Prolog
/—i egar w holu właśnie wybijał północ. Głuche uderzenia brzmiały jak zwia
stun śmierci. Przepiękna, nieco staromodna, straszliwie ciężka sukn...
4 downloads
8 Views
Prolog
/—i egar w holu właśnie wybijał północ. Głuche uderzenia brzmiały jak zwia
stun śmierci. Przepiękna, nieco staromodna, straszliwie ciężka suknia, która
nie bardzo na nią pasowała, ponieważ była przeznaczona dla innej kobiety,
krępowała jej ruchy. Gruby wełniany materiał owijał się wokół nóg, kiedy
biegła korytarzem. Podciągnęła suknię wysoko, prawie do kolan, i z prze
strachem obejrzała się za siebie.
Prześladowca był coraz bliżej, ścigał jąjak ogarnięty żądzą krwi pies my
śliwski w pogoni za jeleniem. Na przystojnej niegdyś twarzy mężczyzny,
który zwiódł niewinną, urną kobietę i zmusił ją do małżeństwa, a potem
przywiódł do zguby, malował się teraz strach i mordercza, niepohamowana
wściekłość. Biegł za niąz dziko płonącymi oczyma, które niemal wychodzi
ły z orbit i z włosem rozwianym jak u szaleńca. W ręku trzymał nóż, który za
chwilę miał utkwić w jej szyi.
- Ty suko szatana! - Usłyszała jego wściekły głos w holu prowadzą
cym do schodów. Złowieszczo błysnęło ostrze noża. - Ty nie żyjesz. Dla
czego nie zostawisz mnie w spokoju? Przysięgam, że odeślę cię z powro
tem do piekła. Ale tym razem na dobre. Słyszysz, ty przeklęty upiorze?
Na dobre!
Chciała krzyknąć, lecz nie mogła wydobyć głosu. Biegła, ile sił w nogach.
- Będę patrzył, jak twoja krew spływa mi między palcami, aż zupełnie
się wykrwawisz! - krzyknął, zmniejszając odległość między nimi. - Tym
razem nie wstaniesz z grobu, ty szatańska suko! Dość już sprawiłaś mi
kłopotów!
Zatrzymała się u szczytu schodów, gwałtownie chwytając powietrze. Ser
ce waliło jej jak młotem. Unosząc suknię jeszcze wyżej, zaczęła zbiegać ze
schodów, jedną ręką przytrzymując się poręczy, by nie upaść. Przecież nie
mogła złamać sobie karku, skoro miała umrzeć od ciosu nożem.
5
Był tuż za nią. Wszystko wskazywało na to, że rym jazem nie uda jej się
wyjść z tego cało. Posunęła się za daleko. Wkrótce sama stanie się duchem,
w którego się wcieliła. Nic zdąży nawet zbiec ze schodów.
A przecież wreszcie zdobyła dowód, którego tak poszukiwała. Ogarnięty
wściekłością, wyjawił całą prawdę. Jeśli uda się jej przeżyć, to biedna matka
zostanie pomszczona. Niestety, wszystko wskazywało na to, że przypłaci
życiem śledztwo, którego się podjęła.
Za chwilę uchwycą jąjego ręce, podobnie jak zwykł to czynić ku jej prze
rażeniu przed laty, potem poczuje w ciele lodowate ostrze noża.
Nóż!
O Boże, nóż!
Była w połowie schodów, kiedy ciemności rozdarł przerażający krzyk jej
prześladowcy.
Obejrzała się ze strachem i już wiedziała, że odtąd północ zawsze będzie
dla niej koszmarem.
1
yictoria Claire Huntington potrafiła wyczuć, kiedy stawała się obiektem
męskiego zainteresowania. W wieku dwudziestu czterech lal nauczyła się
rozpoznawać doświadczonych łowców posagów. Bogate panny stanowiły
przecież nie lada kąsek.
Fakt że będąc dziedziczką pokaźnej fortuny, jeszcze nie wyszła za mąż, do
bitnie świadczył o talencie, z jakim potrafiła się wymykać przebiegłym opor-
tunistom, których w towarzystwie nie brakowało. Dawno już przyrzekła so
bie, że nie ulegnie ich pociągającemu lecz powierzchownemu urokowi.
Ale Lucas Mallory Colebrook, nowo upieczony hrabia Stonevale, zdecy
dowanie się wśród nich wyróżniał. Może i był oportunistą, lecz takie okre
ślenia, jak przebiegły czy powierzchowny, zupełnie do niego nie pasowały.
Wśród jaskrawo upierzonych ptaszków z towarzystwa ten człowiek byl praw
dziwym jastrzębiem.
