Spis treści
Dedykacja
Motto
FATALNE ZAUROCZENIE
ZMARTWIENIE PANI MEDYŃSKIEJ
ZNOWU SPOTKANIE
SENNE WAKACJE
REFLEKSJE JULKI I NIE TYLKO
PODSZEPTY INTUIC...
2 downloads
6 Views
Spis treści
Dedykacja
Motto
FATALNE ZAUROCZENIE
ZMARTWIENIE PANI MEDYŃSKIEJ
ZNOWU SPOTKANIE
SENNE WAKACJE
REFLEKSJE JULKI I NIE TYLKO
PODSZEPTY INTUICJI
DEKONSPIRACJA
KRYZYS
WSTYDU NIE BĘDZIE
SZCZĘŚCIE W NIESZCZĘŚCIU
SZPITALNA CODZIENNOŚĆ
ROZTERKI
KARIERA IDY
OKRUCHY SZCZĘŚCIA
OPERACJA
POWRÓT DO DAWNEGO
NOWE PROBLEMY JULII
WSZYSTKO JASNE
KRES FATALNEGO ZAUROCZENIA
NOWA MIŁOŚĆ, NOWE ŻYCIE
NA ŻYCIOWYM ZAKRĘCIE
PRZEBUDZENIE
MAŁE I WIELKIE INTRYGI
POŻEGNANIE Z IDĄ
CORAZ GORZEJ
JAK ZNALEŹĆ DROGĘ DO JULII
KOREPETYTOR MATEMATYKI
UKOJENIE
JULIA POZNAJE PRZYJACIÓŁ WIKTORA
NIEMORALNA PROPOZYCJA
PIERWSZE PRZESZKODY
KŁOPOTY Z PRZETOKĄ
ZŁOTY PIERŚCIONEK
DOBRA PASSA
ZIMOWY SPACER
OSIEMNASTKA JULII
JAK WYJŚĆ Z MATNI
POWRÓT IDY
ODMIANA NA LEPSZE
SYLWESTER W KLUBIE PLUS
ZNÓW IDA
NADZIEJA I ZWĄTPIENIE
STRACONE ZŁUDZENIA
KRYZYS
NADZIEJA UMIERA OSTATNIA
EPILOG
PRZYPISY
Doktorowi Wacławowi Bentkowskiemu
Jak fale morskie ku piaszczystym brzegom, tak nasze chwile dążą ku końcowi.
William Shakespeare
FATALNE ZAUROCZENIE
– To okropne. Wciąż spotykam dziewczyny, które nie chcą być mądre, wykształcone,
kulturalne, inteligentne, tylko chcą być sexy: A przecież ta pierwotna funkcja fizjologiczna nie
może zdominować życia – zwierzał się Adam swemu przyjacielowi Wiktorowi. Dla nich obydwu
bycie fit ograniczało się do bywania na siłowni, co w połączeniu z lekko obojętnym stosunkiem
do modnych marek ciuchów i mało trendy pasją do nauki skazywało ich na egzystencję na
drugim planie towarzyskiej giełdy: Chłopcy czasem nawet spoglądali z nutą wyższości na
miejscowych celebrytów, których życie, chociaż efektownie opakowane, wydawało się puste
i pozbawione głębszych treści.
Wszystko zmieniło się w chwili, gdy któregoś wieczoru Ida – jaśniejąca blaskiem
królowa najseksowniejszych lasek – zeszła z piedestału i obdarzyła Wiktora swoim
zainteresowaniem. Patrzył z bliska w jej błękitne oczy obwiedzione mistrzowsko czarnym
tuszem i upiększone paletą cieni, spijał każde słowo z małych karminowych usteczek raz po raz
zmysłowo przygryzanych białymi ząbkami, marzył o chwili, kiedy dotknie jasnych włosów
spływających jedwabną kaskadą na plecy i niemalże słabł na myśl, że być może będzie mu dane
całować alabastrowe piersi połowicznie odsłonięte przez dekolt kusej bluzeczki. Nagle zapragnął
posiąść wszystkie symbole szybkiego i fajnego życia, ten wielkomiejski sznyt i luz, tę
umiejętność bezstresowego spędzania czasu w najlepszym stylu – byle być godnym swojego
bóstwa. Już samo dołączenie do grupy jej znajomych było uznawane za trendy cool i jazzy;
Wciąż się dziwił, jak mógł zmarnować tyle czasu na szare życie. Wiedział, że taka dziewczyna
przy boku nobilituje każdego faceta, więc korzystał z niepowtarzalnej okazji, jaką podsunął mu
łaskawy los.
