem. które wiąże oba łańcuchy czasu. W arystokracji ojciec je st więc nie tylko politycznym zw ierzchnikiem rodziny; je st nosicielem tradycji, interpretatorem zw yczajów, arbitrem obyczaju. Słucha się go z respektem , przystępuje doń z usza nowaniem. a m iłości do niego zawsze tow arzyszy lęk” . Z chw ilą jednak, gdy społeczeństw o staje się dem okratyczne ..a ludzie przyjm ują jako zasadę, że słusznie je st i dobrze, posługując się dawnymi ideami jak o nauką, nie zaś jak o re gułą. mieć własny o wszystkim sąd, poglądy ojca przestają mieć dla synów większe znaczenie, podobnie ja k i jego w ła dza". W konsekwencji zanika „surowy, konw encjonalny
DEM O KRACJA LIB E R A LN A I JEJ G RANICE
127
i prawny charakter w ładzy ojcowskiej i swego rodzaju rów ność zadom aw ia się w rodzinnym kręgu”, rów ność, której wyrazem może być choćby dziw ny nieco dla przybysza z Europy zwyczaj przyzw alania daw anego przez rodziców dzieciom na to, aby m ów iły do nich „ty” ]. Stopniowe osła bianie funkcji autorytetu rodzicielskiego prow adzi do sytu acji, w której konflikty i spory rodzinne rozstrzygane są na drodze prawnej lub poprzez ingerencję państwa. Tam, gdzie w coraz m niejszym stopniu relacje m iędzyludzkie reguluje obyczaj, z konieczności w kraczać m usi prawo. Lecz jeg o obecność oznacza, iż otw iera się potencjalne pole konfliktu, bowiem konflikt rozstrzygany na drodze prawnej oznacza uruchom ienie wym iaru spraw iedliw ości. R ozszerzanie logiki teorii kontraktu oraz zasady równości i idei indywidualizm u na rodzinę, opisane przez Tocqueville’a tak przekonyw ująco na początku XIX wieku, prow adziło w konsekw encji do licznych konfliktów także politycznej natury. Spośród nich zaś najw ażniejsza w ydaje się trw ająca kilka pokoleń batalia o rozwody, o wolność zryw ania um owy m ałżeńskiej. N aturalnie w rozum ieniu obrońców tradycji przekreślało to zagw arantow aną przez religię nienaruszal ność rodziny. Dzisiaj, po ostatecznej akceptacji rozw odu jak o instytucji praw nej, logika kontraktualna w ym usza ko lejne spory - o praw ną legalizację konkubinatu oraz o przy znanie związkom hom oseksualnym praw przysługujących do tej pory rodzinom heteroseksualnym . W tym w ypadku je d nak przedm iotem sporu nie je s t kw estia realnej czy tylko konwencjonalnej nienaruszalności rodziny, lecz sam a defini cja rodziny. Postulat uznania zw iązków hom oseksualnych za rodziny oraz przyznanie im praw a do w ychow yw ania dzieci, prowadzi do całkow itego przeform ułow ania w yobrażenia o tym, czym je s t rodzina, wyobrażenia, które uznaw ane było za niepodlegającą dyskusji oczyw istość od sam ego początku ludzkiej historii.
ii
Tamże.
128
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
Rozszerzanie logiki kontraktualnej na rodzinę pow oduje przy tym charaktery styczną trudność - fundam entem rodziny jest miłość (rozum iana w tym wypadku nieco szerzej niż miłość rom antyczna - w tym wypadku chodzi raczej o uczu cie zbliżone do chrześcijańskiego caritas). M iłość nie może być jed n ak przedm iotem kontraktu, bowiem tego wym iaru rzeczywistości m iędzyludzkiej nie sposób uchw ycić ję z y kiem prawa, chroniącego tylko w ym ierne interesy jednostek w sytuacji konfliktu. Inaczej - prawo i kontrakt chronią inte resy. m iłość tym czasem z samej swej istoty, jeśli m a być autentyczna, musi pozostaw ać całkow icie bezinteresow na. Działanie prawa je st w tym sensie negatyw ne - reaguje bowiem ono na to, co może rodzinie zagrozić, na konflikt, krzywdę, przestępstwo. Prawo określa brak miłości w m ał żeństw ie enigm atycznym eufem izm em „rozkładu pożycia”, zw racając uwagę tylko na jeden ze skutków, nic nie m ówiąc o przyczynie. M ilczy zatem z konieczności o tym, co musi być pozytywnym fundam entem , na którym wznosi się rodzi na. Obecność miłości może poświadczyć - a i to tylko do pewnego stopnia - religia ze swymi sakram entam i, rytuała mi. może j ą również w spierać obyczaj. I dlatego tak bardzo żałosne były próby tw orzenia przez państw o kom unistyczne, konkurujące w tej m aterii całkiem świadom ie z religią, świeckich rytuałów, w tym także rytuału św ieckiego ślubu. Urzędnik stanu cyw ilnego recytujący form ułkę o rodzinie jak o ..podstawowej kom órce społeczeństw a” cały czas pozo stawał w sferze funkcjonalnych korzyści, jakie m a państwo z obywateli. Tym czasem recytowany w kościele hymn św. Pawła o miłości odnosi się wprost do tego, co w m ałżeństw ie najważniejsze. Jednak ta sfera rzeczywistości z definicji musi być niedostępna dla świeckiego państwa, a takim w ła śnie państwem je st każda republika o dem oliberalnym cha rakterze. Religia i obyczaj to jednak sfery rzeczyw istości bardzo kruche w starciu z nowoczesnym racjonalizm em oraz indy widualizm em . M iłość spajająca rodzinę je s t trwałym zobo wiązaniem . Rytuał i cerem onia zw iązane z m ałżeństw em
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
129
oznaczają gotowość przyjęcia na siebie pew nego zobow iąza nia, którego charakter przekracza w ym iar jednostkow ych interesów oraz zm iennej, jednostkow ej woli. To prawda, iż w społeczeństw ach tradycyjnych m iłość rom antyczna nie była elem entem istotnym przy zaw ieraniu m ałżeństw a. Jed nak obiektem m iłości, źródłem zobow iązania, w artością na tyle cenną, że uspraw iedliw iającą pośw ięcenie, była rodzina jak o pew na całość przekraczająca granice teraźniejszości oraz partykularne interesy jej uczestników. Połączenie idei miłości rom antycznej oraz teorii m ałżeństw a jak o kontraktu pozw oliło dem okratycznym społeczeństw om uniknąć wielu tragedii i ludzkich nieszczęść spowodow anych przez prym at instytucji nad konkretnym człow iekiem (we w spółczesnym świecie Anna K arenina nie stałaby się heroiną jednej z naj większych powieści w dziejach literatury - cały dram at zo stałby przerw any zanim by się na dobre rozpoczął za spraw ą banalnej sprawy rozw odow ej); spow odow ało jed n ak także nowe kom plikacje w postaci zwiększającej się coraz bardziej nietrw ałości współczesnej rodziny. N iestałość uczuć wolnych jednostek poszukujących sa m orealizacji w m ałżeństw ie rozum ianym jak o uczuciow y związek, a zatem gotowych do jeg o rozw iązania w przypad ku zawodu bądź rozczarow ania, kłóci się z koniecznością trw ałości rodziny rozum ianej jak o instytucja w ychow ująca dzieci. W oczyw isty zaś sposób ju ż tylko m inim alny okres, w jakim dzieci uzyskują pełnoletniość - blisko 20 lat, musi wystaw iać m ałżeństw o pojm ow ane jak o kontrakt, jak o w a runkow ą um owę dw óch wolnych jednostek, na ciężką próbę. W przeciw ieństw ie bowiem do rodziców, dla dzieci trw anie rodziny je s t bezw arunkow ą koniecznością. W konsekw encji okazuje się, iż choć rozwód nie je s t „grzechem ” ani złem z samej swej istoty (nic bowiem , żaden rytuał, żadna religia nie uśw ięca ju ż rodziny), jed n ak prow adzić m oże do proble m ów społecznych uchw ytnych na poziom ie statystycznym , takich ja k przem oc w śród m łodzieży, problem y em ocjonalne prow adzące do różnego rodzaju uzależnień itd. Dem okracja liberalna napotyka zatem w tym w łaśnie punkcie rzeczywi-
130
DEMOKRACJA LIB E R A LN A 1 JEJ GRANICE
stości społecznej granicę, której nie je st w stanie przekroczyć przy pom ocy swego intelektualnego instrum entarium .
Uniwersytet W przypadku uniwersytetu również mamy do czynienia z instytucją sięgającą swymi korzeniam i o wiele głębiej niż historyczne początki liberalnej dem okracji. Począwszy od średniow iecza uniw ersytety funkcjonow ały jako autono m iczne korporacje uczonych i studentów, dla których w iedza stanowiła wartość autoteliczną. Relacja m istrza i ucznia za kłada istnienie hierarchii, w której w iedza je st źródłem auto rytetu. Studenci, przekraczając progi uniwersytetu, podej m ują wysiłek „rozpoznania się’' w przekazie tradycji. Nie m ogą go przejm ować m echanicznie. M uszą go zrozum ieć, uczynić swoim i w ten sposób osiągnąć wiedzę połączoną z sam ówiedzą. Ten rodzaj edukacji zwano często w tradycji „edukacją liberalną’'; w tym wypadku jednak przym iotnik „liberalna" podkreśla brak zobow iązań, bezinteresow ność w dążeniu do wiedzy. D em okracja rzuca tak rozum ianem u uniw ersytetow i dw a zasadnicze wyzwania. Po pierw sze, ponieważ dem okracja liberalna je st organicznie niemal zro śnięta z wolnym rynkiem (a warunkiem jeg o dobrego funk cjonow ania jest rozwój nauki i stały dopływ profesjonali stów), pragnie ona uczynić uniw ersytet użytecznym narzę dziem w swych wysiłkach na rzecz wzrostu m aterialnego dobrobytu. Po drugie zaś, dem okracja atakow ać musi także hierarchiczność oraz elitaryzm tradycyjnego uniwersytetu; pragnie ona zatem zdem okratyzow ać wiedzę, zazdrośnie strzeżoną w „wieżach z kości słoniow ej’' i przeznaczoną dla wąskiego kręgu wtajem niczonych. M ichael O akeshott, brytyjski klasyk myśli konserw atyw nej i jednocześnie - ja k podkreśla zgodnie wielu jeg o daw nych studentów - znakom ity w ykładow ca akadem icki, w ie lokrotnie w swych esejach podkreślał konstytutyw ny dla liberalnej, uniwersyteckiej edukacji w arunek bezużyteczno-
DEMOKRACJA LIB E R A L N A I JEJ GRANICE
131
ści prawdziwej w iedzy12. Liberalna edukacja je s t specyficz nym zaproszeniem do „uw olnienia się od tego, co istnieje tu i teraz, od bieżących zdarzeń i działań; do uw olnienia się od zobow iązań w stosunku do tego, co lokalne i w spółczesne, do korzystania z sytuacji polegającej na zw olnieniu z ko nieczności patrzenia na rzeczy w perspektyw ie ich przygod nych cech, zaś na idee w perspektyw ie ich przygodnej uży teczności” 13. Gdzie indziej O akeshott określa w ięź łączącą osobę uczącą się z jej rzeczyw istością jak o „tyranię chw ili”, a zobow iązania w stosunku do niej jak o rodzaj „poddań stw a” 14. Dlatego poddanie się dyscyplinie intelektualnej, wym aganej w trakcie nauki, je st w istocie w yzw oleniem się spod owej tyranii. W ysiłek przynosi nagrodę w postaci m oż liwości realizow ania w pełni w łasnego człow ieczeństw a. W ysiłek zw iązany z uczeniem się jak iejś nowej dziedziny w iedzy m ożna co praw da podjąć w każdym m om encie życia, jed n ak „tylko na uniw ersytecie (człow iek) może robić to bez konieczności poszukiw ania w olnych chwil i w olnych sił, w swych szczupłych zasobach czasu i energii; w później szych okresach życia m a tyle zobow iązań, że niem ożliw e je st ju ż ich odrzucenie” 15. D latego m ożna pow iedzieć, iż uniw er sytet oferuje w ielki dar w postaci „okresu przejściow ego”, otw iera przestrzeń ducha znajdującą się pom iędzy w szystki mi wym iaram i czasu. Z natury swojej je st to zarazem przy wilej m łodzieży, która stoi dopiero na progu dorosłego życia. Uniwersytet je st więc schola, m iejscem odosobnienia i schro nienia, w którym m ożna oddzielić się od zgiełku rzeczyw i stości i zobow iązań przez n ią narzucanych. O znacza to przyjęcie pew nych szczególnych zobow iązań, lecz w zamian daje on przywilej bycia „studentem ”, tym, który „uczy się”, ja k „być człow iekiem ” , uczy się staw iać sobie pytanie „kim
12 Teksty Oakeshotta zostały zebrane przez T. Fullera: M. Oakeshott, The Voice o f Liberal Learning, red. T. Fuller, 1989. 13 Tamże, s. 39. 14 Tamże, s. 93. 15 Tamże.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
132
jestem ?" i próbować na nie odpow iedzieć16. Z natury swojej jest to więc przede wszystkim przywilej m łodzieży - gdy O akeshott stara się opisać istotę tej m ożliwości, tego „daru”, prz\ wojuje uczucie, jakiego doznaje każdy świeżo upieczony student C)\fordu - jest on bowiem uwolniony od tego m o mentu od ..przekleństwa Adam a”, od konieczności rozdziela nia pracy i zabawy. Nie ma przed nim także jakiegoś ściśle określonego zadania, sztywno określonego planu - otw iera się przed nim nie tyle „droga, ile bezkresne m orze” - w ystar cz) tylko podnieść żagle i puścić się na fale: „Presja płynąca z natychm iastowej konieczności obrania jakiegoś kierunku nie istniała, obowiązek jeszcze nie krępował, nuda i rozcza rowanie jaw iły się jak o słowa nie posiadające żadnego zna czenia. zaś śmierć była czymś niem ożliwym do pom yśle n ia"1 . l en. w yidealizow any z pew nością, model liberalnej, uni wersyteckiej edukacji poddany został w ostatnich stuleciach, a szczególnie w wieku XX, wyjątkowej presji ze strony ro snącej w siłę w spółczesnej dem okracji i w olnego rynku. Nowe potrzeby oznaczały pow stanie nowego modelu eduka cji i przystosow anie do niego uniwersytetu. Tradycyjny m o del liberalnego nauczania w rozum ieniu O akeshotta, polegał na w prow adzaniu nowych pokoleń w dziedzictw o przeszło ści: na inicjacji w stale odbyw ającą się konw ersację pom ię dzy pokoleniam i. Ponieważ zaś ten szczególny rodzaj um ie jętności wym agał zaangażow ania wrodzonej dla człow ieka potrzeby rozum ienia św iata i swego w nim m iejsca, dlatego też liberalna, wyzw olona edukacja stanow iła najpełniejszą realizację człow ieczeństw a. Oznaczało to, iż w iedza będąca przedm iotem nauczania stanow iła dobro samo w sobie, nienakierow ane na żaden zew nętrzny w stosunku do niej samej cel. W spółczesność zerw ała z takim rozum ieniem edukacji. Dla O akeshotta kluczowym słowem służącym do opisu istoty owej historycznej zm iany je st pojęcie „term inow ania”, 16 1
Tamże. s. 122, 127 n. Tamże, s. 128.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
133
„czeladnictw a” - edukacja to rodzaj „term inow ania” nowych członków społeczeństw a do dorosłego życia; je s t więc ona „inicjacją, nie tyle w w ielkie dziedzictw o ludzkiego rozu mienia, ile raczej w rzem iosła, działania i przedsięw zięcia, które konstytuują lokalny świat, w którym je s t obecny” 18. M ożna zapytać, czym w łaściw ie m iałaby różnić się w spół czesna sytuacja od tej, która istniała w przeszłości, skoro znakom ita większość ludzi w szystkich czasów odbierała tylko - używ ając oakeshottow skiej form uły - instrum entalne w ykształcenie, przygotow ujące ich do zaspokajania w ła snych potrzeb? R óżnica leży w ew olucji w spółczesnych społeczeństw, w pow staniu gospodarki w olnorynkow ej, re w olucji naukow o-technicznej, dem okratyzacji, itd. Przem ia ny te m ożna krótko określić jako odkrycie przez europejską świadom ość obszaru bytu ludzkiego, który nazw any został „społeczeństw em ” w łaśnie. W raz z tym odkryciem „uspo łecznieniu”, to znaczy um asow ieniu, m usiała ulec rów nież edukacja. Term inow anie, jak o naczelna zasada w spółczesnej edu kacji, oznacza w ięc specyficzny proces reprodukcji człon ków rynkow ego i dem okratycznego społeczeństw a. Używa ją c tego tradycyjnego w istocie pojęcia, O akeshott podkreśla instrum entalny, „techniczny” charakter now oczesnego w y kształcenia. Słowo „techniczne” oznacza tutaj każdą um ie jętn o ść służącą zarobkow aniu w ram ach w olnorynkowej konkurencji na rynku pracy, a nie ograniczoną tylko do w ie dzy z zakresu inżynierii, itp. Ten, kto term inuje, kto w kracza w dorosłe życie, je s t w ięc zobow iązany „starać się nauczyć ja k realizow ać się w kategoriach przypisanej, lub też w ybra nej przez siebie, roli w zbiorow ości functionnaires” ' 9. C ho dzi więc o to, iż każda jednostka zobow iązana je st przede wszystkim do nabycia odpow iednich um iejętności, które w przyszłości pozw olą jej na funkcjonow anie w ram ach m e chanizm u społecznego - przede w szystkim w jeg o wym iarze 18
19
Tamże, s. 78. Tamże.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
134
rynkowym. Tym samym w spółczesne społeczeństw o doko nuje przekształcenia idei edukacji w proces socjalizacji; socjalizacja jest w spółczesnym substytutem edukacji. Jej sens polega na ..włączeniu now oprzybyłego w »bieżące« (current) społeczeństw o, rozum iane jak o struktura, składają ca się z rzem iosł, działań, przedsięw zięć, sposobów rozu mienia. uczuć i wierzeń, której działanie należy stale pod trzym yw ać“"0. Społeczeństw o postrzegane je st w tej per spektywie jak o rodzaj m echanizm u, którego funkcjonow anie musi być stale podtrzym ywane. Że chodzi tu w istocie o me chanizm wolnego rynku, m ożna dom yślić się z gry słów (dlatego, ja k się wydaje, należy ten fragm ent przytoczyć w oryginale), ja k ą proponuje O akeshott - pisze m ianowicie, iż socjalizacja polega na w ykształceniu „the m ost »current« men possible. »current« in the sense in which the word is used o f coins o f the realm ”21. W spółczesne w ykształcenie zatem polega na zdobyw aniu um iejętności, pozw alających nowym członkom społeczeństw a „w łączenie się w obieg” ; ludzie są więc niczym m onety „puszczone w obieg” . Być wykształconym znaczy: stać się częścią m echanizm u rynko wego. społeczeństwa, które je st „gospodarką” . W tym w y miarze rzeczywistości liczy się wartość „zdaw kow a” czło wieka, to. czy umie się sprzedać. Jest coś wart, o ile potrafi być w obiegu i jest zdolny do w ypracow ania zysku. Z drugiej zaś strony przez tę m etaforę wskazuje O akeshott drugi w y miar społeczeństw a, ukryty na pozór za gospodarką, lecz tym ważniejszy, iż w rzeczywistości sprawczy - to znaczy pań stwo. Przywilejem państw a bowiem jest „bicie m onety” i ..puszczanie jej w obieg” ; tym samym m ożna powiedzieć, iż w sugerowanym , i skrytym przez O akeshotta pod zasłoną metafory, sposobie rozum ienia w spółczesności, członkow ie społeczeństw a to obiegowe monety, „bite” przez dem okra tyczne państwo, pozw alające na funkcjonow anie rynkowego m echanizm u. „Społeczeństw o” bowiem to tyle, co „gospo20 21
Tamże, s. 79. Tamże.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JE J GRANICE
135
darka”, jak o m echanizm służący zaspokajaniu różnorodnych potrzeb. Socjalizacja, jak o w spółczesny substytut edukacji, je st zatem procesem polegającym na „w ybijaniu m onet”, reprodukcji nowych członków społeczeństw a, którzy um oż liw iają sprawne funkcjonow anie społecznego m echanizm u. Słowa takie ja k „m echanizm ” i „funkcjonow anie” są tutaj kluczow e - zdradzają one bowiem , iż we współczesnej edu kacji nie chodzi o życie „dobre”, lecz „funkcjonalne”; dobre życie, to tyle, co życie prow adzone wydajnie, racjonalnie, celow o - w rzeczyw istości jed n ak osoba ludzka zostaje sprow adzona do roli elem entu w m echanizm ie społecznym. Sprawne funkcjonow anie tego m echanizm u w arunkuje do brobyt jednostki, rozum iany jak o m aksym alny poziom za spokajania jej potrzeb, lecz jednocześnie zobow iązuje j ą do efektywnej pracy na rzecz tegoż m echanizm u. Znaczy to więc, iż interes m echanizm u jak o całości, czyli społeczeń stwa, przew aża nad dobrem osoby, które sprow adzone zo staje do interesu jednostkow ego, zbieżnego po prostu z inte resem całości22. W spółczesne „społeczeństw a” zachodnie są w ięc tożsam e z „gospodarką” - ich zasadniczym celem je st rozwój dobro bytu. Dlatego system w ykształcenia, czy też socjalizacji, ogarnąć m usiał w szystkie „zawody, techniki, rzem iosła i zajęcia, za spraw ą których zaspokajane są potrzeby naro du”“3. Z asadnicza różnica polega na tym, iż w przeciw ień stwie do dawnych, tradycyjnych społeczeństw, społeczeń stw a w spółczesne są w pełni świadom e swej koncentracji na sferze gospodarki - wiedzą, iż są „społeczeństw am i”, to zna czy skom plikow anym i system am i funkcjonalnym i. Dlatego znakom ita w iększość uwagi członków tych społeczeństw pośw ięcona być m usi działaniom zapew niającym sprawne Zasadniczą krytykę współczesnych wolnorynkowych spo łeczeństw demokratycznych, ze szczególnym uwzględnieniem ich systemów politycznych, zawarł Oakeshott w obszernym szkicu On the Character o f a Modern European State, [w:] M. Oakeshott, On human condition, Oxford 1975.
Tamże.
136
DEMOKRACJA LIBERALNA l JEJ GRANICE
funcjonow anie społecznego m echanizm u w ytw arzania dóbr służących zaspokajaniu społecznych potrzeb. O znacza to prowadzenie świadom ej polityki edukacyjnej, która je st ni czym innym jak - w określeniu O akeshotta - zarządzaniem ..siłą ludzką", poruszającą ten m echanizm 24. Świadom e zarządzanie siłą ludzką poruszającą społecz nym m echanizm em w ytw arzania dóbr i ich późniejszej kon sumpcji. to w istocie nic innego ja k „polityka” - polityka bowiem w tych społeczeństw ach to zarządzanie, adm inistro wanie m echanizm em w ytw arzania i podziału dóbr. Tak bo wiem należy rozumieć fragm ent, w którym O akeshott pisze, iż ..naród rozum iany je st jako zbiór współzależnych um iejęt ności i zaw odów "2". Dlatego też proces socjalizacji, rozu miany jak o proces nabyw ania um iejętności tego rodzaju, musi być z konieczności poddany kontroli państwa, jako głównego adm inistratora społecznego m echanizm u. W ra mach ośw ieceniow ego sposobu m yślenia o społeczeństw ie, rządzący postrzegani są jako m enadżerow ie zarządzający społeczeństwem , czyli stowarzyszeniem w ytw órców i kon sumentów. Celem edukacji je st służba tej strukturze26. Dem okratyzacja uniw ersytetu oznacza zatem uczynienie z niego narzędzia zapew niającego dobrobyt oraz - poniew aż istotą dem okracji je st obietnica dobrobytu dla m ożliw ie sze rokich rzesz - uczynienie tejże edukacji dostępnej dla ja k największej liczby ludzi. W konsekw encji takie stanowisko musi doprow adzić do kryzysu tradycyjnego uniwersytetu, rozum ianego jak o m iejsce upraw iania bezużytecznych sztuk wyzwolonych. W darcie się uspołecznionego życia na uni w ersytety doprow adziło w edług O akeshotta do katastrofalnej transform acji - uniw ersytety zaczęły przekształcać się w ..szkoły w yższe” . Traktuje się je jak o najw yższy szczebel pow szechnego system u kształcenia, a raczej - żeby zostać przy oakeshottow skiej term inologii - najw yższy szczebel
24
26
Tamże. Tamże, s. 84. Tamże, 85.
DEMOKRACJA LIBERALNA l JE J GRANICE
137
„term inow ania”, dostarczającego najlepiej w ykw alifikow a nych specjalistów , profesjonalistów w ramach poszczegól nych „zaw odów ” . Szkoły wyższe to rodzaj szczególnej inw e stycji dokonywanej przez społeczeństwo, której celem je st w yposażenie studentów w „szczególnie skom plikow ane um iejętności i zdolności, stale niezbędne, jeśli naród m a realizować »zadanie wzrostu gospodarczego« oraz »pom yślnie w spółzaw odniczyć z innymi wysoko rozwiniętym i krajam i, w erze szybkiego postępu społecznego i technologicznego”27. W ydaje się, iż niepokój, jak i u O akeshotta w yw oływ ał ten proces, m ożna wytłum aczyć poprzez przeciw staw ienie w y kształcenia, rozum ianego jak o zdobyw anie w iedzy koniecz nej do w ykonyw ania określonego zawodu, w ykształceniu rozum ianem u jak o dążenie do w iedzy koniecznej do prow a dzenia dobrego i rozum nego życia. W ten sposób O akeshott wpisuje się w klasyczną tradycję pochw ały filozofii, jak o najw yższego z m ożliwych rodzajów życia, poniew aż nakie rowanego na m ądrość. W pierw szym przypadku uniw ersytet to m iejsce, gdzie kształcą się specjaliści, wysokiej klasy profesjonaliści. C ho dzi tu więc o interes bezpośredni - tak społeczeństw a jak o całości, ja k i samych studentów. Społeczeństw o dla swego sprawnego funkcjonow ania potrzebuje ja k największej licz by profesjonalistów niezbędnych do podtrzym yw ania żyw ot nych dla całego system u funkcji, natom iast sami bezpośred nio zainteresow ani zdobyw ają w ten sposób m ożliwość za spokajania w m aksym alnym stopniu swoich potrzeb. W iedza je s t więc tu traktow ana czysto instrum entalnie. N atom iast w drugim przypadku chodzi nie o zdobycie w ykształcenia um ożliw iającego w ykonyw anie pew nego zawodu, lecz o nauczenie się pew nego specyficznego sposobu życia, pole gającego na stałej rozm ow ie z przodkam i, a przez to z sa mym sobą. U niw ersytet w węższym znaczeniu je s t tylko m iejscem inicjującym w działanie, które w sensie idealnym
11 Tamże, s. 90; Oakeshott cytuje w tym fragmencie rządowy „Raport Komitetu do Spraw Szkolnictwa Wyższego” z 1963 roku.
138
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
powinno trwać całe życie - bowiem konw ersacja pom iędzy pokoleniam i odbywa się bez przerwy, trw a ciągle. Idea uni wersytetu rozum ianego jako schola ma tutaj podw ójne zna czenie - po pierw sze je st to m iejsce, w którym odbyw a się inicjacja w konw ersację pom iędzy pokoleniam i; po drugie, jest to szczególna jakość, oznaczająca oddzielenie się od codzienności, od trywialności potocznego życia. Tylko bo wiem oddzielenie się od banału potocznego życia w m om en cie inicjacji pozw ala na powrót w jeg o strum ień, tym razem jednak z rozbudzoną świadom ością, ze zdolnością do praw dziwego rozum ienia św iata i własnego w nim miejsca. Uniwersytet, jak o pew na idea w rozum ieniu O akeshotta, idea „szkoły " - schola, nie je st ani budynkiem , choć natural nie są one niezbędne, ani miejscem , choć naturalnie potrze buje on czegoś w rodzaju „cam pusu”, ani książkami zgrom a dzonymi w uniwersyteckiej bibliotece wraz z całą zaw artą w nich wiedzą; nie je st też pew ną zbiorow ością ludzką, skła dającą się z m echanicznego dodania do siebie w ykładow ców i studentów. U niwersytet w rozum ieniu O akeshotta to przede wszy stkim pewien sposób życia: „U niw ersytet nie je st m a szyną służącą do osiągania jakiegoś określonego celu, ani do produkow ania określonego produktu; je st to pew ien rodzaj ludzkiej działalności” . Ten szczególny rodzaj aktywności to zbiorow e dążenie do wiedzy, będące samo w sobie je d n ą z zasadniczych cnót charakteryzujących „cyw ilizow any spo sób życia". Dążenie do wiedzy nie je s t „darem natury”, lecz owocem tradycji, budowanej wysiłkiem pokoleń28. W iedza na tem at um iejętności rozum nego życia, polega jącego na dążeniu do wiedzy, nie zaw iera w sobie jakiegoś ideału, nie dostarcza jednej odpowiedzi co do warunków, których spełnienie je st konieczne, aby ów ideał osiągnąć. Jest ono raczej pewnym szczególnym rodzajem duchow ego ćw iczenia, w którym duchow y i intelektualny w ysiłek w y daje się ważniejszy od jeg o owoców. Ponieważ w iedza do stępna na uniw ersytecie je st owocem w ysiłku w ielu pokoleń, "8 Tamże, s. 96.
DEMOKRACJA LIBERALNA I JE J GRANICE
139
stanowi ona, ja k każda w iedza tradycyjna, szczególną m ie szaninę praw dy i błędu, wiedzy i ignorancji. Jest ona więc krucha i jak o taka może zawsze ulec zaprzepaszczeniu29. Dlatego, w perspektyw ie przyjętej przez Oakeshotta, ten rodzaj ludzkiej aktywności przedstaw ia najw yższą trudność - bowiem jej przedm iotem je st nabycie zdolności do w yda w ania sądu w kwestiach kultury, a więc w najbardziej w ysu blim ow anych i skom plikow anych kw estiach. Dlatego proces przekazyw ania przez nauczycieli studentom w łaściw ego poczucia smaku w kwestiach intelektualnych w ym aga od osobnienia i schronienia od zgiełku codziennego życia. K aż da bowiem dom ieszka jakiegokolw iek „interesu” m ogłaby zaszkodzić koniecznej w tym przedsięw zięciu bezinteresow ności. W iedza przekazyw ana za pośrednictw em dziedzictw a tradycji, w iedza um ożliw iająca praw dziw e sam orozum ienie, je s t w iedzą w najwyższym stopniu bezinteresow ną. Znów zatem granicą, k tó rą napotyka dem okracja liberalna, je s t zderzenie edukacji jak o „interesu” z bezinteresow nym cha rakterem autentycznego poszukiw ania m ądrości.
Kościół W przypadku kościoła, szczególnie kościoła katolickiego, m ożliw ość pojaw ienia się ew entualnych napięć lub w ręcz konfliktów w ynika z zasadniczej rozbieżności obu stron co do podstaw ow ych fundam entów filozoficznych. Ernst Bóckenfórde w skazuje na zasadniczą sprzeczność antropologicz nych założeń czynionych z jednej strony przez kościół, z drugiej zaś przez dem okrację. Kam ieniem w ęgielnym po rządku dem okratycznego je s t przekonanie o tym, iż człow iek je s t z natury dobry oraz że „dzięki w spółgraniu indyw idual nych interesów i celów sam oistnie w ytw arza się w ew nętrzna harm onia”30. W olność jednostki oraz zw iązana z n ią idea rów ności przesądzają w edle B óckenfórde’a o form alnym 29 Tamże. 30 E.-W. Bóckenfórde, Wolność, państwo, Kościół, wybór i tłum. P. Kaczorowski, wprowadzenie ks. J. Tischner, Kraków 1994, s. 27.
140
DEMOKRACJA LIB E R A LN A 1 JEJ GRANICE
charakterze dem okracji w spółczesnej. Innymi słowy, dem o kracja liberalna nie może przesądzać o treści kulturowej, 0 substancji wierzeń i obyczajów, przekonań w ypełniających formalne struktury państwa. D em okracja darzy bowiem za ufaniem własnych obywateli - jeśli są wolni, dobrzy z natury 1 rozumni, to odpow iednio pouczeni o prawdziwym charakte rze swej natury' będą w stanie dokonać odpow iedzialnych, indywidualnych wyborów takich treści. W szelkie ju ż naw et nie tyle zm uszanie, bo w dzisiejszym świecie kościół nie dysponuje przecież władzą, ile natarczyw e upom inanie ludzi, natarczy we dow odzenie im, iż źle żyją, będzie zatem po strzegane jak o niedopuszczalna uzurpacja, jak o akt sym bo licznej. psychologicznej agresji. D obrą ilustracją takiego sposobu m yślenia je st częsta w liberalnych środowiskach krytyka papieża. N apom nienia papieża odbierane są jako przejaw żądzy władzy i panow ania nad sum ieniam i oraz kontrolow ania zachowań społecznych. A utorytet papieża jednak w rzeczyw istości, w której urzeczyw istniono ju ż dawno zasadę rozdziału kościoła i państwa, nie je st w żad nym razie form ą „w ładzy’', czyli potestas. Przeciwnie - je st on właśnie form ą „autorytetu”, to znaczy instancją, której rad i pouczeń nie m ożna zlekceważyć bez obaw. Papież napom i na przy tym w istocie tylko tych, którzy chcą go słuchać i nie ma żadnych środków przymusu, jakim i dysponuje w ładza polityczna. Historyczne źródła takich przekonań tkw ią w oświeceniu, w idei autonom ii człow ieka oraz oświeceniow ym indyw idu alizm ie i jak o takie w oczywisty sposób pozostają w konflik cie z fundam entalną tezą antropologiczną głoszoną przez kościół, a m ianow icie z tezą o skłonności człow ieka do grze chu. nie ty le w ynikającej „z”, ile raczej objaśnionej „przez” historię upadku Adam a i Ewy. Kościół został dany ludziom jak o depozytariusz dobrej nowiny, której treścią je st w iara pozw alająca ocalić duszę. Pod warunkiem jednak, iż będzie się żyło zgodnie z nauką C hrystusa, przekazywaną i objaśnia ną przez kościół. W oczywisty sposób prowadzić to musi do konfliktu z demokracją. Bóckenfórde pisze zatem: „W nioski
DEMOKRACJA LIB E R A LN A I JEJ GRANICE
141
dotyczące postawy chrześcijanina w obec dem okracji, w yni kające z przedstaw ionego strukturalnego jej obrazu, m ogą zrazu wydawać się przygnębiające. Trzeba to pow iedzieć wprost, bez przem ilczeń, do których m ógłby skłaniać opor tunizm . M yślenie polityczne i w ola chrześcijanina, szczegól nie katolika, skierow ana je st na w artości treściow o określo ne, nie zaś na form alną konstytucję. Zabiega on o porządko w anie i kształtow anie życia politycznego i społecznego po dług zasad wynikających z O bjaw ienia i praw a naturalnego, w stopniu, w jakim dotyczą one sfery społecznej. K w estie formy państw ow ości m ają w porów naniu z tym znaczenie drugorzędne. C hrześcijanin je st skłonny oceniać je w edług tego, ja k dalece każda z nich um ożliwia, lub naw et zapewnia, urzeczyw istnienie zasad m ających dlań moc obow iązującą. Poza tym od duchow ych źródeł nowoczesnej dem okracji dzieli go przepaść”31. D em okracja liberalna m oże tolerow ać kościół, pod w a runkiem jednak, iż ograniczy ona swoje kom petencje i rosz czenia do sfery pryw atnej, do intymnej sfery sum ienia je d nostki. K ościół na takie postaw ienie sprawy nie m oże jednak się zgodzić. N ie tylko dlatego, że przez setki lat sam był czę ścią sfery publicznej, lecz także fundam entem wszelkiej w ładzy politycznej, co zaw ierało się w form ule sojuszu Tro nu i Ołtarza. W ynika to także i przede w szystkim z m isji ew angelizacyjnej, która stanowi nieusuw alny elem ent toż samości kościoła jak o instytucji. Przede wszystkim zaś to w łaśnie kościół katolicki je s t K ościołem tylko wtedy, o ile dąży do tego, aby stać się w spólnotą powszechną. Cel ten w praw dzie nigdy nie zostanie osiągnięty przed końcem dziejów, jed n ak w ysiłek na rzecz jeg o urzeczyw istnienia został nałożony przez Chrystusa ju ż na apostołów , którym polecono przecież nauczanie w szystkich narodów i głoszenie im Dobrej N owiny. D latego też kościół nie m oże zgodzić się na całkow ite w ypchnięcie ze sfery publicznej.
31
Tamże, s. 35.
142
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
Funkcjonowanie kościoła jako instytucji publicznej w re aliach dem okracji liberalnej rodzi jednak nieusuw alną, za sadniczą trudność - sfera ta w dem okracji w nieuchronny sposób nakłada się na sferę polityki. Kościół, jak o instytucja publiczna, nie wyraża zgody na zam knięcie bez reszty w intymnej relacji, jak a zachodzi pom iędzy wiernym a ka płanem. który w takiej sytuacji stałby się kimś w rodzaju terapeuty, tyle że odw ołującym się nie do psychologii jako źródła legitymizacji swej roli społecznej, ile raczej do religii. Kościół rozum iany jak o depozytariusz O bjaw ienia, a więc i P raw d\. jak o instytucja napom inająca, urząd nauczycielski, nie może tolerow ać grzechu i błędu. Ich obecność w społe czeństwie nie może być tylko źródłem m oralnego cierpienia, przeżywanego prywatnie (do tego w łaśnie w konsekw encji m usiałaby sprowadzać się obecność w dem okracji kościoła jak o instytucji działającej tylko w sferze prywatnej, bez pra wa zajm ow ania stanow iska publicznego), lecz z konieczno ści stanowi nieustający powód do ataku na zło lub błąd. K o ściół jak o instytucja publiczna musi, o ile chce być kościo łem. piętnować grzech i zło. Rzecz w tym, iż zjaw iska, które uznaje za grzeszne lub złe, są coraz częściej w w arunkach liberalnej dem okracji złe i grzeszne tylko z jego punktu w i dzenia, lub też, aby rzecz tę wyrazić inaczej, w języku uży wanym przez obrońców liberalnej dem okracji - są to rzeczy złe i grzeszne tylko jeśli przyjm ie się założenia konstytutyw ne dla chrześcijańskiej tradycji i chrześcijańskiego system u wartości. A je st to system w artości rów nie dobry, ja k w iele innych tolerow anych przez dem okrację liberalną, o ile nie poprzestaną one na zgodzie na form alne reguły porządkujące życie dem okratycznego społeczeństw a i zapragną w pływać na sam ą treść tych reguł. Jedną z podstaw ow ych w artości społeczeństw a dem oliberalnego je s t bowiem zasada plurali zmu i zw iązana z nią zasada tolerancji. Kościół tym czasem nie może. nie jest w stanie z samej swej istoty tolerow ać grzechu i zła. Sprawę jasn o i dobitnie ze strony nowoczesnej dem okra cji wyłożył Rousseau w Umowie społecznej. Rozum iał on
DEMOKRACJA LIBERALNA I JE J GRANICE
143
w praw dzie konieczność istnienia religii obyw atelskiej, po zw alającej nadać nimb świętości konstytutyw nym dla w spólnoty politycznej obyczajom i prawom , jed n ak treść tej religii roztapiała się w szerokim deizmie: „D ogm aty religii społecznej powinny być proste, nieliczne, dokładnie w yw a żone, bez objaśnień i kom entarzy. Istnienie bóstw a potężne go, m ądrego, dobroczynnego, przew idującego i troskliw ego, życie przyszłe, szczęśliw ość sprawiedliw ych, ukaranie złych, świętość umowy społecznej i praw a - to pozytyw ne dogm a ty ” . Po tym nakreśleniu bardzo grubą kreską konturów religii społecznej Rousseau czyni w ielce charakterystyczną uw agę „Co do dogm atów negatyw nych, to ogranicza się do jednego - nietolerancji, wchodzi ona w skład kultów, które w yłączy liśm y”. Uwagę tę rozw ija nieco dalej w bardziej obszerny sposób: „O becnie nie ma ju ż i nie m oże być wyłącznej religii narodow ej, powinno się tolerow ać wszystkie te, które tole ru ją inne, o ile ich dogm aty nie zaw ierają niczego przeciw nego obowiązkom obywatela. Lecz kto śmie m ówić, że poza Kościołem nie m a zbaw ienia, m usi być w ygnany z państwa, o ile państw o nie m a być Kościołem , a panujący arcykapła nem ” 2. Tak zdefiniow any pluralistyczny porządek duchow y w horyzoncie pojęciow ym K ościoła nie może być nazwany inaczej, ja k politeizm em i stanowi pow rót do epoki począt ków chrześcijaństw a, kiedy to now a w iara funkcjonow ała w pogańskim świecie. W oczyw isty sposób musi to prow a dzić do zasadniczej sprzeczności, której nie znosi naw et od rzucenie dogm atu o wyłączności zbaw ienia za pośrednic tw em jedynego K ościoła; konflikt ten bowiem , choć zaw ie szony, istnieje jak o pew na m ożliwość, której aktualizacja chw ilow o tylko ulega odroczeniu. Bowiem choć kościół katolicki odrzucił ju ż, tak w ażną dla siebie i tak zaciekle atakow aną przez swych przeciw ników , zasadę w yłączności zbaw ienia tylko za jeg o pośrednictw em , choć przystał na uznanie w olności religijnej, choć porzucił roszczenie do
39 J. J. Rousseau, Umowa społeczna, przeł., wstęp, przypisy A. Peretatkiewicz, Kęty 2002, s. 105 n.
144
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
tego. aby tam. gdzie większość społeczeństw a je st katolicka, posiadać pozycję religii panującej, to jednak nie może on porzucić otw arcie głoszonej nietolerancji dla grzechu. N aw et jeśli miara, którą przykłada dla ludzkich błędów, je st dzisiaj o wiele bardziej pobłażliw a niż niegdyś, sam a zasada niepobłażania złu musi zostać utrzymana. Bez tego kościół prze stałby być kościołem . W oczywisty też sposób ów brak tole rancji dla grzechu, ju ż samo tylko publiczne piętnow anie grzechu - bo przecież kościół nie dysponuje ju ż dzisiaj św iecką w ładzą dla karania grzeszników - musi rodzić sprzeciw tych. których o grzech się oskarża, a którzy pozo stają poza kościołem . Dla nich takie napom nienie je st prze jaw em arogancji, je st zamachem na ich w olność, je st obja wem anachronicznej niechęci do dem okracji, wypływającej z autorytarnego charakteru kościoła. Rzecz cała kom plikuje się jeszcze bardziej w chwili, gdy kościół ulega pokusie przejścia od napom nień do działania. Podejm ując taką decyzję, kościół nieuchronnie staje się je d ną ze stron dem okratycznej polityki. Albo więc staje się swego rodzaju lobby, starającym się za pom ocą mniej lub bardziej formalnych m etod nacisku uzyskać rozstrzygnięcia prawne odpow iadające jego wizji „dobrego życia”, albo też musi udzielić oficjalnego poparcia jakieś sile politycznej uczestniczącej w dem okratycznej polityce. W takiej sytuacji jednak kościół przestaje być autorytetem , a staje się je d n ą z sil uczestniczących w - często brutalnej - dem okratycznej polityce, której istotą je st konflikt rozstrzygany przez w ięk szość. Jak zauważa Bóckenfórde, kościół przestaje wobec państwa „zajm ować pozycję partnera - w praw dzie nie w spółm iernego, usytuow anego na wyższej płaszczyźnie, lecz jednak partnera. Teraz - mówiąc obrazow o - K ościół w cho dzi w porządek państwa, porusza się po płaszczyźnie plurali stycznego, dem okratycznego społeczeństw a i poddaje się strukturalnym prawidłom dem okratycznego porządku. N ie może się wówczas skarżyć, gdy obserw atorzy sceny poli tycznej staw iają go w jednym rzędzie z innymi pluralistycz
DEMOKRACJA L IB E R A LN A I JEJ GRANICE
145
nymi ugrupowaniam i, takim i ja k związki zaw odow e i grupy interesów ”33. W stępując ju ż jed n ak na arenę dem okratycznej polityki, K ościół dochodzi nieuchronnie do - ja k to ujm uje Bóckenforde - „punktu krytycznego” : „Jednego bowiem Kościół, zaakceptow aw szy reguły dem okracji, nie może, jeśli nie chce utracić wszelkiej w iarygodności politycznej: korzystać z dem okracji, dopóki zdobyw a większość, a w przypadku porażki, wycofać się na pozycje praw a naturalnego i w ska zywać na sw oją w yjątkow ą pozycję”34. Jednak jeg o propozy cja om inięcia tego niebezpieczeństw a, polegająca na odrzu ceniu przez Kościół instrum entarium dem okratycznej polity ki i w ystępow anie w obec społeczeństw a jak o „partnera sw e go posłannictw a i m isji” (co pozw oliłoby jakoby spełniać dalej urząd nauczycielski i pasterski) nie w ydaje się przekonywująca. Paradoks opisanej wcześniej sytuacji polega bo wiem na tym, iż Kościół nie może nie podjąć tego wyzwania. Musi je podjąć, w łaśnie dlatego, że ta konieczność w ynika z jeg o całej tożsam ości; jednocześnie jed n ak skutki takiego zaangażow ania stają się niebezpieczne dla tejże tożsam ości. W ydaje się, iż nie m a dobrego rozw iązania tego dylem atu. Dlatego też skuteczna obrona kościoła na ogół nie odw o łuje się bezpośrednio do rzeczyw istości wiary. W przypadku kościoła, szczególnie kościoła katolickiego, dem okracja libe ralna z zasady abstrahuje od jeg o w ym iaru sakralnego. W oczach dem oliberałnego państw a kościół nie je s t m istycz nym ciałem Chrystusa lecz związkiem wyznaniowym ; jeg o podstaw ow a funkcja - zbaw ienie dusz jeg o członków - nie daje się w ogóle ująć w języku, którym posługuje się dem oliberalne państwo. W takiej sytuacji obrońcy kościoła m uszą przedstaw iać korzyści z jeg o istnienia w języku używanym przez krytyków kościoła. Tak więc, ja k często słyszymy, kościół i religia um acnia więzi społeczne, wysoki procent praktyk religijnych odpow iada wyższem u poziom ow i aktyw^ E. Bóckenfórde, dz. cyt., s. 42. j4 Tamże.
