PROLOG JAK URATOWAĆ ŻYCIE Chcieliście kiedyś cofnąć się w czasie i cofnąć popełniony błąd? Gdybyś tylko nie narysowała...
28 downloads
22 Views
655KB Size
PROLOG JAK URATOWAĆ ŻYCIE Chcieliście kiedyś cofnąć się w czasie i cofnąć popełniony błąd? Gdybyś tylko nie narysowała maski klauna na twarzy lalki Bratz, którą twoja najlepsza przyjaciółka dostała na ósme urodziny, nie zostawi-łaby cię dla tej nowej z Bostonu. Powinnaś była wiedzieć, że trener uziemi cię na resztę sezonu za opuszczenie wszystkich treningów hoke-ja na trawie, żeby zwiać na plażę. Gdybyś nie podjęła tych złych decyzji, to może twoja była najlepsza przyjaciółka dałaby tobie ten dodatkowy bilet w pierwszym rzędzie na pokaz mody Marca Jacobsa. Albo byłabyś już bramkarzem w narodowej drużynie kobiecej piłki nożnej, z kontrak-tem na reklamę Nike’a i domkiem przy plaży w Nicei. Mogłabyś w sławie krążyć wokół Morza Śródziemnego, zamiast szukać go na mapie pod-czas lekcji geografii. W Rosewood marzenia o zmianie przeznaczenia są równie po-wszechne, co dziewczęta otrzymujące na trzynaste urodziny wisiorki w kształcie serca od Tiffany’ego. A cztery byłe najlepsze przyjaciółki zrobi-łyby wszystko, żeby cofnąć się w czasie i wszystko naprawić. A gdyby naprawdę mogły to zrobić? Czy potrafiłyby utrzymać przy życiu swoją piątą przyjaciółkę… czy też jej tragedia była częścią ich przeznaczenia? Czasami przeszłość zawiera więcej pytań niż odpowiedzi. A w Rosewood nic nigdy nie jestem tym, czym się wydaje. *** - Odbije jej, kiedy jej o tym powiem. – powiedziała do swoich przyjaciółek: Hanny Marin, Emily Fields i Arii Montgomery Spencer Hastings. Wygładziła ażurowy t-shirt w kolorze morskiej zieleni i wcisnęła dzwonek do drzwi Alison DiLaurentis. - Dlaczego ty miałabyś jej o tym powiedzieć? – zapytała Hanna skacząc po schodkach ganku w górę i w dół, na chodnik. Odkąd Alison, ich piąta przyjaciółka, powiedziała Hannie, że tylko ruchliwe dziewczyny pozostają szczupłe, Hanna wykonywała mnóstwo dodatkowych ruchów. - Może powinnyśmy powiedzieć jej wszystkie równocześnie. – zasugerowała Aria, drapiąc tymczasowy tatuaż ważki, który przykleiła na łopatce. - To dopiero byłoby zabawne. – powiedziała Emily i odsunęła za uszy wystrzępione rude blond włosy. – Mogłybyśmy ułożyć chore-ografię,
zatańczyć i powiedzieć: „Ta-da!” na koniec. - Nie ma mowy. – Spencer wyprostowała ramiona. – To moja stodoła i ja jej powiem. – znowu wcisnęła dzwonek przy drzwiach pań-stwa DiLaurentis. Czekając słuchały brzęczenia, z jakim projektanci ogrodu obok, u Spencer, przycinali gałęzie żywopłotu, i ciągłego stuk-stuk, towarzy-szącego grze w tenisa bliźniaków Fairfield na tylnym podwórku dwa do-my dalej. W powietrzu unosił się zapach bzu, koszonej trawy i kremu przeciwsłonecznego Neutrogena. To była typowa idylliczna chwila w Rosewood – wszystko w mieście było ładne, również dźwięki, zapachy oraz mieszkańcy. Dziewczyny mieszkały w Rosewood prawie całe życie, i uważały, że mają szczęście, że mogą być częścią tak wyjątkowego miejsca. Najbardziej uwielbiały Rosewood latem. Jutro rano, po skoń-czeniu ostatniego egzaminu kończącego siódmą klasę w Rosewood Day, szkole, do której wszystkie uczęszczały, wezmą udział w dorocznej ceremonii przyznania broszek na koniec roku. Dyrektor Appleton wywoła po nazwisku każdego z uczniów, od przedszkolaków po jedenastą klasę, i każdy z nich otrzyma broszkę z 24-karatowego złota – dziewczęta w kształcie gardenii, a chłopcy w kształcie podkowy. Potem zostaną zwolnieni na dziesięć wspaniałych tygodni opalania, grillowania, wycieczek łodzią i wypadów na zakupy do Filadelfii i Nowego Jorku. Nie mogły się doczekać. Ale to nie ceremonia na koniec roku była prawdziwym obrzę-dem przejścia dla Ali, Arii, Spencer, Emily i Hanny. Dla nich lato nie zaczynało się tak naprawdę aż do jutrzejszego wieczoru, do ich imprezy z nocowaniem na koniec siódmej klasy. A dzieczyny miały dla Ali niespodziankę, która sprawi, że to lato będzie super ekstra odjazdowe. Kiedy frontowe drzwi DiLaurentis’ów w końcu się otworzyły, stanęła przed nimi pani DiLaurentis ubrana w krótką różową kopertową sukienkę, odsłaniającą jej długie, muskularne, opalone łydki. - Witajcie, dziewczęta. – powiedziała chłodno. - Zastałyśmy Ali? – zapytała Spencer. - Chyba jest na piętrze. – pani DiLaurentis przepuściła je. – Właźcie na górę. Spencer poprowadziła grupkę korytarzem, jej biała plisowana spódniczka stroju do gry w hokeja na trawie kołysała się, ciemny blond warkocz podskakiwał na środku pleców. Dziewczyny uwielbiały dom Ali – pachniał wanilią i płynem do zmiękczająnia tkanin, tak jak Ali. Szeregi
zdjęć z podróży DiLaurentis’ów do Paryża, Lizbony i Lake Como wisiały na ścianach. Były też zdjęcia Ali i jej brata Jasona od czasów szkoły podstawowej. Dziewczynom podobało się zwłaszcza zdjęcie Ali z drugiej klasy. Jasny róż kardiganu Ali sprawiał, że jej twarz jaśniała. Ale wtedy rodzina Ali mieszkała w Connecticut, a dawnej prywatnej szkole, do której chodziła Ali, nie wymagano noszenia wypchanych niebieskich blezerów do księgi pamiątkowej, jak to było w Rosewood Day. Nawet jako ośmiolatka Ali była nieodparcie urocza – miała czyste, błękitne oczy, twarzyczkę w kształcie serca, rozkoszne dołeczki w policzkach i ten niesforny-ale-czarujący wyraz twarzy, który uniemożliwiał gniewanie się na nią. Spencer dotknęła dolnego prawego rogu ich ulubionego zdjęcia przedstawiającego ich piątkę na kampingu w górach Poconos z zeszłego czerwca. Stały obok gigantycznego canoe, kompletnie przemoczone mętną wodą jeziora, roześmiane od ucha do ucha, tak szczęśliwe, jak tylko może być pięć dwunastoletnich przyjaciółek. Aria położyła dłoń na rękę Spencer, Emily – Arii, a Hanna dołączyła na końcu. Na ułamek se-kundy przymknęły oczy, zamruczały i się rozłączyły. Dziewczyny zapoczątkowały rytuał z dotykaniem zdjęcia, kiedy tylko się tu pojawiło, jako memento ich pierwszego lata przyjaźni. Nie potrafiły uwierzyć, że Ali, ta dziewczyna z Rosewood Day, wybrała właśnie je do swojego zaufanego kręgu. To było trochę jak zostanie dopisanym do modnej listy celebrytów pierwszej klasy. Ale przyznanie się do tego byłoby… cóż, prostackie. Zwłaszcza teraz. Kiedy mijały salon, zauważyły zwisające z klamki przeszklonych drzwi dwa stroje na zakończenie roku. Biały należał do Ali, a wyglądają-cy bardziej oficjalnie granatowy, do Jasona, który jesienią wybierał się do Yale. Dziewczyny zaklaskały, podekscytowane tym, że włożą własne togi i birety, noszone przez absolwentów Rosewood Day od otwarcia szkoły w 1897 roku. W tej samej chwili zauważyły w salonie ruch. Jason siedział na małej, skórzanej kanapce, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w CNN. - Heeej, Jason. – zawołała machając do niego Spencer. – Czyż nie denerwujesz się dniem jutrejszym? Jason na nie spojrzał. Ze swoimi żółtymi jak masło włosami i oszałamiającymi niebieskimi oczami był chłopięcą, seksowną wesją Ali. Uśmiechnął się z wyższością i bez słowa wrócił do oglądania telewizji. - O-kaaay. – wszystkie dziewczyny zamruczały unisono. Jason bywał zabawny – to on wymyślił ze swoimi przyjaciółmi grę w „nie to”. Dziewczyny ją pożyczyły i przerobiły na własny użytek, co zazwyczaj
oznaczało nabijanie się z dziewczyn-frajerek w ich obecności. Ale Jason zdecydowanie budził w nich też strach. Ali mawiała, że ma „humory Elliota Smitha”, jak jego ulubiony posępny piosenkarz i autor tekstów. Tyle, że akurat w tej chwili Jason na pewno nie miał powodów do złości – jutro o tej porze będzie w samolocie na Kostarykę, żeby przez całe lato uczyć kajakarstwa wyczynowego. Huuu-rrra. - Nieważne. – Aria wzruszyła ramionami. Czwórka dziewczyn odwróciła się i w podskokach pokonały schody na piętro, gdzie był pokój Ali. Kiedy weszły na półpiętro, zauważyły, że drzwi pokoju Ali są za-mknięte. Spencer zmarszczyła brwi. Emily potrząsnęła głową. Ali w po-koju zachichotała. Hanna ostrożnie otworzyła drzwi na oścież. Ali była zwrócona do nich plecami. Włosy upięła w wysoki kucyk, a sznurki jedwabnej bluz-ki w paski zawiązała na szyi w idealną kokardę. Była kompletnie pochło-nięta ekranem otwartego notebooka na swoich kolanach. Spencer odchrząknęła i Ali, zaskoczona, odwróciła się. - Cześć dziewczyny! – zawołała. – Co się dzieje? - Niewiele. – Hanna wskazała notebook na kolanach Ali. – A to co? - Och. Nic takiego. – Ali szybko zatrzasnęła notebook. Dziewczyny poczuły za plecami czyjąś obecność. Wchodząca do pokoju Ali pani DiLaurentie wyminęła je. - Musimy porozmawiać. – powiedziała do Ali szorstkim, spiętym głosem. - Ale, mamo… - zaprotestowała Ali. - W tej chwili. Dziewczyny spojrzały po sobie. Pani DiLaurentis mówiła karcą-cym tonem. Niezbyt często słyszały, jak go używa. - Może poczekacie na tarasie z tyłu? – matka Ali zerknęła na dziewczyny. - To potrwa tylko chwilkę. – powiedziała szybko z przepraszają-cym uśmiechem Ali. – Zaraz zejdę. Hanna, zmieszana, zamarła. Spencer zmrużyła oczy, usiłując dostrzec, który notebook Ali trzymała.Pani DiLaurentis uniosła brwi. - Dalej, dziewczyny. Idźcie. Cała czwórka przełknęła głośno ślinę i gęsiego zeszła schoda-mi. Kiedy już znalazły się na otaczającym dom ganku, rozsiadły się na tych samych, co zwykle miejscach wokół ogromnego kwadratowego sto-łu na patio – Spencer na jednym końcu, a Aria, Emily i Hanna po bokach. Ali siadywała u szczytu stołu, obok należącego do jej ojca kamiennego, ustawionego na ganku poidełka dla ptaków. Przez chwilę dziewczęta ob-serwowały parę kardynałów dokazujących w chłodnej, czystej wodzie poidełka. Kiedy
próbowała do nich dołączyć modrosójka błękitna , kar-dynały zaskrzeczały i szybko go przegoniły. Wyglądało na to, że ptaki są równie koteryjne jak dziewczyny. - To, co zdarzyło się na górze było dziwne. – wyszeptała Aria. - Myślicie, że Ali ma kłopoty? – szepnęła Hanna. – A jeśli do-stanie szlaban i nie będzie mogła przyjść na noc? - Dlaczego miałaby mieć kłopoty? Nie zrobiła nic złego. – szep-nęła Emily, która zawsze wstawiała się za Ali – dziewczyny nazywały ją Killer, jakby była osobistym pitbullem Ali. - Nic, o czym my byśmy wiedziały. – wymamrotała Spencer pod nosem. W tej samej chwili przez przeszklone drzwi patio wypadła pani DiLaurentis i ruszyła przez trawnik. - Chcę być pewna, że macie właściwe wymiary. – krzyknęła do robotników, którzy leniwie przysiedli na ogromnym buldorzeże na tyłach posiadłości. Państwo DiLaurentis budowali altankę na dwadzieścia osób na letnie imprezy, i Ali wspomniała, że jej mama w tej sprawie zachowuje się jak osobnik typu A , chociaż praca jest dopiero na etapie kopania dziury. Pani DiLaurentis pomaszerowała w stronę robotników i zaczęła ich ostro ganić. Jej diamentowa obrączka błyskała w słońcu, kiedy sza-leńczo wymachiwała ramionami. Dziewczyny wymieniły spojrzenia – wy-glądało na to, że kazanie udzielane Ali nie trwało zbyt długo. - Dziewczyny? – Ali stała na skraju ganku. Bluzkę wiązaną na plecach zmieniła na wypłowiały granatowy podkoszulek Abercrombie. Miała skonsternowaną minę. – Uhm… cześć? Spencer wstała. - Na czym cię przyłapała? Ali zamrugała. Wodziła po nich wzrokiem. - Bez nas wpakowałaś się w kłopoty? – zawołała Aria, usiłując udawać, że tylko się drażni. – I dlaczego się przebrałaś? Świetnie wy-glądałaś w tej wiązanej bluzce. Ali wciąż wyglądała na skołowaną… i trochę zdenerwowaną. Emily na wpół wstała. - Chcesz, żebyśmy sobie… poszły? – jej głos ociekał niepoko-jem. Reszta spojrzała nerwowo na Ali – czy tego chciała? Ali trzy razy okręciła wokół nadgarstka niebieską sznurkową bransoletkę. Weszła na patio i usiadła na przynależnym jej miejscu. - Oczywiście, że nie. Mama była na mnie zła, bo… znowu wrzuciłam swoje rzeczy po hokeju do jej delikatnych tkanin. – rzuciła im zawstydzony uśmiech i przewróciła oczami.
Emily wysunęła dolną wargę. Rozległo się ciche dudnienie. - Wściekła się na ciebie za coś takiego? Ali uniosła brwi. - Znasz moją mamę, Em. Jest jeszcze bardziej pedantyczna niż Spencer. – parsknęła śmiechem. Spencer rzuciła Ali udawane gniewne spojrzenie, podczas gdy Emily przesywała kciukiem wzdłuż jednego z wyżłobień w tekowym drzwie stołu na patio. - Ale nie martwcie się, dziewczyny, nie jestem uziemiona ani nic w tym guście. – Ali złożyła ręce. – Nasza ekstrawagancka nocna impre-za odbędzie się zgodnie z planem! Wszystkie cztery odetchnęły z ulgą, i dziwny, niepokojący na-strój zaczął się ulatniać. Jednocześnie każda z nich miała wrażenie, że Ali nie mówi im wszystkiego – z całą pewnością nie po raz pierwszy. W jednej chwili Ali była ich najlepszą przyjaciółką, a w następnej się od nich separowała, wykonując potajemne telefony i wysyłając w sekrecie sms-y. Czy nie powinny wszystkim się dzielić? Pozostałe dziewczyny na pewno dość z siebie dały – powierzyły Ali sekrety, których nikt, absolutnie nikt inny, nie znał. Oczywiście, był też dzielony przez nie wszystkie wielki se-kret dotyczący Jenny Cavanaugh – ten, który przysięgały zabrać do gro-bu. - A propos naszej ekstrawaganckiej nocnej imprezy, mam waż-ną wiadomość. – powiedziała Spencer wyrywając je z zamyślenia. – Zgadnij, gdzie się odbędzie? - Gdzie? – Ali oparła się na łokciach i pochyliła do przodu, po-woli wchodząc w swoją starą skórę. - W stodole Melissy! – zawołała Spencer. Melissa była starszą siostrą Spencer, i państwo Hastings, po odremontowaniu należącej do nich stodoły na tylnym podwórku, pozwolili Melissie korzystać z niej jako z drugiego mieszkania w trakcie nauki w gimnazjum i szkole ponadgimnazjalnej. Kiedy Spencer osiągnie odpowiedni wiek, też czekał ją ten przywilej. - Słodko! – zawołała radośnie Ali. – Jak? - Melissa jutro wieczorem po zakończeniu roku szkolego wyla-tuje do Pragi. – odpowiedziała Spencer. – Rodzice powiedzieli, że mo-żemy korzystać ze stodoły, o ile posprzątamy przed jej powrotem. - Ładnie. – Ali oparła się i splotła palce. Nagle skupiła wzrok na czymś odrobinę na lewo od robotników. Sztywno wyprostowana Melissa we własnej osobie przechadzała się po bocznym podwórku Hastings’ów. Z wieszaka w jej dłoni zwisała biała toga na zakończenie roku, a na ra-miona
narzuciła błękitny płaszcz najlepszego ucznia wyznaczonego do wygłoszenia przemówienia. Spencer jęknęła. - Jest taka okropna z tym całym swoim przemówieniem. - wy-szeptała. – Powiedziała mi nawet, że powinnam być wdzięczna, że najprawdopodobniej Andrew Campbell zamiast mnie wygłosi przemówienie na koniec roku, kiedy będziemy w ostatniej klasie – bo to taka olbrzymia odpowiedzialność. – Spencer i jej siostra wzajemnie się nienawidziły, i Spencer prawie codziennie miała nową historyjkę o podłości Melissy. Ali wstała. - Hej! Melissa! – zaczęła machać. Melissa zatrzymała się i odwróciła. - Och. Cześć, dziewczyny. – uśmiechnęła się powściągliwie. - Cieszysz się na wyjazd do Pragi? – zapytała melodyjnie Ali z promiennym uśmiechem. - Oczywiście. – Melissa lekko przekrzywiła glowę. - A Ian jedzie? – Ian był boskim chłopakiem Melissy. Samo my-ślenie o nim sprawiało, że dziewczyny wpadały w zachwyt. Spencer wbiła paznokcie w ramię Ali. - Ali. – ale ta tylko odsunęła rękę. Melissa zmrużyła oczy w ostrym świetle słońca. Granatowa to-ga łopotała na wietrze. - Nie. Nie jedzie. - Och! – Ali rzuciła kokieteryjny uśmieszek. – Czy to na pewno dobry pomysł zostawiać go samego na całe dwa tygodnie? Mógłby sobie znaleźć inną dziewczynę! - Alison – wycedziła przez zęby Spencer – przestań. Natych-miast. - Spencer? – wyszeptała Emily. – Co się dzieje? - Nic. – powiedziała szybko Spencer. Aria, Emily i Hanna spoj-rzały po sobie raz jeszcze. Tak właśnie ostatnio się działo – Ali coś mó-wiła, jedna z nich zaczynała świrować, a reszta nie miała pojęcia, o co chodzi. Było jednak jasne, że to wcale nie było „nic”. Melissa wygładziła kołnierz togi, wyprostowała ramiona i odwróciła się. Długim i ciężkim spojrzeniem obrzuciła ogromną dziurę na skraju podwórka DiLauren-tis’ów, po czym weszła do stodoły tak mocno zatrzaskując za sobą drzwi, że wieniec z gałązek na nich wiszący podskoczył i spadł. - Zdecydowanie coś ją ugryzło. – powiedziała Ali. – W końcu tylko żartowałam. – z gardła Spencer wydobył się krótki jęk, a Ali zaczęła się śmiać. Miała na twarzy blady uśmiech. Taki sam, jaki miała zawsze, kiedy
machała sekretem jednej z nich przed ich nosami, dręcząc, że jeśli zechce, to o nim opowie pozostałym. - A zresztą, kogo to obchodzi? – Ali spojrzała na każdą z nich błyszczącymi oczami. – Wiecie co, dziewczyny? – zabębniła palcami na stole. – Myślę, że to będzie Lato Ali. Lato Każdej z Nas. Po prostu to czuję. A wy? Chwila oszołomienia minęła. Wydawało się, że zawisła nad nimi wilgotna chmura, zasnuwając myśli parą. Ale powoli chmura zniknęła, i w głowie każdej z nich uformowała się myśl. Może Ali miała rację. To mo-głoby być najlepsze lato w ich życiu. Mogłyby naprawić swoją przyjaźń, żeby była tak silna, jak podczas ostatniego lata. Mogłyby zapomnieć o wszystkich strasznych, skandalicznych wydarzeniach i po prostu zacząć od nowa. - Też to czuję. – powiedziała głośno Hanna. - Zdecydowanie. – powiedziały równocześnie Aria i Emily. - Jasne. – powiedziała miękko Spencer. Chwyciły się za ręce i mocno ścisnęły. *** Tamtej nocy padało; silny ulewny deszcz stworzył kałuże na podjazdach, nawodnił ogrody a na wierzchu pokrowca na basenie Ha-stings’ów utworzył mini baseniki. Kiedy w środku nocy deszcz się skoń-czył, Aria, Emily, Spencer i Hanna prawie w tej samej chwili obudziły się i usiadły w łóżkach. Ogarnęło je dziwne przeczucie. Nie wiedziały, czy wzięło się ze snu, czy podekscytowania nastęnym dniem. A może doty-czyło czegoś kompletnie innego… czegoś znacznie bardziej poważnego. Każda z nich wyjrzała przez okno na ciche, puste ulice Rose-wood. Chmury odpłynęły i pojawiły się gwiazdy. Błyszczał wymyty desz-czem chodnik. Hanna spoglądała na swój podjazd – stał na nim teraz tylko samochód matki. Jej ojciec się wyprowadził. Emily patrzyła na po-dwórko na tyłach swojego domu i las za nim. Nigdy nie stawiła czoła la-sowi – słyszała, że mieszkają w nim duchy. Aria nasłuchiwała odgłosów z sypialni rodziców, zastanawiając się, czy też się obudzili – a może znowu się pokłócili i jeszcze nie zasnęli. Spencer wpatrywała się w ga-nek na tyłach domu DiLaurentis’ów, a potem w olbrzymią dziurę, którą wykopali robotnicy na fundamenty altanki. Deszcz zmienił część wyko-panej ziemi w błoto. Spencer rozmyślała o wszystkich rzeczach w jej ży-ciu, które ją złościły. Potem – o tych wszystkich rzeczach, które chciała mieć, i tych, które chciała zmienić. Spencer sięgnęła pod łóżko, odszukała czerwoną latarkę i za-świeciła nią
w okno Ali. Jeden, drugi, trzeci błysk. W ich sekretnym ko-dzie oznaczało to, że chce wymknąć się z domu i porozmawiać z Ali osobiście. Wydawało jej się, że widziała podnoszącą się także z łóżka blond głowę Ali, ale dziewczyna nie zamrugała do niej w odpowiedzi. Cała ich czwórka opadła z powrotem na poduszki, mówiąc so-bie, że przeczucie nic nie znaczyło i muszą się wyspać. Za jedyne dwa-dzieścia cztery godziny ich kończąca siódmą klasę impreza z nocowa-niem będzie się kończyła wraz z pierwszą nocą lata. Lata, które wszyst-ko zmieni. Miały absolutną rację.
ROZDZIAŁ 1 ZEN POTĘŻNIEJSZE JEST OD MIECZA Aria Montgomery obudziła się w połowie chrapnięcia. Był nie-dzielny poranek, a ona kuliła się na winylowym niebieskim krześle w po-czekalni szpitala Rosewood Memorial. Wszyscy – rodzice Hanny Marin, policjant Wilden, najlepsza przyjaciółka Hanny, Mona Vanderwaal oraz Lucas Beattie, chłopiec z jej klasy w Rosewood Day – gapili się na nią. - Coś przeoczyłam? – wychrypiała Aria. Miała wrażenie, że jej głowa jest wypchana lepkimi ludzikami z pianki. Kiedy spojrzała na zegar Zoloft wiszący nad wejściem do poczekalni, zorientowała się, że jest do-piero 08:30. Odpłynęła na zaledwie piętnaście minut. Lucas usiadł obok niej i wziął do ręki kopię magazynu „Medical Supplies Today”. Według okładki ten numer dotyczył najnowszych mo-deli toreb do kolostomii . Kto kładzie medyczny magazyn zaopatrzeniowy w szpitalnej poczekalni? - Dopiero co tu dotarłem. – odpowiedział. – Usłyszałem o wy-padku w porannych wiadomościach. Widziałaś się już z Hanną? - Nadal nas nie wpuszczają. – Aria potrząsnęła głową. Zapadli w grobowe milczenie. Aria obserwowała pozostałych. Pani Marin miała na sobie wymięty szary kaszmirowy sweter i znakomi-cie dopasowane sztucznie postarzone dżinsy. Warczała do małej słu-chawki od Motoroli, chociaż pielęgniarki zakazały używania tutaj telefo-nów. Obok niej siedział policjant Wilden w na wpół rozpiętej policyjnej kurtce, która ukazywała wystrzępiony biały t-shirt pod spodem. Ojciec Hanny opadł na krzesło znajdujące się najbliżej gigantycznych podwój-nych drzwi prowadzących na oddział intensywnej terapii i kołysał lewą stopą. W bladoróżowym dresie Juicy i japonkach Mona Vanderwaal była w nietypowym dla siebie nieładzie, z twarzą spuchniętą od płaczu. Kiedy Mona uniosła wzrok i zobaczyła Lucasa, rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: „To miejsce dla bliskiej rodziny i przyjaciół. Co ty tutaj robisz?”. Aria nie mogła nikogo obwiniać o przewrażliwienie. Była tu od 03:00 rano, kiedy to karetka przyjechała na parking przy Szkole Podstawowej Rosewood Day i pomknęła z Hanną do szpitala. Mona i pozostali pojawili w różnych momentach poranka, kiedy wieści zaczęły krążyć. Według ostatniej udzielonej przez lekarzy informacji, Hanna została przeniesiona na intensywną terapię. Ale to było trzy godziny temu.
Aria powtórzyła okropne detale minionej nocy. Hanna zadzwo-niła, żeby powiedzieć, że zna tożsamość „A”, diabolicznej postaci od miesiąca prześladującej Hannę, Arię, Emily i Spencer. Hanna nie chciała ujawniać żadnych szczegółów przez telefon, więc poprosiła Arię i Emily o spotkanie przy huśtawkach przy Rosewood Day, ich starym specjalnym miejscu. Emily i Aria dotarły w samą porę, żeby zobaczyć, jak czarny SUV taranuje Hannę i ucieka. Kiedy na miejscu pojawili się sanitariusze, którzy założyli Hannie kołnierz ortopedyczny i ostrożnie przenieśli ją na nosze i do karetki, Aria czuła się otępiała. Kiedy się uszczypneła – nie poczuła bólu. Hanna wciąż żyła… ledwo. Miala obrażenia wewnętrzne, zła-maną rękę i siniaki na całym ciele. Wypadek spowodował uraz głowy, i teraz leżała w śpiączce. Aria, gotowa znowu zalać się łzami, zamknęła oczy. Najbardziej niewyobrażalny w tym wszystkim był sms, który Aria i Emily otrzymały po wypadku Hanny. Za dużo wiedziała. Był od „A”. Co oznaczało… że „A” wiedział, że Hanna wie. Tak, jak „A” wiedział o wszystkim innym – ich wszystkie sekrety, fakt, że to Ali, Aria, Spencer Emily i Hanna oślepiły Jennę Cavanaugh, a nie przyrodni brat Jenny, Toby. „A” zapewne wiedział nawet, kto zabił Ali. Lucas klepnął Arię w ramię. - Byłaś przy tym, jak tamten samochód potrącił Hannę, prawda? Przyjrzałaś się sprawcy? Aria niezbyt dobrze znała Lucasa. Był jednym z tych dziecia-ków, które uwielbiały zajęcia pozalekcyjne i kluby, tymczasem Aria wola-ła trzymać się jak najdalej od wszystkiego, co dotyczyło jej rówieśników z Rosewood Day. Nie wiedziała, co łączy go z Hanną, ale uważała, że to urocze, że się tu pojawił. - Było za ciemno. – wymamrotała. - I nie wiesz, kto to mógłby być? Aria przygryzła dolną wargę. Wilden i kilku innych gliniarzy po-jawiło się tuż po tym, jak dziewczyny dostały wiadomość od „A”. Kiedy Wilden zapytał je, co się stało, upierały się, że nie widziały twarzy kie-rowcy ani marki SUVa. I ciągle na nowo przysięgały, że to musiał być wypadek – nie wiedzą, kto mógłby chcieć zrobić to celowo. Może nie powinny były ukrywać przed policją tej informacji, ale panicznie się bały, co im zrobi „A”, jeśli powiedzą prawdę. „A” już wcześniej groził, żeby milczały, i Aria oraz Emily raz zo-stały ukarane za zignorowanie tych gróźb. Wysłał do matki Arii, Elli, list ujawniający, że ojciec Arii ma romans z jedną ze swoich studentek i że
Aria ukrywała tajemnicę ojca. Potem „A” rozpowiedział w całej szkole, że Emily chodzi z Mayą, dziewczyną, która wprowadziła się do starego domu Ali. Aria spojrzała na Lucasa i w milczeniu potrząsnęła przecząco głową. Drzwi na OIOM otworzyły się i do poczekalni wkroczył dr Geist. Ze swoimi przenikliwymi szarymi oczami, pochyłym nosem i szopą si-wych włosów przypominał trochę Helmuta, niemieckiego właściciela sta-rego szeregowego domu, który rodzina Arii wynajęła w Reykjaviku na Islandii. Dr Geist obrzucał każdego takim samym oceniającym spojrze-niem, jakim Helmut obrzucił brata Arii, Mike’a, kiedy się dowiedział, że Mike trzyma swoją tarantulę, Diddy’ego, w jego pustej terakotowej donicy używanej do hodowania tulipanów. Rodzice Hanny, zdenerwowani, wstali i podeszli do lekarza. - Państwa córka jest wciąż nieprzytomna. – powiedział cicho dr Geist. – Niewiele się zmieniło. Nastawiliśmy złamaną rękę i sprawdzamy rozmiar obrażeń wewnętrznych. - Kiedy możemy ją zobaczyć? – zapytała pani Marin. - Wkrótce. – odparł dr Geist. – Jej stan jest wciąż krytyczny. Odwrócił się, żeby odejść, ale pani Marin chwyciła go za ramię. - Kiedy się obudzi? Dr Geist obrócił w dłoniach podkładkę do pisania. - Doszło do obrzęku mózgu, więc trudno nam w tej chwili prze-widzieć, do jakich uszkodzeń doszło. Może obudzić się w dobrym stanie, ale może też dojść do komplikacji. - Komplikacji? – pani Marin zbladła. - Słyszałem, że im dłuższa śpiączka, tym mniejsza jest szansa wyzdrowienia. – powiedział nerwowo pan Marin. – Czy to prawda? Dr Geist otarł dłonie o niebieski kitel. - Owszem, to prawda, ale nie wybiegajmy tak daleko myślą na-przód, dobrze? Przez poczekalnię przetoczył się pomruk. Mona znowu zalała się łzami. Aria chciałaby zadzwonić do Emily… ale Emily była w samolo-cie do Des Moines w Iowa, z powodów, których nie wyjaśniła - powie-działa tylko, że zesłanie tam zawdzięcza „A”. No i była jeszcze Spencer. Zanim Hanna zadzwoniła ze swoją wieścią, Aria poskładała do kupy coś przerażającego o Spencer… a kiedy Aria zobaczyła ją kulącą się ze strachu w lesie, dygoczącą jak dzikie zwierzątko tuż po tym, jak SUV po-trącił Hannę, potwierdziło to tylko jej najgorsze przeczucia. Pani Marin podniosła z ziemi swoją przydużą brązową skórzaną torebkę,
wyrywając Arię z zamyślenia. - Idę po kawę. – powiedziała pani Marin cicho do byłego męża. Potem pocałowala w policzek Wildena – przed dzisiejszym dniem Aria nie wiedziała, że coś między nimi jest – i poszła w stronę szeregu wind. Policjant Wilden osunął się z powrotem na oparcie. Tydzień wcześniej Wilden odwiedził Arię, Hannę i pozostałe, wypytując o szcze-góły otaczające zniknięcie i śmierć Ali. W środku przesłuchania „A” każ-dej z nich przysłał sms-a, w którym napisał, że jeśli ośmielą się paplać o jego wiadomościach, to pożałują. Ale to, że Aria nie mogła powiedzieć Wildenowi co najprawdopodobniej „A” zrobił Hannie, nie znaczyło, że nie może podzielić się z nim koszmarnymi domysłami dotyczącymi Spencer. Mogę z tobą porozmawiać? zapytała bezgłośnie Wildena przez pokój. Pokiwał głową i wstał. Przeszli z poczekalni do małej wnęki ozna-czonej jako AUTOMATY. Wewnątrz było sześć lśniących automatów oferujących artykuły od wody mineralnej po pełne posiłki, nieokreślone kanapki i zapiekankę pasterską , która przypomniała Arii paćkę, którą jej ojciec, Byron, robił na kolację, kiedy Ella pracowała do późna. - Słuchaj, jeżeli chodzi ci o tego twojego nauczyciela, to go wy-puścimy. – Wilen usiadł na ławce obok mikrofalówki i rzucił Arii wstydliwy uśmieszek. – Nie mogliśmy go zatrzymać. I dla twojej informacji, nie robiliśmy wokół tego szumu. Nie zostanie ukarany, chyba, że chcesz wnieść oskarżenie. Ale powinienem chyba porozmawiać z twoimi rodzicami. Z twarzy Arii odpłynęła krew. Oczywiście, że Wilden wiedział, co się stało ubiegłej nocy między nią a Ezrą Fitzem, miłością jej życia oraz nauczycielem angielskiego. Pewnie na posterunku policji w Rose-wood gadano o dwudziestodwuletnim nauczycielu, który migdalił się z nieletnią – i tym razem to chłopak nieletniej ich wydał. Pewnie już o tym plotkowali znajdującym się obok posterunku policji barze Hooters, mię-dzy skrzydełkami na ostro a frytkami i dziewczynami z ogromnymi pier-siami. - Nie chcę wnosić oskarżenia. – powiedziała zdławionym gło-sem Aria. – I proszę, proszę nie mówić moim rodzicom. – zdecydowanie nie potrzebowała jakiejś wielkiej, dysfunkcyjnej rodzinnej dyskusji. Odetchnęła głęboko. – W każdym bądź razie, nie o tym chciałam z tobą rozmawiać. Ja… chyba wiem, zabił Alison. - Słucham. – Wilden uniósł brwi. Aria zaczerpnęła tchu. - Po pierwsze, Ali spotykała się z Ianem Thomasem. - Ianem Thomasem. – powtórzył z rozszerzonymi oczami Wil-den. – Chłopakiem Melissy Hastings?
Aria pokiwała głową. - Zauważyłam coś na nagraniu, które w zeszłym tygodniu trafiło do prasy. Jeżeli dobrze się przyjrzeć, widać, że Ian i Ali dotykają swoich dłoni. – odchrząknęła. – Spencer Hastings też durzyła się w Ianie. Ali i Spencer rywalizowały między sobą, a w noc zniknięcia Ali wybuchła między nimi okropna kłótnia. Spencer wybiegła za Ali ze stodoły, i nie było jej przez co najmniej dziesięć minut. Wilden patrzył sceptycznie. Aria wzięła głęboki wdech. „A” wysłał do niej rozmaite wska-zówki, co do zabójcy Ali – że to ktoś bliski, kto chciał czegoś co Ali miała, i kto znał dokładnie tylne podwórko Ali. Mając te ślady i świadomość, że Ian i Ali byli razem, Spencer była logicznym podejrzanym. - Po chwili wyszłam poszukać ich na zewnątrz. - powiedziała. – Nigdzie ich nie było… a ja mam okropne przeczucie, że Spencer… Wilden rozsiadł się wygodnie. - Spencer i Alison mniej więcej tyle samo ważyły, prawda? - Chyba tak. – pokiwała potakująco głową Aria. - Czy ty byłabyś w stanie zaciągnąć kogoś własnej wagi do dziury i tam wrzucić? - N-nie wiem. – zająknęła się Aria. – Może? Gdybym była wy-starczająco wściekła? Wilden potrząsnął głową. Oczy Arii wypełniły łzy. Przypomniała sobie dziwaczną ciszę panującą tamtej nocy. Ali była zaledwie kilkaset jardów od noch, a one niczego nie usłyszały. - Spencer musiałaby też się uspokoić, żeby nie wzbudzać po-dejrzeń, kiedy do was wróci. – dodał Wilden. – Żeby odstawić taki numer trzeba być cholernie dobrym aktorem, a nie siódmoklasistką. Uważam, że ktokolwiek to zrobił, musiał znajdować się w pobliżu, ale to wszystko trwało znacznie dłużej. – uniósł brwi. – Czy właśnie to teraz robią dziewczyny z Rosewood Day? Oskarżają dawne przyjaciółki o morderstwo? Aria, zaskoczona karcącym tonem Wildena, rozchyliła usta. - Ja tylko… - Spencer Hastings jest ambitną, bardzo nerwową dziewczyną, ale nie wydaje mi się materiałem na zabójcę. – przerwał jej Wilden. Po-tem uśmiechnął się do Arii ze smutkiem. – Rozumiem. To musi być dla ciebie trudne – chcesz tylko się dowiedzieć, co się stało z twoją przyja-ciółką. Ale nie wiedziałem, że Alison potajemnie spotykała się z chłopa-kiem Melissy Hastings. To jest interesujące. Wilden oschle kiwnął głową Arii, wstał i wrócił na korytarz. Aria została
przy automatach, z oczami wbitymi w miętowo-zielone linoleum podłogi. Czuła się podniecona i zdezorientowana, jakby za dużo czasu spędziła w saunie. Może powinna się wstydzić, że rzucała podejrzenie na dawną przyjaciółkę. A wytknięte przez Wildena dziury w jej teorii mia-ły dużo sensu. Może głupio postąpiła wierząc we wskazówki od „A”. Po kręgosłupie Arii przebiegł dreszcz. Może „A” celowo wysłał jej te wskazówki, żeby zepchnąć ją z tropu – i odsunąć podejrzenia od prawdziwego mordercy. I może, tylko być może, prawdziwym mordercą był… „A”. Pogtrążona w myślach Aria nagle poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Wzdyrgnęła się i odwróciła z mocno bijącym sercem. Za nią stał ubrany w niechlujny t-shirt Hollis College i dżinsy z dziurą w lewej przed-niej kieszeni jej ojciec, Byron. Zakłopotana skrzyżowała ramiona na pier-si. Nie rozmawiała tak naprawdę z ojcem od kilku tygodni. - Jezu, Aria. Dobrze się czujesz? – wyrzucił z siebie Byron. – Widziałem cię w wiadomościach. - Nic mi nie jest. – powiedziała sztywno Aria. – To Hanna zosta-ła ranna, nie ja. Kiedy ojciec przytulił ją, Aria nie była pewna, czy powinna od-dać mocny uścisk, czy raczej opuścić bezwładnie ręce. Tęskniła za nim, odkąd miesiąc temu się wyprowadził. Ale była też wściekła, że konieczny był zagrażający życiu wypadek i migawka w telewizji, żeby zmotywować go do opuszczenia boku Meredith i nawiązania kontaktu z własną córką. - Dzwoniłem rano do twojej matki, żeby zapytać, jak się czu-jesz, ale powiedziała, że już z nią nie mieszkasz. – głos Byrona drżał z niepokoju. Przesunął dłońmi po głowie, jeszcze bardziej mierzwiąc wło-sy. – Gdzie teraz mieszkasz? Aria wpatrywała się zapuchniętymi od płaczu oczami w jaskra-wy plakat omawiający chwyt Heimlicha , przyczepiony za automatem Coca-Coli. Ktoś dorysował dławiącej się ofierze piersi, i teraz ratownik za nią wyglądał jakby ją obmacywał. Aria mieszkała w domu swojego chło-paka, Seana Ackarda, ale Sean dał jej jasno do zrozumienia, że nie jest już tam mile widziana, kiedy załatwił nalot na mieszkanie Ezry i zostawił rzeczy Arii na jego progu. A kto doniósł Seanowi o romansie Arii z Ezrą? Ding ding ding! „A”. Nie zdążyła jeszcze przemyśleć swojej nowej sytuacji mieszka-niowej. - W „Olde Hollis Inn”? – zasugerowała Aria. - Tam są szczury. Może zamieszkasz ze mną? Aria energicznie potrząsnęła głową.
- Ty mieszkasz z… - Meredith. – oświadczył stanowczo Byron. – Chciałbym, żebyś ją poznała. - Ale… - zaprotestowała Aria. Ale jej ojciec rzucił jej swoje kla-syczne spojrzenienie buddyjskiego mnicha. Aria dobrze je znała - widzia-ła je, kiedy odmówił jej pozwolenia na wyjazd letni obóz artystyczny w Berkshire zamiast czwartych kolejnych kolonii Hollis Happy Hooray, co oznaczało dziesięć długich tygodni robienia papierowych laleczek i wyścigi z łyżeczką i jajkiem. Tak samo spojrzał, kiedy Aria zapytała, czy mogłaby skończyć szkołę w American Academy w Reykjaviku zamiast wracać do Rosewood z resztą rodziny. Po tym spojrzeniu Byron często mówił, czego nauczył się od mnicha poznanego podczas pracy magisterskiej w Japonii: „Przeciwności składają się na drogę”. Co oznaczało, że co Arii nie zabije, to ją wzmocni. Ale kiedy wyobraziła sobie wprowadzenie się do Meredith, przyszedł jej do głowy bardziej stosowny cytat: „Są lekarstwa gorsze od choroby”.
ROZDZIAŁ 2 ABRAKADABRA, I ZNOWU SIĘ KOCHAMY Ali oparła rękę na jednym biodrze i spojrzała na Spencer Ha-stings, która stała naprzeciwko niej na tylnej ścieżce prowadzącej ze stodoły Hastings’ów do lasu. - Wszystko próbujesz mi ukraść. – syknęła. - Ale tego mieć nie będziesz. Spencer zadrżała w chłodnym, nocnym powietrzu. - Czego nie będę mieć? - Przecież wiesz. – powiedziała Ali. - Przeczytałaś o tym w mo-im pamiętniku. – przerzuciła przez ramię miodowe blond włosy. - Uwa-żasz, że jesteś taka wyjątkowa, ale jak głupia udajesz, że nie wiesz, że Ian był ze mną. Oczywiście, że wiedziałaś, Spencer. Przecież dlatego ci się podoba, prawda? Bo ja z nim jestem? Bo jest z nim twoja siostra? Spencer wybałuszyła oczy. Nocne powietrze nagle zrobiło się przenikliwie ostre, o niemal drażniącym zapachu. Ali zagryzła dolną war-gę. - Och, Spence. Naprawdę sądziłaś, że mu się podobasz? Spencer poczuła nagły wybuch gniewu, a jej ręce wystrzeliły do przodu, pchając Ali w klatkę piersiową. Ali zatoczyła się do tyłu i potknęła na śliskich kamieniach. Tyle, że to już nie była Ali – tylko Hanna Marin. Ciało Hanny wyleciało w powietrze i uderzyło o ziemię z ostrym trzaskiem. Zamiast wysypanych z jej torebki, jak z roztrzaskanej pi?aty, kosmetyków i BlackBerry, z ciała Hanny wylały się organy wewnętrzne, opadając na beton jak grad. Spencer się poderwała, jej blond włosy sklejał pot. Był niedziel-ny poranek, ona leżała w łóżku, wciąż ubrana w czarną satynową su-kienkę i niewygodne stringi, które ubrała na wczorajszą imprezę urodzi-nową Mony Vanderwaal. Łagodny złoty blask przecinał biurko, a szpaki niewinnie świergotały na ogromnym dębie obok okna. Prawie całą noc była na nogach, czekając aż zadzwoni telefon z wiadomością o stanie Hanny. Ale nikt nie zadzwonił. Spencer nie miała pojęcia, czy to milczenie oznacza coś dobrego… czy okropnego. Hanna. Zadzwoniła do Spencer ostatniej nocy, chwilę po tym, jak Spencer odzyskała długo tłumione wspomnienie przepychanki z Ali w lesie, tej nocy, kiedy zniknęła. Hanna powiedziała Spencer, że dowie-działa się czegoś ważnego i że muszą się spotkać przy huśtawkach ob-ok Rosewood
Day. Spencer dotarła do parkingu w chwili, kiedy ciało Hanny wystrzeliło w powietrze. Zjechała samochodem na pobocze, po czym, wstrząśnięta tym, co zobaczyła, wbiegła pieszo między drzewa. Aria krzyczała: „Dzwoń po karetkę!”. Przerażona Emily szlochała. Hanna pozostawała nieruchoma. Spencer w całym swoim życiu nie była świad-kiem czegoś równie przerażającego. Kilka sekund później Sidekick Spencer zasygnalizował nadej-ście sms-a od „A”. Ciągle skulona w lesie Spencer ujrzała, że także Aria i Emily wyjmują swoje telefony, i przewróciło jej się w żołądku, gdy zrozu-miała, że najwyraźniej wszystkie otrzymały tą samą odrażającą wiado-mość: Za dużo wiedziała. Czy „A” domyślił się, co odkryła Hanna - mu-siało to być coś, co usiłował ukryć – i przejechał Hannę, żeby ją uciszyć? Musiało tak być, ale Spencer trudno było uwierzyć, że faktycznie do tego doszło. To było takie diaboliczne. Ale może Spencer była równie diaboliczna. Zaledwie kilka go-dzin przed wypadkiem Hanny, zepchnęła Melissę, swoją siostrę, ze schodów. I w końcu przypomniała sobie, co wydarzyło się w noc zaginię-cia Ali, odzyskała te zaginione dziesięć minut, tak długo przez nią tłu-mione. Pchnęła Ali na ziemię – być może wystarczająco mocno, żeby ją zabić. Spencer nie wiedziała, co wydarzyło się potem, ale wyglądało na to, że „A” wie. Zaledwie kilka dni temu wysłał do Spencer sms-a, podpowiadając, że zabójcę Ali ma przed oczami. Spencer dotała wiadomość, kiedy patrzyła w lustro… na siebie. Spencer nie wbiegła na parking, żeby dołączyć do przyjaciółek. Zamiast tego pospieszyła do domu, rozpaczliwej potrzebowała wszystko przemyśleć. Czy mogła zabić Ali? Czy była do tego zdolna? Ale po całej bezsennej nocy po prostu nie była w stanie porównać tego, co zrobiła Melissie i Ali z tym, co „A” zrobił Hannie. Tak, Spencer straciła panowanie nad sobą, owszem, można ją było doprowadzić do ostateczności, ale w głębi duszy zwyczajnie nie wierzyła, że potrafiłaby zabić. Dlaczego w takim razie „A” był taki przekonany o winie Spen-cer? Czy to możliwe, że się mylił… albo kłamał? Ale wiedział o pocałun-ku Spencer i Iana w siódmej klasie, o jej potajemnym romansie z Wre-nem, chłopakiem Melissy z college’u, a także, że w piątkę oślepiły Jennę Cavanaugh – te wszystkie rzeczy były prawdą. „A” tyle na nie miał, że nie musiał się wysilać, żeby coś wymyślać. Nagle, kiedy Spencer ocierała twarz z poty, poraziła ją myśl, która sprawiła, że serce uciekło jej w pięty. Potrafiła znaleźć bardzo do-bry powód, dla którego „A” mógł skłamać i zasugerować, że Spencer za-biła
Ali. Może „A” też miał sekrety. Może potrzebował kozła ofiarnego. - Spencer? – dobiegł ją głos matki. – Mogłabyś zejść na dół? Spencer podskoczyła i zerknęła na swoje odbicie w podręcz-nym lusterku. Oczy miała podpuchnięte i przekrwione, usta spierzchnię-te, a we włosach pozostałe po ukrywaniu się wczorajszej nocy w lesie liście. Teraz nie będzie w stanie sobie poradzić z rodzinnym spotkaniem. Na pierwszym piętrze unosił się zapach świeżo zmielonej kawy Nicaraguan Segovia, słodkich ciastek z owocami z Fresh Fields i świeżo ściętych kalii, przynoszonych przez ich gosposię, Candace, każdego ranka. Ojciec Spencer stał przy wysepce z granitowym blatem, wystrojo-ny w swoje czarne spodenki ze spandexu i koszulkę poczty rowerowej. Może to był dobry znak – nie mogli być aż tak bardzo wściekli, skoro tata wybrał się na swoją codzienną przejażdżkę o 05:00 rano. Na kuchennym stole leżała kopia niedzielnego wydania „Phila-delphia Sentinel”. Początkowo Spencer sądziła, że jest tam z powodu wiadomości o wypadku Hanny. Zobaczyła jednak własną twarz wpatru-jącą się w nią z pierwszej strony. Nagłówek głosił: „Trump, przesuń się! Nominowana do Złotej Orchidei Spencer Hastings nadchodzi!”. Żołądek Spencer zwinął się w kulkę. Zapomniała. W tej chwili ta gazeta znajdowała się na progu każdego domu. Z pokoju kredensowego wyłoniła się postać. Przestraszona Spencer cofnęła się. To była Melissa, piorunująca ją wzrokiem i tak kur-czowo ściskająca pudełko płatków śniadaniowych Raisin Bran, że Spen-cer pomyślała, że je zmiażdży. Jej siostra miała na lewym policzku ma-leńkie zadrapanie, plaster nad prawą brwią, żółtą szpitalną opaskę wciąż wokół lewego nadgarstka i różowy gips na prawym, wyraźne pamiątki po wczorajszej kłótni ze Spencer. Spencer opuściła wzrok przytłoczona poczuciem winy. Wczoraj „A” wysłał do Melissy kilka pierwszych zdań z jej starej pracy z ekonomii, tej samej, krórą Spencer podebrała z dysku Melissy i podpisała jako wła-sną pracę domową z ekonomii. Ten sam esej, który nauczyciel ekonomii Spencer, pan McAdam zgłosił do nagrody Złotej Orchidei, najbardziej prestiżowej nagrody na poziomie licealnym w skali kraju. Melissa zorientowała się, co zrobiła Spencer, i chociaż siostra błagała ją o wybaczenie, Melissa powiedziała jej straszne rzeczy – gorsze, niż Spencer na to zasłużyła. Kłótnia zakończyła się, kiedy rozwścieczona słowami Melissy Spencer przypadkowo zepchnęła siostrę ze schodów. - A więc, dziewczęta. – pani Hastings odstawiła na stół swój kubek z kawą i gestem zachęciła Melissę, żeby usiadła. – Podjęliśmy z waszym ojcem
kilka ważnych decyzji. Spencer przygotowała się na to, co miało nastąpić. Zgłoszą plagiat Spencer. Nie pójdzie do college’u. Skończy jako telemarketerka telezakupów przyjmująca zamówienia na rowery stacjonarne i fałszywe diamenty, a Melissa, jak zwykle, wyjdzie bez szwanku. Jakimś cudem jej siostra zawsze spadała na cztery łapy. - Po pierwsze, nie chcemy, żebyście dalej widywały się z dr Evans. – pani Hastings splotła palce. – Zrobiła więcej złego niż dobrego. Zrozumiano? Melissa w milczeniu pokiwała głową, ale Spencer w zakłopota-niu potarła nos. Dr Evans była terapeutką Melissy i Spencer, i jedną z niewielu osób, które nie podlizywały się Melissie. Spencer zaczęła prote-stować, ale dostrzegła ostrzegawczy wyraz twarzy rodziców. - Okay. – wymamrotała z odrobiną bezradności. - Po drugie – pan Hastings poklepał „Sentinel’a” przyciskając kciuk do twarzy Spencer – przywłaszczenie sobie pracy Melissy było bardzo niewłaściwe, Spencer. - Wiem. – powiedziała szybko Spencer, zbyt przerażona, żeby spojrzeć w stronę Melissy. - Ale po ostrożnym rozważeniu sprawy, zdecydowaliśmy, że nie chcemy tego ujawniać. Ta rodzina już dość przeszła. W takim razie Spencer, wciąż jesteś nominowana do Złotej Orchidei. Nikomu o tym nie powiemy. - Co? – Melissa z hukiem odstawiła na stół swój kubek z kawą. - Taką podjęliśmy decyzję. – powiedziała stanowczo pani Ha-stings muskając kącik ust serwetką. – I spodziewamy się, że Spencer wygra. - Że wygram? – powtórzyła zaszokowana Spencer. - Nagradzacie ją? – wrzasnęła Melissa. - Dosyć. – pan Hastings użył tonu zazwyczaj zarezerwowanego dla tych podwładnych ze swojej firmy prawniczej, którzy ośmielali się dzwonić do niego do domu. - Po trzecie – powiedziała pani Hastings – stworzycie między sobą więź. Matka wyciągnęła z kieszenie kardiganu dwa zdjęcia. Na pierwszym Spencer i Melissa, w wieku czterech i dziewięciu lat, leżały na hamaku w babcinym domku na plaży w Stone Harbor, New Jersey. Na drugim zdjęciu znajdowały się w bawialni tego samego domku, tylko kilka lat później. Melissa miała na sobie kapelusz i szatę magika, a Spencer – bikini z falbankami we wzorze „Stars-and stripes ” Tommy’ego Hilfingera. Na stopach miała czarne motocyklowe buty, które nosiła aż zrobiły się tak małe, że odcinały jej dopływ krwi do palców u nóg. Siostry wykony-wały dla rodziców magiczne przedstawienie; Melissa była magikiem, a Spencer
jej uroczą asystentką. - Znalazłam je dziś rano. – pani Hastings podała zdjęcia Melis-się, która rzuciła na nie pobieżne spojrzenie i oddała. – Pamiętacie, dziewczynki, jak kiedyś się przyjaźniłyście? Zawsze paplałyście na tyl-nym siedzeniu w samochodzie. Nie chciałyście nigdzie bez siebie iść. - Mamo, to było dziesięć lat temu. – powiedziała ze znużeniem Melissa. Pani Hastings spojrzała na zdjęcie przedstawiające Spencer i Melissę na hamaku. - Uwielbiałyście domek Nany na plaży. Przyjaźniłyście się w tym domku. Zdecydowaliśmy zatem, że dzisiaj pojedziemy do Stone Harbor. Nany tam nie będzie, ale mam klucze. Więc pakujcie się. Rodzice Spencer gorączkowo kiwali głowami, ich twarze były pełne nadziei. - Co za głupota. – powiedziały równocześnie Spencer i Melissa. Spencer zerknęła na siostrę, zdumiona, że to samo przyszło im do gło-wy. Pani Hastings zostawiła zdjęcie na blacie i zaniosła swój kubek do zlewu. - Jedziemy i koniec. Melissa wstała od stołu, nadgarstek trzymała pod dziwnym ką-tem. Spojrzała na Spencer i jej oczy na chwilę złagodniały. Spencer le-ciutko się do niej uśmiechnęła. Może właśnie wtedy nawiązały kontakt, zjednoczone przez nienawiść wobec naiwnego planu rodziców. Może Melissa mogłaby wybaczyć Spencer zepchnięcie ze schodów i kradzież pracy. Gdyby tak się stało, Spencer wybaczyłaby Melissie, że ta powiedziala, że rodzice jej nie kochają. Spencer spojrzała w dół na zdjęcie i pomyślała o magicznym przedstawieniu, które z Melissą wykonywały. Gdy ich przyjaźń się rozpadła, Spencer sądziła, że jeśli wymamrocze niektóre z ich magicznych słów, to znowu będą przyjaciółkami. Gdyby tylko to było takie proste. Kiedy uniosła znowu wzrok, wyraz twarzy Melissy się zmienił. Zmrużyła oczy i odwróciła się. - Suka. – powiedziała przez ramię krocząc dumnie korytarzem. Spencer zwinęła dłonie w pięści, znowu wybuchł w niej gniew. Potrzebne będzie coś więcej niż magia, żeby znowu zaczęły się doga-dywać. Potrzebny byłby cud.
ROZDZIAŁ 3 PRYWATNY HORROR EMILY Późnym niedzielnym popołudniem Emily Fields powlokła się za starszą kobietą z chodzikiem na ruchomy chodnik Lotniska Międzynaro-dowego w Des Moines, ciągnąc za sobą niechlujny, niebieski marynarski worek. Był wypchany całym jej doczesnym dobytkiem - ubraniami, buta-mi, dwoma ulubionymi maskotkami-morsami, pamiętnikiem, iPodem, i rozmaitymi ostrożnie zwiniętym wiadomościami od Alison DiLaurentis, z którymi nie potrafiła się rozstać. Kiedy samolot przelatywał nad Chicago, uświadomiła sobie, że zapomniała o bieliźnie. Z drugiej strony, takie są efekty wariackiego pakowania dzisiejszego ranka. Spała tylko trzy godziny, wykończona nerwowo widokiem ciała Hanny wylatującego w powietrze po tym, jak potrącił ją SUV. Emily dotarła do głównego terminala i dała nura do pierwszej znalezionej łazienki, przeciskając się obok kobiety o bardzo bujnych kształtach w przyciasnych dżinsach. Wpatrzyła się w swoje odbicie o za-puchniętych oczach w lustrze nad zlewem. Jej rodzice naprawdę to zro-bili. Naprawdę wysłali ją do Addams w stanie Iowa do ciotki Helene i wu-ja Allena. A wszystko dlatego, że „A” wydał Emily przed całą szkołą, i dlatego, że matka Emily przyłapała ją wczoraj podczas przyjęcia Mony Vanderwaal na ściskaniu się z Mayą St. Germain, dziewczyną, którą ko-chała. Emily wiedziała, jaki jest układ – obiecała wziąć udział w „anty-gejowskim” programie Tree Tops, żeby pozbyć się tego, co czuła do Mayi, albo żegnaj Rosewood. Ale kiedy odkryła, że nawet jej doradczyni z Tree Tops, Becka, nie potrafiła oprzeć się swoim prawdziwym pragnie-niom, wszelkie umowy przestały mieć znaczenie. Lotnisko w Des Moines było nieduże, szczycilo się zaledwie dwoma restauracjami, księgarnią i sklepem z kolorowymi torebkami Very Bradley. Kiedy Emily dotarła do rejonu odbioru bagażu, niepewnie się rozejrzała. Ciotkę i wuja pamiętała tylko ze względu na ich super-surowość. Unikali wszystkiego, co mogłoby wyzwolić seksualne impulsy – nawet jeżeji chodziło o niektóre pokarmy. Rozglądając się wśród tłumu, Emily na wpół oczekiwała, że zobaczy farmera o podłużnej twarzy i jego prostą, zgorzkniałą żonę, jak z obrazu „American Gothic ” stojącego w pobliżu taśmy. - Emily. Okręciła się do tyłu. Helene i Allen Weaver opierali się o auto-mat Smarte Carte z dłońmi na biodrach. Musztardowo żółta koszula Al-lena, wsunięta
w spodnie, bardzo podkreślała jego masywny brzuch. Krótkie szare włosy Helene wyglądały na potraktowane lakierem. Żadne z nich się nie uśmiechało. - Masz więcej bagażu? – zapytał opryskliwie Allen. - Hm, nie. – odparła uprzejmie Emily, zastanawiając się, czy powinna podejść i ich uściskać. Czy ciotki i wujowie nie cieszyli się za-zwyczaj z widoku siostrzenic? Allen i Helene wyglądali tylko na poiryto-wanych. - W takim razie chodźmy. – powiedziała Helene. – Do Addams jedzie się około dwóch godzin. Ich samochodem było stare kombi z drewnianymi panelami. Wnętrze pachniało odświeżaczem o zapachu podrabianej sosenki, który zawsze przywodził Emily na myśl długie jazdy przez cały kraj z jej gder-liwymi dziadkami. Allen przez co najmniej piętnaście minut jechał poniżej dozwolonej prędkości – wyprzedziła ich nawet krucha staruszka mrużąca oczy nad kierownicą. Przez całą drogę nie wypowiedzieli ani jednego słowa – ani do Emily, ani do siebie. Było tak cicho, że Emily słyszała jak jej serce łamie się na siedem milionów kawałeczków. - Ładnie tu w Iowa. – skomentowała Emily wskazując ciągnące się wokół niej w nieskończoność równiny. Nigdy nie widziała tak wylud-nionego miejsca – nie było żadnych miejsc obsługi podróżnych . Allen cicho burknął. Helene jeszcze bardziej zacisnęła wargi. Gdyby zacisnęła je jeszcze mocniej, to chyba by je połknęła. Komórka Emily w kieszeni jej kurtki, chłodna i gładka, wydawała się jednym z ostatnich mostów do cywilizacji. Wyjęła ją i spojrzała na ekran. Żadnych nowych wiadomości, nawet od Mayi. Przed wyjazdem wysłała do Arii sms-a z pytaniem o stan Hanny, ale Aria też nie odpo-wiedziała. Najnowszą wiadomością w jej skrzynce odbiorczej był wczo-rajjszy sms od „A”: Za dużo wiedziała. Czy to naprawdę „A” potrącił Han-nę? A co z tym, co Aria wspomniała przed wypadkiem Hanny – czy Spencer mogłaby być zabójcą Ali? Łzy zaćmiły wzrok Emily. To zdecy-dowanie nie był dobry moment na wyjazd z Rosewood. Nagle Allen ostro skręcił w drogę po prawej stronie, wyboistą i piaszczystą. Samochód trząsł się na nierównym terenie, mijając po dro-dze kilka stoperów trzody i wykoślawionych domów. Psy biegały wzdłuż drogi zjadliwie obszczekując pojazd. W końcu wjechali na kolejną zaku-rzoną drogę i dojechali do bramy. Helene wysiadła i ją otworzyła, a Allen przejechał samochodem. W oddali widniał dwupiętrowy dom pokryty białym gontowym dachem. Był w skromnym i oszczędnym stylu, i bardzo przypominał Emily domy Amiszów w Lancaster, Pensylwania, gdzie Emi-
ly z rodzicami zatrzymywała się, żeby kupić oryginalną tartę z melasą. - No i jesteśmy na miejscu. – powiedziała beznamiętnie Helene. - Jaki ładny. – wysiadająca z samochodu Emily starała się brzmieć optymistycznie. Tak jak pozostałe mijane po drodze domy, ziemię Weaver’ów otaczaczało ogrodzenie z metalowej siatki, wszędzie były też psy, kur-czaki, kaczki i kozy. Jeden odważniejszy koziołek przypięty do stopera długim łańcuchem przydreptał prosto do Emily. Tryknął ją wyglądającymi na brudne rogami, a ona krzyknęła. Helene spojrzała na nią surowo, podczas gdy koziołek podrep-tał z powrotem. - Nie wrzeszcz tak. Kurczaki tego nie lubią. Cudownie. Potrzeby kurczaków miały pierszeństwo przed Emi-ly. Wskazała kozę. - Dlaczego jest tak przypięty? - To ona. – poprawiał ją Helene. – Bo było niegrzeczna, dlate-go. Zdenerwowana Emily zagryzła wargę, kiedy Helene prowadziła ją do maleńkiej kuchni, która wyglądała jakby nie wprowadzono w niej żadnych udogodnień od lat pięćdziesiątych. Emily natychmiast zatęskniła za pogodną kuchnią swojej mamy, z kolekcją kurczaczków, obecnymi przez cały rok bożonarodzeniowymi ręczniczkami, i magnesami w kształ-tach filadelfijskich pomników na lodówce. Lodówka Helene była goła i bez magnesów, i pachniała gnijącymi warzywami. Gdy weszli do niedu-żego salonu, Helene wskazała dziewczynkę w zbliżonym do Emily wie-ku, siedzącą na krześle w kolorze wymiocin i czytającą „Jane Eyre”. - Pamiętasz Abby? Abby, kuzynka Emily, miała na sobie wyblakły bezrękawnik w kolorze khaki, sięgający jej do kolan i skromną dziurkowaną bluzkę. Wło-sy zebrała na karku i nie miała makijażu. Emily, ubrana w obcisły t-shirt ze sloganem LOVE AN ANIMAL, HUG A SWIMMER , porozdzieranych dżinsach Abercrombie, z koloryzującym kremem nawilżającym i pomadką do ust o smaku wiśni, czuła się jak ladacznica. - Witaj, Emily. – powiedziała sztywno Abby. - Abby była tak miła, że zaproponowała dzielenie z tobą pokoju. – powiedziała Helene. – To na piętrze. Pokażemy ci. Na górze były cztery sypialnie. Pierwsza należała do Allena i Helene, druga – do Johna i Matta, siedemnastoletnich bliźniaków. - A ta jest pokój Sary, Elizabeth i malutkiej Karen. – powiedziała Helene wskazując gestem pokój, który Emily przez omyłkę wzięła za schowek na
szczotki. Emily rozdziawiła usta. Nie słyszała o żadnym z tych kuzy-nóww. - Ile oni mają lat? - Cóż, Karen ma sześć miesięcy, Sarah ma dwa latka, a Eliza-beth cztery. Są teraz u babci. Emily starała się ukryć uśmiech. Jak na ludzi odrzucających seks mieli sporo potomstwa. Helene zaprowadziła Emily do niemal pustego pokoju i wskaza-ła łóżko polowe w narożniku. Abby usadowiła się na własnym łóżku z ułożonymi na kolanach dłońmi. Emily ciężko było uwierzyć, że ktokolwiek tu mieszka – jedynymi meblami były dwa łóżka, prosta komoda, mały okrągły dywanik i prawie pusta półka na książki. W domu jej własny pokój oklejony był plakatami i zdjęciami, biurko zarzucone było buteleczkami perfum, wycinkami z gazet, płytami CD i książkami. A przecież kiedy Emily była tutaj ostatnio, Abby powiedziała jej, że planuje zostać zakonnicą, więc może takie podstawowe wyposażenie było częścią jej zakonnego treningu. Emily spojrzała przez duże panoramiczne okno na końcu pokoju i zobaczyła ogromne pole Weaver’ów, włączając w to rozległą stajnię i silos. Jej dwóch starszych kuzynów, John i Matt, wyciągało ze stajni bele siana i ładowało je na naczepę furgonetki. Horyzont był pusty. Absolutnie. - Na jakim etapie jesteś w szkole? – Emily zapytała Abby. Twarz Abby rozjaśniła się. - Mama ci nie powiedziała? Uczymy się w domu. - Ochhhh… - wola życia Emily powoli wysączała się przez jej gruczoły potowe stóp. - Jutro dam ci plan lekcji. – Helene niedbale położyła na łóżku Emily kilka szarawych ręczników. – Będziesz też musiała zrobić kilka sprawdzianów, żebym wiedziała gdzie cię umieścić. - Jestem w przedostatniej klasie szkoły średniej. – poinformo-wała Emily. – Z niektórych przedmiotów jestem zaawansowana. - Zobaczymy, gdzie cię umieszczę. – Helene spojrzała na nią surowo. Abby wstała z łóżka i zniknęła w korytarzu. Emily rozpaczliwie wyglądała przez okno. Jeśli w ciągu najbliższych pięciu sekund przeleci ptak, to do przyszłego tygodnia wrócę do Rosewood. W chwili, kiedy drobny wróbelek przeleciał z trzepotem skrzydeł, Emily przypomniała sobie, że już nie bawi się w gierki w przesądy. Wydarzenia ostatnich kil-ku miesięcy – odnalezienie ciała Ali w dziurze po altance, samobójstwo Toby’ego, „A” – sprawiły, że straciła wiarę w ukrytą przyczynę wszystkie-go, co się
działo. Jej komórka wybiła kurant. Emily wyciągnęła ją i zobaczyła, że Maya przysłała jej sms-a. Naprawdę jesteś w Iowa? Proszę, zadzwoń, kiedy będziesz mogła. Emily zaczęła pisać Pomóż mi, kiedy Helen wyrwała jej telefon z rąk. - Komórki są w tym domu zakazane. – Helene wyłączyła tele-fon. - Ale… - zaprotestowała Emily. – A jeśli będę chciała zadzwonić do rodziców? - Mogę to zrobić za ciebie. – powiedziała śpiewnie Helene. Zbli-żyła swoją twarz do Emily. – Twoja matka opowiedziała mi parę rzeczy o tobie. Nie wiem, jak robi się w Rosewood, ale tutaj żyjemy według moich zasad. Zrozumiano? Emily wzdyrgnęła się. Helene podczas mówienia pluła i Emily czuła na policzku wilgoć. - Zrozumiałam. – powiedziała roztrzęsionym głosem. - Dobrze.- Helene wyszła na korytarz i wrzuciła telefon do du-żego, pustego słoika na drewnianym krańcu stołu. – Przechowamy to tutaj. – na pokrywce ktoś napisła SŁOIK PRZEKLEŃSTW, ale pomijając telefon Emily, słoik był kompletnie pusty. Komórka Emily wyglądała na samotną w słoiku przekleństw, ale nie odważyła się odkręcić pokrywki – Helene pewnie podłączyła ją do alarmu. Weszła z powrotem do pustej sypialni i rzuciła się na łóżko po-lowe. Na środku materaca była ostra sprężyna, a poduszka miała konsy-stencję bryły cementu. Niebo Iowy zmieniało się z rudobrunatnego w purpurowe, a potem granatowe i czarne, a po twarzy Emily płynęły łzy. Jeśli tak miał wyglądać pierwszy dzień reszty jej życia, to chyba wolałaby umrzeć. Kilka godzin później drzwi otworzyły się z powolnym skrzypie-niem. Na podłogę padł wydłużony cień. Emily usiadła na polówce z moc-no bijącym sercem. Pomyślała o wiadomości od „A”. Za dużo wiedziała. I o ciele Hanny, roztrzaskującym się na chodniku. Ale to była tylko Abby. Włączyła małą nocną lampkę na stoliku obok łóżka i padła na nie brzuchem w dół. Emily zagryzła wnętrze po-liczka i udawała, że niczego nie zauważyła. Czy to miała być jakaś dzi-waczna modlitwa mieszkańców Iowy? Abby usiadła, w dłoniach miała kłąb tkanin. Ściągnęła przez głowę bezrękawnik khaki, rozpięła beżowy stanik, włożyła dżinsową minispódniczkę i wcisnęła się w czerwony obcisły top bez rękawów. Potem znowu sięgnęła pod łóżko, wymacała różowo-białą kosmetyczkę i przeciągnęła po rzęsach tuszem, i czerwonym błyszczykiem do ust po war-
gach. W końcu uwolniła włosy z kucyka, opuściła głowę w dół i przeczesała włosy palcami. Kiedy uniosła głowę, tworzyły dziki nieład wokół jej twarzy. Abby napotkała wzrok Emily. Uśmiechnęła się szeroko, jakby chciała powiedzieć: Zamknij usta, bo ci mucha wleci. - Idziesz z nami, prawda? - G-gdzie? – wyjąkała Emily, kiedy już wrócił jej głos. – Zobaczysz. – Abby podeszła do Emily i wzięła ją za rękę. – Emily Fields, twoja pierwsza noc w Iowa dopiero się zaczyna.
