Spis treści Dedykacja Wstęp 1. Cezury czasowe 2. Czytanie źródeł 3. Badanie sfery prywatnej i publicznej a literatura przedmiotu 4. Kryteria wyboru pr...
24 downloads
46 Views
30MB Size
Spis treści
Dedykacja Wstęp 1. Cezury czasowe 2. Czytanie źródeł 3. Badanie sfery prywatnej i publicznej a literatura przedmiotu 4. Kryteria wyboru problematyki badawczej Prolog. Tożsamość nowego Gdańska Część pierwsza. Kształtowanie społeczeństwa 1. Trzy oblicza obcego 1.1. „Nieużytki”. Sytuacja ludności niemieckiej (1944–1946) 1.2. „Przemalowani”. Losy ludności rodzimej (1945–1958) 1.3. Historia „elementu zbędnego” (1946–1953) 2. Jednostka i stalinizm 2.1. Zagrożenia i mobilizacje 2.2. Komunista i katolik 3. Dyscyplinowanie młodzieży 3.1. Kontrola kultury młodzieżowej 3.2. Generacyjny kontekst Marca ’68 i Grudnia ’70 Część druga. Warunki bytowe 4. Zamieszkanie w Gdańsku (1945–1946) 4.1. W poszukiwaniu schronienia
4.2. Aprowizacja i bezpieczeństwo w sferze publicznej 5. Mała stabilizacja mieszkaniowa 5.1. Przymusowy kwaterunek i głód mieszkaniowy 5.2. Nowe przestrzenie, stare zwyczaje 6. Miasto i jakość życia 6.1. Dylematy gospodarki niedoboru 6.2. Potrzeby centrum, problemy peryferii Znaczenie czynów społecznych dla miasta i działalność rad narodowych w tym zakresie Zakończenie Przypisy Bibliografia Podziękowania Album
Agnieszce i Laurze
Wstęp Wiosną 1945 roku na budynkach i ruinach spalonego miasta zawisły plakaty. Przedstawiały charakterystyczny zarys budowli z przekreśloną nazwą „Danzig” i umieszczonym poniżej większym, jaskrawym napisem „Gdańsk”. Niemiecki autor pisał o ludności cywilnej i jej zdziwieniu, że Rosjanie tak szybko przekazali swoją zdobycz Polakom1. Aby wytłumaczyć owo zdziwienie, należy opisać nastroje sprzed marca 1945 roku. Historyk zwykle podejrzewa, że wspominający lubią przedstawiać siebie jako mądrzejszych, niż rzeczywiście byli w przeszłości, ponieważ znają już skutki swoich decyzji. Warto jednak pamiętać, że przed walkami o Gdańsk tylko podejrzewano, co się może wydarzyć. Wielu ciągle wierzyło, że może jakoś się uda zachować niemiecki Gdańsk. Pewne obawy wywołał widok na ulicach pierwszych uchodźców z Prus Wschodnich – w łachmanach, z psami przywiązanymi do przykrytych plandekami wozów. Później, po rozpoczęciu ofensywy styczniowej przez Armię Czerwoną i po napływie dużej liczby uciekających cywilów oraz zablokowaniu możliwości ucieczki lądem, w mieście wybuchła panika. Poczucie utraty jednak stało się wśród niemieckich gdańszczan powszechniejsze dopiero post factum, gdy wojna była przegrana – być może wtedy, gdy słuchali krzyków żołnierzy dobijających się do drzwi piwnic i schronów, a może kilka dni wcześniej, gdy dotarły plotki o poddaniu Sopotu. Dlatego z niedowierzaniem patrzyli na plakaty, słusznie martwiąc się o siebie i bliskich. Nie wiedzieli jeszcze, co się wydarzy, gdy obcy ludzie będą tworzyć to miasto od nowa.
1. Cezury czasowe Czytelnikowi tej książki winien jestem kilka uwag dotyczących przyjętych cezur czasowych oraz używanej w książce terminologii. Znaczenie 1945 roku wynika z kilku przesłanek. Wiosną miasto zostało poważnie zniszczone, a na Wybrzeżu ukonstytuowały się polskie władze cywilne, zaraz po tym, jak 30 marca 1945 roku utworzono województwo gdańskie. Przystąpiono do pierwszych „dzikich” wysiedleń ludności niemieckiej i zainicjowano pierwsze prace porządkowe. Już po paru dniach, gdy miasto przestało dymić, przystąpiono do prac porządkowych, wykorzystując miejscową ludność. W ciągu kilku miesięcy nowi osadnicy zasiedlili ocalałe domy w większości dzielnic. Kilka lat po wojnie zaczęły powstawać pierwsze kwartały nowych ulic. Przyrost naturalny był bardzo wysoki. System polityczny – stalinizm – narzucił nowe wymagania, prześladując niepokornych i wskazując nowych winnych. W latach pięćdziesiątych miasto opuszczali kolejni dawni gdańszczanie, mówiący płynnie po niemiecku. Myśląc o ówczesnym Gdańsku, dzielę ten czas na trzy okresy – czas po zakończeniu walk o miasto, polski stalinizm oraz lata po Październiku ’56. Z lat czterdziestych wyróżnić warto lata 1945–1946 – pierwsze działania w zakresie odbudowy, a także czas masowych migracji. Na polski stalinizm – rozumiany jako lata powojenne i pierwsza połowa lat
pięćdziesiątych – patrzę w kontekście nacisków propagandowych. Wydaje się, że w latach 1949–1954, a więc po powstaniu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR) aż do okresu po śmierci Józefa Stalina, mechanizmy propagandy oraz mobilizacja społeczna były najintensywniejsze. Jak pisze Barbara Okoniewska, w 1956 roku przebieg XX Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KPZR), tajny referat Nikity Chruszczowa, poznański Czerwiec, VIII Plenum Komitetu Centralnego PZPR, jakkolwiek miały istotne znaczenie, nie wzbudziły w Gdańsku tak silnych emocji, jak w Warszawie. Dopiero wybór Władysława Gomułki na pierwszego sekretarza skomentowano na kilku wiecach. Jednym z nich był wiec na Politechnice Gdańskiej, nazwany przez „Głos Wybrzeża” szumnie „wiecem mieszkańców Trójmiasta i całego Wybrzeża”. Jednakże był on raczej wyjątkiem niż regułą na mapie ówczesnego Gdańska. Stocznia Gdańska działała wtedy zachowawczo (stocznia w Gdyni przejęła inicjatywę powoływania samorządu robotniczego)2. Jak miało się okazać, gdański Październik ’56 był krótki i miał ograniczoną skalę. Jest jednak niezaprzeczalnym faktem, że decyzje podjęte w miesiącach polskiej odwilży wpłynęły istotnie na warunki życia i oczekiwania mieszkańców Trójmiasta. W roku 1956 było jasne, że eksperyment kompleksowej (z uwzględnieniem sfery prywatnej) przebudowy społeczeństwa się nie powiódł; już po śmierci Stalina w 1953 roku systematycznie się z niego wycofywano i został zarzucony w drugiej połowie dekady. Pisząc o latach następujących po odwilży, używam popularnego terminu „mała stabilizacja”, pochodzącego z tytułu dramatu Tadeusza Różewicza. W drugiej połowie lat pięćdziesiątych miasto było niemal jednolite narodowościowo, a wyż demograficzny sprawił, że osiągnęło ono stan ludności sprzed wojny. Zaniechano wówczas niepopularnego przymusowego kwaterunku, a gdańskie media dość mocno się zliberalizowały. Zapoczątkowano okres intensywnego budownictwa mieszkaniowego, które miało zapewnić dach nad głową wielu rodzinom i zrekompensować dotychczasowe wyrzeczenia. Kończył się zasadniczy etap odbudowy i zaczęły się pojawiać zupełnie nowe postulaty dotyczące przyszłej metropolii. Na łamach gazet często pisano o „Trójmieście”. Zasadnicze formy dyscyplinowania obywateli zostały podtrzymane, ale naciski zelżały. Rytuały stalinizmu uległy skostnieniu, zapał rewolucyjny osłabł i zmieniał się w rutynę. Z drugiej strony zreorganizowane tajne służby wciąż działały, wkrótce po Październiku zamknięto niektóre pisma, nadal prześladowano niepokorną młodzież. „Polskie komunałki”, skutek przymusowego kwaterunku, nie zniknęły z dnia na dzień. Podstawowe wartości legitymizujące socjalizm zostały podtrzymane, a propaganda partyjna, pozornie osłabiona, była bardzo widoczna w latach protestów obywatelskich, w 1968 i 1970 roku. Sfera prywatna pozostała w latach „małej stabilizacji” enklawą, ale pretensja do kontroli życia obywateli nie znikła całkowicie – nadal wypadało uczestniczyć w pochodach i „głosować bez skreśleń”. Rok 1970 był szczególny jako kończący „małą stabilizację” i rozpoczynający „gierkowską dekadę”, nowy rozdział w historii Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (PRL). Protestów nie dało się wymazać ze zbiorowej pamięci. Mało kto podzielał jeszcze złudzenie, że „władza ludowa” ma całkowite poparcie społeczne. Nowa ekipa rządząca, nie dysponując zbyt szerokim zakresem możliwości, zdecydowała się na konsumpcyjny wariant gospodarki centralnie planowanej, aby odzyskać część utraconego zaufania. Jak
pisze Marcin Zaremba, po Grudniu ’70 i po wymianie ekipy rządzącej formuła legitymizacyjna częściowo uległa zmianie. Użycie broni na Wybrzeżu skompromitowało PZPR i sprawą o zasadniczym znaczeniu stało się odzyskanie zaufania społecznego. W grudniu 1971 roku Edward Gierek przedstawił nowy program gospodarczy, kreując wizję przyspieszenia i modernizacji. Naczelnym hasłem dekady stało się zawołanie: „Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. Zmiana była widoczna nie tylko we frazeologii. W kolejnych latach nastąpiła częściowa liberalizacja i otwarcie na Zachód, przejawiające się między innymi w większych możliwościach podróży zagranicznych, w dopuszczeniu na rynek niektórych zachodnich towarów i produktów kultury masowej3. Co prawda zasadniczy rys systemu politycznego pozostał taki sam, ale nastąpiły istotne, zauważalne zmiany w stylu życia Polaków, zwłaszcza tych z dużych miast. Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte w Gdańsku, a więc kolejno: „socjalizm konsumpcyjny”, załamanie gospodarcze i dekada głębokiego kryzysu i działań „Solidarności”, stanowić mogą odrębne wyzwanie badawcze, które warto podjąć w przyszłości w obszernej monografii historycznej.
2. Czytanie źródeł Gdy zbierałem i czytałem materiały do książki, interesowały mnie w pierwszym rzędzie informacje na temat doświadczeń ówczesnych gdańszczan. Kiedy myślę o podejmowanych decyzjach politycznych, zawsze staram się pytać o ich skutki dla codziennej egzystencji. Historycy współcześni chyba zbyt często zapominają o ludzkim wymiarze polityki i pomijają zjawiska, które dla ludzi wtedy żyjących mogły być najistotniejsze – uniknięcie głodu, posiadanie schronienia, doznanie poczucia więzi i bezpieczeństwa. Zbierając materiały do tej książki, natrafiłem na opinię wyrażoną w raporcie sporządzonym przez urząd bezpieczeństwa przed wyborami do sejmu ustawodawczego w 1947 roku. Wydaje się ona dobrze przedstawiać problem zależności między ówczesną polityką a doświadczeniami ludzi: „Represje przeciw Polskiemu Stronnictwu Ludowemu były i są przedmiotem dyskusji i krytyki, jednak nie czynią one większego wrażenia. Przeciętnego obywatela bardziej interesuje czynnik Bezpieczeństwa Publicznego oraz troska o codzienny chleb”4. W swojej metodzie czytania źródeł nawiązuję do dorobku tak zwanej nowej historii kulturowej (new cultural history), która odgrywa obecnie ważną rolę w zachodnich badaniach historycznych, występując obok tradycyjnych nurtów badań, takich jak historia gospodarcza, polityczna, historia idei i społeczna. Mówiąc ogólnie, badacze tego bogatego nurtu nie zgłębiają dziejów instytucji politycznych ani historii idei, które stanowią jedynie dodatkowy kontekst dla ich rozważań, kładą natomiast nacisk na kwestie mentalności, wartości, doświadczeń i uczuć dawnych społeczności. Badają też kulturę polityczną (political culture), przez co rozumieć należy raczej style i mechanizmy uprawiania polityki niż konkretne decyzje polityczne5. Książka ta nie jest więc klasyczną monografią dziejów miasta, ponieważ nad historią polityczną dominuje tu historia kulturowa. Interesował mnie między innymi problem mentalności urzędników i działaczy partyjnych, będącej czynnikiem determinującym kształt ówczesnej polityki społecznej. W związku z tym moją uwagę przykuwał również sposób, w
jaki pisano i mówiono o ówczesnych zjawiskach życia społecznego nie tylko w oficjalnych dokumentach, ale też w relacjach zwykłych gdańszczan. Sięgając po materiał źródłowy i poszukując w nim odpowiedzi na tak postawione pytania, używałem przede wszystkim metod analizy jakościowej, zaczerpniętych z nauk społecznych, a jednocześnie tam, gdzie było to możliwe, posiłkowałem się danymi ilościowymi. Historyk zajmujący się XX wiekiem staje w obliczu ogromu materiału źródłowego – i oczywiście specyficznych wad, jakie cechują dany typ źródła. Dlatego uważam, że takie podejście do materiału źródłowego – nacisk na metodologię badań jakościowych z uwzględnieniem niektórych danych liczbowych – jest dla współczesnego historyka dziejów PRL korzystne. W odniesieniu do wad źródeł z lat Polski powojennej chciałbym najpierw poczynić kilka uwag na temat badań ilościowych. Sądzę, że nagie liczby mówią historykowi niewiele – tak zwana ciemna liczba, stosowana w kryminalistyce (nieujawnione przypadki), była wówczas szczególnie wysoka i cechowała dane różnej proweniencji. Podczas wojny i tuż po jej zakończeniu dużo ludzi się przemieszczało. Dlatego też z powodu ograniczeń ówczesnej administracji uciekano się do szacunków, zwłaszcza w rejonach najbardziej zniszczonych, takich jak Gdańsk. O ile źródła statystyczne z drugiej połowy lat czterdziestych nie mogły być dokładne, o tyle w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych pojawił się znacznie poważniejszy wróg statystyki – dogmatyzm. Samorząd miejski w Gdańsku, podobnie jak w całej Polsce, był już wtedy zdominowany przez PZPR. Zarząd Miejski został zastąpiony przez Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Partia komunistyczna, oderwana od realiów, starała się fałszować rzeczywistość nachalnością propagandowego przekazu. Ówczesna rywalizacja z państwami kapitalistycznymi wymagała wskazania wroga wewnętrznego. Nieliczne prace naukowe i opracowania partyjne przesiąknięte były ideologią marksizmu-leninizmu. Na przykład przestępczość, rozumiana jako cecha ustroju kapitalistycznego, w Polsce miała być wynikiem działań „wrogich sił”6. Twórcy ówczesnej dokumentacji – partia i bezpieka – potrafili dostarczyć danych na zawołanie, choćby dokumentujących tezę o zagrożeniu sabotażem w Stoczni Gdańskiej. Urzędy, a zwłaszcza komitety partyjne, zachowywały się wobec centrali w Warszawie niczym lennik wobec wasala. Chcąc coś uzyskać, warto było zaostrzyć lub złagodzić problem. Część raportów pisano na zamówienie polityczne lub tylko po to, by sporządzić kolejny raport, który następnie trafiał do szuflady7. Terminologia ówczesnych badań ankietowych przytaczanych przez twórców raportów pozostaje niejasna: nie wiadomo, jak zbierano dane liczbowe, jak wyodrębniano grupy, względem czego diagnozowano wzrost lub spadek – inaczej mówiąc, czy i jak stosowano naukowe metody pozyskiwania danych, które w latach sześćdziesiątych już przecież istniały dzięki restytuowanej polskiej socjologii. Ze względu na te zastrzeżenia uważam, że liczby mogą jedynie uzupełniać badania jakościowe. Podstawowym źródłem prowadzonych tu rozważań są akta archiwalne. Zdaniem wielu badaczy (które podzielam) zawierają one najcenniejsze, najbardziej wyczerpujące dane, istotne dla analiz nie tylko polityki, ale przede wszystkim ówczesnego życia społecznego. Świadomy bogactwa archiwaliów, chciałbym na potrzeby prowadzonych tu rozważań dokonać nieco upraszczającego podziału. Czytane przeze mnie akta rozpatruję na dwóch płaszczyznach: zależnie od typu instytucji wytwarzającej (akta samorządowe, partyjne i
wytworzone przez aparat bezpieczeństwa) i zależnie od autorstwa dokumentu (dokument urzędowy, dokument, którego autorem jest osoba prywatna). Jeśli chodzi o dokumenty powstałe w wyniku działania instytucji, to w książce tej korzystam z dokumentów pozostałych po władzach samorządowych, takich jak Zarząd Miejski w Gdańsku (po wojnie organ wykonawczy Miejskiej Rady Narodowej), Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (które przejęło funkcje Zarządu Miejskiego po likwidacji dotychczasowego samorządu terytorialnego w 1950 roku), Urząd Wojewódzki Gdański, a także z istotnego dla powojennej akcji osadniczej zespołu akt administracji specjalnej, powstałych w Oddziale Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w Gdańsku. Historyk tego okresu ma ten przywilej, że działania niektórych spośród tych struktur w realiach dyktatury Polski Ludowej były dublowane przez instytucje partyjne, komitety Polskiej Partii Robotniczej (PPR) i PZPR. Wspomniane struktury funkcjonowały na różnych szczeblach – dla celów niniejszej pracy kwerendzie poddano przede wszystkim akta Komitetu Wojewódzkiego, Komitetu Miejskiego w Gdańsku, a także dokumenty komitetów dzielnicowych, interesujące z punktu widzenia historyka kultury, badającego, jak opisywane mechanizmy polityczne oddziaływały lokalnie. Oprócz wymienionych zespołów (dostępnych w Archiwum Państwowym w Gdańsku i w jego gdyńskim oddziale) interesowały mnie również akta pozostałe po Milicji Obywatelskiej i po Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego (i Służbie Bezpieczeństwa po 1957 roku), znajdujące się w gdańskim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej. Sprawozdania partyjne, raporty milicyjne i służb bezpieczeństwa przynoszą wiele istotnych informacji na temat społeczeństwa na Wybrzeżu Gdańskim, z tym jednak zastrzeżeniem, że nie wszystkie uwagi twórców tych dokumentów należy uznać za wiążące. Dużo zależy tu od historyka. Wiarygodność zapisów mogą podważyć poczynione podczas kwerend spostrzeżenia na temat kompetencji intelektualnych pracowników aparatu partyjnego oraz służb mundurowych i specjalnych. Zasadniczo źle wykształceni (zdecydowanie gorzej niż administracja samorządowa), nie mieli odpowiedniego przygotowania językowego (mnóstwo błędów ortograficznych w tekstach), co nierzadko szło w parze z prymitywnym oglądem świata. Jako przykład niech posłuży informacja Służby Bezpieczeństwa na temat działalności byłego działacza Stronnictwa Narodowego, Zygmunta Domańskiego, który pod koniec lat pięćdziesiątych organizował spotkania dla antykomunistycznej młodzieży sopockiej. Podczas jednego z nich zebrani dyskutowali na temat Roku 1984. Dla pracownika bezpieki była to książka „ Rok 2079 Orvella”, „której treść sprowadza się do tego, że komunizm odbiera człowiekowi jego godność osobistą, łamie uczucia ludzkie i doprowadza do nędzy i zacofania” – pisał8. Oprócz niskich kompetencji intelektualnych autorów dokumentów warto pamiętać i o tym, że w ówczesnym języku bezpieki zwykle kreowano silnego wroga wewnętrznego. Tym sposobem czyny takie, jak wymalowanie wrogiego napisu na murze (co bez wątpienia było w ówczesnej rzeczywistości przejawem odwagi), urastały w raportach do rangi wydarzenia. Funkcjonariusze w latach pięćdziesiątych potrafili wyolbrzymiać zagrożenie do tego stopnia, że zdarzało im się wymyślać struktury i pseudonimy członków tajnych organizacji lub wciągać przypadkowe osoby9. Zastrzeżenia te nie dotyczą wyłącznie akt będących w posiadaniu Instytutu Pamięci Narodowej, ale też niektórych dokumentów proweniencji
partyjnej, które przeglądać można w archiwach państwowych. Na potrzeby tej książki wykorzystana została również dokumentacja archiwalna, którą można podzielić na sprawozdawczość różnych instytucji i na listy obywateli, wpływające do tych organów lub przez nie kontrolowane. Zrozumiałe, że pierwsza kategoria materiałów rzadziej pozwala na odsłonięcie perspektywy „zwykłego obywatela”. Czasem dopiero zetknięcie z relacjami osobistymi ujawnia, jakie znaczenie miały decyzje, które w raportach wyglądały niewinnie10. Wyczerpujące opisanie niektórych zjawisk nie byłoby możliwe, gdyby nie listy gdańszczan. Relacje te dostarczają bardzo cennego materiału na temat nie tylko nastrojów społecznych, ale też aspiracji i mentalności ówczesnych mieszkańców Gdańska. Jest to również bogate źródło umożliwiające odczytanie wojennych i powojennych losów ludzi11. Wbrew pozorom stalinizm wcale nie ograniczył napływu korespondencji. Im bardziej władza stawała się represyjna, tym chętniej wsłuchiwała się w „głos ludu”, publikując wybrane wątki na łamach gazet i przytaczając je w sprawozdaniach. Specjalne komórki w postaci referatów listów i inspekcji w komitetach partyjnych miały służyć sondowaniu nastrojów, a takie inicjatywy, jak uchwała Komitetu Centralnego PZPR z grudnia 1950 roku w sprawie „należytego rozpatrywania i załatwiania skarg i zażaleń ludzi pracy oraz krytycznych uwag w prasie”, miały stymulować napływ korespondencji12. Czytając listy, zawsze należy pytać, kto pisał, z jakim zamiarem i do kogo się zwracał. Ich autorzy niekiedy koloryzowali – w prośbach o przydział mieszkania znajdowało się wyliczenie wszystkich nieszczęść, jakie dotknęły piszącego i jego rodzinę. Zaletą tego źródła jest unikatowy zapis codziennych doświadczeń gdańszczan, a wadą to, że informacje te stanowią najczęściej świadectwo tylko jednej strony (co było ważne na przykład w konfliktach sąsiedzkich). Oczywiście nie do historyka należy rozstrzyganie o winie w takich sprawach, ale trzeba pamiętać, że niekorzystne z punktu widzenia nadawcy informacje były pomijane. Wadą takich dokumentów jest również to, że rzadko kiedy można poznać zakończenie danej historii. Ponadto specyficzność archiwaliów – w przeważającej większości listów z prośbą o interwencję – sprawia, że historyk szybciej dostrzega konflikt, co może nieco zniekształcić, a nawet zwulgaryzować realia. Jednak nawet jeśli część z tych relacji jest przesadzona, jednostronna, niekompletna i niereprezentatywna, to powtarzających się w nich wątków nie wolno bagatelizować. Decydując się na badania jakościowe, zmuszeni jesteśmy w każdym wypadku wybrać relację najwłaściwszą dla interesującego nas tematu. Ważnym typem źródła dla badania dziejów PRL jest oczywiście prasa. Poszczególne tytuły – najczęściej przywoływany w tej książce „Dziennik Bałtycki”, ale też „Głos Wybrzeża”, „Wieczór Wybrzeża” czy miesięcznik kulturalny „Litery” – różniły się stopniem zaangażowania politycznego i profilem, ponadto zmieniały się w czasie. Na tle wydawnictw prasowych w całym interesującym nas okresie prasa stalinowska z lat 1949–– 1954 cechowała się zdecydowanie większym odrealnieniem komunikatu i z tego powodu nie jest zbyt atrakcyjnym źródłem dla badaczy, którzy nie są zainteresowani analizowaniem ówczesnej propagandy. Redakcje z tych lat nie potrzebowały aż tak bardzo Wojewódzkiego Urzędu Kontroli Prasy, w wielu wypadkach bowiem cenzurowały się same, zanim materiały trafiały do gdańskiej siedziby cenzury we Wrzeszczu. Ówczesne
gazety pomorskie stały się jakby nudniejsze, nużyły swoją jednostajnością i drętwą polszczyzną. Mając na względzie te okoliczności, w żadnym razie nie powinniśmy jednak skazywać ich na zapomnienie. W roku 1950 cenzorzy oceniali zawartość partyjnego „Głosu Wybrzeża” jako „odpolitycznioną i odpartyjnioną”, choć dzisiejszemu czytelnikowi taka refleksja po lekturze tej gazety w ogóle nie przyszłaby do głowy, i narzekali, że publikuje się tam zbyt dużo „nieistotnych” informacji na temat życia codziennego13. Okres tużpowojenny i okres od 1955 roku cechowała większa otwartość i odważniejsze formułowanie niezależnych opinii przez dziennikarzy, co dla historyka kultury ma dużą wartość. Cennym źródłem okazało się ponad sto wywiadów przeprowadzonych z mieszkańcami Gdańska w latach 1945–197014. Część tych wypowiedzi została wykorzystana w książce, na przykład we fragmentach poświęconych polsko-niemieckim relacjom po wojnie, uczestnictwu w święcie pierwszomajowym, problemom zaopatrzeniowym i mieszkaniowym oraz paru innym wątkom. Stanowią one źródło jedyne w swoim rodzaju, pozwalają bowiem dostrzec, jak współcześnie myśli się o życiu w powojennej Polsce i o wydarzeniach z przeszłości, którym historycy arbitralnie nadali hierarchię w ostatnich latach, w toku debat publicznych i sporów o PRL. Niemal wszystkie spisane relacje gdańszczan nasuwają refleksję o niejednoznaczności biografii i postaw, które historycy pragnęliby czasem zbyt łatwo klasyfikować jako przejawy oporu lub przystosowania społecznego. Podobnie jak ambiwalentna jest współczesność, tak też historii Polski Ludowej nie można mierzyć linijką – jedną z bohaterek książki jest na przykład pielęgniarka, przodownica pracy, oskarżona o klerykalizm. Sposób, w jaki lata 1945–1970 zostały zapamiętane, oraz indywidualne oceny zależały nie tylko od biografii jednostki, ale też od rodzinnej i środowiskowej narracji powstającej na przestrzeni lat. Ludzie różnią się w swoim odbiorze wydarzeń historycznych, takich jak powstanie PZPR, śmierć Stalina czy Grudzień ’70. Co więcej, części z nich (dziś, wydawałoby się, ważnych) w ogóle nie pamiętają, ponieważ nie miały one dla nich znaczenia. Dla pewnego gdańskiego studenta stalinizm był przede wszystkim czasem, kiedy „wszędzie trzeba się było bać”, a „za krzywe spojrzenie, uśmiech w nieodpowiednim momencie można było wylądować na komendzie i mieć bruzdę w papierach”. Dla innego, jego rówieśnika, był to czas względnego spokoju: „Czułem się bezpiecznie we własnym mieszkaniu, a także w pracy i u znajomych […]. Politycznego zagrożenia […] też nie obawiałem się, gdyż miałem szczęście obracać się wśród przyzwoitych ludzi”15. Z przeprowadzonych z gdańszczanami wywiadów wynika, że respondentom w większości najgorzej żyło się za Bieruta („Bierut nie dajut”), trochę lepiej za Gomułki („Za Gomułki suche bułki”), a najlepiej za Gierka (wierszyk z „Gierkiem i cukierkiem” w różnych konfiguracjach). Ponadto niektóre osoby uważały, iż w drugiej połowie lat sześćdziesiątych standard życia obniżył się na tyle, że przypominało to stalinizm. Co ciekawe, znakomita większość gdańszczan jest przeświadczona, że w całym okresie PRL żyło się bezpieczniej niż dziś – i w zakładach pracy, i w domu, i na ulicy. Kiedy jednak zaczynają odpowiadać na dodatkowe pytania, okazuje się, że przypominają sobie historie, które wcale o tym nie świadczą – że „kogoś zwinęli prosto z ulicy”, że „ktoś zniknął z pracy”. Należy się także zastanowić, co niektórzy respondenci rozumieli przez
bezpieczeństwo. Jeden z nich wspominał: „Jak człowieka za coś dopadli, to wyrok był z miejsca czytany, dostał pałami i koniec. Nie było czegoś takiego, że niby nie można uderzyć […]. Jak była bijatyka i chłopaki się awanturowały, to od razu pałki w ruch”16. Grudzień 1970 roku został zapamiętany lepiej niż wydarzenia z Marca ’68. Te ostatnie raczej „obiły się ludziom u uszy”, niż trwale zapisały w pamięci. Na pytanie o wydarzenia zapamiętane z marca 1968 roku w Gdańsku jedna z respondentek odpowiedziała: „Coś chyba związanego z Żydami, w rządzie szum… Pamiętam, że odsuwali Żydów od życia publicznego. Zwalniali ich. Wtedy zniknął Wicherek z prognozy pogody”17. W wypadku wydarzeń grudniowych jest zaś wiele relacji na temat naruszenia porządku w Gdańsku w sferze publicznej, trudności z dojazdem do pracy, kłębów dymu i zamieszek na ulicach. Nie wiadomo jednak, w jakim stopniu wspomnienia te budowane są na podstawie późniejszych relacji innych osób albo lektur po latach (ze względu na małą niezgodność nie przywołuję ich w tej książce). Zdecydowana większość respondentów nie angażowała się politycznie (lub nie chciała się do tego przyznać, ponieważ angażowała się po „złej stronie”). Przejawem drobnego oporu u niektórych był zwyczaj słuchania Radia „Wolna Europa”. Pracując nad książką, sięgnąłem także do spisanych wspomnień. Najliczniejsze z nich – zarówno te pisane przez Niemców, jak i przez Polaków, zarówno te opublikowane, jak i te znajdujące się w zbiorach specjalnych Biblioteki Gdańskiej Polskiej Akademii Nauk – dotyczą 1945 roku. Relacje z następnych lat są mniej liczne. Czas powojennej stabilizacji nie wydawał się ludziom tak szczególny, jak ostatnie tygodnie wojny. Środowisko literatów oraz tak zwanej inteligencji twórczej było skromniejsze niż w Warszawie, a Gdańsk nigdy nie był metropolią kulturalną. Aby uzupełnić tę lukę w latach późniejszych, zainteresowałem się niektórymi powieściami powstałymi w czasach PRL, by ewentualnie odnaleźć w nich spostrzeżenia na temat ówczesnych warunków życia i wydarzeń politycznych w Gdańsku. Wiarygodność wspomnień i powieści traktuję podobnie – jest ona bardziej uzależniona od danego autora niż od umownego podziału na fikcję i literaturę faktu. Powieści Stanisława Goszczurnego, powstałe w PRL, choć przekłamane politycznie i pisane pod tezę, przynoszą czytelnikowi kilka sugestywnych obrazów ówczesnego życia (na przykład świata portowego), które w określonym świetle zyskują wartość dla historyka. Pamiętając o mitotwórczej roli literatury (i wspomnień), uważam niektóre z tych narracji za źródła wiele mówiące o rzeczywistości PRL, zwłaszcza gdy nie traktuje się ich dosłownie i zestawi z innymi, tradycyjnymi przekazami historycznymi18.
3. Badanie sfery prywatnej i publicznej a literatura przedmiotu W roku 1995 historyk Tomasz Szarota napisał o potrzebie badania życia codziennego w PRL. Od lat dziewięćdziesiątych powstało kilka prac, które miały życie codzienne w tytule i nawiązywały do wciąż popularnego w Polsce, eksploatowanego nurtu historiografii francuskiej. Na gruncie polskim niedoścignionym wzorem pozostaje wydana po raz pierwszy w latach siedemdziesiątych książka Szaroty Okupowanej Warszawy dzień powszedni, która doczekała się już czterech wydań19. W swojej książce jednak postanowiłem unikać pojęcia „życie codzienne”. Uważam, że współcześnie lepiej wypadają te prace, w których sięgnięto do klasycznych źródeł badania codzienności, takich
jak prasa i wspomnienia, i w których polu obserwacji znajdują się podobne procesy i zjawiska, ale których autorzy odwołują się do innej terminologii. Mowa tu przede wszystkim o książkach Barbary Klich-Kluczewskiej i Błażeja Brzostka. W pierwszej z nich, Przez dziurkę od klucza, badaczka, nawiązując do przetłumaczonej na język polski syntezy Historia życia prywatnego, poddała analizie sferę życia prywatnego w powojennym Krakowie. W drugiej, Za progiem, przedmiot badań – z licznymi odwołaniami do dorobku antropologii kulturowej i socjologii – stanowiła sfera publiczna stolicy – warszawska ulica z lat 1955–197020. Mając na względzie obie te książki, w swoich wywodach wielokrotnie nawiązuję do podziału na sferę prywatną i publiczną, co jest przydatnym narzędziem do opisu szeroko rozumianej codzienności. Oszczędzę czytelnikowi szczegółowych rozważań na temat historycznych kryteriów takiego podziału – można je odnaleźć w wymienionych wcześniej książkach, a także w rozprawach takich dwudziestowiecznych socjologów, jak Jürgen Habermas, Richard Sennett czy Erving Goffman. Pragnę tylko zaznaczyć, że granice są oczywiście płynne, zarówno historycznie, jak i kulturowo. Już Norbert Elias w Przemianach obyczajów, swoim klasycznym studium, analizując zalecenia dobrych manier, komentował zachowania ludzi defekujących bez poczucia wstydu na ulicach nowożytnego miasta europejskiego. Przykład ten dobrze obrazuje przemianę, jaka może zachodzić w kulturze w odniesieniu do tego, co jest postrzegane jako prywatne, a co jako publiczne21. W kontekście prowadzonych w tej książce rozważań istotna jest uwaga, że zmiany w odczuwaniu prywatności następowały nie tylko w wymiarze obyczajowym, ale też na skutek oddziaływania systemów politycznych, w jakich przyszło żyć ludziom. W Rosji, jak pisał Vladimir Shlapentokh, doszło do upadku znaczenia sfery publicznej, co sprawiło, że wiele codziennych działań przeniosło się do sfery prywatnej – do domów, rodzin i kręgów znajomych. Był to stały deficyt zaufania do oficjalnego życia publicznego. Z podobnym procesem mieliśmy do czynienia w PRL, choć jak można sądzić, skala tego zjawiska była mniejsza niż w Rosji. Krótkotrwałe odrodzenie społeczeństwa obywatelskiego nastąpiło w latach „Solidarności” – ruchu obywatelskiego, który był krytycznie nastawiony do systemu. Jednak w latach stanu wojennego chęć działania Polaków w sferze publicznej ponownie osłabła – socjologowie pisali wręcz o „społeczeństwie prywatnym” i o podwójnych standardach etycznych w obu sferach, prywatnej i publicznej. Zjawisko to zostało nazwane amoralnym familizmem22. Liczba prac z zakresu historii społecznej, które powstały w ostatnich latach i które można zaliczyć do polskiej historiografii najnowszej, jest znacząca. Szczególnie w ostatniej dekadzie zainteresowania polskich historyków dziejów najnowszych zwróciły się w tym kierunku, co jest odbiciem światowego trendu. Nie ma tu miejsca na szczegółowe wyliczenie tytułów – zainteresowany czytelnik znajdzie stosowne odniesienia w przypisach i w bibliografii. Do studiów szczególnie godnych uwagi zaliczyłbym – poza wymienionymi wcześniej pracami Brzostka i Klich-Kluczewskiej – co najmniej kilka monografii. Klasyką dziejów społecznych polskiego stalinizmu jest książka Polacy a stalinizm Dariusza Jarosza. Warto też zwrócić uwagę na wydane niedawno książki łączące tematykę społeczną i gospodarczą – mowa tu o monografii autorstwa Jerzego Kochanowskiego o czarnym rynku w PRL oraz Dariusza Stoli o migracjach zagranicznych w tym okresie. Interesujące
ujęcie dziejów powojennego Krakowa z podkreśleniem kwestii społecznych i kulturowych można odnaleźć w syntezie Andrzeja Chwalby. Oryginalne ujęcie i dziennikarska dociekliwość wyróżnia książkę Adama Leszczyńskiego Anatomia protestu, poświęconą strajkom 1981 roku w trzech polskich miastach. We współczesnej literaturze przedmiotu często cytowane są uwagi Marcina Zaremby. Przekorny termin „mała destabilizacja”, użyty w jednym z artykułów do określenia lat rządów Gomułki, jest obecnie metaforą chyba najczęściej cytowaną w środowisku historyków PRL. Warto też wskazać najnowszą monografię tego autora, pod tytułem Wielka trwoga. Polska 1944–194723. Studia nad kulturowo rozumianą przeszłością miast w XX wieku mają olbrzymią literaturę. W kontekście powojennej historii Europy Środkowo--Wschodniej warto przede wszystkim wskazać na trzy niemieckojęzyczne opracowania dziejów Wrocławia, Grodna i Szczecina24. Powojenny Gdańsk nie doczekał się, jak dotąd, naukowej syntezy. Powstająca przed laty kilkutomowa historia miasta pod redakcją Edmunda Cieślaka zatrzymała się na roku 1945. Tymczasem wiele się zmieniło w polskiej i zachodniej historiografii, więc kolejny tom powinien w większym stopniu nawiązywać do historii kulturowej i zawierać obszerne uwagi dotyczące warunków życia w mieście w Polsce Ludowej25. Cenne spostrzeżenia poczynił Peter Oliver Loew na temat postrzegania historii Gdańska w PRL. Do prac najczęściej przywoływanych w tej książce należy wciąż aktualna rozprawa Michała Stryczyńskiego, poświęcona zagadnieniu odbudowy, oraz studium Macieja Hejgera, dotyczące polityki narodowościowej na terenach Pomorza Gdańskiego. Kilka interesujących ustaleń zawdzięczam rozprawom doktorskim Jacka Friedricha oraz Sylwii Bykowskiej. Pierwsza z nich, podejmująca problematykę odbudowy Głównego Miasta w latach 1945–1956, zawiera również sporo uwag na temat ówczesnych warunków życia i mentalności gdańszczan. W drugiej z nich autorka skupiła się na rehabilitacji i weryfikacji narodowościowej w województwie gdańskim. Istotne uwagi na temat stosunku do tak zwanej ludności autochtonicznej i niemieckiej znalazłem w książce autorstwa socjologa Jarosława Załęckiego. O ile współczesnych prac dotyczących pierwszych lat Gdańska w Polsce Ludowej jest co najmniej kilka, o tyle lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte nie przyciągały dotychczas uwagi badaczy. W odniesieniu do lat „małej stabilizacji” nadal dominują monografie poświęcone historii politycznej, a zwłaszcza tak zwanym wydarzeniom grudniowym26.
4. Kryteria wyboru problematyki badawczej Uzasadnienia wymaga podział książki na dwie części – Kształtowanie społeczeństwa i Warunki bytowe – oraz dobór wątków w nich poruszonych27. Taki układ treści wynika z chęci ukazania dwóch aspektów ówczesnego systemu społeczno-politycznego, którego genezy szukać należy w końcu lat czterdziestych. W pierwszej części chodzi o aspekt kontrolno-dyscyplinujący PZPR (w poszczególnych rozwiązaniach przypominający politykę w ZSRR), a w części drugiej – o aspekt materialny i cywilizacyjny (niekoniecznie specyficzny dla komunizmu, do pewnego stopnia korespondujący z ówczesnymi przemianami w krajach zachodnich)28. Tytuł części pierwszej, Kształtowanie społeczeństwa, w którym brakuje zaimka
zwrotnego „się”, nie jest przypadkowy. Akcent położono na decyzje podejmowane przez nowe władze (centralne i terenowe), kształtujące w ramach wysiedleń i osadnictwa nową społeczność Gdańska, oraz na skutki stalinizmu, czyli reakcje społeczne na narzuconą dyscyplinę. Do czasu odwilży w połowie lat pięćdziesiątych ideologia partii komunistycznej miała największy wpływ na zachowania ludzi w sferze publicznej oraz – w mniejszym stopniu – w sferze prywatnej, ale i w latach sześćdziesiątych nie zaprzestano niektórych praktyk mających źródła w stalinizmie. Jednym z głównych elementów powojennej polityki społecznej na terenie Gdańska było wyzyskiwanie antagonizmów narodowych. Taka polityka cieszyła się poparciem ludności z racji okupacyjnych resentymentów, a w mniejszym stopniu – z powodu konfliktu o Wolne Miasto w dwudziestoleciu. Ówczesnym „obcym” stał się w pierwszej kolejności „niemiec”, pisany w oficjalnych dokumentach małą literą. Jak zauważa Zygmunt Bauman, odwołując się do antropologii kulturowej, w XX wieku wizerunek „obcych” kreowany był między innymi poprzez odwołanie do ich nadmiernej ruchliwości (zagrażającej „porządnym obywatelom” oraz projektowanemu ładowi). Opierał się również na metaforze „brudu, nieczystości”, cechy wyróżniającej „obcych” zarówno w sensie fizycznym, jak i moralnym. Sposobem radzenia sobie z tak zdefiniowaną kategorią wroga publicznego była strategia „połykania” (czyli asymilacji narodowościowej) oraz strategia „wymiotowania” (czyli wysiedlania, a w niektórych projektach ładotwórczych, jak w wypadku niemieckiego Endlösung, masowej eksterminacji)29. Do opisu populacji uznanej za niemiecką używano po wojnie obu metafor – pojawiało się w ówczesnym dyskursie przedstawienie „obcego” jako postaci nadmiernie ruchliwej i przez to groźnej (choćby „czającej się w gruzach”), a ponadto naznaczonej „brudem” (oskarżenia o roznoszenie chorób oraz o deprawowanie Polaków). Wobec tak zdefiniowanego wroga publicznego zastosowano obydwie wymienione przez Baumana strategie. Populację zastaną w Gdańsku dzielono na część przeznaczoną do wysiedlenia (Niemcy i „folksdojcze”) oraz część nadającą się do asymilacji, to jest poddawaną procedurze weryfikacji narodowościowej (tak zwani autochtoni). W wypadku Niemców i ludności rodzimej polskie władze grały na strunie wspomnianego powszechnego resentymentu. Inaczej było w wypadku tak zwanego elementu zbędnego, kategorii zapożyczonej od komunistów radzieckich, przydatnego narzędzia do piętnowania wybranych obywateli polskich. Zaliczano do niej ludzi z różnych powodów niechętnie widzianych przez PPR na Wybrzeżu – przedstawicieli polskiej inteligencji, przedsiębiorców, pracowników portu i ludzi z półświatka. Historia tej grupy ludzi, do tej pory niedostatecznie opisana przez polskich historyków, ukazuje, w jakim kierunku po wojnie ewoluowała kategoria „obcego”, kiedy zapadła już decyzja o wysiedleniu Niemców. W Gdańsku kilkaset polskich rodzin zostało dotkniętych prześladowaniami jako „element zbędny”30. Oprócz postępowania wobec różnie definiowanego „obcego” podejmowano też inne, choć równie dotkliwe działania dyscyplinujące, wywodzące się z lat polskiego stalinizmu; część z nich przetrwała odwilż i była stosowana w nieco skostniałej formie również w latach sześćdziesiątych. „Dyscyplinę” rozumianą jako szczególne praktyki uprawiane na styku władzy i społeczeństwa chyba najwnikliwiej przeanalizował Michel Foucault31.
Najbardziej znane rozważania filozofa o modelu idealnego więzienia (Panoptykonu) dotyczyły XVIII i XIX stulecia, jednak sam autor Nadzorować i karać zachęcał, aby jego dzieło rozumieć szerzej – zarówno w sensie czasowym, jak i przestrzennym. W tym pierwszym wypadku myśl filozofa może być odczytywana jako składnik refleksji nad funkcjonowaniem współczesnych mu społeczeństw zachodnich32. W drugim wypadku model systemu zwanego przezeń panoptyzmem nie może być sprowadzany jedynie do istnienia takich instytucji, jak więzienie, szkoła czy fabryka. Był on – jak pisze Maria Solarska – przede wszystkim systemem „władzy opartej na spojrzeniu”, istniejącym także poza murami wspomnianych instytucji33. Samo słowo „dyscyplina” należało do języka propagandy w powojennej Polsce. Jak pisał Michał Głowiński, w stalinizmie mówiono o „żelaznej dyscyplinie” i „dyscyplinie pracy”, a w momentach przełomów politycznych, jak w grudniu 1970 roku, apele o dyscyplinę były czymś nagminnym34. W Gdańsku w latach sześćdziesiątych – poza momentami przesileń – nie uciekano się do masowych represji, stosując je raczej wybiórczo. Także w późnym stalinizmie, mimo że ludzi zamykano w więzieniach na podstawie powojennych paragrafów, a niektórzy obywatele znikali w niewyjaśnionych okolicznościach, przemoc aparatu państwowego nie była podstawowym doświadczeniem społecznym, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak jeszcze w latach wojny i okupacji na Pomorzu Gdańskim. Zamiast przemocy fizycznej i terroru, którego ofiarami padali nieliczni określani jako wrogowie, sięgano do innych praktyk dyscyplinujących opartych na „władzy spojrzenia”. W latach propagandy produkcyjnej i kultu wodza w ramach narzucanej dyscypliny uczono ludzi podsłuchiwać, kształcono w nich nieufność wobec kolegów, mobilizowano ich do intensywnej pracy, a także do rywalizacji, czasem nawet do lekceważenia sfery życia prywatnego (abstrahuję w tym miejscu od skuteczności tych działań). W wypadku polskiego stalinizmu właśnie ta forma dyscyplinowania, oparta na przypadkowym „spojrzeniu”, a nie na uwięzieniu, wydaje się podstawowa. Aby ukazać wpływ ówczesnej „dyscypliny” na jakość życia po wojnie, można wskazać na przykład zwalczanie plotki czy oskarżenia o sabotaż w kluczowych dla gospodarki morskiej zakładach pracy. Oba zagrożenia – plotka i sabotaż – ilustrowały chyba najbardziej rozwiniętą w stalinizmie pretensję do kontroli sfery publicznej, paranoiczny koncept wywiedziony z doświadczeń radzieckich. Ich skutkiem było podtrzymanie wykształconego w latach wojny nawyku samokontroli w miejscach publicznych oraz udawania kogoś innego, niż się było prywatnie. W stalinizmie zapoczątkowano też stosowaną ad hoc praktykę mobilizowania do aktywności obywatelskiej, w której dość umiejętnie wykorzystywano strategię kija i marchewki. Ową sezonową mobilizację można było dostrzec choćby w okresie przygotowań do obchodów 1 Maja (oraz innych świąt państwowych), a także w czasie wyborów do sejmu i rad narodowych. Dyscyplina widoczna była również w sferze życia prywatnego (co widać było w reakcjach gdańszczan na śmierć Stalina). Może nie tak powszechnie, jak w Rosji, ale jednak usiłowano ją wdrażać zarówno wobec osób „partyjnych”, jak i „niepartyjnych”. Dla partii ważne było przede wszystkim dbanie – wzorem władz radzieckich i centralnych – o dyscyplinę gdańskiego aparatu partyjnego, o jego „moralne prowadzenie się”, zapobieganie pijaństwu, nadużyciom władzy, malwersacjom finansowym.
Myśląc o reakcjach na ówczesną kontrolę sfery prywatnej, warto zwrócić szczególną uwagę na wątek katolicyzmu i uczestnictwa Polaków w obrzędach religijnych. Konflikt sumienia był w latach PRL znaczący, ponieważ spora część etatowego aparatu PZPR była praktykującymi katolikami i forsowana polityka laicyzacji, jak można ocenić z perspektywy czasu, się nie sprawdziła. Kościół katolicki w Polsce utrzymał autorytet, którego siłą była asystemowość. U schyłku systemu zdecydowana większość społeczeństwa, między innymi większość młodych mieszkańców dużych miast, nadal deklarowała się jako osoby wierzące35. Burzliwe zmiany demograficzne w XIX i XX wieku oraz militaryzacja, wojny światowe, uprzemysłowienie i urbanizacja oprócz dawnych antagonizmów kreowały również niespotykany dotąd „nieklasowy” konflikt, dobrze widoczny w krajach europejskich, USA oraz porewolucyjnej Rosji. Począwszy od schyłku XIX stulecia (między innymi od pierwszych kampanii przeciw tak zwanym chuliganom), dyscyplinowanie młodzieży wpisywało się w długą tradycję „moralnej paniki” jako reakcji na tworzącą się kulturę młodzieżową, właściwą tylko jej i negującą do pewnego stopnia wartości świata dorosłych36. W konflikcie pokoleniowym druga wojna światowa oznaczała tylko zawieszenie broni. Gdy w latach sześćdziesiątych niektóre konflikty społeczne, skutki uboczne wojny, przestały być aktualne, w ich miejsce pojawiły się nowe. W Polsce destalinizacja i następująca po niej epoka „małej stabilizacji” przyniosły większą swobodę w życiu prywatnym. W tych okolicznościach jednym ze specyficznych zjawisk, które zaważyły na kształcie polityki społecznej w swobodniejszych latach sześćdziesiątych, był – najprawdopodobniej nieuchronny – konflikt generacyjny między pokoleniem pamiętającym wojnę i pokoleniem powojennego wyżu demograficznego. Przedstawiciele starszego pokolenia, niezależnie od tego, czy należący do partii, czy też niezrzeszeni, wychowani w innym świecie, pragnęli większej kontroli nad ówczesną młodzieżą (na przykład zwyczaj „chodzenia ze sobą” był dla wielu rodziców, i to nie tylko w rodzinach chłopskorobotniczych, trudny do zaakceptowania). Owo dyscyplinowanie, rozumiane w kategoriach i politycznych, i obyczajowych, było dobrze widoczne w Gdańsku, dużym mieście portowym. W ośrodku tym przyrost naturalny był wysoki, a mobilność młodych ludzi i dostęp do zachodniej kultury masowej, jak na warunki PRL, znaczne. Istotne jest również to, że oba ważne konflikty polityczne lat sześćdziesiątych – Marzec ’68 i Grudzień ’70 – ujawniły się w tym mieście. Wiele innych ówczesnych zjawisk – ewolucję kulturalną Trójmiasta czy problemy chuliganizmu (tego pojęcia używano dość powszechnie w stalinizmie i później), ucieczki nastolatków i subkultury młodzieżowe – można i trzeba badać, biorąc pod uwagę konflikt generacyjny37. W drugiej części książki, Warunki bytowe, istotne są przemiany cywilizacyjne i ewolucja tkanki miejskiej. Lata 1945–1946 były dla Gdańska, tak jak dla wielu innych zniszczonych miast polskich, wyjątkowe, co skłania do szczegółowego omówienia. Z tego względu poświęciłem im osobny rozdział. W świadomości wielu Polaków komunizm wtedy jeszcze nie wydawał się jedyną opcją. Silny był lęk przed kolejną wojną. Administracja cywilna, przy aktywnym wsparciu miejscowej ludności, inicjowała pierwsze akcje porządkowania ulic, a potem uruchamiania pierwszych stałych połączeń, instytucji publicznych, dostaw prądu i wody. W zburzonym mieście było wielu nowych
osadników, ruch migracyjny (ten oficjalny i nieoficjalny) był bardzo intensywny, natomiast poziom bezpieczeństwa w sferze publicznej był niski, a głód i epidemie stanowiły realną groźbę. Podstawowym problemem dla wielu osób przebywających w powojennym Gdańsku było znalezienie tymczasowego schronienia. Odwołując się do terminologii antropologii kulturowej, możemy rozróżnić dwie funkcje domu: jako „schronienia” i jako „mieszkania”. W społeczności agrarnej dom pełnił przede wszystkim funkcję schronienia, gdyż jego podstawowym zadaniem była ochrona domowników przed zmierzchem i nocą, warunkami klimatycznymi, a także zapewnienie miejsca dla dobytku i zwierząt. Oddalenie od domu-schronienia mogło budzić lęk38. Dom stawał się „mieszkaniem” z chwilą, gdy poprzez większą specjalizację pomieszczeń coraz częściej stawał się miejscem pracy i odpoczynku, a także gwarantował nowoczesną potrzebę intymności. Na przykład dom chłopski na ziemiach polskich już w XIX wieku ulegał takim przekształceniom, gdy wydzielenie dodatkowej izby pozwoliło wzmocnić funkcje mieszkaniowe39. W dwudziestoleciu i w latach wojny w niektórych bogatszych gdańskich domach (z pomieszczeniami przeznaczonymi na spożywanie posiłków, sen, spotkania towarzyskie, czynności gospodarcze wykonywane przez służbę, czasem nawet z toaletą i pokojem dziecięcym) funkcje „mieszkania” dominowały nad funkcjami „schronienia”. Po wojnie jednak w zburzonych miastach, pozbawionych infrastruktury i wystarczającej liczby budynków zdatnych do zamieszkania, nastąpił tymczasowy powrót do pierwotnej funkcji domu – w zburzonym Gdańsku z lat 1945–1946 dom był przede wszystkim schronieniem. Przemiany cywilizacyjne w latach następnych zaważyły na przyszłości wielu polskich dużych miast. Z danych statystycznych wynika, że wzrost liczebności populacji miejskiej, stymulowany wysokim przyrostem naturalnym i migracjami, był na ziemiach polskich szczególnie dynamiczny w pierwszych dwóch dekadach powojennych. Podczas gdy w 1945 roku ludność miast stanowiła 32% populacji Polski, w roku 1950 stanowiła już 39% ogółu, dziesięć lat później osiągając pułap 48%. W dekadzie gierkowskiej większość Polaków mieszkała już w miastach40. Z perspektywy historii kulturowej Gdańsk powinien być rozumiany nie tyle jako obszar o pewnych granicach administracyjnych, ile raczej jako miejsce zaludnione przez populację, która zwykła nazywać siebie gdańszczanami (przedwojennymi lub powojennymi). Granice pomiędzy miejskim i wiejskim stylem życia w takiej definicji miasta są płynne41. Takie zjawiska, jak migracje z okolicznych wsi do gdańskiej metropolii, jej rozszerzanie się poprzez przyłączanie obszarów wiejskich czy lepszą z nimi komunikację, dominacja elementów stylu życia wiejskiego przy granicach administracyjnych miasta, wpływ starego obyczaju na mieszkańców nowych osiedli, stanowiły swoisty opór materii, skutek uboczny zmiany cywilizacyjnej dokonującej się w tych latach w województwie gdańskim. Bliskie jest mi ujęcie socjologa Jana Turowskiego, który rozumiał miasto przede wszystkim jak twór społeczny warunkowany przez środowisko mieszkalne. Historię Gdańska można więc opisywać właśnie jako historię środowiska mieszkalnego – warunków lokalowych, stanu bezpieczeństwa, zaopatrzenia, transportu publicznego i tak dalej – koniecznie w zderzeniu ze zmieniającymi się oczekiwaniami mieszkańców. Turowski badane miasto dzielił w zależności od skali oddziaływania na mikrośrodowisko
mieszkalne (mieszkanie, dom, otoczenie przydomowe), szersze środowisko mieszkalne (zespół mieszkalny, osiedle, dzielnica) i makrośrodowisko mieszkalne (drogi, kanały komunikacji i transportu, urządzenia i ośrodki ogólnomiejskie, miasto)42. Biorąc pod uwagę wspomniane mikrośrodowisko, nie sposób pisać o żadnym mieście w PRL bez uwzględnienia swoistego charakteru „socjalistycznej gospodarki mieszkaniowej” oraz jej kolejnych etapów. Dlatego tyle miejsca poświęcam przymusowemu kwaterunkowi („polskiej komunałce”) i polityce oszczędnościowej, które przetrwały wprawdzie w pamięci Polaków, ale dotychczas nie znalazły się w centrum zainteresowania polskich historyków43. Oba te przedsięwzięcia były oczywiście skutkiem zastosowania „uniwersalnych” radzieckich rozwiązań w Europie Środkowo-Wschodniej, ale wynikały także z realnej potrzeby, jako antidotum na zdiagnozowany „głód mieszkaniowy”. W Gdańsku problem ten był szczególnie poważny, ale i tu istotna zmiana oczekiwań pojawiła się w latach sześćdziesiątych, gdy dążenie do zapewnienia sobie schronienia nie było już główną motywacją (nie tylko sama potrzeba dachu nad głową była artykułowana w sondażach, ale i jakość przestrzeni mieszkalnej). Wraz z odbudową centrum miasta oraz inwestycjami w „szersze środowisko mieszkalne”, czyli wraz z powstawaniem nowych osiedli ( jak VII Dwór) i całych dzielnic (jak Przymorze), pojawiały się nowe oczekiwania, skutki przemian cywilizacyjnych. Na skutek postępu cywilizacyjnego, jakim była ekspansja miasta i rozbudowa osiedli, nowa generacja, która nie pamiętała wojny, domagała się już „mieszkania na swoim”. Obowiązujący w PRL model gospodarki nakazowo-rozdzielczej dotyczył nie tylko gospodarki mieszkaniowej, ale też dostępu do innych towarów, zwanych w tych latach, co znaczące, dobrami. „Społeczeństwo kolejki”, określenie przywołane przez Małgorzatę Mazurek, oznaczało nie tylko peerelowski zwyczaj ustawiania się w „ogonkach” po towary pierwszej potrzeby. W szerszym rozumieniu był to cały świat petentów i uprzywilejowanych, kultura limitowanego dostępu do reglamentowanych towarów (żywności, mieszkań, usług), nierzadko „przeskakiwania w kolejce” na mocy partyjnych przywilejów czy w ramach szarej strefy – świata prześladowanej „inicjatywy prywatnej”, wytwórczości chałupniczej, zakupów za dewizy i przemytu w portach Wybrzeża. W Gdańsku na tle kraju chyba szczególnie widoczny był proces rosnących aspiracji konsumpcyjnych i powtarzających się frustracji związanych z rozczarowaniem „gospodarką niedoboru”. Zapewne wiele elementów tej układanki złożyło się na genezę wydarzeń grudniowych – relatywnie niski poziom życia, spore kontrasty na Wybrzeżu między grupami zawodowymi, większa mobilność ludzi i jednocześnie liczne obowiązki, takie jak opisywane przeze mnie czyny społeczne, wydają się odgrywać tutaj rolę. Jak pisze Mazurek, doświadczenie niedoboru powinno być rozumiane jako rozciągnięty w czasie proces podejmowania decyzji – od poszukiwania towaru, poprzez stanie w kolejce, po rezygnację z zakupu lub „wystanie” towaru. „Gospodarka niedoboru” (termin Jánosa Kornaia) miała charakter systemowy, będąc stałą cechą gospodarki socjalistycznej, i dla zrozumienia ówczesnego komunizmu ma istotne znaczenie, tak jak analiza bezrobocia jest kluczowa dla zrozumienia gospodarki kapitalistycznej44. W ostatnich partiach książki przyglądam się Gdańskowi jako „makrośrodowisku mieszkalnemu”, złożonemu z centrum i peryferii. Funkcję katalizatora pełniło oczywiście
centrum, rozumiane nie tylko przestrzennie (w końcu nie zawsze było ono sytuowane centralnie), ale też jako wspólnota tworząca kulturę wielkomiejską. Jak pisał Marcin Czerwiński, coraz bardziej widoczne na ziemiach polskich po drugiej wojnie światowej nowe style życia niosły ze sobą dążenie do większej prywatności oraz do zachowania anonimowości w sferze publicznej. Istotną cechą tego coraz powszechniejszego stylu życia była obserwowana rosnąca anonimowość jednostki – statystycznego mieszkańca dużego miasta otaczać miała odtąd wielka, anonimowa masa ludzi, wśród których żyli tylko nieliczni znajomi. W takim układzie więzi społeczne wynikały coraz częściej nie tyle z przypadkowego sąsiedztwa, ile były skutkiem przynależności do określonej grupy społecznej (podzielania wspólnych wartości i zainteresowań). Kontakty w przestrzeni publicznej stawały się w związku z tym bardziej użytkowe i – jak pisze Czerwiński – irytację zaczął wzbudzać klient, który zbyt długo rozwodził się o swoich prywatnych sprawach, dokonując zakupu45. Kulturowa rola centrum polegała na transmisji tego całego zespołu wartości i nowych nawyków na peryferie. W dużych ośrodkach doby rewolucji przemysłowej rola ta na ogół przypadała jeszcze śródmieściu, historycznemu centrum, „sercu miasta”, leżącemu mniej więcej w środku, obszarowi względnie niedużemu, dobrze skomunikowanemu, miejscu najważniejszych wydarzeń i największej aktywności46. W książce tej ważne jest jednak nie tylko gdańskie centrum historyczne (specyficzne, niezbyt dobrze skomunikowane, na uboczu powojennej aglomeracji), lecz także nowe centrum metropolii, usytuowane wzdłuż arterii komunikacyjnej Trójmiasta. Przez peryferie natomiast rozumieć można ośrodki odległe od centrum zarówno przestrzennie, jak i kulturowo. Właśnie kulturowy dystans w stosunku do centrum, a zwłaszcza trwanie dawnych form więzi i wzorców społecznych, jest kluczowy dla zrozumienia tak zarysowanej dychotomii47. W sensie materialnym centrum było głównym beneficjentem – to tutaj przede wszystkim następowała rozbudowa infrastruktury i transportu miejskiego, tu również inwestowano w bezpieczeństwo publiczne i ograniczenie zjawiska przestępczości. Powojenny Gdańsk może być zatem odczytywany jako długofalowy efekt dwóch tendencji: z jednej strony pretensji centrum do nowoczesności, haseł nawiązujących do powstania metropolii i trójmiejskiej aglomeracji w latach sześćdziesiątych, z drugiej zaś – „cywilizacji trwania” na peryferiach, dążenia do realizacji podstawowych potrzeb i trwałości przyzwyczajeń w starych dzielnicach.
Prolog Tożsamość nowego Gdańska Wiosną 1945 roku realia gdańskie przypominały te z innych obszarów nadbałtyckich, gdzie przesuwały się armie Frontu Białoruskiego i gdzie rozkazami dowództwa niemieckiego ustanawiano kolejne miasta-twierdze. Zaciętość, z jaką żołnierze Armii Czerwonej, wkraczając do kolejnych ośrodków w Prusach Wschodnich i na Pomorzu, obchodzili się z ludnością, była nie tylko skutkiem odwetu za cierpienia cywilów i jeńców wojennych z lat inwazji III Rzeszy na ZSRR, ale najprawdopodobniej także reakcją na sporadyczne porażki w trakcie ofensywy. Kraj Kłajpedzki i Kłajpeda zostały przez Niemców ewakuowane, ale tylko po to, aby stawić zacięty opór w Prusach Wschodnich. Jesienią 1944 roku ślady wskazujące na masakrę ludności cywilnej w Nemmersdorfie (dokonaną przez żołnierzy radzieckich) narodowi socjaliści wykorzystywali w propagandzie wojennej, nawołując między innymi gdańszczan do obrony do ostatniej kropli krwi. Gdy toczyły się walki o Gdańsk, Królewiec i Sambia nie były jeszcze zdobyte. Kiedy wojska II i III Frontu Białoruskiego w styczniu 1945 roku ruszyły do ofensywy na północy, pierwszym dużym miastem, które zapoczątkowało ów długi łańcuch beznadziejnego oporu, był Królewiec. Uchodźcy stamtąd kierowali się na wschód, w stronę Gdańska, niektórzy po skutym lodem Zalewie Wiślanym, gdzie rozegrały się dantejskie sceny. Strach przed Armią Czerwoną miał swoje podstawy. Ze wszystkich krajów niemieckich Prusy Wschodnie poniosły największe straty ludnościowe1. Gdynia, Sopot2, a także Gdańsk, gdzie tworzono główną linię obrony nad Zatoką, broniły się krócej niż uprzednio doświadczone Olsztyn czy Elbląg oraz wciąż niezdobyty Królewiec. W Prusach Wschodnich jednostki Wehrmachtu tygodniami przechodziły do skutecznych kontrataków. Siła oporu wynikała z nieugiętości dowództwa II Armii, która dysponowała jeszcze sporymi rezerwami. Jednakże w chwili szturmu na Gdańsk droga lądowa do Rzeszy była od co najmniej trzech tygodni zablokowana i niewielu wierzyło jeszcze w sens całej kampanii. Chociaż finalna obrona Gdańska była zacięta, to utrwalonym obrazem walk stali się raczej wisielcy zapamiętani w wielu miejscach (szczególnie przy alei Zwycięstwa) – zwłoki dezerterów, którzy najprawdopodobniej wiedząc, jak wyglądała obrona kolejnych „twierdz”, woleli ryzykować ucieczkę lub symulowali chorobę3. Niezależnie od skali oporu cywile i jeńcy wojenni i tak zapewne doświadczyliby wszystkich skutków nienawiści do „cywilizacji germańskiej nad Bałtykiem”, której symbolem dla zdobywców był właśnie Gdańsk. Ponadto nie tylko żołnierze, ale i ówcześni przedstawiciele rosyjskiej elity intelektualnej uważali wtedy, że „dobry Niemiec to martwy Niemiec”4. Wiosną 1945 roku nikt nie wnikał w subtelności umów międzynarodowych, które w 1920 roku konstytuowały Wolne Miasto, formalnie przyłączone do Rzeszy w roku 1939. Żołnierze Armii Czerwonej słyszeli język niemiecki, co w ich mniemaniu było wystarczającym powodem do użycia przemocy. Ofiarą ówczesnej nienawiści stała się nie tylko pozostawiona samej sobie ludność, ale
też zabudowa miejska. Pożary wybuchały w trakcie walk, lecz w Prusach Wschodnich i na Pomorzu dochodziło do celowych podpaleń tuż po przełamaniu oporu. W Olsztynie żołnierze radzieccy przemieszczali się kwartałami ulic, używając miotaczy płomieni, a po wybiciu szyb wrzucali do budynków substancję zapalającą5. W wypadku Gdańska o stratach materialnych zdecydowało najprawdopodobniej wiele różnych czynników, najbardziej przekonujące jednak wydają się wywody Bolesława Hajduka, który źródeł zagłady miasta upatruje przede wszystkim w decyzjach dowództwa niemieckiego, nakazującego bezsensowny opór w dniach poprzedzających szturm6. Istnieją dość liczne opinie, według których Gdańsk miałby być potraktowany tak jak Olsztyn, czyli że mniejszych lub większych strat doświadczył dopiero po zdobyciu. Jak pisał Tadeusz Bolduan, rodowici gdańszczanie twierdzili, że budynki mieszkalne były podpalane przez Rosjan z błahych przyczyn – wystarczyło, że żołnierze znaleźli mundur niemiecki, by puścili dom z dymem. Czyniono tak również po dokonaniu rabunku, gwałtu czy egzekucji. Grupy młodych ludzi znalezionych w piwnicach uznawano za partyzantów, a dom niszczono7. Z dużych miast, które znalazły się w powojennych granicach Polski, więcej strat od Gdańska w masie budynków poniosły tylko Warszawa i Wrocław8. Ze względu na skalę zniszczeń warunki życia w tych ośrodkach w 1945 roku były dość podobne. Dostępna zabudowa i infrastruktura utrudniały proces zasiedleń, braki w zaopatrzeniu oraz nikły dostęp do ujęć wody groziły epidemiami. Życie na ulicach nierzadko toczyło się w otoczeniu gruzów, a przygnębiający krajobraz na lata zdominował wygląd miast i straszył mieszkańców po zapadnięciu zmroku. Na tym jednak kończyły się podobieństwa. Z owych trzech miast Warszawa została wyzwolona najwcześniej i już w styczniu 1945 roku uchwała potwierdziła jej stołeczność. W kolejnych tygodniach nastąpił masowy powrót dawnych mieszkańców na gruzy zniszczonego miasta; od tego czasu, po likwidacji getta w 1943 roku i po wycofaniu się Niemców pod koniec 1944 roku, była ona już miastem jednolitym narodowościowo. Polityczna i gospodarcza odbudowa ruszyła tam wcześniej niż na Wybrzeżu Gdańskim, a część ludności wyruszyła na ziemie zachodnie i północne w poszukiwaniu lepszych warunków egzystencji. Mimo ogromu zniszczeń i emigracji części warszawiaków stolica bardzo szybko stała się miastem żywym. Ze stołecznością wiązały się też pewne przywileje – szybko odradzały się instytucje polityczne, sytuowano tam centralne urzędy, a odbudowa Warszawy uzyskała priorytet w inwestycjach Ministerstwa Odbudowy i w inicjatywach Stołecznego Komitetu Odbudowy Stolicy9. Wrocław bronił się dłużej niż Gdańsk, ale dużą część ludności cywilnej ewakuowano w dramatycznych okolicznościach przed rozpoczęciem walk. Gdy w maju 1945 roku czerwonoarmiści wkroczyli, powtórzono scenariusz obowiązujący dla niemieckiego miasta. Przez pierwszych kilka tygodni pozostała ludność stała się obiektem zemsty za działania okupacyjne w ZSRR i za trudności w zdobyciu miasta – gwałty, zabójstwa, napady, plądrowanie oraz zsyłki do obozów były na porządku dziennym. Mimo tych wydarzeń położenie tamtejszej populacji niemieckiej było lepsze niż w Gdańsku – przede wszystkim nie została ona pozbawiona mężczyzn. Równie istotne jest to, że gdy osłabła pierwsza fala przemocy, we Wrocławiu przez trzy miesiące działała równolegle administracja polska i niemiecka. Na całym obszarze ziem zachodnich, inaczej niż w
województwie gdańskim, Rosjanie próbowali grać na dwóch frontach, na przykład przyjmując w swoich placówkach skargi Niemców na działanie polskiej administracji cywilnej oraz utrudniając niektóre wysiedlenia dokonywane przez stronę polską. Jak twierdzi Gregor Thum, we Wrocławiu w tym czasie, czyli do wysiedleń, Rosjanie porozumiewali się z Niemcami lepiej niż z Polakami10. Cierpienia doznane od Armii Czerwonej były przez dziesięciolecia tematem tabu. Kobiety przez lata nie mówiły o gwałtach, jakich doświadczyły, a nawet po latach zwykle wspominają tylko, że „to” przytrafiło się znajomej. W wypadku Gdańska, ale też Wrocławia i Szczecina, charakterystyczny był upór, z jakim dopiero kształtującą się nową tożsamość od początku budowano na pisanej od nowa historii, pozbawionej istotnych informacji na temat dramatycznych losów populacji niemieckiej. O zaakcentowaniu historycznej promocji miasta zdecydował niewątpliwie polityczny spór o to, czy owo kulturowe pogranicze było polskie, czy też niemieckie. De facto był to spór o dwa mity, które rodziły się wraz z nowoczesną tożsamością narodową w XIX wieku. Jak pisze Peter Oliver Loew, mit niemieckości Gdańska (przeciwstawionej polskości „forpoczty niemieckiej kultury, rzuconej w środek słowiańskiego barbarzyństwa”) pochodził z drugiej połowy XIX wieku i był kontynuowany w latach istnienia Wolnego Miasta. Usprawiedliwiał on pretensję Rzeszy Niemieckiej, do której Gdańsk wcześniej nie należał, i był skutkiem triumfu nacjonalizmu w ówczesnej polityce. Z kolei mit prześladowanej polskości Gdańska narodził się później, swój ostateczny kształt zyskując dopiero po drugiej wojnie światowej, kultywowany w takich opowieściach z podręczników szkolnych, jak napaść zakonu krzyżackiego na „bezbronne polskie miasto” w 1308 roku czy „bezwzględny” dziewiętnastowieczny Kulturkampf 11. Zdaniem Romana Wapińskiego w II Rzeczypospolitej dominowała raczej krytyczna ocena przeszłej i ówczesnej polityki Gdańska wobec Polski, ale mimo to miasto było docenianym w kręgach polskich elit „oknem na świat”; to właśnie wtedy, w dwudziestoleciu, pomimo obcości kulturowej Gdańsk stał się Polakom znacznie bliższy. W latach drugiej wojny światowej postulaty włączenia go do Polski i spolszczenia były zawarte w projekcjach terytorialnych wszystkich znaczących środowisk politycznych12. Mit polskości w 1945 roku padł więc na podatny grunt. Obrona Westerplatte (do pierwszej wojny światowej popularnego miejsca wypoczynku) nadawała się na rdzeń tej nowej narracji – miasto z rywala, czy też oponenta zmieniło się w ośrodek „zawsze wierny Rzeczypospolitej”. Gdańsk dołączył do panteonu „nowych-starych” miast, których mit budowano na odwołaniu do średniowiecznej polskości. Szczecin wydzierany był Niemcom przez polskich Piastów, a pomorskiej dynastii Gryfitów starano się przypisać piastowskie pochodzenie. Wrocław rządzony był przez polski dwór Piastów, który dzielnie opierał się żywiołowi niemieckiemu i którego związki z niemieckością starano się relatywizować13. Gdańsk był symbolem wielusetletniej walki z niemczyzną na tym terenie, czego dowodem miała być „rzeź obecnych w Gdańsku Polaków i Kaszubów, przeważnie bezbronnych rybaków i rolników” – pisano w 1946 roku w „Dzienniku Bałtyckim”14. W obliczu takiej konstrukcji historycznej linia graniczna przyjęta w Poczdamie miała wynikać z konieczności dziejowej, a nie z uwarunkowań politycznych i militarnych 1945 roku. „Nie jesteśmy tu […] nowi, obcy, dzisiejsi, jesteśmy tu jak dawni gospodarze tej ziemi”
– pisał w 1947 roku w swoim przewodniku Polski Gdańsk Marian Pelczar. W tym samym roku planowano wśród ruin uroczyste obchody 950-lecia miasta, do których jednak ostatecznie nie doszło (nie zgodził się na to Bolesław Bierut, który wolał przeznaczyć środki na mieszkania robotnicze)15. Kilkanaście lat później Jan Ptasiński, pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku, podczas uroczystej akademii z okazji 22 Lipca w hali Stoczni Gdańskiej mówił nawet o „wielu tysiącach lat”, a nie o tysiącu: „[…] Jesteśmy na tej ziemi od wielu tysięcy lat. Świadczą o tym liczne wykopaliska prochów naszych praojców i niezaprzeczalne ślady kultury łużyckiej”16. Siła oddziaływania mitu polskiego Gdańska istniała już w dwudziestoleciu i powrócono do niej w 1945 roku. Przybywający na Wybrzeże myśleli o Gdańsku jako mieście w jakimś sensie polskim (może nie tak jak Warszawa, ale jednak). Z całą pewnością było to dla nich miejsce bardziej polskie niż inne części tak zwanych Ziem Odzyskanych. W świadomości Polaków Gdańsk był bardziej związany z dziejami kraju niż Szczecin, Olsztyn czy Wrocław, praw do niego domagano się już w czasie konferencji pokojowej w Paryżu w 1919 roku. Dlatego w 1945 częściej i chętniej napływali tu osadnicy, a ów „powrót do macierzy” potraktowany został jako naturalna kolej rzeczy. W takiej perspektywie zdobycie miasta w 1945 roku jawiło się jako zadośćuczynienie za wszelkie cierpienia doznane od okupanta, a wykazanie ciągłości historycznej stało się nakazem bieżącej polityki17. Co warto podkreślić, niechęć do „żywiołu niemieckiego” była obecna nie tylko we frazeologii, ale przekładała się wprost na wygląd miasta. Jak pisze Jacek Friedrich, był to rodzaj Schadenfreude – z jednej strony martwiono się losem zniszczonego „polskiego miasta”, z drugiej zaś cieszono się zniszczeniem „ostoi hitleryzmu”18. W latach 1945–1946 nie rozstrzygnięto jeszcze, jaką formę uzyska odbudowane centrum. Antyniemieckość ujawniała się więc między innymi w pośpiechu i w pewnej nonszalancji, z jaką traktowano ocalałe z walk budowle, przeznaczając do wyburzenia również te domy, które nadawały się do remontu. Objawiła się również w usuwaniu wszelkich oznak niemieckości – tabliczek, pomników, cmentarzy. W wymiarze populacyjnym ówczesne priorytety oznaczały możliwie szybką wymianę wciąż widocznego na ulicach wroga i słyszany język niemiecki na bezpieczną „polskość”. Wiosną 1945 roku nowa, polska administracja najpierw zamieniła nazwy gdańskich ulic na polskie, a dopiero potem koordynowała prace porządkowe, które trwały już w różnych częściach miasta z inicjatywy mieszkańców. W tym samym czasie podejmujący decyzję o wyburzeniach architekci byli dość liberalni i nie patrzyli na ocalałe budowle jako cenny składnik tkanki miejskiej, postrzegając je raczej jako pozostałości znienawidzonej kultury niemieckiej19. W literaturze historycznej i w przewodnikach turystycznych mówiono odtąd o „powrocie Polski do Gdańska” (lub odwrotnie), tak jak w dwudziestoleciu pisano o „powrocie Polski nad Bałtyk”. W odniesieniu do ofensywy styczniowej 1945 roku pisano powszechnie o „wyzwoleniu”, mając na myśli nie tylko ziemie należące do II Rzeczypospolitej, ale także – jak w wypadku Gdańska – ziemie, które do tego państwa przed drugą wojną światową nie należały. Gdańsk włączono jakby mimochodem do pakietu „Ziem Odzyskanych”, obok Warmii i Mazur, Pomorza Zachodniego i Ziemi Lubuskiej, Dolnego Śląska i „granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej”. W opracowaniach historycznych – zarówno fachowych, jak i popularnych (choćby w przewodniku Z uśmiechem przez Gdańsk, wydanym po raz
pierwszy w 1968 roku) – jednym ciągiem wymieniano odpieranie najazdów „feudałów niemieckich i skandynawskich” przez ludność słowiańską, walki z Krzyżakami, obronę tych ziem przed wojskami szwedzkimi, „przeciwstawianie się germanizacji i walczenie o zachowanie na nich polskości” podczas zaborów. Kulminacją tej predestynowanej do polskości historii był wiek XX. Po pierwszej wojnie światowej jeszcze „zrządzeniem przedstawicieli mocarstw zachodnich nie uszanowano ani polskiej krwi wsiąkłej na przestrzeni wieków w ziemie nadbałtyckie, ani aktualnych aspiracji morskich narodu”; wreszcie następowała obrona Westerplatte, obrona Poczty Polskiej w Gdańsku, a na samym końcu „wyzwolenie na północnych terenach Polski”. W owej grze w skojarzenia dzieciom w szkołach i politykom Krzyżacy mieszali się z Prusakami, a Krzyżaków i Prusaków zrównywano z hitlerowcami. Ten niemiecki resentyment ujawniał się w niemal każdym elemencie ówczesnej narracji historycznej. Zawsze w niesprzyjających okolicznościach Gdańsk, mający podporę w „słowiańskim żywiole”, pozostawał wierny Rzeczypospolitej; gdańszczanie nie marzyli o niczym innym, jak tylko o zrzuceniu krzyżackiego, pruskiego bądź hitlerowskiego jarzma20. Budowanie tożsamości na związkach ze specyficznie interpretowaną historią uwidoczniło się w polskiej kulturze. W kinematografii, na przykład w filmach Stanisława Różewicza – w Wolnym Mieście i w Westerplatte, traktujących o wydarzeniach z początku wojny – miasto grało samo siebie (w tym pierwszym, opowiadającym o obronie budynku Poczty Polskiej, dopiero co odbudowane Główne Miasto gra Gdańsk jeszcze sprzed zniszczeń). Duma z odbudowy sprawiała, że w polskich filmach chętnie eksponowano gdańskie obiekty, a tło architektoniczne stawało się niemal tak samo istotne, jak fabuła21. Znani literaci podróżowali po wojnie na Wybrzeże i opisywali swoje wrażenia z nowego i starego zarazem Gdańska; w mediach krajowych na bieżąco komentowana była odbudowa; migawki z Wybrzeża, z charakterystyczną wieżą kościoła Mariackiego, pojawiały się w kronikach filmowych wyświetlanych przed seansami kinowymi. Wśród powojennych przedstawień dawnego Wolnego Miasta dominowała odtąd jego polonocentryczna historyczność. Wrażenie historycznie znaczącego miasta zostało wzmocnione przez wierną, przynajmniej z punktu widzenia laika, odbudowę centrum. Turystom trzeba dziś tłumaczyć, że „Starówka” nie jest autentykiem – wygląda przecież „starzej” niż oryginalne, modernistyczne centrum Gdyni. Na pocztówkach można było zobaczyć wizerunki oryginalnych lub odbudowanych zabytków. Paradoksem na ogół pozytywnego odbioru odbudowy centrum Gdańska było to, że wariant historyczny, na jaki się z pewnymi niekonsekwencjami ostatecznie zdecydowano, szedł w parze z powszechną niechęcią do kultury niemieckiej, która w popularnym odbiorze i w nauczaniu kojarzona była ze stuleciami „okupacji”. Co więcej, w niemieckiej, „rewizjonistycznej” literaturze nieliczne słowa uznania kierowano właśnie pod adresem odbudowy22. Ten problem z niechcianą tożsamością próbowano rozwiązać, dokonując podziału na złe tradycje architektury z drugiej połowy XIX wieku („szpetny, pruski styl”, jak pisano o architekturze wilhelmińskiej) i lepsze, wcześniejsze tradycje, kiedy Gdańsk wydawał się bardziej „polski”, do których warto było nawiązywać23. Jak się miało okazać, owa powojenna ekwilibrystyka – uznanie dla historyczności w połączeniu z negacją kultury niemieckiej – funkcjonowała bez przeszkód przez co najmniej dwie dekady, nie tylko na polu
architektury. Jak pisze Artur Nowaczewski, zadaniem twórców lokalnej literatury, wśród których wyróżniano Franciszka Fenikowskiego, było nadanie Gdańskowi owej polskiej tożsamości, „pozostającej w gestii historii i polityki”. Dzięki odbudowie centrum powstawała zupełnie nowa przestrzeń, z której wyretuszowano to, co mogłoby zakłócać wizję „prastarego polskiego miasta”24. Niechęć malała stopniowo, poczynając od powstania Niemieckiej Republiki Demokratycznej, a później w miarę ocieplenia stosunków z Republiką Federalną Niemiec. W tym procesie najistotniejsza była jednak wymiana pokoleniowa. Kiedy zaś pojawiły się nowe okoliczności polityczne w PRL i osłabł resentyment, miastu nadano nową symbolikę. Jak pisze Roman Wapiński, po wystąpieniach robotniczych w grudniu 1970 roku, mimo że bardziej ucierpiała Gdynia, to właśnie Gdańsk stał się symbolem oporu społeczeństwa wobec władzy i tęsknoty za lepszym życiem. Sierpień ’80 tylko wzmacniał ten mit25. Rodziła się nowa legenda miasta niepokornego, antykomunistycznego, przeciwstawiającego się władzy, a zwieńczeniem tego procesu było dwadzieścia jeden postulatów. Dawny mit historyczny został uzupełniony o metaforę gdańskiego buntu, niezłomnego oporu społecznego stawianego komunistycznej dyktaturze, a dawne „polskie miasto” zaczęło być nazywane miastem wolności. Wypada zwrócić uwagę, że to wyobrażenie, czasem nadużywane, choć w pewnym wymiarze uzasadnione, nie stoi w sprzeczności z powojennym umiłowaniem historyczności „polskiego Gdańska”. Podkreślanie historyczności miasta doprowadziło do marginalizacji jego walorów portowych i wodnych, wzmocnionej przez przemiany cywilizacyjne (od XIX wieku nowoczesne porty stopniowo oddzielały się od miast przemysłowych). Także powojenny Gdańsk odsunął się od nabrzeża Motławy i od portu26. Oprócz procesów cywilizacyjnych mogła na to wpłynąć sytuacja geopolityczna. Z powodów ideologicznych otwartość miasta morskiego, jego międzynarodowy charakter i przenikanie kultur – wszystko to w realiach PRL musiało być ograniczone na rzecz promowania „miasta robotniczego”. Gdańsk prezentował się jako miasto nie tyle morskie, ile robotnicze, choć w dalszym ciągu znaczna część jego populacji zatrudniona była w sektorze morskim gospodarki i całe województwo korzystało z rozwoju gospodarki morskiej w Trójmieście27. W realich dyktatury bliżej ideału morskiego „okna na świat” nad Zatoką Gdańską pozostawała Gdynia. Także w sensie kulturowym jej popularne wizerunki silniej eksponowały związki z morzem, a fizyczna bliskość jej centrum do brzegu morskiego wspomagała tę zależność. Gdańskowi wyraźnie brakowało takiej morskiej atmosfery, w czym przypominał raczej oddalony o wiele kilometrów od morza Szczecin niż sąsiednią Gdynię28. Symbolika morza pojawiała się oczywiście na niektórych gdańskich pocztówkach. Na potrzeby reklamy turystycznej prezentowana była jasna, sprowadzona do kilku ikon, strona miasta portowego – kotwice i sylwetki statków, marynarskie czapki (realia życia portowego ze spelunkami i prostytutkami były, rzecz jasna, pomijane)29. Ale nawet w takiej utartej konwencji „morskość” w albumach o Gdańsku ustępowała jego „historyczności”. W sensie gospodarczym, ale i kulturowym w powojennej historii porty, żegluga, przemysł okrętowy i rybny stanowiły o wyjątkowości całego regionu i przyspieszały rozwój miast polskich województw północnych. U ujść Wisły (Gdańsk i Gdynia) i Odry (Szczecin i Świnoujście) na nowo rozwinęła się gospodarka portowa i ukształtowały się
duże, odznaczające się dynamiką demograficzną skupiska ludności żyjącej z morza – marynarzy, portowców, stoczniowców, inżynierów i rybaków. Wspomniany brak wyraźnego wizerunku morskiego w wypadku Gdańska był uderzający, ponieważ jednocześnie powojenne miasto budowało swój potencjał ekonomiczny i kadrowy na związkach z morzem. Cały przemysł stoczniowy w drugiej połowie lat pięćdziesiątych skupiał 45% wszystkich zatrudnionych w gdańskim przemyśle. Stocznia Gdańska oferowała więcej miejsc pracy niż jej konkurentka w Gdyni30. Tak jak przed wojną, miasta portowe przyciągały ludzi niepokornych i odważnych. Już wiosną 1945 roku nad Zatokę przyjeżdżali głównie młodzi mężczyźni, wyruszając z odległych miejsc „na Gdańsk, ku morzu”. Miasto to jawiło się jako szczególnie atrakcyjne, zwłaszcza że nie zawsze wiedziano o jego zniszczeniach31. „Są to przeważnie mężczyźni młodzi, energiczni, rzutcy i przedsiębiorczy. Większość z nich wabi Gdańsk – port” – pisał prezydent miasta Franciszek Kotus-Jankowski wiosną 1945 roku32. Owa tradycja została do pewnego stopnia podtrzymana w kolejnych dekadach. W województwie gdańskim miasta portowe spełniały funkcję pompy ssącej – przybywało tam za chlebem stosunkowo dużo ludzi z regionów z morzem niezwiązanych i mniej zurbanizowanych, którzy na Wybrzeżu szukali możliwości interesującej pracy, poznania wielkomiejskiego stylu życia i awansu społecznego. Przykładem może być biografia Lecha Wałęsy, dwudziestoczteroletniego mechanika, który wiosną 1967 roku przeniósł się z odległej wsi Popowo do Gdańska, aby pracować w stoczni33. Jak niemal każda populacja miasta portowego, także gdańszczanie i gdynianie na tle kraju byli stosunkowo młodzi, odznaczali się zróżnicowanym rodowodem społecznym, lepszym wykształceniem, większym poczuciem swobody i anonimowości, byli też bardziej mobilni. Koncentracja kadr z wykształceniem wyższym w województwie gdańskim, lepsze wskaźniki wykształcenia na tle makroregionu północnego i całego kraju będą w PRL znakiem rozpoznawczym całego Trójmiasta34. Poczucie emocjonalnego związku z Gdańskiem wśród nowych, niezwiązanych dotychczas z morzem osadników rodziło się szybko i było – jak na miasto od nowa zasiedlone – wysokie. Nowy Gdańsk w sensie kadrowym dopiero stawał się miastem morskim – ludzie, którzy tam napływali, często nie mieli kwalifikacji, ponieważ wcześniej pracowali na przykład na roli. Dopiero następne pokolenie korzystać będzie na Wybrzeżu z powszechnego dostępu do szkolnictwa wyższego o morskim profilu, zasilając przyszłą kadrę oficerską i inżynierską. Nauka w szkołach morskich była w PRL opłacalną inwestycją. W Gdyni, Gdańsku, Szczecinie na szczycie struktury społecznej znajdowali się „ludzie morza”, zwłaszcza marynarze i rybacy, w mniejszym stopniu dokerzy i stoczniowcy. Marynarze i rybacy, będąc lepiej wynagradzani, byli jednocześnie mniej związani z miastem niż choćby stoczniowcy, gdyż przebywając w rejsach dalekomorskich, rzadko mieli okazję uczestniczyć w życiu metropolii35. Wysokie zarobki tych grup oraz dostęp do deficytowych towarów zachodnich sprawiały, że zwłaszcza praca na statku lub w porcie była na tle innych profesji dochodowa. Gdańszczanie i gdynianie, mając codzienny kontakt z rodzinami marynarzy, zauważali w ich domach produkty niedostępne na rynku. W mieście portowym większe zróżnicowanie zarobków i większe możliwości wymiany towarowej były więc dla mieszkańców nie tylko źródłem satysfakcji, ale i frustracji. Tę frustrację mogło też pogłębiać samo przebywanie na Wybrzeżu, skąd łatwiej było dostrzec, jak
wygląda świat za „żelazną kurtyną”. Oprócz marynarzy i portowców lokalną elitą była po wojnie tak zwana inicjatywa prywatna, rozwijająca się dynamicznie z krótką przerwą w latach „bitwy o handel”. Wydaje się, że na Wybrzeżu Gdańskim siła ekonomiczna prywaciarzy była znaczna – przyciągnęła ich tutaj pewna swoboda decyzji, bliskość morza, spora odległość od nadzorującej rynek zaopatrzeniowy w kraju Warszawy, a także wizerunki dawnego Wolnego Miasta i portu w Gdyni, pochodzące jeszcze z dwudziestolecia. Tępiona w stalinizmie przedsiębiorczość prywatna odrodziła się wraz z polską odwilżą i odegrała decydującą rolę w gospodarce Wybrzeża w następnych latach, stymulując lokalny rynek, mając tutaj unikatową możliwość dynamicznej wymiany handlowej (tej legalnej i tej nielegalnej)36. Także coraz ważniejsza dla regionu turystyka stymulowała rozwój, ale zarazem silniej niż w innych regionach eksponowała różnice w dochodach i w dostępie do dóbr. Na Wybrzeżu łatwo można było zobaczyć latem bogatszych turystów czy otrzeć się o świat ówczesnego luksusu w sopockim Grand Hotelu. Z trzech miast wchodzących w skład aglomeracji trójmiejskiej Gdańsk miał największy wzrost demograficzny, który ujawniał się najpierw w drugiej połowie lat czterdziestych za sprawą migracji, później zaś był wynikiem wysokiego przyrostu naturalnego (i kolejnych migracji). „Akcja łączenia rodzin”, wyjazdy dawnych gdańszczan do Niemiec oraz repatriacje Polaków z ZSRR w drugiej połowie lat pięćdziesiątych w dużej części dotyczyły mieszkańców Gdańska. Na przykład w ramach tej ostatniej akcji najwięcej ludzi trafiło właśnie do stolicy województwa, częściowo w miejsce tych rodzin, które niedawno wyjechały do Niemiec37. Mierzona liczbą mieszkańców dominacja miasta utrzymała się w latach sześćdziesiątych. Po wojnie z powodu mniejszych zniszczeń najszybciej zaludnił się Sopot – mieszkał tu co piąty mieszkaniec Trójmiasta, choć u progu dekady gierkowskiej już tylko co dziesiąty; w tym samym czasie w Gdańsku mieszkało już sześciu na dziesięciu mieszkańców Trójmiasta38. Sopot, mimo że pozostawał w cieniu swojego większego sąsiada (uwagę mediów przykuwał raczej historyczny „powrót” Gdańska do Polski), w 1945 roku odgrywał bardzo ważną rolę. Przyjeżdżającym wówczas na Wybrzeże wydawał się na tle Gdańska oazą spokoju. Z powodu najmniejszych zniszczeń i położenia między Gdańskiem a Gdynią przejął na krótko funkcje ośrodka administracyjno-dyspozycyjnego województwa; mieściło się tam wiele ważnych instytucji – urzędował wojewoda, miał siedzibę wojewódzki oddział Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. W gronie nowych mieszkańców Sopotu od początku znajdowała się spora grupa plastyków, muzyków i literatów, których wpływ na życie codzienne kurortu będzie systematycznie wzrastał. Powstały tam zalążki późniejszych instytucji – Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, Wyższej Szkoły Muzycznej, Filharmonii Bałtyckiej, Oddziału Gdańskiego Związku Literatów Polskich i Teatru Wybrzeże. W oczach władz stalinowskich Sopot stał się miejscem „pasożytniczym, nieprodukującym żadnych dóbr materialnych”, wrogim ideologicznie. Chcąc zrównoważyć artystyczne emploi tego miasta, wyznaczono mu w latach pięćdziesiątych rolę robotniczej i urzędniczej sypialni dla przemysłowych ośrodków Gdańska i Gdyni39. Gdy niektóre instytucje przeniosły się do Gdańska, Sopot wkrótce pozostał miejscem wypoczynku dla kolejnych pokoleń Polaków, ale również, o czym się często zapomina, ośrodkiem
akademickim, siedzibą dwóch uczelni o profilu artystycznym (muzycznej i plastycznej). W Sopocie, mieście bohemy i letników, intensywnie adaptowano obce wzorce kulturowe i lepiej przyswajano zachodnią kulturę, której elementy przedostawały się za pośrednictwem „ludzi morza” z portów i były chętnie przyjmowane przez spędzającą tu czas wolny trójmiejską młodzież i artystów z całej Polski. Gdańsk i Sopot, jako wchodzące w skład Wolnego Miasta, łączyła wspólnota doświadczeń, które wpływały na ich powojenne losy. Takich doświadczeń nie miała Gdynia. Na przykład weryfikacja narodowościowa (której nie należy mylić z rehabilitacją) objęła tylko nielicznych gdynian (niespełna sto osób) i oczywiście nikt nie kwestionował polskości przedwojennych mieszkańców tego miasta. W tym samym czasie w Gdańsku i Sopocie procedurą weryfikacji objęto ponad 17 tysięcy ludzi40. Nowi osadnicy często udawali, że nie odróżniają, „kto Polak, a kto Niemiec”, i nawet po pomyślnym zakończeniu procedury narodowość dawnych gdańszczan kwestionowano z powodów majątkowych. Status dawnych mieszkańców pogarszało to, że w Gdańsku i Sopocie było zdecydowanie więcej ludności napływowej, ponieważ większość przedwojennych mieszkańców uciekła w latach 1944–1945 lub została wysiedlona po wojnie. Populacja polskich gdańszczan, jeśli przeżyła wojnę, nie była w stanie wypełnić dziury demograficznej i zadbać o ciągłość kulturową. Natomiast Gdynia została w 1945 roku zasiedlona w znacznej mierze ludnością wysiedloną wcześniej przez okupanta. W mieście tym zauważalny był spór między ludnością napływową i kaszubską, ale to w Gdańsku i w Sopocie konflikt był najbardziej widoczny, zwłaszcza że obejmował co najmniej trzy silne grupy: przesiedleńców (z rozmaitych regionów przedwojennej Polski, jak Poznańskie czy Mazowieckie), wysiedlonych ze Wschodu (tych ze Lwowa i tych z Wileńszczyzny) oraz marginalizowanych, lecz wciąż do lat pięćdziesiątych widocznych dawnych gdańszczan i Kaszubów. W rezultacie powojenna integracja na terenach byłego Wolnego Miasta była trudniejsza. Powojenny Sopot pozostał łącznikiem między dwoma rywalizującymi ośrodkami, z których każdy ciągnął kurort w swoją stronę. Jak już wspomniano, historycznie i demograficznie Sopotowi bliżej było do Gdańska. Mimo owego wspólnego doświadczenia z upływem czasu kurort oddalił się od swojej dawnej metropolii, która będąc stolicą nowego województwa, starała się dominować w trójmiejskiej aglomeracji. Po wojnie, gdy zniknęły granice państwowe między Sopotem a Gdynią, ośrodki te wyraźnie się do siebie zbliżyły. W latach sześćdziesiątych nie było jeszcze gdańskich osiedli Przymorze i Żabianka, które sprawiły, że Sopot również na północ od torów Szybkiej Kolei Miejskiej zlewa się z Gdańskiem. Do 1960 roku oba ośrodki dawnego Wolnego Miasta łączyła jeszcze linia tramwajowa nr 7. W dni wolne od pracy do Sopotu przyjeżdżali i gdańszczanie, i gdynianie, którzy od paru lat mogli korzystać z Szybkiej Kolei Miejskiej. Gdynia wyszła z wojny silniejsza niż Gdańsk, ponieważ nie doświadczyła takich zniszczeń infrastruktury miejskiej (linie przesyłowe były zniszczone, ale jedynie 16% budynków uległo poważnemu uszkodzeniu). Znaczna część przedwojennej zabudowy nie została naruszona (najbardziej ucierpiało Oksywie), szybciej można było przystąpić do remontów, a w wielu wypadkach prace polegały tylko na wstawieniu nowych drzwi i okien41. Wysiłek powojennej odbudowy skupił się więc na poważnie zniszczonym porcie
gdyńskim. Poza infrastrukturą wspomniany już czynnik demograficzny wpłynął na zachowanie historycznej ciągłości. W czasie walk o Gdynię nieobecnych było przeszło 50 tysięcy jej mieszkańców, wysiedlonych jesienią 1939 roku, ale część z nich, która przeżyła wojnę, szybko wróciła do swego miasta. W 1945 roku tylko niewielką część populacji stanowili Niemcy (ci, którzy nie zdążyli się ewakuować drogą morską). Związki rodzimych gdynian z miastem nie zostały więc przez wojnę przerwane i w powojennych dekadach miejscowa ludność odgrywała istotną rolę. Pociągało to za sobą daleko idące skutki społeczne. Chcąc się zadomowić, ludność napływowa musiała przejmować wzorce i obyczaje ludności miejscowej, a tradycje przedwojennej Gdyni okazały się w ostatecznym rozrachunku zwycięskie. Ponadto tempo odrabiania strat ludnościowych było bardzo szybkie, szybsze nawet niż w Gdańsku. Stan populacji z 1939 Gdynia osiągnęła już pod koniec 1953 roku42. Nie bez znaczenia jest to, że po wojnie ośrodek ten pozostał miastem ludzi żyjących z morza, wyprzedzając w tej kategorii mniej „morski” Gdańsk. Bujnie rozwijała się inicjatywa prywatna. Gdynia miała tradycję szkolenia kadr marynarzy, portowców, rybaków, inżynierów, handlowców, a większość szkół powojennych również kształciła pracowników dla tych sektorów gospodarki. W rezultacie dwóch na trzech mieszkańców Gdyni w wieku produkcyjnym podejmowało pracę w różnych przedsiębiorstwach i instytucjach związanych z gospodarką morską, takich jak Zarząd Portu, Stocznia im. Komuny Paryskiej, Gdyńska Stocznia Remontowa, „Dalmor” czy największy pracodawca – Polskie Linie Oceaniczne. Gospodarka morska Gdyni była największa w całym województwie gdańskim, stanowiąc najprawdopodobniej ponad 40% ogólnokrajowej produkcji tego sektora w PRL43. U źródeł rywalizacji gdańsko-gdyńskiej leżały inne doświadczenia historyczne oraz zbliżony profil przemysłu. Najistotniejsze było chyba to, że oba położone blisko siebie porty, przyzwyczajone do rywalizacji w dwudziestoleciu, znalazły się po wojnie w ramach jednego organizmu gospodarczego. Gdynia, silna ekonomicznie, utraciła swoją uprzywilejowaną pozycję na polskim wybrzeżu, zmuszona odtąd dzielić funkcję „okna na świat” z raczej nielubianym sąsiadem44. Niektóre decyzje władz centralnych, jak połączenie w latach 1949–1953 portów w jedno przedsiębiorstwo państwowe, niewydolne ekonomicznie i pozbawiające gospodarkę Gdyni niezależności, tylko podsycały animozje. Ponadto Gdańsk, siedziba władz wojewódzkich, dominował na Wybrzeżu politycznie, czemu przeciwstawiała się Gdynia. Nie wiadomo, kto pierwszy powiedział „Trójmiasto”. Jak poświadczają ogłoszenia drobne, słowo to było w powszechnym użyciu już w połowie lat pięćdziesiątych45. Były też inne pomysły, jak efemeryczny „Gdyńsk” czy funkcjonujący w kręgach planistów projekt „zespołu GD”. Bez wątpienia ogłoszona w mediach integracja Gdańska, Gdyni i Sopotu dużo zawdzięcza kolejarzom – Szybka Kolej Miejska, nazywana w Trójmieście kolejką, pełniąca funkcję metra w organizmie Trójmiasta, umożliwiła szybkie połączenie między ośrodkami, przyczyniając się nie tylko do wzrostu mobilności pracowników Wybrzeża, ale również do rozwoju turystyki w regionie. W następnych latach mimo pewnych inicjatyw administracyjnych (połączono trzy wydziały kultury miejskich rad narodowych, tworząc jeden wydział kultury) proces integracji wyhamował46. Przewidywania dotyczące zrastania
się trzech miast, prowadzącego do powstania jednego ośrodka, w którym Gdynia byłaby tylko jedną z dzielnic (tak jak niedawno Nowa Huta stała się dzielnicą Krakowa), się nie potwierdziły. Pomimo niechęci do integracji nie porzucono, zwłaszcza w Gdańsku, nadziei na scalenie i w latach siedemdziesiątych wciąż pisano o podziale administracyjnym na trzy jednostki jako podziale czysto formalnym47. Z powodu istniejących różnic Gdańsk, Gdynia i Sopot pozostały jednak odrębnymi, rywalizującymi ze sobą ośrodkami, które ze względu na bliskość geograficzną i dobre połączenie ochrzczono, nieco na wyrost, aglomeracją trójmiejską48. W powszechnym przekonaniu trzy miasta, zamiast się zrosnąć, pozostały Trójmiastem. Nazwa ta, w przeciwieństwie do „aglomeracji trójmiejskiej”, dobrze odzwierciedlała proces, który się dokonał po wojnie. Były to wciąż trzy odrębne miasta, z których najważniejszą rolę w planowaniu gospodarczym i politycznym miał odgrywać Gdańsk; Gdynia musiała ustąpić miejsca, ale nigdy nie chciała się zgodzić na wchłonięcie.
Część pierwsza Kształtowanie społeczeństwa
1. Trzy oblicza obcego Wegen Mangel an Waren geschlossen. Wir laden Sie nach dem Krieg in unser Geschäft ein1. – Ty jesteś tutejszy? – zaciekawił się tamten. – Z Gdańska. W Gdańsku mieszkałem z rodzicami. – Autochton. – Nie. – To jak? – No, Polak z Gdańska. – To autochton. – Jak wolisz. Nie chciało mi się tłumaczyć tych skomplikowanych rzeczy, zresztą sam dobrze nie wiedziałem, kto jest autochtonem, a kto Polakiem, a kto Niemcem, a kto jeszcze innym2. Jak się poznali, to ona mieszkała tutaj w Sopocie, normalnie pracowała na Wybrzeżu, ale on był jakimś też takim, czarnym dla nich. Wyrzucili go z Wybrzeża! Po prostu nie pozwolili mu mieszkać3.
1.1. „Nieużytki”. Sytuacja ludności niemieckiej (1944–1946) Nastroje ludności niemieckiej w roku 1944/1945 i wkroczenie Armii Czerwonej Niepokój ludności cywilnej dotyczący losów Gdańska narastał stopniowo, początkowo wzmacniany przez nieliczne informacje od żołnierzy niemieckich i ewakuowanych cywilów. Gdy zimą 1943 roku dowiedziano się o klęsce pod Stalingradem, wciąż znajdowało się jeszcze wielu zapaleńców, którzy na ochotnika zgłaszali się na front. Wojenne bombardowania Gdańska, które zaczęły się latem 1942 roku nalotem angielskich bombowców, przyniosły pierwsze straty (podczas pierwszego zginęło 89 mieszkańców, kolejne stały się zapewne przyczyną odwołania Jarmarku Dominikańskiego). Jednakże, jak podaje Brunon Zwarra, chyba większy wpływ na pogorszenie nastrojów miały wieści ze zbombardowanego rok później Hamburga. Mieszkańców tego miasta rozmieszczono w różnych miejscowościach Rzeszy. Część z nich trafiła również do Gdańska, dzięki czemu tutejsi mogli się dowiedzieć, jakie skutki dla miasta i ludności cywilnej niosą naloty dywanowe. W prywatnych rozmowach gdańszczan pojawił się lęk o przyszłość. Od pewnego czasu mieszkańcy zobowiązani byli chować się do przygotowanych schronów za każdym razem, gdy ogłaszano alarm przeciwlotniczy4. Z początkiem 1944 roku ludzie zachowywali się spokojnie, przyzwyczajeni do niedogodności wojennych (dla dzieci alarm był nawet atrakcją – żołnierze w schronach
śpiewali, a lekcje w szkołach w dniu zagrożenia były odwoływane)5. W czerwcu 1944 roku w Normandii lądowały wojska alianckie. W sezonie letnim w Wolnym Mieście wciąż jeszcze można było zobaczyć plażowiczów, choć było ich znacznie mniej niż w poprzednich latach. Na ulicach Sopotu panował ożywiony ruch, nastrój psuły jedynie zasieki z drutu kolczastego, ustawione na niektórych częściach plaży. W lipcu 1944 roku nowe hasło „Ojczyzna w niebezpieczeństwie” i rozkaz namiestnika Alberta Forstera zobowiązywały mężczyzn do krótkoterminowej służby obronnej i do prac przy budowie umocnień wokół Gdańska. Zorganizowano zaciąg do Wehrmachtu i zamykano zakłady pracy nieprzydatne dla celów wojennych (na przykład zbędnych urzędników odkomenderowano do wojska i przemysłu zbrojeniowego)6. W pewnym stopniu na ówczesne nastroje wpłynął fakt, że część Niemców wierzyła w obietnicę Wunderwaffe, która miała odwrócić niepomyślny przebieg kampanii. Optymizm budziło również to, że nie powiódł się niedawny zamach na Adolfa Hitlera7. W wrześniu 1944 roku nie działały już w mieście teatr i lokale rozrywkowe. Ukazywał się tylko jeden dziennik, partyjny „Danziger Vorposten”, w którym w dziale nekrologów pojawiało się coraz więcej nazwisk. Komunikaty propagandowe, głównie odczyty o tematyce politycznej, nadawała Danziger Rundfunk. Podobną funkcję spełniały wyświetlane w kinach kroniki tygodniowe8. Braki w zaopatrzeniu były coraz bardziej odczuwalne, a ceny czarnorynkowe wzrosły. Mimo to wyżywienie było nadal lepsze niż w innych częściach Rzeszy – dzięki terenom rolniczym wokół Gdańska ludność nie cierpiała głodu. Ponieważ od roku nie było nowych nalotów, wojna nie dotykała gdańszczan bezpośrednio. Mimo względnego spokoju skutki gospodarki wojennej były coraz bardziej widoczne. Miasto wydawało się ciemniejsze wieczorami, ulice bardziej szare i opustoszałe niż zwykle, a z wystaw sklepowych zniknęły dekoracje9. Widoczne przejawy zamierania miasta mogły w mniejszym stopniu niepokoić niż widok uchodźców, którzy z końcem lata pojawili się na ulicach Gdańska. Pierwsze zorganizowane transporty ludności przybyły do Gdańska statkami (już w pierwszym tygodniu sierpnia 1944 roku znalazło się w porcie 15 tysięcy uciekinierów10). We wrześniu pojawiły się wozy z uciekinierami z Prus Wschodnich. Na ten widok mieszkańców ogarnął fatalistyczny nastrój, gdyż po raz pierwszy mogli zobaczyć skutki działań na nie tak bardzo odległym froncie – widzieli szacownych obywateli na wozach pośród tłumoków i skrzyń. W prasie zapewniono jednak opinię publiczną, że Wehrmacht stoi na straży granic Rzeszy11. Przed Bożym Narodzeniem ludność Gdańska przygotowywała się we względnym spokoju do obchodzenia szóstych wojennych świąt. Nie było oznak entuzjazmu, padał deszcz i atmosfera była dość przygnębiająca. Działały jeszcze kina, do których ustawiały się długie kolejki. Miasto dotknęły poważne problemy zaopatrzeniowe. Ludzie przepełnionymi pociągami zaczęli jeździć na tereny wiejskie i szukać kartofli. Pierwszego śniegu, który wkrótce spadł, nikt już nie usuwał i tylko ścieżki wydeptywane wśród zasp umożliwiały przemieszczanie się po mieście. Jednocześnie prowadzono dalsze prace nad umocnieniami, a w radiu i w „Danziger Vorposten” coraz częściej ostrzegano przed „szpiegami i dywersantami” i nadawano pieśni bojowe. Pobór mężczyzn, w tym także Polaków, do Wehrmachtu i do niedawno powołanego Volkssturmu przybrał na sile. Ludność cywilna nie wstępowała do tych formacji z entuzjazmem12.
Obszar gdański był przygotowywany do ewakuacji już w 1944 roku (we wrześniu gotowy był Eva Fall, czyli plan ewakuacji z okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie). Bardzo długo zwlekano z realizacją. Wpłynęła na to bezkrytyczna wiara w siły niemieckie w Prusach, a także całkowita obojętność wobec losów ludności cywilnej, które w planach dowództwa były ignorowane13. Przed Bożym Narodzeniem zaczął się pewien ruch – nieliczne pociągi dalekobieżne były przepełnione, choć wyjeżdżać mogły głównie rodziny wysokich dygnitarzy i urzędników14. Styczeń 1945 roku był miesiącem przełomu. Jeśli do tej pory mieszkańcy ufnie przyjmowali zapewnienia władz o sile niemieckiej obrony, to teraz sytuacja zmieniła się diametralnie. Dotąd zachód nie wydawał się na tyle bezpieczny, aby ryzykować podróż – naloty dywanowe na Hamburg, Berlin i Szczecin były na to wystarczającym dowodem. Na zmianę nastrojów wpłynęło wiele niesprzyjających okoliczności, ale momentem krytycznym okazała się druga, znacznie większa fala uchodźców z Prus Wschodnich, uciekających przez ofensywą styczniową Armii Czerwonej. Do Gdańska przedostawali się oni w łachmanach, często pieszo i tylko ze skromnym dobytkiem, przekazując drastyczne opowieści, jak ta o przeprawie przez pokryty cienką warstwą lodu Zalew Wiślany15. Pod koniec stycznia na Pomorzu pojawiły się mrozy i regularne opady śniegu. Coraz więcej grubo opatulonych ludzi uciekało szosami w stronę Gdańska – rozkazy ewakuacyjne wydano w Kwidzynie, trwała masowa ucieczka ludności Elbląga. Aż do marca 1945 roku w rejon Gdańska i Gdyni nadciągały masy ludzi – w sumie przez region nad Zatoką Gdańską w tym czasie przewinęło się co najmniej kilkaset tysięcy uchodźców, być może nawet milion. W Gdańsku ludność cywilną starano się kwaterować w obiektach użyteczności publicznej, ale część musiała koczować pod gołym niebem, na mrozie, a niektórym w ogóle zakazano wstępu do miasta16. Armia Czerwona już w styczniu przeszła na tereny położone na zachód od Gdańska, co sprawiło, że pociągi przestały kursować i droga lądowa została odcięta. Jedyną drogą było morze, lecz na statek można się było dostać tylko na podstawie przepustki. Ludzi koczujących w portach nie odstraszała nawet wiadomość o zatopieniu „Wilhelma Gustloffa” 30 stycznia 1945 roku; w tym czasie wznowione zostały naloty17. Siódmego lutego 1945 roku wszyscy mężczyźni w wieku od 16 do 60 lat, miejscowi, ale także uchodźcy, zostali wezwani przez Alberta Forstera do udziału w walkach na froncie. Działano bardzo skrupulatnie, przeszukując mieszkania i wyciągając ludzi, w tym opiekunów rodzin, z kryjówek i kierując na front mężczyzn, którzy nie mieli żadnego doświadczenia w używaniu broni. W tym samym czasie pozostała ludność cywilna rozbudowywała schrony, a także zabijała wszystkie zwierzęta, nie wyłączając koni, aby zgromadzić zapasy. Zaczęła się akcja wieszania dezerterów i opornych przez komanda SS18. Jeszcze 11 marca 1945 roku Forster opublikował w „Danziger Vorposten” apel „do niemieckich mężczyzn i kobiet”, w którym wzywał wszystkich mieszkańców, łącznie z dziećmi, do obrony Gdańska, a w razie jego zajęcia – do prowadzenia wojny partyzanckiej19. Marcowe bombardowania Gdańska przez lotnictwo radzieckie i alianckie zmusiło ludność cywilną do ciągłego przebywania w schronach i piwnicach. Jak wspominał Robert Sander, w domach nie było dostaw wody, gazu i prądu, ludzie siedzieli razem przy świetle świec w coraz większym stłoczeniu, ponieważ dołączali do nich sąsiedzi i uciekinierzy z
płonących domów. Niektórzy pozostawali w jednym miejscu, inni, nie mogąc wytrzymać napięcia, decydowali się na zmiany kryjówek20. Siedząc w piwnicach, starano pozbywać się wszelkich oznak przynależności niemieckiej – niszczono wszystko, co wyglądało na mundur lub było nazistowskim emblematem. Kobiety owijały głowy w szmaty i chusty, aby sprawiać wrażenie starszych i nie być narażone na gwałt, a mężczyźni udawali rannych, chorych i starszych21. Jedna z gdańszczanek tak zapamiętała pierwszy kontakt z żołnierzami radzieckimi: „To było bardzo wcześnie rano, […] myśmy już tutaj w piwnicy spali i przyszli Rosjanie. Zaczęli krzyczeć. Najpierw to krzyczeli, żeby niemieckich żołnierzy wydawać, żeby oni wychodzili. Ale myśmy mówili, że nie ma żadnych. Oni dalej chodzili, ale nikt nie schodził na dół, tylko z drzwi krzyczeli […]. Tego samego dnia, tylko później, nie tak rano, wchodzili do środka. Myśmy spali na takich łóżkach, a oni wchodzili i zabierali zegarki, co ktoś miał, biżuterię… no i za panienkami zaczęli się oglądać […]”22. Kobiety mogły podejrzewać, jaki los stanie się ich udziałem. Informacje dostępne w Gdańsku jesienią 1944 roku o losach wsi Nemmersdorf (dziś Majakowskoje), oddalonej o 250 kilometrów od miasta, świadczyły o tym, że żołnierze przemieszczający się z Prus Wschodnich w stronę Zatoki Gdańskiej dokonują masowych gwałtów i mordują ludność cywilną23. Niektórzy Niemcy woleli popełnić samobójstwo, wiedząc, że nie unikną konfrontacji. Przebywanie w dużej grupie nie gwarantowało bezpieczeństwa. Po wejściu do budynku żołnierze unieszkodliwiali mężczyzn i wybierali miejsce, gdzie następnie zabierane były ofiary. Kryteria nie były ostre, ofiarami przemocy seksualnej stawały się również Polki. Najbardziej ucierpiały kobiety młode. Szczególnie w pierwszych dniach po zajęciu miasta dowództwo Armii Czerwonej przechodziło do porządku nad mordem i przemocą seksualną (sama kadra oficerska dopuszczała się gwałtów w sopockim Grand Hotelu). Niektóre kobiety w zamian za usługi seksualne wybierały sobie oficera opiekuna, zyskując dzięki temu ochronę i unikając wielokrotnego zgwałcenia24. Przemoc była kontynuowana w następnych tygodniach po zdobyciu miasta, głównie przez żołnierzy radzieckich, ale nie należy wykluczać udziału nielicznych Polaków. O skali tych wydarzeń świadczą cenne raporty lekarzy powiatowych z Pomorza Gdańskiego, zachowane w archiwach. Mowa w nich o epidemii chorób odnotowywanych u kobiet coraz liczniej zgłaszających się do poradni skórno-wenerologicznych (w Gdańsku co najmniej połowa miejscowych kobiet była nosicielkami kiły i rzeżączki, w Elblągu nawet 90%). Pisano również, że choroby te były potem przenoszone na „ludność polską”, co niektórzy chcieli tłumaczyć prostytucją powojenną, inni jednak przyznawali, że istotnym problemem były przypadki zgwałceń popełnianych przez Polaków25. Natomiast w prasie powojennej – z powodów cenzuralnych – pisano tylko o „pladze społecznej”, ostrzegając przed zarażeniem i informując, jak można zatrzymać dalszy rozwój epidemii. Donoszono na przykład, że w Sopocie na rzeżączkę chorował co dziesiąty mieszkaniec, ale nie wyjaśniano, skąd się wzięło to zagrożenie, wspominając ogólnikowo o powojennym „rozprężeniu”26. Skutków masowych gwałtów wojennych nie należy sprowadzać jedynie do wojennego, chwilowego dramatu. Wydarzenia te stały się w Polsce i w Niemczech tematem tabu dla całego pokolenia. Kobiety, zarówno te, które wyjechały, jak i te, które pozostały w Gdańsku, wolały milczeć na temat własnych doświadczeń, po wojnie na ogół postrzeganych jako zbyt wstydliwe, aby się nimi dzielić. Na skalę owego zjawiska wpłynął też stosunek do ofiar, w
powszechnym odczuciu bowiem nie wykluczano, że Niemki w jakimś sensie zasłużyły sobie na takie traktowanie27. Wysiedlanie ludności niemieckiej w 1945 roku W kwietniu 1945 roku pracownicy polskiej administracji cywilnej zakładali możliwie najszybszą polonizację Gdańska. Narzekali nawet na radzieckie władze wojskowe, że zbyt opieszale reagują na prośby strony polskiej w sprawie wysiedleń. Ludzie zaczęli chętnie ściągać na Wybrzeże, wabieni obietnicą polskiego Gdańska, jednocześnie nie do końca poinformowani o rozmiarze zniszczeń. W następnych miesiącach dopiero na miejscu miało się okazać, że skromna, zniszczona infrastruktura nie pozwalała na komfortowe zakwaterowanie wszystkich chętnych. Między innymi z tych powodów już latem tego roku przystępowano za zgodą władz lokalnych do masowych wysiedleń, aby przynajmniej częściowo złagodzić głód przestrzeni prywatnej, a przy okazji odegrać się i pozbyć niedawnego okupanta. O tym, jak szybki był w Gdańsku proces wymiany ludności niemieckiej na polską, świadczą niektóre dane liczbowe. Pierwszy niedokładny spis ludności na koniec czerwca 1945 roku wykazywał 134 tysięcy mieszkańców. Wówczas tylko 8,5 tysiąca z nich figurowało jako ludność polska, a blisko 124 tysiące liczono jako Niemców28. Ci drudzy stanowili większość w każdej dzielnicy. W Śródmieściu i w Oruni na jednego Polaka przypadało aż trzydziestu Niemców, w Nowym Porcie – kilkunastu, a we Wrzeszczu – dziesięciu. W najszybciej wysiedlanej Oliwie przewaga była trzykrotna29. Z końcem lata 1945 roku, jak widać w tabeli, przewaga ludzi klasyfikowanych jako „Niemcy” była blisko czterokrotna, przy czym zauważalne było usuwanie tej grupy ludności z dzielnic o lepszych warunkach mieszkaniowych. Stan ludności miasta Gdańska na koniec sierpnia 1945 roku (w tysiącach) Dzielnica Orunia Śródmieście Siedlce Wrzeszcz Nowy Port Oliwa Razem
Polacy 1,5 2,3 1,7 13,5 1,8 6,3 27,1
Niemcy 12,5 32,7 18,6 24,9 4,3 5,1 98,4
Dane: APG, UWG, 74, k. 11.
Jesienią osiągnięto stan równowagi (po mniej więcej 60 tysięcy ludzi z każdej grupy narodowościowej). Pod koniec tego roku Polaków było już dwa razy więcej (80 tysięcy i 40 tysięcy). Latem 1946 roku odnotowano kolejno – 140 tysięcy i niecałe 15 tysięcy. Koniec 1947 roku przynosił informacje o jednorodnym narodowościowo mieście – ludności polskiej miało być 165 tysięcy, niemieckiej doliczono się zaledwie 105 osób30. Dane te, choć szacunkowe, traktować należy z uwagą. W krótkim czasie doszło do prawie całkowitej wymiany, przebiegającej wyjątkowo szybko nie tylko na tle powiatów
wiejskich województwa gdańskiego, ale także innych dużych ośrodków miejskich, takich jak Wrocław31. Wysiedleni zabrali ze sobą bagaż doświadczeń i pamięć o wydarzeniach z wiosny 1945 roku. Miejscowi, którym pozwolono zostać, zwani od niedawna ludnością autochtoniczną, musieli zostać poddani weryfikacji narodowościowej. Migracje ludności niemieckiej z terenów Gdańska po marcu 1945 roku cechowały pośpiech i masowość. Oficjalnie o wysiedleniu Niemców z tych terenów zdecydowano na konferencji w Poczdamie z początkiem sierpnia 1945 roku. W reakcji na te decyzje 10 sierpnia 1945 roku wojewoda gdański Mieczysław Okęcki wydał instrukcję o trybie i warunkach wysiedlenia32. Warto jednak zauważyć, że owa regulacja normowała jedynie stan faktyczny, ponieważ już wcześniej, w kwietniu 1945 roku, wojewoda upoważnił starostów i prezydentów miast do wydawania zezwoleń na wyjazdy. Nie ulega wątpliwości, że Niemcy niejednokrotnie opuszczali miasto z ulgą. Wielu z nich bowiem obawiało się kontynuowania szykan, jakie spotkały ich ze strony żołnierzy, ale także ze strony polskiej administracji cywilnej i ludności napływowej. Trudno w takich okolicznościach rozstrzygać, w jakim stopniu owe pierwsze wyjazdy były dobrowolne, a w jakim przymusowe – taka terminologia wydaje się nie przystawać do ówczesnego kontekstu. Pierwszych masowych, tak zwanych dzikich wysiedleń dokonano w Gdańsku najprawdopodobniej z końcem czerwca 1945 roku, parę tygodni przed podpisaniem protokołu poczdamskiego. Niemcy uznawali siebie za „wypędzonych”, co w Gdańsku było uzasadnione w tym sensie, że dosłownie pędzono ich ulicami miasta na dworzec33. Natomiast dobrowolność polegała w tych dniach na tym, że część z zagrożonych sama stawiała się do punktów zbornych, nie widząc szans na pozostanie na miejscu i ocalenie majątku. Poligonem doświadczalnym dla „dzikich wysiedleń” stała się Oliwa, w której przy wsparciu komendy radzieckiej w czerwcu 1945 roku skrzyknięto służby bezpieczeństwa oraz milicjantów do wspólnej akcji. Pukano do drzwi i na podstawie sporządzonych ad hoc spisów ludności niepolskiej wysiedlano całe ulice, nie sprawdzając dokładnie, kto mówi dobrze po polsku. Nawet osoby o polsko brzmiących nazwiskach, uważające się za Polaków, nie zasługiwały, zdaniem decydentów, na pozostanie. W sprawozdaniu kierownik Ekspozytury Zarządu Miejskiego w Oliwie Jan Wojnarski pisał, wyraźnie pod wpływem owego wysiedleńczego entuzjazmu: „Od pierwszej chwili leżała mi szczególnie na sercu sprawa spolszczenia Oliwy, która posiadała znikomy tylko element polski. Poza grupką ludzi, nieprzekraczającą 50–100 osób wszyscy tzw. miejscowi Polacy byli i są mocno niepewni, co sam stwierdziłem w okresie przemarszu wojsk niemieckich do niewoli, gdy szereg osób noszących polskie nazwisko i oznaki manifestowało na ulicach na rzecz niemców [!] i Wolnego Miasta Gdańska. Ze swej strony zrobiłem wszystko u władz rosyjskich, żeby rozpocząć koszarowanie elementu niemieckiego, przydatnego do pracy […]. Moje usilne starania zostały uwieńczone całkowicie powodzeniem, tak że dostałem wreszcie rozkaz od Komendy Radzieckiej, polecając mi do 25 czerwca 1945 roku wysiedlenie niemców [!]. Nie chcąc działać na własną rękę, zwróciłem się do ob. Prezydenta Gdańska ponownie przez specjalnego wysłannika, ale nie otrzymałem żadnej instrukcji; na skutek jednak nacisku ze strony sowieckiej, przeprowadziłem na własną rękę wysiedlenie dwóch ulic (Poznańskiej i Zwycięzców), a potem jeszcze dwukrotnie
przeprowadziłem akcję, która dała w rezultacie łącznie z dobrowolnym zgłaszaniem się około 2500 osób”34. Zanim wojewoda Okęcki wydał instrukcję z 10 sierpnia, latem 1945 roku przeprowadzono w Gdańsku co najmniej trzy akcje wysiedleńcze (można podejrzewać, że w pierwszej z nich znaleźli się także wysiedleni z Oliwy, o których pisał Wojnarski). W dwóch pierwszych akcjach wypędzono około 8 tysięcy Niemców, zamieszkujących między innymi Sopot, Oliwę, Wrzeszcz i Nowy Port. Napisano o tych przedsięwzięciach, że towarzyszył im „bałagan”, mając na myśli wysiedlanie również polskich gdańszczan i użycie przemocy35. W ramach trzeciej akcji, zorganizowanej z końcem lipca 1945 roku i przedstawionej w dokumencie jako „dobrowolna”, wysiedlono najprawdopodobniej 2 tysiące osób: „Wyjazd miał nastąpić o godz. 16.00, stacja docelowa Kostrzyn. Przed wyjazdem każdy niemiec [!] miał otrzymać po jednym bochenku chleba. Podstawionych miało być łącznie do transportu 60 wagonów. Na wagon (duży, kryty) przypadało po circa 35 osób, co z trudnością wystarczało, biorąc pod uwagę bagaż. Jazda teoretycznie miała trwać dziewięć godzin”. Dalej świadek odnotowywał: „W Gdańsku widziałem eskortowane kolumny niemców [!]. Milicja gęsto a niepotrzebnie strzelała w powietrze”36. Jak wynika ze spisów ludności, do końca 1945 roku miasto mogło opuścić ponad 80 tysięcy ludności uznanej za niemiecką. Zimowe mrozy sparaliżowały transport i na pewien czas wstrzymały wysiedlenia. Opuszczających miasto gromadzono w Narwiku (na granicy Wrzeszcza i Nowego Portu), gdzie działał obóz pracy i punkt etapowy dla wysiedlanej ludności, a także punkt przyjęć nowych osadników. Gromadzono tam opuszczającą miasto ludność i sukcesywnie wywożono ją wagonami towarowymi w kierunku zachodniej granicy. Do punktu zbornego docierała na ciężarówkach lub pieszo, wędrując z walizkami i niewielką częścią ruchomego dobytku37. Resentymenty i potrzeba odwetu Miejsce wysiedlanych zajmowali głównie Polacy z centralnej i południowo-wschodniej Polski oraz Wielkopolski (tak zwani przesiedleńcy), a także Polacy ze wschodnich terenów II Rzeczypospolitej, przyłączonych do ZSRR (zwani po wojnie repatriantami), którzy sami siebie woleli nazywać Kresowiakami38. Siła ówczesnych resentymentów zależała w jakimś stopniu od wojennych doświadczeń, czyli od tego, czy ktoś ucierpiał w wyniku polityki władz niemieckich bądź radzieckich. Wiele powodów do nienawiści mieli przesiedleńcy, na przykład ludzie, którzy w powstaniu warszawskim utracili bliskich. Kresowiacy byli mniej wrogo nastawieni i chyba bardziej obawiali się Rosjan: „Najbardziej to myśmy się bali wojska rosyjskiego. Ale to jeszcze na wschodzie. Jak przyszli Niemcy, to było wszystko elegancko, mieszkali u nas w domu. A Rosjanie jak przyszli, to brudni strasznie, mamusia jak dała im miskę do mycia, to ją później wyrzuciła. Także Rosjan to się baliśmy, a Niemcy to przynajmniej do ludności takiej jak my byli poprawni. Jak kiedyś bardzo zachorowałam, to nawet niemiecki lekarz mnie uratował. Mamusia wzięła kurę i zaniosła do lekarza, żeby pomógł” – wspominała osiedlona we Wrzeszczu kobieta39. Niechęć i uprzedzenia wobec Niemców i Rosjan były naturalnie skutkiem wieloletniej okupacji, wojny i stosowanych represji, ale ówczesnych zachowań
nie można tłumaczyć wyłącznie doznanymi krzywdami. Nie można nimi na przykład wyjaśnić zjawiska powojennego antysemityzmu. Niewątpliwie kilkuletnia demoralizacja wojenna sprzyjała złym wzorcom, a obserwowanie Zagłady wcale nie musiało redukować przedwojennych uprzedzeń Polaków. Znamienne są tu przykłady stosunku części katolickiej większości do nielicznych polskich Żydów przebywających w Gdańsku, często ukrywających swoją tożsamość. Byli oni narażeni na szykany i wykluczenie, co uniemożliwiało pożądaną przez część środowiska asymilację. Jak pisze Grzegorz Berendt, w pociągu, tramwaju lub gdzie indziej można było usłyszeć o „zasługach Hitlera dla Polski w obszarze mordowania Żydów”40. Przykłady wrogości wewnątrz wąsko rozumianej polskiej grupy etnicznej też były na porządku dziennym, chociaż trudno się wypowiadać o ich skali ze względu na brak badań socjologicznych w odniesieniu do lat powojennych. Polscy dawni gdańszczanie podobno patrzyli z politowaniem na osadników z Kresów, bo wielu z nich przybyło ze wsi i nigdy nie mieszkało w mieście. Niechęć do warszawiaków („bosych Antków” i „szabrowników”) ujawniła się z kolei w środowiskach Kresowiaków i była odwzajemniana. Zawiść budzili przybysze z centralnej Polski (z Warszawy, Łodzi) i z Bydgoszczy, będącej w dwudziestoleciu ważnym ośrodkiem administracji Pomorza. Zajmowali oni bowiem nierzadko kluczowe stanowiska administracyjne w powojennym Gdańsku. Negatywny stereotyp, jaki się wówczas narodził, dotykał warszawiaka utożsamionego z karierowiczem, ważniakiem przywiezionym w teczce, a pozytywny stereotyp dotyczył poczciwego „repatrianta”, czyli „dobrego, ciepłego człowieka”41. Wypada zgodzić się z Sylwią Bykowską, że po wojnie na Pomorzu ukształtował się podział na trzy główne kategorie polskiej ludności: najliczniejszych przesiedleńców, wysiedlonych ze Wschodu i miejscowych42. Schemat ten wyznaczał granice tożsamości – chcąc nie chcąc, ludzie musieli się jakoś określić i wpisać w tak zarysowany konflikt. Różnice kulturowe i językowe – charakterystyczna wymowa i dialekty – przyczyniały się do powstawania uprzedzeń. Nie upłynął jeszcze czas potrzebny na integrację, nowi gdańszczanie byli dopiero na początku wymiany pokoleniowej, która niwelowała różnice doświadczeń z czasu wojny i lat 1945–1946. „Bosy Antek”, „leniwy Rusek” czy „folksdojcz” to popularne określenia, które przetrwały przez długie lata w wyniku sąsiadowania ze sobą byłych mieszkańców Warszawy, Lwowa, Łodzi, Gdańska, Wileńszczyzny, ludzi z Wołynia i Polesia. Nie można też bagatelizować sytuacji psychologicznej w ówczesnym Gdańsku, w którym postawy antyniemieckie, z pewnymi różnicami, cechowały niemal wszystkich pretendujących do bycia Polakami. Edmund Dmitrów zaś twierdzi, że społeczeństwo polskie wyniosło z wojny głębokie przekonanie o winie całego narodu niemieckiego za zbrodnie hitlerowskie, dlatego Niemiec stał się synonimem wroga43. Przytaczam ten nieco generalizujący sąd, aby wskazać na niezwykle ważny wątek odpowiedzialności zbiorowej. U schyłku wojny w Europie pogarda dla Niemców nie była niczym nadzwyczajnym, a chęć odwetu ujawniła się w wielu okupowanych krajach. Kobiety oskarżane o zadawanie się z Niemcami były publicznie pozbawiane odzienia i golono im głowy. Mężczyzn rozstrzeliwano bez sądu. Powszechna frustracja i chęć osobistej zemsty – jak pisze Tony Judt – często zabarwione politycznym oportunizmem i korzyściami ekonomicznymi,
wywołały krótki, lecz krwawy cykl wyrównywania rachunków44. Potrzeba ta ujawniła się także wśród mieszkańców Gdańska, ponieważ wielu z nich doświadczyło okrucieństw wojny, których Francuzi czy Norwegowie nie zaznali. Ofiarą odwetu stała się ludność niemiecka, która akurat była pod ręką. Tak wspominał jeden z ówczesnych mieszkańców Oruni: „Rosła wtedy w ludziach zawziętość na Niemców, że to do szczętu chcieli nas wygubić, jak jakieś szczury wytłuc. Jak ludzie na ulicy Niemca spotkali, to zaraz awantura była, żyć mu nie dali. Bywały różne pobicia, domy podpalali […]. Jak się ktoś nie zdążył do tej pory wynieść, to właśnie wtedy się wynosił”45. Pojawiały się pomysły, aby znakować Niemców, tak jak oni znakowali Żydów i Polaków46. Wielu ludziom, którzy poznali realia okupacyjne, nawiązywanie jakiejkolwiek relacji z Niemcem, nie mówiąc o mieszkaniu obok niego i słuchaniu tego wrogo brzmiącego języka, wydawało się czymś wstrętnym47. Niemcy, którzy pozostali, z uzasadnionych powodów obawiali się pobicia i rabunku. Nastrojom odwetowym sprzyjało odwrócenie z dnia na dzień układu sił, w wyniku czego niedawni prześladowcy (a być może tylko ich krewni czy znajomi) stali się prześladowanymi. Ci zaś, którzy pozostali w Gdańsku, stanowili na ogół słabszą zbiorowość. Byli to ci, którzy nie dostali się do wcześniejszych transportów i nie nadawali się do obrony miasta zimą i wiosną 1945 roku – głównie dzieci, starsi mężczyźni, ranni oraz najliczniejsza kategoria – starsze i młodsze kobiety48. Te ostatnie obawiały się kolejnej fali gwałtów. Ten strach przed odwetem skutkował w szybkiej kalkulacji: jeśli pomogę Polakom, do których mam względne zaufanie, to być może będę bezpieczna i dostanę jeść. Część niemieckich kobiet, jeśli tylko udawało im się znaleźć opiekuna, nie opuszczało mieszkań w obawie przed napaścią – szyjąc i gotując dla polskich sąsiadów, szukały szans na spokojniejszą egzystencję. Zdarzało się, że w takich okolicznościach rodziły się krótkotrwałe więzi. Interesującą, choć ambiwalentną historię takich relacji odnaleźć można we wspomnieniach (pytanie, do jakiego stopnia były one prawdziwe, wolne od narastającego z biegiem lat upiększania własnej biografii)49. Być może nieliczni dorośli, zwłaszcza ci mniej pokrzywdzeni przez nazizm i okupację niemiecką, potrafili w powojennej atmosferze odwetu pobudzić się do refleksji. Życzliwość, jeśli rzeczywiście wchodziła w rachubę, mogła wypływać nie tyle ze wspaniałomyślności (jak wspominający chcieliby to widzieć), ale z naturalnej ciekawości lub przede wszystkim z racjonalnej kalkulacji. Wiadomo było, że jeszcze przez jakiś czas trzeba mieszkać w jednym domu, niekiedy zatem nie widziano powodów, aby przez długie miesiące rozliczać się na każdym kroku. Mimo pewnych świadectw drobnych przejawów życzliwości i powszechnej potrzeby wsparcia w trudnych latach powojennych niepokój związany z okupacyjnymi przeżyciami nie zniknął z dnia na dzień. Istniała poważna bariera językowa, która rodziła nieporozumienia, a język niemiecki dla wielu brzmiał wrogo, kojarząc się z krzykiem, rozkazem, realiami obozowymi. W jednym z interesujących wspomnień z dzieciństwa zapisane zostały następujące emocje: „Ja się jej potwornie bałam. Ona była dla mnie dobra i miła. Próbowała mnie karmić. Ojciec na początku był ślusarzem w stoczni. Ja miałam dwanaście lat i bałam się Niemców jak zarazy, ale ta Niemka była bardzo opiekuńcza. Ona nie umiała po polsku. Rozmowy nie było wcale. Kiedy zostawałam z nią sama, chowałam
się pod stołem, po kątach, tak bardzo się jej bałam. Ojciec z nią tam trochę szwargotał, bo coś tam po niemiecku umiał. Ona nic nie miała. Nic, co było w tym domu, nie należało do niej. Była zupełnie goła. W bardzo krótkim czasie się spakowała i wyjechała”50.
2. Jednostka i stalinizm W czasie ciąży miałam operację i później byłam na komisji lekarskiej na zwolnienie, to on nawet tam siedział. A później […] to ja jechałam sama do Poznania, do teściów […]. Wysiadłam, rozglądam się, a ucho od walizki mi się urwało […]. I ja stoję, i patrzę, a to stoi na peronie ten mój stróż. I wtedy ja go poprosiłam, czyby mi nie pomógł […] walizki wziąć czy cuś, bo tak się stało, że mi się ucho urwało, ta rączka1. Praca aparatu polityczno-wychowawczego nad poprawą moralności, wyrobieniem kośćca klasowego i nad nastrojami milicjantów jest prowadzona, ale nie miała ona właściwych rozmiarów. Brak przede wszystkim umiejętnej roboty od strony ich życia prywatnego2. Na zewnątrz każdy z nich był pewny siebie, zdecydowany w ocenie innych, bojowy w słowach, zdyscyplinowany w opłacaniu składek i przychodzeniu na zebrania, od wewnątrz targały nim sprzeczności i wątpliwości, tak jak mną, ale to „od wewnątrz” nie było ważne, nie liczyło się w ogólnie przyjętym rytuale3. Nasze głosy się nie liczą – wybieramy już wybranych4.
2.1. Zagrożenia i mobilizacje Zwalczanie plotki Strategie unikania kłopotów, „trzymania języka za zębami” nie były obce Polakom, którzy przeżyli kilka lat okupacji. Naturalnym sposobem przekazywania informacji była plotka, która również po wojnie uzupełniała niedoskonałości oficjalnego obiegu. Doświadczenie wojny tylko pogłębiło naturalną nieufność do współpracy z administracją publiczną, a wpływy komunistów, którzy nie dysponowali dużym poparciem społecznym, jeszcze bardziej ją wzmacniały. Prasa Wybrzeża Gdańskiego zachęcała do nieplotkowania, składania skarg bezpośrednio w redakcjach gazet bądź informowania władz publicznych i prokuratury: „Sąsiad poskarży się sąsiadowi, znajomi biadolą nad tym przy kawiarnianym stoliku, gospodynie narzekają, stojąc w kolejce po mleko. I na tym koniec. Nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby ujawnić nieuczciwego urzędnika, żeby donieść odpowiednim władzom o karygodnym fakcie. Dlaczego? Czy to nasuwa tak wiele trudności?”5. Aresztowania w związku z szerzeniem tak zwanej wrogiej propagandy przeprowadzano po raz pierwszy w Polsce Lubelskiej w 1944 roku. W 1946 roku sądy zaczęły powoływać się na przepisy z drugiego dekretu „o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa”, ogłoszonego na krótko przed referendum czerwcowym. Te restrykcyjne przepisy, zwane małym kodeksem karnym, umożliwiały orzeczenie kary śmierci za wiele czynów, takich jak sabotaż, przechowywanie broni, fałszerstwo. Plotka
nie była zagrożona najwyższym wymiarem kary, ale możliwe było otrzymanie wyroku wieloletniego więzienia. W artykule 22 dekretu zapisano: „Kto rozpowszechnia fałszywe wiadomości mogące wyrządzić szkodę interesom Państwa Polskiego bądź obniżyć powagę jego naczelnych organów, podlega karze więzienia do lat pięciu lub aresztu”. Ponadto artykuł 28 głosił: „Kto publicznie lży, wyszydza lub poniża Naród Polski albo Państwo Polskie w okolicznościach mogących wywołać szczególne zgorszenie lub oburzenie, podlega karze więzienia do lat dziesięciu”6. Za przekazywanie plotek sądy powszechne i wojskowe karały także na mocy paragrafów o „dążeniu do zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego”. W praktyce, jak podaje Łukasz Kamiński, aresztowania w związku z plotką nie były masowe, a oskarżonych zwalniano maksymalnie po paru miesiącach7. Nie było w ówczesnej Europie polityka, który wiedziałby z całą pewnością, że w nieodległej przyszłości nie dojdzie do kolejnego konfliktu światowego. Strach przed wybuchem trzeciej wojny światowej sprawiał, że ludzie, którzy dopiero od niedawna odzyskiwali poczucie bezpieczeństwa, nigdy nie czuli się zupełnie spokojni. W latach czterdziestych pogłoski o wybuchu kolejnego konfliktu światowego stawały się tematem codziennych rozmów, podsycane przez takie wydarzenia, jak mowa Churchilla w Fulton, a w kraju – przez niektóre bojowe przemówienia Gomułki, czy nawet plakaty propagandowe, jak „AK – zapluty karzeł reakcji”. Znaczna dezinformacja cechowała nie tylko propagandę, ale też obieg nieoficjalny i przyczyniała się do cyklicznych wybuchów paniki wojennej. Powojenna plotka była nierzetelnym źródłem zdobywania informacji, ponieważ modyfikowane w każdej kolejnej wersji treści dość mocno odbiegały od pierwotnego przekazu, tylko potęgując chaos8. W lutym 1949 roku mieszkańcy Gdańska, zaniepokojeni pogłoską o wybuchu wojny, wykupili w mieście mąkę pszenną i konserwy mięsne, artykuły, na które dotychczas nie było tak dużego popytu. Dopiero świeże dostawy mąki rozwiały niepokój9. Na przełomie listopada i grudnia 1950 roku w trakcie prowadzenia narodowego spisu powszechnego ludność skojarzyła to działanie z postępowaniem żandarmów w czasie wojny. Mieszkańcy wsi województwa gdańskiego zareagowali więc na pukających do drzwi urzędników strachem. Dość spokojnie miał się wtedy zachować Gdańsk, ale już w pobliskim Sopocie wykupywano cukier, a niektórzy ludzie w panice opuszczali domy. W wielu mieszkaniach urzędnicy natrafiali na posegregowaną bieliznę, ubrania, naczynia, które przygotowano do spisu, kojarząc tę akcję z wysiedleniami dokonywanymi przez Niemców10. W latach pięćdziesiątych, jak wskazuje Dariusz Jarosz, nadal krążyło wiele podsycających zbiorową wyobraźnię pogłosek na temat ewentualnych globalnych skutków wojny w Korei, a także na temat sygnałów o zbliżającej się wojnie, takich jak obowiązkowe dostawy, trudności aprowizacyjne czy pobór do wojska. Jeszcze w następnej dekadzie na przykład zapowiedzi kryzysu kubańskiego powodowały, że Polacy masowo wykupywali żywność, aby poczynić zapasy na wypadek konfliktu zbrojnego11. Popularność powojennej plotki należy tłumaczyć nie tylko zachowaniami wykształconymi w latach wojny i zasadniczą nieufnością wobec władz, ale też ograniczonym dostępem do informacji publicznej (mimo dość bogatej oferty mediów), a także brakiem odpowiednich kompetencji kulturowych ludności, dodatkowo nadwerężonych przez wojnę. Podstawową formą ówczesnego przekazu informacji nadal
było wywieszanie obwieszczeń na słupach ogłoszeniowych, takich jak apel prezydenta miasta z kwietnia 1945 roku o zgłaszanie się dzieci polskich do szkół12. Coraz więcej treści zaczęło docierać za pośrednictwem radia do pracujących w zakładach i w domach. W połowie 1945 roku umożliwiono rejestrację prywatnych odbiorników. Jak pisze Barbara Okoniewska, miasta nad Zatoką Gdańską i wieś gdańska należały do regionów lepiej zradiofonizowanych. Słuchano tutaj powszechnie niemieckojęzycznych stacji radiowych, serwisów informacyjnych BBC, a następnie Radia Wolna Europa. Gdańska Rozgłośnia Polskiego Radia rozpoczęła stałą emisję jesienią 1945 roku (dwie–trzy godziny dziennie)13. Do roku 1947 dynamicznie rozwijał się rynek prasowy. Do końca 1946 roku na terenie województwa wychodziło 28 pism. Wiele z nich ujawniało swoje związki z morzem w tytule, jak „Robotnik Morski” (pismo Polskiej Partii Socjalistycznej), „Głos Wybrzeża” (tygodnik Polskiej Partii Robotniczej), „Głos Pomorza”, „Jantar” i inne. W maju 1945 roku zaczął się ukazywać „Dziennik Bałtycki”, początkowo w nakładzie 2 tysięcy egzemplarzy, a pod koniec roku w dziesięciokrotnie większym. Mimo pewnej niezależności od PPR jego gdyńska redakcja (pierwotnie siedziba znajdowała się w Gdyni) zwalczała opozycję w czasie kampanii przed referendum i przed wyborami do sejmu. Do końca 1948 roku był to jedyny gdański dziennik. Wtedy dołączył do niego „Głos Wybrzeża”, dziennik, który w podtytule „Pismo PPR i PPS województwa gdańskiego” ujawniał swoją afiliację14. Błędne byłoby jednak twierdzenie, że to profil polityczny pomorskich dzienników zniechęcał do czytania. Zwroty lokalnej prasy były na Wybrzeżu niskie. Podstawową przeszkodą dla wielu ówczesnych gdańszczan, przybyłych tu z terenów wiejskich, był po prostu brak umiejętności czytania i pisania. Powszechny analfabetyzm, pierwotny lub wtórny, potwierdzały specjalne komisje społeczne, które już od 1946 roku starały się (dość wyrywkowo) nauczać analfabetów. Znaczącym momentem było powstanie Wojewódzkiej Rady Społecznej do Walki z Analfabetyzmem we wrześniu 1948 roku. Wspólnie z gdańskim kuratorium prowadziła ona akcję „walki z analfabetyzmem”, edukując dorosłych w ramach kursów (w kwietniu 1949 roku sejm uchwalił ustawę o społecznym obowiązku bezpłatnej nauki, tworząc podstawy do takiej zorganizowanej akcji). Komisje masowo wizytowały mieszkania i prosiły lokatorów o napisanie paru zdań dyktanda. Osoby, które nie umiały spełnić tego polecenia, były kierowane na specjalny kurs. W 1949 roku prowadzono w Gdańsku kilkadziesiąt takich kursów dla ponad tysiąca analfabetów i półanalfabetów, którzy figurowali w tym zapewne niepełnym rejestrze. W skali województwa w ramach akcji z lat 1949–1951 zarejestrowano blisko 26 tysięcy osób, które ukończyły odpowiednie kursy. Akcja trwała jednak zbyt krótko, aby całkowicie zlikwidować analfabetyzm. Była też zbyt nastawiona – jak inne przedsięwzięcia doby stalinowskiej – na sukces czysto statystyczny. Poza tym ludzie przybywający na tereny uprzemysłowione województwa w latach planu sześcioletniego (1950–1955) równie często wymagali podstawowej edukacji15. Jednym z typowych przejawów kontroli sfery publicznej w stalinizmie było pojawianie się informatorów ubeckich wszędzie tam, gdzie powstawał znaczący tłum. Ponadto zaostrzała się ona w czasie trwania ważnych wydarzeń, które angażowały opinię publiczną, na przykład w związku z podwyżkami, wyborami, śmiercią Stalina i innymi16. W ramach
prowadzonych akcji Urząd Bezpieczeństwa Publicznego odnotowywał informacje o „nastrojach ludności” na terenie województwa gdańskiego lub w poszczególnych miastach. We wrześniu 1948 roku ogromne kolejki przed sklepami mięsnymi ustawiły się już o godzinie drugiej w nocy w przeświadczeniu, że to ułatwi zakup żywności rano. Skierowani do kolejek tajniacy wychwytywali „wrogie wypowiedzi”. Kolejkowicze mówili na przykład, że „Polacy muszą żywić radziecką strefę okupacyjną w Berlinie”, a „pod mianem kolektywizacji ukrywa się kołchozy”. Skutkiem operacji było aresztowanie pięciu osób pod zarzutem „szeptanej propagandy”17. Niektóre przekazywane w kolejkach plotki – jeśli dobrze odczytuję przytoczony fragment – budziły wśród tajnych służb złość i pogardę dla inwigilowanych: „Trzeba stwierdzić, że część swołoczy stara się jednak nadal prowadzić wrogą robotę, a to najczęściej w miejscach, gdzie odbywa się sama sprzedaż. Dla przykładu w Spółdzielni Rzeźniczej w Nowym Porcie stojące w kolejce za kupnem mięsa kobiety, m. in. jedna z kobiet mówiła: «Trzymali mięso tak długo aż się zaśmierdziało, a nie dali do sklepów i teraz każą stać w kolejce po jeden, dwa kilogramy i robią wielką łaskę». Jednak […] w kolejce znalazła się kobieta, która mówiła: «Niech pani nie robi plotek, bo mnie się wydaje, że pani to mięso nie jest w ogóle potrzebne, a mimo to stoi pani w kolejce»”18. Jesienią 1951 roku urząd bezpieczeństwa aresztował kilkadziesiąt osób z terenu województwa gdańskiego pod różnymi zarzutami – o szpiegostwo, o przynależność do organizacji podziemnych, o posiadanie broni, o sabotaż i szkodnictwo gospodarcze, a także o nielegalne przekroczenie granicy czy „szeptaną propagandę”. To ostatnie oskarżenie było reprezentowane najliczniej – połowa aresztowań miała związek z tym zarzutem19. Można sądzić, że potwierdzone źródłowo aresztowania kilkunastu osób miesięcznie pod zarzutem „szeptanej propagandy” (i następnych kilkunastu na podstawie innych zarzutów) były wystarczającym powodem, by mieszkańcy Wybrzeża Gdańskiego zdali sobie sprawę, czym grozi plotka. W kilku wypadkach aresztowań dokonywano podczas starannie przygotowywanych akcji, ale część zatrzymań nie była wynikiem zaplanowanych operacji. Lektura tak zwanych raportów dziennych zaświadcza, że dokonywano ich również ad hoc. Oficer urzędu bezpieczeństwa mógł usłyszeć prowadzoną na ulicy lub w środkach transportu rozmowę – ofiarą takiego przypadkowego podsłuchania był bezrobotny nauczyciel, który jadąc tramwajem, wypowiadał się krytycznie o wysokości zarobków w jego grupie zawodowej. Czytając te sprawozdania, nie można się oprzeć wrażeniu, że niektóre informacje były przekazywane wyłącznie po to, aby sporządzić raport i wykazać się przed przełożonymi jakimś aresztowaniem20. Nasłuch w zakładach pracy i obsesja sabotażu Miejscami szczególnie narażonymi na inwigilację i donos były w latach planu sześcioletniego zakłady pracy o strategicznym znaczeniu dla gospodarki morskiej na Wybrzeżu Gdańskim, duże przedsiębiorstwa, jak Stocznia Gdańska, ale także mniejsze zakłady. W zasadzie każdy większy podmiot podlegał takiemu nadzorowi. Na przykład na Politechnice Gdańskiej odnotowywano postawy kadry naukowej, pisząc o rozgoryczeniu profesury i poruszeniu w środowisku młodszej kadry, liczącej na szybki awans z „klucza
partyjnego”21. Werbunek agentów i informatorów w latach pięćdziesiątych, a tajnych współpracowników w kolejnych dekadach, trwał przez cały okres PRL. Jak podaje Tadeusz Ruzikowski, statystyki „pozyskań” mocno spadły w latach odwilży i utrzymywały się na niższym poziomie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, aby wzrosnąć w latach osiemdziesiątych i u schyłku systemu pobić rekord stalinizmu z 1953 roku22. Motywacje zwerbowanego były różne – od strachu o przyszłość swoją i bliskich (między innymi uniknięcie więzienia) i ochrony życia prywatnego (ujawnienie homoseksualizmu lub zdrady małżeńskiej) po spodziewane korzyści (pozwolenie na planowany wyjazd zagraniczny, chęć zarobku lub zaszkodzenia nielubianym osobom)23. Można więc uznać, że zetknięcie z werbunkiem stanowiło element biografii sporej grupy ludzi. Co interesujące pod względem psychologicznym, próba pozyskania nie zawsze była właściwie odczytywana przez obywatela – gdańszczanie w większości zapamiętali pewne niejasne sytuacje, które wskazywały na próbę werbunku. Wątki „pozyskań” już w PRL były tabu w takim znaczeniu, że wspominając o zasłyszanych historiach lub o własnych doświadczeniach, używano niedopowiedzeń („ jakiś podejrzany facet”, „kolega, któremu się nie ufa”, „ktoś zniknął”, „ktoś dziwnie się zachowywał”). Jedna z gdańszczanek wspomina sytuację będącą werbunkiem (jak wynika z relacji – nieudanym), w której charakterystyczny był element zaskoczenia wynikający z nieumiejętności umieszczenia wydarzeń we właściwym kontekście: „Pamiętam, że raz mąż wrócił z pracy do domu i opowiadał, że przyszli do pracy jacyś faceci i zaprosili męża do restauracji na rozmowę. On z nimi poszedł, postawili mu kawę, kieliszek wódki i wypytywali o sprawy związane z pracą, z zakładem. Było to jedyne takie spotkanie. Nakrzyczałam na niego, po co on w ogóle w takie rozmowy się wdawał, i kazałam mu więcej z nimi nie chodzić. Potem jeszcze kilka razy próbowali się z nim spotkać, ale zawsze się wykręcał, że ma małe dzieci w domu, że nie ma czasu. Po jakimś czasie dali mu spokój i więcej nie naciskali na spotkania”24. Wiedząc, że takie sytuacje w stalinizmie są dość częste, pracownicy na Wybrzeżu mieli uzasadnione powody do podejrzeń wobec niektórych kolegów z pracy, mogących być informatorami. Wiele sytuacji, takich jak przypadkowe aresztowania i przesłuchania, śledzenie, znikanie z dnia na dzień, donosicielstwo w zakładach pracy oraz przymuszanie do współpracy z tajną policją, kojarzyło się realiami okupacyjnymi i w rezultacie prowadziło do wykształcenia się podobnego kodeksu zachowań uznawanych za bezpieczne. Jako przestrogę powtarzano sobie na przykład hasło z czasów okupacji: „Nieprzyjaciel słucha z tobą”. Mając taką wiedzę, gdańszczanie starali się być ostrożni w wypowiadaniu opinii lub dzielili się nimi tylko z osobami, które uważali za godne zaufania25. Podobnie jak przypadkowi przechodnie i sąsiedzi, także zatrudnieni w zakładach mieli okazję obserwować, jak przypadkowym osobom dzieje się krzywda w wyniku denuncjacji. Nawet jeśli nie było dowodów, że ktoś z najbliższego otoczenia mógłby zaszkodzić, dyskrecja i ograniczone zainteresowanie były pożądane: „W pracy raz kolega przyszedł taki posiniaczony, a ja go pytałem, co ci jest, ale on mi nie powiedział. Już następnego dnia nie przyszedł do pracy i już go więcej nie widziałem” – wspomina ówczesny pracownik fizyczny. W innej historii szwagier młodej mieszkanki Wrzeszcza, uczący się w szkole oficerskiej, został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa i skazany na kilka lat pracy
przymusowej. Podobno sprawa zaczęła się od tego, że zapytał przełożonego, „jak to było z tym Katyniem”26. Lewanty, powieść produkcyjna Andrzeja Brauna, rozgrywająca się na Wybrzeżu Gdańskim, zaczyna się sceną przesłuchania Michała Markowskiego, prowadzonego przez oficera urzędu bezpieczeństwa, a rozmowa dotyczy między innymi zagrożenia sabotażem gospodarczym. Obsesyjny lęk, że ktoś mógłby zakłócić produkcję, ujawniał się w wielu powieściach socrealistycznych (inne przykłady dotyczące Wybrzeża Gdańskiego to Kuter na strądzie Lecha Bądkowskiego i Zakręt Pięciu Gwizdków Franciszka Fenikowskiego). W przedsiębiorstwach związanych z morzem również tropiono „sabotażystów”. Zaraz po wojnie za sabotaż gospodarczy przewidywano najwyższy wymiar kary. Zgodnie z brzmieniem „małego kodeksu karnego” za „niszczenie lub czynienie niezdatnymi zakładów lub urządzeń użyteczności publicznej” przewidywano karę więzienia od lat trzech, dożywocie lub karę śmierci. Poza przynależnością do organizacji zbrojnej, posiadaniem broni i szpiegostwem był to jeden z czynów, za których popełnienie przewidziano najsurowsze kary27. Od końca lat czterdziestych planom rozbudowy polskiego przemysłu w ramach zapowiadanego planu sześcioletniego towarzyszyła obsesja sabotażu. Jesienne uchwały III Plenum Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR) w 1949 roku przewidywały między innymi nadzór nad kadrami, współzawodnictwo oraz „mobilizację całej organizacji partyjnej do walki i zabezpieczenie swoich zakładów pracy” przed sabotażem28. Poszukiwani sabotażyści odgrywali rolę użytecznego wroga, którego można było obarczyć winą za wszelkie niepowodzenia w realizacji planu gospodarczego. Już w drugiej połowie lat czterdziestych, gdy w miastach Wybrzeża sezonowo pojawiały się kłopoty z zaopatrzeniem, winą obciążano miejskich spekulantów, natomiast chłopów, którzy nie wywiązywali się z obowiązkowych dostaw, oskarżano o sabotaż. Z lektury ówczesnych dokumentów można wyciągnąć wniosek, że rozmaite formy oporu społecznego związanego z zaopatrzeniem oraz ówczesną przedsiębiorczość traktowano jako swoiste formy antykomunistycznego podziemia, które zmieniło metody działania, przestawiając się na „szkodnictwo gospodarcze”. Sabotaż w zakładach pracy zaś miał być efektem współpracy „zdrajców narodu” z „zagranicznymi mocodawcami, podżegaczami wojennymi”29. Do osób, które musiały szczególnie się pilnować, należeli „autochtoni”, ale także wysiedleni z Wileńszczyzny, ponieważ niektórzy z nich byli zaangażowani w działalność rozbitego niedawno podziemia niepodległościowego; podejrzane były również osoby niezrzeszone, należąca do PZPR mniejszość, robotnicy oraz inteligencja techniczna – właściwie nie było pracowników, którzy mogli czuć się zupełnie niezagrożeni30. O tej ostatniej grupie mówił jesienią 1949 roku pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku Witold Konopka: „Jest faktem, że obok pewnej grupy inteligencji, która nie zerwała swojej więzi z naszymi wrogami, w szeregi inteligencji wciskają się kadry polityczno-wywiadowcze, kadry państwowe i polityczne okresu sanacji, które występują jako rzekomi fachowcy. Zaśmiecone szczególnie są nasze przedsiębiorstwa morskie”31. Na atmosferę panującą we wszystkich zakładach pracy wpływała powszechna w stalinowskim aparacie władzy wiara w istnienie spisku. Pożar w zakładzie stawał się
wydarzeniem politycznym. Każda awaria maszyny musiała być w pierwszej kolejności rozpatrywana jako sabotaż. Przypadkowe pozostawienie narzędzia, drobna kradzież czy wadliwa instalacja mogły się skończyć dla załogi więzieniem. Owo paranoiczne rozumowanie było wprost proporcjonalne do wielkości zakładu i jego znaczenia dla gospodarki morskiej. W powieści Fenikowskiego Zakręt Pięciu Gwizdków w Stoczni Gdańskiej działał sabotażysta, Norbert Barton, syn przedwojennego fabrykanta łódzkiego, który zamierzał nie dopuścić do wodowania pierwszego polskiego rudowęglowca32. Akcja tej powieści to swoiste odzwierciedlenie prawdziwej historii gdańskiego stoczniowca. Oskarżony, młody chłopak, był dobrze zapowiadającym się robotnikiem, przodownikiem odnoszącym sukcesy w ogłoszonym właśnie wyścigu pracy. Na rok przed spodziewanym sukcesem jeden z zazdrosnych kolegów napisał na niego donos – miał on celowo wrzucić kawał żelaza w koło zamachowe. Podczas procesu oskarżony nie wytrzymał presji i zeznał inaczej niż w śledztwie, przyznając się do winy, a w rezultacie został skazany na rok więzienia33. Raporty partyjne oraz urzędu bezpieczeństwa są świadectwem surowego i podejrzliwego traktowania na Wybrzeżu Gdańskim banalnych kradzieży, zaniedbań i wypadków przy pracy. Już sama wysokość strat miała być dowodem na polityczne działanie z premedytacją, a przekazanie sprawy milicji, czyli uznanie jej za „niepolityczną”, bezpieka przyjmowała jako osobistą porażkę34. W maju 1949 jako sabotaż potraktowano zepsucie się większej ilości śledzi, kradzieże drutu z linii wysokiego napięcia oraz bezpieczników w transformatorach. W listopadzie 1949 sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR w Stoczni Gdańskiej, towarzysz Jasiński, sabotażem nazywał zanieczyszczenie wapnem czterech nowych maszyn podczas remontu hali, co spowodowało konieczność ich serwisowania. W styczniu 1950 wrzucenie do kotła metalowej łopatki w fabryce czekolady we Wrzeszczu skończyło się podobnym oskarżeniem35. We wrześniu 1950 w elektrowni Ołowianka eksplodowały dwa transformatory, a zebrana komisja ustaliła przyczynę: użyte do budowy linii urządzenia były stare i zwilgotniałe. Agenturze ubeckiej w zakładzie wyznaczono wówczas zupełnie inne zadanie – miała ona doprowadzić do „ujawnienia wrogiej roboty” inżyniera kierującego pracami36. Jeden z gdańszczan wspominał: „Pamiętam, że zabrali sąsiada, który zrobił sanki w stoczni dla swojej córki i został oskarżony o sabotaż poprzez kradzież deficytowego materiału”. Robotnica zaś tak zapamiętała ten czas: „Starzy stoczniowcy opowiadali, że jak coś w stoczni nie wyszło, to brali na Okopową [gdzie znajdowała się siedziba Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku], worek jutowy na plecy, lali wodą, a potem pałami”37. Warto tu mocno podkreślić, że kontroli pracy towarzyszyła propaganda „wyścigu pracy”, bardzo obniżająca jej komfort, o czym się wtedy nie pisało. Na łamach „Głosu Stoczniowca” systematycznie donoszono o współzawodnictwie w Stoczni Gdańskiej, o zobowiązaniach podejmowanych przy okazji rocznicy wybuchu Wielkiej Rewolucji Październikowej, święta 22 Lipca czy 1 Maja. W 1951 roku pracownicy kotlarni zobowiązali się wykonać pracę zaplanowaną na 1800 godzin w czasie 1000 godzin. Brygady Wydziału Montażu Kadłubów rywalizowały między sobą w biciu rekordów. W roku 1953 monter Jan Markowski wyrabiał 300% normy38. Od stoczniowców, tak jak od
pracowników innych fabryk na terenie całej Polski, wymagano szybkiej, wydajnej pracy, często niezdrowej dla ludzi ją wykonujących oraz szkodliwej ze względu na przepracowanie, które mogło prowadzić do wypadków. A ewentualne wypadki, do których mogło dojść z powodu zawyżania norm i nacisków na większą wydajność, traktowane były jako sabotaż produkcyjny. Święto majowe System dyscyplinowania społeczeństwa w latach stalinowskich balansował między przymusem, zastraszaniem a zachętą. O ile inwigilacja czy oskarżenia o sabotaż pełniły funkcję kija, o tyle święta państwowe stawały się marchewką. Najważniejszym wydarzeniem w sferze publicznej było Święto Pracy, które miało być dowodem zaangażowania komunistów w sprawy „ludu pracującego”. Drugie najważniejsze święto – 22 Lipca – oficjalnie zwane Świętem Odrodzenia Polski, miało zbliżony do majowego przebieg, ale zostało słabiej zapamiętane przez gdańszczan. Święto Odrodzenia obchodzono na pamiątkę podpisania 22 lipca 1944 roku w Chełmie (w rzeczywistości w Moskwie) Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. W tym czasie Gdańsk wciąż pozostawał pod panowaniem niemieckim i tak miało pozostać jeszcze ponad pół roku. Do legitymizacji systemu wykorzystywano zatem w całej Polsce, nie tylko na Wybrzeżu, przede wszystkim święto majowe, które swoim uniwersalnym przekazem łatwiej mogło trafić do obywateli, przy okazji mając ścisły związek z kampanią zobowiązań produkcyjnych, jaką prowadzono w ramach przygotowań do obchodów. Frekwencja podczas głównego punktu programu – czyli defilady – była imponująca, o czym z dumą informowały ówczesne media. Na podstawie kronik filmowych z tego okresu można wnioskować, że w maju na ulicach miast rzeczywiście gromadziły się tłumy, chociaż oficjalna statystyka, jak twierdzi Piotr Osęka, była zawyżana39. „Jeśli nie po dobroci, to siłą” – z takiego założenia wychodzono, mobilizując pracowników do uczestnictwa w świętach państwowych. W stalinizmie wymagano przede wszystkim uczestnictwa właśnie w pochodzie pierwszomajowym – takie były oczekiwania organizacji partyjnych w zakładach i wielu przełożonych. Ze wspomnień gdańszczan można wnioskować, że wywieranie nacisku zależało głównie od miejsca, w którym się pracowało, przy czym tak było nie tylko w okresie stalinizmu, ale i później40. Na przykład mieszkanka Wrzeszcza, studentka, zapamiętała, że w połowie lat pięćdziesiątych duża część młodzieży pozostawała w akademiku i że nikt nie wymagał od niej uczestnictwa. Ale gdy tylko została nauczycielką w szkole w Oruni, była już zobowiązana do aktywnego udziału, ponieważ nie można było zostawić uczniów bez opieki41. Ówczesna gdańska uczennica tak zapamiętała przymus z lat sześćdziesiątych: „A spróbuj nie iść! Trzeba było iść, tutaj by nam dali! Sprawowanie, rodziców do szkoły. Trzeba było jeszcze tę szturmówkę nieść. Tu czerwona kokardka, biała bluzeczka, do tego czarna czy tam granatowa spódniczka i jeszcze białe skarpetki trzeba było mieć […]. I tak się szło, a pierwszego maja to jeszcze tak ciepło było, że jak się wróciło do domu, to całe buty w smole były. No i jeszcze szturmówkę nieść. Albo jak przyjechał ten z Mongolii. Jakiś Mongoł przyjechał i staliśmy tak parę godzin. Ten cymbał jakiś tam. Mao Tse Tung, czy jak
mu tam było”42. Zbliżający się termin obchodów stymulował rozmaite zabiegi przełożonych oraz podwładnych i podopiecznych. Niektórzy młodzi ludzie szukali dobrego pretekstu, by uniknąć uczestnictwa w pochodzie, a władze uczelniane, dyrektorzy szkół, przełożeni w fabrykach szukali sposobów, aby zmobilizować jak najwięcej uczestników w swojej jednostce. Zdarzało się również, że ludzie już po zgłoszeniu swej obecności uciekali w trakcie defilady43. Akt niesubordynacji, nawet w stalinizmie, nie musiał mieć przykrych konsekwencji. Student Politechniki Gdańskiej zapamiętał, że jego kolega miał iść w pochodzie przebrany za lwa (symbolizującego Wielką Brytanię), prowadzonego na sznurze przez innego statystę, odgrywającego jankesa. Kolega długo się wahał i ostatecznie zdecydował, że się nie przebierze. Ponieważ kostium lwa przygotowywano cały tydzień, tym ostrzej zareagowała zakładowa organizacja partyjna. Mężczyzna jednak się nie ugiął i nie wyciągnięto w stosunku do niego żadnych konsekwencji44. Plan obchodów 1 Maja w Gdańsku w 1950 roku przewidywał pobudkę o godzinie siódmej, kiedy włączano syreny fabryczne, a w poszczególnych dzielnicach orkiestry przechodziły pod oknami, aby obudzić mieszkańców. O ósmej załogi miały zbiórkę w swoich zakładach pracy i stamtąd następował wymarsz do punktów zbornych przewidzianych dla danej dzielnicy. Tam zebrani formowali lokalny pochód i czekali na włączenie się do głównej kolumny, która rozpoczynała swój marsz na placu Zebrań Ludowych i kierowała się w stronę placu 1 Maja (dziś Targ Sienny), gdzie pochód zawracał. W połowie trasy defilowano przed trybuną honorową ustawioną przed budynkiem Dworca Głównego. W pierwszym szyku szły poczty sztandarowe PZPR i koncesjonowanych stronnictw politycznych, a także związków zawodowych i organizacji społecznych. Następnie trybunę mijała kolumna młodzieżowa, złożona z kilkuset członków Związku Młodzieży Polskiej (ZMP), harcerzy, junaków Służby Polsce, sportowców i innych kół młodzieżowych. Za nimi szły zakłady produkcyjne ze Stocznią Gdańską w pierwszym szeregu45. Podobnie przebiegały obchody 22 Lipca w latach planu sześcioletniego, które również zaczynały się organizowaną w poszczególnych rejonach miasta pobudką oraz przemarszem po wspomnianej trasie46. Po zakończeniu przemarszu, około godziny czternastej, rozpoczynały się festyny („zabawy ludowe”), organizowane w różnych punktach miasta (największy na placu Zebrań Ludowych). W tym dniu organizowano też imprezy sportowe i zabawy dla dzieci, a wieczorem – pokazy sztucznych ogni47. We wspomnieniach ówczesnych młodych mieszkańców Gdańska właśnie ten rozrywkowy wymiar wydarzeń był najczęściej poruszanym wątkiem. W latach pięćdziesiątych obchody te stanowiły jedną z niewielu dostępnych form masowej rozrywki (koncerty na stadionach nie były jeszcze organizowane, a kluby młodzieżowe dopiero zaczynały powstawać). Warto podkreślić, że święto 1 Maja nie było powszechnie kojarzone z represją. Uczestników cieszył ten dzień wolny od pracy, w którym otrzymywało się upominki, a spędzało się go w tłumie, na słuchaniu muzyki i tańcach. Dlatego nawet skandowane hasła nie kojarzyły się z polityką: „Można się było pośmiać, robili zawsze kukły ogromne – Trumana, Roosevelta, Eisenhowera, tych z obozu kapitalistycznego. Ktoś krzyczał: «Precz z kapitalistami!», a cały tłum odpowiadał «Precz, precz!», «Precz z Eisenhowerem!» – «Precz, precz!». Ja wcale tak nie uważałam, myślę, że
większość młodzieży też nie, dla nas to była po prostu fajna zabawa, można się było powygłupiać. Jeszcze było takie hasło – «Precz z podżegaczami wojennymi!». Na tych pochodach można było pośpiewać, były pokazy gimnastyczne na platformach, popisy artystyczne, tańce, śpiewaliśmy, maszerowaliśmy w szyku po cztery osoby. Na przedzie zawsze jedna dziewczyna wybrana. Należałam do harcerstwa, więc w pochodach zawsze byłam w mundurku, z chustą, muzyka grała. Potem, po pochodzie, w każdej dzielnicy miasta na placach zabaw orkiestry bezpłatnie grały, naród mógł się wytańczyć”48. W większości gdańskich relacji z pochodu wspominany jest kulminacyjny festyn na placu Zebrań Ludowych oraz, co charakterystyczne, towarzysząca wydarzeniom dystrybucja żywności. W realiach „gospodarki niedoboru” zdawano sobie sprawę, że artykuły żywnościowe mogą być czynnikiem przyciągającym tłumy. Na łamach „Dziennika Bałtyckiego” zapowiadano kilkanaście bufetów zainstalowanych na samochodach, skąd sprzedawano kiełbasy pakowane w torebki. Zadbano o inne ruchome punkty, w których można było kupić wędliny, pieczywo, papierosy, słodycze, owoce krajowe i cytrusy49. Podobnie ludyczną funkcję spełniały obchody 22 Lipca50. Mobilizacje wyborcze Tak jak współcześnie w przestrzeni publicznej na ogół nie zauważamy atakującego nas zewsząd przekazu reklamowego, tak samo po wojnie gdańszczanie ignorowali plakaty z hasłami propagandowymi na ulicach i w zakładach pracy. Zainteresowanie budziły natomiast coraz mniej liczne ulotki i hasła, które na murach umieszczali przeciwnicy komunistów. Urząd Bezpieczeństwa i milicja skrupulatnie odnotowywały każde takie zdarzenie51. Do 1947 roku napisy pojawiające się w sferze publicznej odzwierciedlały stan konfliktu między komunistami a opozycją – na przykład przedwyborczą rywalizację o głosy PPR z Polskim Stronnictwem Ludowym – towarzysząc takim wydarzeniom, jak wiece. Na niektórych peryferyjnych obszarach Gdańska sfera publiczna nie była jeszcze dostatecznie kontrolowana przez władzę ludową. W latach pięćdziesiątych, gdy nie było już żadnego silnego organizacyjnie przeciwnika, jednym ze sposobów wyrażenia antykomunistycznych poglądów w sferze publicznej poza manifestacją swojej religijności był kolportaż ulotek oraz umieszczanie nielegalnych napisów w miejscach publicznych. Na murach malowano rozmaite hasła. Jedne były łagodne, jak „Precz z komunizmem”, „Precz z bolszewikami i komunistami”, „Rosję niedługo diabli wezmą i przyjdzie niedługo Mikołajczyk”, inne bardziej dosadne, jak „Precz komuniści – Stalin Bierutowi czyli [c]huj [c]hujowi ściskał rękę za Polaków mękę w Katyniu”, „Stalin był w Polsce wielkim bandytą i [c]hujem. Cześć jego pamięci”, „Stalin kaputt”. Niektóre zawierały groźby, jak „Śmierć komuniście” czy „Jutro przyjeżdżają do Gdyni Bolek i Kostek, trzeba ich zabić” (Bolesław Bierut i Konstanty Rokossowski)52. Autorami takich akcji nie były zorganizowane, uzbrojone grupy, jak pisała bezpieka, ale bardzo często przypadkowe osoby, które korzystając z okazji, dawały upust swojej frustracji. Nierzadko uczniowie, którzy po lekcjach zapragnęli zaimponować odwagą kolegom, napisali coś na ścianie, zapewne nie zdając sobie sprawy z grożących im konsekwencji. W latach pięćdziesiątych takie przejawy drobnego oporu społecznego były ważne, ponieważ naruszały monopol
propagandowego przekazu. Po wyborach do sejmu w 1947 roku propaganda PPR dominowała w sferze publicznej, partia ta bowiem miała monopol w mediach, tworzyła swoje organizacje w zakładach i przejmowała władzę w szkołach publicznych. Innym niż obchody świąt państwowych cyklicznym wydarzeniem w powojennej Polsce były wybory do sejmu i rad narodowych, kojarzone – w przeciwieństwie do defilad i festynów – przede wszystkim z przykrym obowiązkiem. Był to skutek wielu działań dyscyplinujących w sferze polityki, w jakie angażował się aparat partyjny od lat czterdziestych, koniecznych do uzyskania satysfakcjonujących wyników przy jednoczesnym zachowaniu pozorów demokracji. Powojenna mobilizacja – referendum w czerwcu 1946 roku oraz wybory do sejmu w styczniu 1947 – dawała przedsmak tego, co nadejdzie. Z punktu widzenia obywatela (statystycznie niezaangażowanego politycznie) konfrontacyjny przekaz z okresu kampanii, w postaci takich haseł, jak „Kto głosuje na trzy, ten głosuje na wszy” lub „Trzy razy tak Niemcom nie w smak”, budził lęk w obliczu konieczności opowiedzenia się za jedną ze stron53. Masową akcję propagandową w Gdańsku prowadziło wojsko i urząd bezpieczeństwa. W związku z trwającymi naciskami już w grudniu 1946 roku w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa w Gdańsku panowało powszechne przekonanie, że wyniki są przesądzone – wygrają komuniści (tylko w kręgach związanych z PSL optymizm był większy, ale i on się zmniejszył). Mieszkańcy bali się głośno rozmawiać o swoich preferencjach politycznych54. Specyficzną formę wpływania na ludzi poprzez ingerencję w ich sferę prywatną stanowiły akcje wyborcze, które za Grzegorzem Berendtem można nazwać agitacją klamkową. Był to zwyczaj składania wizyt w domach obywateli, aby zachęcać ich do głosowania55. W styczniu 1947 roku zorganizowano w Gdańsku chodzące po domach trójki partyjne, które nakłaniały ludzi do głosowania na Blok Demokratyczny, listę nr 356. Następnie w dniu wyborów w całym kraju skład komisji wyborczych był kontrolowany, a w instrukcjach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zalecano aresztowania prewencyjne, jawność głosowania i prowadzenie wyborców do urn prosto z zakładów pracy. Jak podaje Sylwia Bykowska, również w Gdańsku wywierano silną presję na wyborców, o czym świadczyły wejścia do lokali wyborczych otoczone wojskiem, milicją i funkcjonariuszami urzędu bezpieczeństwa. Aktywiści partyjni dowozili do punktów głosowania mieszkańców całych domów i pracowników zakładów, tak że frekwencja wyborcza o godzinie czternastej osiągnęła 50%57. W stalinizmie narzucono specyficzny system głosowania bez skreśleń. „Prawomyślny” obywatel w ogóle nie powinien wchodzić za kotarę, by zaznaczyć na kartce swoich kandydatów, lecz wrzucić ją po prostu do urny, co się liczyło jako ważny głos oddany na pierwszego kandydata figurującego na liście Frontu Jedności Narodowej. W tak sprytnie pomyślanym trybie postępowania zwolennik PZPR nie miał powodów, by chwytać za długopis. Jak wspomina ówczesny mieszkaniec Wrzeszcza, ludzie obawiali się obecności na sali jakiegoś ubeka i na wszelki wypadek nie wchodzili za kotarę, aby nie ściągnąć na siebie kłopotów58. System ten utrwalił się w latach „małej stabilizacji”. Już w 1957 roku Władysław Gomułka, obawiając się o wynik po burzliwej kampanii wyborczej, podczas której ujawniły się konflikty ze Zjednoczonym Stronnictwem Ludowym, oficjalnie nawoływał do
głosowania bez skreśleń. Odwilż połowy lat pięćdziesiątych nie wpłynęła na przebieg wyborów – wyniki zapewne nadal fałszowano, ale najważniejsze było zastraszanie głosujących. Według dokumentów komitety PZPR dysponowały wiedzą o liczbie obywateli wchodzących za zasłony. O wyborach na terenie województwa gdańskiego w 1961 roku pisano, że 14% głosujących skorzystało z tej możliwości. W Gdańsku takie sytuacje dotyczyły tylko 10% głosujących, a najwyższe wskaźniki niesubordynacji odnotowano w powiatach kaszubskich (w Kartuzach aż 33% głosujących). Dysponowano również danymi dotyczącymi grup, które szczególnie nie respektowały postulatu głosowania bez skreśleń. Zdaniem obserwatorów z komisji w dzielnicy Portowa (obejmującej wówczas wszystkie północne dzielnice miasta) problemy sprawiała „nieopierzona młodzież”, ale takie wypadki odnotowano także wśród żołnierzy i milicjantów. Według oficjalnych danych w miastach województwa gdańskiego kandydatów skreślało zaledwie 2–3% głosujących59. Z cytowanych dokumentów nie wynika, że wiedziano dokładnie, kto jak głosował, a więc mimo ograniczeń tajność głosowania nie została zniesiona. Istotne informacje czerpano jednak z porównania danych z list wyborczych i zawartości urn. Analizę preferencji wyborczych poszczególnych grup społecznych przeprowadzano na podstawie wyników głosowania poszczególnych rejonów. Dość pochopne wnioski wyciągano na przykład z obserwacji, że koperty pozbawione kart do głosowania (przejaw ówczesnego oporu wyborców) wrzucali mieszkańcy z okolic Akademii Medycznej. Ponieważ mieszkali tam lekarze i profesorowie, to właśnie im przypisywano ten akt drobnego sabotażu60. Informowano o dopiskach na kartach, takich jak „Precz z komunistycznymi wyborami”. Skwapliwie odnotowywano również wszelkie pozytywne wypowiedzi wygłaszane w lokalu wyborczym, brzmiące jednak dość sztucznie: „Szczęśliwa jestem, że po raz pierwszy głosuję za dobrobytem PRL, a jednocześnie swoim własnym” – miała powiedzieć jedna z obywatelek61. Jeśli wierzyć sprawozdaniom, to w 1961 roku działalność każdej komisji wyborczej w Gdańsku wspierało około dziewięćdziesięciu harcerzy i działaczy Związku Młodzieży Socjalistycznej (ZMS). Oprócz mężów zaufania PZPR zatrudnieni byli w nich tak zwani łącznicy, którzy na bieżąco przekazywali informacje komitetom dzielnicowym tej partii. Podobnie jak w stalinizmie, na ociągających się obywateli nasyłano aktywistów, którzy mieli ich zachęcić do pójścia na wybory. Późnym popołudniem sprawdzano listy i odnotowywano wszystkich tych, którzy jeszcze nie pojawili się przy urnie. Z dokumentów partyjnych dzielnicy Wrzeszcz (jednej z trzech ówczesnych jednostek administracyjnych oprócz dzielnic Portowa i Śródmieście) wynika, że aktyw ruszał w teren po szesnastej, w towarzystwie członków komitetów blokowych pukał do drzwi malkontentów i wręczał imienne wezwania oraz ulotki z hasłem „Dlaczego zwlekasz z oddaniem swego głosu?”. Część mieszkań była oczywiście zamknięta, a lokatorzy nieobecni, co także odnotowywano w protokołach. Ci, których zastano, usprawiedliwiali się rozmaicie, jak na przykład kobieta zapewniająca, że czeka tylko na powrót męża, by pójść głosować. Inni tłumaczyli się, że jest przecież czas do godziny dwudziestej drugiej62. Sytuacja powtórzyła się w 1965 roku. PZPR ponownie zaangażowała swój aktyw terenowy – w dzielnicy Wrzeszcz działało podobno aż 1330 aktywistów. Korzystając z informacji zebranych w wyborach sprzed czterech lat, wskazano dziesięć obwodów
szczególnie trudnych. Przyjęte założenia okazały się błędne – w kilku obwodach przedstawionych jako oporne zagłosowano nieoczekiwanie po myśli partii. Charakteryzując uzyskane wyniki według kryterium klasowego, pisano, że robotnicy karnie zastosowali się do postulatu głosowania bez skreśleń, natomiast aż dwóch na pięciu studentów wchodziło za kotarę, a niektórzy „demonstracyjnie” dokonywali skreśleń, nie korzystając nawet z zasłon63. Być może zachowania te świadczyły o spadku zaufania do PZPR u ludzi młodych, przyszłych przedstawicieli trójmiejskiej inteligencji, która za trzy lata wyjdzie na ulice Wrzeszcza i Śródmieścia z postulatami politycznymi. Reakcje na śmierć Stalina a dyscyplina w sferze prywatnej Piątego marca 1953 roku późnym wieczorem zmarł Józef Stalin. O jego śmierci Polacy dowiedzieli się następnego dnia, zdziwieni włączonymi syrenami, przeglądając prasę oraz słuchając radia i kołchoźników zainstalowanych w budynkach. W całym kraju ogłoszono żałobę, nakazano udekorowanie budynków flagami z krepą, a w zakładach pracy zarządzono zorganizowanie zgromadzeń żałobnych, podczas których przewidziano obowiązkową minutę ciszy, odczytanie odezw oraz odśpiewanie Międzynarodówki64. Jeden z ówczesnych młodych gdańszczan, wówczas ośmioletni chłopiec, tak zapamiętał ten dzień: „Będąc bardzo małym chłopcem, wiozłem pieczywo Grunwaldzką, zatrzymał mnie milicjant i zapytał tak dosłownie: – Gówniarzu, czemu nie stajesz? – A co się stało? – Stalin umarł. – No i co z tego? No i jak wróciłem do domu, to tatuś już o wszystkim wiedział, był zły, co ja narobiłem, bo naprawdę mogłem mieć z tego tytułu problemy. Na szczęście to był jakiś normalny milicjant, który tylko doniósł tatusiowi, co zrobiłem. Bo to wyglądało tak, że syreny wyły, wszyscy ludzie stoją na baczność, a ja tu sobie jadę koniem… tap, tap, tap…”65. Szóstego i siódmego marca 1953 roku w gdańskich zakładach pracy i szkołach zorganizowano kilkaset masówek, mających w kilku wypadkach stuprocentową frekwencję. Miejsca pracy zostały udekorowane żałobnymi portretami, młodzież pełniła wartę przy ustawionych popiersiach Stalina. Na ulicach wszędzie można było zobaczyć flagi z krepą. Ósmego marca odbył się wiec żałobny, a na następny dzień zapowiedziano transmisję radiową z pogrzebu w Moskwie. O godzinie dziesiątej zawyły syreny fabryczne, na kilka minut został zatrzymany ruch uliczny (przechodnie, którzy nie stanęli, byli upominani). Załogi podejmowały zobowiązania produkcyjne66. Spodziewaną reakcją miała być rozpacz wszystkich obywateli, co oznaczało, że wszelkie odbiegające od tego wzoru zachowania były narażone na jakąś formę potępienia. Podczas oficjalnej żałoby jednak nastrój przygnębienia udzielał się powszechnie, a wielu gdańszczan, nawet jeśli wcześniej nie myślało dobrze o Stalinie, poczuło smutek. Zebrania podstawowych organizacji partyjnych odnotowały rekordową frekwencję w dniu pogrzebu. Przychodziło na nie dużo bezpartyjnych, którzy pod wpływem podniosłego nastroju
zgłaszali akces do PZPR. W szkołach to samo czyniła młodzież, zapisując się do niezbyt popularnego Związku Młodzieży Polskiej (ZMP)67. Niekiedy emocje, które wyzwalała żałoba, prowadziły do zachowań wspominanych po latach raczej niechętnie. „W bardzo częstych wypadkach dochodziło do płaczu, spazmów i mdlenia” – pisano w jednym ze sprawozdań. W sklepach ludzie podobno mówili do siebie: „Takiego drugiego człowieka już nie będziemy mieli”. W Stoczni Gdańskiej w dniu pogrzebu 9 marca „słychać było szlochanie wśród skupionej załogi, jedynie na [Wydziale] Elektromontażu pracownicy umysłowi nie przerwali pracy, mimo kilkakrotnego zwracania się do nich przez dozorcę o przerwanie pracy i zachowanie ciszy” – donoszono68. Dzieci w szkołach podczas apeli płakały, ulegając powszechnej atmosferze żałoby69. Nieokazywanie smutku mogło nieść ze sobą konieczność tłumaczenia się. W szkołach strofowano młodzież, gdy zauważono jakiekolwiek przejawy wesołości. Kościoły miały bić w dzwony, a gdy tego nie czyniły, domagano się wyjaśnień od księży. Parafia jednego z wezwanych była pozbawiona dzwonu, o czym nie wiedziano w komitecie: „Kupcie mi dzwony, to będę dzwonić każdemu komuniście” – ironizował wezwany, korzystając z nieporozumienia70. Aktywiści ZMP w sześćdziesięciu ośmiu dziesięcioosobowych grupach mieli patrolować ulice Gdańska i w porozumieniu z administratorami domów odnotowywać mieszkania, w których nie wywieszono flag żałobnych. Spisy mieszkańców nie były zbyt obszerne, a wskazani nieliczni lokatorzy tłumaczyli się, że nie mieli odpowiedniej flagi. To zaniedbanie budziło większe niezadowolenie, gdy dopuszczały się go osoby pełniące ważne funkcje publiczne, związane z PZPR, a więc uświadomione społecznie i politycznie, jak pisano z rozgoryczeniem. Wśród napominanych znaleźli się między innymi żołnierze radzieccy, przodownicy pracy, a także przewodnicząca Ligi Kobiet w Gdańsku71. Również w fabrykach i stoczniach przysłuchiwano się rozmowom i monitorowano nastroje. Pierwsze „niebezpieczne” komentarze informatorzy bezpieki wychwytywali jeszcze przed śmiercią Stalina w związku z komunikatem o jego chorobie i towarzyszącymi plotkami. Mówiono na przykład: „Przez radio bujają, ponieważ towarzysz Stalin od trzech dni nie żyje”72. Szóstego marca oficjalny komunikat uruchomił falę pogłosek na temat przyczyn i okoliczności tej śmierci. Mówiono, że Stalin nie zmarł śmiercią naturalną, i po raz kolejny wyrażano obawy dotyczące wybuchu trzeciej wojny światowej73. Natężenie aresztowań związanych z zarzutem o szerzenie szeptanej propagandy na terenie województwa gdańskiego nastąpiło w marcu 1953 roku w bezpośrednim związku ze śmiercią Stalina74. Trzeba było sporej odwagi lub ignorancji, aby w takich okolicznościach publicznie wyrażać sprzeciw, który mógł się skończyć aresztowaniem. W jednym z meldunków pisano, że pracownik zakładów tłuszczowych w Gdańsku w czasie trwania pięciominutowej ciszy ku czci Stalina nie zaprzestał pracy wraz z podległym mu zespołem, oświadczając, że nie ma na to czasu. Został zatrzymany75. Jedna z młodych robotnic, najwyraźniej nieświadoma powagi sytuacji, zachowała się podczas żałoby niestosownie: „Pracowałam wtedy w spółdzielni […]. No i był taki wiec […]. Musieliśmy bardzo długo stać na baczność… kilka, kilkanaście minut w ciszy. Dla nas to była wieczność! Pamiętam, że my wtedy, takie siksy młode były. I koleżanka, Gienia […], jak ona parsknęła… ze śmiechu! Jak ona oberwała! Od naszego prezesa. Tak. Ale można powiedzieć, że o tyle
dobrze, że on dalej nie doniósł, tylko zostawił to […]. Później to już jej się nie chciało śmiać, ale ona mówiła, że po prostu nie mogła wytrzymać”76. Siódmego marca jadący tramwajem pijany robotnik, głośno komentujący ostatnie wydarzenia, na zwróconą przez współpasażera uwagę z prośbą o ciszę z powodu żałoby narodowej odpowiedział: „Żałoba żałobą, a ja jestem głodny”. Wzbudził tą wypowiedzią śmiech, ale podróżujący w tym samym wagonie milicjant wezwał pomoc i mężczyzna został zatrzymany. Skazano go na dwa lata obozu pracy za obrażanie NKWD i wyrażanie się bez należnego szacunku o śmierci Stalina77. Dwa dni później pielęgniarka pracująca w Akademii Medycznej urządziła u siebie spotkanie dla kilku znajomych, podczas którego wyrażano radość z powodu śmierci Stalina, podkreślając, że czekano na to wydarzenie od wojny. W wyniku donosu aresztowano ją i jedną z zaproszonych osób78. W latach trzydziestych w Moskwie ludzie przechodzili na drugą stronę ulicy, gdy zobaczyli znajomego, o którym wiedzieli, że był aresztowany lub przesłuchiwany. Sheila Fitzpatrick pisze, że często także członkowie rodziny i znajomi aresztowanego próbowali się ukryć, a kontakty międzyludzkie zamierały. Zdarzały się wyjątki od tej reguły, ale jak pisze badaczka, można je porównać do bezkompromisowych czynów, takich jak ukrywanie Żydów podczas okupacji niemieckiej. Historie z życia prywatnego Rosjan są dowodem na to, jak głęboko potrafiono ingerować w tkankę społeczną, niszcząc podstawy więzi społecznych. Obywatele ZSRR tęsknili za „normalnością”, przez którą rozumieli brak ciągłej kontroli79. W powojennej Polsce, a także w powojennym Gdańsku ludziom również zdarzało się przechodzić na drugą stronę ulicy. Specyficzny typ zachowania, polegający na unikaniu głośnych rozmów w miejscach publicznych, oglądaniu się za siebie, a nawet mówieniu szeptem we własnym mieszkaniu, jakkolwiek nie był normą, to w okresie polskiego stalinizmu się pojawiał. Zdarzało się to zwłaszcza w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych – w czasach powszechnej propagandy państwowej, mobilizacji produkcyjnej oraz wciąż aktualnych represji. Ale nawet w okresie największych nacisków na sferę prywatną, czyli w latach poprzedzających śmierć Stalina, specyficzne dla twardej dyktatury zachowania jednostek nie były tak powszechne jak w Rosji i zniknęły ostatecznie w latach „małej stabilizacji”. We wspomnieniach zachowały się historie ilustrujące atmosferę tamtych dni. Na przykład młody inżynier podczas swobodnej rozmowy w pracy wyraził opinię, że w Polsce „też kołchozy zrobią, bo przyszła władza radziecka”. Widocznie jeden z kolegów musiał złożyć donos, ponieważ mężczyzna został oskarżony o „szerzenie wrogiej propagandy” i skazany na dziewięć lat więzienia oraz pracy przymusowej. Wywieziono go do kopalni na Śląsku. Odwiedzała go tam żona, która po aresztowaniu męża zmuszona była sama zająć się ich trzymiesięcznym synkiem. Będąc w złej sytuacji finansowej i rodzinnej, zdesperowana gdańszczanka pisała wiele listów z prośbą o wstawiennictwo za mężem i jego wcześniejsze zwolnienie. Kobieta zapamiętała również, że koledzy męża jej unikali, przechodząc na drugą stronę ulicy, najwyraźniej bojąc się aresztowania: „Gdyby się ze mną kontaktowali, toby ich posądzili o szpiegostwo. Pod moim domem ciągle chodzili kapusie i donosiciele, musiałam się pilnować” – wspominała80. Zapisane historie są pretekstem do tego, aby zastanowić się nad wpływem stalinizmu na
kształt życia prywatnego Polaków i obywateli innych krajów komunistycznych. We współczesnej literaturze przedmiotu zwraca się uwagę na specyficzne zachowania ludzi żyjących w dyktaturach o nasilonej dyscyplinie. Zdaniem badaczy społeczeństwa ZSRR, takich jak socjolog Oleg Kharkhorodin, w codziennych sytuacjach ludzie często udawali na zewnątrz – szczególnie w sferze publicznej – kogoś innego. Było to konieczne, aby odsunąć ewentualne zagrożenie81. Prowadziło zarazem do sytuacji, w której niemożliwe było stwierdzenie autentyczności wyrażanych przeżyć. Problem ten ujawnił się we wspomnieniu jednego z gdańszczan: „Facet stał i właściwie płakał, bo tak mówił o Stalinie, ktoś tam jakieś wiersze mówił, tzn. mówił takim łamiącym się głosem. To ja wtedy, trochę może cynicznie, jak młody człowiek, myślałem sobie, cholera, co on tu? Czy on gra? Czy nie?”82. Sytuacje takie przypominały opisywany przez Czesława Miłosza w Zniewolonym umyśle „ketman” – zasadę przemilczania swoich prawdziwych przekonań oraz udawania na zewnątrz, że wyznaje się akceptowane wartości. W powojennej Polsce takie zachowania ujawniane były przede wszystkim w okresach wzmożonej mobilizacji, nie tylko podczas publicznej żałoby, ale także w czasie wyborów czy świąt państwowych. Jako przykład ówczesnych reakcji może posłużyć zapamiętana z dzieciństwa sytuacja, w której matka, dowiedziawszy się o śmierci Stalina od przechodniów, zabrała syna szybko do domu i tam dopiero ujawniła swoje prawdziwe emocje, płacząc z radości83. Jak można podejrzewać, w marcu 1953 roku pewna część Polaków przyjęła zasady owego podwójnego życia, co nie nastręczało wówczas większych trudności z powodu wcześniejszych przypadków samokontroli, do jakich zmuszało życie w stalinizmie. W radzieckiej Rosji w latach trzydziestych szept stał się powszechnym środkiem komunikacji społecznej. Chociaż w teorii nienaruszalność mieszkania obywatela była gwarantowana w konstytucji ZSRR z 1936 roku, w praktyce ta oraz inne swobody obywatelskie nie były respektowane. Mentalność NKWD dobrze oddawało powtarzane wówczas hasło: „Jeśli nie masz nic do ukrycia, dlaczego protestujesz? Jeśli protestujesz, masz coś do ukrycia”. Tajna policja współpracowała z urzędnikami, również z administratorami „komunałek”, nadzorcami baraków dla robotników i z dozorcami pracującymi w kamienicach. Wykorzystywano frustrację i konflikty międzysąsiedzkie Rosjan mieszkających w wielkim stłoczeniu, co prowadziło do częstszego składania donosów. Ten stworzony w ciągu dwóch dekad system wzajemnego nadzoru sprawiał, że wielu Rosjan, nie mogąc czuć się bezpiecznie nawet we własnym domu, uciekało się do rozmowy prowadzonej szeptem. Dyskrecja była wskazana również w rodzinach. Obawiano się na przykład, że dzieci mogłyby usłyszeć coś nieodpowiedniego w domu i nieświadomie podzielić się przemyśleniami rodziców w szkole. Z tego powodu potomstwo od wczesnych lat uczono dyskrecji („Ściany mają uszy” – mawiano) i nawyku przekazywania istotnych informacji szeptem. Na co dzień w mieszkaniach dzielonych z wieloma współlokatorami zachowywano się tak, jakby rozmowa była równie intymna, jak życie seksualne. Masowe aresztowania w latach 1937–1938 skutkowały dalszym rozpadem więzi, ponieważ ludzie tracili zaufanie nie tylko do obcych i sąsiadów, ale też do wielu członków własnej rodziny84. Powszechny rozpad więzi rodzinnych i społecznych w Rosji nie stał się udziałem Polaków, bo w przeciwieństwie do wschodniego sąsiada, w Polsce stalinizm trwał tylko
kilka lat. Pod koniec lat czterdziestych do działających urzędów bezpieczeństwa, milicji i cenzury dołączyły afiliowane przy PZPR organizacje zajmujące się sprawami socjalistycznego wychowania młodzieży i robotników. Komitety partyjne różnego szczebla, powoływane komisje oraz aktyw organizacji młodzieżowych otrzymały misję wychowywania i dyscyplinowania niepokornych. Mobilizacja mas przybrała zewnętrzne formy przypominające nadzór w ZSRR – zetempowcy byli polskimi komsomolcami, przodownicy pracy – stachanowcami. Niektóre praktyki przypominały bezpośredni nadzór stosowany w rosyjskich miastach. W gdańskich szkołach wyznaczano na przykład uczniów do wystawania w godzinach wieczornych pod drzwiami, oknami i balkonami mieszkańców. Młodzież miała nasłuchiwać, czy ktoś przypadkiem nie słucha Radia Wolna Europa lub nie krytykuje głośno ustroju85. W związku z realną groźbą denuncjacji słuchanie Wolnej Europy z uchem przystawionym do radia było specjalnym rytuałem, który poprzedzało przedsięwzięcie koniecznych środków ostrożności, takich jak zasłanianie okien, lub nawet okładanie szyb kocami86. Niektórzy gdańszczanie zdążyli sobie przyswoić nawyki ograniczonego sąsiedzkiego zaufania, szeptania w mieszkaniu i tak jak Rosjanie, obawiali się, że własne dziecko powtórzy przy niepowołanych osobach zasłyszane w rodzinnym domu komentarze87. Niedawni osadnicy przypominali sobie obyczaje z czasów radzieckiej okupacji: „Myśmy to już byli przeszkoleni przez Rosjan, to myśmy umieli trzymać buzię na kłódkę” – wspominała jedna z kobiet pochodzących z Wileńszczyzny88. Ówczesne zastraszanie na łamach „Dziennika Bałtyckiego” miało służyć dyscyplinowaniu społeczeństwa w województwie gdańskim. W krótkich, zwykle anonimowych notkach informowano o popełnianych nadużyciach i nieuchronnych karach, jakie nakładano na sprawców – „spekulantów, bumelantów i złodziei”. Co charakterystyczne, groźby dotyczyły niemal wyłącznie zachowań w sferze publicznej, zwłaszcza dyscypliny w zakładach pracy oraz kwestii zaopatrzenia i czarnego rynku. Podawano na przykład informacje o wyroku śmierci wydanym na człowieka oskarżonego o sabotaż, o surowych wyrokach więzienia za kradzież popełnioną w miejscu pracy, o karach za porzucenie choćby jednego dnia pracy. Pisząc o spekulacji, sugerowano, że na kilka miesięcy obozu pracy skazać można każdego, kto zakupiłby więcej towaru, niż wynika to z jego realnych potrzeb. W ówczesnych informacjach prasowych tego typu często pojawiał się przymiotnik „surowy” oraz czasownik „skazać”89. Na osłabienie dyscypliny stalinowskiej wpłynęło ogłoszenie amnestii w kwietniu 1956 roku. W przeciwieństwie do poprzednich dwóch, które ogłoszono w związku z powołaniem Bieruta na stanowisko pierwszego sekretarza i w związku z uchwaleniem konstytucji, tym razem wydarzenie to nie miało żadnego wydźwięku propagandowego. Amnestia z roku 1956 objęła zarówno przestępstwa kryminalne, jak i antypaństwowe, takie jak akty sabotażu i szeptana propaganda. W kwietniu 1956 na łamach prasy lokalnej – „Dziennika Bałtyckiego” i „Głosu Wybrzeża” – pojawiło się kilkanaście wzmianek o tym wydarzeniu90. Była to znacząca zmiana, której towarzyszyła akcja rehabilitacyjna niektórych członków partii. W wymiarze społecznym ogłoszenie amnestii przyczyniło się znacząco do redukcji strachu. Wcześniej, przed odwilżą, polska inteligencja uskarżała się na ogólną, przytłaczającą
atmosferę stalinizmu, wnikającą w życie prywatne każdego, i to niekoniecznie czytającego prasę. Pisanie o powszechnym strachu i samokontroli w życiu prywatnym w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych byłoby jednak uproszczeniem. Liczne struktury partyjne nie miały radzieckiego doświadczenia i determinacji, w rezultacie nie naruszały sfery prywatnej, a nawet, jak wynika z niektórych przekazów, ją wzmacniały. Istnieje co najmniej kilka świadczących o tym przesłanek. Po pierwsze, jak już wspomniałem, ówczesna prasa nie publikowała informacji, które sugerowałyby systematyczne wywieranie nacisków na życie rodzinne. Po drugie, chętnie zawierane małżeństwa i wysoki przyrost naturalny świadczyły o renesansie życia rodzinnego. Po trzecie, właśnie z tego okresu zapamiętano nie tylko ożywione kontakty rodzinne, ale też różnorodne formy integracji z osobami spoza kręgu rodzinnego w sferze prywatnej, w tym zwłaszcza spotkania ze znajomymi w domach91. Potwierdzają to niektóre relacje przedstawicieli gdańskiej inteligencji, którzy niezależnie od wieku lata pięćdziesiąte zapamiętali jako niezwykle intensywny okres życia, rozumiejąc przez to między innymi odrodzenie życia rodzinnego i towarzyskiego: „Życie towarzyskie niesłychanie kwitło. Wszystko się działo właściwie w mieszkaniach, nie w lokalach. Ciągle były jakieś okazje, wymyślane czy niewymyślane, u nas bez przerwy pełno gości było” – wspominała mieszkanka Wrzeszcza92.