146
DEMOKRACJA LIBERALNA I JEJ GRANICE
ności obyw atelskiej, nauczanie religii w szkołach w spiera skutecznie proces socjalizacji, chrześcijaństw o je st nieod łącznym elem entem kulturow ego dziedzictw a narodu, itd. Tego typu argum enty nigdy nie m ogą jednak odwoływ ać się do istoty kościoła - tak ja k on sam j ą postrzega: istoty, którą jest m isja depozytariusza Objaw ienia; zawsze m uszą w ska zywać na korzyści natury funkcjonalnej, ja k ą odnosi społe czeństwo dem oliberalne z istnienia w jeg o obrębie w spól not} w yznawców religii chrześcijańskiej. Zbaw ienie duszy je st pry w atną korzyścią jednostki, która nie interesuje dem o kratycznego państwa: tylko m niejszy w skaźnik rozw odów pociągający za sobą spadek przestępczości wśród m łodzieży może być korzyścią, która przyciągnie uwagę jeg o suwerena.
CZY LIBERAŁ MOŻE BYĆ PATRIOTĄ?
Liberalne państwo - zgódźm y się, że m ówim y tu o pewnym typie idealnym - nie w ym aga od swoich obyw ateli m iłości obyw atele nie m uszą kochać sw ojego kraju, wystarczy, że są lojalni, że solidnie i uczciw ie p łacą podatki. Ten sw oisty m inim alizm zw iązany je st z fundam entalnym dla liberalizm u założeniem o neutralności sfery polityki. Polityka ograniczo na została do techniki rządzenia, do sposobów osiągania kom prom isu w ram ach instytucji dem okratycznych. Sądy m oralne, przekonania, przedm ioty w iary i uczuć obywateli liberalne państwo pozostaw ia imsamym, dając im w tym w zględzie zupełną swobodę. Dzieje się tak dlatego, że kon flikty dotyczące przekonań są zazwyczaj bardzo gw ałtow ne i m ogą być w obec tego szkodliwe dla pokoju wew nętrznego. N ie m ożna ich rów nież rozstrzygnąć w sposób racjonalny, dlatego, że uczucia, które w yzw alają, są irracjonalne, lub lepiej - pozaracjonalne. Państw o i polityka pow inny kon centrow ać się na ściśle zakreślonym , lecz za to pewnym i solidnym obszarze rzeczyw istości; na rzeczach nam acal nych, takich ja k budżet, podatki czy zakres ochrony socjal nej. W takim porządku nie m a specjalnie m iejsca dla patrioty zmu, który je s t przecież uczuciem . W idać to dobrze w sys tem ach prawnych dem okratycznych i liberalnych państw. Prawo zatrzym uje się na granicy uczuć i intencji - obejm uje tylko obszar faktów. N ikogo nie m ożna skazać za brak pa triotyzm u, za brak jakiegokolw iek uczucia, praw o bowiem ocenia tylko czyny. W olność przekonań, sw oboda w w ybie raniu obiektów uczuciow ego przyw iązania, je s t jednym z podstaw ow ych praw liberalnego porządku. Ta ostrożność w ynika z faktu, iż bardzo trudno w sposób jasn y i nie budzą cy w ątpliw ości zbadać szczerość i natężenie ludzkich uczuć. Że je s t to stanow isko przezorne i roztropne, najlepiej w idać
148
CZY LI BE RAT MOŻE BYĆ PATRIOTĄ?
na przykładzie państw totalitarnych. Ich obyw atele byli zo bowiązani przez państwo do uczuciowej więzi z systemem politycznym . Już za samo okazanie niechęci wobec ustroju, niepoparte nawet czynami, mogli się oni narazić na poważne konsekwencje. Państwo liberalne je st jednak państwem ja k każde inne i chociaż zrzeka się prawa do dyscyplinow ania uczuć swych obywateli, to jednak musi zakładać choćby w m inim alnym stopniu ich gotowość do ochrony zbiorow ych interesów. W sprawach politycznych minimum lojalności, jakiej wobec tego żąda państwo, zostało ograniczone do spraw bezpie czeństw a państwowego. Przestępstw em więc je st szpiego stwo. przekazywanie inform acji obcym wywiadom , a nie brak uczuć patriotycznych. N ajlepszą ilustracją kłopotów, na jakie narażały się dem okratyczne i liberalne państwa, były czasy zimnej wojny. Z jednej strony nie m ożna było łam ać zasad, z drugiej, w oczywisty sposób, działano w sytuacji wyższej konieczności. W 1947 roku adm inistracja Trum ana wprow adziła procedurę badania „lojalności” urzędników państwowych, jed n ak nigdy nie określono kryteriów jej oce ny. Rząd angielski posługiw ał się jeszcze bardziej niejedno znacznym pojęciem reliability - solidności, niezawodności wym aganej od w łasnych funkcjonariuszy. W ielkie opory, jakie w zbudziła w Am eryce działalność M acC arthy’ego, spow odowane były tym, że chciał on oceniać i kontrolow ać polityczne przekonania obywateli, zakładając, że każdy z nich powinien być am erykańskim patriotą. Patriotyzm rozum iany jako przyw iązanie dla własnej oj czyzny i gotowość do ponoszenia ofiar dla jej dobra je st w przeciw ieństw ie do nacjonalizm u - uczuciem , a nie ideą polityczną. Jednak odegrał on pew ną rolę w historii myśli politycznej. Patriotyzm, będąc uczuciem , nie może pełnić funkcji ideologii, bo ta zawsze je st w m niejszym lub w ięk szym stopniu próbą racjonalizacji rzeczyw istości - może być jednak przedstaw iany jak o wysoko ceniona cnota polityczna. W tym sensie patriotyzm był zawsze bardzo w ażnym skład nikiem idei republikańskiej, podkreślającej konieczność oso
CZY LIB E R A Ł MOŻE BYĆ PATRIOTĄ?
149
bistego zaangażow ania obywateli republiki w sprawy pu bliczne. W starożytności republiki istniały w form ie m iastpaństw - tak było w greckiej p o lis i w republikańskim Rzy mie. W raz z załam aniem się św iata antycznego zniknęła konieczność spajania w spólnoty politycznej za pośrednic twem uczuć obywateli zogniskow anych na dobru wspólnym rodzinnego miasta. W średniow ieczu lojalności grupowe i poczucie więzi budow ano powyżej i poniżej poziom u życia politycznego - poniżej w przypadku lojalności feudalnych, łączących w asala i suwerena, m iejskich, regionalnych; po wyżej - w przypadku więzi religijnych - chrześcijaństw o z zasady m iało aspiracje uniw ersalne, przekraczające granice państw. Państwo w ym agało od swoich m ieszkańców posłu szeństwa, bezw arunkow ego poddania. M inąć m usiały setki lat, zanim dla początkow o niew ielkiej w arstw y czynnie uczestniczącej w życiu politycznym , lojalność w obec panu jącej dynastii zlała się w jedno z uczuciem patriotycznego przyw iązania do kraju jak o ojczyzny. N a zachodzie konty nentu za pierw szy przejaw narodzin świadom ości narodowej uznaje się w ojnę stuletnią. Rozpoczynały j ą skłócone dw ory w imię swych dynastycznych interesów , jednak w toku dłu gotrwałych i krwawych w alk stopniow o zaczęła się kształto wać świadom ość, że w alkę w istocie toczą Francuzi z A ngli kami. W Polsce analogii m ożna szukać w długotrw ałym kon flikcie polsko-krzyżackim . Idea republikańska odrodziła się jeszcze w średniow ieczu, we w łoskich republikach m iej skich, jed n ak zasadniczy jej renesans przypada na w iek XVIII. N ow oczesne państw a dem okratyczne zasadniczo różniły się od starożytnych m iast-państw i m iejskich republik śre dniow iecznych W łoch. Przede w szystkim były o w iele w ięk sze - w ielokrotnie przerastały swych historycznych przod ków pod względem w ielkości terytorium i liczby m ieszkań ców. S iłą rzeczy nie m ogły w ięc być rządzone bezpośrednio przez obywateli. N ie było po prostu m ożliwości, aby w szy scy obyw atele Francji, Anglii czy Stanów Zjednoczonych zebrali się w jednym m iejscu dla podjęcia decyzji politycz-
150
CZY TIBHRAT MOŻE BYC PATRIOTĄ?
nych. tak ja k możliwe to było na przykład w Atenach Peryklesa. republikańskim Rzymie czy Florencji czasów M achiavellego. W ięź łącząca obywateli w takiej sytuacji m u siała być o wiele bardziej abstrakcyjna, odniesiona do bytu w znacznej mierze w yim aginowanego, istniejącego w sferze wyobraźni zbiorow ej. W m ieście-państw ie krajobraz senty mentalny. drogie sercu m iejsca, ludzie - wszystko to było konkretne. W Atenach V wieku przed naszą erą A rystofanes mógł pisać kom edię o Sokratesie, zakładając, że wielu z w i dzów zna filozofa choćby z agory. W czasach w spółczesnych taka sytuacja była niem ożliw a - naw et przy stosunkowo wąskiej grupie pełnoprawnych obywateli (rozszerzenie praw politycznych aż do całkow itego zw ycięstw a idei głosow ania powszechnego), bezpośrednia dem okracja nie była możliwa. Tam. gdzie uczucie patriotyczne m usiało być więc odniesio ne do czegoś o wiele w iększego i mniej uchw ytnego niż naj bliższe otoczenie, niż to, co nazywam y „m ałą ojczyzną”, do wielkiego znaczenia m usiały dojść sztuka i literatura. Po przez dzieła literackie, poprzez muzykę, obrazy, następow ała m ityzacja abstrakcyjnego bytu - Francji, Ameryki, Polski. W myśli republikańskiej cnota patriotyzm u stanow iła podstaw ow y warunek trw ania w spólnoty politycznej. Tylko dzięki zaangażow aniu obywateli w sprawy publiczne m ogło trwać państwo, które nie miało ani dynastii, ani niezależnej od ludności kasty biurokratów , zapew niających trw anie po rządku politycznego. D ecydujące jed n ak w ydaw ały się spra wy bezpieczeństwa. Patriotyzm je st przede w szystkim cnotą heroiczną - największym , najw ażniejszym dowodem miłości ojczyzny je st gotowość do pośw ięcenia w łasnego życia w obronie republiki. Dobry obywatel powinien przedkładać dobro w spólne nad własny, osobisty interes, nad dobro sw o jej rodziny czy swojego miasta. Począwszy od rew olucji francuskiej w iadom o pow szechnie o zaletach armii obyw a telskich. Rew olucyjna Francja jak o pierw szy kraj europejski w czasach nowożytnych przeprow adziła pow szechny pobór do swych sił zbrojnych. Republikańscy żołnierze okazali sw ą wyższość nad regularnym i armiami opartym i na przym usie
CZY LIB E R A Ł MOŻE BYĆ PATRIOTĄ?
151
i bezdusznej dyscyplinie. Żołnierz francuski był świadom celu swej walki; po drugiej stronie często za m otyw ację słu żył tylko strach przed pałką kaprala. Republikański nacisk na cnoty obyw ateli jak o konieczny w arunek dla trw ania i dobrobytu dem okratycznego państw a został w łączony w obręb m yśli liberalnej. D la R ousseau był to jed en z fundam entów dem okratycznego porządku poli tycznego. W cieleniem jeg o poglądów stała się republika pow stała w wyniku rew olucji francuskiej. Jakobini, dekla m ujący zawsze o potrzebie cnót obyw atelskich, obyw atel skiego wychow ania, szerzenia patriotycznej propagandy, byli najw ierniejszym i uczniami Jana Jakuba. W ram ach tego nurtu liberalizm u - um ownie m ożem y go nazw ać republi kańskim - o pom yślności państwa, o jeg o zdolności do obro ny, przesądzać m iała siła uczuć patriotycznych obywateli. W XIX w ieku ten rodzaj liberalizm u w znacznym stopniu przyczynił się do narodzin now oczesnego nacjonalizm u, rozbudzenia świadom ości narodow ej. C eną za to była w zra stająca niszczycielska siła w ojen toczonych przez arm ie obywatelskie. Z ajadłość konfliktów toczonych w imię naro dowych interesów przypom inała zaciekłość w ojen religij nych. Z upełnie inaczej spraw a republikańskiego patriotyzm u w yglądała w drugim , rów noległym nurcie m yśli liberalnej w śród Anglosasów. C hociaż nie lekceważyli oni znaczenia cnót obyw atelskich dla trw ałości państwa, nie uważali, żeby to w łaśnie one m iały być czynnikiem tak ważnym , ja k w myśli R ousseau czy w tradycji republikańskiego Rzymu. Pow szechne zaangażow anie w spraw y publiczne, jedność i gotow ość do solidarnego ponoszenia ofiar - w szystkie te elem enty pojaw iają się stosunkowo rzadko, w stanie wyższej konieczności, przede w szystkim w czasie wojny. W czasie pokoju natom iast nieuchronnie m uszą dać znać o sobie sprzeczne interesy najrozm aitszych grup, z jakich składa się społeczeństw o. D latego rozsądniej je s t zbudow ać system polityczny zakładający potrzebę rów now ażenia sprzecznych interesów i w ew nętrznych konfliktów. Takie przekonania
152
CZY LIBER AL MOŻE BYC PATRIOTĄ?
leżaK u podstaw am erykańskiego systemu checks and balances. zbudow anego przez Ojców Założycieli. M adison argu m entował. że dla trwałości republiki ważna je st odpow iednia konstrukcja instytucji politycznych, tak aby poszczególne władze mogły się w zajem nie kontrolować i równow ażyć swoje wpływy , nie dopuszczając do dom inacji jednej z nich nad pozostałym i. Dla T ocqueville'a było to powodem do niepokoju - obaw iał się on, że w takim modelu dem okracji obywatele zamknięci w wąskim kręgu rodziny, przyjaciół, pochłonięci bez reszty pogonią za pieniędzm i, zaniedbają sprawy publiczne. Ich egoistyczne interesy przew ażą nad dobrem wspólnym , co w końcu zagrozić może republice. Ostatecznie patriotyzm heroiczny jako podstaw ow y w y móg stawiany obywatelom państw dem okratycznych przez ich rządy odszedł na drugi plan. Dzisiaj w ypiera go patrio tyzm gospodarczy, patriotyzm rozum iany jako lojalność w o bec w łasnego państwa. Choć przew idyw ania pesym istów spod znaku republikańskiej cnoty m ówiące o rozpadzie no woczesnych państw na zatom izow ane tłum y w ydane na pa stwę tyranii okazały się przesadzone, to jed n ak m alejące zainteresow anie życiem publicznym , niski udział w w ybo rach, alienacja elit politycznych, w skazują na w iele trafnych elem entów w krytyce liberalizm u, staw iających przede wszystkim na ochronę w olności negatyw nej, w olności od państwa. Konflikt pom iędzy republikańską cnotą heroiczne go patriotyzm u a utylitarną i pragm atyczną lojalnością najle piej widoczny je st w kwestiach związanych z w alką zbrojną, z prowadzeniem działań w ojennych. D zisiejsze dem okracje liberalne są państwam i pokojowym i - jeśli ju ż walczą, ich przeciwnikam i są z reguły kraje rządzone w sposób niede mokratyczny. Jednak nie m ogą one całkiem rezygnować z daw nego sposobu rozum ienia zobow iązań obywateli względem własnego państwa. Co prawda m ożna założyć, że żołnierze na polu walki kalkulują swoje zachow anie - w iedząc na przykład, że tchó rzostwo nie je s t zgodne z ich interesem , bo grozi za to sąd wojenny - ale w rzeczywistości arm ia złożona z takich w yra
CZY LIB E R A Ł MOŻE BYĆ PATRIOTĄ?
153
chow anych pragm atyków byłaby niezbyt zdolna do prow a dzenia działań bojowych. Myśl liberalna m oże konstruow ać model porządku społecznego opartego na teorii kontraktu, jed n ak w ojna wym usza przestrzeganie swych w łasnych re guł. G otowość pośw ięcenia w łasnego życia je st stanem jak najbardziej uczuciowym , musi być w sparta czymś nieskoń czenie silniejszym niż racjonalna kalkulacja. W takiej sytu acji uczucie przyw iązania do ojczyzny m usi być bezw arun kowe. W samym języku przetrw ały jeszcze ślady w iary w to, że patriotyzm heroiczny je st cnotą m oralną w yższego rzędu mówi się przecież o tych, którzy „oddali swe życie za O jczy znę”, „polegli na polu chw ały” - ten język sugeruje, że ich życie zostało złożone w ofierze. Tym samym następuje sa kralizacja czynu i uczucia, które pow inno za nim stać. Trzeba jed n ak zw rócić uwagę na fakt, iż postępujący pro ces doskonalenia środków prow adzenia walki separuje w coraz większym stopniu siły zbrojne od ogółu obywateli. Dzisiejsze arm ie nie m uszą być m asowe; o ich sukcesie nie przesądzają ju ż m iliony rezerw istów , lecz doskonałe w y szkolenie i technologiczna przewaga. Skom plikowane w ypo sażenie w ym aga świetnie w yszkolonych zawodowców , przy gotowanych do prow adzenia nowoczesnej wojny. Do tego dodać trzeba, iż w spółczesne dem okracje liberalne nie są zagrożone bezpośrednio przez kraje dążące do podboju. Siły zbrojne służą raczej do odstraszania i interwencji w krajach trzecich. W sytuacji bezpieczeństw a i pokoju w ew nętrznego coraz trudniej o warunki, w których trzeba by wypróbow ywać siłę patriotycznych uczuć Francuzów, H olendrów czy Anglików. Dzisiaj liberalne dem okracje obyw ają się bez heroicznego patriotyzm u - w ystarcza im lojalność obyw ateli płacących podatki, z których utrzym uje się profesjonalną w coraz większym stopniu armię. Profesjonalizacja cnót m ilitarnych znajduje zresztą swe odbicie w języku dyskursu publicznego. Dobrym przykładem m ogły tu być migawki telew izyjne z Francji, om aw iające akcję uw olnienia zakład ników przetrzym yw anych przez algierskich porywaczy: pod kreślano w nich „profesjonalizm ” sił specjalnych - ani słowa
154
CYY LIBER AL MOŻE BYĆ PATRIOTĄ?
o „odw adze“ czy ..bohaterstw ie’' (zresztą takich określeń nie używa się ju ż w ogóle w opisach współczesnych wojen obrońcy oblężonego miasta, odpierający z powodzeniem ataki przeważających sił wroga, nie są dziś „bohaterscy” czy ..odważni“ lecz „pełni determ inacji” ). W dzisiejszych kon fliktach nie ma ju ż m iejsca na dawne, starośw ieckie cnoty, które w oczach teoretyków republikańskich miały stanowić o sile w spólnot polity cznych. Chociaż więc państw o liberalne, zgodnie ze sw oją filozo fią. okazuje desinteressm ent dla sfery uczuć swych obyw ate li. to jed n ak nie może w istocie bez niej istnieć; inaczej m ó wiąc - musi zakładać istnienie takich uczuć. Projekt liberal ny w sensie czystym nigdzie nie istnieje, je st m odelem służą cym do opisu stosunków politycznych. Nie w yczerpuje je d nak wszystkich aspektów rzeczywistości norm alnej w spól not) politycznej - je st to zresztą częsty i trafny zarzut kon serwatywnej krytyki (liberałow ie odpow iadają zwykle, że nawet jeśli to prawda, to i tak korzyści wynikające ze stoso wania modelu liberalnego przew yższają m ożliwe straty). Rezygnacja z heroicznego, republikańskiego patriotyzm u stanow iła w opinii pragm atycznych liberałów zabezpieczenie przed przeradzaniem się irracjonalnego uczucia miłości oj czyzny w bałw ochw alcze zaślepienie. Bardzo trudno prze cież przeprowadzić granicę pom iędzy szczerym i uczciwym oddaniem dla własnej w spólnoty a agresywnym nacjonali zmem - przecież na ogół „nasi” to patrioci, a „oni” to szow i niści i vice versa. Krytycy takiego sposobu pojm ow ania libe ralizmu w skazują na fakt, iż w izja społeczeństw a opartego ty lko na kontrakcie, na utylitarnej zasadzie w zajem nych ko rzyści, w ieje chłodem i form alizm em . Ludzie nie m ogą w o bec własnej ojczyzny postępow ać tak, ja k konsum enci na wolny m rynku, którzy, gdy jeden produkt nie odpow iada ich wy m aganiom , w ybierają inny. W skazują tu często na przy kład Sokratesa, który przy całym swym krytycyzm ie, przyjął świadom ie niespraw iedliw y wyrok własnej polis. Pomimo tego, iż w ojna nie je s t ju ż podstaw ow ym spraw dzianem dla trw ałości więzi łączących w spólnotę polityczną,
CZY LIB E R AŁ MOŻE BYĆ PATRIOTĄ?
155
liberalne społeczeństw a nie m ogą uciec od problem u defi niow ania źródeł zbiorow ej solidarności. Stary spór o dobro wspólne, choć uznaw any za anachroniczny, musi w ięc w jak iejś form ie powrócić. Dlaczego na przykład pow inni śmy przejm ow ać się losem tych, którzy przegryw ają spo łeczną konkurencję? Od czasu Teorii sprawiedliwości Rawlsa w spółczesna myśl liberalna skoncentrow ana je st na proble mie uzasadnienia teoretycznego dla wspólnotow ej solidarno ści, w yrażonego w języku m ożliwym do zaakceptow ania przez liberałów. Liberał w spółczesny je s t więc oczyw iście patriotą, choć raczej woli mówić o swej „lojalności” w obec państw a; czyni tak, gdyż na co dzień nie myśli ani o „ojczyźnie”, ani 0 „pośw ięceniu” . N ie uw aża jednak, żeby rację m iał konser watysta, który tw ierdzi, że to, o czym się nie mówi, nie ist nieje. Sądzi raczej, że to, o czym się nie mówi, nie je st teraz potrzebne - i ma nadzieję, że nieprędko trzeba będzie się przekonać, ja k bardzo nadw erężone zostały przez utylitaryzm 1 pragmatyzm stare, heroiczne, republikańskie cnoty.
TOLERANCJA, CZYLI MIŁOSIERDZIE LIBERAŁA
N iew iele je st słów pojaw iających się w publicznych dysku sjach częściej niż tolerancja. M ów ią dziś o niej politycy i dziennikarze, czytam y o niej w gazetach, słyszym y w radio i telew izji. Jak cień idzie za n ią nietolerancja - obecnie okre śla się tym słowem praw ie każdy akt agresji. Tak częste po sługiwanie się jakim iś pojęciam i, stosow anie ich do opisu najróżniejszych zjaw isk społecznych, musi rodzić podejrze nia, iż m am y do czynienia ze swego rodzaju intelektualnym zam ieszaniem .
Pomieszanie języków Charakterystycznym przykładem anektow ania przez nie no wych obszarów dyskursu publicznego m oże być często po w tarzany zw rot o „nietolerancji w obec chorych na A ID S” i co za tym idzie - w ezw anie do okazyw ania im tolerancji. Zw roty te stały się bezrefleksyjnie pow tarzaną kalką, rodza jem zw iązku frazeologicznego, co przeszkadza dostrzec, że są one w istocie dosyć dziwacznym i hybrydam i - łączą bo wiem neutralny m oralnie m echanizm polityczny (tolerancję), będący jednym z fundam entów liberalnego społeczeństw a, z m oralnie zaangażow anym sądem w artościującym oburze nie spow odow ane przejaw am i agresji w obec osób potrzebu jących pom ocy, co je s t nota bene oczyw istym dla każdego norm alnego człow ieka odruchem m oralnym . N ie o treść tego m oralnego odruchu jed n ak tu chodzi, lecz o formę, o język, w którym odruch ten byw a wyrażany. Pojęcia tolerancji i nietolerancji nie są w cale do opisu tej sytuacji w oczyw isty sposób odpow iednie. Przecież przez całe stulecia istniała w Europie zgoda co do tego, iż pom oc i w spółczucie niesione potrzebującym , chorym, pokrzyw dzonym - to m iłosierdzie. Agresyw ny tłum, który zam iast pom ocnych dłoni w yciąga do chorych pięści, grzeszy bra
158
K )l ERANCJA. C /Y L I M IŁOSIERDZIE E IBER ALA
kiem w łaśnie tej chrześcijańskiej cnoty. To w istocie oburza tych. którzy protestują przeciwko podobnym zdarzeniom ich moralny protest dotyczy zła, które popełniają ludzie w y rzucający zarażonych z ich schronisk; za protestem zaś stoi postulat czynienia dobra, nawet dla tych, którzy uznają siebie za agnostyków czy ateistów, natom iast odm ow a niesienia pomocy chorym, połączona z czynną napaścią to grzech, zło, tak bowiem to wszyscy instynktow nie postrzegają. Dlaczego więc pojawia się tu nieoczekiw anie tolerancja? Czemu „tolerancja" ma być bardziej fortunnym sposobem przekaza nia m oralnego odruchu niż „m iłosierdzie”? Przecież toleran cja to słowo opisujące pewien m echanizm liberalnej polityki, dosyć na pozór odległy od chrześcijańskiej m oralności. Rozdział tego, co prywatne i publiczne, tego, co politycz ne i m oralne, tego. co świeckie i religijne, był fundam entem nowożytnej kultury, wszystkiego, co streszcza się w pojęciu liberalnego, dem okratycznego społeczeństw a w olnorynko wego. Spróbujm y więc zastanow ić się, w jaki sposób doszło do tego pom ieszania języków , dlaczego doszło do upadku ośw ieceniowego projektu rozdziału różnych sfer życia. Zacząć w ypada od definicji. Słownik język a polskiego stwierdza, iż tolerancja to „uznawanie czyichś poglądów, wierzeń, upodobań, czyjegoś postępow ania, różniących się od własnych". Zwróćm y uwagę - zw iązek uczuciowy, rela cja między osobam i, je st tu ujem ny, sam a zaś tolerancja to neutralna m oralnie postaw a pow ściągnięcia własnej dez aprobaty. przede wszystkim wspartej jakąkolw iek form ą przemocy. Łacińskie tolero, tolerare znaczyło 'cierpieć, wy trzym yw ać' - źródłosłów ten w żaden sposób nie zakłada akceptacji, aprobaty, pochw ały działań, które tolerujem y. M ożna powiedzieć, że „cierpliw ie znosim y” obecność tego, z czym się nie zgadzam y lub co nas oburza. Zaw ieszam y tylko, pow strzym ujem y konsekw encje naszej dezaprobaty przede wszystkim czynne przeciwdziałanie. Idea tolerancji rozumianej w ten sposób narodziła się w Europie w XVI wieku, a w wieku XVII stała się jednym z kluczowych term inów liberalizm u jako filozofii politycz
TOLERANCJA, C Z Y LI M IŁO SIERDZIE LIB E R A ŁA
159
nej. Okres Reform acji przyniósł ze sobą gw ałtow ne i krw aw e wojny religijne, których przyczyną były zasadnicze i nie m ożliwe do rozstrzygnięcia na drodze racjonalnej dyskusji kontrow ersje m etafizyczne. Praw da stanow iła w artość naj wyższą; nie w ahano się dla niej pośw ięcić w łasnego życia lub odebrać je komuś, kto na n ią nastaw ał. Zakładano, że m uszą jej być podporządkow ane w szystkie aspekty życia jednostki i społeczeństwa. Porządek polityczny, reguły kie rujące życiem społeczeństw a, postrzegano jak o odbicie po rządku nadziem skiego. Ci, którzy kwestionow ali ten porzą dek, stawali się tym samym zw olennikam i diabła, opow iadali się po stronie fałszu. Staw ką w w alce była rzecz najw ażniej sza - zbaw ienie duszy. To dlatego przem oc polityczną, dys krym inację, krwawe prześladow anie traktow ano jak o nor m alne środki służące rozstrzyganiu sporów religijnych. Cóż znaczyły skończone, doczesne cierpienia w obec chw ały wiecznej? Okrutne w ojny religijne, toczone przez kilka pokoleń, nie przyniosły żadnego zasadniczego rozstrzygnięcia. Jedynym wym iernym efektem była ruina całych połaci kontynentu i m orze przelanej krwi. W yczerpane strony konfliktu zaczęły w ięc skłaniać się ku idei, iż należy wyłączyć z obszaru poli tyki kw estie ostateczne. W sparciem dla zw olenników tole rancji był w ielki rozwój nauki i filozofii racjonalistycznej, które podw ażały fundam ent religijnego zacietrzew ienia, krzewiąc ducha sceptycyzm u. Proces ten w sferze myśli trw ał aż do wieku XVIII, gdy sform ułow ano filozoficzne podstaw y liberalizm u. R ealizacja zaś projektu liberalnego zajęła burzliw e stulecie dziew iętnaste.
Metafizyka zgody Fundam entem porządku liberalnego było założenie, że pań stwo i polityka są dziedzinam i neutralnym i m oralnie, w yję tymi z obszaru kontrow ersji m etafizycznych. Polityka m iała stać się dom eną rozumu. Przekonania religijne uznano za sprawę pryw atną, w yjętą z obszaru życia publicznego. Choć, tak ja k daw niej, katolicy i protestanci pryw atnie mogli różnić
160
TOLERANCJA. C ZYLI M IŁO SIERDZIE LIB E R AŁA
się co do roli kultu Matki Bożej, to jednak nie w olno im było prowadzić z tego powodu walki na śmierć i życie; m usieli się wzajem nie tolerować, czyli nie odwoływać się do przem ocy jak o argumentu w sporze o charakterze teologicznym . To dlatego właśnie tolerancja w klasycznej postaci nie ozna czała w żadnym przypadku akceptacji - niezgoda na poglądy drugiej strony była oczywista. Klasyczny liberalizm zakładał, iż neutralność państw a i polityki, sfery publicznej w kwestiach m etafizycznych, moralnych, będzie najlepszym rozwiązaniem , gw arantującym spokój w ew nętrzny - niezbędny w arunek rozwoju i dobro bytu. O statnią rzeczą, jakiej mogli oczekiwać kupcy i przed siębiorcy. były krwawe spory wokół transsubstancji lub j a kiegokolwiek innego problem u teologicznego. Państwu w y znaczano rolę stróża nocnego, dbającego tylko o spokój i bezpieczeństw o obywateli, z których każdy ma prawo do osiągania szczęścia na swój sposób. Liberałow ie wierzyli, że wolne jednostki będą w stanie pokierow ać swoim życiem bez ingerencji państwa. Przymus obrażałby naturalną godność człow ieka, a krwawe spory zagroziłyby dobrobytowi. N atu ralnie - klasyczni liberałow ie zdawali sobie sprawę, iż m o ralność musi być fundam entem każdej w spólnoty politycz nej. Dawniej w ładza polityczna, która tw ierdziła, że posiada nadziem ską legitymację, w ym uszała posłuszeństw o siłą. W liberalnym społeczeństw ie źródłem w ładzy je st zgoda samych rządzonych. Jeżeli więc nie przym us i restrykcje, to co innego miało zapewnić harm onię społeczną? Liberałow ie odpowiadali: natura. Każda jednostka dysponuje rozumem i jeśli ty lko odrzuci zasłonę przesądu i zwodniczej tradycji, będzie w stanie odkryć i wcielić w życie racjonalne prawo natury. Dobrowolny, racjonalny w ybór popchnie jednostkę ku dobru, bez dodatkowej kontroli i sankcji ze strony pań stwa. K ontrow ersje religijne były zaś z zasady nieracjonalne, to znaczy nie daw ały się rozstrzygnąć na drodze dyskusji. W iara to rodzaj irracjonalnej i subiektywnej nam iętności i jak o taka powinna zostać ograniczona do sfery prywatności. Racjonalnym badaniem rzeczywistości zajęła się nauka, dą
TOLERANCJA, C Z Y LI M IŁO SIERD ZIE LIB E R A Ł A
161
żąca do w iedzy pew nej, em pirycznej, wyżej cenionej od jałow ych spekulacji. Liberał klasyczny zdaw ał się mówić: „Praw da istnieje, lecz pow inniśm y postępow ać w polityce tak, jak b y jej nie było, gdyż ze sm utkiem należy stwierdzić, że ilekroć chcem y j ą potraktow ać pow ażnie jak o rodzaj re gulatora naszych stosunków społecznych, tylekroć prow adzi to do nieszczęść i krw aw ych konfliktów . W spraw ach pu blicznych kierujem y się w ięc P raw dą rozumu, pozostaw iając Prawdę w iary ograniczoną do sfery pryw atności” .
Ślub w kościele ludzkim Posum ujm y w ięc to, co zostało do tej pory pow iedziane. T olerancja klasycznych liberałów była neutralnym m oralnie narzędziem , um iejscow ionym poza sferą wartości. Było to m ożliwe tylko w ram ach rozdziału polityki i pryw atności, państw a i społeczeństw a. W projekcie tym tkw ił jed n ak pa radoks, gdyż stabilność w spólnoty zapew niała w gruncie rzeczy, ja k daw niej, m oralność chrześcijańska. Istniał jed en jasn o określony system w artości, uznaw any za dom inujący, i jed en dom inujący w zorzec obyw atela i człowieka. Ten pierw otny projekt liberalny uległ na przestrzeni dw u stu lat w ielu zasadniczym zm ianom - m iały na to w pływ kolejne fale przekształceń europejskiej kultury, począw szy od rom antyzm u, poprzez pozytywizm , historyzm , psycho analizę, antropologię, a kończąc na rew olucji kontrkulturowej lat sześćdziesiątych. Podstaw ow ym efektem tego proce su było zaakceptow anie przez liberałów w iary w relatywizm wszelkich w artości kulturow ych. O znaczało to zasadniczy zw rot w tradycji liberalnej: klasyczny liberalizm , pom im o w yłączenia ze sfery polityki kwestii ostatecznych, zakładał istnienie praw a natury - pow szechnego i niezależnego od woli jed n o stek (w tym sensie tolerancja oznaczała praw o do błędu). Idea relatyw izm u podw ażyła tę wiarę. Jej zw olennicy tw ierdzili, że nie istnieją żadne praw dy uniw ersalne, w szyst ko bowiem zależy od kulturow ego i historycznego kontekstu. Pod ich wpływ em klasyczne społeczeństw o liberalne, oparte na w ierze w istnienie uniw ersalnych praw człow ieka i po
162
K )L i RANCJA. C ZYLI M IŁO SIERDZIE LIB E R A ŁA
stęp. przekształciło się w otw arte społeczeństw o w ielokultu rowe. Nie uznaje ono żadnego pow szechnie obow iązującego wzorca, nie wierzy w ośw ieceniow y postęp i nie uważa, że cyw ilizacja europejska je st lepsza od innych kultur. Relaty wizm zburzył wiarę w możliwość jakiejkolw iek norm y trans cendentnej - czy to religijnej, czy też praw no-naturalnej. W spółczesny liberał wobec tego twierdzi: „N ie istnieje żad na pow szechnie obow iązująca Prawda, a gdyby naw et ist niała. nie sposób byłoby się o tym przekonać”. N ikt więc nie może tw ierdzić, że wie lepiej od innych, co je st słuszne, a co niesłuszne. Źródłem wzorców zachowań nie może ju ż być dłużej tra dycja ani instytucje publiczne z państwem na czele. Każdy powinien tworzyć swój własny, niepow tarzalny styl życia: sam orealizacja jednostki staje się celem najważniejszym . Szczęście nie zależy od spełnienia wym ogów stawianych z zew nątrz (przez rodzinę, rolę społeczną, m oralność religij ną), lecz polega na odnalezieniu swojej własnej drogi. R oz maitość propozycji w sferze kultury w zbogaca naszą rzeczy wistość. W sytuacji, gdy potrzeba wyboru drogi sam orealiza cji staje się podstawowym w yzwaniem , naczelną cnotą libe ralną musi zostać otwartość. Tylko ten, kto je st otw arty na poszukiwanie, na to, co inne, odnajdzie swoje własne, nie pow tarzalne szczęście. M ożna zapytać, co wobec tego będzie sposobem określa nia słuszności w yboru, jeśli nie istnieje żaden konkretny wzór dobrego obyw atela (jak w XIX wieku np. w zór m iesz czanina)? Perm isywni liberałow ie odpow iadają na to: m ier nikiem takim jest autentyzm i zaangażow anie, z jakim doko nuje się wyboru w łasnego stylu życia. Dowodem na to są akty ekspresji - im skrajniejsze, im bardziej gorszące tych, który są nieautentyczni, tym prawdziwsze. W szelki bunt je st z zasady twórczy, je st heroicznym aktem przeciw staw ienia się pustce, w jakiej żyje człow iek, aktem wzbogacającym kulturę. Nota bene łatw o może to doprow adzić do absurdal nej sytuacji, gdy zwykły chuligan uznany zostanie za „autentycznego buntow nika”, bo sam określa swoje w artości
TOLERANCJA. C ZYLI M IŁO SIERDZIE L IB E R A Ł A
163
i utożsam ia się z nimi - w przeciw ieństw ie do swych „drobnom ieszczańskich” ofiar, które są „nieautentyczne”, bo utożsam iają się z w artościam i narzuconym i im przez społe czeństwo.
