Prowokacyjna książka renomowanego autora na temat wychowania i dyscypliny
1320383
1
1320383
1320383 1320383
O Autorze Alfie KOHN (ur. 1957) jest amerykańskim badaczem interdyscyplinarnym, znanym ekspertem od edukacji i wychowania. Zajmuje się zagadnieniami motywacji, współpracy i długoterminowych skutków strategii wychowawczych. Prowadzi wykłady i warsztaty dla instytucji, nauczycieli i rodziców. Autor książek: No Contest. The Case Against Competition (1982), Punished by Rewards (1993), What Does It Mean To Be Well Educated? (2004), The Homework Myth (2006) oraz wielu innych, przełożonych na kilkanaście języków świata. Kohn dał się poznać jako błyskotliwy krytyk współczesnej kultury rywalizacji, obecnej także w szkołach i przedszkolach. Wypowiada się przeciwko wszelkim formom nauczania opartymi na konkurencji, a nie współpracy. Z tego względu jest przeciwnikiem ocen w szkołach. Podważa behawiorystyczne podejście do wychowania zorientowane na posłuszeństwo dziecka. Podkreśla, że należy wychowywać dzieci na ludzi samodzielnych, wrażliwych, ciekawych świata i gotowych nieść pomoc innym. Jest ojcem dwojga dzieci. www.alfiekohn.org
1320383 1320383
O ileż cenniejsza niż wszystkie zasady tego świata jest odrobina człowieczeństwa. - Jean PIAGET
1320383 1320383
Tytuł oryginału UNCONDITIONAL PARENTING MOVING FROM REWARDS AND PUNISHMENTS TO LOVE AND REASON Projekt graficzny KAROLINA TOLKA
Copyright © 2005 by Alfie Kohn Copyright © by Wydawnictwo MiND, Podkowa Leśna 2013 ISBN 978-83-062445-39-4
1320383 1320383
WSTĘP O satysfakcji bycia ojcem, jak i wyzwaniach, które się z tym wiążą, wiedziałem na długo przed przyjściem na świat moich dzieci. Niestety, poza tym moja wiedza była dosyć mglista. Nie miałem pojęcia, jak wyczerpujące jest to zadanie. Nie przeczuwałem, że człowiek czasami czuje skrajną bezradność, innym razem zaś mobilizuje w sobie jeszcze resztkę sił, kiedy wydaje mu się, że jest już u kresu. Z czasem zdałem sobie sprawę, że ćwiczenia głębokiego oddechu przerabiane przez matki w szkole rodzenia profitują długo po pierwszym krzyku noworodka. Na własnej skórze doświadczyłem, jak głośno dzieci potrafią krzyczeć choćby z powodu złego kształtu makaronu podanego na obiad. Wielką ulgę przyniosła mi jednak świadomość, że wszystkie dzieci zachowują się tak samo. Jeszcze większą, że ich rodzice także przyłapują się czasami na wątpliwościach, czy cały ich wysiłek wychowawczy nie idzie na marne. No cóż, wychowanie dzieci to nie zajęcie dla mięczaków. Moja żona mówi, że jest to najlepszy test umiejętności radzenia sobie z bałaganem i nieprzewidywalnymi wydarzeniami – egzamin, do którego nie można się przygotować i którego rezultaty nie zawsze podnoszą na duchu. Fizyka kwantowa? Neurochirurgia? Kiedy ktoś mówi, że są łatwe, możemy pokiwać głową: no tak, w końcu to nie wychowywanie dziecka...
1320383
5
1320383
Kłopoty rodziców biorą się między innymi stąd, że całą swoją energię kierują na przezwyciężanie oporu dzieci i zmuszanie ich, by robiły to, co im się każe. Jeżeli nie są dość przezorni, szybko staje się to ich podstawowym celem. Niestety, bardzo łatwo zamienić się w rodzica, który ponad wszystko ceni sobie potulność i posłuszeństwo swoich dzieci. Kilka lat temu, podróżując na jakiś wykład, siedziałem w samolocie, który właśnie wylądował i kołował na lotnisku. Kiedy zbierałem bagaże, jeden z moich przypadkowych współtowarzyszy podróży pochylił się nad rzędem siedzeń przed nami i pogratulował siedzącej tam parze młodych ludzi: ,,Państwa synek był taki dobry podczas całego lotu!”. Zastanówmy się przez chwilę nad tym zdaniem. Słowo ,,dobry’’ często niesie w sobie treść moralną: może być synonimem takich określeń, jak ,,etyczny’’, ,,honorowy’’ czy ,,współczujący’’. Jednakże w odniesieniu do dziecka znaczy ono niewiele więcej niż: ,,spokojne’’ albo ,,nie weszło mi na głowę’’. W tamtym momencie, w kołującym samolocie, uświadomiłem sobie, że to jest właśnie to, czego zazwyczaj oczekujemy od dzieci: nie żeby były empatyczne, pomysłowe albo ciekawe świata, ale żeby dobrze się zachowywały. Dobre dziecko – od niemowlęctwa po dojrzewanie – nie sprawia zbyt wielu kłopotów dorosłym. Od kilkudziesięciu lat poglądy na kwestie wychowawcze zaczynają ulegać zmianie. Kiedyś dzieci były rutynowo poddawane karom cielesnym, teraz stosuje się raczej karę odosobnienia czasowego (time-out) albo nagradza, kiedy są posłuszne. Ale nie mylmy nowych środków z nowymi celami. Cele pozostały te same: nadal chodzi o kontrolę nad dzieckiem, nawet jeżeli zaprowadzamy ją bardziej nowoczesnymi metodami. Jest tak nie dlatego, że nie troszczymy się o nasze dzieci. Chodzi raczej 6
1320383 1320383
o to, że przytłacza nas zwykła codzienność, kiedy obowiązek wieczornego kładzenia dziecka do łóżka i rannego budzenia, niezbędna kąpiel czy spacer sprawiają, że trudno nabrać dystansu i nadać właściwą miarę temu, co robimy. Nasze starania, by dzieci robiły to, co im nakazujemy, mogą kolidować z innymi, ambitniejszymi celami, jakie im wytyczamy. Dzisiejszego popołudnia skupiamy się głównie na tym, by nasz synek nie podniósł wrzasku w supermarkecie i pogodził się z faktem, że nie dostanie wielkiego kolorowego pudła słodyczy. Ale warto zastanowić się nad tym nieco głębiej. W warsztatach, które prowadzę dla rodziców, lubię zaczynać wykład od następujących pytań. • Jakie dalekosiężne cele stawiacie sobie w odniesieniu do waszych dzieci? • Jak chcielibyście je wykształcić? • Jakimi chcielibyście je widzieć, kiedy dorosną? Pomyślmy chwilę nad odpowiedzią. Kiedy proszę kolejne grupy rodziców o zdefiniowanie najważniejszych dalekosiężnych celów dla ich dzieci, jak kraj długi i szeroki słyszę niezwykle podobne odpowiedzi. Oto typowa lista przedstawiona przez jedną z losowych grup. Dzieci mają być: • Szczęśliwe • Zrównoważone • Niezależne • Spełnione • Kreatywne • Życzliwe
• Operatywne • Samodzielne • Uprzejme • Dociekliwe • Czułe • Pewne siebie
1320383
7
1320383
A teraz zastanówmy się, jak się ma ten zbiór przymiotników do naszego postępowania wobec dzieci? Czy to, co robimy, jest spójne z tym, czego naprawdę chcemy? Czy moje codzienne zabiegi mogą pomóc dzieciom wyrosnąć na takich ludzi, na jakich chciałbym, żeby wyrosły? Czy to, co właśnie powiedziałem dziecku w supermarkecie, przyczyni się choćby w najmniejszym stopniu do tego, by było szczęśliwe, zrównoważone, niezależne, spełnione i tak dalej – czy raczej wręcz przeciwnie? W takim razie jak powinienem reagować? Jeżeli nie mamy ochoty, zdrowia albo czasu, by wyobrażać sobie, jakie będą nasze dzieci za dziesięć czy dwadzieścia lat, to pomyślmy przynajmniej o tym, co liczy się dla nas dzisiaj. Oto wcisnęliśmy się w jakiś kąt na przyjęciu urodzinowym naszego dziecka albo stoimy na szkolnym korytarzu. Tuż za rogiem przystanęło dwoje innych rodziców, którzy nie zdają sobie sprawy z naszej obecności. Słyszymy, że rozmawiają o… naszym dziecku! Skupmy się na moment i pomyślmy o słowie czy zdaniu, które bardzo bylibyśmy radzi usłyszeć. Przypuszczam – i mam nadzieję – że nie byłoby to coś w rodzaju: „O rany, to dziecko robi wszystko, co mu się każe, i ani piśnie!”. I tu postawmy sobie zasadnicze pytanie: czy przypadkiem nie postępujemy tak, jakby właśnie na tym nam najbardziej zależało1?
*** Prawie ćwierć wieku temu psycholożka społeczna Elizabeth Cagan po zrecenzowaniu mnóstwa książek o nowoczesnych metodach wychowawczych uznała, że większość z nich „powszechnie akceptuje prawa rodzicielskie”, podczas gdy niewiele miejsca poświęca się „poważnej refleksji nad potrzebami, uczuciami czy rozwojem dziecka”2. W świetle powyższego, dodaje, 8
1320383 1320383
słusznie można dojść do wniosku, że pragnienia rodziców „są automatycznie zasadne”, a dyskutować należy jedynie o tym, jak sprawić, by dzieci robiły to, co im się każe. Od tamtej pory zmieniło się, niestety, niewiele. Każdego roku ukazuje się kilkaset książek o wychowaniu, a większość z nich wypełniają rady o tym, jak dostosować dzieci do oczekiwań dorosłych, co robić, by były grzeczne, i jakiej poddawać je tresurze, jakby były jakimiś zwierzakami domowymi. Wiele z tych poradników zachęca radośnie do stawiania czoła dzieciakom i dzierżenia nad nimi władzy. Co więcej, niektóre jednoznacznie nakazują wyzbycie się wszelkich wątpliwości i skrupułów, jakie moglibyśmy mieć przy tego rodzaju postępowaniu. To podejście ujawnia się już w samych tytułach: Don’t Be Afraid to Discipline (Nie obawiaj się dyscypliny), Parents in Charge (Rodzice biorą sprawy w swoje ręce), Taking Charge (Brać sprawy w swoje ręce), Back in Control (Przywrócić kontrolę), Disciplining Your Preschooler and Feeling Good About It (Dyscyplinowanie przedszkolaka bez wyrzutów sumienia), Cause I’m the Mommy, That’s Why (Dlatego, że jestem mamą), Guilt-Free Parenting (Rodzice bez poczucia winy), The Answer Is No! (Odpowiedź brzmi: Nie!) i tak dalej i tak dalej. Jedne z tych książek stają w obronie staroświeckich metod i wartości („Ojciec złoi ci skórę, niech no tylko wróci z pracy!”), inne opowiadają się za nowomodnymi technikami („Wspaniale! Wysiusiałeś się do nocniczka, kochanie! Masz za to naklejkę!”). Jednak ani jedne, ani drugie nie dają nam pewności, że nasze wymagania w stosunku do dzieci są rozsądne – ani że na dłuższą metę przyniosą im korzyść. Poza tym wiele z tych książek oferuje rozwiązania, które okazują się, powiedzmy, nieszczególnie użyteczne, chociaż
1320383
9
1320383
ubarwia się je miejscami śmiesznymi, nierealnymi dialogami, mającymi rzekomo zademonstrować ich działanie3. Czytanie o metodach wychowawczych, które w praktyce okazują się nieskuteczne, wywołuje irytację i tylko irytację, natomiast prawdziwe niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, kiedy autorzy tych książek nie zadają sobie trudu, by zapytać, co rozumiemy pod pojęciem ,,skuteczne’’. Jeżeli nie przemyślimy własnych nadrzędnych celów, przegramy z praktykami ukierunkowanymi na całkowite posłuszeństwo dziecka. Inaczej mówiąc, skupimy się jedynie na tym, co jest najważniejsze dla nas, a nie na tym, czego potrzebują dzieci. Kolejna sprawa dotycząca poradników wychowawczych: większość z nich proponuje porady oparte jedynie na przemyśleniach autorów, z odpowiednim doborem anegdot potwierdzających ich punkt widzenia. Rzadko zdarzają się odniesienia do stosownych badań naukowych. Bywa też, że wyrabiamy sobie pogląd po przeczytaniu jednego tytułu z półki z tematyką dziecięcą z najbliższej księgarni, nie zdając sobie sprawy, że istnieje cały wachlarz opracowań proponujących inne metody wychowawcze. Niektórzy czytelnicy są sceptyczni wobec zapewnień, że „badania potwierdzają” prawdziwość takiej lub innej metody. Ich sceptycyzm jest zrozumiały. Rzecz w tym, że ludzie, którzy lubią podpierać się takimi sformułowaniami, często nie precyzują, o jakie badania chodzi, a tym bardziej, jak były prowadzone ani jakie znaczenie mają przytaczane wyniki. Znów zatem pojawia się to samo natrętne pytanie: jeżeli jakiś badacz twierdzi, że metoda x ma być skuteczniejsza od metody y, to natychmiast mam ochotę spytać: co pan właściwie rozumie pod pojęciem „skuteczniejsza”? Czy dzieci wychowywane według 10
1320383 1320383
tej metody będą w przyszłości ludźmi lepiej sytuowanymi? Czy będą bardziej uwzględniać wpływ swojego działania na innych? A może metoda x nauczy ich bezmyślnego posłuszeństwa? Niektórzy eksperci, podobnie jak niektórzy rodzice, wydają się zainteresowani wyłącznie tą ostatnią kwestią. Według nich, skuteczna strategia to taka, która sprowadza się do podporządkowania dziecka osobom dorosłym. Ale to strategia, która nie uwzględnia uczuć dziecka ani tego, jak postrzega ono osoby tłamszące jego wolę. Czy o to chodzi w całym procesie wychowawczym? Istnieją dowody, że wystarczy przyjąć subtelniejsze kryteria, a wszelkie techniki dyscyplinujące okażą się skuteczne tylko z pozoru. Powinno się też wiedzieć, że dziecięce obietnice typu „Już będę grzeczny”, choć składane ochoczo i w dobrej wierze, są płytkie, a wymuszona uległość nie trwa długo4. To jeszcze nie koniec historii. Problem polega nie tylko na tym, co tracimy, oceniając nasze strategie pod kątem skuteczności w wychowaniu posłusznego potomka. Chodzi o to, że posłuszeństwo samo w sobie nie zawsze jest pożądane. Istnieje coś takiego, jak bycie zbyt dobrze wychowanym. W Waszyngtonie grupa badaczy śledziła rozwój dzieci w wieku od roku do pięciu lat i doszła do wniosku, że „podporządkowaniu czasami towarzyszyło nieprzystosowanie’’5. Na odwrót, „pewien poziom oporu wobec władzy rodzicielskiej” może być „sygnałem pozytywnym”. Inna para psychologów opisała w ,,Journal of Abnormal Child Psychology’’ niepokojący fenomen, nazwany przez nich „kompulsywną uległością”, a zachodzący wówczas, kiedy strach dzieci przed rodzicami prowadzi do tego, że robią wszystko, co im się każe – natychmiast i w sposób bezmyślny6. Także wielu terapeutów komentuje emocjonalne konsekwencje nadmiernej potrzeby zadowalania i słuchania dorosłych. Tera-
1320383
11
1320383
peuci wskazują, że nad wyraz dobrze wychowane dzieci robią to, co rodzice chcą, by robiły, i stają się takimi, jakimi rodzice chcą, by się stały, ale często kosztem zatracenia własnej osobowości7. Dzieci, wobec których stosuje się surową dyscyplinę, nie zawsze bywają wewnętrznie zdyscyplinowane. Niekoniecznie lepiej jest mieć dzieci, które przejmują nasze pragnienia i wartości do tego stopnia, że robią to, co chcemy, nawet pod naszą nieobecność. Próba zaszczepienia samodyscypliny może być równoznaczna ze zdalnym sterowaniem dzieckiem, które nie jest niczym innym jak bardziej rozbudowaną wersją posłuszeństwa. Poza tym zachodzi duża różnica między dzieckiem, które robi coś, ponieważ wierzy, że jest to słuszne, a takim, które robi to pod przymusem. Nabycie przekonania, że dziecko przyswaja sobie nasze wartości, to nie to samo, co pomaganie mu w dopracowaniu się własnych. Internalizacja rodzicielskich wartości nie musi prowadzić do celu, jakim jest wychowanie dziecka na samodzielnie myślącego człowieka8. Jestem przekonany, że większość z nas naprawdę chce, by nasze dzieci myślały samodzielnie, były asertywne i odważne moralnie... kiedy są wśród swoich przyjaciół. Mamy nadzieję, że stawią czoło łobuzom i oprą się presji rówieśników, zwłaszcza jeśli chodzi o seks i narkotyki. Ale jeśli tego chcemy, musimy wychować je tak, by wyrobiło sobie własne zdanie o różnych sprawach. Inaczej mówiąc: jeżeli naszym priorytetem jest wymuszanie posłuszeństwa w obrębie czterech ścian naszego domu, to możemy się spodziewać, że nasze uległe dzieci w przyszłości podporządkują się komuś innemu ‒ poza domem. Barbara Coloroso zauważa, że często zdarzało jej się wysłuchiwać narzekań rodziców nastolatków w rodzaju: „Był takim dobrym dzieckiem, tak dobrze wychowanym i ułożonym. Ale popatrz na niego teraz!”. Tu Coloroso odpowiada: 12
1320383 1320383
Zawsze ubierał się według waszego gustu. Zachowywał się w sposób, w jaki, według was, miał się zachowywać. Mówił to, co, według was, powinien mówić. Zawsze słuchał kogoś, kto mu nakazywał, co ma robić. On się nie zmienił. On wciąż słucha kogoś, kto mu mówi, jak ma postępować. Kłopot w tym, że teraz to nie jesteście wy, rodzice, ale jego rówieśnicy9.
*** Im więcej rozmyślamy nad naszymi dalekosiężnymi celami wychowawczymi, tym bardziej wszystko zaczyna się komplikować. Każdy cel może okazać się niewarty wysiłku, jeżeli rozważamy go pojedynczo: niewiele wartości znaczy w życiu tak wiele, że aby je osiągnąć, warto poświęcić wszystko inne. Może mądrzej byłoby pomóc naszemu dziecku znaleźć złoty środek między przeciwnymi parami wartości, tak aby wyrosło na człowieka samodzielnego, ale także troskliwego wobec innych czy pewnego siebie, a mimo to skłonnego wytyczać sobie pewne granice. Podobnie niektórzy rodzice mogą się upierać przy tym, że to samo, co dla nich liczy się najbardziej, pomoże ich dzieciom określić i osiągnąć własne cele. Owszem, może tak się zdarzyć, ale musimy być przygotowani także na ewentualność, że dzieci dokonają własnych wyborów i opowiedzą się za innymi wartościami niż nasze. Rozważania o celach na przyszłość mogą nas prowadzić w przeróżnych kierunkach, ale chcę podkreślić, że cokolwiek byśmy o nich myśleli, powinniśmy myśleć wiele. Powinny one być naszym kamieniem probierczym, choćby tylko po to, byśmy nie ulegli pokusie robienia wszystkiego, co zapewni nam święty spokój. Jako ojciec dwojga dzieci jestem doskonale obeznany
1320383
13
1320383
z frustracją i wyzwaniami, które wiążą się z rodzicielstwem. Bywają chwile, kiedy moje najlepsze strategie biorą w łeb, a cierpliwość wyczerpuje się i wtedy chcę jedynie, aby moje dzieci robiły to, co im każę. Trudno skupiać uwagę na wzniosłych celach, gdy jedno z nich drze się wniebogłosy na obiedzie w restauracji. Czasami trudno mi nawet pamiętać o tym, kim jestem albo kim chciałbym być, bo pochłania mnie wir nerwowego dnia i czuję przypływ niezbyt szlachetnych impulsów. Jest mi trudno, niemniej wszystko to jest warte zachodu. Niektórzy ludzie racjonalizują swoje postępowanie przez odrzucenie bardziej znaczących celów, takich jak bycie dobrym człowiekiem albo wychowanie dziecka na dobrego człowieka. Nazywają je idealistycznymi. Ale bez ideałów niewiele jesteśmy warci. Ideały nie zawsze są niepraktyczne. Są równie praktyczne jak racje moralne, dla których ustalamy dziecku dalekosiężne cele i zastanawiamy się nad tym, czego ono potrzebuje, a nie tylko nad tym, czego od niego żądamy. W niniejszej książce będę mówił o tym, dlaczego widzę sens w odejściu od zwykle stosowanych strategii wychowawczych. Naszym priorytetem powinno być pytanie: na jakich ludzi wyrosną nasze dzieci? Czy mają akceptować świat takim, jaki jest, czy też starać się go ulepszać? Jest to podejście wywrotowe. Wywraca bowiem na nice konwencjonalne poglądy na temat wychowania dzieci i rzuca wyzwanie krótkowzrocznym dążeniom rodziców. W niektórych wypadkach może także podważać przekonanie o słuszności naszych dotychczasowych działań albo nawet słuszności tego, co zrobiono dla nas w czasach naszego dzieciństwa. Temat tej książki nie sprowadza się tylko do dyscypliny, ale szerzej do sposobów postępowania z dziećmi i tego, co o nich 14
1320383 1320383
myślimy i co do nich czujemy. Jej zamierzeniem jest pomóc nam, rodzicom, zaufać swoim najlepszym instynktom i – po tym jak ubraliśmy nasze pociechy w piżamy, a odgłosy kłócących się bliźniaków nareszcie przycichły, my zaś skończyliśmy ze zmywaniem i sprzątaniem – utwierdzić się w przekonaniu, co tak naprawdę liczy się w życiu. Ta książka namawia do ponownego rozważenia naszych podstawowych przekonań o relacjach między rodzicami i dziećmi. Co najważniejsze, proponuję praktyczne rozwiązania alternatywne dla metod, które mają sprawić, by nasze dzieci dobrze się sprawowały albo osiągały sukcesy. Wierzę, że mogą one pomóc im wyrosnąć na naprawdę dobrych ludzi.
1320383 1320383
rozdział pierwszy
WYCHOWANIE WARUNKOWE Czasami znajduję pocieszenie w myśli, że wbrew wszelkim błędom, jakie popełniłem i jeszcze popełnię jako rodzic, moje dzieci wyrosną na wartościowych ludzi z tej jednej przyczyny, że naprawdę je kocham. A miłość ponoć leczy wszystkie rany. Wszystko, czego potrzebujemy, to miłość. Miłość oznacza, że nie musisz przepraszać za to, że rano w kuchni poniosły cię nerwy. Ten pokrzepiający pogląd opiera się na idei, że istnieje coś takiego, co nazywa się miłością rodzicielską, i jest najważniejszym wianem, w jakie możemy wyposażyć nasze dzieci. Ale może idea ta to tylko zgubne uproszczenie? Czy nie istnieją różne sposoby kochania dzieci? Czy wszystkie są jednakowo pożądane? Psychoanalityczka Alice Miller zauważyła swego czasu, że można kochać dziecko „bezgranicznie, jednak nie tak, jak ono tego potrzebuje”. Jeśli Miller ma rację, istotną sprawą jest nie to, czy – lub jak bardzo – kochamy nasze dzieci, ale jak je kochamy. Kiedy się to zrozumie, całkiem szybko można sporządzić listę różnych rodzajów miłości rodzicielskiej. Niniejsza książka bierze na warsztat rozróżnienie między dwiema: kochaniem dzieci za to, co robią (m i ł o ś ć w a r u n k o w a ), i kochaniem ich za to, że są (m i ł o ś ć b e z w a r u n k o w a ). Pierwszy rodzaj miłości jest warunkowy, to znaczy, że dzieci muszą sobie na nią 16
1320383 1320383
zasłużyć, postępując w sposób, który my, dorośli, uważamy za odpowiedni, albo zaspokajając nasze oczekiwania. Druga miłość nie stawia warunków: nie zależy od tego, jak dziecko postępuje, czy jest udane, odnosi sukcesy ani czy dobrze się sprawuje. Chcę bronić idei wychowania bezwarunkowego z dwóch powodów: moralnych i praktycznych. Pierwszy głosi po prostu tyle, że dziecko nie powinno pracować na nasze pochwały. Mamy je kochać, jak mówi moja przyjaciółka Deborah, bez żadnego powodu. Ponadto liczy się nie tylko nasze przekonanie, że kochamy je bezwarunkowo – ważne jest także, żeby ono to odczuwało. Z praktycznego punktu widzenia możemy stwierdzić, że miłość bezwarunkowa przynosi pozytywne skutki. Jest nie tylko słuszna z moralnego punktu widzenia, ale także mądra. Dzieci chcą być kochane takie, jakie są, i za to, że są. Taka miłość pozwala im akceptować siebie w każdej sytuacji, w powodzeniu i niepowodzeniu. Łatwiej akceptują wtedy także innych ludzi. Krótko mówiąc, miłość, która nie stawia warunków, jest tym, czego dzieci potrzebują do pełnego rozwoju. A jednak my, rodzice, często skłaniamy się do obwarowywania naszej aprobaty różnymi warunkami. Popycha nas do tego nie tylko wpojona przez otoczenie wiara w słuszność takiego wychowania, ale także sposób, w jaki sami byliśmy wychowani. Można powiedzieć, że jesteśmy uwarunkowani do stawiania warunków. W istocie bezwarunkowa akceptacja wydaje się występować rzadko nawet jako idea: wyszukiwanie w Internecie wariantów słowa ,,bezwarunkowy’’ prowadzi głównie na strony poświęcone religii albo zwierzętom domowym. Najwyraźniej trudno jest wielu ludziom wyobrazić sobie taką miłość do drugiego człowieka, która potrafi dawać, nie oczekując zapłaty.
1320383
17
1320383
Przez zapłatę, jeśli chodzi o dzieci, niektórzy rozumieją d o b r e z a c h o w a n i e , inni – o s i ą g n i ę c i a i s u k c e s y. Ten rozdział i trzy następne poświęcę na zgłębienie kwestii wychowawczych, a zwłaszcza sposobu, w jaki wiele popularnych strategii dyscyplinowania powoduje, że dzieci czują, iż są akceptowane tylko wówczas, kiedy postępują zgodnie z wymaganiami rodziców. W rozdziale piątym przedstawię punkt widzenia dzieci. W drugiej połowie książki podam konkretne propozycje pozwalające zrezygnować z tego podejścia i wskażę coś, co jest bliższe miłości, jakiej dzieci potrzebują. Najpierw jednak chciałbym przyjrzeć się dokładniej idei wychowania warunkowego: jakie założenia leżą u jego podłoża i jakie ma ono skutki dla rozwoju dziecka.
Dwie metody wychowawcze Kłopoty z moją córką Abigail zaczęły się kilka miesięcy po jej czwartych urodzinach, co miało zapewne związek z pojawieniem się w domu drugiego dziecka. Zrobiła się wówczas niemiła, bardziej oporna wobec naszych próśb i wymagań, reagowała na wszystko złością i tupaniem. Zwykła codzienność przerodziła się w próbę sił. Pamiętam, że pewnego wieczoru obiecała wziąć kąpiel zaraz po kolacji, jednak nie zrobiła tego, a kiedy przypomnieliśmy o obietnicy, wrzasnęła okropnie i rozbudziła ledwie co uśpionego braciszka. Na prośbę, by była ciszej, odpowiedziała kolejnym wrzaskiem. Pytam zatem: czy powinniśmy wtedy jak co wieczór przytulić ją i poczytać książeczkę? Wychowanie warunkowe powie: O, nie! Podejmując zwykłe, miłe sercu czynności, w pewnym sensie nagradzamy córkę za niedopuszczalne zachowanie. 18
1320383 1320383
Powinno się odstąpić od cowieczornego rytuału, dając jej do zrozumienia uprzejmie, acz stanowczo, dlaczego musi ponieść ,,stosowne konsekwencje”. Taki tryb postępowania wydaje się krzepiąco znajomy większości z nas i jest spójny z radami oferowanymi przez liczne poradniki dla rodziców. Co więcej, muszę przyznać, że do pewnego stopnia miałbym satysfakcję z narzucenia swojej woli krnąbrnej czterolatce. Dając jej do zrozumienia, że nie wolno tak się zachowywać, ja, ojciec, miałbym poczucie, że potrafię się postawić. Że panuję nad sytuacją. Jednak rodzic kierujący się miłością niestawiającą warunków powinien jak gdyby nigdy nic przytulić dziecko na dobranoc i poczytać mu do snu jak co wieczór. Co wcale nie znaczy, że należy zignorować cały incydent. Wychowanie, w którym nie stawia się warunków, nie jest jednoznaczne z przyzwoleniem na to, by dzieci robiły wszystko, na co mają ochotę. Kiedy jest już po burzy, trzeba wspólnie z dzieckiem zastanowić się, co ją wywołało. Tak właśnie zrobiliśmy z Abigail po przeczytaniu paru stron książki. Jest o wiele bardziej prawdopodobne, że lekcja, jakiej chcemy udzielić, zostanie zapamiętana, gdy dziecko będzie wiedziało, że nasza miłość jest stała bez względu na jego zachowanie. Każdy z tych dwóch sposobów wychowania opiera się na swoistym zestawie przekonań dotyczących psychologii dzieci i natury ludzkiej. Zacznijmy od tego, że podejście warunkowe wiąże się ściśle z kierunkiem psychologicznym zwanym behawioryzmem, który jest powszechnie kojarzony z nieżyjącym już Burrusem F. Skinnerem. Dyscyplinę tę charakteryzuje koncentracja na zachowaniu ludzi, z pominięciem tego, co dzieje się w ich uczuciach i myślach. Wszystko, co behawioryzm mówi o człowieku, sprowadza się do tego, co widać i co można zmie-
1320383
19
1320383
rzyć eksperymentalnie. Ponieważ nie da się zobaczyć ludzkich pragnień ani strachu, trzeba skoncentrować się tylko na tym, jak przejawiają się one w zewnętrznym zachowaniu. Ponadto behawioryzm zakłada, że wszystkie zachowania powstają i ustają, pogłębiają się i spłycają jedynie w reakcji na bodźce. Behawioryści uważają także, że każde nasze działanie można wytłumaczyć tym, czy przynosi nam jakąś nagrodę albo prowadzi do jakiejś satysfakcji. Jeżeli dziecko jest czułe dla swoich rodziców albo dzieli się deserem z przyjacielem, to wyłącznie dlatego, że takie postępowanie spotykało się w przeszłości z czyjąś miłą reakcją lub nagrodą. W skrócie: nasze działania zostają wyjaśnione przez oddziaływanie zewnętrzne, na przykład fakt, że ktoś został wcześniej nagrodzony lub ukarany za zrobienie czegoś. A człowiek jest po prostu sumą swojego działania. Nawet ci, którzy nigdy nie czytali żadnej książki B. F. Skinnera, wydają się przyklaskiwać jego ideom. Kiedy rodzice i nauczyciele ciągle mówią o ,,zachowaniu dziecka’’, można by pomyśleć, że składa się ono wyłącznie z ,,zachowania”. Nieważna jest jego osobowość ani to, co myśli, czuje lub czego potrzebuje. Nieważne są motywy jego postępowania i wartości, którymi się kieruje – ważne jest jedynie, by się ,,zachowywało”. To oczywiście stanowi zachętę dla technik dyscyplinujących, które za jedyny cel stawiają sobie wymuszenie na dzieciach określonego działania lub zaprzestania określonych działań. Behawiorystyczne podejście prezentują, na przykład, rodzice, którzy wymuszają na dziecku mówienie słowa ,,przepraszam”. Gdy ono kogoś urazi, mówią: „Nie powiesz, że jest ci przykro?”. Czy zakładają, że samo powiedzenie ,,Przepraszam’’ wiąże się z poczuciem skruchy, mimo wszelkich dowodów świadczących o czymś przeciwnym? A może, co gorsza, wcale nie dbają o to, 20
1320383 1320383
czy dziecku jest przykro, ponieważ szczerość jest dla nich nieistotna, liczy się zaś tylko fakt wypowiedzenia stosownej formułki? Na ogół takie wymuszone przeprosiny uczą dzieci mówienia rzeczy, których nie zamierzają mówić, to znaczy kłamstwa. Nie jest to jakaś epizodyczna praktyka rodzicielska, którą wystarczy zmienić. To jeden z wielu możliwych przykładów sposobu myślenia wyznawców idei Skinnera: przykładania wagi jedynie do zachowania. Sposobu myślenia, który zawęża nasze rozumienie dzieci i wypacza sposób postępowania z nimi. Widzimy to także w programach, których ideą jest wytrenowanie małych dzieci, by spały we własnym łóżeczku albo jak najszybciej zaczęły korzystać z nocniczka. Autorzy takich programów nie wnikają w przyczyny, dla których dziecko zostawione samo sobie płacze. To może być strach przed ciemnością, nadmierne zmęczenie, głód czy coś jeszcze innego. Podobnie nikt nie pyta o przyczynę, dla której maluch wzbrania się przed siusianiem w toalecie. Eksperci, którzy przedstawiają nam recepty na „uczenie” dzieci krok po kroku spania w oddzielnym pokoju lub namawiają do nagradzania medalami, m&msami czy chwalenia za niesiusianie w pampersy, nie skupiają się na myśleniu, uczuciach i intencjach dziecka, które stanowią źródło jego zachowań. Skupiają się na samym zachowaniu. W tym miejscu pozwalam sobie dać pewną praktyczną radę: wartość książek o wychowaniu jest odwrotnie proporcjonalna do częstości występowania w niej słowa ,,zachowanie’’.
*** Wróćmy do Abigail. Wychowanie warunkowe zakłada, że w sytuacji, jaką opisałem, poczytanie jej bajki na dobranoc lub jakakolwiek inna deklaracja miłości rodzicielskiej może
1320383
21
1320383
jedynie zachęcić ją do kolejnego napadu złości lub wzmocnić w przekonaniu, że dajemy przyzwolenie na wszystko, co robi: że rozbudzenie śpiącego niemowlęcia albo odmowa wieczornej kąpieli mieści się w granicach normy. Wychowanie bezwarunkowe postrzega taką sytuację – i w ogóle istoty ludzkie – bardzo odmiennie. Na początek radzi nam wziąć pod uwagę to, że powody zachowania Abigail mogą być bardziej wewnętrzne niż zewnętrzne. Być może zawładnął nią lęk, którego nie umie nazwać, albo frustracja, której nie umie wyrazić? Zachowanie dzieci nie zawsze bywa wywołane zewnętrznymi bodźcami. Wychowanie bezwarunkowe zakłada, że zachowania są uzewnętrznieniem uczuć i myśli, potrzeb i intencji. Jednym słowem, l i c z y s i ę n i e s a m o z a c h o w a n i e , a l e d z i e c k o , k t ó r e s i ę w n i e a n g a ż u j e. Dziecko to nie miauczący lub szczekający ulubieniec, którego trzeba wytresować, ani komputer zaprogramowany do z góry przewidzianych reakcji. Dziecko postępuje w taki czy inny sposób z różnych powodów – i niektóre z nich mogą być bardzo trudne do zidentyfikowania. Ale nie możemy ich lekceważyć. Nie możemy reagować tylko na zewnętrzne przejawy, to znaczy tylko na zachowania naszych dzieci. W istocie każde z nich wymaga całkiem innego trybu postępowania. Gdyby się, na przykład, okazało, że Abigail jest arogancka, ponieważ w jej przekonaniu za bardzo zajmujemy się jej bratem, wówczas przede wszystkim należałoby się uporać z ogólniejszą sytuacją, a nie tylko ze sposobem, w jaki okazuje swoje lęki. We wszystkich staraniach zrozumienia konkretnych powodów różnych działań i wychodzenia im naprzeciw zachowajmy wierność jednemu nadrzędnemu imperatywowi: dziecko musi 22
1320383 1320383
wiedzieć, że je kochamy w każdej sytuacji i w każdym momencie. W rzeczywistości dla Abigail – s z c z e g ó l n i e tamtego wieczoru – było ważne móc się do nas przytulić, wyczytać z naszego zachowania, że nasza miłość pozostaje niezachwiana. To pomogłoby jej pokonać zły dla niej czas. Nic, co jest równoznaczne z karą, nie może być konstruktywne. Tamtego wieczoru kara tylko podtrzymałaby w córce sprzeciw i prawdopodobnie stałaby się bodźcem do kolejnego napadu złości. A nawet gdyby ją chwilowo wyciszyła, to czy zapobiegłaby gwałtownym reakcjom nazajutrz? Kara nie przemawia do sposobu rozumowania dziecka, a to, co my uważamy za nauczkę, w jego oczach może oznaczać odebranie naszej miłości. Generalizując, ukarane dziecko czuje się jeszcze bardziej nieszczęśliwe, zostawione samo sobie i pozbawione wsparcia. Kara daje mu poczucie, że tylko wówczas jest kochane – i zasługuje na kochanie – kiedy postępuje zgodnie z oczekiwaniami rodziców. Dostępne badania, które przeanalizuję pokrótce, wykazują z całą mocą, że kara jedynie pogarsza sprawę.
*** Rozmyślając nad tym przez lata, doszedłem do wniosku, że wychowania warunkowego nie da się całkowicie wyjaśnić poprzez behawioryzm. Zachodzi tu coś innego. Otóż wyobraźmy sobie taką sytuację: zdenerwowane dziecko krzyczy, a kiedy się uspokaja, tata obejmuje je, kładzie do łóżka i czyta mu o przygodach żabki i ropuchy. W reakcji na to orędownik wychowania warunkowego woła: „O nie! W ten sposób dziecko jedynie utwierdza się w przekonaniu, że wolno mu się źle zachowywać! Uczy się, że bycie nieposłusznym jest w porządku!”.
1320383
23
1320383
Takie podejście zawiera nie tylko pewną hipotezę na temat tego, czego i jak dzieci uczą się w określonych sytuacjach. Odzwierciedla także szalenie niewłaściwy, ogólniejszy pogląd na naturę dzieci, a co za tym idzie, również na naturę człowieka: że przy pierwszej nadarzającej się okazji dzieci nas wykorzystają. Dać im palec, a chwycą całą rękę. Że wyciągną najgorszą z możliwych naukę: „Hurra, mogę sprawiać kłopoty!”. Wychowanie warunkowe przynajmniej częściowo bazuje na głęboko cynicznym przekonaniu, że akceptowanie dzieci takimi, jakie są, pozwala im być dziećmi złymi, ponieważ, no cóż, takie są z natury. Akceptowanie ich bez żadnych zobowiązań zostanie zinterpretowane jako przyzwolenie, by zachowywały się w sposób egoistyczny i roszczeniowy, by były zachłanne lub niedelikatne10. Mówiąc o niestawianiu warunków w procesie wychowawczym, zacznijmy od przypomnienia, że Abigail nie miała w zamyśle dokuczenia ojcu – czyli mnie. Nie miała zamiaru być złośliwa. W ten sposób, takim językiem, jakim potrafiła, mówiła do mnie, że coś jest nie tak. Dlatego proponuję obdarzenie naszych dzieci większym zaufaniem, że nie wyciągają złej nauki z okazywanej przez nas miłości. Kwestionuję przekonanie, że zawsze chciałyby postępować źle, gdyby tylko doszły do przekonania, że złe postępowanie ujdzie im na sucho. Taki punkt widzenia nie jest ani romantyczny, ani nierealistyczny. Nie zamierzam przeczyć, że dzieci – i dorośli – robią czasami złe rzeczy. Dziećmi trzeba kierować i trzeba im pomagać, to prawda, ale nie są małymi potworami, które należy ujarzmiać i zmuszać do posłuszeństwa. Potrafią być współczujące i agresywne, altruistyczne i samolubne, skłonne do współpracy i do rywalizacji. Dużo zależy od tego, jak są wychowywane ‒ między innymi od tego, czy czują miłość bezwarunkową. 24
1320383 1320383
Kiedy małe dziecko dostaje napadu złości lub ni stąd ni zowąd wzbrania się przed kąpielą, często można to wytłumaczyć jego wiekiem ‒ to znaczy niemożnością zrozumienia źródeł własnego niepokoju, wyrażenia własnych uczuć we właściwszy sposób, pamiętania o swoich obietnicach i o ich dotrzymywaniu. Zatem można kategorycznie stwierdzić, że wybór między wychowaniem warunkowym i bezwarunkowym jest wyborem między radykalnie odmiennymi poglądami na naturę ludzką. Ale przyjrzyjmy się jeszcze innym hipotezom. Naszemu społeczeństwu wpojono, że aby dostać coś dobrego, trzeba na to zasłużyć: nie ma nic za darmo! W istocie wielu ludzi wręcz doprowadza do szału myśl, że zasada ta mogłaby zostać pogwałcona. Zauważmy, na przykład, wrogość, jaką wiele osób czuje do opieki społecznej i tych, którzy na nią liczą. Wreszcie wychowanie warunkowe przejawia tendencję do uznawania niemal każdej interakcji między ludźmi, nawet między członkami jednej rodziny, za coś w rodzaju transakcji handlowej. Prawa rynku ‒ podaż i popyt, coś za coś ‒ przyjęły status uniwersalnych i absolutnych zasad, jak gdyby wszystko w naszym życiu, łącznie z tym, co robimy ze swoimi dziećmi, było analogiczne do kupowania samochodu albo wynajmowania mieszkania. Pewien autor książki o wychowaniu – nieprzypadkowo behawiorysta – przedstawia to następująco: „Jeśli chcę zabrać moje dziecko na przejażdżkę czy choćby tylko je uścisnąć i pocałować, najpierw muszę się upewnić, że na to zasłużyło”11. Zanim odrzuci się taki pogląd jako skrajny, zauważmy, że wybitna psycholog Diana Baumrind użyła podobnego argumentu przeciw wychowaniu bezwarunkowemu, deklarując, że „zasada wzajemności, płacenia za wartość otrzymaną, to reguła życiowa, która wszyscy stosujemy”12.
1320383
25
1320383
Jest wielu pisarzy i terapeutów, którzy co prawda nie hołdują tej zasadzie w sposób otwarty, niemniej wygląda na to, że korzystają ze swoistego modelu ekonomicznego. Ich rady, o ile potrafimy czytać między wierszami, wydają się bazować na przekonaniu, że kiedy dzieci nie postępują wedle naszej woli, trzeba im odmówić czegoś, na czym im zależy. Przecież niczego nie powinno się dostawać za darmo – nawet szczęścia czy miłości. Ile razy słyszymy wokół wypowiedzi rodziców – stanowcze i aroganckie – że coś jest „przywilejem, a nie prawem”? Czasami marzy mi się przeanalizowanie osobowości ludzi, którzy wyznają taki pogląd. Wyobraźmy sobie kogoś, kto twierdzi z uporem, że wszystko – od kupienia dziecku lodów po okazanie mu zainteresowania – powinno być zależne od jego postępowania, że ono samo z siebie nie zasługuje na obdarowywanie ani rzeczami, ani uczuciami. Czy możemy sobie wyobrazić kogoś takiego, z taką osobowością? Czy taką matkę lub takiego ojca naprawdę cieszy przebywanie z własnymi dziećmi? Czy chcielibyśmy mieć takiego przyjaciela? A zatem kiedy słyszę zwrot „to przywilej, a nie prawo”, zastanawia mnie nieodmiennie osobowość człowieka, który widziałby w tym słuszność. Czy nie istnieje nic takiego, do czego ludzie są upoważnieni tylko z racji bycia ludźmi? Czy nie istnieją relacje, których nie chcielibyśmy podporządkować prawom ekonomicznym? To prawda, że rodzice spodziewają się rekompensaty za swoją pracę tak jak rachunku za zakupy. Rodzi się jednak pytanie, czy podobna „zasada wzajemności” jest stosowana w naszych relacjach z przyjaciółmi czy rodziną. Psycholodzy społeczni zauważyli, że faktycznie są osoby, z którymi 26
1320383 1320383
wchodzimy w coś, co można nazwać relacjami wymiennymi: zrobię to dla ciebie, a ty zrobisz tamto dla mnie. Jednak szybko dodają, że nie dotyczy to wszystkich naszych relacji, spośród których wiele bazuje raczej na wzajemnej dbałości o siebie niż na wymiennych świadczeniach. Według stosownego badania, osoby traktujące swoje małżeństwo jak handel wymienny nie są w nim najszczęśliwsze13. Kiedy nasze dzieci dorosną, będą miały mnóstwo okazji, żeby stać się ekonomistami, konsumentami czy pracownikami i udzielać się w dziedzinach, którymi rządzą reguły precyzyjnie kalkulujące zakres każdej transakcji. Ale wychowanie bezwarunkowe bazuje na poglądzie, że rodzina powinna być spokojną przystanią i bezpiecznym schronieniem przed takimi transakcjami. W szczególności pod żadnym pozorem nie powinno się płacić za miłość rodziców. Ta miłość jest tylko i wyłącznie darem. Jest czymś, do czego wszystkie dzieci mają prawo. Podstawowe założenia wychowania bezwarunkowego wymagają, aby postrzegać dziecko jako całość – nie zaś jako sumę zachowań – a myśląc o jego skłonnościach, nie zakładać najgorszego. Trzeba zatem zakwestionować wartość konwencjonalnych metod dyscyplinujących, które przeczą powyższym założeniom. Praktyki stosowane w wychowaniu warunkowym prowadzą na ogół do wdrożenia dzieci do posłuszeństwa. Rozróżnienie między tymi dwoma sposobami wychowania można także przedstawić jako rozróżnienie między pracą nad dziećmi (wychowanie warunkowe) i pracą z dziećmi (wychowanie bezwarunkowe). Różnice między nimi możemy podsumować następująco.
1320383
27
1320383
Wy c h o w a n i e b e z w a r u n k o w e • Skupienie się na dziecku jako zintegrowanej całości: jego fizyczność i psychika, racje działania, myśli i uczucia. • Pogląd na naturę ludzką: pozytywny lub wyważony. • Pogląd na miłość rodzicielską: miłość jest darem. • Strategie: praca z dzieckiem, wspólne rozwiązywanie problemów.
Wy c h o w a n i e w a r u n k o w e • Koncentracja na zachowaniu dziecka. • Pogląd na naturę ludzką: negatywny. • Pogląd na miłość rodzicielską: to przywilej, na który dziecko musi zasłużyć. • Strategie: praca nad dzieckiem, kierowanie nim poprzez kary i nagrody.
Skutki wychowania warunkowego Argumentacja przeciw wychowaniu warunkowemu nie wyczerpuje się na jego związku z wartościami i założeniami, które wielu z nas może uznać za niepokojące. Najsilniejszym kontrargumentem jest rzeczywisty wpływ takiego wychowania na dzieci. Prawie pół wieku temu psycholog Carl Rogers, prekursor w swojej dziedzinie, w odpowiedzi na pytanie: ,,Co się dzieje, kiedy miłość rodziców zależy od tego, co robią dzieci?’’, powiedział, że ci, którzy są obiektem takiej miłości, wzbraniają się przyznać przed samym sobą, iż rodzice ich nie cenią, lub postrzegają siebie jako osoby wartościowe tylko wówczas, kie28
1320383 1320383
dy postępują, myślą lub czują w pewien określony sposób. To w zasadzie prowadzi do nerwicy, jeśli nie gorzej. Publikacja Irlandzkiego Wydziału ds. Zdrowia i Dzieci – rozpowszechniana w odpowiednich organizacjach na całym świecie – przedstawia dziesięć przykładów ilustrujących pojęcie przemocy psychicznej. Numer drugi na liście, zaraz po pozycjach: „Nieustanna krytyka”, „Sarkazm”, „Niechęć” i „Obwinianie”, to „Wychowanie warunkowe, w którym poziom troski okazywany dziecku zależy od jego zachowania lub postępowania’’14. Gdy się rozmawia z rodzicami, można na ogół usłyszeć, że o c z y w i ś c i e kochają oni swoje dzieci bezwarunkowo – i wbrew problematycznym metodom, które stosują, zaklinają się, że to prawda. Niektórzy mówią nawet, że dyscyplinują swoje dzieci w ten właśnie – problematyczny – sposób, ponieważ je kochają. Chcę jednak wrócić do spostrzeżenia, które jak dotąd poczyniłem tylko mimochodem. To , c o o d c z u w a m y w s t o s u n k u d o n a s z y c h dzieci, nie jest tak ważne, jak ich postrzegan i e s p o s o b u , w j a k i j e t r a k t u j e m y. Wychowawcy przypominają, że w klasie liczy się nie to, czego uczy nauczyciel, lecz to, czego uczy się uczeń. I tak samo jest w rodzinach: liczy się przesłanie, które trafia do dzieci, a nie to, które, jak nam się wydaje, wysyłamy. Badaczom starającym się poznać skutki różnych metod dyscyplinujących niełatwo ustalić i ocenić, co właściwie dzieje się w czyichś czterech ścianach. Rzadko można naocznie obserwować realne interakcje rodzinne, stąd pewne eksperymenty prowadzi się w pracowniach, gdzie rodzice i dzieci wykonują
1320383
29
1320383
wspólnie różne zadania. Czasami przeprowadza się wywiad z rodzicami albo prosi o wypełnienie kwestionariusza dotyczącego metod wychowawczych. Jeżeli dzieci są wystarczająco duże, mogą zostać zapytane, co robią ich rodzice – albo, jeżeli są już dorosłe, co rodzice zwykli byli robić w czasach ich dzieciństwa. Wszystkie te techniki badawcze mają swoje wady, a dobór metod może wpływać na rezultat badań. Na przykład, relacje rodziców i dzieci przepytywanych oddzielnie o to, co dzieje się w domu, mogą być bardzo różne15. Co interesujące, kiedy istnieje obiektywny sposób na dotarcie do prawdy, spostrzeżenia dzieci o zachowaniu rodziców okazują się identyczne z relacjami tychże rodziców o swoim zachowaniu. Ale problem nie leży w tym, kto ma rację, bowiem racja, kiedy chodzi o uczucia, zazwyczaj jest subiektywna. Chodzi raczej o to, z czyjej perspektywy patrzy się na różne konsekwencje interakcji rodzinnych. Rozważmy pewne badanie, które wzięło na warsztat wychowanie warunkowe. Dzieci, których rodzice odpowiedzieli twierdząco na pytanie, czy stosują takie podejście, nie były w gorszym stanie niż dzieci rodziców preferujących inne metody. Jednak kiedy ankieterzy spojrzeli na problem z perspektywy dziecka i zdefiniowali grupę dzieci, które czują, że ich rodzice uciekają się do miłości warunkowej, wyniki były całkiem odmienne. Dzieci doświadczające uczuć rodzicielskich warunkowo najczęściej nie funkcjonowały równie dobrze jak te, którym rodzice okazywali miłość bezwarunkową. Do szczegółów powyższego badania przejdziemy później. Mój punkt widzenia jest po prostu taki: to, co nam się wydaje, że robimy (lub czego przysięglibyśmy, że nie robimy), nie ma takiego znaczenia, jeśli chodzi o wpływ na dzieci, jak ich odbiór naszego postępowania. 30
1320383 1320383
*** W ciągu kilku ostatnich lat przybyło badań nad wychowaniem warunkowym. Na pewno warto odnieść się do tego, którego wyniki opublikowano w 2004 roku. Zawarte w nim informacje pochodziły od grupy ponad stu studentów college’ów. Młodzi ludzie odpowiadali na pytanie, czy miłość ich rodziców miała tendencje do pogłębiania się lub słabnięcia w zależności od czterech warunków: (1) sukcesów w szkole; (2) intensywnego uprawiania sportu; (3) uprzejmości wobec innych; (4) skrywania negatywnych emocji, takich jak strach. Poza tym pytano, czy podporządkowywali się powyższym warunkom i jak wyglądały ich relacje z rodzicami. Okazało się, że stosowanie miłości warunkowej mogło w pewnej mierze skutkować wywołaniem pożądanych zachowań. Dzieci, które spotykały się z aprobatą rodziców tylko wtedy, kiedy postępowały w pewien szczególny sposób, przenosiły ten rodzaj zachowania nawet na czas nauki w college’u. Ale koszty takiej strategii były znaczne. Przede wszystkim studenci, którzy w dzieciństwie uświadamiali sobie, że miłość rodziców nie jest miłością bezwarunkową, czuli się na ogół dziećmi odrzuconymi, co z kolei skutkowało nielubieniem własnej matki czy ojca i dystansowaniem się do nich. Łatwo sobie wyobrazić, że każdy z tych rodziców powiedziałby: „Nie mam pojęcia, skąd takie myśli u mojego syna. Kocham go bez względu na wszystko!”. Jednak ankieterzy, którzy przeprowadzili wywiady bezpośrednio z dziećmi (teraz już osobami dorosłymi), słyszeli bardzo różne i bardzo niepokojące historie. Wielu studentów przyznawało, że kiedy tylko zdarzyło im się zawieść rodziców albo ich nie posłuchać, ci skąpili
1320383
31
1320383
im swego uczucia. Przyznawali to właśnie ci, których stosunki z rodzicami nie układały się najlepiej. Dla potwierdzenia powyższego, badacze rozpisali ankietę dla grupy ponad stu matek dorosłych dzieci. Miłość stawiająca warunki i tym razem okazała swą destrukcyjną siłę. Te kobiety, które w czasie swego dzieciństwa czuły, że są kochane tylko wówczas, kiedy spełniają oczekiwania rodziców, jako osoby dorosłe uważały się za mniej wartościowe. Jednak, o dziwo, s t a jąc się matkami, skłaniały się do stosowania i d e n t y c z n e g o p o d e j ś c i a . Matki obdzielały miłością warunkową własne dzieci, mimo że taka metoda miała negatywny wpływ na ich własne życie16. O ile wiem, było to pierwsze badanie wskazujące, że modele wychowania warunkowego mogą być przenoszone z pokolenia na pokolenie. Podobne świadectwa negatywnych skutków takiego wychowania znaleźli także inni psycholodzy. Kilka z nich przedstawię w następnym rozdziale, gdzie opisuję dwa konkretne sposoby stosowania w praktyce takiego podejścia. Na przykład, grupa badaczy z University of Denver wskazuje, że nastolatek, który dla pozyskania aprobaty rodziców dopełnił, w swoim przekonaniu, stawianych przez nich warunków, w rezultacie nie lubi sam siebie. To z kolei może prowadzić taką dorastającą osobę do budowania „fałszywej jaźni” – to znaczy: udawania, że jest kimś, kogo rodzice chcą kochać. Tego rodzaju rozpaczliwa koncepcja zdobywania akceptacji często prowadzi do depresji, poczucia beznadziejności i przyczynia się do zatracania własnej osobowości. Przychodzi taka chwila, kiedy tenże nastolatek gubi się w tym, kim jest naprawdę, ponieważ musiał ciężko pracować, aby stać się kimś, kim nie jest17. Na podstawie wieloletnich badań stwierdzono, że „im bar32
1320383 1320383
dziej wsparcie rodziców jest obwarowane warunkami, tym niższa percepcja własnej ogólnej wartości”18. Kiedy dzieci doświadczają uczucia tylko wtedy, gdy płacą za nie pewnymi zobowiązaniami, mają skłonność do akceptowania siebie tylko wówczas, kiedy wypełniają te zobowiązania. Natomiast te, które czują, że są akceptowane bezwarunkowo – przez rodziców, czy według innego badania, nawet przez nauczyciela – lepiej postrzegają siebie19. Dokładnie tak, jak przewidział Carl Rogers. I tak oto zmierzamy do podstawowego celu niniejszej książki – do kluczowej kwestii, którą polecam wszystkim do rozważenia. W kwestionariuszach badań nad wychowaniem pojawiają się czasem pytania: „Czy podczas naszych najostrzejszych konfliktów moja matka zachowywała się w stosunku do mnie w sposób pełen miłości?” albo „Czy kiedy mój tata nie zgadzał się ze mną, wiedziałem, że wciąż mnie kocha?”. Nastolatki lub młodzi dorośli są zazwyczaj proszeni o wybór odpowiedzi spośród: „Zdecydowanie tak”, „Tak”, „Bo ja wiem”, „Nie” i „Zdecydowanie nie”. Jaką odpowiedź chcielibyśmy usłyszeć z ust własnego dziecka za pięć, dziesięć czy piętnaście lat? A jak, naszym zdaniem, ono odpowie?
1320383 1320383
rozdział drugi
OBDARZANIE MIŁOŚCIĄ I ODMAWIANIE MIŁOŚCI Kiedy w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego wieku naukowcy rozpoczęli badania nad stosowaniem dyscypliny w procesie wychowawczym, postępowanie rodziców klasyfikowali według tego, czy wynikało ono z władzy rodzicielskiej czy miłości. Dyscyplina oparta na władzy polegała na biciu, krzyku i groźbach. Dyscyplina, której motywem przewodnim była miłość, obejmowała całą resztę relacji rodzice– –dziecko. Już przy pierwszych wynikach badań stało się jasne, że wykorzystywanie władzy nad dzieckiem ma gorsze skutki niż okazywanie miłości. Niestety, wychowanie z miłością służyło za przykrywkę wielu różnym metodom. Owszem, niektóre z nich polegały na rozmowach z dziećmi, obdarzaniu ciepłem i zrozumieniem, ale wielu zdecydowanie brakowało rodzicielskiej czułości i prawdziwej troski. Przy niektórych rodzice, manipulując miłością, odmawiali jej, kiedy dzieci były złe, i obdarzali je uwagą i uczuciem, kiedy były dobre – w ten sposób po prostu je kontrolując. Stąd wychowanie warunkowe ma dwa oblicza: miłość odmawianą (kij) i wzmocnienie pozytywne (marchewka). W tym rozdziale chcę pokazać, jak one wyglądają w praktyce, jakie przynoszą skutki i jakie są tych skutków przyczyny. Następnie, bardziej szczegółowo, zajmę się ideą stosowania kar. 34
1320383 1320383
Manipulowanie miłością Miłości można odmawiać dziecku na wiele sposobów i z mniejszym lub większym natężeniem. Czasami w reakcji na niewłaściwe zachowanie rodzice stają się chłodniejsi w swoich uczuciach, nawet nie w pełni zdając sobie z tego sprawę. Czasami jednak deklarują wprost: „Nie kocham cię, kiedy postępujesz w ten sposób” albo „Kiedy robisz takie rzeczy, wolę nie być przy tobie”. Niektórzy rodzice, odmawiając swojej miłości, po prostu przestają reagować, czyli dają dziecku do zrozumienia, że się je ignoruje. Mogą nawet nie powiedzieć tego na głos, ale przesłanie jest całkiem jasne: „Jeżeli robisz coś, co mi się nie podoba, nie będę zwracać na ciebie uwagi. Będę udawać, że ciebie tu nie ma. Jeżeli chcesz, bym cię znów zauważyła, to mnie słuchaj”. Jeszcze inni separują się od dziecka fizycznie. Są na to dwa sposoby: albo odchodzą, zostawiając dziecko na ulicy, łkające lub wołające w przerażeniu: „Mamusiu, wracaj, proszę!”, albo zamykają je w pokoju czy innym miejscu. Taką metodę należałoby słusznie nazwać przymusową izolacją. Ale to określenie zapewne wprawiłoby wielu rodziców w zakłopotanie, stąd zwyczajowo używa się bardziej niewinnego terminu, pozwalającego przymykać oczy na to, o co naprawdę chodzi. Preferowany eufemizm to odosobnienie czasowe (time-out). W rzeczywistości ta bardzo popularna technika dyscyplinująca jest swoistą wersją miłości odmawianej, przynajmniej w sytuacji, kiedy dziecko jest odosabniane wbrew własnej woli. Nie ma nic złego w zaproponowaniu rozzłoszczonemu dziecku, by udało się do swojego pokoju. Nie będzie to dla niego wygnaniem czy karą, jeżeli samo zdecyduje się na spędzenie chwili
1320383
35
1320383
w samotności, a przy tym będzie miało wybór miejsca i czasu trwania takiego odosobnienia. Może to nawet okazać się pomocne dla obu skonfliktowanych stron. Jednak odosobnienie czasowe (time-out) to nic innego jak więzienna izolatka. Kluczem do zrozumienia tej metody jest pochodzenie samego terminu. Odosobnienie czasowe jest równoznaczne z ,,przerwą we wzmacnianiu pozytywnym’’ – praktyką, która rozwinęła się prawie pół wieku temu podczas laboratoryjnych doświadczeń na zwierzętach. Burrus F. Skinner i jego wierni uczniowie, mozoląc się nad przyuczeniem gołębi do stukania dziobem w określone klawisze w reakcji na migające światła, opracowywali różne harmonogramy, według których podawano zwierzętom pokarm w nagrodę za dostosowanie się do wymogów eksperymentatorów. Czasami próbowali także karać ptaki, pozbawiając je pokarmu lub pozostawiając w ciemnościach. Podobnym doświadczeniom poddawano również inne zwierzęta. Na podstawie tych eksperymentów współpracownik Skinnera opublikował w 1958 roku artykuł pod tytułem Kontrolowanie zachowania szympansów i gołębi poprzez przerwy we wzmacnianiu pozytywnym. W kilka lat później w tych samych pismach poświęconych psychologii doświadczalnej zaczęły ukazywać się artykuły o tytułach w rodzaju Długość czasowego odosobnienia a tłumienie dewiacyjnego zachowania u dzieci. W tym konkretnym badaniu dzieci poddawane czasowemu odosobnieniu opisywano jako „upośledzone, zinstytucjonalizowane podmioty”. Ale już wkrótce zaczęto ordynować tę metodę bezkrytycznie i nawet psycholodzy zajmujący się dyscypliną, czyli ci, których powinna przerażać idea traktowania dzieci jak zwierząt, z entuzjazmem doradzali rodzicom stosowanie przerw na odosobnienie 36
1320383 1320383
czasowe dziecka, kiedy tylko zrobi coś złego. Nie trzeba było długo czekać, by stały się one „najpowszechniej polecaną metodą dyscyplinującą w profesjonalnej literaturze poświęconej dzieciom, które nie przeszły jeszcze okresu dojrzewania”20. Mówimy zatem o technice, którą zaczęto stosować jako sposób k o n t r o l o w a n i a z a c h o w a n i a z w i e r z ą t ! Każde z tych trzech słów stawia przed nami kłopotliwe pytania. Z drugim, oczywiście, już się zetknęliśmy, pytając, czy wychowując dziecko, powinniśmy skupiać się wyłącznie na jego zachowaniu. Odosobnienie czasowe, jak wszystkie kary i nagrody, jest rozwiązaniem powierzchownym. Służy wyłącznie temu, by pewien mechanizm funkcjonował – lub nie funkcjonował – w określony sposób. Trzecie słowo – ,,zwierzęta’’ – przypomina nam, że behawioryści, którzy wymyślili przerwę we wzmocnieniu pozytywnym, byli przekonani, iż ludzie nie różnią się zasadniczo od zwierząt. Wprawdzie przejawiają bardziej skomplikowane zachowanie, łącznie z mową, ale posiadają podobną zdolność uczenia się. Ci z nas, którzy takiego przekonania nie podzielają, mogą mieć wątpliwości, czy powinno się podporządkowywać nasze dzieci czemuś, co wymyślono jako metodę postępowania z ptakami i gryzoniami. Przyjrzyjmy się jeszcze raz terminowi: przerwa we wzmocnieniu pozytywnym. Kiedy rodzice nagle decydują się zrobić tę przerwę i skazać dziecko na odosobnienie czasowe, zazwyczaj nie następuje to podczas miłej zabawy, nagradzania batonikiem czy naklejką. Co zatem jest tym wzmocnieniem pozytywnym, które zostaje zawieszone na czas zaordynowanego odosobnienia? Czasami dziecko robi coś głupiego i zmusza się je, by przestało. Ale nie zawsze o to chodzi. Kiedy każe mu się wyjść albo
1320383
37
1320383
odsyła do drugiego pokoju, w gruncie rzeczy pozbawia się je swojej o b e c n o ś c i , u w a g i i m i ł o ś c i . Być może nie myślimy takimi kategoriami albo upieramy się, że złe zachowanie dziecka nie wpływa na intensywność naszych uczuć. Wiemy już jednak, że nie nasze intencje się liczą, lecz to, co widzi i czuje dziecko.
