Szalone marzenia Dodd Christina
PROLOG
Blythe Hall, Suffolk Rok 1843 Adorna, lady Bucknell, podziwiała ludzi szczeryc...
12 downloads
9 Views
1MB Size
Szalone marzenia Dodd Christina
PROLOG
Blythe Hall, Suffolk Rok 1843 Adorna, lady Bucknell, podziwiała ludzi szczerych, mówiących prosto z mostu, jednak zachowanie Garricka Stanleya Breckinridge'a Throckmortona Trzeciego przydawało słowu nietaktowny zupełnie nowego znaczenia. - Milfordzie - mówił właśnie - doszły mnie słuchy, Ŝe twoja córka stroi fochy. Milford, główny ogrodnik w Blythe Hall oraz szanowany powszechnie we Wschodniej Anglii gospodarz, wpatrywał się w pracodawcę, obracając w dłoniach kapelusz. Przyzwyczajony do tego, Ŝe jego pan niczego nie owija w bawełnę, nie stchórzył. - Celeste jest młoda, panie Throckmorton. Ma za ledwie siedemnaście lat. Z czasem, gdy trafi na od powiedniego męŜczyznę, z pewnością się uspokoi. Adorna przycisnęła do ust wachlarz, by ukryć rozbawienie. - Tak - powiedział Throckmorton, rozsiadłszy się na jednym z wiklinowych krzeseł, które przywiózł z Indii sześć lat temu. - Być moŜe. 5
Throckmorton nie olśniewał urodą jak jego brat, Ellery. Było to po prostu niemoŜliwe, gdyŜ o ile urok jasnowłosego, niebieskookiego Ellery'ego nie podlegał dyskusji, Garrick był z wyglądu pospolity, a na dodatek odznaczał się posępnym usposobieniem. Prawda, nie brakowało mu wzrostu, lecz wszyscy Throckmortonowie byli wysocy. A takŜe grubo-kościści i muskularni, co zdradzało plebejskie korzenie rodziny. Garrick ubierał się zaś i zachowywał tak sztywno, Ŝe Adorna miała czasami ochotę nim potrząsnąć. Jeśli narodziny młodszego brata dotknęły w jakiś sposób Garricka, z pewnością dawno juŜ przezwycięŜył tę niechęć. Teraz jego czujne szare oczy przyglądały się wydarzeniom i oceniały charaktery z uwagą, która wydawała się cokolwiek nie na miejscu u męŜczyzny zaledwie dwudziestosiedmioletniego. A moŜe coś ukrywał? Teraz wskazał gestem Adornę, spoczywającą we wdzięcznej pozie na ogrodowej sofie, i powiedział: - To lady Bucknell, właścicielka znakomitej Szkoły dla Guwernantek w Londynie i bliska przyjaciółka mojej matki. Przybyła do nas z wizytą i dobrze przyjrzała się waszej córce. Wyraziła Ŝyczenie, aby Celeste wróciła z nią do Londynu i zaczęła kształcić się na guwernantkę. Adorna uśmiechnęła się do Milforda. Na próŜno jednak. Ogrodnik nie poddał się czarowi, jak uczyniło to wcześniej wielu męŜczyzn. Dobrą chwilę przyglądał się jej uwaŜnie. Główny ogrodnik zajmował waŜną pozycję w gospodarstwie Blythe Hall, musiał więc być człowiekiem statecznym i roztropnym. - Z całym szacunkiem, pani - zapytał. - Dlaczego Celeste? 6
- Dziewczyna doskonale nadaje się na guwernantkę. Dzieci juŜ teraz są jej posłuszne, wykazuje teŜ wiele cierpliwości. Dzięki rodzinie Throckmorton jest zapewne wykształcona i posiada dość ogłady... - Owszem. Jestem im za to wdzięczny - przytaknął Milford. - Wydaje się odpowiedzialna, lecz pozbawiona Ŝyciowego celu. To ostatnie nie było prawdą. Celeste miała cel, a było nim rozkochanie w sobie Ellery'ego Throckmortona. Chodziła za nim krok w krok, zagadywała, gdy tylko miała okazję i szpiegowała. Ellery w ogóle jej nie zauwaŜał. Wiedział, jak miała na imię, ale nie zdawał sobie sprawy, Ŝe z nieporadnego, chudego podlotka zmieniła się w młodą, powabną kobietę. Adorna planowała zabrać dziewczynę sprzed oczu przystojnego panicza, nim ten dostrzeŜe jej urodę i weźmie to, co tak ochoczo mu oferowano. RozłoŜyła wachlarz i pomachała nim leniwie. - Słyszałam, Ŝe Celeste dobrze mówi po francusku - odezwała się nieco głośniej, niŜ miała w zwyczaju. Milford prawie się uśmiechnął. - Jej matka była Francuzką. - Nasza kucharka - wyjaśnił Throckmorton. - Mistrzyni sosów, niezrównana takŜe w przyrządzaniu ryb. Po sześciu latach nadal nam jej brakuje. Milford w milczeniu walczył z upokarzającą słabością, jaka ogarniała go na wspomnienie zmarłej Ŝony. - Tak, proszę pana - wykrztusił wreszcie. Wbrew temu, jak pochopnie osądziła go Adorna, Throckmorton odwrócił taktownie głowę i przez chwilę przyglądał się róŜom, aby dać Milfordowi czas na opanowanie smutku. Krzewy były właśnie w pełnym rozkwicie, stanowiąc istną eksplozję barw i zapachów. 7
- Pierwszorzędna robota - pochwalił Milforda. - Dziękuję panu. Ta róŜa nazywa się Felicite Par-mentier. Obaj męŜczyźni wpatrywali się w krzak, dopóki Adorna nie pośpieszyła im z pomocą. - W kaŜdym razie, Milfordzie, kobieta tak uzdolniona jak Celeste będzie stanowiła cenny nabytek dla Szkoły Guwernantek. - Ale to postrzeleniec - zaoponował Milford słabo. Gałęzie wierzby zaszeleściły gwałtownie. Throckmorton, zaalarmowany, zmruŜył oczy i spojrzał za siebie. Wstał, podszedł do drzewa i oparł się o nisko zwisającą gałąź. - Większość dziewcząt w jej wieku jest właśnie taka - powiedziała Adorna, spoglądając na Throckmortona i rozmyślając o tym, Ŝe Celeste, jeśli tylko zyska nieco ogłady, z pewnością doda blasku jej szkole Wiele osób spośród tak zwanego towarzystwa nie cierpliwie czekało, by Adornie podwinęła się noga. Mogliby wtedy podśmiewać się z jej naiwności i braku rozeznania. Nawet nadęty mąŜ Adorny nie bardzo rozumiał, dlaczegóŜ to jego Ŝona pragnie wypełniać sobie czas czymś więcej niŜ tylko plotkami i szyciem. Oczy lady Adorny pociemniały z gniewu, gdy przypomniała sobie, jakimi słowami posłuŜył się lord Bucknell, aby opisać ową szkołę. Udowodni im - zwłaszcza męŜowi - Ŝe się mylili, a Celeste jej w tym dopomoŜe. - Wkrótce - powiedziała - będzie wykształcona, niezaleŜna i ludzie będą się z nią liczyć. Milford spojrzał na Throckmortona. Throckmorton skinął lekko głową, rozwiewając obawy zatroskanego rodzica. Milford westchnął z rezygnacją. 8
- Będzie mi jej brakować, lecz jeśli tu zostanie, niechybnie wpakuje się w kłopoty. A zatem, jest twoja, pani. Gałęzie wierzby zakołysały się ponownie. Throckmorton, zaniepokojony i rozgniewany, odwrócił się i mocno potrząsnął drzewem. Dziewczyna, Celeste, spadła z gałęzi niczym dojrzała gruszka i wylądowała na ziemi. Throckmorton chwycił ją po drodze, ale nie zdołał utrzymać, toteŜ usiadła cięŜko na rabacie. Jęknęła głucho. Zadarte spódnice i halki ukazały nogi w czarnych wełnianych pończochach, przytrzymywanych tasiemką. Throckmorton przyglądał się dziewczynie, zaskoczony. - Celeste! - krzyknął. Lecz Milford nie wydawał się zdziwiony. Potrząsnął głową i powtórzył: - Postrzeleniec. Gdy tylko Celeste udało się zaczerpnąć tchu, spojrzała na Throckmortona i z właściwą swemu wiekowi pasją zawołała: - Nie pojadę! Nie chcę być wykształcona, niezaleŜna, nie chcę, by ludzie liczyli się ze mną. Nie zmusicie mnie!
ROZDZIAŁ 1 Blythe Hall, Suffolk Cztery lata później - Garrick, musisz mi powiedzieć, kim jest ta piękna dama, którą spotkałem na stacji? Garrick Throckmorton oderwał wzrok od rządków cyfr i spojrzał na brata. Ellery stał oparty o framugę drzwi gabinetu, doskonale ubrany, ostrzyŜony i uczesany podług najnowszej mody, a jego opalone policzki pokrywał rumieniec, z którym było mu bardzo do twarzy. Throckmorton miał nadzieję, Ŝe zdoła dokończyć pisemne instrukcje, które chciał zostawić sekretarzowi, nim pokaŜe się na powitalnym przyjęciu, lecz kiedy uwaŜniej przyjrzał się swemu podekscytowanemu, nadzwyczaj przystojnemu bratu uświadomił sobie, Ŝe jednak nie będzie to moŜliwe. Umiał rozpoznać kłopoty, a w tej rodzinie kłopoty niemal zawsze pojawiały się pod postacią Ellery'ego Throckmortona. - Piękna dama? - zapytał, osuszając bibułą zapisaną stronicę. - Twoja narzeczona, mam nadzieję. - Nie, nie. Nie Hiacynta. 11
Z tarasu i salonów dobiegły dźwięki skrzypiec, wiolonczeli i waltorni, a takŜe paplanina gości, przybyłych na pięciodniowe uroczystości, związane z ogłoszeniem zaręczyn Ellery'ego i lady Hiacynty Ilington. - Zamknij drzwi - polecił bratu i odczekał, aŜ polecenie zostanie wykonane. - Hiacynta jest całkiem niczego sobie. - Jest dość ładna. - Ellery zerknął na karafkę z rŜniętego szkła, stojącą na kredensie. - Ale to była kobieta, i to jaka! Ona... Throckmorton, zdecydowany przerwać ten romans, nim się rozpoczął, wtrącił: - Pakowanie się w nową miłostkę podczas własnego przyjęcia zaręczynowego to dowód fatalnego gustu. - Miłostkę? - Pociągła, wytworna twarz Ellery'ego wydłuŜyła się jeszcze bardziej. - Nie mógłbym wpakować się z w miłostkę z tą dziewczyną! Od razu widać, Ŝe jest niewinna! Jeśli nie miłostka, to co, zastanawiał się Garnek. CzyŜby małŜeństwo? Z dziewczyną, której nie zna? O tak, podobnie romantyczny poryw był jak najbardziej w stylu Ellery'ego. Przystojnego, lekkomyślnego, beztroskiego Ellery'ego, który ponad wszystko pragnął pozostać kawalerem. Throckmorton zdjął okulary i potarł grzbiet nosa. - Niewinna, hm, tak. Ale pozwolę sobie przypomnieć , Ŝe lady Hiacynta - twoja narzeczona - teŜ jest niewinna. - Narzeczona, nie Ŝona - sprostował śmiało Ellery. Do licha. Powinienem był wiedzieć, Ŝe zbyt łatwo udało mi się doprowadzić do zaręczyn, pomyślał Throckmorton. JuŜ od jakiegoś czasu podświadomie oczekiwał kłopotów i oto nadeszły. Znając swego 12
brata, nie powinien się dziwić, Ŝe pojawiły się pod postacią kobiety. - Zdaje się, Ŝe nie miałeś nic przeciwko zaręczynom. Ellery zesztywniał. Oderwał się od drzwi, podszedł do biurka i wsparłszy dłonie na blacie, spojrzał na brata zmruŜonymi oczami. Gdyby nie fakt, iŜ ocieniające te oczy rzęsy były długie i gęste niczym u dziewczyny, wyglądałby groźnie. - MoŜe i miałbym, ale ty dałeś ogłoszenie do Ti-mesa, nie pytając mnie o zgodę. - Mogłeś się ciskać i wściekać, aŜ wycofałbym propozycję. Nie zrobiłeś tego. Throckmorton zakręcił kałamarz, schował pióro do szuflady i zaczął ją zamykać. Lecz nagle coś przyciągnęło jego uwagę. W szufladzie brakowało pióra. Nie, dwóch piór. - Czy dzieci znowu się tu bawiły? - Nie mam pojęcia i nawet nie próbuj zmieniać tematu! Guwernantka z pewnością nie zdąŜyła jeszcze przyjechać, zreflektował się Throckmorton. Dziewczęta cieszyły się więc swobodą i w pełni umiały to wykorzystać. Zwłaszcza Kiki, nieustannie wciągająca Penelopę w swoje psoty. Strata piór to teraz najmniejszy problem, pomyślał. - Nie protestowałem, poniewaŜ nie dałeś mi szansy mówił tymczasem Ellery. - A takŜe, poniewaŜ lady Hiacynta jest bardzo ładną kobietą, do tego dziedziczką i córką markiza Longshawa. Poza tym wiesz, Ŝe pora się ustatkować. Pomyślawszy z Ŝalem o brakujących piórach, zamknął szufladę. - Podstarzały rozpustnik to coś doprawdy Ŝałosnego. 13
- Mam dopiero dwadzieścia sześć lat. - Ja oŜeniłem się, gdy miałem dwadzieścia jeden. Throckmorton pomachał zapisaną kartką i osuszywszy atrament, schował ją do drewnianego pudełka. Zamknął je i wrzucił klucz do kieszeni. Ellery obserwował kaŜdy ruch brata. - Ojciec oŜenił się, kiedy stuknęła mu czterdziestka. - Musiał najpierw zdobyć majątek, by móc kupić sobie szlachetnie urodzoną Ŝonę. - Matka natarłaby ci uszu, gdyby usłyszała, Ŝe tak o niej mówisz. - Zapewne. Garrick Throckmorton odsunął krzesło. Mebel z brązowej skóry prześliznął się gładko po grubym dywanie, na którym bogaty lazur i kolor brzoskwini splatały się z sobą na tle zimowej bieli. Pasiaste zasłony powtarzały wzór lazuru i brzoskwini, podobnie jak wschodnie wazy i stojące w nich kwiaty. KaŜdy przedmiot, kaŜdy drobiazg i ozdoba świadczyły o doskonałym guście i przyczyniały się do tego, Ŝe wystrój pomieszczenia działał kojąco. Wyrafinowaną elegancję gabinetu zawdzięczał lady Philbercie Breckinridge-Wallingfork, która miała zaledwie dwadzieścia lat, gdy trudności finansowe zmusiły jej rodzinę do wydania córki za stojącego niŜej na drabinie społecznej, lecz bogatego konkurenta. Mimo to była mu wierną Ŝoną i dobrą matką dla jego synów. Dzięki osobistym walorom lady Philberty i prestiŜowi, jakim cieszyła się jej rodzina, Throckmortonowie mogli obracać się w najlepszym towarzystwie, wydawać przyjęcia i przyjmować w swoich salonach najznamienitszych gości. Członkowie towarzystwa plotkowali o nich za plecami, starano się jednak, by plotki nie dotarły do uszu Throckmortonów. 14
Wiedziano bowiem, Ŝe męŜczyźni z tej rodziny oddają cios szybko i z nawiązką. - Lady Hiacynta przyda blasku naszemu nazwisku. Będzie jak wtedy, gdy ojciec poślubił matkę. Ellery odwrócił się, skrzyŜował ręce na piersi i przybrał posępną minę człowieka, który wie, iŜ został wykorzystany. - Oczywiście, fakt, Ŝe rodzina Hiacynt posiada plantacje w Indiach, teŜ nie jest bez znaczenia. Garrick podszedł do lustra i przeczesał włosy palca mi. - Podobnie jak to, Ŝe jesteś wystarczająco przystojny, by zawrócić dziewczynie w głowie. Lecz ja ci tego nie wypominam. Ellery odwrócił się do brata. - Co prowadzi nas z powrotem do mojej tajemniczej damy. - Cieszę się, Ŝe nie interesujesz się nią z błahych powodów. Powinien był się domyślić, Ŝe Ellery nie będzie w stanie odegrać swojej roli, nie próbując się wykręcić od odpowiedzialności. Ellery był dobry podczas wyścigów, w łóŜku i przy kieliszku, ale ostatnio zbyt wiele razy spadł z konia, został przyłapany w niewłaściwym łóŜku i zbyt często się upijał. Pora oŜenić chłopaka, nim skręci sobie kark - albo nim ktoś go zastrzeli, myślał. Throckmorton poprawił krawatkę. - Opowiedz mi o tej tajemniczej kobiecie. Ellery z zapałem zaczął wyliczać zalety nieznajomej. - Jej włosy są jasnobrazowe. Zęby ma białe i równe. Jest niewysoka, lecz ponętnie zaokrąglona. Istna Wenus z marmuru. Rękami zakreślił w powietrzu ponętne kształty nieznajomej. 15
- Jej skóra jest jak... - Alabaster? -Tak! Ellery uśmiechnął się. - Oczywiście. Garrick opuścił rękawy i zapiął mankiety. - Przypuszczam, Ŝe jej sutki są jak dwa doskonałe pączki róŜy - zakpił. Ellery zmarszczył brwi. Rzadko rozumiał Ŝarty swego brata. Na ogół nikt nie przekomarzał się ze złotym chłopcem. - Nie wiem nic o jej sutkach. - Dzięki ci, Panie, przynajmniej za to - westchnął Throckmorton z nieukrywaną ulgą. - Jeszcze nie wiem - dodał Ellery, błyskając białymi zębami. Być moŜe rozumiał więcej, niŜ Throckmorton skłonny był przypuszczać. Z pewnością nie pojmował jednak, jak waŜne dla rodziny było by to, Ŝeby zaręczyny z Hiacynta i perspektywa przejęcia jej indyjskich plantacji doszły do skutku - zresztą, nie tylko dla rodziny. W przeciwnym razie nie paplałby tak beztrosko o jakiejś nieznajomej z ładnymi zębami i sutkami jak pączki róŜy. Ellery podszedł do kredensu i nalał sobie solidną porcję brandy. - Poznaję ten wyraz twarzy. „Jestem-Garrick -Throckmorton-i-sam-muszę-wszystkim-się-za- jąć." - Dziwne. Myślałem właśnie, jakie mam szczęście, Ŝe wyszukujesz dla mnie ładne młode damy. - Nie wygłupiaj się. Ta naleŜy do mnie - choć dobrze by ci zrobiło, gdybyś ponownie się oŜenił. Od śmierci Joanny nie pojawiła się Ŝadna kobieta, którą uznałbyś za godną ciebie. Z pewnością nie był16
byś tak zasadniczy i ponury, gdybyś od czasu do czasu zanurzył palec w słoiku z dŜemem. Garrick Throckmorton słyszał to juŜ przedtem. - Sam zajmę się moimi palcami. Martw się o swoje. Ale ty właśnie zajmujesz się moimi, inaczej nie zaaranŜowałbyś tego przeklętego narzeczeństwa powiedział, opróŜniając szklaneczkę jednym haustem. - Wyciągnąłeś z rodzinnej firmy dość pieniędzy, by teraz zapracować na swoje utrzymanie. - MałŜeństwo jako obowiązek wobec firmy? - Ellery musiał ćwiczyć ten sarkastyczny ton w odosobnieniu swojej sypialni, poniewaŜ grymas, jaki wykrzywił jego wargi, zdawał się niemal szczery. - Wreszcie trafiła mi się dziedzina, w której mogę okazać się lepszy niŜ mój starszy brat. A potem dodał, nim Throckmorton zdąŜył zapytać go, co właściwie ma na myśli: - To jak, dowiesz się, kim ona jest? Niewiasta najwidoczniej wywarła na Ellerym wielkie wraŜenie. - Dlaczego po prostu jej nie zapytałeś? Ellery obrócił w palcach szklaneczkę. - Nie powiedziałaby mi. Garrick uniósł brwi. - Nie powiedziałaby ci? - Zobaczyłem ją na stacji kolejowej. Miałem zabrać stamtąd lady i lorda Featstone'ów... - O której się tam zjawiłeś? - TuŜ po czwartej. - Przyjechali o drugiej. - To wyjaśnia, dlaczego ich juŜ nie było. - Ellery wzruszył ramionami. - Na pewno mi wybaczą. Throckmorton zgodził się z nim . Wybaczą - Wszyscy wybaczali wszystko Elleryemu. 17
- Po prostu sobie stała, piękna, wspaniale zbudowana... - Alabastrowe zęby. - Nie od razu je zobaczyłem. Wysiadła z pociągu i rozglądała się wokół, zagubiona i samotna... - Bardzo poruszające. - Lecz kiedy zapytałem, czy mogę jej towarzyszyć, błysnęła najpiękniejszym na świecie uśmiechem i powiedziała: „Witaj, Ellery!" Throckmorton poczuł, Ŝe jego niepokój rośnie. - Zna cię? - Z pewnością. I ciebie takŜe. Pytała o ciebie - powiedziałem jej, Ŝe jesteś równie nudny i sztywny, jak zawsze. - Dziękuję. - Zaśmiała się i powiedziała: „Oczywiście". - Jej takŜe dziękuję. Dobrze wiedzieć, jakim cię widzą. I jaka to ulga upewnić się, Ŝe prawda nie dotarła jeszcze do Anglii poprzez dwa kontynenty. - Pytała takŜe o matkę. I o Tehuti. Chciała wiedzieć, jakie źrebaki spłodził. A kiedy dowiedziała się, Ŝe stary, wierny Gunilla zdechł, łzy popłynęły jej z oczu. - Ellery westchnął głęboko. Jego szerokie ramiona uniosły się i opadły. - Miała obszytą koronką chusteczkę, pachnącą wytwornymi perfumami. -Tu Ellery, znawca wszystkiego, co kobiece, zmruŜył oczy i wyrecytował: -Drzewo cytrusowe, cynamon i, chyba, ylang-ylang. - Tylko ty moŜesz odgadnąć coś takiego. - Garrick wzruszył ramionami, odzianymi w czarny surdut konserwatywnego kroju. - Skoro ona zna ciebie, dlaczego ty nie znasz jej? Ellery znów nalał sobie do pełna. - Przysięgam, Ŝe nie pamiętam tego ślicznego stworzenia. 18
Ellery pamiętał kaŜdą przystojną kobietę, którą spotkał. - To do ciebie niepodobne. - Właśnie. Tym razem Ellery nie wychylił brandy od razu, lecz sączył ją łyk po łyku. - Jak mogłem ją zapomnieć? PrzecieŜ mnie uwielbia. - Znajdź mi kobietę, która by cię nie uwielbiała powiedział Garrick z niechęcią. - Kiedy wspomniałem o narzeczonej, wielkie, piwne oczy dziewczyny znów wypełniły się łzami. Kimkolwiek była ta kobieta, z pewnością grała na uczuciach Ellery'ego niczym na instrumencie. - A ty zacząłeś ją pocieszać? Ellery przyłoŜył dłoń do piersi. - Tylko szybki pocałunek w policzek, aby przywołać znów ten olśniewający uśmiech. - Zrobił krótką pauzę i dodał: - Liczę, Ŝe twoja pamięć dobrze nam się przysłuŜy. Throckmorton miał ochotę zazgrzytać zębami. - Więc ona jest tutaj?! - Natychmiast ją przywiozłem. - Ellery odstawił na wpół opróŜnioną szklaneczkę, podszedł do brata i poprawił mu kołnierzyk. - Powinieneś wezwać lokaja i polecić mu, aby uporządkował twoją garderobę. -I tak nikt nie zwróci na mnie uwagi - powiedział Throckmorton. - To ty jesteś narzeczonym. - Nie przypominaj mi. Ellery wzdrygnął się i spojrzał tęsknie na szklaneczkę. Garrick Throckmorton nie miał zamiaru przypominać bratu, jak bardzo nienawistna jest mu myśl o zaręczynach. Sytuacja wymagała taktu i sprawnego 19
planowania - taktu zdąŜył się juŜ nauczyć, a umiejętność szybkiego planowania była cechą, w której przodował od dawna. To właśnie dzięki niej osiągnął pozycję przywódcy imperium Throckmortonów... i swój obecny status w angielskim rządzie. Jakoś zaŜegna i tę katastrofę. - Z pewnością nie chciałbyś mnie unieszczęśliwić, prawda, Garricku? - zapytał Ellery tonem heralda obwieszczającego wielką nowinę. - Pracuję nad tym, byś był szczęśliwy - odparł Throckmorton. Jednak Ellery nie wiedział, ile jego brat tak naprawdę zrobił dla rodziny, a Throckmorton nie zamierzał mu o tym powiedzieć. Lepiej być uwaŜanym za nudnego sztywniaka. Throckmorton wzdrygnął się. Gdyby Ellery, prostolinijny i niezdolny ukrywać uczuć, kiedykolwiek dowiedział się, czym zajmuje się jego brat, domagałby się, by takŜe dano mu szansę uczestniczenia w przedsięwzięciu - a to oznaczałoby katastrofę. - Co się stało? - zapytał Ellery. - Marnie wyglądasz. - Po prostu zastanawiałem się, co zrobiłeś ze swoją tajemniczą pięknością, kiedy juŜ ją tu przywiozłeś. - Zgubiłem! Wysadziłem ją przy drzwiach i pojechałem odstawić powóz... - Spuściłeś dziewczynę z oczu? - Konie, człowieku! Powoziłem moimi dwoma nowymi siwkami, które chciałem pokazać lordowi Featstone'owi - wiesz, jakiego on ma bzika na punkcie koni - więc nie umiałem zaufać nowemu stajennemu. Kiedy wróciłem, okazało się, Ŝe dziewczyna zniknęła. - A to pech. Od początku do końca. 20
- Nikt ze słuŜby nie wiedział, o kim mówię, choć wszyscy zdawali się czymś niebywale poruszeni. - Kiedy mają przyjechać goście, zawsze tak się zachowują. Ellery zignorował tę mądrą uwagę. - Kim ona moŜe być? - MoŜe to wcale nie dama. - Co masz na myśli? - To, drogi bracie, Ŝe nie raz juŜ zdarzyło ci się brać za damy róŜne aktoreczki i kobiety z półświatka, które musiałem potem spłacać. - Miała na sobie suknię najnowszego francuskiego kroju, mówiła jak osoba wykształcona, a co najwaŜniejsze, ona zna Blythe Hall. Zna nas. Ciebie. I mnie. - Tak, juŜ mi to mówiłeś. Lecz była sama. Młode damy nie podróŜują same. - Jesteś staromodnym nudziarzem. - Zapewne. - Najwidoczniej była jednym z gości. Musiała zostać z tyłu i nie zabrała się z innymi. Kiedy zapytałem ją o to, zaśmiała się dźwięcznie niczym dzwoneczek... - Kościelny czy ten od zegara? - Co takiego? Ellery zmarszczył brwi, a potem szturchnął brata wystarczająco mocno, by zrobić mu siniaka. - Przestań mi dokuczać. - W porządku. Throckmorton oddał cios, aby przypomnieć bratu, kto jest wyŜszy, silniejszy i kto kiedyś, w dzieciństwie, zmusił go do zjedzenia niemal całej kostki mydła. Pomimo róŜnicy charakterów, bracia rozumieli się, jak nikt inny. Uśmiechnęli się więc do siebie i Throckmorton połoŜył rękę na ramieniu Ellery'ego. 21
- Chodź, bracie. Znajdziemy to twoje olśniewające stworzenie.
ROZDZIAŁ 2
Throckmorton przyglądał się, jak Ellery wyciąga szyję, spoglądając ponad kłębiącym się tłumem i próbując odnaleźć wzrokiem piękną dziewczynę. Dźwięki muzyki dobiegały z tarasu falami, niosąc ze sobą szmer rozmów. Głębokie dudnienie męskich głosów, zdradzających rozbawienie, stanowiło przeciwwagę dla piskliwych okrzyków radości, którymi kobiety witały znajomych. Blythe Hall było wprost stworzone do wystawnych przyjęć. Na parterze znajdowały się gabinety i pokoje do muzykowania, sale balowe i pełna bujnej roślinności, przeszklona oranŜeria. Na piętrze umieszczono trzydzieści trzy sypialnie oraz dwadzieścia umywalni. Olbrzymie poddasze zdolne było pomieścić roje przybyłej z gośćmi słuŜby, w suterenie zaś znajdowała się piwnica na wino oraz największa kuchnia w Suffolk. A wszystko to zamknięto w muszli z wapienia, zbudowanej ponad dwieście lat temu przez bogatych posiadaczy i umieszczone w przepięknym parku, którym opiekował się najkosztowniejszy i najznamienitszy specjalista od krajobrazu na północ od Londynu. Kiedy Throckmorton przestał martwić się sprawą olśniewającej piękności, perspektywa przyjęcia zaczęła sprawiać mu prawdziwą radość. Nic nie mogło dorównać przyjemności zawierania nowych kontaktów z ludźmi, którym pewnego dnia być moŜe odda przysługę albo teŜ zrobi z nimi interes. Czasy się
22
zmieniały, a wraz z nimi arystokracja - nikt nie zdawał sobie z tego sprawy lepiej niŜ on i nikt tak dobrze nie wykorzystywał koniunktury. - GdzieŜ ta uderzająco piękna dama? - zapytał. - Nie wiem. - Ellery mocniej wyciągnął szyję. -Chyba jeszcze się nie pojawiła. - MoŜe jest na tarasie. Jakiś władczy męski głos zawołał: - Tutaj są! Głowy gości natychmiast odwróciły się w ich stronę. - Gospodarz i szczęściarz, któremu udało się pod bić serce naszej słodkiej Hiacynty - grzmiał dalej lord Longshaw, przedzierając się przez tłum, który pośpiesznie usuwał mu się z drogi. Lord Longshaw, szczupły esteta, wyglądał jak zagłodzony profesor z Cambridge, lecz cieszył się zasłuŜoną reputacją człowieka niebezpiecznego i przebiegłego. Arystokratyczne pochodzenie nie przeszkodziło mu w stworzeniu finansowego imperium, którym władał równie sprawnie, jak bezwzględnie. Tylko Ŝona i córka mogły liczyć na jego względy, toteŜ kiedy Hiacynta wyraziła Ŝyczenie, by wyjść za Ellery'ego, lord Longshaw przyszedł do Garricka Throckmortona i zawarł z nim umowę. Umowę, której warunków Ellery musi dotrzymać, gdyŜ w przeciwnym razie Throckmortonowie wkrótce będą grać w krykieta w piekle -jak raczył wyrazić się lord. Gar-rick wysunął się przed swego brata, by zamaskować jego roztargnienie, i powiedział: - Wznosiliśmy właśnie braterski toast za zdrowie i szczęście pańskiej córki, milordzie. - Znakomicie. Po prostu znakomicie! Lord Longshaw zatarł dłonie w geście udawanego zadowolenia, lecz nadal bacznie przyglądał się obu braciom. 23
- Nie moŜesz doczekać się nocy poślubnej, drogi Ellery? Ellery uśmiechnął się, zmieszany. - Ojciec lady Hiacynty byłby ostatnim człowiekiem, któremu bym się do tego przyznał, milordzie. - Co racja, to racja. - Lord uśmiechnął się. Krzywe zęby błysnęły spod ciemnego, krzaczastego wąsa. - Bardzo rozsądnie, młodzieńcze. Cieszę się, Ŝe wreszcie nabrałeś trochę rozumu. - Zwracając się do Garricka dodał, wskazując gestem taras, gdzie słuŜba właśnie zapalała pochodnie: - Miła atmosfera. Taka... nieoficjalna. Wietrząc krytykę, Throckmorton zapewnił go: - Zorganizowaliśmy teŜ bale. Ich zaręczyny będą najbardziej uroczystym wydarzeniem tego rodzaju w całym roku. - Tu jesteś, Ellery, niedobry chłopaku! Wszędzie cię szukam! Na dźwięk słodkiego, damskiego głosu Throckmorton odwrócił się zaalarmowany, ale odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, Ŝe naleŜy on do postawnej, wylewnej i podstarzałej lady Featstone. Ta kobieta z pewnością nie była olśniewającą pięknością, napotkaną przypadkiem na stacji. - Throckmorton, lordzie Longshaw. Lady Featstone skinęła na powitanie głową. Olbrzymie, bladoniebieskie pióro, zdobiące jej fryzurę, mocno się zakołysało. - Gdzie podziewałeś się po południu, Ellery? Czekaliśmy na tej paskudnej stacji ponad godzinę. Wyciągnęła do swego chrześniaka dłoń. Ellery pochylił się nad nią jak gdyby nigdy nic i uśmiechając się szelmowsko, wyjaśnił: - Pomyliłem godziny, madame. Czy mi wybaczysz? 24
Lady Featstone była kiedyś pięknością. Teraz wiek pochylił nieco jej ramiona, reumatyzm spowolnił ruchy, a ciągle rosnący brzuszek napiął tasiemki gorsetu. Jednak mówiła tak prosto i szczerze, Ŝe czyniło to z niej drogą przyjaciółkę. Lady Featstone była niewątpliwie oryginalną, a przy tym powszechnie lubianą starszą damą. - Dziś jest najszczęśliwszy dzień mojego Ŝycia. Myślałam, Ŝe juŜ nigdy nie zobaczę cię zaręczonym. Trzepnęła Ellery'ego po ramieniu wachlarzem i zwróciła się do lorda Longshawa. - Nasz Ellery miał bardzo bujną młodość, to fakt, lecz zawsze był taki przystojny i miły, gotów wpaść z wizytą, gdy nikt się go nie spodziewał... I kiedy on spodziewał się naciągnąć was na poŜyczkę, pomyślał Garrick. - Zawsze chętny zabrać lorda Featstone'a na wyścigi i rozmawiać z nim o koniach, dopóki o mało nie mdlałam z nudów. - Nonsens, madame, potrafi pani rozmawiać o koniach lepiej niŜ my wszyscy razem wzięci - powiedział Ellery, kładąc sobie na ramieniu jej dłoń. Lady Featstone pogroziła mu Ŝartobliwie palcem. - Nie zdradzaj wszystkich moich sekretów, młody człowieku. Damy nie powinny znać się na koniach i wyścigach. Ellery uśmiechnął się. - Damę przeciętnej urody takie zainteresowania rzeczywiście mogłyby pozbawić atrakcyjności. Tylko damom tak ślicznym jak ty, pani, moŜe to ujść na sucho. Pomarszczone policzki lady Featstone okryły się rumieńcem. - Chodź ze mną. Poszukamy lorda Featstone'a, a potem opowiesz mu o siwkach, które właśnie kupiłeś. Bardzo chce o nich usłyszeć. Panowie... 25
Zdecydowanym skinieniem głowy odprawiła dwóch najbardziej wpływowych męŜczyzn w okolicy i odeszła, uwieszona ramienia Ellery'ego. Garrick zorientował się, Ŝe Ellery nader skwapliwie umknął indagacjom przyszłego teścia. Miał nadzieję, Ŝe brat pozostanie ze swymi rodzicami chrzestnymi na tyle długo, by i jemu udało się uciec. Jeśli Ellery odnajdzie swoją piękność, a nie będzie miał przy boku brata, kto wie, jakie szaleństwo moŜe przyjść mu do głowy. Lord Longshaw spoglądał w ślad za odchodzącymi, wykrzywiwszy w ironicznym grymasie usta. - Co za przystojny chłopak z niego. Potrafi czaro wać damy w kaŜdym wieku. Nie jest zbyt wiele wart, lecz Hiacynta... Opanował się, gdy uświadomił sobie, z kim rozmawia. - No cóŜ, przynajmniej będą mieli ładne dzieci. Throckmorton nie zamierzał komentować opinii lorda. - Pójdę za nimi i spróbuję wykraść Ellery'ego rodzicom chrzestnym oraz innym gościom, którzy będą chcieli mu powinszować. Pan mógłby oderwać Hiacyntę od matki i dam, podziwiających pierścionek. Spotkamy się na środku i połączymy ich. Ruszył natychmiast, udając, Ŝe nie dosłyszał, jak lord Longshaw woła: - Gdzie na środku? Ellery rozmawiał co prawda z chrzestnymi, ale poświęcał im tylko część uwagi. Nieustannie wyciągał szyję, starając się rozejrzeć wśród tłumu. Jednak lady Featstone trzymała go mocno, a jej małŜonek rozprawiał o czymś z takim oŜywieniem, Ŝe, przynajmniej na razie, Ellery nie mógł się wymknąć. Jego brat ma wiele wad, pomyślał Throckmorton, ale 26
z pewnością nigdy nie okazałby się nieuprzejmy wobec swoich rodziców chrzestnych. Ten chłopak ma dobre serce, gdybyŜ tylko odznaczał się teŜ odrobiną rozsądku! Garrick przemykał przez tłum, pozdrawiając gości, przyglądając się kaŜdej twarzy i wypatrując wspaniałej, miodowowłosej damy, którą Ellery tak dokładnie opisał. Kim była? Throckmorton Ŝywił nadzieję, Ŝe po prostu rozwieje się w nicości i nigdy nie wróci. Lecz czy to by było dobre rozwiązanie? Ellery szukałby jej wytrwale i wreszcie by ją znalazł. Lepiej zawczasu ją unieszkodliwić za pomocą sowitej odprawy i mroŜącej krew w Ŝyłach groźby, która utrzyma ją z daleka od Throckmortonów. Nagle ją dostrzegł. To musiała być ona. Odwrócona do niego plecami, stała na szczycie schodów prowadzących do ogrodu, rozglądając się, jakby kogoś szukała. Jakby szukała Ellery'ego. Ellery nie kłamał - tak, miał znakomity gust. Prosta aksamitna suknia wdzięcznie obejmowała jej szczupłą talię. Dziewczyna ujęła materiał obiema dłońmi, jakby za chwilę miała zbiec po schodach. Kształtne ramiona i długa smukła szyja robiły miłe wraŜenie. A te malutkie bufiaste rękawki i długie balowe rękawiczki były wprost urocze. Przez jedno ramię zwieszał się, przerzucony na pozór niedbale, szal z czarnej koronki. Włosy dziewczyny, zebrane w warkocze i wysoko upięte, miały barwę nie tyle miodu, co starych, złotych hiszpańskich dublonów. Z miejsca, z którego ją obserwował, wyglądała jak Kopciuszek, niecierpliwie wyglądający swego królewicza. Jednak Throckmorton nie mógł dopuścić, by tego rodzaju romantyczne myśli zniweczyły jego starannie ułoŜony plan. Ruszył ku pannie, by poznać jej toŜsamość. 27
Stanął obok niej i, zamierzając ją przestraszyć, zapytał niespodziewanie: - Chyba się dotąd nie spotkaliśmy, panno...? Dziewczyna odwróciła się gwałtownie. - Celeste! - zawołał Throckmorton, zdumiony. I nagle wszystko stało się jasne. Chuderlawy podlotek o smutnej twarzy, który opuścił cztery lata temu Blythe Hall, powrócił w chwale. To ona była tym wspaniałym stworzeniem Ellery'ego! A zatem z pewnością nie da się odesłać. Zwłaszcza Ŝe on, Garrick, sam zatrudnił ją jako guwernantkę... - Pan Throckmorton! Pełne wargi dziewczyny rozchyliły się w uśmiechu, który powiedział mu wszystko. Celeste wiedziała, Ŝe córka ogrodnika nie powinna być obecna na uroczystości przeznaczonej dla ludzi z towarzystwa. Lecz najwidoczniej zdawała sobie teŜ sprawę, Ŝe posiada dość wdzięku i obycia, by sobie poradzić w tej niecodziennej sytuacji. - Miło znów pana widzieć. Nie wiedział, jak powinien zareagować. Obrót spraw zaskoczył go i wytrącił z równowagi. Poczuł się niepewnie. On, który zawsze zachowywał przytomność umysłu! - Celeste... nie spodziewałem się ciebie aŜ tak szybko. - Byłam juŜ spakowana i gotowa opuścić ParyŜ. Monsieur ambasador został przeniesiony na placówkę we Wschodnich Indiach. Madame ambasadorowa błagała mnie, bym z nimi pojechała, ale nie mogłam się zgodzić. Chciałam wrócić do domu. Tęskniłam za Suffolk. -I za ojcem? Niezbyt subtelne - skarcił się w myślach. 28
Celeste uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Oczywiście, a takŜe za innymi osobami spośród słuŜby, zwłaszcza tymi, którzy pomagali mnie wychować po śmierci mamy. Szczególnie tęskniłam za Esther, która zawsze serdecznie witała mnie w kuchni, choćby nie wiem jak była zajęta. A zatem Celeste nie zamierzała wypierać się swego pochodzenia, uwaŜała jednak, Ŝe ma prawo bezkarnie poruszać się pomiędzy tymi dwoma światami. Piękna, inteligentna, czarująca... niebezpieczna. Tak, z pewnością niebezpieczna. Odsunął się trochę, by jeszcze raz się jej przyjrzeć. Nie nazwałby jej śliczną, ale z pewnością zasługiwała na określenie „jedyna w swoim rodzaju". Pełne wargi, gładkie czoło, brwi, które wznosiły się wdzięcznymi łukami ponad piwnymi bystrymi oczami, wyraŜającymi rozbawienie, a zarazem pełną kontrolę nad sytuacją. A potem spojrzała gdzieś poza niego i całe jej opanowanie prysło jak mydlana bańka. Wydawała się podekscytowana, poruszona, niemal dziecinna w niecierpliwym oczekiwaniu. Odwrócił się i zobaczył Ellery'ego, który z napięciem wpatrywał się w dziewczynę. - Tu jesteś! - powiedział, wyciągając dłoń. - Wszędzie cię szukałem. Celeste uśmiechnęła się radośnie i ujęła jego dłoń. - Czekałam. Zbyt długo, dokończył Garrick w myśli. Jej twarz wyraŜała nieodwzajemnioną miłość - długo tłumioną. I triumf. Wreszcie udało jej się zwrócić na siebie uwagę Ellery'ego! Co za niezręczna sytuacja!
29
ROZDZIAŁ 3 - A nie mówiłem, Garricku? - Ellery chwycił Throckmortona za ramię. - CzyŜ nie jest śliczna? - Więcej niŜ śliczna. Throckmorton spojrzał na palce Ellery'ego, miętoszące w podnieceniu materiał jego czarnego surduta. Miał ogromną ochotę zabawić się kosztem swojego niedomyślnego brata, który nadal nie miał pojęcia, kim jest piękna nieznajoma. - Celeste właśnie opowiadała mi, Ŝe pracowała dla rodziny ambasadora w ParyŜu. - Ach tak. Pracowała. W ParyŜu. Ellery zmarszczył brwi, próbując połączyć słowo „praca”z tą tajemniczą damą. - Celeste... Garrick rozpoczął grę, a Celeste natychmiast podjęła wyzwanie. - Wyobraź sobie, Ellery. ParyŜ przez całe trzy lata! Bulwary, muzyka, zabawa... - Nie potrafię sobie wyobrazić... - odparł Ellery, wpatrując się w nią intensywnie. Widać było, Ŝe coś zaczyna mu świtać, lecz nadal nie potrafił skojarzyć dziewczyny z Ŝadnym konkretnym obrazem z przeszłości. - Byłeś tam, prawda? - spytała. - W ParyŜu? Krótko, po ukończeniu szkoły. Imponujące miasto, nawet jeśli cieszy się dość podejrzaną opinią. ParyŜ nie umywał się do Kaszmiru ani pod względem majestatu, ani sławy, jednak Garrick nigdy nie mówił o swoim pobycie w Indiach. Nikt - zwłaszcza Ellery - nie zrozumiałby zafascynowania górzystym krajobrazem i zamieszkującym go , tajemniczym ludem 30
Nikt teŜ nie wiedział, Ŝe podróŜował kiedyś z nomadami, walcząc na ich wojnach. Stanhope oczywiście wiedział. Stanhope stał u jego boku przez cały czas. Więź, jaka łączyła go z dawnym towarzyszem, była inna niŜ braterskie przywiązanie. Nie wynikała z faktu, Ŝe w ich Ŝyłach płynie ta sama krew, ale ze wspólnych doświadczeń. Jednak Stanhope stał się ostatnio niespokojny, draŜliwy z przyczyn, których Throckmorton nie potrafił zrozumieć. Być moŜe jego sekretarz potrzebował zmiany stanowiska w organizacji. Ale na razie musiał zostać tam, gdzie był. Throckmorton zbyt go potrzebował, by móc się bez niego obejść. Odsuwając na bok powaŜne rozwaŜania, powiedział swobodnie: - Zatrzymałem się w ParyŜu na kilka miesięcy, kiedy wracałem na dobre do Anglii. Podobało mi się tam, jednak Ŝadne miejsce nie moŜe się równać z Blythe Hall. Celeste uśmiechnęła się znowu, a uśmiech sprawił, Ŝe stała się wręcz śliczna. - Ja uwielbiałam tam przebywać. - Znałaś język. - Matka mnie nauczyła. - Twoja matka była Francuzką? - zapytał Ellery, zaskoczony. - Czarująca kobieta - powiedział Garrick. - Dziwię się, Ŝe jej nie pamiętasz. Celeste pozwoliła sobie mrugnąć do Throckmortona. Córka odziedziczyła cały magnetyzm matki. Pani Milford miała swego czasu sporo wielbicieli wśród słuŜby, a nawet pośród odwiedzających Blythe Hall dŜentelmenów. I choć dochowała wierności Milfordowi, zdarzały się incydenty... 31
Czy Celeste jest taka jak matka, niezachwiana w swej wierności? Oddana pracy, jak ojciec? A moŜe to po prostu płocha dziewczyna, szukająca zabawy i łatwego Ŝycia? Aby ją wypróbować, powiedział: - Galerie sztuki są w ParyŜu doskonałe, nie gorsze niŜ w wielu innych miastach Europy. Pochyliła się ku niemu i zapytała, podekscytowana: - Czy był pan w Luwrze? Większość ludzi uwielbia Monę Lizę, lecz ja podziwiam zabytki egipskie. I greckie marmury! Widział pan rzeźby? A zatem nie była tylko pustą trzpiotką. Nie wiedział, czy cieszyć się z tego ze względu na dzieci, czy teŜ martwić, Ŝe inteligencja uczyni ją tym bardziej fascynującą dla Ellery'ego. - Przypuszczam, Ŝe odwiedzałaś muzea ze swymi podopiecznymi? - Och, tak. Ale czasem chodziłam teŜ sama. - Kim byli ci podopieczni? - dopytywał się Ellery. Throckmorton zignorował go. - Większość czasu spędzałaś jednak w pokoju szkolnym? Odwróciła się, aby na niego spojrzeć, lecz nie puściła dłoni Ellery'ego. - Wcale nie. Towarzystwo jest tam o wiele bardziej liberalne, mniej sformalizowane - beŜ wątpienia to skutek rewolucji. Monsieur i madame zachęcali mnie, abym uczestniczyła w przyjęciach, toteŜ poznałam wielu sławnych ludzi - malarza Delacroix, węgierskie go rewolucjonistę, monsieur Rendora, a takŜe mon sieur Charcota, który hipnotyzuje ludzi i skłania ich, by zachowywali się dziwacznie. - Uśmiechnęła się cie pło, a zarazem tajemniczo: - No i drogiego, drogiego hrabiego de Rosselin. 32
- Kim jest hrabia de RóŜany? - zapytał Ellery czujnie. - Rosselin - poprawiła go. - To dŜentelmen ze starej szkoły, uprzejmy, szczodry, doświadczony. Nauczył mnie wielu rzeczy: w co się ubierać, jak cieszyć się Ŝyciem, gotować i śmiać z siebie samej. - Nienawidzę go - oświadczył Ellery. - On ma osiemdziesiąt sześć lat - dodała. Ellery spojrzał na nią, a potem odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się tak szczerze i radośnie, Ŝe wszyscy natychmiast spojrzeli w jego stronę. - Figlarką z ciebie. Pora ostudzić zapał Ellery'ego, nim ściągnie na siebie jeszcze większą uwagę - pomyślał Garrick. Tonem tak suchym, na jaki tylko mógł się zdobyć, oznajmił: - Doskonale powiedziane, Ellery. Pomyślałem to samo: nasza mała panna Milford wyrosła na figlarkę. Ellery zmruŜył oczy, próbując sobie przypomnieć. - Panna... Milford. Celeste czekała spokojnie, aŜ Ellery zrozumie. A kiedy to nie nastąpiło, zatrzymała lokaja, wzięła z tacy kieliszek szampana oraz truskawkę. - Miło cię wiedzieć, Herne - powiedziała. Lokaj poczerwieniał i spojrzał niespokojnie na braci. - Dobrze wyglądasz, Celeste. - A potem, poddając się radości, dodał: - Prawdę mówiąc, wyglądasz doskonale! - Widziałam się z ojcem dziś po południu. - Zerknęła spod oka na Ellery'ego, a potem spojrzała znów na lokaja. - Zejdę do kuchni rano, gdy tylko wstanę, aby przywitać się z wami wszystkimi - z Esther, Arwydd, Brunellą... czy Frau Wieland nadal zajmuje się wypiekami? 33
- Jak najbardziej. - Herne skrzywił się. - Apodyktyczna jak zawsze. - Londyn i ParyŜ były cudowne, lecz bardzo mi was brakowało. Ellery'ego wreszcie oświeciło. - Córka ogrodnika! - zawołał. - BoŜe, ty jesteś Celeste Milford! Garrick musiał przyznać, Ŝe Celeste dobrze zniosła rozczarowanie w głosie Ellery'ego. Sączyła spokojnie szampana, czekając na wyrok: zostanie zaakceptowana, czy teŜ wyprowadzona do kwater dla słuŜby? Z pewnością nawet zadurzony Ellery zdawał sobie sprawę, Ŝe dziewczyna będzie musiała opuścić przyjęcie. Do licha z francuskim towarzystwem. Tu, w Anglii, jedyny związek arystokraty z córką ogrodnika mógł polegać na wydawaniu jej poleceń. Starając się spotęgować rozczarowanie Ellery'ego, dodał: - Doskonale, Ellery. Jak to demokratycznie z twojej strony, Ŝe zaprosiłeś córkę ogrodnika na swoje przyjęcie zaręczynowe. Ktoś, kto cię nie zna, mógłby pomyśleć, Ŝe jesteś Amerykaninem. Błąd taktyczny, Garrick dostrzegł to od razu. Ellery musiał być naprawdę zakochany - albo mocno zbuntowany, powiedział bowiem: - Kobieta tak piękna jak Celeste nie musi zabiegać o poŜałowania godną aprobatę towarzystwa. Herne stał jak wrośnięty, wyciągając ku nim tacę. - Szampana? - zapytał Throckmorton. - A moŜe truskawkę? - Nie znoszę szampana, a po truskawkach dostaję wysypki. - Nadal prześladuje cię ta odraŜająca, łuskowata wysypka? - zapytał Throckmorton. - I musisz bez przerwy się drapać? 34
- Nie wydaje mi się, by trzeba było rozmawiać o tym teraz - prychnął Ellery, rozgniewany. - Gdzie brandy? Gdzie sery? Dlaczego podajemy to? - Lady Hiacynta uwielbia szampana i truskawki. -Choć mówił do brata, przez cały czas wpatrywał się znacząco w Celeste. - Pamiętasz lady Hiacyntę, prawda? To twoja narzeczona. Celeste odgryzła kawałek soczystego, dojrzałego owocu. - Truskawki są wspaniałe, panie Throckmorton. Pochodzą ze szklarni mego ojca? Sądząc po minie EIlery'ego, Garrick mógł w ogóle nie wspominać o Hiacyncie. Nie, jego brat całą uwagę poświęcał róŜanym wargom Celeste, otaczającym w tej chwili truskawkę. Ta zaś ze świadomą kokieterią skończyła jeść owoc, odłoŜyła szypułkę na tacę i wsparła dłoń na ramieniu Ellery'ego. - Jesteś bardzo miły, Ellery. Zawsze wielbiłam cię z daleka, wiedziałeś o tym? Czy wiedział? Nie miał pojęcia, Ŝe istniejesz. Ellery wpatrywał się w dziewczynę i widać było, Ŝe do reszty zatracił zdolność logicznego myślenia. - Uwielbiałaś mnie? Co za poruszające wyznanie. - Z daleka. Zwykłam obserwować przyjęcia z tamtego miejsca - dłonią z kieliszkiem wskazała nieduŜą marmurową alkowę w ogrodzie. - A ty byłeś zawsze taki czarujący, taki przystojny. Zakochałam się w tobie patrząc, jak tańczysz. Jedyny szkopuł polegał na tym, Ŝe nie tańczyłeś ze mną. - To z pewnością da się naprawić. Zatańczy pani ze mną, panno Milford? - zapytał Ellery, wyciągając ku niej dłoń. Herne, zadowolony, ochoczo wziął od niej kieliszek. 35
Podziękowała mu z uśmiechem i pozwoliła poprowadzić się do walca. - Szampana, panie Throckmorton? - zapytał Herne. - Hm. Tak, to chyba dobry pomysł. Przyjął kieliszek, a potem zatrzymał lokaja, nim ten zdąŜył się oddalić. - Celeste to śliczna kobieta. - Tak, proszę pana - odparł Herne. - Słodka, uprzejma, chętna do pomocy i bystra. Jej osobisty nauczyciel twierdził, Ŝe nigdy nie miał równie zdolnej uczennicy. Jesteśmy z niej dumni. - Skłonił się. -Coś jeszcze, proszę pana? Za sprawą tej krótkiej przemowy lokaj zarazem poinformował swego pana, jak i go ostrzegł. Sącząc szampana, Garrick podziwiał Celeste w tańcu. Niestety, tańczyła równie lekko i wdzięcznie, jak kaŜda szlachetnie urodzona angielska dama. Nagle usłyszał za sobą głos matki. - Kim ona jest? - Witaj, mamo. Objął ją ramieniem w talii. Zawsze była drobna, a po sześćdziesiątce jeszcze bardziej się skurczyła. Jej ramiona zdawały się uginać pod cięŜarem jedwabnej sukni i szerokich halek. Podpierała się laską. Nigdy nie była pięknością - uroda mogłaby zapewnić jej bogatego i utytułowanego męŜa - lecz odznaczała się arogancją i dumą arystokratki. Całując jej upudrowany policzek, powiedział głośno: - Przyjęcie jest wspaniałe. Jak zawsze. - A potem dodał ciszej: - Uśmiechaj się mamo, wszyscy na nas patrzą. Poczuł, Ŝe zesztywniała z oburzenia, lecz zapanowała nad sobą. Doskonale zdawała sobie sprawę, Ŝe najlepiej będzie udawać, iŜ cieszy ją widok Ellery’ego 36
tańczącego z uderzająco atrakcyjną dziewczyną, która nie jest jego narzeczoną. - To panna Milford - poinformował matkę. - Córka ogrodnika? - spytała lady Philberta na pozór spokojnie. - Właśnie. - Do diaska. Musi być bardzo zdenerwowana, skoro uŜyła ulubionego przekleństwa ojca, pomyślał Garrick. Herne zbliŜył się ku nim majestatycznie, by zaoferować truskawki i szampana. Lady Philberta przyjęła kieliszek, ale zrezygnowała z truskawek. Podobnie jak młodszy syn, była na nie uczulona. Odczekała, aŜ Herne się oddali, a potem powiedziała: - Będziesz musiał się jej pozbyć. Natychmiast. -Jak? - Wyrzuć ją! - Jest córką naszego wiernego ogrodnika i zmarłej kucharki. Zatrudniłem ją jako guwernantkę dziewczynek. Umilkł na chwilę, pozwalając, by matka w pełni przyjęła do wiadomości niewygodną prawdę, a potem dodał: - Poza tym, gdybym ją wyrzucił, Ellery podąŜyłby za nią. - Lecz jeśli lord Longshaw ich zobaczy...! - Za późno na takie zmartwienia. Skinieniem głowy wskazał lorda, który, czerwony na twarzy, stał przy drzwiach. Lady Philberta sączyła szampan, przyglądając się tańczącym. - Co ten Ellery sobie myśli? - Pytanie powinno brzmieć raczej - czym Ellery myśli - mruknął pod nosem Garrick. 37
Lady Philberta odwróciła nagle głowę i spojrzała na syna z niedowierzaniem. - Co takiego? - Nic, mamo. - Wybrałeś sobie kiepską porę, aby zaprezentować wątpliwe przebłyski poczucia humoru. - Tak, mamo. Chyba powinien był zatrzymać swoje uwagi dla siebie. Nie chodzi o to, by mi przeszkadzało, Ŝe córka ogrodnika bawi się na naszym przyjęciu. Nie mam arystokratycznych pretensji, a moim przodkom teŜ lepiej dokładnie się nie przyglądać -spojrzał znacząco na matkę - i to po obu stronach. - Nie zamierzasz chyba znowu wspominać tego rozbójnika? śył sto lat temu, poza tym to, co robił, było przynajmniej romantyczne! - O ile moŜna tak określić dyndanie na stryczku. Nawet nie zaczerpnąwszy powietrza, mówiła dalej: - Moi przodkowie nie poczynali sobie ani w poło wie tak skandalicznie, jak ci ze strony twego ojca, zwłaszcza ten buntownik, szkocki baron i dowódca wojsk Cromwella, albo ci okropni piraci. Tego rodzaju spory prowadziła niegdyś z męŜem i nigdy w nich nie zwycięŜała. Teraz jej mąŜ nie Ŝył, lecz ona nie zaprzestała walki. - Jeśli juŜ o tym mowa, to nasze pochodzenie czy ni wszelkie afery z panną Milford jeszcze bardziej niepoŜądanymi. Lady Philberta powiedziała coś, o czym Throckmorton doskonale wiedział. - Towarzystwo chętnie sobie przypomni, jak niepewne łączą nas z nimi więzy, zwłaszcza jeśli Ellery w demonstracyjny sposób upokorzy swoją narzeczoną - jedną z nich - na oczach wszystkich. - Zdaję sobie z tego sprawę, mamo. 38
- Garricku, ze względu na dobro ojczyzny musimy związać się z Longshawami - powiedziała tak cicho, Ŝe ledwie ją usłyszał. - Ich majątek teŜ nie jest bez znaczenia, prawda, mamo? Gdyby rodzina Throckmortonów miała jakieś motto, brzmiałoby ono: Pieniądze i Patriotyzm. -Musimy postępować ostroŜnie. Akurat teraz dla Ellery'ego panna Milford stanowi owoc zdecydowanie zakazany. - ZnuŜyło mnie juŜ to, Ŝe zawsze masz rację - wymamrotała. - W przyszłości spróbuję choć raz cię zawieść, mamo. Uśmiechnął się do niej. - Ale nie w tym przypadku. - Nie. Co zamierzasz? Throckmorton przestał się uśmiechać. - To, jak panna Milford poradziła sobie z Ellerym wskazuje, Ŝe nietrudno jest nim manipulować. Teraz wystarczyło zrobić to samo.
ROZDZIAŁ 4 Celeste marzyła o tej chwili przez całe swoje Ŝycie. - Marzyłem o tej chwili -westchnął jej do ucha Ellery. Powiedział dokładnie to, co naleŜało. Tańczyli. Trzymał ją w ramionach... Jego oddech łaskotał jej szyję. - Tańczysz jak marzenie. Muzyka otoczyła ich magią. Powietrze musowało niczym najlepszy szampan. Na niebie ukazały się, jedna po drugiej, gwiazdy, a kaŜda, podobnie jak zapalone na werandzie pochodnie, świeciła tylko dla 39
niej. Tańczyła walca z Ellerym. Z męŜczyzną, którego kochała, odkąd... - Pokochałem cię, gdy tylko cię zobaczyłem - po wiedział cicho. Odsunęła się, aby na niego spojrzeć. Nie mogła się powstrzymać, by nie parsknąć mu śmiechem prosto w twarz. - Kiedy po raz pierwszy mnie zobaczyłeś, prawdopodobnie raczkowałam. Gdy pierwszy raz mnie zauwaŜyłeś, miałam jedenaście lat. - Chciałem powiedzieć... - Chciałeś powiedzieć, Ŝe pokochałeś mnie, gdy tylko mnie zobaczyłeś... dzisiaj. Wydawał się zmieszany, co jeszcze bardziej rozweseliło Celeste. - Nie pamiętasz mnie z czasów, gdy miałam jedenaście lat, prawda? Drogi Ellery, Ŝył tak intensywnie, w nieustannym podekscytowaniu. Oczywiście, Ŝe nie pamiętał. Nie przeszkadzało jej to. Nic nie mogło zepsuć tego wieczoru. - Podstawiłeś mi nogę! - Nie! - zaprotestował. - Nie mógłbym być tak nierycerski! - AleŜ mogłeś. - Starała się mówić głosem cichym i niskim, tak, jak nauczył ją hrabia de Rosselin. - Byłeś chłopcem! Miałam jedenaście lat, a ty szesnaście. Upadłam i podarłam najlepszą sukienkę. Udało jej się zaintrygować Ellery'ego Throckmortona, największego huncwota w Anglii. Nie wstydziła się swojej przeszłości. Albo zaakceptuje ją jako córkę ogrodnika, albo w ogóle. Nauczyła się w ParyŜu jednego: jeśli piękna młoda kobieta szanuje i ceni siebie dostatecznie wysoko, moŜe zdobyć wszystko, czego pragnie - a ona pragnęła Ellery'ego. 40
- Rozpłakałam się, a ty podniosłeś mnie i przytuliłeś, a potem zaniosłeś do gabinetu ojca. Zwolnili nieco, zajęci rozmową. - Śmiertelnie bałam się starszego pana, ale ty dzielnie wyznałeś, co zrobiłeś i przed niedzielą miałam juŜ nową sukienkę. Byłam zakochana. Po raz pierwszy i, jak dotąd, jedyny. To mu się spodobało. ZmruŜył oczy w uśmiechu. - Zakochałaś się w moim ojcu? - spytał przekornie. - Wszyscy męŜczyźni z rodziny Throckmortonów mają nieodparty urok - powiedziała. - Ale to mnie najtrudniej się oprzeć, czyŜ nie? Udawała, Ŝe się namyśla. Pochylił się nad nią. - CzyŜ nie? Wiedziała, Ŝe goście na pewno juŜ o niej mówią, zastanawiają się, kim jest. Nie da im innej amunicji, jak tylko prawdę. - Tak, Ellery, masz rację - odparła szeptem. Pochwycił ją mocniej. Zerknęła przez ramię na jedynego Throckmortona, któremu z łatwością moŜna było się oprzeć. Garrick obserwował ich, pogryzając truskawkę i rozmawiając z lady Philbertą. No cóŜ, kaŜde marzenie, które jest coś warte, wymaga pokonania kilku smoków, a Garrick Throckmorton doskonale nadawał się na smoka. To on zaaranŜował nieszczęsne zaręczyny, które omal nie pokrzyŜowały planów Celeste. Esther powiedziała jej w zaufaniu, Ŝe Garrick niemal siłą wepchnął Ellery'ego w ramiona Hiacynty, dziewczyny, której jedynymi zaletami były pieniądze oraz tytuł. Poza tym była niezdarna, pryszczata i równie zakochana w Ellerym, jak sama Celeste. 41
Nienawidziła jej za to. W pierwszej chwili pomyślała, iŜ starannie pielęgnowane marzenie o poślubieniu Ellery'ego legło w gruzach, nim miało szansę się urzeczywistnić. A potem przypomniała sobie słowa hrabiego de Rosselin: - Celeste, marzenie jest coś warte tylko wtedy, jeśli wystarcza nam zapału, by o nie walczyć. Więc będzie walczyła. UŜyje kaŜdej broni, jaką będzie miała do dyspozycji. Tym razem marzenie się nie rozwieje. Nie dopuści do tego. Nie po to spędziła w ParyŜu tyle lat, dorastając w samotności i ucząc się, jak być najbardziej fascynującą kobietą na kontynencie. śaden dŜentelmen, a juŜ zwłaszcza ktoś tak ponury i nudny jak Garrick Throckmorton, nie przeszkodzi jej w tym. Uniosła się na palce i wyszeptała Ellery'emu do ucha: - Chętnie napiłabym się szampana. I chciałabym wypić go w wielkiej sali balowej, kiedy blask księŜyca lśni na złotych liściach, a my tańczymy przy dobiegających z oddali dźwiękach muzyki. Ellery odsunął się, zdziwiony: - Ty mała syreno! Podglądałaś mnie tam, prawda? To właśnie do wielkiej sali balowej, pogrąŜonej w ciemności, kiedy w ogrodzie odbywało się przyjęcie, zabierał tamte dziewczęta. Tańczyli, a potem je całował. Celeste przyglądała mu się przez okno, marząc o tym, by znaleźć się w jego ramionach. - Sala balowa - powtórzyła, po czym wyśliznęła się z jego objęć i ruszyła w głąb domu, niemal unosząc się nad podłogą. Goście poruszali się po wszystkich oświetlonych pomieszczeniach. Byli w salonach, korytarzu, bibliotece. Tańczyli, plotkowali, jedli i pili. Pachniało per42
fumami i talkiem. Znała większość z nich, choć oni nie znali jej. Jako dziecko często się im przyglądała, pragnąc być taka jak oni, gdyŜ wtedy mogłaby być z Ellerym. Ojciec powiedział jej, Ŝe to niemoŜliwe. Przekonywał, Ŝe na świecie są arystokraci, klasa średnia oraz biedacy, a klasy te nie mieszają się z sobą. Twierdził, Ŝe sama się unieszczęśliwia i miał rację. Rzeczywiście tak było. Jednak w ParyŜu zmieniła się w osobę obdarzoną zupełnie nowymi talentami i nawet dezaprobata ojca nie mogła tego zmienić. Ludzie spoglądali w ślad za nią, rozmawiali o niej, próbując umiejscowić ją pośród swoich znajomych. Nie przeszkadzało jej to. Zniesie wszelkie plotki, jeśli tylko będzie miała Ellery'ego. Jego miłość doda jej sił. Niemal słyszała rozsądny głos ojca: - Jeszcze cię nie pokochał. Lecz ona dopiero zaczęła walczyć. W pobliŜu sali balowej kandelabrów było znacznie mniej, zostały teŜ rozmieszczone w większych odstępach. Oświetlając określone pomieszczenia, gospodarze z rozmysłem zachęcali gości, by pozostali w pobliŜu werandy, toteŜ korytarz przed nią pozostał mroczny. Nie miało to znaczenia. Znała Blythe Hall na pamięć. Jako dziecko poznała kaŜdy cal osiemnastowiecznego domostwa. Choć przeszło na własność rodziny Throckmortonów zaledwie czterdzieści lat wcześniej, dla niej zawsze było domem. Zatrzymała się i wyjrzała przez okno na werandę. Stał tam Ellery, uwięziony w alkowie. Nie mógł się z nią spotkać, gdyŜ otoczyła go grupka gości. Byli tam państwo Longshaw oraz dziewczyna... dosyć atrakcyjna dziewczyna, wysoka i ładna. 43
Celeste połoŜyła dłonie na szybie. Kim ona była? Miała czarne włosy, błyszczące w świetle pochodni, oraz wydatne usta, niemal domagające się pocałunku. Do tego ta jasna cera bez skazy, i te oczy... fiołkowe i utkwione w Ellerym z niewolniczym wręcz oddaniem. To musiała być lady Hiacynta. Jej rywalka. Przycisnęła dłoń do piersi i zaczerpnęła powietrza. śałowała, Ŝe zobaczyła Hiacyntę. Gdyby tak się nie stało, nie czułaby teraz, jak ogarnia ją fala... och, nazwijmy rzecz po imieniu: to było poczucie winy, Czuła się winna na samą myśl o tym, Ŝe skrzywdzi tę słodką istotę. Ciekawe, dlaczego. Dziewczyna miała wszystko. Tytuł, fortunę, uwielbiających ją rodziców. Nigdy nie musiała pracować, a juŜ na pewno nie zarywała nocy, dopasowując ubrania, które Ŝona ambasadora zechciała jej oddać. Jednak w wyrazie twarzy Hiacynty, kiedy patrzyła na Ellery'ego, było coś takiego... Chyba naprawdę go kochała. Tym gorzej dla niej. Jeśli ktoś musi cierpieć, lepiej, Ŝeby nie była to Celeste. Nie tym razem. Jakiś męŜczyzna przyłączył się do grupy i Celeste zaczęła przyglądać się uwaŜniej. Garrick Throck-morton. Sprawca tej katastrofy. To on powinien cierpieć. Oczywiście, gdyby zechciała być do końca uczciwa, musiałaby przyznać, Ŝe nie byłoby jej tutaj, gdyby Throckmorton nie zaproponował jej posady. Lecz jakoś nie czuła się na siłach, aby rzetelnie ocenić sytuację. Garrick skłonił się, a potem przemówił, uwaŜnie przyglądając się rozmówcom. Odkąd pamiętała, zawsze był tym powaŜnym, chłodnym, zachowującym 44
dystans panem Throckmortonem, niezmiennie usuwanym w cień przez uroczego, przystojnego brata szaławiłę. Sprawiedliwy i do przesady porządny, cieszył się powaŜaniem słuŜby, gdyŜ zapewniał im godziwą emeryturę, troszczył się o nich w chorobie i traktował z szacunkiem naleŜnym ludzkiej istocie. Prawdę mówiąc, Celeste doskonale zdawała sobie sprawę, ile mu zawdzięcza. To on uznał, Ŝe powinna pojechać do Szkoły Guwernantek, aby się kształcić i zdobyć zawód. Zapłacił teŜ wpisowe. Zwróciła mu te pieniądze, gdy tylko zaczęła pracować. Nie mogła znieść myśli, Ŝe jest dłuŜniczką kogokolwiek z rodziny Throckmortonów. Kiedy zaoferowano jej posadę guwernantki dziewczynek, mogła podjąć decyzję, nie czując się do niczego zobowiązana. Nie, Ŝeby się wahała. W Blythe Hall mieszkał El-lery. Grupka za oknem najwidoczniej pogrąŜyła się w sprzeczce. Oburzony lord Longshaw przemawiał do Ellery'ego, podczas gdy Ŝona ciągnęła go za ramię. Hiacynta, uwieszona drugiego ramienia ojca, spoglądała niespokojnie na narzeczonego. Ellery wydawał się roztargniony. Co chwila zerkał na dom, jakby pragnął znaleźć się gdzie indziej - a Celeste wiedziała, co to za miejsce. Pragnęła, by był tu z nią, niemal tak mocno, jak tego, aby natychmiast zerwał zaręczyny... Nagle w polu widzenia pojawiła się pani Wieland, a wraz z nią trzej lokaje, niosący przykryte srebrne tace. Celeste patrzyła. Stary pan Throckmorton uwielbiał ciasta oraz desery, toteŜ ubłagał panią Wieland, która słynęła ze swego strudla, aby przeniosła się do Blythe Hall z Wiednia w zamian za obietnicę dobrej pensji 45
i najlepszych kwater dla słuŜby. Od tego czasu sprawowała tam niepodzielną władzę i cała słuŜba szczerze jej nienawidziła. Teraz teŜ weszła prosto w sam środek sprzeczki dwóch dŜentelmenów, domagając się uwagi. I pan Garrick Throckmorton najwidoczniej uznał, Ŝe na tę uwagę zasługuje. Gestem nakazał pozostałym milczenie i polecił, by powiedziała, z czym przychodzi. Uczyniła to, na dodatek tak głośno, Ŝe kiedy Celeste zbliŜyła twarz do szyby, mogła usłyszeć przynajmniej niektóre z jej słów. - Wspaniały nowy deser... zasługuje na uwagę... na zachętę... pan Throckmorton powiedział... Celeste, sfrustrowana, Ŝe nie jest w stanie usłyszeć wszystkiego, przycisnęła ucho do szyby jeszcze mocniej. - Państwo pozwolą, Ŝe zaprezentuję... la creme moka gateau. Ciasto z kremem mokka. Lokaje unieśli pokrywki i zaprezentowali szklane naczynia wypełnione brązowym, róŜowym i białym przysmakiem. Pan Throckmorton poczęstował się pierwszy i aŜ zamruczał z zachwytu. Wygląda na to, Ŝe odziedziczył słabość ojca do słodyczy, pomyślała Celeste. Państwo Longshaw, Ellery i Hiacynta równieŜ poczęstowali się deserem. Hiacynta skinęła z entuzjazmem głową, podobnie, choć nieco powściągliwiej, zachował się Ellery. Garrick gestem zachęcił Ellery'ego, aby zjadł jeszcze trochę. Ellery posłuchał, lecz jadł tak szybko, jak tylko się dało. Gdy skończył, poklepał brata po ramieniu i spróbował się oddalić. Throckmorton uśmiechnął się tak, Ŝe Celeste ciarki przeszły po plecach, a potem spojrzał w kierunku okna. W jego szarych oczach czaiło się rozbawienie. 46
Czym prędzej odskoczyła od szyby. Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Z miejsca, gdzie stał, nie mógł jej dostrzec. Na zewnątrz było jasno, a w korytarzu panował mrok. Poza tym nie miała powodu, aby ukrywać się przed panem Throckmortonem. śadnego. Mimo to nie chciała, by się domyślił, Ŝe ich szpieguje. Uśmiechnął się w kierunku okna, a potem sprawił, Ŝe Hiacynta znalazła się obok narzeczonego. Celeste pomknęła do sali balowej.
