Projekt graficzny serii Michał Bernaciak Ilustracja na okładce Bartłomiej Drejewicz
OD AUTORA
Redaktor prowadzący Kornelia Kompanowska Korekta Teresa Kępa Rysunki Eugeniusz Koczorowski Skład i łamanie Fotoskład Domu Wydawniczego Bellona tel. (22) 620 20 44 w. 442 Naświetlanie Studio Grafiki Komputerowej Domu Wydawniczego Bellona, Atena Press tel. (22) 620 20 44 w. 440
© Copyright by Eugeniusz Koczorowski, Warszawa 2003 © Copyright by Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2003
Dom Wydawniczy Bellona prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich książek za zaliczeniem pocztowym z 20-procentowym rabatem od ceny detalicznej. Nasz adres: Dom Wydawniczy Bellona ul. Grzybowska 77 00-844 Warszawa tel.: 652-27-01 (Dział Wysyłki) infolinia: 0-801-12-03-67 Internet: www.bellona.pl e-mail:
[email protected] Druk i oprawa: WDG Drukarnia w Gdyni Sp. z o.o. ul. Sw. Piotra 12, 81-347 Gdynia tel. (58) 660-73-10, tel./fax (58) 621-68-51
ISBN 83-11-09738-0
odejmując temat bitwy na Zalewie Wiślanym w pobliżu Elbląga (15 września 1463 r.), kierowałem się różnymi przesłankami i motywacjami. Mimo odnajdywania tego tematu we wszystkich poważnych opracowaniach naukowych, publicystycznych bądź całkowicie zbeletryzowanych poświęconych wojnie trzynastoletniej, w których także miałem swój udział, pisząc i rysując, zainteresowanie tą bitwą jest w naszym społeczeństwie bardzo nikłe. Czym to tłumaczyć? Odległością czasu? Mentalnością lądowo-kontynentalną naszych przodków, którym zawsze było bliżej do odległych stepów i krain Wschodu aniżeli do wybrzeży Bałtyku? A może wpływ na to miały obco brzmiące nazwiska kapitanów, szyprów i rajców miejskich, którzy dowodzili poszczególnymi jednostkami pływającymi, a także zespołami tych jednostek? Zarzut to dość ważny, o czym przekonał się autor na licznych spotkaniach autorskich z młodzieżą szkolną. Długo i cierpliwie należało tłumaczyć, że udział „obcojęzycznych" po stronie polskiej w bitwie pod Elblągiem, jak w całej wojnie trzynastoletniej, był czymś normalnym, przyjętym i stosowanym przez miasta i monarchie całej Europy. W tym czasie nie było pojęcia patriotyzmu narodowego wykształconego dopiero w połowie XIX w. Niemniej wierność feudałowi, barwie proporca była już w XV w. doskonale znana. Nie oznaczało to jednak, że ci, którzy zaciągali się niejako kontraktowo pod te barwy, byli z nimi do końca emocjonalnie związani. Toteż autor chce zwrócić szczególną uwagę czytelnika na to zagadnienie oraz
P
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
wiele innych, które charakteryzowały stosunki socjalne i obyczajowe późnego średniowiecza. Miały bowiem ścisły związek i wpływ na przebieg zdarzeń związanych z bitwą pod Elblągiem. W każdym okresie historycznym, a zwłaszcza w tych dawnych, do których należy zaliczyć między innymi wojnę trzynastoletnią i wielce ważny epizod tej wojny, to jest bitwę pod Elblągiem, niebagatelne znaczenie dla końcowego sukcesu lub przegranej miały nie tyle kondycja fizyczna, co przystosowanie i motywacje psychiczne zbrojnych uczestników bitwy. Należy sobie uświadomić, że były to czasy szczególne, do których nie można stosować współczesnych nam norm i odniesień, zwłaszcza dotyczących rycerskiego zachowania. Późne średniowiecze to świat na poły bajkowy, ale w połowie także brutalny i okrutny świat zamków i rycerzy. Bajkowość należałoby przypisać architekturze i wystrojowi zamków nie zaś ich mieszkańcom — rycerzom. Rycerze mieli stosować zasady wiary chrześcijańskiej, wcielać w życie nauki Kościoła, walczyć z innowiercami, nawracać pogan, przestrzegać norm moralnych, bronić słabych i uciśnionych, być hojni nie tylko wobec przyjaciół, ale także wobec biednych. Taka też była ideologia i statut rycerzy Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie w czasie III krucjaty krzyżowców. Wobec utraty miejsca osiedlenia, chętnie skorzystali w 1226 r. z zaproszenia księcia Konrada Mazowieckiego do spełniania swojej misji, zwłaszcza wobec pogańskich Prusów, którzy grabieżczymi wyprawami nękali Mazowsze. Oddaną im na prawach lennych ziemię chełmińską, Krzyżacy, fałszując dokumenty, uznali za swoją, by z tego „przyczółka" prowadzić nie tylko podbój ziem pruskich, ale także poszerzać swoje władztwo na ziemie Pomorza Wschodniego, a następnie na litewskie oraz wielkopolskie.
OD AUTORA
Ogniem i mieczem nawracali Prusów na wiarę chrześcijańską, dbając przede wszystkim o opanowanie zdobycznych krain i podporządkowanie ich ludności swojemu władztwu. Równie okrutnie (Gdańsk 1308 r.) rozprawiali się z ludnością polską czy też słowiańską na podbitych terenach Pomorza Wschodniego. Krzyżacy, bo tak ich nazwano z racji wizerunku krzyża noszonego na płaszczach, zostali zapamiętani podobnie jak wikingowie jako okrutni grabieżcy, chociaż jedni i drudzy na taką ocenę do końca nie zasługiwali. To, że klamrowali podbite tereny zamkami wznoszonymi w najbardziej strategicznych, operacyjnych punktach i ośrodkach handlu oraz żeglugi, należy uważać za operacyjną czy wręcz strategiczną sprawność. Obiektywnie rzecz traktując, trzeba przyznać, że wznoszone zamki, młyny, spichrze i inne budowle związane z obronnością, handlem i żeglugą traktowali bardzo poważnie, bo też poważnie i trwale chcieli osadzić się na podbitych bądź podporządkowanych ziemiach. Drang nach Osten (czyli parcie na wschód) było nie tylko ich dewizą. Stała za tym cała Rzesza Niemiecka z błogosławieństwem kolejnych papieży. To z ich inspiracji odbywały się kolejne krucjaty przeciwko niewiernym na Bliskim Wschodzie. W takim kontekście próbowali też cesarz i papież rozwiązywać konflikt Polski z zakonem krzyżackim, nie wdając się w przedstawienie racji strony polskiej. W istocie już w połowie XV w. rycerze zakonni przeżywali upadek zasad moralnych, jakimi rycerze Kościoła powinni się kierować. Na pół zniewieściali, bardziej dbający o doczesne uciechy życia aniżeli o czystość swoich dusz wędrujących w zaświaty, stali się zaprzeczeniem wszelakich cnót zakonnych i rycerskich. Wprawdzie zakon krzyżacki starał się utrzymać rolę hegemona poprzez regulacje dzierżaw i podatków, to jednak napotykał w tym względzie coraz większy opór. Zamki
EUGENIUSZ KOCZOROWSKI
należały do Krzyżaków. Podzamcza i podgrodzia zasiedlali kupcy, żeglarze i rzemieślnicy, wsie i pasieki zaś częściowo zakonnicy, w dużej mierze zasymilowani z ludnością miejscową. Przybysze pochodzili z Flandrii i innych krain zachodniej Europy, także z Rzeszy Niemieckiej, zwłaszcza zaś z Lubeki. Tradycje socjalne i obyczajowe, które ze sobą przynosili, były przeciwstawne wobec totalnej zaborczości zakonu. Wobec napływowej ludności z Zachodu zakon krzyżacki nie mógł już stosować podobnych restrykcji, jakie stosował w ciągu stuleci wobec miejscowej ludności. Krzyżacy zdawali sobie z tego sprawę, obserwując rozrastające się podgrodzia i miasta, które wymykały się coraz bardziej spod ich kontroli. Rycerze zakonni nie byli aż tak liczni, aby utrzymać istniejący stan rzeczy. Jedynym wyjściem było sięgać po posiłki, po swoistych kondotierów, których nie brakowało w południowo-zachodniej Europie, zwłaszcza w Czechach, na Morawach, Śląsku, w Austrii, Rzeszy Niemieckiej, a zwłaszcza w tzw. Marchii Wschodniej nabytej od Luksemburgów w 1402 r., obejmującej tereny nad dolną Odrą i Notecią. Werbowani na tych terenach zbrojni byli w dzisiejszym pojęciu bezpaństwowcami. Wyznacznikiem ich zaangażowania zbrojnego po jednej lub drugiej ze zwalczających się stron była kwota pieniężna, jaką im oferowano. Nie liczyła się zatem przynależność narodowa czy też interesy państwa, w którym przebywali, jak również interesy tych, którym byli skłonni służyć. Zawsze i wszędzie wystawiali rachunki za swe usługi. Dość skrupulatnie sporządzali zestaw wydatków tyczących utraty konia, zbroi, pozbawienia zdrowia, czy też na wypadek śmierci. W zawieranych kontraktach za wszystko kazali sobie płacić (często zaliczką). Należny żołd musiał być płacony terminowo. Jeżeli nie był, najemców mogły spotkać najróżniejsze, delikatnie mówiąc, niespodzianki, na przykład odmowa dalszej służby, zajęcie bronionego mienia bądź przejście na stronę przeciwnika.
OD AUTORA
Zaciężny był żołnierzem zawodowym, wykonującym swój zawód z całym przynależnym rynsztunkiem. Jeżeli był rycerzem, to z giermkiem, a jeżeli jezdnym, to z koniem. Każde działania wojenne wymagały dużych nakładów pieniężnych. Znacznie mniej kosztowny był zaciąg kaprów na usługi poszczególnych miast portowych Związku Pruskiego. Opłacani byli bowiem głównie z tego, co sami zdobyli na przeciwniku w postaci pryzów — zajętych statków bądź okrętów (na ogół mieli mały udział w zyskach z ich sprzedaży), przewożonych przez nie ładunków, jeńców nie tylko z załóg bądź z grupy zbrojnych, które im towarzyszyły, ale często znamienitych pasażerów, zwłaszcza bogatych kupców, z czym wiązał się wysoki wykup. Mamy zatem do czynienia z jeszcze jedną, ale jakże różną od rycerstwa, stroną biorącą udział w wojnie trzynastoletniej, także w bitwie pod Elblągiem. Kaperowanie *, czyli najmowanie statków handlowych, czasem korsarskich wraz z ich załogami (tak powszechne wówczas w całej Europie), było niczym innym, jak tylko legalizacją pirackich sposobów walki, po stronie poszczególnych miast czy też monarchii, które nie dysponowały wówczas regularnymi flotami. Jakże odległe były te działania, stosowane również przez Krzyżaków, od wzorca rycerza bez skazy, jakim stał się mityczny wręcz wizerunek rycerza polskiego Zawiszy Czarnego. Jak zatem należy pojmować rycerski kodeks honorowy następców Zawiszy Czarnego. Można to przedstawić chociażby na przykładzie uczestniczącego w wojnie trzynastoletniej rycerza pochodzenia czeskiego, Bernarda Szymborskiego (Von Schonborg), którego działania były zaprzeczeniem kodeksu honorowego. Rycerz Szymborski, szlachcic i ziemianin, posiadacz dwóch wiosek, powodowany chyba nie tyle dążeniem do osiągnięcia * Termin kaper wziął się z języka flamandzkiego od słowa kapen-wegnehmen — zajmować, rabować.
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
korzyści majątkowych, co raczej chęcią przeżycia wojennej przygody, stał się prowodyrem i organizatorem wypraw zaciężnych do odległych Prus i Pomorza Wschodniego, by uczestniczyć w konflikcie zbrojnym pomiędzy stroną polską, wspartą zbrojnymi Związku Pruskiego, a zakonem krzyżackim. Wówczas, to znaczy w 1453 r., nie bardzo wiedział, po której stronie i za jaką kwotę zaoferuje swoje usługi. Najpierw przystał do Związku Pruskiego, by następnie przenieść się do Krzyżaków. Toteż kolejne kontyngenty werbowanych przez niego zaciężnych trafiały pod skrzydła Krzyżaków. Szymborski, ponoć rycerz bez skazy, wielekroć złamał swoje rycerskie słowo, kiedy był aresztowany, a następnie wypuszczany z niewoli polskiej na słowo rycerskie. Czasami, ale tylko czasami próbował dotrzymać rycerskiego słowa za zwolnienie go z niewoli. Nie przejmował się utratą honoru, stając się później najbardziej zajadłym przeciwnikiem stanów pruskich i króla Polski w wojnie trzynastoletniej. Nie był to wcale odosobniony przykład niewierności rycerskiej, chociaż zgodnie z kodeksem honorowym Szymborski powinien być postrzegany jako zdrajca. Był to jednak rycerz wybitny, który mógł dać dobry przykład werbowanym przez siebie zaciężnym. Ci zaś — rotmistrze i szeregowi zaciężni — jednoznacznie dawali do zrozumienia, że tak naprawdę dla nich najważniejszą sprawą jest wysokość żołdu. Toteż bez skrupułów, zależnie od wysokości oferowanego im żołdu, czy w ogóle płacenia im zadośćuczynienia za wysiłek militarny, przechodzili na jedną lub drugą stronę. Najczęściej na tę, która lepiej płaciła godzili się też przekazać za wykup zdobyte bądź bronione jeszcze do niedawna zamki czy miasta. Można, aczkolwiek nie bez oporów, zaakceptować postępowanie zaciężnych rycerzy i ich giermków. Taka bowiem była obyczajowość zaciężnych. Zdrada, przejście na stronę przeciwnika, wierność zależna od otrzymanych ekwiwalentów pieniężnych nie były czymś wyjątkowym, ale raczej regułą. Ci 10
OD AUTORA
na pozór nieskalani rycerze, szeregowi zaciężni działali przecież na obcych ziemiach, w imię dla nich obcych interesów. Inna jest ocena, gdy chodzi o postępowanie naszych polskich rycerzy oraz szlachciców, którzy w pospolitym ruszeniu także potrafili zawodzić w najbardziej krytycznych, wręcz decydujących sytuacjach. Może nie tyle zdradą i przejściem na stronę przeciwnika, ile zwykłym tchórzostwem bądź przedkładaniem własnych interesów (pora żniw) nad interes państwa polskiego. Przekupieni przez zakon krzyżacki, powodowali ferment oraz zniechęcenie w szeregach własnych formacji, jak chociażby w czasie oblegania Gniewa. Chcieli tylko doczekać zakończenia swego udziału w zbrojnym starciu z Krzyżakami i spiesznie powrócić w domowe pielesze. Głównych prowodyrów czekał wprawdzie sąd królewski oraz utrata życia i mienia, ale przecież nie wszystkich, którzy zaniechali wypełnienia swej powinności wobec króla Polski. Rycerz, szlachcic był jednocześnie ziemianinem, właścicielem obszernych włości i „dusz" pańszczyźnianych, dla którego najważniejsze było wyprodukowanie płodów rolnych i leśnych, a następnie spławienie ich Wisłą do Gdańska i dalej do krajów zachodniej Europy. Zaciążny (najemnik)
11
EUGENIUSZ KOCZOROWSKI
Udziału w wojnie trzynastoletniej, podjętej przez króla Kazimierza Jagiellończyka wspólnie ze Związkiem Pruskim przeciwko zakonowi krzyżackiemu, nie traktowali jako obrony własnych włości, lecz co najwyżej swobody i wolności żeglugi na Wiśle, którą spławiali towar. Jeżeli zaś, jak na przykład Wielkopolanie, godzili się na udział w wojnie przeciwko zakonowi krzyżackiemu, to jedynie za ustępstwo i przywileje ze strony króla Polski. Czymże zatem były wówczas godność oraz kodeks honorowy rycerza i szlachcica, skoro ci byli tak mało zaangażowani w wojnę, która miała przywrócić Polsce dostęp do morza. Oczywiście, nie ma reguł bez wyjątków i nie można tak krytycznie oceniać wszystkich rycerzy polskich i całej szlachty biorących udział w wojnie trzynastoletniej, a zwłaszcza w jej końcowym epizodzie, w bitwie morskiej pod Elblągiem. Cytowane już w średniowieczu obiegowe porzekadło Non militia sed tnalitia (nie waleczność, lecz niegodziwość) na pewno nie przystawało do postawy rycerzy polskich i ich giermków w bitwie pod Elblągiem. Walczyli bowiem w nieznanym im wcześniej środowisku morskim, a mimo to ich postawie nie można było nic zarzucić, zwłaszcza wobec ogromnej przewagi rycerstwa krzyżackiego, załóg i okrętowych pododdziałów zbrojnych spieszących z odsieczą Gniewowi. Na wodach Zalewu Wiślanego nie było już miejsca na intrygi, układy oraz na prywatę. Na pokładach jednostek pływających o wszystkim miały decydować tylko waleczność i bitność powodowane wolą walki ze znienawidzonym zakonem. Takiej motywacji nie mieli zapewne rycerze zakonni, a zwłaszcza ci zaciężni Krzyżacy, którzy brali udział w bitwie tylko jako „pasażerowie" na jednostkach krzyżackich zmierzających na odsiecz Gniewa. Najprawdopodobniej po raz pierwszy brali udział w bitwie na morzu i stąd brała się panika czy wręcz tchórzostwo z ich strony w czasie całej bitwy. Nie była to oczywiście postawa 12
OD AUTORA
godna rycerza opiewanego w licznych pieśniach. Trudno też usprawiedliwiać zachowanie się ludności Związku Pruskiego, która w pierwszej fazie wojny trzynastoletniej garnęła się ku Polsce. Mieszkańcy około osiemdziesięciu zamków i miast spontanicznie wypowiedzieli posłuszeństwo zakonowi krzyżackiemu, by następnie, po niepowodzeniach bitewnych strony polskiej, a zwłaszcza po klęsce pod Chojnicami, dwie trzecie z nich prawie bez oporu przeszło z powrotem na stronę krzyżacką. Ale nie tylko sytuacja militarna strony polskiej w tej fazie wojny trzynastoletniej legła u podstaw takiego zachowania się ludności Pomorza Wschodniego, a głównie Prus. Najrozmaitsze koligacje rodowe, rodzinne, interesy kupieckie czy wreszcie przynależność do grupy językowej osłabiały pierwotny ostry sprzeciw przeciwko panowaniu zakonu krzyżackiego. Postawy te będą się zresztą wielokrotnie zmieniały w czasie wojny trzynastoletniej. Czasami zmiany te będą skutkiem uzyskania przez stronę polską przewagi, czasami spowodują je intratne interesy kupieckie prowadzone z załogami zamków krzyżackich nad Wisłą. Wojna trzynastoletnia miała znamiona „dziwnej wojny", której towarzyszył chaos i brak sprawnej organizacji dowodzenia u obu zwalczających się stron. Dotyczy to zarówno zmagań na lądzie, morzu, Zalewie Wiślanym i rzekach oraz w ich ujściach, a zwłaszcza na Wiśle. Brakowało bowiem w tych czasach instytucji i ośrodków koordynujących działania bitewne wodne czy lądowe. Stąd też rozwlekłość w czasie prowadzonych działań zbrojnych i różne ich natężenie warunkowane wymienionymi przyczynami. Głównie zaś natężenie działań zbrojnych zależało od uzyskanych środków pieniężnych, bez których nie można było opłacić zaciężnych stanowiących podstawową siłę bojową obu walczących stron. Bo tylko z pomocą zaciężnych można było chociażby czasowo osiągnąć przewagę. 13
EUGENIUSZ
KOCZOROWSK1
Nieprzypadkowo przedstawiamy złożoność tych zagadnień oraz splot różnych uwarunkowań, łącznie z etnicznymi, które miały duży wpływ na przebieg działań wojennych, także w bitwie pod Elblągiem. W okresie poprzedzającym panowanie Krzyżaków, jak i w czasie jego trwania, ziemie Prus, a zwłaszcza Pomorza Wschodniego zasiedlane były przez element osadniczy, napływowy, głównie z zachodniej Europy. Znajdował on na tych ziemiach dogodne warunki do wykonywania zawodu rolnika, rzemieślnika, a z czasem technika. Różnojęzyczny ten konglomerat ludności napływowej asymilującej się z ludnością miejską, także polską, stawał się z czasem konkurencyjny wobec osiągnięć cywilizacji technicznej zakonu krzyżackiego. Dominujący przez wieki zakon krzyżacki, obwarowany zamkami, wciąż jeszcze utrzymujący kontrolę nad opanowanymi przez siebie ziemiami, zwłaszcza nad strategicznymi węzłami komunikacyjnymi i portami morskimi i rzecznymi, rzekami i ich ujściami na Bałtyk, także nad Zalewem Wiślanym, coraz bardziej traci rolę hegemona. Zamki pozostają krzyżackie. Jednakże rozwijające się podzamcza, podgrodzia i liczne wsie stopniowo izolują się od wpływów krzyżackich i z coraz większą determinacją przeciwstawiają się uciskowi krzyżackiemu, który zdławił ich dalszy rozwój, narzucając kolejne podatki i obciążenia. Wpływy Polski na tych ziemiach, odsuniętych przez zakon krzyżacki na blisko 150 lat od Bałtyku, były minimalne. Toteż podjęcie działań zbrojnych wspólnie ze Związkiem Pruskim przeciwko zakonowi było bardzo trudne. Miało to też istotny wpływ na postawę rycerza i szlachcica polskiego, który nie bardzo rozumiał potrzebę wyzwolenia tak dawno utraconych ziem. Pomijając cały chaos, różne natężenie działań bitewnych na lądzie, morzu i śródlądziu w czasie wojny trzynastoletniej oraz pojawienie się bardzo różnych wątków, skupimy całą uwagę głównie na tytułowym wątku opracowania, to znaczy na bitwie 14
OD AUTORA
morskiej stoczonej na Zalewie Wiślanym w pobliżu Elbląga w 1463 r. Autor, podejmując ten temat, czerpał wiadomości nie z relacji bezpośrednich, bo takich nie ma, lecz z pośrednich, dostępnych w języku polskim oraz niemieckim, a szczególnie z polskojęzycznych opracowań naukowych. Wobec rozległości tematu, jakim była wojna trzynastoletnia, bitwa pod Elblągiem jest przedstawiana w nich najczęściej marginesowo bądź mało krytycznie, co odnosi się zwłaszcza do Kronik Jana Długosza. Bardziej rzeczowo bitwa ta jest przedstawiona w Historii Jana Lindaua, sekretarza gdańskiej rady miejskiej. Wprawdzie nie był on uczestnikiem bitwy, lecz pośrednio na świeżo rejestrował to wydarzenie w swojej publikacji. Najcenniejszym, jeżeli nie fundamentalnym dziełem dotyczącym wojny trzynastoletniej, zawierającym opis bitwy pod Elblągiem, jest Historia Gdańska pod redakcją naukową Edmunda Cieślaka, zawierająca opracowania takich autorytetów, jak Marian Biskup, Henryk Samsonowicz, Karol Górski, Tadeusz Nowak, Jerzy* Stankiewicz, czy też Maria Bogucka. Nie można umniejszać także wartości poznawczych opracowań popularnonaukowych Stanisława Gierszewskiego, Jana Wimera, Zbigniewa Ciećkowskiego czy chociażby opracowania albumowego Mariana Krwawicza, do którego należy jednak podejść z dystansem i bardzo krytycznie. Najbardziej cenne jest niewątpliwie opracowanie Józefa Wiesława Dyskanta, cenionego historyka wojskowości, który słusznie przypomina o konieczności opracowania monografii poświęconej bitwie pod Elblągiem. Sam nie podjął się jednak tego zadania, chociaż przedstawił przygotowania do tej bitwy, jak również jej przebieg. Dyskant opisując tę bitwę na tle wojny trzynastoletniej zarówno na lądzie, morzu i wodach śródlądowych, a także przedstawiając ciekawy opis rozwoju żeglugi w połowie XV w., nie ustrzegł się podstawowego błędu w tłumaczeniu z niemieckiego: Frisches Haff prze15
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
tłumaczył jako Zatokę Świeżą. Co do Frisches — zgoda, ale Haff zawsze znaczyło zalew. Zatoka zaś to Bucht. Niestety, pod tak mylnym tytułem wydał Dyskant swą interesującą książkę *. W tej pracy autor z całym szacunkiem wobec dokonań swoich poprzedników spróbował ominąć mało znaczące wątki, by skupić uwagę czytelnika głównie na przedstawionym temacie, adekwatnym do tytułu.
* Zatoka Świeża 1463 — przebieg działań wojny trzynastoletniej na morzu i wodach śródlądowych na tle rozwoju żeglugi w połowie XV wieku, Warszawa 1987.
WSTĘP
ywały bitwy na morzach i oceanach, także na zalewach, w ujściach rzek i na samych rzekach. Można zatem zastanawiać się, czy te ostatnie zakwalifikować do bitew morskich, czy też „wodnych". Na ogół historiografia działań z udziałem jednostek pływających terminu „bitwa wodna" nie rejestruje, to jednak (nie ma reguł bez wyjątków) zmagania na wodzie, zwane „naumachiami", odbywały się już w starożytnym Rzymie. W cyrkach na zatopionych arenach inscenizowano bitwy morskie z udziałem oryginalnych jednorzędowców. Także w Polsce, w Nieświeżu, w Szkole Majtków takowe igrce wodne rozgrywano. Przyjmijmy, że bitwa rozegrana 15 września 1463 r. w pobliżu Elbląga, pomiędzy flotyllami: polską (złożoną z jednostek miast nadbrzeżnych — Gdańska, Elbląga) a krzyżacką, którą ze względu na liczebność jednostek zwać należy jeżeli nie „wielką", to na pewno „małą armadą", była bitwą morską. Co najważniejsze, bitwa ta, zwycięska dla strony polskiej, miała niebagatelne znaczenie dla osiągnięcia przewagi Polski nad zakonem krzyżackim w tzw. wojnie trzynastoletniej (1454—1466 r.). Bitwa pod Elblągiem była nie jedyną, w której starły się morskie siły obu przeciwników, ale zapewne najważniejszą dla strony polskiej. Najogólniej rzecz traktując, jedna i druga strona siły swego oręża na morzu i na wodach śródlądowych opierały na zaciągu najemników oraz statków z kaprami, a także na pospolitym ruszeniu doraźnie organizowanych flotyll złożonych z jednostek rybackich, rzecznych, galar transportowych,
B
17
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
szkut, sznik, krajerów, barek i balinger. O ile kaprowie byli materialnie zainteresowani udziałem bitewnym po jednej bądź po drugiej stronie, o tyle pospolite ruszenie takich roszczeń nie zgłaszało. Jedyną motywacją do uczestniczenia w wysiłku bitewnym było zagrożenie ich własnych interesów, na przykład ograniczenie rybołówstwa czy też blokada szlaków żeglugowych i pobieranie zbyt wysokiego myta przez stronę przeciwną uczestniczącą w wojnie. Istotą pospolitego ruszenia, które miało wesprzeć regularne oddziały zbrojne na lądzie i na śródlądziu, było uczestnictwo szlachty polskiej w wojnie z zakonem. Okazało się, i to nie po raz pierwszy, że te nieregularne oddziały całkowicie zawodziły. Wielkopolska, a później małopolska, sieradzka, chełmińska, sanocka, przemyska szlachta, uwikłana w konflikty z magnaterią i częściowo z chłopstwem, jako warunek uczestnictwa w starciu z zakonem krzyżackim stawiała uzyskanie przywileju współdecydowania 0 sprawach politycznych kraju. Ostatecznie Kazimierz Jagiellończyk na te warunki przystał. Uzyskane przywileje nosiły nazwę statutów nieszawskich. Nie zmieniło to jednak faktu, że oddziały zbrojne pospolitego ruszenia szlachty były niekarne 1 słabo wyszkolone. Stąd w wojnie z zakonem krzyżackim tyle przegranych bitew. Dopiero od 1462 r., gdy Polska oparła swe siły w konfrontacji z zakonem na zaciężnych, którymi dowodził znakomity wódz, podkomorzy sandomierski Piotr Dunin, szansę zwycięstwa się wyrównały, a nawet przechyliły na stronę polską. Paradoksalnie, zaciężni angażowani przez dwie zwalczające się strony pochodzili na ogół z tych samych ośrodków werbunkowych, z tym że strona polska preferowała głównie Czechów. Inaczej miała się rzecz, gdy chodzi o werbowanie kaprów stanowiących siłę zbrojną na morzu i śródlądziu. O systemie kaperskim (kaperowaniu), czyli pozyskiwaniu statków wraz z załogami, znającymi się na żeglowaniu, a zwłaszcza na 18
WSTE.P
prowadzeniu działań bitewnych, będzie znacznie szerzej w dalszej części książki. Obecnie omówimy rolę zaciężnych (najmitów), dla których jedynym wyznacznikiem udziału w działaniach bitewnych była gratyfikacja pieniężna ze strony najmującego. A przecież to właśnie zaciężni odegrali największą rolę w tej wojnie. Co innego rycerstwo polskie bądź krzyżackie. Ich zaangażowanie w bitwie oraz w wojnie powinno być motywowane przede wszystkim rycerskimi normami Rycerz zakonny z giermkiem moralnymi, lojalnością wasalską wobec feudała, monarchy, mistrza zakonnego (czy też rad miast uczestniczących w konflikcie zbrojnym). Ich udział w działaniach wojennych z własnym rynsztunkiem zbrojnym, ze wspomagającymi ich giermkami, powinien być sprawą honoru charakteryzującego stan rycerski. To dzięki nim król polski bądź wielki mistrz mogli realizować swoje założenia polityczne, militarne, a w części także ekonomiczne. Świadczy o tym postawa rycerstwa krzyżackiego właśnie w bitwie pod Elblągiem. Bo skoro upadało morale zakonu krzyżackiego, upadało oczywiście morale poszczególnych jego członków. Ryba psuje się od głowy. Stało się to widocznie we wspomnianej bitwie, gdy niezdecydowana, a wręcz tchórzliwa 19
EUGENIUSZ
KOCZOROWSK1
postawa wielkiego mistrza udzieliła się komturom i rycerstwu krzyżackiemu nie próbującym nawet do końca bitwy stawić czoła rycerstwu polskiemu, zaciężnym zaokrętowanym na jednostkach flotylli związkowej Gdańska i Elbląga i ich załogom. Rycerze zakonni rejterowali z pola walki jak szczury, które wyczuwają, że ich dom — tu pływająca jednostka — za chwilę spłonie lub utonie. Panika to stan psychiczny, który może wystąpić co najwyżej u knechtów bądź prostych giermków oraz u pospólstwa, nigdy zaś wśród rycerstwa. A jednak stało się inaczej, co można jedynie tłumaczyć tym, że żywioł wodny był całkowicie obcy rycerstwu zakonnemu (a przecież także polskiemu) i stąd przestrach w obliczu zagrożenia wynikłego z zaskoczenia. Daleko lepiej czuli się zwerbowani siłą poddani — rybacy i żeglarze śródlądzia. Nie mając jednak motywacji moralnych czy też ekonomicznych, w czasie walki przyjmowali bierną postawę. Charakterystyczne dla zaciężnych i to po obu stronach było prowadzenie walki z rozwagą. Chłodno oceniali sytuację, a gdy wskazywała na przegraną, nie angażowali się zbytnio do walki. W razie niewypłaconego żołdu, a zwłaszcza zaległości w wypłacie, potrafili odmówić uczestnictwa w walce, a nawet przejść na stronę przeciwnika, gdy deklarował on wyrównanie niedoboru i wypłacenie premii. Byli to zatem żołnierze zawodowi, ale do końca niepewni, zarówno na lądzie, jak i na wodzie. A jednak odegrali istotną rolę. Jedna i druga strona potrzebowała ich jako dobrze wyszkolonych żołnierzy, niezależnych od powiązań rodzinnych, ekonomicznych czy wreszcie politycznych bądź państwowych. Bitwa pod Elblągiem na Zalewie Wiślanym oraz wojna trzynastoletnia wykazały, że zaciężni częstokroć decydowali o przegranej lub wygranej tej lub innej strony. W przebiegu całej wojny trzynastoletniej Krzyżacy, częściej przeważali na lądzie, a nie na morzu. Kaprowie polscy byli bardziej aktywni od kaprów krzyżackich, którzy znacznie 20
WSTĘP
później wystartowali w tej wojnie. Polacy paraliżowali bądź przerywali szlaki morskie Krzyżaków i ich sojuszników. Garnizony krzyżackie w Prusach i na Pomorzu otrzymywały posiłki głównie z zachodnioeuropejskich miast hanzeatyckich, a zwłaszcza z Lubeki. Zakon inflancki, Amsterdam, a zwłaszcza Dania, mimo formalnej neutralności, zdecydowanie popierali zakon krzyżacki, dostarczając mu zaopatrzenie bądź nakazując swoim kaprom atakować statki oraz gdańskie jednostki kaperskie. W tej sytuacji, mając za przeciwników kaprów duńskich oraz uzbrojone statki krzyżackie, kaprowie polscy, bywało, ponosili porażki, ale też uzyskiwali zwycięstwa. Może nie aż tak efektowne, jak się spodziewano, lecz wielość tych zdarzeń, tych pojedynków indywidualnych i grupowych, prowadzenie swoistej partyzantki na morzu powodowało, że w dłuższym okresie oczekiwane skutki następowały. Tak więc udział polskich kaprów w zwalczaniu komunikacji morskiej zakonu krzyżackiego i jego sojuszników, jeżeli nie spowodował jej całkowitego sparaliżowania, to przynajmniej utrudnił ją na tyle, że statki dowożące kontrabandę do baz krzyżackich musiały chodzić w konwojach, które łatwiej było lokalizować i atakować. Przerywanie (chociażby tylko okresowo) dostaw posiłków i zaopatrzenia dla baz i garnizonów krzyżackich powodowało utratę ich mobilności w wojnie trzynastoletniej. Działanie kaprów miało też wpływ na decyzję wielkiego mistrza zakonu, aby dla Gniewa oblężonego przez stronę polską przyjąć bezpieczniejszy wariant odsieczy, to jest przeprowadzić ją przez Zalew Wiślany, a następnie Wisłą elbląską, dalej Wisłą prawdziwą pod Gniew. Przyjęcie tego wariantu powodowało z kolei konieczność okrętowania posiłków i zaopatrzenia na jednostki pływające nie tyle morskie, co przybrzeżne i śródlądowe o małym zanurzeniu, aby mogły pokonać płycizny, mielizny i łachy zarówno na Zalewie Wiślanym, jak i na rzekach. Jak się później okaże, był to również wariant niefortunny dla Krzyżaków. Kto wie, czy nie bardziej niebezpieczny aniżeli prowadzenie odsieczy wzdłuż 21
EUGENIUSZ
KOCZOROWSK1
wybrzeży morskich i wprowadzenie jej bezpośrednio w stronę Wisły, gdzie była prosta droga do Gniewa. Krzyżacy, utrzymujący rolę hegemona w północno-wschodniej części Zalewu Wiślanego, nie bardzo trafnie ocenili siły śródlądowe strony polskiej. Zapewne stało się tak na skutek wielu akcji podejmowanych wcześniej na zalewie przez gdańszczan. Zagrożenia nie spodziewali się natomiast prawie zupełnie ze strony elblążan, którzy wystawili przeciwko flotylli krzyżackiej równie liczną co Gdańsk flotyllę własnych jednostek przybrzeżnych i śródlądowych. Nękający, by nie rzec, partyzancki sposób walki przeniósł się zatem na śródlądzie; wolały go obie zwalczające się strony.
