0 Gina Wilkins Gdy serce mówi tak Tytuł oryginału When It's Right 1 PROLOG Dottie Lovell wiedziała, jak bardzo jej syn, doktor Kane Lovell, pragnie mi...
4 downloads
14 Views
789KB Size
Gina Wilkins
Gdy serce mówi tak Tytuł oryginału When It's Right
0
PROLOG Dottie Lovell wiedziała, jak bardzo jej syn, doktor Kane Lovell, pragnie mieć rodzinę. Chciał być mężem i ojcem. Chodzić na szkolne zebrania, uczyć dzieci gry w piłkę i jazdy na rowerze, a wieczorem układać je do snu. Chciał mieć żonę, którą mógłby objąć przy kominku, aby pogawędzić o tym, co im obojgu przyniósł upływający dzień. Tak, Kane myślał poważnie o założeniu rodziny. Nikt nie
S R
rozumiał tego lepiej niż jego matka. Dzięki niej cenił to, co w życiu najważniejsze: miłość do najbliższych i troskę o innych. - Musimy mu pomóc znaleźć żonę. Idealną kandydatkę, która zawładnie jego sercem - stwierdziła Dottie z rozmarzeniem w głosie. Zerknęła na swoje dwie siwowłose towarzyszki. - Biedaczek jest taki samotny:
Siostra Dottie, Mildred Henderson, najwyraźniej była zniecierpliwiona.
- W tym roku spotykał się przecież ze wspaniałymi dziewczętami. I jakoś żadna nie przypadła mu do gustu. Może woli zostać kawalerem? - Co ty opowiadasz! Oczywiście że nie! - odparła z oburzeniem Dottie. - Kane ma wysokie wymagania. Wie, jakie powinno być małżeństwo. Trwałe i szczęśliwe, jak moje. Cathy bardzo go zraniła i dlatego jest teraz ostrożny. Woli nie ryzykować, wiążąc się z nieodpowiednią osobą. 1
- Mildred ma jednak trochę racji - wtrąciła Johnnie Mae Harkin, najlepsza przyjaciółka Dottie. - Kane chyba przesadza. Zgadzam się co do Cathy. Zupełnie się nie nadawała. Ale muszę przyznać, Dottie, że wszystkie inne były całkiem do rzeczy. Taka Virginia Halstead na przykład. Bardzo ładna i inteligentna. W pracy odnosi same sukcesy. A przy tym dziewczyna z dobrego domu. A Kane umówił się z nią tylko dwa lub trzy razy. Później wepchnął ją w ramiona tego przystojnego adwokata, z którym ona teraz się spotyka. - A Caroline McElroy? - dodała Mildred. Uniosła wskazujący palec jakby w geście oskarżenia. — Wspaniała młoda dama. Śpiewa
S R
w kościelnym chórze, a jaki ma głos! Prawdziwie anielski. I co z tego? Kane zaraz przedstawił ją młodemu pastorowi i już się z nim zaręczyła. Zaczynam wątpić, czy mój siostrzeniec szuka kogoś dla siebie. Może tylko lubi swatać innych?
- Po prostu jeszcze nie znalazł odpowiedniej osoby - broniła swego zdania Dottie. - Na pewno istnieje gdzieś młoda kobieta, którą los przeznaczył dla mojego syna. Ucieleśnienie wszelkich cnót. Mildred zasępiła się jeszcze bardziej, lecz po chwili jej wyblakłe oczy zabłysły. - Melanie Chastain! - zawołała triumfalnie. Przyjaciółki spojrzały na nią ze zdumieniem. - Kto? - spytała Dottie. - Melanie Chastain. Wnuczka Pearl. Skończyła niedawno studia i wróciła. Prowadzi sklep odziedziczony po ojcu. Przypuszczam, że
2
ceni życie rodzinne. To dama z Południa. Mądra, ładna i doskonale wychowana. Idealny materiał na żonę lekarza. - Ale chyba trochę dla niego za młoda? - zaprotestowała Johnnie Mae. - To już raczej Connie Travers byłaby lepsza. Ma, co prawda, troje dzieci z poprzedniego małżeństwa, ale... - Melanie ma dwadzieścia trzy lata. To dla kobiety najlepszy wiek do małżeństwa - przerwała jej Mildred. - Kane jest tylko o dziesięć lat starszy. Dottie była najwyraźniej zaciekawiona. - Może powinnyśmy znaleźć sposób, aby ich sobie przedstawić? - spytała. Mildred skinęła głową.
S R
- Tylko Melanie - stwierdziła z przekonaniem. - Żadna inna. Mam nadzieję, że Kane ją zaakceptuje. W naszym miasteczku nie ma zbyt wiele panien na wydaniu.
Johnnie Mae wciąż miała poważne wątpliwości. - Ten chłopak jest bardzo wybredny. Załóżmy, że znajdziemy dla niego księżniczkę. Ale jak poznamy, że ona się nadaje? - A co ważniejsze - zauważyła Dottie - czy Kane się na niej pozna?
3
ROZDZIAŁ 1 W życiu Alexandry Bennett na pewno zdarzały się już gorsze dni, tylko jakoś nie mogła sobie żadnego przypomnieć. Dlatego uznała, że właśnie dzisiaj prześladuje ją wyjątkowy pech. Był późny wrześniowy wieczór, a ona zabłądziła w zachodniej części stanu Missisipi. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Zabrała z domu mapę, lecz zostawiła ją w restauracji, gdzie jadła lunch. Silnik
S R
sportowego samochodu od pewnego czasu dziwnie parskał, co napawało niepokojem. Od wypatrywania drogowskazów rozbolała ją głowa, kark zesztywniał od wielogodzinnej jazdy. A na dodatek lekka mżawka przeszła w gwałtowną ulewę. Alexandra westchnęła ciężko. Nic nie zostało jej oszczędzone. Ani grzmoty, ani błyskawice, ani gwałtowne podmuchy wiatru.
Usiłowała przebić wzrokiem zapadające ciemności. Nigdzie śladu cywilizacji. Jedyny budynek, który niedawno zauważyła, był skrzyżowaniem stacji benzynowej i baru dla kierowców ciężarówek. Lokal nie wyglądał zachęcająco. Wolała się tam nie zatrzymywać. Teraz jechała nie wiadomo gdzie, była zmęczona, głodna i zdenerwowana. Zbieranie materiałów do książki wcale nie musiało tak wyglądać. Co ją opętało, żeby bez namysłu wyruszyć z Chicago na tak zwane Romantyczne Południe? Wcisnęła mocniej pedał gazu i nagle dostrzegła w oddali słaby przebłysk światła. To chyba miasto, uznała, choć nie zauważyła 4
jeszcze żadnych domów. Musiały tu być jakieś miasta. Przecież cały stan nie składał się wyłącznie z lasów, pastwisk i pól. Chociaż, kto wie? Nie dałaby za to głowy, skoro przez tyle godzin nie trafiła na najmniejszą osadę. W tej chwili Alexandra nie miała dużych wymagań. Marzyła o mapie, kolacji i telefonie. Zamiast tego los zesłał jej krowę. Stała na środku drogi i patrzyła tępo na wyjeżdżający zza zakrętu pojazd. Alex zaklęła i spróbowała zahamować. Bezskutecznie. Sportowa corvetta wpadła w poślizg i zawirowała na mokrym asfalcie. Alex przywarła do kierownicy. Za wszelką cenę usiłowała
S R
odzyskać panowanie nad samochodem, lecz ten zjechał na pobocze i z głośnym plaśnięciem wpadł do mulistego rowu. Prawym błotnikiem walnął o pień potężnego drzewa.
Siła zderzenia szarpnęła ciałem Alex do przodu. Na szczęście pasy złagodziły efekt, lecz głową gwałtownie uderzyła w boczną szybę. Alex poczuła ostry ból. W oczach jej pociemniało, a w uszach odezwało się natrętne dzwonienie. Coś ciepłego spływało ciurkiem na policzek. Przez moment sądziła, że to deszcz; Następnie kilka kropel kapnęło jej na dłoń. Gdyby się uparła, mogłaby uwierzyć, że ulewa ma kolor czerwony. Na tym ponurym pustkowiu wszystko wydawało się możliwe. Lecz zdrowy rozsądek podpowiadał, że to krew. Wspaniałe, pomyślała. Z wahaniem dotknęła pulsującego miejsca na skroni. Fantastycznie. Właśnie tego było jej trzeba.
5
Dlaczego mnie tak dręczysz? - westchnęła w duchu. Spojrzała na gałęzie drzewa, jakby spodziewała się tam zobaczyć złośliwego chochlika, odpowiedzialnego za dzisiejsze niepowodzenia. Stopniowo odzyskiwała jasność umysłu. Rozejrzała się wokół, żeby ocenić sytuację. No tak, dalsza jazda nie wchodziła w grę. Auto wyglądało z jednej strony jak zupełny wrak. Nie zauważyła też, aby ktokolwiek śpieszył jej z pomocą. Musiała więc sama zatroszczyć się o siebie. Jak zwykle. Nie mogła wysiąść z samochodu zwyczajnie. Prawe drzwiczki zostały wgniecione przez pień. Lewe blokowało błoto, w którym zaryła się corvetta. Alex nie wątpiła, że powinna
S R
wydostać się na wolność w niekonwencjonalny sposób. W tym celu należało wybić tylną szybę. Ale czym? Wzrok Alex padł na metalowy neseser. Znajdował się w nim cenny, miniaturowy komputer. Jej narzędzie pracy.
- O, nie - powiedziała na głos.
Może butem? Zerknęła na nogi, ale włoskie pantofle z mięciutkiej skóry były zbyt delikatne. Potrzebowała czegoś naprawdę ciężkiego. Nagle przypomniała sobie o potężnej latarce na sześć baterii, którą woziła pod fotelem. Zawsze wiedziała, że ona się kiedyś przyda. Osłoniła ramieniem twarz, zacisnęła powieki i z całej siły uderzyła latarką w szybę. Dodatkowa szkoda nie miała znaczenia, samochód i tak nadawał się wyłącznie na złomowisko. Waliła w okno aż do skutku. W końcu posypało się drobnorozpryskowe szkło. Do wnętrza wdarły się strugi chłodnego deszczu. Alex przewiesiła na szyi 6
pasek torebki, chwyciła walizeczkę z komputerem i niezgrabnie wygramoliła się na zewnątrz. Znów zaklęła, gdy elegancką spódnicą za sto dolarów zaczepiła o coś ostrego. Zasapana, posiniaczona i zakrwawiona, balansowała przez chwilę na sterczącym w górę bagażniku. Wysunęła nogę, usiłując znaleźć dla niej oparcie. W końcu zdecydowała się zejść na podmokły brzeg rowu. Zdążyła zrobić tylko jeden ostrożny krok. Jakiś zimny nos szturchnął ją w policzek, a śmierdzący oddech przyprawił o mdłości. Krzyknęła ze strachu i wylądowała na siedzeniu w grząskim
S R
błocie. Nad sobą zobaczyła parę dużych, brązowych oczu. Przyglądały się jej z zaciekawieniem, gdy plasnęła pięściami o błoto w wybuchu złości godnym nieznośnego bachora.
- Ty wstrętna, głupia, surowa wołowino! - krzyknęła. - Ten żakiet kosztował trzysta dolarów! A ten komputer trzy i pół tysiąca, nie mówiąc o samochodzie za dziesięć razy tyle! Mam nadzieję, że złapie cię ktoś z Burger Kinga i przerobi na hamburgery! Krowa parsknęła obojętnie. Tyrada Alex nie wywarła na niej żadnego wrażenia. Alex zmieniła zdanie: nigdy w życiu nie przeżyła nic gorszego. Miała wypadek gdzieś na końcu świata. Siedziała w lepkiej mazi obok rozbitej corvetty, przemoczona do suchej nitki i w podartym ubraniu. Krew zalewała jej twarz, komputer zaczynała zżerać rdza, a krowa ze stoickim spokojem żuła brzeg jej wytwornej spódnicy. Żadna przygoda nie mogła się z tym równać. 7
I za co mnie to wszystko spotyka? - zadała sobie w duchu pytanie. Z trudem podniosła się na nogi. Nad jej głową błysnęło i huknęło. Ogłuszający grzmot był jedyną odpowiedzią. Ujęła mocniej komputer i ruszyła w stronę majaczących świateł. Marzyła, żeby nie okazały się jedynie wytworem jej pisarskiej wyobraźni. Chciała trafić pod dach, zanim piorun dokończy dzieła rozpoczętego przez kraksę. Oczyma wyobraźni widziała sensacyjne doniesienia prasy: „Sławna autorka upieczona jak na rożnie. Piekielna krowa jedynym świadkiem". Zobaczyła dom i uznała, że to halucynacje. Ponury budynek w
S R
wiktoriańskim stylu majaczył groźnie na tle ciemnego nieba i szarpanych podmuchami wiatru drzew. Kolejna błyskawica wydobyła z mroku ich niesamowite kształty. Wszystko kojarzyło się ze scenerią kiczowatego horroru, ale okna jarzyły się ciepłym blaskiem. Alex bez namysłu pokuśtykała podjazdem w stronę wejścia. W jednej ręce niosła sztywne od błota pantofle, w drugiej komputer, a na szyi dyndała jej przesiąknięta wodą skórzana torebka. Nawet jeśli mieszkał tu Bates, bohater „Psychozy" Hitchcocka, to teraz nie miało dla Alex żadnego znaczenia. Musiała się ogrzać i wysuszyć. Resztką sił pokonała cztery schodki prowadzące na ganek. Ręka trzęsła się jej tak bardzo, że dopiero za trzecim razem trafiła w przycisk dzwonka. Po chwili szczęknął zamek i ktoś wyjrzał na zewnątrz. Drobna, siwowłosa kobieta obrzuciła Alex przestraszonym wzrokiem. 8
- O Boże - powiedziała cicho. Alex dokładnie wiedziała, jak wygląda. Z włosami w strąkach, zakrwawioną twarzą, w podartym, ubłoconym ubraniu i boso prezentowała się jak wcielenie nędzy i rozpaczy. Nie byłaby zdziwiona, gdyby zatrzaśnięto jej drzwi przed nosem. - Proszę - szepnęła zesztywniałymi z zimna wargami. - Miałam wypadek. - Och, moje biedactwo. Wejdź, zaraz się tobą zajmiemy. Kane! zawołała nieoczekiwanie tak głośno, że Alex aż drgnęła. - Kane, jesteś tu potrzebny! Szybciej!
S R
Alex stała bezradnie w holu, a woda kapała z niej na wypolerowany parkiet. Krzyk sprowadził z sąsiedniego pokoju mężczyznę.
- Tak, mamo? Co się...? - Zauważył Alex. - O, witam. - Miło mi pana poznać - wyjąkała, usiłując zdobyć się na uśmiech. Czuła, że słabnie. Kręciło się jej w głowie, a oczy zachodziły mgłą. Dlatego nie wiedziała, czy mężczyzna jest rzeczywiście piękny jak marzenie, czy też wzrok zaczyna płatać jej figle. - Chyba zaraz zemdlę... Nie dokończyła. Zdawało się jej, że światła zamigotały i zgasły. Nagle ogarnęła ją ciemność. Usłyszała jeszcze przerażony okrzyk siwej pani. Później zapanowała cisza. Kane zareagował odruchowo. Chwycił ją zręcznie, nim upadła i bez wahania wziął na ręce, choć, jej ubranie było przemoczone i brudne. On zaś miał na sobie białą koszulę i ciemne spodnie o 9
starannie zaprasowanych kantach. Mimo woli zauważył, że jak na osobę o przyjemnych okrągłościach, nieznajoma jest wyjątkowo lekka. Natychmiast skarcił się w duchu za to spostrzeżenie. Takie myśli nie przy-stoją lekarzowi. Z salonu wyjrzały trzy starsze panie i śliczna, młoda blondynka. - Kto to jest? - zapytała Mildred, ciotka Kane'a. Ze zdumieniem patrzyła na nieprzytomną kobietę w jego ramionach. - Zdążyła powiedzieć, że miała wypadek - wyjaśniła Dottie, stając obok syna. - O Boże. Kane, możemy jakoś jej pomóc? - Muszę ją zbadać - stwierdził krótko. Lewa skroń wciąż
S R
krwawiła, ale rana była płytka. Bardziej niepokoił go wielki, purpurowy guz pod przeciętą skórą. - Gdzie mam ją zanieść? - Do pokoju gościnnego - zdecydowała Dottie. -Zaraz zdejmę kapę, a odrobina brudu pościeli nie zaszkodzi.
- Co powinnam zrobić? - spytała szybko Mildred. - Przynieś miskę z ciepłą wodą - polecił. Zręcznie ominął ubłocone buty i metalowy neseser. - A ty, Johnnie Mae, znajdź dla niej jakieś ubranie. Trzeba ją przebrać w coś suchego. Przyjaciółka matki natychmiast pośpieszyła schodami na piętro, gdzie mieściły się sypialnie. - A ja na coś się przydam? - Melanie Chastain stała obok swojej babci, która obserwowała krzątaninę z zaciekawieniem, - Owszem. Jeśli nie boisz się ulewy, to przynieś z mojego samochodu torbę lekarską. Leży na tylnym siedzeniu. - Już idę - zapewniła ochoczo, sięgając do klamki. 10
- Dzięki. - Kane znał Melanie dopiero od kilku tygodni. Teraz uznał, że jest naprawdę miła. A poza tym ładna, zrównoważona i niegłupia. Przerwano im kolację, a Melanie nie stroiła urażonych min jak większość panien, z którymi się umawiał. Kobieta w jego ramionach poruszyła się niespokojnie. Jęknęła. Ułożył ją ostrożnie na łóżku i zapalił nocną lampę. Odwrócił głowę zemdlonej w stronę światła. Po kolei uniósł lekko obie powieki. Z ulgą skonstatował, że źrenice zareagowały prawidłowo. Ma piwne oczy, pomyślał. Prawie czarne. Tak samo, jak włosy, chociaż teraz były mokre. Ciekawe, czy będą trochę jaśniejsze po wyschnięciu?
S R
Wziął od ciotki ciepłą, wilgotną ściereczkę i delikatnie usunął błoto z policzków nieznajomej. Wyglądała blado. Po chwili wróciła Melanie. Jej nieskazitelnie uczesane włosy nie nosiły śladów deszczu. Kane pomyślał, że przed wyjściem zdążyła wziąć parasol. Podała mu czarną, skórzaną torbę. - Dziękuję.
- Proszę bardzo. Masz już wszystko? - spytała. - Może wolisz, abyśmy wyszły z pokoju? Ona jest naprawdę do rzeczy, stwierdził z uznaniem. Skinął twierdząco, nie odrywając wzroku od rannej. - Proponuję, żebyście skończyły kolację, nim wystygnie. Mama zostanie, aby mi pomóc. Jeśli będę czegoś potrzebował, dam wam znać.
11
Melanie taktownie wyprosiła Mildred, Johnnie Mae i swoją babcię za drzwi. Jej dyplomatyczne umiejętności nie uszły uwadze Kane'a. - Gdzie ona się podziewała, kiedy szukałem nowej rejestratorki? - zapytał. - Robiła w Tulane dyplom z zarządzania - przypomniała z uśmiechem Dottie. Odwróciła się do łóżka i spoważniała. - Kane, czy ta kobieta jest w ciężkim stanie? - Zaraz się przekonamy. - Zręcznie zaczął zdejmować z nieznajomej elegancki, lecz zupełnie zniszczony żakiet.
S R
Ktoś nie pozwalał jej spać. Uporczywie gniótł posiniaczone żebra i dotykał pulsującego guza na czole. Następnie przycisnął lewe ramię. Tutaj też zabolało. Dobrze wiedziała, co za stworzenie jest nieczułe na jej niedolę. Ta cholerna krowa. Tylko ona mogła zachowywać się tak wrednie. Alex próbowała się bronić. - Zjeżdżaj stąd, ty kretyński befsztyku - wymamrotała, nie otwierając oczu. - Mam nadzieję, że wkrótce trafisz na grill. W odpowiedzi usłyszała niespodziewanie męski chichot. - No no no - odparł głęboki głos. - To dopiero oryginalna pogróżka. Uchyliła powieki i zamrugała gwałtownie. Na szczęście czyjaś wielka dłoń szybko zmniejszyła natężenie światła. Alex spojrzała w górę. Zobaczyła nad sobą czyjąś twarz i całkiem oniemiała. Cóż to była za twarz! - Och, pan jest naprawdę piękny - palnęła bez namysłu. 12
Jego orzechowe oczy rozszerzyły się na moment ze zdumienia. W ich kącikach pojawiły się zaraz drobniutkie zmarszczki, ponieważ mężczyzna uśmiechnął się wesoło. Miał energicznie zarysowaną szczękę, a na policzkach dwa urocze dołeczki. Faliste włosy w kawowym odcieniu spadały mu na czoło, dodając chłopięcego uroku. - Dziękuję. Zrewanżowałbym się komplementem, lecz sądzę, że nie jest to pani najlepszy dzień. Alex z chęcią odgryzłaby sobie język. Jak mogła pleść takie głupstwa! Rzeczywiście musiała mocno walnąć się w głowę! Natychmiast zapomniała jednak o zakłopotaniu. Nagle zdała
S R
sobie bowiem sprawę, gdzie się znajduje. Leżała w cudzej pościeli, prawie na golasa pod cieniutkim prześcieradłem. A ten człowiek siedział tuż obok. Udem dotykał jej biodra.
Co z tego, że śliczny, pomyślała trzeźwo. Ale zupełnie obcy. Nie zamierzała tolerować tej bliskości. Odsunęła się energicznie w bok. - Ja...
- Jak to dobrze, że doszła pani do siebie. Bardzo się niepokoiliśmy. Alex gwałtownie odwróciła głowę. Zbyt gwałtownie. W skroniach załomotało boleśnie. Z drugiej strony łóżka stała siwowłosa kobieta, która wpuściła ją do domu. Ze zmartwioną miną załamywała ręce. Alex rozciągnęła wargi w wymuszonym uśmiechu. Naiwnie się łudziła, że to ta drobna pani zdjęła z niej ubranie.
13
- Bardzo przepraszam za kłopoty. Niedaleko stąd rozbiłam samochód. Nie wiedziałam, dokąd pójść. - Wcale nie musi pani przepraszać. Na szczęście mamy Kane'a. W takich sytuacjach jest niezastąpiony. Kane? Znów spojrzała na mężczyznę. Sięgał właśnie do zranienia na jej czole. Szarpnęła się do tyłu. Wolała uniknąć badania przez jakiegoś miejscowego znachora. - Mogłabym prosić o wezwanie karetki? - spytała. -I czy naprawdę musieliście mnie rozbierać? - Wszystko było utytłane w błocie - wyjaśnił zgodnie z prawdą. -
S R
Znajdziemy coś do włożenia, jak tylko panią zeszyję. Obejdziemy się bez pogotowia. Ranka jest nieduża. Nie ma też objawów wstrząsnienia mózgu. Ramię i żebra będą boleć przez kilka dni. Pasy przytrzymały skutecznie, ale trochę posiniaczyły. Innych obrażeń nie zauważyłem. Miała pani szczęście.
- Tak, chyba rzeczywiście - urwała raptownie, ponieważ dotarło do niej znaczenie jego słów. - Zaraz, chwileczkę! Czy ja dobrze słyszałam? Jak mnie pan zeszyje?! Z tacy stojącej na nocnej szafce wziął specjalną igłę. - Muszę zrobić trzy lub cztery szwy. Proszę się nie martwić. Szycie takiego draśnięcia to drobiazg, a mała blizna szybko zniknie. Aha, pomyślała ze zgrozą. Więc to jednak motel Batesa. Stojąc w deszczu na podjeździe, marzyła tylko o ciepłym, jasno oświetlonym wnętrzu. Nie obchodziło jej, czy w tym wiktoriańskim domu mieszka
14
szaleniec ze swoją upiorną mamusią. Teraz zaczynała żałować, że nie poszła szosą w przeciwnym kierunku. - Sądzi pan... - Kane umie robić takie rzeczy - wtrąciła starsza pani. - Szyje bardzo delikatnie. Alex z trudem przełknęła ślinę. - Proszę mi powiedzieć, że jest pan lekarzem. Uśmiechnął się szeroko. Spomiędzy jego zmysłowo wykrojonych warg błysnął rząd olśniewających zębów. Alex zamrugała. Znów przemknęło jej przez myśl, że ten Kane ma urodę filmowego amanta. Gdyby tylko nie
S R
trzymał w ręce tej cholernej strzykawki...
- Proszę się nie martwić. Wiem, co robię. Oglądam telewizję. Zwłaszcza „General Hospital". Nie opuściłem żadnego odcinka. Alex jęknęła głośno i zamknęła oczy. Mężczyzna parsknął śmiechem. Jego matka nie wyglądała na rozbawioną. - Przestań, Kane. Niepotrzebnie ją przestraszyłeś - skarciła. Uspokajająco poklepała rękę Alex. - Kochanie, on tylko tak żartuje. Zapewniam cię, że mój syn, Kane Lovell, skończył medycynę. Jest tutejszym lekarzem. On i jego wspólnik prowadzą klinikę w Andersenville. Ja nazywam się Dottie Lovell. Ten dom należy do mnie. Najbliższy szpital znajduje się trzydzieści kilometrów stąd, ale jeśli chcesz, zaraz cię tam zawieziemy. Alex poczuła się nieco pewniej.-Spojrzała na Kane'a. - Słowo, że to tylko mała ranka?
15
- Naprawdę mała - zapewnił. -I potężny guz. Bolesny, ale niegroźny. No to jak będzie? Bierzemy się do szycia czy jedziemy do szpitala? Skrzywiła się. Właściwie nie miała wielkiego wyboru. Liczyła jedynie na to, że doktor Lovell nie przecenia swoich umiejętności. Nie była specjalnie próżna, ale przerażała ją wizja wielkiej szramy na czole. - Będzie pan ostrożny? - Jasne - obiecał bez mrugnięcia okiem. Zdezynfekował skórę i zrobił znieczulający zastrzyk, a następnie kilka szwów. Wykonał
S R
wszystkie czynności tak delikatnie i fachowo, że Alex niemal westchnęła z ulgą. Ciekawe, co powiedzą przyjaciele na wieść o tej przygodzie?! Alex na prowincji Missisipi, zaatakowana przez krowę, rozebrana do naga i zszyta przez lekarza o wyglądzie księcia z bajki! Nikt w to nie uwierzy. Sama miała wątpliwości. Może po prostu śni?
16
ROZDZIAŁ 2 Kane akurat założył jej na skroni opatrunek, gdy ktoś cicho zapukał. Alex oderwała wzrok od przystojnej twarzy lekarza i z ciekawością zerknęła w kierunku drzwi. Do pokoju wpłynęło wdzięczne blond zjawisko. Alex poruszyła się niespokojnie pod prześcieradłem. Nagle przeraźliwie jasno zdała sobie sprawę z tego, jak okropnie musi teraz wyglądać. I staro. Już za
S R
kilka tygodni czekały ją trzydzieste urodziny.
Tamta była z pewnością o kilka lat młodsza, o kilka centymetrów wyższa i śliczna jak obrazek. Miała gęste, złociste włosy, opadające falami na ramiona, pociągłą buzię o regularnych rysach i jasną, gładką cerę. Ciemnoniebieskie oczy błyszczały inteligencją i dowcipem. No i jeszcze ta figura! Za takie kształty większość kobiet oddałaby wszystko. Jasnowłose stworzenie uśmiechnęło się sympatycznie. Alex instynktownie polubiła tę dziewczynę, choć raczej wolałaby ją znienawidzić. - Mildred uznała, że nasz zziębnięty gość z przyjemnością napije się gorącej herbaty - powiedziało zjawisko melodyjnym i zmysłowym głosem. Młoda kobieta spojrzała współczująco na Alex. W szczupłych pięknych dłoniach trzymała kubek z parującym napojem. - Bardzo boli? Alex skarciła się za chwilowy przypływ zazdrości. Szybko podciągnęła prześcieradło pod samą brodę. 17
- Nie, tylko trochę szczypie. Doktor Lovell wspaniale się mną zajął - wyjaśniła. A czy ty jesteś jego żoną? - dodała w myśli. Blondynka obdarzyła tym razem Kane'a swym uroczym uśmiechem. - Nie wątpię - stwierdziła. - On ma złote ręce. Kane zrobił zakłopotaną minę. Wstał i odsunął się od łóżka. - Przypuszczam, że chciałaby się pani ubrać i wypić herbatę. Mamo, mogłabyś pomóc? Chyba jeszcze nie wiemy, jak się pani nazywa. - Alexandra Bennett - odparła. -1 pragnę wyrazić moją
S R
wdzięczność, za okazaną pomoc.
Matka Kane'a wciągnęła głośno powietrze. - Alexandra Bennett? - powtórzyła. - Ta Alexandra Bennett? Kane rzucił matce pytające spojrzenie. Później odwrócił się do Alex. Poczuła, że się gwałtownie rumieni. Wciąż była potargana i brudna. W tym opłakanym stanie nie nadawała się do pogawędki ze swymi czytelnikami. Jako Alexandra-autorka lubiła prezentować bardziej profesjonalny wizerunek niż jako Alex-osoba prywatna. Jakimś cudem zdołała przybrać miły wyraz twarzy. - Jestem pisarką - wyjaśniła starszej pani. - Może dlatego moje nazwisko wydało się pani znajome. Dottie patrzyła na nią z nie skrywaną radością. - Oczywiście, że znam to nazwisko! Pani książki są wspaniałe! Niech no tylko Mildred i Johnnie Mae dowiedzą się, kto do nas trafił. Będą zachwycone. 18
Kane przyjrzał się Alex uważnie. Stwierdziła, że chyba także ją rozpoznał. - A więc to pani pisze te romantyczne kryminały, które uwielbia moja matka. Alex nie przepadała za taką oceną swojej twórczości. Teraz jednak zrezygnowała z dyskusji. - Rzeczywiście, lubię wzbogacić każdą powieść o jakiś romansowy wątek - przyznała. - A rezultaty są znakomite - wtrąciła uprzejmie blondynka. - Ja także podziwiam pani talent, panno Bennett.
S R
- Naturalnie! Przecież ostatni tytuł utrzymywał się na liście bestsellerów „New York Timesa" przez długie tygodnie! Na drugim miejscu! - przypomniała entuzjastycznie Dottie. - Wszyscy to czytali. - Chyba nie wszyscy - zaoponowała Alex. - Zdarzają się wyjątki. - Zerknęła na Kane'a, dając w ten sposób do zrozumienia, kogo ma na myśli. - Dziękuję za komplementy. I proszę nazywać mnie po prostu Alex.
Matka Kane'a promieniała. — Ty również mów do mnie po imieniu. A to jest Melanie Chastain, przyjaciółka naszej rodziny. O Boże, muszę natychmiast powiedzieć Mildred, Johanie Mae i Pearl! Cóż za niespodzianka! - Dottie wybiegła z pokoju. - Ależ, mamo! - zaprotestował Kane, ale 450 nie usłyszała. Pokręcił głową i spojrzał przepraszająco na Alex. - Wybacz. Na pewno wolałabyś teraz chwilę spokoju niż towarzystwo wiernych czytelniczek. 19
- Ja z przyjemnością się nią zajmę - zaproponowała Melanie. - Dzięki, Melanie - odparł Kane. - Ciocia Mildred zostawiła tu dres. Żadnych gwałtownych ruchów - dodał, patrząc na Alex. -I natychmiast powiedz, jeśli poczujesz mdłości lub zawroty głowy. Alex machinalnie dotknęła dłonią zesztywniałych od błota włosów, - Co będzie, jeśli zamoczę gazę? - spytała tak potulnie, że aż ją to zdziwiło. - Zamierzam się umyć. - Rozsądek nakazuje leżenie w łóżku i trochę odpoczynku. Wiemy, że miałaś wypadek. Wygląd nie jest teraz najważniejszy.
S R
- Chcę zmyć z siebie tę ohydną maź - stwierdziła z uporem. Przypuszczam, że bardziej szkodzi zdrowiu niż siniak. - Łazienka jest tam - powiedział zrezygnowany i wskazał ręką drzwi z drugiej strony łóżka. - A gaza powinna zostać sucha. W przeciwnym razie czeka cię zmiana opatrunku.
- Rozumiem - mruknęła. Niecierpliwie czekała, aż Kane wreszcie stąd zniknie. Najchętniej zostałaby sama, ale przypuszczała, że pomoc Melanie może się okazać niezbędna. - Teraz wypij herbatę i zobaczymy, czy masz siłę wstać - orzekła Melanie, gdy Kane wyszedł. Po chwili Alex niepewnie stanęła boso na dywanie. Ogarnęło ją zakłopotanie. Miała na sobie tylko warstwę błota i koronkowe majtki. Przy wysokiej i eleganckiej Melanie wyglądała jak czupiradło. Jeśli Melanie zauważyła skrępowanie Alex, to nie dała tego po sobie poznać. Zaprowadziła ją do łazienki. Przyniosła także ubranie i 20
obiecała zostać w pokoju, ponieważ Alex mogła czegoś potrzebować. Później dyskretnie wycofała się do sypialni. Alex weszła do kabiny i zasunęła szklane drzwi. Przypomniała sobie przestrogę Kane'a. Postanowiła uważać, ale włosy musiała umyć bez względu na konsekwencje! Nie spędziła dużo czasu pod cudownie gorącym prysznicem. Wkrótce stwierdziła, że kolana ma jak z waty. Oparła się ręką o wykafelkowaną ścianę. Zakręciła kran i wytarła ciało puszystym, różowym ręcznikiem. Gładki, błękitny dres wydawał się za duży, lecz był czysty i miękki. Alex włożyła go z przyjemnością. Zawiązała
S R
tasiemkę w pasie i wygładziła zbyt obszerną bluzę, która opadła do połowy uda.
W kieszeni znalazła starannie złożone białe skarpetki. Podciągnęła je prawie do kolan. Mimo kąpieli stopy miała wciąż lodowate. Z ulgą poruszyła palcami, czując rozkoszne ciepło. Dopiero wtedy odważyła się spojrzeć w lustro. Nie było aż tak źle. Ekskluzywny fryzjer Z Chicago wiedział, za co bierze pieniądze. Modelowanie i świeża trwała nie poszły na marne. Półdługie, ciemne włosy otaczały twarz drobnymi loczkami. Alex spróbowała palcami nadać fryzurze odpowiedni kształt, lecz bez większego rezultatu. Po makijażu nie zostało ani śladu. Za to na tle bladej, brzoskwiniowej cery piwne oczy wydawały się jeszcze większe. - Do licha - zaklęła, widząc zaczerwienienie i opuchliznę. Podbite oko. Wspaniale. Idealny sposób, aby podkreślić oszałamiającą 21
urodę. Westchnęła. - W porządku, Alexandro. Czas powitać twoich wielbicieli - powiedziała ironicznie, robiąc minę do swego odbicia. Wróciła do pokoju, Melanie siedziała na brzeżku stylowego, buduarowego krzesełka. Na widok Alex wstała i uśmiechnęła się z ulgą. - Właśnie się zastanawiałam, czy nie sprawdzić, jak sobie radzisz. Zaczynałam się o ciebie martwić. - Przepraszam. Usiłowałam doprowadzić swój wygląd do znośnego stanu. Melanie przyjrzała się jej uważnie.
S R
- Lewy policzek jest mocno spuchnięty. Bardzo boli? - zapytała z troską w głosie.
- Nie, wcale - skłamała gładko Alex.
- Dottie przyniosła czyste prześcieradło i powłoczkę. Zmieniłam pościel, gdy się kąpałaś. Chciałabyś się teraz znów położyć? Alex spojrzała na łóżko i potrząsnęła głową. - Chyba nie, Melanie. Czuję się zupełnie dobrze. Naprawdę. - W takim razie zejdźmy na dół. Kane poszedł sprawdzić, co z twoim samochodem. Wezwał także policję, żeby sporządzić raport dla firmy ubezpieczeniowej. - Doktor Lovell wyszedł w tę pogodę oglądać utopiony w błocie wrak? - Alex z przerażeniem pomyślała o gwałtownej ulewie. - Och, nie powinien był tego robić. - Niedawno przestało padać - zapewniła Melanie. - Jest wilgotno i ślisko, ale burza już przeszła. 22
- Dobre i to - mruknęła Alex. Próbowała trzeźwo ocenić sytuację. Nie miała pojęcia, czy w okolicy znajduje się jakiś hotel. A taksówka, aby tam dojechać? Ile czasu zajmie na tym odludziu wynajęcie jakiegoś pojazdu? Czy zaproponować Kane'owi honorarium? A może ubezpieczenie pokryje również i ten wydatek? Zastanawiała się, co robić. Taki wypadek zdarzył się jej pierwszy raz w życiu. Poszła za Melanie do gustownie urządzonego saloniku. Powitały ją zaciekawione spojrzenia czterech kobiet. Alex wyprostowała się i posłała im uśmiech w serii „Spotkanie z czytelnikami".
S R
Drobna, siwowłosa Dottie Lovell wzięła ją za rękę i zaprowadziła do dużego, wygodnego fotela.
- Usiądź, kochanie. Twoja biedna głowa musi dawać ci się we znaki. Napijesz się jeszcze herbaty? Podać ci coś? - Nie, dziękuję bardzo - odmówiła grzecznie Alex. Nie była przyzwyczajona, aby ktoś tak się o nią troszczył. Od dawna dbała sama o siebie. W zdrowiu, w chorobie, z siniakiem czy bez. - Pozwól, że cię przedstawię - powiedziała Dottie. Na jej wargach błąkał się zadowolony uśmieszek. - Oto moja siostra Mildred Henderson i nasze przyjaciółki, Johnnie Mae Harkin i Pearl Chastain, babcia Melanie. Moje drogie, a to jest - dla większego efektu zawiesiła na moment głos - Alexandra Bennett. Pisarka.
23
- Cudownie, że mamy okazję cię poznać - stwierdziła ż entuzjazmem tęgawa, sympatyczna Johnnie Mae. - Wszystkie czytałyśmy twoje powieści. Są znakomite. Pearl wyglądała na osobę, która rzadko miewa własne zdanie, a jeszcze rzadziej odwagę, aby je wyrazić. - Znakomite - powtórzyła szeptem za Johnnie Mae. Wysoka i koścista Mildred zachowała chłodny dystans. Uważnie obejrzała gościa od stóp do głów. Alex nie wątpiła, że mokre loki, podbite oko i workowate ciuchy nie dodają jej uroku. - W jakim celu przyjechałaś do Andersenville? - zapytała raczej
S R
ostro Mildred. Patrzyła groźnie zza szkieł okularów w metalowej oprawce. - Czy przypadkiem nie mieszkasz gdzieś tam na Północy? - Ależ, Mildred - powiedziała z wyrzutem Dottie. Dobrze znała bezceremonialność siostry.
Alex spokojnie przyjęła niespodziewany atak. - Pochodzę z Chicago - wyjaśniła pogodnie. - Przyjechałam na Południe zbierać materiały do następną książki. Zamierzałam spędzić trochę czasu w Jackson lub Hattiesburgu, ale zgubiłam drogę. - Chcesz umieścić akcję w Missisipi? - spytała z zainteresowaniem Johnnie Mae. - Tak. Od dawna miałam na to ochotę. Uznałam jednak, że muszę lepiej poznać ten stan, aby pisać o nim. - Hmm. - Mildred skrzyżowała ramiona na płaskiej jak deska piersi i zmarszczyła brwi. - Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś z Północy napisał coś mądrze o Południu. Wszyscy jak papugi naśladują 24
Faulknera lub Williamsa. Popadają w ten sam stereotyp, a na dodatek potwornie kaleczą miejscowy dialekt. Okropność! Alex podjęła wyzwanie. - Staram się unikać w mojej twórczości schematów - odparła. Nie mam też zamiaru udawać Faulknera lub Williamsa. Stać mnie na własny styl. - Nie wdawaj się z ciocią Mildred w dyskusję o wizerunku Południa w literaturze. Jest na tym punkcie mocno przeczulona. Będziesz słuchać jej argumentów do jutra - odezwał się męski głos. Do pokoju wszedł Kane, a za nim policjant. Alex zauważyła, że
S R
Kane jest kompletnie przemoczony, a jego ubranie całe w błocie. Wiedziała, skąd te plamy. To ona ubrudziła Kane'a, gdy niósł ją do sypialni. Zrobiło się jej głupio. Zdziwiła się, ponieważ postawił przy drzwiach dwie walizki.
- O, przyniosłeś moje bagaże - stwierdziła błyskotliwie. - Zostawiłaś kluczyki w stacyjce, wiec mogłem otworzyć bagażnik. Twój samochód trzeba będzie wyciągnąć z rowu. Joe już wezwał przez radio pomoc drogową. Joe? Alex spojrzała na policjanta. Jego szeroka, śniada twarz rozjaśniła się uśmiechem. - Dzień dobry. - Skinął uprzejmie głową. - Jestem sierżant Joe Wilson. Ta śliczna corvetta nadaje się, niestety, do kasacji. Miała pani choler... - Przełknął ślinę i szybko zerknął na starsze panie. - Eee... duże szczęście, nabijając sobie tylko guza.