Ani przez chwilę nie przypuszczał, że Ida wyłowiła go z tłumu na takiej samej zasadzie,
jak koneser wyławia dzieło sztuki na straganie z tandetą. I że odczuwała przy tym podobną dumę.
W każdym razie inne dziewczyny dopiero teraz doceniły walory Wiktora i czuły zazdrość, lecz
było już za późno: odbić chłopaka można było każdej, ale nie Idzie.
Niestety, brylowanie na towarzyskim szczycie w bezpośredniej bliskości takiej
dziewczyny wymagało wyrzeczeń. Był studentem drugiego roku Wydziału Matematyki i Nauk
Informacyjnych na politechnice, ze średnią ocen gwarantującą stypendium naukowe. Teraz
jednak dwa kolejno oblane kolokwia pozbawiały go tej forsy Coraz mniej się też angażował
w pracę przy pisaniu programu komputerowego, na którym wraz z Adamem, Mateuszem
i Sławkiem chcieli zarobić na studia w Londynie. Po ostatniej kłótni zupełnie zerwał z nimi
kontakty, choć zaczęło się całkiem niewinnie. Był umówiony z chłopakami, ale poprzedniego
wieczoru przy pożegnaniu Ida niespodziewanie powiedziała:
– Moi starzy wyjeżdżają na dwa dni. Wynajmij jutro pokój w hotelu Prezydenckim
i czekaj na mnie w holu o siedemnastej.
Wiktor z wrażenia zaniemówił. Pomyślał, że się przesłyszał, więc niezbyt błyskotliwie
wydukał:
– Nie spodziewałem się…
Idę ubawiła jego reakcja.
– Że co? Że jestem zepsuta? Posłuchaj, tylko paskudy i beztalencia muszą poprawiać
sobie samopoczucie udowadnianiem swej moralnej wyższości. Ja nie muszę.
– Ależ nie, nie. Nie to miałem na myśli.
– Rozumiem. Liczyłeś, że zaproszę cię do siebie? Wykluczone. Mój staruszek jest
człowiekiem z zasadami. Na wiele mi pozwala, lecz dom traktuje jak twierdzę, a ja w swoim
łóżku spać mogę wyłącznie sama.
Nie dowierzał, że oto raptem otwiera się przed nim niebo. Byłoby grzechem zaprzepaścić
taką okazję.
Liczył na wyrozumiałość chłopaków, tymczasem w Adama jakby diabeł wstąpił.
– Dobrze słyszę?! Nie przyszedłeś z powodu jakiejś głupiej laski?! – wrzeszczał podczas
pamiętnej kłótni.
– Sam chciałbyś taką laskę mieć.
– Pod warunkiem, że oprócz ognia w gaciach miałaby również olej w głowie.
– Jeszcze raz wyrazisz się po chamsku o mojej dziewczynie, dostaniesz po ryju.
– Jasne. Spadaj stąd i dołącz do tych debili manipulowanych przez różnych guccich,
armanich i diorów. Zostań bezwolnym korkiem płynącym z prądem ignorancji i pustosłowia,
a dostaniesz w nagrodę wdzięczność jakiejś głupiej pindy zrobionej na kinową piękność!
Mateusz ze Sławkiem też go zawiedli. Wzięli stronę Adama, chociaż to Wiktor stanowił
mózg projektu. Był bezkonkurencyjny w algorytmice, strukturach danych i znajomości języków
programowania. Bez niego nie wznieśliby się ponad przeciętność, ale woleli trzymać z Adamem.
– Przynajmniej mam kogoś, dla kogo warto rano wstać – rzucił wyniośle, chociaż rano
najczęściej dopiero kładł się spać.
– Żebyś któregoś dnia nie obudził się z ręką w nocniku. Na koniec sentencja ku
przestrodze: pożądanie z kompletnego zera czyni ideał.
– Wal się.