ROZDZIAŁ 5
śona ogrodnika, Aimee, w zaleŜności od nastroju zwykła była przeklinać albo teŜ błogosławić rozmiary i wiekowy charakter kuchni Blythe Hall. Lecz Milford lubił to pomieszczenie. Nie moŜna było nazwać go przytulnym, zwaŜywszy, Ŝe znajdowały się tu aŜ trzy stoły robocze i wielkie palenisko z roŜnem, którego szpikulec zajmował niemal całą ścianę z wbudowanymi w nią piekarnikami. Lecz kiedy organizowano przyjęcie i angaŜowano dodatkową słuŜbę, a kuchnia rozbrzmiewała gwarem i gorączkową krzątaniną, stawała się wesołym, głośnym, przyjemnym miejscem, wypełnionym zapachami, które przypominały mu czasy, gdy jego Ŝona była tu główną kucharką. Oczywiście, jeśli pominąć fakt, Ŝe ponad zgiełkiem niezmiennie unosił się głos Esther. Esther, która zajęła miejsce Aimee. Nie chodziło o to, Ŝe Milford czuł się dotknięty, iŜ zatrudniono następną kucharkę. Nie, był człowiekiem rozsądnym i rozumiał, Ŝe ludzie muszą 47
jeść. Jednak Esther była jak cierń w boku, odkąd zjawiła się w pałacowej kuchni, podkupiona od Fairchildów. Była trzecią z kolei kucharką zatrudnioną po śmierci pani Milford i, jak się okazało, ostatnią. Nie zanosiło się na to, by miała odejść, choćby Milford nie wiem jak bardzo tego pragnął. Była Szkotką z krwi i kości, to znaczy kobietą upartą, kościstą i obdarzoną ciętym językiem. Od ośmiu lat sprawowała w kuchni niepodzielną władzę i w tym czasie Milford ani razu nie zjadł spokojnie posiłku. Nie obchodziło jej, jak głośno pomywaczki tłuką talerzami, ani kto którą z nich zaprosił, by spędziła z nim noc świętojańską. Podobnie jak to, Ŝe śmiech staje się zbyt głośny, a dowcipy zbyt pikantne. ZaleŜało jej tylko na tym, aby jedzenie dotarło na stół ciepłe i na czas, co, pomimo najgorszych przeczuć Milforda, zawsze się udawało. Zawsze. NiewaŜne, jaka katastrofa wydarzyła się akurat w kuchni - Esther zawsze wychodziła z niej z podniesionym czołem. Jednak nie to go denerwowało. Nie mógł znieść, Ŝe kucharka wciąga go w nazbyt oŜywione dyskusje. Nie dawała mu spokoju, dopóki nie zabrał głosu, podczas gdy on chciał jedynie zjeść posiłek, a potem wrócić do grządek i kwiatów. W tej chwili personel kuchenny, zarówno stały, jak wynajęty, zajmował się przygotowywaniem olbrzymiej ilości kanapek dla gości oczekujących na uroczystą kolację, która miała zostać podana o północy. Herne musiał więc mocno stuknąć tacą o kuchenny stół, przy którym poŜywiał się akurat Milford, aby zwrócić uwagę personelu. - Celeste tańczy z panem Ellerym - powiedział zdyszany, z błyszczącymi z podniecenia oczami. Oświadczenie wywołało spodziewany efekt. 48
Starsza pokojówka, Brunella, zamarła z widelcem uniesionym w powietrze. Elva, najmłodsza staŜem pomywaczka, zastygła ze ścierką w dłoni. Adair, lokaj, który przyszedł akurat po kolejną porcję kanapek, spojrzał zaskoczony na swego przełoŜonego. Esther wybuchnęła śmiechem, który rozprzestrzenił się wśród dziewcząt niczym poŜar: - Nasza mała Celeste trafiła w końcu na bal! Wszystkie oczy zwróciły się na Milforda. Ława, na której siedział, nagle wydała mu się twardsza, a stół zadygotał, gdy Arwydd zaczęła ubijać w misie gotowane ziemniaki. Milford niŜej pochylił się nad talerzem. śałował, Ŝe nie znajduje się w szklarni. Wolałby dopieszczać goździki, by w porę zakwitły, niŜ siedzieć tutaj, stawiając czoło wścibstwu i wyczekującym spojrzeniom reszty słuŜby. Przez dłuŜszą chwilę panowało milczenie i Milford zaczął juŜ mieć nadzieję, Ŝe pozostawią go w spokoju. Wtedy odezwał się Herne: - Nie jesteś dumny, Milford? Milford podniósł wzrok i przekonał się, Ŝe jest obserwowany, a wszystkie oczy aŜ błyszczą z ciekawości. NiewaŜne, Ŝe powiedział Celeste, co o tym myśli. Ani Ŝe to, co robi jego córka, to nie ich sprawa. Dorastała tutaj, pod okiem słuŜby, a przynajmniej większości z nich. Wielu pamiętało jego Ŝonę i ciepło ją wspominało. Dlatego uwaŜali, Ŝe mają prawo interesować się losem Celeste. Nie dadzą mu spokoju, dopóki czegoś nie powie. - Powinna się trzymać swojego miejsca - burknął. - Jest piękna - zaprotestował Herne. - Panowie szepczą, starając się zgadnąć, kto to taki. Mówię wam, ona tam pasuje! Milford zignorował głupca i wrócił do jedzenia szpinaku, doprawionego octem i bekonem. 49
- Wiesz, Milford, z tą ponurą twarzą wyglądasz jak owczy bobek, pływający w ponczu - usłyszał nagle. To musiała być Esther. Oczywiście. Zmuszony się odezwać, powiedział: - Jest uparta. - Ciekawe, po kim to ma. - Nie wiem. Alva przestała obracać królicze tuszki na roŜnie i zapytała: - Nie chciałbyś, Ŝeby twoja córka wyszła za pana Ellery'ego? - MęŜczyźni tacy jak pan Ellery nie poślubiają córek ogrodnika. - Celeste jest równie piękna jak tamte, szlachetnie urodzone dziewczęta - powiedziała Esther. - Na dodatek mądrzejsza i lepiej wychowana. - Wiem, ile jest warta moja córka - Ŝachnął się. - Masz zabawny sposób okazywania tego. Milford rzadko tracił nad sobą panowanie. Tak rzadko, Ŝe przypadki tego rodzaju mógłby policzyć na palcach jednej ręki. Jednak zabarwione pogardą samozadowolenie, jakim promieniowała ta kobieta, spowodowało, Ŝe jego policzki zwolna poczerwieniały. Podniósł wzrok i spojrzał prosto na nią. - To pewnie dlatego, Ŝe, w przeciwieństwie do was, Ŝyję w świecie, gdzie słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi na zachodzie i gdzie bogaci pobierają się między sobą. W tym świecie, jeśli dŜentelmen spoj rzy na córkę ogrodnika, to wyłącznie z zamiarem przyprawienia jej o ból brzucha, który da się wyle czyć dopiero po dziewięciu miesiącach. Brązowe oczy Esther zabłysły gniewem. - Ludzie tacy jak ty rozbijają w pył marzenia, nim mają szansę się ziścić. 50
- MoŜe i tak. - Wrzucił do sosu resztkę chleba, po czym otarł twarz serwetką i wstał. - Lecz nie wydaje mi się, Ŝebym to ja był tym, kto rozbije w pył marzenia Celeste.
Światło księŜyca sączyło się przez otwarte okna sali balowej, połyskując na pokrytym woskiem parkiecie. W jego blasku liście jarzyły się w półmroku złotą poświatą, tworząc zapamiętaną z dzieciństwa, bajkową scenerię. W letnie noce, kiedy państwo wyjeŜdŜali, przychodziła tutaj, aby udawać. Udawała, Ŝe czeka na Ellery'ego, Ŝe on przybywa, a ona tańczy w jego ramionach, a potem całuje się z nim do utraty tchu. Dzisiaj nie będzie Ŝadnego udawania. Ellery wymknie się z pułapki, zastawionej przez pana Throck-mortona. Zjawi się tutaj i sprawi, Ŝe marzenia staną się rzeczywistością. Tak się stanie, poniewaŜ w przeciwnym razie pozwoliłby wygrać panu Garrickowi, a to Ellery jest tym śmiałym, przystojnym i doskonale sobie radzącym z braci. Nie był moŜe tak sprawny we wszystkim i stanowczy jak jego brat, lecz nigdy nie dano mu szansy, by mógł takim się stać. Nie przy swoim bracie - tak pewnym siebie. Jednak przy odpowiedniej zachęcie, zachęcie z jej strony, Ellery z pewnością się zmieni. Uniosła skraj sukni i zawirowała w tańcu, pozwalając, by ogarnęła ją fala szczęścia. Tak, Ellery musi być czarodziejem, skoro uniknął dotąd tylu sideł. Nieraz widziała, jak to robi. Stanęła w smudze księŜycowego blasku i spojrzała ku drzwiom. Ellery jeszcze nie przyszedł, oddała się więc wspomnieniom. Cofnęła się, rozpędziła i zaczęła 51
ślizgać po podłodze. Pantofelki na skórzanej podeszwie gładko pokonywały odległość, toteŜ zatrzymała się aŜ przy oknie. Roześmiała się i ruszyła z powrotem, to biegnąc, to się ślizgając i śmiejąc się przy tym jak dziecko. W końcu, jeśli Ellery przypadkiem ją zobaczy, nic złego się nie stanie. Wiedziała, jak wygląda: promieniejąca młodością, beztroska, czarująca. To nie przestępstwo, zostać przyłapanym na dokazywaniu. Podłoga pachniała cytrynowym woskiem, a z ogrodu niosła się słodka woń kwitnącego tytoniu. Lecz kiedy w drzwiach pojawiła się masywna sylwetka, blokując wpadające z korytarza blade światło świec, Celeste znieruchomiała. Postać wydawała się zdecydowanie męska, odziana w strój dŜentelmena, na oko wzrostu i postury Ellery'ego. Wyobraziła sobie, jak Elłery podchodzi do niej z uśmiechem. Ale kiedy męŜczyzna w drzwiach chrząknął, od razu wiedziała, Ŝe to nie moŜe być Ellery. Ellery nigdy by przy niej nie chrząkał. Wysilając wzrok, przyglądała się nieznajomemu. Pan Garrick wychynął z cienia i ruszył ku niej, dzierŜąc w dłoni kieliszki z szampanem i uśmiechając się zagadkowo. - Ja takŜe kiedyś ślizgałem się w ten sposób - powiedział. Choć nie robiłem tego od lat. Celeste wahała się pomiędzy niedowierzaniem, Ŝe Ellery jednak się nie pojawił, a wątpliwością, czy pan Throckmorton mógłby, choć raz w swoim wypełnionym powagą Ŝyciu, ślizgać się wzdłuŜ odbicia księŜycowego promienia. Podszedł do niej i zatrzymał się na odległość ramienia. Celeste wyprostowała się, uniosła brodę i zapytała: 52
- Gdzie Ellery? - Wysłał mnie w zastępstwie - wyjaśnił pan Throckmorton, podając jej kieliszek. - Walczy z wy sypką. Celeste sięgnęła z wahaniem po kieliszek. - Z wysypką? - Najwidoczniej zjadł coś, co mu nie posłuŜyło. - Zjadł coś? - powtórzyła, spoglądając na Throckmortona podejrzliwie. - Na przykład truskawki? - Zwykle jest ostroŜniejszy. Lecz dziś bardzo się śpieszył. Śpieszył się. Oczywiście. Do niej. - Biedny Ellery! Nic mu nie będzie? - Oczywiście, Ŝe nie. Garrick Throckmorton uśmiechnął się, pochyliwszy głowę nad kieliszkiem. - Na pewno wkrótce wyzdrowieje. - MoŜe potrzeba mu... - zaczęła, postępując w kierunku drzwi. Garrick stanął jej na drodze. - Niczego mu nie trzeba. Dobrze się nim zajęto, a zresztą i tak nie chciałby z nikim się widzieć w tym stanie. Zawahała się. Nie wiedziała, jak wyminąć pana Throckmortona, podejrzewała teŜ, iŜ mógł powiedzieć jej prawdę. Ellery z pewnością by sobie nie Ŝyczył, aby oglądała go pokrytego paskudną wysypką. Poza tym... poza tym nie chciała zostać uwięziona w swoim długo pielęgnowanym marzeniu... z niewłaściwym męŜczyzną. - Ellery powiedział mi, Ŝebym zatańczył z tobą w świetle księŜyca, przy dźwiękach dobiegającej z oddali muzyki. Czy dobrze zrozumiałem? - zapytał, sącząc szampan i przyglądając się jej uwaŜnie. - Tak - odparła rozczarowana. 53
Pan Throckmorton zacytował jej słowa. Tylko Ellery mógł mu je przekazać, a zatem naprawdę wysłał brata w zastępstwie. Rozejrzała się po wspaniałej sali balowej, gdzie jeszcze chwilę temu unosiła się na fali marzeń. Teraz muzyka zdawała się grać nie do taktu, złote liście wyglądały nieciekawie i nazbyt ozdobnie, a blask księŜyca nie był niczym więcej, jak tylko bladym światłem. Podobnie jak pan Garrick Throckmorton. On takŜe był tylko bladą wersją Elle-ry'ego. Pan Throckmorton odebrał od niej szampana i odstawił kieliszki na stolik. A potem wrócił i wyciągnął zapraszająco ramiona. Nie podeszła do niego. Taniec z panem Garrickiem Throckmortonem wydawał jej się czymś dziwacznym. Brat Ellery'ego był za stary, zbyt powaŜny i odpowiedzialny. Ale nie brakowało mu przy tym pewności siebie. Widząc, Ŝe dziewczyna się waha, śmiało otoczył ramieniem jej kibić, a potem, nie dając czasu do namysłu, ruszył z nią wokół sali. Umiał tańczyć walca! Ludzie interesu nie powinni tak świetnie tańczyć... Poruszał się, nie wykonując zbyt skomplikowanych kroków, a jednak jego ruchy były eleganckie, a stopy gładko sunęły po parkiecie. Nie wiedziała, co zrobić z wolną ręką. Mogłaby połoŜyć mu ją na ramieniu, lecz wydawało jej się to zbyt zuchwałe, intymne nawet. Nie mogła się zmusić, by unieść dłoń tak wysoko. Zamiast tego połoŜyła mu ją na przedramieniu i natychmiast odkryła, Ŝe jego mięśnie stęŜały pod dotykiem jej palców. - To całkiem miłe - powiedział. W jego niskim, głębokim głosie słychać było zadowolenie. Wiedziała jednak, Ŝe z pewnością wolałby wrócić juŜ na przyjęcie, pozdrawiać gości oraz doglą54
dać, by wszystko szło jak naleŜy, świadom, iŜ kaŜdy z tych ludzi, moŜe pewnego dnia zostać jego partnerem w interesach. - Gdyby mój brat wiedział, co traci, byłby zdruzgotany. Spoglądała uparcie ponad jego ramieniem, jak ściany sali to zbliŜają się, to oddalają. Throckmorton pochylił nieco głowę, aby pochwycić jej spojrzenie. - Chyba nie gniewasz się na mnie za to, Ŝe Ellery miał dziś pecha? - zapytał. Tylko na niego zerknęła. - Nie mogę powstrzymać się od podejrzeń... Nie powinna tego mówić, ale, w końcu, co za róŜnica? Pan Throckmorton i tak uwaŜa ją za impertynentkę. No i sam zadał pytanie. - Nie mogę się powstrzymać przed podejrzeniem, Ŝe to pan w jakiś sposób sprowokował to nieszczęście, aby uniemoŜliwić Ellery'emu spotkanie ze mną. Throckmorton roześmiał się serdecznie, a ona poczuła, jak śmiech wibruje w miejscach, gdzie ich ciała się stykały: w ramieniu otaczającym jej talię, pod spoczywającymi na jego przedramieniu palcami i, co raczej dziwne, w dołku. - Cieszę się, Ŝe tak wysoko cenisz mój spryt. Ale powiedz mi, dlaczego miałbym uniemoŜliwić bratu uczestnictwo w jego przyjęciu zaręczynowym? Na wet gdybym chciał wyrwać go spod twego wpływu, nie byłoby sensu rozłączać go z narzeczoną - a te raz jest zdecydowanie poza jej zasięgiem. Uciekł do swego pokoju, gdy tylko zauwaŜył pierwsze oznaki wysypki i teraz pewnie siedzi w kąpieli wodno-owsiankowej. CzyŜby celowo roztaczał przed nią tak mało pociągającą wizję? Ellery ociekający owsianką... 55
- Nie - mówił dalej pan Throckmorton. - Gdybym chciał się ciebie pozbyć, zrobiłbym to nie uciekając się do tak finezyjnych metod. - Mógłby pan, na przykład, po prostu mnie wyrzucić. Przez chwilę zdawał się to rozwaŜać. - Mógłbym. Co oznaczałoby krańcowy brak finezji. - Potrząsnął głową. - Ellery powiedziałby, Ŝe bar dziej w moim stylu byłoby przekupienie cię. Mógł bym zaoferować ci tysiąc funtów rocznie i dom w ParyŜu. Mówił powaŜnie. Bez wątpienia! - Tysiąc funtów! Musiałby pan bardzo chcieć się mnie pozbyć, by oferować tak wiele. Wzruszył ramionami. Mięśnie przedramienia znów drgnęły pod dotykiem palców Celeste. Próbując jakoś odseparować się od tak ruchliwej części jego ciała, uniosła rękę i połoŜyła mu dłoń na ramieniu. Odczytał to jako swego rodzaju przyzwolenie i natychmiast przyciągnął ją bliŜej. Trzymał ją teraz mocno. Nie zdołałaby się wyrwać, nawet gdyby próbowała. Chyba Ŝeby na to pozwolił, a nie była wcale pewna, czy to zrobi. Przez chwilę wirowali w milczeniu. - Tysiąc funtów to nie tak znów wiele - odezwał się wreszcie. - Płaciłem więcej, by zakończyć miłostki Ellery'ego. - Nie jestem jego miłostką. I nie dam się przekupić! Wcale nie chciała tańczyć z nim w uścisku tak ciasnym, Ŝe jego nogi zaplątywały się w jej spódnice, a pierś wznosiła się tak blisko jej nosa, Ŝe mogła wyczuć słaby zapach mydła, whisky i ukrytą pod nimi woń czystego ciała. Nie wydawał się męŜczyzną, 56
który dopuszcza się poufałości tego rodzaju z córką ogrodnika. - Oczywiście, Ŝe nie jesteś - powiedział, na pozór zdziwiony. - Nie oferowałem ci tysiąca funtów rocznie i mieszkania w ParyŜu. Chciałem tylko powiedzieć, Ŝe mój brat przez te wszystkie lata duŜo nas kosztował. Dlatego pokładamy tyle nadziei w tym małŜeństwie. - Lecz jeśli nie zechce poślubić lady Hiacynty, po prostu tego nie zrobi. Jest dorosły i nie moŜe pan siłą zaciągnąć go do ołtarza. To właśnie powtarzała sobie, a takŜe ojcu, przygotowując się na bal. - Masz absolutną rację. To była prawda, choć aura władzy, otaczająca pana Garricka, wydawała się niemal nie do przezwycięŜenia. Dziwne, ale nigdy przedtem nie myślała o nim w ten sposób. Była tak zakochana w Ellerym, Ŝe człowiek, który mocno stąpał po ziemi, zdawał jej się niemal duchem. Teraz był taki jak zawsze: spokojny, uwaŜny, bardzo opanowany. A jednak wydawał się inny: atrakcyjny, męski, a to opanowanie... odczuwała je niemal jak wyzwanie. Była zdumiona, Ŝe przedtem nie zauwaŜyła tego wszystkiego. - Z przykrością dowiedziałam się o śmierci pańskiej Ŝony szepnęła i zaŜenowana pomyślała, Ŝe to niezręczna zmiana tematu. - Dziękuję. Nie puścił jej, ani nie wydawał się poruszony nieprzyjemnymi wspomnieniami. - To była tragedia. - WyobraŜam sobie, jak bardzo jej panu brakuje. Nie wiedziała, dlaczego z takim uporem trzyma się tego wątku. 57
- Owszem. Była kobietą rozsądną i cudowną matką. Oto pochwała, której Ŝadna kobieta nie Ŝyczyłaby sobie usłyszeć! Celeste wyobraziła sobie ich małŜeństwo - wzorowe, układne, a przede wszystkim - rozsądne. - Jak dawno zmarła pańska Ŝona? - Trzy lata temu. Penelopa nieźle to zniosła. Penelopa! Jego córka, a jej podopieczna. Celeste uchwyciła się tego bezpiecznego tematu. - Pamiętam Penelopę. Gdy wyjeŜdŜałam, miała cztery lata, ale juŜ wtedy wyglądała w kaŜdym calu na pańską córkę. Co ją skłoniło, by to powiedzieć? - To znaczy, Ŝe była nudna? - zapytał, uśmiechając się leciutko. - Nic podobnego! - Jedynie spokojna i bardzo stateczna, jak na swój wiek. Jakby czymś się martwiła. - Tylko jednym. Kiki. - Kiki? Co to takiego? - Nie co. Kto. Stali teraz na środku podłogi, nie tańcząc, a jedynie kołysząc się leciutko. - Kiki to twoja druga podopieczna. - Druga podopieczna? Myślałam... to znaczy, powiedział pan, Ŝe będę uczyła dwie dziewczynki, sądziłam jednak, Ŝe drugie dziecko... - Musi być moje? Nie, nie jestem ojcem Kiki. To dziecko to siła natury, jak cyklon na Pacyfiku lub wulkan we Wschodnich Indiach. Spodziewam się, Celeste, Ŝe ją utemperujesz. - Sił natury nie moŜna utemperować. - Wierzę, Ŝe tobie się uda. Lady Bucknell zapewniała, Ŝe potrafisz dokonać cudu z niesfornymi dziećmi, a rosyjski ambasador i jego Ŝona napisali entu58
zjastyczne referencje. - Pan Garrick Throckmorton rozejrzał się. - Muzyka przestała grać. MoŜe się przejdziemy, a ja wyjaśnię ci sytuację? - Dobrze. BoŜe święty, tak. Spacer oświetlonym korytarzem i rozmowa o jej obowiązkach będą zdecydowanie mniej intymne niŜ te ciemności, ten dotyk, to wirowanie w takt muzyki w pokoju wypełnionym marzeniami. Marzeniami o Ellerym, których urzeczywistnienie zostało jedynie opóźnione. Wyśliznęła się z ramion pana Throckmortona i ruszyła w kierunku drzwi. Pochwycił ją, zanim zdąŜyła zrobić choćby dwa kroki. Objął w pasie ramieniem i wykorzystał spowodowane tym zachwianie równowagi, aby przycisnąć ją do siebie, tak iŜ musiała oprzeć się o jego pierś. Rozgniewana, zaŜenowana i świadoma niebezpieczeństwa, odchyliła się do tyłu najdalej, jak mogła. - Panie... Throckmorton! - Zawsze zostawiasz swego partnera na parkiecie? zapytał stanowczo. - Nie pamiętam, aby postępowano tak w ParyŜu, a juŜ z pewnością nie robi się tego w Anglii. Zaczerwieniła się. Miał rację, a jego napomnienie sprawiło, Ŝe wydała się sobie niewychowana i niewdzięczna. Ona, która pracowała tak cięŜko, by pozbyć się śladu złych manier! Lecz swego czasu hrabia de Rosselin wyjaśnił jej, Ŝe kiedy dama zachowa się nieoględnie i zostanie na tym przyłapana, powinna stawić czoło sytuacji. - Ma pan rację. Proszę wybaczyć mi brak manier. Dziękuję za walca. Mrok nie mógł ukryć jego spojrzenia, ani tego, jak bacznie jej się przygląda. Ujął ją pod brodę, a potem, unosząc jej twarz, powiedział, jakby mówił do siebie: 59
- Jesteś najpiękniejszą i najbardziej czarującą kobietą, jaką widziałem od bardzo, bardzo dawna. Głos męŜczyzny przenikał ją do głębi, a świadomość tlącego się w nim Ŝaru sprawiała, Ŝe miała ochotę uciec nie tylko z sali, lecz nawet z Blythe Hall. Jak udało mu się zamienić niechęć, jaką do niego czuła, w ten rodzaj zabarwionego lękiem uznania? Dlaczego nagle zaczęła zauwaŜać jego słuszny wzrost, szerokość ramion, szczupłą talię, wąskie biodra i siłę emanującą ze zwyczajnych na pozór rysów twarzy? Nagle się uśmiechnął i powiedział tonem tak beztroskim, Ŝe zadawał kłam jego wcześniejszej Ŝarliwości: - Dziękuję, Celeste. Nie mogę sobie przypomnieć, by taniec kiedykolwiek sprawił mi aŜ taką przyjemność. Puścił ją, mimo to nie śmiała odwrócić się do niego plecami. Przyswoiła sobie lekcję: nigdy nie trać z oczu pana Throckmortona, bo nie wiadomo, co moŜe zrobić. Tym razem wyciągnął jednak tylko ramię. PołoŜyła na nim dłoń i wyszli razem na mroczny korytarz. - W Anglii walc to nadal taniec nieprzyzwoity - po wiedział. - Jeśli ktoś inny, poza gospodarzem, poprosi cię do walca, będzie oznaczało to brak szacunku. Skinęła zwolna głową. - Dziękuję, Ŝe mnie pan ostrzegł. We Francji... - Tak, we Francji - przerwał jej - walc to najmniejsza spośród nieprzyzwoitości. Nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Miał rację. We Francji była po prostu piękną dziewczyną, guwernantką dzieci ambasadora, a tu, w Anglii, przede wszystkim córką ogrodnika. Gdyby nie tęsknota 60
za ojcem, za Blythe Hall i Ellerym, pewnie by nie wróciła. Próbowała skręcić w kierunku, skąd dobiegały odgłosy przyjęcia i gdzie światło było jaśniejsze, lecz on poprowadził ją stanowczo ku spokojniejszej części domu. - Pomyślałem, Ŝe chętnie zobaczyłabyś zmiany, ja kie tu zaszły, odkąd wyjechałaś. Gdyby był przy niej inny męŜczyzna, zapewne by się przestraszyła. Jednak pan Garrick nie zrobił na razie nic alarmującego poza tym, Ŝe z nią zatańczył i ostrzegł przed niestosownością, którą mogła popełnić z powodu niewiedzy. Poza tym wcale nie chciał z nią tańczyć, uczynił to jedynie na prośbę Ellery'ego. Jej obawy wynikały zatem jedynie z faktu, Ŝe znajdowali się w ciemnej, odległej części domu. Zdecydowanie stłumiła uczucie skrępowania oraz podejrzliwości i powiedziała tonem kompetentnej guwernantki, który tak dobrze sprawdzał się w kontaktach z pracodawcami: - Proszę opowiedzieć mi o Penelopie i Kiki. - Kiki jest córką Ellery'ego.
ROZDZIAŁ 6 Zaskoczona, ścisnęła Garricka Throckmortona za ramię. Nie wydawał się tym zdziwiony. - Córką jego i pięknej francuskiej aktorki, która pięć miesięcy temu zdecydowała, Ŝe nie chce dłuŜej wychowywać swej sześcioletniej córki. Ellery spłodził dziecko? I zostawił je z matką, podczas gdy sam... Celeste poczuła, Ŝe robi jej się niedobrze. 61
Oczywiście, musiał mieć swoje powody. Nie mógł poślubić tamtej kobiety. Aktorka jeszcze mniej nadawała się na Ŝonę niŜ... niŜ córka ogrodnika. - O BoŜe - szepnęła. - Tak. Przywiózł więc Kiki tutaj i zostawił ją. Szli teraz powoli przez jadalnię i pan Throckmorton zatrzymał się, aby pokazać jej, gdzie wprowadzono zmiany. - Jak widzisz, matka kazała na nowo otynkować ściany i połoŜyć specjalną tapetę, stosowną do oko liczności. Po czym uśmiechnął się do niej leciutko i dodał: - Lecz jeśli uroczystości nie przebiegną tak, jak się spodziewaliśmy, nie musisz się martwić. Jestem pewien, Ŝe pomieszczenie i tak wymagało odnowienia. Stłumiła poczucie winy. - Stół jest nowy i... nie wiem, czy uda ci się to do strzec... - umilkł i wziął do rąk stojący na kredensie mały kandelabr. Podniósł go, aby oświetlić sufit, rojący się od cherubinów i bogiń w rydwanach. - Poleciłem odnowić malowidła. Zawsze podobała mi się ich bujność. Celeste udając, Ŝe czuje się swobodnie, stanęła i spojrzała w górę. - Wspaniała bujność, w istocie. Nie odpowiedział, a kiedy na niego spojrzała, zauwaŜyła, Ŝe się jej przygląda. Mimo woli uniosła dłoń, aby zasłonić obnaŜoną szyję, chociaŜ wiedziała, Ŝe pan Throckmorton nigdy by jej nie udusił, nawet za to, Ŝe próbowała unicestwić jego plany. Nie przytknie teŜ warg do jej szyi... - Co stało się z matką Kiki? - zapytała. Przez chwilę spoglądał na nią zaskoczony, a potem odstawił kandelabr i poprowadził ją w kierunku wejścia do galerii. 62
- Wyjechała, aby wyjść za mąŜ. I to za kogo! Za włoskiego śpiewaka operowego. - Śpiewacy są romantyczni. - JeŜeli lubi się grubych męŜczyzn, którzy wznoszą pienia, udając, Ŝe umierają. Ze skrzywienia jego warg wywnioskowała, Ŝe nie znajdował w tym nic atrakcyjnego. - Od razu widać, Ŝe nie ma pan romantycznej natury. - Rzeczywiście. Mogłaby potraktować to jako ostrzeŜenie, lecz nadal zmagała się z wizją Ellery'ego w roli ojca. - Tak czy inaczej, Kiki wylądowała u nas i odtąd nic juŜ nie było takie samo. Wskazał na podłogę. - Nowy dywan z Persji. Matka zapewnia, Ŝe bardzo elegancki. Celeste skinęła głową. - W ParyŜu teŜ się je za takie uwaŜa. - Jeśli coś cieszy się uznaniem w ParyŜu, niewątpliwie musimy to mieć. Zabrzmiało to nieco sarkastycznie i Celeste rozpoznała ton głosu męŜczyzny, który ma juŜ serdecznie dosyć ciągłych zmian wystroju. - Dziecko? - przypomniała mu. - Och, Kiki. Wydawało się, Ŝe bardziej zaleŜy mu na tym, by dalej oprowadzać Celeste, niŜ by rozmawiać z nią o obowiązkach. - Kiki to istne diablątko, niewychowane i pozbawione manier. Śmieje się zbyt głośno, śpiewa przy stole i bez przerwy coś odgrywa - to komedię, to dramat. Piastunki uciekają od niej najszybciej, jak tylko mogą. Celeste miała ochotę się roześmiać. 63
- Wydaje się czarująca. - Bo jest czarująca. Niestety, jest takŜe dzieckiem nieślubnym, na dodatek zrodzonym z cudzoziemki. Jeśli ma mieszkać w Anglii, musi zachowywać się bez zarzutu. Postępując tak jak dotychczas, zniszczy sobie Ŝycie, nim jeszcze je zacznie. Miał rację, mimo to Celeste poczuła duchową więź z Kiki. - Na pewno tęskni za matką. - Być moŜe, lecz przy okazji nieźle daje nam popalić, takŜe Penelopie. Nie mogę dłuŜej na to pozwalać - dodał stanowczo. - Oczywiście, rozumiem. - Zawahała się, a potem spytała delikatnie. - Czy dobrze czuje się z ojcem? Teraz zawahał się Throckmorton. - Ellery śmieje się, gdy mała wdrapuje się na stół i zeskakuje z krzesła. Mierzwi jej włosy, kiedy śpiewa. UwaŜam, Ŝe tylko pogarsza sytuację. Gdy weszli do foyer, usłyszeli szelest jedwabiu i przyciszony szmer głosu męŜczyzny. Zdawały się dochodzić z alkowy pod schodami. Throckmorton dał jej znak, aby zachowywała się cicho i szybko poprowadził ją dalej. Kiedy znaleźli się w bibliotece, powiedział, zniŜając głos: - Romans pomiędzy panem Monkhouse i lady Noweli szybko się rozwija. Celeste nie była zaszokowana. We Francji romanse pozamałŜeńskie traktowano jako coś normalnego. Mimo to spojrzała za siebie, a potem na pana Throckmortona. - Skąd wiedział pan, kto...? - Doskonale widzę w ciemności. - A potem dodał, zamyślony: - Podobnie, jak pan Monkhouse. - Uczynił szeroki gest dłonią. - Nie pozwolę tu wiele zmienić. Matka chciała zastąpić krzesła tymi potworkami 64
o pazurzastych łapach i lwich głowach. Mnie pokój wydaje się przytulny. Często czytam tu Penelopie i nie Ŝyczę sobie, by dziecko budziło się w nocy, przestraszone wizją aligatorów i wielkich kotów. Celeste uśmiechnęła się. Ten człowiek ewidentnie nie lubił zamieszania. - Poza tym, jeśli Penelopie przytrafi się zły sen, Kiki natychmiast wymyśla coś dwa razy bardziej przeraŜającego i potem musimy całymi dniami słuchać, jak histeryzuje, odgrywając strach. Do tego po francusku. - Po francusku? - Kiki nie mówi po angielsku, chociaŜ to bystry dzieciak i wiem, Ŝe nas rozumie. - Skrzywił się. -Znasz dobrze ten język, wiesz, czego oczekujemy. Liczę, Ŝe przywrócisz temu domowi spokój. Jeśli sytuacja wygląda choć w połowie tak, jak opisał ją pan Throckmorton, z pewnością nie zabraknie jej zajęcia. - Zrobię, co w mojej mocy. - Nie chciałbym jednak, byś sądziła, Ŝe będziesz przywiązana do pokoju dzieci. Dziewczynki mają nianię, więc twoje obowiązki sprowadzą się do nauki i wychowania. ZwaŜywszy, Ŝe Kiki jest bardzo podekscytowana przybyciem gości, Ŝyczyłbym sobie, byś podjęła swoje obowiązki jeszcze w tym tygodniu -oczywiście jeśli zamierzasz w ogóle podjąć się tego, do czego zostałaś zatrudniona. - Nie chciałabym, by pan pomyślał, Ŝe nie mam ochoty pracować, sir! - Wcale tak nie myślę. Gestem polecił jej, by poszła za nim krótkim, wąskim korytarzem, na końcu którego znajdowało się dwoje drzwi. - Mój komentarz nie dotyczył twojego zapału do pracy, a wyłącznie tego, jaki szczęśliwy musi się 65
czuć Ellery, skoro o jego względy rywalizują aŜ dwie piękne młode kobiety. - Nie rywalizuję o jego względy - odparła oburzona. - Tak, rzeczywiście, trudno to nazwać rywalizacją. Gdy tylko wysypka zniknie, z pewnością nie będziesz dłuŜej musiała zadowalać się nędzną namiastką mego brata. Nie powinna była okazywać rozczarowania, kiedy z nią tańczył, ani wyraŜać głośno swoich podejrzeń. - Ja nigdy... - Bzdura, oczywiście, Ŝe tak. Dobrze wiem, jakim muszę ci się wydawać w porównaniu z Ellerym. Niełatwo jest dorastać, będąc nieustannie porównywanym, lecz praca od dawna stanowi dla mnie wystarczającą rekompensatę. Zachowała się niegrzecznie. A przecieŜ nie chciała zranić jego uczuć. Prawdę mówiąc, w ogóle nie spodziewała się, Ŝe pan Garrick moŜe mieć uczucia. - Doprawdy, panie Throckmorton, nie chciałam, by pan pomyślał... - Panie Throckmorton? - Uniósł jedną brew. -Zwykle nazywałaś mnie Garrickiem. Dziwne, lecz ten komentarz zaszokował ją bardziej niŜ wszystko, co zdarzyło się tego wieczoru. - Ja... byłam wtedy dzieckiem. Nie zdawałam sobie sprawy, Ŝe zachowuję się niewłaściwie. - Podobało mi się to. Byłaś czarująca, z tymi wielkimi, powaŜnymi oczami i nieśmiałym uśmiechem. Zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami. - Nadal jesteś czarująca, ale juŜ w inny sposób. Twój uśmiech, pewność siebie, wesołość, styl ubiera nia się... Wyrosłaś na damę, z którą chętnie pokazał by się kaŜdy dŜentelmen. Zerknęła w bok, potem na podłogę, zmieszana tokiem rozmowy. 66
Throckmorton pochylił się nad nią i pociągnął nosem. - Twoje perfumy są cudowne - mieszanka cynamonu, drzewa cytrusowego i, chyba, ylang-ylang. Westchnęła głośno. Skąd on o tym wie? - Przepraszam. Wprawiłem cię w zaŜenowanie. Zaczął się odsuwać, ale chwyciła go za rękę i spojrzała mu prosto w oczy. - Nie! Nie o to chodzi. Po prostu nigdy nie pomyślałam, Ŝe mógłby pan... mógłby pan... - Interesować się kobietami? Uśmiechnął się i ten uśmiech nie pozostawił cienia wątpliwości, Ŝe tak naprawdę bardzo interesują go kobiety. Głosem, który pieścił jej skórę niczym aksamit, powiedział: - Droga Celeste, kiedy na ciebie patrzę, mogę my śleć tylko o jednym. Przysunął się bliŜej. Zaszokowana, przywarła do ściany, spoglądając na niego szeroko otwartymi oczami. - Myślę, Ŝe całowanie ciebie mogłoby być jedną z największych przyjemności, jakich zaznałem w ca łym swoim Ŝyciu. Jego małŜeństwo mogło zostać zawarte z rozsądku, uświadomiła sobie nagle, ale z pewnością Ŝona musiała sprostać niejednemu wyzwaniu. Przywarła mocno do ściany, lecz boazeria nie ustąpiła. Celeste mogła więc tylko, z mieszaniną konsternacji i zabarwionego niepokojem oczekiwania, obserwować, jak Garrick pochyla nad nią głowę. Dotknął wargami jej ust. Powieki Celeste zatrzepotały, a potem opadły. PogrąŜyła się w zadziwiającym doświadczeniu bycia całowaną. Przez pana Throckmortona. I wcale nie było to niemiłe. Prawdę mówiąc, wręcz przeciwnie. 67
Przedtem dwa razy, raz w Anglii i raz we Francji, niemądrzy męŜczyźni pochwycili ją i zaczęli całować. Dała szansę kaŜdemu z nich, a poniewaŜ ich starania nie wywarły na niej większego wraŜenia, uznała, Ŝe to miłość do Ellery'ego przeszkadza jej poddać się namiętności. Tylko on moŜe ją rozbudzić, powtarzała sobie. Jednak panu Throckmortonowi niemal udało się obalić ten mit. Dostarczał jej niespodziewanej przyjemności. Absolutnie... niespodziewanej... przyjemności. Jego oddech muskał jej skórę, ciepły, pachnący whisky, przesycony zmysłowością. Jego wargi, delikatne, choć stanowcze, naciskały z najwyŜszą subtelnością. Obejmował ją, zachowując się tak, jakby jej reakcja go fascynowała. Przez głowę przebiegały jej oderwane myśli. Powinna ześliznąć się po ścianie i wymknąć z zasięgu jego ramion. Były szersze, niŜ sądziła. Wszystko to wprawiało ją w nie lada konsternację. Spodobało jej się, kiedy nieznacznie zwiększył nacisk. Oparła głowę o ścianę. Mon Dieu, on potrafi czytać w myślach! Wiedział wszystko - kiedy na ciele Celeste pojawiła się gęsia skórka, a oddech przyspieszył i kiedy niespodziewany napływ krwi spowodował, Ŝe pewne części jej ciała stały się nagle niezwykle wraŜliwe. Mimo to dłonie nadal miała opuszczone, jakby fakt, Ŝe zwisają bezwładnie po bokach, stanowił jedyny sposób, by zachowała resztki rozsądku i nie poddała się... czemu właściwie? Bo przecieŜ nie namiętności. Pomiędzy nią a panem Throckmortonem nie było miejsca na namiętność. Po prostu nie było. Przerwał pocałunek. Pomyślała, Ŝe teraz ją uwolni. Nie poddała się zupełnie. Nie, dopóki nie dotknęła go tak, jak miała na to ochotę. 68
A potem udowodnił jej, na jak kruchych podstawach oparła to przekonanie. Pochwycił ją mocno w talii i podniósł tak, Ŝe stanęła na palcach. Chwyciwszy ją za nadgarstki, zarzucił sobie jej ramiona na szyję, zmuszając, by go objęła, tak jak on obejmował ją. Wiedziała, Ŝe powinna opuścić ręce, ale nie mogła tego zrobić. Po prostu nie mogła. Zamiast tego chwyciła go, zaciskając palce na kołnierzyku surduta. Odciągnął ją od ściany i oparł na swoim ramieniu. Jego klatka piersiowa napierała na jej piersi, a ciało otulało ją nieznanym gorącem. - Otwórz usta - polecił. - Po co? - Doskonale - powiedział, pokrywając wargami jej wargi. Teraz mogła go posmakować. A to dlatego, Ŝe... Ŝe wsunął swój język do jej buzi. Próbował jej, jak gdyby była ciastem, przygotowanym specjalnie dla niego. Zachowywał się, jakby była śmietanką i cukrem, którymi delektuje się do woli. Oddychał wraz z nią, rozkoszował się nią, napełniając ciepłem, wilgocią i namiętnością. Osłabła, wspierała się na jego ramieniu, aby ją podtrzymywał, prowadził, uczył. On zaś czynił to wszystko z podziwu godną znajomością rzeczy. Oczywiście. Był przecieŜ panem Throckmortonem, znanym z kompetencji, wiedzy i cierpliwości... Jednak Celeste nie słyszała nigdy, by ktoś wspominał o jego Ŝarliwości. MoŜe o tym się po prostu nie rozmawiało. MoŜe słuŜba nic o tym nie wiedziała. MoŜe nikt, poza nią, o tym nie wiedział, poniewaŜ była jedyną kobietą zdolną go rozpalić. Próbowała potrząsnąć głową. Takie myślenie prowadzi do szaleństwa. 69
Powstrzymał ten ruch, chwytając ją pod brodę. Odwrócił lekko w bok jej głowę, by wyeksponować szyję. Jego wargi zsunęły się wzdłuŜ niej, zwiększając oczekiwania Celeste i jeszcze bardziej przyśpieszając bicie jej serca. Robił rzeczy, o których nie wiedziała, Ŝe mogłyby sprawić jej przyjemność, dopóki tak się nie stało. Pieścił jej ucho i miejsce, gdzie na szyi widać było pulsującą Ŝyłkę. Zaczęła wydawać ciche odgłosy. Nie były to słowa. Słowa wymagały myślenia. To, co dobywało się z jej gardła, przypominało bardziej zawodzenie i westchnienie. W końcu podniósł głowę. Wpatrywała się w niego zogromniałymi ze zdumienia oczami. W przyćmionym świetle szare oczy męŜczyzny wydawały się czarne, wielkie i niepokojąco powaŜne. Przyglądał się Celeste z natęŜeniem, które nie pozwalało jej otrzeźwieć, jakby dostrzegał w niej najcenniejsze źródło Ŝycia - albo najdroŜszą sercu miłość. Z największą delikatnością pomógł jej się wyprostować. Podtrzymał ją, wsuwając łokieć pod ramię, a kiedy nadal się chwiała, pomógł jej oprzeć się o ścianę. - W porządku? - zapytał. - Tak. - Ledwie mogła mówić, chrząknęła. - Tak. Teraz zabrzmiało to lepiej. - Dobrze. Poleciłem, by umieszczono cię w tym pomieszczeniu, lecz tylko na pierwsze dwie noce. Twój pokój w pobliŜu sypialni dziewczynek nie jest jeszcze gotowy. Bez trudu zmienił się z ogarniętego namiętnością uwodziciela w pana Throckmortona, którego znała i nie wiedziała, co tak naprawdę odczuwa: ulgę czy rozczarowanie. Oczywiście, Ŝe ulgę. Nie ma sensu całować się z panem Throckmortonem. Nie dlatego, Ŝe ona jest 70
guwernantką, a on jej pracodawcą, ale poniewaŜ kocha Ellery'ego. Zawsze go kochała. I to, Ŝe pocałunki jego brata sprawiły jej przyjemność, nic tu nie zmienia. Prawda, były intymne ponad wszelkie wyobraŜenie, lecz towarzystwo traktuje pocałunek mniej więcej tak jak pozdrowienie. Więc ona teŜ będzie tak go traktować. Bardzo oŜywiające, poruszające pozdrowienie. Nie odzywała się, więc spojrzał na nią, zatroskany: - Mam nadzieję, Ŝe wybaczysz mi to niedopatrzenie. Przesunęła się wzdłuŜ ściany, pragnąc się oddalić, nim zrobi coś naprawdę głupiego. - Jakie niedopatrzenie? Całowanie jej traktował jak niedopatrzenie? - To, Ŝe twój pokój nie jest... Zmarszczył ponownie brwi, zachowując się znowu jak ten odpowiedzialny pan Throckmorton, który zawiódł, poniewaŜ nie przygotował czegoś na czas. - Naprawdę przepraszam. Nie wiedzieliśmy, Ŝe moŜesz przyjechać tak szybko, a poniewaŜ zaręczy nowe przyjęcie wymagało wielu przygotowań, obawiam się, Ŝe twoje potrzeby zeszły na plan dalszy. - Nie. To znaczy, wszystko w porządku. Poszukała dłonią klamki za plecami. - To zrozumiałe. - Przyjdziesz rano do mojego biura? - Tak, panie... PołoŜył jej palec na wargach i spojrzał na nią z naganą. - To głupie tak mnie nazywać po tym, czego właśnie wspólnie doświadczyliśmy. Lecz moŜe nie sprawiło ci to przyjemności? - Nie! Tak! Było bardzo przyjemnie, bardzo... hmmm... podobało mi się i... 71
Uśmiechnął się z głębokim zadowoleniem. - To dobrze. - Dobranoc - powiedziała, naciskając klamkę. - Do zobaczenia rano. - Jeśli tego właśnie chcesz. Starając się za wszelką cenę nie wymówić jego imienia, powiedziała nie to, co trzeba. To, czego on chce, było oczywiste. Zamarła, zdumiona własnym szaleństwem, wpatrując się w niego tak, jak on wpatrywał się w nią. JuŜ się nie uśmiechał. Pasmo ciemnych, zmierzwionych włosów opadło mu na czoło. Skinął głową, nie odrywając od niej spojrzenia. Umknęła do sypialni, by zniknąć mu z oczu, nim zdoła jeszcze bardziej się wygłupić.
ROZDZIAŁ 7 - Mój drogi! W godzinę później lady Philberta weszła pośpiesznie do gabinetu Throckmortona. Wraz z nią przedostały się tam odgłosy przyjęcia. - Usłyszałam właśnie zadziwiającą plotkę. Garrick, trzymający w dłoni szklaneczkę z solidną porcją whisky, odwrócił się od okna i spojrzał na matkę. - CóŜ to za plotka? - Podobno spacerowałeś ciemnym korytarzem ra mię w ramię z piękną, tajemniczą dziewczyną. Satysfakcja, jaką odczuł w tym momencie, złagodziła wyrzuty sumienia. A zatem pan Monkhouse zdąŜył juŜ się wygadać. Zadziwiająca szybkość. - Jak tam Ellery? 72
- Drapie się. - Spojrzała na syna. Jak zawsze, czytała w nim jak w otwartej księdze. - To twoja sprawka, prawda? - O czym ty mówisz, mamo? - zapytał z fałszywą niewinnością w głosie. Lecz ona juŜ wyciągnęła właściwe wnioski. - Ukryłeś truskawki w cieście. Co za paskudny podstęp! Przyznał się do winy, nie zdradzając śladu skruchy. - MoŜe i paskudny, ale jakŜe skuteczny. Wolałabyś, Ŝeby przez cały wieczór migdalił się z panną Milford, jego narzeczona płakała, a lord Longshaw planował, jak zniszczyć rodzinę Throckmortonów? - Nie, ale... Lady Philberta przesunęła dłonią po szyi. - Oczywiście, masz rację. Lepiej niech ukrywa się w swojej sypialni, niŜ miałby narazić na szwank nasze plany. Podeszła do jednego z krzeseł, stojących przed biurkiem i usiadła. - Byłabym wdzięczna, gdybyś nalał mi trochę ratafii. Garrick wyjął korek ze stojącej w barku karafki i napełnił kieliszek. - On niczego nie podejrzewa i nawet nie przyjdzie mu do głowy posądzać mnie o coś takiego. Wydawałem się taki zaszokowany i oburzony na Frau Wieland. Będę musiał ją przekupić i odprawić, nim powie wszystkim, kto kazał jej dodać truskawek do ciasta. - Ale ty uwielbiasz ciasta tak samo, jak twój drogi ojciec. - Na kaŜdego przychodzi kiedyś chwila próby. - Powiedz mi, co planujesz? - Zamierzam uwieść dziewczynę - powiedział, przybierając stanowczy wyraz twarzy. 73
Cisza, która zapadła po tym oświadczeniu, przedłuŜała się i była wielce znacząca. - Celeste - wyjaśnił. Lady Philberta wstała powoli z krzesła. -Ty? - A kogo mogłabyś zaproponować? - A zatem ta panna Milford to jednak tylko zwykła poszukiwaczka złota... - Zapewniam cię, matko, Ŝe tak nie jest. To byłoby zbyt proste. Gdyby była poszukiwaczka złota, z pewnością bardziej zainteresowałaby ją moŜliwość otrzymania domu w ParyŜu i stałego dochodu. Tymczasem, nawet kiedy złajał ją na parkiecie, przeprosiła go z wyraźnym przymusem. Dziewczyna była szczera, co tylko pogarszało sytuację. - Nie moŜesz tak po prostu zniszczyć jej reputacji. - Nie przeprowadzę sprawy do końca. Zamówiłem juŜ bilety do ParyŜa i przygotowałem gratyfikację, którą wypłacę jej po zakończeniu naszego małego romansu. Będzie mi wdzięczna. - Dlaczego ona aŜ tak interesuje się Ellerym? - Wyobraziła sobie, Ŝe go kocha. - Chyba w to nie wierzysz. - Co więcej, uwaŜam, Ŝe ten stan trwa juŜ od dawna. Musiała z pewnością usłyszeć, Ŝe równie łatwo jest poślubić bogacza, jak biedaka. Lady Philberta chwyciła się za gardło. - MałŜeństwo? Ona z pewnością nie oczekuje, Ŝe Ellery się z nią oŜeni! - Takim ślicznym, młodym stworzeniom jak panna Milford wszystko wydaje się moŜliwe. Lady Philberta pochyliła się i wsparła dłoń na oparciu krzesła. 74
- Ellery'emu naleŜało nieźle przetrzepać skórę, kiedy był młodszy. - Teraz juŜ na to za późno - powiedział Throckmorton, choć w pełni zgadzał się z matką. - Zakończenie tej sprawy będzie wymagało... - Poświęcenia. Z twojej strony. - Tego się obawiam. Gdyby ktokolwiek inny mógł odegrać tę rolę... Nie uszło jego uwagi, jak łatwo matka przystała na to, aby to on się poświęcił. Przyzwyczaiła się do myśli, Ŝe zawsze będzie wyciągał z opresji Ellery'ego, ją, a takŜe ratował honor Throckmortonów, czy co tam jeszcze było do uratowania. Zdenerwowany podszedł do wychodzącego na ogród okna. Ogrodów jednak nie oświetlono, więc wszystko, co mógł zobaczyć, to własne odbicie w ciemnym szkle. Lady Philberta usiadła w fotelu za biurkiem i na próbę odchyliła się na oparcie. - Garrick, czy to jedyne wygodne siedzenie w tym pokoju? - Niewygoda pobudza, wygoda rozleniwia - odparł. - Jesteś bardzo nietowarzyski. - Nie nietowarzyski, mamo - sprawny i efektywny. Poza tym jestem za stary na tego rodzaju nonsensy. Uwodzenie młodej dziewczyny - mruknął pod nosem. - Za stary? A kiedy byłeś dość młody? Ledwie skończyłeś dwanaście lat, porzuciłeś wszelką spontaniczność i zacząłeś pracowity marsz przez Ŝycie. - Zapomniałaś o Indiach. - Nigdy mi nie opowiadałeś, co się zdarzyło w Indiach. Zerknął na nią pośpiesznie. Była kobietą nieugiętą, absolutnie godną zaufania, poza tym inteligentną i nie pozbawioną przenikliwości. Lecz była jego 75
matką. Kochała go. Był tego pewny, tak jak był pewny, Ŝe nie spodobałoby jej się to, co mógłby jej opowiedzieć o swojej działalności w Indiach i o tym, na jakie próby był tam wystawiony. - Wybuchła wojna - powiedział krótko. - Mieliśmy do czynienia ze zdradą. Zabijałem, gdy było to konieczne. Czy to ci wystarczy? - Tyle podejrzewałam - powiedziała łagodniej. -Wróciłeś... odmieniony. Lecz teraz nie rozmawiamy o przemocy. Mówimy o zalecaniu się do kobiety dla dobra rodziny. Przypomniał sobie twarz panny Milford, jaśniejącą w półmroku korytarza. Wiedział, jak rzadko spotyka się na świecie tego rodzaju radość Ŝycia. Ubolewał nad tym, Ŝe będzie musiał zniszczyć to szczęście, tę niewinność. - Mówisz o tym tak obojętnie. - Przykro mi, Ŝe panna Milford będzie cierpiała, lecz pomyśl tylko, Garricku. W Indiach znowu szykuje się powstanie - czy ci Hindusi nigdy nie przyjmą do wiadomości, Ŝe zostali pokonani? Zaś Rosjanie zrobią, co tylko się da, by doprowadzić do konfliktu. Lady Philberta przełknęła solidny łyk ratafii. - Zawistne bękarty. Mają własne imperium. Po co im nasze? - No cóŜ, jest bardzo, bardzo bogate. - Nie bądź wulgarny, kochanie. - Jedynie praktyczny, mamo - poprawił ją. - Równie praktyczny jak ty. - Lord Longshaw zapewni nam bazę na północnych rubieŜach Indii. Throckmorton znał sytuację w Indiach lepiej niŜ matka. Spędził wiele czasu badając te tereny, zaŜe-gnując konflikty pomiędzy dygnitarzami, a kiedy dyplomacja zawodziła, biorąc udział w walkach. Teraz 76
nie słuŜył juŜ Anglii - i Throckmortonom - w sensie fizycznym, ale kierował kobietami i męŜczyznami, którzy trudzili się, by umocnić zwierzchnictwo Wielkiej Brytanii nad obfitującymi w bogactwa obszarami Azji Środkowej. - Nie moŜemy pozwolić sobie na utratę tych plan tacji - powiedziała lady Philberta. - Wiem. Stracę jednak doskonalą guwernantkę. Podszedł do biurka i ponownie przeczytał list. Byłem wdowcem z dwójką dzieci i poślubiłem wdowę, która teŜ miała dwójkę potomstwa. Zanim pojawiła się u nas panna Celeste, pokój szkolny drŜał w posadach od kłótni, dzieci walczyły ze sobą nieustannie, a kaŜde z nas brało stronę własnego potomstwa. Nasz dom z pewnością nie naleŜał do szczęśliwych. Ona tymczasem zjawiła się pośród nas niczym angielska wróŜka, machnęła czarodziejską róŜdŜką i uśmierzyła wszelki niepokój. Zaoferowałem jej mnóstwo pieniędzy, Ŝeby tylko zechciała wrócić z nami do Rosji, lecz powiedziała „nie". Chce wrócić do Anglii, więc tylko pomachaliśmy jej na poŜegnanie i wyprawiliśmy do was, najbardziej uprzywilejowanych spośród rodziców. Throckmorton spojrzał na matkę. Odwzajemniła spojrzenie. W jej oczach malowała się bezradność. - Wydaje się doskonalą. BoŜe, gdyby na trzecim piętrze znów zapanował spokój... Dokonałeś słusznego wyboru i wiem, jak bardzo nie lubisz, gdy coś przeszkadza ci w realizacji planów. Gdyby tylko Celeste nie była taka ładna! 77
Twarz jej się wydłuŜyła. - Ale jest ładna, poza tym nie wspomnieliśmy jeszcze o sprawie, która wydaje się najwaŜniejsza. Przynajmniej dla mnie. Chodzi o Ellery'ego. - Co z nim? Przez chwilę wpatrywała się w syna charakterystycznym spojrzeniem matki, które potrafi wyrazić zarówno naganę, jak miłość czy niepokój. - Nie rozmawialiśmy o tym, ale z pewnością wiesz, co mam na myśli. Zawsze sądziłam, Ŝe jego zachowa nie się zmieni, kiedy Ellery dorośnie, tymczasem jest coraz gorzej. Zatraca się w hazardzie, jakby o nic nie dbał. No i za duŜo pije. Ludzie zaczynają plotkować. Kiedy poznał lady Hiacyntę sądziłam, Ŝe lubi ją bar dziej, niŜ to okazuje. I Ŝe się poprawi. Tymczasem pojawia się panna Milford. Lady Philberta podeszła do syna i spojrzała mu w oczy. - Sądzisz, Ŝe uda ci się zwieść pannę Milford? - Zrobiłem juŜ dobry początek. - Wysypka Ellery'ego nie potrwa dłuŜej niŜ dwa dni. Ujął dłoń matki i poklepał ją pocieszająco. - Więc za dwa dni wymyślę coś nowego. * Ellery snuł się powoli ciemnymi korytarzami, ściskając w dłoni butelkę. Była czwarta nad ranem. Nie mógł spać. Wszystko go swędziało. Odgłosy zabawy wreszcie ucichły. Ostatni goście zniknęli spod jego okna, stracił więc jedyną dostępną rozrywkę i teraz poszukiwał kogoś, kto mógłby z nim porozmawiać, przytulić go, zapewnić, Ŝe wszystko będzie dobrze i Ŝe to nic takiego, być pokrytym czerwonymi, łuszczącymi się plamami, które swędziały jak 78
diabli i paliły Ŝywym ogniem, kiedy je drapał. Miał serdecznie dość owsianych kąpieli. Łaknął dotyku delikatnej dłoni i cichego głosu, szepczącego mu do ucha. Więc postanowił odszukać Celeste. Słodką, małą Celeste, córkę ogrodnika. Garrick z pogardą wyraŜał się o pochodzeniu dziewczyny, lecz kiedy przekonał się, Ŝe Ellery naprawdę ją kocha, zgodził się zrobić, co naleŜy. Garrick zawsze robił, co naleŜy. AŜ chciało się od tego wymiotować. Nie, Ŝeby nie lubił Garricka. Ellery zatrzymał się, uniósł palec i pokiwał nim przed nosem niewidzialnego rozmówcy, który mógłby posądzić go o podobną małostkowość. Dobry stary Garrick jest jego bratem, być moŜe nudnym jak flaki z olejem, ale zawsze bratem. I choć dla Garricka tańczenie na stole to czyn zasługujący na wyklęcie, Ellery uwaŜał go za jednego z najwspanialszych ludzi na świecie. W końcu, kiedy on, Ellery, wypadł z gry, Garrick natychmiast zaproponował, Ŝe zajmie się Celeste i będzie trzymał ją z dala od męŜczyzn, którzy mogliby się do niej zalecać. Tak, poczciwy stary Garrick to z pewnością najlepszy brat na świecie. Celeste dorastała w mieszkaniu obok szklarni. Ellery doskonale zdawał sobie sprawę, Ŝe tam nie ma po co jej szukać. Garrick tak niecierpliwie wyglądał przyjazdu guwernantki, Ŝe kazał przygotować dla niej mieszkanko na trzecim piętrze, niedaleko pokoi dzieci. Jednak Ellery nie był na trzecim piętrze od czasu... od czasu, gdy pojawiła się tam jego córka. Skrzywił się, a potem, oparty o balustradę, podniósł głowę i przyjrzał się mrocznej klatce schodowej. 79
Jego córka. Kiki. Pociągnął solidny łyk wina. Zapalczywa, wygadana, domagająca się uwagi. Jak jej matka. Garrick powiedziałby zapewne - jak Ellery. MoŜe i tak. MoŜe jest do niego podobna. Nadal nie potrafił uwierzyć, Ŝe matka dziewczynki, aktorka, mogła wziąć powaŜnie to, co mówił w Ŝartach. Posiadanie dziecka sprawiało, Ŝe czuł się niemal jak... dorosły. Uczepiwszy się balustrady, zaczął mozolny marsz w górę schodów. Potknął się dopiero na szczycie. Gdy jego kolano zetknęło się z twardym drewnem, uświadomił sobie, Ŝe rano będzie go bolało, teraz jednak alkohol znieczulił ból. Wstał więc i powlókł się korytarzem w kierunku pokoi dziecinnych oraz mieszkania guwernantki. Garrick zaangaŜował guwernantkę, aby zajęła się dziećmi i tak być powinno. Garrick miał dziecko. I, swego czasu, Ŝonę. Garrick był stary, mądry, dojrzały - jednym słowem, dorosły. Przeciwnie niŜ on, Ellery. Ellery nie był odpowiedzialny. Nie moŜe się oŜenić. Co za idiotyczny pomysł. W dodatku z Hiacynta. Nie jest nawet na tyle dorosła, by umieć się całować. Pewnego razu zaciągnął ją za szafę, lecz kiedy przycisnął usta do jej warg, tak się zdenerwowała, Ŝe aŜ zaczęły dzwonić jej zęby! Nie moŜe poślubić kogoś takiego! Z pewnością jest dziewicą. Gdyby nie spisał się jak naleŜy, mogłaby nabrać do niego wstrętu, a wtedy stałby się jeszcze Ŝałośniejszym nieudacznikiem niŜ teraz. Nie, wybrał sobie zły moment, by rozwaŜać, czy nie stać się bardziej odpowiedzialnym. Zresztą, komu to potrzebne? Nie musi o nikogo się troszczyć. MoŜe gdyby... Wsparł się mocno o ścianę, odrzucił do tyłu głowę i zachichotał. Nie, to głupi pomysł. 80
Nagle spochmurniał. Czy nie natknie się tu gdzieś na córkę? Rozejrzał się wokół mętnym wzrokiem. Świeca ledwie oświetlała korytarz. Wszystkie drzwi były zamknięte. Kiki na pewno juŜ śpi. Podobnie jak Celeste. Lecz on znajdzie sposób, by zakraść się do jej sypialni i znaleźć drogę do łóŜka. Robił to juŜ tyle razy z innymi kobietami. ChociaŜ Celeste nie była jak inne kobiety. Naprawdę ją kochał. I szanował. Nie wykorzysta jej jak pierwszą lepszą. Dziewczyna na pewno się ucieszy, Ŝe do niej przyszedł. Przytuli go i powie mu, Ŝe jest taki przystojny. Nie pozwoli jej zapalić światła. Nie ma mowy. Nie, kiedy wygląda, jakby wybatoŜono go trującymi wodorostami. Podniósł ramię i powąchał rękaw satynowego szlafroka. Szlafrok nie pachniał jak satyna. Nie, jego woń kojarzyła się raczej ze śniadaniem. Sypialnia Celeste znajdowała się tuŜ przed nim. Dobiegał stamtąd silny zapach kleju i świeŜych tapet. W porządku, to dobrze, Ŝe przygotowali go tak pięknie dla jego pięknej dziewczyny. Poprawi! klapy szlafroka, wyprostował ramiona i wypił łapczywie resztę wina. Z przesadną ostroŜnością postawił butelkę na podłodze. Chwycił za klamkę, po czym otworzył drzwi i bez wahania wszedł do środka.