25
- Tak, wiem. Mam nadzieję, że ktoś złapie tę krowę i weźmie ją na łańcuch, zanim spowoduje kolejny wypadek. Kane i policjant wymienili zdumione spojrzenia. - Krowę? - spytał sierżant. - Jaką krowę? - Tę, która zmusiła mnie do gwałtownego hamowania - odparła niecierpliwie. Musieli zauważyć takie duże stworzenie. - Wyjechałam zza zakrętu, a ona stała na środku drogi. Gdybym nie wpadła do rowu, na pewno bym się z nią zderzyła. - Nie widzieliśmy krowy - stwierdził Kane. - Ani żadnych śladów, choć te mógł zmyć deszcz.
S R
- Była tam. Miejska ze mnie dziewczyna, ale wiem, jak wygląda krowa - odparła sucho.
Joe Wilson coś zanotował.
- Krowa - mruknął. - Może pani ją opisać? Alex wzruszyła ramionami.
- Łaciata. Biało-czarna. Cztery nogi, dwoje oczu i uszu, jeden ogon. I brzydko pachniało jej z mordy -dodała. Świetnie pamiętała chwilę, gdy ta bestia szturchnęła ją w twarz. Kane parsknął dziwnie, jakby dusił się ze śmiechu. Łypnęła na niego ponuro, ale zdążył już przybrać minę niewiniątka. Przez następne dziesięć minut odpowiadała na wiele szczegółowych pytań na temat wypadku. Dottie przyniosła jej torebkę, pokazała więc prawo jazdy i podała informacje dotyczące ubezpieczenia. W końcu z ulgą pożegnała sierżanta Wilsona. Głowa jej pękała. 26
Kane chyba się tego domyślił. Szybko wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił i wręczył Alex dwie pigułki i szklankę z wodą. - Łagodny środek przeciwbólowy - wyjaśnił. - Poczujesz się po nim trochę senna. Kiedy ostatni raz coś jadłaś? -Około pierwszej - odparła. - Wolałabym nie brać teraz żadnych leków. Nie mogę słaniać się na nogach, ponieważ muszę załatwić sobie jakiś hotel. - To zupełnie zbyteczne - stwierdziła autorytatywnie Dottie. Mildred, Johnnie Mae i ja mieszkamy razem. Dałyśmy ci wolny pokój. Sprawisz nam wielką przyjemność, jeśli zatrzymasz się u nas. Prawda, moje panie?
S R
Johnnie Mae poparła ją bez namysłu.
- Ależ tak, oczywiście - zapewniła gorąco. Mildred poszła za jej przykładem, choć wyraziła aprobatę mniej wylewnie. - Będzie nam bardzo miło - potwierdziła sucho. Alex ze wzruszeniem przyjęła ich serdeczność. Łzy zakręciły się jej pod powiekami.
- Dziękuję - szepnęła. - Jesteście dla mnie tacy dobrzy. -Gościnność ludzi z Południa - skomentował z uśmiechem Kane. - To nie książkowy stereotyp. - A przynajmniej nie dla wszystkich - dodała Mildred. - Choć mamy tu, niestety, paru parszywych drani. - Parszywych drani? - powtórzyła z niesmakiem Dottie. Mildred, jak ty się wyrażasz! Spędzasz za dużo czasu, oglądając telewizję. 27
Alex siłą woli zachowała powagę. Przypadkiem trafiła się jej niezła gratka. Siwowłose damy i każda inna, pomyślała z uciechą. Znakomity pierwowzór bohaterek nowej książki. Cóż z tego, że Andersenville leżało niewiadomo gdzie. Postanowiła tutaj rozpocząć zbieranie materiałów. Kane wciąż patrzył na nią surowo. - Proszę wziąć te tabletki - rozkazał. - A później kolacja i marsz do łóżka. Mamo... Dottie zrozumiała go w lot. - Zaraz przyniosę jedzenie - obiecała, idąc do kuchni. c
S R
- Zawsze dostajemy to, co chcemy? - raczej stwierdziła, niż spytała Alex. - Niezły z ciebie numer.
- Można tak powiedzieć - przyznał bezwstydnie. - A nie mówiłam?
Melanie wstała gwałtownie z kanapy, na której siedziała razem z babcią.
- Musimy już iść. Robi się późno.
Alex obserwowała dyskretnie, jak Melanie i Pearl żegnały się z pozostałymi osobami. Ze szczególnym zainteresowaniem patrzyła na Melanie i Kane'a. Smukła blondynka i wysoki, przystojny szatyn. Musiała niechętnie przyznać, że tworzyli piękną parę. Wyglądali szlachetnie, niemal po królewsku. Uznała, że to z jej strony naprawdę wielkoduszne określenie dla małomiasteczkowego lekarza i jego przyjaciółki, którzy teraz patrzyli sobie w oczy.
28
A jednak czegoś tu brakowało. Jakiejś iskierki porozumienia świadczącej o zażyłości lub chociaż przyjaźni. Jakby tych dwoje zupełnie nic nie łączyło. Zdziwił ją kierunek własnych myśli. Rozsądnie uznała, że przyczyną tych bezsensownych rozważań było prawdopodobnie silne uderzenie w skroń. A skoro mowa o związkach, którym czegoś brakuje, to powinna zadzwonić do Billa. Spotykała się z nim od pół roku, bez większego zaangażowania z swej strony. Mimo to należało zawiadomić go o wypadku i miejscu pobytu. Zawsze miło wiedzieć, że nasz los kogoś obchodzi.
S R
Czyżby zaczynała się nad sobą użalać? Z niesmakiem potrząsnęła głową. Owszem, miała za sobą pechowy dzień, ale to jeszcze nie powód, aby się tak roztkliwiać!
- Podgrzałam dla ciebie kolację. - Głos Dottie sprowadził ją na ziemię. - Zjesz przy stole, czy wolisz, żebym przyniosła ci tacę? - Pójdę do jadalni odparła bez wahania. Kane stuknął ją palcem w ramię.
- Nie wzięłaś tabletek — przypomniał. Westchnęła i ostentacyjnym ruchem wrzuciła je do ust. Wypiła kilka łyków wody. - Zadowolony? W odpowiedzi posłał jej szeroki uśmiech i odwrócił się do matki. - Pójdę już. Przedwczesne narodziny dziecka Law-sonów znacznie wydłużyły dzisiaj moje godziny pracy. Daj mi znać, gdybyś mnie potrzebowała, dobrze? 29
- Nie martw się o nas, kochanie. Zasłużyłeś na odpoczynek. Dottie wspięła się na palce i cmoknęła syna w policzek. Kane uściskał ciotkę i Johnnie Mae, po czym spojrzał na Alex. - Mieszkam obok. Przyjdę natychmiast, jeśli poczujesz się gorzej. - Dziękuję, ale przypuszczam, że wszystko będzie dobrze. - Mam nadzieję. Radzę ci zjeść porządny posiłek, a później iść spać. Znów pomyślała, że wydawanie poleceń leży w naturze Kane'a. Tak samo jak oczekiwanie, że zostaną wykonane bez dyskusji. Alex
S R
nie lubiła, gdy ktoś dyktował jej, co ma robić. Teraz jednak była zmęczona, obolała i głodna. Marzyła o ośmiu godzinach snu. Dlatego postanowiła darować Kane'owi rozkazujący ton. Ale tylko tym razem. Po wyjściu Kane'a dom wydał się Alex dziwnie cichy, choć trzy gospodynie mówiły jedna przez drugą. Wszystkie znały książki Alex, jej twórczość dostarczyła więc tematu do rozmowy. Alex nie miała nic przeciwko temu. Dyskusja z poważnymi czytelnikami zawsze sprawiała jej przyjemność. Nagle Johnnie Mae zrobiła zmartwioną minę. - O Boże! - jęknęła. - Co się stało, Johnnie? - spytała Dottie. Johnnie Mae spojrzała na sufit, jakby wskazywała wzrokiem swoją sypialnię. - Szkoda, że Kane już wyszedł. Zapomniałam go spytać, co dać Cujo do jedzenia. W sklepie z żywnością dla zwierząt nie dostali jeszcze tych małych myszek. 30
Alex niemal udławiła się kawałkiem marchewki. - Nie pojmuję, dlaczego zgodziłaś się trzymać ją u siebie przez trzy tygodnie. Nie zmrużyłabym oka, gdyby to coś łaziło po moim pokoju. - Och, Mildred, dobrze wiesz, jak bardzo Jason jest przywiązany do swej ulubienicy. Musiałam obiecać, że ją przechowam. A poza tym Cujo wcale nie biega swobodnie gdzie chce. - Wszystko jedno, co robi. - Dottie skrzywiła się z odrazą. Żadna z nas tam nie wejdzie, dopóki Jason nie zabierze swej pupilki. I wolałabym, żeby ten stwór nie wyrwał się na wolność.
S R
Alex słuchała z rosnącym zainteresowaniem. W końcu nie wytrzymała.
- Wolno spytać, o czym rozmawiacie? - Spojrzała na sufit. Johnnie Mae zachichotała i poklepała ją po ręce. - Mówimy o Cujo - wyjaśniła. - To tarantula mojego siostrzeńca. Gatunek meksykański. Tak, zdaje się, określił ją Jason. - Tar...—Przeszedł ją dreszcz. - Tarantula?! - Och, nie martw się, dziecinko. Ona jest całkiem oswojona i bezpiecznie zamknięta w dużym, szklanym akwarium. Nie ma mowy, żeby dała stamtąd drapaka - dodała, patrząc surowo na Dottie. Westchnęła. - Tylko szkoda, że w sklepie zabrakło tych myszek. Właściciel zapewnił mnie, że Cujo nie umrze z głodu do następnej dostawy, ale czy ja wiem. Czuję, że jest głodna. Kane na pewno znalazłby jakąś radę. Zaraz do niego zadzwonię. 31
- Zostaw Kane'a w spokoju — powiedziała stanowczo Mildred. Biedaczek, był taki zmęczony. Pewnie już śpi. I pamiętaj, że on jest internistą, a nie weterynarzem. Skąd miałby wiedzieć, czym karmi się pająki? Alex znów zadrżała i dyskretnie odsunęła talerz. Zupełnie straciła apetyt. -Tak, chyba masz rację - przyznała niechętnie Johnnie Mae. Przez chwilę siedziała z zasępioną miną. - A może złapać dla Cujo trochę owadów? Tym razem Dottie bez pardonu zmusiła ją do porzucenia tego tematu.
S R
- Pozwólmy naszemu gościowi skończyć kawę -zaproponowała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Alex ma za sobą ciężki dzień i powinna niedługo iść do łóżka. Johnnie Mae i Mildred zgodziły się bez dyskusji. Razem z Dottie wyszły, aby sprzątnąć po kolacji. Alex popijała kawę małymi łyczkami. Z kuchni dobiegł ją szmer rozmowy.
- Trzeba przyznać, że kolacja się udała, prawda? - spytała Johnnie Mae. - Nawet bardzo - zgodziła się Dottie. Pearl była niezmiernie rada, że ma okazję pochwalić się wnuczką. - To wspaniała dziewczyna - zawyrokowała Mildred. - A jakie maniery! W dzisiejszych czasach taka jak ona zdarza się jedna na milion.
32
Alex zrobiła kpiącą minę i dopiła resztę pysznego, bezkofeinowego napoju. Melanie wydawała się bardzo sympatyczna, ale żeby od razu piać nad nią z zachwytu? - Sądzę, że jest nią zainteresowany - stwierdziła Johnnie Mae. Alex nadstawiła uszu. - Oczywiście - przyznała Mildred. — Zwłaszcza gdy tak sprawnie pomogła mu przy Alex. Doskonała kandydatka na żonę lekarza. - Tak, Kane polubił Melanie — zgodziła się Dottie. Alex ledwie ją usłyszała. - Ale nie jestem pewna, czy można liczyć na coś więcej.
S R
Nie zauważyłam, żeby,.. No cóż, musimy poczekać i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Alex zmarszczyła brwi. A więc o to chodzi, pomyślała. Starsze panie bawiły się w swaty.
Wiedziała, że zaczyna być wścibska, ale odniosła podobne wrażenie jak Dottie. Czy jednak miała prawo to oceniać? Jeśli wydawało się jej że Melanie i Kane nie są dla siebie stworzeni, to tylko dlatego, że niewiele o nich wiedziała. Nie było przecież chyba innego powodu? - Alex, może chciałabyś do kogoś zatelefonować? - spytała dwadzieścia minut później Dottie, gdy zaprowadziła ją do sypialni. Wskazała ręką aparat stojący na nocnej szafce. - Nie krępuj się i zadzwoń do rodziców. Na pewno się niepokoją. Alex ostrożnie pokręciła przecząco głową. Przycisnęła lekko dłoń do opatrunku na skroni. Ból trochę zelżał, ale tabletki 33
rzeczywiście sprawiły, że ogarnęła ją senność. Spojrzała tęsknie na miękkie, wygodne posłanie. - Rodzice zmarli kilka lat temu. Nie mam nikogo bliskiego, kto by się o mnie martwił - wyznała. - Natomiast przyjaciele z Chicago wiedzą o moim wyjeździe. Jutro zawiadomię kogoś o wypadku. - Nikogo bliskiego - powtórzyła cicho Dottie. W jej oczach pojawiło się współczucie. - Jakie to smutne. -Zawsze byłam bardzo samodzielna - odparła Alex z wymuszonym uśmiechem. - Doskonale potrafię troszczyć się o siebie. - Nie wątpię. Ale - Dottie urwała raptownie. - Wybacz.
S R
Reprezentuję raczej staroświeckie poglądy, gdy chodzi o rodzinę. Moja córka, starsza siostra Kane'a, od dziesięciu lat mieszka z mężem w Zachodniej Wirginii, ale dzwoni do mnie co tydzień. - To miło. - Alex stłumiła ziewnięcie. - Przypuszczam, że jesteś z dziećmi bardzo zżyta. - Usłyszała w swoim głosie cień zazdrości. Nigdy nie łączyły jej z rodzicami bliskie więzi, chociaż wszyscy troje próbowali okazywać sobie uczucia.
-Tak— przyznała Dottie. - Czy mogłabym coś jeszcze dla ciebie zrobić? - Chyba nie. I tak wiele zrobiłaś. Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować za... - Głupstwa pleciesz - przerwała jej stanowczo Dottie. - To był dla mnie zaszczyt. Wołaj nas bez wahania, gdybyś czegoś potrzebowała, słyszysz? Śpimy na piętrze, ale przybiegniemy do ciebie w jednej chwili. 34
W końcu Dottie wyszła i Alex odetchnęła z ulgą. Taka troskliwość wprawiała ją w popłoch. Kolejne nianie w czasach dzieciństwa nie roztkliwiały się zanadto nad małą, chorą Alex. Radziły wziąć się w garść i nie narzekać. Jej genialni, zapracowani rodzice nieporadnie usiłowali ją pocieszać. Niestety, mimo najszczerszych chęci niezbyt im się to udawało. Alex rozumiała ich intencje, lecz czasem pragnęła prawdziwego domowego ciepła. Dałaby głowę, że dzieci Dottie cieszyły się specjalnymi względami, gdy miały grypę lub katar. Z pewnością dostawały wtedy ulubione posiłki i mnóstwo całusów, a matka delikatnie głaskała ich
S R
rozpalone gorączką buzie. Jako mała dziewczynka Alex często tęskniła do takich przejawów czułości. Później przekonała się, że i tak pozostanie to w sferze marzeń.
Przebrała się w nocną koszulę i wygodnie ułożyła w świeżej pościeli. Z westchnieniem przytuliła policzek do poduszki. Co za dzień. Tyle się wydarzyło. Potrzebowała wypoczynku. Rano czekało ją podjęcie praktycznych decyzji dotyczących pobytu w Andersenville. Teraz jednak była zbyt zmęczona, żeby nad czymkolwiek się zastanawiać. Nawet nad tym, czy zgłodniała Cujo zdoła się wyrwać na łowy. Prawie natychmiast słodko usnęła. Zdążyła jeszcze tylko pomyśleć przez chwilę, czy zobaczy jutro Kane'a. Nie miała pojęcia, dlaczego myśl o nim przywołała na jej wargi uśmiech. Kane zbudził się tuż przed pierwszą w nocy. Skrzywił się, czując suchość w ustach. Wstał i poszedł do kuchni. Nalał sobie wody, którą 35
wypił duszkiem. Odstawił szklankę na blat, wytarł usta wierzchem dłoni i spojrzał w stronę domu matki. Latarnie jasno oświetlały oba podwórka. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie. Zatrzymał wzrok na ciemnym oknie gościnnego pokoju. Alexandra Bennett. Jak się czuła? Czy bardzo cierpiała z powodu siniaków i guza na czole? Cudem Uniknęła śmierci. Ten wypadek mógł się okazać tragiczny w skutkach. Kane przypomniał sobie zmiażdżony bok samochodu, do połowy zaryty w rowie. Alex zachowała się naprawdę dzielnie. Wybiła szybę i w czasie szalejącej burzy poszła szukać pomocy, choć rozbita głowa musiała dawać się we znaki.
S R
Nakazał sobie powrót do łóżka. Alex na pewno już smacznie spała. Nie stwierdził przecież groźnych obrażeń ani wstrząsu mózgu. Nie powinien się o nią martwić.
A jednak wciąż pamiętał, jak delikatnie i blado wyglądała, gdy chwycił ją zemdloną w ramiona.
Mokra i ubłocona, nie olśniła go urodą. Mimo to wydała mu się niezwykle pociągająca. Od pierwszego spojrzenia Alex obudziła drzemiące głęboko w jego duszy pierwotne, męskie instynkty. A później uchyliła powieki i po prostu powiedziała, że jest piękny. Niezwykła dziewczyna. - Och, do diabła - zaklął. - Ty idioto. - Westchnął głęboko i ruszył do sypialni, dodając pod swoim adresem jeszcze kilka epitetów.
36
ROZDZIAŁ 3 - Alex? Alex, możesz otworzyć oczy? - Cichy, głęboki głos przerwał łagodnie jej sny. Niechętnie odwróciła się na bok. Kto tym razem nie pozwalał jej spać? - Alex? No już, kotku, obudź się. Kotku? Nikt nigdy jej tak nie nazywał! Zmarszczyła czoło i
S R
gniewnie spojrzała na intruza. Ze zdumieniem stwierdziła, że obok siedzi Kane Lovell. W pokoju panował mrok, tylko mała lampka dawała trochę światła.
- Co tutaj robisz? - zapytała zaspanym głosem. - Która godzina? - Pierwsza w nocy - odpowiedział przepraszającym tonem. Patrz teraz wprost przed siebie, dobrze?
Pierwsza. Nic dziwnego, że czuła się jeszcze zmęczona. Bez słowa zastosowała się do polecenia, Kane zaświecił jej najpierw w prawe, a później w lewe oko maleńką latarką, sprawdzając reakcje źrenic. - Dobrze - skomentował. - Czy boli cię głowa? Mogę ci dać coś przeciwbólowego. Zastanawiała się przez chwilę. Wciąż była rozespana. - Nie. Czuję się lepiej - stwierdziła po namyśle. - Nie oczekiwałam twoich odwiedzin.
37
- Wiem. Po prostu chciałem się upewnić, czy wszystko w porządku. Zamrugała i potarła dłonią powieki. Skrzywiła się, gdy niechcący uraziła posiniaczony policzek. Zauważyła, że Kane ma na sobie szary dres i jest potargany, jakby sam dopiero wstał z łóżka. Skąd ten pomysł, żeby się zrywać w środku nocy i tu przychodzić? - Często robisz takie rzeczy? - Dbam o zdrowie moich pacjentów - odparł wesoło, - W ten sposób zarabiam na życie. - Miałam na myśli składanie im wizyt o tej porze -wyjaśniła.
S R
Przeczesała palcami splątane włosy. - Czy to normalna procedura?
- Owszem, skoro mieszkam po sąsiedzku. - Twoja matka wie, że tu jesteś?
- Nie. Sądzę, że śpi. Otworzyłem drzwi własnym kluczem. - Ale po co przyszedłeś? - spytała trochę z ciekawości, a trochę z obawy, że sprawia mu tyle kłopotów. -Mam jakiś wstrząs czy coś w tym rodzaju? - Skądże - odparł z uśmiechem. - Przedtem też nie zauważyłem żadnych niepokojących objawów. Ale niedawno wstałem, żeby się napić wody, i postanowiłem do ciebie zajrzeć. Przepraszam, że cię zbudziłem. Możesz znów zasnąć. Nic ci nie dolega. Alex zastanawiała się oszołomiona, czy inni lekarze z małych miasteczek Missisipi mają podobne zwyczaje. Każą pacjentowi
38
odpoczywać i zaraz budzą, aby sprawdzić jego samopoczucie. Nie do wiary! - Wszystko coraz dziwniejsze - zacytowała fragment „Alicji w krainie czarów". Kane zachichotał, - O czym mówisz? - O moim życiu - wyjaśniła. - Wczorajszy dzień był pasmem niespodzianek. Najpierw zgubiłam mapę, później drogę, omal nie wpadłam na krowę, no i... - Gzy mnie także zaliczasz do tych dziwnych rzeczy? — spytał.
S R
- Możliwe. - Patrzyli na siebie w milczeniu. Alex uświadomiła sobie nagle, że jest środek nocy, dyskretna lampka romantycznie oświetla pokój, ona zaś leży w łóżku ubrana tylko w cieniutką, jedwabną koszulę. A tuż obok siedzi szalenie atrakcyjny mężczyzna, który patrzy na nią w niezwykle sugestywny sposób. Usiłowała przywołać w pamięci twarz Billa. Niedawno się oświadczył. Poważnie zastanawiała się, czy za niego nie wyjść. Niby coś ją z nim łączyło, a jednak nie mogła sobie przypomnieć, jak wygląda jej kandydat na męża. Temu związkowi wiele brakowało. Na przykład namiętności. Alex wiedziała o tym. Bill nie działał na nią oszałamiająco. Jego bliskość nie przyprawiała o przyśpieszone bicie serca, które czuła, gdy spoglądał na nią Kane Lovell. Co się dzieje? Przecież wcale go nie zna! Zazwyczaj nie ogarniało jej pożądanie na widok każdego przystojnego faceta. Nie 39
lubiła też przelotnych, łóżkowych przygód. Zatem chodzi o zwykłe oczarowanie. Powiedzmy, że zaprawione wdzięcznością. Nic więcej. Czy aby na pewno? Ależ tak, bez wątpienia. Odruchowo podciągnęła wyżej kołdrę. - Dziękuję za okazaną mi troskę, doktorze Lovell. - Celowo użyła tego oficjalnego zwrotu. - Naprawdę czuję się świetnie. - Wolę, jak mówisz do mnie Kane. I wiem, że wracasz do formy - zapewnił lekko. Wstał. Zrozumiał subtelną aluzję, zawartą w słowach Alex. - Dobranoc. Zostawiłem na szafce jeszcze dwie pigułki. Zażyj je, gdyby ból powrócił. To zupełnie naturalny objaw po obrażeniach, które odniosłaś.
S R
- Dziękuję - powtórzyła, - Dobranoc Kane. - Pragnęła, żeby już poszedł. Zdawała sobie sprawę, że dopiero wtedy zdoła wciągnąć w płuca duży haust powietrza. Nagle zrozumiała, dlaczego tyle się mówi o umiejętności głębokiego oddychania. W towarzystwie Kane'a miała z tym problemy. Ciekawe, co zaleciłby doktor Lovell na wieść o takim niepokojącym zwrocie w moim stanie zdrowia, pomyślała kpiąco. Uśmiechnął się i pogłaskał ją po policzku, zanim zgasił światło. Po lekarzu Alex spodziewałaby się bardziej bezosobowego dotyku. Ten był raczej pieszczotą. Kane już wyszedł, a ona wpatrywała się w ciemność i próbowała zinterpretować delikatne muśnięcie jego ręki. Po prostu przyjacielski gest i już, stwierdziła. Czy mogło to być coś innego? Chyba nie, uznała po namyśle. Ale usypiając, nieświadomie wciąż przyciskała palce do policzka. 40
Dottie odwiesiła słuchawkę wiszącego na ścianie w kuchni telefonu. Podeszła do stołu. Jej dwie współlokatorki kończyły jeść śniadanie. - Dzwonił Kane wyjaśniła, siadając na krześle. - To nadzwyczaj interesujące. Johnnie Mae podniosła wzrok znad ociekającej kaloriami grzanki z duńskim żółtym serem. - Co jest takie interesujące? - spytała. - Kane właśnie powiedział, że był u nas o pierwszej w nocy obwieściła Dottie. Uważnie obserwowała twarze obu starszych pań. -
S R
Telefonował, żeby się upewnić, czy aby nie zakłócił nam snu. - Po co przychodził o tej porze? - Mildred uniosła brwi w bezgranicznym zdumieniu.
Dottie zaczekała chwilę z odpowiedzią, żeby jej słowa wywarły większe wrażenie.
- Podobno martwił się o Alex. Postanowił sprawdzić, jak się czuje.
- Kochany chłopak. - Johnnie Mae sięgnęła po filiżankę. - O wiele za dobry. W ogóle nie ma czasu dla siebie - stwierdziła Mildred. Przysunęła sobie miseczkę kukurydzianych płatków z truskawkami. - Aż zanadto przejmuje się obowiązkami. Przecież my mogłyśmy zajrzeć do chorej. Dottie z wyraźnym poirytowaniem odłożyła widelec na talerz z jajecznicą. Mildred i Johnnie Mae nie zareagowały tak, jak się spodziewała. 41
- Zgadzam się, że Kane poważnie traktuje swój zawód. Mimo to na ogół nie odwiedza pacjentów w nocy. A jednak przyszedł do Alex, chociaż jej stań nie budził obaw. To daje trochę do myślenia, prawda? Jak sądzicie, dlaczego tak się o nią niepokoił, co? Johnnie Mae przełknęła ostatni kęs i utkwiła spojrzenie w Dottie. - Przypuszczasz, że chodzi o coś więcej niż tylko zwykłą troskę lekarza o pacjenta? - Kto wie? Usłyszałam w jego głosie jakiś szczególny ton, gdy mówił o Alex. Zastanawiam się, czy Kane nie interesuje się nią
S R
bardziej, niż chciałby przyznać. A może nawet bardziej niż sam zdaje sobie sprawę.
- Och, Dottie, czy ja wiem. - Johnnie Mae w zamyśleniu odsunęła nakrycie. - Alex zupełnie nie jest w jego typie. - No a co z Melanie? - przypomniała ostro Mildred, odkładając z głośnym stuknięciem łyżkę. - Moim zdaniem ona idealnie pasuje do Kane'a, Widziałyście, jak umiejętnie wczoraj mu pomogła? Ma wrodzone talenty potrzebne żonie lekarza. No i została wychowana na damę z Południa. Potrafi gotować i szyć, uczy w niedzielnej szkółce i troskliwie opiekuje się babcią. Taka młoda, a prowadzi sklep nie gorzej od swego ojca. Nigdy nie znajdziemy lepszej kandydatki. Melanie to chodząca doskonałość. - I właśnie dlatego się nie nadaje — stwierdziła Dottie. - Dla Kane'a jest zbyt doskonała. On potrzebuje kobiety, która będzie wymagająca, która zmusi go, aby czasem zapomniał o pracy. A także 42
poskromi jego arogancję. Dobrze wiemy, że mój syn potrafi pokazać rogi. Kane potrzebuje kogoś takiego jak... Alex. - Bzdury. Kane i Melanie tworzą wspaniałą parę. - Sama widziałaś, Mildred, że zachowywał się w stosunku do niej obojętnie. Nie wzbudziła w nim żywszych uczuć. Chcemy dla niego czegoś więcej, On pragnie czegoś więcej. - No cóż. - Johnnie Mae uznała, że musi zachować obiektywizm. - Trochę za wcześnie, żeby oczekiwać od nich żywszych uczuć. Oboje dopiero się poznali. Potrzebują więcej czasu. - Masz rację - przyznała Dottie.-Ale sposób, w jaki Kane dzisiaj
S R
ze mną rozmawiał... Mam wrażenie, że jego zainteresowanie Alex wynika nie tylko z zawodowych pobudek.
- A ja uważam, że się mylisz - parsknęła gniewnie Mildred. Melanie...
- Hmm... czy to nie Kane powinien o tym zdecydować? - spytała ostrożnie Johnnie Mae,
Dottie i Mildred spojrzały na nią z politowaniem. - Kane jest mężczyzną. Doskonale wiemy, że ten gatunek nie zawsze wie, co dla niego najlepsze - wycedziła z przekąsem Mildred. - Nie zaszkodzi więc troszkę nim pokierować -stwierdziła Dottie, wyjątkowo zgadzając się z siostrą. -Może trzeba przeprowadzić mały eksperyment. Po prostu, żeby sprawdzić, czy się nie mylę i czy jest szansa, że Alex i Kane są dla siebie odpowiedni. - Jaki znowu eksperyment? - zażądała wyjaśnień Mildred.
43
- Och, jeszcze nie wiem. - Dottie machnęła niecierpliwie ręką. Coś w rodzaju testu. Abyśmy się przekonały, czy Alex ma predyspozycje do roli żony lekarza z małego miasteczka. - Mało prawdopodobne - stwierdziła z westchnieniem Johnnie Mae. - To znana pisarka, przyzwyczajona do metropolii. Na pewno prowadzi intensywne życie towarzyskie, uwielbia przyjęcia i inne wielkomiejskie rozrywki. Cóż mogłoby jej zaoferować Andersenville? - Też mamy życie towarzyskie - odparła obronnym tonem Dottie. - Na przykład dzisiejsze spotkanie w sali parafialnej. Przedstawimy Alex naszym przyjaciołom. Wierzę, że znajdzie z nimi wspólny język.
S R
- Albo będzie się zachowywać drętwo i stać jak kołek w płocie burknęła Mildred. - Tak samo jak Cathy, gdy Kane ją do nas przywiózł.
- Jest okazja, aby się o tym przekonać, prawda? - odpowiedziała Dottie.
- Nie wolno nam dopuścić, aby Kane znów się zadurzył w niewłaściwej osobie - stwierdziła Johnnie Mae. - Jeśli nie uda się ożenić go z Melanie, to spróbujemy podsunąć mu Connie Travers. Jej maluchy są dobrze wychowane, a Kane zawsze lubił dzieci. - Nikt nie nadaje się lepiej niż Melanie. - Mildred z kwaśną miną skrzyżowała ramiona na chudej piersi. -Zaczekajcie trochę. Same zobaczycie, jak bardzo wszyscy ją lubią. Urodziła się przecież tutaj. Jest jedną z nas.
44
- Ten wieczór zapowiada się nad wyraz interesująco. - Na wargach Dottie błąkał się enigmatyczny uśmieszek. Zauważyła, że Johnnie Mae i Mildred zerknęły ze zdumieniem na siebie, a później na nią. Alex obudziła się po dziewiątej. W domu panował niczym nie zmącony spokój. Pomyślała, że jej gospodynie gdzieś wyszły. Wstała z łóżka. Następnie wzięła szybki prysznic i włożyła szare spodnie oraz fioletowy sweter. Rozprostowała szczotką zanadto skręcone włosy, zrobiła też staranny makijaż. Piękny siniak w kolorach tęczy pokrywał niemal pół twarzy, lecz z tym musiała się
S R
pogodzić. Przyjrzała się krytycznie swemu odbiciu. - Nieźle - uznała. - Może nie wspaniale, ale znacznie lepiej niż wczoraj. - W tym stanie mogła stawić światu czoło. W salonie nie było nikogo. Jakieś ciche dźwięki dobiegły ją z kuchni. Zastała tam Dottie, która nucąc polerowała blaty. - Dzień dobry.
Dottie odwróciła się do niej z szerokim uśmiechem. - Dzień dobry, Alex. Ślicznie wyglądasz. Jak się czujesz? - Dziękuję, dużo lepiej. - Głodna? - Trochę - przyznała. Nalej sobie kawy i usiądź. Zaraz ci coś przygotuję. Miałabyś ochotę na gofry z naleśnikowego ciasta i świeże owoce? - Och, nie chcę sprawiać ci tyle kłopotu. - To żaden kłopot. Naprawdę - zapewniła szczerze Dottie. 45
- Jesteśmy same? - spytała od niechcenia Alex. Wzięła kubek i siadła przy stole. - Tak. Mildred dwa razy w tygodniu pracuje społecznie w szpitalu, tym, który znajduje się trzydzieści kilometrów stąd. Wspominałam ci o nim. A Johnnie Mae dorabia do emerytury, witając klientów w Wal--Marcie. Uwielbia ten supermarket i swoje zajęcie. Aktywna grupa, nie ma co, stwierdziła w duchu Alex. Już wieczorem starsze panie wydały jej się intrygujące. Okazało się, że intuicja jej nie zawiodła. - Ten dom należy do ciebie, prawda? Dottie skinęła głową.
S R
- Mój mąż i ja wychowaliśmy tu nasze dzieci. Zmarł dziesięć lat temu. Wtedy wprowadziła się do mnie Mildred. Pięć lat później owdowiała Johnnie Mae. Od dzieciństwa jest moją najlepszą przyjaciółką. Namówiłyśmy ją, aby z nami zamieszkała. We trójkę nie czujemy się samotnie.
- To miło, że twój syn mieszka tuż obok - zauważyła Alex, ze wzrokiem utkwionym w filiżance z kawą.
- Owszem. Kane zbudował swój dom zaraz po studiach, gdy rozpoczął w Andersenville praktykę lekarską. Lubi myśleć, że ma na nas oko. Natomiast my pilnujemy, aby racjonalnie się odżywiał i nie zapominał o wypoczynku. Trudno wiec powiedzieć, kto kogo dogląda - wyjaśniła wesoło Dottie. Alex nieoczekiwanie ogarnęło rozmarzenie. Jak bardzo chciałaby należeć do takiej kochającej się rodziny, w której wszyscy troszczą się o siebie nawzajem. Ona sama nigdy dla nikogo nie była 46
najważniejsza. I tego jej zawsze brakowało. Chyba właśnie dlatego nadal trwała zażyłość z Billem. Od pierwszego spotkania okazywał jej tyle względów... - Rozmawiałam dzisiaj z Kane'em - powiedziała ni z tego, ni z owego Dottie. Alex poruszyła się niepewnie na krześle. Odniosła dziwne wrażenie, że Dottie jakimś cudem czyta w jej myślach. - Tak? - Uhm. Pytał o ciebie. Prosił, aby dać ci się wyspać. Mówił też o swojej nocnej wizycie. Mam nadzieję, że cię nie przestraszył.
S R
- Ależ nie, skądże. Obudził mnie naprawdę delikatnie. To ładnie z jego strony, że okazał mi tyle troski.
Dottie postawiła przed nią pełny talerz. Alex zauważyła, że jej gospodyni przez krótką chwilę jakby się nad czymś zastanawiała. Zaraz jednak uśmiechnęła się serdecznie. Nalała sobie kawy i usiadła naprzeciw swego gościa,
- Mój syn dba o swoich pacjentów - powiedziała, patrząc na Alex z uwagą. - Ale - urwała, żeby się napić. Alex niecierpliwie czekała na dalszy ciąg. Lecz Dottie nagle zmieniła temat. - Masz na dzisiaj jakieś plony? - spytała. Alex skrzywiła się lekko i sięgnęła po kubek. - Najpierw muszę skontaktować się z moim agentem ubezpieczeniowym i wynająć samochód, a później znaleźć jakiś motel. Zadzwonię też do mojego... przyjaciela w Chicago i powiem mu, co się stało. 47
- To twój chłopak? - Dottie trochę się zachmurzyła. Alex wzruszyła ramionami. - Po prostu się z nim spotykam. Ale wątpię, czy naprawdę można go nazwać moim chłopakiem. - A więc to nic poważnego? - Dottie dociekliwie drążyła temat. Alex już wcześniej doszła do wniosku, że południowców szalenie interesuje życie innych ludzi. Kelnerki w restauracji i kasjer na stacji benzynowej, wszyscy bez żenady plotkowali o sprawach osobistych i ciągnęli ją za język. Uznała, że zainteresowanie Dottie jest przejawem podobnej ciekawości. Nie znała dobrze starszej pani.
S R
Czuła jednak do niej dużo sympatii, toteż odpowiedziała całkiem szczerze:
On traktuje tę znajomość poważnie. Ale ja... no cóż, właściwie nie wiem. Chyba unikam podjęcia ostatecznej decyzji. Między innymi z tego powodu postanowiłam wyjechać. Potrzebowałam czasu do namysłu.
Bardzo mądrze - pochwaliła Dottie. - Coś mi się wydaje, że nie jest dla ciebie odpowiednim mężczyzną. Alex aż zamrugała ze zdumienia, słysząc to autorytatywne stwierdzenie. Roześmiała się. - Skąd wiesz? Dottie nie dała się zbić z tropu. - Wywnioskowałam to ze sposobu, w jaki o nim mówisz. Przypuszczam, że nie wzburzył krwi w twoich żyłach?
48
Alex zachichotała, Dottie potrafiła rzeczowym tonem zadawać pytania o zaskakującej treści. Zastanawiam się, jak ci odpowiedzieć. Lubię go. Ale nie sądzę, żebym była szaleńczo w nim zakochana. - A więc miałam rację - oświadczyła Dottie. - Powinnaś rzucić tego Billa. Nie decyduj się na związek pozbawiony namiętności, Alex. Zasługujesz na więcej. Alex znów skonstatowała ze zdziwieniem, że wcale nie czuje się urażona trochę wścibskimi rozważaniami Dottie. - Czyżby przemawiało przez ciebie doświadczenie? - spytała.
S R
Dottie powoli skinęła głową i zamyśliła się na chwilę. - Wyszłam za mąż bardzo młodo. Kandydata wybrali moi rodzice. To nie było... radosne doświadczenie. On zginął w wypadku trzy lata po naszym -ślubie. Postanowiłam wtedy, że nigdy więcej nie zdecyduję się na powtórne małżeństwo. Ale spotkałam Charlesa, ojca Kane'a i Debbie. Przekonał mnie, że warto zaryzykować. Udowodnił, jak cudownie jest kochać. Spędziłam z nim dwadzieścia sześć lat, najlepszych lat w całym moim życiu. - Brakuje ci go, prawda? - spytała cicho Alex. Widziała w oczach Dottie smutek. - Bardzo - przyznała z ciężkim westchnieniem starsza pani. Zmarł tak nagle. Marzyłam, że dożyjemy razem późnej starości. Niczego jednak nie żałuję. Łączyło nas wszystko : miłość, pożądanie, wzajemny szacunek. Właśnie tego pragnęłam zawsze dla moich dzieci. Debbie udało się to 49
osiągnąć. Kane, jak na razie nie miał tyle szczęścia. Chciałabym, Alex, żeby i tobie się powiodło. - Mnie? Dlaczego? - Zaskoczyła ją uroczysta powaga w głosie Dottie. Dottie spojrzała na nią z uśmiechem. - Lubię cię. - Ja też cię lubię - przyznała Alex. W gardle zaczęło ją dławić ze wzruszenia. - Cieszę się. Obiecujesz zastanowić się nad tym, o czym rozmawiałyśmy? Na pewno spotkasz kogoś, kto cię zafascynuje, kto
S R
zaoferuje więcej niż tylko wygodny układ.
Alex poruszyła się niespokojnie na krześle. Zastanawiała się, czy Dottie ma na myśli kogoś konkretnego. Nie, to absurd. Dottie po prostu była wobec niej życzliwa. Przecież chyba niczego nie sugerowała?
-Oczywiście, przemyślę twoje słowa - odparła trochę wymijająco. Umknęła spojrzeniem w bok.
- Świetnie. A teraz wróćmy do twoich planów - zaproponowała z ożywieniem matka Kane'a. - Może zdołam cię namówić, żebyś zatrzymała się u nas. Jeśli zamierzasz spędzić trochę czasu w typowym miasteczku amerykańskiego Południa, to trudno o lepsze miejsce niż Andersenville. Poza tym w ciągu najbliższych dni nie wolno ci się przemęczać. A po trzecie, Mildred, Johnnie Mae i ja będziemy zachwycone, goszcząc cię pod naszym dachem. Zgadzasz się? 50
Miała wielką ochotę przystać na tę propozycję. - Z przyjemnością zostałabym tutaj. - Alex z namysłem dobierała słowa. - Ale pod jednym warunkiem. Przyjmiecie ode mnie pieniądze za pokój i utrzymanie. Nie mogę nadużywać waszej gościnności. - Nie uważam tego za konieczne, lecz jeśli chcesz, ustalimy jakieś zasady - zgodziła się Dottie. - Mogłabym ustawić komputer na biurku w sypialni - stwierdziła Alex. Przypomniała sobie, jak kusząco wyglądał dziś rano mały antyczny sekretarzyk.