ROZDZIAŁ 4 TO PRAWDA, JEŚLI W TO WIERZYSZ Kiedy Hanna Marin otworzyła oczy, znajdowała się samotnie w długim białym tunelu. Za nią był tylko mrok, a przed nią – tylko jasność. Pod względem fizycznym czuła się fantastycznie – żadnego wzdęcia od zjedzenia zbyt wielu cheddarowych Cheez-Its, zero przesuszonej skóry i kędzierzawych włosów, żadnego przymulenia z powodu braku snu ani stresu przez spowodowanego towarzyskimi manewrami. W sumie nie była pewna, kiedy po raz ostatni czuła się tak… idealnie. Nie miała wrażenia, że to jest zwyczajny sen, raczej, że jest to coś o wiele ważniejszego. Nagle przed jej oczami śmignął piksel światła. A potem kolejny, i jeszcze jeden. Jej otoczenie zaczęło się rozmywać, jak powolnie ładujące się zdjęcie na stronie internetowej. Okazało się, że siedzi ze swoimi trzema przyjaciółkami na tyl-nym ganku Alison DiLaurentis. Spencer miała ciemny blond kucyku, a Aria zaplotła swoje kruczoczarne falujące włosy w warkocze. Emily miała na sobie tshirt w kolorze wody i bokserki z napisem ROSEWOOD SWIMMING na pośladkach. Hannę zaczęło ogarniać przerażenie, a kie-dy zobaczyła swoje odbicie w oknie spojrzenie oddało jej wcielenie z siódmej klasy. Miała zielono-różowe szelki. Jej brązowe włosy były skrę-cone w kok. Ramiona miała jak połcie szynki, a blade nogi przypominały wiotkie bochenki chleba. To tyle, jeżeli chodzi o cudowne samopoczucie. - Dziewczyny? Hanna odwrócia się. Tutaj była Ali. Stała przed nią, wpatrując się w nie, jakby nagle wyskoczyły spod ziemi. Kiedy Ali podeszła, Hanna poczuła zapach jej miętowej gumy i perfum „Blue” Ralpha Laurena. Były też fioletowe japonki Pumy należące do Ali – Hanna o nich zapomniała. I stopy Ali – potrafiła skrzyżować wykrzywiony drugi palec z paluchem, i twierdziła, że przynosi to szczęście. Hanna chciałaby, żeby Ali teraz skrzyżowała palce, i zrobiła te wszystkie pozostałe charakterystyczne dla siebie rzeczy, które Hanna tak desperacko chciała pamiętać. - Na czym cię przyłapała? – Spencer wstała. - Bez nas wpakowałaś się w kłopoty? – zawołała Aria. – I dla-czego się przebrałaś? Świetnie wyglądałaś w tej wiązanej bluzce. - Chcesz, żebyśmy sobie poszły? – zapytała lękliwie Emily. Hanna przypomniała sobie ten konkretny dzień. Na wewnętrz-nej stronie
dłoni wciąż miała nabazgrane notatki na końcowy egzamin z historii dla siódmej klasy. Sięgnęła do swojej torby na ramię Manhattan Potrage z brezentu, i dotknęła krawędzi białego, bawełnianego biretu Rosewood Day. Odebrała go na sali gimnastycznej w trakcie przerwy na lunch, przygotowując się do jutrzejszego zakończenia roku szkolnego. Ale jutro wydarzy się nie tylko zakończenie roku. - Ali. – powiedziała Hanna, wstając tak gwałtownie, że przewró-ciła jedną z zapachowych cytrusowych świeczek na stole patio. – Muszę z tobą porozmawiać. Ale Ali ją zignorowała, jakby Hanna w ogóle się nie odezwała. - Znowu wrzuciłam swoje rzeczy po hokeju do jej delikatnych tkanin. – powiedziała do nich. - Wściekła się na ciebie za coś takiego? – Emily spojrzała na nią niedowierzająco. - Ali. – Hanna zamachała rękoma przed twarzą Ali. – Musisz mnie posłuchać. Przytrafi ci się coś strasznego. I musimy temu zapobiec! Ali zamrugała w stronę Hanny. Wzruszyła ramionami i potrzą-snęła włosami w nakrapianej opasce. Spojrzała znowu na Emily. - Znasz moją mamę, Em. Jest jeszcze bardziej pedantyczna niż Spencer. - Kogo obchodzi twoja mama? – krzyknęła Hanna. Czuła, że jej skóra jest gorąca i mrowi, jakby użądlił ją zilion pszczół. - Zgadnij, gdzie się odbędzie nasza kończąca siódmą klasę ju-trzejsza nocna impreza? – mówiła właśnie Spencer. - Gdzie? – Ali pochyliła się do przodu na łokciach. - W stodole Melissy! – zawołała Spencer. - Słodko! – zawołała radośnie Ali. - Nie! – krzyczała Hanna. Wdrapała się na środek stołu, żeby ją zobaczyły. Jakim cudem jej nie dostrzegały? Była gruba jak manat . – Dziewczyny, nie możemy. Musimy przenieść naszą imprezę w inne miej-sce. Gdzieś, gdzie będą ludzie. Gdzie będzie bezpiecznie. W jej głowie zaczęło się kłębić od pomysłów. Może wszech-świat się zapętlił i naprawdę cofnęła się w czasie do siódmej klasy, tuż przed śmiercią Ali, z wiedzą o przyszłości. Miała szansę coś zmienić. Mogłaby zadzwonić na policję i powiedzieć, że ma okropne przeczucie, że coś się jutro stanie jej przyjaciółce. Mogłaby zbudować ogrodzenie z drutu kolczastego wokół dziury na podwórku DiLaurentis’ów. - Może w ogóle nie powinnyśmy urządzać imprezy. - powiedzia-ła szaleńczo Hanna. – Może powinnyśmy urządzić ją innej nocy. W końcu Ali chwyciła nadgarstek Hanny i ściągnęła ją ze stołu.
- Przestań. – wyszeptała. – Robisz z byle czego wielkie halo. - Wielkie halo z niczego? – zaprotestowała Hanna. – Ali, jutro umrzesz. Wybiegniesz podczas imprezy ze stodoły i… znikniesz. - Nie, Hanna, posłuchaj. Ja nie umarłam. Hannę ogarnęła duszność. Ali patrzyła prosto w jej oczy. - Nie… umarłaś? – wyjąkała. Ali dotknęła dłoni Hanny. To był pocieszający gest, taki, jakiego używał zazwyczaj ojciec Hanny, kiedy była chora. - Nie martw się. – cicho powiedziała Ali Hannie na ucho. – Je-stem okay. Jej głos był taki bliski. Był taki realny. Hanna zamrugała i otwo-rzyła oczy, ale już nie znajdowała się na podwórku Ali. Była w białym po-koju, leżała na wznak. Nad nią wisiało ostre fluorescencyjne światło. Po swojej lewej stronie usłyszała miarowe piszczenie i syk maszyny zasysa-jącej i wypuszczającej powietrze. Podpłynęła do niej rozmazana postać. Dziewczyna z twarzycz-ką w kształcie serca, jasnymi błękitnymi oczami i lśniącymi białymi zę-bami. Wolno głaskala dłoń Hanny. Hanna usiłowała się skupić. Wygląda-ła jak… – Jestem okay. – powiedział znowu głos Ali, Hanna na policzku poczuła jej gorący oddech. Hanna sapnęła. Jej pięści zacisnęły się i roz-luźniły. Walczyła, by zatrzymać tę chwilę, ale zdała sobie sprawę, że wszystko wyblakło – dźwięki, zapachy, dotyk dłoni Ali na jej ręce. A po-tem była tylko ciemność.
ROZDZIAŁ 5 TO OZNACZA WOJNĘ Kiedy Aria opuściła już szpital późnym niedzielnym popołu-dniem – stan Hanny pozostawał bez zmian – weszła po nierównych stopniach ganku budynku Old Hollis, gdzie mieszkał Ezra. Mieszkanie Ezry na parterze było oddalone od dzielonego przez Byrona z Meredith domu zaledwie o dwie przecznice, a Aria nie czuła się jeszcze gotowa-żeby tam pójść. Nie oczekiwała, że Ezra będzie w domu, ale napisała do niego list z informacją, gdzie będzie mieszkać, i że ma nadzieję z nim porozmawiać. Kiedy próbowała wcisnąć list przez otwór jego skrzynki pocztowej, usłyszała za sobą skrzypnięcie. - Aria. – Ezra, w wyblakłych dżinsach i pomidorowej koszulce firmy Gap, pojawił się w hallu. – Co ty robisz? - Ja tylko… - głos Arii był napięty od uczuć. Trzymała list, który trochę się pogiął podczas jej prób wciśnięcia go do skrzynki. – Chciałam ci to przekazać. Napisałam tylko, żebyś do mnie zadzwonił. – zrobiła niepewny krok w jego stronę, obawiając się go dotknąć. Pachniał do-kładnie tak, jak ubiegłej nocy, kiedy Aria tu była – trochę whiskey, i tro-chę kremem nawilżającym. – Nie sądziłam, że tu będziesz. – wyjąkała Aria. – Wszystko w porządku? - Cóż, nie musiałem spędzić nocy w areszcie, i to było dobre. – Ezra roześmiał się, po czym spoważniał. – Ale… zostałem zwolniony. Twój chłopak powiedział wszystko dyrekcji, i na dowód miał nasze zdję-cia. Wszyscy woleliby raczej utrzymać to w tajemnicy, więc o ile ty nie wniesiesz oskarżenia, to nie znajdzie się w moich papierach. – włożył kciuk w jedną ze szlufek spodni. – Jutro mam pójść do szkoły i opróżnić biuro. Chyba na resztę roku będziecie mieli nowego nauczyciela. Aria przycisnęła dłonie do twarzy. - Przepraszam, tak bardzo przepraszam. – chwyciła dłoń Ezry. Początkowo próbował ją wyrwać, ale potem powoli westchnął i się pod-dał. Przysunął ją do siebie i mocno pocałował, a Aria oddała ten pocału-nek, jak żadnego innego wcześniej. Ezra przesunął dłonie na zapięcie stanika. Aria chwyciła jego koszulkę, zdzierając ją z niego. Nie miało znaczenia, że stoją na zewnątrz, ani że z ganku sąsiedniego domu gapi się na nich grupka pociągających z bonga dzieciaków. Aria całowała nagi kark Ezry, a on otoczył jej talię ramionami.
Ale kiedy usłyszeli krótki sygnał syreny radiowozu, przestrasze-ni, odskoczyli od siebie. Aria zanurkowała za plecioną ściankę ganku. Ezra przykucnął obok niej z zaczerwienioną twarzą. Radiowóz powoli przejechał obok domu Ezry. Gliniarz rozmawiał przez komórkę i nie zwracał na nich uwa-gi. Kiedy Aria odwróciła się do Ezry, seksowny nastrój już prysł. - Wejdź. – powiedział Ezra, zakładając znowu koszulkę i idąc w stronę mieszkania. Aria podążyła za nim mijając frontowe drzwi, nadal zdjęte z zawiasów po wczorajszym wyważeniu przez policję. Mieszkanie pachniało jak zwykle kurzem, makaronem Kragta i serem. - Mogłabym poszukać ci innej pracy. – zasugerowała Aria. – Może mój ojciec potrzebuje asystenta. Albo mógłby coś ci załatwić w Hollis. - Aria… - Ezra miał zrezygnowany wyraz twarzy. Aria zauważy-ła za nim pudła U-Haul. Wanna na środku salonu została opróżniona z książek. Bezkształtne niebieskie świece zniknęły z obudowy kominka. A Bertha, dmuchana lalka w stroju francuskiej pokojówki, którą kilku przy-jaciół Ezry kupiło dla niego dla żartu w college’u, nie była już usadowiona na jednym z kuchennych krzeseł. Prawdę powiedziawszy, zniknęła większość osobistych rzeczy Ezry. Pozostało tylko kilka samotnych tandet-nych mebli. Ogarnęło ją chłodne, oślizgłe przeczucie. - Wyjeżdżasz. - Mam kuzyna w Providence. – wymamrotał ze spuszczoną głowa Ezra. – Spędzę u niego trochę czasu. Oczyszczę myśli. Pouczę się garncarstwa w Rhode Island School of Design. Nie wiem. - Zabierz mnie ze sobą. – wyrzuciła z siebie Aria. Podeszła do Ezry i pociągnęła rąbek jego koszulki. – Zawsze chciałam tam pójść. RISD jest moim pierwszym wyborem. Może mogłabym zacząć studia wcześniej. – znowu podniosła wzrok na Ezrę. – Mam się wprowadzić do ojca i Meredith, co uważam za los gorszy od śmierci. No i… nigdy nie czułam tego, co czuję przy tobie. Nie wiem, czy kiedykolwiek znowu to poczuję. Ezra mocno zacisął oczy, kołysząc dłońmi Arii. - Uważam, że powinnaś odczekać kilka lat, zanim znowu się zobaczymy. Dlatego, że ja do ciebie czuję to samo. Ale muszę się stąd wyrwać. Oboje o tym wiemy. Ręce Arii opadły. Miała wrażenie, że ktoś otworzył jej pierś i usunął serce. Zaledwie ostatniej nocy, przez kilka godzin, wszystko było idealnie. A potem Sean – i „A” – znowu wszystko zniszczyli. - Hej. – powiedział Ezra, zauważając łzy toczące się po policz-kach Arii.
Przyciągnął ją do siebie i mocno objął. – Już dobrze. – zajrzał do jednego z pudeł i wyciągnął z niego bobble’a Williama Szekspira. – Chcę, żebyś to miała. - Serio? – Aria odrobinę się uśmiechnęła. Kiedy przyszła tu pierwszy raz po przyjęciu u Noela Kahna na początku września, Ezra jej powiedział, że ten bobble to jedna z jego ulubionych rzeczy. Ezra przeciągnął palcem wskazującym wzdłuż linii szczęki Arii, poczynając od podbródka a kończąc na płatku ucha. Arię przeszły ciarki po plecach. - Naprawdę. – szepnął. Czuła, że śledzi ją wzrokiem, kiedy skierowała się w stronę drzwi. - Aria. – zawołał, kiedy miała przestąpić nad dużą stertą starych książek tefonicznych w korytarzu. Stanęła, jej serce lekko się uniosło. Na twarzy Ezry rysowała się spokojna mądrość. - Jesteś najsilniejszą dziewczyną, jaką poznałem. - powiedział. – Więc po prostu… do diabła z nimi, wiesz? Poradzisz sobie. Ezra pochylił się, żeby uszczelnić pudła przezroczystą taśmą. Oszołomiona Aria wycofała się z mieszkania, zastanawiając się, dlacze-go znienacka zaczął się zgrywać na jej doradcę. Zupełnie, jakby mówił, że on jest osobą dorosłą, z wszystkimi tego obowiązkami i konsekwen-cjami, a ona jest tylko dzieckiem, przed którym jest całe życie. A dokładnie tego nie chciała w tej chwili słyszeć. *** - Aria! Witaj! – zawołała Meredith. Stała w progu kuchni, w bia-łoczarnym fartuchu – który Aria usiłowała sobie wyobrazić jako więzien-ny mundur – i z rękawicą kuchenną w kształcie krowy na prawej ręce. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, jak rekin, który zaraz połknie płotkę. Aria wciągnęła ostatni z tobołków porzuconych pod jej nogami przez Seana ostatniej nocy i rozejrzała się. Wiedziała, że Meredith ma ekscentryczny gust – była artystką i uczyła w Hollis College, tym samym miejscu, gdzie także Byron wykładał – ale salon Meredith wyglądał na urządzony przez psychopatę. W rogu stał fotel dentystyczny wraz z tac-ką na wszystkie narzędzia tortur. Jedną ze ścian Meredith pokryła zdję-ciami gałek ocznych. Wypalała wiadomości w drewnie jako wyraz arty-stycznej ekspresji, i oczywiście na dużym klocu drewna wzdłuż kominka widniał napis: PIĘKNO JEST POWIERZCHOWNE, ALE BRZYDOTA PRZENIKA AŻ DO KOŚCI. Na kuchennym stole leżała duża wycinanka z materiału przedstawiająca Złą Wiedźmę Zachodu . Arię na wpół kusiło,
żeby ją wskazać i powiedzieć, że nie wiedziała, że matka Meredith pochodzi z Oz. Tyle, że w rogu zobaczyła szopa-pracza i wrzasnęła. - Spokojnie, nie bój się. – powiedziała szybko Meredith. – Jest wypchany. Kupiłam go w sklepie z wypchanymi zwierzętami w Filadelfii. Aria zmarszczyła nos. To miejsce śmiało mogło konkurować z Muzeum Medycznych Osobliwości Mütter w Filadelfii, które brat Arii uwielbiał prawie tak samo jak odwiedzone przez niego w Europie mu-zeum seksu. - Aria! – zza rogu wyłonił się Byron wycierający dłonie o dżinsy. Aria odnotowała, że miał na sobie ciemne dżinsy z paskiem i jasny szary sweter – może jego normalny uniform składający się z t-shirta Sixers’ów z plamami od potu i proste wystrzępione bokserki nie były dość dobre dla Meredith. – Witaj! Aria stęknęła dźwigając znowu swój marynarski worek do góry. Kiedy pociągnęła nosem poczuła kombinację zapachu spalonego drew-na i owsianki Cream of Wheat. Obrzuciła podejrzliwym spojrzeniem gar-nek na kuchence. Może Meredith gotował kleik, jak zła dyrektorka z po-wieści Dickensa. - Pokażę ci twój pokój. – Byron złapał Arię za rękę. Zaprowa-dział ją korytarzem do dużego, kwadratowego pokoju, gdzie leżało kilka dużych kloców drewna, kilka żelaz do wypalania piętna, ogromna piła taśmowa i narzędzia do spawania. Aria założyła, że to studio Meredith – albo pomieszczenie, gdzie dobija swoje ofiary. - Tędy. – powiedział Byron. Zaprowadził ją w miejsce w rogu studia oddzielonego od reszty pomieszczenia zasłonką w kwiatki. Kiedy odsłonił kotarę, zapiał. – Taa-daaa! Łóżko polowe i komoda pozbawiona trzech szuflad zajmowała niewiele więcej miejsca niż kabina prysznicowa. Byron wcześniej wniósł jej pozostałe bagaże, ale ponieważ na podłodze nie było miejsca, ułożył je w stertę na łóżku. Przy zagłówku leżała jedna płaska, pożółkła po-duszka, a na parapecie ktoś postawił malutki przenośny telewizorek. Na-lepka na jego obudowie głosiła starymi, wyblakłymi literami z lat siedemdziesiątych SAVE A HORSE, RIDE A WELDER . Aria odwróciła się do Byrona z uczuciem obrzydzenia. - Muszę spać w studiu Meredith? - Nie pracuje tu w nocy. – powiedział szybko Byron. – I spójrz tylko! Masz swój własny telewizor i kominek! – wskazał duże ceglane szkaradzieństwo, które zajmowało prawie całą dalszą ścianę. Większość domów w Starym Hollis miała kominki w każdym pokoju, bo centralne ogrzewanie było do bani. – W nocy może ci tu być całkiem przytulnie!
- Tato, ja nie mam pojęcia, jak rozpalić w kominku. – Aria za-uważyła sznur karaluchów maszerujący z jednego kąta pod sufitem do drugiego. – Jezu! – wrzasnęła wskazując je i kryjąc się za Byronem. - Nie są prawdziwe. – uspokoił ją Byron. – Namalowała je Me-redith. Naprawdę nadała temu miejscu charakter swoim artystycznym zmysłem. - Jak dla mnie wyglądają na prawdziwe! – Aria czuła, że zaraz hiperwentyluje. Byron spojrzał na nią szczerze zaskoczony. - Sądziłem, że ci się tu spodoba. Tylko tyle mogliśmy zrobić w tak krótkim czasie. Aria zamknęła oczy. Tęskniła za odrapanym mieszkankiem Ezry, z jego wanną i tysiącami książek i planem metra Nowego Jorku na zasłonie prysznicowej. Tam nie było karaluchów – ani prawdziwych, ani fałszywych. - Kochanie? – rozległ się od strony kuchni głos Meredith. - Ko-lacja gotowa. Byron rzucił Arii spięty uśmiech i ruszył w stronę kuchni. Aria uznała, że powinna pójść za nim. W kuchni Meredith na każdym z talerzy ustawiła miseczki. Dzięki Bogu, na kolację nie było kleiku, lecz niewinnie wyglądający rosół. - Pomyślałam, że to będzie lepsze dla mojego brzucha. - wy-znała. - Meredith ma problemy żołądkowe. – wyjaśnił Byron. Aria od-wróciła się do okna i uśmiechnęła. Może jej się poszczęści i Meredith zapadnie na dżumę. - Ma małą zawartość soli. – Meredith szturchnęła Byrona w ra-mię. – Więc jest też odpowiedni dla ciebie. Aria spojrzała zaintrygowana na ojca. Byron solił każdy kęs, póki miał go na widelcu. - Od kiedy jesz małosolne potrawy? - Mam wysokie ciśnienie. – powiedział Byron, wskazując swoje serce. - Nie, nie masz. – powiedziała Aria, marszcząc nos. - Tak, mam. – Byron założył serwetkę za kołnierz. – Już od ja-kiegoś czasu. - Ale… nigdy wcześniej nie miałeś małosolnej diety. - Jestem jak nadzorca niewolników. – stwierdziła Meredith od-suwając krzesło i siadając na nim. Posadziła Arię przy głowie Złej Wiedźmy. Aria przesunęła swoją miską, żeby zakryć groszkowo zieloną twarz czarownicy. – Pilnuję jego diety. – kontynuowała Meredith. – I każę też mu brać witaminy.
Aria opadła na krzesło, w jej wnętrzu zaczął narastać lęk. Me-redith już zaczęła zachowywać się jak żona Byrona, a przecież mieszkał z nią dopiero od miesiąca. - Co tam masz? – Meredith wskazała dłoń Arii. Aria opuściła wzrok na kolana, zdając sobie sprawę, że wciąż trzyma bobble’a Szekspira otrzymanego od Ezry. - Och. To tylko… coś od przyjaciela. - Zgaduję, że ten przyjaciel lubi literaturę. – Meredith wyciągnę-ła rękę i wprawiła w ruch głowę Szekspira. W oku jej błysnęła iskierka. Aria zamarła. Czy Meredith wiedziała o Ezrze? Zerknęła na By-rona. Jej ojciec, niczego nieświadomy, siorbał zupę. Nie czytał przy stole gazety, jak zawsze czynił w domu. Czy Byron naprawdę był tam nie-szczęśliwy? Czy na serio bardziej podobała mu się malująca robale wielbicielka wypychanych zwierząt, Meredith, od słodkiej, miłej, kochają-cej matki Arii, Elli? I dlaczego Byron sądził, że Aria mogłaby bezczynnie siedzieć i to zaakceptować? - Och, Meredith ma dla ciebie niespodziankę. – zaczął mówić Byron. – W każdym semestrze ma darmowe zajęcia w Hollis. Powiedzia-ła, że możesz skorzystać z jej zaliczenia i wybrać coś dla siebie. - Dokładnie tak. – Meredith przekazała Arii podręcznik do-kształcania Hollis College. – Może zdecydujesz się na jedne z zajęć ze sztuki, które prowadzę? Aria zagryzła wnętrze policzka. Wołaby raczej mieć na stałe wepchnęte w gardło odłamki szkła, niż spędzić choć jedną dodatkową chwilę z Meredith. - No, dalej, wybierz zajęcia. – zachęcał Byron. – Przecież wiem, że masz na to ochotę. Czyli chcieli ją do tego zmusić? Aria z rozmachem otworzyła książkę. Może pójdzie na niemieckie filmoznawstwo albo mikrobiologię, albo Wykłady Specjane o Zaniedbanych Dzieciach i Niefunkcjonalnych Rodzinach. Coś przykuło jej wzrok. Sztuka intuicyjna. Stwórz wyjątkowe dzieło sztuki współgrające z potrzebami, pragnieniami i życzeniami two-jej duszy. Dzięki rzeźbie i dotykowi studenci uczą się mniej polegać na swoim wzroku, a bardziej na swoim wnętrzu. Aria zakreśliła zajęcia szarym ołówkiem geologicznego wydzia-łu Hollis z napisem ROCKS ROCK!, który znalazła wciśnięty między stronami książki. Te zajęcia zdecydowanie wydawały się wariackie. Mo-że nawet skończy się jak na jednych zajęciach jogi na Islandii, gdzie Aria i reszta
uczniów zamiast się rozciągać, tańczyła z zamkniętymi oczami skrzecząc jak jastrzębie. Potrzebowała teraz odrobinę wolności od my-ślenia. Poza tym, były to jedne z niewielu zajęć ze sztuki, których Mere-dith nie prowadziła. Co sprawiało, że były idealne. Byron przeprosił, wstał od stołu i długimi krokami dopadł minia-turowej łazienki Meredith. Kiedy włączyła w niej górny wentylator, Mere-dith odłożyła widelec i spojrzała wprost na Arię. - Wiem, co sobie myślisz. – powiedziała spokojnie, pocierając kciukiem różową pajączynę tatuażu na nadgarstku. – Nienawidzisz tego, że twój ojciec jest ze mną. Ale lepiej do tego przywyknij, Aria. Pobierze-my się z Byronem, jak tylko rozwód twoich rodziców zostanie sformali-zowany. Aria przypadkiem połknęła kawałek niepogryzionego makaronu. Parsknęła rosołem, rozpryskując go po całym stole. Meredith odskoczyła do tyłu z rozszerzonymi oczami. - Coś, co podałam, nie jest ci w smak? – uśmiechnęła się kokie-teryjnie. Aria gwałtownie odwróciła wzrok, jej gardło było rozpalone. Pewnie, że coś jej było nie w smak, i nie była to zupa Złej Wiedźmy.
ROZDZIAŁ 6 EMILY TO TAKA SŁODKA, NIEWINNA DZIEWECZKA ZE ŚRODKOWEGO ZACHODU - Szybciej! – Abby ponaglała Emily, ciągnąc ją przez podwórze. Słońce tonęło w płaskim horyzoncie Iowy, a wszelkie gatunki długono-gich środkowozachodnich owadów wychodziło się zabawić. Najwyraźniej Emily, Abby i dwaj najstarsi kuzyni Emily, Matt i John, także wychodzili w tym celu. Zatrzymali się całą czwórką na skraju drogi. Matt i John prze-brali się z prostych białych t-shirtów i roboczych spodni w workowate dżinsy i tshirty ze sloganami reklamującymi piwo. Abby podciągnęła gó-rę stanika pod obcisłym topem i skontrolowała umalowane szminką usta w kompaktowym lusterku. Emily, w tych samych dżinsach i koszulce, w których przyjechała, czuła się jak nieodpowiednio ubrana prostaczka – czyli mniej więcej tak, jak zawsze czuła się w Rosewood. Emily spojrzała przez ramię na zabudowania farmy. Wszystkie światła były wyłączone, ale psy wciąż szaleńczo biegały po terenie, a zły koziołek nadal był przykuty do stopera, dzwonek na jego szyi kołysał się. Cud, że Helene i Allen nie uwiązali dzwonków na szyjach swoich dzieci. - Jesteście pewni, że to dobry pomysł? – zastanawiała się gło-śno. - Wszystko w porządku. – odpowiedziała Abby, okrągłe kolczyki w jej uszach kołysały się. – Rodzice chodzą spać o ósmej, jak w zegar-ku. Tak bywa, jak się wstaje o czwartej rano. - Robimy to od miesięcy i ani razu nas nie przyłapali. – zapewnił ją Matt. Nagle na horyzoncie pojawil się srebrny pick-up, ciągnęła się za nim smuga kurzu. Samochód powoli podjechał do nich i się zatrzymał. Ze środka wydobywała się hip-hopowa piosenka, której Emily nie potrafi-ła umiejscowić, a także silny zapach mentolowych papierosów. Ciemnowłosy chłopak, podobny do Noela Kahna, pomachała do kuzynów Emily, i uśmiechnął się do niej. - Więęęęęc… to wasza kuzynka, tak? - Zgadza się. – powiedziała Abby. – Jest z Pensylwanii. Emily, poznaj Dysona. - Wsiadajcie. – Dyson poklepał siedzenie. Emily i Abby wdrapa-ły się do przodu, a John i Matt usiedli na skrzyni załadunkowej. Kiedy od-jeżdżali Emily, ogarnięta niepokojem, jeszcze raz spojrzała na znikającą w oddali farmę.
- Co cię sprowadza do prześwietnego Addams? – Dyson nie-zgrabnie zmienił bieg. Emily zerknęła na Abby. - Rodzice mnie tu wysłali. - Odesłali cię? - Absolutnie. – przerwała Abby. – Słyszałam, że prawdziwa z ciebie twardzielka, Emily. – spojrzała na Dysona. – Emily żyje na krawę-dzi. Emily zdławiła chichot. Jedyną buntowniczą rzeczą zrobioną przez nią przy Abby było zwinięcie dodatkowego ciasteczka Oreo na de-ser. Zastanawiała się, czy kuzyni znają prawdziwy powód, dla którego rodzice ją tu wygnali. Raczej nie – słowo lesbijka zapewne wylądowało w słoiku przekleństw. W kilka minut dojechali wyboistą dróżką do dużego, ogniście pomarańczowego silosu i zaparkowali na trawie obok samochodu z naklejką na zderzaku: I BREAK FOR HOOTERS . Dwóch bladych chłopców wytoczyło się z czerwonego pick-upa i trąciło się pięśćmi z parą napakowanych świńskich blondynów, wygrzebujących się z czarnego Dodge Rama. Emily uśmiechnęła się ironicznie. Zawsze uważała, że opisywanie kogoś z Iowy jako „chowanego na kukurydzy ” jest frazesem, ale w tej chwili tylko to słowo przychodziło jej do głowy. Abby ścisnęła ramię Emily. - Proporcja między chłopakami a dziewczynami wynosi cztery do jednego. – wyszeptała. – Więc na pewno kogoś dzisiaj poderwiesz. Mnie zawsze się udaje. Czyli Abby nie wiedziała o Emily. - Och, super. – Emily próbowała się uśmiechnąć. Abby puściła do niej oko i wyskoczyła z auta. Emily podążyła za wszystkimi w stronę silosu. Powietrze pachniało perfumami Clinique „Happy”, pianą z chmie-lowego piwa i wysuszoną trawą. Kiedy weszła do środka, spodziewała się widoku bel siana, jednego lub dwóch zwierząt hodowlanych, niesta-bilnej drabiny prowadzącej do sypialni dziwacznej dziewczynki, jak w fil-mie „Krąg ”. Tymczasem silos był wysprzątany, a z sufitu zwisały bożo-narodzeniowe światełka. Pod ścianami ustawione były pluszowe kanapy w kolorze śliwkowym, a w rogu Emily zobaczyła gramofon i masę ol-brzymich keg w pobliżu tylnej ściany. Abby, która zdołała już złapać piwo, przyciągnęła do Emily kilku chłopców. Nawet w Rosewood zyskaliby popularność – mieli opadające na twarz włosy, kanciaste twarze i doskonałe białe zęby. - Brett, Todd, Xavi… oto moja kuzynka Emily. Z Pensylwanii.
- Cześć. – powiedziała Emily potrząsając ich dłońmi. - Pensylwania. – chłopcy z uznaniem pokiwali głowami, zupeł-nie jakby Abby powiedziała, że Emily przybyła z Krainy Nieprzyzwoitego, Sprośnego Seksu. Gdy Abby oddaliła się z jednym z chłopców, Emily podążyła w stronę keg. Stanęła w kolejce za blond parą, która przyciskała się do siebie. DJ przeszedł do utworów Timbalanda, który w tej chwili również w Rosewood był na topie. Doprawdy, ludzie z Iowy wydawali się wcale nie różnić od tych z jej szkoły. Dziewczyny nosiły dżinsowe spódniczki i obcasy na platformie, a chłopcy przyduże bluzy z kapturami i workowate dżinsy, i chyba eksperymentowali z zarostem na twarzy. Emily zastanowiła się, gdzie oni wszyscy chodzili do szkoły, czy może ich również rodzice uczyli w domu. - Ty jesteś ta nowa? Wysoka dziewczyna o platynowych blond włosach w tunice w paski i ciemnych dżinsach stanęła za nią. Miała szerokie ramiona i silną sylwetkę zawodowej siatkarki, a także cztery małe kolczyki wijące się na lewym uchu. Jednak jej owalna twarz, jasne błękitne oczy i ładne drobne wargi sprawiały, że wyglądała na bardzo uroczą i otwartą. I w przeci-wieństwie do praktycznie każdej innej dziewczyny w silosie, żaden facet nie zwieszał swojej ręki w pobliżu jej piersi. - Hmmm, tak. – odparła Emily. – Dzisiaj przyjechałam. - I jesteś z Pensylwanii, prawda? – dziewczyna okręciła się i zmierzyła Emily ostrożnym spojrzeniem. – Raz tam byłam. Wybraliśmy się na Harvard Square. - Chyba masz na myśli Boston w Massachusettes. - skorygowa-ła ją Emily. – To tam jest Harvard. W Pensylwanii jest Filadelfia, Dzwon Wolności , pamiątki po Benie Franklinie, tego typu rzeczy. - Och. – dziewczynie zrzedła mina. – W takim razie nie byłam w Pensylwanii. – opuściła podbródek do poziomu Emily. – A gdybyś była cukierkiem, to jakim? - Słucham? – Emily zamrugała. - No, dalej. – dziewczyna ją szturchnęła. – Ja bym była M&M’s-em. - Dlaczego? – zapytała Emily. Dziewczyna uwodzicielsko spuściła wzrok. - Oczywiście dlatego, że roztopiłabym się w twoich ustach. – trąciła Emily. – No, a ty? Emily wzruszyła ramionami. To było najdziwaczniejsze pytanie zapoznawcze, jakie jej kiedykolwiek zadano, ale w sumie podobało jej się.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Irysem „Tootsie”? Dziewczyna gwałtownie potrząsnęła głową. - Nie byłabyś irysem „Tootsie”. Wygląda jak wielka długa kupa. Byłabyś czymś o wiele bardziej seksownym. Emily bardzo, bardzo powoli oddychała. Czy ona z nią flirtowa-ła? - Hm, chyba muszę poznać twoje imię, zanim zaczniemy roz-mowę o… seksownych cukierkach. - Jestem Trista. – dziewczyna wyciągnęła rękę. - Emily. – kiedy wymieniały uścisk dłoni, Trista zrobiła kciukiem kółko we wnętrzu dłoni Emily. Równocześnie nie odrywała spojrzenia od jej twarzy. Może to był jakiś tradycyjny zwyczaj powitalny z Iowy. - Chcesz piwo? – wyjąkała Emily odwracając się z powrotem do kegi. - Absolutnie. – powiedziała Trista. – Ale pozwól, że dla ciebie ja naleję, Pensylwania. Pewnie nie masz pojęcia, jak nalewać z kegi. - Emi-ly obserwowała, jak Trista kilka razy pociąga za uchwyt kegi i powoli napełnia swój kubek nie tworząc prawie żadnej piany. - Dzięki. – powiedziała Emily i pociągnęła łyk. Trista nalała sobie piwa i poprowadziła Emily od kolejki w stro-nę jednej z kanap ustawionych rzędem pod ścianą silosu. - Czy twoja rodzina się tu przeprowadziła? - Będę przez jakiś czas mieszkać z kuzynowstwem. – Emily wskazała Abby, która tańczyła właśnie z wysokim blondynem, oraz Matta i Johna, którzy palili z drobnym rudzielcem w obcisłym różowym sweter-ku i równie obcisłych dżinsach. - Czyli jesteś na małych wakacjach? – zapytała trzepocząc rzę-sami Trista. Emily nie miała pewności, ale wyglądało na to, że Trista coraz bardziej przysuwa się do niej na kanapie. Robiła co tylko mogła, żeby nie dotknąć jej długich nóg, które zwisały zaledwie kilka cali od jej własnych. - Niezupełnie. – wyrzuciła z siebie. – Rodzice wykopali mnie z domu, bo nie potrafiłam żyć zgodnie z ich zasadami. Trista obracała w palcach końcówkę sznórowki glanów. - Moja mama też taka jest. Myśli, że jestem teraz na koncercie chóru. Inaczej by mnie nie wypuściła. - Też kiedyś okłamywałam rodziców, jak wychodziłam na im-prezy. – powiedziała Emily, nagle przestraszona, że znowu zacznie pła-kać. Próbowała sobie wyobrazić, co się teraz dzieje w domu. Jej rodzina zapewne zebrała się po kolacji przy telewizorze. Tylko jej mama, tata i Carolyn, radośnie gawędzący, zadowoleni, że Emily, poganki, nie ma z
nimi. To bolało tak bardzo, że poczuła mdłości. Trista spojrzała na Emily z sympatią, jakby wyczuła, że coś jest nie tak. - Słuchaj. Mam kolejne pytanie. Jakim rodzajem przyjęcia byś była? - Przyjęciem-niespodzianką. – palnęła Emily. Ostatnio tak wy-glądało jej życie – jedna wielka niespodzianka za następną. - Niezłe. – uśmiechnęła się Trista. – Ja bym była przyjęciem z rzymskimi togami. Przez długą chwilę uśmiechały się do siebie. Było coś takiego w twarzy Tristy w kształcie serca i ogromnych błękitnych oczach, co sprawiało, że Emily czuła się naprawdę… bezpieczna. Trista pochyliła się do przodu, to samo zrobiła Emily. Było niemal tak, jakby zaraz miały się pocałować, ale wtedy Trista pochyliła się powoli jeszcze niżej i poprawiła sznurowadło. - A tak w ogóle, to dlaczego cię tutaj odesłali? – zapytała Trista, kiedy już z powrotem usiadła. Emily pociągnęła duży łyk piwa. - Bo przyłapali mnie na całowaniu z dziewczyną. – rzuciła. Kiedy Trista z rozszerzonymi zaskoczeniem oczami oparła się, Emily pomyślała, że popełniła potworny błąd. Może Trista była tylko w środkowozachodni sposób przyjacielska, a Emily źle odczytała jej intencje. Ale na twarzy Tristy pojawił się wstydliwy uśmieszek. Przysunęła wargi do ucha Emily. - Zdecydowanie nie byłabyś irysem „Totsie”. Gdyby to zależało ode mnie, byłabyś ogniście czerwonym cukierkiem-serduszkiem. Serce Emily wykonało potrójne salto. Trista wstała i zaoferowa-ła dłoń Emily. Dziewczyna ją chwyciła, a Trista bez słowa zaprowadziła ją na parkiet i zaczęła seksownie tańczyć w rytm muzyki. Piosenka zmieniła się w szybką, a Trista pisnęła i zaczęła skakać, jakby była na trampolinie. Jej energia była oszałamiająca. Emily poczuła, że może przy Triście się wygłupiać – a nie być ciągle opanowaną i chłodną, bo od po-czątku czuła, że tak musi się zachowywać przy Mayi. Maya. Emily zatrzymała się wdychając duszące, wilgotne po-wietrze w silosie. Ostatniej nocy wyznały sobie z Mayą miłość. Czy nadal były ze sobą, skoro Emily najprawdopodobniej utknęła tutaj na stałe, wśród tej całej kukurydzy i krowiego nawozu? Czy to liczyło się jako zdrada? I co oznaczał fakt, że dzisiejszego wieczora, do tej chwili, Emily ani razu o niej nie pomyślała? Komórka Tristy zapiszczała. Wyszła z kręgu tańczących i wyjęła ją z kieszeni. - Moja głupia matka pisze do mnie dzisiaj już chyba zilionowego sms-a. –
przekrzykiwała muzykę, potrząsając głową. Wstrząs zawibrował w ciele Emily – lada moment sama pewnie dostanie sms-a. Wydawało się, że „A” zawsze wie, kiedy nachodzą ją nieprzyzwoite myśli. Tyle, że jej telefon… był w słoiku przekleństw. Emily wydała podekscytowany krzyk radości. Jej telefon był w słoiku przekleństw. Była na imprezie w Iowa, tysiące mil od Rosewood. O ile „A” nie ma nadprzyrodzonych zdolności, w żaden sposób nie mógł wiedzieć, co Emily robiła. Zupełnie nagle okazało się, że w Iowa nie jest tak źle. Wcale. Nie. Jest.
ROZDZIAŁ 7 LALKA BARBIE… CZY LALECZKA VOODOO? W niedzielny wieczór Spencer łagodnie kołysała się na hamaku wiszącym na ganku otaczającym letni domek babci. Gdy obserwowała kolejnego przystojnego, muskularnego surfera łapiącego falę koło Nun’s, plaży dla surfingowców przy drodze graniczącej z klasztorem, padł na nią cień. - Jedziemy z twoim ojcem na chwilkę do jacht klubu. - powie-działa jej matka wkładając ręce do kieszeni beżowych lnianych spodni. - Och. – Spencer spróbowała wstać z hamaka i nie wplątać przy tym w niego stóp. Jacht klub w Stone Harbor mieścił się w starej chałupie, która pachniał trochę jak morska woda w stęchłej piwnicy. Spencer podejrzewała, że jej rodzice lubią tam chodzić tylko dlatego, że członkowstwo było takie ekskluzywne. – Ja też mogę? - Ty i Melissa zostaniecie tutaj. – matka chwyciła jej ramię. W twarz Spencer zawiała bryza pachnąca woskiem do desek i rybami. Próbowała spojrzeć na sytuację z punktu widzenia matki - pa-trzenie, jak jej własne dzieci tak krwiożerczo ze sobą walczą musiało być do bani. Ale Spencer chciałaby, żeby matka zrozumiała też jej punkt wi-dzenia. Melissa była złą super-suką, i Spencer do końca życia nie miała ochoty z nią rozmawiać. - Dobrze. – powiedziała ostentacyjnie Spencer. Otworzyła prze-suwane szklane drzwi i sztywnym krokiem weszła do dużego pokoju ro-dzinnego. Chociaż dom babci Hastings w stylu Craftsmana posiadał osiem sypialni, siedem łazienek, prywatną ścieżkę na plażę, luksusowy pokój zabaw, kino domowe, wyśmienitego szefa kuchni i wszędzie były meble Stickley’a , rodzina Spencer zawsze nazywała go czule „chatą ta-co”. Może dlatego, że w posiadłości Nany w Longboat Key na Florydzie były ścienne freski, marmurowe posadzki, trzy korty tenisowe i piwniczka na wina ze szucznie kontrolowaną temperaturą. Spencer wyniośle wyminęła Melissę, wygodnie rozpartą na jed-nej z jasnobrązowych skórzanych kanap i mruczącą do swojego iPho-ne’a. Najprawdopodobniej rozmawiała z Ianem Thomasem. - Będę w soim pokoju. – wrzasnęła Spencer dramatycznie u stóp schodów. – Całą. Noc. Zwaliła się na swoje łóżko, zadowolona, że sypialnia wygląda dokładnie tak samo, jak ją zostawiła pięć lat temu. Alison była z nią pod-czas tej
ostatniej wizyty, i spędziły razem godziny na podglądaniu z bo-cianiego gniazda surferów przez staroświecką lornetkę z mahoniu jej zmarłego dziadka. To było wczesną jesienią, kiedy Ali i Spencer dopiero zaczynały siódmą klasę. Między nimi układało się jeszcze względnie normalnie – może wtedy Ali nie zaczęła się jeszcze spotykać z Ianem. Spencer przeszły ciarki. Ali spotykała się z Ianem. Czy „A” o tym wiedział? Czy „A” wiedział też o kłótni, do której doszło między Spencer i Ali w noc zniknięcia tej ostatniej – czy „A” tam był? Spencer chciałaby móc powiedzieć policji o „A”, ale wydawał się on być ponad prawem. Rozejrzała się niepewnie, nagle przestraszona. Słońce zanu-rzyło się za drzewami, wypełniając pokój dziwaczną ciemnością. Spencer podskoczyła, kiedy zadzwoniła jej komórka. Wyciągnę-ła ją z kieszeni szlafroka i na widok numeru zmrużyła oczy. Nie rozpo-znała go, więc przyłożyła telefon do ucha i nieśmiało powiedziała: „Halo”. - Spencer? – usłyszała gładki, melodyjny dziewczęcy głos. – Mówi Mona Vanderwaal. - Och. – Spencer za szybko usiadła i zakręciło się jej w głowie. Mona mogła do niej dzwonić tylko z jednego powodu. – Czy… z Han-ną… okay? - Cóż… nie. – Mona była zaskoczona. – Nie słyszałaś? Jest w śpiączce. Jestem właśnie w szpitalu. - Och, mój Boże. – wyszeptała Spencer. – Czy jej stan się po-prawi? - Lekarze nie wiedzą. – głos Mony zadrżał. – Możliwe, że się nie obudzi. Spencer zaczęła szybko przemierzać pokój. - Jestem teraz z rodzicami w New Jersey, ale jutro rano wrócę, więc… - Nie dzwonię, żeby wywołać u ciebie wyrzuty sumienia. – prze-rwała Mona. Westchnęła. – Przepraszam. To przez stres. Dzwonię, bo słyszałam, że jesteś dobra w organizowaniu uroczystości. W sypialni było zimno i pachniało trochę piaskiem. Spencer do-tknęła krawędzi ogromnej konchy leżącej na szczycie jej sekretarzyka. - Cóż, owszem. - Znakomicie. – powiedziała Mona. – Chciałabym zaplanować czuwanie ze świecami dla Hanny. Myślę, że byłoby dobrze, gdyby wszy-scy, no wiesz, zebrali się dla Hanny. - Brzmi świetnie. – powiedziała miękko Spencer. – Tata właśnie rozmawiał o przyjęciu, na którym był kilka tygodni temu na polu golfowym. Może mogłybyśmy tam to urządzić. - Doskonale. Zaplanujmy je na piątek – będziemy miały pięć dni, żeby wszystko przygotować.
- A zatem piątek. – kiedy uzgodniły, że Mona wypisze zapro-szenia, jeśli Spencer zabezpieczy miejsce i katering, Spencer się rozłą-czyła. Opadła na łóżko i wpatrzyła się w jego koronkowy baldachim. Hanna mogła umrzeć? Spencer wyobraziła sobie leżącą Hannę, samot-ną i nieprzytomną w szpitalnym łóżku. Gardło jej się ścisnęło. Stuk… stuk… stuk… Wiatr ucichł, nawet ocean milczał. Spencer nadstawiła uszy. Czy ktoś tam był? Stuk… stuk… stuk… Usiadła szybko. - Kto tam jest? – pejzaż za oknem był rudawozłoty. Słońce za-chodziło tak szybko, że widziała tylko w oddali wyblakłą drewnianą bud-kę ratownika. Podkradła się do korytarza. Pusty. Wbiegła do jednej z go-ścinnych sypialni i spojrzała w dół na ganek. Nikogo. Specer przetarła twarz rękoma. Uspokój się, powiedziała sobie. Przecież „A” tu nie ma. Wytoczyła się z pokoju i w dół po schodach, pra-wie przewracając się na stercie plażowych ręczników. Melissa wciąż była na kanapie, trzymając w zdrowej ręce egzemplarz „Architectural Digest”, a złamany nadgarstek podpierając przydużą aksamitną poduszką. - Melissa. – powiedziała ciężko oddychając Spencer. – Chyba ktoś jest na zewnątrz. Jej siostra obróciła się ze ściągniętą twarzą. - Hę? Stuk… stuk… stuk… - Słuchaj! – Spencer wskazała drzwi. – Nie słyszysz tego? Zachmurzona Melissa wstała. - Coś słyszę. – zaniepokojona spojrzała na Spencer. – Chodź-my do pokoju gier. Można stamtąd zobaczyć wszystko wokół domu. Siostry dwa razy sprawdziły wszystkie zamki przed zaryglowa-niem się w pokoju gier na drugim piętrze. Unosił się w nim zapach stę-chlizny i kurzu, i wyglądał, jakby o wiele młodsza Melissa i Spencer wy-biegły właśnie na obiad i miały lada moment wrócić do przerwanej zaba-wy. Była wioska Lego, którą budowały przez trzy tygodnie. Był zestaw do samodzielnej produkcji biżuterii, koraliki i klamerki były wciąż rozsypane na całym stole. Domowy zestaw minigolfa był porozstawiany po pokoju, a olbrzymia skrzynia z lalkami była nadal otwarta. Melissa jako pierwsza dopadła okna. Odsłoniła kotarę we wzór w żaglówki i przyjrzała się badawczo frontowemu podwórku, które zosta-ło ozdobione owalnymi kawałkami szkła wyrzuconego przez morze i tro-
pikalnymi kwiatami. Jej różowy gips wydał głuchy odgłos, kiedy uderzył o szybę. - Nikogo nie widzę. - Z przodu już wyglądałam. Może są po drugiej stronie. Nagla znowu to usłyszały. Stuk… stuk… Coraz głośniej. Spen-cer chwyciła ramię Melissy. Razem wyjrzały jeszcze raz przez okno. Znienacka zagrzechotała rynna w dole domu, i w końcu coś z niej wytruchtało. To była mewa. Utkwiła jakimś cudem w rynnie, stukota-nie było pewnie wywołane przez jej skrzydła i dziób, kiedy próbowała się uwolnić. Ptak oddalił się kiwając i strosząc pióra. Spencer opadła na antycznego, oryginalnego konia na biegu-nach ze sklepu FAO Schwarz . Melissa najpierw wyglądała na rozgnie-waną, ale po chwili kąciki jej ust zadrgały. Parsknęła śmiechem. - Durny ptak. – Spencer także się roześmiała. - Aha. – Melissa odetchnęła głęboko. Rozejrzała się po pokoju, zatrzymując spojrzenie najpierw na Lego, a potem na zestawie sześciu przerośniętych główek My Little Pony na odległym stole. Wskazała je. – Pamiętasz, jak robiłyśmy kucykom makijaż? - Jasne. – pani Hastings dawała im wszystkie cienie i szminki Chanel z poprzedniego sezonu, a one godzinami robiły kucykom makijaż „smoky eyes” i zaokrąglały wargi. - Cień do powiek kładłaś im na nozdrza. – droczyła się Melissa. Spencer zachichotała pieszcząc błękitno-purpurową grzywę ró-żowego kucyka. - Chciałam, żeby ich nosy były równie ładne, jak reszta twarzy. - A to pamiętasz? – Melissa podeszła do ogromnej skrzyni i zaj-rzała do środka. – Nie mogę uwierzyć, że miałyśmy tyle lalek. W środku nie dość, że było ponad sto lalek (od Barbie po nie-mieckie zabytkowe, które raczej nie powinny być beztrosko rzucane do skrzyni z zabawkami), ale także mnóstwo pasujących do siebie strojów, butów, torebek, samochodów, koni i salonowych piesków. Spencer wy-ciągnęła Barbie w poważnie wyglądającym niebieskim blezerze i ołów-kowej spódnicy. - Pamiętasz, jak robiłyśmy z nich dyrektorów generalnych? Mo-ja była prezesem fabryki waty cukrowej, a twoja – firmy kosmetycznej. - A z tej zrobiłyśmy prezydenta. – Melissa wyciągnęła lalkę, któ-rej ciemne blond włosy były jak u niej przycięte na poziomie podbródka. - A ta miała wielu chłopaków. – Spencer uniosła w górę ładną lalkę z długimi blond włosami i buzią w kształcie serca.
Siostry westchnęły. Gardło Spencer ścisnęło wzruszenie. Kie-dyś bawiły się godzinami. Przez większość czasu nie chciały nawet wy-chodzić na plażę, a kiedy nadchodził czas spania Spencer ze szlochem błagała rodziców, żeby pozwolili jej spać w sypialni u Melissy. - Przepraszam za tą sprawę ze Złotą Orchideą. – wyrzuciła z siebie Spencer. – Wolałabym, żeby to się nie stało. Melissa podniosła ładną lalkę trzymaną przez Spencer – tą z wieloma chłopakami. - Wiesz, będą chcieli, żebyś pojechała do Nowego Jorku. I po-rozmawiała o swojej pracy z zespołem sędziowskim. Będziesz musiała znać ten materiał na wylot. Spencer mocno ścisnęła Barbie-prezesa wokół niemożliwie nieproporcjonalnej talii. Nawet jeśli nie zostanie ukarana przez rodziców za oszustwo, zrobi to komisja Złotej Orchidei. Melissa przeszła w głąb pokoju. - Poradzisz sobie. Pewnie wygrasz. A wiesz, że rodzice dadzą ci coś niesamowitego, jeśli tak się stanie. Spencer zamrugała. - I nie masz nic przeciwko? Pomimo tego… że to twoja praca? Melissa wzruszykla ramionami. - Już to przebolałam. – zamilkła na chwilę, po czym sięgnęła do wysokiej szafki, której Spencer wcześniej nie zauważyła. W jej ręce po-jawiła się smukła butelka wódki Grey Goose. Potrząsnęła nią, bezbarwny płyn zawirował w butelce. – Chcesz trochę? - J-jasne. – wyjąkała Spencer. Melissa podeszła do szafki nad mini lodówką i wyjęła dwa kubki z miniaturowego chińskiego serwisu do herbaty. Używając tylko zdrowej ręki, niezgrabnie nalała do nich wódki. Z nostalgicznym uśmiechem wręczyła Spencer jej starą ulubioną bladoniebieską filiżankę – Spencer kiedyś awanturowała się, jeśli była zmuszona pić z jakiejkolwiek innej. Była zaskoczona, że Melissa o tym pamiętała. Spencer pociągnęła łyk, czuła, jak wódka pali ją w przełyk. - Skąd wiedziałaś, że tam jest butelka? - Przemyciliśmy ją tu z Ianem kilka lat temu na Tydzień Seniora. – wyjaśniła Melissa. Usiadła na dziecięcym krzesełku w purpurowe i różowe pasy, jej kolana stykały się z brodą. – Po ulicach krążyli gliniarze i śmiertelnie baliśmy się zabrać ją z powrotem, więc schowaliśmy ją tutaj. Sądziliśmy, że później po nią wrócimy… ale stało się inaczej. Melissa miała nieobecny wyraz twarzy. Nieoczekiwanie rozstali się z
Ianem krótko po Tygodniu Seniora – tego samego lata zniknęła Ali. Melissa była wyjątkowo zajęta tego lata, pracowała na dwa częściowe etaty i jako ochotniczka w Brandywine River Museum . Choć nigdy by się do tego nie przyznała, Spencer podejrzewała, że starała się znaleźć so-bie cały czas zajęcie, bo rozstanie z Ianem naprawdę ją zdruzgotało. Może sprawił to zraniony wyraz twarzy Melissy, a może to, że powiedzia-ła Spencer, że najprawdopodobniej wygra jednak Złotą Orchideę, ale nagle Spencer zapragnęła powiedzieć Melissie prawdę. - Powinnaś o czymś wiedzieć. – wyrzuciła z siebie Spencer. – W siódmej klasie, kiedy się ze sobą spotykaliście, całowałam się z Ia-nem. – przełknęła głośno ślinę. – To był tylko jeden pocałunek, ale przy-sięgam, że nie miałam złych zamiarów. – teraz, kiedy prawda ujrzała światło dzienne, Spencer nie potrafiła się powstrzymać. – To nie było coś takiego jak to, co łączyło Iana z Ali. - To, co łączyło Iana z Ali. – powtórzyła Melissa spoglądając w dół na trzymaną w dłoniach lalkę Barbie. - Tak. – Spencer miała wrażenie, że jej wnętrze jest jak wulkan wypełniony płynną lawą – mruczący, gotowy wylać na zewnątrz. – Ali powiedziała mi tuż przed swoim zniknięciem, ale widocznie to wyparłam. – Melissa zaczęła rozczesywać blond włosy „popularnej” Barbie, jej usta nieznacznie drgały. – Inne rzeczy też wyparłam. – kontynuowała drżą-cym głosem Spencer, czuła się trochę nieswojo. – Tamtej nocy Ali draż-nila się ze mną: twierdziła, że lubię Iana, że próbuję go jej ukraść. Zupeł-nie jakby chciała, żebym się na nią wściekła. A ja ją popchnęłam. Nie chciałam jej skrzywdzić, ale boję się, że… - Spencer zasłoniła twarz dłońmi. Powtórzenie tej historii Melissie znowu ożywiło tą okropną noc. Dżdżownice po deszczu ostatniej nocy skręcały się na ścieżce. Z ramie-nia Ali ześlizgnęło się różowe ramiączko stanika, a pierścionek na dużym palcu nogi błyszczał w blasku księżyca. To było takie realne. Wydarzyło się. Melissa posadziła Barbie na swoich kolanach i wzięła powolny łyk wódki. - Właściwie, to wiem, że Ian cię pocałował. I wiem, że Ali i Ian byli razem. - Ian ci powiedział? – Spencer rozdziawiła usta. Melissa wzruszyła ramionami. - Domyślilam się. Ian nie potrafił utrzymywać takich rzeczy w sekrecie. Nie przede mną. Spencer patrzyła na siostrę, po plecach przebiegły jej ciarki. Głos Melissy był śpiewny, prawie jakby dławiła śmiech. Melissa odwróci-ła głowę, żeby
spojrzeć Spencer w twarz. Uśmiechała się szeroko, dziw-nie. - A jeśli chodzi o twoje obawy, że to ty zabiłaś Ali, to uważam, że cię na to nie stać. - Naprawdę? Melissa powoli potrząsnęła głową, a potem pokręciła też głową siedzącej na jej kolanach laleczki. - Trzeba być kimś naprawdę wyjątkowym, żeby zabić, a ty taka nie jesteś. – napełniła swoją filiżankę po sam brzeg wódką i ją wypiła. Potem Melissa złapała zdrową ręką Barbie za szyję i jednym gestem oderwała jej głowę. Wręczyła ją Spencer, która przyglądała się siostrze szeroko otwartymi oczami. – Wcale taka nie jesteś. Głowa lalki idealnie pasowała do wgłębienia dłoni Spencer, miała usta ściągnięte w zalotnym uśmiechu, a jej oczy błyszczały szafi-rowym błękitem. Spencer poczuła mdłości. Nie zauważyła tego wcze-śniej, ale lalka wyglądała zupełnie jak… Ali.