Skutki miłości odmawianej W dalszej części książki powiem więcej o alternatywach dla odosobnienia czasowego. Na razie jednak zatrzymajmy się przy idei miłości odmawianej i przyjrzyjmy się jej uważnie. Wielu z nas zapyta przede wszystkim, czy takie podejście się sprawdza. Mamy tu do czynienia z bardziej skomplikowaną sprawą, niżby się wydawało. W czym ma się bowiem sprawdzić? Należy także rozważyć ewentualne korzystne zmiany w zachowaniu dziecka w porównaniu do negatywnych skutków w przyszłości. Innymi słowy, powinniśmy wybiegać myślą poza dzień dzisiejszy i dostrzegać to, co dzieje się pod powierzchnią. Pamiętajmy: badanie przeprowadzone na grupie studentów college’u, opisane w poprzednim rozdziale, pokazuje, że można zmienić postępowanie dzieci przez miłość odmawianą, ale jakim kosztem! Przyjrzyjmy się relacji pewnego ojca. Jakiś czas temu odkryłem, że kiedy Lee zaczynał sprawiać kłopoty, wcale nie musiałem pozbawiać go przywilejów czy choćby podnosić głosu. Po prostu spokojnie oświadczałem, że wyjdę z pokoju, w którym obaj przebywaliśmy. Czasami wystarczyło zrobić parę kroków w stronę drzwi i powiedzieć, że poczekam, aż przestanie się złościć, trwać w uporze czy co tam jeszcze. Dziwne, ale na ogół to skutkowało. Lee błagał: 38
1320383 1320383
„Nie, proszę!” i w tej samej chwili uspokajał się lub robił to, o co prosiłem. Najpierw ogarnęło mnie błogie samozadowolenie: jak niewiele trzeba, żeby postawić na swoim. Miałem to, co chciałem, bez uciekania się do kar. Mimo to nie mogłem przestać myśleć o strachu, który w takich chwilach pojawiał się w jego oczach. Dotarło do mnie, że to, co robię z własnym dzieckiem, jest karą – może symboliczną, niemniej karą jak wszyscy diabli... Jedno z ważnych badań nad skutecznością miłości odmawianej wspiera opinię tego ojca: czasami takie podejście wydaje się działać, co jednak nie znaczy, że jest godne pochwały. We wczesnych latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku dwaj psycholodzy z National Institute of Mental Health przebadali metody postępowania matek z mniej więcej rocznymi dziećmi. Wyniki wskazywały, że odmawianie miłości – celowe ignorowanie dziecka albo wymuszona izolacja – szło na ogół w parze z innymi metodami dyscyplinującymi: biciem lub groźbami. Bez względu na to, które podejście stosowano, odmówienie miłości uprawdopodobniało przynajmniej chwilową uległość nawet tak małego dziecka. Taki stan rzeczy wydawał się niepokojący i przeprowadzający badanie psycholodzy wyraźnie zaakcentowali swój sprzeciw wobec metody miłości odmawianej. Ich zdaniem, po pierwsze, „techniki dyscyplinujące, skuteczne w wymuszeniu natychmiastowej uległości, na dłuższą metę niekoniecznie zdają egzamin”. Po drugie, „dzieci mogą reagować na odmowę miłości w sposób będący dla rodziców zachętą do dalszego dyscyplinowania”. Czyli, stwierdzili badacze, mamy tu błędne koło: płacz i protesty dzieci doprowadzają rodziców do odmówienia im swego
1320383
39
1320383
uczucia, a odmówienie uczucia doprowadza dzieci do dalszej rozpaczy i głośniejszych protestów. Wiele lat temu inny psycholog, Martin Hoffman, zakwestionował różnicę między dyscyplinowaniem opartym na władzy a stosowaniem rygorów mających źródło w miłości, wykazując, że miłość odmawiana, elementarny przykład tej drugiej opcji, ma właściwie wiele wspólnego z surowszymi formami kary. I kara, i odmowa miłości komunikują dzieciom, że jeśli robią coś, co się nam nie podoba, to my, aby wymusić na nich zmianę zachowania, zadamy im cierpienie. Pozostaje tylko kwestia sposobu zadawania cierpienia: biciem, czyli bólem fizycznym, czy odosobnieniem, czyli bólem psychicznym. W ten sposób dzieci wyrastają w przekonaniu, że to one ponoszą konsekwencje własnego zachowania, co oczywiście bardzo się różni od wychowywania dziecka tak, aby zastanawiało się, czy to, co robi, dotyka innych ludzi i jak bardzo. Następnie Hoffman poszedł o krok dalej, zakładając, że w pewnych sytuacjach odmawianie miłości może być gorsze niż inne, z pozoru sroższe kary. „Mimo że nie stanowi żadnego bezpośredniego cielesnego czy poważnego zagrożenia dla dziecka – pisał – miłość odmawiana może być bardziej niszcząca emocjonalnie niż manifestowanie wszechwładzy rodzicielskiej, ponieważ jest jedyną w swoim rodzaju groźbą porzucenia czy odseparowania”. Ponadto, „podczas gdy rodzice może wiedzą, kiedy to się skończy, bardzo małe dziecko tego nie wie, ponieważ jest całkowicie od nich zależne i, co więcej, nie ma poczucia czasu, aby rozpoznać chwilowy charakter ich postawy”21. Nawet dzieci, które już zdają sobie sprawę, że ich mama i tata w końcu znów zaczną z nimi rozmawiać – albo odwołają odosobnienie czasowe – mogą nie być wolne od wspomnień 40
1320383 1320383
przebytej kary. Za pomocą technik miłości odmawianej można sprawić, by zachowanie dziecka było dla dorosłych bardziej akceptowane, ale mechanizm, który pracuje na ich sukces, jest niczym innym jak intensywnie odczuwanym przez dziecko „niepokojem o ewentualną utratę rodzicielskiej miłości”, mówi Hoffman22. To właśnie powinno skłaniać do chwili zastanowienia osoby, które podkreślają, że odmawianie miłości może skutkować chwilową uległością. Pewna grupa psychologów zaobserwowała, że taka forma dyscypliny zazwyczaj „zostawia dziecko w stanie emocjonalnego dyskomfortu dłużej niż sprawia to bicie”23. Na temat skutków miłości odmawianej nie ma zbyt wielu badań naukowych, ale wyniki tych nielicznych okazały się wyjątkowo zgodne. Dzieci będące jej obiektem przejawiają skłonność do zaniżonego poczucia własnej wartości. Na ogół charakteryzują się słabszym zdrowiem psychicznym, a nawet mogą częściej angażować się w działania przestępcze. Jeżeli weźmiemy pod uwagę szerszą kategorię kontroli psychicznej ze strony rodziców – której wybitną cechą jest miłość odmawiana – to stwierdzimy, że starsze dzieci w ten sposób traktowane popadają w depresję częściej niż ich rówieśnicy24. Co do jednej rzeczy nie ma wątpliwości: rodzice posiadają wystarczająco dużo władzy, żeby manipulować dziećmi, wykorzystując ich potrzebę uczuć rodzicielskich i akceptacji oraz strach przed utratą emocjonalnego wsparcia. Z lęku przed ciemnością większość ludzi wyrasta. Natomiast lęk przed utratą miłości może nigdy nie przeminąć, stale oddziałując niszcząco na naszą psychikę. Kiedy jesteśmy młodzi, nic nie jest ważniejsze ponad to, co sądzą o nas rodzice. Niepewność co do ich opinii albo strach przed odrzuceniem może odcisnąć swoje piętno nawet na naszym dorosłym życiu.
1320383
41
1320383
Zatem z całym przekonaniem należy stwierdzić, że najbardziej znamiennym i trwałym skutkiem miłości odmawianej jest strach. Ci, którzy w dzieciństwie byli w ten sposób traktowani przez swoich rodziców, osiągając pełnoletność, nie staną się ludźmi pewnymi siebie. Mogą bać się okazywać negatywne emocje, tłumić gniew, nie radzić sobie z niepowodzeniami, a ich dorosłe relacje mogą być wypaczone przez niechęć do zawierania przyjaźni albo wchodzenia w emocjonalne związki z powodu lęku przed odtrąceniem25. Nie chcę powiedzieć, że nasze dziecko zostanie niewątpliwie okaleczone psychicznie na całe życie tylko dlatego, że odesłaliśmy je do pokoju, kiedy miało cztery lata. Jednak powyższa lista negatywnych konsekwencji nie jest czymś, co wymyśliłem dzisiaj rano, biorąc prysznic. To nie kwestia spekulacji czy nawet krążących wśród terapeutów anegdot. Zasadne badania wyraźnie połączyły te wszystkie konsekwencje z wcześniejszym stosowaniem przez rodziców miłości odmawianej. Podręczniki do wychowania dzieci prawie nigdy o tym nie wspominają, ale kumulujące się negatywne skutki powinny być traktowane poważnie. Istnieje jeszcze jedna konkluzja warta wspomnienia: chodzi o skutki, jakie dotykają moralnego rozwoju dzieci. Badanie przeprowadzone przez Hoffmana na grupie szóstoklasistów wykazało, że stosowanie miłości odmawianej miało związek z niższym poziomem moralności. Decydując o tym, jak postępować z innymi ludźmi, dzieci te nie brały pod uwagę konkretnych okoliczności ani nie zastanawiały się nad potrzebami innych osób. Zamiast tego nauczone robić dokładnie to, co im kazano, byleby tylko nie stracić uczucia rodziców, zazwyczaj stosowały się do reguł w sztywny, schematyczny sposób26. Je42
1320383 1320383
żeli autentycznie chcemy pomóc naszym dzieciom wyrosnąć na ludzi wrażliwych, współczujących i zdrowych psychicznie, musimy zdawać sobie sprawę, że nie da się tego zrobić, karmiąc je strawą duchową w postaci miłości odmawianej czy, jak zobaczymy później, nie szczędząc im innych kar.
Nagradzanie nie zdaje egzaminu Drugą stroną miłości odmawianej – praktyki rodzicielskiej powiązanej z miłością warunkową – jest wzmocnienie pozytywne, czyli chwalenie i nagradzanie. To szalenie popularna metoda wychowawcza stosowana przez rodziców, nauczycieli i inne osoby zajmujące się dziećmi. Nawet ci, którzy ostrzegają przed niezamierzonymi skutkami dyscypliny opartej na karach, zasadniczo nie mają nic przeciwko chwaleniu dzieci za to, że są dobre. Tu wypada rzecz nieco naświetlić27. W miejscach pracy, klasach szkolnych i rodzinach naszego kręgu kulturowego działają dwie podstawowe strategie, dzięki którym osoby posiadające większą władzę starają się wymusić posłuszeństwo na osobach posiadających jej mniej. Jedną z nich jest karanie za brak uległości, drugą ‒ nagradzanie za uległość. Nagrodą może być zapłata (pieniądze), przywilej, medal, batonik, naklejka albo członkostwo w elitarnym klubie. Może to być także pochwała. Aby pojąć znaczenie słowa „Wspaniale!” skierowanego do dziecka, trzeba najpierw zrozumieć filozofię kija i marchewki. Pochwała jest jej częścią. Po pierwsze, jeśli chodzi o poprawę jakości czyjejś pracy lub nauki, nagrody są nadzwyczaj nieefektywne. Liczne badania dowiodły, że ludzie – zarówno dzieci, jak dorośli – odno-
1320383
43
1320383
szą mniej sukcesów, kiedy są nagradzani za wypełnienie lub za dobre wypełnienie swoich zadań. To całkowicie zaskoczyło naukowców, którzy doszli do tych wyników, ponieważ spodziewali się, że pewien rodzaj zachęty może skutkować lepszymi wynikami w pracy czy szkole. Badania jednak wielokrotnie pokazały, że uczniowie uczą się lepiej, kiedy nie nagradza się ich najwyższymi ocenami. A co, jeżeli bardziej niż osiągnięcia interesuje nas zachowanie dziecka? Oczywiście, nagrody, podobnie jak kary, często skutkują pozytywnie w kupowaniu chwilowego posłuszeństwa. Gdybym zaproponował komuś tysiąc dolarów jedynie za to, żeby zdjął buty z nóg, ten ktoś prawdopodobnie by to zrobił – a wtedy mógłbym obwieścić triumfalnie, że „nagrody skutkują”. Ale podobnie jak kary, nagrody przestają motywować do dalszej pracy czy działania, kiedy przestaje się je otrzymywać. Jak dowodzą liczne eksperymenty, nagrody są nie tylko nieefektywne, ale często przynoszą efekt przeciwny do zamierzonego. Psycholodzy odkryli, że dzieci, które bywają nagradzane za zrobienie czegoś miłego, rzadziej myślą o sobie jako o kimś miłym, natomiast mają skłonność przypisywać swoje zachowanie otrzymywaniu nagród. Zatem w sytuacji, kiedy nie mogą liczyć na kolejną porcję słodyczy, będą mniej skłonne do pomocy niż dzieci, które nie są równie często nagradzane. Zdążyły się bowiem nauczyć, że sens pomagania leży w otrzymywaniu nagród. Krótko mówiąc, dawanie dzieciom odpowiednika psich ciasteczek za to, że robią to, czego od nich oczekujemy, prawie zawsze przynosi skutek odwrotny do zamierzonego, ale nie dlatego, że daliśmy niewłaściwy rodzaj przysmaku lub w nieodpowiednim momencie. Problem dotyczy raczej samej idei, że da się zmienić człowieka, nagradzając go – lub karząc. Dlatego 44
1320383 1320383
rodzice niekiedy odczuwają lekki niepokój związany z nagradzaniem dzieci, choć często nie potrafią odkryć jego przyczyny. Oto jedno z wyjaśnień. Większość z nas zakłada, że istnieje coś takiego jak motywacja, której jedni mają pod dostatkiem, drudzy niewiele, a inni wcale. Wszyscy pragniemy, żeby nasze dzieci posiadały jej jak najwięcej, czyli żeby były bardzo zmotywowane do odrabiania prac domowych, odpowiedzialnego postępowania i tak dalej. Kłopot w tym, że w rzeczywistości istnieją różne rodzaje motywacji. Większość psychologów dzieli je na w e w n ę t r z n e i z e w n ę t r z n e . Motywacja wewnętrzna zasadniczo oznacza, że robi się coś, bo lubi się to robić, podczas gdy przy motywacji zewnętrznej działanie jest środkiem do osiągnięcia jakiegoś celu: otrzymania nagrody lub uniknięcia kary. Istnieje różnica między czytaniem książki dlatego, że jest się ciekawym dalszego ciągu, a czytaniem jej ze względu na obiecaną naklejkę lub pizzę. Jednak nie to jest problemem, że motywacja zewnętrzna różni się od wewnętrznej albo jest od niej gorsza, choć oba stwierdzenia są prawdziwe, tylko że motywacja zewnętrzna może o g r a n i c z a ć wewnętrzną. Kiedy tej pierwszej przybywa, druga na ogół słabnie. Im bardziej ktoś jest nagradzany za zrobienie czegoś, tym mniej będzie skłonny interesować się rzeczą, którą musiał zrobić, żeby dostać nagrodę. Oczywiście, zawsze pojawiają się różne ograniczenia i wyjątki od ogólnych praw, jednak powyższe wnioski zostały potwier-
1320383
45
1320383
dzone przez badania przeprowadzone na osobach w różnym wieku, różnej płci i pochodzących z różnych kręgów kulturowych, przy w pełni zróżnicowanych zadaniach i nagrodach28. Dzieci, które są nagradzane za pomoc, pomagają mniej chętnie, kiedy zapas nagród się wyczerpuje. Takich przykładów jest mnóstwo. Podawajmy małym dzieciom jakiś napój o nieznanym smaku: po tygodniu dzieci nagradzane będą piły go mniej chętnie niż te, które nagrody nie dostały. Albo płaćmy dzieciom za układanie puzzli, a zobaczymy, że przestaną się nimi bawić po skończonym eksperymencie, gdy tymczasem te, którym nie płacono, będą je układały dalej i bez żadnej zachęty. Morał z tego płynie taki, że tak naprawdę nie ma znaczenia, jak bardzo nasze dziecko jest zmotywowane do robienia czegoś: skorzystania z nocniczka, ćwiczenia na pianinie czy pójścia do szkoły. Większe znaczenie ma: w j a k i s p o s ó b j e s t z m o t y w o w a n e ? Nie liczy się liczba motywacji, ale rodzaj. Motywacje wykreowane nagrodami zwykle skutkują spadkiem motywacji wewnętrznej, którą chętnie u dzieci widzimy, bo powoduje szczere zainteresowanie utrzymujące się długo po wyczerpaniu repertuaru nagród.
Wzmocnienie pozytywne – wcale nie tak pozytywne A teraz kilka złych informacji: prawda o nagrodach materialnych (pieniądze, słodycze) i symbolicznych (stopnie szkolne, medale) dotyczy także nagród werbalnych. Skutki chwalenia dzieci bywają w wielu wypadkach równie fatalne jak efekty dawania im różnego rodzaju smakołyków. Zacznijmy od tego, że okrzyki uznania: „Świetna robota!”, ,,Wspaniale!” i tak dalej, mogą mieć się nijak do faktycznie wy-
46
1320383 1320383
konanej pracy. Zdaniem badaczy, osoby, które są chwalone za dobre wywiązanie się z jakiegoś twórczego zadania, często potykają się przy następnym. Dlaczego? Częściowo dlatego, że pochwała generuje presję poradzenia sobie z kolejnym zadaniem, a każda presja działa negatywnie. A częściowo dlatego, że z a i n t e r e s o w a n i e tym, co się robi, maleje, ponieważ głównym celem staje się zdobywanie kolejnych pochwał29. Po trzecie, chwaleni rzadziej podejmują ryzyko – warunek zasadniczy dla kreatywności – gdy tylko zaczynają myśleć o tym, jak zasłużyć na dalsze pochlebne komentarze. Wzmocnienie pozytywne przynosi analogiczne skutki. W najlepszym razie, podobnie jak nagrody i kary, może doprowadzić do chwilowej zmiany w zachowaniu dziecka. Na przykład, dzieci, które chwalono za wypicie nieznanego napoju, nie przyzwyczaiły się do niego i go nie polubiły – dokładnie tak samo jak ich rówieśnicy otrzymujący podczas eksperymentu nagrody materialne30. Bardziej niepokojące wyniki przyniósł eksperyment, w którym małe dzieci, chwalone przez rodziców za przejawy szczodrości, okazywały się mniej szczodre niż ich rówieśnicy. Z każdą pochwałą: „Podzieliłeś się z kolegą, jesteś wspaniały!” czy „Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, że tak pomagasz”, stawały się mniej ofiarne czy skore do pomocy. Akty szczodrości nie wydawały im się wartościowe same w sobie, tylko były czymś, co należało robić, by dorośli reagowali w ten właśnie sposób. W tym wypadku hojność stawała się zaledwie środkiem do celu. W innych wypadkach mogło to być malowanie, pływanie czy cokolwiek innego, za co my, dorośli, stosujemy wobec dzieci wzmocnienie pozytywne. Pochwała, tak jak inne nagrody, zwykle odzwierciedla zaabsorbowanie zachowaniem dziecka – a więc jest to także pewną
1320383
47
1320383
spuścizną po behawioryzmie, o czym wspominałem wcześniej. Kiedy zaczniemy rozważać motywy leżące u podstawy aktywności człowieka, szybko okaże się, że wzmocnienie pozytywne może nie działać. Jeżeli chcemy, żeby nasze dziecko wyrosło na prawdziwie wrażliwego człowieka, nie wystarczy, żeby robiło coś pomocnego. Ważne jest także, dlaczego to robi. Przyjrzyjmy się pewnemu Jasiowi: chłopczyk dzieli się zabawkami z przyjacielem w nadziei, że jego mama to zauważy i go pochwali: „Bardzo mi się podoba, że pozwalasz Grzesiowi pobawić się swoimi zabawkami”. A teraz spójrzmy na Andrzeja: on podzielił się zabawkami, nie wiedząc, czy mama to zauważyła, ani nie troszcząc się o jej uwagę. Zrobił to wyłącznie dlatego, żeby jego przyjacielowi nie było przykro. Pochwała za podzielenie się zazwyczaj niweluje te dwa różne motywy. Co gorsza, w rzeczywistości może promować motywację mniej pożądaną, przyzwyczajając dzieci do domagania się pochwał w przyszłości.
*** Dotychczas argumentowałem, że pochwała przynosi skutek przeciwny do zamierzonego, ponieważ jest zewnętrznym, a nie wewnętrznym czynnikiem motywującym. Teraz chcę spojrzeć na nią pod innym kątem: że jako wzmocnienie pozytywne stanowi przykład wychowania warunkowego. Spróbujmy pomyśleć: co jest lustrzanym odbiciem miłości odmawianej, to znaczy odmawiania dzieciom uczucia, kiedy robią coś, co nam się nie podoba? Będzie to obdarzanie ich uczuciem, kiedy robią to, co nam się podoba: obdarzanie wybiórcze, nieprzypadkowe, połączone z wyraźną nadzieją wzmocnienia takiego zachowania. Pochwała nie różni się więc 48
1320383 1320383
od miłości warunkowej – to jej przeciwny biegun. To sposób mówienia do dzieci: „Abym mógł okazać ci wsparcie i wyrazić moje zadowolenie, najpierw musisz pokonać przeszkody, które postawiłem na twojej drodze”. Kochający rodzice są uważni i często, choć nie zawsze, omawiają to, co dziecko zrobiło, zachęcając do zastanowienia się nad wynikającymi z tego konsekwencjami. Okrzyk „Wspaniale!” nie jest jednak omówieniem – jest osądem. Pozwala dziecku uświadomić sobie, co o nim myślimy. Zamiast: „Kocham cię”, taka pochwała komunikuje: „Kocham cię, ponieważ dobrze się spisałeś”. Nie musimy ujmować tego w takich słowach – oczywiście nikt prawie tak nie mówi. Wystarczy, że to robimy – to znaczy: wyrażamy miłość i ekscytujemy się dzieckiem tylko pod pewnymi warunkami. To samo dotyczy miłości odmawianej: rodzice nie mówią wprost: „Nie kocham cię, ponieważ nie zachowałeś się tak, jak trzeba”. Mimo to przesłanie ich postępowania jest właśnie takie. Kilka lat temu, poszukując z żoną opiekunki do dzieci, poznaliśmy młodą kobietę, która swoją filozofię wychowania podsumowała lakonicznie: „Interesuje mnie dobre zachowanie”. Zapewne miała na myśli podejście przeciwne do krytyki i nagan. Mimo to wiedzieliśmy z miejsca, że nie chcemy, by miała kontakt z naszymi dziećmi. One nie powinny myśleć, że opiekunka będzie obdarzać je uwagą zależnie od tego, jak się zachowywały – innymi słowy, że będzie patrzyła na nie i słuchała ich tylko wtedy, kiedy uzna, że na tę uwagę zasłużyły. Niemniej dzięki tej kobiecie uzmysłowiłem sobie dokładnie, co budzi mój sprzeciw i dlaczego. Cenię sobie także myśl, którą poddała mi pewna matka podczas jednego z moich wykładów. Nie potrafię przypomnieć sobie jej imienia ani nawet
1320383
49
1320383
nazwy tamtego miasta, pamiętam jedynie, że podeszła do mnie i powiedziała, że jej synek pochwalił się nalepką na samochód o treści: Jestem dumna z mojego dziecka, Bo otrzymało tytuł ucznia miesiąca. Kobieta wzięła nożyczki, odcięła dolną połowę naklejki, a resztę przylepiła na swoim samochodzie. Dzięki odrobinie pomysłowości potrafiła zadeklarować bezwarunkową dumę z własnego dziecka. Muszę znowu podkreślić, że tam, gdzie chodzi o zachowanie ludzi, nie istnieje coś takiego jak prawda absolutna. Ujemne działanie wzmocnienia pozytywnego u dzieci zależy od kilku czynników. Liczy się to, jak się je stosuje: sposób sformułowania pochwały, ton głosu osoby chwalącej, czy zrobiono to dyskretnie, czy w obecności osób postronnych. Liczy się, w o b e c k o g o się je stosuje: wiek dziecka i jego temperament. I liczy się, d l a c z e g o s i ę j e s t o s u j e : za co dziecko jest chwalone i co jest celem naszej pochwały, albo raczej – co dziecko uważa za nasz cel. Zachodzi różnica między gratulowaniem dziecku zrobienia czegoś, co po prostu ułatwia rodzicom funkcjonowanie (na przykład, odłożenia na miejsce zabawki), a gratulowaniem jakiegoś autentycznie imponującego wyczynu. Zachodzi różnica między wyrażeniem zadowolenia z odruchowego posłuszeństwa (na przykład, kiedy dziecko przestrzega jednej z ustalonych przez nas reguł), a wyrażeniem zadowolenia w reakcji na jakieś naprawdę wnikliwe pytanie. Można zatem znaleźć sposób na zminimalizowanie negatywnych skutków pochwał. Ale dużo ważniejsze jest to, że nawet lepsze wersje wciąż jeszcze nie są idealne. Dlatego w rozdziale ósmym proponuję pewną alternatywę – a nie inne, może 50
1320383 1320383
nieco mniej złe sposoby chwalenia. To prawda, że, na przykład, spontaniczne wyrażenie entuzjazmu z powodu czegoś, co dziecko zrobiło, budzi mniejszy sprzeciw, niż stosowanie wobec niego wzmocnienia pozytywnego w celu zmiany zachowania. To drugie nawiązuje do manipulacyjnych zabiegów Skinnera i jego naśladowców. Ale wcale nie ma gwarancji, że pierwsze będzie nieszkodliwe. W niektórych wypadkach uwaga typu: „Wspaniale rysujesz, nie wyszedłeś poza linie” albo „Trzymasz się swojego pasa, doskonała jazda” (skierowana do nastolatka), może być zwykłą informacją, niekoniecznie bodźcem do robienia czegoś nadal w ten sam sposób. Ale jaki sens ma taka informacja? W ten sposób nie informujemy dziecka, co zrobiło, tylko mówimy, że podoba nam się to, co zrobiło. Czy w takim razie uzna ono, że cieszymy się z jego sukcesu i razem z nim świętujemy jego osiągnięcia? Jeśli tak, byłby to najlepszy z możliwych scenariuszy. Ale dziecko – według schematu wzmocnienia selektywnego – bardzo łatwo może dojść do wniosku, że aprobujemy je tylko wówczas, kiedy robi rzeczy, które nam się podobają: ,,Tylko popatrz, jak tata się cieszy, kiedy kopnę piłkę... i tylko wtedy, kiedy ją kopnę’’. Coś takiego często przechodzi w warunkową samoakceptację. Oto jak w tym wypadku wygląda reakcja łańcuchowa. (1) Podoba mi się sposób, w jaki to i to zrobiłeś. Zdanie to może w uszach dziecka brzmieć jak: (2) Lubię cię, ponieważ zrobiłeś to i to. A to z kolei może nasuwać przypuszczenie: (3) Nie lubię cię, kiedy nie robisz tego i tego. Ostatni krok to odczucia dziecka: (4) Nie jestem lubiane, kiedy nie robię tego i tego.
1320383
51
1320383
Ten przykład pokazuje, że pochwała może być niebezpieczna bez względu na motywy osoby chwalącej – i to nawet wówczas, kiedy nie chodzi o rozmyślne przejmowanie kontroli nad dzieckiem. Dzieje się tak wtedy, gdy nasze pozytywne komentarze i inne sposoby wyrażania miłości rezerwujemy głównie na takie sytuacje, kiedy dziecko robi coś, co nas cieszy.
*** Przypuszczalnie każdy z nas stykał się z osobami, które mają różne zastrzeżenia dotyczące pochwał, ale być może dotyczyły one jedynie z b y t c z ę s t e g o c h w a l e n i a dzieci albo tego, że w dzisiejszych czasach nie muszą one zrobić nic nadzwyczajnego, by zasłużyć na okrzyk „Wspaniale!”. Oczywiście jest w tym trochę prawdy. Na placach zabaw słyszałem rodziców szczebioczących do stawiającego pierwsze kroki berbecia: „Brawo, wspaniale się huśtasz”. Na litość boską, przecież huśtanie to tylko kwestia przyciągania ziemskiego! Jednak problem jest o wiele głębszy. Ktoś, kto twierdzi, że głaskanie dziecka po głowie za każdą rzecz, którą zrobi, jest niepotrzebne, na ogół dodaje, że nasze pochwały powinny być bardziej wybiórcze. To znaczy, że dziecko powinno zrobić więcej, by zasłużyć na aprobatę. Ale to oczywiście znaczy, że wówczas wychowanie byłoby jeszcze bardziej uwarunkowane. Tacy krytycy prawdopodobnie słusznie zauważają, że ciągłe pochwały brzmią niby odległy szum, na który dzieci z czasem nie zwracają już uwagi. Możemy na to odpowiedzieć: słusznie! Jednak prawdziwy problem pojawia się dopiero wtedy, kiedy pochwała bywa wyrażana w takim momencie i w taki sposób, by wywrzeć jak największy wpływ na dziecko. To znaczy wówczas, kiedy – przynajmniej z punk52
1320383 1320383
tu widzenia dziecka – bezwarunkowa miłość rodziców staje się dla niego najbardziej zagrożona. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku badaczka jednego z uniwersytetów na Florydzie, Mary Budd Rowe, śledząc w pewnej szkole metody prowadzenia lekcji, stwierdziła, że dzieci, które były często chwalone przez swoich nauczycieli, wydawały się przy odpowiedziach mniej pewne siebie niż ich klasowi koledzy. „Hm, fotosynteza?” – zaczynały pytającym tonem. Mniej chętnie zdradzały się z własnymi poglądami, ślęczały aż do skutku nad rozwiązaniem jakiegoś zadania, a także miały skłonność do wycofywania się z własnych przemyśleń, jeśli tylko nauczyciel był przeciwnego zdania31. Badanie potwierdziło to, co możemy zaobserwować w swoich domach. Przekonanie dziecka o własnych umiejętnościach, a być może i własnej wartości, może być silniejsze lub słabsze w zależności od naszych reakcji. Dziecko patrzy na nas – w przenośni, a czasami dosłownie – by zobaczyć, czy aprobujemy to, co zrobiło. To trochę tak, jak stawiający pierwsze kroki człowieczek: kiedy upadnie, w naszych oczach szuka potwierdzenia, czy zrobił sobie krzywdę. Jeżeli wyglądamy na bardzo przejętych – „O mój Boże! O mój skarbie, nic ci się nie stało?” – najprawdopodobniej wybuchnie płaczem. Na skutek pochwał w dzieciach słabnie wola i duma z własnych osiągnięć. Tracą umiejętność samodzielnego określania, co jest osiągnięciem, a co nie. W skrajnych wypadkach mogą uzależniać się od pochwał jak od narkotyków, a w przyszłości, już jako osoby dorosłe, zupełnie polegać na ocenie innych ludzi, wpadając w huśtawkę nastrojów, zależnie od tego, czy ich współmałżonek, zwierzchnik lub ktoś, komu przyznali swoistą władzę nad sobą, uzna, że dobrze się spisali.
1320383
53
1320383
Małe dzieci odczuwają silną potrzebę aprobaty rodziców. To dlatego pochwała często „działa”, kiedy w konkretnej sytuacji chcemy, by zrobiły coś po naszej myśli. Nie powinniśmy jednak dla własnej wygody wykorzystywać zależności dzieci – bo tak się właśnie dzieje, kiedy obdarzamy je obłudnymi słowami w rodzaju: „Ach, jak prędko wybrałeś się dzisiaj do szkoły, to mi się naprawdę podoba!”. Dziecko może poczuć się zmanipulowane taką „lukrowaną kontrolą”32, nawet jeśli nie całkiem rozumie jej sens. Ale niezależnie od tego, czy zrozumie i podnosi bunt, czy nie, jest coś wyraźnie wstrętnego w tego rodzaju praktyce. To tak jakbyśmy wyczekiwali, kiedy naszemu dziecku zechce się pić, i dopiero wtedy dawali mu wodę, kiedy zrobi coś, co trochę usprawni naszą codzienność. Co gorsza, wzmocnienie pozytywne, podobnie jak miłość odmawiana, często stwarza błędne koło: im bardziej dzieci się chwali, tym one bardziej potrzebują pochwał. Niechwalone wydają się niepewne siebie, pragną kolejnego pogłaskania po głowie: my im to dajemy, a one napraszają się o coraz więcej. Carol Dweck, psycholog z Uniwersytetu Columbia, przeprowadziła pewne wstępne badanie, które wydaje się tłumaczyć, o co tu chodzi. Kiedy nasze postępowanie lub słowa kierowane do dziecka ,,zawierają warunkowy szacunek dla dziecka, co przypuszczalnie wpływa na kształtowanie się jego warunkowej samooceny”, małe dzieci zaczynają przejawiać oznaki bezradności. Wzmocnienie pozytywne jest formą miłości stawiającej warunki i Dweck twierdzi, że nasza warunkowa akceptacja nie odnosi się tylko do jakiejś szczególnej cechy czy zachowania: dziecko, które zadowala rodziców, postrzega siebie jako dobre albo złe ,,w całości”. A to jak nic prowadzi do osłabienia jego poczucia własnej wartości. Im częściej mówimy „Wspaniale!”, 54
1320383 1320383
tym gorzej dziecko zaczyna o sobie myśleć i tym więcej pochwał potrzebuje, żeby pomyśleć o sobie dobrze33. Powinniśmy odnosić się sceptycznie do wszelkich zapewnień, że pochwała jest czymś dobrym, bo dzieci wydają się na nią łase. Kiedy musimy zarobić na chleb, a jedyna dostępna praca wiąże się z monotonnym, otępiającym wysiłkiem, pewnie koniec końców ją przyjmiemy. Ale przyjąć, nie znaczy zaakceptować. Po prostu bierzemy to, co nam dają. Dzieci tak naprawdę potrzebują miłości bez żadnych zobowiązań, ale jeżeli wszystkim, co im się oferuje – jako jedyną alternatywę dla krytyki czy braku uwagi – jest aprobata uzależniona od tego, co zrobiły, one ją wezmą za dobrą monetę, po czym, być może nie do końca zaspokojone, wrócą po więcej. Rodzice, którzy w dzieciństwie otrzymywali zbyt mało miłości nieobwarowanej żadnymi warunkami, mylnie rozpoznają problem i zakładają, że ich cierpienia brały się z braku pochwał. Zatem nie szczędzą nieszczęsnego „Wspaniale!” własnym dzieciom i w ten sposób kolejne pokolenie nie otrzymuje tego, czego naprawdę potrzebuje.
*** Wielu rodziców mówi mi, że z trudem wysłuchuje takich poglądów, zwłaszcza słysząc je po raz pierwszy. No cóż, jak wiem z własnej praktyki, źle jest sugerować komuś, że być może postępuje niewłaściwie ze swoimi dziećmi, ale jeszcze gorzej, gdy mu się powie, iż to, co we własnym przeświadczeniu robi dobrze i czym się chlubi – jak na przykład chwalenie dzieci po to, by miały o sobie dobre mniemanie – może w rzeczywistości przynieść więcej szkód niż korzyści.
1320383
55
1320383
Niektóre osoby pytają: co w takim razie może być alternatywą dla pochwały? Takie pytanie jest absolutnie sensowne, pod warunkiem że jesteśmy zainteresowani poznaniem alternatywy dla całej idei wychowania warunkowego, a nie wymyśleniem nowej, lepszej wersji pochwały. Inni moi rozmówcy robią się zaczepni i stroją sobie nieco irytujące żarty: „Cha, cha, cha! Chyba nie mogę powiedzieć, że podoba mi się pana książka, bo przecież bym pana pochwalił. Cha, cha, cha!”34. To zrozumiałe. Aby zaakceptować nową ideę, potrzeba trochę czasu, zwłaszcza taką, która zachęca do ponownego przemyślenia tego, co robiliśmy dotychczas i co uznawaliśmy za słuszne. Musimy się do nowej idei przyzwyczaić, musimy wypróbować jej działanie, a także przyjąć do wiadomości, że podczas okresu przejściowego między jednym a drugim modelem wychowawczym nasz duchowy dyskomfort może się wyrażać w różny sposób. Jeszcze inni zastanawiają się, czy z tego, że odruchowo stosowali metodę miłości odmawianej i wzmocnienia pozytywnego – nawet jeśli nie używali takich określeń – wynika, iż są kiepskimi rodzicami. W większości wypadków rzeczywistość jest taka, że nikt ich wcześniej nie zachęcił do tego rodzaju przemyśleń ani nie przedstawił dowodów kwestionujących wszystkie te bezkrytyczne rady, jakie ciągle słyszymy, by chwalić dzieci bardziej albo skazywać je na odosobnienie czasowe (time-out). Są jednak i tacy rodzice, którzy nie pytają o alternatywne metody, nie udają żartownisiów ani nie widzą powodów do zmartwienia. Po prostu ignorują krytyczne uwagi i wskazują – z pewną dozą słuszności – że biorąc pod uwagę całokształt procesu wychowawczego, my, rodzice, jesteśmy w stanie wyrządzić naszym dzieciom więcej zła, niż tylko przez entuzjazmowanie 56
1320383 1320383
się ich drobnymi dokonaniami. Istotnie, dzieci, dzień po dniu, doświadczają dużo zła. Ale nie jest to właściwy grunt do porównań – przynajmniej nie dla kogoś, kto chce, w miarę swoich możliwości, być jak najlepszym ojcem czy jak najlepszą matką.
Poczucie własnej wartości Skutki miłości odmawianej i wzmocnienia pozytywnego dla dziecka mogą być wielorakie: od uczucia bezradności po niechęć okazywania pomocy bliźnim, od strachu przed odrzuceniem przez innych (już w wieku dorosłym) po urazę wobec własnych rodziców. Ale jeden z tych skutków dotyczy postrzegania siebie przez osoby poddawane wychowaniu warunkowemu. Termin p o c z u c i e w ł a s n e j w a r t o ś c i na przestrzeni kilku ostatnich dekad wszedł do powszechnego obiegu jako słowo wytrych. Nim zakończę ten rozdział, chcę zatem poświęcić kilka stron analizie tego pojęcia, gdyż jest ono dość istotne dla idei wychowania warunkowego. Wiele osób zajmujących się dziedziną psychologii i edukacji, a zwłaszcza ci, którzy są związani z tak zwanym ruchem samopomocowym, wydają się wierzyć, że wysoka samoocena jest czymś dobrym, niska czymś złym, i że podnoszenie poziomu czyjegoś poczucia własnej wartości automatycznie otwiera cały wachlarz zbawiennych skutków: osiągnięć naukowych, konstruktywnych wyborów życiowych i tak dalej. Z drugiej strony, dla konserwatystów społecznych budowanie w dzieciach nadmiernego poczucia własnej wartości jest przyczyną wszystkiego, co według nich jest nieudane w naszym społeczeństwie, a zwłaszcza w szkołach. Moim zdaniem, mamy prawdziwy kłopot tak z jednym, jak i z drugim stanowiskiem. Kilka lat temu poddałem dość skrupulatnej analizie stosowne badania35 i stwierdziłem, trochę ku
1320383
57
1320383
własnemu zaskoczeniu, że wyższej samoocenie nie zawsze towarzyszą lepsze osiągnięcia, a nawet kiedy tak się dzieje, nie znaczy to, iż jest ona przyczyną tych lepszych osiągnięć. Niektórzy odnoszą się z pogardą do całej idei samooceny, ponieważ są przekonani, że jeżeli dziecko zasadniczo jest z siebie zadowolone, nie będzie miało motywacji do osiągania czegokolwiek. Jeżeli skupia się na ocenie własnej osoby, a nie na tym, co robi, wówczas prawdopodobnie nie zrobi wiele. Tylko wewnętrzne niezadowolenie z siebie daje napęd do nauki albo twórczej pracy. Takie stwierdzenie opiera się na kilku błędnych przesłankach, które przedstawię w rozdziale piątym. W tym miejscu chciałbym tylko zauważyć, że choć wielu tego rodzaju krytyków twierdzi, iż wyższa samoocena nie przynosi żadnych dobroczynnych skutków, sednem ich argumentacji jest w gruncie rzeczy to, że jest ona zła sama w sobie, bez względu na swoje skutki. Oni jeżą się już na samą wzmiankę o czymś takim jak d o b r e s a m o p o c z u c i e , czyli że w zadowoleniu z samego siebie widzą chyba coś zasadniczo podejrzanego. Gdzieś pod powierzchnią ich polemiki czai się strach, że dzieci mogą być zadowolone, nie mając prawa do takiego uczucia. Oto opuściliśmy świat dowodów i tylnymi drzwiami weszliśmy w sferę podstawowych zasad moralizatorskich: w sferę purytańskiego zapału, gdzie ludzie odmawiają sobie jedzenia tak długo, jak długo pot nie zrosi im czoła, a dzieci nie mogą myśleć o sobie dobrze, dopóki nie wykażą się konkretnymi dokonaniami. Innymi słowy, tym, co konserwatyści społeczni atakują, jest tak naprawdę n i c z y m n i e u z a s a d n i o n e poczucie własnej wartości. A przecież badacze zdają sobie sprawę, że to właśnie ono ma decydujące znaczenie dla prognozowania jakości 58
1320383 1320383
życia człowieka. Jeżeli interesuje nas czyjeś zdrowie psychiczne, należy spytać: jak dalece samoocena tej osoby zależy od tego, co się w jej życiu dzieje – na przykład od odnoszonych sukcesów albo tego, co myślą o niej inni? Prawdziwym problemem może nie być zbyt niska samoocena („Nie jestem o sobie zbyt dobrego zdania”), ale takie poczucie własnej wartości, które zależy od zbyt wielu warunków („Myślę o sobie dobrze tylko wtedy, gdy…”). Edward Deci i Richard Ryan, psychologowie, którzy podkreślili wagę takiego rozróżnienia, uważają, że nawet osoby charakteryzujące się czymś zbliżonym do „prawdziwej”, czyli bezwarunkowej wysokiej samooceny, „prawdopodobnie będą odczuwały zadowolenie albo podekscytowanie powodzeniem, a rozczarowanie niepowodzeniem. Ale ich poczucie własnej wartości nie będzie zmienne zależnie od sytuacji, stąd nie dostaną zawrotu głowy po odniesieniu sukcesu ani nie poczują się przygnębione i bezwartościowe po doznaniu porażki”36. Skrajna zmienność jest pierwszym ze skutków budowania własnego poczucia wartości na gruncie spełniania czyichś – albo własnych – oczekiwań. Według najnowszego badania, warunkowe poczucie własnej wartości wśród studentów college’u pociąga za sobą „większe prawdopodobieństwo picia alkoholu jako sposobu zdobywania aprobaty albo uniknięcia odrzucenia”. Inne badanie łączy je z niepokojem, wrogością i defensywnością. Tacy ludzie czasami atakują otoczenie, kiedy ich poczucie własnej wartości zostaje zagrożone, co może się zdarzać regularnie. Albo popadają w depresję i szukają ucieczki w zachowaniach autodestrukcyjnych. Jeśli czują się dobrze sami ze sobą tylko wtedy, kiedy myślą, że wyglądają dobrze, stają się podatni na zaburzenia odżywiania37.
1320383
59
1320383
Natomiast bezwarunkowa wysoka samoocena – właśnie ta, której idea w pewnych kręgach będzie najprawdopodobniej wyśmiana – okazuje się najlepszym celem, do jakiego można dążyć38. Ludzie, którzy z reguły nie uważają, że ich osobista wartość zależy od oceny innych osób, są bardziej skłonni do postrzegania niepowodzenia jako jedynie chwilowych życiowych komplikacji i problemu do rozwiązania. Wydaje się, że również rzadziej popadają w stany niepokoju czy depresji39. I jeszcze jedno: prawdopodobnie mniej interesują się całą kwestią samooceny! Spędzanie czasu na rozważaniach, czy jestem dobry, albo na staraniach, by nabrać lepszego mniemania o sobie, na ogół nie przynosi rezultatu. Natomiast może sygnalizować coś złego: bywa oznaką innych problemów, a w szczególności wskazówką, że moje poczucie własnej wartości jest kruche i warunkowe. „Stąd paradoks kryjący się w poczuciu własnej wartości: jeżeli go potrzebuję, to go nie mam, a jeżeli je mam, to nie jest mi potrzebne”40. Co zatem skłania ludzi do budowania w sobie tego niepokojącego stanu warunkowej samooceny? W jakich okolicznościach dochodzą do myślenia o sobie jako o kimś dobrym, j e d y n i e j e ż e l i . . . ? Prawdopodobną przyczyną może być rywalizacja: stawianie ludzi w sytuacji, w której warunkiem odniesienia sukcesu przez jedną osobę jest niepowodzenie innych, i gdzie sława bywa zarezerwowana tylko dla zwycięzcy. To doskonały sposób na podkopanie wiary w siebie i wyrobienie w kimś przekonania, że jest się interesującym i godnym uwagi tylko wtedy, kiedy odnosi się zwycięstwo41. Warunkowa samoocena może być także skutkiem modelu wychowawczego, który preferuje nadmierne kontrolowanie dzieci, o czym będę mówił w następnym rozdziale. 60
1320383 1320383
Przede wszystkim jednakże, warunkowa samoocena to rezultat bycia warunkowo akceptowanym przez innych. I tu musimy wrócić do punktu wyjścia: kiedy dzieci czują, że są kochane przez swoich rodziców jedynie pod pewnymi warunkami – uczucie zazwyczaj wywołane przez stosowanie technik miłości odmawianej i wzmocnienia pozytywnego – bardzo trudno jest im akceptować siebie bezwarunkowo. A potem to już tylko jest coraz gorzej.
1320383 1320383
rozdział trzeci
ZBYT WIELE KONTROLI Pewnego popołudnia moja żona, wróciwszy z dziećmi z parku, stanęła w drzwiach i potrząsając głową, wyrzuciła z siebie: „Nie mogę zrozumieć, jak to się dzieje, że niektórzy rodzice odnoszą się do swoich dzieci w tak upokarzający i nieprzyjazny sposób. Po co oni je w ogóle mają?”. A ponieważ ja sam reagowałem podobnie – i to nie jeden raz – postanowiłem zacząć spisywać to, co słyszeliśmy i co widzieliśmy w miejscach publicznych. Oto mój kilkudniowy dorobek. • Roczne dziecko dostało ostrą reprymendę za rzucenie pluszowym misiem. Działo się to w bibliotece publicznej, w miejscu wydzielonym dla dzieci. W pobliżu nie było nikogo, komu mogłoby to przeszkadzać. • W supermarkecie dziecko poprosiło o ciasteczko, widząc, że rówieśnik też je zajada. Matka odpowiedziała: „Widzisz, tamten chłopczyk pewnie siusia do nocniczka”. • Na placu zabaw mały chłopiec, zeskakując z huśtawki, wydał z siebie głośny okrzyk radości, na co matka syknęła: „Skończ już z tymi głupstwami! Dosyć huśtania! Jeszcze raz, a siądziesz na ławce!”. • Przy oczku wodnym w muzeum dla dzieci matka powstrzymywała dziecko przed jakąkolwiek aktywnością, 62
1320383 1320383
twierdząc nieprawdziwie, że okoliczne tabliczki zabraniają wszystkiego, do czego tylko malec się zabierał. Na przykład: „Tamten napis mówi, żeby nie chlapać”. Kiedy dziecko spytało, dlaczego – odpowiedziała: „Bo tak właśnie mówi”. Wkrótce zrezygnowałem z robienia zapisków. Pomijając mnogość samych incydentów, wszystkie były do siebie podobne i spisywanie ich wydało mi się zbędne i przygnębiające. Codziennie obserwujemy rodziców, którzy na placach zabaw anonsują z nagła, że pora iść do domu, czasami nawet szarpiąc dziecko za rękę, a jego ewentualny płacz zwykle przypisują „zmęczeniu”. Patrzymy na takich, którzy mimowolnie imitują musztrującego szeregowców kaprala, dźgając palcem powietrze tuż przy twarzy dziecka, z nosem przy jego nosie. Albo typowe sytuacje w restauracjach, kiedy rodzice robią przy dziecku mnóstwo zamieszania: ,,Siedź grzecznie! Nie machaj nogami! Jedzże wreszcie! Nie jedz za dużo!’’ – zamieniając swoimi komentarzami przyjemność wspólnego obiadu w nudną lekcję kindersztuby. Nic dziwnego, że tak wiele dzieci nie ma apetytu podczas rodzinnych posiłków, a głodnieje chwilę potem. Muszę w tym miejscu wyznać, że łatwo mi było głosić krytyczne sądy, kiedy jeszcze sam nie miałem dzieci. Dopóki nie popycha się własnej spacerówki, nie jest się w stanie zrozumieć, jak tak maleńka istota potrafi wyprowadzić człowieka z równowagi i wystawić na próbę jego cierpliwość. Rzecz jasna, nie sposób także ocenić tych transcendentnych chwil radości, jakich ona dostarcza. Kiedy więc mimowolnie chcę się skrzywić na postępowanie innych rodziców, przypominam sobie swoje własne zachowa-
1320383
63
1320383
nie. Powtarzam sobie wtedy, że nie wiem nic o historii rodziny, którą obserwuję od kilku zaledwie minut, nie wiem, co spotkało ich tego ranka ani co chwilę wcześniej zrobiło ich dziecko. I jeszcze coś. Jakkolwiek byśmy na to patrzyli, prawda jest taka: na jedno dziecko, któremu pozwala się szaleć w miejscu publicznym, przypadają setki dzieci, których żywiołowość ogranicza się niepotrzebnie, na które się krzyczy, którym się grozi i zastrasza; dzieci, których protesty i pytania są rutynowo ignorowane; dzieci, które w odpowiedzi na swoje prośby słyszą automatyczne „Nie!” i „Bo tak powiedziałem!”. Jeśli ktoś mi nie wierzy, niech zabawi się w antropologa i przyjrzy temu, co się dzieje na placu zabaw, przyjęciu urodzinowym albo w centrum handlowym. Nie zobaczy niczego, czego by nie widział wcześniej, ale być może wpadną mu w oko szczegóły, na które przedtem nie zwracał uwagi. Pewne uogólnienia mogą nasuwać się same, ale miejmy się też na baczności: nie zawsze warto być nazbyt wyczulonym na to, co dzieje się wokół. Gdy przyglądamy się czemuś nazbyt wnikliwie, szybko miły dzień w parku przestanie być miłym dniem w parku. Właśnie w tym duchu napisała do mnie kiedyś pewna matka. Czy był pan ostatnio w sklepie spożywczym? Robienie tam teraz zakupów to prawdziwa makabra! Obserwowanie, jak rodzice uciekają się do przekupywania, upokarzania, karania, nagradzania i wszelkich niewłaściwych metod wychowawczych, jest prawie nie do zniesienia. Co się stało z moją cudowną blokadą psychiczną? […] Jeszcze jedno „Jeżeli się nie uspokoisz, to nigdy tu już nie przyjdziemy!” albo „Kochanie, jak przestaniesz krzyczeć, to pójdziemy na lody!” – a chyba się uduszę. Zastanawiam się, jak mogłam to ignorować przedtem?
64
1320383 1320383
*** Wróćmy jeszcze do różnych technik wychowania warunkowego opisanych w dwóch ostatnich rozdziałach. Jeden z powodów, dla których są one tak szkodliwe, wiąże się z doświadczaniem przez dziecko uczucia, że jest kontrolowane. Ale to działa także w drugą stronę: kiedy po to, aby manipulować zachowaniem dziecka, stosujemy kary, nagrody i inne strategie, może ono dojść do przekonania, że jest kochane tylko wtedy, kiedy dostosowuje się do naszych wymagań. Wychowanie warunkowe może być konsekwencją zbytniej kontroli, nawet jeżeli nie było zamierzone, i, na odwrót, taka kontrola może być pomocna w wytłumaczeniu destruktywnych skutków wychowania warunkowego. Jednak nadmierna kontrola jest także problemem sama w sobie. Nie ogranicza się tylko do pewnej formy dyscyplinowania, odosobnienia czasowego, przekupywania, spuszczania lania, obsypywania pochwałami, nadawania przywilejów czy ich pozbawiania. Zastąpienie jednej metody drugą nie odniesie skutku, jeżeli nie zmierzymy się z podstawową sprawą: dominującym problemem wychowawczym w naszym społeczeństwie nie jest pobłażliwość, lecz strach przed pobłażliwością. Tak bardzo boimy się rozpuścić dzieci, że często kończymy, nadmiernie je kontrolując. Zgoda, pewne dzieci są rozpuszczone, tak jak inne są zaniedbywane. Ale problemem, nad którym się na ogół mniej dyskutuje, jest plaga takiego postępowania z dziećmi, jakby były jednostkami w pełni zależnymi od nas, rodziców. Stąd zasadniczą kwestią, do której wrócę później, jest to, jak możemy dzieciom udzielać porad i wyznaczać granice – jedno i drugie jest
1320383
65
1320383
niezbędne – bez nadmiernej kontroli. Najpierw musimy jednak wiedzieć, gdzie nie można z kontrolą przesadzić, a także dlaczego kontrola jest pokusą, którą trzeba w sobie zwalczać. Sposób, w jaki traktuje się wiele dzieci, nasuwa podejrzenie o nieliczenie się z ich potrzebami i wyborami. Mówiąc krótko: podejrzenie o brak szacunku dla nich. Rodzice często postępują tak, jakby byli przekonani, że dzieci n i e z a s ł u g u j ą na szacunek, jaki należy się dorosłym. Wiele lat temu psycholog Haim Ginott zaproponował mały test: zastanówmy się, jak zareagujemy, kiedy nasze dziecko przypadkowo gdzieś coś zostawi, a jak, kiedy to samo przydarzy się naszemu wiecznie roztargnionemu przyjacielowi. Mało kto pomyśli o złajaniu osoby dorosłej tonem zwykle używanym wobec dzieci: „Co się z tobą dzieje? Ile razy muszę ci przypominać, żebyś wychodząc rozejrzał się za swoimi rzeczami? Myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty niż...!” – i tak dalej. Dorosłemu zapewne powiedzielibyśmy krótko: „Tu jest twój parasol”42. Niektórzy rodzice siłą przyzwyczajenia wtrącają się do zabaw dziecka, pokrzykując: „Przestań biegać!”, nawet przy małym ryzyku uszkodzenia kogoś lub czegoś. Inni zachowują się tak, jakby chcieli utwierdzić dziecko w przekonaniu o jego bezsilności i pokazać mu swoją władzę („Dlatego, że jestem twoją matką! W tym domu to ja rządzę!”). Jedni próbują sprawować władzę za pomocą siły fizycznej, inni wolą obwinianie („Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam? Łamiesz mi serce!”). Niektórzy bezustannie zrzędzą, krytykują i upominają. Innym wydaje się nie przeszkadzać, co dziecko robi, do czasu kiedy – pozornie ni stąd, ni zowąd – wybuchają. Został przekroczony jakiś niewidzialny próg wytrzymałości, który ma więcej wspólnego z nastrojem osoby dorosłej niż z zachowaniem dziecka. W jed66
1320383 1320383
nej chwili taki ojciec czy matka dostają szału i stają się strasznie represyjni. Naturalnie, nie wszyscy rodzice tak się zachowują. Są i tacy, którzy nigdy nie robią żadnej z tych rzeczy. Badania wykazały, że opinie o wychowaniu dzieci i ich zachowaniu bywają różne, zależnie od podłoża kulturowego, klasowego, rasowego i od tego, jak dużej presji poddawani są sami rodzice. Badania dają również przykłady na to, że większość rodziców nie stosuje jednej dyscyplinującej metody; zazwyczaj reagują różnie, zależnie od tego, jak przejawia się ,,złe zachowanie’’ dzieci. Bardzo interesującą kwestią jest tutaj, co dla rodziców oznacza owo „złe zachowanie”. Niektórzy nazywają tak to, co ja i pewnie nie tylko ja uważam za nieszkodliwe wybryki. To może być częścią tak zwanego „autorytarnego” stylu wychowania. Tacy rodzice są z natury surowi: skupiają się bardziej na wymaganiach niż na akceptacji i zachętach. Rzadko przedstawiają wytłumaczenie lub usprawiedliwienie narzucanych przez siebie reguł. Nie tylko spodziewają się absolutnego posłuszeństwa i chętnie wymierzają kary, ale również wierzą, że dla dobra dzieci ważniejsze jest podporządkowanie się władzy rodzicielskiej niż samodzielne myślenie i wyrażanie własnych opinii. Autorytarni rodzice twierdzą z uporem, że dziecko powinno być ściśle kontrolowane, a kiedy łamie reguły – co jedynie potwierdza ich mroczne podejrzenia o prawdziwej naturze dziecka – są skłonni uważać, bez względu na jego wiek, że robi to umyślnie, a więc musi ponieść tego konsekwencje. Co ciekawe, „uległość wobec wymagań rodziców i wczesne tłumienie nieakceptowanych impulsów” pojawia się w klasycznym powojennym opracowaniu naukowym, mającym na celu zbadanie psychologicznych fundamentów faszyzmu, a w szcze-
1320383
67
1320383
gólności dzieciństwa osób, które dorastając, nienawidzą całych grup ludzi i wydają się zaczadzone władzą43. Oczywiście, mamy tu do czynienia ze skrajnymi pasmami całego spektrum kontroli. To naturalne, że po usłyszeniu o tak ekstremalnych przypadkach ktoś powie: ,,To mnie nie dotyczy. Nie jestem autorytarny ani nie krzyczę na dziecko na placu zabaw, kiedy się dobrze bawi”. Niemniej prawie wszyscy rodzice ulegają impulsowi nadmiernej kontroli, przynajmniej czasami. Niektórzy z własnego przekonania, że dzieci muszą nauczyć się robić to, co im się każe – było nie było, dorośli zawsze w i e d z ą l e p i e j , nieprawda? Inni mają władczą osobowość i ledwie urodzi im się dziecko, już nabierają zwyczaju narzucania mu swojej woli44. Są też tacy, których w obliczu nieposłuszeństwa czasami po prostu ogarnia czarna rozpacz. Jeszcze inni szczerze przejmują się dobrem swoich dzieci, ale nie przychodzi im do głowy, że to, co robią, może być nadmierną kontrolą, skutkującą przeciwnie do ich intencji. To nic trudnego potępiać postępowanie ludzi, którzy są o wiele bardziej władczy w stosunku do swoich dzieci niż my, i czerpać pociechę z mówienia: „No, tego to ja nigdy nie robię.” Prawdziwym wyzwaniem jest zastanowienie się nad tym, co sami robimy, i czy to, co robimy, rzeczywiście leży w najlepszym interesie naszych dzieci.
Które dzieci robią to, co im się każe? Zostawmy na chwilę w spokoju ambitne cele, które stawiamy swoim dzieciom, i skupmy się na tym, co sprawia, że stosują się one do naszych życzeń. Gdyby wszystko, na czym nam zależy, sprowadzało się do tego, by robiły albo przestawały coś robić 68
1320383 1320383
w chwili, kiedy właśnie nad nimi stoimy, wówczas musielibyśmy przyznać, że czasami dobrze skutkuje skorzystanie z naszej władzy wyrażonej groźbą, karą czy odpowiednio głośnym żądaniem. Jednak tylko czasami. Ogólnie rzecz biorąc, dzieci spełniające prośby i polecenia dorosłych mają rodziców, którzy nie podkreślają swojej władzy, a zamiast tego budują z nimi ciepłe i bezpieczne relacje. Ci rodzice traktują je z szacunkiem, minimalizują kontrolę i starają się przedstawiać powody i wyjaśnienia swoich próśb. W pierwszym z trzech klasycznych badań psycholodzy podzielili matki na czułe, akceptujące i chętne do pomocy oraz te, które zakładają, że „mają pełne prawo do robienia ze swoim dzieckiem tego, co tylko zechcą, narzucania mu swojej woli, kształtowania według swoich standardów i arbitralnego wtrącania się bez względu na jego potrzeby, pragnienia czy aktywność odpowiednią do wieku”. Jak się okazało, dzieci matek z pierwszej kategorii – tych, które były mniej władcze – zazwyczaj robiły to, czego od nich wymagano45. W badaniu drugim okazało się, że dwulatkami najchętniej stosującymi się do określonych żądań były dzieci tych rodziców, którzy „jasno precyzowali swoje żądania, słuchali sprzeciwów swoich pociech i uwzględniali je w sposób, który wyrażał respekt dla dziecięcej autonomii i osobowości”46. W badaniu trzecim skupiono się na przedszkolakach, które określono jako niezwykle buntownicze. Poproszono kilka matek, aby bawiły się ze swoimi dziećmi tak, jak robią to każdego dnia, inne natomiast miały „uczestniczyć w każdej czynności wybranej przez dziecko i pozwolić mu kontrolować charakter i zasady interakcji”, powstrzymując się od nakazywania, kry-
1320383
69
1320383
tykowania czy chwalenia. (Zauważmy, że chwalenie potraktowano tak samo jak inne formy manipulacji). Po części zabawowej na prośbę eksperymentatorów matki z obu grup wydały swoim dzieciom serię poleceń odnoszących się do odłożenia na miejsce każdej z zabawek. Rezultat: dzieci poddane mniejszej kontroli, czyli te, którym pozwolono decydować o charakterze zabawy, były bardziej skłonne do wypełniania poleceń matek47. Rezultaty tego eksperymentu są wystarczająco znamienne, aby wzbudzić wątpliwości co do dyscypliny bazującej na kontroli. Niemniej przyjrzyjmy się jeszcze jednemu doświadczeniu: popatrzmy, jak zachowują się dzieci mniej więcej jednoroczne p o o p u s z c z e n i u p o k o j u p r z e z o s o b ę d o r o s ł ą . Pewien badacz obserwował nie tylko, które z nich spełniają prośby (żeby posprzątać po zabawie), ale także, które spełniają prośby, by czegoś n i e r o b i ć (mianowicie, nie bawić się pewnymi zabawkami). W obu wypadkach odpowiedź była taka sama: dzieci, które podporządkowały się prośbom, miały matki ofiarne, ciepłe i zazwyczaj unikające nadmiernej kontroli48. Tego rodzaju dowodów jest mnóstwo. Pewna para psychologów przyjrzała się temu, czym spowodowana jest całkowita uległość dzieci, w przeciwieństwie do uległości sytuacyjnej. Inni naukowcy sprawdzali, co sprawia, że dziecko słucha wskazówek osoby dorosłej, która nie jest jego matką lub ojcem49. Tak w jednym, jak i w drugim badaniu wyniki okazywały się zależne od tego, czy dzieci były wychowywane przez rodziców odnoszących się do nich z szacunkiem, czy też takich, którzy na pierwszym miejscu stawiali kontrolę. Po ostatecznej analizie można dojść do wniosku, że surowe i apodyktyczne podejście do dzieci zazwyczaj nie daje dobrych rezultatów, choćby z tej prostej przyczyny, że naprawdę n i e d a 70
1320383 1320383
s i ę kontrolować dzieci, w każdym razie nie tak, jakbyśmy tego chcieli. Bardzo trudno jest namówić dziecko do zjedzenia czegoś, czego zjeść nie chce, albo do siusiania tu, a nie tam. Rzeczą prawie niemożliwą jest zmuszenie go do spania, słuchania nas albo respektowania naszych poleceń. Są to dla rodziców niezwykle trudne sprawy, ponieważ właśnie tutaj natykamy się na granice tego, czego zrobienie jeden człowiek jest w stanie wymusić na drugim. Szczególnie w stosunku do niemowląt i dorastających nastolatków karmimy się iluzją, licząc na to, że poprzez kontrolę osiągniemy jakiś zbawienny cel50. Niestety, świadomość tego nie powstrzymuje nas przed szukaniem coraz to nowszych, bardziej pomysłowych albo bardziej energicznych metod, dzięki którym nasze dzieci staną się uległe. A kiedy i te techniki zawodzą, często uznajemy to za dowód, że trzeba szukać następnych...
Dwie skrajności To swoisty paradoks, że rodzice, którzy za wszelką cenę starają się kontrolować własne dzieci, nie mają nad nimi najmniejszej władzy. Ale to jeszcze nie koniec historii. O wiele bardziej znaczące jest, że takie podejście do władzy rodzicielskiej okazuje się nie tylko nieefektywne, ale i nadzwyczaj szkodliwe, nawet wówczas, kiedy wydaje się skuteczne. Nieżyjący już Thomas Gordon, twórca Treningu Skutecznego Rodzica (Parent Effectiveness Training), zauważył kiedyś w rozmowie ze mną, że ,,środowiska autokratyczne zaburzają ludzką psychikę”. Oczywiście te zaburzenia bywają różne. Psychoterapeuci od dawna zdają sobie sprawę, że jedna przyczyna może wywoływać wielorakie skutki. Na przykład osoby, które wątpią we własną wartość, nieustannie same siebie krytykują i działają
1320383
71
1320383
niepewnie. Jednak inne, mające te same wątpliwości, sprawiają wrażenie osób aroganckich i zadowolonych z siebie: wydają się szukać rekompensaty za niską samoocenę w wynoszeniu się ponad innych. I tak oto dwie, jak widać, różne osobowości mogą mieć te same korzenie. Tak właśnie się dzieje, kiedy rodzice upierają się przy stosowaniu całkowitej kontroli. Niektóre dzieci stają się wtedy nadmiernie uległe, a inne przesadnie butne. Omówmy po kolei każdą z tych reakcji.