2.2. Komunista i katolik Liczebność partii i kompetencje aparatu Organizacja PZPR skupiała tylko część mieszkańców województwa gdańskiego. W roku 1970, roku zamieszek na Wybrzeżu, tylko co dziesiąta osoba na tym obszarze należała do partii; wskaźnik ten nie odbiegał od ogólnopolskiego. Stan członków i kandydatów PZPR w województwie gdańskim na koniec roku w latach 1948–1973 (w tysiącach) 1948 61,8 1961 55,2
1949 57,7 1962 58,8
1950 54,7 1963 61,4
1951 50,5 1964 68,4
1952 48,3 1965 74,9
1953 49,1 1966 80,9
1954 52,8 1967 84,3
1955 55,6 1968 92,6
1956 57,4 1969 97,3
1957 53,1 1970 102,7
1958 42,2 1971 99,1
1959 42,7 1972 99,2
1960 48,6 1973 101,9
Dane: J. K. Sawicki, Wpływy kadrowe PZPR wśród młodzieży województwa gdańskiego 1948–1974, Gdańsk 1984, aneks 1.
Jak wynika ze statystyki, znaczący przyrost partia odnotowała w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych, kiedy udało się przekroczyć stan liczebny z końca 1948 roku, czyli z chwili powstania PZPR. W latach 1948–1970 dwukrotnie odnotowano znaczący spadek liczby członków PZPR w województwie gdańskim: na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, następnie w latach 1957–1958 (oraz na mniejszą skalę po Grudniu ’70). Jak można sądzić, co najmniej dwa powody decydowały o takich spadkach. Pierwszym z nich była praktyka skokowego (od akcji do akcji) weryfikowania i usuwania martwych
dusz oraz „elementów niepożądanych” z szeregów. Co warto szczególnie podkreślić, w oficjalnych sprawozdaniach partyjnych istniała tendencja do tłumaczenia skreśleń wyłącznie inicjatywą organizacji. Na przykład w latach 1957–1958 z szeregów PZPR wykreślono ponad 13 tysięcy osób, a wykluczono blisko 2 tysiące. Pisząc o tej „zbyt dużej ilości skreśleń”, sugerowano jednocześnie, że jedynym powodem takich decyzji była odgórnie zarządzona weryfikacja93. Czynnikiem, o którym nie wspomniano w oficjalnych materiałach, były indywidualne decyzje samych członków, związane z wydarzeniami politycznymi. Innymi słowy, o skreśleniach z partii decydowało nie tylko „polowanie na stalinistów” po 1956 roku, dużą rolę mogło odegrać wyzbycie się strachu na fali odwilży w Polsce. Nie dysponujemy niestety danymi na temat proporcji między relegowaniem a rezygnacją. Część towarzyszy rezygnowała z członkostwa, niekoniecznie ostentacyjnie zwracając legitymację. Ludzie ci mogli skorzystać z właśnie prowadzonych akcji weryfikujących stan liczebny partii, nie wypełniając wymaganej ankiety lub nie dopełniając innych formalności, co kończyło się skreśleniem. Po grudniu 1970 roku dokonano „oczyszczenia szeregów”, jak pisano, „eliminując z partii ludzi skompromitowanych moralnie lub przypadkowych, nie związanych z jej ideologią, biernych, nie mających zamiaru czynnego włączenia się w realizację programu i polityki partii”. Podobnie jak w latach odwilży, część z trzech tysięcy kilkuset członków PZPR w 1971 roku mogła być nie tyle usunięta z inicjatywy władz, ile raczej zbulwersowana potraktowaniem strajkujących załóg na Wybrzeżu, sama zdecydowała się opuścić szeregi organizacji94. Obserwując wskaźniki dotyczące miasta Gdańska, można zauważyć tendencje analogiczne do tych w województwie. Wyraźny był spadek zaangażowania u progu lat sześćdziesiątych. Można też zwrócić uwagę, że chociaż w latach „małej stabilizacji” gdańszczanie zrzeszeni w PZPR stanowili mniejszość (od 9 do 16% dorosłej populacji, od 5 do 8,5%, licząc dzieci), to u schyłku lat siedemdziesiątych partii udało się powrócić do statystyk z początków działalności. Jak można przypuszczać, zawdzięczała to zwłaszcza okazałemu systemowi dystrybucji rozmaitych dóbr (od żywności po mieszkania, o które łatwiej było, kiedy się należało do partii). Niewykluczone, że na legitymizację PZPR w tym okresie wpłynął znaczący postęp cywilizacyjny i zmiana jakości życia w mieście, którą obserwowano w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Korzystali z tego zarówno gdańscy robotnicy, jak i przedstawiciele inteligencji. Stan osobowy PZPR w tysiącach na tle ludności Gdańska, na koniec roku
Członkowie i kandydaci PZPR Populacja Gdańska Procent Populacja dorosłych w Gdańsku (od 25. roku życia) Procent
1950 15,7 194,6 8% 103,1 15%
1955 1960 16,8 14,3 242,9 290 7% 5% Brak danych 152,2 Brak danych 9%
1965 1970 22,2 31,4 321,3 364,6 7% 8,5% Brak danych 196,9 Brak danych 16%
Dane: J. K. Sawicki, Wpływy kadrowe PZPR wśród młodzieży województwa gdańskiego 1948–1974, Gdańsk 1984, aneks 1; Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 2–3, 34–35.
W rewolucyjnej Rosji awans społeczny i rekrutacja do struktur partyjnych wielu chłopów i robotników, na których miała się opierać rewolucja, sprawiły, że niektóre zalecenia inteligenckiego trzonu partii bolszewickiej straciły na aktualności. „Niekulturalni” członkowie nie rozumieli na przykład nauk o ascezie, ponieważ wielu z nich potrzebowało podstawowej edukacji, nauki czytania oraz nauki „dobrych manier” – jak zachowywać się przy stole, przemawiać publicznie i kulturalnie postępować, uczęszczając na przykład do teatru95. Również w powojennej Polsce owa potrzeba ukulturalnienia kadr i mas proletariackich była bardzo ważna. Niskie kompetencje kulturowe miały potwierdzenie w danych statystycznych dotyczących składu socjalnego PZPR. Ówczesna PZPR w województwie gdańskim na ogół nie odbiegała od średniej krajowej. Połowę składu osobowego partii stanowili robotnicy i udział ten był tylko nieznacznie wyższy od średniej. Cechą szczególną aparatu partyjnego na Wybrzeżu było jego lepsze wykształcenie zarówno w okresie stalinizmu, jak i w latach sześćdziesiątych. Wśród członków PZPR w województwie gdańskim mniej było osób z wykształceniem niepełnym podstawowym niż w kraju, więcej za to osób z wykształceniem średnim. Zjawisko to można wytłumaczyć lepszymi wskaźnikami wykształcenia ogółu populacji w tym zurbanizowanym województwie. Jednak nawet tu partia była „robotnicza” nie tylko z nazwy – inteligencja od początku stanowiła w niej mniejszość, robotnicze było też pochodzenie znaczącej liczby członków gdańskiej organizacji. Procesem widocznym w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych było natomiast stopniowe zmniejszanie się procentowego udziału robotników i chłopów na korzyść inteligencji. Bez wątpienia miało to związek z ówczesnymi przemianami cywilizacyjnymi, gdyż odsetek osób wykształconych zwiększał się w ogólnej liczbie ludności Polski96. Wśród członków partii główną rolę odgrywali etatowi pracownicy aparatu partyjnego, tak zwani aparatczycy. Była to w województwie gdańskim niewielka grupa 300–500 osób (345 osób w 1960 roku). Charakterystyczne, że zarówno w województwie gdańskim, jak i w całym kraju do tej wąskiej grupy należało więcej ludzi pochodzących ze środowiska robotniczego – w stalinizmie aż trzech na czterech pracowników aparatu miało takie korzenie. Dane te są jednak nie do końca wiarygodne ze względu na to, że często ukrywano „niewiarygodne” pochodzenie. Jeszcze w 1968 roku połowa „partii wewnętrznej” legitymowała się pochodzeniem robotniczym, podczas gdy do pochodzenia inteligenckiego przyznawała się tylko co dziesiąta osoba. Jeśli chodzi o wiek, to pracowników komitetów należy zaliczyć do pokolenia trzydziesto- lub czterdziestolatków – w latach sześćdziesiątych trzy na cztery osoby należały do tej grupy wiekowej. Zaledwie kilka procent należących do aparatu etatowego osób miało mniej niż trzydzieści lat (ten wskaźnik w województwie gdańskim był niższy niż średnia krajowa)97. W stalinizmie etatowi pracownicy PZPR, a także milicjanci, ubecy, nawet cenzorzy, bardzo rzadko byli wykształceni. Część z nich potrzebowała elementarnego kształcenia. W 1951 roku przy omawianiu sprawy jednego z towarzyszy z Komitetu Dzielnicowego Śródmieście w Gdańsku (robotnika, który regularnie się upijał i bronił kułaków) pisano wprost „o małej świadomości towarzyszy, którzy dopiero co ukończyli kurs dla analfabetów”98. W połowie lat pięćdziesiątych wśród etatowych pracowników Komitetu
Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku wciąż tylko jednostki miały średnie wykształcenie i prawie wszyscy, przynajmniej oficjalnie, pochodzili z rodzin robotniczych i chłopskich. Jak podaje Barbara Okoniewska, wśród pracowników komitetów w województwie gdańskim zaledwie 3% legitymowało się wykształceniem wyższym i tylko 2% miało pochodzenie inteligenckie. W tym samym czasie wśród zwykłych członków PZPR wielu już było przedstawicieli zawodów urzędniczo-inteligenckich99. Na podstawie tych statystyk można wnioskować, że ludzie o dość skąpej wiedzy podejmowali najistotniejsze decyzje w imieniu lepiej wykształconej części populacji. Nie bez przyczyny w październiku 1956 roku studenci Politechniki Gdańskiej naśmiewali się z prymitywizmu aparatu zatrudnionego w komitecie wojewódzkim. Na szczytach władzy sytuacja nie przedstawiała się lepiej. W okresie stalinizmu gdańskim Komitetem Wojewódzkim PPR, a później PZPR kierowali przedwojenni komuniści, ludzie nierzadko wywodzący się z chłopskich i robotniczych rodzin, o wykształceniu podstawowym. Dopiero w kolejnych latach kompetencje aparatu kierowniczego na Wybrzeżu, tak jak i w całej Polsce, wzrosły. Jan Ptasiński, pierwszy sekretarz gdańskiego Komitetu Wojewódzkiego (1961–1967), przed wojną ukończył zaledwie siedem klas szkoły powszechnej, lecz dysponował chyba dość sporym kapitałem kulturowym. Tadeusz Bejm, sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR w Gdańsku w pierwszych latach rządów Ptasińskiego na Wybrzeżu, następnie przewodniczący Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku, miał wykształcenie ekonomiczne. Następca Ptasińskiego, Stanisław Kociołek, był z wykształcenia socjologiem100. Prawdopodobnie słaba reprezentacja w „trzonie partii” osób z wyższymi kwalifikacjami była przyczyną troski o zasady moralne, a także aktywności wewnątrzpartyjnych instancji odpowiedzialnych za kontrolę członków. Ponadto w dyktaturze, jaką była ówczesna Polska Ludowa, bardzo szybko zrodziło się przekonanie, że organizacja tak dbająca o moralność swoich kadr powinna nie tylko dawać przykład, ale również przenosić swoje idee i wartości na ogół społeczeństwa, do szkół, do zakładów pracy. W 1952 roku w urzędach i przedsiębiorstwach państwowych 51% stanowisk kierowniczych w województwie gdańskim zajmowali członkowie i kandydaci PZPR, w 1954 roku było to już 71%101. Pretensja do oceny zachowań nie tylko swoich członków pozostała cechą tego systemu także wtedy, gdy skończył się w Polsce stalinizm. Część stanowisk kierowniczych była umieszczona w specjalnym wykazie, w ramach systemu zwanego nomenklaturą kadr, do którego należały stanowiska kluczowe dla utrzymania kontroli zakładów pracy. System ten przetrwał polską odwilż i funkcjonował niezmiennie aż do końca102. Jak wynika z dostępnych danych, nawet stopień upartyjnienia kierownictw wielu placówek publicznych nieobjętych nomenklaturą był znaczący. Warto też zwrócić uwagę, że wciąż istniały formalne możliwości, aby nie należeć do żadnej partii i jednocześnie pełnić funkcje kierownicze. Wykształcenie i przynależność partyjna kadry kierowniczej szkół podstawowych w Gdańsku w roku szkolnym 1964/1965 Liczba kierowników Wyższe
Wykształcenie Studium nauczycielskie Liceum pedagogiczne
Przynależność partyjna PZPR ZSL SD Bezpartyjni
65
16
33
16
42
5
1
17
Dane: J. Główczyk, Szkolnictwo ogólnokształcące w Gdańsku w latach 1945–1973. Organizacja i zarządzanie, Gdańsk 1989, s. 75.
Zjawisko uzależnienia od PZPR było w PRL tak powszechne, że przestano je zauważać. Ideologizacja szkoły publicznej i zakładów pracy w latach sześćdziesiątych nie raziła w takim stopniu, jak u schyłku lat czterdziestych, kiedy ten proces dopiero się zaczynał. Oczywiście nikt głośno nie wyrażał przekonania, że często ludzie o niższych kompetencjach kulturowych roszczą sobie prawo do edukowania innych. W latach pięćdziesiątych propagandowe socjalistyczno-patriotyczne masówki stały się codziennością gdańskich szkół i zakładów pracy. Tematy maturalne, nie tylko w stalinizmie, pełne były partyjnej nowomowy i wymagały od uczniów nie tyle myślenia, ile raczej wpasowania się w obowiązujący wzorzec. Jeden z tematów w 1953 roku dotyczył rozwinięcia myśli Bieruta „Najważniejszym czynnikiem siły i potęgi naszego państwa ludowego jest zwartość naszego narodu, zwartość Frontu Narodowego, gorący patriotyzm mas i jak najaktywniejszy ich udział w rządzeniu państwem”. W 1968 roku maturzyści w Warszawie, zapewne w odwecie za protesty marcowe, otrzymali jako temat rozwinięcie słów Gomułki „Mickiewicz nie jest i nie będzie sztandarem reakcji”103. Osoba ze „złym pochodzeniem” (ani chłopskim, ani robotniczym) miała w tym systemie politycznym utrudniony start życiowy. Trudniej jej było dostać się na studia i robić karierę zawodową. To samo, lecz w mniejszym stopniu dotyczyło osób mających bezpartyjnych rodziców. Niektóre wspomnienia gdańszczan poświadczają, jak „paranoja ideologiczna” w stalinizmie udzielała się kadrze pedagogicznej i jak często dzieci były strofowane, a nawet prześladowane z powodów politycznych: „Pytała mnie, jaki ja mam pogląd: czy materialistyczny czy idealistyczny. Ja jej mówię, że materialistyczny to taki i taki, a idealistyczny to taki. «Jaki ty masz pogląd?» No i oblałam i mieli mnie wyrzucić z technikum. Dopiero mamusia poprosiła dyrektorkę i miałam komisyjny egzamin przed dyrektorką, profesorami wszystkimi. Musiałam zdać za cały rok komisyjny egzamin”104. W przytoczonym wspomnieniu ważna jest obserwacja, że weryfikacja ideologiczna według kryterium marksizmu-leninizmu dotyczyła wszystkich ludzi, także tych niezapisanych do PZPR i nienależących do komunistycznej organizacji młodzieżowej. Pochodzenie klasowe liczyło się szczególnie przy przyjmowaniu na studia (dodatkowo po Marcu ’68 obowiązywały słynne „punkty za pochodzenie”), a związki rodziców z przedwojennym establishmentem mogły stać się powodem do zastosowania represji wobec niewinnych ludzi105. Równie istotna jak w szkołach była dyscyplina partyjna w zakładach pracy. Konieczność jej wdrażania tłumaczono w stalinizmie zadaniami produkcyjnymi planu gospodarczego. Na przykład w dużym przedsiębiorstwie, takim jak Stocznia Gdańska, poza ewentualnym nadzorem informatorów urzędu bezpieczeństwa istniał jeszcze dodatkowy element kontroli, czyli nadzór partyjny. Ściśle mówiąc, robotnicy pracujący na Wybrzeżu Gdańskim (i w całym kraju) mogli i powinni byli uczestniczyć w zebraniach tak zwanych podstawowych organizacji partyjnych (w mniejszych zakładach) oraz komitetów zakładowych (w większych). Nadzór ten, jak wynika z dokumentów, w przeciwieństwie do przypisywanego
mu znaczenia, nie był specjalnie skuteczny – partia miała zbyt wielu wrogów w przedsiębiorstwach. Po wojnie wpływ PPR na życie robotników pracujących w Nowym Porcie charakteryzowano następująco: „W Nowym Porcie zatrudnionych jest 900 robotników, z tego członków PPR – 121. Organizacja partyjna posiada Komitet Zakładowy […]. Należy zaznaczyć, że wszyscy robotnicy portowi, nie wykluczając i członków PPR, to rozpijaczone towarzystwo, utrzymujące się na bardzo niskim poziomie moralnym. Zebrania kół PPR nie odbywają się systematycznie, ponieważ brak systematycznej obsługi tych kół. Komitet Dzielnicowy ani Miejski nie przysyłają prelegentów, którzy mogli obsłużyć czy to koła PPR, czy nawet jakieś masówki. Robotnicy portowi powinni być otaczani lepszą opieką za strony Komitetów, gdyż narażeni są oni na poważny wpływ obcej, wrogiej nam propagandy, stykając się z obcymi marynarzami”106. Z dostępnych świadectw wynika, że nadzór partyjny na Wybrzeżu Gdańskim nie był szczególnie skuteczny także w latach obowiązywania planu sześcioletniego. Widać było rozbieżność między oczekiwaniami Komitetu Centralnego PZPR w Warszawie i Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku a codzienną praktyką. Wymowny jest przykład z pierwszych lat Stoczni Gdańskiej. W 1950 roku tylko 15% załogi należało do PZPR, a praca grup partyjnych sprowadzała się do spraw bieżącej produkcji (tak zwanych zobowiązań produkcyjnych i wyścigu pracy), nie zaś, jak oczekiwano, do pracy ideologicznej i kontroli zachowania robotników. Gdy takie próby podejmowano na przykład na Wydziale Obróbki Kadłubów, postrzeganym jako „niewyrobiony politycznie”, kończyło się to porażką: „Bezpartyjni, pozostając sami, prowadzą niejednokrotnie dość ożywione dyskusje, natomiast przy zbliżaniu się do nich członka partii w ogóle nie chcą nawiązywać rozmów na tematy polityczne i gospodarcze” – skarżono się w jednym ze sprawozdań107. Krytycznie oceniano również wpływ agitatorów, których zadaniem było sporządzenie stosownej informacji, przydatnej dla centrum w Warszawie. Krytykowano także szkolenia ideologiczne załóg. Aktywność agitatorów była źle oceniana nie tylko przez zleceniodawców, ale i przez kontrolowane zakłady – twierdzono, że są oni ignorantami, ludźmi przypadkowymi, a także „kapusiami”, których jedynym celem jest sporządzenie donosu108. Jakkolwiek skuteczność ideologicznego oddziaływania aparatu partyjnego na Wybrzeżu Gdańskim w kluczowych zakładach pracy trzeba ocenić jako dość niską, to zasada uniwersalności kodeksu partyjnego i kryterium ideologicznego budziła poczucie ograniczenia i psuła atmosferę w miejscu pracy. Unikanie wstępowania do partii, jak to czyniła większość, wcale nie zapewniało spokoju. W takich miejscach jak stocznia umiejętności i motywacja pracownika nie były oceniane wyłącznie z punktu widzenia interesów pracodawcy i przedsiębiorstwa, lecz z punktu widzenia organizacji partyjnych – liczył się „wyścig pracy”, respektowanie „socjalistycznej dyscypliny” i obecność na zebraniach. Świadczy o tym przykład Akademii Medycznej w Gdańsku, gdzie podczas zebrań podstawowej organizacji partyjnej oceniano zachowania nie tylko członków PZPR, ale też „reakcyjnych” pielęgniarek, profesorów, studentów i pracowników administracji. Wiosną
1950 roku podczas jednej z narad partyjni studenci zaczęli donosić na kolegów – jeden z nich miał być fabrykantem wina, inny folksdojczem, jeszcze inny zachowywał się prowokacyjnie i „akcentował wyższość inicjatywy prywatnej” i tak dalej. Kalkulując trochę tak, jak urząd bezpieczeństwa, planowano mieć na oku „reakcyjnych”, niezapisanych do PZPR studentów i pielęgniarki. Co jeszcze istotniejsze, kryteria oceny pracowniczej nie były takie same dla wszystkich; brak akcesu partyjnego był podstawowym kryterium, które wpływało na inne sfery działalności pracownika. Wykłady „niezapisanych” profesorów oceniano z punktu widzenia ideologii obowiązującej w PZPR. Wykładowcy – „dotąd nieprzełamani/obojętni”, jak pisano – otrzymywali gorsze opinie o swojej pracy dydaktycznej – ich ćwiczenia i wykłady na ogół były oceniane przez zrzeszonych studentów jako „źle i niedbale prowadzone”109. Jednocześnie w tym samym sprawozdaniu widać ślady dość liberalnej oceny postępowania członków PZPR, a nawet ich obrony przed „górą partyjną”. Magazyniera żywności, który dopuszczał się kradzieży w akademii, broniono następująco: „Komu może zależeć na tym, by z organizacji partyjnej ubył prawdziwy robotnik?”; „Czy to można uważać za kradzież, jeśli wziął ogórek lub winogrona?”; „Nie należy nikogo zupełnie pozbawiać opieki Partii, albowiem wyszedłszy z Partii, zupełnie się wykolei”110. Członkostwo w niektórych organizacjach politycznych i społecznych w Gdańsku w 1970 roku (w tysiącach) Nazwa organizacji Polska Zjednoczona Partia Robotnicza Zjednoczone Stronnictwo Ludowe Stronnictwo Demokratyczne Związki zawodowe Związek Młodzieży Socjalistycznej Związek Młodzieży Wiejskiej Zrzeszenie Studentów Polskich Związek Harcerstwa Polskiego Liga Kobiet Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Polski Czerwony Krzyż Związek Bojowników o Wolność i Demokrację Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Towarzystwo Planowania Rodziny Polski Związek Filatelistów Polski Związek Wędkarski
Liczba członków 31,4 0,5 1,2 193,9 26,2 0,9 15,6 16,8 5,5 7,6 57,2 11,5 4,5 0,2 0,5 1,4 8,7 8,2
Dane: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 390–391.
Nadzór nad moralnością aparatu W związku z roszczeniem sobie prawa do kształtowania życia obywateli i proklamowaną budową społeczeństwa socjalistycznego działacze partyjni, jako awangarda
rewolucji, mieli spełniać funkcję wzorcotwórczą. W rewolucyjnej Rosji historie rodzinne wybranych komunistów świadczyły o tym, że postulat dominacji spraw publicznych nad prywatnymi u rewolucjonisty bywał przestrzegany. Życiem prywatnym i rodzinnym potrafiono ostentacyjnie gardzić. Przejawem tego było nieprzywiązywanie wagi do własnego wyglądu i urządzenia mieszkania, zawieranie małżeństw w kręgu partyjnym i rozwody z powodów politycznych, stała nieobecność rodziców w domu, traktujących swoje dzieci jak dorosłych111. W kręgach aparatu władzy przyjmowano wówczas leninowskie założenie, że niewielkie odstępstwo od dyscypliny w przyszłości doprowadzi do groźnych „wypaczeń”. Z tego powodu istotne było odnotowywanie wszelkich takich zachowań, aby zapobiec degeneracji w szeregach partii. Badaniem przypadków łamania dyscypliny zajmowały się komisje kontroli partyjnej, a ponadto każdy towarzysz był zobowiązany do czujności na co dzień112. Nadzór ten, który dla bolszewików był nieodłączną częścią polityki kadrowej, stał się wygodnym narzędziem do pozbywania się niewygodnych ludzi. Często do politycznego zarzutu „sekciarstwa” dokładano kilka innych natury obyczajowej, aby uwiarygodnić potrzebę usunięcia danej osoby ze stanowiska. Polscy działacze partyjni, nawet w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, gdy aspiracje do kontrolowania były największe, nie podejmowali się aż tak radykalnego rewolucjonizowania odrzucanych wzorców mieszczańskich, jak czynili to ich protoplaści – bolszewicy rosyjscy trzydzieści lat wcześniej. Podobnie jak w wypadku zasad obowiązujących ogół społeczeństwa, tak też w wychowywaniu kadry komunistycznej nie potępiano sfery życia prywatnego, ani tym bardziej nie atakowano powszechnie instytucji rodziny. Decyzje kierownictwa PZPR w sferze etyki i moralności, nawet te podejmowane jeszcze przed śmiercią Stalina, świadczyły raczej o tym, że kierowano się pragmatyzmem, uznając obyczaje ówczesnych Polaków, których zbytnie naruszenie mogłoby doprowadzić do nieprzewidzianych skutków. Inaczej mówiąc, gdy sięgano do ideologii i kodeksu etycznego, podchodzono do nich utylitarnie, by nie powiedzieć: wybiórczo, czerpiąc z nich wtedy, gdy można było zaszkodzić partyjnemu koledze113. W dokumentach PZPR nie widać wielu śladów ideologicznych dylematów radzieckich z lat dwudziestych i trzydziestych (ani nawet gorących debat w szeregach Komunistycznej Partii Polski), ujawnił się natomiast szybko charakterystyczny rys komunizmu powojennego w ZSRR i Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KPZR) – skostniałego aparatu władzy, nagradzającego posłusznych wykonawców i biurokratów. Proces ten tylko się nasilił w następnych latach, zwłaszcza po odwilży, w latach rządów Chruszczowa i Gomułki. W powojennej Polsce, zwłaszcza w latach pięćdziesiątych, PZPR dążyła do stanu, w którym mogłaby skutecznie korygować zachowania swoich członków. W sferze deklaracji była to partia konserwatywna i wbrew okolicznościom promowana przez nią etyka przypominała zasady moralne akceptowane przez jej głównego oponenta – Kościół katolicki. Kontrolą przydatności oraz codziennego zachowania ludzi zapisanych do PZPR zajmowały się lokalne organizacje partyjne w ramach specjalnie do tego celu powołanych ciał kontrolnych. Najważniejszymi strukturami tego typu były, tak jak w KPZR, komisje kontroli partyjnej, podlegające Centralnej Komisji w Warszawie. Do zadań tych komórek należało „strzeżenie czystości szeregów partyjnych, przestrzeganie dyscypliny i etyki partyjnej, […] oczyszczenie Partii z wrogich i obcych elementów”114. Decyzje personalne
podejmowano na zebraniach egzekutywy komitetów wojewódzkich i dzielnicowych, czasem również na liczebniejszych posiedzeniach plenarnych. Oskarżenia w epoce stalinowskiej były różnorodne, ale zasadniczo można je sprowadzić do kilku typów. W pierwszych latach poza zarzutami ideologicznymi poważnym wykroczeniem było zatajenie istotnych informacji w biografii (które mogłyby rzutować na decyzję o przyjęciu do partii). Często stawianym zarzutem było uczestnictwo w zabawach i nadużywanie alkoholu – można tu zacytować jednego z bohaterów Lewantów, który dobrze scharakteryzował te oczekiwania: „pijaństwo, bicie żony, demoralizacja i psucie ludzi, to są rzeczy niedopuszczalne u towarzysza partyjnego”115. Również zgubienie legitymacji partyjnej, niewinne z pozoru, było traktowane jako poważne wykroczenie. Na posiedzeniach egzekutywy rozstrzygano, czy należy się duplikat i czy przypadkiem osoby takiej nie wykluczyć116. Podstawową formą dyscyplinowania członków była nagana. Stosowano także karę degradacji – przesunięcia z członka na kandydata oraz pozbawianie pełnionych funkcji. Ostatecznym środkiem było „skreślenie” oraz „wykluczenie”. Różnica między nimi polegała na tym, że to pierwsze było przede wszystkim administracyjną procedurą wdrażaną raz na jakiś czas, kontrolą stanu osobowego organizacji. Chodziło przede wszystkim o usuwanie z list członkowskich licznych martwych dusz. Skreślonym można było zostać zwłaszcza za bierność, a więc za nieuczestniczenie w zebraniach i nieodprowadzanie składek. Można było też samemu prosić o skreślenie, ale generalnie starano się taką osobę odwieść od tego zamiaru, ponieważ ukazywałoby to PZPR w złym świetle. Karze tej ulegało się również za drobniejsze przewinienia117. Wykluczenie zaś następowało na skutek poważnego naruszenia dyscypliny partyjnej oraz za popełnione czyny kryminalne. Jak wynika z dokumentów, można było zostać wykluczonym na przykład „za pobicie osób cywilnych”, za zatajenie prawdy w ankiecie personalnej (przypisanie sobie epizodu partyzanckiego w Armii Ludowej), ale też za pozamałżeńskie stosunki seksualne (w tym ostatnim wypadku argumentowano, że przecież „wróg specjalnie może nam podsunąć kobietę”!)118. Różnica między skreśleniem a wykluczeniem nie zawsze była czytelna, a o ostatecznej kwalifikacji i tak decydowało indywidualne rozpatrzenie sprawy. Uwagę zwracał czyn kwalifikowany jako kryminalny. Na przykład w 1955 roku, podczas obrad Egzekutywy Komitetu Dzielnicowego PZPR w Nowym Porcie, wykluczono mężczyznę, który „w czasie służby wojskowej prowadził chuligański styl życia, upijał się, spowodował wypadek samochodowy, w wyniku którego były ranne dwie osoby, w tym u jednej z nich nastąpiło pęknięcie czaszki. Wyżej wymieniony pobił się między innymi z sierżantem, a ponadto wychodząc do rezerwy, nie pobrał przeniesienia partyjnego”. Ofiarą skreślenia zaś była osoba oskarżona o „pijaństwo […] oraz urządzanie […] awantur w pracy i w domu, jak również to, że wyżej wymieniony zdał Sekretarzowi swoją legitymację partyjną”. Na tym samym posiedzeniu inną karę skreślenia zamieniono na wykluczenie, ponieważ mężczyzna „w czasie pracy dopuścił się kradzieży zapałek, za co dostał się do więzienia”119. Lektura protokołów lokalnych organizacji partyjnych nasuwa również wniosek, że skreśleniami i wykluczeniami manipulowano, dodając lub odejmując zarzuty wedle uznania. Rygory moralne zależały od składu egzekutyw i plenów, a także od realnych możliwości
tych gremiów. W roku 1949 nowo powołany Komitet Dzielnicowy PZPR w Oruni zapowiadał huraoptymistycznie, że „dążyć będzie do głębokiego i dodatniego przeorania psychiki swoich członków, […] do rozbudzenia szerszego zainteresowania poza życiem indywidualnym”, jednocześnie przyznając, że liczebność PZPR w dzielnicy jest znikoma, więc partia musi przekonać do siebie ludzi120. Równie bojowy nastrój panował na obradach plenum Komitetu Dzielnicowego Siedlce, gdzie intensywnie eksploatowano popularne wówczas hasła, nawołując do czujności rewolucyjnej, „samokrytyki”, do zwoływania masówek w zakładach pracy. Straszono szpiegami i dywersantami, wspominając o konieczności tropienia wroga klasowego, jednocześnie zapewniając o „umiłowaniu pokoju”. Krytykowano nadreprezentację inteligencji w PZPR i postulowano zachowanie czujności ze względu na częste przypadki sabotażu i dywersji121. Układ sił w komitetach i umocowanie w strukturach miały wpływ na losy oskarżanych. Niejednokrotnie po złożeniu samokrytyki działacz mógł się wybronić i pozostać w PZPR. Istniała też szansa zamiany wykluczenia na naganę, jeśli jego obrona przekonała towarzyszy głosujących w jego sprawie. Na przykład na posiedzeniu Egzekutywy Komitetu Miejskiego PZPR w Gdańsku w 1952 roku towarzysz G. z dobrym dla siebie skutkiem obiecywał, że „to się już nigdy nie powtórzy” oraz że „nie zdarzyło mu się pić w pracy” (lecz po jej zakończeniu), a na koniec ogłosił, „że zawsze dobro Partii leżało mu na sercu”122. Czystki partyjne, podobnie jak wiele innych działań wewnątrz organizacji, miały charakter akcyjny, często przeprowadzane były masowo, jednorazowo, przed kluczowymi wydarzeniami, takimi jak wybory do sejmu ustawodawczego w 1947 roku123. W roku 1948, przed planowanym utworzeniem PZPR, w gdańskiej organizacji wojewódzkiej dokonano „oczyszczenia szeregów partyjnych” na podstawie oskarżeń o odchylenie „narodowo-nacjonalistyczne” i na skutek konfliktu w kierownictwie partyjnym. W rezultacie pozbawiano legitymacji ludzi uznanych za niepotrzebnych („elementy klasowo obce i przypadkowe”). Jesienią wśród 650 wykluczonych najliczniejszą grupę stanowili ludzie oskarżeni o „obcość ideologiczną” (259 osób) oraz „obcość klasową” (145). Mniej liczne były zarzuty pijaństwa, współpracy z okupantem, niemoralnego trybu życia oraz kradzieży. Akcja, która trwała do początków grudnia 1948 roku, doprowadziła ostatecznie do usunięcia ponad tysiąca członków (z ogólnej liczby blisko 42 tysięcy członków), czyli 2,5% składu. Drugie tyle ustąpiło z własnej inicjatywy. Czystki o jeszcze większej skali dokonano w Polskiej Partii Socjalistycznej województwa gdańskiego, gdzie jesienią i zimą zdecydowano o usunięciu z organizacji aż 18% składu124. Protokoły z posiedzeń rozmaitych gremiów PZPR z lat pięćdziesiątych poświadczają, że oskarżenia przeciwko członkom i kandydatom oraz tak zwanej nomenklaturze (osobom sprawującym stanowiska kierownicze z klucza partyjnego) często dotyczyły przedostatniego z wymienionych wcześniej zarzutów, czyli niemoralnego prowadzenia się. Pojęcie to, nie do końca zdefiniowane, zawierało kilka nieakceptowanych zachowań łączonych ze sferą prywatną. Rozumiano przez nie na przykład zachowania seksualne, szczególnie seks pozamałżeński, molestowanie i relacje seksualne z podwładnymi, ewentualnie homoseksualizm. Za sformułowaniem tym mogły się kryć również inne praktyki, przede wszystkim nadużywanie alkoholu czy nadmierna skłonność do zabawy (niczym „zabawy huczne” i „nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu” w przykazaniach
kościelnych). „Niemoralne prowadzenie się” często było zarzutem dodatkowym, dopełniającym negatywny wizerunek kandydata (który oprócz tego na przykład „zataił przynależność”, był „wrogo ustosunkowany” i tak dalej). Stanowiło ono kropkę nad „i”, która mogła zdecydować o wykluczeniu, ale nie figurowało w wielu statystykach, ponieważ nie było głównym zarzutem. Na przykład w 1952 roku podczas obrad Egzekutywy Komitetu Dzielnicowego Śródmieście doszło do wykluczenia towarzysza, który okazał się „ochotnikiem u Andersa”, a ponadto „pił z kobietami wódkę i gwałcił je”125. Całkiem możliwe, że gdyby nie pierwszy zarzut, sprawa tego mężczyzny w ogóle nie pojawiłaby się na posiedzeniu egzekutywy. Inna taka historia to poruszona na jednym z posiedzeń gdańskiej egzekutywy w 1955 roku sprawa prominentnego towarzysza K., który nie przestrzegał kolegialności, okłamywał kierownictwo partyjne i tak dalej. W sprawie tej konkludowano: „Jego tolerancyjny stosunek do przejawów demoralizacji, nieróbstwa i tłumienia krytyki w aparacie wypływał stąd, że sam moralnie źle się prowadził, mając żonę i dzieci, nawiązywał bliższe stosunki z pracownicami”. Pojawił się tu „bolszewicki” tok rozumowania, oparty na założeniu, że naruszenie dyscypliny w życiu prywatnym komunisty prowadzić będzie w przyszłości do poważniejszych uchybień. Ponieważ mimo wielokrotnych napomnień ów towarzysz nie zmienił postawy, członkowie gremium podjęli uchwałę dotyczącą zdjęcia go ze stanowiska przewodniczącego zarządu wojewódzkiego ZMP oraz udzielenia nagany partyjnej z ostrzeżeniem. Sformułowano również wniosek o wycofanie go ze składu plenum i egzekutywy, przyjęty jednogłośnie126. Nacisk na kontrolę zachowań seksualnych w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych był odzwierciedleniem analogicznych trendów w Rosji. Pochodząca z 1948 roku broszura O moralnym obliczu człowieka radzieckiego wyznaczała nowe standardy etyczne, przypominając członkom partii, że relacje między płciami nie są wyłącznie sprawą osobistą oraz że powojenna rozwiązłość zasługuje na potępienie127. Zarzuty takie, nawet jeśli w okresie stalinizmu formułowano je jako dopełnienie uchybień ideologicznych, mówią wiele na temat ówczesnej konserwatywno-komunistycznej moralności. U źródeł potępienia leżało praktyczne założenie, że ewentualne romanse odrywają działacza od pracy partyjnej. Zarazem nie da się zaprzeczyć, że w Rosji i w Polsce kierowano się pewnego rodzaju wyczuciem krzywdy społecznej. Ofiarami przemocy i porzucenia najczęściej bywały kobiety, a po wojnie wciąż jednym z najpoważniejszych zagrożeń był głód. Porzucenie żony z dzieckiem miało dla nich katastrofalne skutki: poza napiętnowaniem społecznym była to przede wszystkim bieda. Podczas dyskusji na plenum Komitetu Wojewódzkiego PZPR w 1950 roku padały poważne zarzuty, takie jak kolaboracja w czasie okupacji czy przynależność do partyzantki antykomunistycznej, ale też alarmowano, że towarzysze „porzucają swoje rodziny, nie troszcząc się o ich utrzymanie, pozostawiając na łasce losu swe dzieci”128. Zalecany w dużej mierze z przyczyn ekonomicznych i społecznych „purytanizm seksualny” nie mógł być egzekwowany konsekwentnie (jakaś część towarzyszy romansowała na przykład z sekretarkami). Ze względu na swoisty charakter zjawiska kontrola nie mogła objąć wszystkich przypadków; stosowano ją wybiórczo, tak aby poprzez surowe ukaranie postraszyć raz na jakiś czas. Sprawa członka partii oskarżonego o
niedochowanie wierności małżeńskiej była omawiana publicznie i musiał on być przygotowany na to, że jego prywatność zostanie mocno prześwietlona, a pytania będą osobiste. Podczas śledztwa prowadzonego przez Egzekutywę Komitetu Dzielnicowego Śródmieście przesłuchiwano jednego z dyrektorów, którego podejrzewano o romans z towarzyszką K., a także o to, że swojego podwładnego F. wysłał w delegację, ażeby umożliwić sobie schadzkę z jego żoną: „Czy dyrektora łączyło coś z towarzyszką K.? Nie. A z żoną ob. F.? Odpowiada, że był z żoną F. na kawie, przy czym również wypili po jednym likierze”129. Niektóre zarzuty o „niemoralne prowadzenie się” przynajmniej częściowo ograniczały dość powszechną przemoc seksualną, a zwłaszcza wykorzystywanie pozycji służbowej do czerpania korzyści seksualnych. W latach pięćdziesiątych nie było jeszcze w Polsce ani w krajach zachodnich definicji molestowania oraz przemocy domowej i wielu zachowań, które dziś uznalibyśmy za nieakceptowalne, wówczas publicznie tak nie oceniano. Nadzór partyjny pełnił więc ważną i w pewnym sensie awangardową w tamtych latach funkcję, usuwając na przykład z partii za znęcanie się nad dziećmi i żoną130. Nie ulega wątpliwości, że w niektórych sytuacjach donos z odwołaniem do postulatu „moralnego prowadzenia się” mógł przynieść ulgę kobietom, ofiarom przemocy domowej lub robotnicom molestowanym przez pracodawcę131. Uwagę przyciągają również donosy pisane przez żony działaczy, które w ten sposób, odwołując się do instancji partyjnych, starały się dyscyplinować mężów. Ówczesny pracownik rozgłośni gdańskiej wspominał: „Zmieniali się naczelni z różnych powodów. Jednego podkablowała żona, bo zakochał się w sekretarce. A ten G. to wpadł też przez żonę. A inny to znowu wziął samochód służbowy i pojechał na urlop. I takie tam powody […]. To właśnie ten facet zabrał sobie samochód służbowy i pojechał na urlop z tą dziewczyną, zamiast z żoną elegancko jechać na wczasy robotnicze”132. Odwilżowa liberalizacja wpłynęła też na atmosferę w samej PZPR. Po 1956 roku odżyła prywatna przedsiębiorczość, co miało istotne znaczenie przy formułowaniu zarzutów pod adresem członków partii w latach następnych, oraz czarny rynek. W ramach proklamowanej przez Gomułkę walki z korupcją to właśnie oskarżenie stało się straszakiem dyscyplinującym kadry w nadchodzącej dekadzie. Po raz pierwszy po odwilży działania przeciwko spekulacji podjęto w 1957 roku, ale okazały się nieskuteczne. W tym czasie zainicjowano również walkę z korupcją w administracji133. „Mała stabilizacja” była czasem bogacenia się aparatu partyjnego i pojawienia się pokus konsumpcyjnych, skromnych jeszcze w porównaniu z dekadą gierkowską. Ze względu na dostęp do brzegu morskiego Trójmiasto bogaciło się szybciej. Wśród zarzutów pojawiających się wówczas na Wybrzeżu Gdańskim zaczęły pojawiać się wątki dotyczące nadmiernego bogacenia się nomenklatury, rażące na tle ówczesnej biedy i reglamentowania wszelkich dóbr. Donos dobrze oddający realia lat sześćdziesiątych nad Zatoką Gdańską brzmiał: „Kupuje samochody, buduje wille, hoduje lisy i norki. Przy tym wykazuje liberalny stosunek do złodziejstwa i marnotrawstwa”134. Kwestie związane z życiem prywatnym towarzyszy nadal mogły stanowić źródło oskarżenia, ale siła ich rażenia w porównaniu z purytańskim stalinizmem chyba osłabła. Głównym powodem wykluczenia z partii były w tym czasie
przede wszystkim oskarżenia o nadużycia finansowe135. Przekazywanie świątyń i pierwsze konflikty z Kościołem katolickim W 1945 roku istniało w Gdańsku piętnaście parafii katolickich. W 1946 diecezja gdańska użytkowała te parafie i świątynie, które należały wcześniej do Kościoła katolickiego, a ponadto władze zezwoliły na przejmowanie pierwszych kościołów ewangelickich, wśród których na terenie Śródmieścia znalazły się świątynie Świętej Trójcy i Najświętszej Marii Panny136. W dobie stalinizmu udało się utrzymać stan posiadania, a nawet utworzyć w diecezji gdańskiej kilkanaście nowych parafii. W 1955 roku nastąpiło długo oczekiwane przekazanie odbudowanej Bazyliki Mariackiej na cele religijne. W 1956 na terenie diecezji gdańskiej było sto jeden kościołów w pięćdziesięciu ośmiu parafiach, z czego tylko siedemdziesiąt osiem było czynnych, pozostałe – zrujnowane – czekały na odbudowę i część z nich nadal wykorzystywano do celów świeckich137. W latach 1956–1957 nowy pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Władysław Gomułka dokonał kilku koncesji na rzecz polskiego Kościoła. W Oliwie powstało Biskupie Seminarium Duchowne. Zliberalizowano stanowisko wobec przekazywania lub budowy nowych kościołów w Polsce i powstawania nowych parafii, ale niechętnie udzielano koncesji w dzielnicach uznawanych za robotnicze. Na przykład w 1958 roku kuria uzyskała zgodę na powstanie parafii na niewybudowanym jeszcze Przymorzu, ale pozwolenie na budowę świątyni wydano dopiero w 1971, co nie przysporzyło władzom popularności. Następstwem owej długo oczekiwanej decyzji było wybudowanie „Okrąglaka”, którego nazwa pochodziła od charakterystycznej bryły na planie koła. Mieszkańcy żartowali, że plan koła zastosowano po to, aby „partyjni nie mogli się po kątach chować”138. W połowie lat sześćdziesiątych przekazywanie przez władze ostatnich kościołów w Gdańsku na cele religijne było wyraźnie opóźniane. Zniszczone kościoły Świętej Brygidy oraz dawniej ewangelicki kościół Świętego Jana zamierzano nadal wykorzystywać do celów świeckich. W kościele Świętego Ducha w Głównym Mieście zorganizowano szkołę podstawową. W świątyni Świętego Stanisława przy ulicy Dzierżyńskiego (dziś aleja Legionów) znajdowały się garaże przedsiębiorstwa transportowo-budowlanego. Status kościoła Świętej Katarzyny był bardzo skomplikowany – część użytkowali karmelici, część została zaplombowana w wyniku sporu administracyjnego, w części znajdował się magazyn materiałów budowlanych. Również w sprawie poewangelickiej świątyni Świętych Piotra i Pawła zalecano anulowanie decyzji o przekazaniu w użytek parafii z 1958 roku i „zachowanie w charakterze trwałej ruiny”139. Opinię publiczną bulwersowały przede wszystkim powolne prace nad odbudową niektórych świątyń, a szczególnie wykorzystywanie ich jako magazynów. Taki los stał się udziałem kościoła Świętej Brygidy. Dopiero po pożarze świątyni w 1969 roku władze wyraziły zgodę na przekazanie budowli diecezji gdańskiej. Wkrótce do parafii oddelegowany został ksiądz Henryk Jankowski, który pozwolenie na odbudowę kościoła otrzymał po wydarzeniach grudniowych 1970 roku140. Społeczeństwo Polski Ludowej było głęboko religijne. Mimo wysiłków władz nie udało
się zaszczepić ani ateizmu, ani etyki świeckiej. Parafie katolickie z proboszczem jako lokalnym autorytetem pełniły w stalinizmie i w następnych latach ważną funkcję integracyjną w lokalnych społecznościach. Parafianie intensywnie uczestniczyli w życiu religijnym, gdańskie kościoły i sale parafialne były przepełnione, a wiernych nie odstraszały ani wczesne godziny niektórych wydarzeń religijnych, ani utrudnienia komunikacyjne. Jak sugerują niektóre źródła, nawet etatowy aparat PZPR ulegał pokusie uczestniczenia w życiu religijnym i parafialnym. W pierwszych latach po wojnie katolickie ceremonie stanowiły część programu obchodów 1 Maja i 22 Lipca w Polsce, w województwie gdańskim i w Gdańsku. Dygnitarze partyjni, łącznie z prezydentem Bolesławem Bierutem, uczestniczyli w nabożeństwach141. Po powstaniu PZPR zaostrzono politykę wobec Kościoła katolickiego, traktując obchody religijne jako niebezpieczną alternatywę dla świąt państwowych. Szczególnie niepokoiły coroczne procesje Bożego Ciała, które w Gdańsku od 1946 roku niezmiennie przyciągały tłumy ludzi, opisywane rokrocznie w raportach przez bezpiekę. Administrator diecezji gdańskiej ksiądz Andrzej Wronka podkreślał ówczesną intensywność życia parafialnego w mieście, masowe uczestnictwo w mszach świętych oraz „niezwykły udział w procesjach Bożego Ciała”, a „Dziennik Bałtycki” w 1948 roku przyznawał w tytule artykułu, że „deszcze nie odstraszyły wiernych”142. Trasa przemarszu była konsultowana z władzami, które starały się uniemożliwić wywieszanie dekoracji w niektórych miejscach, przede wszystkim zmniejszyć frekwencję, ale bez powodzenia (we Wrzeszczu, według zapewne zaniżonych danych, w 1949 roku w procesji wzięły udział przynajmniej 23 tysiące ludzi, w tym wielu studentów medycyny, członków koncesjonowanego Związku Akademickiego Młodzieży Polskiej). Na trasie przemarszu mieszkańcy bez wcześniejszego uzgodnienia wywieszali flagi watykańskie, co ściągało na nich interwencję milicji. Podejmowane wysiłki, aby przynajmniej członkowie PZPR nie chodzili na procesję, się nie powiodły143. Religijność ówczesnych Polaków, w tym także nowych gdańszczan, nierzadko ludzi pochodzących ze wsi i miasteczek, była w swym zasadniczym rysie „ludowa”, co przejawiało się między innymi wiarą w lokalne cuda, a także w silnym przekonaniu o konieczności obrony symboli religijnych i represjonowanych księży. Latem 1949 roku tysiące Polaków pielgrzymowało do obrazu w katedrze w Lublinie, aby zobaczyć „płaczącą Matkę Boską”, co spowodowało chwilową panikę w kręgach władzy. Skutkiem „cudu lubelskiego” był uraz do religijności ludowej, której przedstawiciele określani byli w oficjalnych dokumentach jako „fanatycy i dewotki”144. Na podstawie wspomnień mieszkańców Gdańska można wysnuć wniosek, że w owym czasie prześladowano osoby wyróżniające się aktywnością w organizacjach kościelnych, niekryjące się ze swoją religijnością. Na przykład w Akademii Medycznej Podstawowa Organizacja Partyjna wskazywała na środowisko pielęgniarek, które urządzać miały „demonstracyjne nabożeństwa”. O gabinecie dyrektora administracyjnego tej placówki pisano, że zamiast portretu prezydenta Bieruta wisi tam krzyż. Aby zapobiec takim incydentom, planowano stworzyć grupę agitatorów, którzy byliby konkurencją dla księży bywających na co dzień w klinice145. Sposobem na ograniczenie kontaktu z katolicyzmem miało być wycofanie nauki religii ze szkół, co było postulatem jeszcze przedwojennych partii lewicowych. Po wojnie PZPR
potraktowała ten postulat z charakterystycznym dla niej koniunkturalizmem: do sprawy wracano wtedy, gdy dla władzy ludowej było to z pewnych względów opłacalne. Wycofanie religii ze szkół realizowano stopniowo, co może świadczyć o sile ówczesnego oporu społecznego, ale też o nie do końca jasnych motywacjach obozu rządzącego, który potrafił przecież podejmować niepopularne decyzje, takie jak aresztowanie kardynała Wyszyńskiego. Religia w województwie gdańskim najpierw zniknęła z planów lekcji szkół zawodowych i z większości liceów. Inaczej było w szkołach podstawowych – w 1956 roku w większości tych placówek w Gdańsku w dalszym ciągu nauczano religii146. Ze wszystkich polskich szkół przedmiot ten wycofano dopiero z początkiem lat sześćdziesiątych. Ostatecznie o jego losach w szkołach w PRL rozstrzygnął w 1961 roku polski sejm w ustawie „o rozwoju systemu oświaty i wychowania”, określającej szkołę jako instytucję jednoznacznie świecką. Do tego czasu wycofywanie religii odbywało się stopniowo, za pomocą dwóch metod. Pierwszą z nich, praktykowaną wraz z powstaniem Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (TPD) w 1949 roku, było nadawanie szkole patronatu tego towarzystwa, co oznaczało określony statutowo świecki model nauczania. Drugą metodą było przyjęcie przez radę pedagogiczną uchwały o świeckim charakterze danej szkoły. W pozostałych placówkach wywierano naciski na rodziców, aby nie posyłali swoich dzieci na lekcje religii147. Działania te budziły sprzeciw rodziców, nauczycieli, katechetów i księży. Przeciwko przekształcaniu szkół publicznych w szkoły TPD protestowano, między innymi śląc liczne petycje148. Spór w sferze publicznej przybierał kształt rywalizacji o rząd dusz, o czym donosił w swoich raportach urząd bezpieczeństwa. W tym samym czasie władze prowadziły kampanię prasową wymierzoną w reputację Kościoła katolickiego. W województwie gdańskim na łamach gazet nagłaśniano afery, w które uwikłany miał być ówczesny Caritas, wrócono też do sprawy biskupa diecezji chełmińskiej Karola Marii Spletta, oskarżanego o kolaborację i skazanego w 1946 roku. Batalia toczona przez rodziców i księży z partią oznaczała dla dzieci i młodzieży przenoszenie z jednego miejsca na drugie, tam gdzie nie było jeszcze patronatu TPD149. W parafiach w Gdańsku, Gdyni, Wejherowie, Tczewie, Lęborku księża po lekcjach prowadzili w salach parafialnych nauczanie religii dla młodzieży ze zlaicyzowanych szkół. Aby powstrzymać napływ uczniów do sal katechetycznych, dyrekcje szkół zarządzały po lekcjach imprezy kulturalne i sportowe. Zdarzało się, że zbulwersowani rodzice zabierali dzieci z takich festynów i prowadzili je bezpośrednio do kościoła na naukę religii. W 1954 roku wycieczka uczniów szkół podstawowych z Gdyni do Gdańska zamieniła się w zwiedzanie gdańskich kościołów, mimo że pierwotnie deklarowano zwiedzanie zabytków – stwierdzał z dezaprobatą autor raportu bezpieki (najwyraźniej pomijając rolę kościoła jako zabytku). W podobnym tonie pisano, że na Chełmie, powojennym skupisku rodzin stoczniowców, pozbawione opieki dzieci zachęca się do uczestnictwa w zajęciach chóru kościelnego150. Przytoczone tu sytuacje świadczą o nieskuteczności w okresie stalinizmu partyjnej polityki wyprowadzania tylnymi drzwiami religii ze szkół. Przyczyniała się ona raczej do narastania frustracji społecznej. W dwóch dużych miastach Wybrzeża – Gdańsku i Gdyni – z mieszaniną lęku i zdziwienia agentura urzędu bezpieczeństwa odnotowywała w raportach, że nawet partyjni rodzice chcieliby pozostawienia religii tam, gdzie dotąd była
nauczana. Ci sami rodzice na zebraniach komitetów rodzicielskich nie chcieli rozmawiać o wzorach radzieckich w wychowywaniu młodzieży, a swój sprzeciw demonstrowali gwiżdżąc, tupiąc nogami i zagłuszając prelegenta: „Mamy na terenie Gdańska kilka szkół tepedowskich, jednak mało towarzyszy posyła tam swoje dzieci. Duże jest nadal oddziaływanie kleru na naszą młodzież i nie do rzadkości należą wypadki, że ksiądz oporne dzieci odprowadza do mieszkania, a matki z uczuciem wdzięczności dziękują za to księdzu. Większość takich wypadków to właśnie dzieci naszych dobrych towarzyszy partyjnych” – donosił towarzysz Duda-Dziewierz, kierujący jedną ze szkół pod patronatem Towarzystwa Przyjaciół Dzieci151. Kontrola aktywności religijnej aparatu partyjnego i spory z Kościołem w latach „małej stabilizacji” Jesienią 1957 roku, gdy popaździernikowa odwilż miała się ku końcowi, postanowiono uregulować sprawę stosunku członków partii do katolicyzmu i instytucji Kościoła. Opracowane przez Wydział Organizacyjny Komitetu Centralnego PZPR wytyczne były dość liberalne dla zwykłych członków i surowe dla aktywu. Zgodnie z nimi można było być wierzącym szeregowym członkiem PZPR, ale w żadnym wypadku nie można było działać na rzecz organizacji religijnej, angażować się w przygotowanie pielgrzymki czy w zbiórkę pieniężną na budowę kościoła. Od sekretarzy, pracowników politycznych, pracowników rad narodowych, od przedstawicieli nomenklatury i milicjantów oczekiwano, że będą wolni od przesądów religijnych. Niedopuszczalny był ich udział w praktykach religijnych i w obrzędach, takich jak śluby czy chrzty. Nacisk położono również na laickie wychowywanie dzieci. Jeśli na przykład dzieci milicjantów uczestniczyły w lekcjach religii, stanowiło to – zdaniem partii – koronny argument dla przeciwników politycznych, przemawiający za skutecznością ich działań. W cytowanych zaleceniach wyraźne były echa pożegnanego niedawno stalinizmu, a precyzyjnie – naiwnej wiary, że za pomocą tak zwanej pracy ideowo-wychowawczej uda się zmienić postawy religijne. Milicjantom oraz ich rodzinom należało wyświetlać takie filmy, jak Lukrecja Borgia (francusko-włoski dramat historyczny z 1953 roku), w których ukazywano „wynaturzenia w kościele”152. Próby wprowadzenie zakazu uczestnictwa w praktykach religijnych budziły naturalny sprzeciw rodzin wielu działaczy partyjnych, milicjantów i żołnierzy. Pochodzący z rodzin głęboko wierzących, wychowani przez wspólnotę wiernych, z trudem godzili się na takie gwałtowne zerwanie i zgodnie z zasadą ketmanu nawet jeśli oficjalnie głosili pogardę dla Kościoła, to prywatnie tęsknili za nawykami z dzieciństwa. Część tych ludzi, mimo presji instytucjonalnej, decydowała się na ukryte uczestnictwo w obrzędach, na przykład chrzcząc dzieci lub biorąc ślub kościelny w odległych parafiach153. W 1958 roku oficjalny list Komitetu Centralnego PZPR na temat stosunku partii do Kościoła katolickiego i organizowane w związku z nim lokalne dyskusje partyjne w województwie gdańskim ujawniły kilka takich sytuacji związanych z konfliktem sumienia. Na przykład w Oliwie podczas prelekcji na temat „Partia i religia” na salę wtargnął pijany członek partii i zarzucił prelegentowi niewiarygodność, ponieważ miał on być wierzący. Sprawcę tego incydentu miano ukarać wykluczeniem z partii na najbliższym zebraniu egzekutywy
podstawowej organizacji partyjnej154. W sprawozdaniu Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku z 1958 roku można przeczytać, że w owym czasie prawie połowa członków komitetów partyjnych w województwie gdańskim przyznawała się do katolicyzmu i praktyk religijnych. Co najmniej połowa uczęszczała do kościoła i wysyłała dzieci na religię. Również w milicji większość podoficerów była praktykującymi katolikami. Jedynie w Służbie Bezpieczeństwa sytuację oceniano bardziej optymistycznie. Niektórzy działacze nie byli do końca przekonani, jak bardzo powinni być stanowczy w sprawie niechętnie postrzeganego wychowania zgodnie z nauczaniem Kościoła. Jeden z nich zwierzał się na zebraniu podstawowej organizacji partyjnej, że żona prowadzi dzieci do kościoła, a on nie może się temu przeciwstawić, „ponieważ wychowanie dzieci w duchu religijnym wpływa […] również na wychowanie moralne społeczeństwa”. Za słabe ogniwo uznano więc żony działaczy. W specyficznej nowomowie partyjnej pisano o tym, że „kler uderza najczęściej przez kobiety”, a także o „presji na aktyw partyjny poprzez żony i inne środki”. Organizacja partyjna była zmaskulinizowana, całe godziny w komitetach spędzali głównie mężczyźni. W tym samym czasie ich żony regularnie bywały w parafii, gdzie księża mieli je zachęcać – jak pisano – do wymuszania na mężach zgody na to, by dzieci uczęszczały na lekcje religii. Następnie zmanipulowane dzieci miały się modlić za niewierzących rodziców155. Na oczach najmłodszych odbywała się specyficzna licytacja korzyści. Jedna z żon, której ksiądz przekazał ubranka dla dzieci i pieniądze na książki, zwróciła się do męża z wyrzutem: „Widzisz, ksiądz mi pomógł, a tobie co partia daje?”. Asekurujący się towarzysze na zebraniach partyjnych dotyczących religii zadawali pytania, jak postępować w życiu prywatnym: „Jakie zająć stanowisko wobec żon wierzących, które wychowują dzieci po swojemu i mąż, pomimo że jest sam niewierzący, nie ma na to wpływu, pytają, czy wziąć rozwód” – relacjonowano przebieg jednego z takich zebrań we Wrzeszczu156. Poodwilżowe spory o nauczanie religii oraz o partycypację aparatu partyjnego w życiu parafii miały podłoże polityczne i wynikały z wyraźnego wówczas podwyższenia roszczeń partii wobec Kościoła. Tak jak inne przejawy dyscyplinowania społeczeństwa, również ten miał moskiewski wzorzec. Powojenne odprężenie w stosunkach między państwem a Kościołem w ZSRR skończyło się w połowie lat pięćdziesiątych. Nikita Chruszczow, świętując zwycięstwo nad stalinowską opozycją, obiecał przywrócić leninowskie zasady i odrodzić antyreligijne kampanie z lat dwudziestych. Walka o dusze przejawiała się w decyzjach ekonomicznych, takich jak niekorzystne dla Cerkwi prawosławnej opodatkowanie i odbieranie majątku, w potępianiu rozmaitych form religijności, między innymi pielgrzymek, jako „pozostałości z przeszłości”, przy czym winą za jej kultywowanie obarczano szczególnie radzieckie kobiety157. Podobnie w Polsce na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych działania PZPR wskazywały na gotowość do konfrontacji. W tym czasie bardziej konsekwentnie realizowano postulat świeckości państwa – wkrótce po odwilży zakazano odmawiania modlitwy przed rozpoczęciem lekcji w szkołach, w 1958 roku nakazano usunięcie symboli religijnych z miejsc publicznych. Na terenie województwa gdańskiego nie doszło do tak spektakularnych wydarzeń, jak protesty w Nowej Hucie w obronie krzyża, ale i tu dochodziło do incydentów. W raportach Służby Bezpieczeństwa rozpisywano się na temat partyzanckiej walki w szkołach, polegającej na
ciągłym wywieszaniu zakazanego symbolu religijnego zaraz po jego zdjęciu. Niektórzy pisali petycje do władz i anonimy z pogróżkami pod adresem tych, którzy ze szczególną gorliwością wykonywali polecenia158. Opierając się na wzorcach moskiewskich, polskie sfery rządowe postępowały tak, by stworzyć wrażenie, że stroną atakującą jest Kościół. Od chwili zliberalizowania systemu w 1956 roku w polskich dokumentach partyjnych wielokrotnie pojawiają się wzmianki o tak zwanej ofensywie kleru, będące świadectwem niepokoju o utratę inicjatywy politycznej na rzecz episkopatu. Charakteryzując stanowisko kurii, używano języka partyjnego: o zrozumiałej wśród wiernych niechęci do sympatyzujących z partią księży patriotów pisano jako „wzmacnianiu dyscypliny wewnętrznej” w Kościele, o kontaktach towarzyskich kleru z działaczami partyjnymi – jako „przenikaniu do aparatu państwowego”. Obawy budziły takie inicjatywy, jak ówczesne duszpasterstwo akademickie, współpraca organizacji kościelnych z harcerstwem i krytyka idei świeckiej szkoły. Trudne do zaakceptowania dla partii były przedsięwzięcia organizacyjne i finansowe – erygowanie nowych parafii, domaganie się budowy kolejnych kościołów, zbiórki publiczne oraz uwłaszczenie gruntów. Groźne wydawały się władzom „akcje masowej propagandy religijnej” – pielgrzymki, odpusty, śluby kościelne, wędrówki obrazów, publicystyka katolicka, świecki ruch katolicki, działalność zakonów i inne159. Mimo istnienia w okresie stalinizmu placówek Towarzystwa Przyjaciół Dzieci nadal w większości trójmiejskich szkół nauczano religii jako przedmiotu nieobowiązkowego. Kościół miał także silny wpływ na studentów, wśród których bardzo popularne było duszpasterstwo akademickie. Ponieważ młodzież niepraktykująca stanowiła mniejszość, władze partyjne domniemywały, iż jest prześladowana (niektórzy nauczyciele i katecheci mieli wywierać presję na dzieci, dopytując się o stosowne podania rodziców, na których podstawie mogły uczęszczać na religię w szkole)160. Jak już pisałem, na mocy ustawy „o rozwoju systemu oświaty i wychowania” od roku szkolnego 1961/1962 zakazano nauczania religii we wszystkich szkołach publicznych, przenosząc ją do sal katechetycznych161. Zdając sobie sprawę z nikłego poparcia społecznego tej ustawy, władze partyjne domagały się nieagitowania przeciwko niej w parafiach. W województwie gdańskim biskupów i księży często wzywano na rozmowy do Wydziału do spraw Wyznań Wojewódzkiej Rady Narodowej (częstym gościem był między innymi biskup Edmund Nowicki). Niektórym kapłanom stawiano ultimatum. Jednym z nich był proboszcz parafii Świętego Krzyża Brunon Pawelczyk, któremu zagrożono, że albo zaprzestanie wywieszania w kościele ogłoszeń na temat walki o utrzymanie nauczania religii w szkołach, albo władze nakażą kurii gdańskiej go odwołać162. Kler parafialny z oporami przyjmował wytyczne, w kazaniach nawoływano do protestów, a księża, którzy otrzymali informację, że nie zostaną zaangażowani na nowy rok szkolny, nadal spotykali się z podopiecznymi w szkołach. Ponieważ z chwilą wejścia w życie ustawy nauczanie religii miało się odbywać poza szkołą i po lekcjach, po stronie partii robiono wszystko, by odciągnąć uczniów od sal katechetycznych, organizując wycieczki lub wyjścia do kina163. W tym samym czasie władze wojewódzkie w projekcie „represjonowania kurii biskupich” (chełmińskiej, gdańskiej i warmińskiej) przewidywały między innymi zajęcie mienia ruchomego parafii Gdańsk Chełm na skutek zadłużenia, bezwarunkowe ściąganie podatków i czynszów wraz z
zajęciem nieruchomości, karanie księży za nielegalne zebrania w parafiach i kościołach (chodziło o prelekcje niezwiązane z kultem), karanie osób duchownych przebywających bez zameldowania na terenie miasta i okolic, niezatwierdzanie księży mających w poprzednim miejscu pracy opinię niepokornych, nieudzielanie zezwoleń na budowę obiektów sakralnych, usuwanie zakonników „negatywnie ustosunkowanych do naszego ustroju” oraz wcielanie alumnów do wojska w razie nierespektowania przez kurię zaleceń władz164. Jak co roku szczególnie drażliwym punktem negocjacji były czerwcowe obchody Bożego Ciała, które miano organizować z unikaniem haseł religijnych i tłumów wiernych na ulicach miast i wsi województwa gdańskiego. W wytycznych z 1960 roku pisano, że można zezwalać na obchody w sferze publicznej, ale trzeba zabraniać radiofonizacji uroczystości i dekorowania budynków użyteczności publicznej oraz koniecznie ustalać wcześniej trasę przemarszu i miejsca ustawienia ołtarzy. Niedopuszczalne było formowanie jakichkolwiek kolumn młodzieżowych, przypominających te z pochodu pierwszomajowego, oraz zejście z wyznaczonego szlaku. Tajniacy obecni na procesji mieli zwrócić uwagę na treść kazań i w razie jakichkolwiek zastrzeżeń kierować wnioski do kolegiów, a księży wzywać na rozmowy do wspomnianego wydziału Wojewódzkiej Rady Narodowej. Do zadań tajniaków należało też odnotowywanie udziału w procesji milicjantów w cywilu i młodzieży zrzeszonej w przybudówkach partyjnych. Liczebność uczestników tych procesji – według zebranych danych kilkadziesiąt tysięcy osób – miała dowodzić, że z roku na rok uroczystości Bożego Ciała przyciągają coraz mniej gdańszczan165. Konflikt związany z uroczystościami religijnymi w miejscach publicznych osiągnął apogeum w 1966 roku, gdy władze w kościelnych obchodach milenium chrztu Polski dostrzegały konkurencję dla trwających obchodów tysięcznej rocznicy państwa polskiego. Uroczystości potraktowane zostały jak plebiscyt, którego wynik miał wskazać, po czyjej stronie opowiada się społeczeństwo. W Gdańsku na kilka dni przed uroczystościami kościelnymi trasę zaplanowanego przejazdu kardynała Wyszyńskiego udekorowano planszami propagandowymi (przy pętli tramwajowej w Oliwie oraz naprzeciwko budynku Dworca Głównego), na których umieszczono hasła krytykujące „antypolską działalność” biskupa Spletta oraz nieprzychylny komentarz do orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 roku. Aby ograniczyć frekwencję, młodzież wysyłano na kilkudniowe wycieczki poza teren Gdańska, na molo w Sopocie zorganizowano festyn, a w Operze Leśnej – koncert bigbitowy. Od święta kościelnego miał również odciągnąć mecz Lechii Gdańsk z Ruchem Chorzów oraz zawody żużlowe166. W sobotę 28 maja 1966 roku śledzono w województwie gdańskim peregrynację cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, która poprzedzała wjazd kardynała Wyszyńskiego oraz jego powitanie. O peregrynacji obrazu pisano, że w okolicznych wsiach nie wzbudziła większego zainteresowania i że aby wytworzyć wrażenie dużej frekwencji, organizowano na trasie grupy powitalne (w Gdańsku zainteresowanie obrazem też było niewielkie, zarówno w katedrze oliwskiej, jak i na drodze do Bazyliki Mariackiej). Jak pisano, także wizyta kardynała była porażką – wieczorny wjazd do Gdańska miał pozostać prawie niezauważony, na trasie przejazdu do katedry w Oliwie zgromadziło się wprawdzie około 20 tysięcy ludzi, ale były to głównie kobiety, dzieci i
ludzie starsi oraz przypadkowi przechodnie, tłum szybko się rozchodził, a okrzyki i śpiewy inicjowane przez alumnów nie były podejmowane. Rozczarowany kardynał Wyszyński w ogóle nie zdecydował się na przemówienie – pisano167. W niedzielny poranek 29 maja przed Bazyliką Mariacką miało być „tylko” 28 tysięcy ludzi (w tym niewiele młodzieży, a podana przez kurię liczba 40 tysięcy uczestników wydarzenia była, zdaniem autora sprawozdania, zawyżona). Pojedyncze okrzyki „wznosiły osoby starsze i sfanatyzowane kobiety” i przeważnie takie właśnie osoby „podejmowały rozpoczęty przez kler śpiew”168. Zachowane zdjęcia świadczą o czymś przeciwnym – na twarzach wiernych różnej płci i w różnym wieku widać intensywne skupienie169. Niepokój władz wzbudziły doniesienia o atakach na plansze propagandowe, których kontekst – przedstawienie Kościoła jako niemieckiego kolaboranta – był dla uczestników uroczystości obraźliwy. Już w sobotę grupy ludzi w okolicach katedry oliwskiej miały zamiar zniszczyć plansze i obrzuciły milicjantów kamieniami. W niedzielę po południu wierni powracający z Bazyliki Mariackiej zaczęli dewastować instalacje w okolicy dworca. Stu- lub dwustuosobową grupę zaatakowali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa oraz Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej. Przy akompaniamencie okrzyków „Precz z oszczerstwami”, „Precz z komunistami” zatrzymali wówczas około trzydziestu osób. Większość zatrzymanych wkrótce zwolniono, ale władze postanowiły wskazać „inspiratorów zajść”, ponieważ „trudno sobie wyobrazić, by [ludzie] z własnej inicjatywy rozpoczęli niszczenie […]” – napisano. W podsumowaniu raportu ogłaszano zwycięstwo w tym swoistym plebiscycie – kuria nie osiągnęła spodziewanej frekwencji, społeczeństwo województwa gdańskiego miało być rozczarowane, a chuligańskie zajścia miały kompromitować Kościół170. Przytaczany dokument świadczy o tym, jak w połowie lat sześćdziesiątych w województwie gdańskim złudzenia zastępowały trzeźwą ocenę sytuacji, nie pozwalając dostrzec pogarszających się nastrojów i na ogół większego zaufania do Kościoła katolickiego. Szczególnie marginalizowanie udziału młodzieży w tych obchodach było błędem, co zemściło się na władzach w kolejnych latach, kiedy w następstwie wydarzeń z roku 1968 oraz 1970 Gomułka bezpowrotnie utracił zaufanie społeczne.
3. Dyscyplinowanie młodzieży Niepokojem napawa pnąca się w górę krzywa przestępczości nieletnich. Zmusza to do zastanowienia się, czy nie popełniliśmy jakiegoś zasadniczego błędu. Może zanadto ułatwialiśmy dzieciom życie od samego początku i dzisiaj, nie nauczone obowiązków, rozwijają się w jednym tylko kierunku i pragną tylko jednego: podniet i przygód?1 Znowu robią jakiś film z życia młodzieży. Co oni o nas wiedzą?2 nie żądajcie ode mnie analiz krwawych opisów eposu nie chodzi o to że bruki zmieniły barwę byliśmy wtedy dziećmi od podawania kwiatów kombatantom na szkolnych akademiach3
3.1. Kontrola kultury młodzieżowej Nadzór organizacyjny Już pierwsze powojenne organizacje młodzieżowe na Wybrzeżu Gdańskim – zwłaszcza Związek Walki Młodych i Organizacja Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego – angażowały się w rozmaite mniej lub bardziej dynamiczne akcje propagandowe, przede wszystkim w zwalczanie spekulacji i pomoc w pracach polowych. Struktury te były również odpowiedzialne za przygotowanie licznych manifestacji i wieców (także pierwszego wiecu na Wybrzeżu w Gdyni w kwietniu 1945 roku, w którym uczestniczył Bolesław Bierut), zebrań i akademii. Związek Walki Młodych wyróżnił się organizacyjnie zwłaszcza przy okazji obchodów pierwszomajowych, mobilizacji politycznej z okresu referendum z czerwca 1946 roku i kampanii do sejmu ustawodawczego pół roku później. W samym Gdańsku związek ten liczył blisko 6 tysięcy członków. W wyniku zjednoczenia ruchu młodzieżowego w 1948 roku powstał Związek Młodzieży Polskiej. Organizacja ta kontynuowała mobilizacyjne i propagandowe działania poprzedniczek, starając się wyprzedzić je w liczbie i rozmachu podejmowanych działań. Na co dzień zetempowcy brali udział we współzawodnictwie i racjonalizatorstwie pracy, a w niedziele i święta wyjeżdżali, aby pomóc okolicznym wsiom i pegeerom przy żniwach. Tworząc brygady „lekkiej kawalerii”, mieli zwalczać „marnotrawstwo i sabotaż” we wsiach województwa gdańskiego, jako członkowie „lotnych pikiet” zwalczali
„bumelanctwo i pijaństwo” w zakładach pracy, a jako uczestnicy „brygad kontrolnych” dyscyplinowali lokalne rzemiosło i inicjatywę prywatną. Jako świeżo upieczeni społeczni edukatorzy zetempowcy rejestrowali i nauczali licznych analfabetów (na przykład w ramach specjalnych kursów pod hasłem „Ani jednego analfabety w szeregach ZMP ”)4. W 1949 roku pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Witold Konopka mówił o konieczności przebudowy społeczeństwa, możliwej dopiero wtedy, gdy – jak się wyraził – „młodzież będzie nasza”5. Wydaje się, że mimo wdrożonej w tych latach dyscypliny trudno jest mówić o wszechwładzy ZMP i skutecznym dyscyplinowaniu młodzieży na Wybrzeżu. Lektura akt pozostawionych przez instancję wojewódzką wskazuje raczej na niemoc organizacji, która w użyciu drewnianego języka, bałaganie kadrowym i przeroście formy nad treścią wygrywała nawet z PZPR. Organizacje te nie konkurowały ze sobą, aczkolwiek w szeregach ZMP pojawiały się narzekania na zawłaszczenie przez partię. W założeniu młodzieżowe organizacje komunistyczne miały przygotowywać najaktywniejszą młodzież do przyszłej pracy w partii. Członkowie ZMP, a potem Związku Młodzieży Socjalistycznej byli w wieku od piętnastu do dwudziestu pięciu lat. Od dwudziestego piątego roku życia można było wstępować do PZPR. Te ogólne zasady nie były jednak rygorystycznie przestrzegane. Jak wynika z niektórych informacji, do partii wstępowali ludzie przed dwudziestym piątym rokiem życia („najbardziej świadomi i aktywni”), a w ZMP można było znaleźć – głównie wśród pracowników etatowych i w gremiach decyzyjnych – osoby starsze, około trzydziestki6. Komunistyczne organizacje młodzieżowe w województwie gdańskim Organizacja Związek Walki Młodych Związek Młodzieży Polskiej
Związek Młodzieży Socjalistycznej
Data kwiecień 1948 sierpień 1948 grudzień 1949 marzec 1951 lipiec 1953 grudzień 1955 lipiec 1956 luty 1957 luty 1958 styczeń 1960 styczeń 1962 styczeń 1964 styczeń 1966 styczeń 1968 styczeń 1970 styczeń 1972
Liczba członków (w tysiącach) 18,2 21,8 44,0 51,0 57,6 72,9 73,5 1,3 3,0 13,6 25,9 41,1 48,4 55,7 60,7 61,5
Dane: J. K. Sawicki, Wpływy kadrowe PZPR wśród młodzieży województwa gdańskiego 1948–1974, Gdańsk 1984, s. 22; Studia z dziejów ruchu młodzieżowego. Związek Młodzieży Polskiej w województwie gdańskim 1945–1985, t. 3, Gdańsk 1985, s. 27–28, 62; APGOG, ZW ZMP, 74, [b.p.]
Przyrost kadrowy ZMP w końcu lat czterdziestych był imponujący i został podtrzymany
dzięki wchłonięciu Związku Akademickiego Młodzieży Polskiej i Związku Harcerstwa Polskiego z początkiem lat pięćdziesiątych. U progu 1949 roku do organizacji należało nie więcej niż 6% młodzieży województwa (26 tysięcy członków). Wiosną 1951 roku lokalna organizacja liczyła już 51 tysięcy członków, z czego połowę stanowili robotnicy. W tym samym czasie, według oficjalnych statystyk, w szkołach województwa gdańskiego trochę ponad połowa młodzieży należała do ZMP, a jego członkowie stanowili 27% ogółu młodzieży województwa gdańskiego. Taki stan, oceniany powszechnie w gremiach partyjnych jako niezadowalający, tłumaczono oderwaniem środowiska aktywu młodzieżowego od realiów, „sztywnością zebrań”, brakiem wspólnego języka oraz naśladowaniem form działania partii. Także w sztandarowym zakładzie produkcyjnym na Wybrzeżu – Stoczni Gdańskiej – działalność tego związku określano jako słabą, powierzchowną, akcyjną, przesyconą „sztywniactwem, formalizmem i nudą”7. Chociaż maksymalny stan liczebny Związek Młodzieży Polskiej miał dopiero osiągnąć (według niedokładnych statystyk w połowie lat pięćdziesiątych należało do niego blisko 46% młodzieży Wybrzeża), nadal trudno było mówić o sukcesie organizacyjnym. Rok 1955 był już czasem schyłku bojowego, tępiącego „bumelantów i chuliganów” ZMP. W szeregach organizacji narzekano na chaos w ewidencji, fluktuację kadr, przewyższającą nawet fluktuację w PZPR, niemożność zapanowania nad martwymi duszami i na liczebność istniejącą wyłącznie na papierze8. Rozpad organizacji widoczny był podczas kampanii sprawozdawczo-wyborczej z tego czasu, co miało wpływ na przygotowania do V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów (o którym później). Podczas ogłoszonego wtedy naboru do akcji współzawodnictwa przedfestiwalowego narzekano na słabą frekwencję, szczególnie w Gdańsku, gdzie oficjalnie było wówczas 26 tysięcy zetempowców i gdzie unieważniono aż jedenaście spotkań z powodu niskiej frekwencji właśnie. Młodzież była zainteresowana samym festiwalem, lecz wydawała się znużona komunistycznym rytuałem i czynami społecznymi9. Wraz z destalinizacją zanikał strach i część członków złożyła legitymacje, nie czekając na rozwiązanie organizacji. Cytowane w tabeli dane o liczebności ZMP wydają się tym bardziej niesatysfakcjonujące dla władz, że osoby mogące się wykazać przynależnością do tej organizacji miały pierwszeństwo przy naborze do szkół i na studia. Oznaczało to, że do organizacji warto się było zapisać, aby mieć większe szanse edukacyjne, zdać maturę, pójść na studia, otrzymać dofinansowanie. Przy przyjmowaniu do szkół średnich i na uniwersytety oraz przy przyznawaniu stypendiów najprawdopodobniej cztery na pięć przyjętych osób było w tym czasie zrzeszonych10. Po formalnym rozwiązaniu Związku Młodzieży Polskiej z początkiem 1957 roku powołano Związek Młodzieży Socjalistycznej, który próbował nawiązywać do rewolucyjnego („rewizjonistycznego”) wrzenia w 1956 roku. Ten charakterystyczny rys ówczesnej organizacji młodzieżowej szybko jednak został potępiony przez Władysława Gomułkę. Nowa organizacja bardziej niż poprzednia była skoncentrowana na bieżącej działalności w szkołach (w przeciwieństwie do ZMP, większość stanowili w niej uczniowie, a nie młodzi robotnicy). Oczywiście, będąc partyjnym przyczółkiem, powtórzyła wiele błędów swojej poprzedniczki, angażując się we wciąż aktualne akcje współzawodnictwa i racjonalizatorstwa, w mało spontaniczne czyny społeczne, w różnego rodzaju akcje letnie i tak dalej. Liczebność ZMS systematycznie rosła i wynosiła blisko 56
tysięcy członków w województwie gdańskim w roku wydarzeń marcowych. Liczba ta ustępowała wynikowi około 73 tysięcy młodych ludzi należących do ZMP w szczycie jego kadrowej ekspansji w latach 1955–1956. Wynik był tym bardziej niezadowalający, że znacząco zwiększył się odsetek młodych ludzi w populacji (będzie jeszcze o tym mowa). Związek Młodzieży Socjalistycznej nie osiągnął więc nigdy zdolności mobilizacyjnych ZMP, ale też nie poniósł porażki organizacyjnej, biorąc pod uwagę początkowo niską liczebność jego kadr w 1957 roku. Organizacją o mniej ideologicznym niż ZMS charakterze było Zrzeszenie Studentów Polskich. Do marca 1968 roku, kiedy straciło wiarygodność, cieszyło się ono dużą popularnością wśród młodzieży akademickiej. Zrzeszało dziewięciu na dziesięciu studentów Politechniki Gdańskiej (do ZMS należał tylko jeden na pięciu)11. Młodzieży dorastającej w okresie „małej stabilizacji” przyznano większą niezależność. Dlatego też ZMS, mimo że pozostawał organizacją bardziej „dla młodzieży” niż „młodzieżową”, odnotował pewne sukcesy w zakresie kultury na Wybrzeżu, będąc od czasu do czasu cichym sojusznikiem niezależnej kultury młodzieżowej. Pod koniec lat pięćdziesiątych przyczynił się do powstania i aktywności kilku klubów, takich jak Medyk czy Rudy Kot, do popularności ówczesnych klubów dyskusyjnych, a nawet do rozwoju muzyki rozrywkowej. Do sukcesów organizacyjnych należało też z pewnością zaangażowanie w budowę nowoczesnego Osiedla Młodych w Gdańsku. Jak wspominano w jednym z materiałów sprawozdawczych, koła terenowe ZMS w województwie gdańskim często powstawały na bazie składu artystycznego zespołu młodzieżowego. Organizacja zapewniała takim aktywnym ludziom siedzibę, możliwość prób i koncertów. Młodzież przyciągały do tego związku również inne atrakcje, jak dyskusyjne kluby filmowe, regaty, spartakiady, obozy letnie i wycieczki zagraniczne, czy wreszcie możliwość założenia mieszkaniowej książeczki oszczędnościowej. Organizacja jednak, co charakterystyczne, nie poprzestawała na tych atrakcjach, lecz konsekwentnie wymagała uczestnictwa w tradycyjnych inicjatywach socjalistycznego ruchu młodzieżowego, takich jak sesje popularnonaukowe dla młodzieży szkolnej „Historia 25-lecia Ludowego Wojska Polskiego” czy „Lenin – polityk – przywódca – człowiek”12. Organizacja ta, jak sądzę, w latach „małej stabilizacji” cierpiała na specyficzną schizofrenię. Z jednej strony zachowała metody ZMP, wdrażając do dyscypliny krnąbrnych uczniów i potępiając „chuliganów”. Z drugiej strony związek ten właściwie przez cały okres działalności wyraźnie puszczał oko do młodzieży, czym różnił się od swego poprzednika, który robił to tylko w czasie odwilży13. W latach konfliktów społecznych członkowie ZMS często opowiadali się za rozwiązaniami niezgodnymi z duchem obowiązującej ideologii. Tak jak w PZPR po Grudniu ’70, pisano o konieczności oczyszczenia szeregów z jednostek niepożądanych, tak też w szeregach ZMS po Marcu ’68 pisano o „wyeliminowaniu z organizacji członków, którzy znaleźli się w niej przypadkowo”. W części środowiska akademickiego na Wybrzeżu kryzys marcowy wyraźnie nie nadwerężył wpływów organizacyjnych związku. Na niepokornej Politechnice Gdańskiej w 1970 roku do organizacji należała nawet jedna czwarta studentów. W tym czasie w bardziej posłusznej Wyższej Szkole Pedagogicznej do związku wciąż należała połowa społeczności. W wyniku zamieszek w marcu 1968 i grudniu 1970 z organizacji
gdańskiej wykluczono 262 i skreślono blisko 5 tysięcy14. Wpływy utrzymała ona w środowisku robotniczym. Ze statystyk zaś wynikało, że młodzież inteligencka mieszkająca we Wrzeszczu, w części Śródmieścia i w Sopocie darzyła organizację mniejszym zaufaniem. Przynależność do Związku Młodzieży Socjalistycznej w Trójmieście na początku 1970 roku Obszar Gdańsk Portowa Gdańsk Śródmieście Gdańsk Wrzeszcz Gdańsk (ogółem) Gdynia Sopot
Liczba młodzieży w wieku 16–28 lat (w tysiącach) 23,9 18,7
Liczba członków ZMS (w tysiącach) 11,4 6,2
Procent
18,2 60,8 32,8 4,6
6,2 23,8 15,3 1,7
34 39 46,5 38
47,5 33
Dane: Materiały sprawozdawcze i projekt programu na VII Wojewódzką Konferencję SprawozdawczoWyborczą ZMS, Gdańsk 1970, tabela 2, Biblioteka APGOG, 1638.
Wydaje się, że w całym systemie nadzoru i dyscyplinowania młodzieży ważną rolę – obok wysiłków organizacji młodzieżowych afiliowanych przy PZPR – odgrywała przede wszystkim szkoła. Dość powiedzieć, że najlepsze ówczesne trójmiejskie licea, poczynając od końca lat czterdziestych, w wymiarze propagandowym zdominowane były przez PZPR i komunistyczne organizacje młodzieżowe. Świadczyło o tym wiele dodatkowych zajęć i obowiązków niezwiązanych z nauką, a nierzadko również niezgodnych z systemem wartości przekazywanych w domach rodzinnych. Rok szkolny 1947/1948 uczniowie I Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku zaczynali i kończyli jeszcze uroczystą mszą w kościele Świętego Mikołaja. Natomiast inauguracja kolejnego zaczęła się już uroczystą akademią, podczas której wystąpiła przewodnicząca nowej organizacji młodzieżowej, czyli ZMP, i mowa była o planowanej współpracy uczniów z zakładami futrzarskimi. Instrukcje Ministerstwa Oświaty zalecały „polepszenie składu społecznego młodzieży” poprzez zwiększenie udziału dzieci robotników i chłopów. Poczynając od kongresu zjednoczeniowego PZPR w grudniu 1948 roku, mobilizacja w gdańskiej „ jedynce” była coraz bardziej widoczna – do programu nauczania wprowadzono tematykę związaną z budową socjalizmu i uprzemysłowieniem kraju, a także sukcesami państw obozu socjalistycznego. Zwiedzanie fabryk, projekcje filmów propagandowych i obchody rocznic stały się codziennością uczniów, wypełniając nie tylko czas przewidziany na naukę w szkole, ale też ich czas wolny po lekcjach15. Protokół Rady Pedagogicznej I Liceum Ogólnokształcącego za rok szkolny 1949/1950 wskazywał jeszcze absencję nauczycieli na masówkach. Był to jednak ostatni moment dla takiej powszechnej niesubordynacji, ponieważ dwa lata później manifestowanie sprzeciwu kończyło się wyrzuceniem z zawodu lub zakazem jego wykonywania na kilka lat16. Poranki, wiece, apele, masówki, akademie, pogadanki, pokazy filmów, referaty, szkolenia i narady aktywu, akcje, czyny i zobowiązania dominowały w ówczesnych zapisach kronikarza szkoły. Program nauczania
był przeładowany – uczniowie mieli około czterdziestu godzin zajęć w tygodniu, a ponadto byli zobowiązani do uczestnictwa w oficjalnych wydarzeniach; tylko w ciągu roku szkolnego 1951/1952 odbyło się w „ jedynce” czterdzieści sześć różnych uroczystości17. Jak wynika z zapisów kronikarskich z lat sześćdziesiątych, w porównaniu ze stalinizmem ograniczono obowiązki uczniów (zredukowano liczbę godzin lekcyjnych), złagodzono też ideologizację, organizując mniej apeli. Jednocześnie utrzymano skostniałe formy nadzoru. Jeśli wierzyć zapisom nowego kronikarza, to mniej więcej raz na dwa tygodnie wzmagała się w „ jedynce” aktywność ideologiczna (bywały okresy, szczególnie jesienią, kiedy taka aktywność była jeszcze większa). Na przykład rok szkolny 1964/1965 zaczynał się – poza tradycyjną inauguracją – udziałem młodzieży w uroczystym zebraniu na Długim Targu, poświęconym dwudziestej piątej rocznicy wybuchu wojny. W kolejnych tygodniach zorganizowano między innymi apel na temat rozpoczęcia roku pracy organizacji młodzieżowych, apel w związku z miesiącem „odbudowy kraju i stolicy”, apel związany z „tygodniem ochrony przyrody”, apel z okazji rocznicy powstania Ludowego Wojska Polskiego oraz akademię poświęconą czterdziestej siódmej rocznicy wybuchu Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej. Wiosną nadchodził czas na prace społeczne, wykonywane przez uczniów na przykład w gdańskim ogrodzie zoologicznym, poprzedzające majowe obchody Święta Pracy18. Jakkolwiek ZMS odznaczał się pewną elastycznością, to na przykładzie szkoły widać, że metody i język ówczesnych wychowawców i aktywistów młodzieżowych nie mogły zapewnić młodym ludziom wystarczająco atrakcyjnej oferty. Odstawały one od realiów kultury młodzieżowej, która rodziła się niezależnie, obok nurtu oficjalnego (choć nieraz przy organizacyjnym wsparciu związku). W latach sześćdziesiątych towarzysze wypowiadający się na temat młodych ludzi, sami będący rodzicami, mentalnie tkwili w stalinizmie i nie byli w stanie wypracować języka lepiej opisującego nowe zjawiska. Na przykład słusznie sprzeciwiając się udostępnianiu alkoholu nieletnim, naiwnie wskazywali na książkę jako antidotum, które odwiedzie młodzież od „wybryków chuligańskich”: „Tow. Olszewski poruszył sprawę moralności towarzyszy, naświetlając od strony prywatnej, od wychowania swych dzieci, bazując na przykładach, na przykład organizowane są różne imprezy, jak loterie, które demoralizują młodzież i tak na przykład w strzelnicy sportowej koło dworca za trafienie w pewien przedmiot wynagradza się winem, co w konsekwencji powoduje wybryki [c]huligańskie. Przecież wino można zastąpić jakąś piękną książką względnie innymi przedmiotami”19. Zatroskanie wyrażano wtedy tak, jak w dobie stalinizmu, powołując wyjątkowo liczne organizacje fasadowe, komisje i komitety mające zająć się „problemami młodzieży” i uzdrowić sytuację ciągle wywołującą niezadowolenie. Komitety i plena, w których często zasiadały osoby starsze, niemające rozeznania w ówczesnej kulturze młodzieżowej, przegłosowywały uchwały, a działacze mieli je wykonać20. Stałym zaufaniem PZPR cieszyły się organizacje młodzieżowe – Związek Młodzieży Socjalistycznej, Związek Młodzieży Wiejskiej, Związek Harcerstwa Polskiego. Należy przy tym dodać, że kierownictwo tych struktur czas młodości już dawno miało za sobą, rozpocząwszy swoją karierę aktywisty młodzieżowego w stalinizmie. Tymczasem świat wartości młodych ludzi oraz język bardzo się różniły od oferty partyjnej i koncesjonowanych organizacji, tworzonych „dla młodzieży”, a nie „przez
młodzież”. Słownik nastolatków Starego Miasta, przesiadujących codziennie nad Radunią, zawierał słownictwo na ogół nieznane zetemesowcom posługującym się drewnianym językiem narad i zebrań partyjnych. Był to „cały słownik żargonu, zbiór wyrazów niezrozumiałych dla nobliwych, młodzieżowych działaczy, którzy omijają tę dzielnicę i to środowisko” – pisał w 1967 roku jeden z publicystów, trafiając w sedno problemu21. Protekcjonalizm organizacyjny był dokuczliwy nie tylko z powodu towarzyszącego mu nadzoru, ale też ze względu na systemowe hamowanie wielu oddolnych inicjatyw młodzieży. Nieufność wobec inności, będąca pokłosiem ZMP, przejawiała się w roszczeniu sobie wyłącznego prawa do organizowania jakiejkolwiek lokalnej imprezy. Miało to swoje dobre i złe strony. Dobrą stroną był patronat ZMS, umożliwiający niektóre przedsięwzięcia. Złą stroną mógł być brak poparcia dla oddolnych inicjatyw nastolatków z ubogich, niedoinwestowanych dzielnic, gdzie poza wystawaniem na ulicy i w bramach nie było żadnej innej oferty. W murach Bramy Nizinnej miejscowa młodzież, do tej pory znana jedynie z chuligańskich zachowań, postanowiła zorganizować sobie klub, co wywołało sprzeciw nie tylko starszych mieszkańców dzielnicy, ale też aktywu młodzieżowego. Chociaż przywoływany reportaż Ryszarda Wójcika wpisywał się w żywą w PRL konwencję o „dobrej, aktywnej młodzieży”, która napotyka przeszkody instytucjonalne, historia ta jest znacząca w kontekście ówczesnego konfliktu społecznego. Pokazywała ona bowiem, że konflikt ten nie rozgrywał się tylko pomiędzy aktywem a niezrzeszoną młodzieżą, lecz raczej między starszym pokoleniem a młodszym: „Mury Bramy Nizinnej, od chwili, gdy w jednej z oficyn, w pomieszczeniu młodzieżowego klubu zapłonęła pierwsza żarówka, stały się obiektem wielkiego szeptania i szept ten ogarnął całe osiedle – po Komitet Osiedlowy. Syczały gniewnie dewotki i sarkali zasadniczo aktywiści, ormowcy. Babule i kumoszki miały za złe uprawianie pod szyldem klubu rozpusty i demoralizacji, a «starzy aktywiści» nie taili urazu, że młodzież bez ich łaskawego przyzwolenia porywa się na fantastyczne, urojone cele: bo trzeba będzie przyspieszyć rozbiórkę paru ruder, trzeba rozpocząć remonty kapitalne […], trzeba może będzie zagospodarować całe osiedle. A co z planem? A harmonogramy? Skąd środki? Kto skoordynuje tę robotę?”22. Między aktywistami a młodzieżą żyjącą na podwórkach i ulicach istniał mur nie do przeskoczenia. Chuliganizm i antykomunizm młodzieży Tak zwany chuliganizm (lub „chuligaństwo”) był dla bolszewików rosyjskich wygodną metaforą, która miała obrazować prymitywną część kultury młodzieżowej, niepodlegającą kontroli i odpowiedzialną za „przemienienie ulicy w dżunglę”23. W kryminologii radzieckiej istniało założenie, że wśród młodych ludzi znajdują się jednostki z natury dobre, przydatne społecznie oraz jednostki złe, które należało opisać, wyłapać oraz oddzielić od „zdrowej tkanki społecznej”, zamykając w więzieniach lub resocjalizując w zakładach zamkniętych. Do „zdrowej młodzieży” z definicji należeć miała ta zrzeszona i nadzorowana przez Komsomoł. Ów wywodzący się z ZSRR propagandowy i manichejski obraz młodzieży (socjalistycznej, grzecznej młodzieży oraz chuliganów wszelkiego autoramentu) najprawdopodobniej za sprawą wpływu radzieckiej teorii społecznokryminologicznej obowiązywał również w stalinowskiej Polsce, będąc formą
prymitywnego diagnozowana zachodzących wówczas procesów emancypacji oraz industrializacji. Związek Młodzieży Polskiej od początku przyjmował taką zwulgaryzowaną interpretację zachowań młodych ludzi, łącząc je z „imperializmem amerykańskim”, a nawet z hitleryzmem24. Ponieważ w latach planu sześcioletniego (1950– 1955) wyrugowano socjologię z polskich uniwersytetów, termin „chuliganizm” używany był przede wszystkim w sensie politycznym bądź kryminalnym, jako jedno z zagrożeń „społeczeństwa socjalistycznego”, w tym jako forma dywersji, której celem jest osłabienie PZPR i zmniejszenie produkcji przemysłowej. W takiej perspektywie również polskie organizacje młodzieżowe, odwołując się do doświadczeń Komsomołu, miały stanowić zaporę dla wroga politycznego, którego pragnieniem była demoralizacja młodego pokolenia25. Dopiero odradzająca się po odwilży polska socjologia przywróciła zagadnieniom emancypacji i kultury młodzieżowej kontekst niekryminalny, który struktury partyjne konsekwentnie bagatelizowały. Restytuowana nauka postrzegała chuliganów jako członków grupy społecznej, której zasadniczym dążeniem jest skłonność do zabawy i kwestionowanie porządku publicznego26. Szukając źródeł popularności w Polsce terminu „chuliganizm” w latach pięćdziesiątych, w pierwszej kolejności wskazać należy wątek klasowy. Ówczesna statystyka była jednoznaczna – przeważającą większość zatrzymanych sprawców pobić stanowili mężczyźni z hoteli robotniczych, zaczepiający przechodniów w pobliżu kin, dworców i lokali gastronomicznych. Autorzy gdańskich raportów tworzonych na użytek gremiów partyjnych stanęli więc przed poważnym zadaniem – jak bowiem wytłumaczyć, że akurat klasa robotnicza, grupa społeczna, na której miał się opierać socjalizm, stanowi grupę potencjalnych przestępców. Uwagę przykuł również młody wiek sprawców – 18–25 lat – co w dokumentach przedstawiano jako koronny dowód na to, że drobnych przestępstw dokonują nie tyle robotnicy, ile przede wszystkim ludzie młodzi, bez doświadczenia życiowego, „łatwo ulegający namowom”, jak to wówczas ujmowano27. Naiwność związana z wiekiem stała się wyjaśnieniem problemów społecznych ulicy, będących de facto wynikiem powojennej biedy i zniszczeń, sieroctwa, a później migracji ludzi do dużych miast i rozbudowy przemysłu. Zdaniem polityków wystarczyło wdrożyć odpowiednią dyscyplinę oraz wprowadzić odpowiednio surowy system kar, aby zjawisko zostało opanowane (co jest chyba obecne nie tylko w dyktaturach). Chuliganizm z lat pięćdziesiątych jako skutek braku dyscypliny omawiany był w Gdańsku między innymi w ramach powołanego jesienią 1954 roku „komitetu do walki z alkoholizmem i chuligaństwem” Miejskiej Rady Narodowej. Połączenie w nazwie dwóch odrębnych zjawisk również świadczyło o specyficzności ówczesnego postrzegania zjawisk społecznych jako powiązanych ze sobą patologii, które można zwalczyć za pomocą tych samych środków (podobnie postępowano w Rosji jeszcze w latach dwudziestych)28. W działaniach komitetu ujawniły się wszystkie wady ówczesnej polityki społecznej, łącznie ze wspomnianą tendencją do definiowania zjawisk społecznych w kategoriach politycznych stalinizmu29. W Trójmieście nie pisano zbyt wiele o tak zwanym bikiniarstwie, z którym łączono problem chuliganizmu. Przyczyną takiego stanu rzeczy były zapewne słabo widoczne oznaki tej subkultury na Wybrzeżu (abstrahuję tu od problemu, do jakiego stopnia grupy tak nazwane były wymyślane na poczekaniu przez propagandystów, którzy w każdym
młodzieńcu w butach na grubych podeszwach skłonni byli dopatrywać się bikiniarza). Pierwszą polską subkulturą młodzieżową, która cieszyła się pewną popularnością w dużych miastach, takich jak Warszawa i Kraków, mieli być właśnie bikiniarze. Niekiedy lokalna prasa wyszukiwała także swojego przedstawiciela bikiniarstwa w mniejszych miejscowościach30. Subkultura ta jednak nie miała ani dużego zasięgu, ani własnej ideologii; była raczej przejawem wielkomiejskiego szyku, dostępnego dla nielicznych. Wspominający gdańszczanie na ogół nie pamiętali bikiniarzy na ulicach swojego miasta31. Podjęcie działań dyscyplinujących młodzież motywowano trzykrotnym wzrostem czynów karalnych, których sprawcami byli młodzi ludzie. Warto zauważyć, że w latach 1952–1954, w okresie największego napływu ludności do miast po wojnie, w Gdańsku rocznie osiedlało się kilkanaście tysięcy ludzi, z czego znaczną część stanowiła młodzież32. Wielu przybyszów do tej pory nie znało dużego miasta. Pochodząc z małych miejscowości i (rzadziej) ze wsi, zachowywali się w nowym środowisku mieszkalnym, bez nadzoru lokalnej społeczności, niczym psy spuszczone z łańcucha. I rzeczywiście – rozbojów dokonywali młodzi mieszkańcy gdańskich hoteli robotniczych (w raportach donoszono o wybijanych zębach, użyciu noży, o furmanie uderzonym cegłą w głowę, o burdach w barze robotniczym oraz o napaściach na przechodniów, także na kobiety). „Gdyby tych pijaków i chuliganów gdańskich ukaranych w przeciągu jednego roku ustawić czwórkami, utworzyłby się pochód długości przeszło dwóch kilometrów” – pisano w połowie dekady33. Tezę o „drastycznym wzroście” przestępczości młodych ludzi podważają jednak inne czynniki związane z upolitycznieniem zagadnień społecznych w dobie stalinizmu. Diagnozowany wzrost mógł być, po pierwsze, skutkiem ściślejszego nadzoru, po drugie, lepszej pracy milicji, większego zainteresowania problemem i w rezultacie kierowania większej liczby spraw do kolegiów. Niekoniecznie więc chodzi tu o wzrost przestępczości wśród młodzieży, ale raczej o większą wykrywalność. Ponadto wątpliwości może budzić ówczesne bardzo szerokie definiowanie czynu chuligańskiego, przez który rozumiano zarówno oczywiste i groźne przestępstwa, takie jak napad z użyciem niebezpiecznych narzędzi, jak i zaczepki słowne, bójki osiedlowe czy spożywanie alkoholu w hotelu robotniczym. Przez czyny chuligańskie rozumiano takie występki uczniów gdańskich szkół, jak wykręcanie żarówek na terenie szkoły, niszczenie spłuczek w ubikacjach czy rysunki pornograficzne w toalecie, oraz ewidentne przestępstwa, jak kradzieże kieszonkowe dokonywane przez uczniów, których ofiarami padali turyści w Sopocie34. Metody walki z tak zdefiniowanymi zachowaniami również były charakterystyczne dla epoki, łączyły bowiem funkcje edukacyjne, kontrolne i represyjne. Członkowie „komitetu do walki z alkoholizmem i chuligaństwem” wyobrażali sobie na przykład, że antidotum na wałęsanie się młodzieży mogą być świetlice umożliwiające nastolatkom rozwój polityczny. Środkiem zaradczym bywało zarówno propagowanie kultury fizycznej, jak i kontrole w sklepach sprzedających nielegalnie alkohol niepełnoletnim, wizerunki „chuliganów i bumelantów” w filmach krótkometrażowych przed głównym seansem, w gablotkach w zakładach pracy, na plakatach rozwieszonych na mieście, reportaże w gdańskiej rozgłośni i tym podobne. Młodzież szkolna miała podlegać zaostrzonej kontroli wychowawców klasowych, rad pedagogicznych, komitetów rodzicielskich oraz milicji. Aby uczniowie nie włóczyli się po lekcjach, w Oruni i Siedlcach, słabo pilnowanych przez milicję, patrole
rodzicielskie miały napotkaną młodzież odprowadzać do domów. Postulowano również zaostrzenie kar w stosunku do „chuliganów i alkoholików”35. W stalinizmie zakwalifikowanie czynu jako chuligańskiego i skierowanie do kolegium mogło uratować niektórych młodych ludzi przed surowszą karą. Niekiedy dyrekcje szkół i hoteli robotniczych musiały rozstrzygać, którą ze służb – milicję czy urząd bezpieczeństwa – informować o zdarzeniu. W ówczesnych szkołach dość często zdarzały się oskarżenia uczniów przez urząd bezpieczeństwa o udział w organizacji antypaństwowej, zakończone surowym wyrokiem. Wszystko to działo się w latach, gdy nie było już w Polsce podziemia antykomunistycznego zorganizowanego przez starsze pokolenie. Tradycję starszego pokolenia próbowali wskrzeszać niektórzy uczniowie szkół średnich i techników, którzy udział w rozmaitych tajnych spotkaniach traktowali jako przygodę będącą wynikiem opowieści rodzinnych o partyzantach i antykomunistycznej atmosfery w domu. W Gdańsku w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych działało kilkanaście takich organizacji, a w każdej z nich było kilku do kilkunastu uczniów36. Najskuteczniejszej z nich – Ludziom spod Znaku Trójkąta – należy przypisać między innymi kilka antykomunistycznych napisów na czołgu przy alei Zwycięstwa37. Chociaż niektóre z tych grup miały pewną strukturę i plan działania, a wszystkie – wyraźnie antykomunistyczny charakter, nie stanowiły one realnego zagrożenia dla systemu. Prześladowanie ich wynikało z braku realnego, uzbrojonego wroga, jakim była na Pomorzu jeszcze do jesieni 1946 roku V Wileńska Brygada Armii Krajowej. Pracownicy urzędu bezpieczeństwa, chcąc się wykazać przed przełożonymi, musieli każdą taką grupę przedstawić jako niebezpieczną. Mobilizacyjna retoryka wynikała również z potrzeby istnienia wroga wywierającego negatywny wpływ na „porządną” młodzież. W dokumentach ówczesnych urzędów bezpieczeństwa zapisane zostały dramaty młodych ludzi, aresztowanych na przykład za umieszczenie napisów na ścianach, za dopiski w gazetkach szkolnych, za kolportaż ulotek, a w najbardziej spektakularnym wypadku – za zniszczenie portretu Bieruta. Niekiedy (choć trudno orzec, jakie kryterium było rozstrzygające) po skompletowaniu materiału dowodowego nie decydowano się na aresztowanie, lecz mobilizowano ZMP oraz nauczycieli do zorganizowania „akcji polityczno-wychowawczej”. Czasami jednak taką młodzież skazywano na kilka lat więzienia38. Mogło się zdarzyć, że młodzi uczestnicy jakiejś dyskusji na tematy politycznospołeczne zostali potraktowani jako nieprawomyślna grupa. Na przykład w roku 1950 studenci Wyższej Szkoły Pedagogicznej, krytykujący zmuszanie do uczestnictwa w pochodzie pierwszomajowym oraz awans edukacyjny robotników i chłopów („człowiek taki, który nie zna nawet arytmetyki na poziomie szkoły powszechnej, dostaje po dwóch latach inżyniera dyplomowanego” – miał powiedzieć jeden z nich), przedstawiani byli w raporcie jako zorganizowana „grupa siedmiu studentów”39. W 1951 roku uczniowie szkoły podstawowej rozkolportowali dwadzieścia ulotek z hasłami „Precz z wyzyskiem” i „Precz z normą”, napisanymi odręcznie na kartkach wyrwanych z zeszytów. Dwunastoletnich chłopców aresztowano i wszczęto śledztwo, podczas którego przyznali się oni, że już wcześniej rozprowadzali w szkole ulotki, w których domagali się sprawiedliwego postępowania nauczyciela wychowania fizycznego40. Rok później na terenie Gdańska aresztowani zostali dwaj członkowie Tajnej Organizacji Patyków, „której celem miała być
walka z ustrojem Polski Ludowej poprzez kolportowanie wrogich ulotek”. Otrzymali karę trzech i pół roku więzienia41. W 1953 roku wśród mieszkańców jednego z hoteli robotniczych bezpieka ujawniła grupę, która zamierzała podobno zorganizować ucieczkę za granicę. Pośród zarzutów postawionych młodym mężczyznom była „wroga propaganda”, czyli „wychwalanie stosunków w państwach kapitalistycznych” i „rozpowszechnianie książek mówiących o amerykańskim stylu życia”42. Czytanie książek nieprawomyślnych z punktu widzenia ubeckich funkcjonariuszy budziło podejrzenia. W 1954 roku uważali oni, że takie utwory, jak Kamienie na szaniec czy Miss o szkarłatnym spojrzeniu Marka Romańskiego (właściwie Romana Dąbrowskiego) inspirują młodzież licealną do zakładania organizacji43. W latach sześćdziesiątych wciąż zdarzały się aresztowania członków niewielkich organizacji trójmiejskich liceów – części udawało się uniknąć więzienia (Gryf Pomorski), część jednak otrzymała surowe wyroki, jak Gdańska Młodzieżowa Grupa Wywiadowcza, rozbita w okresie trójmiejskiego Marca44. W czasie odwilży 1956 roku w środowisku prawniczym powrócono do dyskusji nad istotą czynu chuligańskiego. Uznano go za okoliczność („nieposzanowanie dla zasad współżycia społecznego”), która mogła wpływać na zaostrzenie kary. Nie doszło więc do wyodrębnienia osobnego przestępstwa, gdyż – jak się wydaje – zdefiniowanie, czym mogłoby ono być, przerastało możliwości prawników45. Nieprecyzyjne przepisy oraz niekorzystna aura wokół problemów wychowania młodzieży sprawiały, że w następnej dekadzie w komisariatach, w mediach i na posiedzeniach komitetów posługiwano się tym pojęciem całkowicie dowolnie: tak samo jak w stalinizmie, chuliganami nazywano zarówno nieletnich sprawców czynów przestępczych, jak i młodzież, która łamała powszechnie akceptowane wzorce obyczajowe, zachowywała się agresywnie lub tylko niekulturalnie. Retoryka i zalecenia przypominały postulaty „komitetu do walki z alkoholizmem i chuligaństwem”; dualizm w postrzeganiu rzeczywistości społecznopolitycznej, moralizatorski ton i wiara w skuteczność akcji mobilizacyjnych nadal były aktualne. Pojęciem „chuliganizm” obejmowano tak różne zjawiska, jak ówczesne przejawy emancypacji pokolenia wyżu demograficznego, w tym zmiany obyczajów i zjawisko kontrkultury, a także przestępczość uliczną, wandalizm, ucieczki z domów i placówek wychowawczych, problem prostytucji młodych dziewcząt, a nawet bagatelizowane w PRL zagadnienie bezrobocia46. Gdyby potraktować nawoływania prasowe i raporty milicyjne z lat następujących po odwilży jako wiarygodne, wykres przestępczości wśród gdańskiej młodzieży nadal byłby krzywą rosnącą. Poczynione przez trójmiejskiego socjologa obserwacje wskazywały, że problem młodocianych sprawców wciąż narastał – w latach 1957–1961 w Gdańsku nastąpił trzykrotny wzrost przestępczości w tej grupie47. Ponownie warto zapytać, czy rzeczywiście w owym czasie czynów karalnych wśród młodocianych było więcej z roku na rok. Być może ówczesne obserwacje i diagnozy wynikały z takich czynników, jak rozwój kultury młodzieżowej, większa wykrywalność przestępstw, „moralna panika” w latach stalinizmu oraz odwilży połowy lat pięćdziesiątych (gdy można było pisać otwarcie o życiu codziennym robotników) czy karanie coraz młodszych dzieci48. Kultura masowa lat sześćdziesiątych stanowiła już poważną konkurencję dla plotki, w związku z czym ludzie zaczynali żyć przekazywanymi przez prasę, radio i telewizję historiami, co wzmagało
poczucie zagrożenia. W kolejnych latach aż do marca 1968 roku, kiedy zachowania młodzieży otrzymały jeszcze inny, polityczny kontekst, na łamach pomorskiej prasy straszono młodocianymi przestępcami jako sprawcami „chuligańskich czynów” i zapowiadano ostrą reakcję („weszliśmy w okres wzmożonej walki z chuligaństwem”). Gdy statystyki wskazywały jednak na spadek przestępczości, to na wszelki wypadek donoszono, że wiele czynów nie zostało jeszcze wykrytych. Polowanie na włóczęgów W 1962 roku sensacyjnym tematem dominującym w lokalnych gazetach stały się – oprócz prostytucji dziewcząt i życia portowego półświatka – ucieczki wychowanków schroniska dla nieletnich w Oliwie. Jak wynika z doniesień prasowych, tamtejsza młodzież miała w zwyczaju niemal codziennie opuszczać zakład bez pozwolenia. Nagłówki pomorskiej prasy straszyły czytelników: Schronisko czy szkoła kryminalistów, Podopieczni w dalszym ciągu uciekają ze schroniska, Zagrożenie trwa!, Alarmujący memoriał gdańskiej Komendy MO. Problem rzeczywiście był poważny, ponieważ w trakcie ucieczek nastolatki dopuszczały się drobnych przestępstw na terenie miasta, przede wszystkim kradzieży żywności, alkoholu, słodyczy i papierosów w sklepach, a następnie wracały do schroniska. Sprawcy wiedzieli, że nie grozi im nic bardziej przykrego niż powrót do miejsca przetrzymywania, w najgorszym wypadku zaś umieszczenie w zakładzie poprawczym, gdzie obowiązywał surowszy nadzór. W końcu, aby poskromić wychowanków, zastosowano większą izolację – zamontowano bramy i wprowadzono wartownika w ośrodku49. Postępowanie to przypominało nawoływanie z doby stalinizmu do zwiększania kontroli. Rzadko zastanawiano się nad ewentualną pracą z młodzieżą. Niekiedy tylko dociekano przyczyn ucieczek z domów, złego zachowania dzieci z tak zwanych poprawczaków oraz popełnianych przez nie kradzieży. Widać było skutki stalinizmu, który zdeformował metody pedagogiki specjalnej – wypracowane w tamtych latach postrzeganie problemu jako wyboru między „dobrą naszą młodzieżą” a „złą młodzieżą” wciąż było aktualne. W połowie lat sześćdziesiątych w raporcie dla prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku winą za zdarzające się w mieście włamania obarczano „margines społeczny” – ludzi, którzy po ukończeniu szkoły nie podjęli pracy, „obojętnych politycznie, skłonnych do anarchii i podatnych na wpływy środowisk zacofanych pod względem moralno-obyczajowym”50. Drugą próbą wyjaśnienia kłopotów z młodzieżą – nazwijmy ją nowoczesną – było zwrócenie uwagi na społeczne źródła opisywanych zjawisk. Uwagę mediów w czasach „małej stabilizacji” przyciągały na przykład „dzieci niczyje”, uciekinierzy z domów dziecka i innych placówek, nocujący w bunkrach, ruinach, na co dzień żebrzący i popełniający drobne przestępstwa. Niektóre z tych dzieci starano się zrozumieć, a przynajmniej nie obciążano ich wyłączną odpowiedzialnością za położenie, w jakim się znalazły. Problemami zaniedbanych dzieci – zarówno tych z ulicy, jak i tych mających domy rodzinne – zajęła się szczególnie dziennikarka Irena Pawlina, która w 1958 roku napisała o jednej z takich grup: „Dziewięcioosobowa grupa «poszukiwaczy przygód» w wieku do trzynastu lat napadała
na dzieci idące do szkoły, odbierając im śniadania. Musieli przecież jeść, tłumaczyli. Bo mieszkać mieli gdzie. W bunkrach… W okolicy gdańskiego dworca włóczy się dziewczynka – Pan da dwa złote. Zgubiłam. Miałam na chleb… Jestem z Nowego Portu. Czy ma mamę? Tak. Mama przyjmuje panów… Prostytutka z Nowego Portu ma dwoje dzieci, które sprowadzają jej do domu klientów. Nie wiem, może ta dziewczynka to właśnie jej dziecko”51. Historia zaniedbanego dziecka była kanwą głośnej powieści z tamtych lat – Mew autorstwa Stanisława Goszczurnego. Ze względu na poruszony temat prostytucji budziła dreszczyk emocji u ówczesnych czytelników, spragnionych literatury obyczajowej i informacji o portowym półświatku, ale warto zwrócić uwagę, że była to przede wszystkim historia nastoletniej prostytutki Zośki, uciekinierki z domu rodzinnego, gdzie była źle traktowana przez ojca alkoholika52. Z dostępnych danych wynika, że zdecydowana większość nieletnich przewijających się przez gdańską izbę dziecka, prowadzoną przez Milicję Obywatelską w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych, miała swoje domy rodzinne. W oficjalnych statystykach w województwie gdańskim odnotowywano 1300–1400 takich ucieczek rocznie53. Trudno rozstrzygnąć, w jakim stopniu zdecydowała o tym stalinowska polityka cenzuralna, w każdym razie niektórzy dziennikarze zaczęli zwracać uwagę na znaczenie domu rodzinnego dopiero w późnych latach sześćdziesiątych. W drugiej połowie dekady można już było z licznych tekstów wnioskować, że w wielu wypadkach nastolatki popełniające czyny karalne nie tylko mają dom rodzinny, ale nawet niekoniecznie pochodzą z rodzin patologicznych54. Taką tezę zawierał również film Banda z 1964 roku. Odpowiedzialnością za złe czyny nie obarczano w nim wyłącznie głównego bohatera Jerzego i jego kolegów z poprawczaka. Nie pochodzili oni z rodzin patologicznych, lecz byli raczej ofiarami zaniedbań lub nadmiernej opiekuńczości. Jeden z nich był zbyt rozpieszczany przez rodziców, a główny bohater Jerzy trafił do poprawczaka na skutek trudnej sytuacji rodzinnej – ojciec przebywał w więzieniu za przestępstwa gospodarcze, matka udała się do Gdańska, gdzie pragnęła ułożyć sobie nowe życie z nowym partnerem kosztem dziecka. W finale filmu dochodzi do zrehabilitowania Jerzego i jego kolegów. Pracując ofiarnie w Stoczni Gdańskiej, przyczyniają się oni do schwytania złodziei w magazynach portowych, o których czyny ich właśnie podejrzewano55. Przywołane tu przykłady tekstów prasowych i filmu świadczą o istnieniu pogłębionych analiz dotyczących sytuacji młodzieży, w których starano się unikać fałszywej dychotomii „chuligani – porządna młodzież”. Stąd był już tylko krok do refleksji nad zjawiskiem przemocy domowej i nad innymi problemami dotykającymi nastolatków, chociaż sam termin „przemoc domowa” nie był używany w ówczesnych naukach społecznych ani na łamach prasy. Ze względu na bliskość morza Trójmiasto szczególnie latem przyciągało uciekinierów z domów rodzinnych z całego kraju, oferując im atrakcyjne plaże i lepsze możliwości zarobkowe. Temat włóczącej się na Wybrzeżu młodzieży w ówczesnych mediach i w komitetach partyjnych łączono z wieloma innymi patologiami – prostytucją, chuligaństwem, pijaństwem, sezonowym żebractwem i z obecnością na tym obszarze tak zwanych
niebieskich ptaków (ludzi, którzy unikali stałego zatrudnienia, zajmując się na przykład szulerstwem, przyjeżdżających na Wybrzeże zwłaszcza w sezonie turystycznym w poszukiwaniu łatwego zarobku56). Gdyby szukać wspólnego mianownika dla wszystkich kategorii tych jakże różnych środowisk, to byłoby nim niekontrolowane przemieszczanie się. W rozumieniu aktywu partyjnego podejrzani byli wszyscy ludzie nadmiernie ruchliwi. Już w stalinizmie trójki zetempowskie oraz przedstawiciele szkolnych komitetów rodzicielskich mieli na dworcach, ulicach i w środkach transportu sprawdzać włóczęgów, żebraków, prostytutki i wałęsającą się młodzież57. Podejrzanymi byli też bez wyjątku wszyscy niepracujący, często zmieniający miejsce pobytu i niedopełniający obowiązku meldunkowego, między innymi tabory cygańskie na Pomorzu Gdańskim. Intensywne działania z połowy lat sześćdziesiątych miały zmusić obecnych na terenie województwa gdańskiego Cyganów do zmiany trybu życia z koczowniczego na osiadły58. Wszystkich włóczęgów (na których nie było wówczas stosownego paragrafu) oraz żebrzących po dworcach przetrzymywano w latach pięćdziesiątych w ośrodku w Sobączu („z pozytywnymi skutkami dla porządku w miastach” – jak pisano). W latach sześćdziesiątych został on jednak zlikwidowany59. Z punktu widzenia świadomych swojej odrębności nastolatków najbardziej uciążliwym doświadczeniem lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych było przeczesywanie ulic, placów, kin i lokali przez rozmaite trójki rodzicielskie, zetempowskie i inne. Oficjalnie aktyw partyjny i zetempowski wierzył, że jakakolwiek niesubordynacja w młodym wieku – pójście na wagary, przesiadywanie w kawiarni razem z dorosłymi – grozi degeneracją i kryminałem. Chociaż z upływem lat młodzieży było coraz więcej, a chętnych do kontroli coraz mniej, to jeszcze w latach sześćdziesiątych dość liczne były deklaracje kontroli miejsc publicznych przez komitety rodzicielskie i organizacje młodzieżowe. Uprawniony do interweniowania był zarówno aktyw partyjny, młodzieżowy, jak i przedstawiciele rad narodowych, samorząd mieszkańców, Milicja Obywatelska i Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej, trójki rodzicielskie i nauczycielskie; w teorii nawet przypadkowy obywatel mógł w czynie społecznym zająć się patrolowaniem ulic w poszukiwaniu nieletnich, aby w ten sposób przeciwstawić się chuligaństwu60. Dodać należy, że owe kontrole w jakiejś mierze korespondowały z ówczesną obyczajowością, nie budząc sprzeciwu rodziców licealistów, którzy raczej akceptowali formę dość ścisłego nadzoru. Rodzice w rodzinach robotniczych i nie tylko oczekiwali od swoich dzieci powrotu do domu przed zmierzchem, a także przestrzegania powszechnie przyjętych norm: nie kraść, nie chuliganić, nie pić, nie wagarować oraz uczęszczać na lekcje religii. Za niesubordynację groziły kary, takie jak zakaz opuszczania domu i oglądania telewizji, niewypłacenie kieszonkowego na kino i inne przyjemności61. Idea organizowania świetlic, w których młodzież mogłaby spokojnie spędzać wieczorne godziny, pozostając pod nadzorem, również przetrwała stalinizm, mimo że od początku wzbudzała uzasadnione wątpliwości. W 1955 roku, dyskutując o słabości organizacyjnej ZMP, zwracano uwagę na ułomność niektórych pomysłów forsowanych przez tę organizację, takich jak właśnie świetlice. Jeden z uczestników zebrania zauważał: „Mówimy często, jak należałoby organizować takie czy inne imprezy, że trzeba. Nawołujemy, agitujemy i na tym kończy się nasza «organizatorska» rola, a w praktyce
wygląda z tą rozrywką źle. Z wielu świetlic przyzakładowych pozostały karykatury. Nasze koła nie żyją zagadnieniem świetlic, na przykład w Zakładach Rybnych w Gdańsku jest piękna świetlica i chętny instruktor KO [kulturalno-oświatowy], natomiast brak życia i ciekawych zajęć […]. Przewodniczący koła ZMP […] twierdzi, że młodzież nie ma żadnych zainteresowań […]”62. W latach sześćdziesiątych przybytki te świeciły pustkami chyba jeszcze większymi niż dekadę wcześniej. Szansą dla domów kultury stała się jednak w okresie „małej stabilizacji” nowa technologia – dużą siłę przyciągania miał wówczas telewizor, który właśnie zawitał do niektórych polskich domów. W takich dzielnicach, jak Orunia, Letniewo czy Wrzeszcz, gdzie było dużo młodzieży robotniczej, proszono władze miejskie o odbiornik, dzięki któremu świetlicowi wychowawcy mogli utrzymać młodych ludzi w ryzach, z dala od chuligańskich wybryków63. Jedną z takich próśb w 1967 roku skierowano do pierwszego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku Jana Ptasińskiego: „Głównym celem, jaki nam przyświecał przy zakładaniu świetlicy, było usunięcie z placu części dorastającej młodzieży, przeważnie znudzonej, wałęsającej się bezcelowo, zuchwałej, będącej istnym utrapieniem mieszkańców naszego osiedla, i przygarnięcie jej do naszej świetlicy. Tam będziemy jej nadawać właściwy kierunek, aby z niej wychować obywateli pożytecznych, zdyscyplinowanych i świadomych wielkich zadań socjalizmu. Magnesem, który ma ściągnąć ową młodzież, jest m.in. telewizor w świetlicy, którego na ogół większość tej młodzieży w domu nie posiada. Dla młodzieży świetlica bez telewizoru jest przybytkiem głuchym i […] nikt i nic nie jest w stanie [go] zastąpić, i na tym telewizorze utknęliśmy beznadziejnie”. Ptasiński, mimo że był mieszkańcem osiedla (mieszkał na rogu Grunwaldzkiej i Hibnera, dziś Do Studzienki), nie przyznał pieniędzy na taki odbiornik64. Kontrola seksualności W drugiej połowie lat czterdziestych oferta rozrywek dostępnych dla pokolenia wychowanego w czasie wojny była dość skromna i dopiero wraz ze zmianą generacyjną i zwiększeniem udziału młodych ludzi w populacji formułowane były nowe oczekiwania. Po wojnie spotkania i wyjścia młodych do miasta i na pierwsze zabawy budziły dużo emocji i zostały doskonale zapamiętane. Jeszcze w latach sześćdziesiątych nieliczne prywatki stanowiły wyjątkowe wydarzenie i na ogół odbywały się pod nadzorem rodziców65. Kandydatów do flirtu szukało się raczej w swoim kręgu kulturowym. W środowiskach robotniczych wiele małżeństw zawierano wówczas między sąsiadami lub pracownikami tego samego zakładu. W okresie stalinizmu okazją do poznania się młodych były wyjazdy zakładowe, podczas których mężczyźni wypatrywali „kandydatek do bliższej znajomości”. Znajomości te rozwijały się dość niewinnie, a nieśmiałym przejawem emancypacji stawało się trzymanie za ręce na ulicy, natomiast całowanie się w miejscu publicznym spotykało się z natychmiastową reprymendą66. Na powojenną wiedzę seksualną młodzieży jakiś wpływ musiała mieć panująca atmosfera lęku, wynikająca nie tylko z tradycyjnej obyczajowości, ale także z przeżyć wojennych. Po 1945 roku media epatowały strachem przed chorobami wenerycznymi, przy
czym pominięto przyczyny ówczesnej epidemii, pisząc ogólnikowo o „demoralizacji” i ze względów cenzuralnych nie wspominając o gwałtach i przemocy. W Polsce od 1946 roku istniał potwierdzony dekretem przymus leczenia tych chorób. W latach 1949–1953 na terenie całego kraju nagłośniono tak zwaną akcję W, której celem była walka z kiłą i rzeżączką. W owym czasie w województwie było niespełna 20 tysięcy zarejestrowanych pacjentów, co zapewne stanowiło tylko nieznaczną część chorych. Stalinizmowi za zasługę poczytać należy, że specjalne zwiady epidemiologiczne docierały z penicyliną do różnych odległych wsi, redukując liczbę cierpiących. Od połowy lat sześćdziesiątych jednak wskaźniki zachowańponownie zaczęły nieznacznie rosnąć (co mogło być skutkiem lepszej wykrywalności)67. Jakkolwiek było, największą liczbę zachorowań zaraz po Warszawie odnotowano właśnie w portowym Gdańsku. W prasie tłumaczono to aktywnością marginesu społecznego i wzrostem prostytucji. Zapominając o konieczności zapobiegania, organizowano raczej obławy na nocne lokale i inne podejrzane miejsca, po czym doprowadzano oskarżane o zarażanie kobiety do przychodni skórno-wenerologicznych, niejako wytykając palcem winnych takiej sytuacji68. W atmosferze strachu i niepewności informacje na temat inicjacji seksualnej musiały być odbierane jako niepożądane. W powojennych latach zaniedbywano sferę seksualności młodzieży, reagując strachem i tworząc czarne scenariusze; jedynym sposobem przekazywania wiedzy była informacja o zagrożeniu chorobą. Polityka ta nie różniła się zbytnio od tej z czasów Polski przedwojennej ani znacząco nie odbiegała od wielu innych krajów europejskich. Jednakże stalinizm dodał jej szczególną cechę – wyraźną „panikę moralną”, która towarzyszyła jakiejkolwiek formie dyskutowania o seksualności młodzieży. Widoczne było również dążenie, aby oddzielić postulowaną czystość moralną aktywu ZMP od młodzieży niezrzeszonej, której grzechy, choć mogły zainfekować pozostałych, miały jednak mniejszą wagę niż grzechy aparatu. W kontekście seksu przedmałżeńskiego mówiono i pisano powszechnie o „upadku moralnym” całej młodzieży. Sam Bolesław Bierut, pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, grzmiał z trybuny, potępiając zachowanie młodych robotników i robotnic, często zrzeszonych w ZMP, w budowanej Nowej Hucie69. Realia obyczajowe rzeczywiście zmieniały się bardzo szybko, ponieważ już w latach czterdziestych i pięćdziesiątych napływająca do miasta młodzież, zamieszkująca hotele robotnicze i akademiki, cieszyła się zdecydowanie większą swobodą niż w rodzinnej wsi czy miasteczku, a także w porównaniu z dziećmi z inteligenckich domów. Szczególnie hotele robotnicze postrzegane były jako miejsca upadku i „złego prowadzenia się” młodzieży. Raporty z kontroli partyjnych przeprowadzonych w kilkudziesięciu placówkach na terenie Gdańska przynosiły niepozostawiające złudzeń informacje, że robotnicy w czasie wolnym grali w karty i pili, a kobiety zapraszały do siebie obcych mężczyzn na noc. Ponadto niektóre pary próbowały mieszkać razem, mimo że obowiązywał nakaz segregacji płciowej. Zderzenie promowanej moralności z faktami dobrze oddaje notatka o sytuacji w Hotelu Kolejarza w Oliwie. W pokoju mieszkało troje dziewcząt – „ jedna była w ciąży, druga ze Zdziśkiem, a trzecia przebywała z mężczyzną”70. Podejście licealistów do seksualności również było przesycone lękiem wynikającym z niewiedzy, a kontrola nieraz bywała surowsza. Nieco większa też musiała być świadomość
zagrożeń. Bano się nie tylko niechcianej ciąży (prawo aborcyjne zliberalizowano dopiero w latach 1956––1957), lecz także potępienia społecznego, które mogło być dotkliwe: „Kiedy panna pokazała kolanko, dla kawalera był to szczyt szczęścia” – wspominała jedna z takich gdańszczanek71. Na postawy młodych Polaków wobec seksualności wpłynął również ówczesny konflikt między państwem a Kościołem katolickim. Dla ludzi, którzy przeżywali swoją młodość w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, w sferze tej istniał tylko pozorny wybór między promowaną przez Kościół „moralnością chrześcijańską” a dorównującą jej pruderią obyczajową promowaną przez komunistyczne organizacje młodzieżowe. Osią sporu było więc nie tyle ujęcie samego problemu współżycia przedmałżeńskiego (tu obie strony się zgadzały, że należy raczej potępić takie zachowania), ile wprowadzone w latach odwilży liberalne rozwiązania dotyczące regulacji urodzin. Podczas gdy państwo polskie dopuściło aborcję ze względów społecznych, Kościół stanowczo się temu sprzeciwiał72. Mimo zakazów, narad aktywu i niespodziewanych kontroli życie seksualne młodych, ze wszystkimi konsekwencjami nikłej wówczas wiedzy o seksualności człowieka, antykoncepcji i chorobach wenerycznych, toczyło się swoim torem. Warunki lokalowe ówczesnego Gdańska nie sprzyjały intymności. Poza hotelami robotniczymi, akademikami (początkowo ich funkcje spełniały poniemieckie wille, gdzie młodzież przebywała w wielkim stłoczeniu) i domami rodziców do schadzek poszukiwano więc ustronnych miejsc na dzikich terenach, których w tamtych latach nie brakowało. Szczęśliwcy mogli korzystać ze stancji, ale jak pisał Paweł Jasienica, w sezonie letnim zauważalna była tendencja do rugowania młodzieży, aby właściciele mogli zarobić na letnikach73. Zakochanym parom na południu Gdańska sprzyjały zalesione wzgórza morenowe, a na północy atrakcyjne dzikie plaże. Na przykład Janek i Marta, bohaterowie powieści studenckiej Bursztyn Ryszarda Miernika, pierwsze doświadczenia seksualne zdobywali na zalesionych wzgórzach nieopodal ówczesnego budynku uczelni oraz na dzikich plażach Wisłoujścia. Inicjacjom seksualnym sprzyjały również wszechobecne ruiny74. Urzędników i działaczy partyjnych wszystkie te przypadki bulwersowały, a ich skala budziła niepokój: „Podobne rzeczy mają miejsce po parkach, laskach na skraju miasta, gdzie roi się od zakochanych par i nie tylko młodzieży, ale ludzi żonatych i mężatek. Demoralizacje te należy ukrócić i roztoczyć opiekę nad wymienionymi obiektami” – pisano w 1952 roku75. Wraz z końcem stalinizmu pojawiły się pierwsze prace o seksualności człowieka, a zagadnienia te zaczęła ostrożnie poruszać na swoich łamach „Filipinka”, której pierwszy numer ukazał się w 1957 roku. Odważniejsi dziennikarze pisali o „zakazanej miłości” – braku kultury seksualnej dorosłych i młodzieży, o pruderii obyczajowej, która sprawy wstydliwe nakazywała pokrywać milczeniem76. Film polski był już wtedy mniej pruderyjny niż w stalinizmie, ale wciąż brakowało mu języka do przedstawiania tematyki seksualności. Uciekano się albo do tonu pouczającego, albo do konwencji komediowej, w której pokazanie kolanka było pretekstem do śmiechu. Pewna mała rewolucja obyczajowa w polskiej kulturze popularnej miała nastąpić dopiero w dekadzie gierkowskiej77. Na instytucjonalny i obyczajowy opór natrafili nastoletni bohaterowie filmu z początku lat siedemdziesiątych Seksolatki. Jest to interesujący zapis rozterek ówczesnego młodego pokolenia, chociaż zdecydowanie naznaczony ową pierwszą tendencją – poważnym tonem i
moralizowaniem. W filmie ukazano wiele dylematów związanych z inicjacją seksualną, łączeniem się w pary, a także z wielką potrzebą rozrywki w obliczu nader skromnej oferty (w jednej ze scen pokazane zostało oblężenie klubu Żak przez ówczesną młodzież). Anka i Tomek, uczniowie technikum, chcą być razem, ale muszą się strzec, by tego nie ujawnić. Unikają miejsc publicznych, spacerują po trójmiejskich lasach i uciekają przed fotografem usiłującym zrobić im zdjęcie na plaży. Dziewczyna, aby uniknąć niechcianej ciąży i ewentualnie aborcji, pokonuje wstyd i zdobywa się na odwagę, by wejść do apteki i kupić środki antykoncepcyjne. Młodzi nie mogą ze sobą zamieszkać, ponieważ tak zwane życie na kocią łapę jest potępiane nie tylko przez pedagogów i rodziców, ale także przez wielu rówieśników. W końcu Ania i Tomek uciekają się do podstępu i wynajmują pokój, podając się za rodzeństwo. Zgodnie z obowiązującym w PRL trendem kulturowym cała historia musi się skończyć tragicznie: młodzi, szczególnie bohaterka, płacą wysoką cenę za próbę zamanifestowania swojej niezależności78. Fascynacja muzyką i rozwój kultury młodzieżowej na Wybrzeżu Czas życia ludzi w XX wieku wydłużył się o dwadzieścia lat i przejście od wieku dziecięcego do dorosłego przestało być tak niezauważalne, jak w poprzednich stuleciach. W indywidualnych biografiach pojawił się czas młodości, trwający dekadę, lub nawet dłużej, spędzany trochę pod opieką rodziców, a trochę na własny rachunek. Nie ulega wątpliwości, że wraz z rozwojem cywilizacyjnym i wyższym standardem życia w miastach rodzice przywiązywali coraz większą wagę do jakości życia swoich dzieci. Przede wszystkim inwestowano w edukację, zaspokajając jednak również coraz bardziej wysublimowane potrzeby nastolatków. W latach sześćdziesiątych płyta z muzyką rockową czy para dżinsów stały się obiektem pożądania, które przeniknęło żelazną kurtynę. W całej Europie rodzice świadomi byli utraty kontroli nad swymi nastoletnimi dziećmi – miały one swoją muzykę i swoje autorytety, którymi byli ludzie niewiele od nich starsi. Jak pisze Eric Hobsbawm, kultura masowa kreowała bohatera, którego młodość i życie kończyły się jednocześnie. Ruch hipisowski u schyłku dekady postrzegał młodość i wolność jako sens egzystencji. W powietrzu unosiła się pogarda dla powojennej mieszczańskiej stabilizacji pokolenia rodziców79. Rodząca się kultura masowa dotarła do Polski rykoszetem i z wieloma zmianami wraz odwilżą. Mimo to w latach „małej stabilizacji”, upływających pod rządami aparatu partyjnego, który mentalnie należał do pokolenia przedwojennego (czego najlepszym przykładem był Gomułka), zachowania młodzieży były nadal bardzo kontrolowane. Tymczasem układ sił zmienił się na jej korzyść – powojenny baby boom zmienił skład demograficzny społeczeństwa w latach sześćdziesiątych i spowodował zmiany obyczajowe. W 1950 roku w Gdańsku rodziło się trzy razy więcej dzieci niż w roku 1970. Skutkiem wyżu było gwałtowne odmłodzenie społeczeństwa żyjącego w latach „małej stabilizacji”: liczba gdańskiej młodzieży była dwa razy większa niż dekadę wcześniej80. Po raz pierwszy tak widoczna stała się przepaść między pokoleniem wojny i pokoleniem powojennym. W populacji Gdańska wzrósł odsetek ludzi starszych (40 lat i więcej), a zarazem ludzi młodych (15–24 lata). Zmniejszył się odsetek dzieci i średniego pokolenia.
Struktura wieku mieszkańców Gdańska w 1950–1970 (w procentach) Wiek 0–14 lat 15–24 lat 25–39 lat 40 i więcej Nieustalony
1950 27,7 19,3 28,1 24,6 0,3
1960 33 14,5 26,8 25,6 0,1
1970 22 23,8 22,2 32 0
Dane: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 34–35.
Ówczesne nastolatki stanowiły pierwsze pokolenie, które nie pamiętało wojny. Statystycznie było ono lepiej wyedukowane od swych rodziców i nie potrafiło się zadowolić przeświadczeniem, że cierpienia i troski lat czterdziestych skończyły się bezpowrotnie. Uczniowie techników i liceów chcieli rozrywek i dostępu do zachodnich nowinek muzycznych. Młode małżeństwa marzyły o zamieszkaniu bez rodziców we własnym M-3. U schyłku dziesięciolecia po jednej stronie barykady znalazła się liczna i coraz lepiej wykształcona młodzież, a po drugiej – tracący autorytet starsi. Miarą ówczesnego konfliktu było zaniepokojenie starszych, wywołane młodzieżowymi imprezami masowymi. Gdy w 1955 roku niespodziewanie zezwolono na zorganizowanie w Warszawie piątej edycji Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów, zawładnął on masową wyobraźnią. Najistotniejsze było pojawienie się na szarych ulicach stalinowskiej Warszawy setek młodych ludzi z rozmaitych krajów, co stworzyło mieszaninę kulturową nie do pomyślenia we wcześniejszych latach. Przez dwa tygodnie festiwalu polska młodzież mogła obserwować rówieśników z krajów kapitalistycznych, słuchać ich, przyglądać się ich strojom i zachowaniom. Ta konfrontacja prowadziła do pewnej weryfikacji modelu wychowania wdrażanego w PRL: „Możemy tu nawet mówić o zerwaniu ze stalinowską ciągłością. Oczywiście, były też pochody w starym stylu – defilady górników i hutników, włókniarzy […] – jednak dominowała nowa stylistyka. W dziennikarskich opisach sierpniowego święta najczęściej pojawiają się słowa «barwny», «kolorowy», «niezwykły». Zamiast białych bluzek, marszowego kroku i wzniesionych pięści pojawiają się pstrokate ubrania, chaotyczny ruch tłumów i żywiołowa gestykulacja zastępująca znajomość języków” – pisze historyk Piotr Osęka81. Latem 1955 roku z województwa gdańskiego w czterech turnusach wyprawiono do Warszawy znaczącą liczbę 6720 uczestników. Po powrocie delegaci opowiadali o wrażeniach na specjalnych spotkaniach. Publiczność zadawała pytania: „Czy naprawdę było tyle młodzieży?”, „Czy pozwolono delegatom rozmawiać z młodzieżą zagraniczną?”, „Czy naprawdę młodzież z krajów kapitalistycznych nie ma warunków do nauki i pracy?”, „Czy panuje tam bezrobocie i strajki?”, „Czy delegaci nie będą prześladowani za udział w festiwalu?”82. Swobodniejsze, nietypowe zachowania podczas festiwalu, takie jak pary całujące się w miejscach publicznych, wywoływały czasem panikę aktywu partyjnego i opór obyczajowy – chłopi i księża napomykali o „rozpuście” i „bezbożnym festiwalu”, a ówcześni dziennikarze krytykowali festiwal za „rozwiązłość”83. Prasa nieraz przyjmowała moralizatorski ton, publikując głosy oskarżające uczestników o naruszanie porządku publicznego. Milicja karała mandatami za „uchybianie moralności publicznej”, partia
martwiła się komentarzami politycznymi i nadmierną swobodą wypowiedzi uczestników festiwalu84. Skutkiem wydarzenia była popularyzacja wśród młodzieży boogie-woogie i jazzu, a także wynalazku płyty winylowej. Delegaci powracający do swoich miast, zarażeni nową pasją, mieli domagać się nowych dźwięków w lokalach, o czym z przekąsem informowano na łamach lokalnych mediów85. Wiele okazji do posłuchania jazzu na Wybrzeżu Gdańskim publiczność miała już w latach 1945–1946. Na dansingach w Gdyni, Sopocie i w Gdańsku grały orkiestry jazzowe. W latach planu sześcioletniego jazz był oficjalnie zakazany, a samo słowo zniknęło z anonsów prasy na Wybrzeżu. Pełnił on jednak ciągle (podobnie jak przed wojną) ważną funkcję muzyki tanecznej na dansingach, potańcówkach w szkołach, a nawet na wieczorkach zetempowskich. Muzycy jazzowi znaleźli schronienie między innymi w lokalach gastronomicznych, gdzie przygrywali „do kotleta”86. W połowie lat pięćdziesiątych jazz powrócił do oficjalnego obiegu, a prasa zaczęła wspominać o tłumach na koncertach. W otwartej z końcem 1955 roku przy ulicy Szerokiej kawiarni Marysieńka miały koncertować najlepsze zespoły jazzowe Wybrzeża. W następnych latach jazz stał się dla dużej części młodych ludzi stylem życia, czasem religią. Pierwsze imprezy jazzowe były organizowane wieczorami w kinach (w kinie Zetempowiec, późniejszym Zniczu, oraz w kinie Leningrad, dzisiejszym Neptunie), w świetlicach, lokalach gastronomicznych i w klubach jazzowych87. W 1956 roku dzięki staraniom Leopolda Tyrmanda, Franciszka Walickiego i Jerzego Kosińskiego władze zezwoliły na zorganizowanie Festiwalu Muzyki Jazzowej. Na tydzień Sopot i Gdańsk stały się enklawą dla polskiej młodzieży, która koczowała na plażach i przemieszczała się po Trójmieście, przyciągając uwagę przechodniów hałaśliwym i swobodnym zachowaniem. Biletów zabrakło już w pierwszym dniu sprzedaży. Rozpoczynający to wydarzenie wielotysięczny przemarsz uczestników ulicami Sopotu 6 sierpnia oraz niedzielny festyn na molo na zakończenie 12 sierpnia przypominały pulsujący radością nastrój festiwalu młodzieżowego w Warszawie. Tę radosną atmosferę sopockich inicjatyw jazzowych – z 1956 roku oraz drugiej edycji z roku następnego – oddają filmy dokumentalne, na których widać, z jakim entuzjazmem słuchano i bawiono się przy dźwiękach muzyki jazzowej i boogie-woogie88. Jan Ptaszyn-Wróblewski, saksofonista jazzowy grający w zespole Krzysztofa Komedy, tak wspominał: „Kiedy szedł ten legendarny, otwierający pochód na sopockim deptaku, aż po Grand [Hotel] nie było gdzie palca wetknąć. Przez 24 godziny na dobę trwała przedziwna, wspaniała atmosfera. Tłumy nieustannie przewalały się po deptakach, tysiące koczowały na plażach”89. Niektóre doniesienia prasowe były neutralne, stonowane, skupiały się na muzycznym charakterze wydarzenia, w innych atakowano „nieobyczajne” zachowania i domagano się zakazu organizowania takich imprez w przyszłości. „Sztandar Młodych” pisał o „chuligańskich ekscesach”, „Express Wieczorny” o „bikiniarskiej i gorszącej orgii «miłośników» muzyki jazzowej”90. Redaktor Franciszek Walicki, członek PZPR i kierownik działu kulturalnego w „Głosie Wybrzeża”, umiejętnie bronił idei festiwalu jazzowego na łamach „Dziewiątej Fali”, dodatku kulturalnego „Głosu”. Pisał, że wprawdzie podczas całej imprezy zdarzyło się kilka „wybryków chuligańskich”, a w trakcie pochodu otwierającego festiwal młodzi ludzie rzeczywiście utworzyli z niesionych tablic napis „dupa”, ale wyciąganie
dalekosiężnych wniosków z takich incydentów byłoby krzywdzące. Zauważał też, że żywiołowych reakcji na muzykę – krzyków, gwizdów i rzucania marynarkami – nie można tłumaczyć chuligaństwem. Była to raczej manifestacja młodzieży przeciwko „drętwej mowie”, „doktrynerstwu” i „metodom bezmyślnego prowadzenia za rękę”91. W tym samym czasie, korzystając z odwilży, trójmiejscy studenci ze Zrzeszenia Studentów Polskich złożyli do władz apel o powołanie klubu propagującego kulturę i w rezultacie otrzymali atrakcyjny lokal, dawną rezydencję wysokiego komisarza Ligi Narodów, znajdujący się w centrum, na przecięciu arterii komunikacyjnych. Budynek ten, będący odtąd siedzibą Klubu Studentów Wybrzeża „Żak”, na długie lata stał się miejscem wielu inicjatyw kulturalnych. Oprócz popularnej kawiarni działał tu między innymi teatrzyk Bim-Bom, dyskusyjny klub filmowy, wydawano także dwutygodnik „Uwaga” i pismo „Jazz”. W 1957 roku klub stał się bazą organizacyjną dla drugiej edycji festiwalu jazzowego. Swoje pierwsze kroki stawiali tu pionierzy polskiego rock and rolla (zwanego bigbitem, aby nie drażnić decydentów) – Czerwono-Czarni, Niebiesko-Czarni i Czesław Niemen. Sopocki klub Non Stop, w którym chętnie spotykały się nastolatki, był letnią rezydencją Żaka92. Zrywając ze stalinowską praktyką organizowania wydarzeń „dla młodzieży”, takie inicjatywy, jak Żak oznaczały zasadniczą zmianę na fali odwilży. Jej istotą było pojawienie się kultury młodzieżowej jako owocu autentycznego zaangażowania ówczesnego pokolenia. W tle zarysował się nowy wymiar konfliktu pokoleniowego, w którym punktem spornym były na pozór upodobania muzyczne. Nastolatki wolały tańczyć szybciej do głośnej muzyki w lokalach z młodzieżową publicznością, co oburzało pokolenie ich rodziców, którzy traktowali nowe zwyczaje jako „wyuzdane”, „chuligańskie” i tak dalej, preferując droższe i spokojniejsze dansingi. Wśród młodzieży do rangi kultowych trójmiejskich lokali urosły wtedy między innymi wspomniany Żak oraz Rudy Kot w Śródmieściu, sopocki Spatif oraz najczęściej chyba wspominany Non Stop. Było o nim głośno na całym Wybrzeżu i w głębi kraju, gdyż podczas wakacji bawiła się tu cała młodzież. W Non Stopie poznało się wiele trójmiejskich par93. Otwarcie tej placówki odbyło się latem 1961 roku. Zabawa trwała tam zaledwie trzy–cztery godziny (od siedemnastej), a bilet ulgowy był dość drogi, kosztował 15 złotych. Mimo tych ograniczeń w latach sześćdziesiątych sopocki Non Stop, jak pisali dziennikarze, stał się mekką ówczesnej młodzieży. W pierwszych latach imprezy odbywały się tam wyłącznie w miesiącach letnich, ale od 1965 roku przy współudziale ZMS ruszyła zimowa inicjatywa Non Stopu. Namiot, będący dotąd jego siedzibą, zamieniono na salę w Grand Hotelu, gdzie organizowano koncerty muzyki bigbitowej. Podczas inauguracji wystąpił tam trójmiejski zespół Czerwone Gitary, który powstał zaledwie trzy tygodnie wcześniej94. Miastem będącym ówczesną kolebką polskiego rock and rolla była Gdynia. Tam pojawiały się pierwsze płyty gramofonowe przywożone przez marynarzy, a w gdyńskich klubach można było usłyszeć pierwsze rockandrollowe rytmy na żywo. Wkrótce muzyka ta zaczęła rozbrzmiewać również w Gdańsku, gdzie w 1957 roku, podczas drugiej edycji festiwalu jazzowego, rockandrollowe wykonanie Caledonii wprowadziło obecną w hali Stoczni Gdańskiej publiczność w ekstazę (krzyczano i gwizdano, a w powietrzu fruwały części męskiej garderoby). W 1959 roku w Rudym Kocie debiutował powstały z
inicjatywy Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, pionier polskiego rock and rolla, objęty zakazem koncertowania ze względu na „chuligańskie” reakcje publiczności. Zespół ten wkrótce dał początek Czerwono-Czarnym. Z jego pierwszego tournée po Polsce frontman Bogusław Wyrobek zapamiętał tylko „wielki ryk publiczności”. Atmosfera przyjazna artystom, życzliwość klubów, łatwiejszy dostęp do płyt przemycanych przez marynarzy – wszystko to miało wpływ na rozkwit rock and rolla na Wybrzeżu Gdańskim na początku lat sześćdziesiątych. Powstające tu grupy, takie jak Rhythm and Blues, CzerwonoCzarni, a następnie Niebiesko--Czarni (pierwsi, którzy używali gitary basowej i wydali longplay rockowy), wreszcie Czerwone Gitary, nazywane czasem polskimi Beatlesami, przyciągały setki młodych fanów95. W 1966 roku, dziesięć lat po pierwszej edycji festiwalu jazzowego, odbył się w Gdańsku Wiosenny Festiwal Muzyki Nastolatków, zorganizowany przez Polską Federację Jazzową. Wiosną tego roku przeprowadzono eliminacje w hali Stoczni Gdańskiej, a na lipiec przewidziano finał na stadionie Lechii Gdańsk. W ówczesnych wypowiedziach wielu dorosłych ujawniło swój brak zrozumienia dla tej obsesji, jaką była muzyka młodzieżowa. Na pytanie „Kto to są Beatlesi?” odpowiadano: „Włóczą się tacy wieczorem po ulicach. Nic nie robią, noszą długie włosy. Milicja powinna się nimi interesować” – mówił robotnik. Wtórował mu starszy pan: „To tacy, co śpiewali na podwórkach, a teraz dostali się do radia. Ja wiem, bo przed wojną też tacy grali, tylko że nie byli chuliganami”96. W relacjach prasowych bardzo widoczny był konflikt pokoleniowy, ponieważ niektórym piszącym nie spodobała się muzyka bigbitowa, określana jako zbyt hałaśliwa i niezasługująca na miano prawdziwej. Dziennikarzy raziły zachowania wykonawców, ich wygląd oraz hałaśliwe reakcje młodej widowni, noszącej się wbrew szkolnym kanonom: „Jedynie po manierycznych ruchach nieletnich artystów tudzież ich pretensjonalnej mimice można było się domyślać, że grają. Słychać było tylko przecież jeden wielki, spazmatyczny ryk. Zabrakło miejsca na artyzm, na sztukę, na muzykę […]. Dzisiaj wystarczy wypiąć się wulgarnie i brzdąknąć w struny elektrycznej gitary, żeby wywołać objaw pseudoekstazy, wymieszanej starannie z najbardziej prymitywnymi odruchami skrajnie niewyżytej części nastolatków?”97 „Przeważająca większość to młodzi i bardzo młodzi chłopcy z dziewczęcymi fryzurami oraz nastoletnie dziewczęta, przyrządzone z kolei na modę chłopięcą, z krótko ostrzyżonymi włosami, w dżinsach i cyklistówkach […]. W gruncie rzeczy zgromadzona na imprezie młodzież nie przejawiała żadnych zainteresowań muzycznych, przyjmowała każdą produkcję muzyczną czy wokalną w jeden jedyny sposób: histerycznym rykiem, który w końcu, nie wiadomo, czy był objawem zachwytu czy potępienia? Zaobserwowałem pewną prawidłowość. Zbiorowy wrzask wywoływało każde zwiększenie tempa, każde nasilenie głosu wokalisty”98. „Festiwal decybeli w rzeczywistości był raczej festiwalem długowłosych debilów”99. Festiwal Muzyki Nastolatków z lata 1966 roku zainspirował popisy dziennikarzy, którzy wymieniali wszelkie naruszenia dyscypliny. Zaangażowana do ochrony porządku milicja parokrotnie interweniowała, gdy na przykład młodzi usiłowali schronić się przed deszczem, zbiegając z trybun, a wracająca z koncertu publiczność dokonała kilku zniszczeń
(poszycia siedzeń pasażerskich w kolejce elektrycznej). Ktoś rzekomo pobił staruszkę. Wszystko to stało się pretekstem do zakwestionowania samej idei: „Każdy […] rozsądny człowiek ma prawo zadać pytanie, po co organizuje się takie imprezy, skoro nie wywołują one pożądanych wzruszeń muzycznych, stając się w zamian areną zwyczajnego chuligaństwa?” – pytano retorycznie na łamach prasy100. Wątpliwości takie powtarzano w kilku innych komentarzach prasowych. „Zastanowić się nad sensem organizowania”, „nie organizować”, „wypowiedzieć walkę chuligaństwu” – domagano się. Ówczesne zachowania uczestników koncertu przeciwstawiono grzecznym zachowaniom kibiców piłkarskich, którzy nawet po przegranym meczu Lechii zachowywali się kulturalnie i wracali do domów bez wywoływania zamieszek101. U źródeł poirytowania niektórych piszących leżało chyba coś więcej niż tylko głęboka niezgoda na długie włosy młodych chłopaków czy dziewczyny chodzące w dżinsach oraz na krzykliwą publiczność. W wyniku rozwoju kultury masowej i kultury młodzieżowej w latach „małej stabilizacji” po raz pierwszy w PRL tak powszechnie zanegowana została wyłączność tak zwanej kultury wysokiej na kształtowanie gustów pokolenia. Jeszcze istotniejsza była obserwacja prowadząca do przeświadczenia, że muzyka rockowa jest w pewnym sensie kontrkulturowa (nawet jeśli występy polskich gwiazd początkowo nie negowały wzorca grzecznego chłopca, elegancko ubranego i słuchającego starszych). Próby muzyczne w piwnicach i garażach, słuchanie nowych albumów na płytach winylowych oraz całkiem nowy hałas wydobywający się z gitary elektrycznej, chociaż nieporównywalne z późniejszymi decybelami, wymagały nowych przestrzeni, alternatywnych wobec miejsc zorganizowanych przez dorosłych dla dzieci102. Muzyka ta, jak pokazał czas, brzmiąca bardzo grzecznie (kto oburzyłby się w latach osiemdziesiątych, słysząc Czerwone Gitary?), dopiero zapowiadała prawdziwy przełom w rozrywce w kolejnych dekadach i prawdziwy bunt pokoleniowy nastolatków zjeżdżających na festiwal w Jarocinie. W latach sześćdziesiątych muzyka ta, niewątpliwie kształtująca zbiorową wyobraźnię, drażniła dlatego, że naruszała stabilność świata dorosłych, w którym kontrola i ocena form spędzania czasu wolnego przez młodzież wydawała się czymś naturalnym. Dopóki muzyka młodzieżowa nie została przyjęta przez kulturę masową i zaadaptowana na potrzeby telewizji, dopóty drażniła ona w Polsce Ludowej, gdzie ciągły nadzór nad nowym pokoleniem i jego wychowaniem był jednym z głównych zadań aktywu partyjnego. Gdy zatem kultura młodzieżowa nieśmiało zdobywała przyczółki w sferze publicznej, początkowo ani rodzicie, ani szkoła, ani tym bardziej PZPR nie chcieli rozumieć istoty tego zjawiska. Krytykowano zwyczaj słuchania głośnej muzyki z adapterów i radia, wymykanie się na prywatki, a zwłaszcza długie włosy, które przywędrowały do Polski wraz z modą na The Beatles i inne zespoły rockowe. Wynikająca z tego nieporozumienia ingerencja w prywatność młodych ludzi bywała dość silna, ponieważ w liceach zdarzało się przymusowe ścinanie włosów, kojarzonych z wizerunkiem chuligana103. Jak piszą Roman Stinzing i Andrzej Icha, ówczesna doktryna pedagogiczna zakładała, że miłośnicy muzyki młodzieżowej wymagają specjalnego traktowania, ponieważ byli postrzegani jako potencjalnie niebezpieczni dla socjalistycznego państwa i tak zwanej moralności socjalistycznej. Odgórnie decydowano, jak uczeń ma się zachowywać i jaki styl życia jest dla niego najbardziej odpowiedni. Regulaminy szkolne określały, do której godziny uczeń
może przebywać w miejscu publicznym, jak ma się ubierać i jakiej długości mieć włosy. A wszystko po to, aby zapobiec zgubnym rozrywkom młodzieży. Postawy wychowawczej tego rodzaju nie należy kojarzyć wyłącznie z komunizmem, gdyż była ona typowa dla swoich czasów104. Rzeczywistość jednak była inna, ponieważ w latach sześćdziesiątych trójmiejskie sale i kluby pękały w szwach, w znacznej mierze wypełniane przez młodzież szkolną, a organizacją takich wydarzeń zajmował się ZMS, którego członkowie też nie mogli się oprzeć sile przyciągania tej muzyki. Wraz z muzyką rockową docierała do Polski również nowa ideologia, na którą składały się wątki pacyfistyczne, fascynacja psychodelią, pogarda dla starości i gloryfikacja wiecznej podróży. Polscy hipisi, chociaż bardzo nieliczni, pojawili się dość szybko po zaistnieniu tego ruchu na Zachodzie. W mediach przed nim przestrzegano, chociaż polska młodzież w drugiej połowie lat sześćdziesiątych nie była ani przesadnie „wyzwolona seksualnie”, ani nie miała dostępu do LSD czy marihuany. Nie mogła też zakładać prawdziwych komun ani swobodnie podróżować, jak w USA, ani protestować przez wiele tygodni przeciwko polityce zagranicznej rządu. W realiach PRL ruch hipisowski był dość swojski, niewinny i nieliczny wbrew doniesieniom prasowym i esbeckim raportom, w których subkulturze tej zarzucano upadek moralny. Tak jak kolorowy bikiniarz mógł razić jedynie w powojennej szarzyźnie, tak samo polski hipis raził wyjątkową – jak na standardy PRL – odmiennością postawy życiowej105. Hipisi byli subkulturą w znaczeniu, jakiego nie można przypisać dość efemerycznemu bikiniarstwu, kreowanemu na wroga publicznego w okresie stalinizmu. W pomorskiej prasie informowano, że w czasie wakacji 1968 roku ruch hipisowski emigrował na Wybrzeże z Krakowa i Warszawy. Popularyzować miała go młodzież bawiąca się w sopockim Non Stopie106. Dwa lata później Służba Bezpieczeństwa ustaliła pobyt dwóch grup w Śródmieściu i dwóch w Oliwie, w sumie ponad sto osób. Aktywność środowiska sprowadzała się do spotkań towarzyskich w sopockich klubach i kawiarniach, takich jak Non Stop, Teatralna i Złoty Ul, a także w parkach lub mieszkaniach. Znaczna część hipisów na terenie Trójmiasta wywodziła się z rodzin inteligenckich, często zamożnych, wielu z nich było licealistami (tę grupę opisywano na łamach prasy jako „rozpuszczoną”). Z hipisami utożsamiali się również uczniowie szkół zawodowych. Ruch ten przyciągał też młodzież trudną i pochodzącą z rodzin niepełnych. Atutem Trójmiasta jako miejsca pobytu hipisów była niepowtarzalna możliwość zakupu narkotyków u zagranicznych marynarzy. Korzystali z niej niektórzy zatrudnieni czasowo jako dokerzy107. Hipisi nie stronili od narkotyków, ale unikali alkoholu, przynajmniej ci bardziej ideowi. Nawet ci na Wybrzeżu tylko sporadycznie mieli dostęp do tak ekskluzywnych środków jak LSD czy marihuana. Dlatego też w PRL stosowano zamienniki, często bardzo niebezpieczne dla zdrowia. Należały do nich inhalowane tak zwane „tri” (inaczej „klej”), zażywana w tabletkach „ferma” oraz wstrzykiwana morfina. Uzależnienie od narkotyków powodowało czasem ucieczki z domu i popełnianie drobnych przestępstw108. Hipisów polskich z ich zachodnimi rówieśnikami łączyła idea pacyfizmu i niezgoda na postęp społeczny oparty na etosie ciężkiej pracy. Byli oni przeciwnikami instytucji państwowych. To właśnie w nich drażniło, tak jak unikanie stałego zatrudnienia i minimalistyczny stosunek do pracy: „To przecież nic innego jak zwalczanie w środowisku młodzieży podstawowego kierunku
polityki naszej partii w zakresie intensyfikacji produkcji” – pisano w jednym z raportów109. Poglądy te nie mogły się podobać ówczesnym władzom PRL i tym należy tłumaczyć stosunkowo duże prześladowania członków ruchu w ramach kolejnych akcji prewencyjnych milicji i służb bezpieczeństwa. Z początkiem lat siedemdziesiątych bezpieka na Wybrzeżu zorganizowała w sumie cztery operacje pod kryptonimem „Mak”, wymierzone w środowisko trójmiejskich hipisów. Ci młodzi ludzie drażnili funkcjonariuszy milicji i dziennikarzy, stanowiąc nieznaną i nierozumianą alternatywę dla tradycyjnych wiejskich, robotniczych i inteligenckich kultur, w których wyrastali powojenni rodzice, ze swą pruderią i etosem ciężkiej pracy110.