Na tym etapie Wiktor wierzył, że spotkał miłość swojego życia. Wszystko w Idzie
budziło jego zachwyt, szczególnie wymawiane powoli przerywniki typu: „yyy”, „nooo”, „hmm”,
które w połączeniu z półuśmieszkami, wydymaniem usteczek i kocim mrużeniem oczu tworzyły
swoistą pantomimę przesyconą zmysłowością aż do bólu. Lubił patrzeć, jak tańczy. Była wtedy
personifikacją erotyki wyrażanej w każdym ruchu, geście, w każdym spojrzeniu rzucanym spod
przymrużonych rzęs. Jeżeli uwodzenie uznać za sztukę mistyczną, Ida sięgnęła gwiazd. Przed jej
pięknością rozum Wiktora przyklękał jak dewot przed świętą figurą. Żył jak w malignie. Sen
z oczu spędzała mu jedynie obawa, że ją rozczaruje, a wtedy…
Ale było dobrze: wyznaczyła mu randkę w hotelu. Jednakże pierwszą euforię szybko
zaczął podgryzać stres. Jego doświadczenia na tym polu były mizerne, gdyż w czasach
gimnazjalnych ograniczały się do platonicznych westchnień do okularnicy, w której nie obudziła
się jeszcze kobieta. Wciąż pamiętał, jak podziwiał zmysłowość ruchu, jakim poprawiała
zsuwające się z noska okulary.. Później było kilka przelotnych miłostek podczas żeglarskich
obozów i rejsów.
Przyjechał do hotelu już o godzinie szesnastej. Wolne były tylko pokoje dwuosobowe –
trzysta trzydzieści złotych za noc. Sto złotych więcej niż za pokój jednoosobowy, ale za to łóżko
było podwójnie szerokie, a stół przystrojony czerwonymi różami.
Ida spóźniła się pół godziny. Wyglądała zachwycająco. Miała na sobie bluzkę z czarną
koronką odkrywającą plecy czerwoną, krótką spódnicę, czerwone klapki na wysokich obcasach
i torebkę z lakierowanej skóry w identycznym kolorze. Ale najbardziej seksowne były niesforne
loki tworzące na jej głowie romantyczny nieład. Szła w jego stronę, kołysząc z gracją biodrami.
Wiktor przełknął ślinę i wyszedł jej naprzeciw.
– Cześć. – Pocałowała go w usta. – No to prowadź mnie, mój Adonisie. Umieram
z niecierpliwości.
Ledwie weszli do pokoju, Ida zrzuciła z siebie ciuszki i wskoczyła na łóżko. Jej nagość
rozpalała zmysły Wiktora, ale też paraliżowała wolę. „Tylko nie daj plamy idioto. Jeśli teraz się
skompromitujesz, stracisz dziewczynę na zawsze” – pomyślał i zaczął się rozbierać.
*
Tego roku sesja egzaminacyjna była dla Wiktora prawdziwą walką o przetrwanie,
okupioną ciężką próbą opanowywania nerwów. Najpierw uległ tak zwanemu syndromowi
studenta, czyli patologicznej tendencji do nieustannego przekładania pewnych czynności na
później, a kiedy już najbardziej optymistyczne argumenty przestawały tłumić panikę, że nie
zdąży, zaczął się miotać w rozdarciu między obowiązkiem a strachem. Z jednej strony ogromny
materiał do opanowania, z drugiej Ida bez jego „opieki” narażona na zakusy innych facetów…
Zwyciężył obowiązek. Poszły w odstawkę zakrapiane imprezy i nastało wspomagane napojami
energetyzującymi nocne zakuwanie. Po raz pierwszy odczuł brak kumpli – w takich sytuacjach
dzielili się obowiązkami i razem powtarzali materiał. Teraz wszystko musiał robić sam.
Wiktor wiedział, że Ida i jej najlepsza przyjaciółka Kalina Medyńska chodzą do klasy
maturalnej liceum plastycznego, lecz gdy któregoś dnia próbował ustalić, kiedy się uczą, usłyszał
od Adriana:
– Każda szkoła byłaby dumna z uczennicy z rodziny Łańskich.
– Tak? A dlaczego?
– Wiesz, co to jest sponsoring? Tylko w zeszłym roku na własny koszt wujek
wybrukował kostką szkolne podwórko. W tym roku zafundował dwadzieścia laptopów. W tej
sytuacji nauczyciele musieliby mieć nierówno pod sufitem, żeby stresować jego córkę. Teraz Ida
zapisała się na policealne studia plastyczne. Uczelnia już zaciera ręce z zachwytu.
Pozostali ludzie z paczki albo pracowali u „starych”, albo byli na ich utrzymaniu.
Wchodzenie w szczegóły, podobnie jak brak kasy, nie było trendy, za to rozmowa o wakacyjnych
planach jak najbardziej. Padały takie nazwy jak: Tunezja, Egipt, Turcja…
– Mój staruszek wciąż mnie traktuje jak małą dziewczynkę i wymaga, abym wakacje
spędzała w rodzinnym gronie. Ma mi to wynagrodzić niedobory jego opieki w pozostałym
okresie. W tym roku padło na Ibizę – mówiła Ida lekko znużonym tonem.