ROZDZIAŁ 8 CZYŻ WSZYSCY O TYM NIE ROZMAWIAJĄ W SZPITALNYCH POKOJACH? W poniedziałkowy poranek, zamiast spieszyć się przed dzwon-kiem na zajęcia z angielskiego, Aria biegła w stronę wyjścia ze szkoły. Na jej Treo właśnie dotarł sms od Lucasa: Aria, przyjdź, jeśli możesz do szpitala. W końcu pozwalają nam zobaczyć się z Hanną. Była tak zaabsorbowana i skupiona, że nie zauważyła własne-go brata, Mike’a, dopóki przed nią nie stanął. Pod marynarką Rosewood Day miał na sobie t-shirt z emblematem Playboya i niebieską bransolet-kę szkolnej reprezentacji lacrosse’a. W gumie bransoletki było wydrapa-ne jego drużynowe przezwisko, brzmiące z jakiegoś powodu Bizon. Aria nie ośmieliła pytać dlaczego – to pewnie był jakiś wewnętrzny żart i doty-czył jego penisa, albo czegoś takiego. Z każdym dniem drużyna lacros-se’a coraz bardziej przypominała bractwo. - Hej. – powiedziała trochę rozproszona Aria. – Co tam u cie-bie? Ręce Mike’a wydawały się zespawane z jego biodrami. Szyder-cza mina sugerowała, że nie interesuje go rozmowa na błahe tematy. - Słyszałem, że mieszkasz teraz z tatą. - To była moja ostatnia deska ratunku. – powiedziała szybko Aria. – Rozstaliśmy się z Seanem. - Wiem. O tym też słyszałem. – Mike zmrużył lodowato niebie-skie oczy. Zaskoczona Aria cofnęła się. Mike chyba nie wiedział o Ezrze, prawda? - Chciałem ci tylko powiedzieć, że zasługujecie na siebie z tatą. – powiedział ostro Mike, okręcając się na pięcie i prawie zderzając się z dziewczyną w stroju cheerleaderki. – Narka. - Mike, zaczekaj! – zawołała Aria. – Wszystko naprawię, obie-cuję! Ale on się nie zatrzymał. W zeszłym tygodniu Mike się dowie-dział, że Aria od trzech lat wiedziała o romansie ojca. Zachowywał pozo-ry wyluzowanego twardziela w sprawie rozwodu rodziców. Grał w szkol-nej reprezentacji lacrosse’a, rzucał sprośne komentarze pod adresem dziewczyn i próbował wykręcać sutki kolegom z drużyny na szkolnym korytarzu. Ale Mike był jak piosenki Björk – na powierzchni szczęśliwy, roztrzepany i zabawny, ale niżej bulgotał niepokój i ból. Nie potrafiła so-bie wyobrazić, co Mike by pomyślał, gdyby się dowiedział, że Byron i Me-redith planują ślub. Kiedy już głęboko odetchnęła i ruszyła dalej w stronę bocznego wyjścia, zauważyła jakąś postać w trzyczęściowym garniturze wpatrują-cą się w nią z drugiej strony korytarza. - Gdzieś się pani wybiera, panno Montgomery? – zapytał dyrek-tor Appleton. Aria wzdyrgnęła się, na jej twarz wystąpiły rumieńce. Nie wi-działa Appletona,
odkąd Sean poinformował personel szkoły o Ezrze. Ale Appleton raczej nie wyglądał na wkurzonego – raczej na… zdenerwowa-nego. Zupełnie, jakby Aria była kimś, kogo musi traktować bardzo, bar-dzo delikatnie. Aria usiłowała ukryć złośliwy uśmiech. Appleton zapewne nie chciał, żeby Aria wniosła oskarżenie przeciwko Ezrze, czy kiedykol-wiek wspominała o tym wydarzeniu. To wywołałoby niestosowne zainte-resowanie szkołą, a Rosewood Day nigdy by tego nie chciało. Aria odwróciła się, czuła się potężna. - Muszę gdzieś pójść. – oznajmiła. Wychodzenie z zajęć było wbrew zasadom Rosewood Day, ale Appleton nie zrobił nic, by ją powstrzymać. Może ten bajzel z Ezrą jed-nak na coś się przydał. Szybko dotarła do szpitala i pospieszyła na OIOM na trzecim piętrze. Pacjenci wewnątrz byli ułożeni w okręgu, porozdzielani tylko przesłonami. Na środku pokoju było długie biurko pielęgniarek w kształ-cie litery U. Aria wyminęła wyglądającą na martwą czarną kobietę, siwe-go mężczyznę w kołnierzu ortopedycznym i wyglądającą na półprzytom-ną około czterdziestoletnią kobietę, która coś do siebie mruczała. Odse-parowane miejsce Hanny było pod jedną ze ścian. Ze swoimi długimi, zdrowymi, kasztanowymi włosami, gładką cerą i napiętym, młodym cia-łem Hanna zdecydowanie nie wyglądała, jakby jej miejsce było na OIO-Mie. Jej oddzielną przestrzeń wypełniały kwiaty, pudełka słodyczy, stosy czasopism i maskotki. Ktoś przyniósł jej dużego, białego misia we wzo-rzystej kopertowej sukience. Gdy Aria otworzyła etykietkę przy pluszo-wym ramieniu misia, przekonała się, że ten nazywa się Diane von FunsterBEAR. Na ręce Hanny był nowy biały gips. Podpisali się na nim już Lucas Beattie, Mona Vanderwaal i rodzice Hanny. Lucas siedział na żółtym plastikowym krześle przy łóżku Hanny z „Teen Vogue” na kolanach. - Nawet najbardziej blade nogi odczują dobroczynny wpływ ko-loryzującej pianki Lancôme Soleil Flash Browner, który nadaje skórze subtelny połysk. – przeczytał i poślinił palec, żeby przewrócić stronę. Kiedy zauważył Arię zamilkł, a po jego twarzy przemknęło zmieszanie. – Lekarze mówią, że powinniśmy rozmawiać z Hanną, że nas słyszy. Ale może jesień to głupia pora, żeby rozmawiać o samoopalaczach? Może powinienem jej przeczytać raczej artykuł o Coco Chanel? Albo ten o no-wych stażystach w „Teen Vogue”? Podobno są lepsze od dziewczyn z „Hills ”. Aria zerknęła na Hannę, w gardle zaczęło ją ściskać. Po obu stronach łóżka były metalowe ochraniacze, jakby była berbeciem, które-mu grozi wypadnięcie. Na twarzy miała zielonkawe siniaki, a oczy szczelnie zamknięte. Aria po raz pierwszy widziała z bliska pacjenta w śpiączce. Monitor kontrolujący bicie serca Hanny i ciśnienie jej krwi wy-dawał ciągły sygnał biiip, biiip, biiip. Wywoływał u Arii niepokój. Nie potra-fiła opanować myśli, że piszczenie
gwałtownie zakończy się płaską linią, jak zawsze działo się w filmach, zanim ktoś umarł. - Czy lekarze powiedzieli coś o jej rokowaniach? – zapytała drżącym głosem Aria. - Cóż, jej ręka dygocze. O, tak, widzisz? – Lucas wskazał pra-wą dłoń Hanny, tą z gipsem. Wyglądało na to, że niedawno ktoś poma-lował jej paznokcie błyszczącym koralowym lakierem. – To wydaje się obiecujące. Ale lekarze mówią, że równie dobrze może nic nie znaczyć – wciąż nie są pewni, czy nie doznała uszkodzeń mózgu. - żołądek Arii zawiązał się w supeł. – Ale próbuję myśleć pozytywnie. Dygotanie ozna-cza, że wkrótce się obudzi. – Lucas zamknął magazyn i położył na stoli-ku przy łóżku Hanny. – I najwyraźniej niektóre z jej odczytów aktywności mózgu wskazują, że mogła się w nocy obudzić… ale nikt tego nie wi-dział. – westchnął. – Pójdę po wodę. Przynieść ci coś? Aria potrząsnęła głową. Lucas wstał z krzesła, a Aria zajęła je-go miejsce. Lucas, zanim wyszedł, zabębnił palcami o framugę drzwi. - Słyszałaś, że w piątek będzie czuwanie ze świecami dla Han-ny? Aria wzruszyła ramionami. - Nie wydaje ci się dziwne, że odbędzie się w country clubie? - Trochę. – wyszeptał Lucas. – Albo stosowne. Posłał Arii złośliwy uśmieszek i cicho odszedł. Gdy uderzył otwartą dłonią w przycisk otwierający automatyczne drzwi i wyszedł z OIOMu, Aria się uśmiechnęła. Polubiła Lucasa. Wydawał się równie znużony pretensjonalnymi bzdurami Rosewood, co ona. I z pewnością był dobrym przyjacielem. Aria nie miała pojęcia, jak zdołał opuścić tyle lekcji, żeby zostać z Hanną, ale to było miłe, że ktoś przy niej był. Aria wyciągnęła rękę i dotknęła dłoni Hanny, której palce zaci-snęły się na jej dłoni. Zaskoczona Aria wyrwała się, po czym sama siebie zrugała. Przecież Hanna nie była martwa. Przecież Aria nie ścisnęła dło-ni trupa, a zwłoki nie oddały jej uścisku. - Okay, mogę tam być dziś po południu i razem przejrzymy pro-pozycje. – rozległ się za nią głos. – Da się tak zrobić? Aria okręciła się prawie spadając z krzesła. Spencer wyłączyła swojego Sidekick’a i uśmiechnęła się przepraszająco do Arii. - Sorry. – przewróciła oczami. – Nie potrafią niczego zrobić do księgi pamiątkowej beze mnie. - spojrzała na Hannę i odrobinę zbladła. – Przyszłam, jak tylko miałam wolną godzinę. Jak się trzyma? Aria tak mocno strzeliła kłykciami, że jej kciuk z trzaskim wy-skoczył ze stawu. Zdumiewające, ale w środku tego wszystkiego Spen-cer nadal przewodniczyła ośmiuset komitetom i znalazła nawet czas, że-by pojawić się na pierwszej stronie wczorajszego „Philadelphia Sentinel”. Chociaż Wilden mniej więcej oczyścił ją z podejrzeń, w Spencer wciąż było coś, co sprawiało, że Aria
miała wątpliwości. - Gdzieś ty była? – zapytała ostro Aria. Spencer cofnęła się, jakby Arią ją pchnęła. - Musiałam wyjechać z rodzicami. Do New Jersey. Przyjecha-łam, jak tylko mogłam. - Dostałaś w sobotę wiadomość od „A”? – zażądała odpowiedzi Aria. – Za dużo wiedziała? – Spencer bez słowa potaknęła. Pchnęła pal-cami ozdobne frędzle tweedowej torby Kate Spade i ostrożnie patrzyła na wszystkie otaczające Hannę medyczne urządzenia. – Hanna powie-działa ci, kto to jest? – ponagliła ją Aria. - Kto jest kim? – Spencer zmarszczyła brwi. - „A”. – Spencer wciąż wyglądała na zdezorientowaną, a Arię zaczęła ogarniać irytacja. – Spencer, Hanna wiedziała, kim jest „A”. – spojrzała uważnie na Spencer. – Hanna nie powiedziała ci, dlaczego chce się spotkać? - Nie. – głos Spencer się załamał. – Powiedziała tylko, że chce mi powiedzieć coś ważnego. – odetchnęła głęboko. Aria pomyślała o nieufnych szalonych oczach Spencer, wyglą-dającej z lasu za szkołą. - Wiesz, widziałam cię tam. – wypaliła. – Widziałam cię w sobo-tę w lesie. Tylko tam… stałaś. Co tam robiłaś? Z twarzy Spencer zniknęły wszystkie barwy. - Bałam się. – szepnęła. – Nigdy w życiu nie widziałam nic tak przerażającego. Nie potrafiłam uwierzyć, że ktoś mógłby faktycznie zro-bić coś takiego Hannie. Spencer wyglądała na przerażoną. Nagle Aria poczuła, że zni-kają jej wszelkie podejrzenia. Zastanowiła się, co pomyślałaby Spencer, gdyby wiedziała, że podejrzewała ją o zabicie Ali, i że wspomniała nawet Wildenowi o tej teorii. Przypomniała sobie osądzające słowa Wildena: Czy właśnie to teraz robią dziewczyny z Rosewood Day? Oskarżają dawne przyjaciółki o morderstwo? Może Wilden miał rację: może i Spen-cer grała główne role w kilku szkolnych przedstawieniach, ale nie była dość dobrą aktorką, żeby zabić Ali, powlec się z powrotem do stodoły i przekonać pozostałe przyjaciółki, że jest równie niewinna, bezradna i przestraszona jak one. - Też nie mogę w to uwierzyć. – powiedziała cicho Aria. Wes-tchnęła. – Ja… w sobotę wieczorem czegoś się domyśliłam. Myślę… myślę, że Ali i Ian chodzili ze sobą, wtedy w siódmej klasie. Spencer rozchyliła wargi. - Też się tego domyśliłam w sobotę. - To ty o tym nie wiedziałaś? – zaskoczona Aria podrapapała się w głowę. - Nie. – Spencer zrobiła kolejny krok w głąb pokoju. Wzrok mia-ła skupiony na bezbarwnym płynie wypełniającym kroplówkę Hanny. - Myślisz, że ktoś inny o tym wiedział? Twarz Spencer nabrała nieokreślonego wyrazu. Rozmowa na ten temat była dla niej chyba kłopotliwa.
- Chyba moja siostra wiedziała. - Melissa tyle czasu o tym wiedziała i nie pisnęła ani słówka? – Aria przeciągnęła dłonią po podbródku. – To dziwne. – Pomyślała o trzech wskazówkach od „A” dotyczących mordercy Ali: że jest blisko, że chciał czegoś, co Ali miała i że znał każdy cal podwórka DiLaurentis’ów. Te wszystkie ślady mogły dotyczyć garstki osób. Jeśli Melissa wiedziała o Ali i Ianie, mogła być jedną z nich. - Powiemy policji o Ianie i Ali? – zasugerowała Spencer. - Wspomniałam już o tym Wildenowi. – Aria załamała ręce. Po twarzy Spencer przemknęło zaskoczenie. - Och. – powiedziała cichutko. - Dobrze zrobiłam? – zapytała Aria unosząc brew. - Oczywiście. – odparła energicznie Spencer odzyskując pano-wanie nad sobą. – Myślisz, że powinnyśmy powiedzieć mu o „A”? Oczy Arii zogromniały. - Jeśli to zrobimy, „A” mógłby… - zamilkła, ogarnęły ją mdłości. Spencer długą chwilę wpatrywała się w Arię. - „A” całkowicie niszczy nasze życie. – wyszeptała. Hanna wciąż leżała bez ruchu na łóżku. Aria zastanawiała się, czy naprawdę je słyszy, tak jak mówił Lucas. Może słyszała wszystko, co właśnie powiedziały o „A” i chciała im powiedzieć, co wie, ale więziła ją śpiączka. A może słyszała to, co powiedziały i była zdegustowana, że o tym rozmawiają, zamiast się martwić, czy kiedykolwiek się obudzi. Aria wygładziła prześcieradło na piersi Hanny, podciągając je pod samą jej brodę, tak, jak robiła Ella, kiedy Aria miała grypę. Wtem jej wzrok przykuło drżące odbicie w okienku za łóżkiem Hanny. Aria wypro-stowała się z napiętymi nerwami. Wyglądało na to, że za ścianką działo-wą Hanny ktoś tam się krył obok pustego wózka inwalidziego i podglą-dał. Odwróciła się z walącym mocno sercem i osunąła zasłonę. - Co? – krzyknęła Spencer, także się odwracając. Aria głęboko odetchnęła. – Nic. – ktokolwiek to był, już zniknął.
ROZDZIAŁ 9 BYCIE KOZŁEM OFIARNYM NIE JEST ZABAWNE Światło padło Emily w oczy. Objęła poduszkę i zanurzyła się z powrotem w sen. Poranne dźwięki Rosewood były równie przewidywalne jak wschód słońca – szczekanie psa Klose’ów, kiedy spacerują z nim wokół przecznicy, dudnienie śmieciarki, dźwięki programu „Today”, oglą-danego każdego ranka przez jej matkę i pianie koguta. Jej oczy otworzyły się gwałtownie. Kogut? W pokoju pachniało sianem i wódką. Łóżko Abby było puste. Kuzyni chcieli zostać dłużej niż Emily na imprezie ubiegłej nocy, więc pod bramę Weaver’ów podrzuciła ją Trista. Może Abby jeszcze nie wró-ciła jeszcze do domu – kiedy widziała ją ostatni raz na zabawie, kleiła się do chłopaka w t-shircie Universytetu Iowa z wielkim wizerunkiem patrzą-cego gniewnie Jastrzębia Herky, maskotki uczelni. Gdy odwróciła głowę, zobaczyła stojącą w drzwiach ciotkę He-lene. Emily wrzasnęła i podciągnęła do góry kołdrę. Helene była już ubrana w długi, patchworkowy bezrękawnik i t-shirt obramowany koron-ką. Okulary chwiały się niepewnie na czubku jej nosa. - Widzę, że się obudziłaś. – powiedziała. – Zejdź, proszę, na dół. Emily powoli wytoczyła się z łóżka, założyła koszulkę, spodnie od piżamy Rosewood Day Swim Team i skarpetki w romby. Przypomnia-ła sobie ciąg dalszy nocy, równie pocieszający jak zanurzenie się w dłu-giej, ciepłej kąpieli. Przez resztę nocy Emily i Trista wymyślały szalone tańce na cztery pary, i dołączyła do nich gromadka chłopców. W drodze powrotnej do domu Weaver’ów non-stop rozmawiały, chociaż obie były wykończone. Zanim Emily wysiadła, Trista dotknęła wnętrza jej nad-garstka. - Cieszę się, że cię poznałam. – wyszeptała. Emily też się z te-go cieszyła. John, Matt i Abby siedzieli przy kuchennym stole, wpatrując się sennie w swoje miseczki z płatkami Cheerios. Na środku stał talerz z na-leśnikami. - Cześć, ludzie. – powiedziała pogodnie Emily. – Czy jest coś innego na śniadanie niż Cheerios i naleśniki? - Nie to powinno być twoim głównym zmartwieniem, Emily. Emily odwróciła się zmrożona. Wuj Allen stał sztywno wypro-stowany przy kontuarze, jego pomarszczona, ogorzała twarz wyrażała rozczarowanie. Równie surowa Helene oparła się o kuchenkę. Emily rzuciła zerknęła nerwowo na Matta, Johna i Abby, ale żadne z nich nie oddało spojrzenia. - A zatem. – Helene zaczęła szybko krążyć po pomieszczeniu, jej buty z kwadratowymi noskami stukotały o klepki drewnianej podłogi. – Wiemy, gdzie
wasza czwórka była zeszłej nocy. – Emily opadła na krze-sło, na jej policzki wystąpiły rumieńce. Jej serce zaczęło mocno walić. – Chcę wiedzieć, czyj to był pomysł. – Helene okrążała stół, jak jastrząb zbliżający się do swojej ofiary. – Kto chciał się spotkać z tymi dzieciaka-mi ze szkoły publicznej? Kto uważał, że picie alkoholu jest okay? Abby wbiła wzrok w samotne kółeczko Cheerio na dnie misecz-ki. John drapał się w brodę. Emily mocno zacisnęła usta. Ona na pewno nic nie powie. Stworzy z kuzynami więź solidarności i będą milczeć dla dobra wszystkich. Właśnie tak Emily, Ali i reszta działały lata temu, przy tych rzadkich okazjach, kiedy zostały przyłapane na robieniu czegoś. - No więc? – powiedziała ostro Helene. Podbródek Abby zadrżał. - To była Emily. – wybuchła. – Groziła mi, mamo. Wiedziała o tej imprezie i zażądała, żebym ją tam zabrała. Dla bezpieczeństwa wzię-łam też Johna i Matta. - Co? – sapnęła Emily. Czuła się, jakby Abby walnęła ją w klat-kę piersiową ogromnym, drewnianym krzyżem wiszącym nad drzwiami. – To nieprawda! Skad bym wiedziała o jakiejś imprezie? Nie znam tu ni-kogo oprócz ciebie! - Chłopcy? Czy to była Emily? – Helene wyglądała na zdegu-stowaną. Matt i John, z wzrokiem wbitym w płatki, powoli pokiwali gło-wami. Emily rozejrzała się po stole, wściekłość i poczucie zdrady za-parły jej dech. Chciała wykrzyczeć, co się naprawdę działo. Matt pił alko-hol z pępka dziewczyny. John tańczył piosenki Chingy w samych bok-serkach. Abby obściskiwała się z pięcioma chłopakami i niewykluczone, że z krową też. Zaczęły jej dygotać ręce. Dlaczego to robili? Czyż nie byli przyjaciółmi? - Żadne z was jakoś się nie martwiło, że tam jest! - To kłamstwo! – krzyknęła Abby. – Byliśmy bardzo zmartwieni! Allen tak silnie i brutalnie pociągnął Emily za ramię, zmuszając ją do powstania, jak jeszcze nigdy w życiu jej nie zrobił. - To ci się nie uda. – powiedział niskim głosem zbliżając swoją twarz do jej. Pachniał kawą i czymś organicznym, może ziemią. – Nie jesteś już tu mile widziana. Emily cofnęła się o krok, przestraszona. - Co? - Wyświadczyliśmy twoim rodzicom wielką przysługę. – warknę-ła Helene. – Mówili, że sprawiasz kłopoty, ale tego się nie spodziewali-śmy. – włączyła telefon bezprzewodowy. – Zaraz do nich zadzwonię. Odwieziemy cię na lotnisko, ale to oni niech wymyślą, jak zapłacić za twoją podróż powrotną. I to oni muszą zdecydować, co z tobą zrobić. Emily czuła na sobie pięć par oczu Weaver’ów. Zmusiła się do powstrzymania płaczu wdychając głęboko i łapczywie stęchłe powietrze domu. Kuzyni ją zdradzili. Żadne z nich nie było po jej stronie. Nikt nie był.
Odwróciła się i uciekła do małej sypialni. Kiedy już tam była, wrzuciła swoje rzeczy z powrotem do torby. Większość jej ubrań wciąż pachniała domem – mieszaniną zapachu zmiękczacza do tkanin Snu-ggle, i swojskimi przyprawami matki do gotowania. Cieszyła się, że nic z jej rzeczy nie przesiąkło wonią tego okropnego miejsca. Tuż przed zasunięciem zamka wypchanej torby zatrzymała się na chwilę. Helene zapewne zadzwoniła do rodziców i wszystko im opo-wiedziała. Wyobraziła sobie swoją matkę, stojącą w kuchni w Rosewood, trzymającą słuchawkę przy uchu i mówiącą: „Błagam, nie odsyłajcie Emi-ly z powrotem. Nasze życie bez niej jest idealne”. Wzrok Emily przesłoniły łzy i całkiem dosłownie poczuła ból w sercu. Nikt jej nie chciał. A jaki będzie kolejny wybór Helene? Czy spró-buje wysłać Emily gdzieś indziej? Do szkoły wojskowej? Do klasztoru? Czy one jeszcze istniały? - Muszę się stąd wydostać. – szepnęła Emily do zimnego, pu-stego pokoju. Jej komórka nadal leżała na dnie słoika przekleństw w ko-rytarzu. Pokrywka z łatwością ustąpiła, nie rozległ się żaden alarm. Wrzuciła telefon do kieszeni, chwyciła bagaże i po kryjomu zeszła po schodach. Gdyby tylko zdołała wydostać się z terenu Weaver’ów, była prawie pewna, że jakąś milę dalej drogą był maleńki sklep spożywczy. Tam mogłaby zaplanować kolejne posunięcie. Kiedy wypadła na ganek, prawie przeoczyła Abby zwiniętą w kłębek na wiszącej na łańcuchach huśtawce. Emily była tak zaskoczona, że wypuściła z rąk swój marynarski worek. Usta Abby ułożyły się w podkówkę. - Nigdy nas nie przyłapała. Czyli to ty musiałaś zrobić coś, co przyciągnęło jej uwagę. - Nic nie zrobiłam. – powiedziała bezradnie Emily. - Przysię-gam. - A teraz, przez ciebie, miesiącami będziemy siedzieć w tej dziurze. – Abby przewróciła oczami. – A dla twojej informacji, Trista Tay-lor to mega-zdzira. Przeleciałaby wszystko, co się rusza – chłopaka czy dziewczynę. Emily cofnęła się, zabrakło jej słów. Chwyciła torbę i pobiegła w stronę drogi. Kiedy mijała zagrodę dla zwierząt, do metalowego słupka była ciągle przywiązana ta sama koza, dzwonek na jej szyi łagodnie się kołysał. Sznur był za krótki, żeby mogła się położyć, a Helene chyba na-wet nie dała jej wody. Gdy Emily spojrzała w żółte oczy kozy i jej dziwne, kwadratowe źrenice poczuła, że coś je łączy – kozła ofiarnego i „złą” ko-zę. Wiedziała, jak to jest być niesprawiedliwie i okrutnie ukaranym. Emily głęboko odetchnęła i zsunęła sznur z szyi kozy, po czym otworzyła zagrodę i zamachała rękoma. - No, mała. – wyszeptała. – Jazda. – koza zerknęła na Emily ze ściągniętymi wargami. Zrobiła najpierw jeden, potem drugi krok naprzód. Kiedy przekroczyła bramkę zagrody, ruszyła truchtem chwiejnym kro-kiem drogą. Chyba się cieszyła, że jest wolna.
Emily zatrzasnęła za sobą zagrodę. Ona też była cholernie za-dowolona, że się stąd wyzwoliła.
ROZDZIAŁ 10 TAK MAŁO DOMYŚLNA, JAK TYLKO ARIA POTRAFI BYĆ W poniedziałkowe popołudnie nadciągnęły chmury, zaciemnia-jąc niebo i przynosząc wiatr, który przedarł się przez klony Rosewood o żółtych liściach. Aria naciągnęła truskawkowo czerwony beret z wełny merynosa na uszy i popędziła do Wydziału Sztuk Plastycznych im. Fran-ka Lloyda Wrighta w college’u Hollis na swoje pierwsze zajęcia ze sztuki intuicyjnej. Na ścianach holu wisiały wystawy studentów, ogłoszenia o sprzedaży sztuki i ogłoszenia osób szukających współlokatorów. Aria zauważyła ulotkę: CZY WIDZIAŁEŚ STALKERA Z ROSEWOOD? Było na niej kserokopia postaci niejasno majaczącej w lesie, równie rozmaza-na i tajemnicza jak mętne zdjęcia potwora z Loch Ness. W zeszłym ty-godniu było mnóstwo rozmaitych doniesień prasowych o Stalkerze z Ro-sewood, który śledził ludzi i szpiegował każdy ich ruch. Ale już od kilku dni Aria nie słyszała żadnych wieści o stalkerze… i mniej więcej tyle sa-mo czasu „A” nie dawał znaku życia. Winda nie działała, więc Aria musiała wspiąć się chłodnymi, szarymi betonowymi stopniami na drugie piętro. Znalazła salę Intuicyjnej Sztuki i ze zdumieniem stwierdziła, że jest cicha i mroczna. Na odległym oknie w drugiej stronie sali zatrzepotał postrzępiony kształt, a kiedy oczy Arii przywykły do oświetlenia, zdała sobie sprawę, że pomieszczenie jest pełne. - Wejdź. – rozległ się chropowaty kobiecy głos. Aria przecisnęła się wzdłuż tylnej ściany. Stary budynek Hollis skrzypiał i trzeszczał. Ktoś w jej pobliżu pachniał mentolem i czosnkiem. Ktoś inny papierosami. Usłyszała chichot. - Chyba jesteśmy w komplecie. – ogłosił głos. – Nazywam się Sabrina. Witajcie na Sztuce Intuicyjnej. Zapewne zastanawiacie się, dla-czego mamy zgaszone światła. W sztuce chodzi o widzenie, prawda? Ale wiecie co? Nie jest tak do końca. Sztuka to także dotyk i zapach… i na pewno uczucie. Ale przede wszystkim w sztuce chodzi o wyzwolenie się. O wyrzucenie przez okno wszystkiego, co uznawaliście za prawdę. O przyjęcie nieprzewidywalności życia, przekraczanie granic i zaczyna-nie od początku. – Aria stłumiła ziewnięcie. Sabrina miała powolny usy-piający głos, który sprawiał, że chciała zwinąć się w kłębek i zamknąć oczy. – Światła wyłączyliśmy, żeby przeprowadzić drobne ćwiczenie. – mówiła Sabrina. – Każdy z nas tworzy w umyśle wyobrażenie kogoś na podstawie kilku rzeczy. Na przykład na podstawie głosu. Albo ulubionej przez tą osobę muzyki. Być może na podstawie tego, co wiecie o prze-szłości danej osoby. Ale czasami nasza ocena nie jest prawidłowa; w gruncie rzeczy, czasami całkiem poważnie się mylimy.
Wiele lat temu Aria i Ali razem chodziły na sobotnie zajęcia ze sztuki. Gdyby Ali teraz z nią była, przewróciłaby oczami i powiedziała, że Sabrina ma wysuszoną głowę z łupieżem i owłosione pachy. Ale Aria uznała, że to, co Sabrina mówi ma sens – zwłaszcza w odniesieniu do Ali. Ostatnio wszystko, co Arii się zdawało, że wie o Ali, okazywało się fałszem. Aria nigdy by się nie domyśliła, że Ali ma potajemny romans z chłopakiem siostry najlepszej przyjaciółki, choć to z pewnością tłumaczy-ło jej wymijające, dziwne zachowanie przed zniknięciem. Przez kilka ostatnich miesięcy Ali wymawiała się ze wspólnych weekendów. Twier-dziła, że wyjeżdżała z miasta z rodzicami – w ten zaszyfrowany sposób na pewno tłumaczyła się z czasu spędzonego z Ianem. A raz, kiedy Aria przyjechała niespodziewanie do Ali rowerem, znalazła ją siedzącą na jednym z wielkich głazów, szepczącą do komórki. - Zobaczymy się w ten weekend, okay? – mówiła Ali. – Wtedy o tym porozmawiamy. Kiedy Aria ją zawołała, zaskoczona Ali odwróciła się w jej stro-nę. - Z kim rozmawiałaś? – zapytała niewinnie Aria. Ali błyskawicz-nie zamknęła telefon, i zmarszczyła brwi. Chwilę się zastanawiała nad słowami, a potem powiedziała: - Wiesz, ta dziewczyna, z którą całował się twój tata? Założę się, że ona jest wersją „Girls Gone Wild” z college’u, która rzuca się na facetów. Bo widzisz, uważam, że musi mieć jaja, skoro umawia się z na-uczycielem. Aria zmartwiona odwróciła się. Ali była z nią tego dnia, kiedy przyłapała na całowaniu Byrona i Meredith, i nie chciała odpuścić. Aria była już na rowerze w pół drogi do domu, kiedy zdała sobie sprawę, że Ali nie odpowiedziała na jej pytanie. - Chciałabym, żebyście zrobili tak. – powiedziała głośno Sabri-na, przerywając wspomnienia Arii. – Złapcie za rękę osobę, która jest najbliżej was. Spróbujcie sobie wyobrazić jedynie na podstawie trzyma-nej ręki, jak wasz sąsiad wygląda. Potem włączymy światła, żebyście mogli na podstawie swoich wyobrażeń naszkicować portrety, ukształto-wane przez wasz umysł. Aria zanurzyła się w granatowo-czarnej ciemności. Ktoś chwycił jej dłoń, dotykając kości nadgarstka i wzgórków wnętrza dłoni. - Jaką twarz widzicie, kiedy dotykacie tej osoby? – zawołała Sebrina. Aria zamknęła oczy, usiłując zebrać myśli. Dłoń była drobna i odrobinę zimna i sucha. W jej umyśle zaczął się formować obraz. Naj-pierw wyraziste kości policzkowe, potem jasne niebieskie oczy. Długie blond włosy, różowe usta w kształcie łuku. Żołądek Arii zawiązał się w supeł. Myślała o Ali. - Odwróćcie się teraz plecami do swoich partnerów. - poinstru-owała Sabrina. – Wyjmijcie szkicowniki, a ja włączę światło. Nie patrzcie na partnera. Chcę, żebyśnie narysowali dokładnie to, co ujrzał wasz umysł, i sprawdzimy jak blisko byliście rzeczywistości.
Jasne światło z góry zraniło oczy Arii, kiedy drżącą ręką otwie-rała szkicownik. Niepewnie rozmazała węgiel na papierze, ale choć się starała, nie mogła przestać rysować twarzy Ali. Kiedy się cofnęła poczuła dławienie w gardle. Na ustach Ali błądziła zapowiedź uśmiechu, a w oku błyszczała przebiegła iskierka. - Bardzo dobrze. – powiedziała Sabrina, która wyglądała do-kładnie jak jej głos, z długimi, poplątanymi brązowymi włosami, wielkimi piersiami, pulchnym brzuchem i rachitycznymi ptasimi nóżkami. Przesu-nęła się do partnerki Arii. – To piękne. – wymruczała. Aria poczuła ukłu-cie irytacji. Dlaczego jej rysunek nie był piękny? Ktoś rysował lepiej od niej? Niemożliwe. - Koniec czasu. – zawołała Sabrina. – Odwróćcie się i pokażcie partnerom rezultaty. Aria powoli się odwróciła, wzrokiem chciwie oceniła rzekomo piękny szkic. Właściwie… naprawdę był piękny. Rysunek wcale nie przypominał Arii, ale i tak znacznie lepiej, niż Arii kiedykolwiek się udało, przedstawiał osobę. Aria omiotła wzrokiem ciało swojej partnerki. Dziew-czyna była ubrana w obcisły top Nanette Lepore. Włosy miała ciemne i wzburzone, opadające na ramiona. Kremową, wolną od niedoskonałości cerę. Aria zobaczyła znajomy zadarty nosek w kształcie guziczka. I gi-gantyczne okulary przeciwsłoneczne Gucci. U stóp dziewczyny spał pies w kamizelce z niebieskiego płótna. Całe ciało Arii zamieniło się w lód. - Nie wiem, jaką mnie narysowałaś. – powiedziała jej partnerka miękkim, słodkim głosem. Wyjaśniająco wskazała na swojego psa prze-wodnika. – Ale jestem pewna, że szkic jest świetny. Język zaciążył Arii w ustach niczym ołów. Jej partnerką była Jenna Cavanaugh.
ROZDZIAŁ 11 WITAJ Z POWROTEM… TAK JAKBY Hannie wydawało się, że przez wiele dni wirowała wśród gwiazd, zanim znowu została rzucona w światło. Po raz kolejny siedziała na ganku Ali. I po raz kolejny wylewała się z t-shirta American Apparel i dżinsów Seven. - Nasza nocna impreza odbędzie się w stodole Melissy! - mówi-ła Spencer. - Słodko. – Ali uśmiechnęła się szeroko. Hanna szarpnęła się do tyłu. Może utkwiła w doświadczaniu tego samego dnia, jak ten facet ze starego filmu „Dzień Świstaka”. Może Hanna będzie musiała przeży-wać ten dzień od nowa, aż zrobi wszystko dobrze i przekona Ali, że jest w wielkim niebezpieczeństwie. Ale… kiedy Hanna ostatni raz była w tym wspomnieniu, niewyraźna sylwetka Ali majaczyła w pobliżu mówiąc Hannie, że wszystko z nią okay. Ale nie było z nią okay. Nic nie było okay. - Ali. – ponagliła ją Hanna. – Co to znaczy, że jesteś okay? Ali nie zwracała na nią uwagi. Obserwowała Melissę, przecho-dzącą przez graniczne podwórko Hastings’ów z przewieszoną przez ra-mię togą na zakończenie roku. - Hej, Melissa! – zagruchała Ali. – Cieszysz się na wyjazd do Pragi? - Kogo ona obchodzi? – wrzasnęła Hanna. – Odpowiedz na moje pytanie! - Czy Hanna… mówiła? – sapnął odległy głos. Hanna prze-krzywiła głowę. Nie przypominał głosu żadnej z jej dawnych przyjaciółek. Po drugiej stronie podwórka Melissa położyła dłoń na biodrze. - Oczywiście, że się cieszę. - A Ian jedzie? – zapytała Ali. Hanna chwyciła w dłonie twarz Ali. - Ian nie ma znaczenia. – powiedziała stanowczo. – Ali, posłu-chaj mnie! - Kim jest Ian? – daleki głos brzmiał, jakby dochodził z drugiego końca bardzo długiego tunelu. Głos Mony Vanderwaal. Hanna rozejrzała się po podwórku Ali, ale nigdzie nie dostrzegła Mony. - Przestań, Hanna. – Ali odwróciła się do Hanny ze zniecierpli-wionym westchnięciem. - Ale grozi ci niebezpieczeństwo. – wyjąkała Hanna. - Nie zawsze jest tak, jak ci się wydaje. – szepnęła Ali. - Co masz na myśli? – ponagliła ją desperacko Hanna. Kiedy sięgnęła w stronę Ali, jej ręka przeszła na wylot przez jej ramię, jakby Ali była obrazem rzuconym na ekran przez projektor. - Kto co ma na myśli? – zawołał głos Mony. Oczy Hanny gwałtownie się otworzyły. Boleśnie jasne światło praktycznie ją oślepiło. Leżała na plecach na niewygodnym materacu. Wokół niej było kilka osób – Mona, Lucas Beattie, matka i ojciec.
Ojciec? Hanna próbowała zmarszczyć brwi, ale mięśnie jej twa-rzy poraził obezwładniający ból. - Hanna. – podbródek Mony drżał. – Och, mój Boże… Obudzi-łaś się. - Wszystko w porządku, kochanie? – zapytała jej matka. - Mo-żesz mówić? Hanna zerknęła w dół na swoje ręce. Przynajmniej były szczu-płe, a nie wyglądały jak połcie szynki. Wtedy zobaczyła rurkę kroplówki wystającą ze zgięcia łokcia i niezgrabny gips na ręce. - Co się dzieje? – wychrypiała rozglądając się. Scena przed nią wydawała się zainscenizowana. To, gdzie właśnie była – na tylnym gan-ku Ali z dawnymi przyjaciółkami – wydawało się w wiele bardziej realne. – Gdzie jest Ali? – zapytała. Rodzice Hanny wymienili niespokojne spojrzenia. - Ali nie żyje. – powiedziała cicho matka Hanny. - Proszę traktować ją łagodnie. – białowłosy mężczyzna o ha-czykowatym nosie w białym kitlu godnym krokiem ominął zasłonę i stanął w nogach łóżka Hanny. – Hanna? Jestem dr. Geist. Jak się czujesz? - Gdzie, do cholery, jestem? – dopytywała się Hanna głosem nabrzmiałym paniką. Ojciec Hanny wziął ją za rękę. - Miałaś wypadek. Bardzo się martwiliśmy. Hanna spojrzała niespokojnie na otaczające ją twarze, potem na rozmaite urządzenia podłączone do różnych części jej ciała. Oprócz kroplówki była maszyna mierząca bicie jej serca i rurka, którą do jej nosa docierał tlen. Ciało miała najpierw rozpalone, po chwili lodowate, a po jej skórze ze strachu i zmieszania przebiegały dreszcze. - Wypadek? – szepnęła. - Potrącił cię samochód. – powiedziała matka Hanny. – Przy Rosewood Day. Przypominasz sobie? Szpitalna pościel lepiła się, jakby ktoś ją pokropił roztopionym serem. Hanna grzebała w pamięci, ale nie znajdowała niczego o wypad-ku. Ostatnie, co sobie przypominała, przed siedzeniem na ganku Ali, to otrzymanie sukienki Zaca Posena w kolorze szampana na urodzinowe przyjęcie Mony. To było w piątek wieczorem, dzień przed uroczystością Mony. Hanna zwróciła się w stronę Mony, która wyglądała jakby równo-cześnie odczuwała ulgę i była zrozpaczona. Miała też duże, sine kręgi pod oczami, jakby od kilku dni nie spała. - Nie przegapiłam twojej imprezy, prawda? Lucas pociągnął nosem. Ramiona Mony napięły się. - Nie… - Wypadek zdarzył się potem. – powiedział Lucas. – Nie pamię-tasz? Hanna spróbowała wyciągnąć z nosa rurkę z tlenem – nikt nie wyglądał atrakcyjnie z czymś zwisającym z nozdrzy – i przekonała się, że została
przyklejona taśmą. Zamknęła oczy i walczyła, by znaleźć coś, cokolwiek, co by to wszystko wytłumaczyło. Ale widziała tylko majaczącą nad nią twarz Ali i szepczącą coś zanim zniknęła w czarnej nicości. – Nie. – wyszeptała Hanna. – Absolutnie nic z tego nie pamię-tam.
ROZDZIAŁ 12 NA GIGANCIE W poniedziałkową noc Emily siedziała na wyblakłym niebieskim stołku barkowym przy ladzie knajpki M&J naprzeciwko dworca autobu-sowego Greyhounda w Akron w stanie Ohio. Cały dzień nic nie jadła i teraz rozmyślała nad zamówieniem kawałka wstrętnie wyglądającego ciasta wiśniowego na wynos do kompletu z metalicznie smakującą kawą. Obok niej stary mężczyzna powoli siorbał pełnymi łyżkami pudding z ta-pioki, a facet wyglądający jak kręgiel i jego tyczkowaty przyjaciel opychali się ociekającymi tłuszczem burgerami i frytkami. Szafa grająca odtwa-rzała jakąś brzękliwą piosenkę country, a kelnerka ciężko opierała się o kasę, pucując z kurzu magnesy w kształcie Ohio do kupienia za jedyne 99 centów. - Dokąd zmierzasz? – ktoś zapytał. Emily spojrzała w oczy kucharza, krzepkiego mężczyzny, który wyglądał jakby sporo polował z łukiem, kiedy nie zajmował się grilowa-niem sera. Emily poszukała wzrokiem plakietki z imieniem, ale jej nie miał. Na środku czerwonej bejsbolówki miał wyszytą dużą, pojedynczą literę „A”. Drżąc odrobinę, zwilżyła usta. - Skąd wiesz, że dokądś zmierzam? Rzucił jej znaczące spojrzenie. - Nie jesteś stąd. A po drugiej stronie ulicy jest Greyhound. I masz wielki marynarski worek. Sprytny jestem, nie? Emily westchnęła wbijając wzrok w kubek z kawą. Energiczny marsz od Helene do odległego o milę mini-martu przy drodze zajął jej niecałe dwadzieścia minut, pomimo ciągniętego ciężkiego worka. Kiedy już tam dotarła pojechała okazją na dworzec autobusowy i kupiła bilet na pierwszy autobus wyjeżdżający z Iowy. Niestety, zmierzał do Akron, miejsca, gdzie Emily absolutnie nikogo nie znała. Co gorsza, w autobu-sie śmierdziało, jakby ktoś miał problemy z gazami, a facet obok niej podkręcił swojego iPoda na maksa i śpiewał do wtóru z Fall Out Boy, ze-społem, którego nienawidziła. Kolejne upiorne wydarzenie miało miejsce, kiedy autobus zajechał na przystanek w Akron, a Emily pod swoim sie-dzeniem znalazła drobiącego kraba. Kraba, chociaż nigdzie w pobliżu nie było oceanu. Kiedy weszła zataczając się na dworzec i zauważyła, że o 22:00 jest wyjazd do Filadelfii, wezbrał w niej ból. Jeszcze nigdy tak mocno nie tęskniła za Pensylwanią, jak w tej chwili. Emily zamknęła oczy, wciąż z trudem przychodziło jej uwierzyć, że naprawdę, faktycznie ucieka. Wiele razy wcześniej wyobrażała sobie ucieczkę – Ali zwykła mówić, że zrobiłaby to z nią. Jednym z ich czoło-wych wyborów były Hawaje. A także Paryż. Ali mówiła, że mogłyby przy-jąć inne tożsamości.
Kiedy Emily protestowała, twierdząc, że brzmi to skomplikowanie, Ali wzruszała ramionami i mówiła: „Skąd. Bycie kimś innym jest pewnie dosyć proste”. Dokądkolwiek by się udały, przyrzekły sobie spędzać razem bez przerwy mnóstwo czasu, a Emily zawsze pota-jemnie miała nadzieję, że może, tylko może, Ali zrozumie, że kocha Emi-ly równie mocno, jak Emily kocha ją. Ale ostatecznie, Emily miała wyrzu-ty sumienia i mówiła: „Ali, nie masz powodu, żeby uciekać. Twoje życie tutaj jest idealne”. Ali w odpowiedzi wzruszała ramionami, mówiąc, że Emily ma rację, jej życie jest praktycznie doskonałe. Dopóki ktoś jej nie zabił. Kucharz podgłośnił maleńki telewizorek obok tostera na osiem kromek i otwartej paczki Wonder Bread. Kiedy Emily spojrzała na ekran, zobaczyła reporterkę CNN przed znajomą fasadą szpitala w Rosewood. Emily dobrze ją znała – mijała ten budynek codziennie w drodze do szkoły. - Mamy informację, że Hanna Marin, siedemnastoletnia miesz-kanka Rosewood i przyjaciółka Alison DiLaurentis, której ciało w tajemni-czy sposób znalazło się na jej własnym podwórku jakiś miesiąc temu, właśnie przebudziła się ze śpiączki trwającej od tragicznego sobotniego wypadku. – mówiła reporterka do mikrofonu. Filiżanka z kawą Emily zagrzechotała o spodek. Śpiączka? Na ekranie pojawili się rodzice Hanny, mówili, że tak, Hanna się obudziła i wydaje się okay. Nie było tropów, kto ją potrącił, ani dlaczego. Emily przesłoniła usta dłonią pachnącą siedzeniem Greyhoun-da ze sztucznej skóry. Wyciągnęła Nokię z kieszeni dżinsowej kurtki i włączyła. Próbowała oszczędzać baterię, bo w Iowa niechcący zostawiła ładowarkę. Jej palce drżały, gdy wybierała numer Arii. Zgłosiła się poczta głosowa. - Aria, mówi Emily. – powiedziała po sygnale. – Właśnie dowie-działam się o Hannie, i… Głos jej zamarł, kiedy spojrzała znowu na ekran. Tam, w pra-wym górnym rogu, była jej własna twarz, patrząca na nią ze zdjęcia z ubiegłorocznej księgi pamiątkowej. - Z innych wieści z Rosewood, inna z przyjaciółek panny DiLau-rentis, Emily Fields, zaginęła. – mówił prezenter. – Odwiedzała w tym tygodniu krewych w Iowie, ale dzisiejszego ranka zniknęła z ich domu. Kucharz przestał przewracać grillowany ser i zerknął na ekran. Po jego twarzy przemknęło niedowierzanie. Spojrzał na Emily, i z powro-tem na telewizor. Jego metalowa szpachelka z głuchym stukotem zlecia-ła na ziemię. Emily, nie kończąc wiadomości dla Arii, zakończyła połączenie. Na ekranie telewizora jej rodzice stali przed domem z niebieskimi gon-tami. Ojciec miała na sobie swoją najlepszą koszulkę polo, a mama udrapowany na ramionach kaszmirowy kardigan. Carolyn stała nieco z boku, trzymając w rękach zwrócone w stronę kamery zdjęcie drużyny pływackiej Emily. Emily była zbyt
zdumiona, żeby się zawstydzić, że jej zdjęcie w wysoko wyciętym kostiumie Speedo pojawiło się w ogólnokra-jowym programie. - Bardzo się martwimy. – powiedziała matka Emily. – Chcemy, żeby Emily wiedziała, że ją kochamy i chcemy tylko, żeby wróciła do domu. W kącikach oczu Emily zakwitły łzy. Nie sposób opisać słowa-mi, co czuła, kiedy słyszała, jak jej matka wypowiada te dwa małe słowa: kochamy ją. Ześlizgnęła się ze stołka, wpychając ręce w rękawy kurtki. Słowo FILADELFIA było przyczepione na górze czerwono-niebieskosrebrnego autobusu Greyhounda po drugiej stronie ulicy. Wielki zegar 7-Up nad ladą wskazywał 21:53. Błagam, niech wszystkie miejsca na 22:00 nie będą wykupione, modliła się Emily. Spojrzała na nagryzmolony rachunek obok swojej kawy. - Zaraz wrócę. – powiedziała do kucharza, chwytając swoją tor-bę. – Tylko kupię bilet na autobus. Kucharz wciąż wyglądał, jakby porwało go tornado i wyrzucilo na innej planecie. - Nie przejmuj się. – powiedział słabo. – Kawa na koszt firmy. - Dzięki! – dzwoneczki nad drzwiami restauracji zadźwięczały, kiedy Emily wychodziła. Przebiegła pustą autostradę i z poślizgiem wpa-dła na dworzec, dziękując rozlicznym potęgom wszechświata, że przed kasą nie było kolejki. Nareszcie znała swój cel: dom.
ROZDZIAŁ 13 SAMOCHODY POTRACAJĄ TYLKO FRAJERÓW We wtorek rano Hanna, zamiast zmierzać na zajęcia z pilatesu na siłowni „Body Tonic” jak powinno być, leżała na plecach, a dwie grube pielęgniarki myły ją gąbką. Kiedy wyszły, do pokoju wkroczył jej lekarz, dr Geist, i włączył światło. - Wyłącz to! – zażądała Hanna szybko zasłaniając twarz. Nie posłuchał. Hanna złożyła już prośbę o innego lekarza - jeśli miała tu spędzić tyle czasu, czy nie mogłaby przynajmniej mieć trochę bardziej seksownego lekarza? – ale chyba nikt w szpitalu jej nie słuchał. Hanna połowicznie okryła się prześcieradłem i zerknęła w kom-paktowe lusterko Chanel. Taak, jej twarz potwora była wciąż obecna, w komplecie ze szwami na podbródku, podbitymi oczami, obrzmiałą purpu-rową dolną wargą i olbrzymimi siniakami na obojczyku – miną wieki, za-nim znowu będzie mogła założyć topy z dekoltem. Westchnęła i zatrza-snęła lusterko. Nie mogła się doczekać, aż pójdzie do Plażowej Kliniki naprawić wszystkie te szkody. Dr Geist sprawdził wyniki Hanny na komputerze, który wyglądał jakby pochodził z lat sześćdziesiątych. - Ładnie dochodzisz do siebie. Teraz, kiedy zeszła już opuchli-zna nie widzimy żadnych częściowych uszkodzeń mózgu. Narządy we-wnętrzne wyglądają całkiem dobrze. To cud. - Ha. – burknęła Hanna. - To naprawdę cud. – wtrącił ojciec Hanny stając za dr Geistem. – Byliśmy chorzy ze strachu, Hanna. Niedobrze mi się robi, jak pomyślę, co ktoś ci zrobił. I że wciąż jest na wolności. Hanna rzuciła na niego szybkie spojrzenie. Ojciec miał na sobie ciemny grafitowy garnitur i błyszczące eleganckie czarne mokasyny. W ciągu tych dwunastu godzin, odkąd się przebudziła, był niesamowicie cierpliwy, ulegał każdej zachciance Hanny… a miała ich sporo. Po pierwsze, zażądała przeniesienia do osobnego pokoju – ostatnie, czego chciała, to wysłuchiwać, jak staruszka po drugiej stronie zasłony OIOMu mówi o swoich przypadłościach jelitowych i zbliżającej się wymianie bio-dra. Oprócz tego, Hanna zmusiła ojca do przyniesienia przenośnego odtwarzacza DVD i kilku płyt z pobliskiego supermarketu Target . Płatny szpitalny telewizor miał dostęp do tylko sześciu nudnych jak cholera pro-
gramów. Błagała ojca, żeby zmusił pielęgniarki do dania jej większej ilości środków przeciwbólowych i uznała szpitalny materac na łóżku za absolutnie niewygodny, czym wymusiła godzinę temu jego wizytę w sklepie Tempur-Pedic , żeby kupić piankowe pokrycie z ery kosmicznej. Sądząc po trzymanej przez niego gigantycznej plastikowej torbie z Tempur-Pedic, wyglądało na to, że podróż zakończyła się sukcesem. Dr Geist odwiesił kartę Hanny z powrotem na miejsce w nogach jej łóżka. - Za kilka dni będziemy mogli cię wypisać. Masz jakieś pytania? - Tak. – powiedziała Hanna, głos wciąż miała zachrypnięty od respiratora, do którego była podłączona po wypadku. Wskazała kroplów-kę w ramieniu. – Ile kalorii to we mnie pompuje? – sądząc po tym, jak wyglądały jej biodra, chyba schudła podczas pobytu w szpitalu – bonus! – ale wolała się upewnić. Dr Geist spojrzał na nią jak na wariatkę, zapewne życząc sobie, żeby też mógł zamienić pacjentów. - To antybiotyk i substancje nawadniające. – wtrącił ojciec Han-ny. Poklepał Hannę po ręce. – Dzięki temu lepiej się poczujesz. – wy-chodząc z pokoju z ojcem Hanny dr Geist wyłączył znowu światło. Hanna przez chwilę patrzyła wilkiem na puste drzwi, po czym opadła na łóżko. Jedyne, co mogłoby jej teraz poprawić nastrój, to sze-ściogodzinny masaż w wykonaniu seksownego, pozbawionego koszulki włoskiego modela. A, i jeszcze nowa twarz. Była absolutnie zdumiona tym, co się jej przytrafiło. Wciąż się zastanawiała, czy po zaśnięciu obudzi się we własnym łóżku zaścielo-nym pościelą z egipskiej bawełny o splocie z sześciuset włókien, piękna jak zawsze, gotowa na dzień zakupów z Moną. Kogo potrąca samo-chód? Nie była nawet w szpitalu z jakiegoś czaderskiego powodu, na przykład porwania dla okupu czy tragicznego tsunami Petry Nemcovej . Ale co przerażało ją o wiele bardziej – o czym nie chciała my-śleć – to, że cała noc była wielką, ziejącą dziurą w jej pamięci. Nie pa-miętała nawet przyjęcia Mony. Właśnie wtedy w drzwiach pojawiły się dwie postacie w znajo-mych niebieskich blezerach. Kiedy Aria i Spencer zobaczyły, że Hanna nie śpi i jest ubrana, weszły szybko do środka z twarzami naznaczonymi troską. - Wczoraj wieczorem chciałyśmy się z tobą zobaczyć – powie-działa Spencer – ale pielęgniarki nas nie wpuściły. Hanna zauważyła, że Aria zerknęła na jej zielonkawe siniaki z obrzydzeniem na twarzy. - Co? – warknęła Hanna wygładzając długie kasztanowe włosy, które
właśnie zrosiła sprejem Bumble & Bumble Surf Spray. – Powinnaś trochę bardziej wczuć się w rolę Florence Nightingale, Aria. Seanowi to się spodoba. Hannę wciąż napełniała goryczą myśl, że jej ex, Sean Ackard, zerwał z nią, żeby być z Arią. Dzisiaj włosy Arii wisiały w strąkach wokół twarzy, i była ubrana w wiszącą luźno do kolan sukienkę w czerwono-białą szachownicę pod szkolnym blezerem. Wyglądała jak skrzyżowanie dziwacznej perkusistki z White Stripes z obrusem. Zresztą, czy nie wiedziała, że jeśli zostanie przyłapana bez plisowanej spódniczki szkolnego mundurka, Appleton zwyczajnie odeśle ją do domu i każe się przebrać? - Sean i ja rozstaliśmy się. – wymamrotała Aria. Zaciekawiona Hanna uniosła brwi. - Och, doprawdy? A to dlaczego? Aria usiadła na małym, pomarańczowym krzesełku obok łóżka Hanny. - Teraz to nie ma znaczenia. Liczy się… to. Ty. – jej oczy wy-pełniły się łzami. – Żałuję, że wcześniej nie dotarłyśmy na plac zabaw. Ciągle o tym myślę. Mogłybyśmy jakoś powstrzymać ten samochód. Mo-głybyśmy ściągnąć cię z jego drogi. Hanna wpatrzyła się w nią ze ściśniętym gardłem. - Byłaś tam? Aria potaknęła i zerknęła na Spencer. - Wszystkie byłyśmy. Emily też. Chciałaś się z nami spotkać. - Tak? – serce Hanny przyspieszyło. Aria pochyliła się bliżej Hanny. Jej oddech pachniał gumą Orbit Mint Mojito, smakiem, którego Hanna nienawidziła. - Mówiłaś, że wiesz, kim jest „A”. - Co? – szepnęła Hanna. - Nie pamiętasz? – krzyknęła Spencer. – Hanna, przecież to on cię potrącił! – wyciągnęła Sidekick’a i pokazała sms-a. – Patrz! Hanna wbiła wzrok w ekran. Za dużo wiedziała. A. - „A” wysłał to nam, zaraz po tym, jak potrącił cię samochód. – wyszeptała Spencer. Zdumiona Hanna mocno zamrugała. Jej umysł przypominał wielką przepastną torebkę Gucci’ego, i kiedy Hanna grzebała po jego dnie, nie potrafiła znaleźć poszukiwanego wspomnienia. - „A” próbował mnie zabić? – zaczęło się jej kłębić w żołądku. Cały dzień miało to okropne przeczucie w głębi duszy, że to wcale nie był wypadek. Usiłowała je zdławić, mówiąc sobie, że to bzdura. - Może „A” z tobą rozmawiał? – próbowała Spencer. – Albo ty zobaczyłaś,
jak „A” coś robi. Możesz pomyśleć? Boimy się, że jeśli nie przypomnisz sobie, kim „A” jest, to mógłby… - … znowu zaatakować. – wyszeptała Aria. Hanna spazmatycznie zadrżała, oblewając się z przerażenia zimnym potem. - O-ostatnie, co pamiętam to wieczór przed przyjęciem Mony. – wyjąkała. – A zaraz potem siedziałyśmy na tylnym podwórku Ali. Znowu byłyśmy w siódmej klasie. Jest dzień przed zniknięciem Ali i rozmawiamy o noclegu w stodole. Pamiętacie? - Hmmm…. Jasne. Chyba. – Spencer zmrużyła oczy. - Ciągle próbuję ostrzec Ali, że następnego dnia zginie. - tłuma-czyła Hanna unosząc głos. – Ale Ali nie zwraca na mnie uwagi. A potem spojrzała na mnie i powiedziała, żebym przestała robić wielkie halo z niczego. Powiedziała, że czuje się dobrze. Spencer i Aria wymieniły spojrzenia. - Hanna, to był sen. – powiedziała miękko Aria. - No pewnie. – Hanna przewróciła oczami. – Tak tylko mówię. Zupełnie jakby Ali tam była. – wskazała różowy balon z napisem WRACAJ SZYBKO DO ZDROWIA w nogach łóżka. Była na nim naryso-wana okrągła buzia z harmonijkowymi rękoma i nogami, która mogła sama chodzić. Zanim którakolwiek z dawnych przyjaciółek Hanny zdołała odpowiedzieć, przerwał im donośny głos. - Gdzie jest najbardziej seksowna pacjentka w tym szpitalu? W drzwiach stała Mona z z rozwartymi ramionami. Ona także miała na sobie szkolny blezer i spódniczkę, a oprócz tego niesamowite buty Marca Jacobsa, których Hanna nigdy wcześniej nie widziala. Mona zerknęła podejrzliwie na Arię i Spencer, po czym rzuciła na nocną szafkę stertę egzemplarzy „Vogue”, „Elle”, „Lucky” i „US Weekly”. - Pour vous, Hanna. Lindsey Lohan przytrafiło się sporo rzeczy, które musimy przedyskutować. - Jesteś taka kochana. – zawołała Hanna, usiłując szybko zmienić temat. Nie mogła rozwodzić się nad tą sprawą z „A”. Po prostu nie mogła. Ulżyło jej, że wczoraj nie miała halucynacji, kiedy się obudziła i zobaczyła Monę przy swoim łóżku. W zeszłym tygodniu nie układało się między nimi najlepiej, ale ostatnim wspomnieniem Hanny było otrzyma-nie paczki z sukienką dworu Mony. To była oczywista gałązka oliwna, ale dziwne było, że nie pamiętała rozmowy, podczas której się pogodziły – zazwyczaj dawały sobie wtedy prezenty, na przykład nowego iPoda albo skórzane
rękawiczki Coach. Spencer spojrzała na Monę. - Cóż, skoro Hanna już się obudziła, chyba nie musimy organi-zować tej sprawy w piątek. - Jakiej sprawy? – ożywiła się Hanna. Mona przysiadła na łóżku Hanny. - Chciałyśmy urządzić małe czuwanie dla ciebie w Rosewood Country Club. – wyznała. – Wszyscy ze szkoły zostali zaproszeni. Wzruszona Hanna przyłożyła podłączoną do kroplówki rękę do ust. - Chciałyście to zrobić… dla mnie? – pochwyciła wzrok Mony. To było niezwykłe, żeby Mona planowała imprezę ze Spencer – miała wiele żalu do dawnych przyjaciółek Hanny – ale wyglądała na naprawdę podekscytowaną. Serce Hanny poszybowało. - Skoro klub jest już zarezerwowany… może zamiast tego mo-głybyśmy urządzić przyjęcie powitalne? – zasugerowała Hanna cichym, niepewnym głosem. Skrzyżowała na szczęście palce drugiej ręki pod pościelą, z nadzieją, że Mona nie uzna tego głupi pomysł. Mona zacisnęła idealnie podkreślone wargi. - Na przyjęcie nie mogę się nie zgodzić. Zwłaszcza, że chodzi o przyjęcie dla ciebie, Han. Hanna wewnętrznie rozbłysła. To była dzisiaj najlepsza wiado-mość – lepsza nawet od pozwolenia pielęgniarek na samodzielne korzy-stanie z łazienki. Chciała się wyprostować i zamknąć Monę w wielkim, dziękczynnym, radosnym z odnowionej przyjaźni uścisku, ale była podłączona do zbyt wielu rurek. - Zwłaszcza, że nie pamiętam twojej imprezy urodzinowej. – wy-tknęła Hanna wydymając wargi. – Było rewelacyjnie? – Mona spuściła wzrok, zrywając puchatą kulkę ze swojego blezera. – Nie szkodzi. - po-wiedziala szybko Hanna. – Możesz mi powiedzieć, że było wstrząsające. Zniosę to. – zbierała chwilę myśli. – I mam fantastyczny pomysł. Skoro Halloween jest już tak blisko, a ja nie do końca jestem w najlepszej for-mie… zamachała rękoma wokół twarzy. – Zróbmy bal maskowy! - Idealnie. – powiedziała entuzjastycznie Mona. – Och, Han, to będzie niesamowite! Chwyciła dłonie Mony i zaczęły razem piszczeć. Aria i Spencer stały zakłopotane, wykluczone poza nawias. Ale Hanna nie miała zamia-ru również z nim piszczeć. Takie rzeczy robiły tylko najlepsze przyjaciół-ki, a w świecie Hanny była tylko jedna taka osoba.