3.2. Generacyjny kontekst Marca ’68 i Grudnia ’70 Wnioski z wydarzeń marcowych na Wybrzeżu Marzec 1968 roku nie zapisał się w pamięci gdańszczan tak mocno, jak późniejsze o dwa lata protesty nazywane wydarzeniami grudniowymi. Nie poprzestano tu wówczas na samych wyrazach solidarności ze studentami poszkodowanymi na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego, ale w mieście zaczęły się burzliwe zamieszki. Do najważniejszych demonstracji doszło na Wybrzeżu 12 i 15 marca111. Bunt zaczął się od fermentu w akademikach Politechniki Gdańskiej, gdzie tamtejsi studenci postanowili zwołać spotkanie, podczas którego władze miałyby się odnieść do pacyfikacji studentów w Warszawie sprzed czterech dni. Na spotkaniu 12 marca na Politechnice Gdańskiej pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku Stanisław Kociołek został wygwizdany i zmuszony do przerwania wystąpienia112. Wieczorem studenci przybyli pod budynek Żaka, a następnie przeszli pod gmach pobliskiego komitetu wojewódzkiego, gdzie interweniowała milicja. Do największych rozruchów doszło 15 marca, gdy na terenie między przystankiem kolejki Gdańsk Politechnika a gmachem politechniki zgromadzili się studenci, stoczniowcy i młodzież szkolna. Wydarzenia te odbywały się w godzinach szczytu, w centrum miasta, gdy dużo ludzi wracających z pracy do domu mogło być świadkami zamieszek113. „Dziennik Bałtycki” starał się studzić nastroje. Notatka o protestach studenckich, zatytułowana Potrzebny jest nam spokój, ukazała się 13 marca, pięć dni po wydarzeniach na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego, a dzień po gdańskich wydarzeniach na Politechnice, pod Żakiem i budynkiem komitetu. Pisano w niej enigmatycznie o „zajściach na UW” i nawoływano do zachowania spokoju. Demonstracji gdańskiej z poprzedniego dnia nadano kontekst awantury wywołanej przez „urodzonych w niedzielę” (czyli osoby unikające pracy), którzy mieli przyłączyć się do wiecujących pod Żakiem studentów Politechniki Gdańskiej114. W następnych dniach informowano, że całe społeczeństwo Wybrzeża potępia zajścia w stolicy i w Gdańsku; pisano o „spontanicznych wiecach” w zakładach pracy, na których gremialnie piętnowano demonstrujących. Na pierwszej stronie studzono nastroje sprawozdaniami z posiedzeń gremiów partyjnych. Ponadto sięgnięto do arsenału marcowej propagandy, używanego dotąd na łamach prasy stołecznej, pisząc o „bankrutach politycznych” i „wichrzycielach”. W protekcjonalnych apelach przywoływano młodzież do porządku, domagając się, by zaprzestała nagannych zachowań i „nie dawała
się wciągnąć”115. Na posiedzeniu plenarnym Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku 15 marca 1968 roku również dominowało przeświadczenie, że młodzież uległa prowokatorom i że lekarstwem na kryzys powinno być wzmożenie kontroli i ogólna mobilizacja partyjna. Kociołek pamiętał swoje upokorzenie na Politechnice. Przyczyn kryzysu pierwszy sekretarz doszukiwał się w słabości organizacji partyjnych i młodzieżowych. Polecał zwołanie zebrań w zakładach pracy oraz masówek, podczas których przyjęto by rezolucję wyjaśniające społeczeństwu, „o co naprawdę chodzi”. Pocieszał, że studentom dotychczas „nie udało się dotrzeć do zakładów pracy, a nam tak”. Zalecał szkołom skontaktowanie się z rodzicami, skrupulatne kontrolowanie obecności uczniów na lekcjach oraz dopilnowanie ich powrotów do domów zaraz po skończonych lekcjach116. W następnych tygodniach nastawienie w kręgach władzy się nie zmieniło. Na kolejnym posiedzeniu plenarnym, 18 kwietnia 1968 roku, nadal postulowano wzmożenie aktywności organizacyjnej – podstawowych organizacji partyjnych, Związku Młodzieży Socjalistycznej oraz Zrzeszenia Studentów Polskich. Przedstawiciele PZPR na uczelniach przychylali się do wcześniej już wyrażonego poglądu, że młodzież jest naiwna i uległa prowokatorom. Stanisław Rydlewski, prorektor Politechniki Gdańskiej, mówił o 5% studentów „agresywnych i krzykliwych”, którzy pozostałej młodzieży podsunęli złe wzorce do naśladowania. Wtórował mu Tadeusz Umiński, sekretarz Komitetu Uczelnianego PZPR na Politechnice Gdańskiej: „Młodzież dała się pociągnąć zdecydowanej grupce prowodyrów” – podsumowywał117. W słowach Barbary Krupy, członkini Komitetu Centralnego PZPR, reprezentującej Akademię Medyczną, ujawniła się tęsknota za zetempowskim stylem postępowania: „Zetempowcy nie byli wychowywani, oni się sami wychowywali. Zetempowcy sami sobie przydzielali zadania i je wykonywali pod nadzorem, oczywiście, partii. Dziś przez otwarte okna w domach akademickich słyszy się tylko klaskanie kart, gra się w pokera lub brydża. Ostatecznie za zetempowskich czasów też grano w pokera, tylko tych, co grali, nie gonił dziekan, a gonił kolega z ZMP ”118. Warto tu zauważyć, że kwestia antysemityzmu, pojawiająca się na posiedzeniach plenarnych w Gdańsku, nie ujawniła się tutaj z taką mocą jak w środowisku warszawskim. Sporadycznie tylko pojawiały się głosy o Żydach inspirujących zajścia, lecz nie miały one wpływu na przebieg dyskusji119. Jak wynika z zachowanych protokołów, w końcu lat sześćdziesiątych chuliganami nazywano nie tylko sprawców tak zwanych czynów chuligańskich, ale po prostu uczestników protestów politycznych – robotników strajkujących na Wybrzeżu Gdańskim w grudniu 1970 roku czy studentów protestujących w kilku polskich miastach w marcu 1968 roku. Potencjalnym chuliganem był każdy młody człowiek, który brał udział w protestach. Podczas wydarzeń marcowych i tuż po nich młodzież trójmiejską ogólnie podzielono na chuliganów i tych, którzy „nie dawali się wciągnąć”. Na zebraniach organizowanych w trójmiejskich zakładach pracy piętnowano uczestników demonstracji ulicznych, używając również innych epitetów, takich jak „wichrzyciele i podżegacze”, „mąciciele” i „bankruci polityczni”. Potępiano „chuligańskie wybryki wszelkiego rodzaju mętów społecznych oraz części studentów”, „ekscesy chuligańskie”, „ataki rozwydrzonych grup chuligańskich”120. Kampanię prasową na Wybrzeżu, które na tle kraju mogło uchodzić za zasobne w
artykuły eksportowe i obce waluty, wzbogacono o pojęcie „bananowej młodzieży”. Na przykład Piotr Stolarek, przewodniczący Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku, wykorzystywał w swoim wystąpieniu wiele retorycznych ozdobników ówczesnego „marcowego gadania”: „Nie «bananowa» młodzież, inspirowana przez swoich pseudoideologów – Jasieniców czy Kisielewskich, będzie narzucała ton, a klasa robotnicza i chłopstwo, inteligencja techniczna, zorganizowany aktyw partyjny, a nie ośmielą się naruszać naszych demokratycznych praw, naszego demokratycznego ładu i porządku, naszych zdobyczy”121. Kontekst klasowy był czytelny dla aparatu partyjnego, coraz lepiej obeznanego z „marcowym gadaniem”. Owa „złota” czy „bananowa” młodzież, uczniowie i studenci z bogatszych, inteligenckich domów (lub domów „prywatnej inicjatywy”), była przeciwstawiana młodzieży robotniczej, która nie „dawała się wciągnąć”, zbyt biedna, aby siedzieć w kawiarni, spiskować i wieść „pasożytniczy” tryb życia122. Taka interpretacja dawała jeszcze jeden powód do kontroli nad elitą intelektualną i finansową, która podobnie jak w krajach zachodnich, nierzadko stanowiła rdzeń kulturowej i politycznej kontestacji. W nawiązaniu do takiej teorii pojawiały się głosy o złym składzie społecznym na uczelniach. Jednym z nich był głos młodego jak na swe stanowisko pierwszego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku Kociołka. Odwołując się do profilu społecznego uczelni, twierdził on, że większa liczba młodzieży robotniczo-chłopskiej w szkołach wyższych zapobiegłaby protestom w przyszłości123. Przez całą wiosnę 1968 roku intensywnie debatowano w kręgach władzy, jak nie dopuścić do podobnej sytuacji w przyszłości. Poboru do wojska jako środka represji wobec niepokornych studentów użyto już w marcu 1968 roku, kiedy generał Wojciech Jaruzelski, przyszły minister obrony narodowej, w wypadku zawieszenia lub relegowania danego studenta z uczelni zalecał kierować go niezwłocznie do naprędce powołanych batalionów. Jak wynika z dokumentacji, nie wszystkie władze uczelniane zdecydowały się współuczestniczyć w tej akcji. Jerzy Eisler sugeruje, że również w Gdańsku takie działania podejmowano niechętnie124. Powrócono natomiast do pomysłu, który zrodził się jesienią 1967 roku i dotyczył problemu młodzieży niepodejmującej zatrudnienia po ukończeniu szkoły. Jak wynika z dokumentu przygotowanego dla Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku, na miesiąc przed marcowymi protestami zaplanowano skoordynowane akcje „ujawniania osób pozostających bez pracy”, w ramach których starano się stworzyć możliwie pełną listę takiej młodzieży na Wybrzeżu. Zamierzano przeprowadzić rozmowy ze wszystkimi „urodzonymi w niedzielę” i skłonić ich do podjęcia zatrudnienia. W wypadku niezastosowania się do zaleceń groziło wcielenie do wojska lub do ochotniczych hufców pracy, a nawet wysiedlenie z województwa125. Jak wynika z dokumentów, inicjatywa ta była powiązana z rejestracją „elementu niepracującego”, do którego zaliczano ludzi słabo wykształconych, często popełniających przestępstwa, recydywistów i prostytutki. W roku 1968 liczba takich osób wynosiła w Gdańsku 1600 (z czego trzy na cztery osoby z tej grupy miały stałe zameldowanie). Problemu tego nie rozpatrywano w kontekście bezrobocia, ale raczej celowego unikania zatrudnienia, choć zarazem przyznawano, że są w tej grupie osoby niemogące znaleźć pracy w wyuczonym zawodzie126. Jak można się domyślać, realizację projektu wstrzymał rozwój wydarzeń w marcu 1968
roku. Do tematu „urodzonych w niedzielę” powrócono już na początku kwietnia 1968 roku na łamach prasy w jednym z tekstów opublikowanych w „Dzienniku Bałtyckim”127. Tym razem dysponowano silniejszymi argumentami, wynikającymi z przeświadczenia funkcjonariuszy partyjnych, że studenci swoim zachowaniem udowodnili swą przynależność do „pasożytów społecznych”. Na obradach plenum Komitetu Wojewódzkiego PZPR w czerwcu 1968 roku, poświęconych „problemom wychowania młodzieży”, powrócono do pomysłu zastosowania wobec „urodzonych w niedzielę” jakichś form dyscyplinowania. Proponowano między innymi obowiązkowe kształcenie zawodowe do osiemnastego roku życia oraz przymus pracy po osiągnięciu pełnoletności, a także surowsze karanie „młodocianych” – kary więzienia dla osób, które ukończyły szesnaście lat128. Proponowano, aby studentów kierować w ramach ochotniczych hufców pracy do pracy fizycznej, która decydowałaby o zaliczeniu roku. Roman Kolczyński, komendant wojewódzki Milicji Obywatelskiej w Gdańsku, straszył wzrostem przestępczości nieletnich, posiłkując się danymi z lat 1966–1967, choć był to okres za krótki, aby udowodnić postulowaną tendencję. Nawiązywał przy tym do problemu uciekinierów z domów, dla których Wybrzeże było niezwykle atrakcyjne – większość spośród 3,3 tysiąca uciekinierów złapanych w 1967 roku nie mieszkała w województwie gdańskim129. W prowadzonych dyskusjach dominowało wywiedzione z poprzednich lat przekonanie, że partia może skutecznie kierować młodzieżą – trzeba tylko zapewnić jej rozrywkę w czasie wolnym130. Z większości wypowiedzi w trakcie czerwcowego posiedzenia wynikało, że mentalność funkcjonariuszy aparatu partyjnego nie pozwalała na zmianę myślenia o postawach młodzieży nawet w obliczu poważnego kryzysu zaufania, który się ujawnił trzy miesiące wcześniej. Partia najwyraźniej wciąż uważała, że albo za pomocą rozlicznych instytucji zorganizuje młodzieży życie, albo ta młodzież się wykolei. Niektórzy dygnitarze partyjni chyba nadal wierzyli (lub udawali, że wierzą), iż skuteczną politykę społeczną mogą, tak jak w okresie stalinizmu, realizować milicja, wojsko, Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej (ORMO) wraz z Ochotniczymi Hufcami Pracy, Związkiem Młodzieży Socjalistycznej, Związkiem Młodzieży Wiejskiej, Zrzeszeniem Studentów Polskich, Związkiem Harcerstwa Polskiego i podstawowymi organizacjami partyjnymi. Gdy w rezultacie takiej polityki młodzież od czasu do czasu wychodziła na ulice, pojawiały się narzekania na jej brak orientacji w sprawach społeczno-politycznych, na plenach zaś odkurzano stare stalinowskie pomysły, aby zatrzymać ją w świetlicach, zapisać do organizacji, a w ostateczności wcielić do wojska lub zatrudnić w przemyśle. Widać było wyraźnie, że stalinowskie projekty nie wyparowały wraz z odwilżą i że wielu decydentów potrafi myśleć jedynie w kategoriach represji i dyscyplinowania. W rezultacie pogłębiał się rozdźwięk między tym, co powtarzali „oni”, ci na górze, w komitetach partyjnych, a potrzebami ówczesnych dwudziestolatków. Warto jednak zauważyć, że na omawianym czerwcowym plenum Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku padły też głosy, w których kwestionowano złudzenia „twardogłowych”. Przewodniczący Zarządu Głównego ZMS w Gdańsku Andrzej Żabiński przyznawał, że wpływ organizacji młodzieżowych na życie członków jest znaczący tylko w statystykach, ale realia są inne. Diagnozowany przez niego kryzys organizacji polegał
właśnie na przywiązywaniu przez decydentów zbyt dużej wagi do statystyki przyjęć nowych członków: „Nie potrafiliśmy wylansować socjalistycznego wzoru rozrywki dla młodzieży. Po prostu mówimy «to wolno, a tego nie wolno», natomiast nie posiadamy żadnych pozytywnych propozycji i to jest dużą słabością ruchu młodzieżowego”131. Bolesław Maroszek, badacz problematyki młodzieżowej na Wybrzeżu Gdańskim, na zebraniu występujący jako reprezentant Wyższej Szkoły Pedagogicznej, także wypowiadał się inaczej niż większość. Uważał, że w rozmowach z młodzieżą nie należy eksponować tylko obowiązków wobec „państwa i narodu”, ale trzeba też mówić o prawach, takich jak wolność słowa i zgromadzeń. Zwracał uwagę na znaczenie emocji nastolatków, wychowania rodzinnego i pytał, czy cenieni działacze sami są na pewno dobrymi rodzicami, skoro zrzucają obowiązek wychowywania na niepracujące matki, babcie i sąsiadów oraz, co gorsza, na Kościół katolicki132. Postulaty twardego kursu i partyjne myślenie zwyciężyły po wydarzeniach marca 1968 roku. W tym samym czasie, gdy w gremiach partyjnych debatowano nad sprawami młodzieży, Milicja Obywatelska kontrolowała miejsca spotkań, które nazwała punktami zagrożenia. Prowadzona w następnych miesiącach na Wybrzeżu akcja rejestracji młodzieży od piętnastego do osiemnastego roku życia, niepracującej i nieuczącej się, jeśli można wierzyć dziennikarzowi, przyniosła obfity plon. W samym tylko Gdańsku w maju 1968 roku zarejestrowano prawie 900 takich osób, które poetycko nazywano „szlifierzami bruków” lub „urodzonymi w niedzielę”. „Blisko tysiąc nastolatków zawieszonych w próżni: jak na jedno miasto to już trochę rozszerzony margines” – pisano z dezaprobatą. Jak wynika z relacji, gdańska akcja nie była jednak kontynuowana, gdyż ugrzęzła w biurokratycznych procedurach. Ograniczono się do utworzenia komisji zatrudnienia, zebrania danych, nie rozpoczęto nawet akcji edukacyjnej, która odbyła się w sąsiednich miastach – Gdyni, Sopocie i Elblągu133. Ówczesne zatrzymania „urodzonych w niedzielę” oparto na dość nieprecyzyjnych przepisach o włóczęgostwie, wywodzących się jeszcze z dwudziestolecia międzywojennego. Zgodnie z wykładnią prawną włóczęgą był ten, kto „bez pracy i środków do życia zmieniał stale miejsce swego pobytu nie w celu znalezienia pracy”, oraz osoby „nałogowo oddające się hazardowi, pijaństwu, ostremu narkotyzowaniu”, doprowadzając się „do takiego stanu, że trzeba jemu i najbliższym [udzielić] pomocy z tytułu opieki społecznej”. Był nim także ten, „kto pobiera wsparcie z opieki i wzbrania się przystąpić do pracy”134. Na podstawie tak niejasnych i szerokich definicji od początku 1968 roku do jesieni w wyniku zatrzymań na gdańskie komisariaty trafiło ponad 1100 nieletnich. Część z nich okazała się uciekinierami z zakładów poprawczych lub z domów rodzinnych i po przesłuchaniu przez milicjantów wracała do swego dotychczasowego miejsca pobytu. Gdy na komisariat trafiali uczniowie, informowano szkoły i rodziny o ich nagannym zachowaniu, a „urodzonych w niedzielę” kierowano do komisji zatrudnienia135. Wnioski z wydarzeń grudniowych Na kolejne zamieszki z udziałem młodych ludzi Gdańsk czekał do końca 1970 roku. W poniedziałek 14 grudnia centrum zapełniło się strajkującymi robotnikami ze Stoczni Gdańskiej, którzy opuścili zakład i udali się pod Komitet Wojewódzki PZPR. Protest
przekształcił się w żywiołową demonstrację uliczną, ponieważ do stoczniowców dołączyli inni manifestanci oraz gapie. Według sprawozdań sporządzanych na potrzeby partii studenci Politechniki Gdańskiej odmówili poparcia robotnikom, którzy pojawili się w budynku uczelni. Być może przestraszyła ich gwałtowność i forma tej agitacji, gdyż robotnicy najpierw z dziedzińca nawoływali przez megafon do przyłączenia się do strajku, a potem chodzili po korytarzach budynku i nawołując, przerywali zajęcia. W następnych dniach pewna część gdańskiej młodzieży, zwłaszcza szkolnej, uczestniczyła w protestach. Studentów było jednak niewielu136. We wtorek 15 grudnia na oczach kilku tysięcy demonstrantów i gapiów podpalono budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. W następnych dniach władze w odwecie rozpoczęły pacyfikację strajkujących trójmiejskich załóg, 16 grudnia otwierając ogień do próbujących wyjść poza teren stoczni młodych robotników, a 17 grudnia strzelając do przypadkowych ludzi znajdujących się na przystanku kolejki elektrycznej Gdynia Stocznia. Chociaż tło protestu miało podłoże przede wszystkim ekonomiczne (szczególne wzburzenie robotników wywołała sobotnia informacja o podwyżkach cen żywności i innych artykułów pierwszej potrzeby), załogi strajkujących zakładów – na Wybrzeżu Gdańskim i w innych rejonach Polski – od samego początku zgłaszały także postulaty polityczne (jak uniezależnienie związków zawodowych, uwolnienie aresztowanych, ukaranie winnych śmierci demonstrantów czy przestrzeganie swobód obywatelskich). W miarę rozwoju wydarzeń ich znaczenie rosło137. W oficjalnej wykładni tak zwanych wydarzeń grudniowych, z czasem obowiązującej dla dziennikarzy i działaczy partyjnych, zajścia te były słusznym protestem robotniczym, który został wykorzystany przez innych – „wrogi element”, „męty społeczne” i „chuliganów”138. Pierwszy komunikat Polskiej Agencji Prasowej o wydarzeniach na Wybrzeżu Gdańskim pochodził z 17 grudnia i brzmiał następująco: „W dniach 14 i 15 bm. w Gdańsku miały miejsce poważne zajścia uliczne. Wykorzystując sytuację, jaka wytworzyła się wśród załogi Stoczni Gdańskiej, elementy awanturnicze i chuligańskie, nie mające nic wspólnego z klasą robotniczą, zdemolowały i podpaliły kilka budynków publicznych i obrabowały kilkanaście sklepów […]”139. Zgodnie z tą wykładnią „Trybuna Ludu” 18 grudnia 1970 roku nawoływała do potępienia „ekscesów chuligańskich” i „elementów anarchistycznych, chuligańskich i kryminalnych”, które wykorzystują dobre intencje organizatorów demonstracji140. Myślenie tego typu wyłaniało się z wypowiedzi najważniejszych osób w państwie. Artur Starewicz, ówczesny członek Biura Politycznego, bliski współpracownik Gomułki, straszył, że „zza pleców robotników wypłyną na powierzchnię męty społeczne”, a Stanisław Kociołek tłumaczył się już po fakcie, że zawsze „oddzielał nurt robotniczy wydarzeń od nurtu chuligańskiego i niszczycielskiego”141. Tę absurdalną interpretację powielano w następnych miesiącach, choć podział na dobrych robotników i wykorzystujących sytuację „chuliganów” był już dobrze znany z marca 1968 roku142. W oficjalnym przekazie zbagatelizowano nie tylko opór i rozgoryczenie gdańskich robotników, spowodowane warunkami życia w latach „małej stabilizacji”, ale przemilczano również kontekst pokoleniowy tych wystąpień. Protest ten nie był, tak jak w marcu 1968 roku, zainicjowany przez środowisko studenckie, ale siłą napędową demonstrantów ponownie byli ludzie młodzi, stoczniowcy pracujący w kluczowych zakładach na Wybrzeżu. Spośród zatrzymanych podczas zamieszek w grudniu 1970 roku w
województwie gdańskim prawie połowa nie przekroczyła dwudziestego roku życia, a dwóch na trzech demonstrantów nie ukończyło dwudziestu pięciu lat143. Wiek zatrzymanych w dniach 14–19 grudnia 1970 roku w Gdańsku, Gdyni i Elblągu W sumie zatrzymanych 2300
do 17 lat 297
do 20 lat 758
do 25 lat 612
do 30 lat 241
do 40 lat 281
powyżej 40 lat 111
Dane: Grudzień 1970 na Wybrzeżu Gdańskim w świetle akt Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Gdańsku, oprac. L. Potykanowicz- Suda, Gdańsk 2011, s. 51.
Wydaje się przy tym ważne, że również w samej PZPR stosunek do postulatów grudniowych zależał w dużej mierze od wieku – młodsi towarzysze patrzyli na wystąpienia na Wybrzeżu z większym zrozumieniem, a nawet sympatią144. Generacyjna interpretacja wydarzeń – co warto przypomnieć – forsowana była przez Gomułkę, a po jego ustąpieniu stała się interpretacją niedozwoloną. Zbagatelizowanie tego wątku Gomułka zarzucał swoim kolegom, gdy nie był już pierwszym sekretarzem. Pisał w liście do partii, że „najaktywniejszymi, najliczniejszymi i najbardziej agresywnymi uczestnikami była młodzież”, której „nie należy […] utożsamiać z klasą robotniczą jako taką”. W dalszej części listu podkreślał, iż w grudniu 1970 roku nie potraktowano z należytą uwagą tego, że to młodzież pierwsza porzucała pracę w zakładach, aby przyłączyć się do demonstrantów, że to ona następnie tworzyła komitety strajkowe, ona podpaliła budynki, uczestniczyła w zgromadzeniach, a do protestów przyłączali się, tak jak w marcu 1968 roku, zetemesowcy145. Niezależnie od sporu o interpretację przebiegu wydarzeń władze partyjne ponownie zdecydowały o wariancie siłowym. Przyjęty w drugiej połowie grudnia 1970 roku plan działań operacyjnych Służby Bezpieczeństwa opierał się na wykorzystaniu osobowych źródeł informacji. Kontynuowano pozyskania tajnych współpracowników wśród młodych stoczniowców, aby monitorować sytuację w zakładach pracy, a w wytycznych partyjnych polecano, by izolować załogi od „wojującej młodzieży” i otaczać je opieką aktywu partyjnego146. Z końcem 1970 roku nowym pierwszym sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR został Edward Gierek. Już w swoim pierwszym wystąpieniu, wygłoszonym 20 grudnia 1970 roku, nawiązał do teorii „swoich i obcych”, twierdząc, że „to nie był robotniczy protest”, a wina leżała po stronie „żywiołów aspołecznych i przestępczych”147. Wykładnia taka została podtrzymana i de facto po raz kolejny dokonano fikcyjnego podziału na „dobrych robotników” i „złych chuliganów”, nie doceniono również generacyjnego kontekstu wydarzeń grudniowych. Zimą 1971 roku odnotowano kolejne strajki w Stoczni Gdańskiej, a także w innych zakładach Wybrzeża, a wiosną i jesienią – manifestacje pod bramą stoczni. W komentarzach powracano do niedawnych reakcji władz w grudniu 1970 roku. Przypominano, że prawo zabrania bić kryminalistów w trakcie śledztwa, tymczasem w grudniu bito piętnastoletnich chłopców, tak że mieli obite nerki lub uszkodzony kręgosłup. Studenci Politechniki Gdańskiej solidaryzowali się robotnikami, a nowy pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku Alojzy Karkoszka oskarżał młodych
członków partii o występowanie z postulatami przypominającymi żądania strajkujących. Sami strajkujący domagali się nie tylko realizacji postulatów grudniowych, ale również na przykład powstania wolnych związków zawodowych, ukarania winnych popełnionych zbrodni, zwolnienia aresztowanych, usunięcia ze stanowisk skompromitowanych działaczy oraz rehabilitacji studentów protestujących w marcu 1968 roku148. W tym czasie do represji pogrudniowych należały prowadzone nadal na terenie kraju aresztowania „wrogiego elementu”, który miał uczestniczyć w zajściach. Ponieważ odpowiedzialnym za protesty został „element chuligański”, często pozostający bez stałego zatrudnienia, antidotum na niedawny kryzys miała być jego „dobra praca”. Pomysły, takie jak po Marcu ’68, dotyczyły mobilizacji wszystkich „niebieskich ptaków”, „urodzonych w niedzielę”, młodzieży niepracującej i tak dalej. Komitet Wojewódzki PZPR w Gdańsku sugerował na przykład zorganizowanie z „elementów chuligańskich” i „niebieskich ptaków” grup pracujących przy regulacji Wisły oraz stworzenie systemu wcześniejszego wcielania do wojska osób, „które na fali wydarzeń grudniowych nadal dezorganizują pracę, wykazują brak dyscypliny i nierzadko stwarzają napiętą sytuację”149. Represją za bunt grudniowy – poza masowymi aresztowaniami – było doraźne wcielenie do wojska ponad 700 młodych ludzi w Gdańsku i Gdyni. Jak podaje Henryk Galus, nie wiadomo, czy i kiedy represja ta została cofnięta przez władze wojskowe150. W ramach specyficznie rozumianego zapobiegania podtrzymywano obszerną kategorię wroga publicznego, nazywanego elementem, bądź też mętami, chuliganami, marginesem, przestępcami, kryminalistami, kombinatorami, nierobami, niebieskimi ptakami, ludźmi z półświatka i tak dalej. Nie zmieniono również form dyscyplinowania młodzieży i kontroli ulicznej. Ponownie organizowano kontrole w przestrzeni publicznej połączone z nalotami milicyjnymi na podejrzane miejsca. Do tych newralgicznych punktów zaliczano całe obszary Gdańska, jak Orunia czy Dolne Miasto, miejsca szczególnie tłoczne i ruchliwe, jak dworce, chodnik przed hotelem Monopol oraz Długi Targ (miejsce spotkań „hałaśliwej młodzieży”). W poszukiwaniu chuliganów kontrolowano bary Cichy Kącik, Kotwica, Adria, Kaszubianka, Parkowa i pijalnie piwa. W ramach takich akcji porządkowych Milicji Obywatelskiej i ORMO epatowano hasłami bojowymi przypominającymi hasła marcowe i grudniowe. W tytułach prasowych ogłaszano, że na Wybrzeżu Gdańskim „nie ma miejsca dla mętów społecznych” i „nie ma spokoju dla marginesu”. Aby podwyższyć statystyki, służby porządkowe wraz z aktywem społecznym urządzały łapanki na pasażerów bez biletów151. W wielu spośród tych doniesień prasowych pobrzmiewało echo niedawnych wydarzeń grudniowych. Tym samym wiele aktualnych problemów młodych ludzi, takich jak sezonowe ucieczki, niewielka oferta rozrywek, przeładowany program szkolny, zagrożenie bezrobociem, alkoholizm i ryzyko innych uzależnień, pokryto milczeniem. Nadal starano się podtrzymać złudzenie, że prześladując podejrzane grupy, zapewni się spokój pozostałym – „porządnym i dojrzałym” obywatelom.
Część druga Warunki bytowe
4. Zamieszkanie w Gdańsku (1945–1946) Dyrektor poradził mi, abym upatrzył sobie jakieś mieszkanie we Wrzeszczu, Gdańsku lub Oliwie, nie zwracając uwagi na to, że jest już wywieszka „zajęte” – otworzyć i zamieszkać tam1. […] Zaczął nas coraz częściej odwiedzać taki ubek, bo chciał z nami zamieszkać. Twierdził, że chce mieć pokój przy polskiej rodzinie, bo miało być rzekomo bezpieczniej […]. Pewnego razu przyszli do nas znowu ubecy i chcieli nas wysiedlić. Mieli tu wtedy robić dzielnice tylko dla „swoich”2. Na wybrzeżu politycznie było pstro. Niejednego partyjniaka obili w biały dzień po gębie3. […] A kiedy dawne lata wspomnę To poprzez gruzy idę ścieżką Biegnącą środkiem waszych mieszkań, Na zgliszczach trawy, suche osty I trwożny nieraz słyszę okrzyk […] 4
4.1. W poszukiwaniu schronienia Osiedleńcze wysiłki władz i dzikie zasiedlenia Liczby ludności cywilnej przebywającej na obszarze miasta tuż po zakończeniu walk nie można określić precyzyjnie. Poza tymi, którzy przeżyli ostatni tydzień marca 1945 roku, szczęśliwie uniknąwszy okrucieństwa Armii Czerwonej, w Gdańsku znaleźli się już wtedy pierwsi uczestnicy tak zwanych dzikich zasiedleń. Trudno jednoznacznie wskazać, co sprawiło, że przyrost ludności Gdańska w 1945 roku był tak szybki. Być może sprawiły to zachęty polskiej administracji, być może magia morza i od nowa kreowany mit Gdańska jako polskiego miasta. W 1945 roku w każdym miesiącu osiedlało się tu co najmniej kilka tysięcy przybyszów. Według oficjalnych danych tylko w czterech pierwszych dniach kwietnia 1945 roku miało przybyć do Gdańska 423 śmiałków, a do końca miesiąca naliczono ich 2809. Liczby te były zapewne jeszcze większe, ponieważ urzędnicy nie byli w stanie zarejestrować wszystkich przyjeżdżających. W czerwcu odnotowano 4800 osób, w lipcu – ponad 10 tysięcy. Ustalenia konferencji poczdamskiej z przełomu lipca i sierpnia miały istotne znaczenie dla miasta, ponieważ potwierdzały zwierzchność administracji
polskiej nad Gdańskiem. W sierpniu i wrześniu 1945 roku padł rekord – oficjalne dane mówiły o 14 tysiącach nowych osadników w każdym z tych miesięcy. Poczynając od października, fala osadnicza ustabilizowała się na poziomie kilku tysięcy przybyszów każdego miesiąca5. Szczególnie w pierwszych miesiącach nowe władze nie były w stanie kontrolować ani całości migracji, ani warunków lokalowych w zburzonym mieście. O wielu sprawach – także o polityce ludnościowej i kwaterunkowej – w województwie gdańskim współdecydowały komendantury Armii Czerwonej. Za akcję osiedleńczą, dotyczącą szczególnie osadników z dawnych ziem wschodnich II Rzeczypospolitej, przypisanych teraz państwu radzieckiemu, odpowiedzialny był Państwowy Urząd Repatriacyjny. Ponadto z ramienia władz wojewódzkich działał Wojewódzki Komitet Osiedleńczy, któremu powierzono analogiczne zadania, jak można podejrzewać, głównie w odniesieniu do ludności przesiedlanej w ramach granic nowego państwa polskiego6. Urzędnicy zobowiązani byli do świadczenia pomocy polskiej ludności w zakresie tymczasowego zakwaterowania i wyżywienia, ale także otrzymania lokalu na stałe i znalezienia pracy. Referat transportowy Państwowego Urzędu Repatriacyjnego zobowiązany był do możliwie najszybszego rozlokowania ludzi z wagonów – miano ich przewieźć do oddziałów powiatowych lub zapewnić bilety do dalszej podróży tym, którzy nie chcieli lub nie mogli zostać w województwie gdańskim. Jak można wnioskować z raportów, w Gdańsku chętniej osiedlano ludność pochodzącą z dużych miast – z Wilna i Lwowa7. Dla tych, którzy nie mieli jeszcze zakwaterowania, przewidziane było tymczasowe schronienie. Warunki w tak zwanych punktach etapowych były skromne – baraki, które znajdowały się przy ulicy Rokossowskiego (późniejszej alei Zwycięstwa) i w kilku innych miejscach we Wrzeszczu, nie miały łóżek, a na początku lata 1945 roku przebywało tam w stłoczeniu ponad 600 osób, ograbionych z dobytku i w złym stanie psychicznym8. Ze względu na duże zniszczenia infrastruktury miejskiej problem mieszkaniowy stał się podstawowym zagadnieniem na najbliższe lata, ale jesienią 1945 roku – w wyniku słabej jeszcze organizacji i braku wielu instytucji publicznych – nie było również pracy. Na początku września 1945 roku chłonność Gdańska w tym zakresie oceniano jako minimalną9. Zimą sytuacja się jeszcze pogorszyła, ponieważ z powodu tymczasowego wstrzymania prac budowlanych miasto chwilowo nie potrzebowało robotników. Zdecydowało to o tymczasowym wstrzymaniu akcji osiedleńczej w mieście przez Państwowy Urząd Repatriacyjny, podczas gdy rolnicy nadal mogli się osiedlać na terenie województwa10. Aby lepiej zrozumieć ówczesne „boje kwaterunkowe”, warto się przyjrzeć bliżej trzem istotnym czynnikom ówczesnych trudności mieszkaniowych. Pierwszym czynnikiem był panujący bałagan kompetencyjny w administracji cywilnej – nie można się dziwić dezorientacji osadników, skoro same władze nie potrafiły wówczas ustalić kompetencji w zakresie kwaterunku. Co więcej, w pierwszych miesiącach podmioty cywilne i wojskowe wydawały sprzeczne decyzje, a kwaterunek przez nie organizowany odbywał się na zasadzie faktów dokonanych. Gdy w kwietniu 1945 roku organizował się Zarząd Miejski w Gdańsku, radzieckie władze wojskowe zajmowały się na własną rękę istotnym z ich punktu widzenia kwaterowaniem żołnierzy. Zdając sobie sprawę z wagi problemu, jeszcze w tym
samym miesiącu urząd powołał zespół kontrolerów z wydziału mieszkaniowego Zarządu Miejskiego, mających oceniać stan domów, wielkość mieszkań oraz liczbę osób mieszkających w danym lokalu. Zezwolenia wydawano w pierwszej kolejności Polakom, którzy uzyskali zatrudnienie w Gdańsku. Prowadząc kartoteki, starano się nie dopuścić do przyznania tej samej osobie dwóch przydziałów mieszkaniowych lub przyznania różnym osobom tego samego lokalu. W rzeczywistości jednak nie dało się tego uniknąć, ponieważ kwaterunek prowadzony równolegle przez wojskowych nie był ewidencjonowany w urzędzie11. Pod koniec 1945 roku przystąpiono do ostatecznego przydziału mieszkań, za co miała być odpowiedzialna między innymi komisja mieszkaniowa działająca z ramienia Miejskiej Rady Narodowej. Podczas lustracji w co najmniej jednym na kilkanaście mieszkań ujawniał się jakiś konflikt interesów. Wysiłki tej komisji były unieważniane na przykład przez inną, działającą z upoważnienia Urzędu Wojewódzkiego i prezydenta miasta – zajmowała się ona wyszukiwaniem pomieszczeń dla urzędów oraz mieszkań służbowych. Do wskazanych domów wchodziła milicja, a usuwane osoby miały być dokwaterowane do innych lokali12. Liczba podmiotów cywilnych zajmujących się kontrolą kwaterunku w Gdańsku niebezpiecznie wzrosła – na początku 1946 roku były co najmniej cztery. O skomplikowanej sytuacji pisała sprawozdawczyni z ramienia Krajowej Rady Narodowej: „Bardziej przedsiębiorczy obywatel składa zażalenie jednocześnie do wszystkich instytucji kontroli, uzyskując nieraz różne orzeczenia na ten sam temat i wybierając na swój użytek orzeczenie dla siebie najdogodniejsze”. Odnotowała ona przypadek wydania aktów własności pięciu obywatelom na jedną nieruchomość poniemiecką, wystawionych przez pięć urzędów o pokrywających się kompetencjach13. Drugim czynnikiem była nieznajomość miasta i jego możliwości kwaterunkowych przez urzędników podejmujących decyzje. Choć oczywiście Gdańsk był zniszczony, to jednak nie tyle dostępna baza lokalowa skłaniała do ograniczenia akcji osiedleńczej na terenie miasta, ile nieprawdziwe dane przedstawiane w dobrej wierze. Indywidualna zaradność w wielu wypadkach okazywała się skuteczniejsza niż oficjalne diagnozy – mimo alarmowania od jesieni 1945 roku o kłopotach ze znalezieniem mieszkań dystrybucja nieoficjalna działała, przynajmniej jeszcze jesienią 1945 roku, bardzo sprawnie. Raporty o stanie przeludnienia nie są więc dla historyka do końca wiarygodne, i to z co najmniej dwóch przyczyn. Po pierwsze, urzędnicy mogli nie wiedzieć o wielu domach, w których wciąż pozostawało dużo wolnej przestrzeni. Po drugie, może nawet ważniejsze, rozlokowanie kolejnego transportu było dla centrali sygnałem wyrażającym gotowość przyjęcia następnego. Ośrodki miejskie odbijały między sobą transporty z ludźmi jak piłeczki. Znacząca jest w tym kontekście informacja pracownika Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Opisał on losy Polaków z Wilna i Lwowa, którzy 21 września 1945 roku przyjechali w dwóch transportach liczących w sumie 68 wagonów. Władze gdańskie oświadczyły, że nie ma miejsc na tak dużą liczbę ludzi. Tymczasem osadnicy kategorycznie odmówili wyjazdu, już bowiem słyszeli o odmowie ich przyjęcia. Negocjujący w ich imieniu urzędnik otrzymał zapewnienie, że miejsce się znajdzie, ale potrzeba czasu – czterech tygodni – aby wszystkim zapewnić pomieszczenia. W trakcie kilkudniowych negocjacji przybysze musieli koczować na rampach kolejowych, gdzie najprawdopodobniej od rozmaitych ludzi
krążących na dworcu i zarabiających na cennej informacji dowiadywali się o kolejnych mieszkaniach. Z kilkuset rodzin tylko trzy nie znalazły lokum i zostały umieszczone w jednym z punktów etapowych zarządzanych przez Państwowy Urząd Repatriacyjny. Pozostali poprosili urząd o ciężarówki do przewozu rzeczy14. Trzecim czynnikiem była niezwykła ruchliwość mieszkańców, zapewne charakterystyczna dla wszystkich zburzonych miast po drugiej wojnie światowej. W Gdańsku nie była możliwa wstępna ewidencja wszystkich przybyszów, którzy dostawali się do miasta w różny sposób i różnymi szlakami (transportem kolejowym, na ciężarówkach, na wozach, pieszo lub konno). Nowo przybyli zajmowali pustostan, znakowali, a następnie ściągali do takiego lokalu krewnych i znajomych lub odsprzedawali mieszkanie obcym, a sami przeprowadzali się w inne miejsce. W takich warunkach ewidencja ludności i zakwaterowania była skazana na niepowodzenie, gdyż trudno było egzekwować obowiązek meldunkowy, nie mówiąc już o zbieraniu opłat za użytkowanie15. Z przeważającej większości dostępnych relacji ustnych wynika, że nie zapamiętano oznakowanych punktów informacyjnych, komisji i akcji kwaterunkowych koordynowanych przez urzędników, wskazywano raczej na indywidualną umiejętność radzenia sobie w obcym mieście. Według jednej z relacji pracownicy Zarządu Miejskiego odsyłali petentów z kwitkiem, radząc im, by poszukali schronienia na własną rękę: „Jak poszedłem sobie do urzędu, to powiedzieli – szukaj, a jak znajdziesz – to mieszkaj” – wspominał robotnik, który znalazł ostatecznie lokum we Wrzeszczu16. W indywidualnym osiedlaniu się liczyła się stanowczość, przedsiębiorczość, ale też przypadek. Wiosną i latem 1945 roku miasto przyciągało głównie młodych mężczyzn, niebojących się ryzyka, którzy przyjmowali strategię faktów dokonanych. Pod tym względem realia ówczesnego Gdańska przypominały często wtedy przywoływaną metaforę Dzikiego Zachodu17. Ta pierwsza fala osadnictwa wywołała nowe, znaczące zjawisko, które urzędnicy w raportach nazywali etapem dzikich zasiedleń. Pierwsi przybysze nie mieli większych trudności ze znalezieniem lokum w Gdańsku. Przy odrobinie szczęścia mieszkanie „po Niemcach” jeszcze wiosną i latem 1945 roku można było znaleźć na przykład w centrum Wrzeszcza. Na podstawie dostępnych relacji można mniej więcej odtworzyć, jak wyglądało ówczesne poszukiwanie. Pociągi kursowały wówczas bardzo rzadko, toteż ze względu na trudności transportowe na Wybrzeże jechało się z centrum kraju nawet kilka dni. W maju 1945 roku na łamach „Biuletynu Bałtyckiego” wydrukowano pierwszy rozkład: tabor przyjeżdżał do Gdańska trzy razy na dobę, o godzinie 7.10, 8.30 i 19.5018. Ówczesny dworzec pełen był koczowników; można było z niego dostrzec zgliszcza Śródmieścia, gdzieniegdzie leżały jeszcze trupy, a w powietrzu unosił się swąd spalenizny. Jeszcze rok później miejsce to nadal było odbierane jako bardzo zatłoczone, zamieszkane przez zdezorientowanych ludzi wracających z robót przymusowych, poszukujących informacji o krewnych, wyczekujących tam z tobołami i wózkami wśród oszustów i kryminalistów wszelkiego autoramentu19. Pierwszych informacji często poszukiwano właśnie na dworcach w Gdańsku lub we Wrzeszczu. Dobrze poinformowani byli kolejarze. W powieści Janusza Skoszkiewicza Brzeg opisana została historia poszukiwania lokum w Oliwie przez bohatera, który przyjechał do Gdańska trochę później, gdy znaczna część domów była już zajęta. Dzięki
zaradności znajomego kolejarza, który znał parę adresów, udało się znaleźć zwolniony przez szabrownika pokój: „Dopiero przy Cystersów natknęliśmy się na dozorcę, który na pytanie, czy są wolne mieszkania, zastanowił się, popatrzył uważnie na kolejarski mundur «Wujcia», po czym poczęstowany przeze mnie papierosem, wydusił z siebie, że owszem, może by się coś znalazło, ale to nic pewnego. «Wujcio» mrugnął do mnie i przyrzekł staremu ćwiartkę. No, jak tak, to rzeczywiście może… Był taki, co tu mieszkał, tyle że wyjechał. Nie wraca, więc na pewno już nie wróci”20. Okolice ówczesnych dworców pełne były podejrzanych ludzi, którzy za uzgodnioną opłatą gotowi byli wskazać dogodne miejsce. Opłaty za udzielenie takich informacji były nieduże, według jednej z relacji duże mieszkanie we Wrzeszczu razem z meblami można było zdobyć na przykład za butelkę wódki21. Niska stawka za cenną informację nie dziwiła jednak w związku z powszechnym po wojnie poczuciem tymczasowości. W pierwszych tygodniach nikt nie był do końca pewny, czy zostanie w mieście na dłużej i jaki będzie los Gdańska. Jak można zauważyć w relacjach z tamtego czasu, nie planowano życia na dłużej niż parę dni i nie traktowano mieszkań jako inwestycji. Uczestnicy kontraktu przewidywali, że lokal trzeba będzie jeszcze obronić przed intruzami, a w przyszłości uzyskać oficjalne pozwolenie na jego zajmowanie22. Zajmowanie pozostawionych bez opieki domów „poniemieckich”, jak wówczas to określano, odbywało się według niepisanych reguł. Decydowała umiejętność zaprezentowania się w okolicy jako ktoś posiadający szczególne prawo do lokalu; zdarzało się nawet, że nieuczciwi urzędnicy i rozmaici kombinatorzy, którzy podawali się za przedstawicieli władz, dokonywali „przejęcia”. Odnotowywano również dość częste wymuszanie posłuchu bronią i zastraszaniem. Początkowo wiele domów stało pustych i pierwsi osadnicy mogli zająć całkiem przyzwoite domy, dobrze wyposażone. Już wkrótce jednak zaczęto bez skrupułów wyrzucać Niemców na bruk (po latach raczej nikt się do tego nie przyzna)23. Interesujące są dziś dla nas ówczesne reakcje ludzi, którzy ciężko doświadczeni wojną, biedni i brudni wkraczali na niedawne niemieckie salony. Zaskoczeni byli zwłaszcza ci, których dotychczasowe doświadczenie wiązało się z życiem wiejskim, małomiasteczkowym lub z ubogą dzielnicą dużego miasta. Stanowili oni zdecydowaną większość osadników. Opuszczający zostawiali ciężkie, wartościowe sprzęty, których nie można było wywieźć. Jak pisze Jacek Friedrich, wszystkie te meble i zastawy, nieznane ubogim przybyszom urządzenia znalezione w bogatych lokalizacjach Sopotu, Oliwy i Wrzeszcza, mogły sprawiać wrażenie reliktów lepszego świata24. Nie ulega wątpliwości, że proces, który socjologia PRL nazwała ruralizacją (przez co rozumiano przenoszenie zwyczajów wiejskich i małomiasteczkowych do metropolii), zachodził również przed wojną, ale w związku z powojennymi migracjami przybrał na sile, co było widać bezpośrednio na ulicach i w domach25. Rok 1945 w Gdańsku był gwałtownym zderzeniem dwóch światów. Pośród ładnych mebli, urządzeń gospodarstwa domowego, jak maszyny do szycia Singer, pośród delikatnych naczyń i przedmiotów zbytku niektórzy poruszali się jak słoń w składzie porcelany, na co narzekano w nieco inteligenckiej manierze na łamach
„Dziennika Bałtyckiego”, w artykule zatytułowanym Dlaczego nie przyprowadził pan kozy?: „Wśród szczęśliwych posiadaczy mieszkań tzw. poniemieckich (z meblami i fortepianami) jest szereg ludzi, których poziom kulturalny stoi w stosunku odwrotnie proporcjonalnym do stopy życiowej, którą fortuna ich obdarzyła. Osobnicy ci próbują się zapoznać z kunsztem gry fortepianowej i urządzają recitale, których gromkie odgłosy docierają przez bezszybne okna do uszu ludzkich”26. Informowanie o statusie mieszkania sprowadzało się głównie do umieszczania na jego drzwiach kartki z informacją, że lokal ten zajęła dana osoba czy rodzina. Tak zarezerwowane mieszkanie można było zostawić na jakiś czas i liczyć, że w trakcie nieobecności nikt się tam nie włamie. W tym czasie można było wrócić po krewnych i dobytek. Niektórzy zostawiali kartki, po czym szli na dworzec i szukali chętnego. O samowoli panującej w 1945 roku świadczyć może informacja, że zdarzali się tacy, którzy znakowali drzwi pustych lokali dla rozrywki, wcale nie mając zamiaru ich zajmować. Kartka powieszona na drzwiach nie była zresztą w żaden sposób wiążąca. Wielu mężczyzn bez skrupułów włamywało się do pustego mieszkania i zajmowało je lub wynosiło stamtąd, co tylko się dało27. Nowo przybyli, którzy osiedlili się w Gdańsku, przynajmniej w najbliższych miesiącach nie wiedzieli, czy dotychczasowe lokum będą mogli nadal zamieszkiwać i czy w ogóle pozostaną w Gdańsku. Tak czuło się zapewne małżeństwo, które powróciło do swojego przedwojennego domu w Oliwie (kobieta została wysiedlona do Radomia w czasie okupacji). Ludzie ci musieli zamieszkać w piwnicy, ponieważ ich dawne lokum najpierw było zajmowane przez trzy rodziny niemieckie, a potem przez żołnierzy Armii Czerwonej28. Niektórzy „repatrianci”, zmuszeni do migracji, ciągle mieli nadzieję, że „lada dzień wrócą do Lwowa” albo do Wilna, że cały ten bałagan jest rozwiązaniem tymczasowym. Oczywiście zrujnowany Gdańsk z kupą gruzów, trupami i zadymionym centrum nie budził ani zaufania, ani tym bardziej sympatii29. Ochrona niektórych mieszkań wymagała stałej obecności, przy czym dobrze było się zaopatrzyć w broń palną, którą można było kupić od żołnierzy radzieckich30. Z tego powodu ludność napływowa zostawiała dzieci w miarę możliwości pod opieką krewnych czy znajomych na wsi albo w takich miastach, jak Bydgoszcz, postrzeganych jako bezpieczniejsze od Gdańska. Kobiety również nie mogły czuć się bezpiecznie. Czasem dopiero po upływie tygodni, czy nawet miesięcy, po znalezieniu lokum, ułożeniu sobie stosunków sąsiedzkich i wstępnych remontach, przywożono je do Gdańska31. To powszechne poczucie niepewności udzielało się zarówno tym, którzy znali Gdańsk sprzed zniszczeń, jak i tym, którzy byli w nim po raz pierwszy. Widok ruin i niepochowanych ciał, niepewność związana z zaopatrzeniem, dotarciem do informacji czy znalezieniem noclegu – wszystko to sprawiło, że w pierwszych miesiącach nowi gdańszczanie żyli na walizkach. To pierwsze doświadczenie związane z zakwaterowaniem ówczesna mieszkanka Wrzeszcza nazwała „mieszkaniem na przeczekanie”32. Geografia zasiedleń Co najmniej kilka czynników zdecydowało o znacznym zniszczeniu zabudowy miejskiej
Gdańska w 1945 roku. W czasie walk prowadzonych w ostatnim tygodniu – ostrzału artyleryjskiego i nalotów lotniczych – niektóre obszary miasta stanęły w płomieniach. Przyczyną pożarów już po zakończeniu walk były najprawdopodobniej podpalenia budynków przez żołnierzy Armii Czerwonej oraz inne osoby. Ponadto silne sztormy zimowe na Bałtyku na przełomie lat 1945 i 1946 spowodowały konieczność wyburzenia chwiejących się budynków, które w innych warunkach pogodowych być może udałoby się ocalić33. Do strat w zabudowie Gdańska mógł się także przyczynić zakończony podpaleniem szaber prowadzony przez Polaków. W każdym razie straty w tym zakresie były tak wielkie, że istniały całe obszary nienadające się do zamieszkania. Sąsiedni Sopot i niedaleka Gdynia, które wiosną 1945 roku miały zdecydowanie więcej szczęścia, przyciągały lepszymi warunkami mieszkaniowymi i stanem infrastruktury. O skali zniszczeń świadczyły ówczesne dane o stratach Gdańska, ustępującemu tylko Warszawie i Wrocławiowi. Jak podaje Michał Stryczyński, z ponad 140 tysięcy izb mieszkalnych przedwojennego Gdańska ocalała zaledwie połowa. Ponadto wiele domów w znacznym stopniu uległo uszkodzeniu – zamieszkanie w nich na stałe wymagało przeprowadzenia poważnego remontu, a czasem prac budowlanych34. Z przytoczonych danych nie wynika jeszcze, że Gdańsk nie mógł być, przynajmniej na niektórych obszarach, dobrym miejscem do zamieszkania. Dawne, historyczne centrum – Główne Miasto – ucierpiało najbardziej, chociaż informacja o 90% zniszczonej zabudowy była chyba przesadzona35. Gęsta zabudowa w tej części Śródmieścia sprawiła, że ogień strawił większość budynków. W obrębie Głównego Miasta ocalało – najprawdopodobniej w mniejszym lub większym stopniu uszkodzonych – tylko 38 budynków mieszkalnych oraz trzy budynki użyteczności publicznej: kościół Świętego Mikołaja, Kaplica Królewska i hala targowa. Na Długiej i Długim Targu – głównej arterii komunikacyjnej w tej części miasta i najbardziej reprezentacyjnym miejscu – ocalał jeden dom. W marcu 1945 roku wielkich zniszczeń doświadczyło także centrum Wrzeszcza, zwłaszcza cechujące się zwartą zabudową okolice głównej arterii Adolf-Hitler-Strasse – przyszłej alei Grunwaldzkiej. Ocalały natomiast tereny północne tej dzielnicy: pochodząca z początku wieku i z dwudziestolecia międzywojennego zabudowa dolnego Wrzeszcza, a także południowe, między innymi willowa zabudowa Jaśkowej Doliny. Mocno ucierpiały również Siedlce (dawniej Siedlice), gdzie przed wojną realizowano ważne inwestycje mieszkaniowe. Zniszczona została część zabudowy Nowego Portu i Stogów (dawniej Sianek). Nieco mniej ucierpiały Orunia i Oliwa36. Skutkiem zniszczeń była zmiana w geografii zasiedleń. Dotychczasowe centrum, przed wojną najliczniej zamieszkałe Śródmieście (105,5 tysiąca mieszkańców), opustoszało. Najważniejsze na tym obszarze Główne Miasto, które dotąd było najbardziej zatłoczoną częścią Gdańska (przeważały tam mieszkania czynszowe, zajmowane przez uboższą ludność), wyludniło się zupełnie. Przed wojną na drugim miejscu po Śródmieściu plasował się Wrzeszcz (53 tysiące), na którego obszarze prowadzono w dwudziestoleciu najwięcej nowych inwestycji mieszkaniowych37. Z powodu zniszczenia dotychczasowego centrum właśnie Wrzeszcz w 1945 roku przejął ciężar funkcji mieszkaniowych. Już jesienią tego roku mieszkały tam co najmniej 63 tysiące ludzi, więcej niż przed wojną, mimo że z powodu zniszczeń było tam mniej przestrzeni mieszkalnej. Po kilkanaście tysięcy ludzi
zasiedliło także obszary Siedlec, Oliwy, Dolnego Miasta, Oruni i Nowego Portu38. Dla statystycznego mieszkańca Gdańska prawdopodobieństwo utraty mieszkania było duże w miejscach szczególnie atrakcyjnych, mało zniszczonych, dobrze skomunikowanych, gdzie ocalały domy o wysokim standardzie i najszybciej uruchamiano media. Rozmieszczenie zniszczeń sprawiło, że w 1945 roku przyjezdni szturmowali przede wszystkim Wrzeszcz i Oliwę, tylko z konieczności osiedlając się w dzielnicach gorzej skomunikowanych lub peryferyjnych. Negatywna selekcja dotknęła między innymi leżącą na południe od Śródmieścia Orunię i Chełm, które stały się dzielnicami bardziej peryferyjnymi niż przed wojną. Przykład Oruni był znaczący – zimą 1946 roku można się z niej było wydostać tylko piechotą. Pozbawiona prądu, ze starymi chatkami i barakami, nie stanowiła ona żadnej alternatywy dla Wrzeszcza czy Oliwy. Jak pisano w „Dzienniku Bałtyckim”, z nadejściem pierwszej zimy w polskim Gdańsku nadal stały tam niezajęte mieszkania, mimo że w innych częściach miasta dawno ich już zabrakło39. Rywalizacja o mieszkania ominęła Główne Miasto, które było wówczas zwałowiskiem gruzów i śmieci; tu i ówdzie przebiegały wydeptane ścieżki, nad którymi stały niewzbudzające zaufania fasady domów. „Jedno morze ruin. Tam nikt nie mógł mieszkać, nie było dachów” – zapamiętał to miejsce dwudziestokilkuletni wtedy mężczyzna40. Nie miał do końca racji, ponieważ obszar ten stał się na najbliższą dekadę miejscem, gdzie żyły zdesperowane jednostki, które z różnych powodów nie mogły się osiedlić gdzie indziej. Wiosną 1945 roku w „Tygodniku Powszechnym” o Głównym Mieście pisał Marian Pelczar: „Wśród ruin błąkają się nieliczne cienie ludzi, ludzie-widma. Grzebią między zwaliskami, wciskają się im tylko wiadomymi szczelinami w głąb piwnic czy schronów, koczują pod murami, gotując na wolnym powietrzu nędzną strawę, grzejąc się przy prymitywnym palenisku”41. Czynili tak przede wszystkim ocalali Niemcy, słusznie uważając, że z ruin nikt ich nie wyrzuci. Ponadto w miarę przybywania kolejnych transportów do Gdańska pojawiali się tam również polscy osadnicy, którzy nie mogli znaleźć dla siebie miejsca w innych częściach miasta. Taki los spotkał już „repatriantów” z jesiennych transportów w 1945 roku42. Życie wśród ruin oczywiście nie było bezpieczne. Na ulicy Brzegi osadnicy ze Wschodu do swojego mieszkania wchodzili po drabinie, gdyż parter był zrujnowany. W pozostałościach domu przy ulicy Szerokiej nadwerężony budynek zaczął trzeszczeć pod naporem wiatru, a jego lokatorzy zdążyli uciec w popłochu, zanim dom się zawalił43. Opisy ludzkiej niedoli z tych obszarów odnaleźć można w kilku gdańskich powieściach z lat następnych, dzięki którym czytelnik miał docenić postępy odbudowy. Obserwacje ze spaceru wśród ruin opisane zostały w powieści Brzeg: „Kiedyś, pamiętam, w jakiejś uliczce zawalonej gruzami niemal doszczętnie, gdzie tylko z trudem udawało się iść, spostrzegłem budynek prawie zupełnie zniszczony. Tylko na piętrze, właściwie był to kawałeczek piętra, w jedynym ocalałym oknie, pojawiła się dziewczęca główka. «Panienka z okienka» – zawołałem ku dziewczynie. Cofnęła się spłoszona […]. Za chwilę ta główka znowu ukazała się w oknie. – Ta joj! – zawołała do mnie z typowym lwowskim akcentem – ale ja się wystraszyła! […] Zastanawiałem się, w jaki sposób ten zburzony dom nie zawalił się jeszcze całkowicie. I że ci ludzie nie boją się tutaj mieszkać? Firanki i doniczka z kwiatkami na
oknie świadczyły, że mieszkańcy kawałka ocalonego piętra zadomowili się tutaj”44. Na przeciwległym biegunie znajdowała się Oliwa: „Z zielonych szpalerów miodem pachnących lip i różowych kiści kasztanów wyłania się biel oliwskich domków. Na ciemnym tle lesistych wzgórz wyraźnie rysuje się ostra czerwień spadzistych dachów. Obok pięknego parku, założonego przez polskiego opata Rybińskiego, wąski gotyk klasztoru Cystersów związany z historyczną przeszłością Oliwy, pełen polskich pamiątek” – w tak idylliczny sposób przedstawiano dzielnicę na łamach „Dziennika Bałtyckiego” już wiosną 1945 roku45. Oliwa miała szczęście, będąc jedną z najlepiej zachowanych części miasta (w maju 1945 roku obliczano zniszczenia na 29% stanu budynków sprzed walk)46. Poza Orunią była więc najlepiej zachowanym obszarem, Orunia jednak nie miała tak wygodnych domów i lokalizacji. Od południa Oliwa wtapiała się w las położony na wzgórzach morenowych, na północnym zachodzie leżał jeszcze lepiej zachowany Sopot, a na północ od torów kolejowych rozciągał się rzadko zaludniony obszar, pola uprawne, ogrody i chałupy ciągnące się ku morzu. Z wyżej położonych partii Oliwy widać było Zatokę Gdańską. Walory te – bliskość morza i lasów, urok pagórkowatego terenu, imponujące zadrzewienie, piękne panoramy, a jednocześnie dobre skomunikowanie z centrami Gdańska i Sopotu – doceniali przedwojenni mieszkańcy Oliwy, potrafili je również docenić nowi przybysze w 1945 roku. Poza walorami mieszkalnymi nie bez znaczenia był fakt, że dzielnica ta została zajęta przez Rosjan już 24 marca 1945 roku. Stała się nie tylko naturalną siedzibą komendantury Armii Czerwonej, lecz także bazą dla pierwszej polskiej administracji cywilnej w mieście (Zarząd Miejski w Gdańsku z siedzibą przy ulicy 3 Maja miał powstać później niż administracja w Oliwie) i komendy milicji. Tuż po wkroczeniu komendant wojenny wezwał Hermana Klatta, obywatela miasta Oliwy, Polaka urodzonego w Łodzi, polecając mu objąć stanowisko burmistrza miasta. Klatt zebrał wokół siebie grupę sześćdziesięciu osób, z którymi zajął lokal przy ulicy Georgstrasse 34 (dziś Obrońców Westerplatte). Po aresztowaniu go na początku maja 1945 roku jego miejsce zajął dotychczasowy zastępca, Jan Wojnarski. W pierwszych dniach uruchomiono w dwóch budynkach prowizoryczny szpital wyposażony w wiele łóżek, piekarnię oraz kuchnię polową, serwującą chleb, kartofle znajdowane w kopcach i mięso zabitych koni. Do połowy lata 1945 roku zakopano w dzielnicy około 900 trupów ludzkich i zwierzęcych, a na brzegu morskim niszczono okopy, bunkry i umocnienia. Usuwano również przeszkody na arteriach komunikacyjnych, gaszono pożary, zbierano amunicję i niewypały. Dzielnica była dobrze zaopatrzona w media. Już w tydzień po zakończeniu walk w Oliwie, jako pierwszej na Wybrzeżu, wodociągi zaczęły dostarczać wodę do mieszkań, a zabezpieczone zbiorniki zniwelowały ryzyko zarażenia. Żarówki zapaliły się najpierw w komendanturze Armii Czerwonej i w innych budynkach zajmowanych przez żołnierzy, potem w oliwskim szpitalu, następnie w kinie i w budynkach należących do kolei, a gdańska elektrownia uruchomiła w dzielnicy pierwszą po wojnie linię tramwajową. W kolejnych dniach porządkowano również park oliwski, który był wówczas, jak pisano w raporcie ekspozytury Zarządu Miejskiego w Oliwie, „plątaniną powalonych drzew i zabagnionych ugorów”. Usunięto stamtąd zwłoki ludzkie i naprawiono tamtejsze śluzy, aby pozbyć się przykrych wyziewów. Żyzne ogrody i szklarnie oliwskie jeszcze w tym samym roku zaopatrywały dzielnice Gdańska w
warzywa47. Istnieją dowody na to, że zdając sobie sprawę z dobrej samoorganizacji, niezłych warunków mieszkaniowych, zaopatrzeniowych i transportowych, a także z przedwojennej tradycji (Oliwa była samodzielną gminą miejską do 1926 roku), lokalni przedstawiciele władz przynajmniej do końca 1945 roku myśleli o oddzielnym mieście, które oddzielałoby Gdańsk od Sopotu48. Szybko przywołano ich do porządku. Piękne budynki, bogate dzielnice willowe, nie gorsze niż w Sopocie i w najokazalszych częściach Wrzeszcza, zaczęły przyciągać wielu chętnych z centrum. Formalnie warunkiem przydzielenia tam mieszkania było stwierdzenie polskości (niezweryfikowanym narodowościowo gdańszczanom odmawiano tego prawa do czasu ustalenia ich narodowości). Mieszkanie w Oliwie można też było otrzymać, przedstawiając skierowanie na jej teren w związku z wykonywaną pracą lub okazując zaświadczenie o planowanym prowadzeniu sklepu czy warsztatu. Ponadto kierownik ekspozytury Zarządu Miejskiego w Oliwie Jan Wojnarski, niedawny zastępca aresztowanego Klatta, mógł zdecydować o przyznaniu lokalu osobie, którą uznał za niezbędną49. Zasady te, które można przytoczyć na podstawie zachowanego, cennego raportu ekspozytury z sierpnia 1945 roku, nie zawsze były respektowane, natomiast kryterium „niezbędności” mogło stanowić pole do nadużyć. Maj stał się miesiącem prawdziwych potyczek o domy. Z oliwskich mieszkań w pierwszej kolejności wyrzucano Niemców, których nikt się nie bał. Następnie pozbyto się większości dzikich lokatorów z marca i kwietnia 1945 roku, a wkrótce ofiarami padli również ci, którzy znaleźli w mieście pracę, otrzymali meldunek i uspokojeni wyjeżdżali na kilka dni lub tygodni po rodzinę i dobytek. Jak wynika ze sprawozdania Komitetu Dzielnicowego Polskiej Partii Robotniczej, po powrocie ludzie tacy nierzadko zastawali swoje mieszkania zajęte, zarezerwowane dla przedstawicieli ministerstw, wojska, pracowników urzędów i innych obywateli50. W przytaczanym dokumencie ekspozytury zachowały się ślady działań, które jasno wskazują, że kryteria przydziału mieszkań w Oliwie były bardzo dowolne: ustne polecenie kogoś wysoko postawionego wystarczyło, by wyrzucić z lokalu osobę, która już otrzymała pozwolenie, a wpis w kartotece anulować. Tak działo się na obszarze tak zwanej gdańskiej kolonii, jak nazwano obszar Oliwy przeznaczony dla pracowników Zarządu Miejskiego, obejmujący najatrakcyjniejsze lokalizacje, willowe kwartały ulic, z których wysiedlono Polaków uprzednio tam zamieszkałych. Według Wojnarskiego, autora dokumentu, naprędce tworzone komisje zaczęły szybko zajmować wiele mieszkań w imieniu jednej z instytucji, rezerwując całe ulice, szczególnie zaś interesując się willami. Podczas jednej z akcji przedstawiciele Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych pozajmowali kwartały ulic, wille z ogródkami, umieściwszy na drzwiach budynków kartki z odpowiednią adnotacją. Domy te, pozostawione bez nadzoru, stały się obiektem włamań, zniszczono w nich lub rozgrabiono cenne wyposażenie. Następnie rozszabrowanymi lokalami zainteresowało się polskie wojsko. Nad tym stanem rzeczy, jak wynika z relacji, nie mogła zapanować ani ekspozytura, ani podległa jej komisja mieszkaniowa. Część kolejarzy musiała się przenieść do innych dzielnic, najprawdopodobniej z konieczności ustępując rozmaitym oficjelom cywilnym i wojskowym51. Willami w Oliwie zainteresowanych było wiele wpływowych wówczas osób –
pracownicy administracji, urzędu bezpieczeństwa i milicji, działacze Polskiej Partii Robotniczej oraz wojskowi. Dlatego też zwykły obywatel bez koneksji nie mógł tam czuć się bezpiecznie. Przypadek Oliwy, rzecz jasna, nie był odosobniony, a nadużycia były dość powszechne w innych atrakcyjnych rejonach miasta Gdańska i Sopotu. Od wiosny 1945 roku administracja cywilna rywalizowała o budynki z żołnierzami i bezpieką. Jesienią 1945 roku władze wojewódzkie upominały wojskowych, aby nie rekwirowali tak powszechnie lokali, ponieważ w myśl dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego organem powołanym do kwaterunku miała być administracja cywilna52. W grudniu 1945 roku A. S., mieszkaniec domu przy ulicy Saperów we Wrzeszczu, więzień Oświęcimia, pisał do komisji mieszkaniowej działającej z upoważnienia Zarządu Miejskiego, że po przybyciu do Gdańska został najpierw wyrzucony z zajmowanego lokalu przez żołnierzy, a następnie zimą z kolejnego miejsca chciała go wyrzucić milicja: „Dopiero dzisiaj, kiedy trochę doprowadziliśmy do porządku dom, wnosi Milicja o przydzielenie domu dla jej potrzeb. Prawdą jest, że bardzo ważnym organem jest MO, lecz trudno sobie wyobrazić, aby Wysoka Komisja nie pamiętała o prawach obywateli poza Milicją, jak również nie zwróciła uwagi, że tego rodzaju polityka lokalowa doprowadziłaby do pomiatania Obywatelami dla udogodnienia upatrzonym pupilom”53. Jak można przeczytać w innym dokumencie, w tym samym czasie funkcjonariusze urzędu bezpieczeństwa potrafili opieczętować pozostawione bez nadzoru mieszkanie, wywieźć zastane tam sprzęty i bez jakiejkolwiek dokumentacji oświadczyć, że mieszkanie zostało przeznaczone dla wiadomych służb. Jedna wysoko postawiona osoba z tych kręgów potrafiła w ten sposób zająć dwa lub więcej mieszkań mimo pogarszającej się sytuacji lokalowej w mieście i protestów niektórych urzędników54. Różne odcienie szabru i powojenna stabilizacja Znaczna część ocalałej zabudowy stała się łatwym celem szabrowników, maruderów i pijanych żołnierzy. Z mieszkań prywatnych wywożono niepilnowane meble i inne dobra, przy okazji dewastując okradane posesje, bądź też rozpalając ognisko w salonie. Przed kradzieżami i plądrowaniem ostrzegano na początku maja 1945 roku w dokumencie niedawno powstałego Zarządu Miejskiego. Pisano tam o „wielkich ilościach rzeczy, które władze wojskowe wywożą z Gdańska” z legalnie przydzielonych Polakom lokali, a także zapowiadano, że wkrótce zostaną z miasta wywiezione urządzenia przedsiębiorstw użyteczności publicznej55. Z raportów napływających z województwa gdańskiego do wojewody wynikało, że Armia Czerwona nie gardziła niczym i masowo rekwirowała mienie publiczne i prywatne. Zajmowała elementy infrastruktury (tory kolejowe i maszyny znalezione w przedsiębiorstwach), środki transportu (samochody, konie i wozy), opał, maszyny rolnicze i inwentarz żywy, leki i instrumenty lekarskie, ubrania, pierzyny, a nawet żywność, którą wyciągano prosto z garnków gospodyń56. Na podobne praktyki skarżył się już w kwietniu 1945 roku w liście do ministra administracji publicznej Franciszek KotusJankowski, prezydent miasta Gdańska57. Po ogłoszeniu kapitulacji Rzeszy (w ZSRR nastąpiło to 9 maja 1945 roku) działania te jeszcze się nasiliły. Brunon Zwarra wspominał, że we Wrzeszczu przy ulicy Karłowicza rabowano dobytek „jako zdobycz wojenną”, nie
krępując się obecnością lokatorów, wywożąc dobra na wozach w asyście przekleństw rzucanych przez poszkodowanych58. Skutki takich działań były uciążliwie nie tylko dla ludności cywilnej, lecz również dla polskiej administracji. Prowadzenie biur było w tym czasie utrudnione, ponieważ władze wojskowe wywoziły maszyny do pisania. Ponadto komendantury wojenne blokowały dostęp do przedsiębiorstw użyteczności publicznej, okupując w Gdańsku elektrownię, gmach politechniki, rzeźnię i gazownię (która w związku z tym jako jedyna nie została dla Oliwy szybko uruchomiona). Takie działania wojskowi uzasadniali koniecznością rozminowania, ale prezydent Gdańska w to wątpił, obawiając się, że cenne urządzenia zostaną wywiezione z chwilą kapitulacji III Rzeszy59. Wiosną i latem 1945 roku wicewojewoda gdański, pułkownik Anatol Zbarski, niejednokrotnie interweniował w komendanturach, aby zwrócono bezprawnie zarekwirowane dobra, argumentując, że są one potrzebne polskim władzom albo że należały one do ludności polskiej, a nie do niemieckiej, w związku z czym nie mogą być traktowane jako zdobycz wojenna60. Takie interwencje bywały skuteczne, co potwierdzał przypadek Oliwy: „Dzięki zdecydowanej akcji w komendanturze uratowano i zabezpieczono prawie wszystkie fortepiany i pianina, pewną ilość maszyn do szycia i do pisania” – pisał latem 1945 roku Wojnarski61. Pisząc o grabieżach Armii Czerwonej, nie należy zapominać o zjawisku, które można nazwać szabrem urzędniczym. Istnieje bowiem podejrzenie, że niektórzy nieuczciwi przedstawiciele polskiej administracji, nawet ci, którzy krytykowali działania żołnierzy radzieckich, na własną rękę również zajmowali się grabieżą. Ślad takiego postępowania można znaleźć w liście skierowanym do wicewojewody Zbarskiego. Wynika z niego, że ta sama osoba, która interweniowała u radzieckich władz, wiedziała o istnieniu specjalnej komisji zajmującej się rekwirowaniem cennych ruchomości, aby przeznaczyć je na urządzenie mieszkań wyższych rangą (polskich?) wojskowych62. Opisywanym wydarzeniom towarzyszyły inne działania, które najpowszechniej łączono z szabrem, a mianowicie rozkradanie mienia przez rozmaitych złodziei, którzy następnie wywozili łup z miasta albo po prostu sprzedawali go na gdańskich ulicach i placach (na przykład na targu przy ulicy Wybickiego we Wrzeszczu)63. Istniały szajki specjalizujące się w szabrze. Zgodnie z relacjami pracowników Państwowego Urzędu Repatriacyjnego pewna część zatrzymujących się w punktach etapowych nie zamierzała się osiedlać, a baraki traktowała jako bazę wypadową dla rabunku i magazyn do przechowywania skradzionych dóbr. Najgorsze incydenty odnotowano w Elblągu, gdzie szabrownicy z Warszawy rzucali w swoich opiekunów cegłami i grozili im nożami. Natomiast w punkcie etapowym w Gdańsku szabrownicy, przeważnie z Łodzi, czekali na przydział mieszkania, aby po jego otrzymaniu ograbić je i porzucić64. W obliczu skromnych środków finansowych, peryferyjnego położenia Gdańska i związanych z tym problemów transportowych odbudowa w pierwszym okresie dotyczyła przede wszystkim gmachów użyteczności publicznej oraz infrastruktury transportowoprzemysłowej. W tych dniach brakowało właściwie wszystkiego – środków pieniężnych, materiałów budowlanych i wykwalifikowanej siły roboczej. Nie może więc dziwić fakt, że poza remontowaniem budynków relatywnie mało zniszczonych inwestycje mieszkaniowe w pierwszych latach nie były realizowane65. Zachętą do prac przy odbudowie domów miały
być regulacje prawne dotyczące remontów prowadzonych we własnym zakresie. Dekret wydany jesienią 1945 roku umożliwiał władzom budowlanym wezwanie właściciela zniszczonego budynku do jego rozebrania, a budynku uszkodzonego – do naprawy. Co najistotniejsze, lokale doprowadzane do stanu używalności były wyłączane z przepisów o publicznej gospodarce lokalami. Oznaczało to, że nie podlegały one przymusowemu kwaterunkowi i równie uciążliwym regulacjom wysokości czynszu66. Dla osób bardziej przedsiębiorczych, czasem dysponujących kapitałem niewiadomego pochodzenia, był to ważki argument za odbudową zasiedlanego domu na własny koszt, tym bardziej że po przeprowadzeniu przez Zarząd Miejski odbioru lokalu inwestor mógł go użytkować przez okres 20–25 lat i w tym czasie miał być zwolniony z opłat czynszowych – dom należał do niego, chociaż bez aktu własności67. Rozwiązanie to, korzystne zarówno dla miasta, jak i dla części mieszkańców, było de facto prawną regulacją działań żywiołowo podejmowanych od wiosny 1945 roku. Z dekretem czy bez niego, gdańszczanie zajmowali się pracami remontowymi na własną rękę. W wielu wypadkach zresztą trudno było nazwać te czynności remontowaniem, polegały one bowiem na uprzątaniu gruzu, naprawie dachu, wstawianiu okien czy pozbywaniu się niewypałów z terenu posesji. Swoiście pojęta zaradność mieszkańców przyczyniała się niestety do dewastacji i pustoszenia niezabezpieczonych sąsiednich budynków. Mało kto wtedy posiadał wóz i konia, więc materiały budowlane zdobywano, krążąc po okolicy i przeszukując pobliskie posesje. Znalezione cegły składowano, cement kradziono z innych placów budowy, meble wyciągano z sąsiednich domów. W okolicy nie nazywano tego kradzieżą, ponieważ wielu sąsiadów tak robiło, na pomoc nie można było liczyć, a rzeczy opuszczone traktowane były jako niczyje68. Opis takiej odbudowy własnym sumptem przeczytać można we wspomnieniu jednego z mieszkańców Suchanina (dawniej Cygańskiej Góry): „Tutaj mój ojciec, który był bardzo obrotny, znalazł to mieszkanie i trzeba było je odremontować, było mocno zdewastowane. I myślę, że to nie wskutek działań wojennych, tylko tych, którzy przyjechali do Gdańska. Bo były powyrywane podłogi, na pewno na opał. Schodów nie było, dach wymagał pokrycia, bo był bez dachówek […]. Wtedy koło naszego domu stała taka ruina, ale jeszcze mury były, dachu nie było, ale mury były, po działaniach wojennych zostały, i my jako dzieci nazywaliśmy to «pustogrodą». I to w krótkim czasie znikło wszystko do poziomu zerowego. Bo ludzie potrzebowali cegieł do odbudowy swoich mieszkań, okien, drzwi. I to się zrobiło puste zupełnie. Także rodzice doprowadzili mieszkanie do stanu używalności”69. Z mieszkań wynoszono nawet instalacje hydrauliczne i grzewcze, co jednak nowym lokatorom na początku niespecjalnie przeszkadzało, ponieważ w pierwszym okresie gazownia, elektrownia i wodociągi i tak nie działały. Nowi mieszkańcy widzieli skutki takich działań i przypisywali je ogólnie szabrownikom. Jakkolwiek łatwo zrozumieć pobudki nowych mieszkańców, szukających cegieł i drewna, lub głodujących Niemców, warto podkreślić, że efekty wszystkich takich działań podejmowanych przez żołnierzy, szabrowników, głodujących czy sąsiadów były identyczne z punktu widzenia interesu publicznego, który wówczas nie był chroniony. Na łamach ówczesnego „Dziennika Bałtyckiego” nie zajmowano się definiowaniem szabru – jak można sądzić, właśnie dlatego, aby nie dojść do niepokojących wniosków i nie tępić racjonalnych w tamtych
warunkach zachowań Polaków. W bezmiarze zniszczeń takie problemy jak wyszukiwanie potrzebnych rzeczy w okolicznych pustych domach nie były potępiane, chyba że dewastowany i okradany budynek był wyjątkowy70. W realizacji jednej z najważniejszych potrzeb, czyli w poszukiwaniach schronienia, ważną cezurę stanowił rok 1946. Sprzątanie ulic i chodników, koordynowane przez Zakład Oczyszczania Miasta, zaczęto już w połowie 1945 roku, ale dopiero w grudniu tego roku za pośrednictwem Gdańskiej Dyrekcji Odbudowy miasto otrzymało kredyty na zakup taboru, który umożliwiał przyspieszenie prac porządkowych, przede wszystkim wywóz śmieci, stanowiących nieodłączny element krajobrazu miasta71. Gdy oczyszczano główne arterie i rozpoczęto odbudowę infrastruktury komunalnej, obiektem zainteresowania stał się nie tylko stan budynków mieszkalnych, ale także ich zarządzanie. W lutym 1946 roku uruchomiono Administrację Nieruchomości Miejskich w Gdańsku, co umożliwiło nakładanie czynszów. Za jej pośrednictwem wprowadzono zryczałtowane opłaty lokatorskie i numerację budynków. Z chwilą jej powołania zaczęto dbać nie tylko o stan ogólny niektórych posesji, ale też kontrolować warunki ich przyszłego użytkowania, czyszcząc kominy, instalując oświetlenie na klatkach schodowych, usuwając z pomocą mieszkańców śmieci z podwórza (a także organizując ich wywóz przez Zakład Oczyszczania Miasta), stawiając skrzynie na śmieci przy każdym domu72. Tak zwane komitety blokowe powstałe z inicjatywy Miejskiej Rady Narodowej miały organizować mieszkańców danego obszaru i wspierać miasto w planach odbudowy. Jakkolwiek zapowiadały one nowe realia (narzucone odgórnie, miały służyć samoorganizacji mieszkańców), to spełniały ważną funkcję, w ramach czynów społecznych angażując ludzi w lokalne remonty. Dzięki nim wiele posesji uporządkowano i wyremontowano, dopilnowano też czystości na posesjach i klatkach schodowych. To ostatnie działanie miało walor edukacyjny, ponieważ do Gdańska przyjeżdżały osoby z różnych regionów, które nie przyswoiły sobie nawyków kulturowych, poczucia odpowiedzialności za wspólną własność i umiejętności korzystania z urządzeń komunalnych73. Biorąc pod uwagę przedstawione okoliczności zdobywania mieszkań, musimy pamiętać o poczuciu zagrożenia, które w 1945 roku miał każdy gdańszczanin. Zaczęło ono jednak zaskakująco szybko ustępować74. Barierą psychologiczną było przetrwanie pierwszej zimy. W zderzeniu z przeżyciami wojennymi i na skutek rozrostu administracji cywilnej zapewne już w 1946 roku dom był postrzegany jako względnie bezpieczny, w każdym razie zdecydowanie bezpieczniejszy od sfery publicznej. W tym czasie zdecydowana większość populacji niemieckiej, z powodu okupacyjnych doświadczeń postrzegana jako zagrożenie, opuściła już Gdańsk. Dotyczyło to również Armii Czerwonej i szabrowników, którzy przestali przyjeżdżać na Wybrzeże. Rywalizację lokalową zastąpiła współpraca i gdańszczanom dość łatwo udzielił się nastrój powojennej odbudowy. Życie codzienne stopniowo powracało do normy – w wielu budynkach wstawiono szyby, w niektórych oknach po zmroku zabłysło światło, a po podwórkach, wciąż pozostających w nieładzie, biegało coraz więcej dzieci. W czasie okupacji obawiano się wielu rzeczy: donosu, rekwizycji, bombardowania, głodu, wywiezienia i śmierci najbliższych. Lęk budzili Niemcy, Rosjanie, a czasem również sąsiedzi; na wsi nie ufano też partyzantom. Wielu spośród tych, którzy osiedlili się
w mieście po wojnie, przywiozło ze sobą traumatyczne doświadczenia. Nic więc dziwnego, że gdy w drugim tygodniu maja 1945 roku pojawiła się wieść o końcu wojny, cieszono się z obietnicy stabilizacji. Ludzi łączyło wtedy poczucie wspólnoty okupacyjnych losów. W owym czasie Polacy dość powszechnie szukali wsparcia u innych, zaczepiali ludzi na ulicy, żywo dyskutowali z nieznajomymi75. Wymownie tę powojenną przemianę przedstawiła jedna z ówczesnych młodych kobiet: „Po wojnie to […] się człowiek cieszył, że mu bomby na głowę nie lecą. I że łapanek nie ma, że nie wywożą, tym się człowiek cieszył”76. Tym, których osierociła wojna, poczucie bezpieczeństwa mogła zapewnić wspólnota sąsiedzka. Gdy uruchomiono dostawy prądu i wody, od razu pojawiły się zabawy taneczne organizowane dla grona przyjaciół, jakby ludzie pragnęli nadrobić zaległości z kilku lat okupacji77. Równie szybko zaprzyjaźniano się z nowymi lokatorami i dość chętnie świadczono sobie pomoc. Zaczął się proces wzmacniania lokalnych więzi społecznych, które tylko w niewielkim stopniu naruszy stalinizm: „A to jeden drugiemu co pożyczył, a to upilnował dziecka, jak trzeba było coś załatwić, a to porozmawiać zawsze można było, dowiedzieć czegoś o świecie” – wspominał ten czas mieszkaniec Oruni78. Spotkania i dzielone doświadczenia wojenne konsolidowały wspólnotę. Cieszono się przy tym z rzeczy drobnych, takich jak składkowy obiad u któregoś z kolegów z pracy. Jak twierdzi inny gdańszczanin, różnice w wykształceniu i zajmowanym stanowisku nie były w tym czasie aż tak wielką przeszkodą w stworzeniu trwałej więzi sąsiedzkiej79. Część domów nie była ryglowana. Za dnia drzwi wielu mieszkań były otwarte na oścież, tak że sąsiad, ale również potencjalny intruz, mógł swobodnie wejść. „Drzwi jak wahadło chodziły” – zapamiętała realia sąsiedzkie mieszkanka Oliwy, wówczas dorastająca dziewczynka, mając na myśli częste odwiedziny i zwyczaj sąsiedzkiego zaglądania w ciągu dnia80.
4.2. Aprowizacja i bezpieczeństwo w sferze publicznej Kontrola nieprzyjaznej sfery publicznej Możliwości powojennej kontroli stanu bezpieczeństwa w sferze publicznej były bardzo ograniczone. Pierwszy oddział milicji znalazł się w Gdańsku najprawdopodobniej 26 marca 1945 roku. Przybył pieszo od strony Pruszcza Gdańskiego wraz z Armią Czerwoną i nocował przy ulicy Kartuskiej. Zgodnie z umowami polsko-rosyjskimi za bezpieczeństwo i porządek w miastach początkowo miały odpowiadać przede wszystkim komendantury wojenne, z których jedną dla miasta i okręgu gdańskiego powołano 30 marca (komendantem okręgowym Gdańska został generał lejtnant Siemion Mikulski). Na początku kwietnia 1945 roku zaczęły działać komendy miejskie Milicji Obywatelskiej w Gdańsku i w Oliwie, kilka komisariatów rejonowych, a także Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Milicjanci patrolowali dworce kolejowe, gdzie wyjątkowo często dopuszczano się przestępstw81. Jak wynika z dokumentów, pierwsze działania w zakresie bezpieczeństwa publicznego skierowano w złą stronę, dokonując przypadkowych aresztowań, i to niekoniecznie bandytów: „W pierwszych dniach Władze Sowieckie wspólnie z MO przeprowadziły obławy, zamykano ludzi bez powodu i podstaw do więzienia” –
przyznawano w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku, nakazując w następnych dniach zwolnienie 234 osób, uznawszy ich przetrzymywanie za niepotrzebne. Urząd prowadził też około 300 spraw osób oskarżonych o kolaborację; zapadło w nich około 70 wyroków skazujących, w tym również wyroki śmierci. Działalność tę oceniano w raporcie jako niezadowalającą, domagając się szybszego orzecznictwa i surowych wyroków. Ową „opieszałość” usprawiedliwiano późnym przybyciem na teren miasta prokuratorów wojskowych, a także epidemią tyfusu, na który razem z osadzonymi zachorowała większość śledczych w więzieniu przy ulicy Kurkowej82. Milicja i służby bezpieczeństwa składały się w owym czasie z osób przypadkowych. Było to zresztą zjawisko o szerszym zasięgu, właściwe społeczeństwu polskiemu, ponieważ niska jakość kadr dotyczyła także Polskiej Partii Robotniczej i niektórych sektorów administracji publicznej83. Na ziemiach zachodnich i północnych dochodził jeszcze inny czynnik – osoby podejmujące decyzje w Warszawie przysyłały tu ludzi podejrzanych, którzy zdążyli się narazić na innym terenie. „Dziki Zachód” przyciągał ludzi szukających szybkiego wzbogacenia się, a część z nich podjęła pracę w takich służbach, jak Milicja Obywatelska, licząc na zyski. Jak wynika z powojennych danych wydziału personalnego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku, co dziesiąty pracownik milicji i urzędu bezpieczeństwa przyjęty tuż po wojnie do służby został wkrótce zwolniony z powodu popełnienia przestępstwa. Jesienią 1945 roku pisano z dezaprobatą: „Nie wiem, dlaczego wytworzyło się takie mniemanie, że ludzie, którzy gdzie indziej nie nadają się, mogą śmiało pracować w województwach zachodnich”84. W kolejnych miesiącach czystki były kontynuowane i z inicjatywy Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej w ciągu sześciu miesięcy (do marca 1946 roku) komendy zwolniły w województwie aż 2320 osób85. Poza przypadkami rabunków, kradzieży, a także gwałtów dużym problemem było ówczesne pijaństwo na służbie oraz samowolne opuszczanie pracy. Sprawcami wielu przestępstw byli funkcjonariusze działający pod wpływem alkoholu, ale po wojnie nie bulwersowało to, że w czasie służby milicjanci wpadają na kielicha do mijanego lokalu86. Nad moralnością funkcjonariuszy miał czuwać aparat polityczno-wychowawczy, przeprowadzając w duchu partyjnym rozmowy indywidualne, pogadanki i cykle wykładów. Wątpliwa była jednak skuteczność takich zabiegów pedagogicznych (uwagi o milicjantach, „którzy zrozumieli swój błąd i zajęli się przede wszystkim czytaniem postępowych książek i sportem”). Naiwność w tym względzie nie ograniczała się do autorów raportów. W „Dzienniku Bałtyckim” problem niesubordynacji i działalności przestępczej tak wielu milicjantów starano się tłumaczyć „czynnikami historycznymi”. W artykule z lutego 1946 roku, gdy komendy powiatowe realizowały właśnie gigantyczny program zwolnień milicjantów-przestępców, przytaczano słowa wiceprezydenta Gdańska Franciszka Chudoby, który zapytany o przyczyny braku zaufania społeczeństwa do milicji, odparł, że wynika ona ze „150 lat niewoli, z gnębienia przez carskiego żandarma i pruskiego policjanta” i z rządów sanacji87. Przedstawiciele władzy, nierzadko zachowujący się jak pospolici przestępcy, musieli zwalczać innych kryminalistów – dobrze zorganizowanych, równie zdemoralizowanych przez lata wojny, często uzbrojonych. W związku z tym na niektórych obszarach Gdańska
nawet niewielka kontrola uzyskana nad fragmentem sfery publicznej była traktowana jako znaczący sukces. Sytuacji nie ułatwiała dzielnica portowa, która tak jak w każdym mieście portowym, nigdy nie cieszyła się dobrą sławą, a w PRL zachowała specyficzną niezależność. Sytuacja polityczna była tam zawsze bardziej skomplikowana – „większa penetracja wroga, większe nasilenie jego prób szkodzenia, ponadto marynarze są bardziej oderwani od kraju i wystawieni na wpływy kosmopolityzmu” – pisał do Warszawy minister żeglugi Mieczysław Popiel, przysłany na wizytację na Wybrzeże Gdańskie. W mieście u schyłku lat czterdziestych nadal nie działały komisariaty, a broni w niektórych dzielnicach wciąż było dużo88. W 1945 roku terenowa komórka pepeerowska z Nowego Portu donosiła o braku wystarczającej liczby chętnych, którzy byliby w stanie zapewnić porządek, szczególnie w nocy, na rozległym terenie, gdzie często zdarzały się napady rabunkowe i gwałty 89. Jak ukazywał przykład sierpniowego strajku z 1946 roku, w nagłych przypadkach uciekano się na tym terenie do pomocy wojska i straży portowej. Pewną bezradność aparatu bezpieczeństwa można dostrzec w relacjach komitetów dzielnicowych Polskiej Partii Robotniczej (PPR), dotyczących poparcia władzy ludowej w pierwszych miesiącach jej funkcjonowania na Wybrzeżu. Na porządku dziennym były rozmaite wyzwiska ( jak w historii Kaszubów, którzy w styczniu 1947 roku w jednym z barów w Oliwie nazwali milicjanta komunistą i gestapowcem90). Miejscowi potrafili stawić czynny opór władzy, gdy na przykład w 1946 roku w Nowym Porcie pijani funkcjonariusze ubeccy usiłowali zatrzymać mężczyznę stojącego na przystanku tramwajowym. Nie udało im się tego dokonać, gdyż interweniujący przechodnie obronili mężczyznę91. W latach 1945–1946 jeszcze niewiele spraw na Wybrzeżu było przesądzonych, nawet jeśli w wymiarze politycznym kluczowe decyzje zostały już podjęte, a zbliżające się wybory w 1947 roku przypieczętowały monopol PPR. W świadomości niektórych Polaków Gdańsk był ich „odzyskanym miastem”, w którym tylko przez przypadek znaleźli się tymczasowo komuniści. Relacje z niektórych wydarzeń, ówczesnych przestępstw popełnianych w sferze publicznej i pościgów po raz kolejny przywodzą na myśl porównanie z Dzikim Zachodem. Widowiskowe były na przykład napady na gmachy użyteczności publicznej, których dokonywali, jeśli wierzyć ubeckim raportom, członkowie podziemia antykomunistycznego. Ludzie ci przyjeżdżali na miejsce zdarzenia samochodem, umożliwiającym sprawną ucieczkę z powodu niewielkiego prawdopodobieństwa pościgu. I tak, na przykład w marcu 1946 roku jedna z grup zorganizowała napad na pocztę w Oliwie, ukradła 50 tysięcy złotych i uciekła samochodem92. Trzy miesiące później „Dziennik Bałtycki” donosił, że w jednej z gdańskich stoczni nieznani sprawcy sterroryzowali bronią urzędników i zrabowali 2,5 miliona złotych, a następnie uciekli samochodem w stronę Sopotu i Orłowa, gdzie również dokonali podobnych napadów93. Z dokumentacji Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku wynika, że w marcu 1946 roku doszło do krwawej rozprawy w Nowym Porcie. Według relacji trzech pijanych mężczyzn najpierw zastrzeliło członka Polskiej Partii Robotniczej udającego się wieczorem po wódkę, a potem schroniło się w mieszkaniu zamordowanego, terroryzując jego rodzinę i strzelając do oblegających dom żołnierzy i marynarzy z żandarmerii wojskowej. Warto obszerniej przytoczyć ten dokument, aby przybliżyć
niektóre realia życia portowego w powojennym Gdańsku: „Przed godz. 22:00 Łowczyński Kazimierz wyszedł ze swego mieszkania […] na ulicę, aby kupić wódki. W tym czasie na ulicy stało kilku pijanych mężczyzn, krzycząc i wywołując burdy, którzy byli uzbrojeni w pistolety maszynowe […]. Razem poczęli gonić Łowczyńskiego, krzycząc: «Stój bo strzelam» i «Bić pepeerowców», na co Łowczyński zaczął uciekać. Z odległości około 100 m […] oddali szereg strzałów do Łowczyńskiego […]. K. oddał jeszcze trzy strzały do leżącego […]. Wartownik pilnujący magazynów żywnościowych wszczął alarm i kilkanaście minut po tym na miejsce zabójstwa zjawili się żołnierze […] oraz trzech marynarzy z żandarmerii wojskowej. K., S. i trzeci ich towarzysz […] schronili się do mieszkania Łowczyńskiego, gdzie zastali brata zamordowanego, Łowczyńskiego Mariana, jego żonę Czesławę oraz żonę zamordowanego Łowczyńską Zofię. Tych sterroryzowali bronią oraz grozili Zofii Łowczyńskiej, że ją zastrzelą […]. Przez jakiś czas bandyci ostrzeliwali się z okien, ale ponieważ mieli mało amunicji, zmuszeni zostali do poddania się […]. Jeden z bandytów został zastrzelony. W toku śledztwa ujawniono, że nie była to żadna organizacja polityczna, ale zwyczajni bandyci”94. Po latach przyczyn tego zabójstwa upatrywano w motywach ekonomicznych, twierdząc, że Łowczyński został zamordowany przez członków bandy rabunkowej, która dokonywała napadów na wagony towarowe, kradnąc paczki z dostawami United Nations Relief and Rehabilitation Administration (UNRRA)95. Nie rozstrzygając o motywach (nie można wykluczyć występowania dwóch motywacji jednocześnie – politycznej i ekonomicznej), trzeba przyznać, że przytoczona historia oddaje atmosferę peryferii powojennego Gdańska. Wynika z niej jasno, że na ulicach mogli stać uzbrojeni mężczyźni, a nadmiar alkoholu, broń i wzajemna nienawiść tworzyły mieszankę wybuchową, która w tych latach prowadziła do tragedii. Nie tylko portowe rejony miasta świadczyły o ówczesnej nieprzyjazności sfery publicznej. W 1945 roku w gruzy zapuszczano się z konieczności, w poszukiwaniu cennych przedmiotów, zaopatrzenia i cegieł, stąpając wąskimi ścieżkami wśród zwałowisk, zadzierając głowę do góry w obawie przed spadającymi fragmentami muru. Niebezpieczne były nagłe podmuchy wiatru, które mogły obalić całą ścianę96. Wiosną 1946 roku, po silnych zimowych wiatrach, gdy runęło wiele fasad, zagrażając życiu ludzkiemu, władze budowlane postanowiły przeprowadzić inspekcje takich miejsc i umieścić plakaty ostrzegawcze97. Uwagę ludzi zwracała wtedy cisza panująca wśród gdańskich ruin. O leżących niedaleko dworca gruzach Głównego Miasta pisano na przykład w „Dzienniku Bałtyckim” latem 1945 roku: „Jest niesamowicie cicho. Wszędzie wypalone oczodoły kamienic. Ulice puste. Stukot kroków odbija się głośnym echem wśród gruzów i rumowisk. Groźnie ku niebu sterczą kikuty kamienic”98. Do zapuszczania się w ruiny w tych pierwszych dniach zniechęcał dym i pożary, a potem unoszący się jeszcze wiele tygodni po wojnie swąd spalenizny. Charakterystyczną woń wydzielały rozkładające się zwłoki i padlina. Straszyły nie tylko leżące jeszcze gdzieniegdzie trupy, ale także napotykani wygłodzeni ludzie w łachmanach, a wśród nich pozbawione opieki dzieci. Ponadto wszędzie biegały bezpańskie psy i koty99. W powojennej Polsce występował oczywiście problem sieroctwa, ale nigdy nie osiągnął stanu katastrofy demograficznej, która na skutek następujących po sobie kilku
niesprzyjających okoliczności dotknęła miasta porewolucyjnej Rosji100. Jeśli chodzi o ten zakres polityki społecznej, to nowo powołane województwo gdańskie znalazło się w niekorzystnej sytuacji, mając najwięcej sierot zaraz po województwie pomorskim – na ziemiach tych poza niewielką liczbą osieroconych dzieci niemieckich znaleźli się wychowankowie polskich domów dziecka, które zostały ewakuowane razem z „repatriantami”. W 1945 roku na terenie Gdańska doliczono się 574 sierot101. Na podstawie raportów o stanie bezpieczeństwa w mieście można wnioskować, że w roku 1945 problem polskich sierot, półsierot i dzieci żyjących na ulicy nie wydawał się istotny, ponieważ ginął w masie potrzeb, takich jak zakwaterowanie, polityka sanitarna i głód. Owo nikłe zainteresowanie nie do końca korespondowało z realiami, ale udało się uniknąć sytuacji, w której na ulicach koczowałyby liczne grupy bezdomnych dzieci – te znalezione na ulicach i w budynkach przenoszone były do szpitali. W pierwszych miesiącach pomoc dla sierot nie została zorganizowana przez państwo, ale przez organizacje kościelne oraz nieliczne osoby prywatne (u schyłku lat czterdziestych, tak jak i inne podmioty, ośrodki te zostały znacjonalizowane). Pierwszą gdańską placówką był katolicki dom dziecka przy ulicy Brzegi w Oruni (w zabudowaniach dawnego sierocińca Wolnego Miasta). Jesienią 1945 roku było w mieście już sześć zakładów opiekuńczych (we Wrzeszczu, w Oliwie, w Oruni i na Siedlcach), w których przebywało ponad 400 dzieci. W niedługim czasie zaczęły powstawać kolejne placówki – na początku 1946 roku Kuratorium Okręgu Szkolnego znało ich dwanaście oraz około 500 wychowanków102. Chociaż warunki w ówczesnych domach dziecka były bardzo ciężkie (niedożywienie, chłód i brud), to jednak ich wychowankowie mieli przynajmniej zapewniony dach nad głową oraz podstawową opiekę i skromne wyżywienie103. W tym samym czasie wiele nieosieroconych dzieci i nastolatków bawiło się na gdańskich ulicach i przesiadywało w ruinach bez nadzoru. Po kilku latach wśród takich uliczników ówcześni dopatrywać się będą źródła patologii nazwanej chuligaństwem. Mimo oznakowań ostrzegających przed pogrzebaniem żywcem w niektórych miejscach powojenne dzieci często bawiły się w gruzach. Duże grupy biegały wśród ruin i zarośli, bawiąc się w wojnę jeszcze kilka dekad później 104. Niebezpieczeństwo stanowiły nie tyle chybotliwe konstrukcje, niezabezpieczone piwnice, ile ukryte w ruinach i na polach niewypały. Zdarzało się wtedy dużo wypadków, ponieważ chłopcy, znajdując w trakcie zabawy niewybuchy, próbowali je detonować, lub też bawili się prawdziwą bronią. W klasach szkolnych zwracały uwagę dzieci, które w wyniku takich zabaw utraciły palce105. Ówczesny lęk przed nieprzyjazną przestrzenią publiczną wiązał się nie tylko z wyglądem ulic, ale przede wszystkim z panoszącym się bandytyzmem. Jego świadectwem jest wspomnienie z dzieciństwa kobiety, która jako dziewczynka mieszkała z rodzicami na Siedlcach i codziennie bała się, że ojciec nie wróci z pracy do domu: „Codziennie kilka trupów leżało na ulicy. Nie wiem, co to było. Czy to były bandy jakieś czy co? Może to byli Polacy, a może to Ruscy byli jeszcze. Przecież tam było pełno ruin” – tłumaczyła106. Uwagi te znajdują potwierdzenie w historii kobiety, która okupację przeżyła na mazowieckiej wsi i zapamiętała ten okres jako czas łapanek, wywózek, obław urządzanych w wiosce, ucieczek w nocy lub chowania się po strychach. Gdy jednak we wrześniu 1945 roku przybyła do Gdańska, wcale nie odczuła poprawy w zakresie bezpieczeństwa
osobistego. Ulica była dla niej groźna, a chodzenie po mieście wydawało się jej aktem odwagi: „Jak przyjechałam do Gdańska, to zaczęłam pracować. No i zarabiałam na siebie i jakoś tam żyłam, ale ten… też było bardzo ciężko, bo wszystkiego było brak, zarobki bardzo marne były i do tego strach było się gdzieś ruszyć, bo […] różni ludzie chodzili, a samej [w] gruzy [?]. Także w ogóle z domu, czy tam gdzieś dalej, to człowiek bał się ruszyć, tak było strasznie […]”107. W kontekście przytoczonych relacji istotne jest wskazanie na różnice w powojennym doświadczeniu mężczyzn i kobiet. Wiele wdów lub kobiet, które nie znały losu swojego męża, musiało po wojnie podjąć pracę zarobkową. Sporo gdańszczanek miało za sobą niedawne doświadczenie gwałtu, a pozostałe kobiety zwykle wiedziały lub podejrzewały, co działo się na tych terenach w 1945 roku. Nie zachęcało to do wędrówek po mieście, tym bardziej że było ono pozbawione oświetlenia i transportu publicznego. Co prawda już było wiadomo, że do masowych gwałtów ponownie nie dojdzie, ponieważ Niemki, ich najczęstsze ofiary, opuściły Gdańsk lub wkrótce miały go opuścić, ale dom był dla kobiet miejscem najbezpieczniejszym. Chociaż niewiele jest danych na temat przestępczości powojennej, której ofiarami stawały się kobiety, to należy sądzić, że po ustąpieniu Rosjan nadal kobieta mogła stać się łatwą ofiarą napaści poza domem. Ówczesne poszkodowane zazwyczaj nie chciały zeznawać, a funkcjonariusze nie mieli wystarczających kompetencji, umożliwiających odpowiednie traktowanie ofiary. Milicja Obywatelska najczęściej nie prowadziła statystyk przestępstw seksualnych. Nieliczne przypadki odnotowanych gwałtów przedstawiano w kontekście „zwalczania prostytucji i chorób wenerycznych”, jak świadczy o tym próba zgwałcenia jedenastoletniej dziewczynki w 1951 roku na gruzach przy hali targowej108. Można jedynie podejrzewać, że owa ciemna liczba przestępczości seksualnej była w Gdańsku szczególnie wysoka w latach czterdziestych i na początku pięćdziesiątych (idąc w parze z agresją publiczną i migracjami do miast), a w kolejnych dekadach spadała, znikały bowiem ruiny, pojawiło się oświetlenie, zmniejszyła się demoralizacja spowodowana wojną, a sądy zaczęły wydawać surowsze wyroki w sprawach o zgwałcenie. Jedna z powojennych opowieści przekazywanych w formie plotki dotyczyła kobiet napadanych w bramach, gruzach czy klatkach schodowych, atakowanych od tyłu. Wątkami tej opowieści były grabież (wyrwanie torebki), gwałt oraz morderstwo109. Wspomnienie szwaczki zamieszkałej we Wrzeszczu, która w 1945 roku miała dwadzieścia lat, jest właśnie przekazem dotyczącym zagrożeń, których świadome były ówczesne gdańszczanki. Pojawiają się w nim mężczyźni, którzy w rzadziej uczęszczanych zaułkach zaczepiali młode kobiety i dziewczęta, grożąc, że się z nimi rozprawią, gdy znajdą się sam na sam. Dlatego też dziewczęta nie chodziły wtedy po mieście w pojedynkę, ale przynajmniej z koleżanką, i to jednak mogło się okazać niefortunnym pomysłem110. Zresztą samotne kobiety nie miały wyboru i chcąc dotrzeć do pracy, szkoły czy urzędu, musiały wyruszyć na pokryte gruzem i nieoświetlone ulice. Stawały się wówczas obiektem zainteresowania młodych mężczyzn spędzających czas w bramach i na podwórkach, co nieraz prowadziło do agresywnych zachowań. Można zatem przypuszczać, że poczucie bezpieczeństwa ówczesnych kobiet na ulicy było niewielkie111. Inne czyny popełniane w owym czasie też można jedynie szacować, pamiętając o
ciemnej liczbie. Jak pisze Marcin Zaremba, „w 1945 roku prawdopodobieństwo napadu i rozboju było bardzo wysokie, poczucie bezpieczeństwa zaś praktycznie żadne”. Powojenna słabość aparatu administracyjnego oraz wojenny brak poszanowania dla życia ludzkiego sprzyjały przestępczości112. Dostępne dane odnoszące się do Gdańska są nader wymowne. Już zarejestrowana liczba niektórych rodzajów przestępstw była wysoka. Z opublikowanej statystyki dotyczącej województwa gdańskiego wynika, że tylko od kwietnia do grudnia 1945 roku odnotowano tam 700 napadów z bronią palną oraz 103 morderstwa, a był to zapewne jedynie wierzchołek góry lodowej, jeśli uwzględnimy zjawisko ciemnej liczby. Zwraca również uwagę liczba fałszerstw, w wielu wypadkach prawdopodobnie mających na celu nadanie sobie nowej tożsamości. Przestępczość na terenie województwa gdańskiego w 1945 roku Rodzaj przestępstwa Napady rabunkowe z bronią palną Fałszerstwa różnego typu Napady rabunkowe bez broni palnej Ciężkie i lżejsze uszkodzenia ciała Przywłaszczenia Morderstwa Nierząd Potajemne gorzelnictwo Podpalenia Potajemny handel wódką Zgwałcenia Gry hazardowe Handel obcą walutą
Zarejestrowane 700 346 312 272 186 155 148 113 46 41 33 3 3
Wykryte 214 147 77 225 103 53 124 83 24 39 13 3 3
Dane: J. Babczenko, Od wyzwolenia do referendum (do użytku wewnętrznego), Gdańsk 1974, s. 53.
Zastanawiający jest także stosunek liczby przestępstw pospolitych do tych popełnianych z użyciem broni palnej, do której dostęp był wówczas bardzo łatwy. Rabunek był częstszy od kradzieży i przeważnie dokonywano go z użyciem pistoletu. Broń palną i amunicję oraz materiały wybuchowe można było kupić od szabrowników, żołnierzy albo u handlarzy na bazarze, znajdowano je też porzucone, przysypane cienką warstwą piasku na okolicznych polach lub w zrujnowanych budynkach: „Lubiłem Gdańsk, bo byłem młody, gdziekolwiek byłem, to szukałem broni, pistoletów, granatów. W szklanej szafce miałem dwa granaty, ale […] kierownik szkoły z Dyrekcji Kolei Państwowych mnie nakrył i opieprzył” – wspominał jeden z mieszkańców Siedlec113. Na mocy powojennych dekretów – „o ochronie państwa” z października 1944 roku oraz „o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa” z czerwca 1946 roku – za wyrabianie, przechowywanie i gromadzenie broni groziła kara śmierci. Surowe przepisy jednak zasadniczo nie zmieniły sytuacji. Świadczy o tym liczba rabunków z użyciem broni palnej, na terenie województwa dwukrotnie przekraczająca liczbę napadów bez jej użycia114. W realiach powojennego rozprzężenia znaczna część napastników bez oporu używała broni
palnej i ostrych narzędzi do rozwiązywania konfliktów, co w czasach długotrwałego pokoju uznano by za karygodne115. Problemy transportowe i zaopatrzeniowe Co najmniej do końca 1946 roku na Wybrzeże Gdańskie trudno było dojechać transportem kołowym. Drogi w województwie zostały poważnie uszkodzone, a arterie łączące z centralną Polską były w bardzo złym stanie. W roku tym większość z nich oraz mostów doprowadzono „do możliwej używalności”, jak pisano. Przewóz kolejowy pasażerów nie funkcjonował jeszcze należycie. Wciąż najważniejsze były przewozy towarowe, lecz nawet w tym zakresie napotykano trudności – wiosną 1946 roku zabrakło wagonów i parowozów do wyładunków portowych i przewozu węgla z południa. Na przełomie 1946 i 1947 roku mrozy i śnieżyce zahamowały przewóz kolejowy. Tabor nadal był nieliczny, zniszczony, brakowało części zamiennych do parowozów116. Gdańsk przemierzało się wtedy głównie pieszo. Nie spacerowano po ulicach dla przyjemności, a w lepiej zachowanych dzielnicach niedzielne spacery dopiero zaczynały być praktykowane. Ludzie przemieszczali się wówczas z tobołami na plecach, przechodząc obok ruin, cisnąc się na wąskich ścieżkach pośród gruzu, przeskakując wyrwy, balansując na ułożonych deskach i omijając większe zwałowiska. Nieliczni posiadacze koni lub rowerów musieli bardzo pilnować swoich środków transportu, które wzbudzały powszechne zainteresowanie117. Codzienne przemieszczanie się wymagało finezyjnych ustaleń, jak i gdzie najłatwiej dostać się do urzędu lub na targ. Banalna w latach sześćdziesiątych wyprawa z Wrzeszcza lub z Siedlec na Dworzec Główny, w latach czterdziestych była opisywana jako przedsięwzięcie wymagające planowania i czasu. Ulice, w wielu wypadkach całkowicie nieprzejezdne, stanowiły wyzwanie również dla pieszych. Pierwsze oczyszczanie głównych szlaków komunikacyjnych zostało wykonane przez wojsko zaraz po zajęciu miasta ze względu planowane manewry. Były to prace prowizoryczne, sprowadzające się do uzupełnienia wyrw w nawierzchni, a także do wzmocnienia i załatania niektórych mostów. Generalne sprzątanie ulic miasta z inicjatywy władz miejskich z udziałem Zakładu Oczyszczania Miasta rozpoczęto latem 1945 roku, trzy miesiące po zakończeniu walk. W pierwszej kolejności skupiono się na głównym trakcie komunikacyjnym, biegnącym z południowego wschodu na północny zachód, od Oruni, przez Śródmieście, Wrzeszcz, aż do Oliwy. Następnie oddano do użytku ulice prowadzące do uruchamianych zakładów, czyli do stoczni i do elektrowni na Ołowiance. Zagrażające bezpieczeństwu ruchu fasady pozostałe po domach wyburzano, używając lin, usuwano także śmieci i padlinę końską, zatory z drzew i złomu, przewrócone słupy i zwisające trakcje. Czynnikiem hamującym prace był brak taboru do wywożenia gruzu, ponieważ wozy, konie i ciężarówki często konfiskowano na potrzeby wojska. Przemianowania Adolf-Hitler-Strasse na Grunwaldzką i Rokossowskiego, a także nazw innych ulic polska administracja dokonała już w kwietniu 1945 roku118. Pierwszym środkiem transportu pasażerskiego w Gdańsku były ciężarówki, które miały zastępować inne środki transportowe do czasu ich uruchomienia. Jeździły one na przykład na trasie Gdańsk–Gdynia od czerwca 1945 roku do momentu uruchomienia na tym szlaku
dwóch lub trzech kursów autobusowych. Od 29 czerwca 1945 roku zaczął kursować tramwaj nr 1 na trasie stary wiadukt Błędnik – zajezdnia tramwajowa we Wrzeszczu. Tramwaj ten jeździł po jednym torze, ruchem wahadłowym, łącząc Śródmieście z Wrzeszczem. W następnych tygodniach tramwaj nr 2 połączył Oliwę z zajezdnią. Zniszczony przez Niemców w celach obronnych wiadukt (jeden z kilku na trasie Wrzeszcz – Stara Piła), z leżącą tam lokomotywą i wagonami, uniemożliwiał połączenie linii nr 1 i 2. Zwałowisko trzeba było obchodzić i przesiadać się do tramwaju drugiej linii. We wrześniu tego roku linia nr 3 połączyła dzielnicę portową ze Śródmieściem. Zimą 1945 roku tramwaje łączyły już centrum miasta z najważniejszymi dzielnicami – Wrzeszczem, Nowym Portem, Oliwą i Orunią. Na plażę jeszcze długo po wojnie jeżdżono furmankami lub chodzono pieszo119. Dodać należy, że ustanawianie pierwszych nowych połączeń było doniosłym wydarzeniem dla gdańszczan – odbywało się z udziałem przedstawicieli władz i przyciągało tłumy120. W następnych latach uruchomiono jeszcze linie tramwajowe łączące Oliwę z Sopotem, Śródmieście z Jelitkowem, Dolnym Miastem i Stogami. Z powodu gwałtownego przyrostu populacji trudności komunikacyjne wciąż były duże. Tłok występował na wszystkich liniach tramwajowych i autobusowych, szczególnie w rannych i popołudniowych godzinach szczytu. Zwykły był wówczas widok pasażerów, którzy podróżowali uczepieni wszystkich wystających części taboru, tworząc tak zwane winogrona. Z kolei tabor autobusowy pod koniec 1947 roku nie radził sobie z obsługą pasażerów przemieszczających się codziennie między miastami. Pierwsze przewozy autobusowe w obrębie miasta – na dotychczas źle skomunikowany Chełm – uruchomione zostały dopiero na początku 1950 roku121. W latach pięćdziesiątych sytuacja w transporcie miejskim znacznie się poprawiła, powstało bowiem zelektryfikowane połączenie kolejowe zwane Szybką Koleją Miejską, określane – trochę na wyrost – jako gdański odpowiednik metra122. Z upływem czasu zmieniało się postrzeganie przestrzeni miejskiej. Przykładem tego jest leżący na uboczu Nowy Port, który dzięki nowym połączeniom kolejowym i tramwajowym wydawał się położony bliżej centrum. W pierwszych miesiącach 1945 roku podstawowym celem codziennego przemieszczania się ludności było zdobycie pożywienia, a do czasu uruchomienia pierwszych punktów rozdzielczych i stołówek zakładowych właściwie wszyscy mieszkańcy musieli szukać żywności na własną rękę. Pierwsze dni spędzane w spalonym Gdańsku były bardzo trudne. Prezydent miasta Kotus-Jankowski pisał w maju 1945 roku w liście do ministra administracji publicznej o głodzie, który panuje w mieście. Informował o wysokiej śmiertelności, która szczególnie dotykała pozostałą ludność niemiecką – dzieci i kobiety123. Ratunkiem dla głodujących, a zwłaszcza dla osłabionych niedożywieniem Niemców, był handel rzeczami znalezionymi w gruzach i własnym dobytkiem. Na placach i rogach ulic wychudzone, odziane w łachmany kobiety i dzieci wyprzedawały skromny dobytek, rozkładając na obrusach zegarki, srebro, używaną garderobę. Niemki stały między innymi przed halą targową, „w osobliwych turbanach, które musiały być modne w Wolnym Mieście, i za bezcen wyprzedawały domowe serwisy”. W innym wspomnieniu Niemka, usłyszawszy o Polakach przyjmujących tekstylia, wędrowała na piechotę z Wrzeszcza do Sopotu, aby wymienić tam wyprawkę ślubną na prowiant. Po całodziennej wyprawie
wróciła zadowolona z plecakiem wypełnionym żywnością, która odmieniła sytuację całej rodziny124. Głód był w tym okresie doświadczeniem, które zmuszało do zmiany dotychczasowych priorytetów. Wiele ówczesnych przedmiotów codziennego użytku utraciło swoją pierwotną funkcję, stając się po prostu rzeczami, które można wymienić na jedzenie125 . Zarówno Niemcy, jak i Polacy wiosną 1945 roku poszukiwali żywności w opustoszałych domach i ruinach, na okolicznych polach, w opuszczonych fabrykach. Na przykład margarynę można było zdobyć w fabryce Amada, a skarmelizowanego cukru należało szukać w spalonych magazynach w Nowym Porcie lub w strawionych przez ogień wagonach na nasypie kolejowym na Zaspie. Opał na nadciągającą zimę wydobywano z ruin126. Podstawą jadłospisu było to, co znaleziono. Jeśli udało się wykopać marchew i kartofle, to na obiad była wodnista zupa na wywarze warzywnym, jeśli w opuszczonej kuchni znaleziono konserwy i weki, to w następnych dniach stanowiły one jedyne pożywienie. Mięso było rzadkością na stołach i nawet konina, którą można było kupić w tanich jatkach, gdzie sprzedawano mięso z uboju okaleczonych sztuk, stała się rarytasem127. Zaczęły wówczas pracować pierwsze piekarnie i dlatego chleb z cukrem lub posmarowany tłuszczem był przysmakiem zapamiętanym chyba przez wszystkie gdańskie dzieci tuż po wojnie. Dla tych głodnych na ogół dzieci nawet woda z cukrem była przysmakiem128. Niebezpieczna dla jednych obecność Rosjan dla innych mogła oznaczać dostęp do żywności i względną stabilizację: „Ruscy mieli tu za targiem ziemniaki. To Niemcy sadzili, ale Ruscy potem zabrali – wzięli łopaty i kopali. To myśmy też poszli, ale myśmy kopali łapami, ale nie rano, tylko jak oni, Ruscy, skończyli, to myśmy ze swoimi torbami już czekali. A potem za te siatki i w nogi, jak wracali. Pierwszy chleb to myśmy dostali od Ruska. O! Bo myśmy jęczały, bo byłyśmy głodne […]. Bo po drugiej stronie, w tym domu, Ruskie zrobiły takie kwatermistrzostwo, wiesz. Tam też, wieczorami, myśmy chodzili i prosiliśmy, żeby chleb dać. To oni od czasu do czasu coś rzucali, jakieś kawałki, kromki. A myśmy tylko nadstawiały fartuchy” – tak zapamiętała pierwsze dni zniszczonego miasta dziesięcioletnia dziewczynka129. Pomocy można też było oczekiwać od życzliwych sąsiadów, zwłaszcza tych, którzy mieli jakieś zwierzęta gospodarskie i własny ogródek. Wiosną 1946 roku w mieście pojawiło się sporo takich przydomowych upraw. Wielu nowych gdańszczan pochodziło ze wsi i nie rezygnowało z hodowli w nowych miejscach, przejeżdżając nierzadko z kurą pod pachą. Już wówczas we wszystkich dzielnicach Gdańska kozy, króliki, drób, krowy i świnie przechadzały się między budynkami i na okolicznych polach130. Jedna z gdańszczanek zapamiętała, że w przydzielonym jej rodzinie dużym domu przy ulicy Grudziądzkiej (usytuowanym przy ówczesnej trasie prowadzącej nad morze w Brzeźnie) można było, dysponując sporym areałem, hodować zwierzęta i uprawiać warzywa. Poza chlebem, cukrem i solą w gospodarstwie tym cała żywność pochodziła z własnej produkcji. Pozostałe artykuły pierwszej potrzeby matka dziewczynki mogła kupić dzięki sprzedaży na targu krowiego mleka i zup własnej roboty131. Z kolei mężczyzna zamieszkały na obrzeżach Wrzeszcza, niedaleko ówczesnego lotniska (przy ulicy Żołnierza Tułacza, dziś Kunickiego), wspomina, że miał domek z ogródkiem, ale brakowało mu czasu na uprawę, ponieważ pracował w porcie, a jednocześnie rozpoczął studia na Politechnice Gdańskiej.
Płacił więc małżeństwu sąsiadów za zajmowanie się jego ogródkiem i dostarczanie żywności132. Źródłem zaopatrzenia po wojnie była wieś, a nielegalna wymiana towarowa cechowała cały okres PRL. Ruch odbywał się w obie strony: chłopi przybywali do miasta na targ, a wygłodzeni gdańszczanie wyjeżdżali poza miasto na zakupy. Mieszkańcy okolicznych wsi, bardzo często dzieci – dziesięcioletnie, kilkunastoletnie – przyjeżdżali regularnie do Gdańska, aby sprzedawać na rynkach produkty rolne. Mieszkance Miszewa (wsi kaszubskiej) podróż zajmowała codziennie w jedną stronę rowerem około dwóch godzin – jeździła na rynek w Oliwie z jajkami i śmietaną133. W maju 1945 roku w Gdańsku zarząd gospodarką należał do władz wojskowych, które uważały, że także żywność i wszelkie inne towary przemysłowe powinny pozostać w ich gestii. Przekazanie towarów Zarządowi Miejskiemu z pilnie strzeżonych magazynów odbywało się tylko w nielicznych wypadkach i wymagało skomplikowanej procedury. Administracja cywilna znalazła się między młotem a kowadłem. Z jednej strony potrzebna była skuteczna dystrybucja dostępnej żywności, z drugiej – każdego samochodu transportowego czy furmanki trzeba było strzec przed radzieckimi wojskowymi: „Nie ma dnia, żeby nie zabrano jakiegoś wozu konnego czy mechanicznego, a moje interwencje u władz wojskowych nie odnoszą skutku” – pisał Kotus-Jankowski. Pochodzące z różnych źródeł towary wydział aprowizacji Zarządu Miejskiego przydzielał w skromnych racjach przede wszystkim pracującym – przysługiwało 500 gramów chleba, 80 gramów mięsa i 20 gramów cukru. W miarę możliwości również niepracującym przekazywano 300 gramów chleba134. Jak wspomina jedna z gdańszczanek, Polacy chętnie brali udział w oczyszczaniu miasta, ponieważ za pracę otrzymywali na przykład talerz zupy i kawałek chleba (w niedzielę zachęcano do niej podobno podwójnym przydziałem)135. Latem 1945 roku oficjalna dystrybucja żywności odbywała się w tak zwanych punktach rozdzielczych, których do końca roku powstało ponad 150. Mogli się w nich zaopatrywać posiadacze kart żywnościowych ostemplowanych przez Zarząd Miejski. Dostępny był chleb, kartofle, cukier i sól, które rozdzielano według trzech kategorii. Najwięcej żywności przysługiwało osobom zaliczanym do kategorii pierwszej, a najskromniejsze racje otrzymywała ludność niemiecka, przypisana do kategorii trzeciej. Punkty rozdzielcze – oprócz stołówek zakładowych i tak zwanych spółdzielni spożywców – odgrywały ważną rolę w zorganizowanej dystrybucji nie tylko żywności, ale i towarów przemysłowych, stanowiąc istotne źródło zaopatrzenia dla wielu rodzin i redukując zjawisko głodu. Deficytową żywność, odzież i węgiel można tam było otrzymać na kartki, po niskiej, urzędowo regulowanej cenie. System ten obowiązywał w Gdańsku także w następnych latach, choć sukcesywnie wyłączano z niego niektóre produkty136. Dostępność kartek była więc dla wielu rodzin podstawą egzystencji. W wielu wypadkach racje żywnościowe pozwalały chronić najmłodsze dzieci przed śmiercią głodową137. Ponadto miejscami zbiorowego żywienia w Gdańsku przez dłuższy czas po wojnie były stołówki przyzakładowe. Pierwsze z nich powstawały dla urzędników miejskich, ale do końca 1945 roku funkcjonowało ich w coraz liczniejszych gdańskich przedsiębiorstwach blisko 150. Co istotne, obsługiwały one również rodziny pracowników, a niektóre wydawały trzy posiłki dziennie. W szkołach uczniowie mogli liczyć na talerz zupy mlecznej i tran. Także
duński Czerwony Krzyż prowadził akcję pomocy dla niedożywionych dzieci138. Cały ten system powojennej reglamentowanej dystrybucji, mimo kłopotów był na tyle skuteczny, że zapobiegał groźbie głodu i śmierci z powodu wycieńczenia. Punkty rozdzielcze nie osiągałyby jednak tak dobrych wyników, gdyby nie jedna z najbardziej zapamiętanych form pomocy – przywoływane już tutaj dostawy UNRRA. Nie było chyba gdańszczanina, który by nie pamiętał paczek z tej instytucji, w tamtym okresie będących dość ekskluzywną formą pomocy. Dostawy zapewniły gdańszczanom odzież i wyżywienie w trudnych miesiącach jesiennych i zimowych 1945 roku, a za sprawą atrakcyjnych towarów ( jak niedostępne wtedy nigdzie środki czystości, dobrej jakości ubrania czy słodycze) i zmyślnych amerykańskich opakowań stały się przedmiotem pożądania wielu ludzi, a także band rabunkowych139. W powieści Brzeg młoda para swoją garderobę zawdzięczała właśnie paczkom – w dniu ślubu ona była „w skromnej sukience, którą przerobiła sobie z UNRR-owskich ciuchów”, pan młody podobnie: „Ja byłem w stroju z tego samego źródła. Ciemne spodnie, ciemnobrązowa marynarka, biała koszula i ciemny, zdaje się granatowy krawat. Na nogach miałem ciężkie, duże buty, także z UNRR-y, zdaje się z demobilu” – relacjonował narrator. Po skromnej ceremonii w Urzędzie Stanu Cywilnego młodożeńcy i świadkowie pojechali tramwajem do Oliwy, gdzie w swoim mieszkaniu zjedli mięso – koninę z paczki UNRRA i dorsze oraz wypili kawę, również z tego samego źródła140. Problemy sanitarne i zwalczanie handlu ulicznego Już w 1945 roku zaczęto w Gdańsku zwalczać handel prywatny. W tym czasie w hali targowej, na targowiskach we Wrzeszczu i w Oliwie oraz na ulicach i placach (na przykład na Targu Drzewnym, w miejscu przyszłego pomnika króla Jana III Sobieskiego) rozkładali swoje kramy liczni sprzedawcy, których nie miał kto skutecznie kontrolować. Ówczesna samowola była antidotum na niedostatki zaopatrzenia i ludzie chętniej zaopatrywali się w rozmaitych budkach i straganach niż w sklepach, gdzie towar oferowano taniej, ale na kartki i po długim czekaniu w kolejce. Nieufny stosunek władz do handlu ulicznego wynikał z wielu czynników – od higienicznych po polityczne. Wypada oddać sprawiedliwość, że wśród pierwszych oskarżeń i ostrzeżeń przeważały rzeczowe uwagi. Jednym z koronnych argumentów przemawiających za ograniczeniem bujnego rozkwitu handlu ulicznego było pochodzenie niektórych sprzedawanych przedmiotów z szabru i innych kradzieży. Krytykowano jako niebezpieczne usytuowanie kramów w pobliżu ruin, jak na przykład w centrum Wrzeszcza, na zniszczonej Grunwaldzkiej, zapełnionej sprzedawcami ulicznymi, którzy oferowali towar z plandek ułożonych na ziemi lub ze skleconych naprędce bud141. Nie do podważenia były również niektóre argumenty sanitarne. W kwietniu 1945 roku wydobywano z piwnic i spod gruzów wiele rozkładających się zwłok, a dalsze czekały jeszcze na odnalezienie. Na ulicach leżała padlina, biegały szczury i myszy. W takim krajobrazie konieczna była natychmiastowa organizacja punktów sanitarnoepidemiologicznych oraz punktów dezynfekcyjnych i szpitali. Zdecydowane działanie i właściwa koordynacja mogły powstrzymać epidemię tyfusu lub cholery. W maju 1945 roku działały w mieście dwa szpitale, wkrótce uruchomiono trzy następne. Brakowało natomiast lekarstw, środków opatrunkowych i aparatury (aparaturę rentgenowską zagrabiła Armia
Czerwona). Pierwsze niekompletne informacje o stanie sanitarnym Gdańska z tego miesiąca mówiły o kilkudziesięciu przypadkach czerwonki, duru plamistego, szkarlatyny, dyfterytu (błonicy) i duru brzusznego (tyfusu). W lipcu 1945 roku chorych na tyfus doliczono się 250 i ogłoszono stan epidemii. Miesiąc później w raporcie Zarządu Miejskiego pisano, że szpitale są przepełnione, a w niektórych dzielnicach Gdańska co kilka domów natrafić można na ofiarę tyfusu142. Lekarze byli wówczas na wagę złota – ich spis dla Gdańska, Oliwy i Sopotu wraz z miejscem urzędowania i specjalizacją zamieszczono w pierwszym powojennym informatorze z początku 1946 roku. Część z nich opuszczała terytorium Gdańska, szukając łatwiejszego sposobu zarobkowania. Szpital Miejski w 1945 roku zatrudniał tylko trzech lekarzy i dysponował osiemdziesięcioma łóżkami143. Zachorowalność na choroby zakaźne w Gdańsku latem 1945 roku Okres 1 VII – 11 VIII 1945
Dur plamisty chorzy zgony 84 24
Dur brzuszny (tyfus) chorzy zgony 1264 92
Czerwonka chorzy zgony 133 61
Dane: Sprawozdanie z działalności Zarządu Miejskiego w Gdańsku za miesiąc sierpień 1945 roku, APG, UWG, 74, k. 8.
W tym samym czasie prasa donosiła o tragicznym stanie higieny, o przyzwoleniu na brud, wywodzącym się jeszcze z czasów wojny. Odpowiedzialnością za wzrost zachorowań obarczono w pierwszej kolejności sprzedawczynie uliczne: „Stosy pieczywa rozłożonego na brudnych płachtach, zwoje kiełbas, wynurzające się z czarnego od brudu plecaka przekupnia, sery ciemne od much to obrazek, który mimo woli nasuwa wizję groźnych następstw owego handlu ulicznego: tyfusu, czerwonki, gruźlicy” – pisano w „Dzienniku Bałtyckim” w sierpniu 1945 roku144. Tyfusem, który w wyjątkowych wypadkach mógł prowadzić do śmierci wycieńczonego organizmu, można się było zarazić, pijąc brudną wodę i nie myjąc rąk. Mając na względzie powojenny zwyczaj jedzenia na placach i ulicach, w prasie ostrzegano przed naczyniami, w których serwowano zupę, piwo czy lemoniadę. Ważne były też apele o dbałość o higienę osobistą i picie wody z pewnego źródła, dopóki nie było możliwości jej chlorowania. Jeszcze groźniejszy dla życia był dur plamisty. Na łamach prasy zachęcano do szczepień ochronnych na tę chorobę (meldunek dla nowych osadników uzależniony był od poddania się takiej profilaktyce). Wiosenne migracje zaniedbanych ludzi wiązały się z plagą wszy, które lęgły się w niezmienianej od dłuższego czasu odzieży; pchły z kolei pasożytowały na szczurach i myszach, których wiele biegało po mieście. Wszystko to mogło sprzyjać wybuchowi epidemii duru plamistego, a to zagrożenie wzmagał jeszcze handel na bazarach kocami i kołdrami nieznanego pochodzenia145. Apelowano o szybkie powiadomienie lekarza w razie utrzymującej się gorączki oraz o zgłaszanie przypadków zaobserwowanych u współlokatorów i sąsiadów. Jeśli znalazło się wolne miejsce, chorego kierowano do szpitala, jego ciało i odzież poddawano dezynsekcji, a mieszkanie – dezynfekcji. Co miesiąc takie akcje były skrupulatnie odnotowywane w raportach wydziału zdrowia Zarządu Miejskiego, ale w realiach ówczesnego Gdańska trudno było spełnić te słuszne zalecenia.
Jak wynika z prasowych doniesień utrzymanych w tonie mobilizacyjnym, a także z archiwaliów, wydział zdrowia Zarządu Miejskiego w Gdańsku mimo przeszkód w niecały rok wykonał gigantyczną i niezbędną pracę – od grzebania zwłok ludzkich i zwierzęcych po obowiązkowe szczepienia, dezynfekcje i dezynsekcje. Ponadto zapowiedziano zainstalowanie aparatów do chlorowania w zbiornikach wody pitnej, co umożliwiało jej spożywanie bez ryzyka zakażenia. Przewidywano także czyszczenie studni w dzielnicach, w których nie było kanalizacji, i wypompowanie ścieków z zalanych piwnic Dolnego Miasta146. Tyfus stanowił zagrożenie w 1945 roku, w następnych latach liczba chorych spadała. Dur plamisty wydawał się przez chwilę groźny w roku 1946, kiedy odnotowano co najmniej 120 przypadków zachorowań. Udało się jednak opanować sytuację i w następnych latach odnotowano zaledwie kilka przypadków rocznie147. Po dwóch latach od pierwszych zorganizowanych działań sanitarnych sytuację w pewnej mierze opanowano. W 1947 roku pisano, że w pełni udało się opanować zagrożenie durem plamistym i brzusznym, natomiast wciąż niebezpieczny był dyfteryt, choroba zakaźna o ciężkim przebiegu, na którą często cierpiały dzieci. Ważna była także diagnostyka gruźlicy, niebezpiecznej i dla dzieci, i dla dorosłych, którą prowadzono za pomocą dostępnych w niektórych ośrodkach zdrowia aparatów rentgenowskich. W placówkach służby zdrowia działała już porada lekarska, centralna kartoteka chorób wenerycznych oraz pomoc dentystyczna dla młodzieży szkolnej. Zapobieganiu zagrożeniom miały służyć kontrole jakości sprzedawanej żywności, kontrole stanu sanitarnego zakładów wytwórczych i sklepów spożywczych oraz skuteczna izolacja osób chorych w szpitalach i w domach prywatnych. Wciąż istotna była bieżąca dezynfekcja oraz wdrażanie szczepień ochronnych. Ponadto w połowie roku w województwie gdańskim przeprowadzono akcję odszczurzania, która – zdaniem autora raportu – przyniosła pozytywne rezultaty148. Mimo powojennych sukcesów na polu walki z epidemiami w Gdańsku kontynuowano zwalczanie handlu prywatnego. Władze miejskie, jakkolwiek krytycznie odnosiły się do handlu ulicznego, to lokali na parterach budynków mieszkalnych nie przeznaczały na sklepy, lecz na mieszkania, bądź też przekazywały je rozmaitym instytucjom publicznym. Sklepy spożywcze, piekarnie i jatki prowadziły sprzedaż w budach nazywanych wówczas kioskami ulicznymi. Prawo do handlu przy Grunwaldzkiej przyznano niektórym handlarzom wiosną 1945 roku, ale już latem tego roku władze miejskie udzielające koncesji przeprowadziły pierwsze rekwizycje towaru – tłuszczu, mięsa, cukru, wódki i papierosów149. W tym samym czasie w „Dzienniku Bałtyckim” pogardliwie pisano o handlarkach, zarzucając im zachłanność: „Z żalem i niesmakiem podkreślić musimy wysoce niewłaściwe podchodzenie do tych spraw przez szereg łapczywych na sklepiki «paniusieczek». Chodzi mianowicie o przelicytowywanie się w opowieściach o poniesionych podczas okupacji stratach: Jak ja cierpiałam! Mój mąż zginął w Majdanku, a mój w Oświęcimiu, a mój w Dachau itd. Nie dlatego, droga Pani, mąż twój został zamęczony w Oświęcimiu czy gdzie indziej, żebyś mogła w sklepiku sprzedawać boczki czy «szabrowane» pończochy, lecz dlatego aby Polska powstała, by żyć!”150. Przeszkodą w rozwoju handlu ulicznego w Gdańsku w 1945 roku były nie tylko rzeczowe argumenty dotyczące zagrożenia epidemiologicznego i niebezpiecznej lokalizacji, ale też niechętny do niego stosunek w kręgach Polskiej Partii Robotniczej. Pod koniec 1945 roku alarmowano o
nowej fali handlarzy, którzy najeżdżają Gdańsk i „Ziemie Odzyskane” w poszukiwaniu miejsc do ustawienia bud i straganów, aby móc handlować byle czym i szybko się wzbogacić. W tym samym tekście, w którym zwracano uwagę na problem niebezpiecznych ruin, pisano o „nabijaniu kabzy” i „łupieniu skóry” z naiwnych151. Od niedawna w Gdańsku, tak jak i w innych miastach, działały organy zajmujące się kontrolą wolnego rynku – była to najpierw (od lata 1945 roku) miejscowa Komisja do Walki z Lichwą i Spekulacją, a następnie (od jesieni) okryta złą sławą delegatura Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym152. W pracach tych organów skupiano się na regulacji cen, miejsc i warunków, na jakich sprzedaż miała się odbywać. Już wtedy naciskano, aby na towarach umieszczać ceny, oraz wprowadzano taryfy na kioski, stoiska, stoły, wozy, wózki ręczne, walizki i sprzedaż z ręki (każda forma spedycji miała być opodatkowana). Zakazany był tak zwany handel łańcuszkowy, przez co rozumiano przewożenie towaru z miejscowości do miejscowości w celu uzyskania wyższej ceny, a także handel pokątny, czyli sprzedaż w miejscach do tego nieprzeznaczonych. Nie wolno było również składować towaru (na przykład przed świętami), aby więcej zarobić. Za takie postępowanie, będące de facto istotą handlu, a nazywane wówczas spekulacją, groziła wysoka grzywna lub kara więzienia do pięciu lat. Krytykując działalność sprzedawców, używano słownictwa i argumentów odwołujących się do koncepcji wyzysku klasowego. Na łamach „Dziennika Bałtyckiego” pisano na początku 1946 roku w stylu nadchodzącej epoki: „Ciężko zapracowanym groszem musi robotnik czy urzędnik tuczyć hieny spekulacyjne: nieuczciwego kupca, aspołecznego rzemieślnika”153. Rok 1947, gdy oficjalnie proklamowano tak zwaną bitwę o handel, w dziedzinie wymiany i zaopatrzenia oznaczał koniec wciąż dość swobodnej działalności z lat 1945– 1946, przeniesionej teraz na stałe do szarej strefy. Na Pomorzu Gdańskim, tak jak i w innych częściach kraju, zaczęły się masowe represje wobec prywatnej inicjatywy, mające w krótkim czasie doprowadzić do nacjonalizacji produkcji, handlu i usług. W ramach „bitwy o handel” kontrolerzy ruszyli masowo do punktów handlowych, aby tropić wśród sprzedawców winnych lichwy i spekulacji wojennej, a następnie ujawniać miesięcznie około stu takich przypadków154. Gdańszczanie odnosili się do tej akcyjnej i represyjnej polityki nieufnie, słusznie nie dostrzegając zbieżności interesów konsumenta z ofensywą władzy. Nie znając mechanizmów podejmowania decyzji, i tak przeczuwano, że taka polityka nie będzie sprzyjać obywatelom i znacznie utrudni zaopatrzenie gospodarstw domowych. Przykład opinii wyrażanych na spotkaniach komitetów blokowych z terenu Gdańska, które od 1947 roku miały uczestniczyć w „walce ze spekulacją”, jest znamienny. Mimo nawoływań, zakazów i gróźb mieszkańcy Oliwy i tak zaopatrywali się na obrzeżach miasta w tłuszcze i mięso od nielegalnych dostawców, z czego zdawał sobie sprawę aktyw partyjny. Komitety blokowe, oficjalnie wypełniające zalecenia PPR, przeprowadzały kontrole bez przekonania i jakby celowo nieskutecznie. Gdy prowadzący spotkanie w Komitecie Dzielnicowym PPR w Oliwie zaproponowali mieszkańcom wyłonienie specjalnych komitetów obywatelskich do walki z lichwą i spekulacją, zebrani odpowiedzieli, że rząd ma przecież do tej walki specjalnie powołane organy – różne komisje oraz milicję, którym się za to płaci, a obywatele „nie będą się bawić w donosicieli”155.
Ówczesna władza najprawdopodobniej zdawała sobie sprawę, że całkowita kontrola nielegalnego zaopatrzenia i nielegalnego uboju nie jest możliwa w warunkach chronicznego od czasu wojny niedoboru żywności na rynku. Natomiast mieszkańcy nauczyli się udawać, że osobiście nie korzystają z takich form zaopatrzenia. Z czasem rosła wśród gdańszczan świadomość zagrożeń związanych z nielegalnym ubojem i zakupem takiej żywności. Powszechnie obawiano się kolejnych mobilizacji. Na kilka miesięcy przed powstaniem PZPR wśród handlujących w województwie gdańskim pojawiły się podejrzenia, że wkrótce nastąpi zorganizowanie wszelkiej „inicjatywy prywatnej” – od sklepów po usługi – w spółdzielnie produkcyjne156.
5. Mała stabilizacja mieszkaniowa Jednemu profesorowi powiedział asystujący milicjant, że przyjdzie już szybko taki czas, że po siedem osób będzie się lokowało w jednym pokoju1. Wzdłuż ulicy Na Zaspę postawimy domy jakby z przyszłości zawisną w powietrzu na wbitych w glebę betonowych palach i będą zmuszać mewy do wyższego lotu.2 Dostaliśmy spółdzielcze mieszkanie. Było jednopokojowe. To był dla mnie pałac wtedy. Taki duży pokój był. Przedzieliliśmy go szafą na dwa. W jednej części był kącik telewizyjny. Można było usiąść, kawę wypić. Mieliśmy fajnie tam. A Tytusowi wydzieliliśmy pokoik w kuchni, bo też była spora3.
5.1. Przymusowy kwaterunek i głód mieszkaniowy Przyczyny przymusowego kwaterunku na Wybrzeżu Tuż po dzikich zasiedleniach w latach 1945–1946 i towarzyszących im eksmisjach ludności niemieckiej, gdy umocniły się struktury administracyjne i partyjne, w polityce mieszkaniowej na Wybrzeżu nastąpił nowy etap. Z punktu widzenia ówczesnych decydentów ważne były niewątpliwe korzyści, jakie miały przynieść nowe procedury administracyjno-kwaterunkowe. Sytuacja na Wybrzeżu była poważna, ponieważ w wielu lokalach ludzie mieszkali w wielkiej ciasnocie. Praktykę przymusowego kwaterunku nazywano w korespondencji urzędowej „dogęszczaniem mieszkań niewystarczająco zaludnionych”4. Owa procedura, która w sprawozdaniach wyglądała neutralnie, dla mieszkańców wybranych polskich miast łączyła się z obecnością intruza, który nierzadko pochodził z innej grupy społecznej, miał inne zwyczaje i system wartości. Decyzje kwaterunkowe wywierały istotny wpływ na samopoczucie głównych lokatorów, których pozbawiono możliwości decydowania, z kim mają mieszkać, co odróżniało nowe realia od dotychczasowej praktyki współzamieszkiwania. Między wojnami na ziemiach polskich, w Rosji i w Europie Zachodniej współzamieszkiwanie było zjawiskiem powszechnym i naturalnym. Domy z pierwszej połowy XX wieku – czy to w przedwojennym Gdańsku, czy w Paryżu, czy w Moskwie – na ogół były zatłoczone: mieszkali tam nie tylko członkowie najbliższej rodziny, ale też dalsi krewni, podnajemcy i służba. W ośrodkach miejskich II Rzeczypospolitej jedną izbę zamieszkiwało kilka osób, w bogatszym Wolnym Mieście na jeden pokój przypadały ponad cztery osoby5. Także w Paryżu lat czterdziestych wiele rodzin mieszkało w domach, w
których jedną izbę zajmowały co najmniej trzy osoby, a przybywający do miasta robotnicy gnieździli się w hotelach robotniczych lub podnajmowali pokój6. W miastach portowych nad Bałtykiem tak zwani Schlafgänger płacili jedynie za łóżko, które często stało w tej samej izbie, w której spała podnajmująca rodzina. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, ponieważ granice prywatności były inne, a dla wielu rodzin robotniczych standardem wciąż była jedna izba spełniająca funkcje kuchni i sypialni. Statystyki zagęszczenia bywają jednak zawodne, ponieważ ówczesny tłok nie był egalitarny i na przykład przedstawiciele polskiej inteligencji technicznej i urzędniczej, a nawet wolnych zawodów mieszkali znacznie lepiej od robotników. Niektórzy przedstawiciele tej grupy wynajmowali wielopokojowe apartamenty, z salonem, gabinetem, sypialnią oraz kuchnią z osobnym wejściem dla służby7. Mimo dziewiętnastowiecznych wysiłków, aby wypchnąć biedotę na przedmieścia, w tej samej kamienicy sąsiadami właścicieli okazałych salonów nadal bywali robotnicy i służba, którzy gnieździli się z rodzinami w kilkunastometrowych klitkach. Ich sąsiedzi – przedstawiciele bourgeoisie – posiadali salony, kuchnie, sypialnie i inne wyspecjalizowane pomieszczenia8. Również w czasie wojny i tuż po niej współzamieszkiwanie było powszechną i akceptowaną przez wszystkich strategią. Ocaleni krewni i znajomi starali się żyć razem, przy czym dotyczyło to wszystkich warstw społecznych. W niepewnej sytuacji, gdy państwo polskie dopiero się kształtowało, a miasta odbudowywały, ludzie woleli mieszkać w stłoczeniu, nawet jeśli współlokatorami były osoby niespokrewnione. Ponadto dla gdańszczan i uchodźców z Prus Wschodnich przebywanie razem podczas walk o miasto mogło oznaczać szansę na przeżycie i uniknięcie gwałtu. Po zakończeniu walk, wiosną i jesienią 1945 roku, duże i małe mieszkania zaludnione przez nowych polskich osadników na wiele miesięcy stały się komunami, użytkowanymi przez ocalałych członków rodzin oraz osoby niespokrewnione – odnalezionych znajomych, ocalałych niemieckich mieszkańców, dzikich lokatorów. Przebywanie w tej naprędce stworzonej grupie umożliwiało obronę dobytku przed maruderami i podwyższało komfort życia. Naturalny w pierwszej połowie XX wieku obyczaj współzamieszkiwania wielu osób, często niespokrewnionych, wzmocniony przez doświadczenia wojenne, różnił się jednak zasadniczo od obowiązku, który polskie władze kwaterunkowe nałożyły na mieszkańców miast po wojnie. Na pomysł umieszczania w obszernych apartamentach ludzi z rozmaitych grup społecznych, o różnych doświadczeniach i oczekiwaniach, oraz zmuszania ich do udawania dobrych sąsiadów wpadli bolszewicy (zainspirowani między innymi pomysłami niektórych socjalistów utopijnych z XIX wieku). Dekretem z sierpnia 1918 roku państwo rosyjskie przejęło na własność domy w miastach i zobowiązało się do zapewnienia obywatelom dachu nad głową. Uzyskaną w wyniku nacjonalizacji kamienic czynszowych w centrach miast własność nazywano powszechnie komunałkami (od komunalnaja kwartira). Zgodnie z założeniami ideologicznymi i projektami architektonicznymi z lat dwudziestych duży metraż, którym mogły dysponować dawne „klasy wyzyskujące”, należało teraz przydzielić „ludowi pracującemu”. Starą przestrzeń zaaranżowano na nowo, rezygnując z „burżuazyjnych” udogodnień, takich jak gabinety, buduary i salony, i starając się w dostępnych pomieszczeniach ulokować jak najwięcej rodzin robotniczych, co nazywano zagęszczaniem i doludnianiem apartamentów. Jak podaje Katerina Gerasimova, limit
metrów kwadratowych na głowę ustalano odtąd z urzędu i wynosił on niewiele ponad 8 metrów kwadratowyc w latach dwudziestych, a w następnej dekadzie zmniejszył się do 6 metrów kwadratowych, ponieważ okazało się, że władze administracyjne nie są w stanie zapewnić nowych pomieszczeń gwałtownie rosnącej populacji miast9. Życie w komunałce ze wspólną kuchnią, z długim korytarzem, z naprędce ustawianymi ścianami działowymi, z nadzorującym wspólnotę urzędnikiem i dozorcą, z obowiązkowymi zebraniami kolektywu stało się powszechnym doświadczeniem wielu Rosjan aż do upadku imperium. „Doludnianie” było też praktykowane w powojennej Polsce, ale nie w takiej skali jak w ZSRR i tylko przez jedną dekadę. Dzięki decyzjom administracyjnym władze lokalne zyskiwały podwójnie: po pierwsze, znajdowały kąt dla polskich rodzin mieszkających w rozmaitych ruderach i piwnicach, a po drugie, poprawiając warunki bytu klasy robotniczej ucieleśniały ideę bliską komunistom i socjalistom. Już na mocy dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego „o komisjach mieszkaniowych” z września 1944 roku wprowadzano prawo do dokwaterowania ludzi do tak zwanych mieszkań niedoludnionych, czyli takich, w których limit powierzchni na osobę został przekroczony. Właściciele domów czynszowych oraz główni lokatorzy zostali pozbawieni możliwości swobodnego dysponowania mieszkaniem, ponieważ władze kwaterunkowe miały odtąd wpływ na wysokość czynszu oraz na dobór lokatorów. Na mocy dekretu z grudnia 1945 roku „o publicznej gospodarce lokalami i kontroli najmu” ustalono, że prawo do uzyskania przydziału mieszkaniowego na przykład w Gdańsku mogły otrzymać wyłącznie osoby, których zawód, praca i pełniona funkcja wymagały zamieszkania w mieście. Od tej pory rady narodowe mogły ustalać normy zaludnienia, a ograniczenie prawa własności zostało potwierdzone. Jak pisze Irena Paczyńska, rola właściciela została zredukowana do spraw administracyjno-porządkowych10. W uchwale podjętej przez Miejską Radę Narodową w Gdańsku 14 czerwca 1946 roku zdecydowano, że jedna osoba może zajmować powierzchnię nieprzekraczającą 12 metrów kwadratowych (ten dość liberalny limit zostanie zmniejszony w następnych latach), a na izbę mają przypadać dwie osoby. Osobom zajmującym „ważne stanowisko w służbie publicznej lub pracy społecznej”, a także chorym na gruźlicę umożliwiono ubieganie się o dodatkową powierzchnię mieszkalną. W tym pierwszym wypadku ustawodawca dążył do wyróżnienia ludzi szczególnie potrzebnych na Wybrzeżu, a jednocześnie stwarzał wygodny pretekst do wyłączenia z przepisów kwaterunkowych przedstawicieli władz czy urzędów. Przepisy faworyzowały również tutejszą inteligencję, ponieważ przedstawicielom wolnych zawodów – naukowcom i artystom – przysługiwał dodatkowy pokój. Po opublikowaniu uchwały 26 czerwca mieszkańcy Gdańska dysponujący nadmetrażem mieli formalnie tylko dwa tygodnie na dobranie sobie sublokatora. Po tym terminie władze miały prawo do „przymusowego kwaterunku” obcej osoby. Przewidywano jednak pewne ograniczenia wynikające z poszanowania prywatności – nie można było dokwaterować kogoś do pokoju zamieszkiwanego przez małżonków, a osoba innej płci niż dotychczasowy lokator nie mogła być przydzielona do tego samego pokoju. Także układ mieszkania mógł wstrzymać kwaterunek11. Jednym z zadań przepisów „o publicznej gospodarce lokalami” było ograniczenie napływu niechcianych grup osadników. Prawo do przydziału w Gdańsku, Sopocie i Gdyni,
zgodnie z nowymi przypisami, miały osoby pracujące oraz członkowie ich rodzin – tu wymieniano współmałżonków, rodziców, dziadków i teściów, dzieci oraz osierocone wnuki. Przy rodzinie mogła też mieszkać jedna służąca12. Jak można zauważyć, wsparto przede wszystkim instytucję przedwojennej rodziny trzypokoleniowej (ze służbą), bez uwzględnienia jej rozgałęzień – rodzeństwa, kuzynostwa i dalszych krewnych. Tymczasem w realiach powojennych rodziny rzadko bywały kompletne. Wojenne straty demograficzne ludzie starali się nadrobić na wszelkie możliwe sposoby, zamieszkując na przykład z powinowatymi, a po utracie małżonka żyjąc w nowych, nieformalnych związkach. Jeszcze kilka lat po wojnie ówczesne polskie rodziny rzadko przypominały obraz lansowany w drugiej połowie PRL, z matką, ojcem i dziećmi żyjącymi we własnym M-3. Tym samym przepisy kwaterunkowe nie odpowiadały stanowi rzeczy ukształtowanemu w czasie wojny, promując szybkie zawieranie małżeństw, ale zarazem utrudniając nie tylko współzamieszkiwanie z dalszymi krewnymi, lecz także konkubinaty. Główny lokator był odpowiedzialny za zameldowanie osób i za powiadomienie władz kwaterunkowych o zmianach w „zaludnieniu”. Za przechowywanie martwych dusz groziło nawet przymusowe wysiedlenie z Wybrzeża (nie bez przyczyny przepisy kwaterunkowe wprowadzane były w Gdańsku w tym samym czasie, co przepisy o strefie nadgranicznej). Za fałszerstwa meldunkowe groził areszt do dwóch miesięcy oraz grzywna do 30 tysięcy złotych13. Nie rozstrzygając, czy owe przepisy były egzekwowane, warto zwrócić uwagę, że poczynając od 1946 roku, istniała groźba poważnych konsekwencji dla właściciela pragnącego chronić swoją prywatność i dochody. Dla tych, którzy poznali nowe postanowienia, decyzja mogła się sprowadzać do wyboru między przymusowym zaludnieniem a przymusowym wysiedleniem. Przymusowy kwaterunek na Wybrzeżu nie był natychmiastowo i masowo egzekwowany, prawdopodobnie dlatego, że wielu decydentów mogło sobie zdawać sprawę, jaki opór społeczny wzbudzi powszechne wprowadzanie obcych osób do mieszkań. Gdańszczanie albo ukrywali nadmetraż, albo korzystali z przewidzianych w przepisach, dość często udzielanych pozwoleń na dodatkową przestrzeń mieszkalną. W lokalach z dużymi izbami, gdzie z przyczyn technicznych nie można było postawić ścian działowych, wybić nowych otworów drzwiowych i doprowadzić niezbędnych podłączeń, zwykle odstępowano od „doludniania”. Nie można było także „zagęścić” mieszkań przyzakładowych, służbowych i pracowniczych. Na mocy obowiązujących przepisów także prywatne przestrzenie, takie jak kuchnie, łazienki, hole, łazienki, werandy, pokoje dla służby domowej, spiżarnie, jak również pomieszczenia handlowe i przemysłowe nie były definiowane jako mieszkalne14. Był to przepis korzystny dla tych gdańszczan, którzy mieszkali na przykład w ocalałych willach i kamienicach o wyższym standardzie. Szczególnie ludzie władzy czuli się nietykalni, co bolało niektórych urzędników, najwyraźniej dających wiarę propagowanym hasłom sprawiedliwości. Jeden z ówczesnych kontrolerów skarżył się, że najtrudniejsza jest dla niego praca z przedstawicielami aparatu partyjnego, którzy wyłamują się spod prawa. O sprawie zajmującego cztery pokoje dygnitarza wspomniał: „Lokatorzy […] mówią, że robotnikowi tak by nie dogadzali jak jemu”15. Jeśli nadmetrażu nie można było zalegalizować, powołując się na wspomniane przepisy, a mógł on być ujawniony przez nieżyczliwych sąsiadów lub niespodziewaną kontrolę, to
mieszkaniec takiego lokalu dobierał sobie znajomego jako sublokatora. Kłopotliwe mogły być duże, „niedoludnione” mieszkania, zajmowane przez ludzi bez koneksji w kręgach władzy. Gdy określony uchwałą limit 12 metrów kwadratowych został znacznie przekroczony, kontrola wskazała możliwość aranżacji przestrzeni, a furtek w przepisach nie dało się zastosować, to przymusowy kwaterunek był raczej nieunikniony16. Kontekst klasowy i masowe akcje (1947–1949) Podobnie jak w Rosji bolszewickiej, przymusowy kwaterunek na Wybrzeżu Gdańskim rozumiany był jako działanie, którego głównym beneficjentem powinna być klasa robotnicza. Dążenie do sprawiedliwości społecznej w zakresie polityki kwaterunkowej ujawniło się na przykład jesienią 1945 roku na wiecu pracowniczym, gdy w podjętej rezolucji domagano się, by wstrzymać usuwanie robotników z ich mieszkań, żądając w zamian kontroli i wyrzucenia „Niemców i szabrowników” oraz dokwaterowania lokatorów tym, którzy mają wielopokojowe mieszkania i wille17. Za tymi postulatami nie zawsze szły działania, gdyż o przydzielanych metrach decydowało raczej kryterium czyjejś przydatności dla „władzy ludowej” niż kryterium klasowe. Sama retoryka musiała być jednak obowiązkowo obecna w działaniach władz, ponieważ odwołanie do sprawiedliwości społecznej widniało nie tylko w programie Polskiej Partii Robotniczej (PPR) i Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS), ale pojawiało się również w wielu prośbach mieszkaniowych, nadesłanych do władz przez obywateli. Wiosną 1946 roku do Gdańska zawitali pierwsi, bardzo nieliczni jeszcze turyści i w „Dzienniku Bałtyckim” ukazał się list poirytowanego czytelnika. Baza hotelowa wówczas nie istniała (zresztą pod tym względem nie było lepiej i w następnych latach) i niektórzy mieszkańcy postanowili wynająć turystom wolne pokoje. Autor pisał o tym zjawisku z sarkazmem, sugerując władzom przymusowy kwaterunek: „Czyżby nie warto tym oferentom «tanich pokoi» ulżyć i zdjąć z nich troskę o znalezienie wypłacalnego podnajemcy «zbytecznych» w ich «kilkupokojowym» mieszkaniu pokoi?”18. Różnica między stawkami „rynkowymi” a regulowanymi była bardzo duża, ponieważ czynsz za całe duże mieszkanie był kilkakrotnie niższy niż ceny podnajmu pokoju na Wybrzeżu. Jeśli wierzyć innej relacji, w tym samym czasie samotna kobieta z dwójką dzieci, „repatriantka zza Buga”, mieszkała z pięcioma obcymi osobami w jednym zimnym pokoju w Nowym Porcie. Pisała rozgoryczona, odwołując się po odrzuceniu pierwszej prośby do poczucia niesprawiedliwości klasowej: „Czy nie rozpacz patrzeć na przeróżnych kupców, że zajmują luksusowe mieszkania i ich dzieci opływają w wygodach, a ja kobieta pracy nie mam nawet skromnego pokoju, że moje dzieci, dlatego że nie mają ojca, muszą cierpieć w wilgotnym i zimnym pokoju”19. Prowadzony kwaterunek miał oznaczać wsparcie socjalizmu dla klasy robotniczej między innymi poprzez przesiedlenie rodzin robotniczych z peryferii do bogatszego centrum. Trzeba przyznać, że zamiar ten w następnych latach był do pewnego stopnia realizowany i nie tylko „ludzie władzy” skorzystali na przepisach o gospodarce mieszkaniowej, co potwierdzały również późniejsze inwestycje, jak odbudowane w latach pięćdziesiątych Główne Miasto, gdzie zamieszkało wiele robotniczych rodzin. Zdaniem ówczesnych urzędników – i tu wypada się z nimi zgodzić – w 1945 roku robotnicy przy
zasiedlaniu Gdańska zwykle unikali centrum, głównych ulic oraz dzielnic willowych. Powodem takich decyzji była przede wszystkim chęć utrzymania żywego inwentarza i działki. Można także podejrzewać – choć nie ma na to dowodów źródłowych – że w 1945 roku ludzie z gorzej sytuowanych grup społecznych po prostu bali się zajmować domy ponad swój stan, słusznie kalkulując, że zasiedlenie lokalu gorzej wyposażonego pozwoli uniknąć kłopotów w przyszłości. Nie należy też wątpić w słuszność ówczesnego twierdzenia, że tuż po wojnie (tak jak i przed nią) najliczniejsza populacja w miastach, czyli rodziny robotnicze, mieszkała w najgorszych warunkach (według oficjalnych danych na pięć rodzin koczujących w zrujnowanych domach i starych ruderach cztery wywodziły się z klasy robotniczej). Natomiast centrum – przez co rozumiemy dzielnice wzdłuż głównej arterii komunikacyjnej łączącej Gdańsk z Sopotem, w tym kwartały willowe w Oliwie, zachowane ulice w południowym Wrzeszczu, a także mało zniszczony Sopot – częściej zamieszkiwała inteligencja oraz wysoko wykwalifikowani robotnicy i majstrowie20. Elementem ówczesnej polityki kwaterunkowej odwołującej się do wyrównywania różnic klasowych były też powołane latem 1946 roku nadzwyczajne komisje mieszkaniowe, których celem miało być zwiększenie liczby mieszkań dla robotników kosztem „osób uchylających się od pracy lub uprawiających spekulację”. W Gdańsku dokonano w tym czasie zmian personalnych w wydziale kwaterunkowym Zarządu Miejskiego, „nastawiając go na dokwaterowywanie rodzin robotniczych do luksusowych mieszkań”21. W ramach działalności komisji zakwestionowano niektóre poprzednie decyzje władz kwaterunkowych i zaczęto usuwać z mieszkań przypadkowe osoby „uchylające się od pracy lub uprawiające spekulację” z klauzulą natychmiastowej wykonalności. Komisje te działały w Polsce kilkanaście miesięcy, budząc wiele kontrowersji w kręgach politycznych (zwłaszcza w opozycyjnym Polskim Stronnictwie Ludowym) i zrozumiałą niechęć przedsiębiorców, których w prasie nazywano spekulantami. Kontekst polityczny takich akcji był istotny i nieprzypadkowo kontrole przeprowadzano w dniach intensywnej walki o wynik referendum w czerwcu 1946 roku i wyborów do sejmu ustawodawczego w styczniu 1947. Polska Partia Robotnicza mogła w ten sposób uderzyć w elektorat Polskiego Stronnictwa Ludowego22. W owym czasie komisje te działały również w Gdańsku. Nadzwyczajna Komisja Mieszkaniowa, przeprowadzając w latach 1946–1947 kontrolę w Oliwie i we Wrzeszczu, szukała mieszkań zajmowanych nielegalnie i wchodziła w kompetencje innych władz kwaterunkowych. Specjalne trójki, oficjalnie złożone z przedstawicieli różnych grup społecznych i związków zawodowych, a w rzeczywistości z lokalnych działaczy PPR i PPS, miały stwierdzić liczbę osób przebywających w danym lokalu i ujawnić ewentualne nadużycia. Przez owe „nadużycia” rozumiano nie tylko nadmetraż czy nielegalne użytkowanie poniemieckiego lokalu, ale także źródło zarobków głównego lokatora (podejrzenie o spekulację), jego rodziny i sublokatorów. Prezes Nadzwyczajnej Komisji Mieszkaniowej w Gdańsku zapowiadał, że mieszkania zakwalifikowane jako zajmowane nielegalnie zostaną przekazane do dyspozycji obu partii, które będą mogły je podzielić wśród swoich członków23. Była to więc ewidentnie sytuacja, w której przypuszczalni beneficjenci dokonywali kontroli we własnym interesie. Częste kontrole ( jeśli wierzyć
podawanym centrali liczbom, to w 1947 roku w Gdańsku przeprowadzono ich blisko 11,5 tysiąca) miały ujawnić każdą niedostatecznie wykorzystaną przestrzeń i wyrzucić z lokalu wszystkich nielegalnie tam przebywających. W 1947 roku wydział kwaterunkowy Zarządu Miejskiego w Gdańsku, działając razem z Nadzwyczajną Komisją Mieszkaniową, miał przydzielić 950 pokoi w „mieszkaniach niedoludnionych”. Jeśli te dane są prawdziwe, oznacza to, że dokwaterowano nawet kilka tysięcy osób24. U schyłku lat czterdziestych, gdy nowe inwestycje mieszkaniowe dopiero zaczynały być uruchamiane, a stworzony system starał się wspierać zaradność indywidualną i gotowość do współpracy z wydziałami kwaterunkowymi, funkcjonowały tak zwane listy A i B (na tę pierwszą wpisywani byli potrzebujący, na drugą – ci spośród nich, którym przydzielenie mieszkania należało się w pierwszej kolejności). Furtka dla przedsiębiorczych polegała na tym, że jeśli wskazało się kwaterunkowi wolne mieszkanie, to teoretycznie można tam było otrzymać przydział, zostając automatycznie wpisanym na listę B25. W praktyce brakowało wymaganych kontrolerów, a wskazane mieszkania nie trafiały do tych, którzy zwrócili na nie uwagę: „Dostarczyłem wiele adresów mieszkań, które miały być wolne, ale nie wiedziałem o tym, że nie można robić «na gębę». I oczywiście adresy sobie odnotowano, a ja nadal chodziłem na próżno prosząc się o przydzielenie mnie jakiegokolwiek mieszkania. Ostatnio podałem trzy adresy mieszkań na piśmie, z których Komisja Mieszkaniowa na pewno skorzysta. Ale to już i zima […]” – pisał rozgoryczony gdańszczanin, zajmujący strych przy ulicy Kościuszki w północnym Wrzeszczu. W końcu bez pozwolenia urzędników zajął opuszczone mieszkanie na pobliskiej ulicy Chrobrego, ale już następnego dnia pojawił się tam kontroler i przejął mieszkanie na potrzeby urzędu26. Ważnym środkiem legitymizacji Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR), powstałej z końcem 1948 roku, były zbliżające się obchody pierwszomajowe. W tygodniach poprzedzających maj 1949 roku przeprowadzono wiele akcji propagandowych, ukazujących PZPR w dobrym świetle, jako instytucję zatroskaną o losy klasy robotniczej, zamierzającą wiele uczynić dla poprawienia sytuacji Polaków. W związku z tym zorganizowano również kolejne działania mające na celu kontrolę mieszkań: „W dniu 8 lutego br., kiedy to w czasie nieobecności o godz. 6.30 rano […] zjawił się w mieszkaniu podporucznik MO i odezwał się do żony śpiącej jeszcze o tej godzinie, a będącej kilka dni przed rozwiązaniem, w dość niezbyt grzeczny sposób: «W ciągu 14 godzin należy opuścić mieszkanie i nie wolno nic zabierać». Ten sam obywatel odwiedzał jeszcze mieszkanie niejednokrotnie i z takimi samymi żądaniami. Czy to należało do jego kompetencji? Czy tak winna postępować władza, do której ludzie pracy mają pełne zaufanie?”27. Jak wynika z zachowanej relacji, masowa akcja nastąpiła dziesięć tygodni później i dotyczyła niemal wyłącznie przedstawicieli inteligencji (w tym profesorów Politechniki Gdańskiej oraz Akademii Lekarskiej), drobnych urzędników i rzemieślników, do których mieszkań miały być dokwaterowane rodziny robotnicze. W sobotę 23 kwietnia 1949 roku, rankiem, we Wrzeszczu, w Oliwie i w Sopocie trzyosobowe komisje, złożone z milicjantów i funkcjonariuszy partyjnych, legitymujące się upoważnieniami wydanymi przez prezydentów miast, zapukały do mieszkań. Domy sprawiały wrażenie pustych, ponieważ część dorosłych przebywała w pracy, a dzieci były w szkole. Jak napisano, „zdarzały się przypadki, jak w Sopocie, gdzie staremu stolarzowi posiadającemu pokój z kuchnią oświadczono, że może
pomieścić się z żoną i czternastoletnim wnuczkiem w kuchni, a pokój jego zajmą trzy nowe osoby, bo kuchni mu wystarczy”. Były prezydent Sopotu, posiadający osiem pokoi dla nielicznej rodziny, miał zostać pominięty, do willowych mieszkań bowiem komisje nie zaglądały28. Komisji nie interesowały uprawnienia posiadaczy mieszkań. Nie sprawdzały one także dostępnych przydziałów i zwolnień ani meldunków, ani aktualnego stanu zaludnienia pomieszczeń, ani warunków technicznych czy uprawnień do posiadania dodatkowych pomieszczeń do pracy. Wszelkie dowody i przedkładane dokumenty były ignorowane. Po południu ludzie wrócili z pracy i znaleźli swoje domy „opisane”. Urzędnicy wydziałów kwaterunkowych w Gdańsku i w Sopocie nie przyjmowali reklamacji tłumów stojących przed urzędami, twierdząc, że nie pracują aż do świąt wielkanocnych, a o całej akcji nic nie wiedzieli (w kolejnych tygodniach spodziewano się około 700 nowych odwołań)29. Działania w ramach kwietniowej akcji były sprzeczne z postanowieniami dekretu grudniowego z 1945 roku „o publicznej gospodarce lokalami” i odwołujących się do niego uchwał Miejskiej Rady Narodowej z roku następnego. W wypadku „zagęszczania mieszkań”, zgodnie z przepisami uchwalonymi przez rady narodowe Gdańska i Sopotu, główny lokator miał prawo swobodnego wyboru sublokatorów, a władze miejskie mogły zastosować przymus dopiero w razie braku takich osób. Nawet gdy dochodziło do przymusowego kwaterunku, obywatel nadal miał prawo wskazać izby, które chciałby zatrzymać dla siebie. Akcja w Gdańsku i w Sopocie w 1949 roku raczej nie wpłynęła korzystnie na wizerunek nowej partii, prowadząc do „ogólnego wzburzenia umysłów i rozwoju wszelkiej szeptanej propagandy antyrządowej” – jak pisano30. Jak wynika z relacji Antoniego Langera, posła ziemi gdańskiej do Krajowej Rady Narodowej, decyzje o kwaterunku z kwietnia 1949 roku zostały anulowane31. Społeczne skutki kwaterunku Dostępne źródła ujawiają wpływ przepisów kwaterunkowych na życie prywatne obywateli. Dość jednolity obraz wyłania się z historii przymusowego kwaterunku w radzieckiej Rosji. Ogromne, czasem kilkusetmetrowe mieszkania – pozostałość po czasach świetności burżuazji w ancien régime – trzeba było przystosować do potrzeb komunałki, adaptując je w taki sposób, aby pomieścić w nich jak najwięcej ludzi. Czasem stawiano ściany działowe, dzieląc okazałe salony na mniejsze pomieszczenia dla poszczególnych rodzin. Przestrzeń w ówczesnej komunałce można było podzielić na wspólną (publiczną) i prywatną. Do tej pierwszej należały długi i wąski korytarz, obszerna kuchnia, łazienka i toaleta (jeśli w budynku była kanalizacja), do drugiej zaś – prywatne pokoje. W zasadzie każdemu oferowano podobne, skromne warunki do życia. Wiele świadectw, pochodzących choćby od zdegradowanej inteligencji, mówi o tym, że na skutek tak rozumianego egalitaryzmu prywatność w komunałce była rzadkim dobrem. Niektóre pokoje były przechodnie, inne miały za cienkie ściany, które nie zatrzymywały dźwięków, co sprawiało, że sporo wiedziano o rozkładzie dnia i zwyczajach sąsiadów. Wspólny korytarz i kuchnia również nie sprzyjały prywatności. Jak zauważa Orlando Figes, w takich realiach ludzie zmuszeni byli do szeptu, który miał zapobiegać podsłuchaniu32. Mimo tych
niedogodności dla robotnika, który wcześniej mieszkał w zatłoczonym baraku lub ciemnej ziemiance, możliwość użytkowania jednego pokoju w komunałce zwykle oznaczała awans społeczny. Inaczej rzecz się miała z przedstawicielami dawnej burżuazji, szlachty czy inteligencji, którzy przed rewolucją użytkowali wiele pokoi. W powojennej Polsce na mocy nowych przepisów kwaterunkowych w niektórych domach miejskich powstały warunki przypominające radzieckie komunałki. Podstawową cechą tego nowego systemu było doprowadzenie do sytuacji, w której obcy ludzie musieli przez lata żyć razem w jednej przestrzeni. Prowadziło to nie tylko do indywidualnych dramatów, ale w szerszej perspektywie było też przyczyną osłabienia naturalnych lokalnych więzi społecznych, które narodziły się po wojnie wśród nowych gdańszczan. W archiwaliach historyk znaleźć może liczne historie lokatorskich sporów, przykłady często skrajnych sytuacji, których powodem był przymusowy kwaterunek. Lektura takich relacji nie pozwoli jednak się dowiedzieć, kto w danej sprawie miał rację; co więcej, wydaje się wątpliwe, by duża część ówczesnych próśb mogła się kończyć skuteczną interwencją lub rozdzieleniem skonfliktowanych stron, z których jedna mogłaby się wyprowadzić. Z wielu ówczesnych listów przebija poczucie krzywdy i upokorzenia, a także rzadko artykułowany wprost, ale z pewnością istniejący między wierszami żal do Polski Ludowej, władz partyjnych i urzędników za doprowadzenie do takiej sytuacji. Poczucie krzywdy ujawniało się zwłaszcza wtedy, gdy dostrzegano nieuczciwe postępowanie urzędników, takie jak dyskretne wyłączenie spod kwaterunku mieszkań tych, którzy mieli znajomości. W Gdańsku zawód spotkał tych, którzy mieszkali tu przed wojną, gdyż ich powojenne warunki mieszkaniowe znacznie się pogorszyły. Zawiedziona była także część nowych osadników, szczególnie tych, którzy przybywali do Gdańska po 1946 roku, kiedy głód mieszkaniowy był już powszechny. W ówczesnych realiach były to często dramaty ludzi, którzy przeżyli wojnę i przyjechali na Wybrzeże, aby rozpocząć nowe życie, a po kilku latach okazało się, że nie mają wpływu na to, z kim mieszkają. Jedna z wojennych wdów pisała: „W kwietniu 1945 roku przybyłam do Gdańska. Obecne trzypokojowe mieszkanie zdewastowane, wyszabrowane, częściowy brak okien, drzwi, umywalki, klamek, kontaktów, z rozwaloną ścianą, bez pieców i paleniska w kuchni, bez dachu, wody, światła i gazu, własnem sposobem doprowadziłam do stanu używalności. Założyłam ogrzewanie […], kupiłam brakujące kaloryfery i jeden pokój odnajęłam. Od siedmiu lat zajmował go J. P., a od pięciu lat zabrał kwaterunek drugi [pokój] na rzecz A. Z. Od tego czasu rozpoczęła się moja gehenna. Mam zajmować jeden pokój z córką i ośmioletnim wnukiem”33. Aby zwiększyć swoje szanse na pozbycie się uciążliwego lokatora lub na uzyskanie dodatkowego pokoju kosztem sąsiada, ludzie eksponowali w listach swoją prywatność, opisując dolegliwości, czasem bardzo wstydliwe, lub podeszły wiek. Aby tylko otrzymać szansę na metry kwadratowe ponad limit, zwracano uwagę na chore dzieci albo ich dużą liczbę, a także na choroby zakaźne zagrażające zdrowiu domowników. Stałym elementem takiego listu była krótka biografia z czasów wojny, opis cierpień i upokorzeń związanych z okupacją, poniesionych uszczerbków na zdrowiu, bohaterstwa i zasług w walce o niepodległość. Wzmiankowano też o przynależności do PZPR, a kobiety przypominały o funkcjach publicznych pełnionych przez męża. Podkreślano wartość swojej pracy dla odbudowy kraju, swoje związki z Gdańskiem powojennym lub wspominano o entuzjazmie,
z jakim przyjeżdżano na Wybrzeże w 1945 roku. Co typowe dla tamtej epoki, listy wysyłano nie tylko do władz lokalnych, ale i do najwyższych instancji, między innymi do Bolesława Bieruta i Władysława Gomułki. Litanii zasług i cierpień towarzyszyły zarzuty stawiane niechcianym sąsiadom, niezależnie od tego, czy było się ofiarą kwaterunku, czy jego beneficjentem. Zwracano uwagę na domniemaną współpracę z okupantem, na serwilizm polityczny, koniunkturalizm albo na przynależność do Polskiego Stronnictwa Ludowego lub – jeszcze częściej – na powiązania z narodem niemieckim. Skutki takich informacji mogły być dotkliwe, ponieważ władze sprawdzały niektóre otrzymane informacje. Na przykład w 1951 roku sublokator mieszkający w domu przy Derdowskiego oskarżył swoich sąsiadów, że są „są wrogo ustosunkowani do dzisiejszej rzeczywistości, słuchają londyńskiego radia”. Komitet Dzielnicowy PZPR we Wrzeszczu potwierdził zarzuty i sprawę przekazano milicji34. Popularnym sposobem portretowania sublokatora lub właściciela było wskazanie jego najgorszych cech i zachowań, takich jak zawiść, chciwość, nieuczciwość, stosowanie przemocy i złośliwe uprzykrzanie życia, kumoterstwo, nałogi oraz rozwiązłość, o którą często oskarżano kobiety: „Jest kobietą o niemoralnym prowadzeniu się, posiada dwoje dzieci, które są świadkami wszystkich scen gorszących […]” – pisała mieszkająca we Wrzeszczu emerytka o swojej niechcianej sublokatorce w liście do Gomułki35. Skutkiem ówczesnych przepisów kwaterunkowych była powszechna niepewność związana z niemożnością uniknięcia wypadków losowych, co mogło się skończyć dokwaterowaniem. Z. K. przyjechała do Gdańska w 1945 roku wraz z mężem i pięcioletnim dzieckiem. Zamieszkali przy ulicy Skarpowej na Siedlcach. Tam wkrótce zmarł jej mąż i na mocy przepisów kwaterunkowych mieszkanie zostało „doludnione”. Do dwóch pokoi na piętrze trafiła czteroosobowa rodzina. Już po paru tygodniach zaczęły się obelgi, wyzwiska, blokowanie ustępu, wreszcie pobicie wdowy36. W innej historii młoda dziewczyna mieszkająca z rodzicami we Wrzeszczu wyszła za mąż. Jedno z pomieszczeń domu należącego do rodziców panny młodej zajęte było przez sublokatorkę, której udało się zorganizować pokój w innym domu, aby zwolnić miejsce dla młodej pary. Kobieta ta, wyprowadzając się pod nowy adres, poinformowała o tym władze kwaterunkowe. Urząd zakwaterował nowych ludzi i młoda para nie mogła się wprowadzić do własnej rodziny37. Niechciane współzamieszkiwanie ciągnęło się latami, prowadząc wielokrotnie do eskalacji konfliktów. Historyk może przeczytać przepełnione gniewem i bezradnością opowieści o włamaniach pod nieobecność współlokatora, o wyrzucaniu mebli na ulicę, o rękoczynach, krzyku, zastraszaniu i szantażu. Rzeźnik, sublokator zakwaterowany w Śródmieściu, podczas nieobecności gospodarza „zabierał się do jego żony”, a od momentu zamieszkania urządzał huczne przyjęcia z udziałem znajomych milicjantów38. Z dostępnych relacji wynika, że frustracja, która dotykała wszystkich mieszkańców komunałki, znajdowała ujście w atakach na słabszego. Cierpiały z tego powodu stare i samotne kobiety, często przedwojenne gdańszczanki, które nie umiały się bronić. W archiwach znajdują się listy takich kobiet, które proszą o interwencję, ponieważ znoszą wieloletnie szykany sublokatorów. Wedle relacji jednej z takich osób, pani K., urodzonej w 1885 roku i zamieszkałej w Oliwie, stała się ona ofiarą swojej sublokatorki, dokwaterowanej do jej mieszkania w 1947 roku. Pisała ona o pobiciach i upokorzeniach, a także o niewpuszczaniu
jej do wspólnej kuchni. Słyszała wyzwiska, które jednoznacznie wskazywały, w jaki słaby punkt celowała współlokatorka: „ty szwabico rosochata”, „ty niemiecka służąca, dla ciebie mieszkanie na ulicy w rowie” oraz „Ja to załatwię, będziesz wysiedlona”39. Ten przykład pokazuje, jak system regulacji czynszów oraz przymusowy kwaterunek przekładały się na konflikty między głównymi lokatorami i sublokatorami. Właściciele budynków jednorodzinnych mieli pretensje do narzuconych im niechcianych sąsiadów, że ci nie poczuwają się do ponoszenia jakichkolwiek obciążeń związanych z remontami i na ogół nie dbają o zajmowane pomieszczenia. Skarżyli się także na wysokość czynszów i zwracali uwagę na to, że ten, kto działa nieuczciwie i podnajmuje nielegalnie (na przykład letnikom), zarabia znacznie więcej niż ci, którzy poddają się przepisom kwaterunkowym. W budynku przy ulicy Słowackiego we Wrzeszczu na blisko 100 metrach kwadratowych (pięć pokoi z dwiema kuchniami) główny lokator razem z żoną i dwójką dzieci zajmował jeden pokój i korzystał ze wspólnej kuchni. Jego rodzice mieszkali w dwóch pokojach, a sublokator z poddasza wraz z rodziną zajmował dwa pokoje z kuchnią. Ludzie ci płacili legalnie tylko 40 złotych miesięcznego czynszu, de facto nie partycypując w remontach i kosztach utrzymania domu i posesji. Główny lokator, sam mieszkając w jednym pokoju, nie tylko nie miał prawa pozbyć się zakwaterowanych, ale nie mógł również zażądać podwyżki komornego: „Ów lokator mieszka jak za darmo i śmieje się ze mnie, jak ja sprzątam albo remontuję. Co mam robić?” – pytał zrozpaczony40. Miejska Rada Narodowa odpowiadała, że w 1947 roku zgodził się przyjąć obywatela C. wraz z rodziną za miesięczny czynsz w wysokości 1000 złotych, co po reformie walutowej w 1950 roku odpowiadało 40 nowym złotym. Za taką sumę można było wtedy kupić dwie czekolady lub 3 kilogramy cukru bądź solonego śledzia41. Urzędnicy ze spokojem wyjaśniali, że jest to przyjęta stawka dla „świata pracy”, której zmienić nie można. Nie można było również zapewnić lokalu zastępczego, bo takim Miejska Rada Narodowa nie dysponowała42. Z kolei sublokatorzy sfrustrowani byli warunkami, które oferował im dany gospodarz: „Będąc żonaty, zmuszony jestem wraz z żoną mieszkać jako sublokator w pokoiku 2 na 3 m2, płacąc za ten kurnik 600 zł miesięcznie, zarobek mój wynosi 6000 zł netto miesięcznie” – pisał jeden z nich43. „Obecnie zajmuję wraz z matką, lat 50, jeden pokój jako sublokator. Dojście do naszego pokoju możliwe jest tylko przez pokój głównego lokatora” – pisał dwudziestojednoletni uczeń gimnazjum wieczorowego i jednocześnie pracownik fabryki czekolady44. Ówczesny układ sił nie zawsze był pochodną formalnej zależności sublokatora od właściciela, wynikającej z prawa własności. Przepisy broniły przede wszystkim tego pierwszego; dokwaterowany przedstawiciel „świata pracy” zaś potrafił przejąć inicjatywę, na przykład tworząc koalicję z innymi sublokatorami. Obowiązujące przepisy o przymusowym kwaterunku nie tylko osłabiały powojenne więzi sąsiedzkie, ale na skutek wciągania w spór dużej liczby osób wpływały na gorszą jakość relacji społecznych w całym Gdańsku. W wypadku dużych domów i wielu lokatorów nierzadko powstawały koalicje czy sojusze strategiczne. Do spornych kwestii mieszały się dodatkowo komitety blokowe, administracja budynków, a z biegiem czasu również instytucje wyższego szczebla – komitety dzielnicowe i komitet wojewódzki. Konfliktem interesowała się milicja, a także służby bezpieczeństwa, gdyż była to niewątpliwie doskonała okazja do werbunku informatorów. Jeżeli w ramach konfliktu
dochodziło do przestępstw czy wykroczeń, to angażowane były również sądy różnego szczebla. Zwykle uwikłane było też sąsiedztwo, znajomi oraz krewni rodzin zamieszkujących dom. Takie sprawy ciągnęły się latami, z kolejnymi wyrokami sądowymi i narastającym u wszystkich stron gniewem. Z biegiem czasu stronom myliły się daty i fakty i w końcu nikt już nie pamiętał, jak to się właściwie zaczęło. Jedna z takich historii wydarzyła się w domu przy ulicy Dekerta we Wrzeszczu. W 1947 roku niejaki D. został dokwaterowany do mieszkania pani Ż. Zdaniem D. i pozyskanych przez niego świadków, rozgoryczona główna lokatorka, której utrata pomieszczenia utrudniła prowadzenie pracowni kapeluszy, obrażała go systematycznie, wytykając mu jego przynależność do partii komunistycznej. Kiedy w grudniu 1948 roku D. wywiesił flagę z okazji kongresu zjednoczeniowego, Ż. jednej ze swoich klientek miała powiedzieć: „Szmatę tę wywiesiła ta szewska hołota i psuje mi interes”. D. wytoczył w końcu Ż. sprawę sądową. Sąd Okręgowy w Gdańsku uznał winę Ż., stwierdzając, że obrażała godność osobistą D., nazywając go hitlerowcem, szwabem, hołotą, szabrownikiem i tak dalej. Oskarżona została skazana na 10 tysięcy złotych grzywny45. Po ogłoszeniu wyroku brat D. w liście do Komitetu Dzielnicowego informował, iż Ż. nie zmieniła swojego zachowania, o czym świadczyły jej kolejne wypowiedzi, takie jak: „Ta pepeerowska morda pójdzie tam, gdzie księżyc świeci”. Na komendzie człowiek ten zeznał dodatkowo, że Ż. mówiła: „Zbierają się te pepeerowskie mordy”, mając na myśli kolegów partyjnych odwiedzających jego brata. O wyroku sądu zaś miała się wyrazić: „Szwab wygrał sprawę, bo w sądzie sądzą same bolszewiki, hołota zza Bugu i Szwaba popierają”. Brat D. sugerował przymusowe wysiedlenie Ż. z województwa w ramach prowadzonych wówczas akcji wymierzonych przeciwko „elementowi zbędnemu”46. Sublokator D. twierdził, że podsłuchał Ż. w jej pokoju (sic!), mówiącą o tym, że w Warszawie „kilku znajomych księży i inteligencji przepadło bez śladu”. Podawał również informacje dotyczące jej życia osobistego, które w świetle ówczesnej obyczajowości i etyki partyjnej mogły ją dodatkowo skompromitować. Mówił więc o „życiu na kocią łapę”, o uchylaniu się od pracy, o przynależności do prywatnej inicjatywy, o rzekomym bogactwie i nadużywaniu alkoholu: „Nadmieniam, że Obywatelka Ż. żyje wspólnie z ob. [nieczytelne], którego utrzymuje całkowicie. Wyżej wymieniony nie pracuje obecnie nigdzie, o ile mi jest wiadomo, i poprzednio służył w Wojsku Polskim we Wrzeszczu w stopniu podporucznika. Ż. prowadzi pracownię kapeluszy damskich, z czego się utrzymuje. Posiada ona duży zasób gotówki, często urządza w mieszkaniu libacje z piciem wódki” – donosił D.47 Kilka dni po przegranym procesie Ż. miała także napaść na swojego sąsiada, który świadczył przeciw niej na rozprawie, podobno wykrzykując przy tym, że „komuniści pomagają Szwabom, hitlerowcom, że [są] fałszywi i podli”, o czym poszkodowany poinformował następnie dzielnicowego48. W zataczający coraz szersze kręgi konflikt zaangażowani zostali sąsiedzi i pozostali sublokatorzy – pracownik urzędu skarbowego i student Politechniki Gdańskiej, którzy zajmowali wspólny pokój. U schyłku 1949 roku lokatorzy domu przy ulicy Dekerta czekali na kolejną rozprawę. Diagnoza głodu mieszkaniowego a przyrost ludności
Po wojnie chyba zdawano sobie sprawę, że w obliczu wyżu demograficznego planowane inwestycje mieszkaniowe mogą tylko w niewielkim stopniu wpłynąć na zmniejszenie tłoku. Charakteryzując w sprawozdaniu rocznym w 1947 roku sytuację lokalową, ówczesny prezydent Gdańska Bolesław Nowicki napisał o „głodzie mieszkaniowym w miastach Wybrzeża”49. W kontekście zdiagnozowanego głodu przymusowy kwaterunek był nie tyle orężem w walce politycznej, ile przede wszystkim narzędziem do zapewniania dachu nad głową potrzebującym. Urzędnicy nierzadko stawali przed dylematami nie do rozstrzygnięcia, kiedy na drzwiach paroizbowych mieszkań wisiały nawet kilkunastoosobowe listy lokatorów50. Dojmujący brak mieszkań odnotowywano w wielu współczesnych relacjach – mówili o nim urzędnicy, pisali dziennikarze, wspominali w listach gdańszczanie. Problemem były nie tylko złe warunki mieszkaniowe choćby rodzin robotniczych, ale w ogóle brak jakiegokolwiek lokum dla wielu obywateli. Według dostępnych danych w 1948 roku na terenie trzech miast – Gdańska, Gdyni i Sopotu – co najmniej 6,7 tysiąca rodzin, czyli najprawdopodobniej dwadzieścia kilka tysięcy osób, pozostawało bez mieszkania. W Gdańsku na każde sto osób siedem było bez mieszkania, w Sopocie – osiem, w Gdyni – dziesięć, sytuacja w dużych ośrodkach była więc szczególnie trudna, podczas gdy w Elblągu tylko jedna osoba na sto żyła oficjalnie bez przydziału51. Tylko w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, a więc w latach najwyższego przyrostu naturalnego ludności, współczynnik zagęszczenia na izbę wzrósł drastycznie – z około 1,5 osoby na izbę w 1950 roku do 2,2 pod koniec 1955 roku. Obowiązującym standardem kwaterunkowym było wówczas 9 metrów kwadratowych na osobę, co oznaczało aż o 3 metry kwadratowe mniej niż w 1946 roku52. Na skutek przyrostu naturalnego oraz migracji Gdańsk w 1950 roku liczył 195 tysięcy mieszkańców, a pod koniec lat pięćdziesiątych – aż 290 tysięcy. Oznaczało to, że w ciągu dziesięciu lat do dwóch gdańszczan dołączył trzeci. W 1956 roku miasto przekroczyło stan populacji sprzed wojny, podczas gdy populacja PRL stała się liczniejsza od populacji II Rzeczypospolitej dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych. Ważniejsze dane o rozwoju społecznym miasta Dane Powierzchnia w hektarach Ludność w tysiącach Zgony na tysiąc ludności Przyrost naturalny na tysiąc ludności Zgony niemowląt na tysiąc urodzeń
1950 10 830 194,6 8,6 30,8 84,1
1955 15 338 242,9 6,4 26,6 49,4
1960 15 513 290,0 4,6 13,8 36,1
1965 15 513 321,3 4,9 8,9 28,2
1970 15 285 364,6 5,0 8,0 20,7
Dane: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 2–3.