81
ROZDZIAŁ 8
- To się nie moŜe powtórzyć - powiedziała Celeste na głos. Przemawiała stanowczo, spokojnie, rozsądnie - w pustej, dźwięczącej echem sypialni. Udawała, Ŝe rozmawia z panem Throckmortonem, tak aby, kiedy juŜ znajdzie się w jego gabinecie, nie zadrŜał jej głos. A będzie musiała się z nim rozmówić. ZaŜądał tego. Chciał porozmawiać o dzieciach... lecz nie dlatego do niego pójdzie. Zrobi to, poniewaŜ ją pocałował. Jego niegodziwość sprawiła, Ŝe przez całą noc przewracała się niespokojnie na łóŜku, mimo iŜ na kominku płonął suty ogień, a pod pościelą miała jeszcze ogrzewacz. Ciekawe, skąd słuŜba wiedziała, kiedy Celeste uda się na spoczynek tak, aby w porę rozpalić ogień i ogrzać pościel? Pan Throckmorton z pewnością dopuścił się kaŜdej moŜliwej przewiny. Spowodował, Ŝe Ellery dostał wysypki, a potem uprowadził ją i całował, aŜ... aŜ zapomniała o tym, co zrobił bratu. W jasnym świetle poranka sprawa wydawała się oczywista. Wysypka nie mogła pojawić się sama z siebie w równie dogodnym momencie. Zerknęła w nieduŜe lustro, by sprawdzić, czy dobrze wygląda. Ubrana w suknię z praktycznej serŜy, wyglądała schludnie. Suknia, choć dość skromna, miała piękną barwę wiosennych liści. Celeste opasała się w talii bladozłotą wstąŜką i zawiązała ją z przodu tak, by długie końce opadły pomiędzy fałdy spódnicy, a potem wplotła węŜszą wstąŜkę tego samego koloru w upięte wysoko włosy. Suknia miała wiązany, złoty kołnierzyk z fryzowanym brzegiem, a długie rękawy podkreślały smukłość ramion. Podczas pobytu 82
w ParyŜu poznała mnóstwo kobiecych sztuczek, a takŜe nauczyła się, jak podkreślać zalety urody w sposób tyleŜ efektowny, co mało kosztowny. Mimo to lustro ukazywało nie kokietkę, lecz osobę zdecydowaną i rozsądną. Kobietę, która uczyła czworo dzieci, mieszkała za granicą, zwiedziła Włochy oraz Hiszpanię i spędzała letnie wakacje w wiejskim dworze ambasadora w Rosji. Wszystko to sprawiło, Ŝe z bezbarwnej, nieśmiałej i naiwnej dziewczyny zmieniła się w kobietę. Sądziła, iŜ nic nie jest w stanie wytrącić jej z równowagi... tymczasem nudnemu panu Throckmortonowi udało się to juŜ pierwszego wieczoru. No cóŜ, powie mu, Ŝe to nie moŜe się powtórzyć. Między nimi nic więcej się nie wydarzy, poniewaŜ ona kocha Ellery'ego. Wyszła na ciemny korytarz. Zmierzając w kierunku biblioteki, powtarzała sobie pod nosem: To się nie moŜe powtórzyć, przekonując samą siebie, Ŝe to, co mówi, brzmi rozsądnie i dojrzale. Lecz w miarę jak zbliŜała się do gabinetu, stopy ciąŜyły jej coraz bardziej. Gabinet, z obramowującymi ściany półkami na ksiąŜki, wysokimi oknami i wygodnymi krzesłami, został zaprojektowany tak, by kaŜdy, kto przyjdzie porozmawiać z panem Throckmortonem, czuł się w nim swobodnie. Podeszła na palcach do otwartych wewnętrznych drzwi i przez chwilę nasłuchiwała. Z wnętrza nie dobiegł jej Ŝaden odgłos. Och, czemu pamięta aŜ tak dobrze, co zeszłego wieczoru zdarzyło się w korytarzu? Gdy tylko pomyślała o panu Throckmortonie, natychmiast poczuła na wargach dotyk jego ust. Inne kobiety, nawet nie w połowie tak wyrafinowane jak ona, całowały od czasu do czasu dŜentelmenów i wcale się tym nie przejmowały. Inne 83
kobiety nie uznałyby pocałunku za coś tak nieskończenie intymnego, ale, być moŜe, zawinił tu jej brak doświadczenia lub teŜ - zatrzymała się z jedną stopą uniesioną w powietrze - Ellery okaŜe się w całowaniu lepszy niŜ brat i jego pocałunki zatrą wspomnienie dotyku warg pana Throckmortona. Musi więc tylko wejść do środka i powiedzieć stanowczo: To się nie moŜe powtórzyć. Zamiast tego zapukała we framugę. - Panie Throckmorton? - zawołała, lecz nikt nie odpowiedział. Weszła więc do pokoju i rozejrzała się ostroŜnie. Pomieszczenie przemeblowano. KaŜdy mebel został wybrany po głębokim namyśle i widać było, Ŝe ten, kto to zrobił, posiadał doskonały gust. Mimo to gabinet w najmniejszym stopniu nie odzwierciedlał osobowości właściciela - jakakolwiek by ona była. Celeste spochmurniała. A cóŜ ona wie o osobowości pana Throckmortona? Pamiętała go jako Garricka z czasów, gdy była dzieckiem, jednak męŜczyzna, którego spotkała wczoraj, zdawał się kimś zupełnie innym. Pan Throckmorton zawsze ją onieśmielał, tymczasem po ostatnim wieczorze nie czuła się onieśmielona, lecz... cóŜ, nie była teŜ pewna, jak właściwie się czuje. Sadowiąc się na wysokim drewnianym krześle, stojącym przed wypolerowanym do połysku biurkiem, uznała, Ŝe jej ciekawość pana Throckmortona była zupełnie naturalna. W ParyŜu przekonała się, iŜ jest Ŝyczliwą, łatwo się zaprzyjaźniającą kobietą, obdarzoną Ŝywym usposobieniem. Ktoś równie intrygujący jak pan Throckmorton po prostu musiał wzbudzić jej zainteresowanie. Krzesło okazało się twarde, poza tym stało zwrócone oparciem do drzwi, toteŜ przesiadła się na inne, 84
umieszczone pod ścianą. Być moŜe zdąŜyłabym pójść do kuchni na śniadanie, pomyślała. Lecz chciała mieć tę rozmowę jak najszybciej za sobą, powiedzieć panu Throckmortonowi... Nagle jej uwagę zwróciło zamieszanie w przedpokoju i dobiegające stamtąd podekscytowane głosy. Kobieta, bardzo zdenerwowana, mówiła coś, niemal jąkając się ze strachu oraz pośpiechu. Ktoś inny, męŜczyzna, odpowiadał. Celeste, zaskoczona, uświadomiła sobie, Ŝe rozmowa toczy się po rosyjsku. Znała ten język, więc rozumiała wszystko. - Anglik został zdradzony. Ujęty na miejscu spotkania. Policjanci zabrali go i od tej pory słuch o nim zaginął. Kobieta mówiła potocznym rosyjskim, językiem, jakim posługiwała się słuŜba w domu ambasadora. Celeste, zaszokowana, cofnęła się jeszcze bardziej pod ścianę. O co tu chodzi? O czym mówi ta kobieta? I co robi w Anglii Rosjanka? - Jesteś pewna? Widziałaś to na własne oczy? MęŜczyzna wypowiadał słowa z arystokratycznym akcentem, lecz było oczywiste, Ŝe nie zna rosyjskiego zbyt dobrze. - Jak najbardziej. Mnie teŜ by złapali, ale w doroŜce odpadło koło i się spóźniłam. - Miałaś szczęście - powiedział męŜczyzna, choć ton jego głosu wskazywał dobitnie, iŜ wcale nie uwaŜa tego za szczęście. - Ktoś doniósł na policję - mówiła kobieta z naciskiem, ściszając głos. - To jedyne wyjaśnienie. Musisz powiadomić swego chlebodawcę, Stanhope. Stanhope! Pamiętała Stanhope'a. Był sekretarzem pana Throckmortona, jego towarzyszem od czasu słuŜby w Indiach i, jak sobie przypominała, przyjacielem. Wysoki, układny, wytworny, stanowił kombinację 85
otoczonego aurą romantyzmu zawadiaki oraz zadowolonego z siebie brytyjskiego dŜentelmena. Potrafił oczarować uśmiechem zarówno męŜczyzn, jak i kobiety. Ubrania doskonale na nim leŜały, toteŜ nie róŜnił się wyglądem ani zachowaniem od panów z najlepszego towarzystwa czy ludzi interesu, którzy tak często odwiedzali Blythe Hall. - W porządku, Ludmiło - mówił. - Zawiadomię pana. Powinnaś odpocząć. Masz za sobą długą drogę, a musisz wyjechać najszybciej, jak tylko się da. - Zobaczę się z nim przed wyjazdem? - spytała kobieta. Da pan radę powtórzyć dokładnie, co powiedziałam? Stanhope nie zadawał się ze słuŜbą. W kuchni pokpiwano sobie z jego wielkopańskich manier i rozkazującego tonu, a co waŜniejsze, ojciec Celeste teŜ go nie lubił. Nazywał Stanhope'a wścibskim, wywyŜszającym się ponad swój stan głupcem. Celeste zaś nauczyła się cenić osąd swego rodzica. Teraz teŜ nie podobał się jej ton, jakim Stanhope przemawiał do biednej, głęboko poruszonej kobiety. - Nie wiem, czy pan będzie miał czas zobaczyć się z tobą prychnął. - Jest zajęty, poza tym nikt nie moŜe się dowiedzieć... - Zdaję sobie z tego sprawę, jednak... - Nie ukryłaś przede mną Ŝadnych informacji, prawda? zapytał stanowczo. - Nie, lecz wolałabym... - Więc nie masz się czego bać. Ja z nim porozmawiam. PrzekaŜę, co mi powiedziałaś, i wszystko będzie dobrze. Głosy zwolna ucichły, mimo to Celeste usłyszała jeszcze, jak kobieta mówi: - Stało się tyle złego, Ŝe zaczynam bać się o swoje Ŝycie. 86
- Wszystkim się zajmę. Odeszli. Celeste siedziała, przyciskając głowę do ściany i próbując zrozumieć, czego dotyczyła rozmowa. Chlebodawca? CzyŜby chodziło o pana Throckmortona? Dlaczego miałby otrzymywać informacje, dotyczące aresztowania jakiegoś Anglika? I czemu kobieta bała się o swoje Ŝycie? Usłyszała, Ŝe do przedpokoju wchodzą dwaj męŜczyźni. Drzwi zamknęły się za nimi i Celeste zaczęła się zastanawiać, czy powinna ujawnić swoją obecność. - Nie chciała się z panem widzieć - mówił Stanhope. - Postanowiła od razu wracać. Wie pan, jak jest nieśmiała i bojaźliwa. - Mimo to chcę się z nią zobaczyć. Pan Throckmorton. Oczywiście. - To powaŜna sprawa. Rzeczywiście, na to wyglądało. I w głosie pana Throckmortona słychać było powagę. - JuŜ wyjechała. Zapewniła mnie, Ŝe nasz człowiek został ujęty przypadkiem. Po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Chyba coś mi umknęło, pomyślała Celeste. A moŜe... Stanhope mówił po rosyjsku z akcentem człowieka z wyŜszych sfer, ale bynajmniej nie biegle. MoŜe nie rozumiał niuansów. Usłyszała odgłos otwieranych drzwi. - Wyślij kogoś, niech spróbuje ją zatrzymać - polecił pan Throckmorton głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Chcę z nią pomówić. - Tak, proszę pana. Towarzyszyło temu ciche stuknięcie, jakby Stanhope strzelił obcasami. Drzwi trzasnęły. Celeste pomyślała z niechęcią, iŜ zaraz będzie musiała stawić czoło panu Throckmortonowi 87
i wyznać, Ŝe ukryła się w jego biurze i podsłuchała rozmowę z pewnością nie przeznaczoną dla uszu guwernantki. Nie wyglądało to najlepiej. Przypomniała sobie jednak intrygi, które nieustannie snuto w domostwie ambasadora oraz fakt, Ŝe dawno juŜ nauczyła się radzić sobie w podobnych sytuacjach bez lęku i zaŜenowania. Wstała więc i wyszedłszy na środek pokoju powiedziała z godnością kobiety, która wie, Ŝe znalazła się w niewygodnym połoŜeniu: - Panie Throckmorton? Proszę pana? Jej chlebodawca szedł właśnie do gabinetu, lecz nawet nie drgnął ani się nie zatrzymał. Zupełnie, jakby wiedział, Ŝe ją tu zastanie. Spojrzał wprost na Celeste. - Garrick. Powinna była przewidzieć, Ŝe on nie zapomni. - Zwracanie się do pana w sposób tak nieformalny nie jest właściwe, kiedy... Zatrzymał się tuŜ przed nią, dotykając czubkami butów rąbka jej sukni. Kiedy on nauczył się wprawiać ludzi w takie pomieszanie? - Nie będzie więcej całowania. Odsunął się od niej. - Proszę, mów mi Throckmorton. - Throckmorton. - Tylko moja matka czuje się przy mnie na tyle swobodnie, by nazywać mnie Garrickiem. Byłem głupi , sądząc, Ŝe moŜesz być... -westchnął - inna. Nie wyglądało na to, by od początku zamierzał powiedzieć inna, ale wolała nie zagłębiać się w to zbytnio, gdyŜ wtedy musiałaby rozwaŜyć inne moŜliwości, takie jak dzielna czy nawet współczująca... 88
Throckmorton to człowiek bogaty i bardzo zajęty. NiemoŜliwe, by czuł się samotny. Stanowczo odsunęła od siebie ten pomysł i budzące się w niej współczucie. - Pan Stanhope nie zrozumiał tej kobiety właściwie. Nagle uświadomiła sobie, Ŝe zbyt raptownie zmieniła temat i spróbowała się wytłumaczyć: - Siedziałam tutaj, czekając na pana i mimo woli usłyszałam, jak pan Stanhope rozmawia z Ludmiłą. Throckmorton wyminął ją, zajął miejsce za biurkiem i złoŜył ręce. Przez znajdujące się za jego plecami okno wpadało do pokoju jasne słoneczne światło i prawem kontrastu ciemna sylwetka męŜczyzny sprawiała wraŜenie nie dającej się rozpoznać, mrocznej bryły. Tonem lodowatym jak bezkresne stepy Rosji, powiedział: - Stanhope rozmawiał z Ludmiłą wczoraj wieczorem. - Och - wykrztusiła Celeste, zmieszana. - Sądziłam, Ŝe mówi pan o tej Rosjance, która przed chwilą tu była. Throckmorton milczał przez dłuŜszą chwilę, a potem zapytał. - Słyszałaś, jak Stanhope rozmawiał przed chwilą z Rosjanką? - Tak, kilka minut temu. W przedpokoju. Pan Throckmorton umilkł znowu. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, jakby chciał wzrokiem zedrzeć z niej skórę. - I co powiedziała ta Rosjanka? - śe Anglik został zdradzony i aresztowany. Ona teŜ o mało nie wpadła w zasadzkę, ale zdarzył się wypadek, który opóźnił jej przybycie. Chciała rozmawiać z panem tak się wyraziła, „z panem" -więc domyśliłam się, o kogo chodzi, lecz Stanhope 89
powiedział, Ŝe jest pan zbyt zajęty, a potem odesłał ją gdzieś, by odpoczęła. - Zdajesz sobie sprawę, o co oskarŜasz Stanhope'a? - wypalił. - O to, Ŝe nie zna rosyjskiego zbyt dobrze? Throckmorton wstał, blokując szerokimi ramiona mi dopływ światła. - Lecz jeśli się nie mylisz... - To bardzo trudny język - powiedziała, starając się usprawiedliwić Stanhope'a. - WyjeŜdŜałam do Rosji z ambasadorem i jego Ŝoną. Nie rozmawiali wtedy ze mną inaczej, jak tylko po rosyjsku, więc nauczyłam się mówić poprawnie. Gdyby nie ich upór, pewnie nic by z tego nie wyszło, poniewaŜ moi chlebodawcy mówili biegle po francusku oraz angielsku i mogłam porozumiewać się z nimi w tych językach. Throckmorton podszedł do drzwi. - Zaczekaj tutaj. Z tonu jego głosu wynikało jasno, Ŝe nie jest to prośba, lecz rozkaz. Ruszył korytarzem w kierunku apartamentów matki, analizując fakty. FAKT: W ciągu ostatniego roku w jego szpiegowskiej organizacji zdarzyło się stanowczo zbyt wiele wpadek. FAKT: Rosjanie dąŜyli do dominacji w Azji Środkowej z tych samych powodów, co Brytyjczycy - bogactwo Indii i połoŜonych jeszcze dalej krain było niewyobraŜalne. FAKT: Musiał polegać na tłumaczu, gdyŜ nie potrafił nauczyć się rosyjskiego. Przypomnienie sobie o tym ostatnim fakcie sprawiło, Ŝe aŜ zacisnął zęby w bezsilnej złości. Potrafił rozwiązać większość problemów matematycznych. Rozumiał niuanse dyplomacji. Był w stanie zorga90
nizować ekspedycję i poprowadzić ją przez przełęcze Himalajów. Potrafił teŜ urządzić przyjęcie, tańczyć walca i całować Celeste tak, Ŝe zapominała o oporze. Lecz nie był w stanie nauczyć się więcej niŜ kilku słów w jakimkolwiek obcym języku, a rozumiał jeszcze mniej. To był jego słaby punkt. Nie znosił u siebie słabości, a jeszcze bardziej nienawidził zaleŜności, w jaką wpędzał go ten ewidentny brak. Co prowadziło do następującej konkluzji: musiał polegać na Stanhopie, który tłumaczył raporty, przysyłane w obcych językach. Stanhope mówił po rosyjsku i niemiecku, francusku i włosku, a takŜe w urdu i hindi. Jego sekretarz posiadał zdolności językowe, których brakowało Throckmortonowi i właśnie to zwróciło kiedyś na niego uwagę Garricka. FAKT: Celeste przez trzy lata pracowała dla ambasadora Rosji. Celeste moŜe być szpiegiem. Zapukał stanowczo do drzwi apartamentu. Pokojówka matki, Dafty, otworzyła drzwi, gotowa złajać natręta, lecz powstrzymała się, gdy zobaczyła, kto stoi na progu. Dafty nie była w słuŜbie u Throckmortona. Pracowała dla jego matki jako jej osobista pokojówka. Załatwiała sprawy i wypełniała zadania, których większość kobiet nawet nie potrafiłaby sobie wyobrazić. Dafty nie wzdragała się przed Ŝadną misją; starsza Angielka miała stalowe nerwy, co stanowiło rzadką i bezcenną zaletę. - Tak, proszę pana? - spytała, dygając. - Muszę natychmiast zobaczyć się z twoją panią. Pokojówka zniknęła w głębi apartamentu. Usłyszał, jak coś mówi. Wróciła niemal natychmiast. - Pańska matka kończy poranną toaletę, lecz poleciła mi pana wprowadzić. 91
PodąŜył za Dafty do ubieralni, gdzie siedziała jego matka w szlafroku, z twarzą wolną od kosmetyków i włosami zwisającymi swobodnie na ramiona. W jasnym świetle poranka wyglądała dokładnie na swój wiek. Przypominała mu Ŝaglowiec obdarty z Ŝagli, zakotwiczony i podskakujący niezdarnie na falach. - CóŜ to na sprawa, która nie moŜe czekać? - spytała z umiarkowanym zainteresowaniem. - Chodzi o Celeste. - Nie potrafisz sobie z nią poradzić? - zdziwiła się, unosząc brwi. - Nie w tym rzecz. Ona twierdzi, Ŝe Stanhope skłamał, przekazując mi dziś raport. - Tak powiedziała? Dafty przesunęła puszkiem po policzkach swej pani i lady Philberta kichnęła. - Niezupełnie. Powiedziała, Ŝe Stanhope nie zna zbyt dobrze rosyjskiego. - Oczywiście, ona mówi po rosyjsku - lady Philberta skinęła głową. - Jak dowiedziała się...? - Była w moim biurze. Wyjaśnił sytuację, a Dafty skończyła układać fryzurę swojej pani. Gdy zamilkł, lady Philberta odsunęła dłoń pokojówki, trzymającą pojemniczek z róŜem i powiedziała: - Mogłabyś rozejrzeć się po domu i sprawdzić, czy jest tu gdzieś Ludmiła? Musimy pilnie z nią porozmawiać. Dafty dygnęła. - Pośpiesz się - dodała lady Philberta - i załatw to tak, by Stanhope cię nie zauwaŜył. Dafty skinęła głową i opuściła pokój. Lady Philberta powróciła do rozmowy z synem pewna, Ŝe nader kompetentna pokojówka doskonale wywiąŜe się i z tego zadania. 92
- A zatem Rosjanie dowiedzieli się, kim jesteś. No cóŜ, kierowałeś wywiadem w Azji Środkowej przez cztery lata. I tak długo udało ci się pozostać nierozpoznanym stwierdziła. - Powiedziano mi, Ŝe prędzej czy później przydarza się to kaŜdemu z nas. Szkoda, Ŝe akurat teraz, pomyślał, lecz w gruncie rzeczy, jaki czas byłby odpowiedni? śaden, odpowiedział sobie w myśli, starając się zachować spokój. - Będziemy musieli wzmocnić ochronę posiadłości zauwaŜył. - Dzieci. - Lady Philberta połoŜyła dłoń na sercu. - Jeśli tylko Rosjanie zwęszą okazję, nie zawahają się porwać Kiki i Penelope, by w ten sposób wyciągnąć od ciebie informacje. ZdąŜył juŜ o tym pomyśleć. Poczuł, jak nieznany dotąd lęk ściska mu Ŝołądek. - Dziewczynki będą miały anioła stróŜa przez cały czas, nie tylko, kiedy przebywają poza domem. Wszelkie środki ostroŜności mogły okazać się zawodne, chociaŜ uwaŜnie dobierał ludzi. Przemówi do nich, aby się przekonać, czy pozostali lojalni. W przeciwieństwie do, jak podejrzewał, Stanhope'a. - JeŜeli Dafty znajdzie Ludmiłę, jak zdołamy się z nią porozumieć? Będziemy musieli posłać po tłumacza. Ty teŜ nie masz zdolności językowych. - Tak, i bardzo mi przykro, Ŝe przekazałam ci tę cechę. Lady Philberta przykleiła sobie muszkę koło ust. - Obawiam się, Ŝe jeśli ją znajdziemy, będzie to znaczyło, Ŝe Stanhope skłamał. - Ale dlaczego? Czemu miałby kłamać? Lub zdradzić wszystko, nad czym razem pracowaliśmy, co uwaŜaliśmy za święte? 93
- Dla pieniędzy. - Lady Philberta potrząsnęła głową. Kochanie, wiem, Ŝe to twój przyjaciel, ale zastanów się. Kiedy zapewniłeś mu miejsce na uniwersytecie, nie wykazał dość cierpliwości, by ukończyć studia i zostać adwokatem. Powierzyłeś mu zarząd majątku, ale okazał się w najwyŜszym stopniu niekompetentny. A jeśli chodzi o romanse, niemal dorównuje Ellery'emu. - Jednak jest ze mną od lat, zawsze wierny i niezastąpiony. PodróŜował ze mną do najdzikszych miejsc na świecie i okazał się nadzwyczaj przydatny podczas negocjacji z radŜami i wrogo nastawionymi urzędnikami. Lady Philberta przysunęła twarz bliŜej lustra. NałoŜyła na policzki nieco róŜu, a potem roztarła go palcami. - To prawda, lecz znałam męŜczyzn, którzy byli wspaniałymi awanturnikami, uwielbiającymi przygodę i niebezpieczeństwo, ale nie potrafili się ustatkować i przystosować do realiów codziennego Ŝycia. Stanhope się starzeje i mimo obiecującego startu nadal pozostaje jedynie sekretarzem. - Wspinaliśmy się razem na przełęcz Rohtang. Uniknęliśmy śmierci w lawinie. - Throckmorton przeczesał palcami doskonale uporządkowaną fryzurę. - Piliśmy zsiadłe mleko jaków. Lady Philberta westchnęła, zniecierpliwiona. Zdrada przyjaciela najwidoczniej wstrząsnęła Throckmortonem. - On ocalił mi Ŝycie. Zawahała się z ołówkiem do brwi w dłoni. - Naprawdę? - W zasadzce. Przyjął na siebie cios noŜem, wymierzony we mnie. - Ile lat temu? - spytała znacząco. 94
Zwrócony twarzą do okna, przez chwilę w milczeniu zmagał się z myślami. - Jego ojciec był baronem, a matka córką lorda i jedną z najzimniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek znałam. Spodziewał się, Ŝe gładko zajmie miejsce ojca, kiedy ten stracił wszystko podczas jednej gry w wista, a potem się zastrzelił. Ty jesteś szanowany. Bogaty. I masz rodzinę, chociaŜ czasami bywa to kłopotliwe - dodała chłodnym, analitycznym tonem, wchodząc do garderoby. - Czasami. Z garderoby dobiegł go szelest jedwabiu. - Wydajesz się mieć wszystko. On czuje do ciebie urazę. - MoŜliwe, lecz przecieŜ zna moje sekrety i dobrze wie, jak wygląda rzeczywistość. Zdaje sobie sprawę, Ŝe cięŜko pracuję. Nieraz teŜ spłacał w moim imieniu kochanki Ellery'ego. Postawiony wobec moŜliwości zdrady ze strony przyjaciela, Throckmorton postanowił poświęcić Celeste. - Niewykluczone, Ŝe Celeste takŜe zazdrości nam sukcesu. Córka ogrodnika moŜe być rosyjskim szpiegiem. - To moŜliwe. Nie znalazłszy zbytniej pociechy w roztaczającym się z okien widoku bujnie kwitnącego, zadbanego ogrodu, odwrócił się do matki. - Lecz nie uwaŜasz tego za prawdopodobne? - Nie. Jednak siedzę w tym interesie od czterdziestu siedmiu lat i wiem, Ŝe wszystko jest moŜliwe. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Pragnął zapewnienia, Ŝe się myli, lecz matka, niegdysiejsza zwierzchniczka siatki szpiegowskiej Wielkiej Brytanii, raczej nie mogła mu go udzielić. 95
- Nie wolno ci nie doceniać sprytu Rosjan. Mądrzejsi niŜ ty wpadali, ulegając czarowi ładnej buzi. Rosjanie mogli Ŝywić nadzieję, Ŝe z tobą teŜ tak będzie. - Ale wysyłać Celeste, o której powszechnie wiadomo, gdzie i dla kogo pracowała? To nie ma sensu. Poza tym, wracając, naraziłaby dobre imię swego ojca. No i, gdyby była szpiegiem, nie zawracałaby sobie głowy Ellerym, skoro to ja miałbym stanowić główny cel. Suknia lady Philberty, uszyta ze srebrnej ŜorŜety, falowała wokół jej bioder. Białe włosy zostały zebrane na karku i tylko dwa pojedyncze pasma opadały, zakrywając uszy. Teraz poruszała się wdzięcznie, niczym statek pod pełnymi Ŝaglami. Jak zwykle, zadziwiła go ta przemiana. Przechodząc obok krzesła, chwyciła kaszmirowy szal i udrapowała go sobie na ramionach. - Gdzie ona jest? - W gabinecie, do mojej dyspozycji. Skrzywił się. Nie zabrzmiało to najlepiej, lecz lady Philberta zignorowała słowa syna. - NaleŜałoby się zastanowić, czy mogła tak pokierować sytuacją, by dostać się bliŜej ciebie. W końcu, jest teraz w twoim gabinecie. - Rosjanie musieliby być głupcami, sądząc, Ŝe jej uroda zawróci mi w głowie. Lady Philberta roześmiała się, nie kryjąc rozbawienia. - Czujesz się uraŜony przypuszczeniem, Ŝe mogli uznać cię za aŜ tak wraŜliwego na wdzięki niewieście. Dzień zaczął się źle i nie wyglądało na to, by sprawy miały potoczyć się lepiej. Wiedział, kto jest za to odpowiedzialny. - Od kiedy się tu zjawiła... Lady Philberta z trudem opanowała wesołość. 96
- Nie moŜesz obwiniać o wszystko panny Milford. - To prawda. Jest jeszcze Ellery. - Powiedziałabym, Ŝe ze strony Ellery'ego nie groŜą ci dzisiaj Ŝadne niespodzianki - stwierdziła najpowaŜniej, jak tylko potrafiła. - Daj spokój, mamo, nie przypuszczasz chyba, Ŝe mogłem przewidzieć tę katastrofę w sypialni! - Myślę, Ŝe jesteś w stanie przewidzieć o wiele więcej, niŜ się do tego przyznajesz. - Nic mu się nie stało. - Nic powaŜnego. Podniosła do góry dłoń, ucinając dalsze protesty. - NiewaŜne, dość o tym. Skoro Ellery nie jest w stanie wejść nam w paradę, będziemy mogli skupić się na tej kłopotliwej sprawie ze Stanhope'em. Podeszła do drzwi.
ROZDZIAŁ 9
Celeste podrzemywała nad ksiąŜką, którą wyjęła z biblioteczki pana Throckmortona. Gdy usłyszała, Ŝe nadchodzi, potarła policzki, by się rozbudzić, po czym wstała i stanęła twarzą do drzwi. - Celeste! - ruszył ku niej płynnym, równym krokiem. Nie wyglądał juŜ tak ponuro i choć nie był Ellerym - nigdy nie widziała męŜczyzny równie przystojnego jak Ellery - nie sposób było nie zauwaŜyć, jak szerokie ma ramiona, ani nie dostrzec pewności, jaką emanował kaŜdy jego ruch. Jej komentarz na temat umiejętności językowych Stanhope'a spowodował spore zamieszanie, była jednak przekonana, Ŝe pan 97
Throckmorton da sobie ze wszystkim radę. Był właśnie tego rodzaju męŜczyzną. Spostrzegłszy w jej dłoni ksiąŜkę, zapytał: - Oliver Twist. Co o niej sądzisz? - Nie podoba mi się. Uśmiechnął się powoli, leniwie. - Naprawdę? Dlaczego? - Jest przeładowana treścią i rozwlekła, a sam Oliver to taka mała ofiara, Ŝe trudno naprawdę przejąć się jego losami. Przypomniała sobie, Ŝe ksiąŜka naleŜy do Throckmortona i jest zapewne jedną z jego ulubionych, dodała więc: - Lecz jestem pewna, Ŝe w miarę czytania staje się ciekawsza. - Nie zawracaj sobie nią głowy - odparł, wyjmując jej tom z rąk. - JuŜ wcześniej oceniłem cię jako kobietę niezwykle rozsądną. To miłe, Ŝe moje opinie się potwierdziły. Jego szczerość oraz brak taktu sprawiły, Ŝe miała ochotę głośno się roześmiać, lecz jakoś w świetle dnia wspólny śmiech wydał jej się czymś bardziej niebezpiecznym niŜ ukradkowy pocałunek w korytarzu. Spojrzała więc tylko na niego powaŜnie. - Co z tą kobietą? Odnalazł ją pan? Przycisnął palec do jej warg. - Zajęto się juŜ tą sprawą. Prawdę mówiąc, wolał bym, Ŝebyś więcej o niej nie wspominała. Nikomu. Obiecaj mi. Skinęła głową. Jakie to wszystko intrygujące, pomyślała. Pan Throckmorton najwidoczniej uwaŜa, Ŝe Stanhope celowo zmienił sens słów kobiety, ale dlaczego? - Przestań o tym myśleć - nalegał tymczasem Throckmorton. Przycisnął palec mocniej do jej warg. A potem cofnął dłoń. 98
- To nic waŜnego. Porozmawiajmy o... - Ta sytuacja nie moŜe się powtórzyć. Kiedy poprzednio to powiedziała, nie zareagował, więc teraz stawiła mu czoło, unosząc wysoko brodę. - Nie zachowaliśmy się jak naleŜy. Sądzę, Ŝe była to po prostu spontaniczna reakcja na przyćmione światło i dźwięki muzyki, nic, co warto byłoby szczególnie roztrząsać, lecz czuję, Ŝe muszę jasno określić swoje stanowisko. Przysłuchiwał się jej, uniósłszy wysoko brwi, a potem zapytał: - Przepraszam, moja droga... twoje stanowisko w jakiej sprawie? - Tego całowania! Opuścił brwi. Całkiem ładne brwi, krzaczaste i ciemne ponad szarymi oczami, obramowanymi ciemnymi rzęsami. Jednak Celeste ledwie to zauwaŜyła, zmieszana faktem, Ŝe potrafi wyraŜać za ich pośrednictwem opinie. Teraz był w widoczny sposób rozbawiony, czekała więc na następny protekcjonalny komentarz o tym, jak to robi z igły widły. Lecz nie powiedział nic podobnego. Zamiast tego usłyszała: - Miałem nadzieję, Ŝe porozmawiamy o Ellerym. - O Ellerym? - Pamiętasz chyba Ellery'ego. Mojego brata? Wysoki uniósł dłoń ponad swoją głowę - przystojny, o zwinnych ruchach? Najwidoczniej Throckmorton rozwinął w sobie dość nieprzyjemną skłonność do sarkazmu. - Owszem, pamiętam Ellery'ego i miałam nadzieję, Ŝe dzisiaj się z nim zobaczę. - Jak sobie Ŝyczysz, choć wątpię, by on tego chciał - odparł Throckmorton, nie zmieniając wy razu twarzy. 99
- Nie przeszkadza mi widok paru plam. - Teraz to coś więcej niŜ tylko parę plam. Throckmorton odchrząknął. - W nocy Ellery'emu przydarzyła się drobna katastrofa. Myślę, Ŝe cała słuŜba na górnych piętrach słyszała, co się stało. Celeste wstrzymała oddech, przestraszona. - Jakiego rodzaju katastrofa? Czy on -? - Nic wielkiego mu się nie stało. - Throckmorton wyglądał tak, jakby z trudem zachowywał powagę. -W ciemności wszedł do niewłaściwej sypialni. Pośliznął się na wypastowanej podłodze i zrzucił na siebie drabinę oraz świeŜo powieszone draperie. Na śmierć wystraszył gospodynię, a piastunki wrzeszczały tak głośno, Ŝe obudziły dzieci. - Trafił do pokoju dziecinnego? - Do sypialni obok. Ellery nosi temblak i nieco utyka. Na szczęście farba dość łatwo się zmyła, tyle Ŝe niektóre fragmenty jego skóry zrobiły się niebieskie. - Niebieskie? Throckmorton wykonał gest dłońmi, niezdolny dokładnie opisać kolor. - Wygląda to tak, jak wtedy, kiedy przypadkiem wypierze się niebieskie pończochy z białym płótnem. PrzeraŜona Celeste chrząknęła. Śmiać się! Z Ellery'ego! Z panem Throckmortonem! Niedoczekanie! - Chciałabym, aby mnie dobrze zrozumiano oświadczyła, unosząc brodę i zbierając się w sobie. Zamierzam poślubić Ellery'ego. Zamrugał, jakby jej determinacja go zdumiała. - CóŜ... rozumiem. W końcu, o to chodziło w całym tym zamieszaniu. Co mi przypomina, iŜ Ŝyczę sobie, byś przyszła dziś po południu na herbatkę w ogrodzie. - Proszę nie zmieniać tematu. Mogę skłonić Ellery'ego, by mnie pokochał i... - Nagle dotarło do niej 100
znaczenie tego, co powiedział. - Herbatkę? W ogrodzie? Herbatki stanowiły rodzinną tradycję i latem odbywały się zawsze w ogrodzie, a ich uczestnikami byli sławni ludzie rządu i najlepszego towarzystwa. Lady Philbertę powszechnie chwalono za elegancję tych przyjęć, ich róŜnorodność i dobór gości. Ojca Celeste co prawda wychwalano za wygląd otoczenia. Jednak nigdy dotąd córka ogrodnika nie została tam zaproszona w innym celu, jak tylko po to, aby podawać do stołu. - Ale dlaczego... czy to był pomysł Ellery'ego? Throckmorton zmarszczył stanowczo brwi, a potem powiedział: - Zawiaduję flotą handlową oraz prowadzę interesy na całym świecie. Zarządzam plantacjami na Wschodzie i w obu Amerykach. UwaŜasz, Ŝe nie byłbym zdolny zaplanować i przeprowadzić intrygi, która pozwoliłaby ci przebojem dostać się do towa rzystwa? ZwilŜyła wargi. - Nie zdawałam sobie sprawy... - śe prowadzę tak rozległe interesy? - śe snuje pan intrygę, bym mogła przebojem dostać się do towarzystwa. - Coś trzeba zrobić. Ellery zaŜyczył sobie, bym się tobą zaopiekował. RozwaŜyłem róŜne moŜliwości i doszedłem do wniosku, Ŝe będziesz czuła się swobodniej, spotykając się z ludźmi podczas herbatki niŜ przy oficjalnej kolacji. Ujął jej dłoń i poklepał ją. -Postąpisz, jak będziesz uwaŜała za stosowne, ale czy mógłbym ci coś doradzić? Skinęła głową, rozmyślając o tym, co spośród jej garderoby okaŜe się odpowiednie na herbatkę w ogrodzie. 101
Throckmorton tymczasem mówił dalej: - Na twoim miejscu nie wspominałbym tak natychmiast o tym, Ŝe jesteś córką ogrodnika Milforda. Natychmiast wróciła myślami do tego pokoju, zastanawiając się, czy potraktować słowa chlebodawcy jako obrazę: - Panie Throckmorton, to mój ojciec i najlepszy ogrodnik w Anglii. Szczycę się tym, Ŝe jestem jego córką. - On takŜe jest z ciebie dumny. Miałem po prostu na myśli, Ŝe kiedy juŜ towarzystwo przygarnie cię do swego łona - a zwaŜywszy na twój dowcip oraz urodę na pewno tak się stanie - będzie im trudno wyprzeć się ciebie z byle powodu. Zaproponowałem to z uwagi na Ellery'ego. Z pewnością nie chciałby, by go ignorowano. Throckmorton obdarzył ją solidną porcją pochlebstw, ukazując rzeczywiste trudności i obiecując spełnienie marzeń, toteŜ Celeste czuła się zarówno podekscytowana, jak i przestraszona. - Dziękuję za radę. Postąpię tak, jak pan sugeruje. - Lecz? - Lecz jeśli zostanę zapytana wprost, ujawnię swoje pochodzenie. - Oczywiście. Nigdy nie kłam. Zbyt trudno potem spamiętać, co się powiedziało i komu. A teraz chodź ze mną - polecił, odkładając ksiąŜkę. - Zaprowadzę cię do Ellery'ego. Ujął dłoń Celeste, jak mógłby to zrobić kochanek, i pociągnął ją za sobą. Czuła mrowienie w miejscu, gdzie stykały się ich dłonie, a jej palce drŜały, jakby nerwy podskakiwały tuŜ pod skórą. Spróbowała oswobodzić dłoń i przerwać ten intymny kontakt, lecz nim zdąŜyła zaprotestować, połoŜył sobie jej rękę na ramieniu. 102
Idąc, co chwila natykali się na gości, którzy wstali przed południem i teraz snuli się po domu w poszukiwaniu śniadania. Wszyscy zatrzymywali się i pozdrawiali Throckmortona, który przedstawiał ich Celeste. Czynił to z wdziękiem i w sposób absolutnie naturalny. Kiedy ktoś próbował dowiedzieć się o niej czegoś więcej, grzecznie wymawiał się, mówiąc, iŜ obiecali odwiedzić biednego Ellery'ego. Celeste nie wiedziała, jak ona i pan Throckmorton wyglądają razem, spostrzegła jednak, Ŝe goście przyglądają się im z zainteresowaniem. Chyba nie pomyśleli sobie... zresztą, co za róŜnica. Prawda szybko wyjdzie na jaw. A tymczasem zobaczy się z Ellerym. Z Ellerym, którego naprawdę kocha. I którego zamierza poślubić. Kiedy o tym wspomniała, Throckmorton zareagował w sposób, który przyprawił ją o zakłopotanie. Przygotowała się na zajadłą walkę, tymczasem on tylko wzruszył ramionami i wyraził zgodę. Powinna szaleć z radości. Tymczasem czuła się zaniepokojona, niepewna i nieco zbita z tropu. Throckmorton przyjął nowinę tak spokojnie, Ŝe nie mogła opędzić się od niespokojnych myśli... Dlaczego tak się stało? Minęli liczne korytarze, weszli po schodach i wreszcie znaleźli się na szerokim korytarzu. Gdy zatrzymali się przed ostatnimi w szeregu drzwiami, Throckmorton skinął głową. Pukając, zawołała: - Ellery, to ja, Celeste! Nikt nie odpowiedział. Dopiero po dłuŜszej chwili gałka u drzwi drgnęła zwolna i drzwi uchyliły się, skrzypiąc. Nie więcej jednak niŜ na dwa cale. - Celeste? - W głosie Ellery'ego pobrzmiewały tęsknota i dzielność zarazem. - To naprawdę ty, kochanie? 103
Przycisnęła dłonie do drewna. - Ellery, przyszłam się z tobą zobaczyć. - Nie, kiedy wyglądam tak jak teraz. Nie wiedzieć czemu, spojrzała na Throckmortona. Stał milczący i spokojny, z twarzą pozbawioną wyrazu. Lecz jego zmarszczone lekko brwi wyraŜały krytykę. Doskonale. Ellery jest próŜny. Ale przynajmniej ma po temu powody. Przemówiła do drzwi: - Nie obchodzi mnie, jak wyglądasz. - Plamy juŜ znikają. Wkrótce będziemy mogli się zobaczyć. - Zawahał się. - Być moŜe będę miał trochę niecodzienną fryzurę... - Nie dbam o to. Nie wspomniała, Ŝe Throckmorton powiedział jej, co było przyczyną obcięcia włosów. - I będę nieco utykał. - Po prostu chciałabym cię zobaczyć. Za nic nie przyznałaby tego głośno, lecz przede wszystkim pragnęła, by Ellery wyzwolił ją od przytłaczającej obecności swego brata. - Garrick, jesteś tam? - zapytał Ellery. - Jestem - odparł Throckmorton, a jego głos brzmiał pocieszająco. - Opiekujesz się Celeste, jak obiecałeś? - Opiekuję. - Idź z nim, Celeste - powiedział Ellery. - Throckmorton obiecał, Ŝe zajmie się tobą tak, jak na to zasługujesz, a Throckmorton zawsze dotrzymuje słowa. Rób to, co ci powie i pójdź, gdzie ci kaŜe. Przysięgam, Ŝe będziesz przy nim bezpieczna. Throckmorton dotknął jej ramienia, sugerując, Ŝe powinni odejść. Naparła mocniej na drzwi, czując, Ŝe Ellery przytrzymuje je po drugiej stronie. JakŜe pragnęła zamiast drewna poczuć pod palcami ciało Ellery'ego! 104
- Wolałabym... - Ja takŜe, kochanie - powiedział Ellery. - Idź z Throckmortonem, zobaczymy się jutro. Throckmorton otoczył ją ramieniem w talii. Miała ochotę się opierać, ale byłoby to niemądre. Nie mogła przecieŜ stać tu i w nieskończoność przemawiać do drzwi. Nie wypadało domagać się, by Ellery z nią rozmawiał, gdy tak naprawdę pragnął jedynie zanurzyć się w owsianej kąpieli lub usiąść, unosząc wysoko zranioną nogę. - Zegnaj - powiedziała niezadowolona, Ŝe jej głos brzmi tak słabo. - Zegnaj, kochanie. Dbaj o siebie. Choć w głosie Ellery'ego dało się wyczuć ciepło i szczerość, drzwi zostały zatrzaśnięte i po chwili juŜ go nie było. Celeste potknęła się o chodnik. Throckmorton podtrzymał ją, wsuwając dłoń pod ramię. - Słyszałaś Ellery'ego. Masz o siebie dbać. Nie by łoby dobrze, gdybyś zrobiła sobie krzywdę. -Nie. Czuła się rozczarowana i dziwnie wyobcowana. Nic nie szło tak, jak powinno. Nie była juŜ pewna, gdzie jest jej miejsce: w ogrodzie, salonie czy pokoju szkolnym. Wiedziała, co myśli o tym jej ojciec. I gdzie upierała się przynaleŜeć. Zerknęła na męŜczyznę przy swoim boku. Lecz co mógłby powiedzieć Throckmorton? Był dla niej zagadką. Zachowywał się jak sojusznik, niemniej... Niemniej nie przypominał męŜczyzny, którego zapamiętała. Tamten męŜczyzna wykorzystał kiedyś siłę swej osobowości, by skłonić ją do wyjazdu. Utrzymywał, Ŝe Celeste doskonale nada się na guwernantkę i Ŝe nauka okaŜe się dla niej cennym 105
doświadczeniem. Obiecał, Ŝe jeśli po ukończeniu szkoły praca nie będzie jej odpowiadała, osobiście sprowadzi ją z powrotem do Blythe Hall. Oczywiście miał rację. Polubiła Londyn, uwielbiała być częścią grupy podobnych sobie dziewcząt, kochała teŜ przygodę. Lecz teraz... teraz była w domu i czuła się tu obco. Co powinna zrobić? Jak odnaleźć swoje miejsce? Doszli do podestu, gdzie z wielkiej klatki schodowej mniejsze, boczne schody prowadziły na trzecie piętro. Wreszcie znalazła odpowiedź. - Pora, abym poznała się z dziećmi. Tym razem to Throckmorton się potknął. - Z dziećmi? - Moimi podopiecznymi. Właśnie w tym celu przyszłam zobaczyć się z panem dziś rano. - Rzeczywiście. - Zawahał się. - Mimo to wolałbym, Ŝebyś przygotowała się do podwieczorku w ogrodzie. - Mam jeszcze cztery godziny. Znów ujął ją pod ramię i sprowadził na parter. - Kiedy przysłuchiwałem się, jak rozmawiasz z Ellerym, ponownie sobie uświadomiłem, jakie to waŜ ne, abyś podczas tej herbatki zrobiła na gościach moŜliwie najlepsze wraŜenie. Jeśli potrzebujesz po mocy, wezwij pokojówkę. Obejrzała się na klatkę schodową. - A dzieci? - Będzie lepiej, jeśli na razie im cię nie przedstawimy. Przynajmniej dopóki nie wyjdzie na jaw, jaką naprawdę pełnisz tu funkcję. - Lecz... - Nie chciałbym cię okłamywać. To spotkanie przy herbacie moŜe okazać się trudne. Pełne pułapek, jakie zastawiają ludzie z towarzystwa, aby odróŜnić obcych 106
od swoich. Kiedy pojawisz się po południu w ogrodzie, masz być wypoczęta, odświeŜona, wykąpana i najedzona. W korytarzu, prowadzącym do jej sypialni, zatrzymał się i dodał: - Oczywiście, twoja uroda będzie ci oparciem w kaŜdym miejscu i w kaŜdym towarzystwie. Zostawił ją tam, by spoglądała w ślad za nim, zmieszana i nieszczęśliwa. Dlaczego nie pozwala jej spotkać się z dziećmi?
- Ojcze, nie sądzisz, Ŝe Garrick Throckmorton moŜe być obłąkany? Milford podniósł wzrok znad roślin i ujrzał córkę, światło swego Ŝycia, stojącą tuŜ obok z tacą w rękach i niepokojem na twarzy. Zaczęło się, pomyślał. - Przyniosłam ci obiad - dodała. - Dziękuję, córeczko. OdłoŜył rydel na prawo od azalii - zawsze go tam odkładał, gdyŜ rydle lubiły się zapodziewać - zdjął rękawice, a potem wstał i rozprostował grzbiet. Był juŜ chyba za stary, by machać łopatą i pielić, lecz lubił zanurzać dłonie w Ŝyzną, torfową glebę Suffolk. Wiedział, Ŝe Celeste to rozumie. Tak, dobrze to rozumiała. Wiedziała, jak bardzo brakuje mu jej matki i Ŝe martwi się o córkę. Nie rozumiała tylko siebie i swego miejsca w świecie. Serce bolało go na myśl o tym, jak będzie cierpiała, gdy wszystko zostanie zrobione i powiedziane. Lecz nikt nie wiedział lepiej niŜ on, Ŝe młody człowiek musi uczyć się na błędach. - Obłąkany, tak? - Wziął od niej tacę. - Garrick Throckmorton, powiadasz? 107
- Sam kazał mi tak się do siebie zwracać - powiedziała obronnym tonem. - Nie o to chodzi... sądziłem, Ŝe będziesz chciała rozmawiać o panu Ellerym. - Och. - Celeste szarpnęła materiał spódnicy. -Pan Ellery dostał wysypki po truskawkach. - Naprawdę? Milford usiadł na kamiennej ławie, ukrytej pod zwisającymi gałęziami wierzby i spojrzał na tacę. Esther przysłała mu okrągły bochenek chleba, plastry sera Stilton, suszone jabłka w cieście i dzbanek piwa ale. Najwidoczniej nie starczyło jej czasu, by przygotować bardziej wymyślny posiłek: pokrojony cienko chleb i ozdobnie wycięty w falbanki ser. A moŜe nie potrafi juŜ wszystkiemu podołać. - Co za niemądra wymówka. - Wszystko go swędzi! - ZałoŜę się, Ŝe nie pozwala nikomu się zobaczyć, co? Widząc jej poirytowanie, skinął głową. - Jest nieco próŜny, ten nasz pan Ellery. - Nie bez powodu. W przenikających przez liście słonecznych promieniach Celeste wydawała się tak podobna do matki, Ŝe Milford poczuł, jak ściska go w gardle. - Usiądź przy mnie. Podzielimy się jedzeniem. Usiadła. Zachowuje się teŜ jak jej matka, pomyślał. Taka kobieca i oburzona, chociaŜ męŜczyzna nawet nie wie, co nabroił. Oderwał kęs chleba i podał jej. Wzięła go i zaczęła skubać. - Myślałam, Ŝe będziesz pomagał przy urządzaniu ogrodu. Skinęła dłonią, wskazując kopiec po drugiej stronie trawnika, gdzie tuzin pokojówek i lokai trudziło się, przygotowując wszystko do podwieczorku. 108
- Zrobiłem, co do mnie naleŜało. Kwiaty są w pełnej krasie. Nie musiał podnosić wzroku, by widzieć zygzakowatą linię Ŝywopłotu, ścieŜek i murków, prowadzących na szczyt wzgórza, gdzie w zeszłym stuleciu pewien głupiec, posiadający zbyt wiele czasu i pieniędzy, wybudował zamek. Nie, nie prawdziwy zamek. Ani nawet jakąkolwiek poŜyteczną budowlę. To coś od początku miało wyglądać jak ruiny. Bogacze nazywali tego rodzaju zamki gotyckim drobiazgiem. Na samą myśl o czymś takim Milford miał ochotę splunąć z oburzenia oraz niesmaku. Jednak, pogodziwszy się z rzeczywistością, uczynił z ruin centralny punkt ogrodu i zrobił, co mógł, by podkreślić ich malowniczość. Kamienie porastał obficie bluszcz. Posadził teŜ kilka krzaków róŜ, by pięły się i zapewniały odrobinę koloru wiosną, podobnie jak wydzielające słodką woń Ŝółte kapryfolium. Bogaci lubili wspinać się po kamiennych stopniach i przesiadywać na ławach, skąd roztaczał się widok na ogród i najbliŜszą okolicę. Właśnie ogrody poniŜej napełniały serce Milforda uczuciem grzesznej dumy. KaŜdy z osobna tętnił Ŝyciem, rozkwitając pełnią kolorów i zapachów. Spacer którąkolwiek ze ścieŜek, pod zapewniającymi cień dębami, stanowił czystą przyjemność zarówno dla oczu, jak i dla nosa. Jednak to w największym ogrodzie, gdzie słuŜba rozstawiała właśnie stoliki, jego talent do sadzenia kwiatów w miejscu, gdzie mogły najlepiej się rozwijać, doszedł w pełni do głosu. Tak, bogaci będą przechadzać się dziś po jego ogrodzie, męŜczyźni stąpając mocno obutymi stopami, kobiety ocierając się skrajem sukien o kwitnące krzewy oraz rabatki i wydając okrzyki zachwytu. Ich uznanie stanowiło treść Ŝycia starzejącego się ogrodnika. 109
Esther piekła wspaniały chleb, ciemny i ubity, dokładnie taki, jaki lubił. Ona teŜ o tym wiedziała. Na tym polegał problem z tą kobietą. Zbyt dobrze znała swoją wartość. Takiej kobiety męŜczyzna nie musi juŜ chwalić. Wystarczy, Ŝe ona wychwala samą siebie. Niektórzy powiedzieliby pewnie, Ŝe dość przystojna z niej niewiasta, mimo Ŝe w jego wieku: wysoka, szczupła, ale i przyjemnie zaokrąglona gdzie naleŜy. Jej rude włosy przyprószyła juŜ siwizna, a wygląd dłoni zdradzał, Ŝe spędziła lata na cięŜkiej pracy w kuchni. Nie była ładna; nie, musiałby zaprotestować, gdyby ktoś utrzymywał inaczej. Lecz kiedy się uśmiechnęła, człowiek zapominał o braku urody i pragnął juŜ tylko pławić się w cieple jej zadowolenia. Co za szkoda, Ŝe do niego uśmiechała się tak rzadko. Powoli przeŜuł chleb, przełknął i uznał, Ŝe nic go to nie obchodzi. Celeste porwała ukradkiem z tacy plaster sera i Milford oprzytomniał. - Myślę, Ŝe pan Throckmorton to bardzo bystry gość. Dlaczego uwaŜasz, Ŝe traci rozum? - zapytał, wracając do tematu. - Jest wiele powodów - odparła, splatając palce. -Tańczył ze mną wczoraj wieczorem. Milford zerknął na nią spod oka. - Jesteś ładną dziewczyną. - Czy on zwykle tańczy z ładnymi dziewczętami? - Zwykle dzień i noc rozprawia o interesach. Skinęła głową. - Sam widzisz. Ze mną rozmawiał o tańcu i o ParyŜu. A potem oprowadził mnie po domu. - Chciał trzymać cię z dala od przyjęcia i pana El-lery'ego. - Nie, raczej z powodu wysypki i dlatego, Ŝe Elle-ry o to poprosił. 110
Milford znów skinął głową. - Właśnie o tym mówię. - UwaŜasz zatem, Ŝe pan Throckmorton w jakiś sposób przyczynił się do tego, Ŝe Ellery dostał wysypki? Mnie teŜ przyszło to na myśl. Przełknęła głośno. Pragnął ją pocieszyć, ale nie wiedział jak. JuŜ jej powiedział, co sądzi o planie wydania się za Ellery'ego. Nie posłuchała go. Nie chciałaby wysłuchiwać tego jeszcze raz, choć podejrzewał, Ŝe właśnie po to tu przyszła. By usłyszeć od niego parę rozsądnych słów. - Dziś rano miałam spotkać się z dziećmi - powiedziała. - Jesteś guwernantką. - Zamiast tego Throckmorton zdecydował, Ŝe powinnam spędzić czas, przygotowując się na popołudniową herbatkę w ogrodzie. Dobre to piwo. Esther nie mogła przypisać sobie zasługi, gdyŜ to nie ona je warzyła. - A co ty będziesz robiła podczas tej herbatki? - Och. - Celeste znów poprawiła spódnice. - Zaprosił mnie. Milford przestał jeść. - On? Pan Throckmorton? Zaprosił cię? - Sam widzisz, ojcze, nie ma nic niezwykłego w tym, Ŝebym tańczyła, jadła czy przebywała w towa rzystwie Ellery'ego - powiedziała, uśmiechając się do niego szelmowsko. Lecz on dostrzegł kryjącą się pod tym uśmiechem niepewność. - Pan Ellery takŜe tam będzie? Celeste wydłuŜyła się mina. Milford odgryzł kęs placka. Najwidoczniej nawał pracy nie pozbawił Esther umiejętności pieczenia 111
doskonałego ciasta. ChociaŜ niechętnie, musiał jednak przyznać, Ŝe jej wypieki bywały najbardziej kruche ze wszystkich, jakie zdarzyło mu się jadać. Tym większa szkoda, Ŝe ta kobieta ma tak niewyparzony język, który w dodatku uparła się ostrzyć akurat na nim. Celeste spojrzała w dal na ogrody. - Garrick Throckmorton wydaje się milszy, niŜ go zapamiętałam. Milford zamarł z dłonią w pół drogi do ust. - Pan Throckmorton? Pan Garrick Throckmorton? - A takŜe samotny i dosyć smutny. - Starszy brat Ellery'ego? - upewnił się Milford. - Jedyny powód, jaki potrafię sobie wyobrazić, skłaniający go, by nie pozwolił mi poznać dzieci to ten, Ŝe on naprawdę pragnie, bym zrobiła jak najlepsze wraŜenie i dlatego daje mi czas, bym mogła naleŜycie się przygotować. Milford spróbował się wtrącić, ale nie zdąŜył. Celeste mówiła więc dalej: - To nawet czarujące, kiedy się o tym pomyśli, choć ani trochę nie pochlebne. Jestem w stanie przygotować się w niecałą godzinę. Muszę tylko zmienić suknię. A tymczasem sama zobaczę się z dziećmi. Niech widzi, czego potrafi dokonać sprawna kobieta. Po czym, nim Milford zdąŜył zaprotestować, pocałowała go w policzek i pośpieszyła w kierunku domu. Potrząsnął głową, zastanawiając się, jak zdoła znieść ból, którego Celeste niewątpliwie wkrótce doświadczy. Nie widział sposobu, by tego uniknąć. Jego córka musi poznać gorzką prawdę, a on nie moŜe zrobić tego za nią.
112
ROZDZIAŁ 10
- Na Boga, Throckmorton, tam jest ta ład na dziewczyna, z którą prowadzałeś się po korytarzach. Trzyma za ręce dwójkę dzieciaków. Uwaga pułkownika Haltona wytrąciła Throckmortona z entuzjastycznej dyskusji na temat moŜliwości zastosowania aluminium do produkcji farb oraz wyrobu biŜuterii posiadał udziały w rafinerii - zmuszając, by wrócił myślami do ogrodu, gdzie matka wydawała podwieczorek. świr na ścieŜce zachrzęścił mu pod stopami, kiedy odwrócił się i zobaczył Celeste w obramowaniu kwitnących właśnie, białych pnących róŜ - tak daleko od niego, jak tylko było to moŜliwe. Trzymała za ręce Penelopę i Kiki. Na Jowisza. Nie dalej jak cztery godziny temu wydał polecenie... - Dzieci są... twoje? - zapytał lord Ruskin. Throckmorton zignorował pytanie. Poinstruował słuŜbę, Ŝe panna Celeste ma się przygotowywać do podwieczorku. Nic poza tym. SłuŜący z nieukrywanym zadowoleniem wysłuchali poleceń, wyobraŜając sobie, Ŝe Throckmorton popiera niemądry zamysł poślubienia przez nią Ellery'ego. Przez chwilę czuł się winny, gdyŜ niezasłuŜenie zyskał w ich oczach, planując tymczasem, jak by tu zniweczyć zamierzenia oraz nadzieje dziewczyny. Lecz ludzie ci wierzyli, Ŝe Celeste nie moŜe zrobić nic złego. Nikomu z nich nie przyszłoby na myśl, Ŝe mogła podstępem sprowadzić dzieci do ogrodu. CóŜ. Nie wyrządziła dziewczynkom krzywdy, więc chyba nie jest szpiegiem. Zamiast tego przyprowadziła na proszoną herbatkę nieślubne dziecko Ellery'ego, by paradować
113
pod nosem towarzystwa w oczywistym zamiarze ośmieszenia jego narzeczonej. Tyle Ŝe on do tego nie dopuści. Odwrócił się do dŜentelmenów i uśmiechnął w sposób, który mroził krew w Ŝyłach słuŜby. - Wybaczcie mi. Choć przyszło mu to z trudem, klepnął przyjacielsko w ramię swego sekretarza i powiedział: - Stanhope opowie wam o pozostałych cudownych własnościach aluminium. Stanhope skłonił się nieznacznie. Doskonale radził sobie w takich sytuacjach, podobnie jak wtedy, gdy miał do czynienia z londyńskimi biznesmenami. Wiele osób, a szczerze mówiąc kaŜdy, kto znał ich obu, przedkładał towarzystwo Stanhope'a nad towarzystwo Throckmortona. Spoglądając na spokojną, znajomą twarz sekretarza, Throckmorton ledwie mógł uwierzyć, Ŝe Stanhope zdolny był uczynić coś złego, a cóŜ dopiero... nie, to wydawało się wprost niemoŜliwe. - Stanhope to moja prawa ręka. Pytajcie, o co tylko chcecie. Co powiedziawszy, skinął lekko głową i ruszył pomiędzy gawędzącymi wesoło gośćmi, kierując się ku Celeste. Musi ją zawrócić, zanim zbyt wiele osób spostrzeŜe dzieci. Za późno. Młody wicehrabia Blackthorne wszedł właśnie na ścieŜkę, którą podąŜała Celeste. Dziewczyna uśmiechnęła się rozkosznie, ukazując dołeczki w policzkach, i dygnęła. A potem pochyliła się i powiedziała coś do dzieci. Dygnęły posłusznie, Kiki tak zamaszyście, Ŝe aŜ zawirowała jej fioletowa, marszczona sukienka, Penelopa spokojnie i z godnością. 114
Pojawienie się w rodzinie nieślubnego dziecka nie wymagało oficjalnego powiadomienia, więc goście pewnie zastanawiali się, kim moŜe być Kiki. Co teŜ powiedziała im Celeste? Spojrzał w kierunku Hiacynty i jej rodziców. Stali jak skamieniali. To nie była najlepsza pora na odkrycie istnienia Kiki. Niestety, wszyscy będą spekulowali na temat dzieci i powodów ich pojawienia się podczas podwieczorku. Dzieci nie bywały na herbatkach. To była rozrywka dla dorosłych: rozmawiano o sprawach dorosłych i jedzono potrawy dla dorosłych. Zerknął ku matce, by mu pomogła, lecz pani domu siedziała zwrócona do niego plecami i otoczona gronem przyjaciółek. Celeste i dziewczynki ruszyły przed siebie, a obok nich postępował przemawiający z oŜywieniem lord Blackthorne. Dwukrotnie owdowiały lord Arrowood przeskoczył niczym gazela niski płotek, by znaleźć się na ścieŜce, którą podąŜała Celeste. Wymieniono stosowne grzeczności, a Kiki zaczęła podskakiwać z niecierpliwości i ciągnąć dziewczynę za rękę. Penelopa stała spokojnie, a jej praktyczna ciemnoniebieska sukienka i zwykły, codzienny fartuszek jaskrawo odróŜniały się od odzianej w tiul i koronki damskiej części towarzystwa. Mała grupka, powiększona o lorda Arrowood, ruszyła przed siebie. Uroda Celeste, jej wytworne maniery i akcent, jej szczery uśmiech musiały pociągać dŜentelmenów, zwłaszcza iŜ podczas tak nieformalnego spotkania mogli podejść i sami przedstawić się damie. Throckmorton, który poruszał się równolegle do ścieŜki, jaką podąŜała tamta grupka, nie zamierzał 115
przeskakiwać przez ogrodzenie. Musiał jednak zatrzymać dziewczynę, nim znajdzie się w samym środku towarzystwa, wywołując katastrofę. Co ona powiedziała im o Kiki ? Celeste miała na sobie suknię w kolorze Ŝywego róŜu, która przydawała jej cerze blasku jutrzenki. Szeroki, staromodny kołnierz z koronki otaczał jej szyję i ramiona, a równie szerokie mankiety opasywały szczupłe nadgarstki. Obficie marszczona spódnica podkreślała smukłość talii, a krój stanika uwydatniał kształtny biust... Throckmorton ocknął się raptownie. Nie czas teraz na podziwianie cery dziewczyny, jej talii czy biustu. Powinien skoncentrować się na tym, co zrobić w tej jakŜe nietypowej sytuacji. Jak równieŜ zauwaŜyć to, co wręcz rzucało się w oczy - Celeste posiada piękne, kosztowne suknie, na które nie mogłaby sobie pozwolić guwernantka. Z pewnością zapłacili za nie Rosjanie. - Panie... Throckmorton? Zignorował dobiegające z tyłu ciche wołanie, koncentrując całą uwagę na Celeste i jej powiększającym się orszaku. Poczuł, Ŝe ktoś chwyta go za łokieć. - A moŜe... Garricku? - Co? - prychnął niecierpliwie, po czym odwrócił się na pięcie i znalazł oko w oko z Hiacynta. Odsunęła się gwałtownie, zraŜona tonem jego głosu. - Och, lady Hiacynta. Jest zbyt krucha, pomyślał. Zbyt łatwo ją zranić. Zabiję Ellery'ego. - Przepraszam, zamyśliłem się. - Tak, szedł pan za tą dziewczyną - powiedziała szybko. Pomyślałam, Ŝe pójdę z panem. Jeszcze jedna komplikacja w tej i tak wystarczająco skomplikowanej sytuacji. 116
- Dlaczego? Spojrzała na niego, zdziwiona. - No cóŜ, wołałabym przyłączyć się do jakichś młodych ludzi, niŜ siedzieć przez cały czas z rodzicami. - Oczywiście! - I tak nie miał juŜ czasu, aby jej to wyperswadować. - Znakomity pomysł. Poza tym pewnie potrzebuje rozrywki, by zająć się czymś i przestać się martwić stanem uczuć narzeczonego. - Proszę wziąć mnie pod ramię! Posłuchała go z nieśmiałym uśmiechem. - Dziękuję. Kocham rodziców, ale czasem bywają dosyć nudni. Jednak pozwolili mi pójść z panem. Ufają panu, poniewaŜ jest pan Umilkła i spojrzała na niego zogromniałymi z przeraŜenia oczami. - Niemal tak nudny jak oni - dokończył za nią. Z jakiegoś powodu jej opinia zaniepokoiła go. Nie wiedział jednak, dlaczego. Szczycił się swoim prag matyzmem. Nie powinien ubolewać nad tym, Ŝe nie mądra młoda kobieta uznała go za nudziarza. Przed nimi lord Featstone drobił wdzięcznie u boku Celeste. Ojciec chrzestny Ellery'ego uwaŜał się za rozpustnika, któremu dziewczęta nie potrafią się oprzeć, one zaś uwaŜały go za nieszkodliwego i nawet zachęcały, by je adorował. Lady Featstone, widząc to, przewracała oczami i mamrotała pod nosem coś o starych głupcach. Celeste przez chwilę przysłuchiwała się starszemu panu, a potem wskazała na dzieci i najwidoczniej udzieliła jakiegoś wyjaśnienia. Lord Featherstonebaugh odstąpił z ukłonem i pełnym Ŝalu uśmiechem na pomarszczonych wargach. Celeste zyskała kolejnego wielbiciela i to nawet go odprawiając. 117
- Stary dureń - mruknął Throckmorton. Hiacynta zignorowała go, utkwiwszy spojrzenie w Celeste. - Ta dziewczyna jest bardzo ładna. Kto to taki? - Panna Celeste Milford. Niedawno wróciła z ParyŜa. - Oczywiście. To wyjaśnia, dlaczego otacza ją aura wytworności i dobrego smaku. Jej ubrania nie są zbyt angielskie w stylu, lecz panna Milford promienieje radością Ŝycia, której nie widziałam u innych dziewcząt. - Zawahała się. - Gdybym potrafiła być tak śmiała... słyszałam, Ŝe cieszy się twoimi względami. Throckmorton o mało nie westchnął z ulgi. Jednak udało mu się zrobić jedną dobrą rzecz. Hiacynta naprawdę uwierzyła, Ŝe to on, nie Ellery, poŜąda Celeste. - Jak powiedziałaś, jest bardzo ładna - oświadczył neutralnym tonem. Minęli skrzyŜowanie i teraz podąŜali za Celeste, jednak Garrick nie widział jej wśród tłumu. Zmierzali w kierunku kopca i absurdalnych ruin, stojących w najwyŜszym punkcie jego włości. Nie w ten sposób zaplanował debiut Celeste. WyobraŜał sobie, Ŝe będzie stała przy boku swego protektora, trzymając się kurczowo jego ramienia, milcząca i niepewna w nowym otoczeniu. Tymczasem przyciągnęła taką uwagę, Ŝe równie dobrze mogłaby być odwiedzającą ich znakomitością. Podwieczorek mógłby zostać wydany nie na cześć biednej Hiacynty, lecz tej Celeste, uwo-dzicielki i prawdopodobnie szpiega. Spojrzał na dziewczynę u swego boku. - Podoba ci się przyjęcie? - No cóŜ, jest wspaniałe... wszystko wygląda tak, jak powinno, gdyby jeszcze Ellery... Dobry BoŜe, ona zaraz się rozpłacze! 118
- Tak. To okropne, truskawki i ten drugi wypadek. Usłyszał, Ŝe gwałtownie westchnęła. Nic dziwnego, Ŝe ojciec zachowuje się wobec niej tak opiekuńczo. Jest taka szczera, taka uczciwa, tak łatwo ją zranić. Jeśli ma przetrwać w bezwzględnym światku wyŜszych sfer, będzie musiała nauczyć się kontrolować uczucia i zachowanie. - Jaki drugi wypadek? Throckmorton zesztywniał, a potem sięgnął do kieszeni po chusteczkę, by mieć ją w pogotowiu na wypadek, gdyby okazała się potrzebna. - Po prostu nieco się poturbował, to wszystko. - Ojej. - Spojrzała za siebie. - Powinnam do niego pójść. - Nie będzie chciał z tobą rozmawiać. Chyba, Ŝe przez drzwi. Lecz... tak, później moŜesz do niego pójść. Nie wiedział, jak postępować z dziewczyną, która kocha Ellery'ego i chce za niego wyjść. - Drogi chłopiec czuje się zapewne porzucony. Szczerze mówiąc, Throckmortonowi podobała się myśl, aby to brat stawił czoło płaczącej dziewczynie. Pozwólmy Ellery'emu choć raz stanąć wobec konsekwencji własnych uczynków, pomyślał. - Nie... nie będzie chciał się ze mną zobaczyć? -szepnęła tymczasem Hiacynta. - Porozmawia z tobą. - Pójdę więc do niego - powiedziała, oŜywiona tym pomysłem. - Ale dopiero po podwieczorku. W końcu, jesteś tu honorowym gościem - zauwaŜył Throckmorton. Wspinając się, stracili z oczu grupę przed nimi, lecz kiedy minęli zakręt, dobiegły ich wesołe okrzyki. - Huśtawka! - Hiacynta wydawała się równie pod ekscytowana jak Kiki. - Uwielbiam huśtawki! 119
Jest jeszcze taka dziecinna, pomyślał Throckmorton. Dziewczyna tymczasem porzuciła go i pobiegła przed siebie. Huśtawka, zawieszona na pomalowanej na biało ramie, stojącej pomiędzy dwoma skałami, ocieniona konarami zwieszających się nad nią drzew, stanowiła spełnienie marzeń kaŜdego dziecka. Throckmorton pamiętał to z dzieciństwa. ZbliŜywszy się zauwaŜył, iŜ zawładnęła nią Kiki. Kiki ze swymi blond lokami, wielkimi niebieskimi oczami, oliwkową cerą i olśniewającym uśmiechem. Jak teŜ Celeste wyjaśniła jej obecność! Spojrzał na stojącą z boku Penelopę, cierpliwie wyczekującą na swoją kolejkę. Z tymi prostymi brązowymi włosami i bezpośrednim spojrzeniem brązowych oczu wyglądała zupełnie jak on. Lecz bladą, kremową cerę, smukłość i wdzięk odziedziczyła z pewnością po matce. Śmierć Joanny wstrząsnęła ich małą rodziną. Penelopa czuła się porzucona i zagubiona, choć bardzo się starał zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa. Wyrosła na dziewczynkę o wiele powaŜniejszą, niŜ wskazywałby na to jej wiek, a jemu podobała się dojrzałość córki. A potem zjawiła się Kiki i spokój rodziny został nieodwołalnie zburzony. Penelopa znalazła się w samym środku zamieszania, gorączkowej aktywności i figli. Odwrócił wzrok od córki i spojrzał na Celeste. Wydawała się wręcz stworzona do tego, aby przywrócić harmonię w jego domu. Nie mógł się pogodzić z myślą, Ŝe straci po temu okazję. Nienawidził, kiedy coś krzyŜowało mu plany. Lecz jeśli nawet Celeste nie była szpiegiem, pozostawała niebezpieczną uwodzicielką. Minęli go kolejni młodzi ludzie, zmierzając ku miejscu, gdzie biło serce zabawy. Ku Celeste. 120
Celeste ustawiła się za Kiki i popchnęła huśtawkę. Kiki krzyknęła z radości, wznosząc się w powietrze z powiewającą wokół kolan spódnicą. - Tak być nie moŜe - oznajmiła Celeste, po czym zatrzymała huśtawkę i zaczęła utykać sukienkę wo kół kolan dziewczynki. Hiacynta pośpieszyła z po mocą. Throckmorton zauwaŜył, Ŝe Celeste powie działa coś do Hiacynty, która roześmiała się wesoło. Najwidoczniej Celeste oczarowała jeszcze jedną nie podejrzewającą niczego duszyczkę. Nic dobrego z te go nie wyniknie, pomyślał. Co powiedziała Hiacyncie o Kiki? Ruszył w kierunku huśtawki. Celeste odczekała chwilę, a potem ujęła Penelopę za rękę i ruszyła prosto ku niemu. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się. AŜ do tej chwili nie przypuszczał, Ŝe Celeste zdaje sobie sprawę z jego obecności. Odziany jak inni w ciemny Ŝakiet i ciemne spodnie, podąŜał za nią z tyłu, daleko za tłumem. Wydawało się, Ŝe nie była w stanie go dostrzec. Tymczasem teraz zachowywała się tak, jakby wiedziała od początku, Ŝe jest pilnowana. Celeste najwidoczniej odnotowywała wszystko, co działo się wokół niej - dzięki naturalnym zdolnościom bądź szpiegowskiemu treningowi. A moŜe w grę wchodziły obie te moŜliwości. Jeśli dziewczyna nie pracuje dla Rosjan, sam chętnie by ją zwerbował. I nie tylko to. Było mnóstwo rzeczy, które chętnie zrobiłby jej sam... - Tatuś! - Penelopa uśmiechnęła się na widok oj ca i natychmiast chwyciła jego dłoń. Przepytywanie Celeste będzie musiało poczekać. Uśmiechnął się do córki i uścisnął jej palce. - Córeczko. 121
Spoglądanie na nią była jak patrzenie w lustro. Celeste oznajmiła tymczasem radośnie, tonem obliczonym na to, by złagodzić jego gniew: - Pewnie zruga mnie pan, Ŝe spotkałam się z dziećmi wbrew pana woli. Wymknęłam się słuŜą cym, więc proszę ograniczyć reprymendę wyłącznie do mojej osoby. Patrzyła na niego radośnie uśmiechnięta, przyznając się do przewrotności. Z pewnością nadawałaby się na szpiega. - Dlaczego przyprowadziłaś Kiki? - zapytał. - Nie mogłam przyprowadzić Penelopy bez Kiki. Wykręt. Przyjrzał się jej uwaŜniej. - A dlaczego przyprowadziłaś Penelopę? - To dłuŜsza historia. Wygląda na to, Ŝe weszłam do pokoju dziecinnego w najodpowiedniejszej chwili. Obawiam się, panie Throckmorton, Ŝe będzie pan musiał zatrudnić nową piastunkę. - Nową... piastunkę? - Gdy weszłam do pokoju dziecinnego, niania siedziała przywiązana do krzesła, podczas gdy dziewczynki bawiły się skakanką w kącie. - Przywiązana do krzesła? Jego sekretarz moŜe być zdrajcą, jego brat chciał zerwać zaręczyny, córka przywiązała do krzesła swoją nianię, a Celeste... Celeste była zbyt piękna, zbyt dobrze ubrana i zbyt inteligentna. - Penelopo, pozwoliłaś, by Kiki przywiązała nianię do krzesła? - Prawdę mówiąc, to był mój pomysł - przyznała dziewczynka bez śladu skruchy. - Kiki zupełnie nie zna się na węzłach. Spoglądając na córkę, dostrzegł w jej spojrzeniu przebłysk czegoś... jak to zwykła mawiać jego matka? JeŜeli szukacie szelmy i huncwota, wybierzcie Ellery'ego.