ROZDZIAŁ 14 PRZESŁUCHANIE I TROCHĘ SZPIEGOWANIA We wtorek po południu, po szybkim spotkaniu w sprawie księgi pamiątkowej i godzinnym treningu hokeja na trawie, Spencer wjechała na swój wysypany niebieskim łupkiem owalny podjazd. Obok stalowoniebieskiego Range Rovera jej matki stał radiowóz policji Rosewood. Jak się to działo od kilku dni, serce Spencer wylądowało w jej gardle. Czy wyznanie Melissie poczucia winy związanego z Ali było me-ga błędem? A jeśli Melissa powiedziała Spencer, że nie ma ona instynk-tu mordercy tylko po to, żeby ją zmylić? Jeśli zadzwoniła do Wildena i powiedziała mu, że to Spencer jest winna? Spencer znowu pomyślała o tamtej nocy. Jej siostra tak dziwnie się uśmiechała, kiedy mówila, że Spencer nie mogła zabić Ali. Dziwny był też dobór słów – powiedziała, że żeby zabić trzeba być kimś wyjąt-kowym. Czemu nie powiedziała szalonym albo bez serca? Wyjątkowy nadawał temu specjalne znaczenie. Spencer była taka przerażona, że od tej chwili unikała Melissy, czuła się przy niej niezręcznie i niepewnie. Kiedy Spencer wślizgnęła się przez drzwi i powiesiła trencz Burberry w szafie w korytarzu, zauważyła Melissę i Iana, bardzo sztywno siedzących na kanapie w salonie Hastings’ów, jakby trafili na dywanik u dyrektora szkoły. Naprzeciwko nich, na skórzanym klubowym krześle, siedział oficer Wilden. - Cz-cześć. – wyjąkała zaskoczona Spencer. - Och, Spencer. – Wilden skinął głową Spencer. – Przepraszam bardzo, ale muszę jeszcze chwilkę porozmawiać z twoją siostrą i Ianem. Spencer zrobiła wielki krok w tył. - O-o czym rozmawiacie? - To tylko kilka pytań dotyczących nocy, kiedy zniknęła Ali. – powiedział Wilden ze wzrokiem utkwionym w notatniku. – Próbuję po-znać każdy punkt widzenia. W pokoju zapadła cisza, przerywana tylko przez jonizator po-wietrza matki Spencer, kupiony przez nią, kiedy jej alergolog powiedział, że drobinki kurzu mogą wywoływać u kobiet zmarszczki. Spencer powoli wycofała się z pokoju. - W korytarzu na stole leży list do ciebie. – zawołała Melissa, kiedy Spencer znikała za rogiem. – Mama ci go zostawiła. W korytarzu na stoliku faktycznie leżał stos poczty, obok terako-towej
wazy w kształcie wrzeciona, która podobno była prezentem podarowanym prababci Spencer przez Howarda Hughes’a . List do Spencer leżał na samej górze, w otwartej już kremowek kopercie z ręcznie wypisanym jej imieniem z przodu. W środku, na ciężkiej kremowej karcie, było zaproszenie. Złotym poskręcanym pismem napisano: „Komitet Złotej Orchidei zaprasza cię na śniadanie finalistów i wywiad w Restauracji „Daniel” w Nowym Jorku w piątek, 15 września”. W narożniku była przyklejona różowa samoprzylepna kartecz-ka. Jej matka napisała: „Spencer, uzgodniliśmy to już z twoimi nauczy-cielami. Mamy na czwartkową noc zarezerwowane pokoje w „W””. Spencer przycisnęła papier do twarzy. Pachniał trochę wodą kolońską Polo, a może to był tylko Wilden. Rodzice naprawdę zachęcali ją do konkursu, pomimo tego, co wiedzieli? To wydawało się takie niere-alne. I niewłaściwe. A może… jednak nie? Przesunęła palcem po tłoczonych lite-rach zaproszenia. Spencer od trzeciej klasy pragnęła wygrać Złotą Or-chideę, i może jej rodzice to docenili. A gdyby nie była tak przerażona Ali i „A” na pewno potrafiłaby napisać własny esej godny Złotej Orchidei. Więc czemu z tego nie skorzystać? Pomyślała o tym, co powiedziała Me-lissa – rodzice by ją sowicie wynagrodzili za zwycięstwo. Potrzebowała teraz nagrody. Zegar dziadka w salonie sześć razy zabił. Spencer podejrzewa-ła, że Wilden czeka z rozpoczęciem rozmowy, aż będzie pewien, że po-szła na górę. Weszła tupiąc po kilku pierwszych stopniach, po czym za-trzymała się w pół drogi i maszerowała w miejscu, żeby wydawało się, że weszła na samą górę. Miała doskonały widok na Iana i Melissę przez ba-rierki balustrady, ale nikt nie mógł zobaczyć jej. - Okay. – odchrząknął Wilden. – Wróćmy do Alison DiLaurentis. Melissa zmarszczyła nos. - Nadal nie jestem pewna, co to ma wspólnego z nami. Byłoby lepiej, gdybyś porozmawiał z moją siostrą. Spencer mocno zacisnęła oczy. Zaczyna się. - Zaczekaj jeszcze chwilę. – powiedział wolno Wilden. - Prze-cież oboje chcecie pomóc mi złapać zabójcę Alison, prawda? - Oczywiście. – powiedziała wyniośle Melissa, jej twarz się zaczerwieniła. - Dobrze. – powiedział Wilden. Kiedy wyciągał czarny kołono-tatnik, Spencer powoli odetchnęła. – A zatem – kontynuował Wilden – byliście w stodole z Alison i jej przyjaciółkami na krótko przed jej zniknię-ciem, tak? Melissa pokiwała głową.
- Zaskoczyły nas. Spencer zapytała rodziców, czy mogłaby wy-korzystać stodołę na swoją nocną imprezę. Myślała, że tego wieczoru jadę do Pragi, tymczasem wybierałam się tam następnego dnia. Mimo to wyszliśmy. Pozwoliliśmy im skorzystać ze stodoły. – uśmiechnęła się dumnie, jakby zachwycała ją własna życzliwość. - Okay… - Wilden skrobał w swoim notesie. – Widziałaś tego wieczoru coś dziwnego na podwórku? Ktoś się kręcił w pobliżu, albo coś w tym stylu? - Nic. – powiedziała cicho Melissa. Spencer poczuła po raz ko-lejny wdzięczność i zakłopotanie. Dlaczego Melissa o lodowatym sercu na nią nie donosiła? - A gdzie wybraliście się potem? – zapytał Wilden. Melissa i Ian wyglądali na zaskoczonych. - Poszliśmy do pokoju Melissy. Tam. – Ian wskazał w stronę ko-rytarza. – My… spędzaliśmy razem czas. Oglądaliśmy telewizję. Nie wiem. - I byliście razem całą noc, tak? Ian zerknął na Melissę. - No, wiesz, to było ponad cztery lata temu, więc trochę trudno to pamiętać, ale, owszem, jestem prawie pewien, że tak. - Melissa? – zapytał Wilden. Melissa odgarnęła frędzle jednej z poduszek na kanapie. Przez jeden ułamek sekundy, Spencer widziała przemykający przez jej twarz wyraz przerażenia. Zniknął w mgnieniu oka. - Byliśmy razem. - Okay. – Wilden przesuwał spojrzenie z jednej twarzy na dru-gą, jakby coś go martwiło. – A… Ian. Czy między tobą a Alison coś było? Mina Iana się wydłużyła. Odchrząknął. - Ali się we mnie durzyła. Trochę z nią flirtowałem, ale to wszystko. Zdumiona Spencer ściągnęła usta. Ian okłamuje… policjanta? Rzuciła okiem na siostrę, ale Melissa miała wzrok wbity przed siebie, a na ustach ironiczny uśmieszek. Powiedziała: „Właściwie, to wiedziałam, że Ian i Ali byli razem”. Spencer pomyślała o wspomnieniu, o którym wcześniej mówiła w szpitalu Hanna, o tym, jak wybrały się w czwórkę do domu Ali dzień przed jej zniknięciem. Szczegóły tego dnia były niewyraźne, ale Spencer sobie przypomniała, że widziały Melissę wracającą do stodoły Ha-stings’ów. Ali ją zawołała i zapytała, czy Melissa nie martwi się, że Ian znajdzie sobie nową dziewczynę, kiedy ona będzie w Pradze. Spencer trąciła Ali za ten komentarz i ją ostrzegła, żeby zamilkła. Odkąd wyznała Ali, i tylko Ali, że
całowała Iana, Ali groziła, że powie o tym Melissie, jeśli Spencer sama się nie przyzna. No i Spencer sądziła, że uwaga Ali to jej miała działać na nerwy, a nie Melissie. Bo właśnie to robiła Ali, prawda? Sama nie była już pewna. Potem Melissa wzruszyła ramionami, pomamrotała pod nosem i ruszyła jak burza w stronę stodoły Hastings’ów. Spencer przypomniała sobie jednak, że po drodze jej siostra zatrzymała się i spojrzała na wy-kopywaną na podwórku Ali dziurę. Zupełnie jakby próbowała zapamiętać jej wymiary. Spencer przycisnęła dłoń do ust. W zeszłym tygodniu otrzymała od „A” sms-a, kiedy siedziała przed lustrem: „Mordercę Ali masz przed oczami”, i zaraz potem w drzwiach Spencer pojawiła się Melissa, żeby oznajmić, że na dole czeka reporter z „Philadelphia Sentinel”. Oprócz własnego odbicia Spencer miała przed sobą także Melissę. Kiedy Wilden potrząsnął dłoniami Melissy i Iana, po czym wstał, żeby wyjść, Spencer po cichu wspięła się po schodach na górę, w jej głowie wirowało. Dzień przed swoim zaginięciem Ali powiedziała: „Wiecie co, dziewczyny? Myślę, że to będzie Lato Ali”. Była tego taka pewna, ta-ka ufna, że wszystko się uda tak, jak tego chciała. Ale chociaż Ali mogła namówić ich czwórkę do zrobienia wszystkiego, co kazała, nikt, absolutnie nikt, nie pogrywał tak z siostrą Spencer. Bo w ostatecznym rozrachunku Melissa-zawsze-wygrywała.
ROZDZIAŁ 15 ZGADNIJCIE, KTO WRA-A-CA? W środę wczesnym porankiem matka Emily w milczeniu opuści-ła minivanem parking filadelfijskiego dworca Greyhounda, wjechała w samym środku porannych godzin szczytu na Route 76, minęła urocze szeregowce przy Schuylkill River, i ruszyła prosto do szpitala Rosewood Memorial. Chociaż Emily rozpaczliwie potrzebowała prysznica po wyczerpującej 10-godzinnej podróży, bardzo chciała przekonać się, w jakim stanie jest Hanna. Zanim dojechały do szpitala, Emily zaczęła się martwić, że po-pełniła poważny błąd. Wczoraj wieczorem, przed wejściem do autobusu o 22:00, zadzwoniła do rodziców, mówiąc im, że widziała ich w telewizji, że z nią wszystko w porządku i że wraca do domu. Rodzice wydawali się szczęśliwi… ale wtedy padła bateria jej komórki, więc pewności nie miała. Odkąd Emily wsiadła do samochodu, jedyne słowa, które wypowiedziała do niej matka brzmiały: „Jesteś okay?”. Kiedy Emily potwierdziła, matka powiedziała jej, że Hanna się obudziła, po czym zamilkła. Matka wjechała pod markizę głównego wejścia do szpitala i za-trzymała auto. Wydała długie, drżące westchnienie, na moment składa-jąc głowę na kierownicy. - Jazda po Filadelfii śmiertelnie mnie przeraża. Emily patrzyła na matkę, na jej gęste siwe włosy, szmaragdo-wozielony kardigan i cenny perłowy naszyjnik, który zawsze nosiła, tro-chę jak Marge w „Simpson’ach”. Nagle zdała sobie sprawę, że nigdy nie widziała, żeby jej matka kiedykolwiek choćby przejeżdżała w pobliżu Fi-ladelfii. Zawsze denerwowała się przy wjazdach, nawet kiedy nie było żadnych samochodów. - Dziękuję, że mnie odebrałaś. – powiedziała cichutko. Pani Fields wpatrywała się uważnie w Emily z drżącymi warga-mi. - Tak się o ciebie martwiliśmy. Myśl, że moglibyśmy cię na zaw-sze utracić sprawiła, że przemyśleliśmy pewne rzeczy. Odesłanie cię, tak jak zrobiliśmy, do ciotki Helene, było niesłuszne. Emily, możemy nie akceptować decyzji dotyczących twojego… życia, ale spróbujemy uporać się z tym i żyć najlepiej jak potrafimy. Tak radzi Dr. Phil . Czytaliśmy z twoim ojcem jego książki. Na zewnątrz samochodu młoda para podjechała dziecięcym wózkiem
Silver Cross do swojego Porsche Cayenne. Dwóch atrakcyj-nych, ciemnoskórych, dwudziestokilkuletnich lekarzy przepychało się żartobliwie. Emily odetchnęła powietrzem przesyconym zapachem kapryfolium i po drugiej stronie ulicy zauważyła market Wawa. Zdecydowanie była w Rosewood. Nie wylądowała awaryjnie w życiu innej dziewczyny. - Okay. – wychrypiała Emily. Odczuwała swędzenie całego cia-ła, zwłaszcza dłoni. – Ja… dziękuję. Bardzo mnie to cieszy. Pani Fields sięgnęła do torebki i wyjęła plastikową reklamówkę Barnes & Noble. - To dla ciebie. – w środku była płyta DVD „Gdzie jest Nemo?”. Skonsternowana Emily uniosła wzrok. – Ellen DeGeneres jest tą za-bawną rybką. - wytłumaczyła matka Emily lekko mentorskim tonem. – Pomyśleliśmy, że może ją polubisz. – Emily nagle zrozumiała. Ellen DeGeneres była rybą – pływaczką i lesbijką, tak jak Emily. - Dziękuję. – powiedziała dziwnie wzruszona, przyciskając do piersi DVD. Oszołomiona, wygrzebała się z samochodu i przeszła przez au-tomatyczne frontowe drzwi szpitala. Kiedy mijała izbę przyjęć, kawiarnię i sklepik z luksusowymi pamiątkami, słowa matki zaczynały powoli do niej docierać. Rodzina ją zaakceptowała? Zastanawiała się, czy powinna za-dzwonić do Mayi i powiedzieć jej, że wróciła. Ale co mogła powiedzieć? Jestem w domu! Moi rodzice już są spoko! Możemy ze sobą chodzić! To wydawało się takie… tandetne. Pokój Hanny był na piątym piętrze. Kiedy Emily otworzyła sze-roko drzwi, przy jej łóżku siedziały już Aria i Spencer, z dłońmi zaciśnię-tymi na kubkach z dużą kawą Starbucks. Na podbródku Hanny wyróżnia-ło się kilka nierównych szwów, a na ręce miała olbrzymi gips. Obok łóżka stał gigantycznych rozmiarów bukiet, a w pokoju unosił się zapach rozmarynowego olejku eterycznego. - Cześć, Hanna. – powiedziała Emily zamykając cicho drzwi. – Jak się masz? - Ty też przyszłaś wypytywać o „A”? – Hanna, prawie rozdraż-niona, westchnęła. Emily spojrzała najpierw na Arię, potem na Spencer, która ner-wowo skubała kartonowy brzeg okładki kubka. Dziwnie było widzieć Arię i Spencer razem – czy Aria nie podejrzewała Spencer o zabicie Ali? Sygnalizując to pytająco uniosła brwi spoglądając na Arię, ale ona potrząsnęła głową i powiedziała bezgłośnie: Później wytłumaczę. Emily znowu zwróciła spojrzenie na Hannę.
- Cóż, chciałam zobaczyć, jak się miewasz, ale owszem… - za-częła. - Daruj sobie. – powiedziała wyniośle Hanna, okręcając wokół palca kosmyk włosów. – Nie pamiętam, co się stało. Więc równie dobrze możemy porozmawiać o czymś innym. – jej głos dygotał z wyczerpania. Emily cofnęła się. Spojrzała błagalnie na Arię, pytając wzro-kiem: „Naprawdę nie pamięta?”. Aria przecząco potrząsnęła głową. - Hanna, jeśli nie będziemy pytać, nigdy sobie nie przypomnisz. – nalegała Spencer. – Dostałaś sms-a? List? Może „A” włożył ci coś do kieszeni? Hanna spojrzała groźnie na Spencer ze szczelnie zaciśniętym ustami. - Dowiedzialaś się czegoś w trakcie albo po przyjęciu Mony. – zachęcała Aria. – Może to ma coś z tym wspólnego? - Może „A” powiedział coś obciążającego. – powiedziała Spen-cer. – Albo zobaczyłaś kogoś za kierownicą SUVa, który cię potrącił? - Mogłybyście już przestać? – łzy wypełniły kąciki oczu Hanny. – Lekarz powiedział, że takie forsowanie nie jest dobre dla mojego zdro-wia. – po chwili milczenia przesunęła dłoniami po miękkim kaszmirowym kocu i odetchnęła głęboko. – Dziewczyny, jak myślicie, czy gdybyście mogły się cofnąć do czasu przed śmiercią Ali, czy mogłybyście temu za-pobiec? Emily rozejrzała się. Jej przyjaciółki były tym pytaniem równie zaskoczone, co ona. - Cóż, jasne. – mruknęła cicho Aria. - Oczywiście. – powiedziała Emily. - I nadal byście chciały to zrobić? – prowokowała Hanna. - Na-prawdę byśmy chciały, żeby Ali była w pobliżu? Skoro wiemy, że ukrywa-ła tajemnicę Toby’ego przed nami i za naszymi plecami spotykała się z Ianem? Skoro już trochę dorosłyśmy i zrozumiałyśmy, że Ali była w sumie zwykłą suką? - Oczywiście, że chciałabym, żeby tu była. – powiedziała ostro Emily. Ale kiedy spojrzała po pozostałych, wbijały bez słowa wzrok w podłogę. - No, z pewnością nie chciałyśmy, żeby umarła. – wymamrotała w końcu Spencer. Aria pokiwała głową i podrapała purpurowy lakier na paznokciu. Emily sądziła, że Hanna owinęła wokół części gipsu szal Her-mes’a w próbując sprawić, żeby wyglądał ładniej. Z tego, co Emily za-uważyła, reszta gipsu była pokryta podpisami. Podpisali się już wszyscy z Rosewood – był zamaszysty podpis Noela Kahna; schludny - Melissy, siostry Spencer; kanciasty – pana Jenningsa, nauczyciela matematyki Hanny. Ktoś napisał na gipsie tylko słowo BUZIAKI!, kropka wykrzyknika była uśmieszkiem. Emily przesunęła palcami po słowie, jakby było napi-sane Braille’m.
Po kilku minutach, podczas których praktycznie niczego nie mówiły, markotne Aria, Emily i Spencer wyszły gęsiego z pokoju. Milcza-ły, dopóki nie doszły do szeregu wind. - Co spowodowało, że zaczęła tak mówić o Ali? – szepnęła Emily. - Śniła o niej, kiedy była w śpiączce. – Spencer wzruszyła ra-mionami i wcisnęła guzik przywołujący windę do zjazdu. - Musimy sprawić, żeby Hanna sobie przypomniała. – szepnęła Aria. – Ona wie, kim jest „A”. Dochodziła 08:00 rano, kiedy dotarły na parking. Gdy przejeż-dzała obok nich pędem karetka, telefon Spencer zaczął wygrywać „Czte-ry pory roku” Vivaldiego. Zirytowana, zajrzała do kieszeni. - Kto tak wcześnie do mnie dzwoni? Potem zabrzęczała komórka Arii. I Emily. Zimny wiatr przeszył dziewczęta. Flagi z logo szpitala, które wi-siały przy głównej markizie, zafalowały. - Nie. – sapnęła Spencer. Emily spojrzała na temat wiadomości. Brzmiał: BUZIAKI!, zu-pełnie jak na gipsie Hanny. Tęskniłyście za mną, suki? Przestańcie grzebać w poszukiwa-niu odpowiedzi, albo wasze wspomnienia też będzie trzeba wymazać. – A
ROZDZIAŁ 16 NOWA OFIARA W tą środę po południu Spencer czekała na zewnętrznym patio Country Clubu w Rosewood, aby wraz z Moną Vanderwaal rozpocząć planowanie powitalnej maskarady na cześć Hanny. W roztargnieniu przerzucała strony eseju z ekonomii, za który została nominowana do Złotej Orchidei. Kiedy kradła go z arsenału starych szkolnych wypraco-wań Melissy, nie rozumiała go nawet w połowie… i nadal tak było. Ale skoro jurorzy Złotej Orchidei zdecydowali się ją usmażyć w piątek na śniadanie, postanowiła się go nauczyć słowo w słowo. Jak trudne może to być? W kółku teatralnym ciągle uczyła się na pamięć całych monolo-gów. Poza tym miała nadzieję, że oderwie myśli od sprawy „A”. Zamknęła oczy i bezgłośnie doskonale powtórzyła kilka pierw-szych akapitów. Potem wyobraziła sobie strój, jaki włoży na swój wywiad Złotej Orchidei – zdecydowanie coś Calvina albo Chanel, może z wyglądającymi naukowo okularami w przezroczystej oprawce. Może nawet przyniesie artykuł o niej, który pojawił się w „Philadelphia Sentinel”, i zostawi go wystający odrobinę z torebki. Przeprowadzający wywiad zobaczą go i pomyślą: „Rany, ona pojawiła się już na pierwszej stronie poważnej gazety!”. - Hej. – stanęła nad nią Mona w ładnej oliwkowej sukience i wy-sokich czarnych kozakach. Przez prawe ramię miała przerzuconą ciemnofioletową dużą torebkę, a ręce niosła smoothie Jamba Juice. – Za wcześnie przyszłam? - Nie, przyszłaś idealnie. – Spencer przeniosła książki na sie-dzenie naprzeciwko, a esej Melissy wepchnęła do torebki. Jej ręka otarła się o komórkę. Zwalczyła masochistyczny odruch, żeby ją wyjąć i znowu spojrzeć na wiadomość od „A”. Przestańcie grzebać w poszukiwaniu odpowiedzi. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, po trzech dniach milczenia, „A” wciąż je prześladował. Spencer bardzo chciała porozmawiać o tym z Wildenem, ale obawiała się tego, co zrobiłby wtedy „A”. - Dobrze się czujesz? – Mona usiadła i spojrzała zatroskana na Spencer. - Jasne. – Spencer zagrzechotała słomką w pustej szklance po Diet Coke, usiłując wyrzucić z umysłu „A”. Wskazała książki. – Tylko mam wywiad z konkursu esejów w piątek. W Nowym Jorku. No i trochę wariuję. Mona się uśmiechnęła, - Zgadza się, to Złota Orchidea, tak? Wszędzie pełno ogłoszeń.
Spencer w geście fałszywej skromności, pochyliła głowę. Uwielbiała słyszeć swoje nazwisko w porannych ogłoszeniach, chyba, że musiała sama je czytać – wtedy brzmiało to chełpliwie. Ostrożnie zmie-rzyła Monę wzrokiem. Mona wykonała kawał fantastycznej roboty zmie-niając się z uwielbiającej skutery Razor idiotki w piękną divę, ale Spen-cer tak naprawdę nigdy nie przestała jej widzieć jako jednej z wielu dziewczyn, z których natrząsała się Ali. Chyba nawet po raz pierwszy rozmawiały twarzą w twarz. Mona potrząsnęła głową. - Kiedy wychodziłam rano do szkoły widziałam twoją siostrę przed waszym domem. Powiedziała, że w niedzielnej gazecie było twoje zdjęcie. - Melissa ci to powiedziała? – oczy Spencer zogromniały, po-czuła ukłucie niepokoju. Przypomniała sobie strach, który przemknął przez twarz Melissy wczoraj, kiedy Wilden ją pytał, gdzie była w noc za-ginięcia Ali. Czego Melissa tak się obawiała? Co ukrywała? - Taa. Bo co? To nieprawda? – zdezorientowana Mona zamru-gała. Spencer powoli potrząsnęła głową. - Nie, to prawda. Jestem tylko zaskoczona, że powiedziała o mnie coś miłego, to wszystko. - To znaczy? – zapytała Mona. - Raczej nie jesteśmy przyjaciółkami. – Spencer rozejrzała się ukradkiem po patio, przepełniało ją potworne wrażenie, że jest tutaj Me-lissa i słucha. – Nieważne. – powiedziała. – Jeżeli chodzi o przyjęcie. Właśnie rozmawiałam z managerem klubu, będą przygotowani na piątek. - Idealnie. – Mona wyjęła stertę kartek i przesunęła je po stole. – Wymyśliłam takie zaproszenia. Mają już kształt masek, widzisz? A na przedniej stronie jest sreberko, więc kiedy na nie patrzysz, widzisz sie-bie. Spencer spojrzała na swoje rozmyte odbicie na zaproszeniu. Cerę miała czystą i promieniejącą, a świeżo zrobione pasemka, lekko muśnięte maślanym kolorem, rozjaśniały jej twarz. Mona przerzucała kartki oprawionego notatnika Gucci’ego, konsultując z nią swoje notatki. - Myślę też, że żeby Hanna poczuła się naprawdę wyjątkowo, powinna wkroczyć do sali w stylu wielkiej księżniczki. Na przykład wnie-siona w zadaszonej lektyce przez czterech, seksownych chłopaków bez koszulek. Albo coś w tym stylu. Załatwiłam przyjście do Hanny kilku mo-deli, żeby sama mogła ich wybrać. - To wspaniałe. - Spencer objęła dłońmi terminarz Kate Spade. – Hanna ma szczęście, że jesteś jej przyjaciółką.
Mona spojrzała żałośnie na pole golfowe i głęboko westchnęła. - Biorąc pod uwagę, jak ostatnio się między nami układało, to cud, że Hanna mnie nie znienawidziła. - O czym ty mówisz? – Spencer słyszała jakieś pogłoski o kłótni między Moną i Hanną na urodzinowym przyjęciu, ale była taka zajęta i rozproszona, że właściwie nie zwracała uwagi na plotki. Mona westchnęła i założyła za ucho pasmo platynowo-blond włosów. - Nie dogadujemy się ostatnio najlepiej z Hanną. - wyznała. – Ona tak dziwnie się zachowuje. Kiedyś wszystko robiłyśmy razem, ale nagle zaczęła mieć tajemnice, olewać nasze wspólne plany i zachowy-wać, jakby mnie nienawidziła. – oczy Mony wypełniły się łzami. Gardło Spencer się ścisnęło. Doskonale znała to uczucie. Ali, zanim zniknęła, robiła jej to samo. – Spędzała z wami dużo czasu i byłam o to zazdro-sna. – Mona przeciągnęła wskazującym palcem po brzegu pustego tale-rza na pieczywo na stole. – Prawdę powiedziawszy, byłam zdumiona, kiedy Hanna chciała się ze mną zaprzyjaźnić w ósmej klasie. Należała do kliki Ali, a wy byłyście legendą. Zawsze sądziłam, że nasza przyjaźń jest zbyt piękna, żeby być prawdziwą. Chyba wciąż tak czasem czuję. Spencer wpatrywała się w nią. Niewiarygodne, do jakiego stop-nia przyjaźń Mony i Hanny przypominała to, co było między Spencer i Ali – Spencer też była zdumiona, kiedy Ali wybrała ją do swojego wewnętrznego kręgu. - Cóż, Hanna spotykała się z nami, bo mamy pewne… proble-my. – powiedziała. – Jestem pewna, że wolałaby być z tobą. Mona przygryzła wargę. - Byłam dla niej okropna. Sądziłam, że chce mnie odstawić, więc… przeszłam do ataku. Ale kiedy potrącił ją samochód… i zrozumia-łam, że mogłaby umrzeć… to było potworne. Od lat jest moją najlepszą przyjaciółką. – zasłoniła twarz dłońmi. – Po prostu chcę o tym wszystkim zapomnieć. Chcę tylko, żeby wszystko wróciło do normy. Charmsy zwisające z bransoletki Mony od Tiffany’ego pięknie brzęczały. Usta miała wykrzywione, jakby miała się zaraz rozpłakać. Spencer nagle poczuła się winna za to, jak kiedyś dokuczały Monie. Ali natrząsała się z tego, co nazywała wampirzą opalenizną i nawet z jej wzrostu – Ali zawsze mówiła, że Mona jest wystarczająco niska, żeby być dziewczęcą wersją Mini Me z „Austina Powersa”. Ali twierdziła też, że Mona ma cellulit na brzuchu – widziała w szatni country clubu prze-bierającą się Monę i prawie zwymiotowała z obrzydzenia. Spencer jej nie uwierzyła, więc pewnej nocy, kiedy Ali nocowała u Spencer, zakradły się pod dom Mony i
podglądały jak tańczy przy teledyskach na VH1 w swo-im pokoju. - Mam nadzieję, że podwinie się jej koszulka. – szeptała Ali. – Wtedy zobaczysz całą jej brzydotę. Koszulka Mony pozostała na miejscu. Wciąż szaleńczo tańczy-ła, tak samo jak Spencer, kiedy sądziła, że nikt nie patrzy. I wtedy Ali za-stukała w okno. Twarz Mony poczerwieniała i dziewczyna szybko uciekła z pokoju. - Jestem pewna, że wszystko dobrze się ułoży między tobą i Hanną. – powiedziała łagodnie Spencer dotykając szczupłego ramienia Mony. – I na pewno nie powinnaś obwiniać siebie. - Mam nadzieję. – Mona posłała Spencer niepewny uśmiech. – Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Przerwała im kelnerka, kładąc na stole skórzaną książeczkę z rachunkiem Spencer. Dziewczyna ją otworzyła i dopisała swoje dwie die-tetyczne Coka-Cole do rachunku ojca. Z zaskoczeniem stwierdziła, że dochodzi już 17:00. Wstała czując odrobinę smutku, nie chciała jeszcze kończyć rozmowy. Kiedy ostatni raz rozmawiała z kimś o czymś istot-nym? - Jestem spóźniona na próbę. – zestresowana, odetchnęła głę-boko. Mona przez chwilę patrzyła na nią badawczo, a potem zerknęła na salę. - Właściwie, możliwe, że nie będziesz chciała jeszcze wycho-dzić. – skinęła głową w kierunku podwójnych szklanych drzwi, na jej twarz wróciły kolory. – Tamten facet właśnie na ciebie patrzył. Spencer zerknęła przez ramię. Przy narożnym stoliku, nad drin-kami Bombay Saphire i gazowanymi napojami, siedziało dwóch chłopa-ków w wieku studenckim w koszulkach Lacoste. - Który? – mruknęła. - Pan model Hugo Boss. – Mona wskazała ciemnowłosego chłopaka o pięknie rzeźbionym podbródku. Po jej twarzy przemknął przebiegły wyraz. – Chcesz, żeby całkiem stracił rozum? - Jak? – zapytała Spencer. - Zaświeć mu golizną. – wyszeptała Mona, wskazując brodą spódniczkę Spencer. Spencer z fałszywą skromnością zasłoniła kolana. - Wyrzucą nas! - Nie wyrzucą. – Mona uśmiechnęła się ironicznie. – Założę się, że to o wiele szybciej zlikwiduje ten stres od Złotej Orchidei. To jak błyskawiczny zabieg w spa. Spencer przez chwilę się namyślała. - Zrobię to, jeżeli ty też.
Mona kiwnęła głową wstając. - Na trzy. Spencer też wstała. Mona odchrząknęła, żeby przyciągnąć ich uwagę. Głowy obu chłopców obróciły się w ich stronę. - Jeden… Dwa… - odliczała Mona. - Trzy! – zawołała Spencer. Szybko podciągnęły spódniczki. Spencer ujawniła jedwabne zielone szorty Eres, a Mona pokazała sek-sowne, koronkowe figi – zdecydowanie nie w typie dziewczyny kochają-cej skutery Razor. Uniosły spódniczki tylko na moment, ale to wystarczy-ło. Ciemnowłosy chłopak w rogu prysnął łykiem piwa. Model Hugo Bossa wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Spencer i Mona opuściły spódniczki i zwinęły się ze śmiechu. - Jasna cholera. – zaśmiewała się Mona, jej pierś falowała. – To było coś. Serce Spencer obijało się o żebra. Obaj zdumieni chłopcy wciąż się na nie gapili. - Myślisz, że ktoś jeszcze widział? – wyszeptała. - A kogo to obchodzi? Jakby mogli nas stąd wykopać. Policzki Spencer zrobiły się cieplejsze, pochlebiało jej, że Mona uważa ją za równie oszałamiającą, co ona sama. - No i teraz jestem naprawdę spóźniona. – mruknęła. – Ale było warto. - Pewnie, że tak. – Mona przesłała jej całusa. – Obiecajusz, że kiedyś to powtórzymy? Spencer pokiwała głową i przesłała całusa zwrotnego, a potem przemknęła przez główną salę jadalną. Po raz pierwszy od wielu dni czu-ła się lepiej. Dzięki pomocy Mony zdołała zapomnieć o „A”, Złotej Orchi-dei i Melissie na całe trzy minuty. Ale kiedy przechodziła przez parking, poczuła opadającą na jej ramię rękę. - Zaczekaj. Kiedy Spencer się odwróciła, zobaczyła Monę nerwowo okręca-jącą wokół szyi diamentowy naszyjnik. Wyraz jej twarzy zmienił się z radośnie frywolnego na znacznie bardziej powściągliwy i niepewny. - Wiem, że jesteś super-spóźniona – wyrzuciła z siebie Mona – i nie chcę zawracać ci głowy, ale coś mi się przytrafiło, i naprawdę mu-szę z kimś o tym pogadać. Wiem, że niezbyt dobrze się znamy, ale nie mogę rozmawiać z Hanną – ma dość problemów. A inni roznieśliby to po szkole. - O co chodzi? – zatroskana Spencer przysiadła na skraju dużej ceramicznej donicy. Mona ostrożnie się rozejrzała wokół, jakby chciała się upewnić, że w pobliżu nie ma żadnego golfisty w stroju od Ralpha Laurena.
- Dostaję te… sms-y. – wyszeptała. - Coś ty powiedziała? – Spencer na moment straciła słuch. - Sms-y. – powtórzyła Mona. – Dostałam tylko dwa, ale w sumie nie były podpisane, więc nie wiem od kogo są. A w nich są te… straszne rzeczy o mnie. – Mona zagryzła wargę. – Trochę się boję. Obok przeleciał wróbel i wylądował na pozbawionej owoców rajskiej jabłoni. W oddali zagrzmiała obudzona do życia kosiarka do tra-wy. Spencer gapiła się na Spencer. - Czy te sms-y są od… „A”? – szepnęła. Mona zbladła do tego stopnia, że zniknęły nawet jej piegi. - S-skąd o tym wiesz? - Bo – Spencer nabrała powietrza. To nie działo się naprawdę. To nie mogło dziać się naprawdę. – Hanna i ja – oraz Aria i Emily – też je dostajemy.
ROZDZIAŁ 17 PRAWDA, ŻE KOTY ŁADNIE WALCZĄ? W środę popołudniu, zaledwie Hanna przekręciła się w szpital-nym łóżku – najwyraźniej zbyt długie leżenie na wznak powodowało od-leżyny, co brzmiało jeszcze obrzydliwiej niż trądzik – usłyszała stukanie do swoich drzwi. Prawie nie miała ochoty odpowiadać. Już niedobrze jej się robiło od tych wszystkich hałaśliwych gości, zwłaszcza zaś od Spen-cer, Arii i Emily. - Przygotujmy się na par-tey! – ktoś zawołał. Do środka wparo-wało czterech chłopców: Noel Kahn; Myson Byers; młodszy brat Arii, Mi-ke; i – niespodzianka, niespodzianka – Sean Ackard, były chłopak Han-ny, i zdaje się, że także Arii. - Cześć, chłopaki. – Hanna przesłoniła jasnym beżowym kasz-mirowym kocem przyniesiony przez Monę z domu dolną część twarzy, pozostawiając tylko oczy odsłonięte. Kilka sekund później przyszedł Lucas Beattie z olbrzymim bukietem. Noel zerknął na Lucasa i przewrócił oczami. - Chcesz sobie coś zrekompensować? - Hę? – twarz Lucasa była prawie całkowicie przesłonięta kwia-tami. Hanna nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Lucas wciąż ją odwie-dza. Jasne, byli przyjaciółmi przez całą minutę w zeszłym tygodniu, kiedy Lucas zabrał ją balonem swojego taty i pozwolił, by dała upust emocjom w związku ze swoimi problemami. Hanna wiedziała, jak bardzo ją lubił – praktycznie podał jej swoje serce na tacy podczas wspólnego lotu balonem, ale pamiętała wyraźnie, że kiedy otrzymała pocztą sukienkę dworu Mony, wysłała do niego wrednego sms-a, twierdząc, że nie ma u niej szans. Rozważała przypomnienie mu o tym teraz, tylko… Lucas był dosyć użyteczny. Poszedł do Sephory kupić Hannie nowy zestaw do makijażu, czytał każdą linijkę „Teen Vogue” i pochlebstwem przekonał lekarzy, żeby pozwolili mu rozpylić, zgodnie z życzeniem Hanny, eteryczny olejek Bliss. Nawet lubiła mieć go w pobliżu. Gdyby nie była taka popularna i fantastyczna, byłby pewnie niezłym chłopakiem. Zdecydowanie był wystarczająco przystojny – a nawet o wiele przystojniejszy od Seana. Hanna zerknęła teraz na Seana. Sztywno siedział na plastiko-wym krześle dla gości, oglądając rozmaite przyniesione Hannie kartki z życzeniami powrotu do zdrowia. Odwiedzenie Hanny w szpitalu było tak bardzo w
jego stylu. Chciała zapytać, dlaczego rozstali się z Arią, ale nagle zdała sobie sprawę, że zupełnie jej to nie obchodzi. Noel spojrzał na Hannę z zaciekawieniem. - Po co ci kroplówka? - Lekarze kazali. – Hanna podsunęła koc po sam czubek nosa. – Żeby bakterie trzymały się z daleka. Poza tym, dzięki temu możesz le-piej się skupić na moich pięknych oczach. - A jakie to uczucie być w śpiączce? – Noel przysiadł na skraju łóżka Hanny, przygniatając wypchanego żółwia, którego wczoraj dostała od wuja i ciotki. – Coś jak naprawdę długi odjazd po LSD? - Dają ci teraz leczniczą marihuanę? – zapytał z nadzieją Mike, jego niebieskie oczy błyszczały. – Założę się, że szpitalny towar jest su-per. - E tam, pewnie dają jej środki przeciwbólowe. – rodzice Maso-na byli lekarzami, więc przy każdej okazji popisywał się swoją medyczną wiedzą. – Szpitalni pacjenci mają taki słodki zestaw. - Czy pielęgniarki są seksowne? – plótł Mike. – Robią dla ciebie striptiz? - Jesteś goła pod tym kocem? – pytał Noel. – Daj popatrzyć! - Chłopaki! – powiedział Lucas przerażonym głosem. Chłopcy spojrzeli na niego i przewrócili oczami – oprócz Seana, który wyglądał na prawie równie zawstydzonego, co Lucas. Hanna ze złośliwym uśmiesz-kiem pomyślała, że Sean pewnie nadal należy do Klubu Dziewictwa. - Jest w porządku. – zaświergotała Hanna. – Radzę sobie. – towarzystwo chłopców i ich niestosowne komentarze, były nawet od-świeżające. Pozostali odwiedzający byli tak cholernie poważni. Kiedy chłopcy zebrali się wokół łóżka Hanny, żeby podpisać się na jej gipsie, dziewczyna przypomniała coś sobie i usiadła. – Przyjdziecie na moją powitalną imprezę w piątek, prawda? Planują ją Spencer i Mona, więc na pewno będzie super. - W życiu nie przegapimy. – Noel zerknął na Mysona i Mike’a, którzy wyglądali przez okno i dyskutowali, które kończyny by połamali, gdyby wyskoczyli przez balkon Hanny na piątym piętrze. – A w ogóle, o co chodzi z tobą i Moną? – zapytał Noel. - Nic. – wzdrygnęła się Hanna. – Dlaczego pytasz? Noel wyłączył długopis. - Nieźle się pożarłyście na jej imprezie, jak kotki. Mrrau! - Tak? – zapytała osłupiała Hanna. Zażenowany Lucas za-kaszlał. - Noel, to wcale nie było mrrau! – do pokoju wpadła Mona. Rzu-ciła całusy Noelowi, Masonowi i Mike’owi, lodowaty uśmiech Seanowi i upuściła ogromny segregator w nogach łóżka Hanny. Lucasa kompletnie
zignorowała. – To była tylko odrobina złośliwości między przyjaciółkami. Noel wzruszył ramionami. Dołączył do pozostałych chłopców przy oknie i zaczął kłykciami ciągnąć Masona za włosy. Mona przewróciła oczami. - Słuchaj, Han, rozmawiałam właśnie ze Spencer i sporządziły-śmy listę niezbędnych rzeczy na przyjęcie. Chcę uzgodnić z tobą szcze-góły. – otworzyła niebieski terminarz Tiffany’ego. - Oczywiście, zanim porozmawiam z obsługą, ostatnie słowo należy do ciebie. – polizała pa-lec i przewróciła kartkę. – Okay. Serwetki: biskwitowe czy w kolorze ko-ści słoniowej? Hanna próbowała się skupić, ale słowa Noela utkwiły jej w gło-wie. Mrrau? - O co się kłóciłyśmy? – rzuciła Hanna. Mona zamilkła, odłożyła listę na kolana. - Naprawdę, Han, o nic ważnego. Pamiętasz, jak kłóciłyśmy się tydzień wcześniej? O pisanie na niebie? O Naomi i Riley? Hanna pokiwała głową. Mona zaprosiła Naomi Ziegler i Riley Wolfe, ich największe rywalki, żeby zostały członkiniami jej dworu na Słodką Siedemnastkę. Hanna podejrzewała, że zrobiła to w odwecie za to, że nie brała udziału w świętowaniu ich Frenniversary. - Cóż, miałaś absolutną rację. – mówiła dalej Mona. – Obie są megazdzirami. Już nie chcę, żebyśmy się z nimi spotykały. Przepra-szam, że na chwilę dopuściłam je do wewnętrznego kręgu, Han. - Okay. – powiedziała cicho Hanna, czując lekką ulgę. - No, cóż, nieważna. – Mona wyjęła dwa wycinki z czasopism. Jeden przedstawiał długawą białą, plisowaną sukienkę-bombkę z je-dwabną kokardą na plecach, a drugi sukienkę z wysokim stanem we wzór w bezkształtne mazaje. – Suknia z trenem Philipa Lima czy zalot-na mini Nieves Lavi? - Nieves Lavi. - odpowiedziała Hanna. – Ma łódkowaty dekolt i jest krótka, więc pokazuje dużo nogi, ale odwróci też uwagę od mojej twarzy i szyi. – znowu podciągnęła pościel do samych oczu. - A skoro o tym mowa – zaszczebiotała Mona – zobacz, co dla ciebie mam! Sięgnęła do torby Cynthii Rowley w kolorze masła i wyjęła deli-katną porcelanową maskę. Miała kształt ładnej dziewczęcej twarzy, z wyrazistymi kośćmi policzkowymi, ładnymi, wydętymi wargami i noskiem, który –wykonany przez chirurga plastycznego - zrobiłby furrorę. Była taka piękna i misterna, że wyglądała prawie prawdziwie.
- Dokładnie takie maski zostały użyte na ubiegłorocznym poka-zie mody haute-couture Diora. – wionęła Mona. – Moja mama zna kogoś od PR-u u Diora w Nowym Jorku i ktoś ją nam dziś rano stamtąd przy-wiózł. - Och, mój Boże. – Hanna wyciągnęła rękę i dotknęła krawędzi maski. To, co poczuła, przypominało skrzyżowanie niemowlęcej miękkiej skóry i satyny. Mona trzymała maskę przy twarzy Hanny, wciąż na wpół zakry-tej kocem. - Zasłoni wszystkie twoje siniaki. Będziesz najpiękniejszą dziewczyną na przyjęciu. - Hanna już jest piękna. – wtrącił się Lucas, odwracając się od aparatury medycznej. – Nawet bez maski. Nos Mony zmarszczył się, jakby Lucas właśnie jej powiedział, że zmierzy jej doodbytniczo temperaturę. - Och, Lucas. – powiedziała ozięble. – Nie widziałam, że tam stoisz. - Cały czas tu jestem. – zaznaczył zwięźle Lucas. Wbili w siebie wzrok. Hanna zauważyła coś niemal bojaźliwego w wyrazie twarzy Mony. Ale znikło to w okamgnieniu. Mona umieściła maskę Hanny naprzeciwko wazy z kwiatami, ustawiając ją tak, żeby się w nią wpatrywała. - To będzie impreza roku, Han. Nie mogę się doczekać. Z tymi słowami Mona posłała jej całusa i tanecznym krokiem opuściła pokój. Za nią podążyli Noel, Mason, Sean i Mike, mówiąc Han-nie, że jutro wrócą i lepiej, żeby podzieliła się z nimi swoją leczniczą ma-rihuaną. Został tylko Lucas, oparty o ścianę naprzeciwko obok kojącego plakatu z polem dmuchawców w stylu Moneta. Miał zaniepokojoną minę. - Ten gliniarz, Wilden? Zadał mi kilka pytań o to potrącenie, kiedy parę dni temu czekaliśmy aż obudzisz się ze śpiączki. – powiedział cicho Lucas, siadając na pomarańczowym krześle obok jej łóżka. – Na przykład, czy widziałem się z tobą tej nocy. Czy zachowywałaś się dziw-nie albo byłaś zmartwiona. Brzmiało to tak, jakby wcale nie uważał tego za wypadek. – Lucas przełknął głośno ślinę i podniósł wzrok na Hannę. – Nie myślisz chyba, że to ta sama osoba, która wysyła ci te dziwne sms-y, prawda? Hannę jakby piorun strzelił. Zapomniała, że powiedziała Luca-sowi o „A”, kiedy lecieli razem balonem. Serce zaczęło jej walić. - Powiedz, że nie wspomniałeś o tym Wildenowi. - Oczywiście, że nie. – zapewnił ją Lucas. – Tylko… martwię się o ciebie. To takie straszne, że ktoś cię potrącił. - Nie przejmuj się tym. – przerwała Hanna, krzyżując ramiona na piersi. –
I proszę, proszę, nie mów nic o tym Wildenowi. Okay? - Okay. – powiedział Lucas. – Jasne. - Dobrze. – warknęła Hanna. Pociągnęła długi łyk wody ze szklanki obok łóżka. Zawsze, kiedy ośmielała się rozważać prawdę – że to „A” ją potrącił – jej umysł się wyłączał, nie zgadzając się, by dalej o tym rozmyślała. - Czy to nie miłe, że Mona wyprawia dla mnie przyjęcie? - zapy-tała Hanna ostentacyjnie, chcąc zmienić temat. – Jest taką cudowną przyjaciółką. Wszyscy tak mówią. Lucas trącił palcem guziki na swoim zegarku Nike. - Nie jestem pewien, czy możesz jej ufać. – bąknął. - O czym ty mówisz? – Hanna zmarszczyła brwi. Lucas wahał się przez kilka długich sekund. - No dalej. – powiedziała zaniepokojona Hanna. – Co? Lucas sięgnął i ściągnął w dół okrycie Hanny, odsłaniając jej twarz. Wziął jej policzki w dłonie i pocałował. Usta Lucasa były miękkie i ciepłe, i doskonale pasowały do jej warg. Po plecach Hanny przebiegły dreszcze. Gdy Lucas się odsunął, przez siedem długich piśnięć EKG Hanny wpatrywali się w siebie, ciężko oddychając. Hanna była prawie pewna, że jej twarz wyraża czyste zdumienie. - Pamiętasz? – zapytał Lucas z rozszerzonymi oczami. - Pamiętam… co? – Hanna zmarszczyła brwi. Lucas długo się w nią wpatrywał, omiatał jej twarz spojrzeniem. I odwrócił się. - Ja… powinienem już iść. – wymamrotał niezręcznie i wyszedł z pokoju. Hanna patrzyła za nim, jej poranione usta wciąż mrowiły po po-całunku. Co właściwie właśnie się stało?
ROZDZIAŁ 18 PREZENTUJEMY PAŃSTWU, PO RAZ PIERWSZY W ROSEWOOD, JESSICĘ MONTGOMERY Tego samego popołudnia Aria stała na zewnątrz budundu Wy-działu Sztuki Hollis i patrzyła na grupę młodzieży trenującej capoeirę na trawniku. Nigdy tego nie rozumiała. Najlepiej opisał to jej brat, mówiąc, że wygląda nie tyle jak brazyliska sztuka walki i tańca, a bardziej jakby ludzie próbowali powąchać nawzajem swoje tyłki, albo obsikać, jak psy. Poczuła na ramieniu dotyk chłodnej, smukłej dłoni. - Przyszłaś na kampus na zajęcia ze sztuki? – wyszeptał w jej ucho głos. - Meredith. – Aria zesztywniała. Dzisiaj Meredith miała na sobie zielony blezer w prążki i porozdzierane dżinsy, oraz plecak khaki prze-rzucony przez ramię. Patrzyła na nią tak, że Arii wydawało się, że jest maleńką mróweczką pod szkłem powiększającym. - Chodzisz na Sztukę Intuicyjną, prawda? – powiedziała Mere-dith. Kiedy Aria milcząco potaknęła, Meredith spojrzała na zegarek. – To lepiej tam idź. Zajęcia zaczynają się za pięć minut. Aria poczuła się jak w potrzasku. Rozważała odpuszczenie so-bie w ogóle tych zajęć – ostatnie, na co miała ochotę, to spędzenie dwóch godzin w towarzystwie Jenny Cavanaugh. Sam jej widok na ostatnich zajęciach przywołał całą masę nieprzyjemnych wspomnień. Ale Aria wiedziała, że Meredith przekazałaby wszystko Byronowi, a on dałby jej wykład, jak to nieuprzejmie jest odrzucać wspaniałomyślny prezent Meredith. Aria naciągnęła na ramiona różowy kardigan - Odprowadzisz mnie? – zapytała ostro. Meredith wyglądała na zaskoczoną. - W sumie… nie mogę. Muszę coś załatwić. Coś… ważnego. Aria przewróciła oczami. Nie mówiła poważnie, ale Meredith rozglądała się podejrzliwie, jakby ukrywała wielką tajemnicę. Arię naszła straszna myśl, że może robi coś związanego ze ślubem. Chociaż Aria za nic nie chciała wyobrazić sobie ojca i Meredith przed ołtarzem składają-cych przysięgę, i tak ten okropny obraz pojawił się w jej umyśle. Aria bez pożegnania podeszła do budynku i zaczęła przeskaki-wać po dwa stopnie na raz. Na piętrze Sabrina zaraz zaczęła wykład i kazała wszystkim artystom zająć stanowiska. To było jak wielka gra w krzesła, a kiedy opadł
już pył Aria nadal nie miała miejsca. Wolny został tylko jeden stolik… obok dziewczyny z białą laską i wielkim golden re-trieverem-psem przewodnikiem. Oczywiście. Aria miała wrażenie, że Jenna śledzi ją wzrokiem, gdy podcho-dząc do pustego miejsca uderzała cienkimi podeszwami chińskich panto-fli o drewnianą podłogę. Pies Jenny sapnął z sympatią do Arii, kiedy przechodziła obok. Jenna miała na sobie czarną bluzkę z dekoltem, spod którego wystawał rąbek czarnego koronkowego stanika. Gdyby był tu Mike, pewnie uwielbiałby Jennę, bo mógłby patrzeć na jej piersi, a ona nic by o tym nie wiedziała. Kiedy Aria usiadła, Jenna przekręciła głowę w jej stronę. - Jak się nazywasz? - Jestem… Jessica. – rzuciła Aria, zanim zdołała się powstrzy-mać. Zerknęła na Sabrinę z przodu sali; w połowie przypadków wykła-dowcy na dodatkowych zajęciach nie zawracali sobie głowy zapamięty-waniem imion uczestników, i Aria miała nadzieję, że Meredith nie powie-działa Sabrinie, żeby zwróciła na nią uwagę na zajęciach. - A ja Jenna. – wyciągnęła rękę, a Aria nią potrząsnęła. Potem szybko się odwróciła, zastanawiając się, jak u licha, przetrwa do końca zajęć. Kiedy dzisiaj rano jadła śniadanie w upiornej kuchni Meredith, na-sunęło się jej na myśl nowe wspomnienie o Jennie, wywołane zapewne przez majaczące na lodówce Meredith krasnale. Ali, Aria i reszta nazy-wały Jennę Śnieżką, jakby była Królewną Śnieżką z filmu Disney’a. Pewnego razu, kiedy ich klasa wybrała się do Longwood Orchads zbie-rać jabłka, Ali zaproponowała, żeby dać Jennie jabłko podtopione dla żartu w ohydnej damskiej toalecie, tak jak w filmie zła wiedźma dała Kró-lewnie zatrute jabłko. Ali zasugerowała, żeby to Aria dała Jennie jabłko – zawsze zmuszała innych do odwalania za nią brudnej roboty. - To wyjątkowe jabłko. – powiedziała Aria Jennie trzymając w wyciągniętej ręce owoc i słysząc, jak Ali za nią parska śmiechem. – Farmer mi powiedział, że jest z najsłodszego drzewa. I chciałabym dać je tobie. – twarz Jenny była taka zaskoczona i wzruszona. Gdy tylko Jenna ugryzła wielkie, soczyste jabłko, Ali zapiała: - Zjadłaś jabłko, na które ktoś nasikał! Kiblowy oddech! – Jenna zatrzymała się w pół gryzu i pozwoliła, żeby kęs wypadł z jej ust. Aria wyrzuciła wspomnienie z głowy i zauważyła stertę olejnych obrazów ułożonych na skraju stołu Jenny. Były to portrety, wykonane ja-skrawymi kolorami i energicznymi pociągnięciami pędzla.
- Ty to namalowałaś? – zapytała Jennę. - To na moim biurku? – zapytała dziewczyna z dłońmi złożony-mi na kolanach. – Taa. Rozmawiałam z Sabriną o moich obrazach i chciała je zobaczyć. Może weźmie je na jeden ze swoich wernisaży. Aria zacisnęła pięści. Czy dzisiejszy dzień mógłby być jeszcze gorszy? Jak, do licha, Jenna dostała się na wernisaż? Jakim cudem w ogóle wiedziała jak malować, skoro nic nie widziała? Z przodu sali Sabrina kazała studentom wziąć woreczek mąki, pociętą w paski gazetę i pusty koszyk. Jenna próbowała sama znaleźć te rzeczy, ale ostatecznie przyniosła je dla niej Sabrina. Aria zauważyła, jak wszyscy uczniowie patrzą na Jennę kątem oka, obawiając się, że jeśli ktoś spojrzy zbyt ostentacyjnie to zostanie zganiony za gapienie się. Kiedy wszyscy wrócili do biurek, Sabrina odchrząknęła. - Okay. Ostatnio mówiliśmy o postrzeganiu dotykiem. Dzisiaj zrobimy coś podobnego wykonując nawzajem maski ze swoich twarzy. W pewnym sensie wszyscy nosimy maski, prawda? Wszyscy udajemy. Patrząc na odlew swojej twarzy możecie się dowiedzieć, że wcale nie wyglądacie tak, jak wam się wydawało. - Już to robiłam. – wyszeptała do ucha Arii Jenna. – To zabaw-ne. Chcesz to zrobić ze mną? Pokażę ci jak. Aria chętnie dałaby nura przez okno klasy. Ale stwierdziła, że potakuje, a kiedy zdała sobie sprawę, że Jenna tego nie widzi, powie-działa: - Jasne. - Ja pierwsza. – kiedy Jenna się obróciła, coś zapiszczało w jej dżinsach. Wyciągnęła cienkiego LG z wysuwaną klawiaturą i wyciągnęła go w stronę Arii, jakby wiedziała, że ta patrzy. – Tą klawiaturę uruchamia się głosem, więc w końcu mogę pisać sms-y. - Nie martwisz się, że obsypiesz go mąką? – zapytała Aria. - Zmyję. Tak bardzo go kocham, że zawsze jest przy mnie. Aria pocięła dla Jenny paski gazety, skoro i tak nie mogła po-wierzyć jej nożyczek. - Gdzie chodzisz do szkoły? – zapytała Jenna. - Hm, Rosewood High. – Aria wymieniła miejscową szkołę pu-bliczną. - Ekstra. – powiedziała Jenna. – To twoje pierwsze zajęcia ze sztuki? Aria zesztywniała. Chodziła na zajęcia ze sztuki, zanim jeszcze nauczyła się czytać, ale musiała przełknąć dumę. Nie była Arią – była Jessicą. Kimkolwiek ona była. - To dla mnie duża zmiana. – powiedziała, szybko wczuwając się w rolę. – Zazwyczaj bardziej interesuje mnie sport, na przykład hokej na trawie.