TŁO HISTORYCZNE ZMAGAŃ
prowadzony do Polski i obdarzony ziemią chełmińską przez księcia mazowieckiego Konrada Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, zwany krzyżackim, miał przeciwstawić się nękającym najazdom Prusów na ziemie polskie i zarazem spełnić misję ich nawrócenia na wiarę chrześcijańską. Tymczasem zakon krzyżacki kosztem ziem pruskich, lecz także polskich, przekształcił się w XIII w. w silne, scentralizowane i zmilitaryzowane państwo zakonne, związane z Rzeszą Niemiecką, którego celem była dalsza ekspansja na sąsiednie ziemie i krainy. Krzyżacy rozwinęli ekspansję przede wszystkim w kierunku Litwy i Żmudzi, ku ujściu Wisły i brzegom Bałtyku. Zagrozili Kujawom i Wielkopolsce. Ich zaborcze poczynania szczególnie zwróciły się ku najważniejszym arteriom komunikacyjnym i handlowym Pomorza Gdańskiego. Spełnienie agresywnych zamysłów zakonu krzyżackiego ułatwiała skomplikowana sytuacja, jaka wytworzyła się na Pomorzu po śmierci Świętopełka. Skłóceni o dziedzictwo następcy zmarłego, szukali pomocy u obcych. Warcisław, książę gdański, szukał wsparcia u Krzyżaków, książę świecki Mściwoj II — u margrabiów brandenburskich. Fatalnych wybrali sobie popleczników, gdyż jedni i drudzy stanowili bastiony niemieckiego Drang nach Osten. Miało się to ujawnić wkrótce w działaniu. Brandenburczycy sprowadzeni na pomoc Gdańskowi w 1271 r. przez Mściwoja nie chcieli już tego miasta opuścić. Mściwoj II, który po śmierci Warcisława objął stery rządów całym Pomorzem Gdańskim, siłą
S
23
EUGENIUSZ
KOCZOROWSK1
musiał wypierać Brandenburczyków z Gdańska, szukając tym razem oparcia u książąt wielkopolskich. Przekazanie jeszcze za życia Mściwoja rządów Pomorzem Gdańskim w ręce księcia wielkopolskiego Przemysława II, a następnie zjednoczenie tych dzielnic, ułatwiło nowemu władcy koronowanie się na króla Polski. Parcie Brandenburczyków na Pomorze Gdańskie nie ustawało. To w wyniku ich inspiracji i współdziałania z rodem Zarębów podstępnie zamordowano króla Polski w Rogoźnie (1296 r.). Następnie rozpoczęli oblężenie Gdańska. Kasztelan miasta Bogusz wezwał w tej sytuacji na pomoc Krzyżaków, którzy mieli okazać się jeszcze groźniejsi dla niezawisłości miasta i całego Pomorza. Krzyżacy, gdy minęło zagrożenie brandenburskie, najpierw wyparli z Gdańska zbrojną załogę polską, a następnie 11 listopada 1308 r. urządzili rzeź pozostałej ludności polskiej. Odtąd Gdańsk i z czasem Malbork miały stać się dla Krzyżaków bazami wypadowymi do podboju całego Pomorza. Osiągnąwszy ten cel, Krzyżacy na półtora wieku odsunęli Polskę od morza. W rękach zakonu znalazło się wybrzeże od Łeby do Kłajpedy, liczące ponad 450 kilometrów, w tym tak ważne porty jak: Gdańsk, Elbląg, Braniewo i Królewiec. Dopiero zjednoczenie Polski oraz zgromadzenie niezbędnych sił zbrojnych pozwoliły rozprawić się z zakonem krzyżackim, który dzięki licznym kontaktom i wsparciu Rzeszy Niemieckiej oraz innych państw i miast zachodniej Europy osiągnął niebywałą potęgę gospodarczą i militarną. Załamanie tej potęgi militarnej nastąpiło na polach Grunwaldu w 1410 r., ale ostateczną klęskę poniósł zakon dopiero w wojnie trzynastoletniej. Samowola zakonu na podległych mu ziemiach dała się odczuć szczególnie po 1430 r. Spowodowała ona zawiązanie się opozycji składającej się z rycerstwa, mieszczaństwa, a także chłopstwa przeciwko coraz bardziej nasilającemu się uciskowi ze strony Krzyżaków. Opór rycerstwa polskiego przeciwko 24
TŁO HISTORYCZNE ZMAGAŃ
zakonowi krzyżackiemu narastał już w drugiej połowie XIV w., by z czasem sformalizować się jako tajne Towarzystwo Jaszczurcze, z którego rekrutowali się w części organizatorzy Związku Pruskiego. Ludność podbitych przez zakon krzyżacki ziem w Prusach nie była jednolita. Tworzyła swoisty konglomerat złożony z potomków dawnych Prusów i osiadłych kolonistów z Flandrii i Niemiec oraz rdzennej ludności polskiej, w tym rycerstwa wywodzącego swoje rody od XII w. Grupę o niebagatelnym znaczeniu tworzyli rybacy rzeczni i jeziorowi dysponujący jakże ważnymi wówczas środkami transportu wodnego w postaci łodzi najróżniejszych typów i wielkości. Służyły one oczywiście przede wszystkim rybołówstwu, lecz mogły być i były wykorzystywane w działaniach wojennych pomiędzy Polską a zakonem krzyżackim. Z powodu istnienia niewielu dróg lądowych, ginących w puszczach, takie rzeki, jak: Pasłęka, Łyna, Pregoła, Drwęca, w mniejszym stopniu Niemen, miały dla obu zwalczających się stron znaczenie strategiczne. Wobec braku zainteresowania ze strony Litwy, ongiś oddanego sojusznika w bitwie pod Grunwaldem, a nieobecnej w czasie wojny trzynastoletniej z zakonem, Kazimierz Jagiellończyk miał ograniczone pole manewru na Żmudzi. Osobnym problemem był transport wodny Wisłą. Jej nurtem płynęły barki, komięgi, tratwy i inne pojazdy wodne niosąc bogactwo płodów rolnych i leśnych Rzeczypospolitej do Gdańska i dalej na eksport, na zachód Europy. U jej ujścia pojazdy te musiały przekraczać już nie polskie, lecz trzy krainy zdobyte na ziemiach pomorskich przez zakon krzyżacki. Handlowy trakt wodny, jakim była Wisła, bardzo ważny dla gospodarki Polski, wciąż był kontrolowany i zagrożony przez zakon krzyżacki, który po klęsce pod Grunwaldem nie zwrócił Polsce Pomorza i ujścia Wisły. Nie uzyskano tego zwrotu również w trakcie i po zakończeniu wojen z zakonem krzyżackim w latach 1431-1435. Wprawdzie wojny te osłabiły zakon, zwłaszcza ograniczyły jego zasoby 25
EUGENIUSZ
KOCZOROWSK1
pieniężne, jednak chciał on nadal utrzymywać zdobyte pozycje, mimo że kurczyła się także pomoc jego agend w zachodniej Europie. W tej sytuacji jedynym wyjściem dla zakonu krzyżackiego było odebranie przywilejów i dochodów podległym miastom oraz opodatkowanie stanu rycerskiego. Za tym kryło się też zubożenie chłopów i rybaków. Wobec tego, iż zakon krzyżacki godził swoimi postanowieniami w żywotne interesy wszystkich swoich poddanych, niezależnie od stanu i przynależności społecznej, rycerstwo, mieszczanie, chłopi i rybacy znaleźli się w tej samej sytuacji i równocześnie postanowili przeciwstawić się trwającemu już od lat panowaniu krzyżackiemu. Tak więc 21 lutego 1440 r. z inicjatywy rycerstwa i szlachty ziemi chełmińskiej, Torunia i Chełmna podjęto na zjeździe w Elblągu działania, które doprowadziły do utworzenia antykrzyżackiej konfederacji — Związku Pruskiego. Jego priorytetowym celem było przeciwstawianie się totalitaryzmowi, aktom niesprawiedliwości i wyzyskowi wszystkich stanów na ziemiach podległych zakonowi. Oczywiście zakon krzyżacki nie chciał pogodzić się z narastającą wobec niego opozycją i za wszelką cenę dążył do likwidacji Związku Pruskiego, uciekając się do pomocy legata papieskiego (uważał, że Związek Pruski jest niezgodny z prawem kościelnym). Szukał także wsparcia dla swych racji u cesarza Fryderyka III i książąt Rzeszy, gdzie znajdował duże zrozumienie. Jednocześnie Tajna Rada Związku Pruskiego, na której czele stanął wybitny mąż stanu — Jan Bażyński, gubernator króla Polski w Prusach, czyniła starania dyplomatyczne na dworach papieskim i cesarskim, aby udowodnić nikczemne postępowanie zakonu wobec swoich poddanych. Konflikt pomiędzy Związkiem Pruskim a zakonem krzyżackim został zaogniony jeszcze bardziej w 1450 r. z powodu wyboru na wielkiego mistrza zakonu nieprzejednanego Lud26
TŁO HISTORYCZNE ZMAGAŃ
wika von Erlichshausena. To za jego sprawą zakon zyskał większy posłuch u papieża i cesarza aniżeli Związek Pruski. W procesie sądowym w 1453 r. dwór cesarski orzekł, że Związek Pruski powinien ulec rozwiązaniu, podlegli zaś zakonowi mają przestrzegać jego prawa. Niesprawiedliwy wyrok wzburzył opinię publiczną zarówno w Prusach, jak i w Polsce. Już wówczas zawiązały się bliskie kontakty przedstawicieli Wielkopolski i Kujaw ze Związkiem Pruskim. W ich następstwie Związek Pruski postanowił nie kapitulować. Wręcz przeciwnie, zamierzał politycznie i zbrojnie wystąpić przeciwko znienawidzonemu zakonowi. Już na początku lutego 1454 r. wybuchło powstanie zbrojne przeciwko krzyżackiemu panowaniu, które ogarnęło całe Prusy. W rękach krzyżackich pozostał: Malbork, Chojnice oraz Sztum. Do Malborka uciekali z całych Prus zwolennicy Krzyżaków. Wkrótce jego załoga wynosiła 3000 zbrojnych. Próby odbicia z rąk krzyżackich Sztumu, Chojnic, a zwłaszcza Malborka napotykały wiele trudności. Działania strony polskiej posiłkowane zbrojnymi, zwłaszcza z Gdańska, a także zaciężnymi chorągwi czeskiej nie były skoordynowane. A co gorsza, u podstaw tych militarnych i organizacyjnych niedomogów legła nieufność koalicjantów wobec siebie. Każda ze stron podejrzewała drugą o dbanie tylko o własne interesy. A to mieszczanie uważali, że rycerstwo i szlachta chcą przejąć zamki krzyżackie na wyłączną własność. Bądź odwrotnie. Szlachta i rycerstwo podejrzewali mieszczan, że to oni zechcą zająć zamki. Jedni i drudzy zaś obawiali się szczególnie tego, że to król polski zechce przejąć zamki pod swoje władanie. I tak, zamiast skupić wszystkie siły, którymi dysponował wówczas Związek Pruski, także te, które kierowała w rejon walk Tajna Rada Związku Pruskiego mająca swą siedzibę w Toruniu, wskutek waśni i nieufności koalicjantów wobec siebie dochodziło do rozdrobnienia tych sił. Tym samym trudno było osiągnąć wyznaczone cele, to jest odbić z rąk Krzyżaków zamki Sztum, Chojnice, a zwłaszcza Malbork. 27
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
Znaczenie strategiczne miał oczywiście Malbork, także dla późniejszych działań strony polskiej na Zalewie Wiślanym i w bitwie pod Elblągiem. Podjęto zatem próbę zdobycia w pierwszej kolejności zamku i miasta Malbork, zgromadzonymi wcześniej siłami zaciężnych pospolitego ruszenia, wywodzącymi się głównie z ziemi chełmińskiej, oraz oddziałów gdańskich. Wojska, dążąc do oblegania Malborka, jakby po drodze przystąpiły do oblegania Sztumu (6 marca), pozostawiając tam niewielki, lecz liczący się oddział, który miał prowadzić oblężenie. Część sił, głównie związkowych — Pomorzan, zamiast włączyć się w nurt głównych działań, wolała gromadzić się wokół Chojnic. Jest oczywiste, że te trzy zamki i ośrodki miejskie pozostające przy zakonie krzyżackim należało zająć, ale w określonej kolejności. Tymczasem najważniejszą sprawą dla Związku Pruskiego oraz strony polskiej, służącej pomocą w postaci chorągwi królewskich, a także polskich i czeskich zaciężnych, było uwolnienie z rąk krzyżackich Malborka. Zwłaszcza że pierwsze oblężenie, bez udziału wojsk królewskich, spełzło na niczym. Nieskoordynowane, w chaosie prowadzone działania oblężnicze doprowadziły w istocie do klęski oblegających. Od 15 marca 1454 r., gdy ostatecznie zamknął się krąg blokady oblężenia wobec Malborka, to nie oblężeni, ale raczej oblegający doznawali porażek. A był to czas, gdy Polska swoimi siłami zbrojnymi oficjalnie podjęła działania przeciw zakonowi krzyżackiemu. Siły Związku Pruskiego okazały się zbyt słabe, aby pokonać chylący się ku upadkowi zakon krzyżacki. Słusznie zatem upatrywano możliwość jego pokonania przy udziale polskich wojsk królewskich. Toteż 10 lutego 1454 r. wysłano do Krakowa poselstwo na czele z Janem Bażyńskim (jego brat, Scibor Bażyński, prowadził oddziały polsko-czeskie na Malbork, następnie został mianowany przez króla wojewodą królewieckim). Poselstwo na ręce Kazimierza Jagiellończyka złożyło prośbę, aby ziemie pomorsko-chełmińskie wraz z Pru28
TŁO HISTORYCZNE ZMAGAŃ
sami właściwymi włączył do macierzy, czyli do Królestwa Polskiego. Długo dokumentowano związki etniczne tych ziem z Polską, a także nikczemność Krzyżaków gwałcących wszelkie wcześniejsze traktaty oraz nasilający się totalitaryzm krzyżacki. Poselstwo występowało też o szczególne przywileje zarówno dla rycerstwa pruskiego, jak i dla mieszczaństwa grodów portowych Gdańska i Elbląga. Przy okazji poselstwo zajęło się również werbunkiem (i to skutecznym) zaciężnych w Krakowie. Kazimierz Jagiellończyk mimo wielu zastrzeżeń uległ presji poselstwa i niektórych kół politycznych Polski, popierających owe żądania. Później, jak się okazało, zbyt wygórowanych, ograniczających uprawnienia króla Polski chociażby tylko w Gdańsku. Na usprawiedliwienie dodać należy, że także zakon w nieprzychylnej dlań fazie wojny trzynastoletniej mamił miasta dolnopruskie znacznymi przywilejami, co powodowało ich przejście na jego stronę. Okazja wcielenia na powrót ziem ongiś niefrasobliwie nadanych Krzyżakom, także Kazimierz Jagiellończyk tych wydartych Polsce przez zakon w ogniu walk trwających przez stulecia, była zarazem zbyt kusząca, aby jej poniechać. Tak więc 6 marca 1454 r. wydano akt inkorporacji Prus do Korony, zaś z anty datą 22 lutego 1454 r. Polska formalnie wypowiedziała wojnę zakonowi krzyżackiemu. Stało się to wprawdzie dwa miesiące po rozpoczęciu działań Związku Pruskiego, niemniej podjęte przez Polskę działania militarne przeciwko zakonowi na lądzie, śródlądziu, zalewie i rzekach, a także na morzu miały trwać z różnym nasileniem 29
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
trzynaście lat. Stąd nazwa tej wojny — wojna trzynastoletnia. W jej pierwszej fazie nie udało się związkowym i koronnym osiągnąć wyznaczonych celów. Wprawdzie 8 sierpnia padł Sztum, lecz próba zdobycia Malborka, a także Chojnic, zakończyła się totalną klęską strony polskiej. Gdy chodzi o Malbork, to z powodu zdrady czy też stronniczości mieszczan osadzonych tam przez Krzyżaków, próby zdobycia zamku trwały blisko trzy lata.
TEATR DZIAŁAŃ WOJENNYCH NAD ZALEWEM WIŚLANYM
uż z tych wstępnych ustaleń wynika, że w końcowym etapie wojny trzynastoletniej to właśnie akwatoria morskie lub zalewowe czy też śródlądowe stają się główną scenerią walk. Jak gdyby na nich miał się rozegrać ostatni akt dopełniający trzynaście lat zmagań Polski i Związku Pruskiego z zakonem krzyżackim. Oczywiście, nie można pomniejszać sukcesów polskich wojsk lądowych, które gromiły siły zbrojne zakonu krzyżackiego, zwłaszcza od 1462 r., gdy w ich skład weszły bitne oddziały wojsk zaciężnych. Wielokrotnie brały w nich także udział oddziały zaciężnych z Gdańska, a także milicja miejska. A co najciekawsze, w walkach zbrojnych z zakonem uczestniczyli także spieszeni kaprowie gdańscy pod wodzą swoich szyprów lub kapitanów. Nie były to wprawdzie znaczące „abordaże lądowe", lecz nawet niewielki udział „morskich rozbójników" paraliżował niektóre siły obronne przeciwnika. Decydujące znaczenie miała jednak jazda. Przekonuje nas do takiej oceny chociażby słynna bitwa pod Swiecinem koło Lęborka 17 września 1462 r., w której starły się ze sobą polskie wojska w części gdańskie, prowadzone przez Piotra Dunina, z wojskiem zakonu krzyżackiego, ściągniętym z wszystkich zamków Pomorza Gdańskiego. Mimo przewagi zakonu, który miał 2700 pieszych i jezdnych wobec 2150 tych samych formacji po stronie polskiej, Krzyżacy ponieśli klęskę. Historycy nazywają tę bitwę przełomową, gdy chodzi o walki toczone z zakonem na lądzie. Jest w tym wiele racji. Toteż w zasadzie obie bitwy, ta pod Swiecinem na lądzie
J
31
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
i bitwa morska pod Elblągiem 1463 r., miały rozstrzygające znaczenie dla zwycięskiego zakończenia wojny trzynastoletniej przez Polskę. Dla nas, zgodnie z tematem książki, najbardziej interesująca jest bitwa pod Elblągiem na Zalewie Wiślanym, stanowiącym akwen nie do końca zamknięty. Z Bałtykiem łączyła go ongiś Cieśnina Bałgijska (obecnie Bałtyjska). Zalew charakteryzuje się niewielkimi głębokościami 2,5-5 m (nie licząc przemieszczających się mielizn), w miarę spokojnymi wodami, co miało znaczenie gdy chodzi o wykorzystanie tego akwenu dla małych, płaskodennych jednostek o małym zanurzeniu — rybackich i śródlądowych. Podówczas około 1000 kilometrów kwadratowych Zalewu Wiślanego wzbogacały wody licznych rzeczek i rzek, z których najważniejsze były Pasłęka i Pregoła, a przede wszystkim Wisła. Jej deltę przecinały dwa prawe ramiona — Szkarpawa i Nogat, a z lewej Leniwka. To właśnie ich nurtem przemieszczały się flotylle polsko-krzyżackie, by ostatecznie podjąć walkę pod Elblągiem. Głębokość tych rzek i rzeczek, podobnie jak samej Wisły, była różna. Zależnie od pory roku, opadów deszczu i przemieszczających się płycizn tworzonych przez namuł i rumowisko, które niosła Wisła, ich głębokość wahała się od 2 do 5 metrów. Toteż żegluga na tych szlakach wodnych była wielce utrudniona, dostępna podobnie jak na zalewie tylko dla jednostek o małym zanurzeniu. Te uwarunkowania powodowały zatem, że w bitwie pod Elblągiem nie mogły uczestniczyć jednostki morskie, takie jak kogi, holki czy karaki. Nie oznaczało to jednak, że Zalew Wiślany i wpływające do niego rzeki miały w ostatecznym rozgromieniu wodnych sił krzyżackich odegrać drugoplanową rolę. Jednocześnie z działaniami kaprów na Bałtyku trwały także akcje bitewne na zalewie, w których z obu stron uczestniczyło wiele jednostek.
TEATR DZIAŁAŃ WOJENNYCH NAD ZALEWEM WIŚLANYM Rysunek wykonany na podstawie zaginionego obrazu „Okręt kościoła" z Dworu Artusa. Obraz przedstawiał zapewne fragment portu gdańskiego z XV w. W tle prawdopodobnie zamek krzyżacki
Zalew Wiślany, rozciągający się wzdłuż Mierzei Wiślanej, która odgradza go od Bałtyku, ma długość około 90 kilometrów, a szerokość niespełna 10 kilometrów. Pełnił on niezwykle 32
33
EUGENIUSZ
KOCZOROWSK1
ważną funkcję w żegludze handlowej i operacyjnej w przededniu rozstrzygającej bitwy pod Elblągiem. Przypomnieć należy, że bezpośrednio nad samym zalewem lub pośrednio poprzez połączenia rzeczne mieściły się tu najważniejsze ośrodki portowo-miejskie i handlowe obu wojujących ze sobą stron. Po stronie polskiej był to Gdańsk i Elbląg, a także Frombork, Braniewo i Knipawa. Ważną rolę w działaniach bitewnych odgrywał także Malbork. Położony głębiej w ujściu Nogatu do zalewu, w trakcie toczonej wojny przechodził raz w ręce polskie, to znów krzyżackie, miał jednak swój spektakularny udział w wojnie trzynastoletniej po stronie polskiej. Gdańsk — wielki ośrodek gospodarczy i handlowy, wykupiony ostatecznie przez Kazimierza Jagiellończyka z rąk zaciężnych krzyżackich w 1445 r. — w pierwszym etapie wojny trzynastoletniej utwierdził swoją rolę hegemona, wnosząc nieporównywalny wobec innych miast Prus i Pomorza wkład finansowy i militarny. Jest to zrozumiałe, chociażby tylko z uwagi na liczbę mieszkańców Gdańska (ok. 40 900 ludzi). Mógł on zatem dostarczać zaciężnych do milicji miejskiej, artylerii, na okręty kaperskie i do oddziałów uzbrojonych mieszczan w ramach samoobrony. Znawcy przedmiotu, jak Marian Biskup, Paul Simson oraz Henryk Samsonowicz, optują za liczbą ok. 10 000 gdańszczan bezpośrednio zaangażowanych w wojnie z zakonem krzyżackim. Oczywiście, liczba uczestników mogła się zwiększać lub zmniejszać zależnie od nasilenia działań bitewnych. Niemniej potencjał ludzki, jaki wnosił i mógł nadal wnosić Gdańsk do tych działań, był nieporównywalny z wkładem innych miast zaangażowanych w wojnie z zakonem. Udział w wojnie określonej liczby ludzi to tylko część wkładu militarnego Gdańska. Przypomnieć należy, że Gdańsk dysponował wówczas około pięćdziesięcioma statkami handlowymi, które razem ze statkami dostosowanymi do działań kaperskich dawały ponad 100 jednostek z załogami liczącymi razem około 2900 osób. Znaczna ta flota dysponowała też zapleczem w postaci 34
TEATR DZIAŁAŃ WOJENNYCH NAD ZALEWEM WIŚLANYM
dużego ośrodka szkutniczego — Łasztowni (Lastadia), usytuowanego na lewym brzegu Motławy, mogącego budować kilkanaście statków jednocześnie. Prace szkutniczo-remontowe mogły też być wykonywane w Brabancji i Cieślami (ta ostatnia na wyspie Ołowiance), gdzie poza budową mniejszych jednostek można było przeprowadzać remonty okrętów kaperskich. Gdańsk dysponował także Wielkim Żurawiem, służącym do przeładunku statków, jak również do stawiania masztów, oraz licznymi warsztatami produkującymi liny i żagle dla doposażenia statków oraz okrętów. Na potrzeby militarne Gdańska pracowały też ludwisarnie produkujące ówczesne urządzenia strzelnicze, warsztaty produkujące proch, broń osobistą w postaci kusz i mieczy oraz obronną w postaci tarcz i zbroi. W Gdańsku konstruowano wreszcie wieże oblężnicze i wozy taborowe. Tak znaczne zgromadzenie sił i środków militarnych, jakimi dysponował Gdańsk, stawiało go w roli potentata i najważniejszego sojusznika króla Polski w starciu z zakonem krzyżackim. Takim też się okazał. Znacznie mniejszy potencjał militarny, a także gospodarczo-handlowy wnosił Elbląg liczący zaledwie 10 000 mieszkańców. Aczkolwiek i to miasto dysponowało ośrodkiem szkutniczym — Łasztownią — oraz warsztatami żaglowo-powroźniczymi, produkującymi żagle i inne elementy takielunku służące do wyposażenia budowanych jednostek. Chociaż produkcja ta była znana w Elblągu już w XIV w., to jednak była bardzo ograniczona i dostosowana tylko do budowy mniejszych jednostek. Przyczyną braku możliwości budowy większych jednostek oraz przyjmowania większych statków handlowych były kaprysy rzeki Nogat, która nie dość, że niefrasobliwie zmieniała swój bieg i miała słabo ukształtowane brzegi, to jeszcze słynęła z wędrujących łach i mielizn utrudniających żeglugę. W rezultacie w czasie wojny trzynastoletniej spławianie towarów z głębi Polski, a także zaopatrzenia dla wojsk polskich i stanów pruskich 35
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
stało się prawie niewykonalne. W nie lepszej sytuacji znajdowały się statki dostarczające towary do Elbląga z zachodniej Europy, w tym z Anglii. Tor wodny wiodący z Elbląga na zalew był bowiem tak intensywnie zamulany, że większe statki nie mogły do niego dotrzeć. Konieczność rozładunku na redzie i przeładunku towarów na mniejsze jednostki transportowe o małym zanurzeniu powodowała ogromną stratę czasu. Odstręczało to zagranicznych kupców i żeglarzy od korzystania z portu elbląskiego. Tym bardziej z tego portu nie mogły korzystać pełnomorskie jednostki kaperskie. Niemniej dla tych mniejszych: balinger, krajerów, barek i innych łodzi rybackich, Elbląg był wciąż dogodną bazą wypadową, zwłaszcza dla jednostek działających na rzecz króla Polski na Zalewie Wiślanym. Przekonamy się o tym w dalszej relacji. Pozostające w rękach polskich mniejsze porty, czy raczej przystanie Zalewu Wiślanego, takie jak Frombork, Braniewo, Knipawa z Królewcem, wydzieliły określoną liczbę małych jednostek uczestniczących w wojnie z zakonem krzyżackim, oraz zapewniły miejsca bazowania dla jednostek własnych i przybyłych na zalew z Gdańska. Ich potencjał militarny był tak mały, że mogły tylko realizować wspomniane zadania, mobilizując zarazem do ich wykonania kilkuset ludzi, głównie żeglarzy i rybaków, w mniejszym stopniu zbrojnych. Garnizon Knipawy był natomiast dość liczny i stawiał zacięty opór oblegającym go Krzyżakom. Jak dalece był liczny, tego dokładnie nie wiadomo. Jednak jego długotrwały opór wskazuje, że oprócz piechoty (drabantów) brała w nim udział „artyleria" składająca się z prymitywnych urządzeń strzelniczych. Znajdujący się w bezpośrednim sąsiedztwie Knipawy Królewiec (siedziba wielkiego mistrza po utracie Malborka), wysunięty na sam wschodni kraniec Zalewu Wiślanego portowo-handlowy ośrodek oporu przeciwko Krzyżakom, znajdzie się ponownie w rękach krzyżackich już w kwietniu 1455 r. 36
TEATR DZIAŁAŃ WOJENNYCH NAD ZALEWEM WIŚLANYM
Królewiec, liczący około 10 000 mieszkańców, położony w rozwidleniu Pregoły, był na początku XV w. niezbyt silną warownią krzyżacką, chociaż z zamkiem. Poza tym stanowił port morsko-rzeczny obsługiwany przez mieszkańców podgrodzi (przedmieść) trudniących się nie tylko szkutnictwem, remontami statków morskich i rzecznych, lecz także obsługą statków handlowych, a po 1462 r. także kaperskich. Jego możliwości były jednak bardzo ograniczone, między innymi ze względu na położenie w głębi zalewu i małą głębokość wód w tym akwenie. Królewiec nie dysponował zatem dużą liczbą statków handlowych. Przyjmuje się, że było ich kilkanaście, prawdopodobnie kog i holków, które przez Cieśninę Bałgijską mogły dotrzeć jeżeli nie do samego portu, to przynajmniej na jego redę. Znacznie większą liczbą mniejszych jednostek, głównie śródlądowych, mógł zapewne szczycić się Królewiec, mając połączenie wodne przez Pregołę, Gilgę, Russ z Zalewem Kurońskim i Kłajpedą. W pierwszym etapie wojny trzynastoletniej Królewiec dysponował zatem nikłym potencjałem militarnym, gdy chodzi o statki pełnomorskie i mniejsze, śródlądowe. Liczebność załóg ocenia się na około 600 ludzi. Jeśli nawet dodamy do tego około 1000 mieszczan mogących podjąć działalność bitewną, to i tak był to niewielki potencjał militarny, nazwijmy go wodno-lądowy, którym dysponował Królewiec w pierwszym etapie wojny na Zalewie Wiślanym. Krzyżacy dążyli do opanowania Królewca. Taka okazja miała wkrótce się zdarzyć. Wobec zbuntowania się mieszczan Starego Miasta królewieckiego przeciwko królowi Polski, zagrożonych obecnością nieodległego garnizonu Knipawy, wiernie stojącej po stronie polskiej, na odsiecz pospieszył komtur Plauen. Wywiódł on siły krzyżackie z Malborka, częściowo drogą lądową, a także przez Zalew Wiślany, by jak najspieszniej wzmocnić zbuntowanych mieszczan w Królewcu. Nie miał jednak tyle sił, aby zaatakować frontalnie dobrze bronioną Knipawę. Rozstawił zatem swoje siły w pobliżu 37
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
Królewca opanowując zamki w Rybakach-Lochstadt. Skutecznie zaś bronił dostępu odsieczy dla Knipawy, głównie organizowanej przez Gdańsk. Z jego rozkazu zapalowano nurt Pregoły i wzniesiono wiele bastei na lądzie i na wodzie. Planowana odsiecz dla Knipawy i wielokrotne próby jej podejmowania, głównie z inspiracji gdańszczan, ale także króla Kazimierza Jagiellończyka, spełzły na niczym. Zaciężni Związku Pruskiego lekceważyli zarządzenia gubernatora Bażyńskiego, nie stawiając się na zbiórkę w Ornecie, co z kolei osłabiało chęć gdańszczan zorganizowania skutecznej odsieczy dla Knipawy. Przypomnijmy, że Knipawa to właściwie jedno z przedmieść Królewca. Utrzymanie jej w gestii króla Polski miało zatem ogromne znaczenie dla dalszego przebiegu wojny z zakonem. Zachowanie jej miało przede wszystkim znaczenie operacyjne, gdyż ryglowało działalność Krzyżaków na tym wysuniętym akwatorium Zalewu Wiślanego. Zdawali sobie z tego sprawę zarówno Krzyżacy, jak i strona polska. W maju 1455 r. w sile kilkunastu jednostek drogą lądową lub wodną podejmowano zatem kolejne ekspedycje przez Zalew Wiślany z zaopatrzeniem dla obleganych. Na przykład ekspedycja z zaciężnymi polskimi Jana Czajki, czy wreszcie 25 maja odsiecz lądowa prowadzona nieudolnie przez Ramsza Krzykoskiego w sile 2000 zbrojnych. Sytuacji niepowodzeń nie zmieniła także obecność króla Kazimierza Jagiellończyka, który przybył z Litwy, wydzielając 700 zbrojnych królewskich, także zaciężnych ze Związku Pruskiego. W rzeczy samej dość łatwo zorganizowane siły zajęły Ornetę, Stare Miasto — Braniewo i wiele mniejszych miejscowości leżących nad Zalewem Wiślanym. Były one jednak zbyt słabe, aby podjąć skuteczną odsiecz Knipawy. Na zorganizowanie skutecznej odsieczy stracono zbyt wiele czasu. W tym bowiem okresie garnizon krzyżacki pod dowództwem komtura Plauena dzięki otrzymanym posiłkom z Niemiec i Marchii Wschodniej oraz z Inflant urósł liczebnie do 4000 zbrojnych. Oznaczało to, że dłużej garnizon Knipawy się nie 38
TEATR DZIAŁAŃ WOJENNYCH NAD ZALEWEM WIŚLANYM
utrzyma. I tak też się stało, po kolejnym szturmie krzyżackim Knipawa skapitulowała 14 lipca 1455 r. Krzyżacy opanowali więc wraz z Królewcem ważny pod względem operacyjnym przyczółek na wschodnio-północnym akwatorium Zalewu Wiślanego. Stronie polskiej pozostało zadowolić się opanowaniem Fromborka, który łącznie z Braniewem kontrolował żeglugę w części, ale tylko w części, Zalewu Wiślanego. Palowanie Cieśniny Bałgijskiej, liczne desanty (1456 r.) i napady nękające garnizony krzyżackie na wybrzeżach Sambii w okolicach Rybaków lub Lochstadt nie rekompensowały utraty Królewca i Knipawy. Jedynym, ale jakże radosnym zdarzeniem w osiąganiu częściowej przewagi i panowania nad Zalewem Wiślanym było wykupienie 6 czerwca 1457 r. przez króla Polski z rąk zaciężnych krzyżackich, a zwłaszcza rotmistrza Czerwonki (z pochodzenia Czecha), sześciu zamków i miast. Zaciężni mogli nimi dysponować, nie otrzymali bowiem od Krzyżaków należnego im żołdu. Wykupione miasta to: Malbork, Tczew, Debrzno, Czarne, Iława i Chojnice. Chociaż to ostatnie wycofało się z przetargu, sukces strony polskiej był niewątpliwy. Poza Chojnicami w rękach Krzyżaków pozostawał nadal Gniew — ważny zamek i miasto, które ograniczało swobodę żeglugi na Wiśle. Odzyskanie Malborka, do którego uroczysty wjazd króla Kazimierza Jagiellończyka nastąpił 8 czerwca, było wydarzeniem o wielkim znaczeniu historycznym, bo na 315 lat utrwaliło władztwo polskie na tym zamku. W Chojnicach, pozostających wciąż w rękach Krzyżaków, schronił się wielki mistrz zakonu, by ostatecznie przenieść swoją siedzibę do Królewca. Uciekł tam w 1457 r. Gdy zaś chodzi 0 Gniew, to już 30 lipca połączone siły królewskie i gdańskie pod dowództwem starosty tczewskiego Prandoty Lubieszowskiego przystąpiły do jego skutecznego oblężenia. Nadwiślańska twierdza krzyżacka Gniew wraz z zamkiem 1 miastem stanowiła ważny ośrodek i węzeł komunikacyjny dla sprowadzanych przez Krzyżaków posiłków z Marchii 39
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
Wschodniej. Była także ważnym punktem kontroli żeglugi na Wiśle. Działania oblężnicze zamków i twierdz prowadzone przez stronę polską nie odznaczały się wielkim kunsztem, co okazało się w praktyce zarówno pod Malborkiem, jak i pod Gniewem. Nawet zaciężni Gdańska, a zwłaszcza pospolite ruszenie królewskie, nie mieli żadnego doświadczenia w tym względzie. Co innego prowadzić walkę na stepie, a co innego walczyć o zamek i chronione murami miasto. Prandota Lubieszowski dysponował machinami oblężniczymi, które produkował Gdańsk, lecz ich nie użył, a nawet właściwie nie wykorzystał. Gdańszczanie zablokowali wprawdzie Gniew od strony Wisły sprowadzonymi łodziami obsadzonymi zbrojnymi, ale głównie po to, by zapobiec wypadom Krzyżaków i atakowaniu konwojów zmierzających rzeką do Gdańska.
Wczesna koga gdańska, początek XV w.