Victoria zdawała sobie sprawę, że właśnie te cechy charakteru, ukryta siła
i nieugięta wola, które w nim rozpoznała i które powinny być dla niej ostrze
żeniem, przyciągnęły ją ku niemu, Stonevale zafascynował ją w chwili, kie
dy został jej przedstawiony. Owo dziwne przyciąganie, jakie odczuwała, było
wysoce kłopotliwe i wręcz niebezpieczne. * •,•'-
- Zdaje mi się, że znowu wygrałam, milordzie. ;..
Victoria rozłożyła karty na pokrytym zielonym suknem stole i obdarzyła
swego przeciwnika olśniewającym uśmiechem.
- Proszę przyjąć moje gratulacje, panno Huntington. Los jest dziś dla pani
Wyjątkowo łaskawy.
Stonevale, którego szare oczy przywodziły Victorii na myśl upiory krążą
ce w ciemną noc, nie wyglądał bynajmniej na zmartwionego poniesioną stratą.
Przeciwnie, wydawał się nawet usatysfakcjonowany takim obrotem sprawy,
jakby wszystko sobie dokładnie zaplanował.
7
- W rzeczy samej, los jest dziś dla mnie zdumiewająco łaskawy - mruknę
ła Victoria. - Można by pomyśleć, że ktoś mu dopomógł.
- Nawet nie dopuszczam takiej myśli. Nie mogę. pozwolić, byś obrażała
swój honor, pani.
- To niezwykle uprzejme z pańskiej strony, lecz tu nie o mój honor chodzi.
Zapewniam pana, że ja nie oszukiwałam.
Wstrzymała oddech, bo zdała sobie sprawę, że zbyt daleko się posunęła.
Właściwie oskarżyła hrabiego o oszustwo.
Stonevale spojrzał na nią. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Jest
przerażająco spokojny, pomyślała Victoria z lekkim drżeniem. W tych zim
nych, szarych oczach powinien pojawić się jakiś błysk emocji. Lecz z wyjąt
kiem pewnej czujności niczego nie mogła z nich wyczytać.
- Czy zechciałaby pani to wyjaśnić?
Postanowiła się wycofać na pewniejszy grunt.
- Proszę nie zwracać uwagi na moje słowa, milordzie. Jestem po prostu
zaskoczona, że to nie tobie dopisało dziś szczęście. W najlepszym razie
uważam się za miernego gracza. Ty zaś, panie, masz opinię wytrawnego
karciarza. W każdym razie tak słyszałam.
- Pochlebia mi pani.
- Nie sądzę - odparła Victoria. - Słyszałam opowieści o zręczności, jaką
się wykazujesz u Włiite'a i Brooksa, a także w innych klubach o, powiedz
my, nieco gorszej reputacji.
- Wysoce przesadzone to opowieści. Ale zaciekawiła mnie pani. Jako że
dopiero zostaliśmy sobie przedstawieni, chciałbym zapytać, skąd o tym wiesz?
Nie mogła mu wyjawić, że wypytywała o niego swą przyjaciółkę, Anna-
bellę Lyndwood.
- Jestem pewna, że pan wie, jak rodzą się takie plotki.
• - W rzeczy samej. Ale kobiecie z twoją inteligencją nie przystoi słuchać
plotek. - Płynnym ruchem zebrał karty w schludny stosik. Dłonią o pięk
nych długich palcach nakrył talię kart i uśmiechnął się chłodno do Victorii. -
A teraz czy zechce pani odebrać swoją wygraną?
Victoria popatrzyła na niego niepewnie, nie mogąc stłumić wzbierającego
w niej podniecenia. Rozum podpowiadał jej, że powinna skończyć tą znajo
mość, tu i teraz. Lecz tego wieczoru zawiodła ją chłodna logika, którąposłu-
giwata się w takich okolicznościach. Nigdy dotąd nie spotkała takiego czło
wieka jak Stoneva|e.
Śmiech i rozmowy w pokoju gier nagle ucichły, a muzyka dochodząca z sali
balowej wydała się odległa i cicha. Ogromny londyński dom Athertonów był
8
pełen szykownych dam i dżentelmenów z towarzystwa, wśród których uwijali
się lokaje, ale Victoria miała wrażenie, że są z hrabią zupełnie sami.
- Mpjąwygraną? - powtórzyła wolno, starając się zebrać myśli. - Istotnie,
powinnam coś z nią zrobić.
- O ile pamiętam, założyliśmy się o przysługę, prawda? Jako zwyciężczy
ni ma pani prawo zażądać jej ode mnie. Jestem na pani usługi.
- Tak się składa, milordzie, że nie potrzebuję od ciebie żadnej przysługi.
- Jest pani tego pewna?