- Na jakiej pozycji grasz? – Jenna nalała wodę do miski. - Hm, na wszystkich. – wymamrotała Aria. Ali próbowała kiedyś nauczyć ją hokeja na trawie, ale po mniej więcej pięciu minutach prze-rwała lekcję, bo stwierdziła, że Aria biega jak ciężarna gorylica. Aria za-stanawiała się, dlaczego na swoje alter ego wybrała Typową Dziewczynę z Rosewood – dokładnie taką, jaką zawsze bardzo starała się nie być. - Cóż, miło, że próbujesz czegoś nowego. – wymruczała Jenna mieszając wodę z mąką. – Dziewczyny z drużyny hokeja z mojej dawnej szkoły robiły to tylko wtedy, kiedy pojawiał się jakiś nowy projektant, o którym przeczytały w „Vogue’u”. – prychnęła sarkastycznie. - To w twojej szkole w Filadelfii były dziewczęca drużyna hoke-ja? – rzuciła Aria, myśląc o szkole dla niewidomych, do której rodzice posłali Jennę. Jenna wyprostowała się. - Hmm… nie. Skąd wiesz, że chodziłam do szkoły w Filadelfii? Aria uszczypnęła wnętrze dłoni. Co miała teraz powiedzieć, że Aria dała jej zatrute w toalecie jabłko w szóstej klasie? Że była w pew-nym sensie zamieszana w śmierć jej przyrodniego brata kilka tygodni temu? Że ją oślepiła i zrujnowała życie? - Zgadywałam. - Mówiłam o mojej dawniejszej szkole. Jest nawet w pobliżu. Znasz Rosewood Day? - Słyszałam. – wymamrotała Aria. - Wracam tam w przyszłym roku. – Jenna włożyła pasek papie-ru w mieszankę mąki i wody. – Sama nie wiem, co o tym myśleć. Wszy-scy w tej szkole są tacy idealni. Jeśli nie interesujesz się właściwymi rze-czami, jesteś nikim. – potrząsnęła głową. – Przepraszam. Pewnie nie masz pojęcia, o czym mówię. - Nie! Absolutnie się zgadzam! – zaprotestowała Aria. Nie mo-gła jeszcze bardziej się ujawnić. Naszło ją dręczące przeczucie. Jenna była piękna – wysoka, pełna wdzięku i była artystką. Prawdziwą artystką – gdyby trafiła do Rosewood Day Aria zapewne nie byłaby już najlepsza w szkole ze sztuki. Kto wie, kim mogłaby Jenna zostać, gdyby nie zda-rzył się wypadek. Nagle pragnienie, żeby powiedzieć Jennie kim jest i jak bardzo żałuje tego, co zrobiły stało się tak przytłaczające, że Aria musia-ła wytężyć wszystkie swoje siły, żeby milczeć. Jenna do niej podeszła. Pachniała lukrem. - Nie ruszaj się. – poleciła Jenna Arii, szukając po omacku jej głowy i układając na twarzy gumiaste paski. Teraz były chłodne i mokre, ale
wkrótce stwardnieją wokół konturów jej twarzy. - Jak myślisz, wykorzystasz do czegoś tą maskę? – zapytała Jenna. – Na Halloween? - Koleżanki robią bal maskowy. – powiedziała Aria, po czym na-tychmiast zastanowiła się, czy przypadkiem znowu nie podaje zbyt wielu informacji. – Pewnie tam ją założę. - To cudownie. – zagruchała Jenna. – Ja wezmę swoją do We-necji. Rodzice zabierają mnie tam w przyszłym miesiącu, a słyszałam, że to światowa stolica masek. - Uwielbiam Wenecję! – pisnęła Aria. – Cztery razy byłam tam z rodziną! - Łał. – Jenna ułożyła paski papieru na czole Arii. – Cztery ra-zy? Twoja rodzina musi lubić wspólne podróże. - Kiedyś tak było. – Aria starała się nie ruszać głową ze wzglę-du na Jennę. - Dlaczego mówisz: kiedyś? – Jenna zaczęła zakrywać policzki Arii. Aria drgnęła – paski zaczynały twardnieć i szczypać. Mogła powiedzieć o tym Jennie, prawda? Przecież ona nie wiedziała niczego o jej rodzinie. - Cóż, moi rodzice… nie wiem. Chyba się rozwodzą. Ojciec ma nową dziewczynę, jest młoda i uczy w Hollis sztuki. A ja teraz z nimi mieszkam. Ona mnie nienawidzi. - A ty nienawidzisz jej? – zapytała Jenna. - Na maksa. – powiedziała Aria. – Niszczy życie mojego ojca. Każe mu brać witaminy i ćwiczyć jogę. I jest przekonana, że ma grypę żołądkową, ale według mnie nic jej nie jest. – Aria zagryzła wnętrze po-liczka. Chciałaby, żeby ta rzekoma grypa żołądkowa Meredith już ją zabi-ła. Wtedy nie musiałaby kilku następnych miesięcy spędzić na znajdo-waniu sposobu, żeby powstrzymać Byrona i Meredith przed ślubem. - Cóż, przynajmniej się nim opiekuje. – Jenna zamilkła, na jej twarzy pojawił się półuśmiech. – Wyczuwam, że marszczysz brwi, ale we wszystkich rodzinach są problemy. W mojej na pewno. – Aria usiłowała utrzymać nieruchomą twarz, żeby jeszcze czegoś nie zdradzić. – Ale może powinnaś dać tej dziewczynie szansę. – kontynuowała Jenna. – Przynajmniej jest artystką, prawda? Arii poczuł ucisk w brzuchu. Przestała kontrolować mięśnie wo-kół ust. - Skąd wiesz, że jest artystką? Jenna zatrzymała się. Kawałek mącznej mazi spadł z plaśnię-ciem z jej ręki na porysowaną drewnianą podłogę. - Przecież sama przed chwilą to powiedziałaś, no nie? Arii zakręciło się w głowie. Powiedziała? Jenna przycisnęła więcej
papierowych pasków do jej policzków. Gdy przesuwała się od po-liczków Arii do jej podbródka, czoła i nosa, Aria coś sobie uświadomiła. Skoro Jenna mogła wyczuć, że marszczy brwi, pewnie mogła na jej twa-rzy wyczuć inne rzeczy. Możliwe, że potrafiła wyczuć jak Aria wygląda. W tej samej chwili, kiedy uniosła wzrok, po twarzy Jenny przemknął błysk zaskoczenia i zaniepokojenia, jakby ona też to zrozumiała. Sala była duszna i nagrzana. - Muszę… - Aria szperała przy swoim stanowisku i prawie się potknęła o duże wiadro niewykorzystanej wody. - Gdzie idziesz? – zawołała Jenna. Aria chciała się stamtąd wyrwać tylko na kilka minut. Ale kiedy zatoczyła się w stronę drzwi, z maską tężejącą i ściągającą skórę na twarzy, jej Treo zapiszczało. Sięgnęła ostrożnie po komórkę do torebki, starając się nie nie ubrudzić klawiatury mąką. Miała jedną nową wiado-mość. Bycie ciemnym jest do bani, co? Wyobraź sobie, jak musi się czuć ślepy! Jeśli powiesz KOMUKOLWIEK co jest moim dziełem, po-znasz wieczny mrok. Mrau! – A Aria zerknęła do tyłu na Jennę. Siedziała przy swoim stanowi-sku, muskając palcami klawisze komórki, nie zważając na mąkę na dło-niach. Kolejne piśnięcie komórki zaskoczyło ją. Spojrzała znowu na ekran. Przyszedł kolejny sms. P.S. Twoja przyszła macocha, tak jak ty, ma drugą tożsamość! Chcesz sobie popatrzeć? Wybierz się jutro do „Hooters”. – A
ROZDZIAŁ 19 BŁĄDZĄCE UMYSŁY CHCĄ WIEDZIEĆ W czwartkowy poranek, kiedy Emily wynurzyła się z jednej z kabin łazienki w szatni, ubrana w regulaminowy w Rosewood Day biały t-shirt, bluzę z kapturem i granatowe gimnastyczne szorty, ze szkolnego systemu głośników rozległo się głośne ogłoszenie. - Cześć wszystkim! – rozległ się radosny, zdecydowanie zbyt entuzjastyczny głos. – Mówi Andrew Campbell, przewodniczący rady uczniów, chciałbym przypomnieć, że powitalne przyjęcie Hanny Marin odbędzie się jutro wieczorem w Rosewood Country Club! Przyjdźcie, proszę, i przynieście swoje maski – wstęp tylko w przebraniach! Oprócz tego, chciałbym, żeby wszyscy życzyli Spencer Hastings mnóstwo szczęścia – wyjeżdża dzisiaj do Nowego Jorku na wywiad z finalistami Złotej Orchidei! Powodzenia, Spencer! Kilka dziewczyn w szatni jęknęło. Zawsze przynajmniej jedno ogłoszenie dotyczyło Spencer. Mimo to Emily uznała za dziwne, że pod-czas wczorajszej wizyty u Hanny w szpitalu Spencer nie wspomniała o tej podróży. Zazwyczaj do znudzenia opowiadała o swoich osiągnię-ciach. Kiedy Emily minęła olbrzymią wyciętą z tektury figurę szkolnej maskotkirekina, i wkroczyła do sali gimnastycznej, usłyszała pohukiwa-nie i klaskanie, jakby właśnie weszła na własne przyjęcie-niespodziankę. - Wróciła nasza ulubiona dziewczyna! – zawołał radośnie stoją-cy pod koszem Mike Montgomery. Wydawało się, że za nim zgromadzili się wszyscy pierwszoklasiści z wieloklasowej godziny WFu. – Byłaś na sekswakacjach, prawda? - Co? – Emily wodziła wzrokiem po sali. Mike trochę za bardzo podniósł głos. - No wiesz. – judził Mike, jego twarz elfa była prawie lustrzanym odbiciem oblicza Arii. – W Tajlandii, albo gdzieś. – na jego twarzy zagościł rozmarzony uśmiech. - Byłam w Iowa. – Emily zmarszczyła nos. - Och. – Mike wyglądał na zmieszanego. – Cóż, Iowa też jest ekstra. Sporo tam dojarek, no nie? – porozumiewawczo mrugnął, jakby dojarka oznaczała natychmiastowe porno. Emily chętnie powiedziałaby coś wrednego, ale wzruszyła ra-mionami. Była pewna, że Mike nie drażnił się z nią złośliwie. Pozostali nieporadni pierwszoroczniacy gapili się z otwartymi ustami, jakby była Angeliną
Jolie, a Mike był dość odważny, żeby zapytać o jej e-mail. Pan Draznowsky, nauczyciel WFu, dmuchnął w gwizdek. Wszyscy uczniowie usiedli na podłodze grupami w rzędach. Pan Dra-znowsky odczytał listę obecności, poprowadził rozgrzewkę, a potem wszyscy gęsiego ruszyli na korty tenisowe. Gdy Emily wybierała rakietę Wilsona z kosza ze sprzętem usłyszała za sobą czyjś szept. - Psssst. Maya stała przy pudle z kręgami Bosu , „magicznymi kołami” do pilatesu i innymi przyrządami używanymi przez uzależnione od ćwiczeń dziewczyny w czasie przerw. - Cześć. – pisnęła z zaróżowioną z zadowolenia twarzą. Emily niepewnie pozwoliła się objąć Mayi, wdychając znajomy zapach jej bananowej gumy do żucia. - Co ty tutaj robisz? – westchnęła. - Zwiałam z algebry, żeby cię odszukać. – szepnęła Maya. Uniosła drewnianą przepustkę z wyrytym zygzakowatym kształtem litery pi . – Kiedy przyjechałaś? Co się stało? Wróciłaś na dobre? Emily zawahała się. Była w Rosewood od wczoraj, ale było ta-kie zamieszanie – jej wizyta w szpitalu, wiadomość od „A”, lekcje i pływanie, czas spędzony z rodzicami – że nie miała czasu jeszcze rozma-wiać z Mayą. Raz zauważyła ją wczoraj na szkolnym korytarzu, ale wskoczyła do pustej klasy i czekała, aż Maya ją minie. W sumie nie po-trafiła wyjaśnić, dlaczego to zrobiła. Przecież nie chowała się przed Mayą, ani nic w tym stylu. - Wróciłam nie tak dawno. – wydusiła. – I mam nadzieję, że na dobre. Bramka na korty zamknęła się z trzaskiem. Emily tęsknie spoj-rzała na wyjście. Zanim wyjdzie, każdy z jej klasy będzie już mieć partne-ra do gry. Będzie musiała grać z panem Draznowsky’m, który lubił równocześnie udzielać przelotnych wykładów z antykoncepcji, bo uczył tak-że higieny. Nagle Emily mocno zamrugała, jakby budziła się ze snu. O co jej chodziło? Dlaczego przejmowała się głupim WFem, kiedy obok by-ła Maya? Odwróciła się. - Rodzice zrobili zwrot o 180o. Kiedy wybyłam od ciotki i wuja tak się o mnie martwili, że zdecydowali się zaakceptować mnie taką, jaka jestem Maya otworzyła szeroko oczy. - To cudownie! – chwyciła dłonie Emily. – A co się stało u ciotki i wuja? Byli dla ciebie wredni? - Tak jakby. – Emily zamknęła oczy wyobrażając sobie srogie twarze
Helene i Allena. A potem przypominając sobie czwórkowy taniec z Tristą na przyjęciu. Trista powiedziała jej, że gdyby była tańcem, to byłby to z pewnością Virginia reel . Może powinna wyznać Mayi, co zro-biła z Tristą… tylko co w sumie? Naprawdę nic. Lepiej po prostu o wszystkim zapomnieć. – To długa historia. - Wszystkie detale podasz mi później, a teraz możemy napraw-dę publicznie się obejmować. – Maya podskoczyła, po czym zerknęła na ogromny zegar na tablicy wyników. – Chyba powinnam już wracać. – szepnęła. – Spotkamy się dzisiaj wieczorem? Emily zawahała się, uświadamiając sobie, że po raz pierwszy może się zgodzić bez przekradania się za plecami rodziców. Nagle przy-pomniała coś sobie. - Nie mogę. Jem z rodziną kolację na mieście. Mayi zrzedła mina. - To jutro? Mogłybyśmy razem pójść na przyjęcie Hanny. - J-jasne. – wyjąkała Emily. – Byłoby super. - Och, i słuchaj, mam dla ciebie ogromną niespodziankę. – Maya przeskoczyła z nogi na nogę. – Kojarzysz Scotta China, fotografa do księgi pamiątkowej? Mam z nim historię, i powiedział mi, że zostały-śmy wybrane najlepszą parą roku! Fajnie, nie? - Najlepszą parą? – powtórzyła Emily. Miała wrażenie, że jej usta zmieniły się w gumę. Maya ujęła dłonie Emily i zaczęła nimi kołysać. - Jutro mamy sesję zdjęciową do księgi. Czy to nie urocze? - Jasne. – Emily zacisnęła w dłoni rąbek t-shirta. Maya przechyliła głowę. - Na pewno wszystko w porządku? Nie wydajesz się specjalnie zachwycona. - Ależ skąd. Jestem. Absolutnie. – w chwili, gdy Emily wzięła oddech, by mówić dalej, w kieszeni jej bluzy zawibrowała komórka, trzę-sąc się tuż przy jej pasie. Z walącym mocno z zaskoczenia sercem wyję-ła ją. Napis na ekranie brzmiał: 1 nowy sms. Kiedy wcisnęła ODCZYTAJ i zobaczyła podpis, jej żołądek skręcił się z zupełnie innego powodu. Zamknęła z trzaskiem telefon nie czytając wiadomości. - Coś dobrego? – zapytała Maya, odrobinę wścibsko, jak pomy-ślała Emily. - Nie. – Emily wsunęła telefon do kieszeni. Maya przerzuciła przepustkę do drugiej ręki. Ucałowała szybko Emily w
policzek na pożegnanie, po czym opuściła aulę, a jej wysokie buty Frye w kolorze piaskowca głośno stukały o drewnianą podłogę. Gdy Maya skręcała za róg w stronę korytarza, Emily wyjęła komórkę, ode-tchnęła głęboko i ponownie spojrzała na ekran. Cześć Emily! Właśnie usłyszałam, że WYJECHAŁAŚ! Będę za tobą bardzo tęsknić! Gdzie w Pensylwanii mieszkasz? Gdybyś była zna-ną postacią historyczną z Filadelfii, to kim? Ja byłabym tym facetem z pudełka Quaker Oats… To się liczy, prawda? Może mogłabym kiedyś cię odwiedzić? xxx, Trista Ze szczękiem włączył się główny grzejnik w auli. Emily zamknę-ła telefon, i po chwili całkiem go wyłączyła. Lata temu, tuż zanim Emily pocałowała Ali w starym domku na drzewie DiLaurentis’ów, Ali wyznała jej, że spotyka się potajemnie ze starszym chłopakiem. Nigdy nie zdradziła jego imienia, ale teraz Emily zdała sobie sprawę, że musiała mówić o Ianie Thomasie. Przepełniona kłębiącymi się w niej emocjami, Ali chwyciła dłonie Emily. - Zawsze, kiedy o nim myślę, mam wrażenie, że jestem na roller coasterze. – powiedziała w zachwycie. – Zakochać się to najlepsze na świecie uczucie. Emily po samą brodę zasunęła zamek bluzy. Też sądziła, że była zakochana, ale z całą pewnością nie czuła się jak na roller coaste-rze. Raczej jak w gabinecie śmiechu – niespodzianka na każdym kroku i nieświadomość, co zdarzy się dalej.
ROZDZIAŁ 20 PRZYJACIELE NIE MAJĄ PRZED SOBĄ TAJEMNIC W czwartkowe popołudnie Hanna wpatrywała się w swoje odbi-cie w lustrze damskiej toalety na parterze. Delikatnie musnęła podkła-dem szwy na podbródku i drgnęła z bólu. Dlaczego szwy musiały tak bo-leć? I dlaczego dr Geist musiał użyć tej czarnej nici Frankensteina? Nie mógł skorzystać z takiej w ładnym, cielistym kolorze? Z namysłem wzięła do ręki swojego nowiutkiego BlackBerry. Telefon czekał na nią na kuchennej wyspie, kiedy wcześniej tego dnia ojciec przywiózł ją ze szpitala. Napis na dołączonej do pudełka kartce brzmiał: WITAJ W DOMU! KOCHAM CIĘ, MAMA. Teraz, gdy Hanna nie była już na skraju śmierci, jej matka wróciła do swoich całodobowych godzin pracy, normalna sprawa. Hanna westchnęła, po czym wykręciła numer z tyłu buteleczki podkładu. - Halo, gorąca linia Bobbi Brown ! – zaświergotał radosny głos po drugiej stronie. - Mówi Hanna Marin. - powiedziała dziarsko Hanna, usiłując obudzić w sobie Annę Wintour . – Mogę zarezerwować u Bobbi termin na makijaż? Dziewczyna z infolinii zamilkła. - Z czymś takim musiałabyś się zgłosić do agenta od rezerwa-cji. Ale myślę, że jest bardzo zajęta… - A czy mogłabyś mimo to podać mi numer telefonu agenta? - Raczej nie mogę czegoś takiego zrobić… - Pewnie, że możesz. – zagruchała Hanna. – Nikomu nie po-wiem. Po chwili jąkania się dziewczyna przełączyła Hannę na połą-czenie oczekujące, ktoś inny podniósł słuchawkę i podał Hannie numer zaczynający się od kierunkowego 212 . Zapisała go szminką na lustrze w łazience i rozłączyła się przepełniona sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony, fakt, że wciąż mogła popchnąć ludzi do zrobienia dokładnie tego, co chciała, był super. Potrafiły to tylko królowe-szkolne divy. Z drugiej strony, co jeśli nawet Bobbi nie będzie w stanie poprawić wyglądu jej twarzy? Rozległ się dzwonek do drzwi. Hanna nałożyła więcej podkładu na szwy i ruszyła w stronę korytarza. To była zapewne Mona, która miała jej pomóc podczas przesłuchania męskich modeli na przyjęcie. Powie-działa Hannie, że chce zaklepać dla niej największe ciacha, jakie mogą zapewnić
pieniądze. Hanna przystanęła w przedpokoju obok wielkiej ceramicznej donicy raku należącej do matki. Co Lucas wczoraj w szpitalu miał na myśli, kiedy powiedział, że nie powinna ufać Monie? Co więcej, co ozna-czał ten pocałunek? Od chwili, gdy się wydarzył, Hanna była trochę roz-kojarzona. Spodziewała się dzisiaj rano zobaczyć Lucasa w szpitalu, wi-tającego ją z magazynami i latte ze Starbucksa w dłoni. Kiedy się nie po-jawił, poczuła się… rozczarowana. A dziś po południu, kiedy ojciec pod-rzucił ją do domu, Hanna przez całe trzy minuty trzymała telewizor włą-czony na „All My Children” zanim zmieniła kanał. Dwoje bohaterów my-dlanej opery całowało się namiętnie, a ona na nich patrzyła szeroko otwartymi oczami, po jej plecach przebiegały dreszcze i nagle potrafiła wczuć się w sytuację. Nie, żeby Lucasa lubiła, czy coś w tym stylu. Nie znajdował się w jej stratosferze. I tylko dla pewności zapytała Monę, która wpadła wczoraj wieczorem z wybranym przez nią z szafy Hanny ubraniem (obci-słe dżinsy, wycięta kurtka w szkocką kratę i ultra-miękki t-shirt) na powrót do domu, co sądzi o Lucasie. - Lucas Beattie? Mega frajer, Han. Zawsze nim był. - powie-działa Mona. I wszystko jasne. Koniec z Lucasem. Nigdy, przenigdy nie po-wie nikomu o tym pocałunku. Hanna dotarła do frontowych drzwi, zauważając przy okazji, jak przez matowe tafle przeświecają platynowe-blond włosy Mony. Prawie się przewróciła, gdy otworzyła drzwi i za Moną zobaczyła Spencer. Emily i Aria zbliżały się frontową ścieżką. Hanna zastanowiła się, czy przez przypadek nie zaprosiła ich wszystkich na tą samą godzinę. - No, proszę, co za niespodzianka. – powiedziała nerwowo. Ale Spencer przepchnęła się obok Mony i jako pierwsza weszła do domu Hanny. - Musimy z tobą porozmawiać. – powiedziała. Za nią podążyły Mona, Emily i Aria, i dziewczęta zgromadziły się na skórzanym komple-cie w kolorze toffi, siadając na dokładnie tych samych miejscach, co kie-dy się przyjaźniły: Spencer – w dużym skórzanym fotelu w rogu, a Emily i Aria na kanapie. Mona zajęła miejsce Ali na szezlongu przy oknie. Gdy Hanna zmrużyła oczy mogła prawie pomylić Monę z Ali. Hanna zerknęła ukradkiem na Monę, żeby się przekonać, czy jest wkurzona, ale ta wyglądała całkiem… okay. Hanna przysiadła na skórzanej pufie. - Hm, o czym musimy porozmawiać? – zapytała Spencer pyta-nie. Aria i Emily też wyglądały trochę niepewnie.
- Kiedy wyszłyśmy od ciebie ze szpitala dostałyśmy kolejną wiadomość od „A”. – rzuciła Spencer. - Spencer. – syknęła Hanna. Także Emily i Aria patrzyły na Spencer z otwartymi ustami. Od kiedy to dyskutowały o „A” przy innych? - Jest okay. – powiedziała Spencer. – Mona wie. Też dostaje wiadomości od „A”. Hannie nagle zrobiło się słabo. Spojrzała na Monę szukając u niej potwierdzenia, wargi Mony były napięte, twarz poważna. - Nie. – szepnęła Hanna. - Ty? – sapnęła Aria. - Ile? – wyjąkała Emily. - Dwie. – wyznała Mona wpatrując się w zarys swoich kości-stych kolan pod ciemnopomarańczową sukienką C&C California z dżer-seju. – Dostałam je w tym tygodniu. Kiedy powiedziałam wczoraj o tym Spencer, nawet nie wyobrażałam sobie, że wy też je dostajecie. - Ale to nie ma sensu. – wyszeptała Aria wodząc wzrokiem po pozostałych dziewczynach. – Sądziłam, że „A” wysyła wiadomości tylko dawnym przyjaciółkom Ali. - Może myliłyśmy się we wszystkich swoich założeniach. – po-wiedziała Spencer. - Czy Spencer powiedziała ci o SUVie, który mnie potrącił? - żo-łądek Hanny się zacisnął. - Powiedziała, że to był „A”. I że wiedziałaś, kim on jest. – twarz Mony była blada. Spencer skrzyżowała nogi. - W każdym razie, dostałyśmy nową wiadomość. Jest oczywi-ste, że „A” nie chce, żebyś coś sobie przypomniała, Hanna. Jeśli bę-dziemy na ciebie naciskać, też zostaniemy skrzywdzone przez „A”. Emily załkała. - To naprawdę straszne. – szepnęła Mona. Nie przestawała trząść stopą, robiła to tylko wtedy, gdy była bardzo spięta. – Powinnyśmy pójść na policję. - Może faktycznie. – zgodziła się Emily. – Mogliby nam pomóc. To poważna sprawa. - Nie! – prawie krzyknęła Aria. – „A” się dowie. Prawie jakby… cały czas na nas patrzył. Emily zacisnęła mocno usta i wbiła wzrok w dłonie. Mona głośno przełknęła. - Chyba wiem, co masz na myśli, Aria. Odkąd dostałam te wia-domości,
mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. – spojrzała po nich z oczami rozszerzonymi strachem. – Kto wie? „A” nawet teraz mógłby na nas patrzeć. Hanna zadrżała. Aria rozglądała się wokół szaleńczo, sondując wzrokiem elegancki salon Hanny. Emily zajrzała za fortepian Hanny, jak-by „A” mógł się czaić w rogu. W tym samym momencie zabrzęczał Side-kick Mony, i wszystkie wydały okrzyk zaskoczenia. Gdy Mona wyjęła te-lefon jej twarz pobladła. - Wielki Boże. Kolejny. Zgromadziły się wokół komórki Mony. Jej najnowsza wiado-mość była spóźnioną e-kartką urodzinową. Pod obrazkiem szczęśliwych baloników i lukrowanego tortu, którego Mona nigdy w życiu by nie zjadła, widniała wiadomość: Spóźnione życzenia wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Mona! A kiedy powiesz Hannie, co zrobiłaś? Radzę zaczekać, AŻ dosta-niesz od niej w końcu prezent. Możesz stracić przyjaźń, ale przynajmniej zachowasz prezent! – A - Co zrobiłaś? O czym mówi „A”? - krew Hanny zlodowaciała. Twarz Mony zrobiła się biała. - Hanna… okay. Na moim przyjęciu pokłóciłyśmy się. Ale to by-ła maleńka kłótnia. Naprawdę. Powinnyśmy o tym zapomnieć. – serce Hanny mruczało równie głośno, co silnik auta. W jednej chwili wyschły jej usta. – Nie chciałam o tym wspominać po twoim wypadku, bo uznałam, że to nie ma znaczenia. – mówiła dalej Mona, jej głos wznosił się w de-speracji. – Nie chciałam cię denerwować. I koszmarnie się czułam przez nasze kłótnie w zeszłym tygodniu, Hanna, zwłaszcza, kiedy pomyślałam, że mogłabym cię na zawsze stracić. Chciałam po prostu o tym zapo-mnieć. Chciałam ci to wynagrodzić, wydając to fantastyczne przyjęcie, i… Minęło kilka sekund. Wszystkie podskoczyły, gdy włączyło się ogrzewanie. Spencer odchrząknęła. - Dziewczyny, nie powinnyście się kłócić. – powiedziała łagod-nie. – „A” chce odwrócić waszą uwagę od domyślenia się, kto wysyła te okropne wiadomości. Mona rzuciła Spencer wdzięczne spojrzenie. Hanna opuściła ramiona, czuła, że na nią patrzą. Ostatnie, na co miała ochotę, to roz-mowa o tym przy nich wszystkich. Nie była pewna, czy w ogóle chce o tym rozmawiać. - Spencer ma rację. Właśnie tak działa „A”. Dziewczyny w milczeniu wbiły wzrok w kwadratową papierową lampę Noguchi na stoliku deserowym. Spencer chwyciła i ścisnęła dłoń Mony.
Emily zrobiła to samo z ręką Hanny. - Czego jeszcze dotyczyły twoje wiadomości? – zapytała Aria cicho Monę. - Spraw z przeszłości. – Mona przechyliła głowę. Oburzona Hanna skupiła wzrok na spince w kształcie drozda we włosach Arii. Miała wrażenie, że wie czym „A” dręczył Monę – chodzi-ło o czas, zanim się zaprzyjaźniły, gdy Mona była idiotką i nie była od-jazdowa. Na jakim sekrecie „A” skupił się najbardziej? Na tym, że Mona kręciła się za Ali, pragnąc być dokładnie taka jak ona? Na tym, że Mona była dla każdego obiektem żartów? Nigdy nie rozmawiały o przeszłości, ale Hanna czasem czuła cienie bolesnych wspomnień, bulgoczące tuż pod powierzchnią ich przyjaźni jak podziemny gejzer. - Nie musisz nam mówić, jeśli nie chcesz. – powiedziała szybko Hanna. – Dużo wiadomości, które dostałyśmy od „A” też dotyczyło prze-szłości. Jest w niej wiele rzeczy, o których wszystkie chciałybyśmy za-pomnieć. Spojrzała w oczy przyjaciółki z nadzieją, że Mona zrozumie. Mona ścisnęła dłoń Hanny. Hanna zauważyła na palcu przyjaciółki srebrnoturkusowy pierścionek, który zrobiła dla niej na zajęciach z pro-dukcji biżuterii, chociaż bardziej przypominał jeden z niezgrabnych szkolnych sygnetów, noszonych jedynie przez kujonów, niż ładne świe-cidełko od Tiffany’ego. Drobna cząsteczka bijącego mocno serca Hanny ocieplała. „A” w jednej sprawie miał rację: przyjaciółki dzieliły wszystko. I teraz ona z Moną też mogły. Zabrzmiał dzwonek do drzwi, trzy krótkie inspirowane Azją dłu-gie i głębokie dźwięki. Dziewczyny się poderwały. - Kto to? – szepnęła Aria ze strachem. Mona wstała odrzucając do tyłu długie blond włosy. Zaczęła się nagle uśmiechać i dumnym krokiem ruszyła w stronę frontowych drzwi do domu Hanny. - Coś, dzięki czemu zapomnimy o naszych kłopotach. - Co, pizza? – zapytała Emily. - Nie, dziesięciu męskich modeli z filadelfijskiego oddziału Agencji Modeli Wilhelminy, oczywiście. – powiedziała zwyczajnie Mona. Jakby pomysł, że mógłby to być ktokolwiek inny, był absurdem.
ROZDZIAŁ 21 JAK ROZWIĄZAĆ PROBLEM, JAKIM JEST EMILY? Czwartkowy wieczór Emily spędziła krążąc wśród woniejących drogimi perfumami klientów Centrum Handlowego „King James” obju-czonych torbami na zakupy. Miała się spotkać z rodzicami w „Zgiełku! ”, restauracji obok Nordstroma urządzonej w stylu broadwayowskiego musicalu. Kiedy Emily była młodsza, była to jej ulubiona restauracja, i podejrzewała, że rodzice sądzą, że nadal tak jest. Restauracja wyglądała jak zawsze – fałszywy broadwayowski szyld od frontu, wielka figura Upiora z Opery obok podium dla hostessy i ściany obwieszone zdjęciami gwiazd Broadwayu. Emily pojawiła się pierwsza, więc wślizgnęła się na stołek przy długim barze z granitowym blatem. Przez chwilę wpatrywała się w kolek-cję laleczek z „Małej Syrenki” w szklanej kasecie w pobliżu stanowiska hostessy. Gdy była młodsza chciała zamienić się miejscami z Księżnicz-ką Arielką – ona mogłaby zatrzymać sobie ludzkie nogi Emily, a sama Emily miałaby syrenie płetwy. Zmuszała przyjaciółki do oglądania filmu, aż Ali w końcu powiedziała, że to nudne i dziecinne, i że powinna z tym skończyć. Znajomy widok na ekranie telewizora nad barem przyciągnął jej wzrok. Piersiasta blond reporterka na pierwszym planie i zdjęcie Ali z siódmej klasy w narożniku. - W ciągu minionego roku rodzice Alison DiLaurentis mieszkali w niewielkim miasteczku w pobliżu Rosewood, a ich syn, Jason, kończył studia na uniwersytecie Yale… tak było dotąd. Śledztwo w sprawie zamordowania Alison toczy się, a nowych śladów brak – jak trzyma się reszta rodziny? Na ekranie mignęła porośnięta bluszczem rezydencja nad napi-sem NEW HAVEN, CONNECTICUT. Inna blond reporterka biegła za grupą studentów. - Jason! – krzyknęła. – Czy uważasz, że policja robi, co w jej mocy, by znaleźć mordercę twojej siostry? - Czy to zbliżyło waszą rodzinę do siebie? – zawołał ktoś inny. Chłopak w bejsbolówce drużyny Phillies odwrócił się. Oczy Emily zogromniały – od zaginięcia Ali widziała Jasona DiLaurentisa tylko kilka razy. Miał zimne i twarde spojrzenie, kąciki ust opuszczone w dół.
- Niewiele rozmawiam z rodziną. – powiedział Jason. – Są zbyt porąbani. Emily zahaczyła stopę pod barkowym stołkiem. Rodzina Ali… porąbana? W jej oczach DiLaurentis’owie wydawali się doskonali. Ojciec Ali miał dobrą pracę, ale mógł na weekendy wracać do domu i urządzać ze swoimi dziećmi grilla. Pani DiLaurentis zabierała Ali, Emily i resztę na zakupy i robiła dla nich znakomite ciasteczka z rodzynkami. Ich dom był idealnie czysty, a za każdym razem, kiedy Emily jadła tam kolację było dużo śmiechu. Emily pomyślała o przywołanym wcześniej przez Hannę wspo-mnieniu, tym z dnia poprzedzającego zniknięcie Ali. Po tym, jak Ali poja-wiła się na tylnym patio, Emily poszła do toalety. Gdy mijała kuchnię i okrążała Charlotte, himalajczyka Ali, usłyszała, jak Jason szepcze do kogoś na schodach. Wydawał się wściekły. - Lepiej skończ z tym. – syczał. – Wiesz, jak to ich wkurza. - Przecież nikogo nie krzywdzę. – wyszeptał w odpowiedzi drugi głos. Emily, zamroczona, oparła się o ścianę. Ten drugi głos przy-pominał trochę brzmieniem głos Ali. - Ja tylko próbuję ci pomóc. – mówił coraz bardziej wzburzony Jason. W tej samej chwili z bocznych drzwi wyłoniła się pani DiLauren-tis, biegnąca do zlewu, żeby zmyć z dłoni ziemię. - Och, cześć, Emily. – zaszczebiotała. Emily odsunęła się od schodów. Usłyszała zmierzające na drugie piętro kroki. Emily znowu zerknęła na ekran telewizora. Spiker przekazywał teraz członkom Rosewood Country Club oficjalne ostrzeżenie, ponieważ w pobliżu terenów klubu dostrzeżono przemykającego stalkera. Emily poczuła drapanie w gardle. Łatwo można było postawić znak równości między Stalkerem z Rosewood i „A”… a Country Club? Miało się tam odbyć przyjęcie Hanny. Odkąd otrzymała ostatnią wiadomość od „A” Emily bardzo uważała, żeby nie zadawać Hannie żadnych pytań, ale i tak zastanawiał się, czy nie powinny pójść na policję – to zaszło za dale-ko. A jeśli „A” nie tylko potrącił Hannę, ale także zabił Ali, tak, jak to sugerowała Aria? Ale może Mona miała rację: „A” był w pobliżu i obserwował każdy ich ruch. Gdyby coś powiedziały, dowiedziałby się. Jak na zawołanie, zatrąbił jej telefon. Emily podskoczyła prawie zlatując ze stołka. Dostała nowego sms-a, ale na szczęście to była tylko Trista. Znowu. Hej, Em! Co porabiasz w ten weekend? xxx Trista Emily chciałaby, żeby Rita Moreno nie śpiewała tak głośno „America”, i żałowała, że siedzi tak blisko zdjęcia z obsadą „Cats ” – wszystkie kociaki
wpatrywały się w nią, jakby miały ochotę zrobić sobie z niej drapak. Przesunęła dłonią po nierównych klawiszach swojej Nokii. Nieuprzejmie byłoby nie odpowiedzieć, prawda? Napisała: Hej! W piątek idę na bal maskowy mojej przyjaciółki. Powinna być dobra zabawa! – Em Prawie natychmiast Trista odpowiedziała: OMG ! Chciałabym móc tam być! Ja też, odpisała Emily. Narka! Zastanawiała się, co tak napraw-dę na ten weekend planowała Trista – kolejną imprezę w silosie? Po-znanie kolejnej dziewczyny? - Emily? – lodowato zimne ręce otoczyły jej ramiona. Emily okręciła się upuszczając telefon na podłogę. Za nią stała Maya. A za Mayą: matka i ojciec Emily, siostra – Carolyn i jej chłopak, Topher. I wszyscy szczerzyli się jak szaleni. - Niespodzianka! – zapiała Maya. – Dziś po południu zadzwoni-ła do mnie twoja mama i zapytała, czy nie chciałabym przyjść na twoją kolację! - O-och. – wyjąkała Emily. – To… cudownie. – chwyciła komór-kę z podłogi i trzymała ją w dłoniach zakrywając ekran, jakby Maya mo-gła dostrzec, co ona właśnie napisała. Miała wrażenie, że pada na nią gorący snop światła z reflektora. Spojrzała na rodziców, stojących obok wielkiego zdjęcia z „Nędzników”, na którym aktorzy szturmowali baryka-dy. Oboje uśmiechali się nerwowo, zachowując się tak samo jak wtedy, kiedy poznali dawnego chłopaka Emily, Bena. - Nasz stolik jest już gotowy. – powiedziała matka Emily. Maya ujęła dłoń Emily i poszły za resztą jej rodziny. Wsunęli się do tapicero-wanej materiałem w kolorze ciemnego fioletu loży na podwyższeniu. Emily była prawie pewna, że zniewieściały kelner, który zapytał, czy się czegoś nie napiją, miał rzęsy umalowane tuszem. - Miło mi, że mogę w końcu państwa poznać. – powiedziała Maya po odejściu kelnera. Uśmiechnęła się szeroko do siedzących na-przeciwko rodziców Emily. Matka Emily oddała uśmiech. - Nam również miło cię poznać. – w jej głosie było tylko ciepło. Także ojciec Emily się uśmiechał. Maya wskazała bransoletkę Carolyn. - Jest taka ładna. Sama ją zrobiłaś? - Tak, na zajęciach z produkcji biżuterii. – zarumieniła się Ca-rolyn. Oczy Mayi w kolorze palonego bursztynu zrobiły się wielkie. - Chciałam zapisać się na te zajęcia, ale nie mam wyczucia ko-loru. A na
tej bransoletce wszystko tak dobrze do siebie pasuje. Carolyn wbiła wzrok w swój talerz ze złotym brzeżkiem. - To naprawdę nie jest takie trudne. – Emily od razu wiedziała, że Carolyn to pochlebiło. Z łatwością prowadziły lekką rozmowę o szkole, Stalkerze z Rosewood, wypadku Hanny i o Kalifornii – Carolyn interesowało, czy Maya zna kogoś na Stanford, gdzie wybierała się w przyszłym roku. Topher zaśmiewał się z historyjki, którą Maya opowiedziała o swojej sta-rej sąsiadce z San Francisco, która miała osiem aleksandret i zmuszała Mayę do przesiadywania z nimi, kiedy wychodziła. Emily przyglądała się im wszystkim zaniepokojona. Skoro tak łatwo było polubić Mayę, to dlaczego nie dali jej wcześniej szansy? Po co było to gadanie, żeby Emily trzymała się z dala od Mayi? Naprawdę musiała uciec, żeby zaczęli traktować jej życie poważnie? - Och, zapomniałem wspomnieć. – powiedział ojciec Emily, kie-dy przed każdym pojawił się talerz z zamówionym daniem. – Znowu zarezerwowałem domek w Duck na Święto Dziękczynienia. - Och, cudownie. – uśmiechnęła się promiennie pani Fields. – Ten sam? - Tak. – pan Fields dźgnął widelcem maleńką marchewkę. - Gdzie jest Duck? – zapytała Maya. Emily grzebała widelcem w puree ziemniaczanym. - To małe miasteczko na wybrzeżu Północnej Karoliny. W każ-de Święto Dziękczynienia wynajmujemy tam domek. Woda jest wciąż dość ciepła, żeby można było pływać, jeśli ma się kostium. - Może Maya chciałaby się tam wybrać. – powiedziała pani Fields schludnie wycierając usta serwetką. – W końcu zawsze zabierałaś ze sobą przyjaciółkę. Emily rozdziawiła usta. Raczej chłopaka – w zeszłym roku po-jechała z Benem, a Carolyn z Topherem. - Cóż… jasne! To brzmi super! – Maya przycisnęła dłonie do piersi. Emily miała wrażenie, że sztuczne ściany sceny, którą stała się restauracja, zamykają się wokół niej. Pociągnęła kołnierzyk koszulki i wstała. Bez jednego słowa wytłumaczenia wyminęła kilku kelnerów i kel-nerek wystrojonych jak postacie z „Rent ”. Wpadła do kabiny w łazience, pochyliła się przy wykładanej kafelkami ścianie i zamknęła oczy. Drzwi łazienki otworzyły się. Pod drzwiami do kabiny Emily zo-baczyła sandałki Mayi z kwadratowymi noskami. - Emily? – zawołała miękko Maya. Emily zerknęła przez szparę w metalowych drzwiach. Maya przewiesiła na ukos swoją torebkę, usta
miała zaciśnięte ze zmartwienia. – Dobrze się czujesz? – zapytała Maya. - Zrobiło mi się trochę słabo. – wyjąkała Emily, z zakłopotaniem spuściła wodę i podeszła do zlewu. Stała odwrócona plecami do Mayi, ciało miała sztywne i spięte. Była niemal pewna, że gdyby Maya ją teraz dotknęła, to by eksplodowała. Maya wyciągnęła do niej rękę, po czym ją cofnęła, jakby wyczu-ła nastrój Emily. - Czy to nie słodkie, że twoi rodzice zaprosili mnie z tobą do Duck? Będzie świetna zabawa! Emily wycisnęła na ręce wielką górę pienistego mydła. Co-dziennie podczas wyjazdów do Duck Emily i Carolyn zawsze spędzały co najmniej trzy godziny na bodysurfingu . Potem oglądały maratony na Cartoon Network, uzupełniały zapasy energii i znowu wracały do wody. Wiedziała, że Mayi coś takiego nie interesuje. Emily odwróciła się, żeby stawić jej czoła. - To wszystko jest trochę… dziwne. Znaczy, w zeszłym tygo-dniu rodzice mnie nienawidzili. A teraz mnie lubią. Usiłują mnie odzyskać zapraszając cię jako niespodziankę dla mnie na kolacji i na Wybrzeże. - I to coś złego? – Maya zmarszczyła brwi. - Cóż, tak. – rzuciła Emily. – Albo nie. Oczywiście, że nie. – wszystko źle wychodziło. Odchrząknęła i napotkała wzrok Mayi w lu-strze. – Mayu, gdybyś mogła być jakimkolwiek cukierkiem, to jakim byś była? Maya dotknęła krawędzi pozłacanego pudełka na chusteczki stojącego na środku półki przy lustrze. - Hę? - No… czy byłabyś „Mike and Ike”? „Laffy Taffy”? „Snicker-sem”? Czym? - Czy ty jesteś pijana? – Maya patrzyła na nią. Emily uważnie wpatrywała się w lustrze w twarz Mayi. Miała ona świetlistą cerę o barwie miodu. Na jej ustach lśniła jeżynowa po-madka. Emily straciła głowę dla Mayi, jak tylko ją zobaczyła, a jej rodzice bardzo się starali Mayę zaakceptować. Więc w czym problem? Dlaczego za każdym razem, kiedy Emily próbowała myśleć o pocałunku z Mayą, zamiast niej wyobrażała sobie Tristę? Maya pochyliła się nad kontuarem. - Emily, chyba wiem, co się dzieje. - Nie, nie wiesz. – Emily szybko odwróciła wzrok i próbowała powstrzymać rumieniec. Oczy Mayi złagodniały.
- Chodzi o twoją przyjaciółkę, Hannę, prawda? O jej wypadek? Byłaś tam, prawda? Słyszałam, że potrąciła ją osoba, która wcześniej ją nękała. Płócienne torebka Banana Republic wyślizgnęła się z rąk Emily i z hukiem spadła na kafelki podłogi. - Gdzie o tym słyszałaś? – wyszeptała. Zaskoczona Maya zrobiła krok w tył. - Ja… nie wiem. Nie pamiętam. – zmieszana zmrużyła oczy. – Porozmawiaj ze mną, Em. Przecież możemy sobie powiedzieć wszystko, prawda? Z głośników, z których sączyła się piosenka Gershwina popły-nęły trzy długie takty. Emily pomyślała o liście wysłanym przez „A” do niej i jej trzech przyjaciółek, kiedy w zeszłym tygodniu rozmawiały z Wil-denem: Jeśli KOMUKOLWIEK o mnie powiecie, to pożałujecie. - Nikt nie nękał Hanny. – szepnęła. – To była wypadek. Koniec dyskusji. Maya przeciągnęła dłońmi po zlewie. - Chyba wrócę już do stolika. Ja… tam się zobaczymy. - powoli wycofała się z łazienki. Emily usłyszała, jak drzwi zamykają się z podmu-chem. Piosenka z głośników zmieniła się na coś z „Aidy”. Emily usia-dła przy lustrze, zaciskając kurczowo dłonie na leżącej na kolanach torb-ce. Nikt nic nie powiedział, powiedziała sobie. Nie wie nikt, prócz nas. I nikt nie powie „A”. Nagle Emily dostrzegła w swojej torebce zwiniętą kartkę. Okrą-głymi, różowymi literami było na niej napisane: EMILY. Rozwinęła ją. To był formularz przyjęcia do PFLAG – Parents and Friends of Lesbian and Gays . Ktoś uzupełnił informacje dotyczące rodziców Emily. Na dole widniało znajome, kanciaste pismo. Szczęśliwego ujawnienia, Em – twoi starzy muszą być z ciebie tacy dumni! A teraz, skoro Fields’owie zgrali się z dźwiękami miłości i akceptacji, szkoda byłoby, gdyby coś się przytrafiło ich malutkiej lesbijce. Więc milcz… a będą mogli cię zatrzymać! – A Drzwi wciąż się kołysały po wyjściu Mayi. Emily wpatrywała się w list, jej dłonie drżały. Nieoczekiwanie poczuła w powietrzu znajomy za-pach. Pachniał jak… Emily zmarszczyła brwi i jeszcze raz pociągnęła nosem. W końcu przyłożyła do niego list „A”. Kiedy wciągnęła powietrze, wewnętrz-nie skamieniała. Emily wszędzie rozpoznałaby tą woń. To był uwodzi-cielski zapach bananowej gumy do żucia Mayi.
ROZDZIAŁ 22 GDYBY ŚCIANY „W” MOGŁY MÓWIĆ… W czwartek wieczorem Spencer szła za rodziną wykładanym szarym dywanem korytarzem Hotelu „W” po kolacji, którą zjedli w „Smith & Wollensky”, restauracji dla klientów z wyższej półki, do której uczęsz-czał ojciec Spencer. Na ścianach hotelowego korytarzu wisiały eleganc-kie czarno-białe fotografie Annie Leibovitz , a w powietrzu pachniało mieszaniną zapachu wanilii i świeżych ręczników. Matka Spencer rozmawiała przez komórkę. - Skąd, jest pewna, że wygra. – mruczała. – Może od razu za-rezerwujmy? – zamilkła, jakby osoba po drugiej stronie mówiła coś bar-dzo ważnego. – Dobrze. Porozmawiamy jutro. - zamknęła telefon. Spencer pociągnęła klapę gołębioszarego kostiumu Armani Ex-change – na kolację informacyjną włożyła profesjonalny strój, żeby po-czuć się jak wygrywająca eseistka. Zastanawiała się, z kim jej matka rozmawiała przez telefon. Może planowała coś niesamowitego dla Spen-cer, jeśli ta wygra Złotą Orchideę. Fantastyczną podróż? Dzień z osobi-stym stylistą od Barneys’a? Spotkanie z przyjacielem rodziny pracującym w „New York Times’ie”? Spencer błagała rodziców, żeby pozwolili jej tam na letni staż, ale matka nigdy się nie zgadzała. - Zdenerwowana, Spence? – Melissa i Spencer pojawili się za nią i ciągnęli za sobą takie same walizy w szkocką kratę. Rodzice Spen-cer nalegali, niestety, żeby na wywiadzie dla moralnego wsparcia pojawi-ła się również Melissa, a ona wzięła ze sobą Iana. Melissa uniosła małą buteleczkę z naklejką MARTINI NA WYNOS. – Chcesz jedną? Mogę ją dla ciebie zdobyć, jeśli potrzebujesz czegoś, żeby się uspokoić. - Nic mi nie jest. – odparła ostro Spencer. Obecność siostry sprawiała, że miała wrażenie, że pod jej stanikiem Malizia kłębią się ka-raluchy. Za każdym razem, kiedy Spencer zamykała oczy, widziała krę-cącą się nerwowo Melissę po pytaniu Wildena gdzie ona i Ian byli w noc zaginięcia Ali, i słyszała głos Melissy mówiący: Trzeba być kimś napraw-dę wyjątkowym, żeby zabić, a ty taka nie jesteś. Melissa zatrzymała się potrząsając mini buteleczką martini. - Taaa, pewnie lepiej, żebyś nie piła. Mogłabyś zapomnieć o clou twojego eseju Złotej Orchidei. - To prawda. – wymruczała pani Hastings. Zdenerwowana Spencer odwróciła się.
Ian i Melissa, chichocząc, wślizgnęli się do pokoju sąsiadujące-go ze Spencer. Gdy matka sięgała po klucz od pokoju Spencer, wyminę-ła je ładna dziewczyna, mniej więcej w wieku Spencer. Ze spuszczoną głową studiowała kremową kartkę podejrzanie przypominającą zapro-szenie na śniadanie Złotej Orchidei, które Spencer wetknęła do tweedo-wej torebki Kate Spade. Dziewczyna zauważyła spojrzenie Spencer i uśmiechnęła się promiennie. - Cześć! – zawołała raźnie. Wyglądała jak prezenterka wiado-mości CNN: opanowana, dziarska i sympatyczna. Spencer rozdziawiła usta, straciła mowę. Zanim zdołała odpowiedzieć, dziewczyna wzruszyła ramionami i odwrócila wzrok. Jedyny kieliszek wina, na jaki w trakcie kolacji pozwolili Spen-cer rodzice, zabulgotał w jej żołądku. Odwróciła się do matki. - Jest wielu naprawdę mądrych kandydatów do Złotej Orchidei. – wyszeptała, kiedy dziewczyna zniknęła za rogiem. – A ja nie jestem żadną faworytką. - Nonsens. - stwierdziła szorstko pani Hastings. - Wygrasz. – wręczyła Spencer klucz od pokoju. – Ten jest twój. Załatwiliśmy ci apar-tament. – z tymi słowami klepnęła Spencer w ramię i ruszyła dalej kory-tarzem do własnego pokoju. Spencer zagryzła wargę, otworzyła drzwi apartamentu i włączy-ła światło. W pokoju unosił się zapach cynamonu i nowego dywanu , a królewskich rozmiarów łoże było zarzucone tuzinem poduszek. Z deter-minacją wyprostowała ramiona i wtoczyła do garderoby z ciemnego ma-honiu swoją walizkę. Od razu powiesiła czarny kostium Armaniego na wywiad, a przynoszący szczęście różowy stanik Wolford i modelujące majtki do górnej szuflady sąsiedniej komody. Kiedy przebrała się w pi-żamę, przeszła się po apartamencie i upewniła się, że wszystkie ma-sywne ramy obrazów wiszą równo, a błękitne poduszki na łóżku są roz-mieszczone symetrycznie. W łazience poprawiła ręczniki tak, żeby równo wisiały na wieszakach. Wokół zlewu rozstawiła w kształt rombu żel pod prysznic Bliss, szampon i odżywkę. Gdy wróciła do sypialni, spojrzała obojętnie na egzemplarz czasopisma „Time Out New York”. Na okładce przed budynkiem Trump Tower stał pewny siebie Donald Trump. Spencer zastosowała „oddech ognia ” z jogi, ale i tak nie poczu-ła się lepiej. W końcu wyciągnęła pięć książek do ekonomii i kopię pracy Melissy z notatkami, i rozłożyła wszystko na łóżku. W uszach dźwięczał jej głos matki: Wygrasz. Po godzinie otępiającego powtarzania przed lustrem pracy Me-lissy
Spencer usłyszała stukanie od strony drzwi sąsiedniego apartamen-tu. Usiadła zmieszana. Drzwi prowadziły do pokoju Melissy. Kolejne stuknięcie. Spencer ześlizgnęła się z łóżka i podkradła do drzwi. Zerknęła na komórkę, ale ta była bierna i niema. - Halo? – zawołała cicho Spencer. - Spencer? – zawołał ochryple Ian. – Hej. Chyba nasze pokoje się łączą. Mogę wejść? - Aha. – wydukała Spencer. Łącznikowe drzwi kilka razy brzęk-neły, po czym się otworzyły. Ian przebrał się z koszuli i spodni khaki w t-shirt i dżinsy Ksubi. Przerażona i równocześnie podekscytowana Spen-cer zacisnęła ręce. - W porównaniu z naszym twój pokój jest ogromny. – Ian roz-glądał się po apartamencie Spencer. Spencer splotła dłonie za plecami i usiłowała nie uśmiechać się promiennie. Chyba po raz pierwszy w życiu dostała lepszy pokój od Melissy. Ian wpatrzył się w rozrzucone na łóżku Spencer książki, po czym odsunął je na bok i usiadł. - Uczysz się, co? - Tak jakby. – Spencer stała jak wmurowana przy stole obawia-jąc się poruszyć. - Szkoda. Myślałem, że moglibyśmy wybrać się na spacer, albo coś. Melissa zasnęła po zaledwie jednym z tych drinków na wynos. Ma taką słabą głowę. – Ian porozumiewawczo mrugnął. Na zewnątrz zatrąbiło kilka taksówek, a neonowe światło mru-gało. Spencer pamiętała, że Ian miał taki sam wyraz twarzy kilka lat te-mu, kiedy stał na jej podjeździe i miał ją zaraz pocałować. Nalała sobie szklankę lodowatej wody z dzbanka na stole i pociągnęła długi łyk, w jej umyśle formował się pomysł. W sumie miała do Iana pytania… dotyczą-ce Melissy, Ali, zaginionych skrawków jej pamięci, i niebezpiecznego, stanowiącego niemal tabu podejrzenia, które od niedzieli dojrzewało w jej głowie. Spencer odstawila szklankę z mocno bijącym sercem. Pocią-gnęła za swoją przyduży t-shirt Uniwersytetu Pensylwanii tak, że odsłoni-ła jedno z ramion. - Wiesz, znam dotyczący ciebie sekret. – zamruczała. - Mnie? – Ian wskazał się palcem. – Jaki? Spencer zepchnęła kilka swoich książek na bok i usiadła obok niego. Gdy odetchnęła zapachem brzoskwinii i papaji jego peelingu do twarzy Kiehl’s – Spencer znała na pamięć całą ich linię kosmetyków do twarzy,
uwielbiała ją – poczuła w głowie słabość. - Wiem, że ty i pewna blondyneczka byliście więcej niż przyja-ciółmi. - A tą blondyneczką jesteś… ty? – Ian uśmiechnął się leniwie. - Nie... – Spencer zacisnęła wargi. – Ali. Usta Iana drgnęły. - Spotkałem się z Ali raz, może dwa, nie więcej. – trącił gołe ko-lano Spencer. Po jej plecach przeszedł dreszcz. – Całowanie ciebie po-dobało mi się bardziej. Zakłopotana Spencer przechyliła się do tyłu. Podczas ich ostat-niej kłótni Ali powiedziała Spencer, że była razem z Ianem, i że pocało-wał on Spencer tylko dlatego, że Ali go do tego zmusiła. Dlaczego w ta-kim razie Ian zawsze tak flirtował ze Spencer? - Czy moja siostra wiedziała, że się spotykasz z Ali? - Oczywiście, że nie. Wiesz, jaka bywa zazdrosna. – zakpił Ian. Spencer spojrzała na Lexington Avenue, licząc dziesięć kolej-nych żółtych taksówek. - A naprawdę byliście razem z Melissą całą noc, kiedy Ali zagi-nęła? Ian odchylił się do tyłu i oparł na łokciach, wydał sztuczne wes-tchnienie. - Dziewczyny z rodziny Hastings’ów to niezłe numery. Melissa też mówiła o tej nocy. Chyba denerwuje się, że ten gliniarz się dowie, że piliśmy, chociaż byliśmy niepełnoletni. Ale co z tego? To było ponad cztery lata temu. Nikt nas teraz za to nie zamknie. - Ona… denerwuje się? – wyszeptała z szeroko otwartymi oczami Spencer. Ian uwodzicielsko opuścił oczy. - Może zapomnisz na chwilę o tych wszystkich sprawach z Ro-sewood? – odgarnął Spencer włosy z czoła. – Zamiast tego trochę się popieścimy. Zalało ją pożądanie. Twarz Iana była coraz bliżej i bliżej, zasła-niając Spencer widok na budynki po drugiej stronie ulicy. Ręką masował jej kolano. - Nie powinniśmy tego robić. – wyszeptała. – Tak nie można. - Pewnie, że można. – szepnął w odpowiedzi Ian. I w tym momencie zabrzmiało kolejne stukanie do łącznikowych drzwi. - Spencer? – rozległ się mocny głos Melissy. – Jesteś tam? Spencer wyskoczyła z łóżka, zrzucając na podłogę książki i no-tatki.
- T-tak. - Nie wiesz, gdzie poszedł Ian? – zawołała jej siostra. Gdy Spencer usłyszała, że Melissa przekręca klamkę drzwi, szaleńczymi gestami popędziła Iana w stronę wejścia do pokoju. Ian przeskoczył przez łóżko, wygładził ubranie i wyślizgnął się z pokoju do-kładnie w chwili, kiedy Melissa otworzyła na oścież drzwi łączące ich po-koje. Jej siostra zsunęła na czoło czarną jedwabną maseczkę do snu, ubrana była w pasiaste spodnie od piżamy Kate Spade. Lekko uniosła do góry nos, prawie jakby wąchała w poszukiwaniu zapachu brzoskwinii i papaji Kiehl’sa. - Dlaczego twój pokój jest o tyle większy od mojego? - powie-działa w końcu Melissa. Obie usłyszały mechaniczny dźwięk, gdy Ian wsunął klucz-kartę w drzwi swojego pokoju. Melissa okręciła się, jej włosy zawirowały. - O, jesteś. Gdzie poszedłeś? - Do automatuów. – głos Iana był gładki i miękki. Melissa, bez jednego słowa pożegnania, zamknęła łącznikowe drzwi. Spencer opadła ciężko na łóżko. - Mało brakowało. – jęknęła na głos, miała nadzieję, że nie dość głośno, żeby usłyszała ją Melissa i Ian.
ROZDZIAŁ 23 ZA ZAMKNIĘTYMI DRZWIAMI Gdy Hanna otworzyła oczy, znajdowała się za kierownicą swo-jej Toyoty Prius. Przecież lekarze jej powiedzieli, że nie powinna prowa-dzić ze złamaną ręką? Czy nie powinna być w łóżku, z Dot, miniaturkądobermanem, przy boku? - Hanna. – obok, na miejscu pasażera, usiadła niewyraźna po-stać. Hanna na pewno mogła tylko stwiedzić, że to blond dziewczyna – miała zbyt zamglony wzrok, by zobaczyć coś więcej. – Hej, Hanna. – po-nownie rozległ się głos. Brzmiał jak… - Ali? – zachrypiała Hanna. - Zgadza się. – Ali przysunęła się do twarzy Hanna. Końcówki jej włosów musnęły policzek Hanny. – Jestem „A”. – wyszeptała. - Co? – krzyknęła z rozszerzonymi strachem oczami Hanna. Ali wyprostowała się. - Powiedziałam: jestem okay. – potem otworzyła drzwiczki i zniknęła w mroku nocy. Wzrok Hanna z trzaskiem się wyostrzył. Siedziała na parkingu przed Planetarium Hollis. Wielki plakat z napisem: WIELKI WYBUCH ło-potał na wietrze. Hanna poderwała się zadyszana. W jej sypialni panowała nie-przenikniona ciemność, a ona sama kuliła się pod kaszmirowym kocem. Dot zwinęła się w kulkę na swoim małym psim łóżeczku od Gucci’ego. Na prawo Hanna miała szafę z mnóstwem wieszaków z pięknymi, dro-gimi ubraniami. Oddychała głęboko, usiłując dojść do siebie. - Jezu. – powiedziała na głos. Zadźwięczał dzwonek do drzwi. Hanna jęknęła i usiadła, miała wrażenie, że jej głowę wypełnia siano. O czym przed chwilą śniła? O Ali? Wielkim Wybuchu? O „A”? Ponownie zabrzmiał dzwonek. Dot wyskoczył już ze swojego łóżeczka i podskakiwał pod zamkniętymi drzwiami pokoju Hanny. Był piątek rano, i kiedy Hanna spojrzała na zegar przy łóżku, stwierdziła, że jest po dziesiątej. Mamy od dawna nie było, jeśli w ogóle wróciła do do-mu zeszłej nocy. Hanna zasnęła na kanapie, i Mona pomogła jej prze-nieść się na górę do łóżka. - Już idę. – powiedziała Hanna naciągając jedwabny granatowy szlafrok,
szybko zbierając włosy w kucyk i sprawdzając twarz w lustrze. Skrzywiła się. Szwy na podbródku były wciąż nierówne i czarne. Przy-pominały sznurowanie na piłce do futbolu. Gdy zerknęła przez szybki w drzwiach, zobaczyła stojącego na ganku Lucasa. Serce Hanny od razu przyspieszyło. Skontrolowała swoje odbicie w lustrze w przedpokoju i odgarnęła do tyłu kilka kosmyków. W falującym jedwabnym szlafroku czuła się jak cyrkowa grubaska, zasta-nowiła się, czy nie powinna pobiec z powrotem na górę i przebrać się w prawdziwe ubranie. Potem się zbeształa wybuchając krótkim, wyniosłym śmiechem. Co ona wyprawiała? Nie mogła lubić Lucasa. Był… Lucasem. Hanna rozluźniła ramiona, odetchnęła głęboko i otworzyła sze-roko drzwi. - Cześć. – powiedziała usiłując sprawiać wrażenie znudzonej. - Cześć. – odparł Lucas. Wydawało się, że wpatrują się w siebie przez wieczność. Han-na była pewna, że Lucas słyszy bicie jej serca. Chciałaby założyć na nie kaganiec. Dot kręcił się pod jej nogami, ale Hanna była zbyt sparaliżo-wana, żeby się pochylić i go odgonić. - Przyszedłem nie w porę? – spytał ostrożnie Lucas. - Hm, nie. – odparła szybko Hanna. – Wejdź. Kiedy cofała się, prawie przewróciła się o rzeźbioną w kształt Buddy podkładkę pod drzwi, która stała w korytarzu od co najmniej dzie-sięciu lat. Rozłożyła ramiona, żeby powstrzymać upadek. Nagle poczuła, że silne ramiona Lucasa obejmują ją w pasie. Gdy podciągnął Hannę do góry wbili w siebie wzrok. Lucas uśmiechnął się kącikiem ust. Pochylił się w jej stronę i przycisnął swoje wargi do jej. Hanna w nim zatonęła. Lawirując dotarli do kanapy i opadli na poduszki, Lucas ostrożnie ma-newrował wokół temblaka. Po kilku minutach wydawania cmokających i mlaskających odgłosów Hanna okręciła się i zaczerpnęła powietrza. Jęknęła płaczliwie i zasłoniła twarz dłońmi. - Przepraszam. – Lucas cofnął się siadając. – Czy nie powinie-nem był tego robić? Hanna potrząsnęła głową. Z pewnością nie mogła mu powie-dzieć, że od dwóch dni wyobrażała sobie, że to się powtórzy. Ani że mia-ła przedziwne wrażenie, że całowała się z Lucasem przed ich pocałun-kiem w środę – tylko jak to możliwe? Odsunęła ręce od twarzy. - Podobno jesteś w szkolnym Klubie ESPerów. – powiedziała cicho, przypominając sobie, co Lucas powiedział podczas ich lotu balo-nem. –
Czy nie powinieneś dzięki telepatii wiedzieć, czy powinieneś to zrobić, czy nie? Lucas uśmiechnął się ironicznie i poklepał jej gołe kolano. - W takim razie zgadłbym, że chcesz, żebym to zrobił. I że chcesz, żebym to powtórzył. Hanna zwilżyła wargi, miała wrażenie, że w jej brzuchu trzepo-cze skrzydełkami tysiące motyli, które widziała kilka lat temu w Muzeum Przyrodniczym. Gdy Lucas wyciągnął rękę i delikatnie dotknął zgięcia łokcia, gdzie były wkłuwane wszystkie kroplówki, Hanna pomyślała, że zaraz się rozpuści. Potrząsnęła głową i wydała jęk. - Lucas… po prostu nie wiem. - Czego nie wiesz? – rozsiadł się wygodnie. - Ja tylko… to znaczy… Mona… - bezradnie gestykulowała. Nie wychodziło to tak jak powinno, z drugiej strony sama nie miała pojęcia, co chce powiedzieć. - Co z Moną? – Lucas wzniósł brwi. Hanna podniosła maskotkę-psa, którą ojciec dał jej w szpitalu. Miał to być Cornelius Maximilian, postać, którą z Hanną wymyślili, kiedy była młodsza. - Dopiero co znowu się zaprzyjaźniłyśmy. – powiedziała cichym głosem, z nadzieją, że Lucas sam zrozumie, co to oznacza, i nie będzie musiała niczego tłumaczyć. Lucas oparł się o kanapę. - Hanna… uważam, że powinnaś uważać na Monę. Hanna upuściła Corneliusa Maximiliana na kolana. - Co masz na myśli? - Tylko tyle, że… nie sądzę, żeby ona dobrze ci życzyła. Hanna rozdziawiła usta. - Mona cały czas była przy mnie w szpitalu! I wiesz co, jeśli to ma coś wspólnego z kłótnią na przyjęciu, to powiedziała mi o tym. To mnie nie obchodzi. Już jest w porządku. - Tak? – Lucas uważnie badał twarz Hanny wzrokiem. - Tak. – odparła ostro Hanna. - Czyli… nie przeszkadza ci to, co ci zrobiła? – Lucas wydawał się wstrząśnięty. Hanna odwróciła wzrok. Wczoraj, kiedy skończyły rozmawiać o „A” i przesłuchały modeli, a pozostałe dziewczyny wyszły, Hanna znala-zła w komódce, gdzie matka ukrywała swoją ślubną zastawę butelkę Stoli Vanil . Razem z Moną osuszyły ją do dna, włączyły „A Walk to Re-member ” i
grały w „popitkę Mandy Moore”. Kiedy Mandy wyglądała gru-bo – piły. Kiedy Mandy dąsała się – piły. Kiedy Mandy brzmiała jak robot – piły. Nie rozmawiały o wiadomości wysłanej przez „A” Monie, tej doty-czącej ich kłótni. Hanna była pewna, że posprzeczały się o jakąś głupo-tę, na przykład zdjęcia z imprezy, albo o to, czy Justin Timberlake jest idiotą. Mona zawsze twierdziła, że tak, a Hanna – że nie. Lucas wściekle mrugał. - Nie powiedziała ci, prawda? Hanna odetchnęła głęboko przez nos. - To nie ma znaczenia, okay? - Okay. – powiedział Lucas unosząc dłonie w geście poddania. - Okay. – stwierdziła znowu Hanna z determinacją prostując ramiona. Ale kiedy zamknęła oczy, znowu zobaczyła siebie w Priusie. Za nią łopotała flaga Planetarium Hollis. Oczy miała opuchnięte od płaczu. Coś – może jej BlackBerry – pisnęło na dnie torebki. Hanna usiłowała zatrzymać wspomnienie, ale nie zdołała. Lucas siedział tak blisko, że czuła promieniujące od niego cie-pło. Nie pachniał wodą kolońską ani wymyślnym dezodorantem, czy jakimkolwiek innym dziwactwem, które rozpylali na siebie chłopcy, tylko skórą i pastą do zębów. Gdyby tylko żyli w świecie, gdzie Hanna mogłaby mieć ich oboje – i Lucasa, i Monę. Ale wiedziała, że jeśli chce pozostać tym, kim jest, będzie to niemożliwe. Hanna wyciągnęła rękę i chwyciła dłoń Lucasa. W jej gardle nabrzmiewał szloch, nie potrafiła wyjaśnić, ani zrozumieć do końca dla-czego. Kiedy przesunęła się do przodu, żeby jeszcze raz go pocałować, spróbowała ponownie dotrzeć do wspomnień, które z pewnością doty-czyły nocy wypadku. Ale, jak zwykle, niczego nie znalazła.