40
TEATR DZIAŁAŃ WOJENNYCH NAD ZALEWEM WIŚLANYM
Znacznie lepiej radzili sobie krzyżaccy obrońcy Gniewa wspólnie z rotmistrzem zaciężnych Raweneckiem. Dowodził on zresztą zaciężnymi nie tylko Gniewa, lecz także Nowego. Tę swoją pozycję znakomicie wykorzystywał do uzyskiwania korzyści pieniężnych za glejty wystawiane dla jednostek spławiających Wisłą towary do Gdańska lub do Torunia. Kontrakcja gdańszczan, to jest opłaty pobierane za konwojowanie jednostek handlowych na Wiśle były zbyt wysokie, toteż spławiający towary Wisłą woleli wchodzić w nieformalne układy z Krzyżakami, aby tylko pomniejszyć narzucane im koszta swobodnej żeglugi. O takiej postawie mieszczan, kupców, niekiedy szlachciców, retmanów i flisaków mówiliśmy już na samym wstępie. Podjęty na krótko w 1458 r. rozejm pozwalał obu walczącym stronom na przemieszczanie swoich sił, wzmocnienie ich posiłkami i przygotowanie do kolejnych akcji bitewnych. Liczna flotylla, złożona z jednostek Gdańska, Elbląga i Braniewa z zaciężnymi na pokładach pod dowództwem Jana Skalskiego, próbowała przyjść z odsieczą obleganej przez Krzyżaków Welawie, ale bez skutku. Ostatecznie Welawa skapitulowała 27 października. Wcześniej jednak strona polska odnotowała pewne sukcesy, gdy chodzi o działania nad Zalewem Wiślanym. Bardzo aktywnie poczynał sobie Jan Skalski, którego zbrojni zlikwidowali w 1461 r. oblężenie katedry fromborskiej i uwolnili Braniewo z rąk krzyżackich. Tak naprawdę wszystkie działania bitewne nad Zalewem Wiślanym były mało skoordynowane, mimo wysiłków Piotra Dunina i Jana Skalskiego. Przyznać jednak trzeba, że dzięki ich postawie i determinacji nastąpiło wreszcie uporządkowanie może nie tyle działań operacyjnych, ile taktycznych. Kolejne wydarzenia potwierdzają tę tezę. Strona polska uzyskuje na lądzie Świecin, a na akwatoriach stopniowo osiąga przewagę nad siłami krzyżackimi. Nadchodzące z Rzeszy Niemieckiej i Marchii Wschodniej posiłki oraz zaopatrzenie dla coraz bardziej zadłużonego zakonu krzyżackiego niewiele mogły zmienić. W okresie niepowodzeń strony polskiej, zwłaszcza na 41
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
TEATR DZIAŁAŃ WOJENNYCH NAD ZALEWEM WIŚLANYM
lądzie, gdy część zamków i miast przeszła na stronę krzyżacką, starali się oni ze wszech miar utrzymać ten stan rzeczy. Na lądzie najważniejsze dla Krzyżaków było utrzymanie przechodzących na ich stronę zamków i miast. Teraz jednak chodziło im głównie o utrzymanie zamku i miasta Gniew, który stanowił kluczowy ośrodek komunikacji lądowej. Przechodziły bowiem przez niego posiłki i zaopatrzenie dla Prus, był również ważnym punktem kontroli żeglugi na Wiśle.
nej, miały wcześniejsze działania strony polskiej na Zalewie Wiślanym. Jej aktywność niekiedy skutecznie kontrolowała strona krzyżacka. Powodowało to jednak duże zaangażowanie głównie lądowych sił krzyżackich, co osłabiało ich garnizony, zamki i ośrodki nadbrzeżne. Strona polska mogła okresowo wspierać nieliczne garnizony zamków bądź bastei we Fromborku i Bałdze. W istocie panowanie nad większą częścią Zalewu Wiślanego przechodziło z czasem na stronę stanów pruskich, a tym samym na stronę polską. Wcześniej, w 1461 r., pozwalało to na przykład podjąć przez stronę polską, a ściślej flotyllę gdańsko-elbląską, składającą się z ponad 20 jednostek śródlądowych, odsiecz dla Welawy, a także atakować wybrzeże pozostające w rękach Krzyżaków w okolicy Bałgi. W następnym roku atakowano wybrzeże Sambii, niszcząc doszczętnie przystań portową Rybaki. Z kolei Krzyżacy opanowali jedną z galer, którą wiatr i fala zaniosły w pobliże Fromborka. Tak więc zachodnia część zalewu nie do końca była bezpieczna dla żeglugi jednostek stanów pruskich. Krzyżacy starali się zmobilizować jak największą liczbę pojazdów wodnych, zarówno na śródlądziu, jak i na zalewie i morzu. Zdawali sobie bowiem sprawę z ich znaczenia dla rozstrzygających działań na lądzie.
Krzyżacy dążyli wytrwale do przerwania dostawy posiłków, uzbrojenia i zaopatrzenia dla wojsk polskich działających na Pomorzu i w Prusach. Starali się też ze wszech miar przerwać dostawy zaopatrzenia dla Gdańska z Pucka i Łeby. W dużej części im się to udało, gdy w październiku 1460 r. przeszły pod ich władzę nie tylko Puck, ale także Lębork i Bytów. W grudniu tegoż roku utracony został Starogard. Tak więc inicjatywa operacyjna na Pomorzu przeszła wyraźnie na stronę krzyżacką, nie licząc sukcesu strony polskiej, jakim było zdobycie Świecia nad Wisłą, co w pewnym stopniu łagodziło utrudnienia w żegludze, zwłaszcza ułatwiło dostawy zaopatrzenia pośrednio także z Torunia i Bydgoszczy. Najważniejsze dla ostatecznego rozstrzygnięcia zmagań polsko-krzyżackich w wojnie trzynastoletniej miało być zablokowanie dostaw posiłków i zaopatrzenia dla zakonu krzyżackiego płynących bądź zdążających traktem lądowym z Nowej Marchii do Prus. Gdańszczanom nie udało się zablokować łodziami ujścia Wisły. Nie do końca też kaprowie gdańscy potrafili (z powodu wolnej żeglugi dla statków handlowych przybywających do Gdańska z zachodniej Europy) zablokować wybrzeża pozostające w rękach zakonu. Nieszczelna pozostawała też blokada traktów lądowych. Bitwa pod Swiecinem blisko Lęborka uświadomiła wreszcie Krzyżakom, że to Polacy przejmują inicjatywę operacyjną, jeżeli nie strategiczną, w wojnie trzynastoletniej. Wydaje się, że ta zwycięska bitwa, stoczona z Krzyżakami 17 września 1462 r., miała wpływ, choćby pośredni, na wynik bitwy pod Elblągiem. Takie samo znaczenie, może nie w tej skali operacyj-
42
Ale nie uprzedzajmy zdarzeń. W 1463 r. zakon nie dysponował tyloma uzbrojonymi statkami, aby mogły one pokonać znacznie liczniejszą flotę kaperską Gdańska na Bałtyku i w ujściu Wisły. Jeśli pominiemy sytuację na samym zalewie, to nie najlepiej przedstawiała się ona dla strony polskiej na zapleczu tegoż akwatorium. A zaplecze to było jakże ważne dla przyszłej bitwy z udziałem kontyngentów zbrojnych zasilających jednostki gdańsko-elbląskie, które miały stoczyć bitwę pod Elblągiem. Zamek Malbork już 6 sierpnia 1460 r. znalazł się w rękach polskich i mógł dostarczać posiłków, uzbrojenia, prochu i taborów. Próby odzyskania Malborka przez Krzyżaków spełzły na niczym. Wciąż jeszcze natomiast w ich posiadaniu znajdowały się następujące warownie na Wiśle: Świecie (do 1461 r.), Nowe (do 1465 r.), a zwłaszcza Gniew (do 1464 r.),
43
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
które dość skutecznie blokowały, mimo podejmowanych konwojów, dostawy zaopatrzenia dla polskich sił zbrojnych. Wobec zablokowania tras lądowych, jedyną drogą dostaw zaopatrzenia z zachodniej Europy do baz portowych zakonu krzyżackiego pozostawał szlak morski wzdłuż południowych wybrzeży Bałtyku. Dla wojsk królewskich, a także stanowych w Prusach i na Pomorzu zaopatrzenie z Korony i Litwy płynęło rzekami. Szlaki lądowe okazały się mało wydolne, często zalewane przez powodzie. Toteż wszystkie rzeki i rzeczki spławne, wiodące z południa, z południowego i północnego wschodu do Bałtyku, odgrywały znaczącą rolę. Ich ujścia były blokowane przez Krzyżaków, ale i tak dostawa zaopatrzenia docierała choćby w pobliże właściwego teatru działań zbrojnych, do przystani i brzegów nieuzbrojonych rzek, gdzie uzbrojenie, proch i żywność przeładowywano na podwody i transportowano do obozów na lądzie. Dawało to przewagę nad przeciwnikiem. Z wszystkich wymienionych rzek i rzeczek największe znaczenie miał szlak transportowy na Wiśle i w części na Niemnie. Nie umniejszając wysiłku strony krzyżackiej dla zachowania pozycji lądowych i śródlądowych w końcowej fazie wojny trzynastoletniej, należy zwrócić uwagę, co zresztą Krzyżacy wówczas sami zauważyli, że bez własnej flotylli kaperskiej nie mieli szans przeciwstawić się coraz większej aktywności kaprów polskich, która groziła całkowitym sparaliżowaniem dostaw posiłków i zaopatrzenia z zachodniej Europy. Stąd, może już spóźnione, powołanie własnych kaprów w 1460 r. Działalność flotylli kaperskich jednej i drugiej strony wpływała na ostateczny wynik wojny trzynastoletniej.
FLOTYLLE KAPERSKIE
ak więc o ile na lądzie siła oręża przeciwstawnych sobie stron — Polski i stanów pruskich wobec zakonu krzyżackiego opierała się głównie na rycerstwie, z czasem przede wszystkim na zaciężnych bądź pospolitym ruszeniu, o tyle na morzu główną siłę stanowiły flotylle kaperskie (porównywalne do zaciężnych). Na wodach śródlądowych zaś doraźnie organizowano flotylle złożone z jednostek przybałtyckich oraz transportowych, które można by porównać do pospolitego ruszenia na lądzie. Ponieważ Polska była odcięta od morza przez prawie półtora wieku, nie mogła oprzeć siły swego oręża na własnej flocie królewskiej, nawet na zasadach kaperskich, bo jej po prostu nie było. Król Kazimierz Jagiellończyk zmuszony był sięgnąć po usługi kaprów poddanych mu miast portowych, tym bardziej że nie musiał ich osobiście najmować. To w jego imieniu, lecz własnym sumptem flotylle kaperskie wystawiały zbuntowane przeciwko Krzyżakom miasta portowe: Gdańsk, Elbląg i Braniewo. Sygnowanie imieniem króla Polski patentów i listów polecających wręczanych najętym kaprom miało dwojakie znaczenie. Po pierwsze, inną rangę miały powołania kaprów w imieniu króla, niż przez radę miasta. Po drugie, większe znaczenie miały listy polecające sygnowane imieniem króla skierowane do sojuszników bądź państw neutralnych, w których była mowa o udzieleniu schronienia kaprom polskim w ich portach, a także umożliwieniu remontu i zaopatrzenia załóg jednostek kaperskich spod znaku króla Polski. Posłużenie się flotyllą kaperską nie stanowiło żadnej ujmy dla powagi tronu królewskiego, zważywszy, że system ten był
T
45
EUGENIUSZ
KOCZOROWSK1
szeroko rozpowszechniony w całej ówczesnej Europie. Sięgali po niego zarówno rajcy miejscy, jak i królowie, jako że tanim kosztem można było wystawić bardzo szybko oręż morski. Flotylla kaperska z czasów Kazimierza Jagiellończyka nie miała wprawdzie rangi flotylli królewskiej, pełniła tylko funkcję posiłkową, niemniej użycie jej w walce z zakonem należy uznać za pierwszy krok w kierunku użycia polskiego oręża także na morzu. Kazimierz Jagiellończyk coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że bez obecności flotylli kaperskich na morzu, a także flotylli rzecznych lub zalewowych, działania wojsk królewskich i stanowych na lądzie nie odniosą sukcesu. Co innego jest bowiem podejmować wysiłek zbrojny na śródlądziu, na stepach, gdzie główną siłą rozstrzygającą o sukcesie jest jazda bądź drabanci, czyli piechota. Natomiast w tym regionie, nasyconym rzekami i rzeczkami, a także na zalewie miały decydować głównie siły morskie i wodne albo wspomagając wojska lądowe, albo same stanowiąc główny oręż bitewny. Z tego oczywistego faktu określone wnioski wysnuwała nie tylko strona polska, ale także krzyżacka, by mobilizować dla swej sprawy jednostki przybrzeżne, śródlądowe, a także morskie. Na morzu kaprowie gdańscy, działający równolegle do akcji podejmowanych na lądzie, także przez Żmudzinów, spełniali ważne zadanie blokady portów krzyżackich oraz inflanckich. To dzięki skutecznej działalności kaprów Polska uniemożliwiła także niesienie pomocy zakonowi przez flotyllę Danii. Był to zatem sukces nie tylko polityczny, ale też militarny, pozbawiający — niestety, nie całkowicie — zakon krzyżacki wsparcia, w postaci posiłków i zaopatrzenia z zachodu i północnego wschodu. Dzięki akcjom bitewnym gdańskich kaprów, w wyniku których zdobywano pryzy, wzrastała liczba okrętów kaperskich, które w 1458 r. osiągnęły stan 24 jednostek. Spóźniony w tym względzie był zakon krzyżacki, który dopiero w 1460 r., na skutek blokady jego portów i zakłócenia dostaw z zachodniej Europy do baz 46
FLOTYLLE KAPERSK1E
przybrzeżnych, też wystawił flotę kaperska, której zadaniem była ochrona statków dostarczających kontrabandę do Królewca, Libawy i Kłajpedy.
Koga — statek, który zdominował żeglugą północnej Europy. Stał sią też najbardziej popularnym statkiem hanzeatyckim
Kim byli kaprowie i ich statki najmowane do działań po jednej lub drugiej ze skonfliktowanych stron? Najogólniej biorąc mianem „kaper" „fryz kapen" „privateer", „Corsair", „Auslieger", „Uthliger", „Freibauter" i „Speculaator" określano właścicieli statków handlowych, także korsarskich, którzy ochoczo, z dobrej woli, na własny rachunek uczestniczyli w działaniach wojennych na morzu po stronie któregoś z przeciwników w zamian za udział w zdobyczach. Te zaś regulowały odrębne instrukcje i ustalenia. Gratyfikacje z tytułu uczestnictwa kaprów w działaniach zbrojnych 47
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
pochodziły głównie ze zdobyczy. Dzielono je bardzo różnie, zależnie od udziału wystawcy patentu, na którego barkach legło przygotowanie i dostosowanie statku zgłaszającego swój akces do działań bitewnych. Tyczyło to także udziału własnych sił wystawcy, części załóg oraz okrętowanych zbrojnych. Inaczej rozliczano podział zdobyczy na statkach, które wraz z załogami decydowały się podjąć działalność kaperską, a inaczej na zdobycznych pryzach (statkach handlowych), które sumptem rady miejskiej należało najpierw dostosować i uzbroić, a następnie obsadzić własną załogą. Dochodziło do tego prowiantowanie i żołd, niekiedy koszty remontu i inne świadczenia, które uzyskiwały statki (następnie okręty kaperskie) przystające do działań po stronie, która ich najmowała. Na ogół, ale nie zawsze, zdobyczne pryzy przechodziły na własność wystawcy patentu. Gdy zaś chodzi o zajęty ładunek oraz jeńców i związany z tym wykup to dzielono je według wcześniejszych instrukcji i ustaleń między właścicieli, a najczęściej kapitanów statków oraz członków załóg. Określona część przypadała też na wystawcę patentów. Kryteria ustalane wcześniej w instrukcjach były bardzo różne, toteż udziały w tym zalegalizowanym rozbójnictwie też były bardzo różne, trudno je zatem nawet w przybliżeniu określić. Załogi okrętów kaperskich wystawianych przez miasta portowe miały prawdopodobnie 10-15-procentowy udział w zdobyczach. Te zaś, które ochotniczo przystępowały do bitwy, miały zapewne znacznie większy udział. Podziałowi nie podlegały łupy, które w czasie walki kaprowie indywidualnie zdobywali na przeciwniku. Były to najczęściej: broń osobista, wyposażenie bądź niewielkie kwoty pieniężne. Jeśli na zdobytym statku znajdował się skarb, to podlegał on oczywiście ogólnemu podziałowi. Kaprowie byli zatem, podobnie jak zaciężni najemnicy narzędziem militarnym, a częściowo także politycznym nadmorskich państw i miast ze sobą wojujących. Najczęściej zlecano im działania ofensywne, ale także obronne, strażnicze, zwłaszcza na redach portów czy też w ujściach 48
FLOTYLLE KAPERSKIE
wielkich rzek, jaką była Wisła. Do ich ofensywnych zadań należały zatem ochrona wybrzeża, portów i szlaków żeglugowych wiodących do tych portów. Współczesne określenie sił morskich — Coost gard — jak najbardziej odnosi się do zadań, jakie postawiono wówczas kaprom pozostającym na usługach miast portowych na powrót przyłączonych do Polski. Można ich zatem nazwać, używając współczesnego określenia, „strażnikami morza". Legalizacja załóg okrętów kaperskich, to jest statków handlowych bądź korsarskich, niekiedy zdobycznych pryzów dozbrojonych i dostosowanych do działań wojennych, następowała na podstawie tak zwanych patentów i listów kaperskich (przepowiednich). Dodatkowo były listy polecające adresowane do miast bądź państw sojuszniczych lub neutralnych dotyczące udzielania pomocy chroniącym się w ich portach okrętom kaperskim strony królewskiej. W listach określano zadania i cele działania okrętów kaperskich i ich załóg. Treść listu wskazywała, kogo uważa się za przeciwnika, w kim należy szukać sojusznika, a zarazem informowała, kto może udzielić schronienia oraz pomocy. W instrukcjach zaś określano prawa i obowiązki dowódców (kapitanów) oraz pozostałych członków załóg. Określano w nich zasady dyscypliny, podział skonfiskowanych ładunków, wreszcie komu miały przypaść w udziale pryzy. Pryzy, to jest zajęte statki trudniące się przewozem kontrabandy do portów nieprzyjacielskich, mogły być sprzedane, ale najczęściej je rek wirowano na potrzeby rozbudowy floty kaperskiej. Ponadto list (patent) kaperski był niejako glejtem, na którego podstawie okręt kaperski i jego załoga podlegali wystawcy listu bądź tego, w którego imieniu był wystawiany. Kaprowie w tym rozumieniu podlegali także jurysdykcji wystawcy patentu. Wystawca przyjmował najczęściej na siebie obowiązek zaopatrywania i remontowania okrętów kaperskich bądź udzielania ich kapitanom długotrwałych pożyczek na remont i dozbrojenie. Niekiedy decydował się na wypłacanie im żołdu. 49
EUGENIUSZ KOCZOROWSKI
Tak więc wystawienie floty kaperskiej niezupełnie obywało się bez nakładów pieniężnych. Polska flota kaperska z czasów Kazimierza Jagiellończyka nie była jeszcze wprawdzie królewska, a jedynie wspomagała króla w wojnie z zakonem krzyżackim, niemniej uznać należy jej obecność za pierwsze próby zmierzające do powstania takiego oręża, który wprawdzie sumptem miast portowych był wystawiony, lecz przez króla Polski sygnowany. Najważniejsze dla ówczesnych sił zbrojnych zarówno na lądzie jak i na morzu czy też zalewach było zainteresowanie materialne wystawców kontraktów lub patentów. To było też powodem „ciążenia" Prus i Pomorza do Polski. Gdy ucisk materialny stał się zbyt nieznośny, szukano protektora bardziej liberalnego, któremu by zawdzięczano rozwój handlu i bogacenie się. Kazimierz Jagiellończyk zwykł mawiać i pisać o okrętach kaperskich Gdańska i Elbląga naves nostrae — „nasze okręty", gdyż to jego zwierzchnictwu, choć nie bezpośredniemu, podlegały. Podlegały mu za pośrednictwem wymienionych miast portowych, które na mocy aktu inkorporacji wróciły do Polski. Pierwszy znany list kaperski (patent) został wystawiony przez radę miejską Gdańska na nazwisko Hansa Bornholma (18 marca 1456 r.). A przecież rok wcześniej wyruszyła z Gdańska armada w liczbie 13 jednostek kaperskich w rejon Bałgi. Kapitanowie tych jednostek musieli być zapewne zaopatrzeni w patenty kaperskie. Wiadomo jednak, że dopiero od 1460 r. rada Gdańska, wystawiając patenty kaperskie, powoływała się na rozkaz króla Polski. Było to znamienne wobec utworzenia w tym samym roku krzyżackiej floty kaperskiej. Z królewskiego zatem nadania, aczkolwiek bezpośrednio wystawiony przez radę miasta Gdańska, patent kaperski otrzymał kapitan Mateusz Schulte (17 maja 1460 r.). Działalność kaprów gdańskich w rejonie Bałgi do tego roku była bardzo skuteczna. Paraliżowali oni bowiem dostawy zaopatrzenia do wybrzeży zajętych przez Krzyżaków, a ponadto przechwytywali i doprowadzali zdobyczne statki (pryzy) holen50
FLOTYLLE KAPERSKIE
derskie i innych nacji, przewożące kontrabandę, zwłaszcza do Królewca. Tym samym okręty kaperskie w miarę skutecznie blokowały Cieśninę Bałgijską. I nie tylko, gdyż w 1458 r. kaprowie gdańscy atakowali statki u wybrzeży Pomorza Zachodniego i Meklemburgii, na redach Lubeki, Rostoku, Strzałowa i Gryfii, a więc przed wyjściem statków na Mars — kosz na topie masztu (zwa- szlak wiodący do portów ny bocianim gniazdem). Sadowili krzyżackich. Taka metoda bysią w nim łucznicy, kusznicy i mio- ła bardziej skuteczna niż potający głazy szukiwanie statków hanzeatyckich na trasie przejścia, a zwłaszcza od 1460 r., gdy zyskały one ochronę w postaci krzyżackich okrętów kaperskich. Dochodziło do licznych potyczek bitewnych pomiędzy kaperskimi okrętami gdańskimi i krzyżackimi. Jednak, nie umniejszając roli floty kaperskiej w zmaganiach polsko-krzyżackich, należy stwierdzić, że główne rozstrzygnięcie pomiędzy siłami, nie tyle morskimi, co działającymi na wodach śródlądowych, miało nastąpić dopiero w 1463 r. na Zalewie Wiślanym. Kaprowie działający na otwartych wodach Bałtyku mieli niewątpliwie duży udział w pomniejszaniu potęgi zakonu. Przyznajmy jeszcze raz, że flota kaperska działała bardzo skutecznie. Miała też niewątpliwy wpływ na przebieg bitwy pod Elblągiem. Rady Gdańska i Elbląga wiele razy pisały w listach kaperskich oraz w korespondencji z zaprzyjaźnionymi miastami, że wystawiają patenty kaperskie w imieniu króla Polski i na „rozkaz Kazimierza, króla polskiego" wysyłają okręty na morze do zwalczania okrętów przeciwnika. 51
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
Okręty kaperskie walczące po stronie króla Polski oraz Gdańska, Elbląga czy też Braniewa nosiły na ogół znaki (proporce) tych miast, od których rad miejskich kaprowie otrzymywali swoje patenty. Niewykluczone, że w wypadku okrętowania na nie oddziałów królewskich wystawiano towarzyszące im proporce ze znakiem Orła Białego. Ścisłe pojęcie bandery w obecnym rozumieniu jeszcze wówczas nie istniało. Statki handlowe podnosiły flagi swych macierzystych portów z herbami miejskimi, przy czym tło flag było czerwone lub biało-czerwone. Barwy czerwona i biała dominowały w heraldyce polskiej we wczesnym średniowieczu i w XV w. nadal były popularne. Toteż takie barwy można znaleźć chociażby na flagach statków elbląskich. Krzyżackie okręty kaperskie podległe zakonowi, ściśle związanemu z Rzeszą Niemiecką, podnosiły znaki o barwach czarno-białych, w których dominował krzyż zakonny. Mniejsze jednostki pływające na wodach śródlądowych z tak zwanego pospolitego ruszenia nie podnosiły żadnych znaków, chyba że były to znaki okrętowanych na czas akcji bitewnej pododdziałów zbrojnych. Przypatrzmy się zatem uczestnikom tamtych wydarzeń — okrętom oraz licznym jednostkom przybrzeżnym i śródlądowym, które z powodu niewielkich wymiarów oraz uzbrojenia (nazwijmy go artyleryjskim), nie pretendowały do odegrania głównej roli w walce. A jednak w drugoplanowej roli jednostki te okazały się jeszcze bardziej skuteczne aniżeli dumne okręty kaperskie. Najważniejszy dla przyszłego sukcesu lub przegranej był dobór ludzi tworzących załogi i wchodzących w skład okrętowanych oddziałów zbrojnych. Interesująca będzie zatem prezentacja wszystkich jednostek oraz ich załóg, zwłaszcza gdy chodzi o ich uzbrojenie i wyposażenie. W pierwszej kolejności zajmijmy się jednak okrętami kaperskimi.
OKRĘTY KAPERSKIE I INNE W SŁUŻBIE KRÓLA
XV w. na morzach północnej Europy, a także na Bałtyku dominowała koga bądź późniejsza jej mutacja — holk. Stanowiły one wydarzenie w szkutnictwie Północy oraz odegrały znaczącą rolę w żegludze handlowej oraz w walce na morzu w wojnie trzynastoletniej. Niemniej należy przypomnieć, że to nie ten typ statku, a po przystosowaniu do działań bitewnych — okręt, uczestniczył w bitwie na Zalewie Wiślanym. To te znacznie mniejsze: balingery, barki, szkuty, komięgi, krajery, bordynki, szniki oraz różnego typu duże łodzie wiosłowo-żaglowe bądź tylko wiosłowe stały się bohaterami tego wydarzenia. Było to zrozumiałe choćby tylko ze względu na niski stan wody rzek i rzeczek oraz samego zalewu, na których mogły działać tylko jednostki o małym zanurzeniu. Ich rolą w działaniach bitewnych był przewóz zbrojnych bądź zaopatrzenia, niekiedy udział w pojedynkach bitewnych w walce abordażowej. Pełniły one funkcję platform pływających dla zbrojnych, podobnie zresztą jak kogi lub holki. Miały wówczas zbyt słabe urządzenia strzelnicze, aby z ich pomocą można było rozstrzygać walki na morzu i akwenach śródlądowych. Jedynie małe działka relingowe, hakownice, piszczele oraz broń osobista w postaci kusz i łuków wspomagała atakujących bądź broniących się w abordażu. Kogi, postrzegane jako typ statku okrągłego, różniły się zdecydowanie od frachtowców nordyckich bądź angielskich. Były od nich większe, silniejszej budowy, doskonale nadające się zarówno do przewozu towarów, jak i uczestniczenia
W
53
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
w akcjach bitewnych. Nic zatem dziwnego, że stały się one najpopularniejsze w morskich działaniach wojny trzynastoletniej. Kalmarskie znalezisko kogi z XIII-XIV w., wrak kogi bremeńskiej odnaleziony w 1962 r., wreszcie fragment kogi odkrytej w 1975 r. w pobliżu Gdańska podczas budowy Portu Północnego odsłaniają nam konstrukcję tego typu statku i umożliwiają jego rekonstrukcję. Cechą charakterystyczną, wspólną dla wszystkich kog, była silna rama żebrowa, do której za pomocą drewnianych kołków (pomocniczo gwoździami) mocowano klepki poszycia kadłuba. Długie belki, wystające nieco poza burty, łączyły wierzchołki żeber (owrężenia), wzmacniając tym samym konstrukcję kadłuba. Na większych kogach, przeznaczonych głównie do walki, było więcej poprzecznych belek w dwóch lub więcej rzędach, które nie wychodziły jednak końcami poza burty, lecz przytwierdzano je do poszycia za pomocą kolanek. Te zaś stanowiły podpory dla wyższych rzędów belek. Stewy kogi (przednia i tylna) wychodziły wprost ze stępki w postaci prostokątnych kłód drewna. Tak przemyślana i silna konstrukcja doskonale usztywniała kadłub kogi. Pojedynczy maszt osadzony na stępce dodatkowo mocowało jarzmo krzyżujących się wzdłużników z belką poprzeczną. Koga kalmarska nie miała jeszcze kaszteli. Była otwartym statkiem z dwoma półpokładami, na dziobie i rufie, ale już z prostą stewą tylną, na której osadzano ster zawiasowy. Podobną konstrukcję do kalmarskiej, ale bardziej rozbudowaną miały kogi znajdujące się na pieczęciach: Stavoren (1246 r.) Wismaru (1256 r.), a także Harderwijk (1280 r.). Wszystkie te wizerunki obrazują wczesny typ kogi i jej stopniową ewolucję, ale wciąż jeszcze bez kaszteli. Wrak kogi bremeńskiej z przełomu XIII i XIV w., odnaleziony na brzegach Wezery w 1962 r., ukazuje na rufie wyższkę dowódczą. Dopiero kolejna generacja kog wnosi istotne zmiany co do ich konstrukcji. Świadczą o tym wizerunki na pieczęciach Gdańska z 1294 r., Strzałowa z 1329 r., czy też elbląskiej z 1350 r. Jeszcze nie kasztele, ale rodzaj pomostów wznoszo54
OKRĘTY KAPERSK1E I INNE W SŁUŻBIE KRÓLA nych na drewnianych słupach wieńczą rufy i dzioby tych kog. Z tym, że te dziobowe były znacznie mniejsze, oparte na podstawie trójkąta. Służyły one zbrojnym: łucznikom i kusznikom, a także zwykłym marynarzom, członkom załóg, którym w czasie abordażu łatwiej było przeskoczyć na burtę przeciwnika. Dotyczy to zwłaszcza kaszteli dziobowych, które z czasem zostały wysunięte poza stewę dziobową. Z takiego kasztelu, który wysunięty przed dziób zawisał nad burtą statku bądź okrętu zaatakowanego w czasie abordażu, łatwiej było razić jego załogę z kusz i piszczeli, a także wedrzeć się na pokład przeciwnika. Wczesne kogi oprócz masztu i żagla miały też wiosła, po pięć na każdej burcie. Z czasem zaniechano napędu wiosłowego, ograniczając się wyłącznie do żaglowego. Koga zawsze miała tylko jeden maszt i rozpięty na rei prostokątny żagiel. Wysokość masztu była uzależniona od wielkości kogi i dostosowana do pozostałych wymiarów. W tej epoce dziejów okrętu nie było jeszcze planowania, a zwłaszcza wyliczania detali jego konstrukcji, więc mistrz konstruował i prowadził jego budowę opierając się tylko na własnym doświadczeniu, często utrzymywanym w tajemnicy. Budowę kogi rozpoczynano od ułożenia prostej stępki, to jest uformowanej, jednolitej, ogromnej kłody zazwyczaj z drewna dębowego. Do niej przytwierdzano stewy: przednią i tylną (także najczęściej wykonane z dębiny). Tylną zaopatrywano w ster zawiasowy. Do całości szkieletu kadłuba statku bądź okrętu pozostawało jeszcze ożebrowanie oraz wyniesienie ponad pokład konstrukcji kaszteli. Do ich budowy używano nie tylko dębiny, lecz także buku, wiązu, a najczęściej drewna sosny. Nie było oczywiście wówczas żadnych zasad dotyczących użycia takiego lub innego rodzaju drewna. To mistrz decydował, jakiego użyć drewna do konstrukcji kadłuba oraz masztu. Podobnie jak stępkę, maszt konstruowano również z jednolitego drzewca daglezji bądź sosny. Długo trzeba było szukać odpowiedniego materiału na
55
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
budowę kogi, chociaż gdy chodzi o budulec lasy wybrzeża pomorskiego swoją obfitością nie miały sobie równych. Krzywizny detali konstrukcyjnych osiągano przez zastosowanie wysokiej temperatury i parowania drewna, lecz najczęściej sięgano do prostego sposobu, to jest wybierano drewno z naturalnymi krzywiznami. Powodowało to duże ubytki i marnotrawstwo niekwalifikujących się do budowy okrętu części drzew, które wykorzystywano następnie na opał. Pianki (deski) poszycia kładzione na ukształtowany szkielet kadłuba dobierano najczęściej z buku, sosny i modrzewia. Z rzadka poszycie kadłuba wykonywano także z klepek dębowych. Kadłub kogi z czasem coraz bardziej się rozrasta. Jest coraz dłuższy i szerszy. Należy bowiem koga do rodziny statków okrągłych i tym samym zachowuje ustalone proporcje. Jeżeli koga bremeńska, mająca długość około 23 i szerokość 7 metrów, należała w swoim czasie do standardowych, to już w XV w. wymiary kadłuba kogi zdecydowanie się zwiększyły. Poszycie kadłuba kogi było kładzione na zakładkę, to jest tak, jak do dzisiaj kładzie się dachówki. Wychylone do góry ponad pokład kasztele u dołu na wzniesieniach były obudowane. Tym samym tworzyły nadbudówki, które z czasem zlały się z kadłubem. Maszt na śródokręciu, początkowo wyniesiony na 8 do 14 metrów, w XV w. osiąga wysokość do około 20 metrów. Wieńczy go mars — bocianie gniazdo, w którym znajdują miejsce łucznicy oraz marynarze miotający głazy na pokład przeciwnika podczas abordażu. Razem ze zwiększeniem wysokości masztu zwiększona została długość rei, by mogła dźwigać żagiel o coraz większej powierzchni; w XV w. osiąga on już powierzchnię 150-200 metrów kwadratowych. Zmiana wielkości żagla nie poprawiała prędkości kogi (około 5-6 węzłów), utrudniała za to brasowanie, to znaczy ustawianie tak dużego płótna do kierunku wiatru. Działo się to zwłaszcza przy wiatrach bocznych. Żegluga przy ostrych wiatrach czołowych stawała się niemożliwa. Koga była zbyt ciężką 56
OKRĘTY KAPERSKIE I INNE W SŁUŻBIE KRÓLA
i wolną jednostką, aby móc sprawnie halsować, to jest pokonywać odległość zygzakując, i tym samym łapać wiatr to jedną, to drugą burtą. W rezultacie dochodziło do częstych postojów statków na redach w oczekiwaniu na poprawę warunków nawigacyjnych. Wizerunki kogi na pieczęciach, rycinach, obrazach, wreszcie modele rekonstrukcyjne czy repliki oparte głównie na znaleziskach archeologicznych oddają (może nie we wszystkich szczegółach) sylwetkę i wygląd ogólny tego typu statku i jego ewolucję. Wielkość kogi, a właściwie jej pojemność mierzono w łasztach. Była to jednostka pojemności, a zarazem określała nośność, ciężar towaru, jaki mógł zabrać statek do swych ładowni. Szacunkowo można porównywać 1 łaszt do 2000 kilogramów, czyli 2 ton przyjętego towaru. Różne towary (najczęściej sypkie) zajmowały różną przestrzeń ładunkową, stąd trudność przeliczania łasztów na tony ładunkowe. Koga bałtycka w XV w. osiąga szczyt, gdy chodzi o wymiary, pojemność oraz wyposażenie artyleryjskie (tj. prymitywne urządzenia strzelnicze), gdy stawała się okrętem kaperskim. Długość kogi osiągała wówczas ponad 30 metrów, szerokość — 8 metrów, zanurzenie sięgało zaś około 4 metrów. Mogły też zabierać coraz większą ilość ładunku, nawet do 200-300 łasztów. Dalszym udoskonaleniom ulegają kasztele, zwłaszcza rufowe. Są coraz szersze i dłuższe, sięgając śródokręcia. A co najważniejsze, z prowizorycznych pomostów, podpieranych konstrukcją belkową, już w czasie budowy kasztele przekształcają się w oflankowane (pokryte poszyciem drewnianym) nadbudowy trwale związane z kadłubem. W nich znalazło się miejsce dla kabin szypra bądź kapitana, a także co bardziej znamienitych pasażerów, najczęściej kupców. W ich dolnych partiach było też miejsce dla komór prowiantowych, żaglowych i powroźniczych. Kasztele dziobowe, znacznie mniejsze, coraz bardziej wychylają się poza dziobnicę, gdyż pozwalało to przybliżyć czy wręcz zawiesić nad pokładem przeciwnika znajdującą się w nim 57
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
grupę zbrojnych podczas walki abordażowej. Kasztele te były oparte na podstawie wydłużonego trójkąta (pieczęć Gdańska z 1400 r.), otaczano je podobnie jak niektóre rufowe zębatymi blankami (krenelażem) na wzór fortyfikacji lądowych. Pod nimi, wokół słupowych podpór, które je wynosiły, dzięki obudowaniu deskami, powstały pomieszczenia przeznaczone dla marynarzy i okrętowanych na czas bitwy żołnierzy. Wchodziło się do tych pomieszczeń wprost z pokładu przez pochylone, półokrągłe wejście. Wspomnieć należy także o bukszprycie, który wychodził z poziomu pokładu i przechodził przez kasztel dziobowy. Służył do opuszczania i podnoszenia kotwicy oraz pełnił funkcję podczas załadowywania towarów. Kogi przeznaczone do walki charakteryzowały się szczególnie dużymi kasztelami, mogącymi pomieścić 40-50 żoł-