Zaskoczył ją wyraz jego oczu. Ten człowiek wiedział więcej, niż powinien.
-Najzupełniej.
- Obawiam się, że muszą temu zaprzeczyć, panno Huntington. Myślę, że
będzie ci potrzebna moja pomoc. Dano mi do zrozumienia, że będziesz po
trzebować eskorty na dzisiejszy wieczór, Ty i panna Lyndwood wybieracie
się bowiem na jarmark. - Victoria zesztywniała.
- Skąd o tym wiesz, milordzie?
Stonevale zręcznie przerzucał karty jednym palcem.
- Lyndwood i ja przyjaźnimy się ze sobą. Należymy do tych samych klu
bów i od czasu do czasu grywamy razem w karty.
- Lord Lyndwood? Brat Annabelli? Rozmawiałeś z nim, panie?
-Tak.
Victoria poczuła wzbierający gniew.
- Obiecał towarzyszyć nam dziś wieczór i dał słowo, że zachowa całą
sprawę w sekrecie. Jak on śmiał rozmawiać o tym z kimkolwiek? Tego już
za wiele! I mężczyźni mają czelność oskarżać kobiety o plotkarstwo. Cóż za
zniewaga!
- Twój sąd na temat mężczyzn jest zbyt surowy, pani.
- A cóż uczynił Lyndwood? Rozgłosił w klubie, że zabiera swoją siostrę
ijej przyjaciółkę na jarmark
- Mogę cię zapewnić, pani, że wcale nie rozgłosił. Był niezwykle dyskret
ny. W końcu chodzi o jego siostrę, czyż nie? Jeśli musisz już znać całą praw
dę, to Lyndwood zwierzył mi się z sekretu, ponieważ był nim wielce zanie
pokojony.
-- Nie pojmuję dlaczego? Nie widzę w tym nic niepokojącego. Ma jedynie
towarzyszyć Annabelli i mnie do parku, gdzie odbywa się jarmark.
- Jeśli dobrze zrozumiałem, to ty, pani, i jego siostra wywarłyście na nim
presję, aby przystał na wasz plan. Chłopak jest zbyt niedoświadczony i dał
się w to wciągnąć. Na szczęście okaza! się na tyle mądry, by żałować chwi
lowej słabości, i dość sprytny, by szukać pomocy.
9
- Rzeczywiście, biedny chłopak! Cóż za nonsens! Przedstawiłeś to, panie,
tak, jakbyśmy z Annabellą zmusiły Bertiego do uczestnictwa w tej wypra
wie,
- A nie było tak? - zapytał.
- Oczywiście, że nie. Powiedziałyśmy mu jedynie, że mamy zamiar wy
brać się_ dziś wieczór na jarmark, a.on się uparł, by nam towarzyszyć. To
niezwykle wspaniałomyślne z jego strony. Tak przynajmniej sądziłyśmy.
- Nie zostawiłyście mu wielkiego wyboru. Przecież nie mógł się zgodzić,
byście poszły tam same. Doskonale o tym wiedziałyście. To był szantaż. Co
więcej, podejrzewam, że to był pani pomysł, panno Huntington.
- Szantaż?! - wykrzyknęła Victoria. - Pan mnie obraża, milordzie.
- Dlaczego? Przecież to prawda. Czy sądzisz, pani, że Lyndwood z ochotą
przystałby na uczestniczenie w tak nieprzystojnej eskapadzie, gdybyście nie
zagroziły, że pójdziecie same? Mama panny Lyndwood dostałaby waporów,
gdyby się o wszystkim dowiedziała i przypuszczam, że rwoja ciotka również.
- Zapewniam cię, panie, że ciocia Cleo nie należy do osób, które dostają
waporów - oświadczyła stanowczo Victoria. Musiała jednak przyznać mu
w duchu rację, że nie mylił się co do matki Annabelli. Lady Lyndwood rze
czywiście wpadłaby w histerię, gdyby odkryła plany swej córki. Dobrze wy
chowane panny nie chodzą nocami na jarmarki.
- Być może twoja ciotka, pani, ma silny charakter. Wierzę na słowo, nie
miałem jeszcze bowiem honoru być przedstawionym lady Nettleship. Lecz
bardzo wątpię, żeby zaaprobowała twoje plany na dzisiejszy wieczór - po
wiedział Stonevale.
- Uduszę lorda Lyndwooda, kiedy go zobaczę. Nie postąpił jak dżentel
men, zdradzając czyjś sekret. .
- Nie można go obarczać winą za to, że mi się zwierzył. Jako były oficer
potrafię rozpoznać, kiedy młodego człowieka coś gnębi. Z łatwością namó-
, wiłem go do zwierzeń.