ROZDZIAŁ 24 SPENCER I GILOTYNA W piątek rano Spencer wkroczyła do restauracji „Daniel” na 65th Street, pomiędzy Madison i Park Avenue, cichego, dobrze utrzyma-nego budynku położonego gdzieś między Śródmieściem Manhattanu a Upper East Side. Wydawało się, że weszła na plan filmu „Maria Antoni-na”. Ściany restauracji były pokryte marmurem, który przypominał Spen-cer kremową białą czekoladę. Wiatr wydymał luksusowe bordowe zasło-ny, a niewielkie, elegancko przycięte krzaki stały w szeregu wzdłuż wej-ścia do głównej sali jadalnej. Spencer zdecydowała, że kiedy już zdobę-dzie swoje miliony, dokładnie w tym stylu zaprojektuje sobie dom. Tuż za nią była jej cała rodzina, także Melissa i Ian. - Masz wszystkie swoje notatki? – zapytała półgłosem jej mat-ka, bawiąc się guzikiem swojego różowego kostiumu Chanel w pepitkę – ubrała się, jakby to ona miała iść na wywiad. Sperncer skinęła głową. Nie tylko miała notatki, ułożyła je w dodatku w porządku alfabetycznym. Spencer usiłowała stłumić mdłości, chociaż unoszący się w po-wietrzu zapach jajecznicy i oleju z trufli dochodzący z sali jadalnej wcale jej w tym nie pomagał. Przy stanowisku hostessy widniał napis: REJESTRACJA DO WYWIADU ZŁOTEJ ORCHIDEI. - Spencer Hastings. – powiedziała do sobowtóra Parker Posey o lśniących włosach, która przyjmowała zgłoszenia. Dziewczyna odszukała nazwisko Spencer na liście, uśmiechnę-ła się i wręczyła jej laminowany identyfikator. - Masz miejsce przy stoliku numer sześć. – powiedziała, ge-stem wskazując wejście do sali. Spencer zobaczyła krzątających się kel-nerów, olbrzymie kwiatowe kompozycje i kilku kręcących się dorosłych, gawędzących i pijących kawę. – Zawołamy cię, gdy będziemy gotowi. – zapewniła ją hostessa. Melissa i Ian mierzyli wzrokiem marmurową statuetkę przy ba-rze. Ojciec Spencer wywędrował na ulicę i rozmawiał z kimś przez ko-mórkę. Matka też rozmawiała przez telefon, na wpół ukryta za krwisto-czerwonymi zasłonami „Daniela”. Spencer dosłyszała jej słowa: - Czyli mamy rezerwację? Cóż, cudownie. Spodoba się jej. Co mi się spodoba? chciała zapytać Spencer. Ale pomyślała, że matka zachowa wszystko w tajemnicy, póki Spencer nie wygra. Melissa wślizgnęła się do łazienki, a Ian osunął się na szezlong obok
Spencer. - Podekscytowana? – wyszczerzył się. – I słusznie. To wielka rzecz. Spencer chciałaby, żeby Ian choć raz pachniał gnijącymi wa-rzywami albo żeby miał nieświeży oddech – o wiele łatwiej byłoby prze-bywać w jego pobliżu. - Nie powiedziałeś chyba Melissie, że byłeś wczoraj wieczorem w moim pokoju, prawda? – wyszeptała. Twarz Iana przybrała poważny wyraz. - Oczywiście, że nie. - A wydawała się podejrzliwa, albo coś w tym stylu? Ian zasłonił oczy okularami przeciwsłonecznymi. - Wiesz, Melissa nie jest aż tak straszna. Przecież cię nie ugry-zie. Spencer mocno zacisnęła wargi. Ostatnio faktycznie nie wyglą-dało na to, że Melissa tylko ją ugryzie – raczej, że zarazi ją wścieklizną. - Proszę, nie wspominaj jej o niczym. – warknęła. - Spencer Hastings? – zawołała dziewczyna przy stanowisku hostessy. – Czekają na ciebie. Kiedy Spencer wstała, zgromadzili się przy niej rodzice, jak tło-czące się w ulu pszczoły. - Nie zapominaj, że grałaś Elizę Doolittle w „My Fair Lady” kiedy dokuczała ci grypa żołądkowa. – szeptała pani Hastings. - Nie zapomnij wspomnieć, że znam Donalda Trumpa. – dodał jej ojciec. - A znasz? – Spencer zmarszczyła brwi. Ojciec pokiwał głową. - Raz siedzieliśmy obok siebie w „Cipriani” i wymieniliśmy wizy-tówki. Spencer starał się jak najbardziej ukradkowo stosować „oddech ognia”. Stolik numer sześć był małą, intymną wnęką z tyłu restauracji. Zgromadziła się tam już trójka dorosłych sączących kawę i jedzących croissanty. Kiedy zobaczyli Spencer, wstali. - Witaj. – powiedział łysiejący facet o twarzy niemowlęcia. – Jef-frey Love. Złota Orchidea rocznik ’87. Pracuję na Nowojorskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. - Amanda Reed. – wysoka, wiotka kobieta potrząsnęła dłonią Spencer. – Złota Orchidea 1984. Redaktor naczelna „Barron’s ”. - Quentin Hughes. – ciemnoskóry mężczyzna w pięknej koszuli Turnball & Asser skinął do niej głową. – ’99. Dyrektor generalny „Gold-man Sachs ”. - Spencer Hastings. – Spencer usiłowała jak najwdzięczniej usiąść. - To ty napisałaś esej o „Niewidzialnej Ręce”. – rozpromieniona Amanda
Reed usadowiła się na krześle. - Bardzo nam wszystkim zaimponowałaś. – wymruczał Quentin Hughes. Spencer mięła w dłoniach białą serwetkę z materiału. Oczywi-ste, że wszyscy przy tym stoliku pracowali w finansach. Gdyby tylko zdo-łali jej dorzucić historyka sztuki, albo biologa, albo reżysera filmów dokumentalnych, kogoś, z kim mogłaby porozmawiać na inny temat. Spróbowała wyobrazić sobie przeprowadzających wywiad w bieliźnie. Spróbowała wyobrazić sobie swoje labradoodle, Rufusa i Beatrice, jak obskakują ich nogi. A potem wyobraziła sobie, że mówi całą prawdę: że nie rozumie ekonomii, że w rzeczywistości jej nienawidzi, i że ukradła pracę siostry, bo bała się że jej średnia ocen spadnie poniżej 4.0. Początkowo zadawano Spencer podstawowe pytania – gdzie chodzi do szkoły, co lubi robić, i jakie ma osiągnięcia w wolontariatach i o jej zdolności przywódcze. Spencer z łatwością odpowiadała, prowadzący uśmiechali się, potakiwali i notowali w swoich małych skórzanych notatnikach z logo Złotej Orchidei. Powiedziała im o swojej roli w „Burzy ”, o tym, że redaguje księgę pamiątkową i jak zorganizowała w pierwszej klasie wycieczkę ekologiczną na Kostarykę. Po kilku minutach usiadła wygodniej i pomyślała: Jest dobrze. Jest naprawdę nieźle. Wtedy zapiszczał jej telefon. Egzaminatorzy unieśli wzrok wyrwani z rytmu. - Powinnaś była wyłączyć telefon przed wejściem tutaj. - powie-działa surowo Amanda. - Przepraszam, wydawało mi się, że to zrobiłam. – Spencer grzebała w torebce w poszukiwaniu komórki, żeby ją wyłączyć. Jej wzrok przykuł ekran. Otrzymała internetową wiadomość od kogoś, kto podpisał się AAAAAA. AAAAAA: Podpowiedź dla niepełnosprytnej: Nikogo nie oszu-kasz. Sędziowie widzą, że jesteś bardziej fałszywa od podróbki Vuittona. P.S. Wiesz, ona to zrobiła. I nie zawaha się zrobić tego tobie. Spencer mocno zagryzła wargę i wyłączyła szybko telefon. Wiesz, ona to zrobiła. Czy „A” sugerował to, co Spencer podejrzewała? Gdy spojrzała znowu na egzaminatorów wydawali się zupełnie innymi ludźmi – byli przygarbieni i poważni, gotowi przejść do prawdzi-wych pytań. Spencer znowu zaczęła miąć serwetkę. Nie wiedzą, że je-stem oszustką, powiedziała sobie. Quentin założył dłonie obok swojego talerza. - Czy ekonomia zawsze panią interesowała, panno Hastings? - Hm, oczywiście. – głos Spencer stał się chropowaty i bezna-miętny. –
Zawsze uważałam… hm… ekonomię, pieniądze, to wszystko, za bardzo fascynujące. - A kogo pani uważa za swojego filozoficznego mentora? - za-pytała Amanda. W umyśle Spencer zapanowała pustka. Filozoficzny mentor? Co to, do cholery, oznaczało? Na myśl przyszła jej tylko jedna osoba. - Donald Trump. Egzaminatorzy przez moment siedzieli zdumieni. Potem Quen-tin zaczął się śmiać. Potem Jeffrey i Amanda. Wszyscy się uśmiechali, więc Spencer też to zrobiła. Przynajmniej dopóki Jeffrey nie powiedział: - Żartujesz, prawda? Spencer zamrugała. - Oczywiście, że żartuję. – znowu się roześmiali. Spencer roz-paczliwie chciała przestawić croissanty na środku stołu w schludną pira-midkę. Zacisnęła oczy próbując się skupić, ale przed jej oczami pojawiał się tylko obraz spadającego z nieba samolotu z przodem i ogonem w płomieniach. – Ale jeśli chodzi o inspirację… cóż, tylu ich jest. Trudno wymienić tylko jednego. – wybąkała. Egzaminatorzy nie wyglądali, jakby wywarła na nich szczególne wrażenie. - Po college’u, jaka byłaby twoja idealna pierwsza praca? - za-pytał Jeffrey. - Jako reporterka w „New York Times’ie”. – palnęła Spencer niewiele myśląc. Wyglądali na zmieszanych. - Reporterka w dziale ekonomicznym, tak? – uściśliła Amanda. - Nie wiem. Może? – zamrugała Spencer. Nie czuła się tak niezręcznie i zdenerwowana od… cóż, nigdy się tak nie czuła. Jej notatki do wywiadu wciąż tworzyły schludny stosik w jej dłoniach. Umysł miała jak wytarta do czysta tablica. Nad stolikiem numer dziesięć rozległa się salwa śmiechu. Spencer zerknęła i zobaczy-ła swobodnie uśmiechniętą brunetkę z Hotelu „W”, jej egzaminatorzy uśmiechali się do niej radośnie. Za nimi była przeszklona ściana; na zewnątrz, na ulicy, Spencer zobaczyła zaglądającą do środka dziewczynę. To była… Melissa. Zwyczajnie stała tam, wpatrując się w nią obojętnie. I nie zawaha się zrobić tego tobie. - A zatem. – Amanda dolała do swojej kawy mleka. – Jakie wy-darzenie uznałabyś za najbardziej znaczące w swojej szkolnej karierze? - Cóż… - oczy Spencer wróciły na moment do okna, ale Melissy już nie było. Odetchnęła nerwowo i spróbowała wziąć się w garść. Rolex
Quentina błyszczał w świetle żyrandola. Ktoś użył za dużo piżmowej wody kolońskiej. Wyglądająca na Francuzkę kelnerka dolała kawy przy stoliku numer trzy. Spencer wiedziała, że prawidłowa odpowiedź brzmi: udział w olimpiadzie z ekonomii matematycznej w dziewiątej klasie. Letni staż w biurze obrotu opcjami w filadelfijskim oddziale „J.P. Morgan”. Tyle, że to nie były jej osiągnięcia, tylko Melissy, prawowitej zdobywczyni tej nagrody. Już miała to na czubku języka, kiedy nagle z jej ust wypłynę-ły nieoczekiwane słowa. - W siódmej klasie zaginęła moja przyjaciółka. – wyrzuciła z siebie Spencer. – Alison DiLaurentis? Może o tym słyszeliście. Przez lata musiałam żyć z pytaniami, co jej się przytrafiło, gdzie zniknęła. We wrześniu tego roku znaleziono jej ciało. Została zamordowana. Myślę, że moim największym osiągnięciem jest to, że się nie załamałam. Nie wiem, jak którakolwiek z nas to zrobiła, jak chodziłyśmy do szkoły i żyłyśmy własnym życiem, i zwyczajnie trwałyśmy. Ali i ja może i nienawidziłyśmy się czasami, ale była dla mnie wszystkim. Spencer zamknęła oczy powracając do nocy zaginięcia Ali, do chwili, kiedy mocno ją popchnęła, a Ali poślizgnęła się do tyłu. W powie-trzu rozległ się okropny trzask. I nagle, wspomnienie odrobinę się wydłu-żyło. Zobaczyła coś innego… coś nowego. Tuż po tym, jak popchnęła Ali, usłyszała ciche, prawie dziecinne sapnięcie. Rozległo się w pobliżu, jakby osoba, która je wydała stała tuż za nią, dysząc w jej kark. Wiesz, ona to zrobiła. Spencer gwałtownie otworzyła oczy. Egzaminatorzy jakby zo-stali zatrzymani w pół ruchu guzikiem pauzy. Quentin trzymał croissanta cal od twarzy. Głowa Amandy była wygięta pod niewygodnym kątem. Jeffrey trzymał przy ustach serwetkę. Spencer nagle zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie opowiedziała właśnie na głos świeżo odzy-skanego wspomnienia. - Cóż. – powiedział w końcu Jeffrey. – Dziękujemy ci, Spencer. Amanda wstała odkładając na talerz serwetkę. - To było bardzo interesujące. – Spencer była prawie pewna, że to był skrót od: Nie masz szansy, żeby wygrać. Pozostali egzaminatorzy wyślizgnęli się, tak samo jak więk-szość pozostałych laureatów. Tylko Quentin wciąż siedział. Spoglądał na nią uważnie z dumnym uśmiechem na twarzy. - Kiedy tak szczerze odpowiadasz, jesteś jak powiew świeżego powietrza. – powiedział cichym, poufnym tonem. – Już od jakiegoś czasu śledzę historię twojej przyjaciółki. To po prostu okropne. Czy policja ko-goś
podejrzewa? Wentylator klimatyzacji wysoko nad głową Spencer owiał ją z pełną mocą zimnym powietrzem, a do jej głowy powróciło wspomnienie Melissy pozbawiającej Barbie głowy. - Nie. – wyszeptała. Ale możliwe, że ja tak.
ROZDZIAŁ 25 Z DESZCZU POD RYNNĘ W piątek po lekcjach Emily wycisnęła swoje wciąż mokre po pływaniu włosy i weszła do sali pamiątkowej wyklejonej zdjęciami zna-komitości Rosewood Day. Było zdjęcie Spencer z ubiegłorocznej uroczy-stości rozdania brosz, przyjmującej nagrodę dla Najlepszego Ucznia z Matematyki. Było zdjęcie Hanny prowadzącej w ubiegłym roku charytatywny szkolny pokaz mody, gdy tymczasem sama powinna być na nim modelką. Oczy Emily zasłoniły dwie dłonie. - Hej. – wyszeptała w jej ucho Maya. – Jak poszło pływanie? – powiedziała to żartobliwym tonem, jak dziecięcą rymowankę. - W porządku. – Emily poczuła ocierające się o jej usta wargi Mayi, ale nie potrafiła oddać pocałunku. Scott Chin, nieoficjalny fotograf księgi pamiątkowej, wpadł pę-dem do sali. - Dziewczyny! Gratulacje! – rzucił im obu pocałunek w powie-trzu, po czym sięgnął i odwrócił kołnierzyk Emily na drugą stronę i od-garnął zbłąkany kosmyk kręconych włosów z twarzy Mayi. - Idealnie. – stwierdził. Gestem wskazał, żeby przeszły w stronę białego tła z tyłu sali. - Tam robimy wszystkie zdjęcia dla Najbardziej Prawdopodob-nych. Osobiście, uwielbiałbym zrobić wam zdjęcie na tle tęczy. Czy nie byłoby super? Ale musimy być konsekwentni. Emily zmrużyła oczy. - Najbardziej Prawdopodobni… do czego? Myślałam, że zosta-łyśmy nominowane jako najlepsza para. Czapeczka gazeciarza w pepitkę zsunęła się na jedno z oczu Scotta, kiedy przygarbił się nad statywem. - Nie, uznano, że wciąż będziecie razem na jubileuszowym zjeździe za pięć lat. Emily rozchyliła usta. Zjazd za pięć lat? Czy to nie drobna prze-sada? Potarła kark usiłując się uspokoić. Ale odkąd w łazience w re-stauracji znalazła liścik od „A” nie czuła spokoju. Nie miała pojęcia, co z nim zrobić, więc wetknęła go do kieszeni z przodu swojej torebki. W trakcie lekcji od czasu do czasu go wyjmowała, i za każdym razem przy-ciskała do nosa, żeby poczuć słodki zapach bananowej gumy.
- Powiedz: gouda! – zawołał Scott, i Emily przesunęła się w stronę Mayi i spróbowała się uśmiechnąć. Błysk lampy aparatu Scotta wywołał mroczki przed jej oczami, i nagle zauważyła, że sala pamiątko-wa pachnie paloną elektroniką. Na następnym zdjęcu Maya całowała Emily w policzek. Na kolejnym Emily zmusiła się do pocałowania Mayi w usta. - Bosko! – zagrzewał je Scott. Zerknął w okienko podglądu na swoim aparacie. - Możecie już iść. – powiedział. Potem zamilkł patrząc z zacie-kawieniem na Emily. – Chociaż, zanim pójdziecie, jest coś, na co mogły-byście spojrzeć. Poprowadził Emily do dużego stołu kreślarskiego i wskazał ster-tę zdjęć ułożonych w formie dwóch stron. Nagłówek na szczycie makiety brzmiał: Strasznie za Tobą Tęsknimy. Na Emily spojrzał znajomy portret z siódmej klasy – nie dość, że miała jego kopię w górnej szufladzie swo-jej szafki nocnej, ale widziała go od kilku miesięcy w prawie każdych wieczornych wiadomościach. - Kiedy Alison zaginęła szkoła nie dała jej strony. – wyjaśnił Scott. – A teraz, kiedy ona… cóż… pomyśleliśmy, że powinniśmy. Może nawet zorganizujemy pamiątkową uroczystość, żeby zrobić wystawę tych wszystkich starych zdjęć Ali. Albo, jeśli wolisz, coś w stylu: Ali w perspektywie czasu. Emily dotknęła krawędzi jednego ze zdjęć. Przedstawiało Emily, Ali, Spencer, Arię i Hannę przy stoliku podczas obiadu. Na zdjęciu wszystkie trzymały kurczowo Diet Coke, a głowy miały odrzucone do tyłu w histerycznym śmiechu. Sąsiednie zdjęcie ukazywało tylko Ali i Emily idące korytarzem z książkami mocno przyciśniętymi do piersi. Emily przewyższała drobniutką Ali, która pochylała się do niej, szepcząc jej coś do ucha. Emily przygryzła pięść. Pomimo tego, że dowiedziała się o Ali różnych rzeczy, rzeczy, którymi chciałaby, żeby Ali podzieliła się z nią lata temu, tęsknota za nią wciąż wywoływała ból. W tle zdjęcia był ktoś jeszcze, kogo Emily początkowo nie za-uważyła. Miała długie ciemne włosy i znajomą zaokrągloną twarz. Duże zielone oczy i wygięte w łuk różowe usta. Jenna Cavanaugh. Jenna odwracała się do kogoś przy swoim boku, ale Emily wi-działa tylko brzeg szczupłego, bladego ramienia jej towarzyszki. Dziwnie było widzieć Jennę… widzącą. Emily zerknęła na Mayę, która przeszła już do kolejnego zdjęcia, najwyraźniej nie dostrzegając znaczenia tego. Emily tylu rzeczy jej nie powiedziała.
- Czy to Ali? – zapytała Maya. Wskazała zdjęcie, na którym Ali i jej brat Jason obejmowali się na szkolnej stołówce. - Hm, tak. – Emily nie zdołała ukryć rozdrażnienia w głosie. - Och. – Maya cofnęła się. – Po prostu jest do niej niepodobna, to wszystko. - Wygląda jak na każdym innym zdjęciu tutaj. – Emily zwalczyła chęć, żeby przewrócić oczami, kiedy zerknęła na zdjęcie. Ali wyglądała nieprawdopodobnie młodo, na dziesięć, może jedenaście lat. Zostało zrobione zanim się zaprzyjaźniły. Trudno było uwierzyć, że dawno, dawno temu Ali była przywódczynią zupełnie innej kliki – Naomi Ziegler i Riley Wolfe były jej przybocznymi. Od czasu do czasu nawet droczyły się z Emily i pozostałymi dziewczynami, nabijając się z lekko pozieleniałych od spędzanych w chlorowanej wodzie godzin włosów Emily. Emily przyjrzała się uważnie twarzy Jasona. Wyglądał na za-chwyconego niedźwiedzim uściskiem z Ali. Co, u licha, miały znaczyć jego słowa we wczorajszych wiadomościach, że jego rodzina jest popa-prana? - Co to jest? – Maya wskazała zdjęcia na sąsiednim stole. - Och, to projekt Brenny. – Scott wywalił język na wierzch i Emi-ly nie zdołała powstrzymać chichotu. Zaciekła rywalizacja między Scot-tem i Brenną Richardson, innym pamiątkowym fotografem, mogłaby być materiałem do reality show. – Ale po raz pierwszy uważam, że to dobry pomysł. Zrobiła zdjęcia zawartości toreb, żeby pokazać, co przeciętny uczeń Rosewood Day codziennie ze sobą nosi. Spencer, co prawda, jeszcze tego nie widziała, więc może się nie zgodzić. Emily pochyliła się nad kolejnym stołem. Komitet księgi pamiąt-kowej przy każdym zdjęciu zapisał nazwisko właściciela. W marynarskim worku do lacrosse’a Noela Kahn’a był napakowany bakteriami ręcznik, przynosząca szczęście maskotka-wiewiórka, o której zawsze mówił i spray do ciała Axe. iPod Nano, etui na okulary Dolce & Gabbana, oraz kwadratowy przedmiot, który był albo maleńką kamerą, albo jubilerską lupą składały się na zawartość słoniowo-szarej pikowanej torby na ramię Naomi Ziegler. Mona Vanderwaal nosiła ze sobą szminkę M.A.C., opakowanie chusteczek Sniff i trzy różne organizery. Część zdjęcia ukazywała szczupłe ramię w wystrzępionym mankiecie wystające z niebieskiego rękawa. Plecak Andrew Campbella zawierał osiem podręczników, terminarz w skórzanej oprawie i taką samą Nokię, jaką miała Emily. Na zdjęciu było widać początek sms-a, który napisał albo otrzymał, ale Emily nie widziała jego treści. Gdy Emily uniosła wzrok zobaczyła bawiącego się aparatem Scotta, ale
nigdzie w pomieszczeniu nie widziała Mayi. W tej samej chwi-li jej komórka zaczęła wibrować. Otrzymała nową wiadomość. Szszszsz, Emily! Czy twoja dziewczyna zna twoją słabość do blondynek? Dotrzymam twojej tajemnicy… jeśli ty dochowasz mojej. Buziaki! – A Serce Emily waliło jak młot. Słabość do blondynek? I… gdzie podziała się Maya? - Emily? W drzwiach sali pamiątkowej stała dziewczyna w lekkim jak mgiełka laleczkowatym różowym topie, jakby była odporna na ziąb w po-łowie października. Jej blond włosy falowały, jakby była modelką w stroju kąpielowym i stała przed wiatrownicą. - Trista? – zdumiała się Emily. Maya pojawiła się od strony korytarza, najpierw zmrużyła oczy, po czym się uśmiechnęła. - Em! Kto to? Emily okręciła glowę w stronę Mayi. - Gdzie byłaś przed chwilą? - Byłam… na korytarzu. – Maya przechyliła głowę. - Co tam robiłaś? – zażądała odpowiedzi Emily. Maya rzuciła jej spojrzenie mówiące: A co to za różnica? Emily mocno zamrugała. Miała wrażenie, że podejrzewając Mayę traci rozum. Spojrzała znowu na Tristę, która zamaszystym krokiem przecinała salę. - Tak miło cię zobaczyć! – zawołała Trista. Uściskała mocno Emily. – Wskoczyłam do samolotu! Niespodzianka! - Tak. – wychrypiała Emily, jej głos ledwo wzniósł się ponad szept. Emily ponad ramieniem Tristy widziała wpatrującą się w nią Mayę. – Niespodzianka.
ROZDZIAŁ 26 NIEOKRZESANY, I W ZADZIWIAJĄCO ZŁYM GUŚCIE W piątek po lekcjach Aria jechała wzdłuż Lancaster Avenue mi-jając po drodze galerie handlowe, Fresh Fields, „A Pea in the Pod ” oraz „Home Depot ”. Popołudnie było chmurne, przez co zazwyczaj barwne drzewa rosnące wzdłuż drogi wyglądały na matowe i wyblakłe. Przy niej siedział Mike z obrażoną miną i bez ustanku odkręcał i zakręcał butelkę Nalgene . - Omija mnie lacrosse. – marudził. – Kiedy mi powiesz, co robi-my? - Wybieramy się w miejsce, gdzie zdołamy wszystko naprawić. – powiedziała sztywno Aria. – I nie martw się, to ci się spodoba. Kiedy zatrzymała się przed znakiem stopu, przeszył ją przyjem-ny dreszcz. Wskazówka „A” dotycząca Meredith – o jej paskudnym sekreciku w „Hooters” – miała sens. Meredith tak dziwacznie zachowywała się, kiedy Aria ją widziała wczoraj w Hollis, to mówienie, że musi pójść w jakieś tajemnicze miejsce. A zaledwie dwa wieczory temu Meredith zwróciła uwagę, że w związku z podwyżką czynszu za dom w Hollis i jej niewielkimi zarobkami ze sztuki możliwe, że będzie musiała znaleźć drugą pracę, żeby powiązać koniec z końcem. Dziewczyny w „Hooters” pewnie dostawały świetne napiwki. „Hooters ”. Aria przesłoniła usta dłonią usiłując powstrzymać śmiech. Nie mogła się doczekać, kiedy powie o tym Byronowi. W ubie-głych latach, za każdym razem, kiedy przejeżdżali obok tego miejsca, Byron mówił, że do „Hooters” chodzą tylko infaltylni filistyni, mężczyźni, którzy mają więcej wspólnego z małpami niż z ludźmi. Wczorajszej nocy Aria dała Meredith szansę, żeby sama wyznała Byronowi swoje winy, kiedy przysunęła się do niej i powiedziała: - Wiem, co ukrywasz. I wiesz co? Jeśli ty nie powiesz o tym By-ronowi, zrobię to ja. Meredith cofnęła się wypuszczając z rąk ściereczkę do naczyń. Czyli z jakiegoś powodu czuła się winna! Mimo to Meredith najwyraźniej nie powiedziała nic na ten temat Byronowi. Dzisiejszego poranka, szczę-śliwi jak zawsze, w pokojowym nastroju chrupali przy stole z miseczek płatki Kashi GoLean. A Aria zdecydowała się wziąć sprawy we własne ręce. Choć było dopiero późne popołudnie parking „Hooters” był pra-wie pełen.
Aria zauważyła stojące szeregiem cztery radiowozy – knajpa była stałym miejscem spotkań gliniarzy, bo znajdowała się tuż przy po-sterunku. Sowa ze znaku „Hooters” szeroko się do nich uśmiechała, i Aria przez przydymione okna restauracji mogła dojrzeć dziewczyny w opiętych koszulkach i pomarańczowych szortach. Ale kiedy spojrzała na Mike’a, nie leciała mu piana z ust ani nie dostawał erekcji, czy co tam dzieje się ze zwyczajnymi chłopcami, kiedy tu podjeżdżali. Przeciwnie, wyglądał na poirytowanego. - Co my tu, do cholery, robimy? – wybełkotał. - Meredith tu pracuje. – wyjaśniła Aria. – Chciałam, żebyś był tutaj ze mną, żebyśmy mogli razem stawić jej czoła. Mike tak mocno rozdziawił usta, że Aria widziała ukrytą za jego trzonowcami zieloną gumę. - Mówisz o… Taty…? - Zgadza się. – Aria sięgnęła do torebki z futra jaka po Treo – chciała mieć jako dowód zdjęcia Meredith – ale nie było go na zwykłym miejscu. Aria poczuła mdłości. Czyżby go zgubiła? Zostawiała telefon na stole po tym jak dostała wiadomość od „A” na zajęciach ze sztuki, ucie-kła z sali i zdarła z twarzy maskę w łazience przy holu. Czyżby zapo-mniała go zabrać? Zapisała sobie w pamięci, żeby wstąpić później do klasy i go poszukać. W drzwiach powitała ich głośnym rykiem piosenka Rolling Sto-nes’ów. Arię obezwładnił smród smażonego kurczaka. Przy stanowisku hostessy stała maksymalnie opalona blondynka. - Cześć! – powiedziała radośnie. – Witajcie w „Hooters”! Aria podała ich nazwisko i dziewczyna rozejrzała się za wolnym stolikiem, chodząc i kręcąc tyłkiem. Aria szturchnęła Mike’a. - Widziałeś jej cycki? Ogromniaste! Sama nie mogła uwierzyć w to, co wydobywa się z jej ust. Jed-nakże Mike nawet nie skrzywił się w uśmiechu. Zachowywał się jakby Aria zaciągnęła go na wieczorek poetycki, a nie do cycatego nieba. Wró-ciła hostessa i zaprowadziła ich do ich loży. Gdy pochyliła się, żeby roz-łożyć sztućce, Aria mogła zanurzyć wzrok pod jej t-shirt aż do stanika w kolorze fuksji. Oczy Mike’a pozostały wbite w pomarańczową wykładzi-nę, jakby coś takiego było wbrew jego przekonaniom religijnym. Po odejściu hostessy Aria się rozejrzała. Po drugiej stronie sali zauważyła grupę policjantów, wcinających z ogromnych talerzy żeberka i frytki, dzielących uwagę między mecz futbolu w telewizji i kelnerki mijają-ce ich stół. Był wśród nich Wilden. Aria osunęła się w dół na siedzeniu. Nie to,
że nie mogła tu być – „Hooters” zawsze podkreślało, że jest miej-scem dla rodzin – ale nie miała też ochoty widzieć się teraz z Wildenem. Podczas gdy Mike wpatrywał się kwaśno w menu minęło ich sześć kolejnych kelnerek, każda bardziej wyzywająca od poprzedniej. Aria zastanowiła się, czy Mike przypadkiem nie został nagle gejem. Od-wróciła się: dobra – skoro chciał się tak zachowywać. Sama poszuka Meredith. Wszystkie dziewczyny były podobnie ubrane – w przyciasne koszulki i szorty oraz tenisówki, jakie w trakcie meczu nosiły cheerle-aderki. Wydawało się też, że wszystkie mają taką samą twarz, co sprawiało, że łatwo byłoby wśród nich dostrzec Meredith. Tyle, że nie widziała tu żadnej ciemnowłosej, ani tym bardziej takiej z tatuażem - pajęczyną. Gdy kelnerka postawiła przed nimi ogromne talerze z frytkami Aria w końcu zdobyła się na odwagę, żeby zapytać: - Nie wiesz przypadkiem, czy pracuje tutaj Meredith Gates? Kelnerka zamrugała. - Nie poznaję tego nazwiska. Chociaż czasem dziewczyny tutaj przybierają inne imiona. No, wiesz, takie bardziej… - zamilkła szukając odpowiedniego przymiotnika. - Cycate? – zasugerowała żartem Aria. - Tak! – uśmiechnęła się dziewczyna. Gdy odeszła dumnym krokiem, Aria prychnęła i dźgnęła Mike’a frytką. - Jak myślisz, jak tutaj nazywa się Meredith? Randi? Fifi? Och! A może Caitlin? To takie dziarskie, prawda? - Przestaniesz w końcu? – wybuchł Mike. – Nie chcę niczego słyszeć o… o niej, okay? – Aria zamrugała i oparła się o krzesło. Twarz Mike’a pałała. – Myślisz, że to coś wielkiego, co wszystko naprawi? Rzu-cenie mi znowu w twarz, że tata jest z kimś innym? – wepchnął do ust garść frytek i odwrócił wzrok. – To nie ma znaczenia. Już mnie nie ob-chodzi. - Chciałam ci wszystko wynagrodzić. – pisnęła Aria. – Chciałam naprawić sytuację. Mike roześmiał się głośno. - Aria, nie możesz nic zrobić. Zniszczyłaś mi życie. - Niczego nie zniszczyłam! – sapnęła Aria. Lodowato niebieskie oczy Mike’a zwęziły się. Rzucił na stół serwetkę, wstał i wepchnął rękę w rękaw anoraka. - Muszę iść na lacrosse. - Zaczekaj! – Aria chwyciła go za szlufkę spodni. Nagle poczu-ła, że zaraz się rozpłacze. – Nie odchodź. – załkała. – Mike, proszę. Mo-je życie też zostało zrujnowane. Nie tylko przez tatę i Meredith. Także przez… przez
coś innego. Mike spojrzał na nią przez ramię. - O czym ty mówisz? - Usiądź. – poprosiła rozpaczliwie Aria. Minęła długa chwila. Mi-ke burknął, ale usiadł. Aria wbiła wzrok w talerze z frytkami, zbierając się na odwagę, żeby przemówić. Dosłyszała dyskusję dwóch mężczyzn o obronnej taktyce drużyny Eagles. Reklamę salonu używanych samochodów na plazmowym telewizorze nad barem, w której występował przebrany za kurczaka facet, bełkoczący o umowach, dzięki którym dostaniesz więcej niż tylko to, za co płacisz. - Ktoś wysyła mi groźby. – wyszeptała Aria. – Ktoś, kto wie o mnie wszystko. Ta sama osoba groziła mi, że poinformuje Ellę o związku Byrona i Meredith. Niektóre z moich przyjaciółek też dostają te wiadomości, i uważamy, że osoba, która je wysyła jest odpowiedzialna za potrącenie Hanny. Dostałam nawet sms-a o tym, że Meredith tu pracuje. Nie wiem, skąd ta osoba to wszystko wie, ale… wie. – wzruszyła ramionami gubiąc wątek. Zanim Mike przemówił minęły dwie kolejne reklamy. - Masz stalkera? Aria, nieszczęśliwa, potaknęła. Mike zamrugał zakłopotany. Wskazał lożę gliniarzy. - Powiedziałaś któremuś z nich? - Nie mogę. – Aria potrząsnęła głową. - Oczywiście, że możesz. Możemy zrobić to zaraz. - Panuję nad sytuacją. – wycedziła Aria. Przytknęła palce do skroni. – Może nie powinnam była ci mówić. Mike pochylił się do przodu. - Pamiętasz te wszystkie dziwactwa, które wydarzyły się w tym mieście? Musisz komuś powiedzieć. - A co cię to obchodzi? – warknęła Aria, przepełniała ją złość. – Myślałam, że mnie nienawidzisz. Podobno zrujnowałam ci życie. Twarz Mike’a straciła wszelki wyraz. Jego grdyka podskoczyła, kiedy przełknął ślinę. Gdy wstał wydał się Arii wyższy, niż pamiętała. Także silniejszy. Może od ciągłej gry w lacrosse’a, a może dlatego, że ostatnio był panem domu. Chwycił nadgarstek Arii i postawił ją na nogi. - Powiesz im. - Ale jeśli to nie jest bezpieczne? – zadrżały wargi Arii. - Nie mówienie jest niebezpieczne. – nalegał Mike. – A… a ja cię ochronię. Okay?
Serce Arii przypominało w tej chwili wyjęte prosto z piekarnika brownie – lepkie, ciepłe i odrobinę roztopione. Uśmiechnęła się niepew-nie i zerknęła na wiszący nad salą jadalną „Hooters” neon. Napis głosił: NIEOKRZESANY, I W ZACHWYCAJĄCO ZŁYM GUŚCIE. Neon był po-psuty; wszystkie litery, oprócz groźnie mrugającego małego A w słowie zachwycająco, były ciemne. Kiedy Aria zamknęła oczy, A pozostało pod jej powiekami, świecąc jak słońce. Odetchnęła głęboko. - Okay. – wyszeptała. W chwili, gdy odsunęła się od Mike’a w stronę gliniarzy wróciła do nich kelnerka z rachunkiem. Kiedy dziewczyna odwróciła się, by odejść, Mike zrobił podstępną minę, wyciągnął obie ręce i ścisnął mocno powietrze, udając, że obmacuje ciasno opięty pomarańczową satyną ty-łek dziewczyny. Pochwycił spojrzenie Arii i mrugnął do niej porozumiewawczo. Wyglądało na to, że prawdziwy Mike Montgomery wrócił. Aria tęskniła za nim.
ROZDZIAŁ 27 DZIWNY TRÓJKĄT MIŁOSNY Tuż przed przyjazdem limuzyny mającej ją podwieźć w piątek wieczorem na przyjęcie, Hanna wirowała w sypialni w swojej żywo za-barwionej sukience Nieves Lavi. Dzięki diecie, na którą składały się płyny z kroplówki i szwy, które sprawiały, że przeżuwanie stałych pokarmów było zbyt bolesne, osiągnęła w końcu idealny rozmiar drugi . - Świetnie w tym wyglądasz. – rozległ się głos. – Ale myślę, że jesteś troszkę za chuda. Hanna obróciła się. W czarnym, wełnianym garniturze, ciem-nym fioletowym krawacie i koszuli w fioletowe prążki jej ojciec wyglądał jak George Clooney z czasów, kiedy grał w „Ocean’s Eleven ”. - Na pewno nie jestem zbyt chuda. – szybko odpowiedziała, usiłując powstrzymać drżenie. – Kate jest ode mnie o wiele chudsza. - twarz jej ojca zachmurzyła się, być może na wspomnienie doskonałej, opanowanej i zarazem nieprawdopodobnie złej prawie-pasierbicy. – Co ty tutaj w ogóle robisz? – zainteresowała się Hanna. - Twoja mama mnie wpuściła. – wszedł do pokoju Hanny i usiadł na jej łóżku. Wnętrze Hanny wywinęło fikołka. Ojciec nie był w jej pokoju odkąd skończyła dwanaście lat, tuż zanim się wyprowadził. – Powiedziała, że mogę się tutaj przebrać na twoją zabawę. - Przyjdziesz? – zaskrzeczała Hanna. - A mogę? – zapytał jej ojciec. - Ja… chyba tak. – swoje przybycie zapowiedzieli rodzice Spencer, a także niektórzy nauczyciele i kilka osób z personelu Rose-wood Day. – Ale sądziłam, że będziesz chciał wracać do Annapolis… do Kate i Isabel. W końcu byłeś z dala od nich prawie przez tydzień. – nie potrafiła ukryć goryczy w swym głosie. - Hanna… - zaczął jej ojciec. Hanna odwróciła się. Nagle ogar-nęła ją wściekłość na ojca za to, że opuścił swoją rodzinę, za to, że był tutaj, teraz, za to, że być może kochał Kate bardziej niż ją – żeby nie wspomnieć o bliznach na jej twarzy i o tym, że wciąż nie powróciły do niej wspomnienia z sobotniej nocy. Poczuła łzy w oczach, i jej złość się wzmogła. - Chodź no tutaj. – ojciec otoczył ją silnymi ramionami, a kiedy przytuliła głowę do jego piersi, usłyszała bicie jego serca. – Wszystko okay? –
zapytał. Na zewnątrz zatrąbił klakson. Hanna odchyliła bambusowe ża-luzje i zobaczyła zamówioną przez Monę limuzynę czekającą na podjeź-dzie, jej wycieraczki szaleńczo przesuwały się po przedniej szybie od-garniając deszcz. - Super. - powiedziała nagle, jej świat znowu balansował na krawędzi. Nasunęła na twarz maskę Diora. – Jestem Hanna Marin i je-stem cudowna. Ojciec wręczył Hannie dużą czarną parasolkę. - Oczywiście, że jesteś. – powiedział. I po raz pierwszy Hanna pomyślała, że mogłaby mu uwierzyć. *** Wydawało się, że minęło zaledwie kilka sekund, kiedy Hanna, usadowiona na szczycie wyłożonej poduszkami platformy, usiłowała po-wstrzymać frędzle balkoniku przed zrzuceniem jej maski Diora. Czterech boskich niewolników uniosło ją w górę, i właśnie rozpoczynali powolny przemarsz do imprezowego namiotu na polu golfowym Rosewood Coun-try Club. - Prezentujemy wam… wielki powrót do Rosewood… wspania-łej Hanny Marin! – krzyczała do mikrofonu Mona. Gdy tłum eksplodował, Hanna zaczęła z przejęciem machać rękami. Wszyscy goście byli w ma-skach, a Mona i Spencer przekształciły namiot w „Salon d’Europe” w „Le Casino” z Monte Carlo. Były makiety marmurowych ścian, dramatyczne freski, ruletka i stół do gry w karty. Boscy chłopcy o przylizanych włosach krążyli z tackami tartinek, stanowili obsługę dwóch barów i grali krupierów przy stolikach do gry. Hanna zażądała, żeby w obsłudze w ogóle nie było kobiet. DJ włączył nową piosenkę White Stipes i wszyscy zaczęli tańczyć. Szczupła, blada dłoń chwyciła Hannę pod ramię, i Mona przeciągnęła ją przez tłum i mocno uściskała. - Podoba ci się? – zawołała do Hanny Mona zza pozbawionej wyrazu maski, która wyglądała podobnie do arcydzieła Diora Hanny. - Jasne. – Hanna zderzyła się z nią biodrem. – I uwielbiam sto-liki do gry. Ktoś coś wygrał? - Wygrali namiętną noc z namiętną dziewczyną – z tobą, Han-na! – krzyknęła podskakująca za nimi Spencer. Mona również ją chwyci-ła za rękę i całą trójką zaczęły podskakiwać z radości. Spencer w saty-nowej czarnej sukience-tunice i uroczych balerinkach wyglądała jak blond Audrey Hepburn. Kiedy Spencer objęła ramieniem Monę, serce Hanny podskoczyło. Chociaż nie chciała za nic wyrażać uznania dla „A”, to wiadomości przesłane przez niego Monie sprawiły, że Mona zaakceptowała dawne przyjaciółki Hanny. Wczoraj, w przerwie między rundami
ich gry w „popitkę Mandy Moore” Mona powiedziała Hannie: „Wiesz, Spencer jest naprawdę super. Myślę, że mogłaby dołączyć do naszej paczki”. Hanna latami czekała na coś takiego. - Wyglądasz świetnie. – usłyszała przy uchu Hanna. Za nią stał chłopiec ubrany w dopasowane spodnie w prążki, białą koszulę z długimi rękawami, pasującą prążkowaną kamizelkę i maskę długodziobego pta-ka. Zza szczytu maski wystawały zdradzające Lucasa jasne blond włosy. Kiedy wyciągnął dłoń i splótł ją z ręką Hanny, jej serce zaczęło galopować. Chwilę ją przytrzymała, ścisnęła i pozwoliła opaść, zanim ktokolwiek coś zauważył. – Wspaniałe przyjęcie. – powiedział Lucas. - Dzięki, to nic takiego. – wtrąciła się Mona. Szturchnęła Hannę. – Chociaż, czy ja wiem, Han. Czy sądzisz, że to szkaradzieństwo na twarzy Lucasa można nazwać maską? Hanna zerknęła na Monę, żałując, że nie może dostrzec jej twa-rzy. Spojrzała ponad ramieniem Lucasa, udając, że jej uwagę rozproszy-ło coś przy stoliku z blackjack’eim. - Hanna, mogę chwilę z tobą porozmawiać? – zapytał Lucas. – W cztery oczy? Mona właśnie gawędziła z jednym z kelnerów. - Hm, okay. – wymamrotała Hanna. Lucas zaprowadził ją do ustronnej niszy i zdjął maskę. Hanna próbowała powstrzymać nerwowe tornado w swoim wnętrzu i nie patrzeć na superróżowe, super-całuśne wargi Lucasa. - Czy mogłabyś też zdjąć maskę? – zapytał. Hanna upewniła się, że naprawdę są sami, i nikt inny nie zdoła zobaczyć jej nagiej, poznaczonej bliznami twarzy, i pozwoliła, żeby uniósł jej maskę. Lucas delikatnie ucałował jej szwy. - Tęskniłem za tobą. – wyszeptał. - Widziałeś mnie zaledwie kilka godzin temu. – roześmiała się Hanna. - Wydaje mi się, że to dość długo. – uśmiechnął się krzywo Lu-cas. Całowali się jeszcze kilka minut, wtuleni w jedną z poduszek na kanapie, obojętni na kakofonię przyjęcia. Potem Hanna usłyszała swoje imię przez zwiewne zasłony namiotu. - Hanna? – wołał głos Mony. – Han? Gdzie jesteś? Hanna wpadła w panikę. - Powinnam tam wrócić. – podniosła maskę Lucasa za długi dziób i wepchnęła w jego ręce. – A ty powinieneś to założyć. - Jest mi pod tym gorąco. Myślę, że jej nie założę. – Lucas wzruszył ramionami.
Hanna mocno zacisnęła sznureczki własnej maski. - To bal maskowy, Lucas. Jeśli Mona zobaczy cię bez niej, to cię wyrzuci. - Zawsze robisz wszystko, co Mona ci każe? – oczy Lucasa stwardniały. - Nie. – zjeżyła się Hanna. - Dobrze. I nie powinnaś. Hanna kręciła frędzlem jednej z poduszek. Ponownie spojrzała na Lucasa. - Co chcesz mi powiedzieć, Lucas? To moja przyjaciółka. - Czy Mona już ci opowiedział, co ci zrobiła? – prowokował Lu-cas. – Mówię o jej przyjęciu. Poirytowana Hanna wstała. - Już ci mówiłam, to nie ma znaczenia. Opuścił oczy. - Hanna, zależy mi na tobie. I nie wydaje mi się, żeby zależało jej. Myślę, że ona o nikogo nie dba. Nie zostawiaj tak tego, okay? Po-proś, żeby powiedziała ci prawdę. Uważam, że zasługujesz na to, żeby ją poznać. Hanna długą chwilę wpatrywała się twardym wzrokiem w Luca-sa. Jego oczy lśniły, a usta lekko drżały. Na szyi miał purpurową malinkę po ich wcześniejszych pocałunkach. Chciała wyciągnął rękę i dotknąć jej kciukiem. Bez słowa gwałtownie rozsunęła zasłonę i popędziła z powro-tem na parkiet. Brat Arii, Mike, prezentował dziewczynie ze szkoły Qua-ker swoje najlepsze ruchy z tańca na rurze. Andrew Campbell i jego Liga Kujonów rozmawiali o liczeniu kart podczas gry w blackjack’a. Hanna uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła ojca rozmawiającego z jej dawną trenerką cheerleaderek, kobietą, którą potajemnie z Moną nazywały „The Rock”, taka była podobna do tego zawodowego zapaśnika . W końcu znalazła Monę siedzącą w jednej z wyłożonych po-duszkami enklaw. Przy jej boku wisiał starszy brat Noela Kahna, Eric, i szetał do jej ucha. Mona dostrzegła Hannę i wstała. - Dzięki Bogu zwiałaś od Frajera Lucasa. – jęknęła. – W ogóle, dlaczego on się tak koło ciebie kręci? Hanna podrapała szwy pod maską, jej serce znienacka przy-spieszyło. Nage poczuła potrzebę, żeby zapytać Monę. Musiała mieć pewność. - Lucas uważa, że nie powinnam ci ufać. – roześmiała się wy-muszenie. – Twierdzi, że czegoś mi nie mówisz, tak jakby w ogóle mo-głoby być coś takiego, czego byś mi nie powiedziała. – przewróciła oczami. – Opowiada totalne bzdury. To żałosne. Mona skrzyżowała nogi i westchnęła. - Chyba wiem, o czym mówi.
Hanna głośno przełknęła ślinę. Nagle sala zaczęła zbyt inten-sywnie pachnieć kadzidełkami i zapachem świeżo skoszonej trawy ku-sa . Przy stole z blackjack’iem wybuchły brawa – ktoś wygrał. Mona przysunęła się do Hanny i zaczęła mówić wprost do jej ucha. - Nigdy ci o tym nie wspomniałam, ale latem między siódmą i ósmą klasą chodziłam z Lucasem. Ze mną przeżył swój pierwszy poca-łunek. Rzuciłam go, kiedy zostałyśmy przyjaciółkami. Chyba jeszcze przez pół roku do mnie wydzwaniał. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek to przebolał. Oszołomiona Hanna oparła się. Poczuła się jak na jednej z tych karuzel w wesołym miasteczku, które w połowie drogi gwałtownie zmie-niają kierunek. - Ty i Lucas… chodziliście ze sobą? Mona opuściła oczy i odgarnęła z maski pukiel złotych włosów. - Przepraszam, że wcześniej nic ci nie powiedziałam. Po pro-stu… Lucas to frajer, Han. Nie chciałam, żebyś myślała, że ja też jestem frajerką. Hanna przeczesała włosy dłońmi rozmyślając o rozmowie z Lu-casem w balonie. Powiedziała mu wszystko, a jego twarz była taka nie-winna i otwarta. Pomyślała o tym, jak mocno się całowali, i o tych cichut-kich jękach, które wydawał, kiedy przesuwała ręką po jego karku. - Czyli chciał się ze mną zaprzyjaźnić i opowiadał paskudne rzeczy o tobie… żeby się na tobie zemścić za zerwanie? – wyjąkała Hanna. - Tak sądzę. – powiedziała ze smutkiem Mona. – To jemu nie powinnaś ufać, Hanna. Hanna wstała. Przypomniała sobie, jak Lucas powiedział jej, że jest taka śliczna i jak dobrze się potem czuła. Przypomniała sobie, jak czytał jej blog DailyCandy, podczas gdy pielęgniarki zmieniały kroplów-kę. Jak, po pocałunku w szpitalnym łóżku, jej serce jeszcze przez godzi-nę galopowało – obserwowała to na pulsometrze. Opowiedziała Luca-sowi o swoich problemach z jedzeniem. O Kate. O przyjaźni z Ali. O „A”! Dlaczego on nie powiedział jej o Monie? Lucas siedział teraz na innej kanapie pogrążony w rozmowie z Andrew Campbellem. Hanna ruszyła prosto w jego stronę, a podążająca tuż za nią Mona chwyciła ją za ramię. - Później się tym zajmiesz. Może po prostu ja go wyrzucę? Ty powinnaś cieszyć się swoją imprezą. Hanna wyrwała Monie rękę. Klepnęła Lucasa w tył jego prąż-kowanej kamizelki. Kiedy się odwrócił, wyglądał na szczerze zadowolo-nego z jej widoku, i obdarzył ją słodkim, zachwyconym uśmiechem.
- Mona powiedziała mi prawdę o tobie. – syknęła Hanna z rę-kami na biodrach. – Chodziliście ze sobą. Usta Lucasa drgnęły. Mocno zamrugał, otworzył i zamknął usta. - Och. - To właśnie o to cały czas chodziło, prawda? – domagała się odpowiedzi. – Dlatego chcesz, żebym ją znienawidziła. - Oczywiście, że nie. – Lucas spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. – To nie było nic poważnego. - Jasne. – zadrwiła Hanna. - Hanna nie lubi chłopców, którzy kłamią. - dodała Mona wyła-niając się zza Hanny. Zaszokowany Lucas rozchylił usta. Wykwitający z szyi rumie-niec przeniósł się na jego policzki. - Ale zakładam, że lubi dziewczyny, które kłamią, tak? - O niczym nie skłamałam, Lucas. – Mona skrzyżowała ręce. - Nie? Czyli powiedziałaś Hannie, co naprawdę wydarzyło się na twojej imprezie? - To nie ma znaczenia. – wrzasnęła Hanna. - Oczywiście, że jej powiedziałam. – odparła równocześnie Mo-na. Lucas spoglądał na Hannę, a jego twarz robiła się coraz bar-dziej purpurowa. - Zrobiła ci coś paskudnego. - Jest po prostu zazdrosny. – Mona wepchnęła się przed niego. - Upokorzyła cię. – dodał Lucas. - To ja ci pomogłem. - Co? – pisnęła cicho Hanna. - Hanna. – Mona chwyciła dłonie dziewczyny. – To tylko nieporozumienie. DJ właczył piosenkę Lexi. Hanna niezbyt często ją słyszała, i początkowo nie była pewna, gdzie słuchała jej po raz ostatni. Znienacka sobie przypomniała. Lexi była specjalnym muzycznym gościem na przy-jęciu Mony. Nagle w umyśle Hanny zapłonęło wspomnienie. Zobaczyła sa-mą siebie w obcisłej sukience w kolorze szampana, z trudnością walczą-cą, by wejść do Planetarium tak, żeby sukienka nie rozeszła się w szwach. Zobaczyła wyśmiewającą ją Monę, potem swój upadek na kola-na i łokieć uderzający marmurową podłogę. Sukienka wydała długi bole-sny trzasssk, i wszyscy stojący wokół niej zaczęli się śmiać. A Mona śmiała się najgłośniej. Pod maską usta Hanny rozdziawiły się, a oczy rozszerzyły. Nie. To nie mogła być prawda. Po wypadku pomieszało jej się we wspomnie-niach. A
nawet jeśli to była prawda, czy miała teraz znaczenie? Spuściła wzrok na nowiutką bransoletkę Paul & Joe, delikatny złoty łańcuszek ze ślicznym charmsem-motylkiem przy zapięciu. Mona kupiła go dla niej ja-ko prezent powitalny po wyjściu ze szpitala, i dała go Hannie zaraz po tym, jak „A” wysłał do niej szyderczą e-kartkę. „Nie chcę, żebyśmy jesz-cze kiedykolwiek się na siebie gniewały” powiedziała Mona, gdy Hanna uniosła wieczko pudełka. Lucas spoglądał na nią wyczekująco. Mona czekała z rękami na biodrach. Hanna mocniej zacisnęła węzeł wstążek wiążących maskę. - Jesteś po prostu zazdrosny. – powiedziała do Lucasa otacza-jąc ramieniem Monę. – Jesteśmy przyjaciółkami. Zawsze będziemy. Twarz Lucasa zmarszczyła się. - Dobrze. – okręcił się i wybiegł. - Co za żałosny dupek. – powiedziała Mona biorąc Hannę pod rękę. - Tak. – odparła Hanna, ale tak cicho, że wątpiła, by Mona ją usłyszała.
ROZDZIAŁ 28 BIEDNA MARTWA DZIEWCZYNKA Kiedy w piątek pani Fields podwiozła Emily i Tristę pod główne wejście country clubu, niebo już ciemniało. - Znacie zasady. – powiedziała surowo pani Fields otaczając ramieniem oparcie siedzenia Emily. – Żadnego picia. O północy macie być w domu. Carolyn was podwiezie. Zrozumiano? Emily potaknęła. Właściwie to nawet jej ulżyło, że mama narzu-ciła jakieś zasady. Odkąd wróciła do domu rodzice byli tak pobłażliwi, że zaczęła podejrzewać, że oboje mają guza mózgu albo zostali zastąpieni klonami. Kiedy jej mama odjeżdżała, Emily wygładziła czarną sukienkę z dżerseju pożyczoną z szafy Carolyn i spróbowała nie iść chwiejnym kro-kiem w czerwonych skórzanych szpilkach. W dali widziała ogromny, lśniący namiot, w którym odbywała się impreza. Z głośników huknęła piosenka Fergie, i Emily usłyszała wyraźny krzyk Noela Kahna: „To takie sexy!”. - Tak się cieszę na dzisiejszy wieczór. – Trista chwyciła Emily pod ramię. - Ja też. – Emily owinęła się ciaśniej kurtką obserwując skręco-ny zarys anemoskopu przed głównym wejściem do klubu. – Gdybyś mogła być którąkolwiek z halloweenowych postaci na świecie, to którą byś była? – zapytała. Ostatnio Emily patrzyła na wszystko przez pryzmat Tristaizmów, usiłując wymyśleć, którym byłaby rodzajem makaronu do spaghetti, którym roller coasterem w parku rozrywki Great Adventure, którym liściastym drzewem z Rosewood. - Kobietą-kotem. – odparła bezzwłocznie Trista. – A ty? Emily odwróciła wzrok. W tej chwili czuła się jak wiedźma. Po tym, jak zaskoczyła ją w sali pamiątkowej, Trista wyjaśniła jej, że - po-nieważ jej ojciec jest pilotem US Air – dostaje duże zniżki, nawet na bi-lety kupowane w ostatniej chwili. Po wczorajszym sms-ie od Emily zdecydowała się wskoczyć w samolot, towarzyszyć jej na balu maskowym Hanny i przenocować na podłodze sypialni Emily. Dziewczyna nie była pewna jak powiedzieć: „Nie powinnaś była przyjeżdżać”… i nie do końca chciała to mówić. - Kiedy dołączy do nas twoja koleżanka? – zapytała Trista. - Hm, pewnie już tu jest. – Emily ruszyła przez parking, mijając po drodze osiem stojących rzędem BMW serii 7. - Super. – Trista przeciągnęła po ustach pomadką. Podała ją Emily, a ich palce delikatnie się musnęły. Emily poczuła przeszywający ją dreszcz, a
kiedy napotkała wzrok Tristy jej uwodzicielski wyraz twarzy sugerował, że też poczuła podobne mrowienie. Emily zatrzymała się przy stanowisku parkingowego. - Słuchaj. Muszę ci się do czegoś przyznać. Maya jest tak jakby moją dziewczyną. – Trista spojrzała na nią obojętnie. – I powiedziałam jej i moim rodzicom, że jesteśmy korespondencyjnymi przyjaciółkami. – ciągnęła Emily. – Że korespondujemy od kilku lat. - Och, serio? – Trista szturchnęła ją żartobliwie. – Dlaczego po prostu nie powiedziałaś prawdy? Emily przełknęła ślinę, miażdżąc palcem u nogi kilka opadłych, wyschniętych liści. - Cóż… Gdybym powiedziała jej, co się naprawdę stało… w Io-wa… mogłaby tego nie zrozumieć. Trista wygładziła dłońmi włosy. - Przecież nic się nie stało. Tylko tańczyłyśmy. – szturchnęła Emily w ramię. – Jeezu, jest aż tak zaborcza? - Nie. – Emily wbiła wzrok w wystawione na pokaz na trawniku przed country clubem strachy na wróble. Były jednym z trzech na oko-licznych terenach, a mimo to na pobliskim maszcie przysiadł kruk, ani trochę nie przestraszony. – Niezupełnie. - Czy to, że tu jestem, stanowi problem? – zapytała znacząco Trista. Usta Tristy były dokładnie w tym samym odcieniu różu, co ulu-bione tutu z czasów, kiedy Emily chodziła na lekcje baletu. Krótka bla-doniebieska rozkloszowana sukienka rozciągała się na jej kształtnej klat-ce piersiowej i ukazywała płaski brzuch i krągłą pupę. Trista była jak doj-rzały, soczysty owoc, i Emily chętnie by się w niego wgryzła. - Oczywiście, że to nie problem. – wyszeptała Emily. - To dobrze. – Trista naciągnęła maskę na twarz. – Więc do-chowam twojej tajemnicy. Kiedy już weszły do namiotu, Maya natychmiast odnalazła Emi-ly, rozwiązała jej króliczą maskę i przyciągnęła blisko do ekstra-namiętnego pocałunku. Emily w jego połowie otworzyła oczy i zauważy-ła, że Maya patrzy prosto na Tristę, najwyraźniej obnosząc się z tym, co robiły. - Kiedy się jej pozbędziesz? – wyszeptała Maya w ucho Emily. Dziewczyna odwróciła wzrok, udając, że nie dosłyszała. Gdy ruszyły przez namiot, Trista co chwilę łapała Emily za rękę i mówiła bez tchu: „Jakie to piękne! Spójrz na te wszystkie poduchy!” al-bo: „ W Pensylwanii jest tylu przystojnych facetów!” albo: „Ile dziewczyn tutaj nosi diamenty!”. Rozdziawiła buzię jak małe dziecko podczas pierw-szej wyprawy do Disney World. Kiedy rozdzielił je tłum dzieciaków przy
barze, Maya podniosła do góry swoją maskę. - Czy ta dziewczyna była chowana w szczelnie zamkniętym ter-rarium? – oczy Mayi prawie wyskoczyły na zewnątrz. – Serio, czemu ona uważa, że wszystko jest takie niesamowite? Emily zerknęła na pochylającą się przy barze Tristę. Podszedł do niej Noel Kahn i kusząco przeciągnął ręką wzdłuż jej ramienia. - Po prostu jest podekscytowana. – mruknęła. – W Iowa jest dosyć nudno. Maya przekrzywiła głowę i cofnęła się. - Co za zbieg okoliczności, że masz korespondencyjną kole-żankę w dokładnie tym samym mieście w Iowa, do którego zostałaś w zeszłym tygodniu wygnana. - Raczej nie. – powiedziała chrapliwie Emily, wpatrując się w błyszczącą kulę disco na środku namiotu. – Jest z tego samego miasta, co moi kuzyni, więc Rosewood Day dokonało wymiany z jej szkołą. Za-częłyśmy do siebie pisać parę lat temu. Maya zagryzła wargi, napięła szczękę. - Jest strasznie ładna. Wybieraliście osoby do korespondencji według zdjęć? - To nie było żadne Match.com. – wzruszyła ramionami Emily, udając nonszalancję. Maya rzuciła jej znaczące spojrzenie. - Miałoby sens, gdybyś tak zrobiła. Kochałaś Alison DiLaurentis, a Trista jest bardzo do niej podobna. - Nieprawda. – Emily się spięła, rzucając wokół spojrzenia. - Skoro tak twierdzisz. – Maya odwróciła wzrok. Emily bardzo ostrożnie przemyślała swoje kolejne słowa. - Ta bananowa guma, którą żujesz, Mayu. Gdzie ją kupujesz? - Ojciec przywiózł mi cały karton z Londynu. – Maya wydawała się zdezorientowana. - Można ją dostać w Stanach? Znasz kogoś jeszcze, kto ją żu-je? – serce Emily mocno waliło. Maya wbiła w nią wzrok. - Dlaczego, do cholery, pytasz mnie o bananową gumę? - za-nim Emily zdążyła odpowiedzieć, Maya odwróciła się. – Słuchaj, idę do łazienki, okay? Nigdzie beze mnie nie idź. Porozmawiamy, jak wrócę. Emily obserwowała, jak Maya prześlizguje się między stolikami do bakarata , czuła, jak jej wnętrze wypełniają rozpalone węgle. Prawie natychmiast z tłumu wynurzyła się Trista z trzema plastikowymi kubkami. - Są doprawione. – wyszeptała podekscytowana wskazując sto-jącego przy barze Noela. – On miał piersiówkę z czymś i trochę mi dolał. – rozejrzała
się. – Gdzie Maya? - Poszła się wysikać. – wzruszyła ramionami Emily. Trista zdjęła maskę i jej cera zalśniła w migoczących światłach parkietu. Ze ściągniętymi, różowymi ustami, dużymi, błękitnymi oczami i wysokimi kośćmi policzkowymi może faktycznie trochę przypominała Ali. Emily potrząsnęła głową i sięgnęła po jeden z kubków – najpierw się na-pije, potem będzie próbować to zrozumieć. Palec Tristy przesunął się uwodzicielsko po jej nadgarstku. Emily starała się zachować niewzruszony wyraz twarzy, chociaż miała wrażenie, że zaraz się rozpłynie. - A gdybyś była teraz kolorem, to jakim? – wyszeptała Trista. Emily odwróciła wzrok. – Ja byłabym czerwonym. – szeptała Trista. – Ale… nie takim wariackim czerwonym. Raczej byłaby to głęboka, mrocz-na, pięknie seksowna czerwień. Pożądliwa czerwień. - Ja chyba też byłabym tym kolorem. – przyznała Emily. Rytm muzyki był jak puls. Emily pociągnęła długi łapczywy łyk, w nosie ją kręciło od korzennego smaku rumu. Jej serce podskoczyło, kiedy Trista okręciła wokół niej rękę. Przysunęły się do siebie bliżej, i jeszcze bliżej, aż ich wargi prawie się stykały. - Może nie powinnyśmy tego robić. – wyszeptała Trista. Ale Emily i tak przysunęła się jeszcze bardziej, jej ciało pulso-wało podnieceniem. Na plecy Emily opadła ręka. - Co, do cholery? Za nimi, z nozdrzami rozszerzonymi złością, stała Maya. Emily zrobiła gigantyczny krok oddalający ją od Tristy, otwierała i zamykała usta jak złota rybka. - Myślałam, że poszłaś do łazienki. – tylko tyle zdołała powie-dzieć. Maya zamrugała z twarzą purpurową z wściekłości. Potem od-wróciła się i wypadła pędem z namiotu, odpychając innych z drogi. - Maya! – Emily podążyła za nią przez drzwi. Ale w chwili, kiedy miała wyjść, poczuła na swym ramieniu rękę. To był nieznany jej męż-czyzna w policyjnym mundurze. Miał włosy obcięte na jeża i tyczkowatą budowę ciała. Nazwisko na jego odznace brzmiało SIMMONS. - Ty jesteś Emily Fields? – zapytał. Emily powoli pokiwała gło-wą, jej serce nagle przyspieszyło. – Muszę zadać ci kilka pytań. – gli-niarz delikatnie położył dłoń na ramieniu Emily. – Czy… otrzymywałaś wiadomości z pogróżkami? Emily rozchyliła usta. Migoczący stroboskop sprawił, że poczuła się słabo. - D-dlaczego?
- Twoja przyjaciółka, Aria Montgomery, powiedziała nam o nich dzisiaj po południu. – powiedział gliniarz. - Co? – wrzasnęła Emily. - Wszystko będzie dobrze. – zapewnił ją policjant. – Chciałem się tylko dowiedzieć, co wiesz, dobra? To zapewne osoba, którą znasz, ktoś, kogo masz pod nosem. Jeśli z nami porozmawiasz, może zdołamy razem coś wymyśleć. Emily wyjrzała przez przejrzyste wejście namiotu. Maya pędziła przez trawę, jej obcasy zanurzały się w ziemi. Emily ogarnęło okropne uczucie. Przypomniała sobie, jak Maya na nią spojrzała, kiedy powie-działa: „Słyszałam, że Hannę potrąciła osoba, która wcześniej ją nękała”. Skąd Maya mogła to wiedzieć? - Nie mogę teraz rozmawiać. – wyszeptała Emily, jej gardło za-częło się ściskać. – Muszę się najpierw czymś zająć. - Będę tutaj. – powiedział gliniarz odsuwając się, żeby Emily mogła przejść. – Nie spiesz się. I tak muszę odszukać jeszcze kilka osób. Emily widziała jeszcze sylwetkę Mayi wbiegającej do głównego budynku country clubu. Pospieszyła za nią przez dwoje przeszklonych drzwi i długi korytarz. Spojrzała przez ostatnie drzwi na końcu korytarza, za którymi znajdował się kryty basen. Szyba była zamglona od skroplo-nej pary, i Emily z trudem dostrzegła drobne ciało Mayi idącej wzdłuż krawędzi basenu, patrzącej na swoje odbicie. Popchnęła drzwi i obeszła niewielką wyłożoną kafelkami ścian-kę oddzielającą wejście od basenu. Woda w basenie była spokojna i równa, a powietrze ciężkie i wilgotne. Chociaż Maya słyszała wejście Emily, nie odwróciła się. Gdyby sytuacja była inna, Emily mogłaby dla żartu wepchnąć ją do wody i sama później wskoczyć. Odchrząknęła. - Mayu, to z Tristą, to nie było to, na co wyglądało. - Nie? – Maya zerknęła przez ramię. – Dla mnie wydawało się to dosyć oczywiste. - To tylko… ona jest zabawna. – przyznała Emily. – Do niczego mnie nie zmusza. - A ja zmuszam? – krzyknęła Maya odwracając się gwałtownie. Po jej twarzy toczyły się łzy. Emily przełknęła ślinę, zbierając się na odwagę. - Mayu… czy wysyłasz mi… sms-y? Wiadomości? Czy… szpiegujesz mnie? - Czemu miałabym cię szpiegować? – Maya zmarszczyła brwi. - Cóż, nie wiem. – zaczęła Emily. – Ale jeśli to ty… policja wie.