Holk — kaperski okręt gdański
58
OKRĘTY KAPERSKIE I INNE W SŁUŻBIE KRÓLA
nierzy uzbrojonych w kusze i broń sieczną. Załoga była mniej liczna, gdyż składała się z 30 ludzi. Na kogach wcześniej montowano katapulty bądź balisty miotające kule, strzały i oszczepy, a także pociski kamienne bądź beczki z materiałem zapalnym. Już w połowie XIV w. zastąpiły je prymitywne urządzenia strzelnicze w postaci bombard, serpentyn i moździerzy miotających najróżniejsze pociski, w tym pociski kamienne, przy wykorzystaniu energii ze spalania prochu, to jest mieszaniny saletry z węglem drzewnym. Wprawdzie donośność tej prymitywnej „artylerii" nie była wielka (200-300, wyjątkowo 500 m), podobnie mało skuteczna była jej celność, to jednak mogła nastraszyć przeciwnika, zwłaszcza załogę nieuzbrojonego statku handlowego. Pierwsze bombardy konstruowano z listew drewnianych łączonych pierścieniami żelaznymi, a później dopiero z żelaznych zgrzewanych ze sobą i wzmacnianych kilkoma żelaznymi pierścieniami. Nic więc dziwnego, że często rozrywały się podczas strzału, raniąc lub zabijając obsługę. Niemniej instalowanie na kogach pierwszych „dział" w postaci bombard, serpentyn, moździerzy i najmniejszych z nich (umieszczanych na relingach i nadbudowach) hakownic stanowiło postęp w sposobach walki na morzu. Jednak jeszcze przez kilka następnych wieków, aż do połowy XVIII w., to nie urządzenia strzelnicze stanowić będą główną siłę bojową okrętu, lecz pododdziały zbrojnych (piechoty morskiej) okrętowane na czas akcji bitewnej. Tak więc kogi, holki, karaki wierne były taktyce walki abordażowej. O zwycięstwie lub przegranej sczepionych ze sobą przeciwników decydowała liczba zaokrętowanych na ich pokładach zbrojnych, a także bitność i desperacja załóg. W wojnie trzynastoletniej kogi noszące w kasztelach pododdziały zbrojnych doposażone urządzeniami strzelającymi stanowiły trzon wszystkich flotylli kaperskich w niej uczestniczących. Szkutnictwo północnej Europy, którego centrum znajdowało się w Lubece i Wismarze, gdy chodzi o kogę bałtycką 59
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
równolegle dostarczało do eksploatacji jednostki większe i mniejsze. Wciąż w użyciu były balingery, szniki, barki i wiele innych typów. Wśród budowanych wówczas typów statków pojawia się holk. Kształtem kadłuba przypomina kogę, ale na początku jest od niej mniejszy. Pojawia się wcześnie, bo już w X w., by z czasem zwiększyć gabaryty i dorównać kodze. Chociaż sylwetką podobny do kogi, rozwija się jakby w jej cieniu. Był okres w dziejach budownictwa okrętowego, gdy następowała swoista symbioza kogi z hołkiem i stąd brały się trudności odróżnienia jednego typu statku od drugiego. W drugiej połowie XV w. holk przejmuje wiele cech kogi i z czasem zaczyna nad nią dominować. Pieczęć Gdańska z 1400 r. ukazuje ów przykład symbiozy kogi z holkiem. Holk nie zyskał wprawdzie tej popularności, jaką cieszyła się koga, lecz wykształcił wiele odmiennych od kogi właściwości technicznych. Przyjmuje się na ogół, iż holk był w połowie XV w. statkiem większym od kogi (co można zauważyć na kolejnych pieczęciach gdańskich). Niższy kasztel rufowy, stapiający się prawie całkowicie z kadłubem, powodował jakby zwiększenie sylwetki holku w porównaniu z kogą. Wizerunek holku ukazuje także pieczęć elbląska z 1424 r., na której jest przedstawiony jako żaglowiec jednomasztowy bardzo podobny do kogi. Wspólną cechą charakterystyczną zarówno kogi, jak i holku było kładzenie poszycia kadłuba na zakładkę. Właśnie ta metoda kładzenia poszycia uniemożliwiała dalsze zwiększanie gabarytów obu statków i stawianie dodatkowych masztów. Można zatem się sprzeczać, czy holk z trzema masztami był jeszcze holkiem czy raczej karaką? Podobnie mylono kogę z holkiem. Koga była statkiem (okrętem) jednomasztowym. Holk w końcowym okresie rozwoju nosił prawdopodobnie (co nie jest do końca udokumentowane) dwa, a nawet trzy maszty o ożaglowaniu rejowym (następnie na bezanmaszcie — łacińskim). W wizerunku zbliżył się do karaki śródziemnomorskiej. Ale nie liczba masztów i ich ożaglowanie decydowały o zmianie typu statku, lecz nowy 60
OKRĘTY KAPERSKIE I INNE W SŁUŻBIE KRÓLA
sposób kładzenia poszycia. Było ono już nie klinkierowe (na zakładkę), lecz karawelowe — na styk, co pozwalało budować kadłuby większe, bardziej dzielne. Tak więc holk wyparty został przez karakę, która zadomowiła się w budownictwie północnoeuropejskim już w XV w. Dla budowniczych okrętowych Gdańska wzorem tego rodzaju kadłuba stała się karaka „Sankt Peter van Rossel", dzieło budowniczych bretońskich, która w 1462 r. mocno poturbowana przez sztorm przybyła do Gdańska pod dowództwem francuskiego kapitana. Armator nie miał dość pieniędzy na opłacenie prac remontowych, co w rezultacie doprowadziło do przejęcia statku przez gdańszczan. Był to na tamte czasy swoisty olbrzym w porównaniu z miejscowymi kogami i holkami. Imponował długością (52 metrów), szerokością (12 metrów) i zanurzeniem sięgającym ponad 5 metrów. Wielkość tego statku wyrażała się jego ładownością wynoszącą ponad 500 łasztów. Powierzchnia żagli osadzonych na trzech masztach równała się 760 metrów kwadratowych. Po remoncie nazwano go „Peter von Danzig" (na którym później Paweł Beneke, kaper gdański zdobył obraz Memlinga „Sąd ostateczny"). W czasie remontu statku budowniczy gdańscy zaznajomili się z nowym sposobem kładzenia poszycia kadłuba — na styk — i z innymi detalami konstrukcyjnymi. Kogi i holki były statkami dostosowanymi konstrukcją i ożaglowaniem do żeglugi kabotażowej czy też przybrzeżnej, nigdy zaś oceanicznej. Dopiero za sprawą wpływu południowych i zachodnich ośrodków szkutniczych wykształcił się z czasem na Bałtyku statek bądź okręt, który taką żeglugę oceaniczną mógł podjąć. Była to karaka długa na 40-50 metrów, szerokości około 11 metrów, o ładowności 400 lub więcej łasztów. Gdy chodzi o jednostki pływające śródlądzia, dla których obszarem działania były zalew, ujścia rzek bądź same rzeki, a także wody przybrzeżne Bałtyku, to były one znacznie mniejszych gabarytów, eksploatowane w zgoła innych warunkach hydrometeorologicznych niż na morzu. Wprawdzie także najczęściej miały żagiel, lecz był on raczej 61
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
z rzadka wykorzystywany, chyba że wiatr był dogodny i wiał od rufy. Manewrowanie, halsowanie (łapanie wiatru jako siły pędnej) było możliwe na zalewie ewentualnie w ujściach rzek. Na samej rzece żeglugę można było prowadzić zgodnie z jej nurtem, omijając mielizny, toteż w użyciu częściej były wiosła i bosaki aniżeli żagiel. Jednostką pływającą, bardzo popularną i eksploatowaną na pograniczu morskich wód przybrzeżnych i wód Zalewu Wiślanego bądź w ujściu Wisły była niewątpliwie sznika. Niewielka ta jednostka (o pojemności 10-15, rzadziej 40 łasztów) o smukłym kadłubie i jednym maszcie, na którym podnoszono wąski żagiel, łatwy do ustawienia do kierunku wiatru, używana była do wielorakich zadań. Używano jej do transportowania niewielkich ilości ładunku, małych grup zbrojnych, w liczbie 25-30 ludzi (stała załoga liczyła średnio 6 ludzi), a także do patrolowania i działań zwiadowczych. W razie braku wiatru łatwo była napędzana trzema parami wioseł. Krajera była jednostką nieco większą (50-60 łasztów), także jednomasztową, na której przy topie masztu znajdował się mars, mogący pomieścić nie tylko obserwatora, lecz także dwóch lub trzech łuczników bądź kuszników w chwili abordażu rażących strzałami, a nawet kamieniami zbrojnych na pokładzie przeciwnika. Toteż najchętniej właśnie tę jednostkę wykorzystywano do transportowania zbrojnych na pograniczu wód przybrzeżnych i wód śródlądzia. Barka i balingera (20-30 łasztów, niekiedy nawet ponad 60 łasztów) były w zasadzie jednostkami wyłącznie śródlądowymi, zaopatrzonymi w żagiel i wiosła. Wykorzystywano je sporadycznie na wodach przybrzeżnych, także morskich. Tak samo jak galar, lichtugi (35-55 łasztów) wykorzystywane były do transportu na Wiśle, a w razie konieczności dostosowywano je i uzbrajano do działań bitewnych. Wyjątkowo barki i balingery, o ładowności około 70 łasztów, po uzbrojeniu wspomagały flotylle kaperskie. Owa pomocnicza flotylla złożona z jednostek przybrzeżnych, rybackich i śródlądowych, uczestniczących w wojnie trzynas62
OKRĘTY KAPERSKIE I INNE W SŁUŻBIE KRÓLA
toletniej, do której należały łodzie wiosłowo-żaglowe lub tylko wiosłowe w rodzaju barkasów, promów (pramów), buz, ewerów, burdynków, sznik, komięg, dubasów i innych, stanowiła może nie efektowne, ale za to bardzo efektywne wsparcie dla większych jednostek. Miały te łodzie dwie lub cztery pary wioseł (na większych podnoszono niewielki żagiel) i z powodu szczupłości miejsca niewiele mogły przyjąć ładunku i zbrojnych. Małe jednostki zwane batami były w istocie najczęściej łodziami rybackimi i tylko na czas działań wojennych wykorzystywano je do zadań bitewnych. Podobnie wyglądały statki, okręty, kogi i holki oraz pływające przybrzeżne jednostki śródlądzia strony krzyżackiej. Budowano je podobnie i z takich samych materiałów. Podobnie w obróbce był dąb, sosna, buk i inne gatunki drzew rosnących w Prusach i nadających się do konstruowania wodnych pojazdów. Tylko czasami uzyskiwano potrzebny profil dzięki zastosowaniu sposobu parowania. Najczęściej szukano krzywizn w ich naturalnej postaci, co powodowało, podobnie jak na Pomorzu, wyrąb dużej liczby drzew dla pozyskania upragnionego elementu. Było to oczywiste marnotrawstwo. Ożaglowanie i takielunek wyrabiano z lnu i konopi. Bryty żagli były kolorowe, na przemian białe, żółte lub czerwone. Kadłuby, nasycone smołą i dziegciem, tworzyły brunatne tło dla barwnych tarcz herbowych miast bądź wystawców listów kaperskich, którymi kraszono kasztele. Przypatrzmy się z kolei członkom załóg okrętów kaperskich, w tym zbrojnym okrętowanym na czas akcji bitewnych obu stron. Krzyżackie statki jeszcze nie kaperskie, ale uzbrojone, miały na pokładach zbrojnych, podobnie jak związkowe okręty kaperskie. Można by ich nazwać „piechotą morską". Brnąc konsekwentnie dalej, przedstawiamy także załogi ,jednostek pomocniczych" śródlądzia i ich „siły bojowe" w postaci okrętowanych zbrojnych. Po stronie polskiej z zasady, co zresztą jest zrozumiałe, załogi statków werbowanych (kaperowanych), zwane później okrętami kaperskimi, rekrutowały się 63
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
z rodzimej ludności miast portowych, kaszubskich rybaków, ale także z flisaków rdzennie polskich, spławiających płody leśne i rolne z głębi Polski do Gdańska i Elbląga. Dla tych ostatnich ucieczka z niewoli pańszczyźnianej na byle jakie stanowisko na statku bądź okręcie kaperskim była swoistym wyzwoleniem. Być może, nie mieli wtedy motywacji patriotycznej, ale jedynie socjalną. Gdy stawali się członkami załóg okrętów kaperskich pod egidą króla Polski, wzrastała wówczas ich motywacja do działania przeciwko znienawidzonemu zakonowi krzyżackiemu (o którym było głośno także w głębi Polski). Mieli przecież bronić interesów Polski na morzu, na Zalewie Wiślanym i na Wiśle. Inaczej się miała sprawa z szyprami i kapitanami okrętów kaperskich. Ci rekrutowali się najczęściej, ale nie zawsze, z elity kupieckiej i żeglarskiej osiadłej w Gdańsku, w Elblągu i Braniewie w ciągu wieków. Byli to przedstawiciele różnych nacji — flandryjskiej, niemieckiej i innych — znajdujący w tych miastach portowych przyjazne warunki do wykonywania swojego zawodu. Liderami zespołów jednostek bądź flotyll po stronie polskiej byli najczęściej rajcowie miejscy Gdańska, Elbląga bądź innych miast. Krzyżacka dominacja, wyzysk i ograniczanie wykonywanej profesji popchnęły ich do opozycji wobec zakonu, tym bardziej że zrozumieli, jak wielką pomyślność i kapitał osiągnęli dzięki ścisłym związkom gospodarczym i handlowym z Polską. Krzyżackie Prusy i Pomorze dławiły ich samodzielność, ograniczały swobodę handlu i żeglugi. Nic zatem dziwnego, że za ostoję spokoju i bezpieczeństwa wykonywania swego zawodu i bogacenia się upatrywali ścisły związek z Polską, z jej monarchą, gwarantującym im, jak się później okaże, zbyt wielkie przywileje. Ale taki był wówczas sposób pozyskiwania sprzymierzeńców. Tym samym byli oni bardziej trwale związani z wystawcami patentów kaperskich (chociaż działali także w swoim własnym interesie) niż pozyskiwani zaciężni, których do stania u boku tego lub innego kontrahenta zobowiązywała wysokość i terminowość płacenia żołdu. 64
OKRĘTY KAPERSK1E I INNE W SŁUŻBIE KRÓLA
przeciwnikiem, wręcz wrogiem osobistym był zakon krzyżacki i dlatego przystępując z całą determinacją do jego zwalczania pod egidą króla Polski, trwali w miarę wiernie u jego boku. Nie dziwmy się zatem, że wśród nazwisk szyprów i kapitanów otrzymujących patenty miast portowych podległych Koronie polskiej znajduje się aż tak wiele nazwisk obco brzmiących. Nie tylko w tym wieku, także w dwóch następnych, w większości flot europejskich zatrudnieni byli w dziele budowy statków i okrętów, a także w ich eksploatacji, ludzie znający się na rzeczy, choć obojętnej nacji (patriotyzm narodowy nie był wówczas jeszcze wykształcony). Za to usługi fachowców w sprawach szkutnictwa, żeglugi i sposobów walki na akwatoriach morskich bądź śródlądowych były wielce cenione. Takimi ludźmi musieli się posługiwać radni miast portowych opowiadających się po stronie króla Polski przeciwko zakonowi krzyżackiemu. Tylko fachowcy mogli podjąć walkę na morzu i śródlądziu nie tylko z uzbrojonymi statkami krzyżackimi, następnie kaperskimi, ale także z flotyllami kaperskimi sojuszników zakonu, jakimi były duńskie, inflanckie, w części hanzeatyckie oraz holenderskie, a zwłaszcza amsterdamskie okręty kaperskie. Flotylle owych sojuszników miały od wieków wykształcone morskie kadry, na których mogli polegać i w razie konfliktu handlowo-politycznego użyć ich w walce. Po stronie interesów polskich stanął w tym konflikcie jedynie król szwedzki Karl Knutson, z niewielkim zresztą udziałem swoich sił morskich. Szwedów w znacznie mniejszym stopniu interesował konflikt polsko-krzyżacki, bardziej konflikt z królem Danii Chrystianem oraz mistrzem inflanckim. Działali w myśl porzekadła: „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta". Szwedzi jako sojusznicy niewiele wnieśli do wspierania działań kaperskich flotylli miast portowych, głównie Gdańska i Elbląga. Flotylle te zaś coraz bardziej się rozrastały, przyjmując coraz większą liczebnie kadrę kaprów na posługi króla Polski. Nie umniejszając fachowości co do żeglugi i działań bitewnych kapitanów i szyprów okrętów kaperskich, przyznać 65
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
trzeba, że to jednak najczęściej rajcy miejscy odgrywali rolę dowodzących zespołami okrętów kaperskich bądź śródlądowych. Najlepszym tego przykładem może być udział i funkcje dowódcze rajcy gdańskiego Macieja Kolmenera (głównego kreatora zwycięstwa strony polskiej w bitwie pod Elblągiem) oraz Jakuba Vochsa, wcześniej kapra gdańskiego, dowodzącego następnie flotyllą elbląską, która wspólnie z gdańską przyczyniła się do pokonania armady krzyżackiej w tej bitwie. Długo by można wymieniać nazwiska rajców, którzy być może nie najlepiej znali się na rzemiośle wojennym, ale jednak znakomicie potrafili ocenić sytuację operacyjną, od której zrozumienia zależało zwycięstwo lub przegrana. Wystarczy przypomnieć Henninga Germana, Bernarda Pawestę, Jana Fryburga, Rolfa Feldsteta i wiele innych znakomitości, którym strona polska zawdzięczała militarne sukcesy. Ale jak zwykle nawet najlepsze plany dowodzących realizowali podkomendni — kapitanowie i szyprowie. Robili to gorzej lub lepiej, zależnie od ich postawy w czasie działań bitewnych oraz od rutyny i doświadczenia. Niewiele ocalało patentów (listów) kaperskich z wojny trzynastoletniej dokumentujących przynależność kapitanów i szyprów okrętów kaperskich walczących z Krzyżakami, Duńczykami, Inflantczykami i przedstawicielami innych nacji wspomagających zakon krzyżacki. Pierwszy znany list przepowiedni, czyli kaperski, wystawiono, jak wiadomo, Hansowi Bornholmowi 18 marca 1456 r. Jednocześnie w tym samym roku dwór Kazimierza Jagiellończyka wysłał dokument informujący miasta hanzeatyckie (w tym Lubekę), a także inne nacje, których statki zawijały do portów Gdańska i Elbląga, 0 pojawieniu się na Bałtyku naves nostres, czyli okrętów kaperskich reprezentujących poprzez rady miast Gdańska 1 Elbląga majestat królewski na morzu. Wprawdzie wielki przywilej z 1457 r., jaki uzyskał Gdańsk od króla, stanowił o oddaniu Gdańskowi w zarząd (swoiste namiestnictwo) wybrzeża morskiego Prus, tym samym dał mu swobodę 66
OKRĘTY KAPERSKIE I INNE W SŁUŻBIE KRÓLA
wystawiania dowolnej liczby patentów kaperskich, to jednak Gdańsk wolał zachować w listach przepowiednich zapis, że kaprowie działają nie tyle w intencji wystawcy, co w intencji króla Polski. Aby zaś uniknąć bądź zminimalizować konflikty, jakie pojawiły się wraz z obecnością kaprów gdańskich na wodach Bałtyku, do których działalności mieli zastrzeżenia kupcy wielu narodowości, biorący odwet na statkach gdańskich, rada miasta postanowiła ów zapis bardziej ukonkretnić. I tak od 1460 r. w patentach kaperskich wyraźnie pisano, że działają oni „z rozkazu Kazimierza króla Polski". Tak sformułowany patent kaperski jako pierwszy otrzymał Mateusz Schulte. Domyślać się można, że gdańszczanami kierowała nie tyle uległość wobec króla, ile asekuranctwo i dbałość 0 własne interesy. Niezależnie od zysków, jakie dawała swoboda żeglugi 1 wymiana towarów, kaperstwo okazało się także całkiem dochodowym interesem zarówno dla patrycjatu, jak i dla kupców będących najczęściej właścicielami statków bądź udziałowcami w tym przedsięwzięciu. Niezły dochód czerpali także z kaperstwa kapitanowie i szyprowie, w mniejszym stopniu podoficerowie i specjaliści okrętowi. Chyba najmniej byli kontenci szeregowi marynarze, dla których pozostawały resztki zdobyczy. A przecież to oni głównie, tworząc załogi okrętów kaperskich, ryzykowali zdrowiem i życiem, a gdy dostawali się do niewoli, nie miał ich kto wykupić. Jeśli chodzi o kapitanów i szyprów, którym patenty wystawiał głównie Gdańsk, to pomijając ich osobiste intencje i motywacje pchające ich do uczestnictwa w kaperstwie, należy stwierdzić, że większość z nich miała duże kwalifikacje. Do najlepszych bez wątpienia należy zaliczyć Hansa Bornholma, Jana Bockelmana, Szymona Lubbelowa, Jakuba Vochsa, Wincentego Stollego, Henryka Popielą, a także Jorga Josta, Krzysztofa Fere (Feera), Wawrzyńca Rikei, Henryka Sternberga (Sternenberga). Byli oni wymienieni także (już po bitwie pod Elblągiem) w zachowanym zbiorowym liście kaperskim z 22 67
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
marca 1465 r. Niektórzy z nich stawali się z czasem wybitnymi dowódcami, jak chociażby wymieniony już Wincenty Stolle, Michał Ertmann czy najsłynniejszy z nich Paweł Beneke, dzięki któremu możemy podziwiać w kościele Mariackim słynny na cały świat tryptyk „Sąd ostateczny" Memlinga. Równie dzielnie zachowywali się kapitanowie i szyprowie Elbląga, Ornety i Braniewa, chociaż oprócz Vochsa i kilku innych pozostawali jak gdyby w cieniu znakomitości z Gdańska. Wszyscy ci rajcy, kapitanowie, szyprowie, starsi na pojazdach przybrzeżnych bądź śródlądowych oraz marynarze, zapewne w trakcie akcji bitewnych działali tak, aby jak najlepiej wykazać się w walce. I chociaż patenty kaperskie przypominały im, w czyim imieniu i dla kogo walczą, zapewne wielu z nich z własnej inicjatywy i przekonania chciało pogromić zakon krzyżacki. Gdy chodzi o hierarchię i strukturę dowodzenia załogami poszczególnych jednostek morskich i śródlądowych uczestniczących w wojnie trzynastoletniej, należy się odnieść do tradycji od wieków już wówczas wykształconych, sięgających XII w. W Gdańsku tradycje te sięgały 1407 r., gdy to chyba po raz pierwszy rada miasta Gdańska zapoznała się ze Zwojem z Oleronu (Róles d'Oleron), a raczej z jego flamandzkim tłumaczeniem — Orzeczenia z Damme — stanowiącym pierwszą część Prawa wodnego. Zwyczajowe prawa, ujęte wreszcie w swoisty kodeks, regulowały zatem życie załogi na statkach i okrętach, a w istocie jej strukturę organizacyjną oraz hierarchię. Jeszcze w XV w. mistrz dowodzący małym statkiem handlowym „znający się na rzeczy" postrzegany był jako „pierwszy wśród równych", toteż wielokroć zasięgał rady u pozostałych członków załogi w najistotniejszych sprawach tyczących zarówno żeglugi, jak i ewentualnego podjęcia się rzemiosła kaperskiego, jeżeli był właścicielem statku. Zgodnie z ustaleniami najstarszego prawa morskiego, pierwszym tytułem, jeszcze nie stopniem, określano bosmana, (ang. boatswain, franc. — maitre), czyli „mistrza" pojazdu wodnego, 68
OKRĘTY KAPERSKIE 1 INNE W SŁUŻBIE KRÓLA
którym dowodził. Do dziś używa się angielskiego określenia master wobec kapitana statku handlowego. Wówczas, jeszcze na początku XV w., a nawet później, w dobie wojny trzynastoletniej, większością pojazdów wodnych różnego typu i przeznaczenia dowodzili bosmani, szyprowie bądź starsi. Dopiero zainstalowanie na nich pierwszych urządzeń strzelniczych, umieszczenie zbrojnych w kasztelach, w przypadku zaś okrętów okrętowanie na czas akcji bitewnej pododdziałów zbrojnych spowodowało, że zaczęto używać najpierw tytułu, a z czasem stopnia kapitana. Caput z łaciny znaczy głowa. Dowodzącego dużym statkiem, a zwłaszcza okrętem, zaczęto zatem nazywać kapitanem, gdyż wszystko i wszyscy na statku lub okręcie jemu podlegali. Był też za wszystko odpowiedzialny, chociaż niekiedy w sprawach nawigacji i żeglugi wyręczał go szyper, pilot bądź sternik. Pojawienie się prymitywnej artylerii oraz grupek zbrojnych w obawie przed piratami, osadzonych na statkach handlowych w kasztelach i marsach, spowodowało powołanie stanowiska kwatermistrza (zwłaszcza na okrętach kaperskich), którego obciążono odpowiedzialnością za zakwaterowanie i prowiantowanie całej załogi oraz zaokrętowanej na czas akcji bitewnej ówczesnej piechoty morskiej, którą stanowili kusznicy, łucznicy, pikinierzy, wyposażeni w piszczele i inne rodzaje uzbrojenia osobistego. Najważniejszą funkcję sprawował jednak kapitan, gdyż to jemu podlegała cała załoga i na nim spoczywało wykonanie nałożonego zadania. Niekiedy na czas akcji bitewnej funkcje kapitana przejmował dowódca zaokrętowanego pododdziału zbrojnych. Wówczas na kasztelu rufowym wystawiał swój proporzec bojowy, obok flagi określającej przynależność statku do danego portu. Na okręcie kaperskim odpowiedzialność za sprawne manewrowanie spoczywała także na szyprze, niekiedy nazywanym sternikiem, któremu można było obciąć głowę w razie awarii, wejścia w mieliznę czy też innych kolizji. Szyper bądź sternik 69
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
OKRĘTY KAPERSK1E 1 INNE W SŁUŻBIE KRÓLA
nie dowodził, a jednak był odpowiedzialny za ruch i manewrowanie okrętu kaperskiego i jego otaklowanie. Do zajęć bosmana, bosmanmata należało dbanie o stałą gotowość okrętu do działań. Wspomagali ich w tym względzie młodsi podoficerowie — mąci. Pozostali, szeregowi marynarze (było ich zależnie od wielkości okrętu od 20 do 40) wykonywali należące do nich czynności pokładowe lub związane z obsługą żagli. Ale w razie bitwy także włączali się czynnie do walki. Jak byli uzbrojeni rycerze? Nie brakowało ich przecież na pokładach okrętów kaperskich, także na jednostkach śródlądowych i przybrzeżnych, zwłaszcza w bitwie pod Elblągiem. Okrętowani wraz z giermkami na czas akcji bitewnej, wnosili na pokład okrętów wszystko to, co stanowi rycerskiemu przystało. Rycerstwo polskie i krzyżackie występowało do walki wręcz w pełnym rynsztunku zbrojnym. Składały się nań: hełm z przyłbicą, zbroja kolcza, na którą nakładano Rycerz polski wraz z giermkiem pancerz z płytek, miecz
tarczami. Na niektórych umieszczali w szczelinach hakownice lub piszczele. Niewielkie te urządzenia strzelnicze (prochowe) z łatwością mogły być przenoszone przez jednego zbrojnego i w przypadku hakownicy, za pomocą dużego haka przytwierdzane do tarczy, nadburcia okrętu lub jego nadbudowy. To właśnie od tego dużego haka otrzymały nazwę — hakownica. Piszczeli nie zaopatrywano w hak, toteż pozostały przy swojej nazwie. Kusznicy nosili znacznie lżejsze uzbrojenie ochronne. Kusznik czasu wojny trzynastoletniej nie był na ogół wyposażony w tarczę ochronną, wspomagał go, o czym wyżej, najczęściej pawężnik, jego zaś podstawową bronią strzelecką była straszna na owe czasy kusza, której donośność około 200 metrów i skuteczność była znacznie większa od piszczeli. Półpancerz bądź zbroja kolcza, brygantyn skórzany z naszytymi nań płytkami metalu z powodzeniem chroniły zbrojnego przed strzałą z łuku, cięciem miecza lub nawet topora. Do napinania kuszy nie wystarczała siła nawet najtęższego człowieka, dlatego należało ją napinać za pomocą specjalnej korby. Strzelano zaś z niej najróżniejszymi strzałami (bełtami), które po przebyciu „więcej niż sto kroków" potrafiły się przebić przez zbroję kolcza, a na bliską odległość nawet przez pancerz. Pospolici zbrojni nie nosili na ogół żadnych zbroi ochronnych. Jako broń zaczepna służyły im zaś topór, obuch, łańcuchowa kula z nabitymi na nią kolcami, przeróżnego rodzaju drzewce: piki, berdysze, zakończone szpikulcami bądź płatem ostrza podobne do halabardy.
(a już w końcu XV w. rapier) i niewielka tarcza. Żołnierze zbrojni towarzyszący rycerstwu bądź w samodzielnych pododdziałach dzielili się na: pawężników, kuszników i łuczników. Oni także nosili hełmy, lecz bez przyłbic (tenki, kapeliny i salady), pełne lub półzbrojne kolcze oraz półpancerze. Pawężnicy zbrojni w miecze chronili się za dużymi tarczami (pawężami) bądź wspomagali kuszników, chroniąc ich tymi 70
W podobną broń zaczepną oraz noże byli uzbrojeni szeregowi członkowie załóg okrętów kaperskich i załogi jednostek pływających na śródlądziu. Starszyzna łącznie z szyprami bądź kapitanami na podobieństwo rycerstwa uzbrajała się w miecze, a później w rapiery. Nieodłącznym elementem ich osobistego uzbrojenia był zawsze nóż. Bardziej szczegółowo należy się odnieść do uczestników bitwy pod Elblągiem, w której brały udział wyłącznie jednostki przybrzeżne i śródlądowe, najczęściej czasowo tylko użyte do 71
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKl
transportu i do walki. Odmienność tych jednostek w porównaniu ze statkami i okrętami pełnomorskimi oraz stawiane im zadania powodowały przyjęcie nieco innej struktury dowódczej i organizacyjnej załóg. Przede wszystkim najważniejsze były oddziały zbrojnych zaokrętowane zarówno na jednostkach strony polskiej, jak i krzyżackich. Z powodu ważności przedsięwzięcia, jakim był transport zaopatrzenia oraz odsiecz składająca się ze 1500 zbrojnych dla obleganego przez Polaków Gniewa, na czele krzyżackiej „armady" stanął osobiście wielki mistrz zakonu Ludwik von Erlichshausen. Najpewniej towarzyszył mu marszałek. W istocie bezpośrednie dowodzenie pododdziałami transportowanego wojska należało do komturów. To im podlegali rycerze zakonni, bracia służebni, wreszcie knechci. Dostojnicy towarzyszący wielkiemu mistrzowi tworzyli radę wojskową, która wspierała Erlichshausena co do wyboru trasy przejścia jednostek krzyżackich spod Królewca na Wisłę, do obleganego Gniewa. Dowodzący poszczególnymi pojazdami wodnymi, dostosowanymi do działań bitewnych bądź transportowych, a więc kapitanowie, szyprowie, bosmani, sternicy, retmani i „starsi" na dużych jednostkach wiosłowo-żaglowych, podlegali z kolei dowódcom wojskowym, którzy wraz ze zbrojnymi zostali zaokrętowani na te pojazdy wodne. Całą strukturę dowodzenia i hierarchię dowódczą na tych jednostkach krzyżackich podporządkowano zatem wypróbowanemu systemowi wojskowemu. To wojskowi praktycznie tworzyli strukturę i hierarchię dowodzenia na czas akcji bitewnej. Cywilne podległości schodziły na margines, aczkolwiek chętnie korzystano z usług specjalistów co do załadunku wojsk i zaopatrzenia oraz żeglugi. Bo przecież oni najlepiej znali się na tym, jak załadować zaopatrzenie i zbrojnych, a także znali trasę przejścia, umieli omijać zdradliwe mielizny, przybrzeżne łachy, a w razie klęski szukać zbawczego brzegu. Podobnie kształtowały się struktury i kadry dowódcze strony polskiej. Wielki mistrz zakonu krzyżackiego mógł być 72
OKRĘTY KAPERSKIE I INNE W SŁUŻBIE KRÓLA
porównywany do monarchy, ale tylko teoretycznie. Toteż jego przeciwnikiem w bitwie pod Elblągiem nie mógł być Kazimierz Jagiellończyk. Było to bowiem wykluczone z powodu rangi jaką miał król Polski wobec wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego — w Toruniu w 1466 r. Ludwik von Erlichshausen jako wasal na kolanach składał hołd Kazimierzowi Jagiellończykowi. Po za tym król Polski przekazał radzie Gdańska namiestnictwo co do zarządzania i obrony żeglugi, a także obrony wybrzeży Prus. Tym samym król scedował niejako swoje prerogatywy (nie do końca, gdy chodzi o pobór ceł) na Gdańsk oraz współdziałające z nim Elbląg, Braniewo, Ornetę i Frombork. To z częścią tych sił podporządkowanych królowi Polski miał stoczyć wielki mistrz zakonu rozstrzygającą bitwę pod Elblągiem. Wystarczyło zatem, że Gdańsk i Elbląg wyznaczyły swoich naczelnych dowódców flotyll, najsprawniejszych w dziele żeglugi i prowadzenia walki na akwatorium, rajców miejskich w osobach Macieja Kolmenera i Jakuba Vochsa. Wprawdzie ten ostatni formalnie rajcą nie był, to jednak rada Elbląga bardzo go ceniła i wyznaczyła go na dowódcę swej flotylli. Ci dwaj ludzie potrafili skupić wokół siebie także najwybitniejszych kapitanów kaperskich, szyprów, bosmanów, retmanów, „starszych" na dużych łodziach wiosłowo-żaglowych czy tylko wiosłowych, by ostatecznie uzyskać zwycięstwo nad Krzyżakami. Naczelne dowództwo połączonych flotyll gdańskiej i elbląskiej w bitwie pod Elblągiem pozostało w rękach rajcy gdańskiego, znającego się na rzeczy i zasłużonego, który wcześniej był kaprem gdańskim, a następnie dowódcą flotylli kaperskiej, chociaż nie był wojskowym. Być może takie sprawowanie dowodzenia, bądź co bądź przez fachowców, przyczyniło się do pogromu „armady" krzyżackiej. To tym dwu podlegały wszystkie jednostki pływające, okalające skupione krzyżackie pojazdy wodne. Wszelkie działania wynikały z ich decyzji, które wykonywali dowodzący jednostkami gdańsko73
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
-elbląskimi. Okrętowane na nie pododdziały rycerstwa polskiego oraz zaciężnych stanowiły siłę bojową tych jednostek, pozbawionych najczęściej nawet tak zwanej artylerii w postaci prymitywnych urządzeń strzelniczych. Bo tak naprawdę o wygranej lub przegranej decydował zawsze abordaż i uczestnictwo ówczesnej „piechoty morskiej". Ważna była zatem kondycja fizyczna i psychiczna uczestników walki abordażowej, a zwłaszcza motywacja kierująca ich do walki. W tym względzie Polacy zdecydowanie górowali nad Krzyżakami. Podobnie jak członkowie załóg jednostek strony polskiej, także szeregowi marynarze, rekrutujący się najczęściej z różnych nacji osiadłych w ciągu wieków w Prusach i na Pomorzu, oraz ci 0 rodzimym kaszubsko-polskim rodowodzie, bardzo dzielnie poczynali sobie w walce abordażowej z Krzyżakami. Wśród walczących byli też flisacy — uciekinierzy z komięg, galarów 1 tratw pańszczyźnianych, którymi spławiano do Gdańska i Elbląga płody leśne i rolne z Polski. Niekiedy do walczących przystępowali także osobnicy o przeszłości rozbójniczej, za to znakomicie znający się na walce wręcz podczas abordażu. W tym czasie szlaki żeglugowe na Bałtyku okupowane były przez statki handlowe (często uzbrojone) oraz czyhające na nie statki pirackie bądź korsarskie. Chociaż swobody żeglugi broniły hanzeatyckie statki czy też „okręty pokoju", proceder piracki kwitł w najlepsze, mimo że schwytanym piratom groził stryczek lub topór katowski. Tak więc ochotnicy podejmujący służbę na morskich bądź śródlądowych jednostkach kaperskich tworzyli bardzo zróżnicowany zespół, często zbyt żywiołowy, z ciągotami rozbójniczymi, który z trudem dawał się utrzymać w ryzach.