Przypomnę, że Gdańsk i województwo gdańskie w tym czasie były ważnym regionem przemysłowym, który przyciągał wielu osadników z małych miast i wsi, wyraźnie wyprzedzając pod tym względem Gdynię. Zwłaszcza w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, wraz z przyrostem zatrudnienia w przemyśle (szczególnie stoczniowym), Gdańsk stanowił atrakcyjne miejsce do osiedlenia się i przyciągał nawet kilkanaście
tysięcy rocznie, głównie ludzi młodych, Gdynia zaś – tylko kilka tysięcy53. W skali kraju ośrodki miejskie nad Zatoką Gdańską wciąż jednak ustępowały ośrodkom miejskim takim jak Warszawa, Kraków, Wrocław i Poznań, w których przyrost zatrudnienia w przemyśle był najwyższy, oraz województwom katowickiemu, wrocławskiemu, szczecińskiemu i zielonogórskiemu w bilansie migracyjnym (napływie i odpływie) w latach pięćdziesiątych54. Migracje stanowiły istotny czynnik w przyroście populacji Gdańska i zapewne byłyby jeszcze bardziej znaczące, gdyby nie kontrola ruchu ludności oraz kilkanaście tysięcy pracujących w Gdańsku, którzy codziennie dojeżdżali tu ze wsi i miast województwa55. Występował tu również odpływ ludności, który łagodził zjawisko przeludnienia wynikające z napływu imigrantów. Jeśli wierzyć dostępnym danym, saldo migracji w niektórych latach planu sześcioletniego było dla Gdańska nawet ujemne. Końcowy bilans migracji w latach 1950–1955 zamykał się w jednak w dodatnim saldzie blisko 30 tysięcy mieszkańców56. Tylko nieznaczny wpływ miało rozszerzanie granic administracyjnych. Ze względu na wiejski charakter nowo włączonych terenów w 1954 roku, możemy podejrzewać, że tylko w niewielkim stopniu wpłynęło to na zwiększenie się liczby gdańszczan57. W latach następnych migracje przestały odgrywać tak ważną rolę jak dotychczas, gdy poza przyrostem naturalnym stanowiły główną przyczynę gwałtownego wzrostu liczby mieszkańców Gdańska i jego problemów mieszkaniowych. Jak wynika z dostępnych danych, w 1958 roku władze miejskie wykorzystały otwarcie granic do zredukowania liczby mieszkańców, łagodząc tym samym własne problemy kwaterunkowe. W owym czasie saldo migracji zagranicznych było ujemne, czyli więcej osób wyjechało wtedy do Niemiec, niż zostało repatriowanych z ZSRR i osiedlonych w Gdańsku. Saldo migracji wewnętrznych natomiast było dodatnie58. Napływ i odpływ ludności w drugiej połowie lat pięćdziesiątych w Gdańsku (w tysiącach) Rok 1955 1956 1957 1958 1959 1960
razem 16,2 10,2 8,2 9,4 9,9 8,2
Napływ z miast ze wsi 8,6 7,5 5,9 3,6 5,2 1,8 5,3 2,8 5,3 3,7 5,1 3,0
z zagranicy 0,1 0,7 1,2 1,3 0,9 0,1
razem 10,2 10,2 8,0 9,0 5,6 5,6
Odpływ do miast do wsi 6,4 3,8 6,2 3,6 4,4 1,7 3,7 1,2 3,9 1,0 3,9 1,3
Saldo za granicę 0,0 0,4 1,9 4,1 0,7 0,4
+6,0 0 + 0,2 + 0,4 +4,3 +2,6
Dane: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946–1965, Gdańsk 1965, s. 24–25.
Na duży przyrost ludności Gdańska w latach 1945–1947 wpływ miały przede wszystkim migracje. W 1948 roku odnotowano po raz pierwszy w historii miasta przyrost naturalny większy od napływu ludności. Ponieważ poczucie bezpieczeństwa wzrosło, gdańszczanie coraz chętniej zawierali małżeństwa i planowali dzieci (na Wybrzeżu najwięcej urodzin było w Gdańsku, który pod tym względem wyprzedzał Gdynię, Elbląg i Sopot). Od końca lat czterdziestych ten właśnie czynnik w znacznym stopniu decydował o ogromnym
przyroście populacji w latach następnych, a w drugiej połowie lat pięćdziesiątych stanowił główną przyczynę podtrzymania dużego wzrostu. Przyrost naturalny w latach pięćdziesiątych był tak wysoki zwłaszcza ze względu na wskaźniki urodzeń. Ponadto na tle innych polskich miast Gdańsk wyróżniał się nie tylko wysokim współczynnikiem urodzeń żywych, ale też niskim współczynnikiem zgonów, po Gdyni najniższym w całej Polsce59. Pisząc o istotnym znaczeniu przyrostu naturalnego dla stłoczenia obserwowanego w Gdańsku w latach pięćdziesiątych, warto poczynić również kilka uwag na temat polityki zdrowotnej, bez której wskaźniki urodzeń i długości życia byłyby znacząco niższe. Tuż po wojnie wielu ludzi umierało jeszcze na skutek chorób zakaźnych. W latach pięćdziesiątych oferta medyczna (szpitale, przychodnie, personel) nie była wprawdzie adekwatna do przyrostu populacji, ale system opieki zdrowotnej obejmował coraz liczniejsze grupy, a zapobieganie i leczenie niektórych chorób dzięki programowi szczepień było skuteczniejsze60. W związku z niewątpliwym postępem medycyny śmiertelność niemowląt w województwie gdańskim w latach 1945–1970 spadła czterokrotnie. Podczas gdy w latach pięćdziesiątych zdarzały się jeszcze zgony dzieci na dyfteryt (błonicę), w latach sześćdziesiątych już tej choroby nie odnotowywano. Szkarlatyna, groźna dla dzieci w II Rzeczypospolitej, po wojnie leczona była skutecznie antybiotykiem. W społeczności w dużym stopniu osiadłej, w której wszawica odzieżowa przestała być tak powszechna, zniknął niebezpieczny dur plamisty (w latach pięćdziesiątych odnotowano w Gdańsku tylko kilka przypadków zachorowań rocznie), a dzięki poprawie stanu czystości wody i wywozowi nieczystości znacznie spadła liczba zachorowań na tyfus. Gruźlica płuc była groźna zwłaszcza w latach pięćdziesiątych, sytuację udało się jednak opanować, a leczenie było coraz skuteczniejsze w powstających poradniach przeciwgruźliczych. Nieliczne przypadki malarii, choroby o ciężkim przebiegu, przestały występować wraz z zagospodarowaniem ruin i zainicjowaniem programu szczepień61. W okresie „małej stabilizacji” odnotowywano natomiast epidemie grypy, które nie stanowiły jednak tak wielkiego zagrożenia dla populacji, jak niedawne choroby zakaźne. Pierwsza poważna epidemia grypy wystąpiła w 1957 roku, kiedy według oficjalnych danych zachorowało blisko 49 tysięcy gdańszczan. Do największej liczby zachorowań doszło w roku 1959, kiedy odnotowano blisko 60 tysięcy przypadków62. Władze miejscowe starały się w miarę skromnych możliwości uprzedzać wydarzenia, walczyć z głodem mieszkaniowym, co polegało między innymi na ograniczaniu napływu nowych osadników. Miały temu służyć wydane już w 1946 roku przepisy o „strefie nadgranicznej”, których skutkiem było częściowe uniezależnienie przydziału mieszkań od przepisów kwaterunkowych63. W 1951 roku szczegółowo określono przebieg strefy nadgranicznej w województwie gdańskim. W Gdańsku obejmowała ona pas nadmorski i portowy, pozostawiając poza swoim zasięgiem Oliwę, Wrzeszcz i część Śródmieścia. Obowiązywały tam zaostrzone przepisy meldunkowe dla przyjezdnych oraz istniała konieczność okazania karty meldunkowej przez stałych mieszkańców na każde żądanie Wojsk Ochrony Pogranicza lub Milicji Obywatelskiej64. Stalinizm był jednak w zakresie regulowania migracji wewnętrznych zaskakująco nieskuteczny. Próbą powstrzymania napływu ludności było zaostrzenie przepisów meldunkowych w początkach planu sześcioletniego (1950–1955). Rozporządzenie Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej
w Gdańsku nakładało na właścicieli, dzierżawców i administratorów domów obowiązek umieszczania w widocznych miejscach na klatkach schodowych na parterze list osób zameldowanych na pobyt stały lub czasowy, z uwzględnieniem informacji o zawodzie. W 1951 roku każdy dom w mieście musiał mieć książkę meldunkową, a do uszczelnienia ówczesnego systemu ewidencji osób zamierzano wykorzystać dozorców, którzy na bieżąco mieli informować administrację o nowych lokatorach65. W połowie lat pięćdziesiątych władze zatłoczonych miast, takich jak Warszawa, Łódź, Kraków (z Nową Hutą), Stalinogród (dziś Katowice), zdając sobie sprawę z niewystarczających nakładów na poprawę warunków mieszkaniowych, broniły się, wprowadzając nowe, w założeniu skuteczniejsze przepisy meldunkowe. W Gdańsku, Gdyni i Sopocie takie rozwiązania ogłoszono latem 1956 roku. Ograniczały one możliwość meldowania, uzależniając ją od decyzji prezydiów rad narodowych, rozróżniały też meldunki na pobyt stały, okresowy i czasowy66. Dziesięć lat później, w połowie lat sześćdziesiątych, nie było już tak wielkiej potrzeby innowacji, ponieważ na Wybrzeżu wciąż istniało dość duże zapotrzebowanie na siłę roboczą i – co najważniejsze – poprawiły się warunki mieszkaniowe. Norma zaludnienia mieszkania w 1958 roku została podniesiona do 10 metrów kwadratowych na osobę67. Ciasnota mieszkaniowa i warunki niemieszkalne Na skutek wysokiego przyrostu naturalnego, złego stanu wielu budynków oraz kontrolowanych migracji ze wsi i miast dziesięć lat po zakończeniu wojny ciasnota wciąż była w Gdańsku doświadczeniem powszechnym. W miarę wygodne mieszkania z bieżącą wodą i łazienką były luksusem. Część populacji żyła, tłocząc się w źle oświetlonych, wilgotnych i słabo ogrzanych pomieszczeniach, w wielu wypadkach dzieląc kuchnię z obcymi lokatorami. Na porządku dziennym było spanie z dziećmi w jednym pokoju, nierzadko w jednym łóżku. Zdarzało się, że dalsi krewni nocowali w kuchni, na podłodze. Takie sytuacje można tłumaczyć nie tylko brakiem powierzchni mieszkaniowej, ale też przyzwyczajeniami. Wielu mieszkańców ówczesnego Gdańska żyło w wielkiej ciasnocie. W tej sytuacji istotnym punktem odniesienia były warunki mieszkaniowe sąsiadów. Jeśli ktoś mieszkał w tłoku, ale wiedział, że inni żyją w jeszcze większym, to swoje miejsce odbierał jako względnie dobre. Takie rozumowanie zachowało się we wspomnieniu księgowej, wówczas czterdziestoletniej kobiety, która żyła na Siedlcach razem z ojcem, siostrą i dziećmi w dwupokojowym mieszkaniu: „Inni mieli jeszcze mniej miejsca” – zauważała68. Miała rację, gdyż dwupokojowe mieszkanie z kuchnią na Siedlcach mogło być zajmowane przez osiem osób z rodziny robotniczej. Także osiem osób przebywało w tej dzielnicy w mieszkaniu na poddaszu – kuchnia została tam zaadaptowana na pokój, aby małżonkowie mogli mieć trochę intymności, a przedpokój służył jako prowizoryczne miejsce do gotowania69. O warunkach na sąsiednim Chełmie (zwanym po wojnie Pohulanką) przeczytać można w przywoływanej już socrealistycznej powieści Andrzeja Brauna Lewanty. Jeszcze przed wybudowaniem tam kolonii dla stoczniowców ludzie „gnieździli się w barakach, ruinach, gdzie się dało”. Bohater powieści, Leon, dzięki życzliwości kolegi z pracy zamieszkał razem z jego rodziną w skromnym dwupokojowym mieszkaniu,
gdzie na noc gospodyni rozkładała dla niego materac koło pieca, podczas gdy małżeństwo spało odgrodzone zasłoną na starym gdańskim łóżku ustawionym na cegłach, a ich córki – w drugim pomieszczeniu. Zimą wszyscy gnieździli się w jednym pokoju, gdzie był piec70. Podobnie w Oruni kilkuletni chłopiec mieszkał z trzema innymi osobami w jednym ciemnym i małym pomieszczeniu. Jak pamiętał, większość czasu i tak spędzał na podwórku, a dom traktował jako miejsce, w którym można było przenocować. Inni mieszkańcy tej dzielnicy gnieździli się na 28 metrach kwadratowych – były to aż trzy rodziny, w tym osiem osób pracujących i dzieci71. Niewiele luźniej było we Wrzeszczu, dzielnicy najliczniej zamieszkałej, z częściowo zachowaną przedwojenną zabudową. Wille zajmowali tu nieliczni, a standardem był pokój zamieszkiwany przez wielodzietną rodzinę i toaleta na korytarzu72. Także nowo powstałe budynki były w latach pięćdziesiątych zasiedlane bardzo licznie, chociaż nie przypominało to stłoczenia panującego w starych domach. Przy ulicy Szerokiej w Głównym Mieście rodzina robotnicza tłoczyła się w dziewięć osób na 60 metrach kwadratowych – mieszkali tam rodzice, trójka dzieci, w tym córka z zięciem i wnukami73. Nawet w Oliwie, mającej statystycznie najlepsze warunki mieszkaniowe, ludzie gnieździli się, wykorzystując każdy kąt jako lokum dla krewnych lub stancję dla uczniów czy studentów, zgodnie z przedwojenną tradycją: „Mieszkaliśmy dalej w Oliwie, miałam mały pokój, spałam w jednym łóżku z siostrą. W kuchni i łazience się uczyliśmy. Mieszkali u nas studenci, którzy wynajmowali pokój. W domu było przepełnienie, oprócz studentów nas była trójka, mama czwarta” – wspomina ówczesna nastolatka74. Młodsza od niej dziewczyna, gdy miała dziesięć lat, mieszkała z dziadkami, z owdowiałym ojcem, z ciocią i jej rodziną. Wszyscy żyli w jednym parterowym domku poniemieckim w Oliwie; zdarzało się, że w domu przebywało kilkanaście osób, gdy przyjeżdżali inni krewni. Był to prawdziwy dom rodziny wielopokoleniowej75. Ze względu na powszechnie odczuwany brak powierzchni mieszkalnej ważną rolę odgrywały ówczesne domy robotnicze (zwane trochę myląco hotelami), przeznaczone dla licznie przybywających do miasta młodych pracowników przedsiębiorstw. Jak można sądzić, warunki w gdańskich hotelach nie odbiegały chyba zbytnio od tych dostępnych w innych miastach – w odbudowywanej Warszawie i w innych ośrodkach przemysłowych na terenie całego kraju76. Charakteryzowały je między innymi konflikty dotyczące użytkowania powierzchni wspólnych, a także pewna nieufność wobec takich nowości, jak świetlice i biblioteki, książki zażaleń czy kołchoźniki. Prowadzone w gdańskich domach robotniczych kontrole ujawniały wiele niedociągnięć. O ich rodzaju świadczą wyniki kontroli w Domu Stoczniowca nr 5 przy ulicy Klonowicza: ubikacje śmierdzące moczem (przypadłość charakterystyczna dla wszelkich szaletów w dobie PRL), grzyb na ścianach i złodziejstwo na terenie hotelu (kradzieże przede wszystkim ubrań) oraz brudna kuchnia z gnijącym mięsem i odpadkami leżącymi na stołach77.. Historyk może jednak przekornie zauważyć, że przynajmniej były tam ubikacje. W ogóle warunki panujące w nowszych hotelach nie były najgorsze na tle ówczesnego stłoczenia i zamieszkiwania ruder. Ich mieszkańcy byli ludźmi młodymi, najczęściej nieżonatymi mężczyznami. Spanie z kilkoma kolegami w jednym zatłoczonym pokoju nie było traktowane jako uciążliwość. Robotników, na ogół pochodzących ze wsi, zadowalały
warunki hotelowe, przypominające te w domu rodzinnym, gdzie ludzie żyli w jednej izbie od pokoleń. Brud, wilgoć i intensywne zapachy także nie były dla nich niczym nowym. Warunki w polskich hotelach były przy tym lepsze od tych, w jakich w okresie dwudziestolecia przyszło egzystować robotnikom w ZSRR, gdzie zatłoczony barak bez jakichkolwiek przestrzeni prywatnych był normą78. Standard budynków hoteli robotniczych był mocno zróżnicowany. Mogły to być solidne, murowane budynki, które postawiła Dyrekcja Budowy Osiedli Robotniczych, ale też pochodzące z czasu wojny prowizoryczne baraki z powybijanymi szybami, ze zgniłymi siennikami, robactwem i szczurami. Protokół sporządzony w wyniku kontroli Domu Stoczniowca nr 6 przy ulicy Marynarki Polskiej w Nowym Porcie ukazywał opłakany stan tego miejsca. Hotel robotniczy mieścił się w osiemnastu drewnianych barakach, których część wybudowano po wojnie. Ich mieszkańcy – około 800 osób – odczuwali dotkliwe zimno i nie radzili sobie z plagą szczurów. Nie było tam ani jednej łazienki, lecz tylko jedna łaźnia natryskowa, z której stoczniowcy korzystali nader rzadko. Zachowania mieszkańców baraków wzbudziły dezaprobatę kontrolerów, oczekujących od klasy robotniczej godnej postawy nawet w takich warunkach. W jednym z raportów opisali oni lokatorów jako grających w karty i pijących wódkę, choć obok leżał poważnie chory kolega, którym nikt się nie interesował. Jak stwierdziła komisja, tamtejsi robotnicy nie myli się w ogóle, nie prali, a ich bielizna „rozpadała się z brudu”79. Lokatorzy domów robotniczych mieli niewątpliwą przewagę nad swoimi kolegami, dla których codzienny dojazd do zakładu pracy był dużą uciążliwością. Spora część populacji dojeżdżała ze wsi województwa i z takich miast, jak Kartuzy, Kościerzyna, Pruszcz Gdański, Tczew. Słabo rozwinięta komunikacja i brak samochodów osobowych przemawiały przeciwko lokalizacjom podmiejskim, w których jednak mieszkała znaczna część siły roboczej Trójmiasta. Pokoje wynajmowane w miejscowościach poza Gdańskiem miały tak samo niski standard, jak mieszkania w Oruni czy Stogach. W archiwaliach z lat pięćdziesiątych zachowały się prośby robotników o przydziały bliżej miejsca pracy. Pojawiają się w nich skargi na złe traktowanie przez gospodarza. Pracownik Stoczni Gdańskiej, wynajmujący pokój w Starogardzie Gdańskim, pisał, że udostępniono mu pomieszczenie, które z powodu małego metrażu i konieczności przechodzenia przezeń osób mieszkających za ścianą jest raczej korytarzem niż pokojem80. Jego kolega ze stoczni, który po pracy dorabiał jako operator filmowy i późnym wieczorem musiał dojeżdżać do położonych dwadzieścia parę kilometrów od Gdańska Pszczółek, doświadczał podobnych niedogodności. Twierdził, że z domu wyrusza o czwartej rano, a wraca po północy. O warunkach życia i traktowaniu przez gospodarza napisał: „Obecnie zajmuję nielegalnie, w drodze łaski, pokoik o rozmiarach trzy na cztery metry, bez używalności kuchni, w dodatku, by nie korzystała ma żona z kuchenki elektrycznej, cały dzień są wyłączone bezpieczniki prądowe. Co gorsza, nie mamy prawa poruszania się po całym pokoju […]. Garderoba nasza wisi na zewnątrz, […] powbijano gwoździe w ścianę i zawiesza się tam nasz cały ubiór […]. W pokoju tym pozwolono nam tylko wstawić leżankę, radio na taborecie i małą etażerkę”81. W drugiej połowie lat pięćdziesiątych w takich wypadkach władze kwaterunkowe informowały, że przydział mieszkania w Gdańsku jest niemożliwy, gdyż nawet dla rodzin tu zameldowanych i zamieszkujących walące się rudery obecnie nie ma
przydziałów. Powszechne stłoczenie nie stanowiło jedynej bolączki powojennego Gdańska. Były tu bowiem rejony, w których stan mieszkań i oferowany standard szokowały nawet w powojennych realiach. Wiele takich obszarów swoim wyglądem przypominało ubogie wioski. Do ówczesnych slumsów należały między innymi osiedla domków kempingowych w kolonii Zielony Trójkąt, a także kolonie Ochota, Praca, Uroda, Osada i Szwajcaria82. Już w 1945 roku stan 360 przedwojennych domków wchodzących w skład kolonii Uroda na peryferiach Wrzeszcza pozostawiał wiele do życzenia. Na dwustumetrowej ulicy była tylko jedna studnia służąca mieszkańcom. Funkcję mieszkań spełniały drewniane baraki z licznymi przybudówkami, w których trzymano świnie, krowy i konie. Dopełnieniem krajobrazu były błotniste ulice pozbawione oświetlenia83. Nie lepiej miasto prezentowało się na Narwiku, w osiedlu baraków w Nowym Porcie, wybudowanym na potrzeby stoczniowców i pracowników portu w czasach okupacji. Po wojnie ich nie remontowano, chociaż pozostały gęsto zasiedlone – pod koniec lat pięćdziesiątych mieszkało tam dwieście kilkadziesiąt rodzin, które musiały brodzić w wodzie i błocie po kostki. Także sąsiednie Letniewo i kolonia Zielony Trójkąt pozbawione były kanalizacji, instalacji gazowej, paliło się tam węglem lub koksem. Podmokły teren, miękka nawierzchnia, nieczystości wylewane na ulice składały się na smutny krajobraz tych obszarów, położonych notabene przy głównej arterii prowadzącej do Nowego Portu84. Podobne warunki, przypominające bardziej ubogą wieś niż miasto, panowały też w wielu innych miejscach – w odciętym od miasta Wisłoujściu, na peryferyjnej Przeróbce i Stogach, w biednej Oruni, na terenie wciąż zrujnowanego Głównego Miasta, na zaniedbanej Biskupiej Górce85. Powojenne warunki życia wielu ludzi często bywały przyczyną chorób. Jeśli uwzględni się przy tym ubóstwo, głód i alkoholizm w licznych rodzinach, to zadania władz miejskich w zakresie pomocy społecznej były ogromne. Stosowano wówczas takie środki zaradcze, jak przymusowa dezynsekcja i dezynfekcja mieszkania, bądź też przekazanie zaniedbanego dziecka z wielodzietnej rodziny do placówki opiekuńczej. Niekiedy taka ingerencja władz kończyła się otrzymaniem przydziału na mieszkanie. W okresie stalinizmu komisja mieszkaniowa działająca z ramienia Prezydium Miejskiej Rady Narodowej dokonywała przeglądu szczególnie zaniedbanych lokali. Choć w jej raportach można dostrzec pewien protekcjonalizm, kontrole te były elementem świadomie prowadzonej polityki społecznej, która w ramach dostępnych wówczas środków miała zapobiegać ubóstwu: „A. S., lat 29, i G. M., lat 23, prowadzą wspólne życie bez ślubu od 1950 roku i mają ze sobą jedno dziecko płci żeńskiej w wieku siedmiu miesięcy. Dziecko na skutek złego odżywania i z braku dostatecznej opieki zostało zaniedbane do tego stopnia, że nie wygląda na dziecko siedmiomiesięczne, a raczej na trzy miesiące. Jest ono wynędzniałe, brudne, sypia w brudnej pościeli i w brudną bieliznę jest ubrane […]. Łóżeczko dla tego dziecka stanowi stary, o trzech kółkach, brudny wózek […]. Pomieszczenia tego nie można w żadnym wypadku ująć jako mieszkania, a raczej stanowi ono może jedynie […] kurnik lub chlewek oraz nie nadaje się pod żadnym względem na zamieszkiwanie. Tak w mieszkaniu, jak i pobliżu brak jest wody, ubikacji i innych wygód, a sam wygląd wewnętrzny mieszkania jest w bardzo krytycznym stanie. Na
ścianach widnieją duże plamy pleśni i wilgoci – podłoga nieszczelna, nie zamiatana i nie myta już od dłuższego czasu, nie ma żadnego umeblowania. W pomieszczeniu tym znajduje się jedno łóżko, na którym widnieje bardzo brudna pościel, brak jest powłoczek lub prześcieradła, oboje śpią na jednym łóżku pod kocami bardzo brudnymi”86. Wiele było w tym czasie miejsc zajmowanych jako mieszkania, choć pierwotne ich przeznaczenie było inne. Warunki w nich panujące w urzędniczym żargonie określano jako niemieszkalne. Rozumiano przez to nie tylko złe warunki sanitarne, ale przede wszystkim użytkowanie pomieszczeń, które według obowiązujących norm nie były przeznaczone do spełniania takich funkcji. O istnieniu takich miejsc – zasiedlonych strychów, piwnic, komórek, przybudówek – donosili zresztą sami mieszkańcy, starając się o uzyskanie przydziału. Wysyłali listy do rozmaitych instytucji, które następnie trafiały do referatu listów i inspekcji w Komitecie Wojewódzkim PZPR w Gdańsku (o takich sprawach pisała również lokalna prasa). Jeden z zachowanych dokumentów zawiera historię repatrianta, który przez kilkanaście lat zamieszkiwał oszkloną, dziewięciometrową werandę jednego z oliwskich domów. Jego żona przygotowywała posiłki w kotłowni budynku87. W innej historii pomieszczenie służące dotychczasowym lokatorom jako pralnia i wózkarnia zostało zajęte siłą przez „kilku masywnych mężczyzn”, którzy nie przejmowali się skargami mieszkańców, wysyłanymi do władz kwaterunkowych. Dziennikarz opisujący tę historię w 1958 roku wspomniał, że takie poczynania nie należą w Gdańsku do rzadkości. O innym dzikim kwaterunku w pomieszczeniach niemieszkalnych przy ulicy Świętego Ducha pisano miesiąc później: „Do lokalu sklepowego wprowadził się dziki lokator z rodziną i od tego czasu nadzieja na szybkie uruchomienie nowego punktu sprzedaży przestała istnieć”88. Ówczesne tolerowanie dzikiego kwaterunku wynikało z braku pomieszczeń mieszkalnych. Nie było ani lokali zastępczych, ani nawet środków transportu do wywiezienia dobytku eksmitowanych89. W latach pięćdziesiątych budziły niepokój przedwojenne budynki grożące zawaleniem. U schyłku dekady w Oliwie niemal każdy z nich nadawał się do remontu, w Nowym Porcie, Siedlcach, Oruni trzy na cztery domy toczył grzyb. Ludzie żyli tak latami i nic nie zapowiadało szybkiej zmiany90. W takich okolicznościach szukano innych dróg wyjścia z sytuacji niż eksmisje i kontrole, uelastyczniając praktykę kwaterunkową. Na przykład w Śródmieściu umożliwiono adaptację strychów na mieszkania, i tak zresztą zasiedlanych91. Z początkiem lat sześćdziesiątych, chcąc rozwiązać problem walących się budynków, a nie mając pieniędzy na przeprowadzenie niezbędnych remontów, zmieniono kryteria na bardziej liberalne. Z blisko 2100 budynków zakwalifikowanych do wyburzenia po weryfikacji na papierze pozostawiono niewiele ponad 80092. Dane z połowy lat sześćdziesiątych wskazują, że w Gdańsku nadal setki ludzi nie miały żadnego mieszkania lub koczowały w „budynkach niemieszkalnych”, a co najmniej 600 mieszkań było „rażąco przeludnionych”. Mimo prowadzenia nowych inwestycji wielu gdańszczan od czasu wojny pozostawało w barakach i budynkach przeznaczonych do rozbiórki, w suterenach, piwnicach, garażach, w komórkach, na strychach i poddaszach, a także w budynkach komunalnych, takich jak szkoły, świetlice i szpitale. Część z nich żyła tak od lat czterdziestych lub pięćdziesiątych, czekając na przydział, część nie miała stałego meldunku i przebywała na terenie miasta nielegalnie93. Podczas przeprowadzonej w 1966
roku kontroli piwnic, wózkarni i strychów ujawniono w Gdańsku aż 842 takie nielegalnie zasiedlone pomieszczenia. Ponadto 77 gdańskich rodzin korzystało z uprzejmości placówek służby zdrowia, 19 rodzin odkryto w placówkach oświatowych, a 58 – w instytucjach i urzędach państwowych94. Także nowo powstałe bloki były zasiedlane w sposób, którego w projektach nie przewidziano, ponieważ do piwnic, suszarni i wózkarni wprowadzali się dzicy lokatorzy. Wszystkim takim dzikim lokatorom, którzy mieli pozwolenie na pobyt stały, władze musiały zapewnić lokale zastępcze. Nie było to jednak możliwe, bo lokale te z kolei były zajęte przez osiedlonych w Gdańsku jeszcze u schyłku lat pięćdziesiątych. Zamiana suszarni z nowego bloku na stary barak nie była zresztą rozwiązaniem. Wstrzymywano się więc z eksmisją, poprzestając na ujawnieniu95. Mniejszość, czyli ci, którzy mieszkali przyzwoicie, do urzędów raczej nie zaglądała. Biorąc pod uwagę wcześniej nakreślony kontekst „głodu mieszkaniowego”, to jest powszechność stłoczenia, zły stan budynków, całe dzielnice o obniżonym standardzie, a także fakt, że łatwiej było otrzymać mieszkanie za pośrednictwem zakładu pracy niż wydziału kwaterunkowego (o czym za chwilę), nietrudno zgadnąć, że urzędnicy mieli niemiły zwyczaj unikania petentów. Na pukających do biur czekały informacje, że „kierownika nie ma”96.
5.2. Nowe przestrzenie, stare zwyczaje Mieszkalnictwo i kryteria przydziału w latach pięćdziesiątych Zarysowany w poprzednim rozdziale ponury obraz gdańskich problemów mieszkaniowych w stalinizmie należy koniecznie uzupełnić o informacje dotyczące ówczesnych inwestycji. Mimo że w trakcie obowiązywania planu sześcioletniego (1950– 1955) inwestycje mieszkaniowe nie były priorytetem, to w owym czasie powstawały nowe osiedla, przede wszystkim te zaliczane do budownictwa pracowniczego. W latach pięćdziesiątych wprowadzono też normy dotyczące powierzchni i wyposażenia budowanych mieszkań97. W zakresie budownictwa mieszkaniowego, tak jak w innych sektorach, dały się wówczas zauważyć wady gospodarki centralnie planowanej. Ich przejawem był między innymi nadmiar sprawozdawczości, fałszowanie kosztorysów, marnotrawstwo i deficyty materiałów oraz częste kradzieże. Wszystko to spowalniało prace i przyczyniało się do dłuższego oczekiwania gdańszczan na mieszkania98. W Gdańsku najbardziej spektakularną inwestycją tych lat była odbudowa zniszczonego Głównego Miasta, dzięki której powstały nowe mieszkania o wysokim standardzie. Jednocześnie trwała budowa socrealistycznych osiedli mieszkaniowych, takich jak Grunwaldzka Dzielnica Mieszkaniowa w centrum Wrzeszcza (wzorowana na Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej w Warszawie), osiedle przy placu Wojska Polskiego w Strzyży Górnej, osiedle Siedlce II przy ulicy Kartuskiej oraz Osiedle Roosevelta (Karola Marksa) w północnym Wrzeszczu. Równolegle z tymi inwestycjami zrealizowano wiele projektów budynków użyteczności publicznej, budownictwa rozproszonego oraz tak zwanych plomb w istniejącej zabudowie. Warto podkreślić, że oprócz przekazywania nowych izb mieszkalnych (niecałe 18 tysięcy w pierwszej połowie
lat pięćdziesiątych, co nie było liczbą imponującą w porównaniu z rozmachem przyszłych inwestycji) prowadzono remonty istniejących izb (74,5 tysiąca)99. Realizacją ówczesnych inwestycji zajmował się powołany w 1948 roku Zakład Osiedli Robotniczych (i lokalne dyrekcje budowy osiedli robotniczych) oraz tak zwane budownictwo resortowe (czyli inwestycje poszczególnych ministerstw). Także w Gdańsku zdecydowana większość mieszkań jeszcze w drugiej połowie lat pięćdziesiątych powstawała w ramach działań Dyrekcji Budowy Osiedli Robotniczych lub budownictwa resortowego, a jedynie niewielka część należała do budownictwa spółdzielczego100. W takim systemie szansę na otrzymanie własnego i nowego mieszkania miały przede wszystkim osoby zatrudnione w kluczowych dla gospodarki sektorach. Na Wybrzeżu Gdańskim, gdzie rozwijała się gospodarka morska, taką szansę mieli pracownicy zakładów podlegających Ministerstwu Przemysłu Maszynowego lub Ministerstwu Żeglugi. Możliwości otrzymania przydziału na mieszkanie dzięki interwencji w Miejskiej Radzie Narodowej były minimalne i dopiero pod koniec dekady zaczęły się zwiększać101. Teoretycznie nowe mieszkania mieli otrzymywać najbardziej potrzebujący pracownicy, przydział był jednak uzależniony od puli, jaką dysponował dany sektor. Największe szanse mieli więc stoczniowcy, inżynierowie i technicy zatrudnieni w preferowanych branżach, a o tym, który zakład będzie czerpał z puli, decydowały rozdzielniki ustalone w Warszawie. System centralnie sterowanej dystrybucji, konflikty między poszczególnymi zakładami i częste wzajemne odbieranie sobie przez resorty mieszkań z puli – wszystko to sprawiało, że lokale trafiały niekoniecznie tam, gdzie byłoby to najbardziej wskazane z socjalnego punktu widzenia. Uzależnienie przydziału od miejsca pracy skutkowało decyzjami, na które wpływ miały układy personalne w zakładzie pracy, przychylność dyrekcji i tym podobne. Co więcej, niektóre rodziny robotnicze nie były zainteresowane poprawą swojej sytuacji mieszkaniowej, przywykły bowiem do lokalu i dzielnicy, w której dotychczas mieszkały. Historia pewnego inżyniera świadczy o tym, że w latach pięćdziesiątych znaczenie wykonywanej pracy dla planu gospodarczego było podstawowym czynnikiem wpływającym na przydział, niezależnie od sytuacji mieszkaniowej kandydata. W 1954 roku, w dwa miesiące po rozpoczęciu przez niego pracy w Instytucie Morskim, szef działu socjalnego oznajmił mu, że może otrzymać mieszkanie. Inżynier, który już mieszkał w Gdyni, dysponował odtąd drugim mieszkaniem przy ulicy Świętego Ducha w Gdańsku102. Osobom, które nie otrzymały przydziału z zakładu pracy mimo złych warunków, pozostawało odwołanie się do rad narodowych lub – jeszcze lepiej – do władz partyjnych. Mogło być ono skuteczne, jak w wypadku innego inżyniera zatrudnionego w Instytucie Morskim. W 1953 roku miał on czynną gruźlicę i mieszkał w wilgotnym pokoju razem z matką, żoną w ciąży oraz dzieckiem. Zakład pracy nie mógł mu pomóc, ponieważ nie dysponował pulą mieszkań dla pracowników. Natomiast w przedsiębiorstwie zatrudniającym żonę odmówiono zajmowania się tą sprawą, uzasadniając, że to mąż jest głową rodziny i pracuje na ważnym stanowisku. Poszkodowany inżynier Ż. pisał: „Wiadomo powszechnie, że ludzie mojego fachu pracujący w przemyśle stoczniowym i korzystający z karty stoczniowca najłatwiej dostają mieszkania na wybrzeżu. Dla przykładu podaję, że nowe mieszkania dostają tam nawet kawalerowie, że jeden z moich kolegów odmówił wzięcia dwupokojowego mieszkania na trzy osoby… ponieważ było na drugim
piętrze. Mam także kolegę pracującego na Politechnice, który mając taką samą rodzinę jak ja, dostał mieszkanie trzypokojowe (jedna izba do pracy naukowej). Wiceprzewodniczący MRN stwierdził, że zagęszczenie w izbie mieszkalnej nie jest tak duże (wówczas były trzy osoby), wobec spotykanych w Gdańsku przypadków zamieszkiwania w jednej izbie ośmiu i jedenastu osób. Podobnie wilgoć jest w Gdańsku bardzo częsta, [a] na gruźlicę powiedziano: «My też pewnie jesteśmy chorzy, bo tu tylu gruźlików przychodzi». Ostatecznie powiedział: «Nie mam, nie dam, skarżcie się do kogo chcecie»”103. Prośba została rozpatrzona po myśli inżyniera, który otrzymał dwa duże pokoje dzięki zwróceniu się do Warszawy. W jego imieniu interweniował instruktor wydziału organizacyjnego Komitetu Centralnego PZPR, który przekonał przewodniczącego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku, że sprawę mieszkania dla obywatela Ż. „trzeba koniecznie załatwić” ze względu na stan jego zdrowia i pożyteczność (unowocześnianie budowy statków polskiej floty)104. Budownictwo oszczędnościowe i spółdzielcze W drugiej połowie lat pięćdziesiątych w ZSRR proklamowano nową, „odwilżową” politykę mieszkaniową. Plan siedmioletni rozpoczęty w 1958 roku zakładał budowę 15 milionów nowych mieszkań, które miały być przydzielone według zasady „ jedna rodzina – jedno mieszkanie”. Zdaniem ówczesnych władz radzieckich gigantyczne przedsięwzięcie miało szansę na sukces jedynie pod warunkiem ograniczenia kosztów inwestycji. Socrealistyczna skłonność do monumentalności, wysokie sufity w lokalach i ozdobniki zostały określone jako antysocjalistyczne i potępione za „burżuazyjny gust”. Budowane mieszkania odtąd miały być niewielkie, z mniejszymi oknami i niżej zawieszonymi sufitami. Betonowe i azbestowe ściany nowych bloków miały zastąpić drogą cegłę. W następnych dekadach udało się wybudować w ZSRR 70 milionów mieszkań i podwoić liczbę metrów kwadratowych przypadających na jednego Rosjanina – z niecałych ośmiu w 1956 roku do niespełna szesnastu w 1989 roku105. Już pod koniec 1954 roku Nikita Chruszczow wygłosił referat, w którym postulował odwrót od socrealistycznej fasadowości i dekoracyjności. Tekst wystąpienia został przedrukowany w „Trybunie Ludu” i stał się wkrótce lekturą obowiązkową w środowisku polskich architektów106. Nowa polityka mieszkaniowa, ogłoszona przez Gomułkę w trakcie plenum Komitetu Centralnego PZPR w połowie 1960 roku, mimo że była reakcją na polski wyż demograficzny, odzwierciedlała zarazem zmianę kursu w Moskwie. Zasadniczym celem nowego budownictwa miały być oszczędności. Obniżenie kosztów budowy metra kwadratowego powierzchni użytkowej miało prowadzić do poprawienia warunków bytowych znacznej liczby mieszkańców107. „Budownictwo oszczędnościowe” promowało więc ilość kosztem jakości, która znacznie odbiegała od niektórych projektów zrealizowanych w latach pięćdziesiątych. Wyznaczyło ono trend bylejakości, z którym kojarzone były niektóre bloki w PRL. Skutkiem zaleceń kierownictwa PZPR była rewizja istniejących planów budowlanych pod kątem oszczędności. Egzekutywa Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku zapragnęła znaleźć się w awangardzie przemian forsowanych przez miejscowego pierwszego sekretarza Jana Ptasińskiego, zdeklarowanego zwolennika oszczędności. (Z
tego powodu inwestycje oszczędnościowe nazywane były przez niektórych gdańszczan ptasinówkami108). W maju 1961 roku egzekutywa przyjęła uchwałę o cięciu kosztów w województwie gdańskim, dzięki czemu w nowej pięciolatce (1961–1965) miało powstać 100 tysięcy nowych mieszkań zamiast 90 tysięcy Jak twierdzili gdańscy prominenci, zaprojektowane i wybudowane do końca lat pięćdziesiątych przez Dyrekcję Budowy Osiedli Robotniczych budynki mieszkalne „nie opierały się na analizie potrzeb ludności”. Dopiero na początku lat sześćdziesiątych rady narodowe na podstawie wniosków obywateli miały ustalić „faktyczne” zapotrzebowanie, czyli budowę małych mieszkań zamiast dużych. Abstrahując od wiarygodności tego sondażu, uzyskane wyniki potwierdziły słuszność polityki oszczędnościowej109. Oszczędności szukano na różne sposoby. Pokoje miały być mniejsze niż dotychczas, sufity obniżone. Bloki czteropiętrowe zastępowano pięciopiętrowymi, strome dachy – płaskimi, grube ściany – cieńszymi, drewniane parkiety – płytką PCV. Zalecano rezygnację z glazury, terakoty, lamperii i wbudowanych mebli. Oszczędności oznaczały także wycofywanie z projektów balkonów i loggii („rzeczy kosztownych, a mało przydatnych” – jak pisano), zmniejszanie powierzchni piwnic oraz innych pomieszczeń w blokach. Dotychczasowe projekty klatek schodowych z dwoma mieszkaniami na jednym piętrze uznano za zbędny luksus, sugerując poszukiwanie rozwiązań przestrzennych dla pięciu lub sześciu mieszkań na jednym poziomie. Zaproponowano wybór lokalizacji nowych bloków, które nie wymagałyby wzmocnionych fundamentów. Zieleń osiedlową uznano za niepraktyczną i zasugerowano jej ograniczenie, aby zwolniło się miejsce na place zabaw: „Przeładowane zieleńcami podwórka naszych domów i bloków po pewnym okresie czasu przedstawiają żałosny niekiedy widok” – pisano w uzasadnieniu110. W 1963 roku w województwie gdańskim przyjęto „normę elastyczną”: pięć do siedmiu metrów kwadratowych na osobę, co umożliwiało kwaterunek wieloosobowych rodzin w lokalach o małym metrażu. Koncentrując się na wysiłkach związanych z oddaniem jak największej liczby izb mieszkalnych, redukowano inne inwestycje w infrastrukturę miejską – adaptowanie parterów budynków na sklepy i lokale usługowe, budowę szkół, przedszkoli, żłobków i ośrodków służby zdrowia111. Ówczesną obsesję oszczędności dobrze oddawał język wypowiedzi publicznych. Atrakcyjność nowej inwestycji miała wynikać z zabiegów oszczędnościowych dokonywanych na etapie planowania. W „Głosie Wybrzeża” pisano: „Normalne mury piwniczne mają 51 cm grubości, w tym wypadku tylko 24 cm. Oznacza to obniżkę kosztów prawie o połowę. W końcu projekt przewiduje bardzo ekonomiczne rozplanowanie układu mieszkań. Na jednej klatce kondygnacji mieszczą się zazwyczaj trzy mieszkania, w takich blokach przy ulicy Szuwary znajdzie się ich pięć […]. Warto jeszcze wspomnieć o tak istotnej sprawie jak dostosowanie nowych mieszkań do nowych norm zaludnienia”112. Język oszczędności i obniżania kosztów zdominował pomorską prasę w 1961 roku. Nawiązując do potrzeby oszczędności już w tytułach pierwszostronicowych publikacji (Budujmy taniej!), chwalono nowe rozwiązania, a także – nie negując samej idei – okazjonalnie wspominano o zagrożeniach113. W niektórych relacjach powoływano się na nowoczesność, tłumacząc, że oszczędnościowe rozwiązania są wygodniejsze dla ludzi, ponieważ wykształcają nowe nawyki. Jeden z projektów budynku w Brzeźnie przewidywał
na przykład mieszkanie, w którym do kuchni, a właściwie wnęki kuchennej, nie wchodziło się z korytarza, lecz z sypialni i łazienki. O projekcie pisano, że „zrywa on z tradycją”, dzięki czemu mieszkanie będzie tańsze, „a o to przecież chodzi”114. Miasto Gdańsk, pionier „budownictwa oszczędnościowego” w kraju, wybudowało w tym czasie bloki oszczędnościowe w kilku dzielnicach: przy ulicy Szuwary na Dolnym Mieście, przy ulicy Piastowskiej na Przymorzu (naprzeciw późniejszego pierwszego falowca) i w Brzeźnie115. Do inwestycji oszczędnościowych należały również eksperymentalne budynki przy ulicy Budzisza na Stogach. Było to tak zwane osiedle barakowe, o rekordowo niskich kosztach budowy metra kwadratowego. Nazywano je interwencyjnym, gdyż miały tu zamieszkać rodziny pochodzące z domów przeznaczonych do rozbiórki. Ponieważ grunt na działce budowlanej był podmokły i słabej nośności, domy te miały lekką konstrukcję, były niepodpiwniczone oraz nieuzbrojone, ogrzewane piecami. Komórki na węgiel i kartofle świadczyły o niewielkiej nowoczesności tego osiedla. Na łamach „Przeglądu Budowlanego” oceniono, że inwestycja nie jest ani praktyczna, ani estetyczna i nie wystawia dobrego świadectwa miastu. Sugerowano też, aby nie budować takich domów w przyszłości, pisząc, że baraki na Stogach są „przykrym pomnikiem naszego szamotania się z trudnościami mieszkaniowymi”116. Źle oceniana była również inwestycja przy ulicy Karola Marksa (dziś Hallera) w Brzeźnie, o której specjaliści pisali, że niewielkie oszczędności na metrze kwadratowym przyniosą wkrótce straty na remontach. Pięć kondygnacji, jedna klatka schodowa, kilkanaście mieszkań na piętrze, brak piwnic i balkonów nie były jedynymi wadami tej inwestycji. Szczególnie rażące było umieszczenie klozetów, kranów i zlewów w oddzielnych pomieszczeniach przylegających do wspólnych korytarzy, co nadawało całości charakter akademika lub hotelu robotniczego. Gotowanie zaś miało się odbywać na płytkach gazowych umieszczonych tuż przy drzwiach. Lokale te nie spełniały nawet obniżonych norm metrażu. Z powodu ciasnoty i braku piwnic rowery, wózki, balie i kotły mieszkańcy trzymali na korytarzu. Ponadto wykorzystywali przestrzeń budynku niezgodnie z intencją architektów. Życie gospodarstw domowych przeniosło się z klitek na długie korytarze, gdzie wykonywano prace domowe, a dzieci organizowały sobie zabawy. Natomiast wspólne sanitariaty nie służyły mieszkańcom do mycia się, lecz jedynie do czerpania czystej wody i wylewania tam brudnej117. Stosunek ówczesnych ludzi do tych inwestycji był ambiwalentny. Najpierw cieszyli się z możliwości przeprowadzki, później zaczęli narzekać, ponieważ niektóre domy miały poważne niedociągnięcia, które utrudniały codziennie funkcjonowanie. Wtedy jeszcze nie wiedziano, że azbest źle wpływa na stan zdrowia mieszkańców, przyczyniając się do rozwoju nowotworów. Szybko natomiast zauważono, że oszczędności oznaczają złe wykonawstwo. W pobudowanych w 1963 roku w Brzeźnie „hotelowcach” wkrótce zaczęły rozchodzić się ściany118. Krytyczna ocena tych inwestycji przez niektórych gdańszczan wynikała z możliwości ich porównania z zabudową o wysokim standardzie Głównego Miasta i Wrzeszcza, a także z udanym osiedlem wybudowanym pod koniec lat pięćdziesiątych w ramach odrodzonej spółdzielczości. Szybko też dostrzeżono, że prywatność, jaką miała oferować architektura blokowa, można było zachować tylko wtedy, gdy do budowy ścian użyto dobrych materiałów. Złe rozplanowanie pomieszczeń, jak
kuchnia z oknem wychodzącym na pokój i grzejniki pod sufitem, mogło denerwować nie mniej niż konieczność rozpalenia w piecu w starym lokum. Jeżeli nawet bloki oszczędnościowe mogły być odbierane jako nowoczesne i piękne, to jednak czas bezlitośnie ujawnił wszystkie ich wady. Sztandarowymi inwestycjami lat „małej stabilizacji” były budynki wielokondygnacyjne, zwane wówczas punktowcami lub wysokościowcami. Z czasem przyjęło się nazywanie blokami wszystkich wysokich lub długich nowych budynków (punktowców, klatkowców i innych). Pierwszymi blokami wielokondygnacyjnymi były ośmiopiętrowe punktowce nad Kanałem Raduni na Starym Mieście, zbudowane w technologii tak zwanych betonów jamistych, w której wykorzystywano łatwo dostępny gruz. Z biegiem czasu gdańskie bloki stawały się coraz wyższe. Te wybudowane w Oliwie, na zbiegu Grunwaldzkiej i Derdowskiego, miały już jedenaście kondygnacji. Słynny „dolarowiec” (ponieważ mieszkania w nim można było kupić za dewizy), budynek powstający u schyłku lat sześćdziesiątych we Wrzeszczu, na przecięciu ulic Grunwaldzkiej i Partyzantów, miał ich siedemnaście119. Wysokie budownictwo powstawało w Gdańsku, mimo że pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Jan Ptasiński nie był zwolennikiem bloków wyższych niż pięć kondygnacji120. Inwestycją, która w pomorskiej prasie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zyskała opinię wzorcowej, było słynne Osiedle Młodych, powstałe na granicy Oliwy, w części zwanej VII Dworem, w dolinie wtopionej w oliwskie lasy. Stało się ono na lata symbolem krótkiego etapu niezależnego budownictwa spółdzielczego, które pojawiło się po odwilży i przypominało raczej warszawską spółdzielczość okresu dwudziestolecia międzywojennego niż projekty z lat PRL. Zdaniem socjologa owe pierwsze, pochodzące jeszcze z drugiej połowy lat pięćdziesiątych osiedla spółdzielcze wytwarzały najsilniejsze więzi sąsiedzkie. Każde z nich miało swoją lokalną tradycję i pionierską historię. Większa niż w późniejszych inwestycjach była w nich dbałość o wspólne urządzenia, więcej było inicjatyw oddolnych, samorządności i odpowiedzialności. Mieszkańcy nierzadko znali się już wcześniej i pochodzili z podobnych kręgów społecznych121. Na tle ówczesnego Gdańska Osiedle Młodych jawiło się jako miejsce wyjątkowo wygodne do życia, chwalone w mediach i przedstawiane jako wzór udanego przedsięwzięcia. Moment rozpoczęcia prac – rok 1958 – sprawił, że pierwszych bloków na osiedlu nie dotknęła jeszcze polityka oszczędnościowa. Zdjęcia w pomorskiej prasie przedstawiały tę inwestycję jako przykład nowoczesnego budownictwa, niebanalnych rozwiązań i pędu architektów ku wysokości122. Ludzie, którzy tam się wprowadzali, mieli podobno poczucie dumy, która wyrażała się w mówieniu o sobie „my, mieszkańcy Osiedla Młodych” (w pierwszym okresie mieszkali tam zresztą przeważnie ludzie młodzi, często byli koledzy i koleżanki ze studiów, nauczyciele). Wyjątkowa była też uroda tego miejsca, wynikająca nie tylko z położenia w sąsiedztwie lasu, ale także z zagospodarowania terenu będącego zaprzeczeniem polityki oszczędnościowej. Zaaranżowano tam kilka skwerów, placów zabaw, ogródków, powstały boiska i dobrze zorganizowana sieć usług – przedszkole, szkoła, poczta, pralnia, kawiarnia, klub osiedlowy, punkty handlowe i usługowe. W 1963 roku spółdzielnie mieszkaniowe poddano ostatecznie rygorom gospodarki oszczędnościowej i centralnie planowanej, a ich projekty przestały się
znacząco różnić od pozostałych. Kiedy ta sama spółdzielnia, która stworzyła Osiedle Młodych, zaczęła budować w innej części Gdańska, przy ulicach Wejhera i Pomorskiej, jej nowa inwestycja stała się już ofiarą cięć123. Jednym z głównych zadań powstałej w 1955 roku Wojewódzkiej Pracowni Urbanistycznej było dostosowanie rozbudowy całej aglomeracji do nowych warunków demograficznych. Plan dla Gdańska, opracowany w drugiej połowie dekady przy udziale takich specjalistów, jak Bohdan Szermer, zakładał zmniejszenie zasiedlenia Śródmieścia i skierowanie się w stronę Oliwy, ściśle – na nadające się do zabudowy tereny Przymorza124. W latach sześćdziesiątych rozległe przestrzenie między dawnymi dzielnicami, Brzeźnem, Oliwą i Jelitkowem, na północ od torów Szybkiej Kolei Miejskiej, gdzie współcześnie znajdują się osiedla Zaspa, Przymorze i Żabianka, były puste, a między rzadko rozstawionymi chałupami i zagonami biegały tam dzikie króliki. W połowie dekady pojawiła się pierwsza wyspa w tym krajobrazie, Przymorze Małe, osiedle spółdzielcze dla około 5 tysięcy mieszkańców. Budowa tej inwestycji zaczęła się w 1959 roku, pierwszy z ośmiopiętrowych wieżowców postawiono przy ulicy Śląskiej. Podobnie jak w wypadku Osiedla Młodych, niektóre bloki na Przymorzu powstały, zanim jeszcze oszczędności objęły projekty spółdzielcze (o wyższym standardzie pierwszych lokali świadczyły na przykład zamontowane meble kuchenne). Część inwestycji zrealizowano jednak już po 1963 roku. Przymorze Małe stało się wtedy ofiarą cięć i opóźnień. Ich świadectwem było przesunięcie terminu budowy pawilonu handlowo-usługowego, pozbawienie infrastruktury osiedlowej bloków przy ulicy Chłopskiej i Piastowskiej czy budowanie przedszkola w czynie społecznym. Mimo odczuwalnych braków dzielnica ta na tle innych osiedli wciąż prezentowała się jako nowoczesna, dobrze zaplanowana, wygodniejsza niż powstałe parę lat później Przymorze Wielkie. Z dumą więc prezentowano ją delegacjom przyjeżdżającym do Trójmiasta125. Na zabudowie Przymorza Wielkiego, którego generalnym projektantem był Tadeusz Różański, wyraźnie odcisnęły się założenia polityki oszczędnościowej realizowanej na Wybrzeżu Gdańskim. W skład osiedla wchodziły między innymi słynne jedenastopiętrowe falowce, zwane też galeriowcami. To pierwsze określenie pochodziło od pofalowanego kształtu budynków, który miał niwelować wrażenie monotonii wyjątkowo długich bloków (powstający na początku lat siedemdziesiątych falowiec przy Obrońców Wybrzeża był jednym z najdłuższych na świecie); wrażenie to potęgowały profilowane balkony, również imitujące falę. Druga nazwa, galeriowce, nawiązywała do rozwiązania architektonicznego – do większości mieszkań nie wchodziło się z klatki schodowej, ale z widocznych z ulicy otwartych galerii, zastępujących korytarze i ciągnących się po kilkadziesiąt metrów. Pierwszy falowiec, przy ulicy Piastowskiej, został oddany do użytku w 1967 roku i wkrótce stał się miejscem zamieszkania dla kilku tysięcy ludzi, a przy tym wzbudził spore zainteresowanie mediów. Powstawaniu Przymorza Wielkiego mimo niegasnącego zapału spółdzielców-społeczników od początku towarzyszyło wiele głosów krytycznych. Porównywano je przede wszystkim z sąsiednim Przymorzem Małym, które sprawiało wrażenie miejsca przyjemniejszego do zamieszkania. Tu zaś setki nowych lokatorów miesiącami brodziły w błocie i piachu, gdyż realizację infrastruktury odłożono na później. Podobnie było z niektórymi pawilonami usługowymi, których budowę przeniesiono na lata
siedemdziesiąte. Inne składniki infrastruktury – przedszkola, boiska sportowe, świetlice i tym podobne – musiały powstać w ramach czynów społecznych. Choć rozmach inwestycji budził podziw, a mieszkania z kuchniami i dużymi balkonami wydawały się bardzo nowoczesne, raził jednak niewielki metraż mieszkań i zauważalny brak prywatności. Zewnętrzne galerie sprawiały, że obcy człowiek mógł zajrzeć do mieszkania126. Niebawem ulice tego osiedla zapełniły się tysiącami nowych mieszkańców, którzy na Przymorze wprowadzali się z niecierpliwością lub niepokojem, przynosząc tu stare nawyki z zupełnie innego otoczenia. Kolejki mieszkaniowe i potrzeba prywatności Gdy w latach pięćdziesiątych po raz pierwszy pojawiła się możliwość otrzymania przydziału, do zakładów pracy, kwaterunku, komitetów partyjnych i mediów napływać zaczęły coraz liczniejsze petycje mieszkaniowe. Ilość takiej korespondencji wzrosła w okresie polskiej odwilży w drugiej połowie lat pięćdziesiątych (przedtem w listach do władz dominowały jeszcze sprawy pracownicze)127. O desperacji ówczesnych petentów świadczyła wielość instytucji, do których kierowano prośby o interwencję. Zwykle w pierwszej kolejności zwracano się do zakładów pracy ( jeśli była przewidziana jakaś pula), potem do lokalnych urzędów i do organizacji partyjnych PZPR, nieco koloryzując w opisach własne położenie, aby zwiększyć szanse na przydział. Jeśli to nie skutkowało, odwoływano się czasem do instytucji wyższego szczebla w Warszawie – do ministrów, do pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego czy do innych organizacji, takich jak Liga Kobiet. Wiele takiej korespondencji napływało do lokalnych i ogólnopolskich mediów – gazet lokalnych, pism kobiecych, redakcji audycji radiowej „Fala 56”128. Na początku lat sześćdziesiątych niektórzy gdańszczanie potrzebowali co najmniej kilku lat, aby się przekonać do instytucji mieszkania spółdzielczego. Odstraszały nie tyle niejasności proceduralne, ile sprawy bardziej przyziemne. Sceptycznie traktowano pomysł zamieszkania w bloku. Nie zachęcała również wielkość budynków i konieczność zmiany wielu przyzwyczajeń wyniesionych z zabudowy parterowej129. Innych z kolei odstraszało wpisowe na mieszkanie, którego w chwili uiszczania należności jeszcze nie było. W związku z tą nieufnością początkowo przydziały w niektórych lokalizacjach, choćby na Przymorzu Wielkim, można było otrzymać dość łatwo. Dopiero gdy przykład sąsiadów, którzy przenieśli się do nowoczesnego bloku, uzmysłowił zalety takiej przeprowadzki, ludzie zaczęli rywalizować o miejsca na listach. Jeden z mieszkańców Oliwy, któremu w 1966 roku udało się otrzymać przydział przy ulicy Kołobrzeskiej na Przymorzu Wielkim, wspominał, że rok później było to znacznie trudniejsze, gdyż konkurencyjność zdecydowanie wzrosła. Wpisowe do spółdzielni wynosiło 15 tysięcy złotych, co równało się mniej więcej pięciokrotności pensji inżyniera, a więc było wydatkiem dość pokaźnym, ale nie rujnującym. Zakłady pracy udzielały zresztą pożyczek, które spłacało się następnie w ramach czynszu już po przeprowadzce130. W latach sześćdziesiątych zrodziło się w ludziach przeświadczenie, że niezależnie od coraz dłuższego oczekiwania na mieszkanie jest ono dobrem przysługującym każdemu, kto spełnia warunki. Uważano, że oczekiwanie jest do pewnego stopnia niezależne od klucza
partyjnego czy jakichkolwiek układów i że jeśli się cierpliwie poczeka, to mieszkanie się w końcu otrzyma131. To przeświadczenie stymulowało popyt. Wzrost liczby chętnych był wtedy znaczący, a na zainteresowanie wpłynął także poodwilżowy rozwój dobrego jakościowo budownictwa spółdzielczego. W województwie gdańskim liczba członków spółdzielni mieszkaniowych, poczynając od pierwszych inwestycji z końca lat pięćdziesiątych, do końca lat sześćdziesiątych zwiększyła się piętnastokrotnie132. O tym, że posiadanie mieszkania z przydziału stało się pragnieniem dość powszechnym, świadczy również treść skarg i wniosków. Jak już wspomniałem, w listach nadsyłanych do instancji partyjnych w 1961 roku sprawy mieszkaniowe zajmowały pierwsze miejsce, wyprzedzając problemy pracownicze. Pisząc w swoim imieniu, ówcześni gdańszczanie najczęściej narzekali kolejno na ciasnotę, na swój niewygodny status sublokatora, na zły stan zdrowia oraz na złe warunki sanitarne133. Przepisy obowiązujące w latach sześćdziesiątych, podobnie jak przed dziesięcioma laty, opierały się na dość niejasnych i w gruncie rzeczy przypadkowych kryteriach przydziału. Jak wynika z niektórych wspomnień gdańszczan, zakład pracy nie utracił swojej funkcji dostarczyciela części lokali134. W teorii przepisy umożliwiały otrzymanie własnego mieszkania przede wszystkim tym rodzinom, które egzystowały w najtrudniejszych warunkach – w „pomieszczeniach niemieszkalnych” lub w „lokalach nadmiernie zagęszczonych”. Promowały one rodziny kosztem osób samotnych, co stało się powodem nowego, bardziej praktycznego podejścia do spraw matrymonialnych w latach sześćdziesiątych. Kandydat pretendujący do przydziału mieszkania powinien się przy tym odznaczać aktywnością społeczną, odpowiednimi kwalifikacjami zawodowymi i stażem w miejscu pracy. Wprowadzono również obowiązek posiadania wkładu własnego, gromadzonego na książeczce mieszkaniowej, a od połowy dekady zaczęła obowiązywać lista oczekujących. Jak pisze Dariusz Jarosz: „Nieostrość i arbitralność tych kryteriów z jednej strony sprzyjała stosowaniu różnych nieformalnych sposobów uzyskiwania mieszkania, z drugiej – uzależniała pracujących od ich zwierzchników i – ogólnie – władzy”135. Powszechnie w PRL wiedziano, że aby stać się jak najszybciej szczęśliwym posiadaczem klucza do własnego mieszkania, należy szczęściu trochę dopomóc. Choć wielu gdańszczan otrzymało mieszkanie, po prostu zapisując się do spółdzielni i cierpliwie czekając, bywali też tacy, którzy mieszkanie dostawali dzięki układom. Zdarzało się podobno, że lokal spółdzielczy otrzymywały osoby, które w ogóle nie figurowały na listach oczekujących136. Do akceptowanych praktyk należały wizyty w komitetach partyjnych i rozwinięty jeszcze w latach pięćdziesiątych zwyczaj listownego zwracania się do wszelkich możliwych władz. Jak wskazywała praktyka, skuteczność odwołań do komitetów PZPR była wysoka – sięgała nawet 50%137. Niezwykła była ówczesna kariera czasownika „załatwić”, którego używano w najprzeróżniejszych konfiguracjach, także w kontekście list mieszkaniowych, nie zwracając uwagi na niezamierzony efekt komiczny. „Załatwiano” zarówno listy, skargi, i petycje, jak i określone towary, a także ludzi. O lokalowych petycjach gdańszczan pisano w urzędowym dokumencie, że „ludzie udają się do Komitetu Miejskiego i Komitetu Wojewódzkiego, żeby ich załatwiono”138. O tym, że praktyka „załatwiania” lub „wychodzenia” mieszkania nikogo nie dziwiła, lecz stanowiła racjonalną i społecznie
akceptowaną strategię, świadczy historia pewnego oszusta, opisana na łamach „Dziennika Bałtyckiego”. Człowiek ten wprowadził w błąd wielu mieszkańców Oruni, twierdząc, że ma znajomości w Dzielnicowej Radzie Narodowej we Wrzeszczu. Składał obietnicę, że wystara się o przydział mieszkania, a następnie pobierał od naiwnych zaliczki. Sąd skupił się na specyficznym wątku sprawy, to jest na domniemaniu, że mężczyzna nie miał „znajomości” i nie mógł „załatwić” przydziału: „Na rozprawie wyszło na jaw, że w rzeczy samej Kostecki nie posiadał żadnych znajomości wśród urzędników kwaterunkowych, ani nie próbował interweniować na korzyść swych przygodnych interesantów. Oszustwa Kosteckiego zostały przygwożdżone zeznaniami licznych świadków” – pisano w artykule, zupełnie nie okazując zdziwienia samym sposobem „załatwiania”139. Do innych popularnych praktyk można zaliczyć ówczesny zwyczaj meldowania krewnych, faktycznie mieszkających w innym miejscu, aby szybciej otrzymać przydział na nowy lokal w spółdzielni. Jak zapamiętał to jeden z gdańszczan, ludzie meldowali na przykład swoich rodziców mieszkających w jednej ze wsi województwa. Inny wspominał, że jako kawaler nie miał szans na szybki przydział, ale po zameldowaniu matki i kuzyna sprawa uległa przyspieszeniu140. Kolejkę mieszkaniową można było ominąć, realizując prywatne inwestycje mieszkaniowe, na które zaczęto wyrażać zgodę w kręgach władz po odwilży. Nie ulega jednak wątpliwości, że budownictwo prywatne w Gdańsku w latach „małej stabilizacji” zaspokajało potrzeby tylko nielicznych – przedstawicieli inicjatywy prywatnej i aparatu PZPR. Było przy tym dość niechętnie postrzegane przez władze, które uważały, że standard tych domów może razić klasę robotniczą, cierpliwie oczekującą na tanie mieszkania. Indywidualnie budowane mieszkania czy domy wolno stojące pod względem standardu na ogół mocno odbiegały od tych powstających na osiedlach – przede wszystkim miały więcej pokoi i statystycznie dwukrotnie większą powierzchnię przypadającą na domownika. W odróżnieniu od obszarów wiejskich, gdzie domy prywatne stanowiły pokaźną część inwestycji budowlanych, tylko niespełna 500 takich inwestycji udało się zrealizować w Gdańsku w latach sześćdziesiątych. Dla zdecydowanej większości gdańszczan szczytem luksusu było własne M-3 w bloku na Przymorzu141. Pewna część gdańszczan nadal żyła w komunałkach będących skutkiem przymusowego kwaterunku stosowanego przez władze pod koniec lat czterdziestych. Natomiast dla mieszkańców nowych bloków dzielenie lokalu z kimś obcym było już nie do pomyślenia. W latach sześćdziesiątych grożenie kwaterunkiem jeszcze się zdarzało, ale nie miało konsekwencji praktycznych. Zamiast niego w starych lokalizacjach stosowano opłaty za nadmetraże142. Podobnie jak w miastach rosyjskich, tak w Polsce lat sześćdziesiątych po latach przymusowego współzamieszkiwania współlokatorzy odbierani byli jeszcze bardziej nieprzychylnie. Główni lokatorzy prosili w swych petycjach o usunięcie obcych osób, przydzielonych im kiedyś w ramach kwaterunku, jako powód podając liczne konflikty. Osobny problem stanowiły rodziny, które się rozpadły. W przepisach meldunkowych takiej sytuacji nie brano pod uwagę i często skonfliktowani małżonkowie żyli nadal w jednej przestrzeni, nie mając gdzie się podziać143. W licznych przypadkach takie trwanie w komunie, często narzucone przez powojenne decyzje, stało się powodem, z jakiego mieszkanie w bloku zaczęto traktować jako upragnione „mieszkanie na swoim”. W
jednej z relacji inżynier, mieszkaniec Wrzeszcza, opowiada, jak po ponad dekadzie z ulgą przeniósł się do „ciasnego, ale własnego” mieszkania w bloku na Przymorzu: „Pod koniec lat czterdziestych mieliśmy mieszkanie z żoną, to był pokoik, siedem rodzin w siedmiu pokojach, jedna kuchnia i łazienka. Wszystko było wspólne. To było trzecie piętro i mieszkanie służbowe, a właścicielem był jakiś niemiecki radca szkolny. Umeblowanie to materac na podłodze, potem skrzynka, którą przykryliśmy papierem, i był stolik. I tak długo mieszkaliśmy. Całe szczęście, że […] ukazało się ogłoszenie, że tworzy się Spółdzielnia Mieszkaniowa Przymorze, i zapisałem się na listę kandydatów […]”144. Podobnie zapamiętał swoją frustrację trzydziestoparoletni wówczas nauczyciel, świadomy, że wielu jego kolegów mieszka już w nowych blokach: „Urodził mi się syn w 1960 roku, mieszkałem w Gdańsku na wspólnym mieszkaniu z teściami […]. Ja miałem jeden pokoik z żoną i z synem. W drugim pokoju mieszkali teściowie, a w trzecim mieszkała matka z dwojgiem dzieci – córka teściów, jeszcze w jednym pokoju mieszkał syn teściów, w innym pokoju mieszkał dentysta – obca osoba, i jeszcze w jednym pokoju mieszkała matka z córką – obca osoba […]. Toaleta razem z łazienką była jedna. Kuchnia była jedna. Było to straszne! W owym czasie zaczęto budować Żabiankę, na której ja obecnie mieszkam. Więc zapisałem się do spółdzielni mieszkaniowej”145. W latach sześćdziesiątych coraz powszechniejsze było dążenie do prywatności, będące między innymi skutkiem wymiany pokoleniowej. Ówczesne budownictwo mieszkaniowe nie uwzględniało rosnących potrzeb młodych małżeństw, gdyż miało zapewnić dach nad głową pracownikom kluczowych gałęzi gospodarki, nie młodożeńcom. Tymczasem w połowie lat sześćdziesiątych pierwszy rocznik generacji powojennego wyżu miał już dwadzieścia lat i liczba zawieranych małżeństw zaczęła lawinowo rosnąć. Jeszcze w pierwszej połowie dekady młodożeńcy mieszkali z rodzicami, co traktowano jako zwykłą kolej rzeczy146. Zdarzało się też, że ze względu na warunki mieszkaniowe młoda para nie mogła mieszkać razem. Jednakże już w drugiej połowie lat sześćdziesiątych ponad połowa młodych małżeństw w dużych miastach żyła samodzielnie. Stąd wniosek, że z nowych możliwości skorzystało głównie to pokolenie. Co równie istotne, samodzielność zamieszkiwania stała się postulatem zgłaszanym przez młodych niezależnie od ich pochodzenia społecznego147. Ten proces był też widoczny w krajach Europy Zachodniej. Na przykład we Francji przełom nastąpił w tym samym czasie co w Polsce i zjawisko zamieszkiwania młodzieży „na swoim” (w tym także par bez ślubu) wzbudziło zainteresowanie socjologów. Także w ZSRR ambitny plan zainicjowany przez Chruszczowa umożliwił przynajmniej niektórym małżeństwom z dziećmi życie na własny rachunek, co w stalinizmie nie było jeszcze możliwe148. Dla ówczesnych młodych liczyła się niezależność, którą zaczęto przedkładać nad codzienne relacje w rodzinie wielopokoleniowej. Metraż mieszkania, wyposażenie, jakość użytych materiałów nie były istotne wobec perspektywy wyprowadzki z domu rodzinnego. Ponadto nowe osiedle na tle brudnych kamienic i brzydkich baraków imponowało młodym swoją nowoczesnością: „Kolorowe, jasne, z szerokimi oknami, które nie skąpią światła. Domy miasta młodości […]” – pisano o blokach na Przymorzu, na Osiedlu Młodych i w Brzeźnie149. Tak zwane małe mieszkanko (warto zwrócić uwagę na charakterystyczne podwójne
zdrobnienie) miało być praktyczną koniecznością. Polakom wyjaśniano, że w obliczu wyżu demograficznego trudno będzie w najbliższych latach o większe metraże; w zamian proponowano racjonalny układ wnętrza i umiejętne wykorzystanie każdego kawałka przestrzeni150. Lata sześćdziesiąte sprzyjały racjonalizatorskiej pomysłowości architektów wnętrz, którzy jako środek zaradczy na małą przestrzeń zalecali funkcjonalność. W aranżacji mieszkania propagowano podział małych wnętrz na strefy: pracy, wypoczynku; „mikrownętrza--kąciki”, przeznaczone do wykonywania poszczególnych zadań codziennych. Aby w pełni wykorzystać przestrzeń, wyposażono ją w meble składane i wielofunkcyjne. W polskich domach pojawiły się licznie tapczany zastępujące tradycyjne łóżka (były niepraktyczne, bo niemożliwe do złożenia) oraz inne „oszczędne” mebelki, takie jak amerykanki (fotele rozkładane na noc do rozmiarów łóżka), łóżka piętrowe, łóżka chowane na noc w obudowie przyściennej czy praktyczne szafki kuchenne. Wielką popularność zdobyła meblościanka, zaprojektowana jeszcze w latach pięćdziesiątych przez małżeństwo Bogusławę i Czesława Kowalskich (zwana meblem Kowalskich). Wkrótce meblościankę, spełniającą funkcje kredensu, biblioteczki, gablotki, schowka, ołtarzyka, podestu na telewizor i wiele innych, można było spotkać w połowie polskich nowych mieszkań151. Dzięki nowym inwestycjom tłok w gdańskich domach stopniowo zaczął się zmniejszać. Podobny proces zachodził w innych polskich miastach152. Młode małżeństwa, coraz częściej mając poczucie, że „mieszkanie się im należy”, w nowych lokalach pragnęły przede wszystkim więcej prywatności. Z badań ankietowych wynikało, że w drugiej połowie lat sześćdziesiątych młodzi kandydaci na członków spółdzielni mieszkaniowych z całego kraju oczekiwali przestrzeni ustawnych, z większą liczbą małych pokoi, odrzucali natomiast dobrze im znane pokoje przechodnie. Dom zaczynał być postrzegany jako miejsce, w którym można swobodnie wykonywać wszystkie czynności związane z prowadzeniem gospodarstwa domowego (dzięki nowym pomieszczeniom i sprzętom), wypoczywać (choćby oglądając telewizję), w którym dzieci mogą się uczyć, rodzice pracować, a także cieszyć się niedostępną dotychczas w takiej skali intymnością życia seksualnego. Bardzo ważne było też posiadanie własnej łazienki i kuchni, co do niedawna wydawało się luksusem153. W przedwojennym Gdańsku mieszkania były dobrze uzbrojone. W latach dwudziestych zdecydowana większość miała bieżącą wodę, kanalizację i gaz, a w latach trzydziestych w ponad połowie było już oświetlenie elektryczne. Źródło ogrzewania stanowiły piece kaflowe i tylko nieliczne lokale były wyposażone w prywatne łazienki. Jeśli w budynku istniała kanalizacja, to częstym rozwiązaniem był wspólny ustęp umieszczony na każdym z pięter klatki schodowej (wciąż jednak często korzystano z wychodka na podwórzu). Dbający o higienę osobistą mogli korzystać z łaźni publicznych, których w mieście było wówczas pięć154. Dzięki inwestycjom w latach sześćdziesiątych udało się nadrobić powojenne zaległości wynikające ze zniszczeń i dorównać przedwojennemu poziomowi uzbrojenia mieszkań. Nowe osiedla znacznie ten postęp w uzbrojeniu mieszkań przyspieszały. U progu dekady gierkowskiej w Gdańsku statystyki były lepsze od przedwojennych – większość lokatorów miała w swoich mieszkaniach wodę, kanalizację i gaz, a także centralne ogrzewanie, którego wcześniej brakowało155.
Przyrost mieszkań i stan ich wyposażenia w Gdańsku w latach 1950–1970 (w tysiącach) Rok 1950 1960 1970
Liczba mieszkań 42,5 62,2 88,9
Wodociąg 31,5 53,1 83,3
Ustęp spłukiwany 23,2 39,5 70,5
Gaz w sieci 25,5 42,5 72,2
Dane: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 225.
We Wrzeszczu przez długie lata łazienkę traktowano jako przejaw luksusu w mieszkaniu, począwszy od XIX wieku, kiedy takie pomieszczenie zaczęło się pojawiać w bogatych domach. Część wrzeszczańskich kamienic z ustępami na klatkach schodowych przetrwała rok 1945 i rozwiązanie to nadal było postrzegane jako wygodne i praktyczne. W typowym mieszkaniu w północnym Wrzeszczu często znajdowało się jedno pomieszczenie z piecem kaflowym oraz kuchnia podłączona do wodociągu, ale bez ciepłej wody. Gospodyni domowa, tak jak przed wojną, rozpalała rano w piecu i podgrzewała na nim wodę w kotle do umycia się lub do prania. Dodać można, że powojenny, gęsto zaludniony Gdańsk miał tylko cztery łaźnie publiczne (w Dolnym Mieście, na Starym Mieście, na Siedlcach, w Nowym Porcie), a we Wrzeszczu, zamieszkanym przez 170 tysięcy ludzi, nie było żadnej. W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych dzięki nowym inwestycjom połowa mieszkań w tej dzielnicy była już wyposażona w łazienki, lecz definicja mieszkania nie zawierała jeszcze obligatoryjnie takiego pomieszczenia (za mieszkanie bowiem uznawano „pokój, względnie więcej pokoi i kuchnię, która może być wspólna lub samodzielna”). Jak wynika z danych Miejskiej Rady Narodowej, wspólne użytkowanie kuchni, łazienek, ubikacji i piwnic nadal było najczęstszą przyczyną konfliktów sąsiedzkich w tej dzielnicy156. Powstawanie nowych osiedli w Gdańśku lat sześćdziesiątych spowodowało wyraźny podział na nowoczesne lokalizacje, z blokami, w których ciepła i zimna woda płynęła z kranu, i stare dzielnice, w których wodę do mieszkania wciąż trzeba było dostarczać wiadrami. Przypisanie Przymorza do Wrzeszcza wyraźnie poprawiło statystyki dotyczące tej dzielnicy administracyjnej. Dzielnica Portowa prezentowała się pod tym względem najmniej korzystnie. Mieszkania wyposażone w instalacje według dzielnic w 1960 roku (w tysiącach) Dzielnice Portowa Śródmieście Wrzeszcz
Mieszkania ogółem 8,9 24,9 28,3
Wodociąg 6,9 20,5 25,6
Ustęp spłukiwany 4,0 14,7 20,8
Gaz w sieci 4,7 15,1 22,7
Dane: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 225.
Ruralizacja i inne problemy blokowisk Proces przenoszenia zwyczajów wiejskich do przestrzeni miejskiej nazywany był w socjologii PRL ruralizacją i w architekturze osiedlowej objawiał się wykorzystywaniem nowych przestrzeni w sposób niezgodny z intencjami projektantów. W pozostającym pod
najsilniejszym wpływem kultury wiejskiej Białymstoku, ale także w mieszczańskim Krakowie zjawisko to można było dostrzec w wielu zachowaniach codziennych, na przykład w sposobie wysławiania się nowych mieszkańców. Do jego najważniejszych przejawów ruralizacji należało podtrzymanie podziału na izbę przeznaczoną do codziennego użytku i izbę białą (odświętną) – zwyczaj ten przenoszono z bogatszych domów chłopskich, wyposażonych w dwie izby. Specyficzny w nowych lokalach był wystrój wnętrz, który jednak trudno nazwać zdecydowanie wiejskim lub drobnomieszczańskim – krzesła i kanapy miały pluszowe obicia, na ścianach pod jelenimi rogami wisiały wyszywanki, dewocjonalia umieszczano obok tanich reprodukcji z aktami kobiecymi i innych brzydkich obrazów. W mieszkaniu stały ciasno obok siebie ciężkie meble z wieloma durnostojkami porozstawianymi w różnych miejscach. Codzienne życie rodzinne w takich przestrzeniach skupiało się w kuchni. Przyzwyczajenie do niskiej zabudowy sprawiało, że żyjąc w bloku, narzekano na konieczność wchodzenia na piętro i na brak ogródka157. Jak pisze Zygmunt Dulczewski, na ziemiach zachodnich i północnych ludność wiejska stanowiła często główny bądź jedyny element osadniczy miast opuszczonych przez ludność niemiecką, co odróżniało te tereny od obszarów dawnych ziem polskich. Na przykład we Wrocławiu było to 40% ludności przeniesionej bezpośrednio ze wsi do miasta, a kolejne 40% stanowili ludzie ze społeczności małomiasteczkowych158. Trochę inaczej było w powojennym Gdańsku, gdzie tylko co trzeci mieszkaniec urodził się na wsi. Tutaj, zwłaszcza dzięki stosunkowo dużej migracji z takich ośrodków, jak Wilno, Lwów, Warszawa, Bydgoszcz czy Poznań, tradycja inteligencko-robotniczego miejskiego stylu życia została podtrzymana159. Opisywane zjawisko występowało tu głównie w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, gdy napływ ludności z mniejszych ośrodków województwa był widoczny. Przykładem wczesnej ruralizacji jest historia z 1945 roku, gdy w jednym z budynków przy Jaśkowej Dolinie we Wrzeszczu lokator pochodzący z Kresów trzymał krowę, dla której położył deski na klatce schodowej, aby móc ją codzienne sprowadzać na pastwisko. Na piętrze innego domu hodowano kilkaset kur160. Na ruralizację metropolii miały wpływ nie tylko migracje zewnętrzne, ale również wewnętrzne, podczas których całe grupy ludności z peryferii miasta przeprowadzały się do nowych osiedli. W latach pięćdziesiątych inwestycje promowały już nowy styl życia. Mieszkania miały być projektowane w taki sposób, aby lokatorzy musieli porzucić nawyk prania na podwórzu i spania w kuchni. Do wszystkich pomieszczeń miał być dostęp z korytarza, tak by nie było pokoi przechodnich. Pomieszczeń miało być więcej, co skutkowało zmniejszeniem metrażu do tego stopnia, że w latach sześćdziesiątych zaczęto budować pokoiki o powierzchni 6 metrów kwadratowych, czego nie praktykowano jeszcze w stalinizmie161. Mimo wysiłków projektantów niepożądane zachowania nie dały się tak łatwo wyplenić nawet w zaprojektowanych według nowych wymagań blokach. Jedna z gdańszczanek zapamiętała, że gdy rodzina chłopska otrzymywała mieszkanie dwupokojowe, nadal użytkowała je tak jak na wsi – jedno pomieszczenie wykorzystywane było jako miejsce do spania dla wszystkich członków rodziny, a w drugim jadano posiłki, słuchano radia i tak dalej. Opowieści o trzymaniu drobiu w wannie dotyczyły także nowych
bloków. Gospodarz w jednej z klatek falowca odnotowywał na przykład pień do rąbania drewna, wnoszony przez jednego z nowych lokatorów, a innym razem piec z fajerkami i długą rurą. Podczas gdy nowocześnie nastawieni mieszkańcy narzekali na akustykę bloków, dla ich sąsiadów, nawykłych do mieszkania razem w chałupie, było wręcz za cicho. Oni sami zachowywali się hałaśliwie we własnych mieszkaniach, czym wzbudzali dezaprobatę inteligentów. Z powodu braku nawyków notorycznie zapominano na przykład o odkręconych kranach i masowo zalewano mieszkania położone niżej, co zresztą było również skutkiem przerw w dostawach wody. Do kanalizacji blokowej wrzucano odpadki jak do wychodka, powodując jej zapychanie. Nadal popularny był zwyczaj podnajmowania przestrzeni prywatnych obcym osobom, co zbulwersowany dziennikarz w 1969 roku określał jako zwyczaj z dżungli, najwyraźniej wychodząc z założenia, że nowe budownictwo powinno być wolne od starych zwyczajów162. Lokatorzy niektórych domów przeznaczonych do wyburzenia, mając zagwarantowane przez miasto mieszkanie na nowym osiedlu, wcale nie chcieli się przeprowadzać w obawie przed zmianą stylu życia, koniecznością porzucenia upraw, zgiełkiem miasta. Tak zareagowali na przykład chłopi z Bysewa, wysiedlani w związku z budową lotniska w sąsiednim Rębiechowie. Niektórzy nawet, broniąc swych gospodarstw, z siekierami w rękach stanęli na drodze spychaczom. W końcu i tak trafili do falowców na Przymorzu, gdzie nic nie przypominało dawnego życia: „Przyjechała obejrzeć ten ich nowy dom i o mało nie upadła z wrażenia. Ich, z parterowych domków, dano do takiego wielkiego budynku, największego w całej Polsce. Ogromny dom i jeszcze to ósme piętro. Boże, za jakie grzechy! […] Starali się chociaż mieszkanie urządzić tak, żeby było przytulnie, ale przecież w mieszkaniu nie można zamknąć się na zawsze. Dokucza samotność. Tyle twarzy dookoła i każda obojętna. Ludzie przechodzą obok, mijają, i jakby się nie widzieli. Jacyś nieżyczliwi, nieprzystępni. Nikt nikogo nie zna i woli nie znać. Każda ściana jak mur fortecy, każde drzwi jak brama warowni. Chlechowiczowa z początku próbowała sforsować te twierdze. A to zapukała po sól, a to po cukier. Pożyczyli, owszem. «Jutro oddam» – tłumaczyła. To miał być tylko wstęp do nawiązania znajomości, dowiedzenie się czegoś o ludziach za ścianą. «Nie trzeba zwracać» – oświadczali, zamykając pospiesznie drzwi”163. W nowym otoczeniu przeszkadzało również to, że zdecydowanie trudniej było wieczorem wyjść przed dom, spotkać się z sąsiadami, usiąść na ławce i porozmawiać. Ze zderzenia cywilizacyjnego wsi z nowoczesnością wyrastało przekonanie o izolowaniu się ludzi w miastach, o samotności w blokowym tłumie. Ludzie sobie nie pomagają i są sobie obcy – tak uważali przybysze ze wsi, a naturalna ciekawość w mieście odbierana była jako wścibstwo (na wsi wiadomo było nawet, „co sąsiad ma na obiad”, ponieważ drzwi w ciągu dnia były szeroko otwarte – wspominano). Poznanie wszystkich sąsiadów z falowca było oczywiście niemożliwe, a jego rozmiar mógł przerażać nie tylko mieszkańców wsi. Przykładem ówczesnego zagubienia cywilizacyjnego jest historia niepowodzenia mężczyzny, który przyjechał z Białegostoku do Gdańska, aby odwiedzić córkę mieszkającą na stancji w falowcu. Mężczyzna miał na kartce zapisaną tylko ulicę, ponieważ był przekonany, że po przybyciu na miejsce zastanie tylko jeden dom; nie był jednak świadomy
jego wielkości164. Wbrew obawom o zanik życia sąsiedzkiego integracja na nowych osiedlach w PRL wcale nie była słaba. Jak wykazał Piotr Kryczka, funkcjonowanie pierwszych osiedli mieszkaniowych, przynajmniej tych z okresu rządów Gomułki i Gierka, nadal charakteryzowało się rozwiniętymi stosunkami międzysąsiedzkimi. Istniała tam również kontrola społeczna, a jej narzędzie – opinia osiedlowa – było punktem odniesienia dla wspólnoty. Dzieci sąsiadów nadal były chętnie pilnowane pod nieobecność rodziców, a wiele drzwi za dnia pozostawało otwartych. Inaczej mówiąc, wraz z polepszeniem się warunków mieszkaniowych nie nastąpiło automatyczne odejście od sposobów komunikowania się tradycyjnej społeczności lokalnej165. Pojawiały się natomiast problemy nowe, których przyczyn należy upatrywać w zmniejszonej kontroli społecznej, jeśli porównać ją z tą występującą w społecznościach małomiasteczkowych i wiejskich. Nowi mieszkańcy niejednokrotnie zachowywali się tak, jakby wszystko to, co się kończyło za drzwiami mieszkania, nie należało do nich. W tym zapewne należy dopatrywać się przyczyn ówczesnego wandalizmu i zanieczyszczania klatek schodowych. Według relacji ówczesnego dozorcy ludzie wyrzucali śmieci z balkonów, gdy zatykały się zsypy w falowcach od wciskanych do ich wąskich otworów choinek, desek i starych pierzyn. Każdego dnia znikały żarówki, klosze i wyłączniki z klatek schodowych i wind. Wkrótce bloki te, zamieszkałe przez setki osób, zaczęły straszyć porysowanymi ścianami, zniszczonym tynkiem, zdartym z poręczy plastykiem, porozbijanymi kontaktami, wypalonymi panelami w windach i okopconymi sufitami, a także cuchnącymi moczem i psimi odchodami klatkami schodowymi166. Nie dało się również zapobiec fali kradzieży. Na anonimowych klatkach dużych bloków złodziejowi łatwiej było nie wzbudzić zainteresowania sąsiadów, a ilość mienia zgromadzonego w jednym miejscu zachęcała do seryjnego grabienia mieszkań i piwnic w blokach. Za przykład mogą posłużyć masowe włamania do wieżowców w Oliwie w godzinach od ósmej do piętnastej, gdy ludzie przebywali w pracy. Złodzieje doskonale zdawali sobie sprawę, że obecni w tych godzinach mieszkańcy nowych bloków i tak nie znają wszystkich lokatorów, w związku z czym najprawdopodobniej nikt nie zwróci uwagi na kręcące się po klatkach schodowych obce osoby. Słabe były też zabezpieczenia nowych mieszkań, a zamki w drzwiach niewiele skuteczniejsze od zabezpieczeń używanych w starym budownictwie167. Ujawniały się też niedostatki pracy dozorców, którzy nie byli w stanie, tak jak w kamienicy, dopilnować, aby nikt niepowołany nie dostał się na teren posesji. Historia, która się wydarzyła w jednym z nowych bloków wybudowanych na gdańskim Zielonym Trójkącie, wskazuje jednak na to, że w wypadku mniejszych osiedli kontrola sąsiedzka mogła być nadal skuteczna. W windzie jednego z bloków kobieta zauważyła dwóch podejrzanych obcych mężczyzn, postanowiła więc razem z sąsiadkami obserwować bloki z ławek na osiedlu. Strategia okazała się skuteczna, ponieważ wkrótce kobiety dostrzegły złodziei spuszczających się po linie z dachu wieżowca, próbujących dostać się na balkon jednej z wyższych kondygnacji. Kobiety same zatrzymały jednego z włamywaczy i wezwały milicję168. Oprócz problemów natury społecznej w wielokondygnacyjnych blokach szybko dały o sobie znać inne, będące skutkiem kiepskiej jakości robót budowlanych i materiałów
użytych w niektórych inwestycjach. Jakość materiałów, z których wykonane zostały ściany działowe, oraz niewielki metraż mieszkań sprawiały, że słyszało się rozmaite dźwięki dochodzące z mieszkań wielu sąsiadów. Początkowa satysfakcja dawnych mieszkańców komunałek ustępowała złości na złe warunki akustyczne, gdy nadzieja na prywatność nie została spełniona169. Również nowinki techniczne pozostawiały wiele do życzenia. Windy w pierwszych blokach nad Kanałem Raduni zaczęły się psuć zaraz po tym, gdy wprowadzili się pierwsi mieszkańcy. Ponieważ awarie się powtarzały, ludzie ci wyłonili ze swego grona osobę doświadczoną w wydobywaniu uwięzionych między piętrami, a ci, którym zależało na pośpiechu, na wszelki wypadek nie korzystali z wind. Tamtejsze zsypy były notorycznie zapchane, a przepychanie szczotką nie zawsze pomagało. Na skutek tego niefortunnego rozwiązania po bloku codziennie rozchodził się smród i wszechobecne robactwo (karaluchy)170. Problemem, który dotykał wszystkie trójmiejskie wysokościowce, był brak wody na wyższych kondygnacjach. Jak można wnioskować z liczby informacji, była to poważna usterka lat sześćdziesiątych i późniejszych. Niskie ciśnienie w rurach (lub za wysokie, które prowadziło do wybijania wody w mieszkaniach) i niesprawne hydrofory dostarczały nieznanych wcześniej zmartwień. Na zaopatrzenie w wodę narzekało nawet podawane za wzór inwestycji Osiedle Młodych, gdzie od godziny dwudziestej pierwszej do szóstej rano wodociąg był nieczynny. W godzinach wieczornych gromadzono zatem wodę w pojemnikach i wannach, aby można z niej było skorzystać rano. Na początku dekady gierkowskiej do instancji partyjnych w dalszym ciągu napływały skargi z prośbą o „załatwienie” problemów z dostawami wody i o zaniechanie przerw w dostawach ciepła zimą (zimne kaloryfery)171. Mimo wymienionych istotnych braków, wyśmiewanych w peerelowskich komediach, mieszkańcy tych osiedli na ogół oceniali swoje życie jako lepsze niż poprzednie. Zamieszkanie w dobrej lokalizacji, w domu z pełnym uzbrojeniem, z lepiej lub gorzej zaaranżowaną przestrzenią publiczną dla zdecydowanej większości respondentów oznaczało awans społeczny i podwyższenie komfortu życia. Mimo dolegliwości związanych z cienkimi ścianami możliwość zachowania prywatności była wciąż nieporównanie większa niż wcześniej. Choć na osiedlach tych dochodziło do seryjnych włamań i kradzieży, postrzegano je raczej jako bezpieczne. Jak wykazywała jedna z ankiet, większość mieszkańców bloków chciałaby zamienić swoje mieszkanie na inne mieszkanie w bloku i wcale nie pragnęła powrotu do starych lokali i stylu życia172. Problemy zaniedbanych i zatłoczonych starych mieszkań, z przymusowym kwaterunkiem, brakiem sanitariatów, z upływem lat wydawały się coraz bardziej egzotyczne, a blokowy styl życia, wraz z jego wadami i zaletami, na dziesięciolecia stał się doświadczeniem tysięcy gdańszczan.
6. Miasto i jakość życia Pamiętasz, przed wojną, gdy znalazłem się w biedzie i nie stać mnie było na obiad za 60 gr, kupowałem za 20 gr dwa śledzie. Konsumowałem je, popiłem wodą i byłem syty […]. Po wojnie, w pierwszych latach, beczkami przywożono śledzie do zakładu pracy i sprzedawano za bezcen. Robotnicy oburzali się jednak na to, mówiąc: „My nie chcemy śledzi, my chcemy szynki”. A dziś po 25 latach? Śledź stał się rarytasem nie do zdobycia, prześcignął nawet szynkę eksportową… Dlaczego nie ma u nas w sprzedaży śledzi solonych – tych zwykłych i żadnych [?] Czyżby awansowały one do takich delikatesów, których niegodne jest nasze podniebienie? A może stopa życiowa tak się podniosła, że nie godzi się jeść tego pokarmu biedaków, proletariuszy?1 Ulicę zasłały ortalionowe kurtki, płaszcze, garnitury. Wymieniano stare płaszcze na nowe, ubierano po dwie kurtki naraz, pakowano pękate tobołki. W godzinę później z brzękiem rozprysła się od kopniaka szyba sklepu obuwniczego […]. W tym samym czasie, gdy nieodpowiedzialne elementy dezorganizowały Śródmieście, w wielu instytucjach podejmowano wysiłki, by zapewnić mieszkańcom wszechstronne usługi niezbędne do normalnego życia. Z piekarń gdańskich […] dowożono chleb do sklepów. Mleczarnie dostarczały mleko do zlewni. Środki komunikacyjne docierały do przedmieść i stąd zabierały pasażerów do domów […]. W tych wszystkich działaniach odczuwało się troskę o miasto i ludzi w nim mieszkających2. W Oruni nic się nie zmieniło. Trzeba nadal chodzić w butach gumowych3.
6.1. Dylematy gospodarki niedoboru Braki w zaopatrzeniu w stalinizmie i „małej stabilizacji” W latach stalinizmu w Polsce mieliśmy do czynienia z klasycznym przykładem tak zwanej gospodarki niedoboru, której cechą był stały deficyt nie tylko artykułów konsumpcyjnych, ale również dóbr inwestycyjnych i rąk do pracy. W kryzysie lat pięćdziesiątych można dopatrywać się skutków gospodarki centralnie planowanej i polityki gospodarczej zapoczątkowanej „bitwą o handel” – niespójne i szkodliwe decyzje, podobnie jak w ZSRR, podejmowane były przez wąskie grono kierownictwa partyjnego, często na podstawie własnego doświadczenia życiowego, czasami z pominięciem fachowców. Jak pisze Mariusz Jastrząb, w zamyśle rządzących podwyżki cen artykułów miały ograniczyć popyt na deficytowe towary (podobnie kalkulowano w grudniu 1970 roku). Ponadto w systemie gospodarki nakazowo-rozdzielczej niektóre regiony Polski, jak Warszawa, Nowa Huta, Łódź i Śląsk, były wyróżniane, podczas gdy w innych deficyt występował w dużo większej skali. Jak można przypuszczać, województwo gdańskie nie
należało do regionów faworyzowanych w ówczesnych rozdzielnikach4. Nie ulega wątpliwości, że powodem wielu niedoborów żywności i artykułów pierwszej potrzeby w następnych latach były ideologicznie motywowane decyzje podejmowane przez gremia partyjne. Dzięki umiejętnej organizacji Gdańskowi udało się opanować powojenny kryzys zaopatrzeniowy, ale „bitwa o handel” osłabiła prywatną przedsiębiorczość, spychając wiele inicjatyw do szarej strefy na stałe. Preferowana w stalinizmie akcyjność w walce ze „spekulantami” była postrzegana jako ośmieszająca nawet w kręgach władzy. W historii kontroli pasażerów pociągów przyjeżdżających do Gdańska kryterium pozwalającym na odróżnienie zwykłego obywatela od spekulanta była obserwacja, czy przewożona kura jest jeszcze żywa, czy już martwa: „Trzeba odróżniać handlarzy i spekulantów od zwykłych ludzi pracy, bo konfiskowanie człowiekowi kilograma kiełbasy i takie generalne rewidowanie budzi niepotrzebne rozgoryczenie” – pisano5. Jeśli wierzyć ówczesnym oficjalnym statystykom, udział handlu uspołecznionego w Polsce, czyli pozostającego pod kontrolą państwa, w ciągu kilku lat wzrósł trzykrotnie, redukując rolę legalnego handlu prywatnego do minimum6. W rezultacie problemy z zaopatrzeniem w miastach Wybrzeża Gdańskiego występowały nieprzerwanie, trudno bowiem wskazać moment stabilizacji na rynku zaopatrzenia – powojenne deficyty zastąpione zostały przez deficyty centralnego planowania. Władza, rozmijając się z bliższą prawdy diagnozą o stałych niedoborach, zwykła nazywać permanentny stan przejściowymi trudnościami. „Dni bezmięsne” – skutek niedoborów – wprowadzono w miastach na Wybrzeżu już w 1948 roku. Jak pisze Jerzy Kochanowski, partia zaczęła coraz boleśniej grzebać w kieszeniach i garnkach zwykłych ludzi. W połowie 1951 roku przywrócono kartki na część produktów, a drastyczna podwyżka w roku 1953 roku niemal zrównała ceny sklepowe i czarnorynkowe. Średnio o połowę wzrosły wówczas ceny odzieży i żywności. Niektóre podstawowe artykuły spożywcze, jak pieczywo, mąka i kasza, zdrożały prawie dwukrotnie7. Jak wspominał Brunon Zwarra, żyło się w tych latach biednie, pensja inżyniera nie wystarczała na utrzymanie wielodzietnej rodziny, a zakup żywności był problemem również z powodu cen. Mięso i wędliny były luksusem i ludzie kupowali najtańsze towary na hali targowej w centrum, gdzie przed tak zwanymi tanimi jatkami ustawiały się kolejki po głowiznę, koninę, nogi wieprzowe, kopyta i kości. Ówczesne „przejściowe trudności zaopatrzeniowe” sami zainteresowani oceniali jako najdotkliwsze w całej powojennej Polsce, jeśli nieliczyć reglamentacji z lat stanu wojennego (1981– 1983). Na Wybrzeżu brakowało w tych latach masła, cukru, a przede wszystkim mięsa i wędlin8. Na skutek deficytów zmieniała się również kultura obsługi. Ludzie – zarówno sprzedawcy, jak i klienci – byli zmęczeni realiami handlu reglamentowanego. W sklepach Miejskiego Handlu Detalicznego (MHD) można było usłyszeć krótkie „Nie ma” zamiast „Służę uprzejmie”9. We wspomnieniach gdańszczanek zachował się charakterystyczny rys „społeczeństwa kolejki”: „Było po prostu rzeczą normalną, że ciepłą bieliznę można było kupić w lecie, a stroje plażowe zimą. Stale zwracaliśmy uwagę na tak zwaną szeptaną propagandę, która nam zdradzała, gdzie można było dostać coś specjalnego. Wystawanie w kolejkach należało tak samo do dzieciństwa, jak niepowtarzalna radość, gdy się wreszcie udało coś pięknego
zdobyć, z czym też potem bardzo pieczołowicie się obchodzono. Odczuwaliśmy natomiast bardzo wielkie rozczarowanie, gdy jakiś produkt dosłownie sprzed nosa został wyprzedany”10. „Ja nie pracowałam, to dziecko w wózek i w kolejkę. No i do tego jeszcze rodzice coś przysyłali [z mazowieckiej wsi], tośmy takiej głodówki nie mieli […]. Ja na przykład z sąsiadką, to jedna pilnowała dzieci, a druga w kolejki, to ciągle było, codziennie”11. Nasilone trudności zaopatrzeniowe prowadziły do wykształcania strategii, które zapewniałyby skuteczniejsze wystawanie pod sklepami. Osoba, która mogła odpowiednio wcześnie znaleźć się pod sklepem i poświęcić dzień na poszukiwania, była bezcenna. Na przykład w rodzinie księgowej i jej męża, pracownika banku, planowaniem zaopatrzenia zajmowała się niepracująca zawodowo matka i teściowa12. Informacji o ówczesnej „kulturze kolejkowej” dostarczają także sprawozdania funkcjonariuszy urzędu bezpieczeństwa, którzy w ogonkach mogli prowadzić skuteczną inwigilację. W raportach pisano, że sfrustrowani gdańszczanie pod sklepami potrafili wyzywać się i bić, przy okazji złorzecząc na „władzę ludową”13. Odpowiedzialnością za taki stan rzeczy obarczano konsekwentnie rolników i nielegalnych handlarzy: „Spekulanci chowają tłuszcz, chcąc w ten sposób podważyć naszą gospodarkę” – pisano w jednym z ubeckich raportów już pod koniec 1948 roku, tłumacząc formowanie się kolejek przed sklepem wieczorami, aby rano coś kupić14. Komitety partyjne również obciążały „kułaków i spekulantów”, wyszukując jeszcze innych winnych, takich jak osoby niezatrudnione, które mogły ustawiać się w ogonkach przed południem. To kobiety i starcy – pisano – wystają w kolejkach i wykupują klasie robotniczej mięso15. Inne nieprzemyślane decyzje w latach stalinizmu dodatkowo wzmacniały poczucie zagrożenia i przyczyniały się do masowego wykupywania towarów. Na przykład reforma walutowa z 1950 roku i towarzysząca jej niekorzystna dla Polaków wymiana pieniędzy uruchomiła lawinę. Przewidując trudności, poprzedzono ją akcją propagandową i mobilizacją aparatu władzy – komitety wysyłały w teren swoich agitatorów i brygady Związku Młodzieży Polskiej, na ulicach rozlepiano plakaty propagandowe, w zakładach pracy zawisły gazetki ścienne, rozdawano też ulotki. „Głos Wybrzeża” zachęcał do niezwlekania z wymianą starej waluty na nowe złotówki. Kierując się instynktem przetrwania, wbrew oczekiwaniom, zamiast do punktów wymiany ludzie udali się natychmiast do sklepów. Nawet milicjanci ustawiali się w długich kolejkach po papierosy, aby jak najszybciej wydać stare banknoty16. „Mała stabilizacja” nie oznaczała dla gdańszczan zniknięcia dotychczasowych problemów, lecz zmniejszenie ich skali – kolejki nadal były, ale krótsze niż w okresie stalinizmu17. Lektura gomułkowskiej prasy ze względu na osłabienie ograniczeń cenzuralnych dostarcza wielu przykładów ówczesnych przejawów „gospodarki niedoboru”. Rok 1958, jak pisze Kochanowski, był chyba pierwszym, w którym odnotowano brak trudności z zaopatrzeniem w mięso18. Nie oznacza to jednak, że w innym zakresie takich trudności nie było. Latem 1958 roku w lokalnej prasie pisano, że na Wybrzeżu Gdańskim zabrakło chleba i mąki żytniej, co miało być skutkiem przerw w dostawach prądu (pracownicy piekarni nie mogli przesiewać mąki). Ponadto wraz z nadejściem upałów w Gdańsku zabrakło piwa, oranżady i innych napojów chłodzących.
Tutejszy niedostatek soli tłumaczono w prasie zbyt dużym oddaleniem Wybrzeża od kopalń19. Jesienią 1958 roku prasa w imieniu podenerwowanych klientów zwracała uwagę na umieszczane na drzwiach sklepów spółdzielczych kartki z takimi komunikatami, jak „Remanent”, „Wyszłam” czy „Zaraz wracam”. Z rubryki „Co nas irytuje” w „Dzienniku Bałtyckim” można się dowiedzieć, że jesienią i zimą 1958 roku poważnym problemem nad Zatoką Gdańską był zakup butów – w sklepach dostępne było głównie obuwie plażowe oraz buble. W oferowanym asortymencie zaś irytowały braki w numeracji, kłopoty z kupnem obuwia dziecięcego, a także brzydkie kolory i dziwaczne fasony20. Zimą 1958 roku prasa na Wybrzeżu poinformowała o corocznych przedświątecznych deficytach towarów, a „Głos Wybrzeża” zapowiadał, że centrala rybna dostarczy na rynek za mało karpia. Dziennikarze pisali, że ze sklepów zniknęły wędliny oraz towary eksportowe (takie jak owoce cytrusowe, sprowadzane do kraju w okresie przedświątecznym), a na obrzeżach miasta ponownie zabrakło pieczywa, ponieważ samochody dostawcze nie były w stanie tam dotrzeć. O jakości chleba tak pisano w „Dzienniku Bałtyckim”: „Kiedy do redakcji przychodzi wzburzony klient i zaczyna rozwijać spory pakunek, wszyscy wiemy, że wyłoni się niego bochenek chleba z zapieczonym wewnątrz gwoździem. Czasem z papierosem”21. Do tej relacji należy dodać dwa komentarze. Po pierwsze, na łamach ówczesnej prasy – mimo bardziej liberalnej polityki informacyjnej niż wcześniej – nie pisano o systemowych wadach „gospodarki niedoboru”. Pisano na ogół krytycznie, nie zapominając jednak dodać pochwał i zapowiadając „zmiany na lepsze”. Tytuł cytowanego artykułu z „Głosu Wybrzeża” Jest już poprawa, ale niewystarczająca dobrze oddaje tę poetykę. Po drugie, znaczna część ówczesnych narzekań dotyczyła nie tyle dostępności, ile jakości oferowanych produktów. Część potrzeb ludności Gdańska była jednak lepiej lub gorzej zaspokajana, jeśli porówna się ówczesne zaopatrzenie z okresem powojennym. Dlatego też konsumenci większe znaczenie zaczęli przypisywać jakości. Na przykład w artykule z jesieni 1958 roku, pod tytułem Chcemy jeść mięso a nie kości!, pisano o wyglądzie sprzedawanego mięsa oraz ilości masy kostnej i wody w produkcie22. Ówczesną rozterkę klienta, który się zastanawia, czy wziąć to, co „rzucili”, czy też poczekać na lepszy towar, wyraża wigilijny wiersz satyryczny, zamieszczony w świątecznym wydaniu „Dziennika Bałtyckiego” z 1958 roku, kiedy w Gdańsku wyczekiwano na dostawy „lepszego” karpia: Ryba lepsza, ryba gorsza, Nie ma lepszej dziś od dorsza, Nowy slogan ma już sens. Chętnie zjadłbym dorsza kęs, Lecz jak chęć mą zaspokoić, Kiedy w sklepach aż się roi Od tych, co zmienili zdanie I dla dorsza są z uznaniem. […] Dawniej ludzie narzekali I przede mną uciekali,
Dziś upadła ta krytyka: Ludzie chcą mnie, a ja znikam.23 Dorsz ze względu na powojenną powszechność w Bałtyku był wtedy uważany za rybę marnej jakości (w przeciwieństwie do fląder i węgorzy, które były niedostępne, gdyż przeznaczano je na eksport). Ponadto ryba ta źle się kojarzyła z takimi inicjatywami podejmowanymi w latach stalinizmu, jak „akcja spożycia dorsza”, albo też zachwalanie pasztetu z dorsza, który reklamowano jako „odżywczy i witaminowy”. Niechęć do ryby najdobitniej uwidaczniała się w powiedzeniu z lat sześćdziesiątych: „Jedzcie dorsze, gówno gorsze”24. U progu lat sześćdziesiątych Gdańsk był jednym z najgorzej wyposażonych w sieć handlową miast Polski Ludowej. Z ówczesnych zestawień opartych na oficjalnych statystykach wiadomo, że wskaźnik powierzchni sklepowej na mieszkańca był jednym z najniższych. Nie najlepiej przedstawiała się również znacjonalizowana oferta gastronomiczna25, rozwijał się natomiast rynek prywatny, gdyż po stalinowskich czystkach w prywatnej przedsiębiorczości od połowy lat pięćdziesiątych miasto powoli odżywało. W latach sześćdziesiątych Trójmiasto w ogóle wyróżniało się na tle kraju dużym udziałem sektora prywatnego w handlu, a także w usługach. Wobec niedoborów zaopatrzeniowych wciąż powszechny był zwyczaj nielegalnego zakupu sprzedawanego mięsa u okolicznych hodowców26. Dobrej jakości żywność można też było kupić po odpowiednio wyższych cenach w niektórych punktach handlowych, na przykład w Delikatesach, stojąc w długiej kolejce, a w latach siedemdziesiątych także w sklepie komercyjnym przy ulicy Grunwaldzkiej (oba znajdowały się w centrum Wrzeszcza)27. Bliskość morza i portu dawała mieszkańcom Wybrzeża przewagę nad Polakami żyjącymi w innych regionach kraju. Nie miało to związku wyłącznie z lepszą niż gdzie indziej dostępnością świeżych ryb, takich jak dorsze czy śledzie, ale przede wszystkim z przemytem. Poczynając od 1945 roku, marynarze polscy i zagraniczni szmuglowali do miast nad Zatoką Gdańską rozmaite artykuły, a słabo chronione magazyny portowe kusiły złodziei. Miejscowe władze i milicja interweniowały albo niechętnie, albo nieskutecznie. Obowiązujące w stalinizmie przepisy o strefie nadgranicznej i „elemencie zbędnym” na Wybrzeżu nie zatrzymały intensywnego nielegalnego obrotu w portach. W dalszym ciągu stymulował on czarny rynek w całym regionie, łagodząc niedogodności związane z sezonowymi niedoborami. Pod koniec lat czterdziestych w bramach portowych rekwirowano między innymi nylony (pończochy), skórę i galanterię, kliny spadochronowe, z których szyto ubrania, papierosy, radioodbiorniki, futra z lisów i biżuterię, artykuły spożywcze, takie jak kakao, herbata i pieprz. W kolejnych dekadach zaczęły dominować towary luksusowe, w latach pięćdziesiątych – sztuczna biżuteria, wyroby kosmetyczne, w sześćdziesiątych – zegarki ręczne i wyroby tekstylne. Przemytem parali się marynarze, urzędnicy portowi, robotnicy zatrudnieni w portach i pośrednicy skupujący towar, a liberalne przepisy obowiązujące od połowy lat pięćdziesiątych umożliwiły skup takich towarów przez właścicieli prywatnych sklepików czy stoisk na hali. Na końcu tego łańcucha znajdowali się indywidualni konsumenci na Wybrzeżu oraz ci w głębi kraju28. Biorąc pod uwagę te okoliczności, można stwierdzić że posada celnika była wówczas
bardzo atrakcyjna: „Celnicy […] się wtedy wzbogacili, bo trzeba było zasłonić oczka, żeby coś przeszło” – wspominała pracownica urzędu celnego w latach „małej stabilizacji”. Dystrybucja towarów z przemytu odbywała się nie tylko na bazarach, ale też kanałami prywatnymi. Na przykład mieszkanka Nowego Portu u zaprzyjaźnionych marynarzy kupowała materiał do szycia oraz gotowe ubrania29. Mimo wspomnianych atutów miasto w latach sześćdziesiątych zaznało chyba wszystkich niedogodności charakterystycznych dla ówczesnej Polski – panicznego wykupywania towarów, notorycznych braków w zaopatrzeniu i łamania zaleceń sanitarnych. Jesienią 1962 roku ludzie wstrzymali oddech w związku z kryzysem kubańskim i plotką o wybuchu wojny światowej. W Gdańsku klienci zaczęli w panice wykupywać wszystkie dostępne towary. Według dyrektora MHD popyt wzrósł mniej więcej dziesięciokrotnie, najbardziej w Oruni, najmniej w Śródmieściu, i ze sklepów wykupiono sól, cukier, mąkę i mydło. Jesienią 1966 roku zapowiedziane wcześniej kontrole sklepów ujawniły brak mięsa – szynki wędzonej, kiełbasy, konserw, słoniny. Przed jednym ze sklepów MHD kolejki ustawiały się już od godziny trzeciej rano, dzięki czemu sklep można było wcześniej zamknąć po wykupieniu całego asortymentu. Kontrole w sklepach ujawniły częstą sprzedaż zepsutego mięsa30. Stopa życiowa i praktyka „załatwiania” W PRL, mając na myśli poziom egzystencji, używano pojęcia „stopa życiowa”. W oficjalnym przekazie propagandowym stopa zwykle rosła, natomiast w realnym życiu bywało z nią różnie. Gomułkowska propaganda na ogół była przewrażliwiona na punkcie krytyki poziomu życia. O ile bowiem można było ostrożnie pisać o brakach w zaopatrzeniu, o tyle aluzje do „niskiej stopy życiowej” nie były dopuszczane na łamy prasy, aczkolwiek zdarzały się wyjątki wynikające z przeoczeń cenzorskich lub niejasnych kryteriów oceny. Stało się tak na przykład w dość bezkompromisowym piśmie studenckim „Uwaga” (gdańskim odpowiedniku „Po Prostu”), które w swojej krótkiej karierze doświadczyło wielu interwencji urzędu cenzury. Wiosną 1958 roku nakazano usunąć z pewnego tekstu następujący fragment: „Można buty kupić też, ale co będziemy jeść?”. Była to „aluzja w stosunku do niskiej stopy życiowej” – tłumaczył swoją decyzję cenzor31. Dokonując oceny ówczesnej siły nabywczej gdańszczan, wypada poczynić spostrzeżenie, że budżet gospodarstw domowych był zbliżony do dzisiejszego, ponieważ nominalnie zarobki były podobne (stawki w poszczególnych zawodach przypominały dzisiejsze pensje, chociaż rozpiętość dochodów była zdecydowanie mniejsza). W grupie inteligencji początkująca nauczycielka w latach sześćdziesiątych otrzymywała 1200 złotych na rękę, dobrze sytuowany inżynier – ponad 3000 złotych. W stosunku do cen i opłat zarobki te nie były wysokie, a ludzie żyli najczęściej „od pierwszego do pierwszego”. Na przykład obiady w stołówce szkolnej kosztowały gdańską nauczycielkę 300 złotych, rachunki za mieszkanie – 500–600 złotych, czyli 300–400 złotych pozostawało na inne wydatki32. Budżety gospodarstw robotniczych były trochę wyższe. Przeciętna pensja robotnika w zakładzie przemysłowym była wyższa od zarobków w oświacie, nauce i kulturze o mniej więcej 500 złotych, choć statystyki nie oddają oczywiście indywidualnych przypadków.
Wynagrodzenie robotnicy pracującej na trzy zmiany w gdańskiej fabryce czekolady Bałtyk było, jej zdaniem, niewystarczające, mimo że jej mąż pracował jako mechanik samochodowy: „Pieniędzy ledwie starczało na utrzymanie czteroosobowej rodziny. O kupnie sprzętu, jak lodówka, pralka, telewizor nie było mowy” – wspominała kobieta33. W kontekście ostatniego przykładu ważna jest uwaga o rosnących w owym czasie wraz z postępem technologicznym aspiracjach. W latach „małej stabilizacji” niektóre gospodarstwa domowe mogły zaopatrzyć się po raz pierwszy w urządzenia RTV i AGD, takie jak pralka, żelazko, odkurzacz, froterka, lodówka i telewizor. Oczywiście takiego sprzętu nie można było normalnie kupić, lecz trzeba go było wystać w kolejce, a ponadto był drogi i zakupu dokonywało się zwykle na raty i za talony34. Ceny niektórych artykułów przekraczały wysokość średniej pensji, toteż ich zakup znacząco obciążał budżet domowy. Zazwyczaj można je było kupić na raty. Za odkurzacz „Alfa” należało zapłacić 950 złotych, za pralkę „SHL” – 2050 złotych, za lodówkę „Śnieżka” – 3000 złotych, a telewizor „Szmaragd” kosztował aż 9000 złotych35. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych radioodbiorniki i pralkę posiadała już większość gospodarstw domowych gdańskich stoczniowców (lodówka nadal była rzadkością, miała ją co dziesiąta rodzina). Połowa dzieci z tych rodzin miała rower i adapter, tylko nieliczne mogły się pochwalić magnetofonem, który był nowością na rynku36. Upowszechniły się natomiast telewizory – najpierw jeden odbiornik na podwórko, potem jeden na klatkę schodową, a pod koniec dekady telewizor pojawił się już w większości mieszkań. Nie bez powodu w zamian za akceptację zapowiedzianych w grudniu 1970 roku podwyżek władza obiecywała obniżkę miesięcznego abonamentu telewizyjnego z 40 na 30 złotych37. W ówczesnych gospodarstwach domowych – zarówno inteligenckich, jak i robotniczych – źródłem niepokoju były koszty utrzymania, na które rzutowały wysokie oficjalne ceny żywności i ubrań, jeszcze wyższe na czarnym rynku. Ówczesny młody pracownik naukowy wspomina na przykład dobrej jakości czekoladę, która kosztowała 16,85 złotego, oraz masło delikatesowe wysokiej jakości, kosztujące 16,74 złotych. Za luksus uchodziła na przykład kawa naturalna, której kilogram w latach sześćdziesiątych kosztował aż 220 złotych, czyli za średnią pensję krajową (2000 złotych brutto) można było kupić kilka kilogramów tego produktu. Płace brutto w zakładach przemysłowych w Gdańsku 1960 1965 złotych
1961 2006 złotych
1962 2049 złotych
1963 2104 złotych
1964 2161 złotych
Dane: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946–1965, Gdańsk 1965, s. 70–71.
Drogie były importowane cytrusy – kilogram cytryn kosztował 30 złotych. Drogi był również nabiał – za kilogram masła na targu trzeba było zapłacić 60 złotych, jajka zaś kosztowały 2 złote za sztukę (tanie były za to papierosy i alkohol). Poważnym obciążeniem budżetu domowego był wtedy zakup odzieży: kupno wełnianego płaszcza męskiego wiązało się z wydatkiem 700 złotych, koszuli męskiej – 156 złotych, pończoch damskich – 45 złotych. Z tego powodu wiele ówczesnych ubiorów cerowano, a pończochy oddawano do repasacji38. Po wojnie w wielu gospodarstwach domowych na ziemiach zachodnich i
północnych kobiety szyły ubrania na pozostawionych przez Niemców maszynach Singer, a dostępność polskich maszyn do szycia w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przyczyniła się do popularyzacji tego zajęcia. Nauczycielka wspominała, że gdy w 1953 roku jako młoda dziewczyna przyjechała do Gdańska, miała tylko jedną sukienkę. W następnych latach garderoby przybywało – w paczkach ze Stanów Zjednoczonych jej brat nadesłał ubranka dla dzieci, jej siostra robiła swetry na drutach, ktoś inny uszył coś na maszynie. Część ówczesnych gospodyń takie prace traktowała nie tylko jako sposób na zaopatrzenie rodziny w ubrania, ale także jako formę dorywczej pracy zarobkowej39. Odpowiedzią na stałe niedobory i jednoczesny wzrost aspiracji był specyficzny rodzaj zaradności społecznej, uniwersalny dla wszystkich regionów w Polsce i dla krajów podporządkowanych ZSRR. Jeszcze raz można zaznaczyć, że na tych terenach ważna była umiejętność załatwiania spraw wszelkiego rodzaju i posiadanie znajomości w różnych kręgach decyzyjnych. Powszechny był zwyczaj dawania łapówek w formie żywności, alkoholu i innych artykułów trudno dostępnych. Położna z Gdańska zapamiętała, że pacjenci gdańskiego szpitala mieszkający na wsi przynosili jaja i śmietanę, a od miastowych lekarz dostawał koniak, czekoladę lub boczek. We wspomnieniu szwaczki pieniądze wręczane lekarzowi zakładowemu były jednym ze sposobów otrzymania zwolnienia chorobowego lub skierowania na dłuższy wyjazd do sanatorium. Inna gdańszczanka, również trudniąca się krawiectwem, zapamiętała z kolei, że dała komuś łapówkę, aby otrzymać trudno dostępną meblościankę. Została jednak oszukana – nie zobaczyła ani pieniędzy, ani segmentu, i być może z tego właśnie powodu ta dość typowa dla lat sześćdziesiątych historia zapisała się w jej pamięci40. Tolerowano kradzież własności należącej do zakładu pracy, mimo że za zabór mienia publicznego groziło co najmniej pięć lat więzienia. Zgodnie z zasadą „państwowe równa się niczyje” taką kradzież, szczególnie w dużych przedsiębiorstwach, uważano za czyn moralnie neutralny. W rzeczywistości ekonomicznej, w której brakowało tak wielu rzeczy, przyjmowano, że niektóre przedmioty i materiały można sobie wziąć: „Kradzież w zakładzie pracy nie była kradzieżą” – taką zasadę zapamiętała pracownica biblioteki publicznej. Gdański cieśla wspominał, że będąc pracownikiem przedsiębiorstwa budowlanego, kupował flądry za gwoździe, które „brał” z placu budowy. Szwaczka zapamiętała, że w jej zakładzie pracy była szajka złodziei, która wynosiła cenne, mocne nici sprowadzane z Anglii i sprzedawała je na targu41. Poczynając od lat pięćdziesiątych, w referacie listów i inspekcji Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku zbierano wszelkie informacje dotyczące nadużyć w zakładach pracy, w formie donosów napływające do rozmaitych instytucji publicznych i partyjnych. Interesująca lektura tych listów (z reguły anonimów pisanych przez te same osoby, o czym świadczy charakter pisma) sugeruje, że mimo powszechnej akceptacji dla rozmaitych nadużyć w przedsiębiorstwach zdawano sobie sprawę, że za wręczenie łapówki czy kradzież mienia grożą przykre konsekwencje. Wiele przykładów nadużyć dostarczają donosy z końca lat sześćdziesiątych. Donosząc o sytuacji w przedsiębiorstwie Bary Mleczne w Gdańsku, wspominano między innymi o przyjmowaniu łapówek („francuski koniak”), o dorabianiu w sektorze prywatnym („prywaciarz, robi remonty w barach”), o nielegalnym finansowaniu z kasy przedsiębiorstwa („pożyczka na wartburga”,
„ponad 20 tys. manka”), o wykorzystywaniu samochodów firmowych i innych sprzętów do celów prywatnych, o piciu wódki podczas pracy, czemu towarzyszy omawianie interesów („biorą pieniądze za dwa razy i razem piją”, „pijak, łapownik i złodziej”), o powszechnym przyjmowaniu do pracy znajomych i członków rodziny („zatrudnił żonę i kochankę”), o systemie nieformalnych zależności od dyrekcji i dystrybucji korzyści, w tym urlopów („ma dużo ludzi na utrzymaniu”). Bary Mleczne nie były wyjątkiem – podobne zarzuty można było napotkać w wielu innych gdańskich przedsiębiorstwach42. Potrzeba czasu wolnego Sposób spędzania czasu wolnego przez ówczesnych Polaków był do pewnego stopnia uwarunkowany klasowo. Korzystając z przedwojennych jeszcze wzorców, trójmiejska inteligencja preferowała wyjścia na miasto, do kin, teatru i lokali. Charakterystyczna była dbałość o wpuszczanie do lokali mających inteligencką klientelę przede wszystkim ludzi dobrze wychowanych i trzeźwych (funkcję selekcjonera klienteli pełnił szatniarz)43. Centrum ówczesnej rozrywki stanowił obszar Głównego Miasta, gdzie znajdowała się większość sal kinowych oraz kilka popularnych kawiarni, jak Pod Wieżą, Kameralna, Marysieńka, Rudy Kot. Miejscom tym nie ustępowało inteligenckie centrum Wrzeszcza, z kawiarniami Morska i Akwarium, przyciągające także mieszkańców sąsiedniej Oliwy (gdzie można się było bawić w Kameleonie). Mieszcząca się w modernistycznym budynku, działająca od 1961 roku restauracja Cristal organizowała popularne dansingi. We Wrzeszczu mieściła się również większość gdańskich księgarni oraz jedyne w mieście centra handlowe – Powszechny Dom Towarowy i Sezam, oba przy ulicy Grunwaldzkiej44. Tradycja wyjazdu wypoczynkowego w kręgach inteligencji istniała już na długo przed wojną. U progu lat sześćdziesiątych wciąż głównie pracownicy umysłowi byli beneficjentami wyjazdów zorganizowanych i coraz bardziej popularnej turystyki indywidualnej. Rodziny robotnicze potrzebowały czasu, aby przejąć ten nowy obyczaj, a wczasy mogły być dla nich sporym stresem – ludzie ci wstydzili się braku ogłady, obawiali się kontaktu z nieznanymi osobami o „lepszych manierach” („coś wyższego od zwykłych robotników”, jak mówiono)45. W latach sześćdziesiątych wraz z rozwojem motoryzacji częstsze stały się niedzielne wyjazdy za miasto, chociaż w porównaniu z następną dekadą jeszcze niewielu mogło cieszyć się posiadaniem własnego samochodu. Auto znacząco zmieniało styl życia, dawało posmak swobody, uwolnienia od konieczności korzystania z zatłoczonych pociągów i rzadko kursujących autobusów. Ówczesny dziennikarz radiowy zapamiętał, że po zakupie samochodu każdą wolną chwilę przeznaczał na wyjazdy za miasto – nad kaszubskie jeziora, na Hel, do Wieżycy, do Malborka lub Fromborka46. Gdańscy robotnicy lubili spotykać się w barach lub po prostu na ulicy, biorąc udział w życiu towarzyskim we własnej dzielnicy. Często nie znali nawet Starówki, gdyż niechętnie opuszczali dobrze znane im rewiry. W środowisku tym częściej niż w inteligenckim występował zwyczaj opijania wypłaty i spożywania alkoholu w rozmaitych barach47. Na formy spędzania wolnego czasu w tej grupie wpływała nie tyle mniejsza ciekawość świata, ile przede wszystkim czynniki fizjologiczne i materialne, takie jak większe zmęczenie i nieregularne godziny pracy, długość dojazdów oraz popularność telewizorów, przed
którymi robotnicy przesiadywali częściej niż inteligenci. Mężczyźni po pracy zwykli odwiedzać stoczniowe bary i inne lokale o nie najlepszej reputacji. Ponadto robotnicy mniej chętnie składali wizyty towarzyskie, rzadziej przyjmowali gości i nieczęsto wybierali się na niedzielny spacer48. Telewizja już w latach sześćdziesiątych miała pierwsze ofiary, ale nie można powiedzieć, aby w tym okresie znacząco wpływała na ograniczenie czasu spędzanego w sferze publicznej. Skromna oferta programowa, a także ograniczony czas emisji nie stanowiły zagrożenia dla innych rozrywek, chociaż w badaniach wskazywano, że „szklany ekran” już wtedy zatrzymywał w domu część potencjalnej publiczności kinowej. Im wyższy był poziom wykształcenia domowników, tym mniejszą rolę odgrywała telewizja wśród innych form rozrywki i podchodzono do niej z mniejszą ufnością. Przede wszystkim telewizję oglądano wówczas wspólnie, niekiedy w bardzo licznych grupach, w gronie znajomych, sąsiadów i rodziny, w świetlicach. Jedna z gdańskich nauczycielek zapamiętała takie wspólne, regularne oglądanie programów odbieranych za pośrednictwem telewizora kupionego w 1963 roku, między innymi poniedziałkowych spektakli Teatru TV i rozmaitych filmów. Ten, kto miał telewizor, zapraszał sąsiadów i dzieci z podwórka: „Dzieci z ulicy przychodziły do nas wówczas w wielkiej masie, jak był np. Zorro, wtedy ogromna liczba osób siedziała, gdzie się dało” – wspominała inna nauczycielka49. Ówczesna oferta rozrywek dostępnych dla pokolenia wychowanego w czasie wojny była niewątpliwie skromniejsza niż dziś, ale wraz ze zmianą generacyjną i zwiększeniem się udziału dobrze wykształconej młodzieży w populacji rosły też aspiracje. Gdańsk nie był dotąd miastem, w którym tętniło życie kulturalne, ustępował takim ośrodkom, jak Warszawa, Kraków, Lwów i Wilno. Sytuacja ta nie zmieniła się po wojnie (może z wyjątkiem drugiej połowy lat pięćdziesiątych, za sprawą kultury studenckiej, jazzu, Żaka i klubów dyskusyjnych)50. Postulaty kulturalne miały szansę na realizację dopiero po ukończeniu pierwszego etapu odbudowy, czyli po odbudowie domów, połączeniu miast linią Szybkiej Kolei Miejskiej, zorganizowaniu szpitali i szkół. Drugą połowę lat pięćdziesiątych cechowało pewne ożywienie życia kulturalnego – Teatr Miniatura, Opera Bałtycka, większość sal kinowych, w tym słynne kino Leningrad przy ulicy Długiej, działały już od kilku lat, a znaczącą zmianą tych lat było pozwolenie na działalność Klubu Żak. Mimo pewnych sukcesów inwestycyjnych, jak nowe siedziby Teatru Wybrzeże i Opery Bałtyckiej oraz powstanie Uniwersytetu Gdańskiego w roku 1970 (co znacząco zwiększyło liczbę gdańskich studentów), lata sześćdziesiąte charakteryzowała jednak pewna stagnacja w zakresie kultury i edukacji. Rozbudzone w okresie odwilży oczekiwanie na nowe inwestycje kulturalne na Wybrzeżu nie zostało spełnione – liczba kin nawet się zmniejszyła. W zakresie edukacji zaś w całym kraju widoczna była ekspansja szkół zawodowych i techników. W Gdańsku w ponad stu szkołach tego typu uczyło się co roku dwadzieścia kilka tysięcy uczniów. Liczba szkół licealnych mimo wyżu demograficznego pozostała na tym samym poziomie51. Wybrane elementy infrastruktury miejskiej Gdańska w latach 1950–1970 Czynniki życia kulturalnego
1950 1955 1960 1965 1970
Szkoły podstawowe Licea ogólnokształcące Zasadnicze szkoły zawodowe Technika i licea zawodowe Studenci szkół wyższych (w tysiącach) Kina Widzowie i słuchacze w teatrach i instytucjach muzycznych (w tysiącach) Abonenci radia (w tysiącach) Abonenci telewizji (w tysiącach)
37 49 9 9 . . . . 6,9 9,6 . 7 252,9 230 0 46,9 0 0
71 74 71 9 9 9 . 49 51 . 53 53 10,6 13,9 21,7 21 20 17 631 642,1 691,2 73,7 70,3 77,8 7,2 45,8 72,2
Dane: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 8–11.
Niski poziom zaspokojenia potrzeb kulturalnych tłumaczono zniszczeniami wojennymi oraz przyhamowaniem inwestycji w latach sześćdziesiątych. Nie było jeszcze wtedy w Trójmieście silnego środowiska humanistycznego, a środowisko artystyczne mimo przeniesienia uczelni do gdańskiej Wielkiej Zbrojowni nadal ciążyło ku bardziej artystycznemu i kolorowemu Sopotowi. Przede wszystkim domagano się powstania uniwersytetu, ponieważ do tej pory najzdolniejsza młodzież o zainteresowaniach humanistycznych wyjeżdżała na studia do innych ośrodków. Na łamach prasy kulturalnej wskazywano też konieczność rozbudowy sieci bibliotek, kawiarni, kin i pawilonów wystawowych w centrum, pojawiały się również pierwsze narzekania dotyczące prowincjonalności kulturalnej Trójmiasta. Starówka została odbudowana, ale jest pusta za dnia – pisano. W centrum Gdańska panuje mentalność gminna, a nie wielkomiejska, miejsc w kinach i w teatrach jest jak na lekarstwo, dwa razy mniej w porównaniu ze średnią ogólnopolską – narzekano. Złośliwe sformułowanie „najdłuższa wieś w Europie”, użyte w tytule jednego z artykułów, nie dotyczyło ruralizacji, lecz właśnie poziomu kultury, niedorównującego aspiracjom52. Geneza wydarzeń grudniowych Wydarzenia grudniowe stanowiły zwieńczenie procesów lat sześćdziesiątych – słabości gospodarki niedoboru, dość niskiej stopy życiowej obok rozbudzonych aspiracji oraz liberalizacji w sferze polityki, która pomagała przełamać strach. Pisząc o przełomie grudniowym, warto sięgnąć po oparte na donosach tajnych współpracowników raporty Służby Bezpieczeństwa z grudnia 1969 roku, w których przytoczone były opinie gdańszczan na temat funkcjonowania gospodarczego kraju i ówczesnego standardu życia. Po latach łatwiej dostrzec w tych relacjach świadectwo frustracji, która za rok przyczyni się do wyjścia ludzi na ulice. Pracownicy Służby Bezpieczeństwa zauważali w opiniach gdańszczan „zmęczenie ciągle powtarzającymi się trudnościami, niezadowolenie, a nawet rozdrażnienie i niepokój o to, co przyniesie jutro”53. W tych wypowiedziach znalazło się twierdzenie, że nie można mówić o „przejściowych trudnościach”, myśląc o zaopatrzeniu na rynku, gdyż sytuacja w kraju od wielu lat ulega systematycznemu pogorszeniu, zwłaszcza jeśli chodzi o zaopatrzenie w artykuły spożywcze. Robotnicy na Wybrzeżu Gdańskim uważali, że w PRL tylko inteligencja może zaspokoić swoje podstawowe potrzeby.
„Natomiast przeciętna czteroosobowa rodzina robotnicza dysponująca budżetem w wysokości 3000 zł po uiszczeniu niezbędnych opłat może tylko wegetować, gdyż to, co pozostanie, wystarcza jedynie na najbardziej podstawowe artykuły spożywcze, jak chleb, smalec, ziemniaki, mąka”54. Inwigilowani pracownicy twierdzili, że w latach „małej stabilizacji” bardzo szybko obniżał się standard życia, a wzrostu cen nie rekompensowały podwyżki wynagrodzeń. Na rok przed przesileniem grudniowym narzekano na dotkliwość ukrytych podwyżek (zmiana nazwy towaru umożliwiała podwyższenie jego ceny, choć w dalszym ciągu był to ten sam produkt). Przykładem takiego postępowania było nadawanie znaku jakości, na przykład „masło eksportowe” kosztowało wówczas 17,50, a po nadaniu mu znaku jakości – 18,75. Dla zwykle dość ubogiego konsumenta oznaczało to znaczącą podwyżkę bez uchwytnej różnicy w jakości produktu. Pod koniec 1969 roku dominował pogląd, że niebawem wzrosną ceny wielu artykułów, oprócz mięsa także mebli, mieszkań, samochodów oraz energii, a co za tym idzie, wzrosną też ceny usług i opłaty mieszkaniowe. Spodziewano się, że „w związku z tragiczną sytuacją gospodarczą w kraju rząd zmuszony będzie do wprowadzenia generalnej podwyżki cen artykułów pierwszej potrzeby”55. Niektóre opinie świadczą o tym, że już w 1969 roku wiele symptomów zapowiadało protest społeczeństwa Wybrzeża Gdańskiego w grudniu 1970 roku: „Źródło […] stwierdza wprawdzie, że większość wypowiadających się w jego obecności wyraża nadzieję, iż przewidywane powszechnie podwyżki cen nie obejmą jednak artykułów spożywczych pierwszej potrzeby, gdyż mogłoby to doprowadzić do wystąpień ze strony społeczeństwa”56. Być może czujność lokalnych władz osłabiły uspokajające doniesienia tajnych służb z początku 1970 roku. Meldunki sytuacyjne ze stycznia tego roku nie zapowiadały kryzysu. Pisano, że od świąt nastąpiła poprawa nastrojów w województwie, ponieważ nie potwierdziły się pogłoski dotyczące wzrostu cen na niektóre artykuły żywnościowe. Informacje o niezadowoleniu dotyczyły natomiast braku węgla i koksu. Niektóre zakłady opałowe na terenie miasta (we Wrzeszczu i w Oliwie) w zimnym styczniu nie otrzymały żadnych dostaw. W Oliwie przed zakładem handlu opałem utworzyły się gigantyczne kolejki, liczące nawet kilkaset osób57. Na początku 1970 roku zaczęto odnotowywać obawy przed utratą pracy. Na podstawie przechwytywanej korespondencji służby specjalne odnotowały powszechny lęk przed zwolnieniami: „Jurek pracy do czerwca nie może zmienić, bo przyjęć do pracy w dalszym ciągu nie ma. Każdy się trzyma swej pracy, gdyż wiedzą o trudnościach zdobycia nowej” – pisała jedna z gdańszczanek. Jak zawsze w PRL, redukcje miały objąć najpierw kobiety, których praca była postrzegana jako dodatek do pracy głowy rodziny. „Dużo osób zwalniają z pracy i u nas szykuje się w administracji redukcja. Koń by się uśmiał z tej gospodarki” – stwierdziła inna kobieta58. Z ówczesnych relacji wynika, że ci, którzy mieli pracę, narzekali na jej nadmiar, podwyższanie norm, brak premii i dodatków, na konieczność brania nadgodzin lub drugiego etatu, wynikającą z ubóstwa. Poszukujący pracy zaś uskarżali się na brak wolnych etatów. W latach sześćdziesiątych mieszkańcy Wybrzeża obawiali się nie tyle braków w zaopatrzeniu (które dało się uzupełnić różnymi mniej lub bardziej legalnymi działaniami), ile degradacji ekonomicznej, to jest ciężkiej pracy, słabo wynagradzanej i niepewnej, oraz
wysokich cen niezbędnych produktów, a może nawet powrotu do powojennej biedy. Dochody w większości wypadków pozwalające na skromne utrzymanie rodziny, powszechne ubezpieczenie, dostępność studiów i inne udogodnienia łagodziły negatywne skutki cyklicznych braków niektórych towarów oraz kolejek pod sklepami, ale nie zabezpieczały przed ubóstwem. Na zapowiedź podwyżek w grudniu 1970 roku zareagowano gwałtownie, ponieważ każda taka zmiana naruszała skromny, osiągnięty dzięki determinacji standard życia59. Ceny w sklepach państwowych za rządów Gomułki do 1967 roku zmieniały się nieznacznie. Najbardziej radykalna podwyżka nastąpiła w czasach późnego stalinizmu – w 1953 roku wprowadzono drastyczne podwyżki cen artykułów, które w innych okolicznościach (braku terroru) prawdopodobnie doprowadziłyby do poważnych rozruchów. W 1959 roku wprowadzono kolejną „regulację”, jak nazywano wówczas podwyżki, objęła ona jednak tylko mięso i nie zapowiedziano jej w mediach. Jeśli przyjrzymy się bliżej cenom produktów w okresie „małej stabilizacji”, to zauważymy, że w większości były one stabilne i ludzie byli przyzwyczajeni do tych samych stawek. Ceny podstawowych artykułów, takich jak chleb, cukier, mąka, kasza, margaryna, nie rosły przez wiele lat. Dopiero w 1967 roku, gdy kilogram kiełbasy zwyczajnej zdrożał z 36 do 44 złotych, a mięso wieprzowe – z 36 złotych za kilogram do 42, Polacy mogli odczuć spadek stopy życiowej. Kolejne podwyżki cen – tym razem obejmujące nie tylko na artykuły mięsne, ale też ryby, mąkę, kaszę – zapowiedziane zostały na dziesięć dni przed świętami, 12 grudnia 1970 roku w radiu i w telewizji i 13 grudnia w „Trybunie Ludu”. Były one podobne do tych sprzed trzech lat – wspomniana kiełbasa miała zdrożeć do 52 złotych, a kilogram wieprzowiny do 50 złotych60. Zapowiedzi te, przewidziane przez władzę niefortunnie na okres przedświąteczny, poprzedzał znaczący wzrost niezadowolenia społecznego, który PZPR zbagatelizowała. Stały się one zapalnikiem grudniowych protestów. Grudzień ’70 na tle realiów społeczno-ekonomicznych miasta portowego Rozważania te nie wyjaśniają jednak, dlaczego właśnie w województwie gdańskim doszło do masowych demonstracji ulicznych, które doprowadziły do przesilenia politycznego. U źródeł tych wydarzeń leżały specyficzne uwarunkowania społeczne w tym regionie, ze szczególnym uwzględnieniem dość dużych różnic zarobkowych wynikających z siły szarej strefy na Wybrzeżu, a także widocznych różnic w ramach poszczególnych gałęzi gospodarki morskiej. Bogactwo w Trójmieście, zważywszy na realia PRL, było znaczne i namacalne – razić mógł blichtr Sopotu pełnego wczasowiczów, nocne lokale w centrach miast czy rokroczna obecność około 50 tysięcy zagranicznych marynarzy, przybywających głównie z Republiki Federalnej Niemiec i Skandynawii, dobrze zaznajomionych z polskim półświatkiem portowym. Nocne życie Gdańska zmieniało się w czasie postoju statków w porcie. Zagraniczni marynarze bywali w najdroższych restauracjach, korzystali z prywatnych kwater i systematycznie zamawiali usługi u prostytutek, nazywanych na Wybrzeżu mewkami (opisy takich barów z lat powojennych można przeczytać w kilku gdańskich powieściach, takich jak Mewy, czy we wcześniejszych Lewantach i w Zakręcie Pięciu Gwizdków). W tym
czasie uaktywniało się kilkuset trójmiejskich cinkciarzy zajmujących się nielegalnym obrotem dolarów i złota. Połowa z nich była zaopatrzona w fikcyjne świadectwa pracy, wystawione przez prywatne przedsiębiorstwa. Jeśli wierzyć relacji dziennikarza, to średnio doświadczony handlarz walutą zarabiał wtedy 10–20 tysięcy miesięcznie, a w Trójmieście według różnych danych było 500–600 osób zajmujących się tym procederem61. Po wojnie część lokali portowych zniknęła wraz z likwidacją prywatnej gastronomii, ale doktrynerzy nie docenili żywiołowości portowego świata, który wciąż pozostawał poza kontrolą. Część ubogich kobiet po przybyciu na Wybrzeże zgłaszała się do pracy, dzięki czemu otrzymywała zameldowanie, po czym porzucała zatrudnienie i zajmowała się prostytucją. Jeszcze inne zawierały fikcyjne małżeństwa. Niektórzy mieszkańcy Nowego Portu dorabiali sobie, podnajmując pokój prostytutkom, oficjalnie pracownicom przedsiębiorstw, co dawało im prawo do zamieszkania w tej dzielnicy. Gdańskie prostytutki szukały klientów nie tylko w portach, ale także na Dworcu Głównym, czekały na nich w kwaterach prywatnych, a przede wszystkim w trójmiejskich lokalach62. W latach sześćdziesiątych, jak wynika z oficjalnych statystyk, liczba prostytutek rosła (co niekoniecznie świadczy o narastaniu problemu nierządu, może raczej o większej skuteczności ewidencji); w Gdańsku w połowie lat sześćdziesiątych znano 328 prostytutek, w Gdyni – 42263. W latach sześćdziesiątych podział na niemoralne życie portowe w dzielnicy z masą spelunek i prawy żywot centrum był fikcją. W poszukiwaniu wrażeń marynarze jeździli bowiem do Wrzeszcza, między innymi do eleganckiego Cristalu, od dawna urzędowali również w sopockim Grand Hotelu. Część lokali w centrum, o nazwach mających związek z morzem, jak Bałtyk czy Akwarium, również oferowała takie usługi. Szczególnym eksperymentem był natomiast Wiking w Nowym Porcie, lokal nocny i gastronomiczny, który miał skupić prostytucję i inne niekorzystne zjawiska na peryferiach, tak aby umożliwić ich skuteczniejszą kontrolę. W takich miejscach, nękanych od czasu do czasu nalotami Milicji Obywatelskiej, wieczorami i nocami kwitło życie towarzyskie, którego głównymi aktorami byli cinkciarze, luksusowe prostytutki, alfonsi oraz marynarze, nazywani tam bojkami. Mewki pracujące w restauracjach w centrum, które wieczorem zmieniały się w nocne lokale, miały różnorodną klientelę. Nie ulega jednak wątpliwości, że najcenniejszą zdobyczą był marynarz pływający pod obcą banderą – każda dziewczyna „polowała na zagraniczniaka”, czy to w „Grandzie”, czy w „podłej knajpie” w Nowym Porcie, ponieważ dysponował on „twardą walutą”64. Jakkolwiek powszechnie uznawano prostytutki za osoby zamożne, żyjące z dewiz, którymi płacili marynarze (jak w tytule jednego z artykułów – Miłość ma kolor zielony), to w rzeczywistości wielu z nich nie stać było nawet na opłacenie melin, w których przebywały. Niektóre wywodziły się ze wsi lub uciekły z domu. Koczowały w bramach, w gruzach (stąd popularna nazwa „gruzinki”), na strychach, klatkach schodowych, w budkach strażniczych i na dworcach, a wynagrodzenie przyjmowały w złotówkach lub w towarach65. Trójmiejskie prostytutki kojarzono jednak z „kobietami luksusowymi”. O tym, jak wysokie musiały być zarobki tej grupy na tle innych grup zawodowych, świadczą pewne fakty. Na przykład jedna z trójmiejskich prostytutek dorobiła się w latach
siedemdziesiątych 600 tysięcy złotych i „malucha” (fiata 126p) po pół roku pracy. Niektóre z tych kobiet, mając dostęp do dewiz, zakupiły od rady narodowej mieszkania w reprezentacyjnym wysokościowcu w centrum Wrzeszcza, zwanym zresztą w latach sześćdziesiątych domem dolarowych prostytutek (lub po prostu „dolarowcem”)66. Elitą miast portowych byli ludzie związani z portami – marynarze, rybacy, w mniejszym stopniu dokerzy. Dzięki przemytowi wszyscy przedstawiciele tych grup mieli bezpośredni dostęp do deficytowych dóbr, których często pozbawione były rodziny stoczniowców. Opierając się na tak różnorodnych czynnikach, jak społeczne uznanie dla zawodu, poziom płac, standard materialny gospodarstw, samoocena, w hierarchii ludzi morza najwyżej sytuowano zawody związane z żeglugą i rybołówstwem. Choć marynarze i rybacy traktowali swoją pracę jako bardzo ciężką, stresującą i wcale nie najlepiej wynagradzaną, to ludzi tych słusznie postrzegano na Wybrzeżu jako uprzywilejowanych – mających możliwość kupowania w specjalnych sklepach (Baltona), zarabiających w dewizach, mogących przywieźć z zagranicy wiele towarów. Gospodarstwa domowe tych grup wyróżniały się wysokim standardem, niemal wszystkie były wyposażone w pralki, lodówki i inne urządzenia. Prawie wszyscy z tego kręgu posiadali samochody67. Nie ulega wątpliwości, że zarobki rybaków dalekomorskich i marynarzy na tle kraju były wysokie, znacznie przekraczały poziom wynagrodzeń w Polsce – podczas gdy średnia płaca w przemyśle w połowie lat sześćdziesiątych wynosiła 2000 złotych, rybacy zarabiali 4300 złotych, a marynarze – 3400 złotych. Gdyby dodać do tego inne świadczenia, w tym dodatki dewizowe, to okazałoby się, że uposażenie tych grup było jednym z najwyższych w kraju68. Również zarobki dokerów były wyższe nie tylko od średniej w przemyśle (ponad 1000 złotych więcej), ale także od wynagrodzenia pracowników stoczni. Subiektywna ocena własnej sytuacji materialnej dokerów była lepsza niż ogółu robotników: pracę przy rozładunku uznawali oni za ciekawą, a swój status materialny – za „niezły”69. Tuż po wojnie przybywający na Wybrzeże nie mogli zaspokoić nieskończonego, zdawałoby się, zapotrzebowania na wykwalifikowanych robotników w stoczniach – niterów, kotlarzy, tokarzy, frezerów, spawaczy, traserów, formierzy. W latach 1949–1952 Stocznia Gdańska podwoiła liczbę swoich pracowników z 5 do 10 tysięcy zatrudnionych. Kolejny wzrost o blisko 6 tysięcy osób odnotowano w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych. W roku wystąpień robotniczych na Wybrzeżu w stoczni pracowało blisko 18 tysięcy ludzi. Poczynając od lat czterdziestych, środowisko polskich stoczniowców poszukujących lepszego zarobku cechowała częsta zmiana miejsca pracy, czego skutkiem była duża płynność kadr w stoczniach70. Rdzeń załóg stoczniowych stanowili młodzi pracownicy, głównie mężczyźni, którzy nie przekroczyli trzydziestego piątego roku życia. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych podwyższył się wiek pracowników Stoczni Gdańskiej, ponieważ z braku nowych inwestycji nie zwiększono zatrudnienia (w tym samym czasie w Gdyni dzięki uruchomieniu suchego doku proces ten był mniej widoczny). U schyłku lat sześćdziesiątych stocznie zaczęły zwalniać pracowników, którzy nie podwyższali swoich kwalifikacji71. Stagnacja w zatrudnieniu oznaczała z jednej strony wzrost znaczenia w zakładzie grupy średniego pokolenia, fachowców z długim stażem pracy (ponaddziesięcioletnim), a z drugiej – wzrost zróżnicowania w sytuacji materialnej młodego i starszego pokolenia stoczniowców i brak zainteresowania pracodawcy
rekrutacją młodszych. W Gdyni proces ten nie występował na taką skalę. Staż pracy w stoczniach Gdyni i Gdańska Staż pracy
Do roku 1–5 lat 5–10 lat 10 lat i więcej
Stocznia Gdańska im. Lenina (w procentach) 1963 1969 16 9,3 34 20,5 19 26,7 31 43,5
Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni (w procentach) 1964 1969 22 13,1 35 26,9 13 29,9 30 30,1
Dane: M. Gulda, B. Maroszek, Kształtowanie się załóg stoczniowych w polskim budownictwie okrętowym na Wybrzeżu Gdańskim w latach 1945–1969, w: Historia budownictwa okrętowego na Wybrzeżu Gdańskim, red. E. Cieślak, Gdańsk 1972, s. 677.
Należy jeszcze zwrócić uwagę, że w drugiej połowie lat sześćdziesiątych przyjęta przez młodych strategia szybkiej zmiany zatrudnienia w obliczu niepewnego rynku pracy i znacznego wzrostu kosztów życia przestała być tak skuteczna jak dawniej. Jednocześnie byli to ludzie lepiej przygotowani do pracy niż ich rówieśnicy z lat pięćdziesiątych. Ekspansja szkolnictwa zawodowego w latach sześćdziesiątych (przyzakładowego i samodzielnego) sprawiła, że wzrastała świadomość własnych kwalifikacji, a także gotowość do zmiany miejsca pracy. Budziło to niezadowolenie kierownictwa stoczni, które uważało, że młodzi wykształceni w szkole przyzakładowej nie powinni odchodzić ze stoczni, która inwestowała w ich rozwój72. Młodzi mieli poczucie, że możliwości zmiany na lepsze się skończyły, że starsi wiekiem i stażem koledzy byli ostatnimi, którym portowy charakter miasta niósł korzyści. Latem 1968 roku Związek Młodzieży Socjalistycznej przeprowadził liczne rozmowy z młodymi pracownikami trójmiejskich stoczni (akcją objęto podobno aż 28 tysięcy młodych robotników ze Stoczni Gdańskiej, Stoczni im. Komuny Paryskiej i z innych zakładów). Sondaż ujawnił duże i do pewnego stopnia nowe pokłady frustracji. Przyczyną dotychczasowej dużej fluktuacji kadr były przede wszystkim różnice płacowe, między innymi krzywdzący podział premii, dokonywany przez mistrzów i brygadzistów. Jako źródła frustracji młodzi stoczniowcy wskazywali niskie zarobki (absolwenci szkół, młodzi inżynierowie odbywający staż po studiach otrzymywali zaledwie 1200 złotych miesięcznego wynagrodzenia), skromne możliwości mieszkaniowe (oceniane jako złe warunki w hotelach robotniczych i w kwaterach prywatnych), a przede wszystkim niemożność zmiany własnej sytuacji. Tylko nieliczni z nich zasiadali w radach zakładowych, co bezpośrednio przekładało się na dostęp do funduszy socjalnych. W tym samym czasie Związek Młodzieży Socjalistycznej – formalnie reprezentant tego środowiska – zajmował się współzawodnictwem pracy, szkoleniem ideowowychowawczym i organizowaniem czynów społecznych73. Ponadto u schyłku lat sześćdziesiątych w stoczniach zredukowano godziny nadliczbowe poprzez zawyżenie norm, co szczególnie odczuli młodzi robotnicy o krótkim stażu pracy, którzy utracili możliwość
dorobienia do stałej pensji (nawet 1000 złotych), choć pracowali tyle samo lub więcej. Tymczasem płace kierownictwa były wysokie i wciąż rosły – na przykład dyrektor naczelny Stoczni Gdańskiej zarabiał rocznie 230 tysięcy złotych, podczas gdy przeciętny dochód roczny pracownika stoczni wynosił wtedy 40 tysięcy złotych74. W Gdańsku pod koniec lat sześćdziesiątych była więc duża grupa młodych, niewiele zarabiających pracowników stoczni. Mogli oni obserwować nie tylko znacznie lepiej sytuowanych zwierzchników, ale też lepszą sytuację materialną innych grup zawodowych – marynarzy, dokerów, prywatnej inicjatywy, półświatka portowego oraz przybywających sezonowo nad morze turystów, a także ludzi na kierowniczych stanowiskach. Stoczniowcy dostrzegali ówczesne dysproporcje, mówiąc wprost o „kombinatorach” w Trójmieście, którzy osiągają spore zyski75. Jak podkreślano w raporcie eksperckim na temat przyczyn wypadków grudniowych, ówczesne Trójmiasto – poza Szczecinem – stanowiło główny kanał czarnorynkowej wymiany dolarów, złota i towarów zachodnich. Były tam większe możliwości indywidualnego bogacenia się, a sektor prywatny umożliwiał duży dochód na tle realiów PRL. Swoją obecność zaznaczała wyróżniająca się swoimi dochodami niejednolita grupa, składająca się z najlepiej prosperujących tak zwanych prywaciarzy i bogatszego chłopstwa („badylarzy, hodowców drobiu i zwierząt futerkowych”). Do tej najlepiej sytuowanej grupy należała też część nomenklatury, świata artystycznego oraz marynarzy i półświatka portowego76. Wysokie zarobki kadry kierowniczej, status społeczny i ekonomiczny ludzi morza i prywaciarzy może tak bardzo nie kłułyby w oczy, gdyby nie jednoczesny spadek dochodów w latach 1969–1970 i zapowiedziane podwyżki cen podstawowych artykułów w grudniu 1970 roku.
6.2. Potrzeby centrum, problemy peryferii Znaczenie czynów społecznych dla miasta i działalność rad narodowych w tym zakresie W 1945 roku odgruzowywanie miasta oraz inne pierwsze prace w Oliwie i w zniszczonym centrum odbywały się w dużej mierze dzięki aktywności gdańszczan. Za sprawą Społecznego Komitetu Odbudowy, poczynając od listopada 1946 roku, w każdą niedzielę nawet kilka tysięcy ochotników pracowało w rejonie Targu Węglowego. Ówczesnych cywilów nie trzeba było specjalnie mobilizować, gdyż entuzjazm dla odbudowy był duży. Nie bez znaczenia była przy tym możliwość natrafienia na cenne przedmioty ukryte pod zwałowiskami, więc najprawdopodobniej i z tego powodu ludzie tak licznie garnęli się do tego rodzaju prac publicznych77. Trudno obliczyć, jaką część ówczesnych inwestycji realizowano przy użyciu sił mieszkańców Gdańska. Dostępne relacje nie pozostawiają jednak wątpliwości, że od początków polskiego miasta wiele robót prowadzących do poprawy jakości infrastruktury miejskiej było wykonywanych w ramach czynów społecznych. W latach planu sześcioletniego (1950–1955) do udziału w „czynach społecznych”, jak zaczęto powszechnie nazywać roboty publiczne, wciągnięto niemal wszystkie osoby dorosłe zdolne do wysiłku. Takie inicjatywy stanowiły część większego planu, który można określić jako dążenie do usprawnienia produkcji – w latach tych powszechnie wydłużano czas pracy, podwyższano normy i proklamowano wyścig pracy. Od momentu powstania
żywiołowej aktywności gdańszczan z poprzednich lat nadano sztywne ramy organizacyjne. W 1948 roku powstała Powszechna Organizacja „Służba Polsce”, przeznaczona dla osób między szesnastym a dwudziestym pierwszym rokiem życia. Wchodzący w jej skład junacy kierowani byli na place budowy i do prac polowych na wsi. Rejestracja na potrzeby Służby Polsce przypominała pobór do wojska. Jesienią 1948 roku w Gdańsku wisiały obwieszczenia z wezwaniem do zgłoszenia się przed specjalne komisje. Powstająca w owym czasie arteria łącząca Gdańsk z Gdynią oraz trasa elektrycznej kolejki miejskiej były budowane właśnie przez młodzieżowe brygady Służby Polsce. Takie brygady brały też udział w odgruzowywaniu miasta78. Jeszcze przed kongresem zjednoczeniowym partii proklamowano współzawodnictwo, które początkowo mogło się wydawać atrakcyjne, ale wkrótce okazało się kolejnym obciążeniem, a przodownicy oskarżani byli o „zawyżanie norm”. Chociaż bicie rekordów dotyczyło przede wszystkim robotników, takie praktyki obowiązywały także w zawodach inteligenckich, na przykład w Miastoprojekcie, biurze architektonicznym odpowiedzialnym za odbudowę Gdańska79. Owa powszechna mobilizacja przyczyniała się do osłabienia entuzjazmu, który był już wyraźnie mniejszy niż w latach tuż po zakończeniu wojny. Podobnie jak do uczestnictwa w pochodach, do udziału w czynach społecznych przyciągano ludzi serwowaną podczas prac kiełbasą oraz graną muzyką80. Wiele ówczesnych prac odbywało się w ramach zobowiązań, jakie rozmaite podmioty – zakłady, szkoły, organizacje – podejmowały z okazji nadchodzących obchodów, takich jak 1 Maja, 22 Lipca czy rocznica wyzwolenia Gdańska. Czyny były organizowane w czasie wolnym. Dzięki temu nie kolidowały z zadaniami produkcyjnymi, a jednocześnie angażowały ludność, uniemożliwiając jej bezproduktywne spędzanie czasu – jak uważali propagandyści. Pracownicy przedsiębiorstw odgruzowywali więc Gdańsk w niedzielę (jedyny dzień tygodnia, który był wówczas wolny), a młodzież pracowała w czasie wakacji, na przykład uczniowie III Liceum jeździli naprawiać drogi w Oruni, a gdańscy studenci budowali domy akademickie. Część z nich werbowano do prac polowych w okolicznych państwowych gospodarstwach rolnych81. Zakres wykonywanych prac był bardzo szeroki. W 1949 roku w Gdańsku naprawiano dziury w jezdniach, chodnikach i mostach, wodociągi, ustępy publiczne, urządzenia melioracyjne, zorganizowano też kąpielisko. Ratowano zrujnowane domy przed zawaleniem. Dochodziło przy tym do specyficznego dla stalinizmu pomieszania ról społecznych. Rodzice wyposażali sale szkolne w pomoce dydaktyczne i zobowiązywali się, że będą dbać o czystość na korytarzach szkół. Liga Kobiet obiecywała odgruzowywać Gdańsk rękami swoich członkiń82. Pisząc o organizacji czynów społecznych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie można pominąć działalności ówczesnych radnych. Na mocy ustawy z marca 1950 roku zlikwidowano dotychczasowy samorząd terytorialny (w tym zarządy miejskie, urzędy wojewódzkie, stanowiska wojewodów i prezydentów), przekazując jego kompetencje radom narodowym jako „terenowym organom państwowym”. Wzmocnieniu uległa funkcja przewodniczącego, którą w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w Gdańsku najdłużej pełnili Stanisław Schmidt i Tadeusz Bejm. Wzrosło znaczenie prezydiów rad narodowych83. Pierwsze wybory do rad dzielnicowych i rady miejskiej odbyły się pod PZPR
koniec 1954 roku. Co prawda w Miejskiej Radzie Narodowej w wyniku wyborów znalazło się dużo osób bezpartyjnych (i pracowników umysłowych), ale prezydium składało się wyłącznie z osób związanych z PZPR. Do Miejskiej Rady Narodowej należały kwestie podatkowe, gospodarka lokalowa i wszelkie inne sprawy związane z infrastrukturą miejską, takie jak remonty, organizacja sieci usług i handlu, szkolnictwo podstawowe, opieka nad młodzieżą (analizowane wcześniej „chuligaństwo i pijaństwo”), służba zdrowia oraz pomoc społeczna84. Z powodu koncentracji na warunkach bytowych w gestii rad znalazło się najważniejsze zadanie mobilizacyjne, jakim w warunkach „gospodarki niedoboru” była organizacja czynów społecznych na rzecz miasta i osiedli. W scentralizowanym systemie PRL wszelkie dyspozycje wydawano z góry w dół. Tak więc rada miejska i rady dzielnicowe mobilizowały do organizacji czynów jednostki podległe – komitety blokowe oraz komitety osiedlowe (te drugie powstały w 1959 roku, a w 1966 przemianowane zostały na rady osiedlowe). W 1965 roku istniało w Gdańsku 665 komitetów blokowych (każdy z nich reprezentował 1000–1500 mieszkańców i miał od pięciu do siedmiu przedstawicieli) oraz 56 komitetów osiedlowych (reprezentujących od 7 tysięcy do 10 tysięcy mieszkańców z 20–35 przedstawicielami). Obie struktury były pomocniczymi terenowymi organami dzielnicowych rad narodowych i miały współpracować z radnymi i z działającymi na ich terenie organami społecznymi, czyli z milicją, harcerstwem, komitetami rodzicielskimi i tak dalej85. Wiedząc, jakie prace mogłyby szczególnie przyczynić się do poprawy warunków życia, komitety blokowe zobowiązane były inicjować nowe działania na swoim terenie. Na przykład w 1955 roku propozycja jednego z komitetów dotyczyła budowy chodników oraz poprawy oświetlenia ulicznego, inny komitet zobowiązywał się do grodzenia placu zabaw, jeszcze inny planował budowę ogródka jordanowskiego i świetlicy. Miejska Rada Narodowa zobowiązana była dostarczyć samorządom materiały budowlane oraz narzędzia i maszyny86. W latach sześćdziesiątych wartość czynów społecznych w Gdańsku znacząco rosła. W 1960 roku szacowano ją na sumę 6 milionów złotych, w 1966 roku – na 33 miliony, a w 1968 roku – prawie 47,5 miliona87. Jak twierdzono, nadal nie było to wystarczające, ponieważ w porównaniu z wioskami województwa gdańskiego wartość czynów przypadająca na jednego mieszkańca metropolii była dwukrotnie niższa (jak się wydaje, mniejsze społeczności łatwiej było mobilizować)88. Celem planistów było stworzenie takiego systemu, w którym gdańszczanie nie tylko wykonywaliby zwykłe prace porządkowe w obrębie miejsca zamieszkania (jak sprzątanie klatek i pielęgnacja zieleni), ale również angażowali się w tak zwane czyny trwałe (budowę i remonty infrastruktury miejskiej). Jak pisano, już w 1962 roku wśród czynów dominowały takie prace, jak kładzenie chodników i instalacja oświetlenia, a w następnych latach chwalono się na przykład budową ośrodka zdrowia w Wisłoujściu czy remontami kapitalnymi budynków publicznych89. W teorii czyny społeczne doby „małej stabilizacji” były dobrowolne, w praktyce, podobnie jak w wypadku wyborów, istniały rozmaite nieformalne naciski partyjne i traktowano taką aktywność jako obowiązek obywatelski. Tak jak w latach stalinizmu, nie można ich było wykonywać w czasie pracy („ze szkodą dla działalności produkcyjnej”)90. Znamienne, że żyjąc w ówczesnym Gdańsku, do czynów było się zobligowanym z powodu
pełnienia wielu różnych funkcji społecznych – jako pracownik, uczeń, członek danej organizacji i mieszkaniec. Jak wynika z informacji z okresu kampanii wyborczej do komitetów blokowych i dzielnicowych, działalność samorządów została sprowadzona niemal wyłącznie do planowania czynów, a prace porządkowe oraz inwestycje komunalne miały być nieodłączną częścią zaangażowania obywatelskiego91. W latach sześćdziesiątych nie zaniechano zwyczaju podejmowania zobowiązań przez zakłady pracy. Na przykład w 1967 roku załoga Stoczni Gdańskiej obiecała zaaranżować kilkunastohektarowy Park im. Kasprzaka między aleją Zwycięstwa a torami kolejowymi oraz przystań jachtową w Górkach Zachodnich. Inne zakłady zobowiązywały się między innymi do budowy przedszkola i ogródka jordanowskiego na Przymorzu, domu pogodnej starości w Oliwie i biblioteki na Stogach92. Przed świętem majowym 1968 roku „Głos Wybrzeża” dopingował mieszkańców w rubryce „Co zrobiłeś dla swojego miasta?”, stawiając za wzór kobiety, które postanowiły w czynie społecznym rozebrać budynek gospodarczy (przy ulicy Jana z Kolna), oraz rolnika z Letnicy, który pługiem wyrównał zagruzowany plac przy ulicy Marynarki Polskiej. W tym samym czasie dzieci ze szkół podstawowych i młodzież licealna w ramach realizacji zobowiązań porządkowały park w Oruni, a radni ze Śródmieścia sadzili drzewka93. Jeśli wierzyć sprawozdaniom, to w latach 1966–1968 do ważniejszych czynów w zakresie gospodarki komunalnej należały: budowy lub remonty 182 tysięcy metrów kwadratowych ulic i chodników, zainstalowanie 727 lamp ulicznych oraz 5 kilometrów wodociągu, ponad 7 tysięcy remontów powierzchni wspólnych w domach mieszkalnych, aranżacja ponad kilometra kwadratowego zieleni miejskiej, budowa szkoły i trzech przedszkoli, trzech boisk szkolnych, remonty wielu takich placówek, a także budowa obiektów sportowych, między innymi wspomnianej przystani jachtowej, oraz renowacja stadionu GKS „Wybrzeże”94. Jak wynika z tych informacji, idea samorządu lokalnego, który zajmuje się sprawami ważnymi dla lokalnej wspólnoty, w realiach „gospodarki niedoboru” została wykorzystana do organizowania darmowej siły roboczej potrzebnej do rozbudowy miasta, którą często chwalono się w latach sześćdziesiątych. Stan bezpieczeństwa i transportu W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych miasto nadal nie należało do bezpiecznych, chociaż niektóre dane wskazywały na zauważalną poprawę. W porównaniu z latami powojennymi znacząco wzrosła wykrywalność przestępstw95, a jednocześnie wyraźnie spadła ich liczba. W 1955 roku Milicja Obywatelska odnotowała w Gdańsku tylko osiem zabójstw i 54 rozboje, co w porównaniu do (niepełnych) danych z 1946 roku świadczyło o stabilizacji sytuacji. Dwa lata wcześniej, w 1953 roku, dokonano istotnej z punktu widzenia bezpieczeństwa publicznego rejonizacji. Sześć komisariatów wraz z dzielnicowymi kontrolowało główne arterie w wybranych dzielnicach96. W owym czasie tylko niektóre ulice, oświetlane przez dające przyćmione światło latarnie gazowe, można było w miarę skutecznie patrolować. Mając na względzie te ograniczenia przestrzenne, informacje o obszarach najbardziej zagrożonych przestępczością powinniśmy dziś weryfikować w kontekście granic ówczesnej kontroli sfery publicznej. Nie wiadomo, jak
wyglądałyby statystyki rabunków, gdyby takie dzielnice, jak Orunia i Nowy Port, były lepiej nadzorowane, a ich mieszkańcy zgłaszali zajścia. W odniesieniu do lat pięćdziesiątych bezpieczniej jest przyjąć, że przestępstwa odnotowywano przede wszystkim tam, gdzie istniał jakikolwiek nadzór milicyjny, działał komisariat, a miejscowa ludność miała poczucie, że może dane przestępstwo zgłosić. Również gęstość zaludnienia miała znaczenie, ponieważ na obszarach mniej zamieszkanych odnotowywano mniej przestępstw, ale już w przeliczeniu na mieszkańca statystyka mogła się okazać mniej optymistyczna97. Według oficjalnych danych najwięcej czynów karalnych odnotowywał Komisariat I, działający w Śródmieściu. Duża liczba przestępstw tam zgłaszanych dotyczyła obszaru Stoczni Gdańskiej, a więc chronionego obiektu przemysłowego, gdzie przebywało wielu młodych mężczyzn i gdzie dokonywano licznych kradzieży. Z kolei wysoką liczbę włamań rejestrowanych przez Komisariat II we Wrzeszczu można tłumaczyć liczbą obiektów handlowych oraz mieszkańców, których w innych dzielnicach było zdecydowanie mniej98. Władze miejskie zdawały sobie sprawę z ogromu pracy potrzebnej do zapewnienia bezpieczeństwa na ulicach, zwłaszcza w niedoinwestowanych częściach Gdańska. Jak można podejrzewać, dzięki skuteczniejszym działaniom milicji w latach pięćdziesiątych zmniejszyła się tak zwana ciemna liczba. Pod koniec 1958 roku „Głos Wybrzeża” informował, że milicja zamierza patrolować obszary, które do tej pory pozostawały poza jej zasięgiem. Dwójki i trójki milicyjne miały się przemieszczać, jak dotychczas, w okolicach centrum Śródmieścia i Wrzeszcza, ale nowością były pierwsze patrole w dzielnicach takich jak Siedlce i Orunia. O tym, jak duże były ówczesne potrzeby, świadczy dramatyczne pytanie zadane w artykule: „Dlaczego w Oliwie milicjant jest niemal postacią mityczną?”99. Nowością końca lat pięćdziesiątych były też budki strażnicze, wyposażone w telefon i przypominające wyglądem kabiny telefoniczne, umieszczane w punktach, z których można było obserwować okolicę, na skrzyżowaniach ulic z dobrą widocznością. Działające od 1952 roku przy prezydiach rad narodowych kolegia karno-administracyjne miały przyspieszyć wymierzanie kar za mniejsze wykroczenia i odciążyć wymiar sprawiedliwości, a pracujący w komisariatach dzielnicowi mieli być gotowi do działania na każde wezwanie100. Wymiana kadrowa z lat czterdziestych umożliwiła wydalenie z milicji osób najbardziej niebezpiecznych i zdegenerowanych. W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych co prawda nadal odnotowywano wiele skarg na zachowanie funkcjonariuszy województwa gdańskiego (ponad 600 rocznie), ale nie było w nich mowy o gwałtach i grabieżach. Zarzuty dotyczyły głównie „niekulturalnego zachowania się” w trakcie służby i poza nią, złych interwencji oraz nieuzasadnionego karania mandatami101. Ówczesna milicja utrzymywała, że przestępczość systematycznie rośnie, ale mógł to być rezultat coraz większej wykrywalności, a także stalinowskich represji. Dane te zatem niekoniecznie świadczą o spadku bezpieczeństwa, jak zwykli myśleć niektórzy ówcześni autorzy doniesień prasowych102. Co więcej, profil przestępczości wskazywał na pewną stabilizację, przede wszystkim z powodu zanikania zjawiska rozboju ulicznego. Zmniejszenie powierzchni gruzów i lepsze oświetlenie niwelowały prawdopodobieństwo ataku. Niektóre rodzaje czynów przestępczych, jak rozbicie cegły na głowie przechodnia
czy zabieranie odzieży, z upływem czasu przestały występować. W każdym razie ulice Gdańska nie stanowiły już takiego zagrożenia, jak tuż po wojnie103. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych, w epoce patroli, połączeń telefonicznych, aktywnych dzielnicowych, jasnych, szerokich ulic w centrum, liczba rozbojów zwykle nie przekraczała 70 przypadków w roku (dla Gdańska i Sopotu). W województwie gdańskim wśród stu kilkudziesięciu odnotowanych rozbojów rocznie nie było wówczas napadów z użyciem broni. Zanikał także „rabunek w biały dzień”, ponieważ dziewięć na dziesięć dokonanych rozbojów zdarzało się po zapadnięciu zmroku104. Dodać można, że w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych rocznie ujawniano tylko kilkanaście zabójstw na terenie województwa gdańskiego (w Gdańsku – kilka rocznie). Warto przypomnieć, że w 1946 roku, przy gorszej organizacji milicji, odnotowano takich czynów 155, natomiast napadów, często z użyciem broni, ponad tysiąc105. Wśród przestępstw dominowały wówczas kradzieże, które stanowiły połowę wszystkich dokonanych czynów, co można interpretować jako przejaw cywilizowania się miasta. Włamania zaczęły stanowić coraz większy odsetek kradzieży, a dokonywano ich głównie w tak zwanych obiektach uspołecznionych, to jest w sklepach, kasach przedsiębiorstw oraz w instytucjach publicznych, czemu sprzyjało niedostateczne zabezpieczenie pomieszczeń. Kilkakrotnie wzrosła też liczba zgłaszanych włamań do mieszkań prywatnych106. Jako popularny region turystyczny Wybrzeże Gdańskie w sezonie letnim przyciągało wielu złodziei z głębi kraju, których milicja nazywała wycieczkowiczami. Już w latach czterdziestych takie zorganizowane grupy przestępcze przyjeżdżały nad morze w okresie wakacyjnym, aby okradać kwatery letników, gdy odpoczywali oni na plaży107. W czasach „małej stabilizacji” wartościowym łupem wciąż była odzież, którą wynoszono z mieszkań, z szatni, z zakładów pracy, ze szkół, z samochodów zaparkowanych na ulicy. Odnotowywano znaczną liczbę kradzieży rowerów, motocykli, ale i drobiu, który nadal był stałym elementem krajobrazu wielu obszarów Gdańska. Nowym typem przestępstwa była natomiast kradzież samochodu, karana surowo ze względu na wysoką wartość mienia108. Po wojnie nie inwestowano w Gdańsku w oświetlenie uliczne, przyznając priorytet innym sprawom. Dlatego też co najmniej do połowy lat pięćdziesiątych miasto po zmierzchu w większości dzielnic było ciemne lub w najlepszym razie pogrążone w półmroku. Ówczesna technologia oświetlenia gazowego, która zapewniała raczej półmrok niż jasne światło, sprawiała, że o zmierzchu Gdańsk bardziej przypominał miasto dziewiętnastowieczne niż dwudziestowieczną metropolię. Na łamach poodwilżowej prasy z lat 1957–1958 wciąż uskarżano się na „egipskie ciemności” w mieście, w tym na odbudowanym Długim Targu i na nowych osiedlach, a także w starych dzielnicach, we Wrzeszczu i w Oliwie. Pisano, że owe ciemności „są już przysłowiowe”, a Gdańsk, bardzo słabo wyposażony w nowocześniejsze oświetlenie elektryczne, ustępuje na tym polu takim miastom jak Łódź i Kraków109. Jak wynika z dokumentów Miejskiej Rady Narodowej, w 1958 roku dzięki nowym inwestycjom miasto znacznie się rozjaśniło. W roku 1956 punktów oświetleniowych było 3 tysiące, z czego prawie połowę stanowiło oświetlenie gazowe. Dwa lata później Gdańsk miał już 5,5 tysiąca punktów świetlnych, z czego tylko 800 było zasilanych gazem110. W latach sześćdziesiątych w centrum imponował nowy rodzaj oświetlenia jarzeniowego, a
zwłaszcza oparte na tej technologii neony, z których można było formować zmyślne napisy i które nadawały miastu charakter metropolii. Jeden z takich neonów, z napisem „Gdańsk”, witał przybyszów wjeżdżających do centrum Wrzeszcza od strony alei Zwycięstwa. W tym samym czasie peryferie nadal tonęły w mroku, ponieważ większość tamtejszych ulic w ogóle nie miała latarni111. Oświetlenie nie było jedynym postulatem gdańszczan, którzy pragnęli bezpiecznie poruszać się po mieście. Dość powszechnie domagano się chodników, które powoli stawały się normą w odbudowywanych częściach Gdańska. Skargi pisano do władz przede wszystkim dlatego, że w wielu starych dzielnicach od lat nie było żadnych inwestycji ułatwiających życie pieszym. Szczególnie jesienią pojawiało się wiele awarii i niedogodności, gdy padał deszcz i na obszarach takich, jak Orunia, Olszynka (poprzecinana dodatkowo rowami melioracyjnymi) czy Chełm, brodzono w błocie112. Do najpoważniejszych problemów miasta, z którymi ewidentnie nie radzono sobie w Gdańsku w latach sześćdziesiątych, należały wady w sieci kanalizacyjno-wodociągowej (dotyczące ujęć i urządzeń do uzdatniania wody oraz oczyszczania i odprowadzania ścieków). Wówczas to odwadnianie ulic wymagało bardzo dużych nowych inwestycji, których dotychczas nie zrealizowano z braku środków. W niektórych miejscach ulegająca częstym awariom przedwojenna, nieremontowana kanalizacja zalewała istniejącą skromną infrastrukturę, uniemożliwiając przejście i przysłaniając niebezpieczne rowy i dziury. Ogromne kałuże na gruntowej nawierzchni bocznych dróg były codziennością. Przejście kobiety w butach na obcasach w dzielnicach takich, jak Stogi, graniczyło z cudem – nie było chodników, latarni, studzienek kanalizacyjnych, rzadkim luksusem była stara nawierzchnia brukowa113. Postulaty transportowe w latach sześćdziesiątych formułowane były w zupełnie innych okolicznościach niż kilkanaście lat wcześniej i dotyczyły nieco innych spraw. Częściej domagano się bezpieczeństwa i wygody niż tylko możliwości przedostania się z jednego punktu do drugiego. Transport publiczny mimo wielu braków obejmował więcej obszarów i dysponował większym taborem, dzięki czemu większość ludzi nie musiała pokonywać dużych odległości pieszo lub furmankami. Szybka Kolej Miejska umożliwiła sprawne podróżowanie między miastami, a uruchomione linie tramwajowe zapewniły wygodny przejazd po centrum Gdańska i do niektórych dzielnic. Zwiększała się liczba podróżujących – według oficjalnych danych liczba pasażerów przewiezionych transportem miejskim w 1960 roku wyniosła ponad 119 milionów, a w 1970 roku – już ponad 142 miliony. Ówczesne bilety były tanie – 50 groszy za przejazd nie było obciążeniem dla gdańszczanina. Można zauważyć, że powojenny transport zdemokratyzował się w pewnym sensie, ponieważ dzięki niskim opłatom korzystały z niego wszystkie grupy społeczne114. Omawiając wady transportu publicznego w mieście, zwracano uwagę na komfort jazdy i liczbę połączeń. Pasażerom doskwierało zimno w składach kolejki elektrycznej, autobusy kursowały zbyt rzadko, tramwaj na Siedlce jeździł po jednym torze, czekając na mijankach na pojazd nadjeżdżający z przeciwka. Narzekano również na brak nocnych połączeń tramwajowych, co było istotne ze względu na słabo rozwiniętą komunikację autobusową115. Odziedziczone stare wagony tramwajowe były w złym stanie, co miało bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo jazdy116. Nieliczny tabor autobusowy nie zapewniał
wygodnych połączeń ani w obrębie miasta, ani z miejscowościami, z których codziennie dojeżdżano do pracy. Także obszary usytuowane peryferyjnie, takie jak położone na północnym wschodzie Stogi i Górki Zachodnie, na południu – Brętowo, Suchanino czy Chełm, były źle skomunikowane i ich mieszkańcy mówili o „odcięciu od miasta”. Istniały wówczas obszary administracyjne Gdańska, które skomunikowane były gorzej niż niejedna okoliczna wieś. Do Wisłoujścia można było się dostać za dnia rzadko kursującym autobusem z centrum lub promem przez kanał z Nowego Portu. Wieczorem było się skazanym na przejście 10 kilometrów na piechotę117. Niewiarygodny ścisk w środkach transportu publicznego był cechą charakterystyczną lat powojennych. Większa liczba chętnych niż miejsc w pociągach i tramwajach sprawiała, że część pasażerów podróżowała, czepiając się wagonów tramwajowych i kolejowych, narażając się na utratę życia lub kończyn, o czym świadczą meldunki dzienne Milicji Obywatelskiej118. Pod koniec lat sześćdziesiątych wciąż pisano o problemach komunikacyjnych nowych osiedli w Oliwie i na Przymorzu. Ironizowano, że zwyczajem japońskich kolejarzy trzeba będzie zaangażować specjalne osoby do upychania pasażerów na stacjach SKM obsługujących te obszary119. Cywilizacja przynosiła całkiem nowe problemy związane z coraz liczniejszymi na gdańskich ulicach samochodami. Pod koniec lat pięćdziesiątych na drogach województwa wypadki zdarzały się niemal co dzień i ginęła w nich statystycznie jedna osoba co trzy, cztery dni. Było to więc mniej niż współcześnie, ale biorąc pod uwagę niewielką liczbę pojazdów, prawdopodobieństwo wypadku było statystycznie wysokie120. Istotna część ówczesnych tragedii była skutkiem nie tyle nadmiernej prędkości pojazdu, ile raczej przyzwyczajeń wyniesionych ze świata, w którym ruch kołowy był wyjątkiem, a nie regułą. Wielu kierowców nie widziało nic zdrożnego w tym, by po pijanemu prowadzić samochód lub motor, tak jak obecny na tej samej drodze furman lub rowerzysta. Piesi, nieprzywykli do szybkiego ruchu, częściej wchodzili prosto pod koła samochodów. Na bocznych drogach przejazd samochodu ciągle był widowiskiem – na szyby aut sypał się grad ogryzków, kamieni, rzucano też cegły pod koła. Uliczki były okupowane przez dzieci, które grały tam w piłkę albo w klasy i z ociąganiem schodziły z drogi przejeżdżającym kilka razy dziennie autom121. W latach sześćdziesiątych drogi należały do furmanek i rowerzystów, nie do samochodów, które wciąż posiadali tylko nieliczni przedstawiciele władzy, przedsiębiorcy i inteligenci. Ówczesne tradycyjne pojazdy nie były dobrze widoczne po zmierzchu i ogólnokrajowa kampania z 1960 roku miała zmusić „czarne duchy szos” do zamontowania oświetlenia. Rosnąca popularność „czterech kółek” skłoniła niektóre polskie miasta, w tym Gdańsk, do zamknięcia arterii wlotowych dla wozaków, aby nie utrudniali oni ruchu samochodowego i nie narażali siebie i kierowców. Zakaz ten trudno było jednak egzekwować – wozacy dostarczali na przykład węgiel, na który czekano w wielu dzielnicach122. Stan dróg w mieście nie był dostosowany do transportu kołowego, ponieważ znaczna część z nich nadal miała nawierzchnię gruntową. Trwająca od lat czterdziestych przebudowa głównego ciągu komunikacyjnego – od Jedności Robotniczej (dziś Trakt Świętego Wojciecha), przez Wały Jagiellońskie, aleję Zwycięstwa, po Grunwaldzką – wciąż nie była zakończona (Grunwaldzka w centrum Wrzeszcza była
brukowana). W 1968 roku przy trasie istniały tylko dwa skrzyżowania z sygnalizacją świetlną; kierowcom należało tłumaczyć nowe zasady (na przykład do czego służy żółte światło), a i przechodnie często nie wiedzieli, jak się zachować na pasach123. U schyłku dekady wraz z przebudową dróg (między innymi budową wiaduktu Błędnik) i kładzeniem nowej nawierzchni asfaltowej, w związku z zamknięciem niektórych odcinków trasy przelotowej pojawiły się w Gdańsku pierwsze korki, na razie tylko chwilowe124. Dzięki inwestycjom związanym z infrastrukturą udało się zachować stan bezpieczeństwa na drogach z początku dekady, mimo że ruch samochodowy wzrastał z każdym rokiem i trzykrotnie zwiększyła się liczba zarejestrowanych samochodów osobowych. Do większości niepożądanych zdarzeń na drogach województwa dochodziło w sezonie letnim. W połowie lat sześćdziesiątych było już 100 tysięcy zarejestrowanych w województwie pojazdów. Każdego roku od początku czerwca po drogach województwa jeździły ponadto liczne auta należące do turystów, z których co trzeci przyjeżdżał na Wybrzeże prywatnym samochodem125. Zderzeniu starych przyzwyczajeń z nowymi potrzebami towarzyszyły charakterystyczne dla ówczesnej prasy i organizacji partyjnych nawoływania. Doniesienia o śmierci na drogach były utrzymane w alarmistycznym tonie, a działania władz miasta również w sprawach ruchu drogowego cechowała akcyjność. Wrześniowa profilaktyka, wywołana doniesieniami o wypadkach w sezonie letnim, polegała na organizowaniu pogadanek, konkursów dla młodzieży szkolnej, wystaw ukazujących skutki wypadków, raczej nieskutecznych „dni bez wypadków drogowych” oraz innych akcji uświadamiających. W dniach mobilizacji milicjanci mieli udzielać pieszym, furmanom i rowerzystom pouczeń przez megafon, w szkołach i na ulicach harcerze rozdawali ulotki, a w radiu ostrzegano przed zagrożeniem drogowym. Charakterystyczne dla tych działań było upatrywanie winnych głównie po stronie niezmotoryzowanych. Do kierowców samochodów apelowano rzadziej, mimo że dostępne dane świadczą o tym, iż prowadząc w stanie nietrzeźwym, byli oni sprawcami dużej części wypadków126. Ewolucja przestrzenna miasta Rozplanowanie przestrzenne miasta nieszczególnie interesowało dziennikarzy piszących w okresie „małej stabilizacji” – wątek ten pojawiał się raczej w dyskusjach specjalistów na łamach publikacji branżowych. Tymczasem co najmniej kilka ówczesnych decyzji wpłynęło znacząco na warunki życia w mieście w czasach PRL (wiele z nich wpływa na jakość życia jeszcze dziś). Jedną z nich, często komentowaną przez specjalistów, był problem powojennej odbudowy i ustalenia kierunku jej kontynuacji. W wyniku rozmaitych sporów i decyzji podejmowanych przez architektów i polityków postanowiono, że historyczne centrum miasta zostanie odbudowane możliwie szybko i w kształcie zbliżonym do przedwojennego. Od 1946 roku trwała dyskusja o odbudowie Głównego Miasta. Proponowano w niej między innymi inwestowanie w nowoczesne formy z zachowaniem niektórych zabytków, czego pozostałością był nowy budynek hotelu Orbis naprzeciwko Dworca Głównego. Zgodnie z inną koncepcją Główne Miasto miało być zachowane w formie trwałej ruiny, a centrum przeniesione na tereny stoczniowe lub do Nowego Portu. Na początku 1948 roku kwestia historycznej rekonstrukcji oraz pozostawienia centrum w
pierwotnej lokalizacji była już przesądzona. Opracowany został tak zwany plan Zachwatowicza (od nazwiska ówczesnego generalnego konserwatora), który dotyczył zagospodarowania przestrzennego historycznych dzielnic Gdańska127. Śródmieście, będąc sztandarowym projektem odbudowy, skupiało w sobie jak w soczewce większość problemów, których Gdańsk doświadczał w skali makro. Tempo odbudowy centrum było niewątpliwym sukcesem powojennego Gdańska i chyba słusznym powodem do dumy jego mieszkańców. Nie udało się jednak uniknąć rozmaitych niekonsekwencji, które wynikały ze zmieniających się koncepcji: historycznej, socrealistycznej i modernistycznej. Już w połowie 1949 roku, podczas krajowej narady architektów, proklamowano realizm socjalistyczny w architekturze, co sprawiło, że w następnych latach w Śródmieściu Gdańska można było obserwować tendencję do wkraczania socrealistycznej zabudowy na obszary z historycznymi tradycjami. W centrum miasta, na Starym Mieście, sąsiadującym z Głównym Miastem, poza trzema gotyckimi kościołami, dwoma młynami i Ratuszem Staromiejskim i ocalałymi budynkami mieszkalnymi nie zdecydowano się na rekonstrukcję, stawiając na budowę mieszkań w stylu socrealizmu128. W latach sześćdziesiątych między niedawną zabudową umieszczano tam również pierwsze bloki. Podobnie potraktowany został obszar Starego Przedmieścia, gdzie po odwilży postawiono wielokondygnacyjne bloki, które miały świadomie kontrastować z obiektami zabytkowymi (z muzeum, kościołami, wieżami obronnymi) oraz z przypadkowo ocalałą zabudową z XIX i początku XX wieku. Ponadto aleja Leningradzka (dziś Podwale Przedmiejskie) na stałe odcięła ten obszar od właściwego centrum. Analogiczne inwestycje zaplanowano w Dolnym Mieście, gdzie odremontowano kilka mniej lub bardziej uszkodzonych dawnych skupisk mieszkalnych i zakładów przemysłowych, ale już na obszarach większych zniszczeń wybudowano kilkanaście bloków. Wkrótce złe warunki klimatyczne (niekorzystny mikroklimat i podwyższony poziom wody gruntowej) spowodowały, że z dzielnicy tej wynieśli się niektórzy mieszkańcy, a pozostała tylko uboższa ludność. Odpływ mieszkańców nastąpił również na Starym Mieście, o którego planie urbanistycznym już w 1957 roku Władysław Czerny pisał, że jest to „zniszczenie […] pejzażu Raduni” i „potworne zagęszczenie zaludnienia w złych warunkach klimatycznych”129. Na skutek decyzji inwestycyjnych na wymienionych obszarach centralna część Śródmieścia, Główne Miasto, została po wojnie wyodrębniona z pozostałych części Śródmieścia zarówno wizualnie, jak i komunikacyjnie. Ponadto nawet w tym ścisłym, turystycznym centrum Śródmieścia nad Motławą – mimo że ostatecznie zdecydowano się na wariant historyczny – odbudowa nie była konsekwentna. Wyspa Spichrzów pozostała w ruinie, przecięta wkrótce arterią komunikacyjną, niezintegrowana ze Starówką nie tylko w PRL, ale również po 1989 roku130. „Dziurawe miasto”, „zlepek oderwanych osiedli mieszkaniowych” – tak nazywali Śródmieście niektórzy ówcześni architekci i publicyści. Na mapie Gdańska nie było to nic niezwykłego, gdyż wiele innych jego obszarów wyglądało podobnie131. O ile w wypadku Śródmieścia niedostatki przesłaniała satysfakcja z odbudowy i pozytywne reakcje wielu turystów, o tyle w częściach nieobjętych inwestycjami (takich jak peryferyjne Olszynka i Orunia) chaos był chyba jeszcze bardziej zauważalny – przeważała bezładna zabudowa
zagrodowa, a w puste miejsca wstawiano bloki (jest tak do dziś). Ocalałe osiedla-kolonie, pochodzące sprzed wojny, dominowały wizualnie na wielu obszarach miasta – w Oruni, w Nowym Porcie, w częściach Śródmieścia nieobjętych inwestycjami, na Siedlcach i we Wrzeszczu – stanowiąc co najmniej czwartą część zabudowy ówczesnej metropolii132. Na skutek rozmaitych zbiegów okoliczności, w tym zniszczeń, oraz mniej lub bardziej przemyślanych decyzji powojenny Gdańsk stanowił konglomerat rozmaitych obszarów cechujących się zabudową pochodzącą z różnych epok i różnych porządków – od kamienic czynszowych z XIX wieku na Biskupiej Górce i we Wrzeszczu, przez intrygującą zabudowę wielorodzinną z międzywojnia, nieliczne inwestycje prywatne, socrealizm (w tym dobrze zaprojektowane osiedla we Wrzeszczu i na Siedlcach), aż po osiedla spółdzielcze, niekiedy nowatorskie w formie, jak zabudowa dywanowa na Osiedlu Młodych czy falowce na Przymorzu. W 1954 roku uchwałą Wojewódzkiej Rady Narodowej Gdańsk podzielono na trzy duże obszary administracyjne, podlegające dzielnicowym radom narodowym. Dzielnica Portowa zaczynała się w Brzeźnie, obejmując wszystkie północne obszary miasta, a na południu sięgając do granicy drugiej linii kolejki elektrycznej, i przez Ostrów, Przeróbkę, Stogi kończyła się na Górkach Zachodnich. Dzielnica Wrzeszcz obejmowała zachodni obszar miasta, od Jelitkowa i Przymorza na północy po Wrzeszcz, Piecki i Migowo na południu. Dzielnica Śródmieście zaś rozciągała się od Suchanina, Siedlec i historycznego Śródmieścia aż po południowe i wschodnie obszary miasta – Błonia, Olszynkę i Orunię133. Nowy układ uwypuklał przede wszystkim odrębność obszaru portowo-przemysłowego, rozciągającego się od Nowego Portu aż po ujście Wisły. Do tego obszaru od południowego zachodu przylegała dzielnica Wrzeszcz, mająca pełnić funkcje mieszkaniowo-usługowe, a od południowego wschodu – dzielnica Śródmieście, spełniająca takie same funkcje. Wraz ze wzrostem tonażu statków pierwotną lokalizację portu rzecznego przesunięto z Głównego Miasta w stronę ujścia Wisły, podczas gdy stocznie i gazownia skutecznie odcinały miasto od morza. Gdańsk utracił swój charakter portowy i morski, ponieważ zabrakło otwarcia na wodę, podkreślenia znaczenia długiego pobrzeża. Po wojnie w centrum przestały cumować żaglowce, a Wyspa Spichrzów, dawniej najważniejsze miejsce tego układu, straszyła ruinami134. Jak pisał Piotr Zaremba, rola brzegu morskiego w życiu powojennych gdańszczan pozostała niewielka, port gdański rozwinął się w kierunku północnowschodnim, osadnictwo zaś – w kierunku północno-zachodnim, wzdłuż istniejącego szlaku komunikacyjnego, pozostawiając brzeg morski na uboczu135. Namiastkę codziennego kontaktu z otwartą przestrzenią morza oferowały po wojnie dawne wioski rybackie, a późniejsze osiedla – Brzeźno, Jelitkowo oraz kąpielisko morskie Stogi (dawniej Sianki). Z centrum morze mogli jeszcze zobaczyć mieszkańcy coraz wyższych budynków, spacerowicze na wzgórzach oliwskich, a także obserwatorzy z nasypu kolejowego na wysokości lotniska na Zaspie. Niektóre panoramy, jak ta rozciągająca się z wysokości parku oliwskiego, wkrótce przesłonięte zostały blokami osiedli Przymorze i Zaspa136. Gdańsk pozostał więc miastem portowym przede wszystkim w sensie gospodarczym i zawodowym, ale utracił istotny element morskiego entourage’u. Co równie istotne, ów powstający od nowa Gdańsk, coraz mniej podobny do swego poprzednika, który legł w gruzach, ciążyć zaczął przestrzennie ku układowi
jednokierunkowemu wschód–zachód. Nowo powstałe osiedla – Przymorze, a następnie Zaspa i Żabianka – ulokowane zostały na północnym zachodzie i w tym właśnie kierunku nastąpiła ekspansja przestrzenna i demograficzna miasta. W gigantycznych falowcach zamieszkała pokaźna część populacji Gdańska. Nie zainwestowano natomiast w zabudowę między Nowym Portem a Śródmieściem oraz na terenach wschodnich i północnowschodnich, w stronę Wyspy Sobieszewskiej, które pozostały dzikie, z dominującą zabudową zagrodową, z rzadka tylko zamieszkałe. Dolne Miasto, wschodnia część Śródmieścia, po wojnie nie było wystarczająco doinwestowane, a Stogi, leżące dalej na północ i mające potencjał, mimo doprowadzenia linii tramwajowej już w latach czterdziestych pozostały zapomnianym, peryferyjnym obszarem, w sektorze wypoczynku oddając inicjatywę kąpielisku w Brzeźnie. Taka ewolucja przestrzenna miasta sprawiła, że Gdańsk znacznie się rozciągnął. W wyniku specyficznej lokalizacji nowych inwestycji, wydłużenia w kierunku Sopotu, historyczne centrum, doświadczone zniszczeniami, znalazło się na uboczu metropolii, wyizolowane, od północy, południa i wschodu otoczone peryferiami137. Postrzeganie centrum, leżącego peryferyjnie w stosunku do pozostałych dzielnic, jako „miasta w mieście” było już wówczas powszechne. Utrwalił to sposób, w jakim zwykło się o nim mówić po wojnie – po dziś dzień większość mieszkańców zarówno starych, jak i nowych dzielnic, mówiąc i myśląc o Śródmieściu, używa słowa „Gdańsk” (podobnie mówi się na obrzeżach o centrum Gdyni). W jednej z powieści powstałych w PRL znalazł się następujący opis, w którym słowo „Gdańsk” użyte jest w dwóch obowiązujących znaczeniach – najpierw oznacza centrum, a następnie rozumiane jest jako całe miasto: „Andrzej wskoczył do tramwaju i pojechał w stronę Gdańska. Przed Dworcem Głównym przesiadł się do taksówki. Nie było wprawdzie jeszcze późno, dochodziła dopiero siódma, ale na Orunię miał kawałek drogi, a stamtąd do Oliwy musiał przejechać przez cały Gdańsk. Obawiał się, że to potrwa zbyt długo”138. Problem Głównego Miasta, które jako centrum leżało faktycznie na obrzeżu Gdańska, można było odnieść do całej metropolii – peryferyjność Starówki jeszcze bardziej rzucała się w oczy na mapie Trójmiasta. Dotarcie do tak rozumianego centrum na przykład z któregoś osiedla gdyńskiego było wyzwaniem; wielu gdynian za miejsce niedzielnego wypoczynku wybierało Sopot, nigdy nie odwiedzając Starówki. Niezbyt często też bywali tam sopocianie139. Aby przystąpić do kolejnych rozważań poświęconych centrum i peryferiom, trzeba precyzyjniej określić obszary powojennego Gdańska objęte tymi dwiema kategoriami. Jak już powiedziano, nowe inwestycje lokowano na północnym zachodzie, zaniedbano natomiast inwestycyjnie części leżące na północ, wschód i południe od historycznego centrum. W wyniku takiej ewolucji odbudowane Główne Miasto, oczko w głowie planistów, znalazło się na uboczu kształtującej się metropolii, a rolę drugiego centrum przyjął Wrzeszcz140. Centrum miasta – ze względu na umiejscowienie najważniejszych inwestycji, natężenie ruchu i dynamikę wieczornego życia – stały się obszary przylegające do głównej arterii komunikacyjnej, dzielącej miasto na pół. Od Bramy Wyżynnej, przez Wały Jagiellońskie, Podwale Grodzkie, aleję Zwycięstwa, Grunwaldzką, aż do parku oliwskiego rozciągał się wąski pas, w którym miasto zmieniało się z roku na rok, inwestując w infrastrukturę. Na tej linii Główne Miasto i Wrzeszcz stanowiły punkty
orientacyjne dla powstającej metropolii. Im dalej od nich, tym bardziej miasto stawało się peryferyjne141. Problemy peryferii W latach sześćdziesiątych codzienność na peryferiach przypominała raczej życie w miasteczku niż w wielotysięcznej metropolii. Chociaż już w 1960 roku dwóch na trzech mieszkańców województwa żyło w mieście, to jednak tutaj nie przeważał miejski styl życia142. Miasta województwa pochłaniały okoliczne wsie nie tylko na skutek migracji, ale i poprzez rozszerzanie granic administracyjnych – w roku 1973 Gdańsk był ponad dwa razy większy aniżeli tuż po wojnie. Na peryferiach przez całe dziesięciolecia styl życia się nie zmienił. W latach stalinowskich w Oruni działało Koło Wiejskie i Samopomoc Chłopska, czynna była również gospoda. Dzieci gospodarzy uczęszczały do miejscowej szkoły razem z dziećmi robotników. Gdziekolwiek się spojrzało, wszędzie rozciągały się pola uprawne. Przejeżdżający tamtędy kierowcy musieli zwalniać, bo „życie wylewało się na ulicę”143. Pochodząca z 1958 roku skarga jednego z mieszkańców Oruni dotyczy wprawdzie relacji sąsiedzkich, ale w kontekście ruralizacji uwagę przykuwa co innego: „Robotniki zaczęli remontować u P., który mieszka za mną z drugiej strony mego mieszkania. Poprawili mu dach i chlew […]. P. chciał parobków, żeby jemu pracowali w polu – żona pracowała 13 dni u niego w polu, za które w ogóle nie zapłacił. Gdy żona zachorowała, to nie poszła do pracy, wówczas P. [żona sąsiada] przyszła do mieszkania na drugi dzień z kijem i mówiła «czemu nie idziecie do roboty [?]». […] Jemu można wszystko robić i można konie stawiać przy oknach moich i wozy, i króliki, i jemu można lać koło mego okna […]. Postawił wóz na podwórku i psa, i nie można gdzie chodzić. P. można wszystko robić i do żony wyleciał z nożem i z wydłem, i szarpał, i wyzywał […]. P. zeznał, że ja wylewam przed oknami swojemi na ogród kał i to jest nieprawda […]”144. O Letniewie pisał w swoim powojennym przewodniku Jan Kilarski, że „spotyka się tu wierzby w pokroju wiejskim, wzdłuż nikłego potoczka rozsiadłe”. Mieszkanki Chełmu w powieści produkcyjnej Lewanty zostały opisane pogardliwie jako plotkujące „baby”, które „przywykły żyć razem ze świniami”. Mieszkańcy Stogów dopiero w 1963 roku cieszyli się, że miejsce, w którym żyją, nareszcie „zbliża się swym wyglądem do miasta”145. Widok kur, królików, a nawet świń, krów i koni na podwórzach nikogo w tamtych latach nie dziwił i wielu gdańszczan wciąż pracowało na roli. Grunty orne, ogrody, sady, odłogi, łąki i pastwiska stanowiły wciąż blisko trzecią część powierzchni miasta w latach sześćdziesiątych. Powierzchnia miasta według charakteru użytkowania w 1964 roku Drogi Parki, skwery Tereny i place i pasy zieleni osiedlowe zabudowane Procent 5,6% 6,0% 11,7%
Ogródki Lasy i Grunty orne, działkowe powierzchnie ogrody, sady i leśne odłogi 3,1% 21,3% 23,5%
Dane: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946–1965, Gdańsk 1965, s. 20.