Nieco później dowiedział się, że razem z Łańskimi jadą spokrewnieni z nimi Koszelowie
z synem Dominikiem oraz Kalina jako przyjaciółka Idy i zarazem dziewczyna Dominika.
Dla Wiktora ten temat był kłopotliwy Od kilku lat wraz z Adamem, Mateuszem
i Sławkiem latem pływali żaglówką po mazurskich jeziorach. Teraz, gdy poznał Idę i poróżnił się
z chłopakami, jego wakacyjne plany wzięły w łeb, a ponadto doskwierał mu permanentny brak
kasy Na razie resztką sił dobrnął do końca sesji, chociaż egzamin z algorytmów rozproszonych
musiał przełożyć na wrzesień.
Tymczasem po deszczowym czerwcu nastał upalny lipiec. Wiktor czuł już przesyt
alkoholu, papierosów, speedu i gadania o pierdołach, jednakże pragnienie patrzenia na Idę było
nie do przezwyciężenia. Odurzała go jak narkotyk. W tę sobotę szedł z nią na imieniny Kaliny
z przeświadczeniem, że będzie to kolejna balanga, która szybko zatrze się w pamięci.
Kalina odstąpiła od tradycji i, zamiast w lokalu, urządziła imprezę w plenerze, czyli na
działce za miastem, którą Medyńscy kupili z myślą o budowie domu jednorodzinnego. Na razie
stała tam tylko szopa na narzędzia. Nieopodal niej płonęło ognisko, wokół którego na zwalonych
pniakach siedziało około dwudziestu osób, w większości Wiktorowi znanych. Ich przybycie
powitano chóralnymi okrzykami. Złożyli solenizantce życzenia, wręczyli kwiaty oraz butelkę
wina i dołączyli do gości. Atmosfera imprezy niewiele różniła się od tej panującej w Parnasie
czy Akademii. Te same teksty i te same tańce w takt muzyki płynącej z boomboksa.
Tylko przypadek sprawił, że zaintrygowała go ta dziewczyna. Siedziała w zacienionym
miejscu i zdawała się j akaś taka cicha i wycofana. Nie śpiewała, nie śmiała się z dowcipów, nie
próbowała sama cokolwiek powiedzieć, żeby skupić na sobie uwagę. Wyglądała tak, jakby
znalazła się tam przez przypadek. Miała jasną, prawie białą cerę okoloną hebanowo czarnymi
włosami, które upodabniały tę biel do marmuru. Gdy od czasu do czasu oświetlał ją chybotliwy
blask płomieni, Wiktor ulegał wrażeniu, że wydobywa on z mroku misterną rzeźbę. Tego
wieczoru wyjątkowo dopisywał mu humor, lecz raz po raz zerkał w stronę nieznajomej z coraz
większym zaciekawieniem.
– Kto to? – spytał wreszcie Idę.
– To Julka, siostra Kaliny. Nudziara. Okropny mol książkowy.
– Mól.
– Co: mól?
– Mówi się mól książkowy.
– Możliwe, ale brzmi jeszcze fatalniej. Czytanie książek to dla mnie forma masturbacji
umysłowej. Mniej niż namiastka prawdziwej przyjemności. – Zaśmiała się i spojrzała na niego
zalotnie. Była urocza z tymi językowymi absurdami.
*
Kiedy dwa dni później Wiktor przechodził obok księgarni, ujrzał przez witrynę Julię.
Stała między stoiskami i przeglądała jakiś album. Śpieszył się, lecz powodowany jakimś
wewnętrznym impulsem wszedł do sklepu, wziął koszyk i niby to przypadkiem podszedł do
dziewczyny.
– O, cześć, co za spotkanie – powiedział, siląc się na swobodny ton.
– Cześć.
– Twarze antyku1
– odczytał z okładki. – Interesujesz się historią starożytną?
– Tak, a dokładniej aspektami życia codziennego w dawnych czasach – uśmiechnęła się
łagodnie.
– Czyli?
– Uważam, że niesłusznie przeszłość widzi się poprzez wojny i podboje. Każdy
podręcznik historii zawiera informację, że Aleksander Wielki zawojował pół świata, zaś Cezar
podbił Galię, natomiast nikogo nie interesuje, jak Imhotep przy budowie piramid wyznaczał
poziom bez poziomicy.