122
Lecz jeśli chcecie, by figiel naprawdę się udał, postawcie na Garricka. Jednak Penelopa nigdy taka nie była. Podciągnął nogawki i kucnął obok córki. - Penelopo Ann, nie wolno wiązać niani. To się nie moŜe powtórzyć. - Ale, tatusiu, nie pozwoliła nam wyjść na zewnątrz! Powiedziała, Ŝe będziemy przeszkadzały w przygotowaniach do podwieczorku, ani nie pozwo liła skakać, bo od tego boli ją głowa. Penelopa najwidoczniej uwaŜała swoje postępowanie za logiczne. - Musisz przyznać, Ŝe ból głowy to kiepski powód, aby nie pozwolić nam skakać. Podniósł rękę. - Wiązanie kogoś dlatego, Ŝe nie pozwala wam skakać, to dalece niewystarczający powód, by tak się zachowywać. - Więc czemu nas tego nauczyłeś? - spytała dziewczynka, wspierając dłonie na biodrach. Dobiegł go zduszony chichot Celeste. - Na wypadek, gdyby jacyś źli ludzie chcieli was porwać. Lecz tylko wtedy, Penelopo. - Wstał i skinął głową Celeste. - To powinno wystarczyć. Celeste spojrzała na Penelopę, a potem na jej ojca. - Nauczył pan córkę, jak wiązać ludzi? - No cóŜ, raczej trudno byłoby mi nauczyć ją haftu - odparł z kamienną twarzą. - Twój ojciec nie nauczył cię, jak wiązać ludzi? - Nie, nauczył mnie podwiązywać róŜe do kraty. - Hmm. Dziwne. Zerknął na huśtawkę. - Nie pora na zmianę? - Chodź, Penelopo - powiedziała Celeste. - Teraz twoja kolej. 123
Throckmorton przygotował się na wybuch gniewu Kiki, lecz Celeste coś powiedziała do dziewczynki i mała bez protestu zsunęła się z huśtawki. Jej miejsce natychmiast zajęła Penelopa, a Hiacynta zaczęła ją popychać. A potem Celeste przyprowadziła do niego Kiki. Dziecko paplało po francusku jak zwykle i jak zwykle zignorowało jego powitanie wypowiedziane po angielsku. Gdyby odpowiedziała choć raz... lecz musi być cierpliwy. Straciła matkę, zupełnie jak Penelopa. Zareagowała odmawiając pogodzenia się z rzeczywistością. Potrafił to zrozumieć, lecz nie mógł pozwolić, by mała unieszczęśliwiała jego córkę, buntowała ją - albo tak konsekwentnie go ignorowała. Kiki podskakiwała, gestykulując z oŜywieniem i paplając po francusku. - Powiedz jej, Ŝe nie będzie więcej nikogo wiązać - polecił Celeste. - JuŜ to zrobiłam. - Czy zrozumiała? - Owszem. Nie musiała dodawać: ale niewiele ją to obeszło. Throckmorton dobrze o tym wiedział. - Ona chce, Ŝebyś nauczył ją wiązać - wykrztusiła, starając się zachować powagę. Spojrzał na nią z naganą. - Najwidoczniej umiejętności Penelopy wywarły na małej wielkie wraŜenie - powiedziała Celeste in teligentnie. Zawahał się. Nie powinien uczyć Kiki wiązania, choć z drugiej strony, nadarzała się znakomita okazja... - Nie uczę wiązania po francusku. Obserwował dziewczynkę uwaŜnie i dostrzegł, Ŝe zrozumiała. Tak, rozumiała doskonale, lecz musiała 124
stoczyć wewnętrzną walkę pomiędzy pragnieniem a rebelią. W końcu buntownicza natura zwycięŜyła. -Je ne park pas l'anglais - powiedziała do Celeste. Celeste przetłumaczyła. - No cóŜ, ja nie mówię po francusku - odparł Garrick. Kiki tupnęła nogą. - Tres stupide. - Błyskawicznie zrozumiała, co powiedziałem -zauwaŜył Throckmorton. - Nikt tutaj nie jest takim ignorantem, jakiego udaje. Co powiedziawszy, Celeste dygnęła leciutko przed nim, a potem przed wściekłą Kiki. Rozmowa nie przebiegała tak, jakby sobie Ŝyczył. Chwycił Celeste za ramię i odciągnął od Kiki. - Co powiedziałaś o tym dziecku? - O Kiki? - Miała czelność udawać zdziwioną. -Komu? Gestem wskazał otaczające ich towarzystwo. - Wszystkim. -Nic. - Co to znaczy: nic? - zapytał gwałtownie. - Mu siałaś coś im powiedzieć! SpowaŜniała. - Nie wyjaśniałam, kim jest Kiki. MoŜe być przy jaciółką Penelopy, która akurat przyjechała z wizy tą. Dzieckiem któregoś z gości albo kuzynką - pań ska rodzina ze strony ojca to dla towarzystwa praw dziwa zagadka. Gości nie obchodzi, kim ona jest, panie Throckmorton. Tylko pan wie, Ŝe jest tu coś do ukrycia. Udało jej się dokonać czegoś, co przed nią udało się niewielu. Sprawiła, Ŝe poczuł się głupio. 125
- Zapewniam pana, Ŝe nigdy nie posłuŜyłabym się dzieckiem jako bronią. Teraz poczuł się jak oszczerca i człowiek nadmiernie podejrzliwy. - Cieszy mnie to zapewnienie - powiedział sztywno. Zaraz jednak przypomniał sobie, Ŝe postanowił uwieść tę dziewczynę, a w tej chwili Celeste spoglądała na niego ze zdecydowanie mniejszą sympatią i uznaniem niŜ poprzedniego wieczoru. - Przepraszam za bezpodstawne podejrzenia - dodał więc czym prędzej. Przyjęła przeprosiny z pełną powagą. - Dziękuję. No cóŜ, równie dobrze mogę to panu powiedzieć teraz - zamierzam spędzić wieczór w po koju dziecinnym i spać tam. Miał co do niej inne plany, a był juŜ zmęczony tym, Ŝe nieustannie coś krzyŜowało mu szyki. - Zjesz dziś kolację z gośćmi. - CóŜ za apodyktyczne oświadczenie! Podwieczorek to aŜ nadto jak na mój debiut towarzyski. Starała się mu zasugerować, Ŝe sama wszystko zorganizowała, Ŝe sprowadziła dzieci dla odwrócenia uwagi i wprowadzenia radosnej, nieformalnej atmosfery, która zniechęcała do pogrąŜania się w powaŜnej rozmowie. Rozgniewała go. To było jej pierwsze oficjalne wystąpienie towarzyskie w Blythe Hall. Nie powinna być aŜ tak pewna siebie. Nie powinna mu mówić, co ma robić. Ani samodzielnie niczego planować. - Wybiorę kilka kobiet spośród słuŜących, aby zajęły się dziewczynkami, dopóki nie znajdę dwóch doświadczonych piastunek. - Oczywiście, lecz sądzę, Ŝe nowe piastunki zaŜyczą sobie swego rodzaju gwarancji, a ja mogę je za126
pewnie, Ŝe odtąd Kiki i Penelopa będą zachowywały się poprawnie, gdyŜ osobiście tego dopilnuję. Kiki zaczęła paplać, wskazując huśtawkę. - Musisz nauczyć się dzielić z innymi - odparła Celeste. A potem dodała, zwracając się do Throckmortona. - Dlaczego nie postawi pan tam drugiej huśtawki? Throckmorton zastygł ze zdumienia. - Drugiej? Nie przyszło mu to na myśl. - Nikt nie powinien dzielić się huśtawką - stwierdziła powaŜnie Celeste. - To psuje przyjemność, a świadomość, Ŝe zabawa zaraz się skończy i Ŝe ktoś inny sprawuje nad nią kontrolę, jest jak przysłowiowa łyŜka dziegciu w beczce miodu. Patrzył na nią. Odziana na róŜowo praktyczna ma rzycielka. Jej włosy, zaplecione i upięte, odsłaniały szyję, do której pieszczotliwie przywarły małe loczki. Lekko skośne piwne oczy ocienione były gęstymi rzęsami, które opadały na policzki z niezamierzoną kokieterią. Uszy miała małe i delikatne, nosek zgrabny i lekko zadarty, a jej wargi... całował je zeszłej nocy. Dobrze się sprawił, ale przecieŜ on zawsze dobrze się sprawiał - we wszystkim, czego się podjął. Nie przyznał nawet przed sobą, ile przyjemności sprawiło mu akurat to przedsięwzięcie. Jak na uwodzicielkę całowała zadziwiająco nieumiejętnie. Oparła się mocno o ścianę, a ręce zwisały jej po bokach, jakby nie wiedziała, co z nimi zrobić. Całowała z zaciśniętymi wargami, a kiedy posłuŜył się językiem, by dotrzeć do wnętrza jej ust, była zaskoczona. Zaczął całować jej szyję głównie po to, by się przekonać, czy zdoła skłonić ją do wydania dalszych rozkosznych dźwięków, jakŜe pochlebnych dla męŜczyzny. Zdołał i sprawiło mu to wielką przyjemność. 127
A podczas gdy najpiękniejsze kobiety smakowały pudrem i perfumami, ona smakowała jak słodkie, czyste ciało i marzenie kaŜdego kochanka. Przez chwilę, tylko przez jedną chwilę, pragnął pozwolić sobie na więcej: całować wzgórki jej piersi. Jednak rozsądek zwycięŜył. Jeśli chodziło o Gar-ricka Stanleya Breckinridge'a Throckmortona Trzeciego, rozsądek zawsze zwycięŜał. Musiał wpatrywać się w nią zbyt długo, gdyŜ Celeste spojrzała w bok, potem na niego, a jej policzki przypominały teraz barwą suknię. - Czy coś się... stało? - spytała słabo. Zabrzmiało to tak, jakby doskonale wiedziała, co się dzieje, ale nie chciała tego przyznać. PoniewaŜ, oczywiście, kochała Ellery'ego. Świadomość tego faktu pozostawiła kwaśny posmak w ustach Garricka. Uznał, Ŝe nadszedł stosowny moment, aby popchnąć naprzód swój plan. - Nic zupełnie. - Skinął głową. - Kontemplowałem tylko twoją urodę, czując się... Umilkł, jakby nie był w stanie znaleźć właściwych słów. Celeste zarumieniła się jeszcze mocniej. Patrzyła teraz wszędzie, tylko nie na niego. Powiedziałby coś więcej, ale przerwała im Kiki, wybuchając potokiem francuszczyzny. Ulga Celeste dorównywała jego irytacji. Odpowiedziała dziewczynce po francusku, a potem przetłumaczyła to na angielski: - Penelopa powinna juŜ zejść z huśtawki, by inni teŜ mogli się pohuśtać. - Qui est-cel - zapytało dziecko. Celeste spojrzała na niego i wzięła odwet za to, Ŝe podejrzewał ją o rozmyślne posłuŜenie się dziećmi. - Na przykład pan, panie Throckmorton. 128
Throckmorton zesztywniał z gniewu i oburzenia. Kiki nie miała nawet tyle przyzwoitości, by zakryć sobie buzię, kiedy parsknęła śmiechem. - Huśtałem się często, gdy byłem dzieckiem - powiedział sztywno. - Z pewnością, panie Throckmorton - zgodziła się z nim Celeste, umykając spojrzeniem, by teŜ nie wybuchnąć śmiechem. - MoŜe jednak pohuśtałby się pan takŜe teraz? Wyprostował ramiona i przywdziawszy całą swoją godność niczym adwokat czarną togę, powiedział: - Dobrze. Zrobię to.
ROZDZIAŁ
11
Ruszył w stronę huśtawki. Ludzie rozstępowali się przed nim. Słyszał, jak z tyłu Kiki paple coś po francusku. Spódnica Celeste zaszeleściła, kiedy dziewczyna przyśpieszyła kroku, by się z nim zrównać. Słyszał teŜ kaszel. Parsknięcie. Westchnienie. Odgłos wielu szurających stóp. Zdziwienie obecnych było tak namacalne, Ŝe niemal czuł na plecach ich spojrzenia. Przy huśtawce stała Hiacynta, uśmiechając się do lorda Townshenda, który popychał huśtawkę z Penelopą. Dziewczynka fruwała wysoko z uszczęśliwionym wyrazem twarzy, który widywał u niej tak rzadko. Chwycił się ramy i czekał, jak dziecko, na swoją kolej. Hiacynta natychmiast go zauwaŜyła, a Townshend zaczął zdradzać oznaki zakłopotania. Penelopą zahamowała stopą. Nie wydawała się wcale zdziwiona, Ŝe ojciec stoi przy huśtawce i czeka na swoją kolej. 129
- Chcesz się pohuśtać, tatusiu? - Chcę - przyznał. Penelopa zeskoczyła i poklepała siedzenie. Uśmiechnął się do niej, a potem do Hiacynty, która, ku jego aprobacie, jakoś zdołała ukryć zdumienie, a nawet uśmiechnęła się w odpowiedzi. Spojrzał chłodno na znieruchomiałego lorda i powiedział: - Nie będę potrzebował pańskiej pomocy. Townshend odskoczył tak pośpiesznie, Ŝe aŜ się potknął. Throckmorton spojrzał na gości. Nigdy dotąd nie widział tylu rozszerzonych zdumieniem oczu naraz. Nawet mała Kiki, jasnowłosa, niebieskooka, potargana, wyglądała, jakby ziemia usunęła się jej spod nóg. PokaŜe im, Ŝe nie zawsze jest tym przewidywalnym, sztywnym facetem, za jakiego go uwaŜają. Usiadł i odepchnął się od ziemi. ZauwaŜył, Ŝe Celeste nie wydaje się szczególnie zdziwiona. Przyglądała mu się... nie, obserwowała go. Jeśli była szpiegiem, to doskonale znała swój fach. Skłoniła go do zrobienia czegoś, o czym nigdy nie myślał. Zapomniał juŜ, jaka to przyjemność huśtać się. Nie myślał o tym od lat. Gładki lot w tył posłał go pomiędzy gałęzie. Potem mroŜące krew w Ŝyłach opadanie, a kiedy znów znalazł się w górze, na moment mignęła mu urwista krawędź równiny i wijąca się w dole rzeka. Z Ŝołądkiem podchodzącym niemal do gardła opadł w dół, a potem lina i deska poniosły go znów między gałęzie. Tak, kaŜe postawić drugą huśtawkę. Celeste miała rację. Nikt nie powinien dzielić się huśtawką. Lecz było jeszcze coś, o czym nie pomyślała: o wiele przyjemniej byłoby bujać się we dwoje. 130
Niemal słyszał jej śmiech i szelest spódnic, jakby naprawdę wznosiła się i opadała tuŜ obok. Unosił się i opadał niczym morska fala, niczym ptak w locie. To wysuwał, to cofał stopy, a włosy zasłaniały mu twarz. Z oddali dobiegał szmer głosów. To była wolność od interesów, od rodziny i obowiązków. Nie miał ochoty się zatrzymać. Nie, nikt nie powinien dzielić się huśtawką. Lecz kiedy pofrunął w górę raz jeszcze, dojrzał na skraju tłumu ciemno odzianą, męską postać. Przyjemność ulotniła się, jakby nigdy jej nie było. Wzywały go obowiązki.
- Gdzie jest Celeste? - dopytywał się głośno, bełkotliwie Ellery. - Ciii - szepnął Garrick, zarzucając sobie na bark ramię brata. - Obudzisz gości. To nie Celeste jest szpiegiem, lecz Stanhope, człowiek, którego Throckmorton uwaŜał za przyjaciela. Stanhope sprzedawał informacje dotyczące ruchów wojsk angielskich na subkontynencie indyjskim. Stanhope zabijał angielskich Ŝołnierzy, choć to nie on trzymał broń. - Gdzie moja słodka mała Celeste? Ellery zatrzymał się w długim, mrocznym korytarzu parteru. Uchwyciwszy się ramienia Garricka, spoglądał na brata z bezmyślnym zdziwieniem: - SłuŜący powiedzieli, Ŝe tu sypia. Więc gdzie te raz jest? Bijący od Ellery'ego odór brandy niemal zwalił Throckmortona z nóg. Dziękował jednak Bogu, Ŝe do późna pracował w gabinecie i Ŝe usłyszał, jak jego brat chodzi po korytarzu, wykrzykując imię Celeste. 131
- Celeste śpi dzisiaj w pokoju dzieci, by dopilnować dziewczynek. To Stanhope zdradził, więc trzeba jak najszybciej naprawić szkodę. A było to moŜliwe tylko w jeden, oczywisty sposób. - Nie widziałem jej od wieków. Ellery nachmurzył się, demonstrując przesadną boleść człowieka, który zbyt głęboko zajrzał do kieliszka. - Moja słodka mała petunia. - To był tylko jeden dzień - sprostował bezlitośnie Throckmorton. -I nie zobaczyłeś się z nią wyłącznie dlatego, Ŝe nie chciałeś wyjść z pokoju. - Jestem brzydki. - Jesteś przystojny i doskonale o tym wiesz. - Jestem niebieski. Throckmorton podprowadził brata ku jednej z zapalonych na noc świec i przyjrzał mu się. - Kolor zaczyna juŜ schodzić. Pod pewnymi względami nie była to wcale dobra wiadomość. - Powiedziałbym, Ŝe jesteś raczej róŜowy. - Myłem się - wyjaśnił Ellery drŜącym głosem. -Wiele razy. - Czystość to wstęp do boskości, staruszku. Garrick zarzucił sobie na bark ramię brata. - Gdybyś wyszedł, mógłbyś się zobaczyć, z kim tylko byś chciał. Najlepiej ze swoją narzeczoną. Nie z Celeste. Celeste, którą zamierzał nakarmić fałszywymi informacjami na temat planów Anglików. Gdy to nastąpi, postara się zrobić wraŜenie, Ŝe jest w niej naprawdę zakochany. I Ŝe zwierza się jej pod wpływem uczucia, popełniając niedyskrecje. Stanhope z pewnością będzie chciał zdobyć te informacje, zbliŜy się więc do Celeste i na swój czarujący, bezlitosny sposób wydo132
będzie z niej , co tylko zechce. Celeste powie mu wszystko i Rosjanie zostaną wyprowadzeni w pole. - Przyszła się dziś ze mną zobaczyć. Throckmorton popchnął brata w kierunku schodów. - Twoja słodka mała petunia? - Nie - stwierdził ponuro Ellery. - Hiacynta. - Ona będzie twoją słodką, pnącą róŜą. Ellery był jednak zbyt zawiany, aby zrozumieć nawet tak prosty Ŝart. - Nie jest nią. - A po namyśle, dodał: - Choć pachnie przyjemnie. Lubię kobiety, które ładnie pachną, a ty? Gdyby tylko mogli rozmawiać przez cały czas o Hiacyncie, być moŜe Ellery przypomniałby sobie o swoim obowiązku. I moŜe nawet Garrickowi udałoby się zapomnieć o swoim. - Lady Hiacynta pachnie bardzo przyjemnie. Znów ta ponura mina. - Skąd o tym wiesz? Najwidoczniej wąchałeś juŜ moją małą słodką begonię. - I, uniósłszy głowę, zaintonował: - Celeste! Gdzie jesteś! - Ciii - syknął Throckmorton, a potem dźgnął brata łokciem prosto w obolałe Ŝebra. Ellery zatoczył się i uderzył o balustradę. - Dlaczego mam być cicho? Chcę z nią porozmawiać. Mój śliczny mały goździk. - Jeśli spróbujesz rozmawiać z nią o tej porze w sypialni, jej ojciec wydrze ci serce rydlem i zakopie twoje zwłoki pod rabatkami. Gdyby Milford wiedział, Ŝe Throckmorton planuje wykorzystać jego córkę, to jego serce by wyrwał, nie Ellery'ego. I Garnek w pełni by na to zasłuŜył. Wykorzystywał juŜ przedtem niewinne istoty, takie jak Celeste, choć tego nie lubił. Wmawiał sobie jednak, Ŝe cel 133
uświęca środki, Ŝe chodzi o dobro Imperium Brytyjskiego i Ŝe od powodzenia jego misji zaleŜy los innych, takŜe niewinnych, osób. Lecz na myśl o tym, Ŝe miałby zostawić Celeste samą ze Stanhope'em, zdrajcą i mordercą, dostawał gęsiej skórki. To dlatego Ellery'emu nigdy nie uda się wedrzeć do niej w nocy. Pod drzwiami sypialni Celeste czuwał straŜnik, który pozostanie tam, dopóki dziewczyna nie wróci do ParyŜa. A stanie się to, kiedy rozjadą się goście. I gdy dziewczyna się przekona, Ŝe nie moŜe mieć Ellery'ego ani Throckmortona. Po tym, jak przysłuŜy się Imperium i jego siatce szpiegowskiej. - Naprawdę uwaŜasz, Ŝe miałoby to znaczenie, gdybym poślubił córkę ogrodnika? - A zamierzasz ją poślubić? - Myślałem o tym. - Dlatego, Ŝe ładnie pachnie? - PoniewaŜ jest... śliczna i często się śmieje. Throckmorton miał ochotę zrzucić swego głupie go brata ze schodów. - Lady Hiacynta jest śliczna - wykrztusił przez za ciśnięte zęby. - Lady Hiacynta często się śmieje. - Ale Celeste niczego się po mnie nie spodziewa. Ellery czknął tak głośno, Ŝe mógłby obudzić umarłego. Garrick mógł tylko mieć nadzieję, Ŝe nie obudził ojca Hiacynty. - A czegóŜ to oczekuje lady Hiacynta? Ellery wzdrygnął się. - Mówi, Ŝe jestem dobrym człowiekiem. Inteli gentnym, pracowitym i zawsze wiem, jak naleŜy po stąpić. Twierdzi, Ŝe mnie szanuje, poniewaŜ będę głową naszej rodziny i dobrym ojcem naszych dzieci. MoŜesz w to uwierzyć? 134
Garrick poczuł chęć, by skłonić czoło na ramię brata. Niemądra dziewczyna zawaliła sprawę, mówiąc Ellery'emu coś, czego zdecydowanie nie chciał usłyszeć: Ŝe pora dorosnąć. Zaledwie dwie godziny temu Garrick przysłuchiwał się, jak na wpół utopiona kobieta bełkocze coś w obcym języku, zanosząc się kaszlem i plując wodą z rzeki. Widział ślady palców na jej szyi - ślady, które zostawił tam Stanhope. Nie mógł juŜ dłuŜej się oszukiwać: jego przyjaciel był zdrajcą. Teraz Throckmorton planował, jak wykorzystać niewinną dziewczynę, aby naprawić wielką niesprawiedliwość, i miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Tymczasem Ellery bał się dorosnąć. Co za Ŝałosny, samolubny, tępy huncwot. Ellery znów czknął. - Nawet nie wiem, co zrobić z bachorem, którego juŜ mam. - Po prostu poświęć mu nieco uwagi - wypalił Throckmorton. - Kiki niczego więcej nie pragnie. Twarz Ellery'ego pojaśniała. - Celeste wie, jak postępować z moim dzieckiem. - Więc zostaw ją w spokoju, niech się nim zajmie. Irytacja sprawiła, Ŝe energiczniej pociągnął brata za sobą. - Hej! - jęknął Ellery z przesadnym cierpieniem w głosie. A kiedy Garrick nie odpowiedział, uruchomił resztki inteligencji i zapytał: - Co z tobą, staruszku? Jesteś zmęczony? Powinieneś iść do łóŜka. - Jak tylko zataszczę cię do pokoju. Chodź. Więc lady Hiacynta cię odwiedziła? - zapytał po chwili. - Ona mnie kocha - poskarŜył się Ellery Ŝałośnie. Tymczasem zdąŜyli juŜ dotrzeć do drzwi sypialni Ellery'ego. - Zachęcałeś ją. 135
- Myślałem, Ŝe się z nią oŜenię. To bardzo miła dziewczyna, wiesz o tym? Inteligentna i zabawna, kie dy juŜ się ją bliŜej pozna. Jest jeszcze bardzo młoda, ale z pewnością wyrośnie na jedną z tych fascynują cych kobiet, którym mógłbym przysłuchiwać się w nie skończoność. Dzisiaj - zatoczył się, pociągając za so bą brata - wymyśliła mnóstwo zabawnych powiedzo nek. Rozśmieszyła mnie. Nawet pozwoliłem jej się zo baczyć. Sprawiła, Ŝe czułem się, jakbym... mógł zawo jować świat. A potem - dodał Ŝałośnie - powiedziała mi, Ŝe naprawdę potrafiłbym to zrobić. Ja! Wybrała sobie niewłaściwego z braci. - Ellery postukał Throckmortona w pierś. - Ty powinieneś się z nią oŜenić. Garrick stracił cierpliwość. Pchnął brata pod ścianę i przysunął twarz do jego twarzy. - Posłuchaj mnie, braciszku. Jesteś przystojny. Twoja fryzura zapoczątkuje nową modę. A nasi go ście zastanawiają się, gdzie teŜ się podziewasz. Jutro urządzamy polowanie. Wyjdziesz z ukrycia. Będziesz miły dla wszystkich, szczególnie dla lady Hiacynty i jej rodziców. Ja zajmę się Celeste. Ellery skinął głową. - Ty i Celeste. Throckmorton chwycił brata pod ramię, nim ten zdąŜył wtoczyć się do pokoju. - A przede wszystkim, przestaniesz się upijać. Ellery zawahał się. - Inaczej wszystko stracisz. - Garrick, nie chcę tego robić. Mówił zduszonym głosem, jakby powstrzymywał łzy. Być moŜe gdzieś w głębi tliła się w nim świadomość ewentualnych konsekwencji własnych uczynków. A kimŜe był Throckmorton, by go oceniać? Wkrótce będzie miał na sumieniu Celeste. Mógł zniweczyć jej nadzieje i pewnie w końcu to zrobi. 136
Uścisnął Ellery'ego i wepchnął go do pokoju, gdzie czekał jego odpowiedzialny, rozsądny lokaj. Uwielbiał Ellery'ego, jak wszyscy. Throckmorton nieraz zastanawiał się, czy ten człowiek w ogóle sypia. Throckmorton podszedł do schodów, lecz nagle zatrzymał się i poddał impulsowi. Pozwolił, by stopy poniosły go korytarzem, prosto do pokoju dzieci. Idąc, wmawiał sobie, Ŝe skoro jeszcze nie śpi, moŜe równie dobrze zerknąć na Penelopę. I Ŝe ta przesadna troska to nic dziwnego u męŜczyzny, zaangaŜowanego w niebezpieczną, międzynarodową grę szpiegostwa i zdrady. Lecz w głębi duszy dobrze wiedział, Ŝe to Celeste pragnie zobaczyć. Udowodniła juŜ, iŜ dobrze radzi sobie z dziećmi i pokazała, Ŝe zamierza wykonywać pracę, dla której ją tu sprowadzono. Tak, wkrótce, gdy tylko goście się rozjadą, Celeste zostanie odesłana do ParyŜa, zaś Stanhope aresztowany. A poniewaŜ Throckmortonowie to ludzie szlachetni i wspaniali, na koncie Celeste znajdzie się spora sumka. Throckmorton wykrzywił usta w cynicznym grymasie. Przed drzwiami pokoju dzieci dał się rozpoznać straŜnikowi. Bolesne doświadczenie nauczyło go, Ŝe jeśli tego nie zrobi, moŜe otrzymać brutalny cios w głowę. Pan Kinman - potęŜny, spokojny - otworzył drzwi. - Dobry wieczór panu. Throckmorton wśliznął się do środka. W pokoju zabaw panował mrok, rozproszony jedynie światłem pojedynczej świecy. TuŜ za nim znajdowała się sypialnia, gdzie spała Celeste oraz dziewczynki. Stąpał ostroŜnie, omijając rozebrany na części drewniany pociąg i skakankę, rozciągniętą niczym wąŜ na gładkich deskach podłogi. 137
To w Indiach nauczył się poruszać bezszelestnie. Była to wówczas konieczna umiejętność i teraz ją błogosławił. Wziął świecę, wszedł z nią do sypialni i pochylił się nad Penelopą. Spała niespokojnie, rozkopana, skulona w mały, odziany w nocną koszulę kłębuszek. Przykrył ją, a kiedy odgarniał jej włosy z twarzy, dosięgła go fala czułości, jaką moŜe odczuć jedynie kochający ojciec. Pragnął ochronić Penelopę przed wszystkim, co mogło ją spotkać złego. Pragnął dla niej samych dobrych rzeczy. Chciał, by była szczęśliwa. Dziewczynka odpręŜyła się w cieple pościeli. Nic więcej nie mógł dziś dla niej zrobić. Podszedł do łóŜka Kiki. Niesforne dziecko spało spokojnie, jakby we śnie znalazło ukojenie, którego uparcie odmawiało sobie w ciągu dnia. Biedna mała. Kiedy patrzył na nią uśpioną, Ŝałował, Ŝe nie potrafi dać jej tego, za czym dziewczynka tęskni. Lecz ona szukała aprobaty i miłości swojego ojca, a Ellery był zbyt samolubny, aby nauczyć się dawać miłość swemu dziecku. Podszedł do łóŜka Celeste. Spała z dłonią wsuniętą pod policzek, z marsem na twarzy, jak gdyby podczas snu zmagała się z demonami, które wkrótce spuści na jej niczego nie podejrzewającą głowę. MoŜe wszystko dobrze się skończy. Celeste będzie tu bezpieczniejsza niŜ gdziekolwiek indziej w Anglii czy na kontynencie, no i przysłuŜy się krajowi. Dziwnie było przyglądać się jej leŜącej bez świadomości. Za dnia była tak pełna Ŝycia, tak głodna przyjemności, Ŝe jej młodzieńcze pragnienie, by wiedzieć, doznawać, czuć, stawało się niemal dotykalne. Byłaby wspaniałą partnerką dla Ellery'ego; razem stanowiliby uosobienie werwy i radości Ŝycia. 138
Lecz nawet jeśli Celeste uda się wyjść z tej awantury bez szwanku, i tak jej uczucia zostaną zranione. Niech tylko się dowie, Ŝe Throckmorton udawał zainteresowanie, aby odciągnąć ją od Ellery'ego... Celeste westchnęła i zmieniła pozycję. LeŜała teraz z lekko rozwartą dłonią. Grymas znikł z jej twarzy, pozostawiając jedynie senne zadowolenie. Jego dłoń, niczym kierowana własną wolą, zawisła nad czołem dziewczyny. Pragnął odgarnąć jej włosy, jak to uczynił z Penelopą. Jednak czułość, jaką odczuwał wobec Celeste, nie miała w sobie nic z uczuć rodzicielskich. Wynikała z poŜądania i chęci uwodzenia. Czy to moŜliwe, Ŝe ta dziewczyna naprawdę wzbudziła w nim uczucie? CzyŜby kierował nim nie obowiązek, a namiętność? Miała na sobie białą koszulę o skromnym kroju. Poza tym była przykryta. Mimo to wiedział, jak wyglądają jej piersi. Gładka, kremowa, młoda skóra wznosi się w dwie doskonałego kształtu półkule, zwieńczone okrągłymi plamkami koloru tak delikatnego, Ŝe z trudem moŜna by nazwać go róŜem. Nie musiał zamykać oczu, by widzieć ciało poniŜej i powyŜej nich. Wystarczyło, Ŝe widział jej rysy i fragment skóry przy dekolcie, by wyobraźnia dopowiedziała mu resztę. Celeste była portretem, a on artystą - choć dotąd nie zdradzał więcej zdolności artystycznych niŜ językowych. Te zaś były praktycznie Ŝadne. Jednak z Celeste sprawy miały się inaczej. Co się z nim dzieje? To Ellery odczuwał poŜądanie. Ellery romansował. Ellery uwodził, nie Garrick. Nie po dwóch dniach. Nie, kiedy w grę nie wchodziło dobro ojczyzny i rodzinne interesy. Nie szaleńczo. Nie namiętnie. W ogóle nie. 139
Jednak... co to komu szkodzi? Popatrzy tylko i nawet jej nie dotknie. Pochylił się i odsunął kosmyk z policzka dziewczyny. MoŜe pragnąć, nie sięgając po przedmiot pragnień. Będzie musiał tak postąpić, gdyŜ jeśli ją odeśle, straci sposobność, by schwytać Stanhope'a w pułapkę. Tylko Ŝe dopóki Celeste pozostanie w Blythe Hall, Ellery nie przestanie się za nią uganiać. Throckmorton musi zatem zrobić, co tylko się da, aby utrzymać ją poza zasięgiem brata. Jeśli nawet od czasu do czasu poczuje wyrzuty sumienia albo ten niedorzeczny przypływ czułości i poŜądania - cóŜ, dostanie jedynie to, na co zasłuŜy.
ROZDZIAŁ 12
Powiew wiatru uniósł lok z czoła Celeste. Pochmurne popołudnie pachniało deszczem. Na trawniku ustawiono szeregiem tarcze. - ZałoŜę się z tobą o dwadzieścia funtów, Ŝe dziewczyna trafi w sam środek. - Nic z tego, chłopie. Nie ty jeden przyglądałeś się dziś, jak ona strzela. Celeste przysłuchiwała się słowom stojących za nią męŜczyzn, pułkownika Haltona i lorda Arrowooda, z uczuciem triumfu i zadowolenia. Throckmorton zasugerował, by postarała się jakoś utrzymać w tajemnicy swe pochodzenie, znajdując jednocześnie sposób, by zaakceptowano ją w towarzystwie. Tak właśnie postąpiła i myśliwi, nadciągający pojedynczo od strony moczarów, wkrótce odkryją, Ŝe właśnie odbywają się niezwykłe zawody. Celeste uniosła strzelbę i wypaliła jeszcze raz.
140
Pocisk trafił w sam środek tarczy. Lord Townshend, jej ostatni rywal, odrzucił strzelbę, przyznając się do poraŜki. Rozległ się głośny aplauz, zwłaszcza młodszych dŜentelmenów, którzy nie dbali ani trochę o jej umiejętności strzeleckie, jednak intrygowała ich otaczająca dziewczynę aura tajemniczości oraz jej uroda. I tak było dobrze. Hrabia de Rosselin nauczył ją, Ŝe powinna cieszyć się swoją urodą, ale polegać raczej na rozumie. Pomyślała, Ŝe ów rozum dobrze się jej przysłuŜył, gdyŜ to ona wpadła na pomysł, aby urządzić konkurs strzelecki. Kiedy to zaproponowała, lady Philberta uniosła wysoko brwi. - Kto miałby stanąć do tego konkursu, panno Milford? - DŜentelmeni, którzy nie przepadają za polowaniem zaczęła. - Kapitalny pomysł! - wtrącił pułkownik Halton. - Oraz damy, które potrafią strzelać - dokończyła Celeste. - To mało kobiece - prychnął lord Arrowood. Rozbroiła go, dotykając jego rękawa i cichym głosem prosząc o tolerancję wobec wybryków młodości. - Zresztą - dodała - Ŝadna z dam i tak nie ma szansy wygrać z takim ekspertem jak pan. Uwierzył jej bez trudu. Ku oczywistemu zadowoleniu lady Philberty, wyeliminowała go z zawodów juŜ w pierwszej rundzie. Pokonany, zaczął śmiać się z siebie, a potem usiadł z tyłu, aby przyglądać się zawodom. Zebrał teŜ niezłą wygraną od zmęczonych myśliwych, wracających grupkami z lasu. Teraz Celeste uśmiechnęła się rozkosznie i dygnęła najpierw przed zdolnym rywalem, a potem 141
przed pozdrawiającym ją tłumem. To bardzo mili ludzie, kiedy juŜ się ich pozna, pomyślała. Była tu obca, w gorszym połoŜeniu, a jednak kiedy wygrała, uznali ją za swoją. -Brava! - zawołała Hiacynta. Celeste zapomniała się na tyle, Ŝe uśmiechnęła się do dziewczyny. Ich krótkie spotkanie poprzedniego dnia pozostawiło niemiłe uczucie. Celeste polubiła Hiacyntę, choć przedtem, nim ją poznała, coś takiego nie wydawało jej się moŜliwe. Na tym polegał kłopot z poznawaniem ludzi. Nie zawsze udawało się potem podtrzymać uprzedzenia. Lady Philberta podeszła do Celeste, nie przestając klaskać. - Zadziwiający popis, panno Milford. Proszę nam powiedzieć, gdzie nauczyła się pani tak strzelać. - W Rosji. Celeste odwzajemniła uścisk, jakim obdarzyła ją lady Philberta, zastanawiając się, dlaczego została tak łatwo zaakceptowana. Raczej nie naleŜało się spodziewać, by arystokratyczna lady Philberta była zadowolona z towarzystwa córki ogrodnika, uganiającej się za jej synem, mimo to dama wydawała się szczerze rozbawiona. Być moŜe Celeste niepotrzebnie nastawiła się na walkę. Podnosząc głos, by usłyszano ją wszędzie, wyjaśniła: - Kiedy podróŜowałam w towarzystwie rosyjskie go ambasadora i jego Ŝony, odkryłam, Ŝe kraj ten roi się od wilków, prawdziwych i tych w ludzkiej skórze. Rozejrzała się wokół z uśmiechem, który lekce sobie waŜył zagroŜenie ze strony rozbójników, morderców i rewolucjonistów. Jakiś ruch z boku zwrócił jej uwagę. Garrick, który właśnie wracał z polowania, nie spuszczał z niej wzroku. Błoto pokrywało jego nogi od stóp po uda. 142
Wilgotne, czarne włosy sterczały zmierzwione nad czołem. Miał podkrąŜone ze zmęczenia oczy i skrzywione w grymasie zawziętości usta. Uniosła pytająco brwi, zastanawiając się, co teŜ uczyniła, aby zasłuŜyć na tak uwaŜną obserwację. Pragnęła podejść do niego i zapytać, czy zrobiła coś złego, a takŜe zapewnić go, iŜ pozostała dyskretna. - Rosja to kraj szaleńców - dodała. Z tłumu wystąpił inny męŜczyzna. - Posłuchajcie tylko! - zawołał. - Celne powie dzonko i równie celny strzał! Zaszokowana uświadomiła sobie, Ŝe to Ellery. Ellery, z ostrzyŜonymi krócej niŜ zwykle włosami, lecz nadal zabójczo przystojny, zwłaszcza w porównaniu ze swoim zmęczonym, ubłoconym bratem. - Ty... wyzdrowiałeś! - zawołała. - Jeszcze trochę utykam. Uśmiechnął się do niej tak olśniewająco, jakby kaŜdy jego ząb był zapaloną świecą. Podnosząc temblak, dodał: Uszkodziłem teŜ sobie nieco ramię. Odnawiają pomieszczenie nad pokojem dzieci. Jedna z pokojówek weszła na drabinę, aby przykleić tapetę. Usłyszałem, jak krzyczy i... cóŜ, gdyby spadła, mogłaby wyrządzić sobie powaŜną krzywdę. Co młodsi goście natychmiast zgromadzili się wokół Ellery'ego, sceptyczna mina Celeste przeszła więc niezauwaŜona. - Uratowałeś pokojówkę? - spytała Hiacynta z oczami błyszczącymi niczym gwiazdy. Ellery ledwie na nią spojrzał. - Ktoś musiał to zrobić. - Ale ucierpiał pan przy tym - wykrzyknęła jedna z dam. Uśmiechnął się. 143
- Troszeczkę. W sytuacjach takich jak ta nikt się nie zastanawia. Po prostu śpieszy na ratunek. Ruszył w stronę domu, a reszta gości podąŜyła za nim niczym stado owiec. - Ale dość o mnie. Co ciekawego działo się dookoła, gdy przebywałem w odosobnieniu? - Nic, Ellery. Bez ciebie nie mogło dziać się nic ciekawego - powiedziała Hiacynta, sunąc drobnymi kroczkami tuŜ obok ukochanego.
- Wydaje się pan zmęczony - powiedział Stanho pe, podchodząc do Garricka Throckmortona, który przyglądał się, jak Celeste odchodzi z Ellerym. Throckmorton wziął trzy głębokie oddechy, nim odpowiedział: - Bo jestem zmęczony. Prawie nie spałem w nocy. Stanhope, wietrząc niczym pies gończy na tropie, zapytał: - Mam nadzieję, Ŝe nie z powodu pańskiej... dzia łalności? - Po czym rozejrzał się dookoła i upewniw szy się, Ŝe nikt ich nie słyszy, dodał: - Mógł mnie pan obudzić. Throckmorton odwrócił się do sekretarza, przyjaciela - i zdrajcy. Stanhope nosił ubrudzone błotem ubranie niczym odznakę honorową. Kapelusz myśliwski z brązowej wełny oznajmiał wszystkim wokoło, Ŝe mają do czynienia z angielskim dŜentelmenem. Stanhope ustrzelił najwięcej ptaków i od nieustannego poklepywania gratulujących mu towarzyszy pewnie bolały go juŜ plecy. Samozadowolenie leŜało na nim jeszcze lepiej niŜ błoto. Wkrótce Garrick pozbawi go wszystkiego. Zostanie tylko błoto. 144
- Nie sądzę, byś mógł pomóc mi w tej sprawie. Bytem z panną Milford. - Z panną Milford? - zapytał Stanhope, autentycznie zdumiony. - Odkryliśmy, Ŝe mamy ze sobą... wiele wspólnegoThrockmorton nie dostrzegał dotąd, jak starannie Stanhope podtrzymuje swój wizerunek dobrego kumpla i towarzysza. Wykorzystywał reputację śmiałego odkrywcy, od kiedy tylko wrócili z Indii. - Wspólnego? Pan i córka ogrodnika? - zauwaŜył Stanhope z odcieniem pełnego wyŜszości niesmaku w głosie. Pora, by Stanhope przestał podpierać się swoimi młodzieńczymi wyczynami i wziął odpowiedzialność za to, co robi. - No, Stanhope - powiedział Garrick - nie byłbyś męŜczyzną, gdybyś nie zauwaŜył, Ŝe panna Milford bardzo się zmieniła. - Do licha, tak. Stanhope skorzystał z okazji i zerknął poŜądliwie na szczupłe plecy Celeste. Garrick z trudem pohamował się, by nie wcisnąć w trawę kretyńsko zadowolonej z siebie gęby sekretarza. A potem Stanhope prychnął z arystokratyczną pogardą: - Mimo to nadal jest córką ogrodnika. - I zawsze nią będzie. Kimś lepszym od ciebie. - Kapitalna rozrywka, Throckmorton - rzucił pułkownik Halton, mijając ich. - O tej dziewczynie wkrótce zacznie się mówić w Londynie! - Dziękuję. Co do dziewczyny, teŜ tak uwaŜam -zawołał za nim Throckmorton. PoniewaŜ minęli go 145
juŜ prawie wszyscy goście, ruszył w kierunku domu. Wolał, aby nikt inny nie usłyszał, o czym rozmawia ze Stanhope'em, dlatego wlókł się niemiłosiernie. Stanhope spojrzał przed siebie. Ellery i Celeste właśnie pokonywali stopnie werandy. - Wydaje się nadal zakochana w Ellerym. - Nic podobnego. Zbyt współczujące, poza tym zabrzmiało to tak, jakby wątpił w jej wierność. Spróbował przyjacielsko się uśmiechnąć. - Wróciła tu dla Ellery'ego, a on, jak zwykle, nie ma nic przeciwko drobnemu flirtowi. Ellery o mało nie doznał skrętu szyi, wpatrując się w Celeste. Mimo to Throckmorton nie przestawał uśmiechać się z zadowoleniem. Wzruszył ramionami. - Co mam ci powiedzieć, Stanhope? Ty pochodzisz z arystokratycznej rodziny, ja nie. Gdyby nie pieniądze, stałbyś wyŜej ode mnie. - Tak. - Stanhope najwidoczniej czuł się na tyle bezpieczny, Ŝe pozwolił, by do jego głosu wkradła się gorycz. - Ja ich nie mam. - Powiedziałbym, Ŝe całkiem nieźle cię opłacam -stwierdził Throckmorton, udając rozbawienie. - Oczywiście, proszę pana. Nie chciałem się skarŜyć. - Oczywiście. Najwidoczniej Stanhope dosłyszał w głosie pracodawcy coś, co go ostrzegło, wrócił bowiem do poprzedniego tematu. - Opowiadał mi pan o pannie Milford. - Ach tak - Throckmorton pozwolił sobie na uśmiech. - Moja matka pochodzi co prawda z za cnego rodu, lecz ojciec wywodzi się z plebsu, więc nie róŜnię się znów tak bardzo od panny Milford. 146
- Pozwolę sobie nie zgodzić się z panem. Ona nie ma ani pensa. Arystokraci aranŜowali małŜeństwa ze względu na korzyści materialne. Czasami Throckmorton czuł się dumny, Ŝe, przynajmniej w połowie, pochodzi z gminu. - Jej uroda nie ma ceny. Poza tym jest miła, umie obchodzić się z dziećmi, a całuje... przepraszam, z pewnością nie chciałbyś o tym słuchać. - Throck morton umilkł, czekając, aŜ Stanhope przetrawi usłyszane rewelacje, a potem zauwaŜył z zadumą: Choć jestem zdziwiony, Ŝe nie słyszałeś plotek. - Nie, proszę pana, nie słyszałem ani słówka na ten temat. Kłamie, ocenił Throckmorton, albo coś innego zaprząta jego uwagę. Jest zbyt zajęty uprawianiem niebezpiecznej gry, by zwracać uwagę na plotki. Po wyznaniu Throckmortona z pewnością nadstawi ucha, wietrząc skandal, a to, co usłyszy, powinno go przekonać. - To, oczywiście, czysty nonsens - mówił dalej. -Wsiadłbym na tę huśtawkę, nawet gdyby mnie do tego nie namawiała. - Proszę mi wybaczyć - Stanhope potknął się na stopniu. Pan... huśtał się? Na huśtawce? O -tak? - uczynił wahadłowy ruch dłonią. Na jego palcu zabłysnął rubin osadzony w złocie - prezent od Throckmortona za lata wiernej słuŜby. - Owszem. Co w tym dziwnego? Throckmorton zmarszczył brwi, udając zdumienie. Prawdę mówiąc, był zdumiony. Matka zdąŜyła go juŜ zagadnąć na temat, jak to ujęła, „dziwacznego zachowania". Z pewnością dopuszcza myśl, Ŝe jej syn moŜe od czasu do czasu zejść z utartej ścieŜki i trochę powierzgać. A jeśli nie, jego poranna wizyta w pokoju dzieci z pewnością by ją w tym upewniła. 147
Właściwie trudno nazwać to, co zrobił, wierzgnięciem. To było po prostu szaleństwo. - Całował pan córkę ogrodnika? - upewnił się Stanhope. - Nie tylko całowałem... Throckmorton zamilkł, uśmiechnął się jak męŜczyzna, który czuje się zmuszony dochować tajemnicy i ruszył dalej. - Przepraszam. Nie zachowywałem się w ten sposób od lat. A moŜe nigdy. Przynajmniej to było prawdą. Nigdy przedtem nie miał ochoty udusić sekretarza. Stanhope nawet nie starał się ukryć zaskoczenia. - Twoje niedowierzanie nie przynosi mi chluby -zauwaŜył Throckmorton sucho. - Nie miałem na myśli... jednak w porównaniu z... Stanhope machnął ręką w kierunku Ellery'ego i Celeste. - Chciałeś powiedzieć, Ŝe nie jestem nawet w przybliŜeniu tak przystojny jak mój brat. Przedtem jakoś nie miało to znaczenia i doprawdy nie wiedział, dlaczego coś miałoby się tu zmienić, lecz był juŜ serdecznie znuŜony przypominaniem mu o atrakcyjności Ellery'ego. - Masz rację, przyznaję. Lecz jestem zadurzony w pannie Milford, a w zalotach potrafię być równie bezwzględny, jak w... interesach. Przed nimi Celeste z niewiadomego powodu wymówiła się od towarzystwa Ellery'ego i jego grupki, po czym pośpiesznie odeszła. Ellery przez chwilę spoglądał w ślad za nią, lecz kiedy minęła róg domu, przyłączył się z powrotem do wesołej gromadki. Throckmorton spojrzał na Hiacyntę. Biedna dziewczyna wlokła się z tyłu, nie spuszczając 148
wzroku z narzeczonego, otoczonego rojem modnie ubranych młodych ludzi oraz wdzięczących się debiutantek. Trzeba coś z tym zrobić, pomyślał. Jak zwykle, to on będzie musiał wszystkim się zająć. Nagle poczuł się znuŜony. - Rozumiem - powiedział Stanhope. - Poleciłem pannie Milford, aby zachowywała się dyskretnie, w przeciwnym razie nasz romans mógłby zostać odkryty. Stanhope, nadal nieprzekonany, zaprotestował: - Lecz panna Milford nie wygląda na pańską... to znaczy wydaje się tak... - Młoda? Olśniewająca? - Nie na swoim miejscu. Nie pojmuję, dlaczego pozwolił jej pan przebywać z gośćmi. To znaczy, rozumiem, Ŝe ma pan potrzeby, jak kaŜdy z nas, lecz dziwi mnie, Ŝe zaangaŜował się pan w romans z córką ogrodnika. Wiem, jak ceni pan Milforda. Przez te wszystkie lata był pan dla niego bardzo wspaniałomyślny. Zabawianie się z jego córką wydaje się... - Nie zrozumiałeś, Stanhope! - Throckmorton nieźle się bawił, prowadząc rozmowę dokładnie tak, jak zaplanował. Nie mam zwyczaju zabawiać się z młodymi damami. Myślę o pannie Milford powaŜnie. - PowaŜnie? Ma pan na myśli... małŜeństwo? - Ona naleŜy do mnie. Wypowiedzenie tych słów sprawiło mu niemałą satysfakcję. Lecz chyba posunął się za daleko. Pora zmienić temat. Dotknięciem dłoni i ruchem głowy wskazał Stanhope'owi drogę do gabinetu. Tu nie było miejsca na miłosne dramaty. W gabinecie zajmowano się powaŜnymi sprawami, takimi jak zawiadywanie siatką szpiegowską. Nie minie tydzień, a Throckmorton zniszczy Stanhope'a. Zamknął 149
za nim drzwi i powiedział bez niepotrzebnych wstępów: - Mam problem. Sekretarz spojrzał na niego z uprzejmym zainteresowaniem. - Jakiego rodzaju problem, proszę pana? - Pojawiły się kłopoty. Ludzie w terenie nie są juŜ bezpieczni. Wygląda na to, Ŝe ktoś z naszych sprzedaje informacje Rosjanom - stwierdził, nie kryjąc zmartwienia. Stanhope zaczerpnął głęboko powietrza. -Nie! - Tak, a ja jestem najbardziej podejrzany. Nie czekając, aŜ na twarzy Stanhope'a pojawi się wyraz niedowierzania lub ulgi, podszedł do biurka i zaczął wybijać palcami rytm na ciemnej, lśniącej powierzchni blatu. - Nie muszę ci mówić, Ŝe to nieprawda. - Oczywiście, proszę pana! - Lecz nie wiem, kto jest winien. - Musi pan mieć jakieś podejrzenia - zauwaŜył Stanhope zachęcająco. - Rzeczywiście, mam. Throckmorton oparł dłonie płasko na blacie i przez chwilę wpatrywał się w Stanhope'a tak intensywnie, Ŝe ten mimo woli zacisnął dłonie w pięści. A wtedy Throckomrton oświadczył: - To na pewno Winston. - Winston? - Stanhope rozwarł dłonie i zmarszczył z niedowierzaniem czoło. - Dlaczego akurat Winston? - Drobne wpadki zaczęły się mniej więcej rok temu. Dokładnie wtedy, gdy on się do nas przyłączył. Throckmorton usiadł na niewygodnym krześle przed biurkiem. - Wiem, Ŝe go lubisz, ale to zdrajca. 150
- AŜ trudno uwierzyć... - MoŜe to ktoś inny. Jestem otwarty na sugestie. - Nie, z pewnością ma pan rację. Oczywiście, cóŜ innego mógłbyś powiedzieć'? - Skoro wpadki zaczęły się, kiedy Winston został zwerbowany, to, jeśli w ogóle jest jakiś zdrajca, musi nim być on. - Właśnie. Krzesło rzeczywiście było tak niewygodne, jak mu mówiono. Jednak Throckmorton celowo nie zajął fotela za biurkiem. Chciał, Ŝeby Stanhope zobaczył go odartego z pewności siebie, godności, pozbawionego znaczenia, jakiego przydawał mu fakt, Ŝe był tu panem. - Złe nowiny są takie, Ŝe choć nadal będę otrzy mywał komunikaty na temat ruchów naszych wojsk w Indiach, ministerstwo spraw wewnętrznych wyrazi ło Ŝyczenie, bym zachowywał je dla siebie. Stanhope milczał przez chwilę, sadowiąc się na pobliskim krześle, a potem zauwaŜył: - Sądziłem, Ŝe jest pan podejrzany. Błąd. Trzeba go naprawić. - Niekoniecznie ja osobiście. Lecz skoro zdrajcą jest mój człowiek, jestem winien przynamniej nie kompetencji, prawda? Throckmorton uśmiechnął się zimno. Choć wiedział, Ŝe kaŜdy, kto kieruje siatką szpiegowską, wcześniej czy później styka się z problemem zdrady, odstępstwo Stanhope'a nie tylko go zraniło, ale i uraziło jego dumę. - Będzie pan potrzebował pomocy, by udowodnić winę Winstona. - Nie słuchałeś? Londyn dał mi jasno do zrozumienia, Ŝe ktoś spośród moich ludzi zdradził. Nie pozwolą mi samemu szukać winnego. Przyślą swoich 151
ludzi, aby się tym zajęli i, jestem pewien, przy okazji mieli teŜ oko na mnie. Na pewno wkrótce zobaczysz ich na terenie posiadłości. W rzeczywistości juŜ tam byli, udając, Ŝe śledzą Winstona, a tak naprawdę pilnując Stanhope'a, próbując odkryć, kto moŜe być jego wspólnikiem i strzegąc dzieci. - A zatem, dopóki nie udowodnimy zdrajcy winy, nie przydasz mi się jako sekretarz. Proszę, wybacz, Ŝe naraziłem cię na ten przejaw braku zaufania. Mam nadzieję, Ŝe wytrwasz przy moim boku i razem prze czekamy burzę. - Oczywiście, jak pan sobie Ŝyczy, ale... Stanhope przesunął palcem po poręczy fotela. - Ktoś jednak będzie musiał pisać raporty, formułować komunikaty i takie tam... Nie mogą oczekiwać, Ŝe będzie pan robił to sam. - Bo nie zamierzam - odparł dziarsko Throckmorton. Droga Celeste mi pomoŜe. Sekretarzowi oczy mało nie wyszły z orbit. - Celeste? Ta mała... Ta... dziewczyna? - Właśnie! Kobieta, która nie ma pojęcia o grze, jaką prowadzimy w Azji Środkowej, naiwna jak szczenię, a przy tym znająca biegle francuski i rosyjski. Powiem ci, Stanhope, ta dziewczyna to prawdziwy dar niebios, do tego miły dla oka. Throckmorton zachichotał. - Pewnie nie przyszłoby mi to na myśl, ale ostatniej nocy wymknęła mi się pewna informacja na te mat zbliŜającej się inwazji i, wyobraź sobie, ona nie zrozumiała! - ZbliŜająca się inwazja? Throckmorton przyłoŜył palec do warg. Stanhope przez chwilę wiercił się niespokojnie na twardym krześle. 152
- Jest pan pewien, Ŝe moŜna jej zaufać? - Masz na myśli, Ŝe ona moŜe być szpiegiem, który ma zawrócić mi w głowie? - Throckmorton zachichotał pobłaŜliwie. - Człowieku, naprawdę sądzisz, iŜ ktoś mógłby pomyśleć, Ŝe męŜczyzna o mojej pozycji zakocha się w podlotku o ptasim móŜdŜku, choćby nie wiem, jak ślicznym?
ROZDZIAŁ 13
- Jeśli popatrzysz na lewo od Wielkiej Niedźwie dzicy, zobaczysz gwiazdę, zwaną Arktur. - Celeste ustawiła teleskop dla Penelopy. - Zapamiętaj tę na zwę. Kiki powtórzyła gest Celeste, wskazujący Arktura. - Oui, mademoiselle. Arktur. - To najjaśniejsza gwiazda na letnim niebie, naleŜy do konstelacji Wolarza. Nazwa konstelacji pochodzi od greckiego słowa Bootes. - Bootes - powtórzyła Kiki. Penelopa zerknęła w okular i zapytała: - Po co pani w ogóle z nią rozmawia? Ona nie mówi po angielsku. - Owszem, mówi. Musiałaby być głupia, Ŝeby się do tej pory nie nauczyć, a to bardzo inteligentna dziewczynka.