*** Wielu rodziców marzy o posiadaniu dzieci, które zawsze robią to, co im się każe, ale jak zauważyłem na wstępie, kiedy dziecko groźbą czy siłą jest zmuszane do uległości, to nikomu to dobrze nie wróży. Jeżeli żartujemy sobie z uniżonej formułki urzędników: „Tak, proszę pana”, którzy zawsze zgadzają się ze swoim szefem, to co mamy myśleć o dzieciach, które zawsze mówią: „Tak, mamo”? W 1948 roku w czasopiśmie „Child Development” ukazała się jedna z pierwszych prac dowodzących, że dzieci w wieku przedszkolnym poddane nadmiernej kontroli rodziców są zazwyczaj „spokojne, dobrze ułożone i nieoporne”, ale także niechętnie wchodzą w interakcje z rówieśnikami i brakuje im odwagi i kreatywności. „Poprzez kontrolę autorytarną zyskuje się konformizm, ale kosztem wolności osobistej” – konkludował badacz51. Ponad cztery dziesięciolecia później, w 1991 roku, w tym samym czasopiśmie przedstawiono wyniki badania, któremu poddano ponad cztery tysiące nastolatków. Chodziło w nim o sprawdzenie, jak radzą sobie one pod względem psychicz72
1320383 1320383
nym ze sobą i otoczeniem, a rezultaty testów odniesiono do ich wychowania. Okazało się, że dzieci, które miały autorytarnych rodziców, w „kryterium posłuszeństwa i konformizmu często plasowały się na poziomie osób dorosłych”. Ale badacze dodali, iż „wydaje się, że owi młodzi chłopcy i młode dziewczyny musieli zapłacić wysoką cenę, jeśli chodzi o wiarę w siebie – tak pod względem samodzielności, jak i postrzegania swoich kwalifikacji towarzyskich i naukowych. Całościowy obraz przedstawia grupę młodzieży, którą wychowanie w posłuszeństwie pozbawiło własnej woli”52. Nadmierna uległość jest zatem skutkiem nadmiernej kontroli. Jednak ten sam sposób wychowania wpędza dzieci w inną skrajność, czyli w bunt przeciwko całemu światu. Ich wola, poglądy, ich immanentna potrzeba decydowania choćby w małym stopniu o własnym życiu, wszystko to zostaje w nich stłumione i jedynym sposobem, w jaki mogą odzyskać poczucie autonomii, jest ucieczka w skrajną arogancję. Kiedy zmuszamy dzieci do podporządkowania się naszej woli, sprawiając, że czują się bezsilne, często narasta w nich złość. To, jak się dalej przejawia, zależy od osobowości dziecka i konkretnej sytuacji. Czasami kończy się bitwami z matką lub ojcem. Jednak, jak pisze Nancy Samalin: „Nawet kiedy zwyciężamy w walce z dziećmi, jest to nasza przegrana. Kiedy posługując się siłą, groźbą czy karą, sprawiamy, że stają się posłuszne, robimy z nich istoty bezradne. One nie mogą znieść poczucia bezradności, więc doprowadzają do kolejnych spięć, aby udowodnić, że jeszcze mają w sobie trochę siły’’53. A od kogo się uczą, jak używać siły? Od nas. Autorytarne wychowanie nie tylko generuje w nich gniew i złość, ale także uczy, jak kierować ten gniew i tę złość przeciw innej osobie54.
1320383
73
1320383
Takie dzieci mogą odczuwać ciągłą potrzebę lekceważenia autorytetów. Czasami przenoszą całą wrogość na teren szkoły albo plac zabaw. Badania sugerują, że dzieci wychowywane przez rodziców zadręczających je nieustanną kontrolą są szczególnie predysponowane do zachowań destrukcyjnych i agresywnych wobec rówieśników, co skutkuje tym, że rówieśnicy mogą nie chcieć mieć z nimi nic wspólnego55. Dotyczy to już nawet trzylatków. Oczywiście taka wymuszona izolacja nie wróży dobrze dla ich rozwoju. Czasami kiedy dziecko boi się sprzeciwić rodzicom wprost, wymyśli sposób, jak zrobić to za ich plecami. Czasami wychowanie polegające na narzucaniu swojej woli kształtuje dzieci, które wydają się tak dobrze wychowane, że aż budzą zawiść sąsiadów. Często jednak prawda jest taka, że nauczyły się jedynie zachowywania pozorów. Udając istoty doskonałe, w rzeczywistości żyją podwójnym życiem, jak ujął to terapeuta Jesper Juul: ,,Ponieważ rodzice ciągle kontrolowali nasze życie, wypracowaliśmy sobie jedno takie, które oni znają, a drugie sekretne”56. Za jakiś czas dzieci takie mogą być zagrożeniem w swoich społecznościach z powodu różnych problemów psychologicznych. A także mogą panicznie bać się ludzi, którzy traktują je w ten sposób, i zrazić się do nich na stałe. Dlatego na krótszą metę ścisła kontrola może dawać rezultaty, na które oczekujemy, ale za cenę przyszłego nieodwracalnego zaburzenia relacji z własnymi dziećmi. Pewna matka, włączając się do internetowej grupy dyskusyjnej, przedstawiła ciekawe świadectwo. Opisała mianowicie swoje wrażenia ze świąt Bożego Narodzenia spędzonych z krewnymi jej męża, którzy wychowali się – a teraz wychowują 74
1320383 1320383
własne dzieci – w surowej dyscyplinie. W świątecznej atmosferze krewni opowiadali historie różnych wyskoków z czasów swojej młodości. ,,Otóż te dobrze ułożone – pisze korespondentka – systematycznie dyscyplinowane, grzeczne dzieci za plecami rodziców stawały się pozbawionymi hamulców chuliganami. Robiły rzeczy przekraczające moją wyobraźnię. Natomiast – dyskutantka pisze dalej – w mojej rodzinie nigdy nie układano harmonogramu zachowań, taryfy kar, nie kontrolowano, nie spuszczano lania ani nie pozbawiano przywilejów. Nie było jednak żadnych przypadków poważnego złego zachowania’’. Nie chcę powiedzieć, że nieposłuszeństwo to coś, czym zawsze należy się martwić. Mówienie ,,nie” jest na ogół całkiem powszechne i absolutnie nieszkodliwe, zwłaszcza wśród dwuczy trzylatków, a potem u wczesnych nastolatków. To, co tutaj opisuję, jest raczej nadmierną, reaktywną formą sprzeciwu, który trwa dłużej i sięga głębiej. Takie dzieci są żywym dowodem tego, że sposób wychowania mający na celu wymuszanie posłuszeństwa sam w sobie zawodzi, nie mówiąc już o stwarzaniu całego mnóstwa problemów. Jaka jest więc alternatywa do bycia zbyt uległym lub skrajnie nieposłusznym? Jak zachowują się dzieci, które nie popadły w żadną z tych skrajności? W reakcji na żądania ze strony swoich rodziców – a później innych osób – czasami mówią ,,tak”, innym razem ,,nie”, co nie ma nic wspólnego ani z uległością, ani z nieposłuszeństwem. Często robią to, o co się je prosi, zwłaszcza kiedy są przekonane, że prośba jest rozsądna albo bardzo ważna dla osoby proszącej. Prawdopodobnie są dziećmi rodziców, którzy wznieśli swój gmach zaufania, traktując je z szacunkiem, wyjaśniając powody swoich żądań i wyrzekając
1320383
75
1320383
się złudzeń co do nieustannej uległości. Tacy rodzice pogodzili się z faktem, że ich dzieci będą walczyć o własny autorytet przez sporadyczne przejawy nieposłuszeństwa, i że w takich sytuacjach nie ma sensu reagować panicznie.
Różne skutki kontrolowania dzieci W rozdziale drugim opisałem skutki samooceny warunkowej, przytaczając pracę psychologów Richarda Ryana i Edwarda Deci. Ci dwaj badacze wraz ze swoimi współpracownikami i dawnymi studentami spędzili kilka ostatnich dziesięcioleci na gromadzeniu dowodów, że kontrolowanie dzieci i dorastających młodych ludzi może mieć negatywne skutki, bez względu na to, czy kontrola jest narzucona poprzez kary, nagrody, miłość warunkową, bezpośredni przymus czy inne środki. Przyglądając się procesowi wychowawczemu, powyżsi badacze doszli do wniosku, że im bardziej dzieci są ograniczane w swojej autonomii i kontrolowane, tym silniej zarysowuje się u nich tendencja do ,,zdecydowanego przeciwstawiania się temu, co osoby odpowiedzialne za ich wychowanie starają się w nich zaszczepić”. Częściej pojawiają się także zaburzenia dziecięcej osobowości czy własnego «ja»57. Wróćmy jeszcze raz do badania grupy studentów college’u. Dlaczego wypowiedziane przez rodziców słowa: ,,Kocham cię, ale tylko wtedy, gdy...” przynoszą tak wiele szkód? Dlatego, że narzucają dzieciom kontrolę zewnętrzną. Rosną one w poczuciu, że aby zadowolić rodziców i, koniec końców, mieć dobre mniemanie o sobie, muszą odnosić sukcesy albo zachowywać się w jakiś określony sposób. Nacisk w tym zdaniu jest położony na słowo ,,muszą”: nie czują się wolne, by postępować inaczej. 76
1320383 1320383
Wola ,,bycia dobrym”, ciężkiej pracy w szkole albo robienia czegokolwiek innego, co sprawia radość mamie lub tacie, nie jest czymś dobrym, jeżeli nie poprzedza jej prawdziwa decyzja. Studenci, którzy czują, że rodzice kochają ich tylko pod pewnymi warunkami, przyznawali o wiele częściej niż ich rówieśnicy, że sposób ich postępowania nierzadko wynikał bardziej z ,,silnej presji zewnętrznej” niż z ,,prawdziwego wyboru”. Wskazywali również, że ich radość po odniesieniu jakiegoś sukcesu trwała zazwyczaj krótko, ich samoocena często się zmieniała i równie często towarzyszyło im poczucie winy czy wstydu58. Deci i Ryan byli przekonani, że dzieci rodzą się nie tylko z pewnymi podstawowymi potrzebami, łącznie z potrzebą wypowiedzi na temat własnego życia, ale również z umiejętnością podejmowania decyzji w sposób, który wychodzi naprzeciw ich potrzebom. Są wyposażone w ,,żyroskop z naturalną samoregulacją”. Kiedy kontrolujemy je nadmiernie – na przykład, nagradzając i chwaląc za robienie tego, czego od nich oczekujemy – stają się zależne od zewnętrznych źródeł kontroli. Żyroskop zaczyna się wahać i dzieci tracą zdolność do samoregulacji59. Jedzenie Dobrym przykładem jest jedzenie. To prawda, że dzieci nie zawsze sięgają po zdrowe produkty – dlatego należy je uczyć, co jest, a co nie jest dobre dla ich rozwoju, i dawać ograniczony, przemyślany wybór, tak by cokolwiek, na co się zdecydują, było akceptowalne. Z drugiej strony, małe dzieci nawet bez naszej ingerencji spożywają zazwyczaj tyle kalorii, ile ich organizm potrzebuje. Czasami przez całe dnie jedzą tak niewiele, że zaczyna nas to niepokoić, a potem nagle pałaszują wielkie porcje. Jeśli chodzi o ilość spożywanego jedzenia, wydają się mieć nie-
1320383
77
1320383
zwykłą zdolność do samoregulacji – jak długo nie próbujemy zarządzać ich organizmami. Kilka lat temu dwaj dietetycy z Illinois przeprowadzili ciekawe doświadczenie. Obserwowali przez jakiś czas grupę siedemdziesięciu siedmiu maluchów w wieku od dwóch do pięciu lat i jednocześnie zbierali informacje o tym, do jakiego stopnia rodzice kontrolują ich zwyczaje żywieniowe. W podsumowaniu swojej pracy dietetycy stwierdzili, że rodzice, którzy obstawali przy określonej porze posiłków (a nie karmieniu ich wtedy, kiedy były głodne), zachęcali do opróżniania miseczek (nawet kiedy wyraźnie nie były głodne) albo traktowali jedzenie (szczególnie desery) jako nagrodę, doprowadzali do tego, że ich dzieci traciły zdolność do samoregulacji dziennego zapotrzebowania energetycznego. Niektórzy wydawali się mieć własne problemy żywieniowe i właśnie byli w trakcie przenoszenia ich na dzieci. Ale bez względu na powód nadmiernej kontroli, zaczęła ona zbierać swoje żniwo jeszcze zanim kilkoro z obserwowanych maluchów wyszło z pieluch. Dzieci miały ,,mało okazji, by nauczyć się kontrolowania przyjmowania pokarmów i przestawały ufać sygnałom własnego organizmu, kiedy były głodne”. Rezultat: wiele z nich już zaczynała dotykać otyłość60. Zaburzona moralność Wniosek dotyczący jedzenia jest niepokojący, ale to zaledwie jeden z przykładów niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą kontrola zewnętrzna. Może ona zakłócać budowanie wewnętrznej kontroli dziecka nie tylko w odniesieniu do jedzenia, ale także etyki. Surowe wychowanie nie działa pobudzająco na rozwój moralny – może ono ten rozwój spowalniać lub osłabiać jego fundamenty. Jest mało prawdopodobne, by młodzi 78
1320383 1320383
ludzie, którzy pod presją robią to, co im się każe, sami z siebie zgłębiali dylematy etyczne. Stąd prosta droga do błędnego koła: im mniej mają sposobności do podejmowania decyzji dotyczących właściwego postępowania, tym częściej będą postępować w sposób, który da ich rodzicom asumpt do dalszego odmawiania im prawa do samodzielnych wyborów. Pewne często przytaczane badanie na temat rozwoju dziecka mówi, że podczas gdy dzieci autorytarnych rodziców nie wyróżniają się ,,jakąś specjalną odpornością na pokusy’’, to bardziej znamienne świadectwo pozwala sądzić, że ,,w istocie mniej widać w nich sumienia i w dyskusji o tym, co jest właściwym zachowaniem w sytuacjach konfliktu moralnego, kierują się raczej zewnętrzną niż wewnętrzną orientacją moralną”61. Ut r at a z ai nte re s ow an i a Oto jeszcze inna konsekwencja nadmiernej kontroli: kiedy dzieci czują się zmuszane do robienia jakichś rzeczy albo zbyt natrętnie ingeruje się w sposób, w jaki je robią, prawdopodobnie zaczną się mniej interesować wykonywaną czynnością i niechętnie mierzyć z wyzwaniami. Podczas pewnego ciekawego doświadczenia rodzice zostali poproszeni o zajęcie miejsc na podłodze obok własnych dzieci (poniżej dwóch lat) bawiących się zabawkami. Jedni z nich natychmiast wzięli na siebie całą odpowiedzialność za zabawę lub ostrym głosem wydawali polecenia (,,Wrzuć tam klocek. Nie, nie tam, tam!”), inni zostawili inicjatywę dzieciom i tylko wtedy, kiedy to było potrzebne, dodawali im odwagi i oferowali pomoc. Następnie dzieci dostały coś innego do zabawy, która tym razem przebiegała bez asysty rodziców. Jak się okazało, te z nich, które miały nadopiekuńczych rodziców, były bardziej skłonne poddać się
1320383
79
1320383
przy pierwszej trudności, niż dochodzić tego, jak nowa zabawka funkcjonuje. Jakąś dekadę później z badania na grupie sześcio- i siedmiolatków wynikły podobne wnioski: te dzieci, których rodzice kontrolowali zabawę, dyktując jej przebieg, krytykując albo nagradzając, wydawały się tracić zainteresowanie tym, co robią. Pozostawione samym sobie, nie spędzały wiele czasu na bawieniu się zabawkami, a także mniej im się te zabawki podobały, niż miało to miejsce u dzieci przyuczanych przez rodziców do samodzielności62. Um i e j ę t n o ś c i Pierwsze badania wskazujące na obniżenie stopnia zainteresowania dzieci zabawą zostały przeprowadzone w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku przez Wendy Grolnick, byłą studentkę Deciego i Ryana, i jej współpracowników. Prawie dwadzieścia lat później Grolnick doszła do wniosku, że nieustająca kontrola nad dzieckiem nie tylko przyczynia się do zmniejszenia jego zainteresowania tym, co robi, ale może także doprowadzić do tego, że dziecko będzie mniej sprawne w tym, co robi. Tym razem obserwowała, jak trzecioklasiści i ich rodzice pracowali wspólnie nad kilkoma projektami przypominającymi pracę domową (jeden wymagał skorzystania z map, a drugi sięgnięcia do poezji), a następnie każde dziecko zostało zostawione samo sobie i poproszone o wykonanie podobnych zadań. Okazało się, że te, które były bardziej kontrolowane, radziły sobie gorzej63. Co interesujące, rodzice, którzy najczęściej ingerowali w to, co dzieci robią, sami czuli się kontrolowani, słysząc od osób przeprowadzających eksperyment, że ich dzieci będą za chwilę poddane testom na umiejętności niezbędne w tych zadaniach64. 80
1320383 1320383
To samo dotyczy nauczycieli: naciskajmy na nich, aby ,,podnosili poziom nauki”, a rychło zamienią się w musztrujących kaprali. Na ironię zakrawa fakt, że ich uczniowie kończą szkołę z niższymi ocenami niż rówieśnicy w klasach, w których nauczycieli nie obciąża się nadmierną odpowiedzialnością65.
*** W swojej bardzo przydatnej i zwięzłej książce The Psychology of Parental Control (Psychologia kontroli rodzicielskiej) Grolnick podsumowuje wiele innych badań, pokazując, że ,,wychowaniu kontrolującemu towarzyszy niższy poziom wewnętrznej motywacji, mniejsza internalizacja wartości i moralności, gorsza samoregulacja i gorsze postrzeganie siebie – nie mówiąc już o niepożądanych skutkach ubocznych dla relacji rodzice‒dziecko”. Dodaje także, że ,,te kwestie dotyczą nie tylko rozwoju dzieci i ich dobrego samopoczucia, ale również ich szczęścia i radzenia sobie w życiu dorosłym”. Taki przegląd danych wskazuje nieomylnie na to, że podczas gdy dzieci mają różne potrzeby w różnym wieku, skutki nadmiernej kontroli są szkodliwe bez względu na ich wiek. Bez względu na metody wychowawcze w różnych warstwach społecznych czy kulturach, za dużo kontroli wydaje się mieć negatywne skutki zawsze i wszędzie. Oczywiście użycie takich określeń jak ,,nadmierna” czy ,,za dużo” rodzi pytanie, czy istnieje w ogóle jakiś idealny poziom kontroli. Odpowiadam: próba dojścia do tego, co jest dobre dla dzieci, zawiera się w kategoriach jakościowych, a nie ilościowych. Niezależnie od tego, jak definiujemy kontrolę, trzeba raczej poszukać alternatyw, a nie zaledwie mniej jej stosować. Dzieciom potrzebna jest, na przykład, struktura – i jedne po-
1320383
81
1320383
trzebują jej więcej niż drugie – ale to nie to samo, co powiedzieć, że potrzebują określonej dawki kontroli. Jak możemy wyrazić tę różnicę? Z pewnością są to jeszcze nie do końca zbadane kwestie, ale rozsądne struktury są narzucane tylko wtedy, kiedy jest to konieczne, w elastyczny sposób, bez nadmiernych ograniczeń i, jeśli tylko to możliwe, przy współpracy samego dziecka. Rezultaty będą wtedy całkiem inne niż stosowanie – w celu narzucenia dziecku własnej woli – przymusu lub presji, które są zwykle uważane za przejaw kontroli. Jako rodzice czujemy potrzebę uczestniczenia w życiu naszych dzieci i chcemy wiedzieć, co się z nimi dzieje. Nic, co przedstawiam w tej książce, nie powinno być interpretowane jako argument za bezczynnym pozwalaniem dzieciom na to, by rosły i rozwijały się same. Można powiedzieć, że kontrolowanie dzieci na co dzień polega na tworzeniu zdrowego i bezpiecznego otoczenia, dawaniu wskazówek i ustalaniu granic, a nie na wymuszaniu absolutnego posłuszeństwa, stosowaniu presji czy nieustającym zarządzaniu. W istocie, choć może zabrzmi to paradoksalnie, nasza kontrola powinna skutkować przejęciem przez dzieci kontroli nad własnym życiem. Nasz cel z kolei to wyposażyć je na drogę życia w siłę, a nie konformizm – zaś metodą wychowawczą powinien być szacunek, a nie przymus. Zdarzają się sytuacje, kiedy pewna kontrola jest nie do uniknięcia, i cała sztuka w tym, by jej nie nadużyć. Ale myśląc o wychowaniu, zamiast szukać złotego środka między ,,zbytnią kontrolą” i ,,niedostateczną kontrolą”, miejmy na względzie takie podejście, które jest fundamentalnie różne od wszelkiej kontroli. W rozdziale dziewiątym przedstawię parę sugestii, jak możemy to zrobić.
1320383 1320383
rozdział czwarty
SZKODY WYRZĄDZONE PRZEZ KARY Kary, ciągła kontrola, nadopiekuńczość, wychowanie autorytarne, odmawianie miłości, miłość warunkowa… ‒ wszystkie te pojęcia nakładają się na siebie. Jednak pierwsze jest nam najbardziej znane i najłatwiejsze do zrozumienia. Ukarać dziecko to spowodować, że doświadczy czegoś nieprzyjemnego, lub nie pozwolić, by doświadczyło czegoś przyjemnego ‒ zwykle w celu zmiany jego przyszłego zachowania. Karzący zadaje mu cierpienie, innymi słowy: daje nauczkę66. Zasadnicze pytania o sens takiej metody wychowawczej nasuwają się same, jeszcze zanim poznamy rezultaty odpowiednich badań. Na przykład, może nam przyjść do głowy, by spytać: jak to możliwe, że celowe unieszczęśliwianie dziecka ma na dłuższą metę skutkować korzystnie? I dalej: jeżeli kara rzekomo jest skuteczna, to dlaczego muszę karać moje dziecko wciąż od nowa? Dostępne badania nie pomagają rozwiać tych wątpliwości. Rezultaty klasycznej pracy o wychowaniu, opublikowanej w 1957 roku, zaskoczyły chyba nawet samych autorów. Po przeanalizowaniu wszystkich danych z przeprowadzonych przez nich badań na grupie przedszkolaków i ich matek ogłosili, że ,,niefortunne wyniki stosowania kar przewijały się niby czarna nić przez osnowę naszych konkluzji”67. Okazało się, że kara
1320383
83
1320383
dawała skutek przeciwny do zamierzonego bez względu na to, czy rodzice stosowali ją po to, aby zastopować agresję dziecka, nadmierne uzależnienia, moczenie nocne czy cokolwiek innego. Badacze utrzymywali zgodnie, że kara ,,jako technika służąca wyeliminowaniu tego rodzaju zachowania, w który była wymierzona, nie działa długo’’68. Nowsze i lepiej zaprojektowane prace badawcze służyły jedynie potwierdzeniu tej konkluzji. Stwierdzono na przykład, że ,,dzieci karane w domu przez rodziców za nieprzestrzeganie zasad, poza domem często te zasady łamały i to w poważniejszym stopniu”69. Mamy już imponującą kolekcję badań wskazujących na destrukcyjne działanie kar, zwłaszcza cielesnych, to znaczy: bicia, klapsów czy czegokolwiek innego, co powoduje ból fizyczny. Dane ewidentnie pokazują, że dzieci, które doświadczają kar cielesnych, stają się agresywne, i że kary te prowadzą do mnóstwa innych szkodliwych skutków. Poza tym nawet nie jest pewne, czy powodują tymczasową uległość70. Bicie ,,daje dzieciom nauczkę”, ale nauczka jest taka, że można krzywdzić ludzi słabszych od siebie. Wszelkie prowadzone badania wspierają politykę zera tolerancji dla bicia dzieci, gdyż jest to akt niepotrzebny, nieskuteczny i bardzo szkodliwy. Ale w tym wypadku poparcie ze strony nauki nie jest nawet potrzebne. Nasz sprzeciw znajduje usprawiedliwienie w fundamentalnych wartościach: odrażające jest, że niektórzy mężczyźni biją swoje żony lub przyjaciółki, i tak samo albo jeszcze bardziej odrażające jest bicie dzieci. Jednak tak jak kontrola nie ogranicza się tylko do kar, tak i kary nie ograniczają się do kar fizycznych. Dobrze to ujęła nieżyjąca już socjolog Joan McCord. 84
1320383 1320383
Gdyby rodzicom i nauczycielom kazano zastępować kary fizyczne – psychicznymi, może oduczyliby dzieci bicia, okładania pięściami i kopania. Jednak idea, że zadawanie bólu jest legalnym sposobem na korzystanie ze swojej władzy, krzewiłaby się dalej. Konsekwencje dla ludzkiej umiejętności współodczuwania i dla interesu społecznego mogłyby okazać się równie groźne71. Problemem jest zatem zmuszanie dzieci do doświadczania czegoś nieprzyjemnego, przy czym w pojęciu ,,nieprzyjemne” może mieścić się interwencja fizyczna, odmowa uczuć, lekceważenie, poniżanie, odosobnienie czasowe albo coś jeszcze innego. Warto to podkreślać, ponieważ wielu autorów, którzy kategorycznie przeciwstawiają się karom cielesnym, ślepo wierzy w nieszkodliwość, a nawet w niezbędność innych kar. Trzema chlubnymi wyjątkami są Thomas Gordon, Haim Ginott i William Glasser.
*** W odpowiedzi na niechęć wielu rodziców do stosowania metod karnych, eksperci wymyślili nowe słowo: konsekwencje. W niektórych wypadkach jest to czysto semantyczna zmiana sugerująca, że bardziej przyjazna nazwa sprawi, iż te same praktyki będą mniej odrażające. Ale można także usłyszeć, że jeżeli kary są mniej surowe i ,,logicznie” związane ze złym zachowaniem albo wyraźnie zapowiedziane wcześniej, to nie powinny być w ogóle uznawane za kary. Nie kupuję tego. Co ważniejsze, nie sądzę, by dzieci to kupiły. Owszem, zło może stać się gorszym złem, kiedy dojdą takie czynniki, jak nieprzewidywalność, brak przejrzystości albo skrajna przesada – ale nie są to główne powody, dla których kary mają tak negatywne skutki.
1320383
85
1320383
Zapowiedź wymierzenia kary: ,,Pamiętaj, jeśli zrobisz to i to, czeka cię z mojej strony to i tamto” – może uspokoić nasze sumienie, wszak uczciwie dziecko ostrzegliśmy, co się stanie. Ale tak naprawdę jest to tylko zwykła groźba. Oznajmiamy dziecku z wyprzedzeniem, jakiego dozna bólu, kiedy nie będzie posłuszne. Taka zapowiedź jest wyrazem braku zaufania: ,,Nie sądzę, żebyś postąpił właściwie, jeżeli nie będziesz bał się kary”. Pozbawia dziecko niezależności i podkreśla jego bezsilność. Niezależnie od tego, czy nadamy karze inną nazwę i wprowadzimy jakieś drobne modyfikacje, możemy spodziewać się po niej jedynie destrukcyjnych skutków. Czasami zamiast lania zaleca się stosowanie odosobnienia czasowego (time-out), tak jakby w grę wchodziły tylko te dwie opcje. Prawda jest jednak taka, że obie te metody są metodami karnymi. Różnica polega jedynie na tym, że jedna wyrządza dziecku krzywdę fizyczną, a druga psychiczną. Postawieni przed koniecznością wyboru, wskazalibyśmy na pewno na odosobnienie (time-out) jako lepsze od bicia. Ale cóż z tego? Lepiej dziecku spuścić lanie, niż je zastrzelić, ale to nie znaczy, że dobrze jest bić dzieci. Inna wersja tego, co można nazwać karą lekką, jest znana pod nazwą ,,naturalnych konsekwencji”. Jeżeli dziecko spóźni się na kolację, posyłamy je do łóżka z pustym żołądkiem. Jeżeli zostawi w szkole kurtkę przeciwdeszczową, następnego dnia zmoknie. W ten sposób dziecko rzekomo uczy się punktualności, koncentracji czy czego tam jeszcze. Ale zapewne głębiej zapadnie mu w pamięć to, że mogliśmy mu pomóc, a jednak nie pomogliśmy. Jak zauważa dwóch badaczy: ,,Kiedy stoisz obok i pozwalasz, by działy się złe rzeczy, twoje dziecko doświadczy dwojakiego rozczarowania: coś idzie nie tak, a tobie nie chce się 86
1320383 1320383
nawet kiwnąć palcem, żeby zapobiec niefortunnemu wypadkowi. Metoda naturalnej konsekwencji jest w gruncie rzeczy formą kary”72. Jedną z najbardziej znamiennych cech kary – każdej kary – jest to, że podobnie jak odmawianie miłości i wzmocnienie pozytywne tworzy błędne koło dla obu stron konfliktu. Bez względu na to, ile razy widzieliśmy na własne oczy, jak ukarane dziecko płacze ze złości lub bólu, bez względu na to, ile razy karna interwencja nie dała żadnej poprawy – i, co bardziej prawdopodobne, wszystko pogorszyła – będziemy uparcie trwać przy swoim i nadal uważać, że jest jedyną możliwą reakcją z naszej strony. Co ciekawe, jedno z badań stwierdza, że najgorsze skutki nie wynikają z początkowej interwencji rodziców, lecz raczej z zastosowania kary po tym, kiedy dziecko nie podporządkowuje się pierwszemu żądaniu. To właśnie reaktywne stosowanie kary budzi największy niepokój. Nie wymierzajmy kary, kiedy pałamy gniewem albo jesteśmy dogłębnie sfrustrowani73. Jednak prawdziwie błędnym kołem trzeba by nazwać to, czym kary skutkują po latach. Ciągłe karanie małego dziecka może ,,pomóc” mu zamienić się w nastoletniego aroganta. Mimo to wciąż słuchamy zaleceń, aby kontynuować, a nawet zintensyfikować karanie: stawiać szlaban, odcinać kieszonkowe, zmuszać do odpowiedzialnego zachowania. Im bardziej ta strategia zawodzi, tym bardziej zdaje nam się, że coś jest nie tak z naszym dzieckiem, a nie z samą strategią. Jednak nie uświadamiamy sobie, że problemem jest cała idea zadawania dzieciom bólu po to, aby dać im nauczkę. Gi-
1320383
87
1320383
nott miał absolutną rację: ,,Złe zachowanie i kara nie są przeciwstawnymi zjawiskami. Na odwrót: inspirują i umacniają się nawzajem”74.
Dlaczego kary zawodzą? W świetle wszystkich dostępnych świadectw pogląd, że karanie dzieci jest skuteczne, jest bardzo trudny do udowodnienia. Oto kilka powodów, dlaczego tak się dzieje. • K a r a d o p r o w a d z a d z i e c k o d o s z a ł u . Podobnie jak inne formy kontroli, kara często rozwściecza osobę, która jej doświadcza. To, czego uczy nas historia o całych narodach, możemy zastosować także do jednostki: w sposobnych okolicznościach ci, którzy czują się ofiarami, zamienią się w prześladowców. • K a r a u c z y w y k o r z y s t y w a n i a s w o j e j s i ł y. Z kar dziecko uczy się jednego: kiedy najważniejsze osoby w jego życiu, na których powinno się wzorować, mają problemy, starają się je rozwiązać za pomocą siły, unieszczęśliwiając inne osoby i zmuszając je do kapitulacji. Kary więc nie tylko wywołują u dziecka złość, ale także pokazują mu, jak można uzewnętrzniać wrogość. Innymi słowy, uczą, jak zaprowadzać porządek. • K a r a w k o ń c u t r a c i s w o j ą s k u t e c z n o ś ć . Kiedy dzieci dorastają, coraz trudniej stosować wobec nich coś, co byłoby dla nich wystarczająco nieprzyjemne. (Zresztą tak samo coraz trudniej o robiące wrażenie nagrody). W pewnym momencie nasze groźby zaczynają brzmieć pusto i dzieci, słysząc: ,,Masz szlaban!” albo 88
1320383 1320383
,,Koniec z kieszonkowym w tym miesiącu!”, ledwo wzruszają ramionami. Nie dowodzi to, że stały się bezwzględne lub nieustępliwe, ale że karanie ich za robienie złych rzeczy po to, aby wyrosły na dobrych ludzi, było od samego początku niemądrą strategią. Pomyślmy sobie tak: kiedy małe dzieci zastanawiają się, dlaczego powinny być miłe albo nie poddawać się pewnym pokusom, rodzice mają wybór: mogą obdarzać dzieci miłością bezwarunkową, zdobywając ich szacunek i zaufanie, żeby wytłumaczyć im, jak nie robić czegoś, co mogłoby dotknąć drugiego człowieka – albo odwołać się do jawnej siły. Problem z ostatnim podejściem jest taki, że kiedy nasze siły zaczną się wyczerpywać – a kiedyś zaczną – zostaniemy bez argumentów. Jak przedstawił to Thomas Gordon: ,,Poprzez ciągłe używanie siły do kontrolowania waszych dzieci, kiedy są małe, nigdy nie nauczycie się na nie wpływać”. Im bardziej polegamy na skuteczności kary, ,,tym mniej mamy realnego wpływu na ich życie”75. • K a r y p s u j ą n a s z e r e l a c j e z d z i e ć m i . Kiedy karzemy, dzieciom trudno jest widzieć w nas troskliwych sprzymierzeńców. Zamiast tego stajemy się okrutnymi egzekutorami, którym lepiej schodzić z drogi. Bardzo małe dzieci zaczynają myśleć, że ich rodzice, ci duzi, wszechmocni ludzie, od których całkowicie zależą, od czasu do czasu każą im cierpieć celowo. „Te olbrzymy, które tulą mnie w ramionach, kołyszą do snu, karmią i scałowują moje łzy, czasami wychodzą ze swojej roli, aby odebrać mi to, co lubię, albo sprawić, że czuję się ich niegodny, bijąc mnie po tyłku (wiem, wiem, powinienem powiedzieć «po pupie»). Mówią mi, że postępują w ten
1320383
89
1320383
sposób, ponieważ zrobiłem to czy tamto, ale ja wiem tylko jedno: nie jestem pewien, czy mogę im ufać lub czuć się przy nich całkowicie bezpiecznie. Byłbym głupi, gdybym się przyznał, że jestem zły, czy że zrobiłem coś złego, ponieważ już wiem, iż mogą mnie postawić do kąta, zamknąć w moim pokoju albo mówić głosem, w którym nie słychać ani jednego tonu miłości, czy nawet dać klapsa. Będzie lepiej trzymać się od nich z daleka.” • K a r y u c z ą p r z e b i e g ł o ś c i i k ł a m s t w a . Powiedzmy, że dziecko uderzyło pięścią brata, więc rodzic każe mu iść do swojego pokoju, zabraniając obejrzenia ulubionego programu w telewizji. Zerknijmy ukradkiem na takiego berbecia siedzącego samotnie na swoim łóżku. Czy potrafimy wyobrazić sobie, jakie myśli kłębią się w jego głowie? Czy ktoś naprawdę przypuszcza, że chłopiec zastanawia się nad tym, co zrobił, myśląc sobie: ,,Jasne, teraz już rozumiem, że źle jest krzywdzić innych ludzi”? Każdy, kto miał do czynienia z dzieckiem – lub sam nim był – uzna taki scenariusz za niedorzecznie śmieszny. Dlaczego więc stosujemy taką karę? Pogląd, że odosobnienie czasowe (time-out) jest możliwą do przyjęcia formą dyscypliny, ponieważ daje dzieciom czas na przemyślenia, opiera się na skrajnie nierealnym założeniu. Ukarane dzieci nie myślą o tym, co zrobiły, a jeszcze mniej, dlaczego to zrobiły lub co zamiast tego powinny zrobić. Zastanawiają się, dlaczego ich rodzice są tak surowi i, być może, w jaki sposób odegrać się na dziecku, przez które wpadły w tarapaty. Przede wszystkim zaś zajęte są rozważaniem samej kary: że jest niesprawiedliwa i jak jej uniknąć w przyszłości. Karanie dzieci – łącznie z groźbą, że 90
1320383 1320383
zrobimy to samo, jeżeli znów nas rozczarują – to świetny sposób na rozwinięcie w nich skłonności do krycia się ze swoimi przestępstwami. Mówimy dziecku: ,,Nie chcę cię przyłapać na tym raz jeszcze”, a ono myśli: ,,W porządku, następnym razem mnie nie przyłapiesz”. Kary to także silna motywacja do kłamstwa. Zauważmy, że dzieci, które nie są karane, na ogół nie kłamią. • K a r a c z y n i z d z i e c i e g o c e n t r y k ó w. Słowo ,,konsekwencje” stało się bardzo popularne nie tylko jako eufemizm dla kary, ale także jako usprawiedliwienie dla niej: ,,Dzieci muszą zrozumieć, że ich postępowanie pociąga za sobą pewne konsekwencje”. Lecz konsekwencje dla kogo? Odpowiedź bez względu na rodzaj kary brzmi: właśnie dla nich. Dziecko skupia uwagę przede wszystkim na tym, co je czeka, kiedy zostanie przyłapane na gorącym uczynku. Mówiąc inaczej, kiedy karzemy, prowokujemy dzieci do pytania: ,,Co oni – dorośli, silni i władczy – chcą, żebym zrobił, i co się ze mną stanie, jeżeli tego nie zrobię?”. Zauważmy, że jest to lustrzane odbicie pytania, które nurtuje dziecko, kiedy ktoś mu obiecuje nagrodę za bycie dobrym: ,,Co oni chcą, żebym zrobił, i co za to dostanę?”. Oba pytania dotyczą interesu własnego dziecka. I oba różnią się skrajnie od tego, o co dzieci powinny siebie pytać, na przykład: ,,Jakim chcę być człowiekiem?”. Nic dziwnego, że badacze, którzy odkryli, iż karanie dzieci zakłóca ich rozwój moralny, stwierdzili, że kary ,,mówią dziecku o konsekwencjach jego zachowania wyłącznie w odniesieniu do niego samego”76. Im bardziej polegamy na karnych konsekwencjach, łącznie z odosobnieniem
1320383
91
1320383
czasowym, lub na nagrodach, łącznie z pochwałą, tym mniej prawdopodobne staje się, że dzieci będą rozważać, jak ich postępowanie wpływa na innych ludzi. Będą za to analizować swoje koszty i korzyści, to znaczy stawiać ryzyko przyłapania i ukarania przeciw przyjemności robienia tego, na co mają ochotę, a czego rzekomo nie powinny robić. Te reakcje – kalkulowanie ryzyka, kombinowanie, jak nie dać się przyłapać, kłamanie dla własnej obrony ‒ mają sens z perspektywy dziecka. Dzieci są rozsądne do szpiku kości. Natomiast nie staną się moralne, jeśli kary będą stale zakłócać ich myślenie moralne. Kiedy więc obrońcy tradycyjnej dyscypliny twierdzą, że dzieci muszą stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami swojego zachowania po wejściu w ,,prawdziwy świat”, rozsądnie byłoby zapytać: jaki rodzaj człowieka w tym prawdziwym świecie zachowuje się etycznie tylko wówczas, kiedy boi się zapłacić cenę za swój nieetyczny postępek? Odpowiedź powinna brzmieć: taki, na jakiego, miejmy nadzieję, nasze dzieci nie wyrosną.
*** Przedstawiony przeze mnie argument jest w dużej mierze argumentem praktycznym. Według wszelkich istotnych kryteriów kara po prostu nie odnosi dobrych skutków i realnie rzecz biorąc, nie można się spodziewać, że większa jej dawka lub inny rodzaj mogłyby coś zmienić. Ale co mamy powiedzieć rodzicom, którzy uważają, że tłumaczenie, perswazja, empatia i tak dalej spotykają się z niewielkim odzewem, więc trzeba ,,trochę 92
1320383 1320383
wzmocnić” podejście i ,,zwrócić dzieciom uwagę” także na ewentualne konsekwencje? To twierdzenie, odnotujmy na początek, jest oparte na przypuszczeniu, iż bez włączenia do procesu wychowawczego pewnych środków przymusu dzieci będą ignorować najważniejsze osoby w swoim świecie. Skomplikowana sprawa. To jasne, że dzieci czasami ignorują to, co do nich mówimy, demonstrując umiejętność słuchu selektywnego, gdy wołamy je na obiad albo prosimy, by posprzątały. To jednak nie znaczy, że nie przykładają wagi do naszych słów czy czynów. Przeciwnie, nawet słowa najłagodniejszego ojca – czy może powinienem powiedzieć: zwłaszcza najłagodniejszego ojca – wywierają na dziecko ogromny wpływ właśnie dlatego, że to on je wypowiada. Idźmy dalej. Czy można twierdzić, że groźby i kary kierują uwagę dzieci na coś innego? Można, tylko nie na to, o co w tych groźbach i karach chodzi. Sama istota kary jest taka, że nie może wyniknąć z niej nic dobrego. To, co przyciąga uwagę dzieci, to ból, jak również fakt, że jego sprawcą jest ktoś, od kogo są zależne. Mało prawdopodobne, żeby wynikł z tego skutek, jakiego większość z nas oczekuje. Niektórzy rodzice racjonalizują stosowanie kar uporczywym twierdzeniem, że naprawdę kochają swoje dzieci. Niewątpliwie. Ale stawia to dzieci w bardzo dezorientującej sytuacji: trudno im zrozumieć, dlaczego ktoś, kto na co dzień jest wobec nich czuły i troskliwy, od czasu do czasu zadaje im ból. Kształtuje to spaczony pogląd, który może towarzyszyć dzieciom przez całe życie, że zadawanie drugiej osobie bólu jest immanentną cechą miłości. A także po prostu uczy, że miłość nie może być bezwarunkowa, że trwa tak długo, jak długo ludzie robią dokładnie to, czego się od nich oczekuje.
1320383
93
1320383
Usprawiedliwia się kary również tym, że nie są destrukcyjne, jeżeli wymierza się je z istotnych powodów, a powody te zostaną dzieciom wyjaśnione. Prawda jest taka, że żadne tłumaczenie nie umniejsza złych skutków kar w takim stopniu, w jakim kary umniejszają dobre skutki tłumaczenia. Przypuśćmy, że wyjaśniając coś naszemu dziecku, chcemy, by skupiło się na tym, jak jego działanie odbija się na innych. Mówimy: ,,Aniu, zabierając Jackowi klocki lego, zrobiłaś mu przykrość. On teraz nie ma się czym bawić”. Ale co się dzieje, kiedy w podobnych okolicznościach wymierzymy córce karę? Wtedy korzyść z naszego tłumaczenia sprowadza się do zera. Jeżeli Ania wie z doświadczenia, że możemy postawić ją do kąta lub skazać na coś nieprzyjemnego, nie będzie myślała o Jacku. Będzie się martwiła, czym to się dla niej skończy. Im większym niepokojem napawa ją ewentualna kara, tym mniejsza szansa, że nasze tłumaczenie ją umoralni.
*** Połączmy wszystko, o czym była mowa w tym rozdziale, z istotnymi treściami rozdziału drugiego, a otrzymamy pewną prawidłowość. To, co nazwałem podejściem p r a c y d l a d z i e c k a , które łączy w sobie wychowanie warunkowe, stanowi pewne kontinuum. Popatrzmy na poniższy diagram.
Ciężkie kary cielesne
Niegroźne klapsy
Inne kary
Nagrody materialne
Pochwały
Nie zamierzam twierdzić, że bicie dziecka jest tak samo złe z moralnego punktu widzenia, jak mówienie mu: ,,Brawo, jesteś 94
1320383 1320383
wspaniały!”. Jednak obie te rzeczy są ściśle powiązane. Mój niepokój budzą wszystkie metody wyszczególnione na powyższej osi, tak samo jak hipotezy, na ktorych się opierają. Rodzice, jak wiem z doświadczenia, rzadziej wykorzystują możliwość p r a c y z d z i e c k i e m dopóki im się wydaje, że wystarczy wybrać jedną z opcji p r a c y d l a d z i e c k a z prawej strony diagramu. Dlatego wciąż od nowa podkreślam, jak ważne jest odrzucenie w całości tego modelu. W efekcie również kwestionuję pogląd, który można nazwać ,,im więcej, tym lepiej’’: gdy jakaś konkretna praktyka wychowawcza jest zła, to zamiast zastąpić ją inną, niektórzy mówią: ,,Dlaczego nie wykorzystać obu? Nie ma powodu, by wyrzucać cokolwiek z domowej skrzynki na narzędzia. Posługujmy się wszystkim, co skuteczne”. Pytam raz jeszcze: skuteczna w czym i jakim kosztem? Potwierdzona przez kolejne pokolenia ogrodników i sklepikarzy mądrość ludowa mówi, że od jednego zgniłego jabłka psuje się skrzynia zdrowych. Należałoby postulować, by z tradycyjnej dyscypliny ulotnił się swoisty rodzaj psychologicznego etylenu, w analogii do gazu ulatniającego się z gnijącego owocu. Ale jak się wydaje, aby dojść do optymalnych rezultatów, należy raczej pewne praktyki zarzucić, niż dorzucać do nich inne, lepsze. Aby zaczęło owocować dobro, musimy wyeliminować zło, takie jak kara i nagroda.
1320383 1320383
rozdział piąty
PRESJA SUKCESU Nie wszyscy wiedzą, że słowo ,,stres’’ użyte w celu opisania czyjegoś stanu emocjonalnego jest tylko pewną metaforą. Początkowo posługiwano się nim w naukowych badaniach nad metalami i innymi materiałami, gdzie określało naprężenia lub odkształcenia wynikające z działania znacznej siły. Stalowy pręt może wytrzymać tylko pewne napięcie (ang. stress), a potem się łamie. Czym więc jest to, co, mówiąc obrazowo, wywołuje napięcie u naszych dzieci? I co dzieje się z nimi, kiedy się ,,łamią”? Gdy wiek dziecka zaczynamy zapisywać liczbą dwucyfrową, rośnie stawka w grze zwanej dyscyplinowaniem. Nastolatki popadają w poważniejsze kłopoty, a kiedy – co zrozumiałe – buntują się przeciw temu, by je kontrolowano, rodzice często ulegają pokusie, by stosować jeszcze twardsze reguły i jeszcze surowsze kary. Jednak starsze dzieci mogą doświadczać stresu także z innego powodu. Coraz częściej kieruje się do nich przesłanie, że mają być nie tylko uległe, ale także o d n o s i ć s u k c e s y : być nie tylko dobrym, ale również doskonałym. Autorzy książek o zdrowiu psychicznym, jakie pojawiły się w ostatnich dziesięcioleciach, zwracają uwagę na to, że dzieci obciążone zbyt wieloma zajęciami żyją w ciągłym pośpiechu i stresie. Wyniki ankiety, przeprowadzonej w 2002 roku wśród 96
1320383 1320383
jedenasto- i dwunastolatków z bogatych dzielnic podmiejskich, świadczyły o niepokojąco wysokim odsetku dzieci pijących alkohol (ze wskazaniem na chłopców) i cierpiących na depresję (ze wskazaniem na dziewczęta). Przyczyną tego zła, zdaniem naukowców, było wywieranie presji na dzieci, by koncentrowały się na wypracowywaniu miejsca w wysoko notowanych szkołach średnich. Ponadto uczniowie, którzy relacjonowali, że ich rodzice kładą duży nacisk na osiągnięcia w nauce, zdradzali oznaki wewnętrznego niepokoju i charakteryzowali się dążeniem do ,,źle pojętego perfekcjonizmu”. Takie problemy były zdecydowanie mniej powszechne tam, gdzie rodzice mieli na uwadze przede wszystkim dobro dziecka, a nie jego osiągnięcia77. Zauważmy, że te dwa cele nie tylko są różne, ale czasami prowadzą w przeciwnych kierunkach. Psychoanalityk Erich Fromm słusznie kiedyś zauważył, że ,,mało rodziców ma odwagę i odpowiednią dozę niezależności, by bardziej dbać o szczęście swoich dzieci niż o ich sukces”. Gdy w skrajnych wypadkach presja na sukces sięga zenitu, teraźniejszość dziecka staje się obciążona hipoteką na przyszłość. Wszelka aktywność, która mogłaby mieć jakiś sens czy dawać radość, zostaje poświęcona bezustannemu wysiłkowi przygotowań do Harvardu. Końcowy wynik nigdy nie schodzi z oczu rodzicom, którzy każdą decyzję o tym, co ich dzieci robią w szkole czy po szkole, uzależniają od stopnia, w jakim może się to przyczynić do ich przyszłej sławy. Wychowują dzieci niby żywe CV: w szkole średniej wiedzą one dokładnie, na które zajęcia warto się zapisać, by za parę lat zrobić wrażenie na komisji rekrutacyjnej, ignorując lub tracąc z oczu swoje prawdziwe zainteresowania. Dzieci takich rodziców zamiast pytać
1320383
97
1320383
nauczyciela: ,,Co to znaczy?”, pytają: ,,Czy powinniśmy to wiedzieć?”. Z determinacją podnoszą średnią ocen, walcząc o kolejne punkty na egzaminie decydującym o przyjęciu na studia. Ten rodzaj presji ma miejsce w wielu rodzinach, w których dzieci są doskonale wychowane i nigdy nie sprawiają kłopotu. Nadmierne i często nierealne oczekiwania mogą wysuwać zwłaszcza ci rodzice, którzy sami odnoszą istotne sukcesy. Mam tu na myśli osoby z sukcesami na polu finansowym, a nie te, którym się powiodło jako rodzicom. Ankieta skierowana do jedenasto- i dwunastolatków miała prowokacyjny tytuł Uprzywilejowani, lecz zestresowani? Studium bogatej młodzieży, a jeden z jej autorów już wcześniej zauważył, że relatywnie bogate nastolatki częściej sięgają po środki odurzające i charakteryzują się wyższym poziomem wewnętrznego niepokoju niż ich rówieśnicy z podupadłych dzielnic śródmiejskich78. Warto, by rodzice nastolatków – i przyszłych nastolatków – z zamożnych dzielnic wzięli sobie tę sprawę do serca. Charakter presji doświadczanej przez dzieci zmienia się na ogół w zależności od dzielnicy lub środowiska. Jednak to nie tylko potomstwo ludzi zamożnych jest jej poddawane. Także ubożsi rodzice walczący o uznanie społeczne bywają zdecydowani na wszystko, byleby tylko stworzyć swoim dzieciom możliwości, jakich sami nigdy nie mieli, a następnie dopilnować, by zostały one w pełni wykorzystane. Co więcej, skutki presji są szczególnie szkodliwe, jeżeli dzieci – bez względu na pochodzenie czy zarobki rodziców – są dopingowane do wydajnej pracy nie w imię własnej przyszłości, ale dla wybicia się ponad swoich rówieśników. Dochodzi wówczas do sytuacji, w której zaczynają one uważać wszystkich wokół siebie za potencjalne przeszkody własnego sukcesu. Ła98
1320383 1320383
twe do przewidzenia skutki obejmują alienację i agresję, zawiść wobec zwycięzców i pogardę wobec przegranych. A często wraz z ich szkolnymi relacjami uszczerbku doznaje także ich poczucie własnej wartości. Przecież to oczywiste, że kiedy nasze kompetencje potwierdza jedynie triumf nad innymi, swoją wartość będziemy czuli tylko od czasu do czasu. Tam, gdzie są wygrani, muszą być także przegrani. W latach osiemdziesiątych minionego wieku para psychologów poddała testom ośmiuset uczniów szkół średnich, stwierdzając, że ci, którzy przystępowali do rywalizacji, ,,charakteryzowali się oceną własnej wartości bardziej uzależnioną od ocen i wyników”. Tłumaczę: sposób, w jaki postrzegali siebie, zależał od tego, jak dobrze radzili sobie z pewnymi zadaniami i co myśleli o nich inni79. Rywalizacja sprawia, że poczucie własnej wartości staje się chwiejne – i dotyczy to zarówno zwycięzców, jak i przegranych. Co więcej, taki skutek nie ogranicza się do ,,nadmiernej” rywalizacji. Wydaje się raczej, że za każdym razem, kiedy dzieci konkurują z innymi dziećmi, tak że jedno może odnieść sukces tylko kosztem drugiego, za każdym razem musi się to odbić negatywnie na ich psychice.
*** To wszystko jest dla nas przestrogą, byśmy nie poświęcali się za bardzo dla swoich dzieci i nie angażowali zbytnio w ich życie. Według mnie, najważniejsze nie jest to, jak wiele dla nich robimy, ale co robimy. Kiedy już daliśmy się ponieść emocjom, zabiegając, by osiągały więcej i więcej, albo co gorsza usiłując ustawić je na lepszej pozycji niż rówieśnicy, rozsądnie byłoby z naszej strony trochę przystopować. To nie znaczy, byśmy
1320383
99
1320383
mieli odpuścić sobie ich wychowanie, jednak trzeba robić to inaczej: bardziej wspierać, a mniej kontrolować. Więcej na ten temat piszę w kolejnych rozdziałach. Zatem zamiast tylko pytać, czy przypadkiem nie za mało robimy dla swoich dzieci, większym pożytkiem będzie postawić sobie pytanie: d l a k o g o to robimy? Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że rodzice wywierający na dzieciach presję stawiają ich szczęście ponad swoim. Ale kiedy przyjrzymy się temu bliżej, musimy stwierdzić, że w niektórych wypadkach chcą się po prostu pławić w blasku ich sławy. Określenie to odnosi się zazwyczaj do kibiców sportowych ogarniętych dumą i euforią po zwycięstwie swojej drużyny, ale wydaje się równie trafne w stosunku do rodziców, którzy w sukcesie własnego dziecka szukają potwierdzenia dla własnej wartości. Są osoby, od których zaraz po przywitaniu dowiemy się, że ich latorośl jest objęta programem dla dzieci uzdolnionych, gra w sportowej grupie tenisa albo dostała się na Uniwersytet Stanforda, oczywiście z dwuletnim wyprzedzeniem. Rzecz jasna, nie ma nic złego w dumie z osiągnięć swojego dziecka. Jednak kiedy przechwałki wydają się przesadzone: zbyt emocjonalne, zbyt częste, zbyt wczesne – może to oznaczać, że utożsamiamy sukcesy dziecka z własnymi. Jest tak zwłaszcza wówczas, kiedy w naszych przechwałkach zawiera się większy ładunek triumfu niż miłości, a także pojawia się element rywalizacji i wcale nie tak bardzo zawoalowana informacja, że nasze dziecko jest po prostu bystrzejsze niż inne. Kiedy ma się do czynienia z takimi rodzicami, zaczyna się podejrzewać, że osiągnięcia ich dzieci wynikają z poddania się woli matki lub ojca, ich nieustannej kontroli, olbrzymiej presji i miłości obwarowanej wieloma warunkami. Czy dzieci takich 100
1320383 1320383
rodziców mają pewność, że kochano by je również wówczas, gdyby zamiast laurek pochwalnych przynosiły do domu nagany i upomnienia? Nasuwa się tu równanie: ,,Moje dziecko odnosi sukces, a więc ja także odnoszę sukces” albo nawet: ,,Moje dziecko odnosi sukces, a sprawcą tego jestem ja”. Takie dzieci szybko dochodzą do wniosku, że ich rodzice nie są dumni z nich samych, ale z ich dokonań. W czasach mojego dzieciństwa niektórzy rodzice starali się posyłać dzieci do przedszkola rok wcześniej albo przesuwać je w szkole o klasę wyżej, żeby wyprzedzały rówieśników w wyścigu do... czegokolwiek. Dzisiaj rodzice o tej samej mentalności starają się przeczekiwać rok, żeby ich dziecko było starsze – i stąd przypuszczalnie dojrzalsze – niż jego koledzy z klasy. Ten zwrot o sto osiemdziesiąt stopni w prowadzonej przez rodziców strategii można by nazwać komicznym, ale w obu wypadkach należy przede wszystkim zapytać: czy u podstaw takich decyzji rzeczywiście leży dobro samego dziecka80?
W szkole Jeżeli naprawdę zależy nam na tym, co leży w najlepszym interesie naszego dziecka, i jesteśmy gotowi zakwestionować obiegowe sądy dotyczące procesu wychowawczego, wkrótce dojdziemy do obalenia pewnych bardzo popularnych założeń o naturze sukcesu. Zacznijmy od ocen. Nawet wielu troskliwych i szacownych rodziców wierzy, że wysokie stopnie w szkole to dobra oznaka. I wielu to uszczęśliwia. Zanim jednak wnikliwiej przyjrzymy się metodom, aby z dobrych stopni uczynić cel życia dziecka, chciałbym wyrazić zaniepokojenie samą ideą ocen szkolnych.
1320383
101
1320383
Istnieją różne rodzaje motywacji, niejednakowo słuszne. Uczeń, którego celem jest otrzymywanie dobrych ocen, różni się zdecydowanie od ucznia, którego celem jest poznanie sekretu sinusów i cosinusów lub zrozumienie splątanych wątków historii powszechnej. Co więcej, badania sugerują, że kiedy motywuje się dzieci do otrzymywania lepszych ocen w szkole, zazwyczaj skutkuje to trojako: utratą zainteresowania samą nauką, próbą unikania ambitnych zadań oraz płytkim i bezkrytycznym myśleniem81. Zbadajmy każdy z tych przypadków. • Tak jak dzieci nagradzane za swoją szczodrość stają się z czasem mniej szczodre, tak uczniowie, którzy otrzymują najwyższe oceny – czy, uściślając, uczniowie, których celem jest otrzymywanie takich ocen – zazwyczaj tracą zainteresowanie tym, czego się uczą. Nie dzieje się tak zawsze: niektórzy uczniowie, jak się wydaje, są w sposób naturalny uodpornieni na destrukcyjne skutki ocen. Jednak w większości wypadków tego rodzaju ryzyko jest bardzo wysokie. O ile wiem, każde bez wyjątku studium zajmujące się tą kwestią dowodziło, że uczniowie, którym zapowiedziano, iż zadana praca będzie oceniana, mniej cieszyli się jej wykonaniem i rzadziej chcieli wracać do niej w wolnym czasie w porównaniu z uczniami, którym wyznaczono to samo zadanie, ale bez wzmianki o ocenach. Nawet fascynująca historia czy ekscytujący projekt naukowy szybko stają się mniej interesujące, jeśli są odbierane jako coś, przez co trzeba przejść, by dostać najwyższą ocenę czy najwięcej punktów albo zasłużyć na jakiś medal. Im bardziej dziecko myśli o stopniach, tym szybciej traci wrodzoną ciekawość świata. 102
1320383 1320383
• Oceny uczą uczniów wybierania możliwie najłatwiejszych zadań. Wystarczy zapowiedzieć, że to, co robią, będzie liczyło się na stopień, a na pewno postarają się uniknąć niepotrzebnego ryzyka. Dzieciom nie trzeba mówić, że im łatwiejsze zadanie, tym lepsza ocena. Będą czytać krótsze książki i pisać wypracowania na popularne tematy, bo mniej się napracują i łatwiej zarobią dobrą ocenę. To nie znaczy, że brak im motywacji lub że są leniwe. Są po prostu racjonalne. W ten sposób odpowiadają na postawę dorosłych, którzy stawiając im za cel dobre oceny, jednocześnie sygnalizują, że sukces liczy się bardziej niż wiedza. Jedno z badań wykazało, że rodzice, dla których osiągnięcia dziecka liczyły się bardziej niż inne cele, częściej inspirowali dzieci do wybierania prac ,,wymagających minimum starań i przypuszczalnie skutkujących sukcesem”, a nie takich, ,,które pozwalają zdobywać wiedzę, ale również grożą popełnieniem mnóstwa błędów”82. Natomiast, kiedy rodzice dają jasno do zrozumienia, że wiedza i emocje z niej wynikające znaczą dużo więcej niż oceny, dzieci będą bardziej skłonne do wysiłku i mierzenia się z czymś interesującym i nowym, nawet nie mając pewności co do rezultatów swojej pracy. • Zabieganie o dobre oceny często prowadzi uczniów do płytkiego i powierzchownego myślenia. Kartkują książkę, aby znaleźć to, co ,,trzeba wiedzieć”, robią tyle, ile nauczyciel wymaga i nic więcej. Podczas egzaminu mogą wymyślać przeróżne sztuczki, posuwając się nawet do oszustwa. Dzieci, które są wystarczająco sprytne, przechodzą testy, dostają najwyższą ocenę
1320383
103
1320383
i zadowalają rodziców. Ale czy pamiętają, czego się je uczy? Czy przejawiają inwencję twórczą? Czy zadają nauczycielowi wnikliwe pytania i myślą krytycznie o treści lektur? Czy dostrzegają związki między różnymi ideami i patrzą na temat pod różnym kątem? Czasami, być może, tak, ale stosowne badanie mówi, że dzieje się to rzadziej, jeśli dzieciom zależy przede wszystkim na uzyskaniu imponującego świadectwa. Tytuł jednego z naukowych artykułów traktujących o nagrodach: Wrogowie dociekliwości, wyjątkowo trafnie określa sens stawiania ocen. Reasumując: jeśli chcemy, by nasze dzieci (1) przez całe życie pogłębiały swoją wiedzę, (2) autentycznie ekscytowały się słowami, liczbami i pojęciami, (3) unikały lgnięcia do tego, co łatwe i bezpieczne i (4) wyrosły na osoby samodzielnie myślące, to róbmy wszystko, aby zapomniały o stopniach. Będzie jeszcze lepiej, jeśli zachęcimy nauczycieli i dyrektorów szkół do zminimalizowania ‒ czy nawet wyeliminowania ‒ systemu ocen. Jako ktoś, kto pracuje z wychowawcami, mogę powiedzieć, że wiele szkół oddanych idei nauczania na wysokim poziomie i dbających, by uczniowie nie wyzbywali się naturalnej skłonności do zdobywania wiedzy, unika wszelkiego rodzaju ocen. Znajdują mniej destrukcyjne metody, takie jak pisemne podsumowania osiągnięć dziecka albo rozmowy z rodzicami, na których przekazuje się informacje o jego postępach czy o problemach, z którymi się boryka. Uczniowie tych szkół nie mają potem żadnych kłopotów z dostaniem się na dobre studia. Oczywiście takie szkoły są wciąż w mniejszości. Większość nadal wydaje tradycyjne świadectwa z dobrymi i złymi ocena104
1320383 1320383
mi, a rodzice dają się unosić tej fali. Chcą, by ich dzieci dostawały dobre oceny, ponieważ wydaje im się to najlepszym wskaźnikiem szkolnych sukcesów, a także dlatego, że niewielu słyszało o destrukcyjnych skutkach szkolnych stopni ani jakiejś alternatywie dla nich. Co więcej, w swoich szkolnych czasach sami byli oceniani na stopień. Tym lepiej powinni jednak rozumieć potencjalne szkody, jakie niesie ze sobą taka praktyka, i uzmysłowić sobie, że nie jest ważne, jaki stopień dostaje dziecko, ale wiedza, którą zdobywa.
*** Stopnie są problematyczne same w sobie. Jednak kiedy dopingujemy dziecko do otrzymywania najlepszych ocen, obstawiając niesłuszny cel i łącząc go z wadliwymi metodami, dokonuje się podwójna szkoda. Widać całkiem jasno, że g e n e r a l n i e nadmiar kontroli może mieć negatywny wpływ nie tylko na zdrowie psychiczne dzieci, ale także na ich postępy w nauce. Dzieci rzadziej odnoszą sukcesy w nauce, kiedy rodzice nie stwarzają im okazji do samodzielnego podejmowania decyzji. Jasne jest również, że zbyt dużo kontroli rodzicielskiej, w s z c z e g ó l n o ś c i z w i ą z a n e j z z a d a n i a m i s z k o l n y m i , nie przynosi dobrych rezultatów. Taki wniosek wyłania się z badania, które pokazuje, że dzieci przestają się dobrze uczyć, kiedy rodzice kontrolują je podczas odrabiania lekcji. Niektórzy rodzice obiecują dzieciom nagrody za celujące stopnie na świadectwie: od cukierków, po pieniądze i samochody. Ponieważ same oceny funkcjonują zazwyczaj jako motywatory zewnętrzne, więc jest to dawanie nagrody za nagrodę.