Maya powoli potrząsnęła głową. - Mówisz kompletnie bez sensu. - Nikomu nie powiem, jeśli to ty. – błagała Emily. – Chciałabym tylko wiedzieć dlaczego. Maya wzruszyła ramionami, po czym sfrustrowana jęknęła. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – po jej twarzy potoczyła się łza. Zdegustowana potrząsnęła głową. – Kocham cię. – splunęła. – I sądziłam, że ty kochasz mnie. – odwróciła się, szarpnięciem otworzyła drzwi na basen na oścież, i z hukiem zatrzasnęła za sobą. Przygasło górne światło na basenie, zmieniając kolor biało-złotych odbicia w wodzie w pomarańczowo-żółte. Krople wilgotnego po-tu zebrały się na górze trampoliny. Nagle, niczym szok nurkowania w lo-dowatej wodzie w chłodny dzień, Emily coś sobie uświadomiła. Oczywi-ście, że Maya nie była „A”. To on wszystko zaaranżował, żeby Maya wy-glądała podejrzanie, żeby wszystko między nimi zostało na zawsze zniszczone. Jej komórka zabrzęczała. Emily chwyciła ją drżącą dłonią. Emmykins: W jacuzzi czeka na ciebie dziewczyna. Baw się dobrze! – A. Emily, z mocno walącym sercem, pozwoliła, żeby telefon wyśli-zgnął się z jej ręki. Jacuzzi było oddzielone od reszty pomieszczenia ścianką działową, a oddzielne drzwi do niego prowadziły z korytarza. Emily powoli podkradła się do jacuzzi. Bulgotało w nim jak w kotle, a z powierzchni wody unosiła się mgiełka. Nagle zauważyła błysk czerwieni w bulgoczącej wodzie i w przerażeniu odskoczyła do tyłu. Gdy ponownie rzuciła okiem, zrozumiała, że to tylko unosząca się na powierzchni twa-rzą w dół lalka, wokół której falowały długie rude włosy. Sięgnęła i wyciągnęła lalkę. To była Ariel z „Małej Syrenki”. Lal-ka miała płetwy pokryte zielonymi i purpurowymi łuskami, ale zamiast bikini z muszelek Ariel miała na sobie błyszczący kostium z napisem ROSEWOOD DAY SHARKS na piersi. Nad oczami miała narysowane X, jakby utonęła, a na czole miała napisane coś grubym flamastrerm. Mów a zginiesz. – A. Ręce Emily zaczęły dygotać i upuściła lalkę na śliskie kafelki podłogi. Gdy odsuwała się od brzegu jacuzzi, trzasnęły drzwi. Emily zamarła, jej oczy rozszerzył strach. - Kto tam? – wyszeptała. Cisza. Wyszła zza ścianki jacuzzi i rozejrzała się. Przy basenie nikogo nie było. Nie widziała, co jest za wyłożą kafelkami ścianką kryjącą drzwi, ale
dostrzegła odległy cień na ścianie. Ktoś był tutaj z nią. Emily usłyszała chichot i podskoczyła. Potem zza kafelków ściany wyłoniła się ręka. Pojawił się blond kucyk, kolejne ręce, większe i męskie, ze zwisającym z jednego z nadgarstków srebrnym Rolexem. Jako pierwszy pojawił się Noel Kahn błyskawicznie ruszający zza ścianki do jednego z pobliskich szezlongów. - Chodź. – wyszeptał. Blondynka popędziła za nim. To była Tri-sta. Ułożyli się na szezlongu i powrócili do całowania. Emily była taka zaskoczona, że wybuchnęła śmiechem. Trista i Noel spojrzeli na nią. Trista rozchyliła w zaskoczeniu usta, ale potem wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: Hej, ciebie w pobliżu nie było. Emily nagle przypomniała sobie ostrzeżenie Abby – Trista Taylor przeleciałaby wszystko co się rusza, chłopaka czy dziewczynę. Miała wrażenie, że Trista nie będzie jednak dzisiaj obozować na podłodze jej sypialni. Wargi Noela rozciągnęły się w przyjaznym uśmiechu. Wrócili do tego, co robili, jakby Emily wcale nie istniała. Emily spojrzała za siebie na utopioną Ariel rozłożoną na ziemi i zadrżała. Oczywiście, jeśli komukolwiek powie o „A”, on dopilnuje żeby Emily naprawdę przestała istnieć.
ROZDZIAŁ 29 NIKT NIE USŁYSZY TWEGO KRZYKU Aria rzuciła się biegiem ze swojego powgniatanego Subaru do budynku wydziału sztuki Hollis. Na horyzoncie rysowały się burzowe chmury, i zaczął już padać deszcz. Przed chwilą skończyła opowiadać gliniarzom o „A”, i chociaż próbowała dodzwonić się do przyjaciółek z te-lefonu Wildena, to żadna z nich nie odbierała – zapewne dlatego, że nie znały jego numeru. Teraz szła do wydziału sztuki Hollis, żeby sprawdzić, czy zostawiła tu swoje Treo; bez niego nie miała żadnych konkretnych dowodów na to, co robił jej „A”. Mike zaproponował, że z nią pójdzie, ale Aria powiedziała, że zobaczą się później na imprezie Hanny. Po wciśnięciu guzika wzywającego windę Aria otuliła się szkol-nym blezerem – nie miała jeszcze czasu, żeby się przebrać. Nacisk ze strony Mike’a, żeby powiedzieć Wildenowi o „A” okazał się być pobudką, ale czy postąpiła słusznie? Wilden chciał znać każdy szczegół ostatniego smsa, komunikatu z internetu, e-maila i wiadomości przesłanej przez „A”. Bez końca zadawał pytania: „Czy wasza czwórka kogoś skrzywdzi-ła? Czy jest ktoś, kto chciałby was skrzywdzić?”. Aria zatrzymała się i potrząsnęła głową, niezdolna do odpowie-dzi. A kogo wtedy nie skrzywdziły, kiedy Ali była u steru? Mimo to jedna osoba była w oczywistej czołówce… Jenna. Pomyślała o wiadomościach „A”: Wiem WSZYSTKO. Jestem bliżej niż sądzisz. Przypomniała sobie słowa bawiącej się telefonem Jenny: Tak się cieszę, że mogę wysyłać sms-y! Ale czy byłaby zdolna do czegoś takiego? Ona była niewidoma – w przeciwieństwie do „A”. Rozsunęły się drzwi windy, i Aria do niej wsiadła. Kiedy wjeż-dżała na trzecie piętro myślała o przywołanym przez Hannę po przebu-dzeniu ze śpiączki wspomnieniu – to o popołudniu przed zaginięciem Ali. Ali dziwnie się zachwywała tego dnia, najpierw czytała z jakiegoś note-booka, którego nie chciała pokazać pozostałym, potem jakaś zdezorien-towana pojawiła się kilka chwil później na dole. Aria po wyjściu pozosta-łych zwlekała z odejściem z ganku Ali przez kilka minut, robiąc na dru-tach kilka ostatnich rzędów jednej z bransoletek, które chciała dać każdej z nich jako prezent z okazji pierwszego dnia prawdziwego lata. Kiedy obchodziła dom, żeby dotrzeć do roweru, zobaczyła Ali stojącą na środ-ku podwórka i zamarła. Oczy Ali przeskakiwały z zasłoniętego okna ja-dalni DiLaurentis’ów na dom państwa Cavanaugh po drugiej stronie uli-cy.
- Ali? – wyszeptała Aria. – Dobrze się czujesz? Ali nawet nie drgnęła. - Czasami – powiedziała marzycielskim tonem - chciałabym, żeby na zawsze zniknęła z mojego życia. - Co? – szepnęła Aria. – Kto? Ali wydawała się zaskoczona, jakby Aria się do niej podkradła. W oknie DiLaurentis’ów coś mignęło – a może było to tylko odbicie. Kie-dy Aria spojrzała na podwórko państwa Cavanaugh zobaczyła, że ktoś się przekrada za dużym krzakiem za starym domkiem na drzewie To-by’ego. Ta postać przypominała Arii sylwetkę, którą przysięgała, że wi-działa na tym samym podwórku tej nocy, kiedy oślepiły Jennę. Winda zadzwoniła i Aria podskoczyła. Kogo Ali miała na myśli, kiedy mówiła: Chciałabym, żeby na zawsze zniknęła z mojego życia? Wtedy Arii wydawało się, że chodzi o Spencer – bezustannie się kłóciły. Teraz nie była już tego pewna. Tylu rzeczy o Ali nie wiedziała. Korytarz prowadzący do studia Sztuki Intuicyjnej był ciemny i –przez krótki moment, kiedy zygzak błyskawicy groźnie zbliżył się do okna – bezpieczny. Gdy Aria otworzyła szeroko drzwi do sali, włączyła światło i zamrugała w nagłej jasności. Szafki uczniów stały wzdłuż tylnej ściany, i – o dziwo – nietknięty, zdawałoby się, Treo Arii leżał w pustej szafce. Podbiegła i przytuliła do siebie, wydając westchnienie ulgi. Zauważyła, że w każdej z szafek schną maski wykonane przez jej grupę. Wnęka z imieniem Arii wypisanym na taśmie klejącej była pu-sta, ale ta z imieniem Jenny nie. Ktoś inny musiał pomóc Jennie zrobić jej maskę, bo oto leżała, twarzą do góry i idealnie uformowana, a puste dziury oczu wpatrywały się w sufit szafki. Aria powoli uniosła maskę. Jenna pomalowała swoją maskę we wzór zaczarowanego lasu. Wokół nosa kłębiły się winorośle, nad lewym okiem rozwijał się kwiat, a na pra-wym policzku był przepiękny motyl. Drobiazgowe rysunki były nieskazi-telne – może zbyt nieskazitelne. Wydawały się niemożliwe do wykonania dla osoby, która nie widziała. Huk grzmotu brzmiał, jakby rozstępowała się ziemia. Aria krzyknęła upuszczając maskę na stół. Gdy spojrzała na okno, zobaczyła zwisającą z górnego pokrętła sylwetkę. Wyglądała jak maleńka… osoba. Aria podeszła bliżej. To była pluszowa maskotka, Zła Królowa z „Królewny Śnieżki”. Miała na sobie długą, czarną suknię i złotą koronę na głowie, a jej zachmurzona twarz była upiornie blada. Wisiała na sznurze okręconym wokół szyi, a nad oczami ktoś namalował jej duży, czarny X. Do sukni laleczki przypięta była kartka.
Lustereczko, powiedz przecie, kto najszkaradniejszy jest na świecie? Powiedziałaś. Dlatego będziesz następna. – A Trzy gałęzie gwałtownie zaskrobały w okno. Więcej błyskawic rozpaliło się na niebie. Kiedy rozległ się huk kolejnego grzmotu zgasły światła w studio. Aria krzyknęła. Światła uliczne na zewnątrz też zgasły, i gdzieś daleko Aria usłyszała sygnał alarmu przeciwpożarowego. Zachowaj spokój, mówiła sobie Aria. Chwyciła Treo i wybrała numer policji. W chwili, gdy ktoś odebrał za oknem błysnęło ostrze pioruna. Telefon wyślizgnął się Arii z palców i zagrzechotał o podłogę. Sięgnęła po niego i ponownie próbowa-ła zadzwonić. Ale jej komórka już nie działała. Błyskawica znowu rozświetliła salę, rzucając blask na zarysy biurek, szafek, kołyszącej się na oknie Złej Królowej i, w końcu, drzwi. Aria wytrzeszczyła oczy, w jej gardle zamarł krzyk. Ktoś tam był. - H-halo? – zawołała. Nieznajomy zniknął w rozbłysku kolejnego pioruna. Aria zagry-zła kłykcie, szczękała zębami. - Halo? – zawołała. Znowu zajaśniała błyskawica. Zaledwie kil-ka cali od jej twarzy stała dziewczyna. Arii zakręciło się w głowie ze stra-chu. To była… - Cześć. – powiedziała dziewczyna. To była Jenna.
ROZDZIAŁ 30 TRZY KRÓTKIE SŁOWA MOGĄ ZMIENIĆ WSZYSTKO Spencer usiadła przy stole do ruletki i przekładała plastikowe żetony z ręki do ręki. Kiedy obstawiła numery 4, 5, 6 i 7, poczuła, że za jej plecami zbiera się tłum. Na imprezie pojawiło się chyba całe Rosewood, wszyscy uczniowie liceum i dodatkowo goście z zaprzyjaźnionych szkół, którzy zawsze przychodzili na imprezy do Noela Kalina. Spencer zastanawiała się, czemu w tłumie cały czas kręci się policjant. Wypadł numer 6. Trzeci raz z rzędu wygrała. — Dobra robota — pochwalił ją ktoś z tyłu. Spencer rozejrzała się, ale nie zidentyfikowała osoby, która to powiedziała. Miała głos podobny do głosu jej siostry. Tylko po co Melissa miałaby tu przychodzić? Po pierwsze, nie zapraszano tu żadnych studentów. Po drugie, tuż przed jej rozmową z komisją Złotej Orchidei Melissa oznajmiła, że przyjęcie Hanny to dziecinada. „Ona to zrobiła". Spencer wciąż miała przed oczami wiadomość od A. Rozejrzała się po namiocie. Ktoś z włosami do ramion zmierzał w stronę sceny, ale kiedy Spencer wstała, me potrafiła już odnaleźć tej osoby w tłumie. Przetarła oczy. Czyżby popadała w obłęd? Wtem Mona Vanderwaal złapała ją za rękę. - Hej, kochanie. Znajdziesz sekundkę? Mam dla ciebie niespodziankę. Zaprowadziła Spencer w zaciszniejsze miejsce i pstryknęła palcami. Przed nimi pojawił się kelner, wręczając im wysokie kieliszki z musującym napojem. - To prawdziwy szampan — powiedziała Mona. — Chciałam wznieść toast. Za to, że pomogłaś mi zorganizować to przyjęcie... i że mnie wspierałaś. No wiesz... chodzi mi o te wiadomości. - To nic wielkiego - powiedziała cicho Spencer. Stuknęły się kieliszkami i wypiły trochę szampana. - To naprawdę fantastyczna impreza - mówiła dalej Mona. - Bez ciebie by się nie udała. - Nie żartuj - zawstydziła się Spencer. - Ty się zajmowałaś wszystkim. Ja tylko wykonałam kilka telefonów. Masz wrodzony talent organizacyjny. - Obie mamy. - Monie odbiło się szampanem. - Powinnyśmy założyć firmę organizującą przyjęcia. - Przy okazji pooglądamy sobie fajnych chłopaków -zażartowała Spencer.
- No jasne! - zaszczebiotała Mona, klepiąc Spencer po biodrze. Spencer przesunęła palcem po kieliszku. Miała ochotę powiedzieć Monie o ostatniej wiadomości od A., tej na temat Melissy. Mona powinna to zrozumieć. Ale didżej puścił właśnie bardzo taneczną piosenkę OK Go i zanim Spencer zdążyła otworzyć usta, Mona zapiszczała i pognała na parkiet. Spojrzała przez ramię na Spencer, jakby pytała: „idziesz ze mną?". Ale Spencer tylko pokręciła głową. Po kilku łykach szampana zakręciło jej się w głowie. Przez chwilę pozostała w tłumie, ale potem wyszła przed namiot, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Kilka reflektorów oświetlało namiot, poza tym na polach golfowych panowała ciemność. Nie widać było usypanych przeszkód i połaci piasku, tylko w oddali majaczyły cienie drzew. Gałęzie poruszały się, podobne do kościstych palców. Słychać było cykanie świerszczy. „A. nie wie, kto zabił Ali", powiedziała do siebie Spencer, patrząc na rozmyte kontury postaci tańczących w namiocie. Poza tym to bez sensu. Melissa nie zaryzykowałaby swojej przyszłej kariery, żeby zabić kogoś, kto poderwał jej chłopaka. To tylko kolejny podstęp A., żeby wyprowadzić Spencer w pole. Westchnęła i ruszyła w stronę łazienki, która mieściła się w przyczepie stojącej obok namiotu. Przeszła po podjeździe dla wózków inwalidzkich i weszła do środka przez plastikowe drzwi. Jedna kabina była zajęta, dwie wolne. Kiedy spuściła wodę i poprawiła sukienkę, drzwi do przyczepy zamknęły się z hukiem. Do małej umywalki podszedł ktoś w jasnych, srebrzystych butach Loeffler Randall. Spencer zakryła dłonią usta. Widziała te buty wielokrotnie. Na nogach Melissy. — O, cześć — powiedziała, wychodząc z kabiny. Melissa opierała się o umywalkę, trzymając dłonie na biodrach, z uśmiechem na ustach. Miała na sobie wąską czarną suknię z rozcięciem z boku. Spencer próbowała oddychać spokojnie. - Co tu robisz? Jej siostra gapiła się na nią w milczeniu. Spencer podskoczyła ze strachu, kiedy duża kropla uderzyła o dno umywalki. -Co?- wyrzuciła z siebie Spencer. - Co się tak gapisz? - Czemu mnie znowu okłamałaś? - warknęła Melissa. Spencer oparła się plecami o drzwi kabiny i rozglądała się za czymś, czego mogłaby użyć jako broni. Do głowy przyszedł jej tylko obcas buta, więc powoli zsunęła go ze stopy. - Okłamałam?
- łan powiedział mi, że wczoraj wieczorem odwiedził cię w twoim pokoju hotelowym - szepnęła Melissa, a jej nozdrza unosiły się i opadały. Ostrzegałam cię, że straszna z niego papla. - Nie zrobiliśmy niczego złego. Przysięgam. - Spencer otworzyła szeroko oczy. Melissa zrobiła krok w jej kierunku. Spencer zasłoniła twarz jedną ręką, a drugą ściągnęła but. -Błagam - wyszeptała, osłaniając się butem jak tarczą. Melissa stała tuż przed nią. - Po wszystkim, co mi wyznałaś na plaży, myślałam, że doszłyśmy do porozumienia. A jednak się myliłam. Odwróciła się i wyszła z łazienki. Spencer słyszała stukanie obcasów na podjeździe, a potem stłumione kroki w trawie. Spencer oparła się o umywalkę i dotknęła czołem zimnej powierzchni lustra. Nagle ktoś spuścił wodę. Po chwili drzwi trzeciej kabiny się otworzyły. Mona Vanderwaal z przerażeniem patrzyła na Spencer. — To twoja siostra? — wyszeptała Mona. — Tak — Spencer odwróciła się. — Co się stało? — Mona chwyciła Spencer za ręce. — Nic ci nie jest? — Nie — Spencer spojrzała na Monę. — Chcę zostać na chwilę sama. — Oczywiście. Poczekam na zewnątrz, na wypadek gdybyś mnie potrzebowała. Spencer uśmiechnęła się do Mony z wdzięcznością. Po chwili usłyszała, jak Mona zapala papierosa. Spojrzała w lustro i wygładziła włosy. Drżącymi rękami sięgnęła po wyszywaną cekinami torebkę. Miała nadzieję, że nie zapomniała aspiryny. W dłoniach poczuła najpierw portfel, potem błyszczyk i żetony... i coś jeszcze, jakiś kwadratowy kawałek grubego papieru. Spencer wyciągnęła go powoli. Była to fotografia. Ali i łan stali obok siebie i trzymali się za ręce. Za nimi widać było okrągły budynek z kamienia i szereg żółtych szkolnych autobusów. Sądząc po fryzurze Ali, która miała na głowie artystyczny nieład, i jej zielonej bluzie, zdjęcie zrobiono, gdy całą klasą pojechali na przedstawienie Romeo i Julia do teatru w sąsiednim miasteczku. Była tam Ali, Spencer, ich przyjaciółki, a także kilka osób z wyższych klas, jak łan i Melissa. Na twarzy Ali ktoś napisał krzywymi literami: „Wpadłaś po uszy, suko". Spencer natychmiast rozpoznała ten charakter pisma. Niewiele osób pisało małe „a" tak, że przypominało cyfrę 2. Jedną z niewielu czwórek na koniec roku Melissa dostała właśnie z kaligrafii. Choć nauczyciel uwziął się na
nią, Melissa nigdy nie nauczyła się kreślić kształtnego „a". Spencer wypuściła zdjęcie z ręki. Nie wierzyła własnym oczom. - Spencer - zawołała Mona. - Wszystko w porządku? - Tak - odkrzyknęła Spencer po długiej pauzie. Spojrzała w dół. Zdjęcie leżało odwrócone na podłodze. Z tyłu ktoś coś napisał: Pilnuj się. Bo i ty umrzesz, suko A.
ROZDZIAŁ 31 GŁĘBOKO SKRYWANE SEKRETY Aria otworzyła oczy i poczuła na twarzy mokry język o charakterystycznym zapachu. Jej wyciągnięta dłoń zanurzyła się w ciepłej sierści. Leżała na podłodze sali w budynku uniwersyteckim. Kiedy błyskawica rozdarła niebo, zobaczyła, że obok siedzi Jenna Cavanaugh z psem. Z krzykiem zerwała się na równe nogi. - Spokojnie. - Jenna złapała ją za ramię. - Nie bój się, nic ci nie będzie! Aria zrobiła krok w tył i wyrwała się Jennie. Uderzyła głową w nogę jednej z ławek. - Nie zabijaj mnie - wyszeptała. - Błagam. - Nic ci nie grozi - uspokoiła ją Jenna. - Chyba dostałaś ataku paniki. Przyszłam tu po mój szkicownik i usłyszałam cię. A kiedy podeszłam, zemdlałaś. - Aria słyszała swój ciężki oddech. - Chodziłam kiedyś na zajęcia z tresury psów z kobietą, która często miała takie ataki, więc coś na ten temat wiem. Chciałam zadzwonić po pomoc, ale straciłam zasięg, więc po prostu zostałam z tobą. Do sali wpadł podmuch powietrza, przynosząc zapach asfaltu mokrego od deszczu, który zazwyczaj uspokajał Arię. Chyba faktycznie miała atak paniki. Była spocona i nie mogła zebrać myśli. Serce waliło jej jak oszalałe. — Jak długo leżałam nieprzytomna? — zapytała zachrypniętym głosem i naciągnęła na kolana plisowaną spódniczkę od mundurka. — Jakieś pół godziny. Mogłaś uderzyć się w głowę. — Albo po prostu zachciało mi się spać — zażartowała Aria, choć tak naprawdę chciało jej się płakać. Jenna nie chciała jej skrzywdzić. Choć prawie jej nie znała, czuwała przy niej, gdy leżała jak kłoda na podłodze. Mogła równie dobrze położyć Jennie głowę na kolanach i gadać przez sen. Nagle poczuła wyrzuty sumienia i wstyd. — Muszę ci się do czegoś przyznać — rzuciła nagle Aria. — Nie nazywam się Jessica, tylko Aria. Aria Montgomery. Pies kichnął. — Wiem. — Naprawdę? — Poznałam cię... po głosie — Jenna mówiła przepraszającym tonem. — Czemu skłamałaś?
Aria zamknęła oczy i zakryła twarz. Kolejna błyskawica rozświetliła salę, a Aria zobaczyła Jennę siedzącą po tu-recku, z dłońmi na kostkach. Wzięła głęboki oddech, być może najgłębszy w życiu. — Skłamałam, bo jest jeszcze coś, czego o mnie nie wiesz. — Podparła się dłońmi na chropowatej, drewnianej podłodze i zebrała siły. — Muszę powiedzieć ci coś na temat twojego wypadku. Czego nikt ci nie powiedział. Pewnie nie pamiętasz dokładnie, co się wtedy działo... — Bzdura — przerwała jej Jenna. — Wszystko doskonale zapamiętałam. W oddali rozległ się grzmot. W pobliżu w jakimś samochodzie włączył się alarm i wył przeciągle. Aria z trudem łapała oddech. — Jak to? — wyszeptała. — Pamiętam wszystko — powtórzyła Jenna. Dotknęła palcem krawędzi podeszwy. — Ukartowałyśmy to razem z Alison. Aria poczuła, jak napina się każdy mięsień w jej ciele. — Co takiego? — Mój przyrodni brat często puszczał petardy ze swojego domku na drzewie — wyjaśniła Jenna i uniosła brwi. — Rodzice ostrzegali go, że to niebezpieczne. Że zrobi sobie krzywdę albo wywoła pożar w domu. Powiedzieli mu, że jeśli jeszcze raz to zrobi, to wyślą go do szkoły z internatem. I nie żartowali. Ali zgodziła się ukraść petardę z jego zapasów i odpalić ją tak, żeby wyglądało to na robotę Toby'ego. Chciałam, żeby zrobiła to tamtej nocy, bo rodzice byli w domu, Toby wcześniej już nieźle nabroił. Chciałam się go pozbyć jak najszybciej — głos uwiązł jej w gardle. - W żadnym razie nie był przykładnym bratem przyrodnim. Aria zaciskała i otwierała pięści. — O Boże — próbowała poukładać w głowie to, co mówiła Jenna. — Niestety... nie wszystko poszło zgodnie z planem — wyjaśniła Jenna drżącym głosem. — Tego wieczoru siedziałam w domku z Tobym. Tuż przed wypadkiem spojrzał w dół i powiedział, że ktoś się kręci po naszym podwórku. Też popatrzyłam, udając zdziwienie... i nagle rozbłysło światło... a moja twarz... jakby zaczęła się topić. Chyba zemdlałam. Potem Ali powiedziała mi, że zmusiła Toby'ego, żeby wziął winę na siebie. - Tak było - Aria ledwo zdołała wydobyć z siebie głos. - Ali myślała szybko. - Jenna podparła się dłońmi na podłodze, która zaskrzypiała pod jej ciężarem. - Wiele jej zawdzięczam. Nie chciałam, żeby wpadła w tarapaty. Zresztą, wszystko skończyło się tak, jak chciałam. Toby zniknął z mojego życia. Aria zaniemówiła. Miała ochotę krzyknąć: „Przecież oślepłaś! Było warto!?". Bolała ją głowa. Nie potrafiła poukładać tego, co właśnie
usłyszała. Cały jej świat legł w gruzach. Poczuła się tak, jakby ktoś jej oznajmił, że zwierzęta mówią ludzkim głosem, a psy i pająki rządzą światem. Wtedy ją oświeciło: Ali zaplanowała wszystko tak, by wyglądało to jak kawał zrobiony Toby'emu przez nią i pozostałe dziewczyny, choć tak naprawdę to ona i Jenna pociągały za sznurki. Ali wystawiła do wiatru nie tylko Toby'ego, ale i wszystkie swoje przyjaciółki. Zrobiło jej się niedobrze. - Więc... przyjaźniłaś się z Ali - Aria nie potrafiła ukryć niedowierzania. - Trudno to tak nazwać - odparła Jenna. - Zaprzyjaźniłyśmy się właściwie dopiero... gdy jej opowiedziałam o tym, co robi Toby. Wiedziałam, że mnie zrozumie. Ona też miała problemy z rodzeństwem. Kolejny rozbłysk oświetlił spokojną, kamienną twarz Jenny. Aria nie zdążyła nawet zadać jej kolejnego pytania. — Powinnaś wiedzieć coś jeszcze — mówiła dalej Jen-na. — Tamtej nocy na naszym podwórku był ktoś jeszcze. Ktoś jeszcze widział, co się stało. Aria westchnęła. Wróciły do niej wspomnienia tamtych wydarzeń. Petarda wybuchła w domku i jej blask oświetlił całe podwórko. Aria widziała wtedy jakąś postać, skuloną przy ganku domu Cavanaughów. Tymczasem Ali upierała się, że Aria zmyśla. Teraz miała ochotę uderzyć głową w ścianę. To oczywiste. To mogła być tylko jedna osoba. Wciąż tu jestem, suki. I wiem o wszystkim. A. — Wiesz, kto to był? — wyszeptała Aria z bijącym sercem. — Nie mogę powiedzieć. — Jenna odwróciła się gwałtownie. — Jenna! — krzyknęła Aria. — Proszę! Powiedz. Muszę to wiedzieć. Nagle włączyło się światło tak jasne, że Aria musiała zmrużyć oczy. Słychać było pomruk neonowych lamp. Aria zobaczyła strużkę krwi na swojej ręce i poczuła, że rozcięła sobie czoło. Cała zawartość jej torebki wysypała się na podłogę, a pies Jenny zjadł połowę niskokalorycznego batonu. Jenna zdjęła okulary. Jej oczy patrzyły w pustkę. U nasady nosa miała kilka blizn po poparzeniu. Aria skrzywiła się i odwróciła wzrok. — Błagam, Jenna, nic nie rozumiesz — szepnęła. — Dzieje się coś strasznego. Musisz mi powiedzieć, kto tam był. Jenna wstała i chwyciła obrożę psa, żeby złapać równowagę. - I tak już za dużo ci powiedziałam - powiedziała drżącym głosem. — Muszę iść. - Jenna, proszę! - błagała Aria. - Kto tam był? Jenna bez słowa założyła
okulary. - Wybacz - wyszeptała i pociągnęła psa za sobą. Jej laska kilka razy stuknęła o podłogę. A potem Jenna wyszła na korytarz.
ROZDZIAŁ 32 W PIEKLE PANUJE CHŁÓD Kiedy Emily zobaczyła, jak Trista całuje się z Noelem, wybiegła z budynku pływalni, desperacko szukając Spencer lub Hanny. Musiała im powiedzieć, że Aria poinformowała policję o A... i pokazać im znalezioną właśnie lalkę. Kiedy wróciła do namiotu, czyjaś zimna dłoń chwyciła ją za ramię. Za nią stały Spencer i Mona. Ta pierwsza w zaciśniętej dłoni trzymała kwadratową fotografię. — Emily, musimy pogadać. — Ja też mam wam coś do powiedzenia. Spencer bez słowa poprowadziła ją na parkiet. Mason Byers na samym środku robił z siebie kompletnego debila. Hanna rozmawiała z ojcem i panią Cho, nauczycielką fotografii. Hanna spojrzała na Spencer, Monę i Emily i jej twarz się natychmiast zachmurzyła. — Masz sekundę? — zapytała Spencer. Usiadły na jednej z kanap, z dala od tańczącego tłumu. Spencer bez słowa sięgnęła do torebki i wyjęła zdjęcie Ali i lana Thomasa. Emily zasłoniła dłonią usta. Już gdzieś widziała tę fotografię. Tylko gdzie? - Znalazłam to w mojej torebce, kiedy poszłam do łazienki. - Spencer odwróciła zdjęcie, pokazując Emily napis na odwrocie. Emily natychmiast rozpoznała koślawy charakter pisma. Bez wątpienia ta sama ręka wypełniła formularz zgłoszeniowy, na którym ona dostała wiadomość parę dni temu. - Ktoś wrzucił ci to do torebki? - Hanna nie ukrywała swojego przerażenia. - To znaczy, że A. gdzieś się tu kręci. - Bez dwóch zdań. - Emily rozejrzała się wkoło. Przystojni kelnerzy z gracją poruszali się w tłumie. Grupka dziewcząt w minispódniczkach dzieliła się informacją, że Noel Kahn przyniósł jakiś alkohol. - Ja też dostałam właśnie... wiadomość... w pewnym sensie - mówiła dalej Emily. - Zresztą, to wiadomość do nas wszystkich. Aria powiedziała policji o A. Jakiś gliniarz przed chwilą chciał ze mną porozmawiać. I chyba A. też o tym wie. - O Boże - wyszeptała Mona i otworzyła szeroko oczy. Patrzyła badawczo na twarze przechodzących obok dziewczyn. — To chyba nie najlepiej. - Może być jeszcze gorzej — powiedziała Emily.
Ktoś szturchnął ją łokciem w tył głowy. Zirytowana rozmasowała potylicę. Ta impreza nie była najlepszym miejscem do tego typu rozmów. Spencer wygładziła wel-wetową poduszkę. - Nie wpadajmy w panikę. Wszędzie kręcą się tu policjanci, więc nic nam na razie nie grozi. Musimy trzymać się blisko nich. - Postukała palcem w napis na zdjęciu. — Wiem, kto to napisał. — Spojrzała na przyjaciółki i wzięła głęboki wdech. — Melissa. — Twoja siostra? — pisnęła Hanna. Spencer pokiwała głową, a pulsujące dyskotekowe światło rozjaśniło jej twarz. — Myślę... że to Melissa zabiła Ali. To logiczne. Wiedziała o Ali i lanie. I nie mogła tego znieść. — Zaraz, zaraz — Mona odstawiła puszkę red bulla. — Alison i... łan Thomas? Chodzili z sobą? — Z obrzydzeniem wystawiła język. — Ugh. Wiedziałyście o tym? — Dowiedziałyśmy się kilka dni temu — wymamrotała Emily. Otuliła się szczelnie kurtką. Nagle zrobiło jej się zimno. Hanna porównywała życzenia od Mony na swoim gipsie z napisem na fotografii. — To naprawdę podobny charakter pisma. Mona patrzyła z przerażeniem na Spencer. — Tak dziwnie zachowywała się w łazience. — Nadal tu się kręci? — Hanna rozejrzała się po sali. Jakiś kelner upuścił tacę pełną kieliszków. Tłum radośnie zaklaskał. — Szukałam jej, ale nie znalazłam — powiedziała Spencer. — I co zrobisz? — zapytała Emily z bijącym sercem. — Powiem o tym Wildenowi — oznajmiła Spencer, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. — Spencer, zastanów się — przekonywała ją Emily. — A. śledzi każdy nasz ruch. I wie, że Aria poszła na policję. Może to kolejny podstęp? — Masz rację. — Mona założyła nogę na nogę. — To może być pułapka. Spencer pokręciła głową. - To Melissa. Nie mam żadnych wątpliwości. Muszę na nią donieść. Musimy to zrobić dla Ali. - Wyjęła telefon z wyszywanej cekinami torebki. - Zadzwonię na posterunek. Może zastanę Wildena. - Wykręciła numer i przyłożyła słuchawkę do ucha. Za plecami słychać było głos didżeja. - Dobrze się bawicie? — pytał tańczących. - Taaak! — odpowiedział mu chór głosów. Emily zamknęła oczy. M e 1 i s s a. Od kiedy okazało się, że Ali
zamordowano, Emily obsesyjnie wyobrażała sobie, jak to się stało. Widziała Toby'ego Cavanaugha, jak chwyta Ali od tyłu, uderza ją w głowę i wrzuca do dziury wykopanej pod fundamenty altany przy domu DiLaurenti-sów. Potem wyobrażała sobie Spencer w roli morderczyni zazdrosnej o Ali i jej związek z łanem. Teraz w jej głowie pojawił się obraz Melissy, która chwyta Ali w talii i wpycha ją do dołu. Ale przecież... czy to możliwe, że taki chudzielec jak Melissa zdołał zrobić Ali krzywdę? Może użyła jakiegoś narzędzia, noża kuchennego albo sekatora. Emily wykrzywiła twarz na myśl o nożu przecinającym gardło Ali. - Wilden nie odpowiada. - Spencer wrzuciła telefon z powrotem do torby. Pojadę na posterunek. - Nagle uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Cholera. Przecież przywieźli mnie tu rodzice. Przyjechaliśmy prosto z Nowego Jorku. Nie mam samochodu. - Zawiozę cię - Mona poderwała się z kanapy. - Ja też jadę — Emily wstała. - Wszystkie jedziemy - zadecydowała Hanna. Spencer pokręciła głową. — Hanna, to twoje przyjęcie. Powinnaś zostać. — Racja — poparła ją Mona. — To naprawdę wspaniała impreza. — Hanna poprawiła sukienkę. — Ale są ważniejsze sprawy. Mona zagryzła wargi. — Powinnaś zostać jeszcze chwilę. — Czemu? — Hanna uniosła brwi. Mona kołysała się na piętach. — Bo zaraz przyjedzie Justin Timberlake. Hanna złożyła dłonie na piersiach, jakby ktoś strzelił do niej z pistoletu. -Co!? — Jak zaczynał karierę, mój tata wyświadczył mu przysługę. I teraz miał się zrewanżować. Ale trochę się spóźnia. Na pewno zaraz się zjawi. Nie chcę, żebyś się z nim rozminęła. — Mona uśmiechnęła się nieśmiało. — Nieźle — Spencer otworzyła szeroko oczy. — Naprawdę? Nawet ja nie wiedziałam. — Przecież go nie cierpisz, Mon — powiedziała Hanna. Mona wzruszyła ramionami. — Przecież to nie moje przyjęcie, tylko twoje. Ma z tobą zatańczyć na scenie. Nie możesz przegapić takiej okazji. Hanna od niepamiętnych czasów wielbiła Justina Timberlake'a. Czasem mawiała, że powinien rzucić Cameron Diaz i związać się z nią. Wtedy Ali zanosiła się śmiechem i mówiła: — Wtedy za cenę jednej Cameron dostałby dwie. Jesteś od niej dwa razy
grubsza! Hanna robiła smutną minę, a Ali przekonywała ją, że nie zna się na żartach. — Zostanę z tobą — zaproponowała Emily, chwytając Hannę za rękę. — Wszystkie poczekamy na Justina. Staniemy razem obok tego policjanta. Dobrze? — No nie wiem — wahała się Hanna, choć Emily dobrze wiedziała, że ma ochotę zostać. — Może jednak powinnyśmy pojechać na policję. — Wy zostańcie — zadecydowała Spencer. — Spotkamy się później. Nic wam się tu nie stanie. A. nie zrobi wam niczego złego na oczach policjantów. Tylko nie ruszajcie się nigdzie same. Mona wzięła Spencer pod rękę i razem ruszyły do wyjścia, przedzierając się przez tłum. Emily uśmiechnęła się do Hanny, żeby dodać jej otuchy, choć sama trzęsła się ze strachu. — Nie zostawiaj mnie — błagała ją przerażona Hanna. — Nie odstąpię cię na krok — obiecała Emily. Ścisnęła dłoń Hanny, rozglądając się nerwowo. Spencer wpadła na Melissę w łazience. To znaczyło, że morderca Ali czai się za ich plecami.
ROZDZIAŁ 33 CHWILA JASNOŚCI Hanna już sobie wyobrażała, jak Justin Timberlake — prawdziwy, a nie woskowa figura w gabinecie Madame Tussaud albo jakiś tani sobowtór z Las Vegas — swoimi prawdziwymi ustami uśmiecha się do niej, a jego prawdziwe oczy przyglądają się jej, tańczącej obok. A na końcu prawdziwe dłonie Justina oklaskują ją za odwagę i siłę, która pozwoliła jej dojść do siebie po tym okropnym wypadku. Niestety Justin jeszcze się nie zjawił. Hanna i Emily wyglądały przez otwarte wejście do namiotu, wypatrując konwoju limuzyn. — Będzie super — szepnęła Emily. — Jasne — przytaknęła Hanna. Choć tak naprawdę zastanawiała się, czy będzie się aż tak świetnie bawić. Czuła, że coś jest nie tak, że jakieś wspomnienia próbują przebić się do jej świadomości jak ćma, która usiłuje wydostać się z kokonu. Nagle z tłumu wyłoniła się Aria. Miała potargane włosy i siniaka na policzku. Przyszła w szkolnym stroju i wyglądała przedziwnie pośród eleganckich gości Hanny. — Cześć — powiedziała zdyszana. — Musimy pogadać. — My też musimy z tobą pogadać — Emily z trudem ukrywała wściekłość. — Powiedziałaś Wildenowi o A.! — No... tak — Arii zadrżała powieka. — Stwierdziłam, że tak trzeba. — Nie trzeba - warknęła Hanna. — A. już wie. I chce nas dopaść. Co ci strzeliło do głowy? — Wiem, że A. wie — wyjaśniła Aria. - Muszę wam o czymś opowiedzieć. Gdzie Spencer? — Pojechała na policję - powiedziała Emily. Światła dyskotekowe znowu zaczęły migotać, rzucając na jej twarz błękitne i fioletowe błyski. Dzwoniłyśmy do ciebie, ale nie odbierałaś. Aria była tak zmęczona i przerażona, że usiadła na kanapie. Nalała sobie wody mineralnej z karafki. — Pojechała na posterunek, żeby powiedzieć o... A.? Policja chce nas wszystkie przesłuchać. — Pojechała, bo wie, kto zabił Ali — obwieściła Hanna. Oczy Arii błysnęły. Zachowywała się tak, jakby nie dotarło do niej to, co powiedziała Hanna. — Przytrafiło mi się coś przedziwnego. — Wypiła duszkiem wodę. Właśnie odbyłam długą rozmowę z Jenną Cavanaugh. Ona wie, co się
naprawdę stało tamtej nocy. — Dlaczego rozmawiałaś z Jenną? - Hanna podniosła głos, ale nagle zrozumiała całą wypowiedź Arii. Nauczyciel fizyki tłumaczył im kiedyś, że fale radiowe mogą całymi latami przemierzać przestrzeń kosmiczną. — Co powiedziałaś? Aria przycisnęła dłonie do czoła. — Chodzę z nią na zajęcia plastyczne. Dziś pojechałam na uczelnię i... spotkałam Jennę. Przestraszyłam się, że ona to A.... i że zrobi mi krzywdę. Dostałam ataku paniki... ale gdy się ocknęłam, Jenna czuwała przy mnie. Pomogła mi. Czułam się okropnie i chciałam jej opowiedzieć, co się stało tamtej nocy. Zanim otworzyłam usta, ona przyznała się, że dokładnie wszystko pamięta. — Aria spojrzała na Hannę i Emily. — Jenna i Ali to wszystko ukartowały. Nastała cisza. Hanna czuła, jak pulsują jej skronie. — Niemożliwe — powiedziała wreszcie Emily. — Wy-kluczone. — Wykluczone — głos Hanny brzmiał jak echo. Co Aria powiedziała? Aria założyła włosy za uszy. — Jenna przyznała się, że razem z Ali zaplanowały, jak pozbyć się Toby'ego. Chciała, żeby zniknął z jej życia, bo... no wiecie... dotykał jej. Ali obiecała jej pomóc. Tylko że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Jenna dochowała tajemnicy. Powiedziała mi też, że osiągnęła to, na czym jej najbardziej zależało. Ale... przyznała, że tamtej nocy na podwórku przy jej domu ukrył się ktoś jeszcze. Oprócz Ali i nas. I widział, co się stało. — Nie— Emily gapiła się, oniemiała. — Kto? — Hanna czuła, jak uginają się pod nią nogi. — Nie powiedziała mi. Zapadła cisza. W tle słychać było pulsujący bas z piosenki Ciary. Hanna popatrzyła na wszystkich gości beztrosko podskakujących na parkiecie. Mike Montgomery kleił się do jakiejś dziewczyny ze szkoły kwakrów. Rodzice i nauczyciele zebrali się wokół baru, byli coraz bardziej pijani. Grupka dziewczyn z jej klasy rozprawiała o tym, kto ostatnio przytył. Hanna zapragnęła nagle odesłać wszystkich do domu i powiedzieć im, że świat stanął właśnie na głowie, więc tańce i hulanki są nie na miejscu. Aria przeczesała dłonią mokre od deszczu włosy. — Powiedziała, że Ali ją rozumiała, bo sama miała problemy z rodzeństwem. Hanna uniosła brwi, zdezorientowana. — Z rodzeństwem? To znaczy z Jasonem? — Chyba tak. Może Jason robił to co Toby. Hanna zmarszczyła nos na wspomnienie przystojnego, lecz wiecznie
pochmurnego brata Ali. — Jason zawsze zachowywał się jakoś tak... podejrzanie. — Przestańcie — Emily uderzyła dłońmi o kolana. — Jason miał muchy w nosie, ale nie molestował Ali. Uwielbiali się. — Wszystkim się wydawało, że Toby i Jenna też się uwielbiają — zauważyła Aria. — Słyszałam, że jeden na czterech chłopców molestuje swoją siostrę — poinformowała je Hanna. — To niedorzeczne — parsknęła Emily. — Nie wierz w każdą plotkę. Hanna zamarła. Popatrzyła na Emily. — Co powiedziałaś? Emily trzęsła się dolna warga. — Powiedziałam... nie wierz w każdą plotkę. Słowa odbijały się echem w głowie Hanny, jakby tłukły się bez końca o ściany wielkiej jaskini. Jej umysł zaczął wirować. „Nie wierz w każdą plotkę". Skądś to znała. Te słowa pojawiły się w ostatnim SMS-ie od A. Przyszedł tej nocy, której nie mogła sobie przypomnieć. — Hanna... co? — zapytała Aria, jakby zauważyła, że Hanna intensywnie się nad czymś zastanawia. Wspomnienia wracały jak wysoka fala, której nic nie może powstrzymać. Hanna zobaczyła siebie, jak niezdarnie wchodzi na przyjęcie Mony w za ciasnej sukience. Mona śmieje się z niej i nazywa ją wielorybem. Hanna zdała sobie sprawę, że sukienkę dostała od A., nie od Mony. Zobaczyła, jak robi krok w tył, potyka się i upada. Szwy puszczają z trzaskiem. Rozlega się śmiech, najgłośniej ryczy Mona. Potem Hanna siedzi sama w toyocie prius na parkingu przed planetarium, w bluzie i szortach. Ma oczy zapuchnięte od łez. Dostaje SMS-a i sięga po telefon. „Ojej, to chyba jednak nie była liposukcja! Nie wierz w każdą plotkę! A." Tylko że ten SMS nie przyszedł od A. Przysłano go ze zwykłego telefonu. I Hanna rozpoznała numer, który wyświetlił się na ekranie. Wydała z siebie zduszony krzyk. Patrzące na nią twarze rozmazały się jak hologramy. — Hanna... co się dzieje? — krzyknęła Emily. — O Boże — wyszeptała Hanna, której kręciło się w głowie. — To... Mona. — Mona? — Emily uniosła brwi. Hanna zdjęła maskę. Chłodne powietrze trochę ją orzeźwiło. Rana na podbródku pulsowała, jakby żyła własnym życiem. Nie obchodziło ją, kto gapi się teraz na jej poranioną twarz. To nie miało najmniejszego
znaczenia. — Właśnie sobie przypomniałam, co miałam wam powiedzieć tamtej nocy, gdy kazałam wam przyjechać pod szkołę. — W oczach Hanny pojawiły się łzy. — A. to Mona. Emily i Aria patrzyły na Hannę tak tępo, jakby nie usłyszały, co powiedziała. Wreszcie odezwała się Aria. — Na pewno? Hanna pokiwała głową. — Ale Mona pojechała ze Spencer — wycedziła Emily. — Wiem — szepnęła Hanna. Rzuciła maskę na kanapę i wstała. — Musimy ją znaleźć. Natychmiast.
ROZDZIAŁ 34 DORWĘ WAS, ŚLICZNOTKI Prawie dziesięć minut zajęło Spencer i Monie dotarcie do parkingu, bo musiały przejść przez pole golfowe. Wsiadły do żółtego hummera Mony i ruszyły z piskiem opon. Spencer we wstecznym lusterku widziała oddalający się namiot, rozświetlony jak tort urodzinowy i wibrujący muzyką. — Wizyta Justina Timberlake'a to superprezent — Spencer pochwaliła Monę. — Hanna to moja najlepsza przyjaciółka — odparła Mona. — Ostatnio wiele przeszła. Chciałam jej to wynagrodzić. — Jak byłyśmy młodsze, bez ustanku gadała o Justinie — kontynuowała Spencer, patrząc przez okno na stary dom na farmie, który teraz przerobiono na restaurację. Kilka osób po kolacji wyszło na taras. Rozmawiali radośnie. — Nie wiedziałam, że nadal go tak lubi. Mona uśmiechnęła się. - Znam dobrze Hannę. Może nawet lepiej niż ona sama. - Spojrzała na Spencer. - Trzeba dbać o ludzi, na których nam zależy. Spencer pokiwała głową i zaczęła obgryzać skórki u paznokci. Mona zatrzymała się przed znakiem stopu i wyciągnęła z torebki paczkę gumy do żucia. W samochodzie natychmiast zapachniało bananami. - Chcesz? - zapytała Mona, wkładając do ust jedną drażetkę. - Mam obsesję na punkcie tej gumy. Podobno można ją kupić tylko w Europie, ale na historię chodzi ze mną dziewczyna, która dała mi całą paczkę. Przez chwilę żuła gumę w zamyśleniu. Spencer nie miała teraz na to ochoty. Kiedy przejechały obok szkoły jazdy konnej, Spencer uderzyła się w uda. - Nie mogę - jęknęła. - Zawróćmy. Nie mogę donieść na Melissę. Mona spojrzała na nią i zatrzymała samochód na parkingu szkoły jazdy konnej. Zaparkowały najpierw na miejscu dla niepełnosprawnych, więc Mona musiała przestawić samochód. - Okej... - To moja siostra. - Spencer tępo gapiła się przed siebie. Zapadły egipskie ciemności i w powietrzu pachniało sianem. Usłyszała w oddali jakiś świst. — Jeśli ona to zrobiła, to chyba powinnam ją chronić. Mona wyjęła z torebki paczkę marlboro lights. Zaproponowała papierosa
Spencer, ale ta odmówiła. Kiedy Mona zapaliła, Spencer obserwowała żar na końcu papierosa. Dym wypełniał wnętrze samochodu i uciekał przez uchylone okno po stronie kierowcy. — O co chodziło Melissie w łazience? — zapytała szeptem Mona. — Powiedziała, że po waszej rozmowie na plaży wydawało jej się, że doszłyście do porozumienia. Co jej wtedy powiedziałaś? Spencer wbiła paznokcie w nadgarstek. — Od jakiegoś czasu powracało do mnie wspomnienie tamtej nocy, gdy zaginęła Ali. Pokłóciłyśmy się i popchnęłam ją. Uderzyła głową o kamienny mur. Wyparłam to z pamięci na wiele lat. — Patrzyła na Monę, oczekując jakiejś reakcji, ale twarz Mony nie wyrażała żadnej emocji. — Powiedziałam o tym Melissie, bo nie mogłam już dłużej tego ukrywać. — Nieźle — wyszeptała Mona, przyglądając się badawczo Spencer. — Myślisz, że ty to zrobiłaś? Spencer przycisnęła dłonie do czoła. — Byłam na nią wściekła. Mona wierciła się na fotelu. Wypuściła dym nosem. — Znalazłaś w torebce to zdjęcie od A., na którym jest Ali i łan. Może Melissa została wprowadzona w błąd przez A. i chciała donieść na ciebie? Może i ona jedzie teraz na policję? Spencer otworzyła szeroko oczy. Przecież Melissa ogłosiła, że weszły na wojenną ścieżkę. — Cholera — wyszeptała. — Myślisz, że mogłaby to zrobić? — Nie wiem — Mona chwyciła dłoń Spencer. — Postępujesz właściwie. Ale jeśli chcesz, to wrócimy na imprezę. Spencer dotknęła chropowatych koralików na swojej torebce. Czy faktycznie postępowała właściwie? Nie chciała odkryć, że to Melissa zabiła Ali. Wolałaby, żeby ktoś inny się o tym dowiedział pierwszy. Potem przypomniała sobie, jak wpadła do namiotu w poszukiwaniu Melissy. Dokąd poszła? Co teraz robiła? - Masz rację - wyszeptała zachrypniętym głosem. -Tak powinnam postąpić. Mona pokiwała głową i wyjechała z parkingu. Wyrzuciła niedopałek przez okno. Spencer widziała, jak mały rozżarzony punkcik dogasał w trawie. Kiedy wyjechały na drogę, odezwał się telefon Spencer. Otworzyła torbę. - Może to Wilden. Wiadomość przysłała Emily. Hanna sobie wszystko przypomniała. Mona to A.! Odpowiedz, jeśli dostataś tę wiadomość. Telefon wypadł Spencer z ręki na kolana. Znowu przeczytała SMS-a. I
jeszcze raz. Równie dobrze mógł być napisany po arabsku. Jego treść i tak nie docierała do Spencer. „Na pewno?" - napisała do Emily. Odpowiedź przyszła od razu: „Tak. Uciekaj. NATYCHMIAST". Spencer patrzyła na billboard z reklamą, tablicę informacyjną przy budowie i wielki, stożkowaty kościół. Próbowała oddychać spokojnie, licząc do stu co pięć, żeby się uspokoić. Mona jechała bardzo uważnie, skupiona i wpatrzona w jezdnię. Miała trochę niedopasowaną sukienkę i bliznę na prawym ramieniu, chyba po ospie. Niemożliwe, że ona to A. - To Wilden? - zapytała Mona. - Hm, nie - Spencer czuła się tak, jakby mówiła przez ścianę, zduszonym i stłumionym głosem. - To... moja mama. Mona pokiwała nieznacznie głową. Jechała z taką samą prędkością. Spencer dostała kolejną wiadomość. I jeszcze jedną. I kolejną. „Spencer, co się dzieje? Spencer, proszę, daj znać. Spencer, grozi ci NIEBEZPIECZEŃSTWO. Błagam, napisz, że wszystko OK". Mona uśmiechnęła się, obnażając ostre zęby, które zajaśniały w poświacie deski rozdzielczej. — Masz wielu fanów. Co się dzieje? — A nic — Spencer próbowała się zaśmiać. Mona rzuciła okiem na ekran komórki Spencer. — To Emily? Justin przyjechał? ~ Hm... Spencer zaciskało się gardło. Mona przestała się uśmiechać. — Czemu nie chcesz powiedzieć, co się dzieje? — Nic się nie dzieje — wyjąkała Spencer. Mona parsknęła urażona i odrzuciła włosy za ramię. Jej skóra jaśniała w ciemności. — To jakaś tajemnica? Nie możesz mi jej zdradzić? — Nie o to chodzi — pisnęła Spencer. — To tylko... ja... Zatrzymały się na czerwonym świetle. Spencer obejrzała się, a potem odblokowała drzwi samochodu. Kiedy zacisnęła palce na klamce, Mona chwyciła ją za drugi nadgarstek. — Co ty wyprawiasz? — Czerwone światło odbijało się od oczu Mony. Spoglądała na twarz Spencer i jej telefon. Spencer widziała, jak Mona wiąże wszystkie fakty, jakby oglądała czarno-biały film, w którym stopniowo pojawiają się kolory. Początkowa dezorientacja na twarzy Mony zmieniła się w... radość. Zablokowała drzwi. Kiedy zapaliło się zielone światło, skręciła gwałtownie w lewo i wjechała na wyboistą drogę. Spencer obserwowała, jak wskazówka prędkościomierza przesuwa się stopniowo w prawo. Ścisnęła mocno klamkę w drzwiach.
- Dokąd jedziemy? - zapytała przerażona. Mona spojrzała na nią z ukosa ze złośliwym uśmiechem. – Zawsze brakowało ci cierpliwości. - Puściła do Spencer oko i posłała jej uśmiech. - Ale tym razem musisz chwilę poczekać.
ROZDZIAŁ 35 POŚCIG Hanna przyjechała na przyjęcie limuzyną, a Emily przywiozła jej mama. Teraz pozostało im tylko rozklekotane i kapryśne subaru Arii. Zielone zamszowe buty Arii stukały miarowo na asfalcie na parkingu, kiedy prowadziła przyjaciółki do swojego auta. Otworzyła drzwi i usiadła za kierownicą. Hanna zajęła miejsce z przodu, a Emily najpierw odsunęła leżące na tylnym siedzeniu książki, kubki po kawie, ubrania, kłęby sznurka i wysokie buty na koturnie i dopiero potem ulokowała się wygodnie. Aria trzymała telefon między uchem i ramieniem. Dzwoniła do Wildena, żeby zapytać, czy Spencer i Mona dotarły na posterunek. Kiedy po dłuższej chwili nikt nie odbierał, rozłączyła się. — Wildena nie ma w pracy i nie odbiera — poinformowała Hannę i Emily. Na chwilę zapadła cisza. Wszystkie trzy pogrążyły się w rozmyślaniach. „Czy Mona to naprawdę A.? - zastanawiała się Aria. — Skąd wiedziała o nas tyle rzeczy?". Od Mony dostała tę straszną lalkę, to Mona nasłała Seana na Ezrę, a Elli przysłała list, który rozbił jej rodzinę. Mona przejechała Hannę samochodem, poinformowała całą szkołę, że Emily jest lesbijką, i rzuciła na Spencer podejrzenie, że to ona zabiła Ali. Mona maczała też palce w samobójstwie Toby'ego Cavanaugha... i pewnie w morderstwie Ali. Hanna patrzyła przed siebie szeroko otwartymi oczami. Nawet nie mrugnęła, jakby wpadła w trans. Aria dotknęła jej dłoni. - Jesteś pewna? — zapytała. Hanna pokiwała energicznie głową. - Tak - miała bladą twarz i wyschnięte usta. - Myślisz, że dobrze zrobiłyśmy, wysyłając SMS-a Spencer? - zapytała Emily, sprawdzając telefon po raz setny. -Jeszcze nie odpisała. - Może dojechały na posterunek - odparła Aria, próbując zachować spokój. - Może Spencer wyłączyła telefon. I dlatego Wilden też nie odpowiada. Aria spojrzała na Hannę. Po jej posiniaczonym, pokrytym bliznami policzku spływała lśniąca łza. - Jeśli Spencer coś się stanie, to z mojej winy - wyszeptała Hanna. Powinnam była sobie wcześniej przypomnieć to wszystko. - To nie twoja wina - pocieszała ją Aria. - Nad pamięcią nie zawsze da się zapanować. Położyła dłoń na ramieniu Hanny, ale ona zepchnęła ją i zasłoniła twarz
rękami. Aria nie wiedziała, jak jej pomóc. Jak musi czuć się ktoś, kto dowiaduje się, że najlepsza przyjaciółka to największy wróg? Który na dodatek próbował ją zabić. Nagle Emily westchnęła głośno. - To zdjęcie - wyszeptała. - Jakie zdjęcie? - zapytała Aria, wyjeżdżając z parkingu. - To... które pokazała nam Spencer, z Ali i łanem. I z wiadomością na odwrocie. Widziałam je wcześniej. I nawet wiem gdzie. - Emily zaśmiała się z niedowierzaniem. -Kilka dni temu byłam w pokoju redakcji albumu rocznego. Oglądałam zdjęcia z zawartością toreb kilku osób ze szkoły. I wśród nich widziałam to zdjęcie. - Popatrzyła na Hannę i Arię spod uniesionych brwi. - W torbie Mony. Widać było tylko ramię Ali. Różowy rękaw był postrzępiony i lekko rozdarty. Posterunek policji mieścił się niedaleko baru Hooters, jakieś dwa kilometry od klubu golfowego. Aria i Mike byli' tam ledwo kilka godzin wcześniej. Kiedy zatrzymały się na parkingu, okazało się, że przed posterunkiem stoi tylko osiem samochodów policyjnych. - Cholera. Nie przyjechały! - Uspokójcie się! - Aria wyłączyła przednie światła. Błyskawicznie wysiadły z samochodu i pobiegły do wejścia. Wewnątrz paliło się zielonkawe jarzeniowe światło. Policjanci zatrzymywali się w korytarzu i patrzyli na biegnące dziewczyny. Na zielonych ławkach stojących wzdłuż ściany leżało tylko kilka ulotek informujących co zrobić, gdy ukradną ci samochód. Zza rogu wyłonił się Wilden z telefonem i kubkiem z kawą. Ze zdumieniem patrzył, jak w jego kierunku zmierzają Hanna i Emily w eleganckich sukienkach, z maskami w rękach, oraz Aria w szkolnym mundurku, z wielkim siniakiem na czole. — Cześć — wycedził. — Co się stało? — Musi nam pan pomóc — powiedziała Aria. — Spencer ma kłopoty. Wilden gestem pokazał im ławkę. — Usiądźcie i mówcie. — Już wiemy, od kogo przychodzą te wiadomości, o których panu opowiadałam dziś po południu — powiedziała Aria. Wilden podniósł się z miejsca. — Naprawdę? — Od Mony Vanderwaal — Hannie łamał się głos. — Przypomniałam sobie. Mojej najlepszej przyjaciółki. — Mony... Vanderwaal? — Wilden z niedowierzaniem spoglądał na ich
twarze. — Tej, która zorganizowała twoje przyjęcie? — Spencer Hastings siedzi teraz w jej samochodzie — wyjaśniła Emily. — Miały tu przyjechać, bo Spencer chciała panu coś powiedzieć. Ale potem posłałam jej wiadomość, żeby ją ostrzec, i... teraz nie wiemy, gdzie się podziewają. Spencer wyłączyła telefon. — Próbowałyście się dodzwonić do Mony? — zapytał Wilden. Hanna wbiła wzrok w podłogę. W biurze rozdzwoniły się telefony. — Ja dzwoniłam. Ale nie odbiera. Wtem odezwał się telefon Wildena. Aria od razu rozpoznała numer telefonu, który wyświetlił się na ekranie. — To Spencer! — zawołała. Wilden odebrał, ale nie przywitał się. Włączył funkcję głośnego mówienia i popatrzył na dziewczyny, przykładając palec do ust. — Ciii — powiedział szeptem. Wszyscy nasłuchiwali. Najpierw dało się słyszeć jedynie jakieś trzaski. Potem rozległ się głos Spencer. — Zawsze uważałam, że to piękna okolica — mówiła. — Tyle drzew w tak odległym zakątku miasta. Aria i Emily spojrzały na siebie zdezorientowane. I nagle Aria zrozumiała, co jest grane. Widziała kiedyś podobną scenę w serialu telewizyjnym, który namiętnie oglądała z Mikiem. Mona pewnie się we wszystkim zorientowała, a Spencer potajemnie zadzwoniła do Wildena, żeby go poinformować, dokąd Mona ją zabiera. — Czemu... skręcamy w Brainard Road? - zapytała głośno Spencer. — Tędy nie jedzie się na posterunek. — Racja, Spencer — odparła Mona. Wilden zapisał nazwę ulicy w notatniku. Zebrało się wokół nich kilku policjantów. Emily wyjaśniła im po cichu, co się dzieje. Jeden z nich przyniósł dużą, składaną mapę Rosewood, żółtym flamastrem zaznaczając skrzyżowanie ulic Swedesford i Brainard. — Jedziemy nad strumień? — znowu rozległ się głos Spencer. — Może — odparła śpiewnie Mona. Aria otworzyła szeroko oczy. Strumień Morrell przypominał raczej rwącą rzekę. — Uwielbiam to miejsce — powiedziała głośno Mona. Potem usłyszeli jęk i krzyk. I kilka głuchych odgłosów, pisk opon, dźwięk guzików naciskanych w telefonie i... ciszę. Ekran telefonu zamigotał, a później pojawiła się informacja „Koniec połączenia". Aria rozejrzała się wokół. Hanna zakryła twarz dłońmi. Emily wyglądała,
jakby miała zemdleć. Wilden wstał, włożył telefon do etui przy pasku i wyciągnął kluczyki do samochodu. - Musimy obstawić wszystkie drogi dojazdowe do strumienia. - Odwrócił się do postawnego policjanta stojącego za biurkiem. - Spróbuj się dowiedzieć, skąd dzwoniła ta dziewczyna. Odwrócił się i ruszył w stronę swojego auta. - Proszę poczekać - Aria ruszyła w ślad za nim. Wilden spojrzał na nią. Jedziemy z panem. - Nie sądzę... - spojrzał na nią zaniepokojony. - Jedziemy - Hanna powtórzyła twardo, stając za Arią. Wilden uniósł ramiona i westchnął. Pokazał na swój samochód. – Dobra. Wsiadajcie.