Łąki i Grunty pastwiska pod wodami 7,7% 6,0%
Już w latach pięćdziesiątych inicjowano walkę z wszelkimi przejawami życia wiejskiego. Miejska Rada Narodowa w 1958 roku uchwaliła likwidację hodowli inwentarza żywego na terenie drugiej strefy miejskiej do końca roku. Dziennikarz „Głosu Wybrzeża” w tekście Czy Orunia to wieś? opisywał tę trudną walkę, jaką toczyć musieli teraz urzędnicy. Jeden z domów Oruni miał w obejściu komórki z trzodą chlewną, obok wyrosła kurza ferma, a gospodarze regularnie dokonywali świniobicia. Latem sąsiedzi nie otwierali okien ze względu na smród. „Na podwórzu domu […] brak do kompletu tylko ryku krów, żeby mieć wrażenie, że jest się na zapadłej wsi” – pisał dziennikarz. Lokatorzy złożyli protest do komitetu blokowego, ale wezwana komisja okazała się bezradna wobec takich zjawisk146. Jak wynika ze źródeł, pierwsza batalia o miejskość Gdańska została przegrana. Na Siedlcach cofnięto zarządzenie o zakazie hodowli zwierząt futerkowych, podtrzymując zakaz hodowli świń. Nawet taki kompromis nie przyniósł rozwiązania. „Hodowcy świń otrzymali wypowiedzenia i na tym się skończyło” – donoszono. Także przepisy zakazujące hodowli kur, krów i zwierząt futerkowych przy drogach przelotowych i przy plażach, zdaniem urzędników, nie były przestrzegane. Mimo że północny Wrzeszcz od dawna należał do pierwszej strefy, objętej całkowitym zakazem hodowli, przy ulicach Kościuszki, Dzierżyńskiego i Chrobrego mieszkańcy trzymali zwierzęta gospodarskie jeszcze w połowie lat sześćdziesiątych. Przyzwyczajeń nie zmieniły nowe inwestycje mieszkaniowe, w niektórych dzielnicach krowy spacerowały wśród nowych bloków mieszkalnych, a świnie ryły ziemię tuż pod klatkami. W Brzeźnie w walących się ruderach, stojących tuż obok nowych bloków, miejscowi prowadzili nielegalne hodowle trzody chlewnej oraz norek i lisów mimo obowiązujących zakazów147. Na podstawie przytoczonych opisów nietrudno zgadnąć, że problemem ówczesnego Gdańska, aspirującego do miana metropolii, były przykre zapachy peryferii. Prawdopodobnie miasto nie śmierdziało bardziej niż przed wojną, ale problem był szeroko komentowany, a dziennikarze prowadzili coś na kształt kampanii społecznej, w której ramach krytykowano stare przyzwyczajenia: tolerancję zapachów z obory, rzadkie mycie się, oddawanie moczu w miejscach publicznych i tak dalej148. Mimo pewnych wysiłków modernizacyjnych wiejski charakter peryferii sprawiał, że i zapach musiał tam być wiejski. Konflikty, o których można przeczytać w interpelacjach składanych do Miejskiej Rady Narodowej, bardzo często dotyczyły instalacji z natury smrodliwych, jak chlewy, ustępy i szamba. Równie dużym problemem był przedwojenny system kanalizacyjny, wymagający remontów, a także zbyt rzadko docierające na peryferie samochody wywożące nieczystości. Wielu mieszkańców Narwiku, Oruni czy Stogów brudy wylewało z baraków prosto na ulicę, a śmieci składowało w przypadkowych miejscach, tworząc dzikie wysypiska149. Zgubne skutki przyniosło zaniechanie niektórych remontów i nieinwestowanie w infrastrukturę sieci wodociągowo-kanalizacyjnej oraz oczyszczalni. Wraz z rozwojem miasta stara kanalizacja musiała obsługiwać coraz większą liczbę mieszkańców i niektóre piwnice i ulice zalewane były wylewającymi ściekami. Dużą część ówczesnych odpadów z konieczności odprowadzano wprost do kanałów portowych150. W latach sześćdziesiątych na obrzeżach miasta powstały osiedla mieszkaniowe, takie jak Przymorze Małe i Wielkie, Brzeźno Zachodnie, Orunia i bloki na Zielonym Trójkącie,
który jako jedno z niewielu peryferyjnych osiedli całkowicie zmienił swój charakter. Wybudowano też wiele innych blokowisk w centrum. Ówczesne inwestycje komunalne na tych obszarach dotyczyły w dużej mierze obsługi nowych osiedli mieszkaniowych (powstały wówczas sieci ciepłownicze i przepompownie, ujęcie wody dla Przymorza, oczyszczalnia ścieków na Zaspie)151. Stare części dzielnic nadal pozostawały zaniedbane, a sąsiadując odtąd z nowymi osiedlami, czasem nad nimi dominowały. Najbardziej zacofana, jeśli chodzi o warunki bytowe, była dzielnica Portowa, która w całości znajdowała się na uboczu, a w jej granicach znalazły się takie zaniedbane obszary, jak Nowy Port, Narwik i Letnica, Wisłoujście, Stogi i Przeróbka. Jej mieszkańcy narzekali nie tyle na odcięcie od centrum miasta, ile przede wszystkim na brak sklepów, usług oraz na gorsze zaopatrzenie. Brakowało tam właściwie wszystkich udogodnień nowoczesnego miasta – nie było przyzwoitej nawierzchni na jezdniach, oświetlenia ulicznego, chodników, sprawnej kanalizacji, ani nawet szaletów publicznych, których obecność była szczególnie ważna w słabo skanalizowanych dzielnicach. Postulaty dotyczące placów zabaw dla dzieci oraz dostępu do kultury znajdowały się na szarym końcu. Na przykład mieszkańcy Stogów, oddalonych od centrum i niedoinwestowanych, w 1963 roku prosili o modernizację ulic, o obsadę posterunku milicji, o uzbrojenie mieszkań w media, o instalację szaletów publicznych, o budkę telefoniczną, o wyburzenie ruin i baraków, o szklarza, fryzjera, magiel i pijalnię piwa152. Potrzeby centrum Wzdłuż ciągu komunikacyjnego zaczynającego się w rejonie Bramy Wyżynnej, a kończącego przy parku i pętli tramwajowej w Oliwie najczęściej inwestowano w infrastrukturę transportową. Już pod koniec lat pięćdziesiątych starano się uporządkować odcinek od placu 1 Maja po Grunwaldzką we Wrzeszczu, aby zyskał on charakter wielkomiejski. W centrum duże znaczenie miało sprawne i szybkie przemieszczanie się – powstawały tam liczne chodniki, zbudowano tunel dla pieszych przed Dworcem Głównym i kilka kładek. Działała część Trasy W-Z z linią tramwajową na Stogi i Dolne Miasto, która łukiem omijała Drogę Królewską, poszerzano drogi, modernizowano torowiska, wybudowano wiadukt Błędnik. Planowano wyburzenie bud, ruin i podniesienie pozostałej zabudowy parterowej do wysokości kilku pięter, aby nadać centrum wielkomiejski wygląd. O Wrzeszczu lat sześćdziesiątych pisano, że musi być jeszcze piękniejszy, zupełnie inaczej niż o Oruni, która stała się synonimem zacofania i brzydoty153. W latach sześćdziesiątych postulaty zgłaszane przez mieszkańców doinwestowanych obszarów nie dotyczyły wyłącznie chodników, oświetlenia czy dzielnicowego, ponieważ te na ogół zostały już spełnione154. Dla mieszkańców centrum w owym czasie ważny był przede wszystkim rozwój usług, obiecany w latach stalinizmu. Chodziło o przedszkola, żłobki, przychodnię zdrowia i domy handlowe. Dane wskazywały bowiem na stagnację w tym zakresie, a nawet nieznaczny regres. Miejsc dla dzieci w żłobkach w 1970 roku było niewiele więcej niż piętnaście lat wcześniej, a i sytuacja przedszkoli budowanych, przypomnijmy, w ramach czynów społecznych, nie była lepsza. Na skutek wyżu demograficznego liczba potencjalnych chorych przypadających na jedno łóżko szpitalne była większa niż w połowie lat pięćdziesiątych155.
Wybrane elementy infrastruktury miejskiej Gdańska w latach 1950–1970 Elementy infrastruktury Punkty sprzedaży handlu detalicznego Żłobki Przedszkola Lekarze na 10 tysięcy ludności Łóżka w szpitalach na 10 tysięcy ludności
1950 . 6 38 . .
1955 . 15 50 29 114
1960 1586 15 53 30 106
1965 1692 16 65 37 101
1970 2017 17 69 40 94
Dane: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 6–11.
W centrum wskazywano również na brak innych usług w okolicy, takich jak pralnia czy sklepy Społem. Miejscowych raziła niekulturalna obsługa w lokalach gastronomicznych i w urzędach. Proszono też o dostosowanie godzin otwarcia sklepów do czasu pracy konsumentów. Domagano się zainstalowania skrzynek pocztowych oraz budek telefonicznych, których potrzeba była tym większa, że w domach prywatnych na ogół nie było telefonów. Chciano więcej zieleni i ławek na skwerach i przystankach, więcej placów zabaw i parkingów, ładnie pomalowanych fasad domów oraz więcej śmietników, aby ulice były estetyczne i czyste156. Tuż po wojnie w Gdańsku istotny był nie tyle stan elewacji szkoły, ile raczej oszklone okna w ocalałym budynku, co umożliwiało prowadzenie lekcji w chłodne dni. Troska o wygląd miasta pojawiła się po raz pierwszy w wydanym zimą 1947 roku okólniku wojewody w sprawie „uporządkowania, uzielenienia i ukwiecenia miast” w związku ze zbliżającym się otwarciem Międzynarodowych Targów Gdańskich. Tekst okólnika – wbrew tytułowi – sugerował, że na zieleń w miastach jest jeszcze za wcześnie. Zalecenia dotyczyły uporządkowania terenów wzdłuż tras przejazdowych – usunięcia śmieci, gruzów i ruin157. W następnych latach ważnym świadectwem zmian zachodzących w mieście były postulaty dotyczące estetyki w przestrzeni publicznej, pojawiające się na łamach prasy lokalnej już w okresie stalinizmu. W rubryce „Śmiało i szczerze” „Dziennika Bałtyckiego” można było przeczytać pierwsze krytyczne opinie na temat brudu i zaniedbań w mieście, ale też wypowiedzi dotyczące wyglądu przyszłego miasta158. Wraz z postępem w odbudowie centrum mieszkańcy, którym imponowała Starówka i nowoczesne gmachy we Wrzeszczu, zaczęli inaczej oceniać stan czystości miasta. Śmieć, który w otoczeniu gruzu nie raził, pośród fasad nowoczesnych domów stawał się skandalem159. Wyrazem tej nowej postawy, można powiedzieć: misji cywilizacyjnej, było wiele publikacji, takich jak felietony Hanny Domańskiej w „Dzienniku Bałtyckim” od końca lat pięćdziesiątych, i publicystyka w cyklu „Zabytkom na pomoc” w „Głosie Wybrzeża”160. Czytelnikom prasy jako przykład walki z brudną sferą publiczną najlepiej chyba kojarzył się cykl „Z wędrówek Drzazgi”, który można było zobaczyć w obu pomorskich dziennikach. Rysunek tytułowego Drzazgi, tropiącego w mieście wszelkie dziury, śmieci i gruzy, nakładano na zdjęcie zaniedbanego miejsca, a pod obrazkiem umieszczano komentarz. Na łamach „Głosu Wybrzeża” oraz „Wieczoru Wybrzeża” reporter podpisany W. Wścibski dorównywał Drzazdze w tropieniu budynków popadających w ruinę, brudnych bud i baraków, nierzetelnych urzędników i mieszkańców wyrzucających śmieci
na ulice. Innym przykładem z tych lat był „trzyletni plan uporządkowania miasta” ogłoszony w 1958 roku. W ramach nowej inicjatywy zachęcano do codziennej dbałości o zieleńce i trawniki, chodniki i oświetlenie. Postulowano, by oczyszczać tonące w gruzach skwery, kontynuować prace rozbiórkowe, odnawiać zniszczone elewacje domów161. W konkursie dotyczącym czystości w sferze publicznej Gdańsk miał rywalizować z Krakowem, co było walką dość nierówną ze względu na różne doświadczenia wojenne oraz inną skalę zniszczeń. O wyniku współzawodnictwa informowano już w tytule tekstu w „Głosie Wybrzeża” – W Krakowie czyściej, ale Gdańsk włożył więcej pracy162. Skuteczna odbudowa ze zniszczeń wymagała ochrony nowych budynków przed wandalami. Dlatego też oprócz pochwał Gdańska piękniejącego w oczach pojawiła się na łamach prasy krytyka wandalizmu. Promowanie własności uspołecznionej – w popularnym rozumieniu niczyjej – miało swoje efekty uboczne. Podobnie jak w blokach, skala wandalizmu ulicznego, jak twierdzono, była bardzo duża. W gazetach uświadamiano więc, że „każda płyta w chodniku, każda trawka w zieleńcu” jest własnością obywateli163. Specyficzną formą wandalizmu, charakterystyczną dla „gospodarki niedoboru”, były zaniedbania polegające na pozostawieniu na dłuższy czas niedokończonej inwestycji. Rozkopane jezdnie i chodniki w centrum Wrzeszcza nie były porządkowane miesiącami, niszczejąc i przeszkadzając w normalnym ruchu. Działania takie nazywano niechlujstwem i domagano się administracyjnego karania nierzetelnych wykonawców164. Zdając sobie sprawę, jaką niechęć budziły akty wandalizmu w odbudowywanym Gdańsku, w grudniu 1970 roku próbowano to wykorzystać politycznie, przedstawiając demonstrantów jako wandali, którzy z niewiadomych przyczyn postanowili zniszczyć Starówkę. Już w pierwszych odezwach i przemówieniach starano się zyskać przychylność opinii publicznej, przeciwstawiając „dobre społeczeństwo” „prowokatorom i wichrzycielom”, którzy niszczą i podpalają miasto: „Każdego z nas musi dręczyć pytanie o nasz Gdańsk. Uczyniliśmy tutaj to, co wydawało się niemożliwe. Z bólem serca patrzyłem dziś na pożary, na zniszczenia, na ślady grabieży i wandalizmu. Chyliłem głowę przed zniszczonym dobrem, przez nas wszystkich przez te lata stwarzanym. Były to najcięższe chwile i myśli, jakie danym bywa przeżyć człowiekowi” – przemawiał pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku Stanisław Kociołek165. „Buda uliczna”, krytykowana zaraz po wojnie w ramach zwalczania prywatnego handlu, w latach „małej stabilizacji” tępiona była głównie ze względów estetycznych. Kioski spożywcze zamierzano likwidować. Miasto miało być nowoczesne, a rozproszona i szpecąca zabudowa handlowa miała ustąpić pola nowoczesnym pawilonom166. Najbardziej zwalczano w tych latach kioski z piwem – brzydkie, ustawione przy ważnych szlakach komunikacyjnych, mało estetyczne. W batalii przeciw tym przybytkom ujawnił się konflikt interesów: klienci kiosków, głównie przedstawiciele klasy robotniczej, chcieli po pracy raczyć się trunkami, a ich przeciwnicy pragnęli żyć w cichym i czystym otoczeniu. Ci ostatni powoływali się na demoralizację młodzieży, ale sięgali też po argumenty natury estetycznej167. Mieszkańcy centrum, walcząc z barami i budami, domagali się zakazu serwowania alkoholu w okolicy, ponieważ ich zdaniem picie uliczne prowadziło do jej degeneracji zarówno w sensie społecznym, jak i estetycznym. Jedna z wielu próśb składanych do Miejskiej Rady Narodowej dotyczyła zakazu sprzedaży piwa w restauracji
Kaszubska. Zamiast spełniać funkcje lokalu przeznaczonego do konsumpcji, restauracja zmieniła swój charakter, stając się pijalnią piwa dla stałej klienteli, czego skutkiem było regularne zanieczyszczanie sąsiednich klatek schodowych168. Ogólnopolskie ograniczenia w dystrybucji alkoholu zostały określone w dwóch ustawach, popularnie zwanych przeciwalkoholowymi, przyjętych przez sejm w roku 1956 i 1959. Zgodnie z literą prawa alkoholu nie można było odtąd sprzedawać między innymi w miejscu pracy, w szkołach, w hotelach robotniczych, w domach kultury, w świetlicach, na targowiskach i w obiektach sportowych, a także we wszelkich innych miejscach, które lokalne rady narodowe uznały za uzasadnione (ten ostatni zapis stwarzał możliwość zwalczania budy ulicznej). Zabroniono sprzedaży i podawania alkoholu osobom nietrzeźwym, na kredyt oraz niepełnoletnim. Miejskie rady narodowe mogły dodatkowo wprowadzić ograniczenia w niektóre dni – w soboty, dni wypłat, dni targowe oraz dni ustawowo wolne od pracy (takie ograniczenia istniały w Gdańsku już pod koniec lat czterdziestych, wprowadzone rozporządzeniem prezydenta miasta, w 1960 roku zaś pojawiły się nowe, wprowadzone uchwałą Miejskiej Rady Narodowej)169. Zainicjowane w latach „małej stabilizacji” akcje umieszczania w izbach wytrzeźwień obywateli znajdujących się pod wpływem alkoholu tylko w niewielkim stopniu wpłynęły na ograniczenie pijaństwa w miejscach publicznych. Podobnie nieskuteczne były programy leczenia, prowadzone przez poradnie przeciwalkoholowe170. W rezultacie ławki w centrum Gdańska okupowane były w dzień i w nocy przez pijanych osobników. W prasie opisywano scenki rodzajowe przy budkach z piwem i alarmowano, wskazując na demoralizację młodzieży, czego żywym świadectwem był niejeden ojciec przyprowadzający do takiej budki swojego potomka171. W sobotnie wieczory oraz w dni wypłat pijani stanowili poważny problem, a podejmowane inicjatywy nie przynosiły oczekiwanych skutków. Rozwiązywaniu problemu miały służyć ośmieszone już wcześniej akcje, w tym zupełnie nieskuteczny Tydzień Trzeźwości, organizowany w Gdańsku przez Wojewódzki Społeczny Komitet Przeciwalkoholowy. Gdy w 1963 roku miasto nie pozwalało na sprzedaż alkoholu w niektórych rejonach centrum, kupujący przenosili się na peryferie, a w okolicy powstawały meliny. W każdym z trójmiejskich ośrodków obowiązywał ponadto inny „dzień bezalkoholowy”, co oznaczało, że w dniach prohibicji „można było z Sopotu skoczyć na piwo do Oliwy albo odwrotnie”172. W latach sześćdziesiątych postulaty dotyczące estetyki miasta na stałe zagościły na łamach lokalnej prasy. Także ówczesne czyny społeczne – poprawa stanu elewacji, wywożenie gruzu, likwidacja ruder i aranżacja zieleńców – organizowane były często pod hasłem troski o wygląd miasta173. W centrum tereny zielone stały się ulubionym tematem kilku dziennikarzy (wśród nich wyróżniała się Zofia Giedrojć), ponieważ zazielenienie się miasta traktowano jako swoiste ukoronowanie procesu odbudowy. Place oczyszczone z gruzu i fasady nowych domów wciąż wydawały się martwe i sztuczne, ożywały dopiero w otoczeniu trawników, kwietników, krzewów i drzew. Postulowano też założenie większej liczby parków, gdyż lasy oliwskie, zbyt oddalone od wielu części miasta, nie przyciągały wielu spacerowiczów, ale jak pokazała powojenna historia zaniedbanego Parku Kuźniczki, takie inicjatywy nie zawsze były skuteczne. Sukcesem ówczesnych ekologów było natomiast ocalenie prawie dwustuletniego drzewostanu alei Zwycięstwa przed
drogowcami (aleja lipowa znalazła się ostatecznie między pasami ruchu, chociaż pierwotnie planowano jej wycinkę)174. Ówczesny Gdańsk był miastem trochę bardziej zielonym niż w latach stalinizmu, szarość jednak na długo pozostała kolorem dominującym w krajobrazie. Na tle przedwojennego Wolnego Miasta i sąsiedniego Sopotu wypadał on niekorzystnie. Wiszący we Wrzeszczu neon z hasłem „Gdańsk miastem kwiatów” miał, zdaniem dziennikarza, niewiele wspólnego z rzeczywistością – kwiaty w mieście były rzadkością, a na wiosnę skwery były tak samo szare jak zimą175. Powojenny Gdańsk z masą nowych przybyszów nie dysponował licznymi kadrami, które byłyby w stanie dostarczyć rzetelnej wiedzy o regionie, niezbędnej przyszłym turystom. Nieprzypadkowo w pierwszych miesiącach inicjatywę w zakresie krajoznawstwa przejęła ocalona od zniszczeń Oliwa, gdzie zamieszkało stosunkowo dużo osób zainteresowanych historią regionu. Osiedlili się tam między innymi zasłużeni dla powojennej turystyki Franciszek Mamuszka i Jan Wojnarski. W 1946 roku w ramach powstałego z inicjatywy profesora Jana Kilarskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego (późniejszego Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego), z siedzibą w jednym z dworów oliwskich, można już było ukończyć kurs przewodnika po Gdańsku. Zasługę powstania turystyki zorganizowanej na Wybrzeżu można przypisać Orbisowi, który był odpowiedzialny za transport autobusowy obsługujący Wybrzeże. Orbis organizował również specjalne pociągi turystyczne dla tych, którzy chcieli spędzić urlop nad morzem. Pociągi te przewoziły też wycieczki zakładowe z województwa gdańskiego do Warszawy i na „Ziemie Odzyskane”. Pierwsze, zapewne szacunkowe dane z przełomu dekad mówiły o ponad 30 tysiącach turystów przebywających w ciągu jednego roku na Wybrzeżu Gdańskim. Prawdziwy przełom nastąpił dopiero po latach stalinizmu. W 1955 roku powołano uroczyście oddział Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego „Trójmiasto”, który połączył działalność niedawnych oddziałów w trzech miastach. W następnych latach dokonano swoistej rehabilitacji Sopotu, decydując się na przywrócenie mu funkcji wypoczynkowej, która do tej pory była marginalizowana na rzecz funkcji mieszkaniowych. Tak zwany eksperyment sopocki, potwierdzony uchwałą Rady Ministrów z sierpnia 1959 roku, zakładał, że głównym źródłem dochodów miasta będzie turystyka176. W maju 1958 roku, nareszcie doceniając wagę turystyki dla rozwoju regionu, Wojewódzka Rada Narodowa w Gdańsku poświęciła temu zagadnieniu specjalną sesję. W uchwale z 8 maja stwierdzano, że ruch turystyczny na terenie województwa gdańskiego ma doniosłe znaczenie gospodarcze i społeczne, o czym świadczy milionowy napływ turystów i wczasowiczów w sezonie letnim i zwiększony obrót pieniędzy. Ponieważ istniejąca infrastruktura (noclegi, zaopatrzenie, transport i informacja turystyczna) nie umożliwiała dalszego rozwoju, konieczna była jej rozbudowa pod kierownictwem rad narodowych177. Dzięki odbudowie Głównego Miasta oraz zmianie nastawienia władz lokalnych do turystyki masowej i indywidualnej Trójmiasto stało się główną atrakcją regionu. W 1963 roku odnotowano w województwie 3 miliony turystów, a więc sto razy więcej niż przed kilkunastu laty. Niemal każdy przyjezdny chciał zobaczyć odbudowane centrum Gdańska i sopocki kurort178. Jeszcze we wrześniu 1952 roku odwiedzająca odbudowywane miasto Maria Dąbrowska poczyniła następującą obserwację: „Gdańsk robi wstrząsające wrażenie. Tam się widzi,
jak ginie Europa. Żadne usta nie wyraziły tego dramatu. Odbudowano niby to ulicę Długą […], ale to ładne teatralne makiety, nic niepodobne do dawnych starożytnych domów. Wszystko jeszcze nieotynkowane, przez co ulica jeszcze posępniej wygląda. […] Tragiczna, ponurej piękności katedra stoi wśród ruin jak jakiś czegoś znak”179. Pisarka narzekała, że centrum miasta utraciło „to coś” i że stało się martwym miejscem, w przeciwieństwie do tętniącego życiem przedwojennego centrum Gdańska. Ówcześnie taki głos był raczej odosobniony. Wielu turystom podobał się charakter przeobrażeń miasta i przeważał entuzjazm związany z odbudową Starówki. W tym samym czasie Leopold Tyrmand zachwycał się Śródmieściem na łamach „Tygodnika Powszechnego”, porównując je z tym zapamiętanym sprzed wojny i pisząc, że Gdańsk jest „nie taki sam, ale ten sam”180. Uwagi Dąbrowskiej zostały w pewnym stopniu potwierdzone przez opinie wyrażane na łamach prasy lokalnej lat „małej stabilizacji”, ponieważ zauważono wtedy problem sztuczności historycznego centrum. Oczekiwano, że dopiero dzięki turystom Śródmieście w przyszłości będzie tętnić życiem. Zwłaszcza Główne Miasto dzięki nowym inwestycjom miało stać się centrum bogatym w ofertę kulturalną, usługi, w tym także gastronomię181. Ponieważ odbudowywane Główne Miasto, zwane też Starówką, od lat pięćdziesiątych przyciągało coraz więcej turystów, Gdańsk musiał stawić czoło napływowi przyjezdnych, poznając złe i dobre strony tej sytuacji. Narzekania na słabą ofertę turystyczną stanowiły ważny element nowych oczekiwań. Miejscowi reporterzy ruszali w miasto, wcielając się w turystów i donosząc o rozmaitych zaniedbaniach. Niezadowolenie budził brak przewodników, folderów i informacji turystycznej. Także szczupłość bazy noclegowej nie mogła cieszyć, gdyż turyści indywidualni zdani byli niemal wyłącznie na kwatery prywatne182. Aby postulat otwartego miasta został spełniony, należało wybudować nowy hotel, który obsługiwałby przynajmniej turystów zagranicznych i działał niezależnie od wysłużonego hotelu Monopol naprzeciwko dworca, wymagającego gruntownego remontu, oraz hotelu Jantar na Długim Targu. Aby marzenie się ziściło i historyczne centrum Gdańska stało się centrum wypoczynku, trzeba było uporządkować Wyspę Spichrzów (czego jednak nie uczyniono), a także kilka innych miejsc na Starówce, o których równie niepochlebnie wyrażali się turyści. Słabą stroną miasta zawsze były szalety publiczne, których brak mógł skutecznie zepsuć nawet najbardziej udany urlop. W okolicach gdańskiej Starówki było ich zbyt mało, toteż wycieczkowicze z konieczności załatwiali potrzeby fizjologiczne na klatkach schodowych, o czym donosili rozgniewani mieszkańcy183. Inicjatywa Wojewódzkiej Rady Narodowej z 1958 roku była ważna dla rozwoju infrastruktury centrum Gdańska, przyczyniła się bowiem do zmiany jego wyglądu. O nowych priorytetach świadczyły inwestycje rozpoczęte na Długiej i Długim Targu. W połowie 1959 roku w związku z otwarciem Trasy W-Z i poprowadzeniem tam nowej linii zlikwidowano ruch tramwajowy na Długim Targu. W nakręconym w 1960 roku filmie Janusza Morgensterna Do widzenia, do jutra można jeszcze zobaczyć jeżdżące rowery, motocykle i autobusy184. Są to ostatnie chwile tak zapamiętanej Starówki, gdyż pod koniec 1960 roku zniesiono ruch kołowy na Długim Targu, a od 1963 roku także ulica Długa zamykana była dla pojazdów na czas sezonu. W 1967 roku zaczęto usuwać stare tory tramwajowe i kostkę brukową, zamieniając ostatecznie obszar Drogi Królewskiej w deptak. Lokale usługowe nastawione na obsługę mieszkańców zaczęły ustępować miejsca
obiektom nastawionym na ruch turystyczny – powstały więc ogródki letnie, punkty sprzedaży lodów i napojów, hotel Jantar, dom wycieczkowy Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego185. Ukoronowaniem procesu ewolucji Starówki, która z obszaru pełniącego funkcje mieszkaniowe przekształciła się w obszar nastawiony na obsługę turystów w sezonie letnim, było wznowienie tradycji Jarmarku Dominikańskiego. Stało się to w 1972 roku z inicjatywy „Głosu Wybrzeża”. Odtąd Główne Miasto latem zamieniało się w miejsce oferujące specyficzną mieszaninę prywatnego handlu i państwowej rozrywki, a jarmark uzupełnił popularne Dni Gdańska, które od lat pięćdziesiątych oferowały gdańszczanom i turystom letni program kulturalnorozrywkowy186.
Zakończenie W 1945 roku Gdańsk, podobnie jak bliski mu doświadczeniem z końca wojny Wrocław, stał się w podwójnym znaczeniu „miastem od nowa”. Znaczna część infrastruktury miejskiej uległa zniszczeniu. Dlatego też w toku wieloletniej odbudowy trzeba było decydować, jaki nowy kształt przestrzenny i architektoniczny nadać temu ośrodkowi. Ponadto w powojennym Gdańsku doszło do niemal całkowitej i szybkiej wymiany ludności – pewna część jego przedwojennych mieszkańców nadal żyła w tym mieście po wojnie, część z nich wyemigrowała już w latach pięćdziesiątych, co oznaczało dla Gdańska przerwanie tradycji kulturowej. Myśląc o Gdańsku w latach drugiej wojny światowej, warto zwrócić uwagę, że prawdziwa wojna, rozumiana jako czas zasadniczych zmian dla wszystkich mieszkańców i powszechnie odczuwanego zagrożenia, zaczęła się dopiero w drugiej połowie 1944 roku. Wcześniej, tak jak w wielu innych niemieckich miastach, również w Gdańsku zdarzały się naloty i docierały tu niepokojące wieści z frontów, ale nie miało to większego wpływu na życie dużej części mieszkańców. Dopiero wraz z masowym poborem, zawieszeniem działalności instytucji publicznych, zamknięciem sklepów oraz przybyciem setek, a potem tysięcy uchodźców wojenne realia wkroczyły do Gdańska. Stan ten trwał do wiosny 1945 roku, kiedy zakończyły się walki o miasto. Wtedy to Gdańsk wkroczył w fazę niespokojnej egzystencji powojennej, naznaczonej nową falą migracji i zmianą ról, w której dotychczasowi prześladowcy stali się prześladowanymi. Pewną cezurę stanowił też rok 1946. Przeżycie pierwszej zimy w nowym mieście, uniknięcie głodu i epidemii, ocalenie dobytku przed maruderami – wszystko to niosło obietnicę zmiany. W 1946 roku okrzepła administracja cywilna, drogi w mieście stawały się coraz bardziej przejezdne, życie miejskie, choć w zmienionych realiach, powoli okrzepło. W sferze prywatnej ludzie zaczęli odczuwać stabilizację. O losach wielu ludzi decydował wtedy przypadek i osobista zaradność, wiele rzeczy działo się niejako z rozpędu, improwizacja dominowała nad planowaniem. Zważywszy na okoliczności, wysiłki urzędników, zmierzające do opanowania chaosu związanego z przemieszczaniem się, bezprawnym zajmowaniem domów, koczowaniem w ruinach oraz poszukiwaniem żywności, nie mogły być w pełni skuteczne, ale nie były też daremne. W kluczowych latach 1945–1946 polska administracja cywilna odnotowała kilka sukcesów, jej działanie bywało sprawne i bez wątpienia korzystne dla miasta. W pierwszych miesiącach w sporach z komendanturą wojskową, nawet jeśli nie zawsze udawało się odzyskać zagrabione mienie, jednoznacznie i stanowczo występowano w interesie miasta i jego mieszkańców. Wysiłki miasta przyczyniły się również do zminimalizowania zagrożenia głodem i epidemiami. Wydaje się, że dopiero późniejsze czystki w administracji i związanie jej na stałe ze strukturą partyjną wyhamowały niektóre udane inicjatywy podjęte pośród powojennego chaosu. Już w 1946 roku można było obserwować poczynania władzy wobec właścicieli prywatnych zakładów przemysłowych, warsztatów i sklepów, poparte argumentami ideologicznymi, co miało katastrofalne skutki dla
zaopatrzenia rynku w artykuły pierwszej potrzeby w kolejnych latach. Politykę mieszkaniową w tamtych dniach trudno uznać za udaną, ale i zadanie było najtrudniejsze. Urzędnicy nie znali miasta i stanu zaludnienia dzielnic. W codziennych działaniach dominowały nieczyste zagrania – wyrzucanie na bruk dawnych gdańszczan, czyli „autochtonów”, i innych niepotrafiących się obronić, bezprawne wysiedlenia całych ulic. W wielu źródłach widać wyraźnie dbałość urzędników, aparatu bezpieczeństwa i wojska nie tyle o interesy kwaterunkowe mieszkańców, ile o własne korzyści. O tym, jak trudna była w Gdańsku sytuacja w dziedzinie utrzymania porządku publicznego, świadczą próby opanowania powojennego bandytyzmu poprzez rekwizycje broni, wprowadzanie patroli i działania zmierzające do ograniczenia demoralizacji w milicji i służbach bezpieczeństwa. Nowy Port traktowano wówczas jako obszar dziki i niebezpieczny, którego pacyfikację mogło zapewnić tylko wprowadzenie wojska do portu. W latach stalinizmu (1947–1954) nastąpił wzrost kontroli sfery publicznej przez władze komunistyczne. Na funkcjonowanie miasta rzutowały czynniki będące rezultatem „gospodarki niedoboru”. Jednym z jej licznych przejawów był brak mieszkań, któremu starano się zaradzić, stosując przymusowy kwaterunek i wysiedlenia „elementu zbędnego”. Wiele inicjatyw rozbudowy infrastruktury miejskiej w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nadal podejmowano w duchu ograniczeń wynikających z „gospodarki niedoboru”. Dlatego też angażowano mieszkańców do czynów społecznych, dzięki którym powstawały na przykład przedszkola na nowych osiedlach, a po 1956 roku zaczęto projektować domy będące świadectwem obniżania standardów i nierzadko chybionych eksperymentów. W latach sześćdziesiątych miasto wciąż rozwijało się w ramach czynów i skoków – walczono nieumiejętnie o ład w przestrzeni publicznej, zwalczano wandali i „urodzonych w niedzielę”, postulowano ławki i zieleńce, a także realizowano w ramach robót publicznych tak poważne inwestycje, jak budowa szkół. Wszystko to świadczyło raczej o słabości systemu ekonomicznego niż o wydolności ówczesnego społeczeństwa obywatelskiego, a jednocześnie było oznaką nowych potrzeb cywilizacyjnych i obyczajów. W następnych latach Gdańsk w porównaniu z resztą kraju rozwijał się lepiej. Jego port, usytuowany na uboczu, funkcjonował prężnie i był zarazem miejscem trudnego do zwalczenia przemytu, skutecznie rekompensującego mieszkańcom niektóre braki. Kontrapunkt dla portu stanowiło historyczne centrum, odbudowane w latach pięćdziesiątych. Miało ono pielęgnować mit polskiego miasta nad Bałtykiem, dość chętnie powielany przez powojenną opinię publiczną. Faktycznym centrum miasta, w sensie inwestycji w infrastrukturę i intensywności życia, stał się wąski pas łączący Śródmieście z Wrzeszczem (z uwzględnieniem Oliwy i nowych inwestycji na Przymorzu). Śledząc dostępne dane, można zauważyć, że duża część populacji zburzonego miasta w latach sześćdziesiątych osiedliła się na obszarze północno-zachodnim, z dala od Śródmieścia, które wbrew oczekiwaniom planistów nigdy nie stało się funkcjonalnym centrum miasta1. Osadnictwo lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, gdy powstawały osiedla Przymorze, Zaspa i Żabianka, obejmowało miejsca coraz bardziej oddalone od Starówki i położone coraz bliżej Sopotu. Wszystko, co pozostawało na uboczu tak zaplanowanego projektu cywilizacyjnego – ruiny, budki, podmiejska wieś – było formalnie skazane na zapomnienie, ale okazało się nadspodziewanie żywotne w krajobrazie kulturowym Gdańska lat
sześćdziesiątych. Ówczesny chaos urbanizacyjny w Gdańsku, odczuwany zresztą i dziś, nie był oczywiście skutkiem wyłącznie złych decyzji „komunistów”. Gdańsk musiał od nowa stworzyć swoje centrum kulturowe, ponieważ Główne Miasto i centrum Wrzeszcza, dominujące obszary przedwojennego miasta, w 1945 roku zostały bardzo zniszczone. Jak pisał Aleksander Wallis, obszar o największej aktywności, czyli śródmieście, w XX wieku przestał być kulturowym centrum w wielu ośrodkach miejskich2. Powojenny Gdańsk jest typowym przykładem takiej ewolucji. Starówka po odbudowie zapełniła się turystami, ale nie spełniała dobrze funkcji handlowych i usługowych w PRL, a pod względem kulturalnym ustępowała Sopotowi. Również dziś Główne Miasto jest sercem miasta jedynie w teorii, ponieważ układ komunikacyjny wciąż nie sprzyja jego dominacji, co sytuuje Starówkę, spełniającą funkcje mieszkaniowe, na peryferiach Trójmiasta. Aleja Leningradzka (dziś Podwale Przedmiejskie) przecięła Śródmieście na południu, odcinając Główne Miasto od terenów południowych. Stare Przedmieście i Dolne Miasto oraz położone na północy Stare Miasto pozostały niedoinwestowane, kontrastując cywilizacyjnie ze Starówką. Proces upadku silnego centrum i brak alternatywy stanowiły doświadczenie wielu polskich miast po wojnie. Przyczyniły się do tego nie tylko zniszczenia wojenne. Złożyły się na to różne czynniki, takie jak trwałość jeszcze przedwojennych dzielnic biedy, powojenna intensywna ruralizacja, wreszcie – nowe inwestycje, niespójne koncepcje architektoniczne oraz powstawanie blokowisk w latach sześćdziesiątych w przypadkowych miejscach, nierzadko z blokami wypełniającymi wolną przestrzeń między nieremontowanymi kamienicami. Z owego chaosu decyzyjnego i planistycznego – a nie tylko z powodu „gospodarki niedoboru” – wynikały istotne braki w infrastrukturze, z jakimi w PRL musiały się borykać Gdańsk i Gdynia. W latach osiemdziesiątych, kiedy Gdańsk zaczął się rozrastać na południe, do diagnozowanych podstawowych problemów centrum miasta wciąż należała wadliwa infrastruktura komunalna i deficytowe budownictwo mieszkaniowe3. Owa niefrasobliwość jest równie aktualna po przełomie 1989 roku, kiedy szczególnie we Wrzeszczu skazuje się na zapomnienie pozostałości jego historycznych dzielnic i zabudowy, przecinając je estakadami, wstawiając plomby wysokich wieżowców między stare kamienice i peerelowskie bloki. Rozwój przestrzenny i komunalny Gdańska w okresie PRL był niejednolity z powodu zaskakująco częstych zmian koncepcji architektonicznych i narzucanych stylów. Najpierw stalinizm oferował wybranym pracownikom na Wybrzeżu dobre warunki mieszkaniowe w ramach historycznej odbudowy centrum, a także na socrealistycznych osiedlach. Potem na fali odwilży ówczesna spółdzielczość mieszkaniowa zdążyła jeszcze zrealizować kilka udanych, nowoczesnych, dobrze przygotowanych inwestycji, aby następnie stracić rozmach przez koncepcje oszczędnościowe, mocno popierane na Wybrzeżu. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych osiedla blokowe Przymorze, Zaspa i Żabianka były w stanie pomieścić znaczącą część populacji. Przymorze stanowiło kompromis między potrzebą oszczędności a monumentalizmem socrealizmu, a później budowana Żabianka po dziś dzień jest przykładem udanej inwestycji osiedlowej. Zmiany koncepcji architektonicznych, czynniki historyczne oraz niedobory materiałowe sprawiły, że miasto jawiło się już wtedy jako chaos przestrzenny. W latach pięćdziesiątych pisano o
kontrastach na łamach odwilżowego pisma studenckiego „Uwaga” z uszczypliwością i przesadą (w Gdańsku powstało niewiele przykładów budownictwa socrealistycznego): „Z jednej strony gigantyczne kolumny, marmury, rzeźby, stiuki, kandelabry – obok ubite klepiska, a jesienią i zimą topieliska błotne, otaczające domy mieszkalne”4. Tak więc ze starej zabudowy, odbudowy historycznej, socrealizmu i budownictwa oszczędnościowego wyłania się nacechowany przeciwieństwami kształt ówczesnej metropolii województwa. Ta kwintesencja bałaganu planistycznego uderza również dziś: „Miejskość jawi się w Gdańsku nie jako zagęszczenie struktury budowlanej, lecz raczej jako nieprzerwany ciąg coraz to nowych skrzyżowań, świateł, korków i bohomazów architektonicznych, przemieszanych ze starymi ruderami, pojedynczymi drzewami, autobusami przewożącymi pasażerów z jednego do drugiego mrowiska i kłębowiskiem ludzi. Na dłuższą metę Gdańsk w taki sposób przeobraża się w wielką szpetną wieś z przyłączonym skansenem miejskim” – pisze krytycznie historyk Peter O. Loew5. Trójmiasto, nowy byt powojenny, powstało w wyniku połączenia różnych tradycji historycznych trzech miast i zbieżności funkcji spełnianych przez nie na Wybrzeżu. Sopot jako kurort, niczym arbiter podczas meczu bokserskiego, rozdzielał dwa miasta portowe o silnej tradycji rywalizacji, wywiedzionej z dwudziestolecia międzywojennego. Jeszcze istotniejsze były czynniki ekonomiczne – dwa porty nie stanowiły pary dopełniających się podmiotów gospodarki morskiej, jak Szczecin i Świnoujście, lecz parę równorzędnych, uniwersalnych portów, co było zjawiskiem wyjątkowym, jak pisał o tym Andrzej Piskozub w 1962 roku6. Unifikacji tych trzech miast nie sprzyjały też inne czynniki, takie jak warunki topograficzne (umiejscowienie między wzgórzami morenowymi a zatoką, co powodowało rozciąganie się zespołu na kilkadziesiąt kilometrów) czy cecha systemu politycznego (tendencja do mnożenia stanowisk w ramach nomenklatury kadr w PRL). Prześladowania i eksterminacja ludności polskiej i żydowskiej na Pomorzu Gdańskim uniemożliwiły po wojnie odbudowanie lokalnych więzi i wielokulturowości, która istniała tu wcześniej. W przeciwieństwie do wielu innych miast, które znalazły się na obszarze powojennej Polski, przedwojenny Gdańsk był przykładem ośrodka obcego politycznie i etnicznie (najprawdopodobniej tylko kilka procent obywateli Wolnego Miasta głosowało na polskie listy w dwudziestoleciu międzywojennym). Powojennemu miastu trzeba było natychmiast nadać postulowaną „polskość”. Zaczęło się od prześladowań, wypędzeń i wysiedleń, a następnie pojawiły się odwołania do jednolitej polityki historycznej, która miała wygładzić historię Gdańska. Tak jak dawny Królewiec w obwodzie kaliningradzkim stał się symbolem radzieckiej dominacji nad Bałtykiem, tak Gdańsk miał się stać symbolem polskiej dominacji w regionie północnym. Gdańsk nie jest jednak najdobitniejszym przykładem etnicznego odwetu oraz brutalnego stalinizmu. Zbrodnie dokonywane przez Armię Czerwoną, a następnie przez administrację radziecką po kapitulacji Królewca, który bronił się dłużej niż Gdańsk, porównać można z systematycznym wyniszczaniem grup etnicznych przez III Rzeszę. W mieście tym zagłodzono lub w inny sposób pozbawiono życia znaczną część populacji niemieckiej7. Grodno, inne miasto graniczne, było natomiast przykładem błyskawicznej sowietyzacji. Zdobywane latem 1944 roku, prawie rok przed kapitulacją Niemiec, pod rządami NKWD pełniło funkcję radzieckiego posterunku i stacji na drodze do podboju Europy Środkowej.
Te okoliczności historyczne z lat wojny miały istotny wpływ na doświadczenie stalinizmu w byłym polskim mieście Grodnie i w byłym Wolnym Mieście Gdańsku. W tym pierwszym wdrażanie stalinowskiej dyscypliny zaczęło się wcześnie i odbywało kosztem ludności polskiej (w mniejszym stopniu białoruskiej), a Rosjanie z głębi Związku Radzieckiego byli tu grupą faworyzowaną8. W drugim w administracji cywilnej promowany był żywioł polski kosztem ludności niemieckiej. Proces stalinizacji przebiegał w Gdańsku z opóźnieniem, wdrażany etapami od końca lat czterdziestych. Mając na względzie kontekst wojennych i stalinowskich prześladowań z końca wojny, łatwiej zrozumieć niektóre wywody w sprawozdaniach cywilnej administracji polskiej w Gdańsku, która swoje podejście do niemogącej się bronić ludności niemieckiej postrzegała jako wysoce humanitarne. Przecież nikt nikogo celowo nie głodził – argumentowano. W takiej perspektywie przymusowa praca oraz wysiedlenia i grabieże miały być łagodną karą za zbrodnie niemieckie z lat okupacji. Dominował też specyficzny dla realiów powojennych utylitaryzm – najpierw Niemcy mieli „posprzątać po sobie”, następnie zwolnić mieszkania dla polskich osadników, aby na końcu wyjechać z obozu w Gdańsku Narwiku zorganizowanymi transportami do Niemiec. Surowe traktowanie zaś miało zmusić opornych do emigracji. Powojenni mieszkańcy – na ogół ludność napływowa – nie mieli powodów do zwracania uwagi na etniczne subtelności najnowszej historii. Polskość, wzmocniona prześladowaniami z czasu wojny, rozumiana była dogmatycznie i nie była po wojnie negocjowana. Na wskazywanie związków z kulturą niemiecką na Pomorzu Gdańskim po wojnie reagowano histerycznie – urząd bezpieczeństwa śledził wszelkie przejawy „wrogości” w zatrzymywanej korespondencji, a nieliczne ślady – niemieckie napisy i dokumenty – znikały wraz z murami, tabliczkami i palonym papierem. W takich okolicznościach dawni gdańszczanie stali się mniejszością, która przeszkadzała z powodu własnej niejednoznaczności. Władzom i społeczeństwu również taka alternatywa przewidziana dla „autochtonów” wydawała się moralnie nienaganna. Ludność rodzima miała się jak najszybciej i bez narzekania zasymilować („strategia połykania”), a w razie niepowodzenia tej strategii miała wyjechać do „swoich”, do Niemiec („strategia wymiotowania”), tak jak wcześniej wysiedlona ludność niemiecka. W porównaniu z innymi ośrodkami, które w wyniku drugiej wojny światowej znalazły się w granicach polskich, Gdańsk drugiej połowy lat czterdziestych miał stosunkowo dużą liczbę ludności miejscowej będącej mieszczanami w znaczeniu kulturowym. Musiała ona jednak ustąpić nowym osadnikom, których znaczna część wywodziła się ze wsi i z małych miasteczek. Pociągało to za sobą specyficzne skutki społeczne, w tym nawet pewien zauważalny regres cywilizacyjny (w sensie wzmożonej ruralizacji). Te nowe zjawiska próbowano jednak przemilczeć, zadowalając się od końca lat czterdziestych sloganami o umacnianiu więzi między ludnością rodzimą i napływową, o postępującej asymilacji tej pierwszej grupy, o zmianie położenia klasy robotniczej oraz o roli PZPR na Wybrzeżu w integracji społecznej. W literaturze fachowej PRL nie napisano po wojnie zbyt wiele na temat relacji ludności miejscowej i napływowej, na co oczywiście mogły mieć wpływ względy cenzuralne, ponieważ takie relacje w wytycznych cenzorskich wchodziły w zakres stosunków polsko-niemieckich. Nie zdiagnozowano więc problemu degradacji dawnej
populacji miasta, przyjmując za pewnik (w latach stalinizmu i później) uzasadnienie „klasowe”: sytuacja stałych mieszkańców dużych ośrodków takich jak Gdańsk zawsze uchodziła za korzystniejszą od sytuacji ludności napływowej, która pochodziła ze wsi, a w mieście stawała się proletariatem robotniczym9. Sąd ten miał pewne podstawy w odniesieniu do migracji z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych – bez wątpienia przybywająca do miast ludność wiejska miała gorszy start – ale w wypadku Gdańska nie wyczerpywał zagadnienia. Przedwojenny podział na miejscowych i napływowych szybko tracił na znaczeniu. Tak o tym pisał Bolesław Maroszek: „Od roku szkolnego 1952/1953 rozpoczęły naukę w szkole podstawowej dzieci urodzone już w Polsce Ludowej i, co nie mniej ważne, dzieci urodzone w znacznej części w województwie gdańskim. Począwszy od tego roku w szkołach zaczyna się dezaktualizować podział uczniów na miejscowych i napływowych, ponieważ prawie wszyscy są już urodzonymi mieszkańcami Wybrzeża Gdańskiego, niezależnie od tego, czy ich rodzice są autochtonami, repatriantami, przesiedleńcami czy reemigrantami”10. Podziały powojenne na „tutejszych”, poznaniaków, warszawiaków, lwowiaków, Wilniuków, Kaszubów i tak dalej zaczęły zanikać w latach sześćdziesiątych, choć jeszcze na nowych osiedlach powstałych w tym okresie można było odnotować sporą różnorodność. O Przymorzu Małym Maroszek pisał w połowie lat sześćdziesiątych, że mieszkają tam dawni „repatrianci”, mieszkańcy terenów wokół Gdańska, które po wojnie znalazły się w obrębie województwa, emigranci z Warszawy i okolic, emigranci z Bydgoskiego, Poznańskiego, Łódzkiego, Kieleckiego, Białostockiego, Lubelskiego i innych województw, a także dawni gdańszczanie. Społeczeństwo „małej stabilizacji” stawało się jednak coraz bardziej ujednolicone, ponieważ wśród urodzonych po wojnie mieszkańców Przymorza występowały już tylko trzy grupy: urodzeni w Gdańsku, urodzeni w innych miejscowościach województwa oraz emigranci z województwa łódzkiego i Łodzi, a także nieliczni ze Szczecińskiego (w sumie z terenu województwa gdańskiego pochodziło aż 88% młodych)11. W roku 1948 po raz pierwszy przyrost naturalny ludności w Gdańsku był wyższy od liczby imigrantów. W kręgach władzy oraz w opracowaniach socjologicznych wynikający z tej zmiany proces homogenizacji kulturowej tłumaczono polityką społeczną, asymilacją „autochtonów”, polityką integracyjną (jak zmiana nastawienia do „autochtonów” w latach pięćdziesiątych) i tak dalej. Wydaje się jednak, że o zaniku – ze szkodą dla miasta – wielokulturowości zdecydowała wymiana generacyjna. W latach sześćdziesiątych bowiem przytłaczająca większość ludności miała już podobne doświadczenia kulturowe, ponieważ wywodziła się z jednego województwa i z jednej grupy etnicznej, a w swojej grupie rówieśniczej dzieliła się według innych kryteriów, takich jak mieszkanie w danej dzielnicy miasta12. Dla urodzonych na Wybrzeżu dzieci i młodzieży dawne podziały nie miały już takiego znaczenia, gdyż historie wojenne znały one już tylko z opowieści rodziców13. W Gdańsku lat sześćdziesiątych odczuwalne jeszcze po wojnie różnice w wymowie zanikały, niemiecki słyszało się na ulicach, ale nie był to już język używany przez tutejszych, lecz przez niemieckich turystów odwiedzających Starówkę. Choć dzieci na gdańskich ulicach wciąż bawiły się głównie w „dobrych Polaków” i „złych Niemców”, zdarzało się, że na Wybrzeżu powracano do niemiecko brzmiących nazwisk14. Konflikt
polsko-niemiecki był nadal sporadycznie wykorzystywany przez władzę w rozgrywkach politycznych, gdy na przykład oskarżano „niemieckich rewizjonistów” o szerzenie zamętu podczas wydarzeń grudniowych15. W owym czasie nie szermowano jednak tym argumentem tak chętnie, jak w latach stalinizmu, kiedy odpowiedzialni za sabotaż w przedsiębiorstwach bywali głównie „Niemcy i folksdojcze”. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych było też wiele przejawów uznania dla dawnych gdańszczan Polaków, okazywanych oczywiście w ramach polityki historycznej opartej na przeciwstawianiu polskości „żywiołowi niemieckiemu”. Uroczyste odsłonięcie w 1969 roku pomnika „Tym co za polskość Gdańska”, obchody w 1972 roku pięćdziesiątej rocznicy utworzenia Gminy Polskiej w Wolnym Mieście czy zainteresowanie dziejami Polonii gdańskiej na powstałym Uniwersytecie Gdańskim i w lokalnej prasie – wszystko to niewątpliwie przyczyniało się do lepszego samopoczucia środowiska jeszcze niedawno prześladowanych „autochtonów”16. Czy Gdańsk był „miastem wolności” w ramach dyktatury? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. W 1945 roku funkcjonariuszy aparatu partyjnego oraz aparatu bezpieczeństwa w województwie gdańskim rekrutowano w przeważającej części z ludności napływowej. Ten zauważalny brak miejscowej ludności – przedwojennych mieszkańców Gdańska, Kaszubów w miastach takich jak Kartuzy, Kościerzyna, Puck czy Wejherowo – w pewnym stopniu ułatwiał tworzenie moralnej opozycji „my (obywatele) – oni (władza)”; nie istniało wspólne doświadczenie miejsca ani poczucie, że władza rekrutuje się z „naszej społeczności”. Tym można tłumaczyć fenomen Gdańska jako miasta buntu i oporu społecznego, co znalazło swój wyraz w wydarzeniach 1970 i 1980 roku. Już powojenne wypadki w Nowym Porcie dowodziły tego, że Gdańsk łączył w sobie dzikość „Ziem Odzyskanych” ze specyficznym charakterem życia portowego. Ówczesne porty stanowiły enklawę dla wszelkiego rodzaju buntowników – do pracy w dokach i na statkach niektórzy przyjechali aż ze stolicy i z Lubelskiego, stąd można było również uciec na Zachód. Również tutaj można było otwarcie (przynajmniej do 1947 roku) atakować komunistów w sferze publicznej. Rola wolnego handlu, buntowniczość portowego świata, mobilność ocalałej z wojny młodzieży – wszystkie te niepożądane przez Polską Partię Robotniczą, a potem PZPR zjawiska świadczyły o większej niż w centrum kraju swobodzie życia na Wybrzeżu w pierwszych latach Polski Ludowej; „łączność z ruchem rewolucyjnym” tego regionu od początku oceniano jako słabą17. Jakkolwiek w wymiarze kulturowym Gdańsk nigdy nie stał się takim miastem portowym, jakim była Gdynia, nie należy zapominać, że morskość miasta pozostawiła wyraźny ślad w biografiach jego mieszkańców i coraz chętniej napływających turystów. Morze przyciągało ludzi do Trójmiasta, kształtując jego profil ekonomiczny i wpływając na jego wizerunek jako morskiej stolicy Polski. Produkcja związana z morzem zasilała budżet wielu rodzin nie tylko trójmiejskich, ale i całego województwa gdańskiego18. Odbywało się to zarówno w sferze oficjalnej – znaczna część gdańszczan (szczególnie mężczyzn) zatrudniona była w sektorze gospodarki morskiej – jak i nieoficjalnej, czarnorynkowej. Właśnie dzięki aktywności czarnorynkowej i przemytowi w portach gospodarstwa domowe na Wybrzeżu mogły lepiej prosperować niż te w głębi kraju.
Nadmorskie położenie Gdańska odgrywało w tamtych warunkach politycznych specyficzną rolę. Jest wielce prawdopodobne, że morskość (portowość) w realiach dyktatury jednocześnie zliberalizowała i ograniczyła życie na Wybrzeżu. Możliwość lepszej aprowizacji, wynikająca z przemytu czy z dostępności ryb, była niewątpliwą zaletą. Zatrudnienie w portach i stoczniach co najmniej do końca lat sześćdziesiątych dla młodych emigrantów ze wsi łączyło się z awansem społecznym i perspektywą względnie dostatniego życia na Wybrzeżu, czego świadectwem jest na przykład biografia Lecha Wałęsy. W tym samym czasie władze województwa gdańskiego czyniły jednak wiele, by zredukować poczucie swobody, wynikające z bliskości morza i granicy państwa. Wzmożona kontrola wynikająca z przepisów o „pasie granicznym”, przejawiająca się w działaniach skierowanych przeciwko „elementowi zbędnemu”, oraz bezwzględne pacyfikacje strajków w porcie i stoczniach świadczyły o tym, że morze mogło być postrzegane przez gdańszczan nie tylko jako czynnik poszukiwania wolności, ale też jako źródło zagrożenia19. Trudno się dziwić, że używając takich narzędzi, jak ograniczenie osadnictwa w „strefie nadgranicznej”, wysiedlanie „elementu zbędnego” oraz przymusowy kwaterunek, władze wojewódzkie dyscyplinowały świat najbardziej niezależny – przedsiębiorców, robotników portowych, przedstawicieli wolnych zawodów w Oliwie i w Sopocie. Już w latach czterdziestych zamykano knajpy portowe i restauracje w centrum pod zarzutem demoralizacji klasy robotniczej, walczono (bezskutecznie) z przemytem, wysiedlano dokerów strajkujących w 1946 roku. Nowi gdańszczanie nie podzielali jednak zapału władz w tępieniu „elementu zbędnego”, czym najprawdopodobniej można tłumaczyć dość wysoką skuteczność ówczesnych odwołań pisanych przez zagrożonych wysiedleniem. Obserwowane niekonsekwencje „władzy ludowej”, wynikająca z chaotyczności słabość akcji wysiedleńczych i kwaterunkowych – wszystko to łagodziło negatywne skutki polityki komunistów. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych rola prywatnych przedsiębiorców oraz nadreprezentowanej na Wybrzeżu inteligencji wciąż była istotna, silny pozostał również świat portowy. Również trójmiejskiej inteligencji udało się utrzymać swój status, obronić swoją rolę kulturotwórczą. Jej wpływ był szczególnie widoczny w latach rządów Gomułki, gdy mimo stagnacji w sferze kultury status inteligencki Trójmiasta potwierdzała nadreprezentacja ludzi z wyższym wykształceniem, takie zjawiska, jak działalność klubu Żak, atrakcje kulturalne Sopotu oraz marcowe protesty młodzieży studenckiej. W latach pięćdziesiątych, szczególnie po odwilży październikowej, także „kapitalistyczna” część „elementu zbędnego” stała się na Wybrzeżu istotnym graczem, którego obecności nikt już nie kwestionował. Nie skończyły się wprawdzie narzekania władzy na zbyt dużą rolę „inicjatywy prywatnej”, wciąż niebezpiecznych spekulantów i krnąbrny świat portowy, ale do 1968 roku nie odważono się zorganizować jakiejś spektakularnej akcji, ograniczano się do drobnych obław i rekwizycji. Miejscowa inicjatywa prywatna, jako nieoficjalny dostarczyciel deficytowych dóbr, stanowiła na Wybrzeżu gwarancję względnej pomyślności, obietnicę „stabilizacji”, z czego zdawały sobie sprawę władze wojewódzkie. Jak pisze Jerzy Kochanowski, „realny socjalizm zapewne nie przetrwałby bez zastosowanych w gospodarce planowej mechanizmów rynkowych”. Zarazem jednak – jak zauważa ten badacz – czarny rynek w PRL nie był
instytucją charytatywną, promował zamożnych i odważnych, pogłębiał różnice i zmuszał do akceptowania zawyżonych cen na deficytowe produkty20. Porównując problemy miast rosyjskich w latach dwudziestych i trzydziestych z tymi, które dotknęły polskie miasta po wojnie, można zauważyć zasadniczą zbieżność. Widoczne są trzy czynniki, które miały wpływ na codzienną egzystencję mieszkańców: wyniszczenie, zmiana cywilizacyjna spowodowana intensywną industrializacją i przejawy deficytowej gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Rosyjska skala problemów z międzywojnia (ciasnota w komunałkach i hotelach robotniczych, niewydolność transportu publicznego, braki w infrastrukturze miejskiej, przestępczość w miastach, korupcja) nie wystąpiła jednak w całej rozciągłości w powojennej Polsce21. Na Wybrzeżu Gdańskim kolejki, stłoczenie, przestępczość, układy i tak dalej funkcjonowały według dobrze znanego wzoru, ale złagodzone przez lokalne uwarunkowania i krótszy czas trwania eksperymentu. Jak pisze Stephen Kotkin, w Rosji lat trzydziestych to stalinizm, a nie rewolucja październikowa, wykreował trwały system polityczny, ekonomiczny i społeczny na przeszło pół wieku22. Nie można kategorycznie odpowiedzieć na pytanie, czy taki system był też wytworem polskiego stalinizmu lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Odpowiedź twierdzącą można by poprzeć, zwracając uwagę na trwałość politycznej dychotomii „my – oni”, cechującej zarówno myślenie Rosjan od lat trzydziestych, jak i obywateli PRL. Pomimo możliwości awansu – w miastach dotyczyło zwłaszcza robotników – i aktywności części populacji w instytucjach partyjnych i rządowych władza postrzegana była jako odległa i niedostępna dla szarego człowieka, a wybory słusznie traktowano jako formalność, w której ramach żaden prosty obywatel wybrany być nie może23. W Polsce trwałość stalinizmu nie była tak oczywista, jak w Rosji – przede wszystkim trwał on zbyt krótko, aby siłę jego rażenia można było porównać do radzieckiej. Inne też były realia społeczne powojennej Polski, ponieważ system ten od początku traktowano tu jako obcy i narzucony. Poparcie społeczne Polskiej Partii Robotniczej było zapewne tak nikłe, jak Komunistycznej Partii Polski przed wojną. Okoliczności historyczne sprawiły, że dzięki wygranej bitwie warszawskiej na ziemie te dotarła dopiero druga, powojenna fala stalinowskiego terroru i nadzoru, co prawda lżejsza, ale wciąż przejawiająca na przykład tendencję do zwalczania naturalnych zjawisk: skłonności do plotkowania („szerzenie wrogiej propagandy”), wypadków w zakładach pracy (traktowanych jako sabotaż), a nawet prywatnego życia przedstawicieli aparatu partyjnego. Lata 1947–1954 były jednak okresem zbyt krótkim, aby dało się ukształtować polskiego homo sovieticus. Opisane w książce naciski i formy kontroli, występujące również na Wybrzeżu – rozmaite akcje mobilizacyjne, zwalczanie „przestępstw szczególnie niebezpiecznych”, rywalizacja z Kościołem katolickim o „rząd dusz” – stosowane były dość niekonsekwentnie nawet w stalinizmie. Z obserwacji niepokornego społeczeństwa Wybrzeża wynika, że gdańszczanie nie poddawali się zanadto owej inżynierii społecznej. Widać to było w dniach żałoby narodowej po śmierci Stalina, ale także w indywidualnych przypadkach traktowania katolicyzmu wśród aparatu partyjnego, który wydawał się wyraźnie zagubiony w swoich poczynaniach. Jakkolwiek pośród aktywistów widoczna była pretensja do kontrolowania również prywatności obywateli, to zapewne z braku woli politycznej, wyrobienia
ideologicznego, wystarczającej liczby „twardogłowych” oraz z powodu skromniejszego aparatu represji nie doszło do tego na taką skalę jak w radzieckiej Rosji i w niektórych innych państwach bloku: „Pamiętam, jak raz przyjechała do nas Czeszka. Siedzieliśmy w ogrodzie i rozmawialiśmy o polityce. Ona się cała trzęsła. U nas w Polsce nigdy nie było takiego bata” – wspominała lata pięćdziesiąte jedna z gdańszczanek24. Ten relatywnie słaby polski stalinizm znajdował poparcie, jak każda dyktatura. Przynosił obywatelom pewne korzyści: po wojnie można było otrzymać mieszkanie po wysiedlonym, załatwić dodatkowy przydział kartkowy, ważna była dostępność służby zdrowia i żłobków, a także niektóre przywileje dla klasy robotniczej i inżynierów przy przydziale mieszkań w następnych latach. Tych prerogatyw było jednak widocznie za mało, aby zrównoważyć niedogodności „gospodarki niedoboru”. Dokonując oceny skutków polskiego stalinizmu, trzeba jednocześnie zauważyć, że z tego systemu przetrwały pewne ogólne mechanizmy polityczne, takie jak sposoby dyscyplinowania społeczeństwa w latach „małej stabilizacji”. Niektóre wzorce stalinowskie, choćby pochody pierwszomajowe, kult jednostki czy związki młodzieżowe, wyraźnie się zestarzały i nie budziły już takich emocji, jak w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. Inne stalinowskie metody, jak propaganda sukcesów socjalizmu i mobilizacja wyborcza czy zaostrzona rywalizacja z Kościołem katolickim o obecność w sferze publicznej, mniej straciły na witalności. Wszystkie te przykłady świadczą o tym, że zasadnicze zręby stalinizmu mimo odwilży w sferze publicznej i niekwestionowanej większej swobody w życiu prywatnym zostały podtrzymane. Aktualność dawnego stalinizmu można obserwować na przykładzie losów trójmiejskiej młodzieży. W latach stalinowskich problemy młodych ludzi, przybywających na Wybrzeże jako siła robocza, starano się sprowadzać do braku dyscypliny. Termin „chuliganizm” był przy tym nadużywany, ponieważ Gdańsk pod względem czynów chuligańskich nigdy nie upodobnił się do Nowej Huty. Nie rozwiązano tu żadnych problemów społecznych młodzieży, co wynikało z pomieszania pospolitych przestępstw z wykroczeniami przeciwko ówczesnej obyczajowości, a pod koniec lat sześćdziesiątych – z przejawami oporu politycznego. W tym ostatnim okresie zarysował się konflikt pokoleniowy, którego skutkiem ubocznym było rozmywanie się podziałów na partyjnych i bezpartyjnych. Aparat partyjny, złożony w większości z czterdziestolatków mających dorastające dzieci, wydawał się bezradny wobec dużej liczby młodych mieszkańców Trójmiasta. Na zebraniach partyjnych dostrzegano we wszystkim „chuligaństwo” czy „bumelanctwo”, a brak środków zaradczych ujawniał się szczególnie w momentach kryzysu 1968 i 1970 roku. Co prawda ówcześni socjologowie, a nawet dziennikarze na Wybrzeżu zauważali rozmaite nowe problemy, takie jak wciąż limitowany dostęp do kultury młodzieżowej, plaga alkoholizmu, złe warunki pracy w niektórych zakładach przemysłowych, kłopoty mieszkaniowe młodych małżeństw, okresowy strach przed bezrobociem, ale do wprowadzenia zmian zabrakło woli politycznej. Zamiast tego nieprzypadkowo w trakcie posiedzeń partyjnych pod koniec lat sześćdziesiątych dawała o sobie znać tęsknota za „ładem i porządkiem” stalinizmu, gdy młodzież karnie maszerowała w pochodach i masowo uczestniczyła w zebraniach (co zresztą było złudzeniem).
Nowy układ stosunków społecznych na Wybrzeżu po okresie odwilży umożliwił zmianę zachowań młodych ludzi. W przeciwieństwie do swych rodziców, mogli oni już bez skrępowania żartować z Gomułki czy z komunizmu, ciesząc się większą swobodą życia prywatnego i artystycznego. Jednocześnie chętniej wstępowali do partii, w której działali raczej biernie, odprowadzając składki i uczestnicząc w niektórych nudnych zebraniach25. Zauważalny konformizm był skutkiem obietnicy lepszego życia, którą pokolenie urodzone w czasie wojny lub tuż po niej otrzymało w latach „małej stabilizacji”. Ten stan rzeczy zmienił się w kilku polskich miastach uniwersyteckich dopiero na wieść o brutalnej pacyfikacji wiecu studentów na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego. Jak tłumaczy Hanna Świda-Ziemba, dostęp do kultury był warunkiem tożsamości ówczesnej nowej generacji, wychowanej podczas odwilży zapoczątkowanej w 1955 roku. Cenzurę w kulturze, za którą uznali zdjęcie Dziadów z afisza, młodzi ze stolicy odebrali jako zamach na ich poczucie odrębności26. Zaskakujący zwrot, jaki nastąpił w kolejnych dniach, widoczny również na Wybrzeżu, był, jak sądzę, skutkiem opisanego wcześniej nieporozumienia generacyjnego, trwającego już od stalinizmu. Nałożyło się na nie szersze zjawisko, które w krajach zachodnich przybrało formę buntu pokoleniowego wobec zastanego świata i wartości wyznawanych przez pokolenie rodziców. W Polsce – przynajmniej od czasów odwilży – miało ono podobny wydźwięk. Wszędzie, czy to w ZSRR, czy w kapitalistycznej Wielkiej Brytanii, reakcją na dwudziestowieczną emancypację młodzieży była wielokrotnie analizowana przez historyków „panika moralna”, przejawiająca się w etykietowaniu młodzieży jako grupy szczególnie narażonej na „wykolejenie”27. Nie sposób zrozumieć polskich lat sześćdziesiątych i polskiej kultury młodzieżowej bez uwzględnienia owego międzynarodowego kontekstu. Kiedy przyjrzymy się bliżej choćby Wielkiej Brytanii, zauważymy liczne analogie. Laburzystowski rząd, zainteresowany śledzeniem studenckiej rewolty, utworzył obśmiane ministerstwo do spraw młodzieży, jednocześnie bagatelizując konflikt pokoleniowy i nie dysponując wiedzą o kulturze młodzieżowej. „Beatlemania” bywała przedmiotem ataku publicystów jako przejaw złego gustu młodzieży i negatywnego wpływu na kulturę młodzieżową (w krytyce tej uczestniczył między innymi Eric Hobsbawm). Narkotykowy proces członków The Rolling Stones był przykładem dyscyplinowania młodszej generacji przez mało rozumiejących starszych. Jednocześnie stanowił wyraz dezaprobaty dla establishmentu i klasy średniej, których interesy miały być rozbieżne z interesami klasy robotniczej; hasła te spełniały podobną funkcję, jak epitet „bananowa młodzież” w Polsce28. W naukach historycznych wydarzenia Marca i Grudnia analizowano dotąd głównie w kategoriach politycznych, zapominając, że „mała stabilizacja” była do pewnego stopnia widownią innych „małych rewolucji obyczajowych” – ekspansji telewizji, reformy kodeksu rodzinnego, przemian w sferze flirtu, emancypacji młodzieży, dalszej aktywizacji zawodowej kobiet. Gdańsk jest oczywiście wdzięcznym polem do analizy konfliktu pokoleniowego u schyłku dekady, ponieważ młodzi ludzie wychodzili tutaj na ulice dwukrotnie: w roku 1968 i 1970. Przyczyn tego dwukrotnego wychodzenia, do tej pory konsekwentnie rozdzielanego przez polskich historyków, upatrywano za pierwszym razem w politycznym buncie młodych, przede wszystkim studentów, a za drugim – w reakcji
„społeczeństwa” na zapowiedziane podwyżki cen przed świętami Bożego Narodzenia. W owych wydarzeniach politycznych można jednak dostrzec pewne wspólne uwarunkowania. Pierwszą okolicznością było zjawisko, które nazwać można stalinowską praktyką pedagogiczną. Naruszanie szeroko rozumianej prywatności w ramach systemu politycznego stalinizmu było możliwe ze względu na stosowanie terroru politycznego. W latach „małej stabilizacji” i odprężenia, kiedy zarysował się konflikt generacyjny, wciąż próbowano nieudolnie kontynuować niektóre formy dyscyplinowania młodzieży, wywodzące się jeszcze z lat pięćdziesiątych. Tak pisał o tym Marek Andrzejewski: „Mechaniczne przenoszenie wzorców zetempowskich na koniec lat sześćdziesiątych świadczyło o pewnym oderwaniu osób ukształtowanych ideowo jeszcze w Polsce przedpaździernikowej od rzeczywistości”29. Drugą okolicznością były nieusuwalne, istotne źródła konfliktu generacyjnego. Swoboda wyrazu była krępowana na ogół nieprzychylnym stosunkiem do kultury masowej, co widać było chociażby na przykładzie dość histerycznych reakcji na niewinne koncerty, które klasyfikowano jako „ryk” i „wynaturzenie”. Brak zrozumienia dla upodobań muzycznych i kultury młodzieżowej miał związek z rozczarowaniem wojennej generacji pozorną banalnością przeżyć pokolenia ’68, które nie mogło pamiętać wojny i nie znajdowało zrozumienia dla pamiętających ją czterdziestolatków30. Tymczasem dostęp do rodzącej się kultury masowej na Wybrzeżu Gdańskim był dzięki portom zauważalnie większy niż w głębi kraju. Gdański Związek Młodzieży Socjalistycznej, pogrążony w kryzysie, oraz lepiej akceptowane w kręgach młodzieży studenckiej Zrzeszenie Studentów Polskich, co prawda firmowały rozmaite wydarzenia kulturalne na Wybrzeżu, ale nie potrafiły konsekwentnie reprezentować interesów tych nowych młodych, mających inne oczekiwania konsumpcyjne, i miotały się między potrzebami młodego pokolenia a wytycznymi partyjnymi. Wydaje się jednak, że w latach sześćdziesiątych organizacje te – szczególnie druga z wymienionych – miały jeszcze szansę odpowiedzieć w jakiejś formie na ówczesne potrzeby młodzieży, zwłaszcza w roku 1968. Nie jest tajemnicą, że Marzec nie był ruchem antysystemowym, gdyż w formułowanych wówczas postulatach nie negowano podstaw socjalizmu w Polsce ani sojuszu z ZSRR. Większość ówczesnych trójmiejskich studentów, których spora część miała pochodzenie robotniczo-chłopskie, doceniając awans społeczny, jaki dawały studia, domagała się tylko pewnych swobód, respektowania niektórych wolności obywatelskich, takich jak prawo do zgromadzeń, ograniczenie cenzury czy większa autonomia dla środowiska studenckiego, nie sugerowała jednak zmiany ustroju31. Również w grudniu 1970 roku konflikt pokoleniowy był widoczny. Nie bez znaczenia było pomijane uczestnictwo młodych stoczniowców w protestach Marca ’68 – 15 marca wysiedli oni z kolejki elektrycznej i dołączyli do manifestantów w rejonie Politechniki Gdańskiej. Jak wynika z niektórych dokumentów partii i Służby Bezpieczeństwa, to samo niezadowolenie z sytuacji zawodowej i materialnej w Stoczni Gdańskiej, które ujawniło się w tak dużej skali w Grudniu, dało o sobie znać już wcześniej. Sądzę, że frustracja, która doprowadziła do demonstracji grudniowych, przy lepszej woli politycznej mogła być zauważona co najmniej dwa lata wcześniej, na przykład latem 1968 roku, gdy Związek Młodzieży Socjalistycznej prowadził sondaż wśród pracowników trójmiejskich stoczni (tuż po zamieszkach marcowych i aresztowaniu części młodzieży stoczniowej)32.
Wydarzenia grudniowe zatem do pewnego stopnia mogły być skutkiem zignorowania lekcji, jaką był Marzec, a w konsekwencji podtrzymania protekcjonalizmu, karania przypadkowych zatrzymanych, myślenia w kategoriach dyscypliny zamiast negocjacji. Grudzień ’70 na Wybrzeżu w istocie był rezultatem niezadowolenia w całym kraju z niskiego poziomu życia. Niedobory, podwyżki cen, konieczność pracy w nadgodzinach przy pogłębiającej się niepewności zatrudnienia, przemęczenie, wysokie ceny dyktowane przez czarny rynek – wszystko to pogłębiało frustrację ekonomiczną Polaków, mającą szerszy zasięg na Wybrzeżu, gdzie kontrasty były większe. Młodzi stoczniowcy, porównując swój los z warunkami bytu marynarzy, rybaków i dokerów, odczuwali jeszcze większe rozczarowanie niskim standardem i brakiem perspektyw na poprawę własnej sytuacji. Co prawda częściej niż inne grupy zawodowe zmieniali pracę, ale pod koniec dekady zmiana taka przestała być remedium na pogłębiający się kryzys w gospodarstwach domowych. Ich oczekiwania były też inne niż oczekiwania ich rodziców, ponieważ mieli możliwość otrzymania mieszkania z przydziału i większe aspiracje konsumpcyjne, obejmujące nie tylko lepszą żywność. Najważniejszym wytłumaczeniem ich frustracji jest jednak możliwość porównania standardów własnego życia z warunkami bytowymi marynarzy, ludzi nomenklatury, tak zwanych prywaciarzy, turystów i niektórych przedstawicieli inteligencji. Niezdiagnozowane wówczas problemy ekonomiczne i generacyjne zemściły się na „władzy ludowej”, która nie zmodyfikowała swoich zasad działania również w następnych dzisięcioleciach. W dekadzie gierkowskiej „chuliganizm” pozostał pojęciem-workiem, używanym w rozmaitych kontekstach, zależnie od potrzeb. Potocznie bywał rozumiany jako coś pośredniego między złym wychowaniem a czynem przestępczym, z towarzyszącym temu założeniem, że od pojedynczego występku do zostania przestępcą prowadzi droga prosta i krótka. W jednej z dyskusji na łamach „Dziennika Bałtyckiego” w 1972 roku, poświęconej stanowi bezpieczeństwa miasta, pobrzmiewał dobrze znany ton stalinowskiej i gomułkowskiej propagandy – stwierdzenia o potrzebie dawania „przykładu ze strony starszych”, „wychowania młodego pokolenia”, o „pełnym zaangażowaniu całego społeczeństwa”, o „współdziałaniu społeczeństwa w walce z chamstwem i chuligaństwem”. Zapowiedziom kolejnych akcji porządkowych towarzyszyły diagnozy o wzroście przestępczości i nadużywana retoryka zagrożenia33. Raport z badań socjologicznych w środowisku stoczniowców Trójmiasta z końca lat siedemdziesiątych po raz kolejny ujawniał dobrze znane, choć wciąż ignorowane wątki z 1968 i 1970 roku. Zdaniem ankietowanych stoczniowców w dekadzie gierkowskiej organizacje młodzieżowe oraz legalne związki zawodowe zajmowały się niemal wyłącznie organizowaniem czynów społecznych, mobilizowaniem do wydajniejszej pracy i przytakiwaniem decyzjom dyrekcji, zamiast naprawdę pomagać zainteresowanym. Niektórzy trójmiejscy stoczniowcy pragnęli więc uniezależnienia organizacji formalnie ich reprezentujących od PZPR i od dyrekcji, ażeby „zbliżyć je do ludzi” (zapewne mając również na myśli pozytywny przykład Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża)34. Ówcześni pracownicy myśleli o sobie jako „bezpartyjnych, pozbawionych pleców”, „wyzyskiwanych”, usytuowanych w „dolnej grupie”, która nie ma nic do powiedzenia. Przeszkadzały ciągle aktualne różnice w dochodach oraz nierówny dostęp do władzy (na te
czynniki wskazywano, szukając przyczyn ówczesnych podziałów społecznych). Za uprzywilejowanych uważano przedstawicieli dwóch grup: „prywatnych”, „handlarzy, kombinatorów”, „badylarzy” (czyli trójmiejską przedsiębiorczość prywatną) oraz „aparat partyjny”, „ludzi na stanowiskach” (czyli nomenklaturę kadr)35. Co ciekawe, badani rzadko odwoływali się do tradycyjnego w PRL podziału na robotników, chłopów, inteligencję, zdecydowanie częściej zaś używali antytetycznych kategorii: „partyjni–bezpartyjni”, „bogaci – biedni”, „potakujący – ludzie myślący”. Za ową manichejską wizję świata odpowiedzialny miał być nierówny podział dochodów: po jednej stronie barykady miała się znajdować inteligencja i robotnicy, po drugiej – „złodzieje, dorobkiewicze, karierowicze, kapitaliści”36. Również wśród 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, wypisanych na drewnianych tablicach i wywieszonych na bramie Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku, odnaleźć można świadectwa poczucia krzywdy wynikającej z nierówności społecznych na Wybrzeżu. Postulaty ekonomiczne, aczkolwiek wymienione po postulatach politycznych, były liczniejsze (punkty 6–21). W punkcie trzynastym domagano się doboru kadry kierowniczej na podstawie kwalifikacji (a nie przynależności partyjnej) oraz zniesienia przywilejów ekonomicznych dla Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa i aparatu partyjnego. Robotnicy Wybrzeża nie zapomnieli o dobroczynnych skutkach awansu społecznego, który obiecał i w dużym stopniu realizował powojenny stalinizm. O tym, jak wpływ tej ideologii kształtował światopogląd Polaków, świadczyć może powszechnie wyznawane w latach osiemdziesiątych pragnienie równości społecznej, chyba dość bezrefleksyjnie przyjmowane za ideologią państwową. Jak pisał Stefan Nowak, w badaniach, prowadzonych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych niezależnie od grupy wiekowej za najważniejszą wartość uznawano w Polsce niezmiennie równość i sprawiedliwość społeczną. Inne wartości demokratyczne – wpływ ludzi na rządzenie krajem oraz wolność słowa i poglądów – ustępowały temu powszechnemu pragnieniu egalitaryzmu37. W takim kontekście robotnicy stoczniowi w Trójmieście, zwłaszcza ludzie młodzi, mimo że raczej zadowoleni z życia jako takiego, wciąż narzekali na trudną sytuację mieszkaniową, byli niezadowoleni z nikłego wpływu na decyzje w zakładzie pracy i z „ogólnej sytuacji” w kraju, a także z powodu odbieranych jako dotkliwe nierówności społecznych na Wybrzeżu. Dla przeciętnego stoczniowca w 1980 roku nie liczyło się „obalenie komunizmu”, lecz przede wszystkim w miarę dostatnie życie. Rozumiano przez to szansę na realizację trzech ówczesnych aspiracji: „posiadać własny domek, kupić samochód, dobrze zarabiać” – taki horyzont oczekiwań materialnych obowiązywał u progu ostatniej dekady PRL. „W sumie odnosi się wrażenie, że są to cele i dążenia w gruncie rzeczy ograniczone i minimalistyczne, wyzbyte wyższych aspiracji i ambicji, cele i dążenia na poziomie względnie znośnej, przeciętnej ludzkiej egzystencji” – pisano w kręgu władz protekcjonalnie, bez zrozumienia powagi sytuacji, w jakiej znalazło się Wybrzeże Gdańskie latem 1980 roku38.
Wstęp E. Loops, Meine Lebensgeschichte. Brennende Jahre, Biblioteka Gdańska Polskiej Akademii Nauk [dalej: BGPAN], 5060/3/2, k. 114–115. 2 Serię zgromadzeń zapoczątkował wiec zorganizowany 21 października 1956 roku przez pracowników i studentów Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Do ważniejszych wystąpień można zaliczyć wiec na Politechnice Gdańskiej 22 października, podczas którego domagano się między innymi zniesienia cenzury, wolności wyznania, likwidacji kierowniczej roli PZPR, suwerenności Polski, wyprowadzenia wojsk radzieckich, przyłączenia do Polski Wilna i Lwowa. Jednak już w listopadzie 1956 roku w pomorskiej prasie pisano o tych inicjatywach jako demagogii, a o ich autorach – jako „warchołach” i „wichrzycielach”. Zakłady pracy nie podjęły wolnościowych postulatów, chociaż w niektórych tworzono rady robotnicze. B. Okoniewska, Październik 1956 r. w ośrodku gdańskim, w: Październik 1956 na Ziemiach Zachodnich i Północnych, red. W. Wrzesiński, Wrocław 1997, s. 17–19. 3 M. Zaremba, Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm. Nacjonalistyczna legitymizacja władzy w komunistycznej Polsce, Warszawa 2001, s. 355–356. 4 Raport miesięczny, 24 XII 1946, Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. Oddział w Gdańsku [dalej: AIPNG], 0046/250, k. 88. Pisownia cytowanych w tej książce tekstów źródłowych jest zgodna ze swym oryginałem. 5 Por. P. Burke, What is Cultural History, Cambridge 2004, s. 49–50, 103–104. 6 Zob. np. B. Maroszek, Więź społeczna a przestępczość młodzieży. Badania nad zmianami więzi społecznej i nasileniem przestępczości młodzieży ze szczególnym uwzględnieniem województwa gdańskiego, Gdańsk 1963, s. 32–33, 47–48. 7 W PZPR zdawano sobie sprawę z tego problemu. Na przykład w przytaczanej kilkakrotnie w tej książce analizie przyczyn wydarzeń grudniowych, opracowanej przez Centralną Szkołę Partyjną, przyznawano, że dokumenty przygotowane na egzekutywę w Gdańsku nie miały charakteru analitycznego, za to „grzeszyły wielosłowiem” i szczegółowością dyrektyw. Zob. Sprawozdanie zespołu badającego problemy społeczno-ekonomiczne wybrzeża gdańskiego, pod kierunkiem W. Zastawnego, styczeń 1971 roku, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej [dalej: AAN, KC PZPR], 941/51, k. 12. 8 Sprawozdanie kwartalne Służby Bezpieczeństwa Komendy Wojewódzkiej MO w Gdańsku 1 I – 31 I 1959, AIPNG, 0046/23/3, k. 6. 9 „Na stosunkowo niską ocenę zasługuje wiarygodność materiałów śledczych z akt sądowych spraw karnych odnoszących się do małych grupek konspiracyjnych (przeważnie młodzieżowych), działających w latach 1949–1955, gdy scentralizowane struktury podziemia niepodległościowego zostały już całkowicie rozbite przez UB. Często w tego typu dokumentach funkcjonariusze bezpieki wyolbrzymiali zagrożenie płynące ze strony tych grupek dla «władzy ludowej», wymyślali nieistniejące w rzeczywistości «struktury» i «sztaby» organizacyjne, niekiedy nawet ich nazwy, a także pseudonimy członków, wciągali na «listy członków» osoby zupełnie niezwiązane z daną grupą (również z najbliższej rodziny aresztowanych)”. T. Balbus, Badanie dokumentacji komunistycznego aparatu represji I (UBP, Informacji Wojskowej, Milicji Obywatelskiej). Wybrane aspekty źródłoznawcze, w: Wokół teczek bezpieki – zagadnienia metodologiczno-źródłoznawcze, red. F. Musiał, Kraków 2006, s. 210–211. 10 Przykładem niech będzie lakoniczna notka z 1949 roku: „Wobec zbliżającego się święta pierwszomajowego funkcjonariusze MO przystąpili w 1949 roku do akcji ujawniania mieszkań niedostatecznie zaludnionych lub niezamieszkałych. Ujawniono kilkanaście takich mieszkań”. Sytuacja polityczna 1 IV – 1 V 1949, AIPNG, 05/4/47, k. 49. Za takimi notatkami kryły się istotne wydarzenia, o których można przeczytać w tej książce, we fragmentach poświęconych tak zwanemu przymusowemu kwaterunkowi. 11 W cytowanych listach i raportach imiona i nazwiska zastąpiono inicjałami. Do wyjątków należą sytuacje, gdy mamy do czynienia z osobami publicznymi, a sprawa nie dotyczy sfery prywatnej. 12 W grudniu 1948 roku w ramach właśnie utworzonej PZPR powstało Biuro Listów i Inspekcji, a trzy lata później jego wojewódzkie odpowiedniki. Zob. D. Jarosz, Akta Biura Listów i Inspekcji KC PZPR jako źródło do badań rzeczywistości społecznej w Polsce w latach 1950–1956, „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały” 1997, t. 2, s. 192. 13 W kręgach władzy narzekano na przykład, że spośród listów od czytelników publikuje się te nieistotne, w których poruszone zostały „drobne sprawy”, takie jak transport publiczny czy gospodarka komunalna (jakość oświetlenia ulicznego, skanalizowania, zaopatrzenia i tak dalej), a nie zajęto się „poważnymi zagadnieniami, takimi jak sprawa zwolnienia awansowanego robotnika”, AAN, Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w Warszawie [dalej: GUKPPiW], 110 (9/7b), k. 56, 64, 65, 68. 14 Świadectwa mówione mogą być doskonałym źródłem dla historii kulturowej. Jak uważa A. Portelli, oral history mówi nam więcej o znaczeniu przeszłości niż o faktach. Fakty występują w narracji, ale co najważniejsze, wywiad ujawnia 1
nieznane wydarzenia lub nieznane aspekty znanych wydarzeń. Istotność świadectwa ustnego nie polega na jego zbieżności z faktami, przeciwnie – raczej na ucieczce od nich poprzez wyobraźnię, nadawaną symbolikę i oczekiwania. W tym sensie nie ma „fałszywych” dokumentów historii mówionej. A. Portelli, What Makes Oral History Different, w: The Oral History Reader, ed. R. Perks, A. Thomson, ed. 2, London – New York 2006, s. 36–37. Interpretacja świadectw mówionych wiąże się z oceną wiarygodności zawartych w danym wywiadzie informacji na temat doświadczenia historycznego i z oceną reprezentatywności danego świadectwa. Historyk, formułując uogólnienie i wprowadzając je do swego tekstu, daje znak, że uznał wiarygodność danej relacji. Trudności w interpretacji świadectwa mówionego polegają na niedostrzeganiu przez wspominającego różnicy między swymi aktualnymi sądami a tymi z przeszłości. T. Lummis, Structure and Validity in Oral Evidence, w: tamże, s. 255, 257–258. Wnioski, które wyciąga historyk, często się różnią od przekonań formułowanych przez osobę udzielającą wywiadu. Nie ma w tym nic niewłaściwego, niekiedy jednak dochodzi do niezamierzonej zmiany sensu wypowiedzi wspominającego. Jak sugeruje K. Borland, wskazana byłaby weryfikacja tych sądów poprzez udostępnienie fragmentu tekstu osobie, która była cytowana (taka weryfikacja na potrzeby tej książki nie była jednak możliwa). K. Borland, ‘That’s Not What I Said’ Interpretative Conflict in Oral Narrative Research, w: tamże, s. 311. W latach 2007–2008 studenci historii oraz kulturoznawstwa Uniwersytetu Gdańskiego przeprowadzili wywiady na podstawie udzielonych przeze mnie wskazówek i przygotowanego wcześniej formularza „Życie prywatne mieszkańców Gdańska 1945–1970”. Niektóre z tych relacji przyniosły atrakcyjny materiał i zostały wykorzystane w tej książce. Przygotowane pytania, które prowadzący wywiad mógł, ale nie musiał wykorzystać, dotyczyły między innymi wydarzeń oraz ewentualnych represji politycznych, sposobów przemieszczania się i zaopatrzenia, bezpieczeństwa, mieszkań, zarobków, czasu wolnego, warunków w pracy i stosunków sąsiedzkich. Wywiady były anonimowe – respondenci mieli jedynie wymienić wykonywany zawód, miejsce zamieszkania w latach 1945–1970, datę urodzenia i płeć. Wszystkie relacje znajdują się w posiadaniu autora tej książki. Użyty w wywiadzie formularz oraz duża liczba osób przeprowadzających wywiady różnią się od klasycznych metod oral history, w których historyk ma możliwość bezpośredniego kontaktu z osobą i zwrócenia uwagi na emocje wywołane rozmową. Przyjęta metoda umożliwiła jednak zebranie w krótkim czasie stu kilkudziesięciu relacji, co daje podstawy do wyciągania generalizujących sądów, jeśli wielu rozmówców wyrażało podobną opinię lub wspominało podobne sytuacje. Ponieważ studenci często przeprowadzali wywiady z członkami swoich rodzin lub osobami z podobnego środowiska, większość owych wywiadów została przeprowadzona z osobami statystycznie lepiej wykształconymi, zamieszkującymi lepsze dzielnice Gdańska, takie jak Wrzeszcz. Nadreprezentacja inteligencji nie jest jednak wadą, bo wśród wspominających znalazły się również osoby z wykształceniem podstawowym, pracujące fizycznie, a także gospodynie domowe ze środowisk robotniczych. Niektóre pytania nie zostały zadane, gdyż przygotowując formularz, nie byłem zainteresowany pewnymi tropami, które okazały się istotne po dokonaniu na przykład kwerend archiwalnych. Opracowując formularz raz jeszcze, zapewne bardziej skupiłbym się na pytaniach dotyczących charakteru Gdańska jako miasta portowego. 15 Ekonomista, 1943, Śródmieście; elektronik, nauczyciel akademicki, 1943, Wrzeszcz, Przymorze. 16 Cieśla, 1934, Dolne Miasto, Gdynia, Przymorze. 17 Krawcowa, 1923, Wrzeszcz. 18 Oto kilka zdań o bohaterze utworu Franciszka Fenikowskiego: „W opowiadaniu Ulica Kotwiczników spotykamy bodaj pierwszą w powojennej literaturze Wybrzeża kreację […] «dobrego Niemca». Pohl nie jest jednak Niemcem w ścisłym znaczeniu tego słowa, ale gdańskim autochtonem. Pracuje jako woźny w Biurze Odbudowy Miasta Gdańska. Mrukliwy i zamknięty w sobie, z «niepewnym» nazwiskiem i kiepską polszczyzną nie budzi zaufania «zaangażowanych» pracowników biura, którzy oskarżają go o sabotaż. Historia życia Pohla ma symbolizować dzieje gdańskich Niemców. Sierota, adoptowany przez polską rodzinę, jest «gorszym» Polakiem niż inni, dyskryminowany jest także przez Niemców”. A. Nowaczewski, Trzy miasta, trzy pokolenia, Gdańsk 2006, s. 13–14. Jakkolwiek podzielam opinię A. Nowaczewskiego, że F. Fenikowski poprzez wprowadzenie figury „dobrego Niemca” idealizował historyczny Gdańsk i w swojej późniejszej twórczości pozostał bliski formule socrealizmu, to z punktu widzenia historyka PRL wypada zauważyć, że zaprezentowana w opowiadaniu Ulica Kotwiczników biografia bohatera jest dość mocno związana ze źródłami instytucjonalnymi, do jakich dotarłem, pracując nad książką. Powieści z tych lat nie należy traktować dosłownie, choć prześladowania przez urząd bezpieczeństwa dawnych gdańszczan, problem pracy na stanowiskach poniżej swoich kwalifikacji, trudności językowe, poczucie obcości zarówno wśród Polaków, jak i Niemców, wszystkie te fakty są potwierdzone źródłowo. 19 T. Szarota, Życie codzienne w Peerelu – propozycja badawcza, „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały” 1995, t. 1; tegoż, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, wyd. 4, Warszawa 2010; M. Ordyłowski, Życie codzienne we Wrocławiu 1945–1948, Wrocław 1991; R. Tomkiewicz, Życie codzienne mieszkańców powojennego Olsztyna 1945–1956, Olsztyn 2003; S. Ligarski, W zwierciadle ogłoszeń drobnych. Życie codzienne na Śląsku w latach 1945–1949, Wrocław 2007. Termin „historia życia codziennego” niełatwo zdefiniować, ponieważ w każdej z prac odwołujących się do tej terminologii należałoby określić, które zachowania powinno się traktować jako „codzienne”, a które jako „niecodzienne” w danym kontekście historycznym i na danym obszarze kulturowym. Istnieje pewne ryzyko nadużycia – o ile sformułowanie „życie codzienne w okupowanym Lwowie” oczywiście ma sens, o tyle „życie codzienne w obozie koncentracyjnym Stutthof” już niekoniecznie. Wydaje się ponadto, że kryterium, które łączy prace z tego
zakresu, jest definicja oparta na negacji. Historia życia codziennego nie jest historią polityczną – pomija się w niej wątki opisane w klasycznych pracach „politycznych” dotyczących historii najnowszej. Takie rozgraniczenie współcześnie wydaje się sztuczne i nie znajduje uzasadnienia, ponieważ pisząc „historię polityczną”, przynajmniej w wypadku dyktatury PRL, trudno jest abstrahować od codzienności. Wadą historii życia codziennego opartej na negacji często bywa nie do końca przemyślane, chaotyczne wyliczanie informacji ze źródeł, które dotyczyły potocznie rozumianego „życia codziennego” (co ówcześni jedli, jak wypoczywali i tak dalej). Informacje takie, choć interesujące (zwłaszcza gdy ówcześni jadali coś innego), nie wnoszą wiele do stanu wiedzy na temat przeszłości, jeśli nie są osadzone w kontekście kulturowym i politycznym oraz odpowiednio skomentowane. Uważam, że właśnie kontekst, w jakim historyk osadza przytaczane za źródłem informacje, jest dla narracji historycznej i badania historycznego najistotniejszy. 20 B. Klich-Kluczewska, Przez dziurkę od klucza. Życie prywatne w Krakowie (1945––1989), Warszawa 2006; B. Brzostek, Za progiem. Codzienność w przestrzeni publicznej Warszawy lat 1955–1970, Warszawa 2007. Za interesującą monografię zawierającą wiele analiz codzienności konsumpcyjnej w PRL należy również uznać książkę: M. Mazurek, Społeczeństwo kolejki. O doświadczeniu niedoboru 1945–1989, Warszawa 2010. 21 „Nie przystoi witać kogoś, kto właśnie oddaje mocz lub się wypróżnia”; „Nie wolno nikomu bezczelnie i bezwstydnie załatwiać swej potrzeby […] pod drzwiami i oknami komnat przeznaczonych dla fraucymeru, dla dworzan […]”; „Gdy się przechodzi koło osoby, która załatwia swą potrzebę, należy udawać, że się tego nie zauważa; sprzeciwia się zatem zasadom grzeczności witać ją wówczas”. N. Elias, Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu, przeł. T. Zabłudowski, Warszawa 1980, s. 177, 180, 183. 22 „The decline of the legal public sector is the most prominent process of Soviet society in the post-Stalin period, and this process to a very considerable extent is the result of the failure of the Soviet system to evaluate and reward the performance of its people. The market mechanism, with consumers as evaluators of the quality of all goods and services, turned out to be – with all its flaws – a much better judge of human performance […]. Since the late 1950s the Soviet people have gradually but unswervingly diverted their interests from the state to their primary groups (family, friends, and lovers) and to semilegal or illegal civil society as well as to illegal activity inside the public sector”. V. Shlapentokh, Public and Private Life of Soviet People. Changing Values in PostStalin Russia, New York 1989, s. 13. O deficycie aktywności w sferze publicznej w kolejnych dekadach PRL zob. J. Król, P. Perkowski, Kształtowanie postaw obywatelskich w szkolnictwie Polski Ludowej i aktywność Polaków w sferze publicznej, w: Demokracja. Centrum i peryferie. Procesy modernizacyjne państwa w polskiej myśli politycznej XX–XXI wieku, red. A. Bałaban i in., Szczecin 2008, s. 195–199. O „społeczeństwie prywatnym” i „amoralnym familizmie” przeczytać można w często przywoływanym w badaniach historycznych i socjologicznych tekście: E. Tarkowska, J. Tarkowski, „Amoralny familizm”, czyli o dezintegracji społecznej w Polsce lat osiemdziesiątych, w: J. Tarkowski, Socjologia świata polityki, t. 1: Władza i społeczeństwo w systemie autorytarnym, Warszawa 1994, s. 265, 268–271. 23 D. Jarosz, Polacy a stalinizm 1948–1956, Warszawa 2000; J. Kochanowski, Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989, Warszawa 2010; D. Stola, Kraj bez wyjścia? Migracje z Polski 1949–1989, Warszawa 2010; A. Chwalba, Dzieje Krakowa, t. 6: Kraków w latach 1945–1989, Kraków 2006; A. Leszczyński, Anatomia protestu. Strajki robotnicze w Olsztynie, Sosnowcu i Żyrardowie, sierpień–listopad 1981, Warszawa 2006; M. Zaremba, Społeczeństwo polskie lat sześćdziesiątych – między „małą stabilizacją” a „małą destabilizacją”, w: Oblicza marca 1968, red. K. Rokicki, S. Stępień, Warszawa 2004; tegoż, Wielka trwoga. Polska 1944–1947. Ludowa reakcja na kryzys, Kraków 2012. W książce tej odwołuję się również do kilku wcześniej opublikowanych artykułów M. Zaremby, których fragmenty zostały później włączone do monografii Wielka trwoga. Ponadto w kilku miejscach próbuję nawiązać do decyzji politycznych w Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republice Radzieckiej i ukazać narzucające się analogie. Do porównań służą mi teksty anglojęzyczne, których w ostatnich latach wiele ukazało się na rynku zachodnim. Klasyczną pracą, chyba najczęściej cytowaną przez historyków, jest studium Magnetic Mountain S. Kotkina, poświęcone dziejom społecznym i wysiłkom cywilizacyjnym na przykładzie Magnitogorska, radzieckiej Nowej Huty. Równie ważna publikacja to Everyday Stalinism autorstwa S. Fitzpatrick, dzieło ukazujące panoramę życia w stalinowskiej Rosji lat trzydziestych. Nie mniej interesująca jest niedawno wydana praca The Whisperers, napisana przez O. Figesa, w której na podstawie zebranych przez autora relacji osobistych oraz obszernej literatury przedmiotu ukazana została kontrola życia prywatnego w stalinizmie. Zob. S. Kotkin, Magnetic Mountain. Stalinism as a Civilization, Berkeley–Los Angeles 1995; S. Fitzpatrick, Everyday Stalinism. Ordinary Life in Extraordinary Times: Soviet Russia in the 1930s, New York 1999 (wyd. pol.: Życie codzienne pod rządami Stalina. Rosja radziecka w latach trzydziestych XX wieku, tłum. J. Gilewicz, Kraków 2012); O. Figes, The Whisperers. Private Life in Stalin’s Russia, New York 2007 (wyd. pol. Szepty. Życie w stalinowskiej Rosji, tłum. W. Jeżewski, wyd. 1, Warszawa 2008; wyd. 2, 2010). 24 G. Thum, Obce miasto. Wrocław 1945 i potem, przeł. M. Słabnicka, Wrocław 2005; F. Ackermann, Palimpsest Grodno. Nationalisierung, Nivellierung und Sowietisierung einer mitteleuropäischen Stadt 1919–1991, Wiesbaden 2010; J. Musekamp, Zwischen Stettin und Szczecin. Metamorphosen einer Stadt von 1945 bis 2005, Wiesbaden 2010.
W Gdańsku trwają przygotowania do prac nad kolejnym tomem Historii Gdańska, do których pozyskano badaczy średniego i młodego pokolenia. Ma on obejmować dwie części merytoryczne (lata 1945–1970 oraz 1970–1989) oraz wolumin zawierający bibliografię. Koordynacją projektu zajmie się gdańska placówka Instytutu Historii PAN (prof. Edmund Kizik) oraz gdański oddział Instytutu Pamięci Narodowej (prof. Mirosław Golon). Jednocześnie w Instytucie Historii UG od kilku lat powstają cenne opracowania poświęcone dziejom Gdańska po 1945 roku, szczególnie na seminariach prowadzonych przez prof. Grzegorza Berendta i prof. Igora Hałagidę. Niektóre z nich przywołuję w tej książce. 26 P. O. Loew, Gdańsk i jego przeszłość. Kultura historyczna miasta od końca XVIII wieku do dzisiaj, przeł. J. Mosakowski, Gdańsk 2012. P. O. Loew poświęcił też PRL kilka uwag w wydanej ostatnio popularnonaukowej monografii dziejów Gdańska Danzig. Biographie einer Stadt, München 2011, s. 228–261. Pozostałe prace: M. Stryczyński, Gdańsk w latach 1945–1948. Odbudowa organizmu miejskiego, Wrocław 1981; M. Hejger, Polityka narodowościowa władz polskich w województwie gdańskim w latach 1945–1947, Słupsk 1998; J. Friedrich, Problemy odbudowy gdańskiego Głównego Miasta w latach 1945–1956. Studium z dziejów mentalności społecznej, Gdańsk 2000, rozprawa doktorska, Biblioteka Uniwersytetu Gdańskiego (ostatnio opublikowana po niemiecku jako Neue Stadt in Altem Gewand. Die Wiederaufbau Danzigs 1945–1960); S. Bykowska, Rehabilitacja i weryfikacja narodowościowa polskiej ludności w województwie gdańskim po II wojnie światowej, Gdańsk 2009, rozprawa doktorska, Biblioteka Uniwersytetu Gdańskiego; J. Załęcki, Kontakt międzykulturowy a obraz Niemca w świadomości gdańszczan, Gdańsk 2008. Warto również wymienić dwie prace popularnonaukowe: Z. Skrago, Osadnictwo w Gdańsku w latach 1945–1947, Toruń 2002; M. Żakiewicz, Gdańsk 1945. Kronika wojennej burzy, wyd. 2, Gdańsk 2008. Cennych danych faktograficznych dotyczących rozwoju Gdańska po wojnie dostarcza książka: M. Gliński, J. Kukliński, Kronika Gdańska 997–2000, t. 2: 1945–2000, Gdańsk 2006. Ze względu na wartość dokumentalną – zdjęcia oraz cytowane wspomnienia – warto przytoczyć także: Koniec i początek. Gdańsk 1945– 1955, oprac. S. Figlarowicz, A. Śliwka, Gdańsk 2000. 27 Poruszane w obu częściach wątki korespondują z zakreślonymi przez T. Szarotę polami badawczymi – w cytowanym artykule pisał on kolejno o potrzebie badania zjawisk takich, jak warunki bytowe w PRL, reżyseria życia publicznego i kontrola życia prywatnego oraz nastroje, postawy i zachowania ówczesnych Polaków. Takim też zagadnieniom poświęcona jest ta książka. Por. T. Szarota, Życie codzienne w Peerelu…, s. 208–210. 28 Na podobieństwa komunizmu i kapitalizmu w wymiarze społecznym i cywilizacyjnym wskazuje na przykład B. Brzostek, Robotnicy Paryża i Warszawy w połowie XX wieku, w: W połowie drogi. Warszawa między Paryżem a Kijowem, red. J. Kochanowski, Warszawa 2006, s. 11–66. 29 W antropologii kulturowej brud rozumiany jest nie jako zjawisko obiektywnie zdefiniowane, niosące ze sobą ryzyko choroby, lecz raczej jako „coś nie na swoim miejscu” (na przykład but na stole) – definiując termin, Z. Bauman powołuje się na stanowisko antropolożki Mary Douglas. Zob. Z. Bauman, Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa 2000, s. 11–67. 30 Opracowania, do których udało mi się dotrzeć i w których poruszano wątek wysiedleń „elementu zbędnego”, to: I. Paczyńska, Gospodarka mieszkaniowa a polityka państwa w warunkach przekształceń ustrojowych w Polsce w latach 1945–1950 na przykładzie Krakowa, Kraków 1994; J. Macholak, Wysiedlenia ze strefy nadgranicznej Pomorza Zachodniego w latach 1945–1950 jako przejaw represji politycznej, „Szczeciński Informator Archiwalny” 1997, nr 11; M. Sokołowska, Powojenne wysiedlenia gdynian, w: Korzenie Gdyni. Gdynia w czasach stalinowskich. Materiały z konferencji historycznej, cz. 2, Gdynia 2003. 31 M. Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, przeł. T. Komendant, wyd. 3, Warszawa 2009. 32 Książka Nadzorować i karać, pisana po rozczarowującym doświadczeniu francuskiej rzeczywistości, po maju 1968 roku była dla M. Foucaulta nie tylko komentarzem do realiów dziewiętnastowiecznego państwa zachodniego, lecz również do jego współczesności. „Panoptyzm” jako kategoria interpretacyjna nadaje się nie tylko, jak chciałby M. Foucault, do opisu zindywidualizowanego społeczeństwa zachodniego, żyjącego po drugiej wojnie światowej przeważnie w systemach demokratycznych, w których system władzy był rozproszony. Można go także użyć do opisu dyktatur takich, jak PRL, gdzie możliwe było wskazanie palcem na „centrum władzy” (demonstrujący nigdy nie mieli wątpliwości, dokąd należy się udać ze swoimi żądaniami i który budynek – siedzibę lokalnego komitetu – podpalić). Na temat aktualności rozważań filozofa nad realiami krajów zachodnich po drugiej wojnie światowej zob. J. S. Ransom, Foucault’s Discipline. The Politics of Subjectivity, Durham–London 1997, s. 28; U. Brieler, Die Unerbittlichkeit der Historizität. Foucault als Historiker, Köln 1998, s. 294–304. 33 „Władzy, która nie potrzebuje ani broni, ani przemocy fizycznej, ani przymusów materialnych. Wystarczy spojrzenie”. M. Solarska, Historia zrewoltowana. Pisarstwo historyczne Michela Foucaulta jako diagnoza teraźniejszości i projekt przyszłości, Poznań 2006, s. 131. 34 M. Głowiński, Marcowe gadanie. Komentarze do słów 1966–1971, Warszawa 1991, s. 253. 35 Obie grupy – „zapisani do partii” i niezrzeszeni – deklarowały się jako osoby wierzące. Duża stabilność poziomu religijności Polaków występowała w latach małej stabilizacji, w dekadzie gierkowskiej i w latach osiemdziesiątych (nadal około 80% osób deklarowało się jako wierzące). Nie odnotowywano także znaczących różnic w postawach pokolenia 25
młodych oraz ich rodziców. Młodzież z dużych miast również pozostała religijna. Za religijnym wychowaniem opowiadała się na przykład najbardziej, wydawałoby się, zlaicyzowana grupa – środowisko studentów Uniwersytetu Warszawskiego – niezmiennie u schyłku lat pięćdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych (około 70%); L. Dyczewski, Konflikt kulturowy czy kulturowa kontynuacja pokoleń w rodzinie miejskiej, w: Z badań nad rodziną, red. T. Kukołowicz, Lublin 1984, s. 142–144; T. Szawiel, Religijność i jej korelaty, w: Ciągłość i zmiana tradycji kulturowej, red. S. Nowak, Warszawa 1989, s. 234–235. 36 Na temat tych zjawisk, walki z przestępczością młodzieży i z „chuliganizmem” zob. np. J. Savage, Teenage. The Creation of Youth Culture, New York 2007, s. 33–48; A. E. Gorsuch, Youth in Revolutionary Russia: Enthusiasts, Bohemians and Delinquents, Bloomington–Indianapolis 2000, s. 137–160, 167–176. 37 Jestem głęboko przekonany, że taki „generacyjny” sposób patrzenia na lata sześćdziesiąte umożliwia wydobycie wątków niepodjętych dotychczas w polskiej historiografii najnowszej i w socjologii. Wątek emancypacji młodzieży nie przykuł uwagi badaczy z zakresu historii politycznej, społecznej i socjologii w pracach takich, jak: J. Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006; K. Kosiński, Oficjalne i prywatne życie młodzieży w czasach PRL, Warszawa 2006; H. ŚwidaZiemba, Młodzież PRL. Portrety pokoleń w kontekście historii, Kraków 2010. 38 A. Zadrożyńska, Ludzie i przestrzeń domowa – przyczynek do antropologii schronienia, w: Dom we współczesnej Polsce, red. P. Łukaszewicz, A. Siciński, Wrocław 1996, s. 38. 39 K. Herbst, Droga do mieszkania, w: Dom we współczesnej Polsce, s. 167. W. Mędrzecki zwraca uwagę, że w tym okresie na ziemiach polskich bogatszy dom chłopski również ulegał szybkim przekształceniom – przestawał być jedynie schronieniem dla ludzi i zwierząt oraz miejscem wykonywania czynności gospodarskich. W. Mędrzecki, Intymność i sfera prywatna w życiu codziennym i obyczajach rodziny wiejskiej w XIX i w pierwszej połowie XX wieku, w: Rodzina – prywatność – intymność. Dzieje rodziny polskiej w kontekście europejskim, red. D. Kałwa, A. Walaszek, A. Żarnowska, Warszawa 2005, s. 112. 40 A. Jelonek, A. Zborowski, Urbanizacja a ruch naturalny ludności w Polsce, Warszawa 1983, s. 12. 41 Pojawiającą się w książce kilkakrotnie opozycję miasto–wieś należy rozumieć raczej jako historyczne kontinuum niż jako dychotomię. Nie są to kategorie przeciwstawne. W drugiej połowie XX wieku różnią się ilościowo, nie jakościowo – miasto ma relatywnie większą liczbę ludności, relatywnie gęstszą zabudowę i relatywnie większą heterogeniczność, a relacje międzyludzkie są w nim bardziej sformalizowane. Por. B. Hamm, Wprowadzenie do socjologii osadnictwa, przeł. A. Rosłan, Warszawa 1990, s. 21–30. 42 J. Turowski, Środowisko mieszkalne w świadomości ludności miejskiej, Wrocław 1979, s. 40. 43 Wspomniane wątki poruszone zostały w książce: D. Jarosz, Mieszkanie się należy… Studium z peerelowskich praktyk społecznych, Warszawa 2010. 44 Na temat „społeczeństwa kolejki” i „gospodarki niedoboru” zob. M. Mazurek, dz. cyt., s. 18–20. 45 M. Czerwiński, Życie po miejsku, wyd. 2, Warszawa 1975, s. 75–80. 46 Zob. A. Wallis, Socjologia przestrzeni, oprac. E. Grabska-Walllis, M. Ofierska, Warszawa 1990, s. 111–112, 124–130. 47 O peryferiach zob. np. B. Misztal, Socjologia miasta, Warszawa 1978, s. 67–80.
Prolog. Tożsamość nowego Gdańska 1 2
3
4
5
Na temat kampanii w Prusach Wschodnich zob. A. Kossert, Prusy Wschodnie. Historia i mit, przeł. B. Ostrowska, Warszawa 2009, s. 295–306. Sopot został zajęty w ciągu jednej nocy, 23 marca 1945 roku, po walkach ulicznych o niewielkiej skali. Niemcy wydali rozkaz ewakuacji miasta i skupienia się na obronie Gdańska. Zabudowa miejska ocalała w około 90%; P. Semków, Dzieje Sopotu, t. 2: 1939–1945, Sopot 2003, s. 146. Przykłady takich relacji zob. w: W. Kowalski, W cieniu wyzwolenia – Gdańsk 1945, „Biuletyn IPN” 2005, nr 5–6, s. 134–135; Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta (Z. J. Michel), t. 2, oprac. I. Greczanik-Filipp, Gdańsk 1997, s. 23; B. Wehrmeyer-Janca, Młodość niemieckiej dziewczyny w Polsce. Epizody z Gdańska (1938–1958), przeł. I. Pohoska, L. Kozłowski, Gdańsk 2005, s. 19; E. Loops, Meine Lebensgeschichte. Brennende Jahre, Biblioteka Gdańska Polskiej Akademii Nauk [dalej: BGPAN], 5060/3/2, k. 96; kupiec przemysłowy (kobieta), 1927, Wrzeszcz; S. Goszczurny, Nieżołnierze, niebohaterzy, wyd. 2, Gdańsk 1969, s. 140–141; A. Beevor, Berlin 1945, Upadek, przeł. J. Kozłowski, wyd. 2, Kraków 2009, s. 181. O symbolice Gdańska pisze B. Okoniewska, Refleksje nad rokiem 1945, w: Gdańsk 1945, red. M. Mroczko, Gdańsk 1996, s. 14–16. Cytaty z Sołżenicyna, Ehrenburga, Tołstoja i innych zob. w: A. M. de Zayas, Die Flucht, w: Flucht und Vertreibung. Deutschland zwischen 1944 und 1947, hrsg. F. Grube, G. Richter, Hamburg 1980, s. 133–135. Znaczące wydają się na przykład zgromadzone przez S. Piechockiego dowody dotyczące systematycznych podpaleń w Olsztynie. Było kilka fal takich podpaleń do połowy lutego 1945 roku. Jak twierdzi autor, istnieją dowody fotograficzne na to, że ulice miasta nie uległy spaleniu w trakcie zaciętych walk, ale dopiero potem. Por. S. Piechocki, Olsztyn. Styczeń
1945. Portret miasta, Olsztyn 2000, s. 202–219. Do pierwszego bombardowania Głównego Miasta i okolicy doszło 9 marca 1945 roku – w nalocie uczestniczyło ponad sto samolotów radzieckich, które uszkodziły wiele budynków i wywołały liczne pożary. Kolejne naloty na centrum oraz obiekty wojskowo-przemysłowe w Nowym Porcie nastąpiły 12 i 14 marca (uczestniczyło w nich również lotnictwo amerykańskie). B. Hajduk pisze o „niemal całkowitym zniszczeniu centrum” na skutek bombardowań, ostrzału artyleryjskiego i bezpośrednich starć. Zagłada centrum miała nastąpić 25 marca, w Niedzielę Palmową, w wyniku bombardowań i ostrzeliwań. W relacjach pisano wówczas o „rozlanym morzu ognia”. Opór niemiecki, mimo dostrzegania jego bezsensowności przez dowództwo, był kontynuowany. Jak utrzymywano, miał on umożliwić ewakuację wielu Niemców drogą morską. Wszystkie informacje o zniszczeniach mają pokrycie w relacjach niemieckich. Zdaniem B. Hajduka to nieugięta postawa dowództwa II Armii doprowadziła do zagłady miasta; B. Hajduk, Tragiczny rok 1945, w: Historia Gdańska, t. 4/2: 1920–1945, red. E. Cieślak, Sopot [1999], s. 324–336. W wypadku Wrocławia także nie należy doszukiwać się zaplanowanej akcji zniszczenia miasta. G. Thum pisze sugestywnie: „Maruderzy z Armii Czerwonej niewątpliwie przyczynili się do wybuchu licznych pożarów w pierwszych tygodniach powojennych. Jednak dokumenty urzędowe oraz wspomnienia naocznych świadków mówią również o niemieckich sabotażystach i polskich szabrownikach, którzy podpalali domy – czy to ze złości, czy dla zabawy, czy też wreszcie dla śladów zatarcia rabunku. Podpalenia i wandalizm stanowiły pokłosie okrucieństwa wojny. Wielkie pożary były jednak również skutkiem załamania dotychczasowego porządku, które nigdzie nie było tak totalne jak na Ziemiach Zachodnich. Aby całe miasta stawały w płomieniach, wcale nie musiało dochodzić do podpaleń. Wystarczało, że w pusto stojących domach i mieszkaniach nie było już nikogo, kto mógłby wszcząć alarm lub ugasić zarzewie ognia. Zdarzało się też, że nie interweniowano, ponieważ nikt nie poczuwał się do odpowiedzialności. Albo nie można było wezwać straży pożarnej, bo nie działała instalacja gaśnicza […]”. G. Thum, Obce miasto. Wrocław 1945 i potem, przeł. M. Słabnicka, Wrocław 2005, s. 149–150. 7 Zdaniem T. Bolduana nie było przypadkiem, że spośród gdańskich gmachów publicznych ocalały głównie budynki służące zakwaterowaniu wojsk, służb polowych i NKWD, a więc sąd, wiezienie, budynki policji kryminalnej, szpitale, niektóre niedawne urzędy NSDAP i szkoły. Spłonęły natomiast mieszczańskie kamieniczki nienadające się do zakwaterowania większej liczby ludzi. Zob. T. Bolduan, Kto spalił Gdańsk?, „Tygodnik Gdański” 1990, nr 13, s. 9. Podobne opinie, podkreślające celowość zniszczeń, można przeczytać w: I. Greczanik-Filipp, Wstęp, w: Wspomnienia z odbudowy…, s. 8–9; G. Berendt, Gdańsk – od niemieckości do polskości, „Biuletyn IPN” 2006, nr 8–9, s. 56. Także niektóre wspomnienia mogą być potwierdzeniem przypuszczeń dotyczących systematycznej zagłady miasta: „[…] Ruski spalili, do klatek wrzucali pojemniki z benzyną, nie patrzyli, czy ludzie są”. Kobieta niepracująca zawodowo, 1929, Wrzeszcz, Śródmieście. 8 Największe straty w masie zniszczonych budynków poniosły kolejno: Warszawa – 75%, Wrocław – 65%, Gdańsk – 55%. Zob. A. Andrzejewski, Polityka mieszkaniowa, wyd. 3 zm., Warszawa 1987, s. 138. 9 Na temat odbudowy stolicy zob. J. Górski, Wstęp, w: Odbudowa Warszawy w latach 1944–1949. Wybór dokumentów i materiałów, t. 1, red. J. Górski, Warszawa 1977, s. 12––13, 21–22, 44. 10 G. Thum, dz. cyt., s. 75–82. 11 P. O. Loew, Gdańsk między mitami, Olsztyn 2006, s. 58, 62. 12 Zob. R. Wapiński, Gdańsk w polskiej mitologii politycznej – kształtowanie świadomości politycznej, w: Gdańsk. Z historii stosunków polsko-niemieckich, red. M. Andrzejewski, Warszawa 1998, s. 18–19. 13 J. Musekamp, Zwischen Stettin und Szczecin. Metamorphosen einer Stadt von 1945 bis 2005, Wiesbaden 2010, s. 147, 149–150; G. Thum, dz. cyt., s. 258–259, 266. 14 P. O. Loew, Gdańsk i jego przeszłość. Kultura historyczna miasta od końca XVIII wieku do dzisiaj, przeł. J. Mosakowski, Gdańsk 2012, s. 315. 15 Tamże, s. 318–321. Zob. też: P. O. Loew, Gdańsk między mitami…, s. 55, 63–65. 16 J. Ptasiński, Tysiąc lat Polski – tysiąc lat Gdańska, „Rocznik Gdański” 1962, s. 8. Obchody „X wieków Gdańska”, zainaugurowane w 1962 roku, stanowiły część uroczystości milenijnych i służyć miały podkreśleniu przynależności miasta „od zawsze” do Polski pod hasłami „Tysiąclecie Gdańska – tysiącleciem zmagań Polski o dostęp do morza” oraz „Tysiąclecie Gdańska – tysiącleciem wierności Polsce”. Rok później, podczas inauguracji obchodów, Gomułka mówił w Gdańsku o „niezliczonych zastępach” walczących o dostęp Polski do morza i połączenie Gdańska z macierzą. Na Westerplatte 22 lipca odbyła się manifestacja pod hasłem „Byliśmy, jesteśmy, będziemy”. Cytaty: P. O. Loew, Gdańsk i jego przeszłość…, s. 341, 343. 17 O tej naturalności pisze też B. Okoniewska, dz. cyt., s. 13. 18 „Z jednej strony mamy do czynienia ze swego rodzaju Schadenfreude: Gdańsk, ten Gdańsk, który pamiętany był przez wielu Polaków jako ostoja hitleryzmu, legł w gruzach. Taki punkt widzenia wyrastał z przekonania o tym, że w gruncie rzeczy był Gdańsk raczej miastem niemieckim, krzyżackim, jak wówczas mówiono, niż polskim. Z drugiej strony widzimy żal za utraconym miastem, za jego świetnymi zabytkami i towarzyszące mu, wzbierające pragnienie, by to miasto odbudować. Oczywiście u źródeł tego pragnienia leżało mniej lub bardziej wyraźnie artykułowane przeświadczenie o istotnej polskości Gdańska”. J. Friedrich, Spolszczanie i odniemczanie sztuki i architektury Gdańska po 1945 roku. Kolonizacja czy dekolonizacja, maszynopis. Dziękuję autorowi za udostępnienie tekstu. 6
„Był wtedy dość powszechny uraz, którego ja sam długo nie mogłem przełamać: niechęć do wszystkiego co niemieckie, co «zatarło ślady polskości Gdańska». Uważano, że najlepiej to wyrzucić, wymazać. I teraz żal nam, że rozebrano w pośpiechu budowlę Senatu Gdańskiego, bank w stylu renesansu angielskiego przy Bramie Wyżynnej, bank zbożowy przy Zielonym Moście i szereg innych. Ja też byłem wtedy zwolennikiem takich rozbiórek. Nawet w latach sześćdziesiątych całkiem serio zastanawialiśmy się, czy dworca nie rozebrać, a przecież to jest najpiękniejsza bryła dworca na świecie”. Wspomnienia z odbudowy… (Z. J. Michel), s. 121–122. Doktryna konserwatorska zakładała, że budynki te powinny ulec rozbiórce albo gruntownej przebudowie. Zob. M. Gawlicki, Zabytkowa architektura Gdańska w latach 1945– 1951. Kształtowanie koncepcji konserwacji i odbudowy, Gdańsk 2012, s. 181–182. Także we Wrocławiu doszło do ruiny lub rozbiórki cennych budowli w wyniku negacji pruskiej przeszłości. Zob. A. Gabiś, Wrocław po oblężeniu – zniszczenia i pierwsze lata odbudowy, w: Festung Breslau 1945. Historia i pamięć, red. T. Głowiński, Wrocław 2009, s. 290–291. 20 „Pokolenia naszych przodków przelały wiele krwi, by południowe wybrzeża Bałtyku utrzymać przy Polsce, nie szczędziły wysiłków, by zachować polskość na ziemiach pomorskich, kiedy te zagarnięte zostały przez obcych najeźdźców […]. Gdańsk, od wieków miasto polskie […] został sztucznie oderwany od Polski”. E. Kosiarz, Wyzwolenie Polski północnej 1945, Gdynia 1967, s. 11–12. Inny przykład takiej poetyki: „Dnia 28 marca po całonocnych walkach opanowany został port gdyński, a tym samym Gdynia po pięciu i pół latach niewoli odzyskała wolność. Gdańsk odzyskał wolność 30 marca” – pisano. Po ilu właściwie „latach niewoli” wolność odzyskał Gdańsk, autor nie precyzował. Zob. K. Sobczak, Wyzwolenie północnych i zachodnich ziem polskich w roku 1945, Poznań 1971, s. 128. W przewodniku Z uśmiechem przez Gdańsk pisano o ciągłości historycznej: „Miasto jest nieśmiertelne. Wskrzesiła je do nowego życia praca naszych rąk, ale źródłem […] była jego odwieczna polskość i jego niezwykłe piękno. To tysiącletnia historia Gdańska przywróciła mu życie, posługując się naszymi rękami”. A. Januszajtis, Z. Jujka, Z uśmiechem przez Gdańsk, Gdynia 1968, s. 5. 21 W jednej ze scen polski listonosz idzie ulicami właśnie odbudowanej Starówki, która gra dawne centrum. Zob. Wolne miasto, reż. S. Różewicz, Zespół Filmowy Rytm, 1958. Zob. też: K. Kornacki, Filmowe ikony Wybrzeża (w powojennym kinie fabularnym okresu PRL), w: Morze nasze i nie nasze, red. P. Kurpiewski, T. Stegner, Gdańsk 2011, s. 513–515. 22 Zob. np. E. Bahr, Ostdeutschland unter fremder Verwaltung, Bd. 2: Das nördliche Westpreussen und Danzig, Frankfurt–Berlin 1960, s. 155–156. 23 Cyt. za: M. Gawlicki, dz. cyt., s. 181. 24 A. Nowaczewski, Trzy miasta, trzy pokolenia, Gdańsk 2006, s. 9. 25 R. Wapiński, dz. cyt., s. 19. 26 Na skutek przemian technologicznych i ekonomicznych strefa portowa, w której zlokalizowane były stocznie produkcyjne i remontowe, jednostki połowów i przetwórstwa rybnego, przedsiębiorstwa budowlano-montażowe, żegluga, przedsiębiorstwa zajmujące się przeładunkiem, kontrolą, spedycją towarów i administracją morską oraz centrale i placówki handlu zagranicznego, stanowiła po wojnie wydzieloną, zamkniętą przestrzeń leżącą na uboczu metropolii. W innych częściach miasta miały swoje siedziby przedsiębiorstwa korzystające z rozwoju gospodarki morskiej. Zob. J. Dębski, Oddziaływanie przestrzenne aglomeracji gdańskiej, „Przegląd Geograficzny” 1972, z. 3, s. 509. 27 Dysponuję danymi dotyczącymi całego województwa, bez uwzględnienia poszczególnych miast. Zatrudnienie w szeroko pojmowanej gospodarce morskiej miało wynosić w województwie gdańskim w latach pięćdziesiątych około 14%, w 1960 roku – około 18%, w 1970 roku – około 22%. Komentatorzy różnili się w ocenie tego wzrostu. Zob. np. K. Podoski, Główne przemiany strukturalne województwa gdańskiego w latach 1945–1970, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim w powojennym 30-leciu, red. K. Podoski, Gdańsk 1977, s. 49; M. Krzysztofiak, Stan, dynamika i struktura zatrudnienia w województwie gdańskim w minionym 30-leciu PRL, w: tamże, s. 141. 28 Krytyczne uwagi na temat „morskości” Szczecina zob. w: J. Musekamp, dz. cyt., s. 164–167. 29 Na temat wizerunku miasta portowego jako atrakcji turystycznej na przykładzie Szczecina zob. M. Kowalewski, Mit miasta portowego jako atrakcja turystyczna, w: Polskie Ziemie Zachodnie. Studia socjologiczne, red. A. Michalak i in., Poznań 2011, s. 229. 30 Po wojnie działały Stocznia Gdańska, Stocznia Północna, Gdańska Stocznia Remontowa, Stocznia Rzeczna, Stocznia Rybacka i Stocznia Jachtowa; łącznie zatrudniały one w drugiej połowie lat pięćdziesiątych blisko 16 tysięcy pracowników na 36 tysięcy zatrudnionych ogółem w przemyśle w Gdańsku. Zob. H. Edel-Kryński, Województwo gdańskie. Studium społeczno-gospodarcze, Gdynia 1961, s. 222. Gospodarka morska była kołem napędowym całej aglomeracji trójmiejskiej, zapewniając u schyłku lat sześćdziesiątych zatrudnienie co trzeciemu dorosłemu mieszkańcowi – przede wszystkim w przemyśle i w transporcie, ale także w sektorze nauczania. Udział obu portów w przeładunkach, liczba wchodzących statków i liczba zatrudnionych były w PRL zbliżone; W. Gruszkowski, Stan istniejący aglomeracji gdańskiej na tle dotychczasowego rozwoju, w: Rozwój wielkich aglomeracji miejskich w Polsce, t. 2: Aglomeracja gdańska, Warszawa 1975, s. 10–11. Stan zatrudnienia w przemyśle stoczniowym świadczył o przewadze Gdańska. W latach pięćdziesiątych Stocznia Gdańska zatrudniała trzech na czterech pracowników stoczni wytwórczych Wybrzeża Gdańskiego, a gdyńska Stocznia im. Komuny Paryskiej – pozostałych. W latach sześćdziesiątych w gdańskiej 19
stoczni pracowało dwóch na trzech pracowników, w gdyńskiej – pozostali. Por. A. Sobociński, Przeobrażenia strukturalne wśród robotników przemysłu okrętowego w latach 1945–1970, ze szczególnym uwzględnieniem województwa gdańskiego, w: Przemiany społeczne w regionie…, s. 189. 31 Na temat braku wiedzy o zniszczeniach zob. P. Jasienica, Zakotwiczeni, Warszawa 1955, s. 15. 32 Sprawozdanie z działalności Zarządu Miejskiego w Gdańsku 4 IV – 1 V 1945, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Urząd Wojewódzki Gdański, 20, k. 10. 33 Spośród badanych w latach siedemdziesiątych dokerów, pracowników Portu Gdańskiego, tylko co czwarty urodził się na terenie województwa gdańskiego. Znaczna część pochodziła z obszarów o niskim stopniu uprzemysłowienia (większość przybyła tu ze wsi). Zob. K. Wszeborowski, Dokerzy gdańscy. Studium socjologiczne, Gdańsk 1988, s. 62–63. O awansie społecznym i przyciąganiu ludzi przez miasto pisze I. Sobczak, Procesy demograficzno-społeczne w makroregionie północnym, Gdańsk 1980, s. 281–282. Zgodnie z relacją Lecha Wałęsy o wyborze Gdańska zdecydować miała wycieczka do tego miasta, a także rozczarowanie warunkami pracy w rodzinnej wsi i gotowość stoczni do przyjmowania wykwalifikowanych pracowników oraz możliwość zakwaterowania w hotelu robotniczym. Zob. L. Wałęsa, Droga do prawdy. Autobiografia, Warszawa 2008, s. 27–28. 34 Spośród trzech ośrodków przodował Sopot – niemal co piąty sopocianin miał wykształcenie wyższe (w Gdańsku i Gdyni co dziesiąty). Mniej więcej połowa zatrudnionych w Trójmieście, licząc techników i pracowników biurowych, wykonywała pracę umysłową. Zob. I. Sobczak, dz. cyt., s. 264–266; M. Krzysztofiak, Przemiany społeczne w województwie gdańskim w powojennym XXX-leciu, Gdańsk 1975, s. 18–24. 35 Także dokerzy zwykle byli mniej związani z miastem „nieportowym” (silniej związani byli za to stoczniowcy). Zob. R. B. Woźniak, Społeczność miasta portowego w procesie przemian, Szczecin 1991, s. 35, 37, 42, 48, 58, 133. 36 Zob. J. Kochanowski, Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989, Warszawa 2010, s. 143–144. 37 Migracje zagraniczne objęły w Gdańsku w latach 1957–1962 blisko 12 tysięcy ludzi. W Gdyni ruch migracyjny był w porównaniu z Gdańskiem znikomy – razem trochę ponad 1,6 tysiąca osób; podobną sytuację miał mniejszy Sopot. Zob. dane w: B. Maroszek, Kształtowanie się nowego społeczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945–1964, Gdańsk 1965, s. 65–66. 38 Dane: W. W. Gaworecki, Czynniki kształtujące zespół portowo-miejski Gdańsk–Gdynia, Gdańsk 1974, s. 66–70. 39 Na temat artystycznego charakteru Sopotu po wojnie zob. F. Mamuszka, Gdy Sopot był ośrodkiem kultury i nauki, „Kalendarz Gdański” 1985, s. 224–229; W. Fułek, R. Stinzing-Wojnarowski, Kurort w cieniu PRL-u. Sopot 1945– 1989, Gdańsk 2007, s. 35–41. O jego obcości ideologicznej zob. tamże, s. 67. 40 Dane pochodzą z lutego 1947 roku, przytoczone za: M. Stryczyński, Gdańsk w latach 1945–1948. Odbudowa organizmu miejskiego, Wrocław 1981, s. 151. 41 Dane zob. w: P. Korzenecki, Powrót do normalności. Odbudowa życia miejskiego w Gdyni po wyzwoleniu spod okupacji hitlerowskiej w latach 1945–1946, w: Wędrówki po dziejach Gdyni, t. 2, red. D. Płaza-Opacka, T. Stegner, Gdynia 2007, s. 165, 168; W. Tubielewicz, A. Tubielewicz, Porty Wybrzeża Gdańskiego. Ich dzieje i perspektywy rozwojowe, Gdańsk 1973, s. 108–111. 42 Dane: A. Sobociński, Funkcje Gdyni i struktura społeczna jej mieszkańców w Polsce Ludowej, w: 50-lecie miasta Gdyni, red. R. Wapiński, Gdynia 1976, s. 12; tegoż, Przemiany społeczne w latach 1945–1975, w: Dzieje Gdyni, red. R. Wapiński, Wrocław 1980, s. 321–322. 43 Zob. Z. Misztal, Rozwój funkcji morskich Gdyni w latach 1950–1975, w: 50-lecie Miasta Gdyni, s. 32; A. Sobociński, Funkcje Gdyni…, s. 4–12; tegoż, Rozwój miasta i jego funkcji, w: Dzieje Gdyni, s. 306–307; M. Graban, Gdynia wobec przeobrażeń cywilizacyjnych XX i XXI wieku. Ewolucja czynników rozwoju miasta, Gdynia 2012, s. 209–210. 44 „Gdańsk? Niech go diabli wezmą!” – miał podobno powiedzieć przed wojną minister przemysłu i handlu Ferdynand Zarzycki. Zwolennikiem równomiernego rozwoju obu portów był natomiast Eugeniusz Kwiatkowski. Zob. B. Nagórski, Wspomnienia gdańskie, Nowy Jork 1982, s. 27–28. 45 W ogłoszeniach drobnych pisano na przykład: „Kupię domek z ogródkiem w trójmieście” albo „Marynarz pływający poszukuje niekrępującego pokoju sublokatorskiego w trójmieście”. „Dziennik Bałtycki” nr 195, 17 VIII 1955. 46 Na temat inicjatyw integracyjnych i trójmiejskiego projektu pisał J. Tetter, Kto pierwszy powiedział „Trójmiasto”?, „Informator WDK Ziemia Gdańska” 1970, nr 7, s. 43–44. 47 A. Piskozub pisał w latach sześćdziesiątych: „Jesteśmy świadkami procesu zrastania się tych miast”. Twierdził, że staną się one jednym ośrodkiem, jak Łódź czy Warszawa – półmilionowym Gdańskiem, którego dzielnicą będzie Gdynia. Zob. A. Piskozub, Dwa porty i jedno miasto, w: tegoż, Z prądem i pod prąd epoki. Felietony – recenzje – wywiady 1961–1988, Toruń 2004, s. 12. Przykład podobnej nadziei wyrażanej w latach siedemdziesiątych zob. w: W. W. Gaworecki, dz. cyt., s. 62. 48 Formalnie Gdańsk, Gdynia, Sopot nie były i nie stały się jedną aglomeracją, jeśli za definicję aglomeracji przyjmiemy za W. Gaworeckim (dz. cyt., s. 176) istnienie jednego silnego ośrodka, centrum zespołu, wokół którego rozwijają się osiedla. Zob. też: A. Sobociński, Funkcje Gdyni…, s. 9.
Rozdział 1. Trzy oblicza obcego „Zamknięte z powodu braku towaru. Zapraszamy do naszego sklepu po wojnie”. Informacja na witrynie sklepu gdańskiego w 1944 roku. Zob. Z. Lewandowicz, Das war alles ziemlich traurig, w: Gdańsk 1944. Rozmowy 50 lat później, red. E. Rusak i in., Gdańsk 1994, s. 284. 2 B. Fac, Na pamięć, Łódź 1976, s. 46–47. 3 Inżynier budowy okrętów, 1931, Wrzeszcz, Sopot, Śródmieście. 4 Zob. B. Zwarra, Wspomnienia gdańskiego bówki, t. 3, Gdańsk 1986, s. 38, 48, 71–72, 103. 5 Latem 1944 roku rozpoczęto ewakuacje dzieci i młodzieży do mniejszych miejscowości, na wieś, do domów krewnych lub do specjalnych obozów, gdzie mogły kontynuować naukę. Część starszej młodzieży wysyłano do prac polowych oraz do pracy w przemyśle stoczniowym i w lazaretach. W szkołach tworzono łączone klasy z pozostałej młodzieży. Zob. U. Malinowska, „Tak oto wiodło się gdańszczanom”, w: Gdańsk 1944…, s. 21–23; U. Trzosowska, „Byliśmy wszyscy ewakuowani na wieś”, w: tamże, s. 121–125; I. Schuster i in., „Właściwie nigdy nie miałyśmy młodości”, w: tamże, s. 239; G. Rodischewski, „Człowiek robi to, co mu każą”, w: tamże, s. 279. 6 B. Zwarra, dz. cyt., s. 125–129, 141–143. 7 „W cudowną broń (Wunderwaffe V1) wierzyliśmy naturalnie jak w Miłosiernego Boga. Tak sądziła większość”. H. L. Fauth, „Byłem przerażony i jednocześnie szczęśliwy, że mój Führer przeżył”, w: Gdańsk 1944…, s. 26. Relację o takiej nadziei istniejącej jeszcze na początku 1945 roku zob. w: W. Kuhr, Abschied von der Weichsel. Erinnerungen eines Flüchlingsjungen, 1999, s. 72, http://abschied-von-der-weichsel.de/Abschied_von_der_Weichsel_10.pdf, dostęp 1 II 2012. 8 B. Zwarra, dz. cyt., s. 138. W czasie inwazji wojsk alianckich w Normandii w czerwcu 1944 roku ograniczono objętość niemieckich gazet. Jesienią z powodu ograniczeń gospodarki wojennej przestało się ukazywać „Danziger Neuesten Nachrichten”. Zob. M. Andrzejewski, Abriss der Geschichte der Danziger Neueste Nachrichten, w: Danzig vom 15. bis 20. Jahrhundert, hrsg. B. Jähnig, Marburg 2006, s. 204. 9 „Rok 1944 był, jak sobie przypominam, całkiem niezłym rokiem, dopiero z początkiem zimy zaczęło być coraz gorzej. Wprawdzie nie żyliśmy na wyspie szczęścia, ale też wojna nie dotykała nas bezpośrednio, naloty odbywały się gdzieś daleko”. G. Rodischewski, „Człowiek robi to, co mu każą”, w: Gdańsk 1944…, s. 277. 10 Informację tę zawdzięczam Janowi Danilukowi. 11 „Ta milcząca kawalkada niskich wozów, zaprzężonych w małe konie, oraz ponuro spoglądających ludzi ciągnęła się nieprzerwanym strumieniem. Niekiedy szedł za wozem zapasowy koń, a pod nim biegały truchcikiem przywiązane psy. Na wozach widać było pierzyny, tłumoki i skrzynie zawierające dobytek ludzi, którzy musieli opuścić swoje gospodarstwa i miejsca pobytu. Na wielu wozach ustawiono sklecone z płyt, desek czy wikliny budki, pod którymi chroniły się małe dzieci i starcy. Grubo ubrani mężczyźni szli obok wozów […]”. B. Zwarra, dz. cyt., s. 138–139. 12 Tamże, s. 167–170, 175; G. Rodischewski, dz. cyt., s. 277–279. Jeśli dobrze odczytuję ówczesne zbiorowe emocje, to na zdjęciach z masówek organizowanych w roku 1944 w Gdańsku można zobaczyć niepokój na twarzach ludności cywilnej. Nie ma już śladu wcześniejszej pewności i zadowolenia. Szczególne przygnębienie i lęk widać na wiecach formacji Volkssturmu. Zob. Pod znakiem swastyki. Gdańsk 1943–1944, red. A. Fietkiewicz, Gdańsk 2004, s. 116–133. 13 K. Golczewski, Przymusowa ewakuacja z prowincji nadbałtyckich III Rzeszy (1943––1945), Poznań 1971, s. 127– 129. 14 E. Cichy, Faszyzm w Gdańsku 1930–1945, wyd. 2, Toruń 2002, s. 112–113. 15 E. Krutein, Ucieczka z Gdańska, przeł. I. Wyrzykowska, Warszawa 1999, s. 13–14; R. Sander, Da habe ich geweint. Die Schluss-Kämpfe um Danzig. März 1945, Biblioteka Gdańska Polskiej Akademii Nauk [dalej: BGPAN], 5657, k. 17. „Furchtbare Bilder des Krieges boten sich jetzt täglich den Danzigern. Nur ein Teil der Flüchtlinge hatte ein eingenes Fuhrwerk, auf welchem sie einen winzigen Teil von ihrem Hab und Gut gerettet hatten und das von einem halbverhungerten Gaul mühsam gezogen wurde. Die andern Treckgenossen führten ein wenig Habe und dazu kleine Kinder auf Handwagen mit sich oder trugen sie gar als Bündel lastend auf dem Rücken”. E. Loops, Meine Lebensgeschichte. Brennende Jahre, BGPAN, 5060/3/2, k. 85. „Konkretnie to było zimą, jakoś to było, ale konkretnie nie wiem. Było zimno, śnieg był. To oni jechali, jak to się nazywa, tymi wozami… uchodźcy, o! To oni jechali dniami i nocami, ale też zatrzymywali się i chodzili spać, gdzie się dało. Po domach, piwnicach, na korytarzach. To pamiętam. Ale to było jeszcze przed wkroczeniem Rusków. Już uciekali”. Pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa. 16 B. Zwarra, dz. cyt., s. 185; B. Hajduk, Tragiczny rok 1945, w: Historia Gdańska, t. 4/2: 1920–1945, red. E. Cieślak, Sopot [1999], s. 316. Następujące szacunki zawdzięczam badaczowi tej problematyki, Janowi Danilukowi: „Według jednego z raportów niemieckich z początku marca 1945 roku w Gdańsku przebywało ok. 700 tys. ludzi. Szacunki mówią, że od stycznia do marca 1945 roku z portów w Gdańsku, Gdyni i Helu ewakuowało się ponad milion ludzi” – pisze (informacja nadesłana). Ci, których udało się zakwaterować, na przykład około pięciuset osób w domu zdrojowym Sonne w Oliwie, również cierpieli – koczowali na siennikach, w ciężkich warunkach sanitarnych i w stłoczeniu, cierpiąc na odmrożenia. Zob. E. Kieser, Zatoka Gdańska 1945. Dokumentacja dramatu, tłum. A. Bruliński, wyd. 2, Inowrocław 1
2006, s. 186–187. Lotnictwo radzieckie 26 I 1945 roku zbombardowało obóz uchodźców w Gdańsku. Ludzie, koczując w portach, czekali na możliwość ewakuacji, chwytali się wszelkich sposobów, żeby dostać się na coraz rzadziej odpływające statki, na przykład wykradając matkom dzieci, ponieważ opiekunowie mieli pierwszeństwo przy ewakuacji. Pisze o tym E. Cichy, dz. cyt., s. 129. 18 Tamże, s. 131–132; B. Hajduk, dz. cyt., s. 319–320; A. Beevor, Berlin 1945. Upadek, przeł. J. Kozłowski, wyd. 2, Kraków 2009, s. 178. Znamienne, że do tego czasu wielu prominentów partyjnych wraz z rodzinami i dobytkiem wyjechało już z Gdańska. Zob. A. Lenz, Danzigs Untergang, „Unser Danzig” 1962, Nr. 6, s. 6. 19 T. Bolduan, Kto spalił Gdańsk?, „Tygodnik Gdański” 1990, nr 13, s. 9; E. Loops, dz. cyt., k. 94. Albert Forster uciekł kutrem na Hel tuż przed zdobyciem Gdańska. Zob. E. Cichy, dz. cyt., s. 133–135. 20 O losach ludności w niektórych schronach, piwnicach i innych kryjówkach w Gdańsku zob. W. Kowalski, W cieniu wyzwolenia – Gdańsk 1945, „Biuletyn IPN” 2005, nr 5–6, s. 130–131; R. Sander, dz. cyt., k. 29–32. „Dla mnie rozpoczęło się sześć tygodni nieprzerwanej, bezcelowej ucieczki. Chowanie się po lasach i szopach, na dachach i między zupełnie nieznanymi ludźmi, u których szukało się łapczywie kryjówki, których ciepło ciała, gdy się do siebie tuliliśmy, zdawało się chociaż na krótko oferować ochronę i bezpieczeństwo”. R. Ch. Lauff-Penner, „Dzisiaj jestem tego świadoma…”, w: Gdańsk 1945. Wspomnienia 50 lat później, red. P. O. Loew i in., Gdańsk 1997, s. 231. „Skradaliśmy się wzdłuż domów, chowaliśmy się po korytarzach, aby nas nie złapano. Moja matka była przednią strażą. Gdy doszliśmy do Heiligenbrunnerweg, krzyknęła: «Nasz dom stoi!». Szybkim krokiem poszliśmy tam i stanęliśmy przed wypaloną ruiną, zachowały się jeszcze tylko ściany boczne. Płakaliśmy. Dokąd teraz? Wprowadziliśmy się do sąsiedniego domu na rogu Hochschulweg […]. Nie wiem, ilu ludzi dotychczas tam mieszkało. W nocy leżeliśmy w poprzek na łóżkach, w ten sposób mogło wypocząć więcej osób”. I. Schuster, Moja babcia ciągle spokojnie powtarzała „Gdy przyjdą Rosjanie, wszystkich nas przecież nie powyrzucają”, w: tamże, s. 193. 21 R. Sander, dz. cyt., k. 32. 22 Właściwie wszyscy cywile zapamiętali czerwonoarmistów jako brutalnych, albo przynajmniej nieokrzesanych (nie występowała niejednoznaczność, którą można zauważyć w niektórych relacjach Polek o żołnierzach Wehrmachtu – kulturalni, szarmanccy, przystojni i tak dalej). Jak wspomina cytowana gdańszczanka: „Oni nie mieli żadnej kultury. Przychodzili, jak chcieli. Wie pani, no to takie głupie. Przychodzili do chałupy, do kibla już nic nie poszło […], to wzięli garnek, co stał, i do garnka potrafili zrobić i zakryć”. Pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa. 23 E. Krutein, dz. cyt., s. 12. 24 Relację o masowych gwałtach zob. w: W. Kowalski, dz. cyt., s. 136, 138, 140. Zob. też: B. Zwarra, Wspomnienia gdańskiego bówki, t. 4, Gdańsk 1996, s. 60–61; B. Wehrmeyer--Janca, Młodość niemieckiej dziewczyny w Polsce. Epizody z Gdańska (1938–1958), przeł. I. Pohoska, L. Kozłowski, Gdańsk 2005, s. 21–22. Wzmiankę o Grand Hotelu zob. w: G. Müller, Czasy dobre, złe, najgorsze… Rozmowy z Polonią gdańską, Gdańsk 1996, s. 95. O powszechnym zagrożeniu świadczą dość liczne relacje o pijanych żołnierzach szukających „panienek”. Na przykład: teletechnik, 1927, Siedlce; pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa. 25 Według danych od 40% do ponad 50% miejscowych kobiet w Gdańsku chorowało na kiłę lub rzeżączkę. Zob. M. Hejger, Polityka narodowościowa władz polskich w województwie gdańskim w latach 1945–1947, Słupsk 1998, s. 103; B. Okoniewska, Refleksje nad rokiem 1945, w: Gdańsk 1945, red. M. Mroczko, Gdańsk 1996, s. 16 (przypis 11). Zob. raport ze stanu sanitarnego Elbląga, którego autor, wspominając o 90% z 3 tysięcy Niemek cierpiących na skutek zarażenia, napisał: „O prostytucji jako zawodzie trudno mówić na terenie, gdzie zarówno żołnierze poprzednio radzieccy, a obecnie polscy i nawet mężczyźni Polacy przemocą wdzierają się do mieszkań Niemców, dopuszczając się gwałtów na Niemkach, zarażają się i w ten sposób obecnie w przychodni przeciwwenerycznej ilość pacjentów Polaków jest większa od ilości chorych Niemców”. Sprawozdanie ze stanu sanitarnego miasta Elbląga, 24 XI 1945, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Urząd Wojewódzki Gdański [dalej: APG, UWG], 1058, k. 57. Inne istotne dane, dotyczące Sztumu, Tczewa, powiatu słupskiego, zob. tamże, k. 403, 413; Sprawozdanie ze stanu sanitarnego powiatu słupskiego, listopad 1945 roku, tamże, k. 143. 26 Kiłą można się było zarazić nie tylko przez kontakt seksualny. Ważne było przestrzeganie zaleceń sanitarnych, które biorąc pod uwagę ówczesne realia, trudno było spełnić. Ostrzegano na przykład przed powszechnym wówczas zwyczajem spania w jednym łóżku z dzieckiem, przed używaniem wspólnego ręcznika i chusteczek oraz przed kupowaniem zabawek sprzedawanych przez handlarki. W prasie straszono skutkami nieleczonej kiły – ślepotą, zaburzeniami psychicznymi oraz bezpłodnością, do której mogła prowadzić rzeżączka. Zob. żem., Plaga społeczna, „Dziennik Bałtycki” [dalej: DB] nr 132, 5 X 1945; R. H., Choroby weneryczne, DB nr 186, 29 XI 1945. 27 Zob. P. Perkowski, Przemoc seksualna i niuanse wrażliwości społecznej względem kobiet w świetle źródeł okresu PRL, w: Zapisy cierpienia, red. K. Stańczak-Wiślicz, Wrocław 2011, s. 286–287. 28 Pozostałe 1,5 tysiąca to ludność należąca do innych mniejszości narodowych. Dane: M. Pelczar, Ilu Gdańsk liczy mieszkańców?, „Przegląd Zachodni” 1946, nr 2, s. 946. 29 Zob. tabela w: Ludność miasta Gdańska (stan na dzień 30 VI 1945), w: Z. Skrago, Osadnictwo w Gdańsku w latach 1945–1947, Toruń 2002, s. 58. 17
Nie znamy kryteriów, według których dokonywano wtedy obliczeń składu narodowościowego. Oprócz migracji na zmiany liczebności nieznacznie wpływać mogła prowadzona w komisjach weryfikacja narodowościowa. Korzystam z danych: Sprawozdanie ze stanu ludności miasta Gdańska na dzień 15 X 1945, APG, Miejska Rada Narodowa i Zarząd Miejski w Gdańsku [dalej: MRN i ZM], 3, k. 36; Sprawozdanie ze stanu ludności miasta Gdańska ujętej rejestracją na dzień 15 XII 1945, tamże, k. 19; Sprawozdanie ze stanu ludności miasta Gdańska ujętej rejestracją na dzień 1 VIII 1946, tamże, k. 25; Sprawozdanie sytuacyjne za miesiąc grudzień 1947 roku, APG, MRN i ZM, 11, k. 3. Inne dane świadczące o polonizacji (w marcu 1947 roku miało być w Gdańsku tylko 1027 Niemców): Wykaz ilościowy ludności niemieckiej wysiedlonej z województwa gdańskiego w ramach zbiorowych transportów od 10 V 1946 do 31 III 1947 oraz obecny stan ilościowy Niemców, Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. Oddział w Gdańsku [dalej: AIPNG], 0046/250, k. 192. 31 Dla porównania: do końca 1946 roku we Wrocławiu większość ludności miasta stanowili jeszcze Niemcy. W lutym 1946 roku na ogólną liczbę 168 tysięcy mieszkańców Wrocławia Niemców było 110 tysięcy. Zob. M. Ordyłowski, Nastroje mieszkańców Wrocławia w latach 1945–1946, „Dzieje Najnowsze” 2005, nr 4, s. 143. 32 M. Hejger, dz. cyt., s. 55–56. 33 Zdaniem M. Hejgera (dz. cyt., s. 110) te pierwsze akcje, organizowane w 1945 roku, chociaż nazywane dobrowolnymi, w rzeczywistości miały przymusowy charakter. G. Thum (Obce miasto. Wrocław 1945 i potem, przeł. M. Słabnicka, Wrocław 2005, s. 98–105) próbuje dokonać rozróżnienia, oddzielając zjawisko pierwszych nielegalnych wysiedleń od końca wojny do lata 1945 roku, kiedy ludzi głównie „wypędzano”, od oficjalnych akcji wysiedleńczych zapoczątkowanych zimą 1945/1946, trwających do końca 1947 roku. 34 J. Wojnarski, Sprawozdanie z działalności kierownika Ekspozytury w Oliwie za okres kwiecień–lipiec 1945 roku, 21 VIII 1945, APG, Komitet Miejski PPR w Gdańsku [dalej: KM PPR], 20, k. 46–47. 35 „W powyższych akcjach oszczędzono tylko niemców reklamowanych […]. Jak twierdzi Oficer, usunięto wielu gdańszczan narodowości polskiej, nie zważając na posiadane zaświadczenia. Dla uniknięcia takich błędów na przyszłość przydzielono do dalszych akcji Oficerów 26 Dywizji”. Raport z akcji wysiedleńczej – Gdańsk dnia 27 VII 1945, dworzec we Wrzeszczu, APG, UWG, 24, k. 56. 36 Tamże, k. 56. 37 M. Stryczyński, Gdańsk w latach 1945–1948. Odbudowa organizmu miejskiego, Wrocław 1981, s. 160–161; M. Gliński, Obozy w Narwiku, w: Encyklopedia Gdańska, www.gedanopedia.pl/index.php? title=OBOZY_W_NARWIKU, dostęp 13 XII 2012; W. Stankowski, Obozy i inne miejsca odosobnienia dla niemieckiej ludności cywilnej w Polsce w latach 1945–1950, Bydgoszcz 2002, s. 185–188. 38 Wśród 165,5 tysiąca obywateli polskich u schyłku 1948 roku zamieszkałych w Gdańsku ponad 60% stanowili przesiedleńcy z terenów należących po wojnie do Polski, a tak zwanych repatriantów było tylko 16%. Zob. I. Sobczak, Dynamika i struktura demograficzna ludności miast portowych: Gdańska, Gdyni i Szczecina w latach 1945– 1982, „Komunikaty Instytutu Bałtyckiego” 1985, nr 3, s. 193–194. 39 Technik medyczny (kobieta), 1931, Wrzeszcz, Śródmieście. 40 Uczennica szkoły podstawowej we Wrzeszczu w 1947 roku na lekcji religii otrzymała od siostry katechetki polecenie, aby podobnie jak inni uczniowie zapisała w zeszycie zdanie „Żydzi mordują dzieci chrześcijańskie i biorą ich krew na macę”. O takich incydentach pisze G. Berendt, Żydzi na gdańskim rozdrożu (1945–1950), Gdańsk 2000, s. 34–35, 98. 41 Zob. J. Załęcki, Kontakt międzykulturowy a obraz Niemca w świadomości gdańszczan, Gdańsk 2008, s. 141–142; T. Gasztold, Przesiedleńcy z Kresów Północno-Wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej na Pomorze w latach 1945– 1948, w: Pomorze – trudna ojczyzna? Kształtowanie się nowej tożsamości 1945–1995, red. A. Sakson, Poznań 1996, s. 327. Odwołując się do stereotypów, pisano na przykład o „warszawskim poczuciu wyższości”, sprycie, młodości i spoglądaniu na wszystkich z góry, o zdominowaniu urzędów przez warszawiaków. Przeciwstawiano im „słodycz wileńską”, człowieka w baranim kożuszku, który lepiej radzi sobie w tłoku, pędzi osiadłe życie, jest pełen ciepłych uczuć. Charakter Gdańskowi miała nadawać „zwycięska” Warszawa. Zob. W. Cywińska--Chylicka, Przechadzka po Gdańsku, DB nr 186, 29 XI 1945. Co ciekawe, przykładów takiej niechęci jak do warszawiaków nie znalazłem w stosunku do przybyszy z Łodzi i Bydgoszczy, odgrywających bardzo ważną rolę w obsadzie aparatu gospodarczego i administracyjnego. Zob. J. Siekierzyński, Grupy operacyjne jako zalążek polskiej administracji na Pomorzu Gdańskim po zakończeniu II wojny światowej, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim w powojennym 30leciu, red. K. Podoski, Gdańsk 1977, s. 31. 42 S. Bykowska, Rehabilitacja i weryfikacja narodowościowa polskiej ludności w województwie gdańskim po II wojnie światowej, Gdańsk 2009, rozprawa doktorska, Biblioteka Uniwersytetu Gdańskiego, s. 232. 43 Przykład z „Głosu Ludu”: „Każdy Niemiec jest winien, każdy Niemiec czy Niemka brali udział w piekielnym dziele zniszczenia […]”. Cyt. za: E. Dmitrów, Niemcy i okupacja hitlerowska w oczach Polaków. Poglądy i opinie z lat 1945–1948, Warszawa 1987, s. 231. Szerzej na temat stosunku Polaków do Niemców zob. M. Zaremba, Wielka trwoga. Polska 1944–1947. Ludowa reakcja na kryzys, Kraków 2012, s. 561–573. 44 T. Judt, Powojnie. Historia Europy od 1945 roku, przeł. R. Bartołd, Poznań 2008, s. 59–60. 45 Listonosz, konduktor, 1930, Orunia. 30
Podczas prowadzonych kwerend nie natrafiłem na żadną wzmiankę o jakimkolwiek znakowaniu Niemców w Gdańsku. Zdarzało się to na Dolnym Śląsku i w niektórych miastach Pomorza Zachodniego, na przykład w Słupsku i Szczecinie, gdzie polskie władze nakazały im nosić białe opaski. Nie było centralnego rozporządzenia w sprawie znakowania czy godziny policyjnej dla Niemców, ale niektórzy włodarze wprowadzali takie zarządzenia na własną rękę. Zob. Z. Romanow, Ludność niemiecka na ziemiach zachodnich i północnych w latach 1945–1947, Słupsk 1992, s. 47–48. 47 „Myśmy z Niemcami jedną noc mieszkali. Ale ojciec powiedział, że on z Niemką nie będzie mieszkał, i żeśmy się wyprowadzili stamtąd”. Ślusarz, 1930, Śródmieście, Wrzeszcz. 48 „Prowizoryczne obliczenia wykazały samych niemców [!] około 85 tys. – przeważnie kobiet”. Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za czas od 4 kwietnia do 1 maja 1945 roku, APG, UWG, 20, k. 9. Opis zamieszkanych ruin Głównego Miasta: „Pojawiają się pierwsi mieszkańcy. Przygniatająca większość to starcy, kobiety i trochę dzieci”. Gdańsk po wyzwoleniu. Rok pracy i osiągnięć, red. S. Strąbski, Gdańsk 1946, s. 5. 49 Na przykład: „Moja pani domu, Niemka, była dla mnie bardzo dobra. Nie miała możliwości się ze mną pożegnać, bo przebywałem w szkole, kiedy transport przyszedł. Kiedy wróciłem, miałem przygotowany obiad i karteczkę w języku niemieckim, że mam w szafach żelazko elektryczne, koszule i że mogę korzystać z całego mieszkania, bo ona wyjechała transportem do Niemiec. Nie miałem z nią kontaktu później. Zdarzało się, że Rosjanie gwałcili Niemki. Ja tego nie widziałem, ale słyszałem od starszego kuzyna”. Teletechnik, 1927, Siedlce. „[…] Na drugim piętrze naprzeciwko mieszkała taka pani, Niemka, to mama kazała jej zanosić posiłki, dopóki nie wyjechała, bo to w końcu starsza pani była. Myśmy się do Niemców dobrze odnosili, sympatycznie, mnie tylko drażniło, jak oni między sobą po niemiecku rozmawiali”. Pracownik umysłowy (kobieta), 1929, Oliwa. „Polacy chcieli trochę wziąć, no, za to wszystko: za Warszawę spaloną, za Oświęcim, za wszystko. Na pewno byli nastawieni do Niemców bardzo nieprzychylnie. Ale jak się porozmawiało z człowiekiem, no, to człowiek jak człowiek. Mama jakoś z tymi Niemkami, co mieszkały na górze, starała się porozumieć, no, jak to ludzie”. Urzędniczka, 1939, Suchanino. 50 Kobieta niepracująca zawodowo, 1933, Siedlce, Wrzeszcz, Dolne Miasto. 51 Zob. analizę numerów „Dziennika Bałtyckiego” z lat 1945–1947 w: J. Załęcki, dz. cyt., s. 120–130. 52 Nie do końca jasna jest kwestia miejsca egzekucji – M. Orski pisze o Stolzenbergu (dzisiejszym Chełmie), z innych źródeł wynika, że chodziło o Biskupią Górkę. M. Orski, Sprawiedliwość czy zemsta?, „30 Dni” 2001, nr 4, s. 53–60; M. Gliński, J. Kukliński, Kronika Gdańska 997–2000, t. 2: 1945–2000, Gdańsk 2006, s. 17. 53 Na początku maja 1945 roku specjalna komisja dokonała oględzin pomieszczeń, sporządzając szczegółowy raport. Opowiadanie Profesor Spanner Zofii Nałkowskiej jest właściwie literacką przeróbką protokołu tej komisji. Por. Z. Nałkowska, Profesor Spanner, w: A to Polska właśnie. Wybór reportaży z lat 1944–1969, Warszawa 1969, s. 23– 31; oraz J. Babczenko, Od wyzwolenia do referendum (do użytku wewnętrznego), Gdańsk 1974, s. 31–33. 54 Cyt. za: M. Tomkiewicz, P. Semków, Profesor Rudolf Spanner 1895–1960. Naukowiec III Rzeszy, Gdynia 2010, s. 83–86. Instytut Anatomiczny uznany został za „fabrykę mydła” na wyrost. Bez wątpienia prowadzono tam eksperymenty i przechowywano tłuszcz ludzki jako efekt maceracji, ale placówka ta zapewne niewiele różniła się od ówczesnych instytutów anatomicznych na świecie. Por. tamże, s. 134–139. 55 A. Łepkowski, Ludzie znad zatoki, Warszawa 1952, s. 6. 56 R. Miernik, Bursztyn, Łódź 1979, s. 157. 57 W czerwcu 1945 roku pisano na przykład w „Dzienniku Bałtyckim”: „Stykanie się stałe z niemcami [!], którzy nienawiść okrywają obłudnym uśmiechem, nie jest rzeczą przyjemną”, podkreślając ich dwulicowość i skłonność do spiskowania. Zob. żem., Pionier nie patrzy na zegar, DB nr 31, 23 VI 1945. Dużo takich określeń zob. w: J. Załęcki, dz. cyt., s. 129. 58 Tak przynajmniej wynika z jednej z relacji: „Pani Raabe, sąsiadka, mówiła po polsku z niemiecka: «No, Polaczki, pocziekajcie, tu nasi wróco, lada dzień wróco». Na przykład pani mówiła: «Tu moi synowie już tylko czekajo, zobaczycie! Stutthof to będzie dla was za mało! Żaden z was się nie uchowa, wy sobie nie myście». Tego trzeba było słuchać, matka zaniosła jej talerz zupy, to żadnego dziękuję, uważała, że jej się należy: «Ti, Poliaczka! Ty myślisz, że ty mnie tu garnkiem zupy przekupisz, że się wykupisz garnkiem zupy. Ty tutaj uważaj, tutaj żadnej taryfy ulgowej nie będzie»”. Konserwator dzieł sztuki, 1942, Święty Wojciech, Wrzeszcz, Śródmieście. „Chodząc do pracy, często musieliśmy się chować, ponieważ jeszcze strzelali. Pewnego dnia Niemcy próbowali się przedrzeć w okolicy Pszczółek” – tak zapamiętano wiosnę 1945 roku na Siedlcach. J. Matuszewska, S. Matuszewski, „A wyszliśmy tylko po zakupy…”, w: Gdańsk 1945. Wspomnienia…, s. 327. W lipcu 1945 roku prezydent Gdańska Franciszek Kotus-Jankowski pisał: „Był to element mało produkcyjny, albo wcale nie produkcyjny, wrogo do nas ustosunkowany. Wybuchały częste pożary, eksplozje, noszące znamiona wyraźnych aktów sabotażowych. Wrogi stosunek ludności niemieckiej podsycały trwające jeszcze […] walki. Stosunek ten zmienił się nieco po kapitulacji majowej, kiedy decydująca klęska Rzeszy oddziałać musiała otrzeźwiająco na umysły Niemców”. R. Wapiński, Powstanie władzy ludowej w Gdańsku w świetle sprawozdania prezydenta miasta Gdańska z 30 lipca 1945 roku, „Rocznik Gdański” 1968, s. 228. 59 „Pozostali w Gdańsku wówczas wyłącznie Niemcy-inwalidzi, kobiety i dzieci. Z przytoczonych wspomnień niemieckich wynika, iż przed zajęciem Gdańska w marcu 1945 roku do wojska zabierano nawet kilkunastoletnich chłopców, których za krótkie opuszczenie jednostek nawet wieszano. Trudno więc było wyobrazić sobie, iż po tych beznadziejnych dla Niemców walkach pozostał w mieście jeszcze fanatyk, który podpalał w Gdańsku i na przedmieściach aż tyle domów!”. 46
Zob. B. Zwarra, dz. cyt., t. 4, s. 62, 72, 149. J. Załęcki, dz. cyt., s. 122–123. Cyt. za: tamże, s. 125. Ekonomistka, 1930, Wrzeszcz; operator poligrafii (kobieta), 1943, Orunia, Śródmieście; Z. Strychacki, Na zachód, w: W. Bierniukiewicz i in., Dzieci Gdańska, Gdańsk 2000, s. 12. 63 Następujące wspomnienie M. Krzyżanowskiej-Mierzewskiej dobrze oddaje trwałość traumy wojennej: „Zza obnażonych z tynku cegieł tego węgła strzelamy do siebie z karabinu maszynowego: ta ta tatata, w stronę starszych Kaszubowskich – Niemców ukrytych za kwitnącym krzakiem głogu. A może to my jesteśmy Niemcami – nie wiadomo; ale jacyś Niemcy muszą być. Wychodzą zza krzaka i się poddają, posłuszni wywrzeszczanym zza węgła tryumfalnym „kaputt!” i „hände hoch!”. To umiemy po niemiecku bardzo dobrze. Dobrze wychodzi nam także „raus!”. Bawimy się też w obóz koncentracyjny. Zabawa polega głównie na staniu w równym szeregu, a wśród szeregu groźnie przechadza się ktoś wyznaczony do roli Niemca. Urodziliśmy się lata całe po wojnie, Niemca w życiu na oczy nie widzieliśmy, ale w powietrzu wisi coś takiego, że zabawa w złych Niemców i w obóz koncentracyjny nie wydaje się nam niestosowna”. M. Krzyżanowska-Mierzewska, Kobiety naszego rodu, w: M. Krzyżanowska-Mierzewska, J. Krzyżanowski, Według ojca, według córki. Historia rodu, Warszawa 2010, s. 387–388. 64 Tak wynika z jednej relacji. Zob. W. Kowalski, dz. cyt., s. 142–143. 65 A. Lenz, dz. cyt., s. 8. 66 M. Hejger, dz. cyt., s. 97; Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za miesiąc sierpień 1945 roku, APG, UWG, 74, k. 9. Jedno ze wspomnień: „Niemców pędzono do odgruzowywania i czyszczenia cegieł. Była taka zasada ogólna […], żeby te zniszczenia odpracowali. Byli oni niedożywieni i były to przeważnie kobiety”. W. Gruszkowski, „Ruiny były deprymujące i jeszcze w dodatku pesymiści ciągle krakali, że tego wcale się nie da odbudować…”, w: Gdańsk 1945. Wspomnienia…, s. 375. 67 B. Wehrmeyer-Janca, dz. cyt., s. 23; E. Loops, dz. cyt., k. 118. Leonard Gibson Holliday, sekretarz handlowy ambasady brytyjskiej w Warszawie, pisał o swojej wizycie w Gdańsku i Gdyni: „There is no doubt a certain rough, ironic justice in putting these women, aged anywhere from 17 to 70, to work cleaning the sites of houses which were destroyed by their kinsmen and countrymen in the German armed forces, but an Englishman is apt to be a little disconcerted when he sees for the first time what is virtually slave labour and finds young girls and old women working 10 hours a day, 7 days a week, at the hardest kind of manual labour”. M. Nurek, Gdańsk i Gdynia – wrzesień 1945. Relacja z podróży, w: Gdańsk i Pomorze w XX wieku, red. M. Andrzejewski, Gdańsk 1997, s. 262. 68 [Pismo prezydenta miasta Gdańska do ministra administracji publicznej], 17 V 1945, APG, UWG, 20, k. 28. „Śmiertelność pośród ludności niemieckiej, szczególnie pośród starców i dzieci, zastraszająca” – pisał prezydent miasta latem 1945 roku. R. Wapiński, dz. cyt., s. 232. 69 O osobach reklamowanych pisze na przykład M. Hejger, dz. cyt., s. 56. 70 „Na podstawie stwierdzonych danych na terenie Wielkiego Gdańska jest bardzo wiele niemców [!] bezdomnych, całymi rodzinami zamieszkują w ruinach, trudnią się żebraniną, handlem, nawet kradzieżami. Gdyby miarodajne czynniki nie zahamowały dalszej repatriacji niemców [!] z terenu Wielkiego Gdańska, to repatriacja mogłaby być już zakończona. Biuro Inspektoratu oblegane jest codziennie przez pozostałych niemców [!], którzy domagają się jak najrychlejszego wysłania ich do Niemiec. Aby zapobiec takiemu stanowi rzeczy i postąpić […] z naszej strony w sposób humanitarny, pożądane by było niemców [!] bezdomnych i niepracujących z terenu Wielkiego Gdańska usunąć w sposób następujący: niemców [!] takich odstawić do obozu «Narwiku», skąd by mogli być użyci do prac w odbudowie miasta, tj. uprzątania gruzów i innych prac”. W tym czasie Narwik nie przyjmował już więcej Niemców, ponieważ nie był w stanie (nie chciał?) ich żywić. Zob. [Pismo inspektora osiedleńczego do Wydziału Osiedleńczego UWG], 21 X 1946, APG, UWG, 283, k. 305. 71 „Tutaj niedaleko leżał raz zabity koń. Był już spuchnięty. Nie trwało jednak zbyt długo, jak Niemcy wszystko poodkrajali – same tylko żebra sterczały”. J. Matuszewska, S. Matuszewski, „A wyszliśmy tylko po zakupy…”, w: Gdańsk 1945. Wspomnienia…, s. 325. Zob. też: Do ob. komendanta MO w Gdańsku, 2 I 1946, APG, MRN i ZM, 2, k. 68. 72 Cyt. za: M. Hejger, dz. cyt., s. 103–104. O takich przypadkach zob. [Pismo głównego delegata Ministerstwa Ziem Odzyskanych dla spraw repatriacji Niemców do wojewody gdańskiego], [styczeń 1946], APG, UWG, 283, k. 7. W raporcie z sierpnia 1945 roku napisano wprost: „[…] zmobilizowano nowych 600 miejsc w szpitalach przez wysiedlenia do Rzeszy wszystkich chronicznie chorych niemców [!]”. Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za miesiąc sierpień 1945 roku, APG, UWG, 74, k. 9. 73 Do naczelnika Miejskiego Wydziału Zdrowia, 30 XI 1945, APG, MRN i ZM, 763, k. 68; Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za miesiąc sierpień 1945, APG, UWG, 74, k. 8, 9; Sprawozdanie Wydziału Zdrowia UW Gdańskiego z lipca 1945 roku o sytuacji na terenie Pomorza Gdańskiego, 3 VIII 1945, w: Niemcy w Polsce 1945–1950. Wybór dokumentów, t. 4: Pomorze Gdańskie i Dolny Śląsk, red. D. Boćkowski, Warszawa 2001, s. 66. 74 „Rodzina polska żyjąca w symbiozie z rodziną niemiecką (a obraz ten spotykamy często) w jednym mieszkaniu często zaczyna się germanizować i zapomina o niebezpieczeństwie niemieckim. W ten sposób opóźnia się repolonizacja ziem zachodnich. Należałoby moim zdaniem zwrócić uwagę, aby Polacy nie mieszkali razem z Niemcami, wyjąwszy bardzo 60 61 62
krótki okres czasu”. Sprawozdanie Urzędu Informacji i Propagandy Województwa Gdańskiego Oddział w Sopocie o przebiegu przygotowań do akcji wysiedleńczej, 1 X 1945, w: Niemcy w Polsce…, s. 90. 75 „Istnieje pewna ilość wolnych mieszkań, ale pozbawionych ram okiennych, drzwi, a z uwagi na brak opału usuwa się nawet z nich podłogi. Wysiedlenie elementu niemieckiego rozwiązałoby częściowo to trudne zagadnienie. Znaczna ilość mieszkań pozostałaby wolna, do dyspozycji ludności polskiej” – pisano w jednym ze sprawozdań jesienią 1945 roku, kiedy problem mieszkaniowy był już poważny. Zob. Sprawozdanie sytuacyjne obrazujące problemy miasta Gdańska za miesiąc listopad 1945 roku, APG, UWG, 74, k. 68. Inna relacja, pochodząca z tego samego czasu, wskazuje, że wysiedlenie nie zawsze traktowano jako sposób na rozwiązanie problemu: „Wysiedlenie Niemców głodu mieszkaniowego nie rozwiąże, gdyż w mieszkaniach zajętych przez Niemców zamieszkują już rodziny polskie w przeważającym procencie. Większość Niemców, z nielicznymi wyjątkami, przeniosła się już na przedmieścia, gdzie mieszkania ich pod względem używalności przedstawiają wiele do życzenia”. Sprawozdanie inspektora osiedleńczego UW Gdańskiego z przebiegu akcji wysiedleńczej Niemców oraz osiedleńczej Polaków na terenie Gdańska (fragmenty), 17 XI 1945, w: Niemcy w Polsce…, s. 66. 76 M. Żelawska, Roczny bilans prac osiedleńczych w województwie gdańskim, DB nr 97, 8 IV 1946. 77 [List do KC PPR w Warszawie], 3 VI 1946, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, Komitet Centralny Polskiej Partii Robotniczej [dalej: AAN, KC PPR], 295/IX/114, k. 6–7. 78 [Pismo do UWG], 22 VI 1946, APG, UWG, 283, k. 151. 79 Na temat specyfiki Pomorza Gdańskiego zob. W. Jastrzębski, J. Sziling, Okupacja hitlerowska na Pomorzu Gdańskim w latach 1939–1945, Gdańsk 1979, s. 184–199; M. Stryczyński, dz. cyt., s. 141; L. Olejnik, Zdrajcy narodu? Losy volksdeutschów w Polsce po II wojnie światowej, Warszawa 2006, s. 29, 33–34, 51–55; E. Cichy, dz. cyt., s. 146; R. Wapiński, Główne elementy integracji Pomorza Gdańskiego z pozostałymi ziemiami polskimi w latach 1920–1970, „Zapiski Historyczne” 1972, z. 3, s. 69. 80Ustawa z dnia 6 maja 1945 r. o wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego wrogich elementów, „Dziennik Ustaw” 1945, nr 17, poz. 96. 81 S. Bykowska, dz. cyt., s. 272, 325–326; M. Hejger, dz. cyt., s. 122–124. Dane dotyczące lat „szerokiej rehabilitacji” w: M. Stryczyński, dz. cyt., s. 151 (tabela). 82 L. Olejnik, dz. cyt., s. 19; W. Jastrzębski, J. Sziling, dz. cyt., s. 39. 83 Jak w jednej z powieści tendencyjnych, z tradycyjnym podziałem na dobrych Niemców komunistów i złych faszystów oraz folksdojczów: „Gdańsk już się odbudowuje, wokoło dziarsko pracują murarze, zbliża się zjednoczenie partii, a tu z jednej z trzech ocalałych na Ogarnej kamieniczek wychodzi mężczyzna, którego rozpoznaje Marta, jest to «folksdojcz»: Ta twarz! Ta twarz! Wypukłe czoło, zapijaczone, niespokojne oczy… Wąsik musiał zgolić, ale zdradza go ta łysina, maskowana lepkimi kosmykami włosów! «Der Herr mit dem breiten Scheitel» – pan z szerokim przedziałkiem. Tak nazywał go ten stary Niemiec – komunista, który dzięki niemu zawędrował do Stutthofu”. F. Fenikowski, Zakręt Pięciu Gwizdków, Gdańsk 1951, s. 191–192. 84 W. Zdunek, „W czwartek będę Polakiem”, DB nr 121, 25 IX 1945. „Było dużo pseudo-Polaków, którzy się zaraz zrobili Polakami, dużo ich było, ale takich prawdziwych Polaków było mało, tych nie skażonych żadną niemczyzną, Volksdeutschów, Eingedeutschów [trzecia grupa DVL]” – mówiła córka Polaka, który w czasie okupacji nie przyjął żadnej grupy. Ekonomistka, 1930, Wrzeszcz. 85 Kto nie posiadał dowodu tożsamości wydanego przez okupanta i nie złożył wniosku o wydanie dowodu zastępczego, miał być traktowany na równi z osobą wpisaną do drugiej grupy listy narodościowej, a jego majątek ulegał konfiskacie. Zob. S. P., Zastępcze dowody tożsamości. Co należy i czego nie należy robić, DB nr 43, 7 VII 1945. 86 Zob. B. Maroszek, Kształtowanie się nowego społeczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945–1964, Gdańsk 1965, s. 91–93. 87 „Czy ci, którzy zginęli, jak przedwojenny poseł A. Lendzion i wielu innych członków gdańskiej społeczności, też musieliby podpisać deklarację wierności, gdyby przeżyli?” – pytał B. Zwarra, nazywając procedurę weryfikacji haniebnym przesłuchaniem. Zob. B. Zwarra, dz. cyt., s. 121–122, 129. 88 S. Bykowska, dz. cyt., s. 293–294, 296. 89 Do lutego 1947 roku odmówiono weryfikacji 1659 osobom, a zweryfikowano ponad 12 tysięcy Zob. M. Stryczyński, dz. cyt., s. 151 (tabela). 90 S. Bykowska, dz. cyt., s. 298–299. O komisjach do spraw weryfikacji i rehabilitacji zob. tamże, s. 259–262. 91 Tamże, s. 326. 92 Z. Dulczewski, Mój dom nd Odrą. Problem autochtonizacji, Poznań 2001, s. 13, 29. 93 Na przykład jedna z mieszkanek Śródmieścia zapamiętała, że na dawnych gdańszczan mówiono wyłącznie „szwaby”. Bibliotekarka, 1933, Stare Miasto. A oto inna relacja dotycząca problemu z klasyfikacją: „Miałem sympatię Niemkę, mówiła po polsku, Polakami byli, gdańszczanami byli”. Robotnik stoczniowy, 1930, Wrzeszcz. „Ludzie, którzy przyjechali do Gdańska, uważali nas za Niemców” – zauważa inna gdańszczanka (ekonomistka, 1941, Oliwa). 94 W. Zdunek, dz. cyt. 95 M. Stryczyński, dz. cyt., s. 147.