1320383
105
1320383
Inni rodzice stosują nadzór karny, grożąc nieprzyjemnymi konsekwencjami, jeżeli napływające ze szkoły wieści nie są dobre. Dwa różne badania wykazały, że metody te w najlepszym razie w niczym nie pomagają, a w najgorszym przysparzają dodatkowych kłopotów. Dzieci, które motywowano do otrzymywania dobrych stopni albo karano z powodu złych ocen, zazwyczaj mniej interesowały się nauką i stosownie do tego gorzej sobie radziły w szkole, co można uznać za bezpośredni skutek rodzicielskich interwencji. Powiedzmy wyraźnie: im bardziej rodzicom zależało na osiągnięciach dziecka, tym te osiągnięcia były gorsze83. Paradoks, prawda? Z podobnym paradoksem spotykamy się wówczas, kiedy techniki surowej dyscypliny, zamiast motywować dzieci do posłuszeństwa, zachęcają je do oporu. Z obu sytuacji możemy wyciągnąć taki sam wniosek: kontrola, nadmierna kontrola, nadopiekuńczość odnoszą zazwyczaj odwrotne skutki. W wypadku stopni przeprowadzone badania jedynie potwierdzają coś, z czym wielu z nas na pewno już się zetknęło. Kiedy mocno naciskamy na dzieci, by odrobiły zadanie domowe, one często próbują chronić własną autonomię poprzez jawny bunt albo jakiś rodzaj pasywnego oporu: zapominają, pojękują, odkładają obowiązek na potem i wynajdują coś innego do zrobienia. Im więcej prawimy im kazań o znaczeniu dobrych stopni, tym bardziej są niezadowolone z naszej kontroli i tym niższe oceny przynoszą do domu. Taki sam skutek odnosi metoda kija i marchewki. Ale problem nie sprowadza się do niższych ocen. W końcu sam przyznaję, że stopnie nie są takie ważne. Niepokoić powinna raczej ewentualność, że opór dzieci wobec naszej presji na 106
1320383 1320383
lepsze wyniki może się wyrazić słabszym przykładaniem do nauki, z oczywistym rezultatem: wyniesieniem ze szkoły mizernej wiedzy. Mniejsza o świadectwo, które nie spełnia naszych oczekiwań: jeżeli będziemy wywierali na dziecko zbyt dużą presję, ono może myśleć mniej samodzielnie. Oczywiście istnieje szansa, że przymus zaprocentuje, i w dniu, w którym mocniej przykręcimy śrubę, dzieci rzucą się do książek i przyniosą właśnie takie stopnie, jakich oczekujemy. Może nawet powiedzie nam się umieszczenie ich w dobrej szkole średniej. Jednak podobnie jak w wypadku stosowania dyscypliny, słono zapłacimy za takie zwycięstwo. Co nasze interwencje mają wspólnego z samopoczuciem dzieci i z ich uczuciem do nas? Jak stres wpływa na ich zdrowie psychiczne? Co dzieje się z ich zainteresowaniem czytaniem i myśleniem? Jeżeli stopnie same w sobie mogą sprawić, że nauka wydaje się katorgą, to wyobraźmy sobie, jak bardzo taki efekt zwielokrotnia ciągła presja rodziców na poprawianie tychże stopni. ,,Jakoś nie słyszę, by rodzice dyskutowali, jak pomóc dzieciom polubić czytanie – zauważa pewna nauczycielka z Nowego Jorku. – Za to widzę, jak starają się, żeby czytały już niemal w wieku niemowlęcym”84. Niewątpliwie takie priorytety mają skutki równie przewidywalne, co trwałe. Na przykład, mój przyjaciel z Florydy prowadzący szkolną poradnię psychologiczną opowiedział mi kiedyś o swoim pacjencie ze szkoły średniej, którego nazwisko widniało na tablicy honorowej, ponieważ miał olśniewające wyniki z egzaminów wstępnych. Do sfinalizowania sprawy pozostało mu jedynie napisanie równie olśniewającego eseju. ,,Może zaczniemy od paru książek, które miały na ciebie największy wpływ – zasugerował mój przyjaciel. – Powiedz mi o czymś, co czytałeś dla przyjemności, a co nie
1320383
107
1320383
było lekturą”. Wtedy zapadła wiele mówiąca cisza: takiej książki nie było. Temu wyróżniającemu się uczniowi obcy był już sam pomysł czytania dla przyjemności. Kiedy przytaczałem tę historyjkę podczas wykładów dla rodziców i wychowawców, moje audytorium kiwało głowami ze zrozumieniem. Tacy uczniowie to w wielu szkołach raczej reguła niż wyjątek. Dlaczego mieliby czytać coś, czego nikt nie wymaga? Żadnych stopni? Żadnych testów? No tak, żadnego sensu... Jak na ironię niektórzy rodzice cieszą się, kiedy już nie muszą wystawać nad swoimi dziećmi, poganiać, zachęcać, zmuszać do większego wysiłku. W jakimś momencie dzieci uwewnętrzniają tego rodzaju presję i, że się tak wyrażę, zaczynają biczować się same. Kiedy nie odnoszą sukcesów, zaczynają czuć, że coś jest z nimi nie tak. Taka motywacja do nauki jest wprawdzie w e w n ę t r z n a , ale z pewnością nie jest a u t e n t y c z n a . Uczą się z własnego wyboru, ale nie jest to wybór, który napawa ich radością. Ten rodzaj motywacji jest czymś, czego powinniśmy się bać i przed czym powinniśmy bronić nasze dzieci. Przecież ciekawość, która je rozsadza, kiedy są małe, nie znika w sposób naturalny, jak zęby mleczne. Zostaje raczej stłumiona przez konkretne zjawiska, które zachodzą – choć nie powinny zachodzić – w rodzinach i szkołach.
*** A więc stopnie są złe, a jeszcze gorsze jest stosowanie metod kontrolnych, które mają na celu zdopingowanie dzieci do podnoszenia ocen. Jednak najgorsze żniwo przynosi połączenie metod kontrolnych z wychowaniem warunkowym. Niektórzy rodzice nie płacą dzieciom pieniędzmi za dobre stopnie: płacą im uczuciem i aprobatą. W efekcie wykorzystują miłość jako 108
1320383 1320383
środek nacisku do osiągania sukcesów do tego stopnia, że dzieci mogą mieć wrażenie, iż pozytywne uczucia rodziców wznoszą się i opadają odpowiednio do średniej ocen w szkole. Do szczególnie niebezpiecznej sytuacji dochodzi wówczas, kiedy miłość wydaje się ,,zależna od zbitki bardzo wysokich i często nierealnych standardów”85, jak określił to jeden z psychologów. Jeśli dzieci czują, że muszą nieustannie imponować rodzicom, bo tylko wówczas rodzice są z nich dumni, ich samoakceptacja może stać się warunkowa. ,,Niektóre z tych dzieci żyją w ciągłym strachu, by nie zawieść rodziców” – zauważa Lilian Katz, specjalizująca się w edukacji przedszkolnej. W istocie jedno z ostatnich badań dowodzi, że dzieci, których rodzice stosują metody odmawiania miłości, są szczególnie podatne na niezdrowy lęk przed niepowodzeniem. Co ciekawe, badanie sugeruje również, że stosowanie takich metod przez rodziców może wynikać z obawy przed własną porażką86. Powyższa praktyka niszczy jeszcze nie do końca ukształtowaną psychikę dziecka i może wywołać skutki przeciwne do zamierzonych. Na przykład, niektóre dzieci praktykują coś, co w psychologii jest znane jako ,,samoutrudnianie”: aby mieć wymówkę dla braku sukcesów, przestają o nie walczyć. To pozwala im zachować przekonanie o własnej inteligencji i wmawiać sobie, że gdyby tylko się przyłożyły, nauka szłaby im jak z płatka. Im bardziej są niepewne swojej wartości, tym silniej chcą ją ochraniać, w tym wypadku przez umyślną rezygnację. Wycofując się z walki, zwielokrotniają szansę niepowodzenia, ale robią to w taki sposób, który pozwala im uniknąć myślenia o sobie jako o kimś, komu nic się nie udaje – i dlatego nie zasługuje na miłość.
1320383
109
1320383
Tak zwany „sport” W niektórych rodzinach sukces w sporcie ceni się wyżej niż sukcesy w nauce. Ale presja na jego osiągnięcie – i koszty z tym związane – są bardzo podobne. Wendy Grolnick, której badania dotyczące kontroli rodzicielskiej już opisywałem, jest porażona nie tylko wynikami swoich naukowych dociekań, ale także tym, z czym spotyka się, chodząc po mieście. Opowiedziała mi taką oto historię. Podczas pogawędki z matką chłopca biorącego udział w zawodach pływackich zauważyła, że kobieta używa liczby mnogiej, na przykład: ,,W tym roku postawiliśmy wszystko na pływanie”, chociaż każdy widział, że sama nie ma zamiaru wejść do wody. Chłopiec właśnie wyszedł z basenu i zbliżając się do nas, wyraźnie zdenerwowany, rzucił krótko, że ma dość zawodów. Na to matka, zerknąwszy na prawo i lewo, czy ktoś nie słucha, z kamienną twarzą poleciła mu, by wrócił do wody i pływał dalej, czy mu się to podoba, czy nie. Kiedy chłopiec zaprotestował, dodała: ,,Jeśli dziś nie popłyniesz, to koniec. Drugi raz nie zrobisz mi tego samego”. Chłopiec zaczął żałośnie popłakiwać87. Każdy, kto bywa na stadionach baseballowych, na meczach piłkarskich lub hokejowych, mógłby opowiedzieć niejedną tego rodzaju historię. Jak się wydaje, ojców i matki krzyczących na sędziów, na trenerów, na drużyny przeciwników, nawet na własne dzieci, można spotkać wszędzie. To już problem powszechny. Ale wspomnijmy także o rodzicach, którzy stosują łagodniejsze formy nacisku, starając się dać dzieciom do zrozumienia, że zwycięstwo w gruncie rzeczy nie jest takie ważne. Nie muszą się zachowywać grubiańsko, a i tak potrafią dać swoim dzieciom jasno do zrozumienia, że zawody sportowe są po to, by w nich uczestniczyć. I to jest właśnie sukces. 110
1320383 1320383
Na jednym z moich wykładów podeszli do mnie rodzice, aby się pochwalić, że proszą Zachariasza ,,tylko o to, aby dał z siebie wszystko”. Pierwsza moja myśl była taka, że w sporcie dawanie z siebie wszystkiego w niczym nie przypomina zwykłej zabawy. Druga, że Zachariasz pewnie doskonale wyczuwa, iż pod kojącymi zapewnieniami kryje się zgoła coś innego. Nie mogłem nie zapytać: ,,Czy kiedy Zachariasz wraca do domu i mówi, że dał z siebie wszystko, reagujecie tak samo, gdy wraca z medalem? Jeżeli nie, wówczas syn prawdopodobnie dojdzie do wniosku, że wasza uwaga i wasze emocje zależą przynajmniej w pewnej mierze od jego wyników albo, mówiąc ściślej, od zwycięstwa nad rówieśnikami”. Nie ma znaczenia, czy mówimy o trofeum sportowym czy o najlepszej nocie w dzienniku, strzeleniu gola lub miejscu na tablicy honorowej. Chodzi o to, że w takich rodzinach dziecko musi odnosić sukcesy, aby czuć, że jest kochane. Wiele lat temu zostałem zaproszony do udziału w znanym telewizyjnym talk show. Siedziałem obok niejakiego Kyle’a, siedmiolatka, którego rodzice poświęcali większość swego czasu, a także niewyobrażalne pieniądze, by zrobić z niego gwiazdę tenisa. Matka chłopca zapewniała, że tenis to jego osobisty wybór, nie kryjąc przy tym, że sama jest świetną tenisistką, a jej syn zaczął uczyć się grać już w wieku dwóch lat. W dalszej części programu dowiedzieliśmy się, że chłopiec ćwiczy od dwóch do pięciu godzin dziennie, a także obejrzeliśmy film, na którym energicznie serwuje i truchta po całym korcie. Kiedy pojawiły się napisy końcowe, ktoś z publiczności zapytał Kyle’a, co czuje, kiedy przegrywa. Chłopiec opuścił głowę i odpowiedział cichym głosem: ,,Wstyd”. Ta zwięzła odpowiedź wraca do mnie zawsze, kiedy myślę o skutkach wywierania presji na dzieci. Dzięki Bogu niewie-
1320383
111
1320383
lu rodziców posuwa się aż tak daleko, choć uczucie, którego chłopiec doświadczał po przegranej, ów wstyd z powodu niespełnienia oczekiwań lub żądań najbliższych sobie osób, będzie zapewne udziałem niejednego dziecka z naszego sąsiedztwa. Być może problem leży częściowo w samym tenisie i w innych dziedzinach sportu. Tak jak są szkoły, które miewają inne, lepsze od stopni sposoby komunikowania rodzicom o postępach dzieci, tak samo istnieją lepsze formy zabaw rozwijających sprawność fizyczną niż uczestniczenie w grach, w których zwycięstwo jednego dziecka staje się porażką drugiego. Niemniej nawet rodzice, którzy nie są skłonni do poszukiwania takich alternatyw, powinni zapytać swoje dziecko, czy uważa sport za coś, co jest bliższe pracy niż zabawie – a jeżeli tak, to dlaczego.
Rywalizacja We wczesnych latach osiemdziesiątych minionego wieku, rozpoczynając wieloletnie, jak się miało okazać, badania nad skutkami rywalizacji, domyślałem się poniekąd, co mi przyjdzie odkryć: rywalizacja nie służy zdrowiu psychicznemu ani dobrym ludzkim relacjom. Miałem rację. Ale poza tym spodziewałem się znaleźć dowody potwierdzające od dawna głoszony pogląd, że motywuje ona wielu ludzi do dania z siebie wszystkiego w jakiejś dziedzinie. Jeśli to prawda, to brak rywalizacji mógłby mieć związek z mniejszymi osiągnięciami w pracy i szkole. Wobec tego pozostaje nam tylko znalezienie jakiegoś uczciwego kompromisu, a ludzie będą zdrowsi i szczęśliwsi. Litości, jakże się myliłem! Moje badania sukcesywnie pokazywały, że rywalizacja nie pozwala ludziom dawać z siebie wszystkiego ani w pracy, ani w szkole. Najlepsze wyniki osiąga 112
1320383 1320383
się wówczas, gdy jest się wolnym od rywalizacji. Współpraca ma większy sens niż współzawodnictwo, jeżeli interesują nas wyniki, tak samo jeżeli naszą podstawową troską jest to, jak ludzie postrzegają siebie i innych. Wspominam tu o tym, ponieważ pewna grupa psychologów głosi pochwałę akceptacji warunkowej: wiedząc, że ktoś nas aprobuje tylko wówczas, kiedy ciężko pracujemy lub osiągamy rezultaty, będziemy skłonni bardziej się starać. ,,Gdyby ludzie byli kochani bezwarunkowo we wszystkich domenach swojego życia, to nie dążyliby z taką determinacją do sukcesu?”88. To pytanie jest ważne i chcę na nie odpowiedzieć. Po pierwsze, nawet jeżeli taki tok myślenia rzeczywiście miałby sens, to odnosiłby się wyłącznie do świata dorosłych. Dzieci potrzebują być kochane bezwarunkowo. Ważne jest, aby wystartowały w życie z jakimś solidnym fundamentem, który bierze się z akceptacji bez żadnych zobowiązań. Po drugie, warto zapytać, co właściwie miałoby być podstawą decydowania o tym, czy cenić kogoś, czy nie. ,,Ciężka praca” i ,,sukces” to w gruncie rzeczy dwa różne pojęcia. Jeżeli domagamy się rezultatów, to co zrobić z tymi, którzy dają z siebie wszystko, ale z różnych powodów nie osiągają celu? Jeżeli natomiast cenimy ludzi za ciężką pracę, to problem tkwi w tym, że nie zawsze można ją zmierzyć. Ktoś może próbował pracować ciężej, za to ktoś inny pracował dłużej. Dostrajanie miłości czy akceptacji do czegoś tak nieuchwytnego jak miara wysiłku, wydaje się śmieszne i niemądre. Po trzecie, nawet gdyby akceptacja warunkowa faktycznie przynosiła pożądany skutek, należałoby rozważyć jeszcze wszystkie ukryte, rozległe i głębokie skutki tej strategii. Te minusy prawie na pewno przeważą ewentualne plusy. Mówi
1320383
113
1320383
o nich badanie opisane w rozdziałach pierwszym i drugim. Mało kto z nas powiedziałby, że za sukcesy studentów, którzy uczą się więcej i pracują ciężej, rozpaczliwie walcząc o uczucie swoich rodziców, warto zapłacić urazą do bliskich, poczuciem winy, niezadowoleniem i zniewoleniem. Gdyby ludzie byli kochani bezwarunkowo, czy wciąż z taką determinacją dążyliby do sukcesu? Każdy, kto rozumie, co znaczy determinacja, odpowiedziałby: ,,Miejmy nadzieję, że nie!”. Jednak fakt, że ktoś nie jest zdeterminowany, wcale nie znaczy, że nie odnosi sukcesu. Moja czwarta i ostatnia odpowiedź jest taka: okazuje się, że warunkowa akceptacja zazwyczaj nie przynosi spodziewanych rezultatów. W najlepszym razie jej skuteczność ogranicza się do niektórych osób, niektórych zadań i niektórych sytuacji. Osoby, które sądzą inaczej, powodują się kilkoma błędnymi założeniami. Zakładają na przykład, że ci, których wychowano w przekonaniu o własnej kompetencji, nie mają powodu niczym się wykazywać. Słyszałem kiedyś, jak obrońca takiego poglądu głosił, że ,,w naturze ludzkiej leży robienie tylko tego, co konieczne”. Ale taki pogląd obaliło nie tylko kilka badań: przeciwstawia mu się także cała dziedzina psychologii zajmująca się motywacją89. Zazwyczaj trudno jest powstrzymać szczęśliwych, zadowolonych ludzi od prób zdobywania większej wiedzy o sobie i świecie albo podejmowania pracy, z której mogą czuć się dumni. Chęć robienia tak mało, jak to możliwe, jest aberracją, oznaką, że coś jest z człowiekiem nie tak. Taki stan ducha może sugerować, że czujemy się zagrożeni i dlatego przyjmujemy strategię minimalizowania szkód albo że nagrody i kary spowodowały, iż straciliśmy zainteresowanie tym, co robimy. Może też być tak, że uważamy konkretne zadanie – być może słusznie – za bezsensowne i nudne. 114
1320383 1320383
Załóżmy, na przykład, że jakieś dziecko robi w szkole ,,nie więcej, niż jest to konieczne”. Taka postawa, jak widzieliśmy, może być przykładem strategii ,,samoutrudniania”. Uznało ono, że uważa się je za głupie, więc nie podejmuje żadnego wysiłku, żeby się przekonać, czy odniosłoby sukces, gdyby tylko spróbowało. Może to być także efekt uboczny motywatorów zewnętrznych: dziecko zabiega o dobry stopień i dochodzi do wniosku, że łatwiej go dostanie, pozostając przy tym, co już zna. Albo zamiast uczyć się rzeczy istotnych, musi ślęczeć nad kolejnym nudnym zestawem zadań lub czytać kolejny rozdział nudnego podręcznika. Tak więc zachowawcze działanie dziecka można wytłumaczyć na kilka sposobów. Nie ma powodu, żeby wszystko wyjaśniać domniemaną leniwą ,,naturą ludzką”. Jak już wskazywałem, dzieci, które są kochane bezwarunkowo, będą bardziej skłonne akceptować siebie bezwarunkowo. Taki stan martwiłby nas tylko wtedy, gdybyśmy pomylili pozytywny szacunek dla siebie z aroganckim samozadowoleniem. Ktoś, kto ma fundamentalną wiarę w siebie i podstawowe przekonanie, że jest kimś dobrym, nie będzie siedział z tego powodu z założonymi rękami. Nikt jeszcze nie udowodnił, że bezwarunkowe poczucie własnej wartości powoduje bezczynność ani że człowiek pracowity i z zasadami musi mieć kiepskie zdanie o sobie. Wprost przeciwnie: ci z nas, którzy wiedzą, że są kochani bez względu na swoje dokonania, osiągają często całkiem dużo. Bycie akceptowanym bez żadnych warunków pomaga nabrać zdrowego zaufania do siebie i poczucia, że bezpiecznie można podejmować ryzyko i próbować nowych doświadczeń. Z głębokiego wewnętrznego zadowolenia bierze się odwaga do sięgania po sukces. To odnosi się wprost do innych założeń sformułowanych przez naukowców, którzy bronią idei akceptacji warunkowej.
1320383
115
1320383
Ich zdaniem, kiedy człowiek chce czegoś dokonać, musi ciągle w siebie wątpić. Uważają, że to lęk przed niepowodzeniem motywuje ludzi do rozwoju. No cóż, trudno sobie wyobrazić pogląd bardziej przeciwny wszystkiemu, co wiemy o motywacji i uczeniu się. Możemy chcieć, żeby dzieci odbiły się od dna swoich niepowodzeń, ale to nie znaczy, że i one tego chcą. W zasadzie bardziej prawdopodobne jest, że będą wtedy oczekiwały niepowodzenia także przy kolejnych zadaniach. To oczekiwanie może działać jak samospełniająca się przepowiednia: dzieci czują się niekompetentne i bezradne, co sprawia, że działają w sposób, który to potwierdza. Zaczynają wtedy preferować łatwiejsze zadania i mniej interesują się tym, co robią90. Nawet te wyjątkowe jednostki, które rzeczywiście w chwili niepowodzenia próbują dać z siebie więcej, robią to raczej pod wpływem wewnętrznego przymusu, żeby mieć lepsze mniemanie o sobie, a nie dlatego, że cieszy je zdobywanie wiedzy. Tak więc nawet jeżeli potrafią zrozumieć to, co czytają dzisiaj, jutro mogą w ogóle nie chcieć czytać. Lęk przed niepowodzeniem to zupełnie coś innego niż pragnienie sukcesu. Ten pierwszy wchodzi w istocie drugiemu w drogę. Wiemy już, że wychowanie warunkowe i warunkowe poczucie własnej wartości są jednakowo niezdrowe. Teraz musimy jeszcze dodać, że są także nieproduktywne. Jak wykazali badacze, jedno i drugie prowadzi do ,,leczenia własnego ego, a nie do radzenia sobie z problemami”91. Inaczej mówiąc, jesteśmy tak bardzo zajęci radzeniem sobie z konsekwencjami własnych niepowodzeń, że brakuje nam energii do zrobienia tego, co prowadzi do sukcesu. Nawet pomijając ten praktyczny problem, rzeczeni badacze zwracają uwagę, że pogląd, według którego powinniśmy tak 116
1320383 1320383
wychowywać dzieci, aby miały prawo do dobrego mniemania o sobie tylko wówczas, kiedy osiągają sukcesy, wydaje się implikować, jakoby ,,niska samoocena niektórych dzieci była uzasadniona. Dzieci, które nie mają osiągnięć: dobrych stopni lub wybitnych wyników w sporcie – słusznie uważają, że nie zasługują na miano istoty ludzkiej”92. Podobnie jak inne toksyczne docierające do dzieci komunikaty, ten jeden pochodzi czasami od nauczycieli, trenerów i rówieśników, a niekiedy z mediów czy kręgu kulturowego, w którym żyją. Nie można jednak pominąć faktu, że presja na to, by się wykazać – czy gorzej: by prześcignąć innych – zazwyczaj zaczyna się w domu. To my, rodzice, musimy przeciwdziałać takim presjom, kwestionować przesłania o akceptacji warunkowej i robić wszystko, żeby nasze dzieci czuły się kochane bez względu na wszystko.
1320383 1320383
rozdział szósty
CO NAS POWSTRZYMUJE? Wszystko, o czym była mowa do tej pory, prowadzi do jednego istotnego pytania: dlaczego tak postępujemy? Jeżeli wychowanie warunkowe oparte na kontroli jest rzeczywiście tak złe, jak mówię, i, co ważniejsze, jeżeli jest tak złe, jak pokazują badania naukowe i doświadczenia dnia powszedniego – to dlaczego są tak powszechne? Albo ujmując to inaczej: co powstrzymuje nas od bycia dobrymi rodzicami? Być może należałoby teraz powiedzieć coś także o alternatywnych metodach wychowawczych. Jednak żadne sugestie prawdopodobnie nie trafią nam do przekonania, jeśli najpierw nie zastanowimy się nad przyczynami, dla których do tej pory działo się, jak się działo. Aby zacząć postępować inaczej, musimy przemyśleć źródła tradycyjnych metod wychowawczych. Robiąc ten krok, będziemy wiedzieli, dlaczego odrzucamy każdą nową ideę, a jeśli nawet próbujemy wprowadzić ją w życie, dlaczego powrót do starych nawyków następuje już przy pierwszym niepowodzeniu. Przyczyny naszego postępowania podpadają z grubsza pod cztery kategorie. • C o w i d z i m y i s ł y s z y m y ? • W c o w i e r z y m y ? 118
1320383 1320383
• C o c z u j e m y ? • C z e g o s i ę b o i m y ? Nie jest to szczególnie ścisły podział – wszystkie te kategorie zazębiają się ze sobą. Niemniej aby dobrze zrozumieć powszechnie przyjęte modele wychowawcze, najpierw prześledźmy to, co wpływa na nasze zachowanie, a co jest słuszne tylko z pozoru. Następnie przypatrzmy się niektórym przekonaniom i normom kulturowym leżącym u podłoża naszego myślenia. W końcu poświęćmy chwilę uwagi temu, jak nasze potrzeby i lęki, ukształtowane w przeważającym stopniu przez to, jak sami byliśmy wychowywani, wpływają na interakcje z naszymi dziećmi.
Co widzimy i słyszymy? Czy znajdą się rodzice, którzy nie byli w jakimś momencie zaskoczeni, słysząc siebie mówiących do dzieci to samo – a czasami nawet dokładnie tym samym tonem – co ich rodzice mówili do nich? Ja sam pytam siebie w takich wypadkach: jakim sposobem moja matka dostała się do mojej krtani? Oto najbardziej oczywiste wytłumaczenie naszego postępowania wobec dzieci: nauczyliśmy się, jak należy je traktować, obserwując i doświadczając, jak ktoś wychowywał nas. Przejmujemy te same zasady i powtarzamy te same formułki: ,,Żadnego biegania w domu! Żadnego deseru, zanim nie skończysz obiadu’’. Używamy tych samych wyrażeń: ,,Ile razy mam ci powtarzać...? Świetnie, tylko później nie przychodź do mnie z płaczem...”. Co ważniejsze, przejmujemy także ogólny pogląd na rolę rodzica: to znaczy wizję tego, jak matka i ojciec powinni postępować z dziećmi.
1320383
119
1320383
Im mniej będziemy świadomi procesu nabywania takiej wiedzy, tym większe prawdopodobieństwo, że zaczniemy odtwarzać wzorce wychowawcze naszych rodziców, nie zawracając sobie głowy pytaniem, czy są sensowne. Zrobienie kroku do tyłu i decyzja, które wartości i rytuały zachowujemy we własnej, nowo założonej rodzinie, a które uznajemy za bezsensowne czy nawet szkodliwe, wymaga pewnego wysiłku, wnikliwego myślenia, a nawet odwagi. W przeciwnym razie skończy się na tym, że będziemy postępować według scenariusza nie przez nas napisanego. Powinniśmy umieć odpowiedzieć na pytanie: ,,Dlaczego tak postępujesz ze swoimi dziećmi?’’, odwołując się do konkretnych racji, a nie tylko stwierdzenia: ,,Sam byłem tak wychowywany”. Przyczyną, dla której wielu rodzicom trudniej pójść innym tropem, jest to, że ich rodzice i teściowie często głoszą kategoryczne sądy i wysuwają sugestie, jak należy traktować dzieci. Przyjaciele, a nawet obcy ludzie, także często i ochoczo służą radami, podobnie jak felietoniści prasowi, gospodarze talk-show i autorzy książek o dyscyplinowaniu dzieci. No i nie zapominajmy o uprzedzonych do psychologii pediatrach, z których opiniami rodzice w większości się liczą. Ostatnio dostałem wiadomość mailową od pediatry (i matki jednocześnie), która dzieli się swoimi refleksjami po przeczytaniu mojego tekstu o destrukcyjnych skutkach dyscypliny opartej na nagrodach i karach. Poczułam się sfrustrowana, że o niczym takim nie mówiono podczas moich studiów medycznych. Uczono nas podejścia behawiorystycznego, metody odosobnienia czasowego (time-out) i tak dalej. Chociaż podświadomie czułam, że w jakiś
120
1320383 1320383
sposób nie wydaje się to słuszne, nie mogłam dojść, dlaczego. Miałam do czynienia z rodzicami dzieci znanych mi od urodzenia, którzy wracali do mnie ze swoimi pięciolatkami i mówili: ,,Coś tu nie gra”. Przez jakiś czas myślałam, że po prostu musimy zmodyfikować nieco naszą metodę dyscyplinowania. Ale później uświadomiłam sobie, że daliśmy się namówić na okropny sposób wychowania dzieci. Gdyby rady, jakich udzielają lekarze, sąsiedzi i rodzina, odzwierciedlały różne opinie, to pewnie przeczyłyby sobie nawzajem i być może nawzajem znosiły. Ale to, co słyszymy z różnych źródeł, w rzeczywistości nie jest całkiem różne. Generalnie rady, które otrzymujemy, zwykle popychają nas w jednym określonym kierunku: dyscypliny, kontroli i miłości odmawianej. Sugeruję zakwestionowanie tego właśnie kierunku. Dziadkowie, na przykład, często przestrzegają świeżo upieczonych rodziców (fałszywie, według wszelkich dostępnych badań) przed braniem dziecka na ręce, kiedy zakwili, bo w ten sposób na pewno je rozpuszczą. A jeżeli dziecku pozwoli się uczestniczyć w podejmowaniu decyzji w sprawach, które go dotyczą, rodzice usłyszą, że są na najlepszej drodze, by ,,dziecko owinęło ich sobie wokół palca”. Przyjaciele i sąsiedzi mogą, zależnie od charakteru, głosić swoje opinie otwarcie lub czynić tylko subtelne sugestie, ale prawdopodobnie także i oni myślą, że kiedy dziecko sprawia kłopoty, rodzice powinni się za nie ostro zabrać. Takie osoby najczęściej sądzą, że nasze problemy mogłyby zostać rozwiązane przez zwiększenie dyscypliny i ,,zakreślenie dzieciom granic”. W miejscach publicznych osoby postronne mogą nas karać spojrzeniami za zbytek pobłażliwości – rzadko zaś za rygor.
1320383
121
1320383
I nawet jeżeli wszyscy ludzie zatrzymują swoje opinie dla siebie, to przecież widzimy, jak wychowują swoje dzieci i mimo woli postępujemy podobnie, zwłaszcza gdy obserwujemy te same wzorce dzień po dniu i miejsce po miejscu. Sama dominacja tradycyjnych metod wychowawczych może nasuwać nam przypuszczenie, że jest rzeczą niemożliwą, aby istniało aż tak wielu złych rodziców. Gdyby zamiast tego ci sami eksperci i osoby z naszego otoczenia pytały, czy rzeczywiście jesteśmy pewni, że to, co robimy, jest miłością bezwarunkową, gdyby przypominali nam, że kary i nagrody są bezproduktywne i niepotrzebne, to może zastanowilibyśmy się dwa razy nad swoimi metodami wychowawczymi. W sytuacji, jaka jest, mamy mało powodów, by zastanowić się chociaż raz. Wskazanie, że to, co widzimy i słyszymy, tłumaczy, dlaczego wielu z nas nie przestaje wchodzić w interakcje z dziećmi w co najmniej niewłaściwy sposób, jest samo w sobie wiarygodne, ale problem sięga głębiej. ,,Zgoda – odpowiadamy – faktycznie ulegamy wpływom innych ludzi. Ale dlaczego oni wszyscy traktują swoje dzieci w taki sposób? Co każe im wybierać i rekomendować takie podejście?”. Nawet bardzo rozsądni ludzie mogą dać się wciągnąć w robienie rzeczy, które nie mają sensu. Po pierwsze, zła dyscyplina jest łatwa w użyciu. Niewielu z nas trafia pod pręgierz opinii publicznej, reagując na złe zachowanie dzieci sprawianiem im przykrości. Strategie pracy dla dziecka przeważnie nie wymagają myślenia. Przy strategiach pracy z dzieckiem musimy dać z siebie dużo więcej. Poza tym jeśli nie znamy tych ostatnich, to upieramy się przy pierwszych, ponieważ nie wiemy, co innego można robić. 122
1320383 1320383
Po drugie, zła dyscyplina może być w pewnym sensie skuteczna. Mam tu na myśli sytuacje, kiedy przekupstwo, groźby lub inne środki represyjne mogą sprawić, że dziecko będzie przez jakiś czas posłuszne osobie dorosłej. ,,Albo natychmiast zostawisz tę grę, albo możesz zapomnieć o wyjściu na sobotnie przyjęcie!” – takie dictum będzie oczywiście skutkować odejściem od komputera. Negatywny wpływ ciągłego uciekania się do tej strategii jednak nie przejawia się od razu, dlatego nie widzimy minusów, które mogłyby nam kazać zawahać się przed zrobieniem czegoś takiego.
W co wierzymy? Natychmiastowe wyciąganie konsekwencji albo stawianie żądań, które z pozoru brzmią jak prośby, charakterystyczne dla tradycyjnych metod wychowawczych, mogą wyjaśniać wiele, podobnie jak wpływ osób z najbliższego otoczenia. Myślę jednak, że musimy wziąć także pod uwagę kilka powszechnych przekonań i uznawanych wartości, za których sprawą rodzice stają się podatni na tego rodzaju metody. Jak p ostrzegamy dzieci? Czy naprawdę jesteśmy społeczeństwem przyjaznym dla dzieci? Naturalnie, każdy z nas kocha swoje potomstwo, ale często widzimy, jak ludzie z lekceważeniem czy nawet pogardą traktują cudze dzieci. Kiedy uwzględnimy osoby, które nie były i nie są rodzicami, to widać jeszcze wyraźniej, że nasza kultura nie daje dzieciom jakiegoś szczególnego wsparcia ani nie jest nadmiernie wrażliwa na ich potrzeby, chyba że są wyjątkowo urocze i dobrze wychowane. Jeżeli istnieją jakieś kolektyw-
1320383
123
1320383
ne uczucia, to w najlepszym razie obwarowane warunkami. W istocie, sondaże dotyczące dorosłych konsekwentnie wskazują na to, co jedna z gazet nazwała ,,porażającym poziomem wrogości nie tylko wobec nastolatków, ale również wobec małych dzieci”93. Pokaźna większość z nas nie kryje swojej dezaprobaty dla dzieci w każdym wieku i uważa, że są one niegrzeczne, leniwe, nieodpowiedzialne i brak im podstawowych wartości. Politycy i ludzie biznesu publicznie podkreślają potrzebę istnienia szkół ,,na najwyższym poziomie”, ale zazwyczaj chodzi im tylko o wykształcenie odpowiednio wykwalifikowanej kadry przyszłych pracowników, a nie o wyjście naprzeciw potrzebom dzieci, które mają do tych szkół uczęszczać. Prawdą jest, jak ujęli to dwaj specjaliści z nauk społecznych, że ,,rodzice o wysokich dochodach wydają masę pieniędzy na swoje dzieci i stąd powstaje pozór, jakobyśmy byli społeczeństwem skoncentrowanym na dzieciach”94. Opinię tę wzmacnia przemysł rozrywkowy i agencje reklamowe, dla których dzieci są docelową grupą odbiorców. A dalej autorzy piszą: Wydatki publiczne na dzieci często pozostają skromne i zawsze stanowią kwestię sporną. W gruncie rzeczy odzwierciedlają pogląd, że wartość dzieci liczy się dopiero wówczas, kiedy wchodzą w życie dorosłe. Rzewny mit, jakoby były one najcenniejszym bogactwem narodu, został w praktyce zafałszowany przez naszą wrogość do dzieci innych ludzi i naszą niechęć do dbania o nie. Ujmijmy to tak: jeżeli dzieci generalnie nie są darzone wielkim szacunkiem, wówczas nawet zasadniczo dobrym rodzicom łatwiej przychodzi niewłaściwe ich traktowanie. Gdy podziela124
1320383 1320383
my marną opinię o dzieciach, wówczas prawdopodobnie, jak sugerowałem w rozdziale pierwszym, będziemy mniej skłonni obdarzać je miłością bezwarunkową z lęku, że wykorzystają naszą słabość i zaczną pozwalać sobie na wszystko. To nie przypadek, że właśnie rodzice autorytarni, żądający bezwzględnego posłuszeństwa, na ogół przypisują dzieciom ujemne cechy charakteru. Badanie przeprowadzone na grupie ponad trzystu rodziców pokazuje, że ci, którzy mają negatywny pogląd na naturę ludzką, są bardzo rygorystyczni w stosunku do własnych dzieci95. Jak traktuje się dzieci? Wspominałem już, że wielu rodziców niepotrzebnie ogranicza dzieci, krzyczy na nie, grozi im i zastrasza, zamiast pozwolić swobodnie się wybiegać. Nie jest to pogląd popularny. Powszechnie lekceważy się plagę, jaką są rodzice autorytarni, i wyolbrzymia sporadyczne przykłady nadmiernej rodzicielskiej pobłażliwości. Niekiedy można nawet usłyszeć opinię, że rozpuszczone jest całe współczesne pokolenie dzieci. Ale czy podobnie nie bito na alarm w stosunku do k a ż d e g o p o k o l e n i a w dziejach świata? Ten zniekształcony obraz współczesnych dzieci ma jednak poważne konsekwencje. Kreowanie wrażenia, że nie ma nad nimi odpowiedniej kontroli, stwarza grunt dla rad i rekomendacji, jak położyć kres pobłażliwości i powrócić do tradycyjnej dyscypliny. Rodzice, którzy akceptują te wizję, chętniej korzystają z recept zwiększenia kontroli. To samo odnosi się do opinii, że dzisiejszym dzieciom jest zbyt łatwo, ponieważ rodzice prześcigają się w staraniach, by chronić je przed trudami życia. Takie ujęcie sprawy lepiej
1320383
125
1320383
sprawdza się w zabawnych anegdotach niż w rzeczywistości. Zachęca tylko do potępiania rodziców i dzieci, a nie do badania głębszych przyczyn problemów, przed którymi wszyscy stoimy96. To, że niektóre dzieci są lekceważone, pozostawione samym sobie i pozbawione ważnej dla nich interakcji z dorosłymi, nie dowodzi, że żyjemy w społeczeństwie koncentrującym się na dzieciach albo zbyt pobłażliwym, ani nie znaczy, że dzieci mają za mało powodów do frustracji. W rzeczywistości są aż za bardzo sfrustrowane dlatego, że ich punkt widzenia nie jest brany poważnie pod uwagę. Rodzice, którzy wydają się nie zważać na to, że ich dzieci drażnią swoim zachowaniem i psotami osoby postronne, równie często są nieświadomi ich potrzeb. To nie jest argument za zwiększeniem dyscypliny, ale apel do nas, do dorosłych, aby spędzać z dziećmi więcej czasu, dawać im więcej wskazówek i traktować je z większym szacunkiem. Ry wa lizac j a Mówi się, że żyjemy w kulturze rywalizacji. W pracy i spor cie, w szkole i domu wszelkie cele i wartości bywają spychane na drugi plan przez jeden jedyny imperatyw: masz być najlepszy! Nic więc dziwnego, że tak wielu rodziców dopinguje swoje dzieci do przyćmiewania rówieśników, stosując techniki wychowania warunkowego. Co więcej, także relacje między rodzicami i dziećmi mogą być postrzegane jako pole, na którym tylko jedna strona zwycięża. Liczne książki poświęcone dyscyplinie oferują wskazówki, jak wygrać batalię z dzieckiem, jak wyprowadzać je w pole i co zrobić, żeby dostosowało się do naszych żądań. W rezultacie: jak nad nim ciągle triumfować. Zasadnicze pytanie jest oczywiście takie: czy naprawdę chcemy mieć rywali w osobie 126
1320383 1320383
swoich dzieci? Jeżeli zastanawiamy się, dlaczego relacje między nami są tak często antagonistyczne, to niech nam stanie przed oczami obraz naszej rywalizacyjnej kultury. Matki i ojcowie, którzy usiłują dominować nad swoimi dziećmi, to ci, którzy wyrządzają im największą szkodę. Możliwości dzieci Surowe traktowanie dzieci wydaje się wskazywać, że nie doceniamy ich potencjału i nie widzimy w nich osób z własnym punktem widzenia. Ważniejsze jest jednak to, że ci, którzy opowiadają się za tradycyjną dyscypliną, mają tendencję do przeceniania dziecięcych możliwości. Inaczej mówiąc: do zawyżania swoich wymagań. Tacy rodzice nie rozumieją, że po dziecku poniżej pewnego wieku nie można spodziewać się grzecznego siedzenia przy stole albo zachowania spokoju w miejscu publicznym. Małe dziecko nie posiada jeszcze umiejętności, które czyniłyby je odpowiedzialnym za własne czyny, tak jak my jesteśmy odpowiedzialni za swoje. Badania potwierdzają, że rodzice, którzy uważają swoje dzieci za bardziej odpowiedzialne i kompetentne niż rówieśnicy, w razie jakiegokolwiek uchybienia z ich strony częściej się złoszczą, bardziej je potępiają i surowiej karzą. Sfrustrowani niewłaściwym zachowaniem, rozprawiają się z małymi dziećmi za bycie małymi dziećmi. Serce się kraje, gdy się na to patrzy. Natomiast rodzice, którzy rozumieją dziecięce granice rozwojowe, wybierają spokojne tłumaczenie i przekonywanie do swoich racji. Wiedzą, że ich praca to uczenie i, do pewnego stopnia, zwykła cierpliwość. Rodzice, którzy strofują swoje dzieci i polegają na środkach przymusu, po części robią to dlatego, że mają nierealne
1320383
127
1320383
oczekiwania co do ich zachowania. Podobnie nierealne oczekiwania pojawiają się czasami w sferze sprawności intelektualnej. Wymuszanie na pięciolatku poprawnego pisania świadczy o nieznajomości typowej drogi, jaką dziecko musi przejść, aby opanować słyszany od urodzenia język, i skutkuje zamianą ciekawego doświadczenia na nieprzyjemny obowiązek. Na ogół wielu rodziców, którzy są dumni z utrzymywania ,,wysokich standardów” dla swoich dzieci, w rzeczywistości oczekuje od nich zbyt wiele i w konsekwencji, kiedy dzieci nie spełniają tych oczekiwań, pogarsza sprawę przez uciekanie się do różnych metod kontrolnych. Sprawiedliwość jako kara Wielu ludzi hołduje przekonaniu, że kiedy ktoś, nawet małe dziecko, zrobi coś złego, wtedy powinno mu się odpłacić tym samym. Wiąże się to również z ekonomicznym modelem inter akcji międzyludzkich, który narzuca nam przekonanie, że na wszystko, łącznie z miłością, trzeba zapracować. Nieważne, czy kara działa, czy jest odpowiednią nauczką lub ma jakikolwiek konstruktywny wpływ na zachowanie dzieci ‒ wielu rodziców wciąż ją stosuje, ponieważ zmusza ich do tego imperatyw moralny. W naszej kulturze, jak się okazuje, trzeba płynąć pod prąd, jeżeli na złe zachowanie dziecka reaguje się w jakikolwiek inny sposób niż wymuszaniem nieprzyjemnych konsekwencji. Myślenie a lb o‒a lb o Gdybym miał wskazać przekonanie, które najbardziej przyczynia się do popularności wątpliwych metod wychowawczych, wskazałbym na myślenie dychotomiczne. Według niego, istnieją tylko dwa sposoby wychowania dzieci: dobry i zły.
128
1320383 1320383
Najpopularniejsza fałszywa dychotomia brzmi: ,,Możemy obrać twardy kurs wobec dzieci albo pozwalać im na wszystko”. W ten sposób tradycyjna dyscyplina zostaje przeciwstawiona totalnemu permisywizmowi: mogę karać dziecko albo pozwalać mu na wszystko; obrać twardy kurs albo w ogóle nie wyznaczać żadnych granic. Kiedy dzieci robią coś niewłaściwego, większość z nas zamiast siedzieć bezczynnie, czuje potrzebę jakiegoś działania, dlatego jeżeli nasz repertuar ogranicza się tylko do kary, z braku alternatywy kończy się właśnie na niej. Paradoksalnie, zupełny permisywizm i surowe karanie wcale nie są przeciwnościami. Jedno i drugie charakteryzuje się absolutnym brakiem efektywnego, dojrzałego kierowania dzieckiem. Nic dziwnego zatem, że są rodzice, którzy raz karzą dziecko, a raz mu odpuszczają, i gdy jedna z tych metod okazuje się katastrofą, przerzucają się z powrotem na drugą. Jak wyznała pewna matka: ,,Jestem pobłażliwa dla moich dzieci do momentu, w którym stają się tak nieznośne, że nie wytrzymuję. Potem sama staję się tak autorytarna, że nie znoszę siebie”. W niektórych rodzinach rodzice grają dwie role: jedno dyscyplinuje, a drugie pozwala na wszystko – tak jakby dwie wadliwe strategie mogły w sumie złożyć się na spójne i efektywne podejście. Żadne dostępne świadectwa nie wskazują, że karanie jest lepsze niż permisywizm97. Poza tym wcale nie musimy wybierać jednej z tych możliwości, ponieważ istnieją inne. To, że przenikliwe zimno jest nieprzyjemne, nie znaczy, że mamy wybierać upał. To fałszywa dychotomia: ,,Zamiast karania i krytykowania dzieci, kiedy są złe, starajmy się je nagradzać lub chwalić, kiedy są dobre”. Kłopot w tym, że nagrody i kary to w gruncie rzeczy dwie strony tej samej monety i że za tę monetę
1320383
129
1320383
wiele się nie kupi. Istnieje na szczęście alternatywa dla metody kija i marchewki. Jednak uwaga: wielu badaczy zajmujących się wychowaniem i podobnymi zagadnieniami stara się przedstawiać swoje poglądy na ,,rozsądnym stanowisku kompromisowym” między dwiema skrajnościami, tak aby wydawały się łatwiejsze do przyjęcia. Mówią: niektóre podejścia są nazbyt takie, inne nazbyt siakie, za to moje jest na pewno słuszne. Owo ,,takie’’ charakteryzuje się zazwyczaj nakładaniem na dziecko wyjątkowo ciężkich kar i wszechpotężną władzą rodziców, gdy tymczasem ,,siakie” jest jedną z odmian nonszalanckiego przymykania oka na wszystko. Teoretycznie większość z nas zgodziłaby się na coś trzeciego między dwiema skrajnościami. W pewnym sensie i ja polecam trzecią drogę. Ale nigdy nie powinniśmy dać się namówić na akceptację czyichś sugestii tylko dlatego, że plasują się między dwiema karykaturalnymi przeciwieństwami. Na przykład, niektórzy autorzy zaczynają od pytania typu: ,,Jak bardzo powinniśmy kontrolować nasze dzieci?”. Wybór pierwszy: (a) stale i bez umiaru, (b) wcale, czy (c) tyle, ile trzeba? Punkt c zostaje, oczywiście, wyjaśniony w zastrzeżonym prawem autorskim pięciopunktowym programie. Zamiast dać się łapać w takie sidła, może powinniśmy zakwestionować cały problem i zastanowić się nad alternatywą dla wszechobecnej kontroli. W rzeczywistości opcja ,,rozsądnego stanowiska kompromisowego’’ wcale nie musi być rozsądna. Za przykład może posłużyć nam schemat przedstawiony przez Dianę Baumrind98, a przyjęty przez wielu badaczy. Po jednej stronie umieszcza ona wychowanie ,,autorytarne”, po drugiej ,,permisywne”, a pośrodku stawia wychowanie ,,autorytatywne” (czytaj: słuszne). 130
1320383 1320383
W gruncie rzeczy jej podejście, podobno będące połączeniem stanowczości i opiekuńczości, jest właściwie całkiem tradycyjne i zorientowane na kontrolę – nawet jeżeli mniejszą niż w opcji a. Zawsze należy pamiętać, że jest wiele różnych sposobów wychowania dzieci, i kwestionować zasadność istniejących ideologii, to znaczy: mieć wolną rękę do szukania nowych kierunków, być może o wiele sensowniejszych niż obiegowe sądy.
Co czujemy? Nasi rodzice uczyli nas rodzicielstwa, pokazując na własnym przykładzie, jak rozmawiać z dziećmi i jak z nimi być. Doświadczenia nabyte w rodzinach, z których się wywodzimy, mają decydujący wpływ na to, jakimi staniemy się matkami i ojcami. Wychowanie dzieci nie jest bowiem kwestią suchej wiedzy. Zaangażowana jest w to cała nasza osobowość, co komplikuje sprawę, bo wiele przyczyn może działać poza naszą świadomością. Powiem szczerze: waham się przed zagłębieniem w te sfery, a to z tej przyczyny, że wiele takich dyskusji, pełnych solennych odniesień do czyjegoś ,,dziecka wewnętrznego” i temu podobnych rzeczy, działa mi na nerwy. Niemniej muszę to zrobić. Nie da się zastanawiać nad tym, co nas powstrzymuje przed staniem się lepszymi rodzicami, nie myśląc, jak ukształtowało się nasze wnętrze. Ma ono wpływ nie tylko na to, co robimy dla swoich dzieci, ale i na to, czego nie robimy. Decyduje o tym, jak dzielimy się odpowiedzialnością z drugim rodzicem i czy jednakowo traktujemy synów i córki. Określa, czy nasze codzienne zachowanie cechuje szacunek dla dzieci, co wpędza nas w złość albo wywołuje nasz smutek i jak wyrażamy swoje uczucia.
1320383
131
1320383
Zgoda, skomplikowane wywody psychologiczne nie zawsze są potrzebne, żeby zrozumieć, dlaczego dokonujemy złych rodzicielskich wyborów. Czasami tracimy cierpliwość tylko przez to, że dzieci wymagają jej za dużo: mogą być egocentryczne, hałasują, robią ciągły bałagan. Jak zauważyłem na początku tej książki, rodzicielstwo nie jest dla mięczaków, a niektóre dzieci wychowuje się trudniej niż inne. Jednak to, że dziecko jest urwisem, wcale nie tłumaczy, dlaczego jego rodzice uciekają się do miłości odmawianej czy do innych środków kontroli. Całkiem sporo badań sugeruje, że podstawowe style wychowawcze ,,są rodzicom znane jeszcze zanim nabywają bezpośredniego doświadczenia z własnym potomstwem”. Te style sięgają korzeniami do ich własnych doświadczeń, przez które dawno temu przeszli sami99. Ostatnio pewien mężczyzna zostawił na mojej stronie internetowej wiadomość, którą częściowo przytaczam: ,,Obserwuję niczym widz przyglądający się katastrofie pociągu, jak moi przyjaciele stosują wobec swoich dzieci te same wzorce zachowań, które raniły ich, kiedy byli bardzo mali. To nie jest przyjemny widok”. Ani, dodałbym, nie jest łatwo określić, dlaczego tak się dzieje. Ludzie, o których pisze ów mężczyzna, przypuszczalnie nie rozsiedli się na kanapie i nie podjęli świadomej decyzji, że unieszczęśliwią swoje dzieci. Wytłumaczenie tego musi leżeć poniżej poziomu świadomych myśli. Coś innego tłumaczy dziwny, nielogiczny, a nawet tragiczny fakt, że wiele osób bardzo krytycznych wobec swoich rodziców koniec końców tworzy rodzinę niezwykle podobną do tej, z której uciekli – albo im się zdaje, że uciekli. Jedno z wytłumaczeń przedstawiła Alice Miller: ,,Wielu ludzi dopuszcza się okrutnych czynów, na które byli narażeni 132
1320383 1320383
w dzieciństwie, i przyjmuje dawne postawy swoich rodziców, bo w ten sposób może nadal ich idealizować”100. Argument Miller głosi, że istnieje w nas potężna, nieuświadomiona potrzeba wiary, iż wszystko, co rodzice zrobili dla nas, wynikało z prawdziwej miłości i troski o nasze dobro. Wielu z nas wstrząsa się ze zgrozą na samo przypuszczenie, że mogliby postępować w nie całkiem dobrej wierze lub że nie byli kompetentni – i aby rozwiać jakiekolwiek wątpliwości, traktujemy nasze dzieci tak samo, jak rodzice traktowali nas. Innego zdania jest brytyjski psychiatra John Bowlby, autor teorii przywiązania. Argumentuje on, że jeżeli samemu nie doświadczyło się wychowania empatycznego, trudno potem być empatycznym rodzicem. To samo można powiedzieć o miłości bezwarunkowej: jeśli nas nią nie obdarzano, nie obdarzymy nią innych. Ci, których jako dzieci akceptowano tylko warunkowo, będą akceptować innych w ten sam sposób, włącznie z własnymi dziećmi. Tacy rodzice myślą o miłości jak o wyjątkowym towarze, który trzeba racjonować. Uważają, że dzieci muszą podlegać rygorystycznej kontroli, której oni sami podlegali w dzieciństwie. Nasze podstawowe dziecięce potrzeby emocjonalne, które nie spotkały się z odzewem rodziców, nie znikają w miarę dorastania. W życiu dorosłym nadal staramy się je zaspokajać, często w okrężny czy nawet pokrętny sposób. Taki wysiłek wymaga niekiedy wyczerpującego, prawie nieustannego skupienia na sobie, ponieważ chcemy udowodnić sobie, że jesteśmy bystrzy, atrakcyjni albo czarujący. A wtedy ci, którzy potrzebują naszej uwagi, zwłaszcza nasze dzieci, mogą uznać, że jesteśmy emocjonalnie niedostępni. Pozostajemy zbyt zajęci zdobywaniem
1320383
133
1320383
tego, czego nam brakuje. I jak potwierdza dwóch kanadyjskich badaczy, rodzice myślący przeważnie o własnych potrzebach i celach zazwyczaj mniej akceptują swoje dzieci, częściej je karzą i kontrolują, niż tacy, którzy skupiają się na potrzebach dzieci czy rodziny jako całości. Osoby, które zwykle stawiają na pierwszym planie własne potrzeby, będą prawdopodobnie przekonane, że dzieci celowo źle się zachowują, ponieważ taki mają charakter, a nie z powodu jakichś chwilowych przyczyn101. Dzieci mogą zostać także postawione w sytuacji, w której czują, że to od nich zależy szczęście i samopoczucie rodziców. Czasami oczekuje się, że będą zaspokajały niedosyt uczuć, jaki jedno z rodziców odczuwa względem drugiego, albo staną się powiernikiem jednej ze stron. Oczekuje się, że będą przyjacielem, a nawet matką czy ojcem własnej matki lub ojca. Wszystko to może rozgrywać się poza świadomością zarówno dziecka, jak i dorosłych. Ale bez względu na to, czy dziecko poradzi sobie z tymi oczekiwaniami, czy nie, jego rozwój może zostać wypaczony, gdy potrzeby dorosłych są zawsze na pierwszym planie.
Czego się boimy? Kiedy zsumujemy wszystkie uczucia, przekonania i zachowania, które na nas wpływają – oddziaływania zarówno osobiste, jak i kulturowe; zarówno te, których jesteśmy świadomi, jak i te nieuświadomione – możemy dojść do wniosku, że jesteśmy na nie podatni po części ze strachu. Lęki jednych rodziców są bardziej przemożne i mniej racjonalne niż innych, ale w każdym wypadku mogą wpływać na sposób, w jaki wychowujemy swoje dzieci. 134
1320383 1320383
Lęk przed niedoskonałością Mówiąc szczerze, martwiłbym się o świeżo upieczonych rodziców, którzy nie obawiają się tego, co ich czeka. Oboje z żoną pamiętamy, jak po narodzeniu naszego pierwszego dziecka nagły przypływ adrenaliny ustąpił miejsca czemuś zbliżonemu do paniki: moszcząc krzesełko samochodowe drzemiącemu w nim noworodkowi na parkingu przed szpitalem, wyglądaliśmy jak zające na drodze, złapane w pułapkę przednich świateł. Myśleliśmy sobie: ,,To chyba jakaś pomyłka. Przecież nie wiemy, jak sobie z czymś takim poradzić”. Co gorsza, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że zabieramy do domu nie tylko niemowlę, ale także przyszłego trzylatka, ośmiolatka i czternastolatka. Nikt nie zakłada, że będzie złym rodzicem. Wszyscy kochamy swoje dzieci i najbardziej ze wszystkiego na świecie pragniemy ich szczęścia i bezpieczeństwa. Ale czasami czujemy się bezradni, zdezorientowani i sfrustrowani, kiedy coś nie idzie po naszej myśli, i po cichu ‒ albo nawet na głos ‒ powątpiewamy, czy stać nas na robienie tego, co robić należy. Strach przed własną niekompetencją i ograniczeniami zapędza nas niekiedy w ślepą uliczkę. Niepewni siebie rodzice chętnie dają posłuch cudzym radom, a rady mają to do siebie, że nie każdemu służą jednakowo. ,,Nie wiem, co robić, wobec tego będę się wzorować na teściowej, która z całą stanowczością twierdzi, że niemowlę trzeba zostawić w spokoju i «pozwolić mu się wypłakać». Albo zastosuję się do rady eksperta i za każdym razem, kiedy mój synek mnie posłucha, dam mu nagrodę”. Lęk przed niekompetencją prowadzi niektórych rodziców do ulegania każdemu żądaniu dziecka, co oczywiście jest czymś innym niż wychodzenie naprzeciw jego potrzebom i wspólne rozwiązywanie problemów. Inni z kolei udają, że są pewni sie-
1320383
135
1320383
bie i wszystko mają pod kontrolą, aby nie zdradzić się ze swoimi wątpliwościami. Po jakimś czasie zapominają, że postawa autorytarna, utrzymująca dzieci w ryzach, to tylko pewna rola, którą przyjęli. Tacy rodzice mogą narzucić sztywne, niekwestionowane zasady dzieciom, tak jakby próbowali przekonać wszystkich wokół, także siebie, że dobrze wiedzą, co robią. Lęk przed bezradnością Każdemu z nas zdarzało się być kompletnie bezradnym i zależnym od kogoś drugiego. Niektórzy boją się podświadomie, że kiedy ich dorosłość nie wytrzyma próby, czas ruszy do tyłu, a oni na powrót staną się bezradni. Aby poradzić sobie z takimi lękami, udają, że jako dorośli są na nie niepodatni. Ponieważ utrata kontroli nad sobą jest czymś przerażającym, muszą wierzyć, że cały czas siebie kontrolują. Niestety, kontrola nad sobą łatwo może obrócić się w potrzebę kontrolowania innych, stawianie siebie na pierwszym miejscu, triumfowanie, postrzeganie niezgodności opinii (nawet z własnymi dziećmi) jako walki, w której trzeba zwyciężać. Człowiek boi się wtedy, że kiedy ustąpi, zmieni zdanie albo przyzna do błędu, to straci wszystko. Odnosi się to zwłaszcza do ludzi wychowanych w tradycyjnych rodzinach, gdzie słowo ojca czy matki było święte. W dzieciństwie doświadczyli oni, jak ujęły to pewne badaczki, że ,,w sytuacjach konfliktowych nikt nie opowie się po ich stronie”102. Nabyte w ten sposób uczucie bezsilności nigdy nie zanika: w dorosłym życiu takie osoby będą starały się dominować nad własnymi dziećmi. Dlatego rodzice, którzy ,,uważają siebie za niedostatecznie silnych, sami stosują metody kontroli represyjnej”103. 136
1320383 1320383
Niektórzy ludzie w obawie, by nie być zależnym od kogoś innego, swoim wyglądem i zachowaniem starają się sprawiać wrażenie, że mają silną osobowość. Ich dążność do kontroli nie ogranicza się do własnych dzieci: czują się zobowiązani demonstrować swoją wyższość także nad dorosłymi. Łatwiej to jednak robić wobec dzieci – jest na to także większe przyzwolenie społeczne. Istnieją badania, które pokazują, że rodzice stosujący przemoc są szczególnie skłonni ,,postrzegać siebie jako ofiary złych intencji dzieci”. Ale co jest pierwsze: owo przekonanie czy ich gwałtowne reakcje? Być może postrzegając siebie w roli ofiar i mówiąc, jakimi to ,,manipulatorami są dzieci, próbują tylko usprawiedliwić swoją przemoc?”104. Nawet rodzice dalecy od jakiejkolwiek agresji wobec dzieci mogą odczuwać potrzebę kontroli i strach przed jej utratą. Większość z nas pewnie nie byłaby zadowolona, gdyby w nocy ktoś nagle zamienił nasze bezbronne niemowlę w istotę o własnej woli. Cudowny do tej pory bobas mógłby znienacka chcieć robić to, co mu się podoba, i sprzeciwiać się naszym żądaniom. Czy oparlibyśmy się wtedy pokusie wymyślania sposobów, by go przechytrzyć? Nasze lęki często prowadzą nas do błędu, jakim jest stawianie na swoim. Pewnego wieczoru mój trzyletni synek opierał się – głównie biernie i za pomocą selektywnego słuchu – mojej wielokrotnie powtarzanej prośbie, by skończył zabawę i szykował się do snu. Po paru minutach spytałem, kto zdejmie mu koszulkę: on sam czy ja? Nie było reakcji, więc zdjąłem mu koszulkę i zaniosłem go na piętro. Wtedy wyrwał mi się, krzycząc rozpaczliwie, że chciał zdjąć koszulkę sam. Przypomniałem mu
1320383
137
1320383
łagodnie i, jak myślę, raczej rozsądnie, że miał okazję to zrobić, ale z niej nie skorzystał. Ale on krzyczał dalej, że mam znieść go na dół, ubrać jeszcze raz w nieszczęsną koszulkę, a wtedy on zdejmie ją sam. ,,Nie – mówię, wybiegając myślą naprzód do stygnącej kąpieli – jest już późno’’. Jednak syn nie miał zamiaru myśleć naprzód ani ruszyć do przodu. Znaleźliśmy się w impasie. W końcu dotarło do mnie, że zachowuję się tak samo irracjonalnie jak on. Mój upór, żeby zrobić coś tak, jak ja chcę, nie tylko unieszczęśliwia nas obu, ale jest także stratą czasu. Więc zrobiliśmy tak, jak chciał: zeszliśmy na dół, założyliśmy koszulkę, on zdjął koszulkę, poszliśmy na górę, gdzie wszedł do wanny. W rezultacie mojej niechęci do utraty kontroli minęła godzina albo więcej, nim syn znów się uśmiechnął i nasze relacje zostały naprawione. Lęk przed oceną Niektórzy rodzice żyją w ciągłym lęku przed tym, co inni ludzie – nie tylko przyjaciele i krewni – myślą o ich dzieciach, a zatem o ich, rodziców, zdolnościach wychowawczych. Ten lęk działa szczególnie destrukcyjnie, kiedy występuje łącznie z dwoma wymienionymi wyżej. Ale nawet względnie pewni swoich kompetencji rodzice potrafią czasami wpaść w popłoch, wyobrażając sobie, że ktoś gdzieś pomyśli: ,,Ta matka nie wie chyba, co robi. Popatrz na jej dzieciaki!”. Zważmy, co budzi w nas niepokój przed oceną otoczenia. Ktoś daje naszemu niemowlęciu zabawkę, a my szczebioczemy: ,,Powiedz: dziękuję!”, pozornie zwracając się do dziecka, chociaż jest ono za małe, by mówić, a nawet by uczyć się na naszym przykładzie. W istocie sygnalizujemy w ten sposób dorosłemu, że wiemy, jak się zachować, i wiemy, jak wychowywać dzieci. 138
1320383 1320383
Jak już powiedziałem, w naszej kulturze o wiele częściej obwinia się rodziców o niedostateczną kontrolę niż o jej nadmiar – i o wiele częściej chwali się dzieci za ,,dobre zachowanie” niż, powiedzmy, za ciekawość świata. Zatem kiedy połączymy obawę rodziców przed zewnętrzną oceną z przypuszczalnym jej ukierunkowaniem, nie zaskoczy nas, jeśli będąc w miejscu publicznym, łatwo uciekają się do metod represyjnych i odczuwają przemożną potrzebę kontrolowania swoich dzieci105. Podobnie jak wiele innych lęków, również ten może okazać się samospełniającą się przepowiednią: kontrolowanie dzieci ze strachu przed tym, co pomyślą o nas inni, może skłaniać nas do takiego zachowania, jakim nie chcemy się chwalić. Lęk o bezpieczeństwo dziecka Wszyscy troskliwi rodzice martwią się o swoje dzieci, zwłaszcza wówczas, kiedy gazety rozpowszechniają mrożące krew w żyłach opowieści o złych rzeczach przytrafiających się dobrym ludziom. Zanim zostałem ojcem, nie zdawałem sobie sprawy, jak trudno jest odróżnić, kiedy te troski są uzasadnione, a kiedy przesadzone – i kiedy nasze reakcje przekraczają linię dzielącą rozsądne środki ostrożności od dławiącej nadopiekuńczości. Wielu rodziców usprawiedliwia przesadny stopień kontroli nad swoimi dziećmi tym, że w przeciwnym razie może przytrafić im się coś złego. Nie mówię tu o czuwaniu nad dzieckiem, byciu świadomym tego, co dzieje się w jego życiu, i zakreślaniu odpowiednich do wieku granic. To wszystko, oczywiście, ma sens. Mówię o rodzaju kontroli opisanej w rozdziale trzecim, kiedy rodzice w imię ochraniania dziecka dają mu zbyt mało okazji do decydowania o tym, co robi. Jest jeszcze gorzej, kiedy dzieci są przesadnie kontrolowane tylko z tego powodu, że boimy się o bezpieczeństwo rzeczy – to znaczy naszego mienia.