S R
- A więc nie ma żadnych problemów? - spytała radośnie Dottie. Najwyraźniej uznała sprawę za załatwioną.
Alex zagryzła wargi. Nie wiadomo dlaczego na dźwięk słowa „problem" pomyślała o doktorze Lovellu. Jestem niemądra, stwierdziła. Cóż z tego, że o pierwszej nad ranem wydał mi się pociągający. To jeszcze nie powód, aby stąd uciekać. Dottie ma rację. Powinnam zbierać materiały w Andersenville. Po co szukać innego miasta. A co do Kane'a... Chyba uległa w nocy chwilowemu zauroczeniu. To zrozumiałe, była w powypadkowym szoku, śpiąca i zaskoczona nieoczekiwaną wizytą. Teraz czuła się świetnie, a w jasnym świetle dnia wszystko na ogół wygląda inaczej. Nie przypuszczała, żeby dziś Kane wywarł na niej piorunujące wrażenie. Albo ona na nim. Czemu więc miałaby się przejmować faktem, że prawdopodobnie będą się tutaj widywać? Szybko podjęła decyzję. 51
- Bardzo dziękuję za zaproszenie, Dottie. Z chęcią spędzę w Andersenville trochę czasu. Dottie aż klasnęła w dłonie z zadowolenia. - Cudownie! - wykrzyknęła. - Trudno o lepsze rozwiązanie. Gdyby Kane nie dał matce słowa, że przyjdzie w środę na parafialne spotkanie, na pewno znalazłby jakiś powód, aby się od tego wymigać. Był zmęczony, głodny i raczej w kiepskim humorze. Marzył, żeby znaleźć się w domu, zrzucić buty i położyć się na kanapie przed telewizorem. W zamrażarce czekały gotowe, smakowite dania
S R
obiadowe. Matka regularnie szykowała je dla niego. Wymagały jedynie podgrzania w mikrofalowej kuchence. Miał nawet w domu niezłe wino, które kupił kilka dni temu.
Westchnął z rozmarzeniem. To mógł być wieczór doskonały. Oczyma duszy już widział się w dresie, z talerzem na kolanach i kieliszkiem burgunda w zasięgu ręki. Zamiast tego wciąż miał na sobie garnitur i parkował samochód przed kościołem. I to wyłącznie dlatego, że nieopatrznie dał się skłonić do złożenia obietnicy. Ty frajerze, pomyślał. - Hej, Kane! Jak leci? - zawołał tęgawy farmer. Kane pomachał ręką w stronę kilku mężczyzn. - W porządku, Zeb. Kiedy wreszcie pójdziesz za moją radą i rzucisz palenie? - Już niedługo - obiecał Zeb. - A od poniedziałku rozpoczynam dietę. 52
- Akurat - nie dał się zwieść Kane. Nie miał co się łudzić. Mimo podwyższonego ciśnienia i niemal zabójczego poziomu cholesterolu, Zeb lekceważył swoje zdrowie. Tylko patrzeć, jak wysiądzie mu serce. A wtedy i on, i jego rodzina będzie oczekiwać cudu od lekarza. - Doktorze Lovell! Jak to dobrze, że pana widzę! - Potężnie zbudowana kobieta w kwiecistej sukni i kapelusiku na czubku głowy chwyciła go za ramię. - Wciąż mam problemy ze spaniem — poskarżyła się scenicznym szeptem. - Może mógłby mi pan przepisać coś na sen? Chociaż parę tabletek, dobrze?
S R
- Już pani mówiłem, Madelyn, że trochę gimnastyki i ruchu na świeżym powietrzu zdziała więcej niż kolejna porcja środków nasennych - wyjaśnił cierpliwie. - Nie powinna pani bez przerwy zażywać tych leków. Organizm szybko się do nich przyzwyczaja. Madelyn zrobiła zmartwioną minę, ale wiedziała, że go nie przekona. Poklepał ją po ręce.
- Proszę do mnie wpaść za parę dni, jeśli nie zauważy pani żadnej poprawy. Spróbuję jakoś pomóc. - Wiedział, że wkrótce zjawi się w jego gabinecie, błagając o receptę, którą zabraniało mu wypisać jego lekarskie sumienie. Zaczerpnął głęboko powietrza i wszedł do sali parafialnej. Przez kilka najbliższych godzin czekało go maglowanie w podobnym stylu. Nie miał co do tego wątpliwości. Chyba że wkrótce zdoła się dyskretnie wymknąć.
53
W dużym, jasno oświetlonym pomieszczeniu panował tłok. Kobiety gawędziły w grupkach, mężczyźni zebrali się w kącie, komentując wyniki meczu, a dzieci biegały jak szalone, hałasując, ile się da. Przy jednym z długich bufetowych stołów Kane zauważył ciotkę Mildred. Jak sierżant komenderowała towarzyszącymi jej paniami. Obok niej stała Johnnie Mae. Miała na sobie nową, czerwoną sukienkę i z zachwytem gruchała nad niemowlęciem Sama i Twyli Dentonów. Kane pomógł mu przyjść na świat trzy tygodnie temu. Przy drzwiach siedział na składanym krzesełku Marvin Hawkins. Jak
S R
na człowieka po zawale wyglądał całkiem nieźle. Kane rozejrzał się wokół. Szukał wzrokiem matki, wymieniał uśmiechy, pozdrowienia i ukłony. Ogarnęły go wyrzuty sumienia, że tak niechętnie przyszedł na to spotkanie. Zebrali się tu przecież ludzie, których znał od dawna. Jego przyjaciele, sąsiedzi i pacjenci. Jedna wielka rodzina.
Jeśli czasem narzekał na takie towarzyskie obowiązki, to tylko wtedy, gdy był wyjątkowo zmęczony. W rzeczywistości nie zamieniłby ciepłych uczuć, wypełniających ten wielki pokój, na lukratywne stanowisko szefa luksusowej kliniki. Właśnie dlatego narzeczeństwo z Cathy Pearson zakończyło się bolesnym i przykrym zgrzytem. - Witaj, Kane. Cieszę się, że wpadłeś. - Czyjś cichy głos przerwał niemiłe wspomnienia.
54
Kane z uśmiechem odwrócił się do niskiego, dystyngowanego starszego pana. Wielebny Curtis Wimple był miejscowym pastorem od niepamiętnych czasów. To on ochrzcił Kane'a. Czternastoletni Kane przerastał go wtedy o głowę. Dwadzieścia lat później ten sam Kane uratował mu życie. Nie najmłodszy duchowny niemal odciął sobie nogę łańcuchową piłą podczas przycinania gałęzi. Wciąż wyraźnie utykał, lecz ani on, ani jego rodzina bynajmniej nie mieli o to pretensji. Gdyby nie Kane, wypadek skończyłby się tragicznie. - Witam, pastorze. Widzę, że goście dopisali? Curtis Wimple przytaknął rozpromieniony.
S R
- Jeszcze jak, prawda? Mamy nawet wśród nas znaną pisarkę. Panie są naprawdę zachwycone.
- Alex jest tutaj? - spytał ze zdumieniem. Przez cały dzień myślał o niej w każdej wolnej chwili. Siłą woli powstrzymał się, aby nie zadzwonić i nie spytać o jej samopoczucie. Nie mógł pojąć, dlaczego tak bardzo go zainteresowała.
Wciąż sobie przypominał, jak uroczo i bezradnie wyglądała dziś w nocy. Jej gładka, lekko opalona twarz wydała mu się delikatna i pociągająca, mimo siniaka na policzku. W swojej praktyce lekarskiej często miewał do czynienia z bezbronnymi ludźmi. Do tej pory jednak żaden pacjent nie wzbudził w nim podobnej tkliwości jak zaspana Alexandra Bennett. Może wynikało to z faktu, że zjawiła się tak niespodziewanie, w środku burzy, drobna i zagubiona. Tym wzruszyła jego litościwe serce. A może dlatego, że wydawała się taka krucha, gdy niósł ją w 55
ramionach do sypialni. Wszystko jedno, jaka była przyczyna zauroczenia. Sądził, że nie spotka już Alexandry. Powinien więc jak najszybciej o niej zapomnieć. Nigdy by nie przypuszczał, że zobaczy ją na parafialnym przyjęciu! Pastor skinął głową. - A więc już ją poznałeś? - No... tak - przyznał. - Została lekko ranna w wypadku. Udzieliłem jej pierwszej pomocy. - Rozumiem. Twoja matka ją zaprosiła, ponieważ panna Bennett zatrzymała się u niej na kilka tygodni. Podobno wybrała
S R
Andersenville na miejsce akcji swojej następnej powieści. Kane otworzył i zamknął usta. Alex postanowiła zamieszkać po sąsiedzku? Spędzić tu kilka tygodni? Jak do tego doszło? Odwrócił głowę, usiłując dostrzec gdzieś matkę lub jej sławnego gościa. - Nie widzę mojej...
Jakby na jego życzenie tłum nagle się rozstąpił. Kane'owi słowa zamarły w gardle. Zobaczył osobę, która była ośrodkiem zainteresowania grupy wielbicielek. Z wrażenia wstrzymał oddech. Alex spodobała mu się wczoraj, choć miała zakrwawioną twarz i ubłocone ubranie, a wzrok zamglony zmęczeniem i bólem. Teraz oszołomiła go urodą. Prawie czarne, stylowo uczesane włosy lśniły, piwne oczy patrzyły wesoło, zaś elegancka, jedwabna garsonka podkreślała smukłą figurę. Nawet opatrunek na skroni i fioletowy siniak na policzku nie psuły idealnego wizerunku atrakcyjnej, pewnej siebie i niezaprzeczalnie pełnej seksu kobiety. 56
Odpowiedział coś pastorowi Curtisowi, ale sam nie bardzo wiedział co. Zaczął się przepychać między ludźmi, jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła go w stronę dziewczyny, która właśnie uniosła głowę. Ich spojrzenia natychmiast się spotkały. Kane odniósł wrażenie, że w pełnych wyrazu oczach Alex coś zamigotało. Czyżby dostrzegł w nich takie samo oczarowanie, jakie jego ogarnęło, kiedy nieoczekiwanie ją zobaczył? Już niemal do niej dotarł, gdy ktoś zastąpił mu drogę. Niechętnie przeniósł uwagę z Alex na intruza. Przed nim stała Melanie Chastain. Urzekająca jak zawsze. Obcisła, niebieska sukienka doskonale harmonizowała z błękitnymi oczami, a
S R
jej fason korzystnie uwypuklał kształty jej właścicielki. A jednak widok tej uroczej osóbki nie przyprawił Kane'a o przyśpieszone bicie serca, które poczuł, gdy przed chwilą zauważył Alex. - Cześć, Melanie. Ślicznie wyglądasz - powiedział z wymuszonym uśmiechem.
Zrewanżowała się za komplement skinieniem głowy bez cienia próżności.
- Dzięki, Kane. Babcia chciałaby się z tobą przywitać. Wskazała ręką w kierunku grupy starszych pań. Siedziała tam również Pearl Chastain. - Będę zachwycony - zapewnił szarmancko i ujął Melanie za łokieć. Lecz pokusa była zbyt silna. Rzucił szybkie spojrzenie przez ramię.
57
Alex już na niego nie patrzyła. Odwróciła się do jednej z przyjaciółek jego matki.
S R 58
ROZDZIAŁ 4 Alex usiłowała przeanalizować swoje uczucia. Kane szedł w jej stronę. Wtedy zaskoczyła go Melanie Chastain. W pewnym sensie Alex poczuła ulgę. Zauważyła, jak na nią patrzył, i sama też nie mogła oderwać od niego wzroku. Stała jak zahipnotyzowana. A tak sobie wmawiała, że jej zainteresowanie Kane'em ma przelotny charakter. Chyba się myliła.
S R
Zdawała sobie sprawę, że Kane działa na nią w dziwny sposób. Swoją obecnością wprawiał ją w zakłopotanie i nerwowość. Mimo to ogarnęło ją rozczarowanie, gdy Melanie uprowadziła go jej sprzed nosa. Było coś w jego spojrzeniu... coś, co kusiło i niepokoiło zarazem.
- Psiakość - mruknęła Dottie z gniewnym błyskiem w oku. Alex gawędziła właśnie z miejscową nauczycielką. Emily Hatcher prosiła o spotkanie z uczniami dziewiątej klasy. Alex zawsze lubiła rozmowy z młodzieżą. Chętnie wyraziła zgodę. Teraz, dysząc ciche przekleństwo, odwróciła się do Dottie. - Co się stało? - spytała. Dottie potrząsnęła głową i zdobyła się na słaby uśmiech. - Och nic takiego. Po prostu żal mi tego biedaka Kane'a. O, tam. Alex odwróciła głowę w kierunku sporej grupy osób. Melanie stała przyklejona do boku Kane'a, a panie w różnym wieku otaczały
59
ich ciasnym kręgiem. Każda starała się zwrócić na siebie uwagę doktora Lovella. Jak średniowieczny książę, który udziela audiencji, pomyślała Alex z przekąsem. - Nie wygląda na biedaka - zaprzeczyła. - Zaręczam ci, że nie jest tym zachwycony. Niepotrzebnie skłoniłam go do przyjścia. Lubię się nim pochwalić, ale te spotkania są dla niego bardzo męczące. - Tak, biedny Kane - zgodziła się Emily Hatcher. - Wszystkie rzuciły się na niego jak harpie. Uważają, że to
S R
wspaniała okazja, aby otrzymać darmową poradę. Pewnie zasypują go tuzinami pytań,
Alex zagryzła wargi. Przez chwilę przyglądała się scenie pod ścianą. Rzeczywiście, wydawało się, że Kane jest w opałach. Kobiety tłoczyły się wokół niego i paplały jedna przez drugą. Uśmiechał się do nich, ale z wyraźnym przymusem. Zupełnie inaczej niż dzisiaj w nocy, gdy wpadł zobaczyć, jak ona się czuje. Jaka szkoda, pomyślała. Wiem, że chciał rozmawiać ze mną. - Dlaczego nie powie, że jest tutaj prywatnie i nie zasugeruje im wizyty w klinice? Dottie i Emily spojrzały na nią ze zdumieniem. - Och, Kane nigdy by sobie na to nie pozwolił - obruszyła się Dottie. - Jest za uprzejmy. - Ma takie dobre serce - zawtórowała Emily.
60
A więc tak się sprawy mają. Alex znów zerknęła na Kane'a. Nie potrafi się obronić przed stadem swoich poddanych, a raczej pacjentek, tak? A czemu ta idealna Melanie mu nie pomoże, zamiast tam sterczeć jak malowana lala? Podeszła do nich Mildred. Alex zauważyła ją dopiero wtedy, gdy usłyszała charakterystyczne prychnięcie. - To skandal - burknęła Mildred ze wzrokiem utkwionym w tłumek wokół siostrzeńca. - Na sekundę nie zostawią tego chłopca w spokoju. Jennie Harrison gada już od pięciu minut. Głowę dam, że wymienia każdą swoją dolegliwość z ostatniego półrocza. Nawet nie
S R
miał okazji zamienić jednego słowa z Melanie. A ona czeka tak cierpliwie.
Zbyt cierpliwie, uznała Alex. Natychmiast podjęła decyzję. - Czy znam już każdą osobę z tamtej grupy? - zwróciła się do Dottie.
- Ależ skąd. - Dottie chyba właściwie zrozumiała jej intencje. Zaraz cię przedstawię.
Mildred zamierzała coś powiedzieć, ale Dottie nie dała jej żadnych szans. Chwyciła Alex za ramię i chyżo pomknęła z nią w stronę Kane'a. Alex zdawała sobie sprawę, że Mildred z trudem za nimi nadąża; lecz Dottie najwyraźniej ani myślała na nią czekać. - Część, synku. - Dottie wzięła go za rękę. - Cudownie, że udało ci się przyjść. - Cześć, mamo. - Powitał ją z oczywistą ulgą i cmoknął w policzek. 61
Tylko Alex usłyszała, jak dodał szeptem: - Jesteś mi za to sporo dłużna. - Spojrzał na nią ponad głową matki. Alex z trudem powstrzymała chichot. - Dobry wieczór, doktorze Lovell. - Witam, panno Bennett - odparł, naśladując jej oficjalny ton. Jak się pani dzisiaj czuje? Waśnie na to czekała. - Dziękuję, całkiem dobrze - powiedziała donośnym głosem. Ale nie jesteśmy w klinice. Na pewno wolałby pan porozmawiać z przyjaciółmi, niż wysłuchiwać mojego narzekania. A poza tym -
S R
dodała rozbrajająco - lekarz także zasługuje na trochę wypoczynku, prawda? - Obrzuciła wesołym spojrzeniem zebrane w pobliżu osoby. Panie skwapliwie skinęły głowami. Na ich twarzach odmalowało się zmieszanie. Zapanowała niezręczna cisza, którą przerwała Dottie. - Chciałabym wam przedstawić mojego gościa. Oto Alexandra Bennett, autorka wspaniałych powieści. Przez pewien czas będzie u mnie mieszkać i zbierać materiały do następnej książki. - Proszę nazywać mnie Alex - zachęciła ze swym najlepszym, reklamowym uśmiechem. - Bardzo się cieszę, że mogę być z wami. Jesteście dla mnie tacy mili. Wszyscy natychmiast poczuli się zobowiązani do okazania sympatii. Zasypali Alex komplementami oraz masą pytań na temat jej twórczości. Jedni przez drugich podawali swoje nazwiska, wręczali karteczki z numerami telefonów i oferowali wszechstronną pomoc.
62
Alex z zadowoleniem przyjmowała te liczne przejawy autentycznego zainteresowania. Większość spotkań z czytelnikami wyglądała podobnie. Zauważyła, że Dottie zerknęła na siostrę z ironiczną miną. Mildred w odpowiedzi zacisnęła gniewnie wargi. Alex była zbyt zajęta ściskaniem rąk nowych znajomych, aby się zastanawiać, o co chodzi w tym dialogu bez słów. Melanie zręcznie wykorzystała panujące zamieszanie. Wzięła Kane'a pod rękę. - Na pewno jesteś głodny - powiedziała cicho. - Mamy tu wspaniały zimny bufet.
S R
- Tak, Melanie - zachęciła ją Mildred. - Koniecznie pomóż Kane'owi nałożyć coś na talerz, - Posłała Dottie triumfujące spojrzenie. - Ja naleję ci herbaty, Kane.
- Hmm - mruknęła Dottie na tyle głośno, aby Alex ją usłyszała mój syn doskonale potrafi sam troszczyć się o siebie. Alex nic jej nie odpowiedziała, ponieważ ktoś spytał ją właśnie o plany literackie. Jasne, że potrafi, pomyślała, usiłując zachować uprzejmy wyraz twarzy. W ciągu następnych dwóch godzin Alex znacznie poszerzyła swoją wiedzę o członkach Kościoła Baptystów w Andersenville. Zasługiwali na uwagę. Stanowili zwartą grupę i towarzysko trzymali się razem. Alex przypuszczała, że mnóstwo czasu spędzali na plotkach i nie mieli przed sobą tajemnic. Ale dostrzegła jeszcze coś. Cechowała ich nadzwyczajna solidarność i chęć niesienia pomocy, gdy ktoś jej potrzebował. 63
Byli to prawdziwi ludzie, pełni zarówno wad, jak i zalet. Dalecy od doskonałości, lecz ta zawsze wydawała się Alex nieco nudnawa. Parafialne spotkanie okazało się więc wyjątkowo przyjemne. Alex bawiła się naprawdę dobrze, mimo trudnych do zdefiniowania uczuć, które wzbudzał w niej Kane Lovell. Nie miała już więcej okazji, aby z nim porozmawiać. Pod koniec wieczoru gawędziła z przemiłym pastorem. Nagle zauważyła, że Dottie holuje w ich stronę Kane'a. Alex na szczęście niełatwo się rumieniła. W przeciwnym razie jej policzki wyglądałyby teraz jak piwonie.
S R
- No i co pastor sądzi o naszym znamienitym gościu? - zapytała żartobliwie Dottie.
- Właśnie wyznałem Alex moją największą tajemnicę - odparł z uśmiechem wielebny Curtis. – Zawsze mnie kusiło ,żeby samemu zacząć pisać. Od lat chodzi mi po głowie opowieść o duchownym z małego miasteczka , oparta na moich przeżyciach. Wiem, że nie jest to nowy pomysł. Ktoś nakręcił już nawet taki film ,w którym grał w którym grał Andy Griffith. Ale ja mógłbym chyba wszystko przedstawić inaczej. Tak mi się przynajmniej wydaje. - Jak to się mówi, pastorze Wimple? - spytała Alex. - Jest tylko siedem oryginalnych wątków i Szekspir już je zdążył wykorzystać. Musimy zadowolić się nowym podejściem do tematu. Proszę napisać tę książkę. Pańskie poczucie humoru niemal gwarantuje sukces. - Dziękuję - powiedział. Słowa Alex sprawiły mu widoczną radość. Może spróbuję. 64
Dottie położyła rękę na ramieniu Alex. - Alex, Kane zaraz wychodzi. Odwiezie cię do domu, jeśli chcesz. Ja zostaję, aby posprzątać i pozmywać. - Jak ci wiadomo, mieszkamy w pobliżu - dodał pogodnie Kane.Idziesz? Zawahała się. Czy nie powinna zaoferować Dottie swojej pomocy? Dzięki temu uniknęłaby towarzystwa Kane'a. Reagowała na niego tak niepokojąco... Lecz gdyby nie umiała czasem zaryzykować, jej pierwsza książka nigdy by się nie ukazała. - Tak - odparła zdecydowanym tonem. Zauważyła, że na twarzy
S R
Dottie odmalowało się widoczne zadowolenie.
Poszła za Kane'em. Usiłowała nie patrzeć w stronę Melanie. Nie wątpiła jednak, że panna Chastain przygląda się jej tak samo uważnie jak pozostali goście.
Łatwo zgadnąć, kto będzie dzisiaj obiektem plotek, pomyślała z westchnieniem.
Wsiadła do samochodu i zapięła pas, dziwnie świadoma bliskości Kane'a, który spojrzał na nią przelotnie i zapalił silnik. Ona zaś z trudem złapała oddech. Wystarczy ten jego uśmiech i zaczynam głupieć, przemknęło jej przez głowę. Co się ze mną dzieje? zastanawiała się ze zdumieniem. - Pewnie marzyłaś o ucieczce - stwierdził Kane, wyjeżdżając z parkingu.
65
- O ucieczce? - spytała zaskoczona. Wyrwał ją z zamyślenia. Analizowała akurat zadziwiające reakcje, jakie wywoływała w niej obecność Kane'a. - Skąd? Ruchem podbródka wskazał na kościelny budynek. - Stamtąd. Te parafialne spotkania nie umywają się do wspaniałych przyjęć, na które chadzasz w Chicago. - Skąd pewność, że bywam na takich przyjęciach? - A nie bywasz? - Bardzo rzadko. Moi rodzice byli profesorami na uniwersytecie i raczej samotnikami. Pasjonowała ich historia. Badania naukowe nie
S R
idą w parze z rozrywkami. A ja pracowałam przedtem jako sekretarka w kancelarii adwokackiej. Kilka łat temu zrezygnowałam z posady, aby zająć się twórczością literacką.
Uniósł z powątpiewaniem brew.
- Ale zostałaś sławną autorką. Chyba prowadzisz bujne życie towarzyskie..
Bawiło ją, że tym razem ma nad nim przewagę. - Jak myślisz, dużo bym napisała, gdybym tak lubiła szaleć? - Hmm... Sam nie wiem... - Pisanie książek to zajęcie dla odludków, Kane. Przez osiem godzin dziennie siedzę przy komputerze, zupełnie odcięta od świata. Z moim agentem i wydawcami kontaktuję się głównie telefonicznie i faxem. Czasem wyjeżdżam w trasy promujące moje powieści. Biorę też udział w spotkaniach z czytelnikami. Ale tylko wtedy, gdy jest to absolutnie konieczne. Ten wieczór sprawił mi więcej 66
przyjemności niż jakiekolwiek „wspaniałe przyjęcie", na którym byłam. Czy to cię dziwi? - Owszem - przyznał. - Zawsze sądziłem, że życie znanego pisarza obfituje w mnóstwo atrakcji, - Nie ty jeden. Lecz prawda wygląda inaczej. Jesteśmy przeciętnymi ludźmi obdarzonymi nieprzeciętną wyobraźnią. Pisarstwo to po prostu zawód. Przyznaję, że wspaniały. Nie zamieniłabym go na żaden inny. Wymaga jednak wielu wyrzeczeń, jeśli autor pragnie osiągnąć sukces. Moja praca nie ma, oczywiście, takiego znaczenia, jak twoja, ale...
S R
- Już dobrze - przerwał jej, unosząc ze śmiechem dłoń. - Wiem, co chcesz powiedzieć. Poświęciłaś się karierze i nie masz czasu na zabawy.
- Waśnie. - Z satysfakcją skrzyżowała ramiona. Spojrzał na nią spod oka.
- Czy znów sprowokuję potok wymowy, jeśli o coś spytam? Zbierałaś dzisiaj materiały do nowego bestsellera? Poznałaś już kilka ekscentrycznych osób. My też mamy tu swoich dziwaków. Ale to uczciwi, porządni ludzie. Wolałbym, żebyś ich nie ośmieszała, jeśli planujesz przedstawienie naszego miasteczka w krzywym zwierciadle. Głęboko odetchnęła i policzyła do dziesięciu. Dwa razy. Pomogło. - Tak - odparła w miarę spokojnie. - Znów sprowokujesz potok wymowy. Rozumiem twoje intencje. Usiłujesz bronić swoich lojalnych poddanych. Zupełnie niepotrzebnie. Nie masz żadnych 67
podstaw, żeby mnie podejrzewać o chęć naigrawania się z mieszkańców Andersenville. Piszę, aby innym dostarczyć rozrywki, pobudzić ich wyobraźnię. Nigdy nikogo nie poniżam i nie kpię z lokalnych społeczności. Nie uprawiani satyry. Od razu widać, że nie przeczytałeś żadnej mojej książki. A mimo to pozwalasz sobie na pouczenia! - Fiu! - Kane aż gwizdnął cicho i zrobił potulną minę. Rzeczywiście niechcący nadepnąłem ci na odcisk, prawda? Wybacz, Alex. Przyznaję ci rację. Nie powinienem oceniać twojej twórczości, skoro jej nie znam. Wyraziłem tylko własne zdanie, nic więcej. A tak
S R
na marginesie, co miałaś na myśli, mówiąc o moich „lojalnych poddanych"? Nie byłoby lepiej nazwać ich przyjaciółmi? Nie zamierzała dać się tak łatwo ułagodzić. Odwróciła głowę do okna, żeby nie patrzeć na ten rozbrajający uśmiech doktora Lovella. - Nie udawaj naiwnego, Kane - powiedziała. - Wiadomo, że lekarz w małej miejscowości to prawie udzielny książę. Wszyscy go szanują. Pięć minut temu skakali wokół ciebie na dwóch łapkach. Do licha, masz w ręku ich życie. Nic dziwnego, że czujesz się za nich odpowiedzialny i niańczysz pacjentów przez dwadzieścia cztery godziny na dobę! - No i kto tu teraz generalizuje? - zaprotestował. - I czy trochę nie przesadzasz? Wcale nie... Już go nie słyszała. Jej uwagę zwrócił jakiś biało-czarny kształt. Poruszał się po wąskiej drodze odchodzącej od szosy. Alex przykleiła nos do szyby. 68
- Krowa! - zawołała. - Krowa? - powtórzył Kane, zaskoczony nagłą zmianą tematu.Jaka krowa? - Maszerowała tą ścieżką, którą teraz minęliśmy - wyjaśniła. Jestem pewna, że to ta sama, przez którą wpakowałam się do rowu. Musimy coś zrobić, żeby znów nie wylazła na jezdnię i nie spowodowała kolejnego wypadku. Kane przyhamował i zjechał na pobocze. - Nie zaszkodzi sprawdzić. - Spojrzał za siebie, wrzucił wsteczny bieg i cofnął samochód.
S R
Siedziała cicho, gdy Kane skręcił w prawo. Reflektory przecinały ciemność dwoma szerokimi pasami. Alex rozejrzała się uważnie wokół. Zobaczyła głębokie koleiny wyżłobione w gliniastej ziemi, gęste krzaki porastające brzegi rowu, z przodu, w pewnej odległości jakąś błyszczącą plamę. Uznała, że to chyba woda. Lecz nigdzie ani śladu krowy.
- Słowo daję, że tu była - powiedziała z rozdrażnieniem. - W świetle księżyca rzucały się w oczy białe łaty na jej grzbiecie. - Na końcu tego zaułka jest małe jeziorko. Może chciało się jej pić. Podjechali aż do stawu. Kane zgasił silnik i czekał cierpliwie, aż Alex dokładnie zlustruje cały teren, - No i co? - zapytał, gdy mrucząc gniewnie zamknęła okno, - Nie ma jej - przyznała. - Ale szła tędy, Kane. Wzruszył ramionami. 69
-Mogła wejść do lasu, zanim tu wjechaliśmy - zasugerował. Nie martw się. Jutro z pewnością ktoś ją złapie. - Ale to okropne, że nikt oprócz mnie jej nie widział. Zaczynam wątpić w swój sokoli wzrok. - Często pani mieffa te fołowe halucynacje, panno Bennett? zapytał, komicznie naśladując austriacki akcent Freuda. - Nie, doktorze Lovell. Dopiero od chwili, gdy wczoraj wylądowałam w krainie Oz. Kane ujął palcami jeden z jej lśniących loczków i bawił się nim od niechcenia.
S R
- A pojawiają się czasem fruwające małpy? Alex zdała sobie nagle sprawę, że oboje siedzą bardzo blisko siebie. Oddychanie znów zaczęło jej sprawiać trudność. - Hmm... Jak brzmiało pytanie? - Usiłowała ciągnąć dalej żartobliwy dialog.
Kane wciąż patrzył jej w oczy, ale uśmiech powoli znikał mu z twarzy.
- Zapomniałem...-Wsunął rękę w jej włosy. -Alex... Podniosła głowę, bezwiednie rozchylając usta. Kane schylił się i na moment zawahał. Następnie lekko musnął je wargami, lecz zaraz się cofnął. Alex miała ochotę głośno jęknąć z żalu. Ta przelotna pieszczota zupełnie jej nie usatysfakcjonowała. Kane przekręcił kluczyk w stacyjce. - Uznajmy, że to były przeprosiny za moje wstrętne, podejrzliwe indagacje, dobrze? - spytał z nieodgadniona miną. 70
- Oczywiście- zgodziła się sztucznie wesołym tonem. Resztę drogi przejechali prawie w milczeniu. Kane zaparkował samochód na podjeździe przed domem matki. - Odprowadzę cię - zaproponował. - Nie musisz. Dottie dała mi klucz. Dzięki za podwiezienie, Kane. Do... do zobaczenia. - Dobranoc, Alex. - Dobranoc, Kane. - Wysiadła tak szybko, że nie zdążył nic więcej powiedzieć. Pognałam do drzwi, jakby... jakby gonił mnie tuzin piekielnych krów, pomyślała kpiąco.
S R
Napięcie opuściło ją dopiero w pokoju. Siadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Wciąż czuła ten pocałunek. Wprawił ją w oszołomienie, chociaż trwał tak krótko.
- Nic rozumiem - szepnęła. Machinalnie prze-sunęła dłonią po opatrunku na skroni. - W co się tym razem wpakowałaś, Alexandro? - No dobrze - zgodziła się Mildred. - Przyznaję, że między ludźmi zachowywała się jako tako. Ale to o niczym nie świadczy. Znani pisarze są przyzwyczajeni do życia towarzyskiego, co nie znaczy, że Alex jest odpowiednia dla Kane'a. - Pamiętasz jeszcze własne słowa? Mówiłaś, że będzie tam sterczeć jak kołek w płocie - przypomniała Dottie. - Tymczasem wszyscy jedli jej z ręki. A widziałaś, jak zręcznie wybawiła Kane'a z opresji? I okazała przy tym wielki takt. Nikt się nie obraził. Nawet Jennie.
71
- Tak, to się Alex naprawdę udało - zawtórowała Johnnie Mae. Kane potrzebuje kogoś, kto o niego zadba. Connie Travers od trzech lat przewodniczy Stowarzyszeniu Rodziców i Nauczycieli. Na tym stanowisku trzeba się znać na dyplomacji. Sądzę, że należy poważnie zastanowić się nad Connie. - Jej najmłodszy synek ryczał przez cały wieczór - zauważyła Mildred. - Chyba nie chcecie, żeby biedny Kane musiał wiecznie słuchać tych koncertów. - Dzieci Connie są zawsze bardzo grzeczne. - Johnnie Mae nie dała za wygraną. - Dzisiaj jakiś chłopak nadepnął Joeyowi na nogę. Dlatego mały płakał.
S R
- Zapomniałyście, że rozmawiamy o Alex? - Dottie splotła ręce na kolanach. - Myślę, że między nią a Kane'em naprawdę mogłoby się rozwinąć coś poważnego. Widziałam, jak na nią patrzył. Aż mi się zrobiło gorąco.
Mildred potrząsnęła głową.
- Udowodniłaś, że Alex umie się bawić na przyjęciu. Dla Kane'a to za mało. Żona lekarza powinna mieć wszechstronne talenty. Pomyślcie o nieoczekiwanych wizytach pacjentów. Tak jak wczoraj, gdy zjawiła się Alex, cała zakrwawiona i mdlejąca. Melanie pomogła Kane'owi sprawniej niż dyplomowana pielęgniarka. Co za pożytek miałby z dziewczyny, która potrafi tylko się bawić. - Nie jestem pewna, czy Alex zasługuje na taką ocenę stwierdziła Johnnie Mae.
72
- Ani ja. - Dottie gorąco broniła swojej kandydatki. -I odnoszę wrażenie, że w przypadku jakiejś medycznej potrzeby na pewno wiedziałaby, co robić. To inteligentna i zrównoważona młoda kobieta, a nie bezradne kurczątko. Sądzę, że dałaby sobie radę w każdych okolicznościach. Ą ty musiałabyś się wówczas udławić tą krytyką. - Dobrze wiecie, że ten test odpada - odezwała się Johnnie Mae. - Nie zaaranżujecie prawdziwego wypadku czy jakiegoś zagrożenia, aby się przekonać, co wtedy zrobi Alex. - Wcale nie chcę, żeby ktoś nagle zachorował - odparła Dottie. Ale gdyby tak się stało...
S R
- Gdyby tak się stało, to sama zobaczyłabyś, że mam rację. Alex straciłaby głowę - powiedziała z przekonaniem Mildred. Johnnie Mae westchnęła ciężko. Dyskusja powoli zmieniała się w kłótnię.
- Próżne gadanie. Niepotrzebnie obie strzępicie języki. Nigdy nie wiadomo, jak ktoś postąpi w trudnej sytuacji.
W czwartek i piątek Alex intensywnie pracowała. Zwiedziła miasteczko, zapoznała się z jego historią i zrobiła mnóstwo notatek. Następnie spędziła wiele godzin przy komputerze. Oczywiście nie oznaczało to, że celowo unika Kane'a. Skądże znowu, zapewniała samą siebie. Po prostu była zbyt zajęta, aby o nim myśleć lub się za nim rozglądać. A nawet jeśli go unikała, to on także nie próbował jej spotkać. Od wieczoru w sali parafialnej ani razu nie zajrzał do matki. Alex ze wzruszeniem przyjmowała dowody sympatii ze strony mieszkańców. Wszyscy chętnie służyli jej pomocą. Jeden z rolników 73
oprowadził ją po swojej farmie. Bibliotekarka udzieliła bezcennych informacji na temat całej okolicy i znalazła wiele źródłowych materiałów, dokumentów i starodruków. Andersenville okazało się rzeczywiście interesującym miejscem. Drugiego Unia Alex wstąpiła do niedużej restauracji przy głównej ulicy. Zamierzała zjeść lekki posiłek i trochę przesiąknąć lokalną atmosferą. - Pani jest tą znaną pisarką, prawda? - zapytał nieśmiało młody chudzielec, który wręczył jej kartę. - Tak, zgadza się - przyznała z uśmiechem. Oceniła chłopca na
S R
jakieś siedemnaście lat. - Skąd wiedziałeś?
- Byłem przedwczoraj na spotkaniu w kościele - wyjaśnił. Strasznie chciałem z panią porozmawiać, ale nie zdołałem się dopchać. Nazywam się Tommy Kelley. Ten bar należy do mojego taty.
- Miło mi cię poznać, Tommy.
- Ja też się cieszę, panno Bennett. Chodzi o to... -Chłopak zarumienił się poruszy. - Ja też pragnę zostać pisarzem - wyznał szeptem. Alex już dawno przestała się dziwić, że tylu ludzi o tym marzy. Słysząc jej nazwisko, prawie wszyscy reagowali tak jak Tommy. Skinęła głową, aby dodać mu odwagi. - Interesuje cię jakaś konkretna tematyka? - spytała.
74
- Science fiction - powiedział bez wahania. - Moi nauczyciele twierdzą, że naprawdę mam talent. W przyszłym roku idę do college'u. Dostałem stypendium. - Moje gratulacje. Od dawna piszesz? - Od kiedy nauczyłem się trzymać długopis - przyznał szczerze. Inni ganiali po boisku i rzucali piłkę do kosza, a ja siedziałem nad notatnikiem. Do tej pory czasem się ze mnie nabijają. - Przestaną się z ciebie wyśmiewać, jak zobaczą w księgarni twoją książkę. Tommy z zadowoleniem uśmiechnął się od ucha do ucha. Alex
S R
nie miała wątpliwości. Zdobyła właśnie kolejnego wielbiciela. Poprosiła o sałatkę i szklankę mrożonej herbaty. Obiecała też, że chętnie odpowie na wszelkie pytania dotyczące warsztatu pisarskiego i spraw wydawniczych, gdy Tommy nie będzie akurat pracował. Podziękował jej serdecznie i pośpieszył do kuchni, aby zrealizować zamówienie.
Do domu wróciła późnym popołudniem. Była zmęczona, ale zadowolona z dotychczasowych poczynań. Zaprzyjaźniła się z kilkoma osobami, poznała życie tutejszych farmerów, stworzyła konspekt powieści, który szybko obrastał szczegółami. Aż tyle dokonała, nie myśląc o doktorze Lovellu. To znaczy nie częściej niż raz na godzinę. Wzięła z samochodu naręcze książek i nieco się ugięła pod tym ciężarem. Szła ostrożnie, aby niczego nie upuścić. Nagle prawie krzyknęła ze strachu na widok dwóch silnych, opalonych rąk. 75
- Co ty wyprawiasz? - skarcił ją Kane. - Chcesz wylądować w szpitalu? Te szpargały ważą chyba tonę. Nie powinnaś brać wszystkiego na raz. Westchnęła głośno, dając upust swojemu rozdrażnieniu. - Sama doskonale potrafię się o siebie troszczyć, panie Lovell. - Oczywiście. Daj mi to - zażądał. - Masz tam jeszcze coś? - Nie - zaprzeczyła krótko. Wolną ręką wskazał jej podjazd. - Dama przodem. - Zbyt dużo było kpiny w jego głosie, by uznać te słowa za tradycyjną uprzejmość dżentelmena z Południa. Rzuciła mu gniewne' spojrzenie, po czym odwróciła się i z
S R
podniesioną głową pomaszerowała do domu. Nigdy w życiu nie spotkała równie przemądrzałego, denerwującego faceta! I równie fascynującego.
76
ROZDZIAŁ 5 Dottie jakby na nich czekała. Otworzyła na oścież drzwi, gdy tylko Alex i Kane weszli na ganek. - Boże słodki, co to jest? - wykrzyknęła na widok stosu książek, które przynieśli. - Materiały - odparła Alex. - Ciężkie - dodał Kane.
S R
Dottie obrzuciła ich radosnym spojrzeniem. - Mam nadzieję, że apetyt wam dopisze. Szykuję na kolację coś specjalnego, jeśli zaczekacie pół godziny.
- Mamy jakąś okazję do fety? - spytał Kane, idąc za Alex do jej sypialni.
- Och, chciałam po prostu wypróbować nowy przepis - zawołała Dottie. - Wy, dzieciaki, zajmijcie się teraz swoimi sprawami. Będę w kuchni, gdybyście czegoś potrzebowali.
- Dzieciaki? - powtórzyła Alex. Z ulgą rzuciła ciężar na łóżko. Od dawna nikt mnie w ten sposób nie nazywał. Kane zachichotał. - W porównaniu z mamą, ciotką Mildfed i Johnnie Mae jesteś dzieciakiem. - Za kilka tygodni skończę trzydzieści lat. Parsknął śmiechem, dysząc jej ponury ton.