Pokochać innego W liberalnym społeczeństw ie perm isywnym sposób rozu m ienia tolerancji uległ siłą rzeczy daleko idącym przekształ ceniom . Jeśli bowiem nie istnieje pow szechna norm a, jed n a m oralność, jeśli każdy pow inien dążyć do sam orealizacji w sobie tylko w łaściw y sposób, to tolerancja przestaje ozna czać powstrzym yw aną dezaprobatę i przeistacza się w otw ar tość, w przyzw olenie, będące w gruncie rzeczy rodzajem sceptycznej obojętności w obec poglądów innych (tak dziś rozum iem y opinię o kimś: „on je s t tolerancyjny”, czyli w istocie „pobłażliw y”). W ychodząc od odm iennie zdefi niowanej tolerancji, liberał dzisiejszy poprzez otw artość dochodzi do „akceptacji” . N ie w ystarczy ju ż dzisiaj „tole row ać” odm ienność, to znaczy cierpliw ie znosić jej obecność - trzeba j ą zrozum ieć, zaakceptow ać. W zrelatyw izow anym społeczeństw ie nie je st ju ż m ożliw a przem oc polityczna w stosunku do m niejszości - consensus dem okratyczny uznaw any je s t przez w szystkich praw ie członków wspólnoty. N ie groźba przem ocy m obilizuje w ięc liberałów , lecz kategoryczność sądów w ydaw anych przez grupy niew zruszenie obstające przy swoich przekonaniach i odm aw iające akceptacji pew nym m niejszościom (choć przecież odm ow a akceptacji, czyli rozum ienia odm ienności, nie je s t rów noznaczna z w ycofaniem się z tolerancji). W społeczeństw ie perm isyw nym w iara w w yłączność własnej Prawdy odbierana je s t jak o fałsz i zagrożenie, jak o akt agresji. Fałsz - gdyż u fundam entów dzisiejszego libera lizm u tkwi przekonanie o w zględności w artości i poznawczej bezradności człow ieka, uw ikłanego zawsze w różnorodne konteksty - historyczne, kulturow e, rasow e, płciow e, itd., itd. W szystkie praw dy cząstkow e są rów ne - kto tw ierdzi, że tylko jed n a z nich je s t obow iązująca, po prostu się myli.
164
Í OI.l RANC'JA. C ZYLI M IŁOSIERDZIE LIB E R A ŁA
Odrzucanie poglądów innych, naw et jeśli nie prowadzi do przemocy, lecz wyraża się tylko w krytyce, w ydaje się dla liberałów wypływać z niedem okratycznego poczucia w yż szości. braku gotowości otw arcia się, z zam knięcia się w sobie. Stąd też płynąć może zagrożenie dla porządku spo łecznego - poniew aż ktoś przekonany o w yłączności własnej praw d\ narusza consensus relatywistyczny. O kreśla się go mianem ..fundam entalisty", uzurpatora, który przyw łaszcza sobie prawo do dyktow ania innym, co je st słuszne, a co nie jest. Interesujący wydaje się fakt, że klasyczni liberałow ie by najmniej nie uważali szyderstw, wyrazów potępienia i gwał townej krytyki za przejawy nietolerancji. W olter pisał w Traktacie o tolerancji: „M ówi się w różnych broszurach, że wolnom yśliciele są nietolerancyjni, co je st niedorzeczno ścią. bo wolnom yślność i tolerancja znaczą to samo. Udo wadnia się to zabawnie, mówiąc, że w olnom yśliciele drwili ze swych przeciwników i skarżyli się na niegodziw e lub szkodliwe przywileje, które przywłaszczył sobie kler. N ie m a w tym nietolerancji, gdy ktoś w yśm iew a ludzi kiepsko rozu m ujących (...). To dwie rzeczy nader odm ienne: kpić sobie z człow ieka, a prześladować go” . Swoistym papierkiem lakm usowym , przy pom ocy którego sprawdza się stopień otw artości społeczeństw i jednostek, stał\ się wszelkiego rodzaju m niejszości, w szelkie grupy różniące się od w iększości swym sposobem życia, tradycją, kolorem skóry, itd. Każda m niejszość je st tu w ięc m ęczenni kiem sprawy w ielokulturow ości - musi bezustannie zmagać się z represyw ną większością, która chce jej narzucić swe wartości. M niejszości ju ż daw no osiągnęły bezpieczeństw o w rozum ieniu klasycznych liberałów - w państw ach dem o kratycznych. w państwach prawa, nie są one ju ż obiektem prześladowań politycznych, nie używ a się w tym celu prze m oc) zorganizow anej, państwowej. Jednak dzisiaj to ju ż zbyt mało - m niejszości chcą być kochane, zrozum iane i akceptow ane (w szystko znaczy mniej więcej to samo). Tyl ko że w tym m om encie opuszczam y sferę polityki i wkra-
TOLERANCJA. C Z Y LI M IŁO SIERD ZIE L IB E R A ŁA
165
czarny w sferę kultury, prywatności. Liberalne państw o, któ re chroni m niejszości przed prześladow aniam i, nie je st od powiednim narzędziem do krzew ienia m iłości. Państwo za kreśla tylko granice aktywności ludzkiej, porządkuje sferę publiczną. Do jed nostek należy w ybór w e w łasnym sum ieniu co je s t dobre, a co złe. Kłopoty pojaw iają się, gdy m niejszo ści zaczynają w yw ierać w pływ na politykę, burząc tym sa mym kulturow e fundam enty w spólnoty (np. kw estia adopcji dzieci przez pary hom oseksualne).
Pochwała obojętności Tolerancja perm isyw nego liberalizm u rozszerza swoje zna czenie, upodabniając się do takich pojęć, ja k akceptacja i rozum ienie. W efekcie traci swój neutralny m oralnie cha rakter narzędzia liberalnej polityki i przekształca się w m o raln ą cnotę nowego liberalizm u. M ów iąc o kimś: „to czło w iek tolerancyjny”, m ów im y w istocie: „to dobry człow iek” . W tym m om encie jed n ak siłą rzeczy w kraczam y w pew ien obszar dw uznaczności - jeśli bow iem „tolerancja” znaczy tyle, co bliżej niesprecyzow ane dobro, sum a pozytyw nych uczuć żyw ionych w stosunku do innych, to zbliża się ona do chrześcijańskiej m iłości bliźniego. Tyle, że całość konstruk cji, której zw ornikiem je s t tak pojęta tolerancja, w yprana została z chrześcijańskiej treści, gdyż, ja k tw ierdzą liberało wie, konkretne rozw iązania chrześcijańskiej m oralności są nazbyt restryktyw ne i anachroniczne. Jeśli m iłość utożsam iam y z tolerancją, łatw iejsze wtedy będzie zrozum ienie now ego znaczenia pojęcia nietolerancji przeciw ieństw em m iłości je s t bow iem nienaw iść, opozycją dobra je s t zło. Przez nietolerancję nie określa się w ięc ju ż tylko politycznej dyskrym inacji, lecz w szelką postaw ę za m knięcia, niezrozum ienia, braku akceptacji. Istnieje jeszcze inny obszar dw uznaczności - pierw otna, klasyczna tolerancja m ożliw a była tylko wtedy, gdy ludzie przekonani byli o słuszności w yłącznie w łasnych poglądów i jednocześnie pew ni, że inni błądzą. W arunkiem istnienia tolerancji je s t potencjalny konflikt: jeśli to, co różni się od
166
TOLERANCJA. CZYLI M IŁO SIERDZIE LIB E R A ŁA
moich poglądów, jest mi obojętne, to tym samym tolerancja odm ienności jest zbędna. Tolerow ać m ożna tylko to, z czym się nie zgadzamy. W tym sensie problem tolerancji (rozum ianej klasycznie) zanika autom atycznie w społeczeń stwie. w którym króluje przyzw olenie i pobłażliw ość wobec wszystkiego, co odm ienne. Tam, gdzie w szyscy powinni akceptować i rozumieć innych, gdzie z góry daje się każde mu prawo do nieskrępowanej sam orealizacji - tam nie ist nieje przestrzeń potencjalnego konfliktu, który trzeba by było opanow ać przez pow ściągnięcie dezaprobaty. A ponie waż nie sposób utożsam iać się ze wszystkim i i rozum ieć wszystkich, nie tracąc jednocześnie własnej tożsam ości wezwanie do powszechnej miłości wzajem nej łatw o może zmienić się w pochw ałę obojętności.
Ziemia jałowa Pojawić się musi jeszcze jedno, zasadnicze pytanie, przed którym nie może uciec żadna ludzka społeczność - skąd pochodzi zło, gdzie leży przyczyna cierpień zadawanych jednym ludziom przez innych? Perm isywny liberalizm od rzuca m etafizyczne w yjaśnienia religijne; szatan, grzech pierw orodny - to w szystko je st m itologią jednej z wielu możliwych religii. Źródłem zła nie je st jednostka, lecz zbio rowość. M łodzież dem oluje stadiony, bo czuje się sfrustro wana i zagrożona bezrobociem , narkom ani biorą narkotyki, bo zawiodła ich rodzina i szkoła, bezdomni kradną na dw or cach. bo nikt nie chce im pomóc, itd. Zło płynie z kultury większości - represyw nej, próbującej zm ienić niedostosow a nych tak, by pasowali do jej arbitralnych wzorców. Jako bezpośrednią przyczynę nietolerancji liberałow ie w skazują obskurantyzm . W edług nich człow iek je st z natury istotą racjonalną, czyli zdolną do harm onijnego w spółżycia z in nymi (dalekie echo klasycznego liberalizm u). Brak otw arto ści. brak wiedzy o innych, zam knięcie się na to, co odm ien ne. lęk przed nieznanym , popychają ludzi do nietolerancji. Remedium stanowić może tylko wiedza, inform acja. Ludzie poinform ow ani, oczyszczeni z balastu irracjonalnej tradycji,
TOLERANCJA. C Z Y LI M IŁO SIERD ZIE L IB E R A Ł A
167
będą w stanie dostrzec racjonalną oczyw istość kultury perm isywnej. Tak więc nietolerancja nie je s t innym, nowym słowem na określenie zła, ona sam a je s t złem liberalnego św iata - bo wiem liberalna m oralistyka rozgryw a się poza tradycyjnie zdefiniow anym dobrem i złem. Zło opisyw ane w kategoriach grzechu czy w iny je s t tylko figurą m itologiczną jednej z w ielu kultur. A przecież żaden z partykularnych projektów m oralnych nie może stanowić podstaw y do oceny pozosta łych. Tolerancja zostaje tym samym podniesiona do rangi naczelnej cnoty społeczeństw a perm isyw nego, o tyle jed n ak dziwnej, że wypranej z wszelkiej treści. Treść bow iem zaw sze je s t subiektywna, w ybierana czy też tw orzona przez je d nostkę w edług jej uznania. Poza w ym ogiem tolerancji, czyli akceptacji wszystkich m ożliw ych w yborów , naw et takich, które zaprzeczają sensow ności m ojego w łasnego, nic więcej nie łączy m nie z jednostkam i żyjącym i w społeczeństw ie, które zatem przestaje być w spólnotą (bo w spólnota zakłada pozytyw ny rdzeń jej tożsam ości), a staje się agregatem luźno zw iązanych jednostek. W szystko, co je łączy, to rynek, na którym zdobyw ają środki do osiągania swych osobistych celów i lęk.przed m ożliw ą przem ocą polityczną w ym ierzoną w innych.
Kuszenie liberała Tak oto, na koniec, pow racam y do „nietolerancji w obec cho rych na A ID S” . T olerancja nie oznacza w tym przypadku „tolerow ania czyichś poglądów ” - byłby to czysty absurd, bo choroba nie je s t „poglądem ” . Chodzi o brak m iłości bliźnie go, o pom oc św iadczoną potrzebującym . N ietolerancja więc je s t słowem użytym dla nazw ania postaw y m oralnie nagan nej - zła. Zło zaś nie w ynika w tym przypadku ze skłonności do grzechu, lecz z braku wiedzy, niedoinform ow ania o przy czynach choroby, m ożliwości zakażenia - jednym słowem z przesądów i uprzedzeń. Zarzut braku m iłosierdzia uruchom ić by m usiał cały ciąg skojarzeń, osadzających w ydarzenie w perspektyw ie chrze
168
IOLLRANC'JA. CZYLI M IŁO SIERDZIE LIB E R A LA
ścijańskiej. A jeśli m iłosierdzie - to również i grzech, kara, odkupienie, piekło, w strzem ięźliw ość, pojęcia norm y i zbo czenia. itd. - cała owa „m itologia” , cały ów zrelatyw izow any - według w spółczesnych liberałów - przez czas i przestrzeń kostium, w jaki akurat tylko w Europie ubrała się ludzka natura. A kceptacja systemów moralnych nie może być w y biórcza - bow iem albo uznaje się je za prawdziwe, albo za przypadkowe; godząc się na chrześcijański system pojęciow y w tym przypadku, godzilibyśm y się na konieczność jego stosowania także w innych sytuacjach. Państwo liberalne nie stawia sobie za cel, by zm uszać lu dzi do kochania swych bliźnich - za to jego podstawowym obowiązkiem jest na przykład obrona własności i porządku. M oralność zaś, aby była skuteczna i żywa, potrzebuje sankcji nieskończenie wyższej, niż oburzenie dziennikarza, rzucają cego anatem ę „ciem nogrodu” . W yrzucona niegdyś przez liberałów ze sfery publicznej społeczna m oralistyka powraca, tyle że w pokracznej formie. Z pozbawionej pozytywnej treści moralnej techniki pow strzym yw ania konfliktów robi się norm ę moralną. N astępnie w tłacza się w stare pojęcie liberalne dawne, chrześcijańskie odruchy m oralne. Całość daje dosyć dziw aczną hybrydę - bardziej naw et niż m oralno ści, zagraża ona liberalnej filozofii polityki. Perm isywny liberalizm uważa, że chroni porządek rozu mu przed religijną irracjonalną apodyktycznością - nic bar dziej fałszywego. W istocie obala klasyczną neutralność religijną polityki i w tłacza w nią spór parareligijny, spór o Prawdę, a więc robi dokładnie to, czego chcieli uniknąć klasyczni liberałow ie. Jest on bowiem także pseudoreligią, jeśli przez religię rozum ie jakikolw iek całościow y projekt św iatopoglądowy, dający swe w łasne odpowiedzi na tem at sensu życia człow ieka i celu istnienia społeczeństw a. Choć staw ia się ponad kulturam i (zawsze partykularnym i), sam będąc rzekom o uniw ersalny - je st tylko pew ną kulturą, go tow ą do starcia z innymi w obronie swojej Prawdy. W ydaje się, że um ysłowość obu antagonistów tej dyskusji - zarówno liberalizm u, ja k i chrześcijaństw a - znajduje się
TOLERANCJA. C ZYLI M IŁO SIERD ZIE LIB E R A Ł A
169
w stanie głębokiego kryzysu i ferm entu, choć każda z innych powodów. Ich w zajem ny konflikt w yznacza dziś zasadnicze napięcie kulturow e naszego świata. N a m arginesie m ożna zauważyć, że chociaż niektórzy kw estionują europejskość Polski, chcą do Europy w racać - to przecież w idać jasno, że dzielim y z n ią te same niepokoje; jesteśm y jej częścią na dobre i na złe.
CHCIWOŚĆ KONTRA ZAWIŚĆ
Pom ysł podatku liniow ego pow raca regularnie do naszych publicznych debat. Jego prostota robi w rażenie na bardzo wielu ludziach - to takie spraw iedliw e, przytakują, nie m o gąc oprzeć się czarowi racjonalnej precyzji argum entów. W ten sposób um yka szerszej publiczności absolutna rew olucyjność tego pom ysłu - w szakże nie m a żadnego dużego zachodniego kraju, w którym istniałaby podobna instytucja. Przeciw nicy progresyw nego opodatkow ania, którzy nazy w ają je pogardliw ie „socjalistycznym reliktem ”, m ają rację tyle, że nie chodzi tutaj o relikt PRL, lecz elem ent porządku gospodarczego w ynikający z głęboko zakorzenionej we w spółczesnych społeczeństw ach zasady redystrybucji dóbr. Zgodnie z n ią obow iązkiem państw a je st dbanie o słabszych i biedniejszych członków społeczeństw a. N ie je st to bynajm niej pom ysł stary - stanowi on raczej w kład ideologii socja listycznej do głębokiego ideologicznego konsensusu, na któ rym w spierają się w spółczesne dem okracje. To dlatego sprow adzanie całej spraw y tylko do wyliczeń, ile to przyniesie budżetow i, czy b ęd ą pieniądze, czy nie, kto na tym skorzysta, a kto straci, nie są w istocie aż tak ważne pom ysł podatku liniow ego, przebrany w kostium technicznej operacji, oznacza poddanie w w ątpliw ość jednej z funda m entalnych dla now oczesnych społeczeństw instytucji poli tycznych. Jest to ważne dlatego, że polityka to nie adm ini strow anie w zrostem gospodarczym , lecz także - a w dem o kracji naw et przede w szystkim - spraw a zbiorow ych nam ięt ności, które nie poddają się tak łatw o m atem atycznobuchalteryjnym operacjom . W tym także spraw a niskich nam iętności, bowiem , co przecież oczyw iste, ludzie to anioły i nie sposób urządzić żadnego państw a pod słońcem w edle zasad zaw artych w „K azaniu na górze” .
172
CHCIWOŚĆ KONTRA ZAWIŚĆ
Zw olennicy podatku liniowego m ówią, że je st on w rze cz) w istości niespraw iedliw ą karą za większe od przeciętnych dochody osiągane uczciw ą pracą; wobec tego idea progre sywnego opodatkow ania wynika w gruncie rzeczy nie tyle z chęci przysporzenia środków, lecz z zawiści. M ają rację. Tyle. że jest także druga strona m edalu - hasła spraw iedli wości. racjonalne argumenty, m ówiące, że przecież dochody najbogatszych przysparzają także korzyści mniej zamożnym , są również tylko rodzajem retoryki, kostiumem, pod którym skrywa się nam iętność równie nieładna i niska ja k zawiść chciwość. Kiedy sto lat tem u budowano zręby w spółczesnych libe ralnych dem okracji m asowych, podstawowym problem em była obaw a o dopuszczenie m ilionów słabiej w ykształconych i niezam ożnych członków społeczeństw a do pełni praw po litycznych. Chodziło o to, aby uniknąć sytuacji, w której społeczeństw o rozpadnie się na dwie zw alczające się grupy tych, którzy m ają i tych, którzy nie mają. Celem było zatem połączenie ich w całość, we w spólnotę gotow ą żyć razem. Lęk przed rewolucją, przed zawiścią, która popycha do przem ocy, zm usił klasy posiadające do akceptacji zasady redystrybucji. Nie było to łatw e, szło z oporam i - sto lat temu przedsiębiorcy uważali składkę ubezpieczeniow ą pła coną na robotnika za kradzież, a pom ysł płatnego urlopu za absurdalną propozycję płacenia za nieróbstw o - i trzeba po wiedzieć, że ich argum enty były rów nie racjonalne, ja k dzi siejsze za podatkiem liniowym. Nie wynika z tego oczywiście, że podatek liniowy grozi w obecnej sytuacji rew olucją - taki argum ent byłby dzisiaj śmieszny. C eną płaconą za odchodzenie od idei redystrybucji dochodu narodowego je st raczej zanikanie poczucia w spól not) i politycznego centrum, stabilizującego system społeczny i polityczny. Dobrą ilustracją tych procesów są Stany Zjedno czone - od lat osiemdziesiątych, od czasów „raeganom iki”, ze szczególnym nasileniem propaguje się tam idee libertariańskie - wolności gospodarczej, indywidualizm u, w yższości zasad wolnej konkurencji. Ich zw olennicy odpow iadali
CHCIWOŚĆ KO NTRA ZAWIŚĆ
173
swoim krytykom, że gospodarka przypom ina fontannę - tak ja k woda, która rozlew a się u jej w ierzchołka, w końcu do ciera także na niższe stopnie, tak też i korzyści ze w zrostu gospodarczego, początkow o ograniczone tylko do kręgu naj zam ożniejszych, stopniow o dotrą także do grup m niej za możnych. Po kilkunastu latach widać, że ten m echanizm szwankuje. To prawda - w Am eryce stale przybyw a m ilione rów, z drugiej jednak strony przybyw a także tych, którzy żyją w ubóstwie. Zaczyna zaś kurczyć się klasa średnia, od zawsze uznaw ana za fundam ent stabilności dem okracji. Za wiść i chciw ość, do tej pory złączone mniej lub bardziej w całość, neutralizującą ich szkodliw y wpływ, co więcej całość potrafiącą te ludzkie w ady zm usić do pracy na rzecz powszechnej korzyści - dzisiaj znów zaczynają się krystali zować w swej czystej postaci. N ie m a rów nież powodu, aby dem onizow ać ludzkie w ady - poniew aż są one stałymi elem entam i ludzkiej kondycji, dlatego właściw ym zadaniem polityków je st sprzęganie ich z cnotam i w taki sposób, aby pracow ały na rzecz dobra wspólnego. Do tego potrzeba jed n ak czegoś w ięcej, niż tylko buchalteryjnej skrupulatności - trzeba w yobraźni i rozsądku. Dlatego abstrahow anie od nam iętności nurtujących dem o kratyczną w iększość je st tak ą sam ą naiw nością, ja k zżym anie się na geopolityczne położenie w łasnego kraju - jed n o i dru gie po prostu istnieje, a polityk, który tego nie dostrzega, kieruje się raczej w iernością pewnej ideologicznej utopii niż zdrowym rozsądkiem . Chyba, że chodzi tylko o to, aby poka zać w łasnem u elektoratow i - chciałem dobrze, ale socjaliści z lewa i z praw a podstaw ili mi nogę. W tedy to zupełnie co innego - ot, jeszcze jedna, m ała socjotechniczna m anipula cja.
NIĆ ARIADNY. O ZWIĄZKACH KULTURY I POLI TYKI W MYŚLI KONSERWATYWNEJ
W opinii Edm unda B urke’a, ojca założyciela konserw atyw nej tradycji intelektualnej, rew olucja francuska była „naj w ażniejszą z rew olucji” dotychczasow ych, poniew aż przy niosła całkow ity przew rót w „uczuciach, obyczajach i prze konaniach m oralnych” ( Rozważania o rew olucji we Francji). Zdanie to zaw iera zasadnicze dla całej późniejszej myśli konserw atyw nej przekonanie o w spółzależności porządku kultury i porządku politycznego. Pomim o bow iem nacisku kładzionego na sprawy kultury, pom im o częstych jerem iad i lam entów nad upadkiem kultury, obyczajów czy tradycji, konserw atyzm nie je s t tylko stanowiskiem estetycznym , lecz przede w szystkim filozofią polityczną. Łączenie pesym izm u kulturow ego z kategorycznym i profecjam i politycznym i tłu m aczy zresztą łatw ość, z ja k ą dochodzi do nieporozum ień w odczytyw aniu m yśli konserw atyw nej. W nowoczesnym , m odernistycznym dyskursie politycznym sfery polityki i kultury są rozłączne, stanow ią dw a oddzielone ściśle rejony życia społecznego. Stąd sądy przepow iadające nastanie tyra nii, bądź dla odm iany epokę chaosu, upadek cywilizacji i nadejście nowego barbarzyństw a tylko na podstaw ie kryzy su poezji, zaniku prozy realistycznej czy też rozpanoszenia się głupawych program ów telew izyjnych, m ogą sprzyjać pobłażliw em u traktow aniu konserw atyw nej refleksji nad kulturą. Rzecz jed n ak je st bardziej skom plikow ana, niż m o głoby to się w ydaw ać na pierw szy rzut oka. R ew olucja francuska budziła bowiem najw yższy niepokój B urkę’a nie dlatego, iż była ona uzurpacją, nagłym przeję ciem w ładzy z użyciem przem ocy - zdarzenia tego rodzaju były przecież dosyć częste w historii, nie w yłączając samej Anglii, lecz dlatego, że była próbą całościow ej przebudow y stosunków społecznych, była obaleniem całego dotychcza
176 M C ARIAD N Y. O /W IĄ Z K A C H K U LTU R Y I POLITYKI...
sowego ustroju Francji, porządku społecznego we w szyst kich jeg o wym iarach - społecznym , politycznym , obyczajo wym. religijnym , itd. Znaczenie rewolucji polega zatem w e dług B urke‘a nie na tym, iż posiadała ona charakter p o litycz ny. lecz kulturowy. O balenie prawowitej w ładzy stanowiło dla niego odrażającą uzurpację, lecz jeszcze bardziej odra żając) i w istocie szaleńczy w ydawał mu się zam iar odrzuce nia tradycji i obyczajów odziedziczonych po przodkach. Każdy bowiem naród, w jeg o przekonaniu, powinien ..posiadać system obyczajów, który mógłby budzić upodoba nie właściw ie ukształtow anego um ysłu’'; rew olucja niszcząc ów system (..system obyczajów ” - czyli kulturę), narażała społeczeństw o na najw iększe niebezpieczeństw o: „K iedy odbiera się nam daw ne przekonania i zasady życia, tracim y coś nieskończenie cennego. Od tej chwili nie mamy ju ż kompasu, któiy m ógłby nam przewodzić, nie wiem y też do kładnie. do jakiego portu zdążam y” . Kultura wedle konserw atystów je st zawsze dziedzictw em , które w spółczesne pokolenie otrzym ało w spadku po przod kach i powinno przekazać swoim następcom . Pozostając w ramach logiki m etafor organicznych, których często uży w ają konserwatyści opisując kulturę (porów nują j ą przecież często do drzewa), musi być ona zakorzeniona w przeszłości. Konserwatyści odrzucali od samego początku liberalną teorię kontraktu, w skazując w łaśnie na historyczny charakter po rządku społecznego. N ajdobitniej przekonanie to w yraził Burkę w klasycznym dla myśli konserwatywnej fragm encie Rozważań: ..Społeczeństwo je st rzeczywiście umową. Po mniejsze umowy, dotyczące przedm iotów budzących chw i lowe jedynie zainteresow anie, m ożna rozw iązyw ać wedle woli. ale państwa nie wolno uważać za nie różniące się ni czym od spółki do handlu pieprzem i kawą, perkalem lub tytoniem, czy innym mało znaczącym towarem , którą zaw ią zuje się z racji błahego, przejściow ego interesu i rozw iązuje na każde życzenie stron. N ależy odnosić się do niego ze spe cjalnym szacunkiem , bo nie je st ono spółką dotyczącą rzeczy służących wyłącznie pospolitej, anim alnej egzystencji, nie
NIĆ AR IAD N Y. O ZW IĄ ZK AC H K U L T U R Y I P O LITYKI...
177
trwałej i kruchej. To w spółudział w e wszelkiej nauce, we wszelkiej sztuce, w każdej cnocie i wszelkiej doskonałości. Ale skoro celów takiej spółki nie m ożna osiągnąć w ciągu w ielu pokoleń, staje się ona spółką w iążącą nie tylko żyją cych, lecz także żyjących i zm arłych, oraz tych, którzy m ają się narodzić” . Dziedzictw o przeszłości nie je s t jed n ak „rzeczą” - bala stem, który należy odrzucić ja k tw ierdzą liberałow ie - lecz pew nym zobow iązaniem . Tradycja w ym aga - używ ając gadam erow skiego języka, który je s t ja k najbardziej na m iejscu, poniew aż konserw atyw na teoria kultury m a w iele w spólnego z herm eneutyką - potw ierdzenia, uchw ycenia i kultyw acji. W ym aga wysiłku, dialogu toczonego z przeszłością, który um ożliw ia nie tylko zachow anie ciągłości, lecz rów nież roz wój i pozw ala przekroczyć - ja k określił tę przyw arę T. S. Eliot - ciasnotę prow incjonalizm u czasu. K ultura i tradycja zatem to w rozum ieniu konserw atysty synonim y. K ażda kultura je s t sposobem uobecniania w iedzy odziedziczonej po przeszłości przez żyjące pokolenie. K ultura je s t zatem nie tyle „rzeczą”, nie je st balastem , ile sposobem istnienia dzie dzictw a m inionych pokoleń.
Organiczna jedność kultury Troska o duchow y ład organizujący życie zbiorow ości nie sprow adza się zatem dla konserw atystów tylko do troski 0 kulturę wysoką, lecz o całość kultury. Stanowisko takie w ynika z przekonania o organicznym charakterze kultury, która w tej perspektyw ie postrzegana je st jak o jed n o lita ca łość - zarów no na poziom ie zw anym „kulturą w ysoką”, ja k 1 bardziej pow szechnych form kultury. Tylko w ram ach or ganicznej teorii kultury zrozum iała staje się w spółm ierność sądów estetycznych i politycznych, charakterystyczna dla myśli konserw atyw nej. Ilustracją takiego w łaśnie stosunku do kultury są poglądy w yłożone przez T. S. Eliota w jeg o obszernych esejach The Idea o f a Christian Society oraz Notes tow ards the définition o f culture. O drzuca on w nich definicje pojęcia kultury używ ane w e w spółczesnych na
178 M Ć AR IAD N Y. O ZW IĄ ZKAC H K U LTU R Y I PO LITYKI...
ukach społecznych, określające tym mianem każdy zespół symboli służących jak iejś grupie ludzi do opisu i rozum ienia rzeczywistości w której żyją (zgodnie z tym sposobem m y ślenia mówi się dzisiaj o „kulturze’' m łodzieżowej na równi z ..kulturą“ wysoką). Eliot w swoim rozum ieniu kultury od słania kolejne jej poziom y, podąża w głąb, w kierunku jej źródła. W ychodzi tym samym od organicznej jedności utajo nego ładu duchow ego, dążąc do tej jego części, która zaj muje m iejsce centralne, ogniskując w sobie w szystkie naj w ażniejsze żyw otne funkcje, um ożliw iające funkcjonow anie całości. N a samej powierzchni znajduje się tkanka obycza jów . zwyczajów , rytuałów, zachowań społecznych, organi zujących codzienne życie członków ludzkiej zbiorow ości. Dalej znajduje się obszar bardziej świadom ej twórczości ..kultura w ysoka”, najgłębiej zaś znajduje się religia. To ona stanowi źródło duchow ego ładu przenikającego wszystkie szczeble kultury - jak pisze w prost Eliot - kultura je st w istocie „inkam acją religii” . To ona odpow iada na pytanie o to, jaki je st cel ludzkiego życia, jak i je st jeg o sens. W okół tego podstaw ow ego rozstrzygnięcia budowane są kolejne kręgi kulturow ego projektu, organizującego życie danej zbio rowości. Kultura wedle konserw atystów nie może istnieć bez hie rarchii. W ynika to z faktu, iż tylko niew ielka część treści kultury może być w pełni uświadom iona. Stopień sam owiedzy jednostki oraz łatw ość w poruszaniu się po dziedzictw ie kulturowym , jak ie są niezbędne do upraw iania kultury w yso kiej, to zdolności charakteryzujące tylko wybitne jednostki. Dla znakom itej w iększości każdej ludzkiej zbiorow ości uczestnictw o w kulturze może odbywać się na o wiele mniej świadom ym poziom ie - wynika to z prostej antropologicznej obserw acji, którą m ożna znaleźć w tej lub innej formie u wszystkich konserwatystów. N ajzw ięźlej bodaj w yraził j ą Burkę, który stwierdził, iż w brew racjonalistycznym filozo fom „w iększość ludzi nie rozum uje” . Z grubsza m ożna przyjąć dwa różne sposoby istnienia kultury w perspektyw ie myśli konserwatywnej - poziom kultury wysokiej oraz po
NIĆ AR IAD N Y. O ZW IĄ ZK AC H K U LTU R Y I P O L IT Y K I...
179
ziom obyczaju; inaczej - dwa różne sposoby uobecniania skum ulowanej w tradycji w iedzy przeszłości, dw a różne rodzaje społecznej pam ięci. Obyczaj pam ięta „nieśw iadom ie” - znaczy to, iż św iado m ość niepow tarzalności przeszłości je st w nim osłabiona i niepełna; nie je s t głównym w arunkiem jeg o funkcjonow a nia. Obyczaj m a chronić przed niedogodnościam i zw iązany mi ze zm ianą (zm iana je st zawsze potencjalnie zagrożeniem ; zm iana jest, ja k pisał M ichael Oakeshott, „em blem atem za głady”). Obyczaj je st więc rodzajem wybiegu, ja k i ludzkie społeczności stosują, aby uchronić się przed św iadom ością zm ienności i niestałości życia, świadom ości tego, iż je st ono zawsze zagrożone przem ijaniem i rozpadem ; m a ułatw ić życie, uczynić je bezpiecznym i stabilnym. M ichael O akes hott w jednym ze swoich esejów przytoczył historię pew nego plem ienia M asajów , które zostało zm uszone do przeniesienia się do nowo otw artego rezerwatu. Tak drastyczne zerw anie ciągłości zagrażało ich tożsam ości. Poradzili sobie w ten sposób, że rzekom, wzgórzom i innym szczególnym m iej scom ich nowej ojczyzny nadali nazwy, których używ ali w starej. W ybieg ten pozw olił im złagodzić skutki bolesnej i gwałtownej zmiany, która odm ieniła ich los. H istoria ta była dla O akeshotta m etaforą ilustrującą pragnienie zapo m nienia, budow ania dom u w nieprzyjaznym świecie, na przekór ciągłym zm ianom . C złow iek tradycyjnej kultury odnajduje zatem swe po czucie bezpieczeństw a w obliczu nieprzyjaznego świata, gdy postępuje w zgodzie z odw iecznym rytuałem . R obi coś, po niew aż w szyscy zaw sze tak robili, ro b ią i b ęd ą robili. P onie w aż w iększość ludzi „nie rozum uje”, dlatego w chw ilach szczególnych lub trudnych m om entach sw ojego życia nie m ogą na drodze racjonalnego rozum ow ania poszukiw ać naj lepszego z m ożliw ych rozw iązań - nie m ają ku tem u ani zdolności, ani czasu. W takich w łaśnie m om entach przycho dzi im z pom ocą obyczaj, który - ja k pisze B urkę - je s t „zaw sze pod ręką”, gotów do użycia. Człow iek tradycyjny zyskuje bezpieczeństw o poprzez kom unię z pokoleniam i
180 NIĆ AR IAD N Y. O /W IĄ Z K A C H K U LTU R Y I PO LITYKI...
swych bezim iennych przodków. Kluczem do niego je s t po wtarzalność gestów i form uł - zawsze takich samych. Roger Scruton. pow tarzając klasyczną form ułę B urke'a, tak pisał o tradycji: ..jest to rodzaj unii łączącej żyjących z nienarodzo nymi i zmarłymi. Poprzez uczestnictw o (w tradycji - D.G.) widzę świat tak. ja k był on w idziany przez tych, którzy ode szli z niego przede mną. i jednocześnie tak, ja k będzie on widziany przez tych, którzy dopiero m ają nadejść. W ten sposób moja perspektyw a poszerza się (...). Za pośrednic twem rytuałów »moje oczy otw ierają się«, i widzę świat ju ż nie jak o przedm iot moich nędznych pragnień i zachcianek, lecz w całej jeg o praw dzie i w ieczności". To prawda, że obyczaj może pam iętać tylko to, co pow tarzalne, że ofiaro wuje spokój duszy za cenę w ypchnięcia w szystkiego, co w danej sytuacji niepow tarzalne, szczególne, co jednostko we. Jednak konserw atyści zdają się m ilcząco zakładać, że indywidualizm i osobow ość to luksus, na który stać w istocie niewielu. Kultura wysoka natom iast wiąże się z w ysiłkiem , z prze kraczaniem granic w łasnego dośw iadczenia, co zawsze przy nosi ze sobą pewne ryzyko. Przekraczanie granic w łasnego świata oznacza podążanie w kierunku tego, co nowe. N o wość, oryginalność - stanowi istotny elem ent tw órczości leżącej u podstaw wszelkiej działalności w obszarze kultury wysokiej. Bez twórczości praw dziw ie oryginalnej każda tradycja w obrębie kultury wysokiej kostnieje, przestaje się rozwijać. Logika obyczaju w ym usza gotowość do poddania się sztywnym regułom - gotowość zaw ieszenia własnej w ła dz) sądzenia i podporządkow ania się autorytetow i tradycji. Obyczaj opiera się na odtw arzaniu doskonałego wzoru. W tym sensie stoi on w sprzeczności z charakterem tw órczo ści w dziedzinie kultury w ysokiej, która zawsze w ypływ a z indywidualnych przeżyć i z potrzeb indywidualnej w rażli wości. Oba obszary kultury dzieli także stosunek do pam iętania i zapom inania - w obyczaju chodzi o pam iętanie ponadcza sowego sensu, o jeg o uobecnianie i zarazem o zapom inanie
NIĆ AR IAD N Y. O Z W IĄ ZKAC H K U L T U R Y I P O L IT Y K I...
181
wszystkiego tego, co nie przystaje do pierw otnego wzorca, co w yłam uje się spod jeg o w ładzy i co pogrąża się przez to w „teraz”, w chwili uwikłanej w przem ijanie. K ultura w yso ka natom iast stara się pam iętać przeszłość w jej niepow ta rzalności w brew upływ ającem u czasowi; stara się świadom ie rejestrow ać upływ czasu jak o ciąg rzeczyw istych zm ian w noszonych przez now e dzieła kultury w obręb dziedziczo nej z pokolenia na pokolenie tradycji. N ow e i oryginalne dzieło, now a myśl, zm ienia tradycję, m ieszcząc się jednocze śnie w jej obrębie. To, co nowe, m a swój początek, którem u tow arzyszą szczególne i niepow tarzalne okoliczności - po cząw szy od pierw szej i najw ażniejszej, ja k ą je s t niepow ta rzalna osobow ość twórcy. Obyczaj opiera się na pow tarzal ności pew nych zachow ań, z natury swojej społecznych. Obyczaj obejm uje i utw ierdza w św iecie to, co typow e; kul tura w ysoka je s t dom eną tego, co oryginalne i nietypowe. Dlatego granice obszarów obyczaju i kultury wysokiej w y znaczają przeciw staw ne sobie pary kategorii - świadom e i nieśw iadom e, indyw idualne i zbiorow e, tw órcze i odtw ór cze, to, co „pam iętane” i to, co „zapom niane”, to, co now e i to, co stale obecne, w ysiłek zw iązany z ryzykiem i bezpie czeństwo. K ultura w ysoka przechow uje pam ięć o pierw otnym , m e tafizycznym projekcie zbudow anym na fundam encie religii. O dpow iedzialna je s t w ięc za pam ięć o system ie w artości, który określa tożsam ość społeczeństw a. Pam ięta źródło, od którego zależy nieśw iadom y porządek obyczajów , tradycyj nych zw yczajów organizujących codzienne życie wspólnoty. Pam iętając treść pierw otnego projektu m etafizycznego, pa m ięta, jak i je s t cel istnienia społeczeństw a i jednostek w nim żyjących. U m ożliw ia przez to jeg o ciągłe trw anie, trw anie jeg o tożsam ości pom im o zm ian i zagrożeń przyno szonych przez stale płynący strum ień dziejów. A by jed n ak kultura w ysoka m ogła efektyw nie spełniać tę funkcję, musi być ona odpow iednio połączona z ośrodkiem odpow iedzial ności politycznej, utrzym ującej porządek w w ym iarze poli tycznym życia społeczeństw a. C iągłość kulturow a, ciągłość
182 M C AR IAD N Y. O Z W IĄ ZKAC H K U LTU R Y I PO LITYKI...
kulturowej tożsam ości w spólnoty, pow inna pokryć się z cią głością politycznych i społecznych instytucji w arunkujących spoistość politycznej i społecznej struktury. O konieczności zw iązku pom iędzy kulturą w ysoką i sferą władzy politycznej przesądza natura dzieł kultury wysokiej. Hannah Arendt w eseju O kryzysie w kulturze i je g o społecz nej doniosłości tak opisyw ała świat w ytw orów kultury: „Ów św iat, obejm ujący rzeczy dotykalne takie ja k księgi, obrazy, rzeźb \. budowle i utwory m uzyczne, zaw iera w sobie całą utrw aloną przeszłość - zw iązaną z krajam i, narodam i, a wreszcie z sam ą ludzkością - i daje tej przeszłości św ia dectwo. Dlatego też jedynym pozasocjalnym i autentycznym kryterium oceny tych specyficznych przedm iotów je st ich względna trwałość, a może naw et nieśm iertelność. Tylko to, co przetrwa wieki, może pretendow ać do rangi przedm iotu k u ltu r)“ . Dzieła, będące tworam i należącym i do kultury w y sokiej, w szczególny sposób potrafią opierać się upływowi czasu, potrafią trwać niezm ienione, nieuw ikłane w bieżące życie. M ów ią one ponad upływającym czasem bezpośrednio do każdorazowej teraźniejszości w taki sposób, jak b y upływ czasu nie był istotny. Potrafią więc trwać i stale być nowe, stale na nowo się pojawiać. Potrafią pam iętać to, co w m o m encie pow stania było rzeczyw istą i oryginalną nowością, co było „dziełem ”, ,,dokonaniem ”, to, co w yłam yw ało się z pospolitości i pow tarzalności właściw ej potocznem u życiu. Dlaczego je s t to istotne? Sfera tego, co polityczne, w y staw iona je s t bowiem stale na niebezpieczeństw o zapom nie nia. Jej w łaściw ym i przejaw am i są czyny i mowy, rzeczy z natury swojej ulotne i przem ijające. Są one uwikłane w okoliczności, w prow adzają zmiany, które są niczym w o bec potęgi upływ ającego czasu. Dlatego sfera tego, co poli tyczne. potrzebuje dzieł kultury wysokiej, poniew aż potrafią one przeciw staw ić się upływ ającem u czasowi. Jak pisze Arendt: „Na tle dośw iadczeń i działań politycznych, które pozostaw ione samym sobie przechodzą przez św iat bez śla du, piękno stanowi najw spanialszą m anifestację niezniszczalności. Ulotna, przem ijająca w ielkość słowa i czynu m oże
NIĆ A R IAD N Y. O ZW IĄ Z K AC H K U L T U R Y I P O L IT Y K I...