1320383
139
1320383
To może szybko i niekorzystnie odbić się na poczuciu wartości u dziecka, jak również na jego relacjach z nami. Lęk przed rozpieszczaniem Do przedwczesnego uczenia toalety skłania niektórych rodziców coś więcej, niż mdłości przy zmienianiu pieluch, tak samo jak coś więcej niż pragnienie wprowadzenia w cudowny świat słowa pisanego skłania ich do zmuszania przedszkolaków do nauki liter. Obserwowałem osoby, które wymuszają na dziecku stawianie pierwszych kroków, krytykują je za raczkowanie, uparcie twierdząc, że potrafi samo wchodzić po schodach. Widywałem widelce wkładane w bardzo małe rączki przy akompaniamencie rozkazów: ,,Jedz jak duży chłopiec!”. Założenie, że ,,wcześniej’’ jest zawsze lepiej, może się brać ze strachu przed ,,za późno”. Ten strach z kolei znajduje czasami swój wyraz w przekonaniu, że dzieci nie powinno się rozpieszczać. Jest czas na odstawienie od piersi, czas na przyuczenie do siadania na nocniczku, czas na naukę chodzenia, wymawiania pierwszych słów i czas przyzwyczajania do większej samodzielności. Rodzice martwią się, kiedy dziecko, jak im się wydaje, robi coś w sposób zbyt dziecinny. Ale dlaczego? Mój przyjaciel zwykle podchodzi do tych spraw z dystansem, pytając retorycznie: ,,Naprawdę myślisz, że toto będzie raczkować aż do gimnazjum? Po co ten pośpiech?”. A mówiąc o gimnazjum: kiedy ostatni raz ktoś słyszał rodziców trzynasto- lub piętnastolatków dopingujących ich, by szybciej dorastali, używali więcej kosmetyków, chodzili sami na imprezy, byli bardziej aktywni seksualnie lub spieszyli się ze zdobyciem prawa jazdy? Ze spowolnieniem procesu wychowawczego muszą pogodzić się rodzice dzieci z upośledzeniem rozwoju. Muszą stłumić 140
1320383 1320383
własne lęki i radzić sobie z nimi. Ale sztuką dla każdego rodzica jest pozwolić, by dziecko rozwijało się we własnym tempie. Swego czasu moja dziewięcioletnia córka miała dużą frajdę z oglądania programów telewizyjnych przeznaczonych dla dużo młodszych dzieci. Początkowo mnie to niepokoiło, ale ostatecznie zdałem sobie sprawę z paru rzeczy. Po pierwsze, jest aż zanadto stymulowana intelektualnie przez cały dzień i zasługuje na chwilę odpoczynku przy niewinnej rozrywce. Jeżeli dorośli mogą się relaksować przy sitcomach czy kieszonkowych thrillerach, to dlaczego trzecioklasistka miałaby się nie pośmiać przy programach dla przedszkolaków? Po drugie, kiedy razem z nią obejrzałem parę takich programów, uzmysłowiłem sobie, że ona, posługując się zasobami swojego intelektu, przewiduje rozwój akcji, krytykuje niekonsekwencje, szuka alternatywnych sposobów postępowania bohaterów i rozgryza sztuczki techniczne, umożliwiające kreowanie iluzji106. Po trzecie i najważniejsze, ona wcale nie tępieje od oglądania programów telewizyjnych i czytania książek, które są ,,poniżej jej poziomu”. Prawdziwe niebezpieczeństwo tkwi w popędzaniu jej do dorosłości. Lęk przed rozpieszczaniem jest najbliższy lękowi przed tym, by nasze dzieci nie zostały w tyle za innymi. To tłumaczy popularność szkodliwych książek o tytułach takich, jak Co twoje dwudniowe dziecko wiedzieć powinno? Kiedy widzę rodziców przypatrujących się innym dzieciom, aby ocenić, co i ile już potrafią, przypominam sobie rodzeństwo, które po podaniu deseru natychmiast zerkało na porcję sąsiada, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie jest większa. Nieodparta chęć porównywania się z innymi znajduje odbicie w strachu wyjątkowo kultywowanym w naszym zwariowanym na punkcie rywalizacji społeczeństwie, że cudze dzieci mogą wyprzedzić nasze. Osoby,
1320383
141
1320383
które postępują tak, jak gdyby dzieciństwo było nieustającym wyścigiem, nieodmiennie stosują wobec dzieci każdą możliwą odmianę presji. Zresztą, dodajmy, zupełnie bezproduktywnie. Lęk przed permisywizmem Tak jak troska o to, by moje dziecko nie wypadło gorzej od rówieśników, wiąże się z niezdrową presją na sukces, podobnie lęk przed permisywizmem może przyczyniać się do niezdrowej nadopiekuńczości. Jak zauważyłem wcześniej, to nie sam permisywizm, lecz lęk przed nim jest przyczyną większości problemów w naszej kulturze. Ten lęk często podsycają książki o dyscyplinie, co swego czasu wytknął Thomas Gordon, mówiąc: ,,One niesłusznie nazywają permisywizm sprawcą zła. Tym samym utwierdzają rodziców w przekonaniu, że jedyne, co pozostaje do zrobienia, to sprawować rodzicielską władzę silną ręką: ustalać reguły i kategorycznie wymuszać ich przestrzeganie, wytyczać sztywne granice, stosować kary cielesne i żądać posłuszeństwa”107. Empiryczny związek między przypuszczeniami i lękami z jednej strony, a procesem wychowawczym z drugiej, został dobrze udokumentowany. Na przykład matki, które są przekonane, że niemowlęta można rozpuścić przez nadmiar uczucia, w rzeczywistości nie zapewniają dziecku wystarczająco przyjaznego otoczenia108. Trudno przecenić szkody wyrządzone starszym dzieciom przez rodziców, którzy narzucają autokratyczne reguły czy obdarzają wyłącznie akceptacją warunkową, ponieważ boją się potwornie, że wszystko inne zostanie uznane za nazbyt pobłażliwe. Gdyby ich uwolnić od tego lęku, z pewnością staliby się kochającymi rodzicami, bo co do tego, że potrafią kochać, nie mam żadnych wątpliwości. 142
1320383 1320383
*** Z własnego doświadczenia wiem, że tym, co wyróżnia naprawdę wspaniałych rodziców, jest ich gotowość do wychodzenia naprzeciw trudnym pytaniom o to, co robią. Na sugestię, że może być lepszy sposób radzenia sobie z konfliktem z własnymi dziećmi, nie przyjmują pozycji obronnej typu: ,,No cóż, tak postępowali moi rodzice i dobrze na tym wyszedłem”. By lepiej opanować sztukę wychowywania dzieci, powinniśmy być otwarci na ocenę tego, co nasi rodzice robili dobrze, a które ich metody zamienilibyśmy na lepsze. Ci z nas, którzy mieli dość szczęścia, by być darzonymi szacunkiem, zechcą, co naturalne, postępować tak samo z własnymi dziećmi. Pozostali muszą postanowić, że nie będą traktować swego potomstwa w sposób, w jaki sami byli traktowani, ale tak, jakby pragnęli, żeby ich traktowano. Odnosząc się do przekonań dotyczących kar, religii, współzawodnictwa czy dostosowywania się, nie miałem zamiaru ich obalać: chciałbym, byśmy się im przyjrzeli i rozważyli, czy mają wpływ na praktyki, jakie stosujemy wobec naszych dzieci. Tam, gdzie w grę wchodzi materia głęboko osobista, siłą rzeczy się nie wypowiadam. Pomimo to, co być może twierdzą inni autorzy, perspektywy na istotną zmianę, wynikającą z przeczytania jednej książki, nie są dobre. Mogę mieć jedynie nadzieję, że Freud miał rację, mówiąc, iż zrozumienie to pierwszy krok do zmiany. Prawdziwe zrozumienie, które angażuje trzewia i głowę, być może nie wystarczy do zmiany postępowania wobec swoich dzieci, ale bez niego nic się nie dokona.
1320383
143
1320383
*** Oto podsumowanie. Prawdopodobnie nie wyjdziemy naprzeciw długofalowym celom naszych dzieci, jeżeli nie będziemy gotowi zadać sobie następującego pytania: czy to, jak z nimi postępuję, ma więcej wspólnego z moimi potrzebami, lękami i moim wychowaniem, niż z tym, co naprawdę leży w ich najlepszym interesie? Odpowiedź może brzmieć ,,tak”, może brzmieć ,,nie” – choć miejmy nadzieję, że więcej będzie krzepiącego ,,nie”. Takie pytanie musimy jednak stawiać sobie wciąż od nowa. Teraz, kiedy już znamy ewentualne przyczyny naszego postępowania, które oczywiście nie ograniczają się tylko do wymienionych w tym rozdziale, możemy zająć się konkretnymi ideami pozwalającymi naszym dzieciom dostrzec w nas lepszych rodziców.
1320383 1320383
rozdział siódmy
RODZICIELSTWO BEZWARUNKOWE W tym miejscu powinienem ostrzec swoich czytelników: to nie będzie dokładna recepta na wychowanie dobrych dzieci. Po pierwsze, zanim ośmieliłbym się zaoferować autorytatywny, nieomylny poradnik dla rodziców, sam musiałbym być perfekcyjnym ojcem, którym nie jestem. Po drugie, mam swoje wątpliwości co do takich poradników. Bardzo dokładne zalecenia typu: ,,Kiedy twoje dziecko mówi «x», ty stań w miejscu «y» i tonem głosu «z» wymów następujące zdanie...” są niegrzeczne wobec rodziców, jak i wobec dziecka. Wychowanie dzieci to nie montowanie domowego teatrzyku kukiełek ani przygotowanie gulaszu, przy którym wystarczy trzymać się ściśle przepisu. Uniwersalna formuła nie może mieć zastosowania w każdej rodzinie, a jej autorzy nie są w stanie przewidzieć nieskończonej różnorodności sytuacji. W gruncie rzeczy, książki, które rzekomo oferują takie formuły, zamiast dostarczyć zdesperowanym mamom i tatom cudownego środka zaradczego, zazwyczaj wyrządzają więcej szkody niż pożytku. W tym i w następnych rozdziałach przedstawię pewne ogólne zasady i wskażę pewien tor myślenia, jak budować alternatywę dla wychowania tradycyjnego. Takie, a nie inne wnioski wyciągnąłem z odpowiednich badań, z syntezy pracy innych
1320383
145
1320383
wnikliwych autorów, z własnego doświadczenia i obserwacji innych rodzin. Jednak sami czytelnicy powinni zdecydować, czy moje idee wydają im się rozsądne, a jeżeli tak, to jak można je zastosować we własnym domu. Szczerze mówiąc, zalecenia, które zaproponuję, są trudniejsze do przyjęcia niż te, które można znaleźć w wielu innych książkach. Trudniej jest kochać dzieci miłością bezwarunkową, niż po prostu je kochać. Trudniej reagować na nie w ich całej złożoności, niż skupiać się tylko na ich zachowaniu. Trudniej rozwiązywać problemy razem z nimi, wskazywać im powody, by robiły to, co słuszne, i pomagać w formułowaniu własnych racji, niż sprawować nad nimi kontrolę z pomocą kija i marchewki. P r a c a z d z i e c k i e m wymaga od nas więcej niż praca dla dziecka. Pewien badacz odnotowuje, że małe dzieci, mimo zwróconej im uwagi na niewłaściwe zachowanie, nadal robią swoje, a rodzice kwitują to zazwyczaj stwierdzeniem, że mówienie do dziecka nic nie daje. Ale kara, według tego badacza, w tym także kara cielesna, jest zwykle równie mało skuteczna: połowa jednolatków zachowuje się ponownie źle po upływie mniej więcej dwóch godzin ‒ a cztery piąte pod koniec dnia ‒ niezależnie od reakcji rodziców na pierwszy sprzeciw dziecka. ,,Różnica jest taka, że kiedy bicie nie działa, rodzice nie kwestionują jego skuteczności”109. Uważają, iż dziecko wymaga więcej tradycyjnej dyscypliny. Tymczasem nie ma gwarancji, że jakakolwiek interwencja, ani moja, ani kogoś innego, okaże się skuteczna. Ale próba narzucenia dziecku naszej woli prawie na pewno nie da nic poza niechętnym chwilowym posłuszeństwem, choć – jak widzieliśmy w trzecim rozdziale – często nie daje nawet tego. To, 146
1320383 1320383
o czym będę mówił, ma o wiele większe szanse na sukces przy dużo mniejszym ryzyku, jeżeli chodzi o zdrowy rozwój dziecka czy nasze wzajemne relacje. Jednak odejściu od starszych metod musi towarzyszyć zmiana celu, do jakiego dążymy. Zacznijmy od tego, że nasze zasadnicze pytanie nie będzie brzmieć: • C o m a m z r o b i ć , ż e b y m o j e d z i e c k o r o b i ł o to, co mu każę? Lecz: • C z e g o p o t r z e b u j e m o j e d z i e c k o i j a k m a m wyjść naprzeciw jego potrzebom? Położenie nacisku na potrzeby dzieci i czuwanie, by były zaspokajane, zobowiązuje nas do traktowania d z i e c i s e r i o . To znaczy: traktowania ich jak ludzi, których uczucia, pragnienia i pytania są dla nas ważne. Preferencjom dziecka nie zawsze da się wyjść naprzeciw, ale zawsze należy je rozważyć i nigdy nie zbywać machnięciem ręki. Ważne jest, żeby postrzegać dziecko jako istotę o jedynym w swoim rodzaju punkcie widzenia, z bardzo realnymi lękami i troskami (czasem całkiem różnymi od naszych) i odmiennym sposobem rozumowania. Na wywody i zwyczajnie bezduszne rady różnych ekspertów od dyscypliny zazwyczaj reaguję z przerażeniem, a to dlatego, że nie wydają się szanować, a w niektórych wypadkach nawet lubić dzieci. To samo odczuwam, kiedy obserwuję niektórych rodziców. Mniej mnie obchodzi, czy dokonują tych samych wyborów, co ja, albo stosują podobne strategie. Jestem natomiast uczulony na to, czy swoim postępowaniem, słowami i tonem
1320383
147
1320383
głosu dają swojemu dziecku jasno do zrozumienia, że traktują je poważnie. W kolejnych trzech rozdziałach będę omawiał trzy czynniki, które budują szacunek rodziców do dzieci: • Dawanie wyrazu miłości bezwarunkowej. • Stwarzanie dzieciom okazji do samodzielnego podejmowania decyzji. • Wyobrażenie sobie, jak wygląda świat z ich punktu widzenia. Jednak najpierw chcę zaproponować trzynaście zasad przewodnich. Każda z nich ma praktyczne następstwa, które mogą być mniej zaskakujące i prowokacyjne niż sugeruje ich krótkie sformułowanie. 1. Miejmy refleksyjny umysł. 2. Rozważmy swoje żądania. 3. Miejmy na uwadze dalekosiężne cele. 4. Stawiajmy relacje z dzieckiem na pierwszym miejscu. 5. Zmieńmy sposób patrzenia, nie tylko działania. 6. Szanujmy dziecko nade wszystko. 7. Bądźmy autentyczni. 8. Mniej mówmy, więcej pytajmy. 9. Pamiętajmy o wieku dziecka. 10. Przypisujmy dziecku zawsze dobre, spójne z faktami intencje. 11. Nie upierajmy się przy swoim ,,nie”. 12. Nie bądźmy nieugięci. 13. Nie spieszmy się!
148
1320383 1320383
*** 1. Miejmy ref leksyjny umysł Kiedyś w chwili frustracji moja żona wskazała mi dylemat, przed którym staje wielu rodziców. Powiedziała: ,,Nie wiem, jak spowodować, żeby dzieci robiły to, co mówię, bez uciekania się do środków, które uważam za niestosowne”. Nie ma tu łatwego rozwiązania, natomiast jest jedna rzecz, której stanowczo powinniśmy unikać: racjonalizowania środków wychowawczych, tak żeby z ,,niestosownych’’ stały się ,,stosowne’’. Niektórym rodzicom udaje się bowiem przekonać siebie, że każda ustalona przez nich zasada, nawet taka, na którą nie ma żadnego usprawiedliwienia, jest jakoś dla dzieci korzystna. Najlepsi rodzice to ci, którzy mogą pochwalić się rozbudzoną introspekcją i są skłonni dać z siebie wiele. Nie sugeruję, że powinniśmy zadręczać się własną niedoskonałością i mieć ciągłe wyrzuty sumienia. Jest coś takiego, jak przesadna samokrytyka czy krytyka nieefektywna. Natomiast przydałoby się nam, przynajmniej większości, poświęcić więcej czasu na refleksję nad swoim postępowaniem wobec dzieci, by jutro być lepszymi rodzicami niż dzisiaj. Spróbujmy zastanowić się, co jest podstawą naszego stylu wychowania. Im bardziej jesteśmy transparentni dla siebie, tym łatwiej przychodzi nam zrozumieć, jak nasze potrzeby i doświadczenia wpływają na nasz sposób postępowania z dziećmi: na przykład, co doprowadza nas do szaleństwa i dlaczego? Dzięki temu mamy szansę stać się lepsi. Może się okazać, że cechy, które irytują nas u dzieci w sposób szczególny, są niemiłym przypomnieniem naszych własnych, najmniej pociągających rysów charakteru. Jak pisał duński poeta i naukowiec Piet Hein: ,,Błędy, które najtrudniej wybaczyć innym, nosimy w sobie”.
1320383
149
1320383
W skrócie: bądźmy uczciwi w kwestii motywów swojego postępowania i czujni na sygnały, które dają nam znać, że nasz styl interakcji z dziećmi dryfuje w stronę stałej kontroli. 2. Rozważmy swoje żądania. Kiedy nasze dzieci nie robią tego, czego od nich oczekujemy, być może powinniśmy zrewidować swoje oczekiwania. Zwróćmy uwagę, jak mało książek dla rodziców zakłada taką ewentualność. Sprawą nadrzędną dla ogromnej większości tego rodzaju literatury jest uległość dzieci, a następnie techniki jej wymuszania. W większości wypadków zawierają one ,,wzmocnienie pozytywne” i ,,konsekwencje” – to znaczy przekupywanie i groźby – rzadko natomiast życzliwą i pełną szacunku komunikację z dziećmi. A już prawie nigdy nie namawia się rodziców do ponownego rozważania swoich żądań. Na przykład, pewien autor stawia nacisk na większą wrażliwość i elastyczność w negocjacjach z dziećmi, tak aby nie było w nich przegranych. Uważam zawarte w niej konkretne idee za użyteczne, a ogólne podejście za bardzo ludzkie. Ale wydaje mi się, że autor, dając rady rodzicom, co mają robić, żeby ich dzieci ścieliły swoje łóżka albo jadły warzywa, chyba nie wziął pod uwagę problematyczności takich celów. Jeżeli karmimy dzieci w miarę zdrowo, to czy przy każdym posiłku mamy je zmuszać do jedzenia warzyw? I dlaczego w pokoju dziecinnym, tym jedynym miejscu na ziemi, w którym dziecko czuje się naprawdę u siebie, ma być taki sam porządek, jak u rodziców? Nawet relatywnie postępowe książki doradzające rodzicom, co zrobić, by dzieci były posłuszne, skupiają się na ogół na pytaniu: jak, a nie czy.
150
1320383 1320383
Czasami kłopoty pojawiają się wówczas, kiedy żądania rodziców są przedwczesne w stosunku do tego, czego można oczekiwać po dziecku w danym wieku. Ale nawet gdy jest ono w stanie coś zrobić, to wciąż warto pytać, czy powinno. Niektórzy rodzice chcieliby wiedzieć, jak przymusić dziecko do gry na pianinie. Jednak dużo właściwsze byłoby pytanie: dlaczego w ogóle je przymuszać, skoro lekcje są dla niego koszmarem? Czy taka umiejętność ma służyć jemu, czy nam? Czy nie skończy się na tym, że nie będzie lubiło muzyki? To samo odnosi się do wielu innych kwestii. Oczywiście są rzeczy, których słusznie oczekujemy od dzieci. Jednak kategorycznie twierdzę, że zanim zaczniemy szukać metod zmuszania ich do realizacji naszych żądań, najpierw przeznaczmy trochę czasu na ich gruntowne przemyślenie. 3. Miejmy na uwadze dalekosiężne cele. Zacząłem niniejszą książkę od rozważania, jakimi chcielibyśmy widzieć nasze dzieci w przyszłości. Musimy wziąć pod uwagę, że pewne strategie wychowawcze mogą przeszkodzić w realizacji naszej wizji, dlatego warto skonfrontować je z naszymi celami. Załóżmy, na przykład, że chcemy, by nasze dziecko wyrosło na człowieka (a) etycznego, (b) umiejącego utrzymywać zdrowe związki, (c) o ciekawym umyśle i (d) z poczuciem własnej wartości. Naszym zadaniem jest zatem zadać sobie pytanie, czy da się w mniejszym lub większym stopniu osiągnąć którykolwiek z tych celów, stosując techniki miłości odmawianej, odosobnienie czasowe (time-out) albo warunkowe wzmacnianie zachowań. Wszak sposób, w jaki na co dzień traktujemy swoje dzieci, powinien być oceniany pod kątem naszych końcowych celów.
1320383
151
1320383
Takie refleksje nie muszą nam towarzyszyć dzień po dniu i godzina po godzinie. Chodzi jedynie o to, byśmy nie tracili z oczu tego, do czego rzeczywiście dążymy. Zbyt łatwo wpaść w nurt codzienności, tych wszystkich sprzeczek i frustracji, które przesłaniają rzeczy ważne. Kiedy potrafimy zachować w świadomości szerzej zakrojone cele – nie skupiając się tylko na wymuszaniu posłuszeństwa tu i teraz – zazwyczaj wykorzystujemy lepiej swoje rodzicielskie umiejętności i osiągamy lepsze rezultaty wychowawcze110. Tak czy inaczej, starajmy się nie zatracać poczucia perspektywy. Jeśli nasze dziecko rozlało dzisiaj mleko, straciło nad sobą panowanie albo zapomniało odrobić pracę domową, pamiętajmy, że nie znaczy to tak wiele jak fakt, czy pomagamy mu wyrosnąć na przyzwoitego, odpowiedzialnego i życzliwego człowieka. 4. Stawiajmy relacje z dzieckiem na pierwszym miejscu. Nie da się przecenić wagi wzajemnych relacji rodziców i dzieci. Ostatnio mój przyjaciel Danny podsumował to, czego nauczył się przez lata swojego ojcostwa: ,,Bycie sprawiedliwym nie ma takiego znaczenia”. To prawda: cóż po sprawiedliwości, jeśli nasze dziecko truchleje na nasz widok? Łatwiej budować wzajemne relacje, kiedy dzieci czują się przy nas na tyle bezpieczne, by wyjaśniać przyczyny swojego zachowania. Zwracają się do nas ze swoimi kłopotami, szukają rady i chcą spędzać z nami czas. Kiedy wiedzą, że mogą nam zaufać, chętniej robią też to, co do nich należy, zwłaszcza jeżeli wytłumaczymy im, że jest to naprawdę ważne. Oczywiście, mocne i przepojone miłością relacje są cenne nie dlatego, że okazują się przydatne. Przydatność jest dopiero 152
1320383 1320383
na drugim miejscu. Dlatego zawsze powinniśmy zapytać siebie, czy warto narażać je na szwank tylko dlatego, żeby niemowlę zasnęło o czasie, roczny maluch zaczął korzystać z nocniczka, a dwulatek kontrolował swoje zachowanie. Przyjdzie czas na robienie wszystkich tych rzeczy we właściwy sposób. Zanim unieszczęśliwimy własne dziecko i zrobimy coś, co mogłoby zrozumieć jako obwarowywanie warunkami naszej miłości, powinniśmy absolutnie upewnić się, czy jest to warte napięcia w naszych relacjach. 5. Zmieńmy sposób patrzenia, nie tylko działania. Rodzice, którzy darzą swoje dzieci bezwarunkową miłością, nie tylko zachowują się inaczej – na przykład, unikają stosowania kar – ale także i n a c z e j p o s t r z e g a j ą s w o j e d z i e c k o . Kiedy robi ono coś niewłaściwego, uznają to za problem do rozwiązania i sposobność, by nauczyć je czegoś – a nie żeby zadawać mu ból. Z kolei rodzice stawiający warunki dostrzegają przede wszystkim naruszenie ustalonego porządku, co w sposób naturalny domaga się ,,wyciągnięcia konsekwencji”. Te reakcje są skutkiem tego, jak każdy z nich pojmuje sens zaistniałej sytuacji. Postrzeganie różnych dziecięcych błędów jako ,,okazji, która może je czegoś nauczyć” skłania nas do włączenia ich w proces rozwiązywania problemów, co zazwyczaj przynosi dobre rezultaty. 6. Szanujmy dziecko nade wszystko. Traktować dziecko poważnie znaczy między innymi traktować je z szacunkiem. W mojej opinii, wszyscy ludzie zasługują na szacunek. Zakładam, że dzieci też będą szanować innych – w tym także nas, rodziców – jeżeli poczują, że same są szanowa-
1320383
153
1320383
ne. Nawet rodzice wyraźnie kochający swoje dzieci nie zawsze działają tak, jakby je szanowali. Niektórzy uciekają się do drwin lub sarkazmu. Nie spełniają dziecięcych próśb, lekceważą ich gniew albo trywializują lęki. Przerywają dziecięce wypowiedzi w sposób, w jaki nie ośmieliliby się tego robić wobec osób dorosłych, ale upominają je, kiedy one przerywają im w pół słowa. W sposób lekceważący potrafią o nich mówić: ,,Och, to taka primadonna” albo ,,Zignoruj go, kiedy tak się zachowuje”. Traktować dzieci z szacunkiem to znaczy unikać wymienionych rzeczy, ale także uzmysłowić sobie, że w pewnych sprawach są one pojętniejsze od nas – i nie mam wcale na myśli tego, że wiedzą, które dinozaury były mięsożerne. Thomas Gordon przedstawił to w znakomity sposób: ,,Dzieci wiedzą lepiej, kiedy są śpiące czy głodne; lepiej znają przymioty swoich przyjaciół, swoje własne aspiracje i cele, przywary swoich nauczycieli; lepiej rozumieją skłonności i potrzeby własnego ciała; wiedzą lepiej, dlaczego kochają tych, a nie kochają innych, co sobie cenią i czego nie cenią”111. Nie możemy przyjmować za pewnik, że z racji swojej dorosłości mamy większy wgląd w ich psychikę i wiemy więcej, niż one same wiedzą o sobie. Rodzice szanujący własne dziecko nie będą zaprzeczać jego doznaniom. Na przykład, gniewna deklaracja, że on czy ona nienawidzi brata, nie spowoduje oburzenia: ,,Dlaczego tak mówisz? Oczywiście, że nie nienawidzisz!”. Po pierwsze, reakcja taka nie pomogłaby wcale w danej sytuacji, a po drugie, dziecko mogłoby nabrać przekonania, że jego uczucia są niegodne ujawniania, bo zdradzają tkwiące w nim jakieś zło – i że tylko wtedy może być ono kochane, kiedy nie denerwuje się tym, czym według matki lub ojca nie warto się denerwować.
154
1320383 1320383
7. Bądźmy autentyczni. Czasami słyszy się zarzut, że są rodzice, którzy porzucają właściwą sobie rolę i starają się być dla swoich dzieci kumplami. Zgadzam się, jest to pomieszanie potrzeb i pojęć, niewłaściwe i mało pomocne. Ale choć powinniśmy być dla nich kimś więcej niż kumplami, nie zapominajmy, że jesteśmy także ludźmi. Nie zasłaniajmy się pozycją ojca czy matki do tego stopnia, żeby zatracić własne człowieczeństwo, zrywając z dziećmi zwykłe ludzkie więzi. Oczywiście, nie powinniśmy ujawniać dzieciom intymnych szczegółów naszego życia. Są takie sprawy, o których nie mówimy im, dopóki nie staną się wystarczająco duże, i takie, o których nie powiemy nigdy. Zawsze natomiast bądźmy wobec nich autentyczni, ponieważ brak autentyczności może być przez dzieci dotkliwie odczuwany, nawet jeżeli nie całkiem potrafią to wyrazić – i może zaważyć na wzajemnych relacjach. Autentyczni ludzie mają własne potrzeby, coś ich cieszy, czegoś nienawidzą. Dzieci powinny o tym wiedzieć. Autentyczni ludzie bywają czasem zdenerwowani, czasem strapieni czy zmęczeni. Nie zawsze wiedzą, co robić. Czasami mówią coś bez zastanowienia, a potem tego żałują. Nie powinniśmy udawać, że jesteśmy w czymś kompetentni, jeżeli tak nie jest. I jeżeli coś spartaczymy, miejmy odwagę to przyznać: ,,Wiesz, kochanie, przemyślałem wczorajszą rozmowę i sądzę, że mogłem nie mieć racji”. Moja rada jest taka, żeby co najmniej dwa razy w miesiącu za coś dziecko przeprosić. Dlaczego dwa? Nie wiem. Ale tak mi się zdaje. Prawie wszystkie konkretne rady w książkach o wychowaniu są arbitralne. Ja przynajmniej się do tego przyznaję.
1320383
155
1320383
Są dwa powody przeprosin. Po pierwsze, to dobry przykład dla dziecka. Zauważyłem wcześniej, że z m u s z a n i e dzieci, by mówiły, że jest im przykro, kiedy tak nie jest, nie ma sensu. O wiele skuteczniejszym sposobem oswojenia ich z ideą przepraszania jest p o k a z a n i e , jak się to robi. Po drugie, przepraszanie strąca nas, wspaniałych rodziców, z piedestału i jest dla dzieci świadectwem, że i my jesteśmy omylni. Pokazuje im, że można przyznać się przed sobą i innymi do błędu, nie tracąc przy tym twarzy ani nie uważając się za kogoś beznadziejnie bezwartościowego. Powody, dla których przepraszanie jest tak ważne, to także powody, dla których większość rodziców tego nie robi. Rodzicielski piedestał umacnia przekonanie o własnej wartości i pozycję najwyższego, niekwestionowanego autorytetu. Powiedzieć ,,przepraszam’’ to obnażyć własną słabość, co nie jest łatwe dla wielu z nas, po części ze skrajnej bezbronności, której doświadczaliśmy w dzieciństwie. Wielu rodziców obawia się poza tym, że szczerość i ciepłe stosunki z dziećmi mogą ograniczać możliwości ich kontrolowania. Kiedy te dwa cele wchodzą ze sobą w zwarcie, na ogół zwycięża kontrola. Można to dostrzec nawet w subtelnym dystansowaniu się rodziców do swoich pociech poprzez zwracanie się do nich w trzeciej osobie: ,,Mamusia musi teraz wyjść’’ – jeszcze długo po tym, kiedy dziecko poznało już zaimki. Dzieci będą nas podziwiać nawet wówczas, kiedy jesteśmy z nimi szczerzy w kwestii naszych ograniczeń, gdy przemawiamy do nich z głębi serca, i nawet wtedy, gdy widzą, że mimo wszystkich przywilejów i mądrości, jakie daje dorosłość, wciąż jesteśmy ludźmi zmagającymi się z trudami dnia powszedniego, wybieraniem tego, co właściwe, określaniem ważności 156
1320383 1320383
naszych potrzeb i ciągłym uczeniem się – tak samo jak one. W istocie im bardziej jesteśmy autentyczni w ich oczach, tym większe prawdopodobieństwo, że będą nas darzyć autentycznym szacunkiem. 8 . M n i e j m ó w m y, w i ę c e j p y t a j m y. Dyrygowanie dziećmi – nawet w miły sposób – jest o wiele mniej efektywne niż wsłuchiwanie się w ich pomysły, sprzeciwy i odczucia. Jeżeli mówienie o tym, co zrobiły źle, nie przynosi oczekiwanych rezultatów, to nie dlatego, że niewystarczająco je dyscyplinujemy. Może dlatego, że mówimy za dużo. Może jesteśmy tak zaabsorbowani chęcią narzucenia im naszego punktu widzenia, że po prostu nie słyszymy tego, co one mówią. Bądźmy rodzicami, którzy częściej słuchają, a rzadziej perorują. Pewien ojciec z Ontario opisał mi w liście dzień, w którym jego czteroletnia córka przyniosła z przedszkola torbę słodyczy. Wysypała je na podłogę w salonie, narobiła mnóstwo bałaganu, a ja widząc to, poprosiłem, żeby włożyła wszystko do torby i położyła na stole. Odmówiła. W pierwszym odruchu uznałem to za podważenie mojego autorytetu: nie posłuchała mnie, więc powinienem ją ukarać. Jeśli tego nie zrobię, następnym razem znów mnie nie posłucha. Jednak zamiast tego zapytałem: ,,Dlaczego nie chcesz ich pozbierać?”. Odpowiedziała: ,,Bo chcę je zjeść”. Z tą chwilą problem rozwiązał się sam. Powiedziałem tylko: ,,Przecież możesz je zjeść, kiedy będą w torbie. Chcę, żeby w salonie było czysto, nic więcej”. Ona wrzuciła je do torby, a torbę położyła na stole. Z reguły najpierw trzeba się zawsze zastanowić nad przyczyną problemu i rozpoznać, czego dziecko potrzebuje. Na przy-
1320383
157
1320383
kład, dwu- i trzylatki często gwałtownie uzewnętrzniają swoje emocje, ponieważ wychodzą ze stadium wczesnego dzieciństwa i zaczynają kształtować własną osobowość. Atrakcyjna wolność i niezależność, zdobywanie nowych umiejętności musi się w nich mierzyć z niemiłymi ograniczeniami własnej woli. Chcą więcej autonomii, niż mogą dostać – a czasami nawet więcej, niż potrafią wykorzystać. Poza tym stają się świadome nieobecności rodziców i to je przeraża. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebują w stanach nieustabilizowanych emocji, to zakreślanie granic i wzmożona kontrola rodziców. Czasem przyczyny nieznośnego zachowania tkwią w konkretnej sytuacji. Kiedy dzieci są za małe, by powiedzieć, co się z nimi dzieje – czy nawet by to zrozumieć – musimy rozejrzeć się wokół i poskładać różne fakty w spójną całość, która pomoże nam zrozumieć, o co dziecku chodzi. Mój syn Asa w trzecim roku życia zrobił się marudny i przylepny: zdaliśmy sobie wtedy sprawę, że prawdopodobnie ma to związek z odejściem jego opiekunki, która pomagała nam od kiedy się urodził. Chyba nie tylko rozpaczał z powodu jej odejścia, ale także zmagał się z myślami, że któregoś dnia mama i tata także mogą znienacka zniknąć. Przemawianie do niego, by przestał grymasić, byłoby w takiej sytuacji bezowocne i dodatkowo dla niego frustrujące. Dzieci rosną i z czasem potrafią już powiedzieć, dlaczego są nieszczęśliwe albo dlaczego się złoszczą. Pytanie tylko, czy czują się przy nas wystarczająco bezpieczne, żeby to robić? To my musimy dać im poczucie bezpieczeństwa, słuchać ich bez osądzania, zapewniać, że nie popadną w kłopoty, jeśli przyznają się, że coś zbroiły, i nie będą potępiane za to, co czują. Nie mówię tak, bo jestem relatywistą, który wierzy, że wszystko, co 158
1320383 1320383
ludzie robią, jest tak samo dobre i nie podlega niczyim sądom. Mówię tak, ponieważ jestem pragmatykiem, który zdaje sobie sprawę, że jeżeli chcemy pozbyć się kłopotów, musimy poznać ich przyczynę. Mówię tak również dlatego, że dzieci, które boją się być osądzane, rzadziej będą mówić otwarcie o sobie i niechętnie udzielać informacji niezbędnych do zrozumienia źródeł problemu. Dlatego credo: ,,Mniej mów, więcej pytaj’’ – jest dobrą radą dla każdego ojca i matki, ale także dla męża, żony, przyjaciela, menedżera czy nauczyciela. Z drugiej strony, nie wszystkie pytania są jednakowo produktywne. Pytania retoryczne, które w gruncie rzeczy nie mają na celu uzyskania odpowiedzi, są w najlepszym razie bezcelowe: ,,Dlaczego nie patrzysz na ludzi, kiedy do ciebie mówią?”. Jeszcze gorsze są pytania, na które może paść tylko jedna właściwa odpowiedź: ,,Jak myślisz, co powinieneś powiedzieć siostrze, po tym jak ją uderzyłeś?”. Pytającym nie chodzi o to, żeby dziecko zastanowiło się nad odpowiedzią, ale żeby domyśliło się, czego się od niego oczekuje. Po przedstawieniu krótkiej listy podobnych ,,pytań, które wiodą donikąd” autorka Barbara Coloroso sugeruje, że zanim o coś spytamy, najpierw ,,spytajmy siebie, dlaczego o to pytamy. Przyjrzenie się naszym motywom może dać wskazówkę, czy warto pytać”112. Rada: pytanie będzie zasadne, kiedy nie jesteśmy pewni odpowiedzi dziecka i pozostajemy otwarci na więcej niż jedną odpowiedź. Są takie momenty, gdy lepiej nic nie mówić i o nic nie pytać. Często przysparzamy sobie kłopotów, ponieważ jako rodzice czujemy się w obowiązku coś powiedzieć, mimo że najlepszą strategią byłoby siedzieć cicho. Psycholog dziecięcy Alice Lieberman sugeruje, że kiedy dziecko jest bardzo smutne, ,,tylko
1320383
159
1320383
bliskość i milczenie uszanuje jego doznanie. Wzięciem w ramiona, przytuleniem, jeżeli dziecko na to pozwoli, można wyrazić dużo więcej niż słowami. Użycie słów w takich okolicznościach jest jak najbardziej niewłaściwe. Na słowa przyjdzie czas później”113. Naturalnie nie ma recepty na to, kiedy mówić, a kiedy milczeć. Czasami radzimy sobie z nieszczęściem dziecka, jego gniewem czy niewłaściwym zachowaniem, mówiąc zbyt dużo, czasami zbyt mało, a najczęściej używając słów w sposób nieszczególnie pomocny. Jednakże ogólna recepta: ,,Mów mniej, więcej pytaj’’ może być przydatną wskazówką, zwłaszcza jeżeli zastosujemy ją w sposób, który pomoże nam stać się bardziej wrażliwymi i pomocnymi rodzicami. 9. Pamiętajmy o wieku dziecka. Każda rada oferowana w tej książce czy gdziekolwiek indziej może mieć różny skutek, zależnie od wieku dziecka, dlatego strategie wychowawcze muszą się zmieniać w miarę jak dzieci rosną i dorastają. Na przykład, kiedy niemowlę zaczyna płakać, ponieważ odebraliśmy mu jakiś przedmiot, którym się bawiło, wystarczy wymyślić nową rozrywkę albo podsunąć mu jakąś zabawkę. Ale taki wybieg, zastosowany wobec starszego dziecka, może okazać się nieskuteczny, a dla dziecka nawet obraźliwy, podobnie jak wtedy, kiedy skarżymy się na coś, co nas niepokoi, a nasz współmałżonek próbuje zmienić temat. Jak już wspominałem, rodzice stosujący nadmiar kontroli domagają się od dzieci, by spełniały ich wysokie oczekiwania, zazwyczaj dlatego, że nie rozumieją, iż są one po prostu nierealne114. Mogą, na przykład, karać roczne dziecko za niezrobienie czegoś, co mu przykazano, albo żądać, by przedszkolak siedział 160
1320383 1320383
spokojnie przez ciągnący się w nieskończoność rodzinny obiad. Bardzo małe dzieci po prostu nie rozumieją, że obietnic należy dotrzymywać; nie ma sensu czynić je za to odpowiedzialnymi. Podobnie mało realne jest oczekiwanie, by dzieci zachowywały się spokojnie przez długi czas. To normalne, że się wiercą, hałasują, zapominają o wyłączeniu zabawki na baterie i wpadają w złość z powodu każdej najdrobniejszej, choć dla nas nieistotnej zmiany w ich otoczeniu. A my musimy dopasować nasze oczekiwania do ich możliwości. 10. Przypisujmy dziecku zawsze dobre, spójne z faktami intencje. Ta sentencja, zapożyczona od autorki książek o wychowaniu Nel Noddings115, to jedna z najmądrzejszych rad, jakie kiedykolwiek słyszałem. Wywodzi się z ona dwóch faktów. Po pierwsze, zazwyczaj nie wiemy na pewno, dlaczego dziecko zachowuje się tak, jak się zachowuje. Po drugie, nasze przekonania o przyczynach jego zachowania mogą okazać się samospełniającą się przepowiednią. Jeżeli zakładamy, że motywem niewłaściwego zachowania było jakieś nieprzeparte pragnienie dziecka, by sprawić nam przykrość, lub sprawdzić, ile mu wolno, albo jeśli przypisujemy mu naturalną skłonność do sprawiania kłopotów – to kłopoty te mogą się wkrótce okazać realne. To, co dzieci myślą o własnych motywach postępowania, wynika częściowo z wygłaszanych przez nas przypuszczeń, więc żeby nie sprawić nam zawodu, działają zgodnie z nimi. ,,Uważacie mnie za złego i muszę być kontrolowany przez cały czas? W porządku. Będę się zachowywał tak, jakbyście mieli rację”. Czasami podczas moich warsztatów proszę uczestników o przypomnienie sobie incydentu z własnego dzieciństwa, kie-
1320383
161
1320383
dy zrobili coś złego albo byli o to oskarżeni. Proszę o możliwie najwięcej szczegółów dotyczących reakcji dorosłych i jej skutków. Za każdym razem uderza mnie, jak żywa jest ludzka pamięć: o wydarzeniach sprzed dziesięcioleci mówią tak, jakby miały miejsce wczoraj. Takie ćwiczenie często służy przypomnieniu, jak wygląda kara z dziecięcego punktu widzenia, ile wyrządza szkód i jak mało przysparza dobra. W historiach moich słuchaczy uderza mnie także to, jak często nauczyciele czy rodzice uciekali się do nieuzasadnionych przypuszczeń, że ich podopieczni zrobili coś złego, nie znając wszystkich faktów dotyczących danej sytuacji. Tę lekcję powinniśmy dobrze zapamiętać, jeśli nie chcemy, żeby nasze dzieci kiedyś opowiadały o nas takie historie. Rodzice nie muszą nawet głośno mówić, że ich dziecko postępuje źle, bo jest głupie, zepsute czy z gruntu złe. Wystarczy, że w to wierzą. Nawet jeśli nigdy nie powiedzieli marnego słowa o dzieciach, ich podejrzenia dotyczące motywów ich działania niezmiennie wpływają na to, jak je traktują. Im częściej te podejrzenia mają negatywny charakter, tym bardziej są skłonni niepotrzebnie dzieci kontrolować. Na szczęście, w miejsce błędnego koła samospełniających się przepowiedni możemy stworzyć ,,koło życzliwości”. Dlaczego nie przyjąć, że za tym, co się właśnie wydarzyło, stoją dobre intencje? Może to, co wyglądało na rozmyślny akt agresji, było w istocie czystym przypadkiem? Może to, co uważaliśmy za kradzież, wcale nią nie było? Pomóżmy dziecku rozwinąć w sobie dobre wartości, traktując je tak, jakby już było przez nie zmotywowane. Ono będzie wtedy zdolne uwierzyć w to, co w nim najlepsze, i zachowywać się tak, by nie zawieść naszego zaufania.
162
1320383 1320383
Nie ulega wątpliwości, że kiedy w grę wchodzi niedojrzałość dziecka, jego działaniom zawsze należy przypisywać najlepsze motywy. Wyrządzone wówczas szkody można często wytłumaczyć zwykłą nieuwagą, niewiedzą, niewinnym pragnieniem odkrywania świata lub niemożnością przewidzenia, co się stanie, kiedy weźmie do ręki tę lub inną rzecz i zrobi z nią to i to. Kiedy rozgniewani rodzice wykrzykują retoryczne pytanie: ,,Dlaczego na litość boską to zrobiłeś? Czy jesteś tępy?” – mogę sobie wyobrazić, że dziecko odpowie: ,,Nie, nie jestem tępy! Ja mam tylko trzy lata!”. Kiedy mamy dosyć podnoszenia z podłogi łyżeczki któryś raz z rzędu, warto zdać sobie sprawę, że roczne dziecko, siedząc na wysokim krzesełku, zrzuca ją tylko dlatego, że dzieci w tym wieku lubią upuszczać przedmioty, a nie dlatego, że sprawdzają ,,ile im wolno”, i z pewnością nie dlatego, że chcą zamęczyć swoją matkę. Jeśli jakieś czyny dziecka źle na nas działają, nie znaczy to, że kieruje się ono złymi intencjami. Co zatem mamy robić, żeby zainicjować koło życzliwości? Zastanówmy się nad pięcioletnim chłopcem, który podnosi duży kamień i wydaje się gotowy nim rzucić. Stojący obok nauczyciel mówi spokojnie: ,,Podaj mi kamień’’ i, dotykając nim głowy chłopca, pokazuje mu, że mógłby w ten sposób zranić któregoś z kolegów. Następnie oddaje mu kamień, mówiąc: ,,Nieś go ostrożnie”. Po przytoczeniu tej historyjki, która miała miejsce w szkole japońskiej, Catherine Lewis, specjalistka od edukacji przedszkolnej, zauważa, że zdziwiło ją, iż nauczyciel ,,nie poprosił chłopca o odłożenie kamienia ani nie zasugerował, że zamierzał on nim rzucić”. Zamiast tego: Dostarczył właściwej informacji chłopcu, który nie zastanawiał się jeszcze nad tym, że kamień może zranić innych. Działanie nauczyciela implikowało, że chłopiec potrafi się kontrolować:
1320383
163
1320383
wszak oddał mu kamień. Gdyby go zabrał lub wymierzył mu jakąś karę, chłopiec mógłby wywnioskować, że nie zasługuje na zaufanie i nie jest zdolny do samokontroli. Mógłby także skupić się na karze jako nauczce, by nie rzucać kamieniami, zamiast na możliwości zranienia któregoś z kolegów116. Lewis przyznaje, że ,,gdyby chłopiec był wyalienowanym dwunastolatkiem, który rzeczywiście zamierza zranić kolegę, a nauczyciel zwróciłby mu kamień, nastolatek łatwo by wydedukował, że ma do czynienia z głupcem”. Podobnie głupio byłoby myśleć, że dziecko, które kopie kogoś bez opamiętania, nie chce wyrządzić żadnej krzywdy. To dlatego motto Noddings głosi, by przypisywać dzieciom dobre intencje, o ile są s p ó j n e z f a k t a m i . Jednak kiedy nie znamy faktów, co nierzadko się zdarza, wówczas trzeba, nawet mimo różnych wątpliwości, wierzyć dziecku na słowo. Oczywiście ta rada odnosi się przede wszystkim do małych dzieci, których pozornie złe zachowanie wynika przeważnie z wieku, a poczucie własnej tożsamości dopiero się formuje. Nasze pozytywne i negatywne przypuszczenia bardziej je wtedy dotykają. Jednak nawet w relacjach ze starszymi dziećmi naszą pierwszą reakcją nie powinno być oskarżanie typu: ,,Jasne, musiałeś coś zmajstrować, inaczej nauczyciel nie zdenerwowałby się na ciebie”. Powinniśmy raczej współczuć dziecku i zrozumieć, dlaczego postępuje w taki, a nie inny sposób. 1 1 . N i e u p i e r a j m y s i ę p r z y s w o i m , , n i e’ ’. Przekonanie, że dzisiaj rodzice nie mówią swoim dzieciom wystarczająco często ,,nie”, jest częścią powszechnego poglądu, jakoby niszczył nas wychowawczy permisywizm, a dzieci były rozpuszczone, ponieważ dorośli nie dość je kontrolują. Mówi164
1320383 1320383
łem już wcześniej o tym stereotypie, ale może warto rozprawić się z nim ostrzej. Rzeczywistość jest taka, że większość rodziców stale mówi dzieciom ,,nie”. Według badań, małym dzieciom dosłownie co kilka minut zabrania się robienia czegoś, co chcą robić, lub nakazuje robić coś, na nie mają ochoty. Jeśli ktoś w to nie wierzy, niech prześledzi, co każdego dnia dzieje się w jego własnym domu. Oczywiście, odpowiedzialni rodzice nie mogą uniknąć koniecznych interwencji. Ale warto zapytać, dlaczego wpadamy w przesadę. Kiedy zagrożone jest bezpieczeństwo dziecka, musimy interweniować bez względu na jego ewentualną frustrację. Ale i tu nie zawsze i nie wszystko jest jednoznaczne. Zgodnie z imperatywem, aby pamiętać o wieku dziecka, należy zdać sobie sprawę, że w miarę jak ono rośnie, zaczyna także rozumieć, co jest niebezpieczne, i stara się tego unikać. Szybciej nabędzie w tym wprawy, jeśli otrzyma wsparcie, zaufanie i szacunek. Z czasem powoli będzie można rezygnować z wielu rodzicielskich ograniczeń. A w związku z tym trzeba sobie postawić pytanie: jak interweniować, kiedy czujemy, że trzeba to zrobić? Łagodnie czy ostro? Ze zrozumieniem czy bezwzględnie? Tłumacząc swoje postępowanie, czy nie tłumacząc? Czasami mówimy: ,,To jest niebezpieczne’’, tylko po to, aby usprawiedliwić nasze ,,nie”. Czasami zabraniamy dziecku robienia rzeczy, które są zupełnie nieszkodliwe, albo automatycznie odpowiadamy ,,nie”, gdy próbują zająć się czymś nietypowym. Niekiedy za naszą odmową stoi zwykłe wygodnictwo. Nasz przedszkolak chce przystąpić do ,,wielkiej budowy”, z czym, jak wiemy, będzie się łączył wielki bałagan, zbyt wielki, by mógł go sam posprzątać. Czy nasze ,,nie” jest wówczas usprawiedli-
1320383
165
1320383
wione? Nasz sześciolatek chce, byśmy wzięli udział w przedstawieniu, w którym każdy ma udawać inne zwierzę. Nie mamy w tej chwili nic pilnego do roboty, ale nie lubimy takich przedstawień i wolelibyśmy, by dziecko pobawiło się samo. Nasz dziesięciolatek oglądający telewizję prosi, by przynieść mu kanapkę. To wcale niegłupia prośba, bo kiedy ją spełnimy, damy dobry przykład, jak być miłym dla siebie nawzajem. Ale może jej nie spełnimy? Może powiemy: ,,Sam sobie przynieś”? A przy okazji, czy zgodzimy się, żeby nasze dziecko spało na podłodze albo siedziało tyłem na krześle podczas obiadu? Takie sytuacje są zawsze złożone i odpowiedź rodzica może zależeć od wielu dodatkowych czynników, niemniej zalecam mówić ,,tak” w każdej możliwej sytuacji. Żeby nie zgodzić się z czymś, co proponuje dziecko, albo wkroczyć do akcji i czegoś zabronić, trzeba mieć dobry powód. Oczywiście nasuwa się pytanie: co jest dobrym powodem? Trzeba się nad tym dobrze zastanowić, zwłaszcza jeżeli nabraliśmy zwyczaju łatwego odmawiania dziecięcym prośbom. Dalej będę mówił o wspólnym negocjowaniu rozwiązań jako o alternatywie dla zwykłego wyrażania lub niewyrażania zgody. Konieczność refleksji nad odmawianiem dziecięcym prośbom wcale nie znaczy, że nie liczą się także n a s z e w y m a g a n i a lub n a s z a w y g o d a . One się liczą. Ale nie do tego stopnia, byśmy niepotrzebnie ograniczali dzieci albo zabraniali im podejmowania nowych wyzwań. Mówiąc prawdę, cały proces wychowywania dzieci to jeden wielki kłopot, zwłaszcza jeśli chce się to robić dobrze. Jeśli więc niechętnie poświęcamy swój wolny czas na zabawę z dzieckiem, albo chcemy, żeby w naszym domu zawsze panował ład i porządek, lepiej hodujmy egzotyczne rybki. 166
1320383 1320383
Niektórzy rodzice argumentują, że odmowa jest dobra sama w sobie: ,,Dzieci muszą się przyzwyczajać do frustracji. Powinny się nauczyć, że nie można mieć wszystkiego, na co ma się ochotę”. Wydaje się, że tacy rodzice szukają po prostu usprawiedliwienia dla swojego ,,nie”, które jest ich wyborem z zupełnie innych powodów. Jednak każdy, kto chciałby poważnie potraktować takie argumenty, niech popatrzy, ile frustracji doświadczają dzieci nawet w tych rodzinach, w których rodzice starają się mówić ,,tak” najczęściej, jak się da. Doświadczają na własnej skórze mnóstwa ograniczeń i wystarczająco często konfrontują się z przykrą prawdą, że nie można mieć wszystkiego. Niepotrzebni są tu rodzice ze swoim ,,nie”. Zresztą i tak najlepszym przygotowaniem do radzenia sobie z wyzwaniami prawdziwego świata jest doświadczanie sukcesu i radości. Dorosły nie poradzi sobie lepiej z nieszczęściem tylko dlatego, że świadomie unieszczęśliwiano go w dzieciństwie. Oprócz tego, że chcemy pozwolić naszym dzieciom, by czuły się kompetentne, cieszyły odkrywaniem świata i wypróbowywały nowe możliwości – nawet jeśli ich zamiary przekraczają jeszcze ich siły – miejmy na względzie także pewien praktyczny powód trzymania na wodzy naszego ,,nie”: wyegzekwowanie niekończących się zakazów to upiornie ciężka praca. Powstaje dylemat: z jednej strony, mamy ochotę dać za wygraną i pozwolić dziecku robić coś po swojemu, co skutkuje tym, że kiedy rzeczywiście będziemy musieli wyznaczyć jakieś granice, ono nie potraktuje nas poważnie; z drugiej strony, możemy upierać się przy swoim, przedłużając konflikt w nieskończoność, na czym tracą obie strony. Moja rada: nie walczmy na wszystkich frontach jednocześnie.
1320383
167
1320383
Oczywiście rzecz nie tylko w tym, czy częściej mówimy ,,tak” czy ,,nie”. W pewnych okolicznościach i jedna, i druga odpowiedź może być nieroztropna. Tak jak można nabrać zwyczaju odruchowego odmawiania dziecku, tak samo można zbywać jego żądania typowym: ,,Och, weźże sobie wreszcie to ciasteczko!”117. Czasami robimy tak z lenistwa: łatwiej dziecku na coś pozwolić niż nie pozwolić, zwłaszcza kiedy czujemy się bezradni i sfrustrowani, a jego żądania wydają się nie mieć końca. Najważniejsza jest przyczyna, dla której podejmujemy taką, a nie inną decyzję, i pomoc, jakiej jesteśmy skłonni udzielić dziecku, wspierając jego wybory. Można by to określić jako różnicę między świadomym wychowywaniem dziecka a byciem automatycznym ojcem lub matką. To pierwsze wymaga od nas kolosalnych zasobów uwagi i cierpliwości. W niektórych wypadkach także refleksji nad wychowaniem, jakie sami odebraliśmy od swoich rodziców. To jasne, że nie można wsłuchiwać się w każdą prośbę dziecka ani godzinami zastanawiać nad konsekwencjami możliwych odpowiedzi, zwłaszcza kiedy już opadamy z sił. Ale nawet jeśli nie możemy robić tego przez cały czas, róbmy to najczęściej, jak się da. Podsumowując: nie mówmy ,,nie’’, jeżeli absolutnie nie musimy tego robić, i starajmy się myśleć o racjach tego, co mówimy. 12. Nie bądźmy nieugięci. Głupia konsekwencja jest cechą nieskutecznego wychowania – powiedziałby może Ralph Waldo Emmerson118. Od czasu do czasu odstępujmy więc od swoich zasad: zapomnijmy o sztywnej porze zasypiania albo zawieśmy zakaz jedzenia w salonie. Dajmy naszym dzieciom jasno do zrozumienia, że 168
1320383 1320383
jest to wyjątkiem – czymś, czego nie mogą spodziewać się dzień po dniu – ale nie pozwólmy, aby lęk przed precedensem pozbawił nas naturalnej elastyczności i spontaniczności. Zachowujmy tę samą rozwagę w swoich reakcjach na złe zachowanie. Każdy czyn dziecka powinno się rozpatrywać we właściwym kontekście jako wynik konkretnej sytuacji i konkretnych przyczyn. Dziecko też może mieć czasem zły dzień, tak samo jak nam mogą się wyczerpać zasoby cierpliwości. Ponadto pamiętajmy, że dzieci, które najczęściej skarżą się na nieugiętość rodziców – jak adwokaci szukając rozpaczliwie okoliczności łagodzących – to dzieci osób, które stosują kary. Na odwrót: jest wprost niewiarygodne, jak dzieci stają się mniej zestresowane i rzadziej przyjmują pozycję obronną, gdy zamiast myśleć o wykroczeniach, które domagają się kary, skupiamy się na problemach, które wymagają rozwiązania. Nieobecność kary w relacjach rodzinnych daje rodzicom także możliwość różnego reagowania na każde ze swoich dzieci, bez zarzutów o faworyzowanie kogokolwiek. Zgadzam się z wieloma obserwatorami, że dzieci generalnie zachowują się lepiej, jeśli w ich życiu istnieje jakiś stopień przewidywalności. Ale z tym łatwo przesadzić – to znaczy: łatwo przeoczyć fakt, że dzieci mają także inne potrzeby, przy których przewidywalność nie jest najważniejsza. Małą ma wartość środowisko przewidywalnie niemiłe, takie jak rodzina, w której dzieci mogą się spodziewać nadmiaru kontroli, traktowania bez większego respektu albo miłości jedynie warunkowej. Nie chodzi o to, czy dzieci wiedzą, czego oczekiwać, lecz by to, czego oczekują, miało sens. Wreszcie, poza różnicami sytuacyjnymi czy wzajemnymi różnicami między dziećmi, ważna jest także kwestia różnic
1320383
169
1320383
między rodzicami. To prawda, że kiedy rodzice mają różny stosunek do fastfoodu albo do późnych powrotów do domu, dzieci szybko wyczują, do którego zwracać się z prośbą lub nawet jak rozgrywać jedno przeciw drugiemu. Jednak nie przesadzajmy z jednomyślnością, do której tak powszechnie nawołują poradniki wychowawcze. Możemy to nazywać ,,trzymaniem wspólnego frontu”, ale jak wykazała Alice Miller, dla dziecka może to być tak, jakby zjednoczyły się p r z e c i w n i e m u dwa wielkoludy. Co więcej, zdrowo jest, jeśli dziecko zobaczy, że dorośli nie zawsze się ze sobą zgadzają. To także pozwoli mu doświadczyć, jak można z szacunkiem rozwiązywać swoje spory albo tolerować różnice. Te ważne życiowe lekcje idą na marne, gdy rodzice czują się zobowiązani zajmować takie samo stanowisko w każdej sprawie, nie mówiąc już o nieuczciwości takiej postawy. 13. Nie spieszmy się! Kiedyś dawałem tę radę rodzicom małych dzieci, głównie w formie żartu. Oczywiście, nie jesteśmy w stanie robić wszystkiego zgodnie z harmonogramem, chociaż miło byłoby mieć więcej czasu. Ale teraz nabrałem powagi, jeśli chodzi o pośpiech, ponieważ jest to okoliczność, która często zmusza nas do użycia przymusu. Rodzice uciekają się do sroższej kontroli, kiedy mają mało czasu – podobnie jak wtedy, gdy znajdują się w miejscu publicznym. Dlatego połączenie obu tych warunków bywa zabójcze. W wolnej chwili usiądźmy i zastanówmy się, w którym miejscu można by zmienić nasz harmonogram dnia, tak żeby zredukować prawdopodobieństwo ponaglania naszego dziecka do pośpiechu. Może wstać piętnaście minut wcześniej? Może zmienić godzinę kąpieli? Często łatwiej, niż nam się wydaje, 170
1320383 1320383
można uniknąć pośpiechu i zniecierpliwienia, jeśli postawimy sobie to za cel. Pozwólmy dzieciom, by się nie spieszyły i mogły cieszyć się przywilejami dzieciństwa. Inna korzyść: zmiana planu dnia daje nam luksus spokojnego wyczekiwania na przekorne lub powolne dziecko bez uciekania się do gróźb czy wymuszania swojej woli w inny sposób. Jeżeli dziecko odmawia zrobienia czegoś, co według nas powinno zostać zrobione, możemy powiedzieć: ,,Przykro mi, kochanie, ale musisz włożyć płaszcz. Dzisiaj jest bardzo zimno, a chcemy trochę pospacerować. Ale jeśli wolisz minutę dłużej się pobawić, w porządku. Powiedz mi, kiedy będziesz gotowy”. (Ja wypowiadam to ostatnie zdanie całkiem często). Jeżeli odejdziemy na bok i damy dzieciom trochę czasu, one zwykle dostosują się do naszych próśb. Zauważmy jednak, że tej techniki nie wolno stosować bezkrytycznie, ponieważ nawet jeśli pozwalamy dzieciom, by same decydowały, kiedy mają się do nas dostosować, to wciąż jeszcze narzucamy im swoją wolę. Zgodnie z drugą zasadą omawianą w tym rozdziale, powinniśmy nalegać na uległość tylko po poważnym zastanowieniu się, czy konkretne żądanie naprawdę nie podlega negocjacji i dlaczego. Nawet w sytuacjach, kiedy się spieszymy, ważne jest, byśmy zyskując mało, nie stracili wiele. Próby ponaglania małego dziecka to próżny wysiłek. Dlatego często opłaca się stracić trochę czasu teraz, aby później mieć go więcej. Pewnego popołudnia mój dwuletni syn zasnął w drodze do supermarketu. Gdybym wcisnął go do wózka i popędził między półki, byłby nieszczęśliwy. Zamiast tego, chociaż czasu mi nie zbywało, podniosłem go delikatnie, przysiadłem z nim na kolanach wewnątrz sklepu i wskazując na rzeczy, którymi, według mnie, powinien się zainteresować, powoli go rozbudziłem. Potem
1320383
171
1320383
udało nam się zrobić zakupy całkiem szybko i uniknęliśmy niepotrzebnych awantur. Ten cały wykład zmierza do ogólniejszej puenty. Zamiast starać się zmieniać zachowanie naszego dziecka, postarajmy się zmienić jego środowisko. To, co stanowi prawdę o czasie, jest także prawdą o przestrzeni. Zamknięta furtka, która zatrzymuje dwulatka w naszym ogródku, jest dużo praktyczniejszym rozwiązaniem niż jakakolwiek próba perswazji mająca go zniechęcić do zwiedzania ulicy. Ogólnie mówiąc, róbmy, co możemy, by zapobiegać problemom. Jeżeli przewidujemy, że nasze dziecko nie potrafi usiedzieć cicho w restauracji, zabierzmy ze sobą książki, zabawki czy cokolwiek innego, czym lubi się zajmować, a nie torturujmy go obowiązkiem zachowywania się jak należy.
1320383 1320383
rozdział ósmy
MIŁOŚĆ, KTÓRA NIE STAWIA WYMAGAŃ Akceptacja bezwarunkowa może być słuszna, ale czy jest możliwa? Przed odpowiedzią na to ważne pytanie wyjaśnijmy sobie, o co właściwie pytamy. Chcemy wiedzieć, czy jest do pomyślenia, żeby akceptować i kochać swoje dziecko za to, kim jest, nie stawiając mu żadnych warunków. Myślę, że odpowiedź brzmi zdecydowanie: tak! Mnóstwo rodziców tak czuje. Ale czy na co dzień da się postępować w taki sposób, żeby dzieci nigdy nie wątpiły w naszą miłość? Pamiętajmy, że czasami możemy je zirytować naszym ,,nie”. Czasami brakuje nam cierpliwości i złościmy się, a one mają kłopot z odróżnieniem naszych chwilowych nastrojów od głębszych uczuć. Więc czy możemy być pewni, że zawsze czują się kochane bezwarunkowo? Przypuszczalnie nie. Powinniśmy jednak dążyć do tego ideału. Przecież podobnie nieosiągalnym celem bywa doskonałe szczęście: ten wyimaginowany stan, który dorośli zwykle odnoszą do dzieci, a dzieci do dorosłych, jak ujął to pewien pisarz. To jednak nie powstrzymuje – i nie powinno powstrzymywać – ludzi od dążenia do bycia szczęśliwszymi, niż są. To samo dotyczy dobroci, mądrości i innych przymiotów, których nigdy nie zdobędziemy w pełni.
1320383
173
1320383
Fakt, że tak wielu rodziców wydaje się akceptować swoje dzieci, tylko stawiając pewne warunki, nie dowodzi, że taka praktyka nie jest szkodliwa. Pamiętajmy, że nie mówimy o rozpieszczaniu czy pozostawianiu dzieciom wolnej ręki. Rodzice, którzy nie stawiają warunków, odgrywają aktywną rolę w życiu swoich dzieci, chroniąc je i pomagając odróżniać dobro od zła. Dlatego nie to jest kwestią, czy powinniśmy starać się kochać dzieci bezwarunkowo ani czy jest to możliwe, tylko jak to robić.