77
- To jeszcze nie tak źle. Ja mam na karku prawie trzydzieści cztery. - Wiem, że nie należy się przejmować, ale nie marzę o tych urodzinach. - Zapewniam cię, że nie wyglądasz ani o jeden dzień starzej niż na dwadzieścia dziewięć - stwierdził z udaną powagą. - Och, wielkie dzięki. - Drgnęła gwałtownie, gdy Kane wyciągnął rękę w jej stronę. Zrobił zdziwioną minę i zastygł w bezruchu. - Chciałem jedynie sprawdzić twoją skroń - wyjaśnił. - Coś nie tak?
S R
Zrobiło się jej głupio. Uśmiechnęła się z przymusem i zaprzeczyła.
- Ależ nie, przepraszam. Zaskoczyłeś mnie tym nieoczekiwanym gestem.
Zbliżył się i ostrożnie odchylił opatrunek. Alex utkwiła wzrok w górnym guziku białej koszuli Kane'a. - Bolało cię tutaj? - spytał. - Nie bardzo - odparła, mając nadzieję, że jej głos brzmi zwyczajnie. - Trochę szczypało, ale to chyba normalny objaw. - Owszem. - Delikatnie obmacał lekkie opuchnięcie wokół skaleczenia. - A teraz boli? - Nie. - Wydobyła z siebie niewiele więcej niż szept. Zacisnęła dłonie za plecami. Kane był tak blisko. Taki duży. Ciepły. Niesamowicie męski i bajkowo piękny. 78
- Ładnie się goi - stwierdził. - Och, to... to dobrze. - Oblizała wargi, które nagle zrobiły się suche. - Wpadnij w poniedziałek do kliniki. Zdejmę ci szwy. - Cofnął się. - Nie musisz nosić tego opatrunku, chyba że wolisz zasłonić szycie ze względów estetycznych. - Wszystko mi jedno. - Usiłowała mówić obojętnie, ale przychodziło jej to z trudem. Rozchylony kołnierzyk Kane'a odsłaniał trochę ciemnych włosów, które porastały pierś, i pulsujące szaleńczo tętno na szyi.
S R
Alex wstrzymała oddech. Czekała, by Kane się od niej odsunął. Miała nadzieję, że wtedy odzyska nad sobą panowanie. Ale on stał bez ruchu tuż obok. Podniosła głowę i napotkała jego spojrzenie. Zobaczyła w nim taki żar, że przeszedł ją dreszcz. Kane wciąż lekko dotykał palcami jej policzka. Poczuła w tym miejscu drżenie. Ale czyje?
- Kane? - szepnęła. Próbowała dostrzec w jego oczach jakąś wskazówkę, dzięki której mogłaby zrozumieć, co teraz przeżywał. Pochylił się nad nią. Przymknęła powieki i stanęła na palcach w oczekiwaniu czegoś, co wydawało się oczywiste. - Alex?! Usłyszała swoje imię wypowiedziane ostrym tonem. Ktoś stał w otwartych drzwiach pokoju. Odwróciła się od Kane'a tak gwałtownie, że niemal straciła równowagę.
79
- O, tutaj jesteście. - Mildred szybko przeniosła świdrujący wzrok na siostrzeńca. - Chyba wam nie przeszkodziłam - dodała z wyraźną naganą w głosie. - Oczywiście że nie - zapewniła Alex. Przywołała na usta równie pogodny, co fałszywy uśmiech. - Kane sprawdzał moje szwy. - Aha. - Mildred jakby trochę złagodniała. Podała Alex arkusik wyrwany z notatnika. - Dzwoniły dziś do ciebie dwie osoby wyjaśniła. - Agent ubezpieczeniowy i twój narzeczony z Chicago dodała głośno i wyraźnie. - Strasznie żałował, że nie zastał cię w domu. Alex przełknęła ślinę.
S R
- Dziękuję, Mildred. Zadałaś sobie tyle trudu, aby wszystko zapisać.
- Nie ma za co. Zrobiłam to z przyjemnością - zapewniła. Zerknęła na Kane'a. - Zostajesz na kolacji, prawda? - Tak.
Alex obserwowała go spod rzęs. Po tym, co przed chwilą ujrzała na twarzy Kane'a, nie zostało ani śladu. Teraz jego obojętna mina nie zdradzała żadnych uczuć. - Chodź, Kane. Przygotuję ci coś do picia - zaproponowała Mildred. Patrzyła na niego wyczekująco. - Na pewno marzysz, żeby trochę odsapnąć z nogami na stoliku, zanim Dottie poda kolację. - Niezły pomysł, ciociu. - Odwrócił się do Alex. -Idziesz? - Zaraz przyjdę. Chciałabym się najpierw trochę odświeżyć powiedziała z wymuszoną beztroską w głosie. 80
Skinął głową i wyszedł. Mildred kroczyła tuż za nim jak żandarm. Przez długą, pełną napięcia chwilę Alex wpatrywała się w drzwi. Machinalnie ściskała w ręce pognieciony kawałek papieru. Pocałowałby ją, gdyby nie zjawiła się Mildred. Czy byłby to prawdziwy pocałunek? A może jedynie kolejne muśnięcie warg, które sprawiało, że rozpaczliwie pragnęła czegoś więcej? Przypomniała sobie gorące spojrzenie Kane'a i bezwiednie zadrżała. Już nie miała wątpliwości. Tym razem pocałowałby ją namiętnie. Jaką reakcję mogłoby to wywołać, skoro przelotna pieszczota wstrząsnęła nią do głębi? Nie zdołała się o tym przekonać.
S R
I zupełnie nie wiedziała, co czuje. Ulgę czy rozczarowanie? Postanowiła wziąć się w garść. Podczas pobytu w Andersenville musi trzymać się z dala od Kane'a Lovella. Owszem, wzajemna bliskość wywoływała magiczne skutki, zauroczenie jednak daleko ich nie zaprowadzi. Zanadto różnili się stylem życia. Ona zawsze mieszkała w wielkim mieście, a Kane tkwił korzeniami tutaj, na prowincji. Nie nadawali się dla siebie i koniec. Ciotka Mildred dała to jasno do zrozumienia. - Zapomnij o nim, Alexandro - powiedziała cicho. - Chyba nie szukasz kłopotów? Ale na policzku wciąż czuła ciepły dotyk jego palców. Nigdy przedtem żaden mężczyzna tak na nią nie działał. - Cholera - zaklęła. Zaczerpnęła głęboko powietrza, aby przygotować się do spędzenia wieczoru z Kane'em.
81
W czasie kolacji rozmowę podtrzymywały starsze panie. Kane i Alex nie zamienili ze sobą prawie ani słowa. Starannie unikali też nawzajem swojego wzroku. Mimo to sama obecność Kane'a wprawiała Alex w niezwykłe podniecenie. Zastanawiała się, czy ona podobnie działa na Kane'a. Ten mężczyzna wzbudzał w niej mieszane uczucia. Jednak sposób, w jaki traktował trzy gospodynie, wydał się Alex wzruszający. Kane niewątpliwie bardzo kochał matkę, ale prawie takie same względy okazywał też zgryźliwej ciotce Mildred i zabawnej, roztrzepanej Johnnie Mae. Niewielu młodych mężczyzn
S R
równie cierpliwie przyjmowałoby bezceremonialne uwagi i pytania dotyczące ich spraw osobistych.
Zwłaszcza Mildred z uporem napomykała co chwilę o Melanie. Alex z ulgą zauważyła, że Kane konsekwentnie zmieniał wtedy temat. - Och, Kane. Czy mógłbyś, zanim pójdziesz, rzucić okiem na Cujo? - poprosiła pod koniec deseru Johnnie Mae. - Cujo? - powtórzył pytająco.
- Pupilek mojego siostrzeńca - przypomniała. - Tarantula. Przechowuję ją u siebie, dopóki Jason nie wróci. Alex z rozbawieniem stwierdziła, że mimo opalenizny twarz Kane'a wyraźnie pobladła. - Czego... czego ode mnie oczekujesz? - zapytał ostrożnie. Szczerze mówiąc, nie bardzo się znam na... hmm... na zwierzętach. - To całkiem proste, Kane. - Alex nie mogła się powstrzymać. Każ jej pokazać język i głośno powiedzieć „aaa". 82
Łypnął na nią wrogo. - Jasne - przytaknął. - Gdybym tylko wiedział, gdzie to coś ma usta. - Pewnie zajmie ci sporo czasu badanie odruchów - dodała, usiłując zachować powagę. - Pomyśl o tych wszystkich kolanach, które musisz postukać młoteczkiem. Dottie zachichotała i przyłączyła się do żartów. - A będziesz wiedział, gdzie zmierzyć jej ciśnienie? - spytała. - Ona ma mnóstwo rąk i nóg. Trudno je odróżnić. Mildred spojrzała na nich Surowo.
S R
- Dlaczego Jason nie trzyma na przykład psa lub kota jak normalni ludzie? Ten chłopak zawsze był dziwakiem. Johnnie Mae gwałtownie wyprostowała się na krześle. - On nie jest żadnym dziwakiem! - zaprotestowała. - Ma po prostu... oryginalne pomysły.
Alex zagryzła wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. Johnnie Mae znów odwróciła się do Kane'a.
- Przecież nie proszę cię, abyś zbadał to stworzenie. Tylko... tylko sądziłam, że Cujo śpi, ale od dwóch dni wcale się nie rusza. Strasznie się boję, że... że ona zdechła. - Oho - mruknęła Dottie. Johnnie Mae skinęła głową. - Wiem. Jason tak ją lubi. Co ja mu powiem, jeśli rzeczywiście... - Może ona śpi - zasugerowała optymistycznie Alex. - Może tar... - Mimo woli zadrżała, wymawiając okropne słowo. - Tarantulę popadają z głodu w śpiączkę? 83
- Ale ona jadła - zapewniła Johnnie Mae. — Wrzuciłam do akwarium trochę świerszczy. Chyba jej smakowały. - Świerszczy? - Kane zmarszczył brwi. - Skąd je wzięłaś? - Znalazłam koło domu. Sami wiecie, ile mieliśmy ostatnio z nimi problemów. Pomyślałam, że pozbędziemy się chociaż paru sztuk, jeśli Cujo je pożre. - O Jezu - powiedziała cicho Dottie i zakryła usta drobną dłonią. - Johnnie Mae, kilka dni temu wezwałem fachowca od tępienia robactwa - wyjaśnił łagodnie Kane. - O-pryskał całą podmurówkę i trawę wokół domu silnym środkiem owadobójczym.
S R
Oczy Johnnie Mae zrobiły się okrągłe jak dwa spodeczki. - Chcesz powiedzieć, że te świerszcze mogły być... - Trujące - dokończyła za nią Mildred. - Alex, masz interesujące narzędzie zbrodni do swojej następnej książki.
Dottie posłała siostrze piorunujące spojrzenie. - Ależ, Mildred! - syknęła.
Johanie Mae z jękiem załamała ręce. Kane westchnął i wstał od stołu. - Chodźmy. Zobaczę, czy ten żarłok jeszcze zipie. Alex miała ochotę poradzić Kane'owi, aby zastosował sztuczne oddychanie metodą usta-usta, gdyby zawiodły inne metody reanimacji. Zrezygnowała jednak z żartów, widząc zdenerwowanie Johnnie Mae. Po powrocie do jadalni lekarz ze smutkiem zakomunikował, że pacjent nie żyje. 84
- Już nic nie da się zrobić - dodał. - Johnnie Mae, chcesz, żebym ją wyrzucił? - Ojej, nie! - zawołała bez wahania, - Lepiej zaczekam na powrót Jasona. Pewnie zechce ją oprawić w ramki albo coś w tym rodzaju. Alex poczuła lekkie mdłości. Kane wkrótce postanowił iść do siebie. Ucałował starsze panie w policzek, zaś Alex życzył oficjalnie dobrej nocy. Alex długo nie mogła zasnąć. Wciąż widziała nad sobą twarz Kane'a, gdy na chwilę zostali sami w jej pokoju. Nie potrafiła zapomnieć tego, co zobaczyła wtedy w jego oczach. Jaki byłby ten
S R
pocałunek? - zastanawiała się po raz setny. I co później powiedziałby Kane...
Narzeczony z Chicago. Kane nerwowo przejechał dłonią po włosach i wbił wzrok w jedyne oświetlone okno naprzeciwko. Okno sypialni Alex. Powinien się był tego domyślić, stwierdził ponuro. Cóż z tego, że dużo pracowała. Przecież nie żyła w tym Chicago jak zakonnica. Musiała kogoś mieć. Ciekawe, czemu o nim nawet nie wspomniała? Czy z nim mieszka? Czy jest w nim zakochana? I czy byłoby trudno mu ją odebrać? - Do diabła! - zaklął i walnął dłonią o kuchenny blat. Suchy dźwięk odbił się echem w pustym domu. Kane skrzywił się z irytacją. Co ja robię? - pomyślał. Zamiast spać, gapi się w środku nocy w okno Alex jak zakochany nastolatek. Czyżby nieudane narzeczeństwo z Cathy niczego go nie nauczyło? Czy naprawdę był
85
takim durniem, aby znów zadurzyć się w kobiecie, która zupełnie do niego nie pasuje? Miał przecież inne możliwości. Kilka atrakcyjnych, wolnych i chętnych panien tylko czekało, aby kiwnął palcem. Te dziewczyny wychowały się w Andersenville i pragnęły spokojnego, ustabilizowanego życia rodzinnego. Dokładnie tego samego co on. Wystarczyło, żeby podniósł słuchawkę i umówił się na randkę. Sęk w tym, że żadna z nich nie interesowała go tak bardzo jak ciemnowłosa i ciemnooka, pełna temperamentu pisarka, która zamieszkała u jego matki. Dlaczego jeszcze nie spała? Pracowała? Czytała? Myślała o nim?
S R
- Marzyciel z ciebie, Lovell - stwierdził na głos z niesmakiem. Pod żadnym względem nie była dla niego odpowiednia. Potrzebował kobiety, która zechce grać drugie skrzypce, bez protestu podporządkuje się wymogom jego zawodu. Coś mu mówiło, że Alexandra Bennett nigdy nie zadowoli się taką pozycją w małżeństwie. Jednak budziła w nim uczucia, jakich do tej pory nigdy nie doświadczył. Pragnął właśnie jej. Prawdopodobnie od pierwszej chwili, gdy ją ujrzał. Ale nie miał, u licha, zielonego pojęcia, co z tym fantem począć. Alexandra Bennett okazała się dużym problemem w małym opakowaniu. A Kane Loveil nie chciał znów ryzykować. Wystarczyło, że raz się sparzył.
86
Może istotnie powinien zadzwonić czasem do Melanie Chastain. O wiele bardziej niż Alex przypominała ten ideał, którego od lat poszukiwał. Na pewno chętnie zaczęłaby się z nim spotykać. Ciotka Mildred wielokrotnie wspominała o tym bez ogródek. Lubił Melanie. Chciał wierzyć, że mógłby ją polubić jeszcze bardziej, gdyby spędzał z nią więcej czasu. Tak, ona zgodnie dostosowałaby się do jego życiowych planów. Tylko szkoda, że mimo licznych zalet Melanie Chastain wcale na niego nie działała. Jeszcze raz zerknął w stronę okna Alex i pomaszerował do swojego pustego łóżka.
S R
Alex spędziła prawie bezsenną noc. Długo przewracała się z boku na bok i w końcu postanowiła wstać. Starała się zachowywać cicho, aby nikogo nie zbudzić. Sądziła, że Dottie, jej siostra oraz przyjaciółka zechcą w sobotę pospać nieco dłużej niż zwykle. Na palcach poszła do kuchni. Zastała tam Johnnie Mae pochyloną nad kwadratowym kawałkiem sklejki. - Dzień dobry. - Alex wzięła filiżankę i ochoczo ruszyła do dzbanka z kawą. - Dzień dobry, kochanie. Dobrze spałaś? - Doskonale, dziękuję - skłamała pogodnie Alex. - A ty? Mam nadzieję, że nie zamartwiałaś się losem... O Boże! - Zatrzymała się raptownie, a gorący napój chlapnął jej na dłoń. - Och! - Szybko chwyciła spodek w drugą rękę i obejrzała zaczerwienienie. Nie wyglądało zbyt groźnie.
87
- Alex, dziecinko, bardzo się sparzyłaś? - spytała troskliwie Johnnie Mae. - Nnnie... Johnnie Mae, co to jest?! Starsza pani z zakłopotaną miną opuściła wzrok na deseczkę i ułożone tam włochate stworzenie. - Właśnie przyczepiałam szpilkami nogi Cujo. Alex usiłowała nie patrzeć na stół. - Dlaczego to robisz? - Chcę zachować Cujo dla Jasona, ale bałam się, że zacznie cuchnąć. Postanowiłam ją zamrozić - wyjaśniła Johnnie Mae dumna z
S R
tego genialnego pomysłu. - Jak już ją przymocuję, włożę tę dyktę do zamrażarki. Nieźle to wymyśliłam, prawda?
- Chyba tak - przyznała z wahaniem Alex. - Ale nie zapomnij wszystkich uprzedzić, że ona tam będzie. - O, nie ma obawy.
Alex zrobiła krok w stronę drzwi prowadzących na podwórko. - Mamy dzisiaj taki śliczny poranek. Wyjdę i popatrzę na ptaki. Johnnie Mae uśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Ależ tak, idź. Skończę za parę minut i dołączę do ciebie. Alex skinęła głową i jednym susem znalazła się na zewnątrz. Prawie całą sobotę Alex spędziła na przeglądaniu notatek i przy komputerze. W niedzielę również zerwała się wcześnie, ponieważ obiecała pójść ze starszymi paniami do kościoła. Parafianie powitali ją jak dobrą znajomą. Dottie wybrała jedną z przednich ławek i wskazała Alex miejsce obok siebie. Tuż za nimi usiadły Melanie Chastain i jej 88
babcia. Alex była jednak w tak dobrym humorze, że to sąsiedztwo wcale jej nie przeszkadzało. Natomiast nie musiała, na szczęście, obawiać się spotkania z Kane'em. Podobno z samego rana wezwano go do szpitala, aby przyjął poród. - Taki jest los lekarza - podsumowała swoje wyjaśnienia Dottie. Szybko zerknęła na Alex, jakby chciała sprawdzić jej reakcję. Alex mruknęła coś niezobowiązującego. Z udawanym zainteresowaniem wsadziła nos w biuletyn, który otrzymała przy wejściu.
S R
Po mszy Alex i jej gospodynie postanowiły pójść gdzieś na lunch. Dottie zaprosiła również Pearl i Melanie. Obie z przyjemnością wyraziły zgodę. Wybrały się do tej samej restauracji, do której w piątek zajrzała Alex. Liczba gości świadczyła o tym, że ten lokal cieszył się w Andersenville dużą popularnością. - Ojciec Hanka Kelleya otworzył restaurację jeszcze w latach czterdziestych - wyjaśniła Dottie na użytek Alex. - Wciąż podają tu najlepsze jedzenie w mieście. Na głowę bije te McDonaldy i pizzerie. Tommy Kelley znów z zachwytem powitał Alex. - Dzień dobry, panno Bennett! - zawołał radośnie na jej widok. Poprowadził ją do stolika równie uroczyście, jak szef sali w hotelu „Hilton". - Właśnie skończyłem czytać pani ostatnią książkę. Fantastyczna! Ale pani zręcznie namotała. Do końca nie wiedziałem, kto zabił!
89
- Cieszę się, że przypadła ci do gustu - powiedziała, trochę zakłopotana jego głośnym entuzjazmem. - Pragnęłam skłonić czytelników do zabawy w zgadywanie. - Świetnie pani wyszło zapewnił. - Cały czas myślałem, że to ten gliniarz. - Tommy! - zawołał jakiś mężczyzna. Sądząc z rysów, chyba ojciec młodego człowieka. - Goście czekają. - Muszę, lecieć - stwierdził Tommy. - Ale zaraz wrócę i przyjmę od pań zamówienia. - Odwrócił się na pięcie i pognał na zaplecze. - Widzę, Alex, że masz tu gorącego wielbiciela
S R
- zauważyła z uśmiechem Dottie.
- Chce pisać książki science fiction - wyjaśniła. - Miły dzieciak.
- Znamy go od urodzenia - powiedziała Johnnie Mae. - Zawsze miał bujną wyobraźnię.
- Wiecie, że Melanie sama uszyła tę kreację, którą ma dziś na sobie? - wtrąciła nieoczekiwanie Mildred.
- Twoja wnuczka znakomicie szyje, prawda, Pearl? Melanie zarumieniła się z wdziękiem, gdy babcia potwierdziła. Alex, podobnie jak Dottie i Johnnie Mae, także pochwaliła doskonały krój sukienki z jedwabiu w drobny wzorek. - Nigdy nie próbowałam czegoś uszyć - przyznała szczerze. Prace ręczne wydają mi się zbyt skomplikowanym zajęciem. - Babcia mnie nauczyła, gdy byłam dziewczynką - powiedziała Melanie. - To wcale nie jest trudne. Wymaga tylko trochę praktyki. 90
- Melanie uszyła własnoręcznie nawet strój na bal maturalny poinformowała z dumą Pearl. - W życiu nie widziałam czegoś piękniejszego. Dół był cały z koronek i organdyny, a stanik haftowany maleńkimi perełkami. Melanie wyglądała jak księżniczka z bajki. - Na pewno - zgodziła się Alex z leciutkim westchnieniem. W czasie lunchu błądziła wzrokiem po sali. Parę razy zerknęła na Melanie, która posłała jej porozumiewawczy uśmiech, gdy starsze panie zaczęły namiętnie plotkować. Chciałabym nie lubić Melanie Chastain, pomyślała z żalem. Ale ona zachowywała się tak sympatycznie!
S R
Właśnie zaczęły się zbierać do wyjścia, gdy zwróciło ich uwagę zamieszanie w kącie sali. Usłyszały przeraźliwy krzyk kobiety. Jej towarzysz zachwiał się na krześle i bezwładnie osunął się na podłogę. - Mój Boże, przecież to Zeb Cavender! - stwierdziła z przerażeniem Dottie. - Trzeba wezwać karetkę!
Alex zareagowała odruchowo, tak jak uczono ją tego na kursie pierwszej pomocy. Ukończyła go kiedyś, zbierając materiały do swojej książki. Teraz bez namysłu pobiegła w stronę Zeba. - On ma zawał! - wykrzyknęła z przerażeniem jego żona. Pomóżcie mu! - Czy ktoś wie, co należy robić? - spytał jakiś mężczyzna. Wszyscy spojrzeli bezradnie po sobie. - Ja wiem - odparła Alex równocześnie z Tommym Kelleyem. Chłopak wyjaśnił krótko, że nauczył się tego w drużynie skautów. Oboje uklękli obok Zeba. Jego usta coraz bardziej siniały, a skóra 91
zrobiła się blada i obrzęknięta. Alex błyskawicznie sprawdziła puls: najpierw na szyi, a następnie na przegubie ręki. Nie wyczuła nic. Wydawało się, że Zeb nie oddycha. - Wezwaliście lekarza? - Siłą woli starała się opanować panikę. Nie wątpiła, że ten człowiek umiera. - Mildred poszła zadzwonić - powiedziała napiętym głosem Johnnie Mae - Alex, czy on... Żona Zeba wybuchnęła głośnym płaczem. Dottie objęła ją i usiłowała uspokoić. Alex napotkała przerażone spojrzenie Tommy'ego.
S R
- Musimy przywrócić akcję serca - powiedziała cicho. Tommy z wyraźnym trudem przełknął ślinę i skinął głową. Alex zabrzmiały w uszach słowa instruktora: „Macie tylko kilka minut na uratowanie osoby, która przestała oddychać. Każda sekunda zwłoki zmniejsza szanse pacjenta". - Zaczynamy - stwierdziła.
- Dobrze. Ja zastosuję usta-usta. Już to kiedyś robiłem, gdy mój kolega się topił. A pani zajmie się masażem. - Świetnie, Tommy. Pamiętaj: pięć ucisków, jeden oddech. Sprawnie ułożyli Zeba w odpowiedniej pozycji. Alex odchyliła jego głowę lekko do tyłu, aby ułatwić przepływ powietrza. Jeszcze raz poszukała pulsu. Bezskutecznie. Szybko przesunęła dłońmi po piersi pacjenta i zlokalizowała odpowiednie miejsce. Zaczęła powoli liczyć, za każdym razem ugniatając silnie klatkę piersiową. Gdy doszła do pięciu, Tommy zacisnął palcami nos Zeba i silnie dmuchnął w jego 92
usta. Kilkakrotnie powtórzyli ten zabieg, ale tętno nie powróciło. Bez wahania ponowili wysiłki. Alex skupiła całą uwagę na czynnościach reanimacyjnych. Zdawała sobie sprawę, że od niej i Tommy'ego zależy życie Zeba. Nie widziała stojących wokół ludzi ani nie słyszała ich szeptów. Rozpoczęła z Tommym kolejną serię. - Wystarczy. - Obok nich uklękło dwóch sanitariuszy w białych fartuchach. Natychmiast przystąpili do działania. Alex poczuła taką ulgę, że miała ochotę się rozpłakać. Zapanowała jednak nad sobą i stanęła z boku. Chwilę później jeden z pielęgniarzy obwieścił z satysfakcją w głosie:
S R
- Jest puls! Jedziemy do szpitala!
- O, dzięki Bogu! - Żona Zeba uwolniła się z objęć Dottie i pośpieszyła do karetki.
- Alex, uratowałaś go od śmierci! - Melanie patrzyła na nią z podziwem. - Ty też, Tommy. Byliście naprawdę wspaniali. Tommy zaczerwienił się jak burak. Nieśmiało spojrzał na Alex. Uściskała go serdecznie.
- To twoja zasługa, Tommy - zapewniła. - Bez ciebie nic bym nie zdziałała. - Sądzi pani, że Zeb z tego wyjdzie? Nie chciała go niepotrzebnie łudzić. - Trudno powiedzieć, Tommy. Zatrzymanie akcji serca może się powtórzyć. Ale jest szansa, że przeżyje. - Dzięki wam - powiedziała Dottie. Po jej policzkach spływały łzy. Objęła Alex i mocno ją przytuliła. - Zadziwiasz mnie - przyznała. 93
Nagle otoczyło ich mnóstwo ludzi. Wszyscy składali Alex gratulacje, chwalili zarówno ją, jak i Tommy'ego. Ze wzruszeniem i trochę z zakłopotaniem przyjmowała te przejawy serdeczności. W końcu Dottie uznała, że Alex powinna trochę odpocząć, i zabrała ją do domu. Alex pracowała wieczorem w swoim pokoju, gdy zapukała Dottie. - Telefon do ciebie. - Dziękuję, odbiorę tutaj. - Podniosła słuchawkę. -Halo? - Wpadłem w popłoch. Podobno dzika konkurencja przejmuje moich pacjentów.
S R
- Nie wierz w te pogłoski. - Rozpoznała głos Kane'a. Wolałabym nigdy więcej nie udawać lekarza.
- Wierzę ci. Ale Zeb żyje prawdopodobnie tylko dzięki tobie i Tommy'emu. Postąpiłaś jak fachowiec.
Rozmawiała dziś na ten temat z wieloma osobami. Nawet wydawca miejscowego dziennika wyraził podziw dla jej umiejętności. Zamierzał też opisać wydarzenie na pierwszej stronie gazety. Lecz pochwała z ust Kane'a znaczyła dla Alex nieporównanie więcej. - Dzięki, Kane, ale nie dokonałam niczego wielkiego. Każdy postąpiłby tak samo. No i nie poradziłabym sobie bez Tommy'ego. On wziął na siebie wdmuchiwanie powietrza. - Wiem, że w razie potrzeby zrobiłabyś i to. Mimo woli poruszyła się niespokojnie na myśl o takiej ewentualności. - Jak czuje się Zeb? - spytała szybko. - Widziałeś go? 94
- Tak. Leży na oddziale intensywnej terapii i jest pod opieką kardiologa. Jutro rano zostanie poddany operacji na otwartym sercu. - Sądzisz, że ją przetrzyma? - Nie wiem. Za wcześnie, żeby coś przewidywać - przyznał szczerze. - Ale ty i Tommy daliście mu szansę. - Chyba jesteś zmęczony - zauważyła, aby wreszcie przestał mówić o jej zasługach. - Tak. Mam za sobą ciężki dzień. Ogarnęło ją rozmarzenie. Chętnie spędziłaby z Kane'em te wieczorne godziny, zrobiła mu relaksujący masaż pleców, podała
S R
drinka lub po prostu siedziała obok, ciesząc się jego bliskością... Aż zamrugała ze zdumienia. Ona i takie dziwaczne, nieposkromione fantazje? Alexandra Bennett w roli domowej kury? Nie do wiary! Co się z nią ostatnio dzieje?
- Hmm... Powinieneś trochę odpocząć.
- Masz rację. Zaraz pójdę spać. Zobaczymy się rano, prawda? - Rano?
- Nie pamiętasz, że mam ci zdjąć szwy? Jęknęła. - Zapomniałam. To sprawka mojej podświadomości. - Próbujesz się wykręcić? Nie bój się. Wcale nie będzie bolało. - Wy, lekarze, zawsze tak mówicie. Zachichotał. - Przypuszczasz, że mogłabyś zdjąć je sama? - O, nie.
95
- A więc do zobaczenia w klinice. Korci mnie, żeby wziąć cię w swoje ręce - dodał i odłożył słuchawkę, nim Alex zdążyła zdecydować, czy był to jedynie żart. Nagle wyobraziła sobie ręce Kane'a błądzące po jej całym ciele, a nie tylko po skórze na skroni. Bezwiednie zadrżała. - Ciekawe, czy Alex i Kane jeszcze rozmawiają - zastanawiała się głośno Dottie. Zerknęła na telefon. - Och, pewnie czuł się zobowiązany powiedzieć jej parę miłych słów z powodu Zeba. Rzeczywiście wykazała trochę refleksu zauważyła łaskawie Mildred.
S R
- Świetnie zdała ten egzamin, prawda? Mildred z trzaskiem zamknęła książkę, którą czytała.
- Mówisz tak, jakbyś wszystko zaaranżowała. - Bzdury. Nie miałam z tym nic wspólnego. Fakt, że Zeb dzisiaj zasłabł, był czystym przypadkiem. Dobrze wiesz, że nikomu bym tego nie życzyła. Lecz przyznasz, że Alex zachowała się nadzwyczajnie. - Już ją pochwaliłam, nie słyszałaś?
- Więc zaczynasz rozumieć, dlaczego sądzę, że nadaje się dla Kane'a? - Bynajmniej. Umiejętność udzielenia pierwszej pomocy nic nie znaczy. Żona doktora nie musi nikomu robić sztucznego oddychania. Ma troszczyć się o męża, a nie o jego pacjentów. Kane potrzebuje kogoś, kto się nim troskliwie zajmie i zaakceptuje jego tryb życia. Kogoś takiego, jak...
96
- Melanie - dokończyła równocześnie z siostrą Dottie. - Wciąż się upierasz, żeby ich wyswatać, co? - Jako matka trojga dzieci Connie Travers na pewno potrafi sobie radzić w kryzysowych sytuacjach - pospieszyła z kontrofertą Johnie Mae. - Byłaby idealną partnerką dla lekarza. - Możliwe. Ale dla jakiegoś innego lekarza. Kane'owi wpadła w oko Alex — stwierdziła stanowczo Dottie. - A ja uważam, że bardzo polubił Melanie - upierała się Mildred, Johnnie Mae westchnęła ciężko i pokiwała głową. - Szczerze mówiąc, w tej chwili nie zazdroszczę tym młodym.
S R
97
ROZDZIAŁ 6 Alex wcale nie miała ochoty jechać w poniedziałek do Kane'a. Wierzyła w jego umiejętności, ale na myśl o zdejmowaniu szwów dostawała gęsiej skórki. Na pewno będzie bolało. Poza tym niejasna sytuacja między nią a Kane'em trochę ją niepokoiła. Pocieszała się jednak, że na neutralnym gruncie kliniki Kane potraktuje ją po prostu jak pacjentkę.
S R
Wiedziała od Dottie, że poszukiwał nowego współpracownika. Dotychczasowy wspólnik zamierzał przejść na emeryturę. Wielu absolwentów medycyny goni za dużymi pieniędzmi i zostaje po studiach w miastach, wyjaśniła z westchnieniem Dottie. Mało kogo interesowało stanowisko lekarza domowego gdzieś na prowincji. Doktor Isaacs pracował ostatnio znacznie mniej. Dlatego Kane rozpaczliwie potrzebował jego następcy.
Mimo uwag Dottie Alex nie sądziła, że zastanie w klinice taki rozgardiasz. Poczekalnia była pełna pacjentów. Dwoje dzieci głośno płakało, jakiś starszy człowiek co chwilę hałaśliwie kasłał i wycierał nos. W kolejce do rejestracji stał spory tłumek. Wszyscy cierpliwie czekali, aż młoda pielęgniarka skończy wypisywać komuś rachunek. Telefon dzwonił bez przerwy. W końcu zjawił się Kane i chwycił słuchawkę. Alex wytrzeszczyła ze zdumienia oczy. Lekarz swoim własnym recepcjonistą? Co się tu, u licha, dzieje? 98
Skończył rozmawiać i zauważył ją. Zrobił przepraszającą minę i podszedł, aby się przywitać. - Chyba mamy dzisiaj zaległości. - Zauważyłam. - Obrzuciła wzrokiem zatłoczony hol. - Zawsze tak jest? - Nigdy - zaprzeczył. - Ale doktor Isaacs musiał wyjechać, a rejestratorka zachorowała. - Doktorze Lovell, kiedy mnie pan przyjmie? - spytał ktoś głośno. - Czekam ponad godzinę. - Już niedługo - obiecał i odwrócił się do Alex.
S R
- Zabrakło dwóch osób personelu i wszystko wymyka nam się z rąk.
- Dlaczego nie zatrudnicie kogoś na parę godzin? Zadzwoń do agencji pośrednictwa.
- Doktorze Lovell, mam na linii doktora Westfielda - zawołała pielęgniarka. - Co mu przekazać?
- Powiedz, że później oddzwonię, Tino. - Znów spojrzał na Alex. - Nie ma w Andersenville ani w okolicy takiej agencji - wyjaśnił. Telefonowałem do matki ale wyszła na jakieś zebranie. Nie wiem, co... - Zajmij się pacjentami, Kane - poleciła Alex bez namysłu. - Ja przejmę sprawy tutaj. -Ty? Ale... - Doktorze Lovell - nieśmiało odezwała się za nimi młoda kobieta. - Timmy coraz bardziej gorączkuje. 99
- Idź, Kane - powtórzyła Alex. - Twoja asystentka udzieli mi tylko niezbędnych wskazówek i zaraz dostaniesz ją z powrotem. Przeczesał palcami włosy. - Jak ci się zdołam odwdzięczyć? - Nawet nie próbuj. Potraktuję to jako zbieranie materiałów powiedziała z uśmiechem. - Zgoda. Pani Rogers, proszę z Timmym do gabinetu. - Jestem Alex Bennett - przedstawiła się pielęgniarce. -Powiedz mi, co trzeba robić i wracaj do swoich obowiązków. - Sama dobrze nie wiem - odparła z westchnieniem Tina. -
S R
Pierwszy raz zastępuję koleżankę. Po prostu zapisywałam nazwiska pacjentów, usiłowałam znaleźć ich karty i przygotować rachunki. No i odbierałam telefony. Tutaj notowałam terminy i godziny konsultacji. Na tej karteczce jest podany przybliżony czas ich trwania w różnych przypadkach: badanie internistyczne, kontrola ciąży i tak dalej. Alex patrzyła na stosy papierów zalegające biurko. - A gdzie jest komputer?
- Nie mamy komputera - wyznała Tina. - Używamy maszyny do pisania. Alex nie wierzyła własnym uszom. Metody jak za króla Ćwieczka! Nie sądziła, że pod koniec dwudziestego wieku ktoś jeszcze pracuje w tak anachroniczny sposób. - Przepraszam. - Czyjś zirytowany głos sprowadził ją na ziemię. - Polecono mi zgłosić się do doktora Lovella. - Tina! - Tym razem wołał Kane. - Możesz mi tutaj pomóc? 100
- Powodzenia. - Dziewczyna rzuciła Alex współczujące spojrzenie. - Długo będę czekał? - spytał niecierpliwie mężczyzna. - Muszę wracać do roboty. - Proszę pani, siedzę tu od rana! - Przepraszam, gdzie jest toaleta? Znów zabrzęczał telefon. Alex nabrała tchu i spróbowała podzielić swoją uwagę na cztery części. Zapowiadał się długi dzień. Jedyna pociecha, że zdejmowanie szwów nastąpi znacznie później. Alex, Kane i Tina nie zdołali tego dnia zjeść lunchu. Na
S R
szczęście kilka osób odwołało wizyty. Dzięki temu Kane nadrobił opóźnienie. Stopniowo wypracowali skuteczny system. Alex prosiła o coś Tinę lub Kane'a tylko w razie konieczności. Kane. przekazywał do rejestracji zakodowane informacje o tym, którzy pacjenci muszą od razu uregulować należność za poradę, a którzy zapłacą kiedy indziej. Alex sporządzała szczegółowe notatki dla etatowej rejestratorki i przypinała je do kart poszczególnych osób. Miała nadzieję, że nie popełniła jakichś nieodwracalnych pomyłek. Natomiast nawet nie próbowała wypełniać formularzy ubezpieczeniowych. Mógł to robić wyłącznie ktoś kompetentny. Notowała jedynie pytania dotyczące każdej polisy i dołączała je do odpowiednich dokumentów. Telefon dzwonił bezustannie. Przyjmowała wiadomości, a w przypadku rutynowych badań prosiła o zgłoszenie się następnego dnia. Liczyła na to, że nagły atak grypy nie potrwa długo. 101
Po kilku godzinach w poczekalni zapanował względny spokój. Alex nie wiedziała, jakim cudem udało się jej to osiągnąć, lecz sytuacja w niczym nie przypominała porannego pandemonium. - Nigdy w życiu nie widziałam takich staroświeckich metod gromadzenia danych - powiedziała do Kane'a, gdy mieli wreszcie parę minut na odpoczynek. - Dlaczego, na miłość boską, nie zafundujesz klinice komputera? - Brakowało czasu, aby się tym zająć - przyznał. - Doktor Isaacs zostawił mi wolną rękę, ale personel panicznie boi się nowoczesnej techniki. Ja sam używam sprzętu PC, ale jakoś nie zdążyłem
S R
przyuczyć moich pracowników. Ostatnio przyjechał tu nawet przedstawiciel jakiejś firmy oferującej oprogramowanie dla placówek medycznych. Zostawił mi stos reklamowych materiałów. Muszę po prostu kiedyś dokładnie wszystko przeczytać i coś wybrać. - Komputer znacznie uprościłby prowadzenie kartoteki i rozliczeń finansowych. - Uświadomiła sobie, że nie proszona zaczyna udzielać Kane'owi rad. - Na studiach przeszłam kurs z informatyki. Trochę się orientuję, jakie programy oferuje rynek - wyjaśniła. -Wcale nie są tak trudne w obsłudze, jak sądzi większość przerażonych nowicjuszy. Kane jakby się nad czymś zastanawiał. - Może znalazłabyś wolną chwilę i przejrzała broszury, które dostałem? - spytał z wahaniem. - Zamierzałem prosić o to Melanie, ona się na tym zna, ale...
102
- Z chęcią je przejrzę - zgodziła się ochoczo, choć nie miała pojęcia, czemu to robi. - Co nie znaczy, że jestem w tej dziedzinie ekspertem - dodała nieco mniej pewnie. - Będę ci wdzięczny za wszelkie sugestie - zapewnił z uśmiechem. - Doktorze Lovell? - Idę, Tino. - Skrzywił się zabawnie. - Obowiązki wzywają. Alex już sięgała po słuchawkę telefonu, który znowu rozdzwonił się jak szalony. W końcu ostatni pacjent opuścił klinikę. Alex włączyła
S R
automatyczną sekretarkę i zamknęła frontowe drzwi. Ze znużeniem odwróciła się do Kane'a.
- Choćbyś nie wiem ile płacił swojej rejestratorce, to i tak za mało.
- Masz rację - przyznał. - Chyba dam jej podwyżkę. No chodź, zajmiemy się tymi szwami.
Całkiem o nich zapomniała.
- Nie lepiej zaczekać do jutra? - spytała. - Nie. Jesteśmy w klinice, mamy trochę czasu i nie widzę powodu, żeby zwlekać. - Podszedł bliżej i dodał niskim, sugestywnym głosem: - Proszę iść do gabinetu i rozebrać się. Zaraz tam przyjdę. - Gratuluję tupetu, ale nie zdejmę ubrania z powodu szwów na skroni - odparła. Kane mrugnął do niej porozumiewawczo. - Do licha, w ten sposób zabawa w doktora traci cały urok. 103
- Lepiej uważaj, bo ktoś pozwie cię do sądu za stosowanie niedozwolonych praktyk - powiedziała ostrzegawczo. Próbowała zachować powagę, ale jego rozbrajający uśmiech już zaczynał na nią działać. Weszła do pokoju zabiegowego i z respektem spojrzała na wysoki stół służący do badania pacjentów. Obleciał ją strach. Usiłowała nie myśleć o zabiegu usuwania szwów. Wyobraziła sobie, że czeka tu, mając na sobie tylko jedwabną bieliznę. Dłonie Kane'a zajęłyby się wtedy czymś innym...Natychmiast przywołała się do porządku. Jak mogła dopuścić,
S R
aby niewinny żart tak uaktywnił jej hormony! Powinna poskromić swoją zdradziecką wyobraźnię. Mimowolnie zaczerwieniła się odrobinę na widok Kane'a. Odwróciła głowę, aby ukryć rumieniec i usiadła na brzegu stołu.