183
przetrw ać w św iecie tylko w tej m ierze, w jakiej je s t obda rzona pięknem . Bez piękna, czyli bez tej prom ienistej chw a ły, dzięki której w św iecie ludzi objaw ia się potencjalna nie śm iertelność, całe ludzkie życie byłoby nic niew arte i żadna w ielkość nie trw ałaby długo” . Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość m ożliw e są w ięc w edług konserw atystów tylko tam , gdzie trw a pam ięć, bo tylko zbiorow ość, która pam ięta czym była, w ie czym je s t i m oże m ieć nadzieje i obaw y co do swojej przyszłości. Bez ciągłości przekazu tradycji horyzont przeszłości i przyszłości zapada się w niezróżnicow ane „teraz”, w chw ilę; porządek polityczny, społeczny i kulturow y pow raca w niezróżnicow any proces życiow y, który polega na ciągłym przeistacza niu się jednych form w inne, bez m ożliw ości pam ięci i usta now ienia w yrazistej, w yodrębnionej tożsam ości. Społeczeń stwo potrzebuje w ięc szczególnej um iejętności trw ania po rządku koniecznego dla życia, um iejętności trw ania w histo rii, czyli w bezustannym strum ieniu wydarzeń. Potrzebuje form y trw ania takiej, której strum ień zm ian przynoszonych przez n ią nie zaleje i nie zniszczy. Życie potrzebuje „dom u”, to znaczy trw ałego porządku, który dałby mu poczucie „zadom ow ienia” . C złow iek bow iem , aby żyć, potrzebuje swojego m iejsca na ziemi, swojej własnej w izji życia i w iary w to, że je s t ona słuszna. Potrzebuje więc, inaczej m ówiąc, „państw a”, to znaczy w spólnoty politycznej, czyli pew nego porządku skupionego wokół projektu „dobrego życia” - czyli „kultury” . W idzim y zatem, iż w perspektyw ie m yśli konser watywnej dochodzi do stopienia w je d n ą całość tych dwóch pojęć, rozdzielonych przez liberalizm . W tym sensie konser w atyw ne rozum ienie pojęcia „kultury” zbliża się do greckie go pojęcia p o liteia - opisującego nie tyle ustrój polityczny (system rządów, organizację najw yższych urzędów , prawo, itd.), ile raczej w łaśnie „styl życia” . Platon krytykujący w VIII księdze Państwa dem okrację ateńską, nie krytykow ał ateńskiej „konstytucji”, lecz ateńską „kulturę”, ateński, de m okratyczny „system w artości” . W łaśnie z pow odu utożsa m ienia tego, co polityczne i tego, co należy do kultury, kon
184 M Ć AR IAD N Y. O ZW IĄ ZKAC H K U LTU R Y I PO LITYKI...
serwatyści są tak często opacznie rozumiani - zm uszeni są do posługiw ania się językiem , który w znacznym stopniu uniem ożliw ia w yrażenie ich stanowiska. Kiedy bowiem używ ają pojęć „kultury" i „polityki”, siłą rzeczy ich słucha cze rozum ieją je na m odłę współczesną, liberalną, poniew aż cały współczesny dyskurs publiczny je st w swej istocie ufundowany na liberalnej tradycji intelektualnej.
Współczesność jako „kulturowa apokalipsa" Podstawowy zarzut, jaki myśl konserw atyw na staw ia liberal nej w spółczesności, to rozbicie spoistości tradycyjnej kultury oraz zburzenie hierarchii kulturowej. O rganiczna kultura poddana dem okratyzacji zostaje rozbita na przeciw staw ne sobie elem enty - na „kulturę w ysoką” i „kulturą m asow ą” . Oznacza to uznanie tzw. kultury wysokiej za w łasność w ą skiej i izolowanej społecznie grupy, ograniczonej czy to do społecznej elity, czy też do artystycznej bohem y. Jak pisał w jednym ze swoich esejów Eliot: „Zasadniczy błąd w krada się w nasze m yślenie o kulturze, jak o kulturze ograniczonej tylko do jak iejś grupy, kulturze należącej do »kulturalnych« klas i elit” . Kultura tym samym zostaje pozbaw iona swego społecznego i politycznego znaczenia - staje się zbiorem przedm iotów pożądanych przez snobistyczną societę, lub zarezerw ow anych dla zbuntow anych w stosunku do społe czeństw a artystów, pełnych anarchicznych resentym entów. W obu przypadkach nie odgrywa roli w życiu społeczeństw a jak o całości; zostaje zepchnięta na m argines społecznego życia. Pomysł dem okratyzacji dóbr kultury wysokiej je st w opi nii konserw atystów utopijny, dlatego, iż nie uw zględnia na turalnych nierów ności w potencjale intelektualnym i este tycznej w rażliw ości, jak ie istnieją pom iędzy ludźmi. N ie uchronne niepow odzenie w szelkich usiłowań dem okratyzacji kultury wysokiej prowadzi w konsekwencji do jej odrzuce nia. Ponieważ jej wytw ory są produktem niewielkiej grupy członków społeczeństw a i są zrozum iałe dla niewielkiej ich grupy, to wobec tego nie posiadają w ogóle znaczenia dla
NIĆ A R IAD N Y. O Z W IĄ Z K AC H K U LTU R Y I P O L IT Y K I...
185
życia społeczeństw a jak o całości, bowiem charakter tego życia określa w iększość jeg o członków . K ultura w ysoka zostaje uznana za jed en tylko, spośród w ielu istniejących w społeczeństw ie, „system w artości” . Każda klasa, każda grupa społeczna posiada swoje w łasne hierarchie w artości i nie m ożna ich poddaw ać zewnętrznej ocenie. K ażda próba takiego narzucania grupie zew nętrznych standardów odczy tyw ana je s t jak o nieupraw om ocniona uzurpacja i akt agresji. Podstawowym skutkiem załam ania się hierarchii kultu rowej, istniejącej w zdrowym , organicznym społeczeństw ie, je s t w perspektyw ie myśli konserwatywnej pom ieszanie spo sobów istnienia różnych poziom ów kultury. M asy - suweren liberalnego społeczeństw a - narzucają swoje standardy, czyli dążenie do wygody i bezpieczeństw a, kulturze i polityce. K ultura może pełnić funkcje społeczne, tylko je śli podejm ie się zadania zaspokajania potrzeb m asow ego społeczeństwa. Inaczej m ów iąc - kultura, o ile chce coś znaczyć, m usi „um asow ić się” . U m asow iona kultura w ysoka degeneruje się poprzez w łączenie w swój obręb sposobu istnienia obyczaju („rytualizuje się”, staje się niezdolna do tw órczości praw dziw ie nowej i oryginalnej, czyli takiej, która je s t w stanie uchw ycić i potw ierdzić ciągłość tradycji), natom iast sfera obyczaju, życia potocznego szerokich mas, degeneruje się pod wpływ em m odusu istnienia w łaściw ego dla sfery kultury w ysokiej. D zieje się tak za spraw ą stosow ania do potocznego poziom u egzystencji wym ogu dążenia do wyższego poziom u niezależności, św iadom ości i racjonalizm u. W ram ach kon serw atyw nego sposobu m yślenia o rzeczyw istości społecz nej, obyczaj i norm y tradycyjne postrzegane są jak o efek tyw ne regulatory życia społecznego, poniew aż zw alniają w iększość ludzi z konieczności dążenia do niezależności, bardziej św iadom ego przeżyw ania swego życia oraz kiero w ania się zasadam i rozum u. Efektem niszczącego w pływ u tych elem entów kultury wysokiej na szerokie rzesze je st pogoń kultury m asowej za tzw. autentyzm em i em ocjam i tak bowiem , po przełożeniu na zasady działania kultury oby czaju, przekłada się w ezw anie do oryginalności, niezależno
186 MC ARIAD N Y. O /W IĄ Z K A C H K U LTU R Y I PO LITYKI...
ści i nowości, stawiane przez kulturę wysoką. Postaw ienie na silne em ocje nie prowadzi jednak w przypadku mas do eks plozji prawdziwej tw órczości. Efekty są w ręcz przeciwne, bowiem - ja k twierdził Eliot: „gw ałtow ne fizyczne nam ięt ności same w sobie nie różnicują ludzi pom iędzy sobą, lecz raczej m ają skłonność do redukow ania ich do tego samego poziomu**. Rozpad utajonego ładu duchow ego, um ożliw iającego funkcjonow anie tradycyjnej kultury, prowadzi w konse kwencji do atom izacji społeczeństw a. W spólnota, ja k ą tw o rzyło organiczne, zdrowe społeczeństwo, przekształca się, ja k pisał Eliot w The Idea o f a Christian Society, w „motłoch'*: „tendencja niczym nie skrępow anego industrializm u polega na tw orzeniu zbiorow iska kobiet i mężczyzn - ze w szystkich klas - oderwanych od tradycji, wyobcow anych od religii i podatnych na m asow ą m anipulację: innymi słowy motłoch. M otłoch nie przestanie być m otłochem , naw et jeśli będzie dobrze się odżyw iał, dobrze ubierał, dobrze m ieszkał i będzie zdyscyplinow any“ . Termin „m otłoch" w eliotowskim rozum ieniu nie je st tylko epitetem , w yrażającym dez aprobatę dla w spółczesnego kształtu społeczeństw a, lecz je st także kategorią opisową. Rozpad organicznego porządku oznacza rozpad naturalnych więzi. W ich m iejsce pow staje hom ogeniczna masa, tłum ludzi niezw iązanych niczym, poza wzajem nym i interesam i. N ie są oni zakorzenieni ani w żad nym m iejscu, ani w żadnym czasie, w żadnym dziedzictw ie przeszłości, którą odrzucają. Dlatego Eliot nazywa ich dalej ..nomadami**: „...n iszcząc nasze starożytne budowle robim y m iejsce dla barbarzyńskich nom adów przyszłości, którzy będą zakładali obozow iska dla swoich zm echanizow anych karawan**. Jedną z podstaw ow ych potrzeb mas je st potrzeba rozryw ki - dlatego też kultura staje się przede w szystkim jej obsza rem. Hannah A rendt tak przedstaw iła istotę tej zależności: ..społeczeństw o m asowe nie pragnie kultury, lecz rozrywki, a towary oferow ane przez przem ysł rozryw kow y są przez to społeczeństw o konsum owane, dosłow nie tak ja k wszelkie
NIC A R IAD N Y. O Z W IĄ ZKAC H K U LTU R Y I P O L IT Y K I...
187
inne dobra spożyw cze” . N atura produktów tw orzonych w celach rozrywkowych pozostaje w zasadniczej sprzeczno ści z naturą dzieł kultury wysokiej - ich celem nie je s t trw a nie lecz natychm iastow a konsumpcja. M asow a kultura nie m ierzy w żaden cel, znajdujący się ponad poziom ym i spra wami codziennego życia. N ie dąży do w ieczności, nieśm ier telności. Jest zanurzona w „tu i teraz”, nie chce być tym, co trw a zawsze i wszędzie. O drzucenie tradycji i przerw anie ciągłości historycznego dziedzictw a oznacza w konsekw encji rozpad tożsam ości społeczeństw a. Bowiem gdy horyzont przeszłości zapada się do środka, do niezróżnicow anego „teraz”, gdy społeczeństw o nie chce „pam iętać”, jaki je st cel jeg o istnienia, niem ożliw a staje się także przyszłość. K ryzys tradycyjnej kultury „rozw iązuje” pierw otny kontrakt m iędzy przeszłym i, teraź niejszym i i przyszłym i pokoleniam i: zm iany są tak szybkie i tak zasadnicze, iż nie sposób ich „zapom nieć”, w wyniku czego narasta poczucie w yobcow ania. N atom iast kultura w ysoka nie potrafi ju ż i nie chce „pam iętać” sensu tożsam o ści zbiorow ej, obsługując tylko bieżący proces życia spo łecznego. Dlatego rozpad utajonego ładu kultury organicznej pro wadzić musi, w edle konserw atyw nej logiki, do kryzysu, a w konsekw encji i do rozpadu porządku społecznego. Po czątkow y rozpad centrum organicznego społeczeństw a czyli kryzys religii - rozchodzi się, niczym fala sejsm iczna, przez kolejne jeg o kręgi. Kryzys religii pociąga za sobą kry zys kultury. Z achw ianie się tradycyjnego porządku kulturo wego prowadzi z kolei do rozpadu porządku społecznego. Gdy pęk ają daw ne w ięzi, gdy trudności zw iązane z atom izac ją społeczeństw a i zanikiem jeg o kulturowej tożsam ości n arastają do niebezpiecznego poziom u, kryzys porządku społecznego przerodzić się m usi w kryzys instytucji poli tycznych. Porządek ustępuje w ięc m iejsca chaosow i, a po niew aż życie społeczne nie m oże w tedy funkcjonow ać, je d y nym sposobem przyw rócenia ładu staje się tyrania, która tylko odracza ostateczną katastrofę.
188 M Ć AR IAD N Y. O ZW IĄ ZKAC H K U LTU R Y I PO LITYKI...
Jak pisał O akeshott w eseju The tow er o f Babek „W ypuściw szy z rąk nić Ariadny, zaczęliśm y pokładać nasze zaufanie w planie labiryntu, i zw róciliśm y się ku jeg o inter pretatorom'*. „Nić A riadny" to tradycyjna kultura, zaś zw od niczy „plan labiryntu" to racjonalistyczny projekt przebudo wy kulturow ego ładu. Nić tradycji, prow adząca ludzkość przez labirynt rzeczyw istości, napełniająca serca ludzkie otuchą i nadzieją, pękła. Jedyną szansą ocalenia je st plan labiryntu, podtykany ludzkości przez fałszywych filozofów . Jednak nie pom aga on w odnalezieniu drogi w plątaninie korytarzy, w której coraz wyraźniej dźw ięczą odgłosy zbli żającego się M inotaura.
Konserwatywne aporie Krytycy konserw atyzm u odrzucają apokaliptyczne jerem ia dy. w ieszczące bliski koniec cyw ilizacji. Od dwustu ju ż z okładem lat jak o ś nie nadciąga przepow iadany dzień histo rycznego sądu. M ało przekonyw ująco brzm ią także zapew nienia konserw atystów , że koniec je st tuż, tuż - tyle że w perspekty w ie historii owo „tuż” rozciągnie się jeszcze na kilka pokoleń. Z oczywistych w zględów bowiem uczestni ków sporu nie będzie ju ż na świecie, kiedy nadejdzie jego ew entualne rozstrzygnięcie. Pozwala to prorokom kulturowej apokalipsy cieszyć się luksusem unikania testu przed trybu nałem historii. Dlatego lepszym sposobem obrony konser watyzmu wydaje się potraktow anie go jak o teorii pokazują cej ceną płaconą przez zachodnie społeczeństw a za m odem izację. N ie oznacza to jednak, iż nie m ożna pokusić się o w ska zanie w ew nętrznych napięć istniejących w myśli konserw a tywnej. M etaforyka organiczna, kryjąca się u podstaw orga nicznej teorii kultury, posiada tutaj zasadnicze znaczenie. K onserw atysta broni spontanicznego, dziejow ego ładu przed wszelkim i zagrożeniam i ze strony w spółczesności. Jest ona w jeg o opinii procesem pogłębiającego się kryzysu, zagra żającego nie tylko jakości funkcjonow ania społecznego po rządku, lecz w ręcz samemu jeg o istnieniu. Dlatego też
NIĆ AR IAD N Y. O ZW IĄ Z K AC H K U LTU R Y I P O L IT Y K I...
189
w szelkim tendencjom konstruktyw istycznym , w szelkim projektom inżynierii społecznej, przeciw staw ia swój w łasny sposób m yślenia o naturze ładu społecznego, jak o życiow e go, spontanicznego procesu. M etafora organiczna zaw iera w sobie jed n ak niebez pieczną pułapkę - je śli bow iem przyjąć j ą konsekw entnie, jeśli życie społeczne m a rozw ijać się na podobieństw o życia przyrody, jeśli m a organicznie w zrastać niczym żyw y orga nizm, to m usi m ieć także swój udział w śm ierci. W szystko co żyje uczestniczy bowiem w śm ierci. U w iąd życiowej m ocy i ostateczny rozpad je s t nieodłącznym elem entem natury. Tak więc, przyjm ując organiczną naturę ładu społecznego, konserw atysta m ilcząco m usi założyć, iż w historycznej per spektywie życie kultur przeplata się z ich naturalnym zam ie raniem . W tym sensie rozpad kultury pow tarzałby tylko cykl narodzin, rozw oju i śm ierci, pow szechny w św iecie orga nicznym . M a to istotne znaczenie, o ile pam iętam y, iż podstaw o wym im pulsem dla m yślenia konserw atyw nego, je s t św ia dom ość kryzysu, spow odow anego jak o b y przez procesy zw iązane z postępującym rozpadem tradycji i religii. Konceptualizując te procesy, opisując je , starając się zrozum ieć ich przyczyny i przebieg, myśl konserw atyw na sugeruje, iż kryzys w spółczesności je st odw racalny. Stąd też częsty pro fetyczny ton konserw atyw nych wypow iedzi, w zyw ających do opam iętania, zaw rócenia z fałszywej drogi i pow rotu do źródeł kultury i tradycji - także prorok Jerem iasz nie tylko przecież gromił, lecz i napom inał, w skazując drogę ocalenia. Jednak tkwi w takiej postaw ie zasadnicza sprzeczność. Przedstaw iając bowiem kryzys w spółczesności, jak o histo ryczny proces rozpadu tradycyjnej kultury, konserw atyści dostarczają w istocie argum entów na rzecz jeg o nieuchron ności. Co w ięcej, sam rdzeń konserw atyw nego m yślenia przekonanie o organicznym i dziejow ym charakterze sponta nicznego ładu społecznego, dostarcza m ocnego argum entu na rzecz nieodw racalności kryzysu. Jeśli bowiem ład społeczny, ład kultury, w zrasta w czasie, rozw ija się niczym organizm ,
190 M Ć ARIAD N Y. O ZW IĄZKACH K U LTU R Y I POLITYKI...
spontanicznie, naturalnie - tak, że wszelkie poznanie tego procesu może być tylko cząstkowe, a w szelka nim m anipula cja bardzo ryzykowna, to w takim samym stopniu proces rozpadu tego ładu musi być spontaniczny, organiczny - czyli niem ożliwy do ogarnięcia w pełni, oraz niem ożliw y do po w strzym ania metodam i inżynierii społecznej. N aturalność i spontaniczność społecznego życia przechodzi w natural ność i spontaniczność jeg o rozpadu. Dotyczy to w równym stopniu organicznych m etafor Eliota, ja k i zabiegów Oakeshotta. który w ielokrotnie porów nyw ał kulturę do spontanicz nie pow stających, rozw ijających się i zam ierających syste mów kom unikacji, takich jak język czy gra, zabawa. N iepożądaną konsekw encją organicznego charakteru ży cia społecznego je st szczególne zagrożenie, przed jakim staje myśl konserwatywna. Jest nią m ianow icie zagrożenie epistem ologiczną i polityczną bezradnością. Spontaniczny cha rakter kultury powoduje, iż dla konserw atysty je st ona ta jem niczym produktem splotu najrozm aitszych czynników. Eliot na przykład w ielokrotnie podkreślał fakt. iż konkretna kultura stanowi ..produkt uboczny” procesu dziejowego, przez co chce zaznaczyć nie to, iż niew iele ona znaczy, lecz fakt tajem niczej jeg o natury, przekreślającej z góry w szelkie zabiegi świadom ego nim m anipulow ania. Co prawda, znany jest rdzeń takiej kultury - m etafizyczny projekt zawarty w religii, lecz najw ażniejsze siły, zapew niające kulturze ży w otność. płyną z ukrytej przed ludzkim rozumem, tajem ni czej sfery dialektyki tego, co w niej świadom e i nieśw iado me. Ten standartow y argum ent myśli konserwatywnej zna kom icie daje się obrócić przeciwko niej samej - skoro tak, to kryzys i rozpad kultury także je st tajem niczy, i naw et jeśli konserwatyści są w stanie wskazać wiele istotnych jego przyczyn i przejawów, to wszystkie one nie sięgają w tę pierw otną, nieśw iadom ą sferę. W tym sensie wszystko to, co można skonceptualizow ać, wszelki opis kryzysu, jaw i się tylko jak o - w najlepszym razie - część jeg o istoty. W iększa jej część, część co więcej praw dopodobnie w ażniejsza, pozo staje ukryta. Bowiem śmierć, tak ja k życie, pozostaje tajem
NIĆ A R IAD N Y. O Z W IĄ ZKAC H K U LTU R Y I PO LITYKI...
191
nicą, którą um ysł może próbow ać opisać, lecz której nigdy nie wyczerpie, nie pojm ie do końca. Rozpad tradycji oznaczać zatem m oże sam otność czło wieka, w ydanego na pastw ę lęku, jak i budzą żyw iołow e m o ce dziejów, nieujęte w ram y żadnej tradycji; życie traci swój „dom ”, traci konieczne poczucie bezpieczeństw a, w spo m nianą przez O akeshotta „nić A riadny” . Zagubionej w labi ryncie ludzkości pozostaje tylko lęk. Z lęku zaś zrodzić m oże się rozpacz - ta jed n ak je s t nie do zaakceptow ania dla chrze ścijanina, dla którego nadzieja je s t je d n ą z podstaw ow ych cnót duchow ych, a rozpacz - grzechem (rozpacz je s t także niem ożliw a do zaakceptow ania dla filozofa, zachow ującego stoicki spokój w obliczu odm ian losu). Dlatego, choć kon serwatyzm zw alcza nihilistyczne konsekw encje m yśli ośw ie ceniow ej, sam rów nież zagrożony je st niebezpieczeństw em nihilizm u. A bsolutyzacja tradycji - zarów no traktow anej jak o łaska - w przypadku chrześcijańskiego konserw atysty, czy też jak o rodzaj sam oistnego cudu - w przypadku konserw atysty-agnostyka, m oże prow adzić do nadm iernego pe symizmu w m om encie rzeczyw istego, czy też tylko dom nie m anego, zerw ania jej ciągłości. K onserw atysta je s t zatem w ew nętrznie rozdarty - jak o teoretyk myśli społecznej kreśli w izję determ inistycznego procesu historycznego; jak o prorok dom aga się w istocie cudu, transcendentnej ingerencji, która objawi sw ą moc panow ania nad historią. Rozum toczy w nim samym w alkę z wiarą. Z drugiej strony, w ram ach konserw atyw nego sposobu m yślenia historyczny pesym izm leży tuż obok historycznego optym izm u. Jego źródłem je s t w łaśnie kultura w ysoka - żad ne bowiem zerw anie je j ciągłości nie m oże być ostateczne. K ultura wysoka, pozbaw iona sprzyjającego swem u rozw o jo w i środow iska obyczaju, w którym tkwi zanurzona niczym w osoczu, je s t jed n ak w stanie przetrw ać w postaci depozytu. Jeśli przerw aniu ulega ciągłość rozum ienia, jeśli kolejne pokolenia nie są ju ż w stanie rozpoznać się w przekazie tra dycji, to i tak m ożliwe je s t przekazyw anie pom ników prze szłości w przyszłość, w której prędzej czy później dojdzie do
192 M C AR IAD N Y. O ZW IĄ ZKAC H K U LTU R Y I PO LITYKI...
kolejnego odrodzenia - tak ja k to m iało m iejsce z antyczną tradycją po upadku cesarstw a rzym skiego, gdy kultura w yso ka pom iędzy wiekiem V a XII, znajdow ała się w stanie uśpienia. Dzieła klasyczne, praw dziw ie w ielkie dzieła kultu ry wysokiej, przem aw iają bowiem ponad otchłanią w ieków bezpośrednio do każdej teraźniejszości. Przez sw oją uniw er salność. przez to, że zaw ierają w sobie pierw otne i najgłęb sze ludzkie dośw iadczenia, są zdolne przem ówić do każdej rzeczyw istości, która będzie chciała odczytać ich przesłanie. Zawsze m ożliwe je st przyw rócenie rozum ienia, odbudow a głębi ludzkiego dośw iadczenia, w zbogacenie go o treści ukryte w przekazie tradycji. Myśl konserw atyw ną ożyw ia więc napięcie pom iędzy ty mi dwom a skrajnym i sposobam i interpretacji konstytutyw nego dla niej założenia o organicznym charakterze tradycji z jednej pesym izm posunięty aż do granic rozpaczy, z drugiej zaufanie do ciągłości, do konsensusu łączącego wszystkie pokolenia - zarów no m inione, obecne, ja k i przyszłe, kon sensusu zawsze m ożliwego do odbudow ania, niezależnie od dziejow ych katastrof. Pesymizm w ynika z analizy kosztów, jak ie musi zapłacić społeczeństw o odrzucające przekaz tra dycji i ziyw ające ciągłość kultury (oznacza to, że m asowe społeczeństw o, odrzucając kulturę wysoką, w yrządza w rze czywistości krzywdę nie tejże kulturze, lecz samo sobie). Jednak apokalipsa kulturow a nie je st rów noznaczna z całko w itą zagładą kultury. N aw et wtedy, gdy upadają cyw ilizacje rozum iane jak o w ielkie system y społeczne, zachow ana zo staje tajem na nić wielkiej, historycznej ciągłości kultury wysokiej. N aw et jeśli po jakiejś wielkiej dziejowej katastro fie przetrw a na św iecie tylko jeden egzem plarz platońskiego Państwa czy Burzy Szekspira, naw et jeśli przez wiele poko leń skrybow ie będą przepisyw ać ich treść bez zrozum ienia, w końcu nadejdą ci, którzy podejm ą z tymi dziełam i na nowo dialog i odnow ią w ielką tradycją. Historyczny pesym izm co do przyszłości zachodniej „cyw ilizacji”, idzie zatem w myśli konserwatywnej ręka w rękę z optym izm em , co do przyszło ści zachodniej „tradycji” .
UCIECZKA Z WIEŻY BABEL
M ało je s t pojęć rów nie często przyw oływ anych i jed n o cze śnie rów nie niejednoznacznych, ja k racjonalizm . To w łaśnie w jeg o imię now oczesne zachodnie społeczeństw a przez ponad dw a stulecia dokonały ogrom nej pracy, której celem była przebudow a w szystkich dziedzin ludzkiego życia. W iara w postęp, w praw a człow ieka, w dem okrację, zw iązana była ściśle z przekonaniem , że jedynym sposobem urzeczyw ist nienia tych ideałów je st urządzanie ludzkiej rzeczyw istości zgodnie z zasadam i rozumu. Poniew aż zaś od tysięcy lat ludzkie społeczności kierow ały się w swym życiu raczej obyczajem i trad y cją odziedziczoną po przodkach, w oczy w isty sposób racjonalizm m usiał w ejść w spór z ich obroń cami. C iągle żyjem y w św iecie kształtow anym przez ow ą wielką, historyczną debatę, w której tradycja ściera się z postępem , rozum z wiarą, autorytet z nieskrępow aną ni czym w olnością. Jednym z najw ażniejszych w spółczesnych jej uczestni ków był M ichael O akeshott, którego zbiór tekstów Wieża B abel ukazał się w serii B iblioteka Polityczna A LETH EIA. Ten zm arły w 1990 roku brytyjski filozof uw ażany je st dziś pow szechnie za jednego z najw ybitniejszych przedstaw icieli myśli konserw atyw nej dw udziestego wieku. Eseje takie ja k Racjonalizm w p o lity ce, Edukacja polityczn a, Postępow anie racjonalne, O p ostaw ie konserwatywnej czy Wieża B abel, stały się ju ż klasycznym i pozycjam i dw udziestow iecznej filozofii politycznej. Przez w szystkie z nich przew ija się w yraźnie w ątek krytyki racjonalizm u, którego produktem stała się rzeczyw istość chaosu i pom ieszania języków opisa na w biblijnej m etaforze w ieży Babel, oraz obrony m iejsca tradycji i obyczaju w życiu społecznym . R acjonalista O akeshott stoi na stanowisku, iż rozum po w inien uw olnić się od zobow iązań w obec w szelkich auto-
194
UCIECZKA Z WIEŻY BABEL
rytetów i przesądów. Jest wrogiem wszystkiego, co trady cyjne. Tradycja to balast, który obciąża rozum. Jest niera cjonalna. pełna sprzeczności, jej reguły przeplatają się z dziwacznym i w yjątkam i. Dlatego oakeshottow ski racjona lista może widzieć rzeczywistość naszkicow aną wyłącznie ..grubą kreską teorii“, która gubi nadm iar zbędnych w jego m niem aniu szczegółów. Jego ideałem je st precyzyjny porzą dek, zbudow any w edług abstrakcyjnych zasad. Jeśli tradycja to ciężar przeszkadzający rozumowi, to tym samym łatwiej mu niszczyć i tworzyć wszystko od nowa, niż poprawiać to, co ju ż istnieje, bo napraw a w ydaje się zw ykłą stratą czasu. Ponieważ zaś brak mu zdolności, którą posiada każda osoba 0 konserwatywnym tem peram encie, polegającej na um iejęt ności akceptow ania tajem niczej i trudnej do przeniknięcia natur\- św iata, racjonalista je st niecierpliw y, nie godzi się na powolny rytm życia, które potrzebuje czasu, aby wchłonąć 1 oswoić każdą zmianę. Rozdźwięk pomiędzy dziwacznym , pogm atwanym w od czuciu racjonalisty, światem tradycji i zwyczaju a precyzyj nym i prosty m światem abstrakcyjnych projektów powoduje, iż racjonalista z natury sw ojej skłonny je st do podejm ow ania ciągłych wysiłków doskonalenia społeczeństwa. Ponieważ jednak racjonalista odrzuca z zasady w iedzę praktyczną, zaw artą w tradycji i zw yczajach społeczeństw a, jego sposób działania często okazuje się nieskuteczny. W eseju P ostę pow anie racjonalne O akeshott opow iada o wym yślonych w wiktoriańskiej Anglii specjalnych spodenkach dla dziew cząt - „bloom erek”, służących d o ja z d y na rowerze. W edług ich tw órców miały być one „racjonalnym ” rodzajem sporto wej odzieży, dostosowanej do tego w łaśnie zajęcia. Ich ka rykaturalność stała się jednak szybko przedm iotem po wszechnych kpin. Projektanci owej „racjonalnej” odzieży, wzięli pod uwagę, ja k pisze O akeshott, w szystkie w ich m niem aniu okoliczności - zbadali sam ą czynność jazd y na rowerze, anatom ię ludzkiego ciała, kształt roweru. Choć jed n ak byli oni tak drobiazgowi w podejściu do swego zada nia, odrzucali jednocześnie, ja k pisze Oakeshott, koniecz-
UC IEC ZKA Z W IE Ż Y BABEL
195
ność liczenia się z tak oczywistym i okolicznościam i, ja k m oda czy obyczajow a konw encja epoki, poniew aż w ich oczach były to nieistotne i „nieracjonalne”, przypadkow e elem enty całego problem u. Tu leży przyczyna nieuchronnej w edle autora Wieży B a bel porażki racjonalisty. Życie społeczne w tłoczone przem o cą w ramy sztywnych projektów , prędzej czy później rozbija je , niczym rzeka, którą ktoś chce całkow icie zatam ow ać w ielką zaporą. Zaw sze okazuje się, że w trakcie przygoto w yw ania projektu (jak w przypadku w spom nianych ju ż „bloom ersów ”) ilość okoliczności, które nazw ać tu pow inni śmy kulturowym i, czyli zw yczajów , przyzw yczajeń, przeko nań, nieuw zględnionych w cześniej, będzie tak wielka, że prędzej czy później dojdzie do kryzysu. Ten z kolei może być rozwiązany, w edle racjonalisty, tylko poprzez zastoso w anie kolejnych projektów , opracow anych znow u zgodnie z racjonalnym i m etodam i - i tak proces trw a bez przerwy. Życie społeczne przem ienia się w łańcuch następujących po sobie konw ulsyjnych prób opanow ania w ym ykającej się racjonalnej kontroli społecznej rzeczyw istości. Racjonalistycznym , abstrakcyjnym projektom przeciw staw ia O akeshott m ądrość zaw artą w tradycyjnym obyczaju i w związanej z nim w iedzy praktycznej. N ie je st to jednak m ądrość „w yrozum ow ana”, lecz raczej narastająca w długim czasie, grom adzona przez pokolenia. Obyczaj pow staje spontanicznie, tak ja k języ k czy dziecięce zabawy. Poniew aż obyczaj, w przeciw ieństw ie do racjonalistycznych projek tów, nigdy nie je s t ostatecznie wykończony, jasn o określo ny, sztywny, dlatego też je st zaw sze w stanie przystosow ać się do „niuansów sytuacji” . Dzieje się tak rów nież dlatego, że ludzie działający w ram ach w łaściw ego dla tradycji idio mu kulturow ego m ają całkow ite do niej zaufanie - gotowi są zaw ieszać sw oją zdolność rozum ow ania, zakładając, że to, co dobrze służyło w ielu poprzednim pokoleniom , będzie z pow odzeniem służyć także im samym. R acjonalista postrzega to jak o słabość, jak o brak konse kwencji w działaniu oraz bezrozum ne poleganie na „prze-
1%
UCIECZKA Z WIEŻY BABEL
sądach“ . Jednak to, co je st w jeg o oczach słabością obycza ju . w istocie stanowi jeg o siłę; to zaś, co racjonalista uznaje za źródło swej wyższości, okazuje się jego w łasną słabością. Oakeshott pisze: „obyczaj, ja k nas uczą, je st ślepy”; jednak ta myśl je st błędną obserwacją: „obyczaj nie je st ślepy; je st tylko ślepy ja k nietoperz“ . W świetle rozumu (rozum u, który epokę swego panow ania nazwał ośw ieceniem ) obyczaj fak tycznie „nie w idzi“ świata, jeśli za zdolność w idzenia uzna ni} zdolność do rozum ienia rzeczy jako abstrakcji, które m uszą być logicznie powiązane w spójne, racjonalne kon strukcje. Jednak nie znaczy to, że obyczaj nie je st w stanie poruszać się w św iecie - robi to bardzo sprawnie, posługu jąc się jed n ak innym „zm ysłem ” niż „w zrok“, tak ja k nieto perz latający nocą pom iędzy drzewam i. Ten „inny zm ysł”, to zmysł ciągłości, zaufanie do czasu i w łaściw ego mu rytmu. M ądrość obyczaju nie je st racjonalna - je st raczej roz sądna. gotow a do akceptow ania skom plikow ania świata. Godzi się z góry na to, że może sobie przeczyć. Okazując poznaw czą pokorę, osiąga coś cenniejszego niż racjonalne poznanie - rzeczyw istą stabilność, w arunek poczucia zado m owienia koniecznego dla wszelkiego życia. Pokonuje tym samym rozum w dziedzinie, którą ten w yjątkow o ceni w dziedzinie skuteczności. W jej imię rozum upraszcza wszystko, całą skom plikow aną i tajem niczą naturę świata, do przejrzystych reguł, pozw alających na m anipulow anie rzeczywistością. Tradycję odrzuca się w imię zw iększenia efektywności, a samo odrzucanie tradycji przedstaw ia się jak o zm ianę na lepsze. Tym czasem to w łaśnie tradycja oka zuje się skuteczna w konfrontacji ze światem pozostającym w bezustannym ruchu. Racjonalizm w edle O akeshotta je st zatem z natury swojej utopijny, w pierw otnym sensie tego słow a - racjonalistyczny projekt doskonałego porządku społecznego celuje w w iecz ność, która trw a w „nigdzie” i „nigdy”, bo, koniec końców, nigdzie i nigdy nie udaje się zrealizow ać jeg o teoretycznego „w szędzie” i „zaw sze” . W przeciw ieństw ie do niego obyczaj
UCIECZKA Z WIEŻY BABEL
197
żyje zaw sze „gdzieś” i „kiedyś”, w konkretnym m iejscu i czasie. Choć O akeshott jednoznacznie przeciw staw ia tradycję i obyczaj oraz zaw artą w nich w iedzę praktyczną racjonali zmowi i w iedzy teoretycznej, to jed n ak nie oznacza to, iż postaw ę jeg o m ożna nazw ać tradycjonalizm em . W edle O akeshotta w szystkie nurty współczesnej m yśli politycznej zarażone są bakcylem racjonalizm u - żeby przekonać się, że je s t tu coś na rzeczy, w ystarczy choćby przyłożyć oakeshottow ską krytykę racjonalizm u do naszej reform y zdrow ia albo oświaty: niepokojąco przypom inają one historię z „bloom erkam i” . Tradycjonalizm je st w tej perspektyw ie tylko je d n ą z w ielu form racjonalizm u. R óżnica polega w yłącznie na tym, że o ile racjonalista na gruncie polityki zw raca się na ogół ku przyszłości, próbując podporządkow ać działalność polityczną pojęciu postępu, tradycjonalista zw raca się ku przeszłości, budując racjonalistyczną w gruncie rzeczy teorię polityczną. W yidealizow ana w izja przeszłości, k tórą propo nuje, je s t w łaściw ie takim samym teoretycznym , oderwanym od rzeczyw istości i codziennej praktyki społecznej, utopij nym projektem , ja k w izja progresisty. O drzucenie tradycjonalizm u czy też ideologicznego kon serwatyzm u je s t dla O akeshotta konsekw encją przyjęcia założenia o spontanicznej czy też inaczej - organicznej natu rze tradycji i obyczaju. Co ciekaw e zarazem - okoliczność ta rzadko byw a zauw ażana przez innych konserw atystów - jeśli bowiem tradycja pow staje spontanicznie, w tajem niczy i trudny w istocie do zrozum ienia sposób, i w rów nie sponta niczny i tajem niczy sposób funkcjonuje, to trzeba się zgo dzić, iż w podobnie spontaniczny i tajem niczy sposób nastę puje proces jej zam ierania. Co więcej - poniew aż człow iek nie je s t w stanie w pełni rozum ow o ogarnąć fenom enu ist nienia tradycji, okazuje się, że nie je st on w stanie po wstrzym ać procesu jej rozpadu. Tak ja k nie sposób „skonstruow ać” tradycji, tak nie sposób rów nież tchnąć życia w tradycję ju ż m artwą. O rganiczna m etafora, tak często używ ana przez konserw atystów , m a bow iem sw oją nieubła-
198
UCIECZKA Z W IEŻY BABEL
ganą logikę - wszystko, co ma swój udział w życiu, ma rów nież swój udział w śmierci, wobec której człow iek okazuje się całkow icie bezradny. Konsekw encje takiego rozum ow ania przeniesione na grunt polityki okazują się jednak w ątpliwe. Jeśli bowiem dem okracja i rządy praw a nie mogłyby być w żadnym stop niu produktem świadom ego działania, opartego o pewien projekt, jeśli powstać m ogą one tylko w wyniku w ielow ie kowego procesu, to byłyby one tym samym wartościam i czysto lokalnymi. W szyscy inni zaś, którzy nie mieli szczę ścia urodzić się w Anglii, m usieliby z pokorą żyć w ramach swych własnych, lokalnych, niedem okratycznych tradycji, nie sposób bowiem „skonstruow ać” dem okracji w społe czeństwie. w którym brakuje dem okratycznej tradycji. N ie wy daje się jednak, abyśm y byli skazani na życie w owym oakeshottow skim błędnym kole, w myśl którego cyw ilizo wane społeczeństw o może istnieć tylko tam. gdzie istnieje tradycja cyw ilizow anego życia. Być może przykład Rosji pozostaje bliższy jeg o rozum ow aniu, jednak przypadek Hiszpanii czy Grecji zostaw ia w tej m ierze jak ąś nadzieję także dla nas i innych społeczeństw Europy Środkowej, które miały mniej szczęścia w historii, niż Anglicy czy A m eryka nie i dlatego podjęły św iadom y w ysiłek urzeczyw istnienia dem okratycznego projektu.
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI - PRZYPADKI FASZYSTOWSKICH F E L L O W -T R A V E L L E R S Ó W
W iek dw udziesty nazyw a się często „krótkim stuleciem ” . Cały jeg o dram at został skondensow any na przestrzeni sie dem dziesięciu pięciu lat zaw artych pom iędzy granicznym i datami 1914-1989. Okres ten daje się przy tym dosyć prosto rozbić na ciąg przyczyn i skutków, które tw orzą narracyjny szkielet, pom ocny przy opow iadaniu dziejów dw udziestego stulecia. Załam anie się kom unizm u w w ersji sowieckiej kie ruje tok historycznej opow ieści do końca drugiej w ojny św iatowej, gdy kładziono podw aliny pod porządek jałtański. Sam a w ojna posiada prostą do uchw ycenia przyczynę w osobie H itlera i jeg o planów podboju świata. Nazizm zaś, podobnie ja k kom unizm w jego stalinowskiej w ersji, doszedł do w ładzy w wyniku procesu zapoczątkow anego przez re w olucję bolszew icką i rozpad wilhelm ińskiej Rzeszy. Jego początkiem była zaś I w ojna światowa. Łatw ość, z ja k ą zw ykle snuje się opow ieść o dram acie dw udziestego stulecia, w ychodząc od tego w łaśnie szczegól nego m om entu, od w ybuchu pierw szej w ojny światowej bez której przecież nie byłoby ani Lenina i M ussoliniego, ani H itlera i Stalina - spotyka się z zasadniczą trudnością, ja k ą spraw ia pytanie o jej przyczyny. Ani bow iem sam a śm ierć arcyksięcia Ferdynanda, ani też skom plikow ana sieć dyplo m atycznych i m ilitarnych planów i sojuszy, sprzecznych państw ow ych i gospodarczych interesów , które w pływ ały na podjęcie decyzji o w ybuchu tej w ojny, nie pozw alają na udzielenie jednoznacznej odpow iedzi na podstaw ow e i dra m atyczne w istocie pytanie - dlaczego dostatnie, liberalne i cyw ilizow ane narody, żyjące od ponad czterdziestu lat w pokoju, z szaleńczym entuzjazm em w yruszyły w sierpniu 1918 roku na pow szechną i bezsensow ną rzeź, której jedyny
200
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
sens z dzisiejszej perspektywy polegał tylko na otw orzeniu drogi totalitaryzm ow i? Na ocenie przyczyn i istoty totalitaryzm u w decydujący sposób zaważył fakt, iż zachodnie dem okracje pokonały hi tleryzm w sojuszu ze Stalinem. To w łaśnie owo przym ierze, którego zapow iedzią stały się pow stające w latach trzydzie stych antyfaszystow skie fronty ludowe, określiło nie tylko kształt powojennych granic w Europie, lecz rów nież poło żyło podwaliny obow iązującego w pow ojennym półwieczu sposobu rozum ienia faszyzmu, a w konsekwencji także i przyczyn pierwszej w ojny światowej. Zło, z którym w alczył świat w latach 1914-1945, przyjęło konkretną, odrażającą postać: nacjonalizm u oraz jego najbardziej skrajnej postaci, czyli faszyzmu. W obliczu faszystow skiego zagrożenia róż nice dzielące lewicę i liberałów traciły na znaczeniu - łącz nikiem było ośw ieceniow e dziedzictwo. Ta w ielka historyczna m anipulacja, dzięki której kom uni ści na dwa pokolenia wkupili się we względy dem okratycz nej lewicy, m anipulacja, którą tak znakom icie opisał Fran çois Furet w H istorii pew nego złudzenia - mogła udać się tylko wtedy, gdy konsekw entnem u wygłuszeniu uległy ar gumenty, którymi posługiw ał się drugi totalitaryzm . O debra nie głosu faszystom , pełna kontrola nad obrazem lat poprze dzających wybuch drugiej w ojny światowej, utrudniły je d nak w konsekw encji dotarcie do przyczyn pierwszej w ojny światowej i kryzysu Zachodu, którego stała się ona dram a tycznym wyrazem - kryzysu, który w równym stopniu do prow adził do zw ycięstw a Lenina i M ussoliniego, Stalina i Hitlera. K onsekw encją dom inacji w życiu publicznym antyfaszy stowskiego modelu kultury dem okratycznej była dem onizacja faszyzmu. Jeśli zaś faszyzm był produktem dem onicz nych sił działających w historii, to jeg o sam ow iedza nie m o gła posiadać jakiegokolw iek znaczenia przy objaśnianiu sen su dziejów najnowszych. Diabeł bowiem zaw sze kłam ie, a jeg o głównym bodźcem działania je st niew yczerpana, skondensow ana i nieustannie zagrażającą zła wola. Faszy
REW OLUCYJNI KONSERW ATYŚCI...