Zrezygnujmy ze stawiania warunków Spróbujmy uświadomić sobie, co to znaczy wychowywać dziecko, nie stawiając mu warunków. Przyjrzyjmy się ojcu, który opowiada o stosunkach panujących w domu. Zastanawialiśmy się, co zrobić z naszym synem, który czasami krzyczał coś obrzydliwego i zatrzaskiwał za sobą drzwi, kiedy prosiłem go, by posprzątał swój pokój. Czy należało dać mu kilka minut, żeby się uspokoił? Jak bardzo powinniśmy być stanowczy? Nigdy wcześniej o tym nie myślałem, teraz jednak przyszło mi do głowy, że jeżeli zrobimy coś, co zrobić zamierzamy, on poczuje się tak, jakbyśmy go nie kochali, bo nie umie opanować swoich emocji. Uważam, że już samo rozważanie całej sytuacji jest ruchem w dobrym kierunku, bez względu na to, jak rodzic ostatecznie sobie z nią poradzi. Po drugie, powinniśmy nabrać zwyczaju zadawania sobie pytania: czy czułbym się kochany bezwarunkowo, gdybym usłyszał taką uwagę, którą przed chwilą zrobiłem swojemu dziecku? Albo gdyby to, co właśnie mu zrobiłem, ktoś zrobił 174
1320383 1320383
mnie? Możemy wtedy dojść do wniosku, że należałoby jak najszybciej zmienić swoje postępowanie. Bez tego koniecznego namysłu łatwo jest usprawiedliwiać wszystkie swoje słowa i czyny. Niektórzy rodzice mają skłonność zrzucać z siebie odpowiedzialność za negatywne skutki własnego postępowania, sugerując, że to dziecko jest zbyt wrażliwe. Kiedy jednak zapytamy: ,,Jak ja czułbym się na jego miejscu?” – trudniej będzie nam łudzić się fałszywymi usprawiedliwieniami. Przyjście dziecka na świat to ostatni moment na podjęcie decyzji co do sposobu jego wychowania, a w szczególności co do sposobu, w jaki chcemy reagować, kiedy nie wszystko idzie gładko. Czy jesteśmy pewni, że nasze dziecko czuje się kochane i akceptowane, nawet kiedy nie przestaje płakać, zabrudzi świeżo założoną pieluchę albo nie sypia tyle, ile byśmy chcieli? Niektórzy ludzie stają się rodzicami tylko na dobre czasy: wspierający i uważni wówczas, kiedy dzieci są łatwe w obsłudze. Ale miłość bezwarunkowa liczy się najbardziej, kiedy pojawiają się kłopoty. Dzieci wraz z wiekiem mogą wypróbowywać naszą cierpliwość na różne sposoby. Czy trzeba je wyliczać? Czasami mówią obrzydliwe rzeczy, zachowują się okropnie, robią dokładnie to, czego zabrania im się robić, doprowadzając do furii szczególnie tych rodziców, którzy z powodu własnych problemów psychicznych żądają absolutnego posłuszeństwa. Wyraźnie przedkładają jedno z rodziców nad drugie, co nie jest szczególnie miłe, zwłaszcza kiedy jest się tym drugim. Umieją odkrywać nasze najczulsze punkty i tą wiedzą zdobywają nad nami przewagę. Mimo to nie tylko musimy wciąż je akceptować, ale musimy także dawać im do zrozumienia, że wciąż je akceptujemy.
1320383
175
1320383
Innymi słowy, musimy komunikować dzieciom, że je kochamy, nawet jeżeli nie unosi nas zachwyt nad tym, co robią. Ale jak to robić? Jak przeprowadzić takie rozróżnienie, które nawet dorosłym może wydawać się nieprzekonujące, a co dopiero dziecku? Zdanie: ,,Akceptujemy ciebie, ale nie to, co robisz” – brzmi szczególnie wątpliwie, kiedy na niewiele poczynań dziecka spoglądamy przychylnym okiem. ,,Jak mam uwierzyć, że mnie kochasz – dziwi się dziecko – jeśli wciąż odnosisz się do mnie z dezaprobatą?”. Jak zauważył Thomas Gordon: ,,Rodzice, którzy uznają za nie do przyjęcia wiele rzeczy, które mówią lub robią ich dzieci, nieuchronnie zaszczepią w tych dzieciach głębokie przekonanie, że także one same są nie do przyjęcia”119. Na nic zda się wyjaśnienie: ,,Ależ kochamy cię, skarbie, tylko bardzo nie lubimy prawie wszystkiego, co robisz”.
Ograniczajmy krytykę No więc, co robić, kiedy dzieci zachowują się w niepokojący czy niewłaściwy sposób? Nawet kiedy nie aprobujemy tego, co robią, i chcemy, żeby o tym wiedziały, powinniśmy mieć wzgląd na całość sytuacji: przede wszystkim musimy być pewni, że dzieci czują się kochane na co dzień i od święta. Nasz cel to nie dostać się w tryby wychowania warunkowego. Oto środki do tego celu. Ograniczajmy kr ytykę Ugryźmy się w język, zanim zaczniemy robić dzieciom kolejne wyrzuty. Po pierwsze, uporczywie powtarzane negatywne uwagi mijają się z celem. Po drugie, zbyt dużo dezaprobaty może wpędzić dziecko w poczucie niższości. 176
1320383 1320383
Ograniczajmy zakres kr ytyki Skupiajmy się na tym, co jest złe w konkretnym zachowaniu (,,Mówiłaś do siostry bardzo niemiłym tonem”), zamiast dawać do zrozumienia, że z dzieckiem coś jest nie tak (,,Jesteś przykra dla innych”). Ograniczajmy intensywność kr ytyki Nie jest ważne, jak wiele razy reagujemy negatywnie, ale jak bardzo negatywnie za każdym razem. Aby nasze przesłanie dotarło do dziecka, wypowiadajmy je w najłagodniejszy możliwy sposób, ponieważ i tak działanie naszych słów zostanie wzmocnione przez autorytet nieodłączny rodzicowi. Nawet kiedy dzieci wydają się nas ignorować, absorbują więcej negatywnych reakcji i są nimi głębiej dotknięte, niż można po nich poznać. W rzeczywistości możemy bardziej wpływać na dziecko łagodnym niż surowym traktowaniem. Bądźmy świadomi nie tylko tego, co mówimy, ale także mowy naszego ciała, wyrazu twarzy, tonu głosu. Każda z tych rzeczy wbrew naszym intencjom może wyrażać więcej dezaprobaty niż mniej miłości bezwarunkowej. Szukajmy alternatywy dla kr ytyki Może warto, jak to się mówi, czasem spuścić z tonu albo zmienić zgraną płytę. Kiedy dzieci są nieuważne, zachowują się okropnie lub dają nam w kość, spróbujmy dostrzec w tym okazję, by je czegoś nauczyć. Zamiast sakramentalnego: ,,Co się z tobą dzieje? Czy nie powiedziałem ci przed chwilą, żebyś tego nie robił?!” albo ,,Rozczarowałeś mnie. Tak się nie robi” – pozwólmy dziecku dostrzec skutki jego postępowania: na przykład, zranione uczucia innych osób lub jakieś przeszkody w ich własnym życiu.
1320383
177
1320383
Możemy się obyć bez negatywnych ocen, jeżeli będziemy mówić tylko o tym, co widzimy: ,,Jeremiemu chyba zrobiło się smutno, kiedy odezwałeś się do niego w ten sposób”. Swoje sugestie możemy wyrażać w formie pytań: ,,Jak myślisz, co mógłbyś zrobić, kiedy następnym razem się zdenerwujesz, zamiast kogoś popychać?’’. To oczywiście nie gwarantuje sukcesu, ale znacząco zwiększa szanse na to, że dziecko zacznie postępować inaczej. Te szanse będą rosły, jeżeli zachęcimy je, by zastanawiało się, jak zrobić coś lepiej, albo czy warto odstawiać rzeczy na miejsce, naprawić zepsutą zabawkę, posprzątać bałagan albo kogoś przeprosić.
*** Czasami chyba zapominamy, że naszym celem nie jest upokarzanie dzieci, gdy zrobią coś – w naszej opinii – okropnego. Lepiej starajmy się, by zmieniły sposób myślenia i stały się kimś, kto n i e c h c i a ł b y postępować w ten sposób. W trakcie tego procesu nade wszystko unikajmy nadwerężania wzajemnych relacji. Jeśli chcemy, by nasze interwencje nie wiązały się z akceptacją warunkową, starajmy się nie chować urazy do dziecka. Zazwyczaj słowa: ,,Bądź ojcem!” stosuje się jako wezwanie do przejęcia kontroli. Ale ja używam ich w innym znaczeniu: pokonaj w sobie pokusę rewanżu! Rewanż polega na tym, że mówimy: ,,Ach, tak? Jeżeli nie zamierzasz dopełnić swoich obowiązków, ja nie zamierzam dać ci deseru! Żebyś wiedział!”. W gruncie rzeczy wiele poradników zachęca do tego rodzaju zachowań, oczywiście bez ozdobników typu: ,,Ach, tak?” i ,,Żebyś wiedział”. Jednak wystarczy chwilę pomyśleć, by zrozumieć nieskuteczność takich reakcji. 178
1320383 1320383
Pamiętam dzień, w którym mój dwuletni synek, znużony czekaniem na zabawkę, którą bawiła się jego sześcioletnia siostra, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i ruszył do ataku. Siostra zaprotestowała głośno i energicznie, oświadczając: ,,Skoro chciałeś mi to zabrać, to teraz wcale ci nie dam!”. W ten sposób jej brat miał się dowiedzieć, że zrobił coś złego i dlatego przepadnie mu fajna zabawa. Powstaje pytanie: czy chcemy postępować z naszymi dziećmi tak, jakbyśmy mieli sześć lat? Duża część tego, co uchodzi za dyscyplinę, to zwykła taktyka wet za wet, która wcale nie przynosi efektu. Bycie ojcem i matką niesie ze sobą pewne zobowiązania, którym nie zawsze łatwo sprostać. Kiedy kolejny obiad stoi na stole nietknięty, moja żona przypomina mi zawsze, że wszystko, co możemy zrobić, to przygotować pożywny posiłek uwzględniający w miarę możliwości preferencje każdego dziecka, a potem być dobrej myśli. Ja dodałbym jeszcze, że nie tylko możemy to robić, ale wręcz musimy to robić, bez względu na fakt, ile obiadów wyląduje w koszu na śmieci. Tak właśnie jest z miłością bezwarunkową. Róbmy, co w naszej mocy, aby dać ją dzieciom, nawet jeżeli nasze wysiłki wydają się niedocenione i nieodwzajemnione. Dzieci niekiedy zwracają się do nas w sposób, który znacząco przypomina miłość odmawianą. Kiedy czują się zdradzone albo poniżone czymś, co dla nas jest mało istotne, mogą rzucić: ,,Idź sobie!” albo ,,Nie kocham cię!”. Musimy wtedy zachować spokój i nie działać na zasadzie odwetu, a ich zachowanie traktować tak jak na to zasługuje, czyli jako chwilowy przejaw frustracji. One nie przestały nas kochać. Wzruszające, że nawet dzieci, które doznają krzywd, nadal kochają rodziców, którzy je krzywdzą. Nigdy nie możemy zapominać o braku symetrii między dorosłym
1320383
179
1320383
a dzieckiem: to nie jest relacja między dwiema osobami o jednakowej odporności psychicznej i fizycznej. Nawet najlżejsza oznaka tego, że odmawiamy dziecku miłości, odbije się na nim silniej niż dziecięce ,,Nienawidzę cię!” odbije się – lub powinno się odbić – na nas.
Czego robić więcej? Musimy robić mniej rzeczy, które sygnalizują dzieciom akceptację warunkową, ale także więcej tych, które świadczą o akceptacji bezwarunkowej. Stale powinniśmy zadawać sobie pytanie: czy jestem w dobrym nastroju, kiedy przebywam z moimi dziećmi? Naturalnie nie dotyczy to osób, które uśmiechają się pogodnie bez względu na okoliczności. Tacy ludzie mogą spędzić cały dzień w domu pełnym hałasujących dzieci, odpowiadać cierpliwie na każdą ich prośbę i zachowywać niewzruszony spokój wobec niekończącej się serii żądań. Ale co z resztą nas, rodziców, u których takie chroniczne szczęście budzi zazdrość i niedowierzanie? Nie staniemy się z dnia na dzień ludźmi pogodniejszymi czy cierpliwszymi samą siłą woli. Ale może my powinniśmy nie szczędzić wysiłku, by do własnych dzieci odnosić się tak pozytywnie, jak to tylko możliwe? Rodzice, którzy z natury nie są pogodni i wielkoduszni, mają obowiązek nauczyć się patrzeć na świat inaczej. Może nie od razu na całą ludzkość, ale na własne dzieci koniecznie. Kiedy one wyczuwają, że rośnie w nas serce na ich widok, otrzymują komunikat o czymś takim, jak akceptacja bezwarunkowa. Jeżeli, z drugiej strony, często domyślają się, że osądzamy je negatywnie – kwaśna mina, przewracanie oczami, głębokie westchnienia irytacji czy zły nastrój, który mogą niesłusznie 180
1320383 1320383
przypisywać swojej zasłudze – nie będzie to dla nich dowodem miłości bezwarunkowej, lecz dezaprobaty. A jak komunikujemy swoją miłość, kiedy dzieci sprawiają kłopoty? Często uważa się, że w ten sposób ,,sprawdzają nasze granice”. To bardzo popularny zwrot i rodzice często go używają, aby usprawiedliwić stosowanie kolejnych ograniczeń. Czasami samo przypuszczenie, że dziecko nas testuje, starcza za uzasadnienie dla kary. Po dejrze wam, że zły m zachowaniem dzie ci testują być może coś zup ełnie innego, mianow icie b e zwar un kowoś ć naszej miłoś ci. Postępują w nie a kceptowa lny sp os ób p o to, żeby zobaczyć, czy będziemy je akceptować. Zdecydowanie nie możemy dać się złapać na taką przynętę. Musimy je zapewniać: ,,Bez względu na to, co robisz, bez względu na moje złe czy dobre nastroje, i tak nigdy, przenigdy nie przestanę cię kochać”. Korona nie spadnie nam z głowy, jeśli wygłosimy taką deklarację. To samo muszą jednak mówić nasze czyny. Kochać bezwarunkowo to znaczy: regularnie zapewniać, szczególnie podczas konfliktów, jak wiele dzieci dla nas znaczą. Kiedy zachowują się w sposób mniej niż pożądany, traktujmy to jako coś chwilowego i nietypowego, a nie jako prawdziwe oblicze dziecka, które przecież dobrze znamy i kochamy. Te zalecenia – podobnie jak cała idea bezwarunkowej akceptacji – dotyczą także wychowawców. Psycholog edukacyjny Marylin Watson, która pomaga nauczycielom przekształcać klasy szkolne w przyjazne społeczności, podkreśla, jak ważne jest dla uczniów poczucie zaufania i akceptacji. Nauczyciel może wyraźnie wskazać, że pewne działania są niepożądane, ale jego
1320383
181
1320383
postępowanie ,,musi dawać uczniom poczucie bezpieczeństwa i pewność, że wciąż się o nich troszczy i nie zamierza ich karać ani porzucać, nawet jeżeli zrobią coś bardzo złego”. Taka postawa pozwala ,,ujawnić się najlepszym impulsom uczniów”, dając w ten sposób ,,swobodę przemyśleń i niezależnego podejmowania aktu moralnej rekompensaty” – to znaczy: znalezienia sposobu na to, jak naprawić wyrządzone zło. ,,Jeżeli chcemy, by nasi uczniowie byli pewni, że o nich dbamy – konkluduje Watson – to okazujmy im swoje uczucia, nie żądając, by w zamian zachowywali się albo robili coś w taki, a nie inny sposób. Oczywiście, pragniemy i spodziewamy się z ich strony pewnych zachowań, ale nasza troska czy uczucie od tego nie zależą”. Watson wskazuje, że można zachować taką postawę nawet przy dzieciach, które są w stosunku do nas obraźliwe czy agresywne, jeśli postawi się sobie pytanie: d l a c z e g o postępują w ten właśnie sposób? Nauczyciel powinien stale myśleć o tym, jakie niezaspokojone potrzeby uczniów wyrażają się w ich emocjonalnym zachowaniu. W ten sposób ,,pod nieprzyjemną i groźną powierzchownością możemy zobaczyć bezbronne dziecko”120. Wychowawcy, podobnie jak rodzice, powinni traktować dziecięce prowokacje jako sposób sprawdzania, czy dorośli nie przestaną się o nie troszczyć. Pewien nauczyciel poradził sobie ze szczególnie kłopotliwym uczniem w ten sposób, że przysiadł się do niego i powiedział: ,,Wiesz, co? Lubię cię, naprawdę. Możesz dalej robić to całe zamieszanie, ale to i tak nic nie zmieni. Mnie się zdaje, że ty się starasz, żebym cię znielubił, ale to nie działa. Nigdy cię nie znielubię”. Wkrótce po tym destrukcyjne zachowanie chłopca zaczęło zmieniać się na lepsze121. Morał jest taki, że akceptacja bezwarunkowa jest nie tylko czymś, na co dzieci zasługu182
1320383 1320383
ją, ale równie wyjątkowo skutecznym sposobem pomagania im stać się kimś lepszym, niż są. Oczywiście, ważne jest, abyśmy w swoich zapewnieniach, że kochamy je bez względu na wszystko, byli szczerzy. Nie ma nic gorszego od czczego powtarzania mądrości wyczytanych w książkach.
Zrezygnujmy z gróźb Czasami niełatwo jest wyzbyć się pewnych drobnych zachowań, które wbrew naszej woli sprawiają na dzieciach wrażenie, jakby musiały starać się o naszą aprobatę. Jeszcze trudniej niektórym rodzicom wyrzec się szkodliwych praktyk, które polegają na używaniu miłości jako narzędzia do wymuszania posłuszeństwa. Stosowanie kar (odosobnienie czasowe, miłość odmawiana) i nagród (wzmocnienie pozytywne) powoduje, że dzieci nie czują się kochane bezwarunkowo. Odrzucenie takich zwyczajów nie jest łatwe. Podobnie jak nałogowi palacze, którzy muszą ciągle powstrzymywać się przed ponownym sięgnięciem po papierosa, rodziców stale pociąga siła tkwiąca w wychowaniu warunkowym i pozorna wygoda płynąca ze stosowania przekupstwa i gróźb. Nęcą ich także różne prawdy behawioryzmu, które leżą u podłoża takich technik. Od czasu do czasu sam zastanawiam się, czy przypadkiem moje dzieci nie potraktują mojej bezwarunkowej miłości jako nagrody za swoje złe zachowanie. Nie powinienem zastanawiać się nad tym, to jasne. Moje własne doświadczenie potwierdza nauki wyciągnięte z obserwacji innych rodziców: k a r y i n a g r o d y n i g d y n i e s ą w s k a z a n e i n i g d y n i e s ą k o n i e c z n e . Jednak wiele
1320383
183
1320383
osób pyta: co jest alternatywą? Odpowiadam: nie istnieje jakaś jedna szczególna praktyka, która zastąpi kary i nagrody. Osobiście proponuję zbudowanie całkowicie nowych relacji między rodzicami a dziećmi. Alternatywą nie jest więc żadna specyficzna metoda, ale wszystko to, o czym piszę w drugiej części tej książki. Wiele poradników o dyscyplinie zorientowanych na uległość i posłuszeństwo zaleca skuteczniejsze zarządzanie karami i nagrodami. Myślałem o tym któregoś dnia w supermarkecie, obserwując jak pewna matka strofuje swoje dziecko: ,,Jeśli chcesz tu jeszcze kiedykolwiek przyjść, to w tej chwili się uspokój!”. (Nie muszę dodawać, że w tamtej chwili sama nie emanowała spokojem). Przyszło mi na myśl, że typowy ekspert od dyscypliny przyznałby nie bez racji, iż była to głupia groźba. Po pierwsze, perspektywa nieprzychodzenia do supermarketu nie przeraziłaby większości dzieci. Po drugie, matka i tak nie miała szans spełnić swojej groźby: czasami każdy musi zabrać dzieci do sklepu, zwłaszcza kiedy są małe i nie można zostawić ich w domu bez opieki. Dlatego nasi eksperci mówią: grozić należy tylko wtedy, kiedy można swoje groźby spełnić.
*** Jednak rodzice niestawiający warunków chcą wiedzieć, jak robić coś innego, zamiast grozić i karać. Nie postrzegają relacji z dziećmi jako wzajemnych antagonizmów i dążą do unikania bitew, a nie do ich wygrywania. Rozważmy kary z repertuaru miłości odmawianej: ignorowanie dziecka, kiedy robi coś niewłaściwego, zbywanie go milczeniem, stosowanie pewnego rodzaju chwilowego emocjonal184
1320383 1320383
nego odrzucenia. W ten sposób wymazuje się niejako z pamięci istnienie dziecka na tak długo, dopóki nie zacznie ono spełniać rodzicielskich oczekiwań. W typowo behawiorystyczny sposób zakłada się, że uwaga rodzica jest dla dziecka pozytywnym wzmocnieniem, którego brak sprawia, iż przestaje ono robić to, czego rodzic nie pochwala. Nieżyjący już psycholog Herbert Lovett zauważył, że gdy ignorujemy dziecko, kiedy źle się zachowuje, dajemy mu mniej więcej następujący przekaz: ,,Nie wiem, dlaczego tak się zachowujesz, ale nic mnie to nie obchodzi”. Czasami uzasadnia się taką reakcję stwierdzeniem, że dzieci zachowują się źle ,,dla zwrócenia na siebie uwagi”. Ale, pyta Lovett, czy potrzeba bycia dostrzeżonym jest czymś dziwnym lub głupim? To tak, jakby ktoś wyśmiał nas za pójście na obiad z przyjaciółmi, uznając, że robimy to tylko ,,z potrzeby towarzystwa”122. Rozważmy następujący przykład. Czasami zdarza się, że dziecko zamęcza nas jakąś prośbą w nieskończoność. Tłumaczymy wtedy, że nie jada się ciasteczka czekoladowego tuż przed obiadem, uśmiechając się współczująco i przyznając, że trudno oprzeć się chęci zjedzenia czegoś tak pysznego. Dziecko prosi ponownie, a my znowu tłumaczymy przyczynę naszego ,,nie”. Po wysłuchaniu któryś raz z rzędu, że ono naprawdę, ale to naprawdę musi zjeść to ciasteczko właśnie teraz, powoli opuszcza nas anielska cierpliwość. Jeszcze tłumaczymy spokojnie, że nic nie dadzą kolejne prośby, i aby jakoś dotrwać do obiadu, podsuwamy mu pierwsze z brzegu ciekawe zajęcie. Ale jeżeli prośba o nieszczęsne ciasteczko nadal wwierca nam się w uszy, myślę, że słusznie będzie przestać reagować. Nie dlatego, by uciszyć dziecko – czy ,,wygasić zachowanie”, że posłużę się bezdusznym
1320383
185
1320383
językiem behawiorystów – ale dlatego, że nic więcej nie da się zrobić. I choć jesteśmy zajęci i mamy dosyć marudzenia, nie udawajmy, że dziecka obok nas nie ma. Niech będzie pewne, że je słyszymy i zauważamy. Może się wtedy na nas złościć i być sfrustrowane, ale przynajmniej nie poczuje się niekochane. Albo przyjrzyjmy się innej popularnej formie miłości odmawianej: odosobnieniu czasowemu (time-out). Problem nie polega na tym, jak stosować je inteligentniej czy jak długo izolować dziecko, gdzie i za jakie wykroczenie. Chodzi raczej o to, co stosować w zamian, nie posuwając się do strategii odwetowych. Wspomniałem już wcześniej, że gdy dziecko wpada w furię, bardzo pomocne może być danie mu możliwości wycofania się w wygodne i przynoszące ukojenie miejsce. Taka opcja powinna zostać przedyskutowana z góry, aby dziecko rozumiało, że nikt nie ma zamiaru izolować go wbrew jego woli. Może chcieć odpocząć od rodziców w jakimś cichym kącie albo wypuścić z siebie trochę pary bez lęku o reperkusje, czy spędzić kilka minut z ulubioną książką. Rodzice mogą je także spytać łagodnie, czy musi się tak zachowywać. Ale przed tym pytaniem trzeba postawić inne: co się z dzieckiem dzieje, czy pamięta, że to, co robi, odbija się na innych ludziach? Poza tym należy mu wytłumaczyć, dlaczego pewne sposoby zachowania są po prostu nieakceptowalne, i postarać się rozwiązać problem wspólnie. Co jednak robić, jeśli sytuacja nie pozwala na dyskusję albo dziecko jest tak pobudzone, że nie można pozwolić mu zostać tam, gdzie się znajduje, ono zaś nie chce pobyć chwilę samo ze sobą? W takim wypadku ostatnią deską ratunku będzie usunąć je z miejsca, gdzie powstał cały problem, ale n i e p o z b a w i a j ą c g o n a s z e j o b e c n o ś c i . (,,Chodź, schowamy się do kryjówki”). Taką interwencję można traktować jako narzucanie 186
1320383 1320383
dziecku naszej woli i dlatego należy jej unikać, chyba że wymusi ją jakaś nadzwyczajna okoliczność. Ale i wówczas róbmy to tak, aby nie pozbawiać go naszej miłości, uwagi i obecności. Kiedy tracimy cierpliwość albo boimy się, że możemy zrobić coś, czego potem będziemy żałować, warto powiedzieć ,,przepraszam’’ i odejść na bok, żeby ochłonąć. Oczywiście musimy dać dziecku wyraźnie do zrozumienia, że to my musimy się uspokoić, i nie zostawiamy go, by na nowo starało się o nasze względy.
Nie stosujmy przekupstwa A co myśleć o takiej odmianie wychowania warunkowego, która polega na dawaniu dzieciom tego, czego potrzebują – lub co je po prostu cieszy – tylko wtedy, gdy są posłuszne, a my jesteśmy z nich zadowoleni? W gruncie rzeczy to metoda pozbawiona uczucia: nagradzanie dzieci za zrobienie tego, czego po nich oczekujemy. Alternatywą może być obdarowywanie ich bez powodu, wyjątkowe traktowanie od czasu do czasu albo upominek w postaci szczególnie ciekawej książki czy zabawki, kupiony tylko dlatego, że je kochamy. Prezenty daje się czasem z powodów, które ostrożnie nazwałbym słabo uzasadnionymi. Niektórzy rodzice kupują coś dzieciom raz i drugi tylko dlatego, że czują się wobec nich winni: na przykład z powodu braku czasu. Z prezentami można jednak przesadzić, więc nie obsypujmy nimi dzieci, których pokój pęka w szwach od nadmiaru zabawek. Z pewnością nie chcemy zaszczepić im idei, że szczęście zależy od tego, ile i co kto posiada, choć wielu rodziców postępuje tak, jakby do tego właśnie dążyło. Robią to nawet ci dobrze obeznani z cyklem,
1320383
187
1320383
w którym po bardzo krótkim wybuchu radości z powodu kolejnej nowej pary butów czy wyszukanego gadżetu elektronicznego następuje gwałtowny powrót do poprzedniego stanu niepokoju albo nudy. Takie zachowanie nie jest szczególnie zdrowe, choć przynosi olbrzymie zyski korporacjom usiłującym nas przekonać, że potrzebujemy każdego nowego, ulepszonego produktu, który sprzedają. Mój pogląd w sprawie prezentów jest taki, że jeżeli coś dajemy dziecku, nie traktujmy tego jako nagrody. Prezenty nie mogą stanowić zachęty do dobrego zachowania, otrzymywania dobrych stopni albo robienia innych rzeczy, które nam się podobają. Kiedyś kupiłem bilet do teatru na Czarnoksiężnika z krainy Oz, którego uwielbiała moja córka. Z jakiegoś powodu dzień przed przedstawieniem Abigail wpadła w szał, a moim pierwszym odruchem było zagrozić jej odwołaniem wycieczki do teatru. Powiedziałem sobie jednak, że ulegając takiej pokusie, użyłbym tego podarunku jako instrumentu kontroli, a nie jako wyrazu miłości. Jedno wyklucza drugie. Można zepsuć dziecko zbyt wieloma prezentami, ale nie da się go zepsuć nadmiarem bezwarunkowej miłości. Trafnie ujął to Jesper Juul: dzieci rozpieszczone to takie, które „dostają zbyt wiele tego, czego pragną, a zbyt mało tego, czego potrzebują”123. Dlatego uczuciem, którego potrzebują, obdarzajmy je bez granic, zastrzeżeń i pretekstów. Poświęcajmy im tyle uwagi, ile tylko możemy, bez względu na nasze nastroje czy okoliczności. Dajmy im poznać, że cieszy nas przebywanie z nimi, że troszczymy się o nie o każdej porze dnia i bez względu na to, co się dzieje. To wszystko nie znaczy, oczywiście, że uczucia, jakie wzbudzają w nas dzieci, muszą być wyłącznie pozytywne i stałe. 188
1320383 1320383
Dzieci przynoszą nam radość, ale także doprowadzają do furii. Rozczulają nas do łez, ale także potrafią być irytujące. Jedno nie wyklucza drugiego i bywa, że jednocześnie doświadczamy skrajnych uczuć. Niestety, wiele z tego, co czujemy, odbija się na naszych twarzach czy w naszym głosie. Kiedy nie jesteśmy zadowoleni, dzieci to widzą. Dlatego tak ważne jest, abyśmy komunikowali im na różne sposoby, że n a s z a g r u n t o w n a a k c e p t a c j a n i e p o d l e g a w a h a n i o m . Dzieci muszą móc na nią liczyć, bez względu na to, co zdarzy się nam odczuwać, a dziecku zrobić. Podobnie nie zamierzam twierdzić, że nie wolno być dumnym z dokonań dziecka. Jednak rodzice, którymi powoduje miłość bezwarunkowa, są tak samo dumni, kiedy nie odnosi ono sukcesów. Ten paradoks trudno było mi zrozumieć, kiedy nie miałem własnych dzieci, a nawet i teraz mam z tym kłopoty. Niech więc cieszy nas, gdy nasze dziecko zrobi coś wyjątkowego, ale, powtarzam, nie w sposób, który mógłby sugerować, że nasza miłość zależy od takich wyjątków. Jeżeli dobrze wyważymy proporcje, nasze dzieci nie wyrosną w poczuciu, że wzbudzają zainteresowanie tylko wtedy, kiedy mogą się pochwalić jakimś sukcesem. Gdy zawiodą, nie powinny myśleć, że same są zawodem.
*** Najbardziej szkodliwą formą pochwały jest ta, która ma zmotywować dziecko do jeszcze większego wysiłku. Kiedy ktoś nam radzi: ,,Przyłap dziecko na byciu dobrym (czytaj: posłusznym), a następnie daj mu werbalne kruche ciasteczko’’, to jest to świadoma próba manipulowania miłością. Czy jednak po-
1320383
189
1320383
chwała nie może wyrażać spontanicznego zachwytu nad czymś, co dziecko właśnie zrobiło? Powtarzam: liczy się nie przekaz, który wysyłamy dziecku, ale ten, który do niego dociera. Znamienną cechą pozytywnego osądu nie jest to, że jest pozytywny – gdyby tak było, jedyną realną alternatywą dla pochwały byłaby krytyka – ale że jest osądem. Dlaczego czujemy ciągłą potrzebę oceniania czynów naszych dzieci, jakby były podwładnymi, którzy przy odrobinie szczęścia mogą zasłużyć na uznanie? Uważam, że powinniśmy szukać sposobu, by nasze pozytywne nastawienie nie kojarzyło się dzieciom z oceną. Na szczęście ocenianie nie jest niezbędne, żeby dzieci do czegoś zachęcić. Z błędnego rozpoznania tych dwóch pojęć bierze się częściowo popularność pochwał. Formą zachęty jest już samo zwracanie uwagi na to, co dzieci robią, i okazywanie zainteresowania ich aktywnością. W istocie ma ono większą wagę niż pochwały. Kiedy miłość bezwarunkowa i szczer y entuz j a z m s ą o b e c n e n a c o d z i e ń , o k r z y k „W s p a n i a l e ! ” n i e j e s t p o t r z e b n y. A l e k i e d y i c h brakuje, nie pomogą żadne entuzjastyczne okrzyki. Gdybyśmy zastanawiali się, jak wyrażać zadowolenie z powodu tego, co robią dzieci, proponuję kilka możliwości spójnych z wychowaniem bezwarunkowym. Pierwsza opcja: nie mówić nic. Niektórzy upierają się, że musimy chwalić dziecko, kiedy robi coś użytecznego – prawdopodobnie dlatego, że są podświadomie przekonani, że tego rodzaju aktywność jest u dziecka czysto przypadkowa. Jeżeli ktoś uważa, że dziecko jest 190
1320383 1320383
w istocie złe, to będzie dostarczał mu sztucznych powodów, by stało się dobre (to znaczy: dawał werbalne nagrody). W przeciwnym razie nigdy i niczego dobrego już nie zrobi. Ale jeżeli to cyniczne założenie jest bezpodstawne, wówczas pochwały nie będą konieczne. Jeśli przyzwyczailiśmy się ciągle oceniać nasze dziecko, możemy czuć się dziwnie bez wykrzykników: ,,Wspaniale rysujesz! Wspaniale pijesz! Wspaniale się ślinisz!”. Może nam się wydawać, że przestaliśmy być dla niego wsparciem. Jednak moje obserwacje i doświadczenie umocniły mnie w przekonaniu, że pochwały nie są funkcją tego, co dziecko potrzebuje usłyszeć, ale tego, co my potrzebujemy powiedzieć. Jeśli tak rzeczywiście jest, to najwyższa pora, byśmy zastanowili się jeszcze raz nad sensem szafowania pochwałami. W sytuacji, w której czujemy, że wypadałoby coś powiedzieć, po prostu poinformujmy dziecko, że widzimy jego działania, i pozwólmy samemu zdecydować, co ma o tym myśleć. Proste, wolne od oceny stwierdzenie pozwoli mu doświadczyć, że jego wysiłek został zauważony. Pozwoli także być dumnym z tego, co zrobiło. Kiedy w drugim roku życia moja córka samodzielnie pokonała schody, oczywiście byłem bardzo przejęty, ale nie czułem potrzeby narzucać się ze swoimi ocenami. Powiedziałem tylko: ,,No, weszłaś”, żeby wiedziała, że widzę i że jestem na wyciągnięcie ręki, ale także dlatego, żeby była z siebie dumna. W jakimś innym wypadku miałaby może sens bardziej rozbudowana wypowiedź, ale nawet ona nie musiałaby być skażona oceną. Wystarczy po prostu opisać to, co się widzi. Na przykład, jeżeli dziecko wyraźnie powoduje się pewną troskliwością czy szlachetnością wobec innych, wówczas można delikatnie skierować jego uwagę na dobroczynne skutki tych
1320383
191
1320383
działań, odczuwane przez i n n ą o s o b ę . To coś kompletnie różnego od pochwały, która kładzie nacisk tylko na n a s z ą radość z udziału dziecka w sprawianiu radości komuś innemu. W końcu i tak od opisów lepsze są pytania. Dlaczego mówimy dziecku, co myślimy o jego czynach, zamiast zapytać, co ono o tym myśli? To może skłonić je do korzystnej refleksji, dlaczego lepiej postępować w ten, a nie w inny sposób. Pytając o coś, co dziecko napisało, narysowało albo zrobiło, inspirujemy je do kolejnych aktów twórczych. Pamiętajmy, że potwierdzone badania pokazują, iż pochwała może wywołać przeciwny skutek, odwracając uwagę dziecka od tego, co robi, w stronę reakcji dorosłych na jego czyny. Ostatnio asystowałem przy zajęciach plastycznych sponsorowanych przez miejscową bibliotekę, podczas których dzieci miały wykonać płatki śniegu, posługując się wyciorami do fajek i koralikami. Siedzący blisko mnie chłopiec, mniej więcej cztero- lub pięcioletni, pokazał swojej matce to, co zrobił, a ona natychmiast zaczęła rozpływać się w zachwytach. Potem chłopczyk podał swój płatek także mnie. Zamiast go oceniać, zapytałem, czy mu się podoba. ,,Nie bardzo” ‒ przyznał. Zapytałem, dlaczego, a on zaczął mi tłumaczyć tonem wyrażającym szczere zainteresowanie, jak w inny sposób mógłby wykorzystać wyciory i koraliki. To są właśnie refleksje, które tłumimy, zasypując dzieci pochwałami. One przestają myśleć i mówić o tym, co zrobiły, gdy tylko usłyszą nasz osąd.
192
1320383 1320383
Zamiast mówić: • Podoba mi się sposób, w jaki ty... • Wspaniale rysujesz! Bardzo mi się podobają te obrazki! • Jesteś wspaniałym pomocnikiem! • Napisałeś fantastyczne wypracowanie. • Świetnie, że się podzieliłeś ciasteczkiem, Tomku. Spróbujmy: • Nie mówić nic (tylko zauważać). Brak reakcji werbalnej sam w sobie nie szkodzi, ale najlepiej byłoby, gdybyśmy obdarzali dziecko wsparciem i uwagą. • Bardziej opisywać, niż oceniać to, co widzimy: Hej, widzę coś nowego na stopach tych ludzi. Mają palce. • Wyjaśniać skutki aktywności dziecka dla innych osób: Przygotowałeś stół! O rany, ale mi to ułatwi podanie obiadu. • Zachęcać do refleksji: Jak sobie poradziłeś z przykuciem uwagi czytelnika zaraz na samym początku? • Raczej pytać, niż oceniać: Jak to się stało, że postanowiłeś dać kawałek ciasteczka Amelii, choć wcale nie musiałeś? Proponowane wyżej odpowiedzi unikają odniesień do aprobaty warunkowej i protekcjonalnego głaskania po głowie za bycie wiernym standardom dorosłych i spełnianie ich oczekiwań. Jednocześnie świadczą o uznaniu, wsparciu i uwadze potrzebnej dzieciom.
1320383
193
1320383
*** A oto strategia, co do której mam mieszane uczucia: jeżeli stawiamy sobie za cel pomaganie dzieciom, by wyrosły na wspaniałomyślnych ludzi, przypisujmy im z góry szlachetne pobudki. Pewne badania pokazały, że dzieci, które naśladowały dorosłego postępującego wspaniałomyślnie, były później bardziej wspaniałomyślne, jeśli poinformowano je, że ,,są osobami, które lubią pomagać innym”. Gorzej wypadały dzieci, którym powiedziano, że dały coś komuś, ponieważ tego się po nich spodziewano124. Podczas gdy ta strategia jest niewątpliwie skuteczniejsza niż zwykłe wzmocnienie pozytywne, nie jestem pewien, czy nie polega na podobnej manipulacji. Wszak zaleca rozmyślne mówienie czegoś, co może być prawdą lub nie, po to, aby otrzymać pożądany skutek. Niemniej generalna zasada wydaje się warta poważnego rozważenia: zamiast uciekać się do pochwał, które skupiają się na konkretnym zachowaniu i mogą powodować, że dzieci czują się kochane tylko pod pewnymi warunkami, pomagajmy im myśleć o tym, jakie są i jakie chcą być.
*** Często bywam pytany: czy to wszystko znaczy, że nie powinniśmy wyrażać swego uznania dla dzieci ani za nic im dziękować? Odpowiadam, że to zależy od trzech czynników. Dlaczego coś mówimy? Czy miły komentarz: ,,Och, jaka urocza koszula!’’ albo ,,Naprawdę jestem panu wdzięczny za przybycie” ma sprawić, by 194
1320383 1320383
ktoś się dobrze poczuł? Czy też jest sposobem manipulacji: wzmocnieniem pozytywnym, które ma pomóc w kontrolowaniu przyszłego zachowania danej osoby? W tym drugim wypadku przerobienie pochwały na wyraz wdzięczności tak naprawdę niewiele zmienia. A tak właśnie dorośli traktują dzieci. Do kogo to mówimy? Nie interesują mnie podziękowania czy komentarze, które brzmią bardzo podobnie do pochwały, kiedy wymieniają je między sobą osoby dorosłe o równym statusie, zwłaszcza jeżeli są od siebie niezależne. Dziękując sąsiadce za pożyczenie samochodu lub komplementując pisarza, nie próbuję nimi manipulować – i pewnie nie udałoby mi się to, nawet gdybym miał takie intencje. Nie boję się także, że bezwarunkowość mojej miłości do nich dozna uszczerbku, ponieważ – od czego należałoby zacząć – nie jesteśmy w tego rodzaju relacjach. Natomiast z tego właśnie powodu musimy bardziej uważać na to, co mówimy, kiedy rozmawiamy z naszymi dziećmi. Jakie są skutki naszych słów? Pochwała to w dużej mierze teren niezbadany. W wielu wypadkach nie da się rozstrzygnąć absolutnie jasno, czy wygłaszanie pozytywnych ocen działa na dzieci szkodliwie, czy nie. Osobiście uważam, że należy bacznie obserwować skutki, do jakich to prowadzi. Jeżeli mamy zwyczaj mówienia dzieciom czegoś, co może wyglądać na pochwałę, sprawdzajmy, czy oczekują od nas – i wydają się potrzebować – byśmy to regularnie powtarzali. Spróbujmy rozszyfrować, czy ich wewnętrzna motywacja, zaangażowanie w jakieś działanie albo zainteresowanie daną aktywnością nie maleje w rezultacie naszych pochwał.
1320383
195
1320383
Nie sugeruję, że musimy przestać mówić dzieciom pozytywne rzeczy. Twierdzę natomiast, że należy zwracać większą uwagę na sens tego, co mówimy, oraz jak to jest odbierane przez dzieci. Jeżeli dostrzegają, że razem z nimi cieszymy się z ich dokonań, to świetnie. Natomiast jeżeli widzą, że przyjmujemy postawę oceniającą, łatwo mogą zatracić naturalne poczucie dumy z tego, co robią. Zamiast tego zaczną określać wartość swoich dokonań proporcjonalnie do naszej aprobaty, a później do aprobaty innych osób sprawujących nad nimi jakąś władzę. Niełatwo jest radykalnie zerwać ze środkami wychowania warunkowego. Toteż zamiast raptownie z nich rezygnować, można dopuścić okres przejściowy, w którym nadal będziemy wydawać nasze osądy, ale również reagować w inny sposób, opisując to, co widzimy, i zadając dziecku pytania. Gdy już przyzwyczaimy się do nowych reakcji, przyjdzie taki dzień, że zerwiemy ze zwyczajem rozpoczynania rozmowy od wygłaszania swoich ocen, opinii czy ferowania wyroków. Jednocześnie warto dyskutować z dziećmi o zmianie naszego nastawienia. Bo jeżeli najpierw przyzwyczailiśmy je do nieustannego ,,Wspaniale!” w odpowiedzi na wszystko, co robiły, to potem mogą pogubić się, gdy nagle tych pochwał zabraknie. Brak pozytywnych ocen będzie dla nich równoznaczny z oceną negatywną. Dajmy im zatem jasno do zrozumienia, że nie zamierzamy oceniać ich mniej pozytywnie, ale bezwarunkowo pozytywnie, ponieważ aprobujemy je i obdarzamy uczuciem za sam fakt, że są, a nie za to, że ich zachowanie zasługuje w naszej ocenie na aprobatę i miłość. Zgodnie z radą ,,Mniej mówić, więcej pytać’’, zachęcajmy też dzieci, które są już wystarczająco rozumne, do przedstawienia nam swojej percepcji pochwały. Nie pytajmy jednak tylko o to, 196
1320383 1320383
czy pochwały im się podobają. Zapytajmy raczej, czy czują się uzależnione od werbalnych nagród albo jak postrzegają aktywność, która wywołuje pochwałę. Czy taka aktywność staje się dla nich mniej pociągająca, jeżeli nie otrzymają zań wzmocnienia pozytywnego? A może wyobrażają sobie jakieś inne rodzaje zachęty?
O sukcesach i porażkach Wiele dzieci odnosi wrażenie, że nie wystarczy dobrze się zachowywać, aby zyskać aprobatę rodziców ‒ trzeba jeszcze odnosić sukcesy! Powinniśmy bardzo poważnie rozważyć, czy coś takiego nie dzieje się w naszej rodzinie. Spróbujmy spojrzeć na siebie oczami osoby postronnej: co mówimy dzieciom o znaczeniu dobrej roboty i dobrego postępowania? Jak reagujemy, kiedy osiągają sukcesy – a jak, kiedy im się nie wiedzie? Jak one wtedy reagują? Niekiedy warto także zapytać je wprost: czy zdaje ci się czasami, że kocham cię bardziej, gdy przynosisz dobre stopnie, masz dobre wyniki w sporcie albo dokonałeś czegoś, czym mógłbym się pochwalić przed przyjaciółmi? Takie pytania mają sens tylko wówczas, kiedy dzieci są pewne, że mogą być z nami szczere – gdy wiedzą, że jesteśmy w stanie wysłuchać ich spokojnie, bez względu na to, co powiedzą. W wielu rodzinach kłopoty biorą się z silnego nacisku na sukces. Po kilku latach nikt nie będzie pamiętał, kto wygrał ostatnie zawody ligi młodzieżowej albo jaki stopień nasz syn zdobył z matematyki, natomiast fakt, że kazaliśmy mu zarabiać na nasze uczucie osiągnięciami, może zostawić trwały ślad w jego psychice. Powinniśmy skrupulatnie ocenić własne działania i motywy. Spójrzmy w lustro i spytajmy siebie: czy nie
1320383
197
1320383
wywieramy zbyt dużej presji na własnym dziecku? Czy jego dokonania są dla nas ważne dlatego, że spływa na nas część ich blasku? Nawet rodzice, którzy deklarują, że ,,pragną, aby ich dziecko było po prostu szczęśliwe”, czasami swoim zachowaniem wywołują przeciwne wrażenie. Większość z nas styka się z ludźmi, którzy odnoszą lub odnosili sukcesy w konwencjonalnym tego słowa znaczeniu, ale tak naprawdę wiodą opłakane życie. Znamy też takich, którzy sprawiają wrażenie, jakby niczego nie osiągnęli, a żyją nadzwyczaj szczęśliwie. Wielu wybitnym dorosłym marnie szło na studiach, a mnóstwo wschodzących gwiazd wypaliło się przed czasem. Pewna badaczka przez piętnaście lat śledziła kariery celujących uczniów szkół średnich i doszła do wniosku, że większość z nich po prostu ,,wie, jak przejść przez szkołę. Ale to nie jest grupa ludzi zdolnych dokonywać odkryć lub wybić się na pozycje liderów w jakiejś dziedzinie”125. Ale nawet jeśli rzeczywiście staną się kiedyś liderami, wciąż mogą żywić skrytą niechęć do rodziców, którzy dozowali im swoją uwagę w zależności od tego, czy odnosili sukcesy. Mówiąc krótko: ludzie z kwalifikacjami do szczęścia nie zawsze są szczęśliwi. Naszym obowiązkiem jest strzec dzieci przed uzależnieniem od najlepszych stopni, pieniędzy czy trofeów. Musimy pilnować, by skupiały się – my zresztą też – na czymś, co naprawdę się liczy. Trzeba wzmacniać wzajemne relacje, dawać jasno do zrozumienia, że nasza miłość jest absolutnie niezwiązana z dobrymi wynikami w czymkolwiek. Trzeba przemyśleć, jak reagujemy na tysiące drobnych triumfów i niepowodzeń, z których składa się ich dzieciństwo. Stąd płyną dwa wnioski. Pierwszy: kiedy dzieci czują się niedoskonałe i nieudolne, potrzebują przede wszystkim naszej 198
1320383 1320383
miłości ‒ a nie rozczarowania. Drugi: niebezpieczne jest także zalewanie ich strumieniami pochwał i prezentów, gdy osiągają sukces, ponieważ jest to dla nich informacją, że nasza miłość zależy od ich dokonań, a nie od tego, że są i kim są. Bez względu na to, jak bardzo chcemy pomóc naszym dzieciom wyróżnić się spośród rówieśników, pamiętajmy, że najbardziej życzliwi i kreatywni ludzie to ci, którzy interesują się tym, co robią. Z reguły do doskonałości prowadzi autentyczna ciekawość, czyli zainteresowanie zadaniem, które się wykonuje, a nie dążenie do wybicia się ponad innych. Na podstawie licznych dowodów można stwierdzić, że kiedy ocenia się dzieci za to, j a k d o b r z e wykonują jakieś zadanie, wtedy czerpią niewiele przyjemności z t e g o , c o r o b i ą . Ta prawidłowość bywa częstą przyczyną dziecięcego stresu i skutkuje niechęcią do dawania z siebie wszystkiego. Kiedy uczniami powoduje lęk przed złymi ocenami (Jak dobry jest mój projekt? Czy odpowiada standardom? Czy wymaga wielu poprawek?), wówczas nauka staje się uciążliwym obowiązkiem, a nie okazją do podniecających doświadczeń. Przestaje być czymś, co chce się zgłębiać, a staje się jedynie źródłem korzyści. W miejsce presji powinniśmy dawać dzieciom wsparcie: subtelne wskazówki, zachętę, ufność w rosnące kompetencje i pomoc, kiedy jest niezbędna. W miejsce aktywności wymagających rywalizacji, dostarczajmy okazji do zabawy i nauki, w których nie trzeba pokonywać kogoś innego. Zamiast nadmiernej koncentracji na szkolnych osiągnięciach, interesujmy się żywo tym, czego dziecko się uczy. A co myślisz o wymarciu dinozaurów? ‒ jest pytaniem, które wspomaga rozwój intelektualny.
1320383
199
1320383
Jak to, dostałeś tylko czwórkę z minusem? ‒ jest pytaniem, które odwraca uwagę dziecka od przedmiotu nauki. Nie ma sensu rozwodzić się nad tym, czy napisane przez nasze dziecko wypracowanie jest wystarczająco dobre. Ważniejsza jest jego treść i sam proces pisania. Rodzice mogą spytać: ,,Skąd przyszedł ci do głowy taki temat? Czego dowiedziałeś się, zbierając materiały? A dlaczego o tym piszesz na samym końcu? Czy w trakcie pisania temat nie przestał ci się podobać?”. Powiem jeszcze raz: najskuteczniejszy i najmniej destrukcyjny sposób pomocy dziecku w osiągnięciu sukcesu – czy to będzie pisanie, jazda na nartach, gra na trąbce czy gry komputerowe – polega na zaszczepieniu mu fascynacji tym, co robi. Nie ma potrzeby przykładać wielkiej wagi do jego dzisiejszych czy przyszłych osiągnięć, zamiast tego należy wykazywać zainteresowanie jego zadaniami. Inaczej mówiąc, musimy dawać więcej zachęty, mniej oceniać i zawsze kochać.
Nauczyciele i rodzice na wspólnym froncie Zdarzają się wyjątkowi nauczyciele, którzy dają uczniom potrzebne wsparcie, nie stawiając przy tym żadnych warunków. Rzeczywistość najczęściej wygląda jednak inaczej: wielu pedagogów nie ma odpowiedniego przygotowania do wprowadzania takich metod. Środowisko nauczycieli jest zróżnicowane pod względem całego wachlarza stosowanych kar i nagród oraz skomplikowanego systemu zarządzania. Dzieciom nie pomaga się, by wyrosły na przyzwoitych członków danej społeczności, etycznie postępujących polityków czy osoby krytycznie myślące. Najczęściej oducza się ich formułowania własnych myśli 200
1320383 1320383
i opinii. Najgorszy scenariusz ma miejsce wtedy, kiedy priorytetem nauczyciela staje się egzekwowanie porządku podczas lekcji, a nie zachęcanie do nauki. Takie środowisko pracy nie jest zdrowe dla dzieci ani w ogóle dla nikogo. Zdarza mi się także słyszeć sfrustrowanych nauczycieli, którzy opisują sytuację z drugiej strony: ,,Prowadzimy w klasach demokratyczne zebrania, aby wspólnie rozwiązywać problemy, a potem dzieciaki wracają do domów i tam manipuluje się nimi karami i nagrodami’’. Oczywiście, wszystko idzie najlepiej, jeśli rodzice i nauczyciele wspierają się nawzajem w swoich wysiłkach. Zacznijmy więc od tego, co dzieje się w szkole naszego dziecka. • Czy jest to miejsce, gdzie zaspokaja się potrzeby dzieci czy raczej wymusza uległość? • Czy nieznośne zachowanie traktuje się jako problem do rozwiązania, czy wykroczenie, które trzeba ukarać? • Czy nauczyciele rozumieją swoją pracę jako pomoc dzieciom w samodzielnym podejmowaniu właściwych decyzji, czy wolą podporządkowywać je swoim decyzjom? • Czy zachęca się uczniów do współpracy, czy też większość zadań wykonują sami, rywalizując z rówieśnikami? • Czy gdybyśmy sami chodzili do tej szkoły, czulibyśmy się akceptowani bezwarunkowo? Chcielibyśmy się w niej uczyć? Jeśli nie podoba nam się to, co widzimy w szkole, musimy namówić nauczyciela, by przemyślał część swoich praktyk. Można
1320383
201
1320383
to zrobić, stawiając mu pytanie o długofalowe cele. Większość wychowawców zwykle dąży do tego samego, co rodzice: chcą, żeby uczniowie byli odpowiedzialni, życzliwi, moralni, ciekawi świata, pogłębiali swą wiedzę i tak dalej. Gdy nasze cele są spójne z celami nauczyciela, zasugerujmy mu, że istnieją lepsze sposoby ich osiągnięcia niż tradycyjne techniki dyscyplinujące. Pomyślmy sobie, że nasz cel to podawanie dziecku swoistej szczepionki na życie, obdarzanie go miłością bezwarunkową, szacunkiem, zaufaniem i zmysłem perspektywy, co ma służyć uodpornieniu na większość destrukcyjnych skutków, jakie daje nadmierna kontrola ze strony otoczenia czy bezrozumnej, autorytarnej władzy. Niestety, może być i tak, że nasze dziecko wciąż jest inaczej traktowane w domu, a inaczej w szkole. Tu kładzie się nacisk na funkcję rozumu i na wartości – tam na zachowanie. W domu ma rozważać konsekwencje swojego postępowania wobec innych – w szkole konsekwencje, których samo doświadcza (oceny, nagrody, kary). W jednym miejscu zachęca się je do myślenia, w drugim robi to, co mu się każe. Tu je cenimy za to, kim jest – tam za to, co robi. Taka niespójność może mącić dziecku w głowie. To nie jest idealny stan rzeczy, ale wciąż lepszy niż harmonijna współpraca domu i szkoły w krzywdzeniu dzieci.
1320383 1320383
Rozdział dziewiąty DAĆ DZIECIOM WYBÓR Pewnego popołudnia moja fryzjerka zaczęła zwierzać się z kłopotów ze swoim synem. Nie był to odpowiedni moment na udzielanie długich porad, więc zasugerowałem jej, by zachęcony przez nią chłopiec sam zaproponował jakieś rozwiązanie. Kobieta tak bardzo podekscytowała się tym pomysłem, że zacząłem obawiać się, czy nie wyjdę na ulicę bez kawałka ucha. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że dzieci uczestniczą w rozwiązywaniu wspólnych problemów. Wręcz przeciwnie: niedobrze, gdy zamykają się w sobie, zamiast mówić, co się z nimi dzieje. Mimo to rodzice często nie biorą pod uwagę takiej możliwości albo wręcz są jej przeciwni. Zastanówmy się więc, dlaczego warto angażować dzieci w podejmowanie rodzinnych decyzji.
Korzyści pozostawiania dzieciom wyboru Pierwszy argument jest natury moralnej: ludzie powinni mieć kontrolę nad własnym życiem. W wypadku dzieci należy, oczywiście, zachować odpowiednie proporcje, zwłaszcza kiedy są małe. To jednak nie przeczy ogólnej zasadzie. Jestem głęboko przekonany, że należy pozwalać im decydować o sprawach, które ich dotyczą, chyba że jakiś istotny powód nakazuje czynić
1320383
203
1320383
inaczej. Ale wówczas powinniśmy umieć wytłumaczyć i uzasadnić swoje postępowanie. Każdy z nas chce być w życiu ,,panem swego losu”, a nie ,,pionkiem”, że zacytuję pewnego badacza126. Pragniemy doświadczać niezależności: poczucia, że sami inicjujemy rzeczy, które się wokół nas dzieją. Często mniejszą wagę ma nawet jakiś szczególny wybór niż sama możliwość decydowania. Prawie zapomniałem o tym któregoś wieczoru, kiedy mój syn, liczący sobie wówczas trzy i pół roku, poprosił mnie o kartoniki z naklejkami. Znalazłem ich cały zestaw w szafie i myśląc, że się ucieszy, podałem kartonik z ciężarówkami. ,,Nie – zaprotestował. – To ja chcę wybrać”. Nie ma sprawy, pomyślałem i podałem mu wszystkie. Jak myślicie, które wybrał? Gdy nasza potrzeba autonomii pozostaje chronicznie niezaspokojona, może to skutkować nie tylko zwykłym niezadowoleniem i podenerwowaniem, ale także depresją, a nawet chorobą psychiczną127. Jak widzieliśmy w rozdziale trzecim, z różnymi niepożądanymi skutkami mamy zwykle do czynienia wtedy, gdy dzieci czują się nadmiernie kontrolowane przez rodziców. Także w szkole uczniowie na ogół nie przejawiają zbytniej dociekliwości, jeżeli nie pozostawia im się wyboru, czego mają się uczyć i w jakich okolicznościach. Niestety, tradycyjny model edukacji wyróżnia się taką narzuconą biernością. Tymczasem dorośli wypalają się w miejscach pracy nie dlatego, że przeciąża się ich obowiązkami, ale dlatego, że nie są dostatecznie wolni w swoich wyborach. Badania wykazują, że talent ludzki marnieje tam, gdzie ludzie czują się bezsilni. Dowodzą także jasno korzyści płynących z posiadania wyboru. Na przykład, kiedy rodzice nie tylko unikają pokusy kontrolowania dzieci, ale także pomagają im do204
1320383 1320383
świadczać autonomii, one zazwyczaj chętniej robią to, co im się każe i rzadziej źle się zachowują. Nastolatki, które dopuszcza się do wspólnego podejmowania decyzji, chętniej zdają się na swoich rodziców i częściej przejmują ich przekonania. Nabierają również lepszego mniemania o sobie, bardziej lubią szkołę i preferują ambitniejsze zadania – i, jakby tego było mało, nie popadają w kłopoty. Studenci, którym w dzieciństwie dawano dużo autonomii, mają więcej pewności siebie niż rówieśnicy i nie tracą ducha w obliczu trudności czy niepowodzeń128. Kiedy nauczyciele pozostawiają uczniom więcej wyboru, rezultaty są równie imponujące. Zgodnie z podsumowaniem jednego z badań, korzyść jest wieloraka i łączy w sobie ,,większą spostrzegawczość, wyższą motywację wewnętrzną, więcej pozytywnych emocji, większą kreatywność, przedkładanie optymalnych wyzwań nad łatwy sukces, większą odporność, empatię i lepsze osiągnięcia naukowe129. Pomaganie dzieciom, by czuły się uprawnione do dokonywania wyborów, ma sens w każdym wieku, w domu i w szkole. Życie nieustannie stawia nas przed wyborami zarówno w sprawach mało istotnych, jak i najwyższej wagi, a my chcemy, żeby nasze dzieci radziły sobie z nimi w mądry sposób. Jeżeli miałbym w jednym zdaniu podsumować wyniki stosownych badań i codziennych doświadczeń, powiedziałbym tak: Dzieci uczą się podejmowania słusznych decyzji przez podejmowanie decyzji, a nie przez kierowanie się cudzymi wskazówkami. Jednocześnie trzeba przyznać, że ludzie często cierpią na brak wolności wyboru. W większości szkół i miejsc pracy zde-
1320383
205
1320383
cydowanie brakuje demokracji, i niektórzy rodzice wykorzystują taki stan rzeczy do racjonalizowania swoich praktyk, typu: ,,Ma być tak, jak ja chcę”. Dostarczanie dzieciom takich doznań nie jest najlepszym sposobem na przygotowanie ich do sytuacji, w której będą przesadnie czy niepotrzebnie kontrolowane. To tak, jakby powiedzieć, że jeżeli otoczenie, w którym żyjemy, jest pełne szkodliwych substancji, to powinniśmy wystawiać dzieci na ich działanie tak często, jak to możliwe, a najlepiej od samego urodzenia. Wprost przeciwnie. Warto odnosić się do nich z szacunkiem, oferować bezwarunkowe wsparcie i regularnie pozwalać na własne wybory. Dzięki takim fundamentom, dzięki wyższym standardom, z którymi zetkną się w domu rodzinnym, będą zdolne trafniej oceniać ludzi i instytucje, z którymi kiedyś przyjdzie im się zmierzyć. To również oznacza, że ich praca przyniesie pozytywne zmiany w naszym społeczeństwie, ponieważ nie będą akceptowały zastanego porządku stworzonego przez ekonomistów czy polityków albo wierzyć, że jest one nieuchronny. Mówiąc krótko: dzieci silne psychicznie są zdolne do konstruktywnego działania w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. A my jako rodzice możemy ich w tę siłę wyposażyć, o ile dobrowolnie ograniczymy korzystanie z naszej siły.
Pierwsze słowo, ostatnie słowo Ograniczanie naszej siły wcale nie oznacza, że nie możemy zdradzać naszych preferencji. Jednak wszędzie tam, gdzie to możliwe, ostateczną decyzję powinniśmy pozostawiać dziecku. Musimy być bardzo ostrożni, ponieważ olbrzymia władza, 206
1320383 1320383
którą posiadamy, sprawia, że coś, co według nas jest zwykłą uwagą albo radą, dla dziecka może brzmieć jak żądanie. Trzeba unikać także milczących gróźb pozbawienia miłości. Możemy czuć się sfrustrowani, kiedy dzieci nie chcą robić tego, co im sugerujemy, ale trzeba uznać to za potwierdzenie, że szczęśliwie pomogliśmy im poczuć się prawdziwie niezależnymi jednostkami. Na przykład, mógłbym stwierdzić rzeczowym tonem, że według mnie byłoby właściwe, gdyby moja córka przeprosiła za coś, co zrobiła, ale ona sama powinna zdecydować, czy będzie kierować się tą opinią. W przeciwnym razie zmusiłbym ją po prostu do powiedzenia, że jest jej przykro, chociaż tak nie jest. Nawet jeśli nie chcemy, by nasze dziecko miało ostatnie słowo, wciąż możemy pozwolić mu na pierwsze: dać szansę przedstawienia swojego punktu widzenia. Warto często pytać syna lub córkę, co myśli o różnych naszych możliwych decyzjach. W ten sposób dajemy do zrozumienia, że ich zdanie się liczy, i zachęcamy do odgrywania aktywnej roli w rozważaniu ewentualnych konsekwencji postępowania. Kwestia tego, czy i jak pozwalać dzieciom decydować, trochę się komplikuje, gdy dochodzi do konfliktu między rodzeństwem. Wielu rodziców interweniuje wtedy przedwcześnie, a następnie pogarsza sprawę, biorąc stronę jednego dziecka przeciw drugiemu, niesprawiedliwie potępiając oboje albo usiłując znaleźć winowajcę. Takim postępowaniem psują proces, podczas którego dzieci uczą się negocjować własne rozwiązania. Jednak nie bardzo przekonuje mnie także zalecenie, by rodzeństwo ,,zawsze radziło sobie samo”. Po pierwsze, dziecku, które ma uzasadniony żal, może wydawać się wtedy, że stoimy z boku, bo tak jest nam wygodniej, albo jesteśmy obojętni na jego skargi. Po drugie, stosując politykę nieingerencji, możemy
1320383
207
1320383
zostawić słabsze dziecko na łasce silniejszego lub sprytniejszego – a tym samym wywołać wrażenie, że każdy werdykt, nieważne jak niesprawiedliwy, ma nasze błogosławieństwo. Dajmy dzieciom poznać, że interesujemy się ich sytuacją i jesteśmy pełni zrozumienia. Dowiedzmy się, o co chodzi, a jeśli uznamy, że same wpadną na jakieś rozwiązanie, upewnijmy się, jakie ono jest. To będzie lekcja poglądowa dla wszystkich zainteresowanych. Porozmawiajmy po fakcie z obojgiem i niech ta rozmowa pomoże im doskonalić sztukę rozwiązywania konfliktów, przybliży pojęcie sprawiedliwości i skłoni do myślenia, jak postąpić następnym razem. Ale bądźmy ostrożni. Pewien psycholog dziecięcy powiedział: ,,Interwencja rodzicielska nie jest gwarantem sprawiedliwości. Ona tylko wprowadza do konfliktu silniejszego uczestnika, który ma ostatnie słowo’’130. Dzieci mogą chcieć podejmować decyzje za młodszego brata lub młodszą siostrę, mówić im, jak mają robić to czy tamto nawet w sytuacji bezkonfliktowej. Dlatego trzeba wspierać autonomię młodszych dzieci, to znaczy bronić je przed każdym, kto próbuje je niepotrzebnie uzależnić.