FORMY I SPOSOBY WALKI
końcowym etapie wojny trzynastoletniej głównym, wręcz strategicznym celem strony polskiej było zdobycie ujścia Wisły, aby uzyskać na niej kontrolę żeglugi umożliwiającej spław towarów, a przede wszystkim dostawy zaopatrzenia dla wojsk walczących w Prusach i na Pomorzu. Częścią, jakże ważną, teatru działań pozostawał Zalew Wiślany. Różne były formy działań na otwartych akwenach Bałtyku, wielce urozmaicone były również te, które stosowano na Wiśle i Zalewie Wiślanym. Trudno porównywać je do działań na lądzie, gdzie szarża jeźdźców bądź atak sformowanych oddziałów zbrojnych decydował o zwycięstwie lub przegranej. Inne były oczywiście założenia i działania operacyjne, a jednak gdy chodzi o taktykę walki była niewątpliwie zbieżna. Przypomnijmy zatem, że w czasie trwania wojny trzynastoletniej wszelkie pojazdy wodne — morskie, przybrzeżne, rzeczne (śródlądowe) — w istocie stanowiły tylko platformy pływające, na których instalowano prymitywne i mało skuteczne urządzenia strzelnicze, na które okrętowano pododdziały ówczesnej „piechoty morskiej". Te poddodziały w istocie były najważniejszą siłą bojową każdego pojazdu wodnego, na który je zaokrętowano. Wprawdzie wstępna faza abordażu, to jest wdarcie się na pokład przeciwnika, przypominała szturm na jego warownie przybrzeżne, to już kolejna faza ataku przypominała walkę wręcz, jaką stosowano na lądzie. Zapewne szczupłość powierzchni pokładu okrętu i kaszteli powodowała ogromne ściśnięcie szeregów walczących, pozbawiając ich możliwości użycia pik bądź halabard. Pozostawały zatem topory, miecze, noże
W
75
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
0 zwycięstwie lub przegranej decydowała walka wręcz
1 wszystkie inne przedmioty, którymi można było zadać cios przeciwnikowi na tak małą odległość. Gdy chodzi o ówczesną „artylerię okrętową", to znaczy bardzo prymitywne urządzenia strzelnicze (prochowe), jakimi były bombardy, serpentyny, periery, moździerze oraz działka relingowe w postaci hakownic, to nie odgrywała ona większej roli nawet podczas zbliżenia do zaatakowanego statku bądź okrętu przeciwnika. A to z wielu względów, chociażby tylko na donośność sięgającą 100-200, wyjątkowo 300 metrów. Jeszcze gorzej było jeśli chodzi o celność i skuteczność. Pozbawiona jakichkolwiek urządzeń naprowadzających lufę na cel, chociażby tylko w poziomie, osadzona na prymitywnych lawetach, na ogół nie mogących zapewnić jej odpowiedniego 76
FORMY I SPOSOBY WALKI
wychylenia, nie mogła odegrać ważniejszej roli w walce. Niekiedy wyrządzały bombardy i serpentyny większe szkody nie przeciwnikowi, lecz własnej obsłudze, która ładowała je woreczkami prochu odprzodowo lub odtylcowo za pomocą ruchomych komór przytwierdzonych do lufy. Następnie do lufy ładowano pociski w postaci ołowianych kul różnego kalibru, ale najczęściej małego lub średniego. Zważywszy że komory prochowe tych prymitywnych urządzeń strzelniczych były źle dopasowane i przytwierdzane do lufy konstruowanej ze zgrzewanych listew żelaznych wzmacnianych pierścieniami, a zaś ilość prochu wsypywano „na oko", często dochodziło do wybuchów i rozerwania działa, co powodowało zranienia bądź zabicie jego obsługi. Bardziej stabilne były moździerze i periery ładowane odprzodowo dużymi kulami ołowianymi bądź pociskami kamiennymi. Jeżeli dodać do tego małą częstotliwość oddawania strzałów, średnio co 20-30 minut, trudno sobie wyobrazić, aby ten dopiero raczkujący, nowy rodzaj broni mógł odegrać znaczącą rolę w tej wojnie. Ówcześni kronikarze wyrażali o niej następującą opinię: „dużo huku i dymu, rezultaty zaś marne". Tak więc prawdziwą siłą bojową uzbrojonego statku bądź okrętu kaperskiego, także każdego innego pojazdu wodnego zaangażowanego do działań bitewnych, pozostawała, jak już mówiliśmy, stała grupa zbrojnych osadzonych w kasztelach bądź zaokrętowany na czas bitwy pododdział ówczesnej „piechoty morskiej", który stanowili łucznicy, kusznicy, pawężnicy, piszczelnicy, zwłaszcza zaś rycerze i ich giermkowie oraz zaciężni. W starciu abordażowym niebagatelny był też udział stałej załogi, która włączała się do walki wręcz. Marynarze usadowieni w marsach (bocianich gniazdach) bądź podciągniętych do półmasztu łodziach z góry rzucali kamienie a nawet głazy i pociski zapalające na szeregi przeciwnika forsujące burty. Ogień przerzucany na pokład przeciwnika za pomocą płonących bełtów wystrzeliwanych przez łuczników c zy też wieńców smołowych powodował pożar, stwarzając 77
EUGENIUSZ
KOCZOROWSK1
największe zagrożenie dla okrętu i jego załogi. Chętnie zatem sięgano po ten środek rażenia. W bezpośredniej walce wręcz górował oczywiście ten, kto miał większą liczbę zbrojnych, ale w dużej mierze powodzenie zależało od bitności i sprawności stałej załogi i obsady kaszteli, także tych masztowych, czyli z marsów. Członkowie załóg, obyci na co dzień z konstrukcją i takielunkiem okrętu, daleko lepiej radzili sobie z pokonywaniem burty przeciwnika aniżeli okrętowani na czas akcji bitewnej zbrojni. Dla tych ostatnich sama obecność na pokładzie była czymś wyjątkowym i obcym. Czuli się zatem niezbyt pewni w walce wręcz. Sposoby wykorzystania flotyll kaperskich były w XV w. podobne we wszystkich państwach morskich Europy. Wobec braku stałych, choć bardzo kosztownych regularnych flot wojennych (próbowały je wystawić królestwa Anglii i Francji), większość państw morskich oraz miast portowych wolała doraźnie korzystać z usług kaprów. Jakkolwiek statki kupieckie w obawie przed napadami piratów i korsarzy były na ogół uzbrojone i brały w podróż grupki zbrojnych, to jednak w razie konfliktu na większą skalę sięgano do systemu kaperowania statków handlowych, które po dozbrojeniu i zwiększeniu liczby zbrojnych stawały się okrętami kaperskimi. Na ogół zdobyczne statki (pryzy) przechodziły na własność wystawcy patentu kaperskiego. Niekiedy, ale tylko wyjątkowo, gdy w grę wchodziła ich sprzedaż, około 10 procent z uzyskanej sumy sprzedażnej otrzymywały załogi okrętów kaperskich. Znacznie większy udział w zyskach mogli mieć w razie sprzedaży kontrabandy, jaką przewoziły statki hanzeatyckie do portów krzyżackich. Nie ma co tu ukrywać, rzemiosło kaperskie nie tak daleko odbiegało od piractwa i korsarstwa i często było bardziej intratne. Indywidualną zdobyczą załóg kaperskich było wszystko to, co na zdobycznym statku lub okręcie było własnością prywatną. Chyba że był to skarb w postaci skrzyń wypełnionych złotymi lub srebrnymi mone78
FORMY I SPOSOBY WALKI
tami, przeznaczony na żołd zaciężnych lub na inne cele stron e sobą wojujących. Załogi kaperskie wykazywały ciągoty do indywidualnego zadośćuczynienia za udział w wojnie na morzu i w tym celu chętniej, bo i bezpieczniej, atakowały statki aniżeli okręty. W razie braku statków przeciwnika, celem ich ataku bywały także statki neutralne. Stąd rozliczne konflikty nie tylko natury ekonomiczno-handlowej, ale także politycznej pomiędzy Gdańskiem, Elblągiem i Braniewem, reprezentującymi majestat króla Polski, a państwami i miastami portowymi zachodniej i północnej Europy. Żywioł załóg okrętów kaperskich był trudny do opanowania. A przecież miały spełniać te zadania, dla których zostały powołane przez monarchę i związkowe miasta portowe. Na początku nie brano pod uwagę, że załogi okrętów kaperskich były mało zdyscyplinowane, nie przestrzegały wytycznych zawartych w listach kaperskich oraz instrukcjach. Wobec braku flot regularnych, brakowało także organu nadrzędnego urzędu morskiego, który by organizacyjnie je kontrolował i dyscyplinował. Powołanie sił zbrojnych na morzu na zasadzie kaperskiej przypominało zwołanie pospolitego ruszenia na lądzie, chociaż bardziej właściwy dla nich był status zaciężnych. Jedna i druga formacja potrafiły odnieść spektakularne zwycięstwa w pojedynkach z przeciwnikiem. Gorzej było z utrzymaniem taktycznej czy też organizacyjnej ciągłej presji na przeciwnika, dzięki której można było osiągnąć cele strategiczne. Stąd brało się wiele porażek i klęsk, zanim doprowadzono ostatecznie wielkim nakładem sił i środków, także finansowych, do zwycięstwa strony polskiej w tej wojnie. Morskie i śródlądowe związkowe flotylle kaperskie, to znaczy wystawione przez Gdańsk, Elbląg, Frombork i Braniewo, zostały powołane do wykonania następujących zadań: z
— paraliżowania morskiej komunikacji przeciwnika, to jest jego żeglugi przybrzeżnej, portów i przystani, poprzez nękanie, niespodziewane, sporadyczne ataki i desanty powodujące ciągłe zagrożenie; 79
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
— współdziałania z wojskami lądowymi (jakże ważne na teatrze działań); — atakowania statków dostarczających kontrabandę w postaci uzbrojenia i zaopatrzenia, nawet wtedy, gdy chroniły się glejtem neutralności wobec wojujących ze sobą stron; — stosowania blokady dalekiej, czyli portów: Lubeki, Wismaru i Rostoku, w których ładowano posiłki i zaopatrzenie dla zakonu, ale także bliskiej blokady, jak chociażby Sambii, Rygi, Połągi, Libawy, Windawy, czy też bliżej: Królewca, Bałgi i Cieśniny Bałgijskiej; — bronienia własnych wybrzeży przed przeciwnikiem i jego ewentualnymi desantami; — chronienia żeglugi handlowej do własnych portów (tylko w 1460 r. do Gdańska przybyło 245 statków obcych bander, a raczej flag, opuściło go zaś około 320). Wypełnianie tych wszystkich zadań mogła zapewnić jedynie duża liczba okrętów kaperskich i innych śródlądowych bądź przybrzeżnych pojazdów, które mogły być użyte zarówno na morzu, Zalewie Wiślanym oraz na Wiśle bądź jej odnogach. Wciąż nie były to flotylle, ale raczej zgrupowania jednostek pływających, doraźnie formowane do wykonania określonych zadań transportowych bądź bitewnych. Najogólniej można scharakteryzować te działania jako partyzanckie, co na morzu akurat odpowiadało korsarskiej proweniencji niektórych załóg okrętów kaperskich. Nieco inaczej, ale wcale nieodległe od tych sposobów walki, wyglądała działalność jednostek stanowych na Zalewie Wiślanym i na Wiśle. Działalność stanowych (polskich) kaprów na Bałtyku zmusiła do formowania konwojów także tych sojuszników zakonu, którzy dążyli do uzyskania jak największych profitów z tytułu dostarczania Krzyżakom towarów. Zgrupowanie uzbrojonych statków, którym do ochrony przydzielano kilka okrętów kaperskich, w miarę tylko czuło się bezpiecznie. Kaprowie gdańscy niczym wataha wilków wyczekiwali stosownego 80
FORMY l SPOSOBY WALKI
momentu, aby zaatakować nienadążający za konwojem statek. Niekiedy sztorm rozpraszał konwój, a tym samym łatwo było dogonić i zdobyć pojedynczy statek. To właśnie niedoskonałość ochrony statków podczas przejścia morzem zmusiła zakon krzyżacki do powołania w 1460 r. własnej flotylli kaperskiej. Nie udało im się jednak zwerbować doświadczonych kapitanów bądź szyprów. W rezultacie ich kaprowie zostali rozgromieni przez bardziej doświadczonych kapitanów strony polskiej, a nawet (sic!) przez „okręty pokoju" lubeczan. Tym samym oczekiwane pojawienie się na Bałtyku krzyżackich okrętów kaperskich spaliło na panewce. Z powodu braku doświadczenia i niesprecyzowanych do końca celów ataku, także na Zalewie Wiślanym, przewaga zakonu krzyżackiego była tylko doraźna. Polskie jednostki stanowe prowadziły na Zalewie Wiślanym działania, które wcześniej określiliśmy jako partyzanckie. Nie wdając się na razie w bezpośrednią bitwę z wodnymi siłami zakonu (wciąż przeważającymi), nękały je, a także wybrzeża i zamki, uciążliwymi, zaskakującymi napadami. Zakon krzyżacki nigdy nie był pewien, gdzie nastąpi atak na wybrzeża i zamki znajdujące się pod jego kontrolą. Taka sytuacja powodowała, że prawie wszystkie garnizony zamków i bastei krzyżackich trwały w ciągłej gotowości bojowej. Ciągłe zagrożenie, ale już nie do końca utrzymywana stała presja na wodne i lądowe siły krzyżackie doprowadziły wprawdzie do utraty mobilności strony krzyżackiej, ale jeszcze nie oznaczało to przegranej. Zakon krzyżacki wciąż łudził się nadejściem pomocy z zachodniej Europy z Nowej Marchii, jak gdyby nie rozumiejąc, że jego finanse wyczerpały się i żadnej dalszej pomocy bez nakładów pieniężnych nie otrzyma. Wielki mistrz mógł zatem dysponować tym, co już wcześniej otrzymał. A było tego sporo, jeżeli mógł zgromadzić 1500 krzyżackich rycerzy, zaciężnych i knechtów, nie licząc własnych oddziałów braci zakonnych. Jeżeli do kontyngentu posiłkowego w liczbie 1500 zbrojnych zaokrętowanych na jednostki krzyżackie dodać 81
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
także około 1000 załogantów, to razem było około 2500 ludzi zgrupowanych na 44 różnego typu pojazdach wodnych. Strona polska miała około 700 załogantów i prawdopodobnie podobną lub nieco mniejszą liczbę rycerstwa i zaciężnych okrętowanych wcześniej w Gdańsku i Fromborku (Jan Skalski), a następnie w Ornecie i Pasłęku na około 30 jednostkach. Wynika z tego, że w bitwie pod Elblągiem uczestniczyło 47 pojazdów krzyżackich po dodaniu 3, które spóźnione znalazły się w miejscu walki, zaś po stronie polskiej można było ich naliczyć około 30. Zatem bój stoczyło z sobą 77 różnych pojazdów wodnych, na których pokładach znalazło się około 4000 ludzi! Taka liczba jednostek oraz obsadzonych na nich załogantów i zbrojnych jednoznacznie określa zmagania pod Elblągiem jako bitwę, i to bitwę historycznie znaczącą, zwłaszcza gdy chodzi o jej wpływ na zwycięskie dla strony polskiej zakończenie wojny trzynastoletniej. Zanim jednak dojdziemy do rozstrzygającego finału tej bitwy, przypatrzmy się, jak wyglądały wcześniejsze zmagania stron na akwatoriach wodnych, zarówno na morzu, jak i na śródlądziu (na Zalewie Wiślanym i samej Wiśle), doprowadzające do ostatecznego rozstrzygnięcia w bitwie pod Elblągiem.
OD PORAŻEK DO ZWYCIĘSTW
olska i stany pruskie, podejmując wojnę z zakonem krzyżackim, musiały liczyć się z tym, że zakon wnet uruchomi swoje koligacje z dworem cesarskim i papieskim oraz z Hanzą, by dalej szukać popleczników w Danii oraz Inflantach, chociaż te ostatnie miały ze sobą wewnętrzne porachunki. Tak więc Chrystian, król duński, wypowiadając w 1455 r. wojnę Polsce, nie tyle dążył do wspierania zakonu krzyżackiego, ile do uaktywnienia inflanckiej gałęzi zakonu krzyżackiego przeciwko zbuntowanym uczestnikom Związku Pruskiego, a tym samym przeciwko królowi Polski. Duńczycy nie mieli bezpośrednich motywacji, aby wystąpić przeciwko Polsce, ulegli zaś namowom elektora brandenburskiego, a zwłaszcza wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego, który oferował Chrystianowi 64 000 grzywien pruskich za sojusznicze wsparcie. Oczywiście, owa horrendalna kwota była nie do pogardzenia, zwłaszcza była niezwykle potrzebna do kontynuowania wojny z monarchą szwedzkim, Karolem Knutsonem. Nie dziwmy się zatem, że to właśnie monarcha szwedzki stał się z kolei sojusznikiem Polski. Krzyżacy zdając sobie sprawę, że imperium chyli się ku upadkowi, starali się przedłużyć trwającą dziesiątki lat agonię. Czynili zatem wszystko na drodze dyplomatycznej bądź przez zwykły szantaż czy przekupstwo lub zastraszenie, by tylko utrzymać swoją pozycję. Jej utrzymanie było zaś coraz trudniejsze, zważywszy że skarbiec zakonu, do którego mieli dostęp wyłącznie wielki mistrz, wielki komtur i podskarbi, coraz bardziej pustoszał. Wreszcie zakon znalazł się w sytuacji kryzysowej, nie mogąc pokryć zadłużeń, zwłaszcza z tytułu
P
83
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
wypłaty żołdu najmowanym zaciężnym. Ten stan rzeczy powodował dość dwuznaczne stanowisko wielu miast portowych Hanzy, które zabiegając o znaczne profity z tytułu dostarczania zakonowi posiłków i zaopatrzenia, nie były pewne ich uzyskania. Brały także pod uwagę straty statków i ładunków, które wpadały w ręce kaprów gdańskich. Nie chciały też oficjalnie zatargu z królem Polski. Podobnie zachowywali się też przedstawiciele zakonu inflanckiego, którzy wprawdzie deklarowali się wspierać zakon krzyżacki, ale więcej było w tym deklaracji aniżeli rzeczywistego, czynnego udziału. Niemniej taki układ polityczny i militarny nie był korzystny dla strony polskiej, zwłaszcza dla jej oręża zbrojnego na morzu, czyli okrętów kaperskich Gdańska, w mniejszym stopniu Elbląga. Kaprowie duńscy atakowali statki handlowe Gdańska. W odwecie w Gdańsku konfiskowano towary duńskie, a kaprowie gdańscy podejmowali wyprawy na wybrzeża Danii. Duńczycy uwikłani w wojnie ze Szwecją tylko kilkakrotnie tworzyli zagrożenie dla polskiej flotylli kaperskiej czy też samego Gdańska. Bardziej opłacało się im wycofać z konfliktu polsko-krzyżackiego, co też uczynili w 1458 r., korzystając z rozejmu, jaki do 1459 r. podjęły zwalczające się strony. Wcześniej, wobec wrogich aktów zbrojnych strony duńskiej, krzyżackiej, inflanckiej, także niektórych miast holenderskich, zwłaszcza Amsterdamu, czy też hanzeatyckich wrogich Polsce (wyłączając zdecydowanie Lubekę, która jako pierwsza gratulowała Związkowi Pruskiemu powstania przeciwko zakonowi krzyżackiemu i przyłączenia Prus oraz Pomorza do Polski, chociaż żeglowała w celach handlowych zarówno do Gdańska, jak i do Królewca), kaprowie gdańscy, niekiedy wspomagani przez kaprów elbląskich, w latach 1457-1458 utrzymywali na Bałtyku około 30 jednostek. Taka liczba okrętów kaperskich, o których obecności na Bałtyku ostrzeżono już w 1456 r. wszystkie zainteresowane strony, stanowiła siłę, która przyniosła plon w postaci kilkunastu pryzów (statków handlowych) podejrzanych o przewóz 84
OD PORAŻEK DO ZWYCIĘSTW
zaopatrzenia dla zakonu krzyżackiego. Poza tym działalność kaperska strony polskiej została zwrócona także w kierunku nółnocno-wschodnim, wzdłuż Mierzei Wiślanej, także Kurońskiej, by tworzyć ścisłą blokadę Półwyspu Sambijskiego, łącznie z Kłajpedą i Połągą, do których to portów dostarczano zaopatrzenie dla Krzyżaków. Dalej kierując się na północ Inflant, pozostawały w rękach Krzyżaków porty: Libawa, Windawa, Ryga (na której przedporciu kaprowie gdańscy stoczyli bój w 1461 r.), Salis, Parnawa i wreszcie Rewel — jedyny port inflancki, który opowiedział się po stronie Związku Pruskiego, czyli Polski. Pozostałe porty inflanckie, mimo oporu starosty żmudzkiego Jana Kieżgajło, fraternizowały się z mistrzem zakonu krzyżackiego i jego filiami inflanckimi. Umożliwiały zatem wyładunek posiłków i zaopatrzenia dla zakonu krzyżackiego, a następnie przemieszczanie ich w rejon Królewca. Rewel był portem wielce przyjaznym Polsce i jej siłom zbrojnym na morzu, tyle że oddalonym od centrum zdarzeń bitewnych. Kaprowie gdańscy chętnie z niego korzystali, by zaopatrzyć się w prowiant i słodką wodę, a nawet dokonać prowizorycznych napraw. Rewel mógł zatem być swoistą stacją bądź bazą dla wypoczynku i zaopatrzenia załóg okrętów kaperskich. Nigdy jednak nie przypadła mu rola stałej bazy polskich okrętów kaperskich, z której mogłyby podejmować akcje bitewne na najbliższe porty inflanckie bądź pruskie. Rozumiał to Jan Kieżgajło, że Rewel był zbyt odległy od centrum zdarzeń, by móc pełnić funkcję bazy wypadowej. Nie miał też oparcia w postaci własnych jednostek kaperskich. Gdańskie jednostki przywiódł do Rewia znakomity kapitan Hans Bornholm, mając za zadanie zwalczanie dostaw zaopatrzenia dla zakonu krzyżackiego. Niedługo potem wspomogli go kapitanowie Wincenty Stolle i Michał Ertmann. Ich okręty patrolowały głównie wybrzeża Bałgi i Inflant, a także akwen u ujścia Niemna, to jest jego dwie odnogi: Russ i Gilgę. Holenderscy kupcy w pogoni za intratnym zarobkiem nie wahali się ryzykować. Swoje bądź dzierżawione statki wysyłali 85
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
OD PORAŻEK DO ZWYCIĘSTW
do portów inflanckich z kontrabandą dla Krzyżaków, licząc na zysk. Najbardziej aktywni byli kupcy z Amsterdamu, którzy swoje statki zgrupowane w konwojach prowadzili pod ochroną okrętów kaperskich. To właśnie z nimi Gdańsk pozostawał wciąż w otwartym konflikcie. Holenderscy kupcy nie chcieli bowiem zrozumieć racji stanu strony polskiej, zwłaszcza Gdańska, w wojnie z zakonem krzyżackim. Mimo prób łagodzenia tego konfliktu na drodze dyplomatycznej, Holendrzy, a dokładniej amsterdamczycy, kontynuowali, choć w ograniczonym zakresie, dostawy dla baz krzyżackich, także na Zalewie Kurońskim. Tam też spotykali się z akcją bojową gdańskich kaprów, którzy działali nie tylko na tych akwenach. Niezwykle ważnym akwatorium na teatrze działań bitewnych pomiędzy strona polską a krzyżacką pozostawał Zalew Wiślany. Zgodnie z wcześniej otrzymanymi rozkazami, rajca gdański Marduard Knake poprowadził już nie morskie, lecz przybrzeżne bądź śródlądowe jednostki kaperskie poprzez Wisłę na Zalew Wiślany, by zapalować i zagrodzić Cieśninę Bałgijską, a tym samym utrudnić bądź zapobiec dotarciu statków dostarczających kontrabandę do Królewca. Zapora okazała się niezbyt szczelna, skoro prześliznęło się przez nią wiele statków holenderskich. Ale nie tylko ścisła bądź bliska blokada wybrzeży i portów pozostających w rękach Krzyżaków miała zapewnić stronie polskiej sukces.
w części były wyposażone w żagle i korzystały z dogodnego kierunku wiatru. Inne poruszały się wyłącznie dzięki napędowi wiosłowemu, w bliskim sąsiedztwie lądu, by razem osiągnąć wreszcie zamierzony cel, czyli wybrzeże Sambii. Wzorem dawnych łupieżczych wypraw wikingów dobicie do brzegów Sambii, gdzie Krzyżacy mieli dobrze zaopatrzone składy, następowało nocą bądź nad ranem, w całkowitej ciszy. Składy kryły zawartość wielomiesięcznych, a nawet kilkuletnich dostaw z zachodniej Europy dla garnizonów krzyżackich. Zajęcie tak łakomego kąska (listopad 1456 r.), mogącego wzmocnić nadwątlone zapasy strony polskiej, przy biernej i niewielkiej straży, wydawało się być w zasięgu ręki, bez potrzeby angażowania się w walkę. Decydować miało zaskoczenie. Nikt z załóg gdańskich jednostek kaperskich nie przypuszczał, że znacznie wcześniej zostali dostrzeżeni, a w rezultacie knechci krzyżaccy zgotowali im zasadzkę. Gdy z przeraźliwym krzykiem kaprowie gdańscy ruszyli ku obozowisku i ogniskom, których strzegło zaledwie kilku ludzi, z lasu wypadli na nich krzyżaccy knechci, dobrze uzbrojeni. Jedynym sposobem wybrnięcia z tej dramatycznej sytuacji było salwowanie się ucieczką. Nie pomogła determinacja przewodzących kaprów. Przewaga Krzyżaków była zbyt duża, by jej sprostać w walce wręcz. Jedynym wybawieniem z opresji pozostawał brzeg i oczekujące na powrót kaprów z łupem łodzie oraz pomniejsze jednostki kaperskie, które ze względu na małe zanurzenie mogły podejść bezpośrednio do brzegu. Niewielu z atakujących dotarło do zbawczego brzegu i do łodzi. Była to zatem dotkliwa porażka. Największą stratą dla strony polskiej było pojmanie przez knechtów kapitana Stollego oraz rajcy gdańskiego Stadena i kilku innych kaprów gdańskich. Nieliczni kaprowie gdańscy, którzy zdołali ujść pogoni w nadbrzeżnych lasach, dotarli do Zalewu Wiślanego i tam zawłaszczając rybackie łodzie, zdołali osiągnąć ujście Szkarpawy, jednego z ramion Wisły, by w końcu dotrzeć do swoich.
Kto wie, czy nie bardziej skuteczne (w istocie niezbyt skuteczne) mogły się okazać liczne desanty na wybrzeża i zamki krzyżackie. Nie mogło być nic bardziej groźnego aniżeli atak z zaskoczenia na nieprzewidywalny rejon wybrzeża Sambii, na przystań bądź port, które powinny być w ciągłej gotowości bojowej, aby go odeprzeć. Zdawały sobie z tego sprawę obie zwalczające się strony. Sukces mógł być osiągnięty tylko dzięki zachowaniu całkowitej tajności (szpiegów przecież nie brakowało) oraz zaskoczeniu w mroku. Uczestniczące w takiej akcji bitewnej jednostki składały się głównie ze sznik, czasem krajerów, balinger bądź barek. Jednostki te 86
Jak widać, nie wszystkie zadania stawiane kaprom gdańskim kończyły się sukcesem. Porażka, aczkolwiek bardzo dotkliwa, 87
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
powodowała wyciąganie odpowiednich wniosków co do lepszego rozpoznania przeciwnika, by nie dać się zaskoczyć. Gdańskie okręty kaperskie atakowały z sukcesem pojedyncze lub idące w małych grupkach statki z kontrabandą na szlakach wiodących do Królewca. Zajęte pryzy dostarczano do Gdańska, gdzie nie zawsze je rekwirowano, niekiedy oddając właścicielom. Pozostałe, po ich dostosowaniu do walki i dodatkowym uzbrojeniu, powiększały stan liczebny flotylli kaperskiej Gdańska. Wprawdzie niewielkie były to sukcesy, jednakże konsekwentnie realizowane zadanie przerywania komunikacji morskiej przeciwnika nieuchronnie
Kaperska koga gdańska abordażuje kogą duńską. Mai. E. Koczorowski
OD PORAŻEK DO ZWYCIĘSTW
prowadziło jeżeli nie do całkowitego jej sparaliżowania, to przynajmniej do znacznego ograniczenia dostaw dla zakonu krzyżackiego. Pojawienie się na teatrze działań morskich jako sojuszników zakonu kaprów duńskich i inflanckich zmuszało rajców gdańskich do zwielokrotnienia aktywności ich flotylli kaperskiej. Spektakularnym zwycięstwem strony gdańskiej niwelującym gorycz wcześniejszej porażki była niewątpliwie bitwa pod Bornholmem w nocy z 14 na 15 sierpnia 1457 r., w której trzy uzbrojone jednostki gdańskie pokonały połączone eskadry statków inflancko-duńskich w sile szesnastu jednostek! A oto jak doszło do tej bitwy. Z Rewia, jak już wiemy, jedynego portu zaprzyjaźnionego z Polską i Związkiem Pruskim w Inflantach, wyszła maleńka eskadra złożona z kogi, krajera i barki pod dowództwem kapitanów: Jakuba Heinego (vel Gostrama Heynego), Jockego i Bartza Lenyna. Jej zadaniem było przewiezienie znacznej ilości towarów do portów zachodniej Europy. Licząc się z możliwością zaatakowania przez kaprów inflanckich bądź duńskich, kapitanowie dozbroili wszystkie jednostki i dobrali do załóg ludzi znających rzemiosło wojenne. Ustanowiono też na przejściu morzem wzmocnienie obserwacji w bocianich gniazdach na kodze i krajerze. Jakub Heine, znakomity dowódca tej maleńkiej eskadry, przewidział i to, że informacja o wyjściu eskadry z Rewia mogła być przekazana przez informatorów krzyżackich (których nigdzie nie brakowało). Toteż swoją trasę całkowicie utajnił, specjalnie myląc kierunki (kursy) poruszania się jednostek. Krajera była szybsza i bardziej sprawna manewrowo od pozostałych, toteż kapitan Jakub Heine natrudził się, aby pozostałe jednostki szły w narzuconym im szyku torowym i przestrzegały ustalonych wcześniej odległości pomiędzy sobą. W razie niespodziewanego ataku, miały zmienić szyk na czołowy czy też roju, grupując się jak najbliżej flagowego, a by odeprzeć przeciwnika bądź go zaatakować. Jak uczy nas historia działań bitewnych, o przegranej lub zwycięstwie 89
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
decyduje nie liczba okrętów i ich uzbrojenie, lecz taktyka przyjęta przez utalentowanych dowódców nawet znacznie mniejszych sił. Potwierdza to między innymi bitwa pod Bornholmem. Prawie już kończyła się noc, gdy na wszystkich statkach eskadry płynącej z Rewia wszczęto alarm, obserwator w bocianim gnieździe dostrzegł bowiem żagle obcych jednostek. Kapitanowie wylegli na półpokłady rufowe. Kapitan Jakub Heine, dowodzący całością, miał swoje miejsce dowodzenia w kasztelu rufowym kogi. Kapitan Heine nie wiedząc, czyje to żaglowce, zastanawiał się, jaką podjąć decyzję? Uciekać, czy walczyć? Wreszczie zdecydował się na walkę. Dość długo trwało zanim decyzję tę przekazano krzykiem i machaniem dłoni na pozostałe jednostki. Innych środków komunikowania się wówczas jeszcze nie było, co szalenie utrudniało dowodzenie choćby tylko kilkoma statkami bądź okrętami. W tym czasie zdołano już w miarę rozpoznać zbliżające się jednostki żaglowe. Jak się okazało, był to konwój złożony ze statków duńskich i inflanckich. Kapitanowie, czekając na rozwój wypadków, licznymi komendami przygotowywali załogi i zaokrętowanych zbrojnych do przyjęcia walki. Łucznicy, kusznicy, piszczelnicy, kopijnicy, pawężnicy i cała brać zbrojnych obsadziła kasztele, a także burty statków. Do hakownic osadzonych w kasztelach i na burtach, jak również do piszczeli, łuków przygotowano strzały zapalające. Przeniesienie ognia na pokłady przeciwnika i wszczęcie pożarów miało być wstępem do dalszych działań. Należało się też liczyć z abordażem. Bitwa stawała się nieuchronna. Ale jak liczny jest przeciwnik? Gdy wreszcie wstało słońce, naliczono aż 16 jednostek żaglowych przeciwnika. Czy będą atakować, czy też, chociaż to mało prawdopodobne, mając taką przewagę, przejdą obok trzech gdańskich statków, nie wdając się w walkę? Była to niewiadoma. Stara to 90
OD PORAŻEK DO ZWYCIĘSTW
prawda, że w sytuacjach ekstremalnych najlepszą obroną ; e S t atak. Kierując się tą zasadą, Heine i pozostali kapitanowie zdecydowali się atakować konwój. Koga Heinego, a za dwa statki gdańskie ruszyły na przecięcie nią pozostałe kursu konwoju, co można było uznać za akt samobójczy. Kilka statków inflanckich i duńskich oderwało się od konwoju, próbując oskrzydlić statki gdańskie. Okazało się to jednak daremne, gdyż determinacja i świetnie wykonane manewry kapitana Heinego oraz idących za nim kapitanów gdańskich jednostek uniemożliwiły te próby. Statki gdańskie zdołały przejść bezpiecznie przed dziobami statków inflancko-duńskich, na których, jak się okazało, nie było skutecznego uzbrojenia, nawet w postaci hakownic i piszczeli. Ku zdumieniu przeciwnika, owa niewielka eskadra gdańska znalazła się raptem za jego rufami, w dogodnej pozycji, na nawietrznej. Jednostki gdańskie, mając wiatr za sobą mogły dowolnie manewrować, w przeciwieństwie do żaglowców inflancko-duńskich. Sytuację taką natychmiast wykorzystał kapitan Heine, którego koga zaatakowała duńską balingerę od rufy. Celnymi strzałami zapalającymi z hakownic spowodował na niej pożar. Za kolejny cel wybrał Heine inflancką barkę. Tym razem miała to być walka abordażowa dla zdobycia pryzu. Koga gdańska podeszła zatem do burty barki, aby się z nią sczepić za pomocą haków abordażowych. Zanim na pokład inflanckiej barki wdarły się pododdziały zbrojnych i marynarzy gdańskiej kogi, już wcześniej zrzucono z jej marsa wielkie głazy raniące lub zabijające członków załogi barki. Ostrzelana i mocno poturbowana barka zatonęła. Następnie Heine postanowił odparować atak duńskiego holku, który nacierał ze szczególną zajadłością, słusznie upatrując w kodze wyjątkowo groźnego przeciwnika. Koga Heinego była bardziej sprawna manewrowo, jednak kapitan duńskiego holku liczył n a przewagę pod względem tonażu, uzbrojenia oraz grupy zaokrętowanych zbrojnych. Bezpośrednia walka abordażowa 91
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
i walka wręcz zdecydowały o zwycięstwie niezwykle bitnych gdańszczan. Podczas zwycięskiej walki gdańskiej kogi w opałach znalazła się krajera. Należało przyjść jej z natychmiastową pomocą, była bowiem w podwójnym abordażu. Do jej burt dobił z jednej strony statek duński, a z drugiej inflancki. Tylko szybka pomoc kogi gdańskiej mogła ją uratować. Heine, jak przystało na odpowiedzialnego kapitana i dowódcę, nie myślał uchylić się od pomocy. Mimo nieprzyjaznego wiatru, Heine zarządził pomoc dla zaatakowanej krajery. Umożliwił to doskonały manewr i odpowiednie wykorzystanie żagla. Koga jako czwarta jednostka „wpięła" się w ów tumult bitewny. Wszystko zakończyło się zwycięsko dla strony polskiej. Statki duńsko-inflanckie, przekonawszy się o determinacji przeciwnika, nie stawiały dalszego oporu i się rozproszyły. Zwłaszcza gdy na oczach ich załóg płonął i tonął duży holk. Wprawdzie trzy statki duńsko-inflanckiego konwoju dryfowały nadal w miejscu walki, gdy pozostałe ratowały się ucieczką ku brzegom, ale było wiadomo, że nie podejmą walki. Tak też się stało, opuszczone postanowiły podążyć za uciekającymi. Statki gdańskie nie podjęły pogoni za uciekającymi, było ich bowiem zbyt mało, poza tym załogi były zbyt wyczerpane walką. Mogły zaś świętować zwycięstwo, skoro tak wielkiej liczbie jednostek przeciwnika stawiły bohatersko czoło. Przeciwnik poniósł straty w liczbie 300 zabitych i wielu rannych, a około 45 dostało się do niewoli. Straty własne były nikłe, wynosiły bowiem tylko 12 zabitych. Był to zatem klasyczny pojedynek na morzu, w którym nie tyle liczba uczestników pojedynku tej lub drugiej strony, ile zastosowana taktyka walki oraz determinacja załóg przyczyniły się do zwycięstwa. Gdańska flotylla kaperska rosła wciąż w siłę, zarówno co do liczebności, jak również bitności załóg, coraz bardziej zaprawionych w walce. We wrześniu 1458 r. zadano klęskę duńskiemu piratowi, który, mimo zawarcia rozejmu przez monarchę Danii z królem Polski, postanowił nadal realizować 92
OD PORAŻEK DO ZWYCIĘSTW
wcześniejszy plan zaatakowania Gdańska, mobilizując do wykonania tego zadania swoich pobratymców. Już nie kaper na usługach króla Danii Chrystiana, ale zwyczajny rozbójnik morski, czyli pirat (takie bowiem były pierwotne korzenie jego kariery w szeregach kaprów duńskich), Jesse Martensen wraz z podobnymi mu kamratami zdecydował się nadal prowadzić walkę z gdańskimi okrętami kaperskimi pod Mierzeją Helską, a nawet zaatakować port gdański. Był to szaleńczy plan (godny wprawdzie pirata), który nie mógł dojść do skutku, zważywszy, że straże osadzone na Helu w miarę szybko poinformowały radę gdańską o podjętym przez Martensena zamiarze zaatakowania Gdańska. Wczesne ostrzeżenie zaowocowało godnym przyjęciem pirata na Zatoce Gdańskiej przez zmobilizowane jednostki gdańskie. Pierwszą z nich była niewielka sznika, która, mimo przewyższającej ją gabarytami pirackiej krajery, nie ulękła się przewagi (także w liczbie zbrojnych) i bardzo ryzykownie zaatakowała piracki okręt. Zmusiła go do zatrzymania i podjęcia walki. Chociaż nie miała żadnych szans na wygraną, jej atak spowodował jednak zwłokę w dalszym przejściu pirata w kierunku portu gdańskiego. W tym czasie nadeszła dobrze uzbrojona barka gdańska, która zaatakowała piracki okręt z drugiej burty. Tym samym Martensen znalazł się w potrzasku. Nie miał tak licznej załogi i pirackich kamratów, aby mógł odeprzeć ataki z dwóch burt. Po krótkiej, lecz gwałtownej walce abordażowej zmuszony był kapitulować. Jeńców, czyli głównego inspiratora napadu oraz 61 jego kamratów, dostarczono do Gdańska przed oblicze sądu. Daremnie Jesse Martensen próbował się bronić. Wypomniano mu liczne okrucieństwa wobec załóg statków handlowych, także gdańskich. Sprawiedliwości musiało stać się zadość. Jemu i jego kamratom ścięto głowy toporem. Siedmiu młodocianym, którzy z własnej głupoty przystali do pirata, darowano życie, kierując ich n a rehabilitację do klasztoru. Jak z tego wynika, ręka sprawiedliwości nie zawsze była okrutna, chociaż w zwyczaju 93
EUGENIUSZ KOCZOROWSKI
y w części utemperować pirackie nawyki załóg swoich okrętów kaperskich. Na początku 1458 r. gdańska flotylla kaperska liczyła około 25 jednostek i wykazywała tendencję wzrostową, gdyż kolejne akcje jej kaprów, działających w pobliżu Gotlandii i Bornholmu, przynosiły coraz bardziej obfite zdobycze Przed sczepieniem sie_ okrętów w abordażu, W POStaci pryzów, któz marsów rzucano na pokład przeciwnika r y c n CZCSC po przyprozapalająęe pociski i kamienie wadzeniu do Gdańska
musiano zwolnić, nie mogąc udokumentować ich przewinienia. Rada gdańska, kierując się własnym interesem, musiała być ostrożna w ferowaniu wyroków. Te zatrzymane statki, którym potwierdzono zarzuty, rekwirowano, by po dozbrojeniu wcielić je do flotylli kaperskiej. Przyznać trzeba, że kaprowie gdańscy słynęli z bitności i desperacji w walkach abordażowych. Starano się więc ich unikać. Tyczyło to także lubeckich „okrętów pokoju", których zadaniem było utrzymywanie na Bałtyku w miarę spokojnych warunków żeglugi dla statków handlowych i bronienie ich przed piratami. Nie powstrzymywało to jednak gdańskich 94
OD PORAŻEK DO ZWYCIĘSTW
kaprów przed dalszą aktywizacją działań. Potwierdza ową aktywność potyczka bitewna, jaką stoczyli w lipcu 1460 r. Bornholmu. Gdańska barka dowodzona przez w pobliżu znakomitego kapra Szymona Lubbełowa znalazła się w pobliżu południowego cypla tej wyspy. Nagle spoza niego wyszła nierozpoznana jednostka, która okazała się niedużych rozmiarów szniką. Z Gotlandii najczęściej wyruszały duńskie okręty kaperskie bądź krzyżackie, znajdując tam schronienie lub zaopatrzenie; miejsce i czas jednoznacznie zatem określały, że idąca kontrkursem jednostka żaglowa może być wyłącznie wroga, nawet jeżeli jest tylko statkiem handlowym przewożącym kontrabandę. Dla Lubbełowa decyzja była jednoznaczna. Trzeba atakować i to jak najszybciej, gdyż z spoza cypla wyłoniły się kolejne dwie, jeszcze nierozpoznane jednostki żaglowe. W domyśle były również wrogie, mogące wesprzeć idącą naprzeciw gdańskiej barki sznikę. Należało zatem dokonać błyskawicznego ataku na sznikę, zanim nadejdzie dla niej pomoc pozostałych. Jedna komenda biegła za drugą. Barka zdołała wyjść na nawietrzną wobec, jak się okazało, krzyżackiej szniki. Taka pozycja dawała barce swobodę manewru i możliwość zbliżenia się do szniki krzyżackiej w dogodnym momencie, by dokonać sczepienia się z nią za pomocą haków. Krzyżaccy knechci strzałami z hakownic oraz kusz daremnie próbowali powstrzymać atakujących. Kaprowie gdańscy niczym cyrkowcy, czepiając się lin i wantów, wtargnęli na pokład krzyżackiej szniki, spychając jej załogę i zbrojnych do obrony. W walce wręcz zostały użyte topory, miecze, piki, kopie i noże. Doborowi strzelcy mierzyli z łuków i kusz do starszyzny. Ich strzałą został trafiony w szyję także dowódca szniki i padł martwy na pokład. Utrata dowódcy przesądziła o wygranej. Skupiona na śródokręciu załoga szniki, w tym także zbrojni krzyżaccy, już mocno przetrzebieni, wobec utraty dowódcy postanowili się poddać, prosząc o łaskę zachowania życia. Na nic zdały się okrzyki niektórych knechtów, aby kontynuować walkę. Obawa przed utratą życia 95
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKl
skłoniła większość knechtów i marynarzy krzyżackiej szniki do poddania się atakującym. Z ogromnym pośpiechem powiązanio jeńców, gdyż do miejsca pojedynku zbliżał się kolejny przeciwnik. Była to niemiecko-krzyżacka krajera, której załoga w pierwszej chwili nie zdawała sobie sprawy z sytuacji, kierując się wprost do burty gdańskiej barki. Ta zaś zdołała się odbić od burty krzyżackiej szniki. Załoga niemieckiej krajery nie zorientowała się, że powiązani członkowie załogi szniki znajdują się pod jej pokładem. Dwie jednostki — krzyżacka sznika i niemiecka krajera — powinny łatwo dać sobie radę z gdańską barką. Jakże zdumiony musiał być dowódca niemieckiej krajery, gdy na jego wezwanie do podwójnego abordażowania gdańskiej barki, nikt na sznice krzyżackiej nie odpowiedział. Postanowił zatem samotKusza — najskuteczniejsza broń średnio- n j e zaatakować gdańską wiecza. Swoiste „strzemię" pozwalało napij^ dążąc do sczepie. nać ją nogą, a te większe kołowrotkiem . . . .