Szwaczka, 1925, Wrzeszcz. Inna relacja, przytoczona za opowieściami rodzinnymi: „Byli również i tacy, którzy jak zobaczyli, że gdzieś tam mieszka rodzina tych – jak to się wtedy mówiło – autochtonów, no i mają ładne mieszkanie, i dobrze wyposażone, potrafił taki wchodzić, «Wszyscy w kąt!», rozejrzał się po mieszkaniu, zajrzał do szafy, obejrzał, jak zobaczył jakieś ładne futra, ładne meble, to «15 Minuten raus!», wyrzucał ich, klucze musieli mu zostawić, brali też tylko jakieś swoje najpotrzebniejsze rzeczy, bagaż podręczny, i do Rzeszy”. Konserwator dzieł sztuki, 1942, Święty Wojciech, Wrzeszcz, Śródmieście. 97 Odpis zeznania ustnego ob. J. S., zamieszkałego w Gdańsku Siedlcach, 25 II 1947, BGPAN, 5526, k. 19. 98 Tamże, k. 20–21. 99 Do ob. pełnomocnika okręgowego Rządu RP, wojewody gdańskiego, inż. Stanisława Zrałka, 11 V 1946, BGPAN, 5525, k. 82. 100 „Mieliśmy również kłopoty z naszym mieszkaniem, nachodzili nas różni ludzie razem z milicją, chcieli nas usunąć, grożąc siłą i twierdząc, że jeżeli jesteśmy gdańszczanami, tak jak mówimy, to jesteśmy Niemcami. Odpowiednie dokumenty i zdecydowana postawa mojego ojca wyratowały nas z tych opresji. Później nie mieliśmy już takich kłopotów, poza dokwaterowaniem”. U. Kliszkowiak, „Ze smutkiem patrzyłam na ich wyjazd w wagonach towarowych”, w: Gdańsk 1945. Wspomnienia…, s. 133. Inne przykłady: „Mama mówiła mi: «Jakby ktoś tu przyszedł, to powiedz, że tu są Polacy». No i przyszedł facet, wojskowy. I ja od razu, tak jak mama kazała, mówię, że tu mieszkają Polacy. To on się pyta: «A skąd wyście się wzięli?» A ja byłam na tyle głupia, no, bo głupia! Długo myślałam: «Skąd myśmy się wzięli. No i z Kwietnej!» Bo z ulicy Kwietnej przyszliśmy tu, na Westerplatte. Ale w międzyczasie przyszła mama: «Skąd myśmy się tu wzięli?» «A dlaczego skąd? Przecież my tu zawsze byliśmy». To on się dziwił, że tu Polacy są w ogóle. Że niby tu sami Niemcy”. Pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa. 101 M. Hejger, dz. cyt., s. 151. O nieuznawaniu zaświadczeń i rabowaniu majątku pisze też B. Zwarra, Wspomnienia…, t. 4, s. 170–171. 102 M. Hejger, dz. cyt., s. 154–155. 103 E. Loops, dz. cyt., k. 115–118. 104 Do ob. prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, 17 XII 1949, APG, UWG, 291, k. 189––192. Nie znalazłem informacji o zakończeniu tego konfliktu. 105 P. Brzeziński, Sekretarze-spadochroniarze, www.bibula.com/?p=61588, dostęp 3 X 2012. 106 Relację ze spotkania z pułkownikiem Anatolem Zbarskim przytacza B. Zwarra, dz. cyt., t. 4, s. 142–143. „Tow. Korczyński w Gdańsku szykuje krematorium do palenia Niemców. Jest to przyjmowanie metod gestapowskich […]. W tej sytuacji Bezpieczeństwo nie zdobędzie popularności” – mówił towarzysz Wiesław (Władysław Gomułka). Zob. Protokół z plenarnego posiedzenia KC PPR odbytego w Warszawie w dniach 20–21 maja 1945 r., w: Protokół obrad KC PPR w maju 1945 roku, oprac. A. Kochański, Warszawa 1992, s. 15. Biogram Korczyńskiego: „Serca dla Partii Bijące”. Ludzie gdańskiej bezpieki 1945–1990. Katalog wystawy IPN w Gdańsku, Gdańsk 2007, s. 5. O nieznajomości realiów wspomina R. Wapiński, Pierwsze lata władzy ludowej na Wybrzeżu Gdańskim, Gdańsk 1970, s. 31, 71. 107 „Mit einem Mal war polnische Miliz in der Stadt. Man erkannte sie an Ihren viereckigen Mützen und an ihrer besonderen Unfreundlichkeit den Deutschen gegenüber”. E. Buddatsch, Abschied von Danzig. Meine Vertreibung Und Flucht 1945–1946, Berlin 2004, s. 64–65. Także: W. Drost, Danziger Tagebuch, w: W. Drost i in., Danzig. Eroberung, Zerstörung, Flucht, Siegen 2000, s. 60–61. O rabunkach zob. R. Sander, dz. cyt., k. 40. 108 Sprawozdanie z zebrania członków komisji terenowej PPR w Oliwie z dnia 22 IX 1945, APG, KM PPR, 19, k. 16–17. 109 Raport poreferendowy z terenu województwa gdańskiego, 9 VII 1946, AIPNG, 05/54/9, k. 29, 31; Krótki przegląd polityczny województwa gdańskiego, 8 VIII 1946 roku, tamże, k. 35; Raport dekadowy za okres od 20–30 X 1946, AIPNG, 0046/250, k. 57. 110 Wśród przybyłych wyróżniano także byłych żołnierzy armii Andersa i byłych żołnierzy Wehrmachtu, których obecność odnotowywano jednak przede wszystkim w małych miasteczkach i wsiach. Zob. Sytuacja polityczna, czerwiec 1948 roku, AIPNG, 05/4/55, k. 63; Sprawozdanie z pracy aparatu polityczno-wychowawczego województwa gdańskiego, luty 1949 roku, tamże, k. 9. 111 W zaleceniach centrali pisano: „Na terenie Waszego województwa zamieszkuje liczna ilość «repatriantów» wileńskich. Ludzie ci stanowią grupę wspomagającą siebie nawzajem, wskutek łączących ich więzi etnograficznych, współpracy w organizacjach AK-WiN oraz przeżyciach jako internowani w ZSRR […]. Repatriacja wileńska według naszej klasyfikacji jest ośrodkiem niebezpiecznym”. Dalej następowały zalecenia dotyczące planowanych operacji. Cyt. za: P. Niwiński, Działania komunistycznego aparatu represji wobec środowisk kombatantów wileńskiej AK 1945–1980, Warszawa 2009, s. 68–69. 112 Dane dotyczące Gdańska i Szczecina podaje I. Sobczak, dz. cyt., s. 193–194. Dane dotyczące Wrocławia – 2769 „autochtonów” w 1949 roku – podaje G. Thum, dz. cyt., s. 132. 113 W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych zmieniano nazwiska uważane najprawdopodobniej za obraźliwie (jak Kozioł, Placek, Rudy, Żmija, Buchaj, Mordawski, Byczek, Brudny, Nierób i tym podobne). Poza tym zmieniano nazwiska żydowskie, jak Rosenblum lub Goldberg, oraz nazwiska niemieckie, jak Block, Szubert, Günter czy Küchner. Zmiana 96
imion i nazwisk, 31 XII 1964, APG, Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku [dalej: PMRN], 1504, k. 1–23. W 1953 roku doliczono się w Gdańsku 600 małżeństw mieszanych. Zob. Sprawozdanie po linii zagadnień ludności autochtonicznej, 18 IV 1953, APG, PMRN, 1534, k. 52. 114 Ekonomistka, 1947, Oliwa. 115 Według jednej z relacji pewien gdańszczanin kupił dorsze i pochwalił się sąsiadowi, nazywając je polskim mięsem (trudno dociec, złośliwie czy nie), co skończyło się nasłaniem dwóch funkcjonariuszy ubeckich i dwudniowym pobytem w komisariacie. Ekonomistka, 1923, Oliwa. 116 Mówiono na przykład, że mają czarne podniebienie i że kolaborowali z Niemcami. Inżynier budowy maszyn, 1938, Wrzeszcz, Siedlce. Inny przykład niechęci: „W czasie służby na linii 60 między przystankami Biskupia Górka a środkowa mijanka, kiedy skasowałem przedni pomost i cały przedział wagonu, weszłem na tylni pomost […]. Pasażer […] zaczął mnie wyzywać słowami tak wulgarnymi, na jakie najbardziej zdemoralizowany człowiek może się zdobyć w tak pełnym wozie pasażerów. Przy tym powiedział – ty jesteś Kaszub i ja cię zrobię, bo niedługo przyjdzie na was czas. Ja nic się nie odzywałem, jedynie odpowiedziałem, że Kaszubi są może lepszymi obywatelami jak pan […]. Na końcowym przystanku chciałem odczytać personalia pasażera z biletu, a pasażer uderzył mnie w piersi. Ja odskoczyłem na przedni pomost, a pasażer uderzył mnie po raz drugi w plecy z taką siłą, że wypadłem z wozu na stojących ludzi. Nie chcąc wszczynać dalszej awantury, poszłem do motorowego, bym nie został pobity przez pasażera i chciałem wejść do wozu. Pasażer chwycił mnie za płaszcz i szarpnął mnie z taką siłą, że płaszcz podarł. Konduktorka z wozu silnikowego wezwała milicję i pasażer po wylegitymowaniu został zatrzymany w Komisariacie w Oruni. Pasażer za przejazd nie zapłacił 45 groszy”. Odpis, [brak daty], APG, PMRN, 1636, k. 35. 117 Zob. M. Hejger, Przekształcenia narodowościowe na Ziemiach Zachodnich i Północnych w latach 1945–1959, Słupsk 2008, s. 184. 118 Kwestia ludności rodzimej, 22 III 1951, APG, PMRN, 1534, k. 90. 119 D. Stola, Kraj bez wyjścia? Migracje z Polski 1949–1989, Warszawa 2010, s. 68. 120 Po wojnie ewangelicy organizowali nabożeństwa w kaplicy w Domu Marynarza Fińskiego w Nowym Porcie, w poewangelickim kościele przy ulicy Dąbrowskiego oraz przede wszystkim w kościele Zbawiciela w Sopocie. M. Szagżdowicz, Integrująca rola Kościoła rzymskokatolickiego w procesie tworzenia się społeczeństwa Gdańska w latach 1945–1956, Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 28–29. 121 Sprawozdanie z działalności Wydziału Społeczno-Administracyjnego w sprawie realizacji planowanych zamierzeń w przedmiocie pomocy ludności rodzimej, 26 X 1950, APG, PMRN, 1534, k. 104–105. 122 [Pismo do PMRN], 28 II 1956, APG, PMRN, 1541, k. 280. W PRL o różnych formach dyskryminacji etnicznej, w tym także ludności rodzimej, pisano zdawkowo. Na przykład jeden z socjologów pisał wymijająco: „Jest rzeczą oczywistą, że selekcja jednostek, która dokonuje się w toku zajmowania pozycji w strukturze społeczno-zawodowej, jest determinowana głównie wcześniejszymi procesami filtracyjnymi, wśród których należy wymienić […] poziom wykształcenia czy też rodzaj kwalifikacji zawodowych. Nie można też, poza czynnikami czysto obiektywnymi, pomijać czynników subiektywnych, takich jak występowanie wielu nieformalnych więzi społecznych sprzyjających tworzeniu się korzystniejszych szans dla niektórych kategorii ludności”. M. Gulda, Struktura i ruchliwość społeczna Trójmiasta w świadomości jego mieszkańców, Gdańsk 1980, s. 216. 123 Celniczka, 1928, Wrzeszcz. „Tak jak nas po zakończeniu wojny wyrzuciła napływowa ludność z dobrych mieszkań do suteryn, na strychy itd. […] (piszę zawsze o ludności rodzimej), tak zdaje się nie ma już widoków na lepsze […]” – pisała w 1956 roku rozżalona kobieta, która liczyła, że jej sytuacja się poprawi wraz z wyjazdem innych osób do Niemiec. Zob. [List E. H. do I sekretarza Komitetu Centralnego W. Gomułki], 23 III 1957, APG, PMRN, 542, k. 15. Już pod koniec lat czterdziestych pojawiła się szansa na wyjazd do jednego z krajów niemieckich. W związku z tym nie wszystkie ówczesne relacje można uznać za wiarygodne, ponieważ ludzie ci mogli celowo wyolbrzymiać rozmiar własnego nieszczęścia, aby móc wyjechać. 124 Na przykład w kwietniu 1949 roku ujawniono napis „Polska okupuje Gdańsk”. Sprawozdanie z pracy aparatu polityczno-wychowawczego miasta Gdańska za czas 1 IV – 1 V 1949, AIPNG, 05/4/47, k. 51. „W dniu 17 IX 1958 roku we wczesnych godzinach rannych ujawniono na budynku szkolnym w Gdańsku przy ulicy Kartuskiej wrogi napis w języku niemieckim o treści: «Es lebe Deutschland» […]. Obok napisu wymalowane zostały swastyki. Napis ten wymalowany był farbą olejną, rozpiętość liter około 30 cm. Celem wykrycia sprawców założono sprawę agenturalnośledczą”. Sprawozdania kwartalne Służby Bezpieczeństwa KW MO w Gdańsku za czas 1 VII – 30 IX 1958, AIPNG, 0046/23/2, k. 54. 125 Przez ruch rewizjonistyczny rozumiano organizacje ziomkowskie w RFN (siedem podmiotów skupiających przesiedleńców z Polski, w tym Bund der Danziger i czasopismo „Unser Danzig”), ponieważ podtrzymywały one nadzieję powrotu na Wschód (pragnę dodać, że zgadzam się z tym sądem – artykuły z ówczesnego „Unser Danzig” świadczą o tym, że przynajmniej część autorów żywiła taką nadzieję). Według ówczesnego polskiego badacza tej problematyki działalność taka miała hamować procesy integracji, podsycać nastroje nacjonalistyczne i dostarczać dowodów na „rzekomą krzywdę narodu niemieckiego”. Zob. R. Fuks, Organizacje rewizjonistyczne Niemców z Pomorza Gdańskiego, Gdańsk 1961, s. 19–20. O rewizjonizmie i sile jego oddziaływania świadczy na przykład obszerne
przedstawienie tego zjawiska aż na ośmiu stronach Bedekera gdańskiego z 1962 roku. W tej samej publikacji gdańskiemu Śródmieściu poświęcono tylko dwie strony. Zob. Bedeker gdański 1962, Gdańsk 1962, s. 87, 89–90, 207– 215. 126 Bezpieka z satysfakcją informowała w 1961 roku, że w wyniku podwyższonego cła paczki napływają coraz rzadziej. Sprawozdanie kwartalne Służby Bezpieczeństwa Komendy Wojewódzkiej MO w Gdańsku za czas 1 IV – 30 VI 1961, AIPNG, 0046/23/5, k. 42. 127 Sprawozdanie szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego [dalej: WUBP] w Gdańsku, wrzesień 1954 roku, AIPNG, 0046/20/7, k. 102. 128 Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, czerwiec 1953 roku, AIPNG, 0046/19/2, k. 66. W podobnym stylu: Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, maj 1954 roku, AIPNG, 0046/20/7, k. 67. 129 Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, czerwiec 1954 roku, AIPNG, 0046/20/7, k. 72. 130 Jeśli już spodziewano się kolejnego konfliktu, to odczuwano niepewność lub strach: „Jakby miała wybuchnąć wojna, to nie mogą nazwać Niemców winowajcami, bo też w Niemczech Zachodnich wszyscy wiedzą, co to znaczy uzbrojenie i jakie to skutki przyniesie”. „Każdy moment, każdą minutą może wybuchnąć wojna pomiędzy Amerykanami, Francuzami, Anglią i Rosją, ale nie wiadomo, co z tego jeszcze będzie”. „Znów ogarnia strach, że ma się rozpocząć trzecia wojna, my, Niemcy, nie chcemy wojny”. Sprawozdanie z pracy WUBP w Gdańsku, wrzesień 1950 roku, AIPNG, 0046/16, k. 98. 131 Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, wrzesień 1954 roku, AIPNG, 0046/20/7, k. 102. W jednej z analiz pisano: „Charakterystycznym przykładem wrogiej działalności elementu autochtonicznego na obiekcie o ważnym znaczeniu gospodarczym i dla obronności kraju jest fakt na obiekcie Gdańskiej Wytwórni Części Samochodowych. W tym zakładzie kierownicze stanowiska w produkcji obsadzone są elementem autochtonicznym. Wymienieni, wykorzystując swoje wpływy w produkcji, prowadzą wrogą robotę – mało uchwytną ze względu na wysoką znajomość fachową. Agenturalne rozpracowanie powyższej grupy pozwoliło na częściowe ujawnienie ich wrogiej działalności, polegającej na brakoróbstwie panewek brązowo-ołowianych, których koszt produkcji jest bardzo wysoki”. Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, czerwiec 1953 roku, AIPNG, 0046/19/2, k. 84. 132 Sekretarz redakcji (kobieta), 1934, Siedlce. 133 O prześladowaniach ludności polskiej zob. H. Stępniak, Ludność polska w Wolnym Mieście Gdańsku (1920–1939), Gdańsk 1991, s. 158–176. 134 K. Dimitriewska, Wspomnienia z czasów okupacji, BGPAN, 5555, k. 1–4. Wśród zgromadzonych zdarzały się podobno także gesty współczucia. Zob. P. Semków, Polityka Trzeciej Rzeszy wobec ludności polskiej na terenie byłego Wolnego Miasta Gdańska w latach 1939–1945, wyd. 2, Toruń 2001, s. 127. 135 W relacji W. Jedwabskiego czytamy: „Po pierwszym strzale na statku Schlezwig-Holstein podjeżdżały przed domy Polaków gdańskich auta ciężarowe i inne oraz nadchodziły grupy pijanych SS- i SA-Mannów, bijąc i maltretując ludność polską i wywożąc ją do Victoria-Schule przy obecnej ulicy Kładki w Gdańsku. Ludność polska przepędzana między szpalerami pijanych i rozwydrzonych oprawców hitlerowskich, którzy nie szczędzili jej razów, ustawiona została w grupy. Odebrano jej wszystko, co posiadała przy sobie. Przypominam sobie, że w mojej grupie zostali pobici do krwi: ś.p. ksiądz Komorowski, aptekarz Kopczyński, kolejarz Zieliński Jan i inni, których nazwisk już dzisiaj nie pamiętam. Skatowany został wówczas na śmierć Roman Ogryczak. Grupami odprowadzano następnie więźniów częściowo na Schiessstange (więzienie na Nowym Świecie), około 50 osób trzymano w piwnicach koszar w Nowym Porcie pod specjalnym dozorem, skąd następnie wywieziono wszystkich do piaśnickich lasów za Wejherowem na rozstrzelanie […]”. W. Jedwabski, Moje wspomnienia, BGPAN, 5553, k. 4–5. 136 Tamże, k. 4–5. 137 Warunki życia Polaków w okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie, którzy nie figurowali na DVL zob. w: W. Jastrzębski, Polityka narodowościowa w Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie (1939–1945), Bydgoszcz 1977, s. 330–372. 138 Księgowa, 1937, Oliwa. 139 Inżynier budowy maszyn, 1938, Wrzeszcz, Siedlce. Dla dawnych gdańszczan wymówienie nazwy „Wrzeszcz”, która zastąpiła niemiecki „Langfuhr”, było czasem niemożliwe. Ta sama autorka relacji podkreśla jednak przychylny stosunek wielu Polaków, którzy rozumieli, że „nie wszyscy Niemcy są winni ich ciężkiego losu”. Zob. B. Wehrmeyer-Janca, dz. cyt., s. 35, 55. „Każde głośno wypowiedziane słowo niemieckie brzmiało wówczas dla Polaków jak strzał z broni” – pisze B. Zwarra. Wspomina, że drażniła nawet szorstka wymowa tych gdańszczan, którzy dobrze posługiwali się polszczyzną. B. Zwarra, dz. cyt., t. 4, s. 116, 207. 140 D. Stola, dz. cyt., s. 71. W Gdańsku do końca 1948 roku Urząd Wojewódzki przyjął 793 podania zweryfikowanych, większość pozytywnie rozpatrzył, udzielając zgody na wyjazd. Zob. S. Bykowska, dz. cyt., s. 383. 141 Cyt. za: A. Romanow, dz. cyt., s. 197. 142 D. Stola, dz. cyt., s. 109. 143 [Pismo do PMRN], 28 XII 1956, APG, PMRN, 1541, k. 352. 144 [Pismo], 1 II 1957, APG, PMRN, 1541, k. 364. 145 Choć czasem koloryzowano, aby ułatwić sobie wyjazd, to jednak nie ma powodów do kwestionowania tych relacji w całości: „Ja niżej podpisana jestem wdową (mąż zmarł tragicznie w 1946 roku), zostawiając mnie z czworga dziećmi od
dwunastu do siedemnasto [lat] obecnie. Zostałam sama, wszyscy krewni wyjechali do niemiec zaraz po wojnie. Czułam i czuję się nadal opuszczona […]. Teraz, gdy wiem, że rodzinom pochodzenia niemieckiego wolno pojechać do swojej ojczyzny, do swoich najbliższych, […] prosiłabym o to, żeby moje kilkuletnie marzenia się wreszcie spełniły […]. Nie mam tu nic do stracenia, nie mam majątku, nawet przyzwoitego mieszkania. Z powodu trudności materialnych zmuszona byłam oddać swych dwóch synów do Państwowego Domu Dziecka”. [Podanie], 16 V 1956, APG, PMRN, 1541, k. 239. 146 D. Stola, dz. cyt., s. 118. 147 Cyt. za: tamże, s. 126. 148 O strukturze zawodowej emigrantów 1956–1958 pisze M. Latuch, Repatriacja ludności polskiej w latach 1955– 1960 na tle zewnętrznych ruchów wędrówkowych, Warszawa 1994, s. 56. 149 P. Madajczyk, Niemcy polscy 1944–1989, Warszawa 2001, s. 200–201. 150 Dane dotyczące „akcji łączenia rodzin” zob. w: M. Latuch, dz. cyt., s. 57; Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946–1965, Gdańsk 1965, s. 24–25. Dane dotyczące repatriacji z ZSRR zob. w: M. Ruchniewicz, Repatriacja ludności polskiej z ZSRR w latach 1955–59, Warszawa 2000, s. 311; Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 24––25; M. Latuch, dz. cyt., s. 157. 151 M. Latuch, Repatriacja ludności polskiej…, s. 210, 216. 152 Spór opisany w: A. Gumińska, Funkcjonowanie Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku w latach 1950–1958, Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 49–50. 153 Inżynier mechanik, 1950, Wrzeszcz. 154 S. Fitzpatrick, Ascribing Class. The Construction of Social Identity In Soviet Russia, „The Journal of Modern History” 1993, No. 4, s. 745, 768–769; tejże, Tear off The Masks! Identity and Imposture in Twentieth-Century Russia, Princeton–Oxford 2005, s. 29–50. Zob. też S. Kotkin, Magnetic Mountain. Stalinism as Civilization, Berkeley 1995, s. 341–344. 155 P. Hagenloh, „Socially Harmful Elements” and the Great Terror, w: Stalinism. New Directions, ed. S. Fitzpatrick, London – New York 2000, s. 287, 294–295. 156 O takich obozach zob. M. Golon, Przyczyny deportacji ludności niemieckiej z Pomorza Gdańskiego do obozów pracy w ZSRR w dokumentacji radzieckich władz bezpieczeństwa, w: Ludność niemiecka na ziemiach polskich w latach 1939–1945 i jej powojenne losy, red. W. Jastrzębski, Bydgoszcz 1995, s. 159–175; G. Baziur, Armia Czerwona na Pomorzu Gdańskim 1945–1947, Warszawa 2003, s. 131–136. Niestety nie dysponujemy dokładnymi danymi liczbowymi i nazwiskami osób deportowanych z Gdańska, lecz tylko danymi dotyczącymi mieszkańców ówczesnego województwa pomorskiego i Bydgoszczy. W Gdańsku najprawdopodobniej nie było tak dużego obozu NKWD, jak w Ciechanowie, Działdowie czy Grudziądzu, ale możemy przypuszczać, że ludzie byli przetrzymywani w podobnych miejscach, między innymi w Gdańsku Narwiku. M. Golon wspomina o kilkunastu tysiącach aresztowanych z Pomorza Nadwiślańskiego i o „znacznym udziale mieszkańców Gdańska i Elbląga” wśród aresztowanych z tego obszaru. Pisze też o wywiezieniu z Grudziądza w kwietniu 1945 roku 1635 Niemców, wśród których znajdowali się również aresztowani w Gdańsku. Wśród aresztowanych, zdaniem M. Golona, mogła się także znajdować nieliczna grupa Polaków. Zob. M. Golon, Polityka radzieckich władz wojskowych i policyjnych na Pomorzu Nadwiślańskim w latach 1945–1947, Toruń 2001, s. 100, 103–104, 108. W dokumentach można napotkać rozmaite ślady ówczesnych aresztowań, na przykład w meldunku S. Korbońskiego z 1 VI 1945 roku: „W Gdańsku urzęduje policja polska i niemiecka. Częste zatargi. Trwa masowe wywożenie do Rosji Polaków wpisanych przymusowo na listę niemiecką. Administracja lubelska chce przeciwdziałać, ale bez skutku”. Cyt. za: tamże, s. 114. Relacja jednego ze świadków: „Na dzisiejszej ulicy Marynarki Polskiej i w Narwiku stały baraki otoczone drutem kolczastym i pilnowane przez żołnierzy radzieckich. Znajdowali się w nich nie tylko jeńcy, ale także miejscowi cywile – gdańszczanie i Kaszubi. Później wywożono ich w głąb Rosji. Na skutek złych warunków sanitarnych w obozie wybuchł tyfus”. Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta (Z. J. Michel), t. 2, oprac. I. Greczanik-Filipp, Gdańsk 1997, s. 23. W jednej z relacji pisze się wprost o „obozach koncentracyjnych” dla Niemców w Gdańsku: Sprawozdanie Wydziału Zdrowia UW Gdańskiego z lipca 1945 r. o sytuacji na terenie Pomorza Gdańskiego, 3 VIII 1945, w: Niemcy w Polsce…, s. 66. 157 Zob. na przykład [Pismo Wydziału Osiedleńczego UWG], 4 XI 1946, APG, UWG, 283, k. 312, 314; [Pismo inspektora osiedleńczego do Wydziału Osiedleńczego UWG], 21 X 1946, tamże, k. 305. 158 Charakterystyka stanu bezpieczeństwa województwa gdańskiego, 15 V 1949, AIPNG, 0054/14, k. 6. 159 Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za czas 4 IV – 1 V 1945, APG, UWG, 20, k. 10. 160 Sytuacja polityczna, maj 1948, AIPNG, 05/4/55, k. 64; Sytuacja polityczna, 8 VII 1949, tamże, k. 99. Natomiast pisząc w raportach o ludności chłopskiej województwa, wrogiem nazywano tych, którzy niechętnie patrzyli na próby kolektywizacji wsi. 161 „W ten sposób wyeliminowany w Gdańsku zostanie element niepotrzebny, który nie pracując, nie spełnia podstawowego obowiązku wobec państwa, zajmując się różnego rodzaju spekulacjami, wytwarza niezdrową atmosferę, której, szczególnie na tak eksponowanym odcinku państwowym, jakim jest Wybrzeże, tolerować nie można. Wykryte zostaną nadużycia i nieprawne posiadanie mieszkań, a znajdzie się pomieszczenie dla wszystkich ludzi świata pracy i Wojska”. (j.w.), O właściwą politykę mieszkaniową, DB nr 131, 5 X 1945. W styczniu 1946 roku pisano, że 60%
populacji Sopotu nadaje się do wysiedlenia. Co charakterystyczne, wątek ten pojawił się w artykule poświęconym problemom mieszkaniowym. Zob. M. T., Problemy mieszkaniowe Sopotu, DB nr 7, 8 I 1946. 162 J. S., Zbliża się czas selekcji mieszkańców Wybrzeża, DB nr 158, 10 VI 1946; Zbędne firmy i instytucje będą z Wybrzeża usunięte, DB nr 162, 14 VI 1946; (v), Znajdą się mieszkania dla ludzi pracy, DB nr 166, 18 VI 1946; Wybrzeże pozbędzie się niebawem niepożądanych elementów, DB nr 183, 5 VII 1946. 163 Latem 1946 roku o zapowiedziach wysiedleń pisała w liście przedstawicielka inteligencji: „Wydalanie z Wrzeszcza zacznie się za dziesięć dni. Patrz, jak straszliwie spokornieliśmy i jak się godzimy ze wszystkim… Byle nas stąd nie wysiedlili. To byłaby klęska swojego rodzaju, ponieważ to się odbywa tak z miejsca, z węzełkami, jak za okupacji”. M. Krzyżanowska-Mierzewska, dz. cyt., s. 646. 164Rozporządzenie ministrów bezpieczeństwa publicznego, administracji publicznej i ziem odzyskanych z 13 czerwca 1946 r., „Dziennik Ustaw” 1946, nr 28, poz. 185. 165Rozporządzenie wojewody gdańskiego z dnia 1 VII 1946 w sprawie ustalenia strefy nadgranicznej w rejonie Wybrzeża, „Gdański Dziennik Wojewódzki” 1946, nr 4, poz. 36; Obwieszczenie wojewody gdańskiego z dnia 1 VII 1946 w sprawie ograniczeń obowiązujących w strefie nadgranicznej, tamże, poz. 37. 166 [Pismo wojewody S. Zrałka] „Do Obywateli Prezydentów Miast Gdańska, Gdyni i Sopotu”, 2 VII 1946, APG, KW PPR, 268, k. 9–10. 167 Tamże, k. 9–10. 168Wybrzeże pozbędzie się niebawem niepożądanych elementów. Wywiad prasowy z wojewodą inż. Zrałkiem, DB nr 183, 6 VII 1946. 169 H. Kula, Granica morska PRL 1945–1950, Warszawa 1979, s. 51–52. 170Wybrzeże pozbędzie się niebawem… 171 Dowódca Kompanii Straży Portowej, 5 VI 1946, APG, UWG, 285, k. 4. 172 O strajku zob. I. Hałagida, 10 sierpnia 1946 roku w Nowym Porcie Gdańskim, „Biuletyn IPN” 2002, nr 2, s. 21–22; Ł. Kamiński, Polacy wobec nowej rzeczywistości 1944–1948. Formy pozainstytucjonalnego, żywiołowego oporu społecznego, Toruń 2000, s. 98. Historia została opisana również w: J. Babczenko, R. Bolduan, Front bez okopów, Gdańsk 1969, s. 240–242. Imieniem Karola Gronkiewicza nazwano ulicę w Nowym Porcie. Po latach pisano o nim: „Karol Gronkiewicz, jako członek partii, wpadł na trop bandy reakcyjnej, która chcąc stworzyć warunki do kradzieży, wywoływała zamieszanie i niezadowolenie wśród załóg portowych. Zginął tragicznie na posterunku w Nowym Porcie w walce o sprawiedliwość społeczną i władzę ludu w niepodległej Polsce”. J. Węsierski, Robotnik, żołnierz, patriota, „Kalendarz Gdański” 1974, s. 203–204. 173 [Pismo inspektora do spraw morskich do wojewody gdańskiego], 27 VIII 1946, APG, UWG, 285, k. 63–64; Wykaz przestępstw popełnionych na terenie portu przez robotników portowych, tamże, k. 65–68. 174 W przywoływanych tu dokumentach nie ma wzmianek, czy aresztowania wiązały się z udziałem w strajku. Można jednak przypuszczać, że chodziło właśnie o te osoby. Część robotników portowych przywrócono do pracy na skutek odwołań. Zob. [Pismo zastępcy przewodniczącego Komisji Kwalifikacyjnej dla robotników portowych do wojewody gdańskiego], 16 IX 1946, APG, UWG, 285, k. 103–111. 175 Jeden z takich przypadków to historia C. C., który latem 1947 roku, będąc w stanie nietrzeźwym, razem z kolegą próbował uciec do Szwecji i został zatrzymany przez patrol Wojsk Ochrony Pogranicza. W odwołaniu pisał: „Jestem robotnikiem, w Gdańsku zamieszkuję od 24 kwietnia 1946 roku i utrzymuję się tyko z pracy, na co mogę złożyć zaświadczenia. Prowadzę się, uważam, moralnie, karany sądownie nie byłem, kocham Gdańsk, nazywam go moim miastem i tu pragnę gorąco żyć i dołożyć się do jego odbudowy”. Odwołanie, [bez daty], APG, UWG, 290, k. 172. Podobne sprawy: robotnik portowy, sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej PPR, zatrudniony przy przeładunku węgla, oskarżony o przemyt, aresztowany, wyrzucony z partii, otrzymał zawiadomienie o wysiedleniu po przetrzymywaniu przez jedenaście miesięcy w areszcie. Twierdził, że jest jedynym żywicielem rodziny, a jego rodzice są starzy i bez opieki. Zob. Prośba, 29 II 1950, tamże, k. 22–23. Uciekiniera złapanego na szwedzkim statku decyzja o wysiedleniu zaskoczyła dwa lata później. Zob. [Pismo], 31 I 1950, tamże, k. 35––36. Robotnik portowy został oskarżony o przyjęcie łapówki (w zamian za zatajenie faktu przemytu z portu gdańskiego kilku osób). Mimo że jego sprawa nie została rozstrzygnięta przez sąd, on i jego rodzina dostali wezwanie i dwa tygodnie na opuszczenie Wybrzeża. Przed wojną należał do Związku Polaków, posyłał dzieci do polskich szkół, został aresztowany przez gestapo, wywieziono go do Stutthofu, a rodzinę wysiedlono do Niemiec na roboty przymusowe. Syn prosił o umorzenie chociaż dla siebie i brata, powołując się pełnoletność swoją i brata oraz na aktywność obu w Związku Młodzieży Polskiej, w Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i w Służbie Polsce. Zob. [Pismo B. B. do prezydenta RP], 14 VII 1949, tamże, k. 347–348. 176 Sprawozdanie z działalności Komisji Wysiedleńczo-Osiedleńczej przy Okręgowej Komisji Związków Zawodowych w Gdańsku, 17 VIII 1946, APG, KW PPR, 209, k. 4–5. 177 Protokół z zebrania komitetu koła dzielnicowego PPR w Oliwie z dnia 18 XI 1946, APG, KM PPR, 19, k. 77. 178 Sprawozdanie z działalności jednorocznej od stycznia 1946 roku KD PPR w Nowym Porcie, APG, KM PPR, 12, k. 106. W 1947 roku miało w Nowym Porcie działać blisko sześćdziesięciu prywatnych zakładów gastronomicznych, rywalizujących ze sobą w obsłudze zagranicznych bander. Zob. M. Antoniszyn, A. Marek, Prostytucja w świetle badań
kryminologicznych, Warszawa 1985, s. 37. Poczekalnia przystanku tramwajowego, dzierżawiona przez restaurację, zdaniem pepeerowców służyła „demoralizacji oczekującej na przystanku młodzieży i robotników jadących do pracy i z pracy”. Protokół z zebrania komitetu koła dzielnicowego PPR w Oliwie z dnia 18 XI 1946, APG, KM PPR, 19, k. 77. 180 Pismo do prezydenta miasta Gdańska, 28 X 1946, APG, UWG, 285, k. 148. 181 Już w 1946 roku A. C. dostał decyzję o wysiedleniu, ale odwołał się do Ministerstwa Administracji Publicznej, które ją wstrzymało. Tłumaczył się: „Tak ja, jak i cała moja rodzina, nie zasklepialiśmy się wyłącznie w swoim życiu prywatnym i interesach. Ja biorę czynny udział w pracach Związku Inwalidów, do […] 1948 roku byłem członkiem PPS […], dzieci także biorą czynny udział w życiu społecznym Polski Ludowej, przebywając na obozach letnich […]”. Odwołanie, 30 VII 1949, APG, UWG, 290, k. 128–130. 182 [Pismo J. R. do UWG], 18 VIII 1949, APG, UWG, 290, k. 184. 183 [Pismo S. D. do UWG], 11 VIII 1949, APG, UWG, 290, k. 317–322. 184 Dotarłem jedynie do niepełnych zestawień. W odniesieniu do wysiedlonych od wiosny 1952 roku do wiosny 1953 roku w spisie figuruje 146 pozycji (w tym z Gdańska 84 pozycje). Są to mężczyźni i kobiety – czasem osoby samotne, częściej po ślubie. Wysiedlano wraz z rodzinami, niektóre nakazy obejmowały nawet pięć–sześć osób. Jak wynika z dokumentów, wysiedleni udawali się do innych województw. Zob. Wykaz osób przesiedlonych uchwałą Prezydium Rządu z dnia 3 II 1951 o zakazie zamieszkiwania i pobytu na obszarze pasa granicznego i strefy nadgranicznej, APG, UWG, 288, k. 21–– 29. Wykazy decyzji anulowanych w latach 1950–1954 obejmują 97 pozycji (z czego 30 z Gdańska). Zob. Wykaz osób, którym anulowano decyzje przebywania i zamieszkiwania na terenie pasa granicznego i strefy nadgranicznej od 1950 do 1954 roku, tamże, k. 1–6; Wykaz osób, którym anulowano wysiedlenie, tamże, k. 13; Wykaz osób, którym anulowano wysiedlenie od 1950 do 1954 roku, 19 V 1954, tamże, k. 20. 185Protokół nr 15 z posiedzenia Sekretariatu Komitetu Centralnego PPR z 27 VII 1946, w: Protokoły posiedzeń sekretariatu KC PPR 1945–46, oprac. A. Kochański, Warszawa 2001, s. 284–285. 186 W odniesieniu do Szczecina J. Macholak wymienia włamania, pijaństwo, chuligaństwo, kułactwo, spekulację, działalność antypaństwową. Niejasne kryteria przyczyniały się do powstawania plotek, dotyczących na przykład wysiedlania tych, którzy po wojnie przybyli z terenów poniemieckich. Zob. J. Macholak, Wysiedlenia ze strefy nadgranicznej Pomorza Zachodniego w latach 1945–1950 jako przejaw represji politycznej, „Szczeciński Informator Archiwalny” 1997, nr 11, s. 95. 187 Protokół z posiedzenia KD w Oruni w dniu 6 IV 1950, APGOG, KD Orunia, 2, k. 52. 188 Protokół, 20 V 1949, APG, UWG, 290, k. 144–145; Protokół, 1 VIII 1949, tamże, k. 142–143; [Pismo ZM w Gdańsku do UWG], 11 VIII 1949, tamże, k. 139. 189 Podanie, 5 III 1949, APG, UWG, 291, k. 336–337; [Pismo ZM w Gdańsku do UWG], 8 I 1949, tamże, k. 341. Żona architekta W. S. napisała w odwołaniu, że chce się rozejść z mężem i pozostać w Gdańsku, ponieważ ma tutaj na utrzymaniu matkę i dziecko z pierwszego małżeństwa (pierwszy mąż zginął w Oświęcimiu). [Pismo M. S. do wojewody gdańskiego], 28 I 1949, tamże, k. 340. 190 Zob. P. Perkowski, Migracje „elementu niepożądanego” (1946–1954) i listy kobiet przeznaczonych do wysiedlenia z województwa gdańskiego, w: Kobiety i procesy migracyjne, red. A. Chlebowska, K. Sierakowska, Warszawa 2010, s. 197–206. Należy jednak pamiętać, że ze względu na charakter wykorzystywanego tu źródła – odwołań listownych – mamy do czynienia z nadreprezentacją historii, w których członkowie rodzin postulowali rozdzielenie, obiecywali rozwód, wyrzekali się krewnych. Odwołania takie pisały zresztą nie tylko żony, ale też inni krewni (na przykład rodzice, którzy prosili o wysiedlenie tylko ich dziecka). Robotnik portowy miał zostać wysiedlony z żoną i dwiema córkami za czyny popełnione przez syna. Argumentował, że syn, który nie pozostaje na jego utrzymaniu, powinien sam ponieść odpowiedzialność za swoje czyny. Zob. [Pismo J. A. do UWG], 9 VIII 1949, APG, UWG, 290, k. 147. Także osoby niespokrewnione mieszkające z ludźmi przeznaczonymi do wysiedlenia próbowały ocalić skórę. Listy te ujawniały przy okazji, jak po wojnie próbowano manipulować meldunkiem: „Wysiedlenie moje spowodowane było rozkazem opuszczenia Wybrzeża przez rodzinę K., u których mieszkałam i ze względu na wiek zameldowana byłam jako członek rodziny. Z rodziną tą jednak związana bliżej nie byłam, więc dlaczego miałabym być przez ich wysiedlenie pokrzywdzona”. [Pismo K. J. do UWG], 24 VI 1949, tamże, k. 114. 191 Odwołanie, 29 IX 1949, APG, UWG, 291, k. 29–30. 192 [Pismo wojewody gdańskiego], styczeń 1949 roku, APG, UWG, 287, k. 2. 193 [Pismo J. P. do Ministerstwa Administracji Publicznej w Warszawie], 12 V 1949, APG, UWG, 290, k. 109–110. 194 Inżynier budowy okrętów, 1930, Wrzeszcz. Inny gdańszczanin zapamiętał małżeństwo kuzynki, której mąż musiał opuścić Wybrzeże (zob. motto rozdziału i przypis 3). O losach wysiedlanych wspomniał również B. Zwarra, pisząc, że niektórzy potrafili się uchronić przed przeprowadzką. Jeden z nich, Jan Potrykus, po otrzymaniu niepomyślnej decyzji zameldował się w Tczewie, ale nadal mieszkał w tych latach w Sopocie. Inny poszkodowany, Stefan Fąferek z rodziną, otrzymał od władz pozwolenie na powrót w roku 1956. B. Zwarra, dz. cyt., t. 4, s. 186. 179
Rozdział 2. Jednostka i stalinizm Pielęgniarka, 1925, Wrzeszcz. Sprawozdanie z pracy aparatu polityczno-wychowawczego województwa gdańskiego, marzec 1949 roku, Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. Oddział w Gdańsku [dalej: AIPNG], 05/4/55, k. 34. 3 R. Miernik, Bursztyn, Łódź 1979, s. 99–100. 4 Hasło z przechwyconej ulotki. Meldunek specjalny, 28 V 1969, AIPNG, 0046/25/3, k. 158. 5 M. Terlikowska, Dość szeptaniny, „Dziennik Bałtycki” [dalej: DB] nr 139, 13 X 1945. Krytykę plotki przedwyborczej – „polskiej specjalności” – pochwałę jawnego działania i wypowiedzi zob. w: (v), U kresu plotki, DB nr 62, 4 III 1946. 6Dekret z dnia 13 czerwca 1946 roku o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa, „Dziennik Ustaw” 1946, nr 30, poz. 192. 7 Za „szeptankę” skazywano w latach 1947–1948 rocznie do tysiąca osób. Ł. Kamiński, Polacy wobec nowej rzeczywistości 1944–1948. Formy pozainstytucjonalnego, żywiołowego oporu społecznego, Toruń 2000, s. 31–33. 8 „Informacje zwykle przekazywano sobie ustnie. Często, słuchając rozmów innych ludzi, udawało się wywnioskować pewne fakty. Z powodu dużego zamętu ciężko było dowiedzieć się czegoś konkretnego i zgodnego z prawdą” – wspominał mężczyzna, który po zakończeniu wojny otrzymał propozycję pracy w lokalnym urzędzie cenzury. Ekonomista, 1924, Wrzeszcz. 9 Sprawozdanie z pracy Sekcji Polityczno-Wychowawczej i zastępców kierowników komisariatów miasta Gdańska za czas 1 II – 1 III 1949, AIPNG, 05/4/47, k. 24. 10 Ludność miejscowa, pamiętając spisy niemieckie, chwaliła polskie inicjatywy, doceniając to, że urzędnikowi nie towarzyszyli żandarmi. Zob. Sprawozdanie z pobytu na terenie województwa gdańskiego w dniach 28 XI – 5 XII 1950 po linii Narodowego Spisu Powszechnego, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, Komitet Centralny PZPR [dalej: AAN, KC PZPR], 237/VII/185, k. 187–190. Ci bardziej nieufni i zapobiegliwi latami przechowywali w domach zapasy żywności, a także kosztowności i ubrania na wypadek, gdyby wojna jednak wybuchła. Szwaczka, 1931, Wrzeszcz, Orunia. 11 Ł. Kamiński, dz. cyt., s. 30; M. Zaremba, Polityka strachu i jej konsekwencje. Polska 1944–1947, w: Od Piłsudskiego do Wałęsy. Studia z dziejów Polski w XX wieku, red. K. Persak i in., Warszawa 2008, s. 132–133; D. Jarosz, M. Pasztor, W krzywym zwierciadle. Polityka władz komunistycznych w Polsce w świetle plotek i pogłosek z lat 1949––1956, Warszawa 1995, s. 51–65. Sytuacje takie zdarzały się w Polsce również w latach sześćdziesiątych, między innymi w związku z kryzysem kubańskim. M. Zaremba, Społeczeństwo polskie lat sześćdziesiątych – między „małą stabilizacją” a „małą destabilizacją”, w: Oblicza marca 1968, red. K. Rokicki, S. Stępień, Warszawa 2004, s. 36–38. 12 J. Główczyk, Szkolnictwo ogólnokształcące w Gdańsku w latach 1945–1973. Organizacja i zarządzanie, Gdańsk 1989, s. 10. 13 Posiadanie prywatnego odbiornika było niezgodne z prawem. Dekret Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego „o ochronie Państwa”, wydany jesienią 1944 roku, przewidywał nawet karę śmierci za sprzedaż lub kupno radia. Zob. K. Szwagrzyk, Struktura i dokumentacja komunistycznego aparatu represji II (prokuratura i sądownictwo wojskowe oraz powszechne, więziennictwo). Krytyka źródeł, w: Wokół teczek bezpieki – zagadnienia metodologiczno-źródłoznawcze, red. F. Musiał, Kraków 2006, s. 333–334. O radiu w regionie zob. B. Okoniewska, Październik 1956 roku w ośrodku gdańskim, w: Październik 1956 na Ziemiach Zachodnich i Północnych, red. W. Wrzesiński, Wrocław 1997, s. 9; W. Fryc, Audycje Rozgłośni Gdańskiej Polskiego Radia w latach 1945– 1948/1949, Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 18–19. 14 Zob. A. Romanow, Prasa w Gdańsku w latach 1945–1980, w: Prasa gdańska na przestrzeni wieków, red. M. Andrzejewski, Gdańsk 1999, s. 120; H. Galus, Najnowsza historia prasy gdańskiej 1945–1998, Gdańsk 1999, www.hgalus.republika.pl/tom.03.htm, dostęp 17 V 2011; tegoż, Monografia „Głosu Wybrzeża” (1949–1990), Gdańsk 2009, www.hgalus.republika.pl/tom.14.htm, dostęp 20 X 2012. 15 Informacje na temat Gdańska: Sprawozdanie z działalności MRN w szczególnie ważnych akcjach państwowych i lokalnych, kwiecień 1949 roku, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Miejska Rada Narodowa i Zarząd Miejski w Gdańsku [dalej: APG, MRN i ZM], 35, k. 120. Konserwator dzieł sztuki, 1942, Święty Wojciech, Wrzeszcz, Śródmieście. Informacje o akcji w całym województwie zob. w: J. Żerko, Etapy zwalczania analfabetyzmu w województwie gdańskim (1945–1952), „Rocznik Gdański” 1987, z. 2, s. 163–168. 16 Na przykład w listopadzie 1948 roku w związku z planowanym zjednoczeniem nasilono aktywność Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i Milicji Obywatelskiej na terenie województwa gdańskiego. Postrzegano je jako szczególnie „nasilone sabotażystami i dywersantami”. Raport sytuacyjny KW MO w Gdańsku, listopad 1948 roku, AIPNG, 05/4/55, k. 201–202. 17 Sprawozdanie za okres 1 VIII – 1 IX 1948, AIPNG, 05/4/21, k. 75; Sprawozdanie z pracy Sekcji PolitycznoWychowawczej Komendy MO miasta Gdańska za okres 1 VIII – 1 IX 1948, tamże, k. 78. 1 2
Sprawozdanie z odbytych zebrań przy KD Śródmieście w dniu 23 X 1951, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Oddział w Gdyni, Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Śródmieście [dalej: APGOG, KD Śródmieście], 155, [b.p.]. 19 Aresztowania te były odnotowywane w meldunkach dziennych. Gdy w danym dniu do nich nie doszło, pisano, że , „aresztowań nie przeprowadzono”. Od października do listopada 1951 roku dokonano 98 aresztowań. Zob. Sprawozdanie miesięczne, październik 1951 roku, AIPNG, 0046/17/2, k. 55; Sprawozdanie miesięczne, listopad 1951 roku, tamże, k. 61. 20 Wydarzenia w KW MO Gdańsk, [czerwiec 1954 roku], AIPNG, 0046/20/5, k. 85. Zob. też nietypowy meldunek, w którym odnotowano pozytywne opinie wypowiadane przez pasażera: Meldunek specjalny, 29 XII 1952, AIPNG, 0046/18/6, k. 29. 21 Jesienią 1950 roku przekazywano sobie na Politechnice Gdańskiej informację o zbliżającym się momencie usuwania starych, „nieprawomyślnych” profesorów i zastępowania ich asystentami i adiunktami, którzy mieli wykładać „po linii partyjnej”. Nastąpiła wówczas aktywizacja młodej kadry, liczącej na rychły awans, pracującej w pośpiechu nad doktoratami. Sprawozdanie z pracy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego [dalej: WUBP] w Gdańsku, październik 1950 roku, AIPNG, 0046/16, k. 102. 22 T. Ruzikowski, Wstęp, w: Instrukcje pracy operacyjnej aparatu bezpieczeństwa 1945–1989, oprac. T. Ruzikowski, Warszawa 2004, s. 13–16. 23 W. Frazik, F. Musiał, Akta agenturalne w pracy historyka, w: Wokół teczek…, s. 310. Zob. też: B. Zwarra, Wspomnienia gdańskiego bówki, t. 5, Gdańsk 1997, s. 103. 24 Nauczycielka, 1934, Wrzeszcz, Sopot, Siedlce. 25 O skojarzeniu z okupacją i hitleryzmem pisze na przykład B. Zwarra – nieustanne pilnowanie się, niepokój, przemarsze uliczne i parady jednostek wojskowych, skandowanie „Stalin” niczym „Sieg heil!”, hasła „Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”, znikanie ludzi, przymuszanie do współpracy z tajną policją podczas ciężkich przesłuchań. B. Zwarra, dz. cyt., t. 5, s. 63–67, 100–101. O „znikaniu z ulic” mówi szwaczka, 1925, Wrzeszcz. 26 Pracownik fizyczny, 1928, Wrzeszcz, Biskupia Górka; nauczycielka, 1934, Wrzeszcz, Sopot, Siedlce. „Pamiętam, był taki chłopak, gdzieś tu w sąsiedztwie mieszkał i nagle zniknął. Nie od razu zauważyłam. Taka myśl: «O, dawno coś go nie widziałam»”. Krawcowa, 1930, Śródmieście, Wrzeszcz. „Mogło tych szpicli nie być dużo, ale ludzie opowiadali sobie takie historie i się bali. Wystarczyło, że ktoś coś powiedział w tramwaju czy na ulicy i już zabierał go ktoś ze słowami «Obywatel pozwoli na komendę»”. Inżynier budowy maszyn, 1938, Wrzeszcz, Siedlce. „Syn sąsiadki opowiedział dowcip na ulicy i zanim zdążył stamtąd pójść, został zatrzymany”. Inna gdańszczanka zapamiętała kilka przypadków aresztowań, które wiązały się z biciem (nauczycielka, 1943, Śródmieście). Jeszcze inny wspominający krytycznie mówił w pracy o stalinizmie w obecności kolegi komunisty. Wiedział, że ta osoba nikomu nie doniesie. Technik mechanik, 1934, Wrzeszcz, Osiedle Młodych. 27 Za sabotaż uważano również „uniemożliwienie lub utrudnienie prawidłowego działania zakładów lub urządzeń”, „wytwarzanie wbrew warunkom umówionej dostawy dla wojska przedmiotów zupełnie lub w znacznym stopniu niezdatnych do użytku”. Zob. K. Szwagrzyk, dz. cyt., s. 333–336. W dokumentach sabotaż często się pojawiał obok oskarżenia o dywersję – zbitka „sabotaż i dywersja” była popularna. W latach pięćdziesiątych w potocznym rozumieniu i w żargonie partyjnym najprawdopodobniej nie było precyzyjnego rozróżnienia między tymi pojęciami. W dekrecie o „przestępstwach szczególnie niebezpiecznych” z 1946 roku nie używa się słowa „dywersja”. Ewentualna różnica, nie zawsze uchwytna, mogła polegać na wadze zarzutu. W jednym z dokumentów sabotażem było na przykład „wrzucanie piasku czy opiłek do maszyn”, a dywersja była czymś poważniejszym – oznaczała, że maszynę tę zepsuto z polecenia wrogiego państwa. Zob. O zadaniach organizacji partyjnej w walce z wrogiem, dywersantami, sabotażystami, APG, KW PZPR, 53, k. 193. 28 Komitet Wojewódzki PZPR w Gdańsku na posiedzeniu plenarnym z udziałem aktywu wojewódzkiego wita uchwały III Plenum KC PZPR, 23–24 XI 1949, APG, KW PZPR, 53, k. 110. 29 Wróg „całkowicie przestawił się na formę walki przy pomocy dywersji, sabotażu i szkodnictwa gospodarczego” – pisano w jednym z dokumentów. O zadaniach organizacji partyjnej w walce z wrogiem, dywersantami, sabotażystami, [1949 rok], APG, KW PZPR, 53, k. 192. W informacji na temat zadań w dziedzinie ochrony zakładów pracy pisano: „Zaostrzająca się walka z wrogami Polski Ludowej, zdrajcami narodu, próbującymi działać w interesie zagranicznych mocodawców – podżegaczy wojennych – wymaga z naszej strony mobilizacji wszystkich sił i ścisłego powiązania z naszymi bezpartyjnymi towarzyszami pracy i stałego przekonywania ich do słuszności haseł, stawianych przez Partię. Wykonywać karnie nastawienia i uchwały, zaostrzając naszą czujność proletariacką, gromić będziemy wroga i na tej jego linii obrony, tak jak gromiliśmy go w referendum i wyborach, w bitwach z podziemiem politycznym i gospodarczym. W walce naszej oprzemy się na doświadczeniach naszej nauczycielki WKP(b), która na czele robotników radzieckich w zwycięskiej walce rozgromi[ła] sabotażystów i dywersantów i zbudowała socjalizm w ZSRR. Na tych doświadczeniach, na wskazaniach wielkiego Stalina oprzemy naszą walkę przeciw sabotażystom, zdrajcom narodu polskiego, zawziętym naszego ludu”. Zadania w dziedzinie ochrony zakładów pracy, [1949 rok], tamże, k. 179. 30 Zob. np. Dalsze zabezpieczenie zakładów pracy przed sabotażem i dywersją, [1949 rok], APG, KW PZPR, 53, k. 197. 31 Referat I sekretarza KW tow. Konopki, wygłoszony na Plenum KW, 23–24 XI 1949, APG, KW PZPR, 53, k. 130. 32 Przed Norbertem Bartonem byli też inni: „Obfity połów był dla komendanta rewelacją. Wychwytano przecież niedawno 18
dywersyjną grupę Maja: Kostrzewę, małego Riebandta, Królikiewicza z kreślarni i Zycha ze ślusarni wyposażeniowej. Zdawało mu się niemożliwe, żeby tak przyciśnięta szajka sabotażystów odważyła się w krótkim czasie na nowy «występ»”. F. Fenikowski, Zakręt Pięciu Gwizdków, Gdańsk 1951, s. 243. 33 Historia ta została opisana w jednym z listów nadesłanych do Polskiego Radia. Jeśli wierzyć autorowi listu, który bronił robotnika, oskarżenie o sabotaż wzięło się z zawiści kolegów. Powszechne było bowiem odczucie, że przodownicy pracy są karierowiczami, że lepiej zarabiają i doprowadzają swoją bezsensowną pracą do zawyżania norm produkcyjnych przez pracodawcę, co sprawia, że wszyscy muszą pracować więcej. Obecni na rozprawie robotnicy byli oburzeni i szeptali, że sąd „niewinnie wsadził młodego człowieka”. [List do Polskiego Radia], AAN, KC PZPR, 237/VII/293, k. 31–35. 34 „Wypadki te na pozór wyglądają niewinnie […], tym niemniej straty są poważne, bo trzeba wziąć pod uwagę, że na przykład wagon z zagrzaną osią trzeba wyłączać ze składu pociągu, co powoduje opóźnienie często i innych pociągów, następnie wagon trzeba przeładować i dopiero odesłać do warsztatów naprawczych – koszt – czas – robocizna. Czy to nie jest jedna z form wrogiej działalności? – nie ulega wątpliwości, że tak”. Materiały na odprawę, 11 II 1953, AIPNG, 0046/19/1, k. 12. Atmosfera tropienia spisku udzielała się również cenzorom, którzy w ówczesnych błędach korektorskich lub celowych przekręceniach (jak „Francuska Partia Komunisryczna” czy „realizacja zbrojeń” zamiast „redukcja”) dopatrywali się dywersji. Część pomyłek klasyfikowano jako „złośliwe błędy korektorskie”, na przykład częste mylenie PZPR i KPZR. Zob. APG, Wojewódzki Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk [dalej: WUKPPiW], [1954 rok], 333 , k. 23, 35, 55, 65, 79. W PRL w latach pięćdziesiątych, gdy wyroki śmierci były rzadsze niż po wojnie, w cenzurze ostrzegano, aby nie straszyć nadmiernie karą śmierci. Zmienia się na przykład tytuł w „Dzienniku Bałtyckim” Za zdradę, szpiegostwo i dywersje w ZSRR grozi kara śmierci na Zaostrzenie wymiaru kary w ZSRR wobec zdrajców, szpiegów i dywersantów. Zob. APG, WUKPPiW, 3739, k. 18. 35 Sytuacja polityczna, maj 1949 roku, AIPNG, 05/4/55, k. 63. „Stwierdzamy że czujność naszej organizacji partyjnej na terenie Stoczni jest jeszcze niedostateczna. Mieliśmy próby podpalenia Lewantu, jak się później okazało był on źle podsztaplowany i poprzez spalenie chciano to zamaskować. Obecnie notujemy inne objawy sabotażu. Na pustej hali stały cztery nowe maszyny, halę tę remontowano i przez zanieczyszczenie ich wapnem, które je zniszczyło, wyszło kilkaset roboczogodzin straty aby te maszyny doprowadzić znowu do stanu używalności”. III Plenum, 23–24 XI 1949, APG, KW PZPR, 53, k. 65; Sprawozdanie z sytuacji walki z przestępstwami urzędniczymi, szkodnictwem gospodarczym oraz walki z podpaleniami za czas 1 I – 31 III 1950 z terenu województwa gdańskiego, AIPNG, 0054/17, k. 66. 36 Takie działanie – mobilizujące agentów do szukania dowodów za wszelką cenę – nazwano w dokumencie „nastawianiem agentury”. Luźno prowadzone rozmowy, żarty, formułowane opinie mogły być przez nadgorliwego informatora potraktowane jako próba zawiązania konspiracji lub „dywersja i sabotaż”. Niekiedy z dokumentów trudno wywnioskować, czy rzeczywiście intencją osób figurujących w raporcie było organizowanie oporu, czy raczej opór ten dopiero stał się faktem poprzez umieszczenie go w raporcie. Sprawozdanie z pracy WUBP w Gdańsku, wrzesień 1950 roku, AIPNG, 0046/16, k. 94. 37 Pracownik naukowy Politechniki Gdańskiej, 1949, Wrzeszcz; elektromechanik (kobieta), 1949, Przeróbka. 38 Przykłady zobowiązań produkcyjnych w Stoczni Gdańskiej: G. Głodek, Przodownictwo pracy w Stoczni Gdańskiej 1950–1955, Gdańsk 2010, praca licencjacka, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 35–36, 39. 39 P. Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007, s. 66–78. 40 Ukazanie różnicy w stosowaniu presji w latach pięćdziesiątych i w następnym dziesięcioleciu wymagałoby dalszych badań. Z pewnością naciski i uniki pojawiały się zawsze, ale w stalinizmie strach i dyscyplinowanie były silniejsze. Przykład nacisków z 1970 roku: „W dalszym ciągu notuje się sygnały, że studenci Politechniki Gdańskiej zamierzają wykorzystać dzień 1 Maja na wyjazdy do rodzin [studenci Wyższej Szkoły Pedagogicznej i Wyższej Szkoły Ekonomicznej chcieli uczestniczyć w pochodzie]. Władze uczelni podjęły przeciwdziałanie poprzez zalecenie organizacjom młodzieżowym brania udziału w pochodzie w pełnym składzie osobowym. Ponadto nie udzielono dnia rektorskiego w sobotę 2 maja”. Informacja dotycząca sytuacji w środowiskach wyższych uczelni oraz środków masowego przekazu w okresie 10–24 IV 1970, AIPNG, 0046/81/1, k. 367. 41 Nauczycielka, 1937, Wrzeszcz, Orunia. 42 Mowa tu o delegacji z Mongolii, z pierwszym sekretarzem Mongolskiej Partii Ludowo-Rewolucyjnej Jumdżagijnem Cedenbałem, przebywającej na Wybrzeżu jesienią 1964 roku. Wspomnienie za: elektromechanik (kobieta), 1949, Przeróbka. Na ogół w pamięci ludzi pochód zapisał się jako wydarzenie, w którym raczej powinno się uczestniczyć. Jeśli jednak ktoś naprawdę chciał tego uniknąć, to z reguły miał taką możliwość: „Pochody pierwszomajowe to był taki «dobrowolny przymus». Nie zawsze się chciało iść, ale liczył się człowiek z tym, że trzeba. W zakładach pracy inaczej patrzyli na tych, którzy uczestniczyli w pochodach […]. Oficjalnego przymusu nie było, ale dało się go odczuć”. Księgowa, 1935, Wrzeszcz. 43 Uciekinierów odnotowywano w zeszycie. Podczas pochodu rozdawano flagi polskie i radzieckie, ale te drugie były mniej chętnie przyjmowane. Szwaczka, 1925, Wrzeszcz. „Młodzież często uciekała z takich pochodów, czekało się na pierwszą boczną uliczkę i w nogi”. Księgowa, 1935, Wrzeszcz. „Głupota. Pochody były reżyserowane. Ludzie wiedzieli, że muszą na nie iść, żeby nie mieć nieprzyjemności. Uciekało się, kiedy natrafiła się okazja”. Milicjant, 1935, Śródmieście.
Nie natrafiłem w źródłach na przypadki kar wymierzanych za unikanie uczestnictwa (co jednak nie oznacza, że nie mogły się zdarzyć). Gdańszczanin wspomina również inną akcję mobilizacyjną – podpisywania na uczelni tak zwanego apelu sztokholmskiego. Zarzucono mu, niezgodnie z prawdą, że jej nie podpisał. Wspominający twierdzi, że sprawa umarła śmiercią naturalną. Inżynier budowy okrętów, 1930, Wrzeszcz. 45 Por. Program obchodu 1 Maja w Gdańsku, APG, KM PZPR, 163, k. 14–24. 46 Przemarsz zaczynał się na skrzyżowaniu alei Rokossowskiego (alei Zwycięstwa od 1956 roku) z ulicą Karola Marksa (dziś aleja Generała Józefa Hallera), następnie przed trybuna honorową usytuowaną przy Dworcu Głównym demonstranci defilowali aż do placu 1 Maja (dziś Targ Sienny), gdzie pochód zawracał w stronę placu Zebrań Ludowych. Zob. M. Szagżdowicz, Obchody 22 Lipca w Trójmieście w latach 1945–1956, Gdańsk 2010, praca licencjacka, s. 48–50. 47 Program obchodu 1 Maja w Gdańsku, APG, KM PZPR, 163, k. 14–24. 48 Nauczycielka, bibliotekarka, 1936, Wrzeszcz, Oliwa. „Ale było fajno […]. Piekarze też mieli platforma, to mieli napieczone bułek, rzucali ludziom […]. Coś kapitalnego było początkowo, a potem coraz gorzej”. Kobieta niepracująca zawodowo, 1925, Siedlce, Stogi. „Pochody były i to jakie. Zawsze miałam stoisko. Sprzedawaliśmy węgorze, certy, a do tego bułki, a potem nam wędliny doszły. Ustawiały się u nas kolejki kilometrowe. Bardzo dużo wtedy można było zarobić, podreperować budżet na cały rok. Potem chodziło się na «winko lub wódkę» ze znajomymi”. Pracownica handlu, 1934, Wrzeszcz. „Pamiętam, jak tata zabierał nas na święto 1 Maja. Na pochodzie ludzie bawili się, dziewczyny tańczyły, można było dostać kiełbaski za przystępną cenę. Bardzo lubiłam te obchody, bo zawsze dostawaliśmy jakieś prezenty”. Księgowa, 1937, Oliwa. „W większości pochodów pierwszomajowych wziąłem udział. Dobrze było widziane, jak się wzięło udział, ale nie było żadnego przymusu. Brało się udział głównie dlatego, że po pochodzie szło się z kolegami na piwo”. Chemik, 1925, Wrzeszcz, Gdynia. Inne relacje utrzymane w podobnym tonie: nauczycielka, 1916, Gdynia, Wrzeszcz; marynarz, 1925, Stare Miasto; szwaczka, 1925, Wrzeszcz; kobieta niepracująca zawodowo, 1932, Wrzeszcz, Oliwa; cieśla, 1934, Dolne Miasto, Gdynia, Przymorze; nauczycielka, 1935, Kolonia Uroda, Wrzeszcz, Letniewo, Nowy Port; krawcowa, 1937, Siedlce, Stogi. 49 ( jota), Gorące kiełbaski z bufetów na kółkach, DB nr 119, 1 V 1950. 50 Po pochodzie z okazji 22 Lipca czekały na mieszkańców różne atrakcje, przede wszystkim sportowe (na placu Zebrań Ludowych w 1953 roku organizowano pokazy gimnastyczne i bokserskie) i kulinarne oraz zabawy ludowe, czyli potańcówki, po południu. Ważny był również aspekt zaopatrzeniowy – ustawiano wtedy kioski spożywcze, serwowano tanie posiłki pod gołym niebem, a w sklepach Miejskiego Handlu Detalicznego pojawiały się tańsze towary. M. Szagżdowicz, dz. cyt., s. 50–52. 51 Osoby przyłapane na umieszczaniu haseł na murach i kolportowaniu ulotek stawały przed sądami wojskowymi, znanymi z wysokich wyroków. Brakuje jednak statystyk. Ł. Kamiński, dz. cyt., s. 50. 52 Inne hasło o Katyniu z tych lat – napis ołówkiem w Domu Stoczniowca we Wrzeszczu z połowy 1954 roku: „Wieczne piekło Stalinowi zbójowi za śmierć 12 tys. pomordowanych polskich oficerów w Katyniu” albo „Pierdolona Rosja i ten skurwysyn Stalin przysłał do Polski takiego samego skurwysyna i kacapa marszałka Rokossowskiego, który teraz będzie nas dusił”. Napisy zob. Sytuacja polityczna, październik 1949 roku, AIPNG, 05/4/55, k. 168; Sprawozdanie szefa WUBP Gdańsk, czerwiec 1951 roku, AIPNG, 0046/17/2, k. 32; Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, maj 1954 roku, AIPNG, 0046/20/7, k. 58; Wydarzenia w KW MO Gdańsk, [lipiec 1954 roku], AIPNG, 0046/20/5, k. 111. 53 Inżynier budowy maszyn, 1938, Wrzeszcz, Siedlce. Nastolatka tak zapamiętała dni przed referendum czerwcowym w 1946 roku: „Była taka sytuacja, jak […] wracaliśmy z ojcem z kościoła i zaczepił nas pijany mężczyzna, pokazał palcem na ojca i zapytał się: «A ty jak będziesz głosować – trzy razy tak czy trzy razy nie?» A mój ojciec odpowiedział: «My wcale nie będziemy głosować!». I zamachnął się na jego twarz, a potem szliśmy bardzo szybko. Wtedy ludzie bali się tak rozmawiać na ulicy”. Ekonomistka, 1930, Wrzeszcz. O nastroju konfrontacji pisze też B. Zwarra. Oprócz „zaplutego karła reakcji” wspomina także inne hasła ówczesnej władzy: „Jak świat światem Niemiec Polakowi nie będzie bratem!”, „Trzy razy tak Niemcom nie w smak!”. B. Zwarra, dz. cyt., t. 4, Gdańsk 1996, s. 183–184. 54 Jak donoszono, powszechnie spodziewano się, że państwa zachodnie nie zareagują. Natomiast w kręgach Polskiego Stronnictwa Ludowego pojawiła się pogłoska, ze w razie wygrania wyborów przez blok może wybuchnąć ogólna rewolta wspierana przez państwa zachodnie. Raport miesięczny, 24 XII 1946, AIPNG, 0046/250, k. 88. Na temat przebiegu przygotowań do kampanii wyborczej w Gdańsku zob. S. Bykowska, Wybory do Sejmu 19 I 1947, w: Encyklopedia Gdańska, http://gedanopedia.pl/index.php?title=WYBORY_DO_SEJMU_19_I_1947, dostęp 13 XII 2012. 55 Termin pojawiający się w dokumentacji łódzkiej PZPR w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, oznaczający agitację w domu i w sąsiedztwie. G. Berendt, „Agitacja klamkowa” – ingerencja polityczna w życie rodziny żydowskiej w Polsce (1950–1956), w: Dom – spotkanie przestrzeni prywatnej i publicznej na tle przemian cywilizacyjnych XIX i XX w., red. Z. Opacki, D. Płaza-Opacka, Gdańsk 2008, s. 277. 56 Raport dekadowy za okres 1–10 I 1947, AIPNG, 0046/250, k. 128. Trzeba podkreślić, że inne formy „agitacji klamkowej”, prowadzone przez ludzi spoza kręgu władzy, na przykład świadków Jehowy, były w stalinizmie tępione i traktowane jako zagrożenie polityczne. Znaczna część wyznawców tej religii została w stalinizmie aresztowana, a organizacja – rozwiązana z powodu „przestępczej działalności”, co zmusiło jej członków do konspiracji. Zob. J. 44
Rzędowski, Najdłuższa konspiracja PRL?, „Biuletyn IPN” 2004, nr 3, s. 43–44. Aktywność świadków Jehowy była niemile widziana również ze względu na głoszone przez nich, sprzeczne z hasłami przodownictwa, postulaty zwolnienia tempa pracy, a także bojkotowanie wyborów. Świadkowie agitowali, pukając do drzwi na przykład pracowników konsulatu radzieckiego oraz do domu komendanta wojewódzkiego MO. Spowodowało to, że w roku 1954 WUBP dokonał kilku aresztowań. Sprawozdanie Szefa WUBP w Gdańsku, październik 1954 roku, AIPNG, 0046/20/7, k. 103– 104. 57 C. Osękowski, Wybory do sejmu z 19 stycznia 1947 roku w Polsce, Poznań 2000, s. 59–79. Informacje dotyczące Gdańska zob. w: S. Bykowska, dz. cyt. 58 Inżynier budowy maszyn, 1938, Wrzeszcz, Siedlce. 59 Ocena przebiegu kampanii wyborczej do Sejmu i Rad Narodowych w województwie gdańskim w roku 1961, 5 V 1961, APG, KW PZPR, 78, k. 136–137; Informacja KD PZPR Gdańsk-Nowy Port o przebiegu wyborów do Sejmu i Rad Narodowych i o nastrojach wśród głosujących, 17 IV 1961, APGOG, KD Portowa, 671, k. 82. 60 Informacja Prezydium DRN Gdańsk-Wrzeszcz, 28 IV 1961, APGOG, KD Wrzeszcz, 185, [b.p.]. Wiedziano również, jak głosowali księża i siostry zakonne. Zob. Informacja KD PZPR Gdańsk-Nowy Port o przebiegu wyborów do Sejmu i Rad Narodowych i o nastrojach wśród głosujących, 17 IV 1961, APGOG, KD Portowa, 671, k. 82. 61 Informacja KD PZPR Gdańsk-Nowy Port o przebiegu wyborów do Sejmu i Rad Narodowych i o nastrojach wśród głosujących, 17 IV 1961, APGOG, KD Portowa, 671, k. 81–82. 62 Krótkie sprawozdanie z przebiegu akcji wyborczej (Osiedlowy Komitet FJN nr 39), 20 IV 1961, APGOG, KD Wrzeszcz, 185, [b.p.]. W dzielnicy Portowa, w której oficjalnie odnotowano frekwencję 96%, u 1010 osób na uchylenie się od obowiązków wpłynęły choroby, wyjazdy, rejsy marynarzy, pobyt w więzieniu lub w wojsku, wykryte przy okazji kontroli fałszywe meldunki czy przynależność do świadków Jehowy. Zob. Informacja KD PZPR Gdańsk-Nowy Port o przebiegu wyborów do Sejmu i Rad Narodowych i o nastrojach wśród głosujących, 17 IV 1961, APGOG, KD Portowa, 671, k. 81; Ocena przebiegu kampanii wyborczej do Sejmu i Rad Narodowych w województwie gdańskim w roku 1961, 5 V 1961, APG, KW PZPR, 78, k. 136–137. 63 Do „obwodów trudnych” zaliczono między innymi obszary zasiedlone przez „autochtonów” (Jelitkowo oraz część ulicy Chrobrego), obwody „pod silnym wpływem kleru” (osiedle kolejarzy przy torach kolejki między Wrzeszczem a przystankiem Gdańsk Lotnisko – dzisiejszą Zaspą – oraz kwartały przedwojennej zabudowy północnego Wrzeszcza na obszarze między Dzierżyńskiego [dziś Legionów], Kościuszki, Marksa [dziś Hallera] i Mickiewicza), obwód zamieszkały przez nauczycieli (okolice Chrzanowskiego w Strzyży Górnej), obwód, gdzie odnotowywano duże skupisko świadków Jehowy (Wyspiańskiego i okolice), obwód określony jako „drobnomieszczański” (wille między Operą Bałtycką a Miszewskiego oraz w okolicach Sobieskiego i Traugutta). Obszary te charakteryzuję inaczej niż w dokumencie. Por. Ocena przebiegu kampanii wyborczej do Sejmu i Rad Narodowych, 5 V 1965, APGOG, KD Wrzeszcz, 185, [b.p.]. 64 Zob. R. Kupiecki, „Natchnienie milionów”. Kult Józefa Stalina w Polsce 1944–1956, Warszawa 1993, s. 159. 65 Piekarz-cukiernik, 1945, Wrzeszcz. W powstałej w latach siedemdziesiątych powieści Bursztyn, w której przedstawiono losy pierwszych gdańskich studentów, można znaleźć opis podobnej podniosłej atmosfery, jaką wyczytać można współcześnie z dokumentów partyjnych: „Dziewiąty marca był dniem żałoby narodowej. Zebrani w auli, wysłuchaliśmy salw armatnich z uroczystości transmitowanej przez radio. Dudniący głos werbli wbijał się w nasze serca. Syreny zakładów pracy, pociągów i statków wyły przejmująco. Robotnicy prostowali się na rusztowaniach. Przechodnie zatrzymywali się, mężczyźni zdejmowali czapki. Po niejednej twarzy stoczyła się łza. W południe, na otwartym zebraniu, został ogłoszony «zaciąg stalinowski» do partii. Z naszego pokoju zgłosiliśmy się wszyscy”. R. Miernik, dz. cyt., s. 159. 66 Aby na przykład dziennie rozładować więcej węgla w Stoczni Północnej. Ocena z przebiegu uroczystości żałobnych tow. Stalina, APG, KM PZPR, 35, k. 175, 178. 67 Tamże, k. 178–180. Wypada zgodzić się z M. Zarembą, że odnotowywana w niektórych wspomnieniach i w sprawozdaniach partyjnych histeria była autentyczna. Wielu dorosłych ludzi było prawdziwie zasmuconych, wielu płakało nie ze strachu, ale dlatego, że było im żal. M. Zaremba, Opinia publiczna w Polsce wobec choroby i śmierci Stalina, w: Władza a społeczeństwo w PRL, red. A. Friszke, Warszawa 2003, s. 30. 68 Ocena z przebiegu uroczystości żałobnych tow. Stalina, APG, KM PZPR, 35, k. 175, 177–178. 69 „Cała klasa płakała” – wspomina jedna z ówczesnych uczennic szkoły podstawowej. Kobieta niepracująca zawodowo, 1943, Suchanino. 70 Ocena z przebiegu uroczystości żałobnych tow. Stalina, APG, KM PZPR, 35, k. 178. 71 Tamże, k. 182; Wykaz ustalonych mieszkań, w których nie było wywieszonej żałoby, skontrolowanych przez Wydział Kwaterunkowy, [b.d.], APG, PMRN, 1714, k. 36–38; Wykaz nieoflagowanych domów w dniach 6–9 marca, 9 III 1953, tamże, k. 18; Pismo do Prezydium MRN, 12 III 1953, tamże, k. 4. 72 Oprócz przejawów współczucia odnotowywano też reakcje „nieprawomyślne”, takie jak niedokończony napis na drzwiach budynku PKS: „Wy wszyscy partyjniacy wybierzcie sobie gałąź na wasze głowy, bo…”; wypowiedź pracownika Miastoprojektu: „Choroba jest karą, ponieważ zaczęła się w dniu urodzin papieża”; oraz opinia wyrażona przez pracownika Straży Ochrony Kolei, że jest to „kara za wypadki katyńskie”. „Był już najwyższy czas na niego” – tak wyrażał się pracownik Prezydium MRN. Zob. Meldunek dzienny za dzień 5 marca 1953 roku, AIPNG, 0046/38/1, k. 1;
Do dyrektora Gabinetu Ministra BP, 6 III 1953 roku, tamże, k. 18. Śmierć tę łączono ze śmiercią Klementa Gottwalda, komunistycznego prezydenta Czechosłowacji, a także z chorobą prezydenta NRD Wilhelma Piecka i z chorobą Maurice’a Thoreza, sekretarza generalnego Francuskiej Partii Komunistycznej. Do dyrektora Gabinetu Ministra BP, 6 III 1953, AIPNG, 0046/38/1, k. 18. 74 Odnotowano 86 aresztowanych, dwa razy więcej niż w innych miesiącach. Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, marzec 1953 roku, AIPNG, 0046/19/2, k. 26, 31. 75 Meldunek za dzień 12 III 1953 do godz. 20.00, AIPNG, 0046/38/1, k. 75. 76 Pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa. Warto w tym kontekście przytoczyć wspomnienie ówczesnego studenta Politechniki Gdańskiej, który w dniu śmierci Stalina uczestniczył z kolegami w „bibce”. Opijanie tego wydarzenia było zresztą dość popularne, a przed sklepami ustawiały się w marcu 1953 roku długie kolejki po wódkę (służby nie mogły przecież udowodnić, czy przy alkoholu delikwent będzie się zalewał łzami, czy radował). Wspomniani studenci nie śpiewali zbyt głośno, mając świadomość, że może to być dla nich niebezpieczne. Mimo zachowania pewnej ostrożności ich koledzy na nich donieśli. Jak wspomina gdańszczanin, cała sprawa skończyła się naganą, nie było relegowania z uczelni, nie mówiąc o aresztowaniu. Inżynier budowy okrętów, 1930, Wrzeszcz. Zob. też M. Zaremba, Opinia publiczna…, s. 45; R. Kupiecki, dz. cyt., s. 173. 77Znieważenie Józefa Stalina przez robotnika w Gdańsku, w: Szeptane procesy. Z działalności Komisji Specjalnej 1945–1954, oprac. M. Chłopek, Warszawa 2005, s. 278–279. 78 Meldunek dzienny za dzień 9 III 1953 roku do godz. 20.00, AIPNG, 0046/38/1, k. 56. 79 S. Fitzpatrick, Everyday Stalinism. Ordinary Life in Extraordinary Times: Soviet Russia in the 1930s, New York 1999, s. 134, 213, 219. 80 Ekonomistka, 1929, Nowy Port. 81 O. Kharkhorodin, The Collective and the Individual in Russia. A Study of Practices, Berkeley 1999, s. 270–278. Zob. też S. Fitzpatrick, dz. cyt., s. 132–136. 82 Inżynier budowy okrętów, 1930, Wrzeszcz. 83 Ekonomista, 1943, Śródmieście. Podobna relacja: „W klasie musieliśmy uczcić śmierć Stalina minutą ciszy. Cały naród z powagą, w ciszy to przyjął. Nie można się było cieszyć na ulicy, bo by zaaresztowali”. Nauczycielka, bibliotekarka, 1936, Wrzeszcz, Oliwa. 84 Zob. S. Kotkin, Shelter and Subjectivity in the Stalin Period, w: Russian Housing in the Modern Age. Design and Social History, ed. W. C. Brumfield, B. A. Ruble, ed. 2, New York 1994, s. 191; O. Figes, The Whisperers. Private Life in Stalin’s Russia, New York 2007, s. 251–315. 85 Dla tych dzieci była to jeszcze jedna zabawa „w policjantów i złodziei” i nie traktowały tego jako formy represji, dla mieszkańców – ostentacyjna forma kontroli ich prywatności. Zob. W. Bierniukiewicz, Motyw, w: W. Bierniukiewicz i in., Dzieci Gdańska, Gdańsk 2000, s. 39. Inne wspomnienie podobnej sytuacji: „Mieszkaliśmy we Wrzeszczu na pierwszym piętrze, nieraz ktoś chodził pod oknami i podsłuchiwał, czy tata Radia «Wolna Europa» słucha. Ojciec wiedział o tym, widział nie raz, mówił, że «picwy chodzą». Samemu wolno było słuchać tego radia, ale nie można było nikogo do tego namawiać, to groziło aresztem”. Nauczycielka, bibliotekarka, 1936, Wrzeszcz, Oliwa. 86 Artysta plastyk, 1941, Sopot, Śródmieście; ekonomistka, 1947, Oliwa. Zakaz gry w brydża w akademiku obchodzono w ten sposób, że studenci kocami zasłaniali okno – grali zresztą w karty nie tylko niepartyjni studenci, ale i zetempowcy. Inżynier budowy okrętów, 1930, Wrzeszcz. S. Rymaszewski pisał o zwalczaniu brydżystów przy pomocy aktywistów ZMP, którzy trójkami dokonywali „nalotów” w akademikach. Skutkiem były nagany lub wywieszenie wizerunków grających w gazetce ściennej w głównym holu uczelni. S. Rymaszewski, Wykarczowani zza Buga, Gdańsk 2001, s. 518. 87 „Wszystko było mówione szeptem, takie rozmowy prywatne w domu z tatą. Z tego, co ja pamiętam, to była firanka, zasłonka, bo były podglądy, podsłuchy, bo tatuś, jak przyjechał z wojny, to opowiadał, ale tak wiesz, szeptem. Bo tych, co przyjechali z Anglii, to sadzali, a on nie siedział” – taką atmosferę w rodzinie wyczuwało dziecko. Elektromechanik (kobieta), 1949, Przeróbka. 88 Technik medyczny (kobieta), 1931, Wrzeszcz, Śródmieście. 89Były dyrektor „Zjednoczenia” skazany na osiem lat, DB nr 51, 20 II 1950; Surowe kary za spekulację, DB nr 76, 17 III 1950; Kto jest spekulantem?, DB nr 78, 19 III 1950; Surowy wyrok na ekspedientkę PDT, DB nr 102, 13 IV 1950; Kara śmierci za sabotaż w przemyśle farmaceutycznym, DB nr 108, 20 IV 1950; Bumelant skazany przez sąd, DB nr 149, 1 VI 1950. 90 Analizę zamieszczonych w gdańskiej prasie informacji na temat amnestii można znaleźć w: M. Artski, Amnestia roku 1956 w Polsce, Gdańsk 2010, praca licencjacka, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 74, 75. 91 Zjawisko to na przykładzie Krakowa przedstawia B. Klich-Kluczewska, Przez dziurkę od klucza. Życie prywatne w Krakowie (1945–1989), Warszawa 2005, s. 158–164. 92 Nauczycielka, 1916, Wrzeszcz. Podobna relacja: bibliotekarka, 1933, Stare Miasto. W tym kontekście interesująca jest również taka opowieść: „Kiedy Kazik wyszedł z więzienia, był pięćdziesiąty trzeci. Przesiedział cztery i pół roku. Stalin już nie żył. Olga pracowała w Pucku. W soboty zapraszała czasem znajomych na spotkania. Wielki pokój na parterze na 73
Fahrenheita [niedaleko centrum Wrzeszcza], obity drewnianą boazerią, świetnie nadawał się na tańce. Przyszedł Kazik, witany na poły entuzjastycznie, na poły z nabożeństwem. Zimna wódka szła wszystkim nieźle, nawet jakąś taneczną muzykę udało się złapać w radiu, fruwały po pokoju szerokie spódnice młodych kobiet, na amerykańskich halkach kupionych na ciuchach. O którejś nocnej godzinie zmęczona imprezowaniem Olga wyszła na schody prowadzące do ogrodu. W ciemności natknęła się na Kazika. Płakał bezgłośnie, rozcierał sobie rękami łzy na twarzy. «Tu się toczyło normalne życie, ludzie tańczyli, bawili się, wódkę pili, pokończyli studia, a ja tam… A ja…» – słowa ginęły w szlochu”. M. Krzyżanowska-Mierzewska, Kobiety naszego rodu, w: M. Krzyżanowska-Mierzewska, J. Krzyżanowski, Według ojca, według córki. Historia rodu, Warszawa 2010, s. 688. 93Referat sprawozdawczy na VII Wojewódzką Konferencję Sprawozdawczo-Wyborczą, Gdańsk 1960, s. 13–14, Biblioteka APGOG, 1829. Podobnie straty ilościowe w Komitecie Miejskim PZPR tłumaczono w 1960 roku wyłącznie „uporządkowaniem ewidencji partyjnej”. Sprawozdanie z działalności Komitetu Miejskiego PZPR styczeń 1960 – luty 1962, Gdańsk 1962, s. 13, tamże, 1628. 94 Skreślono około 3 tysięcy członków i kandydatów, wydalono 250 osób, blisko 1,3 tysiąca wyznaczono kary wychowawcze. Zob. Sprawozdanie Komitetu Wojewódzkiego z działalności w latach 1971–1972 i realizacji uchwały Wojewódzkiej Konferencji Sprawozdawczo-Wyborczej, Gdańsk 1973, s. 6, Biblioteka APGOG, 1651. 95 O zjawisku „ukulturalniania” w Rosji pisze D. L. Hoffman, Stalinist Values. The Cultural Norms of Soviet Modernity (1917–1941), Ithaca–London 2003, s. 57–67. 96 W 1954 roku połowę składu partii stanowili robotnicy. Udział tej grupy był w województwie gdańskim nieznacznie wyższy od średniej krajowej (o blisko 3%), a z końcem 1969 roku był wyższy o blisko 7%. W 1958 roku członkowie i kandydaci z wykształceniem niepełnym podstawowym stanowili w kraju 31,5% składu, w województwie gdańskim – 25%. Odnotowywano o parę procent wyższy udział osób z wykształceniem średnim. W 1969 roku organizacja skupiała niewiele ponad 10% wszystkich mieszkańców województwa (w kraju podobnie). Dane zob. w: Sprawozdanie zespołu badającego problemy społeczno-ekonomiczne Wybrzeża Gdańskiego, pod kierunkiem W. Zastawnego, styczeń 1971 roku, AAN, KC PZPR, 941/51, k. 4–5. 97 W 1968 roku pochodzenie robotnicze miało 51% aparatu etatowego, chłopskie – 38%, inteligenckie – 11% (w 1953 roku 69% aparatu etatowego miało pochodzenie robotnicze, w 1960 roku – 61%). Trzy czwarte pracowników było w wieku 31–45 lat, tylko 6% nie przekroczyło trzydziestki (w kraju 9,5%). Podobnie jak w wypadku zwykłych członków, aparat etatowy w województwie gdańskim wyróżniał się na tle kraju lepszymi wskaźnikami wykształcenia. Zob. tamże, k. 8. 98 Meldunek nr 3 z przebiegu akcji sprawozdawczo-wyborczej w KD PZPR Śródmieście w dniu 8 XI 1951, APGOG, KD Śródmieście, 155, [b.p.]. 99 B. Okoniewska, dz. cyt., s. 16. 100 Na temat sekretarzy Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku w latach 1945–1956 zob. P. Brzeziński, Sekretarzespadochroniarze, http://www.bibula.com/?p=61588, dostęp 2 X 2012. Ptasiński był samoukiem, po wojnie przez rok był również słuchaczem szkoły partyjnej Komitetu Centralnego PPR. G. Berendt, Gdańska oktawa Jana Ptasińskiego. Z życia sekretarza gdańskiego Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej partii Robotniczej, w: Szkice z życia codziennego w Gdańsku w latach 1945–1989, red. G. Berendt, E. Kizik, (w druku). Biogramy: P. Brzeziński, Ptasiński Jan, w: Encyklopedia Gdańska, http://www.gedanopedia.pl/index.php?title=PTASI%C5%83SKI_JAN, dostęp 13 XII 2012; tegoż, Bejm Tadeusz, http://www.gedanopedia.pl/index.php?title=BEJM_TADEUSZ, dostęp 13 XII 2012; tegoż, Kociołek Stanisław, http://www.gedanopedia.pl/index.php? title=KOCIO%C5%81EK_STANIS%C5%81AW, dostęp 13 XII 2012. 101 J. K. Sawicki, Wpływy kadrowe PZPR wśród młodzieży województwa gdańskiego 1948–1974, Gdańsk 1984, s. 74. 102 O nomenklaturze kadr w latach sześćdziesiątych A. Paczkowski pisze: „Tendencja do zmniejszania liczby stanowisk nomenklaturowych, a więc stworzenie aparatowi państwowemu i gospodarczemu większych możliwości podejmowania decyzji personalnych, nie trwała długo, można nawet mieć wątpliwości, czy została w ogóle poważnie potraktowana. W końcu 1964 roku nomenklaturę KC […] uzupełniono o całą serię stanowisk, przywracając w istocie stan z 1956 roku” A. Paczkowski, System nomenklatury, w: Centrum władzy w Polsce 1948–1970, red. A. Paczkowski, Warszawa 2003, s. 137. 103 Zob. K. Kosiński, Oficjalne i prywatne życie młodzieży w czasach PRL, Warszawa 2006, s. 153–154. 104 Technik medyczny (kobieta), 1931, Wrzeszcz, Śródmieście. 105 Przykładem na to jest skazanie maturzysty na trzy lata pracy przymusowej w kopalni. Był to syn przedwojennego oficera. Po odbyciu kary nie poszedł już na studia. Technik medyczny (kobieta), 1931, Wrzeszcz, Śródmieście. 106 Komitet robotników portowych Gdańsk-Nowy Port, AAN, KC PPR, 295/IX/116, k. 45. 107 Notatka z przeprowadzonej analizy pracy partyjno-organizacyjnej i polityczno-masowej organizacji partyjnej w Stoczni Gdańskiej, listopad 1951 roku, AAN, KC PZPR, 237/VII/186, k. 105. Nawet w ówczesnym opracowaniu naukowym, niewolnym od propagandowych sformułowań, pisano o niewielkim upartyjnieniu i oceniano działalność ogniw partyjnych w Stoczni Gdańskiej jako niewystarczającą i wadliwą (zarówno w roku 1950, jak i w 1970). W stoczni było 21% partyjnych w marcu 1950 roku, wyraźny spadek odnotowano w roku 1953 (11%), w 1970 zaś było 20%. Autor przyznawał, że nie odzwierciedlało to rzeczywistego upartyjnienia załogi, które faktycznie było jeszcze mniejsze,
ponieważ organizację cechował duży odsetek martwych dusz. E. Jarecki, Stocznia Gdańska im. Lenina. Życie społeczno-polityczne w latach 1945–1984, Warszawa 1985, s. 33–36, 49–50, 73–74. 108 Niezbyt dobrze przeszkoleni, wysłani na tereny pomorskich zakładów w 1949 roku, ludzie ci nie wiedzieli, za czym właściwie mają agitować. Uważano, że są donosicielami, „ponieważ było powiedziane, że przy pomocy agitatorów partia dowie się o nastrojach mas”. Tylko część z nich była aktywna – w Stoczni Gdańskiej na 320 faktycznie pracowało 180, połowa z nich nie przeszła szkolenia partyjnego. Sprawozdanie z odprawy sekretarzy Komitetów Partyjnych w Gdańsku, 14 VI 1949, AAN, KC PZPR, 237/VIII/87, k. 9; Sprawozdanie z pobytu w KW PZPR Gdańsk w sprawie pracy agitatorów, 19 VI 1950, tamże, k. 10–11. Relacja ze szczebla lokalnego o podobnym wydźwięku: „Organizacje Partyjne w Stoczni nie potrafiły dotrzeć do robotników i wychować ich politycznie, jak wychowały ich zawodowo”, a szkolenie ideologiczne było szczególnie słabe na Wydziale Obróbki Kadłubów – wypowiadał się jeden z działaczy, towarzysz Orliński, podczas posiedzenia Plenum KM PZPR w 1953 roku. Wtórował mu towarzysz Zwoliński i popierał wniosek „o przeniesienie do Kadłubowni kilku aktywistów, którzy by uzdrowili panujące tam stosunki”. Protokół z pierwszego posiedzenia Plenum KM PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 23 III 1953, APG, KM PZPR, 10, k. 5. 109 Sprawozdanie z zebrania sprawozdawczo-wyborczego POP Akademii Medycznej w Gdańsku, 26 III 1950, AAN, KC PZPR, 237/VII/187, k. 6–12. 110 Ostatecznie olbrzymią większością głosów uchwalono wykluczenie magazyniera, „częściowo pod wpływem faktu, że występowałem jako oficjalny przedstawiciel KC” – pisał wysłany z centrali przedstawiciel. Tamże, k. 13–14. 111 O. Figes, dz. cyt., s. 10–19. 112 Działalność i uwagi na temat komisji kontroli partyjnej w Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) w: O. Kharkhorodin, dz. cyt., s. 35–49. 113 O postępującej dezideologizacji PZPR i codziennych praktykach PZPR zob. w: K. Dąbek, PZPR – retrospektywny portret własny, Warszawa 2006, s. 151–174. 114 Statut Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej za: P. Osęka, Kartoteka spraw Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej – rekonesans archiwalny, w: Od Piłsudskiego do Wałęsy…, s. 263. 115 A. Braun, Lewanty, Warszawa 1952, s. 179. 116 Zob. np. Protokół nr 48 z posiedzenia Egzekutywy KD PZPR Gdańsk-Śródmieście z dnia 2 VI 1955, APGOG, KD Portowa, 73, k. 1. 117 Jak wynika z protokołów, bywały też przypadki skreśleń za inne przewinienia. Na przykład na posiedzeniu Egzekutywy Komitetu Miejskiego PZPR w Gdańsku w 1952 roku karano w ten sposób za „ignorancję” (brak przygotowania ideologicznego) czy analfabetyzm. „Na zapytanie, kto jest premierem, nie umiał odpowiedzieć” – pisano z dezaprobatą o jednym ze skreślanych członków. Protokół z posiedzenia Egzekutywy KM w Gdańsku w dniu 22 I 1952, APG, KM PZPR, 31, k. 34. 118 Tamże, k. 34–35. 119 Protokół nr 49 z posiedzenia Egzekutywy KD PZPR Gdańsk-Nowy Port odbytego w dniu 8 VI 1955, APGOG, KD Portowa, 73, k. 29. 120 Sprawozdanie sekretarza KD PZPR Orunia na Konferencję Dzielnicową w dniu 6 II 1949, APGOG, KD Orunia, 1, k. 15. 121 Protokół z zebrania Plenum KD Gdańsk-Siedlice, 4 XII 1949, APGOG, KD Siedlce, 17, k. 15. 122 Protokół posiedzenia Egzekutywy KM PZPR Gdańsk w dniu 9 I 1952, APG, KM PZPR, 31, k. 4–7. 123 Na temat akcji przyjmowania i skreślania w dzielnicy Nowy Port zob. E. Jarecki, Dzielnicowa Organizacja Partyjna Gdańsk-Portowa 1945–1988. Studium politologiczne (do użytku wewnętrznego), Gdańsk 1988, s. 13, Biblioteka APGOG, 1807. 124 Do rzadziej występujących powodów wykluczeń należały: pijaństwo (64 przypadki), współpraca z okupantem (50), niemoralny tryb życia (37) oraz kradzieże (33), wroga propaganda (22), nadużycia finansowe (19), szkodnictwo gospodarcze (12), nadużycia władzy (9). Do połowy listopada wykluczono 1,6% członków podlegających Komitetowi Wojewódzkiemu PPR w Gdańsku. Biuletyn Informacyjny nr 2 Referatu Sprawozdawczego, 26 X – 15 XI 1948, AAN, KC PPR, 295/IX/112, k. 32. Dane dotyczące przebiegu całej akcji zob. w: A. W. Sobociński, Z dziejów PPR i PPS w województwie gdańskim, Gdańsk 1988, s. 98–103. 125 Protokół nr 48 z posiedzenia Egzekutywy KD PZPR Gdańsk-Śródmieście z dnia 2 VI 1955, APGOG, KD Portowa, 73, k. 3. 126 Protokół z plenarnego posiedzenia KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 29 XI 1955, APG, KW PZPR, 63, k. 158. Trudno dociec, jak bardzo wierzono w to, że nieetyczne postępowanie w życiu prywatnym rzutuje na czyjąś działalność w sferze publicznej (jeśli ktoś na przykład pije, to da się zwerbować i dokona sabotażu w stoczni). Z takim przeświadczeniem ubecki oficer w Lewantach stawiał zarzuty jednemu z bohaterów: „Wstyd Towarzyszu Markowski! Wy, stary, oddany partyjniak, człowiek uświadomiony, pijaczyć się, żonę poniewierać… eeech, nie tak partia uczy. Staczacie się na pozycje wroga klasowego”. A. Braun, dz. cyt., s. 16. 127 S. Fitzpatrick, Tear off The Masks! Identity and Imposture in Twentieth-Century Russia, Princeton–Oxford 2005, s. 243–244.
[Wystąpienie w dyskusji na Plenum KW], 21 V 1950, APG, KW PZPR, 54, k. 95–96. Protokół nr 48 z posiedzenia Egzekutywy KD PZPR Gdańsk-Śródmieście z dnia 2 VI 1955, APGOG, KD Portowa, 73, k. 4. 130 Obserwacja na podstawie: Wykaz ukaranych karą partyjną w KW MO Gdańsk za rok 1959, APG, KW PZPR, 1824, k. 145; Pisma I sekretarzy POP przy komendach powiatowych województwa gdańskiego do KW PZPR w Gdańsku, grudzień 1959 roku, tamże, k. 146–162; Wykaz udzielonych kar partyjnych w roku 1959 towarzyszom z KW MO Gdańsk, tamże, k. 163–164. 131 „Na podstawie kilku sygnałów anonimowych, jak też skarg podpisanych przez pracowników Stoczni Remontowej w Gdańsku stwierdzono, że dyrektor Stoczni, tow. R., dokonał szeregu nadużyć i wypaczeń po linii Partii i Rządu. W czasie wyjazdów służbowych w teren dyrektor R. upijał się do nieprzytomności i w obecności podległych sobie pracowników terenowych na tychże libacjach usiłował gwałcić młodociane dziewczęta. Sprawę jego przekazano do WKKP w celu wyciągnięcia wniosków partyjnych i zwolnienia go ze stanowiska dyrektora” – pisano w jednym ze sprawozdań. Sprawozdanie z pracy Referatu Listów i Inspekcji KW PZPR w Gdańsku za okres 1 V – 1 VI 1954, APG, KW PZPR, 653, k. 235. Inny przykład: w 1950 roku pracownicy Domu Książki w Gdańsku złożyli skargę, anonimowo opisując „niemoralny tryb życia” przewodniczącego rady zakładowej. Wojewódzka Komisja Kontroli Partyjnej (WKKP) potwierdziła zarzuty. W dwóch wypadkach udowodniono, że pijany C. R. napastował pracownice Domu Książki (poszkodowane złożyły stosowne oświadczenie). Najpierw postępowanie C. R. było rozpatrywane na posiedzeniu Egzekutywy POP i otrzymał on tylko upomnienie. „Wobec tego, że wokół C. R. wytworzyła się niezdrowa atmosfera”, WKKP podjęła decyzję o zdjęciu go ze stanowiska. Zob. Sprawozdanie Biura Listów i Inspekcji KC PZPR za miesiąc grudzień 1950 roku, AAN, KC PZPR, 237/V/175, k. 30–31. 132 Dziennikarz radiowy, 1931, Śródmieście, Oliwa, Brzeźno, Siedlce. 133 Zob. J. Kochanowski, Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989, Warszawa 2010, s. 67–78. 134 O umocnienie pracy polityczno-organizatorskiej (tezy), APG, KW PZPR, 73, k. 164. 135 W latach 1954–1969 wykluczono w województwie gdańskim 17 296 osób, a skreślono 27 950. W latach 1960–1970 skreślono 37% członków za brak zainteresowania życiem partii, 27% na prośbę zainteresowanego. Wykluczano głównie za nadużycia finansowe (42%) oraz „niemoralne prowadzenie się” (w tym pijaństwo) – 23%. „Wystąpienia klerykalne” i aktywność w organizacjach kościelnych były powodem tylko 1% wykluczeń, co oznaczało albo skuteczne ukrywanie swojej religijności przez członków partii, albo tolerowanie takiej działalności przez władze partyjne. Wszystkie te wskaźniki nie odbiegały od krajowych. Zob. Sprawozdanie zespołu badającego problemy społeczno-ekonomiczne Wybrzeża Gdańskiego, pod kierunkiem W. Zastawnego, styczeń 1971 roku, AAN, KC PZPR, 941/51, k. 6. 136 M. Szagżdowicz, Integrująca rola Kościoła rzymskokatolickiego w procesie tworzenia się społeczeństwa Gdańska w latach 1945–1956, Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 32; P. Szczudłowski, Wpływ wydarzeń 1945 roku na los kościoła katolickiego w Gdańsku, w: Gdańsk 1945, red. M. Mroczko, Gdańsk 1996, s. 62–68. 137 Dane za: S. Bogdanowicz, Kościół gdański pod rządami komunizmu 1945–1984, Gdańsk 2000, s. 103–104. 138 Elektromechanik (kobieta), 1949, Przeróbka. 139 Wykaz nieczynnych kościołów w 1965 roku zob. w: L. Potykanowicz-Suda, Państwo a Kościół katolicki w województwie gdańskim w latach 1945–1970, Warszawa 2011, s. 322. Na temat statusu kościołów Świętego Jana, Świętej Katarzyny, Świętych Piotra i Pawła zob. P. Szczudłowski, Losy poewangelickich obiektów sakralnych na terenie diecezji gdańskiej, Lublin 2001, s. 98–117. 140 J. Szczepański, Odbudowa kościołów Gdańska po II wojnie światowej, Gdańsk 2009, s. 97. 141 Zob. P. Osęka, Rytuały stalinizmu…, s. 45–55. Na przykład obchody 22 Lipca z mszami odbywały się w Gdańsku w latach 1945–1947. Pisze o tym M. Szagżdowicz, Obchody…, s. 33–34. 142 Cyt. za: tejże, Integrująca rola…, s. 40, 82. 143 Sytuacja polityczna za czas od 1 VI – 1 VII 1949, AIPNG, 05/4/47, k. 77. O kontroli obchodów Bożego Ciała w 1949 roku zob. też L. Potykanowicz-Suda, dz. cyt., s. 270–271. Ich kulminacją była msza w kościele Świętego Mikołaja, najlepiej zachowanej ze wszystkich gdańskich świątyń. J. Friedrich, Problemy odbudowy Gdańskiego Głównego Miasta w latach 1945–1956. Studium z dziejów mentalności społecznej, Gdańsk 2000, rozprawa doktorska, Biblioteka Uniwersytetu Gdańskiego, s. 36. 144 Chociaż kler oficjalnie nie popierał takich inicjatyw, to na terenie Gdańska – zarówno w kościele Świętego Mikołaja („cud był i będzie” – ksiądz podczas kazania), jak i w kościele przy ulicy Miszewskiego we Wrzeszczu („tych, którzy starają się ów cud zatrzeć, kara boska nie minie”) – odniesiono się pozytywnie do „cudu lubelskiego”. Natomiast ksiądz z Nowego Portu potępiał i ówczesne władze, i cud lubelski. Sytuacja polityczna za czas 1 VI – 1 VII 1949, AIPNG, 05/4/47, k. 83. W oczach bezpieki grupę awanturników stanowiły przede wszystkim dewotki, „elementy sfanatyzowane na tle religijnym”, a „w zasadzie ludzie o niskim poziomie intelektualnym”. Sprawozdanie kwartalne służby bezpieczeństwa KW MO w Gdańsku za czas 1 IV – 30 VI 1958, AIPNG, 0046/23/2, k. 34. 145 W 1950 roku w protokole zebrania Podstawowej Organizacji Partyjnej w Akademii Medycznej pisano: „Pielęgniarki kliniczne są klerykalne, opozycyjne, skład mieszczański, ani jedna nie jest członkiem partii, urządzają demonstracyjne 128 129
nabożeństwa”. Sprawozdanie z zebrania sprawozdawczo-wyborczego POP Akademii Medycznej w Gdańsku, 26 III 1950, AAN, KC PZPR, 237/VII/187, k. 6. O krzyżu zob. Sprawozdanie Szefa WUBP w Gdańsku za miesiąc maj 1952 roku, AIPNG, 0046/29, k. 45. Jedna z pielęgniarek zapamiętała, że „ciągali ją wszędzie”, od lokalnych komitetów po komendy milicji. Na jej oddziale był ołtarzyk, zbierali się tam chorzy, a ksiądz odprawiał msze. Partia przechwyciła list jednej z pacjentek, o którego napisanie oskarżono pielęgniarkę. Chociaż ostatecznie uniewinniona, przeżyła stresujący rok, ponieważ dzień w dzień była śledzona. Pielęgniarka, 1925, Wrzeszcz. Inna pielęgniarka, zatrudniona w internacie, została, jak twierdzi jej córka, zwolniona z powodów religijnych. Mowa tu najprawdopodobniej o latach sześćdziesiątych: „Religii w szkołach wtedy nie było, tylko w kościele. Mama miała wieczorem dyżur i powiedziała do dzieci: «Klękajcie i mówcie pacierz». Podsłuchała to jej koleżanka z pracy i doniosła na nią. Mama szybko znalazła potem inną pracę, ręce do pracy wszędzie były potrzebne”. Nauczycielka, bibliotekarka, 1936, Wrzeszcz, Oliwa. 146 Pod koniec 1953 roku w 30% szkół podstawowych w województwie gdańskim nie było już lekcji religii. W Gdańsku w roku szkolnym 1956/1957 na 45 szkół podstawowych w dziewiętnastu nie uczono religii, w tym w ośmiu szkołach tepedowskich. Spośród szkół średnich ogólnokształcących tylko jedna miała w programie religię, a w ośmiu jej nie uczono, przy czym siedem z nich było szkołami tepedowskimi. Intensywną laicyzację w województwie gdańskim w szkołach podstawowych i średnich inicjowały wytyczne Biura Politycznego Komitetu Centralnego PZPR z lipca 1960 roku oraz wynikające z nich zalecenia i plan pracy wojewódzkiej organizacji partyjnej z sierpnia 1960 roku. Zob. L. Potykanowicz-Suda, dz. cyt., s. 148–149, 153, 163–169. 147 J. Żaryn, Dzieje Kościoła katolickiego w Polsce (1944–1989), Warszawa 2003, s. 90; A. Dudek, R. Gryz, Komuniści i Kościół w Polsce (1945–1989), Kraków 2006, s. 75. 148 Na przykład w VI Liceum Ogólnokształcącym w Gdańsku katechetka zainicjowała wśród młodzieży i rodziców pisanie petycji w sprawie utrzymania lekcji religii w placówce w związku z planowanym przekształceniem jej w szkołę Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Sprawozdanie Szefa WUBP w Gdańsku, maj 1954 roku, AIPNG, 0046/20/7, k. 60. 149 Gdańskie III Liceum jako jedno z pierwszych miało otrzymać statut Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, w związku z czym grupa uczniów przeniosła się do „ jedynki”, w której wówczas ten przedmiot jeszcze figurował (I Liceum Ogólnokształcące było placówką TPD od 1 września 1951 roku). Informacja uzyskana od dyrektora I Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku Andrzeja Nowakowskiego. 150 Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku za miesiąc styczeń 1952 roku, AIPNG, 0046/29, k. 5; Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, czerwiec 1954 roku, AIPNG, 0046/20/7, k. 73. 151 Protokół z posiedzenia rozszerzonego Plenum KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 5 III 1951, APG, KW PZPR, 55, k. 88. 152 O milicjantach pisano: „Nie należy […] tolerować faktów wyraźnie liberalnego, biernego stosunku takich towarzyszy do wypadków klerykalizowania ich własnej rodziny (żona, dzieci), wciągania tej rodziny w orbitę wpływów reakcyjnego kościoła”. Wyżsi stopniem milicjanci powinni świecić przykładem i działać w kołach Towarzystwa Szkół Świeckich. Zob. Informacja z narady aktywu partyjnego i służbowego wojewódzkiego aparatu MO w Gdańsku, poświęconej sprawom laicyzacji, 11 V 1960, APG, KW PZPR, 1824, k. 212–216. 153 „Do kościoła się nie chodziło, bo nie wolno było […]. Degradacja była straszna. Jeden brat w wojsku, a drugi w milicji […]. Zygmunt był w wojsku, a sąsiadka mu trzymała do chrztu, to na drugi dzień Zygmunt był na dywaniku. A z kolei Stach to nie był na chrzcinach dziecka. Oni chrzcili daleko od Gdańska na wsi, ale on i tak nie pojechał”. Elektromechanik (kobieta), 1949, Przeróbka. „Chociaż trzeba było czasem zza węgła, to jednak się udawało” – wspominał zapisany do PZPR mężczyzna, którego młodość przypadła na stalinizm. Szewc, krawiec, wojskowy, 1930, Śródmieście. „Oficerowie Wojska Polskiego, marynarki, informacji, Urzędu Bezpieczeństwa i milicji nie mogli brać ślubów kościelnych, ale mimo to 80–90% tych ludzi wyjeżdżało w teren, w Lubelskie i tam śluby brali i dzieci chrzcili” – wspominał inny gdańszczanin. Teletechnik, 1927, Siedlce. Przypadki brania ślubów kościelnych przez milicjantów bez zezwolenia zwierzchników zdarzały się już w 1949 roku, co opisano jako „atakowanie milicjanta przez kler od strony jego rodziny”. Sprawozdanie z pracy aparatu polityczno-wychowawczego województwa gdańskiego, marzec 1949 roku, AIPNG, 05/4/55, k. 34. 154 Informacja o przebiegu kampanii sprawozdawczo-wyborczej i o przenoszeniu listu KC PZPR, [wrzesień 1958 roku], APGOG, KD Wrzeszcz, 156, [b.p.]. 155 Wstępna ocena przebiegu narad seminaryjnych aktywu w sprawie realizacji listu KC, dotycząca stosunku partii i rządu do kościoła, 15 VIII 1958, APG, KW PZPR, 1858, k. 83–84, 88. 156 Informacja o przebiegu kampanii sprawozdawczo-wyborczej i o przenoszeniu listu KC PZPR, [wrzesień 1958 roku], APGOG, KD Wrzeszcz, 156, [b.p.]; Informacja z odbytych posiedzeń egzekutyw POP, na które przeniesiono list KC PZPR w sprawie stosunków między państwem a kościołem, 26 VIII 1958, tamże. 157 I. Paert, Demystifying the Heavens: Women, Religion and Khrushchev’s Anti-religious Campaign, 1954–64, w: Women in the Khrushchev Era, ed. M. Ilič i in., Basingstoke – New York 2004, s. 211–216. 158 Sprawozdania kwartalne Służby Bezpieczeństwa KW MO w Gdańsku za czas 1 VII – 30 IX 1958, AIPNG, 0046/23/2, k. 51; „W liceum pedagogicznym w Oliwie tow. S., instruktor KD, obszedł z Dyrektorem wszystkie klasy i nigdzie nie było krzyży. Gdy wrócili na parter w jednej z klas w międzyczasie ktoś zawiesił krzyż, prawdopodobnie jedna z uczennic”
– pisano o nieprzestrzeganiu przepisów. Informacja z uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego w szkołach Dzielnicy Wrzeszcz, 2 IX 1958, APGOG, KD Wrzeszcz, 156, [b.p.]. 159 Działalność Episkopatu, 28 V 1958, APG, KW PZPR, 1858, k. 27. 160 Tamże, k. 30–31; Notatka uzupełniająca, 2 IX 1958, APGOG, KD Wrzeszcz, 156, [b.p.]. 161 Zob. J. Żaryn, dz. cyt., s. 191; A. Dudek, R. Gryz, dz. cyt., s. 160. 162 Notatka służbowa, [wrzesień 1960 roku], APG, KW PZPR, 1859, k. 114. 163 Sprawozdanie z działalności Wydziału ds. Wyznań Prezydium WRN w Gdańsku za trzeci kwartał 1960 roku, APG, KW PZPR, 1859, k. 138, 141; Informacja z odbytych uroczystości kościelnych Bożego Ciała na terenie województwa gdańskiego w 1961 roku, 15 VI 1961, APG, KW PZPR, 1860, k. 162. 164 Projekt planu represjonowania kurii biskupich, [1961 rok], APG, KW PZPR, 1860, k. 109–110. 165 Notatka służbowa, [czerwiec 1960 roku], APG, KW PZPR, 1859, k. 54–57; Informacja z odbytych uroczystości kościelnych Bożego Ciała na terenie województwa gdańskiego w 1961 roku, 15 VI 1961, APG, KW PZPR, 1860, k. 162; Informacja dodatkowa odnośnie przebiegu uroczystości kościelnych związanych z obchodem Bożego Ciała na terenie województwa gdańskiego, 28 VI 1962, APG, KW PZPR, 1861, k. 2–3. 166Informacja z przebiegu kościelnych uroczystości milenijnych na terenie województwa gdańskiego w okresie od dnia 1 stycznia do dnia 1 listopada 1966 roku, 18 XI 1966, w: Uroczystości milenijne 1966 roku. Sprawozdania urzędów spraw wewnętrznych, red. W. Chudzik i in., Warszawa 1996, s. 39; I. Hałagida, Pomorze Gdańskie, w: Milenium czy Tysiąclecie, red. B. Noszczak, Warszawa 2006, s. 238–239. 167 Również po spotkaniu kardynała ze studentami we Wrzeszczu sami uczestnicy mieli ocenić, że nie powiedział on nic ciekawego, chyba że za ciekawe można by uznać jego przemówienie „przepojone wrogością do władzy ludowej”. Po zakończeniu podeszła do niego tylko „mała grupka studentów”, a tłum tworzyły znów głównie kobiety, przeważnie w starszym wieku, oraz niedużo młodzieży szkolnej. Ocena „diecezjalnych uroczystości milenijnych” zorganizowanych w Gdańsku w dniach 28 i 29 maja 1966 roku, APG, KW PZPR, 1861, k. 129–130. Inną wymowę miał raport przeznaczony dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nie bagatelizowano w nim danych o frekwencji i uznano uroczystość niedzielną za „zgromadzenie publiczne mające charakter manifestacji publicznej”. Zob. Informacja dotycząca obchodów milenijnych zorganizowanych przez kurię biskupią gdańską w dniach 28 i 29 maja 1966 roku w Gdańsku i Oliwie, 31 V 1966, w: Obchody milenijne 1966 roku w świetle dokumentów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, red. W. Chudzik i in., Warszawa 1998, s. 119–122. W podobnym tonie: Informacja z przebiegu kościelnych uroczystości milenijnych na terenie województwa gdańskiego w okresie od dnia 1 stycznia do dnia 1 listopada 1966 roku, 18 XI 1966, w: Uroczystości milenijne…, s. 36–39. 168 Ocena „diecezjalnych uroczystości milenijnych” zorganizowanych w Gdańsku w dniach 28 i 29 maja 1966 roku, APG, KW PZPR, 1861, k. 124–125. 169 Podobne uwagi (entuzjazm na fotografiach Janusza Uklejewskiego nie koresponduje z raportem) zob. w: L. Potykanowicz-Suda, dz. cyt., s. 292, 295. 170 Ocena „diecezjalnych uroczystości milenijnych” zorganizowanych w Gdańsku w dniach 28 i 29 maja 1966 roku, APG, KW PZPR, 1861, k. 129–130.
Rozdział 3. Dyscyplinowanie młodzieży J. Kobus, Zawieszeni…, „Głos Wybrzeża” [dalej: GW] nr 268, 9 XI 1961. Szesnastoletnia Ania, bohaterka filmu Seksolatki, reż. Z. Hübner, Zespół Filmowy Plan, 1971. A. Pawlak, Dojrzewanie, w: Akt personalny. Wiersze z lat 70., 80., 90., Gdańsk 1999, s. 86. Informacje i niektóre dane na temat działalności Związku Młodzieży Polskiej w województwie gdańskim zob. w: J. Siekierzyński, Przejęcie przez Polskę Ziem Zachodnich i Północnych. Rola młodzieży w tym procesie, w: Studia z dziejów ruchu młodzieżowego. Związek Młodzieży Polskiej w województwie gdańskim 1945–1985, t. 3, Gdańsk 1985, s. 24–35. 5 J. K. Sawicki, Wpływy kadrowe PZPR wśród młodzieży województwa gdańskiego 1948–1974, Gdańsk 1984, s. 13. 6 W szeregach partyjnych w połowie lat pięćdziesiątych znajdowało się blisko 8,5 tysiąca ludzi do dwudziestego czwartego roku życia, co stanowiło 15% składu. W 1970 roku było to około 11 tysięcy – 11% składu. Zob. tamże (aneks 3). 7 Dane zob. w: J. Sawicki, dz. cyt., s. 14–19; J. Siekierzyński, dz. cyt., s. 32–33. Na temat Stoczni Gdańskiej zob. M. Wierzbicki, Związek Młodzieży Polskiej i jego członkowie, Warszawa 2006, s. 176. 8 Dane zob. w: J. Siekierzyński, dz. cyt., s. 36. Być może taki stan można tłumaczyć niedoskonałą ewidencją liczebności Związku Młodzieży Polskiej w województwie, co wynikało z bałaganu w dokumentacji ewidencyjnej i z ówczesnej mobilności młodych ludzi, którzy często figurowali w rejestrach lokalnej organizacji, a wcale nie przebywali na terenie województwa gdańskiego. W związku z tym wszelkie dane o liczebności organizacji, także te przytoczone w tabeli w tekście głównym, należy traktować jako orientacyjne. Zob. uwagi w: J. K. Sawicki, dz. cyt., s. 18. 1 2 3 4
Na temat festiwalu zob. Przebieg kampanii sprawozdawczo-wyborczej na terenie województwa gdańskiego, 20 IV 1955, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Oddział w Gdyni, Zarząd Wojewódzki Związku Młodzieży Polskiej w Gdańsku [dalej: APGOG, ZW ZMP, 74], [b.p.]. 10 J. Sawicki, dz. cyt., s. 19, 38. 11 Informacje na temat organizowania się Związku Młodzieży Socjalistycznej zob. w: J. Siekierzyński, dz. cyt., s. 45–49. O Zrzeszeniu Studentów Polskich pisze M. Andrzejewski, Marzec 1968 w Trójmieście, Warszawa–Gdańsk 2008, s. 306, 308. 12 Przykłady takich inicjatyw dla młodzieży zob. w: Materiały sprawozdawcze i projekt programu na VII Wojewódzką Konferencję Sprawozdawczo-Wyborczą ZMS, Gdańsk 1970, s. 21–25, 40, Biblioteka APGOG, 1638; K. Bobak, K. Gromek, Ze wspomnień działaczy Związku Młodzieży Socjalistycznej w środowisku szkolnym, „Kalendarz Gdański” 1988, s. 175–178. 13 Odwołuję się tutaj do trafnego, moim zdaniem, podsumowania Joanny Sadowskiej. Por. J. Sadowska, Sercem i myślą związani z Partią. Związek Młodzieży Socjalistycznej (1957–1976), Warszawa 2010, s. 432. 14 Dane o uczelniach oraz komentarze zaczerpnięte z: Materiały sprawozdawcze i projekt programu na VII Wojewódzką Konferencję…, s. 43. Dane na temat czystek w szeregach Związku Młodzieży Socjalistycznej na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych zob. w: J. Siekierzyński, dz. cyt., s. 49. 15 Kronika szkolna (1945–1963) I Państwowego Gimnazjum i Liceum w Gdańsku, zbiory I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku, s. 129, 143, 179–180. Na temat ówczesnej reformy szkolnictwa i instrukcji Ministerstwa Oświaty zob. J. Główczyk, Szkolnictwo ogólnokształcące w Gdańsku w latach 1945–1973. Organizacja i zarządzanie, Gdańsk 1989, s. 30–31. 16 Przytaczając ten pogląd, korzystam z relacji nauczycielki przywoływanej w: L. Żukowska, Szkolnictwo średnie ogólnokształcące w Gdańsku w latach 1945–1950, Gdańsk 2008, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 48. 17 Na przykład zapisy z roku szkolnego 1949/1950 dotyczą niemal wyłącznie takich wydarzeń. Zob. Kronika szkolna…, s. 179–262. Zob. też Historia szkoły. Lata 1948–1961, oprac. M. Karp, http://ilo.gda.pl/src/historia/historia_szkoly/Lata%201948-1961.pdf, dostęp 1 V 2011. Jak wynika z dokumentu, podtrzymano również przedwojenną dyscyplinę szkolną. Regulamin przewidywał między innymi, że na wezwanie profesora młodzież ma zawsze odpowiadać, stojąc, dziewczęta i chłopcy powinni siedzieć w osobnych ławkach, a na ulicy należy obowiązkowo pozdrowić nauczyciela – skinieniem głowy lub zdjęciem czapki. Kronika szkolna…, s. 96. 18 Księga pamiątkowa, 1963–1969, zbiory I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku, [b.p.]. Zjawisko to ukazują zapiski jednej z bohaterek Córki chcą inaczej – Alina notowała w pamiętniku pisanym na początku lat sześćdziesiątych: „Zarząd klasy IX b (wraz z aktywem klasowym) wziął czynny udział w przygotowaniu święta pierwszomajowego. Otrzymaliśmy nawet pochwałę. Nie zabrakło naszego udziału 26 kwietnia (Dzień Lasu) ani 9 maja (Dzień Zwycięstwa). Teraz przygotowujemy Dzień Matki, 26 maja. To już za kilka dni […]”. E. KobylińskaMasiejewska, Córki chcą inaczej, Gdynia 1966, s. 220. 19 Niektóre charakterystyczne wypowiedzi z ostatnich zebrań POP, [marzec 1956 roku], APGOG, Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Śródmieście [dalej: KD Śródmieście], 155, [b.p.]. 20 Na przykład w 1958 roku uchwałą plenum Komitetu Miejskiego PZPR powołano komisję do spraw młodzieży w Komitecie Dzielnicowym Śródmieście, aby kontrolować zachowania szczególnie licznej i krnąbrnej młodzieży robotniczej. Znalazły się w niej dwie starsze osoby, które – jak szczerze pisano partyjnym żargonem – „niewiele mogą pomóc w organizowaniu partyjnym po linii młodzieżowej”. Informacja z realizacji uchwały Plenum KM PZPR z dnia 18 VI 1958 na temat sytuacji wśród młodzieży w środowisku robotniczym na terenie KD Gdańsk-Śródmieście, APGOG, KD Śródmieście, 156, [b.p.]. 21 „Nie gamzaj – nie gadaj”, „kopsnij szluga – daj papierosa”, „kopsnij żaru – daj ognia”, „kitraj się – odczep się”, „panna się gibie – panna się puszcza”, „wirażka – prostytutka” (prawdopodobnie od niemieckiego die Kurve – zakręt, wiraż). Zob. B. Holub, Kundle, „Litery” 1967, nr 9, s. 24. 22 R. Wójcik, Kontredans, w: A to Polska właśnie. Wybór reportaży z lat 1944–1969, oprac. S. Kozicki i in., Warszawa 1969, s. 578. 23 A. E. Gorsuch, Youth in Revolutionary Russia: Enthusiasts, Bohemians and Delinquents, Bloomington–Indianapolis 2000, s. 170–171. 24 Władysław Matwin, przewodniczący Zarządu Głównego ZMP, ostrzegał w 1950 roku: „Reakcja nasza, wypełniająca rozkazy amerykańskich następców Hitlera, stara się dzisiaj podobnie jak hitlerowcy podczas okupacji, obezwładnić naszą młodzież haszyszem niezdrowych emocji, erotyzmu i «rozrywek», które toną w alkoholu. Często to idzie w parze z wychwalaniem wszelkiej amerykańskiej kapitalistycznej szmiry, filmu, z wychwalaniem tzw. amerykańskiego stylu życia”. Podobnie Leon Janczak, członek Zarządu Głównego ZMP: „W szkole i na ulicy można spotkać chłopców i dziewczęta, którzy hołdują wstrętnej amerykańskiej modzie i tzw. amerykańskiemu stylowi życia. W parze z tym idą wypadki chuligaństwa, awanturniczych wybryków i niegodnego zachowania się. Niepokój budzą także objawy pijaństwa i demoralizacji w niektórych grupkach uczącej się młodzieży”. Cyt. za: J. Król, To idzie młodość… Związek Młodzieży 9
Polskiej w szkole średniej ogólnokształcącej w latach 1948–1957, Kraków 2011, s. 194–195. Podczas plenum Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku w 1951 roku towarzysz Wereda, przewodniczący Zarządu Wojewódzkiego ZMP, mówił: „Ataki kapitalistyczne, nagonka wrogiego obozu nie ominęła i młodzieży. Tu jednak natrafiła ona na twardą i zdecydowaną postawę oraz duże uświadomienie. Młodzież nasza ma jasny obraz sytuacji dawnej i dziś. Nasze organizacje, opierając się na doświadczeniach Komsomołu Radzieckiego, będą wiedziały, z której strony barykady jest ich miejsce, a stanowisko swoje dokumentują i utwierdzają w organizowaniu społecznych brygad pracy i szeregu innych formach pracy. Udział młodzieży w walce o produkcję i obniżenie kosztów własnych wzrasta z dnia na dzień. Obecnie w tak napiętej sytuacji młodzież nasza odda wszystkie swe siły dla realizacji zadań Planu Sześcioletniego”. Protokół z posiedzenia rozszerzonego Plenum KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 5 III 1951, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Gdańsku [dalej: APG, KW PZPR], 55, k. 115. 26 Zob. np. A. Pawełczyńska, Przestępczość grup nieletnich, Warszawa 1964, s. 123–126. 27 Zob. statystykę w: Analiza stanu bezpieczeństwa po linii pionu kryminalnego województwa gdańskiego za okres 1953 roku i I kwartał 1954 roku, 5 V 1954, AIPNG, 0054/7, k. 9. O ludziach młodych: [Pismo do szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego] w Gdańsku [dalej: WUBP], 22 I 1954, Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, Oddział w Gdańsku [dalej: AIPNG], 0054/2, k. 7. 28 Pomysł połączenia chuligaństwa z alkoholizmem nie był nowy. W 1926 roku problemy młodzieży Komsomoł interpretował przede wszystkim w kontekście walki z pijaństwem i chuligaństwem. Zob. A. E. Gorsuch, dz. cyt., s. 167, 170. 29 Pisano na przykład, że zjawiska te „posiadają zupełnie inną niż dotychczas postać, godząc swym ostrzem w autorytet Państwa i jego organów władzy […]. Problem alkoholizmu i chuligaństwa na obecnym etapie nabiera cech charakteru politycznego”. Zagadnienie walki z chuligaństwem i opieki nad młodzieżą, [1955 rok], APG, Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku [dalej: PMRN], 1636, k. 18. Była to część ówczesnej kampanii krajowej przeciwko „bikiniarstwu, chuligaństwu, bumelanctwu, pijaństwu” w szeregach młodzieży, rozpoczętej przez „Sztandar Młodych”, pytający retorycznie na pierwszej stronie, „czy każdy bikiniarz to wróg Polski Ludowej”. Zob. J. Król, dz. cyt., s. 195, 197. 30 Na ten temat zob. M. Chłopek, Bikiniarze. Pierwsza polska subkultura, Warszawa 2005, s. 84–94. 31 Obserwację tę formułuję na podstawie zebranych wywiadów. O bikiniarzach w Trójmieście wspominał S. Rymaszewski, Wykarczowani zza Buga, Gdańsk 2001, s. 518–519. 32 Dane o napływie ludności na podstawie wyliczeń w: W. W. Gaworecki, Gdańska aglomeracja. Geneza i funkcje, Gdańsk 1976, s. 58. Zob. również uwagi o liczebności populacji Gdańska w rozdziale piątym. 33 Liczba spraw rejestrowanych w Kolegium Orzekającym w Gdańsku wskazuje na stalinowską tendencję do dyscyplinowania. W 1950 roku było blisko 2500 zarejestrowanych spraw, w rekordowym 1954 roku – 8253, w pierwszym półroczu 1955 roku – 2850. Zob. Zagadnienie walki z chuligaństwem i opieki nad młodzieżą, [1955 rok], APG, PMRN, 1636, k. 18–19. W tym samym czasie podobne zjawiska – przestępczość i demoralizacja młodzieży – budziły panikę w ZSRR. Zob. A. Livschiz, De-Stalinizing Soviet Childhood. The Quest for Moral Rebirth 1953–1958, w: The Dilemmas of De-Stalinization. Negotiating Cultural and Social Change in the Khrushchev Era, ed. P. Jones, New York 2006, s. 117–118. 34 Zagadnienie walki z chuligaństwem i opieki nad młodzieżą, [1955 rok], APG, PMRN, 1636, k. 20. Od stycznia do maja 1955 roku do kolegiów działających przy radach narodowych napłynęło wiele zgłoszeń dotyczących chuligaństwa. Blisko 2 tysiące do referatu przy Dzielnicowej Radzie Narodowej (DRN) Śródmieście, do DRN Wrzeszcz ponad 500, do DRN Nowy Port – blisko 150. Rozpatrzono prawie 800 zgłoszeń. Zob. Zagadnienie walki z chuligaństwem i alkoholizmem z uwzględnieniem pracy Komitetu do Walki z Alkoholizmem i Chuligaństwem, 16 V 1955, tamże, k. 1–8. 35 Protokół, 10 II 1955, APG, PMRN, 97, k. 95–96. 36 A. Paczoska-Hauke, P. Szubarczyk, Niepodległościowe organizacje młodzieżowe I 1945 – XII 1956, w: Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956, red. R. Wnuk i in., Warszawa–Lublin 2007, s. 372. „Ze starszego rocznika aresztowali […] jakąś niby-grupę, chociaż myśmy tam nic o tym nie wiedzieli w szkole” – wspominał jeden z mieszkańców Gdańska, uczęszczający do szkoły średniej w najcięższych latach stalinizmu. Technik-mechanik, 1934, Wrzeszcz, Osiedle Młodych. 37 W styczniu 1954 roku aresztowano dziewięć osób z organizacji Ludzie Spod Znaku Trójkąta. O jej członkach pisano, że skupia młodzież w wieku 18–23 lat, „której ojcowie przed 1939 r. byli wyższymi oficerami w wojsku, na czele organizacji stał syn granatowego policjanta”. „Przywódcą duchowym tej organizacji była repatriantka ze Lwowa, która systematycznie wysłuchiwała audycji radiowych z państw imperialistycznych i zasłyszanymi informacjami dzieliła się z «dowódcą» tej organizacji” – pisano. Ponadto, zdaniem urzędu bezpieczeństwa, jej członkowie inspirowali się książką Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Ludzie spod Znaku Trójkąta mieli powstać w 1950 roku z inicjatywy Ryszarda Werbińskiego „Floriana”. Członkowie tej organizacji wykonali antykomunistyczne napisy na czołgu pomniku w Gdańsku Wrzeszczu, włamali się do kancelarii Średniej Szkoły Handlowej w Gdańsku i ukradli świadectwa z podpisami i pieczęciami. Wykonali też kilkanaście napisów czerwoną farbą o treści „AK czuwa” na terenie Gdańska. Ponadto po procesie księży kurii krakowskiej naklejali na plakaty propagandowego filmu dokumentalnego Dokumenty zdrady hasła 25
oskarżające polskie sądy i popierające księży. W przeddzień święta 1 Maja wykonali w Łodzi napisy nawołujące do nieuczestniczenia w pochodzie i krytykujące ustrój PRL. Usiłowali też wysadzić Pomnik Wdzięczności Bohaterom Armii Radzieckiej w Gdańsku, a także spalić podłogę przed hotelem Orbis, przygotowaną na zabawę z okazji 1 Maja. Członkowie tej organizacji wyrokiem sądu zostali skazani na karę więzienia od piętnastu do trzech lat, przepadek mienia i utratę praw na trzy lata. Zob. Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, styczeń 1954 roku, AIPNG, 0046/20/7, k. 2–3; Informacja o przejawach wrogiej działalności na odcinku młodzieżowym, 17 III 1954, APG, KW PZPR, 1783, k. 137; B. Rusinek, Z. Szczurek, Dzieje drugiej konspiracji niepodległościowej na Pomorzu Gdańskim w latach 1945–1956, Gdańsk 1999, s. 235–237. 38 Jak wynika z informacji zawartych w opracowaniu dotyczącym Ziemi Lubuskiej, R. Skobelski, Przejawy oporu i niezadowolenia wśród młodzieży wobec polityki władz na Ziemi Lubuskiej w latach 1948–1956, w: Młodzież w oporze społecznym 1944–1989, red. M. Kała, Ł. Kamiński, Wrocław 2002, s. 61–62. O losach takiej aresztowanej młodzieży możemy się także dowiedzieć z relacji Tadeusza Polaka, który przeciwstawiając się wcieleniu Związku Harcerstwa Polskiego do Związku Młodzieży Polskiej, założył z kolegami tajną organizację o nazwie „Szczerb”. Młodzieńcy kupili powielacz, drukowali ulotki i gazetki, które rozsyłali do szkół. Jak wspomina aresztowany, w grudniu 1953 roku w procesie przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Gdańsku skazany został na cztery lata więzienia. Dzięki amnestii wyrok mu skrócono, odsiedział w sumie ponad dwa lata. Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta (T. Polak), t. 2, oprac. I. Greczanik-Filipp, Gdańsk 1997, s. 204. Opis przypadku z 1955 roku warto przytoczyć w całości ze względu na konsekwencje, jakie nieść mogły ze sobą oskarżenia: „W styczniu 1955 roku uzyskano […] informację od profesorki Liceum Plastycznego w Gdyni-Orłowie M. W., członka PZPR, że na terenie wymienionego liceum ma prawdopodobnie istnieć nielegalna organizacja młodzieżowa pod nazwą «Związek Złego Ducha». Jedną z członków tej organizacji ma być uczennica Ł. K., która po przeprowadzonej rozmowie z prof. W. na powyższy temat usiłowała popełnić samobójstwo, wypijając jodynę (obecnie przebywa w Akademii Medycznej). Według oświadczenia uczennicy K. do prof. W., wymieniona organizacja ma skupiać około 50% młodzieży Liceum Plastycznego, a zadaniem jej jest jakoby moralne wypaczanie charakteru młodzieży, prowadzenie sabotażu na odcinku nauki oraz życia kulturalnego, a nawet likwidowanie niewygodnych osób. Dochodzenie zmierzające do potwierdzenia ustalenia prawdziwości oświadczenia K. prowadzi Wydział III”. Sprawozdanie kierownika WUBP w Gdańsku za miesiąc styczeń 1955 roku, 10 II 1955, AIPNG, 0046/21/4, k. 3. 39 Sprawozdanie miesięczne, luty 1952 roku, AIPNG, 0046/16, k. 36. 40 Do dyrektora Gabinetu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, 30 XI 1951, AIPNG, 0046/18/5, k. 30. 41 Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku za miesiąc listopad 1952 roku, AIPNG, 0046/29, k. 88; B. Rusinek, Z. Szczurek, dz. cyt., s. 377–379. 42 Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, grudzień 1953 roku, AIPNG, 0046/19/2, k. 137. 43 W tym samym roku podejrzenia zwróciło czytanie przez młodzież licealną książek określanych w raportach jako „pozbawione debitu komunikacyjnego” i „pornograficzne”. Sprawozdanie szefa WUBP w Gdańsku, marzec 1954 roku, AIPNG, 0046/20/7, k. 33. 44 Kilkuosobowa organizacja Gryf Pomorski z Mieczysławem Abramowiczem, nawiązująca do okupacyjnej organizacji walczącej z niemieckim okupantem, założona w 1966 roku, prowadząc między innymi kolportaż ulotek i gazetki. Wkrótce siedmiu uczniów Liceum Ogólnokształcącego nr 5 w Oliwie, członków organizacji, zostało zatrzymanych. Nie skazano ich, przeprowadzono jedynie rozmowy z rodzicami, natomiast, jak wynika z dokumentów, ojciec Abramowicza został usunięty ze stanowiska prezesa oddziału okręgowego Społem. O utrzymywaniu się stalinowskiego stylu myślenia (przywiązywaniu nadmiernej wagi do działalności takich grup) świadczyła adnotacja Służby Bezpieczeństwa z lat siedemdziesiątych: „Celem działalności tej organizacji było przyłączenie do Polski ziem wschodnich oraz oderwanie Polski od państw Układu Warszawskiego”. Meldunek specjalny, 28 V 1969, AIPNG, 0046/25/3, k. 157–159; Pismo do naczelnika Wydziału IV Departamentu III MSW, 9 III 1973, AIPNG, 003/114/3, k. 34–35. Gdańska Młodzieżowa Grupa Wywiadowcza (nazwa nadana przez SB) powstała dzięki aktywności Jakuba Szadaja i Lecha Wróblewskiego, tworząc antykomunistyczne materiały, a także gromadząc broń. Została rozbita w kwietniu 1968 roku. Meldunki esbeckie nadawały jej charakter militarny, ale według relacji J. Szadaja i innych w rzeczywistości tak nie było. Również w tym wypadku widoczne było kreowanie na siłę realnego zagrożenia. Członkowie tej organizacji nie spotykali się na przykład w „zelektryfikowanym bunkrze”, jak pisano w raportach. Młodzieńcy skazani zostali na rok do kilku lat więzienia, lider J. Szadaj – na dziesięć lat. Zob. M. Andrzejewski, dz. cyt., s. 184–186; J. Hlebowicz, Historia Gdańskiej Młodzieżowej Grupy Wywiadowczej, Gdańsk 2010, praca licencjacka, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 24–62. 45 Por. J. Sawicki, Przestępstwo chuligaństwa w polskim prawie karnym, w: Chuligaństwo, red. J. Sawicki, Warszawa 1956, s. 22–29; Z. Ostrihanska, B. Szamota, D. Wójcik, Młodociani sprawcy przestępstw o charakterze chuligańskim, Wrocław 1982, s. 54–59. Czyny te – drobne uszkodzenia ciała, wandalizm, napaść na funkcjonariusza – traktowane jako wykroczenia, karano w owym czasie głównie w kolegiach aresztem lub grzywną. Zob. J. Morawski, Przestępczość o charakterze chuligańskim wśród młodocianych, Warszawa 1974, s. 22–23 (tabela). 46 W połowie lat sześćdziesiątych w województwie gdańskim pisano o sprawcach przestępstw jako „elemencie młodocianym, powiązanym z chuligaństwem i prostytucją, często bez stałego miejsca pracy”. Informacja o stanie
bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965 roku, AIPNG, 05/153, k. 4. Inny przykład niefortunnego połączenia poważnych czynów przestępczych z chamstwem: „Na podstawie zebranego wszechstronnego materiału dowodowego i wnikliwych danych osobopoznawczych ustalono w sposób niebudzący wątpliwości, że podejrzani F. B. i E. P. dopuścili się następujących przestępstw: W nocy na 22 kwietnia 1970 roku jako recydywiści dokonali zabójstwa M. C., przez uderzenie go podczas jazdy żelazną śrubą w głowę, powodując u niego wielokrotne złamanie kości pokrywy i podstawy czaszki, a następnie wrzucili go do rzeki Cisowianki, powodując w ten sposób jego śmierć przez utonięcie, po czym zabrali mu w celu przywłaszczenia 1100 zł, zaś samochód porzucili wobec niemożności uruchomienia silnika. W dniu 22 kwietnia 1970 roku w pociągu elektrycznym na trasie Tczew – Pruszcz Gdański, będąc pod wpływem działania alkoholu i działając z pobudek chuligańskich, znieważyli pełniących służbę konduktorów PKP […], używając pod ich adresem słów powszechnie uznanych za obelżywe”. Notatka służbowa w sprawie zabójstwa M. C., 14 XII 1972, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej [dalej: AAN, KC PZPR, LI/23], [b.p.]. O podobnej interpretacji chuliganizmu w ZSRR w tym czasie pisze J. Fürst: „A constant feature of both Soviet life and rethoric, hooliganism was a slippery concept variously employed to mean the ‚primitive other’, the unmannered or the petty criminal. The habit of both Soviet officialdom and citizenry of using pejorative terms randomly and interchangeably meant that the description «hooligan» could be attributed to, at one end of the spectrum, harmless young men dressed in a non-conformist manner to, at the other, brutal robbers and bandits”. J. Fürst, The Arrival of Spring? Changes and Continuities in Soviet Youth Culture and Policy between Stalin and Khrushchev, w: The Dilemmas…, s. 137. 47 B. Maroszek, Więź społeczna a przestępczość młodzieży. Badania nad zmianami więzi społecznej i nasileniem przestępczości młodzieży ze szczególnym uwzględnieniem województwa gdańskiego, Gdańsk 1963, s. 119–121. 48 Wykrywalność była opisywana jako skutek „coraz lepszej pracy MO i wymiaru sprawiedliwości”. B. Maroszek, Niektóre wyniki badań nad przestępczością młodzieży w Gdańsku, „Gdańskie Zeszyty Humanistyczne” 1960, nr 1– 2, s. 164. Wzrost w statystykach należy chyba wiązać z kierowaniem do sądów do spraw nieletnich dzieci nawet dziesięcioletnich – na przykład za kradzież cukierków w sklepie chłopiec przesłuchiwany był w komendzie MO, a następnie kierowany do sądu dla nieletnich. Sąd mógł umieścić dziecko w zakładzie wychowawczym. Zob. krytykę takiego postępowania w: A. Górna, Nieletni przestępcy, GW nr 168, 15–16 VII 1961. 49 Zob. m.in. Z. Ulman, Zagrożenie trwa!, „Prawo i Życie” 1962, nr 15, s. 3; J. Kobus, Izolować czy leczyć?, GW nr 75, 29 III 1963. 50 Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965 roku, AIPNG, 05/153, k. 10. W prasie pisano o „dzieciach psychopatycznych” lub „dzieciach debilnych”, charakteryzując tak uciekinierów ze schronisk i poprawczaków. J. Kobus, Recydywa i co się za nią kryje, GW nr 79, 4 IV 1966. 51 I. Pawlina, Przed sądem stanie nieletni przestępca, „Dziennik Bałtycki” [dalej: DB] nr 287, 3 XII 1958. Zob. też: S. Malwiński, „Brudaski” i „giganty” z gdańskiej ulicy, „Wieczór Wybrzeża” [dalej: WW] nr 221, 23 IX 1958; ml., Dwunastoosobowa szajka młodych „poszukiwaczy przygód” pod kluczem, WW nr 260, 8 XI 1958; A. B., Komisja do spraw nieletnich rozpoczęła działalność, GW nr 291, 6–7 XII 1958; I. Pawlina, „Bezdomne” i bezdomne, DB nr 42, 18 II 1961; tejże, Nie ma skutku bez przyczyny, DB nr 169, 18 VII 1963; tejże, Bez pardonu, DB nr 265, 8 XI 1963. 52 S. Goszczurny, Mewy, wyd. 3, Gdańsk 1971. 53 Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965 roku, AIPNG, 05/153, k. 11. Zob. też J. Bryliński, Niczyje, „Panorama Północy” 1962, nr 12, s. 9. 54 Wśród zatrzymanych w milicyjnej izbie dziecka doliczono się 60% dzieci z „rodzin pełnowartościowych”. Ot., W Milicyjnej Izbie Dziecka w Gdańsku, DB nr 3, 4 I 1968. Zob. też inne teksty z drugiej połowy lat sześćdziesiątych: J. Korzeniowski, Kto ich tego nauczył?, „Pomorze” 1967, nr 22, s. 8–9; H. Otto, Nastolatek puszczony samopas, DB nr 77, 1 IV 1969; A. Bartoszewski, Kto się tym przejmuje?, DB nr 175, 25 VII 1969. 55Banda, reż. Z. Kuźmiński, Studio Filmowe Iluzjon, 1964. 56 M. Podgóreczny, Niebieskie ptaki, DB nr 209, 2–3 IX 1962. 57 Protokół spisany w dniu 30 I 1952 w sali konferencyjnej Prezydium MRN w Gdańsku z narady roboczej, zorganizowanej przez Wydział Pracy i Pomocy Społecznej na temat „Zagadnienie walki z nierządem, włóczęgostwem, i żebractwem”, APG, PMRN, 97, k. 8. 58 W 1964 roku nakazano Cyganom osiedlenie się – postanowiono zlikwidować problem koczownictwa, argumentując to wysokim analfabetyzmem i konfliktami wywoływanymi przez członków tej społeczności. M. Golon, Żydzi, Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini i Cyganie na Pomorzu Gdańskim po II wojnie światowej, w: Stosunki narodowościowe i wyznaniowe na Pomorzu w XIX i XX w., t. 6: Mniejszości narodowe i wyznaniowe na Pomorzu w XIX i XX w., red. M. Wojciechowski, Toruń 1998, s. 268. 59 Na mocy przepisów (uchwała Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej z grudnia 1965 roku) włóczęgów można było
ścigać za popełniane czyny, ale nie można było zaskarżyć za samo włóczęgostwo – nie było prawnego zakazu zmiany miejsca pobytu. Także żebractwo nie podlegało karaniu, „jeżeli nie było oszukańcze i natrętne”. W praktyce żebraków i włóczęgów zatrzymywano za rozmaite wykroczenia. Dane dowodzą pobytów w aresztach milicyjnych 1200–1300 takich osób w województwie gdańskim. Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965 roku, AIPNG, 05/153, k. 21–22. 60 Zob. Protokół spisany w dniu 30 I 1952 w sali konferencyjnej Prezydium MRN w Gdańsku z narady roboczej, zorganizowanej przez Wydział Pracy i Pomocy Społecznej na temat „Zagadnienie walki z nierządem, włóczęgostwem, i żebractwem”, APG, PMRN, 97, k. 8; [Pismo Urzędu Spraw Wewnętrznych], 30 XI 1963, APG, PMRN, 263, k. 201; Działalność samorządu mieszkańców na terenie m. Gdańska, [1966 rok], APG, PMRN, 1662, k. 132–133; (z), Gospodarze dzielnicy Wrzeszcz zakończyli pierwszy rok swej pracy, DB nr 304, 23 XII 1958. W roku 1960 w dokumentach KD Śródmieście pisano: „W trosce o ograniczenie chuligaństwa wśród młodzieży towarzysze z grupy partyjnej nr 20 w Śródmieściu organizują wspólne obchody po restauracjach z funkcjonariuszami MO w godzinach wieczornych i często wałęsających się chłopców lub dziewczęta doprowadzają do domu”. Ocena pracy terenowych grup pracy partyjnej w miejscu zamieszkania, 16 XII 1960, APGOG, KD Śródmieście, 157, [b.p.]. Tydzień wcześniej we Wrzeszczu lokalne struktury partyjne odnotowały, że uczniowie zamiast do szkoły chodzili na poranne seanse do kina Bajka. Natychmiast powołano specjalny komitet i partyjni rodzice razem z kierownikiem szkoły przygotowali obławę, legitymując pod kinem wszystkich tych, którzy mieli teczki i tornistry. Protokół z plenarnego posiedzenia KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 4 II 1960, APG, KW PZPR, 73, k. 22. W sprawach poważniejszych, kiedy młodzież rzeczywiście stanowiła zagrożenie, zwracano się o pomoc do milicji: „Prezydium DRN […] prosi o zlikwidowanie grupy młodzieży, która w ogródku zabaw dla dzieci przy ulicy Jesionowej i Małachowskiego od dłuższego czasu gromadzi się i niszczy ławki, krzewy, pije wódkę, gra w karty i używa nieocenzurowanych wyrazów. Wszystko to odbywa się przy udziale młodszych dzieci, które to słyszą i na to patrzą”. [Pismo PMRN do Dzielnicowej Komendy MO], 17 V 1963, APG, PMRN, 263, k. 106. 61 Informacje na temat wychowania zob. M. Latoszek, Funkcja wychowawcza w rodzinie stoczniowca, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim w powojennym 30-leciu, red. K. Podoski, Gdańsk 1977, s. 233–239. 62 Referat sprawozdawczy ZW ZMP na V Statutową Konferencję Wojewódzką ZMP w Gdańsku, [listopad 1955 roku], APGOG, ZW ZMP, 88, k. 891. 63 Informacja z przebiegu spotkań kandydatów na radnych DRN, MRN, WRN z wyborcami w dniu 27 III 1961, APGOG, KD Śródmieście, 157, [b.p.]; Informacja ze spotkania kandydatów na radnych w Letniewie i Wisłoujściu, [marzec 1961 roku], APGOG, KD Portowa, 671, k. 55. 64 [Pismo Rady Osiedla „Sienkiewicza” do I sekretarza KW PZPR Ptasińskiego], 14 VIII 1967, APG, PMRN, 1662, k. 343. Informację, gdzie mieszkał J. Ptasiński, zawdzięczam prof. Grzegorzowi Berendtowi. 65 K. Kosiński, Prywatki młodzieżowe w czasach PRL, w: PRL. Trwanie i zmiana, red. D. Stola, M. Zaremba, Warszawa 2003, s. 315–318. 66 Szwaczka, 1925, Wrzeszcz; dziennikarz radiowy, 1931, Śródmieście, Oliwa, Brzeźno, Siedlce; cieśla, 1934, Dolne Miasto, Gdynia, Przymorze; robotnica, 1934, Nowy Port, Przymorze; inżynier budowy okrętów, 1930, Wrzeszcz. 67 Na temat polityki walki z chorobami wenerycznymi zob. J. Kozakiewicz, Światła i cienie akcji „W”, w: Drogi medycyny uspołecznionej. Medycyna i służba zdrowia w XXV--leciu ziemi gdańskiej 1945–1970, red. T. Zieliński, Gdańsk 1970, s. 111–114. 68 W. Horski, Miłość w dobie penicyliny, „Tygodnik Morski” 1969, nr 52, s. 5. 69 P. Perkowski, Seksualność Polaków i narodziny kultury masowej, maszynopis. 70 Protokół nr 4/52 z Plenum KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 30 VI 1952, APG, KW PZPR, 58, k. 19; Protokół z kontroli Domu Stoczniowca nr 8, 22 X 1953, APG, PMRN, 207, k. 40; Sprawozdanie z działalności i analizy pracy Komisji Porządku Publicznego przy DRN Wrzeszcz-Oliwa, [b.d.], APG, PMRN, 98, k. 3. 71 Bibliotekarka, 1933, Stare Miasto; położna, 1937, Orunia, Wrzeszcz. 72 Na przykład w trakcie pielgrzymki w 1958 roku młode gdańskie pielęgniarki i studentki Akademii Medycznej dowiedziały się, że jako katoliczki nie mogą poddawać się aborcji. Sprawozdanie kwartalne Służby Bezpieczeństwa KW MO w Gdańsku za czas od 1 X – 31 XII 1959, AIPNG, 0046/23/3, k. 3. 73 P. Jasienica, Zakotwiczeni, Warszawa 1955, s. 321–322. 74 R. Miernik, Bursztyn, Łódź 1979, s. 195–196, 201–202. W powieści Mewy, w jednej ze scen Zośka i Kostek kochają się w zniszczonym wielkim młynie. S. Goszczurny, dz. cyt., s. 49. 75 Protokół spisany w dniu 30 I 1952 w sali konferencyjnej Prezydium MRN w Gdańsku z narady roboczej, zorganizowanej przez Wydział Pracy i Pomocy Społecznej na temat „Zagadnienie walki z nierządem, włóczęgostwem, i żebractwem”, APG, PMRN, 97, k. 7. 76 Z. Giedrojć, Zakazana miłość, GW nr 139, 13–14 VI 1970. 77 Homoseksualność do końca PRL pozostała tabu, nie rozmawiano o niej i starano się nie zauważać zjawiska (poza pierwszymi opracowaniami seksuologicznymi, w których temat poruszany był w kontekście „dewiacji”). W najlepszym
wypadku była ona przedmiotem niewybrednego żartu: „Nie było takiego tematu. To nie był problem eksponowany, poruszany, omawiany”. Nauczycielka, 1941, Brzeźno, Wrzeszcz, Sopot, Oliwa. „To zjawisko traktowane był jako zboczenie seksualne i nikt z takimi ludźmi raczej nie chciał mieć do czynienia”. Inżynier mechanik, 1937, Wrzeszcz, Przymorze. „W robocie jak ludzie gadali, to mówili, że ten czy tamten to jest taki czy siaki, ale sto procent tego nikt nie wiedział”. Cieśla, 1934, Przymorze. „Wtedy to był wstyd i nikt o tym nawet nie wspominał”. Bibliotekarka, 1933, Śródmieście. „Z tym nikt nie wychodził na zewnątrz”. Dziennikarz radiowy, 1931, Śródmieście, Oliwa, Brzeźno, Siedlce. „Znałam dwóch panów w Locie na kierowniczych stanowiskach, ale to było w 1983 roku”. Celniczka, 1928, Wrzeszcz. 78Seksolatki, reż. Z. Hübner, Zespół Filmowy Plan, 1971. 79 Por. E. Hobsbawm, Wiek skrajności. Spojrzenie na krótkie dwudzieste stulecie, przeł. J. Kalinowska-Król, M. Król, Warszawa 1999, s. 299–302. 80 Urodzenia żywe w 1950 roku – 39,4 tysiąca, 1960 roku – 18,4 tysiąca, 1970 roku – 13 tysięcy. Ważniejsze dane o rozwoju społeczno-gospodarczym miasta, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 2–3. W Gdańsku osób w wieku 15–19 lat było w 1960 roku 6,7%, w 1970 roku – 11,8%. Powierzchnia i ludność, w: tamże, s. 8– 9, 34–35. 81 P. Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007, s. 229. 82 Przejazd na V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów w Warszawie, 15 VII 1955, APGOG, ZW ZMP, 46, [b.p.]; Notatka o pracy pofestiwalowej na terenie województwa Gdańsk, 21 VIII 1955, tamże, [b.p.]. 83 Taki wniosek można wysnuć na przykładzie niektórych relacji przytoczonych przez badacza. P. Osęka, dz. cyt. s. 236– 238. Na taki kontekst postrzegania wydarzenia i zgorszenia wokół festiwalu wskazuje autorka tekstu o VI Światowym Festiwalu Młodzieży, który odbył się w Moskwie rok później. K. Roth-Ey, ‘Loose Girls’ on the Loose? Sex, Propaganda and the 1957 Youth Festival, w: Women in the Khrushchev Era, ed. M. Ilič i in., Basingstoke–New York 2004, s. 75–95. 84 Por. A. Krzywicki, Poststalinowski karnawał radości. V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń, Warszawa 1955 roku, Warszawa 2009, s. 291; P. Osęka, dz. cyt., s. 234–235; B. Brzostek, Za progiem. Codzienność w przestrzeni publicznej Warszawy (1955–1970), s. 29–32. 85 A. Krzywicki, dz. cyt., s. 294. 86 S. Danielewicz, Jazzowisko Trójmiasta. Historia jazzu w Gdańsku, Gdyni i Sopocie 1945–2000, Kraków 2011, s. 18–24, 33–36. 87 Tamże, s. 38–71. 88 Opisy festiwalu w: W. Fułek, R. Stinzing-Wojnarowski, Kurort w cieniu PRL-u. Sopot 1945–1989, Gdańsk 2007, s. 116–121; S. Danielewicz, dz. cyt., s. 111–150. Ponadto: Polska Kronika Filmowa nr 35, Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie, 1956; Sopot 1957, reż. J. Hoffman, E. Skórzewski, Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie, 1957. 89 Cyt. za: W. Fułek, R. Stinzing-Wojnarowski, dz. cyt., s. 119. 90 Cyt. za: tamże, s. 120. 91 Cyt. za: S. Danielewicz, dz. cyt., s. 138–139. 92 Zob. A. Cybulski, Pokolenie kataryniarzy, wyd. 3, Gdańsk 1997, s. 43–45; Historia Klubu Żak, http://www.klubzak.com.pl/doc_10.html, dostęp 28 V 2011. 93 Robotnica, 1934, Nowy Port, Przymorze; krawcowa, 1937, Siedlce, Stogi; inżynier mechanik, 1938, Wrzeszcz, Przymorze. 94 R. Stinzing, A. Icha, Motława-beat. Trójmiejska scena big-beatowa lat sześćdziesiątych, Gdańsk 2009, s. 25–26. Szerzej o działalności Non Stopu zob. tamże, s. 201–293. 95 Tamże, s. 15–21; P. Zieliński, Scena rockowa w PRL. Historia, organizacja, znaczenie, Warszawa 2005, s. 15–22. 96 Cyt. za: R. Stinzing, A. Icha, dz. cyt., s. 56. O festiwalu szerzej w: tamże, s. 295–313. 97 Tryton, Proszę państwa, proszę się nie wydziczać, DB nr 138, 12–13 VI 1966. 98 Z. Preuss, Festiwal muzyki nastolatków, „Pomorze” 1966, nr 16, s. 8–9. 99 M. Cegłowski, Festiwal decybeli, „Politechnik” 1966, nr 39, s. 5. 100 Z. Preuss, dz. cyt., s. 8–9. 101 Tryton, dz. cyt.; F. Walicki, Wesołe i smutne…, GW nr 169, 19 VII 1966; M. Cegłowski, dz. cyt., s. 5. „Jakoś nie przypominam sobie wydarzenia, by młody lekkoatleta z Gedanii czy MKS po pobiciu rekordu życiowego pobił z radości staruszkę. O kibicach piłkarskich czy bokserskich meczów nie mówi się w środowisku sportowym zbyt pochlebnie, ale nie przypominam sobie, by po porażce Lechii czy nokaucie Polonii któryś z kibiców tych drużyn pokrajał siedzenia w pociągu elektrycznym”. SET, Kosmetyka, „Litery” 1966, nr 10, s. 27. 102 „Na moje oko chęć wyżycia się na turniejach big-bicia nie wynika z większych skupisk młodzieży na otwartym powietrzu. Może wynika to właśnie z niedotlenienia mózgu po długich godzinach w dusznych salach i piwnicach, gdzie spędza «rytmicznie» czas nasza młodzież?” – pisano sarkastycznie w jednym z komentarzy do festiwalu. SET, dz. cyt., s. 27.
W Gdańsku zdarzało się tak w najlepszych liceach. Dyrektor Conradinum wyprowadził ucznia z długimi włosami ze szkoły ze słowami „Musisz się podciąć”, podobnie robili nauczyciele I Liceum Ogólnokształcącego. Kobieta niepracująca zawodowo, 1927, Wrzeszcz; nauczycielka, 1949, Wrzeszcz, Śródmieście. W tej ostatniej szkole w kronice szkolnej zapisano dość drastyczny wierszyk ze studniówki 1967 roku: „Żeby podnieść poziom stawiajcie dwójeczki, żeby skrócić włosy to róbcie im ścieżki”. Księga pamiątkowa, 1963–1969…, [b.p.]. 104 R. Stinzing, A. Icha, dz. cyt., s. 33. 105 Były w owym czasie subkultury znacznie groźniejsze dla stanu bezpieczeństwa, odwołujące się do przemocy i budujące swoją hierarchię na epizodzie z biografii – fakcie przebywania w więzieniu. Kodeks więzienny oraz grypsera stały się dla tych grup małolatów sposobem na wyrażenie buntu wobec rzeczywistości. Ci tak zwani garownicy oraz późniejsi gitowcy również nie poddawali się wymogom przyjętego modelu wychowania. Byli przy tym zdecydowanie bardziej brutalni, między innymi prześladowali hipisów za ich podejrzany wygląd. Zob. K. Sipowicz, Hipisi w PRL-u, Warszawa 2008, s. 156–158. 106 E. Szcześniak, Zabawa?, GW nr 16, 20 I 1971. 107 P. Perkowski, Codzienność trójmiejskich hipisów w latach siedemdziesiątych XX wieku w działaniach aparatu bezpieczeństwa, w: Szkice z życia codziennego w Gdańsku w latach 1945–1989, red. G. Berendt, E. Kizik (w druku). 108 Ten pierwszy był środkiem chemicznym, składnikiem rozpuszczalnika, który można było zakupić w sklepach chemicznych. Kiedy wdychało się go jakiś czas, wywoływał halucynacje. „Fermę” można było kupić w aptece; był to lek na bazie amfetamin o właściwościach pobudzających. W aptece kupowało się także morfinę, na przykład na sfałszowaną receptę. Tamże. 109 Informacja o szerzeniu się niektórych form ruchu hippies na terenie Trójmiasta, Gdańsk, 1 VI 1970, AIPNG, 003/114/1, k. 115. 110 P. Perkowski, Codzienność trójmiejskich hipisów… 111 Opis zajść zob. w: M. Andrzejewski, dz. cyt.; S. Cenckiewicz, Gdańsk, Gdynia, Sopot, w: Oblicza marca 1968, red. K. Rokicki, S. Stępień, Warszawa 2004, s. 73–85. 112 Stanisław Kociołek miał stać koło rektora z rękami w kieszeniach, a młodzież zaczęła krzyczeć „Wyjmij ręce z kieszeni, ty chamie!”, a potem śpiewać: „I choć padało, choć było ślisko, to się przywlokło to świniorzysko”. J. Wiszniewicz, Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca (I. Winter-Cieślak), Wołowiec 2008, s. 447–448. Sugestywna sylwetka Stanisława Kociołka i opis sytuacji, w której się znalazł 12 marca, zob. w: M. Andrzejewski, dz. cyt., s. 67–70. 113 Skalę represji, jakie dosięgły młodych ludzi uczestniczących w gdańskich protestach 15 marca, trudno oszacować, ale wydaje się ona dość znaczna na tle innych ośrodków. Część z 301 aresztowanych ludzi zwolniono po 48 godzinach, w wypadku ponad połowy skierowano wnioski do sądów i kolegiów. Niektórzy młodzi robotnicy trafili do więzienia. Zdarzały się też przypadki relegowania studentów z trójmiejskich uczelni i wcielania ich do wojska, choć jak zauważa M. Andrzejewski, raczej nieliczne. Por. M. Andrzejewski, dz. cyt., s. 108–116. 114Potrzebny jest nam spokój, DB nr 62, 13 III 1968. 115 O poparciu dla władzy zob. Społeczeństwo Wybrzeża potępia ekscesy na ulicach Warszawy i Gdańska, DB nr 63, 14 III 1968; O potrzebie rozwagi, DB nr 64, 15 III 1968; Opinia publiczna Wybrzeża domaga się spokoju i ładu w Gdańsku, DB nr 65, 16 III 1968; Społeczeństwo Wybrzeża w dalszym ciągu domaga się położenia kresu awanturom, DB nr 66, 18 III 1968; O spokojną pracę – przeciwko wichrzycielstwu. Zebrania i masówki mieszkańców Wybrzeża, DB nr 67, 19 III 1968; Ludzie pracy Wybrzeża deklarują swą jedność z linią partii, DB nr 68, 20 III 1968; Mieszkańcy Wybrzeża solidarni z polityką partii i rządu, DB nr 69, 21 III 1968. O pouczaniu młodzieży zob. W trosce o dobro kraju i społeczności studenckiej, DB nr 66, 17–18 III 1968; Do młodzieży akademickiej Wybrzeża, DB nr 68, 20 III 1968; Rozmowy z młodzieżą, DB nr 72, 24–25 III 1968. 116 Protokół nr 1/68 z posiedzenia plenarnego KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 15 III 1968, APG, KW PZPR, 97, k. 13, 15. 117 Protokół nr 2/68 z posiedzenia plenarnego KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 18 IV 1968, APG, KW PZPR, 97, k. 60–61, 75, 117. 118 Tamże, k. 122. 119 „Ci bankruci polityczni chcą nas oddzielić od młodzieży akademickiej” – mówił o Żydach towarzysz Henryk Górecki, pierwszy sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR w Stoczni Północnej. Zob. Protokół nr 1/68 z posiedzenia plenarnego KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 15 III 1968, APG, KW PZPR, 97, k. 32. 120 Zob. M. Andrzejewski, dz. cyt., s. 149–153. 121 Protokół nr 1/68 z posiedzenia plenarnego KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 15 III 1968, APG, KW PZPR, 97, k. 30. 122 O takiej klasowej interpretacji w marcu 1968 roku wspomina też M. Mazur, Polityczne kampanie prasowe w okresie rządów Władysława Gomułki, Lublin 2004, s. 164––165. 123 Protokół nr 2/68 z posiedzenia plenarnego KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 18 IV 1968, APG, KW PZPR, 97, k. 152–153. 103
J. Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006, s. 503–504. Informacja o przeprowadzonym rozeznaniu osób niepracujących przez jednostki MO na terenie miasta Gdańska, 20 II 1968, APG, PMRN, 108, k. 25–26. 126 Jak oceniano, ponad połowa tych ludzi to „urodzeni w niedzielę”. Tylko niektóre przypadki potraktowano w kontekście braku miejsc pracy w wyuczonym zawodzie. Zob. tamże, k. 21–23. 127 E., Problem nie tylko „urodzonych w niedzielę”, DB nr 80, 3 IV 1968. 128 Najbardziej szczegółowa w tym zakresie była propozycja prezesa Sądu Wojewódzkiego Józefa Walczyńskiego. Zob. Protokół z posiedzenia plenarnego KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 20 VI 1968, APG, KW PZPR, 98, k. 4, 21– 22. 129 Tamże, k. 22–25. „Praca fizyczna dająca możliwość poznania trudu tych, którym chcemy służyć, klasy robotniczej, poszanowanie pracy i ludzi pracy, powinna być czynnikiem decydującym w równym stopniu, co wyniki w nauce, o promocji na rok następny” – twierdził przewodniczący Rady Okręgowej Zrzeszenia Studentów Polskich Wojciech Kaska. Tamże, k. 36. 130 „Młodzież jest żądna przygód i naszym obowiązkiem jest umiejętnie nią sterować. Właściwa atmosfera w szkole, wymagania i życzliwość. Przyciąganie coraz więcej młodzieży w szeregi ZMS. Opieka organizacji społecznopolitycznych nad młodzieżą pracującą i szkół przyzakładowych. Bliższa więź kierowników zakładów z młodzieżą, wychodzenie naprzeciw problemom związanym z nauką, z pracą, serdeczność nadzoru bezpośredniego, organizowanie życia po pracy i zajęciach w szkole – to fundamenty dla pozyskania zaufania młodzieży, dla naszej socjalistycznej sprawy” – mówił drewnianym językiem Czesław Znajewski, dyrektor Zjednoczenia Morskich Stoczni Remontowych. Tamże, k. 7–8. Wojciech Kaska wyrażał się podobnie: „ZSP we wszystkich formach swej działalności uczestniczy w procesie wychowawczym młodzieży studiującej eksponując pierwiastki ideologiczno-polityczne, wszelakich poczynań poprzez prasę studencką, radiowęzły, gabloty, fotokroniki, plakaty, zebrania, ulotki i wydawnictwa własne, wykorzystując także prasę, radio, telewizję”. Tamże, k. 35. 131 Jako narzędzie, które pozwoli w przyszłości zjednać młodzież, proponowano sport i turystykę. Tamże, k. 50. 132 Tamże, k. 41–44. 133 A. Sitek, Edukacja szlifierzy bruków, „Siódmy Głos Tygodnia” 1968, nr 43, s. 7. 134 Przepisy te zostały powtórzone w powojennej regulacji z 1946 roku, opartej na przepisach o włóczęgostwie z 1927 roku. Zob. Opinia prawna, 19 VI 1968, APG, PMRN, 108, k. 34. 135 Informacja dotycząca udziału nieletnich i młodzieży do lat 18 w dokonywaniu przestępstw kryminalnych na terenie miasta Gdańska, wrzesień 1968 roku, APG, PMRN, 108, k. 86–87. 136 Wiele mówiący jest opis wtargnięcia na teren politechniki: „Tłum przybyły pod Politechnikę Gdańską sforsował wejście na dziedziniec uczelni i za pomocą megafonu [z] uprowadzonego radiowozu MO wzywano studentów do poparcia robotników oraz do przyłączenia się do demonstracji. Rektor [Janusz] Staliński wystąpił z apelem do przybyłych o pozostawienie studentów w spokoju i opuszczenie terenu uczelni. Wystąpienie jego zostało przerwane czynnym znieważeniem i ok. 500-osobowa grupa demonstrantów wdarła się do wnętrza budynku PG. Zaczęli chodzić po salach wykładowych i agitować za przyłączeniem się do manifestacji”. 1970 grudzień 30, Gdańsk – Wydarzenia na terenie Gdańska w dniach od 14 do 18 grudnia, w: Grudzień 1970 na Wybrzeżu Gdańskim w świetle akt Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Gdańsku, oprac. L. Potykanowicz-Suda, Gdańsk 2011, s. 32–33. Jak można się przekonać na podstawie dostępnych danych o zatrzymaniach, w Gdańsku na 1583 zatrzymane osoby 219 stanowili uczniowie, 213 – niepracujący, 21 – studenci, 6 – pracownicy Politechniki Gdańskiej, reszta pracowała w fabrykach. Zob. T. Górski, H. Kula, Gdańsk – Gdynia – Elbląg 1970. Zdarzenia grudniowe w świetle dokumentów urzędowych, Gdynia 1990, s. 213. 137 O postulatach zob. B. Danowska, Grudzień na wybrzeżu gdańskim, wyd. 2, Pelplin 2000, s. 108–118. 138 Zob. na ten temat uwagi w: M. Mazur, dz. cyt., s. 279–281. 139 Cyt. za: M. Tarniewski [właśc. J. Karpiński], Płonie komitet (grudzień 1970 – czerwiec 1976), Paryż 1982, s. 69. 140 Cyt. za: J. Eisler, Grudzień 1970, Warszawa 1995, s. 35, 57. 141Protokół nr 19 z posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR w dniu 19 grudnia 1970 roku, w: Tajne dokumenty Biura Politycznego. Grudzień 1970, oprac. P. Domański, Londyn 1991, s. 99; Stenogram VIII Plenum KC PZPR (fragmenty), 6–7 II 1971, w: tamże, s. 198. Stanisław Kociołek mówił prawdę – już w grudniu 1970 roku podkreślał, że do grup demonstrantów składających się z robotników „dołączyły się elementy chuligańskie i przestępcze, nadając im szczególnie agresywny charakter”. Stenogram VII Plenum KC PZPR z 20 grudnia 1970 roku (fragmenty), w: tamże, s. 108. Zgodnie z wykładnią partyjną, potwierdzoną na VIII Plenum KC PZPR w lutym 1971 roku, w grudniu 1970 roku w Polsce doszło do protestu klasy robotniczej, wywołanego pogarszającą się sytuacją materialną. Gdy załogi wyszły na ulice, „wykorzystały to elementy awanturnicze, kryminalne, chuligańskie, rozniecając awantury uliczne”. Odpowiedzialnością za rozwój wydarzeń obarczono więc „nieokreślone siły społeczne”. Zob. T. Górski, H. Kula, dz. cyt., s. 220. 142 W dniach protestów nawet niektórzy strajkujący robotnicy powielali – w dobrej wierze lub nie – narzucony schemat rozumowania o „wykorzystaniu sytuacji przez element chuligański”. Przekonywali bowiem, że jeśli władza ich wysłucha i 124 125
zrealizuje postulaty, to z pewnością nie dojdzie do chuligańskich ekscesów. Zob. odezwę pracowników Stoczni Gdańskiej w: W. Kwiatkowska, Między robotniczą rewoltą a powstaniem, w: To nie na darmo… Grudzień’70 w Gdańsku i Gdyni, red. M. Sokołowska, Pelplin 2006, s. 30. 143 „Szczególnym niepokojem napawa nas fakt, że najbardziej agresywnymi osobami na tych demonstracjach, najbardziej zacietrzewieni byli ludzie stosunkowo młodzi. Pragnę towarzyszy poinformować, że na ogólną ilość 2882 osób zatrzymanych na Wybrzeżu 1990 stanowiło młodzież do lat 25, a na 120 osób aktualnie aresztowanych młodzież do lat 25 stanowi 85 osób” – mówił generał Tadeusz Pietrzak. Stenogram VIII Plenum KC PZPR (fragmenty), 6–7 II 1971, w: Tajne dokumenty…, s. 150. 144 Świadczy o tym wypowiedź nowego pierwszego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR Alojzego Karkoszki, który w styczniu 1971 roku oskarżył młodych członków o występowanie z propozycjami podobnymi do postulatów wysuniętych przez strajkujących. B. Danowska, dz. cyt., s. 277. 145List Władysława Gomułki z 27 marca 1971 roku do Biura Politycznego KC PZPR, w: Tajne dokumenty…, s. 266. „Pracownicy stoczni atakowali przede wszystkim gmach KW partii. Każdy z nas był zaskoczony zajadłością tych stoczniowców. To nie byli tylko chuligani, żulia, ale również młodzi robotnicy, którzy byli zresztą trzonem strajku” – mówił na posiedzeniu Biura Politycznego Komitetu Centralnego PZPR 19 grudnia 1970 roku bliski współpracownik Gomułki Zenon Kliszko. Protokół nr 19 z posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR w dniu 19 grudnia 1970 roku, w: tamże, s. 95. Inny przykład: „Najbardziej zaangażowani i aktywni w zajściach byli młodzi robotnicy” – mówił Z. Kliszko na posiedzeniu Egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku. Zob. Protokół nr 25/70 z posiedzenia egzekutywy KW PZPR w Gdańsku z 19 grudnia 1970 roku, w: tamże, s. 19. O udziale Związku Młodzieży Socjalistycznej pisze też J. Sadowska, dz. cyt., s. 279–288. 146 Zob. S. Cenckiewicz, Gdański Grudzień ’70. Rekonstrukcja, dokumentacja, walka z pamięcią, Gdańsk– Warszawa 2009, s. 28–29; B. Danowska, dz. cyt. 281, 283, 289–290, 298–307. 147 M. Mazur, dz. cyt., s. 295–296. 148 Zob. S. Cenckiewicz, Gdański Grudzień…, s. 28–29; B. Danowska, dz. cyt., s. 273, 275, 277. 149 [Pismo kierownika Wydziału Administracyjnego KW PZPR S. Presia do S. Kani, kierownika Wydziału Administracyjnego KC PZPR], 20 I 1971, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, LI/66, [b.p.]. 150 H. Galus, Interpretacje wydarzeń grudniowych w 1970 roku Uwagi socjologiczne, Gdańsk 2003, http://www.hgalus.republika.pl/tom.06.htm#_edn25, dostęp 25 V 2011. 151 Zob. S. Czajkowski, R. Jaworski, Nie ma miejsca dla mętów społecznych, GW nr 151, 28 VI 1971; Przeciw chuliganom i nierobom, „Trybuna Ludu” [dalej: TL] nr 186, 5 VII 1971; (jmk), Nie ma spokoju dla marginesu, GW nr 169, 19 VII 1971; J. Konieczna, Nie ma Eldorado, TL nr 216, 4 VIII 1971.