Gwiazdy błyszczały na czystym, letnim niebie, wschodzący na horyzoncie księŜyc był niczym zapowiedź własnej wspaniałości, a mury ogrodu chroniły je przed światłem padającym z okien domu. Mimo to 153
Celeste dostrzegła spojrzenie, jakie Penelopa rzuciła Kiki i grymas młodszej dziewczynki. Celeste uśmiechnęła się. Wyglądało na to, Ŝe dziewczęta osiągnęły we wzajemnych stosunkach swego rodzaju równowagę i gdyby została ich guwernantką łub— lub matką którejś z nich, Z chęcią pomogłaby im bardziej się zaprzyjaźnić. - Widzisz pierścienie Saturna? - spytała Penelopa. - Rozciągają się na boki i zmieniają kolor. Dlaczego zmieniają kolor? - Nikt tego nie wie. - Dowiem się, kiedy dorosnę - oświadczyła Penelopa. Usłyszawszy w jej głosie stanowczość, która czyniła dziewczynkę tak podobną do ojca, Celeste ani przez chwilę nie wątpiła, Ŝe Penelopa przynajmniej spróbuje. Jednak doświadczenie skłoniło ją, by ostrzec małą: - Prawdziwi astronomowie nie powitają chętnie w swoim gronie kobiety. Penelope podniosła z oburzeniem glos: - Nie będą o to dbali, jeśli okaŜę się lepsza od nich. - Przeciwnie, wtedy będzie jeszcze gorzej. - To znaczy, Ŝe są głupi - oświadczyła Penelopa z niezachwianą pewnością. Celeste przez chwilę zastanawiała się, czy jako guwernantka dziewczynki nie powinna nalegać, by jej podopieczna aŜ tak bardzo nie śpieszyła się z oceną i przejawiała więcej taktu, zwłaszcza w kontaktach z płcią przeciwną. Uznała jednak, Ŝe będzie na to czas później, powiedziała więc tylko: -Tak. - Kto nauczył panią wszystkiego o gwiazdach, panno Milford? - spytała Penelopa. - Mój ojciec - odparła Celeste ciepło. 154
- Och, lubię go! Penelopa odsunęła się od teleskopu. - Pokazał mi, jak zasiać bazylię w kuchennym ogrodzie. I nasiona wzeszły! Kiki pociągnęła Celeste za spódnicę. - Ou est-elle, l'Etoile du Nordl - Wiesz juŜ, gdzie jest Gwiazda Polarna - zganiła ją Penelopa. Oczywiście, była to prawda, lecz Kiki po prostu domagała się swojej części uwagi, więc Celeste uklękła obok niej. - Znajdujemy Gwiazdę Polarną, posługując się dwiema gwiazdami konstelacji Wielkiej Niedźwiedzicy, tworzącymi wraz z nią linię prostą. Zaś pięć konstelacji, otaczających gwiazdę Polarną, to... - Kasjopea, Smok, Wielka i Mała Niedźwiedzica, Cefeusz wyrecytowała Kiki. Celeste spojrzała na nią. Ciekawe, kiedy dziewczynka wreszcie pogodzi się z tym, Ŝe jej dom jest teraz tu, w Anglii. Dotychczas zachowywała się tak, jakby wierzyła, iŜ potrafi zmienić fakty, zaprzeczając im. Celeste bolało serce, kiedy patrzyła, jak mała szuka ukojenia nie tam, gdzie naprawdę mogłaby je znaleźć. Gdyby tylko Ellery... lecz on nie wiedział, co robić. śona nauczyłaby go, jak być ojcem tego nieszczęśliwego dziecka. Penelopa odsunęła się od teleskopu. - Znam nazwy wszystkich letnich konstelacji. - Powiedz nam - zachęciła ją Celeste. - Moi aussil - krzyknęła Kiki, skacząc po Ŝwirowanej ścieŜce. - Teraz kolej na Penelopę - powiedziała Celeste. -Nonl Kiki wyrwała się Celeste, odbiegła kilka kroków ścieŜką i zaczęła wykrzykiwać: - Waga, Pegaz, Andromeda... 155
- Widzisz, ona doskonale rozumie po angielsku. Mała pleciuga. Penelopa stała sztywna jak kij, ze skrzyŜowanymi na piersi ramionami, wpatrując się w rozbrykaną Ki-ki. Dziewczynka, odsuwana ustawicznie w cień przez młodszą, ładniejszą kuzynkę, miała wszelkie podstawy, by Ŝywić wobec niej nieprzychylne uczucia, posiadając zarazem o tyle więcej niŜ tamta - kochającego ojca i bezpieczny dom. - Nie znoszę jej. Jestem grzeczna i nikt mnie nie zauwaŜa - mówiła Penełopa. - Ona jest nieznośna i wszyscy zwracają na nią uwagę. Celeste objęła ją ramieniem. - Nie dziś wieczorem. PołóŜmy się na kocu. Kiedy zjawiły się w tym odludnym zakątku ogrodu, zapadał zmierzch. Herne ustawił teleskop i rozpostarł na trawie wielki pled. PołoŜyły się teraz na nim obydwie. Wiatr natychmiast wydął im spódnice, lecz co z tego? Poza nimi nie było tu nikogo. Tej nocy, przy dźwiękach dolatującej od strony domu muzyki, gdzie wszyscy ci poprawnie się zachowujący, bogaci, dobrze urodzeni dorośli uczestniczyli w kolejnym przyjęciu, ona i dziewczynki pobierały lekcję astronomii i... wzajemnej bliskości. Celeste spojrzała na firmament i zapytała: - CzyŜ to nie piękne? - KozioroŜec, Orzeł, Łabędź... -wykrzykiwała da lej Kiki. Penelope, leŜąc tuŜ przy Celeste, wpatrywała się w niebo, sztywna z napięcia. - Nie gniewasz się na mnie za to, co powiedziałam? śe jej nie cierpię? - Kiki jest twoją kuzynką, Ŝyjecie razem jak siostry. KaŜdemu zdarza się od czasu do czasu nie lubić swojej kuzynki, a nawet siostry. 156
Celeste wzruszyła ramionami, zdając sobie sprawę, Ŝe Penelopa wyczuła ten gest. - Sztuka polega na tym, by nie pozwolić, Ŝeby ta niechęć cię unieszczęśliwiała. Penelopa zaczęła się odpręŜać. - Papa mówi, Ŝe kiedy był młodszy, teŜ czasem nie znosił wujka Ellery'ego. Celeste wcale nie miała ochoty tego słuchać. Choć od poznania dziewczynek minął zaledwie dzień, zdąŜyła się juŜ zorientować, jak bardzo kaŜda z nich podobna jest do ojca. Penelopa zarówno charakterem, jak wyglądem przypominała powaŜnego, odpowiedzialnego Garricka, zaś Kiki beztroskiego szelmę, Ellery'ego. A w kaŜdej z nich drzemały ogromne moŜliwości. - Czy tatuś nadal go nie znosi? - CóŜ, nie wiem, słyszałam jednak, jak mówi, Ŝe brak mu juŜ cierpliwości i Ŝe wujek Ellery jest taki bezwartościowy. Celeste miała ochotę zaprotestować, lecz powstrzymała się z obawy, Ŝe analityczny umysł Penelopy skłoni dziewczynkę, by natychmiast udowodniła, jak bardzo bezwartościowy jest Ellery. - To znaczy, Ŝe kiedy będę dorosła jak ty i tata, nie będę juŜ tak bardzo nienawidzić Kiki? Z właściwą młodości szczerością zaliczyła ich oboje do tej samej grupy i Celeste, która długo uwaŜała swego obecnego chlebodawcę za o wiele starszego, poczuła się nagle zakłopotana i wytrącona z równowagi. Jak to się stało? KiedyŜ to stała się rówieśnicą Throckmortona? - Ja... tak. Myślę, Ŝe nawet ją polubisz. - Tak właśnie mówi tatuś - oświadczyła Penelopa z satysfakcją. - ...et Orion - zawołała Kiki. 157
- Kiki, Orion to zimowa konstelacja - sprostowała Celeste. Spójrz w górę, Penelopo. Gwiazdy się poruszają, podobnie jak planety. A ziemia krąŜy wokół słońca. Gdy leŜy się bardzo spokojnie, moŜna niemal poczuć, jak wszechświat przesuwa się przed naszymi oczami. Rozumiesz, co mam na myśli? - Tak - odparła Penelopa z podziwem i zachwytem. Czuję, jak ziemia porusza się pode mną. Kiki, wzdychając demonstracyjnie, opadła na koc z drugiej strony Celeste. - Pamiętaj, Penelopo, astronomia to nie tylko wiedza i umiejętność posługiwania się teleskopem. Nie wolno ci utracić ciekawości i zadziwienia pięknem wszechświata, jaki stworzył dla nas Bóg. - Cest grandę - powiedziała Kiki. - Qui, c'est tresgrandę - zgodziła się z nią Penelopa. Celeste objęła dziewczynki i przytuliła je do siebie. Jak dobrze być w domu, pomyślała. -Attention Kiki wskazała na księŜyc w trzeciej kwadrze, unoszący się nad horyzontem. Penelopa usiadła, jak poruszona spręŜyną. - MoŜemy popatrzeć na niego przez teleskop? - Jest zbyt jasny - powiedziała Celeste. Rzeczywiście, zrobiło się tak jasno, iŜ drzewa, krzewy i mury nabrały widocznych kształtów. - Lepiej oglądać księŜyc, kiedy jest go zaledwie połowa. Jeden z moŜliwych teraz do rozpoznania kształtów wyglądał zupełnie jak męŜczyzna. Nie zauwaŜyła, kiedy się zbliŜył, lecz czuła na sobie jego spojrzenie. Wysiliła wzrok, próbując zidentyfikować stojącą nieruchomo postać. - Przyjdziemy tu, gdy księŜyc będzie w drugiej kwadrze? - spytała Penelopa z nadzieją. 158
- Tak - odparła, lecz jej uwagę zaprzątało coś innego. Powodowana niepokojem, usiadła, spoglądając przed siebie. Nagle męŜczyzna - kimkolwiek był - poruszy! się i Celeste podskoczyła niczym spłoszona łania. Serce biło jej mocno. - Tatuś! - Penelopa zerwała się z koca i ruszyła ku Throckmortonowi, który pojawi! się w plamie księŜycowego blasku. Celeste przyłoŜyła dłoń do tłukącego się szaleńczo w piersi serca. Nie wiedziała, dlaczego tak bardzo się przestraszyła, lecz to, Ŝe się bała, nie ulegało wątpliwości. Nawet w tych warunkach dostrzegała w nim pewną sztywność, jakby gotował się do walki lub... a moŜe, po prostu, kiedy zobaczyła go w tej wonnej ciemności, przypomniała sobie, jak całował ją w mrocznym korytarzu i jak był w tym dobry. Pragnęła odejść, zaraz, natychmiast, nim on przypomni sobie, Ŝe ochoczo odpowiedziała na pieszczotę. - Przyszedłeś popatrzeć przez teleskop? - spytała Penelopa. -Nie. Jeśli nawet czuł się równie nieswojo jak Celeste, doskonale potrafił to ukryć. - Przyszedłem, poniewaŜ pani Brown powiedziała, Ŝe pora was połoŜyć. Dziewczęta jęknęły unisono. To Celeste poleciła panią Brown na piastunkę. Wdowa z wioski wychowała dziewiętnaścioro własnych dzieci, potrzebowała zarobku i, jak przypuszczała Celeste, nic, co mogłyby wymyślić Kiki i Penelopa, nie byłoby w stanie jej zaskoczyć. Wstała z koca i zaczęła wygładzać spódnicę, aby nie patrzeć na Garricka. - Zabiorę je na górę. - Nie ma potrzeby - powiedział Throckmorton i skinął dłonią w kierunku krzaków. 159
Jeden z największych, najciemniejszych, najbardziej nieruchomych kształtów nagle się poruszył. Kiki cicho krzyknęła. Penelopa podskoczyła. Celeste wysunęła się do przodu, zaciskając pięści. - Jesteście bardzo nerwowe. To tylko mój przyjaciel, pan Kinman - powiedział Throckmorton uspo kajająco. A potem, podnosząc głos, zawołał: - Wy szedłeś sobie zapalić, Kinman? -Tak. Kinman ruszył ku nim, powłócząc nogami. Gdy światło księŜyca padło na jego twarz o złamanym niegdyś nosie i krzaczastych brwiach, Celeste uświadomiła sobie, Ŝe nie widziała tego męŜczyzny pośród gości. Lecz miał na sobie czarne ubranie i ciemną krawatkę, musiał więc być dŜentelmenem. MoŜe dopiero co przyjechał. Powinna chyba ufać, Ŝe Throckmorton będzie wiedział, kogo zaprosić. Mimo to jej źrenice zwęziły się podejrzliwie. Wytwornym gestem skinął głową. Wyglądał teŜ w kaŜdym calu jak dŜentelmen. Spojrzał na dziewczynki i jego burkliwy głos złagodniał. - Opuściłem przyjęcie, aby zapalić cygaro. Zostałem na dworze przez kilka minut, gdyŜ chciałem nacieszyć się pięknem wieczoru, podobnie jak te młode damy. Czy nauczyłyście się juŜ duŜo o gwiazdach? - Tak, proszę pana. Penelope wysunęła się do przodu. Jej głos brzmiał pewnie i stanowczo. - Zamierzam zostać astronomem. - Oui, Monsieur, moi, aussi - wtrąciła natychmiast Kiki. Kinman przykucnął tak, Ŝe jego twarz znalazła się na równym poziomie z twarzami dziewczynek. 160
- Wy dwie na pewno rzucicie sobie wszystkich astronomów do stóp. - Wyprostował się i uśmiech nął. - Przypominacie mi moje małe siostrzyczki. Bra kuje mi ich Ŝywotności. Celeste uspokoiła się nieco. Pan Kinman najwidoczniej lubił dzieci. Throckmorton podszedł do Celeste, jednak nie spuszczał wzroku z Kinmana. Wyglądało to tak, jakby ci dwaj w niewidoczny sposób komunikowali się ze sobą. - Pan Kinman moŜe zabrać dziewczynki na górę. - Nie, panie Throckmorton, to nie jest konieczne. Sama z nimi pójdę. Celeste nie podobało się, Ŝe jest traktowana jak dziecko, wymagające ochrony, lub głupia kobietka, którą moŜna uwieść. Co gorsza, nie była pewna, do której z tych dwóch kategorii zaliczyli ją panowie. - Pan Kinman wolałby zapewne wrócić na przyjęcie. Wschodzący księŜyc podkreślił surowość rysów Throckmortona, akcentując agresywnie wysunięty podbródek, śmiały zarys nosa i policzka oraz ciemny oczodół, który rozjaśniał jedynie słaby blask oka. Druga strona jego twarzy pozostawała ukryta w ciemności. - Chciałbym z tobą porozmawiać, Celeste. Jego ton, choć uprzejmy, świadczył jasno, Ŝe Thockmorton przyzwyczajony jest do posłuchu. Będzie mu posłuszna... lecz nie w tej sprawie. - Wrócę tu i odszukam pana, gdy tylko zaprowadzę dzieci na górę. Ciemny, groźny, potęŜnie zbudowany tyran połoŜył dłoń na jej ramieniu. Właściwie nie uŜył siły, wiedziała jednak, Ŝe jeśli spróbuje się poruszyć, zatrzyma ją. 161
- Porozmawiamy teraz. - Chętnie odprowadzę dzieci, panienko - zapewnił pan Kinman łagodzącym tonem. -1 tak zamierzałem wrócić juŜ na górę. Wyciągnął ręce do dziewczynek. Penelopa podeszła do niego, a Kiki pobiegła, podskakując, za nimi. Celeste oparła dłonie na biodrach i, spoglądając w ślad za dziewczynkami, powiedziała z jawną dezaprobatą w głosie: - Nie powinien pan skłaniać dziewcząt, by zaufały nieznajomemu. - Penelopa wie, Ŝe moŜe zaufać człowiekowi, któremu ja ufam. - Pan Kinman powiedział, Ŝe wyszedł, aby zapalić cygaro, lecz ja w to nie wierzę. Choć czuła, Ŝe Throckmorton przygląda się jej uwaŜnie, gdy się odezwał, w jego głosie dało się wyczuć zaledwie nutkę zdziwienia: - Nie po to, aby zapalić? Dlaczego tak myślisz? - Nie zauwaŜyłam czerwonego ognika na czubku cygara, a poza tym nie pachniał dymem. Nie wiem, dlaczego tam stał, ale nie ufam ludziom, którzy kłamią. Z początku sądziła, Ŝe Throckmorton po prostu jej nie uwierzył. Spojrzał w dół i przesunął po Ŝwirze czubkiem buta. - Nakryłaś go. Jest nieśmiały, nie znosi przyjęć i wymyka się z nich pod byle pretekstem. Jeśli tylko rozejrzysz się dookoła, z pewnością dostrzeŜesz, Ŝe stoi gdzieś na uboczu, z dala od reszty towarzystwa. Och. Wspomniała twarz pana Kinmana, zwyczajną i pospolitą. - To dobry człowiek. Powierzyłbym mu własne Ŝy cie. - Uśmiechnął się bez cienia radości. - Prawdę 162
mówiąc, zrobiłem coś więcej. Powierzyłem mu Ŝycie mojej córki. - Doskonale. Powinna chyba pozwolić panu Kinmanowi zachowywać się zgodnie z tym, co dyktowało mu jego nieśmiałe usposobienie. - Kiedy znów go zobaczę, postaram się wyciągnąć go z tej skorupy. Throckmorton zakaszlał, a potem powiedział dziwnie zduszonym głosem: - To byłoby bardzo uprzejme z twojej strony. Śmiał się, a ona nie wiedziała dlaczego. Musiała powiedzieć coś, czego nie powiedziałaby angielska dama. A moŜe na zbyt wiele sobie pozwoliła. Nie podobało jej się, Ŝe jest obiektem rozbawienia Throckmortona. Najwidoczniej nie zdawał sobie z tego sprawy, a moŜe po prostu chciał ją rozweselić, zapytał bowiem Ŝartobliwie: - Dlaczego jesteś taka podejrzliwa, Celeste? CzyŜby w ParyŜu za kaŜdym rogiem czaili się mordercy i porywacze? - Raczej w Rosji. ChociaŜ w ParyŜu teŜ się to zdarza dodała po chwili zastanowienia. - Musisz opowiedzieć mi o swoich podróŜach. Zaczynam podejrzewać, Ŝe masz za sobą parę fascynujących przygód. Objąwszy Celeste w talii, opadł na koc i pociągnął ją za sobą.
163
ROZDZIAŁ 14
- Panie Throckmorton! DŜentelmen nie uŜyłby siły przeciwko damie! Celeste miała ochotę kopnąć go we wraŜliwe miejsce, lecz nauczono ją szanować tego człowieka. Poza tym musiała wpierw złapać równowagę, no i utrzymać wokół kolan oporne halki i spódnice. - Pomyślałem, Ŝe poleŜymy sobie na trawie, jak przed chwilą ty i dziewczynki. Odpoczniemy, popa trzymy w gwiazdy, a ty opowiesz mi o Rosji. Jego głos brzmiał łagodnie, lecz gdyby był jakimkolwiek innym męŜczyzną, nie nudnym, sztywnym panem Throckmortonem, który co prawda przewrócił ją w ciemności na ziemię, przemawiał wprost do ucha głosem miękkim niczym aksamit i wspomniał o wpatrywaniu się razem w gwiazdy, zerwałaby się na równe nogi i natychmiast stąd uciekła. Zresztą, i tak była wystraszona. Dwa wieczory temu ją całował i choć ostrzegła go, iŜ dalsze awanse nie będą mile widziane, a on, jak dotąd, zdawał się postępować zgodnie z jej wolą, niezaprzeczalnym faktem było, Ŝe Throckmorton nie jest tylko maszynką do robienia pieniędzy. To takŜe męŜczyzna, samiec, posiadający cechy wspólne wszystkim samcom, zarówno ze świata zwierząt, jak i ludzi. Jednak nie chciała zdradzać się ze swymi obawami i tym, iŜ stara się być czujna. Wiedziała, Ŝe nic by to nie dało, uniosła się więc lekko i wsparła na łokciach. Spojrzała na niego z góry i zasygnalizowała swój rzekomy brak obaw, chichocząc. - Nigdy bym nie przypuszczała, Ŝe moŜe się pan okazać takim bon vivantem, Throckmorton. 164
Throckmorton milczał przez chwilę i Celeste straciła pewność siebie. W końcu powiedział, zamyślony: - Ja teŜ nie. Widocznie to ty przywróciłaś mnie znów do Ŝycia. Mocno powiedziane, pomyślała, lecz z drugiej strony, gdyby trzy dni temu ktoś choćby wspomniał, Ŝe Throckmorton będzie leŜał obok niej w nocy na trawie, odpręŜony... tak, wyglądało na to, iŜ rzeczywiście wrócił do Ŝycia. A moŜe po prostu jest sprytny. Ojciec powtarzał jej, Ŝe Throckmorton nie robi niczego ot tak, bez celu. Jaki cel mógł przyświecać mu teraz? Odrzuciła głowę do tyłu i spojrzała w górę. Gwiazdy nadal tam były. Wiedziała, Ŝe będą. Jednak nie potrafiła skoncentrować się na nich i na rozmowie, gdyŜ całowała tego męŜczyznę zaledwie dwa wieczory temu. A zatem jej zamiar obserwowania gwiazd -obserwowania czegokolwiek - musiał ustąpić wysiłkom podtrzymywania konwersacji. - Zastanawiałem się - powiedział - dlaczego nie tańczysz teraz z Ellerym. -Och. Od razu trafił w sedno. Dlatego czuła się tak nieswojo. - Zaprosił cię na przyjęcie, prawda? - Oczywiście! Po zawodach w strzelaniu powiedział, Ŝe muszę koniecznie przyjść. A ona miała zamiar to zrobić. - Nie jestem pewny, czy powinienem poruszać tak delikatny temat, ale być moŜe potrzebujesz odpowiedniej sukni... -Nie! Sama myśl o tym, Ŝe Throckmorton mógłby zapłacić za jej garderobę, przeraziła ją. - Nic podobnego. 165
- Z pensji guwernantki... Tym razem zachichotała z prawdziwym rozbawieniem: - śona ambasadora okazała się bardzo hojna. Po darowała mi mnóstwo strojów, których nie chciała juŜ nosić. Wyraźnie odetchnął z ulgą. - Zatem, czemu nie jesteś na przyjęciu? Przez całe Ŝycie wyobraŜała sobie, jak flirtuje z Ellerym. Uśmiecha się do Ellery'ego. Tańczy z nim. To było wszystko, czego pragnęła, o czym marzyła. A jednak dzisiaj, za kaŜdym razem, kiedy próbowała pogrąŜyć się w swym ulubionym marzeniu, gdzieś na obrzeŜach świadomości pojawiała się smukła, wysoka postać lady Hiacynty. - Pomyślałam, Ŝe skorzystam z okazji, by lepiej poznać dzieci - odparła. W miarę jak księŜyc wznosił się na nieboskłonie, niesiony letnim wiatrem zapach kwitnącego tytoniu stawał się coraz słodszy i mocniejszy. - Nie powinnaś na razie ich uczyć. Przynajmniej dopóki nie stanie się jasne, jaka jest twoja rola w tym domu powiedział ze szczerą dezaprobatą. To, Ŝe nie aprobował jej postępowania, nie cieszyło Celeste, wolała jednak mieć do czynienia z dŜentelmenem, troszczącym się o dobro swojego dziecka, niŜ z bawidamkiem, który nie wiadomo, co zrobi za chwilę. Spojrzała na niego znowu. - Powiedziałam dziewczynkom, Ŝe jeszcze nie postanowiono, czy zostanę ich guwernantką i zapewniłam, Ŝe ten tydzień to okres próbny. Dziś wieczorem wyszłam oglądać z nimi gwiazdy tylko dla zabawy. Wiedziały o tym i chyba dobrze się bawiły. - Podejrzewam, Ŝe czujesz się bezuŜyteczna, gdy nie pracujesz. 166
Wzdrygnęła się zaskoczona. Od kiedy znów postawiła stopę w Blythe Hall, poczuła jedynie najlŜejsze z moŜliwych wyrzuty sumienia, związane z tym, Ŝe odpoczywa, nie zapracowawszy wpierw na to. Sama ledwie je zauwaŜyła, więc jak udało się jemu? - Zapewniam pana, Ŝe nikomu nie stała się krzywda. - Mam pewne rozwiązanie, byś nie musiała czuć się winna. Wsparł głowę na załoŜonych z tyłu ramionach i zapatrzył się w niebo. - Chciałbym, Ŝebyś tłumaczyła dla mnie pisma. Nie lubię pana Stanhope'a, pomyślała najpierw. A potem uświadomiła sobie, Ŝe musiałaby spędzać więcej czasu z Garrickiem. Zaniepokoiła ją ta perspektywa. - Pan Stanhope jest pańskim tłumaczem. - Udowodniłaś, Ŝe nie tak kompetentnym, jak sądziłem. - Co z dziećmi? - Teraz teŜ nie zajmujesz się nimi jako guwernantka. - Goście będą się dziwić, czym właściwie się zajmuję. - Nie powiemy im. - Sami zauwaŜą. - Droga Celeste - powiedział, przeciągając głoski niczym znudzony dandys. - Ostatnim miejscem, do którego chcieliby zaglądać goście, jest pomieszczenie, gdzie się pracuje. Przez chwilę rozpaczliwie zastanawiała się nad kolejną wymówką i w końcu znalazła taką, która zadowoliłaby kaŜdego mizoginistę. - Kobiety nie mogą być sekretarzami. - Ty, Celeste, moŜesz być, kim tylko zechcesz. Dostrzegła błysk jego zębów. Throckmorton się śmiał. 167
- Nie musisz przejmować się tym, Ŝe Stanhope weźmie ci za złe, iŜ zajęłaś jego miejsce - mówił da lej. - Powiedziałem mu, Ŝe pracował ostatnio zbyt cięŜko, więc, skoro nadarza się okazja, moŜe wziąć sobie urlop. - To bardzo wspaniałomyślnie z pańskiej strony. Dać mu wolne, zatrudnić mnie na jego miejscu i uszczęśliwić nas oboje. Rozgniewana i pełna obaw, Ŝe nie potrafi ukryć gniewu, spojrzała znów na niebo. - Oczywiście, Stanhope będzie chciał wiedzieć, co dzieje się w biurze. Mam nadzieję, Ŝe nie masz nic przeciwko temu, by porozmawiać z nim od czasu do czasu. Właśnie, Ŝe mam, pomyślała. Kiedy była w towarzystwie Garricka, nie pamiętała, Ŝe jest od niej 0 wiele lepiej wykształcony, Ŝe jego spryt oraz inteligencja wzbudzają podziw środowiska ludzi interesów , a doświadczenia, które zdobył, podróŜując, dają mu znaczną przewagę nad innymi. Przy panu Stanhopie ani na chwilę nie potrafiła zapomnieć, Ŝe jest córką ogrodnika, a on wysoko urodzonym odkrywcą i badaczem. Lecz co mogła powiedzieć poza: - Oczywiście, panie Throckmorton. Z radością będę pracowała jako pana sekretarz i zdawała sprawozdanie panu Stanhope'owi, gdy sobie tego zaŜyczy. - Doskonale. Dziękuję ci. Czekała, lecz nie powiedział nic więcej. Starała się mu spodobać. Robiła to, czując jakąś dziwną kobiecą potrzebę, by wyeksponować swą zgrabną figurę i beztroskie usposobienie, chociaŜ nie dbała, czy Throckmorton w ogóle to zauwaŜa. 1 prawdopodobnie nie zauwaŜał. Ten człowiek ma w Ŝyłach lodowatą wodę. Nie szampana, jak Ellery. Lodowatą wodę. RozdraŜniona i nie wiedzieć czemu 168
rozczarowana, chciała się połoŜyć. Lecz kiedy juŜ miała dotknąć głową pledu, wylądowała na czymś... czymś ciepłym, twardym... Jak udało mu się niepostrzeŜenie umieścić ramię pod jej głową? MoŜe i miał w Ŝyłach lodowatą wodę, ale nie brakowało mu refleksu. Powinna natychmiast się podnieść, ale Throckmorton znowu posłuŜył się tym aksamitnym głosem. - Nigdy nie byłem w Rosji - powiedział. - Opowiedz mi o Rosji. Poczuła, Ŝe się odpręŜa. Gdyby to nie Throckmorton leŜał teraz obok niej, nazwałaby tego rodzaju głos „uwodzicielskim". Lecz Throckmorton był zbyt rozsądny, by mieć nadzieję, Ŝe rozgwieŜdŜone niebo i zainteresowanie jej doświadczeniami z podróŜy mogą dopomóc mu ją uwieść. Nie, kiedy przed chwilą udowodnił, jak doskonale potrafi manipulować ludźmi. - Rosja. Daleki, daleki kraj. Rozległy. Przytłacza jmyNie lubiła opowiadać o tej podróŜy. To, czego wówczas doświadczyła, nie dawało się opisać słowami, a kiedy próbowała, ludzie szybko się nudzili, gdyŜ nie potrafili wyobrazić sobie bezkresnych przestrzeni, chłodnego klimatu, kontrastów społecznych między biednymi a bogatymi, a takŜe poczucia wyobcowania, jakie ogarniało ją z dala od wszystkiego, co swojskie i znajome. - Wyjechaliśmy z ParyŜa w marcu i spędziliśmy la to w majątku na Ukrainie. PodróŜ tam zajęła tygodnie: najpierw koleją, potem statkiem i w końcu po wozem. Nagle przypomniała sobie, Ŝe Throckmorton był w obu Amerykach, w Indiach i w krajach połoŜonych jeszcze dalej na wschód. 169
- Jedzenie, nawet to, które lubiłam, smakowało inaczej powiedziała. - Ubrania są tam jaskrawe, uszyte z ledwie wyprawionej skóry, albo teŜ często tak brudne, Ŝe trudno powiedzieć, jaki był ich pierwotny kolor. - Wszystko pachnie dymem, potem, końmi... - ... lub czymś tak egzotycznym, Ŝe trudno powiedzieć, co to takiego. - Właśnie! Rozumiał! Odwróciła głowę i przekonała się, Ŝe twarz Throckmortona jest tuŜ przy jej twarzy. LeŜał na boku, zwrócony ku niej. Ich usta niemal się stykały, a ciepły oddech męŜczyzny pieścił jej policzki. Przestała oddychać, przestała się poruszać i tylko wpatrywała się w niego szeroko rozwartymi oczami. W ciemności widziała jedynie zarys sylwetki Throckmortona, lecz w ostatnich dniach przyglądała mu się zbyt często i zbyt uwaŜnie, by nawet w tych warunkach nie rozpoznać tego niepokojącego, intensywnego wyrazu, jaki przybierały jego rysy, gdy chciał ją pocałować. Kiedy ją całował. Zatrzepotała powiekami i przymknęła je w milczącej zgodzie. Natychmiast objął ją mocniej ramieniem i przyciągnął bliŜej swego ciepłego, mocnego ciała. Jego usta dotknęły jej warg... i było tak samo, jak przedtem. Lepiej, bo teraz wiedziała juŜ, czego się spodziewać. Ciepła, stanowczego nacisku, delikatnego nalegania. Rozchyliła dla niego wargi, pozwalając, by ich języki splotły się w odwiecznym, zawiłym tańcu namiętności. Gdzieś w głębi jej trzewi zbudziło się poŜądanie i wszystko, co czuła, wiedziała i czym teraz była, sprowadziło się do tej chwili i tego męŜczyzny - Garricka Throckmortona. Gdy uświadomił sobie jej uległość, jego powstrzymywana dotąd pasja wzrosła. Całował ją bardziej na170
miętnie, przyciskał mocniej. Trawa, zgnieciona i bujna, pachniała intensywnie, mieszając się z zapachem Throckmortona - wonią cytrusowego mydła, krochmalu, skóry i ciepła, delikatną, lecz odurzającą. Rozpoznałaby ten zapach wszędzie, poniewaŜ sprawiał, Ŝe do ust napływała jej śliną, a ciało tęŜało w oczekiwaniu. W końcu oderwał od niej wargi. Teraz unosił się nad nią, przytłaczając ją swoim wzrostem, cięŜarem, zapachem i siłą. Otworzyła oczy, lecz zobaczyła jedynie sylwetkę na tle gwiazd. Gwiazdy nadal tam były, tyle Ŝe nie wydawały się juŜ znajome. Były wyraźnie jaśniejsze, bardziej jaskrawe, jakoś odmienione. Zamiast konstelacji, które od niepamiętnych czasów oświetlały nocne niebo, widziała róŜne kształty - kwiaty, kwitnące pośród nieskończonej nocy, białe, koronkowe suknie, kochanków splecionych w uścisku. A potem pochylił się nad nią, zasłaniając gwiazdy. Całował ją namiętnie, Ŝarliwie. Smakował jak gwiazdy płonące w oddali, jak dostrzeŜona kątem oka wspaniałość, jak światy zagubione w czasie i przestrzeni, gdzie rządzą uczucia i gdzie mógł dowolnie sterować jej ciałem, sprawiając, Ŝe reagowało tak, jak sobie tego Ŝyczył. KaŜde dotknięcie jego języka zabierało ją wciąŜ dalej i dalej z tego miejsca, z tego świata, a ona godziła się na to ochoczo, nie wiedząc, dokąd zmierza ani dlaczego. Całował jej policzki, a potem szyję i dekolt. Jego usta wędrowały, otwarte i wilgotne, w górę, aŜ do jej ucha. Jego cięŜar wciskał ją w ziemię. On pragnął, a ona się poddawała. Mimo to nie bała się. Zamiast odczuwać lęk, objęła go mocno w pasie ramionami i wyszeptała jego imię: - Garrick. Garrick. 171
Nagle, bez ostrzeŜenia, stoczył się z niej i pośpiesznie wstał. Uniosła się na łokciach i odrzuciła włosy z oczu. Stał odwrócony do niej plecami, z rękami wspartymi na biodrach. - Co się stało, Throckmorton? - Idź, ubierz się w najładniejszą suknię. Aksamitny timbre znikł, zastąpiony głębokim, mrukliwym głosem bestii, która dopiero co nauczyła się mówić. - Tańcz z Ellerym. Flirtuj z Ellerym. Spraw, bym zobaczył cię z Ellerym albo wkrótce przekonasz się, jak mało dbam o to, Ŝe kochasz mego brata.
Throckmorton tkwił za biurkiem i postukując nieustannie piórem w gładkie, błyszczące drewno blatu, wpatrywał się w przeklętą dziewczynę, która siedziała z pochyloną głową, zajęta tłumaczeniem. Na dworze deszcz spływał strugami z okapu i ściekał wzdłuŜ rynien, sprawiając, Ŝe ranek wydawał się jeszcze mroczniejszy i bardziej ponury. Świece, osadzone w ustawionych po obu stronach biurka kandelabrach migotały, umoŜliwiając pracę tak niezbędną dla przetrwania Imperium Brytyjskiego. A kaŜdy najmniejszy promyk światła tańczył na jasnych pasmach miodowo brązowych włosów Celeste i pokrywał kremową patyną jej gładką szyję. Była piękna, kompetentna i miała dość odwagi, by poprzedniego wieczoru zrobić to, co jej polecił. Przebrała się w białą balową suknię i poszła tańczyć z Ellerym. Throckmorton zaczął szybciej postukiwać piórem. Nie tak to sobie zaplanował. Och, powiedział jej, by poszła na bal, lecz tak naprawdę wcale tego nie 172
chciał. Pragnął, aby ukryła się w swojej sypialni, umieszczonej pomiędzy pokojami głuchej lady Francis i niewiele lepiej słyszącej pani Landor i wybranej ze względu na to, by Ellery mógł dyskretnie się do niej dostać. Ostatniego wieczoru Garrick uświadomił sobie, iŜ połoŜenie sypialni Celeste mogłoby okazać się dogodne takŜe dla niego. Gdyby postanowił wśliznąć się do środka, obie stare damy nic by nie usłyszały i przez całą noc mógłby bezkarnie szkolić Celeste w rozkosznej sztuce miłości. Lepiej przeniesie ją czym prędzej do świeŜo odnowionej sypialni obok pokoju dzieci, gdyŜ takie myśli mogą okazać się niebezpieczne dla stanu jego umysłu... i dla cnoty Celeste. Jak mogła pójść na ten bal? Throckmorton pragnął, aby zamknęła się w pokoju, marząc o nim i jego pocałunkach. Pocałunkach, które uznał za niepokojące, intymne... prawie niemoŜliwe do kontrolowania. Oczywiście, kierował się jedynie tym, aby uchronić przed nią Ellery'ego i doprowadzić do jakŜe dochodowego połączenia pomiędzy rodzinami Longshawów i Throckmortonów. - Throckmorton? Celeste wpatrywała się wprost w niego piwnymi oczami. - Styl tego dokumentu jest dosyć dziwaczny. Muszę się skupić. Czy mógłbyś przestać stukać? - Co takiego? Spojrzał na swoją, bezustannie się poruszającą, rękę. - Och, tak. Celeste spokojnie wróciła do pracy. Czy ona nie widzi, jak jest wściekły? Całe narody drŜały, obawiając się konsekwencji jego rozkazów. 173
Ona zaś zdaje się zupełnie nie dbać o to, Ŝe odrywa go od pracy. Najwidoczniej nawet nie przyszło jej do głowy, jak bardzo Throckmorton pragnie wstać, obejść biurko, unieść jej głowę i całować ją, dopóki nie zapomni, Ŝe istnieją inni męŜczyźni. Całować ją. Roześmiał się. Celeste przerwała pracę i spojrzała na niego, przestraszona niczym kobieta, która znalazła się sam na sam z szaleńcem. Którym, prawdopodobnie, właśnie się stał. Czy kiedykolwiek kogoś tak pragnął? Nie miał akurat kochanki, nie odczuwał teŜ potrzeby, by jakąś sobie znaleźć. Nie teraz, gdy jego myśli zajmowała wyłącznie ona, Celeste. Prawda wyglądała tak, Ŝe pragnął czegoś więcej, niŜ tylko ją całować. Pragnął rozpiąć stanik jej sukni, stanik, który obejmował ją od szczupłej kibici, poprzez krągły biust, po wąski dekolt w kształcie litery V. Koronki stanika stanowiły wyzwanie dla kaŜdego męŜczyzny, godnego tego miana, prowadząc go prostą drogą ku pokusie, zabronionej nakazami, obowiązującymi w kaŜdej chrześcijańskiej społeczności. Lecz on nie podda się pokusie. Nie jest tego typu męŜczyzną. Choć moŜe przecieŜ wyobrazić sobie to i owo. Na przykład, Ŝe rozpina jej koronkową koszulę, aby odsłonić piersi o jedwabistej skórze i delikatnych, bladoróŜowych sutkach. Marząc, zastanawiał się, jak by smakowały, jak by się pręŜyły pod dotykiem jego warg. Gdyby nie był tym, kim jest, ale męŜczyzną nieodpowiedzialnym i nie potrafiącym opanować swoich popędów, udowodniłby jej, Ŝe pocałunki to jedynie wstęp do przyjemności, których tylko on moŜe ją na174
uczyć. Przesunąłby dłońmi wzdłuŜ odzianych w jedwabne pończochy nóg, rozkoszując się kaŜdym fragmentem krągłego ciała. A potem rozchyliłby otwór w pantalonach. Z początku dotykałby jej delikatnie, dając czas, aby przywykła do tego, Ŝe jego palce buszują pośród loczków, kryjących jej wewnętrzne sanktuarium. A gdyby spojrzała na niego tymi pięknymi oczami o zmiennym wyrazie, błagając o więcej... ach, wtedy rozchyliłby fałdki i odszukał najwraŜliwszy ośrodek kobiecej zmysłowości. A kiedy juŜ zaczęłaby wić się i wzdychać, błagając go słodkim głosem, by nie przestawał, wtedy i tylko wtedy wsunąłby w nią palec. To teŜ byłby jedynie wstęp. Grałby na niej niczym muzyk na instrumencie, udowadniając, Ŝe jego mistrzostwo nie tyczy się jedynie interesów i szpiegostwa. Gdyby pozwolił sobie na rozkosz sprawienia jej przyjemności, postarałby się, by pamiętała tylko jedno imię. Jego. To jego imię wykrzykiwałaby w chwili ekstazy. Nauczyłby ją tego. Nauczyłby ją wszystkiego. Gdyby sobie na to pozwolił. Czego, oczywiście, nie zrobi. Musi pamiętać, kim jest. I kim jest Celeste. Nie wolno mu zapomnieć, Ŝe jej ojciec to wierny ogrodnik, Ŝe on, Throckmorton, planuje odesłać jego córkę do ParyŜa, Ŝe ona jest dziewicą i Ŝe on nigdy, przenigdy nie zhańbiłby niewinnej dziewczyny. Nawet jeśli jej uśmiech sprawia mu przyjemność, jakiej nie zaznał od wielu, wielu samotnie spędzonych lat. - Panie Throckmorton, proszę! Celeste wpatrywała się w niego, jakby potrafiła odczytać, o czym myślał. Nie, to niemoŜliwe. Wpatrywała się w pióro w jego dłoni. Stukał nim o blat biurka i musiało to trwać od dłuŜszej chwili. 175
- To mnie rozprasza. Westchnęła demonstracyjnie. - MoŜe poszedłby pan i porozmawiał z Esther na temat rozrywek, jakie przygotowuje na dzisiejszy wieczór? Jak zrozumiałam, ma to być wieczór muzyczny. Jestem pewna, Ŝe z przyjemnością będzie się pan przysłuchiwał, jak damy demonstrują swoje talenty. Bezwiednie wbił wzrok w jej biust, choć wiedział, Ŝe nie o tego rodzaju talenty jej chodziło. Nieświadoma jego myśli, mówiła dalej. - Obiecuję, Ŝe kiedy pan wróci, praca będzie skończona. OdłoŜył ostroŜnie pióro. - Zostanę. Pod Ŝadnym pozorem nie mógł wstać i tym samym dopuścić, by zobaczyła, jak rozpaczliwie jej poŜąda.
ROZDZIAŁ 15 Głośny wybuch śmiechu w oranŜerii zatrzymał Celeste w pół kroku. Deszczowy ranek przeszedł w deszczowe popołudnie i grupa młodzieŜy otaczająca Ellery'ego, zaanektowała dla siebie miejsce pomiędzy kolumnami, zwabiona wygodą miękkich sof oraz urodą starannie pielęgnowanych kwiatów, dumy Milforda. - Jest pani równie dowcipna, jak piękna, lady Napier dobiegł ją łagodny, modulowany głos Ellery'ego. Lady Napier. Celeste pozwoliła sobie na całkowicie prywatne, pełne pogardy parsknięcie. Ta wiecznie uśmiechnięta, rozflirtowana, zawistna piękność. Po176
przedniego wieczoru ośmieliła się zadawać pytania na temat nagłego pojawienia się Celeste i jej niewiadomego pochodzenia. Gdyby Celeste nadal była tą Celeste, która przyjechała tu z ParyŜa, wmaszerowałaby z podniesioną głową do cieplarni i sprzątnęła Ellery'ego prosto spod arystokratycznego, smukłego nosa lady Napier. Lecz ta Celeste tańczyła do trzeciej nad ranem, zjadła zbyt wiele cięŜkostrawnych potraw i wypiła za duŜo szampana. Zaś Celeste, będąca stadium pośrednim pomiędzy dwoma jej poprzednimi wcieleniami spędziła poranek, tłumacząc dokumenty z ledwie zrozumiałego rosyjskiego na poprawną angielszczyznę dla groźnie spoglądającego, opryskliwego Throckmortona. ToteŜ Celeste, stojąca teraz pod drzwiami oranŜerii uznała, Ŝe odciąganie Ellery'ego od lady Napier kosztowałoby ją zbyt wiele wysiłku. Kiedy więc usłyszała, Ŝe krzyknął: - Chodźmy pograć i przepuścić nasze niesłusznie odziedziczone dziedzictwo! Przywarła do ściany i ukryta za miniaturowym drzewkiem pomarańczowym patrzyła, jak cała wataha głuptasów oddala się, by spędzić na niczym kolejne popołudnie. Białe kwiecie wydzielało delikatny cytrusowy zapach, a na gałęziach widać było kilka zielonych jeszcze pomarańczy bardziej obietnicę owocu niŜ sam owoc. Celeste przez chwilę wpatrywała się w woskowe, pocięte szmaragdowymi Ŝyłkami liście, a potem przycisnęła palce do czoła. Musi przezwycięŜyć te rozterki. Pragnęła Ellery'ego od zawsze, skąd więc ta fascynacja poczciwym starym Garrickiem? I kiedyŜ to zaczęła o nim myśleć jako o Garricku? Nie wydawał jej się atrakcyjniejszy niŜ Ellery, więc jeszcze zupełnie nie oszalała. Lecz Garnek ją intrygował. 177
Stanowił zagadkę, układankę złoŜoną z pochmurnych spojrzeń, fascynujących, mimowolnych zwierzeń i pocałunków, od których miękły jej kolana. To jego pocałunki sprowadziły ją na bal zeszłej nocy. Potrzebowała muzyki, tańca, widoku Ellery'ego, by zapomnieć głos, postać i pocałunki Garricka. Udało jej się. Gdyby tylko nie zgodziła się pracować z Garrickiem... choć z drugiej strony, odmowa nie wchodziła przecieŜ w rachubę. Wyjrzała zza drzewka. Ellery i jego kompania znikali właśnie za rogiem. Kiedy hałasy ucichły i upewniła się, Ŝe jest sama, wyszła i juŜ miała skierować się w przeciwną stronę, gdy nagle z głębi pomieszczenia dobiegi ją czyjś rozpaczliwy szloch. Ktoś, kogo z pewnością nie powinna zobaczyć, płakał. Czuła, Ŝe jeśli natychmiast nie odejdzie, poŜałuje. Ktokolwiek ukrywał się w cieplarni, zaszlochał znowu, a towarzyszyło temu najbardziej Ŝałosne pociągnięcie nosem, jakie kiedykolwiek słyszała. Nie wahając się dłuŜej, pośpieszyła do wnętrza, pragnąc jedynie zaoferować chusteczkę. Okna pomieszczenia, zajmujące niemal całą powierzchnię ściany, wychodziły na ogród i kolisty podjazd, gdzie zebrano powozy, które miały rozwieźć gości. Pomiędzy oknami piął się po drabinkach nakrapiany niebiesko powojnik. Latem, podczas największych upałów, a takŜe zimą, gdy lodowate wichry mocno dawały się we znaki, ciemnoniebieskie kotary zasuwano, lecz nawet wtedy wnętrze zachowywało przytulność i ciepło, właściwe pokojom, gdzie z ochotą gromadzą się domownicy. Na stołach i w kątach ustawiono olbrzymie, niebieskie wazony, pełne Ŝółtych róŜ, a pośrodku długiego pomieszczenia stały dwa okryte kwieciem drzewka pomarańczowe, przesycając powietrze delikatnym, chociaŜ wy178
raźnie wyczuwalnym aromatem. Smukłe gałęzie spotykały się w górze, tworząc zieloną gęstwinę, zaś z donicy niczym strumień złota zwieszało się kwitnące Ŝółto pnącze. Szelest sukni najwidoczniej zdradził Celeste, gdyŜ szloch umilkł jak ucięty noŜem i ktoś - kobieta, sądząc po delikatnym szuraniu skórzanych pantofelków i szumie halek - ukryła się. Celeste miała ochotę walnąć głową o marmurową kolumnę. Tylko jedna osoba w tym wyrafinowanym towarzystwie mogła czuć się na tyle niepewnie, by płakać w ukryciu i właśnie ją Celeste powinna była zostawić, by poradziła sobie sama. Zamiast tego, zdumiona własnym postępowaniem, zawołała cicho: - Lady Hiacynta? Czy to ty, pani? - T... tak - załkała lady Hiacynta Ŝałośnie. - Co się stało? - N... nic. Celeste wbiła wzrok w podłogę, zdecydowana udać, Ŝe w to wierzy i uciec, póki jeszcze było to moŜliwe. - W porządku. Jeśli jesteś, pani, pewna. - T... tak. N... nic mi nie jest. Po tym ostatnim oczywistym kłamstwie nastąpił jednak wybuch tak rozpaczliwego łkania, Ŝe zmiękczyłby nawet serce Throckmortona. Celeste podeszła do kolumny, za którą ukrywała się Hiacynta i objęła dziewczynę. Nie było to łatwe, zwaŜywszy Ŝe ta przewyŜszała ją wzrostem o dobre pół głowy. Mimo to Celeste kołysała ją i pocieszała, jak zrobiłaby to z kaŜdą inną cierpiącą istotą. - Co się stało? Hiacynta najwidoczniej nie zamierzała dać jej po uszach. Dobry znak, jeśli weźmie się pod uwagę, Ŝe Celeste większą część nocy spędziła na skłanianiu 179
Ellery'ego do śmiechu i do tego, by mówił coś w rodzaju: Jesteś równie piękna, jak dowcipna, panno Milford. Swoją drogą, mógłby w końcu zmienić śpiewkę. - Chodzi o... Ellery'ego - wykrztusiła Hiacynta. Oczywiście, jakŜe mogłoby być inaczej? Po raz pierwszy usłyszała, jak prawi ten swój sztandarowy komplement lady Agacie Bilicliffe. Celeste miała wtedy czternaście lat, a Ellery'ego właśnie odesłano ze szkoły w Eton. Od tego czasu Celeste często marzyła o tym, by to ją obdarzył tak wyrafinowanym komplementem. Tymczasem Hiacynta wpatrywała się przed siebie, miętosząc w dłoni mokrą chusteczkę. - Nie zwraca na mnie uwagi. śadne z marzeń Celeste nie spełniło się w taki sposób, jakby sobie tego Ŝyczyła. A juŜ z pewnością nie przypuszczała, Ŝe będzie kiedyś pocieszać narzeczoną Ellery'ego. - Dlaczego tak mówisz? - Widziałaś go. Nie rozmawiał ze mną od dwóch dni. Ignoruje mnie, tak jakby nie mógł znieść mego widoku. Dziś nawet nie zauwaŜył, Ŝe zostałam z tyłu. - Hiacynta zwróciła na Celeste pełne łez oczy. -Wczoraj flirtował takŜe z tobą! - No cóŜ, to prawda. Celeste, zakłopotana, starała się patrzeć wszędzie, tylko nie na Hiacyntę. - On flirtuje tak, jak oddycha. To nic nie znaczy. A jednak, kiedy flirtował z nią, znaczyło to bardzo wiele. Hiacynta znowu zaczęła płakać. Tym razem łkała jak dziecko, niepowstrzymanie zanosząc się szlochem i chwytając gwałtownie powietrze. 180
Celeste podprowadziła ją do sofy, Ŝałując szczerze, Ŝe nie znajduje się gdziekolwiek indziej. - Wielka... chuda... niezdarna - łkała Hiacynta. Celeste domyśliła się, Ŝe dziewczyna mówi o sobie. Podeszła do skrzyni z tekowego drewna i wyjęła z niej grubo tkany pled. - Pozbawiona wdzięku... nie potrafię nauczyć się tańczyć... Celeste wróciła do Hiacynty i okryła jej ramiona pledem. - Nie umiem rozmawiać... zmieszana... z brzydką cerą... okropna. Celeste, zaalarmowana bladością dziewczyny, poleciła: - Weź głęboki oddech. Hiacynta posłuchała, wykonując długi, drŜący wdech, a potem wykrztusiła: - Ojciec kupił mi najprzystojniejszego męŜczyznę w Anglii, kocham go rozpaczliwie, lecz nie potrafię... sprawić... by się mną zainteresował - załkała znowu. Celeste wcisnęła jej w dłoń swoją chusteczkę, a potem powiedziała: - Jestem pewna, Ŝe to nieprawda. - Dobrze wiesz, Ŝe tak. - Hiacynta otarła oczy. -Spójrz na mnie. Jestem zbyt wysoka. Ellery prawdopodobnie się zastanawia, czy nie byłabym zdolna pokonać go w walce. - Oczywiście, Ŝe byłabyś. Wystarczyłaby dobra strzelba oraz okazja, by wycelować - powiedziała Celeste, uśmiechając się. - To co innego! Ty moŜesz sobie strzelać i wszyscy nadal uwaŜają, Ŝe jesteś kobieca, lecz kiedy ja próbuję choć wspomnieć o moich studiach nad greką, zachowują się, jakbym złapała jakąś okropną chorobę. Dlaczego tobie uchodzi to na sucho, a mnie nie? 181
- PoniewaŜ w głębi duszy większość męŜczyzn sądzi, Ŝe gdyby okazało się to konieczne, i tak nie potrafiłabym zrobić uŜytku z broni - odparła Celeste, uśmiechem zachęcając Hiacyntę, by się rozpogodziła. - A dość trudno byłoby im uwierzyć, Ŝe są lepsi od kobiety, jeśli ta dorównuje im pod względem intelektu, albo, co gorsza, nawet ich przewyŜsza. - Och - Hiacynta odwzajemniła uśmiech, chociaŜ w jej oczach nadal czaił się ból. - Ale ja mam juŜ dość udawania idiotki. Czy nigdy nie będę mogła podyskutować o greckich klasykach po grecku? - MoŜesz to robić ze mną, jednak obawiam się, Ŝe mój akcent i moje opinie szybko by cię znudziły. W końcu, pobierałam nauki u słu... - zamilkła gwałtownie. O mało nie powiedziała za duŜo i nie zdradziła swego pochodzenia. Wczorajszej nocy zbyt wiele trudu włoŜyła w to, by w zgrabny sposób wybrnąć z sytuacji, gdy ją przepytywano, i teraz nie zamierzała tego zaprzepaścić. - Wątpię, czy moje wykształcenie dorównuje twojemu. - AleŜ to cudowne! - W oczach Hiacynty zabłysnął entuzjazm. - UwaŜam, Ŝe będziemy wspaniałymi przyjaciółkami, jeśli nie siostrami. Celeste odsunęła się gwałtownie. Hiacynta spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami i zakrywając dłonią usta, powiedziała: - Przepraszam. To było przedwczesne i nietaktowne. Jednak widziałam, jak Garrick wczoraj ci się przyglądał. Powiedziałabym, Ŝe on bardzo cię... podziwia. Throckmorton przyglądał jej się takŜe rano, lecz jeśli ją podziwiał, to dobrze ukrył podziw za marsową miną i postukującym piórem. - Chyba powinnam juŜ iść... 182
-Zaczekaj! Panika w głosie Hiacynty powstrzymała Celeste. Hiacynta siedziała z pochyloną głową, skubiąc chusteczkę. Deszcz spływał strugami po szybach wielkiego, wychodzącego na południe okna. W mrocznym pomieszczeniu zapadła ponura cisza. Celeste w duchu modliła się, by ktoś nadszedł i ją wybawił. Nic takiego się jednak nie stało, a po chwili Hiacynta powiedziała tonem osoby, która spodziewa się odmowy: - Proszę. Wszyscy cię podziwiają. Ellery cię podziwia. Nie mogłabyś mnie nauczyć, jak go odzyskać? Ojciec z pewnością powiedziałby Celeste, Ŝe wpadła we własne sidła i Ŝe w pełni na to zasłuŜyła. I tak rzeczywiście było, mogła więc tylko wpatrywać się w zapuchnięte od płaczu, zaczerwienione oczy Hiacynty, bąkając: - Ja po prostu... nie wiem, czy... - AleŜ tak! - Hiacynta wzięła jej dłonie w swoje. Przyjechałaś z ParyŜa. Otacza cię aura elegancji i wyrafinowania. Wszyscy cię podziwiają i ci zazdroszczą, zwłaszcza ta Ŝmija, lady Napier. Co mogłabym zrobić, by stać się taką jak ty? - Hmmm... no cóŜ. Musisz udawać szczęśliwą. - Udawać szczęśliwą. Hiacynta zaczęła poklepywać poduszki, jakby czegoś szukała. - Co robisz? - spytała Celeste. - Szukam notatnika. Chciałabym to zapisać... - Nie musisz niczego zapisywać. Po prostu to zapamiętaj. Uśmiechaj się. - Jakoś nie jestem w nastroju... - To nie ma znaczenia. Uśmiechnij się. Teraz. Hiacynta posłusznie rozciągnęła wargi. 183
- JuŜ lepiej. Fałszywy uśmiech jest lepszy niŜ prawdziwa ponura mina. Jeśli się uśmiechasz, wszyscy chcą być blisko ciebie, poniewaŜ jesteś szczęśliwa. Po jakimś czasie nie musisz juŜ udawać. Jesteś szczęśliwa, poniewaŜ masz przyjaciół, którzy dobrze się przy tobie czują. - Ale to takie nieszczere. - A całe to wytworne towarzystwo nie? Hiacynta roześmiała się i po raz pierwszy, odkąd dziś zobaczyła ją Celeste, wyglądała na odpręŜoną. - Na tym polega twój sekret? - Pomyśl o tym. Czy zrobiłam coś jeszcze, aby wy dawać się atrakcyjną? Hiacynta natychmiast spowaŜniała. - AleŜ ty jesteś atrakcyjna. - Ty teŜ. - Znów spróbowała wstać. - A teraz wracaj do towarzystwa... - Zaczekaj. Dziewczyna chwyciła ją za rękę i Celeste opadła z powrotem na kanapę. - W tym musi być coś więcej. Powiedz mi, jak mam zwrócić na siebie jego uwagę juŜ dzisiaj. Szczegóły. Hiacynta łaknie szczegółów. Doskonale. Dostanie to, czego pragnie. - Uśmiechnij się do niego, a potem się odwróć. Przyglądaj mu się spod opuszczonych rzęs. Poruszaj się z wdziękiem, a potem potknij się i pozwól, by cię podtrzymał. I, niby przypadkiem, otrzyj się o jego ramię biustem. - To jest podstępne. To jest - Hiacynta westchnęła z drŜeniem - genialne! Celeste zauwaŜyła, Ŝe to pochlebstwo nie sprawiło jej przyjemności. - Jeśli chcesz zatrzymać przy sobie męŜczyznę takiego jak Ellery, musisz grać w tę grę lepiej niŜ on. 184
Celeste wzruszyła ramionami. - Hrabia de Rosselin zwykł mawiać, Ŝe kobieta moŜe utrzymać przy sobie męŜczyznę w nieskończoność, jeśli wie, kiedy uczynić go niepewnym, a kiedy okazać łaskawość. - Czy hrabia powiedział teŜ, jak rozpoznać właściwy moment? - Słuchaj, co podpowiada ci intuicja. Ćwicz przed lustrem. I zmuś Ellery'ego, by walczył o twoją miłość. - Ale ja... ja juŜ go kocham - odparła Hiacynta z oczami pełnymi łez. Celeste nie mogła patrzeć spokojnie, jak dziewczyna cierpi. Objęła ją pocieszająco i powiedziała: - PrzecieŜ on nie musi o tym wiedzieć. - Powiedziałam mu. - Jesteś bardzo młoda i mogłaś łatwo się odkochać, a potem znowu zakochać, na przykład w tym przystojnym lordzie Townshendzie. - Nie jestem taka płocha! Celeste uśmiechnęła się. - O tym teŜ Ellery nie musi wiedzieć. - Ach tak - powiedziała Hiacynta, marszcząc z namysłem brwi. - Wieczorem postaraj się tak ustalić kolejność tańców, abyś tańczyła najpierw z Ellerym, a potem z lordem Townshendem. A kiedy Ellery przekaŜe cię lordowi, odwróć się do niego i powiedz z uśmiechem: „Gdzie był pan przez całe moje Ŝycie?". Nie nazbyt głośno, tak jednak, aby Ellery usłyszał. - Lecz co pomyśli sobie lord Townshend? - Pomyśli, Ŝe z nim flirtujesz. Jest do tego przyzwyczajony. Wszyscy męŜczyźni, którzy mają pieniądze i własne zęby, przywykli do tego, Ŝe są adorowani. Hiacynta skinęła głową.
185
- Pomagał mi się huśtać. - A więc cię lubi. Ellery będzie cię obserwował, a ty uśmiechaj się do lorda Townshenda, jakby był najjaśniejszą gwiazdą na firmamencie. - Nie umiem. - Oczywiście, Ŝe umiesz - stwierdziła Celeste stanowczo. Właśnie w ten sposób uśmiechasz się do Ellery'ego. To dlatego on sądzi, Ŝe owinął cię sobie wokół palca. Hiacynta spuściła głowę i zerknęła spod oka na Celeste. - On tak właśnie sądzi, prawda? - Prawda. W tańcu przysuń się nieco zbyt blisko lorda Townshenda i zapytaj go o jego psy. - Jego psy? - On hoduje spaniele do polowań. Kiedy raz zacznie o nich mówić, nie zabraknie wam tematu do rozmowy, a lord nie będzie się zastanawiał, co knujesz. A kiedy po tańcu odprowadzi cię z powrotem do Ellery'ego, postaraj się, by twoja dłoń nieco zbyt długo spoczywała na jego ramieniu. - A jeśli Ellery nie zauwaŜy? - ZauwaŜy i zapewniam cię, Ŝe wyciągnie właściwe- a w tym przypadku niewłaściwe - wnioski. -1 znów mnie pokocha? -Tak... tak, oczywiście. Głupota tego, co robi, uderzyła Celeste z nową siłą. Czy zwariowała, by uczyć swoją rywalkę, jak zatrzymać męŜczyznę, którego pragnęła dla siebie? Nie powiedziała paru zdawkowych słów pociechy, jak pierwotnie zamierzała. Zapomniała o rywalizacji i podzieliła się z Hiacynta wszystkim, co wiedziała o flircie. Jednak z pewnością nie ma to znaczenia. Wiedza, a umiejętność jej wykorzystania to dwie zupełnie 186
róŜne X7&c7y. Hiacynta nie ma wprawy w stosowaniu kobiecych sztuczek, nie moŜe więc być w tym dobra, nawet jeśli tak bardzo pragnie Ellery'ego. A Ellery... Ellery pragnie jej, Celeste. Nie da się nabrać na sztuczki Hiacynty. Tak jak ona, Celeste, nie da się zwieść Throckmortonowi. Jego zainteresowaniu. Rozmowom z nim. I pocałunkom. Całowała się tylko dlatego, Ŝe sądziła... to znaczy, wydawało się jej... do licha, pocałunki nie mają znaczenia. To tylko spotkanie warg, ciepło oddechu... Poczuła, Ŝe drŜy. - Naprawdę muszę juŜ iść. - Jeszcze tylko jedno - powiedziała Hiacynta tak szybko, Ŝe słowa zlewały się w jedno, a kaŜda sylaba dźwięczała zaŜenowaniem. - Nie mogę poprosić o to nikogo innego. Po prostu nie mogę. Zrozpaczona Celeste z Ŝalem pomyślała, Ŝe powinna była uciec, gdy po raz pierwszy przyszło jej to do głowy. - Mama wciąŜ napomyka o obowiązku małŜeńskim, a ja nie mam pojęcia, o co jej chodzi. Sama mi nie powie. Proszę, proszę, musisz mi powiedzieć, co ona moŜe mieć na myśli. Niepewna, czy została obraŜona przez mistrzynię, czy przez kompletną idiotkę, Celeste czym prędzej wyrwała dłoń z uścisku Hiacynty. - Nie wiem, co ona moŜe mieć na myśli! Nie poznałam dotąd męŜczyzny! - Nie poznałaś męŜczyzny? Masz na myśli, w sensie biblijnym? - Właśnie tak. - Och, droga, kochana Celeste, nie chciałam... to znaczy, nawet nie przyszło mi na myśl, Ŝe moŜe chodzić o coś takiego! Wiem, Ŝe nie byłaś męŜatką, pomyślałam jednak, Ŝe kaŜdy, kto mieszka w ParyŜu, wie wszystko o Ŝyciu, a ty jesteś starsza i masz więcej 187
poloru niŜ ja, wiejska gąska. - Ponownie ujęła dłoń Celeste, która tym razem jej nie wyrwała. - Przykro mi, jeśli cię obraziłam. Po prostu Ellery mi się wymyka, a nie mam nikogo, z kim mogłabym o tym porozmawiać. Nikogo, kto by mnie wysłuchał! Celeste westchnęła. Obie rodziny uwaŜały za oczywiste, Ŝe Hiacynta zrobi, co jej się kaŜe i nawet okiem nie mrugnie. Nawet słuŜba - lojalna wobec Celeste - ignorowała Hiacyntę. Bez wątpienia dziewczyna będzie potrzebowała porady, jeśli ma zostać Ŝoną Ellery'ego - czy kogokolwiek innego. Na nieszczęście bardzo przypominała Celeste ją samą z lat wczesnej młodości, kiedy to zakochała się w Ellerym. Z pewnością odrobina wsparcia nie zaszkodzi. - No dobrze, zdradzę ci, co wydarzy się w noc po ślubną - powiedziała. - Ale obiecaj, Ŝe nie krzykniesz ani nie zaczniesz płakać. Hiacynta ścisnęła dłoń Celeste. - To znaczy, Ŝe jest gorzej, niŜ myślałam. - Wyprostowała ramiona. - Doskonale, będę dzielna. - Pomiędzy kobietą a męŜczyzną wiele jest... umilkła, nie wiedząc, jak delikatnie wyrazić to, co zamierzała powiedzieć - nagości. Hiacynta, najwidoczniej wstrząśnięta, spytała: -Czyjej? - Obojga. MąŜ będzie dotykał cię... w róŜnych miejscach. - Ale chyba nie będzie chciał, Ŝebym to ja dotyka ła jego, prawda? Celeste umilkła, zastanawiając się nad tym, co jej powiedziano. - Nie jestem pewna. Nigdy o tym nie słyszałam, lecz wiem, Ŝe męŜczyźni lubią, kiedy kobiety słuŜą im na wszelkie sposoby. Nie usłyszałaś jeszcze najgorsze188
go. - Celeste ściszyła głos. - Twój mąŜ będzie oczekiwał, Ŝe zrobisz dla niego to, co klacz dla ogiera. Nowina najwidoczniej wstrząsnęła Hiacynta. - To znaczy, wdrapie się na mnie i... och! Czym prędzej zasłoniła sobie dłonią usta. -Tak. - WłoŜy swój... w moją... - Tak zrozumiałam. - AleŜ to okropne! Celeste niezdecydowanie przygryzła wargi. Prawdę mówiąc, choć brzmiało to okropnie, fakty wskazywały na coś wręcz przeciwnego. - To jest właśnie zadziwiające. Ilekroć monsieur ambasador czynił awanse Ŝonie, przyjmowała to z radością, a nazajutrz rano oboje wydawali się bardzo zadowoleni. Poza tym hrabia de Rosselin powiedział mi, Ŝe męŜczyzna powinien uszczęśliwić kobietę, a jeśli nie potrafi, nie jest wart tego miana! - A zatem Ellery musi być cudownym... cudownym... - Kochankiem! - Tak! Kochankiem! Celeste niemal słyszała, jak wraz z wypowiedzeniem tego słowa z Hiacynty opadają więzy dziewczęcego zaŜenowania. - Ellery musi być cudownym kochankiem i na tym polega problem. Kobiety bez przerwy uśmiechają się do niego i szepczą mu coś na ucho. Hiacynta uderzyła pięścią w oparcie sofy. - Mam tego dość! Celeste, unosząc się na fali entuzjazmu, potrząsnęła jej ramieniem. - Więc musisz być w tym lepsza. Na pewno po trafisz! -Idę! 189
Zerwała się z kanapy i odrzuciła pled ruchem, jakim zapewne Boadicea zrzuciła rzymskie okowy. - Zrobię tak, jak mi poradziłaś i bardzo ci dziękuję. Jesteś taka dobra! Nie, nie jestem. - Pamiętaj, kiedy Ellery dojdzie do wniosku, Ŝe za kochałaś się w lordzie Townshendzie, będzie próbo wał cię odzyskać, czarując i prawiąc komplementy. Ale ty nie dasz się nabrać. -Nie? - Nie. By zdobyć twoje uczucie, potrzeba czegoś więcej niŜ parę fałszywych uśmiechów i łatwych kom plementów Pozostań obojętna, to go zaintryguje. -1 udając, Ŝe nic mnie nie obchodzi, niby przypadkiem otrę się o niego biustem. Tak, wszystko rozumiem. Odwróciła się i wymaszerowała z oranŜerii, szeleszcząc spódnicami. Celeste opadła z powrotem na sofę, zdumiona własną brawurą. Nagle podskoczyła, gdyŜ bieg jej myśli zakłócił dochodzący spoza kolumny, kpiący głos Throckrnortona. - Powiedziałbym, Ŝe Hiacynta jednak nie rozumie wszystkiego do końca.
ROZDZIAŁ 16
Garrick Throckmorton wyłonił się zza Ŝłobionej kolumny, podszedł do drzwi i zamknął je. Szczęk zamka miał w sobie jakąś ostateczność. Jakby zatrzaśnięto za mną drzwi celi, pomyślała. Wracając, spoglądał na nią tak, Ŝe z trudem powstrzymała się, by sprawdzić, czy jej strój nie uchybia skromności.