– To akurat wiem, zalewał teren wodą.
– A tam, gdzie zalewanie było niemożliwe? Albo jak określał kąt prosty, nie znając prawa
Pitagorasa? Albo. Zresztą, tych pytań są tysiące – odłożyła książkę i sięgnęła po następną. Nie
wyglądała na zainteresowaną dalszą konwersacją.
– Ciekawe. Zamierzam zostać inżynierem i zastanawiam się, czy ta wiedza byłaby mi
w czymkolwiek pomocna.
– Być może niektórych rzeczy nie trzeba by było odkrywać na nowo.
– A są takie przykłady?
– Owszem, chociażby beton czy system robót publicznych2
na długo przed Rooseveltem.
– Prawda, lecz starożytny poziom techniki w stosunku do obecnego to amatorszczyzna.
Nie sądzę, byśmy od naszych dalekich przodków mogli zbyt wiele się nauczyć.
– Być może, ale zauważ, że Arkę Noego zbudowali amatorzy a „Titanica” profesjonaliści.
– Włożyła książkę do koszyka i ruszyła w kierunku kasy.
ZMARTWIENIE PANI MEDYŃSKIEJ
– Julka, na litość boską, co z tobą? Rusz szybciej dupskiem! Twoje guzdralstwo mnie
dobija! – krzyczała pani Medyńska na córkę, z którą od jakiegoś czasu działo się coś dziwnego.
Ta w miarę zwyczajna niegdyś dziewczyna popadała w coraz większy marazm, wciąż narzekała
na zmęczenie i migrenę, zasypiała w fotelu przy oglądaniu telewizji, straciła zainteresowanie
życiem towarzyskim, a każda, najprostsza nawet czynność zajmowała jej trzy razy więcej czasu
niż starszej o rok Kalinie. Zaczęła też wybrzydzać przy jedzeniu, chociaż pani Medyńska była
wyjątkowo dobrą kucharką.
– Głowa mnie boli.
– To weź tabletkę przeciwbólową.
– Wzięłam.
– To idźże wreszcie do lekarza, niech ci przepisze skuteczne lekarstwo!
Po źle przespanej nocy Julia postanowiła skorzystać z porady matki, która jeszcze tego
samego dnia telefonicznie załatwiła formalności.
*
Doktor Dąbrowska należała do tych osób, które od początku pracy zawodowej mają
wysokie mniemanie o swojej fachowości.
– Nazwisko? – spytała, nie podnosząc głowy znad papierów.
– Julia Medyńska.
– Co się dzieje?
– Boli mnie głowa.
– I co jeszcze?
– Szumi mi w uszach. Czuję się tak, jakbym miała w głowie morze, które…
– Chodzisz do szkoły?
– Tak.
– To co, nawet ci się siedzieć w ławce nie chce?
– Przecież teraz są wakacje.
– Nie kombinuj – rzuciła ironicznie lekarka i sięgnęła po bloczek z receptami. –
Paracetamol.
Julia odwróciła się na pięcie i pośpiesznie opuściła gabinet. Paracetamolu miała w domu
pełną szufladę. Bez zbędnych pieczątek mogła go bez ograniczenia kupować w kioskach,
sklepach, hipermarketach czy na stacjach benzynowych.
*
Pani Medyńska kochała obie córki, lecz tylko w Kalinie widziała wierną kopię siebie
samej sprzed lat: te same złote loki, ta sama brzoskwiniowa cera, ten sam dowcip, powodzenie
u chłopaków i w ogóle. A teraz, na progu dorosłości wchodziła w życie niczym słodka
prowokacja. Była po prostu wyjątkowo udana i stanowiła źródło rodzicielskiej dumy; Natomiast
ta druga wyglądała jak podmieniona. Wszyscy krewni i powinowaci Medyńskich mieli typowo
słowiańską urodę, tymczasem Julia ze swymi kruczoczarnymi włosami, białą skórą i małymi
ustami przypominała porcelanową figurkę. Ewenement w tej rodzinie stanowiło również jej
zamiłowanie do nauk ścisłych i fascynacja starociami. Poza tym państwo Medyńscy talentem
artystycznym mogliby obdzielić setkę dzieci, natomiast największym osiągnięciem Julki była
rola sowy w szkolnym przedstawieniu. Siedziała w kucki pod tekturowym krzakiem, by po
kwadransie wyrzucić z siebie: „puchu, puchu, puchu”… Niewiele dały kpiny z tego występu.