201
stow ską produkcję intelektualną traktow ano zatem tylko jak o pełen nienaw iści bełkot, jaki opętani przez dem ony w ydają z siebie podczas egzorcyzm ów. W przedziw ny sposób łą czyła się tu groza i groteska. Czy ktoś m ógł pow ażnie, poza N iem cam i czy W łocham i, traktow ać przem ów ienia H itlera lub M ussoliniego? Teatralna, przerysow ana gestykulacja, wrzaski, tanie chw yty retoryczne - w szystko to w yglądało niepow ażnie, niesm acznie, groteskow o i absurdalnie. Tyran objaśniający publicznie w łasne działanie w yglądał ja k bła zen, ja k obłąkany ćw ierćinteligent. Byłoby to naw et śm iesz ne, gdyby za tą m askaradą nie kryła się brunatna rzeczyw i stość totalitarnego reżim u. R ealna była tylko naga przem oc w szelka myśl na k tó rą pow oływ ał się reżim nie m ogła być realna, m usiała być bełkotliw ym pretekstem , m aską kryjącą ohydne, praw dziw e oblicze reżim u. N aw et jeśli przed 1939 rokiem znaczna część antyfaszy stowskich nastrojów w ynikała z um iejętnego podsycania przez K om intern głęboko zakorzenionych obaw kręgów le w icow ych przed w szelkim i odm ianam i reakcji, to potw orne zbrodnie hitlerow skich N iem iec ex p o s t uw iarygodniły przedw ojenną antyfaszystow ską propagandę. Gdy w latach trzydziestych Stalin dokonał ludobójstw a m ilionów chłopów, gdy sowiecki archipelag G U Ł-ag istniał ju ż od kilkunastu lat, a hitlerow cy budow ali dopiero swoje obozy koncentracyjne, gdy N oc Długich Noży, której ofiary liczono w tysiące, zna lazła swoje odzw ierciedlenie w wielkiej czystce lat trzydzie stych, która pochłonęła setki tysięcy ofiar, teza o diabolicznym w ym iarze reżim u hitlerow skiego m ogła przynajm niej u niektórych rodzić podejrzenie o zbytnią przesadę. Po w y buchu w ojny jed n ak proporcje - przynajm niej w tem pie re alizacji ludobójczych planów - szybko uległy odwróceniu. To, co w latach trzydziestych w yglądało na bezw zględny i powszechny, lecz jednocześnie dobrze niestety znany z historii fenom en m asow ego terroru rozpętanego przez bez w zględnego dyktatora, po 1939 roku ukazało swoje przera żające, totalitarne i ludobójcze oblicze.
202
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
Opublikow any w ramach Poznańskiej Biblioteki N ie mieckiej tom Rew olucja konserwatywna w Niemczech 19181933. będący antologią tekstów kilkunastu reprezentatyw nych dla tego nurtu autorów , w wyborze i opracow aniu W oj ciecha Kunickiego (Poznań 1999), pozw ala bezpośrednio poznać argum enty „poputczików ” narodow ego socjalizm u, którzy w czasach powojennego chaosu sw oją intelektualną twórczością przygotowywali nadejście niemieckiego totalita ryzmu. W prawdzie pojęcie fellow-travelIercL poputczika ukute zostało do opisu lewicowych intelektualistów , którzy znajdow ali się w orbicie wpływ ów ruchu kom unistycznego, jednak narzuca się ono rów nież w tym wypadku - naw et ci spośród nich. którzy nie w stąpili do partii nazistowskiej, a często byli nawet mniej lub bardziej otw arcie krytyczni wobec niej. pozostaw ali w zasięgu w pływ ów szeroko rozu m ianego ruchu. Tym ciekaw sze w ydają się jedn ak z dzisiej szej perspektyw y ich poglądy - tak ja k o intelektualnym kontekście kom unizm u w ięcej m ożna dowiedzieć się od Sartre ‘a niż od Zdanow a. tak też poglądy Jlingera rzucają więcej światła na samośw iadomość faszyzm u niż dzieła Rosenber ga. *** Im m anentną częścią antyfaszystowskiej kultury dem okra tycznej było postrzeganie faszyzm u jako kontrataku irracjo nalnych sił. broniących się przed dynam iką procesu histo rycznego zapoczątkow anego przez rew olucję 1789 roku. Splatały się w niej nierozerw alnie dwa czynniki - postęp cyw ilizacyjny, zw iązany z rozw ijającym się kapitalizm em , oraz dem okracja - jak o instytucjonalne urzeczyw istnienie zasady braterstw a i równości. W łaściw e określenie pozycji wolności, zagrożonej z jednej strony przez kapitalizm , czyli sferę konieczności, z drugiej zaś przez dem okrację m asową, czyli sferę, w której realizow ano zasadę równości, stanowiło jeden z zasadniczych problem ów filozofii politycznej XIX wieku. Pomimo trudności w ierzono jednak w m ożliwość znalezienia rozw iązania tego konfliktu wartości. W szelki
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
203
gw ałtow ny opór przeciw rew olucyjnej dynam ice - zarów no na polu cyw ilizacyjnych przekształceń, ja k i politycznej de m okratyzacji i liberalizacji zachodnich społeczeństw - skła dano na karb „reakcji”, czyli sił tradycjonalistycznego bezrozumu. Postępowi m ogły opierać się bądź egoistyczne klasy zw iązane z dawnym porządkiem , takie ja k arystokracja lub chłopstw o, bądź klasy do pew nego stopnia realizujące ideały rew olucji francuskiej - ja k burżuazja, która była zbyt strachliwa, aby po osiągnięciu pew nych zdobyczy utrw alających stan jej posiadania, kontynuow ać dalej rew olucyjną m isję. Lękając się zaś następnego etapu historii em ancypacji czło wieka, sięgała po broń nacjonalizm u. W ocenie przeciw ników postępu decydujący był zatem stosunek do now oczesności - konserw atyści podlegali kryty ce, poniew aż chcieli realizacji retrospektyw nej utopii, chcieli pow rotu do przedośw ieceniow ego świata opartego na auto rytecie, przesądach i tradycji. N acjonalizm z kolei dla libe rałów i ludzi lewicy stanow ił bękarta now oczesności, niepo żądaną i przejściow ą w gruncie rzeczy m utację, pow stałą w w yniku zbyt gwałtownej m odernizacji; m utację, której sens sprow adzał się do rojeń o pow rocie do pierw otnych, bezrozum nych instynktów plem iennych. W iele wątków , które m ożna odnaleźć w pism ach rew olu cyjnych konserw atystów , potw ierdza na pozór stanow isko antyfaszystow skiej tradycji. Gdy F. G. Jünger pisał w K on centracji nacjonalizmu, w im ieniu rew olucyjnych konser watystów: „cenim y w ojnę nie tylko jak o nieprzekupną m iarę i wagę wszelkiej rzeczyw istości, ale ponadto jak o najw yższe napięcie jednolitej woli życia” (s. 273), lub gdy E. J. Jung w ołał we W ładztwie m iernot: „W rozstrzygającym albo-albo nie służą nam subtelne sploty rozróżnień, ale tylko ujaw nia nie bezw arunkow ych przeciw ieństw , określających życie i śm ierć kultur - określających ich los” (s. 219), m ogło się zdawać, że autorom chodzi przede w szystkim o pow rót do ciemnej przeszłości, w której trium fow ała bezrozum na przem oc. Często przy tym poszukiw ali przykładów idealnych porządków w epokach, które od daw na przyciągały uwagę
204
RI W O IT CYJNI KONSERWATYŚCI...
tradycjonalistów' wszelkiego rodzaju - Jung na przykład stwierdzał wprost, iż dwom a punktam i kulm inacyjnym i kul tury europejskiej były ..epoka tragedii greckiej i chrześcijańsko-katolickie średniow iecze Świętej Rzeszy Rzym skiej” (s. 219). W rzeczywistości jednak ich stosunek do now oczesności był o wiele bardziej skom plikowany. N ow oczesność bowiem krytykowali oni z pozycji przyszłości, za proroków której sami siebie uważali (choć trzeba przy tym zaznaczyć, że nie w szyscy przedstaw iciele rew olucyjnego konserwatyzm u podzielali w równym stopniu entuzjazm co do now oczesno ści - wy starczy przywołać tutaj choćby Carla Schm itta, który w o w iele większym stopniu był konserw atyw ny, niż rewolucyjny). N ow oczesność należy przy tym rozumieć dosyć sze roko. jak o złożony system gospodarczy, społeczny, politycz ny i kulturowy. H. Freyer w Rewolucji z pra w a opisuje zatem ..system społeczeństw a przem ysłow ego” jak o „racjonalny, na wskroś pragm atyczny m echanizm składający się z wartości, dóbr. ilości pracy, środków kom unikacyjnych i potrzeb m a sow ych” (s. 329). Ten skom plikow any system w spółzależno ści. owa cyw ilizacja „zbiorników na ropę, silników sam olo towych. warsztatów fabrycznych, sam ochodów i lokali roz ryw kow ych”. jak pisał z kolei Jung (s. 238), jest dla konser watywnych rew olucjonistów głęboko nieludzki. System no woczesnego społeczeństw a przem ysłow ego przerabia czło wieka na elem ent swego m echanizm u. Człow iek zam ienia się za jeg o spraw ą w przedm iot, w jeszcze jeden z wielu tylko elem entów stale pracującej m aszynerii. Jak pisze Freyer, „człowiek nie je st podm iotem tego świata, ale pozycją w jeg o rachunku: konsum entem i siłą roboczą” (s. 329). N aturalnie sposób krytyki kapitalistycznego i liberalnego społeczeństw a nie odróżnia rew olucyjnych konserw atystów od wielu innych jego w cześniejszych krytycznych analiz, jak ie pow staw ały zarów no na prawicy, ja k i lewicy, przez cały wiek XIX - w ystarczy przyw ołać tutaj choćby m arksi stow ską teorię alienacji lub konserw atyw ne przeciw staw ie nie tradycyjnych w spólnot form alnym zrzeszeniom zatom i
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
205
zow anych jednostek, charakterystycznych dla now ego społe czeństwa. O oryginalności rew olucyjnego konserw atyzm u przesądza w izja przyszłości, która nie m iała być bynajm niej powrotem do znanej ju ż przeszłości, lecz raczej m iała pole gać na zbudow aniu now ego społeczeństw a. To now e społe czeństw o pow inno było jednocześnie przekroczyć jej hory zont. Rewolucyjni konserw atyści nie buntowali się tym sa mym przeciw ko logice historii, lecz deklarow ali, że to w ła śnie oni b ędą w stanie w ypełnić do końca jej sens. N ie m e lancholia przem ijania była ich głównym stanem em ocjonal nym, lecz entuzjazm , z jakim w itali nadchodzącą z przyszło ści now ą epokę dziejów. W ojna św iatow a stanow iła w tej perspektyw ie szczególny m om ent graniczny. Z jednej strony ukazała w pełni kryzys nabrzm iew ający od daw na we w nętrzu kapitalistycznego i liberalnego społeczeństw a, zbudow anego na dziew iętna stowiecznych ideałach. To, co przed 1914 rokiem pozosta wało do pew nego stopnia ukryte w łonie „plutokratycznego liberalizm u”, po w ojnie stało się w idoczne z całą ostrością. To w tedy w łaśnie „pozycja pieniądza stała się niekw estio now ana”, ja k pisał w Obliczu dem okracji Jünger (s. 172). Ostatecznym potw ierdzeniem tej logiki stał się wielki kryzys światowy, będący w edle autora W stalowych burzach rezul tatem „liberalnego im perializm u gospodarczego, który dotarł do granic swoich m ożliw ości rozw ojow ych” . K onsekw encją kryzysu je s t anarchia, efekt doprow adzonego do skrajności, niczym nieograniczonego procesu produkcyjnego, charakte rystycznego dla kapitalizm u (s. 180). W ojna nie zniszczyła liberalnego św iata - ona zdem a skow ała jeg o bankructw o. E. J. Jung obw ieszczał we Władztwie m iernot: „w ojna objaw iła koniec Europy indyw i dualizm u, im perializm u i państw narodow ych, która w yrosła z ośw iecenia, z w ładzy rozum u i rew olucji roku 1789” (s. 226). W tórow ał m u Freyer w R ewolucji z p ra w a : „w ciąż m yślim y, że trw a w iek XIX. A le centralne i główne idee tam tego stulecia w rzeczyw istości ju ż m inęły, a epoki jeg o
206
R IW O I.l CYJNI KONSERWATYŚCI...
wiary rozsypują się jak piach. Idealiści jego postępu dziś są prawdziwym i reakcjonistam i" (s. 287). / drugiej jednak strony, oprócz rozpętania niszczyciel skiego chaosu, oprócz wym ierzenia spraw iedliw ości zepsu temu światu XIX wieku, wojna w yzw oliła również moce prące do przezw yciężenia im m anentnego dla system u kapi talistycznego kryzysu. W edle Ernsta Jlingera ..geniusz wojny złączył się z duchem postępu" (s. 446); ju ż sam tytuł szkicu, w który m jeden z najw ybitniejszych protagonistów rew olu cyjnego konserwatyzm u sform ułow ał tę opinię - Totalna m obilizacja - określał charakter nowej rzeczyw istości, od słoniętej przez wojnę. Przekształcając państwo w olbrzym ią fabrykę ..taśmowo produkującą arm ie”, po to, aby „wysyłać je w dzień i w nocy na pola bitew ne”, gdzie odbyw a się rów nież m echaniczna rzeź. odsłoniła ona nieludzkie oblicze no woczesności. Jednocześnie jednak, um ożliw iając narodzenie się w ramach tej stechnicyzow anej, przem ysłow ej rzezi, ..nowego heroizm u", okazała się czynnikiem postępu, otw ie rającym nowe perspektywy historii. To w łaśnie niesprecyzowane bliżej uczucie uniesienia, roztopienia się we w spól nocie. braterstwa, jakiego doświadczyli członkow ie pokole nia Jlingera. którzy znaleźli się w szeregach walczącej na froncie armii, było zapow iedzią przezw yciężenia wszelkich sprzeczności targających społeczeństw em kapitalistycznym . ()w żar w ojennego uniesienia „rozpalił moce, które w praw iły narody w przejm ujące drżenie” (s. 458). Z tej perspektyw y konkretne powody wojny, w szelkie z nią zw iązane okolicz ności i uw arunkow ania nazbyt tkw iące jeszcze w odchodzącym św iecie zeszłego stulecia, w ydaw ały się w gruncie rze czy nieistotne. Sens nieludzkiej, „przem ysłow ej” w ojny po legał na tym, że ukazała ona m ożliwość odzyskania praw dziwego człow ieczeństw a - w spólnoty walki, pośw ięcenia, heroizmu, jak ie stało się udziałem tych. którzy doświadczyli mocy . objaw iającej się w wojennym , dom agającym się roz strzygnięcia, „albo-albo” . Moc zrodzona w łonie przem ysłow ego i liberalnego spo łeczeństwa poszukuje formy, w której m ogłaby się urzeczy
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
207
wistnić. Logika cyw ilizacyjnego postępu zniszczyła w szyst kie stare form y zbiorow ego życia. Plutokratyczny liberalizm przeistacza daw ny św iat w „społeczeństw o”, w ram ach któ rego w szystkie siły nowego, kapitalistycznego św iata zostają zaprzęgnięte do przem ysłow ej m achiny, ciągle i bez przerw y produkującej i ujednolicającej ludzką rzeczyw istość. Polity ka - w jej liberalnej, to je st dem okratycznej form ie - zostaje całkow icie podporządkow ana interesom społecznym . P ań stwo - odw ieczny w yraz w oli panow ania i w alki - staje się tylko sługą tych interesów , poniew aż społeczeństw o pragnie bezpieczeństw a i sytości, w alka zaś wiąże się z ryzykiem. Liberalizm traktuje zatem państw o z głęboką nieufnością i stara się je ja k najbardziej ograniczyć: ja k pisze F. G. Jün ger, gospodarka traktuje państw o „zgodnie z regułam i odpo wiednim i dla firm y handlow ej” (s. 172). Jednak osłabienie państwa, gdy działają w społeczeństw ie w ielkie m oce w y zw olone w procesie uprzem ysłow ienia, prowadzi do anar chii. M odelowym przykładem tego procesu je st dla rew olu cyjnych konserw atystów R epublika W eim arska. W tedy jednak, gdy sens przekształceń zachodzących w e w nątrz społeczeństw a przem ysłow ego uw idacznia się w całej pełni, pojaw ia się w nim rów nież coś, co - ja k pisze w Rewolucji z p ra w a Freyer - nie je s t ju ż „społeczeństw em , klasą, interesem , a w ięc nie podlega kom prom isowi, ale je st otchłannie rew olucyjne: naród” . To on ma urzeczyw istnić m oce dojrzałe do narodzin, które skrywał stary świat. Nie chodzi tu jed n ak przy tym o staroświecki, dziew iętnasto w ieczny nacjonalizm - naród, który w yłania się z wielkiej wojny, łączy w sobie odw ieczną duchow ość z zasadą totalnej m obilizacji, stworzonej przez wojnę. N aród staje się nowym podm iotem , który pozw ala prze zw yciężyć wszelkie sprzeczności przem ysłow ego i kapitali stycznego społeczeństw a. W raz z narodem pojaw ia się m oż liwość opanow ania techniki, która panow ała dotąd nad ka pitalistycznym społeczeństwem . Liberalne, przem ysłow e społeczeństw o było w ięźniem kapitalizm u; naród m a stać się jeg o panem. Kluczowym pytaniem je st w tej perspektyw ie
208
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
pytanie o technikę, o całe cyw ilizacyjne instrum entarium stworzone przez wiek XIX - komu ma ona służyć? Jednej tylko klasie, jak chcą tego socjaliści, wykluczając innych z korzyści, jak ie daje panow anie nad techniką, czyli utw ier dzając ty ranię systemu, czy też wszystkim (naturalnie w gra nicach narodu)? Tak postaw ione pytanie antycypuje ju ż od powiedź. którą niedługo stał się ,.narodowy socjalizm ” . Jak ujmuje to Freyer. ..naród wchodzi w posiadanie świata pracy i dóbr społeczeństw a przem ysłow ego” . W tym sensie reali zuje on ideał socjalistyczny, m arzenie lewicy - wyzwala pracę. Ponieważ zaś korzyści, jak ie z tego płyną, m ają stać się udziałem wszystkich członków w spólnot) narodowej, a nie tylko jednej klasy, je st on także prawicowy, ponieważ realizuje m arzenie nacjonalizm u - tylko bowiem przejęcie nowoczesnej ..cyw ilizacji” je st w stanie spotęgować siły narodu w takim stopniu, aby m ożliwe było sprostanie prze znaczeniom przed nim stojącym. Aby było to możliwe, naród musi uczynić jeszcze jeden krok - musi wyzwolić również państwo; wyzwolić je z trwającego od dawna ..uwikłania w interesy społeczne“ (s. 337). Dokonując tej radykalnej rewolucji naród ..budzi się do politycznego życia w obrębie systemu społeczeństw a przem ysłowego: staje się historyczną wolą, staje się państwem - i w tej przebudzonej i trwałej formie inicjuje atak na m inioną zasadę” (s. 343). Polityczny w ym iar tej rew olucji sprow adzał się do je d n o znacznego i bezkom prom isowego odrzucenia dem okracji. Parlam ent - ja k pisze F. G. Jünger - „decentralizuje jed n o litą wolę narodu, rozszczepia j ą i osłabia z powodu istnienia szeregu zachow ującego się ja k autonom iczne całości organi zacji partyjnych, które sw oją fatalną w skutkach działalność upraw iają kosztem państw a i narodu” (s. 183). N ow e nie m ieckie państwo będzie „T rzecią Rzeszą”, której nadejście prorokował M oeller van den Bruck. Tylko ona dysponow ać miała w olą zdolną do podporządkow ania sobie technicznego instrum entarium , powstałego w czasie w ojny, które opisał Jünger w Totalnej m obilizacji. Ponieważ zaś w ola narodu je st jednolita, zbliża się nieuchronnie m om ent, gdy samo
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
209
istnienie partii politycznych „popadnie w sprzeczność z ideą jedności i niepodzielności suw erennego narodu. Zabrzm i wówczas: jed n o państwo, jed en naród. I w ielość woli partyj nych przegra w w alce z w o lą ku jedności w ładzy politycz nej” (s. 185). Zalążki nowej form y organizacji politycznej woli zrodziły się w okopach w ielkiej wojny. To w tedy w ła śnie pow staw ać zaczęły „związki m ężczyzn”, oparte na je d noczącym dośw iadczeniu w spólnej walki, oparte na zasadach przyw ództw a i posłuszeństw a. W nich w łaśnie rozpoczęło się, wedle Jungera, elim inowanie m yślenia liberalnego i uw al nianie się od m etod parlam entarnych. Stanow iły one kuźnię partii now ego typu, zdolnej narzucić sw oją w olę bezkształt nym m asom liberalnej dem okracji. R ew olucja konserw atyw na była zatem praw icow a w tym sensie, iż dokonana m iała być w imię narodu i państwa. K onserw atyw ny pierw iastek ruchu polegał jednocześnie na tym, że to, co przychodziło z przyszłości, m iało przynieść ze sobą w odnowionej postaci odw ieczne zasady życia. Jak pisał we Władztwie m iernot Jung, now a Europa „pow stać może, gdy ze spopielonych pogorzelisk w ojny światowej podniesie się odm łodzona, prastara, przysypana dusza” (s. 226). Dla F. G. Jungera z kolei rew olucja to pow rót „do elem entarnych sił życia”, życia zintensyfikow anego (O blicza dem okracji, s. 164). Była jed n ak rów nież lewicow a, poniew aż odrzucała kontrrew olucję - jej celem nie było pow strzym anie rew olu cyjnej dynam iki działającej w ew nątrz przem ysłow ego społe czeństwa. D eklarow ała się w ręcz jak o kolejny, bardziej ra dykalny, etap perm anentnej rew olucji europejskiej. Freyer w Rewolucji z p ra w a pisał: „O d chw ili, gdy najtw ardszy w ynalazek ducha europejskiego, now oczesny kapitalizm , zniszczył idyllę starych dobrych czasów, a m ieszczaństw o stało się w efekcie rew olucji aktywnym elem entem politycz nym, rew olucja europejska w eszła w fazę chroniczną” (s. 289). Liberalizm i socjalizm są w tej perspektyw ie kolej nym i punktam i, które osiągnęła perm anentna europejska rew olucja i jednocześnie następującym i po sobie kolejnym i
210
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
formami zdrad) logiki rewolucji. Obie te ideologie bowiem poszukują metod ..uspołecznienia'* rewolucji, położenia jej kresu poprzez zabiegi reform istyczne. Obie rów nież nie są dostatecznie radykalne, aby wyzwolić człow ieka z tyranii techniki. O bietnica kom unistyczna co prawda rów nież zapowiada przekroczenie sprzeczności, w które uwikłany je st socjalistyczny reform izm , dzieli z nim jednak ten sam błąd odnosi się bowiem do abstrakcyjnego człow ieka, do czło wieka ..w ogóle“, ucieleśnionego w figurze proletariusza. Dla rew olucyjnych konserw atystów wyzwolić m ożna tylko czło wieka konkretnego, człow ieka zakorzenionego w narodzie. Podmiotem i beneficjantem rewolucji nie może być abstrak cyjna ..klasa“, lecz rzeczyw isty „naród” . l ew icowa, kom unistyczna rew olucja, wbrew krzykliwym deklaracjom , wcale nie znosi sprzeczności społeczeństw a kapitalistycznego - w ręcz przeciwnie, stanowi ona tylko bardziej radykalną form ę schorzenia w łaściw ego dla tego społeczeństwa. M arksizm dostrzega tylko to, co społeczne. Nie jest w stanie uznać roli wszystkiego tego, co nie stanowi elem entu funkcjonalnego system u społeczno-gospodarczego, którego celem je st nieograniczony, autoteliczny proces pro dukcji. Socjaldem okratyczna w ersja m arksizm u to rewolucja, która wy traciła impet. Sw oją niszczycielską wolę zam ieniała na korzyści płynące z państw a opiekuńczego, państw a so cjalnego. jakim i kapitalizm j ą obłaskaw ił. W konsekwencji obłaskaw iony, w łączony w ramy system u socjalizm , zaw iera przym ierze z liberalizm em . W ten sposób odbyw a się - ja k pisze E. G. Jiinger - „uspołecznienie państw a”, to znaczy zniesienie go „na rzecz socjalistycznego społeczeństw a” . Socjalistyczny człow iek pracy to wyłącznie „fenom en so cjalny“ (s. 175). Socjalizm tym samym nie różnił się od libe ralizmu. lecz działał w obrębie zasady liberalnej rzeczyw i stości. W idać to szczególnie w yraźnie w stosunku socjalizm u do państwa, które rów nież m a być poddane prym atowi tego, co społeczne, ma być „państw em opiekuńczym ” . Z politycz nego wyrazu jednolitej woli narodu m a się ono stać gw aran tem socjalnego bezpieczeństwa.
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
211
R ew olucyjny konserw atyzm nie pragnie zatem pow rotu do przeszłości, lecz przyspieszenia nadchodzących now ych form życia. K rytykuje on rew olucję bolszew icką jak o nieau tentyczną, jak o w swej istocie kontrrew olucję, tym groźniej szą, że potrafiącą posługiw ać się instrum entarium , jak ie pań stwu daje do rozporządzenia „totalna m obilizacja” . K luczo we je s t tutaj pojęcie now oczesności - system kapitalistycz nego, przem ysłow ego społeczeństw a. D em okracja liberalna była tylko elem entem tego system u, nie decydującym by najm niej o jeg o istocie. Dlatego m arksistow ska rew olucja nie przekraczała - w rozum ieniu rew olucyjnych konserw aty stów - horyzontu w yznaczonego przez kapitalizm - choć niechętna formalnej dem okracji, pozostaw ała jed n ak w kręgu systemu. Z apow iadała nastanie epoki proletariatu, czyli ludzi-autom atów , ludzi-trybików, kręcących się w tej samej m aszynerii. Choć lewica deklarow ała niechęć do kapitali zmu, w istocie ciągle należała do rdzenia now oczesności. Jej rew olucja była tym samym z gruntu fałszywa. Tylko rew olu cyjny konserwatyzm - „faszyzm ” - dokonyw ał praw dziw ie radykalnej krytyki now oczesności i tylko on proponow ał rzeczyw istą w izję jeg o przezw yciężenia w imię przyszłości. R ew olucyjny konserw atyzm pragnął być zatem - używ ając dzisiejszej term inologii - ponow oczesny, podczas gdy kom u nizm chciał w rew olucyjny sposób utrw alić i zradykalizow ać nowoczesność. R ew olucyjny konserw atyzm nie odrzucał zatem wizji historii jak o ukierunkow anego strum ienia dzie jó w , lecz przyznaw ał sobie pozycję nurtu m yśli politycznej, który w łaściw ie um iał odczytać jeg o kierunek, dostrzegając w teraźniejszości oznaki zbliżającej się przyszłości. Tym, co łączyło jed n ak oba te w ielkie proto-totalitarne obozy ideologiczne, była nienaw iść do kapitalizm u i burżuazji. Jak pisał E. Jünger w Totalnej m obilizacji, „Socjalizm i nacjonalizm są dw om a w ielkim i kam ieniam i m łyńskim i, m iędzy którym i postęp m iele resztki daw nego św iata” . Do rangi sym bolu urasta fakt, że gdy 12 w rześnia 1919 roku na zapleczu piw iarni Stem eckerbraü w M onachium przyszły kanclerz i führer Trzeciej Rzeszy A d o lf H itler zetknął się
212
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
z N iem iecką Partią R obotniczą (DAP), tem atem spotkania był odczyt ..Jak i jakim i metodami usunąć kapitalizm ?” * * *
Przebudzenie rewolucyjnych konserw atystów z heroicznej ekstazy było więcej niż bolesne. Dla znakomitej w iększości z nich Trzecia Rzesza okazała się karykaturą intelektualnych ideałów z lat dw udziestych. Zam iast przezwyciężyć sprzecz ności przem ysłow ego społeczeństw a doprow adziła do ich potwornej radykałizacji. M arzenia o wyrw aniu się z uprzedm iataw iającego człow ieka, w szechogarniającego system u społeczeństw a przem ysłow ego, skończyły się zbudow aniem prawdziwych fabryk śm ierci, w których na sposób przem y słów) uśm iercano m iliony ofiar. Żołnierze w alczący w Pru sach W schodnich z bolszew ickim najazdem mogli mieć je sz cze złudzenia, że uczestniczą w dw udziestow iecznej wersji ..zmierzchu bożyszcz”, w jakim ś apokaliptycznym starciu mocy ..zła", czyli bolszew ików ucieleśniających system, i ..dobra", czyli heroicznych żołnierzy W ehrm achtu, w skrze szonych germ ańskich wojowników. Potem jednak, naw et do tych. którzy w czasie w ojny robili wszystko, aby nie dow ie dzieć się prawdy, dotarło z całą oczyw istością, że na tyłach frontu toczącego ostateczną bitwę na m iarę Nibehm gów, cały czas pełną parą pracował ludobójczy, przemysłowy „system ” . W tej perspektyw ie ponurego i bulw ersującego zarazem w y dźwięku nabierają słowa H eideggera z jeg o słynnego, po śm iertnie opublikow anego w „Spieglu” wywiadu: „Tylko bóg m ógłby nas jeszcze uratow ać” . N iem cy sami próbowali uratować świat, pokładając zaufanie w „ruchu” i w jego „w odzu”, lecz ponieśli klęskę. Dotknęło ich jed n ak coś gor szego niż tylko klęska m ilitarna - przew aga zw ycięzców nie uniew ażnia przecież autom atycznie ideałów, w imię których pokonani toczyli wojnę. Okazało się bowiem, że „ruch” był w takim samym stopniu, ja k jego w rogow ie, narzędziem - by posłużyć się frazą autora Bycia i czasu - „planetarnego ruchu nowoczesnej techniki” .
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
213
Czy znaczy to jednak, że m ożna postaw ić faszyzm i na zizm na jednej płaszczyźnie z kom unizm em , tłum acząc przy tym - ja k czyni to Ernst N olte - że był on fałszyw ą odpo w iedzią na dobrze postaw ione pytanie? W edle tego rów nie interesującego, ja k i kontrow ersyjnego niem ieckiego histo ryka, faszyzm m iał być tylko p rostą reakcją obronną na ko munizm. Popełniając okrucieństw a kroczył zatem drogą w skazaną przez bolszew icki terror. W ydaje się jednak, że racja w tym sporze leży raczej po stronie Fureta, który w porządku zła przyznaw ał prym at nazizm owi. To prawda, że wagę tego tw ierdzenia osłabia nazbyt szybkie i często krzykliwe poparcie ze strony lew icow ych intelektualistów , którym w ten sposób łatwiej rozgrzeszyć siebie sam ych z zaangażow ania w drugi z dw udziestow iecznych totalitaryzmów. N ie przekreśla to jed n ak w agi argum entów, które za nim stoją. Kom unizm i nazizm m ożna um ieścić na jednej płaszczyźnie, poniew aż m iały one w spólne korzenie - zro dził je kryzys liberalnego świata, zbudow anego w XIX w ie ku. Nazizm nie był zatem prostą „reakcją” na pojaw ienie się kom unizm u {nota bene teza ta przypom ina w pew nym stop niu daw ne stanow isko radykalnej lewicy) lecz raczej znaj dował się w sym biotycznej z nim w spółzależności. To praw da, że w porządku chronologicznym Lenin zdobył w ładzę wcześniej od M ussoliniego, tak ja k Stalin w yprzedził H itle ra. Jednak w porządku idei oba nurty czerpały z siebie na wzajem - i to ju ż od końca XIX wieku, od m om entu przeło m u antypozytyw istycznego w kulturze europejskiej, gdy rodziła się zarów no radykalna lewica, ja k i radykalna praw i ca. A by zrozum ieć tezę o prym acie faszyzm u i nazizm u w porządku zła, trzeba przyjrzeć się jeszcze raz w spom nia nem u ju ż w cześniej, głęboko ugruntow anem u w antyfaszy stowskiej kulturze dem okratycznej przekonaniu o w spólnym pochodzeniu liberalizm u i m arksizm u z ducha ośw iecenia. To praw da, że praktyka kom unizm u w oczyw isty sposób przekreślała ideały w olności, rów ności i braterstw a. Przez dziesięciolecia lew ica nie chciała dostrzec tej przerażającej
2 14
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
prawdy, woląc odgrywać rolę - ja k ujął to Lenin - „użytecz nych idiotów". Z astanaw iający je st jednak upór, z jakim komunizm podtrzym ywał kłam stwo o swojej w ierności tym ideałom. W łaśnie im m anentna dla kom unizm u hipokryzja stawia go niżej od nazizmu w hierarchii zła. Ponura m aska rada fałszywych konstytucji, fasadowej dem okracji i kłam li wej praworządności - tak złowroga w czasach Stalina, oka zała się w schyłkowej fazie istnienia systemu zbaw ienną furtką dla wszelkich ruchów opozycyjnych, działających w jeg o ramach. Gdy system był ju ż zbyt słaby, aby bronić się z dawną bezwzględnością, wystarczyło zrobić użytek z m ar twego dotąd prawa. H ipokiyzja kom unistów okazała się ko niec końców pułapką, w którą sami wpadli. Jej przyczyny, głębsze niż tylko zła w ola i obłuda totali tarnych w ładców, tkw iły w samej ideologii - w opisywanym właśnie przez rew olucyjnych konserwatystów uw ikłaniu kom unizm u w now oczesność. Kom unizm odrzucał kapita lizm i dem okrację dlatego, że burżuazja uczyniła z nich fasa dę kiyjącą realne, niespraw iedliw e stosunki społeczne. Do piero rew olucja proletariacka m iała urzeczyw istnić zdradzo ne przez klasy posiadające ideały rew olucji 1789 roku, która tylko zapowiedziała - lecz nie zrealizowała w pełni - m ożli wość całkowitej emancypacji człowieka. M arksizm-leninizm, ja k przed laty pokazał J. L. Talm on w pracy o źródłach tota litarnej dem okracji, a ostatnio rów nież Furet, rozw ijał w pełni dwuznaczne, niebezpieczne dziedzictw o kontynen talnego ośw iecenia - dziedzictw o jakobińskiego projektu, który dla urzeczyw istnienia ideału braterstw a m usiał uciekać się do terroru o ludobójczym charakterze. W łaśnie zręczne odwoły wanie się do tradycji ośw iecenia i legendy rew olucji 1789 roku pozw alało kom unistom uw odzić socjalistów , le w icujących intelektualistów i wszystkich innych „ludzi do brej woli". Kłam stwo kom unizm u nie było zatem w yrazem czy stej pogardy dla ideałów ośw ieceniow ych, lecz obnażało jednocześnie zasadniczą sprzeczność tkw iącą w jeg o w nętrzu - sprzeczność pom iędzy teorią i praktyką, pom iędzy św ietla
REWOLUCYJNI KONSERWATYŚCI...
215
n ą w izją przyszłości i potw orną codziennością. Sprzeczność, która ostatecznie obróciła się przeciw niemu. N arodow y socjalizm natom iast głosił, iż stanow i radykal ne przekroczenie horyzontu ośw iecenia. N ie obiecyw ał w y pełnienia ideałów rew olucji francuskiej, lecz otw arcie je odrzucał. Z tego pow odu nie czuł się w żaden sposób zobo wiązany do hipokryzji, do najm niejszego zakłam ania, nie m usiał skrywać swej rzeczywistej natury. Z pańską, w łaści w ą „nadludziom ” m anierą, m ógł okazywać pogardę w szyst kim tym, których uznaw ał za „podludzi” . M ógł otw arcie m ówić co zam ierza z nimi uczynić. N ie targał nim w e w nętrzny konflikt pom iędzy praktyką a ideologiczną teorią. Mógł być radykalnie, bezwstydnie, szczerze zły, poniew aż um ieszczał się sam poza dobrem i złem, poza dotychczasow ą historią. Dlatego przegrał z sojuszem , który odw oływ ał się do ośw ieceniow ych ideałów - sojuszem ośw iecenia totalitar nego, u którego źródeł leżał jakobiński terror, oraz ośw iece nia atlantyckiego, korzeniam i swymi sięgającego szkockich filozofów XVIII wieku i O jców Założycieli am erykańskiej republiki. Dziś, z perspektyw y roku 1989 widać, że to w łaśnie ten ostatni aktor dram atu XX stulecia okazał się ostatecznie zw ycięzcą, który pokonał oba totalitaryzm y - co w ięcej, że to on w istocie stanow ił zw ycięzcę w każdym zw rotnym m om encie dziejów tego stulecia - zarów no w 1918, 1945 ja k i 1989 roku. I w łaśnie atlantyckie ośw iecenie stało się m iej scem, w którym rozpoczęła się ponow oczesność, tyle że inna niż ta, której sam ozw ańczym i prorokam i chcieli być rew olu cyjni konserwatyści.
UNIWERSYTET JAKO DISNEYLAND
Niew iele książek w zbudziło w Stanach Zjednoczonych w ostatnich latach takie kontrow ersje, ja k praca A llana Bloom a1. Równo w dziesięć lat od pierw szego am erykańskiego wydania polscy czytelnicy otrzym ują jej przekład. Upływ czasu nie przyczynił się do dezaktualizacji jej głów nych tez. W ręcz przeciw nie - dopiero teraz nabiera ona w polskim kontekście pewnej w yrazistości. W połow ie ubiegłej dekady niektóre dyskutow ane w niej problem y m ogły w ydaw ać się w Polsce pogrążającej się w stagnacji okresu „norm alizacji”, luksusem, na który nie było stać społeczeństw a w alczącego o elem entarne w olności, w tym także w olność uniw ersyte tów. Dzisiaj, w dziew iątym roku niepodległości i kapitali zmu. kiedy ju ż jak o tako zaczęliśm y się przyzw yczajać do nowego stanu rzeczy, łatw iej spojrzeć na otaczający św iat z dv stansu, a tym samym łatw iej także w dać się w rozw aża nia. których celem je s t ukazanie zagrożeń płynących dla uniwersytetu z nadm iaru wolności. Książka B loom a m a w ybitnie konserw atyw ny charakter. To w łaśnie przyczyniło się do tak żyw ego jej odbioru. T rud no szukać o bardziej sugestyw ny obraz kryzysu, jak i ogarnął am erykańskie uniw ersytety. Pasja, z ja k ą B loom kreśli w spaniale literacko skonstruow ane jerem iady na tem at upad ku ducha bezinteresow nego dążenia do prawdy, łączy się w tym tekście z błyskotliw ym i analizam i intelektualnym i, ukazującym i historyczne procesy, które doprow adziły do takiego stanu rzeczy. Jego styl m ożna w ięc uznać za uw odzi cielski - co więcej, w ydaje się, iż je st to św iadom y zabieg, sw oista „retoryka”, która w zam yśle autora w inna najpierw
1 A. Bloom, Umysł zamknięty. O tym, jak amerykańskie szkolnictwo wyższe zawiodło demokrację i zubożyło dusze dzisiej szych studentów, wstęp S. Bellów, przeł. T. Biedroń, Warszawa 1997.