190
- Muszę powiedzieć, Ŝe nie rozumiem. Czy lady Hiacynta była zbyt mało wymagającą rywalką? Pomogłaś jej, by uczynić rywalizację bardziej interesującą? - Ja... pomyślałam po prostu, Ŝe Hiacynta zasługuje na coś więcej niŜ Ŝycie u boku obojętnego męŜa. Kimkolwiek miałby być - dodała, zebrawszy się na odwagę. Throckmorton nie zwrócił uwagi na słowa dziewczyny. Po prostu wpatrywał się w nią, a jego świeŜo ogoloną twarz wykrzywiał uśmieszek, w którym nie było nawet śladu ciepła. - Wiesz diabelnie duŜo o tym, co dzieje się pomiędzy męŜczyzną a kobietą. Wstrzymała oddech. Oczywiście. Usłyszał... Jak wiele...? NiewaŜne, ile podsłuchał. I tak się wstydziła. Nagły rumieniec oblał jej policzki. - Usłyszałem dosyć, by dojść do wniosku, Ŝe jesteś bardzo bystrą i przebiegłą młodą kobietą. Podszedł bliŜej i podał jej dłoń. Przyjęła ją, poniewaŜ był Garrickiem Throckmortonem, człowiekiem, który zawsze panował nad sobą i swymi uczuciami. Lecz kiedy tylko wstała, natychmiast zrozumiała swój błąd. Nie odsunął się, by pozwolić jej przejść, ale po prostu przyciągnął ją do siebie. Puścił jej dłoń tylko po to, by objąć Celeste w talii, a kiedy straciła równowagę, oparł ją o kolumnę. - Ten zręczny ruch powinien przypomnieć ci Ellery'ego. W jego głosie słychać było gniew i sarkazm. Nie brzmiał jak głos zrównowaŜonego pana Throckmortona. - Tak, tak, oczywiście. - Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. - Lecz gdyby był tu Ellery, temu ruchowi towarzyszyłby śmiech. 191
- Spróbuj tego - powiedział i pocałował ją. Brak tchu, nacisk warg, wszystko było jak przedtem. Lecz na tym koniec. DŜentelmen Throckmor-ton zniknął. Podobnie jak rozwaŜne, przemyślane pocałunki, które miały udowodnić jego mistrzostwo w sztuce miłości. Teraz nie dbał juŜ o to, Ŝe ma do czynienia z niedoświadczoną dziewczyną. Nie, tym razem poŜerał jej usta, wpychając w nie język bez finezji i nie pytając o zdanie. Odpowiedziała na pocałunek, gdyŜ nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić. Przycisnął ją do kolumny. Nakrochmalone halki zatrzeszczały w proteście. Wydawał się cięŜszy niŜ wtedy, gdy całowali się pod gwiazdami. Zapewne dlatego, Ŝe nie dbał teraz o jej wygodę. Jego męski zapach wypełniał jej nozdrza niczym upojne kadzidło. Smak jego pocałunków... ach, nie była to układna namiętność dŜentelmena, światło gwiazd czy aksamit. Teraz smakował jak ciemne wichry namiętności. Przestraszona jego zapałem i własną rekacją na ujawnioną w nim mroczną siłę, wiła się w uścisku jego ramion, próbując się uwolnić. Pochwycił ją za nadgarstki i uniósł jej ręce wysoko do góry, trzymając blisko przy swoim ciele. Choć miał na sobie Ŝakiet, kamizelkę, koszulę i spodnie, równie dobrze mógłby być nagi. Warstwy odzieŜy nie mogły ukryć jego mięśni, czającej się w nich siły. Jeśli zamierzał udowodnić jej, jak jest słaba i jak niewiele moŜe zrobić, by się obronić, udało mu się to w zupełności. Podniósł głowę i wpatrując się w nią ciemnobrązowymi oczami, powiedział: - Nie będziesz wolna, dopóki na to nie pozwolę. Groźba. Groźba, która znaczyła więcej niŜ słowa. Odwzajemniła spojrzenie. 192
- Panie Throckmorton, robi pan z siebie głupca, a ja nie całuję głupców. - Czy to spojrzenie i ten ton zwykle skutkują? Spróbowała ponownie. - Zachowuje się pan jak impertynencki smarkacz. - JuŜ się boję. Czy słabsi męŜczyźni podkulają ogon i uciekają? Tak właśnie robili. Doświadczywszy stanowczego oporu, męŜczyźni o słabym charakterze zawsze uciekali. Była niemądra sądząc, Ŝe Throckmorton teŜ do nich naleŜy. - Nie wiem, co pana tak zdenerwowało, ale pro szę puścić moje ramiona, nim wyrwie mi je pan z barków. Zrobił, o co prosiła, i Celeste znów mogła oprzeć się o kolumnę. Przez krótką, cudowną chwilę była wolna od nacisku jego muskularnego torsu. A potem pochylił się znowu, przyciskając dolną cześć ciała do jej spódnic, przytrzymując ją i udowadniając, Ŝe jest bezradna w uścisku jego ramion. Przywarła spojrzeniem do jego twarzy, szukając tam tolerancji, poczucia humoru, a nawet inteligencji, którymi odznaczał się dawny pan Throckmorton. Lecz mroczny cień jego brody, gwałtownie rozdymające się nozdrza, uśmiech, wyglądający raczej jak grymas -wszystko to zdradzało dzikusa, który czaił się w ukryciu, czekając... na nią. Chrapliwym głosem powiedział: - Nie wiem, czy Hiacynta naprawdę wierzy, Ŝe jesteś dziewicą, skoro tyle wiesz... - Tylko ze słyszenia! - Ale ja wierzę. Gdybyś była doświadczoną kobietą, nie włoŜyłabyś sukni ze stanikiem sznurowanym z przodu. 193
Zmieszana, spojrzała w dół. - Co ma pan na myśli? - Angielki nie noszą staników sznurowanych z przodu. To sprawia, Ŝe męŜczyzna zaczyna myśleć o tym, by go rozsznurować. - Guziczki na plecach... - Nie są ani w połowie tak prowokujące. Trzymając jedną dłonią jej nadgarstki, opuścił dru gą na sznurówki gorsetu. Dotknął ją dokładnie pomiędzy piersiami i Celeste wstrzymała oddech. Zdobyła się na słaby protest, ale jej głos zamarł przy ostatniej głosce. - To niedorzeczne. - Kobiece plecy mogą być cudem fizycznego piękna, lecz nic nie moŜe równać się z piersiami. - Panie Throckmorton! Protestowała zbyt słabo, lecz była naprawdę zaszokowana. Nie tylko jej dotknął, lecz uŜył teŜ tego słowa. Piersi. Nawet w ParyŜu nikt nie wypowiadał się tak otwarcie na temat szczegółów ciała kobiety. Taki język był zakazany. Wulgarny. Zbyt poufały. A poniewaŜ Throckmorton mówił o jej ciele, jakby miał to tego prawo, serce Celeste waliło mocno w nieregularnym rytmie. Było prawie tak, jakby od niego uciekła, a on ją złapał i teraz zamierzał zrobić z nią, co zechce. Lecz ona od niego nie uciekała. A juŜ z pewnością on jej nie gonił. Nie wykazując śladu skromności czy wstydu, rozwiązał wstąŜki gorsetu. Choć zawiązała je na podwójny węzeł, poradził sobie szybko i bez trudu. Celeste przesunęła stopę, zastanawiając się gorączkowo, jakby tu uciec. Powoli, jakby rozpakowywał długo oczekiwaną przesyłkę, rozsznurował gorset. Odwróciła się, próbujac 194
się uwolnić, zanim on... Pociągnął za skraj koszuli, odsłonił jej piersi i wbił w nie wzrok. Chłodne powietrze dotknęło nagiej skóry Celeste i jej sutki stwardniały. Uśmiech wykrzywił kącik jego ust. - Widzisz - powiedział, przesuwając po nich palcem. Zdradzają, Ŝe mnie poŜądasz... - To nie poŜądanie. - Mierził ją widok pełnego zadowolenia uśmieszku, czającego się w kącikach jego warg. Jest mi po prostu zimno! - Potrafię cię rozgrzać. Rumieniec zaczął się juŜ w talii - a moŜe jeszcze niŜej. NiŜej z pewnością czuła się dziwnie. Brzuch miała ściśnięty, a łono nabrzmiałe i wilgotne. - Nie. Proszę tylko mnie okryć. Spojrzała w kierunku drzwi. Na szczęście, pozostawały zamknięte. Mimo to szepnęła z furią: - Proszę, panie Throckmorton! - Nie musisz mówić tak cicho, ani tak się martwić. Jego głos był głęboki i chrapliwy, pobrzmiewało w nim zadowolenie i, jak się obawiała, oczekiwanie. - Nikt tu nie przyjdzie. Trwa przyjęcie i nikogo nie obchodzi, gdzie się podzialiśmy. - Mnie obchodzi! - Po czym, wiedziona natchnieniem, dodała: -1 Ellery'ego! Na wspomnienie brata Throckmorton natychmiast znów się na nią rzucił. Przygniatał ją i całował, jakby była myszą w uścisku lwa, całkowicie w jego władzy. Gdy próbowała walczyć, on po prostu zacieśniał uścisk. Pochylony nad nią, rozgniatał jej nagie piersi o swoją kamizelkę i unosząc palcami brodę Celeste, poruszał biodrami w powolnym, draŜniącym zmysły rytmie. Uświadomiła sobie, Ŝe puścił jej dłonie, chwyciła go więc czym prędzej za włosy i odciągnęła. Lecz 195
kiedy spojrzała mu w twarz, natychmiast tego poŜałowała. Kim jest ten człowiek? UwaŜała go za cywilizowanego. Teraz źrenice Throckmortona rozszerzyły się, przez co jego brązowe oczy wyglądały na ciemniejsze i wręcz demoniczne. Uśmiechał się, białe zęby błyszczały w opalonej twarzy. Pochylił się i wziął pomiędzy nie dolną wargę dziewczyny. Nie ugryzł jej, a nacisk jego zębów sprawił, Ŝe zadrŜała. Lecz była w tym teŜ groźba i kiedy tym razem podniósł głowę, zrobił to z własnej woli. Nie mogła oderwać od niego wzroku. - Boję się pana. - Nic podobnego. PołoŜył dłoń na jej mostku. - To nie lęk sprawia, Ŝe twoje serce bije tak szyb ko. Chodzi raczej o... Co powiedziawszy, uszczypnął jej sutek. Prawie. Doznanie nie było bolesne, raczej... podobne do tego, kiedy przygryzł jej wargę. Zacisnęła kolana z lęku i... och, czyŜby naprawdę była to mieszanina wstydu i podniecenia? Dał jej tego posmakować juŜ wcześniej, lecz teraz było inaczej. Tym razem nie było czułości ani opanowania. Tym razem miała do czynienia z szaleńcem o znajomej twarzy. - Dlaczego mi pan grozi? - spytała. - Zapytaj raczej, na czym polega groźba? - Roześmiał się w sposób, który sprawił, Ŝe ciarki przeszły jej po plecach. Myślisz, Ŝe wiesz, ale to nieprawda. - Wiem co? - dopytywała się. Przemawiał zagadkami. To wszystko było po prostu okropne. Jego zaloty, jej zaŜenowanie... i to niepoŜądane, zakazane oczekiwanie. 196
- Zamierzam pokazać ci, dlaczego Ŝona ambasadora była taka radosna, kiedy mąŜ czynił jej awanse. - Nie moŜe pan! Groźba - poniewaŜ, mimo zaprzeczeń, była to groźba sprawiła, Ŝe Celeste zdwoiła wysiłki, by się uwolnić. - To się nie godzi. - Jestem zmęczony robieniem jedynie tego, co słuszne. Obiecuję, Ŝe kiedy skończę, będziesz czuła się wspaniale. W przeciwieństwie do mnie - wykrztusił przez zaciśnięte zęby. Puścił ją, lecz kiedy się wyrwała, pochwycił ją ponownie i wykorzystując moment zachwiania równowagi, pchnął na kanapę. Upadła na plecy. - Dlaczego gniewa się pan na mnie? - spytała, próbując usiąść. Pchnął ją z powrotem. - Pozwoliłaś mi sądzić, Ŝe jesteś tylko córką ogrodnika. Jeszcze jedną dziewczyną zakochaną w Ellerym. Nie był brutalny z natury, lecz nie zamierzał tolerować sprzeciwu. - Skłamałaś. - Co się z panem dzieje? Nie ukrywam, kim jestem. Nie skłamałam. - A ja nie kłamię teraz. - Usiadł na niej i objął ją ciasno udami. - Zamierzam się zemścić. - Jak pan śmie mnie osądzać? Nie zrobiłam nic złego! Znów spróbowała się wyrwać. - Ja tylko porozmawiałam z lady Hiacynta i dałam jej kilka dobrych rad. - Nie dbam o łady Hiacyntę. Jesteś szczodra. Jesteś słodka. I uprzejma, nawet wobec rywalki. Prawdę 197
mówiąc, jesteś bardzo niebezpieczną kobietą. To ty sprawiłaś, Ŝe moje plany legły w gruzach. Po czym z rozmysłem rozdarł jej koszulę. Odgłos dartego materiału zaszokował ją. Oto pan Throckmorton, opanowany, zdyscyplinowany męŜczyzna, którego zna, z rozmysłem drze na niej koszulę. Świat zwariował. On zwariował. Pochylił się i przesunął policzkiem po jej piersi. - Obiecałem ci lekcję. I otrzymasz ją, Celeste. - Nie ma pan prawa udzielać mi tego rodzaju lekcji! - Dziś robię to, na co mam ochotę. Jego oddech muskał jej skórę. - A teraz mam ochotę uczyć. Lekcja pierwsza twoje piersi są nie tylko prowokujące - takie blade, zwieńczone róŜowymi sutkami. Są teŜ bardzo wraŜliwe na dotyk. OkrąŜył językiem jej sutek. Celeste poczuła, Ŝe na jej skórze pojawia się gęsia skórka, a krew zaczyna szybciej krąŜyć w Ŝyłach. - Tego juŜ dowiedliśmy - powiedział. Jego głos brzmiał teraz głębiej i bardziej głucho. - A teraz dowodu ciąg dalszy... Zamknął usta wokół jej sutka i zaczął ssać. Odpychała jego ramiona, ciągnęła go za włosy. Jak mógł jej to robić? Jak mógł sprawiać, Ŝe płonęła ze wstydu i z poŜądania zarazem? Wilgotność jego ust, szorstkość języka sprawiały, Ŝe wiła się z tęsknoty w jego ramionach. Nie chciała tego, a jednak oszalała namiętność zawładnęła jej ciałem, nie pozostawiając miejsca na wstyd i kontrolę. Throckmorton uniósł głowę i powiedział: - Spójrz na mnie. Posłuchała. Rozpoznawała go... choć nie do końca. Zmierzwione włosy, płonące spojrzenie, groźba 198
w oczach, śmiałość... jak ten męŜczyzna, folgujący tak bez reszty swoim popędom, mógł być Garrickiem Throckmortonem? Wcisnął kolano pomiędzy jej uda, rozsuwając je. - Nie zamierzam zrobić ci krzywdy. Ani cię wziąć. Uwierz mi. - Chyba nie wydaje się panu, Ŝe zdołał mnie uspokoić? zapytała i zdzieliła go w głowę. Chwycił ją za ramiona i przycisnął je mocno do boków. - Chcę widzieć twoją twarz, gdy doprowadzę cię do szaleństwa. Nigdy nie zaznam niczego więcej, ale będę miał choć to wspomnienie. Zabrzmiało to jak przysięga. Zsunął się częściowo z sofy i ukląkł na podłodze. Uniósł jej spódnice i wsunął pod nie rękę. - To nie w porządku! - protestowała, wiercąc się rozpaczliwie. - To pierwsza słuszna rzecz, jaką dziś powiedziałaś. To nie w porządku, lecz zasłuŜyłaś na lekcję. Na dotyk jedwabiu jego palce przesuwały się wzdłuŜ pończochy, a potem minęły podwiązkę - i nagiej skóry. Pieścił ją nieubłaganie, chociaŜ przemawiał niemal jak poeta. Co z męŜczyzny takiego jak on moŜe uczynić poetę? Tylko jedno, pomyślała. Tylko miłość fizyczna. Schwytana w pułapkę, zesztywniała z niechęci, powiedziała: - Nadal nie rozumiem, dlaczego. - Musisz zrozumieć płomień, który rozpaliłaś. Spróbowała go kopnąć. Wykorzystał to, by wsunąć dłoń pomiędzy jej uda i pogłaskać ją tam. Ten lekki dotyk wywołał falę przemoŜnych doznań. Opuściła ją zdolność mówienia, a spojrzenie zamgliło się. 199
- Taka wraŜliwa - powiedział. - Ja takŜe się uczę. Jesteś wraŜliwa na najlŜejszy dotyk. Będziesz dziś dla mnie płonęła. I przysięgam, Ŝe ja będę płonął dla ciebie zawsze. - Nie chcę tego -jęknęła. Ale chciała. Skomplikowane emocje ostatnich dni wezbrały w niej, tocząc z sobą walkę. Pan Throckmorton uosabiał autorytet i prostolinijność. Garrick był człowiekiem namiętnym i pełnym ciepła. Nie potrafiła pogodzić ze sobą tych dwu obrazów, lecz siła pana Throckmortona jeszcze przydawała atrakcyjności Garrickowi. Pragnęła ich obu. Jak mogła do tego dopuścić? Przytrzymywał ramieniem jej uda, by nie mogła ich zewrzeć. - Niedorajda wepchnąłby się tam bez oglądania na cokolwiek - powiedział tym bardzo intymnym, głębokim głosem, jakim rozmawiał z nią w nocy. Rozsunął kciukiem fałdki jej kobiecości, otwierając ją, by mogła doświadczyć jego mistrzostwa. CzyŜby zamierzał w nią wejść? Nigdy dotąd jej dziewictwo nie zostało tak pogwałcone. Zebrała się w sobie, zdecydowana stawić mu opór. - Potrzebujesz czasu, by przywyknąć. Jesteś nieśmiała, nienawykła do męskiego dotyku, nieprzygotowana na ucztę zmysłów - mówił, pieszcząc ją, szukając... Domyśliła się, czego szuka i przeczucie ścisnęło jej Ŝołądek. Skąd on wie? Jak mógł dowiedzieć się o tym jedynym miejscu, gdzie dotyk myjki sprawia przyjemność? Serce biło jej w piersi jak oszalałe. Nie mogła zaczerpnąć tchu, a wszystko, czego dotykał, zdawało się nabrzmiewać. Jej ciało pulsowało poŜądaniem i było to niemal bolesne. To właśnie ona, Celeste. To jest jej ciało. On zaś za pomocą pieszczot naruszył jej niewinność i w zamian nauczył ją poŜądania. 200
Przestała się opierać; kiedy? Powinna mu się sprzeciwić. Zamiast tego trwała w bolesnym oczekiwaniu, pragnąc, by wreszcie dotknął tego jednego, najwraŜliwszego miejsca... Wzdrygnęła się, gdy kciukiem delikatnie pogłaskał jej płeć. Roześmiał się, lecz był to niepewny dźwięk, pozbawiony wesołości. Pochylił się i ucałował jej powieki. - Zamknij oczy - szepnął. - Poczuj to. Po prostu... ciesz się tym. Nie chciała robić niczego, co jej kazał, lecz z drugiej strony, jeśli nie będzie go widziała, moŜe zdoła mu się oprzeć. Z pewnością nie jest w stanie czuć więcej. Ponad nią Garrick oddychał cięŜko, walcząc z poŜądaniem, którego nie mógł zaspokoić. Przesunął znów kciukiem po jej płci, a potem jeszcze raz, za kaŜdym razem mocniej. Zawrzało jej w Ŝyłach, zawirowało w brzuchu, nabrzmiało pomiędzy nogami. Puścił jej ramiona. Nie walczyła, lecz zacisnęła dłonie na jego barkach, na czymkolwiek, co mogło związać ją z realnym światem. Tymczasem bolesna przyjemność rosła i rosła, aŜ stała się tak intensywna, Ŝe Celeste wydawało się, iŜ zaraz rozpadnie się na kawałki. Usłyszała swój jęk. Na wpół świadomie zacisnęła usta, mimo to jęknęła znowu. - Pozwól mi posłuchać. To on sprawił, Ŝe świat wokół zawirował, to wokół niego skupiała się jej namiętność. - Chcę wiedzieć wszystko. Potrząsnęła głową, próbując pozbawić go choć tego triumfu. - Nie odmawiaj mi. Nie teraz, gdy nie potrafię - Nie mogę . 201
Jego palec precyzyjnie i zdecydowanie zagłębił się pomiędzy jej uda. Wilgotne, nabrzmiałe ciało nie stawiło oporu. Odwrócił dłoń grzbietem do góry, by mogła na nią napierać. Zrobił dokładnie to, co naleŜało i ten ruch, jego precyzja i niespodziewany charakter, doprowadziły ją do nagłego i wstrząsającego orgazmu. Zadygotała, wydając z siebie wysoki, bezsilny krzyk dziewczęcia, które właśnie stało się kobietą. Garrick Throckmorton przeprowadził ją przez rozkosz, a potem tulił w objęciach, aŜ odzyskała świadomość. Kiedy ośmieliła się otworzyć oczy i spojrzała na jego twarz, napiętą i znieruchomiałą z poŜądania, powiedział: - Nie zapomnij tego. I nie waŜ się zapomnieć mnie.
Stanhope odsunął się, wpadając na donicę z tym niedorzecznie małym drzewkiem pomarańczowym. Kilka owoców spadło na podłogę. Wdeptał je w dywan, starając się jak najszybciej stamtąd oddalić. Lecz niepotrzebnie się obawiał. Córka ogrodnika przebiegła obok niego, ściskając w dłoniach rozpięty stanik sukni, oślepiona wstydem i namiętnością. Obawiał się, Ŝe Throckmorton moŜe przyłapać go na podglądaniu. Przez chwilę zastanawiał się, czy pobiec za Celeste, mając nadzieję, Ŝe nie zostanie rozpoznany, czy zostać tutaj i udawać, Ŝe niczego nie zauwaŜył. Nie uwierzył, kiedy wczoraj Throckmorton podał mu powody, dla których on, doświadczony szpieg i zawsze zachowujący się stosownie autokrata, zamierza skorzystać z pomocy córki ogrodnika. A poniewaŜ nie uwierzył mu w tej sprawie, uznał, Ŝe 202
coś tu cuchnie. Pomyślał, Ŝe chyba juŜ czas wydobyć oszczędności spod podłogi i uciec. Jednak to, co zobaczył w cieplarni, przekonało go, Ŝe powinien zostać i zdobyć jeszcze trochę gotówki. Jak mógłby wykorzystać swoją wiedzę? Wyszedł do holu i stanął, czekając na Throckmortona. Zamierzał udawać, Ŝe właśnie tędy przechodził. Lecz Throckmorton się nie pojawiał. Stanhope zajrzał do cieplarni i zobaczył, Ŝe jego chlebodawca siedzi na sofie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie rozumiał, dlaczego Throckmorton trzyma się za głowę. Z pewnością to nie ona go bolała. Uśmiechnął się i ruszył w swoją stronę. Pozostawało mu odszukać Celeste, oczarować ją i wyciągnąć wszystkie sekrety z jej pustej główki.
ROZDZIAŁ 17
- To się nie uda, mamo! Lady Philberta, zaskoczona, podniosła wzrok znad pisanego właśnie listu i spojrzała na syna, który wpadł niczym burza do jej salonu. - Co się nie uda? - Nie mogę tego dalej ciągnąć. Garrick przebiegł palcami po włosach, mierzwiąc i tak juŜ zmierzwione kosmyki. Wyglądał, jakby ogarnęło go szaleństwo. - Ona musi odejść. -Kto? - No przecieŜ Celeste! Miał na wpół rozwiązaną krawatkę, oderwany z jednej strony kołnierzyk, a nad czołem zadrapanie, z którego nadal sączyła się krew.
203
- Musi wrócić do ParyŜa, bez względu na Ellery'ego i ten szpiegowski interes. - Do licha, synu, mów ciszej. - Lady Philberta wstała i pośpiesznie zamknęła drzwi. - A teraz usiądź i opowiedz mi, co się wydar2yło. Throckmorton opadł bezwładnie na krzesło, które mu wskazała. - Poinstruowała lady Hiacyntę, co powinna zrobić, by oczarować Ellery'ego. Spojrzał na Lady Philbertę, jakby oczekiwał, Ŝe się rozgniewa. Lecz jego matka była po prostu zdziwiona. - Czemu to zrobiła, skoro, jak twierdzi, pragnie Ellery'ego dla siebie? Throckmorton zerwał się z krzesła i przemaszerował przed biurkiem. - PoniewaŜ jest dziewicą, oto dlaczego. Lady Philberta zadawała pytania, a jej syn odpowiadał, lecz jakoś odpowiedzi nie pasowały do pytań. - Piłeś, Garricku? - Jeszcze nie. To spisek dziewic - powiedział, wskazując palcem na matkę. - MoŜliwe, Ŝe ona jest dziewicą, więcej, uwaŜam to za wielce prawdopodobne, ale... - zaczęła lady Philberta zaciekawiona, a zarazem zirytowana. - Och, jest dziewicą, nie ulega wątpliwości. - Podniósł kałamarz i zaczął kołysać nim przed oczami, jakby był jubilerem, a kałamarz diamentem. -Sprawdziłem to. Lady Philberta o mało nie zakrztusiła się z wraŜenia. BoŜe dopomóŜ, właśnie stracili głównego ogrodnika. I nie tylko Garrick stracił rozum. - Sprawdziłeś, Ŝe... czy tyją posiadłeś? - Nie, nie posiadłem! - Odstawił kałamarz tak energicznie, Ŝe o mało go nie rozbił. - Za kogo mnie 204
masz? Myślisz, Ŝe jestem bezmyślny i nierozwaŜny jak Ellery? - Nie, ale... - Mam nadzieję, Ŝe nie. To ja jestem tym rozsądnym z braci i nie skrzywdziłbym córki Milforda, dziewicy czy nie, choć to, co zrobiłem, było... ale sprowokowała mnie. Umalowane brwi lady Philberty powędrowały niemal ku linii włosów. - Powiesz mi wreszcie, co jej zrobiłeś? - Ja po prostu... ona po prostu... powiedziała teŜ lady Hiacyncie, czego powinna się spodziewać w noc poślubną. Chwycił najlepsze pióro matki i zaczął wymachiwać nim jak szalony. -1 co ty na to? - spytał. - UwaŜam, Ŝe ktoś powinien uświadamiać dziewczęta. - Mogłem się domyślić, Ŝe tak do tego podejdziesz. Przez chwilę intensywnie się w nią wpatrywał. - Nie jesteś zwyczajną matką. Gdyby tylko nie miała na sobie tego stanika. Była taka miła dla lady Hiacynty. Szczerze. Ta dziewczyna... to podstępna ladacznica, która próbuje nie dopuścić do zawarcia korzystnego dla naszej rodziny związku, choć tak się napracowałem, aby do niego doprowadzić. Powinnaś była zobaczyć, jak łatwo dał się rozwiązać. - Związek? - spytała lady Philberta ostroŜnie. - Stanik! Zaczęła dostrzegać w tym szaleństwie logikę, lecz nie wiedziała, co myśleć. Garrick, jej bystry, przebiegły, racjonalnie myślący, pozbawiony Ŝywszych uczuć syn dał się ponieść fali namiętności do dziewczyny młodszej od siebie o dziesięć lat i nieporównanie niŜszego stanu. Dlatego, Ŝe jest miłal 205
- Uprzejmość Celeste wobec lady Hiacynty tak cię dotknęła? - Lubię, gdy moi ludzie są tacy, jakimi się wydają. A tu najpierw Stanhope okazuje się rosyjskim szpiegiem, potem Penelope związuje nianię, a teraz Celeste zachowuje się uprzejmie wobec... zauwaŜyłaś, Ŝe to wszystko zaczęło się, kiedy ona tu przybyła? - Penelopa związała nianię? Lady Philberta uśmiechnęła się. Zawsze uwaŜała, Ŝe wnuczka jest zbyt powaŜna jak swój wiek. - Tylko patrzeć, jak lady Hiacynta zacznie flirtować z innymi i ocierać się biustem o Ellery'ego... - Nic z tego nie rozumiem. - Chodzi o to, mamo, Ŝe wsunąłem jej rękę pod spódnicę. Lady Philberta uznała, Ŝe pora zapanować nad konwersacją. - Wsunąłeś rękę pod spódnicę Celeste? -1 nie tylko wsunąłem. Ona była... taka zaszokowana, ale teŜ - oczy mu się zamgliły, potarł policzek -słodka i namiętna zarazem. I taka piękna, jak się spodziewałem. Ja... bardzo mnie rozgniewała. Dlaczego, u licha, ludzie nie zachowują się tak, jak tego po nich oczekujemy? - dodał gniewnie, zwracając się do matki. - PoniewaŜ są ludźmi. Jej nader opanowany syn właśnie zaklął i podniósł głos, a wszystko to w ciągu kilku zaledwie minut. Gdyby nie lumbago, lady Philberta chętnie podskoczyłaby z radości. - Dlaczego ja nie potrafię się domyślić, jacy ludzie są naprawdę? - dopytywał się Garrick. - Czasami nie potrafimy rozeznać się w ich zachowaniu. To ryzyko zawodowe. Coś musiało pójść bardzo źle, gdy Garrick był dzieckiem. Patrząc wstecz, nie potrafiła określić, kiedy 206
zaczął ukrywać część swej osobowości. Wiedziała jednak, Ŝe gdy w wieku trzech lat zrezygnował z ulubionej przytulanki w postaci złachmanionego kota, ojciec był zadowolony. Kiedy Garrick miał osiem lat i nauczył się kontrolować wybuchy złości, chwaliła go. A kiedy w wieku dwudziestu lat powrócił z Indii, była dumna z logicznie myślącego, opanowanego, chłodnego dŜentelmena, jakim się stał. Dopiero niedawno uświadomiła sobie, Ŝe opanowanie Garricka nie pozwala mu doznawać ludzkich uczuć. Gdzie Garrick chował pasję, temperament, uczucia, jednym słowem wszystko, co czyniło z niego tamto kipiące radością dziecko? - Nie moŜemy posłuŜyć się Celeste. Zamierzam zatrudnić eskortę, aby towarzyszyła jej na dworzec i do ParyŜa. Nie zniszczy małŜeństwa Ellery'ego i nie zostanie tutaj, by skłaniać mnie do robienia rzeczy, które... Lubię kobiety, mamo. - To nie lada pociecha dla starej matki. Cała ta scena bardzo ją cieszyła. Obawiała się juŜ, Ŝe Garrick nigdy nie podda się namiętności, a tu, patrzcie tylko, pojawia się mała Celeste i wciąga go na wyŜyny namiętności za pomocą sznurówki od stanika. - Nie lubię tylko, kiedy kobieta sprawia, Ŝe tracę nad sobą kontrolę... Opadł z powrotem na krzesło i ukrył twarz w dłoniach. - WyjeŜdŜa jutro. Córka ogrodnika to z pewnością nie partia, którą wybrałaby dla któregokolwiek ze swoich synów. To prawda, jest piękna i wykształcona, ale pochodzi z gminu. Jak wyglądałby ich ślub? Po jednej stronie kościoła słuŜba, a po drugiej jaśnie państwo? Na samą myśl o tym lady Philbertę rozbolała głowa. 207
Wzięła głęboki oddech. Nieskazitelna reputacja Garricka pomoŜe mu przetrwać skandal, a jeśli Celeste jest w stanie wstrząsnąć choć trochę podwalinami tej dyscypliny, z której był tak dumny, lady Philberta osobiście dostarczy dziewczynę do jego sypialni, obwiązaną wstąŜką jak prezent. - Wiem, jak się czujesz - powiedziała. W końcu ona teŜ kiedyś nauczyła się kochać swego o wiele starszego, pospolitego męŜa. - Lecz musisz myśleć o naszej misji. Stanhope poczynił wiele szkód, nie moŜemy jeszcze ocenić, jak wiele. - Celeste musi odejść. - Celeste to nasza jedyna szansa, byśmy mogli naprawić szkody. - Jutro - powiedział niewyraźnie, nie patrząc na matkę. - Tak daleko, jak to tylko moŜliwe. - Nie wiemy nawet, kim są wspólnicy Stanhope'a. No, Garricku, będziemy mieli gości jeszcze tylko przez dwa dni. MoŜesz chyba zapanować nad sobą przez dwa dni. Gdyby ich delikatnie ku sobie nie popchnęła, Ŝadne z nich nie skorzystałoby z szansy. Garrick juŜ potrząsał głową, zagrała więc na jego poczuciu winy. Matki zawsze były w tym dobre. - Kochanie, dopóki nie przekazałam ci kierowania siatką, nic takiego, jak ta afera ze Stanhope'em, nie miało miejsca. Naprawdę uwaŜam, Ŝe powinieneś był się zorientować. To zdecydowanie twoja wina. Garrick uniósł powoli głowę i spojrzał na matkę. - Znajdziemy inny sposób, mamo. Usłyszeli głośne pukanie, a potem do pokoju wsunęła głowę Dafty. - Lady Philberto, panie Throckmorton, proszę wybaczyć, Ŝe przeszkadzam, ale pojawił się posła208
nieć. Wieści, które przywiózł, są waŜne i niepokojące. Miała miejsce eksplozja.
Throckmorton otworzył drzwi do pokoju dzieci. Wciągnął do płuc zapach kamfory i rumianku, koni na biegunach i wspomnień z dzieciństwa. Zawsze lubił to miejsce. Miał bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Rodzice uwielbiali go, a nauczyciel stawał na wysokości zadania, dostosowując poziom nauki do wymagań szybko dorastającego, Ŝądnego wiedzy chłopca, któremu Ŝycie uprzykrzał jedynie młodszy brat, chodzący za nim jak cień. Choć tak naprawdę adoracja małego schlebiała Garrickowi. Nie oszukiwał się. To, co się dziś wydarzyło, w znacznym stopniu zburzyło jego spokój i zachwiało pewność siebie. Stracił nad sobą panowanie i to w najbardziej elementarny sposób. Robił Celeste - i z Celeste! - rzeczy, o których śnił dotąd jedynie w najgłębiej skrywanych, erotycznych snach. A kiedy juŜ zdecydował, jak uratować ją i siebie przed szaleństwem, które niespodziewanie go ogarnęło, nadeszły wieści o eksplozji. Dwaj Anglicy, agent Garricka i przypuszczalny zdrajca, znajdowali się na Krymie, kiedy nastąpił wybuch. Zbieg okoliczności? Oczywiście, Ŝe nie. Jeden człowiek został pochowany na obcej ziemi. Drugi walczył o Ŝycie, trzęsąc się na wybojach w powozie, który wiózł go do Anglii. Jeśli MacLean przeŜyje... cóŜ, jeśli przeŜyje, będzie to istny cud. A zatem Celeste zostanie i, nic o tym nie wiedząc, wypełni swój obowiązek względem ojczyzny. Throckmorton zaś będzie musiał poddać się dyscyplinie, co tym razem nie okaŜe się łatwe, choć dotąd przychodziło mu bez trudu. 209
Zaszedł więc do pokoju dzieci, aby poszukać pociechy wśród wspomnień. Szeroka połać drewnianej podłogi, błyszcząca w popołudniowym słońcu. Grube czerwononiebieskie zasłony, chroniące nie tylko przed światłem, ale i przed przeciągami. Półka z ksiąŜkami. Jego córka. Twarz Penelopy pojaśniała jak zawsze na widok ojca i Throckmorton natychmiast poczuł się lepiej. Bujany fotel zatrzeszczał pod cięŜarem pani Brown, dziergającej niekończący się szal. Pulchna kobieta, schludnie, chociaŜ zwyczajnie ubrana, skinęła mu głową i uśmiechnęła się miło. Penełopa siedziała zwinięta w rogu podniszczonego fotela, czytając stary egzemplarz Robinsona Crusoe. Przed zaledwie kilkoma dniami, nim przyjechali goście i rozpętało się piekło, czytał tę ksiąŜkę dziewczynkom. Obu dziewczynkom. Rozejrzał się niespokojnie, lecz Kiki nigdzie nie było widać. - Gdzie Kiki? - zapytał. - Nie wiem. Gdzieś się schowała, a jest w tym dobra. Pani Brown mrugnęła, po czym skinęła głową w kierunku olbrzymiej szafy o Ŝaluzjowych drzwiczkach, mieszczącej zabawki. W szafie stare Ŝołnierzyki Garricka maszerowały obok lalek Penelopy i wypchanych zwierzaków Kiki. Dobre miejsce, aby się ukryć - sam wiele razy z niego korzystał. OdpręŜył się. Wolałby nie stawiać straŜnika pod drzwiami pokoju dzieci, lecz z drugiej strony cieszył się, Ŝe w porę odkrył zdradę Stanhope'a, co pozwoliło mu podjąć środki ostroŜności. Z kaŜdym dniem niebezpieczeństwo zbliŜało się coraz bardziej do jego domu, toteŜ martwił się o dziewczynki, bezradne i nieświadome. Jego przeciwnicy w szpiegowskiej 210
grze nie kierowali się zasadami ani etyką. Teraz, kiedy odkryli, kim jest, nie zawahaliby się porwać dzieci, aby wymusić na nim posłuszeństwo. Kocha! Penelopę i był jej absolutnie oddany, a podczas ostatnich, pełnych zamętu dni, kiedy to pozbył się złudzeń co do siebie i innych, odkrył, Ŝe równieŜ Kiki znalazła sobie drogę do jego serca. ChociaŜ czasami doprowadzała go do rozpaczy, była jego bratanicą. Spytał więc panią Brown, starając się mówić szczególnie głośno: - Szukała jej pani? - Bardzo długo, ale okazała się dla mnie zbyt sprytna powiedziała pani Brown, podejmując gręOd strony szafy dobiegł ich zduszony chichot. - A zatem, będziemy musieli zaczekać, aŜ sama wyjdzie oznajmił. Prawdę mówiąc, cieszył się, Ŝe spędzi chwilę jedynie ze swoją córką. Ruszając ku Penelopie, zapytał: - Jak się czujesz, kochanie? Dziewczynka odłoŜyła ksiąŜkę i natychmiast do niego podbiegła. - Papa! Mimo Ŝe była juŜ duŜa, chwycił ją w objęcia i mocno uścisnął. - Tęskniłam za tobą. Pocałowała go w policzek i odsunęła się. - Nie spodziewałam się, Ŝe będziesz miał dla mnie czas, dopóki nie skończy się to przeklęte przyjęcie. Uśmiechnął się. Penelopa była jego nieodrodną córką. - Nikogo nie obchodzi, czy pojawię się na dole i będę tańczył albo grał. Twój wujek Ellery ma wystarczająco duŜo uroku, a poza tym wkrótce zostanie panem młodym. 211
- Ja najbardziej lubię ciebie - powiedziała Penelopa zdecydowanie. - Nie? Naprawdę? - zapytał, udając zdziwienie. Objęła jego twarz drobnymi rączkami. - Oczywiście, jesteś moim tatusiem. Kiedyś marzył o tym, aby zapełnić ten pokój swoimi dziećmi, ale miał tylko Penelopę. Oczywiście, była jeszcze Kiki... - Chciałabyś, Ŝebym ci poczytał? -Robinsona Crusoel odparła natychmiast. - Ale czytałaś go juŜ sama! Usiadł w fotelu i usadowił ją sobie na kolanach. - Nie znam wszystkich słów. ZłoŜyła rączki i spojrzała na niego ciemnymi, powaŜnymi oczami. - Powinnam zacząć juŜ lekcje z panną Milford, tatusiu. Wiem, Ŝe ona pomoŜe mi nauczyć się dobrze czytać. Nie miał ochoty rozmawiać o pannie Milford. -1 tak czytasz doskonale. Rzeczywiście tak było. UwaŜał ją za wyjątkowo bystrą, jak na jej wiek, i to nie dlatego, Ŝe była jego córką. - Zacznę tam, gdzie skończyłem - powiedział świadomy, Ŝe z szafy podsłuchuje ich Kiki, która, choć udawała, Ŝe nie rozumie słów, zawsze starała się być w pobliŜu, gdy czytał na głos. Odwrócił zieloną zniszczoną okładkę i, głośno i wyraźnie, zaczął czytać opowieść o samotnym rozbitku. W szafie Kiki wyjrzała przez Ŝaluzje i pociągnęła cichutko nosem. Jej tatuś nigdy jej nie czytał. Nie mógł nawet na nią patrzeć. Nie mówił jej, Ŝe robi coś wspaniale. Nawet z nią nie rozmawiał. Po prostu śmiał się, kiedy skakała wokół niego, i poklepywał ją po głowie, a potem odchodził. 212
Kiki zamrugała i przełknęła gulę w gardle. MęŜczyzna, który pracował w biurze wujka Garricka powiedział jej, Ŝe w Anglii nikomu na niej nie zaleŜy. I Ŝe powinna wrócić tam, skąd przybyła. Z powrotem do Francji, gdzie rozumiała wszystko, o czym mówiono. Gdzie przez cały czas świeciło słońce i zawsze było ciepło. Gdzie była maman. Tylko Ŝe maman juŜ tam nie było. Nikogo tam nie było. Zanim maman zostawiła ją w tej okropnej Anglii powiedziała, Ŝe nie mogą pozostać w ParyŜu, gdyŜ musiałyby spać na ulicy. Kiki zerknęła znów przez Ŝaluzje. Ta brzydka, samolubna szczęściara, Penelopa, siedziała na kolanach swojego ojca, z głową na jego piersi. Czytał głośno i powoli. Zachowywał się tak, jakby lubił spędzać czas z córką. Coś ścisnęło Kiki w środku aŜ do bólu. Na ulicach ParyŜa sypiało mnóstwo dzieci. Były dzielne i silne, a poza tym podobne do niej. Postanowiła więc, Ŝe wróci do Francji, gdzie jest jej dom. Przycisnęła do ust podniszczoną szmacianą lalkę, by stłumić szloch.
ROZDZIAŁ 18
- Celeste-! Celeste chciała po prostu minąć pokój muzyczny, długą galerię, zejść po schodach i ukryć się w kuchni, gdzie mogłaby zjeść w spokoju śniadanie. Tego ranka nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać z nikim szlachetnie urodzonym i wyrafinowanym, a jedynie z tymi, których rozumiała - i którzy rozumieli ją. Szczególnie zaś nie Ŝyczyła sobie rozmawiać
213
z panem Stanhope'em, sekretarzem tego władczego tyrana, Garricka Throckmortona. - Celeste! - zawołał Stanhope bardziej nagląco. Zatrzymała się i spojrzała na niego. Opalona twarz męŜczyzny promieniała uśmiechem. - Jak miło spotkać cię tego pięknego poranka. Celeste zerknęła za okno, gdzie nadal lał deszcz, po czym cofnęła się o krok. Wymuszona wesołość Stanhope'a zawsze wydawała jej się podejrzana. - Nie miałem okazji przywitać się z tobą, od kiedy wróciłaś. Dlaczego nagle zrobił się taki czarujący? - To był prawdziwie triumfalny powrót. - Dziękuję. Nie podobało jej się, Ŝe jest taki wysoki, zachowuje się tak swobodnie, draŜniła ją teŜ jego nieuzasadniona próŜność. Stanhope bardzo róŜnił się od Throckmortona i choć powinno to przemawiać na jego korzyść, wcale tak nie było. - Tak, proszę pana. - AleŜ, nie jesteś juŜ uczennicą. MoŜesz zwracać się do mnie: panie Stanhope. - Dziękuję, panie Stanhope. A ty mógłbyś zwracać się do mnie: panno Milford. - Szłaś właśnie... - Do kuchni - odparła obojętnie. -Ach. Oczywiście, Stanhope wolał, aby nie wspominała o swoim pochodzeniu. Doszła do wniosku, Ŝe lubi robić mu na złość. MoŜe, gdyby napomknęła coś o Throckmortonie... ale nie. Throckmorton doskonale dogadywał się ze słuŜbą, zwłaszcza z jej ojcem, któremu okazywał szacunek, jakiego nie mogło się po nim spodziewać wielu 214
arystokratów. Nie, nie da się unikać Stanhope'a w ten sposób. - Pójdę z tobą - powiedział Stanhope. Tak jak przewidział Throckmorton, Stanhope starał się z niej wyciągnąć, czego się dowiedziała, tłumacząc dokumenty. JuŜ miała po prostu wyrzucić z siebie wszystkie informacje i odejść, uznała jednak, Ŝe byłoby to zbyt łatwe, a panu Stanhope'owi dotąd wszystko przychodziło zbyt łatwo - przynajmniej tak utrzymywał jej ojciec. Co prawda, Celeste nieraz słyszała opowieści Stanhope'a o jego słuŜbie w Indiach, o niezliczonych przygodach na dzikich górskich szlakach, o walce na śmierć i Ŝycie ze zdradzieckimi tubylcami. Wszystko to wymagało nie lada hartu i odwagi, rozumiała jednak, co ojciec ma na myśli. Pan Stanhope był arystokratą, któremu zapewniono wykształcenie, odpowiednie koneksje, a teraz, w Blythe Hall, Throckmorton uczynił go swoim najbardziej zaufanym towarzyszem z uwagi na wspólnie odbyte podróŜe, ignorując lenistwo i niekompetencję przyjaciela. To dziwne, lecz nigdy nie myślała o Throckmortonie jako o podróŜniku i łowcy przygód, choć musiał nim być, podobnie jak pan Stanhope. AŜ do tego wieczora, kiedy całował ją pod gwiazdami, nie uświadamiała sobie, Ŝe widział więcej świata niŜ ona. A wczoraj w oranŜerii udowodnił, Ŝe potrafi zadowolić kobietę, nawet niechętną. Och, nigdy mu tego nie przebaczy. Nigdy! Stanhope, najwidoczniej poirytowany brakiem odzewu z jej strony, powiedział: - Pomyślałem, Ŝe moglibyśmy skorzystać z szansy i odnowić znajomość. - Przedtem nawet ze sobą nie rozmawialiśmy - odparła. Więc jak moglibyśmy odnowić znajomość? 215
Zatrzymała się przy oknie wychodzącym na rzymską fontannę. Na dworze nadal mocno padało, ale od wschodu niebo zaczynało się przejaśniać. - Uwierz mi, gdyby nie ta przeklęta etyka, robilibyśmy coś więcej, niŜ tylko rozmawiali. Gdy tylko cię ujrzałem, od razu zdałem sobie sprawę, jak jesteś piękna. Odwrócił się i wsparty ręką o parapet, przyglądał się jej Ŝarliwie. - Lecz byłaś taka młoda. To nie byłoby w porządku, gdybym wplątał cię w jakieś... konwersacje. Podobnie jak Throckmorton, Stanhope miał najwidoczniej wysokie mniemanie o swoich zdolnościach. Zerknęła na niego spod oka. Mogłaby się załoŜyć, Ŝe jego „konwersacji" brakowało nawet tej odrobiny finezji, jaką przejawił Garrick. - Pobyt w ParyŜu najwidoczniej ci posłuŜył - kontynuował Stanhope. Przesunął wzrokiem po jej sylwetce i Celeste uświadomiła sobie, Ŝe naleŜy on do nielicznej grupy męŜczyzn, którzy potrafią komplementować spojrzeniem. Pan Throckmorton nie był taki. Gdy patrzył na kobietę, jego mroczny wzrok rejestrował kaŜdą krzywiznę jej ciała, aŜ miała ochotę zakryć się rękami, by nie mógł zobaczyć miejsc, które powinny pozostać ukryte... - Throckmorton twierdzi, Ŝe doskonale mówisz po francusku. I po rosyjsku... Masz jeszcze inne ta lenty, ukryte za tym przyjemnym dla oka obliczem oraz warstewką poloru? Stanhope starał się oczarować ją uśmiechem; zachowywał się tak, jakby wywarła na nim wielkie wraŜenie. Spotykała juŜ takich męŜczyzn na kontynencie. Byli zdecydowanie nieszczerzy, lecz w pewien sposób ułatwiało jej to zadanie. - Moje talenty przestałyby być ukryte, gdybym panu o nich opowiedziała. 216
- Co prawda, to prawda - roześmiał się. - Przy puszczam, Ŝe Throckmorton powiedział ci, dlaczego zastąpiłaś mnie przy wykonywaniu tłumaczeń. -Tak. - I co ci powiedział? - na chwilę spod przyjaciel skiej maski wychynął niepokój. Kusiło ją, aby powiedzieć mu prawdę: Ŝe jego niekompetencja wyszła na jaw. Lecz nie byłoby to lojalne wobec Throckmortona, a poza tym... nie chciała, by Throckmorton znowu się na nią rozgniewał. Kto wie, co mógłby zrobić, gdyby rozmyślnie go sprowokowała? - Pan Throckmorton powiedział, Ŝe zbyt duŜo pan ostatnio pracował i przyda się panu tydzień odpoczynku. - Powiedziałaś to tak, jakbyś uwaŜała mnie za starca. Otworzyła szeroko oczy, udając niewiniątko. - Och, nie jest pan taki znów stary! Spostrzegła, Ŝe się zdenerwował. - Oczywiście, jestem znacznie starszy od ciebie wypalił. - Prawie o dziesięć lat. Jestem niemal w tym samym wieku, co Throckmorton, a mimo to uwaŜasz go za wystarczająco młodego, by... Wyprostowała się. CzyŜby Stanhope o niej plotkował? Lub przysłuchiwał się plotkom, prowokując chichoty za jej plecami? Nie będzie tu stała, pozwalając się obraŜać temu gburowi. - By co, panie Stanhope? - spytała najostrzej, jak tylko potrafiła. Lecz Stanhope juŜ zrozumiał swój błąd, powiedział więc szybko: - Jestem wdzięczny Throckmortonowi za troskę i z przyjemnością skorzystam z urlopu, ale ciekawi mnie, co w interesach. Chętnie bym się dowiedział, co nowego w biurze. 217
- Jak pan sobie Ŝyczy. Przyglądała mu się bez uśmiechu. Nieprędko zapomni jego bezczelność. Gdyby Throckmorton o tym wiedział, kazałby go wychłostać. Choć z drugiej strony... cóŜ, moŜe i nie, poniewaŜ Throckmorton zawsze popierał Stanhope'a, a postępując z nią tak, jak postąpił, jasno dał Celeste do zrozumienia, Ŝe nią gardzi. Mon Dieul Najchętniej przycisnęłaby z całej siły dłonie do oczu, by zatrzeć obrazy, które jawiły się jej pod powiekami. - Tłumaczyłaś jakieś nowe listy? - zapytał Stanhope. - Tylko jeden. Donoszono w nim o waŜnym spotkaniu, które ma się odbyć na południe od Kabulu. - Kabulu - powtórzył, zamyślony. - To w Afganistanie - podsunęła usłuŜnie. - Wiem, gdzie to jest. Zaczerpnął powietrza, a potem wzruszył ramionami z wystudiowaną skromnością i beztroską. - Byłem tam. - Z panem Throckmortonem? - Niektórzy powiedzieliby, Ŝe to on był tam ze mną odparł Stanhope, uśmiechając się z przymusem. Rozzłościła go umyślnie i sprawiło jej to większą przyjemność, niŜ wypadało. Lecz chciała iść juŜ do kuchni, znaleźć się w towarzystwie ojca, Esther i innych, których kochała. Zaniechała więc draŜnienia się z nim i powiedziała prosto z mostu: - DuŜa grupa kupców wybiera się do Kabulu, by sprawdzić, czy opłaca się tam zainwestować. Przy puszczam, Ŝe jeśli się na to zdecydują, z pewnością wywrze to znaczący wpływ na gospodarkę regionu. Miała własne zdanie na temat znaczenia listu i swojej roli w przekazywaniu wiadomości Stanhope'owi. 218
To Throckmorton wymyślił tę intrygę. Gdyby tylko potrafiła zdobyć się na odwagę, mogłaby zapytać go, jaką funkcję pełni w szerokim świecie poza murami Blythe Hall. Jednak wolała o nim nie myśleć, a poza tym zapach bekonu, dolatujący z kuchni, był tak kuszący, Ŝe aŜ zaburczało jej w Ŝołądku. - Wielki wpływ. Tak. Stanhope juŜ o niej zapomniał, skupiony na zadaniu, które musiał wykonać. Odwrócił się i pośpiesznie odszedł. Coś jednak przypomniało mu o Celeste - zapewne była to świadomość, Ŝe mógłby jeszcze kiedyś wykorzystać ją jako źródło informacji - odwrócił się i podziękował jej zdawkowo. Celeste ulŜyło, Ŝe się go pozbyła; pośpieszyła w stronę kuchni, mając nadzieję, Ŝe wyraz zaaferowania, widoczny na jej twarzy, sprawi, iŜ nikt więcej jej nie zaczepi. PróŜne nadzieje! Nagle ze schowka pod schodami wyskoczył Ellery i chwycił ją za rękę. - Celeste! Podskoczyła i o mało nie krzyknęła. Roześmiał się i wciągnął ją w mroczny zakątek. - Kochanie. Objął Celeste w pasie i powiedział, spoglądając z uśmiechem na jej twarz: - Miałem nadzieję, Ŝe będziesz tędy przechodziła. Pachniał mocno piwem. Na twarzy miał zadrapania, pod oczami worki, a jego nos był wyraźnie zaczerwieniony. Mimo to wydawał się przystojniejszy niŜ Throckmorton. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, Ŝe ma ochotę się odsunąć, zapytać Ellery'ego, dlaczego wciągnął ją pod schody, by nie widziano ich razem, zaŜądać, by 219
puścił jej dłoń. Jednak to nie Ellery stanowił problem, lecz Garrick. Przywołała więc na twarz jawnie fałszywy uśmiech, taki, jakim radziła posłuŜyć się Hiacyncie, i wykrztusiła: - Przestraszyłeś mnie. - Przestraszył cię mój zapał? - łypnął na nią poŜądliwie i Celeste roześmiała się. To przecieŜ Ellery, ten Ellery, w którym się zakochała, uosobienie wdzięku i finezji. Nie mogłaby pokochać Garricka. - Co robisz na nogach o tej porze, Ellery? Jest wczesny ranek. A ona miała nadzieję, Ŝe zostawią ją w spokoju, by mogła oddać się ponurym rozmyślaniom. - W ogóle się nie kładłem. - Oczywiście. - Dotknęła jego zadrapań. - Co zrobiłeś, by na to zasłuŜyć? - Nie było cię na wieczorku muzycznym, poszedłem więc cię szukać i... wpadłem na jeden z róŜanych krzewów twego ojca. - Przepraszam, ale nie rozumiem. LeŜała bezsennie w nocy, przysłuchując się chrapiącym jak lokomotywy sąsiadom i pragnąc gorąco, by był tu Garrick. Przywiązałaby go do słupków łóŜka i torturowała tak, jak on torturował ją. Niestety, po jakimś czasie jej fantazje przybrały zgoła niewłaściwy obrót. Była o to na siebie zła. - Słyszałem, Ŝe zatrzymałaś się w domku ojca. Wspomniała rodzinny dom, mały kamienny budyneczek, porosły pnącymi róŜami. - Poszedłem tam - mówił dalej Ellery - lecz było ciemno. Wydawało mi się, Ŝe twój pokój powinien być na poddaszu. - Teraz sypia tam papa - powiedziała słabo. - Rzucałem w okno kamieniami, by cię obudzić... 220
Nie mogła się powstrzymać. Zachichotała, a kiedy spostrzegła Ŝałosną minę Ellery'go oparła głowę o jego pierś i zachichotała jeszcze głośniej. Nie zdziwiło jej, Ŝe się odsunął i oparłszy się o podręczny stolik, powiedział: - To niezbyt pochlebne. Poświęcam wieczór, aby dowiedzieć się, gdzie znikła moja ukochana, a ona potrafi tylko parskać śmiechem. Choć starał się, aby zabrzmiało to Ŝałośnie, kiedy podniosła głowę, zauwaŜyła, Ŝe oczy mu błyszczą, a na wargach czai się uśmiech. Gdyby Throckmorton znalazł się w takiej sytuacji, z pewnością nie potrafiłby śmiać się z siebie. Nie, Ellery zdecydowanie nie był tak skomplikowany, lecz to akurat bardzo jej się w nim podobało. Kierowana wdzięcznością powiedziała: - Jesteś naprawdę słodki. - Słodki. Choć nie obraził go śmiech Celeste, teraz najwidoczniej poczuł się uraŜony. - Jestem rozbójnikiem, człowiekiem bywałym i doświadczonym, zalotnikiem... Garrick moŜe sobie być słodki i poczciwy. W ogóle go nie znasz. Ellery wcisnął dłonie w kieszenie. - Najwidoczniej nie jestem dość zdolnym zalotnikiem. - Co masz na myśli? - Wysunęła się ze schowka. -Ja cię uwielbiam, lady Hiacynta cię uwielbia, wszystkie damy cię uwielbiają. - Zaciągnąłem cię do kąta pod schodami, jest tu ciemno, jesteśmy sami, a ty myślisz tylko o tym, by sobie pójść. Hiacynta klei się do tego palanta Townshenda. Nawet lady Featstone wolałaby raczej kryć się po kątach z lokajem, niŜ rozmawiać ze mną. 221
- Lady Hiacynta tańczyła z lordem Townshendem? Przez chwilę przyglądał się jej podejrzliwie. - Skąd wiesz? - Po prostu pomyślałam, Ŝe skoro lady Hiacynta kleiła się do lorda Townshenda, zapewne robiła to w tańcu. - Uśmiecha się do niego i zachowuje jak głuptas, choć kaŜdy wie, Ŝe jego obchodzą tylko psy. Tylko je chce rozmnaŜać. - Ellery! Udawała, Ŝe jest zaszokowana, choć w duchu miała ochotę Hiacyncie pogratulować. Bystra dziewczyna, zrobiła, co jej powiedziano, i zrobiła to dobrze. - To i tak bez znaczenia. Skoro ona zakochała się w tym fircyku, zostawia to wolne pole nam. - Nam? Zaszokowana, uświadomiła sobie, Ŝe chyba nie powinny cieszyć jej sukcesy Hiacynty. PrzecieŜ pragnęła Ellery'ego dla siebie... choć wczoraj w cieplarni musiała sprawiać wraŜenie kobiety, która pragnie raczej Garricka. Zmieszana, niepewna swoich uczuć, chciała juŜ tylko znaleźć się w kuchni, wśród przyjaciół. - MoŜemy porozmawiać o nas później. Odsunęła się jeszcze bardziej, podczas gdy Ellery spoglądał za nią z wyrazem twarzy, który jej ojciec określiłby jako osowiały. - Po prostu muszę coś zjeść. Zaraz zemdleję z głodu. - Odnoszę wraŜenie, Ŝe mnie unikasz. Teraz w głosie Ellery'ego zabrzmiał ton zdecydowanie oskarŜycielski. - AleŜ skąd. - Nie jestem dla ciebie dość przystojny? Bogaty? 222
Wiedziała, Ŝe Ellery pił, lecz teraz uświadomiła sobie, Ŝe jest naprawdę pijany. Pijany i rozgniewany. - To nie tak... - MoŜe ty nie udajesz. MoŜe naprawdę wolałabyś Garricka. Zwykle to ja zdobywałem dziewczęta, lecz wszystko inne wymykało mi się z rąk. Być moŜe Garrick, ze wszystkimi swoimi talentami, lepiej umie obchodzić się z kobietami niŜ ja. Przygnębiony, rozgniewany i wymierzający ciosy na oślep. Nie znosiła scen, a ta podobała jej się mniej niŜ którakolwiek inna, tym bardziej Ŝe oskarŜenia Ellery'ego miały w sobie ziarno prawdy. Wiedziona poczuciem winy, zaprzeczała tym gorliwiej. - Nie pragnę pana Throckmortona, pragnę tylko... - Mnie? - Prychnął, widząc wyraz jej twarzy. A zatem, pragniesz mnie. Skoro tak, powiedz mi, drogi Kopciuszku, gdzie jest twoja sypialnia? Czy to moŜliwe, by umieszczono cię w pobliŜu sypialni Garricka? Odsunęła się gwałtownie. - Oczywiście, Ŝe nie! - Więc gdzie ona jest? Szukałem jej całymi nocami i gdybyś naprawdę mnie kochała... Bałwan! O, tak, wiedziała, Ŝe szuka jej sypialni. Ale dopytywać się o nią tak natarczywie... - Jest w Północnej WieŜy - odparła chłodno. Trzecie drzwi na prawo. Nie sposób ich przeoczyć. Co powiedziawszy, odwróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając Ellery'ego, któremu choć raz zabrakło słów. Niemal udało jej się dojść do klatki schodowej, prowadzącej do kuchni, kiedy usłyszała za sobą męski głos: - Panno Milford! Odwróciła się i, wsparta ręką o ścianę, spojrzała oskarŜycielsko na pana Kinmana. 223
- Tak, proszę pana? Uśmiechnął się przyjaźnie. - Widziałem się właśnie z Garrickiem Throckmortonem. Wyprostowała powoli ramiona. Wszelkie wcześniejsze próby uniknięcia rozmowy były tylko ćwiczeniem, przygotowującym ją do tej chwili. Teraz otrzyma wiadomość, której tak się lęka. - śyczy sobie, by przyszła pani do biura. - Pan Kinman podrapał się w głowę, robiąc zdziwioną mi nę. - Wspominał coś o tłumaczeniu listu. Przez jedną szaloną chwilę pragnęła powiedzieć nie. śadnego tłumaczenia się, Ŝadnych grzeczności, po prostu nie. Jednak rozsądek zwycięŜył. W końcu i tak będzie musiała zobaczyć się z Throckmortonem, pewnie jeszcze dzisiaj, czemu towarzyszyć będzie nieuniknione zaŜenowanie. Jednak... nie przed śniadaniem. Nie, zanim nie wzmocni sił, przebywając jakiś czas wśród przyjaciół. - Czy zobaczy się pan teraz z panem Throckmortonem? - Chyba mógłbym. - Proszę mu powiedzieć, Ŝe przyjdę do biura po... choć nie. Wpadła na lepszy pomysł. Nie tylko odwlecze spotkanie z Throckmortonem, ale pokaŜe mu, gdzie jego miejsce. - Proszę powiedzieć, by przysłał list do mego po koju. Przetłumaczę go tam. MęŜczyzna wydawał się zaskoczony. - Nie sądzę, by oczekiwał akurat takiej odpowiedzi. - Ale tylko taką dostanie - powiedziała stanowczo i pośpieszyła w stronę kuchni. - Chyba nie wypada, by nie stawiła się pani u pracodawcy, gdy tego sobie Ŝyczy - rzekł tonem stoją224
cym w sprzeczności z jego poprzednim brakiem pewności siebie. Ogarnęła ją zimna furia. - Pozwolę sobie zauwaŜyć, Ŝe wydaje się pan wiedzieć więcej, niŜ powinien. Czy pan Throckmorton zwierzał się panu? Kinman skłonił się. - Nie, panienko, obserwowałem po prostu sytuację. Przypomniała sobie, jak często widywała go w pobliŜu. Naprawdę obserwował sytuację i teraz zaczęła się zastanawiać, dlaczego. Bo się w niej zakochał? Nie wydawał się do tego zdolny. Bo był wścibski? Być moŜe. Jak Throckmortonowi udało się doprowadzić ją do takiego stanu, Ŝe podawała w wątpliwość kaŜde wypowiedziane zdanie, kaŜdy uczyniony gest? - Proszę po prostu przekazać panu Throckmortonowi, co powiedziałam. Nie obejrzawszy się więcej za siebie, zbiegła po schodach i pchnęła kuchenne drzwi.