Zamiast unieść się ambicją i zabiegać o bardziej prestiżowe role, dziewczyna przestała w ogóle
występować w teatrzykach. Co innego Kalina – ta w każdym spektaklu grała główną postać
i często dostawała brawa przy otwartej kurtynie.
*
To, co pani Medyńska uważała za brak radości życia, było tylko powłoką skrywającą
bogate wnętrze. Szare komórki Julki wymagały nieustannej aktywności, a każda książka była
kolejnym życiem zawartym między okładkami i zarazem murem odgradzającym ją od ślicznej
siostry jawnie zawiedzionej mamy i tej jałowej codziennej paplaniny, pozbawionej głębszych
treści. Wolała żeglować po oceanie czasu, przechadzać się po życiu ludzi, którzy już dawno
odeszli. Lubiła po swojemu ożywiać papierowe postacie i jak najdokładniej odtwarzać ich
otoczenie, dlatego jej wyobraźnia potrzebowała pożywki. Chciała o dawnej codzienności
wiedzieć wszystko. Jakie szyby wstawiano w okna? Od kiedy znano makaron? Jakim ściegiem
zszywano tkaniny? Kto pierwszy wymyślił guziki, a kto majtki? Co Rzymianie nosili pod togami,
a Grecy pod chitonami3
? I czy w ogóle coś nosili? Tych pytań było tysiące.
ZNOWU SPOTKANIE
Julia wyszperała w antykwariacie tytuł: Ludzie, zwyczaje, obyczaje starożytnej Grecji
i Rzymu4
. Jeszcze w sklepie przeczytała pierwszy rozdział, potem poszła do parku, usiadła na
ławce w cieniu lipy i bez reszty zagłębiła się w lekturze. Tego dnia słońce zdawało się emanować
falami żaru. W oddali, w prześwitach zieleni, poprzez drgające z gorąca powietrze widać było
jedynie czerwony dach biblioteki wojewódzkiej i nic więcej. Tu, w parku fontanna do spółki ze
starymi dębami, klonami, lipami i kasztanami oferowała miły chłód, zaś wróble, sierpówki,
drozdy, kosy i inne utalentowane wokalnie ptaki – darmowy koncert. Ze względu na wczesną
porę park był niemalże wyludniony.
Alejkami przechadzało się zaledwie kilka mam, babć i opiekunek z dziecięcymi wózkami,
mniej niż połowę ławek okupowali emeryci.
Wiktor w drodze na miejsce zbiórki postanowił przeciąć park na ukos. Mieli jechać całą
paczką gdzieś nad wodę. Widok pogrążonej w lekturze Julii wywołał w nim niezrozumiały
odruch. Zamiast ją niepostrzeżenie minąć, usiadł przy niej na ławce.
– Cześć. Co tym razem zgłębiasz?
Zamiast odpowiedzieć przymknęła książkę, żeby sam odczytał tytuł na okładce.
– Nie szkoda ci wakacji?
– Nie.
– Wolisz czytać o tym, jak starożytni Rzymianie spędzali czas, zamiast, na przykład,
pójść na basen?
– Czasami tak, spędzam je razem z nimi.
Z bliska zaskakiwała alabastrowa biel jej twarzy: Teraz, w środku upalnego lata, gdy
opalenizna była czymś powszechnym, ta dziewczyna przypominała pierwiosnek, który przegapił
przedwiośnie.
– Zapewne na jakimś hipodromie5
?
– Albo w bikini na plaży: – Odsłoniła w uśmiechu nieskazitelne zęby i powolnym ruchem
założyła za ucho niesforny kosmyk włosów opadający na policzek.
Mimo woli Wiktor z rozbawieniem wyobraził sobie Julię białą i nagą jak antyczna rzeźba
Wenus z Milo. Chętnie pożartowałby na ten temat, jednak gdzieś z tyłu głowy dzwonek
alarmowy raz po raz sygnalizował, że pora iść, bo Ida czeka.
*
Ida wyglądała, jakby przed chwileczką zeszła z wybiegu dla modelek. Jej włosy
wymodelowane nożyczkami drogiego fryzjera przepasane były kolorową apaszką związaną na
karku w fantazyjną kokardę, a błękitna bluzeczka-koszulka na cieniutkich ramiączkach opinała
zmysłowo pagórki piersi i kolorem współgrała z błękitem oczu, teraz przesłoniętych ciemnymi
okularami. Popielate szorty nie tylko po...