W ciągu dnia miała tyle pracy, że właściwie nie patrzyła na Kane'a. Dopiero teraz zauważyła, jak niezwykle przystojnie wygląda w błękitnej koszuli z krawatem w prążki i w granatowych spodniach. Znów powróciło uczucie zakłopotania. Przełknęła nerwowo ślinę i postanowiła się nie przejmować. Ona była pacjentką, a Kane lekarzem. Tylko tyle. A jakże, Alexandro, uśmiechnęła się ironicznie. Jeśli wierzysz w te bzdury, ktoś powinien za karę zesłać cię na Alaskę. Westchnęła. Kane uśmiechnął się od ucha do ucha. - Nie bój się. Obiecuję zrobić to delikatnie. 104
- Tak, wiem. - Zaufaj mi, Alex. Alex poruszyła się niespokojnie. - Hmm... Czy Tina nie musi ci pomóc? - spytała, gdy wziął z tacy maleńkie nożyczki. - Ten zabieg to naprawdę głupstwo - zapewnił. - A Tina właśnie wyszła, lecz jeśli koniecznie chcesz, zaraz za nią popędzę. - Ależ nie - zaoponowała - po prostu się zastanawiałam. Zgodnie z obietnicą, Kane bardzo ostrożnie zaczął wyjmować kawałki chirurgicznych nici. Usunął je prawie bezboleśnie. Mimo to
S R
Alex odetchnęła z ulgą, gdy oznajmił, że już po wszystkim. - Wykończyłeś już moją głowę? - Jej głos miał nieoczekiwanie taki piskliwy ton, że aż się skuliła.
Zachichotał, słysząc zabawnie sformułowane pytanie. - Owszem - zapewnił.
Zastygła bez ruchu, gdy ujął jej twarz w obie dłonie. - Jeszcze ci nie podziękowałem za to, co dla mnie dziś zrobiłaś. Zakasłała gwałtownie. Kane stał tuż obok. Siedząc opierała się o jego udo kolanami. Jeśli uniosłaby je o kilka centymetrów... Zapanowała nad sobą siłą woli. - Niema o czym mówić, Kane. Dobrze, że mogłam ci się zrewanżować za opiekę po wypadku. - Ale ja i tak chcę ci podziękować - szepnął. - Po swojemu. Dotknął ustami jej warg. Alex zamknęła oczy i poddała się cała, jak gdyby od dawna czekała na tę chwilę. 105
Pocałunek był namiętny. Oboje zachłannie odkrywali nawzajem swój smak. A kiedy skończyli, ramiona Alex obejmowały Kane'a za szyję, a rozchylone uda ściskały jego biodra. Wyczuwała, jak bardzo podnieciła go ta fizyczna bliskość. Podziałała także i na nią. Dobitnie świadczyło o tym jej przyśpieszone tętno i oddech oraz ociężałe powieki. Przeszedł ją rozkoszny dreszcz. Do licha, pierwszy raz czyjaś pieszczota wprawiła ją w taki stan! Patrzyła na Kane'a. Chciała, aby przerwał to niezręczne milczenie. Sama także usiłowała znaleźć jakieś odpowiednie słowa. Odchrząknął, ale w jego głosie i tak odezwała się niska, zmysłowa nuta.
S R
- Daj mi znać, jeśli zranienie zacznie dokuczać - polecił. Pośpiesznie odsunął się od niej. - A przy okazji podrzucę ci do przejrzenia te broszury.
Zranienie? Broszury? Kto myślałby o równie przyziemnych sprawach po takim pocałunku? Czy tylko dla niej było to tak wstrząsające przeżycie?
- Najwyższy czas, żebym pojechał do szpitala na wieczorny obchód - mówił Kane, jakby nie zauważył jej oszołomienia. Starannie omijał ją wzrokiem i układał instrumenty, których używał do zdejmowania szwów. - Chyba marzysz o powrocie do domu i odrobinie relaksu. Rano na pewno nie przypuszczałaś, że zagonię cię tutaj do roboty, prawda? Zsunęła się w milczeniu ze stołu.
106
- Dojdziesz jakoś do samochodu, czy ci pomóc? Mam tu jeszcze trochę do zrobienia. - Dam sobie radę - odparła, na szczęście, prawie normalnym tonem. - Wypiszesz mi rachunek za... - Nie bądź śmieszna. Po dzisiejszym dniu to ja mam wobec ciebie dług. - A więc jesteśmy kwita - stwierdziła, idąc w stronę wyjścia. - Alex? - zawołał. Zatrzymała się w holu i spojrzała przez ramię. Kane patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Tak?
S R
Wepchnął ręce do kieszeni fartucha. - Porozmawiamy kiedy indziej.
Czuła, że miał zamiar coś powiedzieć, ale zrezygnował. Skinęła głową i poszła na parking, choć wciąż było jej dziwnie słabo z powodu zbijających z nóg manier doktora Lovella. Kane uznał, że zachowuje się jak idiota. Powinien jej unikać. Zgarnął biuletyny i zatrzymał się z ręką na klamce. Robiło się późno. Nie planował spotkania z Alex, lecz popychała go ku niej jakaś niezwykła siła. Wiedział, że nie zmruży oka, jeśli się jej nie podda. Ktoś krzątał się po kuchni. Kane zapukał cicho w szybę. Dottie odgarnęła firankę i wyjrzała. Widząc syna, szybko otworzyła drzwi. - Kane? Co się stało? - Alex obiecała przejrzeć te komputerowe oferty. Myślisz, że już śpi? 107
- Raczej nie. - Dottie patrzyła na niego badawczo. - Chociaż po powrocie wyglądała na zmęczoną. Opowiedziała nam o tym dniu w klinice. Przypuszczam, że musisz być jej wdzięczny. - Nawet bardzo. - Czy umówiliście się, że przyjdziesz? - Nie - przyznał. - Po prostu chciałem ją zobaczyć... To znaczy przyniosłem te materiały. A właściwie... ty je weź, dobrze? Możesz jej dać jutro, Przecież się nie pali. Proszę. - Wyciągnął przed siebie naręcze broszur. Dottie cofnęła się szybko. Odruchowo schowała dłonie za plecami.
S R
Och, Alex z pewnością jest jeszcze na nogach. Zaraz ją poproszę.
Odwróciła się na pięcie i znikła w korytarzu, nim Kane zdążył ją zatrzymać. Z westchnieniem oparł się o blat. Żałował, że nie został w domu.
Serce Alex zaczęło bić jak szalone. Kane czekał na nią z uśmiechem na ustach. - Twoja matka prosiła, aby powiedzieć ci od niej dobranoc. Właśnie się położyła. Johnnie Mae i Mildred też poszły spać. - Mam nadzieję, że cię nie zbudziłem? - Nie, skądże. Uzupełniałam właśnie swoje notatki. Nie kładę się tak wcześnie. - Oczywiście wcale nie pracowała. Od kilku godzin wpatrywała się w arkusz papieru i wciąż od nowa przeżywała tamten pocałunek. Wmawiała sobie, że był jedynie przejawem wdzięczności, 108
przelotną pieszczotą bez żadnego znaczenia. A jednak odniosła wrażenie, że na zawsze odmienił ją w trudny do określenia sposób. Masz do mnie jakąś sprawę, Kane? Wskazał ruchem głowy stertę leżących na stole reklamówek. - To są te informacje na temat oprogramowania, o których wspominałam ci po południu. Pewnie mogłabyś wybrać coś odpowiedniego. - Zapoznam się z nimi - obiecała. - Ale pamiętaj, że nie jestem fachowcem w branży medycznej. Wiele szczegółowych kwestii powinieneś omówić z dostawcą tych programów.
S R
- Tak, skontaktuję się z nim. Ale znasz się na komputerach dużo lepiej ode mnie. Twoje sugestie oszczędziłyby mi sporo czasu. - Spróbuję - powtórzyła. Wsunęła ręce do kieszeni dżinsów i nerwowo oblizała wargi. Nie bardzo wiedziała, co jeszcze dodać. Czy Kane rzeczywiście wpadł tylko po to, aby podrzucić te broszury? Dlaczego więc nie zostawił ich matce?
Kane wyprostował się nagle. Przeczesał palcami włosy. - To chyba wszystko. A... a jak tam twoja głowa? Nie boli? Miała ochotę dotknąć małej blizny na skroni, ale powstrzymała ten odruch. Obawiała się, że Kane spostrzeże, jak drży jej dłoń. - Nie, w porządku. Dziękuję. - Świetnie. No cóż... Nie będę ci dłużej przeszkadzał. Dzięki, że zgodziłaś się zerknąć na te materiały.
109
- Nie ma za co. - Gorączkowo próbowała wymyślić jakiś powód, aby zatrzymać Kane'a jeszcze przez moment. Jak na złość nic jej nie przychodziło do głowy. Zawahał się i odwrócił w stronę drzwi. Zaraz jednak spojrzał przez ramię. - Wiesz - zaczął niepewnie. - Wieczór jest taki ładny. Może posiedzielibyśmy w ogrodzie? Pogadali trochę, wypili jakąś colę? - Chętnie. - Ze zdumieniem usłyszała swój własny głos. - Czego się napijesz? - Weź dla mnie pepsi - poprosił. - Zaczekam na dworze.
S R
Zastanawiała się przez chwilę, czy nie popełnia głupstwa. Zaraz jednak odsunęła od siebie tę myśl. Przecież zamierzali po prostu porozmawiać. Czym się tu niepokoić? Przygładziła niesforne loki i chwyciła z lodówki napoje.
Kane nie przesadzał. Noc naprawdę była piękna. Czyste, chłodne powietrze działało orzeźwiająco. Na granatowym, bezchmurnym niebie jarzyły się gwiazdy, a księżyc w pełni świecił jasno. Nastrojowo cykały świerszcze, a gdzieś w oddali szczekał pies. I jeszcze... Alex zmarszczyła brwi. Usiadła obok Kane'a na drewnianej huśtawce. - Słyszysz, jak krowa ryczy? Roześmiał się cicho i otworzył puszkę. - Masz jakąś obsesję na punkcie krów? Zmieszała się lekko i potrząsnęła głową. 110
- Nieważne. Prawdopodobnie ponosi mnie wyobraźnia. Kane wprawił huśtawkę w łagodny ruch. Alex pragnęła wyglądać na rozluźnioną, chociaż czuła się wyjątkowo spięta. Zawsze lubiła gawędzić z ludźmi, ale teraz nie potrafiła wykrztusić ani słowa. Może dlatego, że z powodu bliskości Kane'a nagle zaschło jej w gardle? Szybko pociągnęła łyk coli. - Od jak dawna piszesz książki? - spytał, aby przerwać milczenie. - Od zawsze — odparła z uśmiechem. Przypomniała sobie długie, samotne godziny w pokoju dziecinnym, z nieodłącznym
S R
magnetofonem i stosem notatników na biurku. - Ale moja pierwsza powieść została wydana cztery lata temu - wyjaśniła. - Później ukazały się jeszcze trzy.
- Osiągnęłaś duży sukces w niezwykle krótkim czasie. - Dziękuję. Ta praca sprawia mi dużo przyjemności. - Było to ostrożne stwierdzenie. W rzeczywistości żadne zajęcie nie pociągało jej tak bardzo jak pisarstwo. Stało się ono namiętnością, która pochłonęła Alex bez reszty. - A ty, Kane? - spytała. - Kiedy postanowiłeś zostać lekarzem? - Gdy miałem dziewięć lat i jeżdżąc na rowerze, złamałem nogę. Zainteresowałem się wtedy sposobem nastawiania i wkładania kończyny w gips. A w rok później doktor Isaacs usuwał mi migdałki. To przesądziło sprawę. Alex zachichotała.
111
- Spodobała ci się krwawa operacja? Uśmiechnął się z zażenowaniem. - W pewnym sensie tak. Nie sam zabieg, oczywiście. Musiałbym być masochistą. Natomiast zafascynowało mnie funkcjonowanie szpitala, różne metody leczenia, przeciwstawienie się śmierci. - Urwał i potrzasnął głową. - Na studiach jeden z moich kolegów nazwał naszą profesję zabawą w Pana Boga. Czy ja wiem... Jest w tym trochę racji. Zwycięstwo w walce z chorobą daje poczucie mocy. - Na pewno - przyznała cicho. - Ale przecież nie dlatego wykonujesz swój zawód, prawda, Kane? Gdybyś szukał tylko władzy
S R
lub bogactwa, nie pracowałbyś na prowincji. Tutaj ludzie nie mają pieniędzy na kosztowne usługi medyczne. Ty po prostu uwielbiasz pomagać. Łagodzić ból. Przyjmować na świat dzieci. Przedłużać życie, jeśli to tylko możliwe.
- A ja myślałem, że uważasz lekarzy za arogantów, władczo nastawionych do swoich pacjentów lub raczej, jak ich nazwałaś, poddanych.
- Czasami bywa i tak - przyznała. - A więc jeszcze nie zdecydowałaś, do jakiej kategorii mnie zaliczyć? - Och, ty jesteś miłym facetem - odparła lekkim tonem. - Ale pewnie też i trudnym partnerem, jeśli... jeśli ktoś zwiąże się z tobą na stałe. - Dlaczego tak sądzisz? - Uniósł ze zdziwieniem brwi.
112
Natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język. Teraz była zobowiązana do szczerej odpowiedzi. - Kobieta, która cię pokocha, będzie musiała się tobą dzielić. Z twoją pracą, pacjentami. Będzie musiała zaakceptować nagłe wezwania, odwoływanie rozrywek i urlopów, dalekie od doskonałości życie rodzinne. Będzie też musiała pogodzić się z faktem, że jest na drugim miejscu, i cieszyć się tym, co zechcesz jej ofiarować. Miłość do pracoholika wymaga dużego poświęcenia. Nie każdą kobietę na to stać. Drgnął słysząc tę konkluzję.
S R
- Chyba już gdzieś słyszałem podobny wykład - powiedział. W jego głosie zabrzmiała nuta goryczy.
Alex obrzuciła Kane'a badawczym spojrzeniem. - Od kogoś, kto nie chciał być na drugim miejscu? - spytała cicho.
- Od kogoś, kto nawet nie chciał spróbować - odparł. - Sądziła, że przekona mnie do specjalizacji z dermatologii lub z innej dziedziny, w której lekarz może spokojnie pracować od dziewiątej do piątej. Nalegała, żebym przyjął lukratywne stanowisko w jakiejś luksusowej klinice, najlepiej w Kalifornii. Kiedy w końcu zrozumiała, że mam zamiar wrócić do nikąd, jak określiła Andersenville, puściła mnie kantem. Znalazła bardziej ambitnego narzeczonego. - Zraniła cię. - Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. W słowach Kane'a Alex bez trudu wyczuła zadawniony ból.
113
- Złamała mi serce - stwierdził przesadnie dramatycznym, kpiącym tonem i przycisnął rękę do piersi. Alex nie wątpiła, że usiłował w ten sposób zbagatelizować sprawę, ale nie dała się na to złapać. Dotknęła jego ramienia. - Tak mi przykro. Odwrócił głowę i wzruszył ramionami. - Od tego czasu minęło wiele lat. Kończyłem wtedy studia. Zdążyłem już o niej zapomnieć. Ale nie zapomniałeś o rozczarowaniu, pomyślała. Podejrzewała, że Kane wyciągnął odpowiednie wnioski. Postanowił nie angażować
S R
się uczuciowo zbyt pochopnie. Zamierzał trzymać dziewczynę na dystans, dopóki nie uzna, że ta w pełni zaakceptuje jego obowiązki i styl życia. Rozsądny doktor Lovell pozwolił sobie dziś na ten oszałamiający pocałunek, ponieważ nie uważał go za coś ważnego. Pisarka z Chicago zanadto różniła się od modelowego wizerunku kandydatki na żonę. Nie stanowiła więc żadnego zagrożenia. Alex przypuszczała, że Melanie ma dużo więcej zalet cennych dla Kane'a. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu. - Z tego, co powiedziałaś, wynika - odezwał się w końcu - że doskonale wiesz, jak wygląda związek z pracoholikiem. Czyżby ten narzeczony z Chicago... - Skądże - zaprzeczyła. - Moi rodzice tacy byli. Nie widzieli świata poza badaniami naukowymi. Zawsze mnie dziwiło, że jakoś pamiętali o urodzinach swojej jedynaczki. Bill to zupełne przeciwieństwo. Lubi swój zawód. Jest szefem działu kredytów dla 114
małych firm, ale po godzinach nie myśli o pracy. Zostawia ją w biurze. Ceni towarzystwo i rozrywki: kolacje w dobrym lokalu, wypady do teatru czy na koncert. Uwielbia grać w tenisa. W czasach studenckich myślał nawet o karierze zawodowca. - Interesujący osobnik - zauważył Kane i natychmiast zdał sobie sprawę ze swojej złośliwości. Uśmiechnął się ponuro, ale kontynuował: - W ciągu dnia wykańcza drobnych przedsiębiorców, a wieczorem relaksuje się w filharmonii lub na korcie. Alex zagryzła wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. - Och, Billowi daleko do rekina biznesu. Ma w stosunku do
S R
owych drobnych przedsiębiorców za miękkie serce. Często pożycza im pieniądze z własnej kieszeni, jeśli wie, że nie mogą liczyć na pomoc banku. Jak dotąd jego prywatni dłużnicy nigdy go nie zawiedli. Oddają długi co do grosza. Miły z niego chłopak. - Hmm. - Kane mocniej popchnął huśtawkę i utkwił wzrok w oknie swego domu. - Jednym słowem ty i on...
- Oświadczył mi się - przyznała cicho. Zastanawiała się, dlaczego o tym mówi. Aby się przekonać, jak Kane zareaguje? Ale jego twarz była nieprzenikniona. - A ty powiedziałaś... - Że potrzebuję czasu do namysłu. Spojrzał na nią spod oka. - Ten Bill wygląda mi na świetną partię. Co cię powstrzymuje? - Przypuśćmy, że nie rozglądam się za świetną partią. - A więc czego szukasz? Wzruszyła ramionami.
115
- Może wcale nie szukam. Odwrócił się, żeby spojrzeć jej w twarz. - Wszyscy szukają, Alex. Sęk w tym, że nie każdy wie, czego chce. A jeśli wie, to nie zawsze znajduje. - A ty, Kane? Wiesz? - Sądziłem, że tak - powiedział i zaczął się bawić jej lokiem. Ale teraz nie jestem tego pewien. Nagle zaschło jej w gardle. - Kane... Wziął od niej puszkę z colą i postawił na stoliku obok huśtawki.
S R
- Chcę cię pocałować, Alex. Dasz mi w ucho, jeśli to zrobię? Nie potrafiła się uśmiechnąć, choć rozumiała, że tym żartem rozmyślnie zostawiał dla niej wygodną furtkę.
- Nie - szepnęła. - Tylko mam wątpliwości, czy postępujemy rozsądnie.
- Chyba nie - przyznał schrypniętym głosem. - Ale i tak nie przestanę tego pragnąć. Pragnąć ciebie całej - dodał. - Alex... Nie miała pojęcia, jak to się stało. Lecz w następnej sekundzie obejmowali się mocno, a ich usta spotkały się w głębokim, namiętnym pocałunku. Właśnie takim, o jakim Alex marzyła. Od pierwszej chwili, gdy ujrzała Kane'a. Myślała, że Kane będzie delikatny. Nie był. Spodziewała się odrobiny niepewności. Tego również nie było. Miała nadzieję, że całując Kane'a, potrafi zachować rozsądek i dystans. Nie potrafiła. 116
Kane otoczył ją ramionami i przycisnął do siebie, a jego ręce pieściły jej smukłe kształty przez miękką dzianinę swetra. Alex zanurzyła palce we włosy Kane'a i przyciągnęła jego głowę, aby mocniej przywrzeć do warg. W końcu oderwał się od niej i zaczerpnął haust powietrza, ale zaraz znów zaczął ją całować. Tak samo głęboko i gorąco. Sięgnął, aby objąć jej pierś. Teraz też nie poczuła w jego dotyku ani odrobiny wahania, które pozwoliłoby jej zaprotestować. Powstrzymać Kane'a. Zresztą nie zamierzała tego zrobić i oboje dobrze o tym wiedzieli.
S R
Ogarnął ją żar emanujący od niego przez cienką koszulę. Gładziła jego umięśnione plecy. Marzyła, aby nagim ciałem poczuć ciepło jego skóry. Westchnęła gwałtownie z rozkoszy, gdy kolistym ruchem kciuka zaczął powoli pieścić jej nabrzmiały sutek. Opuściła rękę na udo Kane'a.
- Alex - szepnął. - Chcę się z tobą kochać. Przesunęła dłoń nieco w bok, wyczuwając, jak bardzo Kane jej pragnie. - Wiem, Jej dotknięcie przyprawiło go o dreszcz. - Wejdźmy do domu, Alex. Teraz. Proszę cię. Drżała, ale nie tylko z pożądania. Również i ze strachu. Pójście z Kane'em do łóżka oznaczało coś więcej niż seks. Coś więcej niż przygodę bez znaczenia. Łatwo tego nie zapomni. Może nigdy. A przecież zawsze była taka ostrożna. Umiała panować nad sytuacją. Nie tym razem jednak. Kane budził w niej uczucia, które 117
wymykały się spod kontroli. Ona także go pragnęła. Tak jak jeszcze nikogo w całym swoim życiu. I właśnie siła tego pragnienia zaczynała ją przerażać. - Kane... Pocałował ją szybko, jakby się obawiał, że mu odmówi. - Nie mów „nie", Alex. - Czule przesuwał po jej wargach swoimi. - Zobaczysz, będzie nam cudownie. Zdawała sobie sprawę, że zaraz ulegnie namowom. Wreszcie zmysły wzięły górę. Przylgnęła do Kane'a piersiami i rozchyliła usta. - Alex... - w głosie Kane'a zabrzmiała niska, niemal prymitywna nuta - chodź ze mną. - Ja...
S R
Zastanawiała się później, co zamierzała powiedzieć. Prawdopodobnie „tak". Ale nie zdążyła. W upojną ciszę wdarł się nagle cichy, ale natarczywy dźwięk. Alex drgnęła i spojrzała w dół. Przypięty do paska Kane'a pager brzęczał wściekle. Kane wcisnął przycisk i wyłączył sygnał.
- Muszę iść. Wybacz mi, Alex. Odetchnęła głęboko, usiłując odzyskać spokój. Drżącymi rękami machinalnie odgarnęła z twarzy potargane włosy. - Rozumiem. Westchnął i delikatnie wsunął jej za ucho niesforny lok. - Dobrze się czujesz? - Tak, oczywiście. Lepiej już idź. O tej porze to musi być coś poważnego. 118
- Najpewniej dziecko Darli Kingrey. - Wstał z wyraźną niechęcią. - Termin porodu wypada w tych dniach. - Wobec tego życzę jej zdrowego niemowlęcia i żadnych komplikacji - stwierdziła sztucznie lekkim tonem, unikając wzroku Kane'a - Dobranoc. - Alex, ja... - urwał i westchnął. - Wybacz - powtórzył. - Miałaś rację. Oto uroki życia lekarza. Przytaknęła z wymuszonym uśmiechem. Kane przeczesał palcami rozwichrzoną czuprynę. Rozejrzał się nerwowo wokół siebie. Było jasne, że chce jak najszybciej
S R
odpowiedzieć na nagłe wezwanie.
- Zaczekam, aż wejdziesz do domu - zaproponował. - Nie. Posiedzę tutaj jeszcze trochę. Skinął głową. - Dobranoc, Alex. Porozmawiamy jutro, dobrze? Nie potrafiła wykrztusić odpowiedzi.
Patrzyła, jak idzie przez trawnik. Po chwili dobiegł ją warkot silnika odjeżdżającego samochodu. Siedziała samotnie na huśtawce i wsłuchiwała się w cykanie świerszczy, obojętnych na ludzkie problemy. Gardło miała zaciśnięte. Pociągnęła duży łyk chłodnej coli. Usiłowała skupić uwagę na otaczających ją dźwiękach, aby tylko nie myśleć o Kanie. I o tym, co mogło ich połączyć.
119
ROZDZIAŁ 7 W czwartek, całkiem nieoczekiwanie, Alex poszła na kolację do Melanie Chastain. Starsze panie prawie ją do tego zmusiły. Przekonywały, że dziewczyna będzie rozczarowana, jeśli Alex nie przyjdzie. A Melanie, dodała słodko Mildred, wspaniale gotuje. Alex przyznała jej w myśli rację. Ich gospodyni musiała chyba spędzić w kuchni kilka godzin. Wykwintny posiłek składał się z czterech dań.
S R
Alex próbowała dawniej przyrządzać potrawy dla swoich gości. Zawsze z katastrofalnym skutkiem. Raz użyła soli zamiast cukru. Kiedy indziej pomyliła sproszkowaną paprykę z chili. Zdarzyło się jej także zapomnieć o przykryciu folią kurczaka, którego zamierzała upiec. Po wyjęciu z piekarnika konsystencją przypominał podeszwę. Nie oznaczało to, że Alex ma dwie lewe ręce. Nie wpadała w popłoch na widok książki kucharskiej i rozumiała zawarte w niej przepisy, lecz nie potrafiła się skupić na kulinarnych czynnościach. Po prostu myślała o ważniejszych sprawach. W końcu doszła do wniosku, że nie można umieć wszystkiego. Ona jest pisarką, a nie kucharką. - Melanie, te jarzyny są pyszne - pochwalił Kane. - Gotujesz prawie tak dobrze jak moja mama - dodał, mrugając porozumiewawczo do Dottie. Melanie zarumieniła się, słysząc komplement Kane'a. 120
- Och, dziękuję. Lubię tradycyjne domowe obowiązki. Alex nie widziała Kane'a od tamtego pamiętnego wieczoru, gdy musieli się tak nagle rozstać. Początkowo starała się go unikać. Szybko jednak zrozumiała, że to nie jest konieczne. Kane wcale nie szukał jej towarzystwa. Zastanawiała się, czy żałował słów, które wyrwały mu się w chwili namiętności. Z uporem wmawiała sobie, że jego pager odezwał się w samą porę. - W dzisiejszych czasach tyle panien nie ma pojęcia o prowadzeniu domu. To naprawdę wstyd - zauważyła cierpko Mildred.
S R
- Każda młoda kobieta powinna znać się na gotowaniu. Nie patrzyła na mnie, pocieszała się w duchu Alex. Ale też i nie musiała.
- Przesadzasz - zaprotestowała Dottie. - Teraz każdy może przyrządzić wartościowy i apetyczny obiad bez większego trudu dodała dziwnie wojowniczym tonem. Czyżby broniła w ten sposób Alex? -Mikrofalowe kuchenki i mrożone dania są nieocenioną pomocą dla pracujących kobiet. - Mrożone dania - powtórzyła z niesmakiem Mildred. - Nie powiesz mi, że karmiłaś czymś takim Kane'a. - Karmiłabym, gdyby mrożonki były dawniej równie dobre jak teraz - odcięła się Dottie. - Lub gdybym musiała spędzać osiem godzin w biurze. Alex zakasłała lekko.
121
- Ja umiem tylko zaparzyć herbatę i w Chicago zamawiam gotowe posiłki w restauracji. Dzięki temu odżywiam się dobrze bez stania przy garnkach. Johnnie Mae zachichotała. - U nas dostarczają na zamówienie wyłącznie pizzę. Podobno jest jadalna, ale ja mam uczulenie. Na widok sosu pomidorowego dostaję wysypki. - Alex, słyszałem, że byłaś dzisiaj w szkole? - Kane zręcznie zmienił temat. Pierwszy raz zwrócił się bezpośrednio do niej. Przyjęła jego słowa z wdzięcznością.
S R
- Tak, rzeczywiście. Spotkałam się z uczniami dziewiątej klasy. Zadawali mi mnóstwo interesujących pytań. - Nie wątpię - odparł ze śmiechem.
- Lubisz dzieci, Alex? - spytała Dottie.
- Rzadko mam okazję przebywać z maluchami, ale lubię te starsze, które dużo mówią. Podziwiam ich energię i pomysły. - Melanie uwielbia dzieci. Małe też - obwieściła Mildred. Prawda, kochanie? Melanie była wyraźnie zakłopotana tym, że Mildred bez przerwy stawia ją za przykład. - Tak - przyznała. - Bardzo lubię. - Melanie od dwunastego roku życia opiekowała się dziećmi sąsiadów - pochwaliła wnuczkę Pearl. - Często nawet nie brała za to
122
pieniędzy. Warto zobaczyć, jak bawi się ze swoimi siostrzeńcami. Przepadają za ciocią Melanie. Alex poczuła się nagle przegraną w tym wyścigu dwóch kobiet. Podniosła głowę i poszukała pocieszenia we wzroku Kane'a, Wydawało się jej, że widzi w jego oczach wspomnienie ich gorących pocałunków. Zwilżyła językiem wargi, jakby wciąż czuła na nich smak jego ust. Żar w spojrzeniu Kane'a jeszcze się spotęgował. A jeśli tylko poniosła ją wyobraźnia? Przywołała się w duchu do porządku i szybko zerknęła na Melanie. Zauważyła, że dziewczyna uważnie obserwuje ją i Kane'a. Alex zrobiło się głupio.
S R
Chyba czas wracać do Chicago, stwierdziła ponuro. Polubiła Andersenville i jego gościnnych mieszkańców, ale nie mogła dopuścić, aby stali się jej zbyt bliscy.
Po co utrudniać rozstanie? Wiedziała, że w tym mieście i przy tym stole jest na razie kimś obcym. Nie należała do tego środowiska. Dlatego dalszy pobyt tutaj nie ma sensu.
Usiłowała z entuzjazmem pomyśleć o powrocie. Na próżno. Jej życie w Chicago stało się od pewnego czasu wyjątkowo monotonne. I jeszcze Bill. Czekał przecież na odpowiedź. Nie zamierzała przyjąć jego oświadczyn, ale musiała mu to powiedzieć. Przerażała ją perspektywa tej rozmowy. Nie chciała go zranić, ani też wysłuchiwać litanii argumentów. Najbardziej jednak dokuczała Alex świadomość, że poniosła fiasko w kolejnym związku.
123
Czyżby czekało ją spędzenie reszty życia w samotności? Może powinna się z tym pogodzić. Albo kupić sobie kota. Jej posępne rozmyślania przerwała Dottie. - Co z tobą? - spytała cicho. - Źle się czujesz? Alex zdała sobie sprawę, że ma przygnębienie wypisane na twarzy. Uśmiechnęła się z przymusem. - Ależ nie, skądże - zaprzeczyła. - Właśnie... się zastanawiałam, jak Melanie zorganizowała swoją pracę. Opowiedz mi trochę o handlu, Melanie. Sama zajmujesz się zaopatrzeniem? - Na ogół tak. To całkiem proste, bo sklep nie jest duży. Mamy
S R
dział z niedrogą odzieżą, trochę bielizny, dodatków, a także stoisko z upominkami i kosmetykami. Ostatnio myślę o poszerzeniu asortymentu upominków. Przydałby się też większy wybór ubiorów dla kobiet pracujących zawodowo. W Andersenville przybywa mieszkańców. Wzrasta także popyt na bardziej eleganckie towary. Przy kawie i deserze wszyscy rozmawiali o przyszłości miasta i okolicy. Alex domyśliła się, że Melanie mieszka naprzeciwko swojej babki z tych samych powodów, które, skłoniły Kane'a do zbudowania domu obok posesji matki. Oboje widocznie uważali opiekę nad starszymi członkami rodziny za obowiązek. Kane rzeczywiście ma wiele wspólnego z Melanie. o wiele więcej niż ze mną, uznała Alex, gdy wizyta zbliżała się do końca. Kane pożegnał się jako pierwszy. Podobno ż samego rana czekały go obowiązki. Serdecznie podziękował Melanie za udany
124
wieczór i jeszcze raz pochwalił jej kuchnię. Nie patrząc Alex w oczy, życzył jej dobrej nocy, ucałował starsze panie i szybko wyszedł. Pearl postanowiła pokazać przyjaciółkom skalny ogródek, który Melanie urządziła tuż za szklanymi drzwiami prowadzącymi z saloniku na patio. Alex zaproponowała Melanie pomoc przy zmywaniu. - Masz naprawdę śliczny dom - stwierdziła Alex. - Z podziwem obejrzała zioła rosnące bujnie w skrzynce na parapecie. Melanie przetarła wilgotną szmatką lśniący, żółty blat. - Dziękuję. Nie jest zbyt obszerny, ale dla jednej osoby zupełnie
S R
wygodny. No i mam stąd blisko do babci. Jej zdrowie znacznie się pogorszyło, ale ona woli być u siebie. Dzięki temu czuje się niezależna, a ja dyskretnie o nią dbam. - Bardzo sprytnie.
- Tak, na razie jakoś to działa. Z naszej rodziny tylko my dwie nie wyjechałyśmy z Andersenville. Mama przeprowadziła się do mojej siostry, do Georgii.
- Nie kusiło cię, żeby zostać w wielkim mieście? - Nie. Zawsze wiedziałam, że kiedyś zajmę się naszą firmą. Dlatego zrobiłam dyplom na wydziale handlu. Szkoda, że mój ojciec nie pożył dłużej - dodała smutno. - Nie przypuszczałam, że przejmę sklep w takich okolicznościach. Zamierzałam po studiach zdobyć trochę praktyki. Zaczęłam pracować w Saint Louis, ale właśnie wtedy tatuś zmarł na zawał. Alex usłyszała w jej głosie głęboki żal. - Bardzo mi przykro - powiedziała szczerze. 125
- Dzięki. Na szczęście mogę liczyć na przyjaciół. - To zaleta mieszkania w małej miejscowości, prawda? - Jedna z wielu - odparła z uśmiechem Melanie. - Chociaż nie wiem, czy w stosunku do Andersenville stać mnie na obiektywizm- Spędziłam tutaj prawie całe życie. Uwielbiam nasze miasteczko. Jest cudowne. - Kane chyba myśli podobnie - stwierdziła Alex ze wzrokiem utkwionym w natkę pietruszki. - Sądzę, że tak, skoro wrócił mimo tylu atrakcyjnych ofert pracy gdzie indziej. Podobno był kiedyś zaręczony - powiedziała z
S R
wahaniem. - Jego narzeczona chciała, żeby zrobił karierę w Kalifornii. Znała jego plany, ale widocznie liczyła na to, że skłoni Kane'a do zmiany decyzji. Gdy zrozumiała, że tego nie osiągnie, rzuciła go. Alex słuchała ze zdumieniem. Melanie, prawdziwa dama, plotkarką? Niesłychane! Czy miała jakiś szczególny powód, aby tak paplać? Próbowała pociągnąć ją za język? Wybadać, czy Alex przypadkiem nie interesuje się zbytnio Kane'em? Upewnić się, że pisarka z Chicago nie przepada za prowincją? Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Uczucia, jakie budził w niej Kane, wciąż były wielką niewiadomą. Z chęcią sama wysondowałaby grunt. Warto by się dowiedzieć, czy Melanie zależy na poślubieniu Kane'a. Zrezygnowała jednak z tego zamiaru i ogólnikowo skomentowała słowa Melanie. - Nie należy wiązać się z kimś, kogo pragniemy zmienić. Uważam, że to błąd. 126
- Tak. - Melanie gwałtownie zakręciła kran. - Kane jest bardzo miły, prawda? - Owszem. Z pewnością znasz go od dawna? - Och, nie, dopiero od kilku tygodni. Chodził do szkoły o kilka klas wyżej niż ja, więc nie zwracaliśmy wtedy na siebie uwagi. Później wyjechałam na studia. Wróciłam tu całkiem niedawno. - Hmm... - Sądzę... - Melanie zakasłała leciutko - sądzę, że Mildred i moja babcia usiłują wyswatać mnie z Kane'em. Ich wysiłki zaczynają być krępujące.
S R
Alex zerknęła na nią przez ramię. Policzki Melanie pokrywał ciemny rumieniec.
- A ty... ciebie to nie interesuje? Melanie wzruszyła bezradnie ramionami..
- Sama nie wiem. Nawet nie miałam okazji pogadać z Kane'em. Sprawia sympatyczne wrażenie, ale... No cóż, umówiłabym się z nim, żeby chociaż go lepiej poznać, lecz on nigdy nie poprosił mnie o randkę. - Przypuszczam, że obowiązki wypełniają mu cały dzień stwierdziła Alex bez przekonania. - Doskonale to rozumiem, bo sama bywam zajęta od rana do nocy. Myślę jednak, że Kane wcale nie z tego powodu traktuje mnie obojętnie. - Melanie zaczerpnęła szybko tchu i dodała: - Uważam, że woli ciebie. - Ależ, Melanie... 127
Mówię poważnie, Alex. Widziałam, jak na siebie patrzyliście. - Ale ja... Melanie z uśmiechem poklepała ją po ręce. - Przepraszam. Wprawiam cię w zakłopotanie. Próbowałam po prostu powiedzieć, że wcale nie sprawisz mi przykrości, jeśli zaczniesz się z nim spotykać. Nie zamierzam podrywać Kane'a. Nie śpieszy mi się na razie do małżeństwa, Natomiast marzę o dobrej koleżance. W Andersenville mieszka mało niezamężnych kobiet w moim wieku. Chciałabym zostać twoją przyjaciółką, czasem wybrać się z tobą do kina czy po zakupy i nie czuć skrępowania z powodu intryg mojej babci.
S R
Alex nie zdawała sobie sprawy, że Melanie czuje się samotna. Ze wzruszeniem przyjęła jej szczere słowa. Uznała, że byłoby naprawdę przyjemnie mieć tutaj bratnią duszę. Chociaż przez pewien czas, zanim nie wróci do Chicago. Poza tym od pierwszej chwili polubiła Melanie Chastain, mimo jej wprawiających w kompleksy zalet i umiejętności.
- To cudowna propozycja, Melanie. Ostatnio mnóstwo czasu spędzałam nad notatkami i przy komputerze. Zaczynam czuć się jak pustelnik. Pójdziemy jutro do kina? Jeśli tylko nie masz innych planów. - Żadnych - zapewniła Melanie. - W „Royalu" grają najnowszy przebój z Kevinem Costnerem. Masz ochotę iść? - No pewnie. Uwielbiam Costnera. Nawet zafunduję prażoną kukurydzę. 128
- Z masłem? - A można inaczej? - Racja. A jeśli weźmiemy do tego wodę mineralną, to kalorie się nie liczą. - Też tak sądzę. Wkrótce potem Alex oraz jej trzy gospodynie pożegnały się z Melanie i Pearl. W drodze powrotnej starsze panie gawędziły wesoło, choć były trochę zmęczone. Przed pójściem spać zatrzymały się jeszcze na chwilę w kuchni. - Och, Alex, byłabym zapomniała - powiedziała Dottie. -
S R
Johnnie Mae, Mildred i ja jedziemy jutro wieczorem na koncert szkolnej orkiestry. Solistką jest siostrzenica Johnnie Mae. Wybierzesz się z nami?
- Chętnie bym poszła, ale mam już inne plany - odmówiła grzecznie. Siłą woli powstrzymała uśmiech. Wiedziała, co zaraz usłyszy. Oczy Dottie rozbłysły.
Mildred zrobiła kwaśną minę. - Jakie plany? - spytała bezceremonialnie. - Idę z Melanie do kina. - Ty i Melanie macie randkę? - Johnnie Mae spojrzała kpiąco na przyjaciółki. Alex zachichotała. - Nie nazwałabym tego randką. Raczej spotkaniem dwóch przyjaciółek. 129
Ruszyła do swojego pokoju. Dottie przygryzła wargi, żeby ukryć rozczarowanie. Mildred potrząsnęła z niedowierzaniem głową i wymamrotała coś pod nosem. W sobotę przed południem Alex obejrzała wielki zbożowy elewator, Zamierzała wykorzystać to niezwykłe miejsce w swojej powieści. Po przyjeździe do domu nie zastała nikogo. Z zadowoleniem zabrała się do uzupełniania notatek, aby nowe pomysły nie uleciały jej z głowy. Stwierdziła, że elewator znakomicie nadaje się na miejsce popełnienia morderstwa. Zaplanowała je na początku akcji.