21 8
I MWHRSYTFT JAKO DISNEYLAND
zachęcić do podjęcia drogi m yślenia zaproponow anej przez autora, później zaś pomóc mu w wyciągnięciu w niosków, o których winien sądzić, iż są jego własne. Takiem u właśnie celowi służy sam początek książki, w którym Bloom przed stawia duchowy portret am erykańskiej m łodzieży, trafiającej na uniwersytet)' w latach osiem dziesiątych. Zaw arte w tej części analizy, a raczej należałoby powiedzieć - refutacje takich elementów subkultury m łodzieżow ej, ja k m uzyka rockowa, pow ierzchow ny indywidualizm , czy też cała sfera erotyki, są przeprow adzone z w ielką swadą. Są - ja k pow ie dziane zostało wcześniej - uwodzicielskie. Dlatego właśnie tak silnie przem ówić m ogą do tych, którzy uw ażają się za konserw atystów , i jednocześnie tak bardzo m ogą zezłościć tych. którzy za konserw atystów się nie uważają. Powód je st oczyw isty - dla Bloom a źródłem całego zła są lata sześćdzie siąte. szalony okres, w którym narodziła się kontrkultura. Dla intelektualnej prawicy są to czasy kulturowej apokalipsy, natom iast dla intelektualnej lewicy je st to epoka przebudze nia się twórczego, rew olucyjnego ducha, któiy odm ienił skostniałą zachodnią kulturę (i dlatego ci pierw si pam iętają raczej ..R odzinę“ C harlesa M ansona i potw orne m orderstw a dokonyw ane przez nią w imię antyburżuazyjnej rew olucji, ci drudzy natom iast Johna Lennona i jeg o pacyfistyczne pio senki). Sprawa z książką Bloom a nie je st jed n ak tak prosta, ja k by się na pozór w ydawało. To prawda, że posługuje się on z m istrzostwem sw oistą „poetyką lam entu”, która charakte ryzuje w szelkie konserw atyw ne biadolenia nad upadkiem kultuiy, obyczajów , cyw ilizacji, itd. W rzeczyw istości je d nak nie je st to książka pisana przez estetę, czującego obrzy dzenie do rzeczyw istości, w której rozpadają się w szelkie normy, w której upadają uniw ersyteckie standardy, w której podważa się elem entarne intelektualne hierarchie w imię niewzruszonych jakoby prawd na tem at względności w szel kich praw d i gustów. To praw da - kiedy czytam y tę książkę, doskonale wy czuwam y, że Bloom tej rzeczyw istości nie lubi, że czuje się w niej obco, że czasem napełnia go ona lękiem,
UNIWERSYTET JAKO DISNEYLAND
219
kiedy indziej zaś nie w yzw ala w nim niczego innego poza jadow itym szyderstwem . Jednak ten, kto skoncentrow ałby się tylko na owym lamencie, dałby się w istocie zw ieść lite rackim um iejętnościom Blooma. W książce tej je s t bowiem dużo istotniejsza w arstw a, w arstw a kryjąca się pod zw ykłą konserw atyw ną krytyką obecnej kultury. To tutaj w łaśnie Bloom stawia tezy, które są napraw dę interesujące i naw et ci. którzy nie m ogą się z nim zgodzić, m uszą przyznać mu rację w tym. że sprawy przez niego poruszane są napraw dę istotne. W skazówki dostarcza podtytuł książki, który obiecuje, iż po jej przeczytaniu będziem y w iedzieli dlaczego „am ery kańskie szkolnictw o wyższe zaw iodło dem okrację i zubożyło dusze dzisiejszych studentów ". W idać tu w yraźnie, iż Bloom nie jest estetą, nie chodzi mu o w ąsko rozum iane kw estie kultury - znaczy to bow iem, że kryzys kultury je s t dla niego t> Iko sym ptomem czegoś o wiele pow ażniejszego: kryzysu am erykańskiej dem okracji. Aby dotrzeć do sam ego rdzenia sposobu m yślenia Blooma. pow inniśm y zadać pytanie, dla czego kry zys uniw ersytetu je st w jeg o optyce jednoznaczny z kry zy sem dem okracji? Inaczej - dlaczego kryzys kulturow y okazuje się yv najgłębszym sensie kryzysem politycznym ? W jaki sposób w edług Bloom a proces „ubożenia dusz dzi siejszych studentóyy" może zagrażać am erykańskiej dem o kracji? Ab> odpoyviedzieć na to pytanie, trzeba przyw ołać tutaj postać Leo Straussa. M oże się to w ydaw ać o tyle dziwne, że jeg o nazyyisko nie pada na kartach tej książki dosłow nie choćby jed en raz. Powiedzieć, że Bloom był uczniem Leo Straussa to mało; Strauss nie był bowiem zwykłym ..m istrzem ", który zostaw ił po sobie krąg uczniów . Ten nie miecki uczony, którego do em igracji zm usiły rządy nazistowskie, był nie tylko w ybitnym filozofem polityki i histo rykiem myśli politycznej. Był jednocześnie je d n ą z najbar dziej kontrow ersyjnych i jednocześnie - co dzisiaj z per spektywy lat w idać w yraźnie - je d n ą z najbardziej wpływ oyyych postaci dw udziestow iecznej refleksji nad n aturą tego,
220
INIW ERSYTET JAKO DISNEYLAND
co polityczne. Jego uczniow ie i w spółpracow nicy stworzyli nic tylko nieform alną szkołę filozoficzną, złączoną pewnym specyficznym stylem upraw iania filozofii, lecz rów nież sw e go rodzaju grupę nacisku, odgryw ającą sporą rolę w am ery kańskim życiu intelektualnym . Złośliw i krytycy nazyw ają ich ..sektą“ , pisząc o swoistych m echanizm ach selekcji, grupo wej solidarności i nieform alnej, lecz ściśle przestrzeganej hierarchii w obrębie tego środowiska. N aw et jeśli sporo z tych oskarżeń je st przesadzonych, to pozostaje faktem, że Strauss, który przybył do Ameryki jak o pozbaw iony ojczy zny em igrant, potrafił zbudow ać środowisko, które odcisnęło piętno nie tylko na am erykańskim życiu intelektualnym , lecz również okazało się znaczące w skali m iędzynarodow ej. Widać to wyraźnie, jeśli porów na się jego wpływ duchow y z osam otnieniem choćby Erica Voegelina, innego m iędzy wojennego, niem ieckiego em igranta, który osiadł w Stanach. Zbyteczne więc dodaw ać, iż zm arły przed kilku laty Bloom należał do najściślejszego kręgu w tajem niczonych straussistów, obejm ującego najbliższych uczniów mistrza. Umysł zamknięty’ je st w istocie uwodzicielską, retoryczną w ersją straussizm u, jak o specyficznego sposobu filozofow ania o polityczności, napisaną a d usum delphini. Dlatego próbując zrozum ieć jej w łaściw e przesłanie, skryte pod pow ierzchnią konserw atyw nego, stylowego lamentu, należy mieć w pa mięci tę w łaśnie okoliczność. Strauss zajm uje w dw udziestow iecznej filozofii politycz nej szczególne m iejsce. Jego uczniow ie pisali o nim, iż ..tchnął nowe życie w tradycję klasycznego racjonalizm u”, lub też. że „przyw rócił j ą do życia” . Ten szczególny języ k zawierał przesłanie, iż w istocie Strauss nie był historykiem myśli politycznej, skoncentrow anym w swej pracy badaw czej głównie na klasycznej filozofii politycznej, na myśli Sokratesa. Platona czy Arystotelesa. Jego uczniow ie sugerują ni mniej, ni więcej, że podjął on przerw aną nić tradycji, że umożliw ił powrót do tej pierw otnej i jednocześnie ponadcza sowej inspiracji intelektualnej, do punktu w yjściow ego eu ropejskiej tradycji intelektualnej. Inaczej - że był on w isto
UNIWERSYTET JAKO DISNEYLAND
221
cie antycznym filozofem żyjącym w dw udziestow iecznej rzeczyw istości, osądzającym j ą w edle m iary praw a natural nego, stw orzonego w A tenach na przełom ie V i IV w ieku p.n.e. Ktoś kiedyś, być m oże złośliw ie, napisał, że gdyby straussiści stali się sektą, za swój em blem at w ybraliby kie lich. Aktem założycielskim tego szczególnego rodzaju w iary byłaby bowiem scena, w której Sokrates w ypija cykutę, speł niając tym samym wyrok śm ierci, w ydany przez dem okra tyczne Ateny w 399 roku p.n.e. W tym obrazie streszcza się podstaw ow y dla Straussa problem relacji pom iędzy filozofią a polityką, czy też wyraźniej i dobitniej - filozofią a dem o kracją. Jak bowiem m ogło dojść do tego, że najw ybitniejszy człow iek tam tego czasu, najw ybitniejszy ateńczyk, najm ą drzejszy z ludzi (jak objaw iła to w yrocznia) został skazany przez dem okratyczne Ateny, p o lis grecką, która położyła we wszystkich dziedzinach myśli i sztuki podw aliny pod w iel kość G recji? Co więcej - dlaczego Sokrates dobrow olnie przyjął ten niespraw iediw y i absurdalny wyrok - zarzucający mu depraw ow anie m łodzieży i w prow adzanie na m iejsce starych bóstw, nowych, nieznanych, chociaż m ógł uciec z m iasta (do czego nam aw iali go przerażeni uczniow ie)? W imię czego złożył siebie w ofierze? Filozofia to stałe poszukiw anie prawdy. W ym aga w ięc ona pełnego oddania, pełnego pośw ięcenia. N ie je s t zatem zwy kłym zajęciem , zawodem , czy też um iejętnością taką, ja k w szy stkie inne - je s t ona sposobem życia, pew ną szczególną postaw ą w stosunku do rzeczyw istości. Poszukiw anie praw dy spowodować musi, iż filozof nieuchronnie prędzej czy później popada w konflikt z w łasnym otoczeniem . Starając się bowiem pojąć zasady, kierujące życiem ludzkim, musi poddaw ać bezstronnem u i nieuprzedzonem u badaniu rze czyw istość społeczną w jej historycznym , pow stałym ju ż wcześniej kształcie. Inaczej - podążając ku praw dzie, prze kracza on tradycyjne obyczaje, m niem ania, przesądy. Filozo fia je s t więc ze swej istoty paradoksalna, to znaczy rzuca wyzwanie potocznem u, tradycyjnem u obrazowi świata, za
IM W K R S Y T E T JAKO DIS N E YLA N D
wartem u w doxa, w obszarze zwanym dzisiaj „kulturą” . N ic dziwnego, że nieuchronnie naraża to filozofa na konflikt ze społeczeństwem , w którym żyje. Strauss sugeruje więc, iż ateński demos nie bez pewnych racji skazał Sokratesa, bro niąc się instynktow nie przed m istrzem dialektyki, polegają cej na wyw racaniu potocznej wiedzy, na pełnym ironii kpiarstw ie w stosunku do tzw. zdrow ego rozsądku. Ten w łaśnie obraz Sokratesa znajdujem y w Chmurach A rystofanesa jedynym co ciekaw sze dokum encie powstałym za jego życia. O czyw iste je st w ięc zagrożenie, jak ie dla filozofii pow oduje sfera polityki, szczególnie polityki uprawianej w dem okra tycznym państwie, którego lud tak bardzo z natury swojej p o d atn y jest na w pływy wszelkiego rodzaju dem agogów. Z drugiej jed n ak strony, filozofow ie tam tego w ielkiego pokolenia greckiej, klasycznej kultury, byli zastanaw iająco w ierni Atenom. To praw da - często je krytykowali, sugero wali w swych pism ach sym patie prospartańskie (a Sparta była przecież śm iertelnym wrogiem Aten w w ojnie peloponeskiej i pokonała je ostatecznie, doprow adzając do upadku ich potęgi politycznej), brzydzili się ateńskim ludem i nad dem okrację przedkładali - jeśli nie idealny ustrój zapew nia jący rządy filozofów , to w każdym razie um iarkow aną ary stokrację. A jednak w iązali się z Atenami. N aw et Ksenofont, który porzucił rodzinne miasto i posunął się do tego, że w al czył przeciwko niemu, nie udał się do Sparty. Brał od niej pieniądze, to prawda, ale m ieszkać tam nie chciał i nie mógł. To szczególne przyw iązanie do ateńskiej p o lis, która pełniła dla najw ybitniejszych um ysłów owej wielkiej epoki rolę szczególnego ośrodka grawitacji, punktu odniesienia zarów no w dobrym , ja k i złym, stawia w innym trochę świetle nasz wyjściow y problem relacji filozofii i dem okracji. D em okra cja rzeczyw iście stanow iła źródło istotnych zagrożeń dla filozofii, jednocześnie jednak w dziwny, lecz w ażny sposób była niezbędna dla jej pow stania i rozwoju. Sekret tkwi w szczególnej instensywności i różnorodności życia ateń skiego. W otwartych, pstrokatych niczym płaszcz, do które go porów nał Platon życie w dem okracji, A tenach, Sokrates -
UNIWERSYTET JAKO DISNEYLAND
223
\u iając\ się na agorze w dyskusje z przekupniam i - był tylko jeszcze jednym z dziwaków, jak ich pełno ściągało do największego greckiego miasta. D em okracja je s t bow iem ze swej natur) tolerancyjna - a przez to stw arza przestrzeń wolności dla wszelkich sposobów życia, w tym także takich, jak życie filozofa, pragnącego docierać do praw dy skrytej pod płaszczyzną obyczaju i tradycyjnych wierzeń. N a tym polega jej zaleta: jej wady zaś tkw ią w na immanentnej nie stabilności. w podatności na dem agogię, w chw iejności prze konań. Otw artość i tolerancja łatw o zm ienić się m ogą w ty ranię w iększości, która zdolna je s t w tedy w ręcz do zbrodni. Widać zatem teraz wyraźnie, iż związki istniejące pom iędzy dem okracją i filozofią polegają nie tyle na prostym i banaln \m fakcie zagrożenia, jak ie ład dem okratyczny przynosi filozofowi, ile na szczególnym rodzaju napięcia, płynącego / ciągłego oscylow ania pom iędzy zagrożeniem i korzyścią. Dla Straussa i jeg o uczniów, żyjących w burzliwym , dwudziestym wieku, punktem odniesienia je s t now oczesna dem okracja liberalna. To w niej współcześni filozofow ie m uszą ułożyć sobie jakoś życie, to na jej losy m uszą we w ła d n i interesie wpływać. N a pozór straussiści w pisują się w szeroko rozum ianą krytykę w spółczesnego liberalizm u. Dokonują jed n ak w tym w zględzie charakterystycznego roz różnienia pom iędzy różnymi liberalnym i tradycjam i - pew ne nurt) myśli liberalnej są przez nich przeciw staw iane innym. Leo Strauss bądź co bądź znalazł się w Stanach Zjednoczo nych nie ty lko przez czysty przypadek. Jego uczniow ie zaś z całym rozmysłem podjęli obronę pierw otnego projektu politycznego, zawartego w ich opinii w dziele O jców Zało życieli. Jak pisze Bloom, tam gdzie oni widzieli rozw iązania, francuscy, ośw ieceniow i filozofow ie w idzieli tylko probie rń). M ówiąc inaczej - chodzi o przeciw staw ienie angloam er\ kańskiej tradycji politycznej - bardziej um iarkow anej, tradycji kontynentalnej, pozostającej pod przem ożnym wpływem politycznego radykalizm u, zrodzonego z francu skiego oświecenia.
224
l \I\VI RSYI I I JAKO D IS N E Y LA N D
Dem okracja am erykańska okazuje się tym samym bliższa klasycznej tradycji filozofii politycznej. K olejne fale nowożytności. opisane niegdyś w znanej pracy Straussa, oznaczały co prawda odejście od tejże tradycji, jednak różniły się m ię dzy sobą stopniem tego odejścia. Szkockie oświecenie, w tradycji którego zakorzeniony został przez Ojców Założy cieli projekt am erykański, było mniej oddalone od ducha wielkiej tradycji. Dlatego też spośród dwóch modeli liberali zmu - anglosaskiego i kontynentalnego - w łaśnie ten pierw szy wart jest wsparcia. N ie dlatego, iż je st on bezwzględnie lepszy, że je st słuszny, lecz dlatego, że jest swego rodzaju m niejszym złem. W świecie, w którym dem okracja liberalna pełni rolę jedy nie akceptow anego wzorca, jedynego realnego konkurenta tyranii, w łaśnie jej am erykański model zdaje się być w najm niejszym stopniu zakażony błędam i charaktery stycznymi dla now ożytnego liberalizm u. Jak ujm uje to Bloom - am erykański projekt dobrego społeczeństw a, am ery kańska w ersja w spółczesnego etnocentryzm u. wydaje się w największym stopniu zgodna z naturą. Do tego poparcia skłania, jak się wy daje, szczególny, m ieszany charakter am e rykańskiej dem okracji - a w każdym razie model tej dem o kracji zawarty w pism ach tw órców am erykańskiej konstytu cji, Ojców Założycieli: charakter ten polega na um iejętnym połączeniu społecznego i intelektualnego pierw iastka elitaryzmu (żeby nie pow iedzieć w ręcz arystokratyzm u), z pier wiastkiem dem okratyzm u, z powszechnym przyzwoleniem , legitym izującym rządy elity. Ten specyficzny dualizm republikańsko-dem okratyczny przybliżał ustrój am erykański i ducha jej konstytucji do arystotelesow skiego ideału ustroju m ieszanego, rów now ażącego czynnik arystokratyczny, de m okratyczny i m onarchiczny (także ten ostatni je s t obecny u konstytucji am erykańskiej - w urzędzie prezydenta). Ustrój taki pozw alał osiągnąć dw a cele - był stabilny i za pewniał roztropność rządów, a jednocześnie był korzystny dla filozofii. Jak bowiem za swym mistrzem powtarza Bloom, klasą społeczną z natury swojej najbardziej przychylną filo zofii jest klasa średnia, „dżentelm eni” . Lud gardzi filozofam i
U N IW ERSYTET JAKO D ISN EYLAN D
225
i nie rozum ie ich, dlatego łatw o go nakłonić do agresji. Ty rani z kolei chcą używ ać filozofii dla w łasnych celów, stoją cych w sprzeczności z dobrem wspólnym . N atom iast klasa średnia, choć nie rozum ie filozofów , potrafi okazać im sza cunek, instynktow nie w yczuw ając jej znaczenie. N ie m a przy tym znaczenia, że w rzeczyw istości niew iele je s t w niej w stanie zrozum ieć - liczy się przede w szystkim jej toleran cja, jej m ecenat w stosunku do filozofii. Zw iązek ten okazuje się więc sw oistą sym biozą, pozw alającą czerpać obu stronom korzyści - dla „dżentelm enów ” obcow anie z filozofam i stw arza okazję do - choćby ograniczonego - doskonalenia się (a tym samym korzysta i w spólnota polityczna rządzona przez nich w bardziej św iatły sposób), dla filozofów nato miast stw arza sprzyjające w arunki dla ich właściw ej pracy intelektualnej. Liberalna dem okracja potrzebuje jednak filozofii w o w iele większym stopniu, niż filozofia je j. Porządek liberalny je st bowiem porządkiem p a r excellence spekulatyw nym - jeg o fundam entem nie je s t niepam iętny obyczaj, tradycja legity m izująca istniejący od w ieków stan rzeczy, lecz umowa, zaw ierana pom iędzy niezależnym i i wolnym i jednostkam i. W arunki tej um owy zostały zaś odkryte i opisane nie przez kogo innego, ja k przez filozofów właśnie. Porządek, który czyni z rozum u swój kam ień węgielny, je s t tym samym z konieczności zależny od poziom u wiedzy, od poziom u ośw iecenia społeczeństw a jak o całości, a przede wszystkim jeg o elit rządzących - ja k pisze Bloom: „Społeczeństw o oparte na rozum ie potrzebuje tych, którzy najlepiej rozum u j ą ” . Jeśli tak, to logiczne je s t stw ierdzenie, iż „W yższe uczelnie są ... osnow ą liberalnej dem okracji, jej fundam en tem, rezerw uarem zasad, które j ą ożyw iają, oraz nie w ysy chającym źródłem w ychow ania i w iedzy napędzającej m a szynerię ustroju”. U padek uniw ersytetu nie oznacza tym samym tylko obniżenia standardów estetycznych oraz inte lektualnych - oznacza on jednocześnie postaw ienie porządku organizującego życie liberalno-demokratyczych społeczeństw
226
UNIWERSYTET JAKO DISNEYLAND
w poważnym niebezpieczeństw ie. Kryzys w iedzy przeistacza się w kryzys polityczny. W sposobie m yślenia Blooma uniw ersytet oznacza jednak coś znacznie więcej niż tylko „szkołę w yższą”, kształcącą przyszłych profesjonalistów . Jest szczególnym m iejscem , w którym najw ybitniejsze umysły w swobodny sposób ko rzystać m ogą z najw iększego przywileju i zarazem najw ięk szego szczęścia, jakim je st dążenie do prawdy. Studenci nie powinni więc uczyć się tego, czego i tak m ogą nauczyć się w otaczającej ich społecznej rzeczyw istości. U niw ersytet raczej powinien im dostarczyć wiedzy, której społeczeństwo, pogrążone w codziennej krzątaninie, zadufane w sobie, traktujące w łasne przesądy i obyczaje za niewzruszone, nie jest im w stanie dostarczyć. Tem u w łaśnie pow inno służyć obcow anie z w ielką tradycją, ucieleśnioną na kartach w iel kich dzieł kultury zachodniej. Tylko taki typ edukacji m ożna uznać za edukację praw dziw ie „liberalną” - liberalną, to znaczy w yzw alającą od ograniczeń nakładanych przez czas i miejsce, zryw ającą więzy historycznego i kulturow ego śro dowiska. M ożna tu przywołać m etaforę platońskiej jaskini dążąc ku prawdzie, ku św iatłu, należy porzucić m roczną jaskinię w łasnej, przygodnej, ufundowanej na m niem aniach, kultury. N a czym polega więc w opinii Blooma obecny kryzys uniw ersytetu? Dlaczego dopiero w ostatnich dziesięciole ciach stał się on tak głęboki, że zagroził samym podstawom liberalnej dem okracji? Fala kontrkulturow ej rewolty wobec w ielkiej, zachodniej tradycji, która od lat sześćdziesiątych zaczęła zalewać uczelnie am erykańskie, niesie ze sobą za grożenie powierzchow nej dem okratyzacji. Zakłócony zostaje tym samym stan delikatnej równow agi pom iędzy republikań skim elitaryzm em a dem okratyzm em - na rzecz tego drugie go elem entu. Tak pojm ow ana dem okratyzacja je st rów no znaczna z w ulgaryzacją. Rozwój szkolnictw a w yższego pro wadzi do spłycania wiedzy, bowiem w setkach i tysiącach stanowych szkół wyższych nie sposób utrzym ać wysokie standardy intelektualne. Fala dem okratyzacj i-w ulgaryzacji
UNIWERSYTET JAKO DISNEYLAND
227
podm ywa jednocześnie w yspy arystokratyzm u - to znaczy najlepsze, renom ow ane uczelnie. R ozluźniają one rygory i wym agania pod p resją najrozm aitszych akcji afirm atywych, pozytywnej dyskrym inacji. Jednak nie te zabiegi, chociaż szkodliwe, zagrażają uniw ersytetom najbardziej - najw ięk sze zagrożenie stanow ią pleniące się now e ideologie, otw ar cie podw ażające sens tradycyjnej, „liberalnej edukacji” . W spółczesne nauki społeczne - takie ja k psychologia czy antropologia - zam ykają program ow o ludzi w jaskiniach ich kultur. Podw ażają sam ą ideę praw dy i bezinteresow nego jej badania - nie ma ju ż jednej prawdy, w św ietle której m ożna b\ oceniać party kularne kultury. Zam iast tego głosi się w ie lość różnych prawd, różnych stylów życia, z których każdy jest równy wobec pozostałych. Sam ą tradycyjną praw dę de m askuje się jak o oszukańczy kostium , służący skryciu real nych. egoistycznych interesów (na przykład białych m ęż czyzn. chcących przy pom ocy tejże m itycznej tradycji uza sadnić sw oją dom inację w społeczeństw ie). Relatywizm , fałszywie pojęta otw artość, nie były jed n ak - jak przedstaw ia to Bloom, produktem czystko am erykań skim. K ontrkulturow a rew olta swymi korzeniam i sięgała niem ieckiej kultury z przełom u dziew iętnastego i dw udzie stego wieku. Tutaj docieram y do niezw ykle w ażnego, i je d nocześnie kontrow ersyjnego elem entu rozum ow ania Blooma. W jeg o optyce rew olucja obyczajow a i kulturow a epoki dzieci-kw iatów stanow iła am erykańską odm ianę nihilizm u, choroby, która toczyła kilka dziesięcioleci wcześniej N iem cy. To w łaśnie w drugiej części swej pracy przedstaw ia on niezw ykle sugestyw nie proces przenikania niem ieckich prą dów intelektualnych do kultury Am eryki. W idać tu wyraźnie podstaw ow e dla w szystkich straussistów przekonanie o tym, że historię kształtują idee. W ybitne um ysły, niczym dem iur gowie, w pływ ają poprzez tw orzone przez siebie idee na rze czyw istość - jednym słowem to św iadom ość kształtuje byt, a nie odwrotnie. Proces przenikania niem ieckiej choroby na relatyw izm i nihilizm przebiegał w edług B loom a w skom pli kowany sposób - poprzez zapożyczenia, traw estacje, fascy-
228
UNIWERSYTET JAKO DISNEYLAND
nacje. W spom nieć tu m ożna choćby braw urow ą analizę fil mów W oody'ego A llena, z „Zeligiem ” na czele. Przesłanie tego popularnego reżysera brzmi w edług Bloom a tak oto chorobą w spółczesności je st relatywizm , względność wszystkich wartości. Sytuacja taka pow oduje lęk, który wzmaga konform izm . Jednak konformizm stoi na przeszko dzie prow adzeniu głęboko autentycznego życia. Dlatego jedynym wyjściem w ydaje się heroiczne, uporczyw e kre ow anie własnych wartości, poszukiw anie własnego, auten tycznego stylu życia. W szystkie słowa-klucze, takie ja k w artości, autentyczny, styl życia, tożsam ość, akceptacja, pojaw iające się w takim w łaśnie sposobie m yślenia, zado m owiły się tak bardzo we w spółczesnym języku, że traktuje się je jak o oczyw istości. Tym czasem w historycznej per spektywie są one zupełnie nowe - pojaw iły się ledwo kilka dziesiąt lat temu, a na dobre w eszły do codziennego użycia w latach sześćdziesiątych. Korzenie tego żargonu tkw ią w w ysublim ow anych dyskusjach intelektualnych niem ieckiej elity z przełom u XIX i XX wieku. W ychodząc od Allena, Bloom podąża w przeszłość, śledząc losy tych pojęć. Kolejne etapy procesu zapożyczeń w pływ ów w yznaczają nazw iska Riesm ana, Fromma, Heideggera. N a samym zaś początku tej sekwencji znajduje się sam N ietzsche. Tak oto język, którym m ów ią bohaterow ie lekkich kom edii Allena, okazuje się spadkobiercą co najm niej dwuznacznej tradycji intelektual nej. M ożna by pow iedzieć - i cóż w tym złego? Przecież sam Bloom pisze, że w idm o nihilizm u, napełniające lękiem nie m ieckich filozofów , zostało osw ojone przez am erykańską duszę - am erykański przem ysł rozryw kow y w połączeniu z w łaściw ą A m erykanom pow ierzchow nością w przeżyw aniu wyzwań intelektualnych, doprow adziły do osw ojenia nihili zmu, do powstania „nihilizmu z happy endem ”, do „nihilizm u bez otchłani” . Poza tym - m ożna też dodać, iż nie pierw szy to raz w historii naród, który zw yciężył swego przeciw nika na polu bitwy, uległ mu duchowo. Rzecz w tym, że konsekw entny relatyw izm , o ile je s t au tentyczny i konsekwentny, prowadzi do rozpadu duchow ego
UNIWERSYTET JAKO DISNEYLAND
229
fundam entu liberalnego społeczeństw a. Jak pisze Bloom: „Jeżeli nie istnieją w spólne cele ani w spólne pojęcie dobra wspólnego, to czy um ow a społeczna je st jeszcze m ożliw a?” Chaos w sferze w artości prow adzić w ięc musi nieuchronnie do chaosu politycznego, z którego je s t tylko jed n o w yjście odw ołanie się do nagiej siły. W historii dw udziestego stule cia m ieliśm y ju ż do czynienia z m odelow ą sytuacją tego rodzaju - z upadkiem R epubliki W eim arskiej. D ośw iadczenie W eim aru stoi w istocie u podstaw kryty cyzmu Straussa i jeg o uczniów w stosunku do ekscesów w spółczesnego liberalizm u. Jego sens polega na ukazaniu wewnętrznej słabości porządku społecznego nazbyt otw arte go, pozbaw ionego silnych m oralnych fundam entów. W kon sekwencji m oralny chaos przekształcił się w chaos politycz ny, który utorow ał drogę dla nazim u. Tam, gdzie upada prawda, jak o standard pozw alający porządkow ać życie ludz kie, musi zw yciężyć przem oc. D la Bloom a zatem , tak ja k dla jeg o m istrza duchow ego, rodzi to konieczność stałej ochrony porządku liberalnego, z natury swojej kruchego, zagrożonego stałą m ożliw ością zakłócenia rów now agi pom iędzy pier w iastkiem elitaryzm u z jednej strony, a pierw iastkiem dem okratyzm u z drugiej. N adm ierna dom inacja dem okratyzm u prowadzi do podporządkow ania system u politycznego na m iętnościom tłum ów , które w ulgaryzują zasady kierujące życiem społecznym . U padek tradycyjnych w artości stw arza zaś niepow tarzalną okazję dla w szelkiego rodzaju nihilistycznych dem agogów . To dlatego lekcja W eim aru napeł niała Straussa najgłębszym i obawam i. Bloom pokazując zatem niem ieckie korzenie kontrkultury, nie tyle gra rolę estety, ile filozofa politycznego, w ska zującego na potencjalne zagrożenie dem okracji. Jeśli bo wiem , ja k pisze, Freud i W eber m ają „praw a autorskie do w iększości żargonu”, który je s t dzisiaj pow szechnie używ a ny w A m eryce - nie tylko przez studentów, lecz rów nież przez zwykłych ludzi (św ietna scenka, gdy taksów karz w Atlancie okazuje się osobą doskonale zorientow aną w przeróżnych technikach terapeutycznych, zakorzenionych
230
UNIWERSYTET JAKO DISNEYLAND
w istocie w tradycji niem ieckiej psychologii i psychoanalizy) - to znaczy, że istnieją realne zagrożenia dla dem okracji. M asowa kultura am erykańska stała się, ja k pisze Bloom, „disneylandow ą w ersją Republiki W eim arskiej dla całej rodziny“ . M ożna tę myśl pociągnąć dalej, po to, aby tym głębiej zrozum ieć gwałtow ność reakcji Bloom a i innych konserwaty stów spod znaku Straussa - relatywizm moralny, chaos kulturowy, który zniszczył dem okratyczny i liberalny porządek Republiki W eim arskiej, przeistoczył się w zagro żenie w ielokulturow ością. W ielokulturow a rzeczyw istość końca dw udziestego wieku to - w tej optyce - zw ielokrot niony W eimar. Tylko jeśli przyjm ie się to założenie, m ożna zrozum ieć paniczny lęk konserw atystów . W tym sensie dośw iadczenie niem ieckie „zaraziło” A m e rykę i świat cały,, i dlatego trw a sw oisty w yścig „dobrych” i „złych” N iem ców . Bowiem dw uznaczność pozycji Straussa polega na tym, że choć jeg o uczniow ie krytykow ali w pływ niem ieckiej filozofii na życie intelektualne Stanów, to prze cież on sam także był Niem cem . M ożna więc niejako rozsze rzyć sens przestrogi udzielanej przez niego am erykańskiej republice - dośw iadczenie niem ieckie je st być m oże kluczo we dla zrozum ienia sytuacji w spółczesnego człowieka. W eim ar nie je st w tej perspektyw ie tylko źródłem zarazy, która rozprzestrzenia się po całym św iecie - pełni on raczej rolę prefiguracji losu zachodniej kultury. Stanowi alegorię, ogniskującą w sobie dziejow y los, dośw iadczenie, które sta nowi stale obecne we w spółczesności wyzw ania; dośw iad czenie. które je st udziałem całego Zachodu, a więc także i świata. Jeśli tak, to strategia straussistów w ydaje się jasn a - po mimo pewnej rezerwy, którą odczuw ają w stosunku do in stytucji dem okracji w ogóle, okoliczności zm uszają ich do popierania tej wersji dem okratycznego porządku, która w y daje się mniej szkodliw a w danych okolicznościach. A m ery kańska republika je s t taką w łaśnie, m ożliw ą do zaakcepto wania, w ersją współczesnej dem okracji. Pod w arunkiem jednak, że w sparciu i ochronie podlegać w niej będzie pier
UNIWERSYTET JAKO DISNEYLAND
231
w iastek elitaryzm u, stabilizujący system polityczny i jed n o cześnie stw arzający przestrzeń niezbędną dla poszukiw ania prawdy. Strategię straussistów m ożna w ięc określić jak o „uszlachetnianie dem okracji” - tak też brzm i tytuł książki Thom asa P angle’a, innego ucznia Straussa, która została kilka lat tem u przetłum aczona na języ k polski. U szlachetnia nie oznacza w spieranie tych w ątków w tradycji zapoczątko wanej przez O jców Założycieli, które najbardziej zbliżały się do klasycznej nauki o praw ie naturalnym . M iejscem zaś, w którym proces „uszlachetniania dem okracji” odbyw ać się może w największym zakresie i zarazem najlepiej, je s t natu ralnie uniwersytet. Jednak pow ołaniu tem u sprostać m oże tylko taki uniwersytet, w którym żyw a je s t w ielka tradycja zachodniej kultury, w którym bezinteresow nie poszukuje się prawdy. Jeśli natom iast uniw ersytet opanuje relatyw izm , jeśli nowe ideologie, zakorzenione w istocie w dośw iadcze niu niem ieckiego nihilizm u, obalą praw dę i tradycję, to uni w ersytet ze źródła siły dem okracji przekształci się w ognisko m oralnego chaosu, zagrażającego jej. Dlatego też tytuł książki ma w istocie ironiczny charakter - opisuje ona proces zam ykania się na praw dę i w ielką tradycję, dokonujący się w imię m aksym alnej otw artości na pluralizm w artości i kultur, lecz jednocześnie propaguje rodzaj „zdrow ego zam knięcia”, ograniczenia nadm iernej otw artości na to, co pow ierzchow ne, przem ijające i w rzeczyw istości nieistotne. Praw dziw ie głębokie um ysły pow inny być otw arte na praw dę i zarazem zam knięte na wszystko to, co nieistotne. Błąd w spółczesnego uniw ersytetu polega w ięc na tym, iż stara się on być nad m iernie otw arty na w szystko to, co fałszywe i nieistotne. W ostateczności okazuje się, że społeczeństw o istnieje dla uniw ersytetu, a nie uniw ersytet dla społeczeństw a. R ozum ow aniu B loom a m ożna w iele zarzucić - rozm aite uproszczenia, om inięcia, generalizacje (choćby charaktery styczne dla straussistów pom ijanie religii - a przecież insty tucja uniw ersytetu, pow stała w XII wieku, zw iązana je st ściśle z zachodnim chrześcijaństw em ). Podstaw ow a jed n ak w ątpliw ość rodzi się z jeg o w izji historii, jak o procesu
t
;-)
UNIWERSYTET JAKO DISNEYEAND
kształtowanego wyłącznie przez wielkie, filozoficzne idee w spółczesność dla niego to „w ynik przem yśleń niewielkiej grupy ludzi obdarzonych wglądem w naturę rzeczy” . Brzmi to nazbyt kategorycznie, szczególnie dla współczesnej umysłowości. która przyzw yczaiła się widzieć w historii tzw. procesy, pozostające w istocie poza kontrolą naw et najw ięk szych i najbardziej przenikliw ych jednostek. M ożna w ięc z pew nością wykazać, że na losy uniw ersytetów w ostatnich wiekach w płynęła w równym, a może naw et większym stop niu. ekonom ia, wielki proces rozwoju liberalnych społe czeństw wolnorynkow ych, który wym usił zm iany w kierunku profesjonalizacji, specjalizacji i m arginalizacji nauk hum ani stycznych, z filozofią na czele. Rozum owanie Bloom a dzie liłoby zatem błąd w spólny w szystkim konserw atystom , który wytknął im kiedyś Haberm as - błąd polegający na m yleniu skutków z przyczynami. Równie dobrze bowiem m ożna po traktować niem iecki nihilizm filozoficzny za przejaw kryzy su w spółczesności, a nie za jeg o przyczyną. W tym sensie N ietzsche czy H eidegger opisywali tylko naturę tego kryzysu i wobec tego nie m ogą być obciążani odpow iedzialnością za jeg o pow stanie. Jednocześnie jed n ak nie sposób zarzucić Bloomowi braku rozm achu, pasji i literackiej sprawności. Dlatego jeg o książka nie może pozostaw ić nikogo obojętnym - dla jednych dostarczy znakom itych argum entów, w spiera jących ich w łasne intuicje, dla drugich stanow ić będzie w y zwanie do ciekawej intelektualnej polem iki.
EDUKACJA - REFORMA CZY REWOLUCJA?
Reform a polskiej szkoły to nie tylko przedsięw zięcie organi zacyjne, w ym agające rozw iązania w ielu kw estii szczegóło wych. N ie chodzi tu tylko o nauczycieli, szkoły, program y nauczania. Staw ką je st w niej rów nież zm iana fundam ental nych założeń, na których w znosi się cały system edukacyjny. Każdy taki system je s t czymś na kształt soczewki, w której widać podstaw ow e zasady i reguły rządzące społeczeń stwem. Za ideą reform y szkolnictw a kryje się zatem w isto cie pewien strategiczny w ybór co do przyszłego kształtu naszego społeczeństwa. Poniew aż zaś trudno, z pow odu na tłoku kwestii szczegółowych, dostrzec w realizow anej obec nie reform ie pew ną całościow ą w izję, trzeba dla zrozum ienia dokonywanego dziś przez nas w yboru spojrzeć na system edukacyjny kraju, który je s t często staw iany przez rodzim ych reform atorów za w zór - czyli na Stany Zjednoczone. W największym uproszczeniu m ożna pow iedzieć, iż sens owej strategicznej decyzji, podjętej kilkanaście lat temu w Am eryce, sprow adza się do w yboru jednego z dwóch ele m entów - „w iedzy” lub „um iejętności” . W iedza w tej per spektywie to erudycja, fakty, daty, wszystko to, co je st bez pośrednią treścią nauczania. O panow anie m ateriału nasta wionego na przekazyw anie w iedzy w ym aga dużego wysiłku. Fakty trzeba zapam iętywać. Trzeba nauczyć się rozum ienia rzeczy nowych i nieznanych. W oczyw isty sposób w ym aga to także tradycyjnego sposobu oceniania postępów ucznia uczniow ie są odpytywani, m uszą pisać w ypracow ania i kla sówki. Przeciw tem u tradycyjnem u system owi wysuw ano zw ykle zarzut, iż koncentruje się on na rzeczach nieprak tycznych i nieprzydatnych potem w życiu, je s t zbyt trudny i jednocześnie pow oduje nadm ierne stresy u uczniów. Celem drugiego m odelu nauczania, który m iał być odpo w iedzią na w szystkie w ady m odelu tradycyjnego, je st wypo-
234
KDl RACJA - REFORMA CZY REWOLUCJA?
sażenie uczniów w ja k najw iększy zakres um iejętności nie zbędnych w przyszłym życiu. Chodzi tu nie tylko o um iejęt ności techniczne - ja k choćby pow szechną w Am eryce um iejętność posługiw ania się kom puterem , lecz rów nież o um iejętności natury psychologicznej. Szkoła uczy nie tylko sam odzielnej pracy w zdobyw aniu wiedzy, lecz także pracy zespołow ej. Chociaż bowiem w am erykańskiej szkole indy widualizm je st przedm iotem niem alże indoktrynacji - ju ż m aluchy w tam tejszych „zerów kach” m uszą rysować kw ia tuszki ze swoim zdjęciem w środku i w ypisyw ać sentencje w rodzaju „nikt na całym świecie nie je st taki ja k j a ” - to jednocześnie wiele uwagi przyw iązuje się do uczenia dzieci um iejętności w spółpracow ania z innymi. Dzieci uczą się zatem mieć swoje zdanie od najm łodszych lat, lecz rów nież uczą się jak słuchać innych, ja k szanować odm ienną opinię, a nawet - co dla Polaków brzmi niesam ow icie - uczą się zm ieniać w łasną opinię pod wpływem lepszych argum entów. W ielka m obilność społeczeństw a, w którym przeprow adzka do nowego m iejsca pracy, odległego o tysiące kilom etrów jest czymś norm alnym , musi być rekom pensow ana przez pow szechną zdolność do natychm iastow ego przystosow yw a nia się do nowy ch warunków i do nowych ludzi. Tak szeroko rozum ianych um iejętności nie sposób przy swoić sobie w trakcie tradycyjnych lekcji polegających na wykładach. Dlatego też w am erykańskich szkołach królują tak zwane aktywne m etody nauczania. Jeśli na przykład dzieci m ają lekcję o sam orządzie lokalnym, to dzielą się na grupy, w których opracow ują wybrany problem - np. zasta naw iają się ja k zwalczać narkom anię w swojej lokalnej spo łeczności. Pracując nad meritum sprawy, niejako „przy oka zji" uczą się ja k działać w grupie. W taki sposób silne oso bowości od najm łodszych lat w yrastają na oczyw istych lide rów. słabsi natom iast nabierają przekonania, że zaw sze dadzą sobie jak o ś radę, pod w arunkiem , że zaakceptują sw oją niż szą pozycję. W szkole skoncentrowanej na uczeniu um iejętności nie ma klasówek, odpytyw ania, nie m a tradycyjnych przyczyn
EDUKACJA - REFORM A CZY REWOLUCJA?
235
stresu. N auczyciel nie je st kimś, kto, w yposażony w niepod w ażalny autorytet, naucza i w ykłada przedm iot - nauczyciel, wedle rozpow szechnionej w Stanach form uły, to co-learner, czyli „w spółuczący się”, dorosły dzielący się swoim i um ie jętnościam i z dziećmi i jednocześnie w spółpracujący z nimi; to ktoś, kto raczej m oderuje dyskusję i pracę grupową, niż w ykłada i kontroluje. Jaki je s t zasadniczy cel takiego m odelu edukacji? M uszę się przyznać, że gdy w październiku tego roku oglądałem , wraz z grupą kilku osób z Polski, am erykańskie szkoły pu bliczne w M ichigan i Ohio, na początku przygniotła m nie niezw ykła ilość szczegółów, tak bardzo odm iennych od na szego m odelu edukacyjnego. Trudno było w pierw szej chw ili zrozum ieć czem u dokładnie m a to w szystko służyć. W pew nym m om encie jednak, gdy w jednej ze szkół podstaw ow ych w Ohio zobaczyłem dw unastoletnie dzieci pracujące nad projektem , doznałem w jednej chw ili czegoś w rodzaju olśnienia. Tytuł projektu, w wolnym tłumaczeniu, brzmiał „Porównaj siebie z w ybraną p ostacią historyczną” . Dzieci w ybierały jak ąś znaną postać z przeszłości - na przykład M agellana i zaczynały pracę od w ypisania po jednej stronie kartki cech charakteru M agellana, po drugiej zaś - sw oich w łasnych. N astępnie porów nyw ały je - M agellan lubił podróżow ać, ja też lubię. On lubił ryzyko, j a nie bardzo - i tak dalej. O sta teczna forma, w jakiej m iały w ykonać projekt, była dow olna - mogły nakleić tekst na karton i ozdobić go rysunkam i, m o gły w ystąpić przed całą klasą i opow iedzieć jeg o treść czy przygotow ać krótki film video. Przed przystąpieniem do w ykonania projektu m usiały jed n ak w ypełnić form ularz, którego tytuł brzmiał „Contract proposal” - czyli „Propozycja kontraktu” . W kolejnych rubrykach dzieci określały m.in. formę projektu, rodzaj w ykorzystanych m ateriałów , sposób prezentacji, jej term in. Pod spodem znajdow ało się m iejsce na podpis wykonaw cy, czyli dziecka, jednego z rodziców oraz nauczyciela.
236
EDUKACJA - REFORMA CZY REWOLUCJA?