ma się z nią i w walce abordażowej pokonania jej załogi. Zanim ze strony niemieckiej padła komenda: do ataku!, już na pokład krajery wdarli się marynarze i zbrojni kaprowie gdańscy. Zaskoczenie było zupełne. Na nic była zachęta dowódcy krajery, by kontynuować opór, bo nadchodzi w sukurs trzeci uzbrojony statek (balingera). Dowódca niemieckiej krajery, trafiony w głowę toporem rzuconym przez jednego z członków załogi gdańskiej barki, pod wpływem silnego uderzenia zatoczył się i wypadł za 96
OD PORAŻEK DO ZWYCIE_STW
burtę. I w tym wypadku utrata dowódcy skłoniła Niemców do zaprzestania walki i poddania się. Zbliżająca się na miejsce potyczki trzecia jednostka przeciwnika — balingera krzyżacka, została powitana ostrzałem z kusz i hakownic załogi gdańskiej barki i nie przyjęła walki, salwując się ucieczką. Jej dowódca sądził, że poturbowana w walce barka gdańska nie zdoła go dogonić. Przeliczył się. Determinacja Lubbelowa była zupełna. Postanowił gonić balingerę krzyżacką do skutku i ją także zdobyć. I tak się stało. Barka mimo doznanych uszkodzeń była na tyle sprawna, że już po niedługim czasie zaczęła dochodzić krzyżacką balingerę. Osadzeni na dziobie barki strzelcy: kusznicy i obsługujący hakownice oraz piszczele, czekali w napięciu na moment, gdy odległość pomiędzy nimi a ściganym zmaleje na tyle, by ich strzały dosięgły uciekającego. Gdy wreszcie to nastąpiło, zasypali balingerę krzyżacką gradem strzał. Padli zabici i ranni knechtowie krzyżaccy. Dowódca balingery doszedł do wniosku, że nie ma żadnych szans w walce abordażowej, toteż kazał opuścić żagiel, wciągnąć wiosła i bez dalszego oporu poddał swój uzbrojony statek w niewolę. Tym samym Lubbelow zdobył trzy uzbrojone statki krzyżackie. Do niewoli dostało się około 100 zaciężnych królewieckich, także znakomici mieszczanie Królewca, rycerze oraz ich giermkowie wraz z szeregowymi knechtami. Dzielny kapitan kaperski Lubbelow mógł czuć ogromną satysfakcję, bo przecież w pojedynkę zdołał pokonać trzy jednostki wroga. Zajął je i jako pryzy doprowadził do Gdańska, zwiększając liczebność gdańskiej flotylli kaperskiej. Liczyły się zresztą nie tylko zdobyczne jednostki, lecz ewentualny nabytek w postaci członków załóg. Nie wszyscy bowiem z nich zostali przez Krzyżaków dobrowolnie zaciągnięci do ich flotylli. Jako fachowcy w sprawach żeglugi mogli więc uzupełnić stan osobowy gdańskiej flotylli kaperskiej. Wśród członków załóg byli także zwyczajni najemnicy — korsarze, dla których obojętne było, jakiemu panu służą, byleby mieli udział w zdobyczach. Na wziętych 97
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
do niewoli ponad 100 knechtów krzyżackich raczej nie liczono. I słusznie. Wychowani przez zakon w nienawiści i pogardzie dla rodzimej ludności Prus, Inflant oraz Pomorza, nie mogli stanowić ewentualnych rezerw dla flotylli Związku Pruskiego. W potyczce pod Bornholmem poległo ich około dwudziestu. Tymczasem flotylle Związku Pruskiego — Gdańska, Elbląga, Fromborka i Braniewa — rosły w siłę nie tylko dzięki wzrostowi liczby jednostek, lecz także coraz lepszej organizacji i wyszkoleniu załóg oraz zbrojnych. W latach 1458-1460 tylko gdańscy kaprowie doprowadzili 45 zdobycznych pryzów (chociaż nie wszystkie z nich można było dostosować do walki). Były to lata przełomowe. Zwiększona liczba gdańskich okrętów kaperskich, udoskonalona organizacja i taktyka walki pozwoliły na tyle rozszerzyć ich działanie, że okręty mogły objąć swym zasięgiem także zachodnie wody przybrzeża południowego Bałtyku. Do tej pory portowe miasta związku hanzeatyckiego — Roztoka (Rozstock), Strzałów (Stralsund), Lubeka (Lubek) — prawie bezkarnie wspomagały zakon krzyżacki (ta ostatnia w mniejszym wymiarze, gdy chodzi o zaopatrzenie militarne, bardziej towarowe). Ich statki z kontrabandą dla sojusznika bądź adresata towarów grupowały się w konwoje na redach tych portów, by następnie w miarę bezpiecznie podążać do Kłajpedy bądź Królewca. Niespodziewanie pojawiały się na tych wodach gdańskie okręty kaperskie, atakując statki kupców niemieckich, zanim zdołały ugrupować się w konwój, a nawet w ich portach. Szczególną aktywność wykazywali gdańscy kaprowie pod dowództwem kapitanów: Henryka Popielą, Klausa Klocknera, znanego już nam wcześniej Hansa Bornholma i wielu innych, którzy szli w ich ślady. Hanza, potężny związek niemieckich miast kupieckich, zagrożona akcją kaprów gdańskich w czerpaniu niebagatelnych dochodów z nielegalnego handlu i dostaw zaopatrzenia dla zakonu krzyżackiego, postanowiła wystawić własny oręż 98
OD PORAŻEK DO ZWYCIĘSTW
zbrojny na morzu w postaci statków czy też „okrętów pokoju". Ich zadaniem było chronić statki handlowe przed atakiem ze strony kaprów gdańskich, a także samodzielnych piratów, czy wreszcie (o dziwo) pierwszych krzyżackich okrętów kaperskich, które widocznie swoim zachowaniem nie utrwalały wolności i żeglugi na morzu.
Ówczesna artyleria okrętowa: 1. bombarda, 2. moździerz, 3. peterara (prawzór późniejszej serpentyny)
Pod nazwą „statek pokoju" kryła się w gruncie rzeczy jednostka kaperska bądź wręcz korsarska, obsadzona przez najemników bardzo różnego autoramentu, z korsarzami włącznie. Zaokrętowani na nią zbrojni niemieccy wspomagani byli ówczesnymi urządzeniami strzelniczymi w postaci bombard, moździerzy i hakownic. Były to zatem bardzo silne i groźne jednostki (kogi, holki i krajery), którym przeciwstawiono działalność kaprów gdańskich, ale nie tylko ich, jak się później okazało. Statki niemieckich miast kupieckich, zdążające do portów krzyżackich, chociaż już wcześniej obierały bezpieczniejszą trasę wiodącą bliżej brzegów Szwecji, Bornholmu i Gotlandii, nadal musiały się liczyć z nagłym atakiem kaprów gdańskich. 99
EUGENIUSZ
KOCZOROWSK1
„Okręty pokoju" miały chronić żeglugę także na najbardziej oddalonych akwenach. Ich skuteczności i znaczenia nie można było lekceważyć, o czym na własnej skórze przekonali się kaprowie krzyżaccy i gdańscy. W 1460 r. „okręty pokoju" ujęły gdański okręt kaperski (sznikę) pod dowództwem kapitana Mateusza Schultego. Zarzucono mu piractwo w związku z zatrzymaniem przez niego statku lubeckiego. Doprowadzono okręt do Lubeki, gdzie kapitana oraz pozostałych członków załogi poddano torturom, by następnie publicznie ściąć im głowy toporem lub ich powiesić, traktując kaprów jako zwykłych rozbójników morskich. Patrycjat Lubeki zapewne próbował utrzymać prestiż Hanzy na Bałtyku, przeciwstawiając się wszelakiemu naruszaniu wolności żeglugi. Incydent ten nie przeraził załóg gdańskich okrętów kaperskich, wręcz odwrotnie. Jeszcze bardziej wzmógł determinację, z jaką walczyli przeciwko zakonowi krzyżackiemu i jego sojusznikom w każdym zakątku Morza Bałtyckiego. Dotyczyło to także wybrzeży: Rozewia, Helu i Cieśniny Bałgijskiej. Wspomagali ich w tym względzie kaprowie elbląscy i braniewscy bądź fromborscy. Pomimo obecności hanzeatyckich „okrętów pokoju", kapitanowie statków niemieckich, krzyżackich i ich sojuszników nie mogli się czuć bezpieczni, żeglując na Bałtyku. W każdej chwili z zaskoczenia o zmierzchu, nocą i świtem mogli oczekiwać ataku kaprów Związku Pruskiego, których bitność doceniali. Ciągłe zatargi Gdańska i pośrednio króla Polski z Lubeką oraz armatorami holenderskimi, dotyczące ataków kaprów gdańskich na ich niekiedy neutralne statki, rada gdańska tylko częściowo ograniczyła. Pozostawiła zaś nadal otwartą sprawę zwalczania dostaw posiłków i zaopatrzenia dla zakonu. Sytuacja owa wymusiła na zakonie krzyżackim, o czym już wiemy, wystawienie własnej flotylli kaperskiej, której zadaniem było chronić szlaki żeglugowe i przeciwstawiać się akcjom kaperskim Związku Pruskiego. Nie na wiele się to jednak zdało. Najemnicy krzyżaccy żądni finansowego zadośćuczynienia, 100
OD PORAŻEK DO ZWYCIĘSTW
dbający bardziej o całość swych głów, dość biernie uczestniczyli w akcjach bitewnych przeciwko kaprom gdańskim, zadowalając się głównie zdobyciem statku handlowego, co spotykało się z ripostą ze strony „okrętów pokoju". Tak więc zakon krzyżacki osiągając dość spektakularne zwycięstwa na lądzie, w zmaganiach ze Związkiem Pruskim i Polską nie potrafił uzyskać tej przewagi na morzu ani na wodach śródlądowych Zalewu Wiślanego i Wisły. Załogi niewielkich jednostek wodnych stanów pruskich ponowiły nie do końca skuteczne zapalowanie Cieśniny Bałgijskiej i pustoszyły osady i zamki krzyżackie u brzegów Inflant oraz w ujściu Pregoły. Małe jednostki pływające Elbląga, Braniewa i Gdańska ponowiły też działania zaczepne na wodach Zalewu Wiślanego w okolicach Bałgi. Dodać trzeba, że jednocześnie stany pruskie wprowadziły zasadę, aby łodzie transportowe, a częściowo też rybackie, były grupowane w konwoje, którym jako ochrona towarzyszyły szybkie jednostki — szniki, mogące dać odpór ewentualnym atakom jednostek krzyżackich. System ten, coraz bardziej doskonalony, przeniósł się również na Wisłę, by zapewnić w miarę bezpieczny spław płodów leśnych i rolnych z Korony do Gdańska. Wykup z rąk krzyżackich przez Polskę Tczewa (1457 r.) osłabił niejako ośrodki krzyżackie blokujące żeglugę na Wiśle. Pozostał jednak Gniew, ważna twierdza krzyżacka, mogąca skutecznie paraliżować żeglugę. Miał on znaczenie dla komunikowania się zakonu krzyżackiego z Rzeszą Niemiecką. Był także niezwykle ważny jako łącznik między Prusami właściwymi i Nową Marchią a Pomorzem Gdańskim. Tymczasem kaperskie jednostki stanów pruskich uczestniczyły w działaniach wspomagających oblężenie Malborka. Miasto ostatecznie skapitulowało w 1460 r. i wraz z zamkiem wykupionym przez króla polskiego 6 czerwca 1457 r. z czasem stanowiło ważną bazę wypadową dla wojsk polskich w działaniach przeciwko zakonowi. Spłacenie zaciężnych niemieckich i czeskich przez króla Kazimierza Jagiellończyka przy wykupie 101
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
zamku malborskiego coraz bardziej utrwalało władztwo polskie na tych ziemiach, których stany rycerski, mieszczański i chłopski dążyły ze wszech miar do trwałego połączenia się z Macierzą. Dodajmy, że za cenę uzyskania określonych przywilejów, które odebrał im zakon krzyżacki. Silnym ośrodkiem krzyżackim, mogącym nie tylko paraliżować żeglugę na Wiśle, lecz stanowić kluczowy bastion dla działań krzyżackich na lądzie, pozostawał Gniew. Jakkolwiek w 1462 r. szala zwycięstwa w Prusach i na Pomorzu coraz bardziej przechylała się na stronę polską, obecność bardzo silnego garnizonu krzyżackiego na zamku i w mieście Gniew powodowała ciągłe zagrożenie. Nic zatem dziwnego, że atak strony polskiej skierowany był właśnie na ten ośrodek — ostoję totalnej ongiś władzy zakonu krzyżackiego na tych ziemiach. Jednocześnie Jirzyżacy, zdając sobie sprawę z roli, jaką odgrywał Gniew, starali się utrzymać go we władaniu za wszelka cenę. Tak więc Gniew miał się stać w najbliższej przyszłości decydującym miejscem starcia wojsk królewskich, wspieranych przez zbrojnych stanów pruskich, z siłami lądowymi oraz wodnymi zakonu krzyżackiego. Gniew miał też wreszcie stać się główną przyczyną starcia połączonych flotyll kaperskich Gdańska i Elbląga z flotyllą kaperską zakonu krzyżackiego w bitwie na Zalewie Wiślanym, w pobliżu Elbląga. Zanim zapoznamy się z jej przebiegiem, przypatrzmy się zdarzeniom, które ją bezpośrednio poprzedziły.
SYTUACJA PRZED BITWĄ
uż od lata 1455 r. krzyżacka załoga Gniewa, chociaż wówczas jeszcze niezbyt liczna, dawała się we znaki stronie polskiej. Było tak głównie dlatego, że starosta generalny Pomorza, Piotr z Szamotuł, zaangażowany był ze swymi oddziałami zbrojnymi w Gdańsku bądź na Żuławach, pozostawiając w części Pomorza niewielkie garnizony w Swieciu, Tucholi i Człuchowie. Sytuacja taka pozwalała zaciężnym krzyżackim bezkarnie dokonywać wypadów, jak chociażby na pobliskie Świecie, dla zdobycia pieniędzy i żywności. Podobne napady krzyżackie podejmowane były na Wiśle, celem zdobycia łupów w postaci spławianych Wisłą towarów bądź uzyskania niebagatelnych kwot pieniężnych z tytułu wykupienia glejtów przez retmanów i szyprów. Wykupienie Tczewa przez stronę polską w maju 1457 r. umniejszyło zagrożenie swobody żeglugi na Wiśle, ale nie na tyle, aby komięgi, tratwy, kozy i galary, kierujące się ku Gdańskowi, mogły czuć się bezpieczne. Nadal pozostawała groźna zapora w postaci Gniewa, zmuszająca kupców spławiających towary, zwłaszcza z Torunia do Gdańska, by najmowali ochronę, a pojazdy formowali w konwoje. Załogi uzbrojonych sznik i batów, chroniących pojazdy wodne na przejściu dolnej Wisły, opłacane były przez samych kupców Pomorza lub Prus. Niekiedy wchodzili oni, niestety, w nieformalne układy z Krzyżakami, sprzedając im część towarów, a nawet darując jako swoistą łapówkę, aby tylko dostarczyć większość spławianych towarów do Gdańska. Sytuacja taka zagrażała nie tylko interesom kupiectwa, ale także narażała dostawy zaopatrzeniowe dla w ojsk polskich w Prusach i na Pomorzu. Sprzęgły się zatem
J
103
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
królewski zamysł pokonania zakonu krzyżackiego z bardziej przyziemnymi, choć zrozumiałymi interesami kupców pruskich i pomorskich. Gniew, stanowiący ostoję krzyżackiego władztwa, należało unieszkodliwić. Podobnie zresztą jak i Chojnice. Szczupłość sił królewskich nie pozwalała jednocześnie zaatakować tych dwóch ośrodków krzyżactwa. Należało zatem dokonać wyboru. Wybrano Gniew, którego basteja i łodzie zagradzające nurt Wisły mogły w ostateczności całkowicie zablokować żeglugę. Z takiego zagrożenia, mającego znaczenie już nie operacyjne, ale wręcz strategiczne dla działań w wojnie trzynastoletniej, zdali sobie sprawę nie tylko król i jego otoczenie, ale także przedstawiciele stanów pruskich. Postanowiono więc wspólnymi siłami oblegać i zdobyć gniewską twierdzę krzyżacką. Tak więc koronne oddziały szlachty wielkopolskiej już w drugiej połowie lipca 1457 r. otrzymały rozkaz udania się pod Gniew, aby wraz z oddziałami zbrojnych stanów pruskich podjąć jego oblężenie. Kazimierz Jagiellończyk z gubernatorem Bażyńskim zdecydowali o wyborze celu. Należało zatem skupić wszystkie dostępne siły, łącznie ze stanowymi, aby ten cel osiągnąć. W praktyce okazało się jednak, że współdziałanie sojuszników w osiągnięciu tego celu napotykało wiele trudności. Brak było scentralizowanego dowodzenia, chociaż to Kazimierz Jagiellończyk był tytularnie głównodowodzącym tej akcji, a wykonawcami byli wspomniani królewscy z Wielkopolski, zaciężni królewscy z Pruszcza pod dowództwem Piotra Dunina, zaciężni z Gdańska oraz wyekspediowana z tego portu grupa uzbrojonych łodzi, którym postawiono zadanie zniszczenia krzyżackich bastei oraz uzbrojonych łodzi, blokujących nurt Wisły. Wydawało się, że takie skupienie sił lądowych oraz wodnych zmusi Gniew do kapitulacji. Rozpoczęte 30 lipca oblężenie Gniewa przy użyciu tak wielu sił strony polskiej wydało się w miarę łatwym zadaniem. Ale tylko pozornie. Brak ciągłego przekazu informacji pomiędzy współdziałającymi zgrupowaniami oddziałów lądowych oraz wodnych, a nade wszystko 104
SYTUACJA PRZED BITWĄ,
brak informacji o przeciwniku powodowały, że działania oblężnicze od samego początku prowadzono dość chaotycznie. Dopiero po pewnym czasie strona polska dowiedziała się, że w okresie przygotowań do podjęcia ścisłej blokady oblężenia Gniewa jego garnizon został znacznie wzmocniony posiłkami nadchodzącymi głównie z Niemiec. Podejście sił królewskich pod miasto Gniew uzmysłowiło im, jakiego wysiłku i jakich machin oblężniczych trzeba by użyć, aby pokonać obronne mury miasta, a zwłaszcza fortyfikacje samego zamku. Jeżeli jednostki wodne wydzielone przez Gdańsk do blokady Gniewa, którymi dowodził prężny rajca Maciej Kolmener, z łatwością mogły uporać się z blokującymi nurt Wisły łodziami krzyżackimi, a nawet unicestwić basteje, aby zapobiec odsieczy krzyżackiej od strony Wisły, to zupełnie inaczej wyglądało oblężenie Gniewa od strony lądu. Piechotne wojska lądowe nie miały wielkich szans zdobycia Gniewu szturmem, chociaż podejmowano je wielokrotnie. Brakowało w tych szturmach stosownych machin Pawężnik chroni ogromną tarczą kusznika oblężniczych, a może nie potrafiono ich użyć. Gdańsk takie produkował, jak też wiele innych podobnych, zwłaszcza bardzo pożytecznych w walce wozów taborowych. Trudno zatem dziś, nie dysponując konkretnymi przekazami, odnieść się do sytuacji, gdy działania obu zwalczających się stron zaczęły przypominać wojnę pozycyjną. 105
EUGENIUSZ KOCZOROWSKI
Nie pomogły też nadeszłe z Malborka pododdziały zaciężnych, które podporządkowano buławie hetmańskiej Piotra Dunina, a także zbrojnych z Tczewa i Torunia, którzy przybyli pod Gniew łodziami. Dowództwo sił polskich (w tym pospolitego ruszenia szlachty wielkopolskiej) było podporządkowane Piotrowi Duninowi. Wydzieleni zaś do oblegania Gniewa Prandota Lubieszowski, starosta tczewski, oraz Oldrzych Czerwonka z Malborka nie radzili sobie z taktyką walk oblężniczych i nie znali tego rodzaju walki. W rezultacie najpierw blokada, a następnie obleganie Gniewa nie mogło przynieść pożądanego rezultatu. Niekiedy informacje na temat przeciwnika zbierane przez rybaków lub chłopów, których osiedla mieściły się w pobliżu traktów wodnych teatru działań, były ważne dla prowadzenia walki. W przypadku Gniewa owa szpiegomania nie sprawdziła się aż na tyle. Strona polska oblegająca miasto i zamek Gniew nie miała pojęcia o wewnętrznych waśniach wśród członków garnizonu, które wybuchły z powodu niewypłacenia żołdu krzyżackim zaciężnym. Grozili oni, że w razie niewypełnienia zobowiązań poddadzą zamek i miasto stronie polskiej. Nie wiedziano też, że załogę Gniewa dręczą najróżniejsze choroby, wręcz epidemiczne, które powodowały obniżenie morale oraz utratę kondycji fizycznej i psychicznej. Takich słabości strona broniąca się nigdy nie objawiała ani nie demonstrowała, wręcz przeciwnie. Obrońcy obleganych twierdz głodując, potrafili wyrzucić za mury połcie mięsa, aby tylko utrzymać przeciwnika w przekonaniu, że mają go tak dużo. Brak prowiantu, a zatem także głód, dotknął też obrońców Gniewa. Co prawda, podczas oblegania Gniewa obrońcy nie demonstrowali, że mają nadmiar zapasów, ale też nic nie wskazywało na to, że załoga przeżywa kryzys. A przecież przeciek na ten temat mógł stać się bodźcem do wzmożenia działań oblężniczych. Tymczasem nic takiego się nie stało. Trwające już ponad półtora miesiąca oblężenie Gniewa nie dawało żadnego rezultatu. Z powodu braku efektów oblężenia, część sił lądowych pospolitego ruszenia 106
SYTUACJA PRZED BITWĄ.