S R
Rozwiązaniem kryminalnej zagadki miała się zająć, oczywiście z narażeniem życia, główna bohaterka. Inteligentna, wyemancypowana kobieta. Alex lubiła przedstawiać takie wyraziste osobowości. Postanowiła również wykorzystać w książce wiele obserwacji, które poczyniła podczas pobytu w Andersenville, a także garść własnych doświadczeń, Chciała, aby prywatny detektyw w spódnicy czuł się trochę obco na prowincji. Po namyśle stworzyła zarys wątku romantycznego. Uznała, że przystojny amant musi wywodzić się z miejscowej społeczności. Najlepiej, jeśli będzie lekarzem. Nie, wcale niepodobnym do Kane'a. Może z zielonymi oczami. Mimochodem spojrzała na przerzucony przez oparcie krzesła żakiet. Nosiła go wczoraj na spotkaniu z Melanie. Spędziły razem wyjątkowo przyjemny wieczór. Jakby zgodnie z niepisaną umową, nie padło miedzy nimi ani razu imię
130
Kane'a. Rozmawiały natomiast ze swadą o filmach, muzyce, literaturze, modzie i o polityce. Świetnie się rozumiały. Alex rzeczywiście potrzebowała takiej odmiany. Towarzystwo kobiety w podobnym wieku sprawiło, że poczuła się odprężona. Starsze panie okazywały jej wiele sympatii, ale czasem odrobinę działały na nerwy. Na „randce" z Melanie udało się Alex nawet zapomnieć o doktorze Lovellu. Kane zagościł w jej myślach tylko kilka razy, ale za to całkiem nieoczekiwanie, gdy się tego najmniej spodziewała. Właśnie tak jak teraz. Przymknęła na chwilę powieki. Znów
S R
znalazła się na huśtawce, w ramionach Kane'a. Poczuła jego gorące usta na swoich... Zamrugała gwałtownie i włączyła komputer. Od tamtego poniedziałku Kane nie próbował spotkać się z nią sam na sam. Po co więc zastanawiała się, czy pozwolić sobie na uczuciowe zaangażowanie? Kane najwyraźniej doszedł do wniosku, że romans z nią nie ma sensu. Traciła tylko czas na zupełnie jałowe rozważania.
Przysunęła klawiaturę i zaczęła pisać. Była tak pochłonięta pracą, że usłyszała dopiero trzeci dzwonek telefonu. Przemknęło jej przez głowę, żeby nie odbierać. Żałowała, że Dottie nie ma automatycznej sekretarki. W końcu z westchnieniem sięgnęła po słuchawkę. - Och, Alex, jak to dobrze, że jesteś w domu. - Dottie? Czy coś się stało? - spytała, zaniepokojona zdenerwowaniem w jej głosie. 131
- Nie, chodzi o głupstwo. Nasze kościelne zebranie wyjątkowo się przeciąga. Nie sądziłam, że potrwa tak długo. Wiesz, termin jesiennego kiermaszu przypada już za dwa tygodnie i nagle wszystko się wali. Musimy tu spędzić jeszcze parę godzin. Zaprosiłam na kolację Kane'a, a nie zdążę nic ugotować. Wybacz, kochanie, że cię proszę, ale czy mogłabyś się tym zająć? Alex aż zbladła z wrażenia. - Chcesz, żebym przygotowała kolację? - Właśnie - przyznała Dottie. - Chyba że nie masz ochoty dodała żałośnie. - Najwyżej zatelefonuję do Kane'a i powiem, aby nie przychodził.
S R
- Dottie, chętnie bym ci pomogła, ale ze mnie kiepska kucharka. Wcale nie żartowałam, że umiem tylko zaparzyć herbatę. - Hmm... No cóż, wobec tego odwołam wizytę Kane'a. - Nie. - Własna stanowczość wprawiła Alex w osłupienie. -Ja... postaram się jakoś rozwiązać ten problem. Nie martw się, Dottie. - Poważnie? Byłabym ci ogromnie wdzięczna! - zawołała radośnie Dottie.
- Nie martw się. Tyle dla mnie zrobiłaś. Spróbuję ci się zrewanżować. - Och, Alex, dziękuję. Wiem, że dasz sobie radę. Wrócimy około szóstej. Kane też zjawi się o tej porze. - Na pewno zdążę - zapewniła Alex trochę zbyt optymistycznie. - Cudownie, dziecinko. Ratujesz mi życie. Muszę już iść. Do zobaczenia wieczorem. - Do widzenia, Dottie. 132
Ona miała przyrządzić kolację dla pięciu osób? W dwie godziny? Upadła na głowę, czy co? Czyżby naprawdę sądziła, że Dottie i Kane,'nie mówiąc o Mildred, zadowolą się grzankami z serem i zupą pomidorową z puszki? Innych jadalnych dań nie potrafiła przygotować. Co innego w Chicago. Tam wiedziałaby, jak wybrnąć z tej sytuacji. Chwyciła książkę telefoniczną i gorączkowo ją przekartkowała. Rzeczywiście, w Andersenville na zamówienie dostarczano jedynie pizzę. A Alex nie chciała dopuścić do tego, żeby po kolacji biedna Johnnie Mae dostała wysypki.
S R
Pognała do kuchni. Wciąż się łudziła, że coś wymyśli. Cokolwiek, byle dało się łatwo przyrządzić i jakoś zjeść. Czekało ją rozczarowanie. Dottie i jej przyjaciółki gardziły gotowymi potrawami. Dottie kręciła nawet nosem na półprodukty do pieczenia ciasta. Na półkach stały rzędem pojemniki z mąką, cukrem, zestaw aromatów i różne bakalie. W głębi kredensu Alex zauważyła kilka książek kucharskich. Obrzuciła je morderczym spojrzeniem. Przez chwilę zastanawiała się, jakie są szanse, że tym razem nic jej się nie pomyli. Chyba minimalne. A na dodatek czas płynął nieubłaganie. Dlaczego jakiś młody i ambitny przedsiębiorca nie pomyśli o założeniu tutaj restauracji oferującej posiłki na wynos? W szybkim tempie zostałby milionerem. - Młody i ambitny - powtórzyła półgłosem. Oczywiście! Jednym susem znalazła się przy telefonie.
133
- Tommy? Cześć, mówi Alexandra Bennett - za-szczebiotała słodko najsympatyczniejszym i najbardziej przyjacielskim tonem. Jak urocza pisarka do wielbiciela jej talentu. - Mój drogi, mam kłopot i liczę na to, że mi pomożesz.
S R 134
ROZDZIAŁ 8 Starsze panie pojawiły się razem z Kane'em punktualnie o szóstej. Alex szybko sprawdziła, czy jej granatowa, jedwabna bluzka jest gładko wpuszczona pod pasek wzorzystej spódnicy, przygładziła włosy i z powitalnym uśmiechem otworzyła drzwi. - Jak poszło na zebraniu? — Wzięła od Dottie płaszcz. - Sporo dzisiaj zrobiłyśmy, ale organizacja kiermaszu wymaga
S R
dopracowania przed następną sobotą - odparła Dottie. W jej oczach malowało się nieme pytanie. - A... tutaj jak się sprawy mają? W porządku?
- Oczywiście. Bardzo dużo dzisiaj napisałam. Kane zdjął marynarkę i dość obojętnie skinął Alex głową. - Coś wspaniale pachnie - stwierdził.
- Rzeczywiście - przyznała Mildred. Uniosła ze zdziwieniem cienkie brwi. - Alex, chyba mocno przesadziłaś, narzekając na brak kulinarnych talentów. - Skądże - powiedziała ze śmiechem. - Po prostu jakoś sobie radzę w podbramkowych sytuacjach. Poprowadziła wszystkich do jadalni. Stół wyglądał imponująco. Jego środek zajmował piękny stroik ze świeżych kwiatów i świec. Alex wybłagała w kwiaciarni ekspresową dostawę. Wokół niego stało pięć nakryć z najlepszego serwisu Dottie.
135
- Och, Alex, jak tu ślicznie! - zawołała z zachwytem Johnnie Mae. Nie zwlekając usiadła na krześle. - Umieram z głodu obwieściła. - To u ciebie stan chroniczny - prychnęła Mildred. -I są efekty. Obrzuciła wymownym spojrzeniem pulchną figurę Johnnie Mae. Przyjaciółka nie pozostała jej dłużna. - Cóż, nie każda kobieta może jeść, ile zechce i wciąż być chuda jak tyczka. Dottie zdecydowanie wkroczyła do akcji. - Alex, może potrzebujesz pomocy w kuchni?
S R
- Nie, dziękuję. Masz za sobą ciężki dzień; Odpocznij, Dottie. Zaraz podam kolację. Już za chwilę.
Wiedziała, że Kane ją obserwuje. Odwróciła się i pośpieszyła do kuchni. Dlaczego nagle odniosła wrażenie, że jest poddawana próbie? A jeśli tak, to dlaczego się tym przejmowała?
Sałatę przygotowała własnoręcznie. Utarła delikatny sos vinaigrette i wymieszała go z rozdrobnionymi warzywami. Żaden problem. Nawet Mildred pochwaliła jej smak, choć nie omieszkała skonstatować, że każdy głupi potrafi zrobić surówkę. Następnie w jadalni zapanowało lekkie podniecenie. Co Alex poda jako danie główne? Zaczęła wnosić parujące półmiski. Pieczona szynka. Gotowana rzepa. Nakrapiana fasolka. W lodówce czekało na swoją kolej kokosowe ciasto z kremem, ulubiony deser Mildred. Alex nie miała żadnych wątpliwości, kto będzie dziś najbardziej surowym krytykiem. 136
Oczy Dottie zrobiły się okrągłe ze zdumienia. - Na miłość boską, jakim cudem...? Mildred już nakładała sobie na talerz. - Wygląda naprawdę apetycznie - zauważyła. -Ale zachodzę w głowę, jak ci się to udało. Dottie dzwoniła do ciebie dwie godziny temu. Na pewno nie zdążyłabyś upiec w tym czasie mięsa. - Nie - przyznała Alex. - Ale umiem improwizować. Kane parsknął śmiechem. - Przecież to klasyczny sobotni zestaw z restauracji Kelleyów stwierdził.
S R
Dottie aż klasnęła w dłonie z podziwu nad sprytem Alex. - Nie pojmuję, w jaki sposób zdołałaś przekonać Hanka Kelleya, żeby dostarczył ci te specjały do domu. Nigdy tego nie robi. - Szczerze mówiąc, przekonałam jego syna. Cóż, on chce zostać pisarzem...
Wolała nie myśleć, ile ta kolacja będzie ją kosztowała, wliczając bardziej niż szczodre opłaty za dostawę, kwiaty i napiwek dla Tommy'ego. Wzrok Kane'a uparcie błądził po jej uśmiechniętych ustach. - Alexandro Bennett, czy ktoś ci kiedykolwiek powiedział, że jesteś niebezpieczną kobietą? - Masz ochotę na kawałek szynki, Kane? - spytała, ignorując jego słowa. - Też pytanie! Zgłodniałem jak wilk. Zamierzam... O, cholera!
137
Ostry dźwięk pagera sprawił, że starsze panie jednocześnie westchnęły. - Biedny Kane - użaliła się jego niedoli Johanie Mae znad góry fasolki. - Chyba musisz się zgłosić - stwierdziła Dottie. - Obawiam się, że tak. - Kane wstał niechętnie i obrzucił tęsknym spojrzeniem suto zastawiony stół. - Wybacz, Alex. Zadałaś sobie tyle trudu. - Przecież to nie twoja wina - zapewniła. - Tylko szkoda, że nie zdążyłeś nic zjeść.
S R
- Już do tego przywykłem. - Patrzył na nią uważnie, wkładając marynarkę.
- Tak, wiem. - Zdawała sobie sprawę, że Kane bacznie ją obserwuje.
I pomyśleć, że kolacja u Melanie przebiegała bez zakłóceń. Wtedy nikt nigdzie Kane'a nie wzywał. Alex chciała wierzyć, że to był tylko przypadek. Naprawdę nie powinna mieć do Kane'a pretensji. Ktoś po prostu potrzebował jego pomocy. Wyjście Kane'a popsuło trochę nastrój, lecz kolacja i tak smakowała. Po jedzeniu Dottie, Mildred i Johnnie Mae uparły się, żeby pomóc Alex pozmywać naczynia i sprzątnąć kuchnię. Dwie godziny później oglądały akurat w telewizji program muzyczny, gdy Dottie zerwała się nagle z kanapy i podbiegła do okna. - Kane właśnie wrócił - obwieściła i spojrzała na Alex. Johnnie Mae oderwała wzrok od ekranu. 138
- Mam nadzieję, że zdołał coś przekąsić - powiedziała z troską w głosie. Dottie wciąż patrzyła na Alex. - Może któraś z nas zaniosłaby mu trochę szynki i jarzyn. Została też połowa ciasta. Propozycja była całkiem wyraźna. Dottie nie musiała wskazywać Alex palcem. - Jeśli pozwolisz, ja to zrobię. Dottie z dużym talentem udała przyjemne zaskoczenie. - O, dziękuję, kochanie. Kane na pewno się ucieszy.
S R
Alex nie zamierzała spekulować na temat ewentualnej reakcji Kane'a. Zgodziła się zanieść mu jedzenie. A później zobaczymy, pomyślała.
Dottie nałożyła na tacę taką górę wszystkiego, jakby chciała nakarmić niejednego, lecz kilku wygłodniałych lekarzy. Ostrożnie wstawiła tacę do koszyka.
- Nie musisz natychmiast wracać - zapewniła. - Przedtem zrezygnowałaś z deseru, więc włożyłam dla ciebie dodatkowy kawałek babki z kremem. Kane będzie zachwycony twoim towarzystwem. Biedaczek, tak często musi jadać w samotności. Alex ogarniało coraz większe zakłopotanie z powodu tych oczywistych sugestii. Dottie dosłownie wpychała ją w ramiona Kane'a. - Dottie... - Już skończyłam - przerwała jej starsza pani. 139
- Uważaj, idąc przez trawnik. Mildred potknęła się dzisiaj na jamie wygrzebanej przez susła. - Dzięki za ostrzeżenie. Zatrzymała się na schodkach. Okna naprzeciwko jarzyły się światłem. Ruszyła szybko przez podwórko, bo poczuła na plecach powiew zimnego powietrza. Żałowała, że nie włożyła swetra. Na dworze znacznie się ochłodziło. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że do tej pory nie odwiedziła Kane'a w jego domu. Ciekawe, jak jest urządzony? Tradycyjnie jak u Dottie czy bardziej nowocześnie i w typowo kawalerskim stylu? Nacisnęła dzwonek.
S R
Jak postąpić, jeżeli Kane zaprosi ją do środka? Nie wątpiła, że trzeba wówczas odmówić, uciec do siebie i zasiąść przy komputerze. Tak byłoby najbezpieczniej. Wiedziała jednak, że tego nie zrobi. Kane otworzył drzwi.
- Alex! Czy coś się stało?
Zaniemówiła na jego widok. Bujna grzywka w kolorze kawy opadała mu na czoło, a jednodniowy zarost pokrywał policzki, dodając wyglądowi Kane'a łobuzerskiego wdzięku. Kane stał w korytarzu boso. Miał na sobie tylko dżinsy z wystrzępionymi dołem nogawkami. Jego pierś, cudownie nagą, porastały niezbyt gęsto ciemne włosy. W ręce trzymał szarą trykotową bluzę, której nie zdążył na siebie włożyć.
140
Alex kusiło, żeby postawić koszyk na ziemię, a następnie rzucić się w ramiona Kane'a. Nigdy w życiu nie widziała mężczyzny tak niezwykle pociągającego jak Kane Lovell. - Alex? - powtórzył pytająco. Z trudem odzyskała mowę. - Ja... Twoja matka doszła do wniosku, że pewnie jesteś głodny wykrztusiła. - Przyniosłam ci kolację. Uśmiechnął się i spojrzał na kosz, który trzymała w zaciśniętych dłoniach. - Dziękuję. Szczerze mówiąc, od dawna burczy mi w żołądku. Właśnie zamierzałem zajrzeć do lodówki w poszukiwaniu czegoś jadalnego.
S R
- Może lepiej zajrzyj tutaj - zaproponowała. - Chwileczkę, - Wciągnął przez głowę bluzę i przeczesał palcami czuprynę. - Teraz bardziej nadaję się do towarzystwa - stwierdził, biorąc od niej zapasy. - Wejdziesz?
Właśnie w tej chwili należało się wycofać. Tak nakazywał rozsądek. Mimo to Alex skinęła twierdząco głową. Oblizała spieczone wargi. - Z przyjemnością - powiedziała. - Na parę minut.-Poszła za Kane'em. - O, jak tu ładnie-pochwaliła. Z zainteresowaniem rozgrzała się po przestronnym salonie. Nie spodziewała się tak wysmakowanego wnętrza. Na ścianach wisiały obrazy, głównie pejzaże. Na kilku niskich stolikach stały rozmaite naczynia z oryginalnej ceramiki ręcznej roboty. Dwie kanapy i kilka foteli zapraszały do wypoczynku. Ich neutralne, kremowe obicia 141
doskonale pasowały do reszty wyposażenia. Złocisty parkiet pokrywały indiańskie chodniczki. Hopi? Navajo? Alex nie miała co do tego pewności. Ale bezbłędnie rozpoznała w jednej z narożnych szafek kolekcję autentycznych lalek wytwarzanych przez kobiety z plemienia Hopi. W pokoju znajdował się jeszcze kominek i regały z książkami. - Przypuszczam, że skorzystałeś z usług zawodowego dekoratora. - Dom Kane'a wyglądał bardziej stylowo niż jej zagracone mieszkanie w Chicago. - Nie, ale dziękuję za komplement. - Przytrzymał drewniane
S R
drzwiczki, jakby przeniesione prosto z westernowego saloonu. - Sam zabawiałem się w projektanta.
Weszli do dużej, pełnej światła kuchni. Szafki były wykonane z dębu, a blaty z błękitno-koralowej terakoty. Pod jedną z półek wisiało kilka lśniących miedzianych rondli.
- Och, Kane, tu jest prześlicznie! - zawołała z podziwem. Naprawdę sam to wymyśliłeś?
Uśmiechnął się z zakłopotaniem i postawił koszyk. - Nie można żyć samą pracą. Musiałem się czymś zająć w wolnym - czasie - wyjaśnił. - Przez ostatnie dwa lata uganiałem się po sklepach i galeriach. Zdołałem wykończyć hol, jadalnię, salon, kuchnię i swój pokój. Ale trzy dodatkowe sypialnie są jeszcze całkiem nie umeblowane. Tyle przestrzeni dla jednej osoby? Widocznie Kane nie zamierzał długo pozostać w kawalerskim stanie. Czy urządził ten dom 142
z myślą o swojej narzeczonej? Chciał szybko kogoś na jej miejsce? Może te trzy urocze staruszki swatały go z Melanie za jego pełną aprobatą? A może Dottie miała nadzieję, że to Alex zamieszka z jej synem pod tym dachem? Nie mogła wiedzieć, że Alex oddałaby wszystko, aby tylko dzielić życie z kimś bliskim. Pod jednym warunkiem. Ten ktoś musiałby ofiarować jej miłość. Właśnie tego Alex szukała przez tyle lat. O tym marzyła. - Tego jedzenia wystarczyłoby dla całej armii — stwierdził Kane. -Masz na coś ochotę?
S R
- Później zjem z tobą deser. Zaparzę kawę, dobrze? - Wspaniale. Tam są filtry. - Postawił pełen talerz na okrągłym, dębowym stole ustawionym w głębi półkolistej niszy, której okna wychodziły na duży trawnik.
W kuchni zrobiło się nagle bardzo przytulnie. Alex zauważyła radio, umieszczone pod jedną z wiszących szafek. Sięgnęła w jego stronę i zawahała się.
- Co sądzisz o odrobinie muzyki? - spytała. - Byle nie rap - jęknął. Parsknęła śmiechem. - To się chyba da zrobić. - Pokręciła gałką, aż znalazła stację nadającą spokojny jazz. Podregulowała dźwięk, aby tylko złagodzić ciszę. - Ujdzie? - spytała. - Doskonale. - Spojrzał na nią pogodnie. - Cieszę się, że przyszłaś. Od dawna się zastanawiałem, w jaki sposób cię zwabić.
143
Oparła się o blat i patrzyła, jak Kane pałaszuje szynkę z jarzynami. - Dość szybko wróciłeś. Nie chodziło więc o jakiś poważny przypadek? - Uznała, że będzie lepiej rozmawiać o pracy Kane'a, niż skomentować jego słowa. - Jeden z moich starszych pacjentów, który od tygodnia leży w szpitalu, napędził nam stracha. Obecnie jego stan nie budzi obaw. Organizm zareagował alarmująco na nowe lekarstwo. Podałem inny środek. Pielęgniarka ma mnie zawiadomić, gdyby wystąpiły jakieś komplikacje.
S R
- To znaczy, że mogą cię wezwać w każdej chwili? - Owszem - przyznał z poważną miną. - Do niego... czy do kogoś innego. Mam dzisiaj telefoniczny dyżur. Jeśli ktoś zachoruje, muszę jechać.
Uśmiechnęła się z przymusem.
- Nic dziwnego, że lekarze miewają takie nie uporządkowane życie rodzinne.
- Tak, to się zdarza. Ale nie widzę się w innej roli. Chyba to jednak nie był bezpieczny temat. - Jak ci smakuje? - spytała. - Pyszności. Wykazałaś dużo sprytu. Nawet ciocia Mildred była pod wrażeniem. Alex wzruszyła ramionami.
144
- Przypuszczam, że Melanie wyczarowałaby w pięć minut smakowity posiłek z kilku ziemniaków i szczypty bazylii. W dziedzinie kulinarnej jestem zerem. - Hej, przecież się udało. To najważniejsze. - Przełknął ostatni kęs i odsunął talerz. - Mówiłaś coś o zjedzeniu ze mną deseru? - Kokosowe ciasto z kremem. Masz ochotę? - Jasne. Usiądziesz teraz obok mnie czy będziesz jeść na stojąco przy tym blacie? - W jego głosie zabrzmiało lekkie rozbawienie, ale też i zrozumienie. Alex westchnęła. Własne zachowanie doprowadzało ją do
S R
rozpaczy. Dlaczego w towarzystwie Kane'a zmieniała się z inteligentnej i pewnej siebie kobiety sukcesu w nieśmiałą, zdenerwowaną idiotkę?
- Jak miewa się twój chłopak z Chicago? - spytał Kane, gdy pili kawę.
- Ja... nie rozmawiałam z nim w tym tygodniu. - Nie martwisz się, co porabia? - Raczej nie. - A on pewnie nie sypia po nocach z niepokoju o ciebie. - Tak sądzisz? Zerknął na nią spod oka. - Ja bym wolał wiedzieć, co się z tobą dzieje, gdybyś, oczywiście, należała do mnie. - Uważaj, Kane. Zaczynasz śpiewać na przestarzałą nutę. Nie te czasy, żeby ktoś do kogoś „należał".
145
- Nie wiem, czy zauważyłaś, że wykazuję staroświeckie skłonności. Chyba nie chciałbym, żeby kobieta mojego życia znikała gdzieś na parę tygodni, nie dając znać, gdzie jest i co robi. Oraz z kim - dodał. Alex straciła nagle ochotę na resztę swojego ciasta. - A ja myślałam, że jesteś nowoczesnym mężczyzną o postępowych poglądach. - Starała się, aby zabrzmiało to żartobliwie. - Ty, Alex, potrafiłabyś obudzić samcze, prymitywne instynkty w każdym osobniku. Dlatego nie rozumiem, jak ten Bill może ryzykować, że ktoś taki jak ja spróbuje mu ciebie odebrać. A więc jednak powinna była dać mu koszyki uciec. - Kane, ja...
S R
- Wcale nie przestałem cię pragnąć, Alex. Chciałem dać ci więcej czasu, ale silna wola zaczyna mnie opuszczać. Pragnę cię tak bardzo, że już nie umiem myśleć o niczym innym. Alex zacisnęła dłonie. Szczerość w słowach Kane'a poruszyła ją do głębi. Świadomość, że pożąda jej taki mężczyzna, działała upajająco. Zawiodła dotychczasowa ostrożność, która nakazywała unikać związków z góry skazanych na niepowodzenie. Alex biła się zmysłami. Gdyby tylko mogła kochać się z Kane'em, a później odejść bez żalu, zamiast cieszyć się tym drugim miejscem... Gdyby wiedziała, że odchodząc, nie zostawi tutaj swego serca... Siedziała ze wzrokiem Utkwionym w swoje pięści. Usłyszała dźwięk przesuwanego krzesła. Kane ukląkł obok niej i położył dużą, opaloną dłoń na jej lodowatych, splecionych palcach. 146
- Alex? Zmusiła się, aby na niego spojrzeć. W orzechowych oczach zobaczyła niemą prośbę. Kształtne wargi znajdowały się tak kusząco blisko! Nie było łatwo myśleć o tych wszystkich przeszkodach, które stały między nimi, skoro wystarczyłby jeden ruch, żeby znaleźć się w ramionach Kane'a. Czekał cierpliwie. Alex wydawało się, że szaleńcze bicie jej serca zagłusza płynące z radia dźwięki jazzu. Kane wciąż na nią patrzył i trzymał jej dłoń. Alex nie wątpiła, że natychmiast by się odsunął, gdyby tego zażądała.
S R
Ale nie potrafiła się na to zdobyć.
Wyrwało się jej drżące westchnienie.
- Kane... - szepnęła, dotykając jego policzka. -Proszę... Nie musiała kończyć. Usta Kane'a znalazły się na jej wargach, zanim zdołała powiedzieć następne słowo, jakiekolwiek by ono miało być. Alex przymknęła powieki i objęła Kane'a za szyję. Zdrowy rozsądek posłała do diabła. Przynajmniej na tę jedną noc. Kane chyba czytał w jej myślach. Wstał, pociągając ją za sobą. Objął ją tak mocno, że i nią wstrząsnął dreszcz, który przeszedł po jego twardych mięśniach. Pocałunek, najpierw subtelny i czuły, zmienił się w niemal brutalną, zachłanną pieszczotę. Sprawił, że Alex naprawdę zrozumiała, jak szaleńczo Kane jej pragnie. Przedtem panował nad sobą, dawał jej szansę odwrotu. Teraz już nie krył namiętności, zaś Alex odpowiedziała z gwałtownością, o którą sama siebie nie podejrzewała. 147
Kane mruknął coś niezrozumiałego i porwał ją na ręce, nim zdążyła zaprotestować. Odruchowo przylgnęła do niego jeszcze bardziej, gdy szybko ruszył z nią w głąb mieszkania. Alex pierwszy raz w życiu z zachwytem przyjęła dominację mężczyzny, w którego ramionach poczuła się drobna i kobieca. Może jutro będzie żałować, lecz dzisiaj postanowiła rozkoszować się tym nowym doświadczeniem. W sypialni wysunęła się z objęć Kane'a i zrzuciła pantofle obok wielkiego łóżka. Jej bose stopy zagłębiły się w puszysty dywan. Kane zapalił małą lampkę i zgasił górne światło. Pokój pogrążył się w
S R
dyskretnym półmroku. Alex z zapartym tchem czekała, aż Kane się do niej odwróci.
Z czułością ujął jej twarz w obie ręce. - Jesteś taka śliczna - szepnął.
Nie uważała się za piękność. Najwyżej za dziewczynę atrakcyjną. Jednak słowa Kane'a i szczerość w jego głosie wprawiły ją w upojne drżenie. Chciała być piękna dla Kane'a, ponieważ on wyglądał tak cudownie. Dotknął wargami jej czoła. Ciepły oddech musnął skórę pod włosami. Poczuła jego usta na powiekach. Uśmiechnęła się, gdy leciutko pocałował ją w czubek nosa, a następnie w policzek. Wtuliła się w Kane'a, spragniona jego dotyku. Powoli przesunął dłońmi wzdłuż jej pleców. - Powiedz, że mnie pragniesz - zażądał. - Tak - szepnęła prawie niedosłyszalnie. 148
- Powiedz inaczej. - Pragnę cię. - Alex... Zgniótł jej wargi w namiętnym pocałunku, który już nie był ani delikatny, ani żartobliwy. Nie zamierzała się bronić, nawet gdyby jej na to pozwolił. Rozpiął guzik, na który była zapięta z tyłu jej bluzka, i wyciągnął ją spod paska. Alex uniosła ramiona, aby Kane łatwiej mógł ją z niej zdjąć. Znalazł drugi guzik, tym razem spódnica opadła na podłogę. Alex została tylko w skąpym, kremowym gorseciku z jedwabiu i koronki.
S R
Zazwyczaj nosiła mniej elegancką bieliznę. Czy podświadomie oczekiwała, że dzisiejszy wieczór zakończy się w taki sposób? Ręce Kane'a ześliznęły się z jej ramion. Przez chwilę pieściły piersi, po czym objęły smukłą talię. Alex stała bez ruchu. Upajała się zachwytem Kane'a. Zsunął z niej cieniutkie ramiączka i obnażył ją aż do bioder.
Przywarł gorącym spojrzeniem do nabrzmiałych, twardych sutek. - Alex. - W jego głosie odezwała się niska, zmysłowa nuta. Mój Boże, jesteś po prostu doskonała. - Jednym ruchem ściągnął gorsecik w dół i odnalazł jej usta. Alex odchyliła głowę do tyłu i zatraciła się w tym pocałunku. Świadomość, że jest całkiem naga w ramionach Kane'a, działała ekscytująco. Powiew chłodnego powietrza przyprawił ją o słodki 149
dreszcz. Pierwszy raz w życiu była tak bardzo świadoma swojej kobiecości. I pomyśleć, że dawniej śmieszyło ją to całe gadanie o potędze seksu! Niecierpliwie szarpnęła trykotową bluzę, którą Kane natychmiast z siebie zrzucił. Dzięki znacznej różnicy wzrostu Alex miała klatkę piersiową Kane'a na wysokości twarzy. Czubkiem języka dotknęła kolejno dwóch wystających, brązowych punkcików. W nagrodę usłyszała głośny, urywany oddech Kane'a. - To ty jesteś piękny, Kane - powiedziała z uśmiechem. Pchnął ją na łóżko, rozpinając jednocześnie dżinsy.
S R
- Jeszcze nigdy nie pragnąłem nikogo tak jak ciebie - powiedział z ustami na jej skórze. - Tak bardzo cię potrzebuję. Alex, jak ty to robisz, że doprowadzasz mnie do takiego stanu? Nie mogła mu nic odpowiedzieć. Naprężyła się, gdy Kane zaczął zachłannie pieścić jej pierś. Robił to tak cudownie, że Alex jęczała z rozkoszy. Chciała, żeby Kane został z nią już na zawsze, żeby nikt go jej nie odebrał.
Przyciągnęła Kane'a do siebie, odpowiadając namiętnie na wszystkie jego pieszczoty. Z ich ust nie padło ani jedno słowo. Porozumiewali się mową splecionych ciał, dotykiem, gorącymi pocałunkami i urywanymi westchnieniami. Kane sięgnął jedną ręką do szuflady po małe pudełeczko. Wyjął z niego pojedyncze, foliowe opakowanie i zaraz wrócił w ramiona Alex. Jej serce waliło jak szalone. Przez ułamek sekundy zastanawiała się, czy nie popełnia błędu, którego później pożałuje. Nie wątpiła, że 150
od tej chwili jej życie zmieni się nieodwracalnie. Ona sama będzie już inna po dzisiejszej nocy. Ale nie miała wyboru. Pragnęła Kane'a Lovella od tamtego wieczoru, gdy dziesięć dni temu padła zemdlona w jego ramiona. Kane zawahał się, jakby wyczuł jej rozterkę. - Alex? - szepnął pytająco. Dygotał cały od narzuconej sobie siłą woli powściągliwości. - Czy mam przestać? - Nie. Och, nie - zapewniła i objęła go mocniej. Do licha z konsekwencjami. Chyba by umarła, gdyby Kane teraz się wycofał. Przymknął oczy z wyraźną ulgą i natychmiast je otworzył, aby patrzeć na Alex.
S R
Zesztywniała i krzyknęła głośno. Ogarnęło ją uczucie niewysłowionej rozkoszy. Nigdy nie przeżyła nic równie cudownego. - Kane! Och, Kane!
- Alex! Alex, ja... - Urwał, ponieważ uniosła biodra. Dostosował się do niej i oboje zaczęli się rytmicznie poruszać. Wkrótce wstrząsnęła Alex eksplozja rozkoszy. Sprawiła, że z jej gardła wydarł się krótki, zdławiony szloch. Jej ciało wygięło się w łuk, a Kane opadł na nią całym ciężarem, wołając jej imię w momencie spełnienia. Długo leżała oszołomiona i bezsilna w uścisku Kane'a. Starała się nie myśleć o przyszłości. Ułożyła wygodnie głowę w zagłębieniu pod obojczykiem Kane'a, a dłoń oparła na jego piersi. Bez trudu wyczuwała szybkie uderzenia serca. Z zadowoleniem stwierdziła, że nie od razu powróciło do normalnego rytmu. A więc intensywność ich zbliżenia nie tylko na nią podziałała tak odurzająco. 151
Wiedziała, że powinna się ubrać i wrócić do swojego pokoju w domu naprzeciwko. Ale myśl o opuszczeniu ciepłych ramion Kane'a wydawała się nie do zniesienia, Alex westchnęła ciężko. Teraz lub nigdy. Spróbowała wstać. - Dokąd idziesz? - Kane przytrzymał ją mocniej. - Robi się późno. Lepiej już pójdę. Przesunął kciukiem po jej opuchniętej dolnej wardze. - Zostań ze mną na noc - poprosił głębokim, zmysłowym głosem. Niczego bardziej nie pragnęła, jak wtulić się w niego i
S R
zapomnieć o rzeczywistości. Chociaż na kilka godzin. Ale... - A co z twoją matką? - spytała niepewnie. Spojrzał ze zdziwieniem. - Nie rozumiem.
- Co sobie pomyśli, jeżeli zostanę?
Kącik jego ust uniósł się w półuśmiechu, a na policzku pojawił się dołeczek.
- Że nieźle się bawiłaś - zasugerował żartobliwie, szarpiąc ją lekko za kosmyk włosów przy uchu. - Kane - powiedziała surowo. - Wiesz, o co mi chodzi, - Jesteśmy pełnoletni, Alex. Nie musimy się przed nikim tłumaczyć. - Ale przecież Dottie... - Alex - przerwał jej. - To sprawa wyłącznie między tobą a mną. Chcesz zostać, czy nie? 152
- Tak - odparła po krótkim wahaniu. - No to chodź tutaj - rozkazał, przyciągając ją do siebie. - Mam ochotę na drzemkę. Możemy trochę pospać, a porozmawiać później? - Zgoda - powiedziała, kładąc policzek na dawne miejsce. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło. Znów poczuła na swoim ciele ręce Kane'a. Na szczęście o nic nie pytał. Nic nie mówił. Jego pieszczoty łatwo rozbudziły w niej namiętność, którą już dobrze znała. Alex z zachwytem stwierdziła, że ekstaza nie okazała się jednorazowym przeżyciem. Kochali się tak samo cudownie jak
S R
poprzednio. Nie wiadomo skąd miała pewność, że seks z Kane'em zawsze będzie równie doskonały. Ale jedynie z nim. Nikt inny nigdy nie ofiaruje jej aż tyle.
- Alex - poprosił Kane w chwilę potem, gdy oboje osiągnęli razem rozkosz, przy wtórze zdławionych okrzyków i westchnień. Zostań ze mną. Nie tylko dzisiaj. Nie wracaj do Chicago. Wciąż oddychała nierówno, czuła ciężar Kane'a na swoich piersiach. - Kane, proszę cię - szepnęła. Położyła drżącą dłoń na jego wargach. - Nie teraz. Kiedy indziej. Chwycił jej rękę i wycisnął na jej wnętrzu gorący, namiętny pocałunek. - Dobrze - zgodził się. - Nie teraz. Ale wkrótce. Jutro. Nie odpowiedziała. Objęła go za szyję. A później żadne z nich nie miało siły, aby rozmawiać, czy nawet myśleć o jutrze. 153
ROZDZIAŁ 9 Alex skrzywiła się i poruszyła niespokojnie. Raziło ją światło, a coś twardego uwierało w plecy. Spróbowała ułożyć się wygodniej. Bezskutecznie. Sięgnęła ręką i wyczuła kanciasty przedmiot. Niechętnie uchyliła powieki. Natychmiast znów je zmrużyła, bo oślepiły ją jasne promienie słońca. Odwróciła głowę i ostrożnie zerknęła na małe,
S R
czarne urządzenie. Pager, stwierdziła tępo. Co, u licha, robił pager w jej łóżku?
Nie. Nie w jej łóżku. W łóżku Kane'a. Usiadła gwałtownie, zrzucając z siebie przykrycie i rozejrzała się wokół. Była sama, ale z przylegającej do sypialni łazienki dochodził szum prysznica. „Zostań ze mną. Nie tylko dzisiaj. Nie wracaj do Chicago". Otworzyła szerzej oczy, żeby sprawdzić, czy ktoś nie powiedział tego głośno. Słowa zabrzmiały bowiem w jej uszach tak wyraźnie, że niemal spodziewała się zobaczyć tuż obok Kane'a. Ale on wciąż się kąpał. Słyszała jego wesołe pogwizdywanie i plusk wody. Wpadła w panikę. Odłożyła pager na szafkę, zgarnęła z podłogi ubranie i błyskawicznie włożyła je na siebie. Serce waliło jej jak złodziejowi, który boi się, że zostanie schwytany na gorącym uczynku. Wiedziała, że zachowuje się idiotycznie. Ale musiała uciec przed Kane'em. Wsunęła stopy w pantofle na płaskim obcasie i cicho wymknęła się z 154
domu. Pognała przez pokryty rosą trawnik, nie zastanawiając się nad swoim postępowaniem. Odetchnęła z ulgą, ponieważ w kuchni u Dottie nikogo nie zastała. W całym domu panował spokój i cisza. W niedzielę starsze panie lubiły pospać trochę dłużej niż zwykle. Alex zamierzała stąd zniknąć, nim zejdą na dół. Szybko przebrała się w dżinsy i sweter. Sięgnęła po parę sportowych butów. W sam raz dla zbiega, pomyślała ironicznie. Szybko napisała krótki liścik do Dottie. Wyjaśniła, że spędzi cały dzień na zbieraniu materiałów i dlatego wróci późno. Na palcach
S R
przeszła przez korytarz i ostrożnie przymknęła za sobą drzwi. Wsiadła do wynajętego forda, zapaliła silnik i ruszyła drogą prowadzącą za miasto. Nie jechała w żadnym z góry ustalonym kierunku. Pragnęła samotności. Musiała wszystko przemyśleć, podjąć jakieś decyzje, przeanalizować swoje skomplikowane i zadziwiające uczucia do Kane'a Lovella.
Potrzebowała czasu, aby przekonać samą siebie, że wcale nie zakochała się beznadziejnie, desperacko i na zawsze w człowieku, który należał do całej reszty świata. Kane wybiegł na ganek, ale zobaczył tylko znikający za zakrętem samochód. - Cholera - mruknął. Miał ochotę wskoczyć za kierownicę i dogonić Alex na szosie. A więc uciekła. Niemal się tego spodziewał. Wyczuł jej strach, gdy w chwili słabości poprosił, aby z nim została. Dlaczego nie 155
poczekał? Powinien był wiedzieć, że jeszcze za wcześnie na takie propozycje. Lecz zabrakło mu cierpliwości. Nie potrafił znieść myśli, że Alex wróci do innego po nocy spędzonej w jego, Kane'a, ramionach. Należała teraz do niego. Nawet jeśli nie chciała tego przyznać. Nie zamierzał potulnie patrzeć, jak usiłuje od niego uciec. Już raz zrezygnował z miłości. Tamta kobieta odeszła z jego życia. Wtedy prawie się załamał. Teraz chyba by tego nie przeżył. Kochał Cathy z naiwnym entuzjazmem młodości, z beztroskim optymizmem cudownego zauroczenia. Natomiast Alex mógł
S R
ofiarować uczucia dojrzałego mężczyzny, który znalazł tę jedyną kobietę, o jakiej marzył. I jak każdy mężczyzna od zarania dziejów, Kane był gotów o nią walczyć, gdyby okazało się to konieczne. Dziś niech ucieka, jeśli tego potrzebuje. Niech próbuje sobie wmawiać, że przeżyła łóżkową przygodę bez znaczenia. Kane wiedział jednak, że oddała mu nie tylko ciało. Gdy zatraciła się w namiętności, dostrzegł w oczach Alex nagły błysk. Jakby dokonała nadzwyczajnego odkrycia. Kane miał niezachwianą pewność, że to, co ich połączyło, było równie wspaniałe dla Alex, jak i dla niego. Nie wątpił, że żadne z nich nigdy przedtem nie doświadczyło czegoś podobnego. Chciał dać jej trochę czasu, aby sama odkryła te oczywiste prawdy. Oczywiście niezbyt dużo czasu. Szlachetność też ma swoje granice. Już teraz pragnął mieć Alex przy sobie, obejmować ją, znów
156
się z nią kochać. Jak długo wytrzyma, czekając, aby do niego wróciła? Nie wiedział, na ile wystarczy mu cierpliwości, Odetchnął głęboko i wszedł do domu. Miał co robić. Nawet w niedzielę czekał go szpitalny obchód i kilka wizyt u pacjentów. Doskonale rozumiał, czemu Alex obawia się związku z takim człowiekiem jak on. Opowiedziała mu przecież o swoich rodzicach. Tak, da jej trochę czasu. Alex niedługo zda sobie sprawę, że już za późno na odwrót. Dojdzie do wniosku, że uczucia, które rozkwitły między nimi, są wystarczająco silne, aby pokonać wszystkie przeszkody. Pod warunkiem, że oboje zechcą się im przeciwstawić.