O glądając tę kartkę papieru, którą m iały w ypełnić jed en a stoletnie dzieci, zaw ierające „kontrakt” z rodzicam i i na uczycielem co do w arunków zrobienia pracy dom owej, do znałem niemal ilum inacji - w jednej chwili zrozum iałem , że podstawowym celem nauczania nie je s t wiedza, lecz socjali zacja, czyli w pojenie um iejętności niezbędnych do życia w społeczeństw ie. Przecież nie chodziło tu tak napraw dę o to, żeby nauczyć się czegoś o M agellanie - poza absolutnie podstawowym i faktami (w końcu i tak w iększość wysiłku dziecka pójdzie w zgłębianie jeg o „osobow ości”); celem było raczej przygotow anie przyszłych pracow ników i kon sum entów potrafiących sobie radzić w wolnorynkow ej go spodarce. Dzieci, które od czwartej czy piątej klasy zaw ie rają „kontrakty” dotyczące ich pracy dom owej, nie będą w przyszłości m iały w iększych kłopotów z wypełnieniem podania o pracę, zrozum ieniem kw estionariusza bankow ego w m om encie zaciągania kredytu na spłatę dom u czy radzenia sobie z wew nętrznym obiegiem dokum entów w swojej przy szłej firmie. Zw olennicy tego m odelu edukacji podkreślają, że we współczesnym świecie, w którym coraz więcej ludzi będzie m usiało w trakcie swego życia zm ieniać zawody, nie sposób ju ż uczyć sztywnych schem atów, szybko tracących aktual ność. Z am iast nich należy raczej w pajać um iejętność radze nia sobie w różnych społecznych środowiskach. N a ogół jed n ak nie m ówi się o cenie, ja k ą trzeba zapłacić za funkcjonow anie takiego m odelu. K ształcenie praktycz nych um iejętności je st niezw ykle czasochłonne - w opisa nym w cześniej projekcie musi m inąć kilka lekcji, w trakcie których uczniow ie określają razem z nauczycielem i rodzi cami w arunki jeg o w ykonania, dyskutują zasady oceny, uzgadniają je z nauczycielem , itd., zanim przystąpią do w ła ściwej pracy m erytorycznej. To w łaśnie stąd bierze się przy słow iow a ignorancja am erykańskich uczniów. W prow adzenie do polskiej szkoły m odelu nauczania opartego w większym zakresie na um iejętnościach musi za tem w iązać się z rozsądnym określeniem dopuszczalnych
EDUKACJA - REFORMA CZY REWOLUCJA?
237
granic redukow ania wym aganej przez szkołę wiedzy. Życie ludzkie bowiem , w brew tem u co m ówi w ielu radykalnych zw olenników reform y, nie daje się redukow ać tylko do w y miaru praktycznego. O jeg o w artości decyduje także w ym iar - proszę mi w ybaczyć to nieco starośw ieckie słowo - du chowy. A dla znakom itej w iększości ludzi, których całe ży cie i tak upływ a w kieracie pracy zarobkow ej, szkoła to j e dyny okres w życiu, kiedy m ogą dow iadyw ać się o rzeczach, które choć do zarobkow ania nie są absolutnie konieczne, to jed n ak czynią ich lepszym i, m ądrzejszym i i lepiej rozum ieją cymi sam ych siebie i św iat w którym żyją. Poza tym żadne społeczeństw o nie m oże sobie pozw olić na zupełne odrzucenie m odelu edukacji opartej na erudycji, na w iedzy i faktach, naw et tej na pozór najbardziej odległej od praktyki życia codziennego. Każdy, kto był w Am eryce, wie, że pom im o rozpow szechnionej w śród przeciętnych Am erykanów ignorancji - na jej tem at krąży ju ż m nóstw o anegdot - m ożna tam jednocześnie spotkać najlepszych na świecie naukow ców. S ą to zarów no m agow ie technologii XXI w ieku z Sillicon Valley, ja k i najw ybitniejsi specjaliści od starożytnych eposów irańskich, chińskiej filozofii śre dniowiecznej czy znaw cy Platona. Ci, którzy chcą am erykanizować cały system szkolny, pow inni zatem tym bardziej w spierać uniw ersytety - i to nie tylko wydziały praw a i ad m inistracji czy zarządzania, lecz rów nież filozofii lub litera tury. Tym czasem często projekt sprow adzenia edukacji do usługi, której sens m iałby polegać na socjalizow aniu przy szłych uczestników w olnorynkow ego wyścigu, łączy się z ledwo skrywaną pogardą dla tej części klanu Ja jo g ło w y c h ”, którzy nie um ieją niczego, za co m ożna dostać dobrą cenę na rynku. Jest jeszcze jed n a istotna trudność. W każdym społeczeń stwie szkoła funkcjonuje w pewnym kontekście kulturowym , który dany model edukacji czyni zdolnym do działania. Z a tem samo kopiow anie rozwiązań program owych czy m eto dycznych nie musi prow adzić do autom atycznego pow tórze nia sukcesów obcego m odelu - poniew aż nie sposób przecież
238
EDUKACJA - REFORMA CZY REWOLUCJA?
skopiować wraz z nim zw yczajów i kultury tam tego społe czeństwa. Prosty przykład - m echaniczne przenoszenie m o delu „bezstresowej szkoły”, opartej na m etodach aktywnych, z nauczycielem jak o „m oderatorem ”, a nie bezdyskusyjnym autorytetem , może prow adzić do anarchizacji procesu na uczania. N ie dostrzega się bowiem , iż ten przyzw alający, perm isyw ny model edukacji rów now ażony je s t w przeciętnej am erykańskiej szkole przez głęboko zakorzenioną w am ery kańskim społeczeństw ie dyscyplinę. W iem , że dla niektórych rodzim ych reform atorów zabrzm i to bluźnierczo, lecz w wielu am erykańskich szkołach istnieje cały czas instytucja zw ana détention, czyli najzw yklejsza na św iecie „koza”, w której niegrzeczne dzieci m uszą siedzieć po lekcjach cza sem i przez trzy godziny. Polskie nastolatki, tak ja k dzieci na całym świecie, biorą świat przedstaw iany w am erykańskiej kulturze za rzeczyw i stość. Tym czasem pom iędzy rzeczyw istą, przeciętną, pro w incjonalną A m eryką a A m eryką znaną z film ów i telew izji istnieje zupełna przepaść. M echaniczne przenoszenie libe ralnego m odelu edukacji bez odpow iedniej dozy tradycyjnej obyczajow ości i dyscypliny może łatw o doprow adzić do opłakanych skutków. To prawda, że A m eryka zarabia na serialu „B everly H ills”, sprzedając go na cały świat, jed n ak na Środkowym Zachodzie, z dala od N ow ego Jorku i od Los Angeles, życie lokalnych w spólnot zaw iera jeszcze sporą dozę zdrowej tradycji. R eform ując polską szkołę nie m ożna zapom nieć, iż to, co nowe, pow inno być um iejętnie dopaso w ane do naszych w arunków i tradycji.
SILNY CHARAKTER CZYLI O ZALETACH ZIMNYCH KĄPIELI
Kiedy jak iś czas tem u rozm aw iałem z pew ną cudzoziem ką, m ów iącą dosyć dobrze po polsku, ze zdziw ieniem odkryłem , że nie zrozum iała m ojego kom plem entu, gdy pochw aliłem j ą za „silny charakter” . Zacząłem w ięc objaśniać ten zwrot, a ona zapytała m nie wtedy, czym w obec tego charakter różni się od osobow ości. To słowo bowiem , jak o osoba zaw odow o interesująca się sztuką, znała bardzo dobrze. Zastanow iło m nie to. U derzająca w tej historii je st pew na logika języ k o w ego zw yczaju, która sprawia, że dawne, utarte zwroty, za stępow ane są przez nowe. Dla wygody osób posługujących się nimi na co dzień nie stanowi to żadnej przeszkody - je d nak te zm iany nie są tak niew inne i nieznaczące jakby się mogło na pierw szy rzut oka wydawać. M niejsza użyteczność jednych i większe pow odzenie drugich odzw ierciedla bo wiem pew ne głębsze przem iany kulturowe, zachodzące gdzieś w głębi, w obszarze społecznej nieśw iadom ości, w y obraźni zbiorow ej. N ikt przecież nie dokonuje w tej materii w yborów świadom ych i arbitralnych, nie ma takiej władzy, która m ogła by to zadekretow ać. Zm ianie podlega rzecz nie uchwytna, coś na kształt kulturow ego, duchow ego klimatu. N ajnow szy słownik języka polskiego definiuje w pierw szych słowach tak osobowość, ja k i charakter, niem alże identycznie - osobow ość w edług niego to „zespół cech psy chicznych w łaściw ych danem u człow iekowi; indyw idual ność” . Charakter zaś określa jak o „zespół cech psychicznych w łaściw ych danem u człow iekow i, przejaw iających się w jeg o postępow aniu, sposobie bycia, usposobieniu” . N a pierw szy rzut oka - na przykład cudzoziem ca - różnicy nie ma żadnej i m ożna by potraktow ać oba pojęcia jak o synoni my. Spraw a jed n ak je st bardziej skom plikow ana. N a trop różnic może nas naprow adzić Słownik frazeologiczn y Sko
240
SILNY CHARAKTER CZYLI O ZALETACH...
rupki (w ydanie z 1974 roku). Słowo ‘charakter’ m ożna w e dług niego dopełniać takim i przym iotnikam i, ja k „brzydki, chw iejny, czysty, silny, słaby, stały, trudny” . M ożna rów nież powiedzieć o kimś, że je s t człow iekiem „pozbawionym cha rakteru” lub przeciw nie - że „m a charakter” . C harakter m oż na rów nież „w yrabiać” . Co natom iast ciekawe, słow nik ten nie zna pojęcia osobow ości (ledw o dw adzieścia lat tem u teraz przecież bez niego ani rusz!) - osobow ość w edług nie go może być co najwyżej „praw na” . Pom ocą w uchw yceniu kolorytu kulturow ego słow a osobow ość m oże w ięc nam słu żyć bardziej Słownik ję zy k a polskiego z lat dziew ięćdziesią tych. W edług niego osobow ość m oże być „nieprzeciętna, bogata, barw na” ; osobow ość m ożna rów nież w edług niego „kształtow ać” . Pierwsze, co rzuca się w oczy, to że do charakteru odno szą się przym iotniki oceniające, odnoszące się do sfery m o ralności. O cenie podlega tu treść m oralna uczynków i za chowań, w których przejaw ia się charakter danego człow ie ka. O sobow ość natom iast określana je st w sposób bardziej opisow y i estetyczny. Takie określenia, ja k bogactw o czy barw ność osobow ości, odsyłają raczej do sfery sądów este tycznych, niż m oralnych. Tę różnicę lepiej w idać, gdy za uważym y, że nie sposób pow iedzieć, iż ktoś m a czystą, nie skazitelną czy też nieugiętą osobowość. Co praw da, zarówno charakter, ja k i osobow ość m ożna kształtow ać, ale ta czyn ność m a inne oblicze w każdym przypadku. Kształtow anie charakteru polega na jeg o wyrabianiu, kształtow anie osobo wości zaś - raczej na jej rozw ijaniu. Uchwycenie tej różnicy przybliża nas do sedna sprawy. Charakter trzeba dopiero ukształtow ać, nikt nie rodzi się od razu z silnym charakte rem, lecz musi go najpierw w sobie wyrobić, zawsze z du żym w ysiłkiem . O sobow ość natom iast m a się od samego początku, je s t ona niczym kłębek najrozm aitszych, tkw ią cych w nas od urodzenia m ożliw ości, które należy um iejętnie rozwijać. Chociaż w ięc oba pojęcia oznaczają zespół cech psychicznych w łaściw ych danem u człow iekowi, to jednak
SILNY CHARAKTER CZYLI O ZALETACH...
241
u ich podstaw leżeć m uszą dwie różne w izje człow ieka i m oralności. Jeśli charakter się w yrabia, znaczy to, iż jeg o kształtow a nie polega na nadaniu człow iekow i kształtu, jak i uznajem y za pożądany społecznie i słuszny m oralnie. Zadanie to przy pada rodzicom i szkole - to te dwie instytucje w ychow aw cze „w yrabiają” m łodego człow ieka tak, ja k w yrabia się ciasto na placek z w iśniam i. Źle w yrobione ciasto nie w yrasta, nie nadaje się d o jed zen ia, gdyż kryje w sobie zakalec. M ożna tu przyw ołać inną analogię - w ychow aw cy kształtują charakter m łodego człow ieka tak, ja k ogrodnik kształtuje drzewo czy krzew. Przycina gałęzie, tak aby kształt całości był ja k naj piękniejszy. Robi to dlatego, że dysponuje w zorcem piękna, w yobrażeniem o tym, ja k w yglądać pow inien doskonale ukształtow any dąb czy żyw opłot. Cały problem jed n ak w tym, że gdy tę analogię zastosujem y do ludzi, pow stać m usi w ów czas kontrow ersja, co m a być w zorcem m oralnej doskonałości, w edług której należy kształtow ać m łode um y sły i dusze. W społeczeństw ie pluralistycznym , które wznosi się na fundam encie w iary w rów nopraw ność w szelkich m o ralnych system ów, ten, kto uważa, że m a w yłączność na w ie dzę tego rodzaju, określany je s t m ianem uzurpatora i czło w ieka nietolerancyjnego. M iejsce charakteru zajm ie w ięc w takim społeczeństw ie osobow ość. Tak w ięc człow iek, którego m ożna postaw ić za wzór, to ju ż nie ktoś posiadający „silny charakter”, lecz ten, który m a „bogatą osobow ość” W ychow anie służy też kształtow aniu osobow ości, lecz teraz kształtow anie to tyle, co rozw ijanie. O ile przedtem trzeba było urabiać m łodego człow ieka w edług w zoru określonej m oralności, to teraz w ychow aw cy m ają raczej przeistoczyć się w akuszerów narodzin indywidualności. Każdy człow iek od m om entu narodzin posiada zespół cech psychicznych odróżniających go od innych ludzi. Każdy dysponuje w ła snym, jem u tylko właściw ym , rodzajem w rażliw ości. Jego człow ieczeństw o przejaw iać się m oże na najróżniejsze spo soby - także różne od tych, które w ybierają inni (pojęcie w yboru je s t tu bardzo istotne - postępow anie słuszne m orał-
242
SILNY CHARAKTER CZYLI O ZALETACH...
nie nie je s t kw estią w yboru, lecz pow inności, charakter je s t więc zadaniem ; osobow ość m a się i ju ż - od wyboru, nieza wisłego w yboru, zależą tylko sposoby jej ekspresji). W w y chow aniu chodzi o to, aby um iejętnie pom óc w rozw inięciu się tej pierw otnej w rażliw ości. M a się ona rozw inąć tak, ja k kwiat, a proces w ychow aw czy służyć tu będzie tylko za ro dzaj osłony i w sparcia. C harakter trzeba w yrabiać często w brew sobie, w alcząc ze sobą samym w imię ideału narzu conego z zew nątrz - w łaśnie taki sens m a poranne w staw anie i zim na kąpiel zalecana przez daw nych pedagogów. Każdy odruchow o woli wygody, ale trzeba te odruchy w sobie przem óc i zm uszać się do zim nego prysznica. Przełam yw anie własnej słabości je s t kluczem w w yrabianiu silnego charak teru. O sobow ość natom iast rozw ija się w zgodzie ze sobą samym, często za to w konflikcie z otoczeniem . Żeby dostrzec w ielki dystans dzielący filozoficzne prze konania co do natury człow ieka i jeg o m oralnych pow inno ści, na których zbudow ano pojęcia charakteru i osobow ości, w ystarczy zestaw ić w wyobraźni atm osferę angielskiej szkoły średniej z internatem i „U licy Sezam kow ej” . Celem pierw szej było w łaśnie „w yrabianie silnych charakterów ”, celem tej drugiej zaś je s t rozwój osobow ości, wrażliw ości. W arto być m oże przyw ołać tu niektóre z argum entów uży w anych niegdyś przez obrońców pierw szego rozw iązania, gdyż są to argum enty w coraz w iększym ju ż stopniu zapo m niane i przebrzm iałe. Ich anachroniczne dla dzisiejszego ucha brzm ienie stanowi najlepszy dowód na to, ja k daleko posunęła się gw ałtow na ekspansja osobow ości w naszej zbiorowej w yobraźni. Samo słowo „charakter” pochodzi od greckiego czasow nika charassein oznaczającego czynność rycia, żłobienia czegoś rylcem , także stem plow ania, naznaczania. Już w V w ieku p.n.e. Platon i A jschylos używ ali go w znaczeniu m e taforycznym , jak o słow a oznaczającego zbiór cech psychicz nych jednostki. W następnym stuleciu uczeń Arystotelesa, T eofrast, napisał ju ż cały obszerny traktat o charakterach ludzkich. Pojęcie to przejęli autorzy chrześcijańscy, na czele
SILNY CHARAKTER CZYLI O ZALETACH...
243
ze św. Augustynem , który rozum iał je jako nieusuw alny znak pozostaw iony na duszy przez sakram enty. Chrzest, bierzm o w anie i kapłaństw o m ożna, w edług uznawanej do dzisiaj nauki K ościoła, przyjm ow ać tylko raz, gdyż każdy z tych sakram entów odciska na duszy chrześcijanina character indebilis, to znaczy niezm azalne piętno. W Europie now o żytnej zainteresow anie dla charakterystyk literackich róż nych typów ludzkich odżyło z całą m ocą, czego najlepszym dowodem była w ielka popularność Charakterów La Bruy ere’a w ydanych w 1687 roku. Za prekursora teorii charakte ru m oralnego, rozum ianego jak o stałość zachow ania w róż nych okolicznościach zapew niana przez odpow iednio silną wolę, m ożna uznać Kanta. W edług niego charakter, rozu m iany jak o całość cech, którym i natura obdarzyła jednostkę, m ożna nazw ać charakterem fizycznym . W takim znaczeniu charakter je s t tym, co natura uczyniła z człow ieka. M oralny charakter natom iast je s t tym, co człow iek potrafi uczynić, ukształtow ać sam z siebie, z m aterii naturalnych skłonności i popędów , które są dziełem natury. Do tego potrzebny je st rozum, zdolny do odkrycia prawd m oralnych, ja k i w ola nie zbędna do tego, aby przezw yciężyć opór naturalnych, niskich skłonności i pobudek kłębiących się w duszy człow ieka. Tylko bow iem osoba obdarzona silnym m oralnym charakte rem byłaby w stanie stosować w stosunku do siebie zasadę im peratyw u kategorycznego, m ówiącą, iż każdy powinien postępow ać w konkretnej sytuacji tak, aby jeg o postępow a nie mogło stać się regułą pow szechną we wszystkich sytu acjach tego rodzaju. Aby być zdolnym do takiej postawy, należało przezw yciężać w sobie nie tylko naturalne instynk ty, lecz rów nież działać w brew swym własnym interesom ; jakakolw iek form a egoizm u pow inna być wykluczona. N a takich zasadach oparto cały system w ychow ania, który funkcjonow ał jeszcze do połow y dw udziestego wieku. Do bitnie form ułow ała je w końcu ubiegłego w ieku Encyklope dia O rgelbranda: „W ściślejszym znaczeniu charakterem zow iem y w łaściw y, pewny, wybitny, z całą św iadom ością utrzym any kierunek woli człow ieka, stąd w ięc brakiem cha
244
SILNY CHARAKTER CZYLI O ZALETACH...
rakteru je s t sprzeczność czynów z jeg o w olą i postanow ie niem, w ahanie się, słabość m oralna, nie um iejąca utrzym ać się w pierw otnym stanie” . Jeśli tak, to podstaw ow ym celem w ychow ania było w yrobienie tak rozum ianego charakteru. G łów ną przeszkodą w tym przedsięw zięciu staw ało się po w ściągnięcie popędów i nam iętności zakłócających stałość woli. Zeszłow ieczny pedagog pisał: „D ośw iadczenie poucza nas, że natury nerw ow o w rażliw e przedstaw iają zwykle bez porów nania w iększą rozm aitość popędów , dlatego trudniej w yrabia się w nich stały kierunek w oli” . Jednostka m iała być niczym kapitan statku żeglującego po w zburzonych falach instynktów , popędów i uczuć, zm agającego się z przeciw no ściami losu. W tym sensie za uosobienie tego obrazu m ożna uznać pisarstw o Conrada, u którego dodatkow o często poja w ia się m otyw zderzenia cyw ilizacji (w rozum ieniu dzie w iętnastow iecznym charakter m oralny je st jej kw intesencją) z pierw otnym i siłami natury, tkw iącym i tak w przyrodzie, ja k i społeczeństw ach uznaw anych przez Europejczyków za dzikie i prym itywne. Za przeszkodę uznaw ano także zbyt bogatą wyobraźnię. Ktoś rojący bez ustanku najróżniejsze rzeczy odryw a się przez to od rzeczyw istości, od obowiązków, i w efekcie roz prasza sw oją uwagę, która w inna być skoncentrow ana na kontrolow aniu w łasnego postępow ania. Podobne złe skutki pow oduje zbytnia uczuciow ość, popychająca do niestałości, do m iotania się od jednego stanu ducha do drugiego, spy chająca jednostkę z drogi pow inności. N ad uczuciam i po w inno się panow ać. Aby było to m ożliwe, należy ćwiczyć wolę, kształtow ać sum ienie i utrw alać świadom ość obow iąz ku. Jak w yglądać to m iało w praktyce? Encyklopedia w y chow aw cza, w ydana w W arszaw ie w 1882 roku, doradzała: „...n iech aj rodzice dobrze o tym pam iętają, że nie je st rzeczą dla przyszłego charakteru dziecka obojętną w jakim łóżku dziecko zasypia. N ie m a nic gorszego nad rozdelikacenie dziecka m iękkim łóżkiem , je s t ono zabójcze dla systemu nerw ow ego, w ytw arza bow iem w m uskułach brak kurczliw o ści... Dziecko przyzw yczajone do m iękkiego łóżka, przy
SILNY CHARAKTER CZYLI O ZALETACH...
245
kryte pierzynam i, ciągnie do tych pierzyn i do tego łóżka; doznając chw ilow o przyjem nego uczucia ciepła i m iękkości, nabiera ochoty do w ylegiw ania się, do bezczynności, apatii i gnuśności, co z natury rzeczy musi ja k najgorzej wpływ ać na rozwój m oralnego charakteru. W łóżku dziecka pow inien znajdow ać się siennik w ysłany słomą, białe prześcieradło, kołdra w ełniana lekka i jed n a poduszka, oto w szystko!” Zbyt długie leżenie je s t ja k najbardziej niew skazane - „Leżenie bowiem takie w pływ a nie tylko na rozdelikacenie i gnuśność, ale przede w szystkim na zbytnie rozbujanie fantazji, która zaczyna zwykle w ieczorem , po całodziennych w rażeniach przy spokojnym ułożeniu się ciała, działać najsw obodniej. Bujanie fantazji w granicach um iarkow anych nie je s t złe, ale skoro tylko przekracza pew ną m iarę, utrudnia ustalenie się w duchu treści i prowadzi do osłabienia czynnej jeg o stro ny” . W yrobienie obow iązkow ości je s t je d n ą z najw ażniej szych rzeczy na samym początku w ychow ania - „Pow inno dziecko pow iedzieć dzień dobry ojcu i m atce, pow inno skła dać zabawki, grzecznie siedzieć przy obiedzie, a wieczorem zm ówić pacierz” - naturalnie bez w zględu na to ja k bardzo je s t śpiące. N arodziny psychoanalizy, psychologii hum anistycznej, rozwój nowych nauk hum anistycznych, takich ja k antropolo gia czy etnologia kulturow a, doprow adziły do stopniowego zw ycięstw a przekonania o względności kulturow ych funda m entów kultury europejskiej. Tylko niew zruszona w iara w ich pow szechną i niepodw ażalną moc obow iązyw ania m ogła ożywiać zeszłow iecznych zdobyw ców -podróżników i nauczycieli, którzy ich edukow ali w elitarnych szkołach średnich. C harakter m oralny w spierał się na wierze w prym at refleksji (bez której nie sposób dokonać słusznego wyboru) i woli (bez której nie sposób urzeczyw istnić tego, co m oral nie słuszne). O sobow ość natom iast nie myśli, lecz czuje. W rażliw ość je s t dla niej najw ażniejsza - im w iększa w rażli wość, tym bogatsza osobow ość. Dlatego nie w olno (bardziej rozsądni dodadzą - nadm iernie) krępow ać własnych popę dów, instynktów, w łasnej w yobraźni. O sobow ość poddana
246
SILNY CHARAKTER CZYLI O ZALETACH...
zbyt brutalnym w pływom z zew nątrz staje się nieautentycz na, okaleczona. N o w ą epokę sym bolizuje bohater Prousta, analizujący drobiazgow o w łasną bezsenność (leżenie w łóż ku!). N ie znaczy to, że daw ny charakter m oralny całkiem znik nął, że stał się jak im ś budzącym politow anie anachroni zmem. T rw a i m a się bardzo dobrze, chociaż zm uszony je st do ukryw ania się pod najrozm aitszym i przebraniam i. Przyj rzyjm y się choćby m uzykom rockowym . S ą oni najpełniej szym w cieleniem kultury osobow ości - osobow ość je s t dla nich w arunkiem sine qua non rynkow ego sukcesu. Jeśli jej nie m ają, to znakom ici specjaliści od reklam y stw orzą j ą nie gorzej, niż udałoby się to Panu Bogu. S ą w rażliw i i nonkonform istyczni. A jednocześnie - ja k bardzo silny, stalowy w ręcz charakter trzeba mieć, żeby sprostać regułom gry ryn kowej. O bow iązkow ość i pracow itość tych ludzi zadow oliła by najbardziej w ym agających preceptorów z najlepszych gim nazjów ubiegłow iecznych. Tyle, że o tym raczej się nie śpiewa. Piosenki rytualnie opiew ają rozkosze nieskrępow a nej niczym ekspresji.
RWĄCY STRUMIEŃ INFORMACJI
K iedy w eźm iem y do ręki jak iś num er „K uriera W arszaw skiego” z lat dw udziestych XIX wieku, uderzyć nas musi jeg o form a - dwie niew ielkie karteczki, w szystkiego ledwie cztery strony ułożone w dwie kolum ny. Jeszcze bardziej zadziw ia układ inform acji - są chaotyczne, dwu-, trzyzdaniowe. N ie m a żadnych tytułów , nie m a nazw isk autorów . 22 kw ietnia 1829 roku na pierw szej stronie „K uriera” um iesz czono kolejno następujące inform acje: o śm ierci chorążego artylerii pieszej W asilija K ołotow a, o cenach listów zastaw nych, o zbiórce pieniędzy w śród kupców w arszaw skich na ofiary pow odzi w Gdańsku, o m ożliw ości nabycia w jednej z księgarń zbioru klasyków francuskich w m iniaturow ym wydaniu, o tym, że poprzedniego dnia było w W arszaw ie dziew ięć stopni ciepła; m ożna było także przeczytać relacje z działań zbrojnych w toczącej się w ojnie rosyjsko-tureckiej. Dział inform acji kończyło doniesienie z Rosji o w ieśniaczce, która „porodziła w m iesiącu lutym córkę m ającą z tyłu ogon podobny do baraniego” . N aturalnie narzuca się w niosek, że brak tu jakiegokolw iek śladu pracy redakcji, poza zgrupow a niem tekstów w działy, dalej bow iem szły opisy polskich zw yczajów w ielkanocnych i najróżniejsze ciekawostki. C ha otyczny układ gazety zm uszał do cierpliw ego przeczytania w szystkiego od deski do deski. N ie był to zbyt w ielki w ysi łek, je śli zważyć, że cała jej objętość to ledwo kilka stron m aszynopisu. D oniosłość inform acji, jakiejkolw iek inform a cji, m usiała być nieporów nanie w iększa w świecie, który pogrążony był w swoistej ciszy inform acyjnej. Dlatego każda inform acja była istotna. Życie toczyło się niespiesznym , powolnym rytmem. K rąg zainteresow ań w ytyczały granice m iejsca, w którym się m ieszkało - w tym wypadku miasta, którego z pew nością nie m ożna było nazwać m etropolią, ale które też nie było tak m ałe ja k na europejskie stosunki. Świat
248
RWĄCY STRUMIEŃ INFORMACJI
zew nętrzny stanow ił odległy punkt odniesienia, tak daleki, że zwykłe plotki m ieszały się z najw ażniejszym i w ydarzeniam i polityki europejskiej. Odbiciem tego porządku były także sposoby, jakim i gro m adzono inform acje i przekazyw ano je dalej, do czytelni ków. W pierw szej połow ie XIX w ieku nie istniała instytucja korespondentów zagranicznych czy w yspecjalizow anych agencji telegraficznych. W ieści ze św iata trafiały do redakcji za pośrednictw em korespondencji pryw atnej, agentów han dlowych, kupców. Podstawowym źródłem inform acji dla redakcji w arszaw skich były dzienniki zachodnie, a te docie rały ze sporym opóźnieniem . W styczniu 1833 roku „K urier” zam ieścił takie w yjaśnienie: „G dy do godziny kw adrans na 10, to je s t do chw ili w której zw ykle kurier zaczyna się dru kować, Poczta B erlińska dziś nie przybyła, przeto w iadom o ści zagraniczne dopiero ju tro będziem y m ogli donieść” . W ten sposób na przykład inform acje o w ojnie na Bałkanach potrzebow ały najpierw kilkunastu dni, żeby dotrzeć do re dakcji gazet niem ieckich czy francuskich, potem zaś jeszcze jakiegoś czasu, aby egzem plarze tychże gazet dostarczone zostały do w arszaw skich prenum eratorów , w tym rów nież m iejscow ych redakcji. Czas dzielący w ydarzenie od czytel nika w ydłużał się tym samym do kilku tygodni. Spowolnienie, relatyw izacja czasu m usi jeszcze ulec zw iększeniu, jeśli do tego dodam y tem po rozchodzenia się gazet z W arszawy, będącej dla K rólestw a Kongresow ego i ziem zabranych głównym źródłem inform acji o świecie zew nętrznym , skrytym za horyzontem parafii czy powiatu. W połow ie XIX w ieku gazety m ożna było w zasadzie otrzy m ywać tylko w ram ach prenum eraty - tak w W arszawie, ja k i na prow incji. R ozchodzenie się prasy ze stolicy uzależnione w ięc było od działania poczty. K arety kurierskie wyjeżdżały codziennie na główne trakty - krakowski, kowieński, lubel ski, brzeski. Tem pa, z jakim przem ierzały kraj, z pew nością nie m ożna nazwać im ponującym z dzisiejszej perspektyw y popularne steinkellerki pokonyw ały około piętnastu kilom e trów na godzinę. Tylko czytelnicy „K uriera” w Łodzi i R a
RWĄCY STRUMIEŃ INFORMACJI
249
dom iu otrzym ywali jeg o egzem plarze jeszcze tego sam ego dnia, co czytelnicy warszaw scy. W innych m iastach gubernialnych prenum erata docierała dopiero następnego dnia rano. Jednak na inne, mniej w ażne trakty poczta w yjeżdżała tylko dwa, trzy razy w tygodniu. Zw łoka w zapadłych m iej scow ościach zachodnich guberni cesarstw a narastała z tego pow odu do blisko dwóch tygodni. W takich rejonach abo nenci do 1850 roku zobow iązani byli sami odbierać przesyłki z najbliższej poczty. Przy znacznych odległościach nie ro biono tego codziennie, lecz co kilka dni. Sytuacja zaczęła się zm ieniać w raz z rozw ojem kolei. U ruchom ienie kolei w arszaw sko-wiedeńskiej um ożliw iło docieranie przesyłek tego sam ego dnia aż do Sosnowca. Do Krakowa, po przerw ie na nocleg, pociąg dojeżdżał następnego dnia przed południem . Czas świata, w którym żyjem y dzisiaj, różni się tak bar dzo od tam tego sprzed stu kilkudziesięciu lat, że trudno je st wyobrazić sobie sposób jeg o przeżyw ania przez ówczesnych czytelników prasy, przez byw alców kaw iarń i klubów, plot kujących i spierających się o politykę. Podstaw ow ą różnicą je s t niejednolitość, heterogeniczność czasu i przestrzeni. Czas je s t w ich przypadku względny, tak ja k w przypadku bohaterów powieści science fictio n , podróżujących po ko sm osie i ograniczonych nieprzekraczalną barierą prędkości światła. N ie istniała bow iem uniw ersalna, w szechobejm ująca teraźniejszość. G ranice teraźniejszości ograniczone były do m iejsca, w którym się żyło - do granic m iasta, wsi, m ajątku, parafii. Świat zew nętrzny oczyw iście był tak sam o realny, ale w szelkie dow ody na jeg o istnienie w postaci inform acji docierały z opóźnieniem narzuconym przez przestrzeń. C zy telnicy gazet dowiadyw ali się o bitw ach, rew olucjach czy przew rotach, które w rzeczyw istości m iały m iejsce kilka czy kilkanaście dni w cześniej. Dla nich jednak staw ały się rze czyw iste w m om encie lektury, w m om encie dotarcia infor macji. Ich skutki, m ożliw y do przew idzenia przebieg w ypad ków - wszystko to m usiało być odłożone w przyszłość, w sferę dom ysłu. To tak, ja k z prom ieniam i gwiazd św iecą cych w nocy - wiem y, że w tej chw ili, w tym czasie, w któ
250
RWĄCY STRUMIEŃ INFORMACJI
rym je obserw ujem y, m ogą one w yglądać zupełnie inaczej, jed n ak zdać się m usim y na ich obraz docierający do nas w ła śnie teraz, a „opisujący” rzeczyw istość sprzed tysięcy czy m ilionów lat, bo tyle czasu potrzebow ało światło, aby poko nać tę odległość. Im bliżej, tym inform acje docierają szyb ciej, im dalej, tym więcej na to potrzeba czasu. O tym, co wydarzyło się w Lublinie czy Płocku, dow iedzą się w arsza wiacy za dzień czy dwa. O tym, co w ydarzyło się w Paryżu czy Petersburgu - za kilka, kilkanaście dni. W ieści z B ałka nów p o trze b u jąju ż całych tygodni. W zględność czasu istniała od zawsze. N ow ożytna Europa lepiej niż inne cyw ilizacje potrafiła sobie radzić z przestrze nią, lecz m ogła tylko doprow adzić do perfekcji sposoby przekazyw ania inform acji znane ju ż w cześniej. W ielka, dziejow a rew olucja rozpoczęła się w łaśnie w XIX stuleciu. Rozwój techniki um ożliw ił przełam anie bariery przestrzeni. Działo się to oczyw iście stopniowo. Pierw szy wyłom stano w iły kolej i telegraf. Dzięki drutom telegraficznym inform a cje zaczęły krążyć z szybkością elektrycznych im pulsów; dzięki kolei prasa, zbierająca telegraficzne doniesienia, m o gła szybciej dotrzeć do prenum eratorów . W ten sposób po w oli zaczął się rozrastać archipelag teraźniejszości, sieć w ielkich m iast połączonych siecią telegraficzną i liniami kolejow ym i. W ym iana inform acji m iędzy tym i ośrodkam i stała się tak szybka, że m ożna ju ż zacząć m ów ić o ich uczestnictw ie w tym samym czasie, w tej samej teraźniejszo ści. Z tych punktów, rozsianych na m apie Europy, rozcho dziły się odgałęzienia owego pow szechnego czasu teraźniej szego stolic, biegnące w zdłuż tras pociągów i linii kurier skich. Prow incja żyła po starem u w swoim własnym czasie, przesuniętym w stosunku do czasu w ielkich m iast, ale ta różnica m alała w raz z rozw ojem cyw ilizacji. Pod koniec XIX w ieku pojaw ił się więc nieunikniony problem praw nego i form alnego ujednolicenia czasu. D ziała nia tego rodzaju w ym usił rozwój kolei - układanie rozkładu jazd y w krajach, gdzie każde m iasto nastaw iało swoje zegary w edług pom iarów astronom icznych, graniczyło z niem ożli
RWĄCY STRUMIEŃ INFORMACJI
251
wością. K iedy zbudow ano kolej transam erykańską, okazało się, że w czasie podróży z W aszyngtonu do San Francisco trzeba by przestaw iać zegarki ponad dw ieście razy. W N iem czech na początku lat dziew ięćdziesiątych istniało pięć stref czasowych. N iem iecki sztab generalny zw rócił w ięc uwagę, iż przeprow adzenie m obilizacji w takich w arunkach będzie przedsięw zięciem bardzo trudnym . U jednolicenie czasu było jed n ak procesem długotrw ałym i m ozolnym , dlatego że trze ba było pokonać w iele przeszkód natury politycznej i presti żowej. W ybór punktu, który określałby standard czasu po wszechnego, m usiał być w sposób naturalny efektem czystej konw encji, dlatego też żadna ze stron nie chciała przyznać tak prestiżow ego przyw ileju nikom u innemu. W yboru Greenwich dokonano ju ż w 1884 roku, gdy dw adzieścia pięć krajów podpisało m iędzynarodow ą konw encję w tej sprawie. Dokonano też w tedy w ytyczenia dw udziestu czterech stref czasowych. Jednak ustalenia te w chodziły w życie z dużymi oparam i. M usiało upłynąć ponad dw adzieścia lat, aby zgo dzono się pow szechnie na ich honorow anie. W tych czasach, przesyconych duchem zaciekłej narodow ej ryw alizacji, inne stolice z wielkim ociąganiem odstąpiły Londynowi przywilej opieki nad standardem czasu. Kiedy na przykład Paryż, po długiej zw łoce, w 1911 roku dokonał tego aktu, oficjalnie nazw ano nowy urzędow y czas R epubliki Francuskiej czasem paryskim - do czasu G reenw ich dodano po prostu dziew ięć m inut i dw adzieścia jed en sekund, bo tyle w ynosiła różnica czasu obserw ow ana m etodą astronom iczną pom iędzy tymi dw om a m iejscam i. Francji za to przypadł w udziale zaszczyt nadaw ania sygnału standardow ego, w edług którego regulo wano zegary na całym świecie - stało się to w 1913 roku, gdy ze szczytu w ieży Eiffela rozpoczęto em itow anie radio wych sygnałów, odm ierzających upływ czasu. O znaczało to definityw ny koniec czasów lokalnych. Gdy w lecie następ nego roku w ybuchła W ielka W ojna, cała Europa pom asze row ała na pola bitew ne zgodnie z zegarkami w yregulow a nymi w edług tego sam ego czasu. Cały kontynent zalany ju ż był przez jednolitą, niepodzielną teraźniejszość.
252
RWĄCY STRUMIEŃ INFORMACJI
Kolejne wynalazki pogłębiły tylko zm iany, które zaszły na przełom ie stuleci. D ecydujące znaczenie m iały dla nich narodziny radia i potem telew izji oraz rozwój m iędzym ia stowych i m iędzynarodow ych sieci telefonicznych. Połącze nie ich w jed en elektroniczny obieg w postaci Internetu, w zm ocniony przez setki satelitów telekom unikacyjnych, zaw ieszonych na orbicie okołoziem skiej, spow odow ało na rodziny praw dziw ie „globalnej w ioski”, inform acyjnej w spólnoty obejm ującej całą kulę ziem ską, wioski opisywanej ju ż w latach 60. ubiegłego w ieku przez M arshalla M cLuhana. W szelkie ograniczenia narzucane niegdyś przez prze strzeń zniknęły. Inform acje o w ażnych w ydarzeniach przeka zyw ane są teraz bezpośrednio. W przypadku radia czy nor malnej telew izji od w ydarzenia do inform acji o nim dzieli nas tylko czas, jak i upłynie do najbliższego w ydania w iado mości. Jeśli trzeba, norm alny program zostanie przerwany, aby nadać depesze „z ostatniej chw ili” lub „pasek” inform a cji przesuw ających się na dole ekranu. G ospodarka i polityka św iatow a rozgryw ają się ju ż w jednolitej, niezróżnicow anej teraźniejszości. To samo m ożna pow iedzieć o w ojnach, które to czą się w real tim e, skom plikow any system zbierania i przekazyw ania inform acji pozw ala dziś dow ódcy armii liczącej setki tysięcy żołnierzy śledzić w ydarzenia na polu walki na bieżąco - w ydarzenia rozgryw ające się na tysiącach kilom etrów kw adratow ych, w m iejscach odległych o setki kilom etrów od centrów dowodzenia. Skutki ogarnięcia całej kuli ziem skiej przez jedną, po w szechną teraźniejszość przerastają ciągle naszą wyobraźnię. Dawny świat, świat pow olnego, rozkaw ałkow anego czasu, je s t nam ju ż całkow icie obcy, nowy - jeszcze nie do końca ogarnięty. W eźm y choćby skutki tych przem ian dla polityki. Polityka to nie tylko zajęcie dla m ężów stanu, to także obszar zainteresow ań m ilionów zw ykłych obyw ateli dem okratycz nych państw . Polityka zawsze była sferą przeżyć - inform a cje o w ydarzeniach w odległych m iejscach podniecały w y obraźnię, przygnębiały lub pobudzały do działania. Inform a cje polityczne w świecie, w którym czas był zróżnicow any,
RWĄCY STRUMIEŃ INFORMACJI
253
a teraźniejszość ograniczona do w łasnego m iasta, pozosta w iały dla w yobraźni o w iele więcej m iejsca. Inform acje do cierały z opóźnieniem i m iały formę narracji, fabuły. R osła tym samym rola m etafory. W ydaje się, że w iele z tego, co w ygląda dziś na X IX -w ieczną em fazę, patos, rom antyczny rozm ach w przeżyw aniu polityki, brało się z literackiej for m y w iadom ości politycznych, wym uszonych przez barierę przestrzeni i techniki. R zeczyw istość przedstaw iana w for mie narracji była racjonalna, uporządkow ana, jed n ak była jednocześnie abstrakcją, pew nym zadaniem postaw ionym przed um ysłem odbiorcy. Pozostaw iała w iele m iejsca na dopow iedzenie, na w łasną inwencję. W takich warunkach przeżycie inform acji - na przykład o w ybuchu rew olucji lipcowej w Paryżu - staw ało się początkiem spontanicznego i pełnego uniesienia działania. O becnie sytuacja w ygląda inaczej. Szybkość, z ja k ą krążą dziś inform acje, pozostaw ia w brew pozorom mniej m iejsca na działanie. W szystko decy duje się o w iele szybciej i m om entalnie znam y następstw a wydarzeń rozgryw ających się gdzieś daleko. Do tego docho dzi dosłow ność przekazu telew izyjnego - nie pozostaw ia on zbyt w iele m iejsca na literacką m etaforę. Kiedy oglądam y telew izyjne obrazy, poraża nas ich bezdyskusyjność - trud niej je s t podniecać się takim i słowam i ja k „naród”, „ludzkość”, „rew olucja” kiedy na ekranie w idzim y zawsze konkretną tw arz konkretnego człow ieka znajdującego się w konkretnej sytuacji. Telew izja ze swej natury (nie kto inny ja k M cLuhan pisał, że „środek przekazu je st przekazem ”) w ym usza nom inał i styczny ogląd rzeczyw istości. Jednak in form acja nie staje się w tej sytuacji bodźcem do działania. To raczej em ocje obyw ateli przeżyw ane przed telew izorem stają się nam iastką działania - w im ieniu tych em ocji dzia ła ją zaś profesjonaliści: politycy, zawodowi żołnierze, dy plom aci. Jednocześnie coraz mniej je s t czasu na m yślenie. N atarczyw ość i dosłow ność obrazu spycha racjonalną reflek sję na dalszy plan. Ten proces zaobserw ow ano ju ż pod ko niec zeszłego stulecia, gdy telegraf i telefon zaczęły w ym u szać zm ianę poetyki inform acji prasowych. W związku
254
RW ĄC Y STRUMIEŃ INFORMACJI
z kosztami (płacono od słowa), problem am i technicznym i (tekst trzeba było dyktować, a w ięc m usiał być zwięzły, tak aby ograniczyć m ożliw ość przeinaczeń i pom yłek), teksty stawały się coraz bardziej lakoniczne (nadaw ano je w „tele graficznym skrócie”), a ich styl coraz mniej przypom inał literacką narrację. Tak jakby rw ący strum ień inform acji w y płukiw ał z naszego św iata zdolność do jego głębszego prze żywania.