szlachty wielkopolskiej odstąpiła od zadań oblężniczych. Także sj}y wodne Gdańska, nie widząc perspektywy dalszego działania, wycofały się w pobliże portu. Chociaż oblężenia Gniewa całkowicie nie zwinięto, to jednak zaistniała sytuacja mogła cieszyć dowódcę załogi krzyżackiej Fryca Rawenecka oraz wspomagającego go komtura Ulryka von Isenhofena. Zgoła odwrotnie zareagował Kazimierz Jagiellończyk. Zagniewany takim obrotem sprawy nakazał wszcząć śledztwo i ukarać samowolnych decydentów. Wprawdzie król Polski i jego najbliższe otoczenie niezupełnie zdawali sobie sprawę, że skupienie wszystkich sił na Pomorzu i w Prusach dla zdobycia Gniewa uniemożliwi odparcie ewentualnego ataku krzyżackiego na Malbork i Gdańsk, to jednak brak subordynacji i swoisty defetyzm należało ukrócić. Mimo że Krzyżacy utworzyli bardzo szczelny kordon zapobiegający przeciekowi informacji na temat ich możliwości do walki i przygotowania odsieczy dla Gniewa, to jednak szpiedzy, najczęściej rybacy i chłopi, działali na dwie strony. Z jednej szpiegowali za sowitą zapłatę, a z drugiej, kierowani regionalnym patriotyzmem, przekazywali strzępy informacji o ruchach lądowych wojsk krzyżackich, i o tym iż wielki mistrz gromadzi pod Królewcem dużą liczbę pojazdów wodnych i zbrojnych, którzy mają być na te pojazdy załadowani, jako odsiecz dla Gniewa. Z informacji wynikało, że okrętowani będą nie tylko zbrojni, skoro wśród gromadzonych pojazdów znajdowało się wiele galer i innych jednostek transportujących głównie zaopatrzenie. Jednocześnie wielki mistrz, kierując się ku obleganemu Gniewowi, zamierzał ogołocić po drodze Żuławy (był to przecież okres żniw), by zdobyte ziarno oraz paszę dla koni dostarczyć do głodującego garnizonu oraz mieszkańców Gniewa. Wielki mistrz Ludwik von Erlichshausen zdawał sobie doskonale sprawę z wagi utraty Gniewa i jaki miałoby to Wpływ na dalszy przebieg wojny z Polską w Prusach i na Pomorzu. Czynił zatem wszystko, aczkolwiek pospiesznie 107
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
i z pewnymi błędami, aby zdążyć uwolnić Gniew z obręczy sił polskich, które znowu wzmocnione coraz bardziej zaciskały oblężenie. Po trwającym krótko rozejmie z Krzyżakami, pozwalającym obu stronom przebazować swoje siły oraz je wzmocnić, od 13 stycznia 1459 r. podjęto na nowo działania wojenne, także pod Gniewem. Rajcy gdańscy zdali sobie sprawę, że muszą jeszcze bardziej zwiększyć wysiłek w walce z zakonem, wspierając króla Polski i jego oddziały zbrojne. W tej sytuacji patrycjat gdański, zawsze dość oszczędny, gdy chodziło 0 wyłożenie określonych kwot pieniężnych na działania zbrojne, tym razem szeroko otwarł swoje szkatuły. Tak jak nigdy później interesy miast portowych Prus i Pomorza sprzęgły się z interesem Polski. Ochoczo zatem słano posiłki lądowe oraz wodne pod komendę Piotra Dunina z Prawkowic (burgrabiego krakowskiego, podkomendnego sandomierskiego), hetmana królewskich wojsk zaciężnych. Wobec jego nieobecności powodowanej koniecznością przebywania u boku króla w Krakowie, zastępował go Tomiec z Młodkowa. Dowództwo gdańskich pododdziałów spoczywało, tak jak wcześniej, w rękach rajcy Jana von Herfordena. Gniew musiał paść, nawet jeżeli miałby być wzięty głodem. Załodze zamku 1 mieszkańcom Gniewa pozostawało więc jedynie czekać na odsiecz. A przecież nie tylko siły wodne oraz lądowe, jakie planował przyprowadzić wielki mistrz w ramach odsieczy z Królewca, miały uczestniczyć w zniesieniu oblężenia Gniewa. Miało jeszcze do nich dołączyć zgrupowanie wojsk krzyżackich pod dowództwem zaciężnego Bernarda Szymborskiego oraz komtura elbląskiego Henryka Reuss Plauena. Miały one razem ruszyć pod Gniew, a w razie sukcesu pokusić się także o zdobycie Gdańska i Malborka. Trudnym zadaniem dla wielkiego mistrza było wybranie optymalnej trasy przejścia odsieczy dla Gniewa. Mógł wybrać trasę przez Nogat, ryzykując kontruderzenie elblążan, bądź Leniwką, co wymagało wejścia na morze, czy też wreszcie Szkarpawą, 108
SYTUACJA PRZED BITWA
czyli Wisłą elbląską. Ostatecznie wybrał tę ostatnią, która wydawała się najbezpieczniejsza. Jak z tego wynika, Krzyżacy bardzo starannie przygotowywali się do ostatecznego rozstrzygnięcia, zwłaszcza gdy chodzi o zlikwidowanie oblężenia. Gdyby mieli wygrać, cały wysiłek finansowy strony polskiej, włącznie z wykupieniem zamku malborskiego, a także wydatki związane z oblężeniem Gniewa poszłyby na marne. Późno, ale lepiej późno niż wcale, zdali sobie z tego sprawę rajcowie gdańscy, prosząc króla, aby przysłał dodatkowe posiłki dla wzmocnienia działań ofensywnych wobec zakonu, podjętych wspólnymi siłami Gdańska, Elbląga, Tczewa i Torunia. Król spełnił ich prośbę, wzmacniając garnizony miast pruskich i pomorskich oddziałami wojsk koronnych, nakłaniając zarazem rady tych miast, by same podobnie jak Gdańsk zwiększyły wysiłek militarny na rzecz pokonania wojsk krzyżackich. Dotyczyło to głównie działań mających na celu ukrócenie samowoli wojsk krzyżackich pod dowództwem Bernarda Szymborskiego, które mając bazę w Chełmie panoszyły się na Powiślu. Bernard Szymborski, jeszcze do niedawna zaciężny krzyżacki rodem z Czech, który zajmował się rekrutacją współziomków do działań bitewnych na terenie Prus, niedługo stał się najwybitniejszym dowódcą na usługach krzyżackich, z którym musiały się liczyć oddziały wojsk polskich działających na terenach Pras i Pomorza. To jemu oraz komturowi Plauenowi powierzono znaczny korpus wojsk krzyżackich w liczbie 2000 zbrojnych, który w połowie września w pobliżu Kiezmarka miał się połączyć z wodną odsieczą dla Gniewa prowadzoną przez wielkiego mistrza. Wcześniej jako miejsce koncentracji krzyżackich sił lądowych wyznaczono Stargard Gdański (12 września). Gromadzono tam siły z Chełma, Pucka, Lęborka, Kiszewy oraz Chojnic, by wreszcie na miejsce zbiórki skierować około 2000 drabantów (pieszych) oraz konnych. Omijając Gniew, korpus krzyżacki dotarł do wsi Czatkowy nad Leniwką, by tam rozbić obóz i oczekiwać na przybycie odsieczy z Królewca. Marszruta 109
EUGENIUSZ
KOCZOROWSK1
wojsk krzyżackich była bardzo uważnie śledzona przez szpiegów gdańskich, w tym najczęściej rybaków, toteż rajcy miasta wyjątkowo dobrze orientowali się co do miejsca ewentualnego spotkania krzyżackich sił lądowych z wodnymi. Wielki mistrz nie zwlekał. Czynił wszystko, aby naj spieszniej podążyć na odsiecz Gniewa i połączyć się z oczekującymi go wojskami lądowymi. Prócz zgromadzenia wielkiej jak na tamte czasy liczby 44 pojazdów wodnych (niektórych nie zdążył przygotować i musiał je zostawić), zdołał także zebrać pod swoją chorągiew 1500 zbrojnych, którymi zapełnił ładownie i pokłady jednostek pływających. Byli bardzo ścieśnieni, gdyż dla głodującej załogi Gniewa należało zabrać ze sobą także dużą ilość zaopatrzenia. Zbrojnych i zaopatrzenie należało zmieścić na 44 jednostkach wodnych, do których należały krajery, szniki, barki, galary i inne, w tym także duże łodzie rybackie. Nie ma żadnego historycznego przekazu, że w tej „małej armadzie" brały udział kogi lub holki. Wyruszająca na odsiecz Gniewa flotylla krzyżacka miała działać nie tylko na wodach tak wielkiej rzeki jaką jest Wisła, lecz także na jej płytszych odnogach, jak chociażby Wisła elbląska i Leniwka. Czy w składzie tej liczebnie „wielkiej" armady, a tak naprawdę „małej" co do wielkości uczestniczących jednostek, mogły być kogi lub holki? Raczej nie. Nie znamy też decyzji wielkiego mistrza zakonu, by sięgnął po takie właśnie jednostki, mając je wszak do dyspozycji, bo przecież orientował się doskonale, w jakich warunkach przyjdzie mu działać. O ile strona polska była niedokładnie informowana o sytuacji w Gniewie, o tyle przygotowania wielkiego mistrza do odsieczy Gniewa na tak wielką skalę nie dały się ukryć przed okiem obserwatorów i szpiegów. Szły zatem jeden po drugim meldunki informujące stronę polską o szczegółach przygotowywanej odsieczy. Należało zatem stronie polskiej spieszyć się, by zacieśnić oblężenie Gniewa. Podejmowano też nękające jego załogę szturmy. Nawet gdyby z powodu braku machin oblężniczych nie miały one przynieść ostatecznego efektu, to 110
SYTUACJA PRZED B/7WĄ
jednak miały na celu „zmiękczenie" załogi, a tym samym zapobieżenie jej wypadowi poza mury obronne w razie nadejścia odsieczy. Blokada Gniewa, nawet najbardziej ścisła, nie mogła dać natychmiastowego rezultatu. Załogę Gniewa można było wziąć głodem, ale wymagało to czasu? Tak więc decydujące starcie było nieuchronne i przygotowania do niego biegły jednocześnie po obu stronach. Niewiadome było tylko gdzie i kiedy do niego dojdzie. Wielki mistrz ponaglał, by kończyć załadunek zbrojnych i zaopatrzenia w Królewcu. Robotnicy portowi, wspomagani przez knechtów, uwijali się w pocie czoła, aby na swych grzbietach przenieść tak znaczną ilość ładunku, a przecież nie mógł być mały, skoro miał zaopatrzyć wygłodzony garnizon zamku Gniewa oraz mieszkańców oblężonego miasta. Ponaglani krótkimi, krzykliwymi komendami braci zakonnych, uwijali się niczym mrówki. Ważne było właściwe rozłożenie ładunków i odpowiednie ich zamocowanie. Wprawdzie planowana trasa odsieczy miała wieść nie morzem, ale wodami Zalewu Wiślanego, a potem rzekami, to jednak należało przewidzieć ewentualne załamanie się pogody, zwłaszcza na zalewie, gdzie o tej jesiennej porze występują silne wiatry i dotkliwe falowanie jego wód. Na koniec przyszła pora na zaokrętowanie zbrojnych knechtów i zaciężnych krzyżackich. Zapewne oczekiwała ich ogromna ciasnota, nie dla wszystkich znajdowano miejsce pod prowizorycznym zadaszeniem bądź półpokładami. Mimo zaopatrzenia prawie wszystkich jednostek w żagiel, podstawowym napędem pozostawały wiosła. Toteż wioślarze też musieli znaleźć dla siebie miejsce, chociażby tylko na burtach. W zapisie kronikarskim poza liczbą jednostek, o ich typach, ładowności i wreszcie wielkości nie zachowało się prawie nic. Pozostaje zatem tylko snuć domysły wspierane znajomością pojazdów wodnych tamtego okresu. Poruszanie się tej krzyżackiej armady poprzedzały informacje szpiegów i wywiadowców o tym, którędy nąjdogodniej 111
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
SYTUACJA PRZED BITWA,
płynąć bez narażania się na zasadzkę. Zadania informatorów podjęli się między innymi trzej rybacy inflanccy, jak się później okazało niezbyt chętnie tolerujący ucisk krzyżacki, toteż działali na dwa fronty. Gdy tylko dotarli pod Gniew, natychmiast przekazali informację dowództwu gdańskich jednostek wodnych dowodzonych przez gdańskiego rajcę Kolmenera o zbliżającej się odsieczy krzyżackiej. Okazały się one niezwykle cenne, gdyż pochodziły z pierwszej ręki, od informatorów krzyżackich. Dzięki tym informacjom można było przemieścić wodne siły Gdańska do miejsc (akwenów) mogących skutecznie zagrodzić drogę armadzie krzyżackiej oraz zapobiec jej połączeniu z krzyżackimi oddziałami Plauena i Szymborskiego. Głównie chodziło o niedopuszczenie połączonych sił odsieczy do Gniewa, a następnie o zapobieżenie ich udziałowi w możliwym ataku na Gdańsk i Malbork. Po wypłynięciu armady krzyżackiej na Zalew Wiślany, co nastąpiło przed 8 września 1463 r., zakonne jednostki mimo informacji wywiadowców i szpiegów poruszały się dość wolno i ostrożnie. Niejako po drodze należało na Żuławach uzupełnić zapasy żywności, a następnie płynąć Wisłą elbląską, czyli Szkarpawą, do Leniwki (Wisły gdańskiej), przy której w okolicach Kieżmarku znajdowało się wyznaczone miejsce zbiórki krzyżackich sił wodnych i lądowych. W tej sytuacji gdańskie jednostki wodne pod dowództwem nieocenionego rajcy Macieja Kolmenera opuściły wody Wisły pod Gniewem, pozostawiając tam jeszcze uzbrojone łodzie torunian i tczewian, aby wcześniej, w dogodnym miejscu napotkać zbliżająca się armadę z Królewca. Na miejsce spotkania Kolmener wybrał roztocze Leniwki oraz Szkarpawy. Z powodu wąskiego nurtu Szkarpawy flotylla (czy też „armada") nie mogła rozwinąć szyku do walki. Wystarczyło zatem zbudować stosowną zaporę na jej nurcie, by zapobiec dalszemu jej przemieszczaniu. Kolmener zgromadził zatem
pośpiesznie jednostki wodne w liczbie 10, jakimi dysponował. Były to w większości szniki, które dodatkowo uzbroił i zaokrętował na nie około 500 zaciężnych uzbrojonych w kusze i piszczele (niewykluczone, że jednostki te były uzbrojone także w hakownice bądź serpentyny). Co również ważne, miejsce tam znaleźli także znakomici kapitanowie kaperscy, tacy jak: Jakub Vochs i Wincenty Stolle. Dla zagrodzenia Szkarpawy zabrano też olbrzymi galer, na którym wzniesiono uzbrojone basteje. Zatopiono go w poprzek nurtu Szkarpawy koło Żuławek, palując zarazem jego końce aż do brzegów, co uniemożliwiało przedarcie się nawet najmniejszej jednostki. A za ową zaporą czekało 10 doskonale uzbrojonych sznik gdańskich. Zatopiony galar wystawał tyle ponad wodę, że na jego powierzchni usta-
112
Kusznik, łucznik, ale też pierwsze urzą-
dzenie strzelnicze — piszczel
w i o n O
k i l k a
Olbrzymich
koszy wypełnionych ziemią, dających doskonałą osłonę dla skupionych za nimi łuczników, kuszników i piszczelników, nie licząc pawężników i zaciężnych zbrojnych w piki i topory. Przyznać trzeba, że taka zapora mogła zniechęcić każdego śmiałka, który chciałby ją sforsować. Tak też zachował się wielki mistrz, gdy jego armada przemieszczając się w szyku torowym, to jest pojedynczym, czasem podwójnym szeregiem, jedne za drugimi, ostatecznie zatrzymała się przed wyrosłą na ich kursie zaporą. Krzyżacy 113
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
zatrzymali się przed nią w bezpiecznej odległości, by nie można było ich razić z zapory, i czekali przeszło dobę. Na co? Trudno oczywiście dociekać treści rozmów, jakie zapewne Ludwik von Erlichshausen toczył ze swymi komturami na temat, co czynić dalej. Ale jego pasywność wobec, bądź co bądź, nie aż tak wielkiej zapory, aby nie dała się pokonać, nie najlepsze wystawiła mu świadectwo jako dowodzącemu całością sił krzyżackich. Stanowiło to zresztą dobry prognostyk dla strony polskiej w przyszłej bitwie pod Elblągiem. Dysponując tak olbrzymią przewagą rycerzy i zakonnych, mógł desantować znaczny oddział zbrojnych, którzy z obu brzegów z łatwością mogli pokonać obrońców zapory i pozostające za nią gdańskie szniki. Wprawdzie gdańszczanie i zaciężni królewscy zgromadzeni na zaporze i przy niej mogli liczyć na nadejście pomocy ze strony rajców Elbląga oraz gubernatora królewskiego Jana Bażyńskiego, ale o tym wielki mistrz nie wiedział. Nie chcąc wdawać się w walkę, nakazał spalić pobliskie wioski i zarządził odwrót na Zalew Wiślany. Przypuszczał, że pożary mogą być zauważone przez zgrupowane wojska Plauena i Szymborskiego, dając znać, że wodna odsiecz nadeszła już z Królewca. Ale na takie rozumowanie było już za późno. Decyzja powrotu na Zalew Wiślany już zapadła. A przecież jednocześnie z próbą uzyskania kontaktu wielkiego mistrza z oddziałami Plauena i Szymborskiego, także zakonne wojska lądowe próbowały uzyskać informację oraz kontakt ze zbliżającą się do miejsca zbiórki armadą królewiecką. Wysłano dwa podjazdy do Kiezmarka i Gdańskiej Głowy, ale żadnych informacji o obecności w pobliżu flotylli krzyżackiej nie uzyskano. W tym czasie flotylla krzyżacka przemieszczała się już na Zalew Wiślany w pobliże Tujska. Jak z tego wynika, obieg informacji, mimo zwielokrotnienia liczby zwiadowców i szpiegów, był niedoskonały, powodując, jak się później okaże, tragiczne następstwa dla sił krzyżackich. Już to, że siły wodne i lądowe zakonu nie połączyły się pod Kieżmarkiem, przekreślało wykonanie odsieczy Gniewa oraz realizację dalszych planów
114
SYTUACJA PRZED BITWA.
przewidujących atak na Gdańsk i Malbork. Wprawdzie Plauen i Szymborski snuli plany, aby własnymi siłami zaatakować oblegających Gniew, ale były one nierealne, gdyż nie mieli jednostek wodnych niezbędnych do przemieszczenia własnych sił, także od strony Wisły. Zresztą zgrupowanie wojsk polskich pod twierdzą udaremniłoby ten zamiar. Tak więc połączone wojska Plauena i Szymborskiego wyczekiwały na lewym brzegu Wisły nie tyle już na nadejście wodnej odsieczy z Królewca (o tym, że nie nadejdzie, już wiedziano), ile raczej na to, jak potoczą się dalsze losy odsieczy pod komendą wielkiego mistrza. Tymczasem Ludwik, wyprowadziwszy swoją armadę najpierw pod Tujsk, zdecydował się przemieścić ją dalej, upatrując lepsze miejsce kotwiczenia na północ od Elbląga. I był to kolejny błąd wielkiego mistrza. Wiedział wprawdzie, że za jego armadą podążają jednostki gdańskie spod zapory, do których dołączyły jeszcze inne, ale jego niesprzemyślany manewr umożliwił swobodne wyjście jednostek kaperskich z Elbląga. Przyłączyły się one do wyległych na zalew w pościgu za flotyllą krzyżacką jednostek gdańskich. Łącznie było ich około 30, większych i mniejszych łodzi; wszystkie były uzbrojone i obsadzone królewskimi zaciężnymi, także z Gdańska, Pasłęka i Ornety. Wspomnieliśmy wcześniej o bardzo ważnym czynniku, dającym sukces jednej bądź drugiej stronie w wojnie trzynastoletniej, chodzi o współdziałanie jednostek wodnych z siłami lądowymi. Zwłaszcza było to ważne w tak topograficznie urozmaiconym rejonie, jakim jest delta Wisły i przylegający do niej Zalew Wiślany. Występowały na tym terenie liczne rzeczki, jeziora, w tym duże jezioro Drużno, stawy i topieliska, nie licząc oczywiście samej Wisły i jej odnóg oraz Zalewu Wiślanego z licznymi dopływami i zatoczkami. Tak poszatkowany trakcjami wodnymi obszar, wobec małej liczby wydolności dróg lądowych, a najczęściej ich braku, dawał duże możliwości wykorzystania pojazdów wodnych, mogących przewozić na swoich pokładach bądź w ładowniach nie tylko towary i zaopatrzenie dla wojsk, lecz przede wszystkim oddziały zbrojnych.
115
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
Tak więc z jednej strony ukształtowanie tego terenu miało swoje dobre strony, z drugiej jednak uniemożliwiało zachowanie ciągłego przekazywania informacji pomiędzy jednostkami wodnymi a oddziałami lądowymi. Informacje nie docierały na czas, mimo że wykorzystywano do ich przekazywania także rybaków. Brak informacji albo jej niedostatek tak jak ongiś, tak i dzisiaj, paraliżuje współdziałanie sił lądowych z wodnymi. Przykładem może być właśnie sytuacja Krzyżaków przed bitwą. To, że obie strony korzystały z usług szpiegów, nie stanowiło rewelacji. Informatorami nie były jednak specjalne wyszkolone siły, ale najczęściej rybacy i chłopi, którzy nie bardzo orientowali się w sytuacji, przekazując strzępy informacji, zresztą nie do końca sprawdzonych. Przekazywali je też na obie strony, zależnie od regionalnego patriotyzmu bądź wysokości kwoty, jaką za swoje usługi otrzymywali. W rezultacie, mając tak niekompletne informacje, zaciężni Szymborskiego i Plauena nie orientowali się w sytuacji, w jakiej znalazła się flotylla krzyżacka przybywająca na ich spotkanie. Palili więc przygodne wsie, dopuszczając się gwałtów. Z kolei wielki mistrz, będąc ze swą flotyllą blisko tych wydarzeń (być może nie dostrzegł łuny na wyznaczonym miejscu), sam palił wsie, by wskazać swoją obecność w pobliżu miejsca zbiórki. Spodziewał się nadejścia wojsk Plauena i Szymborskiego, lecz z kierunku Kiezmarka. Tak więc jedni i drudzy byli niewiele od siebie oddaleni i czekali na moment spotkania. Po dwóch dniach oczekiwania pierwszy nie wytrzymał tej presji wielki mistrz. Obawiając się, i słusznie, zasadzki i zaatakowania jego flotylli z lądu, wolał wycofać ją na otwartą przestrzeń, jaką był Zalew Wiślany. Wobec braku dokładnych informacji na temat pobytu wojsk Plauena i Szymborskiego, zdaniem wielkiego mistrza jedyną słuszną decyzją było wycofanie sił na Zalew Wiślany, by tam przeczekać, a po uzyskaniu szczegółowych danych co do miejsca ich pobytu, podjąć decyzję dotyczącą dalszych działań. Ale jakie to miały być działania, skoro Ludwika von 116
SYTUACJA PRZED BITWĄ_
Erichshausena przestraszyła zapora na Szkarpawie i ewentualny atak spoza wody i przybrzeżnych zarośli drabantów bądź nawet uzbrojonych rybaków. Trudno sobie wyobrazić, aby po raz wtóry wielki mistrz chciał ryzykować przeprawę na Wisłę. Zamierzając pozostać na wodach Zalewu Wiślanego, i to w pobliżu Elbląga, jak gdyby nie zdawał sobie sprawy bądź nie do końca przewidywał, że podążające za nim jednostki gdańskie w połączeniu z elbląskimi mogą zagrozić jego armadzie. Niemniej zarządził, aby jednostki krzyżackie skupiły się jak najbliżej brzegu, unikając gwałtownych wiatrów, które spychały je w głąb zatoki. Wiatr ma jednak to do siebie, że zmienia kierunki, czego wielki mistrz nie przewidział, gdy przyszło do bitwy. Skupione blisko brzegu Wysoczyzny Elbląskiej jednostki krzyżackie coraz bardziej przemieszczały się na północny wschód, by ostatecznie kotwiczyć na trawersie Suchacza. Najbliżej brzegu usytuowano płaskodenne galary i komięgi, mające najmniejsze zanurzenie. Na ich obrzeżu pozostawiono głównie jednostki żaglowe bądź żaglowo-wiosłowe, krajery, szniki i inne, mogące swobodnie manewrować i przyjąć ewentualny atak ze strony połączonych flotyll Gdańska i Elbląga. Spodziewano się ataku z kierunku Elbląga, toteż na tym kierunku już wieczorem 14 września Krzyżacy ugrupowali swoje najsprawniejsze w żegludze i w boju jednostki. Silne szkwałowe wiatry, wiejące najczęściej z kierunków zachodnio-południowych, spychały jednostki krzyżackie ku brzegom zalewu, toteż nie bardzo radziły sobie z manewrowaniem. Przybojowa fala powodowała uszkodzenia płaskodennych pojazdów krzyżackich, które były wyrzucane wysoko, wyżej niż na otwartym zalewie, co czyniło spustoszenie na ich pokładach, zwłaszcza dokuczało załogom i zaokrętowanym zbrojnym. Rycerze i knechci zakonni już nie tę klasę i bitność sobą reprezentowali, co ongiś. W większości byli wśród nich zaciężni, którym nie tyle ideały zakonu, ile zdobycze i zysk wyznaczały miejsce wśród braci krzyżackich. Toteż nie byli bardzo pewni siebie, gdy przyszło im walczyć 117
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
w środowisku wodnym, zgoła im nie znanym. Warunki pogodowe i tak zwana choroba morska zmiękczały ich morale i chęć do walki. I to właśnie warunki pogodowe powodowały, że wielki mistrz coraz bardziej skupiał i ścieśniał szyki swojej armady. I tu rejestrujemy kolejny błąd Ludwika von Erlichshausena. Skupienie, a następnie ścieśnienie jednostek krzyżackich w pobliżu brzegu stanowiło śmiertelne zagrożenie dla ich dalszych losów. Historia bitew morskich dostarcza nam wiele przykładów, że grupowanie jednostek na przedporciu lub u wybrzeży zawsze kończyło się katastrofą. Nie mając swobody manewrów pod ogniem artylerii przeciwnika i stosowanych w tej sytuacji branderów (bezzałogowych statków przenoszących na swych pokładach ogień), nie miały żadnych szans obrony. I to był jeszcze jeden chyba najważniejszy błąd wielkiego mistrza, którym niejako uwieńczył serię swoich pomyłek podczas przygotowania i rozegrania bitwy pod Elblągiem. Nie tłumaczy takiego zachowania elementarny brak znajomości taktyki. Pozostawienie swobody żeglugi i manewrowania niektórym sznikom, oddzielonym od głównego zgrupowania, pozwoliło im zaatakować i abordażować barkę, na której znajdował się Jakub Vochs (już dowodzący zespołem jednostek, które wyszły z Elbląga), sznikę i trzy duże łodzie wiosłowe. Riposta była jednak natychmiastowa. Gdańszczanie zobaczywszy tarapaty, w jakie wpadł Vochs, natychmiast przybyli mu z pomocą, odbijając zagarnięte jednostki elbląskie. Ten incydent, czy raczej potyczka bitewna skłoniła wielkiego mistrza do ograniczenia działalności swoich sznik i jeszcze większego zacieśnienia szyków swojej armady, co spowodowało jej klęskę. Takie harce przedbitewne stosowano powszechnie w całej Europie, także w Polsce, ale wyłącznie na lądzie. Nie dziwmy się zatem, że wielki mistrz, nawykły bardziej do walk lądowych, zabronił dalszych wypadów swoich szybkich sznik. Z kolei Vochs także zrozumiał, że jako głównodowodzący flotyllą elbląską nie może się narażać na takie ryzykanckie 118
SYTUACJA PRZED BITWA.
Rycerze zakonni i knechci ustępowali pola polskim zbrojnym
rajdy. Dołączył zatem do swoich jednostek gotujących się wspólnie z flotyllą gdańską do zadania ostatecznego ciosu skupionej u wybrzeży flotylli krzyżackiej. Jeszcze przed bitwą doszło do nieprzewidywanej potyczki na Zalewie Wiślanym, na skutek pojawienia się na jego wodach trzech spóźnionych sznik krzyżackich, które chciały dołączyć do całości zespołu. Wobec ograniczenia przez wielkiego mistrza zakonu dalszych wypadów jego sznik bądź krajerów, a także ograniczenia swobody żeglugi dla jednostek elbląskich, jedynymi, które mogły się przeciwstawić spóźnionym, były swobodnie manewrujące żaglowe jednostki gdańskie. Ich atak i abordaż był skuteczny. Mimo prób ucieczki i halsowania, wobec niesprzyjającego kierunku wiatru, szniki krzyżackie musiały ulec przewadze jednostek gdańskich i poddać się do niewoli. Na co jeszcze, na jakie posiłki mógł zatem liczyć Ludwik von Erlichshausen? Na żadne, bo skoro nie udało się jego armadzie połączyć ani z wojskami Plauena i Szymborskiego, ani nawet z tak nieliczną eskadrą przybyłą z Królewca, mógł liczyć 119
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
wyłącznie na własne siły. Pewien był przewagi liczebnej nad jednostkami gdańsko-elbląskimi, z których strony mógł się spodziewać ewentualnego ataku. A przecież nie wziął pod uwagę, że przy tak wiejących wiatrach zachodnich bądź południowo-zachodnich, spychających jednostki jego armady coraz bliżej brzegu, to właśnie przeciwnik, czyli połączone flotylle — gdańska i elbląska, pozostające na nawietrznej, zyskują przewagę, mogąc zaatakować w dogodnym momencie. Dzieje bitew morskich, jak wspominaliśmy, dostarczają podobnych przykładów, gdy duża liczba okrętów skupionych blisko twierdzy lub na wodach przybrzeżnych albo na przedporciu, na skutek sprzyjającego wiatru była skutecznie atakowana przez kilka sprawnie manewrujących okrętów przeciwnika, lub przez użyte przez niego brandery. Korzystny kierunek wiatru pozwalał im zbliżyć się do stojących na kotwicach okrętów, wpłynąć pomiędzy nie i przenieść pożar na ich pokłady. Takiej ewentualności wielki mistrz zakonu i jego doradcy — komturowie, może dobrzy taktycy walk lądowych, ale nie morskich, nie przewidzieli. Z dogodnej sytuacji do ataku na jednostki krzyżackie zdawało sobie sprawę dowództwo połączonej flotylli gdańsko-elbląskiej w osobach tak wytrawnych kapitanów kaperskich, jak Wincenty Stolle i Jakub Vochs, dowodzący jednostkami elbląskimi oraz towarzyszący im rajca gdański Maciej Kolmener. Chociaż ten ostatni nie był kapitanem, to jednak doskonale orientował się co do istoty żeglugi. Jako mieszkaniec grodu portowego i radny wspomagał walczących swoimi wielce wyważonymi opiniami. Tym razem opinia Kolmenera była taka sama jak decyzja Jakuba Vochsa oraz Wincentego Stolle. Wspierały ich głosy rycerstwa polskiego i pruskiego, chociażby takiej znakomitości jak Maciej Tolka, dowódca garnizonu Pasłęki. Już wieczorem 14 września wymienieni dowódcy strony polskiej pod przewodnictwem Kolmenera przyjęli plan, by zaatakować skupioną u brzegu armadę krzyżacką ze wszystkich 120
SYTUACJA PRZED BITWĄ,
stron, szykiem czołowym półksiężyca, by żadna jednostka nie zdołała się wymknąć z okrążenia. Wykorzystując dogodną sytuację, należało jak najszybciej zaatakować flotyllę krzyżacką, zwłaszcza wobec bierności i pasywności jej dowództwa. Nocą z 14 na 15 września 1463 r. na wszystkich jednostkach flotylli gdańsko-elbląskiej, otaczających ścisłym pierścieniem skupione u wybrzeży jednostki krzyżackie, zarządzono pełną gotowość bojową. Nie czas było na spanie! Należało przygotować do walki broń osobistą, hakownice i piszczele, a ponadto dostateczną liczbę bełtów, zwłaszcza zapalających. Część łuczników także otrzymało rozkaz przygotowania strzał mogących przenieść ogień na pokłady jednostek krzyżackich. Któż zresztą mógł zasnąć tej nocy na pokładach jednostek strony polskiej, skoro rozpoczęcie ataku zaplanowano ze świtem następnego dnia. Przełożeni załóg marynarskich i pododdziałów zaokrętowanych zbrojnych czynili wszystko, by ich podkomendni wypadli w walce jak najlepiej. Nie szczędzono niekiedy bardzo ostrych upomnień, przyjmowanych ze zrozumieniem przez podwładnych. Szło bowiem o najwyższą stawkę. Rysowała się szansa pokonania nie tylko licznej armady krzyżackiej, lecz przede wszystkim silnego zgrupowania zbrojnych — 1500 knechtów i zaciężnych krzyżackich — którzy mogli swą siłą zagrozić zwycięstwu wojsk polskich w Prusach i na Pomorzu, a zwłaszcza uwolnić Gniew z oblężenia.
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
PRZEBIEG BITWY
uż nocą z 14 na 15 września półpierścień jednostek gdańsko-elbląskich zakolem otoczył zgrupowanie jednostek krzyżackich. Manewr ten starano się przeprowadzić w absolutnej ciszy, w czym zresztą pomagał szum silnego wiatru i sfalowanej powierzchni Zalewu Wiślanego. Na pewno mrok nocy i dodatkowy kamuflaż w postaci szumu wiatru i przelewających się fal były ważnymi czynnikami maskującymi przemieszczanie się jednostek gdańskich i elbląskich na wyznaczone pozycje. Z kolei pozycje te nie mogły być zbyt bliskie, aby nie dostrzegli ich nocni obserwatorzy krzyżaccy. Być może, warunki pogodowe nie sprzyjały obserwacjom. Zmęczeni falowaniem, zwłaszcza przybojowym, które ich nękało, Krzyżacy nie potrafili wyłowić z ciemności sylwetek przemieszczających się jednostek strony polskiej. Ostatnie już nie godziny, ale wręcz minuty, poprzedzające decydujące starcie, przebiegały w absolutnej ciszy. Dopiero gdy słońce wychynęło spoza widnokręgu, na jednostkach gdańskich i elbląskich padły komendy: „do ataku!".