S R
Kane miał na to dość siły i zdecydowania. Musiał jedynie przekonać Alex, że warto zaryzykować.
- Alex nie wróciła na noc - obwieściła z satysfakcją Dottie. - Jesteś pewna? - spytała Johnnie Mae.
- Jak najbardziej. I dobrze wiemy, gdzie ją spędziła. - Hmm. - Mildred skrzywiła się z niesmakiem. - Daj spokój, Mildred! Alex to porządna dziewczyna. A mój syn nie gustuje w przygodach. Widziałaś, jak patrzył na Alex. Całkiem go zawojowała. - Co nie znaczy, że ona pokochała Kane'a-upierała się Mildred. Pamiętaj o tym chłopaku z Chicago. - Tak. - Dottie westchnęła. - Dużo bym dała, aby się dowiedzieć, co jest między nimi. Ale gdyby Alex traktowała go poważnie, to przecież czasem by o nim napomknęła, prawda? A ona nawet do
157
niego nie dzwoni. Rozmawiała z nim tylko raz, żeby zawiadomić o wypadku. - Wolę nie myśleć o tym, że mogłaby skrzywdzić Kane'a. Johnnie Mae załamała ręce. - Cathy potraktowała go tak okropnie. O mało wtedy nie umarłam. Kane jest taki wrażliwy. Nie wolno nam pozwolić, aby Alex go zraniła, nie odwzajemniając jego uczuć. - Sądzę, że jej zależy na uczuciu Kane'a - stwierdziła po namyśle Dottie. - Tylko zachowuje dystans, ponieważ wszystko dzieje się tak szybko. Niepokoi ją jeszcze jedno. Praca Kane'a. Jego żona będzie musiała wykazać się tolerancją i cierpliwością. Same widziałyście
S R
rozczarowanie Alex, gdy Kane został wczoraj wezwany do szpitala. Nic dziwnego, że się zastanawia, czy potrafiłaby na stałe zaakceptować takie życie.
- A jeśli uzna, że nie? - zapytała Mildred. - Co wtedy? Dottie wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Może Kane zdoła ją przekonać, że warto się dla niego trochę poświęcić?
- Tylko jakaś idiotka by tego nie zrozumiała - przyznała lojalnie Johnnie Mae. - Melanie na pewno to rozumie. - Mildred energicznie skinęła siwą głową. - Mildred, gdyby Kane interesował się Melanie, zaproponowałby jej randkę dawno temu - parsknęła niecierpliwie Dottie. - Ta Alex zawróciła mu w głowie. Jest po prostu inna niż dziewczyny, które się koło niego kręcą. Ale lada dzień przejrzy na 158
oczy. Wspomnisz moje słowa. Kane zda sobie sprawę, kogo potrzebuje. Kobiety, która stworzy mu dom. - Alex podała wczoraj wspaniałą kolację - przypomniała z rozmarzeniem Johnnie Mae. - I zaprzyjaźniła się z mnóstwem ludzi - dodała Dottie. Przedstawiłyśmy ją naszym znajomym. Wcale nie zachowywała się z rezerwą ani nie zadzierała nosa. - Zjednała sobie nawet Melanie. - Johnnie Mae nie mogła powstrzymać wesołości. Mildred nie dała się przekonać.
S R
- No dobrze, a dzieci? Kane o nich marzy. Melanie je uwielbia. Natomiast Alex nie wiedziałaby, co to jest dziecko, nawet gdyby je urodziła. Te egoistyczne pannice z miasta myślą tylko o swojej karierze.
- Znów generalizujesz, Mildred. A poza tym skąd wiesz, że Alex nie znalazłaby z maluchami wspólnego języka? Widziałaś, jak uroczo traktowała Tommy'ego?
- Tommy ma siedemnaście lat. Chciałabym ją zobaczyć wśród przedszkolaków. Po pięciu minutach uciekłaby gdzie pieprz rośnie. - Tak myślisz? - Dottie uniosła brwi identycznie jak Kane. - Oczywiście. Dottie posłała siostrze przekorny uśmieszek. - A więc musimy przekonać się na własne oczy, prawda? Johnnie Mae obrzuciła ją podejrzliwym spojrzeniem. - Dottie, co ty znów szykujesz dla Alex? 159
- Nic takiego, Johnnie Mae. Nie martw się. Wiem, co robię. - Właśnie tego się obawiam. Biedni są ci młodzi. Alex nie miała pojęcia, dlaczego się zgodziła. Było wtorkowe popołudnie, a ona została w domu z trojgiem dzieci. Ich matka musiała iść do dentysty. Dottie obiecała zająć się malcami, ale niespodziewanie wezwano ją do kościoła na zebranie dotyczące jesiennego kiermaszu. Alex próbowała wyjaśnić, że nigdy w życiu nie opiekowała się takimi małymi dziećmi. Na próżno. Awansowała więc do roli niani. Bohatersko nabrała tchu. Trzy pary oczu patrzyły na nią wyczekująco.
S R
- Moi kochani, w co się zazwyczaj bawicie? Pięcioletni, jasnowłosy Rocky, najstarszy z przychówku Simpsonów, zerknął na swoje trzyletnie siostry, rude bliźniaczki. - Lubię oglądać w kablowej telewizji filmy z Terminatorem, Teraz chyba jakiś leci.
Alex dałaby sobie głowę uciąć, że Polly Simpson nigdy nie pozwala Rocky'emu na rozrywki przeznaczone dla dorosłych. Należało rzucić inny pomysł. - Moglibyśmy w coś zagrać - zasugerowała. Rocky zrobił znudzoną minę. - W co? - spytała Casey, odgarniając z okrągłych, niebieskich oczu rudą grzywkę. - Pobawimy się w „róbcie wszyscy tak jak ja" - zaproponowała i błyskawicznie zagrodziła Kelly drogę na korytarz. 160
- A co to takiego? - zażądała wyjaśnień Casey. Na razie tylko ona wykazywała zainteresowanie. - Ja będę robić różne śmieszne rzeczy, a wy macie mnie naśladować. Zobaczycie, to wspaniała zabawa - zapewniła. Wyjdźmy na podwórko. Tam jest więcej miejsca. - A jaka jest nagroda? - spytał Rocky. - Nagroda? - No chyba. Zwycięzca musi coś dostać. - W tej grze nie ma zwycięzców ani przegranych, Rocky. - To po co grać? - Dla rozrywki.
S R
- Hmm. Filmy z Terminatorem są lepszą rozrywką - stwierdził. Widziałaś ten z facetem, który wpycha wielki nóż prosto w... Alex przerwała mu szybko, bo siostrzyczki ż otwartymi buziami słuchały starszego brata.
- Rocky, czy twoi rodzice naprawdę pozwalają ci oglądać te okropieństwa?
- Heather mi pozwala - odparł ze spuszczoną głową. - Kto to jest Heather? - Ona czasem nas pilnuje. Chodzi już do dziewiątej klasy - dodał z podziwem. - No cóż, mam inny gust niż Heather. I dlatego pójdziemy teraz na dwór. - Chciała, żeby jej słowa zabrzmiały przekonująco. - Zdałam nawet maturę - dodała.
161
Rocky westchnął, ale się zgodził. Casey i Kelly nie protestowały. Alex poczuła przypływ optymizmu. Ale po godzinie marzyła, aby wywiesić białą flagę i poddać się każdemu dorosłemu, kto zgodziłby się ją zastąpić. Była wykończona. Casey się przewróciła i pokaleczyła kolana. Rocky znikł z pola widzenia. Odnalazła chłopca w salonie przed telewizorem i z trudem wywlokła z domu. - Nie płacz, Casey - błagała, tuląc szlochającą dziewczynkę. Przez cały czas usiłowała zezować na pozostałą dwójkę, która ganiała po trawniku jak szalona. - Masz ochotę na ciasteczka?
S R
- Ciasteczka? - Łzy Casey obeschły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Jasne. Pyszne herbatniki — obiecała lekkomyślnie. Miała nadzieję, że matka pozwala im jeść słodycze przynajmniej od czasu do czasu. - Chodźmy do kuchni na ciasteczka i mleko - zaproponowała radośnie. Od mleka przynajmniej nie popsują się im zęby, pomyślała z zadowoleniem.
Nawet Rocky uznał, że to dobry pomysł. - A masz jakieś czekoladowe? - spytał. - Nie jestem pewna, ale poszukamy. Coś na pewno się znajdzie. Pani Lovell często piecze. - Wiem. Pani Dottie robi dobre desery - przyznał ochoczo. Alex odgarnęła z czoła wilgotny od potu kosmyk włosów. Poszukała wzrokiem Kelly. Dziewczynka przechylała się przez płotek okalający podwórko i wpatrywała się w pobliski zagajnik. 162
- Kelly! - zawołała Alex. - Nie chcesz zjeść czegoś smacznego? Kelly zerknęła na nią przez ramię. - Krowa - obwieściła. Alex zamrugała gwałtownie. - Co takiego? - Widziałam krowę. Tam - wyjaśniła Kelly, wskazując pulchnym paluszkiem w kierunku drzew. Alex jęknęła. - Jeszcze tylko krowy brakuje - stwierdziła ponuro. Za sobą usłyszała głęboki, męski śmiech. - Oho, znów te same problemy - stwierdził Kane. Na moment
S R
znieruchomiała. Zanim zdążyła się opanować, już miała przed oczami dyskretnie oświetlony pokój i wielkie łóżko. Poczuła na policzkach ciepło. Odwróciła się, machinalnie wsuwając za ucho niesforny lok. - Cześć, Kane. Co tutaj robisz?
Wzruszył ramionami. Wyglądał tak przystojnie, że z wrażenia zaschło jej w gardle. Stał oparty o futrynę, a w jego oczach Alex dostrzegła wspomnienie tamtej nocy. Serce waliło jej jak oszalałe. - Pomyślałem, że wpadnę w wolnej chwili zobaczyć, co się dzieje, a więc co tu się dzieje? Machnęła ręką w stronę małych Simpsonów. - Założyłam przedszkole - wyjaśniła. - Ty? - spytał z niedowierzaniem. Uśmiechnął się do Kelly, która podeszła bliżej z palcem w buzi, - A gdzie jest moja matka? Zazwyczaj ona dogląda tej trójki.
163
- Musiała iść na zebranie. Zostałam zwerbowana. Przyjrzał się jej potarganej fryzurze i poplamionym trawą dżinsom. - No i jak ci idzie? - Co sądzisz o dzieciach, Kane? - To, oczywiście, nie jest pytanie natury osobistej, powiedziała sobie w duchu, tylko zwykła ciekawość... - Lubię je - odparł. Żartobliwie zmierzwił Rocky'emu czuprynę. - Świetnie. Możesz się do nas przyłączyć. Nawet dostaniesz ciastko i kubek mleka. Energicznie pomaszerowała do kuchni, żeby nie widzieć żaru w
S R
spojrzeniu Kane'a. Gdyby patrzył na nią w ten sposób jeszcze przez chwilę, to nie wiadomo, co by zrobiła. Ale na pewno coś, czego nie należy robić przy dzieciach. Przypuszczała, że Kane zjawi się prędzej czy później, aby zażądać wyjaśnień. Nie spodziewała się jednak go zobaczyć w takich okolicznościach!
Casey pokazała Kane'owi podrapane kolana, zaś Alex nalała w tym czasie mleko i ułożyła czekoladowe ciasteczka domowego wypieku na papierowych tackach. - Kelly, zostań tutaj - powiedziała stanowczo, ponieważ mała znów zaczęła skradać się do drzwi. - Proszę, to dla ciebie. Jedz. Kelly bez protestu wdrapała się na krzesło i sięgnęła po poczęstunek. Chyba pogodziła się z myślą, że na dzisiaj koniec z chlapaniem. Alex dała maluchom podwieczorek i wyjęła z metalowego pudełka dwa okrągłe, apetyczne herbatniki dla Kane'a. Jakimś cudem 164
zdołała opanować drżenie ręki, gdy podawała mu talerzyk. Kane, raczej celowo, musnął palcami jej dłoń i Alex poczuła dreszcz, który przeszedł ją od stóp do głów. Szybko odsunęła się na bezpieczną odległość świadoma trzech przyglądających się im par oczu. Rocky zasiadł przy stole i zaczął opowiadać film, który oglądał razem z Heather. Nie szczędził ociekających krwią szczegółów, licząc zapewne na to, że Kane wpadnie w zachwyt. Kane słuchał w milczeniu. Po chwili spojrzał wymownie na Alex. - Czuję, że będę musiał pogadać z Polly o zwyczajach tej nastoletniej niańki.
S R
- Niezły pomysł - powiedziała. Postąpiłaby podobnie, gdyby dobrze znała Polly Simpson.
Kane zręcznie pokierował rozmową, wypytując Rocky'ego o jego kolekcję Wojowniczych Żółwi Nin-ja.
- Dostałeś ostatnio jakieś nowe figurki? - spytał. Rocky natychmiast wymienił tuzin postaci oraz ich role w telewizyjnym serialu. Alex pomyślała, że opis brzmi niewiele lepiej niż streszczenie „Terminatora". I pomyśleć, że od pewnego czasu brała pod uwagę urodzenie dziecka. Popołudnie z małymi Simpsonami trochę ją ostudziło. Wychowywanie nie było chyba aż tak łatwe i przyjemne jak w marzeniach zainspirowanych tykaniem jej biologicznego zegara. Może ona po prostu nie została stworzona do odpowiedzialnej roli matki. Podniosła wzrok, a Casey posłała jej szeroki uśmiech z dołeczkami na policzkach. 165
- Dobre ciasteczka - pochwaliła dziewczynka, jakby wyczuła, że Alex potrzebne są słowa otuchy. - Cieszę się, Casey, że ci smakują - odparła. Może w końcu nauczyłaby się, jak postępować z przedszkolakami. Czyżby potrzebowała tylko nieco praktyki? Kane znalazł na półce książeczkę z bajkami. Posadził sobie na kolanach Kelly, Alex przytuliła Casey i zaczęła głośno czytać. Starała się interpretować tekst po aktorsku, aby dzieciom się podobało. Zmieniała ton głosu i zabawnie naśladowała różne zwierzęta, ale rozpraszał ją Kane. Patrzył na nią W taki sposób, jakby wciąż był
S R
głodny i uważał ją za o wiele smaczniejszy kąsek niż czekoladowe ciasteczka. A ona nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że z dzieckiem w ramionach Kane wygląda cudownie.
Czytaj, Alexandro, zanim zrobisz z siebie kompletną idiotkę. Wzięła się więc w garść. Nawet Rocky wykazał zainteresowanie śmieszną historyjką. Leżał na brzuchu obok fotela i machał w powietrzu nogami. Zapomniał, że powinien zachowywać się jak filmowy bohater i wesoło chichotał razem z siostrami. Właśnie tak zastała ich Dottie, gdy z Mildred i Polly wróciła do domu. - No proszę, ale tu miło - stwierdziła radośnie, patrząc z podziwem na Alex. Rocky natychmiast zasypał swoją mamę pytaniami: - Leciało ci z buzi dużo krwi? Czy ten dentysta używał wiertarki? Czy była wielka? 166
Polly westchnęła. - Daj spokój, Rocky. Skąd ci przychodzą do głowy te okropne pomysły? Alex i Kane spojrzeli na siebie porozumiewawczo ponad głowami bliźniaczek. Dottie obserwowała ich z satysfakcją.
S R 167
ROZDZIAŁ 10 Alex i Kane nie mieli okazji porozmawiać na osobności. Polly zabrała dzieci, lecz Dottie i Mildred rozprawiały o zebraniu. Jego dalszy ciąg został zaplanowany na dzisiejszy wieczór w ich domu. Dottie zaprosiła syna na kolację i dopiero wtedy razem z Mildred poszła do kuchni, żeby podgrzać przygotowane wcześniej potrawy. Alex i Kane zostali sami.
S R
Kane ledwie zdążył otworzyć usta, gdy wróciła z pracy Johnnie Mae. Od razu musiała im opowiedzieć o podniecającym wydarzeniu, jakim było złapanie w supermarkecie złodzieja. Alex wykorzystała chwilową przerwę w rozmowie i pod pretekstem zmiany ubrania wymknęła się do swojego pokoju. Przebrała się, starannie poprawiła makijaż oraz fryzurę. Nie śpieszyła się, choć zdawała sobie sprawę, że Kane niecierpliwie czeka na jej powrót.
Co mu powie, gdy znajdą się tylko we dwoje? Kane stanie na głowie, żeby do tego doprowadzić. Miał to wypisane na twarzy, ale przeszkodziła im Johnnie Mae. Czy zażąda wyjaśnień, dlaczego uciekła w niedzielę z jego sypialni, a później starała się go unikać? Czy domyślał się - a podejrzewała, że tak - jak ważna okazała się dla niej ta noc? Jak bardzo wstrząsnęło nią to, co się między nimi wydarzyło? Jak od tego czasu za nim tęskniła?
168
Byłoby tak łatwo iść do niego, zamiast leżeć bezsennie w pustym łóżku. Wiele razy kusiło ją, aby przebiec przez trawnik i rzucić się w ramiona, które na pewno chętnie by ją przyjęły. Z trudem się od tego powstrzymała. Musiała zastanowić się nad tym, dlaczego woli nie angażować się w związek z Kane'em. Przemyśleć racje, które przemawiały za powrotem do Chicago. Tam tkwiła korzeniami, tam miała mieszkanie, przyjaciół i obowiązki. Odpowiadało jej szybkie tempo życia w metropolii. Polubiła Andersenville, ale nigdy poważnie nie brała pod uwagę przeprowadzki do małego miasteczka. I jeszcze jedno. Większość
S R
swojego dzieciństwa spędziła w samotności. Każdego wieczora marzyła, aby rodzice wrócili wreszcie z pracy, która tak bardzo ich pochłaniała. Czy naprawdę mogłaby resztę życia spędzić w podobny sposób?
Powtarzała sobie, że teraz wszystko wygląda inaczej. Nie była już dzieckiem, ale niezależną i dojrzałą kobietą. Zupełnie samodzielnie osiągnęła sukces. Jej kariera wymagała od niej wiele poświęcenia, lecz od pewnego czasu Alex miała poczucie niedosytu. Pragnęła także mieć rodzinę, kogoś naprawdę bliskiego. Odezwały się dawne urazy. Powróciły obawy, że znów ktoś kochany będzie ją zaniedbywał. Te bolesne uprzedzenia nawet po tylu latach wciąż dawały o sobie znać. Alex doskonale wiedziała, że jeszcze się od nich całkiem nie uwolniła. A jeśli te niedobre wspomnienia staną między nią a Kane'em? Jeśli poczucie niepewności uniemożliwi jej zaakceptowanie zawodowych i rodzinnych 169
zobowiązań Kane'a? Wtedy oboje zaczną się nawzajem ranić, choćby wyjątkowo mocno siebie teraz pragnęli. A jeśli Kane dojdzie jednak do wniosku, że woli kobietę pochodzącą z tego samego środowiska i o podobnych zwyczajach? Kobietę, która mniej będzie mu przypominała tamtą? Alex ogarniały coraz większe wątpliwości. Musi się opanować. Z całej siły uderzyła pięściami w umywalkę i wbiła gniewny wzrok w swoje odbicie w lustrze. - Do cholery, Alexandro, zachowuj się jak osoba dorosła! syknęła przez zaciśnięte zęby. Własne niezdecydowanie
S R
doprowadzało ją do szału, lecz czasem podjęcie racjonalnych decyzji przychodziło z trudem, nawet gdy wiedziała, jak powinna postąpić. Cóż dopiero gdy miała w głowie mętlik?
Wróciła do salonu. Okazało się, że podczas jej nieobecności Dottie i Mildred zdążyły pokroić mięso, podgrzać jarzyny i wyjąć z piekarnika drożdżowe bułeczki. Przy posiłku starsze panie żywo dyskutowały o przygotowaniach do kiermaszu. Kane i Alex zdołali jedynie wtrącić parę uwag i pytań. Alex kilkakrotnie napotkała spojrzenie Kane'a. Bez słów wiedziała, o czym myśli. Zaraz po kolacji zaczęły się schodzić członkinie kościelnego komitetu. Pierwsza przyszła Melanie z babcią. Melanie posłała Kane'owi przyjacielski uśmiech i ciepło przywitała Alex. - Masz mi coś ciekawego do powiedzenia? - spytała szeptem.
170
- Na przykład co? - Czy Melanie domyśliła się, że w życiu Alex nastąpił nadzwyczajny zwrot? Czyżby zdążyła ją tak dobrze poznać? Melanie uniosła brwi. - Spytałam bez konkretnego powodu, ale teraz zaczynam nabierać podejrzeń. Lecz Alex nie była jeszcze gotowa do zwierzeń o swoim związku z Kane'em, jeśli w ogóle ten dziwny układ zasługiwał na takie określenie: Ich rozmowę przerwało przybycie kolejnych pań. Dottie i Mildred przygotowały na dzisiejsze spotkanie apetyczne sałatki i
S R
kanapki oraz owocowy poncz, który Dottie podała w pięknej, kryształowej wazie.
- Ojej - zawołała w pewnej chwili Dottie. - Zapomniałam wziąć z zamrażarki zapas lodu.
Alex chciała zaproponować, że zaraz po niego pójdzie, ale uprzedziła ją wysoka szatynka w jasnozielonej sukience. - Już idę, Dottie. Chociaż na tyle się przydam, skoro nie pozwoliłaś mi przynieść żadnych przekąsek. - Och, Ethel, obie z Mildred zrobiłyśmy wszystko z przyjemnością. Ale po lód możesz skoczyć. Wiesz, gdzie go trzymam, prawda? - Wielkie nieba, oczywiście że tak! Bywam w tym domu od trzydziestu lat, Dottie Lovell! Dottie roześmiała się wesoło i wróciła do gości. Kane skorzystał z okazji, że Alex została sama. 171
-Damy stąd drapaka, gdy komitet zacznie obradować? zaproponował cicho, aby nikt inny go nie usłyszał. - Wybierzemy się na przejażdżkę - dodał, ponieważ Alex spojrzała na niego pytająco. Jest taki ładny wieczór. Alex nie miała wątpliwości, że zwlekała aż za długo. Kane dał jej tyle czasu, ile chciała. Teraz powinni porozmawiać. Gdyby tylko wiedziała, co mu powiedzieć. - Dobrze - zgodziła się. - Zdajesz sobie sprawę, że ten cały tłumek weźmie nas na języki? Skrzywiła się.
S R
- Cudownie, że mi o tym mówisz. Zachichotał i pogłaskał jej policzek wierzchem dłoni.
- Już za późno, żeby się wycofać, kochanie. Czułość w jego głosie sprawiła, że Alex przeszedł dreszcz. Jednocześnie ogarnął ją lęk, że słowa Kane'a mogą się okazać bardziej prorocze, niż sądził. Nagle od strony kuchni doleciał przeraźliwy krzyk, a po nim głuchy łomot. Gwar głosów natychmiast umilkł. - Och, nie! - zawołała Dottie. - Cujo! Kane i Alex już biegli do drzwi. Alex równocześnie z Dottie zrozumiała, co się stało. W spiżarni znaleźli Ethel. Leżała na plecach, obsypana kostkami lodu, obok deseczki, na której spoczywał wielki, włochaty, zamrożony pająk. Alex wstrząsnęła się z obrzydzenia. Wyobraziła sobie, że
172
nieoczekiwanie wyciąga z czyjejś zamrażarki tarantulę. Z pewnością padłaby na ziemię podobnie jak Ethel. Kane zaklął pod nosem i ukląkł obok prawie nieprzytomnej z wrażenia kobiety. Alex ostrożnie odsunęła kawałek sklejki z tarantulą i kucnęła z drugiej strony. Kilka osób zebrało się wokół nich. Johnnie Mae załamywała ręce, Mildred głośno narzekała na ludzką głupotę, Dottie mamrotała przepraszająco. Ogłuszający harmider był nie do wytrzymania. Kane uniósł rękę. - Spokój - powiedział opanowanym głosem. W kuchni zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
S R
- Ethel? - spytał łagodnie. - Jak się czujesz? Ethel była wyraźnie zawstydzona, że tak zareagowała, ale ręce wciąż jej się trzęsły. - Dobrze, całkiem dobrze - zapewniła. - Po prostu nie spodziewałam się...
- Cujo należy do mojego siostrzeńca, Jasona. - Johnnie Mae była bliska płaczu. - Zabiłam ją świerszczami spryskanymi środkiem owadobójczym i chciałam zachować do jego powrotu. Wcale nie zamierzałam jej otruć, ale... - Od razu wiedziałam, że zdarzy się coś takiego - syknęła Mildred. - Jakby nie wystarczyło, że mieszkałyśmy z tym paskudztwem pod jednym dachem. Bóg jeden wie, ile razy próbowałam cię przekonać, żebyś wyrzuciła tego potwora. A teraz jeszcze śmiertelnie wystraszyłaś Ethel. Mogłabyś mnie czasem posłuchać. 173
- To moja wina - zawołała Dottie. - Zupełnie zapomniałam, że Cujo jest w zamrażarce. Och, Ethel, czy kiedykolwiek mi wybaczysz? Ethel szybko podniosła się z podłogi. - Nie ma o czym mówić, Dottie. A ty, Johnnie Mae, dobrze wiesz, że wychowałam pięciu synów. Nie uwierzyłabyś, co czasem lądowało przez te lata w mojej lodówce. A często pod łóżkiem. - Oby Jason okazał się równie wyrozumiały jak ty, gdy wróci i dowie się, że zamordowałam jego ulubienicę. - Johnnie Mae westchnęła ciężko. - Jeszcze mu nie powiedziałaś? - Mildred nie posiadała się z
S R
oburzenia. - Przecież ten chłopak dzwonił dwa razy i pytał o to stworzenie!
- Wiem. - Johnnie Mae wyglądała jak wcielenie rozpaczy. - Nie miałam serca psuć mu podróży. Na pewno strasznie by się zmartwił. - No dobrze, ile jak się wykręciłaś?
- Zapewniłam Jasona, że Cujo jest wciąż w jednym kawałku przyznała Johnnie Mae. - Tylko nie wspomniałam, że zdechła. - Johnnie Mae, nawet gęsi Pan Bóg dał więcej rozsądku. Trzeba upaść na głowę, żeby... - Przestańcie - wtrąciła ostro Dottie. - Goście słuchają. Ethel, chciałabyś się na chwilę położyć? - Oczywiście że nie! Jestem prezeską tego komitetu i już zaczynamy zebranie. Jeśli nie omówimy dzisiaj szczegółów, to możemy zapomnieć o kiermaszu. Kane dotknął ramienia Alex. 174
- Teraz - szepnął. - Wychodzisz, Kane? - spytała Dottie. Wszystkie głowy zwróciły się w ich stronę. - Alex i ja zamierzamy gdzieś się wybrać. Na lody lub coś w tym rodzaju - wyjaśnił, przysuwając się do drzwi. Dottie skinieniem głowy wyraziła aprobatę. - Świetny pomysł. My będziemy tu rozprawiać o drobiazgach. Same nudy, skoro największą atrakcję mamy już za sobą. Rozerwijcie się trochę, dzieci. Alex poczuła się jak nastolatka, która idzie z chłopakiem na
S R
randkę. Chwyciła kurtkę i wyśliznęła się za Kane'em z domu. Zerknęła na zegarek. Siódma. Dobrze, że Dottie nie kazała nam wrócić przed dziesiątą, pomyślała z humorem. Prawdopodobnie mogli więc się wałęsać nawet do... no, do dziesiątej trzydzieści, zanim miejscowe plotkarki nie zostawią na nich suchej nitki! Początkowo jechali bez celu. Z radia płynęła łagodna muzyka. W końcu Kane skręcił w wąską, boczną drogę. Alex natychmiast ją rozpoznała. Ścieżka prowadziła do małego stawu, przy którym zatrzymali się, wracając z parafialnego spotkania. Alex zacisnęła dłonie na kolanach. Zastanawiała się gorączkowo, co powie Kane'owi. Co chciał od niej usłyszeć? Kane zaparkował samochód nad brzegiem jeziorka. Księżyc romantycznie srebrzył jego gładką powierzchnię. Przez dłuższą chwilę nic nie mówili. Kane patrzył prosto przed siebie. Odchrząknął, jakby
175
chciał się odezwać, po czym nadal w milczeniu wpatrywał się w lśniącą taflę wody. Alex spojrzała na niego spod rzęs. - To było niezłe przedstawienie, prawda? - zapytał, odwracając się w jej stronę. Najwyraźniej postanowił zacząć rozmowę od neutralnego tematu, - Tak, rzeczywiście. Ethel ma niezły głos. Operowy, nie sądzisz? - Zagryzła wargi, żeby powstrzymać rozbawienie. Spotkanie z tarantulą naprawdę Ethel przeraziło i Alex szczerze jej współczuła. Spojrzała na Kane'a. Oboje dostali ataku śmiechu w tym samym momencie.
S R
- Och, nie powinniśmy - zawołała, bezskutecznie usiłując się pohamować. - Ona przecież tak się przestraszyła. Kane... - Wiem - przyznał. - Ale wyobraź sobie, jak sięga po lód i wyciąga tę...
- Proszę cię, przestań - jęknęła chichocząc. - Nawet nie mogę o tym myśleć.
- Biedna Ethel. Pewnie pomyślała, że od lat nikt nie czyścił tej zamrażarki. Raz wyhodowałem na jakichś resztkach kosmatą pleśń, ale Cujo pobiła mnie na głowę! - Ciekawe, jak zareaguje Jason, gdy zobaczy swoją pupilkę zamrożoną na kawałku dykty. - Muszę pamiętać, żeby nigdy nie prosić Johnnie Mae o opiekę nad moim psem, jeśli go kiedykolwiek kupię. -Johnnie Mae z pewnością ma jak najlepsze intencje. Po prostu jest trochę... 176
- Rozkojarzona. Zawsze taka była. Czasem doprowadza ciotkę Mildred do szału. - A jednak się lubią - zauważyła Alex, myśląc o ich niezwykłej przyjaźni. - Chyba tak. Sądzę, że bawi je docinanie sobie nawzajem. Inaczej nie wytrzymałyby pod jednym dachem przez tyle lat. Alex odchyliła głowę na oparcie siedzenia i spojrzała na staw. - Ależ tu spokojnie. - Owszem. Jako nastolatek często przychodziłem tutaj łowić ryby. Kilka razy urwałem się w tym celu ze szkoły, żeby spędzić
S R
popołudnie z wędką i wiaderkiem robaków. Dokładnie tam, pod tą dużą wierzbą.
Alex wyobraziła sobie Kane'a w wieku młodzieńczym, bosego i bez koszuli, siedzącego na brzegu.
- Przypuszczam, że Dottie nie była zachwycona twoimi wagarami - powiedziała z uśmiechem.
- Raczej nie. Ostatnim razem uziemiła mnie za karę na cały miesiąc. Ale było warto - dodał. - Złapałem wtedy największego karpia. Matka usmażyła go dla mnie na obiad, chociaż ręka ją swędziała, żeby dać mi w skórę. - Cudownie mieć taką wyrozumiałą matkę. - Powiedz, jaka byłaś w dzieciństwie? - spytał nieoczekiwanie. Wzruszyła ramionami. - Spokojna. Pilna. Spędzałam całe dnie w swoim pokoju, wśród książek i opowiadań, które już pisywałam. 177
Kane wsunął palce w jej loki. - Zdajesz sobie sprawę, że moglibyśmy się w ogóle nie spotkać? Gdybyś nie zabłądziła... - I gdyby ta krowa nie stanęła mi na drodze... Przykro mi, że się zraniłaś i rozbiłaś samochód. - Ujął jej twarz w obie dłonie. - Ale cieszę się, że trafiłaś do mojego miasteczka, Alexandro Bennett. Pochylił się nad nią, zanim zdążyła powiedzieć, że ona również jest za to wdzięczna losowi. Świadomość, że mogłaby przejść przez życie, nawet nie wiedząc o istnieniu doktora Kane'a Lovella,
S R
wydawała się nie do zniesienia.
Kane leciutko przygryzał jej dolną Wargę i przesuwał po niej czubkiem języka, pieścił delikatnie jej usta, aż w końcu pocałował ją namiętnie. Przyciągnęła go bliżej i z radością oddała pocałunek. - Alex - szepnął Kane, tuląc ją do siebie - tak bardzo mi ciebie brakowało w ciągu tych ostatnich dwóch dni. Chciałem dać ci czas, ale...
- Wiem, Kane - odparła - ja też za tobą tęskniłam, ale... - Głos jej się załamał. - Co takiego, kochanie? - Bałam się - przyznała, kryjąc twarz na jego piersi. - Ja też. Uniosła głowę i spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Ty? Dlaczego?
178
- Ponieważ po tym, co nas połączyło, nie potrafię pogodzie się z myślą, że zechcesz wrócić do tamtego mężczyzny - powiedział. - Do licha, Alex, weszłaś mi w krew. Kochałem się z tobą, widziałem, jak w moich ramionach zapominasz o całym świecie. Sądzisz, że teraz pozwolę ci odejść? - Kane... Jego palce zacisnęły się mocniej na jej włosach. - Pragnę cię. Jak nikogo innego na świecie. A ty pragniesz mnie, Alex. Wiem, że tak. Zobaczyłem to w twoich oczach. - Tak - szepnęła. - Pragnę cię, Kane, ale...
S R
- Więc nie staraj się ode mnie uciec. Daj mi szansę. Daj ją nam obojgu - prosił z ustami tuż przy jej twarzy. - Pozwól mi udowodnić, jak razem może nam być dobrze.
Już wiedziała, że razem może im być dobrze. Przynajmniej w ten jeden, szczególny sposób. Fizycznie byli po prostu dla siebie stworzeni. Nikt nie działał na nią tak jak Kane. Jej ciało reagowało na niego z gwałtownością, jakiej do tej pory nie znała. Chciała się z nim kochać do utraty tchu. Gdyby tylko mogła uwierzyć, że przyciągało ich do siebie coś więcej niż seks lub przelotne zauroczenie i że oboje nie ocenili błędnie własnych uczuć. Gdyby mogła zaufać emocjom zarówno swoim, jak i Kane'a. - Kane, ja nie... Znów nie pozwolił jej skończyć. Jego wargi stłumiły słowa Alex, jakby nie chciał ich usłyszeć, jakby wiedział, że mu się nie 179
spodobają. Jakby nagle zdał sobie sprawę, że zdoła ją przekonać w inny sposób. Prawdopodobnie umiałaby oprzeć się jego słowom. Chyba tak. Umiałaby przeciwstawić się jego argumentom. Być może. Lecz nie umiała pozostać obojętna na jego namiętność, gdy całował ją tak, jakby naprawdę była tą jedyną kobietą, o której marzył. Objęła go mocniej. Rozchyliła wargi, nie broniąc się. Dzięki temu zespolili się jeszcze bardziej. Ręce Kane'a pieściły ją zachłannie, gorączkowo przesuwały się po jej ciele, szukały najbardziej wrażliwych miejsc, a każde dotknięcie wywoływało u Alex cudowny
S R
dreszcz. Bezwiednie rozchyliła kolana, gdy Kane położył dłoń na jej udzie. Zadrżała, ponieważ zaraz sięgnął wyżej.
- Kane - szepnęła. Odchyliła głowę do tyłu i poczuła ciepły oddech na szyi. - Och, Kane.
Zrozumiał tę niemą prośbę. Zręcznie rozpiął guziki bluzki. Alex westchnęła, gdy zaczął pieścić twardy koniuszek jej nabrzmiałej piersi. Wstrząsnął nią paroksyzm rozkoszy. - Kane! Uniósł się, aby przyciągnąć ją bliżej, ale zawadził nogą o dźwignię zmiany biegów. - Do licha, Alex. Chyba jestem za stary, żeby się kochać w samochodzie. Jedźmy do domu, najdroższa. Uśmiechnęła się przekornie. - Och, czy ja wiem... - szepnęła uwodzicielsko, drażniąc delikatnie przez koszulę jego sutki. Kane zareagował cichym jękiem. 180
Nigdy nie robiłam tego na tylnym siedzeniu. Może mógłbyś mnie czegoś nauczyć, gdybyś bardzo się postarał? Przypomnij sobie dawne czasy... - Jestem pewien, że byłoby miło, ale pomyśl o zaletach mojego wielkiego łóżka. I o dość przyjemnej nagości. - Hmm. - Udawała, że się zastanawia. - To brzmi kusząco. - Jej ręka powędrowała w górę uda Kane'a i musnęła wyraźną wypukłość pod napiętą tkaniną spodni. - Ale... Nieoczekiwanie trafiła na coś bardzo twardego. Tym razem jego pager wcale nie musiał brzęczeć. I tak rozproszył jej żartobliwo-
S R
zmysłowy nastrój. Alex zamknęła oczy i natychmiast otrzeźwiała. Zaczynała wierzyć, że ten odbiornik stanowi symbol wszystkiego, co dzieli ją i Kane'a. Zawsze pojawiał się w najmniej odpowiednich momentach.
Kane dopiero po chwili wyczuł w jej zachowaniu nagłą zmianę. - Alex? Co się stało, kochanie? Powoli wysunęła się z jego ramion.
- Chyba powinniśmy wracać. Robi się późno. - Dopiero ósma. Dlaczego... - Przykrył jej dłoń swoją i zastygł. Ach, tak. Szarpnęła się w bok i zacisnęła pięści. Wciąż jej się wydawało, że trzyma chłodne, plastykowe pudełko. - Zebranie u twojej matki już się pewnie skończyło. - Alex, muszę nosić przy sobie pager. Także wtedy, gdy nie mam dyżuru. 181
Odwróciła głowę i patrzyła niewidzącym wzrokiem na las po przeciwnej stronie stawu. - Wiem, Kane. - Nawet gdyby mnie wezwano, to przecież nie oznaczałoby, że ty mniej się liczysz — próbował ją prze-konać. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile dla mnie znaczysz? Ale nie wolno mi zapominać o innych. Tutejszych mieszkańców po prostu nie stać na wyjazd do lekarza w dużym mieście. Dlatego zawsze powinienem się zgłosić. - Rozumiem, Kane. Naprawdę. - Ale nie cierpisz mojej pracy - stwierdził ponuro.
S R
- Nie - zaprzeczyła szeptem. - Podziwiam cię za twoją zdolność do poświęceń, za tę imponującą chęć niesienia pomocy. Jesteś niezwykłym człowiekiem, \
Kane. Ale mnie może nie stać na taką cierpliwość i altruizm. - Alex, proszę cię. Jedź ze mną do domu. Porozmawiamy o tym u mnie.
- Nie. Nie dzisiaj. Przy tobie tracę rozsądek. Przestaję myśleć logicznie i racjonalnie. Pragnę tylko być blisko ciebie, nic więcej. Ale boję się zaangażować. Co będzie, jeśli później się okaże, że przeceniłam swoje siły i nie umiem się do ciebie dostosować? Zranię nas oboje. A przecież nigdy nie chciałabym cię skrzywdzić, Kane. - Do licha, Alex. Od razu rezygnujesz, nie dając nam szansy, żeby chociaż spróbować. Moja praca rzeczywiście bywa uciążliwa. Nie oznacza to jednak, że nie mogę mieć własnego życia, zakochać
182
się, założyć rodziny jak inni mężczyźni. Sądzisz, że muszę z tego zrezygnować? - Nie. - Zamrugała, aby powstrzymać łzy. - Zasługujesz na szczęście, Kane. Po prostu nie wiem, czy osiągniesz je właśnie ze mną. Nie wiem, czy potrafię ci je dać. - Albo czy tego chcesz? Byłabyś bardziej zadowolona, gdybym się przeniósł do Chicago i otworzył gabinet czynny przez osiem godzin dziennie? - spytał gorzko. - Cholera, mógłbym nawet zapisać się do klubu golfowego i walić kijem w piłkę. Chyba w ten sposób spędzają wolny czas lekarze z wyższych sfer?
S R
Odwróciła się do niego tak gwałtownie, że loki rozsypały się jej wokół twarzy.
- Nigdy więcej nie porównuj mnie z Cathy! Nie proszę cię, żebyś z czegokolwiek rezygnował. Twoje miejsce jest tutaj, Kane. Ci ludzie ciebie potrzebują, a ty ich. Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy?