Rozdział 4. Zamieszkanie w Gdańsku (1945–1946) W. Bagniewski, Kronika lat odbudowy głównego miasta Gdańska, Biblioteka Gdańska Polskiej Akademii Nauk [dalej: BGPAN], 5150, k. 2. 2 Małżeństwo Polaków przybyłych w 1945 roku na Wybrzeże, które znalazło lokum na Siedlcach. J. Matuszewska, S. Matuszewski, „A wyszliśmy tylko po zakupy…”, w: Gdańsk 1945. Wspomnienia 50 lat później, red. P. O. Loew i in., Gdańsk 1997, s. 331. 3 Wspomnienie aktywisty, przodownika pracy Andrzeja Makowskiego. R. Wójcik, Pochylnia, w: tegoż, Czy bohaterowie są zmęczeni?, Warszawa 1975, s. 320. 4 Z. Szymański, Ruiny jeszcze kto pamięta?, w: tegoż, Światło które chronię. Wiersze i poematy, Gdańsk 1982, s. 36. 5 Korzystam tutaj z oficjalnych danych przytoczonych w tekstach: M. Pelczar, Ilu Gdańsk liczy mieszkańców?, „Przegląd Zachodni” 1946, nr 2, s. 947; Gdańsk po wyzwoleniu. Rok pracy i osiągnięć, red. S. Strąbski, Gdańsk 1946, s. 42; M. Żelawska, Roczny bilans prac osiedleńczych w województwie gdańskim, „Dziennik Bałtycki” [dalej: DB] nr 97, 8 IV 1946. 6 Siedziba Wojewódzkiego Oddziału Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (PUR) mieściła się w Urzędzie Wojewódzkim w Sopocie. Do końca 1945 roku podlegały mu Inspektorat Rejonowy Osadnictwa, odpowiedzialny za rynek pracy i kwaterunek, oraz Punkt Etapowy, odpowiedzialny za nocleg i aprowizację, oba działające w Gdańsku. W grudniu 1945 roku połączono je, tworząc Powiatowy Oddział w Gdańsku, który rezydował przy ulicy Grunwaldzkiej. O działalności PUR w Gdańsku zob. Sprawozdanie z działalności Inspektoratu Etapów PUR na województwo gdańskie 24 IV – 1 VII 1945, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Państwowy Urząd Repatriacyjny, Wojewódzki Oddział Gdański [dalej: APG, PUR], 150, k. 66; Sprawozdanie z działalności Powiatowego Oddziału PUR w Gdańsku za okres od początku założenia do końca 1947 roku, 14 II 1948, APG, PUR, 154, k. 38–47. O PUR zob. też M. Stryczyński, Gdańsk w latach 1945– 1948. Odbudowa organizmu miejskiego, Wrocław 1981, s. 125–127. O zadaniach komitetów osiedleńczych zob. 1
Instrukcja z dnia 25 V 1945 o Komitetach Osiedleńczych, APG, Urząd Wojewódzki Gdański [dalej: UWG], 24, k. 31. Co najmniej do lata 1945 roku województwo (za pośrednictwem komitetów) osiedlało w Gdańsku więcej osób niż PUR. Do połowy sierpnia 1945 roku – 4710 rodzin, podczas gdy PUR – 1329. Osadnictwo miejskie w województwie gdańskim. Mieszkania – stan na dzień 15 VIII 1945, APG, PUR, 150, k. 34. 7 Sprawozdanie opisowe Referatu Transportowego za rok 1945–1947, APG, PUR, 154, k. 9; Sprawozdanie z działalności Referatu Osadnictwa Powiatowego Oddziału PUR w Gdańsku od początku akcji do końca roku 1947, 9 I 1948, tamże, k. 17; Sprawozdanie z działalności Powiatowego Oddziału PUR w Gdańsku za okres od początku założenia do końca 1947 roku, 14 II 1948, tamże, k. 45. 8 Sprawozdanie z działalności Powiatowego Oddziału PUR w Gdańsku za okres od początku założenia do końca 1947 roku, 14 II 1948, APG, PUR, 154, k. 42. Na łamach „Dziennika Bałtyckiego” pisano jesienią 1945 roku, że sytuacja podopiecznych w punktach etapowych była bardzo ciężka: „Mieszkańcy baraków znajdują się w okropnych warunkach psychicznych. Większość z nich po drodze do Gdańska została ograbiona. Po przybyciu na miejsce nie może znaleźć ni pracy, ni mieszkania, słowem nie znajduje warunków do osiedlenia się”. Z. W., O ludzką egzystencję dla repatriantów, DB nr 118, 22 IX 1945. O warunkach pisał też M. Stryczyński, dz. cyt., s. 128–129. 9 Sprawozdanie za miesiąc sierpień, 1 IX 1945, APG, PUR, 150, k. 47. 10 Sprawozdanie z działalności Powiatowego Oddziału PUR w Gdańsku za okres od początku założeniado końca 1947 roku, 14 II 1948, APG, PUR, 154, k. 45. Ta niekorzystna sytuacja na rynku pracy powtarzała się sezonowo także w następnych latach, ponieważ bezrobocie na Wybrzeżu rosło wraz ze spadkiem temperatur i wstrzymaniem robót budowlanych późną jesienią i zimą. Z wyjątkiem trudności sezonowych zapotrzebowanie na robotników budowlanych na tle kraju było wysokie – odbudowywano nie tylko budynki mieszkalne, ale przede wszystkim zniszczone porty, drogi i gmachy publiczne. Sezonowy wzrost bezrobocia oznaczał w październiku 1945 roku 208 zarejestrowanych osób, a w listopadzie – 942. Sprawozdanie Zarządu Wojewódzkiego w Gdańsku, 1 XII 1945, APG, UWG, 2028, k. 8. Z tego powodu zimą 1948 roku cieszono się, że warunki atmosferyczne umożliwiają prace budowlane. Dzięki temu liczba bezrobotnych się nie zwiększyła. Zob. Sprawozdanie z pracy polityczno-wychowawczej Komendy Miasta MO Gdańsk za okres od 1 I – 1 II 1948, Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. Oddział w Gdańsku [dalej: AIPNG], 05/4/21, k. 9. 11 Polskie władze cywilne starały się zapobiec równoległemu kwaterunkowi prowadzonemu przez radzieckich komendantów, sugerując utworzenie komórki kwaterunku wojskowego w obrębie wydziału mieszkaniowego Zarządu Miejskiego. O kłopotach wynikających z chaosu decyzyjnego zob. Wydział mieszkaniowy (fotokopia), kwiecień 1945 roku, APG, Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Gdańsku [dalej: KW PZPR], 2486, k. 3; Sprawozdanie z działalności Wydziału Mieszkaniowego (fotokopia), 25 VII 1945, tamże, k. 29–30. 12 Zarządzenie w sprawie gospodarki lokalami i wszelkimi pomieszczeniami na terenie miast: Gdańska, Sopotu i Gdyni, 30 X 1945, APG, Miejska Rada Narodowa i Zarząd Miejski w Gdańsku [dalej: MRN i ZM], 89, k. 31, 32. Komisja Mieszkaniowa działająca z ramienia Prezydium MRN miała do rozpatrzenia 460 spraw spornych, a 6000 zwykłych. Co najmniej jednego na kilkanaście lokali dotyczył jakiś spór o kwaterunek. Zob. Sprawozdanie z działalności Urzędu Mieszkaniowego i Komisji Mieszkaniowej za miesiąc grudzień 1945 roku, tamże, k. 20. 13 W Gdańsku budynki kontrolowane były między innymi przez Delegaturę Biura Kontroli Krajowej Rady Narodowej, Komisję Specjalną, Komisje Kontroli Społecznej, Komisję Nadzwyczajną Mieszkaniową. Zob. Sprawozdanie z inspekcji odbytej w dniach 6–9 II 1946 w województwach pomorskim i gdańskim przez inspektora KRN J. Morawską. Archiwum Akt Nowych w Warszawie, Komitet Centralny Polskiej Partii Robotniczej [dalej: AAN, KC PPR], 295/XIV/7, k. 5. 14 Sprawozdanie, [wrzesień 1945 roku], APG, PUR, 150, k. 92. 15 „Ludzie przyjeżdżali i wyjeżdżali. Jedni się meldowali, inni – nie. Do wcześniej przybyłych dołączali krewni i znajomi. Czasem w jednym mieszkaniu zameldowanych było kilkadziesiąt osób, choć faktycznie mieszkały tam tylko trzy, cztery osoby. Często ludzie sami wynajdowali sobie lokale, aby po pewnym czasie przeprowadzić się gdzie indziej”. T. Daniszewski, Gruzy, duchy i szabrownicy, w: A. Panasiuk, Miasto i ludzie. Wspomnienia z lat powojennych, Gdańsk 2000, s. 14–15. 16 Inżynier budowy okrętów, 1930, Wrzeszcz. 17 Określenia „Dziki Zachód” w odniesieniu do Prus Wschodnich i Gdańska użył na przykład Leonard Gibson Holliday, pisząc o stanie bezpieczeństwa: „In each town or village there is a post of the Citizens’ Militia, manned by fiercelooking characters who might have stepped straight out of some tale of frontier days in the Wild West of Buffalo Bill”. M. Nurek, Gdańsk i Gdynia – wrzesień 1945. Relacja z podróży, w: Gdańsk i Pomorze w XX wieku, red. M. Andrzejewski, Gdańsk 1997, s. 259. 18Rozkład pociągów, „Biuletyn Bałtycki” nr 3, 10 V 1945. 19 Tak zapamiętała to siedemnastoletnia wówczas dziewczyna, która następnie zamieszkała w Nowym Porcie, dzielnicy dość niebezpiecznej. Ekonomistka, 1929, Nowy Port. Dworzec w 1946 roku robił odpychające wrażenie również na Jokiszu, młodym bohaterze powieści Tadeusza Brezy. Mimo że cały Gdańsk był zniszczony, najbardziej przygnębiająco oddziaływały na niego ruiny Śródmieścia i dworzec (w przeciwieństwie do Nowego Portu, z restauracją Arizona, odwiedzaną przez międzynarodową klientelę). O dworcu: „Brudno, dymno, smutno tu było, a choć pora południowa – bardzo dużo drzemiących z twarzami w ramionach rozpostartych na stołach. Ze ścian przeraźliwie spękanych napis
drukowany wielkimi, czarnymi literami obwieszczał, że «spać przy stołach zabrania się»”. T. Breza, W potrzasku, Warszawa 1955, s. 68–69. Jeszcze w 1951 roku zlikwidowano jedenastoosobową grupę przestępczą, która na terenie trzech miast specjalizowała się we włamaniach do mieszkań. Do lokali złodzieje dostawali się, tnąc szyby za pomocą maszynki do cięcia szkła, którą ukrywali na dworcu, za deską obok kaloryfera. Członkowie grupy nocowali w poczekalni PKP na Dworcu Głównym, a także w dworcowych toaletach damskich (stróż pobierał od nich opłaty za nocleg). Sprawozdanie kwartalne z III kwartału oraz za miesiąc październik 1951 roku po pionie walki z kradzieżami i włamaniami na terenie województwa gdańskiego, AIPNG, 0054/17, k. 169. 20 J. Skoszkiewicz, Brzeg, Łódź 1970, s. 53–54. 21 „Jak przyjechaliśmy w 1946 roku, to mieliśmy mieszkać u znajomych z transportu. Ale jakiś cwaniak przyszedł do tatusia i mówi, że ma mieszkanie – czy chciałby kupić? No i za pomocą paru monet tatuś dał i mieszkanie zaraz mieliśmy” – wspominała jedna z przybyłych. Technik medyczny (kobieta), 1931, Wrzeszcz, Śródmieście. O wymianie informacji za wódkę zob. Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta (L. Kadłubowski), t. 1, oprac. I. Trojanowska, wyd. 2, Gdańsk 1997, s. 243. 22 W różnych okolicznościach niektórzy młodzi ludzie bez wahania rezygnowali z dopiero co osiągniętej stabilizacji: „Ja przyjechałem z kolegą, który mieszkał tutaj i mnie tak sprowokował, żebym ja jechał tutaj. Także ja nie miałem problemu z mieszkaniem. Ja z nim mieszkałem do czasu powołania do wojska. I mieszkanieśmy sprzedali. Ja tak mówię «sprzedaliśmy» – przyszli tacy, co pracowali, jak oni mówili – w urzędzie miejskim [Zarządzie Miejskim] i wiedzieli, że myśmy dostali powołania do wojska, i przyszli na ten adres, żeby mieszkanie tego kolegi [przejąć]. […] Położyli butelkę wódki, wypiliśmy i było po mieszkaniu, nie było mieszkania”. Ślusarz, 1925, Wrzeszcz. 23 Nie mamy dowodów, aby nie wierzyć również takim relacjom: „Na Straganiarskiej mieszkał bogaty adwokat, a jakie meble tam były, i mój dziadek się wprowadził. Wchodziło się na gotowe. Kto pierwszy, ten lepszy. Antyki same tam były” – tak utrwalony został moment uzyskania lokum przez jedną z rodzin. Operator poligrafii (kobieta), 1943, Orunia, Śródmieście. Nie znając realiów, niektórzy nowi przybysze z zaskoczeniem obserwowali, jak ich sąsiedzi wyrzucają Niemców na bruk. Taką sytuację zapamiętała nastoletnia dziewczynka. Bibliotekarka, 1933, Stare Miasto. 24 O zetknięciu pierwszych przybyszów z wyposażonymi w meble, sprzęty, naczynia i sztućce oraz inne dobra mieszkaniami pisze J. Friedrich, Problemy odbudowy Gdańskiego Głównego Miasta w latach 1945–1956. Studium z dziejów mentalności społecznej, Gdańsk 2000, maszynopis rozprawy doktorskiej, Biblioteka Uniwersytetu Gdańskiego, s. 38–43. O tym, jak mogły wyglądać niemieckie domy mieszczańskie i jakie wrażenie musiały robić na przybyszach, można się przekonać na podstawie opisu jednej z Niemek, która właśnie opuszczała te tereny: „Zaprowadziłam go do mego saloniku, urządzonego z niefrasobliwą wybrednością. Stały tam meble w stylu Ludwika XIV i ozdobne figurki drezdeńskie, a ściany zdobiły obrazy przestawiające nadwornych muzyków kameralnych, w upudrowanych perukach, którzy grali na dawnych instrumentach”. W mieszkaniu tym był telefon (który w Gdańsku był rzadkim dobrem jeszcze kilka dekad po wojnie), biały fortepian, w sypialni „duńskie, nowoczesne, brzozowe meble, białe firanki z przejrzystej koronki, dwa łóżka i kołyska”. E. Krutein, Ucieczka z Gdańska, przeł. I. Wyrzykowska, Warszawa 1999, s. 11, 14. 25 O intensywności tego kulturowego zderzenia we Wrocławiu przekonująco pisze G. Thum, Obce miasto. Wrocław 1945 i potem, przeł. M. Słabnicka, Wrocław 2005, s. 139–146. 26 Z. Ż.-M., „Dlaczego nie przyprowadził pan kozy?”, DB nr 88, 22 VIII 1945. 27 B. Wojtalewicz-Winke, „Koniec wojny, ale wolność nie była taka, jaką sobie wyobrażaliśmy…”, w: Gdańsk 1945. Wspomnienia…, s. 99; operator poligrafii (kobieta), 1943, Orunia, Śródmieście; teletechnik, 1927, Siedlce. 28 Ekonomistka, 1923, Oliwa. 29 Bibliotekarka, 1933, Stare Miasto. 30 W historii przytaczanej przez Zygmunta Warmińskiego trzech rosyjskich żołnierzy włamało się w nocy do mieszkania jego rodziny. Obudzony chłopak wybiegł i poprosił o pomoc sąsiada, polskiego oficera. Następnie doszło do konfrontacji, intruzi i wybawca mierzyli do siebie z broni, w końcu napastnicy skapitulowali i oddali nawet ukradziony portfel. Zob. Z. Warmiński, Gdańsk. Moje korzenie, Gdańsk 2001, s. 239–240. Zbrojąc się, korzystano na przykład z niefrasobliwości żołnierzy radzieckich, którzy odsprzedawali pistolety za butelkę wódki. Zob. J. Matuszewska, S. Matuszewski, „A wyszliśmy tylko po zakupy…”, w: Gdańsk 1945. Wspomnienia…, s. 323. Inna relacja: „Było na to lokum więcej chętnych, którzy chcieli mojego męża z niego wykurzyć. On jednak trenował przed wojną u pana Sztama boks, tak że jeden z zuchwalców, który chciał się gwałtem dostać do mieszkania, nawet kiedyś zleciał ze schodów. Wtedy to była istna walka o dach nad głową”. U. Brzezińska, „Gdy się dowiedzieli, że jestem rdzenna gdańszczanką, okrzyknęli mnie Niemką, w: tamże, s. 119. Inne relacje: „Nawet w domu czuło się pewien niepokój, gdyż można było stracić wszystko w każdej chwili i bez wyraźnego powodu […]. Wielu […] ukrywało w swoich domach broń, której nie zawahałoby się użyć np. podczas napadu”. Ekonomista, 1924, Wrzeszcz. „Było dużo pustostanów, ale uszkodzonych, na [ulicy] Zygmunta [Augusta] pół budynku nie było od ulicy. Późno przyjechaliśmy, to było trudniej. Na początku zajęliśmy mieszkanie na Kościuszki, między Zygmunta a Strakowskiego, ale przyszło takie małżeństwo i nas siłą wypędzili”. Pracownica handlu, 1934, Wrzeszcz. „Wszędzie byli szabrownicy, ale oni też na takie normalne, zamieszkałe domy, też napadali”. Kobieta niepracująca zawodowo, 1933, Siedlce, Wrzeszcz, Dolne Miasto.
Ekonomista, 1924, Wrzeszcz. Podobnie działo się w rodzinie Warmińskich, która pozostała kilka tygodni w „bezpiecznej i przyjemnej” Bydgoszczy, zanim ojciec się upewnił, że można się przeprowadzać, zająwszy najpierw przedwojenny dom i zapewniając meble. Zob. Z. Warmiński, dz. cyt., s. 235–236. 32 Księgowa, 1926, Wrzeszcz. 33 Zwrócił na to uwagę J. Friedrich, dz. cyt., s. 16. 34 Według wyliczeń M. Stryczyńskiego, który skorygował dane Ministerstwa Odbudowy, liczba zniszczonych izb mieszkalnych w Gdańsku po wojnie wynosiła około połowy z 144,5 tysiąca izb. Liczba budynków zniszczonych w ponad 10% wynosiła ponad 7 tysięcy. Zob. M. Stryczyński, dz. cyt., s. 18, 20. 35 „Nie można więc wykluczyć tego, że świadomie operowano wielką, działającą na wyobraźnię liczbą, by wzmocnić pozycję Gdańskiej Dyrekcji Odbudowy w staraniach o kredyty na odbudowę miasta. Jest przy tym oczywiste, że tego rodzaju szacunki mogą mieć wyłącznie charakter przybliżony, a przy tym zależny od przyjętych kryteriów ich ustalania. Niestety w większości przypadków kryteria owe nie są ujawniane, co przyznaję, może budzić podejrzenie o to, że (niezależnie od rzeczywiście ogromnego zakresu zniszczeń), mamy tu do czynienia ze swego rodzaju epatowaniem liczbami, czy licytowaniem się skalą zniszczeń. Równocześnie podkreślanie ogromu zniszczeń służyć ma, na zasadzie kontrastu, uwypukleniu osiągnięć odbudowy”. J. Friedrich, dz. cyt., s. 13. 36 M. Stryczyński, dz. cyt., s. 10–11; B. Hajduk, Tragiczny rok 1945, w: Historia Gdańska, t. 4/2: 1920–1945, red. E. Cieślak, Sopot [1999], s. 339; J. Stankiewicz, B. Szermer, Gdańsk. Rozwój urbanistyczny i architektoniczny oraz powstanie zespołu Gdańsk – Sopot – Gdynia, Warszawa 1959, s. 256–257; Odbudowa Głównego Miasta. Materiał na sesję Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku, Gdańsk 1970, s. 10; K. Cerkowniak, Zburzyć, by budować, w: A. Panasiuk, dz. cyt., s. 21; M. Pelczar, Na gruzach Gdańska, „Tygodnik Powszechny” 1945, nr 7, s. 2; K., W ruinach Gdańska, DB nr 90, 24 VIII 1945. 37 A. Romanow, Rozwój przestrzenny i demograficzny, w: Historia Gdańska, t. 4/2, s. 20–21. W dwudziestoleciu budowano przede wszystkim we Wrzeszczu – prawie 4 tysięcy nowych mieszkań; następnie na Siedlcach – 1,3 tysiąca. Zob. R. Cielątkowska, P. Lorens, Architektura i urbanistyka osiedli socjalnych Gdańska okresu dwudziestolecia międzywojennego, Gdańsk 2000, s. 44. 38 Wrzeszcz był najczęściej zasiedlany – w sierpniu 1945 roku na 126 tysięcy mieszkańców 38,6 tysiąca żyło we Wrzeszczu. Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za miesiąc sierpień 1945 roku, APG, UWG, 74, k. 11. We wrześniu 1946 roku na 151 tysięcy. Polaków 63 tysiące zamieszkało we Wrzeszczu, 19 tysięcy – na Siedlcach, 18 tysięcy przebywało w Oliwie, 14 tysięcy – w Nowym Porcie. W stosunkowo mało zniszczonej części Śródmieścia – Dolnym Mieście – 15,5 tysięcy, w Oruni – 14,5 tysiąca. Zob. M. Pelczar, Ilu Gdańsk liczy…, s. 947. 39 W. Cywińska-Chylicka, Orunia – zapomniana choć bogata, DB nr 172, 15 XI 1945. 40 Nawigator, 1923, Sopot. 41 M. Pelczar, Na gruzach…, s. 2. 42 M. Stryczyński, dz. cyt., s. 133. 43 K. Cerkowniak, dz. cyt., s. 23. 44 J. Skoszkiewicz, dz. cyt., s. 42, 43. Obrazek kryjących się gdziekolwiek Niemców zachował się w jednej z pierwszych powojennych powieści, której akcja toczyła się częściowo w Gdańsku. W suterenie małego domku w zupełnie zniszczonej dzielnicy dzięki uprzejmości jakiegoś Polaka zamieszkała młoda Niemka, kustoszka muzeum. Mieszkała tam z Niemcem, swoim partnerem, z którym oczekiwała dziecka. Miała więc dobre warunki mieszkaniowe, zważywszy na wysiedlenie w niedługim czasie. Zob. A. Łepkowski, Ludzie znad zatoki, Warszawa 1952, s. 8. W powieści Dom ze szkła oczami bohaterki (mieszkanki bogatych dzielnic Hongkongu) oglądamy wnętrze zrujnowanej kamienicy niedaleko Targu Rybnego: „Płacz mógł dochodzić z piętra pobliskiej, zwalonej częściowo i wypalonej kamienicy, gdzie jakimś cudem trzymała się klatka schodowa i przyklejony do muru kawałek strychu nad kaflowym piecem samotnie zwisającym nad przepaścią zwalonych izb. Nie ulegało wątpliwości, że w tym pustkowiu ktoś znalazł w ruinach schronienie […]. Z okopconego wnętrza ziało wilgotne zimno. W powietrzu unosił się odór ruin, zwietrzałego swądu i zanieczyszczonych zgliszczy, tak dobrze znany mieszkańcom zrujnowanych miast […]. Weszła ostrożnie na skruszałe w ogniu, popękane schody z niebezpieczną wyrwą przykrytą deskami. Spod nóg śmignął długoogoniasty szczur znikając w mrocznej czeluści […]. Jeszcze jedno piętro i znalazła się przed drzwiami zbitymi z nieheblowanych desek zawieszonych workiem dla wątpliwego zabezpieczenia przed zimnem […]. Stanąwszy u progu ogarnęła jednym spojrzeniem przejmującą scenerię, strychowe półkoliste okienko, przez które sączyło się światło chmurnego dnia, wystarczające jednak dla przygotowanego oka, aby odróżnić znieruchomiałe z powodu niespodziewanej wizyty sylwetki dwu malców okutanych w za duże kubraki i dziewczynkę na łóżku, która nie tracąc grymasu na twarzy, przestała płakać, a prócz tej trójki, oblepiony gliną biedapiecyk, okrągły paradny stół na rzeźbionej nodze i dwa krzesła bez poręczy”. I. Przewłocka, Dom ze szkła, Gdynia 1965, s. 104–105. 45 M. Mikulska, Oliwa – miasto pamiątek, DB nr 16, 6 VI 1945. Podobny w metaforyce opis znalazł się w pierwszym przewodniku po powojennym mieście autorstwa Jana Kilarskiego. Pisał on o cichym mieście-ogrodzie, leśnych górach i bliskości morza, o małych zniszczeniach i historycznej tradycji. Zob. J. Kilarski, Gdańsk miasto nasze. Przewodnik po Gdańsku starym i nowym, Kraków 1947, s. 251–252. 31
J. Wojnarski, Sprawozdanie z działalności kierownika Ekspozytury w Oliwie za okres kwiecień–lipiec 1945 roku, 21 VIII 1945, APG, Komitet Miejski PPR w Gdańsku [dalej: KM PPR], 20, k. 36. 47 Sprawozdanie tymczasowego ZM miasta Gdańsk-Oliwa za czas 24 III – 25 IV 1945 dla Pana Prezydenta Miasta Gdańska, APG, MRN i ZM, 3, k. 64–71; J. Wojnarski, dz. cyt., k. 37–43, 48–49. Zob. też W. Janura, Odbudowa miasta Oliwa, http://www.staraoliwa.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=75:odbudowa-miastaoliwa&catid=4:historia&Itemid=7, dostęp 2 VII 2011. 48 Pod dokumentem tymczasowego zarządu miasta z kwietnia 1945 roku podpisali się tymczasowy burmistrz miasta Oliwy Herman Klatt oraz tymczasowy zastępca burmistrza Oliwy mgr praw Jan Wojnarski. Pod drugim z dokumentów – sprawozdaniem z działalności Ekspozytury z sierpnia 1945 roku – kierownik Ekspozytury ZM w Oliwie, J. Wojnarski. Dokument sygnowany był zatem przez dotychczasowego zastępcę, a potem następcę aresztowanego na początku maja 1945 roku byłego burmistrza H. Klatta. Wojnarski wspominał, że z przyzwyczajenia tytułowano go burmistrzem, przez co miał nieprzyjemności: „Prace na terenie Oliwy rozpoczęłem w pierwszej połowie kwietnia br., z tem że najpierw zastępowałem byłego burmistrza Klatta (II grupa), a po jego zaaresztowaniu dnia 3 maja 1945 roku zostałem mianowany «występującym w charakterze reprezentanta Zarządu Miejskiego miasta Gdańska w zakresie zleconych spraw lokalnych przedmieścia Oliwy». Skomplikowany ten tytuł odpowiadał dawnemu popularnemu burmistrzowi i trudno się dziwić, że mimo pojęcia «ekspozytury», a potem «biura dzielnicowego» szereg nieuświadomionych stron nazywało mnie nieprzepisowo, a, co gorsze, tytułowano mnie w ten niewłaściwy sposób na piśmie, w związku z czem miałem wiele przykrości”. J. Wojnarski, dz, cyt., k. 36. O miasteczku Oliwie w 1945 roku zob. też: F. Mamuszka, „Było to obce miasto, ale mimo to widok, powiedzmy porażający i szokujący…”, w: Gdańsk 1945. Wspomnienia…, s. 353. O autonomicznych dążeniach do końca 1945 roku wspomina M. Stryczyński, dz. cyt., s. 56–57. 49 J. Wojnarski, dz. cyt., k. 38–39. 50 Sprawozdanie z działalności Dzielnicowego Komitetu PPR w Oliwie 10–24 V 1945, APG, KM PPR, 16, k. 13. 51 W relacji tej uwidacznia się sygnalizowany konflikt między ekspozyturą w Oliwie a Zarządem Miejskim z siedzibą przy ulicy 3 Maja. W raporcie J. Wojnarski skarżył się na wyjęcie spod kompetencji urzędników w Oliwie spraw kwaterunkowych. Rozczarowanie wynikało także z braku wsparcia finansowego. W tym czasie powstały dwie kolejne komisje, afiliowane przy Krajowej Radzie Narodowej oraz przy Urzędzie Wojewódzkim, których zadaniem miała być weryfikacja przebiegu akcji osiedleńczej. Zob. J. Wojnarski, dz. cyt., k. 39–41, 50–51. Ucierpieli na tym kolejarze, budowlańcy, leśnicy, dla których również przewidziano kwaterunek w Oliwie, o czym poinformowano w „Dzienniku Bałtyckim”. M. Mikulska, Oliwa – miasto pamiątek, DB nr 16, 6 VI 1945. 52 „W myśl Dekretu PKWN z dnia 7 IX 1944 roku […] organem powołanym do wydawania decyzji w sprawach przydziału lokali mieszkalnych jest wyłącznie Komisja Mieszkaniowa. Nie negując uprawnień Kwatermistrzostwa Wojskowego, jeśli chodzi o zakwaterowanie osób wojskowych […], należy z naciskiem podkreślić, że zajmowanie mieszkań na cele wojska bez uzgodnienia z Komisją Mieszkaniową, a tym bardziej późniejsze przydzielanie tegoż innej osobie cywilnej, stoi z w wyraźnej sprzeczności z postanowienia dekretu”. [Pismo A. Gadomskiego, naczelnika Wydziału Samorządowego UWG do wicewojewody płk. Anatola], 28 VI 1945, APG, UWG, 23, k. 247. Według relacji ówczesnego urzędnika urząd bezpieczeństwa miał decydujący wpływ na kwaterunek w mieście. Zob. T. Daniszewski, dz. cyt., s. 15. 53 Do Głównej Komisji Mieszkaniowej, 16 XII 1945, APG, MRN i ZM, 2, k. 38. Brakuje jednak informacji, czy uwzględniono odwołanie. 54 Protokół z zebrania czynnika społecznego, 10 I 1946, APG, KM PPR, 12, k. 21. 55 Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku 4 IV – 1 V 1945, APG, UWG, 20, k. 11. 56 Do władz wojewódzkich pisano na przykład w kwietniu 1945 roku z Kartuz z prośbą o interwencję: „Wojsko i czynniki sowieckie w Kartuzach uprawiają od samego początku ze szczególnie dużym nasileniem w ostatnich tygodniach wywożenie pianin, fortepianów i co wartościowszych mebli, dywanów i innych pod pozorem, że te przedmioty są poniemieckie, jednakże jest to tylko pozór, gdyż przy okazji wywożenia rzeczy poniemieckich znika wiele rzeczy należących do Polaków i polskich instytucji. Samopoczucie każdego kartuzianina jest szczególnie przykre, gdyż dosłownie nie wiadomo dnia ani godziny, kiedy go spotka ograbienie i wracając po pracy do domu, myśli się tylko o tym, czy ocalała jeszcze garderoba, pościel, tapczan, stół i krzesła, a udając się rano do pracy, martwi się o to, ile zastanie się w biurze czy szkole krzeseł, stołów itp. Podobne niespodzianki spotyka się na każdym kroku i codziennie. Interwencja w Komendanturze Wojennej nie skutkuje i jest źle widziana. Wobec tego Kartuzy są już bardzo poważnie ogołocone z rzeczy ruchomych […]. Wiele rzeczy niszczy się na miejscu, np. zamiast drzewa używa się dziś jeszcze na opał mebli. Funkcjonowanie szkół, biur, organizowanie życia gospodarczego, jak i zwykłe życie prywatne napotyka na trudności do nieprzezwyciężenia. Całe życie miasta jest wystawione codziennie na największą próbę i ryzyko. Prosimy Województwo Gdańskie o natychmiastową opiekę i ratunek, gdyż sami jesteśmy bezsilni”. Zażalenie, 25 IV 1945, APG, UWG, 23, k. 66–67. 57 „Z mieszkań zajętych już na podstawie tymczasowych zezwoleń moich, które uważane są za niebyłe bez zgody rejonowych komendantów wojennych, władze wojskowe zabierają najcenniejsze meble, maszyny do szycia, fortepiany, pianina, dywany itp. i magazynują w swoich składach”. Do obywatela ministra administracji publicznej, 24 IV 1945, 46
APG, MRN i ZM, 2, k. 60. B. Zwarra, Wspomnienia gdańskiego bówki, t. 4, Gdańsk 1996, s. 109. Do obywatela ministra administracji publicznej, 24 IV 1945, APG, MRN i ZM, 2, k. 60, 62. Pisma: APG, UWG, 23, k. 78–112, 124–136. J. Wojnarski, dz. cyt., k. 37. Autor dokumentu zrzekał się (z powodu swojego braku akceptacji zaistniałych nadużyć) uczestnictwa w komisji. [Pismo R. Gierszewskiego do wicewojewody pułkownika Anatola], 28 V 1945, APG, UWG, 23, k. 200. 63 Konserwator dzieł sztuki, 1942, Święty Wojciech, Wrzeszcz, Śródmieście. 64 Sprawozdanie z działalności Inspektoratu Punktów Etapowych w Gdańsku 25 VII – 25 VIII 1945, APG, PUR, 150, k. 40; Sprawozdanie za miesiąc lipiec, 26 VII 1945, APG, PUR, 677, k. 7; Sprawozdanie z działalności Powiatowego Oddziału PUR w Gdańsku za okres od początku założenia do końca 1947 roku, 14 II 1948, APG, PUR, 154, k. 43. 65 Por. M. Stryczyński, dz. cyt., s. 204–210. 66 D. Jarosz, Mieszkanie się należy… Studium z peerelowskich praktyk społecznych, Warszawa 2010, s. 31; A. Andrzejewski, Sytuacja mieszkaniowa w Polsce w latach 1918–1974, Warszawa 1977, s. 146. 67 T. Daniszewski, dz. cyt., s. 17. 68 „Niektórzy spać gdzie nie mieli, a jak tu dom opuszczony zająć, jak w ścianie bomba wielka ugrzęzła i nie wiadomo, czy zaraz nie pierdyknie”. Listonosz, konduktor, 1930, Orunia. Także: księgowa, 1926, Wrzeszcz; ekonomistka, 1923, Oliwa. 69 Kobieta niepracująca zawodowo, 1943, Suchanino. 70 Jak w wypadku zniszczenia przez miejscowych domu o konstrukcji kazalnicowej przy ulicy Stare Domki. Dom został zniszczony z powodu cennego w owym czasie materiału drzewnego, którego bardzo brakowało w spalonym mieście. em, Rozszabrowano zabytkowy dom, DB nr 170, 22 VI 1946. 71 M. Stryczyński, dz. cyt., s. 181–182. 72 Ż., Najpilniejsze potrzeby mieszkańców, DB nr 33, 3 II 1946; żem, Administracja Nieruchomości Miejskich w Gdańsku działa, DB nr 43, 15 II 1946. 73 O okolicznościach powstania komitetów blokowych: „Wezwał mnie któregoś dnia przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej, Leon Srebrnik […]. Dowiedziałem się, że mam organizować jakieś komitety… Czegoś takiego przed wojną nie było, nie wiedziałem więc, o co chodzi. Wtedy pan Srebrnik wziął mapę Gdańska, zakreślił ołówkiem niewielkie koło i mówi: «Tu mieszka około 200–300 osób. Stworzą jeden komitet i wybiorą swoich przedstawicieli…». Kazał mi w ten sam sposób wytyczyć inne obszary. Kilka lat później powstały również komitety osiedlowe, tzw. rady osiedla”. T. Daniszewski, dz. cyt., s. 16–17. 74 Nie biorę tu pod uwagę strachu politycznego spowodowanego represjami, o którym pisze M. Zaremba: „Po wojnie mieliśmy do czynienia z Wielką Trwogą. Strach polityczny ze względu na swoją powszechność i społeczne konsekwencje był jej basic fear”. M. Zaremba, Polityka strachu i jej konsekwencje. Polska 1944–1947, w: Od Piłsudskiego do Wałęsy. Studia z dziejów Polski w XX wieku, red. K. Persak i in., Warszawa 2008, s. 403. Myślę, że nadużyciem byłoby stwierdzenie, że lata 1944–1947 były w Gdańsku czasem powszechnego strachu. W wymiarze życia prywatnego rok 1946 oznaczał pewną stabilizację, wynikającą z realnych szans na uniknięcie głodu, z dostępności schronienia, z poprawy bezpieczeństwa w sferze publicznej. 75 Konserwator dzieł sztuki, 1942, Święty Wojciech, Wrzeszcz, Śródmieście. 76 Pielęgniarka, 1925, Wrzeszcz. 77 Takie zabawy organizował w swoim domu we Wrzeszczu B. Zwarra, dz. cyt., t. 4, s. 140. 78 Listonosz, konduktor, 1930, Orunia. 79 T. Daniszewski, dz. cyt., s. 16. 80 „Muszę powiedzieć, że ja np. nie pamiętam, żeby u nas się kiedykolwiek drzwi zamykało. Nigdy. Nie pamiętam, żebyśmy jako dzieci chodzili z kluczami na szyi. Tu nawet drzwi nie były przymknięte. Ani na parterze… Nie było domofonów, nie było niczego”. Pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa. Inna mieszkanka Oliwy zapamiętała codzienny rytuał wieczorny ojca, wołającego do domowników „Wszyscy są?” i dopiero wtedy przekręcającego klucz w zamku. Ekonomistka, 1923, Oliwa. Zamki i rygle z przyczyn technicznych – w starych kamienicach i w nowych blokach – nie stanowiły dobrego zabezpieczenia przed złodziejami. Zamykanie domu przy wyjściu do pracy traktowano dość dowolnie, zostawiając klucz pod wycieraczką lub w innym umówionym miejscu, o którym wiedziało dużo osób. Konserwator dzieł sztuki, 1942, Święty Wojciech, Wrzeszcz, Śródmieście. 81 G. Baziur, Armia Czerwona na Pomorzu Gdańskim 1945–1947, Warszawa 2003, s. 71; J. Babczenko, Od wyzwolenia do referendum (do użytku wewnętrznego), Gdańsk 1974, s. 18–20; Aparat bezpieczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945–1990. Obsada stanowisk kierowniczych. Informator, oprac. M. Węgliński, Gdańsk 2010, s. 17–19; K. Filip, Milicja Obywatelska w Sopocie w latach 1945–1949, Gdańsk 2011, s. 38–40, 48–49. 82 Raport, 22 XI 1945, AIPNG, 0046/250, k. 7–8. 83 Partyjna Grupa Operacyjna była delegowana na Wybrzeże przez Komitet Warszawski PPR. Stojąca na czele grupy Janina Kowalska prosiła centralę o skierowanie na teren województwa „towarzyszy lepiej przygotowanych” (niekoniecznie zdemoralizowanych, ich brak przygotowania mógł wynikać ze słabej odporności psychicznej). Zob. E. 58 59 60 61 62
Jarecki, Dzielnicowa Organizacja Partyjna Gdańsk-Portowa 1945–1988. Studium politologiczne (do użytku wewnętrznego), Gdańsk 1988, s. 7–8. Biblioteka Archiwum Państwowego w Gdańsku. Oddział w Gdyni [dalej: Biblioteka APGOG], 1807. Nawet R. Wapiński, piszący w latach kontroli cenzuralnej o ówczesnej demoralizacji, wspominał o ówczesnej demoralizacji w szeregach partyjnych. Zob. R. Wapiński, Pierwsze lata władzy ludowej na Wybrzeżu Gdańskim, Gdańsk 1970, s. 25. 84 Sprawozdanie. Wydział Personalny, 28 XI 1945, AIPNG, 0046/250, k. 16–17. 85 J. Babczenko, dz. cyt., s. 19. 86 O gwałtach popełnianych przez funkcjonariuszy zob. M. Hejger, Polityka narodowościowa władz polskich w województwie gdańskim w latach 1945–1947, Słupsk 1998, s. 153. W 1948 roku w Oliwie grupa funkcjonariuszy na służbie poszła się napić wódki do bufetu dworcowego. Tam przyłączyła się do pijących cywili. Podczas picia jednemu z mężczyzn zginął zegarek, w związku z czym podejrzenie padło na milicjantów. Sprawozdanie z pracy Sekcji PolitycznoWychowawczej komendy MO miasta Gdańska za okres 1 VI – 1 VII 1948, AIPNG, 05/4/21, k. 62. O niskim morale przeczytać można również w powieści: „Zajrzeliśmy do placówki PUR […]. Potem wypiliśmy po piwie i poszliśmy dalej” – relacjonował przebieg patrolu jesienią 1945 roku bohater gdańskiej powieści milicyjnej. S. Goszczurny, Dwaj przyjaciele, Warszawa 1971, s. 7. 87 A. Skot., Milicjant ma być przyjacielem społeczeństwa, DB nr 42, 12 II 1946. 88 Protokół z narady aktywu wojewódzkiego PZPR w Gdańsku w związku z V Plenum KC PZPR, odbytej w dniu 27 VII 1950 z udziałem członka KC PZPR tow. Popiela, APG, KW PZPR, 54, k. 149. Jak zapamiętał to jeden z mieszkańców Sopotu, portowe rejony Gdańska należały do szczególnie niebezpiecznych, opanowanych przez „bandziorów i szumowiny”: „Tam mieszkali od początku tacy ludzie, którzy kradli, rozbijali, atakowali ludzi, taką opinią się w tym czasie te tereny cieszyły”. Nawigator, 1923, Sopot. W Oruni podczas obrad plenum Komitetu Dzielnicowego PPR jeszcze pod koniec 1948 roku, a więc w czasie kongresu zjednoczeniowego PPR i PPS w Warszawie, pisano, że „broni jeszcze dużo jest na dzielnicy”. Protokół z posiedzenia plenum KD w Oruni, 29 XII 1948, APG, KM PPR, 21, k. 179. 89 Protokół z zebrania Dzielnicy Nowy Port i komórki terenowej, które odbyło się w domu PPR, 8 X 1945, APG, KM PPR, 12, k. 20. 90 Była to historia członka PPR, który awanturował się w lokalu, ponieważ usłyszał rozmowę Kaszubów prowadzoną w języku niemieckim. Kaszubi nazywali funkcjonariusza polskim gestapowcem, nie chcieli go obsługiwać w sklepie, a komunistom mieli przepowiadać: „wy i tak długo tu nie pozostaniecie i będziecie musieli stąd uciekać”. Protokół z zebrania Egzekutywy KD w Oliwie w dniu 29 I 1947, APG, KM PPR, 16, k. 83. 91 Protokół z zebrania czynnika społecznego, 10 I 1946, APG, KM PPR, 12, k. 21. 92 Jeden z zatrzymanych był, według urzędu bezpieczeństwa, aktywnym członkiem 5 Brygady Wileńskiej AK. Zob. Sprawozdanie Wydziału III WUBP w Gdańsku za okres od 1 III – 12 V 1946, AIPNG, 0046/250, k. 41. 93 „W godzinach przedpołudniowych do jednej ze stoczni gdańskich podjechało auto, z którego wysiadło kilku osobników. W bramie oznajmili straży, że idą w sprawach handlowych. Po przedostaniu się do budynku administracyjnego stoczni udali się do kasy i tam, terroryzując rewolwerami urzędników, zrabowali 2,5 mln zł. Następnie bandyci wsiedli do auta i odjechali w stronę Gdyni. Niebawem zasygnalizowano z Sopotu oraz Orłowa, że tam dokonano podobnie zuchwałych napadów, przy czym w Sopocie zrabowano około 750 tys. zł, a w Orłowie około 300 tys. zł. Jak przypuszcza się, czynu tego dokonali ci sami bandyci”. Zuchwały napad bandycki, DB nr 168, 20 VI 1946. W gdańskiej powieści również można przeczytać o kradzieżach mienia z terenów stoczniowych i o strzelaninach. Zob. S. Goszczurny, dz. cyt., s. 10. 94 Raport, 19 III 1946, AIPNG, 0046/250, k. 33–34. 95 J. Babczenko, R. Bolduan, Front bez okopów, Gdańsk 1969, s. 129–130. 96 Lekarz, 1921, Orunia, Wrzeszcz; artysta rzeźbiarz, 1930, Święty Wojciech, Orłowo, Śródmieście. 97 Ż., Stan bezpieczeństwa w Gdańsku, DB nr 79, 21 III 1946. 98 K., W ruinach Gdańska, DB nr 90, 24 VIII 1945. 99 O ścianie dymu w mieście pod koniec marca oraz o dopalaniu się miasta w następnym miesiącu i o zapachu spalenizny zob. W. Kowalski, W cieniu wyzwolenia – Gdańsk 1945, „Biuletyn IPN” 2005, nr 5–6, s. 132, 134. Natarczywość owych doznań zmysłowych i lęk utrwalone zostały w ówczesnej prozie: „Trupie wyziewy prześladowały wszędzie: na ulicy, w kościele, nad zarośniętą kożuchem rzęsy głębią Motławy. Zgniła woń lgnęła do ubrania, zostawała we włosach, zniechęcała do jedzenia. Podobno były domy, pod którymi leżały dziesiątki, setki zwłok. Mówiono o schronach zalanych wodą, gdzie zginęła ludność całej dzielnicy”. A. Łepkowski, dz. cyt., s. 5–6. Bezpańskie zwierzęta zapamiętał mieszkaniec Oruni. Listonosz, konduktor, 1930, Orunia. Istotne jest podobieństwo do relacji ze zniszczonego Wrocławia: „Nieskończone ruiny, cuchnąca spalenizna i odór, niezliczona ilość wielkich much, zachmurzone twarze rzadko napotykanych Niemców, a najważniejsze – ta pustka bezludnych ulic…”. Cyt. za: M. Ordyłowski, Nastroje mieszkańców Wrocławia w latach 1945–1946, „Dzieje Najnowsze” 2005, nr 4, s. 139. 100 Skutkiem rewolucji i wojny domowej w Rosji była katastrofa demograficzna przejawiająca się między innymi w drastycznym wzroście liczby bezdomnych dzieci i nastolatków zwanych bezprizornymi. Dzieci te tworzyły grupy, które nocowały w węzłach kanalizacyjnych, na wysypiskach, w piwnicach, ruinach i innych kryjówkach, zajmowały się prostytucją, kradzieżami i żebractwem. Ówcześni bolszewicy organizowali domy dziecka i sierocińce, placówki te jednak
nie zaspokajały potrzeb, tym bardziej że warunki w nich były bardzo ciężkie, a ich wychowankowie i tak uciekali na ulicę. W poczuciu bezradności władza radziecka uciekała się do zaostrzania norm prawa karnego i wzbudzania histerii wokół przestępczości nieletnich. Kolejne lata – przymusowa kolektywizacja, głód na Ukrainie, przedwojenne czystki – oznaczały prawdziwą katastrofę polityki społecznej w Rosji. Dzieci aresztowanych rodziców trafiały w najlepszym wypadku pod opiekę krewnych, często jednak oddawano je do domów dziecka (tak zwanych dietdomów) lub trafiały na ulicę. Bezprizorni na długie lata wpisali się w krajobraz rosyjskich miast. Zob. A. E. Gorsuch, Youth in Revolutionary Russia: Enthusiasts, Bohemians and Delinquents, Bloomington–Indianapolis 2000, s. 148–166; O. Figes, A People’s Tragedy: A History of the Russian Revolution, New York 1997, s. 780–782; tegoż, The Whisperers. Private Life in Stalin’s Russia, New York 2007, s. 99, 316–343. 101 W. Kowalski, dz. cyt., s. 140. Do końca lat pięćdziesiątych do Pogotowia Opiekuńczego w Gdańsku trafiało dziennie jedno dziecko. Były to nie tylko sieroty, ale również dzieci z biednych rodzin, uliczni włóczędzy oraz, podobnie jak w Rosji, dzieci rodziców aresztowanych przez urząd bezpieczeństwa. Zob. A. Kołakowski, Opieka nad dzieckiem sierocym w województwie gdańskim w latach 1945–1956, Gdańsk 2010, s. 189–191. 102 Dom przy ulicy Brzegi został ostatecznie przejęty przez państwo, a opiekujące się dziećmi siostry franciszkanki usunięto. Informacje o zakładach opiekuńczych zob. A. Kołakowski, dz. cyt., s. 111, 122, 123; Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za miesiąc październik 1945 roku, 6 XI 1945, APG, UWG, 74, k. 45. 103 Relacje musimy rozpatrywać na tle powszechnej wówczas powojennej biedy. Raporty z wizytacji domu dziecka w Oruni ujawniały wiele przeszkód, z jakimi musiały się borykać zakonnice oraz ich wychowankowie – zniszczone ubrania, chłód i niedożywienie. Zmiana bielizny osobistej i kąpiele odbywały się raz w tygodniu, co akurat było ówczesnym standardem w wielu polskich domach. Pożywieniem był chleb, kartofle, kasza i mąka – wychowankowie nie jedli warzyw i mięsa. Sierociniec nie dysponował końmi, które umożliwiłyby mu uprawę pola i przewóz chorego dziecka do oddalonego od peryferyjnej Oruni szpitala. W dysponującym 150 miejscami zakładzie unosił się bardzo przykry zapach, wydobywający się z zatkanej kanalizacji i gnojówki na dziedzińcu: „Uważam za konieczne ze względów wychowawczych i zdrowotnych usunięcie tych braków, gdyż dziecko przesiąka tym zapachem i wzrasta z pamięcią tego zapachu, zaś cały zakład wskutek tego sprawia wrażenia domu noclegowego dla włóczęgów” – pisał kontrolujący urzędnik. Protokół lustracji dokonanej w Domu Dziecka w Oruni ul. Brzegi nr 55 w dniu 5 VI 1946, APG, UWG, 875, k. 1; Naglące potrzeby domu dziecka w Oruni, 21 XI 1945, tamże, k. 39. O niemieckich dzieciach przebywających na terenie zakładów opiekuńczych pisano, że „wskazana jest jak najszybsza ich ewakuacja”. Protokół lustracji dokonanej w Domu Dziecka w Oruni ul. Brzegi nr 55 w dniu 5 VI 1946, tamże, k. 8. Niewiele lepiej przedstawiała się sytuacja mniejszego zakładu pod wezwaniem świętego Antoniego przy ulicy Oberstrasse (dziś Malczewskiego), z dziećmi ewakuowanymi z Nowogródka, prowadzonego przez siostry palotynki. Pisano o „braku żywnościowym i obuwia i odzieży”, nie przestrzegano norm żywieniowych z braku środków. Zob. Zakład Wychowawczy, grudzień 1945 roku, APG, UWG, 873, k. 5. 104 „Ja od 1948 roku […] ze starszymi kolegami z Traugutta chodziliśmy po gruzach, tutaj we Wrzeszczu i na pieszo do Gdańska. Bo jak to chłopcy, jak dzieciaki takie małe, starsi koledzy opowiadali różne historie, chodziliśmy ciekawi, co tam było w tych gruzach. Ale tatuś nie pozwalał nam, karcił mnie, jak przychodziliśmy później jak po czwartej–piątej po południu, mówił, że tam jest niebezpiecznie, ze względu na ruiny mogło się coś zawalić, i co by wtedy było”. Piekarz cukiernik, 1945, Wrzeszcz. „Były «wojny», całe «armie» stojące naprzeciwko siebie z korkowcami, łukami i białą bronią, czyli rózgami, kijami i dzidami z metalowych, fantazyjnie kutych poniemieckich ogrodzeń, które pracowicie wyłamywaliśmy z płotów […]. Wojny odbywały się przeważnie w parku oliwskim, wówczas to był busz, stawy, zarośla, ruiny Pałacu Opatów, w których co i raz ktoś się wieszał”. W. Bierniukiewicz, Motyw, w: W. Bierniukiewicz i in., Dzieci Gdańska, Gdańsk 2000, s. 32–34. 105 Urzędniczka, 1939, Suchanino; inżynier (kobieta), 1948, Wrzeszcz. 106 Kobieta niepracująca zawodowo, 1933, Siedlce, Wrzeszcz, Śródmieście. 107 Pielęgniarka, 1925, Wrzeszcz. 108 Sprawa została przekazana prokuraturze. Zob. Sprawozdanie z dokonanych czynności za III kwartał 1951 roku w przedmiocie zwalczania prostytucji i chorób wenerycznych na terenie województwa gdańskiego, AIPNG, 05/3/13, k. 94– 95. 109 Krawcowa, 1930, Śródmieście, Wrzeszcz; nauczycielka, 1949, Wrzeszcz, Śródmieście. 110 Szwaczka, 1925, Wrzeszcz. 111 P. Perkowski, Kulturowe wzorce przeżywania miłości u polskich mężczyzn po drugiej wojnie światowej, w: Miłość mężczyzny, red. B. Płonka-Syroka, J. Stacherzak, Wrocław 2008, s. 388–390. 112 M. Zaremba, „Człowiek drży jak liść”. Trwoga przed bandytyzmem w okresie powojennym (1945–1947), w: Niepiękny wiek XX, red. B. Brzostek i in., Warszawa 2010, s. 363, 365, 377. 113 Teletechnik, 1927, Siedlce. Jeszcze w maju 1954 roku odnotowano znalezienie pistoletu i karabinu maszynowego w piwnicy jednego z budynków Akademii Medycznej. Zob. Meldunek dzienny, 26 V 1954, AIPNG, 0046/20/2, k. 105. 114 Poza danymi publikowanymi przez J. Babczenkę (zob. tabela w tekście głównym) tę ogólną dostępność potwierdzała inna statystyka. Dane milicyjne o rekwizycji broni krótkiej, karabinów i broni myśliwskiej dotyczące drugiej połowy lat
czterdziestych świadczą o tym, że na terenie województwa gdańskiego w 1946 roku rekwirowano średnio jedną sztukę dziennie. Liczba rekwizycji zmniejszyła się znacząco dopiero u schyłku dekady. Wyniki rekwizycji broni na terenie województwa gdańskiego w latach 1945–1949 (broni krótkiej, karabinów i broni myśliwskiej): 1945 rok – 108 sztuk, 1946 rok – 370, 1947 rok – 326, 1948 rok – 226. Dane statystyczne za pięcioletni okres pracy MO województwa gdańskiego (15 IV 1945 – 31 VIII 1949), AIPNG, 0054/3, k. 34. 115 Warto sięgnąć do nieco późniejszych przykładów, aby wskazać trwałość tych zjawisk. W jednym z raportów milicyjnych z 1950 roku czytamy: „W dniu 30 kwietnia 1950 roku o godz. 12.00 zostali zatrzymani przez organa MO w Gdańsku-Wrzeszczu L. Ł., lat 18, bezpartyjny, zamieszkały we Wrzeszczu oraz C. M., lat 16, pochodzenia robotniczego, którzy będąc pod wpływem alkoholu, terroryzowali na ulicy dzieci (wymienieni posiadali pistolet bębenkowy oraz pięć sztuk amunicji, sprawców po zatrzymaniu przekazano do WUBP)”. Analiza, [1952 rok], AIPNG, 0054/3, k. 16. Także pochodząca z połowy lat pięćdziesiątych sprawa członka PZPR świadczy o sposobie załatwiania porachunków w latach powojennych: „Wracając do domu z pracy, wstąpił do kiosku po papierosy koło dworca w Oliwie, gdzie jednocześnie wypił piwo, gdy chował portmonetkę i brał teczkę z parapetu […], usłyszał brzęk butelki za sobą. W tym samym momencie ludzie, którzy za nim stali, zaczęli domagać się zapłaty za butelkę, tow. P. odmówił zapłaty, gdyż nie był on powodem zbicia butelki. Wówczas tamci zaczęli nalegać ostro, upominał się o milicjanta, który by rozstrzygnął spór. W tym czasie ktoś go uderzył z tyłu w głowę i upadł on na twarz, w pozie leżącej wsunął rękę do kieszeni, otworzył nóż kieszonkowy, zerwał się i zaczął sobie torować drogę nożem, gdzie w zdenerwowaniu ranił trzy osoby”. Skazano go na osiem miesięcy więzienia. Protokół nr 48 z posiedzenia Egzekutywy KD PZPR Gdańsk-Śródmieście z dnia 2 VI 1955, APGOG, Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Portowa, 73, k. 2. 116 Komunikacja samochodowa, [b.d.], AAN, KC PPR, 295/XV/22, k. 22; Kolej, [b.d.], tamże, k. 20. 117 Chcąc na przykład dostać się do kiosku po papierosy, trzeba było iść po rozłożonych nad wyrwami w ziemi deskach, co było niewygodne i niebezpieczne. Szwaczka, 1925, Wrzeszcz. Zob. też: P. Jasienica, Zakotowiczeni, Warszawa 1955, s. 18; kobieta niepracująca zawodowo, 1925, Siedlce, Stogi; księgowa, 1926, Wrzeszcz; ślusarz, 1932, Oliwa, Zakoniczyn, Przymorze. 118 Pod koniec czerwca 1945 roku rozpoczęto generalne sprzątanie ulic miasta. Do końca roku sprzątaniem objęto 45 kilometrów ulic, przede wszystkim głównych arterii, z których usunięto śmieci i padlinę. Wciąż grzebano odnajdowane zwłoki ludzkie. Zakład Oczyszczania Miasta dysponował w tym czasie skromnym taborem, składającym się z dwóch koni i dwóch samochodów półciężarowych. Zob. Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za czas 4 IV – 1 V 1945, APG, UWG, 20, k. 9; R. Wapiński, Powstanie władzy ludowej w Gdańsku w świetle sprawozdania prezydenta miasta Gdańska z 30 lipca 1945 roku, „Rocznik Gdański” 1968, s. 232; Sprawozdanie z działalności burmistrza, 24 VIII 1945, APG, KM PPR, 20, k. 23; M. Stryczyński, dz. cyt., s. 181; J. Kowalski, R. Massalski, J. Stankiewicz, Rozwój urbanistyczny i architektoniczny Gdańska, w: Gdańsk. Jego dzieje i kultura, red. F. Mamuszka, Warszawa 1969, s. 219. 119 J. Kowalski, R. Massalski, J. Stankiewicz, dz. cyt., s. 220; J. Stankiewicz, B. Szermer, dz. cyt., s. 280–281; M. Gwiazda, Wtedy wszystko było pierwsze, w: A. Panasiuk, dz. cyt., s. 28–30; Ł. Bartnik, Historia komunikacji tramwajowej w Gdańsku, http://gdanskietramwaje.pl/historia/hist_tram.pdf, dostęp 20 III 2011; M. M., Tramwajem gdańskim, DB nr 40, 4 VII 1945. Z Wrzeszcza nad morze i do Nowego Portu można się było dostać pieszo albo furmanką; przyczepy ciągnięte przez konie z firmy transportowej przewoziły ludzi na plażę. Robotnik stoczniowy, 1930, Wrzeszcz. 120 O przeżyciach związanych z jazdą tramwajem wspominają: ekonomistka, 1923, Oliwa; kobieta niepracująca zawodowo, 1925, Siedlce, Stogi; bileterka, 1936, Nowy Port, Śródmieście. 121 Nadejście zimy w pierwszych kilku latach po wojnie powodowało wycofanie niezdatnych do funkcjonowania w trudnych warunkach wozów tramwajowych i autobusowych, a w rezultacie tłok w sprawnych pojazdach. W grudniu 1947 roku ruch autobusowy pomiędzy trzema miastami Wybrzeża nie był w stanie zaspokoić potrzeb mieszkańców. Raport miesięczny, 3 I 1948, AIPNG, 05/4/21, k. 107. Na temat pierwszego połączenia autobusowego zob. M. Gliński, J. Kukliński, Kronika Gdańska 997–2000, t. 2: 1945–2000, Gdańsk 2006, s. 24. 122 Odcinek Gdańsk – Nowy Port, stanowiący odgałęzienie od głównego szlaku, powstał w 1951 roku, w styczniu 1952 oddano do użytku odcinek Gdańsk–Sopot, a w 1953 – jednotorowe połączenie Gdańska z Gdynią; ruch dwutorowy na tej trasie zorganizowano w 1954 roku. Zob. J. Stankiewicz, B. Szermer, dz. cyt., s. 281; A. Preyss, Trójmiejska kolej elektryczna, „Kalendarz Gdański” 1972, s. 133–134. 123 Prezydent informował, że w samym szpitalu miejskim codziennie umiera dwoje niemieckich dzieci. [Pismo prezydenta miasta Gdańska do ministra administracji publicznej], 17 V 1945, APG, UWG, 20, k. 27. 124 M. Krzyżanowska-Mierzewska, Kobiety naszego rodu, w: M. Krzyżanowska-Mierzewska, J. Krzyżanowski, Według ojca, według córki. Historia rodu, Warszawa 2010, s. 637; R. Sander, Da habe ich geweint. Die Schluss-Kämpfe um Danzig. März 1945, BGPAN, 5657, k. 42. Podobne sytuacje zob. w: A. Łepkowski, dz. cyt., s. 6.; B. Zwarra, dz. cyt., t. 4, s. 118. 125 „«Czy pan nie wie przypadkiem, która godzina?», «Nie mam pojęcia» – odpowiadają przechodnie – zegarki sprzedane, popsute, rozkradzione” – pisano na łamach prasy w maju 1945 roku, pomijając informację, że za deficyt zegarków na
przegubach przechodniów odpowiedzialni byli w znacznej mierze żołnierze Armii Czerwonej. Zob. zż, Która godzina?, „Biuletyn Bałtycki” nr 3, 10 V 1945. 126 „Fabryka była otwarta, tam nikogo nie było. Na początku przynieśli te bryły kakao, cukier, olej. Mama zrobiła z tego zupę. Na wodzie, nie na mleku. Ale pamiętam, że ten olej był taki nie bardzo […]. W tym drugim domu, tam nie było nikogo […], więc myśmy tam sobie chodzili po tych mieszkaniach, patrzyliśmy. I tak się brało, jakieś weki […], także tylko to, co człowiek, jak to się mówi, kradł. Ale to już było niczyje”. Pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa. Inne relacje: Kupiec przemysłowy (kobieta), 1927, Wrzeszcz; Księgowa, 1926, Wrzeszcz; B. Zwarra, dz. cyt., t. 4, s. 101; Wspomnienia z odbudowy… (L. Kadłubowski), t. 1, s. 231; R. Sander, dz. cyt., k. 40–41. 127 Kobieta niepracująca zawodowo, 1924, Wrzeszcz, Brzeźno; historyk, dietetyk (kobieta), 1935, Siedlce, Oliwa; technik medyczny (kobieta), 1931, Wrzeszcz, Śródmieście. 128 Operator maszyn, 1949, Dolne Miasto. Jedna z osób zapamiętała powojenną zupę: „Kiedy wracałam do domu i pytałam mamy, co na obiad, ona mówiła, że fitka […]. To była zwykła kartoflanka. Czasami może jakiś skwarek w niej pływał. Do chleba to był zawsze smaluszek, nic więcej. Jakieś lepsze mięso to od święta”. Pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa. 129 Pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa. A to relacja innej osoby: „Pamiętam, jak pewnego razu do drzwi naszej kamienicy zapukał podporucznik rosyjski i wraz z grupą dwunastu żołnierzy zajęli cztery duże pokoje i mieszkali tam przez około cztery miesiące. Ta sytuacja miała plusy. Dzięki temu mieliśmy jedzenia pod dostatkiem, ponieważ mama gotowała dla żołnierzy, no i spokój, ponieważ w domu nie było żadnych rewizji, a i złodzieje omijali go z daleka”. Kardiochirurg, 1940, Wrzeszcz. 130 „A w Nowym Porcie to ludzie trzymali, co szło, bo to było po wojnie. Mama wiozła kozę, dwie świnki, no więcej inwentarza nie było… no i mąka w worach i tam jakieś różne zapasy, jak to ze wsi, nie?”. Bileterka, 1936, Nowy Port, Śródmieście. O takich zwyczajach wspomina również cieśla, 1934, Dolne Miasto, Gdynia, Przymorze. 131 Referentka, 1937, Wrzeszcz. 132 Architekt, 1923, Wrzeszcz, Śródmieście, Oliwa, Przymorze. 133 Kobieta niepracująca zawodowo, 1935, Miszewo, Przymorze, Oliwa. Inna dziesięcioletnia wówczas dziewczynka zapamiętała, że jeździła z matką do Gdańska Głównego na plac przy ocalałej hali targowej. Na miejscu można było kupić wszystko, od żywności po odzież. Ludzie sprzedawali mięso, ryby i warzywa z własnych ogródków. Nauczycielka, 1935, Kolonia Uroda, Wrzeszcz, Letniewo, Nowy Port. „Jak ktoś miał rodzinę na wsi, to zawsze pytał po sąsiadach, jak jechał, czy czego nie przywieźć. I ludzie mówili, że ten […] chce jaj, ten mięsa jakiegoś, a ten ziemniaków potrzebuje i ten ktoś wtedy przywoził” – zapamiętała dziewczyna mieszkająca we Wrzeszczu. Szwaczka, 1931, Wrzeszcz, Orunia. Podobną relację przedstawia ekonomista, 1924, Wrzeszcz. Jedna z respondentek pamiętała, że jej rodzina kupowała wieprzowinę z uboju we wsi oddalonej o 20 kilometrów od Gdańska. Nauczycielka, 1943, Śródmieście. Praktykowano też handel wymienny – ci, którym brakowało pieniędzy, wymieniali na targu towary, których mieli pod dostatkiem. Jedna z kobiet znalazła po wojnie pracę w Gdyni, a ponieważ były straszne kolejki po mleko, masło, kawę, chodziła na halę. Kaszubki z okolicznych wsi sprzedawały mięso: „Ja z nimi ustalałam: «Panie, ja chcę dobre mięso, a co chcecie za to?» « Jak to co? Pieniążki». « A nie chcecie śledzi, ryb?» […] Ja zrobiłam konszacht, ja im śledzie, one mi dobre mięso”. Ekonomistka, 1930, Wrzeszcz. 134 Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za czas 4 IV – 1 V 1945, APG, UWG, 20, k. 11, 13–14, 25. 135 Kupiec przemysłowy (kobieta), 1927, Wrzeszcz. 136Ile i czego? Żywność w Gdańsku, DB nr 35, 28 VI 1945; M. Stryczyński, dz. cyt., s. 73–76. Wśród spółdzielni spożywczych wyróżniała się Gdańska Spółdzielnia Spożywców, która w 1945 roku bardzo się rozrosła i objęła swym działaniem prawie całe miasto, mając poza sklepami spożywczymi dwie masarnie i piekarnię oraz dwa sklepy z galanterią. Sprawozdanie sytuacyjne obrazujące problemy miasta Gdańska dotyczące faktycznych osiągnięć, względnie wdrożonych czy zrealizowanych prac za miesiąc listopad 1945 roku, APG, UWG, 74, k. 68. Mieszkańcom ówczesne sklepy kojarzyły się z kolejkami i kartkami, towarem spod lady i zasadniczymi trudnościami w otrzymaniu deputatu kartkowego: „Musiałeś iść się zarejestrować i tylko z tego sklepu brać. […] Jak byłeś pierwszy, to dostałeś lepsze, a jak byłeś ostatni, to dostałeś ochłapy” – wspominała mieszkanka Stogów. Kobieta niepracująca zawodowo, 1925, Siedlce, Stogi. Także: ekonomista, 1924, Wrzeszcz; nauczycielka, 1935, Wrzeszcz, Letniewo, Nowy Port; księgowa, 1937, Oliwa. W 1947 roku w 128 punktach rozdzielczych na terenie miasta można było dostać zależnie od miesiąca żywność na kartki, na przykład chleb, mąkę, cukier, tłuszcze, mleko w proszku, jaja w proszku, konserwy, śledzie, pastę mięsną i krwawą kiszkę, czekoladę, cukierki i olej kokosowy; środki czystości – mydło, proszek do prania; a za specjalne karty odzieżowe – materiał na ubrania. Zob. Sprawozdanie sytuacyjne za miesiąc listopad 1947 roku, APG, MRN i ZM, 11, k. 11; Sprawozdanie sytuacyjne za miesiąc październik 1947 roku, tamże, k. 20. 137 Według szacunków kartki w 1946 roku stanowiły blisko połowę wartości dochodów pracowniczych. Przydziały kartkowe miały wielkie znaczenie, zwłaszcza że ówczesne pensje były bardzo niskie, poziom produkcji niski, a gospodarstwa domowe żyły na granicy minimum głodowego. Zob. H. Jędruszczak, Miasta i przemysł w okresie odbudowy, w: Polska Ludowa 1944–1950. Przemiany społeczne, red. F. Ryszka, Wrocław 1974, s. 367–368. „Endemiczny głód występował w całym pasie północnej, zachodniej i południowo-zachodniej Polski, m. in. w takich
miastach jak Szczecin, Gdańsk, Elbląg, Katowice, Gliwice, Olsztyn” – pisze M. Zaremba. Co czwarte niemowlę nie przeżywało, w Bydgoszczy umierała połowa niemowląt. M. Zaremba, Wielka trwoga. Polska 1944–1947. Ludowa reakcja na kryzys, Kraków 2012, s. 517, 523. 138 Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za czas 4 IV – 1 V 1945, APG, UWG, 20, k. 13–14; technik medyczny (kobieta), 1931, Wrzeszcz, Śródmieście; referentka, 1937, Wrzeszcz; M. Stryczyński, dz. cyt., s. 80–81; B. WehrmeyerJanca, Młodość niemieckiej dziewczyny w Polsce. Epizody z Gdańska (1938–1958), przeł. I. Pohoska, L. Kozłowski, Gdańsk 2005, s. 33–34. 139 „Meble ściągało się z opuszczonych mieszkań, ubrania z UNRR-y” – zapamiętał zatrudniony w porcie mężczyzna. Architekt, 1923, Wrzeszcz, Śródmieście, Oliwa, Przymorze. W 1946 roku w porcie odkupywano ze statków angielskich towary UNRRA przywożone do Polski. Handlowali nie tylko pracownicy firm działających na terenie portu, ale i dyrektorzy spółdzielni spożywczych. Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego wskazywał na ich członkostwo w Polskim Stronnictwie Ludowym, starając się nadać sprawie wymiar polityczny. Zob. Raport, 25 II 1946, AIPNG, 0046/250, k. 28. Oto relacja o atrakcyjności towarów: „Dostawaliśmy puszki, konserwy, worki, pamiętam nawet parówki w puszkach. To były luksusowe rzeczy na tamte czasy. Mąż ze względu na to, że pracował w porcie przy rozładunku, dostawał sporo tej żywności, więc nie narzekaliśmy na braki”. Księgowa, 1925, Gdynia, Elbląg. Inna osoba zapamiętała środki czystości, rozdawane w zakładach pracy i w szkołach (szczoteczki do zębów, mydło, szampon), a także konserwy, kakao, a nawet jajecznicę w proszku. Nauczycielka, 1935, Wrzeszcz, Letniewo, Nowy Port. Kolejna osoba wspomina papierosy, kawę, pasztety, gumę do żucia, ciastka, cukier, puszki z wędlinami i rybami. Ekonomista, 1924, Wrzeszcz. Część dostaw była przeznaczana na handel, przy czym inwencja gdańszczan często była sprzeczna z intencjami producenta, na przykład z wojskowego brezentu uszyto spodnie na pozostawionej przez Niemców maszynie i sprzedano je koło hali targowej. Robotnik, 1925, Orłowo, Wrzeszcz, Śródmieście. 140 J. Skoszkiewicz, dz. cyt., s. 31. 141 „W ruinach Gdańska czyha śmierć nie tylko na kupca, żądnego szybkiego zysku, ale i na klienta!”. Zdz. W., Śmierć czyha w ruinach Gdańska, DB nr 199, 12 XII 1945. Pisze o tym również M. Walicka, Próba wspomnień. Gdańsk 1945–46, Gdynia 1968, s. 206, 208. 142 Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za czas od 4 IV – 1 V 1945, APG, UWG, 20, k. 23; Sprawozdanie z działalności ZM w Gdańsku za miesiąc sierpień 1945, APG, UWG, 74, k. 8–9. 143 Listy imienne lekarzy zob. w: M. Granke, M. Kuźniak, Informator miasta Gdańska, Gdańsk 1946, s. 24–28. Dla porównania w 1950 roku w Szpitalu Miejskim było 40 lekarzy i ponad 400 łóżek. Dane zaczerpnięte z: A. Konopko, Higiena publiczna w Gdańsku w latach 1945–1956, Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 45. 144Wszyscy do walki z epidemią, DB nr 79, 13 VIII 1945. Granice ówczesnego wstrętu były inne: „Masło można było kosztować paznokciem od kciuka, co nikomu nie przeszkadzało. Jeśli jednak w maśle było za dużo wgłębień od najróżniejszych kciukowych paznokci, to się je lepiej zostawiało w obawie przed zanieczyszczeniami” – wspomina ówczesna młoda dziewczyna. Najczęściej to zapach decydował, czy dana żywność nadawała się do spożycia. B. Wehrmeyer-Janca, dz. cyt., s. 41–42. 145 „W budynku przy ul. Grunwaldzkiej […] wojska rosyjskie dokonywały uboju bydła, pozostawiając wszelkie odpadki i nieczystości w rozległych piwnicach, których nagromadzili do wysokości około 60 cm. Pod wpływem ciepła i z biegiem czasu powstał niesamowity odór i mnóstwo robactwa. Stan taki spowodował koncentrację i wylęgarnię szczurów, których mimo usunięcia nieczystości, jest niesamowita ilość” – informowało Wojsko Polskie w sierpniu 1945 roku. Zob. Do Zarządu Miasta Gdańska, Wydział Zdrowia, 13 VIII 1945, APG, MRN i ZM, 763, k. 133. „Prześcieradło czy poduszka, wyciągnięte spod chorego na tyfus plamisty, z wszami tyfusowymi wędrują do Warszawy czy Łodzi” – pisano latem o zagrożeniu. Wszyscy do walki z epidemią, DB nr 79, 13 VIII 1945. 146 Według statystyk opublikowanych w prasie zorganizowano szczepienia dla 100 tysięcy ludzi w Gdańsku, odwszawiono 3,5 tysiąca osób, zdezynfekowano 6 tysięcy mieszkań, pogrzebano około 5,5 tysiąca trupów ludzkich i około 3 tysięcy zwierzęcych. żem., Mobilizacja społeczeństwa do walki z brudem i epidemiami, DB nr 57, 27 II 1946. 147 Główny Urząd Statystyczny publikował zaniżone dane, pomijając zapewne przypadki zachorowań wśród wysiedlanych. Zob. Zarejestrowane zachorowania na ważniejsze choroby zakaźne, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946–1965, Gdańsk 1965, s. 224–225. Dane dotyczące roku 1945 są zasadniczo niższe od tych podawanych przez M. Stryczyńskiego, które uznaję za bardziej wiarygodne. Wspomniany autor nie precyzuje jednak, z jakiego obszaru pochodziły dane, którymi dysponował. Z tekstu wynika, że obejmowały one również obóz Gdańsk Narwik, w którym przebywało bardzo dużo chorych Niemców czekających na wywiezienie. Zob. M. Stryczyński, dz. cyt., s. 91 (tabela). W Akademii Lekarskiej chorych ze zdiagnozowanymi chorobami zakaźnymi (głównie tyfusem) było najwięcej w październiku 1945 roku – 267 osób. Zob. Choroby zakaźne, 26 X 1945, APG, MRN i ZM, 763, k. 119. 148 Sprawozdanie Prezydenta Miasta Gdańska za rok 1947, AAN, KW PPR, 295/XIV/11, k. 39–40. Zob. też M. Stryczyński, dz. cyt., s. 88–93. 149 Wniosek Komisji Aprowizacji i Handlu, BGPAN, 5031/4, k. 13. Zob. też: M. Stryczyński, dz. cyt., s. 82–83. 150 Z. Żelska-Mrozowicka, Łapczywość na sklepy, DB nr 46, 11 VII 1945.
Zdz. W., Śmierć czyha w ruinach Gdańska, DB nr 199, 12 XII 1945. O działalności tych struktur na szczeblu centralnym zob. J. Kochanowski, Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989, Warszawa 2010, s. 53–58. O ich powstaniu w Gdańsku zob. M. Stryczyński, dz. cyt., s. 84. 153 Statut o opłatach od handlu ulicznego, BGPAN, 5031/4, k. 132; żem., Walka z lichwą i spekulacją na terenie województwa gdańskiego, DB nr 28, 29 I 1946. Udzielająca się obsesja walki ze spekulantami święciła swoje pierwsze triumfy. W grudniu tego roku prezydent Gdańska Bolesław Nowicki wydał okólnik przeznaczony dla instytucji publicznych, nakazujący ograniczenie do niezbędnego minimum zakupów na wolnym rynku, a nawet zmniejszenie zapasów, które nie mają uzasadnienia. Koniunktura wywoływana jest przez spekulantów – pisał z przekonaniem. Zob. Okólnik nr 34, 6 XII 1946, APG, MRN i ZM, 262, k. 16. 154 O inauguracji „bitwy o handel” w centrali zob. J. Kochanowski, dz. cyt., s. 59–60. Dane o nasilonych kontrolach w Gdańsku zob. w: Sprawozdanie za miesiąc czerwiec 1947 roku, APG, MRN i ZM, 11, k. 49; Sprawozdanie sytuacyjne za miesiąc lipiec 1947 roku, tamże, k. 43. 155 Protokół z wspólnego zebrania aktywu PPR i PPS z dnia 8 X 1947, APG, KM PPR, 16, k. 73; Protokół odprawy trójek partyjnych w dniu 4 X 1947 roku w Dzielnicowym Komitecie PPR w Oliwie, tamże, k. 71–76. 156 Sprawozdanie za okres od 1 VIII – 1 IX 1948, AIPNG, 05/4/21, k. 74. 151 152
Rozdział 5. Mała stabilizacja mieszkaniowa A. Langer, Uwagi o „przegięciach” na Wybrzeżu, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej [dalej: AAN, KC PZPR], 237/VII/184, k. 25. 2 A. Zaniewski, Ulica na Zaspę, w: tegoż, Front otwarty, Warszawa 1969, s. 69. 3 Kobieta niepracująca zawodowo, 1933, Siedlce, Wrzeszcz, Dolne Miasto. 4 Zob. A. Andrzejewski, Sytuacja mieszkaniowa w Polsce w latach 1918–1974, Warszawa 1977, s. 145. 5 A. Romanow, Warunki bytu ludności w latach 1920–1939, w: Historia Gdańska, t. 4/2: 1920–1945, red. E. Cieślak, Sopot [1999], s. 248. 6 B. Brzostek, Robotnicy Paryża i Warszawy w połowie XX wieku, w: W połowie drogi. Warszawa między Paryżem a Kijowem, red. J. Kochanowski, Warszawa 2006, s. 33. 7 Por. M. Gawin, Historie intymne. Codzienność warszawianek doby fin de siècle’u, w: Metamorfozy społeczne, t. 2: Badania nad dziejami społecznymi XIX i XX w., red. J. Żarnowski, Warszawa 2007, s. 54–63. 8 A. Prost, Granice i obszar prywatności, w: Historia życia prywatnego, t. 5: Od I wojny światowej do naszych czasów, red. A. Prost, G. Vincent, przeł. K. Skawina, Wrocław 2000, s. 66. 9 K. Gerasimova, Public Privacy in a Soviet Communal Apartment, w: Socialist Spaces. Sites of Everyday Life in the Eastern Bloc, ed. D. Crowley, S. E. Reid, Oxford – New York 2002, s. 211. 10 Zob. D. Jarosz, Mieszkanie się należy… Studium z peerelowskich praktyk społecznych, Warszawa 2010, s. 29–30; A. Andrzejewski, Polityka mieszkaniowa, wyd. 3, Warszawa 1987, s. 140–142; I. Paczyńska, Gospodarka mieszkaniowa a polityka państwa w warunkach przekształceń ustrojowych w Polsce w latach 1945–1950 na przykładzie Krakowa, Kraków 1994, s. 48. 11Obwieszczenie, „Dziennik Bałtycki” [dalej: DB] nr 164, 26 VI 1946. Zob. też Uchwała MRN w Gdańsku, Sopocie i Gdyni (na podstawie dekretu z dnia 21 XII 1945 o publicznej gospodarce lokalami i kontroli najmu), AAN, Komitet Centralny Polskiej Partii Robotniczej [dalej: KC PPR], 295/XIV/11, k. 17–18. 12Obwieszczenie, DB nr 164, 26 VI 1946. W projekcie zezwalano jeszcze na kwaterunek młodzieży zamiejscowej pobierającej naukę w mieście. Zob. Uchwała MRN w Gdańsku, Sopocie i Gdyni na podstawie dekretu z dnia 21 XII 1945 o publicznej gospodarce lokalami i kontroli najmu, AAN, KC PPR, 295/XIV/11, k. 17. 13 W omawianych przepisach istotne były dodatkowe obciążenia finansowe. Podatek „od zbytku mieszkaniowego” miał być przeznaczany na budowę i remonty zniszczonych domów i wynosił 2 tysiące złotych od dodatkowej izby miesięcznie ( a 6 tysięcy od dwóch pomieszczeń). Jeśli dobrze odczytuję intencje ustawodawcy, to przepisy te były krzywdzące, ponieważ naruszały interesy właścicieli podwójnie: nie tylko płacili oni za nadmetraż, ale jednocześnie uczciwe uiszczanie podatku nie zabezpieczało ich przed groźbą dokwaterowania obcej osoby. Biorąc pod uwagę ówczesne ceny czarnorynkowego podnajmu oraz ceny żywności (na przykład masło mogło kosztować do 750 złotych za kilogram), wymagane kwoty nie były bardzo wysokie. Podatek „od zbytku” był jednak, jak wynika z innych relacji, wyższy od urzędowo regulowanych stawek wynajmów „dla świata pracy”. Nasuwają się zatem wątpliwości, czy właściciele mieszkań nie ponosili czasem więcej kosztów związanych z utrzymaniem i opłatami za nieruchomość, niż otrzymywali od lokatorów kwaterowanych z urzędu. Zob. Uchwała MRN w Gdańsku, Sopocie i Gdyni na podstawie dekretu z dnia 21 XII 1945 o publicznej gospodarce lokalami i kontroli najmu, AAN, KC PPR, 295/XIV/11, k. 18–19. Na początku 1948 roku w obliczu problemów mieszkaniowych w przemówieniu radiowym wojewoda gdański Stanisław Zrałek także wspominał o projekcie podatku „od zbytku mieszkaniowego”, czyli od każdego pokoju mieszkalnego „niezaludnionego” według normy. 1
Straszył też wysiedleniem za przechowywanie martwych dusz. Zob. Zagadnienie mieszkaniowe trzech miast Wybrzeża w 1948 roku, DB nr 39, 9 II 1948. Jak wynika z dostępnej relacji, w 1949 roku w Polsce wyłącznie na terenie trzech miast oprócz „podatku mieszkaniowego” ściągany był nielegalnie, wbrew stanowisku Rady Państwa, „podatek luksusowy”. Wynosił on miesięcznie 4 tysiące złotych, a jeśli duży pokój zajmowała jedna osoba zamiast – jak wynikało z norm – dwóch, płacono połowę tej sumy. Zob. A. Langer, dz. cyt., k. 25. 14 Skarżono się na „rozdawanie na prawie każde zawołanie przez resortowych ministrów zezwoleń na dodatkową powierzchnię mieszkaniową”. Referat na sesję Miejskiej Rady Narodowej, Gdańsk 1965, s. 8. Zob. też: Uchwała MRN w Gdańsku, Sopocie i Gdyni na podstawie dekretu z dnia 21 XII 1945 o publicznej gospodarce lokalami i kontroli najmu, AAN, KC PPR, 295/XIV/11, k. 17. 15 Informacja do KW PZPR z dnia 17 III 1954 przy KD Śródmieście, Archiwum Państwowe w Gdańsku. Oddział w Gdyni, Komitet Dzielnicowy Gdańsk-Śródmieście [dalej: APGOG, KD Śródmieście], 155, [b.p.]. 16 „Nie było gdzie się zatrzymać – u rodziców miejsca nie było, mąż też więcej krewnych nie miał. Szczęściem się zdarzyło, że Zosia, koleżanka moja jedna ze szkoły, miała wolny pokój u siebie w mieszkaniu i szukała kogoś, co by się do niej sprowadził, bo gdyby nie, toby jej spółdzielnia [chodzi o władze kwaterunkowe] sama jakiegoś lokatora dokwaterowała. A wiadomo, że jak już, to lepiej ze swoim mieszkać niż z obcym, bo to się niby wie, na kogo się trafi?”. Szwaczka, 1931, Wrzeszcz, Orunia. Do siedmiopokojowego mieszkania we Wrzeszczu, które zajmowała czteroosobowa niepełna rodzina (matka z trójką dzieci), dokwaterowano kilka innych rodzin. Kardiochirurg, 1940, Wrzeszcz. O różnych strategiach przyjmowanych w obliczu ówczesnej polityki kwaterunkowej świadczy wspomnienie mieszkanki Oliwy: „Jak się miało za duże, to dokwaterowywali. Ale jeśli chodzi o naszą kamienicę, to nie można powiedzieć. Na dole, u B., to było dziesięć osób. Po drugiej stronie była pani L., to ich było dwoje, ale jej męża w 1939 roku zabrali do Stutthofu, ale w pierwszych dniach go zastrzelili. To ona tutaj miała w mieszkaniu lokatorkę, ale sama ją sobie wzięła. Tak żeby, jak to się mówi, związać koniec z końcem […]. Tutaj właścicielka na pierwszym piętrze mieszkała i sobie wzięła też [lokatorkę]. […] No i całą rodzinę jeszcze tam miała. A po drugiej stronie było takie małżeństwo starsze i oni tam właśnie tego K. dokwaterowali. Także u nas było też full […]. Mama zawsze komuś pokój wynajęła […]”. Pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa. 17 Wiec odbył się w Gdańsku 28 września 1945 roku. Zob. Rezolucja, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Miejska Rada Narodowa i Zarząd Miejski w Gdańsku [dalej: APG, MRN i ZM], 89, k. 46. O pierwszych akcjach kwaterunkowych, przeprowadzonych w Oliwie i w Sopocie na początku 1946 roku, „Dziennik Bałtycki” pisał, odwołując się do pojęcia sprawiedliwości społecznej: „Jeśli chodzi o dokwaterowywanie, to poinformowano nas, że nie będzie się oszczędzać wytwornych willi, zamieszkałych przez większych i mniejszych dygnitarzy, bez względu na to, w jakiej instytucji zajmowaliby oni dyrektorski fotel”. M. T., Problemy mieszkaniowe Sopotu, DB nr 7, 8 I 1946. 18W sprawie mieszkań dla ludzi pracy, DB nr 170, 22 VI 1946. 19 Prośba do posłanki Orłowej do Ligi Polskich Kobiet, [b.d.], APG, Komitet Miejski PPR w Gdańsku [dalej: KM PPR], 284, k. 184–185. 20Referat na sesję…, s. 4–6; konserwator dzieł sztuki, 1942, Święty Wojciech, Wrzeszcz, Śródmieście. 21 Sprawozdanie z akcji osiedleńczej na terenie miasta Gdańska 17 VII – 15 VIII 1946, APG, KM PPR, 10, k. 36. 22 Zob. I. Paczyńska, dz. cyt., s. 84–86.; D. Jarosz, dz. cyt., s. 31, 162–185. 23 Protokół z posiedzenia przedstawicieli Partii Robotniczych PPR i PPS Oliwy oraz NKM i Wydziału Kwaterunkowego – Wrzeszcz odbytego w dniu 15 VII 1947, APG, KM PPR, 32, k. 3–4. 24 Sprawozdanie prezydenta miasta Gdańska za rok 1947, AAN, KC PPR, 295/XIV/11, k. 36. 25 Tak wynika z listu: [Prośba], 31 III 1948, APG, MRN i ZM, 228, k. 454. 26 [Prośba do MRN], 30 X 1948, APG, MRN i ZM, 229, k. 471–473. 27 Pisał sublokator, który przebywał tam nielegalnie. Nakaz otrzymał główny lokator wraz z całą rodziną i sublokatorami w marcu 1949 roku. Zob. [Pismo do wojewody gdańskiego], 12 III 1949, APG, MRN i ZM, 229, k. 406. 28 A. Langer, dz. cyt., k. 24–25. W innej relacji o tych wydarzeniach napisano z równym oburzeniem: „Wspomniane komisje, wykazujące zupełną ignorancję w dziedzinie przepisów regulujących gospodarkę mieszkaniową, natomiast wielką podejrzliwość i zdecydowane nastawienie do zabierania mieszkań, przy zachowaniu mniejszej lub większej dozy taktu i powściągliwości zaczęły masowo zajmować wybrane przez siebie pokoje, często należące do osób nieobecnych, znajdujących się na urlopach lub w rozjazdach służbowych, nakazując usunąć zajmujące je osoby lub przekwaterować do innych lokatorów oraz opróżnić te pokoje do poniedziałku rano, i tego dnia od rana oczekiwać na przywiezienie samochodami ciężarowymi zakwaterowanych, w związku z akcją pierwszomajową, rodzin robotniczych”. [Dokument bez nazwy], AAN, KC PZPR, 237/VII/184, k. 23–24. 29 [Dokument bez nazwy], AAN, KC PZPR, 237/VII/184, k. 23–24. W Miejskiej Radzie Narodowej w Gdańsku spodziewano się 700 spraw w związku z odwołaniami od decyzji Zarządu Miejskiego. Zob. Sprawozdanie z działalności MRN w szczególnie ważnych akcjach państwowych i lokalnych, kwiecień 1949 roku, APG, MRN i ZM, 35, k. 90, 92. 30 [Dokument bez nazwy], AAN, KC PZPR, 237/VII/184, k. 24. 31 A. Langer, dz. cyt., k. 24–25. 32 O życiu w komunałkach w kontekście relacji sąsiedzkich pisało wielu autorów: O. Figes, The Whisperers. Private Life
in Stalin’s Russia, New York 2007, s. 180–184, S. Kotkin, Magnetic Mountain. Stalinism as a Civililization, Berkeley – Los Angeles 1995, s. 174; K. Gerasimova, dz. cyt., s. 215–222; S. Fitzpatrick, Everyday Stalinism. Ordinary Life in Extraordinary Times: Soviet Russia in the 1930s, New York 1999, s. 47–49; L. Attwood, Gender and Housing in Soviet Russia. Private Life in a Public Space, Manchester – New York 2010, s. 223–227. 33 [Pismo do przewodniczącego Rady Państwa Aleksandra Zawadzkiego], 9 III 1958, APG, Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku [dalej: PMRN], 543, k. 417–419. 34 Sprawozdanie z działalności dotyczące skarg i zażaleń przy KM PZPR w Gdańsku za czas od 1 II – 28 III 1951, APG, KM PZPR, 111, k. 2–3. 35 Wspomniana starsza pani, właścicielka domu, czuła się pokrzywdzona, ponieważ do tej pory sporny pokój wynajmowała nielegalnie mężczyźnie, który w zamian się nią opiekował. Opór budził już sam sposób egzekwowania decyzji administracyjnych. Podczas nieobecności emerytki milicja eksmitowała jej lokatora, który przeniósł się na strych kamienicy. Kobiecie natomiast kazano opróżnić własny pokój i przenieść się do mniejszego. Komitet blokowy wstawił się za emerytką, uważając, że decyzja kwaterunkowa była błędem. Potwierdzał również zastrzeżenia wobec nowej lokatorki, twierdząc, że rzucała ona oszczerstwa i wyzwiska oraz że „w oparciu o swoje kumoterskie stosunki z pracownikami kwaterunku, od którego uzyskała decyzję, pragnie wywalczyć dla siebie całe mieszkanie”. Komitet blokowy kreślił przy tym równie „ponury obraz o jej moralnym prowadzeniu się”, co główna lokatorka. Zob. [List K. D.], 30 I 1957, APG, PMRN, 542, k. 70–71; Zaświadczenie, 14 VIII 1956, tamże, k. 73. 36 Do Prezydium Rady Narodowej w Gdańsku, [1948 rok], APG, MRN i ZM, 228, k. 258 37 Inżynier budowy okrętów, 1931, Wrzeszcz, Sopot, Śródmieście. 38 [Pismo G. do KW PZPR w Gdańsku], 20 II 1957, APG, PMRN, 542, k. 89–90. 39 Protokół, 6 VI 1953, APG, PMRN, 1534, k. 45; Pismo do prokuratora dla Miasta i Powiatu Gdańskiego, 9 VI 1953, tamże, k. 44. Podobne doświadczenia miała mieszkanka Nowego Portu. Po wieloletnich kłótniach o wspólnie użytkowaną kuchnię, po awanturach i rękoczynach, po straszeniu interwencją partii, sądu, po wielokrotnym wzywaniu milicji kobieta, dokwaterowana, a następnie eksmitowana, usłyszała, że wszystko to przytrafiło się jej dlatego, że jest Niemką. W liście do popularnej audycji radiowej „Fala 56” pisała rozgoryczona: „Nie jestem temu winna, że się urodziłam w Gdańsku”. Droga Falo, 21 III 1957, APG, PMRN, 542, k. 283–284. Inna, sześćdziesięciotrzyletnia kobieta skarżyła się na dwie siostry K., które zamieszkiwały z czwórką dzieci jeden pokój i wedle jej relacji nie płaciły należnego czynszu: „Obie siostry K. wdarły się siłą w 1950 roku do jednego pokoju mojego mieszkania we własnym domku jednorodzinnym w Gdańsku Wrzeszczu […] – bezprawnie i bez mojej zgody. O samego początku bezprawnego zajmowania pokoju […] K. bez powodu i bez przyczyny zaczęły mnie ubliżać od Szwabek, Niemek, kurew itd., dopuszczając się nawet czynnej napaści łącznie z pobiciem. W związku z powyższym złożyłam skargę eksmisyjną do sądu, który […] wydał wyrok eksmisyjny, nakazujący opróżnienie przez K. jednego pokoju w moim mieszkaniu. Przez okres sześciu lat bez przerwy i nieustannie zwracałam się do wszystkich Władz, jakie w ogóle istnieją w Polsce Ludowej, o wykonanie wyroku […]. W okresie tym zostałam kilkanaście razy pobita, a ostatnio do tego stopnia, że mam uszkodzone lewe oko i zmuszona byłam złożyć doniesienie do Prokuratora”. [Pismo do KC PZPR], 28 II 1958, APG, PMRN, 543, k. 243. Podobny wątek znaleźć można w popularnej w latach sześćdziesiątych powieści Mewy, traktującej o problemie prostytucji na Wybrzeżu Gdańskim. Jedna z mieszkanek Nowego Portu, pani Malinowska, zameldowała u siebie marynarza Stefana; mieszkanie było za duże dla bezdzietnego małżeństwa, a mężczyzna był wygodnym domownikiem, ponieważ często wypływał w rejsy. Z czasem jednak, wbrew nadziejom pani Malinowskiej, marynarz się ustatkował, a co gorsza, związał się z byłą prostytutką Zośką, główną bohaterką Mew. Para zamieszkała na stałe w pokoju Stefana, a Malinowska zaczęła utrudniać dziewczynie życie, blokując jej dostęp do kuchni i chcąc się jej pozbyć z mieszkania. „Ludzie wytykają palcami na ulicy” – krzyknęła pewnego dnia rozeźlona, co zdenerwowało spokojnego dotąd marynarza: „– Milczeć! – Stefan huknął pięścią w stół, aż zabrzęczały naczynia, a pani Malinowska skurczyła się ze strachu. Jej lokator był teraz straszny. Zsiniał i wściekłość wykrzywiła mu wargi. Oczy latały mu nieprzytomnie i zdawało się, że lada chwila chwyci kobietę rękami za gardło”. Narrator wyraźnie sympatyzuje z sublokatorem, przedstawiając główną lokatorkę w niekorzystnym świetle. Zob. S. Goszczurny, Mewy, wyd. 3, Gdańsk 1971, s. 223. 40 [Pismo do I sekretarza KC PZPR], 10 II 1958, APG, PMRN, 543, [b.p.]. 41 Ceny przed reformą walutową zob. w: Sprawozdanie sytuacyjne za miesiąc grudzień 1947 roku, APG, MRN i ZM, 11, k. 5; Sprawozdanie sytuacyjne za miesiąc listopad 1947 roku, k. 11. Ceny po reformie (1953 rok): Ceny detaliczne niektórych towarów konsumpcyjnych w handlu uspołecznionym, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946– 1965, Gdańsk 1965, s. 137–138. 42 [Pismo], 28 III 1958, APG, PMRN, 543, k. 121. 43 Do Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Obywatela Bolesława Bieruta, 10 VI 1948, APG, MRN i ZM, 228, k. 363. 44 Do MRN w Gdańsku, 26 I 1949, APG, MRN i ZM, 229, k. 384. 45 Notatka z przesłuchania, 27 IV 1949, APG, Urząd Wojewódzki Gdański [dalej: UWG], 289, k. 143; Protokół z przesłuchania, 30 V 1949, tamże, k. 137–139; Sentencja wyroku, 14 II 1949, tamże, k. 141. 46 Doniesienie, 29 XI 1948, APG, UWG, 289, k. 140; Protokół z przesłuchania, 27 IV 1949, tamże, k. 145. 47 [Doniesienie D.], 2 V 1949, APG, UWG, 289, k. 136; Dodatkowe zeznania, 27 IV 1949, tamże, k. 144. Ż. nie
pozostawała dłużna braciom D. i broniła się w następujący sposób: „Jeden z nich [sublokatorów] przyszedł do mnie i oświadczył, że obywatel [D.] […] szykuje na panią fałszywe doniesienia, a to w tym celu, ażeby po pani zająć mieszkanie, które mu się bardzo podoba. A więc fałszywe doniesienie złożył w Urzędzie Bezpieczeństwa, gdzie byłam wezwana 11 kwietnia 1949 roku celem przesłuchania. Trzymano mnie od godz. 10 rano do 5 po południu […]”. [Pismo Ż.], 7 V 1949, APG, UWG, 289, k. 134–135. 48 Doniesienie, 29 XI 1949, APG, UWG, 289, k. 142. 49 Sprawozdanie prezydenta miasta Gdańska za rok 1947, AAN, KC PPR, 295/XIV/11, k. 36. 50 „Powołane urzędy kwaterunkowe stawały wobec gordyjskich sytuacji. Na drzwiach paroizbowych mieszkań wisiały kilkunasto-, a nawet kilkudziesięcioosobowe listy lokatorów. Zaiste trzeba by Dantego, aby przedstawić piekło zawarte w protokołach ówczesnych komisji lokalowych”. E. Milewski, Nowe dzielnice, w: tegoż, Opowieści gdańskich uliczek, wyd. 3, Gdańsk 1972, s. 213–214. 51 [Pismo wojewody gdańskiego do przewodniczącego Okręgowej Komisji Związków Zawodowych w Gdańsku], 9 V 1948, APG, KW PPR, 209, k. 18; [Pismo Centrali Spółdzielni Mieszkaniowych, Oddział w Gdyni, do KW PPR], 23 IX 1948, APG, KW PPR, 193, k. 81–83. 52 Wskaźniki zagęszczenia różnią się w zależności od źródła (na przykład różne wskaźniki dla 1960 roku – 1,5, 1,6, a nawet 1,8). Zob. H. Kulesza, Zmiany warunków mieszkaniowych w miastach Polski w latach 1960–1970, Warszawa 1973, s. 33; Budownictwo mieszkaniowe województwa gdańskiego, [b.d.], APG, Komitet Wojewódzki PZPR w Gdańsku [dalej: KW PZPR], 2677, k. 25; Memoriał w sprawie realizacji spółdzielczej dzielnicy mieszkaniowej „Przymorze” w Gdańsku-Oliwie, [b.d.], tamże, k. 1; H. Edel-Kryński, Województwo gdańskie. Studium społeczno-gospodarcze, Gdynia 1961, s. 232. 53 W 1952 roku napływ osadników miał wynosić 18,6 tysiąca ludzi. Dla porównania do Gdyni w 1952 roku przybyło zaledwie niecałe 5 tysięcy nowych osadników, a w latach stalinizmu osiedliło się tam tylko trochę więcej ludzi niż w latach sześćdziesiątych. Zob. W. W. Gaworecki, Gdańska aglomeracja. Geneza i funkcje, Gdańsk 1976, s. 58–59. Znaczenie migracji w tych latach dla przyrostu populacji nie było jednak tak istotne, jak może się wydawać, ponieważ musimy pamiętać o ruchu w drugą stronę. Na przykład napływ ludności do Gdańska w 1955 roku wynosił 16,2 tysiąca, odpływ – 10,7 tysiąca. Zob. Zarejestrowany napływ i odpływ ludności, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 40. 54 Dane na temat województwa gdańskiego na tle innych województw zaczerpnięte zostały z: M. Latuch, Migracje wewnętrzne w Polsce na tle industrializacji (1950–1960), Warszawa 1970 (tabele 2.06, 4.11). 55 Pod koniec lat pięćdziesiątych do Gdańska dojeżdżało codziennie około 16,5 tysiąca osób, wyjeżdżało do pracy połowę mniej. Zob. H. Edel-Kryński, dz. cyt., s. 232. 56 Saldo migracji w latach 1950–1955 wyniosło, według danych przywoływanych przez H. Edel-Kryńskiego (dz. cyt., s. 219), 29,5 tysiąca osób. W 1951 roku jednak 3 tysiące więcej osób wyjechało z Gdańska, niż przyjechało, a w 1953 roku jednak ponad 5 tysięcy. Autor nie podaje źródła swoich danych, co czyni je mniej wiarygodnymi. 57 Zmiany administracyjne i rozszerzenie granic w latach pięćdziesiątych nie miały wpływu na wzrost liczby ludności, ponieważ przyłączono obszary słabo zaludnione. W 1954 roku włączono w obręb miasta obręby katastralne, między innymi Niegowo, Migowo, Lipce, Piecki, Święty Wojciech oraz część wsi Ujeścisko (dzisiejsze Wzgórze Mickiewicza). Zob. P. Najmajer, Rozwój przestrzenny Gdańska, w: Gdańsk pomnik historii, cz. 1, red. A. Kostarczyk, Gdańsk 1998, s. 17–18. W 1973 roku Gdańsk odnotował największy przyrost powierzchni, który wpłynął na niższe wskaźniki zagęszczenia – dołączono wtedy rozległe obszary południowe i północno-wschodnie. Zob. Gdańsk w XXX-leciu PRL, Gdańsk 1975, s. 7–9. 58 Poza rocznikiem statystycznym potwierdzają to inne dane. W odniesieniu do lat 1957–1962 w Gdańsku B. Maroszek podaje następujące liczby, z których wynika saldo ujemne dla migracji zagranicznych i dodatnie dla wewnętrznych: migracje zagraniczne – 7,6 tysiąca emigrantów, 4,3 tysiąca imigrantów; migracje wewnętrzne – 17,6 tysiąca emigrantów, 26,5 tysiąca imigrantów. B. Maroszek, Kształtowanie się nowego społeczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945–1964, Gdańsk 1965, s. 58, 61, 65. 59 Na temat dynamiki przyrostu naturalnego zob. K. Waliszewski, Niektóre problemy demograficzne Gdańska w latach 1945–1974, „Rocznik Gdański” 1974/75, t. 34, s. 95; K. Podoski, Czynnik ludzki w procesie zagospodarowania i przemian strukturalnych regionu gdańskiego, Gdańsk 1976, s. 49; J. Nieboda, Dynamika ludnościowa Wybrzeża, DB nr 52, 21 II 1950. Porównanie z Gdynią i innymi miastami zob. w: Niektóre dane z zakresu ludności, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 18–19. 60 Liczba lekarzy i pielęgniarek oraz łóżek szpitalnych przypadających na jednego mieszkańca od połowy lat pięćdziesiątych rosła, ale poniżej oczekiwań, co miało związek ze wzrostem populacji. Dane o personelu i łóżkach przypadających na pacjenta zob. w: Ważniejsze dane o rozwoju społeczno-gospodarczym miasta, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971…, s. 10–11. 61 O chorobach po wojnie zob. W. Bincer, Choroby zakaźne, w: Drogi medycyny uspołecznionej. Medycyna i służba zdrowia w XXV-leciu ziemi gdańskiej 1945–1970, red. T. Zieliński, Gdańsk 1970, s. 90–91; Zarejestrowane zachorowania na ważniejsze choroby zakaźne, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 224–225.
W kolejnej dekadzie lata z dużą liczbą zachorowań (kilkadziesiąt tysięcy osób) przeplatały się z latami bez zachorowań. Zob. Zarejestrowane zachorowania… Wypada też zauważyć, że w PRL aparat propagandowy uniemożliwiał przedostawanie się do opinii publicznej informacji o zagrożeniach epidemiologicznych, które pojawiały się od czasu do czasu. Na przykład w 1962 roku cenzura wycinała w prasie lokalnej doniesienia o niebezpieczeństwie epidemii ospy prawdziwej, wykrytej na statku pod indyjską banderą w Zatoce Gdańskiej. Usunięto między innymi w całości artykuł w „Głosie Wybrzeża”. Załoga jednostki znalazła się pod nadzorem sanitarnym w szpitalach. Zorganizowano wówczas liczne punkty szczepień na Wybrzeżu, dobrowolne dla mieszkańców (zgłosiło się 60 tysięcy osób) oraz obowiązkowe dla niektórych grup, takich jak pracownicy portu, studenci medycyny, pracownicy służby zdrowia, uczennice szkół pielęgniarskich. Zob. AAN, Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w Warszawie [dalej: GUKPPiW], 669 (55/113), k. 126, 131–132. 63 Dzięki przepisom możliwa była selekcja w obie strony: zyskano nie tylko możliwość wysiedleń, ale wprowadzano też ograniczenia dla osób pragnących zamieszkać w Gdańsku, Gdyni lub Sopocie. O ile opisana w części pierwszej procedura wysiedleń była realizowana, o tyle, jak się wydaje, za pomocą tych przepisów nie udało się wdrożyć praktyki ograniczania meldunków dla nowych osadników. Przepisy o pasie granicznym miały ograniczyć migracje na podstawie tak zwanych kart Wybrzeża, uprawniających do zamieszkania na tym terenie. Karty nie trafiły jednak do obiegu i cały system najprawdopodobniej nie został wprowadzony na czas. W 1948 roku przyznawano, że akcja wydawania tych kart była dopiero w toku. Zob. [Pismo przewodniczącego Miejskiej Komisji Lokalowej do PMRN], [1948 rok], APG, MRN i ZM, 228, k. 651. 64Rozporządzenie Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku z 1 X 1951 r. w sprawie ustalenia strefy nadgranicznej na obszarze województwa gdańskiego, „Dziennik Urzędowy Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku” 1951, nr 17, poz. 90; Zarządzenie Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku z 13 VI 1951 w sprawie strefy nadgranicznej, tamże, nr 13, poz. 69. 65Rozporządzenie Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku z 26 VI 1950 w sprawie numeracji mieszkań i prowadzenia list osób zamieszkałych w poszczególnych domach, „Dziennik Urzędowy Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku” 1950, nr 13, poz. 77; Instrukcja w sprawie wprowadzenia nowych książek meldunkowych na terenie całego kraju, [1951 r.], APG, PMRN, 1499, k. 8; Obwieszczenie PMRN w Gdańsku z dnia 23 I 1951, tamże, k. 22. „Dozorca każdego domu […] jest pomocnikiem i wykonawcą zleceń prowadzącego meldunki […]. Jest obowiązany każdego dnia o oznaczonej godzinie składać […] sprawozdanie informacyjne co do przyjazdu i wyjazdu osób z danego domu. W szczególności dozorca zawiadamia prowadzącego meldunki, jakie osoby zatrzymały się u mieszkańców domu i przebywają u nich dłużej niż 24 godziny bez zgłoszenia meldunkowego”. Instrukcja tymczasowa dla prowadzących meldunki, 4 I 1951, tamże, k. 83. Nie natrafiłem w źródłach na informacje wskazujące na wdrożenie szczelnego systemu ewidencji w latach stalinizmu, a szczyt migracji do Gdańska nastąpił właśnie w tych latach. Najprawdopodobniej realia mieszkaniowe na Wybrzeżu i masa ludzi mieszkających kątem zweryfikowały również ten pomysł, dlatego też dzikich zasiedleń nie udało się powstrzymać ani za pomocą dozorców, ani tym bardziej dzięki książkom meldunkowym. 66 D. Jarosz, dz. cyt., s. 39. 67Obwieszczenie Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej z dnia 17 października 1958 r. w sprawie norm zaludnienia mieszkań w poszczególnych miastach i osiedlach województwa gdańskiego, „Dziennik Urzędowy Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku” 1958, nr 7, poz. 58. 68 Księgowa, 1916, Siedlce. 69 Krawcowa, 1937, Siedlce, Stogi; kobieta niepracująca zawodowo, 1925, Siedlce, Stogi. 70 Zwyczaj spania w jednej izbie wkrótce doprowadzi do nieprzyjemnej dla wszystkich sytuacji, gdy pijany Leon znajdzie się na posłaniu jednej z córek i zostanie wyrzucony przez dotychczasowego dobroczyńcę. Zob. A. Braun, Lewanty, Warszawa 1952, s. 49–53. 71 Operator maszyn, 1949, Dolne Miasto; [Pismo do Rady Ministrów w Warszawie], 12 XII 1957, APG, PMRN, 543, k. 222. 72 Sekretarka, 1946, Wrzeszcz, Przymorze. Mieszkanka Wrzeszcza jako młoda dziewczyna dzieliła pokój z siostrą i szwagrem, dysponowała też malutką kuchnią, bez przedpokoju i toalety. Księgowa, 1935, Wrzeszcz. „Mieliśmy pokój sublokatorski, potem mieliśmy jeszcze półpokoik, wspólna kuchnia, wspólna łazienka i tam się troje dzieci urodziło. Dopiero w 1957 roku dostaliśmy mieszkanie we Wrzeszczu”. Celniczka, 1928, Wrzeszcz. Sugestywny opis wrzeszczańskiego mieszkania znaleźć można w Lewantach: „Mieszkanie Janki znajdowało się w starym domu poniemieckim. Drewniane, brzydkie facjatki, przeżarte pleśnią i wilgocią deski, ciemne, zaśmiecone podwórze. Zajmowała malusieńki pokoik na poddaszu, właściwie stryszek o pochyłym suficie, wyklejony sinawą tapetą w drobne kwiatki. Tapeta cała usiana była kręgami burej wilgoci, poodklejana, zwisała w strzępach, niby łuszcząca się skóra. Pluskiewką przybita była fotografia Lenina, jedno z ostatnich jego zdjęć przed śmiercią. Pod oknem reprodukcje malarzy polskich, wycięte z «Przyjaciółki». Szafa zajmowała pół pokoju, poza szafą dwa łóżka żelazne zasłane czysto, na stoliku gałąź jaśminu, żelazna umywalka, dzbanek z wodą i wiadro”. A. Braun, dz. cyt., s. 246. 73 Krawcowa, 1930, Śródmieście, Wrzeszcz. 62
Księgowa, 1937, Oliwa. Ekonomistka, 1947, Oliwa. Pisali o nich, podkreślając złe warunki: B. Brzostek, Robotnicy Warszawy. Konflikty codzienne (1950–1954), Warszawa 2002, s. 161–167; K. Kosiński, Historia pijaństwa w czasach PRL, Warszawa 2008, s. 158–173; D. Jarosz, Polacy a stalinizm 1948–1956, Warszawa 2000, s. 81–84. 77 Protokół z przeprowadzonej kontroli w Domu Stoczniowca nr 5, 6 X 1953, APG, PMRN, 207, k. 31–32. Drewniane baraki z pryczami, brudne i śmierdzące, służące za hotele robotnicze, opisane zostały również w Lewantach. Zob. A. Braun, dz. cyt., s. 262–266. 78 O zadowoleniu z życia w hotelach zob. D. Jarosz, Polacy a stalinizm…, s. 84. O barakach w Magnitogorsku służących jako noclegownie, z jedną wspólną salą, pisał S. Kotkin, dz. cyt., s. 171–174. 79 Protokół z kontroli Domu Stoczniowca nr 6, 28 IX 1953, APG, PMRN, 207, k. 35. 80 [Pismo do PMRN], 10 II 1958, APG, PMRN, 543, k. 384. 81 [Pismo do I sekretarza KC PZPR], 16 II 1958, APG, PMRN, 543, k. 190–192. 82 Opinia, [b.d.], APG, KM PZPR, 173, k. 206. 83 Sprawozdanie z działalności i analizy pracy Komisji Porządku Publicznego przy DRN Wrzeszcz-Oliwa, [b.d.], APG, PMRN, 98, k. 2. Zob. też: E. K., Musi być miejsce dla kolonii „Uroda” w całokształcie spraw miasta, DB nr 291, 8 XII 1964; E. K., O codziennych kłopotach kolonii Uroda – z wydźwiękiem optymistycznym, DB nr 292, 9 XII 1964. 84 A. D., Baraki w Narwiku muszą ulec likwidacji, „Głos Wybrzeża” [dalej: GW] nr 232, 29 IX 1958; Informacja o spotkaniu z aktywem osiedla Gdańsk-Narwik, 14 III 1961, APGOG, Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Portowa [dalej: KD Portowa], 671, k. 48; Informacja ze spotkania kandydatów na radnych z mieszkańcami Narwiku-Twardej oraz Górek Zachodnich, 30 III 1961, tamże, k. 73–74; Informacja ze spotkania kandydatów na radnych w Letniewie i Wisłoujściu, tamże, k. 55. 85 Przeznaczone na inwestycje portowe Wisłoujście, które miało wtedy co najmniej 1500 mieszkańców, wyglądało jak wieś, a nie część dużego miasta. Żyjący tam ludzie wodę czerpali ze studni, a dzieci codziennie przeprawiały się przez kanał do Nowego Portu, aby chodzić do szkoły. Zob. Wisłoujście broni się jak może, GW nr 297, 15 XII 1964. W położonej na obrzeżach miasta Przeróbce mieszkała w nieogrzewanym baraku z dwoma pokojami i kuchnią rodzina dziewięcioosobowa. Wodę dowożono tam beczkowozem, ponieważ nie było studni. Na sąsiednich Stogach budynki się waliły, a dzieci chorowały na gruźlicę z powodu złych warunków mieszkaniowych. Elektromechanik (kobieta), 1949, Przeróbka; Informacja z terenu KD PZPR Gdańsk-Siedlce, 23 IX 1953, APGOG, Komitet Dzielnicowy PZPR GdańskSiedlce [dalej: KD Siedlce], 17, k. 215. Jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych w Oruni, nazywanej przedmieściem Gdańska, stały niemal wyłącznie rudery, bez bieżącej wody, łazienek, zlewów. Nie było tam prądu, a w niektórych zabudowaniach źródłem światła było łuczywo (tak rozumiem sformułowanie „palenie drzazgi”, użyte w kontekście oświetlenia). Zob. J. Tetter, Orunia – to też Gdańsk, DB nr 114, 16 V 1967. Zob. też Informacja z terenu KD Siedlce, 18 IX 1953, APGOG, KD Siedlce, 17, k. 213. Wizytę w sąsiedniej, bardzo zaniedbanej części Gdańska, Biskupiej Górce leżącej niemal w centrum miasta, która do dziś pozostaje skansenem międzywojnia, opisał w 1958 roku dziennikarz. Przedstawił warunki mieszkaniowe w kamienicy przy ulicy Salwator. Wedle relacji przed domem leżały gruzy pomieszane ze śmieciami, a chwiejąca się ściana po wypalonym domu niedawno runęła na dziecko. Lokatorzy domu nie mieli nawet szaletu na podwórku, nie mówiąc już o ubikacji na piętrze. Za potrzebą chodzono w krzaki na pobliski cmentarz, zimą potrzeby załatwiano do kubła na nieczystości. W dwóch małych pokojach mieszkała rodzina złożona z czternastu osób. Zob. Myszka, Na naszej ulicy, „Wieczór Wybrzeża” [dalej: WW] nr 284, 6 XII 1958. Chociaż odbudowa centrum postępowała, to w latach pięćdziesiątych nadal na wielu obszarach Śródmieścia straszyły ruiny: „W dniu 15 lutego 1954 roku odbyło się pierwsze zebranie blokowe Ligi Kobiet przy ulicy Panieńskiej, gdzie kobiety pracujące i niepracujące poruszyły szereg spraw dotyczących warunków lokalowych i higienicznych. Między innymi lokatorzy domu […] przy ulicy Świętojańskiej stwierdzili, że dom ten grozi zawaleniem i pomimo kilkakrotnej komisji, nikt z komisji nie odważył się wejść na trzecie piętro, gdyż schody te wiszą w powietrzu. Oprócz tak złych warunków tego domu jest tam na dole magazyn skupu skór surowych, gdzie w roku 1953 kilkoro dzieci tego domu chorowało na tyfus. W/w lokatorzy proszą o przyjście im z pomocą”. Informacja do KW PZPR w Gdańsku, 18 II 1954, APGOG, KD Śródmieście, 155, [b.p.]. 86 Ludzie ci mieszkali tam bez zameldowania. Żadne z nich nie pracowało (mężczyzna miał uszkodzony kręgosłup i był na rencie). Proponowano skierowanie ich na leczenie (u kobiety podejrzewano chorobę weneryczną) i o przekazanie ich córki do domu dziecka. Wystąpiono z wnioskiem o przedzielenie im innego mieszkania oraz o dezynfekcję obecnego. Zob. Protokół z przeprowadzonej wizytacji mieszkania należącego do ob. A. S. i G. M. zamieszkałych w Gdańsku przy ul. Chmielnej, 28 IV 1952, APG, PMRN, 97, k. 38–39. 87 Informacja o pracy Referatu Listów i Inspekcji KW PZPR w Gdańsku, 25 VI 1960, APG, KW PZPR, 11488, k. 5. 88 (ml), Tak można tylko na Szerokiej, GW nr 216, 10 IX 1958; St., W lokalu sklepowym buszują dzicy lokatorzy i przygodni pijacy, DB nr 242, 11 X 1958. 89 A. Diemientjewa, Nie bronię kwaterunku, ale…, GW nr 298, 15 XII 1958. W Gdańsku w tym czasie nie przeprowadzano eksmisji, gdyż Prezydium Miejskiej Rady Narodowej nie dysponowało samochodem ciężarowym: 74 75 76
„Ludzie zwalniają się z pracy, czekają na eksmisje, lecz referat eksmisji nie dostał samochodu i eksmisja nie odbywa się. W rezultacie skargi, listy, interwencje”. Sprawy mieszkaniowe, [b.d.], APG, KW PZPR, 653, k. 202. 90 (sa), Remonty, ślizgawica i stare kłopoty, DB nr 292, 9 XII 1958. 91 Na mocy uchwały Dzielnicowej Rady Narodowej Śródmieście możliwe były adaptacje strychów, poddaszy oraz dobudowy nowych kondygnacji – „w ten sposób można by uzyskać setki izb mieszkalnych tanim kosztem” – pisano. A. Diemientjewa, W poszukiwaniu dodatkowych izb mieszkalnych, GW nr 304, 22 XII 1958. 92 W cytowanym dokumencie nie ma jednak informacji, czy zapowiadane remonty zostały zrealizowane. Zob. Informacja o realizacji polityki mieszkaniowej w latach 1961–1965, 16 VI 1966, APG, KW PZPR, 19473, k. 190. 93Referat na sesję…, s. 12; Budownictwo mieszkaniowe województwa gdańskiego, [b.d.], APG, KW PZPR, 2677, k. 25– 28. 94 Informacja o realizacji polityki mieszkaniowej w latach 1961–1965, 16 VI 1966, APG, KW PZPR, 19473, k. 189. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych prasa donosiła z optymizmem, że jest już możliwe przekwaterowanie wszystkich takich lokatorów zajmujących piwnice i strychy oraz walące się domy, a także ludzi mieszkających w budynkach użyteczności publicznej. Zob. S. Malwiński, Plany i przymiarki, GW nr 13, 17 I 1966; (j.), 12400 mieszkań przekazano w ubiegłej pięciolatce lokatorom poddaszy i zagęszczonych lokali, WW nr 15, 19 I 1966; Jar, Potrzeby mieszkaniowe ludności, DB nr 29, 4 II 1969. 95 Informacja o realizacji polityki mieszkaniowej w latach 1961–1965, 16 VI 1966, APG, KW PZPR, 19473, k. 189; (ml), Uzysk – pożyteczna forma gospodarki mieszkaniowej, GW nr 62, 13 III 1968. W relacji jednej z gdańszczanek mowa jest o barakach lub magazynach bez ogrzewania, prądu i wody, w których mieszkała z rodziną, aby po kilku miesiącach przenieść się do innego miejsca o podobnych warunkach. Sprzedawczyni, 1935, Śródmieście, Stogi. 96 Sprawy mieszkaniowe, [b.d.], APG, KW PZPR, 653, k. 201. Ówczesne realia i niemoc urzędników przedstawiano w referacie przeznaczonym na sesję Miejskiej Rady Narodowej w 1965 roku: „Od ludzi tych strumieniem płyną skargi i zażalenia, od których pęcznieją akta kwaterunku. Piszą oni do wszystkich władz centralnych, do wszystkich instancji partyjnych, bombardują nas indywidualnie, przez delegatów, radnych, komitety blokowe i prokuraturę. Ludzie nie chcą i mają prawo tego nie rozumieć, że władza terenowa nie może im dać konkretnej odpowiedzi, w jaki sposób i kiedy przestanie ich rodzinie zagrażać belka nad głową, kiedy wyprowadzą dzieci z wilgotnej sutereny oraz zakaźnie chorzy przestaną zagrażać otoczeniu”. Referat na sesję…, s. 12. 97 A. Andrzejewski, Sytuacja mieszkaniowa…, s. 146–147. 98 Wśród przyczyn takiego stanu rzeczy wymieniano brak dokumentacji i złe planowanie, powodujące przestoje. Skarżono się na biurokrację – „kierowanie zza biurka” ograniczało tempo inwestycji. Zdarzało się, że wydawano polecenia natychmiastowego przeniesienia robotników z jednej budowy na drugą, na przykład z Gdańska do Bydgoszczy, Poznania lub Olsztyna, nie biorąc pod uwagę, że są oni potrzebni do wykonywania właśnie prowadzonych prac budowlanych. Kierownicy budowy obciążeni byli nadmierną sprawozdawczością – nawet 49 sprawozdań miesięcznie. Brakowało wykwalifikowanych robotników – murarzy, tynkarzy, instalatorów, a także materiałów budowlanych – ściennych, podłogowych, stali zbrojeniowej, cementu, wapna i materiałów instalacyjnych. Brak dokumentacji kosztorysowomateriałowej sprawiał, że zamówienia składano na wyczucie, co prowadziło do zalegania niepotrzebnych materiałów na placach budowy. Plagą były częste kradzieże i nielegalne transakcje. Zob. [Pismo zastępcy kierownika Wydziału Ekonomicznego KW PZPR w Gdańsku do Wydziału Przemysłu Ciężkiego KC PZPR], 15 I 1955, APG, KW PZPR, 2676, k. 35–37; Informacja na temat wykonania planu za 8 miesięcy b.r. w budownictwie i przemyśle materiałów budowlanych oraz gospodarce komunalnej, [b.d.], tamże, k. 43; Ocena pierwszych konferencji Samorządu Robotniczego w Budownictwie i Przemyśle Materiałów Budowlanych, 30 VI 1958, tamże, k. 93, 95. 99 Dla porównania – tylko w 1957 roku w Gdańsku powstało 4098 izb mieszkalnych (na 9261 w województwie). Informacja na temat budownictwa mieszkaniowego województwa gdańskiego w 1957 roku i zamierzeń na 1958 rok oraz w sprawie możliwości wykorzystania zwiększonych dotacji kredytów na budownictwo mieszkaniowe w Gdańsku w 1958 roku, [b.d.], APG, KW PZPR, 2676, k. 46. O budownictwie w latach stalinizmu zob. Referat na sesję…, s. 1–3; J. Kowalski, R. Massalski, J. Stankiewicz, Rozwój urbanistyczny i architektoniczny Gdańska, w: Gdańsk. Jego dzieje i kultura, red. F. Mamuszka, Warszawa 1969, s. 237–238; J. Stankiewicz, B. Szermer, Gdańsk. Rozwój urbanistyczny i architektoniczny oraz powstanie zespołu Gdańsk – Sopot – Gdynia, Warszawa 1959, s. 292, 309–312. O powstaniu Osiedla Roosevelta piszą J. Daniluk, J. Wasilewski, Dolny Wrzeszcz i Zaspa, Gdańsk 2012, s. 55–58. 100 Zob. D. Jarosz, Mieszkanie się należy…, s. 35–45, 214–218. Jeszcze w 1957 roku głównym inwestorem była Dyrekcja Budowy Osiedli Robotniczych (2107) oraz budownictwo resortowe (1425). Inne rodzaje inwestycji nie miały większego znaczenia – budownictwo spółdzielcze dopiero raczkowało (147), marginesową rolę odgrywało budownictwo indywidualne (26), które miało większy udział na terenach wiejskich. Zob. Informacja na temat budownictwa mieszkaniowego województwa gdańskiego w 1957 roku i zamierzeń na 1958 rok oraz w sprawie możliwości wykorzystania zwiększonych dotacji kredytów na budownictwo mieszkaniowe w Gdańsku w 1958 roku, [b.d.], APG, KW PZPR, 2676, k. 46. 101Referat na sesję…, s. 7. 102 Chemik, 1925, Wrzeszcz, Gdynia.
[Pismo do Wydziału Organizacyjnego KC PZPR], 4 VIII 1953, AAN, KC PZPR, 237/VII/293, k. 77–77a. Wyjaśnienie w sprawie zażalenia ob. A. Ż., inżyniera Morskiego Instytutu Technicznego w Gdańsku, 14 VIII 1953, AAN, KC PZPR, 237/VII/293, k. 79. 105 L. Attwood, dz. cyt., s. 154; B. A. Ruble, From Khrushcheby to Korobki, w: Russian Housing in the Modern Age. Design and Social History, ed. W. C. Brumfield, B. A. Ruble, ed. 2, Cambridge 1994, s. 232. 106 J. Friedrich, „Dziś kupuje się mebelek funkcjonalny”. Kilka słów na marginesie jednej sceny z filmu Stanisława Barei „Małżeństwo z rozsądku”, w: Dom – spotkanie przestrzeni prywatnej i publicznej na tle przemian cywilizacyjnych XIX i XX w., red. Z. Opacki, D. Płaza-Opacka, Gdańsk 2008, s. 302–303. 107 O decyzjach w centrali zob. D. Jarosz, Mieszkanie się należy…, s. 57, 97. 108 Informację o nazwie „ptasinówki” przytaczam za prof. Edmundem Kizikiem. Przykład promowania budownictwa oszczędnościowego przez J. Ptasińskiego widoczny jest w tekście jego wystąpienia sejmowego. J. Ptasiński, Więcej mieszkań!, GW nr 305, 28–29 XII 1963. 109 Organizacyjne usprawnienia i kierunki oszczędności w budownictwie mieszkaniowym województwa gdańskiego, [1961 rok], APG, KW PZPR, 2677, k. 54–55; A. Paszyński, Przy morzu…, „Domy Spółdzielcze” 1964, nr 10, s. 10. 110 Podstawowe problemy budownictwa mieszkaniowego w województwie gdańskim, czerwiec 1962 roku, APG, KW PZPR, 2677, k. 129, 147–151. 111 Województwo gdańskie w latach 1961–1965, APG, KW PZPR, 21813, k. 10. 112 ml, Budowa na specjalnych prawach, GW nr 245, 13 X 1961. 113 Zdarzały się już wówczas pewne zastrzeżenia dotyczące nadmiernej oszczędności, proponowania instalacji pieców zamiast centralnego ogrzewania czy tolerowania fuszerki. Natomiast nie przeciwstawiano się wtedy używaniu azbestu. Zob. Mniejszym kosztem zbudujemy więcej mieszkań, GW nr 84, 8–9 IV 1961; I. Pawlina, Oszczędność w budownictwie. Komisja KC PZPR obraduje w Gdańsku, DB nr 246, 14 X 1961; tejże, Budujmy taniej!, DB nr 251, 20 X 1961; tejże, Oszczędność – tak! Ale dobrze przemyślana, DB nr 252, 21 X 1961; B. Lisakowski, Trzeba realnie patrzeć na problem oszczędności, GW nr 254, 24 X 1961. 114 (ml.), Oszczędniej znaczy wygodniej, GW nr 125, 26 V 1961. 115 Na temat tych inwestycji pisze G. Berendt, Gdańska oktawa Jana Ptasińskiego. Z życia sekretarza gdańskiego Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w: Szkice z życia codziennego w Gdańsku w latach 1945–1989, red. G. Berendt, E. Kizik (w druku). 116 W. Romanowski, Osiedle interwencyjne na terenie wybrzeża, „Przegląd Budowlany” 1961, nr 7, s. 435; tegoż, Blaski i cienie taniego budownictwa w Gdańsku, „Przegląd Budowlany” 1963, nr 7, s. 327. 117 W. Malicka, Domy oszczędne, ich mieszkańcy i warunki mieszkaniowe, „Biuletyn Instytutu Budownictwa Mieszkaniowego” 1965, z. 4, s. 1–2. 118 A. Grzybowski, Dzikie róże i ciemne plamy, GW nr 132, 5 VI 1970. Obniżenie ówczesnych standardów mieszkaniowych w porównaniu z inwestycjami z poprzedniej dekady zachowało się we wspomnieniu jednej z gdańszczanek: „Mieszkania zaczęli budować jakieś takie koszarowe, belki na wierzchu, oszczędnościowe. Niby to rodzina miała jeden pokój, a z tego pokoju była wydzielona jeszcze kuchnia i ubikacja. […] A łazienka była wspólna, jak w szkole czy w szpitalu, duży korytarz, ludzi ileś tam na piętrze […]. Nasi znajomi, rodzina z czterema dziećmi dostała takie mieszkanie. I się wielce cieszyli, bo w Pszczółkach oni mieszkali. […] Za szafą dzieci miały takie tu zrobione. […] A kuchni, no, oni mieli tam, że nie mogli wszyscy usiąść. I to niby było, że oszczędzać, musimy oszczędzać, a tu nie było z czego już oszczędzać”. Krawcowa, 1930, Śródmieście, Wrzeszcz. 119 O nowych inwestycjach zob. J. Kowalski, R. Massalski, J. Stankiewicz, dz. cyt., s. 242–250; J. Kowalski, Architektura Gdańska, „Kalendarz Gdański” 1971, s. 176, 178. „Dolarowcem” chwaliła się „Trybuna Ludu”: (bj), Nowe śródmieście Wrzeszcza, „Trybuna Ludu” [dalej: TL] nr 359, 27 XII 1969. 120 W. Romanowski, Perspektywy gdańskiego budownictwa mieszkaniowego, „Przegląd Budowlany” 1961, nr 8, s. 504. 121 Na temat powojennych osiedli spółdzielczych zob. J. Ziółkowski, Urbanizacja, miasto, osiedle. Studia socjologiczne, Warszawa 1965, s. 210–211. 122Oby taki był nowy Gdańsk, DB nr 291, 7–8 XII 1958; Ach, zamieszkać, zamieszkać wysoko, WW nr 302, 27 XII 1958. 123 Zob. E. Milewski, dz. cyt., s. 214–219; N. Smolarz, Model intymności, „Litery” 1969, nr 8, s. 3; A. Paszyński, Młodości, ty nad poziomy…, „Domy Spółdzielcze” 1966, nr 11, s. 1–2; H. Dąbrowski, Usługi w spółdzielczych osiedlach mieszkaniowych, „Miasto” 1966, nr 10, s. 25–26; (ml), „Osiedle Młodych” zdystansowało inne spółdzielnie, GW nr 2, 3 I 1968; (Ł.), Sukcesy Osiedla Młodych w 1967 roku, WW nr 5, 6–7 I 1968; Ot., Hej, tam pod lasem…, DB nr 13, 16 I 1968; K. W. Dębicki, Nie tylko z nazwy…, „Domy Spółdzielcze” 1968, nr 8, s. 28; B. Szermer, Gdańsk – przeszłość i współczesność, Warszawa 1971, s. 170–171. 124 B. Szermer, dz. cyt., s. 100–101. 125 B. Zamojska, Zakres i cel badań, ogólna charakterystyka badanych osiedli spółdzielczych, w: Ludność i warunki mieszkaniowe w osiedlach spółdzielczych, Warszawa 1965, s. 13–14; W. Malicka, Użytkowanie mieszkań, w: tamże, s. 103 104
40; tejże, Urządzenia usługowe w osiedlach, w: tamże, s. 170–171; J. S., Gdański Rubikon, „Fundamenty” 1961, nr 45, s. 8; (Gr), Bliżej morza, „Siódmy Głos Tygodnia” 1965, nr 1, s. 4; D. Majewska, Przeprowadzka na Przymorze, „Tygodnik Demokratyczny” 1967, nr 32, s. 1, 7. 126 D. Majewska, dz. cyt., s. 1, 7; J. Olkiewicz, Przymorze, „Architektura” 1968, nr 11, s. 442, 446; N. Smolarz, Przymorze, „Litery” 1969, nr 2, s. 10; A. Sokół, „Przymorze” w Gdańsku-Oliwie po 10 latach, „Domy Spółdzielcze” 1971, nr 4, s. 20. 127 Listy w okresie stalinizmu dzielono w zależności od ich tematyki. Na przykład na początku 1954 roku najczęstszym tematem były „zwolnienia z pracy, przeniesienia i przeszeregowania”, na drugim miejscu „sprawy mieszkaniowe”, a na trzecim „zły styl pracy zakładów pracy”. Zob. Sprawozdanie z pracy Referatu Listów i Inspekcji KW PZPR w Gdańsku za miesiąc styczeń 1954 roku, APG, KW PZPR, 653, k. 2. O skargach mieszkaniowych w drugiej połowie lat pięćdziesiątych na przykładzie „Po prostu” pisał A. Leszczyński, Sprawy do załatwienia. Listy do „Po prostu” 1955– 1957, Warszawa 2000, s. 141–144. 128 Przykłady ówczesnych listów: „Ja, K. G., wraz z żoną i czteroletnim dzieckiem stanowimy odrębne gospodarstwo i od pięciu lat tułamy się po cudzych kątach. Po ciężkich i mozolnych staraniach udało się nam uzyskać zrozumienie u władz wojewódzkich i miejskich. Występowaliśmy i występujemy, aby nas rozdzielić od rodziny S., gdyż jest ich dziewięć osób, a nas trzy, razem dwanaścioro ludzi, w tym czworo dzieci, jesteśmy wszyscy razem, zajmujemy jeden pokój i kuchnię na poddaszu, w tym dwie osoby chore na gruźlicę. Wiemy, że Państwo nasze i władze sanitarne robią, co mogą, aby Polskę, a w niej żyjących obywateli zabezpieczyć od tego rodzaju choroby […]”. [Pismo do Ministerstwa Gospodarki Komunalnej], 20 XI 1957, APG, PMRN, 543, k. 74. „Najbardziej odczuwają to dzieci, ponieważ stale chorują. Dwoje najstarszych zmarło. Obecnie mam troje w wieku pięć, cztery i dwa lata. Zajmujemy jeden pokój, w którym jest wilgoć, co stwierdziła Komisja Sanitarna, której odpis dołączam. Najmłodsze dziecko ma silną krzywicę, dzieci są blade, nie chcą jeść, przechodziły już dużo ciężkich chorób, stale się lękam, że ich potracę. Czekam na inne warunki”. Pismo do przewodniczącego Rady Państwa, 4 III 1958, tamże, k. 262. 129 „Przerażało mnie to bardzo. Nie był to pierwszy falowiec w mieście. Nie mieliśmy innej szansy. Nie mieliśmy żadnego wyboru, więc ja się cieszyłam o tyle, że będzie łazienka, ciepła woda, nie będzie wilgoci, że będą dwa pokoje”. Sekretarka, 1946, Wrzeszcz, Przymorze. 130 Architekt, 1923, Wrzeszcz, Śródmieście, Oliwa, Przymorze. 131 Na przykład młody inżynier, zatrudniony wówczas jako pracownik dydaktyczny na Politechnice Gdańskiej, zapamiętał, że po Październiku ludziom żyło się trochę lepiej, ponieważ nowe mieszkania nie były przydzielane wyłącznie z „partyjnego klucza”. Mógł je otrzymać każdy, kto spełnił pewne warunki. Inżynier budowy okrętów, 1931, Wrzeszcz, Śródmieście. 132 Z 4,5 tysiąca członków w 1958 roku do 66 tysięcy w roku 1969. Dane za: D. Jarosz, Mieszkanie się należy…, s. 235. Budownictwo spółdzielcze odda 35% wszystkich budynków – tak zakładano w pięciolatce na województwo gdańskie. W. Romanowski, Perspektywy gdańskiego…, s. 504. W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych wzrost inwestycji spółdzielczych był prawie dwukrotny, ale wzrost inwestycji Dyrekcji Budowy Osiedli Robotniczych i budownictwa resortowego jeszcze większy. Zob. Izby mieszkalne oddane do użytku, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 104. 133 Na początku lat sześćdziesiątych prawie 40% wszystkich skarg nadsyłanych do instancji partyjnych PZPR dotyczyło „spraw mieszkaniowych”. Zob. Problematyka skarg i wniosków rozpatrzonych przez Komitety Powiatowe i Miejski województwa gdańskiego, [b.d.], APG, KW PZPR, 683, k. 94. W innym zestawieniu wśród skarg, które w 1961 roku napłynęły do Komitetu Wojewódzkiego PZPR oraz do komitetów powiatowych i miejskich, aż 1386 spraw dotyczyło mieszkań i kwaterunku. Na drugim miejscu widniały sprawy o „niesłuszne zwolnienie z pracy”, ale było ich tylko 304; 282 dotyczyły złych „stosunków w zakładach pracy”, 239 – „zatargów sąsiedzkich i rodzinnych”. Sprawozdanie opisowe, [1961 rok], tamże, k. 108. Zob. też Memoriał w sprawie realizacji spółdzielczej dzielnicy mieszkaniowej „Przymorze” w Gdańsku-Oliwie, [b.d.], APG, KW PZPR, 2677, k. 2. Prawidłowość tę można zauważyć, sięgając do pracy D. Jarosza, aczkolwiek prezentowane tam dane nie są aż tak sugestywne (trudności lokalowe – 30% spraw). D. Jarosz, Mieszkanie się należy…, s. 120–122. 134 „Było bardzo ważne dla nas, że dostaliśmy mieszkanie zakładowe, słoneczne mieszkanie na trzecim piętrze, z łazienką, zimną wodą. […] Poleciałam do Rady Zakładowej najpierw, ten cały kierownik bardzo serdecznie mnie przyjął. Powiedziałam do niego: «Bo ja mam takie warunki, a bliźniaczki urodziłam». Za trzy dni przychodzi [mąż] i mówi: «Wiesz co, że jesteśmy na liście pierwsi, notatka zrobiona, że bliźniaczki i ciężkie warunki». […] Przeprowadziliśmy się do Brzeźna do bloku hotelowego na ulicy Karola Marksa. Ja byłam szczęśliwa cała”. Krawcowa, 1944, Chełm, Brzeźno. Inna relacja: „Dwoje małych dzieci w mieszkaniu parterowym narożnym, gdzie była dziurawa rynna i mieszkanie było zagrzybione, i sznur z rozwieszonymi suszącymi się pieluszkami. Jak ta komisja to zobaczyła, to dostaliśmy się na pierwsze miejsce na listę, żeby otrzymać mieszkanie zakładowe. […] Na początku 1969 roku przeprowadziliśmy się z Wrzeszcza na Przymorze, do falowca na ulicę Lumumby, teraz to jest Jagiellońska. Dostaliśmy szansę na to, że z męża pracy przyszła komisja zakładowa socjalna i zobaczyła, że mamy takie ciężkie warunki”. Sekretarka, 1946, Wrzeszcz, Przymorze.
D. Jarosz, Mieszkanie się należy…, s. 50. Celniczka, 1928, Wrzeszcz. W latach siedemdziesiątych „załatwiono po myśli piszących” blisko połowę spraw mieszkaniowych. Zob. D. Jarosz, Mieszkanie się należy…, s. 124. 138 Sprawy mieszkaniowe, [b.d.], APG, KW PZPR, 653, k. 201. 139 J. S., Kombinator kwaterunkowy w potrzasku, DB nr 246, 16 X 1958. 140 Inżynier mechanik, 1937, Wrzeszcz, Przymorze; K. Gajewski, Gra z fiskusem, w: Prywaciarze 1945–89, red. A. Knyt, A. Wancerz-Gluza, Warszawa 2006, s. 81. Sposobem na legalizację nadmetrażu było uzyskanie orzeczenia Wojewódzkiej Komisji Lekarskiej i przyznania uprawnień do zajmowania dodatkowych izb ze względu na zły stan zdrowia. Zob. Informacja o realizacji polityki mieszkaniowej w latach 1961–1965, 16 VI 1966, APG, KW PZPR, 19473, k. 191. O manipulowaniu meldunkami świadczyć też może liczba spraw dotyczących wykroczeń, skierowanych do kolegiów karno-administracyjnych. W 1963 roku na ponad 14,5 tysiąca spraw na drugim miejscu, po wykroczeniach wynikających z przepisów ustawy o zwalczaniu alkoholizmu (ponad 7 tysięcy), znalazły się wykroczenia przeciwko przepisom meldunkowym (ponad 1,5 tysiąca). Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965 roku, AIPNG, 05/153, k. 20–21. 141 Najintensywniej rozwijało się to budownictwo w latach 1961–1965, kiedy zbudowano w Gdańsku 341 domków i willi, mających łącznie 1,7 tysiąca izb (w Gdyni 519). W latach 1966–1969 w Gdańsku zbudowano 133 domki i wille o 655 izbach (w Gdyni 143). „Pewien problem stanowi również zakup mieszkań za dewizy, gdzie w latach 1965–1970 zakupiono w Trójmieście ogółem 55 mieszkań” – pisano. Zob. Sprawozdanie zespołu badającego problemy społecznoekonomiczne Wybrzeża Gdańskiego, pod kierunkiem W. Zastawnego, styczeń 1971 roku, AAN, KC PZPR, 941/51, k. 19–20. Budownictwo prywatne na wsiach nadal było bardziej rozwinięte – czwarta część budownictwa w województwie gdańskim finansowana była ze środków prywatnych. Zob. tamże, k. 55. 142 Informacja o realizacji polityki mieszkaniowej w latach 1961–1965, 16 VI 1966, APG, KW PZPR, 19473, k. 190–191. 143 Zob. przeglądy rejestrów skarg i zażaleń za rok 1970 w: APG, KW PZPR, 1455, 1456. Przykłady konfliktu rodzinnego w latach „małej stabilizacji” odnaleźć można w aktach Prezydium MRN. O byłej żonie swojego syna pisał obywatel, który chciał ją wymeldować z mieszkania przy ulicy Okopowej w Gdańsku, gdzie i on mieszkał. Czuł się pokrzywdzony, gdyż mieszkanie, jak twierdził, otrzymał za zasługi dla Milicji Obywatelskiej w 1945 roku: „Dziś, po tych dwudziestu latach, kiedy oczekuję spokojnego życia, straszy się mnie eksmisją na rzecz ladacznicy, prostytutki, która z mego życia zrobiła ruinę, a w mym mieszkaniu otworzyła sobie melinę i dom schadzek, ponieważ nie zgadzam się na prowadzenie takiego zakonspirowanego domu publicznego. Ja jestem starszy i chory, w związku z czym nie mogę już biegać z wyjaśnieniami do każdego urzędnika, który przysyła mi wezwanie (a jest takich dużo), ponieważ takiej osobie jak ob. D. K. dzieje się wielka krzywda i, jak sama twierdzi w licznych skargach do wielu instytucji, chcę ją zamordować lub wyrzucić ją z mieszkania wraz z jej dzieckiem […]”. Zażalenie, 8 IV 1965, APG, PMRN, 548, k. 44. 144 Inżynier elektryk, 1925, Wrzeszcz, Przymorze. 145 Nauczyciel, 1936, Oliwa. 146 „W dzień chodziliśmy do pracy, po pracy wracałam do domu, robiłam obiad, kolację, sprzątałam, robiłam pranie, pomagałam teściom. Razem z teściami jedliśmy wspólne posiłki, mieliśmy wspólną lodówkę. Wszystko było dla mnie nowe. Dopiero uczyłam się żyć w mieście. Bardzo mi się podobało takie miastowe życie” – wspominała urodzona we wsi w Borach Tucholskich kobieta, która w 1968 roku przeniosła się do Gdańska.Technolog (kobieta), 1947, Siedlce. Wzrost liczby małżeństw z 390 tysięcy w 1965 roku do 530 tysięcy w 1966 roku. Zob. W. Czeczerda, Młode małżeństwo i mieszkanie. Potrzeby i ich zaspokojenie, Warszawa 1978, s. 68. 147 Zmiana była gwałtowna, jeśli wierzyć statystykom. W 1963 roku mieszkających „na swoim” było w Warszawie 8%, we Wrocławiu – 14%, w 1969 roku – około 62% w obu miastach. W Warszawie w 1965 roku 27% robotników zgłaszało zapotrzebowanie na własne mieszkanie, w 1969 roku – aż 81%. W Czeczerda, dz. cyt., s. 107, 129. 148 A. Prost, dz. cyt., s. 73, 75, 96; L. Attwood, dz. cyt., s. 156. 149 S. Maliwiński, Argumenty dla żony, GW nr 107, 7–8 V 1966. 150 J. Szymański, Małe mieszkanko, Warszawa 1966. Używa się tego terminu również na Wybrzeżu – por. G. Kurkiewicz, Małe mieszkanko, „Głos Stoczniowca” 1969, nr 45, s. 1. 151 O sprzętach zob. J. Friedrich, dz. cyt., s. 305–311; M. Jewdokimow, Meblościanka i jej użytkowanie w polskich mieszkaniach, w: Dom – spotkanie…, s. 285–300. 152 Jak podaje H. Kulesza (dz. cyt., s. 33), w 1960 roku przeciętne zaludnienie mieszkań wynosiło w domach miejskich w Polsce 1,54 osoby na izbę, w 1970 roku – 1,32 (w Gdańsku 1,48 w 1960 roku i 1,33 w 1970 roku). Najlepsze warunki były we Wrzeszczu, potem w Śródmieściu, potem w Portowej. Gdańsk w XXX-leciu…, s. 66. 153 O nowych potrzebach zob. W. Czeczerda, Sytuacja, potrzeby i preferencje mieszkaniowe młodych małżeństw kandydujących do spółdzielni według uwarunkowań demograficzno-zawodowych i wielkości miast, Warszawa 1970, s. 60–61, 65, 69; tejże, Rodzina i jej potrzeby w zakresie mieszkania, Warszawa 1969, s. 43–45; W. Czeczerda, D. Kozińska, Z. Barszczewska, B. Zamojska, Wpływ przekształceń demograficznych i społecznych na charakter potrzeb 135 136 137
mieszkaniowych, w: Problemy mieszkalnictwa, Warszawa 1969, s. 39. Izydor Sobczak pisał w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych: „Należy podkreślić, że po raz pierwszy w historii Polski Ludowej wchodzi w samodzielne życie w tak szerokiej skali pokolenie całkowicie wychowane i wykształcone w warunkach nowego ustroju społeczno-politycznego, pokolenie o większych aspiracjach życiowych, większych wymaganiach w zakresie warunków bytu materialnego. Wzrastać zatem będą potrzeby na coraz to lepsze i bardziej funkcjonalne mieszkania, artykuły trwałego użytku, na dobra i rozrywki kulturalne, różnego rodzaju usługi ułatwiające kobiecie prowadzenie gospodarstwa domowego. Słowem, wyłania się wiele nowych zadań przed budownictwem, przemysłem, handlem i usługami”. I. Sobczak, Wyż młodych małżeństw, „Kalendarz Gdański” 1972, s. 76. 154 A. Romanow, dz. cyt., s. 248–249. Mimo przyrostu liczby mieszkańców z około 195 tysięcy w 1921 roku do 250 tysięcy w roku 1939, zagęszczenie zmniejszyło się z 4 osób na jedno mieszkanie do 3,7. Zob. R. Cielątkowska, P. Lorens, Architektura i urbanistyka osiedli socjalnych Gdańska okresu dwudziestolecia międzywojennego, Gdańsk 2000, s. 44. 155 Inne, korzystniejsze niż prezentowane w tabeli dane podaje H. Kulesza. W Gdańsku w 1960 roku około 85% mieszkań miało być wyposażonych w wodę, 63,5% miało ustępy spłukiwane, a gaz w sieci – 68%. W 1970 roku – odpowiednio – 94%, 79% i 81%. Zob. H. Kulesza, dz. cyt., s. 81. Nie potrafię wskazać przyczyn tak dużych rozbieżności. Dane mniej korzystne dla miasta traktuję jako bardziej wiarygodne. 156 Informacje o lokalizacji łaźni zob. w: A. Konopko, Higiena publiczna w Gdańsku w latach 1945–1956, Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 25. Przykłady konfliktów zob. w: [Pismo], 27 XI 1962, APG, PMRN, 106, k. 340; Interpelacja, 24 XII 1964, APG, PMRN, 107, k. 318. Z analizy spraw rozpatrywanych przez społeczne komisje pojednawcze wynika, że do najczęstszych konfliktów dochodziło na tle wspólnego użytkowania. Zob. Sprawozdanie z działalności Społecznych Komisji Pojednawczych za rok 1968, APG, PMRN, 1662, k. 114–116. 157 Sugestywny przykład: niektórzy chłopi nadal korzystali z wychodka pomimo montażu WC w mieszkaniu. Zob. A. Sadowski, Przejawy ruralizacji miasta uprzemysłowionego (na przykładzie Białegostoku), Białystok 1981, s. 129– 130. W odniesieniu do Krakowa zob. A. Rębowska, Użytkowanie mieszkań – gospodarka przestrzenią, w: Mieszkanie – analiza socjologiczna, red. E. Kaltenberg-Kwiatkowska, Warszawa 1982, s. 109–112. Także uwagi w: D. Jarosz, „Pastuchy”, „okrąglaki”, „wieśniacy”. Miasto peerelowskie i jego chłopscy mieszkańcy, „Więź” 2007, nr 5, s. 108, 110. 158 Z. Dulczewski, Mój dom nad Odrą. Problem autochtonizacji, Poznań 2001, s. 22–23. 159 Dane za: M. Gulda, Struktura i ruchliwość społeczna Trójmiasta w świadomości jego mieszkańców, Gdańsk 1980, s. 218. 160 T. Daniszewski, Gruzy, duchy i szabrownicy, w: A. Panasiuk, Miasto i ludzie. Wspomnienia z lat powojennych, Gdańsk 2000, s. 18–19. 161 A. Grudziński, W. Malicka, K. Marwege, E. Ungerowa, Koncepcje kształtowania mieszkań i zespołów mieszkaniowych w przyszłości, w: Problemy mieszkalnictwa…, s. 45. 162 Nauczycielka, 1935, Kolonia Uroda, Wrzeszcz, Letniewo, Nowy Port; kobieta niepracująca zawodowo, 1935, Miszewo, Przymorze, Oliwa; E. Szczesiak, Znachor w bloku, Warszawa 1987, s. 82; W. Malicka, Badania warunków mieszkaniowych w budynkach wysokich, „Architektura” 1961, nr 9, s. 349; J. M. Kuczyński, Dżungla, GW nr 185, 6 VIII 1969. 163 E. Szczesiak, dz. cyt., s. 45–46. 164 Jedna z kobiet mieszkała w bloku przez dwanaście lat i skarżyła się, że prawie nikogo nie zna. W windzie podczas jazdy panowała cisza, co przeszkadzało dawnym mieszkańcom wsi, przyzwyczajonym do wymiany informacji. Zarazem jednak niektórym nowa sytuacja odpowiadała. Inna osoba opowiadała, że „mieszkała poprzednio w budynku, w którym było dwanaście rodzin. Stary dom i stare zwyczaje. Tam jedni musieli wszystko wiedzieć o drugich. Co kto na obiad gotuje, co sobie kupił. Co chwilę ktoś przychodził i to było uciążliwe. Tyle lat żyła na oczach innych, że przyjęła z zadowoleniem, że tutaj, w wieżowcu, nikt się nie napraszał”. Tamże, s. 77, 86. 165 P. Kryczka, Społeczność osiedla mieszkaniowego w wielkim mieście. Ideologie i rzeczywistość, Warszawa 1981, s. 207–208. Takie wnioski potwierdzają niektóre relacje gdańszczan: cieśla, 1934, Dolne Miasto, Gdynia, Przymorze; nauczycielka, 1943, Śródmieście. 166 Już w 1958 roku stan klatki jednego z nowych bloków mieszkalnych przy ulicy Grunwaldzkiej dowodził skali zniszczeń. Brak rezydującego na stałe dozorcy był dotkliwy – z piwnic ukradziono lampy i sanitariaty wraz z instalacją, wyrwano zamki razem z drzwiami. Zob. A. Diemientjewa, Tu potrzebny jest gospodarz, GW nr 196, 18 VIII 1958. O wandalizmie w falowcach zob. E. Szczesiak, dz. cyt., s. 82–83. 167 Informacja o stanie porządku i bezpieczeństwa publicznego na terenie miasta Gdańska w 1966 roku, APG, KW PZPR, 1828, k. 33; Jar, Sprawy bezpieczeństwa i porządku publicznego tematem dzisiejszej sesji MRN w Gdańsku, DB nr 147, 21 VI 1968. 168 E. Szczesiak, dz. cyt., s. 73–76. 169 O rozczarowaniu byłych mieszkańców komunałek, związanym ze słabą izolacją w nowych blokach w miastach rosyjskich, gdzie wciąż mogli być podsłuchiwani, pisze S. E. Harris, „I Know all the Secrets of My Neighbors”: The Quest for Privacy in the Era of Separate Apartment, w: Borders of Socialism. Private Spheres of Soviet Russia,
ed. L. H. Siegelbaum, Basingstoke – New York 2006, s. 179–184. W. Malicka, Badania warunków…, s. 348–350. A. P., Blaski i cienie Osiedla Młodych, GW nr 92, 19 IV 1963; (Jar), O gdańskich kłopotach z wodą, DB nr 137, 11 VI 1963; ml, Stogi czekają na wodę, GW nr 7, 9 I 1968; (J), Więcej wody dla Stogów, DB nr 66, 18 III 1968. Także skargi w: APG, KW PZPR, 1455, 1466. 172 Na 44 rodziny, które odpowiedziały na ankietę prowadzoną w jednym bloków nad Kanałem Raduni, 7 osób było niezadowolonych, 30 zadowolonych, 7 bardzo zadowolonych. Większość chciałaby zamienić mieszkanie, podzielić pokoje na mniejsze lub przerobić loggię na mały pokoik. Zob. W. Malicka, Badania warunków…, s. 348–350. Na temat poprawy bezpieczeństwa wypowiedział się mężczyzna, który przeprowadził się z Wrzeszcza do osiedla na Przymorzu. Inżynier mechanik, 1937, Wrzeszcz, Przymorze. 170 171
Rozdział 6. Miasto i jakość życia Informacja nr 7/8/70 [z listu do „Dziennika Bałtyckiego”], 24 IV 1970, Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. Oddział w Gdańsku [dalej: AIPNG], 0046/81/1, k. 366. 2 Fragment propagandowego tekstu z partyjnej gazety na temat wydarzeń grudniowych. Tragiczne skutki wandalizmu, „Głos Wybrzeża” [dalej: GW] nr 298, 16 XII 1970. 3 Informacja z przebiegu spotkań kandydatów na radnych DRN, MRN, WRN z wyborcami w dniu 27 III 1961, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Oddział w Gdyni, Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Śródmieście [dalej: APGOG, KD Śródmieście], 157, [b.p.]. 4 M. Jastrząb, Puste półki. Problem zaopatrzenia ludności w artykuły powszechnego użytku w Polsce w latach 1949–1956, Warszawa 2004, s. 18, 21, 122. Autor nie wymienia Wybrzeża Gdańskiego jako obszaru priorytetowego. Zob. tamże, s. 241–250. 5 Była to relacja z jednej z obław milicyjnych przeprowadzonych w pociągach wjeżdżających do metropolii, zorganizowanych przed świętem pierwszomajowym w 1949 roku. „W pogoni za szmuglerami mięsa i tłuszczów rewiduje się pasażerom teczki i walizki, a gdy ktoś ma przy sobie choćby pół kilograma kiełbasy lub słoniny, to się konfiskuje. Jeśli ktoś wiezie sobie żywą kurę – to mu wolno, a jeśli zabitą – to się konfiskuje. Wiadomo, że w Kościerzynie lub Pucku można łatwo kupić w sklepach spółdzielczych, ale przewieźć nie wolno, bo grozi konfiskata”. A. Langer, Uwagi o „przegięciach” na Wybrzeżu, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej [dalej: AAN, KC PZPR], 237/VII/184, k. 24. 6 Jeśli wierzyć danym, to udział handlu uspołecznionego pod koniec lat czterdziestych wynosił 31%, a w 1953 roku – 96%. Zob. J. Strumiński, Polityka cen detalicznych. Aktualne problemy, Warszawa 1966, s. 18–19. 7 Tamże, s. 18–19; J. Kochanowski, Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944––1989, Warszawa 2010, s. 61, 63–64. 8 B. Zwarra, Wspomnienia gdańskiego bówki, t. 5, Gdańsk 1997, s. 51–54, 86. 9 „A Lewandowscy z naprzeciwka naszego domu, którzy rozwijali i rozwijali ten swój sklepik kolonialny, w którym wiele dobrych produktów można było kupić – od mydła do powidła – zostali jawnie uznani za przeszkodę w rozwoju handlu socjalistycznego i ten zasobny sklepik, wraz z jego właścicielami, znalazł się w sieci MHD […]. I natychmiast padły w nim dobre zwyczaje kupieckie i dobre zaopatrzenie. Lewandowscy – nie do poznania. Zamiast: «Służę uprzejmie», «Polecam się na przyszłość» odpowiedzi krótkie: «Nie ma», «Nie wiemy kiedy będzie»”. S. Rymaszewski, Wykarczowani zza Buga, Gdańsk 2001, s. 503. 10 B. Wehrmeyer-Janca, Młodość niemieckiej dziewczyny w Polsce. Epizody z Gdańska (1938–1958), przeł. I. Pohoska, L. Kozłowski, Gdańsk 2005, s. 51. 11 Pielęgniarka, 1925, Wrzeszcz. 12 Księgowa, 1926, Wrzeszcz. 13 W 1949 roku donoszono: „W dniu 18 i 19 lutego br. wszystkie sklepy świeciły pustkami, natomiast kiedy jedna spółdzielnia mięsna przy ulicy Chrobrego we Wrzeszczu otrzymała osiem nóg wołowych i parę kilo mięsa, stworzyła się olbrzymia kolejka, gdzie doszło do bójek pomiędzy zebranymi i powybijano okna. Przeprowadzonych szereg kontroli w sklepach rzeźniczych za ewentualnym ukrywaniem mięsa dało wynik negatywny, rzeźnicy tłumaczą się brakiem przydziałów z Centrali Mięsnej. Ludność natomiast szemrze, że każdy restaurator zaopatrujący się bezpośrednio w Centrali Mięsnej może otrzymać dowolną ilość mięsa”. Sprawozdanie z pracy Sekcji Polityczno-Wychowawczej i zastępców kierowników komisariatów miasta Gdańska za czas 1 II – 1 III 1949, AIPNG, 05/4/47, k. 24. 14 Sprawozdanie za okres 1 IX – 1 X 1948, AIPNG, 05/4/21, k. 91. Inne przykłady takich opinii: Sprawozdanie za czas 1 III – 1 IV 1949, AIPNG, 05/4/47, k. 45; Meldunek sytuacyjny, 8 IX 1951, AIPNG, 0046/17/1, k. 95; Sprawozdanie miesięczne, październik 1951 roku, AIPNG, 0046/17/2, k. 60. 15 Sprawozdanie z przebiegu zebrań organizacji partyjnych, na których omawiane były trudności na rynku mięsnym, 6 IX 1
1951, APGOG, KD Śródmieście, 155, [b.p.]; Informacje z terenu KD Śródmieście, [październik 1951 roku], tamże; Sprawozdanie z odbytych zebrań przy KD Śródmieście, 23 X 1951, tamże. 16 Sprawozdanie z przebiegu wymiany pieniędzy z województwa gdańskiego, 10 XI 1950, AAN, KC PZPR, 237/VII/187, k. 183–185; Po linii propagandy, [październik 1950 roku], tamże, k. 186. 17 Jednej z gdańszczanek lata sześćdziesiąte kojarzyły się z kolejkami („wszystko trzeba było wystać”), ale jej zdaniem zaopatrzenie sklepów było lepsze niż w latach pięćdziesiątych. Księgowa, 1926, Wrzeszcz. 18 J. Kochanowski, dz. cyt., s. 176. 19 (zet), Szukamy „wąskiego gardła” zatrzymującego pieczywo. Wyjaśniona tajemnica chlebowego nadzienia, „Dziennik Bałtycki” [dalej: DB] nr 157, 4 VII 1958; j. d., W Gdańsku susza, DB nr 157, 4 VII 1958; (old), Trzeba to zmienić, DB nr 160, 8 VII 1958; Już jest poprawa, ale niewystarczająca, GW nr 161, 8 VII 1958; A. P., Drobna sól – artykuł bardzo poszukiwany, GW nr 172, 21 VII 1958. 20 W. W., Denerwujące napisy, GW nr 221, 16 IX 1958; Dziś na tapecie obuwie, DB nr 235, 3 X 1958; Szeroki asortyment i miła obsługa, „Wieczór Wybrzeża” [dalej: WW] nr 282, 4 XII 1958. 21 (d), Czego możemy spodziewać się od handlu?, GW nr 289, 4 XII 1958; (z), Handlowe informacje, które nie napawają dużą radością, DB nr 290, 6 XII 1958; (jej), Nie samym chlebem żyje człowiek… czasem i bułkami, WW nr 288, 11 XII 1958; A. P., Wędlin, ciast i przypraw pod dostatkiem. Z tradycyjnym karpiem tradycyjne kłopoty, GW nr 300, 17 XII 1958; W. Merkel, O gwoździu w chlebie, DB nr 308, 27 XII 1958. 22 (E), Chcemy jeść mięso, a nie kości!, DB nr 242, 11 X 1958. 23Szopka, DB nr 305, 24 XII 1958. 24 B. Wehrmeyer-Janca, dz. cyt., s. 53; Sprawozdanie sytuacyjne za miesiąc październik 1947 roku, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Miejska Rada Narodowa i Zarząd Miejski w Gdańsku [dalej: APG, MRN i ZM], 11, k. 23; Smaczny jest pasztet z dorsza… Jak powstają konserwy rybne, DB nr 149, 1 VI 1950; nauczycielka, 1959, Wrzeszcz, Śródmieście. 25 T. Woronowicz, Podstawowe założenia rozbudowy śródmieścia Gdańska, „Miasto” 1962, nr 7, s. 20–21. 26 J. Kochanowski, dz. cyt., s. 143–144. 27 K. Bagniewska, Wrzeszcz ze smakiem, http://wrzeszcz.info.pl/wordpress/wedrowka-16-wrzeszcz-ze-smakiem/, dostęp 20 VI 2011. Trudno wypowiedzieć się jednoznacznie o jakości wyżywienia w latach „małej stabilizacji”, mając w pamięci różne opinie zawarte we wspomnieniach gdańszczan. Niektórzy uważali, że wędliny „za Gomułki” pełne były chemikaliów i wody i wszystkie miały jednakowy smak. Panowało przekonanie, że do kiełbasy dolewa się wody. „Robotniczo-chłopska” – mówiono żartobliwie na kiełbasę, która najpierw była czerwona, a po paru dniach zielona. Położna, 1937, Orunia, Wrzeszcz; cieśla, 1934, Dolne Miasto, Gdynia, Przymorze; dziennikarz radiowy, 1931, Śródmieście, Oliwa, Brzeźno, Siedlce. Niektórzy gdańszczanie uważają, że ówczesne mięso było lepsze niż obecnie, a wędliny – baleron, salceson, szynka, kiełbasa, kaszanka, pasztetowa – choć trudno dostępne, były na ogół smaczne, gdyż pozbawione współczesnej obróbki przemysłowej. Nauczycielka, 1941, Brzeźno, Wrzeszcz, Sopot, Oliwa; inżynier mechanik, 1937, Wrzeszcz, Przymorze; cieśla, 1934, Dolne Miasto, Gdynia, Przymorze; nauczycielka, 1934, Wrzeszcz, Sopot, Siedlce. Być może skrajność tych ocen można wyjaśnić, odwołując się do podziału zapamiętanego przez niektórych: na żywność dostępną w sklepach i tę, którą kupowało się poza oficjalnym obiegiem – na targu, na wsi, ewentualnie w takich sklepach, jak Delikatesy. Różnorodność ocen można też wytłumaczyć zmieniającymi się dostawami, dobrymi partiami dostarczanymi na przemian z gorszym asortymentem. Jak przypomina J. Kochanowski, centralne władze potrafiły bezpośrednio ingerować w skład ulubionych kiełbas. Cyt. za: B. Brzostek, PRL na widelcu, Warszawa 2010, s. 112–113. 28 J. Kochanowski, dz. cyt., s. 138–141; H. Kula, Granica morska PRL 1945–1950, Warszawa 1979, s. 51–52. O przemycie zob. Dane statystyczne za pięcioletni okres pracy MO województwa gdańskiego 15 IV 1945 – 31 VIII 1949, AIPNG, 0054/3, k. 34; Charakterystyka stanu bezpieczeństwa województwa gdańskiego, 15 V 1949, AIPNG, 0054/14, k. 9. 29 Celniczka, 1928, Wrzeszcz; robotnica, 1934, Nowy Port, Przymorze. Relacja z końca lat siedemdziesiątych z Jarmarku Dominikańskiego, jakkolwiek nie dotyczy badanego okresu, wydaje się warta przytoczenia: „Na przykład jedna dziewczyna sprzedawała bluzki damskie poszyte ze zwykłej pościelówki, ufarbowane na różne odcienie khaki. Gdy zobaczył to mój kolega […], krew w nim zawrzała. Natychmiast pojechał do domu szyć takie same. Uwinął się w parę dni i zjawił się w Gdańsku z towarem. Bluzki szły jak woda”. J. Zieleniewicz, Kraj stoi otworem, w: Prywaciarze 1945–89, red. A. Knyt, A. Wancerz-Gluza, Warszawa 2006, s. 95. 30 Informacja o sytuacji politycznej w niektórych zakładach pracy dzielnicy Gdańsk-Śródmieście, 26 X 1962, APGOG, KD Śródmieście, 158, [b.p.]; Ocena zaopatrzenia ludności w artykuły spożywcze i przemysłowe, oparta o wyniki organów kontroli i komisji społecznych (1966 rok i I kwartał 1967 roku), APG, Komitet Wojewódzki PZPR w Gdańsku [dalej: KW PZPR], 3106, k. 35. 31 Sprawozdanie z kontroli prewencyjnej, 30 IV 1958, AAN, Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk [dalej: GUKPPiW], 516 (40/1), k. 155. 32Zatrudnienie w gospodarce uspołecznionej według wysokości płacy miesięcznej za miesiąc wrzesień 1967 roku, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971, s. 64–65; nauczycielka, 1941, Brzeźno, Wrzeszcz, Sopot,
Oliwa. Robotnicy zarabiali średnio 2611 złotych brutto, urzędnicy i sądownictwo – 2527 złotych, w oświacie, nauce i kulturze średnie pensje wynosiły 2104 złotych. Zob. Przeciętne płace miesięczne brutto zatrudnionych w gospodarce uspołecznionej w miesiącu wrześniu 1967 roku, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971…, s. 67; robotnica, 1934, Nowy Port, Przymorze. Zwykła koszula stanowiła pokaźny wydatek w domowym budżecie. W czytanym przez bezpiekę liście skierowanym do „Głosu Stoczniowca” ówczesny inżynier pisał ironicznie: „My rozdzieramy szaty, że robotnik w NRF […] musi cały rok ciężko pracować i ciężko oszczędzać, aby kupić sobie najtańszy samochód – garbusa Volkswagena. Natomiast u nas jest tak dobrze, że inżynier dobrze zarabiając – netto 3600 zł miesięcznie może sobie fundnąć aż siedem koszul «non-iron» w ciągu miesiąca… Nie żałujcie nikogo, obnażajcie wszystko, co się przyczynia do naszego upadku narodowego – pamiętajcie o tym, do czego doprowadził Gomułka za swoją kliką […]”. Informacja nr 7/8/70, 24 IV 1970, AIPNG, 0046/81/1, k. 365. 34 „Pamiętam, że kupiłam szafę i kupiłam nowy tapczan, i stół, i cztery krzesła, bo to było wielkie wydarzenie, może się miało na to pieniądze, ale nigdzie nie można było tego dostać. Wiem, że pralkę wtedy kupiłam, nie pamiętam kiedy, taką dużą czeską, bo «Franie» były wtedy na talony tylko dla górników i innych robotników. Niby ten standard powoli się poprawiał”. Celniczka, 1928, Wrzeszcz. 35Ceny detaliczne niektórych towarów konsumpcyjnych w handlu uspołecznionym, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946–1965, Gdańsk 1965, s. 139–140. Zob. też P. Perkowski, K. Stańczak-Wiślicz, Zmiany w gospodarstwie domowym okresu PRL, w: Kobieta w gospodarstwie domowym. Ziemie polskie na tle porównawczym, red. K. Sierakowska, G. Wyder, Zielona Góra 2012, s. 334. 36 M. Latoszek, Funkcja wychowawcza w rodzinie stoczniowca, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim w powojennym 30-leciu, red. K. Podoski, Gdańsk 1977, s. 233–239. O sytuacji materialnej u dwustu gdańskich rodzin Wiśniewskich zob. w: M. Walicka, Z wizytą o Wiśniewskich, „Litery” 1965, nr 12, s. 11. 37Komunikat PAP o zmianie cen detalicznych niektórych artykułów spożywczych i przemysłowych, DB nr 296, 13–14 XII 1970. 38Ceny targowiskowe niektórych towarów żywnościowych według miesięcy, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971…, s. 220–221; Ceny detaliczne niektórych towarów konsumpcyjnych w handlu uspołecznionym, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 138–140; nauczyciel akademicki, 1947, Kolonia Uroda. 39 Nauczycielka, 1934, Wrzeszcz, Sopot, Siedlce. Usługi krawieckie również były drogie – za uszycie sukienki pielęgniarka „dała calusieńką pensję”. Pielęgniarka, 1925, Wrzeszcz. 40 Położna, 1937, Orunia, Wrzeszcz; szwaczka, 1925, Wrzeszcz; krawcowa, 1937, Siedlce, Stogi. 41 Bibliotekarka, 1933, Stare Miasto; cieśla, 1934, Przymorze; szwaczka, 1925, Wrzeszcz. Zob. też K. Madej, Korupcja w PRL w latach 1956–1980, w: PRL. Trwanie i zmiana, red. D. Stola, M. Zaremba, Warszawa 2003, s. 253. 42 Notatka w sprawie stosunków w Okręgowym Przedsiębiorstwie Bary Mleczne w Gdańsku, 15 I 1971, APG, KW PZPR, 10396, [b.p.]. W donosach dotyczących gdańskich sklepów PSS Społem znalazły się odręcznie sporządzane notatki o „złapanym na kradzieży konserwy”, o „zanoszącej do domu kurczaki”, czy też informacja, że „po remanencie pili alkohol”. Z kolei w anonimie dotyczącym sytuacji w zakładach rybnych z 1970 roku pisano między innymi, że dyrekcja wyrażała zgodę na naprawę prywatnych samochodów w warsztatach przedsiębiorstwa w godzinach pracy oraz zlecała podwładnym wykonanie w swoich mieszkaniach remontów. Jeśli wierzyć donosowi, akceptowano również wyjeżdżanie na urlop w ramach delegacji, wręczanie łapówek w postaci konserw rybnych, zatrudnianie osób zbędnych bez kwalifikacji i nadmierne ich opłacanie, a także nepotyzm. Zob. [Donosy], tamże; Notatka w sprawie anonimu dotyczącego stosunków w Gdańskich Zakładach Rybnych, [b.d.], APG, KW PZPR, 10625, k. 1–3. 43 O Orbisie usytuowanym w hotelu Monopol naprzeciwko dworca pisano, że jest to miejsce spotkań przede wszystkim inżynierów i lekarzy, a wyrzuca się „pijaków i chuliganów”, o kawiarni Pod Wieżą na ulicy Piwnej mówiono, że jest tam spokojnie, a pijaków wyrzuca potężnie zbudowany szatniarz. Zob. Baedecker gdański – obszerne wyjątki, „Uwaga” 1957, nr 6, s. 4–5. 44 Ekonomistka, 1923, Oliwa; inżynier mechanik, 1937, Wrzeszcz, Przymorze. Kawiarnia Morska we Wrzeszczu przy Grunwaldzkiej, w której po południu dość trudno było o wolny stolik, stanowiła ulubione miejsce spotkań studentów, natomiast kawiarnia Akwarium odpowiadała starszym, nie wpuszczano tam w swetrach i również panował tam tłok. O Kameleonie, restauracji naprzeciwko parku oliwskiego, w młodzieżowym periodyku pisano: „[…] Miała być nowoczesna restauracja, a jest zwykła knajpa. Kiedyś grała tu świetna orkiestra (najlepszy rock and roll w Polsce), ale teraz już nie. Dansing. Obowiązuje konsumpcja 30 zł. Orkiestra słaba. Chuliganów wyrzuca się na zbity pysk. Drogo. Dla mieszkańców Oliwy jedyne miejsce rozrywki”. Zob. Baedecker gdański…, s. 4–5. O Wrzeszczu zob. też: J. Szczepański, Siedem i pół wieku Wrzeszcza, w: Wędrówki po Wrzeszczu, red. K. Szczepańska, J. Szczepański, Gdańsk 2011, s. 71–76; K. Bagniewska, dz. cyt. 45 Ową raczej konieczność niż przyjemność płynącą z wypoczynku dobrze oddaje wspomnienie cieśli: „Urlop był przymusowy, człowiek musiał jechać na wczasy. Co roku jeździłem na wczasy zakładowe. Dzieci, jak były większe, to jeździły na kolonie”. Cieśla, 1934, Przymorze. Zob. też uwagi w opracowaniach: P. Sowiński, Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945–1989), Warszawa 2005, s. 110–111; D. Jarosz, „Masy 33
pracujące przede wszystkim”. Organizacja wypoczynku w Polsce 1945–1956, Warszawa–Kielce 2003, s. 81–82. Księgowa, 1926, Wrzeszcz; nauczycielka, 1941, Brzeźno, Wrzeszcz, Sopot, Oliwa; dziennikarz radiowy, 1931, Śródmieście, Oliwa, Brzeźno, Siedlce. 47 Pito często w pracy, okazją były imieniny, święta, a w stoczniach – wodowanie statku. Nie trzeba było jakichś specjalnych okazji. W biurach przerost zatrudnienia sprawiał, że ludzie nudzili się i wypełniali wolne chwile alkoholem pitym już od rana. W stoczni już podczas pełnionej zmiany „wyskakiwało się na jednego”, „na dwa głębsze” albo „setkę (wódki) lub dwie”. W dniu wypłaty gdańscy stoczniowcy chodzili na przykład do baru „na setkę wódki i żurek”, a koledzy opierających się „ciągnęli na jednego”. Ślusarz, 1932, Oliwa, Zakoniczyn, Przymorze; inżynier mechanik, 1937, Wrzeszcz, Przymorze. Każdego ósmego dnia miesiąca, a więc w dniu wypłaty dla pracowników fizycznych, w Izbie Wytrzeźwień w Gdańsku koło godziny osiemnastej czekano w napięciu i zastanawiano się, czy wystarczy łóżek sanitariuszy do przywiązywania pasami awanturujących się i słaniających na nogach stoczniowców. Do tej godziny łóżka zajmowali jedynie niepracujący alkoholicy, o osiemnastej pojawiali się pierwsi pracujący goście, którzy „urzędowali na dworcu”: „Na podłodze leżał – skulony, w torsjach – kompletnie zamroczony alkoholem mężczyzna. Był to Stefan Sz. – pracownik fizyczny Stoczni Gdańskiej. Na ławce siedział, a raczej «wisiał» ze spuszczoną głową, drugi – Edward P., również robotnik z tej samej stoczni. Zabrudzeni, wymięci, z opadającymi częściami garderoby… Kawalerowie […] Stefan Sz. miał przy sobie 1959,50 zł, a Edward P. – 2128,60 zł. To dużo, pewnie zaraz po kilku głębszych zostali zatrzymani i nie zdążyli ich przepić lub zgubić. Milicjantom mogą zawdzięczać, że tylko na tym się skończyło” – pisano w interwencyjnym reportażu zimą 1967 roku. G. R., Po wypłacie, „Głos Stoczniowca” 1967, nr 11, s. 3. Ze statystyk dotyczących zatrzymań osób w izbach wytrzeźwień i w aresztach milicyjnych wynikało, że w roku 1963 w izbach na terenie województwa przetrzymano prawie 13 tysięcy osób, a w aresztach milicyjnych – niecałe 11 tysięcy pijanych. Zob. Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965, AIPNG, 05/153, k. 9. 48 Por. B. Brzostek, Czas wolny mieszkańców miast polskich 1956–1970, w: Życie codzienne w PRL (1956–1989), red. G. Miernik, S. Piątkowski, Radom–Starachowice 2006, s. 106–120. Jak wynika z badań socjologicznych prowadzonych w Trójmieście w latach siedemdziesiątych, robotnicy bardziej pokochali telewizję i radio, inteligenci natomiast chętniej wybierali czytanie książek, przeglądanie prasy, odwiedziny u znajomych, wycieczki i turystykę (wyjazdy zorganizowane i indywidualne). Zob. M. Gulda, Struktura i ruchliwość społeczna Trójmiasta w świadomości jego mieszkańców, Gdańsk 1980, s. 136–138, 176–178. Badania prowadzone w rodzinach dokerów gdańskich wykazały, że w trzech na czterech domy dominowało oglądanie telewizji i czytanie prasy. Na spacer wskazywał tylko co trzeci ankietowany. K. Wszeborowski, Dokerzy gdańscy. Studium socjologiczne, Gdańsk 1988, s. 168–169. 49 Nauczycielka, 1941, Brzeźno, Wrzeszcz, Sopot, Oliwa; nauczycielka, 1916, Gdynia, Wrzeszcz. Uwagi na temat przemian społecznych zob. w: P. Pleskot, Wielki mały ekran. Telewizja a codzienność Polaków w latach sześćdziesiątych, Warszawa 2007, s. 142, 150–151, 165–168. 50 Krytycznie o kulturze Gdańska pisze P. O. Loew, Danzig. Biographie einer Stadt, München 2011, s. 244–245. 51 O rozwoju instytucji kultury w drugiej połowie lat pięćdziesiątych i o stagnacji w latach sześćdziesiątych pisze B. Czyżak, Dylematy. Kultura na Wybrzeżu 1945–1980, Gdańsk 1985, s. 255, 259. O ofercie kulturalnej zob. też P. O. Loew, dz. cyt., s. 247–248. 52 J. Kowalski, O uniwersytet w Gdańsku, „Litery” 1962, nr 8, s. 21; J. Kołodziejski, Podstawowe kierunki urbanizacji regionu gdańskiego, „Gdański Rocznik Kulturalny” 1965, s. 43; J. Surdykowski, Najdłuższa wieś w Europie, „Perspektywy” 1970, nr 11, s. 12. 53 Informacja dotycząca odgłosów w społeczeństwie związanych z aktualną sytuacją rynkową (Gdańsk), 29 XI 1969, AIPNG, 0046/25/3, k. 28–30; Informacja dotycząca sytuacji rynkowej i prowadzonych na ten temat dyskusji i komentarzy, 1 XII 1969, tamże, k. 31–34. 54 Informacja dotycząca odgłosów w społeczeństwie związanych z aktualną sytuacją rynkową (Gdańsk), 29 XI 1969, AIPNG, 0046/25/3, k. 29. 55 Tamże, k. 29. 56 Tamże, k. 30. 57 Informacja na temat zaopatrzenia w podstawowe artykuły, 23 I 1970, AIPNG, 0046/81/1, k. 144–145; Meldunek sytuacyjny nr 1, 10 I 1970, tamże, k. 46. „Dostawa zapłaconego koksu do mieszkania jest łaską świadczoną przez biura opałowe […]. Obywatel ma zapłacić i czekać. W pewnym niewiadomym momencie przywiozą mu wózkiem elektrycznym (minęły czasy wozaków konnych, prywaciarzy, z którymi można było rozmawiać przy pomocy butelki wódki) pewną ilość opału. Ilości tej ani kontrolować, ani kwestionować nie wolno, co wynika z faktu, że jest to łaska”. Informacja nr 3/4/70, 10 II 1970, tamże, k. 181v. 58 Informacja nr 2/70, 24 I 1970, AIPNG, 0046/81/1, k. 119; Informacja nr 3/4/70, 10 II 1970, tamże, k. 181v. „Obecnie jest o pracę bardzo ciężko, jeszcze 150 tys. ludzi mają zwolnić i nie wiem, jak to będzie. Pani to jest szczęśliwa, nie musi się starać gwałtownie o pracę, ale ja niestety muszę, bo jestem sama i nikt mi nie da na utrzymanie, tylko sama muszę zarobić na życie”. Inna wypowiedź: „No cóż zrobić, zresztą są tak duże zwolnienia z pracy i dostają je przeważnie 46
mężatki, więc nic nie mówię i robię, bo przecież ten tysiąc złotych, który przynoszę, jest nieodzowny. Poza tym wszystko po staremu, żarcie coraz droższe i go nie ma. Co to dalej będzie, chyba nic dobrego…”. W meldunku sytuacyjnym Służba Bezpieczeństwa pisała o pracowniku Zakładów Energetycznych we Wrzeszczu, że nie jest on zdolny do skutecznej pracy na etacie z powodu przemęczenia dodatkowymi zajęciami, które podejmuje, by utrzymać rodzinę. Ponadto „obecna polityka zatrudnieniowa uniemożliwia uzyskanie pracy przez jego żonę” – pisano. Meldunek sytuacyjny nr 2, 24 I 1970, tamże, k. 117. 59 Jedna z gdańszczanek, pracująca jako sekretarka, tak zapamiętała „małą stabilizację”: „Było coraz gorzej. Tak jak, w moim odczuciu, na początku lat sześćdziesiątych nie było źle, tak pod koniec odczuwaliśmy to pogorszenie. Musiałam wynająć opiekunkę, a pensja była bardzo mała. W zasadzie po opłaceniu opiekunki (500 zł) i przejazdów ze stoczni i do stoczni (200 zł) to mi zostawało 200 zł. Już było źle”. Sekretarka, 1946, Wrzeszcz, Przymorze. 60Ceny detaliczne niektórych towarów konsumpcyjnych w handlu uspołecznionym, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 137–138; Ceny detaliczne niektórych towarów w gospodarce uspołecznionej, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971…, s. 214–215. 61 Sprawozdanie zespołu badającego problemy społeczno-ekonomiczne Wybrzeża Gdańskiego, pod kierunkiem W. Zastawnego, styczeń 1971 roku, AAN, KC PZPR, 941/51, k. 45–46, 56. Skupowali oni dolary na polskim rynku – w Trójmieście na przykład od turystów, aby potem przekazać obce waluty marynarzom statków handlowych, którzy przekazywali je dalej w portach zagranicznych. Następnie na podstawie spisów adresów (często figurantów, mieszkań prywatnych) wysyłano paczki z potrzebnymi w Polsce towarami. Złota, biżuterii, kamieni szlachetnych nie wysyłano w paczkach – ukrywano je na statkach przed celnikami. J. Olszewski, Waluciarze i przemytnicy, „Trybuna Ludu” nr 24, 9 V 1971. 62 Zbieraniem informacji o prostytucji (a także o „żebractwie i włóczęgostwie” w rejonie dworców kolejowych) zajmowały się wówczas w Gdańsku i w Gdyni specjalne drużyny milicji kobiecej (te sześcioosobowe drużyny były kontrolowane pod kątem „moralnego prowadzenia się”, a „niemoralne” zachowania dyskwalifikowały kandydatkę). Ich podstawowym zadaniem było sporządzanie notatek służbowych z obserwacji kobiet trudniących się nierządem. Jednakże dane, które podawały w raportach, gromadzonych w teczkach „P”, były zdecydowanie niepełne. Na początku lat pięćdziesiątych w kartotece „P” odnotowywano tylko 50–60 prostytutek rocznie na terenie całego województwa, a nielegalnych domów schadzek – kilkanaście. Zob. Sprawozdanie z działalności Drużyny Milicji Kobiecej na terenie podległym KW MO Gdańsk za III kwartał 1951 roku, AIPNG, 05/3/13, k. 7, 13–14. „Zabawy wieczorami odbywają się niejednokrotnie w obecności dzieci, względnie matki-właścicielki mieszkań wysyłają je na ulice” – pisano w sprawozdaniu z jednej z kontroli. Protokół spisany w dniu 30 I 1952 w sali konferencyjnej Prezydium MRN w Gdańsku z narady roboczej, zorganizowanej przez Wydział Pracy i Pomocy Społecznej na temat „Zagadnienie walki z nierządem, włóczęgostwem, i żebractwem”, APG, Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku [dalej: PMRN], 97, k. 7. Zob. też: Sprawozdanie z dokonanych czynności za kwartał IV 1951 roku w przedmiocie zwalczania prostytucji i chorób wenerycznych na terenie województwa gdańskiego, AIPNG, 05/3/13, k. 19–22; Sprawozdanie z dokonanych czynności za III kwartał 1951 roku w przedmiocie zwalczania prostytucji i chorób wenerycznych na terenie województwa gdańskiego, tamże, k. 95; K. Kosiński, Historia pijaństwa w czasach PRL, Warszawa 2008, s. 601–602. 63 Aktywność związana z „nierządem karalnym” (a więc stręczycielstwo lub kuplerstwo – wynajmowanie lokalu na nierząd) w aktach milicyjnych odnotowywana była dość rzadko. Autorzy przytaczanego raportu nie mieli jednak złudzeń: „O rzeczywistej ilości przestępstw tego rodzaju nie można mówić tylko na podstawie ujawnionych faktów, gdyż zazwyczaj w tych sprawach nikt nie składa u nas zameldowania” – pisano. Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965, AIPNG, 05/153, k. 12. 64 Bohater socrealistycznej powieści Franciszka Fenikowskiego, przebywając w knajpie portowej Oaza, obserwuje sceny z pijaną klientelą, zagranicznymi marynarzami, litrami wypijanego alkoholu i burdami: „Żeby się nie zdrzemnąć, zaczął bezmyślnie obserwować sąsiedni stolik, przy którym jakiś pijany mimo wczesnej pory marynarz przekomarzał się z rudą, przystojną kelnerką. Gość powtarzał co chwilę: «ech, ty mewko, mewko!», co jednak wyraźnie nie podobało się dziewczynie. Odpowiedziała coś arogancko niskim, jakby zachrypniętym głosem i z odpowiedzi tej […] domyślił się, że pieszczotliwa ta nazwa służy w Nowym Porcie jako określenie zawodu, nie należącego do zaszczytnych”. F. Fenikowski, Zakręt Pięciu Gwizdków, Gdańsk 1951, s. 31. Zob. też scenę w poprawczaku w filmie Banda, reż. Z. Kuźmiński, Studio Filmowe Iluzjon, 1964. Teksty o prostytucji i życiu portowym: A. Malinowski, Miłość ma kolor zielony, GW nr 73, 27–28 III 1971; L. Niekrasz, Hasta manana, Rebeca!, DB nr 62, 13 III 1968; tegoż, Requiem dla „Syreny”, DB nr 65, 16 III 1968; W. Horski, Reklama polskiej kurtyzany, DB nr 6, 8–9 I 1967. Uwagi o lokalu Wiking: M. Antoniszyn, A. Marek, Prostytucja w świetle badań kryminologicznych, Warszawa 1985, s. 51. 65 Zob. A. Malinowski, dz. cyt.; A. Górna, Jak wyjść z błędnego koła?, GW nr 139, 12 VI 1961; M. Górska, Na przykładzie jednej nocy, GW nr 178, 30 VII 1963. Ograniczanie kontaktów z Zachodem w latach stalinizmu, w tym dotyczący marynarzy obcych bander zakaz schodzenia na ląd w polskich portach, a także zamknięcie wielu lokali gastronomicznych wpłynęły na pauperyzację środowiska trójmiejskich prostytutek w latach pięćdziesiątych. Część z nich narażona była na bezdomność, wiele przeniosło się w okolice dworców PKP, gdzie łatwiej było o klienta. Z badań
trójmiejskiej prostytucji w latach sześćdziesiątych wynika, że prostytutki „lokalowe” stanowiły około 55%, uliczne, dworcowe, stojące przy budkach z piwem i przy bramach – 45%. Zob. M. Antoniszyn, A. Marek, dz. cyt., s. 13, 37–38. 66 Relację jednej z prostytutek zob. w: M. Antoniszyn, A. Marek, dz. cyt., s. 140. O „dolarowcu” pisano w raporcie: Sprawozdanie zespołu badającego problemy społeczno-ekonomiczne Wybrzeża Gdańskiego, pod kierunkiem W. Zastawnego, styczeń 1971 roku, AAN, KC PZPR, 941/51, k. 56. 67 W. Durka, Klasyfikacja zawodów morskich według pozycji społeczno-ekonomicznej, w: Ludzie morza i ich rodziny w procesie przemian, red. L. Janiszewski, Szczecin 1991, s. 37. Rybacy dość często opisywali swoją pracę jako obciążającą psychiczne, gorszą od zawodu marynarza, uzależnioną od „wyników połowowych” i dlatego wymagającą specjalnego traktowania, w tym wysokich wynagrodzeń. Zob. J. Nikołajew, Zawód rybaka dalekomorskiego. Studium socjologiczne, Szczecin 1992, s. 79–81, 87. Na tle kraju warunki życia niektórych rybaków, jak widać na przykładzie Łeby, były jednak dość dobre: mieli własne domy, latem podnajmowali pokoje, mieszkania były dobrze wyposażone w urządzenia gospodarcze – prawie wszyscy mieli pralki, lodówki, odkurzacze. Zob. J. Bjørnåvold i in., Living Conditions and Social Integration in Fishing Communities: A Study of Leba, Poland and Honningsvåg, Norway, Tromsø 1987, s. 60–62. O połowie lat pięćdziesiątych w Trójmieście B. Okoniewska pisze: „Pomimo spadku realnych zarobków, marynarze postrzegani byli na co dzień przez portowców jako grupa plasująca się na wysokich piętrach standardów socjalnych, których potwierdzeniem miały być zarówno posiadane przez część marynarzy samochody, jak i dobrze ubrane w odzież zagraniczną ich żony i dzieci”. B. Okoniewska, Październik 1956 roku w ośrodku gdańskim, w: Październik 1956 na Ziemiach Zachodnich i Północnych, red. W. Wrzesiński, Wrocław 1997, s. 13. 68 L. Janiszewski, Rybacy dalekomorscy. Studium socjologiczne, Poznań 1967, s. 251–252; A. Sosnowski, Środowisko społeczno-zawodowe marynarzy, Warszawa–Poznań 1984, s. 52–53. 69 Dane dotyczące lat siedemdziesiątych zob. w: K. Wszeborowski, dz. cyt., s. 141, 143. 70 Dane zob. w: M. Gulda, B. Maroszek, Kształtowanie się załóg stoczniowych w polskim budownictwie okrętowym na Wybrzeżu Gdańskim w latach 1945–1969, w: Historia budownictwa okrętowego na Wybrzeżu Gdańskim, red. E. Cieślak, Gdańsk 1972, s. 661, 664–667, 669. O płynności kadr w stoczniach zob. też A. Sobociński, Przeobrażenia strukturalne wśród robotników przemysłu okrętowego w latach 1945–1970, ze szczególnym uwzględnieniem województwa gdańskiego, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim…, s. 195–199. 71 W Stoczni Gdańskiej 70% załogi w 1963 roku stanowili ludzie do 35. roku życia, w 1969 roku – 57%. Wśród ówczesnej załogi było 12% kobiet. Zob. M. Gulda, B. Maroszek, dz. cyt., s. 671, 673–674, 689. 72 Zasadnicze szkoły zawodowe powołano w 1951 roku zamiast dawnych szkół przygotowujących wykwalifikowanych robotników. Z kolei na mocy ustawy z 1958 roku powstały szkoły zawodowe dla pracujących (przyzakładowe), które przyjmowały młodzież w wieku 14–18 lat, po szkole podstawowej. Działały one przy wszystkich dużych stoczniach i w portach. Zob. Z. Sikora, Szkolnictwo zawodowe w województwie gdańskim w latach 1945–1965, Gdańsk 1966, s. 80–81, 100. Pracownicy Stoczni Gdańskiej zdobywali kwalifikacje zarówno w szkołach zawodowych poza stocznią (na początku lat sześćdziesiątych było to ponad 500 pracowników Stoczni Gdańskiej, w latach następnych 1,1–1,3 tysiąca rocznie), jak i w Przyzakładowej Szkole Budowy Okrętów (blisko 1,2 tysiąca robotników w latach 1962–1965). Zob. M. Gulda, B. Maroszek, dz. cyt., s. 695–696. 73 Przywoływany kilkakrotnie dokument jest raportem zespołu Centralnej Szkoły Partyjnej (powstałym przy udziale pracowników Zakładu Historii Partii i Wydziału Organizacyjnego), który dokonał analizy socjologiczno-politycznej Trójmiasta. Powodem była chęć poznania genezy protestów na Wybrzeżu Gdańskim. Zob. Sprawozdanie zespołu badającego problemy społeczno-ekonomiczne Wybrzeża Gdańskiego, pod kierunkiem W. Zastawnego, styczeń 1971 roku, AAN, KC PZPR, 941/51, k. 23–24. W tym miejscu pragnę podziękować prof. Jerzemu Kochanowskiemu za jego wskazanie. 74 Informacje na temat zarobków dyrekcji w: tamże, k. 32, 34–35, 48. Na temat sytuacji materialnej szeregowych pracowników zob. Informacja dotycząca chronologii wydarzeń na terenie Gdańska w dniach od 14 do 18 XIII 1970 r., w: Grudzień 1970 na Wybrzeżu Gdańskim w świetle akt Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Gdańsku, oprac. L. Potykanowicz-Suda, Gdańsk 2011, s. 31; Ocena polityczno-operacyjna przyczyn wydarzeń na terenie Trójmiasta w dniach 14–19 XII 1970, http://www.grudzien70.ipn.gov.pl/portal/g70/243/1711/Gdansk_i_wojewodztwo_dokumenty_MO_i_SB_dotyczace_grudnia_1970 dostęp 20 VI 1970; S. Cenckiewicz, Gdańsk ’70. Zbrodnia nieukarana i bitwa o pamięć, „Biuletyn IPN” 2010, nr12, s. 9–10. Wspominał ten czas Lech Wałęsa: „To, na co w 1967 roku wyliczano dziesięć godzin pracy, w 1968 roku trzeba było zrobić na przykład w siedem godzin, i oczywiście za odpowiednio mniejszą zapłatą, choć praca była taka sama. Rosła niechęć robotników do inżynierów, w których widziano bezdusznych wykonawców pseudoekonomicznych wizji władzy. Nadgodzinami pokrywano złą organizację i nieudolne planowanie. Ludzi ogarniało zmęczenie i frustracja, bo pracę, którą dałoby się wykonać w dzień, trzeba było robić po godzinach”. L. Wałęsa, Droga do prawdy. Autobiografia, Warszawa 2008, s. 29. 75 W cytowanym raporcie odnotowywano to niezadowolenie. Zob. Sprawozdanie zespołu badającego problemy społecznoekonomiczne Wybrzeża Gdańskiego, pod kierunkiem W. Zastawnego, styczeń 1971 roku, AAN, KC PZPR, 941/51, k.