Wspólne podejmowanie decyzji Prawo wyboru należy się nawet niemowlętom. Mają one bardzo wyraźne preferencje co do pór posiłków, sposobu, w jaki trzymamy je na rękach, miejsc, w które je łaskoczemy, zabawek, którymi lubią się bawić i tak dalej. Ważne jest, by dostroić się do tego, co sygnalizują, i w miarę możliwości honorować ich potrzeby, a nie trzymać się uporczywie sztywnego harmonogramu jedzenia i spania czy wchodzić w interakcje, które są zabawne tylko dla nas, a nie dla nich. 208
1320383 1320383
Dzieci zaczynające chodzić potrafią już komunikować swoje pragnienia i na różne sposoby okazywać niezadowolenie, kiedy nie są zaspokajane. Razem z nabywaniem umiejętności urządzania świata wokół siebie tak, by dostawać to, czego się chce, pojawia się pierwsza zapowiedź konfliktu. Tak się cieszyłem, kiedy moja półtoraroczna córka nauczyła się włączać i wyłączać swoją zabawkę. Byłem dumny z jej nowej umiejętności i, przyznaję, z ulgą pomyślałem, że przez moment nie będzie mnie potrzebować. Tyle że szybko nastąpił konflikt interesów: ja wyłączałem hałaśliwy mechanizm, a ona włączała. W tamtej chwili nie miałem dużego wyboru: albo będzie tak, jak ja chcę, albo tak, jak ona. Albo zostawię zabawkę w jej rękach, albo nie. (Zostawiłem ‒ tamtym razem.) Kiedy dziecko robi się starsze, coraz łatwiej można mu coś wytłumaczyć i coraz częściej obie strony ze sobą dyskutują. To prawdziwy przełom, bo nie jesteśmy już zmuszeni do wyboru między dwiema skrajnościami: absolutną wolnością z jednej strony i nadmierną kontrolą z drugiej. Korzystamy z trzeciej możliwości: wspólnego ustalania stanowisk. Wyniki jednego z wczesnych badań wykazały, że dzieci stają się „bardziej aktywne, otwarte i spontaniczne”, kiedy pozostawia im się sposobność podejmowania decyzji. Jednak po wnikliwszej analizie okazało się, że sama wolność to za mało: potrzebny jest jeszcze ,,wysoki poziom interakcji między rodzicami a dzieckiem”131. Ogólnie biorąc, znaczy to, że my, rodzice, musimy aktywnie wspierać dzieci w nauce dokonywania wyborów i starać się, by czuły, że przynajmniej w pewnym stopniu są suwerenne. Nasza praca to pielęgnowanie ich zmysłu niezależności, a także wspólne rozważania nad sposobami negocjacyjnego rozwiązywania konkretnych kwestii, takich jak czas pój-
1320383
209
1320383
ścia do łóżka, obowiązkowa godzina powrotu do domu, wybór miejsca na rodzinne wakacje i tak dalej. Zastanówmy się nad dzieckiem, które według nas spędza za dużo czasu przed telewizorem czy komputerem. Ostatnio przeprowadziłem na ten temat rozmowy z dwiema matkami. Jedna była niezadowolona z ciągłego oglądania telewizji, ale wzruszała ramionami i pytała retorycznie: ,,Co poradzić? Takie są czasy”. Druga natomiast, czując potrzebę działania, schowała przed córką pilota. Obie reakcje stanowią klasyczny przykład fałszywej dychotomii. Jeżeli pozwalamy dzieciom, by robiły to, co im się żywnie podoba, nawet kiedy tego nie aprobujemy, ryzykujemy przesłanie, że w rzeczywistości nie dbamy o nie lub umywamy ręce od odpowiedzialności. W wypadku telewizji ta pasywna opcja może być dla niektórych rodziców pociągająca, bo dzieci są zajęte i spokojne. Z drugiej strony mamy reakcję typu p r a c a d l a d z i e c k a . Jednak mniejsza o to, że nie da się skutecznie ukryć pilota (a jeśli tak, to nie na długo), a dziecko zaczyna szukać sposobów obejścia zakazu. Ważniejsze jest, że takie postępowanie matki uczy dziecko używać siły – lub przebiegłości – żeby postawić na swoim. Wspólne dla obu strategii jest to, że żadna z nich nie zabiera czasu, nie wymaga talentu, umiejętności, troskliwości czy odwagi. Jak już wcześniej zauważyłem, podejście, w którym naprawdę p r a c u j e m y z d z i e c k i e m , wymaga więcej wysiłku niż zwykłe stwierdzenie: ,,Jestem matką (lub ojcem) i to ja decyduję” albo ,,Rób, co chcesz”. Bardziej konstruktywna reakcja powinna zacząć się od wysłuchania dziecka – nie tylko t a k , a b y d z i e c i c z u ł y, ż e s i ę i c h s ł u c h a , a l e 210
1320383 1320383
żebyśmy my dowiedzieli się więcej o tym, co naprawdę się z nimi dzieje. Telewizja i gry komputerowe same w sobie nie są złe, ale dzieci, które spędzają z nimi niezmiernie dużo czasu, być może robią tak dlatego, że czują się przygnębione albo uciekają od aktywności innego rodzaju (na przykład: interakcji towarzyskich) z powodów, które należałoby zrozumieć albo wyjaśnić. Postarajmy się więc dociec, dlaczego nasze dziecko spędza tak dużo czasu w ten sposób, ale bądźmy także szczerzy co do własnych uczuć i, wreszcie, wspólnie poszukajmy rozwiązań: ,,Porozmawiajmy o tym, co uważasz za uczciwe, ale także o tym, co mnie niepokoi. Poszukajmy jakichś pomysłów i wypróbujmy je”. W tym wypadku rozwiązanie może polegać na rozsądnym limitowaniu czasu spędzanego przed telewizorem lub komputerem, jak również określeniu, które programy czy gry są w porządku, a które nie – i dlaczego. Ale to dopiero początek dyskusji. Powinniśmy także zastanowić się głębiej nad przyczynami, dla których telewizja stała się najlepszym przyjacielem dziecka. I może spróbujmy spędzać z nim więcej czasu przy zabawie lub zajęciach, które będą jego wyborem. Oto kolejny przykład. Można tak zabezpieczyć tylne drzwi samochodu, żeby dzieci nie były w stanie ich otworzyć, kiedy pędzimy autostradą. Ale można także zablokować elektrycznym przyciskiem okna, żeby tylko kierowca miał nad nimi kontrolę, a dzieci nie mogły ich otwierać. W ten sposób pozbywamy się kłopotu, ale odbieramy także dzieciom poczucie jakiejkolwiek samodzielności. A przecież możemy, na przykład, pozwolić im bawić oknami, wiedząc, że taka zabawa szybko się znudzi, albo, jeżeli rzeczywiście stwarza to jakiś problem, wyja-
1320383
211
1320383
śnić im spokojnie, d l a c z e g o t a k j e s t , i poprosić, by przestały szaleć z przyciskami. To podejście prawie zawsze skutkuje, jeśli chodzi o moje dzieci. Tak samo jest w wypadku wielu innych, o czym miałem okazję usłyszeć z ust ich rodziców. Dzieci naprawdę współdziałają, jeśli traktuje się je z szacunkiem, wciąga do wspólnego rozwiązywania problemów i zakłada, że mają dobre intencje. Sytuację wykorzystują tylko te, wobec których stosuje się tradycyjne środki dyscyplinujące. Powiedzenie: ,,Daj im palec, a chwycą całą rękę”, sprawdza się głównie u dzieci, którym nigdy nie dawano więcej niż palec. Zatem stając przed tysiącem problemów, które rodzą się w każdej rodzinie, wybieramy między kontrolą a nauczaniem, między tworzeniem atmosfery nieufności a zaufaniem, między okazywaniem władzy a pomaganiem dzieciom w nauce odpowiedzialności, między doraźnym wychowywaniem a skupieniem na odległych celach. Takie alternatywy są wyjątkowo istotne dla rodziców, którzy nieustannie zmagają się z wyciąganiem dzieci z łóżek, ubieraniem, karmieniem, myciem i wyprawianiem w porę do szkoły ‒ czyli dla większości z nas. Niedługo potem, gdy nasze pierwsze dziecko zaczęło chodzić do przedszkola, oboje z żoną wpadliśmy w pułapkę zrzędzenia i chwytania się różnych represyjnych strategii. Rozruszanie córki każdego ranka kosztowało nas coraz więcej wysiłku, a nasze zachowanie było dalekie od zachowania rodziców naszych marzeń. W końcu w wolnej chwili usiedliśmy we troje i spokojnie wyłożyliśmy naszej latorośli problem. Zamiast prawić kazanie, wysłuchaliśmy jej monologu, po czym urządziliśmy wspólną burzę mózgów: co zrobić, żeby ranki były przyjemne i dla nas i dla niej? 212
1320383 1320383
Abigail zasugerowała, że ułatwimy sobie życie, jeżeli będzie spać w ubraniu, w którym rano ma iść do przedszkola. Nie widzieliśmy powodu, by nie wypróbować tej metody – więc spróbowaliśmy! Ona nie nosi ubrań, które się gniotą, ale nawet gdyby się pogniotły, to co? Zadziałało. Ranki jeszcze czasami były ciężkie, ale już nie tak jak przedtem. Rzecz jasna, nie każdemu polecam spanie w ubraniu. Metoda, którą się wybiera, powinna zachęcać dzieci do myślenia, planowania i uczestniczenia w poszukiwaniu przyczyn i dróg wyjścia. Liczy się to, żeby wiedziały, że ich potrzeby nie są nam obce, a my jesteśmy skłonni brać ich pomysły na serio. Każdy, kto chce wychować trzeźwo myślące, ufne we własne siły dziecko, które nie popadnie w kłopoty w wieku nastoletnim, niech wyobrazi sobie efekt lat wypełnionych przykładami wspólnego rozwiązywania problemów, a następnie porówna je do lat, w których rodzice sami podejmują wszystkie ważne decyzje. W istocie nie musimy spekulować na temat rezultatów. Mamy dość wiarygodnych danych, aby uznać, że dzieci mają większą kontrolę nad sobą, kiedy rodzice są skłonni do negocjacji i otwarci na zmianę zdania w odpowiedzi na ich argumenty132. Taka otwartość często wywołuje więcej pytań i wyzwań, a te mogą być frustrujące. Wielu z nas wzdycha do starych dobrych czasów, kiedy dzieci robiły to, co do nich należało, i dobrze wiedziały, że nie odpowiada się arogancko dorosłym. W rzeczywistości stare dobre czasy nie były znowu takie dobre. Tymczasem omawianie wszystkich problemów i decydowanie wspólnie z dziećmi przynosi wielkie korzyści, gdy dzieci wchodzą w wiek nastoletni. Jedna opcja dla zatroskanych rodziców nastolatków to stałe monitorowanie i kontrola: czytanie ich pamiętników, grzebanie
1320383
213
1320383
w plecakach, zakładanie blokad uniemożliwiających oglądanie niewłaściwych programów i filmów w Internecie, a może nawet instalowanie ukrytych kamer. Druga to budowanie z nimi ufnych relacji od wczesnego dzieciństwa i wczesne włączanie w proces podejmowania decyzji. Ale czy dzień jest wystarczająco długi, by dało się porozmawiać z dziećmi o wszystkim? Po pierwsze, mówienie o poświęcaniu nadmiernej ilości czasu na rozstrzyganie rodzinnych sporów czy wątpliwości to wciąż czysta teoria, bowiem większość rodziców nie musi się nawet martwić, że błądzi w tym kierunku. Dużo częściej nie dopuszcza się dzieci w ogóle do głosu. Olbrzymia większość rodzin cierpi na brak demokracji, nie jej nadmiar. Po drugie, wcale nie sugeruję, że negocjować trzeba wszystko. Dzieci jedynie powinny wiedzieć, że są kwestie, które mogą podlegać negocjacjom. Paradoksalnie, będą odczuwały mniejszą potrzebę podważania każdej decyzji, jeśli przyznamy im prawo do wyrażania sprzeciwu lub przedstawienia własnej alternatywy. Po trzecie, dzieci rzadziej przeciwstawiają się decyzjom, w których podejmowaniu świadomie uczestniczyły. Podejście traktujące je z góry: ,,Jeśli mieszkasz w moim domu, to masz robić to, co każę”, pochłania więcej czasu i energii niż nam się wydaje, ponieważ prowokuje do nieposłuszeństwa. Nawet pomijając stres rodziców i dzieci oraz szkody dla wzajemnych relacji, pozorna skuteczność jednostronnego decydowania, patrząc na to dalekowzrocznie, okazuje się iluzją. Wreszcie, jeśli nawet obmyślanie wszystkiego z udziałem dzieci rzeczywiście kosztuje więcej czasu i wysiłku niż tradycyjne metody, to i tak jest to jedna z najlepszych rzeczy, na jakie możemy poświęcić swój czas. Aby to docenić, musimy jednak 214
1320383 1320383
spojrzeć z dalszej perspektywy, pamiętając, że taka metoda daje nieocenione korzyści dla społecznego, moralnego i intelektualnego rozwoju dzieci.
Pozorny wybór Niektórzy rodzice mówią o ,,wyborze” nie w kontekście dopuszczania dzieci do głosu, ale w formie wyrzutu. Mówią: ,,To był twój w y b ó r !’’ – posługując się tym słowem niby pałką. Jednak osoby, które niefrasobliwie twierdzą, że dzieci źle się zachowują, bo taki jest ich wybór, są jak politycy, którzy głoszą, że ubóstwo biednych też jest ich wyborem. W obu wypadkach ignoruje się wiele istotnych czynników. Dziecko, zwłaszcza małe, może jeszcze nie mieć zdolności racjonalnego decydowania o sobie ani wyrobionej kontroli działań impulsywnych. Rodzice, którzy biorą pod uwagę tego rodzaju ograniczenia, powinni pomagać mu w rozwijaniu odpowiednich umiejętności, a nie karać czy obwiniać. Czasami niewłaściwie pojmuje się samą ideę wyboru. Ma to miejsce wówczas, kiedy rodzice udają, że pozwalają dziecku decydować, a w rzeczywistości zatrzymują inicjatywę dla siebie. P s e u d o w y b ó r, bo o nim tu mówimy, ma trzy elementarne odmiany – i niestety, każdą z nich można znaleźć w książkach o dyscyplinie jako ilustrację właściwego postępowania. W pierwszej zadaje się dziecku tendencyjne pytanie: ,,Czy chcesz pozmywać naczynia teraz, czy kiedy w telewizji będzie twój ulubiony program?”. Problem nie polega na tym, że wybór zredukowano do dwóch możliwości, ale że dziecko tak naprawdę nie ma żadnego wyboru. Przecież wiadomo, że nie chce stracić swojego programu. W gruncie rzeczy rodzic mówi: ,,Albo
1320383
215
1320383
pozmywasz naczynia teraz, albo nie pozwolę ci oglądać telewizji” lub ,,Rób, co mówię, albo dostaniesz karę”. Dobór słów tuszuje coś, co w rzeczywistości jest zwykłą groźbą. Drugi rodzaj pseudowyboru różni się od pierwszego tylko tym, że podstęp ma miejsce, kiedy dziecko zrobi już coś, co uważa się za niewłaściwe. Rodzice oznajmiają mu, że kara zostanie nałożona, ale opisują ją jako coś, o co dziecko samo się prosiło: ,,Sam w y b r a ł e ś odebranie zabawki”. Ten zwrot przemawia do niektórych rodziców, ponieważ wydaje im się, że zwalnia ich od wszelkiej odpowiedzialności za to, co robią (karanie). Jednak jest z gruntu nieuczciwy i manipulacyjny. Do krzywdy, jaką stanowi sama kara, dodaje się zniewagę w rodzaju gry psychicznej, za pomocą której dzieciom się mówi, że same chciały cierpieć. ,,Sam wybrałeś odebranie zabawki” – to kłamstwo. Prawdomówni rodzice powiedzieliby: ,,Zdecydowaliśmy, że zabierzemy ci zabawkę”. Nieco inna wersja tego wybiegu polega na stwierdzeniu: ,,Sam się prosisz o klapsa!” albo ,,Nie każ mi, żebym odesłał cię do twojego pokoju”. To nic innego jak udawanie, że dziecko jest odpowiedzialne za nakładaną na nie karę. Warto zaobserwować, jak wiele osób, które z nabożeństwem deklarują, że dzieci muszą o d p o w i a d a ć za swoje zachowanie – czasami jeszcze zanim w ogóle są w stanie wiedzieć, co robią – w istocie w ten sposób u c i e k a o d o d p o w i e d z i a l n o ś c i za własne zachowanie. Ostatnia forma pseudowyboru ma miejsce wtedy, gdy rodzice stwarzają pozór, jakoby pozwalali dziecku wybierać, ale dają mu jasno do zrozumienia, co z tego może wyniknąć. Jedne opcje są do zaakceptowania, inne nie, i dziecko musi się domyślić, czego rodzice chcą. Jeśli się nie domyśli, straci następną 216
1320383 1320383
szansę ,,wyboru”. ,,Myślę, że nie jesteś dość dorosły, by samemu decydować”, znaczy tyle, co: ,,Nie zdecydowałeś tak, jak chcieliśmy”. Zamiast bawić się w takie szarady, lepiej powiedzieć dziecku: ,,Zdecyduję za ciebie” – bo przynajmniej jest to uczciwe.
Granice ograniczeń Wszyscy rodzice – także ci, którzy unikają tego rodzaju nieuczciwych manipulacji – powinni zastanowić się, czy być może niepotrzebnie nie ograniczają dziecku możliwości wyboru. To jasne, że są sytuacje, w których dziecęce wybory podlegają ograniczeniom, niemniej ogarnia mnie niepokój, kiedy matka lub ojciec z pełnym przekonaniem opowiadają się za potrzebą ,,wyznaczania granic”. Takiego zwrotu używa się często dla usprawiedliwienia nadmiernej kontroli. Tak bywa zwłaszcza w sytuacjach, kiedy padają zapewnienia, że nie powinniśmy odczuwać dyskomfortu psychicznego, ponieważ dzieci mimo głośnego sprzeciwu w gruncie rzeczy potrzebują sztywnych granic. Jednak, jak wskazał Thomas Gordon, jest to niebezpieczna półprawda. Dzieci mogą akceptować ograniczenia i nawet je sobie cenić, ale potrzebują, by je z nimi konsultować, a nie wymuszać. Sami widzimy przecież różnicę, jak reagują na ograniczenia, przy których ich głos jest brany pod uwagę. Nie pytajmy więc, czy ograniczenia i reguły nie są czasami konieczne. Pytajmy, kto je ustala: sami dorośli czy dorośli i dzieci razem133? Ograniczenia nakładane przez rodziców sprowadzają się niekiedy do tolerowania dziecięcych wyborów tylko w sprawach nieistotnych. Pamiętam, jak pewna matka opowiadała mi z dumą, że pozwala wybierać swojemu dziecku tylko wtedy,
1320383
217
1320383
kiedy skutki wyboru są jej raczej obojętne. Jeżeli jednak niezależność ma przynosić korzyści, dzieci powinny mieć prawo głosu w sprawach żywotnych dla obu stron. Oczywiście, zakres, w jakim dajemy im te możliwości, częściowo będzie zależał od wieku. Nie twierdzę, że trzylatek powinien decydować o tym, czy ma zostać zaszczepiony. Ale nawet trzyletnie dziecko może mieć jakiś udział w sprawach ważniejszych niż kolor kubeczka. W niektórych dziedzinach, takich jak zdrowie czy bezpieczeństwo, dzieciom można pozwolić jedynie na wybory mało istotne: pory kąpieli czy kształtu kasku rowerowego. Jednak w innych, takich jak meblowanie własnego pokoju, powinny mieć więcej swobody. Tymczasem rodzice autorytarni nie tylko stwarzają dzieciom mało okazji do decydowania, ale są także skłonni traktować kwestie gustu czy osobistego stylu tak, jakby wymagały one jednej słusznej odpowiedzi – mianowicie tej, która pada z ich ust. Nie podejmuję się określenia, w jakich dziedzinach życia powinno się pozwolić decydować konkretnemu dziecku, z którym nigdy się nie zetknąłem. Jeśli jednak nasze dziecko nie ma w pewnych sprawach głosu, to niech to zależy od jego dobra, a nie od tego, że nie chcemy zrezygnować z kontroli. Nawet najbardziej rozsądnym rodzicom dobrowolne okrojenie swojej władzy często przychodzi z trudem – niemniej decydują się na to. Każdy może popukać się w czoło i powiedzieć: ,,Chwileczkę, chwileczkę! Dlaczego podejmowałem te decyzje za dziecko? Dlaczego mówiłem, kiedy mogłem prosić?”. Aby mieć pewność, że wybory naszego dziecka będą autentyczne i konstruktywne, trzeba pozwolić mu na coś więcej niż wybór jednego ,,dania’’ z podsuniętego przez nas ,,menu”. ,,Chciałbyś robić to czy tamto?” – tak ograniczony wybór jest odpowiedni dla małych dzieci, ale już pięcio- czy sześciolatki 218
1320383 1320383
powinny mieć więcej okazji do poruszania się między różnymi możliwościami. Spróbujmy zadawać im pytania dopuszczające różne interpretacje, na przykład: ,,Co chciałbyś dzisiaj robić?”. Owszem, kiedy dzieci wydają się zbite z tropu lub niezdecydowane, dobrze jest im podsunąć kilka pomysłów, ale nie róbmy tego przedwcześnie.
Kiedy dzieci nie chcą, ale muszą Istnieją, oczywiście, takie wymagania dorosłych, które nie podlegają dyskusji. Bywają chwile, kiedy dzieci muszą być bezwzględnie posłuszne, i kiedy rodzic musi powiedzieć: ,,Musisz” albo ,,Nie możesz”. Co wtedy? Na szczęście rodzice, którzy nie przesadzają z ustawicznym żądaniem posłuszeństwa, mogą najczęściej liczyć na to, że ich dzieci w koniecznych wypadkach zrobią to, o co się jej poprosi. Podobnie zachowają się te, które często uczestniczą w podejmowaniu decyzji. Sprzeciw jest bardziej prawdopodobny u dzieci, które czują się bezwolne i zmuszone do manifestowania swojej autonomii w przesadny sposób. Mimo to czasem może się zdarzyć, że dzieci będą sprzeciwiały się temu, o co prosimy, bez względu na to, jak słuszne stoją za nami racje i jak oszczędnie powołujemy się na swój autorytet. Nawet wówczas istnieją jednak inne środki niż nagradzanie, karanie i zaprowadzanie prawa siłą. 1. Stosujmy strategie nienaruszające autonomii dziecka. Bądźmy tak łagodni i życzliwi, jak to tylko możliwe. Nie obezwładniajmy dziecka naszą władzą. Nie dajmy się wciągać w awantury, jeżeli dziecko jest w paskudnym nastroju i ze zło-
1320383
219
1320383
ścią sprzeciwia się każdej naszej propozycji. Dyskusja nie ma sensu, kiedy argumenty do niego nie przemawiają, a odpowiadanie krzykiem na krzyk nigdy nie kończy się dobrze. Dajmy mu kilka minut na ochłonięcie, a burza minie. Ta rada sprawdza się również w sytuacji, kiedy stajemy wobec biernego oporu. Powiedzmy, że dziecko ignoruje naszą prośbę o posprzątanie zabawek: odwrócone plecami, bawi się dalej. Prawie nie sposób powstrzymać się, żeby nie potraktować uparciucha surowo i postawić na swoim. W końcu podważa nasz autorytet! Dzieciom nie można pozwolić na ignorowanie rodziców! Ale gdyby tak wziąć głęboki oddech i poprosić je, żeby posprzątało, kiedy przestanie się bawić, i po prostu odejść? Wycofując się, dajemy mu trochę czasu i pozwalamy zachować autonomię i godność. Z mojego doświadczenia wynika, że ten rodzaj niekonfrontacyjnego podejścia przynosi lepsze rezultaty i na dodatek nie szkodzi wzajemnym relacjom. Ta sama strategia: ,,Wymagaj, a potem ustąp pola” może być skuteczna także w praktyce nauczycielskiej. Niestety, wielu nauczycieli uważa, że trzeba stać nad uczniami tak długo, aż zrobią to, co im się każe. Okazuje się jednak, że uczniowie o wiele chętniej stosują się do próśb niż do rozkazów, jeżeli tylko jasno przedstawi im się swoje wymagania i pozwoli wykonać polecenie w czasie, jakiego potrzebują134. Ale to wymaga powściągliwości i zwykłej ludzkiej cierpliwości. Także w relacjach z młodszymi dziećmi nie możemy spodziewać się natychmiastowej uległości przy każdej okazji. Trzeba być gotowym na powtarzanie próśb czy zakazów – wraz z wyjaśnieniami – po kilka razy. Trzeba także pozwolić dzieciom na złe dni. Oczekiwanie, że zawsze będą posłuszne, jest oderwane od rzeczywistości, a traktowanie sytuacji konflikto220
1320383 1320383
wych jako okazji do bitwy, w których zwycięstwo musi być po naszej stronie, to działanie destrukcyjne. Pamiętajmy, że tradycyjne metody wychowawcze nie skutkują na dłuższą metę, mogą natomiast wyrządzić potworne szkody. 2. Bądźmy uczciwi wobec dziecka. Jeżeli chcemy, żeby dziecko uspokoiło się tylko dlatego, że mamy dość rozgardiaszu jak na jeden dzień, powiedzmy mu to. Nie wymyślajmy górnolotnych uzasadnień i nie udawajmy, że coś, co każemy mu zrobić, będzie miłe, jeśli sami w to nie wierzymy. Próbujmy przyjąć jego punkt widzenia na różne sprawy: ,,Wiem, skarbie, że to jest irytujące, kiedy nie możesz… (tutaj nazwa upragnionej aktywności), i pewnie chciałbyś, żebym po prostu zostawiła cię samego, no nie? Ale...”. 3. Przedstawiajmy swoje racje. ,,Bo ja tak mówię” – nie jest w ogóle żadną racją. To zwykłe odwołanie do przemocy i doskonały sposób na uczenie dziecka, by samo się do niej uciekało. Lepiej przedstawiać prawdziwe racje swoich decyzji i swojego postępowania. Większość naszych próśb czy żądań da się wyjaśnić nawet dwulatkom. ,,Twój brat czeka, byśmy go odebrali ze szkoły. Jeżeli zaraz po niego nie pójdziemy, nie będzie wiedział, gdzie jesteśmy, i będzie mu smutno”. Rzecz jasna, same wyjaśnienia nie gwarantują, że dziecko radośnie zaakceptuje nasze żądania. Tak samo jest z nami: kiedy ktoś nam mówi, że musimy zrobić to czy tamto, nie zawsze palimy się do działania. Ale dzięki wyjaśnieniom można bardziej liczyć na współdziałanie dziecka. Bez względu na wiek wszyscy mamy prawo znać powody, dla których ktoś ogranicza nasze wybory.
1320383
221
1320383
4. Z amieńmy to w zabawę. Aby pomóc dzieciom znaleźć radość w robieniu rzeczy, które same w sobie nie są szczególnie zachwycające, posłużmy się wyobraźnią. Gdy maluch nie chce myć zębów, poradźmy, by wsłuchał się w popiskiwanie włosia na szkliwie, i powiedzmy, że bród boi się takiego dźwięku, więc ucieka, gdzie pieprz rośnie. Szczoteczki można nazwać samolocikami, które raz lądują w buzi, raz z niej startują. Bądźmy pomysłowi albo – jeszcze lepiej – zostawmy inwencję dziecku. Starsze dzieci można zachęcać do wymyślania różnych sposobów wykonywania obowiązków domowych albo obliczania czasu, jaki zajmuje robienie czegoś taką, a nie inną metodą. 5. Bądźmy przykładem. Dorośli i dzieci nie muszą postępować według tych samych zasad, ale większość z nich odnosi się do wszystkich. Jeżeli prosimy, żeby dzieci sprzątały po sobie, gasiły światło, kiedy wychodzą z pokoju, nie przerywały, kiedy ktoś mówi, nie przeklinały albo nie mówiły obraźliwym tonem, to postępujmy podobnie. Po pierwsze, tak jest uczciwiej, a po drugie, zawsze łatwiej przekonać dzieci do zrobienia czegoś, co sami chętnie robimy. 6. Pozost awiajmy dzie ciom ja k najwię cej wyboru. Kiedy chcemy skłonić dzieci do czegoś, pozwólmy im zdecydować, jak chcą to zrobić, gdzie, kiedy i z kim. Wystarczy raz pomyśleć kreatywnie o tych sprawach, a okaże się, jak wiele mamy okazji do wspólnego podejmowania decyzji, nawet jeśli koniec końców to dzieci będą musiały przystąpić do działania. 222
1320383 1320383
Powyższe sugestie można stosować łącznie. Załóżmy, że dziecko nie chce umyć rąk przed obiadem. Można mu powiedzieć: Dobrze wiem, że to, co właśnie robisz, jest dużo ciekawsze od przywitania się ze zlewem, ale jeśli człowiek nie chce chorować, to musi pozbyć się z rąk brudu przed jedzeniem. Kiedy masz brudne ręce, twojej buzi to nie przeszkadza, ale twój brzuszek może się zdenerwować. No więc, chciałbyś je umyć tutaj, w kuchni czy w łazience? Albo: Sam je sobie umyjesz czy chcesz, żeby ci pomógł? Ja też myję ręce przed każdym posiłkiem. Skorzystasz z umywalki, czy może wolisz je ochlapać w dużej misce z bąbelkami? I tak dalej.
*** Od czasu do czasu dzieci chcą robić rzeczy, na które absolutnie nie możemy im pozwolić. Jeśli nasze nieodwołalne „nie” jest w ich przekonaniu karą, wówczas trudno spokojnie rozmawiać i uniknąć nadwątlenia wzajemnych relacji. Z tego powodu stosowanie kategorycznego przymusu to ostateczność, do której należy uciekać się rzadko i niechętnie. Kiedy to się zdarza, róbmy wszystko, aby złagodzić zadany dziecku cios i zminimalizować wywołany wstrząs. Co więcej, powinniśmy szukać sposobów, aby po takim zajściu pomóc dziecku odzyskać godność i poczucie własnej siły. Jeżeli nie uważamy za stosowne, by nasz dwunastolatek robił coś bez nadzoru dorosłych, ale decyzja taka wywołuje jego głę-
1320383
223
1320383
boką urazę, to znajdźmy inną dziedzinę życia, w której można dać mu więcej swobody. Może niech ma więcej do powiedzenia na temat wyboru swoich ubrań albo obowiązkowej godziny powrotu do domu, czy siedzenia przed komputerem. Nazwijmy to sobie na własny użytek ,,kompensacyjnym wsparciem niezależności naszego dziecka”. Pewnego dnia byłem w mieście na zakupach z moją trzyletnią córką, która w pewnym momencie odmówiła powrotu do samochodu i ogłosiła strajk okupacyjny na chodniku. Na szczęście nie musiałem się spieszyć, więc nie tracąc dobrego humoru, spokojnie na nią poczekałem. W końcu podniosła się i z zaciśniętymi ustami wcisnęła w swoje krzesełko. Nie zastosowałem żadnych środków przymusu, ale przecież to ja postawiłem na swoim, a nie ona, co wcale jej nie ucieszyło. Kiedy więc wjechaliśmy do garażu, oświadczyła, że nie idzie do domu, tylko będzie w samochodzie słuchać muzyki. Nie tylko się nie sprzeciwiłem, ale zaglądałem do niej od czasu do czasu, pytając, czy nie pora już przywitać się z mamą. Chciałem, żeby wiedziała – i wiedziała, że ja wiem – iż decyzja należy do niej. A więc idea jest prosta: kiedy trzeba działać w sposób, który umniejsza poczucie samostanowienia dziecka w jednym miejscu, należy wzmacniać je w innym. Biernie agresywna reakcja dziecka w postaci strajku okupacyjnego nie dotyka nas oczywiście tak mocno jak aktywnie agresywny napad złości. Niektórzy autorzy książek o wychowaniu postrzegają złość jako jeden z ważnych czynników kształtowania zdrowego rozwóju dziecka, według innych świadczy ona o tym, że dziecko jest sfrustrowane zachowaniem rodziców – prawdopodobnie słusznie – i nie wie, jak to inaczej wyrazić. Zapewne każdy z tych poglądów zawiera część prawdy. Być może 224
1320383 1320383
z jednej strony, napady złości nie są nieuchronne czy szczególnie pożądane, ale z drugiej, niekoniecznie muszą wskazywać na błędy wychowawcze. W każdym razie, gdy się zdarzają, odpowiadajmy na nie tak konstruktywnie, jak to tylko możliwe. Zasada nr 1. Jeżeli jesteśmy w miejscu publicznym, nie zwracajmy uwagi na otoczenie. Im bardziej przejmujemy się opinią innych osób o naszych rodzicielskich umiejętnościach, tym ostrzej zareagujemy na złość dziecka ‒ bez odpowiedniej dozy miłości i cierpliwości. Nie liczy się to, co myślą o nas inni: liczą się tylko potrzeby naszego dziecka. Zasada nr 2. Wyobraźmy sobie punkt widzenia dziecka. Dziecko, które doświadcza złości, jest prawdopodobnie przerażone faktem, że nie umie nad sobą zapanować. W konsekwencji nie wyświadczamy mu przysługi, ignorując je albo reagując gwałtownie i ostro. W miejscach publicznych stosujmy zatem tylko minimum kontroli, niezbędne dla zapewnienia bezpieczeństwa otaczających nas osób i rzeczy. Skupmy się w miarę możliwości na dodaniu dziecku otuchy. Pozwólmy wykipieć złości, a potem rozważmy całą rzecz wspólnie.
Wypróbujmy zasady W tym rozdziale chodziło mi, między innymi, o to, byśmy zdali sobie sprawę, jak często uniemożliwiamy naszym dzieciom dokonywanie wyborów, tracąc okazje do pomagania im
1320383
225
1320383
w zaspokajaniu potrzeby własnej autonomii. W tym celu posłużyłem się kilkoma przykładami z własnego doświadczenia. Kłopot w tym, że nie wiem, czy któryś z nich może mieć istotne znaczenie dla moich czytelników. Gdybyśmy zasiedli przy jednym stole, zapytałbym każdego z osobna, co go dręczy lub niepokoi, i postarał się o stosowną radę. Być może potrafiłbym, biorąc pod uwagę czyjąś konkretną sytuację, zasugerować, co zrobić, by jego dziecko częściej dokonywało samodzielnych wyborów i uczestniczyło w podejmowaniu wspólnych decyzji. Ale że jest to książka, a nie warsztaty, najlepsze, co mogę zrobić, to ustąpić pola czytelnikom. Zalecam jedynie, by do każdego z poniższych trzech ćwiczeń, zaangażowali współmałżonka lub inną osobę, która także jest ojcem lub matką. Ćwiczenie 1. Na początku skonfrontujmy niektóre nasze wypowiedzi ze scenariuszami typowych interakcji z dzieckiem. Chodzi o to, abyśmy nabrali zwyczaju obmyślania strategii typu p r a c a z d z i e c k i e m i dostrzegli, jak różni się ona od bardziej powszechnych metod p r a c y d l a d z i e c k a . P r z y k ł a d 1 . Nasze dziecko nie chce iść do łóżka. Najpierw udaje, że nie słyszy, że już pora spać, a potem błaga o jeszcze parę minut albo upiera się, żeby jeszcze coś dokończyć. W końcu argumentuje, że to niesprawiedliwe chodzić tak wcześnie spać i odmawia złym głosem. Wypiszmy kilka typowych odpowiedzi typu p r a c a d l a dziecka.
226
1320383 1320383
……………………………………………………… ……………………………………………………… Teraz spróbujmy wymyślić parę wypowiedzi alternatywnych w duchu p r a c y z d z i e c k i e m . ……………………………………………………… ……………………………………………………… P r z y k ł a d 2 . Ostatnio nasze dziecko zaczyna rozmawiać z nami lub rodzeństwem dość niemiłym tonem. Wpisujemy, jak wyżej, odpowiedzi typu p r a c a d l a dziecka. ……………………………………………………… ……………………………………………………… I parę wypowiedzi alternatywnych w duchu p r a c y z dzieckiem. ……………………………………………………… ………………………………………………………
1320383
227
1320383
Ćwiczenie 2. Pomyślmy o czymś, co nam przeszkadza albo martwi nas w zachowaniu naszego dziecka. Najpierw opiszmy problem. ……………………………………………………… ……………………………………………………… Przypuśćmy, że mamy już całkiem niezłe pojęcie o tym, jak nie reagować na taki problem. Dajmy sobie zatem czas – kilka minut, godzin albo nawet dni – na wymyślenie metod, które mogłyby okazać się skuteczniejsze. Zanotujmy je poniżej. ……………………………………………………… ……………………………………………………… Zaznaczmy jedną metodę z naszej listy, którą gotowi jesteśmy wypróbować. Następnie ją wypróbujmy. Kiedy upłynie wystarczająco dużo czasu, opiszmy jej skutki oraz co należałoby zmienić, aby poprawić tę skuteczność. ……………………………………………………… ………………………………………………………
228
1320383 1320383
Ćwiczenie 3. Kiedy już poznaliśmy strategie p r a c y z d z i e c k i e m i potrafimy wymyślać własne sposoby reagowania na prawdziwe problemy, przyszła pora na ostatni krok: opracowanie strategii p r a c y z d z i e c k i e m nie tylko dla naszego dziecka, ale na opracowanie jej z n a s z y m d z i e c k i e m . Opiszmy najpierw jakiś problem, który chcielibyśmy rozwiązać w ten sposób. ……………………………………………………… ……………………………………………………… Poprośmy dziecko, żeby zastanowiło się, jak można poradzić z tym problemem. Postarajmy się wydobyć z niego dwa albo trzy pomysły i zapiszmy je poniżej. 1. ……………………………………………………… 2. ……………………………………………………… 3. ………………………………………………………
Razem z dzieckiem wybierzmy punkt, który wygląda najbardziej obiecująco. Następnie go wypróbujmy. Potem zapiszmy, jak dalece okazał się skuteczny, oraz jak, naszym wspólnym zdaniem, można by go lepiej wykorzystać następnym razem.
1320383 1320383
Rozdział dziesiąty PUNKT WIDZENIA DZIECKA Jak wychować nasze dzieci, żeby były szczęśliwe? To ważne pytanie, ale postawmy sobie także inne: jak je wychować, żeby interesowały się także tym, czy inni są szczęśliwi? To pytanie przypomina nam, że nie wystarczy koncentrować się na szczęściu naszych dzieci. Wprawdzie nie chciałbym, żeby moja córka lub syn byli wiecznie zabieganymi społecznikami, ale również nie chciałbym, żeby myśleli tylko o własnym powodzeniu i pozostawali obojętni na cierpienia innych. Nie życzyłbym im również szczęścia osiągniętego za cenę bycia człowiekiem bezrefleksyjnym, płytkim lub niezdolnym do oburzenia na rzeczy oburzające. Edward Deci ujął to tak: ,,Kiedy ludzie pragną jedynie szczęścia, w rzeczywistości szkodzą swojemu rozwojowi, ponieważ prowadzi ich to do stłumienia innych doznań. Prawdziwe życie nie zamyka się jedynie w odczuwaniu szczęścia, lecz w doznawaniu pełnej gamy ludzkich uczuć”135. W sumie nie sądzę, by na pytanie: ,,Czy chcesz, żeby twoje dziecko było szczęśliwe?”, można było dać inną odpowiedź niż: ,,Tak, ale...”. Nie przeznaczajmy więcej energii na zabiegi, by nasze dzieci stały się uprzejme i dobrze się sprawowały, niż na kształtowanie w nich autentycznej wrażliwości na cudzą krzywdę i naukę czynienia dobra. Wychowując dzieci, musimy pamiętać o ich rozwoju moralnym. 230
1320383 1320383
W tym celu trzeba zrewidować wiele poglądów, o których mówią książki o wychowaniu. Na przykład, te dotyczące ,,granic’’, które przedstawia się jako restrykcje stosowane przez rodziców. Czy nie powinniśmy raczej dążyć do tego, żeby nasze dzieci nie robiły pewnych rzeczy, ponieważ są złe, a nie z powodu naszych zakazów i kar? Ograniczenia dotyczące ich zachowania powinny zawsze wiązać się z konkretną sytuacją. Chcemy, żeby pytały: ,,Jak to, co zrobię, odczuje inne dziecko?” – a nie: ,,Czy mogę to zrobić” albo ,,Czy będę miał kłopoty, jeśli to zrobię?”. To ambitny cel, lecz całkiem realny, ponieważ pracujemy na dobrym materiale. Człowiek rodzi się z darem troski o innych. Rodzice żyjący nadzieją wychowania dziecka, które jest wrażliwe na cudze potrzeby, ,,mają w nim sprzymierzeńca” – jak trafnie ujął to Martin Hoffman. Oczywiście, dzieci nie wyrosną na ludzi kierujących się etyką same z siebie. Potrzebują naszej pomocy. Po pierwsze, musimy przestać robić rzeczy, które przeszkadzają w rozwoju moralnym, czyli zaprzestać karania i nagradzania. One służą tak naprawdę tylko naszemu interesowi. Wyeliminowanie tych podstawowych środków tradycyjnej dyscypliny to ważny krok w kierunku takiego kształtowania dzieci, by miały swój udział w dobrym samopoczuciu innych. Ale to tylko pierwszy krok. Funkcję odejmowania złych praktyk wychowawczych musi równoważyć dodawanie dobrych.
Moralność dzieci Całkiem sporo badań na ten temat przeprowadzili specjaliści od rozwoju dziecka, w szczególności badacze tak zwanych
1320383
231
1320383
zachowań prospołecznych. Jeżeli przejrzymy dane, to wydobędziemy z nich kilka kluczowych zaleceń136. Nieprzypadkowo pokrywają się one w znacznym stopniu z zasadami wychowania bezwarunkowego. 1 . Tr o s z c z m y s i ę o d z i e c i . Kamieniem węgielnym rozwoju moralnego jest związek między rodzicami a dzieckiem. Wszystkie zalecenia i interwencje muszą wynikać z relacji, które dają dziecku ciepło, bezpieczeństwo i bezwarunkową miłość. We wskazówkach dotyczących wychowania moralnego i wystąpieniach różnych ekspertów pojawiają się te same pojęcia: przywiązanie, troska, szacunek, wrażliwość i empatia. To są podstawowe potrzeby każdego człowieka. Jeśli są zaspokojone, nie zaprzątają myśli dziecka i może się ono otwierać na pomaganie innym. Niezaspokojone, wciąż rozbrzmiewają mu w uszach, wobec czego pozostaje głuche na cudzy płacz i cierpienie. Dzieci, które są kochane, rzadko zajmują pozycję obronną i śmielej wyciągają rękę z pomocą. Dodatkowy bonus: przywiązanie rodziców sprawia, że są nie tylko wrażliwsze na innych, ale także asertywne i niezależne; wyróżniają się postawą prospołeczną i zdrowiem psychicznym. 2. Pokażmy dzie ciom, ja k żyj e człowiek m o r a l n y. Dzieci przyswajają sobie nasze wartości jeszcze zanim zaczynają chodzić. Uczą się od nas, jak być człowiekiem. Jeżeli widzą, że przechodzimy obojętnie obok kogoś, kto jest w kłopocie, uczą się, że cierpienie innych to nie ich sprawa. Z kolei nasza troska o bliźniego daje im najlepszą lekcję moralności.
232
1320383 1320383
Badania wskazują, że dzieci chętnie ofiarowują datki na cele charytatywne, jeżeli widziały, że robi ktoś inny, nawet jeżeli było to dawno temu. Wpływ na zachowanie i przekonania dziecka zaznacza się wyjątkowo, gdy przykład idzie od osób, które są przez nie uważane za ciepłe i opiekuńcze. Rodzice, którzy chcą wpoić dziecku sens i znaczenie pojęcia uczciwości, nie powinni nigdy kłamać, nawet w sytuacji, kiedy łatwiej jest mu powiedzieć, że, na przykład, nie zostało już żadne ciasteczko, niż wytłumaczyć, z jakiego powodu nie może zjeść jeszcze jednego. Właściwym przykładem jest także pokazywanie dzieciom, że niektóre etyczne decyzje stanowią dla nas poważne wyzwanie. Czasami musimy wybierać między dwiema wartościami, na przykład, między szczerością i współczuciem. Pozwólmy zajrzeć dziecku za kulisy naszych rozterek. Może dowiedzą się, że niekiedy trzeba stoczyć bój z własnym sumieniem, by żyć moralnie, i zrozumieją, że moralność rzadko bywa dana człowiekowi raz na zawsze. 3. Pozwólmy dzie ciom pra kty kować. Równie ważne dla dzieci jest uczenie się poprzez własną aktywność. Warto stwarzać im, na przykład, okazje do pomagania w domu. Jeżeli odpowiadają za przypilnowanie młodszego rodzeństwa czy karmienie domowego zwierzaka, to jest to dla nich praktyczną nauką troszczenia się o innych. Wtedy nie tylko widzą, jak ktoś się o kogoś troszczy, ale same to robią. Dzięki temu będą myśleć o sobie jako o kimś uczynnym. To jest także powód, dla którego najlepsi nauczyciele tak organizują swoje lekcje, by dzieci jak najczęściej uczyły się jedno od drugiego. Dosłownie setki badań wykazały, że uczniowie
1320383
233
1320383
myślą głębiej, kiedy wspólnie sięgają do pomocy naukowych, razem dochodzą do wspólnych wniosków i opracowują strategie radzenia sobie w trudnych sytuacjach. W ten sposób uczą się także czegoś, co wychodzi daleko poza szkolne mury: troski o innych. Współpraca jest podstawowym uszlachetniającym człowieka doświadczeniem, które usposabia do życzliwości wobec innych. Jest źródłem zaufania, wrażliwości, otwartości we wzajemnych kontaktach i w końcu uczynności. Natomiast wychowanie lub kształcenie dziecka w warunkach sprzyjających rywalizacji czy w środowisku, w którym przeważają postawy indywidualistyczne, nie tylko pozbawia je takich korzyści, ale jest po prostu destrukcyjne dla młodego umysłu. Pewna grupa badaczy doszła do wniosku, że ,,rywalizacja może przyczyniać się do stłumienia szczodrości wobec innych w większym stopniu, niż współpraca służy jej budowaniu”137. 4. Rozmawiajmy z dziećmi. Rodzice, dla których miłość i rozum nie są jedynie obiegowymi pojęciami, na pewno nie będą nadużywać swojej władzy. Idealna sytuacja to połączenie obu tych przymiotów: miłości, która rodzi się w sercu, i rozumu, który bierze się z głowy. Miłość bezwarunkowa jest głównym tematem tej książki. Nie można jednak pominąć znaczenia rozumu, a zwłaszcza jego związku z rozwojem moralnym dziecka. Ponieważ ta kwestia jest bardziej skomplikowana niż trzy poprzednie, chcę zatrzymać się przy niej trochę dłużej. Rodzice, którzy naprawdę chcą wychować swoje dzieci na przyzwoitych ludzi, spędzają mnóstwo czasu na kierowaniu nimi i tłumaczeniu zjawisk tego świata. To, że sami mamy zalety charakteru, umysłu czy serca, to jeszcze nie wszystko. Mu234
1320383 1320383
simy także umieć przekazać je małemu człowiekowi w sposób odpowiedni do jego możliwości poznawczych. Bez tego dzieci pozostają pod naszym wpływem, ale nie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Na przykład, przemilczanie sytuacji, kiedy dziecko postępuje samolubnie, równa się wysłaniu wyraźnego przekazu, że akceptujemy egoizm. Musimy ustanowić klarowne przewodnictwo moralne, jasno przedstawiając nasze oczekiwania, jednak zawsze w sposób, który minimalizuje użycie przymusu. Kiedy mówimy o dobrym i złym traktowaniu innych, nie wytwarzajmy atmosfery strachu, bo to szkodzi całej nauce. Dając dzieciom odczuć, że robienie czegoś złego będzie skutkować odmówieniem naszej miłości, zyskamy tylko chwilową, bezrozumną i nieumotywowaną wewnętrznie uległość. Pójdźmy jednak dalej. Nie umoralnia się wrzaskiem ani nawet słowem. Prosty zakaz: ,,Nie rób tego”, na niewiele się zdaje. W rzeczywistości może tylko spowodować, że dziecko będzie bardziej ostrożne i niechętnie wyciągnie do kogoś pomocną dłoń. Częste używanie komunikatów, typu: ,,Nie wolno!”, ,,Przestań!”, ,,Nie rób tak” bez wyraźnego wyjaśnienia, dlaczego czegoś nie wolno robić, może skończyć się nabyciem ogólnego zahamowania, to znaczy skłonności do odsuwania się na bok w obliczu wszelkiego rodzaju cierpienia, a w konsekwencji sprowadzenia do minimum inicjatyw altruistycznych138. Napomnienie: ,,Nie bije się nikogo!”, daje niewiele lepszy skutek. Aby wesprzeć rozwój moralny dziecka, nie wystarczy powiedzieć, że bicie jest złe, a dzielenie się z kimś jest dobre. Tym, co się liczy, jest nasza pomoc w zrozumieniu, d l a c z e g o się nie bije. Jeżeli dziecku tego nie wytłumaczymy, ono wytłumaczy sobie to na swój sposób: dlatego, że jeżeli będzie to robić, spotka je kara.
1320383
235
1320383
Psycholog rozwojowy Leon Kuczynski, który obszernie badał ten problem, ujmuje to tak: ,,Niewytłumaczony zakaz jest pozbawiony informacji motywacyjnej, ponieważ skrywa groźbę jakichś zewnętrznych konsekwencji”139. Cierpliwie wyłuszczając nasze racje moralne, osiągniemy podwójną korzyść. Po pierwsze, dziecko dowie się, co jest dla nas ważne i dlaczego. Po drugie, pobudzimy jego intelekt, pomożemy zastanowić się nad kwestiami moralnymi, a nawet się z nimi zewrzeć. Potwierdzają to badania: ludzie, których rodzice – zamiast wymagać posłuszeństwa – nie szczędzili wyjaśnień, stawali się bardziej skłonni do aktów altruistycznych, kiedy zachodziła taka potrzeba. Jedno z badań dotyczących związku między podejściem rodziców a altruizmem dorosłych dzieci dało spektakularne wyniki. Poddano mu osoby, które swego czasu podjęły decyzję o ratowaniu europejskich Żydów przed nazizmem. Rodzice tych osób ,,zdecydowanie rzadko kładli nacisk na posłuszeństwo” i w większości nie stosowali kar fizycznych. Zamiast tego koncentrowali się na ,,rozumowaniu, sugerowaniu sposobów, w jakie można naprawiać wyrządzone szkody, na perswazji i radach, wyrażając tym samym szacunek dla dzieci i zaufanie do nich, co w przyszłości pomogło im zdobyć poczucie własnej operatywności i żywo reagować na drugiego człowieka”140. W innych badaniach stwierdzono, że ludzie wychowani w taki sposób częściej odgrywali czynną rolę w polityce i częściej angażowali się w prace społeczne. Dotyczyły one dzieciństwa ponad tysiąca młodych ludzi w wieku studenckim. Wyniki wykazały, że ci z nich, którzy uczestniczyli w wolontariatach i odważnie głosili swoje przekonania, zostali w większości wychowani przez rodziców odnoszących się do nich z szacunkiem 236
1320383 1320383
i polegających bardziej na racjonalnym niż karzącym podejściu do dyscypliny141.
*** Lepiej jest mówić, niż krzyczeć. Jednak lepiej niż mówić, jest tłumaczyć. Ale dodajmy jeszcze: lepiej niż tłumaczyć – jest dyskutować! Uczenie się czegoś – na przykład, matematyki – to nie tylko kwestia przyswojenia odpowiedniej wiedzy. Ludzie to nie gliniane naczynia, do których wlewa się wiadomości jak wodę. Żeby zrozumieć przekazywane nam idee, musimy zaangażować własny umysł. To, co jest prawdziwe w odniesieniu do matematyki, dotyczy również wartości. Dzieci nie widzą powodu do ciągłego robienia samych dobrych rzeczy, jeżeli nie zestroiły w harmonijną całość tego, co im mówimy, z tym, co myślą o świecie. Jeżeli chcemy, by stały się moralnymi ludźmi, trzeba dać im szansę wykształcenia w sobie takich przymiotów, jak uczciwość czy odwaga, na drodze własnych doświadczeń i pytań142. Wszystko to jest oczywiście spójne z moimi wcześniejszymi zaleceniami, aby kłaść nacisk na wspieranie autonomii dziecka. Teraz chodzi mi o podkreślenie związku tamtej idei z ideą moralności. Jedno z badań pozwoliło stwierdzić, że imponujący rozwój moralnych zachowań dał się zauważyć u tych dzieci (w różnym wieku), których rodzice nie tylko mówili do nich, ale z nimi dyskutowali. Najpełniej objawiało się to wówczas, kiedy rodzice okazywali swoje wsparcie i oddziaływali pobudzająco na dziecko poprzez ,,zasięganie jego opinii, zadawanie doprecyzowujących pytań, ukierunkowywanie procesu myślenia i sprawdzanie możliwości poznawczych”. Inne badanie
1320383
237
1320383
stwierdzało ponadto, że dzieci, które się zachęca, aby aktywnie uczestniczyły w podejmowaniu decyzji, na ogół charakteryzują się wyższym poziomem moralnego rozumowania143. Proces wspierania autonomii dziecka może przybierać różne formy. Minimalne wsparcie polega na tym, że wsłuchujemy się w to, co mówi, odnosimy z szacunkiem do jego widzenia świata i liczymy się z jego opiniami. Ale Marylin Watson, specjalistka w dziedzinie rozwoju dziecka, sugeruje, że powinniśmy także powstrzymywać się od ,,używania mocnych argumentów usprawiedliwiających nasze stanowisko, ponieważ w ten sposób naszą logiką zagłuszamy myślenie dziecka”. Zamiast tego lepiej ,,służyć mu pomocą w przedstawieniu powodów, dla których trwa przy swoich poglądach, nawet jeżeli się z nimi nie zgadzamy”144. Watson posługuje się następującym przykładem. Przypuśćmy, że nasz syn chce oglądać program telewizyjny, który uważamy za niewskazany. W obronie swojego wyboru potrafi powiedzieć tylko tyle: ,,Przecież oglądają to wszyscy moi kumple!”. Jasne, łatwo pokonać go starym dobrym argumentem: ,,A gdyby wszyscy twoi kumple skoczyli z mostu...?”. Jednak domyślamy się, o co mu chodzi, a co nie chce mu przejść przez gardło: ,,Boję się, że zostanę wykluczony z kręgu moich rówieśników, jeśli uznają mnie za maminsynka”. Zatem odpowiadajmy na to, co nasze dziecko myśli, a nie na to, co mówi. Jeżeli nie jesteśmy pewni naszych domysłów, to je sprawdźmy. ,,Pomóżmy synowi wyłożyć swoje racje – mówi Watson – a nawet przedstawić najlepszy, jak sądzimy, z jego punktu widzenia argument, choćby ostatecznie i tak miało przeważyć nasze zdanie, bo w programie jest, na przykład, za dużo przemocy”145. Pamiętajmy: naszym ostatecznym celem nie jest postawienie na swoim. Chodzi o to, by dziecko wiedziało, że nie musi 238
1320383 1320383
rozumować tak dobrze, jak my, aby zasłużyć na poważne traktowanie, Chcemy, aby nauczyło się formułować swoje argumenty – a przy okazji dla lepszego samopoczucia niech sobie na nas popyskuje! Byleby z umiarem.
*** Dotychczas starałem się wykazać, że sposób, w jaki przekonujemy dzieci do swoich racji moralnych, ma duże znaczenie. Teraz chcę dodać, że poza formą wyjaśnień liczy się także ich treść. Nie wystarczy powiedzieć dziecku, że wyrządzanie krzywdy innym ludziom jest złem: trzeba mu jeszcze pomóc zrozumieć, dlaczego. No więc, dlaczego? Jedna z możliwych odpowiedzi odwołuje się do interesu własnego. Dzieci uczą się wtedy, że nie należy robić nic złego, bo jeśli się je na tym przyłapie, to zostaną ukarane. Niektórzy rodzice używają perswazji zamiast gróźb, ale przesłanie pozostaje takie samo: ,,Jeśli będziesz złośliwy wobec kolegów, to żaden nie będzie się z tobą przyjaźnił. Jeżeli popychasz innych, któregoś dnia ktoś popchnie ciebie”. Dzieci mogą się również spotkać z wyjaśnieniami, że pomaganie innym jest korzystne: ,,Jeśli dasz Marcie pojeździć na hulajnodze, to ona pozwoli ci pobawić się swoimi klockami lego”. Inaczej mówiąc: inni potraktują cię tak, jak ty ich traktujesz. Czy dostrzegamy błąd tkwiący w tych naukach? Taka strategia nie rozbudza w dziecku szczerego zainteresowania drugim człowiekiem. Ona uczy sprytu i myślenia wyłącznie o sobie. Na tej podstawie niektóre dzieci mogą nawet rozważać bezsens pomagania innym, jeżeli w zamian nic nie dostaną. To dlatego ro-
1320383
239
1320383
dzice muszą nie tylko przekonywać dzieci do czynienia dobra, ale także przekonywać je we w ł a ś c i w y s p o s ó b . Moralność nie zaczyna się wszak od pytania: ,,Co mi z tego przyjdzie?”. Mówiłem w rozdziale ósmym, że chwalenie dzieci za wielkoduszność kieruje ich uwagę ku aprobacie, a nie na skutkom postępowania wobec innych osób. Co innego, gdybyśmy powiedzieli: ,,Jeśli dasz Marcie pojeździć na hulajnodze, ona też będzie miała świetną zabawę i się ucieszy”. To samo dotyczy czynienia przez dzieci rzeczy przykrych: zamiast wyrażać dezaprobatę, powinniśmy zachęcać je do myślenia o osobach, które doświadczają tych przykrości. Bardzo małemu dziecku możemy powiedzieć: O nie! Popatrz na buzię Maksa! Wydaje się bardzo nieszczęśliwy, prawda? Pamiętasz, jak wczoraj upadłeś i płakałeś, bo bardzo bolało? Boję się, że Maks czuje się teraz tak samo przez ciebie. Jak ci się zdaje, nie mógłbyś mu jakoś pomóc, żeby poczuł się lepiej? Najlepiej robimy, pozwalając dzieciom zrozumieć, że powodem niesienia pomocy nie jest nagroda lub kara, ale konsekwencje, które dotykają drugą osobę. Należy uczyć je moralności poprzez konsekwencje – ale k o n s e k w e n c j e p o n o s z o n e p r z e z l u d z i , których dotyka ich zachowanie, a nie konsekwencje, które d o t y k a j ą i c h s a m y c h . Martin Hoffman, który śledził efekty takiego podejścia – nakłaniania dzieci do myślenia o skutkach swojego postępowania dla innych osób – odkrył, że dzieci matek, które robiły to systematycznie, na ogół znajdowały się na ,,wyższym etapie rozwoju moralnego”. Kolejne badania potwierdziły jego konkluzje: przy 240
1320383 1320383
takim podejściu przedszkolaki były bardziej skłonne do współpracy, bardziej lubiane przez rówieśników i mniej agresywne. Inne badanie z kolei pokazało, że nawet roczne dzieci reagują na ogół na czyjś smutek z większą troską i współczuciem, jeżeli ich matki mają zwyczaj tłumaczenia im ,,konsekwencji ich zachowania wobec innych”146. Podejście zorientowane na innych może być również użyteczne w nowym spojrzeniu na kwestię uprzejmości. Czasami kładzie się tak wielki nacisk na dostosowanie do tego, co w rzeczywistości jest tylko towarzyskim konwenansem – na przykład, mówienie ,,przepraszam” albo ,,dzień dobry’’ w odpowiednich sytuacjach – że dzieci dochodzą do przekonania, iż te normy są ważniejsze niż sprawy, które naprawdę coś znaczą. Albo jeszcze gorzej: uznają, że relacje międzyludzkie sprowadzają się do odgrywania komedii. Dawno temu poprzysiągłem sobie nie być rodzicem, który mechanicznie jak katarynka podpowiada dziecku: ,,Co się mówi?”, wymuszając na nim równie mechaniczne ,,dziękuję”, kiedy coś ode mnie otrzymuje. Podobnie przyrzekłem sobie, że nigdy nie będę naprzykrzał się powtarzaniem: ,,A magiczne słowo?”, kiedy syn lub córka chcą mnie o coś poprosić. W domu łatwo jest minimalizować te uprzejmości na rzecz wartości prawdziwszych, ale trzeba także zmierzyć się z rzeczywistością poza domem: nawet jeżeli ja nie dbam o takie rzeczy, dbają o nie inni. Za lekceważenie konwenansów się płaci, a nie chcę, żeby moje dzieci ponosiły tego konsekwencje. Prawda jest taka, że będą osądzane i uzna się je za źle wychowane, jeżeli nie upstrzą rozmowy grzecznościowymi formułkami. Znalazłem więc rozwiązanie, żeby w słowach ,,proszę’’ i ,,dziękuję’’ widzieć sposób umilania życia innym, a nie uprzej-
1320383
241
1320383
mość samą w sobie. Przypominam moim dzieciom, że warto je mówić, ponieważ ludzie lubią je słyszeć. Oczywiście, pomagać innym i sprawiać im radość można na wiele ciekawszych, znacznie lepszych sposobów, ale czemu nie robić tego i w ten sposób? Nie mówmy ,,dziękuję’’ ze strachu, że ktoś się zezłości – to okropny powód! Nie mówmy ,,dziękuję’’, bo to grzeczne – to w ogóle żaden powód. Mówmy ,,dziękuję’’, kierując się odczuciami osoby, której dziękujemy.
Rozumienie czyjejś perspektywy Pewnego dnia mój trzyletni syn, Asa, przyszedł do mnie z rewelacyjną wiadomością o swoim przyjacielu. Tonem pełnym zachwytu obwieścił: ,,David jest zawsze w swoim domu!”. Właśnie zaczynał sobie uświadamiać, co dzieje się z Dawidem, kiedy nie bawią się razem: że mieszka dalej w swoim domu, tak jak my mieszkamy w naszym. Asa zrozumiał, że David żyje życiem niezależnym od jego życia. Wyjście poza własny punkt widzenia i refleksja, jak świat wygląda w oczach innych, to jedna z najbardziej niezwykłych funkcji naszego umysłu. Psycholodzy nazywają ją ,,rozumieniem czyjejś perspektywy”. Ma ono trzy wymiary. Pierwszy jest przestrzenny: mogę sobie wyobrazić, jak ktoś inny w i d z i świat – na przykład, że to, co znajduje się po mojej prawej stronie, u niego znajduje się po lewej. W drugim uświadamiam sobie, co ktoś m y ś l i – na przykład, że jego przekonania na temat wychowania dzieci są inne niż moje. Trzeci polega na wyobrażeniu sobie, co ktoś o d c z u w a : że coś mogłoby go zdenerwować, nawet jeżeli ja zachowuję spokój. Ten ostatni wymiar bywa czasem mylony z empatią, czyli wczuwaniem się w czyjś stan emocjonalny. Wczuć się w czyjś stan to jednak nie tylko rozu242
1320383 1320383
mieć, na przykład, że ktoś cierpi, ale faktycznie cierpieć razem z nim. Jean Piaget, który zapoczątkował badania nad fenomenem przyjmowania czyjegoś punktu widzenia, uważał, że jest to coś, czego dziecko nie potrafi robić, zanim nie skończy siedmiu lat. Jednak okazuje się, że zastosowane przez niego metody eksperymentalne były po prostu zbyt skomplikowane dla młodszych dzieci. W istocie dziecko zanim pójdzie do przedszkola, potrafi już zmierzyć się z perspektywą innych ludzi. Wie, że mogą być zimni, chociaż ono jest ciepłe, albo smutni, chociaż ono jest szczęśliwe. Zaczyna zdawać sobie sprawę, że tata nie zna słów jakiejś piosenki, bo nie był w szkole, kiedy ją śpiewano. Chciałoby porysować kredkami innego dziecka, ale rozumie, że ono się zezłości, jeżeli mu je zabierze. To prawda, nie jest w stanie robić tego wszystkiego systematycznie – ale już bardzo wcześnie obecne są w nim przebłyski zdolności, które będą utrwalać się z czasem. Rozumienie punktu widzenia innych ludzi ma olbrzymie znaczenie dla moralności. Jest to bowiem najlepsza przeciwwaga dla egocentryzmu. Ludzie, którzy zastanawiają się, jak inni doświadczają świata, częściej im pomagają, a przynajmniej rzadziej ich krzywdzą. Kiedyś Kafka nazwał wojnę ,,monstrualną plajtą wyobraźni”. Aby zabijać, trzeba zapomnieć o tym, że każda osoba, na którą zrzucamy bomby, jest także – podobnie, jak my sami – centrum pewnego wszechświata: ma rodzinę, martwi się wiekową matką, lubi słodycze, zakochuje się… – nawet jeżeli mieszka na drugiej półkuli i mówi innym językiem. Zobaczyć rzeczy z czyjegoś punktu widzenia to widzieć w nim te cechy jego osobowości, które czynią go człowiekiem. To także pozwala zrozumieć, że cudze życie jest nie mniej cenne niż nasze.