- To wartościowi ludzie, Alex. I dobrze się wśród nich żyje. - Owszem - przyznała. - Ale mam wątpliwości, czy ja się do takiego życia nadaję. Westchnął i przejechał ręką po włosach. - Byłaś u nas kilkanaście dni. Może powinnaś zostać trochę dłużej. Przełknęła ślinę. - Powinnam zrobić coś innego. Pojechać do domu. - To znaczy, do mojej matki? 183
- Nie. Do Chicago. Zacisnął dłonie na kierownicy, aż zbielały mu kostki. - Kiedy? - Wkrótce. Zebrałam już wystarczającą ilość materiałów do mojej książki. - Mogłabyś pisać u mnie. - Tak, mogłabym. Ale chcę wrócić do siebie. Muszę przemyśleć różne sprawy, Kane. Z dala od ciebie, twojej rodziny i przyjaciół. Uwierz mi, naprawdę polubiłam Andersenville. Spędziłam tu dwa cudowne tygodnie. Lecz nie wiem, czy to wystarczający powód, aby
S R
rzucić wszystko, co mam w Chicago.
- A więc tylko tym dla ciebie byłem? - spytał tak cicho, że ledwie go usłyszała. - Miłą, dwutygodniową przygodą? Przymknęła oczy. Ból w jego głosie był nie do zniesienia. - Kane, czego ty ode mnie chcesz? - szepnęła. Przez długą chwilę nic nie mówił. A gdy w końcu się odezwał, w jego głosie zabrzmiała twardsza, ostrzejsza nuta.
- Skoro nawet nie masz pojęcia, czego chcę, to chyba rzeczywiście powinnaś stąd wyjechać. W samotności zastanowić się nad tym, co ci proponuję, i zdecydować, czy ci to wystarczy. Tak bardzo pragnęła mu powiedzieć, że zadowoli się czymkolwiek, że on jest dla niej najważniejszy. Ale coś ją powstrzymywało. Może poczucie niepewności i dawne obawy wyniesione z dzieciństwa. A może całkiem nowe, związane z osobą
184
Kane'a. Tak czy owak, nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Milczała ze wzrokiem utkwionym nieruchomo w zaciśnięte dłonie. Kane odetchnął głęboko i przekręcił kluczyk w stacyjce. Wrzucił wsteczny bieg i skręcił w kierunku głównej drogi. Alex ostatni raz spojrzała na srebrzyste jeziorko. Jak szybko radość i pożądanie zamieniły się w bezdenną rozpacz!
S R 185
ROZDZIAŁ 11 Kilka samochodów odjeżdżało akurat sprzed domu Dottie. Widocznie zebranie już się skończyło. Na podjeździe został tylko ford Melanie Chastain. Alex westchnęła. Wiedziała, że jej powrót o tak wczesnej porze wzbudzi zainteresowanie. Melanie będzie ciekawa, co zaszło między Alex a Kane'em. A Dottie jeszcze bardziej. Oto kolejna komplikacja wynikająca z faktu, że Kane'a wszyscy
S R
znają, pomyślała. Zbyt mała sfera prywatności.
- Wejdziesz? - spytała. Zawahał się i potrząsnął głową. - Nie. Powiedz mojej matce, że wpadnę do niej jutro, dobrze? Następny problem, stwierdziła w myślach, zapinając kurtkę. Matka zajmowała w życiu Kane'a poczesne miejsce i z tym już na zawsze należałoby się pogodzić. Nie każda kobieta potrafi zaakceptować taką sytuację. Co prawda trudno było sobie wyobrazić bardziej sympatyczną teściową niż Dottie Lovell. Alex polubiła starszą panią całym sercem. - Tak, powiem - obiecała. - Kiedy wyjeżdżasz? - Może nawet jutro. - Mogę zadać jedno pytanie? Spojrzała na niego niepewnie. - Co chcesz wiedzieć? - Kochasz go?
186
Gdyby spytał o to dwa tygodnie temu, odpowiedź nie przyszłaby jej tak łatwo jak teraz. - Nie - odparła bez wahania. - Więc dlaczego do niego wracasz? - Wcale nie wracam do Billa - powiedziała cicho. - Nie zamierzam się z nim widywać. - Zostań tutaj - poprosił. Odwrócił się do niej i ujął jej brodę swoją dużą, silną dłonią. - Dam ci tyle czasu, ile zechcesz. Nie będę cię pospieszał. Ale nie jedź do Chicago, Alex. Nie teraz. Czy naprawdę tak się bał, że o nim zapomni? I o tym, co się
S R
między nimi wydarzyło? Czy nie rozumiał, że musiała sprawdzić, jak bardzo się zaangażowała? Nabrać pewności, że zbliżyło ich coś więcej niż udany seks?
Nie mogła przecież podjąć decyzji, kierując się tylko namiętnością i nietrwałymi uczuciami.
- Potrzebuję tego czasu, Kane — szepnęła. Przytuliła twarz do jego ręki na jeden kradziony moment. -Chcę wiedzieć, że nie popełniam błędu. Muszę pojechać do domu. - Powtarzałem sobie, że nie będę patrzył spokojnie, jak odchodzisz - wyznał. - Postanowiłem zrobić wszystko, żebyś została. Ale nie mogę zatrzymać cię siłą. Głos mu stwardniał. - Uciekaj do Chicago, Alex. Spróbuj zapomnieć, jeśli potrafisz. Uwierz, że przeżyłaś tylko wakacyjną przygodę. Ale kiedy pomyślisz o mnie, przypomnij sobie także, co czułaś, leżąc w moich ramionach. 187
Zastanów się, czy kiedykolwiek ktoś inny da ci tyle samo. A jeśli nie, to czy potrafisz bez tego żyć. Pocałował ją. Nie dał szans na żadną reakcję, nawet gdyby Alex wiedziała, co odpowiedzieć. Wsunął język w jej usta i przyciągnął ją mocno do siebie. Pocałunek trwał całą wieczność. Gdy Kane w końcu ją uwolnił, Alex była prawie gotowa obiecać mu wszystko, czego by zażądał. Płonęła z pożądania, pragnęła Kane'a, chciała rzucić mu się w objęcia i błagać, aby zaniósł ją do swego domu i kochał się z nią do końca świata. Ale wciąż kołatała się w niej odrobina strachu, który teraz dał
S R
o sobie znać. Sprawił, że Alex sięgnęła do klamki i otworzyła drzwiczki.
Wysiadła z samochodu i pobiegła na ganek. Kane nie usiłował jej zatrzymać.
Wiele by dała, żeby nikt jej nie zauważył. Wolałaby teraz uniknąć spotkania z Dottie i jej przyjaciółkami. Wiedziała jednak, że nie powinna liczyć na takie szczęście. Opanowała się, a cierpienie ukryła pod maską uprzejmego uśmiechu. Z podniesioną głową wkroczyła do salonu. Melanie i Pearl właśnie wychodziły. - O, Alex. Wcześnie wróciłaś - zauważyła Dottie z nieco rozczarowaną miną. - Czy Kane'a znów wezwano do szpitala? - Nie, ale mam dzisiaj jeszcze sporo do zrobienia. Kane poszedł do domu. Prosił, aby ci przekazać, że wpadnie jutro - wyjaśniła. Wcisnęła ręce do wielkich kieszeni kurtki i odetchnęła głęboko. Musiała oznajmić, że jej pobyt w Andersenville dobiegł końca. 188
- Wyjeżdżam rano do Chicago - powiedziała bez żadnych wstępów. Dottie wciągnęła gwałtownie powietrze. W jej oczach odmalowało się zaskoczenie. - Wyjeżdżasz? Och, Alex, dlaczego? - I czemu tak szybko? - Johnnie Mae jak zwykle załamała ręce. Twoje towarzystwo sprawiało nam tyle radości! - Mnie też było z wami cudownie - odparła łagodnie.-Ale już skończyłam, zbierać materiały. Czas wziąć się do pracy. - Tak mi przykro, Alex. - Melanie uśmiechała się smutno. -
S R
Miałam nadzieję, że spędzimy razem więcej czasu. - Przecież nie żegnamy się na zawsze. - Alex z trudem zapanowała nad drżeniem głosu. - Będziemy w kontakcie, prawda? - Oczywiście - przyznała Melanie, ale nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Melanie, podobnie jak Alex, prawdopodobnie wiedziała, że trudno podtrzymywać przyjaźń, zwłaszcza nową, na odległość.
Po wyjściu Melanie i Pearl Alex postanowiła umknąć do sypialni. Nie potrafiła dłużej udawać, - Chyba już pójdę do siebie. Powinnam jeszcze zatelefonować i spakować walizki. - Zjemy razem pożegnalne śniadanie, dobrze? - zapytała Johnnie Mae. - Z przyjemnością. Alex skinęła głową. - Dobranoc. Wychodząc z pokoju, czuła na plecach zmartwione spojrzenie Dottie. 189
Z ulgą zamknęła za sobą drzwi. Usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Nareszcie mogła się rozpłakać. Odejście od Kane'a okazało się najtrudniejszą decyzją w jej życiu. Chciała wierzyć, że również najmądrzejszą. Gdyby oboje spędzili ze sobą jeszcze więcej czasu, ból rozstania byłby przecież jeszcze większy, - Naprawdę nie możesz zostać trochę dłużej? - spytała Dottie, pomagając Alex wepchnąć torbę do bagażnika. - Niestety nie, Dottie. Bardzo bym chciała, ale w Chicago czekają na mnie obowiązki. Wiem, że to rozumiesz. - Będzie mi ciebie brak.
S R
- Mnie też. - Alex poczuła, że broda zaczyna jej się trząść.-Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem ci wdzięczna za twoją dobroć. - Tym razem masz jechać ostrożnie, słyszysz? - przypomniała Johnnie Mae.
- Na pewno - obiecała Alex. -I postaram się uważać na krowy dodała, usiłując żartem rozładować przygnębiający nastrój. - Zabrałaś wszystkie drobiazgi? Niczego nie zapomniałaś? - Nie, niczego nie zostawiłam - zapewniła. Tylko serce, dodała w myśli. - Szkoda, że Kane musiał tak wcześnie zgłosić się w szpitalu narzekała Dottie. - Głowę dam, że chciałby towarzyszyć ci przy wyjeździe. Alex uśmiechnęła się blado. Przypuszczała, że nieobecność Kane'a nie jest przypadkowa. Prawdopodobnie tak samo jak ona chciał uniknąć przykrego pożegnania. 190
- Powinnam ruszać w drogę. - Obrzuciła ostatnim spojrzeniem dom, w którym przyjęto ją tak ciepło. -Zadzwonię, gdy dojadę na miejsce-powtórzyła wcześniejszą obietnicę. Dottie niepokoiła się tym, że Alex podróżuje sama. - Koniecznie. - Dottie wyciągnęła do niej ramiona. - Nie jedź zbyt szybko. Postaram się, Dottie. - Alex uścisnęła ją serdecznie. Johnnie Mae mocno przygarnęła ją do swojej obfitej piersi. Następnie Alex odwróciła się niepewnie do Mildred. Ze zdumieniem stwierdziła, że oczy starszej pani są podejrzanie wilgotne.
S R
- Naprawdę żałuję, że wyjeżdżasz - powiedziała Mildred. - Dbaj o siebie.
- Ty też - szepnęła Alex i cmoknęła pomarszczony policzek. Do widzenia, Mildred.
Udało się jej pohamować płacz, dopóki nie odjechała, zostawiając za sobą stary, wiktoriański dom. Wtedy, w świetle błyskawic wyglądał ponuro i groźnie, a teraz sprawiał zupełnie inne wrażenie. Wytarła mokre policzki wierzchem dłoni. Przecież to nie na zawsze, pomyślała. Kiedyś znów odwiedzi Dottie i innych. Zobaczy Kane'a. Ale łzy wciąż kapały jej z brody na sweter. W pewnej chwili Alex odniosła wrażenie, że z boku szosy mignęło coś czarno-białego. Czyżby pasła się tutaj sprawczyni tylu problemów? Alex odwróciła się szybko w prawo, ale zobaczyła tylko pole i zielony zagajnik. Tym razem krowa okazała się wytworem wyobraźni. 191
Może to wszystko nie było niczym więcej jak snem na jawie, ulotną bajką, po której trzeba wrócić do rzeczywistości? Ale dlaczego tak bardzo boli, gdy kończy się bajka? - No cóż, nie masz już chyba żadnych wątpliwości, Dottie powiedziała niewesołym tonem Mildred. Trzy kobiety patrzyły, jak samochód Alex znika w oddali. - Ona nie nadawała się na żonę Kane'a. Dottie osuszyła powieki brzegiem kretonowego fartucha. - A tak wierzyłam, że zesłało ją przeznaczenie. Kane zachowywał się przy niej jak zakochany.
S R
- A na dodatek pomyślnie przeszła przez te testy, które dla niej uknułyście - dodała Johnnie Mae. - Czasem inaczej, niż tego się po niej spodziewałyście, ale zawsze sprytnie.
Mildred pokiwała głową prawie z takim samym żalem, jak siostra i przyjaciółka.
- Ale nie zdała najważniejszego egzaminu - stwierdziła. - To znaczy? - Wyjechała. Przez kilka minut stały na ganku, wpatrzone w miejsce, gdzie ostatni raz widziały Alexandre Bennett. Jak Kane przyjmie wiadomość, że opuściła Andersenville? Kane natychmiast zrozumiał, że już jej nie ma. Zaparkował na podjeździe i spojrzał w okna naprzeciwko. W sypialni Alex nie paliło się światło. Jej pokój wyglądał na zupełnie opuszczony. Tylko wiatr poruszał lekko białymi firankami. 192
A więc odeszła. Alex nie nudziła się, będąc sama. Od lat żyła wśród książek, zajęta pisaniem, a w tle zawsze mruczało radio. Samotność nigdy przedtem jej nie dokuczała. Dopiero teraz stała się nie do zniesienia. Była niedziela. Alex wróciła do Chicago ponad miesiąc temu, lecz Wbrew rozsądkowi nadal myślała o minionej idylli. A przecież usiłowała wyrzucić ją z pamięci. Spotykała się z przyjaciółmi, przygotowała dla wydawcy szczegółowy konspekt nowej powieści i napisała pierwszy rozdział. Zrobiła też generalne sprzątanie i jej mieszkanie wyglądało jak telewizyjna reklama Mr Propera. I wciąż nie mogła zapomnieć.
S R
Wiele razy miała ochotę podnieść słuchawkę. Zadzwonić do Dottie lub do Melanie. Do Kane'a.
Nawet teraz mimowolnie sięgnęła po telefon, ale znów powstrzymały ją wątpliwości. Zastanawiała się, czy chce i czy potrafi iść na kompromis, którego wymagałby związek z Kane'em. Lecz w miarę, jak upływał czas, a Kane się nie odzywał, zaczęła żywić inne obawy. Czyżby Kane doszedł do wniosku, że jest zadowolony z jej wyjazdu? Czy po namyśle uznał, że wcale nie pragnie takiej kobiety jak ona? Stwierdził, że składał obietnice zbyt pochopnie, działając pod wpływem upojnego, lecz przelotnego zauroczenia? Czyżby wreszcie rozejrzał się wokół i zdał sobie sprawę, że Alex nie należy do jego świata? Może postanowił poszukać dziewczyny,
193
która będzie bardziej pasować do jego stylu życia? A może już ją znalazł? Na przykład Melanie? Od wyjazdu z Andersenville minęło już pięć tygodni. Czy Kane spędził je właśnie z Melanie? Czy Alex przestała dla niego istnieć? A przecież ona nie potrafiła usunąć go ze swojej pamięci ani ze swojego serca. Przeleżała bezsennie wiele długich, samotnych nocy, powracając myślami do tej jednej, spędzonej w ramionach Kane'a. Dlaczego później do niego nie poszła? Wiedziała, że nikt inny nie da jej tyle szczęścia co on.
S R
Czuła, że powoli staje się psychicznym wrakiem. I nie miała pojęcia, jak temu zaradzić.
Kane niespokojnie chodził w środku nocy po pokoju. Nie mógł spać ani oglądać telewizji. W ciągu ostatniego miesiąca przeczytał po dwa razy wszystkie książki napisane przez Alex. Niewiele mu to pomogło. Wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej tęsknił za tą obdarzoną bujną wyobraźnią, inteligentną i pełną uroku kobietą. W tej chwili ucieszyłoby go brzęczenie pagera. Jakieś nagłe wezwanie pozwoliłoby chwilowo zapomnieć o Alex. Wciąż o niej marzył. Znał ją tak krótko, lecz zaangażował się jak nigdy dotąd. Zżerała go tęsknota. To nie było przelotne zauroczenie ani nietrwałe, młodzieńcze zaślepienie. Nie wątpił, że tym razem to prawdziwa miłość. Na zawsze.
194
Spojrzał na swoje wielkie, puste łóżko. Potrzebował odpoczynku, ale wiedział, że osaczające go wspomnienia znów nie pozwolą usnąć. Chciał trzymać Alex w ramionach, a nie zamartwiać się tym, że ją utracił. Cisza stawała się nie do zniesienia. Poszedł do salonu i wybrał na chybił trafił jakąś płytę. Skrzywił się, gdy czyjś melodyjny głos zaczął śpiewać o ukochanej, która odeszła. Piosenkarz zapewniał, że nigdy więcej tak bardzo się nie zakocha. Kane gwałtownie wyłączył stereofoniczną wieżę. Minął kolejny tydzień. W niedzielne popołudnie Alex znów
S R
złapała się na tym, że intensywnie wpatruje się w telefon. Jeszcze przed chwilą siedziała na kanapie z gazetą w ręce. Widocznie wstała i poszła do holu, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. - Do diabła, Alexandro, przecież to czyste szaleństwo-skarciła się na głos, żeby tylko coś usłyszeć. - Weź się w garść, ty idiotko! Ale biały aparat z hipnotyzującą siłą przyciągał wzrok. Ręka sama wyciągnęła się w kierunku słuchawki. Alex dotknęła jej z wahaniem. No dobrze, postanowiła. Zrobi to. Zadzwoni do Dottie. Spyta o zdrowie starszych pań i o ten jesienny kiermasz. Przy okazji przekaże pozdrowiona dla Kane'a. A może lepiej odezwać się do Melanie. Pociągnąć ją za język, czy Kane u niej bywa. Albo... wystukać numer Kane'a. Żeby dowiedzieć się, czy u niego wszystko w porządku. Żeby powiedzieć „cześć". Żeby zalać się 195
łzami i wyznać, jak strasznie za nim tęskni, jak jej go brakuje i błagać, aby wreszcie ją stąd zabrał. A jeśli się okaże, że Kane już nie jest nią zainteresowany? Czy pozwoliłby jej- tak odjechać, gdyby naprawdę pragnął, aby została? Przez prawie dwa miesiące nie dawał znaku życia. - Cholera - mruknęła i opuściła dłoń. - Och, Alex, jak mogłaś do tego dopuścić? Jej niewesołe rozważania przerwał natarczywy brzęczyk domofonu. Zmarszczyła brwi. Nikogo dzisiaj nie oczekiwała. Przyjaciele na ogół nie wpadali bez zaproszenia. Nie spodziewała się też żadnej dostawy ze sklepu.
S R
Miała ochotę zignorować dzwonek. Nie była w nastroju do przyjmowania gości. Raczej do wypłakiwania się na czyimś ramieniu. A jakaś koleżanka przyszła pewnie na kawę i wesołe ploteczki. - Wesołe ploteczki. Właściwie czemu nie? - Z westchnieniem wcisnęła przycisk. - Słucham?
- Wpuścisz mnie do mieszkania?
Szarpnęła rękę, jakby nagle się sparzyła. Natarczywy dźwięk odezwał się ponownie. Tym razem nie potrafiła opanować drżenia, gdy sięgała do plastykowego guzika. - Kane? - Oczywiście że ja. - Co tutaj robisz? - Przejechałem taki kawał drogi nie po to, żeby rozmawiać z głośnikiem - rzucił niecierpliwym tonem. 196
Alex odniosła wrażenie, że Kane jest tak samo zdenerwowany jak ona. Odetchnęła głęboko i zwolniła blokadę przy głównym wejściu. Odruchowo poprawiła włosy i spojrzała w lustro. Obciągnęła turkusowo--czarny dres. Szkoda, że nie ubrała się dzisiaj w coś bardziej kuszącego. Wiedziała, że zachowuje się jak niemądra nastolatka, ale sięgnęła po perfumy. Usłyszała głośne pukanie i żołądek podjechał jej do gardła. Dlaczego Kane się tutaj zjawił? Otworzyła drzwi.
S R 197
ROZDZIAŁ 12 Miał na sobie kurtkę, beżowy sweter, spłowiałe dżinsy i wysokie, kowbojskie buty. Jego jasnobrązowe włosy były trochę potargane, a opalona twarz. gładka i surowa. Wyglądał bardziej na farmera niż lekarza. Alex nigdy nie widziała przystojniejszego mężczyzny. - Aż trudno mi uwierzyć, że tu jesteś.
S R
- Lepiej w to uwierz - powiedział i wszedł, nie czekając na zaproszenie. Rozejrzał się po elegancko urządzonym salonie. - Masz ładne mieszkanie - stwierdził. - Szybko znajdziesz kupca. - Kupca? - spytała tępo. Spojrzał na nią poważnie. - Owszem. Jak będziesz się stąd wyprowadzać. - A gdzieś się wyprowadzam? - Tak. I to już wkrótce.
Miała ochotę się uszczypać. Może zasnęła i teraz śni jej się Kane. Zmarszczyła brwi. - Kane, po co przyjechałeś? - Zamierzam zabrać cię z powrotem do mojego królestwa, Alex wyjaśnił z bladym uśmiechem. - Liczę na to, że pojedziesz z własnej woli. - Do twojego królestwa? - powtórzyła bezwiednie. - Przecież sama porównałaś lekarzy z małych miasteczek do udzielnych książąt, pamiętasz? 198
Wreszcie dotarło do niej, o czym mówił. - Chcesz mnie zabrać ze sobą? - Zgadza się. Nawet jeśli będę musiał przerzucić cię przez ramię. - Podszedł do niej. - Tęskniłem za tobą, Alex. O Boże, jeszcze jak! - Kane. - Z wahaniem podniosła dłonie do jego twarzy, jakby się obawiała, że on nagle zniknie. Ale nie, wciąż był tuż obok, ciepły i taki prawdziwy. - Pocałuj mnie. - Oczywiście, proszę pani - mruknął z południowym akcentem. Alex zadrżała. A kiedy Kane odnalazł jej usta, drżenie przeszło w cudowny dreszcz.
S R
Był to najbardziej wstrząsający i doniosły pocałunek w życiu Alex. Kane odebrał jej duszę, w zamian oddał swoją. Po długiej chwili uniósł głowę i pogłaskał Alex po policzku. Spojrzał na mokre palce. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że płacze. Kane uśmiechnął się do niej czule i pocałował ją drugi raz. Tak słodko, że znów poczuła pod powiekami łzy.
Słodycz szybko zmieniła się w namiętność, a czułość w gorące pożądanie. 1 nagle przygarnął ją mocniej, gwałtowniej zaatakował jej wargi, jego język wśliznął się głębiej. Alex przylgnęła do Kane'a i poddała się zachłannym pieszczotom. Owionęło ją chłodne powietrze, gdy Kane ściągnął z niej bluzę. Zaraz ogrzał ją swoimi dłońmi, gładził jej plecy i pieścił nagie piersi. Alex wciągnęła gwałtownie powietrze. Dygotała. Pragnęła Kane'a tak bardzo, że nie mogła czekać ani minuty dłużej. Zdarła z niego kurtkę i jednym szarpnięciem rozpięła guzik dżinsów. 199
Jej niecierpliwość podniecała go do granic możliwości. Błyskawicznie zrzucił z siebie ubranie i chwycił ją w objęcia. Tulili się do siebie jak szaleni, jęczeli z zachwytu, że znów są razem. Kane nie szukał sypialni. Jednym kopnięciem odsunął własny but i położył Alex na dywanie. Oboje byli siebie tak spragnieni, że nie potrzebowali więcej pieszczot. Westchnęła z radości i otoczyła udami jego biodra, gdy zaczął się rytmicznie poruszać. Wkrótce wygięła się w łuk. Chciała wypowiedzieć imię Kane'a, ale ogarnęła ją nagle fala takiej rozkoszy, że z gardła wydarł się nieartykułowany okrzyk. Jej ciałem raz po raz
S R
wstrząsały dreszcze. Kane osiągnął rozkosz niemal równocześnie z nią. Usłyszała, jak wymawia jej imię zduszonym szeptem. Na moment zastygł w jej ramionach, później jego ruchy stały się szybsze, zatopił się w niej głęboko i opadł z głośnym westchnieniem. Długo leżał z twarzą na jej piersi. Obejmowała go mocno, a łzy znów płynęły jej po policzkach.
Niezwykłe piękno zawsze działało na nią w taki sposób. - Musimy porozmawiać. - Oparł się na łokciu i przyglądał się bez uśmiechu, ale z ogromną czułością. Drżała pod wpływem tego spojrzenia. Żaden mężczyzna nigdy nie patrzył na nią tak jak teraz Kane. Żaden mężczyzna nigdy aż tak jej nie pragnął. Ale czy Kane ją kocha? Czy postanowił z nią spędzić resztę życia? Czy naprawdę zamierza ją ze sobą zabrać? „Nawet jeśli będę musiał przerzucić cię przez ramię". Czy rzeczywiście był gotów posunąć się aż do tego? 200
- Kane - szepnęła spieczonymi wargami - przecież ty mnie wcale nie znasz. Wciąż nic o mnie nie wiesz. - Czego na przykład nie wiem? - spytał. - Jaki jest twój ulubiony kolor? Ulubiona melodia? Ulubiona potrawa? Kotku, mamy przed sobą całe życie. Zdążę się tego dowiedzieć. Wiem już to, co się liczy. - To znaczy co? - Wiem, że jesteś mądra, utalentowana i pomysłowa. Cholernie seksowna. Miła i serdeczna. Widziałem, jak traktujesz ludzi: moją matkę, jej przyjaciółki, swoich wielbicieli, starych i młodych. Oraz dzieci. Wspaniale się z nimi bawiłaś. Alex, ucieleśniasz wszystko,
S R
czego zawsze szukałem. Wszystko, o czym marzyłem. Rozpaczliwie chciała mu wierzyć. Nikt nie mówił o niej tak czule i przekonująco. Rodzice ją kochali, lecz byli rozczarowani, że nie poświęciła się karierze naukowej i lubiła rozrywki. Bill wyznał jej miłość, ale z niechęcią odnosił się do jej pracy. Uważał, że Alex ma na jej punkcie obsesję. Sam przepadał za sportem, dobrą kuchnią i dyskusjami o polityce. Na siłę próbował wciągnąć Alex w krąg własnych zainteresowań. Natomiast Kane nie dodawał do swoich pochwał szczypty krytycyzmu. Dlatego o wiele trudniej było mu uwierzyć. Alex wiedziała, że daleko jej do doskonałości. Jeśli Kane nie zdaje sobie z tego sprawy, to lepiej, żeby się rozstali. W przeciwnym razie jego późniejsze rozczarowanie złamałoby jej serce. - Nie masz pojęcia, jaka bywam okropna - powiedziała, spuszczając wzrok, aby Kane nie dostrzegł w jej oczach uczucia. 201
Zanadto poświęcam się pisaniu i zaniedbuję wtedy innych ludzi. Zapominam o umówionych spotkaniach i różnych obowiązkach. Staję się niecierpliwa. Reaguję rozdrażnieniem, gdy ktoś mi przeszkadza. Często dręczy mnie poczucie niepewności. A kiedy nie piszę, wymagam z kolei dużo troski. Poza tym uwielbiam wydawać pieniądze, nie potrafię gotować, nigdy nie chadzam piechotą, jeśli mogę jechać samochodem. I jeszcze... - Próbujesz mi dać do zrozumienia, że masz wady? Zachichotał. - Że nie jesteś idealna? Bardzo dobrze, bo przynajmniej do siebie pasujemy. Potrzebuję kogoś dobrego, kochającego i
S R
namiętnego. Kobiety, która ma charakter i własne zainteresowania, lecz jednocześnie chce dzielić ze mną życie. Potrzebuję właśnie ciebie, Alex. Kocham cię.
Już wcześniej wyczytała miłość w jego spojrzeniu. A mimo to wstrząsnęły nią te dwa krótkie słowa. Tak rozpaczliwie pragnęła je usłyszeć!
- Och, Kane - szepnęła. - Nie wiem, co powiedzieć. - Powiedz, że też mnie kochasz - podpowiedział, odgarniając z jej twarzy wilgotny kosmyk włosów. -Przecież to prawda. Inaczej nie oddałabyś mi się w taki sposób, - Ja... - Przełknęła z trudem ślinę - ja się... - Boję? Skinęła bezradnie głową. - Dlaczego, kochanie? Dlaczego ode mnie uciekłaś? Przecież chciałaś zostać? 202
Nie zamierzała się z nim spierać. Oczywiście, że chciała wtedy zostać i oboje dobrze o tym wiedzieli. - To było takie nierealne. Przykrył jej lewą pierś dłonią. - A czy bicie twego serca nie jest realne, najdroższa? Czy sądzisz, że jestem tylko złudzeniem? Nie, Kane był jak najbardziej prawdziwy. Tak samo jak jej uczucia do niego. Ale chciała, żeby ją zrozumiał. - To wszystko stało się tak szybko. Zgubiłam drogę, miałam wypadek i nagle trafiłam do cudownego miasteczka, poznałam wspaniałych ludzi, którzy powitali mnie tak ciepło, jakby znali mnie
S R
przez całe życie. Wszystko wyglądało tak... bajkowo. Nawet ta nazwa: Andersenville.
Roześmiał się cicho i pogłaskał czubkami palców jej policzek. Patrzył na nią ze zrozumieniem.
- I uznałaś, że los rzucił cię do krainy czarów? - Niezupełnie. Po prostu pomyślałam, że nie pasuję do tego miejsca. Zwłaszcza gdy spotkałam ciebie.
Spojrzała mu prosto w oczy. Nadszedł czas na absolutną szczerość. - Tak szaleńczo się w tobie zakochałam, że ogarnęło mnie przerażenie. Nie mogłam uwierzyć, że czujesz to samo co ja, że mnie kochasz. I że to przetrwa, gdy wrócimy do rzeczywistości. - Nigdy jej nie opuszczaliśmy - powiedział cicho. -A tempo wydarzeń nie ma żadnego znaczenia. Ja szukałem ciebie od dawna. Rozpoznałem cię prawie natychmiast, gdy wyłoniłaś się prosto z 203
burzy. Wiedziałem, że zjawiła się kobieta, z którą chcę mieszkać pod jednym dachem i dzielić życie. Jedyna, która spełni moje marzenia. - Naprawdę, Kane? - spytała szeptem. W głębi duszy zaczynała wierzyć, że się nie myli. - Jesteś pewien, że nie wolałbyś kobiety w innym stylu, może takiej jak Melanie? - dodała szybko. - Melanie? - powtórzył ze zdumieniem. Skinęła głową. - Ona idealnie nadawałaby się na twoją partnerkę. Śliczna, inteligentna, utalentowana. Pochodząca z twojego miasta i pełna zrozumienia dla twoich obowiązków. Ceni domowe ognisko. Stworzyłaby ci cudowny dom. Mildred zamierzała was wyswatać.
S R
- Melanie to wcielenie doskonałości - przyznał ze śmiertelnie poważną miną, lecz w jego spojrzeniu zamigotały iskierki rozbawienia. - Ale ja nie pragnę ideału. Pragnę ciebie. - Czyli osoby pełnej wad - stwierdziła z uśmiechem. - Dla mnie najlepszej - obstawał przy swoim. Schylił się i pocałował ją mocno, chociaż krótko. - Kocham cię, Kane. - Na pewno? - Chyba od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałam. - Wiem, że oboje musimy iść na kompromis - powiedział pośpiesznie, jakby zaraz chciał ustalić wszelkie szczegóły. Zorganizuję inaczej swoją pracę, żeby mieć więcej czasu dla ciebie. Zatrudniłem już młodego lekarza na miejsce doktora Isaacsa, ale szukam jeszcze jednego współpracownika. Przejąłby część mojego rejonu. Nie mogę ci obiecać, że nigdy więcej nie odezwie się pager. 204
Ani tego, że będę z tobą zawsze, gdy tego zechcesz. Ale postaram się nie zostawiać cię samej, gdy uznasz, że mnie potrzebujesz. Pieszczotliwie dotknęła dłonią jego policzka. - A ja nie mogę ci obiecać, że twoje obowiązki nigdy nie doprowadzą mnie do szewskiej pasji i że nigdy nie poczuję się przez ciebie zaniedbywana. Ale rozumiem, że twój zawód jest twoim powołaniem. Podziwiam cię za poświęcenie dla pacjentów, rodziny i przyjaciół. Kocham cię między innymi za to, że najpierw myślisz o innych, a dopiero później o sobie. - Wiem, że twoi rodzice za mało się o ciebie troszczyli -
S R
powiedział i wziął ją za rękę. - Zranili cię.
- Po prostu nie wierzyłam w ich miłość - przyznała. - Sądziłam, że ich badania naukowe są ważniejsze ode mnie. Oczywiście kochali mnie, ale nie potrafili tego okazać. Zwłaszcza w taki sposób, aby uwierzyło im nieśmiałe, zagubione i pełne kompleksów dziecko; - Moich uczuć możesz być pewna - powiedział bez wahania. Będę ci stale udowadniać, że cię kocham i że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Nikt nie znaczy dla mnie tyle co ty, Alex. Ani moi pacjenci, ani przyjaciele, ani nawet moja matka, Boże wybacz! Kocham cię. Musisz w to uwierzyć. Znów napłynęły jej do oczu łzy. Zastanawiała się, czy chlipanie ze wzruszenia w obecności Kane'a to u niej już stan chroniczny. Nigdy przedtem nie wykazywała takich skłonności do płaczu. Ale przecież
205
wszystko się zmieniło, od kiedy spotkała tego mężczyznę. Chyba powinna zainwestować w cały kontener chusteczek do nosa. - Kocham cię, Kane. - To świetnie. - Uśmiechnął się z zadowoleniem. - Wcale nie miałem ochoty targać cię na plecach aż do Missisipi. - Nie musisz się martwić. Pojadę z własnej woli. - A więc wyjdziesz za mnie? Ale ostrzegam, nie toleruję długiego narzeczeństwa. - Długiego narzeczeństwa? - powtórzyła sceptycznie. - Przecież nie tolerujesz nawet długich zalotów. Spędziliśmy razem tylko dwa
S R
tygodnie. A nawet mniej, bo nie widywaliśmy się codziennie. Spojrzał na nią wyniośle.
- Nie szkodzi. Trzeba działać szybko, gdy serce mówi tak. - Już ci chyba wspomniałam, że jesteś aroganckim facetem? - Uhm. Ale i tak mnie kochasz? - I tak cię kocham.
- I zgadzasz się na ślub jak najszybciej?
- Kiedy zechcesz. Skoro serce mówi tak. - To rozumiem. - Cmoknął ją głośno w usta. - Nie do wiary. Właśnie przyjęłam oświadczyny, leżąc golusieńka na podłodze w salonie. Kane parsknął śmiechem. - Wolałabyś romantyczny nastrój, świece i bukiet róż wręczany na kolanach? - Nie. Teraz jest idealnie. 206
- Też tak sądzę. Dlatego nawet warto coś powtórzyć. - Wziął ją w ramiona. Przesunęła palcem po jego nagiej piersi. - Co masz na myśli? - Zaraz ci pokażę - obiecał. Nie musiała długo czekać. I znów było cudownie.
S R 207
EPILOG - A teraz, zgodnie z wolą Boga i prawem danym mi przez władze stanu Missisipi, ogłaszam was mężem i żoną. Pastor Curtis Wimple patrzył rozpromieniony na młodą parę. - Możesz pocałować swoją żonę, Kane. Kane wziął Alex w objęcia i wycisnął na jej drżących, lecz uśmiechniętych ustach długi pocałunek. Tłum zebranych w kościele gości zareagował głośnym aplauzem.
S R
Trzy starsze panie, siedzące w pierwszym rzędzie, podniosły do oczu obszyte koronką chusteczki.
- A nie mówiłam,że ona się nadaje?To było jednak przeznaczenie - szepnęła do siostry Dottie, gdy uroczyście zabrzmiały organy. Alex sama wybrała melodię, przy dźwiękach której kroczyła teraz z Kane'em główną nawą. Mildred skinęła głową.
- Miałaś rację - przyznała. - Bardzo się cieszę. Będzie dla niego dobrą żoną. Alex i Kane właśnie przechodzili obok niej. Oboje promieniowali taką miłością, że oczy Mildred rozjaśniły się zachwytem. - Na pewno - zgodziła się Dottie i spojrzała serdecznie na jasnowłosą druhnę. Melanie prezentowała się wyjątkowo pięknie. Miała na sobie czerwoną, aksamitną suknię, nadzwyczaj odpowiednią na ślub w 208
połowie grudnia. Dottie polubiła tę młodą kobietę. Dlatego z zadowoleniem przyjęła wiadomość, że Melanie zaczęła się spotykać z nowym wspólnikiem Kane'a, doktorem Stephenem Lee. Przyjaciele od razu stwierdzili, że Melanie i Stephen tworzą udaną parę. - Alex ucieleśnia wszystko, o czym Kane zawsze marzył, Mildred - powiedziała Dottie. - Cóż z tego, że nie umie gotować i szyć? Kocha Kane'a i daje mu szczęście, jedynie to się liczy. Właśnie tego zawsze dla niego pragnęłam. Dla dwojga moich dzieci - dodała, obrzucając radosnym wzrokiem swoją córkę, wnuczkę i zięcia. - Trzeba przyznać, że im się udało. - W głosie Mildred zabrzmiało rozmarzenie. Dottie wzięła ją za rękę.
S R
- Tak, to prawda. Ale nam też się udało, Millie. Przecież mamy siebie.
Surowa twarz Mildred złagodniała. - Wiem, Dottie. Naprawdę wiem.
- Cały tydzień tylko we dwoje! Nie mogę w to uwierzyć. - Spróbuj - poradził Kane. Zdjął jedną rękę z kierownicy i poklepał kieszeń marynarki. - Mam tutaj bilety na samolot. A mój pager został w domu, schowany bezpiecznie w szufladzie ze skarpetkami. Antigua leży za daleko jak na jego możliwości. Alex zachichotała. - Rzeczywiście, nawet twój pager nie ma takiego zasięgu. Sądzisz, że Stephen i Angie dadzą sobie radę?
209
Alex trochę żałowała, że podróż poślubna będzie krótka, ale obowiązki nie pozwalały Kane'owi na dłuższy urlop. Postanowili więc wyjeżdżać często na weekendy, a w przyszłości wybrać się na dłuższe wakacje. Realizacja tych planów wymagała jednak zwiększenia liczby osób zatrudnionych w klinice. Teraz, podczas nieobecności Kane'a, pacjentów miał przyjmować Stephen Lee i pielęgniarka z pobliskiego szpitala. - Na pewno - stwierdził stanowczo Kane. - Ten tydzień należy do nas, Alex. Słońce, plaża i my dwoje. - Może troje, gdy wrócimy - szepnęła, myśląc o konsekwencjach
S R
siedmiu upojnych nocy w tropikalnym raju.
Zdecydowali się na szybkie powiększenie rodziny. Oboje uznali, że są gotowi do ról mamy i taty. Serca mówiły tak. Kane wciąż powtarzał to swoje ulubione powiedzenie, a Alex wcale nie miała mu tego za złe. Przeciwnie. Była szczęśliwa jak nigdy dotąd. Usiadła wygodniej i leniwie obserwowała mijany krajobraz. Kilka miesięcy temu, gdy zgubiła drogę, szukała śladów cywilizacji. Uznała wtedy, że pechowo trafiła na jakieś okropne pustkowie. Obecnie patrzyła na pola i lasy innym okiem. Nie wyobrażała sobie piękniejszego miejsca. Chciała tu mieszkać i wychowywać z Kane'em dzieci. Przejeżdżali akurat obok ogrodzonego płotem pastwiska. Białoczarna krowa z zadowoleniem żuła siano. Czyżby się ucieszyła, widząc ich razem? Tak przynajmniej wydawało się Alex. Mogłaby przysiąc, że spojrzenie tej krowy wyrażało aprobatę... 210
Zaśmiała się cicho i potrząsnęła głową, dziwiąc się swojej głupocie. - Co cię tak bawi? Odwróciła się do męża. - Nic. Jestem po prostu szczęśliwa. - To dobrze - powiedział. - Zamierzam spędzić resztę życia, podtrzymując u ciebie ten stan. Alex westchnęła z rozmarzeniem. To brzmi jak bajka. Oczami duszy widziała jej tytuł: „Sławna autorka żyje długo i szczęśliwie".
S R 211