ROZDZIAŁ 19
W kuchni powitały Celeste głośno wykrzykiwane pozdrowienia. - Spójrzcie tylko, kto przyszedł! - zawołała Brunella, przełoŜona pokojówek od kiedy tylko Celeste pamiętała. Nasza Francuzeczka, pięknie wystrojona i cała śliczna! Celeste poczuła, jak Ŝarzące się w niej oburzenie gaśnie powoli, skąpane w bezkrytycznym balsamie podziwu i ciepłych uczuć. Uwielbiała kuchnię. Dorastała tu, trzymając się matczynych spódnic. Po śmierci matki zachowała 225
status kochanego dziecka. Celeste znała więc kaŜdą pomywaczkę, przekomarzała się ze wszystkimi lokajami i plotkowała, nie przejmując się opinią jaśnie państwa. Tutaj nie miało znaczenia, Ŝe porusza się w kręgach znacznie powyŜej własnej sfery i Ŝe pan Throckmorton wplątał ją w międzynarodową intrygę z panem Stanhope'em. Ani to, Ŝe jej Ŝycie to mieszanka troskliwie pielęgnowanej miłości do jednego męŜczyzny i poŜądania wobec innego. Tu mogła być sobą. I nawet wiedziała, kto to taki. Przywołana gestem Brunelli, okręciła się wkoło, zrzucając z ramion czarny aksamitny szal, aby zaprezentować suknię w błękitno-białą kratę z madrasu. - Oo la la! - mruknęła Brunella ze swoim szorstkim akcentem z Suffolk, co dodało francuskiemu powiedzonku zupełnie nowego smaku. - Bardzo ładnie. Wręczyła tacę jednemu z lokai i odesłała go na górę. Esther, kucharka, odłoŜyła łyŜkę i pośpieszyła, aby objąć Celeste. Podobnie uczyniły dwie starsze podkuchenne i Arwydd, która, od kiedy tylko Celeste pamiętała, nadzorowała wytwarzanie przetworów i alkoholi. Pokrzykiwały i wspominały razem z nią, aŜ w końcu Esther odesłała podkuchenne z powrotem do pracy, powiedziała Arwydd, Ŝe potrzebuje słoika dŜemu malinowego do popołudniowego biszkoptu z kremem, i gestem wskazała Celeste długi stół, uginający się pod cięŜarem śniadania dla słuŜby. - Siadaj, Celeste, damy ci trochę prawdziwego jedzenia. W tej kuchni nie jada się ślimaków! Celeste nie wspomniała, iŜ tak naprawdę jadła juŜ escargots, a zwłaszcza, Ŝe jej smakowały. Zamiast tego powiedziała: - Dziękuję. Śniadanie pachnie wspaniale. 226
Na tacach piętrzyły się porcje zapiekanej w cieście makreli. Nad miskami z owsianką unosiły się kręte wstęgi pary. W malowanych glinianych dzbankach Ŝółciła się śmietanka. Na ułoŜonych w trójkąty, chrupiących brązowych placuszkach z jęczmiennej mąki topniały z wolna kawałki złotego masła. A pośrodku, niczym szkarłatny znak hańby, pyszniła się wielka misa pokrojonych w plasterki truskawek, czekając, by stołownicy rozsmarowali je na placuszkach albo wrzucili do owsianki. Celeste odwróciła wzrok. Z lojalności wobec biednego, drogiego Ellery'ego nie powinna nawet myśleć o truskawkach, a co dopiero mieć na nie apetyt... Ale, co tam. Garrick nie ma uczulenia na truskawki. Jest tak odporny, Ŝe pewnie nawet pokrzywa go nie parzy. Za stołem usiedli ci, którzy pracowali na zewnątrz domu chłopcy stajenni i pomocnicy ogrodnika. Na jednym końcu stołu zasiadł główny stajenny, na drugim zaś ojciec Celeste, z twarzą jeszcze wilgotną od mycia i zaczesanymi do tyłu, gładkimi od wody włosami. W ciągu ostatnich czterech lat stracił trochę włosów, a te, które mu zostały, posiwiały nieco, lecz ogólnie biorąc rysy jego pociągłej twarzy nie zmieniły się zbytnio. Mówił jednak znacznie wolniej i jakby niechętnie. Musiał czuć się samotny podczas mojej nieobecności, pomyślała Celeste i zaczęła rozglądać się po kuchni, szukając kobiety, która miałaby dość rozumu, by pragnąć jej ojca, i wystarczająco duŜo sprytu, by go zdobyć. W końcu spojrzała na Esther. Esther, która właśnie łajała podkuchennego za to, Ŝe zbyt wolno obraca roŜen, przekłuwając jednocześnie nadmiernie wyrośnięte chlebowe ciasto. Esther byłaby doskonała, ale czy wspomnienia o tym, jak matka Celeste sprawowała 227
władzę w kuchni, nie wejdą tu w paradę i nie zepsują wszystkiego? - Dzień dobry, ojcze. Podeszła i ucałowała go w policzek. - Dzień dobry, córko. - Objął ją jedną ręką i na chwilę przytulił. - Cieszę się, Ŝe wróciłaś. Pocałowała go jeszcze raz, a potem podziękowała chłopcom, którzy odsunęli się, robiąc jej miejsce obok ojca. Usiadła i przez chwilę z nostalgią przyglądała się kuchennej krzątaninie. SłuŜący z domu przepychali się, by przygotować tace dla swoich państwa, a takŜe nakarmić armię pokojówek i lokai, którzy przybyli wraz z gośćmi. Esther musiała ponadto dopilnować, by kaŜdy ze słuŜby Blythe Hall dostał śniadanie, a takŜe zaplanować posiłki na nadchodzący dzień. - Proszę, Celeste, weź placuszek. Stary, bezzębny Travis, który słuŜył w Blythe Hall od pięćdziesięciu lat, wychował się zaś na ulicach Londynu, podsunął jej pod nos tacę. Uśmiechnęła się do niego i wzięła placuszek. Pozostali męŜczyźni po kolei podsuwali jej talerze i miski, spoglądając, jak nakłada sobie owsiankę i truskawki. Kiedy juŜ miała na talerzu więcej niŜ prawdopodobnie zdołałaby zjeść, zarzucili ją pytaniami o to, jak Ŝyje. - Czy ParyŜ jest tak swawolny, jak mówią, Celeste? - Tańczyłaś co wieczór, Celeste? - Opowiedz nam o cudzoziemcach, Celeste. Lubisz ich bardziej niŜ nas? Celeste uniosła łyŜkę i powiedziała, uśmiechając się: - Tak, tak i nie. - Pozwólcie dziewczynie zjeść - powiedział Milford karcąco. - I tak jest zbyt chuda. 228
- Ale jaka ładna - westchnął jeden z chłopców. Celeste uśmiechnęła się do niego. Zanurzyła łyŜkę w owsiance i zaspokoiła głód z apetytem, jakiego nie śmiała ujawnić na górze, a kiedy podniosła wzrok znad talerza, spostrzegła, Ŝe Esther przygląda się jej, wsparłszy dłonie na szerokich biodrach. - Nie ma nic lepszego, jak dobra kuchnia, prawda? spytała, a jej twardy szkocki akcent nadał pytaniu ciepły, przyjacielski ton. - Ta jest najlepsza, jakiej skosztowałam od lat -odparła Celeste. Herne, zdaniem Milforda niepoprawny plotkarz, od dłuŜszej chwili przestępował niecierpliwie z nogi na nogę. - Jeśli juŜ się najadłaś, powiedz nam, jak ci idzie z panem Ellerym. Celeste zamrugała gwałtownie, mając nadzieję, Ŝe ojciec tego nie zauwaŜy. - Ellery ma się lepiej. Pokrzywka minęła, a i siniaki teŜ juŜ schodzą. - Wczoraj w nocy wpakował się na krzak róŜy i pewnie ma teraz nowe zadrapania - powiedział Milford, pociągając łyk piwa. Celeste wbiła wzrok w talerz. - Ale nie poszłaś na wieczorek muzyczny. Herne najwidoczniej potraktował to jako skutek obrazy. - Czy on składał ci niewłaściwe propozycje? Esther przekłuła energicznie kulę ciasta. - To kochany chłopiec, lecz jeśli tak było, doleję mu rycyny do whisky. - AleŜ nie! Celeste pośpieszyła wyjaśnić sytuację, nim wymknie się spod kontroli. Ellery był ulubieńcem słuŜby, 229
zwłaszcza jej Ŝeńskiej części, w tym Brunelli, którą potrafił tak oczarować, Ŝe zawsze miała dla niego bochenek świeŜo upieczonego chleba albo coś do przegryzienia w środku nocy. - Pan Ellery zawsze był wobec mnie bardzo grzeczny. Zawsze, poza dzisiejszym dniem, kiedy się upił i oskarŜył ją o sympatię wobec pana Throckmortona. Pana Throckmortona, który po nią posłał. I któremu odmówiła. Pana Throckmortona, o którym nie będzie teraz myśleć. Jednak w porównaniu z intrygą, w którą się wplątała, dziecinne pretensje Ellery'ego nic nie znaczyły. - Nie poszłam na wieczorek, poniewaŜ próbuję... zaprzyjaźnić się bardziej z dziećmi i... wiecie, Ŝe nie śpiewam zbyt dobrze i prawie nie gram na harfie. Neville, który na co dzień zajmował się polerowaniem sreber, a podczas przyjęć pełnił funkcję dodatkowego lokaja, powiedział: - Usłyszałem od Hoda, który usłyszał to od Rawdona, któremu powiedziała o tym Dinah, ta, co sprząta gabinet pana Garricka, Ŝe masz dla niego pracować. Podobno to papierkowa robota. - Naprawdę? A co z panem Stanhope'em? - spytała Arwydd, wychodząc ze spiŜarni. - Wygląda, jakby coś go ugryzło - odparł Herne. Brunella odczekała, aŜ śmieszki przycichły, a potem zapytała: -I jak ci się pracuje dla pana Garricka, Celeste? - Dobrze. Celeste nie miała juŜ ochoty przebywać w kuchni. Miłe uczucie powrotu do domu rozwiało się, kiedy słuŜący zaczęli plotkować o Garricku. Przedtem nigdy jej to nie przeszkadzało. Dla niej, dla córki ogrodnika, podobnie jak dla całej słuŜby to, co działo 230
ło się na wyŜszych piętrach, zawsze było źródłem rozrywki. Teraz czuła się rozdarta w swej lojalności, niepewna, jak odpowiadać, a poza tym nie chciała o nim myśleć. - Pan Garrick jest jeszcze bogatszy niŜ pan Ellery powiedziała Esther z namysłem. - Na miłość boską, chyba nie zamierzacie znów tego wałkować! - zaprotestował Milford. - Pamiętaj, Celeste, zawsze ci to powtarzam: równie łatwo jest poślubić biedaka jak i bogacza. Esther poklepała Celeste po ramieniu i spojrzała na Milforda, który odwzajemnił spojrzenie. Wpatrywali się w siebie z tak jawną niechęcią, Ŝe Celeste z Ŝalem porzuciła myśl, by ich wyswatać. - Nie oddaję się szalonym marzeniom, tato, i lepiej teraz rozumiem trudności, Esther. Jednak... - Ale ja nie rozumiem - wtrąciła jedna z dziewcząt z wioski, wynajętych do pomocy na czas pobytu gości. Interesujesz się panem Ellerym, czy panem Garrickiem? - Panem Ellerym - odparła Celeste stanowczo. Dziewczyna mówiła jednak dalej, jakby Celeste w ogóle się nie odezwała. - Mnie tam się wydaje, Ŝe i jeden, i drugi stanowił by nie lada zdobycz dla córki ogrodnika - ale małŜeństwo z którymś z nich jest tak prawdopodobne jak to, by morze poślubiło brzeg. Celeste, zaczerwieniona z zaŜenowania, odparła gniewnie: - Nie zamierzam poślubić pana Garricka Throckmortona. Nie ma w swych kufrach dość złota, by mógł sprawić, Ŝe zapragnęłabym męŜczyzny tak zimnego i pozbawionego Ŝywszych uczuć jak on. Umilkła. Nikt jej nie odpowiedział. Poza cichym sykiem spalającego się w ogniu tłuszczu i skrzypieniem 231
roŜna nie było słychać nic więcej. Esther spojrzała na nią ostrzegawczo otwartymi szeroko oczami i głową wskazała drzwi. Przeczuwając najgorsze, Celeste spojrzała w kierunku wejścia i spostrzegła wysoką sylwetkę. Garrick. Stał spokojnie z dłońmi zaciśniętymi w pięści, wsparty mocno stopami o ziemię, niczym marynarz na pokładzie statku miotanego falami. Przyszedł po nią. Oczywiście. Nigdy nie przyjąłby odpowiedzi, jaką przekazała za pośrednictwem pana Kinmana. Omiótł kuchnię spojrzeniem, lodowatym niczym podmuch zimowego wiatru. MęŜczyźni, siedzący na ławach, wstali. Pozostali wiercili się na swoich miejscach, odwracając wzrok. Herne zakaszlał, próbując wtopić się w tłum. Potem Garrick spojrzał na Celeste i spokojnym głosem powiedział: - Czy zechce pani pójść ze mną, panno Milford? Lecz w jego spojrzeniu dostrzegła błysk znanej juŜ furii... gorącej i przepełnionej namiętnością, o której brak przed chwilą go oskarŜyła. Wydawało się, Ŝe Ŝadna siła nie mogłaby teraz zmusić jej, by się podniosła. Widząc, Ŝe Celeste nie zamierza się poruszyć, dodał: - Natychmiast. Esther skinęła głową i uśmiechnęła się, by dodać jej otuchy. Ojciec dotknął jej ramienia. - Idź zatem, córko. Jak mogłaby odmówić? Nie mogła powiedzieć nikomu o scenie w cieplarni. Wstała. Powoli, krokiem skazańca udającego się na egzekucję, ruszyła ku Garrickowi, nie patrząc na niego, ale gdzieś obok. 232
Odsunął się, by ją przepuścić. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, chwycił ją powyŜej łokcia niczym guwernantka krnąbrne dziecko. Spróbowała wyrwać ramię. - Czy mógłby pan mnie puścić? - Nie - odparł, popychając ją ku schodom. - Nie oczekujesz chyba, Ŝe męŜczyzna tak zimny i pozbawiony Ŝywszych uczuć jak ja, będzie odnosił się uprzejmie do córki ogrodnika, zwłaszcza, Ŝe odrzuciła jego oświadczyny. - Nie oświadczył rrii się pan. - Tak. Teraz sobie przypominam - powiedział, łącząc sarkazm z pozorowanym zdziwieniem. Na górze Celeste oswobodziła ramię i odwróciła się do kpiącego z niej, gburowatego, obrzydliwego rozpustnika. - Śmie pan udawać oburzenie, poniewaŜ nie jestem pod wraŜeniem pańskich sztuczek? Po tym, jak mnie pan potraktował? MęŜczyzna, na którego patrzyła, wyglądał co prawda jak Throckmorton, którego znała, ale spod maski poloni i ogłady wyzierało oblicze tego samego dzikusa, co wczoraj. Zwierzę, pomyślała. Brutalna świnia. Ruszyła pustym korytarzem. Szedł tuŜ za nią, omal nie następując jej na pięty. - Plotkowałaś o mnie ze słuŜącymi. - Nie plotkowałam. Oni plotkowali. Ja tylko odpowiadałam na pytania. I czułam się przy tym nader nieswojo. „Nieswojo" to eufemizm. Łzy napłynęły jej do oczu. - Miotam się pomiędzy dwoma światami, a pana interesuje jedynie pańska cenna, nieskazitelna reputacja. 233
- Czy kiedy postanowiłaś, Ŝe za wszelką cenę zdobędziesz Ellery'ego, nie przyszło ci do głowy, Ŝe będziesz musiała wybierać? - zapytał z ironią w głosie. Oczywiście, Ŝe nie. W swych rojeniach poruszała się bez kłopotu pomiędzy światem słuŜby a towarzystwem. To, Ŝe Garrick zmusił ją, aby stawiła czoło brutalnej rzeczywistości, nie usposobiło ją do niego przychylniej. - Kiedy postanowiłam, Ŝe wyjdę za Ellery'ego, nie przypuszczałam, Ŝe będę musiała zmagać się z jego bratem, który tak upokorzy mnie w cieplarni. - Na tym polega sedno sprawy. Jesteś zła, poniewaŜ cię... upokorzyłem. Chwycił ją znowu i mimo iŜ się opierała, wepchnął do tej samej alkowy, gdzie rozmawiała rano z Ellerym. Zdzieliła go w pierś, lecz był to tylko niemądry gest, wiedziała bowiem, Ŝe jest silniejszy. - Proszę mnie puścić. Nie zamierzam robić tego z panem znowu. Oparł ręce o ścianę po obu stronach jej głowy i zapytał: - Więc tylko to czułaś? Upokorzenie? Zamierzała wpatrywać mu się nieustraszenie prosto w oczy, lecz kiedy przypomniała sobie, jak dzięki niemu odkryła rozkosz, czym prędzej spuściła wzrok. - Pan dobrze wie, co czułam. To był rozmyślny akt... zadowolił pan mnie jedynie po to, by mi pokazać, Ŝe ma nade mną władzę. - Przyznaję. Tak właśnie było. Choć przyznał, Ŝe się nie pomyliła, nie przyszło mu to łatwo. - I niech pan nawet nie próbuje mi wmawiać, Ŝe pana sprowokowałam. Nic z tego, co wydarzyło się w cieplarni, nie było moją winą. 234
- Biorę za to całkowitą odpowiedzialność. To teŜ mu się nie spodobało. A samopoczucie Celeste nie poprawiło się ani trochę. - Dlaczego? Chcę wiedzieć: dlaczego? - Straciłem głowę. To dla mnie coś zupełnie nowego. Nie poradziłem sobie jak naleŜy. Przepraszam za to, Ŝe mogłem przysporzyć ci niepokoju. Wyrzucał z siebie krótkie, pośpieszne zdania, lecz choć uŜywał właściwych słów, pobrzmiewające w jego głosie niepokój i pasja sprawiały, Ŝe Celeste czuła się niemal tak, jakby przystawiono jej do głowy pistolet. Nie spodobało jej się to uczucie. - To, Ŝe poniósł pana temperament, to Ŝadna wymówka. - Wiem! Sam nigdy nie przyjąłbym takiego wytłumaczenia od kogoś, kto dla mnie pracuje. Od razu bym go wyrzucił. Odsunął się nieco i Celeste odetchnęła swobodniej. Jednak nie trwało to długo. Po chwili przysunął się znów tak, Ŝe niemal jej dotykał. - Nie mogę wyrzucić samego siebie, mogę tylko szczerze przeprosić i prosić o wybaczenie. Rozwścieczona tą parodią skruchy, wyciągnęła ku niemu palec i potrząsnęła nim. - To Ŝadne przeprosiny! Policzki Garricka oblały się rumieńcem. - Nie zwykłem przepraszać. Przepraszam, jeśli moje przeprosiny nie były dość subtelne. - Och, czuję się juŜ o wiele lepiej. - KaŜde jej słowo ociekało sarkazmem. - Nie rozumiem pana. Jak mógł pan uwodzić mnie w sposób tak wyrachowany? - Zimny? W jego oczach zabłysnął płomień. - Nazywasz mnie wyrachowanym? - Tak, owszem! 235
Policzki Celeste okryły się szkarłatem na wspomnienie tego, jak jęczała i wiła się pod dotykiem jego palców. - Pan pozostał chłodny i niezaangaŜowany. Przysunąwszy twarz tak blisko jej twarzy, Ŝe mogła dojrzeć na niej kaŜdą najdrobniejszą fałdkę, zapytał: - Naprawdę, panno Milford? Skoro tak, to dlaczego spędziłem noc... Gdzieś na górze trzasnęły drzwi i słychać było nawołujące się głosy. Garrick mówił teraz nieco ciszej: - ... przemierzając korytarze, trzymając... - Proszę zwaŜać na to, co pan mówi! Jednak w głębi duszy czuła zadowolenie, słysząc, Ŝe on teŜ nie spał i cierpiał katusze. - Będę robił to, co mi się spodoba, panno Milford. - Pochylił się i pocałował ją. -1 co spodoba się tobie. Chwyciła w dłonie jego krawatkę, pragnąc go udusić. Zachowywał się tak, jakby mógł robić z nią, co zechce, jakby niechętnie wypowiedziane przeprosiny miały na celu jedynie uśmierzenie jej gniewu i niepokoju. Wiedziała, Ŝe powinna troskliwie pielęgnować w sobie urazę, nie pozwalać się omamić tak łatwo, iŜ musiał sobie pomyśleć, Ŝe jest szczególnie utalentowanym uwodzicielem. Lecz on całował z rozpaczliwym zapamiętaniem. Trzymał ją tak, jakby była jego ostatnią nadzieją na szczęście. Przyjmował w siebie jej oddech, jakby od tego zaleŜało jego Ŝycie. KaŜde pchnięcie jego języka było takie powolne i słodkie, Ŝe choć zdawała sobie sprawę, iŜ powinna go odepchnąć, nie mogła poradzić nic na to, Ŝe krew płonęła jej w Ŝyłach i wkrótce marzyła juŜ tylko o tym, by znaleźć się znów z nim w cieplarni. Na górze odezwały się kolejne głosy, lecz ona ledwo je słyszała. Zamiast go odepchnąć, wsunęła 236
mu dłonie we włosy i oddała się we władanie poŜądania. Gdy odsunęli się od siebie, zdyszani, zaczęła go łajać, choć jej rozpalone namiętnością, chętne ciało mówiło zgoła co innego. - Powinien pan się wstydzić, Ŝe naraŜa mnie rozmyślnie na tortury. - Ja takŜe cierpię - zapewnił ją gorączkowo. Na górze dał się słyszeć stukot stóp na drewnianej podłodze. Ujął jej dłoń i połoŜył ją sobie z przodu na spodniach. Oczywiście, wiedziała, jak zbudowani są męŜczyźni. Była przecieŜ w Rzymie i widziała nagie posągi. Wiedziała teŜ sporo o tym, co dzieje się pomiędzy przedstawicielami róŜnych płci - w końcu wychowała się na wsi. Lecz dotknąć męŜczyzny, przekonać się, czego moŜe dokonać poŜądanie... nie była pewna, czy chce zbadać tę sprawę bliŜej, czy raczej odwrócić się i uciec z krzykiem. Ciekawość zwycięŜyła. Objęła palcami jego męskość i przesunęła dłoń w górę i w dół, sprawdzając jej długość. Była imponująca i nagle ucieczka wydała jej się o wiele lepszym pomysłem. Potwierdziła swoje obawy, przesuwając dłoń jeszcze raz, nie wierząc, Ŝe mogła wzbudzić w nim aŜ takie poŜądanie i Ŝe on naprawdę mógłby oczekiwać, Ŝe Celeste pomieści w sobie efekt tego poŜądania. Spoglądając mu w oczy, powiedziała: - To niemoŜliwe. - To nie czarodziejska róŜdŜka, choć ma z magią wiele wspólnego - szepnął w odpowiedzi. - Rzeczywiście, to musi być magia. - Obiecuję, Ŝe będziesz oczarowana. Zamknął oczy i naparł mocniej na jej dłoń. 237
- Obiecał pan, Ŝe nie będzie tego robił. - Nie moŜesz ode mnie wymagać, bym dotrzymał przyrzeczenia. Nie moŜesz. Ból czy namiętność wyostrzyły jego rysy i nagle wydał jej się obcy, a płonący w nim Ŝar nie do końca zrozumiały. -Ale masz rację. Nie będę... nie powinienem... tylko co zrobić z tym? Umieścił sobie jej dłonie na karku i znów zaczął ją całować, napierając biodrami na jej biodra. Ktoś schodził po schodach. Jak mu się to udało? Jak jeden pocałunek moŜe wywołać taką euforię, taki gniew, a przede wszystkim, poŜądanie? To nie w porządku, Ŝe gdy tylko przyciśnie wargi do jej ust, ona zapomina o jego przewinach i pamięta juŜ tylko, jak dobrze jest znaleźć się w jego ramionach, być pieszczoną, hołubioną i uczoną sztuki miłości. Chciała odczuwać gniew, tymczasem rozpaczliwie pragnęła połoŜyć się obok niego i doświadczyć magii, którą obiecywał. Nagle koło ich kryjówki przebiegła wysoka, mocno zbudowana kobieta, wołając gorączkowo: - Panie Throckmorton! Gdzie pan jest, panie Throckmorton? Wszystko w nim, całe poŜądanie i determinacja, skupione były na Celeste. Nagle, w jednej chwili, jakby przestała dla niego istnieć. Odsunął się bez ostrzeŜenia czy choćby śladu Ŝalu i wyszedł z alkowy. - Pani Brown! Co się stało? Prosta, niewzruszona zazwyczaj niania wydawała się półprzytomna z niepokoju. - Widział pan dziewczynki? Poczucie winy i obawa zwiększyły jeszcze frustrację Celeste. 238
- Dlaczego chce pani to wiedzieć? - zapytała, dołączając do Garricka. - Nie ma ich. Pani Brown podała im kawałek pomiętego papieru, na którym widać było napisane niewprawną dłonią litery. - Panienka Penelopą zostawiła wiadomość. Pisze, Ŝe panienka Kiki uciekła, a ona biegnie za nią. 20 ROZDZIAŁ -- Mówiłam ci, Ŝebyś za mną nie szła. Dlaczego nie posłuchałaś? Penelope wlokła się za Kiki, odpowiadając jej po angielsku, poniewaŜ, choć Kiki upierała się, by mówić jedynie po francusku, Penelopa postanowiła udowodnić małej, Ŝe ona teŜ moŜe być uparta. - Zrobiłam to dlatego, Ŝe za kaŜdym razem, kiedy wpadasz w tarapaty, ściągasz na siebie uwagę wszystkich, a ja mam juŜ tego dość. Nie wiedziała, dlaczego miałaby troszczyć się o Kiki. Gdy tylko pojawiła się w Blythe Hall, uczyniła jej Ŝycie godnym poŜałowania. Przyjechała cała śliczna, opromieniona blaskiem francuskiego pochodzenia, tańcząc i śpiewając niczym uliczny artysta, biegając i podskakując radośnie, powodując kłopoty i, ogólnie rzecz biorąc, stanowiąc nieustanne utrapienie. Jednak tym razem napad złego humoru Kiki wydawał się jakiś inny. Pewnie chodziło o to, Ŝe Kiki potrząsała głową i tupała nogami przez cały czas, odkąd Penelopa ją dogoniła, nie mogąc liczyć na publiczność inną, niŜ tylko starsza siostra. 239
-I dokąd to się wybierasz? - spytała Penelopę. - Chez moi. - Twój dom jest tam - Penelopa wskazała Blythe Hall. Minęły właśnie zagajnik dębów i topól na zachodnim trawniku i skierowały się ku rzece. Deszcz ustał, ale z gałęzi spadał na dziewczęta istny potop wielkich kropli, a sądząc po zbliŜających się odgłosach burzy, niebiosa wkrótce znów miały się otworzyć. - Cest chez toi... - To takŜe twój dom. -Avec ton pere et ta nursery et ta bonne d'enfant... - To nie moja niania, zresztą, jest u nas dopiero od tygodnia. - Et tes livres et ton pere... Kiki mówiła coraz ciszej. - Potrafisz czytać ksiąŜki, a twój papa teŜ mieszka w Blythe Hall. Penelopa nie była tego pewna, ale wydało jej się, Ŝe Kiki wytarła ręką nos. - Nie wzięłaś chusteczki? - Non! Nie jestem taka angielska i distinguee jak ty. Wszyscy wciąŜ mi to powtarzają. Penelopa miała juŜ dość francusczyzny. - Sądziłam, iŜ są wystarczająco zajęci uświadamianiem mi, Ŝe nie jestem tak ładna jak ty. - Tu n'es pas aussijolie que moi! - Ja teŜ jestem ładna! - krzyknęła Penelopa i pchnęła Kiki w plecy. Kiki potknęła się, a potem odwróciła i z furią oddała cios. Była niŜsza i o wiele szczuplejsza, mimo to poradziła sobie dzielnie i Penelopa aŜ się zachwiała. Byłaby nawet upadła, ale oparła się plecami na pień drzewa. - Cretin! - Głuptas! 240
Wszelkie urazy, jakie dojrzewały w sercu Penelopy w ciągu minionego roku, doszły nagle do głosu i dziewczynka poczuła przemoŜną chęć, aby pochwycić Kiki, przewrócić ją na ziemię i zmusić, by wróciła z nią do domu, gdzie jest ich miejsce i gdzie będą bezpieczne. Lecz Kiki zrezygnowała z walki, odwróciła się i uciekła. Biegła jak wiatr, łkając głośno. Penelopa zawahała się. Nie miała pojęcia, jak Kiki udało się przechytrzyć biednego straŜnika, lecz ona sama udawała, Ŝe bawi się w chowanego i męŜczyzna jej zaufał. Powinna wrócić i powiedzieć o wszystkim papie, lecz jeśli to zrobi, Kiki zdąŜy się oddalić. Poza tym nie lubiła skarŜyć. No i Kiki zachowywała się naprawdę dziwnie: płakała, aŜ ciekło jej z nosa, nie dbając zupełnie, Ŝe wygląda brzydko, a potem uciekła, zamiast walczyć. Decyzja nie naleŜała do najłatwiejszych, lecz w końcu Penelopa pobiegła za kuzynką. Deszcz zaczął znów padać, gęstszy i bardziej dokuczliwy niŜ poprzednio. Grzmiało teŜ i błyskało się, a Penelopa mogła mieć tylko nadzieję, Ŝe Kiki, którą deszcz takŜe musiał oślepiać, potknie się i przewróci, a wtedy ona zdoła ją dogonić. Lecz Kiki nigdy nie zachowywała się tak, jak tego po niej oczekiwano. Skierowała się ku rzece. Penelopa przyśpieszyła i wreszcie ją dogoniła. Chwyciwszy kuzynkę za ramię, krzyknęła, wskazując na sztuczne ruiny: - Schowajmy się tam! Po raz pierwszy dzisiejszego ranka Kiki zachowała się jak Kiki. Jej oczy zapłonęły w świetle błyskawicy, która rozdarła niebo za ruinami, nadając otoczeniu jeszcze bardziej melodramatyczny charakter. - Oui. 241
PrzyłoŜyła sobie dłoń do czoła i oświadczyła: - Tam będę mogła umrzeć w spokoju. - Ja chcę po prostu przeczekać burzę. - Nie masz w duszy za grosz thedtre. - Potrafię rozpoznać farsę, kiedy ją widzę. Kiki szarpnięciem uwolniła się z uścisku i pomknęła na wzgórze. Biegła, dopóki piorun nie uderzył tak blisko, Ŝe aŜ zadźwięczało im w uszach. Wtedy wrzasnęła i jeszcze przyśpieszyła. Jednak to Penelopa pierwsza dotarła do zamku. Miała dłuŜsze nogi, a poza tym nigdy nie lubiła piorunów. Dziewczynki stłoczyły się w małej grocie, utworzonej przez skałę, kamienną ścianę i drewniany dach, który pan Milford zbudował specjalnie po to, by kapryfolium miało się po czym piąć. W normalny letni dzień Penelopa nawet nie zbliŜyłaby się do jaskini ze strachu przed pszczołami, które nieustannie brzęczały wokół słodko pachnących, Ŝółtych kwiatów. Jednak wyglądało na to, Ŝe dziś pszczoły wykazały więcej rozsądku niŜ dziewczynki - pozostały w domu. Penelopa zadrŜała z zimna. Kucnęła obok Kiki i wyjrzała na zewnątrz. Błyskawice uderzały w ziemię. Na samą myśl o tym Penelopa zaszurała stopą. - Myślisz, Ŝe Bóg się na nas gniewa? Kiki spojrzała na nią, jakby Penelopa nagle postradała rozum. - Non, le bon Dieu nous aime. - Ale byłyśmy nieposłuszne. - Je ne suis pas mechante. Je vais chez moi. Toi, tu es mechante. - Nie jestem nieposłuszna! Ty jesteś. I nie moŜesz iść sobie do domu. Nie rozumiesz, niemądra gąsko? Nie ma dla ciebie miejsca poza Blythe Hall. 242
Twarz Kiki drgnęła. Powiedziała drŜącym głosem po francusku: - Nie mam tam nikogo bliskiego. Tęsknię za ma merę. Panna Milford woli ciebie. Twój pere kocha cię i czyta ci ksiąŜki. Mon pere mnie nie kocha. Nikt w Blythe Hall mnie nie lubi. Rozpłakała się miaukliwie niczym mały kociak. - Wiesz, jaka jesteś głupia? Penelopa miała ochotę ją uderzyć. - Siedzę tutaj, przemoczona, zmarznięta i prze straszona tylko dlatego, Ŝebyś nie była sama. Oczy wiście, Ŝe cię lubię. Jesteś głupia. Kiki milczała przez dłuŜszą chwilę. - Vraiment? - zapytała w końcu. - Tak, jesteś naprawdę głupia. - Naprawdę mnie lubisz? - Kiedy nie zachowujesz się głupio. - Och, Penelopo! Kiki rzuciła się na nią tak gwałtownie, Ŝe Penelopa usiadła na ziemi. -Je t'aime bien aussi. Et tu es stupide. - Najwidoczniej. Penelopa nie odepchnęła Kiki, a nawet przyciągnęła ją bliŜej. Kiki miała na sobie wełnianą pelerynę, która niezupełnie przemokła, pod spodem było więc całkiem ciepło. Kiki otuliła Penelopę skrajem peleryny i zapytała po francusku: - Dlaczego pobiegłaś za mną bez płaszcza? - Bałam się, Ŝe stracę cię z oczu. - Jesteśmy teraz siostrami, quil Kochamy się, dzielimy wszystkim i... Penelopa zamknęła jej dłonią usta. Kiki odepchnęła dłoń kuzynki. - Nie moŜesz tego odwołać! 243
- Ciii... Penelopa wytęŜyła słuch. Wiatr ucichł nieco i znów usłyszała wołanie. - Nasi tatusiowie! Ils doivent nous sauver. Kiki zaczęła wyczołgiwać się z jaskini. Penelopa chwyciła ją za kostkę. - Zaczekaj, moŜe to wcale nie oni. Papa zawsze mi powtarza, Ŝe powinnam najpierw się upewnić, czy to naprawdę on - dodała cicho. Coś w głosie Penelopy zaalarmowało Kiki, gdyŜ cofnęła się równie gwałtownie, jak przedtem rzuciła do przodu. - Pourąuoil - PoniewaŜ na świecie są źli ludzie, którzy chcieliby mnie porwać. I ciebie takŜe. Czy ktoś widział, jak opuszczały dom? Jeśli tak, dlaczego dotąd nie pośpieszono im z pomocą? Wszystko to bardzo niepokoiło Penelopę, a papa nauczył ją, by ufała swoim instynktom. - Les vilains! Kiki pokicała w kierunku otworu z tyłu jaskini. - Qu'est-ce que nous faisons? - On się zbliŜa. Penelopa wytęŜyła słuch, starając się rozpoznać głos, lecz nie udało jej się to. Dlaczego jakiś nieznajomy kręci się po ich ziemi, zwłaszcza tutaj? - Wymkniemy się przez ten otwór. Kiedy tylko wyjdziesz, schyl się, a potem biegnij, ile sił w nogach. Ja pobiegnę za tobą. Głos rozbrzmiewał coraz bliŜej. Zbyt blisko. Szeptem poleciła Kiki: - Pośpiesz się. Pamiętaj, Ŝeby od razu się nie podnosić. Jeśli nie uda mi się wydostać, opowiedz wszystko papie. - Penelopo! - Oczy Kiki zogromniały ze strachu. 244
Lecz Penelopa bała się równie mocno. Popchnięcie Kiki w kierunku otworu wymagało całej odwagi, na jaką mogła się zdobyć. - Jestem tuŜ za tobą. Dopilnowała, by Kiki przecisnęła się przez otwór, a potem odwróciła się, zasłaniając sobą wyjście. - Panienko Penelopo! - nawoływał dalej nieznajomy. Jego głos brzmiał przyjaźnie i miło. Zbyt przyjaźnie. - Wiem, Ŝe gdzieś tu jesteś. Wysłał mnie twój ojciec. Penelopa nadal nie poznawała głosu. - Jestem wujek Bumly - zawołał męŜczyzna. - Po wiedz mi tylko, gdzie jesteś, a uratuję cię przed burzą. Wujek Bumly? Nie znała Ŝadnego wujka Bumly'ego. Serce tłukło jej się w piersi tak, Ŝe ledwie mogła oddychać. Zaczęła powoli wycofywać się w kierunku otworu. A potem usłyszała: - Tu jesteś, kochanie. Zaraz będę przy tobie! Bumly zauwaŜył Kiki. Penelopa wiedziała, Ŝe nie moŜe pozwolić, by ją schwytał. Krzyknęła więc niczym mała przeraŜona dziewczynka i krzyczała tak, dopóki długie ramię nie sięgnęło w głąb jaskini i nie wyciągnęło jej. Krzyczała teŜ, kiedy Bumly powiedział: - Mamy ją. To ta, co trzeba. A potem uderzy! ją w twarz i kazał się zamknąć. Wtedy zrobiła to, czego uczył ją papa, i od tej chwili juŜ tylko czekała, aŜ przyjdzie ją uratować.
Deszcz powoli ustawał. Stary ogar powęszył przez chwilę i ruszył. Throckmorton trzymał psa na smyczy, starając się opanować gniew i niepokój. 245
Dzieci zniknęły. Akurat teraz. Podejrzany zbieg okoliczności. Ktoś wywabił dziewczynki z domu. Kimkolwiek był, srodze za to zapłaci. Kinman zebrał męŜczyzn. Przeczesywali teren, podczas gdy słuŜba zaglądała w kaŜdy zakamarek domu. Throckmorton biegł za psem, czując, jak deszcz przenika przez płaszcz, a buty oblepia warstwa błota. Biegł i się modlił. Modlił się, by deszcz nie zmył zapachu dzieci. Celeste chciała pójść z nim, ale polecił, by została w domu i spróbowała dowiedzieć się, dokąd mogły pobiec dziewczęta. Pies poprowadził go w kierunku rzeki, a potem zawrócił i ruszył ku wzgórzu pośrodku posiadłości. W stronę tych głupich ruin. Throckmorton wysilał wzrok, wypatrując choć śladu ruchu. Na próŜno. Deszcz przesłaniał wszystko. Penelopa wiedziała, Ŝe polecił ich strzec. Wyjaśnił jej powód najlepiej, jak tylko umiał, starając się zbytnio nie przestraszyć córki. Mimo to Kiki uciekła, a Penelopa skłamała, aby pójść za nią. Gniew i niepokój walczyły o lepsze w sercu Throckmortona. Tak, ktoś musiał wywabić dziewczynki. Pies wybrał ścieŜkę prowadzącą na szczyt wzgórza. Mokry Ŝwir osunął się spod stóp Throckmortona. Nagle pies napiął smycz i szczeknął - a potem na ścieŜkę wypadł ze stoku powyŜej rozpędzony pocisk i o mało nie zwalił Throckmortona z nóg. Wyciągnął dłonie i chwycił dziecko. Kiki. Rozpoznał ją po wzroście, gorączkowym uścisku rąk. Po francuszczyźnie. - Je vous en prie. Vous devez venir avec moi tout de suitę. U l'a kidnappe! II tient Penelope! 246
Nigdy dotąd brak umiejętności językowych tak dalece nie dał mu się we znaki. Chwycił Kiki za ramiona i potrząsnął nią. - Co? Co? - Un homme! En haut. En haut, de la cave avec la chevrefeuille! Wskazywała za siebie, na wzgórze, ale on nadal nie rozumiał, więc wreszcie, zdesperowana, zawołała po angielsku: - Jakiś męŜczyzna schwytał Penelopę! Koło jaskini z kapryfolium. Biegnij jej na ratunek! Objął ją mocno, a potem pchnął lekko w dół wzgórza i polecił: - Wracaj do domu. Powiedz ludziom, Ŝeby przybiegli tu ze strzelbami. Pośpiesz się! - To ty się pośpiesz - odpaliła i zeskoczyła ze ścieŜki zwinnie niczym młody koziołek. Stało się to, czego tak się obawiał. MęŜczyzna, nieznajomy, porwał Penelopę. Kimkolwiek był, zasłuŜył na śmierć. Dotknął kieszeni kamizelki, gdzie spoczywał, ukryty bezpiecznie przed deszczem, pistolet. Owinął sobie smycz wokół dłoni i pozwolił psu prowadzić. Pies zaczął szczekać, wydając z siebie głębokie, ochrypłe dźwięki, które, jak na ogara, brzmiały zdecydowanie groźnie. Pan i jego pies pobiegli ścieŜką, zjednoczeni w pościgu. Dotarli na szczyt wzgórza. Nikogo tam nie było. Throckmorton przez chwilę rozglądał się dookoła, a pies węszył wytrwale, znajdując jednak tylko smugi zapachów, które myliły jego wyszkolony nos. Nagle... Tam. Z boku ścieŜki, między drzewami. Połamane gałęzie. Trawa zdeptana wielką, nieuwaŜną stopą. 247
Czerwona wstąŜka, porzucona, by Garrick mógł ją odnaleźć. Penelopa. Jego kochana córeczka. - Tu, chłopcze. Throckmorton podprowadził psa do miejsca, gdzie leŜała wstąŜka i dał mu ją do powąchania. Pies zboczył ze ścieŜki. Pomknęli w dół wzgórza, kierując się ku rzece. Stopy Throckmortona ślizgały się na mokrym gruncie. Zwolnił, lecz mimo to potknął się i przewrócił. Zaraz jednak zerwał się i pognał dalej. Ogar ciągnął smycz, szczekając zajadle. Najwidoczniej zbliŜali się do zdobyczy. - Papa! Papa! Penelopa. śyła, lecz była przeraŜona. Throckmorton i pies przyśpieszyli. Kiedy znaleźli się na skraju lasu, zatrzymali się na widok męŜczyzny, który biegł, trzymając wyrywającą się ze wszystkich sił córkę Throckmortona. Puścił psa. Ogar ruszył ku zdobyczy. Garrick wyciągnął pistolet i krzyknął: -Stój! MęŜczyzna rzeczywiście się zatrzymał, lecz tylko po to, by zasłonić się Penelopa jak tarczą. Throckmorton przyjrzał mu się uwaŜnie. Znał skądś tę twarz. Jeden ze słuŜących? Musiał przyjechać z którymś z gości. Brutal tymczasem chwycił wielką łapą szyję Penelopy i wykręciwszy ją, zawołał: - Odwołaj psa, bo ją zabiję! Złamie Penelopie kark. Throckmorton odwołał psa. - Zastrzel go, tatusiu! - zawołała dzielnie, choć głos drŜał jej ze strachu. SłuŜący brutalnie zacieśnił uścisk. 248
- JeŜeli strzelisz, ją teŜ zabijesz. A jeśli nie, ja to zrobię. Throckmorton obawiał się, Ŝe tak właśnie moŜe się stać. Był dobrym strzelcem, ale pistolet to nie broń, której moŜna w pełni zaufać. Nie z tej odległości. Nie, kiedy na szali znajduje się Ŝycie jego dziecka. Zaczął opuszczać broń. Penelopa sięgnęła za siebie i zacisnęła rozpaczliwie dłoń. Udało jej się chwycić zbira za ucho i włosy. Pociągnęła z całej siły. Łobuz zgiął się wpół i puścił dziewczynkę. Nim zdąŜył złapać ją ponownie, mokre dziecko wyśliznęło mu się z rąk. Rozpaczliwie wyciągnął po nią ręce, lecz Penelopa odtoczyła się na bok. Throckmorton nacisnął spust. Kula trafiła porywacza w pierś. Zatoczył się w tył i upadł. Throckmorton doświadczył chwili przeraŜającej, dzikiej radości. A potem nagle pośród drzew ukazała się damska sylwetka. Kobieta pobiegła ku Penelopie. Throckmorton odrzucił na bok bezuŜyteczną broń. PrzeraŜony, rzucił się ku małej. Nagle uświadomił sobie, Ŝe to Celeste. Pomimo jego rozkazów, pobiegła za nimi. Był z tego rad. Celeste zajmie się dzieckiem. I rzeczywiście, Penelopa, gdy tylko rozpoznała Celeste, natychmiast przywarła do niej, wstrząsana łkaniem. Throckmorton zmienił kierunek i podszedł do nieruchomego ciała w błocie. Łajdak leŜał twarzą do góry, zdecydowanie martwy.
249
ROZDZIAŁ 21
- Powinna była pani widzieć moją kuzynkę, mam'selle Milford. Kiki siedziała obok Penelopy na łóŜku w pokoju dziewczynek, paplając po angielsku z lekkim francuskim akcentem. - Była taka dzielna, wysłała mnie przodem, a sama została, Ŝeby stawić czoło temu canard, który próbował nam ją odebrać. - Tak zrozumiałam. Celeste zapaliła zapałkę od kominka i przytknęła ją po kolei do świec. Dziewczynki zostały wykąpane w gorącej wodzie, a kiedy przestały się trząść, nakarmiono je i ubrano w obszerne, białe koszule nocne. Mimo Ŝe od powrotu do domu minęły godziny, nadal miały szeroko rozwarte, zadziwione oczy dzieci, które doświadczyły przygody. Garrick niósł Penelopę przez całą drogę do domu. Dziewczynka przywarła do ojca i ukryła mu twarz na ramieniu. Przez resztę dnia Celeste przytulała małą, gdy tylko nadarzyła się po temu okazja. Pani Brown miała nocować dziś na dostawce w pokoju dziewcząt na wypadek, gdyby męczyły je koszmary. Penelopa uspokoiła się w końcu, lecz wydawała się dziwnie zamyślona. Kiedy ojciec zganił ją za to, Ŝe wymknęła się z domu, spojrzała na niego spokojnie i powiedziała, Ŝe nie miała wyboru. Musiała dogonić kuzynkę. Kiki zareagowała po swojemu - paplając bezustannie. - Penelopa krzyknęła, aby przyciągnąć uwagę le gredin, a ja uciekłam w dół wzgórza. - Penelopa jest bardzo dzielna - odparła Celeste.
250
- Znalazłam wujka Garricka i powiedziałam mu, co się stało, ale on nie zrozumiał! Nie mówi po francusku, więc powtórzyłam wszystko po angielsku. Trzeba wam było widzieć jego minę! - Kiki zachichotała i połoŜyła głowę na ramieniu Penelopy. - Wyglądał tak zabawnie z uniesionymi brwiami i otwartymi ustami! Penelopa westchnęła, zrezygnowana. Słyszała juŜ dziś tę historię z tuzin razy. Pozwoliła jednak Kiki opowiedzieć ją raz jeszcze. - Powinnaś była od razu mówić po angielsku - zauwaŜyła jedynie. - Zapomniałam angielskiego. - Przypuszczam, Ŝe nigdy juŜ nie będę miała tyle szczęścia - stwierdziła Penelopa ponuro. Celeste zagryzła wargi, aby się nie roześmiać. Kiki przechyliła głowę. - Nie rozumiem. Penelopa otoczyła Kiki ramieniem. - Miałam na myśli, Ŝe odtąd juŜ zawsze będę słyszała, jak mówisz... i mówisz... bo nie zamierzasz więcej uciekać. - Non. - Kiki potrząsnęła głową tak energicznie, Ŝe aŜ zawirowały jej warkocze. - Nigdy więcej. Zostanę z tobą na zawsze, ma chere cousine. - Jakie to wzruszające - powiedziała pani Brown, która nadeszła właśnie, niosąc ogrzewacze do pościeli. - Jak na jeden dzień, miałyście juŜ dość wraŜeń. Pora spać. No juŜ, niech was otulę, by panna Celeste mogła zejść na dół, na przyjęcie. To juŜ ostatnie, nim goście się rozjadą, więc pewnie będzie chciała tańczyć przez całą noc. Kiki pozwoliła oderwać się od Penelopy, ucałowawszy ją wpierw serdecznie w policzek. Przemknęła 251
po zimnej podłodze i wsunęła się między rozgrzane prześcieradła. Celeste pochyliła się, by ucałować ją na dobranoc. Kiki wtuliła się w pościel. - Zamierzasz wyjść za mojego papę? Pytanie nie powinno było zaskoczyć Celeste, a jednak ją zaskoczyło. Oczywiście, dzieci obserwowały dorosłych i przysłuchiwały się plotkom słuŜby. Nic w tym dziwnego, Ŝe zastanawiały się, jak wydarzenia tygodnia wpłyną na ich Ŝycie. Jednak bezpośredniość Kiki zmusiła Celeste, by stawiła czoło faktom - nie kochała Ellery'ego. Wiedziała o tym, od kiedy wróciła do Blythe Hall, ale nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Kochała barwne, powierzchowne wyobraŜenie, jakie miała na temat związku z Ellerym. Podobała jej się myśl o tym, by Ŝyć u jego boku, słuchać, jak się śmieje, stanowiąc przedmiot zawiści innych kobiet i wiedząc, Ŝe jej Ŝycie zmieniło się w nieustanny wir zabaw i przyjemności. Jednak Ellery nie był męŜczyzną, jakiego radził jej poszukać hrabia de Rosselin. Hrabia powiedział, by nie wiązała się z nikim, kto nie będzie jej bratnią duszą, drugą połową jej samej. A Ellery nie był kimś w tym rodzaju. Uśmiechnęła się do Kiki i potrząsnęła głową. - Twój papa jest zaręczony z lady Hiacynta. Myślę, Ŝe to ją poślubi - o ile ona go zechce. W całym zamieszaniu związanym z porwaniem, prawda o pochodzeniu Kiki niepostrzeŜenie wyszła na jaw. Celeste pamiętała aŜ nadto dobrze wyraz twarzy Hiacynty. Dziewczyna juŜ wcześniej miała co do Ellery'ego zastrzeŜenia - teraz przyszłość z nim musiała wydawać się jej co najmniej niepewna. 252
Penelopa leŜała zagrzebana głęboko w pościeli, a kiedy Celeste pochyliła się, aby pogłaskać jej włosy, dziewczynka spojrzała na nią i zapytała: - Zamierzasz poślubić mojego papę? Celeste zamarła i tylko wpatrywała się w ciemne oczy małej. Poślubić Garricka Throckmortona? Dziś w kuchni odrzuciła ten pomysł ze wstrętem. Nigdy powaŜnie nie brała pod uwagę takiej moŜliwości. Lecz teraz... Dziś Garrick okazał się męŜczyzną, o jakim tylko moŜna marzyć. Uratował swoje dziecko, pokonał zło, był szlachetny, silny i ze wszech miar godzien miłości. - On cię lubi - Penelopa przyglądała się jej oczami tak niepokojąco przypominającymi oczy Garricka. - Bardziej niŜ kogokolwiek innego. Wiem o tym. I myślę, Ŝe ty teŜ go lubisz. Rzeczywiście, lubiła Garricka. Co więcej, był on dokładnie takim męŜczyzną, jakiego radził jej szukać hrabia. - Powinnaś się nad tym zastanowić. On na pewno by chciał. A potem, bez trudu przechodząc od tych pereł dojrzałej kobiecej mądrości do dziecięcego uŜalania się nad sobą, spytała: - Czy teraz juŜ przez cały czas będę musiała być miła dla Kiki? Pozostawiwszy na posterunku panią Brown, Celeste oddaliła się do swej sypialni, która teraz znajdowała się obok pokoju dziewczynek. Gdy weszła, na kominku tańczył wesoło ogień, świece mrugały w kinkietach, a znad wanny, pełnej gorącej wody, unosiła się para. Celeste podeszła do okna i zapatrzyła się na nocne niebo. Burza odeszła, pozostawiając przejrzystą czerń nocy i gwiazdy, niedawnych świadków tylu cudownych pocałunków pomiędzy nią a Throckmortonem. 253
Kocha Garricka Throckmortona. Kocha Garńcka Throckmortona. Choć myśl ta zdawała się dziwaczna, zalęgła się w jej wnętrzu niczym dziecko. To wyjaśniało wrogość i zamęt ostatnich dni. Wróciła z ParyŜa pewna siebie i tego, kim jest, przekonana, Ŝe jest w stanie zapewnić sobie Ŝycie, jakiego pragnie. Zamiast tego wpadła w sidła zastawione przez Garricka i teraz pragnęła juŜ czegoś innego. Gdy Garrick pokazał jej, Ŝe marzenia o Ŝyciu z Ellerym nie były niczym innym, jak tylko próŜną mrzonką, poczuła się tak, jakby rzucono ją w przestwór oceanu w łodzi pozbawionej steru. Teraz wiedziała juŜ, kim jest i czego pragnie. Kocha Garricka Throckmortona. Nie powinna ulegać złudzeniom. Prawdopodobnie Garrick nie odwzajemnia jej uczuć. Dał jasno do zrozumienia, Ŝe pociąg, jaki do niej czuje, nie jest mu miły ani poŜądany. Jednak świadomość tego nie wpłynęła na uczucia Celeste. Jak mogła zareagować na tę miłość? Co powinna zrobić, by udowodnić Garrickowi, Ŝe go kocha? Wiedziała bez cienia wątpliwości. Podeszła do garderoby i wyjęła z niej najpiękniejszą suknię balową z miękkiego złotego aksamitu, który uwydatniał miodowy odcień jej włosów i sprawiał, Ŝe piwne oczy Celeste wydawały się zielone. Suknia miała wycięty głęboko stanik, zapinany z przodu na duŜe, łatwe do rozpięcia guziki. * Throckmorton nie wiedział, jak Celeste udało się odnaleźć go w oranŜerii. Nie sądził, by przyszła tam dla niego. Nie, kiedy w sali balowej rozbrzmiewał walc, a Ellery właśnie zaczynał czarować damy. Lecz była tu; słyszał szelest jej sukni. 254
Siedział na sofie, gdzie wczoraj uwodził Celeste. W dłoni trzymał filiŜankę kawy. Wpatrując się w rozgwieŜdŜone niebo za oknem, udawał, Ŝe jej nie słyszy. Wydawało się, Ŝe tak jest bezpieczniej. Przyniosła ze sobą świecznik i postawiła go na stoliku pod ścianą. Na szczęście, nie dawał dość światła, by wystarczyło go na całe, wielkie pomieszczenie. Nie chciał jej oglądać, pięknej i nieosiągalnej. Nie poruszył się więc, ani nie przemówił, dopóki nie stanęła tuŜ przy nim. - Po co przyszłaś, Celeste? Westchnęła cicho, jakby dźwięk jego głosu ją zaskoczył. Jej własny głos, ciepły i głęboki, rozbrzmiewał leciutkim francuskim akcentem, jak zawsze, gdy była czymś podekscytowana. - Skąd wiedziałeś, Ŝe to ja? - Poznałem to po stukocie pantofelków. Po zapachu perfum. A takŜe po tym, jak... Zawahał się. - Jak twoje ciało zareagowało na moją bliskość? dokończyła. Spojrzał na nią. Włosy miała upięte luźno na czubku głowy. Tylko kilka loczków opadało, wijąc się wzdłuŜ policzka. To dziwne, lecz zamiast wyglądać niedbale, wyglądała pociągająco, jak kobieta, która przygotowuje się, by iść do łóŜka. - Zbyt długo mieszkałaś w romantycznym ParyŜu. - Przykro mi, jeśli się myliłam, ale sądziłam, Ŝe chodzi właśnie o to. Opadła na sofę tuŜ obok niego. Owionął go zapach jej perfum. - PoniewaŜ moje ciało reaguje na twoją obecność. Drzewo cytrusowe, cynamon iylang-ylang. - Pamiętał składniki jej perfum, ale zapomniał o nakazach przyzwoitości. 255
- Nie mówmy o tym - roześmiał się gorzko. - Kochasz Ellery'ego, pamiętaj. * - CóŜ - odwróciła się do niego i, odpręŜona, wdzięcznym gestem ułoŜyła ramię na oparciu sofy. Chyba przeŜyłam dziś swego rodzaju objawienie. - Objawienie? Upił łyk gorącej kawy, starając się nie patrzeć na jej suknię. - Brzmi niebezpiecznie. - Bo jest niebezpieczne. Próbowałam tego uniknąć, lecz dziś rano prawda objawiła mi się w całej okazałości. - To nieprzyjemne. - Bardzo. Suknia była Ŝółtawa. Materiał połyskiwał słabo w bladym świetle świec. Za rękawy słuŜyły najmniejsze z moŜliwych skrawki satyny, pozostawiając ramiona obnaŜone... nie wspominając juŜ o piersiach, które, gdy poruszyła się, aby poprawić suknię, zafalowały w subtelnym, a jednak mocno oddziałującym na zmysły rytmie. Z trudem oderwał od niej wzrok i zapatrzył się znów w ciemność za oknem. Odbicie świecy tworzyło na szybie jasny punkt. Obok widniało odbicie jego twarzy. Zabił dziś nieznajomego. Uratował córkę. A potem daremnie wypytywał słuŜbę i gości, starając się ustalić toŜsamość nieboszczyka. No i wyjaśniał z powodzeniem (a przynajmniej taką miał nadzieję), jak Ellery dorobił się dziecka, o którym nikt nawet nie wspomniał. Lecz w lustrze Garrick nie wydawał się nikim szczególnym, ot, męŜczyzna ubrany formalnie, jeśli pominąć rozwiązaną krawatkę, męŜczy256
zna pogrąŜony w spokojnych rozmyślaniach. W Ŝadnym razie nie człowiek, który mógłby skłonić piękną młodą kobietę, aby zasiadła u jego boku, kiedy w pobliŜu odbywa się wspaniałe przyjęcie. Jednak Celeste tu była i choćby nie wiem jak się starał, nie mógł nie widzieć jej profilu. Zdawała się z czegoś bardzo zadowolona, gdyŜ dołeczki w jej policzkach to pojawiały się, to znikały bez Ŝadnego dostrzegalnego powodu. Malutkie, śliczne niczym muszelka, uszko dziewczyny wyłaniało się spod loczków, jakby bawiło się z nim w chowanego. Jej wargi były tak pełne i czerwone, Ŝe aŜ prosiły się o pocałunek. Oczywiście, Ŝądza pozbawiła go nawet tych resztek inteligencji, jakie pozostały mu po wydarzeniach parszywego tygodnia, nic więc dziwnego, Ŝe bardziej niŜ czegokolwiek pragnął ulgi, jaką mogłoby przynieść mu kochanie się z tą kobietą. I tylko z tą. Celeste odwróciła nagle głowę i przyłapała go, jak wpatruje się w jej odbicie. Uśmiechnęła się. Cały urok, którym posługiwała się kiedyś, by oczarować i zdobyć Ellery'ego, skierowała teraz na Garricka. Mógłby zastanawiać się, jaką grę ona prowadzi, lecz wydarzenia minionego tygodnia przekonały go, Ŝe Celeste naleŜy do niezwykle rzadkiego gatunku istot uczciwych i szczerych. Dlaczego więc tak się uśmiecha? MoŜliwości, które przyszły mu na myśl sprawiły, Ŝe miał ochotę natychmiast pochwycić ją w ramiona. Do licha z nią; bombardowała niewzruszoną strukturę jego dyscypliny tak długo, aŜ ta zatrzęsła się w posadach. - Czy nie powinnaś być teraz na balu? - rzucił gniewnie. -A ty? - To juŜ ostatni. Lepiej tam idź. - Jeśli sobie tego Ŝyczysz. 257
Z widocznym zadowoleniem przyglądała się jego odbiciu w oknie, spokojna i niewzruszona. Jej uśmiech nie znikał, nieustająco otulając go ciepłem. Po południu znaleźli się razem w samym środku horroru. Rankiem dzielili chwile rozmowy i pasji. A wczoraj zadowolił ją wbrew jej woli. Nie powinna spoglądać na niego tak, jakby ten widok sprawiał jej przyjemność. - Staram się uniknąć witania gości i uroczystego ogłoszenia zaręczyn Ellery'ego. Podejrzewam, Ŝe lady Hiacynta moŜe się wycofać. - Sądziłabym, Ŝe zechcesz tam być, by stawić czoło sytuacji. - Matka doskonale sobie poradzi. Jeśli lord Longshaw zmieni zdanie, niech Ellery sam przyjmie cios. Chyba juŜ na to czas. - NajwyŜszy. Zaskoczyła go tym chłodnym stwierdzeniem. A zatem, pora Ellery'ego definitywnie minęła. Throckmorton wyprostował się i powiedział tonem dowódcy, besztającego podwładnego: - Nie zastosowałaś się do moich poleceń dziś rano. - A jakieŜ to były polecenia? - Zabroniłem ci iść za mną, kiedy wyruszałem na poszukiwanie Penelopy. - Pomyślałam, Ŝe moŜesz potrzebować pomocy. - Jak się zapewne przekonałaś, poradziłem sobie doskonale. Uśmiechnęła się i wygładziła spódnicę. - Wydawało mi się, Ŝe bardzo ucieszył cię mój widok. Z niechęcią musiał przyznać, Ŝe miała rację. Tam, w deszczu i błocie, nie bardzo wiedział, jak uspokoić swoją tak zwykle opanowaną, a teraz łkającą spazmatycznie córkę. Pogładził ją po włosach, lecz ona 258
przywarta do Celeste. Choć poczuł się nieco rozczarowany, Ŝe poszukała pociechy u kogoś innego, odczuł teŜ ulgę, Ŝe jest przy nim ktoś, kto wie, jak zająć się przeraŜonym dzieckiem. Od męŜczyzny, który przywykł kontrolować swoje reakcje, trudno oczekiwać, by wiedział, jak stawić czoło nagłej erupcji gwałtownych uczuć. - Nigdy dotąd nie widziała zastrzelonego człowieka wyjaśnił. - Mam nadzieję. - Czy połoŜyłaś ją... to znaczy, dzieci, do łóŜek? Śliczny uśmiech Celeste zgasł. Spuściła wzrok i powiedziała: - Tak i chciałabym z tobą o nich porozmawiać. Dobry BoŜe. Wyprostował się tak gwałtownie, Ŝe o mało nie wylał kawy. - Nic im nie jest? - Nic zupełnie. PołoŜyła odzianą w rękawiczkę dłoń na jego rękawie. - Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. Po całym tym zamieszaniu musisz być roztrzęsiony. Natychmiast zaprzeczył, zirytowany ponad wszelkie wyobraŜenie: - Ja nigdy nie bywam roztrzęsiony, droga panno Milford. - Oczywiście. - Spuściła wzrok. - Zapomniałam, ty zawsze pozostajesz niewzruszony. Poczuł się w obowiązku ją ostrzec. - Jestem jednym z najbardziej nieczułych męŜczyzn w całej Anglii. Jej rzęsy uniosły się, a na policzkach wykwitły dołeczki. - Rozumiem. - Nie sądzę - oświadczył lodowatym tonem. 259
- Prawdę mówiąc, czuję się odpowiedzialna za to, co przydarzyło się dziewczynkom. - Naprawdę? - Jestem ich guwernantką. Gdybym zajmowała się nimi tak, jak powinnam, Kiki by nie uciekła, a gdyby nawet, Penelopa przyszłaby do mnie, zamiast biec za nią. Throckmorton pochlebiał sobie, Ŝe nieźle zna ludzką naturę. Wszyscy, ale to wszyscy, starali się uniknąć odpowiedzialności. Jednak Celeste znów go zaskoczyła. Nie tylko przyjęła odpowiedzialność, ale wręcz wzięła winę na siebie. MęŜczyzna rzadko wie, co począć z kobietą taką jak ona - to znaczy wie, lecz byłoby to szaleństwo, do którego nie wolno dopuścić. - Sam poleciłem ci, byś uczestniczyła w uroczystościach związanych z zaręczynami Ellery'ego - powie dział. - Nie ma potrzeby się obwiniać. - Wiem, co jest słuszne - odparła, wysuwając do przodu brodę. - W przyszłości poświęcę mniej czasu na błahostki, a więcej na wykonywanie obowiązków. - To ja jestem odpowiedzialny za wszystko, co dzieje się w domu i wokół niego. Przysunęła się bliŜej i pogładziła palcami jego policzek. - Bierzesz na siebie zbyt wiele obowiązków. Jej głos brzmiał ochryple i bardzo, bardzo ciepło. - Powinieneś pozwolić, bym ukoiła nieco twój... niepokój. Jej duŜe oczy przemawiały równie wyraziście, jak głos. Z powodu, którego nie potrafił rozszyfrować, Celeste go pragnęła. Jednak, poniewaŜ był tym, kim był, oświadczył jasno i bez ogródek: 260
- Nie jestem odpowiednim męŜczyzną dla dziewczyny takiej jak ty. - Doprawdy? Nawet dziewczyna taka jak ja potrafi rozpoznać mistrzowskiego uwodziciela, gdy go spotyka. - Ach, to. Spróbował przybrać znudzony wyraz twarzy, co było dość trudne, zwaŜywszy, iŜ wypukłość w jego spodniach wydawała się na tyle twarda i mocna, by mogła podtrzymać strop królewskiego pawilonu. - Nie przywiązuj do tego zbyt wielkiej wagi. Uwodzę tyle kobiet, Ŝe... Roześmiała się uroczo. - Nikogo nie uwodziłeś, Garricku. Tylko mnie. Dobrze pamiętam, jak się zachowywałeś, a gdybym nawet nie pamiętała, mam wśród słuŜby przyjaciół. Oni plotkują, wiesz. Wpatrywał się w nią bez słowa. Białe koronkowe rękawiczki sięgały jej za łokieć, dając złudzenie skromności, lecz tylko złudzenie; a kiedy rozpięła guziczki, natychmiast odkrył, Ŝe widok bladego, delikatnego ciała w zgięciu łokcia działa niezwykle pobudzająco na wyobraźnię. Opuściła rękawiczki na oparcie sofy. Jej ramiona były nagie, a palce smukłe i zwinne. - Nie dalej jak dziś rano wziąłeś moją rękę i poło Ŝyłeś ją tu. Opuściła dłoń wzdłuŜ jego piersi. - Obiecałeś, Ŝe będę oczarowana. Przyszłam wy egzekwować obietnicę. - Nie wiesz, co robisz - wykrztusił z trudem. Przez dłuŜszą chwilę przypatrywała mu się w milczeniu. - Masz na myśli, Ŝe się myliłam, kiedy powiedziałam lady Hiacyncie, Ŝe kochanie się przypomina to, co ogier robi z klaczą? 261
Nie potrafił się powstrzymać. Parsknął śmiechem. - Nie, wyłoŜyłaś to... prawidłowo. Ale nie zdajesz sobie sprawy z ograniczeń, jakie narzuca nam sytuacja. - To bardzo proste. - Uśmiechała się znowu, spokojna i odpręŜona. - Ty jesteś Garrickiem Throckmortonem, a ja córką ogrodnika. Nie oczekuję, Ŝe się ze mną oŜenisz i nie zamierzam zostać twoją utrzymanką. Ale wiem, Ŝe potrafisz zadowolić kobietę, więc chcę, aby ten pierwszy raz był właśnie z tobą. - Po tym, co zdarzyło się tu ostatnim razem, jak mogłaś pragnąć mojego towarzystwa? Obdarowała go swoim radosnym uśmiechem, a w jej policzkach znów pojawiły się dołeczki. - Stało się tak, poniewaŜ cię kocham, Garricku Throckmortonie. Odskoczył od niej i wcisnął się w kąt sofy niczym przeraŜona dziewica. - Doprawdy, nie sądzę, Ŝeby to była prawda! Ona nie mówi powaŜnie. Albo raczej, nie wie, co mówi. - Myśl sobie, co chcesz, ale nie moŜesz wiedzieć, co czuję. Pochyliła się ku niemu, prezentując rowek między piersiami, co natychmiast przyciągnęło jego uwagę. - Widzisz, znam cię przez całe moje Ŝycie, nie moŜesz więc twierdzić, Ŝe źle oceniam twój charakter. - Wcale mnie nie znasz. Jego ręka niemal bez udziału woli uniosła się i pogłaskała piersi Celeste. - Dlaczego tak uwaŜasz? Jej skóra, delikatniejsza niŜ aksamit sukni, płonęła niemal słonecznym blaskiem. Mimo to zdobył się na odpowiedź: - Nie mogę ci powiedzieć. 262
Zaczerpnęła głęboko oddechu i jej pierś uniosła się pod dotykiem jego dłoni. - Jeśli nawet, będę mogła winić jedynie siebie. Do licha z kobietami. Miłość. Jak ona śmie twierdzić, Ŝe go kocha? Jeszcze kilka dni temu kochała Ellery'ego... ale on sam uwaŜał, Ŝe to tylko dziewczęce zauroczenie. ZaleŜało mu na tym, by zmieniła zdanie. I jak widać, jego zamiar powiódł się aŜ nadto. Powiedziała, Ŝe go kocha. Takie oświadczenie ze strony tej kobiety, tu i teraz, działało niczym najlepszy afrodyzjak. Musi bardziej zdecydowanie wyjaśnić sytuację. - Jeśli zaraz nie wyjdziesz, mogę nad sobą nie za panować i wziąć cię. Spoglądała na niego śmiało szeroko otwartymi oczami. - Rozumiesz? - zapytał. - ZwaŜywszy, jak cię po traktowałem, zasłuŜyłem pewnie, by dręczyć mnie do bólu. Jednak dzisiejsze zamieszanie w znacznym stopniu nadweręŜyło resztki dyscypliny, jakie mi jeszcze pozostały. Kopnięciem zrzuciła z nóg pantofelki. Czujny niczym wilk, przyglądający się apetycznej gołębicy, obserwował, jak lecą przez pokój. Jeśli zamierzała jeszcze bardziej osłabić dyscyplinę, jaką sobie narzucił, doskonale jej się to udało. Miłość. Wielkie nieba. Ona jest piękna, niewinna i młodsza od niego o dziesięć lat. To, Ŝe mieli za sobą podobne doświadczenia, takie jak na przykład podróŜe, nie wspominając o tym, iŜ oboje wychowali się w Blythe Hall i Ŝe ona wydaje się dojrzała - oczywiście, jeśli pominąć jej uczucie do Ellery'ego, dowód absolutnej niedojrzałości - i dlatego, Ŝe przyglądała mu się w przeszłości i oświadczyła, Ŝe wie, w co się pakuje... wszystko to nie dawało podstaw, aby przypuszczać, 263
Ŝe Celeste w pełni rozumie konsekwencje deklarowania uczuć komuś takiemu jak on. Musi wyłoŜyć wszystko jeszcze jaśniej: - Aby podtrzymać w sobie rozsądne nastawienie, jadłem wzmacniające jedzenie, i piłem raczej kawę niŜ alkohol. Jednak ani jedzenie ani napoje nie wzmocniły we mnie rozsądku. Więc jeśli nie chcesz, abym odebrał ci dziewictwo, powinnaś natychmiast wstać, wyjść i zostawić mnie samego. Wstała. Zrozumiała i wzięła go za słowo. Poczuł, jak zalewa go fala rozczarowania. Nie ma prawa odczuwać Ŝalu. Powinien raczej dziękować Bogu, Ŝe Celeste ma tyle rozumu, by teraz uciec. Podeszła boso do drzwi. Powinien być zadowolony, Ŝe się na nim poznała. I uświadomiła sobie, Ŝe nie mogą być razem. Uchroniła go przed najgorszym z moŜliwych grzechów -zbrukaniem niewinnej dziewczyny, córki zatrudnianego przez siebie ogrodnika, kobiety z gruntu uczciwej i snującej śmiałe marzenia. Szczęknął zamek w drzwiach. Throckmorton odchylił głowę na oparcie sofy i zamknął oczy, próbując się opanować. Zawsze wiedział, Ŝe jest męŜczyzną namiętnym i obdarzonym niespoŜytym apetytem. Przypuszczał jednak, Ŝe kiedy przyjdzie godzina próby, jego wola okaŜe się silniejsza niŜ apetyt. Teraz pragnął jednak tylko jednego - pójść za Celeste. Wziąć ją na ręce i przynieść z powrotem tutaj. A potem uczynić ją swoją w najbardziej jednoznaczny i prymitywny sposób, jaki zna. Nagle usłyszał coś jakby szelest jedwabnych spódnic. Jego mięśnie stęŜały. Znajomy zapach podraŜnił nozdrza. Drzewo cytrusowe, cynamon i ylang-ylang. Ciekawe, czy to abstynencja wywołuje u mnie halu264
cynacje, pomyślał obojętnie. A moŜe nie skończy się na halucynacjach. MoŜe to szaleństwo. A potem poczuł na ramieniu dłoń Celeste. - Kochaj się ze mną.