J
Prawie jednocześnie podjęli je wszyscy dowodzący jednostkami gdańsko-elbląskimi. Wszystkie pojazdy wodne, jakimi dysponowały połączone flotylle Gdańska i Elbląga, ruszyły do boju. Szybkie szniki i krajery wyprzedziły barki, balingery, a nawet galary. Podniesiono żagle na tych jednostkach, które nimi dysponowały. Inne mogły posłużyć się tylko wiosłami. Tak więc, oprócz żagli w ruch poszły także wiosła, byleby szybciej osiągnąć burty zgromadzonych u brzegu jednostek krzyżackich. Już na dziobach atakujących jednostek rozpalono żelazne grzejniki, aby od ich ognia można było zapalać bełty do hakownic i dla łuczników, a także wieńce smołowe bądź inne tego rodzaju
122
123
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
pociski. Strzały i bełty były na ogół owinięte szmatami nasyconymi materiałem zapalającym. Wszczęcie pożaru na pokładzie przeciwnika było ważniejsze aniżeli jego ostrzelanie z prymitywnej wówczas „artylerii okrętowej", a nawet wałki wręcz rozgrywającej się przy zdobywaniu burty i pokładu przeciwnika. W bitwie pod Elblągiem zadziałały wszystkie wymienione czynniki: sprzyjający stronie polskiej kierunek wiatru, oparty na rozpoznaniu pogodowym plan zaatakowania Krzyżaków, wreszcie zaskoczenie ich nagłym atakiem, którego wbrew przewidywaniom wielkiego mistrza i jego doradców się nie spodziewali. Zaskoczenie tak jak wówczas, tak i dzisiaj odgrywa oczywiście ogromną rolę. A teraz należałoby zapytać, czy Ludwik von Erlichshausen rzeczywiście nie spodziewał się ataku ze strony polskiej? Zapewne się spodziewał, ale nie w tym czasie i nie w tych warunkach pogodowych, które dla niego, jego komturów i zaciężnych nie przystawały do tych, do których byli przyzwyczajeni na lądzie. Ważnym atutem strony polskiej było to, że załogi jednostek gdańskich oraz elbląskich tworzyli na ogół wypróbowani w żegludze i w walce kaprowie, którzy już na morzu zdobyli niezbędne kwalifikacje, by uczestniczyć w abordażach i walce wręcz, w razie opanowania okrętów przeciwnika. I to zapewne stanowiło o sukcesie strony polskiej. Nieliczne urządzenia strzelnicze w postaci bombard, peteranów i moździerzy zapewne wyrządziły jednostkom krzyżackim niewielką szkodę, mimo że w stłoczone jednostki krzyżackie można było trafić, nawet nie celując dokładnie. Celowano wprawdzie w maszty i żagle przeciwnika, by pozbawić go możliwości ruchu i manewru, a zwłaszcza możliwości ucieczki z miejsca walki. Cała ta strzelanina niewielki dawała skutek, jak i podobna riposta strony krzyżackiej. Nie tyko była spóźniona, ale tym bardziej mniej skuteczna, bo usadowiono ją na pokładach wciąż kołyszących się jednostek krzyżackich. Tylko przypadkiem wystrzeliwane pociski mogły trafić w zbliżające się jednostki połączonej flotylli gdańsko-elbląskiej. Bardziej skuteczne w tej fazie bitwy okazały się zapalające strzały z łuków i kusz oraz hakownic, których
124
PRZEBIEG BITWY
bełty bądź pociski z łatwością wszczynały pożar na pokładach zgrupowanych jednostek krzyżackich. Wzorem wypróbowanych już sposobów walki na akwenach wodnych jednostki strony polskiej parły wciąż do przodu, korzystając ze sprzyjającego wiatru, by wedrzeć się w szeregi stłoczonych pojazdów wodnych strony krzyżackiej. Niosły ogień, ale dążyły także do abordażu, dzięki któremu chciały opanować jak najwięcej jednostek bojowych i transportowych przeciwnika. Gromkie i przeraźliwe okrzyki atakujących dodatkowo paraliżowały wolę walki obrońców, którzy wskutek zaskoczenia nie bardzo wiedzieli co ze sobą zrobić. Krzyżowały się komendy komturów krzyżackich, którzy chcieli zapobiec ogólnemu chaosowi i panice, jakie wystąpiły wśród załóg ich jednostek, zwłaszcza gdy część z nich stanęła w płomieniach. Dosięgły je zapalające bełty oraz strzały z łuków, powodując liczne pożary, których nie można było ugasić namoczonymi skórami. Knechci i zaciężni krzyżaccy próbowali je wprawdzie nadal gasić, lecz do burt ich galer, barek, krajerów i sznik podchodziły jednostki strony polskiej, by je zdobyć w walce abordażowej. Należało zatem obsadzić przede wszystkim burty, by zapobiec wdarciu się na nie atakujących. Tymczasem pożary coraz bardziej się rozszerzały. Krzyżacy miotali się jak w ukropie. Co najpierw? Gasić liczne pożary, od których zajęły się już maszty i żagle, czy też dać odpór atakującym, zbrojnym w miecze, topory, piki i noże, których determinacja wróżyła jak najgorzej. Dramaturgii tej sceny dopełniały przeraźliwe wołania i krzyki rannych knechtów i marynarzy na jednostkach krzyżackich. Swobodnemu poruszaniu się obrońców na pokładach przeszkadzały ciała zabitych lub konających. Dymy pożarów przysłaniały im napastników, a co gorsza, wdzierały się do gardeł, powodując krztuszenie. Niektóre jednostki krzyżackie próbowały zejść z kotwic. Nie miały jednak możliwości jakiegokolwiek manewru, wbijały zatem swoje dzioby w burty sąsiadów, co jeszcze bardziej potęgowało chaos. Nie pomagały krzykliwe komendy komturów i braci zakonnych, a nawet płazowanie mieczami podkomendnych. Chaos i panika równie szybko
125
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
rozszerzały się, jak ognie pożarów. Nic zatem dziwnego, że podczas abordażowania najczęściej przeważali polscy rycerze i zaciężni miast pruskich. Rwali się wręcz do walki i nie trzeba było ich ponaglać. Wtórowali im zresztą marynarze i inni członkowie załóg jednostek polskich. Bito knechtów i zaciężnych krzyżackich tym, co popadło. W użyciu były nie tylko topory, obuchy, noże, ale także wiosła i bosaki. W ciżbie zakotwiczonych jednostek krzyżackich trudno było na wiosłach dopłynąć do ich burt. W miarę łatwo było sczepiać się z tymi, które znajdowały się na zewnątrz kotła. Krajery i szniki gdańskie zrzucały niepotrzebne już żagle, by na wiosłach dobić do burt przeciwnika. Padły komendy: „lewa (bądź prawa) burta, wiosła w górę, wiosła złóż!". Gdy dobito do burty, czekający już w pogotowiu bosakowi wyposażeni w specjalne haki umocowane na łańcuchach, zarzucali je na nadburcia bądź wanty galar, barek czy innych jednostek krzyżackich, trwale mocując je z polskimi. Do akcji wkraczali polscy zaciężni, spychając knechtów i zaciężnych krzyżackich do obrony. Można by bez końca opisywać ów tumult bitewny, kiedy to w pojedynkach sam na sam obok rycerstwa górą byli najczęściej kaszubscy rybacy bądź byli flisacy pańszczyźniani. Zaniechano te jednostki krzyżackie, które stanęły już w płomieniach. Gdańskie i wspomagające je elbląskie szniki oraz duże łodzie nie bacząc na tarasujące im dalszą drogę płomienie i kłęby dymu wdzierały się coraz głębiej w szyk obrony krzyżackiej goniąc i te, które podniósłszy kotwice, próbowały strandować, czyli osadzić się na przybrzeżnych mieliznach. Przewaga polskiej strony rosła z każdą godziną. W tej bezpardonowej walce abordażowej padało coraz więcej zabitych i rannych. Znacznie więcej było ich po stronie krzyżackiej, co powodowało, że bardzo wielu knechtów i zaciężnych, nie znajdując miejsca w opuszczonych na wodę batach i niewielkich łodziach, wpław próbowało ucieczki z miejsca walki, by tylko osiągnąć zbawczy brzeg. Wśród pierwszych uciekających znalazł się komtur bałgijski Siegfried Flach von Schwarzenberg, który, zapominając o rycerskim etosie, opuścił swój wielki galar z dwustuosobową załogą, by
126
PRZEBIEG BITWY
pięcioma łodziami dotrzeć do brzegu w pobliżu Tolkmicka i ujść niewoli. Była to gorsząca scena, której nie można było usprawiedliwić przed zaciężnymi i knechtami krzyżackimi ocalałymi z pogromu, ale już jako jeńcy strony polskiej. Wielki mistrz zakonu Ludwik von Erlichshausen, inicjujący ową wyprawę wielkim zapewne wysiłkiem organizacyjnym i finansowym, raptem podjął decyzję, aby opuścić miejsce walki. Niby szczur opuszczający tonący statek lub okręt, zdołał się wymknąć na jednostce, której typu nie znamy, kierując się ku Królewcowi, aby być jak najdalej od miejsca klęski. A przecież załogi jednostek krzyżackich jeszcze wciąż stawiały opór, jeszcze trwała bitwa. Ale jak długo miała jeszcze trwać, jak długo Krzyżacy mieli stawiać opór, skoro opuścił ich naczelny dowódca. Pomimo takiego zachowania się dowództwa krzyżackiego, które w ferworze walki mało kto dostrzegł, bitwa wciąż trwała. Po obu stronach walczący ginęli lub byli ranni, ale jednak wielekroć więcej po stronie krzyżackiej. Stopniowo przewaga strony polskiej przekształcała się w całkowity pogrom flotylli krzyżackiej. Na tle zadymionego widnokręgu jasno niczym świece paliły się lub dogasały wraki krzyżackich jednostek. Z niektórych skakali do wody knechci. Inne, w dobrej kondycji, jednostki krzyżackie zostały opanowane w abordażu przez zaciężnych polskich. Tymczasem pas wodny dzielący miejsce walki i brzeg coraz liczniej wypełniały głowy pokonanych. Mieli na sobie ciężkie zbroje, których nie zdążyli zrzucić. Czepiali się więc pływających desek, by tylko utrzymać się na powierzchni. Najczęściej szukali płycizn i łach, dających oparcie dla nóg. Dawno pozbyli się hełmów z przyłbicami, a ich strojne pióropusze pływały po powierzchni wód zalewu. Taki był koniec pokonanej potęgi krzyżackiej, która do bitwy wystawiła 44 jednostki pływające, z 1500 zbrojnych na pokładach! Gdyby bitwa rozegrała się na lądzie, zapewne przewaga liczebna knechtów i zaciężnych krzyżackich miałaby decydujące znaczenie. Tu zaś, w tej bitwie, stłoczeni na półpokładach jednostek rzecznych i śródlądowych, nie mogli się uszykować
127
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
do boju. Obce dla nich środowisko wodne nie dawało możliwości rozwinięcia szyku bitewnego do odparcia ataku. Wielu z nich „zmiękczyła" fala odbojowa, która wprawiała w kołysanie jednostki. W czasie abordażu, w walce wręcz, o uzyskaniu przewagi nie decydowało osobiste wyposażenie
Pogrom flotylli krzyżackiej. Komturów i knechtów ratuje zbawczy brzeg
zbrojne, często nawet przeszkadzało, lecz spryt i determinacja atakujących, którzy wielokrotnie sposobem pirackim bądź korsarskim zaskakiwali przeciwnika w ogromnej ciasnocie, w jakiej przyszło im walczyć. Komturzy, na początku bitwy jeszcze zagrzewający do walki, po załamaniu się oporu krzyżackiego sami dla zachowania życia uciekali ku zbawczemu brzegowi. Nie wszystkim jednak udało się uciec. Większość komturów i knechtów po poddaniu się rycerstwu polskiemu i zaciężnym, zostało powiązanych powrozami i rzuconych do ładowni zdobycznych jednostek, gdzie mieli 128
PRZEBIEG BITWY
czekać na zakończenie bitwy. Klęskę szczególnie przeżywali bracia zakonni, którym taki pogrom nie mieścił się w głowach. Niektóre jednostki krzyżackie, zwłaszcza szybkie krajery i szniki, których nie dosięgła walka abordażowa, próbowały, korzystając z zasłaniających ich dymów, uciec z pola walki, kierując się ku Królewcowi. Przeciwny wiatr wielce utrudniał manewrowanie. Nie pomogły nawet wiosła. Jednostki polskie, zwłaszcza te, które pozostały w odwodzie, korzystając z dogodnej pozycji po nawietrznej, z łatwością je doganiały i topiły bądź rozbrajały. W ten sposób klęska flotylli krzyżackiej miała osiągnąć apogeum. Niezwykłemu szczęściu to zawdzięczając, pojazd krzyżacki, na którego pokładzie znajdował się wielki mistrz zakonu Ludwik von Erlichshausen, jako jedyny zdołał wyrwać się z okrążenia i dotrzeć do Królewca. Bilans zwycięskiego zakończenia tej bitwy był dla strony polskiej bardzo korzystny. Nie tylko zdołano zniszczyć większość jednostek krzyżackich, a pozostałe zająć. Zdobyto też łupy w postaci broni, prochu i zaopatrzenia przeznaczonego dla Gniewa. Nie licząc zabitych i utopionych około 1000 knechtów oraz załogantów z jednostek krzyżackich, w ręce zwycięzców wpadło też około 600 jeńców, w tym komtur Meml Hans Hetzl. Nie wiadomo ilu z tych, którzy szczęśliwie dotarli do brzegu, uszło z życiem. Być może było ich około 300. Z pogromu ocalał, jak wiadomo, wielki mistrz i towarzyszący mu dworacy w liczbie około 280. Wprawdzie dowództwo lądowych sił krzyżackich szło z pomocą, wysyłając silny oddział zbrojny (300 drabantów) do miejsca walki, to jednak nie dotarł on do celu. Rozbiły go po drodze grupy powstańców chłopskich i rybaków kaszubskich, którzy zajęli się wychwytywaniem rozbitków krzyżackich chroniących się w nadbrzeżnych lasach. Nie mamy, niestety, ścisłego przekazu kronikarskiego, ilu Krzyżaków (braci zakonnych, knechtów i zaciężnych) zdołało się uratować z kontyngentu liczącego 1500 osób, zdążającego na odsiecz Gniewa. Nie zachowały się na ten temat konkretne dane. Można zatem 129
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
tylko przypuszczać, że jeżeli do brzegu dotarło ich 300, w walkach abordażowych zginęło około 800, to pozostali, w liczbie około 400, dostali się do niewoli. Nie mamy też danych co do liczby zabitych i rannych po stronie polskiej. Tak czy inaczej, rozgromienie krzyżackiej flotylli pod Elblągiem oraz zniszczenie bądź rozproszenie tak silnego zgrupowania wojsk krzyżackich musiało zaważyć na dalszym przebiegu zmagań polsko-krzyżackich na terenie Prus i Pomorza Gdańskiego. W konfrontacji stroną zwycięską okazały się siły polskie wraz ze związkowymi. Utracenie inicjatywy strategicznej zakonu, wobec klęski jaką poniósł w bitwie pod Elblągiem, gdzie stracił nie tylko zgromadzone z ogromnym wysiłkiem jednostki wodne, ale także zaokrętowanych na nich 1500 zbrojnych, spowodowało natychmiast konieczność przegrupowania wojsk krzyżackich Szymborskiego i Plauena. Zarówno Szymborski, jak i Plauen nie chcieli powtórzyć błędu wielkiego mistrza i zbyt późno wycofać swoje siły z utraconej pozycji. Jedynym wyjściem pozostał dla nich zatem natychmiastowy odwrót. Wycofując się, podpalali i rabowali wsie, nawet stoczyli potyczkę z załogą Tczewa, który znajdował się na trasie ich odwrotu. Jednak gorycz klęski zakonu krzyżackiego w bitwie pod Elblągiem, a zwłaszcza rozgromienie sił lądowych, do których mieli dołączyć, niczym zaraza trawiła rycerzy zakonnych i zaciężnych krzyżackich, którzy zdemoralizowani sytuacją nie chcieli kontynuować walki po stronie przegranego. Doszło wreszcie do rozpadu tej formacji. Rycerze zakonni pośpieszyli do swoich zamków, zaciężni zaś byli skłonni zaciągnąć się do każdego, który by tylko opłacił sowicie ich wysiłek i zaległy żołd.
POKŁOSIE BITWY
wróćmy uwagę, jak wielkim echem odbiło się zwycięstwo strony polskiej w bitwie pod Elblągiem i jak wielkie zmiany wprowadziło na całym teatrze działań, a zwłaszcza na Pomorzu i w Prusach. Dodać do tego trzeba, że odbicie Gniewa przez zakon krzyżacki zostało przez wielkiego mistrza wykreślone z najbliższych planów. A jednak komtur von Plauen nie zamierzał rezygnować z odsieczy Gniewa. Opanowawszy Pasłęk (oprócz zamku), sprowokował zgromadzenie przedstawicieli zamków krzyżackich z Pomorza oraz Prus, aby podjąć odsiecz Gniewa od strony lądu. Klęska zakonu pod Elblągiem zniweczyła jednak te plany już w czasie rozmów. Gniew musiał się poddać. Taktyka strony polskiej, by zdobyć go głodem, sprawdziła się całkowicie. Po długotrwałych rokowaniach z Piotrem Duninem oraz delegacją Gdańska, wygłodzona załoga Gniewa za cenę uwolnienia i wyjścia z osobistym dobytkiem 1 stycznia 1464 r. opuściła zamek i miasto. Tak zakończyły się zmagania o Gniew, który pośrednio stał się przyczyną bitwy pod Elblągiem. Jej zwycięskie dla strony polskiej zakończenie miało z kolei ogromne znaczenie dla dalszych losów wojny trzynastoletniej. Watażka, choć wybitny dowódca, Bernard Szymborski, wzorem wszystkich zaciężnych, gdy tylko zorientował się, że zakon chyli się ku upadkowi, nie dostarczając mu i jego wojskom należnego prowiantu i innego zaopatrzenia, a zwłaszcza żołdu, zaczął przemyśliwać, w jaki sposób zakończyć trwający już blisko dwa lata związek z zakonem krzyżackim. Nie było innego wyjścia, jak tylko się poddać i uderzyć
Z
131
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
w pokorę wobec majestatu króla Polski. Trzeba jednak przyznać, że Szymborski rozpoczął rozmowy rozjemcze z delegacją królewską oraz radcami miast pruskich oraz pomorskich, kierując się lojalnością wobec niedawnego „pracodawcy", poinformował bowiem wielkiego mistrza o treści układów ze stroną polską. Wynikało zaś z nich, że Chełm, Starogard, Brodnica i okalające je ziemie, podległe do niedawna zakonowi poprzez władztwo Szymborskiego, przestały takimi być. Ze zobowiązań wobec strony polskiej wynikało, że już nigdy z tych ziem i miast przynależnych Polsce nie zostaną podjęte żadne działania godzące w majestat króla Polski. Zapewne do wielkiego mistrza docierały wieści o utracie Gniewa, próbie przejścia Warmii na stronę polską, wreszcie o swobodzie, z jaką po klęsce pod Elblągiem kaprowie polscy podejmowali żeglugę zarówno na Zalewie Wiślanym, jak i na wodach przybrzeżnych Sambii. W jednym z ich desantów na osadę św. Wojciecha, 29 listopada 1463 r. do niewoli mógł się dostać przebywający tam wówczas Ludwik von Erlichshausen. Wszystkie te negatywne zdarzenia, w miarę tylko łagodzone dyplomacją krzyżacką, dawały wielkiemu mistrzowi jednoznaczny sygnał, że budowane przez wieki imperium zakonne chyli się ku upadkowi. On zaś miał stać się ostatnim, który zakończy krzyżackie panowanie. Przyszedł zatem czas na refleksje. Tym bardziej że poddani krzyżaccy, obciążani coraz wyższymi podatkami, przeznaczonymi na utrzymanie zacisznych, zaczęli protestować i coraz bardziej byli skłonni poddać się królowi Polski. Pamiętali bowiem, że bogactwo płynące na komięgach, kozach, galarach czy też tratwach z głębi Polski dawało również im możliwość wzmocnienia się i ustabilizowania życia. Tymczasem sytuacja materialna zakonu była zła, a ciągłe zwiększanie podatków nakładanych na poddanych powodowało co najwyżej coraz większe zaognienie sytuacji w Prusach i na Pomorzu. Charakterystyczne, ale też zrozumiałe jest, że gdy 132
POKŁOSIE BITWY
upada imperator, monarcha, czy też nawet wielki mistrz zakonu, to odstępują go wcześniejsi jego protektorzy, wasale, wreszcie poddani. Zakon krzyżacki nie mógł już liczyć na kolejne wsparcie finansowe od swojej niemieckiej gałęzi ani też na wspomagające działania militarne ze strony Inflant. I tak kolejno zamki i miasta Prus i Pomorza, jeszcze niedawno pozostające w gestii zakonu krzyżackiego, poddawały się same lub naciskane i zagrożone działaniami militarnymi wybierały ucieczkę spod kurateli zakonu i przejście na stronę polską. Tak na przykład poddał się Puck, który przez długie dziesięciolecia znajdował się w rękach krzyżackich. Pozbawiony pomocy z zewnątrz, wobec coraz bardziej aktywizującej się działalności polskich (gdańskich) kaprów, także w Zatoce Puckiej, uległ, zwłaszcza widząc coraz wyraźniejszą przegraną zakonu krzyżackiego. Odstąpili też od zakonu jego wypróbowani adwersarze, kaprowie amsterdamscy. Upadek zakonu krzyżackiego na skutek przegranej w bitwie pod Elblągiem był nieuchronny.
ZAKOŃCZENIE
ZAKOŃCZENIE
próbujmy z dystansu przeanalizować nie tyle sam przebieg bitwy ani też bezpośrednie jej następstwa na teatrze działań. Spójrzmy na nią jako na wydarzenie historyczne początkujące zalążek oręża polskiego na morzu. Bitwę pod Elblągiem, zwaną też przez historyków bitwą na Zalewie Wiślanym bądź z niemieckiego — bitwą na Zalewie Świeżym (Fńsches Haff), trudno jednoznacznie określić jako bitwę morską. Odbyła się bowiem nie na morzu, ale na zalewie, a biorące w niej udział różnego typu pojazdy wodne, tylko w części można zakwalifikować do morskich, a na pewno nie do pełnomorskich. Skoro jednak nie znaleźliśmy lepszego określenia miejsca, na którym się rozegrała, pozostańmy przy określeniu, że była to jednak bitwa morska. Na poparcie tego można przypomnieć, że jednak Zalew Wiślany poprzez Cieśninę Bałgijską łączy się z Bałtykiem. Historycznie rzecz biorąc, była to zatem pierwsza w dziejach oręża polskiego zwycięska bitwa na morzu. Aczkolwiek król Polski Kazimierz Jagiellończyk sam nie wystawiał patentów kaperskich, to czyniły to za niego rady miast portowych Prus i Pomorza, które znalazły się w granicach Polski po ich inkorporacji do macierzy. Od samego początku wojny trzynastoletniej, gdy na Bałtyku pojawiły się pierwsze okręty kaperskie, działały one pod egidą i w interesie króla Polski, o czym otrzymujący patenty kaperskie byli szczegółowo informowani. A od 1460 r. w tych patentach znalazł się zapis,
S
134
że kaprowie działają „z rozkazu króla Polski". Nic zatem dziwnego, że to dwór królewski z każdym rozpoczynającym się sezonem żeglugowym informował zainteresowane strony o pojawieniu się na Bałtyku „naszych okrętów". Z takimi patentami działali także kaprowie stanów pruskich na wodach Zalewu Wiślanego i na samej Wiśle. Dodać przy tym należy, że na ich pokładach walczyło rycerstwo polskie, królewscy zaciężni, polscy i częściowo kaszubscy rybacy i flisacy. Konglomerat narodowościowy członków załóg jednostek kaperskich, uczestników pojedynków bitewnych na otwartym morzu czy też na Zalewie Wiślanym, był wówczas oczywisty, po jednej i drugiej ze zwalczających się stron. Załogi krzyżackie też pochodziły częściowo z zachodniej Europy lub z Czech. Także załogi okrętów kaperskich duńskiego Chrystiana, mistrza inflanckiego oraz Amsterdamu, wyeliminowane z działań przeciwko Polsce na skutek bezpardonowej postawy głównie gdańskich kaprów, miały wśród swych członków także przedstawicieli innych nacji. Werbowano na okręty ludzi znających się na tajnikach żeglugi oraz prowadzeniu walki na morzu. Wynika z tego, że nie przynależność narodowa, lecz znajomość różnych dziedzin fachu morskiego, poczynając od szkutnictwa, nawigowania, aż do prowadzenia walki na wodzie, stanowiła najlepszą rekomendację do podjęcia służby. Cały system posług kaperskich był w XV w. w Europie równie powszechnie wykorzystywany, jak i korzystanie z usług zaciężnych. Najważniejsze zatem było, z czyjego polecenia, rozkazu i w czyim interesie zgromadzone siły wodne czy lądowe podejmowały walkę z przeciwnikiem. W okresie wojny trzynastoletniej jednostki kaperskie wystawiane przez rady miast portowych w imieniu i na rozkaz króla Kazimierza Jagiellończyka były pierwocinami czy też zalążkiem polskiego oręża na morzu. Mając to na uwadze podejmijmy analizę znaczenia tych sił w zmaganiach przeciwko zakonowi krzyżackiemu i jego sojusznikom. 135
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
Obecność flotyll kaperskich wystawianych przez portowe miasta Polski zarówno na Bałtyku, jak i na Zalewie Wiślanym, i ich współdziałanie z wojskami lądowymi, miały okazać się bardzo owocne w przebiegu całej wojny trzynastoletniej, a zwłaszcza w jej końcowej fazie. Kaprowie polscy, mimo wielu porażek doznanych głównie ze strony sojuszników krzyżackich, stopniowo rośli w siłę, by stać się równorzędnym przeciwnikiem, eliminując z teatru działań wrogie Polsce siły. Na pewno nie wypełnili wszystkich zadań, jakie im postawiono, na przykład niecałkowicie zablokowali dostawy posiłków i zaopatrzenia dla garnizonów krzyżackich. Nie było to jednak proste, zważywszy, że większość statków, zwłaszcza hanzeatyckich bądź holenderskich czy też skandynawskich powoływała się na glejt neutralności wobec polsko-krzyżackiego konfliktu. Wielekroć zbyt aktywne działania kaprów gdańskich, w mniejszym stopniu elbląskich, kończyły się oddaniem zdobycznych pryzów i przeprosinami właścicieli statków. Tak czy inaczej, obecność kaprów polskich bardzo zminimalizowała dostawy posiłków i zaopatrzenia dla zakonu, co oczywiście odbiło się na militarnej kondycji Krzyżaków w tej wojnie. Nie do końca też polscy kaprowie wypełnili zadanie ochrony własnej żeglugi. Znacznie lepiej chronili porty polskie, znakomicie sprawiali się we współdziałaniu z wojskami lądowymi, chociażby tylko gdy chodzi o oblężenie Gniewa czy Malborka. W sumie jednak wypełniali najważniejsze zadania, czyli utrzymanie w rękach polskich delty Wisły wraz z Gdańskiem oraz części Zalewu Wiślanego wraz z Elblągiem. Mimo porażek, zapewniali w miarę swoich niezbyt licznych sił swobodę żeglugi do portów morskich oraz wiślanych, dzięki której trwała wymiana towarów z zachodnią Europą i uzyskiwano pieniądze między innymi na prowadzenie dalszych działań wojennych. Nieźle wywiązali się kaprowie polscy, gdy chodzi o bliskie bądź dalekie blokowanie portów krzyżackich i ich sojuszników. Jednak największym osiąg136
ZAKOŃCZENIE
nięciem kaprów było uczestnictwo w bitwie pod Elblągiem na Zalewie Wiślanym. Na jego wody kaprowie gdańscy i elbląscy przenieśli wypróbowane sposoby walki na morzu, zwłaszcza gdy chodzi o abordażowanie jednostek przeciwnika. Spisali się wręcz doskonale. Ale nie tylko oni, bo także zaokrętowane rycerstwo polskie oraz królewscy zaciężni. Któż mógł przypuszczać, że potęga krzyżacka, którą wiódł wielki mistrz przez Zalew Wiślany nie sprosta w bitwie znacznie mniej liczebnej połączonej flotylli gdańsko-elbląskiej. Przeważyły takie czynniki, jak chociażby rutyna i doświadczenie kaprów w walce abordażowej, doskonały wybór miejsca i warunków pogodowych dowództwa strony polskiej, wreszcie motywacje oraz determinacja i bitność zarówno zaokrętowanych zbrojnych, jak i członków załóg jednostek strony polskiej. Pomijając stratę przez stronę krzyżacką 46 pojazdów wodnych różnego typu (łącznie z tymi trzema, które spóźnione dotarły na miejsce bitwy), chyba najważniejszą sprawą było pozbawienie zakonu przewożonych na pokładach 1500 zbrojnych, z których większość utraciła życie bądź dostała się do niewoli. Ten cios miał dla zakonu szczególne następstwa. Nie tylko zniweczył plan odsieczy dla obleganego przez Polaków Gniewa, ale także wobec braku możliwości połączenia się z wojskami Plauena i Szymborskiego upadł plan zdobycia Gdańska i Malborka. Właśnie bitwa pod Elblągiem zniweczyła całkowicie planowanie dalszych działań strony krzyżackiej i postawiła ją w sytuacji chronienia tego, co jeszcze przy zakonie pozostało. Ale także ta pozostałość coraz bardziej się kurczyła. Poddawały się kolejne zamki krzyżackie. Widomym znakiem przegranej Krzyżaków było też poddanie się Chojnic, silnego ośrodka zbrojnego i handlowego, z którego Krzyżacy, podobnie jak z Chełma, podejmowali akcje zaczepne przeciwko oddziałom wojsk polskich na lądzie i na Wiśle. Następował zmierzch potęgi zakonu krzyżackiego, a także jego filii — kawalerów mieczowych w Inflantach. Wielki mistrz zakonu krzyżackiego zdał sobie sprawę, w jakiej 137
EUGENIUSZ
KOCZOROWSKI
sytuacji się znalazł, toteż jedynym wyjściem było uderzyć w pokorę i próbować uzyskać pokój z Polską, nawet na niedogodnych warunkach. No cóż, krzyżacka przebiegłość i spryt, tak jak wcześniej, tak i wówczas zaowocowały mało dotkliwymi sankcjami ze strony polskiej. Na przykład wielki mistrz, składając na kolanach hołd królowi Polski, jako jego lennik (19 października 1466 r. w Toruniu), uzyskał niebagatelną kwotę 3,9 tony czystego srebra na spłacenie swoich zaciężnych. Brakowało zaś pieniędzy na spłacenie żołdu zaciężnych królewskich. Taka była i jest przypadłość Polaków, że litują się nad przegranymi. Wprawdzie Polska w wyniku wygranej pod Elblągiem i zwycięskiego zakończenia wojny trzynastoletniej odzyskała Pomorze Gdańskie, ziemie chełmińską i michałowską, także część Prus właściwych z Malborkiem i Elblągiem, biskupstwo warmińskie, Żuławy, Olsztyn i Tolkmicko oraz część Mierzei Wiślanej wraz z Cieśniną Bałgijską, to jednak Krzyżacy pozostałe ziemie zachowali dla siebie, oddając je suwerenności polskiej jako lenno. Takiemu zakończeniu wojny towarzyszył uzasadniony niedosyt. Znając wcześniejszą wiarołomność Krzyżaków, można było przypuszczać, że hołd i przyjęcie wasalstwa wobec króla Polski będzie w przyszłości tylko teorią. Przestrzegali króla co światlejsi dworacy, ale niewiele to pomogło. Kazimierz Jagiellończyk, kontent ze zwycięskiego zakończenia wojny trzynastoletniej, jakby nie za bardzo chciał zebrać owoce tego zwycięstwa. Na domiar złego, przywileje jakie uzyskały Gdańsk i Elbląg, odsunęły niejako władztwo króla Polski nad wybrzeżem i portami na dalszy plan. Szlachta polska, nie bardzo zainteresowana przebiegiem wojny trzynastoletniej, nie chciała też łożyć potrzebnych kwot pieniężnych dla jej zwycięskiego zakończenia. Nie wykazywała też zbytniego zainteresowania odzyskaniem przez Polskę dostępu do morza, co mogło trwale związać miasta i porty Prus oraz Pomorza z Macierzą. Kontynentalna (nie morska, niestety) mentalność 138
ZAKOŃCZENIE
Polaków kierowała ich uwagę zarówno wówczas, jak i później głównie na wschodnie tereny. Rycerstwo i szlachta polska bardziej byli zainteresowani zdobywaniem ziem na wschodzie, aniżeli utrzymaniem ziem północnych związanych z Polską od zarania jej państwowości. Wprawdzie Malbork po upadku zakonu 315 lat pozostawał w rękach polskich, podobnie jak cała Warmia, Pomorze i ziemia chełmińska, aż do pierwszego rozbioru. Nie udało się scalić trwale Prus Królewskich z resztą Polski. Nadmiernie uprzywilejowany patrycjat gdański zacznie prowadzić odrębną politykę od tej, która miała służyć całości interesów państwa polskiego. Przywileje Kazimierzowskie (privilegia Casimiriana) stanowiły zaczątek uprawnień Gdańska w okresie przyłączenia go do Polski i przyczyniły się niewątpliwie do rozkwitu tego miasta. Rada Gdańska otrzymała między innymi zarząd nad wybrzeżem w Prusach Królewskich, jednak prawo zamykania i otwierania portów król uzależnił od swojej wyłącznej decyzji. Nie na długo jednak, skoro już 15 maja 1457 r. Gdańsk otrzymał kolejny przywilej, zwany privilegium magnum, na mocy którego miasto uzyskiwało między innymi szeroką autonomię w zakresie kontroli nad portem, kontrolowało jego zamykanie i otwieranie, wreszcie pobierało opłaty palowe od handlu zamorskiego. Fikcją stało się zatem władztwo króla Polski nad wybrzeżem, portami i wodami przybrzeżnymi. Kupiectwo gdańskie, elbląskie i innych portów, przez które szły płody rolne i leśne z polskich folwarków szlacheckich na zachód Europy, na których zresztą kupcy wielce się bogacili, dążyło ze wszystkich sił do zachowania monopolu i pośrednictwa w handlu Polski z Zachodem, bo dawało im to niewyobrażalne bogactwo. Szlachta polska, mająca w pogardzie zajęcia mieszczan, w tym handel, zadowalała się dostawą do portów swoich płodów rolnych i leśnych. Nie interesowała się dalszym losem spławianych przez siebie Wisłą towarów, a przede wszystkim 139
EUGENIUSZ K0CZ0R0WSK1
uzyskaniem stosownych kwot pieniężnych za płody rolne i leśne dostarczane pośrednikom w portach morskich. Powielała, a nawet potęgowała błędy popełniane przez Kazimierza Jagiellończyka. Czym zatem tłumaczyć brak zainteresowania Polaków sprawami morskimi w XV w.? Można to tłumaczyć oczywiście mentalnością kontynentalną, parciem na wschód dla zdobywania terenów pod osadnictwo. Ale równie dobrze można tłumaczyć ten brak zainteresowania tym, że zakon krzyżacki pozbawił Połskę dostępu do morza na prawie 150 lat. W tym czasie na tereny Prus i Pomorza migrowała ludność z zachodniej Europy, głównie z Niemiec, uprawiająca wiele rzemiosł przydatnych szkutnictwu i żegludze. Migrowali także chłopi, przynosząc wyższy kunszt i kulturę uprawiania roli. Równocześnie stopniowo rugowane z tych ziem było rycerstwo oraz szlachta polska, także chłopstwo i rybacy mający rodowód polski bądź słowiański. Zwycięskie zakończenie wojny trzynastoletniej dla Korony zamiast umocnić polskość tych ziem, jeszcze bardziej ją umniejszyło. Nastąpiła dominacja miast nad wsiami oraz osadami. W Prusach właściwych utraciły znaczenie rycerstwo polskie, małe miasteczka oraz osady, które do niedawna zasiedlali mieszkańcy polskiego pochodzenia. Nie dość tego! Kazimierz Jagiellończyk, rozradowany osiągniętym zwycięstwem w wojnie, nie spoczął po nadmiernym uprzywilejowaniu Gdańska i Elbląga, postanowił także za wysiłek bitewny przeciwko zakonowi nagrodzić wielu wasalów nadaniami królewskimi, w tym większość z pochodzenia Niemców. Z czasem wyrosły z nich rody junkierskie, wrogie Polsce. Trudno zatem się dziwić, że obcojęzyczna, obca też kulturowo społeczność osiadała w Prusach i na Pomorzu nie dążyła do zbliżenia ze szlachtą polską i jej kulturą. Z kolei Polacy, nie mając doświadczenia w rzemiośle morskim, nie znajdowali na ogół dla siebie miejsca. Przysłowiowe okna na świat, jak zwykle mówi się o portach morskich, dla Polaków oprócz małych wyjątków okazały się zamknięte. 140
ZAKOŃCZENIE
Tak więc, mimo formalnego oparcia północnych granic Rzeczypospolitej na południowym wybrzeżu Bałtyku, upragnione dominium maris pozostawało wciąż w sferze marzeń. Wydawało się, że bitwa pod Elblągiem oraz zwycięskie zakończenie wojny trzynastoletniej zmienią ten stan. Ale tak się nie stało. Wcześniej potrafiliśmy wygrać z zakonem bitwę pod Grunwaldem (1410 r.), ale wojny już nie. Podobnie plon bitwy pod Elblągiem i zwycięstwa w wojnie trzynastoletniej, osiągnięte ogromnym nakładem sił i środków pieniężnych, nie mogły do końca satysfakcjonować strony polskiej. A jednak po tylu latach odsunięcia Polski od Bałtyku, powstał za sprawą Korony i stanów pruskich zalążek floty polskiej. Był to dobry prognostyk dla późniejszych wieków i obecności Polski na Bałtyku.
LITERATURA
LITERATURA
B i s k u p Marian, Gdańska flota kaperska w okresie wojny trzynastoletniej 1454-1466, Gdańsk 1953. B i s k u p Marian, Kazimierz Jagiellończyk a początki polskiej floty wojennej, „Zapiski Historyczne Towarzystwa Naukowego Toruńskiego", t. XVII, z. 1-2, Toruń 1951. B i s k u p Marian, Zjednoczenie Pomorza Wschodniego z Polską w połowie XV wieku, Warszawa 1959. B i s k u p Marian, Trzynastoletnia wojna z zakonem krzyżackim 1454^1466, Warszawa 1967. B o r t n o w s k i Władysław, Polskie działania na morzu podczas wojny trzynastoletniej 1454—1466, Warszawa 1952. C i e ć k o w s k i Zbigniew, Kaprowie króla Kazimierza, Gdańsk 1968. C i e ś 1 a k Edmund, B i e r n a t Czesław, Dzieje Gdańska, Gdańsk 1975. C i e ś 1 a k Edmund, Przywilej Gdańska z okresu wojny trzynastoletniej na tle przywilejów niektórych miast bałtyckich, „Czasopismo Prawno-Historyczne", t. VI, 1954. C z a p 1 i ń s k i W., K u b i k K., B o c z a r M., K o c z o r o w s k i E., Materiały z sesji Komisji Morskiej, Warszawa 1969. C z o ł o w s k i Aleksander, Marynarka w Polsce, Lwów 1922. D y s k a n t Józef Wiesław, Zatoka Świeża 1463, Warszawa 1987. F r a ń z W., Geschichte der Stadt Kónigsberg, Konigsberg 1934. G i e r s z e w s k i Stanisław, Elbląg. Przeszłość i teraźniejszość, Gdańsk 1978. G i e r s z e w s k i Stanisław, Wisła w dziejach Polski, Gdańsk 1982. G o d 1 e w s k i Jerzy Romuald, O d y n i e c Wacław, Pomorze Gdańskie. Koncepcja obrony i militarnego wykorzystania od w. XIII do roku 1939, Warszawa 1982. G ó r s k i Karol, Pomorze w dobie wojny trzynastoletniej, Poznań 1932. G ó r s k i Karol, Państwo krzyżackie w Prusach, Gdańsk 1946.
142
G ó r s k i Karol, Wojna trzynastoletnia (1454-1466), „Przegląd Zachodni", t. X. 1954. G ó r s k i Karol, Dzieje Malborka, Gdynia 1960. G ó r s k i Tadeusz, Operacja gniewska 9-15 września 1463, „Przegląd Morski", 1981, nr 9. G ó r s k i Tadeusz, Konwoje wiślane w wojnie 13-letniej 1454-1466 z Zakonem Krzyżackim, „Przegląd Morski", nr 7-8, 1979. Historia Gdańska (pod red. naukową Edmunda C i e ś 1 a k a ) 1.1 i II, Gdańsk 1978 i 1982. K o c z o r o w s k i Eugeniusz, Zarys dziejów Polski na morzu, Gdynia 1982. K o c z o r o w s k i Eugeniusz, Gdy systemem kaperskim floty wystawiono, „Przegląd Morski", Gdynia 1982, nr 9. K o c z o r o w s k i Eugeniusz, K o z i a r s k i Jerzy, P l u t a Ryszard,
Zwyczaje i ceremoniał morski, Gdańsk 1972. K o c z o r o w s k i Eugeniusz, Dzieje okrętu, Warszawa 2002. K o c z o r o w s k i Eugeniusz, Karty z dziejów polskiej floty, „Przegląd Morski", nr 6, Gdynia 1966. K o c z o r o w s k i Eugeniusz, Z dziejów oręża polskiego na morzu, Gdynia 1967. K o s i a r z Edmund, Bitwy na Bałtyku, Warszawa 1978. K o s i a r z Edmund, Wojny na Bałtyku X-XIX w., Gdańsk 1978. K r w a w i c z Marian, Marynarka wojenna i obrona polskiego wybrzeża w dawnych wiekach, Warszawa 1971. K r w a w i c z Marian, W i m m e r Jan, Wojna trzynastoletnia 1454-1466, Warszawa 1957. K r w a w i c z Marian, Działania polskiej floty wojennej podczas wojny o odzyskanie Pomorza w latach 1454-1466, „Myśl Wojskowa", nr 1, 1956. L e p s z y Kazimierz, Dzieje floty polskiej, Gdańsk 1947. M i c k i e w i c z Marian, Z dziejów żeglugi, Warszawa 1971. Najstarszy tekst prawa morskiego w Gdańsku, opracował i na język polski przełożył J a n i k Bernard, wstępem opatrzył M a t y s i k Stanisław, Gdańsk 1961. N o w a k Tadeusz, Wojna trzynastoletnia 1454-1466, Warszawa 1974. P e r t e k Jerzy, Od wielkiej karaweli do 19-tysieczników, Gdynia 1963. S m o 1 a r e k Przemysław, Dawne żaglowce, Gdynia 1963.
SPIS TREŚCI
Od Autora Wstęp Tło historycznych zmagań Teatr działań wojennych nad Zalewem Wiślanym Flotylle kaperskie Okręty kaperskie i inne w służbie króla Formy i sposoby walki Od porażek do zwycięstw Sytuacja przed bitwą Przebieg bitwy Pokłosie bitwy Zakończenie Literatura
5 17 23 31 45 53 75 83 103 123 131 134 142