MŁODOŚĆ I POLITYKA
Rom antycznego ducha polityki pierw szej połow y XIX w ieku streszcza w sobie najlepiej „W olność w iodąca lud na bary kady” pędzla Delacroix. W olność - posągowa, klasyczna w typie swej urody niew iasta - trzym a w jednej ręce karabin (w tym m iejscu w szelkie tropy antyczne gw ałtow nie się urywają), w drugiej w znosi wysoko trójkolorow y sztandar. Lud jak o m asa, zbiorow ość, niezbyt nadaje się do m alarskich przedstaw ień - jeg o obecność sugeruje tylko ciem na plam a na drugim planie, tam , gdzie w znoszą się piki, szable i ba gnety. N a pierw szym zaś planie, obok W olności, przedsta wieni są ci, którzy m ają sym bolizow ać Lud, owe mnogie tysiące, dla których braknie m iejsca na płótnie. Figury, które Delacroix w ybrał do tej roli, to ulicznik - paryski gavroche, z ustami otworzonym i w okrzyku, w ym achujący pistoletam i; robotnik - w rozchełstanej bluzie i w fartuchu, z torbą w y pchaną nabojam i, odebraną jakiem uś żołnierzow i, i ten trze ci, idący obok W olności po prawej jej ręce - student, ści skający w dłoniach strzelbę. Cały więc lud idący na barykadę - to ulicznik, w yrobnik i akadem ik. N ajbardziej zw ięzłe przedstaw ienie sił rew olty, buntu w obec ducha restauracji, która trium fow ała po kongresie wiedeńskim ; sił rew olucji społecznej, politycznej i kulturow ej, w której ręka w rękę szły obok siebie - liberalizm , rom antyzm i rodzący się so cjalizm . Przym ierze spraw iedliw ości, rozumu zespolonego z w yobraźnią i... - no w łaśnie, ten trzeci jeg o człon, ta jeg o część, k tó rą m a sym bolizować gavroche, je st trudniejsza do określenia - m oże chodzi tu o w dzięk? Łobuzerski pociąg do draki? W końcu w historii nie w szystko je st tak poważne, ja k później o tym m ożna przeczytać w naukow ych m onogra fiach, pisanych przez szacownych profesorów , bardzo zw a żających na „obiektyw ne procesy historyczne” .
256
MŁODOŚĆ I P O LITY K A
O becność studenta nie je st tu przypadkow a - w ynika z dwóch związanych ze sobą zmian, jak ie zaszły w polityce europejskiej na początku XIX wieku: ideologizacji polityki i w kroczenia do niej m łodości, w ejścia na scenę publiczną m łodzieży, jak o odrębnej grupy, wpływ ającej w znacznym stopniu na bieg w ypadków; zmian, które m ożna określić jak o zjaw isko p u e r y l i z a c j i p o l i t y k i . Przez setki lat poli tyka stanow iła dom enę panujących dom ów, gry dyplom a tycznej, dostarczała zajęcia dla generałów i w ielkich kup ców, którzy robili m ajątki na dostaw ach dla arm ii i na za m orskich podbojach. Interesy dynastyczne splatały się z go spodarczym i, często też dochodziły do tego kw estie religijne, czasem nakładały się na to w szystko uczucia narodowe. Po lityka jed n ak była przede w szystkim spraw ą obchodzącą na co dzień bardzo niew ielu ludzi (m oże za w yjątkiem m iej skich republik w łoskich i Polski w czasach I R zeczpospolitej, gdzie procent obywateli czynnie uczestniczących w życiu politycznym był rekordow o wysoki ja k na ów czesne realia); struktura społeczeństw a, kw estia ustroju, źródeł w ładzy po litycznej - w szystko to zdawało się istnieć tak samo nie w zruszenie, ja k porządek natury. Rew olucja francuska zbu rzyła bezpow rotnie w iarę w niew zruszone trw anie porządku ziem skiego. O kazał się on być uległy w obec m yśli ludzkiej, w obec projektów jeg o planowej przebudowy; nic ju ż nie było konieczne i obdarzone sankcją w ieczności - w szystko m ożna było inaczej ułożyć. Ułożyć zgodnie z jakąś ideą, intelektualnym planem . Polityka w ięc opanow ana zostaje przez ideologie - liberalizm , konserw atyzm , socjalizm , na cjonalizm . Ideologia to obraz św iata przedstaw iony w intelektualnej, abstrakcyjnej formie. U tożsam ienie się z n ią wym aga um ysłu w yćw iczonego w spekulatyw nych zapasach i zarazem gorą cego, nam iętnego serca. Potrzebuje kogoś, kto da się uwieść abstrakcyjnem u pięknu ideału, a jednocześnie kogoś, kto będzie gotów do pośw ięceń w jeg o imię. Student najlepiej spełnia te wym agania. W uniw ersyteckich salach zdobyw a w iedzę potrzebną do rozum ienia „system ów ” (uderzająca
MŁODOŚĆ I P O LIT Y K A
257
je s t w w ieku XIX fascynacja „system am i” - pom yślm y choćby o w szystkich postaciach zgranych hazardzistów , opętanych m yślą opracow ania „system u” gry w ruletkę, tak jak b y stulecie rozum u i scjentystycznej w iary nie m ogło sobie darować, że stary poczciw y przypadek w ym knie się spod kolonizującej wszystko w ładzy um ysłu); jeg o pozycja w stosunku do społeczeństw a je s t szczególna: na czas nauki znajduje się niejako na zew nątrz jeg o struktury, przez co uzyskuje dystans niezbędny do oceny, zarazem jed n ak stoi u progu norm alnego życia i wie, że to, co widzi w okół siebie, będzie niedługo i jeg o udziałem . A rozziew m iędzy ideałami, m iędzy podniosłością w ielkich wizji, które roztaczają przed nim pisarze czy liberalni profesorow ie, a codziennością, czekającą za bram ą akadem ii, byw a na ogół wielki. Z jednej strony - W olność, Rów ność, B raterstw o, Ludzkość, Historia, Rewolucja; z drugiej strony - skrzypienie pióra, gdy w kan torku spływ ają na papier cyfry handlow ych rozliczeń, strze pywanie kurzu z fascykułów w nudnych urzędach, gdzie trzeba się płaszczyć przed zw ierzchnikiem idiotą. Świat psy chicznej udręki m łodocianych bohaterów Stendhala. Konflikt ideałów i rzeczyw istości był w ięc źródłem ener gii dla setek spisków, sprzysiężeń, tajnych organizacji, które pow staw ały w całej Europie w okresie m iędzy kongresem w iedeńskim a W iosną Ludów. W e wszystkich brali udział studenci - rozgorączkow ani, idealistyczni, gotowi do walki. Tak dzieje się we W łoszech, gdzie cały kraj oplata sieć karbonariuszy, tak je s t w e Francji, w N iem czech, w Polsce, w Rosji - gdzie dekabryści organizują nieudane powstanie. Jest w tym wszystkim sw oista ironia historii - reakcyjni władcy, odbudow ujący daw ny porządek po okresie rew olu cyjnej anarchii, czynią to w imię walki z „bezbożnym ośw ie ceniem ” ; jed n ak nie sposób nigdy przeprow adzić restauracji zupełnej, zaw sze trzeba pójść na - choćby częściow y - kom prom is z rew olucyjnym duchem. Takim też kom prom isem była w ielka fala edukacyjnych reform , dokonyw anych przez w ładców Świętego Przym ierza na początku wieku. W jej w yniku zw iększyła się liczba uniw ersytetów , a przez to rów-
258
MŁODOŚĆ I P O LITY K A
nież w zrosła ich społeczna rola. W ten sposób A leksander I w ykształcił u siebie w Rosji pierw szych liberalnych rew olu cjonistów. a w Polsce rom antycznych buntowników. M ło dość zaś wkroczyła na scenę wielkiej polityki, wnosząc do niej swój zapał, bezkom prom isow ość i, częste w tym wieku, rozgorączkowanie. Ponoć M azzini, gdy na początku lat trzy dziestych zakładał sw oją tajną organizację „M łode W łochy”, zastrzegł, że jej członkam i m ogą być tylko ludzie poniżej czterdziestego roku życia. Kilka pokoleń później, gdy proces puerylizacji polityki nabrał rozm achu i tem pa, am erykańscy hipisi z lat 60. dw udziestego wieku przesunęli tę granicę o dziesięć lat - ich hasło brzmiało: „Nie ufaj nikom u pow y żej trzydziestki” . O jczyzną studenckich organizacji i spisków były Niem cy. Klęski Prus w 1806 i 1807 roku spowodowały w zrost uczuć narodowych. W 1808 roku w Królewcu pow stał Związek Cnoty, rozw iązany po kilku m iesiącach przez okupacyjne władze francuskie, jednak jego członkow ie prowadzili dalej działalność, tyle że nielegalnie. O ficjalnie było to stow arzy szenie służące krzewieniu nauk i cnót m oralnych, jednak w ew nątrz tej jaw nej struktury istniała głębiej ukryta konspi racja, pow iązana z pruską m asonerią, posiadająca w ydział w ojskowy, na czele którego stał oficer sztabow y pruskiej armii. Członkam i byli studenci i młodzi oficerow ie, a celem była w alka z Francuzam i i w yzw olenie Prus. Po 1814 roku na uniw ersytetach niem ieckich, których liczba znacznie wzrosła, zaczęły pow staw ać stow arzyszenia studenckie. Te, ja k je zwano, burszenszafty stały się ośrodkam i prom ienio w ania idei liberalnych i narodow ych. Decydujące znaczenie uzyskał zw iązek założony w 1815 roku przez studentów uniw ersytetu w Jenie, w znacznej części byłych żołnierzyochotników z korpusu Lutzowa. Członkow ie burszenszaftów pielęgnow ali starożytne cnoty (jak cała europejska m łodzież, w ychowywani byli w duchu w ierności antycznem u dzie dzictwu greckiej kultury i rzym skiego republikanizm u), od dawali się naukowym badaniom i krzewili patriotyczną w ie dzę - m iędzy innymi poprzez krajoznaw cze w ędrówki,
MŁODOŚĆ I P O L IT Y K A
259
w czasie których poznaw ali historię i kulturę ludow ą N ie miec. R ozw ijający się ruch studenckich stow arzyszeń do prow adził w październiku 1817 roku do ogólnoniem ieckiego zjazdu studentów w W artburgu - w rocznicę bitw y lipskiej i jednocześnie trzechsetną rocznicę w ystąpienia Lutra. H a słem zjazdu, jeg o politycznym credo stało się wezw anie do walki o zjednoczone i spraw iedliw e Niem cy. Zjazd zakoń czył się w ielkim pochodem z płonącym i pochodniam i, które go zw ieńczeniem stały się w spólne śpiewy przy płonącym stosie - do stosu liberalna m łodzież w rzucała książki reak cyjnych autorów , szkodliwe w edług studentów dla sprawy zjednoczenia, oraz sym bole tego, co w N iem czech przeciw stawiało się duchow i postępu i liberalizm u - pruską ułańską sznurówkę, heski harcap i pałkę austriackiego kaprala. W następnym roku odbył się drugi zjazd, na którym pow oła no ogólno niem iecką organizację studencką - Allgem eine Deutsche Burschenschaft. Jednak w krótce rządy przeszły do kontrataku. Pretekstem stało się zasztyletow anie w 1819 roku, przez studenta K arola Sanda, Kotzebuego, reakcyjnego historyka (dw a lata wcześniej rów nież i jeg o książki w ylą dowały na stosie rozpalonym w W artburgu). Akty terroru były dokonywane i przygotow yw ane przez tajne organizacje działające w ram ach legalnych burszenszaftów - najbardziej radykalną, Związkiem Braci Śmierci, kierow ał K arol Folien - ich złow roga dew iza m ów iła, że „spraw iedliw ego nie w ią że praw o” . Po tym zabójstw ie K otzebuego M etternich, na zjeździe w ładców Św iętego Przym ierza w 1819 roku, w y mógł zaostrzenie i koordynację polityki wobec studenckich organizacji, uznanych za jed n o z głównych źródeł bezbożnej, liberalnej zarazy. Związki niem ieckie stały się wzoram i dla podobnych stowarzyszeń zakładanych przez polską m łodzież - M ickie w iczow ska Pieśń filaretów (Hej użyjm y żyw ota!/ W szak żyjem tylko raz) je s t dosłownym tłum aczeniem pieśni bur schenschaftu studentów uniw ersytetu w Heidelbergu. U ni w ersytety wileński i w arszaw ski rozrosły się w tym czasie do rangi ważnych ośrodków naukow ych - ten pierw szy je st
260
M LODOSC I P O L ITY K A
w owym czasie największym uniw ersytetem w całym cesar stwie rosyjskim . Pojawienie się tak wielkich skupisk m ło dzież} pobierającej nauki w duchu ośw iecenia i żyjącej je d nocześnie w państwie, gdzie racjonalne zasady były na co dzień łam ane tak samo, ja k uczucia patriotyczne, m usiało siłą rzeczy doprow adzić do pow stania m ieszanki piorunującej. Tak. jak na dłuższą metę okazało się niem ożliw e w spółżycie sam odzierżawia i konstytucyjnego porządku, tak też nie możliwe okazało się ograniczenie zainteresow ań studentów do nauki i zdaw ania w term inach egzam inów. Choć konflikt był nieunikniony, to jednak w znacznym stopniu został przyspieszony przez inkw izycyjną obsesję carskich czynow ników z N ow osilcow em na czele. W ich m anichejskich um ysłach siły porządku i m oralność zagrożo ne były na całym kontynencie przez diabelskie, bezbożne spiski, dążące do obalenia panujących dynastii i przeprow a dzenia swych grzesznych projektów. Studenci odgrywali w nich rolę zasadniczą - najlepszym dowodem były przecież w ydarzenia w Niem czech. Studenckie organizacje i stow a rzyszenia pow staw ały w Polsce ju ż przed 1820 rokiem. W 1817 roku M auersberger założył w W arszaw ie stow arzy szenie Panta Koina. W 1819 roku pow stało Tow arzystw o Czcicieli Nauk; po jeg o rozw iązaniu studenci uniw ersytetu zorganizowali Gospodę Akadem icką, która oficjalnie służyła za m iejsce gry w w arcaby, szachy, gdzie m ożna było coś zjeść w niew ielkim bufecie. Jednak po zorganizow aniu przez członków G ospody obchodów rocznicy Konstytucji 3 M aja została ona rozw iązana przez władze, zaś w ładzom m iejskim nakazano surowy nadzór nad studentam i. W 1820 roku żan darm eria w ykryła w Kaliszu stow arzyszenie uczniów gim na zjalnych. Trop prow adził do osób, które wcześniej kształciły się w N iem czech, a konkretnie we W rocławiu. Spraw ą zain teresow ał się sam N ow osilcow . D ostarczono m u raporty jakiegoś agenta, który utrzym ywał, że m a sensacyjne w ia dom ości o wielkim , m iędzynarodow ym spisku studenckim , zebrane w czasie pobytu na niem ieckich uniw ersytetach. Agent - nie w iadom o, czy łgając na potęgę, czy też samemu
MŁODOŚĆ I P O LIT Y K A
261
w to w ierząc - donosił o dw udziestu tysiącach spiskowców, działających w N iem czech, Polsce, H iszpanii, Francji, goto wych do obalenia praw icow ych m onarchów. N ow osilcow potraktow ał to wszystko pow ażnie i przeprow adził w ydanie zakazu studiów za granicą, a tych, którzy ju ż tam byli, zobo wiązał do powrotu. Do swych planów ściślejszego dozoru nad m łodzieżą przekonał księcia K onstantego, a wreszcie poprzez dyplom atyczną korespondencję w ym ógł na królu pruskim surowsze traktow anie akadem ików. O bsesje N ow osilcow a i K onstantego okazały się sam ospełniającym i się proroctw am i. Pod wpływ em absurdalnie surowych represji rodził się autentycznie wyw rotow y, coraz bardziej radykalny ruch rew olucyjny. W końcu spraw a filo matów zaczęła się od banalnego napisu: „N iech żyje K on stytucja 3 M aja!”, w yrysow anego kredą na tablicy jednego / wileńskich gim nazjów. M asow e aresztow ania naprow a dził) ostatecznie w ładze na trop stow arzyszenia kierow anego przez Zana i M ickiewicza. Jego struktura przypom inała or ganizacje niem ieckie - na dole, w szerszym kręgu, istniało Iow arzystw o Filom atów, którego członkow ie pośw ięcali się sam okształceniu (atrakcyjność w zm agały pew ne elem enty sekretnego rytuału: choćby um ówione znaki, które daw ano sobie ukradkiem, gdy w tajem niczeni m ijali się na ulicach W i Ina); w ewnątrz zaś tego kręgu istniała w ęższa grupa fila retów. o której istnieniu pozostali członkow ie Tow arzystw a nie mieli pojęcia. Spiski i tajne organizacje, głów nie zakładane przez m ło dzież. były treścią polskiej, rom antycznej polityki przez bli sko półwiecze zawarte m iędzy latam i 1815-1865 (później zresztą ten fenomen pow rócił w latach 80. XIX wieku, gdy na scenę wkroczyło pokolenie Piłsudskiego i Żerom skiego, jeszcze dalej mamy pokolenie legionów, radykalną - zarów no praw icow ą jak i lew icow ą - m łodzież z czasów II R zecz pospolitej. pokolenie okupacji - czyli Szare Szeregi i po wstańcy warszaw scy, w reszcie m am y m łodzież z m arca ’68 i Studenckich K om itetów Solidarności z lat 70.). Przyłączali się do nich nie tylko studenci - także m łodzi robotnicy, rze-
262
MŁODOŚĆ I POLITYKA
m ieślnicy. młodzi urzędnicy - jeszcze niedaw no uczniow ie czy studenci, teraz gryzipiórki w różnych urzędach. K onflikt ideałów, czasów w zniosłych m arzeń i nużącej sw ą szarością rzeczywistości, był w Polsce szczególnie dotkliw y - adm ini stracja Królestw a przed powstaniem listopadowym nie była zbyt rozbudowana, nie mogła więc w chłonąć w szystkich absolwentów . Pierwszeństwo mieli ci, którzy dobili się pro tekcji u kreatur Konstantego w rodzaju R óżnieckiego czy Nowosilcow a. Długo trzeba było czekać w kolejce, a i póź niej nierzadko pracow ało się kilka m iesięcy bez w ynagro dzenia. W śród rzeszy młodych urzędników w przedlistopadowej W arszawie był rów nież Juliusz Słowacki, aplikant w Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu. Później, ju ż po upadku powstania, sytuacja zrobiła się jeszcze gorsza - li kw idacja adm inistracyjnej autonom ii K rólestw a oznaczała gwałtow ny spadek miejsc pracy dla ludzi z gim nazjalnym czy uniw ersyteckim w ykształceniem . W kroczenie m łodości na scenę polityki narodowej ozna czało w Polsce, tak jak i na Zachodzie, pom ieszanie jej podniosłości z żartem, z poetyką wygłupu, idealizm u i hucpy. W m inionych wiekach żacy urządzać m ogli co najwyżej m askarady albo antyprotestanckie czy antysem ickie burdy, teraz ich przedsięw zięcia w yznaczały nierzadko bieg naro dowej historii. Szczególnie silnie widać to było w beztro skich, jeśli m ożna tak powiedzieć, latach dw udziestych (beztroskich naturalnie w porów naniu z tym, co przyszło w następnych dziesięcioleciach). W arszaw scy studenci byli tą częścią opinii publicznej, która najdobitniej, w sobie w ła ściwy sposób, w yrażała narastającą dezaprobatę dla rządów Konstantego. Czasem chw ytano się takich konceptów , ja k w ypuszczenie na m iasto psów ubranych w krepę, które grze chotały po trotuarach przywiązanym i do ogonów pęcherzam i w ypełnionym i grochem - co niechybnie m iało w skazać na nam iestnika Zajączka, jak o adresata tej obelgi. K iedy indziej znów, gdy pew ien m łodzieniec obił laską znienaw idzonego prezydenta m iasta W oydę, cała studenteria zaczęła ostenta cyjnie obnosić się po m ieście z laskami zwanym i „w ojdów -
MŁODOŚĆ I P O L IT Y K A
263
kam i”, a w akadem ickiej gwarze pojaw iło się słowo „w ojdow ać”, co znaczyło „tęgo w alić” . N a uroczystości żałobne ku czci zm arłego cara A leksandra I w 1825 roku część aka dem ików przyszła na pochód pogrzebow y w dem onstracyjnie starych, oberwanych, połatanych m undurach; obszyte były one rozw alającym i się, starym i tasiem kam i i oznakam i żało by, podobnym i, ja k pisze pam iętnikarz, „więcej do ścierek niż do krepy” . D la odm iany, przy podniosłych, narodow ych okazjach sam orzutnie obejm ow ali funkcje organizatorów straży porządkowej - ja k w czasie pogrzebów Staszica czy m arszałka B ielińskiego, przew odniczącego sądu sejm owego, który rozpatryw ał sprawę spiskow ców w arszaw skich, pow ią zanych z dekabrystam i. Rom antyczna, m łodzieńcza polityka, m ieszająca dresz czyk tajem niczości, rodem najpierw z ośw ieceniow ych, wolnom ularskich rytuałów , z gotyckich pow ieści, potem z ro mantycznej poezji, z błazenadą, często na w pół kabotyńskim gestem, w ym agała egzaltacji na równi z poczuciem hum oru. Nie mogło być inaczej, skoro nie istniało norm alne życie polityczne dem okratycznego państwa. W takich w arunkach wiersz, gest, tajne zebranie, napis na tablicy, okrzyk w znie siony w sali w ykładow ej - staw ały się polityką (skąd m y to znamy? Przecież dokładnie tak było w półtora wieku później, w czasie stanu w ojennego). Zw ięźle ujął to M ochnacki, naj tęższa głow a w śród spiskow ców lat dw udziestych: „K ażdy spisek - a naród chcący odzyskać swój byt je s t albo w stanie ciągłej konspiracji, albo w stanie ciągłej insurekcji - m a w sobie coś nieokreślonego, a zatem potrzebuje entuzjazm u i poezji. N apoleon, który się urodził ze wszystkim i instynk tami despotyzm u, zniósł, ja k w iadom o, w Instytucie Francu skim w ydział nauk politycznych i m oralnych, nazyw ając je niepotrzebną ideologią, bo w iedział dobrze, że te nauki bu d zą im aginację, n ajsilniejszą z w ładz w um yśle ludzkim, najniebezpieczniejszą dla epok w historii, które przez gw ał tow ne w strząśnienia koniecznej zm ianie podpaść muszą. W tym stanie Polska się znajdow ała. W szystko, co przem a wiało do im aginacji, zdaw ało się m ieć na celu ojczyznę uci-
264
MŁODOŚĆ I POLITYKA
śnioną przez obcych wrogów ; wszystko, co było poetyckie, było tedy patriotyczne. Tym sposobem literatura w Polszczę, ja k ludzie, konspirow ać zaczęła” . O sile uczuć, jak ie w zbudzała literatura, św iadczą dobrze pam iętnikarskie zapiski K azim ierza W ładysław a W ójcickie go, który będąc w piątej klasie u pijarów , pierw szy raz czytał poezje M ickiewicza: „Szczególny zapał ogarnął wszystkich, zjaw iły się bowiem dw a pierw sze tom iki M ickiew icza, dru kowane w W ilnie. Czytając jeg o utwory, w padłem w rze czywisty zachwyt. Był to now y świat, dla m nie nieznany, była to now a kraina, k tórą poeta otw ierał przed duszą moją. Pam iętam , ja k spłakany czytałem jeg o D ziady, ja k ą energię w lew ał i nienaw iść ku N iem com w m łodą duszę pow ieścią Grażyna. N ie m ogłem sypiać kilka nocy, napisałem ze dw a dzieścia ballad i rom ansów , i poem at na kształt Dziadów. ( ...) Poniew aż rzadkie były egzem plarze M ickiew icza, przeto kolegom moim przed drugą godziną czytywałem w głos utw ory tego poety. ( ...) Trudno opisać tego w rażenia uniesienia i zapału, jak ie w yw arł na m łode um ysły, które karm iły się jedynie w ierszopisam i czasów Stanisław a A ugu sta i K sięstw a W arszaw skiego” . Przeżycie estetyczne staje się tym sam ym nieodłączne od przeżycia patriotycznej, po litycznej kom unii z m istycznym ciałem narodu. Żeby do świadczyć takich uczuć ze szczególną siłą, co więcej - żeby w yciągnąć z takich doznań konkretne, polityczne w nioski, trzeba m ieć za sobą przynajm niej kilka lat dobrego gim na zjum i m niej niż trzydzieści lat życia. W ładze także uważały, że w alka toczona o utrzym anie starego, świeżo odrestaurow anego ładu, je st w swej istocie starciem na symbole. Kiedy przegląda się m ateriały archi walne, pozostaw ione przez kom isje śledcze, spotykam y takie określenia ciężkich przestępstw politycznych, karanych w ię zieniem , chłostą, zesłaniem , karnym w cieleniem do wojska, jak: „niepraw om yślne poglądy”, „prow adzenie rozm ów po litycznych”, „przechow yw anie podejrzanych papierów i ry sunków ”, „obecność przy czytaniu wierszy podburzających” . Tak w ięc naw et „długie nocne rodaków rozm ow y” były
MŁODOŚĆ I P O LITY K A
265
przestępstw em politycznym . C iekaw e inform acje o zaw arto ści owych „papierów ” daje spis m ateriałów zakw estionow a nych przez pruską policję u zbiegłego do W rocław ia B ene dykta Kalinow skiego, spiskow ca z K ongresów ki, aresztow a nego w latach dw udziestych; w śród ponad czterdziestu pozy cji znajdow ały się rów nież - „opisanie w yspy świętej H eleny z dodaniem szczegółów o m ieszkaniu i grobie N apoleona, w yjątki z W oltera, spis świętych Polaków, w iersz »Na m o giłę Kościuszki«, herb daw nego K rólestw a Polskiego z 1736, szkic »O w olności człowieka«, »M owa o w olności ojczy zny«, urywki z Umowy społecznej R ousseau” . Już w trakcie przesłuchań Kalinowski zeznał, o czym donosił K onstantem u N ow osilcow , że celem spisku było „drogą rozpow szechnia nia pieśni patriotycznych, w spom inania historii o minionej sławie dawnej Polski i innych tego rodzaju utworów , rozpa lać um ysły m łodzieży, wzniecić w niej m iłość do niezaw isło ści polskiego narodu i tym sposobem przygotow ywać j ą do tego, aby w razie w ojny, w którą R osja byłaby w ciągnięta, lub przy innej sposobności, m ożna było skorzystać, w celu połączenia rozdzielonych części Polski i w skrzeszenia jej w formie państw a niezaw isłego” . Z dzisiejszej perspektyw y uderza nie tylko niebywała su rowość, lecz w ręcz - brak hum oru ze strony władz. Niech za przykład posłuży tu spraw a Jana Zaw adzkiego, trzynastolet niego ucznia w arszaw skiego II Gim nazjum . A resztow ano go za „prow adzenie niedorzecznych rozm ów politycznych i zam iar utw orzenia tajnego związku politycznego” w raz z kolegą, Karolem Budnym. W rzeczyw istości przyjaciele snuli plany ucieczki za granicę, by tam - o naiwności! - uzy skać pom oc A rabów dla sprawy niepodległości Polski. W ła dze śledcze bynajm niej nie uznały tego za rojenia m łodych um ysłów, w których aw anturnicze rom anse m ieszały się z patriotyczną poezją - orzekły jak o karę dla zatrzym anych (a i to w drodze łaski, przez wzgląd na ich m łody wiek) pu bliczną chłostę i oddanie pod surowy dozór rodziców, któ rym, w raz z władzam i szkolnym i, udzielono nagany za brak czujności.
266
MŁODOŚĆ I P O LITY K A
Od błazenady, przez egzaltację, patriotyczne wzruszenia, dochodzili konsekw entnie aż do w ięziennej celi, do bitew nych pół Ostrołęki i Olszynki, do okopów W oli. W trakcie tej drogi ulatyw ała z nich m łodzieńcza niefrasobliw ość, a ich wybór nabierał tragicznego wym iaru - ja k choćby tych w i leńskich akadem ików, którzy pozaciągali się do pow stań czych oddziałów i przew ażnie zostali wyrżnięci przez koza ków w podw ileńskich lasach. Samo pow stanie listopadow e zaczęło się m anierą na w skroś rom antyczną i m łodzieńczą ja k pisał Chodźko „W allenrod stał się B elw ederem ” . M iota nie się po ulicach W arszaw y garstki spiskowców, złożonej ze studentów i kilku literatów, do której dołączyli podchorążo wie, je st najlepszą ilustracją fenom enu rom antycznej i m ło dzieńczej polityki. Zadziw ia ich w iara w to, że sam czyn wystarczy, że nie trzeba mieć planu w ybiegającego choćby na kilka dni w przyszłość; w iara w to, że jak o ś to będzie, w iara m ożliw a tylko dlatego, że pochodziła z odwagi i lek kom yślności właściw ej m łodym ludziom. Jednym z najw aż niejszych źródeł energii dla burzliw ej, nowoczesnej polityki są m łodzieńcze horm ony. Tak je st w św iecie Zachodu od dw ustu lat.
NOTA BIBLIOGRAFICZNA
M ity braterstwa. Kulturowa tożsamość ja k o fundament w spól noty politycznej - „Res Publica N ow a” 1999, nr 11 -12 Ateny i Rzym. D w a źródła zachodniej polityczn ości - „Res Publica N ow a” 1998, nr 9 Rewolucja czy konstytucjonalizm? Dwuznaczne dziedzictw o polityczne Oświecenia - „Res Publica N ow a” 1999, nr 1-2 Europejskie społeczeństw o obywatelskie - p rojekt obyw ateli czy eurokratów ?, [w:] Sam oorganizacja społeczeństw a obywatelskiego: III sektor i wspólnoty lokalne w je d n o czącej się E uropie, red. P. Glińskiego, B. Loew entstein, A. Siciński, IFiS PAN, W arszaw a 2004, s. 25-40 Europejskie Niem cy czy Niem iecka Europa? - tekst referatu w ygłoszonego 1 czerw ca 2007 roku na sem inarium w Lucieniu, zorganizow anym pod patronatem i z udziałem prezydenta L echa Kaczyńskiego Demokracja liberalna i j e j granice - pierw odruk pod tytułem Demokracja i instytucje [w:] O blicza dem okracji, red. R. Legutko, J. Kloczkowski, OMP, Kraków 2002, s. 117-144 Czy liberał może być patriotą? - „Res Publica N ow a” 1995, nr 2 Tolerancja, czyli m iłosierdzie liberała - „Społeczeństw o O tw arte” - 1993, nr 11 Chciwość kontra zaw iść - „Życie” 10 lipca 1998 Nić Ariadny. O związkach kultury i polityki w myśli konser watywnej - „Res Publica N ow a” 1998, nr 12 Ucieczka z w ieży B abel - „Życie” Rewolucyjni konserwatyści - przypadki faszystow skich fellow -travellersów - „Przegląd Polityczny” 1999, nr 42
268
NOTA BIBLIOGRAFICZNA
Uniwersytet ja k o D isneyland - pierw odruk pod tytułem O zgubnych skutkach disneylendyzacji uniwersytetu, „Res Publica N ow a” 1997, nr 7-8 Edukacja - reforma czy rewolucja? - skrócona w ersja tekstu Reforma i tradycja, [w:] Ocena podręczników gim nazjal nych do język a polskiego. M ateriał do dyskusji, Fundacja im. Stefana Batorego, W arszaw a 2002, s. 19-35 Silny charakter czyli o zaletach zimnych kąpieli - „Res Pu blica N ow a” 1995, nr 6 Rwący strumień informacji - „Res Publica N ow a” 1995, nr 3 M łodość i polityka - „Res Publica N ow a” 1995, nr 1
Miłowit Kuniński o książce Dariusza Gawina Żyjem y w demokracji liberalnej i kształt ustroju Polski i in nych państw należących do Unii Europejskiej w ydaje się nam, ich obywatelom , oczywisty, niezależnie od tego, ja k krytycznie oceniam y bieżącą politykę. O w a oczyw istość ma swe źródło w przekonaniu, że dem okracja dysponuje instytu cjam i, proceduram i i bogactw em , które prędzej czy później pozw alają zrealizow ać każdy zam ysł i każde pragnienie ludu w skazane jeg o reprezentantom ; dem okracja liberalna zdaje się nie podlegać żadnym ograniczeniom . G łęboka i zachęca ją c a do przem yśleń książka D ariusza G aw ina studzi ten de m okratyczny entuzjazm i w sposób w nikliw y bada zalety i wady dem okracji liberalnej. Pozw ala łatwiej pojąć odm ien ność dem okratycznej tradycji europejskiej i am erykańskiej oraz lepiej zrozum ieć tendencje w polityce najw iększych państw w Unii Europejskiej. Gawin przeprow adza czytelnika przez labirynt współczesności przyw ołując myśl antyczną, w yrosłą z dośw iadczenia dem okracji ateńskiej, rządzącej się nam iętnościam i, i z praktyki ew oluującego ustroju m iesza nego Rzymu, opartego na cnotach obyw atelskich. Tropi śla dy dw óch odm ian oświeceniow ej polityczności: nieokiełzna nej rew olucyjności francuskiej i am erykańskiej, rezygnującej z w yzw alania człow ieka z w ięzów obyczajów i kultury. Po dejm ując problem kulturowej tożsam ości Gawin staw ia py tanie o podstaw y obyw atelskości europejskiej i patriotyzm u, w iędnącego w państw ach liberalnych, pozbaw ionych ducha i instytucji republikańskich, i pow ątpiew a w m ożliwość stw orzenia europejskiego społeczeństw a obyw atelskiego, które m ogłoby być fundam entem Unii Europejskiej jako federacji rów nych państw. R efleksja historyczna przeplata się w książce z argum entam i filozoficznym i. U kazują one niezbędność dla egzystencji am erykańskiej republiki i dem o kracji europejskich instytucji uniw ersytetu, zorientow anego na poznaw anie prawdy, i powiązanej z otw artością na praw dę właściwej edukacji, kształtującej ludzkie charaktery.
INDEKS Adejmant 55 Adenauer K. 109 Adorno T.67 Ajschylos 58. 242 Aleksander I 258, 263 Allen W. 228 Amsterdamski P. 115-116 Anderson B. 42 Antoniusz 60 Antygona 24-25 Arendt H. 62-63, 72, 80-81, 182, 186 Armstrong A. K. 101 Arystofanes 58, 150, 222 Arystoteles 50-52, 82, 87, 119, 220, 242 Ash G. T. 70 Augustyn św. 243 Bachmann K. 85 Bellow S. 217 Biedroń T. 217 Bieliński 263 Blair T. 111 Bloom A, 82,217-219, 224232 Bóckenfbrde W. E. 139-140, 144-145 Boy-Żeleński T. 28 Bruch M. van den 208 Budny K. 265 Burke E. 55, 66, 79, 121, 175-176, 179-180 Cezar 60 Chirac J. 111 Chodźko A. 266 Chrystus 140-141, 145 Cichocki A. M. 85
Condorcet J. 65 Conrad J. 244 Crick B. 115 Cyceron 13-14, 27, 30, 5456, 77-78, 82 Czerska B. 118 Dahl R. 116 Danton G. 64, 80 De Shutter O. 86 Delacroix E. 255 Derrida J. 106 Diderot D. 65 Drucker P. K. 11-12 EliotS. T. 177-177, 184, 186, 190 Eurypides 58 Gaulle Ch. de 111 Gellner E. 39 Glaukon 55 Grinberg D. 115 Guéhenno J. M. 12-13, 46 Guevara Ch. 71 Gummere B.F. 82 Ferguson A. 87 Fichte J. G. 36 Fidiasz 58 Folien K. 259 Follesdal A. 86 Freud Z. 229 Freyer H. 204, 207-209 Friedman M. 83 Fromm E. 228 Furet F. 67-69, 71-72, 80, 200,213-214 Habermas J. 43, 106, 232 Hamilton A. 34, 62, 76-77, 81, 118
INDEKS
Hanasz W. 88 Havel V. 90-91, 106 Hayek A. F. von 83 Hegel 86, 88-89, 103 Heidegger M. 91, 106, 212, 228, 232 Hitler A. 199-200,211 Horkheimer M. 67 Janicka B. 120 Jay J. 76 Jefferson T. 81 Jung E. J. 203-205, 209 Jünger E. 202-211 Kaczorowski P. 139 Kalinowski B. 265 Kant I. 59, 243 Kato P.M. 27 Keane J. 87, 90, 105 Kohl H. 110 Kołakowski L. 124 Kołotow W. 247 Konstanty książę 261-262, 265 Komatowski W. 14 Kotzebue A. von 259 Kozłowski T. 16 Kościuszko T. 265 Kreon 24 Kroński 67 Król M. 120 Ksenofont 222 Kumaniecki K. 15 La Bruyere 243 Legutko R. 122 Lenin W. 72, 199-200,213214 Lennon J. 218 Leśniak K. 14 Likurg 55, 64-65 Liwiusz T. 25, 31-32, 56, 82 Locke J. 32, 83
271
Luter M. 259 Lutzów 258 Łanowski J. 24 Mably G. B. 65 Machvielli N. 56, 78, 150 Madison J. 2 9 ,3 1 ,7 6 ,8 1 , 118, 152 Magellan F. 235-236 Manent P. 44-46 Manson Ch. 218 Marat J-P 64 Markiewicz B. 88 Mauersberger L. 260 Maykowski M. Mazzini 258 McCarhyJ. 148 McLuhan M. 252-253 Metternich 259 Michalski K. 124 Mickiewicz A. 259, 261, 264 Mieszko I 76 Miłosz Cz. 67 Mises L. von 83 Mochnacki M. 263 Monteskiusz 28-29, 32, 63, 65, 77, 83 Morawski K. 24 Mussolini B. 199-201 Naim T. 41 Napoleon B. 35, 59, 63, 263, 265 Nietzsche F. 232 Nolte E. 40 Nowosilcow M. 260-262, 265 Oakeshott M. 130-139, 179, 188, 190-197 Orgelbrand S. 243 Paine T. 82, 87 Pangle T. 82, 231 Paweł św. 128
272
Pełczyński Z. 88 Peretatkiewicz A. 143 Pen kies 26. 51. 118, 150 Piłsudski J. 261 Platon 16-20. 2 3 ,2 5 -2 6 ,3 6 37. 47. 52-53, 58, 77, 117, 120-122, 183,220, 237. 242 Pocock A. J. G. 82 Polibiusz 54-56 Poniatowski A. Stanisław król 264 Prodi R. 85, 92-93, 96 Quinn F. 118 Rahe P. A. 25, 82 Rawls J. 155 Remus 25 Reagan R. 83 Riedel M. 88 Riesman 228 Robespierre M. 31, 62, 64, 70, 72 Romulus 25, 55 Rosenberg 202 Rousseau J. J. 62, 65, 142143, 151,265 Różnicki 262 Salustiusz 82 Sand K. 259 Sarkozy N. 111 Sartori G. 115, 117 Sartre P. J. 202 Schmitt C. 204 Schröder G. 110 Scruton R. 180 Skorupka S. 240 Słowacki J. 262 Sofokles 24, 58 Sokrates 13-14, 36, 52, 55, 58, 150, 154, 220-222
INDEKS
Solon 55, 65 Sołżenicyn A. 71-72 Srebrny S. 24 Stabryła S. 24 Stalin J. 72, 199-201,213214 Staszic S. 263 Stendhal 257 Strzelecki W. 25 Strauss L. 219-224, 229, 231 Szacki J. 86, 89 Szekspir W. 192 Tacyt 56 Talmon L. J. 214 Temistokles 118 Teofrast 242 Thatcher M. 83 Tischner J. ks. 139 Tocqueville A. de 38, 59, 7879, 87, 119-121, 125127,152 Truman H. 148 Tse-tung M. 71 Tukidydes 15, 26, 58 Walc J. 90 Walicki A. 42 Waszyngton G. 33-34, 36, 62 Weber M. 82, 229 Witwicki W. 14 Wolter F. M. A. 65, 164, 265 Wood 82 Woyda 262 Wójcicki W. K. 264 Voegelin E. 23, 220 Zajączek 262 ZanT. 261 Zawadzki J. 265 Żdanow A. 202 Żeromski S. 261