24, 26, 34, 36. Tamże, k. 45–46. M. Gliński, J. Kukliński, Kronika Gdańska 997–2000, t. 2: 1945–2000, Gdańsk 2006, s. 19; W. Gruszkowski, „Ruiny były deprymujące i jeszcze w dodatku pesymiści ciągle krakali, że tego wcale się nie da odbudować…”, w: Gdańsk 1945. Wspomnienia 50 lat później, red. P. O. Loew i in., Gdańsk 1997, s. 375. O różnych motywacjach zob. Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta (B. Kosianowska), t. 1, oprac. I. Trojanowska, wyd. 2, Gdańsk 1997, s. 170. 78 K. Lesiakowski, Powszechna Organizacja „Służba Polsce” (1948–1955). Powstanie, działalność, likwidacja, t. 1, Łódź 2008, s. 323; P. Śpica, Życie codzienne junaków w brygadach Powszechnej Organizacji „Służba Polsce” w Gdańsku w latach 1948–1953, Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 65; M. Gliński, J. Kukliński, dz. cyt., s. 22. 79Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta (R. Stefanicki), t. 2, oprac. I. Greczanik-Filipp, Gdańsk 1997, s. 282. 80 Tak we wspomnieniu Andrzeja Makowskiego (prototypu bohatera Lewantów): „Był taki Komitet Pomocy dla Gdańska. Podawało się hasła. Ludzie szli i nie szli – rozmaicie. Czasem obiecywało się porcję kiełbasy, czasem grała orkiestra pod te kilofy i łopaty. Trzeba było naród rozruszać”. R. Wójcik, Pochylnia, w: tegoż, Czy bohaterowie są zmęczeni?, Warszawa 1975, s. 320. 81Studenci Trójmiasta podejmują zobowiązania przy budowie domów akademickich, DB nr 188, 11 VII 1951; nauczycielka, 1934, Wrzeszcz, Sopot, Siedlce; celniczka, 1928, Wrzeszcz; Sprawozdanie z działalności MRN miasta Gdańska za III kwartał 1949 roku, APG, MRN i ZM, 35, k. 196. 82 Władze dokonały zakupu materiałów budowlanych i rozdały je komitetom zajmującym się odbudową, które były kierowane przez lokalne komitety partyjne PZPR na Stogach, w Oliwie, w Nowym Porcie, na Oruni, na Siedlcach, we Wrzeszczu i na Dolnym Mieście. Sprawozdanie, 14 X 1949, APG, Urząd Wojewódzki Gdański, 110, k. 83–84. O kuriozach zob. Liga Kobiet przy odgruzowywaniu Gdańska, DB nr 71, 12 III 1950; (ż), Rodzice urządzą salę biologiczną, DB nr 75, 16 III 1950. 83 L. Starosta, R. Wójcik, Status prawny rad narodowych w 40-leciu PRL, w: 40 lat rad narodowych w województwie gdańskim, red. S. Dalka i in., Gdańsk [b.d.], s. 21–22. 84 Zob. A. Gumińska, Funkcjonowanie Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku w latach 1950–1958, Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 33, 41, 52. 85 W czasach stalinizmu w skład komitetów blokowych wchodziły mniejsze jednostki nazywane komitetami domowymi (kilka osób będących przedstawicielami domów wielorodzinnych), i delegaci domowi (reprezentujący domy jednorodzinne). Nie znalazłem jednak w dokumentach potwierdzenia ich aktywności – najprawdopodobniej były to struktury istniejące głównie na papierze. Również tylko część komitetów blokowych była aktywna. Pomagały one w bieżących pracach remontowych, współpracowały z administracją budynków, z Miejską Radą Narodową, uczestniczyły w rozmaitych akcjach, jak zbiórki złomu i makulatury. Zajmowały się zagospodarowaniem nieużytków, czystością w blokach, walką z analfabetyzmem, z chuligaństwem. Mediowały w sporach między lokatorami. Uczestniczyły w pracach przygotowawczych do wyborów do sejmu. Komitety blokowe podlegały komitetom osiedlowym. W 1966 roku komitety osiedlowe przemianowano na rady osiedlowe, które miały być lepiej dostosowane do nowego układu dzielnic w Gdańsku, a obszar ich działania miał się pokrywać z obszarem działania administracji domów mieszkalnych (ADM). Zob. Referat na Plenum KM o pracy rad narodowych miasta Gdańska, APG, KM PZPR, 10, k. 109–110; Działalność samorządu mieszkańców na terenie m. Gdańska, [b.d.], APG, PMRN, 1662, k. 155–157; Zalecenia Komisji ds. Rad Narodowych RP dla miejskich (dzielnicowych) rad narodowych, wrzesień 1967 roku, tamże, k. 289–290; Ocena działalności samorządu mieszkańców na terenie m. Gdańska, grudzień 1966 roku, APG, PMRN, 1665, k. 4–5, 11–14. 86 Protokół z narady z Komitetami Blokowymi, 21 II 1956, APG, PMRN, 768, k. 7. Projekt czynów na 1956 rok przewidywał między innymi organizację zieleńców, odgruzowanie, uporządkowanie boiska sportowego, budowę boiska do piłki siatkowej i sali gimnastycznej, budowę placu zabaw i piaskownic oraz żwirowych deptaków i mostków pieszych, aranżację skweru, trawników i kwietników, remonty istniejących chodników i śmietników, poszerzanie ulic, doprowadzenie wody do posesji, instalację oświetlenia i podłączeń gazowych, odbudowę budynku mieszkalnego, malowanie klatek schodowych, grodzenie podwórzy, remonty świetlic i malowanie elewacji szkoły. Zob. Projekt planu czynów społecznych na 1956 rok, tamże, k. 8–14. 87 Rozwój czynów społecznych w mieście Gdańsku, 24 IX 1969, APG, PMRN, 773, k. 22. 88 Proponowano mobilizować gdańszczan do dodatkowej budowy i przebudowy ulic, instalacji oświetlenia, do zakładania i konserwacji zieleni, zagospodarowywania osiedli mieszkaniowych, terenów plażowych, lasów komunalnych i innych miejsc przeznaczonych do wypoczynku. Zob. Aktualna ocena sytuacji oraz proponowanie kierunku organizowania i realizowania czynów społecznych w najbliższych 5 latach, [1969 rok], APG, PMRN, 773, k. 15–17. 89 Rozwój czynów społecznych w mieście Gdańsku, 24 IX 1969, APG, PMRN, 773, k. 23–25. 90 Zgodnie z uchwałą Rady Ministrów z 1961 roku była to „wszelka dobrowolna działalność ludności, jak też zakładów pracy zmierzająca przez udzielenie własnych środków finansowych, materialnych i robocizny do wykonania zadań o charakterze inwestycyjnym, remontowych, wyposażenia oraz prac porządkowych w zakresie obiektów stanowiących 76 77
własność społeczną i służących przede wszystkim do użytku publicznego”. Pismo PMRN w Gdańsku, 28 II 1965, APG, PMRN, 263, k. 10. W praktyce różnie do dobrowolności podchodzono: „Rzecz w tym, żeby udział zakładów pracy w rozbudowie miasta nie miał charakteru jakiejś akcji społecznej, ponieważ nie chodzi o jałmużnę, lecz o obywatelski obowiązek”. Protokół nr 1/61 z plenarnego posiedzenia KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 9 II 1961, APG, KW PZPR, 78, k. 20. Mieszkańcy osiedla mogli zostać ukarani za unikanie udziału. Na przykład podczas akcji odśnieżania w 1963 roku w Śródmieściu wysłano pisma do wszystkich zarządców nieruchomości oraz do właścicieli domów, w których informowano ich o obowiązku zagarniania śniegu i lodu w pryzmy i wywiezienia ich na wysypiska; mandatami ukarano 501 mieszkańców, a 77 spraw skierowano do kolegium. Ogółem w akcji odśnieżania, przynajmniej według oficjalnych danych, wzięło udział około 34 tysięcy osób. „Mieszkańcy spontanicznie włączyli się do akcji odśnieżania naszego miasta” – pisano. Pismo PMRN w Gdańsku, 12 III 1963, APG, PMRN, 263, k. 77. 91 Informacja o przebiegu wyborów do Komitetów Blokowych dzielnicy Gdańsk-Śródmieście, czerwiec 1968 roku, APG, PMRN, 1662, k. 9; Informacja o przebiegu wyborów do samorządu mieszkańców (Wrzeszcz), 20 VI 1968, tamże, k. 11– 12; Informacja o przebiegu wyborów do samorządu mieszkańców w dzielnicy portowej w 1968 roku, czerwiec 1968 roku, tamże, k. 24. 92 (g), Miłość wyrażona w milionach, WW nr 9, 11 I 1968. 93 (d), Usuwają stare rudery, stawiają nowe ogrodzenia, GW nr 98, 25 IV 1968; H. O., Gdańscy radni i młodzież swojemu miastu, DB nr 99, 26 IV 1968. 94 Także wystawienie nielubianego pomnika Janka Krasickiego na Osiedlu Młodych. Zob. Rozwój czynów społecznych w mieście Gdańsku, 24 IX 1969, APG, PMRN, 773, k. 25. 95 Wykrywalność na terenie komisariatu we Wrzeszczu tylko w latach 1947–1948 miała wzrosnąć z 56% do 73%. Zob. A. Zientek, Przestępczość pospolita w Gdańsku w latach 1945–1948 (szkic do problematyki), Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 45. 96Przestępstwa zarejestrowane przez MO, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 262–263. Komisariat I kontrolował obszar kilku głównych ulic w części Śródmieścia (Starego i Głównego Miasta) oraz na Siedlcach. Dwójka – ulice centrum i północną część Wrzeszcza, trójka – centrum Oliwy w okolicach parku. Komisariat IV zajmował się Starym Przedmieściem i Dolnym Miastem (oraz najprawdopodobniej Przeróbką), piątka – Nowym Portem, zahaczając o Letniewo i Brzeźno, szóstka – obszarem Oruni wzdłuż ulicy Jedności Robotniczej (dziś Trakt Świętego Wojciecha). Opracowanie własne na podstawie: Analiza stanu bezpieczeństwa na terenie miasta Gdańska i pracy Komendy Miejskiej MO oraz wnioski w kierunku naprawienia, AIPNG, 0054/2, k. 28–29. 97 W utworzonej w stalinizmie dzielnicy Nowy Port (późniejsza Portowa), obejmującej najmniej kontrolowane obszary, gęstość zaludnienia była dwukrotnie niższa niż we Wrzeszczu. Zob. Powierzchnia miasta, ludność i gęstość zaludnienia według dzielnic w 1960 roku, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 21. 98 Dane: Krótka charakterystyka terenu miasta z uwzględnieniem stanu bezpieczeństwa terenu, [1954 rok], AIPNG, 0054/2, k. 44. 99 A. P., Milicja Obywatelska zapowiada usprawnienie swojego aparatu, GW nr 311, 30 XII 1958. 100 Budki strażnicze znajdowały się przy placu Komorowskiego w północnym Wrzeszczu, na skrzyżowaniu Grunwaldzkiej z Morską (dziś Do Studzienki) oraz przy Bramie Oliwskiej. Zob. (są), Stałe punkty milicyjne na ulicach Gdańska, DB nr 288, 4 XII 1958; szewc, krawiec, wojskowy, 1930, Śródmieście. O sytuacji w latach sześćdziesiątych: „Każda dzielnica miała swojego dzielnicowego, który wiedział wszystko, z tym się spotkał, z tym pogadał, jak trzeba interweniował i plus dla nich było, dzielnicowy miał blisko i po szosie. […] Jak coś tam na podwórku się działo, dzwoniło się do dzielnicowego, za parę minut czy paręnaście oni podjeżdżali i tak po cichu gdzieś tam podchodzili i normalnie przydybali”. Operator maszyn, 1949, Dolne Miasto. 101 Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965, AIPNG, 05/153, k. 29. 102 Zob. dokument, w którym posiłkowano się danymi o wzroście przestępczości pod koniec lat pięćdziesiątych: Protokół z plenarnego posiedzenia KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 4 II 1960, APG, KW PZPR, 73, k. 24. P. Majer łączy wzrost przestępczości w latach pięćdziesiątych z wyrokami politycznymi. Pisze też o tym, że rozróżnienie między wyrokami politycznymi i kryminalnymi w statystyce jest skazane na niepowodzenie. Zob. P. Majer, Milicja Obywatelska 1944–1957. Geneza, organizacja, działalność, miejsce w aparacie władzy, Olsztyn 2004, s. 315–316, 331. W 1967 roku Irena Pawlina, dziennikarka często pisząca o problemach społecznych na Wybrzeżu Gdańskim, wspomniała o swoim strachu przed wyjściem na ulicę w godzinach wieczornych. Moim zdaniem wywód autorki świadczy raczej o wzroście świadomości zagrożeń niż o wzroście realnego zagrożenia. Nie wydaje się, żeby stan bezpieczeństwa na gdańskich ulicach uległ wtedy jakiejś drastycznej zmianie: „Odczuwam lekki (?) wewnętrzny opór, gdy mam o zmierzchu przejść przez zakrzewiony skwer, znajdujący się w samym centrum Gdańska. Czekam nocą na taksówkę, byle tylko nie musieć przechodzić od Targu Drzewnego do dworca. Nie pojawię się wieczorem na placu Grunwaldzkim, leżącym przy najżywotniejszej gdyńskiej arterii. Nadkładam drogi, by późnym wieczorem nie przechodzić przez – leżący między szklanymi domami – sopocki placyk, nazywany (czort wie dlaczego?) ogródkiem jordanowskim”. I. Pawlina, Nie chcę się bać!, DB nr 87, 14 IV 1967.
Z powodu powojennej biedy w drugiej połowie lat czterdziestych w Gdańsku złodzieje szczególnie często kradli ubrania. We Wrzeszczu z okradanych mieszkań wynoszono głównie odzież. Jedna z mieszkanek Wrzeszcza zdejmowała małym dzieciom buciki z nóg. Częsta była kradzież bielizny i ubrań rozwieszanych na strychach. Zob. A. Zientek, dz. cyt., s. 59, 66. Kradzieże cennego wówczas odzienia wciąż się zdarzały, ale gdy do nich dochodziło, nie wymachiwano ofierze bronią przed nosem, stosowano bardziej subtelne metody, jak w historii opisanej przez bulwarowy „Wieczór Wybrzeża”, kiedy śpiącemu na ławce ściągnięto buty. Zob. ml., Zasnął w butach, obudził się boso, WW nr 163, 15 VII 1958. 104 Wyjątkiem był rok 1966, gdy odnotowano w Gdańsku 126 rozbojów. Przestępstwa zarejestrowane przez MO, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971…, s. 382. 105 Zabójstw dokonywano na tle rabunkowym, chuligańskim, na tle nieporozumień rodzinnych, z zemsty osobistej oraz gdy uśmiercano noworodka. Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965, AIPNG, 05/153, k. 2–3. Dane powojenne zob. w: J. Babczenko, Od wyzwolenia do referendum (do użytku wewnętrznego), Gdańsk 1974, s. 53. Wraz z postępującym porządkowaniem przestrzeni publicznej widok trupa stawał się czymś niezwykłym. Jeszcze pod koniec lat czterdziestych nie było nic nadzwyczajnego w odkrywaniu w ziemi zwłok z 1945 roku. Na łamach „Dziennika Bałtyckiego” donoszono o szczątkach osób cywilnych odkrytych przy pracach budowlanych, co automatycznie klasyfikowano jako „ślady barbarzyństwa niemieckiego”. Informacje zaczerpnięte z: A. Konopko, Higiena publiczna w Gdańsku w latach 1945–1956, Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 29–30. Przykładem zmiany w myśleniu może być fabuła sensacyjnego opowiadania Zwłoki w lesie. Odnalezione przed dwie młode dziewczyny ciało zakopane w piasku w nadmorskim lasku koło Brzeźna nie zostało skojarzone z walkami o Gdańsk, ale ze „zwykłym” morderstwem. S. Goszczurny, Zwłoki w lesie, w: tegoż, Heron lubił dolary. Reportaże milicyjne, Gdynia 1965, s. 123–124. 106 W 1965 roku w Gdańsku kradzieży było osiem razy więcej niż włamań (4253 i 546). W 1970 roku – tylko ponad trzy razy więcej (2357 i 716). Przestępstwa zarejestrowane przez MO, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 262–263; Przestępstwa zarejestrowane przez MO, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971…, s. 382. Do lekkomyślnych zachowań należało niewłaściwe przechowywanie kluczy, ryzykowne przewożenie pieniędzy oraz ich zabezpieczanie przed kradzieżą, w tym tak kuriozalny przypadek, jak pozostawienie przy zabezpieczonej kasie aparatury spawalniczej. Zob. Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965, AIPNG, 05/153, k. 5. 107 Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965, AIPNG, 05/153, k. 5. Notabene na turystów czekały również inne przykre niespodzianki. Milicja urządzała obławy na wczasowiczów, którzy nie dopełnili obowiązku zameldowania się na pobyt czasowy. W sezonie letnim 1958 roku o szóstej rano wielu funkcjonariuszy zapukało do kwater urlopowiczów w Jelitkowie i nałożyło wysokie kary. Szanowny Panie Redaktorze, WW nr 177, 1 VIII 1958. 108 Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965, AIPNG, 05/153, k. 6–7. W historii przejażdżki po Wrzeszczu przywłaszczonym pojazdem marki Warszawa złodziej „za kilka minut kawalerskiej jazdy otrzymał dwa i pół roku więzienia”. S. Goszczurny, Amator czterech kółek, w: tegoż, Heron lubił dolary, s. 153–166. 109Groźba egipskich ciemności nad ulicą Długą, DB nr 82, 6–7 IV 1957; ml., Gdańsk przestanie być miastem ciemności, GW nr 158, 4 VII 1958; wo, Proszę o książkę zażaleń, WW nr 157, 8 VII 1958; Gab., Kiedy doczekamy się wreszcie oświetlenia Gdańska?, WW nr 197, 26 VIII 1958; (Gab.), „Więcej światła” na ulicach Gdańska, WW nr 281, 3 XI 1958; A. Diemientjewa, Wrzeszcz będzie piękniejszy – ale przy współudziale mieszkańców, GW nr 288, 3 XII 1958. 110 Problemy komunikacyjne miasta Gdańska, [b.d.], APG, PMRN, 58, k. 11–12. O tej istotnej zmianie w oświetleniu pisano w 1961 roku: „Kto pamięta Wrzeszcz w latach 1945–1958 wie o tym, że z oświetleniem nawet głównych arterii dzielnicy było źle. Dziś przechodząc wieczorem ulicami Kościuszki, Karola Marksa, Grunwaldzkiej, Wyspiańskiego, Wajdeloty, Barlickiego, Dzierżyńskiego, Pestalozziego i innych widzimy oświetlenie jarzeniowe”. Informator dla kandydatów na radnych, [kwiecień 1961 roku], APGOG, Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Wrzeszcz [dalej: KD Wrzeszcz], 185, [b.p.]. 111 Oświetlenie elektryczne w 1964 roku obejmowało 3 tysiące lamp żarowych oraz nieco ponad 2 tysiące neonowych. Oświetlenie ulic i placów, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 144; Problemy komunikacyjne miasta Gdańska, APG, PMRN, 58, k. 11–12. Dane z 1966 roku informują o 270 kilometrach ulic oświetlonych i aż 510 kilometrach nieoświetlonych. Statystycznie rozstaw latarni wynosił 50 metrów. Zob. Problemy porządkowania miasta, listopad 1966 roku, APG, PMRN, 70, k. 15. 112 Informacja z przebiegu spotkania członków partii w dniu 7 IV 1959, APGOG, KD Śródmieście, 156, [b.p.]; Informacja z przebiegu spotkań kandydatów na radnych DRN, MRN, WRN z wyborcami w dniu 27 III 1961, APGOG, KD Śródmieście, 157, [b.p.]; Informacja o przebiegu spotkań radnych z wyborcami dzielnicy Gdańsk-Śródmieście, 28 VI 1961, tamże. 113 Sprawozdanie zespołu badającego problemy społeczno-ekonomiczne Wybrzeża Gdańskiego, pod kierunkiem W. 103
Zastawnego, styczeń 1971 roku, AAN, KC PZPR, 941/51, k. 18; Myszka, Na naszej ulicy, WW nr 282, 4 XII 1958. Postulaty zgłaszane radnym w 1963 roku zob. w: APG, PMRN, 263, 264. 114 Zbicz, Tramwajowa rewolucja, DB nr 26, 31 I 1962; Tramwajowe reformy, DB nr 30, 5 II 1963; Ważniejsze dane o rozwoju społeczno-gospodarczym miasta, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971…, s. 6–7. O procesie demokratyzacji transportu w Warszawie pisze B. Brzostek, Za progiem. Codzienność w przestrzeni publicznej Warszawy lat 1955–1970, Warszawa 2007, s. 309. 115 J. Kowalski, Ankieta komunikacyjna Dziennika Bałtyckiego, „Miasto” 1966, nr 3, s. 34. Miasto, które nie miało rozwiniętej komunikacji miejskiej w latach sześćdziesiątych, zapamiętały też niektóre gdańszczanki. Kobieta niepracująca zawodowo, 1934, Przymorze; robotnica, 1934, Nowy Port, Przymorze. 116 „W dniu 5 lipca 1954 roku o godzinie 11.30 w Gdańsku-Stogach z jadącego tramwaju wypadły boczne drzwi, na skutek czego wypadły dwie dziewczynki, doznając obrażeń cielesnych. W tym samym czasie jadący w tym samym kierunku następny tramwaj na skutek uszkodzenia hamulców najechał na stojący tramwaj, skutkiem czego dwie kobiety doznały obrażeń cielesnych, natomiast obywatelka J. P. doznała złamania ręki” – pisano w milicyjnym meldunku dziennym. Zob. Załącznik do meldunku dziennego z dnia 6 VII 1954 roku. Wydarzenia w KWMO Gdańsk, AIPNG, 0046/20/5, k. 126. 117 (d), Suchanino, GW nr 17, 21 I 1965; A. Diemientjewa, Brętowo czeka na inicjatywę mieszkańców, GW nr 268, 10 X 1958. Zob. też postulaty zgłaszane radnym w 1963 roku w: APG, PMRN, 263, 264; Informacja o odbytym spotkaniu z mieszkańcami osiedla Wisłoujście, 11 III 1961, APGOG, Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Portowa [dalej: KD Portowa], 671, k. 47. 118 „W dniu 1 VI 1954 około godziny 15.30 w Gdańsku-Nowym Porcie przy ulicy Wolności, czepiając się tramwaju, dostała się pod koła J. S., lat pięć, doznając obcięcia prawej nogi. Śledztwo prowadzi MO Gdańsk”. Inny meldunek: „W dniu 2 VI 1954 w Gdańsku-Wrzeszczu przy Alei Wojska Polskiego, wyskakując w biegu, dostał się pod koła tramwaju S. O., lat siedem, zamieszkały Gdańsk-Wrzeszcz, doznając obcięcia prawej nogi i silnego potłuczenia. Śledztwo prowadzi MO Gdańsk”. Zob. Załącznik do meldunku dziennego, 2 VI 1954, AIPNG, 0046/20/5, k. 82; Załącznik do meldunku dziennego, 3 VI 1954, tamże, k. 84. 119 (ml), Byle się drzwi zamykały, GW nr 6, 8 I 1968; R. St., Tak dalej być nie może!, DB nr 9, 11 I 1968; nauczycielka, 1941, Oliwa; krawcowa, 1937, Siedlce, Stogi. 120 Prezentując dane, pisano o „wstrzymaniu pochodu śmierci kroczącego po naszych drogach”. Gab., Dzień bez wypadków, WW nr 223, 18 IX 1958. 121 Do najpowszechniejszych wykroczeń drogowych należały błędy przechodniów, następnie wady techniczne pojazdów, szczególnie oświetlenia, wreszcie – niestosowanie się do znaków i sygnałów. Odnotowywano również wzrost liczby przypadków prowadzenia pojazdów w stanie nietrzeźwym, który, jak można sądzić, był skutkiem częstszych kontroli na drogach. Zob. Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963– 1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965, AIPNG, 05/153, k. 27. O dzieciach zob. (Sier.), Za czy przeciw kierowcy, WW nr 211, 11 IX 1958. 122 E. K., MO wypowiada walkę anarchii drogowej. Na pierwszy plan: wozacy i rowerzyści, DB nr 271, 12 XI 1960. Zob. też Wykaz postulatów dotyczących bezpieczeństwa przestrzegania przepisów drogowych, [1963 rok], APG, PMRN, 263, k. 123–126. 123 M. Pachnia, Sygnalizacja świetlna dla poszczególnych pasów ruchu, GW nr 110, 9 V 1968; Gdańsk w XXX-leciu PRL, Gdańsk 1975, s. 54. 124 (ml), Dwa lata zatorów drogowych w Gdańsku, GW nr 102, 30 IV 1968; (ml), Wspólnymi siłami miasta i zakładów pracy, GW nr 144, 18 VI 1968. 125 Wypadków drogowych w województwie gdańskim odnotowywano w tym czasie około 1400 rocznie, najwięcej w Gdańsku – 400. Liczba zarejestrowanych samochodów wzrosła do blisko 11 tysięcy. Wspólnymi siłami miasta…; Pojazdy samochodowe, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971…, s. 168; T. Raś, Wypadki drogowe w Zespole Miejskim Gdańsk-Gdynia, „Miasto” 1962, nr 7, s. 26–27. 126 (zet), SOS! SOS! SOS!, DB nr 211, 5 IX 1958; Żeby krew nie plamiła jezdni. „Dzień bez wypadków”, WW nr 209, 9 IX 1958; (set), Nie tylko uliczne kontrole, również spotkania, uwagi, kary, DB nr 214, 9 IX 1958; Gab., Dzień bez wypadków, WW nr 223, 18 IX 1958; Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965, AIPNG, 05/153, k. 24–27. 127 Budynek Orbisu był częścią niezrealizowanego projektu „Gdańsk 1946/1947”. Niespójne zasady przyjęte przy odbudowie wpłynęły ostatecznie na chaos w zabudowie Śródmieścia. Krytykowano to już w trakcie realizowania inwestycji w latach pięćdziesiątych. Zob. Pierwsza krajowa narada architektów, „Architektura” 1953, nr 7, s. 180– 181. O koncepcjach odbudowy i dyskusjach zob. M. Gawlicki, Zabytkowa architektura Gdańska w latach 1945– 1951. Kształtowanie koncepcji konserwacji i odbudowy, Gdańsk 2012, s. 171–175; I. Trojanowska, Wstęp, w: Wspomnienia z odbudowy…, t. 1, s. 11–13. 128 I. Trojanowska, dz. cyt., s. 11–13; W. Gruszkowski, Stan istniejący aglomeracji gdańskiej na tle dotychczasowego rozwoju, w: Rozwój wielkich aglomeracji miejskich w Polsce, t. 2: Aglomeracja gdańska, Warszawa 1975, s. 29,
33–35. W. Gruszkowski, dz. cyt., s. 29, 33–35; W. Czerny, Realizacje architektoniczne w Gdyni, Wrzeszczu i Gdańsku, „Uwaga” 1957, nr 13, s. 3. 130 Liczne opracowania powstawały najpierw w Zarządzie Miejskim, potem w Regionalnej Dyrekcji Planowania Przestrzennego w Gdańsku oraz w Pracowni Urbanistycznej Państwowego Biura Projektowego (późniejszy Miastoprojekt Gdańsk). Około trzydziestu architektów pracowało nad projektem zabudowy Śródmieścia. Nie było wśród nich zgody. Zob. L. Dąbrowski, A. Kuehnel, W. Rakowski, Plan śródmieścia Gdańska, „Architektura” 1953, nr 8, s. 197. J. Friedrich pisze na przykład o braku ulic poprzecznych w powojennym planie odbudowy (tak zwanym planie Zachwatowicza), o izolacji wizualnej i komunikacyjnej: „Jest sprawą oczywistą, że nigdy w przeszłości nie istniał układ urbanistyczny, dający się zestawić z tym, który stworzono po wojnie”. J. Friedrich, Problemy odbudowy gdańskiego Głównego Miasta w latach 1945–1956. Studium z dziejów mentalności społecznej, Gdańsk 2000, rozprawa doktorska, Biblioteka Uniwersytetu Gdańskiego, s. 205–212. 131 Charakterystyczna była opinia krakowskiego dziennikarza, który Gdańsk nazwał „dziurawym miastem”, ponieważ między skupiskami osadnictwa, różniącymi się znacznie między sobą („co krok to inny prorok”), znajdowały się „jakieś przestrzenie o nieokreślonym charakterze, ni to zieleńce, ni to pustkowia”. Problem ten dotyczył, jego zdaniem, całego obszaru miasta: „Trzeba jeszcze raz zaalarmować. Jak długo będzie się budować śródmieście Gdańska fragmentarycznie, jako zlepek oderwanych osiedli mieszkaniowych bez generalnego i funkcjonalnego ujęcia?”. T. Robak, Model Polaka typu „GD”, w: tegoż, Widziane z bliska. Reportaże, Kraków 1974, s. 49–50. 132 Uwagi o planowaniu przestrzennym w: W. Gruszkowski, dz. cyt., s. 37–38, 41. 133 Dzielnica Nowy Port (później Portowa) objęła Brzeźno, Górki Zachodnie, Krakowiec, Letnicę, Nowy Port, Nowe Szkoty, Ostrów, Przeróbkę, Stogi, Westerplatte, Wisłoujście, Zaspę, Zielony Trójkąt. Dzielnica Wrzeszcz – Brętowo, Gospódkę, Jelitkowo, Migowo, Mirów, Młyniec, Niedźwiednik, Oliwę, Pachołek, Piecki, Przymorze, Wrzeszcz, Złotą Karczmę, Żabiankę. Dzielnica Śródmieście – Biskupią Górkę, Błonia, Chełm, Cygańską Górę, Dolne Miasto, Emaus, Główne Miasto, Lipce, Niegowo, Orunię, Olszynkę, Polski Hak, Siedlce, Stare Miasto, Stare Przedmieście, Suchanino, Stare Szkoty, Święty Wojciech, Trzy Lipy. Gdańsk w XXX-leciu…, s. 7–8. 134 Zob. Miasto na medal [wypowiedź Z. Żuławskiego], „Litery” 1969, nr 7, s. 9. 135 P. Zaremba, Urbanistyka miast portowych, Szczecin 1962, s. 134–135. 136 W. Gruszkowski, Niektóre problemy zespołu portowo-miejskiego GD, „Miasto” 1961, nr 8, s. 8–9. 137 Z opinią tą koresponduje fragment wypowiedzi W. Gruszkowskiego, który już w 1961 roku pisał krytycznie: „Każdego, kto przybywa na gdańskie wybrzeże, uderzyć musi nietypowy układ przestrzenny zespołu. Wjeżdżając od południa, mijamy niedorozwinięte i zaniedbane przedmieścia Pruszcz, Lipce i Orunię, wciśnięte między skarpę Wyżyny Gdańskiej a nizinne Żuławy, aby nagle znaleźć się w śródmieściu Gdańska, które chociaż stanowi główne centrum zespołu, leży ekscentrycznie w stosunku do całej aglomeracji, na południowo-wschodniej krawędzi podstawowych dzielnic mieszkaniowych. Śródmieście graniczy od wschodu bezpośrednio z niebudowlanymi, pociętymi siatką rowów odwadniających terenami żuławskimi, od północy z dzielnicą portowo-przemysłową”. W. Gruszkowski, Niektóre problemy…, s. 5. 138 S. Goszczurny, Długi prosi o karę śmierci, Gdańsk 1970, s. 105. Podobne użycie nazwy „Gdańsk” odnajdujemy w opowiadaniu Leszka Proroka, w którym przedstawiona została podróż nocnym tramwajem z Nowego Portu do centrum: „Nadjechał tramwaj. Kilka kobiet o zmęczonej cerze wracało do Gdańska […]. Na dworzec dotarł o drugiej”. L. Prorok, Opowiadanie o marynarzu, „Życie Literackie” 1967, nr 50, s. 8. Również: „Marta wsiadła do tramwaju jadącego do Gdańska, ja pojechałem do Oliwy”. R. Miernik, Bursztyn, Łódź 1979, s. 14. 139 Uwagę na temat wolnego czasu gdynian w latach sześćdziesiątych zawdzięczam prof. Tadeuszowi Stegnerowi. Uwagę na temat Sopotu zawdzięczam dr. Jackowi Friedrichowi. 140 Jak wynika z badań J. Załęckiego, współcześnie Gdańsk jest klasycznym przykładem miasta o rozdwojonym centrum. Za centrum powszechnie uznaje się leżące na uboczu metropolii obszary Głównego i Starego Miasta. Funkcję handlową natomiast pełni Wrzeszcz. Zob. J. Załęcki, Przestrzeń społeczna Gdańska w świadomości jego mieszkańców. Studium socjologiczne, Gdańsk 2003, s. 145–149. 141 Jak wynika z badań J. Załęckiego, taki podział utrzymał się do dziś. Współcześnie najlepiej oceniane są dzielnice centralne, położone wzdłuż głównego ciągu komunikacyjnego – Wrzeszcz, Śródmieście i Oliwa; następnie nowe dzielnice, które w latach sześćdziesiątych dopiero powstawały lub były planowane – Zaspa, Żabianka, Przymorze. Najgorzej wypadły stare obszary, leżące poza głównym ciągiem komunikacyjnym w północnej i wschodniej części miasta – Olszynka, Nowy Port, Orunia Dolna, Stogi oraz Brzeźno. Pojęcia „dzielnica” użyto w badaniu zgodnie z powszechnym zakorzenieniem w świadomości mieszkańców, a nie zgodnie ze zmianami administracyjnymi. Tamże, s. 121–122. 142 Dane za: Województwo gdańskie przekroczyło przedwojenny stan ludności, DB nr 110, 12 V 1961. 143 Protokół z posiedzenia KD i Zarządu Samopomocy Chłopskiej i Egzekutywy Koła Wiejskiego odbytego 2 II 1949, APGOG, Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Orunia [dalej: KD Orunia], 2, [b.p.]. „Orunia to nie Wersal. Praży majowe słońce, miasto upada w upale. Życie wywala się ze sklepików, z bram na ulicę. Jadę ostrożniej, trzeba mieć szacunek dla obyczaju przedmieścia”. J. Tetter, Orunia – to też Gdańsk, DB nr 114, 16 V 1967. 129
Jest to skarga na właściciela gospodarstwa rolnego w Oruni. Konflikt dotyczył podziału ogrodu przylegającego do posesji. Zażalenie, 18 II 1958, APG, PMRN, 543, k. 16–18. 145 J. Kilarski, Gdańsk miasto nasze. Przewodnik po Gdańsku starym i nowym, Kraków 1947, s. 218–219. Pogrążony w marazmie, z martwym domem kultury Chełm jest wyzwaniem, które pozytywni bohaterowie powieści tendencyjnej oczywiście podejmą. Zob. A. Braun, Lewanty, Warszawa 1952, s. 304. O Stogach zob. Informacja o odbytym spotkaniu z wyborcami w Gdańskich Zakładach Pasmanteryjnych w Stogach, 30 X 1963, APG, PMRN, 263, k. 194. 146Czy Orunia to wieś?, GW nr 252, 22 X 1958; Myszka, Echa naszej ulicy, WW nr 281, 3 XII 1958. Szczegółowe przepisy ustanawiające zakaz hodowli w pierwszej i drugiej strefie w Gdańsku zob. w: Zarządzenie Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku z dnia 24 grudnia 1963 r. w sprawie warunków i częściowego zakazu hodowli niektórych zwierząt na obszarze miasta Gdańska, „Dziennik Urzędowy Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku” 1964, nr 5, poz. 31. 147 Informacja z przebiegu spotkania członków partii w dniu 16 IV 1959, APGOG, KD Śródmieście, 156, [b.p.]; Interpelacja, 24 1964, APG, PMRN, 107, k. 318; (d), Brzeźno nie jest pastwiskiem, GW nr 68, 20 III 1968. 148 Z powszechnym załatwianiem potrzeb fizjologicznych w miejscach publicznych, z oddającymi mocz za rogiem mężczyznami okoliczni mieszkańcy walczyli, pisząc skargi do władz miejskich. Z zapachami wydzielanymi przez unikających wody pasażerów próbowali się zmierzyć ambitni dziennikarze, opowiadający się za częstszym myciem się klasy robotniczej. Zob. I. Pawlina, Higiena na cenzurowanym, DB nr 141, 15 VI 1964. 149 Szamba przydomowe na Oruni przy ulicy Jedności Robotniczej (dziś Trakt Świętego Wojciecha) w Oruni były zbyt rzadko opróżniane przez służby miejskie, więc mieszkańcy sami wybierali nieczystości i wylewali je do ulicznej kanalizacji. Na Siedlcach można było zobaczyć „góry śmieci na ulicach”, które nie były wywożone, a miejscowe dzieci przewracały przepełnione śmietniki, roznosząc ich zawartość po ulicach. Informacja z przebiegu spotkania członków partii w dniu 16 IV 1959, APGOG, KD Śródmieście, 156, [b.p.]; Informacja o spotkaniu z aktywem osiedla GdańskNarwik, 14 III 1961, APGOG, KD Portowa, 671, k. 48; Informacja ze spotkania kandydatów na radnych z mieszkańcami Narwiku-Twardej oraz Górek Zachodnich, 30 III 1961, tamże, k. 73–74; Wniosek, 7 IV 1962, APG, PMRN, 106, k. 220; Interpelacja, 7 V 1964, APG, PMRN, 107, k. 233; Interpelacja, 18 XII 1964, tamże, k. 295. 150 (d), Nie pachnący problem, GW nr 188, 8 VIII 1958; ml., Wodociągi i kanalizacja – sprawa pierwszoplanowa, GW nr 216, 10 IX 1958. Jedną z najbardziej cuchnących dzielnic, ofiar takiej niekonsekwentnej modernizacji, było wówczas Brzeźno. Latem wonie wydobywające się z zaśmieconej, niestrzeżonej plaży, której bywalcy z konieczności musieli załatwiać potrzeby fizjologiczne gdziekolwiek, sprawiały, że mieszkańcy pisali o sezonie letnim jako koszmarze (około 20 tysięcy plażowiczów dziennie nie miało gdzie się załatwić). Śmieci porzucano na plaży lub w najlepszym razie wrzucano do przepełnionych, zawsze zbyt późno opróżnianych kubłów. Ponadto uszkodzone przewody kanalizacyjne w zachodnim Brzeźnie przepuszczały nieczystości, które zalewały place przy budynkach. Zob. [Pismo Rady Osiedla Gdańsk-Brzeźno do Prezydium WRN], 23 V 1967, APG, PMRN, 1662, k. 304–319; Informacja ze spotkania kandydatów na radnych DRN z mieszkańcami Brzeźna, 24 III 1961, APGOG, KD Portowa, 671, k. 52. 151 Informacje na temat tych inwestycji komunalnych zob. w: Gdańsk w XXX-leciu…, s. 28–29. 152 Postulaty zgłaszane radnym w 1963 roku: APG, PMRN, 263, 264. O potrzebach Nowego Portu i Stogów zob. w: Informacja KD PZPR Gdańsk-Nowy Port o przebiegu spotkań radnych z mieszkańcami zorganizowanych przez Dzielnicowe Komitety FJN 28 XII 1960 – 10 I 1961, APGOG, KD Portowa, 671, k. 6, 8; Informacja o odbytym spotkaniu z wyborcami w Gdańskich Zakładach Pasmanteryjnych w Stogach, 30 X 1963, APG, PMRN, 263, k. 193, 194. 153 ml, Gdańsk uzyska wielkomiejski wygląd, GW nr 221, 16 IX 1958; ml, Gdańsk naprawdę wielkomiejski – ale dopiero po 3 latach, GW nr 266, 7 XI 1958; A. Demientjewa, Wrzeszcz będzie piękniejszy – ale przy współudziale mieszkańców, GW nr 288, 3 XII 1958. 154 Jako przykład „potrzeb wyższego rzędu” mogą posłużyć położone nieco na uboczu głównego ciągu komunikacyjnego – ale zdecydowanie lepiej usytuowane niż Orunia czy Stogi – Siedlce, którym brakowało wtedy lokalnego kina, apteki i kilku sklepów. Utyskiwano też na szwankującą komunikację tramwajową (z powodu postojów na mijankach) i na nieregularny wywóz śmieci. Zob. A. Preyss, Siedlce oczekują poprawy, GW nr 280, 24 XI 1958. 155 Aby lepiej zrozumieć potrzeby mieszkańców centrum, warto przypomnieć, że w stalinowskiej Polsce istotnie zmienił się zakres świadczeń publicznych. Większość pracowników uzyskała dostęp do świadczeń zdrowotnych i do opieki nad dzieckiem. Na początku lat pięćdziesiątych, gdy wprowadzono rejonizację i rozwijano sieć przychodni, coraz więcej grup ludności docierało do lekarza pierwszego kontaktu i specjalistów. Ludność zatrudniona w zakładach pracy korzystała z opieki medycznej niezależnie od miejsca zamieszkania. Młodzi ludzie pochodzący ze wsi, przybywający do pracy do wielkich aglomeracji, często po raz pierwszy w życiu stykali się z lekarzem i z samym pojęciem ochrony zdrowia, a od lekarza zakładowego uczyli się elementarnych zasad higieny. Izby chorych, małe szpitale pracownicze, a także sanatoria – ze względu na brak szpitali – podejmowały się leczenia na przykład licznych przypadków gruźlicy i rehabilitacji. Ponadto w 1954 roku wprowadzono w Polsce powszechny i jednolity system emerytur. Zob. L. Frąckiewicz, Polityka ochrony zdrowia, Warszawa 1983, s. 145–146, 151–153, 156. Sytuacja kobiet na rynku pracy także uległa zmianie. Twórcom planu sześcioletniego zależało na aktywizacji zawodowej tej grupy, aby zwiększyć wyniki produkcyjne. W tych latach założono więc dużo przedszkoli publicznych, działających w wydłużonym czasie pracy (dziewięć godzin), z niską 144
odpłatnością. W kolejnych latach następował wzrost zapotrzebowania na te usługi i mimo rozmaitych wad, takich jak brak miejsc i nie najlepsze warunki, możliwość zostawienia dziecka była traktowana w miastach jako duża ulga dla gospodarstwa domowego. Zob. Z. Woźnicka, Wychowanie przedszkolne w Polsce Ludowej, Warszawa 1972, s. 53– 57, 81. 156 Postulaty i wnioski zgłoszone na spotkaniach radnych z wyborcami na terenie dzielnicy Gdańsk-Wrzeszcz, 20 II 1971, APG, PMRN, 102, k. 1–2; Sprawozdanie z zebrania z wyborcami w Oliwie, 15 III 1971, tamże, k. 80–81; Informacja o sposobie realizacji wniosków i postulatów zgłoszonych przez wyborców w kampanii wyborczej do Sejmu i rad narodowych na terenie KD Wrzeszcz, 27 V 1961, APGOG, KD Wrzeszcz, 185, [b.p.]; Protokół z odbytego spotkania mieszkańców z radnymi Prezydium DRN Wrzeszcz w dniu 13 VI 1961, tamże; Protokół ze spotkania wyborców z radnymi, 13 VI 1961, tamże; Informacja z przebiegu spotkań kandydatów na radnych DRN, MRN, WRN z wyborcami w dniu 27 III 1961, APGOG, KD Śródmieście, 157, [b.p.]. Zapowiedź zmian według nowych potrzeb zob. w: Jar., W latach 1966–70 projektuje się poważny rozwój usług dla ludności Gdańska, DB nr 14, 18 I 1966. Telefon na początku dekady był „rzeczą nieosiągalną”, na przykład nie miały go niektóre szkoły. Telefon – rzecz w Gdańsku nieosiągalna, WW nr 282, 4 XII 1958. Dyrekcja Poczty i Telekomunikacji w Gdańsku często odmawiała instalacji telefonicznych ze względu na dewastację budek lub z powodu braku okablowania. Zob. Wnioski i postulaty mieszkańców dzielnicy Wrzeszcz, Oliwa zgłoszone na spotkaniach radnych z wyborcami lub na zebraniach Komitetów Osiedlowych, [b.d.], APG, PMRN, 263, k. 1–4; Informacja z realizacji postulatów ludności m. Gdańska dotyczących zakresu działalności komunikacji, 20 II 1963, tamże, k. 6. W Gdańsku w 1955 roku było 27 rozmównic publicznych, w 1970 roku – 196. Prywatnych abonentów w 1955 roku – ponad 4 tysiące, w 1970 roku – blisko 19 tysięcy. Centrale telefoniczne, rozmównice publiczne i abonenci telefoniczni, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971…, s. 170. 157 Z 500 izb szkolnych zaledwie 21 nadawało się do rozpoczęcia zajęć szkolnych w 1945 roku. J. Główczyk, Szkolnictwo ogólnokształcące w Gdańsku w latach 1945–1973. Organizacja i zarządzanie, Gdańsk 1989, s. 11. Wspomnienie pierwszego dyrektora o warunkach pracy w I Liceum Ogólnokształcącym: „Do grudnia [1945 roku] dach budynku był nadal uszkodzony, a deszcze jesienne przeciekały do niżej położonych sal klasowych, a nawet dotarły do gabinetu dyrektora na parterze. Cały gmach szkolny był nadal bez szyb, wiatr jesienny hulał bezkarnie po wszystkich korytarzach, klasach, gabinetach. Brak prądu elektrycznego spowodował, że młodzież […] siedziała w zimnych, ciemnych klasach, trzymając w jednej ręce pióro, zasłaniając drugą ręką palącą się świecę przed wiatrem. W połowie grudnia oszklono klasy, doprowadzono prąd. Radość. Gdy zaś z kaloryferów rozchodziło się po klasach i korytarzach szkoły ciepło, uważaliśmy, że doszliśmy do szczytu komfortu”. B. Janik, Smak tworzenia, w: Gdańska jedynka. 60 lat I Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku (1945–2005), Gdańsk 2005, s. 23. Zob. też: Z. Warmiński, Gdańsk. Moje korzenie, Gdańsk 2001, s. 242. Okólnik wojewody gdańskiego z 1947 roku: Pismo Wojewody Gdańskiego z dnia 24 lutego 1947 r. w sprawie uporządkowania, uzielenienia i ukwiecenia miast, „Gdański Dziennik Wojewódzki” 1947, nr 3, poz. 40. 158Jak będzie wyglądało nasze miasto, DB nr 319, 11 XII 1951; Jak postępować będzie zabudowa Wrzeszcza, DB nr 304, 19 XII 1952. 159 Zob. np. (N), Śmieciowy skandal, „Ilustrowany Kurier Polski” nr 92, 18 IV 1957. 160 Zaangażowany w te akcje był również znany trójmiejski fotograf Zbigniew Kosycarz. Uwagi na temat tych działań w relacji: Wspomnienia z odbudowy… (T. Chrzanowski), t. 2, s. 190. 161 Gab., Miasto musi być piękne. Realizujemy 3-letni plan uporządkowania Gdańska, DB nr 218, 13 IX 1958. 162 (d), Krakowianie oceniali czystość Gdańska, GW nr 224, 19 IX 1958; (Ak), Gdańsk w ocenie Krakowa, DB nr 223, 19 IX 1958; (Gab.), Gdańsk jest coraz bardziej czysty. Poprawiliśmy swoją punktację we współzawodnictwie z Krakowem, WW nr 218, 19 IX 1958; Wygrana Krakowa i sukces Gdańska, WW nr 251, 28 X 1958; Gab., W Krakowie czyściej – ale Gdańsk włożył więcej pracy, GW nr 258, 29 X 1958. 163„Nasze” i nasze, DB nr 188, 9 VIII 1958. Napisy na murach, również potępiane, nie były głównym problemem, ponieważ wandale upodobali sobie szczególnie nieliczne publiczne szalety i jeszcze mniej liczne budki telefoniczne. Także składy pociągów oraz innych środków transportu były obiektem systematycznych dewastacji. Zob. Przeciwko wandalom, WW nr 224, 26 IX 1958; Dzieci, przestańcie, WW nr 226, 29 IX 1958; A. Obrowska, Nazbyt obojętni, DB nr 97, 25 IV 1970. 164 (d), Uporządkować nie ma komu, WW nr 49, 15 IV 1957; Z. Kosycarz, Karać sprawców niechlujstwa, GW nr 277, 20 XI 1958. Krytykowano też niechlujstwo na terenie prywatnych posesji, a ze względów estetycznych zalecano pozbywanie się zwierząt hodowlanych. Zob. A. Welski, Społeczne skutki prywatnego niechlujstwa, DB nr 293, 11 XII 1962. 165Przemówienie Stanisława Kociołka do mieszkańców miasta Gdańska, DB nr 298, 16 XII 1970. Zob. też Do klasy robotniczej i ludzi pracy w Gdańsku, tamże; Tragiczne skutki wandalizmu, GW nr 298, 16 XII 1970. 166 (ml), Estetyzacja miast napotyka na przeszkody, GW nr 205, 28 VIII 1964. Rozwój motoryzacji sprowadził do Gdańska nowy kłopot. Stare podwórza nie były dostosowane do nowych maszyn i niejeden właściciel marzył o garażu. Budy stawiali sami kierowcy, administracja zaś walczyła z tymi nielegalnymi przedsięwzięciami. Zob. (d), Garażowe podziemie, GW nr 6, 8 I 1968.
Wątek inwalidy wojennego J. M., który prowadził taki kiosk przy ulicy Obrońców Westerplatte, pozwala przyjrzeć się argumentom obu stron konfliktu. Okoliczni mieszkańcy pisali, że „w kiosku gromadziło się codziennie kilkudziesięciu pijaków, nawzajem obrzucając się wyzwiskami i przekleństwami”, że zanieczyszczali okoliczne ścieżki i trawniki odchodami i moczem „do tego stopnia, że cuchnie na przestrzeni kilkudziesięciu metrów”. Kioskarz bronił się następująco: „Setki innych konsumentów napoi chłodzących, a w tym i piwa, uważa jego [kiosku] dalszą egzystencję za konieczną. A przecież kiosk ma za zadanie służyć ludności, gdyż jego klientela składa się z ludzi pracy, którzy mają prawo zaspokajać swe pragnienie w dogodnie położonym punkcie. Czy jest słuszne, aby sto osób przyzwoicie zachowujących się pozbawić możności picia piwa dlatego, że jakiś jeden pijany wyzywa sprzedawcę za odmówienie mu sprzedaży butelki piwa? Analogicznie, należałoby zamknąć wszystkie lokale gastronomiczne, bo stale co jakiś czas wyprowadza się stamtąd pijanego osobnika”. Ostatecznie nie wyrażono zgody na ponowne uruchomienie kiosku, gdyż Prezydium Miejskiej Rady Narodowej przychyliło się do opinii większości mieszkańców. Zob. [Pismo DRN GdańskWrzeszcz i Komitetu Osiedlowego nr 54 do PMRN], 28 I 1963, APG, PMRN, 263, k. 8–9; [Pismo J. M.], tamże, k. 20– 21. Aby wyobrazić sobie kontekst, w jakim osadzony był spór o uliczne budki z piwem, warto przyjrzeć się niektórym wnętrzom ówczesnych lokali gastronomicznych. Bar usytuowany blisko hali targowej przedstawiony został w powieści S. Goszczurnego: „Duża sala z prostokątnymi filarami sprawiała wrażenie poczekalni dworcowej po dwudziestu czterech godzinach ruchu. Stoliki pokryte szkłem zastawione były brudnymi talerzami z resztkami jedzenia. Widniały na nich kałuże piwa i wódki, w których rozmakały niedopałki i popiół z papierosów, okruchy pieczywa. Od strony wejścia zalatywały ostre wonie z ubikacji – pito tam piwo jasne i setki czystej, do których zamawiano zakąski”. S. Goszczurny, Długi prosi…, s. 120. W dokumencie archiwalnym dotyczącym pobliskiego lokalu, przy ulicy Podwale Staromiejskie, kontrolerzy miejscy pisali: „W lokalu stwierdzono osoby, które przesiadują całymi dniami, urządzając wygodne legowiska przy stołach i po otrzeźwieniu się następuje dalsza pijatyka połączona z wulgarnymi słowami i zaczepianiem spokojnie siedzących obok konsumentów. Stwierdzono także, iż w owym lokalu przebywają kobiety lekkich obyczajów, które, jak stwierdził to kierownik lokalu ob. J. K., przyłączają się do pijanych gości, okradając ich. Zapytaliśmy kierownika ob. J. K., czy do lokalu zagląda dużo osób w porze obiadowej celem skonsumowania obiadu, ob. K. powiedział, że od dłuższego czasu konsumuje obiadów znikoma ilość gości, ponieważ są zrażeni panującymi stosunkami w tym lokalu, a mianowicie elementem chuligaństwa […]”. APG, PMRN, 1669, k. 305. 168 Wniosek, 16 XI 1970, APG, PMRN, 101, k. 28. Inny taki przypadek: mieszkańcy prosili o „zlikwidowanie piwa w kawiarni Parkowa przy ulicy Raduńskiej w celu udostępnienia korzystania z niej nie tylko pijakom”. Wniosek, 8 XI 1970, tamże, k. 16. 169 Na przełomie 1948 i 1949 roku weszło w życie rozporządzenie prezydenta miasta Gdańska w sprawie ograniczenia sprzedaży i wyszynku napojów alkoholowych, obejmującego napoje o dużym stężeniu alkoholu (4,5%), które nie mogły być sprzedawane w sklepach i kioskach w soboty i dni wypłat (czyli 1 lub 15 dnia miesiąca). Zob. K. Grau, „Siekierka, motyka, broda, ucho – tak mi jakoś w gardle sucho…” Pijaństwo i alkoholizm w Gdańsku w latach 1945–1956, Gdańsk 2012, praca magisterska, Instytut Historii Uniwersytetu Gdańskiego, s. 56; Sprawozdanie z sytuacji politycznej 1 I – 1 II 1949, AIPNG, 05/4/47, k. 20. Przepisy obowiązujące w latach sześćdziesiątych w: Uchwała Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku z dnia 4 listopada 1960 r. w sprawie wprowadzenia ograniczeń w sprzedaży i podawania napojów alkoholowych na terenie miasta Gdańska, „Dziennik Urzędowy Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku” 1962, nr 7, poz. 59. Przepisy ogólnopolskie zob. w: K. Kosiński, dz. cyt., s. 269–270; A. Ratajczak, Zwalczanie alkoholizmu w obowiązującym ustawodawstwie, Warszawa 1971, s. 30–34; B. Słotwiński, Sprzedaż alkoholu a zwalczanie alkoholizmu, Warszawa 1964, s. 43–52. 170 Tylko parę procent alkoholików kończyło program leczenia. Dane zob. w: K. Grau, dz. cyt., s. 61. 171 ir., Przyjmijmy zasadę, DB nr 22, 27 I 1966; Z. Giedrojć, Nieletni i paragrafy, GW nr 283, 28 XI 1969. Przykład jednej z takich demoralizacji : „Przy nich [pijących w pobliżu szkoły robotnikach] gromadzą się dzieci w wieku 5–12 lat i czekają na butelki, który z nich ją złapie, najpierw wysączy z niej resztki wódki, a potem biegnie ją sprzedać. Nocą zaś słychać krzyki «ratunku, mordują» itp., a rano widać kałuże krwi”. Informacja dotycząca zebrań partyjnych i spraw bieżących, jakimi zajmowali się instruktorzy KD PZPR Gdańsk-Śródmieście, 20 III 1962, APGOG, KD Śródmieście, 158, [b.p.]. 172 Sprawozdanie z wykonania uchwał PMRN w Gdańsku, 11 VII 1955, APG, PMRN, 1636, k. 15; Interpelacja, 21 XI 1960, APG, PMRN, 105, k. 185; Wyjaśnienia dotyczące działalności naszego kiosku, 25 II 1963, APG, PMRN, 263, k. 20; Wniosek, 8 XI 1970, APG, PMRN, 101, k. 10. O akcjach trzeźwości: Do czytelników, w: Piłem…, Warszawa 1960, s. 5; K. Kosiński, dz. cyt., s. 283–289. 173 (gab), Generalne plany porządku i estetyzacji miasta, WW nr 12, 17 I 1966; (y), Dla podniesienia estetyki miasta, DB nr 69, 21 III 1968. 174 Z. Giedrojć, Sprawa do załatwienia, ale nie w ten sposób, GW nr 14, 18 I 1966; tejże, Głosy w sprawie Alei Zwycięstwa, GW nr 22, 27 I 1966; S. Czerska, W obronie gdańskich lip, DB nr 136, 15 IV 1966; H. N., Zielone problemy Gdańska, DB nr 156, 3 VII 1970. Inne postulaty ekologiczne: Z. Giedrojć, Pyły nad miastem, GW nr 30, 5 II 1969; tejże, O czyste niebo, GW nr 31, 6 II 1969; tejże, O czystość wód, GW nr 42, 19 II 1969; tejże, Oddech miasta, GW nr 202, 26 VIII 1970. 167
(Dota), Wiosna idzie!, „Ilustrowany Kurier Polski” nr 92, 18 IV 1957; I w Gdańsku, DB nr 92, 18 IV 1957; E. K., „Gdańsk miastem kwiatów”. Czyli slogany a rzeczywistość, DB nr 85, 12 IV 1967; (d), Od zieleńca do kwiatka na klatce schodowej, GW nr 103, 2 V 1967. W połowie lat sześćdziesiątych było ponad trzy razy więcej zieleńców i ponad dwa razy więcej drzew niż w poprzedniej dekadzie. Zob. Zieleń publiczna, w: Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946…, s. 150–151. Wrażenie, które wywierał Gdańsk na przyjezdnych jako zielone miasto, nie miało uzasadnienia w jakiejś przemyślanej, konsekwentnie prowadzonej polityce miejskiej, ale wynikało z niepowtarzalnych warunków naturalnych – zalesionej wysoczyzny oraz licznego ocalałego starodrzewu na ulicach i w parkach – pisał B. Szermer na początku lat siedemdziesiątych. Zob. B. Szermer, Gdańsk – przeszłość…, s. 183–186. 176 R. Bar, Nadmorska turystyka, „Kalendarz Gdański” 1971, s. 101–102; F. Mamuszka, Zanim w Gdańsku powstało PTTK, „Kalendarz Gdański” 1985, s. 236–239; R. Kobrzycki, Pierwsze lata działalności „Orbisu”, „Kalendarz Gdański” 1985, s. 239–243; C. Skonka, O narodzinach gdańskiej turystyki, „Kalendarz Gdański” 1987, s. 51–57. Na temat Sopotu zob. M. Kuczkowska, Sopockie pensjonaty i hotele w latach 1968–1972. Z dziejów wypoczynku nad morzem, w: Szkice z życia codziennego w Gdańsku w latach 1945–1989, red. G Berendt, E. Kizik (w druku). 177 Uchwała nr 9/III/58 Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku z dnia 8 maja 1958 roku w sprawie rozwoju turystyki i miejscowości wypoczynkowych na terenie województwa gdańskiego, APG, Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku [dalej: PWRN], 76, k. 182. 178 O znaczeniu Trójmiasta dla turystyki w województwie pisano: „Na obszar ten przyjeżdżają w większości wycieczki masowe z dużą domieszką letników i wczasowiczów, osiągają cyfrę około 600 tys. osób rocznie (1957 rok). Atrakcyjność Gdańska, Gdyni i Sopotu w zestawieniu z innymi miejscowościami jest bezsprzecznie dominująca z uwagi na zespoły zabytków, pracę portów i statków morskich oraz renomę i sławę Sopotu”. Załącznik nr 3 do protokołu z sesji WRN z dnia 7–8 maja 1958 roku, APG, PWRN, 76, k. 159. Dynamika napływu turystów: 2 miliony w 1963 roku, 3 miliony w 1964 roku, Informacja o stanie bezpieczeństwa i porządku publicznego w województwie gdańskim w latach 1963–1965 przeznaczona na posiedzenie Prezydium WRN w Gdańsku, listopad 1965, AIPNG, 05/153, k. 24–27. W latach sześćdziesiątych turystyka w województwie zwiększyła się trzykrotnie. W. W. Gaworecki, Gdańska aglomeracja. Geneza i funkcje, Gdańsk 1976, s. 120. 179 M. Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1950–1954, t. 2, oprac. T. Drewnowski, Warszawa 1996, s. 330–331. 180 „Stojąc przed Dworem Artusa spoglądam na przemian to w ulicę Długą, to w Długi Rynek i odnajduję Gdańsk. Z kilka minut opieram się o balustradę Zielonego Mostu i sunąc wzrokiem wśród ruin wybrzeża Motławy odnajduję Gdańsk. Stoję pod wieżą ratusza – wietrzne, bałtyckie obłoki lecą nad nią na tle jasnoniebieskiego nieba. Ten sam Gdańsk. Przez następnych kilka godzin biegam po Długiej, Piwnej, Lektykarskiej, Tkackiej, Drzewnym i Węglowym Rynku, po Podwalu Staromiejskim, po ulicy św. Ducha, Straganiarskiej, Rynku Rybnym, po pobrzeżach motławskich, po ulicy Minogi. Co chwila przystaję, notuję. Przechodnie patrzą na mnie nieufnie, podczas gdy ja sycę się Gdańskiem. Jest, jest, nie taki sam, ale ten sam!”. L. Tyrmand, Gdańsk – miasto otwarte, „Tygodnik Powszechny” 1952, nr 34, s. 4. 181 S. Maliwiński, W perspektywie ożywienia centrum wielkiego miasta, GW nr 63, 15 III 1962; tenże, Najważniejsze funkcje, GW nr 66, 19 III 1962; tenże, Bogaty wachlarz usług, GW nr 69, 22 III 1962. 182 A. P., Indywidualny turysta w Gdańsku, GW nr 156, 1–2 VII 1961; I. Trojanowska, Szukajcie, a nie znajdziecie, DB nr 64, 8–9 IV 1962; F. Mackiewicz, Gdańsk – miasto turystyki, „Jantarowe Szlaki” 1964, nr 1–3, s. 12–13. Za wskazanie tych źródeł dziękuję Katarzynie Górskiej, studentce krajoznawstwa i turystyki historycznej Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego. 183 I. Pawlina, Turystyka to także hotele, DB nr 53, 3 III 1964; A. Łagowski, Wyspa Spichrzów czeka…, GW nr 121, 23 V 1963; Wniosek, 3 VIII 1971, APG, PMRN, 102, k. 160. W podobnym tonie wypowiadano się na łamach „Dziennika Bałtyckiego” o szaletach w Sopocie, w ironicznym tekście Visitez la Pologne, który w 1964 roku zatrzymała cenzura: „W latach ostatnich wydano sporo pieniążków na budowę nowych fontann w Sopocie. «Armaty zamiast masła!» – przypomina się hasło niemieckich narodowych socjalistów. Ale fontanny, nawet nie funkcjonujące, nie mogą żadną miarą zastąpić instytucji, której godłem są kółeczko i równoramienny trójkącik. Albowiem «są chwile w życiu człowieka», kiedy tęskni on ze wszystkich sił swej ułomnej natury za miejscem odosobnienia”. AAN, GUKPPiW, 677 (55/181), [b.p.]. 184 Ciekawostkę dla gdańszczan stanowi scena na Długim Targu, w której Zbigniew Cybulski, chcąc pokazać kościół Mariacki, odwraca się w przeciwnym kierunku – w stronę Zielonej Bramy. Por. Do widzenia, do jutra, reż. J. Morgenstern, Studio Filmowe Kadr, 1960. 185 O zmianach na Długiej i Długim Targu zob. M. Gliński, J. Kukliński, dz. cyt., s. 44, 48, 52; (g), „Gdański salon” nabiera blasku, GW nr 114, 15 V 1967. 186 Por. P. Loew, Gdańsk i jego przeszłość. Kultura historyczna miasta od końca XVIII wieku do dzisiaj, przeł. J. Mosakowski, Gdańsk 2012, s. 346. 175
Zakończenie
Janusz Kowalski pisał z nadzieją w 1974 roku: „Około roku 1990 Śródmieście Gdańska znajdzie się wreszcie w jego faktycznym funkcjonalnym środku”. J. Kowalski, Przestrzenny rozwój miasta, „Kalendarz Gdański” 1974, s. 89. 2 A. Wallis, Socjologia przestrzeni, oprac. E. Grabska-Walllis, M. Ofierska, Warszawa 1990, s. 128–130. 3 Informacja o wynikach kontroli kompleksowej województwa gdańskiego przeprowadzonej w dniach 16–28 I 1984, Archiwum Akt Nowych w Warszawie, Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej [dalej: AAN, KC PZPR], LI/3, k. 3. 4 J. Rybicki, Główne kierunki pracy architektów Wybrzeża, „Uwaga” 1957, nr 13, s. 3. Przykładem klasycznego okazałego socrealizmu w Gdańsku jest Morski Dom Kultury w Nowym Porcie i w mniejszym stopniu Grunwaldzka Dzielnica Mieszkaniowa we Wrzeszczu. Uwagę tę zawdzięczam prof. Grzegorzowi Berendtowi. 5 P. O. Loew, Gdańsk między mitami, Olsztyn 2006, s. 23–24. 6 A. Piskozub, Dwa porty i jedno miasto, w: tegoż, Z prądem i pod prąd epoki. Felietony – recenzje – wywiady 1961–1988, Toruń 2004, s. 11. 7 Po kapitulacji Królewca 9 kwietnia 1945 roku i po włączeniu miasta do ZSRR duża część populacji w wyniku wyniszczającej polityki zmarła z głodu, część zaś została pozbawiona życia w inny sposób. Zob. A. Kossert, Prusy Wschodnie. Historia i mit, przeł. B. Ostrowska, Warszawa 2009, s. 308, 310. Przykłady takich wyniszczających działań zob. w: F. Gause, Die Geschichte der Stadt Königsberg, Bd. 3: Von ersten Weltkrieg bis zum Untergang Königsbergs, Köln–Wien 1971, s. 170–174. 8 Zob. F. Ackermann, Palimpsest Grodno. Nationalisierung, Nivellierung und Sowietisierung einer mitteleuropäischen Stadt 1919–1991, Wiesbaden 2010, s. 196–201. 9 Zob. np. M. Gulda, Struktura i ruchliwość społeczna Trójmiasta w świadomości jego mieszkańców, Gdańsk 1980, s. 210. 10 B. Maroszek, Rola szkoły w procesie integracji społecznej (1945–1964), „Rocznik Gdański” 1964, s. 33. 11 Gdańszczan z urodzenia (dawnych obywateli Wolnego Miasta) było tylko 4% w populacji dorosłych, w populacji młodzieży – 61%. Zob. B. Maroszek, Kształtowanie się nowego społeczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945–1964, Gdańsk 1965, s. 72–74. 12 Potwierdzało to badanie przeprowadzone w jednej ze szkół zawodowych dla dziewcząt w Gdańsku. Młodzież nie dobierała się w grupy regionami, liczyły się inne cechy, takie jak bliskość zamieszkania, ta sama dzielnica, to samo podwórko. Zob. B. Maroszek, Rola szkoły…, s. 221–223. 13 Wspominał o tym I. Krzemiński, dodając, że na przykład w popularnym kinie Tramwajarz oglądało się najczęściej filmy wojenne, polskie i radzieckie, które, jak można sądzić, wzmacniały stereotyp „złego Niemca”. I. Krzemiński, Polska tożsamość niemieckiego Gdańska, w: Tożsamość miejsca i ludzi. Gdańszczanie i ich miasto w perspektywie historyczno-socjologicznej, red. M. Dymnicka, Z. Opacki, Warszawa 2003, s. 175. Oczywiście pokolenie Marca wciąż ulegało resentymentom, karmione przez szkołę i kulturę masową wiedzą o zbrodniczości niemieckiego faszyzmu (często z pominięciem wątku Holocaustu). 14 W latach sześćdziesiątych względy estetyczne i praktyczne przy zmianie nazwisk wydają się dominować. Prostowano na przykład pomyłki urzędnicze i dokonywano spolszczeń (takich jak Liedtke na Litke), nie dochodziło natomiast tak często do zatajania związków z niemieckością. Co najważniejsze, zdarzało się, że w tym czasie dokonywano także zmiany nazwiska polskiego na niemieckie. Zob. dokumentację w: Zmiana imion i nazwisk, 31 XII 1964, Archiwum Państwowe w Gdańsku [dalej: APG], Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku, 1504, k. 1–23. 15 Do negatywnego stereotypu Niemca odwoływano się nie tylko w ramach krytyki orędzia biskupów polskich do niemieckich w 1965 roku. Dobrym przykładem resentymentu jest wypowiedź z grudnia 1970 roku. Na posiedzeniu plenarnym Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku ówczesny redaktor naczelny Rozgłośni Gdańskiej Polskiego Radia i autor kilku powieści, Stanisław Goszczurny, odpowiedzialnością za niedawne wystąpienia próbował obarczyć bliżej niesprecyzowanych rewizjonistów niemieckich: „Niewątpliwie za wypadkami kryją się organizatorzy, których trzeba pokazać, bo przecież w Gdyni znaleźli się natychmiast organizatorzy tragicznej manifestacji. Wznoszono okrzyki «Gdańsk był i jest niemiecki», «Dajcie nam Hitlera, bo wszystko Gomułka zabiera». Tych organizatorów trzeba pokazać, a będzie to momentem konsolidującym patriotyczne społeczeństwo Gdańska” – mówił. Protokół nr 6/70 z plenarnego zebrania KW PZPR w Gdańsku odbytego w dniu 20 XII 1970, APG, Komitet Wojewódzki PZPR w Gdańsku [dalej: KW PZPR], 103, k. 207–208. 16 Przykłady takiej polityki zob. w: P. O. Loew, Gdańsk i jego przeszłość. Kultura historyczna miasta od końca XVIII wieku do dzisiaj, przeł. J. Mosakowski, Gdańsk 2012, s. 343–344, 350–351, 390–391. 17 Wspomniał o tym B. Maroszek, Kształtowanie się nowego społeczeństwa…, s. 155. 18 Zatrudnienie w szeroko pojmowanej gospodarce morskiej w województwie gdańskim w latach pięćdziesiątych wynosiło około 14%, w 1960 roku – około 18%, w 1970 roku – około 22%. Komentatorzy różnili się w ocenie tej skali, niektórzy zwracali uwagę na wzrost procentowy, inni uważali zatrudnienie w gospodarce morskiej za niewystarczające. Zob. K. Podoski, Główne przemiany strukturalne województwa gdańskiego w latach 1945–1970, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim w powojennym 30-leciu, red. K. Podoski, Gdańsk 1977, s. 49; M. Krzysztofiak, Stan, dynamika i struktura zatrudnienia w województwie gdańskim w minionym 30-leciu PRL, w: tamże, s. 141. 1
Za zwrócenie uwagi na wątek niejednoznacznego wpływu miasta portowego na społeczeństwo w PRL dziękuję dr. Błażejowi Brzostkowi. 20 J. Kochanowski, Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989, Warszawa 2010, s. 342–343. 21 Na temat Rosji zob. S. Fitzpatrick, Everyday Stalinism. Ordinary Life in Extraordinary Times: Soviet Russia in the 1930s, New York 1999, s. 40–66. 22 S. Kotkin, Magnetic Mountain. Stalinism as a Civilization, Berkeley – Los Angeles 1995, s. 5–6. 23 Uwagi na temat takiej dychotomii w Rosji zob. w: S. Davies, „Us against Them”: Social Identity in Soviet Russia, 1934–41, „Russian Review” 1997, No. 1, s. 75. 24 Kobieta niepracująca zawodowo, 1933, Siedlce, Wrzeszcz, Dolne Miasto. 25 O tych nowych zjawiskach z lat „małej stabilizacji” pisała H. Świda-Ziemba, Młodzież PRL. Portrety pokoleń w kontekście historii, Kraków 2010, s. 327, 333, 335. 26 Tamże, s. 401. 27 Zob. uwagi w: A. E. Gorsuch, Youth in Revolutionary Russia: Enthusiasts, Bohemians and Delinquents, Bloomington–Indianapolis 2000, s. 26. 28 O kulturze młodzieżowej w Wielkiej Brytanii w latach sześćdziesiątych zob. D. Fowler, Youth Culture in Modern Britain, c. 1920-c. 1970. From Ivory Tower to Global Movement – A New History, Basingstoke – New York 2008, s. 158–174, 183–190. 29 M. Andrzejewski, Marzec 1968 w Trójmieście, Warszawa–Gdańsk 2008, s. 304. 30 W filmie Molo, którego akcja rozgrywa się między innymi w gdańskiej stoczni i w Sopocie, czterdziestoletni bohater, inżynier Andrzej Rudnicki, przeżywa kryzys wieku średniego oraz rozczarowanie wojną, która opóźniła jego karierę. W jednej ze scen krytykuje swojego dwudziestotrzyletniego antagonistę Marka. Podczas prywatki młodzieniec, nazywany pobłażliwie szczeniakiem, przedstawia wyobrażoną scenę wojenną, aby zaraz potem obejrzeć w telewizji koncert bigbitowy. Zachowanie to rozdrażnia Rudnickiego, który wojnę przeżył i który zachowanie Marka komentuje tak: „Ty synku jesteś przezroczysty palant, ciebie nawet nie ma w co uderzyć”. W innej scenie Rudnicki ironizuje w wymianie zdań z młodą partnerką Marka: „Twój chłopiec kupił ci wczoraj zielone majtki, używacie środków antykoncepcyjnych i wszystko jest w porządku. A w lipcu pojedziecie z Orbisem do Bułgarii”. Molo, reż. W. Solarz, Studio Filmowe Kadr, 1968. 31 Postulaty formułowane przez studentów Politechniki Gdańskiej zob. w: M. Andrzejewski, dz. cyt., s. 74–75. 32 Zob. Sprawozdanie zespołu badającego problemy społeczno-ekonomiczne wybrzeża gdańskiego, pod kierunkiem W. Zastawnego, styczeń 1971 r., AAN, KC PZPR, 941/51, k. 23–24. 33 „Z chamstwa rodzi się chuligaństwo, z chuligaństwa bandytyzm” – tak rozumiano zagadnienie. Zob. Przeciwko chamstwu i chuligaństwu (dyskusja w redakcji), DB nr 98, 26 IV 1972. 34 Badanie to było przeprowadzone z ramienia Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu przy Komitecie Wojewódzkim PZPR w Gdańsku w trójmiejskich stoczniach (najwięcej respondentów pracowało w Stoczni Gdańskiej). Zob. Stoczniowcy Trójmiasta (raport z badań socjologicznych), Gdańsk 1979, APG, KW PZPR, 1945, k. 20–25. 35 Tamże, k. 29–33. Do podobnych wniosków dochodzi M. Latoszek, Więzi i przejawy integracji w grupach i zbiorowościach społeczeństwa gdańskiego pod koniec lat siedemdziesiątych, Gdańsk 1987, s. 255–257. 36 Drugą część analiz na podstawie przeprowadzonych badań, przygotowaną w lipcu 1980 roku, a więc jeszcze przed podpisaniem porozumień sierpniowych, zob. w: Robotnicy stoczni Trójmiasta. O władzy, strukturze społeczeństwa polskiego (opracowanie wyników badań socjologicznych), Gdańsk 1980, APG, KW PZPR, 1945, k. 111. 37 S. Nowak, Postawy i wartości ideologiczne i ich społeczne determinanty, w: Ciągłość i zmiana tradycji kulturowej, red. S. Nowak, Warszawa 1989, s. 152–154. 38 Robotnicy stoczni Trójmiasta. O władzy, strukturze społeczeństwa polskiego (opracowanie wyników badań socjologicznych), Gdańsk 1980, APG, KW PZPR, 1945, k. 138, 143. 19
Bibliografia Archiwalia Archiwum Akt Nowych w Warszawie (AAN): Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w Warszawie (GUKPPiW, nr 1102) 110 (9/7b), 516 (40/1), 669 (55/113), 677 (55/181) Polska Partia Robotnicza. Komitet Centralny w Warszawie (KC PPR, nr 1400) 295/IX/112, 295/IX/114, 295/IX/116, 295/XIV/7, 295/XIV/11, 295/XV/22, LI/3, LI/23, LI/66 Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Komitet Centralny w Warszawie (KC PZPR, nr 1354) 237/V/175, 237/VII/184-237/VII/187, 237/VII/293, 237/VIII/87, 941/51 Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. Oddział w Gdańsku (AIPNG): 05/3/13, 05/54/9, 05/4/21, 05/4/47, 05/4/55, 05/153, 003/114/1, 003/114/3, 0046/16, 0046/17/1, 0046/17/2, 0046/18/5, 0046/18/6, 0046/19/1, 0046/19/2, 0046/20/2, 0046/20/5, 0046/20/7, 0046/21/4, 0046/23/2, 0046/23/3, 0046/23/5, 0046/25/3, 0046/29, 0046/38/1, 0046/81/1, 0046/250, 0054/2, 0054/3, 0054/7, 0054/14, 0054/17 Archiwum Państwowe w Gdańsku (APG): Komitet Miejski PPR w Gdańsku (KM PPR, nr 2610) 10, 12, 16, 19–21, 31, 32, 193, 209, 268, 284 Komitet Miejski PZPR w Gdańsku (KM PZPR, nr 2660) 10, 31, 35, 111, 163, 173 Komitet Wojewódzki PZPR w Gdańsku (KW PZPR, nr 2384) 53–55, 58, 63, 73, 78, 97, 98, 103, 653, 683, 1455, 1456, 1558, 1783, 1824, 1828, 1858– 1861, 1945, 2486, 2676, 2677, 3106, 10396, 10625, 11488, 19473, 21813 Miejska Rada Narodowa i Zarząd Miejski w Gdańsku (MRN i ZM, nr 1165) 2, 3, 11, 35, 89, 228, 229, 262, 763 Państwowy Urząd Repatriacyjny. Wojewódzki Oddział Gdański (PUR, nr 1167) 150, 154, 677 Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku (PMRN, nr 1166) 58, 70, 97, 98, 102, 106–108, 207, 263, 264, 542, 543, 548, 768, 773, 1499, 1504, 1534, 1541, 1636, 1665, 1714 Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku (PWRN, nr 1280) 76 Urząd Wojewódzki Gdański (UWG, nr 1164) 20, 23, 24, 74, 110, 283, 285, 287–291, 873, 875, 1058, 2028 Wojewódzki Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w Gdańsku (WUKPPiW, nr 1214)
333, 3739 Archiwum Państwowe w Gdańsku. Oddział w Gdyni (APGOG): Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Orunia (KD Orunia, nr 2682) 1, 2 Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Portowa (KD Portowa, nr 2683) 73, 671 Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Siedlce (KD Siedlce, nr 2684) 17 Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Śródmieście (KD Śródmieście, nr 2685) 155–158 Komitet Dzielnicowy PZPR Gdańsk-Wrzeszcz (KD Wrzeszcz, nr 2686) 156, 185 Zarząd Wojewódzki Związku Młodzieży Polskiej w Gdańsku (ZW ZMP, nr 3041) 46, 74, 88 Biblioteka: 1628: Sprawozdanie z działalności Komitetu Miejskiego PZPR styczeń 1960 – luty 1962, Gdańsk 1962 1638: Materiały sprawozdawcze i projekt programu na VII Wojewódzką Konferencję Sprawozdawczo-Wyborczą ZMS, Gdańsk 1970 1651: Sprawozdanie Komitetu Wojewódzkiego z działalności w latach 1971–1972 i realizacji uchwały Wojewódzkiej Konferencji Sprawozdawczo-Wyborczej, Gdańsk 1973 1807: Jarecki E., Dzielnicowa Organizacja Partyjna Gdańsk-Portowa 1945–1988. Studium politologiczne (do użytku wewnętrznego), Gdańsk 1988 1829: Referat sprawozdawczy na VII Wojewódzką Konferencję SprawozdawczoWyborczą, Gdańsk 1960 Biblioteka Gdańska Polskiej Akademii Nauk. Maszynopisy w Czytelni Zbiorów Specjalnych (BGPAN): 5031/4, 5060/3/2, 5150, 5525, 5553, 5555, 5657 Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku: Kronika szkolna (1945–1963) Pierwszego Państwowego Gimnazjum i Liceum w Gdańsku Księga pamiątkowa, 1963–1969 Uniwersytet Gdański: Biblioteka Główna: Bykowska S., Rehabilitacja i weryfikacja narodowościowa polskiej ludności w województwie gdańskim po II wojnie światowej, Gdańsk 2009, rozprawa doktorska Friedrich J., Problemy odbudowy gdańskiego Głównego Miasta w latach 1945–1956. Studium z dziejów mentalności społecznej, Gdańsk 2000, rozprawa doktorska Instytut Historii:
Artski M., Amnestia roku 1956 w Polsce, Gdańsk 2010, praca licencjacka Fryc W., Audycje Rozgłośni Polskiego Radia w latach 1945–1948/1949, Gdańsk 2012, praca magisterska Głodek G., Przodownictwo pracy w Stoczni Gdańskiej 1950–1955, Gdańsk 2010, praca licencjacka Grau K., „Siekiera, motyka, broda, ucho – tak mi jakoś w gardle sucho…”. Pijaństwo i alkoholizm w Gdańsku w latach 1945–1956, Gdańsk 2012, praca magisterska Gumińska A., Funkcjonowanie Miejskiej Rady Narodowej w latach 1950–1958, Gdańsk 2012, praca magisterska Hlebowicz J., Historia Gdańskiej Młodzieżowej Grupy Wywiadowczej, Gdańsk 2010, praca licencjacka Konopko A., Higiena publiczna w Gdańsku w latach 1945–1956, Gdańsk 2012, praca magisterska Szagżdowicz M., Integrująca rola Kościoła rzymskokatolickiego w procesie tworzenia się społeczeństwa Gdańska w latach 1945–1956, Gdańsk 2012, praca magisterska Szagżdowicz M., Obchody 22 Lipca w Trójmieście w latach 1945–1956, Gdańsk 2010, praca licencjacka Śpica P., Życie codzienne junaków w brygadach Powszechnej Organizacji „Służba Polsce” w Gdańsku w latach 1948–1953, Gdańsk 2012, praca magisterska Zientek A., Przestępczość pospolita w Gdańsku w latach 1945–1948 (szkic do problematyki), Gdańsk 2012, praca magisterska Żukowska L., Szkolnictwo średnie ogólnokształcące w Gdańsku w latach 1945–1950, Gdańsk 2008, praca magisterska
Prasa „Biuletyn Bałtycki” 1945 „Domy Spółdzielcze” 1964, 1966, 1968, 1971 „Dziennik Bałtycki” (DB) 1945, 1946, 1948, 1950–1952, 1955, 1957, 1958, 1960–1964, 1966–1970, 1972 „Fundamenty” 1961 „Głos Stoczniowca” 1967, 1969 „Głos Wybrzeża” (GW) 1958, 1961–1971 „Ilustrowany Kurier Polski” 1957 „Jantarowe Szlaki” 1964 „Litery” 1962, 1965–1967, 1969 „Panorama Północy” 1962 „Perspektywy” 1970 „Politechnik” 1966 „Pomorze” 1966, 1967 „Prawo i Życie” 1962 „Siódmy Głos Tygodnia” 1965, 1968 „Trybuna Ludu” (TL) 1969, 1971
„Tygodnik Demokratyczny” 1967 „Tygodnik Morski” 1969 „Tygodnik Powszechny” 1945, 1952 „Unser Danzig” 1962 „Uwaga” 1957 „Wieczór Wybrzeża” (WW) 1957, 1958, 1966, 1968
Dokumenty opublikowane „Dziennik Urzędowy Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku” 1950 „Dziennik Urzędowy Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku” 1951, 1958, 1962, 1964 „Dziennik Ustaw” 1945, 1946 „Gdański Dziennik Wojewódzki” 1946, 1947 Grudzień 1970 na Wybrzeżu Gdańskim w świetle akt Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Gdańsku, oprac. L. Potykanowicz-Suda, Gdańsk 2011 Niemcy w Polsce 1945–1950. Wybór dokumentów, t. 4: Pomorze Gdańskie i Dolny Śląsk, red. D. Boćkowski, Warszawa 2001 Nurek M., Gdańsk i Gdynia – wrzesień 1945. Relacja z podróży, w: Gdańsk i Pomorze w XX wieku, red. M. Andrzejewski, Gdańsk 1997 Obchody milenijne 1966 roku w świetle dokumentów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, red. W. Chudzik i in., Warszawa 1998 Ocena polityczno-operacyjna przyczyn wydarzeń na terenie Trójmiasta w dniach 14–19 XII 1970, http://www.grudzien70.ipn.gov.pl Protokoły posiedzeń sekretariatu KC PPR 1945–46, oprac. A. Kochański, Warszawa 2001 Protokół obrad KC PPR w maju 1945 roku, oprac. A. Kochański, Warszawa 1992 Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1946–1965, Gdańsk 1965 Rocznik statystyczny miasta Gdańska 1971, Gdańsk 1971 Szeptane procesy. Z działalności Komisji Specjalnej 1945–1954, oprac. M. Chłopek, Warszawa 2005 Tajne dokumenty Biura Politycznego. Grudzień 1970, oprac. P. Domański, Londyn 1991 Uroczystości milenijne 1966 roku. Sprawozdania urzędów spraw wewnętrznych, red. W. Chudzik i in., Warszawa 1996 Wapiński R., Powstanie władzy ludowej w Gdańsku w świetle sprawozdania prezydenta miasta Gdańska z 30 lipca 1945 roku, „Rocznik Gdański” 1968
Wywiady Księgowa, 1916, Siedlce Nauczycielka, 1916, Gdynia, Wrzeszcz Lekarz, 1921, Orunia, Wrzeszcz Architekt, 1923, Wrzeszcz, Śródmieście, Oliwa, Przymorze
Ekonomistka, 1923, Oliwa Krawcowa, 1923, Wrzeszcz Nawigator, 1923, Sopot Ekonomista, 1924, Wrzeszcz Kobieta niepracująca zawodowo, 1924, Wrzeszcz, Brzeźno Chemik, 1925, Wrzeszcz, Gdynia Inżynier elektryk, 1925, Wrzeszcz, Przymorze Kobieta niepracująca zawodowo, 1925, Siedlce, Stogi Księgowa, 1925, Gdynia, Elbląg Marynarz, 1925, Stare Miasto Pielęgniarka, 1925, Wrzeszcz Robotnik, 1925, Orłowo, Wrzeszcz, Śródmieście Szwaczka, 1925, Wrzeszcz Ślusarz, 1925, Wrzeszcz Księgowa, 1926, Wrzeszcz Kobieta niepracująca zawodowo, 1927, Wrzeszcz Kupiec przemysłowy (kobieta), 1927, Wrzeszcz Teletechnik, 1927, Siedlce Celniczka, 1928, Wrzeszcz Pracownik fizyczny, 1928, Wrzeszcz, Biskupia Górka Ekonomistka, 1929, Nowy Port Pracownik umysłowy (kobieta), 1929, Oliwa Artysta rzeźbiarz, 1930, Święty Wojciech, Orłowo, Śródmieście Ekonomistka, 1930, Wrzeszcz Inżynier budowy okrętów, 1930, Wrzeszcz Krawcowa, 1930, Śródmieście, Wrzeszcz Listonosz, konduktor, 1930, Orunia Robotnik stoczniowy, 1930, Wrzeszcz Szewc, krawiec, wojskowy, 1930, Śródmieście Ślusarz, 1930, Śródmieście, Wrzeszcz Dziennikarz radiowy, 1931, Śródmieście, Oliwa, Brzeźno, Siedlce Inżynier budowy okrętów, 1931, Wrzeszcz, Sopot, Śródmieście Szwaczka, 1931, Wrzeszcz, Orunia Technik medyczny (kobieta), 1931, Wrzeszcz, Śródmieście Kobieta niepracująca zawodowo, 1932, Wrzeszcz, Oliwa Ślusarz, 1932, Oliwa, Zakoniczyn, Przymorze Bibliotekarka, 1933, Stare Miasto Kobieta niepracująca zawodowo, 1933, Siedlce, Wrzeszcz, Dolne Miasto Cieśla, 1934, Dolne Miasto, Gdynia, Przymorze Nauczycielka, 1934, Wrzeszcz, Sopot, Siedlce Pracownica handlu, 1934, Wrzeszcz Robotnica, 1934, Nowy Port, Przymorze Technik mechanik, 1934, Wrzeszcz, Osiedle Młodych
Historyk, dietetyk (kobieta), 1935, Siedlce, Oliwa Kobieta niepracująca zawodowo, 1935, Miszewo, Przymorze, Oliwa Księgowa, 1935, Wrzeszcz Milicjant, 1935, Śródmieście Nauczycielka, 1935, Kolonia Uroda, Wrzeszcz, Letniewo, Nowy Port Pracownica Stoczni Gdańskiej, 1935, Oliwa Sprzedawczyni, 1935, Śródmieście, Stogi Bileterka, 1936, Nowy Port, Śródmieście Nauczyciel, 1936, Oliwa Nauczycielka, bibliotekarka, 1936, Wrzeszcz, Oliwa Inżynier mechanik, 1937, Wrzeszcz, Przymorze Krawcowa, 1937, Siedlce, Stogi Księgowa, 1937, Oliwa Nauczycielka, 1937, Wrzeszcz, Orunia Położna, 1937, Orunia, Wrzeszcz Referentka, 1937, Wrzeszcz Inżynier budowy maszyn, 1938, Wrzeszcz, Siedlce Urzędniczka, 1939, Suchanino Kardiochirurg, 1940, Wrzeszcz Artysta plastyk, 1941, Sopot, Śródmieście Ekonomistka, 1941, Oliwa Nauczycielka, 1941, Brzeźno, Wrzeszcz, Sopot, Oliwa Konserwator dzieł sztuki, 1942, Święty Wojciech, Wrzeszcz, Śródmieście Ekonomista, 1943, Śródmieście Elektronik, nauczyciel akademicki, 1943, Wrzeszcz, Przymorze Kobieta niepracująca zawodowo, 1943, Suchanino Nauczycielka, 1943, Śródmieście Operator poligrafii (kobieta), 1943, Orunia, Śródmieście Krawcowa, 1944, Chełm, Brzeźno Piekarz cukiernik, 1945, Wrzeszcz Sekretarka, 1946, Wrzeszcz, Przymorze Ekonomistka, 1947, Oliwa Nauczyciel akademicki, 1947, Kolonia Uroda Technolog (kobieta), 1947, Siedlce Inżynier (kobieta), 1948, Wrzeszcz Elektromechanik (kobieta), 1949, Przeróbka Nauczycielka, 1949, Wrzeszcz, Śródmieście Operator maszyn, 1949, Dolne Miasto Pracownik naukowy Politechniki Gdańskiej, 1949, Wrzeszcz Inżynier mechanik, 1950, Wrzeszcz
Wspomnienia, reportaże, publicystyka
Bagniewska K., Wrzeszcz ze smakiem, http://www.wrzeszcz.info.pl Bierniukiewicz W. i in., Dzieci Gdańska, Gdańsk 2000 Buddatsch E., Abschied von Danzig. Meine Vertreibung und Flucht 1945–1946, Berlin 2004 Dąbrowska M., Dzienniki powojenne 1950–1954, t. 2, oprac. T. Drewnowski, Warszawa 1996 Drost W. i in., Danzig. Eroberung, Zerstörung, Flucht, Siegen 2000 Gdańsk 1944. Rozmowy 50 lat później, red. E. Rusak i in., Gdańsk 1994 Gdańsk 1945. Wspomnienia 50 lat później, red. P. O. Loew i in., Gdańsk 1997 Goszczurny S., Heron lubił dolary. Reportaże milicyjne, Gdynia 1965 Janura W., Odbudowa miasta Oliwa, http://www.staraoliwa.pl Jasienica P., Zakotowiczeni, Warszawa 1955 Kowalsk i W., W cieniu wyzwolenia – Gdańsk 1945, „Biuletyn IPN” 2005, nr 5–6 Krutein E., Ucieczka z Gdańska, przeł. I. Wyrzykowska, Warszawa 1999 Krzyżanowska-Mierzewska M., Krzyżanowski J., Według ojca, według córki. Historia rodu, Warszawa 2010 Kuhr W., Abschied von der Weichsel. Erinnerungen eines Flüchlingsjungen, 1999, http://abschied-von-der-weichsel.de Milewski E., Opowieści gdańskich uliczek, wyd. 3, Gdańsk 1972 Müller G., Czasy dobre, złe, najgorsze… Rozmowy z Polonią gdańską, Gdańsk 1996 Nagórski B., Wspomnienia gdańskie, Nowy Jork 1982 Nałkowska Z., Profesor Spanner, w: A to Polska właśnie. Wybór reportaży z lat 1944– 1969, Warszawa 1969 Panasiuk A., Miasto i ludzie. Wspomnienia z lat powojennych, Gdańsk 2000 Piłem…, Warszawa 1960 Piskozub A., Z prądem i pod prąd epoki. Felietony– recenzje – wywiady 1961–1988, Toruń 2004 Prywaciarze 1945–89, red. A. Knyt, A. Wancerz-Gluza, Warszawa 2006 Robak T., Widziane z bliska. Reportaże, Kraków 1974 Rymaszewski S., Wykarczowani zza Buga, Gdańsk 2001 Szczesiak E., Znachor w bloku, Warszawa 1987 Walicka M., Próba wspomnień. Gdańsk 1945–46, Gdynia 1968 Wałęsa L., Droga do prawdy. Autobiografia, Warszawa 2008 Warmiński Z., Gdańsk. Moje korzenie, Gdańsk 2001 Wehrmeyer-Janca B., Młodość niemieckiej dziewczyny w Polsce. Epizody z Gdańska (1938–1958), przeł. I. Pohoska, L. Kozłowski, Gdańsk 2005 Wiszniewicz J., Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca, Wołowiec 2008 Wójcik R., Czy bohaterowie są zmęczeni?, Warszawa 1975 Wójcik R., Kontredans, w: A to Polska właśnie. Wybór reportaży z lat 1944–1969, oprac. S. Kozicki i in., Warszawa 1969 Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta, t. 1, oprac. I. Trojanowska, t. 2, oprac. I. Greczanik-Filipp, Gdańsk 1997 Zwarra B., Wspomnienia gdańskiego bówki, t. 3–5, Gdańsk 1986–1997
Literatura piękna Braun A., Lewanty, Warszawa 1952 Breza T., W potrzasku, Warszawa 1955 Fac B., Na pamięć, Łódź 1976 Fenikowski F., Zakręt Pięciu Gwizdków, Gdańsk 1951 Goszczurny S., Długi prosi o karę śmierci, Gdańsk 1970 Goszczurny S., Dwaj przyjaciele, Warszawa 1971 Goszczurny S., Mewy, wyd. 3, Gdańsk 1971 Goszczurny S., Nieżołnierze, niebohaterzy, wyd. 2, Gdańsk 1969 Kobylińska-Masiejewska E., Córki chcą inaczej, Gdynia 1966 Łepkowski A., Ludzie znad zatoki, Warszawa 1952 Miernik R., Bursztyn, Łódź 1979 Pawlak A., Akt personalny. Wiersze z lat 70., 80., 90., Gdańsk 1999 Prorok L., Opowiadanie o marynarzu, „Życie Literackie” 1967, nr 50 Przewłocka I., Dom ze szkła, Gdynia 1965 Skoszkiewicz J., Brzeg, Łódź 1970 Szymański Z., Światło które chronię. Wiersze i poematy, Gdańsk 1982 Zaniewski A., Front otwarty, Warszawa 1969
Film Banda, reż. Z. Kuźmiński, Studio Filmowe Iluzjon, 1964 Do widzenia, do jutra, reż. J. Morgenstern, Studio Filmowe Kadr, 1960 Molo, reż. W. Solarz, Studio Filmowe Kadr, 1968 Polska Kronika Filmowa nr 35, Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie, 1956 Seksolatki, reż. Z. Hübner, Zespół Filmowy Plan, 1971 Sopot 1957, reż. J. Hoffman, E. Skórzewski, Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie, 1957 Wolne miasto, reż. S. Różewicz, Zespół Filmowy Rytm, 1958
Opracowania polskie wydane w latach 1945–1989 Andrzejewski A., Polityka mieszkaniowa, wyd. 3 zm., Warszawa 1987 Andrzejewski A., Sytuacja mieszkaniowa w Polsce w latach 1918–1974, Warszawa 1977 Antoniszyn M., Marek A., Prostytucja w świetle badań kryminologicznych, Warszawa 1985 Babczenko J., Od wyzwolenia do referendum (do użytku wewnętrznego), Gdańsk 1974 Babczenko J., Bolduan R., Front bez okopów, Gdańsk 1969 Bar R., Nadmorska turystyka, „Kalendarz Gdański” 1971 Bedeker gdański 1962, Gdańsk 1962
Bincer W., Choroby zakaźne, w: Drogi medycyny uspołecznionej. Medycyna i służba zdrowia w XXV-leciu ziemi gdańskiej 1945–1970, red. T. Zieliński, Gdańsk 1970 Bobak K., Gromek K., Ze wspomnień działaczy Związku Młodzieży Socjalistycznej w środowisku szkolnym, „Kalendarz Gdański” 1988 Czeczerda W., Młode małżeństwo i mieszkanie. Potrzeby i ich zaspokojenie, Warszawa 1978 Czeczerda W., Rodzina i jej potrzeby w zakresie mieszkania, Warszawa 1969 Czeczerda W., Sytuacja, potrzeby i preferencje mieszkaniowe młodych małżeństw kandydujących do spółdzielni według uwarunkowań demograficzno-zawodowych i wielkości miast, Warszawa 1970 Czeczerda W., Kozińska D., Barszczewska Z., Zamojska B., Wpływ przekształceń demograficznych i społecznych na charakter potrzeb mieszkaniowych, w: Problemy mieszkalnictwa, Warszawa 1969 Czerwiński M., Życie po miejsku, wyd. 2, Warszawa 1975 Czyżak B., Dylematy. Kultura na Wybrzeżu 1945–1980, Gdańsk 1985 Dąbrowski H., Usługi w spółdzielczych osiedlach mieszkaniowych, „Miasto” 1966, nr 10 Dąbrowski L., Kuehnel A., Rakowski W., Plan śródmieścia Gdańska, „Architektura” 1953, nr 8 Dębski J., Oddziaływanie przestrzenne aglomeracji gdańskiej, „Przegląd Geograficzny” 1972, z. 3 Dmitrów E., Niemcy i okupacja hitlerowska w oczach Polaków. Poglądy i opinie z lat 1945–1948, Warszawa 1987 Dyczewski L., Konflikt kulturowy czy kulturowa kontynuacja pokoleń w rodzinie miejskiej, w: Z badań nad rodziną, red. T. Kukołowicz, Lublin 1984 Edel-Kryński H., Województwo gdańskie. Studium społeczno-gospodarcze, Gdynia 1961 Frąckiewicz L., Polityka ochrony zdrowia, Warszawa 1983 Fuks R., Organizacje rewizjonistyczne Niemców z Pomorza Gdańskiego, Gdańsk 1961 Gaworecki W. W., Czynniki kształtujące zespół portowo-miejski Gdańsk – Gdynia, Gdańsk 1974 Gaworecki W. W., Gdańska aglomeracja. Geneza i funkcje, Gdańsk 1976 Gdańsk po wyzwoleniu. Rok pracy i osiągnięć, red. S. Strąbski, Gdańsk 1946 Gdańsk w XXX-leciu PRL, Gdańsk 1975 Główczyk J., Szkolnictwo ogólnokształcące w Gdańsku w latach 1945–1973. Organizacja i zarządzanie, Gdańsk 1989 Golczewski K., Przymusowa ewakuacja z prowincji nadbałtyckich III Rzeszy (1943– 1945), Poznań 1971 Górski J., Wstęp, w: Odbudowa Warszawy w latach 1944–1949. Wybór dokumentów i materiałów, t. 1, red. J. Górski, Warszawa 1977 Granke M., Kuźniak M., Informator miasta Gdańska, Gdańsk 1946 Grudziński A., Malicka W., Marwege K., Ungerowa E., Koncepcje kształtowania mieszkań i zespołów mieszkaniowych w przyszłości, w: Problemy mieszkalnictwa, Warszawa 1969 Gruszkowski W., Niektóre problemy zespołu portowo-miejskiego GD, „Miasto” 1961, nr
8 Gruszkowski W., Stan istniejący aglomeracji gdańskiej na tle dotychczasowego rozwoju, w: Rozwój wielkich aglomeracji miejskich w Polsce, t. 2: Aglomeracja gdańska, Warszawa 1975 Gulda M., Struktura i ruchliwość społeczna Trójmiasta w świadomości jego mieszkańców, Gdańsk 1980 Gulda M., Maroszek B., Kształtowanie się załóg stoczniowych w polskim budownictwie okrętowym na Wybrzeżu Gdańskim w latach 1945–1969, w: Historia budownictwa okrętowego na Wybrzeżu Gdańskim, red. E. Cieślak, Gdańsk 1972 Janiszewski L., Rybacy dalekomorscy. Studium socjologiczne, Poznań 1967 Januszajtis A., Jujka Z., Z uśmiechem przez Gdańsk, Gdynia 1968 Jarecki E., Stocznia Gdańska im. Lenina. Życie społeczno-polityczne w latach 1945– 1984, Warszawa 1985 Jastrzębski W., Polityka narodowościowa w Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie (1939–1945), Bydgoszcz 1977 Jelonek A., Zborowski A., Urbanizacja a ruch naturalny ludności w Polsce, Warszawa 1983 Jędruszczak H., Miasta i przemysł w okresie odbudowy, w: Polska Ludowa 1944–1950. Przemiany społeczne, red. F. Ryszka, Wrocław 1974 [Karpiński J.] Tarniewski M., Płonie komitet (grudzień 1970 – czerwiec 1976), Paryż 1982 Kilarski J., Gdańsk miasto nasze. Przewodnik po Gdańsku starym i nowym, Kraków 1947 Kobrzycki R., Pierwsze lata działalności „Orbisu”, „Kalendarz Gdański” 1985 Kołodziejski J., Podstawowe kierunki urbanizacji regionu gdańskiego, „Gdański Rocznik Kulturalny” 1965 Kosiarz E., Wyzwolenie Polski północnej 1945, Gdynia 1967 Kowalski J., Ankieta komunikacyjna Dziennika Bałtyckiego, „Miasto” 1966, nr 3 Kowalski J., Architektura Gdańska, „Kalendarz Gdański” 1971 Kowalski J., Przestrzenny rozwój miasta, „Kalendarz Gdański” 1974 Kowalski J., Massalski R., Stankiewicz J., Rozwój urbanistyczny i architektoniczny Gdańska, w: Gdańsk. Jego dzieje i kultura, red. F. Mamuszka, Warszawa 1969 Kozakiewicz J., Światła i cienie akcji „W”, w: Drogi medycyny uspołecznionej. Medycyna i służba zdrowia w XXV-leciu ziemi gdańskiej 1945–1970, red. T. Zieliński, Gdańsk 1970 Kryczka P., Społeczność osiedla mieszkaniowego w wielkim mieście. Ideologie i rzeczywistość, Warszawa 1981 Krzysztofiak M., Przemiany społeczne w Województwie Gdańskim w powojennym XXX-leciu, Gdańsk 1975 Krzysztofiak M., Stan, dynamika i struktura zatrudnienia w województwie gdańskim w minionym 30-leciu PRL, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim w powojennym 30-leciu, red. K. Podoski, Gdańsk 1977 Kula H., Granica morska PRL 1945–1950, Warszawa 1979 Kulesza H., Zmiany warunków mieszkaniowych w miastach Polski w latach 1960–1970,
Warszawa 1973 Latoszek M., Funkcja wychowawcza w rodzinie stoczniowca, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim w powojennym 30-leciu, red. K. Podoski, Gdańsk 1977 Latoszek M., Więzi i przejawy integracji w grupach i zbiorowościach społeczeństwa gdańskiego pod koniec lat siedemdziesiątych, Gdańsk 1987 Latuch M., Migracje wewnętrzne w Polsce na tle industrializacji (1950–1960), Warszawa 1970 Malicka W., Badania warunków mieszkaniowych w budynkach wysokich, „Architektura” 1961, nr 9, s. 349 Malicka W., Domy oszczędne, ich mieszkańcy i warunki mieszkaniowe, „Biuletyn Instytutu Budownictwa Mieszkaniowego” 1965, z. 4 Malicka W., Urządzenia usługowe w osiedlach, w: Ludność i warunki mieszkaniowe w osiedlach spółdzielczych, Warszawa 1965 Malicka W., Użytkowanie mieszkań, w: Ludność i warunki mieszkaniowe w osiedlach spółdzielczych, Warszawa 1965 Mamuszka F., Gdy Sopot był ośrodkiem kultury i nauki, „Kalendarz Gdański” 1985 Mamuszka F., Zanim w Gdańsku powstało PTTK, „Kalendarz Gdański” 1985 Maroszek B., Kształtowanie się nowego społeczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945–1964, Gdańsk 1965 Maroszek B., Niektóre wyniki badań nad przestępczością młodzieży w Gdańsku, „Gdańskie Zeszyty Humanistyczne” 1960, nr 1–2 Maroszek B., Rola szkoły w procesie integracji społecznej (1945–1964), „Rocznik Gdański” 1964 Maroszek B., Więź społeczna a przestępczość młodzieży. Badania nad zmianami więzi społecznej i nasileniem przestępczości młodzieży ze szczególnym uwzględnieniem województwa gdańskiego, Gdańsk 1963 Misztal B., Socjologia miasta, Warszawa 1978 Misztal Z., Rozwój funkcji morskich Gdyni w latach 1950–1975, w: 50-lecie Miasta Gdyni, red. R. Wapiński, Gdynia 1976 Morawski J., Przestępczość o charakterze chuligańskim wśród młodocianych, Warszawa 1974 Nowak S., Postawy i wartości ideologiczne i ich społeczne determinanty, w: Ciągłość i zmiana tradycji kulturowej, red. S. Nowak, Warszawa 1989 Odbudowa Głównego Miasta. Materiał na sesję Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku, Gdańsk 1970 Olkiewicz J., Przymorze, „Architektura” 1968, nr 11 Ostrihanska Z., Szamota B., Wójcik D., Młodociani sprawcy przestępstw o charakterze chuligańskim, Wrocław 1982 Pawełczyńska A., Przestępczość grup nieletnich, Warszawa 1964 Pelczar M., Ilu Gdańsk liczy mieszkańców?, „Przegląd Zachodni” 1946, nr 2 Pierwsza krajowa narada architektów, „Architektura” 1953, nr 7 Podoski K., Czynnik ludzki w procesie zagospodarowania i przemian strukturalnych regionu gdańskiego, Gdańsk 1976
Podoski K., Główne przemiany strukturalne województwa gdańskiego w latach 1945– 1970, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim w powojennym 30-leciu, red. K. Podolski, Gdańsk 1977 Preyss A., Trójmiejska kolej elektryczna, „Kalendarz Gdański” 1972 Ptasiński J., Tysiąc lat Polski – tysiąc lat Gdańska, „Rocznik Gdański” 1962 Raś T., Wypadki drogowe w Zespole Miejskim Gdańsk–Gdynia, „Miasto” 1962, nr 7 Ratajczak A., Zwalczanie alkoholizmu w obowiązującym ustawodawstwie, Warszawa 1971 Referat na sesję Miejskiej Rady Narodowej, Gdańsk 1965 Rębowska A., Użytkowanie mieszkań – gospodarka przestrzenią, w: Mieszkanie – analiza socjologiczna, red. E. Kaltenberg-Kwiatkowska, Warszawa 1982 Romanowski W., Blaski i cienie taniego budownictwa w Gdańsku, „Przegląd Budowlany” 1963, nr 7 Romanowski W., Osiedle interwencyjne na terenie wybrzeża, „Przegląd Budowlany” 1961, nr 7 Romanowski W., Perspektywy gdańskiego budownictwa mieszkaniowego, „Przegląd Budowlany” 1961, nr 8 Sadowski A., Przejawy ruralizacji miasta uprzemysłowionego (na przykładzie Białegostoku), Białystok 1981 Sawicki J., Przestępstwo chuligaństwa w polskim prawie karnym, w: Chuligaństwo, red. J. Sawicki, Warszawa 1956 Sawicki J. K., Wpływy kadrowe PZPR wśród młodzieży województwa gdańskiego 1948–– 1974, Gdańsk 1984 Siekierzyński J., Grupy operacyjne jako zalążek polskiej administracji na Pomorzu Gdańskim po zakończeniu II wojny światowej, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim w powojennym 30-leciu, red. K. Podoski, Gdańsk 1977 Siekierzyński J., Przejęcie przez Polskę Ziem Zachodnich i Północnych. Rola młodzieży w tym procesie, w: Studia z dziejów ruchu młodzieżowego. Związek Młodzieży Polskiej w województwie gdańskim 1945–1985, t. 3, Gdańsk 1985 Sikora Z., Szkolnictwo zawodowe w województwie gdańskim w latach 1945–1965, Gdańsk 1966 Słotwiński B., Sprzedaż alkoholu a zwalczanie alkoholizmu, Warszawa 1964 Skonka C., O narodzinach gdańskiej turystyki, „Kalendarz Gdański” 1987 Sobczak I., Dynamika i struktura demograficzna ludności miast portowych: Gdańska, Gdyni i Szczecina w latach 1945–1982, „Komunikaty Instytutu Bałtyckiego” 1985, nr 3 Sobczak I., Procesy demograficzno-społeczne w makroregionie północnym, Gdańsk 1980 Sobczak I., Wyż młodych małżeństw, „Kalendarz Gdański” 1972 Sobczak K., Wyzwolenie północnych i zachodnich ziem polskich w roku 1945, Poznań 1971 Sobociński A., Funkcje Gdyni i struktura społeczna jej mieszkańców w Polsce Ludowej, w: 50-lecie Miasta Gdyni, red. R. Wapiński, Gdynia 1976 Sobociński A., Przemiany społeczne w latach 1945–1975, w: Dzieje Gdyni, red. R. Wapiński, Wrocław 1980
Sobociński A., Przeobrażenia strukturalne wśród robotników przemysłu okrętowego w latach 1945–1970, ze szczególnym uwzględnieniem województwa gdańskiego, w: Przemiany społeczne w regionie gdańskim w powojennym 30-leciu, red. K. Podoski, Gdańsk 1977 Sobociński A., Rozwój miasta i jego funkcji, w: Dzieje Gdyni, red. R. Wapiński, Wrocław 1980 Sobociński A. W., Z dziejów PPR i PPS w województwie gdańskim, Gdańsk 1988 Sosnowski A., Środowisko społeczno-zawodowe marynarzy, Warszawa–Poznań 1984 Stankiewicz J., Szermer B., Gdańsk. Rozwój urbanistyczny i architektoniczny oraz powstanie zespołu Gdańsk – Sopot – Gdynia, Warszawa 1959 Starosta L., Wójcik R., Status prawny rad narodowych w 40-leciu PRL, w: 40 lat rad narodowych w województwie gdańskim, red. S. Dalka i in., Gdańsk [b.r.] Strumiński J., Polityka cen detalicznych. Aktualne problemy, Warszawa 1966 Stryczyński M., Gdańsk w latach 1945–1948. Odbudowa organizmu miejskiego, Wrocław 1981 Szawiel T., Religijność i jej korelaty, w: Ciągłość i zmiana tradycji kulturowej, red. S. Nowak, Warszawa 1989 Szermer B., Gdańsk – przeszłość i współczesność, Warszawa 1971 Sziling J., Okupacja hitlerowska na Pomorzu gdańskim w latach 1939–1945, Gdańsk 1979 Szymański J., Małe mieszkanko, Warszawa 1966 Tetter J., Kto pierwszy powiedział „Trójmiasto”?, „Informator WDK Ziemia Gdańska” 1970, nr 7 Tubielewicz W., Tubielewicz A., Porty Wybrzeża Gdańskiego. Ich dzieje i perspektywy rozwojowe, Gdańsk 1973 Turowski J., Środowisko mieszkalne w świadomości ludności miejskiej, Wrocław 1979 Waliszewski K., Niektóre problemy demograficzne Gdańska w latach 1945–1974, „Rocznik Gdański” 1974/1975, t. 34 Wapiński R., Główne elementy integracji Pomorza Gdańskiego z pozostałymi ziemiami polskimi w latach 1920–1970, „Zapiski Historyczne”, 1972, z. 3 Wapiński R., Pierwsze lata władzy ludowej na Wybrzeżu Gdańskim, Gdańsk 1970 Węsierski J., Robotnik, żołnierz, patriota, „Kalendarz Gdański” 1974 Woronowicz T., Podstawowe założenia rozbudowy śródmieścia Gdańska, „Miasto” 1962, nr 7 Woźnicka Z., Wychowanie przedszkolne w Polsce Ludowej, Warszawa 1972 Wszeborowski K., Dokerzy gdańscy. Studium socjologiczne, Gdańsk 1988 Zamojska B., Zakres i cel badań, ogólna charakterystyka badanych osiedli spółdzielczych, w: Ludność i warunki mieszkaniowe w osiedlach spółdzielczych, Warszawa 1965 Zaremba P., Urbanistyka miast portowych, Szczecin 1962 Ziółkowski J., Urbanizacja, miasto, osiedle. Studia socjologiczne, Warszawa 1965 Żerko J., Etapy zwalczania analfabetyzmu w województwie gdańskim (1945–1952), „Rocznik Gdański” 1987, z. 2
Opracowania polskie po roku 1989 oraz opracowania obcojęzyczne Ackermann F., Palimpsest Grodno. Nationalisierung, Nivellierung und Sowietisierung einer mitteleuropäischen Stadt 1919–1991, Wiesbaden 2010 Andrzejewski M., Abriss der Geschichte der Danziger Neueste Nachrichten, w: Danzig vom 15. bis 20. Jahrhundert, red. B. Jähnig, Marburg 2006 Andrzejewski M., Marzec 1968 w Trójmieście, Warszawa–Gdańsk 2008 Aparat bezpieczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945–1990. Obsada stanowisk kierowniczych. Informator, oprac. M. Węgliński, Gdańsk 2010 Attwood L., Gender and Housing in Soviet Russia. Private Life in a Public Space, Manchester – New York 2010 Bahr E., Ostdeutschland unter fremder Verwaltung, Bd. 2: Das nördliche Westpreussen und Danzig, Frankfurt–Berlin 1960 Balbus T., Badanie dokumentacji komunistycznego aparatu represji I (UBP, Informacji Wojskowej, Milicji Obywatelskiej). Wybrane aspekty źródłoznawcze, w: Wokół teczek bezpieki – zagadnienia metodologiczno-źródłoznawcze, red. F. Musiał, Kraków 2006 Bartnik Ł., Historia komunikacji tramwajowej w Gdańsku, http://www.gdanskietramwaje.pl Bauman Z., Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa 2000 Baziur G., Armia Czerwona na Pomorzu Gdańskim 1945–1947, Warszawa 2003 Beevor A., Berlin 1945, Upadek, przeł. J. Kozłowski, wyd. 2, Kraków 2009 Berendt G., „Agitacja klamkowa” – ingerencja polityczna w życie rodziny żydowskiej w Polsce (1950–1956), w: Dom – spotkanie przestrzeni prywatnej i publicznej na tle przemian cywilizacyjnych XIX i XX w., red. Z. Opacki, D. Płaza-Opacka, Gdańsk 2008 Berendt G., Gdańsk – od niemieckości do polskości, „Biuletyn IPN” 2006, nr 8–9 Berendt G., Gdańska oktawa Jana Ptasińskiego. Z życia sekretarza gdańskiego Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej partii Robotniczej, w: Szkice z życia codziennego w Gdańsku w latach 1945–1989, red. G. Berendt, E. Kizik (w druku) Berendt G., Żydzi na gdańskim rozdrożu (1945–1950), Gdańsk 2000 Bjørnåvold J. i in., Living Conditions and Social Integration in Fishing Communities: A Study of Leba, Poland and Honningsvåg, Norway, Tromsø 1987 Bogdanowicz S., Kościół gdański pod rządami komunizmu 1945–1984, Gdańsk 2000 Bolduan T., Kto spalił Gdańsk?, „Tygodnik Gdański” 1990, nr 13 Borland K., ‘That’s Not What I Said’ Interpretative Conflict in Oral Narrative Research, w: The Oral History Reader, ed. R. Perks, A. Thomson, ed. 2, London – New York 2006 Brieler U., Die Unerbittlichkeit der Historizität. Foucault als Historiker, Köln 1998 Brzeziński P., Bejm Tadeusz, w: Encyklopedia Gdańska, http://www.gedanopedia.pl Brzeziński P., Kociołek Stanisław, w: Encyklopedia Gdańska, http://www.gedanopedia.pl Brzeziński P., Ptasiński Jan, w: Encyklopedia Gdańska, http://www.gedanopedia.pl Brzeziński P., Sekretarze-spadochroniarze, http://www.bibula.com Brzostek B., Czas wolny mieszkańców miast polskich 1956–1970, w: Życie codzienne w PRL (1956–1989), red. G. Miernik, S. Piątkowski, Radom–Starachowice 2006 Brzostek B., PRL na widelcu, Warszawa 2010
Brzostek B., Robotnicy Paryża i Warszawy w połowie XX wieku, w: W połowie drogi. Warszawa między Paryżem a Kijowem, red. J. Kochanowski, Warszawa 2006 Brzostek B., Robotnicy Warszawy. Konflikty codzienne (1950–1954), Warszawa 2002 Brzostek B., Za progiem. Codzienność w przestrzeni publicznej Warszawy lat 1955– 1970, Warszawa 2007 Burke P., What is Cultural History, Cambridge 2004 Bykowska S., Wybory do Sejmu 19 I 1947, w: Encyklopedia Gdańska, http://www.gedanopedia.pl Cenckiewicz S., Gdańsk ’70, Zbrodnia nieukarana i bitwa o pamięć, „Biuletyn IPN” 2010, nr 12 Cenckiewicz S., Gdańsk, Gdynia, Sopot, w: Oblicza marca 1968, red. K. Rokicki, S. Stępień, Warszawa 2004 Cenckiewicz S., Gdański Grudzień ’70. Rekonstrukcja, dokumentacja, walka z pamięcią, Gdańsk–Warszawa 2009 Chłopek M., Bikiniarze. Pierwsza polska subkultura, Warszawa 2005 Chwalba A., Dzieje Krakowa, t. 6: Kraków w latach 1945–1989, Kraków 2006 Cichy E., Faszyzm w Gdańsku 1930–1945, wyd. 2, Toruń 2002 Cielątkowska R., Lorens P., Architektura i urbanistyka osiedli socjalnych Gdańska okresu dwudziestolecia międzywojennego, Gdańsk 2000 Cybulski A., Pokolenie kataryniarzy, wyd. 3, Gdańsk 1997 Danielewicz S., Jazzowisko Trójmiasta. Historia jazzu w Gdańsku, Gdyni i Sopocie 1945–2000, Kraków 2011 Daniluk J., Wasilewski J., Dolny Wrzeszcz i Zaspa, Gdańsk 2012 Danowska B., Grudzień na wybrzeżu gdańskim, wyd. 2, Pelplin 2000 Davies S., „Us against Them”: Social Identity in Soviet Russia, 1934–41, „Russian Review” 1997, No. 1 Dudek A., Gryz R., Komuniści i Kościół w Polsce (1945–1989), Kraków 2006 Dulczewski Z., Mój dom nd Odrą. Problem autochtonizacji, Poznań 2001 Durka W., Klasyfikacja zawodów morskich według pozycji społeczno-ekonomicznej, w: Ludzie morza i ich rodziny w procesie przemian, red. L. Janiszewski, Szczecin 1991 Eisler J., Grudzień 1970, Warszawa 1995 Eisler J., Polski rok 1968, Warszawa 2006 Elias N., Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu, przeł. T. Zabłudowski, Warszawa 1980 Figes O., A People’s Tragedy: A History of the Russian Revolution, New York 1997 Figes O., The Whisperers. Private Life in Stalin’s Russia, New York 2007 Filip K., Milicja Obywatelska w Sopocie w latach 1945–1949, Gdańsk 2011 Fitzpatrick S., Ascribing Class. The Construction of Social Identity In Soviet Russia, „The Journal of Modern History” 1993, No. 4 Fitzpatrick S., Everyday Stalinism. Ordinary Life in Extraordinary Times: Soviet Russia in the 1930s, New York 1999 Fitzpatrick S., Tear off The Masks! Identity and Imposture in Twentieth-Century Russia, Princeton–Oxford 2005
Foucault M., Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, wyd. 3, przeł. T. Komendant, Warszawa 2009 Fowler D., Youth Culture in Modern Britain, c. 1920-c. 1970. From Ivory Tower to Global Movement – A New History, Basingstoke – New York 2008 Frazik W., Musiał F., Akta agenturalne w pracy historyka, w: Wokół teczek bezpieki – zagadnienia metodologiczno-źródłoznawcze, red. F. Musiał, Kraków 2006 Friedrich J., „Dziś kupuje się mebelek funkcjonalny”. Kilka słów na marginesie jednej sceny z filmu Stanisława Barei „Małżeństwo z rozsądku”, w: Dom – spotkanie przestrzeni prywatnej i publicznej na tle przemian cywilizacyjnych XIX i XX w., red. Z. Opacki, D. Płaza-Opacka, Gdańsk 2008 Friedrich J., Spolszczanie i odniemczanie sztuki i architektury Gdańska po 1945 roku. Kolonizacja czy dekolonizacja, maszynopis udostępniony autorowi przez J. Friedricha Fułek W., Stinzing-Wojnarowski R., Kurort w cieniu PRL-u. Sopot 1945–1989, Gdańsk 2007 Fürst J., The Arrival of Spring? Changes and Continuities in Soviet Youth Culture and Policy between Stalin and Khrushchev, w: The Dilemmas of De-Stalinization. Negotiating Cultural and Social Change in the Khrushchev Era, ed. P. Jones, New York 2006 Gabiś A., Wrocław po oblężeniu – zniszczenia i pierwsze lata odbudowy, w: Festung Breslau 1945. Historia i pamięć, red. T. Głowiński,Wrocław 2009 Galus H., Interpretacje wydarzeń grudniowych w 1970 r. Uwagi socjologiczne, Gdańsk 2003, http://www.hgalus.republika.pl Galus H., Monografia „Głosu Wybrzeża” (1949–1990), Gdańsk 2009, http://www.hgalus.republika.pl Galus H., Najnowsza historia prasy gdańskiej 1945–1998, Gdańsk 1999, http://www.hgalus.republika.pl Gasztold T., Przesiedleńcy z Kresów Północno-Wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej na Pomorze w latach 1945–1948, w: Pomorze – trudna ojczyzna? Kształtowanie się nowej tożsamości 1945–1995, red. A. Sakson, Poznań 1996 Gause F., Die Geschichte der Stadt Königsberg, Bd. 3: Von ersten Weltkrieg bis zum Untergang Königsbergs, Köln–Wien 1971 Gawin M., Historie intymne. Codzienność warszawianek doby fin de siècle’u, w: Metamorfozy społeczne, t. 2: Badania nad dziejami społecznymi XIX i XX w., red. J. Żarnowski, Warszawa 2007 Gawlicki M., Zabytkowa architektura Gdańska w latach 1945–1951. Kształtowanie koncepcji konserwacji i odbudowy, Gdańsk 2012 Gerasimova K., Public Privacy in a Soviet Communal Apartment, w: Socialist Spaces. Sites of Everyday Life in the Eastern Bloc, ed. D. Crowley, S. E. Reid, Oxford – New York 2002 Gliński M., Obozy w Narwiku, w: Encyklopedia Gdańska, http://www.gedanopedia.pl Gliński M., Kukliński J., Kronika Gdańska 997–2000, t. 2: 1945–2000, Gdańsk 2006 Głowiński M., Marcowe gadanie. Komentarze do słów 1966–1971, Warszawa 1991 Golon M., Polityka radzieckich władz wojskowych i policyjnych na Pomorzu
Nadwiślańskim w latach 1945–1947, Toruń 2001 Golon M., Przyczyny deportacji ludności niemieckiej z Pomorza Gdańskiego do obozów pracy w ZSRR w dokumentacji radzieckich władz bezpieczeństwa, w: Ludność niemiecka na ziemiach polskich w latach 1939–1945 i jej powojenne losy, red. W. Jastrzębski, Bydgoszcz 1995 Golon M., Żydzi, Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini i Cyganie na Pomorzu Gdańskim po II wojnie światowej, w: Stosunki narodowościowe i wyznaniowe na Pomorzu w XIX i XX w., t. 6: Mniejszości narodowe i wyznaniowe na Pomorzu w XIX i XX w., red. M. Wojciechowski, Toruń 1998 Gorsuch A. E., Youth in Revolutionary Russia: Enthusiasts, Bohemians and Delinquents, Bloomington–Indianapolis 2000 Górski T., Kula H., Gdańsk – Gdynia – Elbląg 1970. Zdarzenia grudniowe w świetle dokumentów urzędowych, Gdynia 1990 Graban M., Gdynia wobec przeobrażeń cywilizacyjnych XX i XXI wieku. Ewolucja czynników rozwoju miasta, Gdynia 2012 Greczanik-Filipp I., Wstęp, w: Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta, t. 2, oprac. I. Greczanik-Filipp, Gdańsk 1997 Hagenloh P., „Socially Harmful Elements” and the Great Terror, w: Stalinism. New Directions, ed. S. Fitzpatrick, London – New York 2000 Hajduk B., Tragiczny rok 1945, w: Historia Gdańska, t. 4/2: 1920–1945, red. E. Cieślak, Sopot [1999] Hałagida I., 10 sierpnia 1946 roku w Nowym Porcie Gdańskim, „Biuletyn IPN” 2002, nr 2 Hałagida I., Pomorze Gdańskie, w: Milenium czy Tysiąclecie, red. B. Noszczak, Warszawa 2006 Hamm B., Wprowadzenie do socjologii osadnictwa, przeł. A. Rosłan, Warszawa 1990 Harris S. E., „I Know all the Secrets of My Neighbors”: The Quest for Privacy in the Era of Separate Apartment, w: Borders of Socialism. Private Spheres of Soviet Russia, red. L. H. Siegelbaum, Basingstoke – New York 2006 Hejger M., Polityka narodowościowa władz polskich w województwie gdańskim w latach 1945–1947, Słupsk 1998 Hejger M., Przekształcenia narodowościowe na Ziemiach Zachodnich i Północnych w latach 1945–1959, Słupsk 2008 Herbst K., Droga do mieszkania, w: Dom we współczesnej Polsce, red. P. Łukaszewicz, A. Siciński, Wrocław 1996 Historia Klubu Żak, http://www.klubzak.com.pl Historia szkoły. Lata 1948–1961, oprac. M. Karp, http://www.ilo.gda.pl Hobsbawm E., Wiek skrajności. Spojrzenie na krótkie dwudzieste stulecie, przeł. J. Kalinowska-Król, M. Król, Warszawa 1999 Hoffman D. L., Stalinist Values. The Cultural Norms of Soviet Modernity (1917–1941), Itaca–London 2003 Janik B., Smak tworzenia, w: Gdańska jedynka. 60 lat I Liceum Ogólnokształcącego w Gdańsku (1945–2005), Gdańsk 2005 Jarosz D., Akta Biura Listów i Inspekcji KC PZPR jako źródło do badań rzeczywistości
społecznej w Polsce w latach 1950–1956, „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały” 1997, t. 2 Jarosz D., „Masy pracujące przede wszystkim”. Organizacja wypoczynku w Polsce 1945––1956, Warszawa–Kielce 2003 Jarosz D., Mieszkanie się należy… Studium z peerelowskich praktyk społecznych, Warszawa 2010 Jarosz D., „Pastuchy”, „okrąglaki”, „wieśniacy”. Miasto peerelowskie i jego chłopscy mieszkańcy, „Więź” 2007, nr 5 Jarosz D., Polacy a stalinizm 1948–1956, Warszawa 2000 Jarosz D., Pasztor M., W krzywym zwierciadle. Polityka władz komunistycznych w Polsce w świetle plotek i pogłosek z lat 1949–1956, Warszawa 1995 Jastrząb M., Puste półki. Problem zaopatrzenia ludności w artykuły powszechnego użytku w Polsce w latach 1949–1956, Warszawa 2004 Jewdokimow M., Meblościanka i jej użytkowanie w polskich mieszkaniach, w: Dom – spotkanie przestrzeni prywatnej i publicznej na tle przemian cywilizacyjnych XIX i XX w., red. Z. Opacki, D. Płaza-Opacka, Gdańsk 2008 Judt T., Powojnie. Historia Europy od 1945 roku, przeł. R. Bartołd, Poznań 2008 Kamiński Ł., Polacy wobec nowej rzeczywistości 1944–1948. Formy pozainstytucjonalnego, żywiołowego oporu społecznego, Toruń 2000 Kharkhorodin O., The Collective and the Individual in Russia. A Study of Practices, Berkeley 1999 Kieser E., Zatoka gdańska 1945. Dokumentacja dramatu, wyd. 2, tłum. A. Bruliński, Inowrocław 2006 Klich-Kluczewska B., Przez dziurkę od klucza. Życie prywatne w Krakowie (1945–1989), Warszawa 2006 Kochanowski J., Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989, Warszawa 2010 Kołakowski A., Opieka nad dzieckiem sierocym w województwie gdańskim w latach 1945–1956, Gdańsk 2010 Koniec i początek. Gdańsk 1945–1955, oprac. S. Figlarowicz, A. Śliwka, Gdańsk 2000 Kornacki K., Filmowe ikony Wybrzeża (w powojennym kinie fabularnym okresu PRL), w: Morze nasze i nie nasze, red. P. Kurpiewski, T. Stegner, Gdańsk 2011 Korzenecki P., Powrót do normalności. Odbudowa życia miejskiego w Gdyni po wyzwoleniu spod okupacji hitlerowskiej w latach 1945–1946, w: Wędrówki po dziejach Gdyni, t. 2, red. D. Płaza-Opacka, T. Stegner, Gdynia 2007 Kosiński K., Historia pijaństwa w czasach PRL, Warszawa 2008 Kosiński K., Oficjalne i prywatne życie młodzieży w czasach PRL, Warszawa 2006 Kosiński K., Prywatki młodzieżowe w czasach PRL, w: PRL. Trwanie i zmiana, red. D. Stola, M. Zaremba, Warszawa 2003 Kossert A., Prusy Wschodnie. Historia i mit, przeł. B. Ostrowska, Warszawa 2009 Kotkin S., Magnetic Mountain. Stalinism as a Civilization, Berkeley – Los Angeles 1995 Kotkin S., Shelter and Subjectivity in the Stalin Period, w: Russian Housing in the Modern Age. Design and Social History, ed. W. C. Brumfield, B. A. Ruble, ed. 2, New
York 1994 Kowalewski M., Mit miasta portowego jako atrakcja turystyczna, w: Polskie Ziemie Zachodnie. Studia socjologiczne, red. A. Michalak i in., Poznań 2011 Król J., To idzie młodość… Związek Młodzieży Polskiej w szkole średniej ogólnokształcącej w latach 1948–1957, Kraków 2011 Król J., Perkowski P., Kształtowanie postaw obywatelskich w szkolnictwie Polski Ludowej i aktywność Polaków w sferze publicznej, w: Demokracja. Centrum i peryferie. Procesy modernizacyjne państwa w polskiej myśli politycznej XX–XXI wieku, red. A. Bałaban i in., Szczecin 2008 Krzemiński I., Polska tożsamość niemieckiego Gdańska, w: Tożsamość miejsca i ludzi. Gdańszczanie i ich miasto w perspektywie historyczno-socjologicznej, red. M. Dymnicka, Z. Opacki, Warszawa 2003 Krzywicki A., Poststalinowski karnawał radości. V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń, Warszawa 1955 r., Warszawa 2009 Kuczkowska M., Sopockie pensjonaty i hotele w latach 1968–1972. Z dziejów wypoczynku nad morzem, w: Szkice z życia codziennego w Gdańsku w latach 1945–1989, red. G. Berendt, E. Kizik (w druku) Kupiecki R., „Natchnienie milionów”. Kult Józefa Stalina w Polsce 1944–1956, Warszawa 1993 Kwiatkowska W., Między robotniczą rewoltą a powstaniem, w: To nie na darmo… Grudzień ’70 w Gdańsku i Gdyni, red. M. Sokołowska, Pelplin 2006 Lesiakowski K., Powszechna Organizacja „Służba Polsce” (1948–1955). Powstanie, działalność, likwidacja, t. 1, Łódź 2008 Leszczyński A., Anatomia protestu. Strajki robotnicze w Olsztynie, Sosnowcu i Żyrardowie, sierpień–listopad 1981, Warszawa 2006 Leszczyński A., Sprawy do załatwienia. Listy do „Po Prostu” 1955–1957, Warszawa 2000 Latuch M., Repatriacja ludności polskiej w latach 1955–1960 na tle zewnętrznych ruchów wędrówkowych, Warszawa 1994 Ligarski S., W zwierciadle ogłoszeń drobnych. Życie codzienne na Śląsku w latach 1945– 1949, Wrocław 2007 Livschiz A., De-Stalinizing Soviet Childhood. The Quest for Moral Rebirth 1953–1958, w: The Dilemmas of De-Stalinization. Negotiating Cultural and Social Change in the Khrushchev Era, ed. P. Jones, New York 2006 Loew P. O., Danzig. Biographie einer Stadt, München 2011 Loew P. O., Gdańsk i jego przeszłość. Kultura historyczna miasta od końca XVIII wieku do dzisiaj, przeł. J. Mosakowski, Gdańsk 2012 Loew P. O., Gdańsk między mitami, Olsztyn 2006 Lummis T., Structure and Validity in Oral Evidence, w: The Oral History Reader, ed. R. Perks, A. Thomson, ed. 2, London – New York 2006 Macholak J., Wysiedlenia ze strefy nadgranicznej Pomorza Zachodniego w latach 1945––1950 jako przejaw represji politycznej, „Szczeciński Informator Archiwalny” 1997, nr 11
Madajczyk P., Niemcy polscy 1944–1989, Warszawa 2001 Madej K., Korupcja w PRL w latach 1956–1980, w: PRL. Trwanie i zmiana, red. D. Stola, M. Zaremba, Warszawa 2003 Majer P., Milicja Obywatelska 1944–1957. Geneza, organizacja, działalność, miejsce w aparacie władzy, Olsztyn 2004 Mazur M., Polityczne kampanie prasowe w okresie rządów Władysława Gomułki, Lublin 2004 Mazurek M., Społeczeństwo kolejki. O doświadczeniu niedoboru 1945–1989, Warszawa 2010 Mędrzecki W., Intymność i sfera prywatna w życiu codziennym i obyczajach rodziny wiejskiej w XIX i w pierwszej połowie XX wieku, w: Rodzina – prywatność – intymność. Dzieje rodziny polskiej w kontekście europejskim, red. D. Kałwa, A. Walaszek, A. Żarnowska, Warszawa 2005 Musekamp J., Zwischen Stettin und Szczecin. Metamorphosen einer Stadt von 1945 bis 2005, Wiesbaden 2010 Najmajer P., Rozwój przestrzenny Gdańska, w: Gdańsk pomnik historii, cz. 1, red. A. Kostarczyk, Gdańsk 1998 Nikołajew J., Zawód rybaka dalekomorskiego. Studium socjologiczne, Szczecin 1992 Niwiński P., Działania komunistycznego aparatu represji wobec środowisk kombatantów wileńskiej AK 1945–1980, Warszawa 2009 Nowaczewski A., Trzy miasta, trzy pokolenia, Gdańsk 2006 Okoniewska B., Październik 1956 r. w ośrodku gdańskim, w: Październik 1956 na Ziemiach Zachodnich i Północnych, red. W. Wrzesiński, Wrocław 1997 Okoniewska B., Refleksje nad rokiem 1945, w: Gdańsk 1945, red. M. Mroczko, Gdańsk 1996 Olejnik L., Zdrajcy narodu? Losy volksdeutschów w Polsce po II wojnie światowej, Warszawa 2006 Ordyłowski M., Nastroje mieszkańców Wrocławia w latach 1945–1946, „Dzieje Najnowsze” 2005, nr 4 Ordyłowski M., Życie codzienne we Wrocławiu 1945–1948, Wrocław 1991 Orski M., Sprawiedliwość czy zemsta?, „30 Dni” 2001, nr 4 Osęka P., Kartoteka spraw Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej – rekonesans archiwalny, w: Od Piłsudskiego do Wałęsy. Studia z dziejów Polski XX w., red. K. Persak i in., Warszawa 2008 Osęka P., Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944––1956, Warszawa 2007 Osękowski C., Wybory do sejmu z 19 stycznia 1947 roku w Polsce, Poznań 2000 Paczkowski A., System nomenklatury, w: Centrum władzy w Polsce 1948–1970, red. A. Paczkowski, Warszawa 2003 Paczoska-Hauke A., Szubarczyk P., Niepodległościowe organizacje młodzieżowe I 1945 – XII 1956, w: Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956, red. R. Wnuk i in., Warszawa–Lublin 2007 Paczyńska I., Gospodarka mieszkaniowa a polityka państwa w warunkach przekształceń
ustrojowych w Polsce w latach 1945–1950 na przykładzie Krakowa, Kraków 1994 Paert I., Demystifying the Heavens: Women, Religion and Khrushchev’s Anti-religious Campaign, 1954–64, w: Women in the Khrushchev Era, ed. M. Ilič i in., Basingstoke – New York 2004 Perkowski P., Codzienność trójmiejskich hipisów w działaniach aparatu bezpieczeństwa w latach siedemdziesiątych XX wieku, w: Szkice z życia codziennego w Gdańsku w latach 1945–1989, red. G. Berendt, E. Kizik (w druku) Perkowski P., Kulturowe wzorce przeżywania miłości u polskich mężczyzn po drugiej wojnie światowej, w: Miłość mężczyzny, red. B. Płonka-Syroka, J. Stacherzak, Wrocław 2008 Perkowski P., Migracje „elementu niepożądanego” (1946–1954) i listy kobiet przeznaczonych do wysiedlenia z województwa gdańskiego, w: Kobiety i procesy migracyjne, red. A. Chlebowska, K. Sierakowska, Warszawa 2010 Perkowski P., Przemoc seksualna i niuanse wrażliwości społecznej względem kobiet w świetle źródeł okresu PRL, w: Zapisy cierpienia, red. K. Stańczak-Wiślicz, Wrocław 2011 Perkowski P., Seksualność Polaków i narodziny kultury masowej, maszynopis w posiadaniu autora Perkowski P., Stańczak-Wiślicz K., Zmiany w gospodarstwie domowym okresu PRL, w: Kobieta w gospodarstwie domowym. Ziemie polskie na tle porównawczym, red. K. Sierakowska, G. Wyder, Zielona Góra 2012 Piechocki S., Olsztyn. Styczeń 1945. Portret miasta, Olsztyn 2000 Pleskot P., Wielki mały ekran. Telewizja a codzienność Polaków w latach sześćdziesiątych, Warszawa 2007 Pod znakiem swastyki. Gdańsk 1943–1944, red. A. Fietkiewicz, Gdańsk 2004 Portelli A., What Makes Oral History Different, w: The Oral History Reader, ed. R. Perks, A. Thomson, ed. 2, London – New York 2006 Potykanowicz-Suda L., Państwo a Kościół katolicki w województwie gdańskim w latach 1945–1970, Warszawa 2011 Prost A., Granice i obszar prywatności, w: Historia życia prywatnego, t. 5: Od I wojny światowej do naszych czasów, red. A. Prost, G. Vincent, przeł. K. Skawina, Wrocław 2000 Ransom J. S., Foucault’s Discipline. The Politics of Subjectivity, Durham–London 1997 Romanow A., Prasa w Gdańsku w latach 1945–1980, w: Prasa gdańska na przestrzeni wieków, red. M. Andrzejewski, Gdańsk 1999 Romanow A., Rozwój przestrzenny i demograficzny, w: Historia Gdańska, t. 4/2: 1920–– 1945, red. E. Cieślak, Sopot [1999] Romanow A., Warunki bytu ludności w latach 1920–1939, w: Historia Gdańska, t. 4/2: 1920–1945, red. E. Cieślak, Sopot [1999] Romanow Z., Ludność niemiecka na ziemiach zachodnich i północnych w latach 1945–– 1947, Słupsk 1992 Roth-Ey K., ‘Loose Girls’ on the Loose? Sex, Propaganda and the 1957 Youth Festival, w: Women in the Khrushchev Era, ed. M. Ilič i in., Basingstoke – New York 2004
Ruble B. A., From Khrushcheby to Korobki, w: Russian Housing in the Modern Age. Design and Social History, ed. W. C. Brumfield, B. A. Ruble, ed. 2, Cambridge 1994 Ruchniewicz M., Repatriacja ludności polskiej z ZSRR w latach 1955–59, Warszawa 2000 Rusinek B., Szczurek Z., Dzieje drugiej konspiracji niepodległościowej na Pomorzu Gdańskim w latach 1945–1956, Gdańsk 1999 Ruzikowski T., Wstęp, w: Instrukcje pracy operacyjnej aparatu bezpieczeństwa 1945– 1989, oprac. T. Ruzikowski, Warszawa 2004 Rzędowski J., Najdłuższa konspiracja PRL?, „Biuletyn IPN” 2004, nr 3 Sadowska J., Sercem i myślą związani z Partią. Związek Młodzieży Socjalistycznej (1957–1976), Warszawa 2010 Savage J., Teenage. The Creation of Youth Culture, New York 2007 „Serca dla Partii bijące”. Ludzie gdańskiej bezpieki 1945–1990. Katalog wystawy IPN w Gdańsku, Gdańsk 2007 Semków P., Dzieje Sopotu, t. 2: 1939–1945, Sopot 2003 Semków P., Polityka Trzeciej Rzeszy wobec ludności polskiej na terenie byłego Wolnego Miasta Gdańska w latach 1939–1945, wyd. 2, Toruń 2001 Shlapentokh V., Public and Private Life of Soviet People. Changing Values in Post-Stalin Russia, New York 1989 Sipowicz K., Hipisi w PRL-u, Warszawa 2008 Skobelski R., Przejawy oporu i niezadowolenia wśród młodzieży wobec polityki władz na Ziemi Lubuskiej w latach 1948–1956, w: Młodzież w oporze społecznym 1944–1989, red. M. Kała, Ł. Kamiński, Wrocław 2002 Skrago Z., Osadnictwo w Gdańsku w latach 1945–1947, Toruń 2002 Sokołowska M., Powojenne wysiedlenia gdynian, w: Korzenie Gdyni. Gdynia w czasach stalinowskich. Materiały z konferencji historycznej, cz. 2, Gdynia 2003 Solarska M., Historia zrewoltowana. Pisarstwo historyczne Michela Foucaulta jako diagnoza teraźniejszości i projekt przyszłości, Poznań 2006 Sowiński P., Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945–1989), Warszawa 2005 Stankowski W., Obozy i inne miejsca odosobnienia dla niemieckiej ludności cywilnej w Polsce w latach 1945–1950, Bydgoszcz 2002 Stępniak H., Ludność polska w Wolnym Mieście Gdańsku (1920–1939), Gdańsk 1991 Stinzing R., Icha A., Motława-beat. Trójmiejska scena big-beatowa lat sześćdziesiątych, Gdańsk 2009 Stola D., Kraj bez wyjścia? Migracje z Polski 1949–1989, Warszawa 2010 Szarota T., Okupowanej Warszawy dzień powszedni, wyd. 4, Warszawa 2010 Szarota T., Życie codzienne w Peerelu – propozycja badawcza, „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały” 1995, t. 1 Szczepański J., Odbudowa kościołów Gdańska po II wojnie światowej, Gdańsk 2009 Szczepański J., Siedem i pół wieku Wrzeszcza, w: Wędrówki po Wrzeszczu, red. K. Szczepańska, J. Szczepański, Gdańsk 2011 Szczudłowski P., Losy poewangelickich obiektów sakralnych na terenie diecezji
gdańskiej, Lublin 2001 Szczudłowski P., Wpływ wydarzeń 1945 r. na los kościoła katolickiego w Gdańsku, w: Gdańsk 1945, red. M. Mroczko, Gdańsk 1996 Szwagrzyk K., Struktura i dokumentacja komunistycznego aparatu represji II (prokuratura i sądownictwo wojskowe oraz powszechne, więziennictwo). Krytyka źródeł, w: Wokół teczek bezpieki – zagadnienia metodologiczno-źródłoznawcze, red. F. Musiał, Kraków 2006 Świda-Ziemba H., Młodzież PRL. Portrety pokoleń w kontekście historii, Kraków 2010 Tarkowska E., Tarkowski J., „Amoralny familizm”, czyli o dezintegracji społecznej w Polsce lat osiemdziesiątych, w: J. Tarkowski, Socjologia świata polityki, t. 1: Władza i społeczeństwo w systemie autorytarnym, Warszawa 1994 Thum G., Obce miasto. Wrocław 1945 i potem, przeł. M. Słabnicka, Wrocław 2005 Tomkiewicz M., Semków P., Profesor Rudolf Spanner 1895–1960. Naukowiec III Rzeszy, Gdynia 2010 Tomkiewicz R., Życie codzienne mieszkańców powojennego Olsztyna 1945–1956, Olsztyn 2003 Trojanowska I., Wstęp, w: Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta, t. 1, oprac. I. Trojanowska, wyd. 2, Gdańsk 1997 Wallis A., Socjologia przestrzeni, oprac. E. Grabska-Walllis, M. Ofierska, Warszawa 1990 Wapiński R., Gdańsk w polskiej mitologii politycznej – kształtowanie świadomości politycznej, w: Gdańsk. Z historii stosunków polsko-niemieckich, red. M. Andrzejewski, Warszawa 1998 Wierzbicki M., Związek Młodzieży Polskiej i jego członkowie, Warszawa 2006 Woźniak R. B., Społeczność miasta portowego w procesie przemian, Szczecin 1991 Zadrożyńska A., Ludzie i przestrzeń domowa – przyczynek do antropologii schronienia, w: Dom we współczesnej Polsce, red. P. Łukaszewicz, A. Siciński, Wrocław 1996 Załęcki J., Kontakt międzykulturowy a obraz Niemca w świadomości gdańszczan, Gdańsk 2008 Załęcki J., Przestrzeń społeczna Gdańska w świadomości jego mieszkańców. Studium socjologiczne, Gdańsk 2003 Zaremba M., „Człowiek drży jak liść”. Trwoga przed bandytyzmem w okresie powojennym (1945–1947), w: Niepiękny wiek XX, red. B. Brzostek i in., Warszawa 2010 Zaremba M., Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm. Nacjonalistyczna legitymizacja władzy w komunistycznej Polsce, Warszawa 2001 Zaremba M., Opinia publiczna w Polsce wobec choroby i śmierci Stalina, w: Władza a społeczeństwo w PRL, red. A. Friszke, Warszawa 2003 Zaremba M., Polityka strachu i jej konsekwencje. Polska 1944–1947, w: Od Piłsudskiego do Wałęsy. Studia z dziejów Polski w XX wieku, red. K. Persak i in., Warszawa 2008 Zaremba M., Społeczeństwo polskie lat sześćdziesiątych – między „małą stabilizacją” a „małą destabilizacją”, w: Oblicza marca 1968, red. K. Rokicki, S. Stępień, Warszawa 2004 Zaremba M., Wielka trwoga. Polska 1944–1947. Ludowa reakcja na kryzys, Kraków
2012 Zayas A. M. de, Die Flucht, w: Flucht und Vertreibung. Deutschland zwischen 1944 und 1947, hrsg. F. Grube, G. Richter, Hamburg 1980 Zieliński P., Scena rockowa w PRL. Historia, organizacja, znaczenie, Warszawa 2005 Żakiewicz M., Gdańsk 1945. Kronika wojennej burzy, wyd. 2, Gdańsk 2008 Żaryn J., Dzieje Kościoła katolickiego w Polsce (1944–1989), Warszawa 2003
Podziękowania Pomysł napisania tej książki narodził się wiosną 2006 roku, z chwilą gdy zostałem zatrudniony w Instytucie Historii Uniwersytetu Gdańskiego, tuż po obronie pracy doktorskiej poświęconej cenzurze w dekadzie gierkowskiej. Zarys projektu, który spotkał się z życzliwym przyjęciem, przedstawiłem na jednym z cyklicznych spotkań seminaryjnych u profesora Romana Wapińskiego. Grant uzyskany w macierzystej jednostce w latach 2007–2008, a następnie grant badawczy Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w latach 2009–2011 zapewniły mi środki na kwerendy, konferencje i zakup książek oraz mobilizowały mnie do systematycznej pracy. Książka nie powstałaby w tym kształcie, gdyby nie pomoc kilku osób. Za cenne, obszerne uwagi dziękuję historykom z Uniwersytetu Gdańskiego oraz Uniwersytetu Warszawskiego – profesorowi Grzegorzowi Berendtowi, doktorowi Błażejowi Brzostkowi, doktorowi Jackowi Friedrichowi, profesorowi Jerzemu Kochanowskiemu oraz profesorowi Tadeuszowi Stegnerowi. Duże podziękowania kieruję również do recenzenta wydawniczego, profesora Andrzeja Chwalby z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Profesorom Jerzemu Kochanowskiemu i Marcinowi Kuli wdzięczny jestem za możliwość zaprezentowania wyników gdańskich badań podczas seminarium w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie spotkałem się z życzliwym przyjęciem i otrzymałem wiele ciekawych pytań. Za rozmaite wskazówki, wsparcie, rozmowy, informacje chciałbym ponadto podziękować następującym historykom: doktor Sylwii Bykowskiej, Janowi Danilukowi, profesorowi Wiesławowi Długokęckiemu, profesorowi Igorowi Hałagidzie, doktor Dobrochnie Kałwie, Marcinowi Kierskiemu, profesorowi Edmundowi Kizikowi, doktor Barbarze Klich-Kluczewskej, doktorowi Danielowi Logemannowi, doktor Katarzynie Stańczak-Wiślicz, profesorowi Pawłowi Śpiewakowi i doktorowi Marcinowi Zarembie. Redaktorom wydawnictwa słowo/obraz terytoria, zwłaszcza Hannie Kościeleckiej, Małgorzacie Jaworskiej i Piotrowi Sitkiewiczowi, dziękuję serdecznie za profesjonalne przygotowanie książki do druku. Joannie Kwiatkowskiej jestem wdzięczny za wyjątkowe opracowanie graficzne. Marcie Pawlik z Biblioteki Gdańskiej PAN oraz Justynie Gabriel z Gdańskiej Galerii Fotografii dziękuję za pomoc przy doborze fotografii i otwartość na moje, nieraz wyśrubowane, wymagania. Wdzięczny jestem również studentom, który podjęli się prowadzenia rozmów na poczet projektu oraz oczywiście gdańszczanom, którzy zgodzili się wziąć udział w tych rozmowach. Pokolenie, które świadomie przeżyło powojenne lata, jest dziś na emeryturze. Niedługo zabraknie osób, z którymi można będzie rozmawiać o tamtych wydarzeniach. Gdańsk, 15 kwietnia 2013 roku
Album
1. Kawiarnia Pod Orłem na tle ruin. Fot. K. Nowaliński, Biblioteka Gdańska Polskiej Akademii Nauk. Dział Zbiorów Specjalnych (dalej: BGPAN)
2. Ulica Mariacka po wojnie. Fot. J. Bułhak, BGPAN
3. Widok na ulicę Szeroką z wieży kościoła Mariackiego w 1951 roku. Fot. K. Lelewicz, BGPAN
4–5. Walki o Gdańsk w marcu 1945 roku. BGPAN
6. Ruiny w okolicach kościoła Świętej Katarzyny. Fot. W. Gruszkowski, Muzeum Narodowe w Gdańsku. Gdańska Galeria Fotografii (dalej: MNG)
7. Grudzień ’70. Płonący Komitet Wojewódzki PZPR w Gdańsku. Fot. Fundacja Centrum Solidarności, Agencja Fotograficzna Kosycarz Foto Press (dalej: KFP)
8. Władze krytykowały zamieszki grudniowe, prezentując zniszczenia jako zaprzepaszczenie sukcesu odbudowy. Na zdjęciu ulica Bielańska zasypana towarami ze sklepu splądrowanego w grudniu 1970 roku. Fot. Z. Kosycarz, KFP
9. Egzekucje i prześladowania na Pomorzu były jedną z przyczyn nienawiści do Niemców. Na zdjęciu Rudzki Most koło Tucholi (lub Piaśnica koło Wejherowa) jesienią 1939 roku. BGPAN
10. Stanisław Mikulski jako Hans Kloss na planie Stawki większej niż życie. Zdjęcie zrobione na Długim Targu w 1967 roku. Fot. A. Bogacz, BGPAN
11. Albert Forster, były namiestnik okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie, po aresztowaniu w Niemczech został przekazany Polakom i był sądzony w Gdańsku. BGPAN
12. Manifestacja w Gdańsku w 1964 roku przeciwko aktywności Stanów Zjednoczonych w Wietnamie, nawiązująca do okupacji niemieckiej z czasów drugiej wojny światowej. Fot. M. Murman, BGPAN
13. Zdjęcie zrobione na terenie byłego obozu koncentracyjnego Stutthof. Fot. J. Uklejewski, BGPAN
14. Gdańszczanie obserwujący remont jednego ze statków wiosną 1957 roku. BGPAN, zbiór Domu Prasy
15. Fragment Długiego Pobrzeża nad Motławą ucharakteryzowany na potrzeby filmu Walet pikowy, kręconego w plenerach Trójmiasta wiosną 1960 roku. Fot. J. Kopeć, BGPAN, zbiór Domu Prasy
16. Władysław Gomułka oraz Józef Cyrankiewicz z wizytą na Wybrzeżu podczas Dni Morza w czerwcu 1957 roku. Fot. J. Uklejewski, BGPAN
17. Mimo wysiłków propagandowych w latach sześćdziesiątych w Stoczni Gdańskiej widać było niezadowolenie młodszych pracowników. Na zdjęciu zwycięski plakat na konkurs z okazji Dnia Stoczniowca. BGPAN, zbiór Domu Prasy
18. Brama wejściowa Stoczni Gdańskiej w kwietniu 1967 roku z nowym napisem, informującym o nadaniu zakładowi imienia Włodzimierza Lenina. Za trzy i pół roku stoczniowcy, niezadowoleni z poziomu życia na Wybrzeżu, przystąpią do strajku. Fot. J. Uklejewski, BGPAN, zbiór Domu Prasy
19. Przed wodowaniem. Zdjęcie nagrodzone na Wystawie Fotografików Polski Północnej w 1962 roku. Fot. J. Uklejewski, BGPAN, zbiór Domu Prasy
20. Strefa nadgraniczna i granica morska oznaczały nasiloną kontrolę. Na zdjęciu rybacy w Orłowie. Fot. J. Kopeć, BGPAN, zbiór Domu Prasy
21. Masówka w Stoczni Gdańskiej w lutym 1961 roku. BGPAN, zbiór Domu Prasy
22. Mistrz Śliwiński daje instrukcje swojej brygadzie stoczniowej. BGPAN, zbiór Domu Prasy
23. Partyjni dygnitarze z wizytą w porcie w 1962 roku z okazji obchodów „X wieków Gdańska” oraz święta 22 Lipca. Od lewej siedzą: premier Józef Cyrankiewicz, pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego PZPR Władysław Gomułka, pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Jan Ptasiński oraz przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku Piotr Stolarek. Fot. Z. Kosycarz, KFP
24. W wyścigu pracy na dalszy plan schodziło bezpieczeństwo i jakość wykonania. Na łamach gdańskiej prasy pisano w styczniu 1955 roku: „ZMP-owcy […] z Oddziału Remontu Urządzeń Elektrycznych Stoczni Gdańskiej […] zobowiązali się wykonać przezwojenie wrotnicy na prąd zmienny w czasie o połowie krótszym, niż przewidywał plan […]”. Fot. W. Nieżywiński, BGPAN, zbiór Domu Prasy
25. Przodownik pracy wykonuje zobowiązania produkcyjne zaciągnięte w czerwcu 1955 roku z okazji nadchodzącego Międzynarodowego Festiwalu Młodzieży i Studentów. BG PAN, zbiór Domu Prasy
26. Wypadki przy pracy były w stalinizmie traktowane jako „sabotaż i dywersja”. Na zdjęciu instruktorzy BHP w Stoczni Gdańskiej w połowie lat pięćdziesiątych. Fot. J. Uklejewski, BGPAN, zbiór Domu Prasy
27. Oczekiwano, że zatrudnieni w zakładach produkcyjnych będą spontanicznie zwracać się do władz ze swoimi sprawami. Na zdjęciu Międzynarodowy Tydzień Pisania Listów z 1959 roku. Fot. R. Wyrobek, BGPAN
28. Chociaż głosowanie na listy Frontu Jedności Narodu było formalnie tajne, wejście za kotarę oznaczało, że obywatel może nie popierać władz. Na zdjęciu pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku Jan Ptasiński z żoną oddają głos w wyborach z 1965 roku. Fot. Z. Kosycarz, KFP
29. Dyscyplinowanie było szczególnie widoczne w wyborach do sejmu i rad narodowych. Na zdjęciu plakaty nawołujące do głosowania umieszczone na Przymorzu Małym. Fot. Z. Kosycarz, KFP
30. Trybuna honorowa w Gdańsku w dniu 1 maja 1963 roku. BGPAN, zbiór Domu Prasy
31. Uroczystości Milenium Chrztu Polski w Bazylice Mariackiej z udziałem prymasa Stefana Wyszyńskiego, zorganizowane w maju 1966 roku. Władze starały się umniejszyć to wydarzenie, pisząc o niewielkim zainteresowaniu i podeszłym wieku uczestników. Fot. J. Uklejewski, KFP
32. Uroczystości Milenium Chrztu Polski przed Bazyliką Mariacką w maju 1966 roku. Fot. J. Uklejewski, KFP
33. Pochód z okazji święta 1 Maja w 1964 roku w okolicy Dworca Głównego. Fot. J. Uklejewski, BGPAN
34. Po wojnie gdańskie dzieci często bawiły się bez nadzoru. BGPAN, zbiór Domu Prasy
35. Z początkiem lat pięćdziesiątych szkoła, podobnie jak inne instytucje, utraciła swoją niezależność. Na zdjęciu matura w IX Liceum Ogólnokształcącym we Wrzeszczu. BGPAN, zbiór Domu Prasy
36. Członkowie Związku Młodzieży Socjalistycznej dekorowani w 1969 roku odznaczeniem imienia Janka Krasickiego. Fot. W. Nieżywiński, BGPAN, zbiór Domu Prasy
37. Młodzież gdańska w grudniu 1957 roku podczas prac adaptacyjnych piwnicy, w której będzie się mieścić Rudy Kot. BGPAN, zbiór Domu Prasy
38. Po latach stalinizmu bywanie w kawiarniach było znów popularną rozrywką młodzieży z dużych miast. BGPAN, zbiór Domu Prasy
39. Delegacja młodzieży z województwa gdańskiego wręcza ceramikę kaszubską delegatce z Norwegii podczas Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie w sierpniu 1955 roku. BGPAN, zbiór Domu Prasy
40. „W hallu Politechniki Gdańskiej studenci z zainteresowaniem oglądają nowe wydanie popularnej fotogazetki, redagowanej przez Komitet Wykonawczy ZSP” – pisano w gdańskiej prasie w lutym 1966 roku. Wydarzenia marcowe obnażą słabość organizacji młodzieżowych. BGPAN, zbiór Domu Prasy
41. Politechnika Gdańska, obok Stoczni Gdańskiej jedno z miejsc fermentu młodzieży w latach odwilży i „małej stabilizacji”. Rok 1958, początek roku akademickiego. BGPAN, zbiór Domu Prasy
42. W czerwcu 1958 roku w gdańskiej prasie pisano: „Paryż? Wiedeń? Nie – to po prostu urocza kawiarnia-ogródek w Klubie Studentów Wybrzeża [Żak]”. BGPAN, zbiór Domu Prasy
43. Scena uliczna z Dni Gdańska, odbywających się latem 1959 roku. Fot. W. Nieżywiński, BGPAN
44. Dyscyplinowanie uczniów przybierało w stalinizmie różne formy, z których najdotkliwszą mogło być oskarżenie o „działalność wywrotową”. Na zdjęciu lekcja zoologii w jednej z trójmiejskich szkół. Fot. J. Kopeć, BGPAN, zbiór Domu Prasy
45. Dyscyplina obejmowała także zachowania seksualne młodzieży. Mimo przemian obyczajowych w latach „małej stabilizacji” o seksualności rozmawiano niewiele. BGPAN, zbiór Domu Prasy
46. Trójmiejski zespół rockandrollowy Niebiesko-Czarni w 1964 roku, niedługo po występie w paryskiej Olimpii, który przyniósł mu sławę w kraju. BGPAN, zbiór Domu Prasy
47. Kryzys organizacyjny Związku Młodzieży Polskiej wynikał między innymi z utraty poparcia i zaufania młodzieży. Na zdjęciu plakat z okazji drugiego zjazdu ZMP w styczniu 1955 roku. BGPAN, zbiór Domu Prasy
48. Teatrzyk studencki Co-To w listopadzie 1960 roku. Napisano o nim, że „szuka nowych koncepcji przedstawiania swych kapitalnych w pomysłach scenek”. BGPAN, zbiór Domu Prasy
49. W latach „małej stabilizacji” konflikt pokoleniowy był coraz bardziej widoczny. Na zdjęciu Jarosław Iwaszkiewicz na spotkaniu z młodzieżą w Żaku. BGPAN, zbiór Domu Prasy
50. Tuż po wojnie UNRRA odgrywała ważną rolę, dostarczając ludności żywność i odzież. Na zdjęciu krowy z jednego z transportów. Fot. K. Nowaliński, BGPAN
51. Handel uliczny jesienią 1960 roku przy hali targowej. BGPAN, zbiór Domu Prasy
52. „Obok ogórków – sterty kalafiorów. Do wyboru, do koloru. Od białych do zbrązowiałych. Te ostatnie na zupę się zdadzą” – pisano w „Wieczorze Wybrzeża” w 1958 roku o ofercie targowej. BGPAN, zbiór Domu Prasy
53. W listopadzie 1958 roku na łamach „Głosu Wybrzeża” pisano: „Kierowniczka sklepu samoobsługowego PSS nr 145 […] wyraża się z aprobatą o nowym sposobie sprzedaży i bardzo pochlebnie o gdańskiej klienteli. Dokonane remanenty nie wykazały manka, a w czasie kilkudniowego żywota sklepu nikt nie próbował kradzieży. Brawo mieszkańcy Wrzeszcza!”. Fot. T. Stasiak, BGPAN, zbiór Domu Prasy
54. O największych w kraju Delikatesach pisano w lutym 1959 roku: „Otwarte niedawno w Gdańsku Delikatesy cieszą się wielkim powodzeniem. 120-osobowa załoga może obsłużyć około 10 tysięcy klientów dziennie. Powierzchnia sklepu wraz z zapleczem wynosi 1,6 tysiąca metrów kwadratowych”. Fot. J. Uklejewski, BGPAN, zbiór Domu Prasy
55. Stoisko z tkaninami w Powszechnym Domu Towarowym we Wrzeszczu w 1954 roku. Fot. J. Staszkiewicz, BGPAN, zbiór Domu Prasy
56. W Gdańsku, mieście portowym, dostęp do towarów wyprodukowanych za granicą był większy niż gdzie indziej. Na zdjęciu pasażerowie wysiadają z promu Pomerania, który w styczniu 1987 roku przypłynął z Helsinek do bazy promowej w Nowym Porcie. Fot. Z. Kosycarz, KFP
57. W stalinizmie przewóz drobiu do miasta mógł być uznany za spekulację, chyba że udowodniono, że towar przeznaczony był na własny użytek, a nie na targ. BGPAN, zbiór Domu Prasy
58. Odgruzowywanie po wojnie przy kościele Mariackim. Fot. K. Lelewicz, BGPAN
59. W 1961 roku studenci Politechniki Gdańskiej rozbierali ruiny teatru przy Targu Węglowym. BGPAN, zbiór Domu Prasy
60. Sadzenie drzew przed hotelem Orbis w 1955 roku. BGPAN, zbiór Domu Prasy
61. Roboty publiczne przed Kaplicą Królewską w 1952 roku. Fot. K. Lelewicz, BGPAN
62. Zima w Parku Oliwskim w 1960 roku. W tle zniszczony Pałac Opatów. Fot. J. Kopeć, BGPAN, zbiór Domu Prasy
63. Wypoczynek przed palmiarnią w Parku Oliwskim. Fot. W. Gruszkowski, MNG
64. Zima w Parku Oliwskim. Fot. J. Kopeć, BGPAN, zbiór Domu Prasy
65. Wypoczynek w koszu na trójmiejskiej plaży. Fot. W. Gruszkowski, MNG
66. Długi Targ w Gdańsku. Charakterystyczne dla Starówki zdjęcie z gołębiami. BGPAN, zbiór Domu Prasy
67. Kolej stanowiła główny środek transportu, za pomocą którego można było dostać się na Wybrzeże. W latach 1945– 1946 do Gdańska taborami kolejowymi przybywało wielu osadników, a wyjeżdżały stąd liczne transporty z towarami UNRRA oraz z wysiedlanymi Niemcami. Fot. W. Nieżywiński, BGPAN, zbiór Domu Prasy
68. Zima potrafiła skutecznie sparaliżować transport publiczny. W „Wieczorze Wybrzeża” w grudniu 1959 roku pisano: „Pociąg osobowy z… opóźniony o… – donosiły megafony na dworcu głównym w Gdańsku. Pasażerowie tracili nerwy, a minuty spóźnienia pociągu można było przeliczać już na godziny”. BGPAN, zbiór Domu Prasy
69. Obywateli, nieprzyzwyczajonych do intensywnego ruchu samochodowego, trzeba było uczyć podstawowych zasad bezpieczeństwa. Na zdjęciu tablica informacyjna na szosie z Gdańska do Kartuz. BGPAN, zbiór Domu Prasy
70. Szeroka, wygodna dla transportu kołowego aleja Leningradzka (Podwale Przedmiejskie) odcięła Stare Przedmieście i Dolne Miasto od Głównego Miasta. Inwestycja umożliwiła przesunięcie połączenia tramwajowego z obszaru ścisłego centrum. Fot. J. Uklejewski, BGPAN
71. Prasa gdańska informowała o tragicznych wypadkach drogowych „ku przestrodze”. Na zdjęciu rozbita warszawa wystawiona na widok publiczny wiosną 1963 roku w centrum Sztumu. BGPAN, zbiór Domu Prasy
72. Szybka Kolej Miejska przyczyniła się do powstania Trójmiasta. Na zdjęciu otwarcie linii kolejki elektrycznej pomiędzy Gdańskiem a Sopotem. Fot. Z. Kosycarz, KFP
73–74. Tłok w środkach transportu był powszechnym doświadczeniem gdańszczan. Na zdjęciu pasażerowie SKM wracający z pracy wiosną 1973 roku. Fot. Z. Kosycarz, KFP
75. Wysoki przyrost naturalny był skutkiem między innymi niższych wskaźników śmiertelności wśród dzieci. BGPAN, zbiór Domu Prasy
76. Stalinizm oprócz represji przyniósł także powszechną nowoczesną opiekę medyczną w miastach, skuteczniejsze leczenie oraz szczepienia. W 1964 roku w gdańskiej prasie donoszono: „Polska Ludowa od pierwszych dni […] wiele uwagi poświęciła sprawie opieki zdrowotnej. Rozbudowano sieć szpitali, sanatoriów, ośrodków zdrowia itp. Zdecydowanie spadła również śmiertelność noworodków […]”. Jednak w latach sześćdziesiątych dostępność usług medycznych zmniejszyła się z powodu zastoju w inwestycjach oraz zwiększenia populacji gdańszczan. BGPAN, zbiór Domu Prasy
77. Nowy budynek teatru przy Targu Węglowym, powstały w drugiej połowie lat sześćdziesiątych. Fot. W. Nieżywiński, BGPAN
78. Śmieć, który w otoczeniu ruin nie raził, w odbudowanym Gdańsku zaczął przyciągać uwagę. BGPAN, zbiór Domu Prasy
79. Powszechny Dom Towarowy na brukowanej jeszcze alei Grunwaldzkiej zimą 1962 roku. W tle widoczne oświetlenie neonowe, które sprawiało, że Wrzeszcz wydawał się bardziej nowoczesny. Fot. Z. Kosycarz, KFP
80. Kobiety przed restauracją Cristal w 1964 roku. Fot. Z. Kosycarz, KFP
81. Widok pijanych leżących na ulicach Gdańska nie był rzadkością. Zwalczając alkoholizm, używano również argumentów dotyczących estetyki miasta. BGPAN, zbiór Domu Prasy
82. Peryferia miasta przypominały często tereny wiejskie. BGPAN, zbiór Domu Prasy
83. Nowoczesne punktowce na Osiedlu Młodych. Fot. J. Uklejewski, BGPAN
84. Widok na powstające w latach pięćdziesiątych osiedle przy ulicy Kartuskiej na Siedlcach. W tle widać odbudowywane Główne Miasto. Fot. W. Gruszkowski, MNG
85. Kobieta przechodząca przez tory tramwajowe na ulicy Kartuskiej. Fot. W. Gruszkowski, MNG
86. Krajobraz gdańskich peryferii i kolonii. Fot. W. Gruszkowski, MNG
87. Niektórym odbudowane i raczej puste ulice Głównego Miasta przypominały atrapy. Na zdjęciu ulica Długa w 1960 roku. Fot. K. Lelewicz, BGPAN
88. Starówka miała przede wszystkim pełnić funkcje mieszkaniowo-usługowe, dopiero w dalszej kolejności turystyczne. Fot. K. Lelewicz, BGPAN
89. Plany inwestycyjne na Przymorzu Wielkim. BGPAN, zbiór Domu Prasy
90. Plac zabaw na Przymorzu Małym. Fot. J. Uklejewski, BGPAN
91. Nowy Gdańsk na ówcześnie niezagospodarowanych terenach północno-zachodnich. Przymorze Małe, okolice ulicy Śląskiej w 1964 roku. Fot. Z. Kosycarz, KFP
92. Sianokosy na osiedlu Zaspa w 1978 roku. Fot. Z. Kosycarz, KFP