ROZDZIAŁ 36 TEJ PROPOZYCJI SPENCER NIE ODRZUCI Mona wyrwała Spencer telefon z rąk, wyłączyła go i wyrzuciła przez okno. Jechała cały czas w jednostajnym tempie. Zawróciła i pojechała Brainard Road w stronę autostrady. Kierowała się na południe. Jechały może dziesięć kilometrów i skręciły w zjazd w pobliżu kliniki dla ofiar poparzeń. Minęły jakieś zabudowania i domy, a potem wjechały do lasu. Dopiero kiedy przejechały obok zrujnowanego kościoła kwakrów, Spencer zdała sobie sprawę, że jadą do kamieniołomów. Jako mała dziewczynka lubiła bawić się w jeziorku na dnie kamieniołomu. Zazwyczaj dzieciaki skakały ze skał do wody i nurkowały, ale kiedy w zeszłym roku jakiś chłopiec tam utonął, miejsce to straciło popularność. Krążyła nawet legenda, że duch chłopca strzeże jeziora. Niektórzy zaś twierdzili, że to tam ma swoją kryjówkę podglądacz z Rosewood. Spencer spojrzała na Monę i przeszył ją dreszcz. Pomyślała, że może podglądacz z Rosewood siedzi teraz za kierownicą żółtego hummera. Spencer wbiła paznokcie w podłokietnik tak głęboko, że była pewna, że zostaną tam ślady. Telefon do Wilde-na był jej ostatnią deską ratunku. Teraz nie wiedziała, co robić. Mona spojrzała na Spencer kątem oka. - Hanna sobie wszystko przypomniała, co? Spencer skinęła głową. - Powinna była o tym zapomnieć. Przecież jej wspomnienia zagrażają wam wszystkim. Tak jak Aria nie powinna była iść na policję. Wysłałam ją do Hooters, żeby przekonała się, że powinna mnie słuchać. Przecież Hooters jest tuż obok komisariatu. Zawsze siedzą tam policjanci, więc podejrzewałam, że Aria nie oprze się pokusie. I nie myliłam się. - Mona uniosła w górę dłonie. - Czemu wciąż popełniacie te same błędy? Spencer zamknęła oczy. Wydawało jej się, że zaraz zemdleje ze strachu. Mona westchnęła teatralnie. - Ale przecież od lat robicie głupoty. Począwszy od tej historii z Jenną Cavanaugh. - Puściła oko do Spencer. Spencer opadła szczęka. Mona... wiedziała? Oczywiście. Przecież A. to ona. Mona popatrzyła na przerażoną twarz Spencer i zrobiła teatralną, przestraszoną minę. Potem rozsunęła boczny zamek w sukience, odsłaniając czarny jedwabny stanik i kawałek brzucha. Na dolnych
żebrach miała pomarszczoną bliznę. Spencer odwróciła wzrok. - Gdy oślepiłyście Jennę, byłam w pobliżu - wyszeptała Mona chropawym głosem. - Przyjaźniłyśmy się, co mogłybyście zauważyć, gdyby każda z was nie uważała się za pępek świata. Tamtego wieczoru poszłam bez zapowiedzi do domu Jenny. Zobaczyłam Ali... całe to zajście i nawet została mi po tym mała pamiątka. — Dotknęła dłonią blizny. — Próbowałam powiedzieć wszystkim, że to Ali jest winna, ale nikt nie wierzył. Toby wziął na siebie winę, a moi rodzice uznali, że oskarżam Ali z zazdrości. — Mona kręciła energicznie głową, potrząsając burzą blond włosów. Kiedy wypaliła papierosa i wyrzuciła niedopałek przez okno, włożyła do ust następnego. — Próbowałam o tym pogadać z Jenną, ale nie chciała mnie słuchać. Powtarzała tylko: „mylisz się, to był mój brat" — Mona pisnęła, naśladując głos Jenny. — Zerwałam z nią kontakt. Jednak za każdym razem kiedy staję przed lustrem i patrzę na siebie, przypominam sobie, co zrobiłyście, suki. I. Nigdy. Nie. Zapomnę. — Jej usta wygięły się w złowieszczym uśmiechu. — Tego lata wpadłam na pomysł, jak się na was zemścić. W śmieciach znalazłam pamiętnik Ali. Od razu rozpoznałam, że należał do niej. Zapisała w nim wszystkie wasze tajemnice. Naprawdę bolesne. Jakby chciała, żeby jej pamiętnik wpadł w niepożądane ręce. Spencer przemknęło przez głowę wspomnienie. Na dzień przed zaginięciem Ali widziała ją, jak czyta coś w zeszycie z uśmiechem na twarzy. — Czemu nie odnaleziono jej pamiętnika, kiedy zaginęła? — zapytała Spencer. Mona zatrzymała samochód pod drzewem. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność, lecz Spencer słyszała szum wody i czuła zapach mchu i mokrej trawy. - A skąd niby mam wiedzieć? Ale cieszę się, że to ja go znalazłam. - Mona zapięła sukienkę i spojrzała na Spencer z promiennym uśmiechem. - Ali napisała o każdym waszym świństwie. Jak torturowałyście Jennę, jak Emily pocałowała ją w domku na drzewie, jak ty, Spencer, pocałowałaś chłopaka swojej siostry. Więc po prostu... zostałam drugą Ali. Wystarczyło kupić telefon z zastrzeżonym numerem. Naprawdę udało mi się was nabrać, że to Ali do was pisze. - Mona chwyciła Spencer za rękę i zaśmiała się. Spencer zamarła. - Nie wierzę, że to ty. - Niesamowite, prawda? To musiało być straszne, nie wiedzieć, kto się
kryje za tymi wiadomościami! - Mona klasnęła w dłonie. - A jak świetnie się bawiłam, obserwując, jak wam powoli odbija. Potem znaleziono ciało Ali i naprawdę wpadłyście w popłoch. Później przyszedł mi do głowy ten genialny pomysł, żeby sobie samej przysłać wiadomości... - Poklepała się po lewym ramieniu. - Nieźle się napociłam, żeby przewidzieć wasz kolejny ruch. Ale zaplanowałam wszystko z taką elegancją, jakbym szyła prze-piękną sukienkę, prawda? Mona czekała na reakcję Spencer. Nagle żartobliwie dała jej kuksańca w ramię. -Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Jakbym zaraz miała ci zrobić krzywdę. Ale tak wcale nie musi być. - Jak... być? — wyszeptała Spencer. - Na samym początku naprawdę cię nienawidziłam, Spencer. Ciebie najbardziej z całej waszej czwórki. Zawsze przyjaźniłaś się blisko z Ali i miałaś wszystko. - Mona zapaliła kolejnego papierosa. - Ale nagle... zaprzyjaźniłyśmy się. Organizowałyśmy imprezę i spędzałyśmy razem mnóstwo czasu. Było super, jak pokazałyśmy majtki tym chłopakom. Fajnie się z tobą rozmawiało. Więc pomyślałam, że pomogę ci z dobroci serca. Jak Angelina Jolie. Spencer nie wiedziała, o co chodzi. — Może trochę namieszałam w konkursie o Złotą Orchideę. Ale naprawdę chcę, żeby twoje życie zmieniło się na lepsze, Spencer. Bo naprawdę mi na tobie zależy. — O czym ty mówisz? — Spencer uniosła brwi. — O Melissie, głuptasku! — wykrzyknęła Mona. — Oskarżysz ją o morderstwo, a ona wyląduje w więzieniu. Plan idealny. Przecież tego właśnie chciałaś. Zniknie na dobre z twojego życia, a ty staniesz się jedyną gwiazdą. I nikt już cię nie przyćmi! — Ale... Melissa miała motyw — Spencer patrzyła na Monę. — Naprawdę? — Mona uśmiechnęła się od ucha do ucha. — A może po prostu chcesz w to wierzyć? Spencer nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. To Mona przysłała jej wiadomość, że ma przed sobą mordercę Ali. A potem informację, że to Melissa zabiła Ali. Mona podłożyła zdjęcie do torebki Spencer. Teraz patrzyła na Spencer z diabelskim uśmieszkiem. — Wszystko możemy naprawić. Pojedziemy na posterunek i wmówimy Hannie, że się pomyliła i wszystko jej się pomieszało. Powiemy, że A. to ktoś zupełnie inny, ktoś, kogo nie lubimy. Może Andrew Campbell? Nienawidzisz go, prawda? — Ja...
— Twoją siostrę poślemy za kratki, a obie staniemy się A. I będziemy wszystkimi manipulować. Masz taki sam talent do krętactw jak Ali. Poza tym jesteś ładniejsza, mądrzejsza i bogatsza. To ty powinnaś była przewodzić grupie. Teraz daję ci tę szansę. Twoje życie w domu będzie idealne. Twoje życie w szkole będzie idealne. - Uśmiechnęła się szeroko. A obie wiemy, jak bardzo chcesz być idealna. - Skrzywdziłaś moje przyjaciółki - wyszeptała Spencer. - Jesteś pewna, że to twoje przyjaciółki? - Oczy Mony błysnęły. - Wiesz kogo wrobiłam w morderstwo przed Melissą? Ciebie, Spencer. Podesłałam twojej wspaniałej przyjaciółce Arii kilka podpowiedzi, że to ty jesteś winna. Słyszałam twoją kłótnię z Ali przez mur. A twoja najbliższa przyjaciółka, Aria? Kupiła to bez problemu. Była gotowa donieść na ciebie na policję. - Aria by tego nie zrobiła — zawołała Spencer. - Nie? - Mona uniosła brwi. - To czemu słyszałam w szpitalu w niedzielę, jak mówi Wildenowi o wypadku Hanny? - Przy słowie „wypadek" pokazała palcami znak cudzysłowu. - Nie marnowała czasu, Spencer. Na twoje szczęście Wilden nie kupił tej bajeczki. I kogoś takiego nazywasz swoją przyjaciółką? Spencer kilka razy głęboko odetchnęła. Nie wiedziała, w co wierzyć. Zaświtała jej nowa myśl. - Zaraz... skoro to nie Melissa zabiła Ali, to znaczy, że ty to zrobiłaś. Mona rozparła się mocno w fotelu, aż tapicerka zatrzeszczała. - Nie - pokręciła głową. - Ale wiem kto. Ali napisała o tym na ostatniej stronie swojego pamiętnika. Biedactwo. - Mona wydęła usta. - Ostatnie słowa jej pamiętnika głoszą: „Dziś wieczorem mam supertajną randkę z łanem" — Mona naśladowała głos Ali, choć brzmiała jak upiorna laleczka z horroru. — „Dałam mu ultimatum. Kazałam mu zerwać z Melissą, zanim ona wyjedzie do Pragi, albo opowiem o nas wszystkim". — Mona westchnęła, wyraźnie znudzona. — To oczywiste. Sama się prosiła, żeby łan ją zabił. Wiatr rozwiewał jej włosy. — Zaczęłam wzorować się na Ali. Ona była perfekcyjna w roli suki. Potrafiła szantażować wszystkich. Jak zechcesz, ty też możesz być taka. Spencer pokręciła głową. — Ale... to ty potrąciłaś Hannę. — Musiałam to zrobić — Mona wzruszyła ramionami. — Wiedziała za dużo. — Przykro mi — wyszeptała Spencer. — Nie ma mowy, żebym została A.
Żebym razem z tobą rządziła w szkole. Nie przyjmuję twojej propozycji. To czyste szaleństwo. Mona spojrzała na nią rozczarowana. Potem ściągnęła brwi. — Dobrze. Będzie, jak chcesz. Mówiła tonem ostrym jak nóż. Świerszcze wokół cykały jak oszalałe. Woda w dole szumiała jak krew tętniąca w żyłach. Mona gwałtownie rzuciła się na Spencer i zacisnęła dłonie wokół jej szyi. Spencer krzyknęła i wyrwała się z uścisku, ale nie udało jej się odblokować drzwi. Kopnęła Monę w klatkę piersiową. Mona jęknęła i odchyliła się w tył. Wtedy Spencer chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Wypadła z samochodu i ruszyła biegiem przed siebie. Najpierw czuła pod stopami trawę, potem żwir i błoto. Woda szumiała coraz głośniej. Spencer czuła, że zbliża się do skalistego brzegu kamieniołomu. Usłyszała za sobą kroki Mony i poczuła jej dłonie na swojej talii. Upadła. Mona usiadła na niej i znowu zacisnęła dłonie na jej szyi. Spencer kopała, broniła się i kaszlała. Mona chichotała, jakby to wszystko była tylko zabawa. - Myślałam, że się przyjaźnimy - Mona uśmiechała się, próbując unieruchomić Spencer. Spencer walczyła o oddech. - Chyba raczej nie! - krzyknęła. Z całej siły ścisnęła nogami Monę i odrzuciła ją w tył. Mona wylądowała kilka metrów dalej i usiadła na ziemi. Z jej ust wyleciała żółta guma do żucia. Spencer podniosła się szybko. Jak w zwolnionym tempie obserwowała, jak Mona podchodzi do niej z gniewną twarzą. Zamknęła oczy i zaczęła... działać. Chwyciła Monę za nogi, a ta straciła równowagę. Spencer czuła, jak ramionami z całej siły napiera na jej brzuch. Zobaczyła białka oczu Mony i usłyszała jej krzyk. Mona przewróciła się do tyłu i nagle zniknęła. Spencer dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że traci grunt pod nogami. Uderzyła o ziemię. Usłyszała krzyk odbijający się echem od skał. Przez chwilę myślała, że to ona krzyczy. Coś trzasnęło. Zamknęła oczy.
ROZDZIAŁ 37 UWIERZ WŁASNYM OCZOM Hanna usiadła na tylnym siedzeniu samochodu Wil-dena, obok Arii i Emily. Zazwyczaj w tym miejscu sadzano przestępców, choć w Rosewood rzadko łamano prawo. Ledwo widziała twarz Wildena za kratą oddzielającą tylne siedzenie od przednich, za to w tonie jego głosu słyszała ogromne napięcie. - Znaleźliście coś? - zapytał przez krótkofalówkę. Zatrzymali się przed znakiem stopu, a Wilden zastanawiał się, w którą stronę jechać dalej. Jechali wzdłuż koryta strumienia, ale na razie natknęli się tylko na dwóch nastolatków palących marihuanę. Nigdzie nie było śladu po hummerze Mony. - Nic — odezwał się głos w słuchawce. Aria chwyciła Hannę za rękę i mocno ścisnęła. Emily cicho łkała. - Może chodziło jej o jakiś inny strumień - zasugerowała Hanna. - Może o ten przy Marwyn Trail. A może Spencer i Mona siedzą sobie gdzieś i rozmawiają. Może Hannie wszystko się pomieszało i Mona to jednak nie A. W krótkofalówce odezwał się inny głos. — Dostaliśmy meldunek, że słyszano jakieś krzyki w ka-mieniołomie. Hanna zatopiła paznokcie w dłoni Arii. Emily westchnęła. — Jedziemy tam — powiedział Wilden. — Kamieniołom? — powtórzyła Hanna. Z tym miejscem łączyły ją radosne wspomnienia. Na początku ich przyjaźni spotkały się tam z chłopakami z Drury Academy. Odstawiły dla nich pokaz mody kostiumów kąpielowych, bo uznały, że o wiele fajniej jest drażnić się z chłopakami, niż się z nimi całować. Niedługo potem namalowały na dachu domu Mony napis HM + MV = Wielka Przyjaźń i przysięgły sobie wierność na wieki. To wszystko miałoby okazać się kłamstwem? Mona zaplanowała wszystko od samego początku? Tylko czekała na dzień, w którym będzie mogła przejechać Hannę autem. Hanna chciała poprosić Wildena o zatrzymanie samochodu, żeby mogła zwymiotować na poboczu. Żółty hummer Mony jaśniał tuż przy wejściu do kamieniołomu. Hanna otworzyła drzwi samochodu jeszcze w czasie jazdy. Wygramoliła się z auta i pobiegła w stronę hummera. Z trudem zachowywała równowagę, bo pod stopami miała żwir.
— Hanno, wracaj! — krzyknął Wilden. — To niebezpieczne. Hanna usłyszała, jak auto Wildena się zatrzymuje i trzaskają wszystkie drzwi. Liście szeleściły pod jej stopami. Kiedy podeszła do hummera, zauważyła kogoś zwiniętego w kłębek przy przedniej lewej oponie. Hanna zobaczyła jasne włosy. Mona. Nie, to Spencer. Teraz stała boso na trawie. Miała brudną twarz i dłonie. Z oczu płynęły jej łzy. Miała pokrwawione ramiona. Jej sukienka się podarła. — Hanna! — zawołała słabym głosem i wyciągnęła ręce. — Wszystko w porządku? — Hanna kucnęła przy Spencer i dotknęła jej chłodnego i mokrego ramienia. Spencer płakała i ledwo mogła wydobyć z siebie słowa. — Przykro mi, Hanno, tak mi przykro. — Dlaczego? — zapytała Hanna, chwytając Spencer za ręce. — Bo ona — Spencer pokazała ręką na kamieniołom — chyba... spadła. Rozległo się wycie karetki pogotowia. Za nią jechało auto policyjne. Spencer otoczyli pielęgniarze i policja. Hanna odeszła na bok, gdy lekarz pytał Spencer, czy może się poruszać i co ją boli. — Mona mi groziła — powtarzała Spencer. — Chciała mnie udusić. Próbowałam uciec, ale rzuciła się na mnie. I wtedy... Pokazywała ręką na kamieniołom. „Mona mi groziła". Pod Hanną ugięły się nogi. A więc to prawda. Wyposażeni w latarki policjanci z psami na smyczy ruszyli w stronę kamieniołomu. Po kilku minutach jeden z nich zawołał: — Mamy coś! Hanna pędem podbiegła do niego. Wilden złapał ją i przyciągnął do siebie. — Hanno! — powiedział jej do ucha. — Nie powinnaś. — Muszę! — krzyknęła Hanna. Wilden otoczył ją ramionami. — Zostań tu, dobrze? Zostań ze mną. Grupa policjantów zniknęła za krawędzią kamieniołomu i zeszła w dół. — Przynieście nosze! — krzyknął ktoś. W stronę kamieniołomu ruszyło kilku pielęgniarzy ze sprzętem. Wilden nadal trzymał w objęciach Hannę, próbując zasłonić jej widok. Ale dziewczyna i tak wszystko słyszała. Słyszała, jak mówią, że Mona uwięzła między dwiema skałami. Że chyba ma skręcony kark. Że muszą ją bardzo ostrożnie wyciągać. Słyszała ich postękiwania, kiedy podnosili Monę i kładli ją na noszach, a potem nieśli do karetki. Kiedy przechodzili obok, Hanna widziała burzę blond włosów. Wyrwała się Wildenowi. — Hanna - krzyknął Wilden. - Nie! Ale Hanna nie pobiegła w stronę karetki. Podeszła do hummera Mony i
zwymiotowała. Wytarła dłonie o trawę i zwinęła się w kłębek. Drzwi karetki się zamknęły, a silnik zawył. Nie włączyła się syrena. Hanna zastanawiała się, czy to znak, że Mona nie żyje. Płakała, póki starczyło jej łez. Potem położyła się na plecach. Jej uda uderzyły o coś twardego. Hanna podniosła się i wzięła do ręki telefon w zamszowym etui. Hanna nie wiedziała, do kogo na-leży. Przystawiła go do twarzy i powąchała. Pachniał perfumami Jean Patou Joy, ulubioną wodą Mony. Ale w etui wcale nie było telefonu z limitowanej serii Chanel, który tata Mony przywiózł z Japonii. Nie miał inicjałów MV wyłożonych kryształami Swarovskiego. Był to zwykły telefon bez żadnych znaków szczególnych. Hanna zdała sobie sprawę, do czego służył Monie ten telefon. Żeby się upewnić, wystarczyło go włączyć i sprawdzić zawartość. Poczuła zapach krzewów malinowych rosnących wokół kamieniołomu. Nagle czas cofnął się o trzy lata, gdy stała tu w bikini Missoni z Moną ubraną w jednoczęściowy kostium Calvina Kleina. Umówiły się, że jeśli chłopcy z Drury tylko na nie spojrzą i odwrócą wzrok, to znaczy, że przegrały. Jeśli jednak zaczną się na nie gapić i ślinić, to zaproszą się nawzajem na zabieg do gabinetu kosmetycznego w SPA. Hanna wybrała jaśminowy peeling z wodorostów, a Mona maseczkę z jaśminu, marchewki i sezamu. Hanna usłyszała za sobą kroki. Dotknęła kciukiem niewinnie wyglądającego ekranu komórki i wrzuciła ją do swojej jedwabnej torebki. Odwróciła się, żeby poszukać pozostałych. Słyszała wokół siebie jakieś rozmowy, ale głos w jej głowie zagłuszał wszystko, krzycząc: — Mona nie żyje!
ROZDZIAŁ 38 OSTATNI KAWAŁEK Spencer z pomocą Arii i Wildena pokuśtykała w stronę policyjnego radiowozu. Raz po raz pytali ją, czy zadzwonić po jeszcze jedną karetkę, ale Spencer twierdziła, że nic się jej nie stało. Spadła na trawę i na chwilę straciła przytomność, ale niczego sobie nie złamała. Usiadła na tylnym siedzeniu, a Wilden kucnął przed nią z notatnikiem i dyktafonem. — Na pewno chcesz to teraz zrobić? Spencer pokiwała głową. Emily, Aria i Hanna stanęły za Wildenem, który włączył nagrywanie. Reflektory innego samochodu oświetliły na czerwono jego sylwetkę. Gdyby to wszystko mogło okazać się tylko przygodą na letnim biwaku... Wilden wziął głęboki oddech. - Na pewno Mona powiedziała ci, że to łan Thomas zabił Ali. Spencer pokiwała głową. — Ali dała mu ultimatum tej nocy, gdy zaginęła. Chciała się z nim spotkać i zagroziła, że powie wszystkim o ich romansie, jeśli łan nie zostawi dla niej Melissy zanim ta wyjedzie do Pragi. — Odgarnęła z twarzy zlepione błotem włosy. — Ali napisała to w pamiętniku, który znalazła Mona. Nie wiem gdzie, ale... — Przeszukamy jej dom — przerwał jej Wilden i położył dłoń na jej kolanie. — Nie martw się. Odwrócił się i przez krótkofalówkę polecił, by jego koledzy znaleźli lana i przywieźli go na przesłuchanie. Spencer słuchała, patrząc na brud pod swoimi paznokciami. Przyjaciółki stały obok niej. Zaniemówiły ze zdumienia. — Boże — wyszeptała Emily. — łan Thomas? To... nie-wiarygodne. Ale logiczne. Był starszy i gdyby Ali ujawniła prawdę, to... Spencer otuliła się ramionami i poczuła gęsią skórkę. Jej nie wydawało się to logiczne. Spencer mogła uwierzyć, że Ali go szantażowała i że łan mógł wpaść w złość, ale przecież by jej nie zabił. Poza tym spędzała z nim wiele czasu i ani razu nie podejrzewała go o udział w tym morderstwie. Nie wydawał się ani zdenerwowany, ani zamyślony, ani spanikowany, kiedy odkryto, że Ali została zamordowana. A może źle interpretowała znaki i coś przeoczyła. Przecież wsiadła do samochodu z Moną. Może nie zauważyła jakichś innych oczywistych
poszlak. Odezwał się sygnał krótkofalówki Wildena. — Podejrzanego nie ma w miejscu zamieszkania — odezwał się kobiecy głos. — Co teraz? — Cholera — Wilden popatrzył na Spencer. — Nie wiesz, gdzie jeszcze może być łan? Spencer pokręciła głową. Czuła się tak, jakby brodziła w bagnie. Wilden zajął miejsce za kierownicą. - Zawiozę cię do domu. Twoi rodzice też tam wracają z klubu golfowego. — Pojedziemy z wami — Aria pokazała Spencer gestem, żeby się przesunęła. Hanna i Emily wcisnęły się na tylne siedzenie. — Nie zostawimy jej samej. - Nie musicie - szepnęła Spencer. - Poza tym, Aria, przyjechałaś samochodem. - Pokazała na subaru Arii, które wyglądało tak, jakby tonęło w błocie. — Zostawię je tu na noc — uśmiechnęła się łobuzersko Aria. — Może mi się poszczęści i ktoś je ukradnie. Spencer nie miała siły protestować. W samochodzie panowała cisza, kiedy odjeżdżali z kamieniołomu wąską drogą prowadzącą do autostrady. Trudno uwierzyć, że w ciągu półtorej godziny, od kiedy Spencer wyszła z przyjęcia, tak wiele się zmieniło. - Mona była na podwórku tamtej nocy, gdy Jenna została oślepiona — wymamrotała Spencer, jakby błądziła myślami gdzie indziej. Aria pokiwała głową. — To długa historia, ale rozmawiałam dziś wieczorem z Jenną. Ona wie, co zrobiłyśmy. Tylko że to wszystko ukartowały razem z Ali. Spencer usiadła prosto. Przez chwilę nie mogła złapać oddechu. — Co? Dlaczego? - Twierdzi, że miała podobne problemy z rodzeństwem jak Ali — wyjaśniła Aria, choć wiedziała, że nie jest to pełna odpowiedź. — Nic z tego nie rozumiem — wyszeptała Emily. — Widziałam w wiadomościach Jasona DiLaurentisa. Powiedział, że zerwał kontakty z rodziną, bo to banda wariatów. Czemu miałby coś takiego powiedzieć? — Można łatwo dać zwieść się pozorom, jeśli się kogoś zna tylko powierzchownie — szepnęła Hanna ze łzami w oczach. Spencer zasłoniła twarz dłońmi. Tak wielu rzeczy nie rozumiała, w całej tej historii było tak dużo luk. Przecież mnóstwo tajemnic się wyjaśniło — nie było już A. i wkrótce morderca Ali miał trafić za kratki — a ona czuła się bardziej zagubiona niż kiedykolwiek. Spojrzała na srebrny księżyc. — Dziewczyny — Spencer przerwała ciszę — muszę wam coś
powiedzieć. — Coś jeszcze? — jęknęła Hanna. — Coś... na temat nocy, kiedy zaginęła Ali. — Spencer bawiła się swoją bransoletką. Jej głos ledwo było słychać. — Pamiętacie, jak wybiegłam z domku za Ali? I jak potem powiedziałam, że nie wiem, gdzie pobiegła? Skłamałam. Poszła ścieżką w stronę lasu. A ja poszłam za nią. Pokłóciłyśmy się o lana. Kiedyś... całowałam się z nim i Ali twierdziła, że on zrobił to, bo ona mu kazała. Potem dodała, że kochają się z łanem, a ja im tego zazdro-szczę. Spencer czuła na sobie wzrok dziewczyn. Zebrała siły, by mówić dalej. — Wściekłam się... i popchnęłam ją. Upadła na kamienie. I słychać było potworny trzask. — Po policzku Spencer popłynęła łza. Zwiesiła głowę. — Przepraszam, powinnam była wam powiedzieć... Ale... zapomniałam. A jak wspomnienia wróciły, przeraziłam się. Kiedy podniosła głowę, jej przyjaciółki patrzyły na nią z przerażeniem w oczach. Nawet Wilden odchylił w tył głowę, jakby próbował słuchać. Gdyby chciały, mogłyby stwierdzić, że to nie łan jest winny, ale ona. Mogłyby zatrzymać samochód i kazać jej powtórzyć wszystko przed Wildenem. Spencer czuła, że grunt pali jej się pod nogami. Emily wzięła ją za rękę. Potem Hanna położyła swoją dłoń na ich dłoniach, a na końcu swoją dłoń położyła Aria. Kiedyś chwytały się w ten sposób za ręce i dotykały zdjęcia Ali. — Wiemy, że to nie ty — wyszeptała Emily. — To łan. Dowody są niepodważalne — Aria mówiła z absolutną pewnością, patrząc Spencer prosto w oczy. Wierzyła jej całkowicie. Dotarli do domu Hastingsów. Wilden zaparkował na podwórku. Rodzice jeszcze nie wrócili i w domu nie paliło się światło. — Zostanę z wami, póki nie wrócą rodzice Spencer — za-proponował Wilden, gdy dziewczyny wysiadły. — Nie trzeba - Spencer popatrzyła na przyjaciółki i nagle dotarło do niej, gdzie przyjechali. Wilden odjechał powoli, mijając domy DiLaurentisów, Cavanaughów, a potem monstrualną posiadłość Vander-waalów z olbrzymim garażem. Oczywiście w domu Mony nikogo nie było. Spencer poczuła dreszcze. Zauważyła błysk na podwórku. Z bijącym sercem podniosła głowę. Wyszła na ścieżkę na podwórku i dotknęła
dłonią muru biegnącego wzdłuż posiadłości. Za tarasem, basenem i jacuzzi, przy samym końcu ogrodu, w miejscu gdzie upadła Ali, zauważyła dwie postacie w świetle księżyca. Kogoś jej przypominały. Wiatr zaczął wiać coraz mocniej. Spencer czuła chłodne podmuchy na plecach. Choć była jesień, w powietrzu rozchodził się delikatny zapach wiciokrzewu, dokładnie tak samo jak tamtej strasznej nocy, cztery i pół roku temu. Nagle wspomnienia wróciły z całą mocą. Spencer zobaczyła, jak Ali pada w tył na mur. W powietrzu rozległ się trzask, głośny jak kościelne dzwony. Spencer usłyszała westchnienie i odwróciła się. Nikogo nie było za jej plecami. Kiedy spojrzała na Ali, ta nadal opierała się o mur, ale miała otwarte oczy. Pomagając sobie rękami, stanęła na równe nogi. Nic się jej nie stało. Ali wbiła w Spencer wzrok, lecz coś zwróciło jej uwagę. Zerwała się i pobiegła w stronę lasu. Zniknęła wśród drzew, a po chwili Spencer usłyszała jej chichot. Liście zaszumiały i pojawiły się dwie znajome postacie. Jedną z nich była Ali. Spencer nie poznała drugiej, ale nie wyglądała jak Melissa. Trudno uwierzyć, że kilka minut później łan wepchnąłby Ali do dziury w ziemi przy domu DiLaurentisów. Ali była suką, ale nie zasłużyła na taką śmierć. — Spencer? — głos Hanny dochodził z oddali. — Co się dzieje? Spencer otworzyła oczy i zadrżała. — Nie zrobiłam tego — wyszeptała. Postacie przed domkiem stanęły w świetle. Melissa stała sztywno, a łan zaciskał dłonie. Wiatr niósł ich głosy aż pod sam dom i słychać było, że się kłócą. Spencer, okropnie zdenerwowana, odwróciła się i spojrzała na ulicę. Samochód Wildena zniknął. Już chciała wyjąć z kieszeni telefon, lecz przypomniała sobie, że Mona wyrzuciła go przez okno samochodu. — Weź mój. — Hanna wybrała numer Wildena i podała swój telefon Spencer, która wzięła go drżącą ręką. Wilden odebrał niemal natychmiast. — Hanna? — zapytał zdziwiony. — Co się stało? — Mówi Spencer. Proszę zawrócić, łan jest tutaj.
ROZDZIAŁ 39 NOWA RODZINA ARII MONTGOMERY Następnego popołudnia Aria siedziała na pufie w salonie Meredith. Bezwiednie głaskała głowę figurki Szekspira, którą dostała od Ezry. Obok siedzieli Byron i Meredith, oglądając w telewizji konferencję prasową poświęconą sprawie Ali. Na dole ekranu widniał wielki napis: ARESZTOWANO IANA THOMASA. — Wstępna rozprawa pana Thomasa została zaplanowana na wtorek — poinformował reporter stojący na kamiennych schodach sądu w Rosewood. — Nikt w tym mieście nie spodziewałby się, że ten cichy i grzeczny chłopak może popełnić taką zbrodnię. Aria podciągnęła kolana pod brodę. Rankiem policja znalazła pod łóżkiem Mony pamiętnik Ali. Rzeczywiście, ostatni wpis brzmiał tak, jak mówiła Mona. Ali dała łanowi ultimatum, grożąc mu, że rozpowie prawdę o ich związku, jeśli on nie zerwie z Melissą Hastings. Na ekranie pojawiła się relacja z aresztowania lana. Wchodził do budynku komisariatu w kajdankach, prowadzony przez policjantów. Poproszony o komentarz powiedział tylko: — To pomyłka. Jestem niewinny. Byron z niedowierzaniem pokręcił głową i chwycił Arię za rękę. Oczywiście na ekranie pojawiły się doniesienia na temat śmierci Mony. Najpierw kamera pokazała teren wokół kamieniołomu, otoczony żółtą taśmą policyjną, a potem dom Vanderwaalów. W rogu ekranu widniał mały telefon komórkowy. — Panna Vanderwaal przez miesiąc szantażowała cztery mieszkanki Rosewood. Jej intryga okazała się śmiertelna w skutkach - mówił reporter. - Zeszłej nocy doszło do starcia panny Vanderwaal z jedną z jej ofiar na terenie kamieniołomu. Panna Vanderwaal poślizgnęła się i spadła ze skały, łamiąc sobie kark. Policja znalazła telefon na dnie kamieniołomu, ale wciąż szuka drugiego - tego, z którego wysyłano wiadomości z pogróżkami. Aria znowu poklepała główkę Szekspira. Miała wrażenie, że jej głowa to wypchana po brzegi walizka. W ostatnich dniach wydarzyło się zbyt wiele. Nie mogła też zapanować nad emocjami. Śmierć Mony naprawdę ją przeraziła. Nie mogła uwierzyć, że Jenna sama ściągnęła na siebie nieszczęście i ślepotę. I że zabójcą okazał się łan... Na twarzy reportera
malowała się ulga. — Nareszcie społeczność Rosewood może odetchnąć ze spokojem. Wszyscy wokół to powtarzali. Mimo to Aria wcale nie czuła ulgi. Rozpłakała się. Byron spojrzał na nią. — Co ci jest? Aria pokręciła głową, bo nie potrafiła mu tego wyjaśnić. Jej łzy kapały na głowę Szekspira, którego trzymała w dłoniach. Byron miał zniecierpliwiony wyraz twarzy. — Wiem, że to trudne. Ktoś cię szantażował. I nie powiedziałaś nam o tym. A powinnaś. Musimy o tym teraz porozmawiać. — Przepraszam — Aria potrząsnęła głową — ale nie potrafię. — Musimy — nalegał Byron. — Trzeba cię z tego wyciągnąć. — Byron! — syknęła Meredith. — Jezu! — Co? — zapytał Byron i podniósł ręce w geście kapitulacji. Meredith wcisnęła się między Arię i jej ojca. — Ty i te twoje kazania. Aria sporo przeszła w ostatnim czasie. Trzeba dać jej odetchnąć! Byron wzruszył ramionami i posłusznie zamilkł. Aria otworzyła usta. Spojrzała na Meredith, która się do niej uśmiechnęła. W jej oku zauważyła błysk porozumienia, jakby Meredith chciała powiedzieć: „Wiem, co przechodzisz. To niełatwe". Aria spojrzała na różową pajęczynę wytatuowaną na jej nadgarstku. Przypomniała sobie, jak się cieszyła na wieść, że wkrótce odkryje jakiś brudny sekret Meredith. A ona teraz wstawia się za nią. Telefon komórkowy zawibrował i zaczął się przemieszczać na chropowatym blacie stolika. Byron spojrzał na ekran, uniósł brwi i odebrał. — Ella? — zapytał zdziwiony. Aria zamarła. Byron zmarszczył brwi. — Tak... jest tutaj. — Podał telefon Arii. — Mama chce z tobą rozmawiać. Meredith wstała i wyszła do łazienki. Aria patrzyła na telefon jak na kawałek zgniłego mięsa rekina, które kiedyś jadła na Islandii, bo założyła się, że to zrobi. W końcu to samo jedli wikingowie. Ostrożnie przyłożyła telefon do ucha. - Ella? - Aria, nic ci się nie stało? - krzyczała Ella do słuchawki. - Tak. Nie wiem. Chyba tak. Nic mi się nie stało, nikt mnie nie skrzywdził. Zapadła długa cisza. Aria czuła, jak poci się dłoń, w której trzyma telefon. - Tak mi przykro, kochanie - wybuchła nagle Ella. -Nie miałam pojęcia, co
przechodzisz. Dlaczego nam nie powiedziałaś, że ktoś cię prześladuje? -Bo... Aria poszła do swojego malutkiego pokoju, wydzielonego w pracowni Meredith, i podniosła Swinulę, swoją pluszową świnkę. Tak trudno przyszło jej przyznać się MikeWi, że dostaje wiadomości od A. Ale teraz, kiedy cała ta historia się skończyła, nie musiała obawiać się zemsty. Wiedziała, że prawdziwy powód jej milczenia nie ma już znaczenia. - Bo mieliście swoje problemy. - Usiadła na łóżku i sprężyny jęknęły przeciągle. - Ale... przepraszam, Ella. Za wszystko. Wiem, że postąpiłam źle, nie mówiąc ci o Byronie. Ella zamilkła. Aria włączyła mały telewizor stojący na parapecie. Na ekranie pojawiła się relacja z konferencji prasowej. - Teraz to rozumiem - odezwała się wreszcie Ella. - Powinnam była zdać sobie z tego sprawę wcześniej — westchnęła. - Nasz związek z tatą kulał już od jakiegoś czasu. Wyprawa na Islandię tylko opóźniła katastrofę. Oboje wie-dzieliśmy, co nas czeka. — Okej — powiedziała cicho Aria, głaszcząc różowe futro Świnuli. — Tak mi przykro, kochanie. Tęsknię za tobą. Aria poczuła się tak, jakby ktoś położył na jej piersi olbrzymi ciężar. Gapiła się na namalowane na suficie karaluchy. — Ja też za tobą tęsknię. — Twój pokój na ciebie czeka, jeśli zechcesz do niego wrócić. Aria przycisnęła Swinulę do piersi. — Dzięki — wyszeptała i rozłączyła się. Od tak dawna czekała na tę rozmowę. Tak bardzo chciałaby znowu spać w swoim łóżku, na wygodnym materacu i miękkich poduszkach. Mieszkać z bratem i Ellą, i znowu zająć się robieniem na drutach. Ale co z Byronem? Aria słyszała jego kaszel dochodzący z drugiego pokoju. — Przynieść ci chusteczkę? — zawołała Meredith z łazienki zatroskanym głosem. Aria przypomniała sobie o kartce, którą Meredith zrobiła dla Byrona i przywiesiła na drzwiach lodówki. Kartka miała kształt słonia, który mówił: „Wpadłem, żeby ci potupać na dzień dobry!". Coś takiego mógł powiedzieć Byron. I Aria. „Może przesadzam — pomyślała Aria. — Może powinnam przekonać Byrona, żeby wstawił mi tutaj wygodniejsze łóżko. Może mogłabym tu spędzać czasem noc". Może. Aria spojrzała na ekran. Konferencja prasowa się zakończyła i wszyscy
opuszczali salę. Kiedy na ekranie pojawiło się szerokie ujęcie, Aria zauważyła blondynkę o znajomych rysach. Ali? Podniosła się z miejsca. Przetarła oczy tak mocno, że aż zabolało. Kamera jeszcze raz pokazała tę blondynkę, ale na zbliżeniu okazało się, że ma co najmniej trzydzieści lat. Aria miała najwidoczniej halucynacje z niewyspania. Powlokła się z powrotem do salonu ze Swinulą w dłoni. Byron wziął ją w ramiona, a kiedy razem z Arią oglądali wiadomości, bezwiednie poklepał Swinulę po główce. Meredith wyszła z łazienki, z mocno zzieleniałą twarzą. Byron wyswobodził się z objęć Arii. — Wciąż masz mdłości? - Tak - Meredith pokiwała głową. Miała taką minę, jakby zaraz miała ogłosić jakąś wielką tajemnicę. Spojrzała na Arię i Byrona i uśmiechnęła się. — Ale tak powinno być. Bo... jestem w ciąży.
ROZDZIAŁ 40 NIE WSZYSTKO, CO SIĘ ŚWIECI, TO ZŁOTA ORCHIDEA Jeszcze tego samego wieczoru kiedy policja zakończyła przeszukiwanie domu Vanderwaalów, Wilden przyjechał do domu Hastingsów, żeby zadać Melissie kilka ostatnich pytań. Z zapuchniętymi, zmęczonymi oczami siedział na skórzanej kanapie w salonie. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, poza mamą Spencer, ubraną w piękną bluzkę od Marca Jacobsa. Razem z tatą stali po drugiej stronie salonu, jakby bali się zarazić od córek jakąś tropikalną chorobą. Melissa mówiła monotonnym głosem. — Nie powiedziałam panu, co naprawdę stało się tamtego wieczoru — przyznała. — Piliśmy z łanem i zasnęłam. Kiedy się obudziłam, nie było go. Zasnęłam znowu i kiedy zbudziłam się po raz drugi, już wrócił. — Czemu nie powiedziałaś o tym wcześniej? — zapytał ojciec. Melissa pokręciła głową. - Następnego dnia poleciałam do Pragi. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że Alison zaginęła. Dopiero kiedy wróciłam, wszyscy jej szukali jak opętani. Nie sądziłam, że łan mógłby zrobić coś takiego. - Dotknęła ściągacza swojej jasnożółtej bluzy z kapturem. - Podejrzewałam, że się spotykają, lecz nie sądziłam, że to coś poważnego. I nie sądzę, by Alison dała łanowi ultimatum. — Melissa też dowiedziała się, jaki motyw mógł popchnąć lana do zbrodni. - Przecież chodziła wtedy do siódmej klasy. -Melissa popatrzyła Wildenowi prosto w oczy. — Kiedy zaczął pan wypytywać w tym tygodniu, co wtedy robiliśmy, pomyślałam, że może trzeba było o wszystkim opowiedzieć cztery lata temu. Jednak nadal nie wydawało mi się możliwe, że łan coś jej zrobił. I nie przyznałam się, bo... bałam się, że będę mieć kłopoty za ukrywanie prawdy. A do tego nie mogłam dopuścić. Co by ludzie o mnie pomyśleli. Melissa rozpłakała się. Spencer zmusiła się do odwrócenia wzroku. Wiele razy widziała, jak Melissa płacze, ale robiła to zawsze z bezsilności, gniewu albo po to, żeby coś na kimś wymóc. Nigdy nie płakała ze strachu czy wstydu. Spencer oczekiwała, że jej rodzice zaraz rzucą się na Melissę, żeby ją pocieszyć. Ale oni siedzieli tylko jak skamieniali, wbijając w córkę karcący wzrok. Spencer zastanawiała się, czy przypadkiem obie nie borykają się z tymi samymi problemami. Melissie tylko pozornie
wszystkie sukcesy przychodziły z łatwością. Też bardzo chciała zrobić dobre wrażenie na rodzicach i kosztowało ją to wiele wysiłku. Spencer usiadła obok siostry i objęła ją ramieniem. — Już w porządku — wyszeptała jej do ucha. Melissa uniosła głowę na chwilę i spojrzała z niedowierzaniem na Spencer, a potem położyła głowę na jej ramieniu i płakała. Wilden podał Melissie chusteczkę i wstał, dziękując za pomoc. Kiedy wychodził, zadzwonił telefon. Pani Hastings podniosła słuchawkę w salonie. Po kilku sekundach zwróciła się do Spencer: — To do ciebie — wyszeptała z nadal poważną twarzą, ale jej oczy rozbłysły. — To pan Edwards. Nogi ugięły się pod Spencer. Pan Edwards stał na czele komisji Złotej Orchidei. Jeśli dzwonił do niej osobiście, to mogło oznaczać tylko jedno. Spencer wstała. Zaschło jej w ustach. Nagle wydało jej się, że mama stoi bardzo daleko, jakby pokój wydłużył się do kilku kilometrów. Przypomniały jej się tajemnicze rozmowy telefoniczne mamy. Ciekawe, jaki prezent kupiła dla Spencer. Nie miała wątpliwości, że jej córka zdobędzie Złotą Orchideę. Kiedyś tak bardzo chciała dostać tę nagrodę, a teraz, kiedy była tak blisko jej zdobycia, czuła tylko rozgoryczenie. — Mamo? — Spencer podeszła do pani Hastings i oparła się o zabytkowe biurko chippendale. — Nie sądzisz, że to źle, że oszukiwałam? Pani Hastings natychmiast zakryła słuchawkę dłonią. — Oczywiście, że tak. Już o tym rozmawialiśmy. — Podsunęła słuchawkę pod ucho Spencer. — Przywitaj się — syknęła. — Halo? — powiedziała Spencer po chwili milczenia. — Panno Hastings — w słuchawce rozległ się radosny głos. — Mówi Edwards, przewodniczący komisji Złotej Orchidei. Wiem, że jest późno, ale mam dla ciebie ważną wiadomość. Decyzja nie była łatwa, bo przeegzaminowaliśmy w tym roku dwustu znakomicie przygotowanych kandydatów, ale mam przyjemność zawiadomić cię, że... Spencer wydawało się, że pan Edwards mówi do niej spod wody. Spojrzała na siostrę siedzącą samotnie na kanapie. Tyle odwagi kosztowało ją przyznanie się do prawdy. Mogła powiedzieć, że nic już nie pamięta, i nikt by jej nie zaprzeczył, lecz ona postanowiła zrobić, co trzeba. Spencer przypomniała sobie też słowa Mony: „Obie wiemy, jak bardzo chciałabyś być idealna". Ale Spencer nie chciała być idealna za cenę oszustwa. Zapanowała nad sobą. Pan Edwards zamilkł, oczekując odpowiedzi. Wzięła głęboki wdech i powtórzyła w myślach to, co chciała powiedzieć:
„Panie Edwards, muszę się do czegoś przyznać". Wiedziała, że nikomu się to nie spodoba. Ale mogła to zrobić. Naprawdę.
ROZDZIAŁ 41 HANNA MARIN WRACA DO ROSEWOOD We wtorek rano Hanna siedziała na łóżku, głaszcząc Dota po pyszczku. Oglądała swoją twarz w małym lusterku. Nareszcie znalazła taki podkład, który zakrywał jej siniaki i szwy. Chciała się z kimś podzielić tą wiadomością. Już miała wybrać numer Mony... W lusterku zauważyła, jak dolna warga zaczyna jej drżeć. Wciąż nie mogła w to wszystko uwierzyć. Oczywiście mogła zadzwonić do którejś z dawnych przyjaciółek. Ostatnio często je widywała. Dzień wcześniej zrobiły sobie wolne, wylegiwały się w jacuzzi przy basenie Spencer i czytały artykuły o Justinie Timberlake'u, który przyjechał na imprezę Hanny zaraz po jej wyjściu. Razem z całą świtą utknął w korku na autostradzie. Kiedy zaczęły czytać porady kosmetyczne i artykuły na temat najnowszych trendów w modzie, Hannie przypomniało się, że Lucas przeczytał jej kiedyś na głos całego „Teen Vogue'a", gdy leżała w szpitalu. Poczuła nagły przypływ smutku. Ciekawe, czy Lucas wie, co się wydarzyło w jej życiu w ostatnich dniach. Nie zadzwonił ani razu. Może już nie chce z nią rozmawiać. Hanna odłożyła lusterko. Nagle przypomniała sobie coś z tak zdumiewającą łatwością, jakby chodziło o nazwisko prawnika Lindsay Lohan czy ostatniej dziewczyny Zaca Efrona. Przed oczami stanął jej zapomniany obraz z tamtej nocy, gdy wydarzył się jej wypadek. Kiedy podarła się jej sukienka, Lucas okrył ją swoją marynarką. Zaprowadził ją do czytelni w Hollis i trzymał w ramionach, gdy płakała. A potem... całowali się tak namiętnie jak w zeszłym tygodniu. Hanna siedziała przez chwilę, zupełnie niezdolna do myślenia i działania. Wreszcie sięgnęła po telefon i wybrała numer Lucasa. Natychmiast włączyła się poczta głosowa. - Hej - powiedziała po sygnale. - Mówi Hanna. Chciałam zapytać, czy... możemy pogadać. Zadzwoń. Kiedy się rozłączyła, poklepała Dota po grzebiecie otulonym wełnianym sweterkiem w kratę. - Może lepiej o nim zapomnieć? - wyszeptała. - Wokół kręci się tylu fajniejszych chłopaków. Dot przekrzywił główkę, jakby jej nie dowierzał. - Hanno? - z dołu dobiegł głos mamy. - Możesz zejść? Hanna wstała i
przeciągnęła się. Zastanawiała się, czy aby jaskrawoczerwona sukienka od Erina Fetherstona to odpowiedni strój na rozprawę sądową. Ale przecież jakoś musiała sobie poprawić humor. Zapięła złotą bransoletkę, wzięła swoją torbę Longchampa i przeczesała włosy palcami. Tata siedział w kuchni przy stole i rozwiązywał krzyżówkę w gazecie. Obok niego mama sprawdzała pocztę mailową. Hanna nie widziała ich razem w kuchni, od kiedy się rozstali. — Myślałam, że wróciłeś do Annapolis — wyjąkała. Pan Marin odłożył długopis, a mama odstawiła laptopa. — Hanno, chcemy o czymś z tobą porozmawiać — oznajmił tata. „Wracają do siebie. A Kate i Isabel idą w odstawkę", pomyślała z radością Hanna. Mama chrząknęła. — Dostałam nową propozycję pracy... i przyjęłam ją. — Zastukała w blat długimi, czerwonymi paznokciami. — Tylko, że... muszę przeprowadzić się do Singapuru. — Do Singapuru? — pisnęła Hanna. — Nie oczekuję, że ze mną tam pojedziesz — kontynuowała mama. — Zresztą, chyba nawet nie powinnaś, bo ja będę stale w podróży. Więc musisz wybrać. — Mama podniosła jedną dłoń. — Idziesz do szkoły z internatem, może być nawet w tej okolicy. — Potem podniosła drugą dłoń. — Albo wprowadzasz się do taty. Pan Marin nerwowo obracał długopis w dłoni. — Kiedy zobaczyłem cię w szpitalu, zdałem sobie sprawę z wielu rzeczy — powiedział cicho tata. — Chcę się do ciebie zbliżyć, Hanno. Chcę znowu stać się częścią twojego życia. — Nie pojadę do Annapolis — Hanna nie miała zamiaru negocjować. — Nie musisz — odparł tata. — Mogę tu przenieść biuro mojej firmy. Mama pozwoliła mi się tu wprowadzić. Hanna otworzyła usta. Poczuła się jak bohaterka reality show. — Ale Kate i Isabel zostaną w Annapolis? Tata pokręcił przecząco głową. - Musisz to przemyśleć. Damy ci czas do namysłu. Przeprowadzę się tutaj tylko wtedy, gdy się zgodzisz. Dobrze? Hanna spojrzała na nowocześnie urządzoną, lśniącą kuchnię i wyobraziła sobie tatę i Isabel, jak razem gotują kolację. Tata siedziałby przy stole na swoim dawnym miejscu, a Isabel zajęłaby krzesło mamy. Kate usiadłaby tam, gdzie zawsze kładli gazety 1 ulotki reklamowe. Hanna wiedziała, że będzie tęsknić za mamą, choć 1 tak rzadko ją widywała. Poza tym bardzo chciała, żeby tata wrócił. Ale chyba me w taki sposób. Jeśli wpuści do swojego domu Kate, zacznie się wojna. Kate była
szczupłą, śliczną blondynką. Kiedy tylko pojawi się w Rosewood, na pewno będzie chciała zdetronizować Hannę. Zdobędzie natychmiast popularność, bo będzie nowa. A Hanna... stanie się szarą myszką. - Dobra, pomyślę o tym - Hanna wstała od stołu, podniosła torbę i podeszła do lustra. Czuła się dziwnie... na-pchana. A może będzie fajnie. Miała przewagę. Wystarczy, że przez kilka kolejnych tygodni zapewni sobie pozycję najpopularniejszej dziewczyny w liceum. Po odejściu Mony powinno jej pójść jak z płatka. Hanna włożyła rękę do wewnętrznej kieszeni swojej torby. Wyczuła dłonią dwa telefony komórkowe - swój i Mony. Wiedziała, że tego drugiego szuka policja, ale jeszcze nie mogła się z nim rozstać. Musiała najpierw coś sprawdzić. Wyciągnęła telefon Mony z jasnobrązowego, zamszowego etui i włączyła. Ekran ożył, ale nie pojawił się na nim żaden komunikat powitalny ani kolorowa tapeta. Mona używała tego telefonu tylko w jednym celu. Zachowała każdą wysłaną wiadomość, oznaczając ją jedną literą - A. Hanna, zagryzając wargę, przejrzała gorączkowo te, które zostały wysłane do niej. Znalazła pierwszą, którą odebrała na posterunku policji, kiedy zatrzymano ją za kradzież bransoletki od Tiffany'ego. „Hej, Hanna. Od więziennego żarcia strasznie się tyje, więc domyśl się, co powie na to Sean. Tylko nie to!". W ostatniej wiadomości wysłanej z tego telefonu z wypiekami na twarzy przeczytała: „A Mona? Nie jest twoją przyjaciółką. Uważaj na nią". Jedyna wiadomość niewysłana z tego telefonu brzmiała-„Me wierz w każdą plotkę". Mona przez przypadek wysłała tę wiadomość z drugiego telefonu. Hanna zadrżała. Tamtego wieczoru dostała nowy telefon i nie skopiowała do niego wszystkich numerów telefonów. Monie coś się pomyliło i Hanna rozpoznała jej numer. Gdyby tak się nie stało, pewnie zabawa Mony nadal by trwała. Hanna ścisnęła w dłoni telefon Mony, jakby chciała go zgnieść. Miała ochotę zakrzyczeć: „Dlaczego!?". Wiedziała, że powinna nienawidzić Mony. Policja znalazła w garażu' Vanderwaalów samochód, którym Mona potrąciła Hannę. Auto przykryto plandeką, ale przedni zderzak był wgnieciony i spryskany krwią. Krwią Hanny. Hanna nie potrafiła jej znienawidzić. Po prostu n i e mogła. Gdyby tylko zdołała wymazać wszystkie piękne wspomnienia związane z ich wspólnymi zakupami, ich po-pularnością i rocznicami ich przyjaźni. To do niej zawsze dzwoniła, żeby poradzić się, co na siebie włożyć. To z nią robiła zakupy. To ona udawała jej przyjaciółkę.
W łazience powąchała miętowe mydło, żeby powstrzymać łzy. Nie chciała rozmazać makijażu. Wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. Zaznaczyła wszystkie wiadomości, które dostała od A., i nacisnęła przycisk KASUJ. „Na pewno chcesz skasować te wiadomości?". Hanna potwierdziła. Na ekranie pojawił się rysunek kosza na śmieci, który otworzył się i zamknął. Jeśli nie mogła wykasować z własnej pamięci swojej przyjaźni z Moną, to może przynajmniej uda jej się zachować wszystkie ich wspólne tajemnice. Wilden stał w korytarzu. Zaproponował Hannie, że przywiezie ją na rozprawę. Hanna zauważyła, że inspektor ma bardzo zmęczoną twarz i mętny wzrok. Może to tylko efekt kolejnego burzliwego weekendu w życiu miasteczka. A może mama już go poinformowała o swojej wyprawie do Singapuru. — Gotowa? — zapytał Hannę. Hanna skinęła głową. — Chwileczkę — sięgnęła do torby i podała mu telefon Mony. — Prezent dla pana. Wilden wziął telefon. Nie potrafił ukryć zdumienia. Hanna nie miała siły wszystkiego mu tłumaczyć. Jako policjant powinien sam dojść do prawdy. Zajęła miejsce dla pasażera w policyjnym samochodzie. Zanim odjechali, wyprostowała się, wzięła głęboki oddech i przejrzała się we wstecznym lusterku. Miała pociągłą twarz, proste zęby, czystą cerę, ciemne oczy pełne blasku i lśniące, kasztanowe włosy. Kremowy podkład równo zakrywał jej siniaki. Brzydka, gruba Hanna z siódmej klasy, którą ostatnio często widziała w lustrze, odeszła na zawsze. I nigdy nie wróci. W końcu nazywa się Hanna Marin. I jest fantastyczna.
ROZDZIAŁ 42 CZASEM SNY SIĘ SPEŁNIAJĄ. KOSZMARY TEŻ We wtorek rano Emily poprawiała metkę z tyłu pożyczonej od Hanny sukienki w grochy. Wolałaby włożyć spodnie. Obok niej siedziały Hanna w pięknej sukience retro i Spencer w eleganckim, pasiastym kostiumie. Aria jak zwykle połączyła w swoim stroju wiele elementów — włożyła czarną sukienkę bombkę na zieloną bluzę, a do tego grube rajstopy z klinem i eleganckie buty za kostkę, które podobno kupiła w Hiszpanii. Poranek był chłodny. Wszystkie siedziały przed budynkiem sądu, z dala od rozszalałego tłumu reporterów na schodach. — Gotowe? — zapytała Spencer, spoglądając na przyjaciółki. — Tak — odparły chórem. Spencer powoli otworzyła wielką torbę na śmieci, a wszystkie dziewczyny wrzuciły do niej dowody na istnienie A.: Aria — złą królową z Królewny Śnieżki z krzyżykami na oczach, Hanna — zmiętą karteczkę z napisem: „Błagam o litość", Spencer - zdjęcie Ali i lana. Po koki w worku lądowały wszystkie przedmioty, które Mona przesłała im jako A. W pierwszym odruchu chciały je spalić, ale Wilden potrzebował ich jako dowodów w sprawie. Emily zawahała się, kiedy przyszła jej kolej, by wrzucić ostatnią rzecz do worka. Przez chwilę trzymała w dłoniach list, który napisała do Ali zaraz po tym, jak pocałowała ją w domku na drzewie. Wkrótce potem Ali umarła. Emily wyznawała w nim Ali dozgonną miłość, przelewając na papier wszystkie kłębiące się w jej duszy emocje. Na tej samej kartce Mona dopisała wiadomość: „Wydawało mi się, że chcesz to dostać z powrotem". - Chciałabym to zatrzymać - powiedziała Emily, składając list. Dziewczyny pokiwały głowami. Emily z niewiadomego powodu czuła, że wpadła na dobry pomysł. Westchnęła ciężko, jakby coś ją bolało. Przez cały czas wbrew zdrowemu rozsądkowi wierzyła, że jednak A. to Ali, że jej przyjaciółka nie umarła. Wiedziała, że to nielogiczne 1 niemożliwe, wiedziała, że ciało Ali znaleziono na podwórzu DiLaurentisów. Rodzina od razu rozpoznała ją po niepowtarzalnym pierścionku od Tiffany'ego, z którym Ali się nie rozstawała. Emily czuła, że musi pozwolić Ali odejść. Ale kiedy zacisnęła palce na liście do mej, modliła się, aby mogła go zatrzymać przy sobie.
- Wejdźmy do środka - zakomenderowała Spencer i wrzuciła torbę z dowodami do swojego mercedesa. Razem weszły do budynku bocznym wejściem. Kiedy otworzyły drzwi do sali sądowej, wysokiego pomieszczenia obitego drewnem, okazało się, że w środku zebrało się całe Rosewood. Na ławach zasiedli ich koledzy i nauczyciele, trenerka pływania, Jenna Cavanaugh z rodzicami, koleżanki Ali z drużyny hokejowej i wszyscy patrzyli na Hannę, Emily, Arię i Spencer. Emily nie zauważyła tylko Mai. Od piątkowej imprezy nie odzywała się do niej. Emily pochyliła głowę, kiedy z grupy policjantów wyłonił się Wilden i poprowadził dziewczyny do pustej ławki. W powietrzu czuło się narastające napięcie i mieszające się zapachy drogich perfum i wód kolońskich. Po kilku minutach drzwi do sali sądowej zamknęły się z trzaskiem. Zapanowała martwa cisza i na ławę oskarżonych wprowadzono lana. Emily chwyciła Arię za rękę. Hanna objęła Spencer ramieniem, łan miał na sobie pomarańczowy więzienny kombinezon, włosy w nieładzie i fioletowe podkowy pod oczami. łan stał. Sędzia — surowy, łysiejący mężczyzna z wielkim sygnetem na palcu — wbił w niego wzrok. — Panie Thomas, czy przyznaje się pan do winy? — Nie — odparł cicho łan. W tłumie rozległy się wzburzone szepty. Emily zagryzła policzek. Kiedy zamknęła oczy, jeszcze raz zobaczyła w wyobraźni serię przerażających obrazów śmierci Ali. Tylko że tym razem morderca miał twarz lana. I ta wersja zbrodni wydawała się logiczna. Emily przypomniała sobie, że tamtego lata chodziły ze Spencer na basen przy klubie golfowym. On siedział na wysokim stołku i obracał w palcach gwizdek tak, jakby miał wszystko i wszystkich w głębokim poważaniu. Sędzia pochylił się nieco do przodu. — Ze względu na rangę przestępstwa będącego przedmiotem rozprawy i z uwagi na możliwość ucieczki podejrzanego pozostanie on w areszcie aż do chwili rozpoczęcia przesłuchań wstępnych. Uderzył młotkiem sędziowskim w biurko i złożył dłonie, łan spuścił głowę, a jego adwokat poklepał go pocieszająco po ramieniu. W ciągu kilku sekund skuto go i wyprowadzono z sali. Rozprawa się skończyła. Publiczność wstała z ławek. W jednym z pierwszych rzędów Emily zauważyła kolejne znane twarze. Do tej pory zasłaniały je kamery telewizyjne i woźni sądowi. Rozpoznała panią DiLaurentis z krótkimi, modnie ostrzyżonymi włosami, i pana DiLaurentisa, który mimo wieku
wciąż wyglądał wspaniale. Obok nich stał Jason DiLaurentis w czarnym garniturze i kraciastym krawacie. Kiedy zaczęli się obejmować i przytulać, Emily wydawało się, że czują wielką ulgę... ale i wyrzuty sumienia. Emily przypomniała sobie, co powiedział Jason reporterom: „Nie mam zamiaru opowiadać o mojej rodzinie. To banda wariatów". Może teraz zrozumieli, że nie powinni byli tak długo zatajać przed policją ważnych informacji. A może Emily miała zbyt bujną wyobraźnię. Przed budynkiem sądu zebrał się mały tłum. Pogoda była zupełnie inna niż tego dnia, w którym odprawiona została msza za duszę Ali. Wtedy na błękitnym, bezchmurnym niebie świeciło letnie słońce. Teraz niebo zasnuły chmury, a świat poszarzał. Emily poczuła dłoń na ramieniu. Spencer objęła ją. - To już koniec - wyszeptała. - Wiem - Emily przytuliła Spencer. Aria i Hanna przyłączyły się do uścisku. Emily kątem oka zauważyła flesz lampy błyskowej. Już widziała podpis pod zdjęciem, jakie ukaże się w gazecie: „Pogrążone w smutku przyjaciółki Alison, nareszcie mogą odetchnąć z ulgą". Wtem zauważyła nieopodal czarnego lincolna. Szofer czekał, siedząc na miejscu dla pasażera. Przyciemniana szyba była lekko opuszczona. Przez szparę widać było tylko dwoje oczu, które patrzyły prosto na Emily Tylko raz w życiu widziała takie zimne niebieskie oczy. — Dziewczyny - szepnęła i ścisnęła mocniej ramię Spencer. Odsunęły się od siebie. — Co? — zapytała zaniepokojona Spencer. Emily wskazała dłonią na limuzynę. Szyba była już podniesiona, a szofer przekręcał kluczyk w stacyjce. — Mogłabym przysiąc, że właśnie widziałam... — Emily urwała. Dobrze wiedziała, że fantazjowanie na temat Ali to tylko sposób radzenia sobie z jej stratą. Wyprostowała się. — Zresztą, nieważne. Każda z dziewczyn podeszła do swoich rodziców. Miały zadzwonić do siebie później. Tylko Emily stała jak wmurowana w ziemię i z bijącym sercem odprowadzała wzrokiem znikającą w oddali limuzynę. Samochód jechał powoli, a potem skręcił w prawo i zniknął za zakrętem. Poczuła, jak krew ścina jej się w żyłach. „To nie ona, to niemożliwe — powiedziała do siebie w myślach. — A może?".
CO BĘDZIE DALEJ.. Kiedy zła Mona odeszła z tego świata, a łan trafił za kratki, nasze Kłamczuchy mogą spać spokojnie. Emily znajduje prawdziwą miłość w Smith College; Hanna zostaje królową liceum, a potem bierze ślub z miliarderem; Spencer kończy z wyróżnieniem dziennikarstwo na Uniwersytecie Columbia i zostaje redaktor naczelną „New York Timesa"; Aria kończy wzornictwo przemysłowe na Akademii Sztuk i przeprowadza się z Ezrą do Europy. Pięknie, co? No i żadna z nich już nigdy nie kłamie. Chyba upadłyście na głowę. Pobudka, Śpiące Królewny. W Rosewood nic nie kończy się happy endem. Niczego się nie nauczyłyście? Kłamczuchy nigdy się nie zmieniają, a Emily, Hanna, Spencer i Aria mają diabła za skórą. I dlatego tak je kocham. Kim jestem? Powiedzmy, że w mieście znowu pojawi się A. i tym razem nasze ślicznotki nie poradzą sobie tak łatwo. Do zobaczenia wkrótce. A tymczasem nie próbujcie być za dobre. Kilka brudnych sekretów może świetnie ubarwić nudne życie. Cmok! - A.