1320383
243
1320383
Wiele problemów społecznych, z którymi spotykamy się na co dzień, można wyjaśnić niezdolnością do zrozumienia czyjegoś punktu widzenia. Ludzie, którzy śmiecą, tarasują nasz wyjazd samochodem albo wyrywają kartki z książek w bibliotekach, wydają się zamknięci we własnej perspektywie. Nie potrafią albo nie mają ochoty uruchomić wyobraźni i pomyśleć, że ich śmieci mogą przeszkadzać innym, podobnie jak źle zaparkowany samochód albo brak kartki w książce. Są też ludzie, którzy traktują lekceważąco wszystkich mających odmienne zdanie. Pytają: ,,Jak ona może popierać aborcję!”. Ale jeśli liczymy się z czyimś punktem widzenia, to zamienimy wykrzyknik na znak zapytania: ,,Jak ona m o ż e mieć takie poglądy na aborcję? Jakie doświadczenia lub wartości doprowadziły ją do tych przekonań?’’. To właśnie powinniśmy kultywować u naszych dzieci: wysiłek wychodzenia poza swój punkt widzenia.
*** Jak możemy rozwijać u dzieci tę umiejętność? Po pierwsze, poprzez własny przykład. Kasjer w supermarkecie odzywa się niegrzecznie, a rodzic po odejściu od kasy mówi do dziecka: ,,Hm. Chyba ten pan nie był dzisiaj w dobrym nastroju, prawda? Jak myślisz, z jakiego powodu jest taki zrzędliwy? Może ktoś go czymś uraził?”. Mówienie takich rzeczy to doskonała nauka dla dzieci, by nie reagować złością na kogoś, kto zachowuje się niemiło, ani też nie szukać w jego zachowaniu własnej winy. W ten sposób staramy się wejść w świat drugiego człowieka. Dzieci są wnikliwymi obserwatorami, więc każdego dnia widzą, czy staramy 244
1320383 1320383
się zrozumieć czyjś punkt widzenia, czy też koncentrujemy się tylko na sobie. Każdego dnia są świadkami naszych starań, by postrzegać innych jako istoty ludzkie – lub świadkami braku takich starań. Oprócz tego, że dajemy przykład, możemy zachęcać dzieci do dyskusji o książkach lub programach telewizyjnych w sposób, który naświetla różne punkty widzenia. ,,Popatrzmy na to wszystko oczami lekarza’’. ,,Zastanówmy się, co może myśleć ta mała dziewczynka?”. Przyjmowanie perspektywy to także pomocne narzędzie do rozwiązywania konfliktów między rodzeństwem. ,,No dobrze – włączamy się po awanturze. – Powiedz mi, co tu się działo, ale wyobrażając sobie, że jesteś swoim bratem i opisujesz wszystko tak, jak on to widział’’. Wreszcie młodsze dzieci możemy uwrażliwić na emocje innych ludzi, kierując ich uwagę na ton ich głosu, pozę albo wyraz twarzy, i zachęcając do zastanowienia się, co mogą myśleć i odczuwać. Dzięki temu nabiorą umiejętności odczytywania cudzych intencji i nastrojów. ,,Wiem, że udało ci się uprosić babcię, by jeszcze raz wyszła z tobą na spacer, ale nim się zgodziła, zauważyłem na jej twarzy chwilę wahania. Czy widziałeś, że po powrocie wyglądała na zmęczoną?”. Już sama nauka wychwytywania takich symptomów czyjegoś samopoczucia pomaga dzieciom kształtować w sobie głębsze rozumienie innych ludzi. Zachęca je do doświadczania świata tak, jak doświadcza go ktoś inny, i być może do odczuwania, jak to jest b y ć t ą i n n ą o s o b ą . To znaczący krok w stronę pomagania innym – i koniec końców do stania się lepszym człowiekiem.
1320383
245
1320383
Patrząc oczami dziecka Chcemy wpoić naszym dzieciom umiejętność i chęć rozumienia punktu widzenia innych ludzi, ale także sami powinniśmy starać się przyjmować dziecięcy punkt widzenia. Jest to nie tylko sposób na prezentowanie dzieciom tej szczególnej umiejętności, ale i podstawa dobrego rodzicielstwa. Umiejętność przyjęcia dziecięcej perspektywy stanowi w istocie wspólny mianownik wielu kwestii, o których pisałem w tej książce. Na przykład, skutki kary, takie jak skupianie się na tym, by nie dać się przyłapać, stają się bardziej oczywiste, jeśli wczujemy się w sposób myślenia dziecka. Negatywny wpływ podobnych metod wychowawczych będzie mniejszy, jeśli wyobrazimy sobie, czym one są dla dzieci. Wiele naszych działań jest skierowanych na uczenie dzieci, ale czego tak naprawdę je uczymy? Zrozumienie tego wymaga przyjęcia ich perspektywy. Pamiętajmy, co mówią badania: efekt naszego działania zależy od jego odbioru przez dzieci, a nie od tego, co w naszym przekonaniu robimy. Dlatego bardziej liczy się to, czy dzieci czują się kochane bezwarunkowo, niż to, czy my uważamy, że tak je kochamy. Albo weźmy bardziej konkretny przykład. Mamy jak najlepsze intencje, mówiąc przychodzącemu późno do domu nastolatkowi, że przegapił kolację. Sądzimy, że nauczka jest taka: ,,Następnym razem może będziesz punktualniejszy i weźmiesz wzgląd na innych”. Ale dziecko słyszy coś innego: Oni nie pytają o powód mojego spóźnienia ani o to, co dzieje się w moim życiu. Odgrzanie kolacji zajęłoby im dwie minuty, ale wolą, żebym był głodny. Te głupie zasady więcej dla nich 246
1320383 1320383
znaczą niż moje dobre samopoczucie. Czyżbym nie był wart ich troski? Przyjmowanie punktu widzenia dziecka pomaga rodzicom poznawać jego potrzeby. Naukowcy stwierdzili, że rodzice, którzy to robią, rzadziej uciekają się do nadmiernej kontroli lub kar147. Częściej demonstrują także konstruktywne podejście do rozwiązywania konfliktów, podczas gdy rodzice autorytarni patrzą na konflikt jako na coś, co należy zlikwidować. Nie widzą różnicy między różnymi odcieniami konfliktów ani między lepszym i gorszym sposobem radzenia sobie z nimi. Inne z kolei studium pokazało, że kiedy rodzice prowadzą z dziećmi dyskusje, ich skłonność do posługiwania się argumentami ,,zorientowanymi na siebie” (obrona własnego stanowiska) zamiast ,,zorientowanymi na innych” (branie pod uwagę innych osób w celu znalezienia kompromisu) miała wymierne skutki co do tego, jak dzieci radziły sobie ze swoimi rówieśnikami trzy lata później148. Istnieją także badania dotyczące bezpośrednio umiejętności przyjmowania czyjejś perspektywy. Grupa holenderskich badaczy przebywała pewien czas wśród stu dwudziestu pięciu rodzin, obserwując zabawy z dziećmi w wieku od sześciu do jedenastu lat. Okazało się, że jednym z najistotniejszych czynników rzutujących na charakter procesu wychowawczego było to, w jakim stopniu rodzice rozumieli zainteresowania i potrzeby swoich dzieci oraz do jakiego stopnia byli skłonni uznać ich punkt widzenia za odrębny od własnego149. Dysponujemy także badaniami z 1997 roku przeprowadzonymi na grupie rodziców kanadyjskich, które pokazują, że rodzice ,,potrafiący odczytywać myśli i uczucia swych nastoletnich
1320383
247
1320383
dzieci podczas jakiegoś nieporozumienia” rzadziej popadają z nimi w konflikty i znajdują zadowalające rozwiązania150. Z kolei w badaniu amerykańskim wśród rodzin z dziećmi dopiero uczącymi się chodzić rodzice, którzy ,,potrafili przyjąć punkt widzenia dziecka, okazywali się bardziej wrażliwi na jego potrzeby’’. Większa wrażliwość wpływała zaś znacząco na proces przyswajania sobie wartości i pozytywne reakcje na wymagania rodziców151. Mamy więc wszechstronne potwierdzenie faktu, że umiejętność rozumienia perspektywy dziecka rzeczywiście pomaga rodzicom. Niewiele innych działań może mieć równie pozytywny wpływ na proces wychowawczy. W istocie wynika z tego potrójna korzyść. • P r z y j m o w a n i e p u n k t u w i d z e n i a d z i e c k a pomaga nam rozumieć, co rzeczywiście się z n i m d z i e j e , zwłaszcza kiedy nie może ono albo nie chce wyjaśnić nam motywów swojego postępowania. Dzięki temu unikamy błędnych przypuszczeń i nie uciekamy się do kar. Zdobywamy wgląd, który pomaga nam dotknąć sedna, a nie jedynie reagować na zachowanie dziecka. • P r z y j m o w a n i e p u n k t u w i d z e n i a d z i e c k a wyposaża nas w większą cierpliwość. Patrząc na świat jego oczami, częściej będziemy reagować życzliwie i z szacunkiem na jego zmienne nastroje, niż gdybyśmy tylko patrzyli z zewnątrz. To z kolei pomaga dziecku czuć się dobrze ze sobą, odczuwać naszą bliskość i wiedzieć, że je cenimy. 248
1320383 1320383
• P r z y j m u j ą c p u n k t w i d z e n i a d z i e c k a , dajemy mu przykład, któr y zachęca do prób rozumienia punktu widzenia innych ludzi. Kłopot w tym, że wielu rodzicom wszystko to przychodzi z trudem. Kiedy płacze niemowlę, większość z nas stara się znaleźć przyczynę jego nieszczęścia. Ale mniej chętnie wkraczamy wyobraźnią w świat wrzeszczącego i tupiącego dwulatka. Tu pierwszym odruchem będzie chęć zapanowania nad wrzaskiem, a nie zrozumienia. Jednak paradoksalnie właśnie wtedy, kiedy nie chcemy zaglądać do świata dziecka, powinniśmy to robić najbardziej. Jeżeli nie potrafimy odstąpić od własnego punktu widzenia, trudniej będzie nam rozpoznać, jak można było uniknąć awantury, która właśnie wisi w powietrzu. Niezrozumienie dziecięcej perspektywy przybiera różne formy. Najbardziej rozpowszechnione jest kompletne lekceważenie tego, co dzieci czują, albo przenoszenie na nie naszych doznań (,,Jakoś mi zimno. Idź włóż sweter”). Najczęściej rodzice nie zdają sobie w ogóle sprawy, jak szczególne mogą być troski ich dzieci. Pewnego razu moja pięcioletnia córka powiedziała, że boi się włożenia kostiumu z kapturem na Haloween, ponieważ nie będzie wtedy dobrze widzieć i może przez pomyłkę zjeść słodycze, których nie cierpi. Często popełniamy też błąd, bagatelizując dziecięce niepokoje. Zdarza się to zwłaszcza, kiedy dziecko zaczyna spazmować. Uważamy, że płacze bez powodu, nie biorąc pod uwagę, że rzecz, która doprowadza je do takiego stanu, nie może być dla niego ,,byle czym’’. Szczególnie irytuje nas i wprawia w zakłopo-
1320383
249
1320383
tanie dziecięcy płacz w miejscach publicznych. Nie zapominajmy jednak, że to, co przeżywa dziecko, to nie zwykła irytacja, tylko stosowna do jego wieku rozpacz. Bycie ojcem lub matką to trudna sprawa. Ale o wiele trudniejsze może być bycie dzieckiem. Nie chcemy, by nasze dzieci czuły się pozbawione naszego wsparcia, ale tak się dzieje, jeśli trywializujemy ich lęki czy łzy. Tracimy cierpliwość wobec przedszkolaka: ,,No, pospiesz się, skarbie! Co za różnica, czy najpierw włożysz prawą czy lewą skarpetkę?”. Zakładamy też, że żelazna logika uspokoi wewnętrzny niepokój nastolatka: ,,Jeśli tak ją lubisz, to po prostu się z nią umów. W najgorszym razie ci odmówi, prawda? Jakoś to przeżyjesz”. Czy nie powinniśmy postępować mądrzej? W końcu badania naukowe dowiodły, że dorośli w większości kiedyś sami byli dziećmi. Czy już zapomnieliśmy, jak to jest mieć świat wywrócony do góry nogami przez uczucia niezrozumiałe dla dorosłych? Kiedy moja córka miała kilka miesięcy, nie znosiła zmieniania pieluch. Najpierw mówiłem: ,,Trudno, mój skarbie, ale trzeba przez to przejść, czy ci się to podoba, czy nie”. Potem zauważyłem, że szczególnie reagowała płaczem, gdy przewijałem ją zaraz po przebudzeniu. Spróbowałem spojrzeć na to z jej punktu widzenia: ,,Ejże! Jeszcze prawie śpię, a już mnie transportują w to miejsce, gdzie będą zajmować się moją pupą!’’. Zacząłem więc dawać jej dziesięć czy piętnaście minut na rozbudzenie, a jej reakcja faktycznie stała się dużo spokojniejsza. Przyjmowanie punktu widzenia niemowlęcia jest warte zachodu już choćby dlatego, że wcześnie nabieramy dobre250
1320383 1320383
go zwyczaju, który przyda nam się, gdy dzieci zaczną mówić. Na przykład, dwulatki słyną z mówienia na okrągło ,,nie”. Ale z perspektywy dziecka kłopot polega na tym, że to my ciągle mówimy ,,nie’’! Nie pozwalamy im chodzić tu i tam albo bawić się naprawdę ciekawymi rzeczami na ladzie kuchennej. Umiejętność rozumienia dziecięcej perspektywy okazuje się przydatna także, kiedy przebywamy w towarzystwie czyichś dzieci. Aż trudno uwierzyć, jak wielu dorosłych próbuje na siłę uszczęśliwiać nie swoje maluchy jakąś zabawą, ignorując wyrażaną przez nie niechęć. Potem mówią o nich, że ,,są nieśmiałe” (albo i gorzej). Inaczej będzie postępować ktoś, kto intuicyjnie wyczuwa, jak sprawy wyglądają w oczach dziecka. Przy wzajemnej prezentacji nie spodziewa się natychmiastowej wylewności, bo z doświadczenia wie, że żadne kipiące energią dziecko nie ma zwyczaju poddawać się woli obcego. Nie zalewa go swoim entuzjazmem ani nie bierze w krzyżowy ogień pytań: ,,Ile masz lat? Gdzie chodzisz do szkoły? Lubisz grać w tenisa?’’. Na początku zachowają raczej dystans i dadzą dziecku czas na oswojenie się z sytuacją. Zgadują, czego może być ciekawe i pytają o to. Może spróbują włączyć się do czegoś, co ono robi, idąc tropem jego zainteresowań.
*** Czy może być za późno na podróż do świata dziecka? Czasem ktoś mnie pyta, czy da się naprawić szkody wyrządzone przez lata wychowania warunkowego i nadmiernej kontroli. Zapewnić o tym nie sposób. Trzeba jednak ogromnej odwagi, aby przyznać, że obrało się zły kurs ‒ i ta odwaga jest już do-
1320383
251
1320383
brym znakiem na przyszłość. Wierzę, że nigdy nie jest za późno na pozytywny wpływ na nasze dziecko. Wszyscy mamy wiele rzeczy do naprawienia. Bez względu na to, jak wychowywaliśmy nasze dzieci do tej pory, każda chwila jest dobra, aby to zmienić.
1320383 1320383
PRZYPISY 1
Zapożyczyłem ten eksperyment myślowy od Deborah Meier.
E. Cagan, The Positive Parent. Raising Children the Scientific Way, ,,Social Policy’’, 1980 nr 1‒4.
2
Nawet te lepsze książki, które proponują podejście nieodżegnujące się od szacunku dla dziecka, sprowadzają się często do parodii. Na przykład te, które radzą stosować ,,słuchanie odzwierciedlające’’, aby dzieci wiedziały, że są słuchane, i sprzedają tę technikę jako magiczny sposób na osiągniecie natychmiastowych rezultatów. Dziecko: To niesprawiedliwe! Zawsze mi to robicie! Nienawidzę was!!! (wybucha płaczem). Rodzice: Hmm. Czyli uważasz, że to, co ci proponujemy, jest niesprawiedliwe. I dlatego się złościsz, prawda? Dziecko: Tak! (pociąga nosem) Ale... no dobrze. Chyba mogę z tym żyć. (przerwa) O rety! Dzięki, że znaleźliście trochę czasu, by mnie zrozumieć! Czuję się o wiele lepiej!
3
Zob. analiza M. Chapman, C. Zahn-Waxler, Young Children Compliance and Noncompliance to Parental Discipline in a Natural Setting, ,,International Journal of Behavioral Development’’, 1982 nr 5.
4
L. Kuczyński, G. Kochanska, Development of Children’s Noncompliance Strategies from Toddlerhood to Age 5, ,,Developmental Psychology’’, 1990 nr 26.
5
P. Crittenden, D. L. DiLalla, Compulsive Compliance, ,,Journal of Abnormal Child Psychology’’, 1988 nr 16. 6
Zob. Jesper Juul, Twoje kompetentne dziecko, Wydawnictwo MiND 2011. Psycholodzy, którzy badali wzorce więzi rodzice‒dziecko, zauważają, że zdrowy jedno- czy dwulatek to nie ten, który ,,automatycznie stosuje się do tego, co mówi matka. Jest nim raczej dziecko, które okazuje pewne nieposłuszeństwo, kiedy każe mu się przestać bawić i sprzątać zabawki, ale stopniowo współpracuje z matką”. Zob. L. Matas i in., Continuity of Adaptation in the Second Year, ,,Child Develpoment’’, 1978 nr 49.
7
Omawiałem to zagadnienie w mojej książce Punished by Rewards (Houghton Mifflin 1999), korzystając z bardzo pożytecznych analiz Edwarda L. Deciego i Richarda M. Ryana na temat różnych rodzajów internalizacji. Najmniej konstruktywną wersją jest introjekcja: kiedy ktoś przejmuje w całości czyjeś zasady i wartości, a następnie czuje wewnętrzną presję, by działać zgodnie z nimi. To jest właśnie ten typ internalizacji, któremu sprzyja dyscyplina wychowawcza analizowana w niniejszej książce.
8
9
B. Coloroso, Kids Are Worth It, Avon 1994.
1320383
253
1320383
Okazuje się, że ten pogląd na temat dzieci to bardziej kwestia uprzedzenia niż konkretnych dowodów. We wcześniejszej książce, The Brighter Side of Human Nature (Basic Books 1990), przeanalizowałem setki badań podtrzymujących pogląd, że jednakowo naturalne jest bycie osobą troskliwą i empatyczną, jak agresywną i egocentryczną. 10
11
S. Beltz, How to Make Johnny WANT to Obey, Prentice-Hall 1971.
Autorka pokazuje, że model ekonomiczny relacji międzyludzkich może iść w parze z nieprzychylnym oglądem natury ludzkiej: ,,Rodzice, którzy kochają dziecko, nie stawiając mu warunków, zachęcają je tym samym do bycia samolubnym i roszczeniowym”. Zob. D. Baumrind, Some Thoughts About Childrearing, Dryden Press 1972. 12
13 Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Margaret Clark opublikowała kilka badań doszukujących się różnic między tym, co nazywa relacjami wymiennymi, a relacjami wspólnymi. Szersze omówienie dróg, jakimi modele ekonomiczne zdominowały inne dziedziny życia, znajduje się w książce Barry’ego Schwartza, The Battle for Human Nature (Norton 1986), jak również w wielu pismach Ericha Fromma.
Swego czasu wytropiłem ten dokument na stronach wydziału szeryfa z Illinois i na stronach stowarzyszenia z Pensylwanii, działającego przeciw wykorzystywaniu dzieci (Citizens Against Physical, Sexual and Emotional Abuse). Dokument był także przytaczany na innych stronach w Anglii i w Kanadzie. 14
Na przykład, rodzice odpowiadają na ogół, że ich dzieci uczestniczą w podejmowaniu decyzji, natomiast dzieci nie potwierdzają tego. 15
16 Zob. A. Assor i in., The Emotional Costs of Parents, ,,Journal of Personality’’, 2004 nr 72. Z tego badania nie wynika jasno, dlaczego ci rodzice traktowali swoje dzieci tak samo, jak kiedyś ich traktowano. W rozdziale szóstym niniejszej książki przytaczam ewentualne wyjaśnienia takiego zachowania.
Co więcej, to poczucie bycia kochanym tylko wówczas, kiedy spełnia się oczekiwania innych ludzi, wznosi bariery w porozumiewaniu się, przez co trudniej uniknąć miłości zależnej. Powstaje błędne koło barier komunikacyjnych. 17
18
S. Harter i in., The Construction of the Self, Guilford 1999.
Skutki bezwarunkowego wsparcia od rodziców i nauczycieli, zob. L. Fors man, Parent-Child Gender Interaction in the Relation Between Retrospective Self-Reports on Parental Love and Current Self-Esteem, ,,Scandinavian Journal of Psychology’’, 1989 nr 30; oraz E. Makri-Botsari, Casual Links Between Academic Intrinsic Motivation, Self-Esteem and Unconditional Acceptance by Teachers in High School Students, w: Self Perseption, R. J. Riding (red.), Ablex 2001. To ostatnie badanie dowodzi także, że studenci, którzy czuli się 19
254
1320383 1320383
przez swoich nauczycieli akceptowani bezwarunkowo, szczerze interesowali się nauką i cieszyło ich stawianie czoła szkolnym zadaniom. Nie uczyli się ,,z urzędu” i nie wybierali łatwiejszych zadań, które gwarantowały im sukces. P. Chamberlain, G.R. Paterson, Discipline and Child Compliance in Parenting, w: Handbook of Parenting, M. H. Bornstein (red.), Erlbaum 1995. 20
M. Hoffman, Moral Development, w: Carmichaels’s Manual of Child’s Psychology, P. H. Mussen (red.), Wiley 1970. 21
22
Ibidem.
R. A. Dienstbier i in., An Emotion-Attribution Approach to Moral Behavior, ,,Psychological Review’’, 1975 nr 82. 23
Poczucie własnej wartości: ten wniosek, pochodzący z klasycznego badania Stanleya Coopersmitha na grupie chłopców z piątej i szóstej klasy, został przytoczony u E. E. Maccoby i J. A. Martina, zob. Socialization in Context of the Family, w: Handbook of Child Psychology, P. H. Mussen (red.), Wiley 1983. Ćwierć wieku później takie samo badanie powtórzono na grupie chłopców i dziewcząt, zob. Kernis i in. Fragile Self-Esteem In Children, ,,Journal of Personality’’, 2000 nr 68. Zdrowie psychiczne i przestępczość, zob. M. Goldstein, P. C. L. Heaven, Perceptions of the Family, ,,Personality and Individual Differences’’, 2000 nr 29. Depresja, zob. B. Barber, Parental Psychological Control, ,,Child Development’’ 1996 nr 67. 24
25 Wyjątkowo niepokojące wyniki: badanie Perdue’a i Spielbergera, z 1966 roku jest opisane u M. Hoffmana, op. cit. Lęk przed okazaniem gniewu, zob. M. Hoffman, Conscience, Personality, and Socialization Techniques, ,,Human Development’’, 1970 nr 13. Lęk przed niepowodzeniem, zob. A. Elliot, T. Thrash, The Intergenerational Transmission of Fear of Failure, ,,Personality and Social Psychology Bulletin’’, 2004 nr 30. Unikanie przywiązania, zob. B. Swanson, B. Mallinckrodt, Family Environment, Love Withdrawal, Child hood Sexual Abuse, and Adult Attachment, ,,Psychotherapy Research’’, 2001 nr 11.
Zob. M. Hoffman, op. cit. Powinienem wspomnieć, że wcześniejsze badanie (zob. R. Sears i in., Patterns of Child Rearing, Petersom 1957) udowodniło, iż przedszkolaki, którym matki odmawiały miłości, choć w zasadzie wydawały się matkami ciepłymi, zwykle częściej niż inne dzieci przyznawały się do złamania jakiejś reguły albo zrobienia czegoś złego, jeszcze zanim je na tym przyłapano. Niemniej kolejne badania rzadko wykazywały, by miłość odmawiana miała choćby cień pozytywnego wpływu na moralny rozwój dziecka. Inne badania, łącznie z opisanym w tekście, sugerują, że podejście dyscyplinujące jest ,,niewystarczające do rozwoju w pełni ukształtowanego sumienia” (zob. M. Hoffman, H. D. Saltzstein, Parent Disci26
1320383
255
1320383
-pline and the Child’s Moral Development, ,,Journal of Personality and Social Psychology’’, 1967 nr 5). W istocie ktoś mógłby zapytać, czy ,,pozytywny” skutek w badaniu Searsa – ów wewnętrzny przymus do przyznania się do winy – jest naprawdę tym, na czym nam zależy. Zachodzi różnica między strachem przed byciem przyłapanym, z jednej strony, a narastającym poczuciem u pięcioletniego dziecka, że to co robi, jest złe, z drugiej. Poglądy opisane w kilku następnych akapitach, razem z podtrzymującymi je świadectwami, zostały już dość obszernie przedstawione w mojej książce Punished by Rewards, op. cit. 27
E. Deci i in. A Meta-Analytic Review of Experiments Examining the Effects of Extrinsic Rewards on Intrinsic Motivation, ,,Psychological Bulletin’’, 1999 nr 125. 28
29
Ibidem.
Badaczka nie przewidywała takiego rezultatu: sądziła, że pochwała nie będzie tak destrukcyjna jak inne zewnętrzne zachęty. 30
M.B. Rowe, Relation of Wait-Time and Rewards to the Development of Language, Logic and Fate Control, ,,Journal of Research in Science Teaching’’, 1974 nr 11. 31
32 To trafne sformułowanie zaczerpnąłem od R. DeVries i B. Zan, zob. Moral Classroom, Moral Children, Teachers College Press 1994.
Zob. K. Burhans, C. S. Dweck, Helplessness in Early Childhood, ,,Child Development’’, 1995 nr 66. Treść pochwały także może być istotna. Badacze są zgodni, że uwagi, poprzez które ludzie czują się akceptowani tylko pod pewnymi warunkami, mają wpływ negatywny. Ale badacze nie są zgodni, a przynajmniej tak wynika z dwóch najświeższych badań, jaki rodzaj uwag to sprawia. Doświadczenie przeprowadzone na dorastającej młodzieży dowodzi, że pozytywna opinia nie dawała poczucia większego bezpieczeństwa, jeżeli dotyczyła osiągnięć, ale sprawiała to wówczas, kiedy odnosiła się do tego, jacy są, i co uważają za swoje ,,prawdziwe wewnętrzne wartości”. Zob. E. Schimel i in., Being Accepted for Who We Are, ,,Journal of Personality and Social Psychology’’, 2001 nr 80. Natomiast Melissa Kamins i Carol Dweck twierdzą, że pochwała ,,oceniająca osobę jako taką”, czyli dająca dzieciom całościową ,,ocenę samych siebie, swoich cech czy zdolności”, jest tym rodzajem pochwały, który najprawdopodobniej prowadzi do warunkowego poczucia własnej wartości i dlatego sprawia, że załamują się, kiedy coś się w ich życiu komplikuje. Zob. M. Kamins, C. S. Dweck, Person Versus Process, Praise and Criticism, ,,Developmental Psychology’’, 1999 nr 35. 33
Może pan, a jakże. Nawet panu podziękuję. Konkretna, informacyjna opinia o tym, co dla pana w tej książce jest pomocne lub bezprzedmiotowe 34
256
1320383 1320383
‒ i dlaczego – zawsze będzie bardziej pożądana niż po prostu pozytywny albo negatywny osąd. W każdym razie, komunikaty przekazywane jednej dorosłej osobie przez drugą, zwłaszcza kiedy obie nie mają ze sobą jakichś powiązań, nie są analogiczne do tego, co rodzice mówią swoim dzieciom. Stąd fakt, że uśmiecham się miło, słysząc, iż moja książka odmieniła pańskie życie, wcale nie upoważnia do konkluzji, że stosowanie wzmocnienia pozytywnego wobec naszych dzieci w gruncie rzeczy nie jest takie złe. A. Kohn, Choices for Children. Why and How to Let Children Decide, ,,Phi Delta Kappan’’ 1993. Zob. www.alfiekohn.org. 35
E. Deci, R. M. Ryan, Human Autonomy, w: Efficacy, Agency, and Self- -Esteem, M. H. Kernis (red.), Plenum 1995. Zauważyła to również Alice Miller, pisząc, że przed depresją chroni tylko „poczucie własnej wartości zbudowane na autentyczności własnych uczuć, a nie na posiadaniu pewnych przymiotów”. Miller była zdania, że to nie jest coś, co możemy otrzymać od terapeuty. Carl Rogers był przeświadczony, że jedną z najbardziej skutecznych metod psychoterapii jest zbudowanie w pacjencie „bezwarunkowej pozytywnej samooceny”, którą powinien posiąść lata wcześniej. Miller wypowiada się jednak zdecydowanie pesymistycznie: „To jest potrzeba wieku dziecięcego, której nie można zaspokoić w dorosłym życiu”. Zob. A. Miller, Drama of the Gifted Child, Basic 1994.
36
Badanie dotyczące picia: C. Neighbors i in., Feeling Controlled and Drink ing Motives Among College Students, ,,Self and Identity’’, 2004 nr 3. 37
38 Inna sprawa, do ilu z nas to się właściwie odnosi. Carl Rogers opisał idealny scenariusz, według którego ktoś charakteryzuje się wyłącznie bezwarunkową pozytywną samooceną, po czym przyznał, że „chociaż jest on hipotetycznie możliwy, to nie wydaje się, by istniał w rzeczywistości” (op. cit). Psycholog Albert Ellis, który również podkreśla znaczenie samoakceptacji bezwarunkowej, podobnie uważa ją za „coś, czego nigdy się nie nabierze w stopniu perfekcyjnym”. (Zob. J. Chamberlain, D. Haaga, Unconditional Self-Acceptance and Psychological Health, ,,Journal of Rational-Emotive and Cognitive-Behavior Therapy’’, 2001 nr 19). Dwie inne badaczki, specjalizujące się w tym temacie napisały: „Nie przeczymy, że istnieją ludzie o samoocenie niezależnej od jakichkolwiek czynników zewnętrznych. Jednak podejrzewamy, że jest ich całkiem mało, przynajmniej w naszej północnoamerykańskiej kulturze, która wartościuje ludzi na podstawie ich osiągnięć, wyglądu, usportowienia, zarobków czy posady”. Zob. J Cocker, C. T. Wolfe, Contingencies of Self-Worth, ,,Psychological Review’’, 2001 nr 108. 39
Zob. J. Chamberlain, D. Haaga, op. cit..
R. Ryan, K. W. Brown, Why We Don’t Need Self-Esteem, ,,Psychological Inquiry’’, 2003 nr 14. 40
1320383
257
1320383
Dowiodłem tego w rozdziale piątym książki No Contest. The Case Against Competition (Houghton Mifflin 1992). Oczywiście, jest możliwe, że duch rywalizacji i potrzeba triumfowania nad innymi są symptomem samooceny uwarunkowanej. Ludzie, którzy z gruntu wątpią we własną wartość, mogą być wciągnięci we współzawodnictwo w rozpaczliwym, lecz ostatecznie próżnym wysiłku udowodnienia sobie raz na zawsze, że są dobrzy. Współpraca z innymi może wymagać zdrowszego oglądu samego siebie niż próba ich pokonania. 41
42
Patrz: H. Ginott, Teacher and Child, Macmillan 1972.
43
T. Adorno i in., The Authoritarian Personality, Harper & Brothers 1950.
Pewien psycholog poprosił, byśmy wyobrazili sobie matkę, która bawi się z niemowlęciem w „A kuku!”. W pewnym momencie zabawa staje się trochę zanadto stymulująca, niemowlę odwraca się i zaczyna ssać kciuk. Zamiast poczekać, aż maleństwo podejmie przerwaną zabawę, matka pochyla się, wchodzi w pole widzenia dziecka i cmoka językiem dla zwrócenia na siebie uwagi. Niemowlę jednak ignoruje te zabiegi i nadal patrzy w bok. Matka, niezrażona, przysuwa głowę bliżej. Niemowlę krzywi się… odwraca głowę jeszcze dalej. Przemożna chęć matki, aby kontrolować interakcję – jej fundamentalny brak poszanowania dla wyraźnych preferencji dziecka – może mieć trwałe skutki. Dziecko może postrzegać siebie jako istotę bezsilną wobec otaczającego świata, a matkę i być może resztę otoczenia jako osoby niewrażliwe i zawodne. Będzie szukać sposobu, jak uciec od nieprzyjemnych doznań i jak się pocieszyć, stąd „potencjalnie zaburzony kognitywny rozwój i wypaczenie interakcji niemowlęcia z innymi ludźmi”. Zob. E. Tronick, Emotions and Emotional Communication in Infants, ,,American Psychologist’’, 1989 nr 44. . 44
Zob. D. Stayton i in., Infant Obedience and Maternal Behavior, ,,Child Development’’, 1971 nr 42. To sugeruje, według autora, że „skłonność do posłuszeństwa pojawia się w dziecku w czułym, przychylnym otoczeniu, bez usilnych zabiegów ze strony rodziców czy stosowania dyscypliny”. Recenzja z innego badania, według którego posłuszeństwo także częściej się wiąże z czułym wychowaniem niż z dyscypliną lub kontrolą, znajdziemy u Alice S. Hong, zob. Compliance, Control, and Discipline, ,,Young Children’’, 1985 nr 1. Pewna para badaczy stwierdziła, że kiedy matki zwyczajowo narzucały małym dzieciom swoją wolę w sposób opisany w studium Stayton – to znaczy, kiedy „przerywały aktywność niemowlęcia, zamiast dostosować czas i jakość własnych interwencji do jego nastroju i chwilowego zainteresowania” ‒ to ich dzieci w wieku pięciu‒sześciu lat oceniano na ogół jako nadpobudliwe. Zob. D. Jacobvitz, A. Sroufe, The Elary Caregiver-Child Relationships and Attention-Deficit Disorder with Hyperactivity in Kindergarten, 45
258
1320383 1320383
,,Child Development’’, 1987 nr 58. Niestety, nie przeprowadzono żadnego kolejnego badania dotyczącego tak ciekawego odkrycia, z tej prostej przyczyny, że praktycznie wszystkie dostępne środki finansowe w dziedzinie zaburzeń w rozwoju dziecka są zarezerwowane dla nauk neurobiologicznych, a nie na rozwiązywanie ewentualnych problemów wychowawczych. S. Crockenberg, C. Litman, Autonomy as Competence in 2-Year-Olds, ,,Developmental Psychology’’, 2003 nr 26. 46
M. Parpal, E. Maccoby, Maternal Responsivness and Subsequent Child Compliance, ,,Child Development’’, 1985 nr 56. 47
48 G. Kochanska, Mutually Responsive Orientation Between Mothers and Their Young Children, ,,Child Development’’, 1997 nr 68.
Zdeklarowana uległość, zob. G. Kochanska, N. Aksan, Mother-Child Mutually Positive Affect, ,,Child Development’’, 1997 nr 68. Uległość wobec innej dorosłej osoby, zob. R. Feldman, P. Klein, Toddler’s Self-Regulated Compliance to Mothers, Caregivers, and Fathers, ,,Developmental Psychology’’, 2003 nr 39. 49
Jest to prawdą zwłaszcza, jeśli naszym celem jest zmuszanie dzieci do przyjęcia pewnych postaw czy uczuć. Na krótszą metę możemy czasami odnieść sukces, który się wyraża tym, że dzieci będą postępowały w ten, a nie inny sposób, ale nie możemy sprawić, by same chciały to robić. Dlatego niemądrze jest pytać o radę, jak i czym je „motywować”. Próżne są także próby stosowania kontroli, przynajmniej tak długo, jak długo wychodzi się z założenia, że relacje rodzic‒dziecko są wyłącznie jednokierunkowe. Badacze doszli do przekonania, że matki i ojcowie po prostu nie liczą się z opiniami swoich dzieci. A przecież, czy to się komuś podoba, czy nie, relacje są zawsze wzajemne i obie strony mają na siebie wpływ. 50
51 B. Baldwin, Parental Psychological Control, ,,Child Development’’, 1996 nr 67.
S. Lamborn i in., Patterns of Competence and Adjustment Among Adolescents from Authoritative, Authoritarian, Indulgent, and Neglectful Families, ,,Child Development’’, 1991 nr 62. To jest spójne z innym badaniem, wykazującym, że młodzi ludzie ‒ zwłaszcza młode kobiety ‒ wychowani przez autorytarnych rodziców, nie są o sobie najlepszego mniemania. Zob. J. Buri i in., Effects of Parental Authoritarianism and Authoritativeness on Self-Esteem, „Personality and Social Bulletin’’, 1988 nr 14. 52
53
N. Samalin, Loving Your Child is Not Enough, Penguin 1988.
To punkt widzenia, który Martin Hoffman przedstawiał w swoich pracach wielokrotnie. Wydaje się, że takie zjawisko zachodzi wówczas, kiedy dzieci podlegają nadmiernej kontroli ze strony innych dorosłych, a nie rodziców. 54
1320383
259
1320383
C. Hart i in., Maternal and Paternal Disciplinary Styles, ,,Child Development’’, 1992 nr 63.
55
Jesper Juul, Twoje kompetentne dziecko, op. cit.. To jest także tematem ciekawej książki Rising Your Child, Not by Force but by Love, autorstwa Sidneya D. Craiga, psychologa klinicysty i żarliwego chrześcijanina, opublikowanej w latach siedemdziesiątych minionego wieku. Książka przedstawia punkt widzenia zdecydowanie inny od tego, który prezentuje większość religijnie ukierunkowanych poradników o wychowaniu. Craig wskazał również wcześniej ode mnie, że ,,wrogiem dziecka nie jest pobłażliwość, lecz raczej strach rodziców przed pobłażliwością. To jest ten strach, który prowadzi dobrych rodziców do postępowania z własnymi dziećmi w tak bezduszny, niesympatyczny i niewrażliwy sposób, że koniec końców prowadzi to do przestępczości nieletnich”. 56
R. Ryan, E. Deci, On Assimilating Identities to the Self, w: Handbook of Self and Identity, M. Leary (red.), Guilford 2003. 57
58
A. Assor i in., op. cit.
R. Ryan, E. Deci, When Rewards Compete with Nature, w: Intrinsic and Extrinsic Motivation, C. Sansone (red.), Academic Press 2000. 59
S. Johnson, L. Birch, Parents’ and Children’s Adiposity and Eating Style, ,,Pediatrics’’, 1994 nr 94. Birch również przeprowadził badanie wspomniane przeze mnie w ostatnim rozdziale, a pokazujące, że dzieciom nagradzanym lub chwalonym za picie napoju, do którego nie były przyzwyczajone, napój będzie mniej smakował niż dzieciom nienagradzanym czy niechwalonym. 60
61
E. Maccoby, J. Martin, op. cit.
Wyniki badań przeprowadzonych na grupie niemowląt po raz pierwszy opublikowano w 1984 roku i opisano w pracy autorstwa Wendy Grolnick, zob. The Psychology of Parental Control, Erlbaum 2003. 62
W. Grolnick i in., Antecedents and Consequences of Mothers’ Autonomy Support, ,,Developmental Psychology’’, 2002 nr 38. We wcześniejszym badaniu stwierdzono, że sześcio- i siedmiolatki malują mniej kreatywnie – i mniej ich cieszy malowanie – kiedy się ich nadmiernie instruuje o sposobie posługiwania się farbami. Zob. R Koestner i in., Setting Limits on Children’s Behavior, ,,Journal of Personality’’, 1984 nr 52. 63
Kontrola rodzicielska, spekulowali autorzy, ,,może przejawiać się w skłonności dziecka do skupiania uwagi na jakimś wąskim wycinku”, tymczasem ,,dziecko, któremu daje się autonomię, osiąga szersze konceptualne zrozumienie zadania, i kiedy zostaje pozostawione samo sobie, łatwiej potrafi wykorzystać swoje pomysły”. Zob. Grolnick i in., op. cit. 64
260
1320383 1320383
Zob. Ch. Flink i in., Controlling Teacher’s Strategies, ,,Journal of Personality and Social Psychology’’, 1990 nr 59.
65
W niektórych wypadkach, dzieci mogą być karane bez względu na to, czy taka interwencja jest w ogóle skuteczna. Karającym nie chodzi bowiem o zmianę przyszłego zachowania, lecz o rzekomą konieczność karania. To najwyraźniej motywuje pewnych nauczycieli do karania uczniów. Trudno ocenić, jak wielu rodziców stosuje karę po to, aby zmienić sposób postępowania dziecka, a jak wielu postrzega ją jako moralny imperatyw. 66
67
R. Sears i in., op. cit.
68
Ibidem.
I. Toner, Punitive and Non-Punitive Discipline, ,,Child Care Quarterly’’ 1986 nr 15. Oczywiście, odkrycie, że kara jest związana ze złym zachowaniem dziecka, mogło być tłumaczone tym, że rodzice trudnych dzieci prawdopodobnie je karzą. Innymi słowy, kara może raczej wynikać z postępowania dziecka niż postępowanie dziecka ze stosowania kar. Niewątpliwie to prawda, że jedna przyczyna może mieć różne skutki, ale istnieje już wystarczająco dużo świadectw przedstawionych w różnych pracach zajmujących się tymi właśnie hipotezami, aby uznać konkluzję, że kara jest bardziej przyczyną niż skutkiem. Na przykład, zob. M. Straus, Betting the Devil Out of Them, Transaction 2001. 69
Dotychczasowe badania nad stosowaniem kar cielesnych najlepiej podsumowuje monografia opublikowana przez Elizabeth Gershoff, zob. Corporal Punishment by Parents and Associated Child Behaviors and Experiences, ,,Psychological Bulletin’’, 2002 nr 128. Spośród zrecenzowanych przez autorkę prac, które omawiały efekty krótkotrwałej uległości, trzy dostrzegły skutek pozytywny, dwie negatywny. Powyższe trzy również nie dowodziły, że kara cielesna jest skuteczniejsza od innych metod. Co ważniejsze, Gershoff rozprawiając się ostro z osiemdziesięcioma ośmioma pracami, ugruntowuje przekonanie, że wymierzana przez rodziców kara cielesna ma związek ze ,,słabnięciem internalizacji wartości moralnych, zwiększeniem agresji dziecka, zwiększeniem przestępczości nieletnich, większą skłonnością do aspołecznego zachowania, pogorszeniem relacji między rodzicami a dzieckiem, pogorszeniem zdrowia psychicznego dziecka, większym ryzykiem stania się ofiarą brutalnych zachowań, większą agresją w wieku dojrzałym, zwiększeniem przestępczości w wieku dojrzałym, łatwiejszym przyswojeniem postaw aspołecznych, pogorszeniem zdrowia psychicznego i większym ryzykiem znęcania się nad własnym dzieckiem i współmałżonkiem. 70
71 J. McCord, Questioning the Value of Punishment, ,,Social Problems’’, 1991 nr 38.
1320383
261
1320383
M.Pieper, W. Pieper, Smart Love, Harvard Common Press 1999. Nie da się zaprzeczyć, że istnieje coś takiego, jak prawdziwie naturalna konsekwencja. Jeżeli pójdziemy spać późno w nocy, rano prawdopodobnie będziemy zmęczeni. Jeżeli nie pójdziemy na zakupy, skończy nam się jedzenie. Niemniej te scenariusze są bardzo różne od, powiedzmy, niepodgrzania kolacji dziecku, które się spóźniło. Można to nazwać dowolnie, ale jest to po prostu kara, a przy tym szczególnie upokarzająca. Jeszcze bardziej unieszczęśliwi dziecko akompaniament słów: ,,Pewnych reguł się przestrzega”, ,,To ci dobrze zrobi” albo ,,Mam nadzieję, że to będzie nauczka na przyszłość”. 72
73 M. Hoffman, Power Assertion by the Parent and Its Impact on the Child, ,,Child Development’’, 1960 nr 30. 74
H. Ginott, op. cit.
75
T. Gordon, Teaching Children Self-Discipline, Times Books 1989.
76
M. Hoffman , H. Saltzstein, op. cit..
L. Luthar, B. Becker, Privilliged but Pressured? A Study of Affluent Youth, ,,Child Development’’, 2002 nr 73.
77
78
Ibidem.
A. Norem-Hebeisen, D. Johnson, The Relationship Between Cooperative, Competitive, and Individualistic Attitudes and Differentiated Aspects of Self-Esteem, ,,Journal of Personality’’, 1981 nr 49. 79
Znane mi stosowne badania nie popierają praktyki opóźniania startu do przedszkola, uznając płynące z niej korzyści naukowe za w dużej mierze iluzoryczne. Dla dzieci rodziców zamożnych, dobrze wykształconych, które w gruncie rzeczy tej praktyce podlegają, nieważny jest moment rozpoczęcia nauki. Zazwyczaj po paru latach i tak jakakolwiek korzyść z opóźnienia startu przestaje być istotna. 80
81 Stosowne badania – łącznie z szerszą dyskusją o rozwiązaniach alternatywnych dla tradycyjnych ocen – można znaleźć w mojej książce The Schools Our Children Deserve (Houghton Miffin 1999), a także w niektórych esejach o ocenianiu dzieci, dostępnych na www.alfiekohn.org/teaching/articles.htm.
C. Ames, J. Archer, Mothers’ Beliefs About the Role of Ability and Effort in School Learning, ,,Journal of Educational Psychology’’, 1987 nr 79. 82
83 Zob. A. Gottfried i in., Role of Parental Motivational Practices in Children’s Academic Intrinsic Motivation and Achievement, ,,Journal of Educational Psychology’’, 1994 nr 86; G. Ginsburg, P. Bronstein, Family Factors Related to Children’s Intrinsic/Extrinsic Motivational Orientation and Academic Performance, ,,Child Development’’, 1993 nr 64.
J. Borek, Why the Rush, ,,Education Week’’, 23 maja 2001. Frank McCourt, autor Angela’s Ashes, zauważył kiedyś, że podczas osiem84
262
1320383 1320383
nastu lat nauczania w prestiżowej szkole średniej tylko jeden raz usłyszał od któregoś z rodziców pytanie: ,,Czy moje dziecko lubi szkołę?”. Wszystkie inne pytania dotyczyły wyników testów, oceny prac domowych albo egzaminów na studia. 85
Zob. S. Harter, The Construction of Self, op. cit.
86
Zob. Elliot i Thrash, op. cit.
87
W. Grolnick, op. cit.
J. Schimel i in., op. cit. Wypowiedzi innych teoretyków broniących idei akceptacji warunkowanej i warunkowej samooceny, zob.: J. Cocker, C. Wolfe, op. cit. 88
Liczne badania potwierdziły, że dzieci mają naturalną skłonność do podejmowania prób rozumienia świata i robienia rzeczy, które wykraczają poza ich aktualny poziom umysłowy i fizyczny. Mówiąc najogólniej, pogląd, że w naturze człowieka leży dawanie z siebie tak mało, jak to możliwe, jest reliktem teorii utrzymujących, że żywe organizmy dążą zawsze do stanu spoczynku. Mało innych poglądów doczekało się tak całkowitego odrzucenia przez współczesną psychologię. Zainteresowanym tematem polecam prace Gordona Allporta, jak również wyniki badań zajmujących się fundamentalną potrzebą zdobywania kompetencji (Robert White), bycia niezależnym (Richard de Charms, Edward Deci i inni), zaspokajania ciekowości (D.E. Berlyne) czy realizacji ludzkiego potencjału na różne sposoby (Abraham Maslow). 89
90 Aby zapoznać się z jedną z wielu prac wykazujących, że porażka prowadzi do przewidywania kolejnej porażki, zob. J. Parsons, D. N. Ruble, The Development of Achievement-Related Expectancies, ,,Child Development’’, 1985 nr 56. Badanie wykazujące, że porażka prowadzi do podejmowania łatwiejszych zadań i niższej wewnętrznej motywacji, zob. A. Wigfield, Children’s Attributions for Success and Failure, ,,Journal of Educational Psychology’’, 1988 nr 80. 91
J. Cocker, C. Wolfe, op. cit.
92
Ibidem.
Zob. sondaże z 1997 i 1999 roku zatytułowane ,,Dzieci naszych czasów’’, przeprowadzone przez Public Agenda. Podsumowanie pierwszego z tych sondaży pojawiło się w ,,The New York Timesie’’, 26 czerwca 1997. 93
N. Grubb, M. Lazerson, Broken Promises. How Americans Fail Their Children?, Basic 1982. 94
L. Clayton, The Impact upon Child-Rearing Attitudes, of Parental Views of the Nature of Humankind, ,,Journal of Psychology and Christianity’’, 1985 nr 4. 95
1320383
263
1320383
Ulubionym obiektem krytyki są rodzice, którzy odrabiają za dzieci prace domowe. Ale spytajmy wprost: jak wiele z tych prac jest warte tego, by ktokolwiek je odrabiał? Zamiast ograniczać dyskusję do tego, czy rodzice są zbyt zaangażowani i chętni do ułatwiania dzieciom życia, zapytajmy o tradycyjne formy nauczania, które wyrządzają więcej krzywd. Cała struktura szkolnictwa jest akceptowana bezkrytycznie, a krytyka dotyczy wyłącznie jednostek.
96
97 Wiele zależy od tego, jakim kryteriom badawczym podlegają te terminy. Na przykład, trzeba dostrzec różnicę między rodzicami, którym nie chce się reagować, gdy ich dzieci robią coś złego, a tymi, którzy z namysłem wybierają politykę minimalnej interwencji. Jak wynika z jednego badania, srogość kar, jakim dzieci były poddawane, zapowiadała bezbłędnie ich agresywne i antyspołeczne zachowania osiem lat później, w przeciwieństwie do tych, których wybryki rodzice lekceważyli. Zob. P. Cohen i in., Common and Uncommon Pathways to Adolescent Psychopathology and Problem Behavior, w: Straight and Devious Pathways from Childhood to Adulthood, L. N. Robins (red.), Cambridge University Press 1990.
Zob. D. Baumrind, op. cit. Autorka jest zachwycona zasadą wzajemności w relacjach rodzinnych i uważa, że miłość bezwarunkowa robi z dzieci istoty ,,samolubne i wymagające”. Twierdzi także, że ,,struktura” w rodzinie wymaga stosowania zewnętrznych motywatorów i wzmocnienia warunkowego. Aprobuje bicie, odrzuca krytykę kary jako ,,utopijną” i głosi, że rodzice, którzy nie korzystają ze swojej władzy, by wymusić posłuszeństwo, będą postrzegani jako osoby ,,niezdecydowane”. 98
J. Grusec, N. Mammone, Features and Sources of Parents’ Attributions Abouit Themselves and Their Children, ,,Review of Personality and Social Psychology’’, 1995 nr 15. 99
100
A. Miller, op. cit.
P. Hastings, J. Grusec, Conflict Outcome as a Function of Parental Accuracy In Perceiving Child Cognitions and Affect, ,,Social Development’’, 1998 nr 6. Jednak nie zawsze łatwo jest stwierdzić, czyje potrzeby są faktycznie wysuwane na pierwszy plan. Rodzice, którzy zdecydowanie poświęcają wszystko dla swoich dzieci, są w rzeczywistości raczej narcystyczni. Zazwyczaj mają wobec dzieci konkretne oczekiwania i stosują nadmierną kontrolę. Wszystko musi być takie, a nie inne, nic nie może wchodzić w drogę ich planom. Rodzina wydaje się do przesady koncentrować na dziecku, ale w istocie to dziecko służy do zaspokajania potrzeb rodziców.
101
102
J. Grusec, N. Mammone, op. cit.
103
Ibidem.
104
Rodzice stosujący przemoc widzą siebie jako ofiary, zob. D. Bugental i in.,
264
1320383 1320383
Who’s the Boss? Differential Accessibility of Dominance Ideation in Parent-Child Relationship, ,,Journal of Personality and Social Psychology’’, 1997 nr 72. Niektórzy rodzice, o czym świadczą późniejsze badania, przypisują złe intencje nawet niemowlętom. Motywy negatywne u dzieci, zob. A. Lieberman, The Emotional Life of the Toddler, Free Press 1995. 105
Zob. P. Hastings, J. Grusec, op. cit.
Samo oglądanie telewizji nie jest, jak sądzą niektórzy, z natury otępiające. Pomijając fakt, co dzieci oglądają, liczy się to, jak oglądają. Te tezy rozwinąłem w eseju: Television and Children. Reviewing the Evidence, w: What to Look for in a Classroom, Jossey-Bass 1998.
106
107
T. Gordon, Teaching Children Self-Discipline, Times Books 1989.
Zob. T. Luster i in., The Relation Between Parental Values and Parenting Behavior, ,,Journal of Marriage and the Family’’, 1989 nr 51.
108
Statystyka zaczerpnięta od Murraya Strausa, zob. Children Should Never, Ever Be Spanked, No Matter What the Circumstances, w: Current Controversies on Family Violence, D. R. Loseke (red.), Sage 2004.
109
Podczas pewnego badania poproszono matki, by zajęły swoje czteroletnie dzieci czymś mało interesującym (sortowaniem plastikowych widelców i łyżek), chociaż w tym samym pokoju znajdowały się niezwykle atrakcyjne zabawki. Połowie matek powiedziano, że w pewnym momencie będą poproszone o wyjście z pokoju, aby prowadzący eksperyment mógł sprawdzić, czy dzieci nadal będą robiły to samo. Końcowy rezultat doświadczenia pozwolił ocenić, że te matki, które starały się, by ich dzieci kontynuowały zajęcie pod ich nieobecność, przejawiały większą skłonność do rozmów z dziećmi, do różnego rodzaju tłumaczeń i większą czułość we wzajemnych interakcjach, niż matki, które skupiały się wyłącznie na tu i teraz. Zob. L. Kuczynski, Socialization Goals and Mother-Child Interaction, ,,Developmental Psychology’’, 1984 nr 20.
110
111
T. Gordon, P.E.T. ‒ Parental Effeciveness Training, Plume 1975.
112
B. Coloroso, op. cit.
113
A. Lieberman, op. cit.
Tutaj skupiam się na oczekiwaniach, które są nierealne przez wzgląd na wiek dziecka, jednak wiele dzieci czuje szczególną potrzebę ograniczać się do robienia tego, czego oczekują po nich rodzice. W takich wypadkach równie bezsensowne, jak okrutne, jest forsowanie swoich żądań. Dobrą analizę wyzwań, które stają przed dziećmi, a które sprawiają, że tradycyjne techniki dyscyplinujące przynoszą efekt przeciwny do zamierzonego, przedstawia Ross Greene, zob. The Explosive Child, HarperCollins 1998.
114
115
Autorka wskazuje, że taki pogląd wywodzi z idei filozofa Martina Bubera.
1320383
265
1320383
Zob. N. Noddings, The Challenge to Care In Schools, Teachers College Press 1992. C. Lewis, Educating Hearts and Minds. Reflections on Japanese Preschool and Elementary Education, Cambridge University Press 1995.
116
,,Nie... nie... nie... nie... nie... Tak, w porządku, niech ci będzie” ‒ jest lustrzanym odbiciem innego niezdrowego wzorca, który opisałem wcześniej, kiedy rodzice automatycznie pozwalają na wszystko, a potem nagle eksplodują: ,,Dobrze... dobrze... dobrze... dobrze... dobrze... Nie!!!’’ ‒ i uciekają się do kary.
117
Ralph Waldo Emmerson – dziewiętnastowieczny amerykański filozof, poeta i eseista. Jeden z jego aforyzmów brzmi: ,,Głupia stałość jest ulubieńcem ciasnych umysłów” (przyp. tłum).
118
119
T. Gordon, P.E.T., op. cit.
120
M. Watson, Learning to Trust, Jossey-Bass 2003.
121
Ibidem.
H. Lovett, Cognitive Counseling and Persons with Special Leeds, Praeger 1985.
122
123
J. Juul, op. cit.
J. Grusec i in., Modeling, Direct Instruction, and Attributions. Effect on Altruism, ,,Developmental Psychology’’, 1978 nr 14.
124
Karen D. Arnold z Boston College, autorka Lives of Promise, cyt. za: S. Rimer, Schools Moving to Curb Wrangling Over Rankings, ,,The New York Times’’, 9 marca 2003 roku.
125
126
Terminy ,,pan” i ,,pionek”, pochodzą od psychologa Richarda de Charmsa.
Analiza kilku badań, dotyczących tego tematu, zob: A. Kohn, Choises for Children, op. cit. Zainteresowani czytelnicy powinni także zajrzeć do prac Edwarda Deciego, Richarda Ryana i Wendy Grolnick. Ta ostatnia pisała dużo o doświadczaniu autonomii w różnych domenach życia.
127
Zob.V. Chirkov i in., Differentiating Autonomy from Individualism and Independence, ,,Journal of Personality and Social Psychology’’, 2003 nr 84; J. Eccles i in., Control Versus Autonomy During Early Adolescence, ,,Journal of Social Issues’’, 1991 nr 47.
128
Y Cai i in., Home Schooling and Teaching Style, „Journal of Educational Psychology”, 2002 nr 94.
129
130
A. Lieberman, op. cit.
131
A. Baldwin, op. cit.
Zob. C. C. Lewis, The Effects of Parental Firm Control, ,,Psychological Bulletin’’, 1981 nr 90. Tymczasem inna praca dowodzi, że kiedy rodzice
132
266
1320383 1320383
traktują złe zachowanie jako wykroczenie podlegające karze, dzieci uczą się stawiania oporu, ale gdy traktują je jako problem, który należy wspólnie rozwiązać, dzieci uczą się sztuki negocjacji. Zob. L. Kuczyński i in., A Developmental Interpretation…, op. cit. 133
T. Gordon, op. cit.
134
M. Watson, op. cit.
135
E. Deci, Why We Do What We Do, Grosset/Putnam 1995.
Zainteresowani tematem czytelnicy mogą zajrzeć do prac takich badaczy, jak Nancy Eisenberg, Paul Musset, Martin Hoffman, Ervin Staub, Marian Radke-Yarrow i Carolyn Zahn-Waxler.
136
D. Barnett i in., The Effect of Competitive and Cooperative Instructional Sets on Children’s Generosity, ,,Personality and Social Psychology’’, 1979 nr 5.
137
C. Zahn-Waxler i in., Child Rearing and Children’s Prosocial Initiations Toward Victims of Distress, ,,Child Development’’, 1979 nr 50.
138
L. Kuczyński, Reasoning, Prohibitions, and Motivations for Compliance, ,,Developmental Psychology’’, 1983 nr 19.
139
140
S. Oliner, P. Oliner, The Altruistic Personality, Free Press 1988.
J. Block i in., Socialization Correlates of Students Activism, ,,Journal of Social Issues’’, 1969 nr 25.
141
Więcej o rozumieniu idei społecznych i moralnych, które muszą być konstruowane przez ucznia, a nie po prostu przenoszone na niego, piszą w swoich pracach Constance Kamii i Rheta DeVries.
142
Zob. L. Walker, J. Taylor, Family Interactions and the Development of Moral Reasoning, ,,Child Development’’, 1991 nr 62; N. Eisenberg, Altruistic Emotion, Cognition, and Behavior, Erlbaum 1986.
143
144
Prywatna wymiana poglądów z Marilyn Watson, 1989 i 1990.
145
Ibidem
146
Zob. M. Hoffman, H. Saltzstein, op. cit.
Zob. P. Hastings, J. Grusec, Conflict Outcome as a Function of Parental Accuracy in Perceiving Child Cognitions and Affect, ,,Social Development’’, 1997 nr 6.
147
C. Herrera, J. Dunn, Early Experiences with Family Conflict, ,,Developmental Psychology’’, 1997 nr 33.
148
Zob. J. Gerris i in., The Relationshop Between Social Class and Childrearing Behaviors, ,,Journal of Marriage and the Family’’, 1997 nr 59.
149
150
Zob. P. Hastings, J. Grusec, op. cit.
151
Zob. G. Kochanska, Mutually Responsive…, op. cit.
1320383
267
1320383
SPIS RZECZY Wstęp ............................................................................................ 5 Rozdział 1. Wychowanie warunkowe ..................................... 16 Dwie metody wychowawcze................................................. 18 Skutki wychowania warunkowego ..................................... 28 Rozdział 2. Obdarzanie miłością i odmawianie miłości....... 34 Manipulowanie miłością....................................................... 35 Skutki miłości odmawianej ................................................. 38 Nagradzanie nie zdaje egzaminu ........................................ 43 Wzmocnienie pozytywne ‒ wcale nie tak pozytywne ...... 46 Poczucie własnej wartości..................................................... 57 Rozdział 3. Zbyt wiele kontroli................................................. 62 Które dzieci robią to, co im się każe? .................................. 68 Dwie skrajności ..................................................................... 71 Różne skutki kontrolowania dzieci...................................... 76 Rozdział 4. Szkody wyrządzone przez kary............................ 83 Dlaczego kary zawodzą?....................................................... 88 Rozdział 5. Presja sukcesu......................................................... 96 W szkole ............................................................................... 101 Tak zwany ,,sport’’................................................................ 110 Rywalizacja........................................................................... 112 Rozdział 6. Co nas powstrzymuje?......................................... 118 Co widzimy i słyszymy?...................................................... 119 W co wierzymy?................................................................... 123 Co czujemy?.......................................................................... 131 Czego się boimy?.................................................................. 134 268
1320383 1320383
Rozdział 7. Rodzicielstwo bezwarunkowe ........................... 145 Rozdział 8. Miłość, która nie stawia wymagań..................... 173 Zrezygnujmy ze stawiania warunków .............................. 174 Ograniczajmy krytykę......................................................... 176 Czego robić więcej?.............................................................. 180 Zrezygnujmy z gróźb........................................................... 183 Nie stosujmy przekupstwa.................................................. 187 O sukcesach i porażkach..................................................... 197 Nauczyciele i rodzice na wspólnym froncie..................... 200 Rozdział 9. Dać dzieciom wybór............................................ 203 Korzyści pozostawiania dzieciom wyboru....................... 203 Pierwsze słowo, ostatnie słowo.......................................... 206 Wspólne podejmowanie decyzji........................................ 208 Pozorny wybór..................................................................... 215 Granice ograniczeń ............................................................. 217 Kiedy dzieci nie chcą, ale muszą........................................ 219 Wypróbujmy zasady............................................................ 225 Rozdział 10. Punkt widzenia dziecka .................................... 230 Moralność dzieci.................................................................. 231 Rozumienie czyjejś perspektywy ...................................... 242 Patrząc oczami dziecka....................................................... 246 Przypisy ..................................................................................... 253
1320383 1320383
Wydawnictwo MiND propaguje nowe idee wychowawcze. Jesteśmy polskim wydawcą dzieł Jespera JUULA, jednego z największych współczesnych pedagogów. Jego książka Twoje kompetentne dziecko należy do klasyki literatury dla rodziców. Wspieramy także nurt Porozumienia bez Przemocy (Nonviolent Communication, NVC) Marshalla B. Rosenberga.
1320383 1320383
Wydawnictwo MiND ul. Sarnia 21 05-807 Podkowa Leśna tel./fax 22 729 02 82 tel. 505 455 151 www.wydawnictwomind.pl
[email protected] Wydanie pierwsze Skład i łamanie: Mateusz Staszek
1320383 1320383
Książka Kohna prezentuje alternatywne podejście wychowawcze, które pomaga dzieciom stać się troskliwymi i odpowiedzialnymi ludźmi.
Książka Alfie’ego Kohna została odznaczona złotą nagrodą NAPPA 2006 – najważniejszym amerykańskim wyróżnieniem dla książek o tematyce wychowawczej. ● Autor demonstruje negatywne skutki nadmiernej kontroli nad dziećmi. ● Przedstawia mocne argumenty przeciwko stosowaniu kar, nagród i pochwał. ● Zwraca uwagę na szkodliwą presję sukcesu ciążącą na współczesnych dzieciach i młodzieży. ● Uczy rozumienia punktu widzenia dziecka. ● Przedstawia zasady rodzicielstwa i miłości bezwarunkowej.
www.wydawnictwomind.pl KSIĄŻKĘ POLECAJĄ
1320383 1320383