ROZDZIAŁ 22
Celeste zaczęła masować napięte mięśnie jego barków. Obserwowała odbicie Garricka w okiennej szybie. Otworzył oczy i spojrzał wprost na nią. Usta miał zaciśnięte, a brwi zmarszczone. Kiedy tak patrzył na jej odbicie, jego pierś unosiła się i opadała w cięŜkim oddechu. Niemal widziała, jak dŜentelmen walczy w nim z dzikusem. Lecz przyznał przecieŜ, Ŝe jest zmęczony, a jego zdolność samokontroli słabsza niŜ zwykle. MoŜe go mieć, jeśli tylko trochę się postara. Uśmiechnęła się i powiedziała: - Muszę przyznać, Ŝe choć nigdy dotąd tego nie robiłam, nie sądzę, by większość męŜczyzn miała tak ponurą minę, gdy trafi im się okazja do cudzołóstwa. Garrick wzdrygnął się i zamknął oczy. Lecz tylko na chwilę. Gdy je otworzył, widoczna w nich dotąd zawziętość znikła. Przykrył dłońmi jej dłonie, a potem uniósł je po kolei do ust i ucałował. - Jestem ponurakiem. Jednak, mówiąc to, uśmiechnął się do niej tak jednoznacznie i zmysłowo, Ŝe, przestraszona, mimo woli cofnęła się o krok. Nie oczekiwała, Ŝe ten zmęczony, opanowany dŜentelmen w jednej chwili zmieni się w zdecydowanego na wszystko uwodziciela. - Zamknęłaś drzwi? 265
- Tak. - Dobrze. Nie puszczając dłoni Celeste wstał i spojrzał na nią. - Jesteś moim przeciwieństwem. Ciemność i światło. Szorstkość i radość. OkrąŜył sofę i stanął tak, by móc widzieć ją całą. - Czy pojawiłaś się tutaj, by mnie ocalić, Celeste? Wyciągniesz mnie za uszy z jałowego Ŝycia i poprowadzisz ku szczęściu? W ponurym nastroju emanował posępną zmysłowością. Kiedy Ŝyczliwiej odnosił się do świata, jego urok przydawał barwy światłu, dodawał smaku namiętności i spowijał ją czystą radością. - Czy to właśnie czujesz, gdy na mnie patrzysz? PołoŜyła sobie jego dłonie na ramionach, a potem śmiałym gestem przesunęła palce w dół kamizelki, rozpinając po drodze guziki, a kaŜdy z nich wyślizgiwał się z dziurki niczym wiedziony własną wolą. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak zmysłowa jest to czynność. - Szczęście, Garricku? Czujesz się szczęśliwy? Spojrzał w dół na białą koszulę, widoczną po rozpięciu kamizelki. A potem powiedział przez zaciśnięte zęby: - Zanim posuniesz się dalej, przypomnij sobie, proszę, kim jesteś. Jej palce zamarły na guziku spodni. - Córką ogrodnika? Ujął ją pod brodę i przytrzymał, aby nie mogła odwrócić wzroku. - Nigdy więcej nie waŜ się sugerować, Ŝe jestem snobem. Dla mnie nie jesteś córką ogrodnika ani guwernantką. Nie ma odpowiedniego tytułu ni etykietki, którą moŜna by cię określić. 266
Gniewny, zdecydowany, przemawiał tonem pana Throckmortona, który domaga się uwagi i posłuszeństwa. - Dla mnie jesteś Celeste. Ucieleśnienie radości. -Och. Zacisnęła palce na pasku spodni, rozgrzana ciepłem, jakim emanowało jego ciało i tym, co właśnie usłyszała. - Ostrzegałem cię, byś zwaŜała na to, co robisz, poniewaŜ, choć jesteś wszystkim, co wymieniłem, je steś teŜ dziewicą, którą chcę delikatnie wprowadzić w świat zmysłowych rozkoszy. Jego pierś wznosiła się i opadała niczym pracujący z trudem miech. Jedną dłoń zacisnął na ramieniu dziewczyny, drugą podtrzymywał jej brodę. A obie drŜały z napięcia. Co zaś się tyczy jego spodni... ruchem szybkim jak błyskawica przesunęła dłoń w dół. - Pozwól, Ŝe zasłonię okna - powiedział i odszedł. Uśmiechnęła się do jego pleców, rozbawiona tą rejteradą. Z drugiej strony, dobrze było wiedzieć, Ŝe Garrick musi zmagać się ze swoim poŜądaniem. To czyniło go bardziej ludzkim, bardziej podobnym do niej. Zaciągnął długie, cięŜkie zasłony w kolorze indy-go, odcinając ich od świata. Znaleźli się razem w przytulnej kryjówce z aksamitu, ciepłej i pachnącej kwiatami. Podszedł do sofy, zdjął z niej poduszki i ułoŜył je na podłodze pomiędzy drzewkami pomarańczowymi, a potem wyjął ze skrzyni pledy oraz szale i wymościł nimi prowizoryczne łoŜe. Królewskim gestem wskazał je Celeste. Podeszła do niego. Natychmiast wziął ją w ramiona. Był o wiele wyŜszy, więc czubkiem głowy sięgała mu ledwie do brody, co było o tyle dobre, Ŝe z łatwością mogła przytulić twarz do jego piersi. Przez dłuŜszą 267
chwilę po prostu trwali tak, przytuleni. Celeste gładziła go po plecach, czując jak ciepły oddech Garricka muska jej czoło. Byli dwojgiem ludzi, których połączyła dawna znajomość, nieoczekiwane zbiegi okoliczności i miłość, toteŜ nim uczynią ten ostatni, nieodwracalny krok, chcieli po prostu nacieszyć się bliskością. Po jakimś czasie Celeste wyprostowała się niespiesznie i powiedziała: - Nie skończyłam cię rozbierać. - Ale to ja chcę rozebrać ciebie. Potrząsnęła głową. - Tym razem kolej na mnie. Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał w oczy. - Zamierzasz zmusić mnie, bym zapłacił za to, co zrobiłem wczoraj, prawda? - O tak, chcę zemsty. Gładząc kciukami policzki dziewczyny, wpatrywał się w jej twarz, jakby nie mógł nasycić się tym widokiem. - Doskonale. - Odsunął się, rozkładając szeroko ramiona. - Daj mi do wiwatu. Triumf walczył w niej ze strachem. Jak to moŜliwe, czuć się tak, jak teraz i nie rozpaść się na kawałki z radości? A jeśli wyjdzie na idiotkę? Lepiej jednak być idiotką, która przeŜyła cudowne chwile, niŜ osobą rozsądną, która tęskni w nieskończoność, lecz nie śmie sięgnąć po to, czego pragnie. Wsunęła dłonie pod Ŝakiet Garricka i pozwoliła, by ubranie opadło na podłogę. Z koszulą poszło juŜ łatwo wyciągnęła mu ją ze spodni i zdjęła przez głowę. ObnaŜona pierś męŜczyzny zaskoczyła ją swoim doskonałym pięknem. Nie widziała dotąd niczego, co byłoby równie pełne Ŝycia jak ta męska pierś, do268
tknęła go więc czym prędzej, zadziwiona, przesuwając dłońmi najpierw wzdłuŜ jego ramion, a potem boków. - Jesteś piękny - szepnęła. - MęŜczyźni nie bywają piękni. - Ty jesteś. OkrąŜyła go i stanęła za nim, przesuwając palcem wokół brzucha i pleców. - Nie wyglądasz jak arystokrata - powiedziała. -JuŜ raczej jak farmer albo robotnik. - Mój ojciec był robotnikiem. Umilkł na chwilę, gdyŜ dłonie Celeste właśnie przesuwały się wzdłuŜ jego kręgosłupa. - UwaŜał, Ŝe męŜczyzna powinien harować w po cie czoła, toteŜ przez jakiś czas pracowałem w do kach. A w Indiach... Zamarł, gdyŜ przytuliła się do jego pleców. Kiedy się odsunęła, powiedział jakby nigdy nic: - Twoje piersi przypaliły mi skórę. Zachichotała. - Nie widzę śladu oparzenia. Odwrócił się i chwycił ją za nadgarstki. - Celeste... Uśmiechnęła się do niego szelmowsko i przypomniała: - Opowiadałeś mi, jak pracowałeś w Indiach. Uwolniła dłonie, a potem powoli przesunęła je ku je go szyi. Wspiąwszy się na palce, szepnęła mu do ucha: - Mówiłeś mi, jak wypracowałeś sobie tę cudowną krzepkość, a ja bardzo, bardzo chcę o tym posłuchać. - Zapłacisz mi za to - wykrztusił. - Mam nadzieję. Odkrycie, Ŝe go kocha, nie zamknęło jej oczu na fakt, ile moŜe zyskać, jeśli to on zostanie jej pierwszym kochankiem. Był perfekcjonistą, męŜczyzną, 269
który mógł nauczyć ją sztuki miłości. Nie będzie zadowolony, jeśli oboje nie zaznają rozkoszy. Właśnie to przekonanie dawało jej odwagę, by draŜnić się z nim, chociaŜ widziała, Ŝe zaciska dłonie w pięści i wprost poŜera ją spojrzeniem. - Indie - przypomniała mu. - Spędziłem kilka miesięcy w obozie nomadów, zajmując się jakami. - A cóŜ to takiego, te jaki? - Włochate zwierzęta pociągowe, które dają teŜ mleko. - Dlaczego człowiek interesu miałby... - PoniewaŜ podróŜowałem z nomadami! Nie wiedzieć czemu, wydawał się zdenerwowany. Pochyliła głowę, wsparła ją o jego ramię i uśmiechnęła się leciutko. - Co jeszcze? - Spędziłem teŜ sporo czasu jako jeniec w Kabulu, harując w kopalniach. - PrzeŜyłeś wiele przygód. - Wtedy wydawało mi się to raczej karą. - Opowiesz mi o tym? - Nie teraz. - Nie teraz - zgodziła się. Przesunęła dłoń na jego spodnie. Przez chwilę niezdarnie gmerała przy pasku, zanim udało jej się go rozpiąć. Chwycił ją za ramiona, aby podtrzymać siebie, czy ją, nie wiadomo. - Obiecuję ci... - zaczął. Przerwała mu. - Wiem. Wsunęła dłonie pod spodnie i bieliznę i zsunęła mu je wzdłuŜ bioder. A potem przyklękła i powiedziała: 270
- Musimy tylko pozbyć się tych spodni... Nagle zauwaŜyła... W porządku, wiedziała, Ŝe on tam jest. Ciekawość skłoniła ją, by przyklęknąć i lepiej go obejrzeć. A jednak był taki duŜy i znajdował się tak... blisko. Był wspaniały, lecz wielki. Zwłaszcza na poziomie oczu. Zwłaszcza... odchyliła się i spojrzała na Garricka z dołu. Włosy na jego piersi łączyły się z ciemną gęstwiną na brzuchu i w kroczu. Biodra Garricka nie były smukłe, stworzone, by wślizgiwać się między nogi kobiet. Solidne, mocno zbudowane, miały w sobie siłę i cięŜar, który mógł na zawsze odcisnąć się w pamięci kobiety. - Wielkie nieba - wyszeptała zdumiona. Wpatrywał się w nią intensywnym spojrzeniem szarych oczu, ukrytych pod cięŜkimi powiekami. -1 cóŜ, Celeste? Co ty na to? - Chyba chciałabym go dotknąć. Delikatnie objęła członek dłonią. To dziwne, Ŝe przyjemność moŜe stać się prawie nie do zniesienia. I to, Ŝe rozbudzanie w nim poŜądania moŜe sprawić, Ŝe jej poŜądanie takŜe wzrośnie. Ale tak właśnie było. Chwyciła mocniej w dłoń jego męskość, co wydobyło z piersi Garricka cichy, głęboki jęk. Poczuła, Ŝe jej policzki płoną, a piersi wręcz boleśnie domagają się pieszczoty. Ona teŜ poŜądała. PoniewaŜ wydawało się to słuszne i śmiałe, pochyliła głowę i pocałowała jego męskość, a potem przesunęła wzdłuŜ niej językiem. Nagle nie mógł juŜ czekać dłuŜej. Podniósł ją i błyskawicznie rozpiął jej suknię. - Garrick? - spytała nieco przestraszona. Lecz on zdawał się nie słyszeć. Skoncentrowany na jak najszybszym uwolnieniu jej od sukni, pozostawał 271
głuchy i ślepy na wszystko inne. Celeste, zdjęta lękiem i jakimś dziwnym uniesieniem poczuła, Ŝe serce zaczyna mocniej bić jej w piersi. - Garrick. Niemal się roześmiała, kiedy odepchnął jej dłonie, bym móc ją rozebrać. - Po co ten pośpiech? Nie odpowiedział, tylko rzucił precz suknię, odwrócił Celeste i zaczął rozwiązywać jej halki. Opadły na podłogę z szelestem krochmalonego płótna. Objął ją w pasie i podniósł, wydobywając z kupki odzieŜy, a potem ruszył z nią ku poduszkom na podłodze. Lecz gdy ich ciała się zetknęły, zamarli oboje. On miał na sobie tylko parę wysokich butów. Ona jedynie cienką, białą koronkową koszulę i jedwabne pończochy. Równie dobrze mogliby być całkiem nadzy. Spojrzał jej w oczy i zapytał: - Gorset? - Nie załoŜyłam. Jego źrenice rozszerzyły się, pochłaniając szare tęczówki. - Pantalony? Potrząsnęła głową. - Wybierałam się do ciebie. Świat odpłynął gdzieś daleko, kiedy Garrick opadł na poduszki, pociągając ją na siebie. Nie zdąŜyła nawet zaczerpnąć oddechu, a juŜ przetoczył się i przykrył ją sobą. Kiedy zadarł jej koszulę do pasa, krzyknęła, nie tyle ze strachu, co z zaskoczenia. Rozsunąwszy jej nogi kolanem, ułoŜył się pomiędzy nimi. Jego biodra napierały na jej biodra, a pierś na pierś. Ten nagły szturm i demonstracja dominacji spowodowały spóźniony przypływ rozsądku. Spróbowała go odepchnąć. 272
Chwycił ją za ramiona i otoczył sobie nimi szyję. - Zaczekaj. Wsunął jej dłoń pod głowę i pochylił się, by szybko ją pocałować. - Tylko zaczekaj. Dotykał jej tam. Z początku nie było to nic więcej, jak lekkie muśnięcie palcami. Rekonesans, jak się okazało, gdyŜ po chwili sięgnął śmielej i otworzył ją dla siebie. Chwyciła go za ramiona. Lęk, tak naturalny u kobiety, która jest po raz pierwszy z męŜczyzną, ścisnął ją za gardło. Jak męŜczyzna, owładnięty takim poŜądaniem, moŜe obchodzić się z nią tak delikatnie? Jego kciuk muskał ją delikatnie, jednak z taką precyzją, Ŝe znowu krzyknęła. Tym razem nie było w tym protestu, lecz czysta rozkosz. Nogi... nie wiedziała, co powinna zrobić z nogami. Jej stopy poruszały się niespokojnie na podłodze... upadli bowiem tak, Ŝe tylko częściowo spoczywali na poduszkach... Znalazł miejsce, gdzie mógł dostać się do wnętrza jej ciała, okrąŜył je delikatnie palcem, a potem wsunął go w nią. Niezbyt głęboko, na tyle jednak, by wyprostowała nogi i wypchnęła ku niemu biodra. - Doskonale - powiedział i cofnął palec. - Nie odchodź - zaprotestowała, przywierając do niego. - Na to jest juŜ o wiele za późno. Zmienił pozycję, wsunął dłonie pod biodra Celeste, uniósł ją i dotknął znowu. Uśmiechnęła się. - Tak lepiej. A potem nacisk wzrósł. Poczuła, Ŝe cięŜar męŜczyzny wciska ją w poduszki. Och, BoŜe. On jest na niej. I w niej. 273
Zapiekło ją, zaczęła więc się szamotać. Przerwał, lecz nie wycofał się. Włosy opadły mu na czoło, a policzki stęŜały z napięcia. Po skroni Garricka spływała zwolna kropla potu, a oddech stał się cięŜki, urywany. Jak śmiał wyglądać tak, jakby cierpiał? Miała ochotę mu przyłoŜyć. - Obiecałeś, Ŝe będę oczarowana - powiedziała z oburzeniem w głosie. - Wkrótce. Uśmiechnął się do niej łobuzersko. - Kłamałeś. - Po prostu... nie powiedziałem ci całej prawdy. Uniósł biodra i odsunął się nieco. Ból zelŜał. Lecz nim zdąŜyła odetchnąć z ulgą, pchnął znowu, tym razem mocniej. I miał przy tym czelność powiedzieć: - Cierpliwości. Tym razem było gorzej. Bolało tak, Ŝe aŜ łzy napłynęły jej do oczu. Chwyciła go za włosy i pociągnęła. Skupiony na celu, nie zareagował. Postanowiła rozproszyć jego uwagę. Przyciągnęła go do siebie i zaczęła całować, przygryzając leciutko wargi, tak jak on czynił to z nią i wsuwając mu język do ust. Garrick pochylił głowę i oddał pocałunek, lecz nie inicjatywę. Głęboko w jej ciele dziewictwo uległo pod naporem jego namiętności. Pocałunek pogłębił się, zapłonął niczym ogień, przygasł i zapłonął znowu. Lecz Garrick ani na chwilę nie przestawał się poruszać. Nie zauwaŜyła, kiedy zaczął wsuwać się w nią i wysuwać, dopiero gdy przerwała pocałunek, aby zaczerpnąć powietrza, uświadomiła sobie, Ŝe ból stał 274
się jedynie niedogodnością. Wszystko to było zupełnie nowe, lecz... jej ciało wiedziało, jak reagować. A wszystko dzięki niemu. Poruszał się niespiesznie, docierając tam, gdzie sprawiało jej to największą przyjemność. A potem się wycofywał, rozmyślnym, posuwistym ruchem, który pozwalał jej rozkoszować się kaŜdym calem jego męskości. Prawie natychmiast wracał, zachowując jednostajny, miarowy rytm. Wchodził w nią głęboko, a potem się wycofywał, wchodził i wycofywał się... Uświadomiła sobie, Ŝe czeka na ten ruch w głąb jej ciała, a właściwie na chwilę, kiedy on juŜ tam się znajdzie, dotykając członkiem wnętrza jej łona, przytulony do niej tak mocno, jak tylko było to moŜliwe. A kiedy się wycofywał, przyjemność zmieniała charakter i Celeste cała była teraz oczekiwaniem na chwilę, kiedy Garrick znów zacznie zanurzać się w jej ciele. Patrzyła na niego, wspominając stanowczość, namiętność i siłę kochanka. Był gorący niczym piec i kiedy w nią wchodził, zostawiał część tego ciepła w niej. Objęła nogami jego biodra, a dłońmi szyję, ramiona i barki męŜczyzny. Garrick ani na chwilę nie wypadł z rytmu, poruszając się powoli, starannie odmierzając ruchy i z kaŜdą chwilą przybliŜając ją do orgazmu. Był niezmordowany. Kiedy przyjemność stała się zbyt trudna do zniesienia, Celeste, spłoszona, spróbowała się odsunąć. Za kaŜdym razem, kiedy to się działo, jeszcze mocniej czuła reakcje swojego ciała. Dyszała gwałtownie. Nagle ktoś - czyŜby ona? - wydał z siebie jęk namiętności i rozpaczliwego poŜądania. Chętnie poruszałaby się jeszcze szybciej, by zakończyć sprawę we własnym tempie, lecz on jej pilnował. Dłonie, umieszczone pod pośladkami Celeste, 275
kontrolowały kaŜdy ruch jej bioder. Zmuszał ją, by poruszała się w tym samym co on rytmie, to zaciskając, to znów rozluźniając dłonie. Dał jej odczuć swój cięŜar, kładąc się na niej i wciskając ją głębiej w poduszki. Z twarzą tuŜ przy twarzy dziewczyny, szeptał jej prosto do ucha tym leniwym, niewzruszonym, miękkim niczym aksamit głosem: - Pozwól mi na siebie patrzeć, Celeste. Słuchać cię. PokaŜ mi swoją rozkosz. Nie wiedziała, skąd wzięła siły, by mu się sprzeciwić, powiedziała jednak: - Nie. Prawdę mówiąc, był to raczej szept. Gdzieś w głębi jej ciała napięcie rosło, lecz powstrzymała je, broniąc się przed ujawnieniem Garrickowi, jak głęboko i rozpaczliwie go poŜąda. - To czysta rozkosz - powiedział, poruszając się jeszcze wolniej. - Czujesz, jaką przyjemność sprawia mi wchodzenie w ciebie? - Tak - wykrztusiła. - Jak wślizguję się do środka cal po calu? Zobaczyła oczami wyobraźni ich splecione ciała. -Tak. - Jesteś tam ciepła i taka ciasna. Cedził powoli słowa, dostosowując je do rytmu jej ciała i czyniąc ją bardziej świadomą kaŜdego ruchu, ciepła i czystego erotyzmu tej chwili. - Zatrzymaj mnie głęboko w sobie. - Trzymaj mnie. Spróbowała. Zacisnęła mięśnie i orgazm uderzył w nią niczym fala przypływu, przetaczając się po jej nerwach i rzucając ją ku niemu. Tonąc w rozkoszy, niepomna niczego oprócz tej słodkiej agonii, krzyknęła i przywarła do Garricka, wczepiając się w niego 276
paznokciami. Po chwili zapomniała o kochanku, pogrąŜona w ekstazie, lecz pamięć tej chwili na zawsze wyryła się w jej sercu. A kiedy fala przetoczyła się, pozostawiając ją zdyszaną i wyczerpaną, otworzyła oczy i zobaczyła, Ŝe ją obserwuje, tuli i porusza się w niej. - Uwielbiam ci się przyglądać - szepnął. - PokaŜ mi to jeszcze raz.
ROZDZIAŁ 23
Większość męŜczyzn nie byłaby zapewne w ponurym nastroju, gdyby zbudziły ich pocałunki nagiej i pięknej kobiety. Większość nie cierpiałaby z powodu poczucia winy po spędzeniu nocy rozkoszy w ramionach Celeste. Większość męŜczyzn, znalazłszy się w jego sytuacji, uwaŜałaby się po prostu za szczęściarzy. Lecz Garrick Stanley Breckinridge Throckmorton Trzeci nie był taki jak większość męŜczyzn. Pilnując się, by nie otworzyć oczu, leŜał wśród poduszek, doświadczając dotyku jej ust na skórze i zastanawiając się, jak rozwiązać ten problem. Nie było z czego być dumnym. Mimo to nie Ŝałował. A powinien. Do licha, powinien. W końcu, będąc zupełnie trzeźwym i przy zdrowych zmysłach, odebrał dziewictwo młodej damie, przemiłej kobiecie, córce człowieka, który dla niego pracował. Na domiar złego, sprawiło mu to nie lada przyjemność. Oczywiście, dziewczyna twierdziła, Ŝe wie, co robi. Mówiła teŜ, Ŝe go kocha. Co gorsza, chciał, aby była to prawda. Tak, Celeste jest córką ogrodnika, ale, jak powiedział wczoraj
277
wieczorem, róŜnice pozycji społecznej uwaŜał za nieistotne. Jego zdaniem był to wymysł próŜnych arystokratów. Oceniał ludzi według charakterów, a Celeste była wszystkim, czego pragnął: kobietą mądrą, piękną, dowcipną i szczerą. I naleŜała tylko do niego. Nikt inny dotąd jej nie posiadł i choć uczucie to nie napełniało go szacunkiem wobec samego siebie, duma posiadacza mocno trzymała go w uścisku. Celeste przesunęła palcami po torsie Garricka. Co z niego za człowiek? Z pewnością nie taki, za jakiego się uwaŜał. Przywykł myśleć o sobie jako o odpowiedzialnym, rozsądnym, opanowanym. Tymczasem okazało się, Ŝe odpowiedzialność i zdrowy rozsądek nie zdołały go uchronić, gdy pojawiła się pokusa. Prawdziwa pokusa. Celeste przesunęła dłonie wzdłuŜ ud kochanka, by wreszcie ułoŜyć się z policzkiem przyciśniętym do jego piersi. Z niewiadomego powodu zdawała się być zafascynowana jego udami. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad swoim ciałem. Był wysoki i mocno zbudowany, co dawało mu przewagę w walce. Jeździł konno, fechtował, ćwiczył boks - jednym słowem dbał o sprawność, jak przystało na człowieka, który na co dzień styka się z niebezpieczeństwem. Jednak zajęcia te rozwinęły jego mięśnie i teraz, kiedy Celeste bacznie mu się przyglądała, rad był, Ŝe tak się stało, gdyŜ dziewczyna badała jego ciało z ciekawością dziecka, które dostało właśnie nową zabawkę. PoŜądanie nie dało mu zasnąć przez pół nocy, skłaniając go, by brał ją wciąŜ od nowa. WyobraŜał sobie, jakby to było, wsunąć się w nią od tyłu, gdy śpi i obudzić ją w ten sposób. WyobraŜał sobie, jak całuje jej 278
usta, pieści biust, a ona budzi się podniecona i gotowa przyjąć go w siebie. Zwłaszcza zaś wyobraŜał sobie, jak rozsuwa jej uda i wchodzi w nią, zmuszając, aby uznała w nim po raz kolejny swego mistrza i pana. Palce Celeste pogładziły tymczasem pieszczotliwie jego biodra, a potem powędrowały ku rzeźbionej wklęsłości brzucha. Pragnął zdominować tę kobietę, wycisnąć na niej swoje piętno, sprawić, by nigdy nie zwątpiła, Ŝe jej miejsce jest przy jego boku. Choć ten pierwotny instynkt nie przynosił mu chluby, potrzeba jego zaspokojenia wręcz paliła mu trzewia. Tego ranka powinien przestać wreszcie marzyć, a zacząć myśleć. Wierzył głęboko, Ŝe jeśli męŜczyzna popełni błąd, powinien zaakceptować konsekwencje swego postępowania i zrobić wszystko, co moŜliwe, by naprawić szkody. On, Garrick, musi stawić czoło faktom: poddał się namiętności i złamał wszelkie zasady, panujące w jego sferze, będzie więc teraz musiał naprawić szkody. Wiedział, co trzeba zrobić i zamierzał postąpić, jak na męŜczyznę przystało. Jako dorastający młodzieniec nigdy nie próbował się hamować, poniewaŜ, podobnie jak inni młodzi męŜczyźni, załoŜył, Ŝe to, co dobre dla niego, będzie przyjemne i dla kobiety. Teraz sądził inaczej, a zeszłej nocy, kiedy juŜ zaspokoił najpilniejsze potrzeby swego ciała, postarał się, by Celeste doświadczyła wszelkich przyjemności, jakich kobieta moŜe doznać, oddając się doświadczonemu kochankowi. W końcu, co za korzyść z ulegania pokusie, jeśli nie ulega się jej całym sercem? Oczywiście, próbowała uniknąć poddania się rozkoszy - i Garrickowi. Nie zaskoczyło go to. Wcześniej zmusił ją, by czuła rozkosz wbrew swojej woli. To była lekcja dla niego, 279
ukazująca mu zwierzęcy aspekt jego natury, lecz takŜe i dla niej. Celeste niełatwo pogodziła się faktem, Ŝe ciało moŜe zdradzić ją i zmusić do zachowań sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem. Co więcej, nie przyłączył się do niej w rozkoszy, lecz skłonił ją, by doznała ekstazy samotnie. A zatem, pomimo swej szczerości oraz zapewnień o miłości, pozostała czujna. Nadal badała go dotykiem. W świetle dnia kierowała nią ciekawość, a wydarzenia nocy wydawały jej się nierealne. Nie rozumiała, jak mogła krzyczeć i wić się, wstrząsana spazmami rozkoszy. Teraz z pewnością byłaby w stanie bardziej nad sobą panować. Lecz on wiedział lepiej. Celeste ulegnie znowu, za kaŜdym razem bardziej mu ufając. Przekonanie dziewczyny, Ŝe jej nie skrzywdzi, to nie lada zadanie jednak z ochotą się go podejmie. Prawdę mówiąc, nie mógł wprost się doczekać. Celeste spojrzała na niego i spostrzegła, Ŝe się jej przygląda. Chwycił ją w talii, podniósł - waŜyła nie więcej niŜ piórko i zaniósł na sofę. - Nie! - krzyknęła. Lecz nie walczyła ze wszystkich sił. Jej opór wynikał raczej z szoku i wstydu, niŜ z przekonania. Posadził ją na sofie i ukląkł przed nią. Trzymając dziewczynę za kostkę, wyprostował jej nogę, podniósł do ust i zaczął całować palce. -Nie. Lecz w tym proteście zabrakło przekonania. Przesunął ustami po łuku stopy, pięcie i łydce. - Garrick, nie. Zaczął całować ciało pod kolanem, zwilŜając je językiem. 280
Celeste połoŜyła mu drugą nogę na ramieniu i pchnęła, nie dość jednak mocno, by go przewrócić. Posuwał się teraz w górę jej ud, pocałunkami znacząc drogę. Opuściła głowę na poduszkę i wyszeptała jego imię. Zarzucił sobie jej nogę na ramię i ostroŜnie, delikatnie rozdzielił fałdki jej płci. Zamknęła oczy i zaczęła szybciej oddychać. - Piękne. Zeszłej nocy umył ją chusteczką i wodą z dzbanka, przyciskając zmoczony, chłodny materiał do jej ciała, aby złagodzić ból. Jednak w półmroku cieplarni niewiele mógł zobaczyć. Teraz światła było dosyć, i w pełni z tego korzystał. JakaŜ była śliczna, róŜowa i delikatna. Niezdolny się powstrzymać, pogładził miejsca, gdzie wczoraj był i gdzie znajdzie się dzisiaj. Policzki Celeste płonęły. Poruszała się niespokojnie. Kusił ją, to prawda, lecz czuła się zaŜenowana. JakieŜ te kobiety dziwne, pomyślał. Pozwalają na największą z moŜliwych intymność, a jednocześnie wstydzą się obnaŜyć. Kobiety to nieodgadnione stworzenia, nigdy nie odsłaniające się do końca. Mógłby Ŝyć z Celeste przez lata i nigdy nie poznać wszystkich jej sekretów. Lecz ten jeden moŜe poznać i zaraz to zrobi. OstroŜnie, choć precyzyjnie przytulił wargi do jej płci. Smakowała jak kobieta. Jego kobieta. Pieścił ją powolnymi, słodkimi, gorącymi pociągnięciami języka, bezbłędnie odnajdując wraŜliwe punkty. Wchodził w nią raz po raz językiem, jak przy pocałunku. Pragnął jej. Pragnął być w niej. Lecz pozostało jeszcze jedno miejsce, jak zdąŜył się juŜ przekonać, bardzo wraŜliwe. Przesunął nieco usta w górę, przywarł wargami do tego najwraŜliwszego z miejsc i obrysował je językiem. 281
Celeste jęknęła cicho - nie wiedział, na znak protestu czy zachęty. Zaczął ssać z zapałem. - Garrick! - powiedziała, wijąc się pod nim. - Garrick! Gdy rozkosz była tuŜ, tuŜ, wycofał się. Celeste to się nie spodobało. - Nie, kochanie. Chcę być w tobie. Chcę czuć kaŜdy skurcz i kaŜdy przypływ rozkoszy. Wstał i postawił ją na nogi. Zachwiała się, niepewna, czego po niej oczekuje. - Teraz ty - powiedział. Jego głos brzmiał szorstko. Gardło miał wyschnięte, być moŜe dlatego, Ŝe cała wilgoć spłynęła w jeden punkt jego ciała. - Twoja kolej. Nadal nie rozumiała, pewnie z powodu nadmiaru niespodzianek, jakich doświadczyła od wczoraj. Pociągnął ją więc w dół, aby usiadła mu na kolanach. - Odwróć się do mnie - polecił. Zrozumiała o co chodzi. Rozsunęła nogi i objęła nimi jego uda. PołoŜył jej ręce na biodrach i nacisnął, zmuszając, aby uklękła na skraju sofy. - Weź mnie - powiedział. Spojrzała w dół na jego męskość. Potem przeniosła spojrzenie na twarz i zapytała tonem zainteresowanej uczennicy: - Czy ktoś jeszcze wie o tej pozycji? Teoretycznie nie powinien być teraz zdolny do śmiechu. Nie, kiedy jego członek był zaledwie o parę cali od raju. Mimo to roześmiał się. - Nie jest zapewne tak popularna, jak tamta, ale ja jej nie wynalazłem. Sięgnęła pomiędzy uda, chwyciła członek i poprowadziła go we właściwym kierunku. - Gdzie się tego nauczyłeś? 282
Jak ona moŜe teraz rozmawiać? To niemoŜliwe, by była odporna na ten poŜar namiętności. Nie, kiedy tak dobrze ją przygotował. Nie, kiedy tak rozpaczliwie jej poŜąda. Przerwała, trzymając w dłoni jego członek, naigrawając się z niego. - Gdzie? Głos trochę jej drŜy, zauwaŜył. Powieki miała spuszczone, a jej policzki płonęły szkarłatem. Ona takŜe go poŜądała, ale dał jej do rąk broń i najwidoczniej zamierza ją wypróbować. - W Indiach - wykrztusił z trudem. -Ach. Opadła na niego. Lecz ona jeszcze wczoraj była dziewicą. ChociaŜ ostatniej nocy zręcznie sobie poradził, nadal musiała być obolała. Pozwolił zatem, by to ona się poruszała, ucząc się, jak przyjmować go w siebie. Podniecił ją pieszcząc ustami, była więc wilgotna i gotowa. Mimo to wprowadzała go w siebie ostroŜnie, cal po calu. Tylko pełen przyjemnego zaskoczenia wyraz jej twarzy czynił torturę moŜliwą do wytrzymania. A kiedy w końcu znalazł się w niej cały, wyraz triumfu, malujący się na twarzy Celeste rozpalił go - tak jakby juŜ przedtem nie był gotów spłonąć w kaŜdej chwili. Przyśpieszyła ruchy. Uwielbiał w niej to, Ŝe okazywała emocje, zamiast je ukrywać. Była absolutnie szczera, przeciwnie niŜ on. Teraz teŜ uśmiechnęła się rozkosznie, a potem pochyliła w przód i w tył, eksperymentując. Jej piersi, małe, krągłe i jędrne, zakołysały się w nieświadomie wyuzdany sposób. Nigdy nie pragnął Ŝadnej kobiety tak jak jej. Pochwycił ją w pasie i uniósł na tyle wysoko, by móc całować jej piersi. Westchnęła, zaskoczona i lekko 283
zgorszona. Ssał mocno, dla przyjemności swojej i Celeste. Pocałował ją w ramię. Wygięła szyję w łuk, więc ją teŜ pocałował, podobnie jak ucho i policzek, a potem szybkim cmoknięciem musnął wargi. Serce waliło mu w piersi, kiedy zdąŜali razem ku rozkoszy. Walczył z sobą, aby nie chwycić Celeste za biodra i nie przejąć kontroli nad jej ruchami. Zamiast tego poruszał się tak, jak chciała tego ona, do tego stopnia napięty w oczekiwaniu przyjemności, Ŝe jęczał przy kaŜdym ruchu. W końcu krzyknęła i uległa przyjemności. On zaś, jak na głupca przystało, podtrzymywał ją i rozkoszował się widokiem, aŜ w końcu opadła bezwładnie na jego pierś, a wtedy zanurzył się w niej i pchał, pchał, dopóki nie wypełnił jej nasieniem. Przez chwilę nie był w stanie myśleć o niczym, poza tym słodkim, wilgotnym ciałem w swoich ramionach i uczuciem absolutnej satysfakcji. Przesunął dłonią po giętkich plecach dziewczyny -porzucił dyscyplinę na rzecz rozkoszy cudzołoŜenia. Miał swoje obowiązki... Właśnie, obowiązki. - Celeste. Głowa dziewczyny spoczywała na jego ramieniu. Szepnął jej więc do ucha. - Celeste, posłuchaj. Spojrzała na niego. Uśmiechnęła się tym pełnym zaufania, szczerym uśmiechem, tak pochlebnym i czarującym, który natychmiast ogrzał mu lędźwie i przekonał go, by lepiej zacząć wypełnianie obowiązków od razu, inaczej na dobre o nich zapomni. Od początku nie był zadowolony z pomysłu, by wykorzystać Celeste w szpiegowskiej robocie, choć dotąd zawsze bezlitośnie posługiwał się wszelkiego 284
rodzaju narzędziami. Celeste, ze swoją znajomością rosyjskiego, okazała się narzędziem bardzo uŜytecznym. Teraz odezwało się w nim sumienie. MęŜczyzna nie wykorzystuje kobiety, z którą się kocha. Celeste cmoknęła go w policzek i zapytała. - Co takiego, kochanie? - Będziemy musieli się ubrać. Throckmorton dokonał wyboru. Zatrudni Celeste. Stanhope przejął juŜ pierwszą wiadomość do Londynu i przekazał ją pewnemu angielskiemu kupcowi, który natychmiast opuścił kraj. Stanhope wrócił do Blythe Hall i powiększył zapas gotówki, ukryty pod podłogą swego pokoju. Bez wątpienia będzie chciał poznać treść następnego listu. I zwróci się z tym do Celeste. - Musimy stad wyjść. Jęknęła jak dziecko, które pozbawiono deseru. - Naprawdę musimy? Pocałował ją w nagrodę. Z początku było to zwykłe cmokniecie w policzek, szybko jednak przerodziło się w długi, powolny, głęboki i prowokujący pocałunek. Gdy skończyli, powiedział: - Jest dość późno. Będziemy mieli szczęcie, jeśli nie natkniemy się na kogoś, kto wyciągnie wnioski. Nie wydawała się szczególnie przeraŜona. - Właściwe wnioski? - Bez wątpienia. Nie było nas na balu. Obawiam się, Ŝe juŜ staliśmy się obiektem plotek. Jęknęła znowu, ale podniosła się niechętnie i usiadła. To nie taki zły pomysł, uświadomić jej, Ŝe to juŜ ostatni raz, Ŝe potem wiadomości będą przekazywane i rozszyfrowywane przez innego agenta, a meldunki, jakie przekaŜe Stanhope, sprowadzą na Rosjan klęskę. To rozsądna dziewczyna. Zapewne, gdyby wiedziała, o co chodzi, z ochotą odegrałaby swoją rolę. 285
- Wybacz mi, Ŝe opuszczam cię po takiej nocy, ale będę musiał dokądś pojechać. Trochę mijał się z prawdą, lecz chciał znaleźć się poza domem, kiedy Stanhope będzie ją przepytywał. - Otrzymałem wczoraj listy... - Prawda, zapomniałam. Po tym, co działo się tu w nocy, czuła się winna, Ŝe nie dopełniła obowiązków. - Chcesz, Ŝebym przetłumaczyła je teraz? To znaczy, kiedy juŜ się wykąpię i przebiorę? - Nie ma potrzeby. Przybyły z Londynu po części przetłumaczone, a porównując je z tymi, które przetłumaczyłaś wcześniej, mniej więcej domyśliłem się, o co chodzi. Mniej więcej? Zerknął na nią spod oka. Wiedział dokładnie, co jest w listach. Napisał je po angielsku, a potem wysłał do Londynu, by tam przetłumaczono je na rosyjski i odesłano z powrotem. Tyle, Ŝe Celeste nie zgodziła się przyjść do jego gabinetu, a potem rozpętało się piekło. - Widzisz? - powiedziała zachęcająco. - Tłumaczenie nie jest trudne. To kwestia zastosowania tego, co wiesz i interpretacji reszty. Gdyby naprawdę było to takie proste. Wziął ją na ręce i zaniósł na poduszki. Podjąwszy postanowienie, skinął głową i ostroŜnie zdjął z krzaka róŜy jej pończochy. Celeste zachichotała jak mała dziewczynka, gdy rzucił je na nią. - Wyglądasz na jeszcze bardziej niŜ zwykle zadowolonego z siebie. Pochylił się, aby pozbierać z podłogi jej halki, lecz kiedy usłyszał, co powiedziała, wyprostował się i zapytał: - Co chciałaś przez to powiedzieć? 286
- Zawsze wyglądasz tak, jakbyś dokładnie wie dział, co trzeba zrobić. - Wymachując nogą, wciągnęła pończochy i wstała. - Dla tych z nas, którzy nie posiadają błogiego przekonania o własnej słuszności, moŜe to być niezwykłe irytujące. - Brakuje ci pewności siebie? - Czasami. Czasami teŜ postępuję niewłaściwie. -Zobaczyła wyraz jego twarzy, podeszła więc bliŜej i pogłaskała go po policzku. - Nie miałam na myśli ostatniej nocy. Jeśli wziąć pod uwagę wszystko, co zrobiłam po powrocie, tego akurat jestem absolutnie pewna. Pochwycił jej dłoń i ucałował. Wyłowiła spośród pledów koszulę i włoŜyła ją. - A juŜ najbardziej irytuje to Ellery'ego. - Ellery'ego? Nie chciał rozmawiać teraz o Ellerym. Nie z Celeste. - A cóŜ go tak irytuje? - To, Ŝe nie jest tak doskonały jak ty. - Jest doskonale przystojny - powiedział Throckmorton. Czego on jeszcze chce? - Nie mam pojęcia. Myślę, Ŝe trawi go niepokój. Wzięła halki z rąk Garricka i załoŜyła je. - Niepokój? Więc moŜe by tak spróbował wziąć się do pracy. - Bądź realistą. On nie nadaje się do zwykłej pracy. Myślę, Ŝe trzeba mu takich przygód, jakie ty przeŜyłeś w Indiach. Jej suknia leŜała porzucona na podłodze. Sięgnęła po nią i powiedziała: - Te zagniecenia nie dadzą się łatwo usunąć. - Wkrótce się oŜeni. Taka przygoda powinna mu wystarczyć. Zaczęła się ubierać i z głową ukrytą w sukni powiedziała: 287
- Powinien zostać szpiegiem albo kimś w tym rodzaju. Wsunęła ramiona w rękawy i jej twarz wyłoniła się z sukni. Nie wyglądała ani trochę inaczej, a przecieŜ powinna. Właśnie obudziła wszelkie drzemiące w umyśle Throckmortona podejrzenia. Co ona wie? - Szpiegiem? Postarał się, aby zabrzmiało to obojętnie. Zamiast tego w jego głosie dała się słyszeć czujność. - Albo kimś w tym rodzaju. Zapięła do końca guziki, odsuwając się z zasięgu jego dłoni, zmieniając z kochanki... w kogo? - Nie odpowiedziałeś, kiedy cię o to zapytałam. Chcesz, Ŝebym sprawdziła twoje tłumaczenie? To niemoŜliwe, by coś wiedziała. Po prostu niemoŜliwe. Jest szczera, szczodra, miła. Oddała mu swoje dziewictwo. Jej wzmianka o szpiegowaniu musiała być czysto przypadkowa. A jeśli nie - cóŜ, w Blythe Hall dobrze jej dotąd strzeŜono. Postara się, by nadal nie spuszczano jej z oka. - Tłumaczenia... tak. Poprosiłbym o pomoc StanTiope'a, lecz był zbyt zajęty czarowaniem dam. Nie zmieniając wyrazu twarzy zauwaŜyła: - Doskonale mu to wychodzi. Throckmortonowi nie spodobało się to, co usłyszał. - Flirtował z tobą? - Stanhope flirtowałby ze świnią, gdyby uznał, Ŝe przyda mu się bekon. Zaskoczony jej bezpośredniością i tym, Ŝe poznała się na Stanhopie, pozbierał swoje ubrania. Celeste była zbyt inteligentna. Jednak nie miało to znaczenia; nawet jeśli jest szpiegiem, nie pozwoli, aby ją aresztowano i powieszono. NiewaŜne, iŜ wie288
rzył głęboko, Ŝe wszyscy powinni być traktowani jednakowo. Nie mógłby znieść myśli, Ŝe Celeste wymierzono sprawiedliwość. Zatai jej zdradę, upewni się, Ŝe nigdy więcej nie będzie miała okazji pracować dla wroga i nigdy, przenigdy nie spuści jej z oka. Celeste błędnie odczytała milczenie Garricka. - Przepraszam. To twój przyjaciel. Lubisz go. Nie miałam prawa... Podjąwszy decyzję, poczuł się na tyle pewnie, by odpowiedzieć: - Nie przepraszaj. Obawiam się, Ŝe masz rację. JednakŜe nie mogę tak od razu go zwolnić ani zrezygnować z jego usług. Wiem, Ŝe proszę o wiele, ale czy nie mogłabyś przekazać mu treści ostatniego listu? - Dlaczego sam tego nie zrobisz? - Męska duma nie pozwoli mu mnie poprosić. Poza tym, wyjeŜdŜam. Ja... Ŝyczyłbym sobie, Ŝebyś przeczytała listy i potwierdziła moją opinię o tym, co zawierają. - Ach tak - mruknęła pod nosem. Nie powiedziała nic więcej i Garrick poczuł się nieswojo. Wyglądało to tak, jakby rozszyfrowała jego podstęp. Ale to przecieŜ niemoŜliwe. Prawdopodobnie dopiero teraz zaczęła uświadamiać sobie, co stało się zeszłej nocy i stąd to milczenie. A moŜe jednak współpracuje z Rosjanami? NiemoŜliwe. - Listy są w dolnej lewej szufladzie biurka. Jest zamknięta. Oto klucz. Wzięła klucz i spojrzała na swoją dłoń, a potem na Throckmortona. Usiadł na sofie i zaczął z trudem wciągać buty. - Sądzę, Ŝe jest tam mowa o spotkaniu Francuzów, Turków i Anglików na Krymie. 289
Niech Rosjanie zaczną martwić się o swój cenny Krym, a w tym czasie wojska angielskie w Afganistanie będą poruszały się swobodnie. - Zerknę na listy i przekaŜę ich treść Stanhope'owi, kiedy zapyta. Odszukała pantofelki i załoŜyła je, a potem podeszła do zasłon i chwyciła za skraj materiału. Throckmorton uniósł się na sofie. - Co ty... - Po tylu deszczowych dniach roślinom przyda się trochę słońca - wyjaśniła. -Zaczekaj! Lecz było juŜ za późno.
ROZDZIAŁ 24 - Dziękuję, Celeste. Stanhope siedział rozparty nonszalancko za biurkiem Garricka, pasując doskonale do eleganckiego wystroju, choć był jedynie uzurpatorem na królewskim tronie. - Znacznie ułatwiłaś mi zadanie. Nie traktował jej juŜ jak zdobywca, któremu nie sposób się oprzeć. Teraz uśmiechał się bezczelnie i Celeste miała ochotę go uderzyć. Wiedziała, co oznacza to nastawienie; poinformuje o tym Garricka najwcześniej, jak tylko będzie to moŜliwe. Tymczasem stała przed biurkiem, uśmiechając się ozięble. - Jestem szczęśliwa, gdy mogę być przydatna panu czy panu Throckmortonowi. Stanhope roześmiał się protekcjonalnie. - Tak, okazałaś się bardzo uŜyteczna. Dla mnie i dla Throckmortona. 290
Dla niego? Tak, teraz rozumiała swoją rolę w tej grze. Słuchała, kiedy Garrick mówił jej, co jest w listach, sprawdziła ich treść i przekazała ją Stanhope'owi. Jasne, proste i niewarte wzmianki, chociaŜ Stanhope przewracał zawartość otwartych szuflad Garricka niczym drobny złodziejaszek. Mogła dać mu klucz do tej jednej, zamkniętej. Miała go w kieszeni. Ale w czym okazała się uŜyteczna dla Throckmortona? Dobrze wiedziała, Ŝe Stanhope'owi nie chodziło o to, jaką była guwernantką. Nie po tej okropnej chwili, kiedy odsłoniła kotary w cieplarni i zobaczyła lorda i lady Featstone'ów, czekających przed domem, aŜ słuŜba załaduje do powozu ich bagaŜe. Oni zaś doskonale widzieli Celeste, ubraną nadal w suknię balową i wciągającego buty Garricka. Celeste i Garrick złamali podstawową zasadę, obowiązującą w angielskim towarzystwie; dyskrecja przede wszystkim. Dopóki cię nie złapano, wszystko było w porządku. A oni zostali przyłapani. Mimo to nie zamierzała wysłuchiwać przypochlebczych uwag z ust Stanhope'a. - Muszę zająć się dziećmi, więc jeśli pan pozwoli... wymówiła się, ledwie zachowując uprzejmość. - Nie przejmuj się - oznajmił Stanhope. - Owinęłaś sobie Throckmortona wokół palca. Zesztywniała, poraŜona jego zuchwalstwem. - Jest pan bezczelny! - On się w tobie zadurzył. Jej płoche, głupie serce zaśpiewało radośnie. - On... kto... Throckmorton panu o tym powie dział? Stanhope połoŜył obutą stopę na lśniącej, nieskazitelnej powierzchni biurka Garricka. 291
- Och, tak. Myśli, Ŝe jesteś głupia. - To nieprawda - wypaliła. - Niemądra. - Stanhope powtarzał to z widocznym upodobaniem. - Gdyby cię szanował, nie potraktowałby cię tak, jak zrobił to w cieplarni. Celeste oblała się szkarłatem. A zatem Stanhope podejrzewał, co robili ostatniej nocy. Nie powinna była odsłaniać tych kotar, ale, jak powiedziała Throckmortonowi, kto mógłby się spodziewać, Ŝe jakikolwiek angielski arystokrata moŜe być na nogach o ósmej rano, i to gotowy do wyjazdu? Garrick zrobił ponurą minę, ale powiedział, Ŝeby się nie martwiła. Załatwi to, gdy wróci. Tymczasem Stanhope bez skrupułów ją poniŜał. - Throckmorton wsadził ci rękę pod spódnicę. Nauczył poŜądania, zmiękczył twój opór. MęŜczyźni robili to z guwernantkami od zawsze, panno Milford. Celeste zbladła. On nie mówi o ostatniej nocy, uświadomiła sobie. Widział okropną scenę, jaka rozegrała się w cieplarni dwa dni temu. Nie noc namiętności, lecz chwilę, kiedy Garrick Throckmorton udowodnił, jak łatwo moŜe nią manipulować. PrzecieŜ nikogo tam nie było. - Jak... jak się pan dowiedział? Stanhope uniósł kpiąco brew. - Ludzie gadają, panno Milford. Celeste poczuła, Ŝe ścisnął się jej Ŝołądek. Garrick powiedział Stanhope'owi. Nie! Stanhope to kłamca i zdrajca, a Garrick nie byłby tak głupi, by się chełpić czymś takim. Nie. - Nie wierzę panu. - Wierz, w co chcesz, ale ja trafnie przewidziałem, Ŝe wkrótce wsadzi ci tam coś innego. Wstał i podszedł do niej. 292
Nienawidziła go. Jak on śmie tak do niej mówić. Jak śmie mieć rację. - Gdybyś naleŜała do towarzystwa, nie potraktowałby cię w sposób tak bezceremonialny. Gdybyś naleŜała do towarzystwa, twój ojciec by go zabił. Ale twój ojciec jest ogrodnikiem i nie moŜe bronić honoru córki, jeśli nie chce stracić posady. - Nie muszę tego słuchać - powiedziała i odwróciła się, by odejść. Stanhope chwycił ją za ramię i ścisnął boleśnie. - Nie waŜ się wychodzić bez pozwolenia, ty mała... chłopko! Nie jesteś warta, by całować mi buty. Próbowała się oswobodzić, ale wbił palce w jej ramię. Jutro na pewno pokaŜą się tam siniaki. - Proszę mnie puścić - powiedziała cicho - albo powiem Garrickowi, co pan wyprawia. - Garrickowi? - Stanhope potrząsnął jej ramieniem jak buldog, który chwycił kawał mięsa. - Nazywasz go Garrickiem? Co za bezczelność. Jesteś córką ogrodnika, a on pochodzi z linii parów, wywodzących się od Wilhelma Zdobywcy. Jego pogarda uderzyła ją niczym policzek. śyła w świecie marzeń, zwiedziona względami, jakie okazywał jej Ellery, Ŝyciem w ParyŜu i tolerancją Garricka. Stanhope prezentował nastawienie, przed którym ostrzegał ją ojciec. W Anglii liczyło się tylko dobre pochodzenie, nic nie mogło go zastąpić. Spojrzała na dłoń Stanhope'a. - Ojciec pana Throckmortona pochodził z gminu. W oczach Stanhope'a zabłysła pogarda szlachcica, pogarda, z jaką spotka się w towarzystwie za kaŜdym razem, kiedy zechce wznieść się ponad swój stan. - Rozcieńczenie starej, szlachetnej krwi jeden raz w zupełności wystarczy. 293
Nie tyle puścił jej ramię, co odepchnął je ze wstrętem. - Ale, oczywiście, on nie zamierzał cię poślubić. Kupił juŜ dła ciebie bilet powrotny. Celeste uświadomiła sobie, Ŝe oddycha ostroŜnie i płytko. - Bilet powrotny dokąd? - Do ParyŜa. Uśmiechnął się. Podszedł do biurka, otworzył górną szufladę i wyjął z niej zawiązywaną saszetkę z czerwonego aksamitu. Otworzył ją i wyrzucił zawartość na biurko. - Spójrz. Kupił je w dzień potym, jak przyjechałaś do Blythe Hall. Celeste poczuła, Ŝe jej palce lodowacieją, a przed oczami pojawiły się kolorowe punkciki. Usiadła cięŜko na jednym z niewygodnych krzeseł Garricka. - Nie wierzę panu. Podniósł do góry pakiet papierów i zaczął tak je przeglądać, by mogła się przekonać, co zawierają. - Bilet kolejowy do Londynu. Bilet na przeprawę przez kanał. Bilet kolejowy do ParyŜa. Throckmorton musi mieć nie lada wpływy, skoro zdołał skompletować je tak szybko. - Podniósł klucz. - Dom w ParyŜu. Potrząsnął listem i pokazał jej nagłówek. - Pismo, upowaŜniające bank do wypłacania ci tysiąca funtów rocznie. Pierwszego dnia po jej przybyciu Garrick wspomniał coś o przekupstwie. Dom w ParyŜu i tysiąc funtów rocznie. Teraz uświadomiła sobie, Ŝe on nie próbował jej przekonać, mówił po prostu o tym, co juŜ postanowił. Czerwona mgła przysłoniła jej wzrok, a płucom zabrakło powietrza. 294
- Throckmorton wydawał juŜ więcej, by spłacić kochanki Ellery'ego. Nie powinnaś była sprzedawać się tak tanio. Głos Stanhope'a nie brzmiał teraz pogardliwie, lecz raczej niespokojnie. - Nie masz chyba zamiaru zemdleć, co? Na miłość boską, nie myślałaś chyba powaŜnie, Ŝe uda ci się omotać Ellery'ego? - Nie. Nigdy powaŜnie nie myślałam, Ŝe mogłabym zawrócić w głowie Ellery'emu. Jej marzenie legio w gruzach. - Nie mogłaś teŜ się spodziewać, Ŝe Garrick zatrzyma cię przy sobie. To niemoŜliwe, byś go kochała. Przez chwilę przyglądał się jej uwaŜnie. - A jednak. Kochasz go. Celeste skurczyła się w środku, słysząc w jego glosie rozbawienie, grozę i litość. - Posłuchaj, dziewczyno, Throckmorton to człowiek pod wieloma względami niekonwencjonalny, lecz najwaŜniejsza dla niego jest rodzina. I tak juŜ towarzystwo traktuje go z pewną podejrzliwością. Gdy by jeszcze wprowadził do rodziny ciebie... Chciało jej się wymiotować. A potem nazwać Stanhope'a zdrajcą. Chciała wyjawić, co wie, ale dla chwili satysfakcji nie zdradzi przecieŜ swego kraju... ani Garricka. Nie zniŜy się do jego poziomu. Wzięła się w garść i uniosła głowę. - Jestem guwernantką, a pan sekretarzem. Pan teŜ zarabia na Ŝycie. Litość zniknęła, zdmuchnięta jej pogardą. - Nie musisz się martwić, Ŝe jeszcze raz zostaniesz skalana przez tego grubiańskiego, nie odpowiedzialnego awanturnika. Co zaś się tyczy mnie, wkrótce na dobre strząsnę z butów pył Blythe 295
Hall. Zawsze wiedziałem, Ŝe wszystko co dobre, kiedyś się kończy. - Podszedł do drzwi, a potem na moment się odwrócił. - Niech to będzie dla ciebie nauczką, byś nigdy więcej nie wpakowała się w tak kłopotliwe połoŜenie. * Siedziała ze stopami ustawionymi tuŜ obok siebie, złoŜonymi na kolanach dłońmi i wyprostowanymi sztywno plecami. Nie opierała się o krzesło, gdyŜ doszła do wniosku, Ŝe niewygoda, jaką odczuwa, odpowiada jej samopoczuciu. Pośladki zdrętwiały jej od twardego siedziska, lecz znacznie gorszy był ból lędźwi, wraŜliwość piersi. I ucisk w sercu. Zacisnęła zęby, by nie dzwoniły. Tak była rozdygotana. Słyszała, Ŝe goście Ŝegnają się i odjeŜdŜają, lecz nie potrafiła rozróŜnić słów. Patrzyła przed siebie, ale nic nie widziała. I tak było lepiej, gdyŜ nie zniosłaby widoku Blythe Hall, miejsca, z którego wkrótce zostanie wypędzona w najokropniejszych, najbardziej poniŜających okolicznościach. Gdyby naprawdę zobaczyła, co traci, nie oparłaby się pokusie, by chwycić te antyczne wazy z dynastii Ming i rzucać nimi o podłogę, aŜ rozpadłyby się na drobne, bezwartościowe kawałki. - Celeste! To on. Garrick. Ten męŜczyzna. Siedziała tu od wielu godzin, czekając na konfrontację, lecz teraz, kiedy wreszcie miała go przed sobą, zaschło jej w ustach, a dłonie mimo woli zacisnęły się w pięści. MoŜna do woli podsycać w sobie gniew, lecz to był Garrick, męŜczyzna, o którym sądziła, Ŝe jest uosobieniem honoru. MęŜczyzna, który manipulo296
wał, organizował, kierował Ŝyciem tylu ludzi z wyŜyn swojej pozycji społecznej i stanowiska. A ona go kochała. - Celeste, moja droga, muszę z tobą pomówić. Z trudem odwróciła głowę, gdyŜ szyja zesztywniała jej od pozostawania godzinami w jednej pozycji. Garrick szedł ku niej, odziany w strój do konnej jazdy, z rozwichrzonymi włosami, powaŜny, a nawet posępny, choć nie wiedziała, czym miałby się martwić. W końcu - przeprowadził wszystko, co sobie zamierzył - nawet akt ostatecznej zdrady wobec Celeste. Zwłaszcza to. Stanął nad nią i zapytał: - Rozmawiałaś ze Stanhope'em? - Tak. - To dobrze. - Rzeczywiście, jeden problem z głowy. Zatrzymał się w pół ruchu, gdyŜ właśnie siadał na krześle naprzeciw niej. - Dobrze się czujesz? - Doskonale. Widać wziął ją za słowo, gdyŜ usiadł, pochylił się i oparł łokcie na kolanach, złoŜywszy dłonie w okropnej parodii błagania. - Dziś rano niczego nie ustaliliśmy. - Wszystko juŜ ustalone - powiedziała z trudem, choć wydawało jej się, Ŝe nie zdoła nawet otworzyć ust. - Nie. Myślałem o tej nocy, o tym, co się wydarzyło i... Zaczerwienił się. Było oczywiste, o czym myślał. Wpatrywała się w niego w milczeniu. Nie zamierzała mu pomóc. Miała nadzieję, Ŝe cierpi. Gdyby mogła się poruszyć, z pewnością postarałaby się, by cierpiał jeszcze bardziej. 297
- Od kiedy się rozstaliśmy, bez przerwy rozmyślam o tym, jaką rolę odegrałem w tym, co się stało. Jestem za to odpowiedzialny. Pasmo ciemnych włosów opadło mu na czoło, jakby był prawdziwym człowiekiem, a nie maszyną złoŜoną z gładkich, zimnych, stalowych części. - Przyznaję, Ŝe to moja wina. Jest przystojny. Dlaczego nie widziała tego od początku? Jak mogła być tak ślepa? Porównała go z Ellerym i odrzuciła. Głupia, głupia Celeste. Ellery był jasny i czarujący, Garrick zaś ciemny, posępny i niebezpieczny. Oto męŜczyzna, którego lepiej omijać z daleka. A ona wyobraziła sobie naiwnie, Ŝe światło przezwycięŜy mrok. Nic dziwnego, Ŝe teraz siedzi tu, zaciskając z bólu pięści i czekając, aŜ zostanie odesłana. - Wydarzenia takie, jak te ostatniej nocy nie mogą być pozostawione bez zadośćuczynienia. Bilet do ParyŜa. Roczny dochód. - Na pewno masz doświadczenie w załatwianiu te go rodzaju spraw. Garrick zacisnął wargi. - Nie uwodzę młodych kobiet, które zatrudniam. Bękart. - Najwidoczniej jednak uwodzisz. - To nie zdarzyło się nigdy przedtem. - Popełniłam więc błąd, przyjmując twoją ofertę. Skrzywiła się. Po takiej nocy mogłaby być bardziej ostroŜna w doborze słów. - Dotyczącą posady guwernantki - sprecyzowała. Gdybym ją odrzuciła, nie stanąłbyś wobec pokusy, aby sprzeciwić się zasadom. - Na pewno niepokoją cię moje obyczaje - powiedział wreszcie tonem, wyraŜającym najwyŜszą cierpliwość. 298
- Nie! - Masz wszelkie powody, by się niepokoić. - Nie mam. - Jednak zapewniam cię, Ŝe dotąd zawsze zaspokajałem swoje słabostki z dala od domu. Dlatego uwaŜam... - Nie uwiodłeś mnie. Nie jestem tak głupia, by dać się uwieść, ani tak nikczemna, aby cię o to oskarŜyć. Doskonale pamiętam, Ŝe sama prosiłam cię, byś nauczył mnie miłości dodała, nie kryjąc wstrętu. - Twój ton mnie zadziwia. Czy wydałem ci się odraŜający? zapytał, unosząc wysoko brwi ze zdziwienia i oburzenia. -Nie. - Nie znający się na rzeczy? Obojętny na twoje potrzeby? - Nie i jeszcze raz nie. Odchylił się i wygładził kant spodni. A potem uśmiechnął się tym wstrętnym, wyraŜającym zadowolenie z siebie, uśmieszkiem. - Oczywiście, Ŝe nie. Powiedziałbym, Ŝe cię zaspo koiłem. Nie pozwoliłem, byś ukryła, jaką sprawiło ci to przyjemność - choć się starałaś. Celeste zarumieniła się. Cała ta scena była trudna do zniesienia. Nienawidziła siebie. A przede wszystkim nienawidziła jego, tej odpręŜonej pozy, jaką przybrał, tego uśmieszku zadowolenia i spokojnej pewności siebie. A kochała go, poniewaŜ... poniewaŜ... Jakoś nie potrafiła sobie przypomnieć, dlaczego go kocha. Wiedziała tylko, Ŝe miłość połączyła się z upokorzeniem, rozczarowaniem i nienawiścią, tworząc groźną mieszankę bólu i furii. - Zastanawiałem się nad twoją przyszłością. - PrzecieŜ wszystko juŜ załatwiłeś - mruknęła. Bilet do ParyŜa. Roczny dochód. 299
Lecz Garrick jeszcze raz ją zadziwił. Klęknął i ujął jej dłoń. Wykręciła pałce, próbując się oswobodzić. Osiągnęła juŜ jako taki spokój, a teraz on chciał wszystko zburzyć. Dlaczego klęczy? Co on wyprawia? Zacieśnił uścisk, nie na tyle, Ŝeby bolało, ale by wiedziała, Ŝe jeśli spróbuje wyrwać dłoń, zrobi sobie krzywdę. A potem powiedział tym pompatycznym, wszystkowiedzącym, typowym dla pana Throckmortona tonem: - Zdaję sobie sprawę, Ŝe chętnie posłałabyś mnie do diabła. Nie jestem Ellerym. Nie jestem uderzają co przystojny ani beztroski, lecz, jak raczyłaś zauwaŜyć, nie uwiodłem cię. - Wstań. Zignorował ją. - Byłaś bardziej niŜ chętną uczestniczką tego, co się wydarzyło - dodał, jakby tym zdziwiony. Nie dbała juŜ o to, czy zrobi sobie krzywdę. Wyrwała mu dłoń i przycisnęła ją do piersi. - Nie przypominaj mi. - AleŜ muszę, poniewaŜ jest na to tylko jedno lekarstwo. Zaczęła rozumieć. Zanosiło się na coś znacznie gorszego, niŜ bycie odesłaną. - Nie potrzebujemy lekarstwa. Nikt nie jest chory. - Posłuchaj, jestem starszy i bardziej doświadczony od ciebie. Wiem, jak kręci się świat. Musisz mi zaufać, Ŝe zrobię to, co będzie dla nas najlepsze. Och, umiał posługiwać się słowami. Mówił szczerze i z przekonaniem, jakby naprawdę obchodził go jej los. Inna kobieta moŜe dałaby się oszukać, ale dziś rano, trzymając ją w ramionach, powiedział, Ŝeby przekazała wiadomość Stanhope'owi. Widziała, Ŝe zawahał się, nim ją o to poprosił. Doskonale zda300
wał sobie sprawę, jakie to niewłaściwe, naraŜać na niebezpieczeństwo kobietę, którą właśnie uwiódł. A jednak to zrobił, a teraz udawał, Ŝe nic się nie stało. Więc mu przypomni. - Czy Stanhope przekazał wiadomość dalej? Garrick potrząsnął głową jak wilk, uderzony pałką. - Co takiego? - Czy Stanhope przekazał informacje szpiegowi, z którym się kontaktował, zdradzając tym samym swój kraj i czyniąc moją nieświadomą pomoc uŜyteczną? Z satysfakcją przyglądała się, jak opalona twarz Garricka blednie. - Skąd o tym wiesz? - Niech pomyślę. Wyprostowała dłoń i zaczęła wyliczać, zginając palce: - Najpierw słyszę Rosjankę, która rozpaczliwie próbuje zobaczyć się z tobą i opowiada, jak to pewien Anglik został zdradzony, aresztowany i wszelki ślad po nim zaginął. Zaczynam się więc zastana wiać: dlaczego starała się zobaczyć akurat z tobą? A potem Stanhope okłamuje cię co do treści meldunku. Stajesz się bardzo podejrzliwy w stosunku do nas obojga, lecz ja widocznie zdaję test, gdyŜ na gle Stanhope przestaje dla ciebie tłumaczyć, a jego miejsce zajmuję ja. Na dodatek polecasz mi, bym przekazywała mu treść listów, jeśli o to poprosi, co on rzeczywiście czyni, zmuszając się, aby być dla mnie uprzejmym. Przekazywanie informacji staje się tak waŜne, Ŝe dziś rano przypomniałeś mi o tym, chociaŜ na naszych ciałach jeszcze nie wysechł pot po kochaniu się. 301
Miała ochotę uśmiechnąć się pogardliwie, lecz nie zdołała zmusić do tego warg. - Pozwól, Ŝe uspokoję cię raz jeszcze. Informacje zostały przekazane. Wypełniłeś swój obowiązek względem Anglii, a raczej, akurat ten obowiązek. - Co przez to rozumiesz? - zapytał, wstając. - Wiem, kim jesteś, Garricku Throckmortonie powiedziała, spoglądając na górującego nad nią, niezłomnego, lojalnego męŜczyznę. - Dowodzisz szpiegowskimi operacjami w całej Anglii. Zawahał się, a potem wyjaśnił: - Nie w całej. Moją specjalnością są Indie i kraje połoŜone jeszcze dalej. - Wielka Gra - powiedziała. Tak nazywano walkę o wpływy w Azji Środkowej, toczącą się pomiędzy Anglią a Rosją. Odszedł kilka kroków, a potem odwrócił się i spojrzał na nią. Wiedziała, co zobaczył: drobną, atrakcyjną blondynkę, która na pierwszy rzut oka miała zaledwie tyle rozumu, by samej się ubrać. Większość męŜczyzn postrzegała ją w ten sposób i było to zarówno błogosławieństwem, jak przekleństwem, poniewaŜ, choć fakt, Ŝe nie doceniano jej inteligencji często działał na korzyść Celeste, okropnie ją jednak irytował. Teraz była zirytowana. - Doszłaś do tego sama? - zapytał. Tym razem udało jej się uśmiechnąć z pogardą. - Samiuteńka. Za pomocą mego słabego, niewiele wartego, kobiecego móŜdŜku. - Nigdy nie uwaŜałem cię za głupią, a teraz udowodniłaś, Ŝe posiadasz aŜ nazbyt wiele inteligencji. Pochylił się nad nią, wsparł dłonie na poręczach krzesła, na którym siedziała i zmusił ją, by spojrzała mu w twarz. 302
- To bardzo waŜne, byś powiedziała mi wszystko. Jak się tego domyśliłaś? - Pracowałam dla ambasadora Rosji. Rosjanie oddychają i Ŝyją szpiegostwem. Jak mogłabym nie rozpoznać angielskiego odpowiednika ambasadora? Wiedziała bardzo duŜo na temat mechanizmów, rządzących Wielką Grą i sposobu myślenia szpiegów. Wiedziała nawet, Ŝe Garrick musiał ją podejrzewać. - Czy wiem zbyt wiele? - zakpiła. - Poślesz mnie do więzienia? A moŜe spotka mnie coś jeszcze gorszego? - Powiedziałaś komuś? - Chwycił ją za ramiona. Powiedziałaś Stanhope'owi? - Choć miałam wielką ochotę dać ci nauczkę i udowodnić, Ŝe nie naleŜy wykorzystywać kobiety, z którą się sypia, nie uznałam naszego romansu za dość waŜny, by dla zemsty narazić na szwank do bro mojego kraju. Czy mógłbyś zabrać ręce z moich ramion? - dodała stanowczo. Posłuchał i Celeste, zła na siebie, uświadomiła sobie, Ŝe sprawiło jej to przykrość. Stał, pocierając palcami szczękę, przyglądając się jej, oceniając, jak to, co wie, moŜe zawaŜyć na sprawie i zastanawiając się, jakby tu obrócić sytuację na swoją korzyść. Niemal widziała, jak w jego głowie obracają się trybiki. Dobrze, Ŝe wkrótce będę miała to za sobą, pomyślała. - Szef operacji wywiadowczych nie moŜe zbyt długo pozostawać na stanowisku - powiedział nieobecnym tonem - gdyŜ wcześniej czy później jego toŜsamość zostaje odkryta. Najwidoczniej w moim przypadku to juŜ się stało. ZwaŜywszy, Ŝe Stanhope zdradził, nad moją rodziną zawisło niebezpieczeństwo. Zrezygnowałem z funkcji. Biuro w Londynie wyzna czy do tej roli kogoś innego. Nie będę wiedział, kto nim jest. 303
Mogłaby co prawda się zastanawiać, czy poinformował ją o tym dlatego, Ŝe nadal jej nie ufa, ale postanowiła wziąć jego słowa za dobrą monetę. - Z uwagi na dzieci muszę przyznać, Ŝe mi ulŜyło. - Lecz jestem w kłopocie. Jeśli wiedziałaś, czym się zajmuję i rozumiałaś, na czym polega twoja rola, a mimo to przyszłaś do mnie wczoraj w nocy... to dlaczego jesteś taka zła i nieszczęśliwa? Chcę cię poślubić! Najwidoczniej uwaŜał, Ŝe powinna podskoczyć z radości. Budzić się w jego ramionach kaŜdego ranka, rozmawiać z nim w dzień, tulić jego dzieci... Wściekła na siebie za swoją słabość, odrzuciła pokusę. -Nie! Wstała, choć po tak długim pozostawaniu w bezruchu nie przyszło jej to łatwo. - Nie odmawiam ci z powodu twojego zajęcia, ale dlatego, Ŝe jesteś kłamcą. - Jestem nim, kiedy zmuszają mnie do tego okoliczności przyznał. - Ale nie mogę sobie przypomnieć, bym skłamał tobie. Jeszcze raz zakręciło jej się w głowie i musiała przytrzymać się krzesła. - Kłamcą najgorszego rodzaju. Rozumiem, Ŝe musiałeś skłamać na temat Stanhope'a. Intrygowałeś, by chronić swój kraj i pokonać wroga. Ale intrygowałeś takŜe przeciwko mnie. - Intrygowanie nie wydaje się najwłaściwszym słowem powiedział chłodno, na powrót czujny i zdystansowany. - Bilety do ParyŜa. Roczny dochód - powiedziała, bacznie mu się przyglądając. Na chwilę uniósł brwi, a potem jego twarz wygładziła się i zobojętniała. Znów zmienił się w myślącą maszynę. 304
Pomyślała, Ŝe nie chce poślubić maszyny. - Jestem córką ogrodnika. I guwernantką. Kiedy dowiedziałeś się, Ŝe zamierzam poślubić Ellery'ego i pokrzyŜować tym samym twoje plany, mogłeś odesłać mnie z powrotem do szkoły lub nie pozwolić mi swobodnie poruszać się po domu. Mogłeś zrobić cokolwiek innego, zamiast próbować mnie uwieść. - Straciłbym ogrodnika, a Ellery bardzo by się zdenerwował - zauwaŜył nader rozsądnie. - Za to ja nie miałabym dziś złamanego serca i zachowałabym cnotę. Ach, prawda, zapomniałam - nie jestem tak waŜna, jak stan ogrodu Throckmortonów czy samopoczucie ich młodszego syna. W dłoniach i stopach, do których powoli napływała krew, czuła mrowienie, zaś widok Garricka i rozmowa z nim wywarły ten sam nieprzyjemny wpływ na jej uczucia. - Nie jestem z tego dumny, przyznaję. Jednak, technicznie rzecz biorąc, nie okłamałem cię. A teraz oferuję zadośćuczynienie. - Nie - odparła, spoglądając na swoje dłonie i rozcierając je. - Oferujesz małŜeństwo. - A cóŜ innego mógłbym zaoferować, aby naprawić szkody? -Hm. Podeszła do biurka, otworzyła szufladę, wyjęła woreczek z czerwonego aksamitu i wysypała na blat jego zawartość. Spojrzała na nią, doskonale świadoma, Ŝe będzie potrzebowała tych biletów i czeku. Lecz kiedy tylko dostanie pracę, zwróci mu wszystko co do pensa. - Byłoby mile widziane, gdybyś skoczył z najwyŜszej wieŜy tej głupiej imitacji zamku i rozbił się na kamiennych płytach. 305
ROZDZIAŁ 25 - Ale ty musisz za mnie wyjść. Nigdy dotąd nie za znałem takiej przyjemności z kobietą. Ledwie te słowa wyszły z jego ust, uświadomił sobie, Ŝe popełnił błąd. Miał ochotę ugryźć się w język. Celeste stała spokojnie za krzesłem, ściskając kurczowo jego oparcie. Trwała sztywno wyprostowana, to rumieniąc się, to blednąc. Jej rozkoszne, zawsze tak wesołe usta nie uśmiechały się teraz. - To oznacza, Ŝe będziesz musiał porzucić wszelką nadzieję na szczęście. Throckmorton rzadko mówił to, czego nie naleŜy, ale tym razem jego gafa cuchnęła niczym rozkładająca się padlina. Skonsternowany, pośpieszył naprawić błąd. - Będziesz szczęśliwa. Dopilnuję tego. - Wydarzenia dzisiejszego poranka o mało mnie nie zabiły - powiedziała, po czym odwróciła się i skierowała ku drzwiom. - Nie sądzę, bym była w stanie znieść choć odrobinę więcej tego, co ty uwaŜasz za szczęście. Nagle Garrick Stanley Breckinridge Throckmorton uświadomił sobie, Ŝe nie wie, co robić. Czy zmusić Celeste, by usiadła i uświadomić jej, jakie korzyści odniesie, wychodząc za niego za mąŜ? Pozwolić jej odejść, mając nadzieję, Ŝe kiedy ochłonie, wróci do niego dobrowolnie? Porwać ją w ramiona i całować, aŜ zmieni zdanie? Jakoś mu się nie wydawało, by którykolwiek z tych sposobów mógł okazać się skuteczny. Nagle go olśniło. - Będziesz musiała za mnie wyjść! - zawołał. - Zostaliśmy skompromitowani! Obdarzyła go lodowatym spojrzeniem, które sprawiło, Ŝe poczuł się nic nie znaczący i głupi. 306
Nie spodobało mu się to, ruszył więc ku niej, gdy nagle do jego uszu dobiegł szelest spódnic i stukot butów, a w chwilę potem do biura wpadli Ellery i Hiacynta. - To wszystko przez nią. Pobladła Hiacynta wskazała drŜącym palcem Celeste i powiedziała do Garricka: - To przez nią Ellery mnie zaniedbywał. Odwróciła się do dziewczyny i zawołała: - Ellery'emu się wydaje, Ŝe cię kocha! Jego brat nie mógł wybrać gorszej chwili, by okazać szczerość. Teraz Throckmorton musiał nie tylko rozwiązać swój problem, ale teŜ zapobiec rozpadowi narzeczeństwa Ellery'ego. Spojrzał na brata, który nie odrywał wzroku od Hiacynty. Ta zaś wydawała się nader oŜywiona. Rezygnując w wszelkich pretensji do załatwienia sprawy w sposób dyplomatyczny, powiedział: - Jestem przekonany, lady Hiacynto, Ŝe ty i Ellery wolelibyście omówić tę sprawę tylko we dwoje. Pragnął zostać sam z Celeste i skłonić ją, aby przyjęła jego oświadczyny. Gdyby powiedział to, co naleŜy, z pewnością zachowałaby się rozsądnie. Tylko co to by mogło być... Jednak Hiacynta zignorowała go i ruszyła ku Celeste. - Podziwiałam cię. Ufałam ci. A ty mnie okłamywałaś. - To nieprawda! - krzyknęła Celeste. Hiacynta wymachiwała jej teraz palcem przed nosem, co zupełnie nie pasowało do jej wcześniejszego, powściągliwego zachowania. - Kłamałaś wtedy w cieplarni! Otworzyłam przed tobą serce, a ty nie powiedziałaś, Ŝe on unika mnie z twojego powodu! 307
Celeste podeszła do Hiacynty. - To nie było kłamstwo. Po prostu nie miałam ser ca ci powiedzieć. Throckmorton nie zdołał się powstrzymać. - Właśnie! - Nie mieszaj się do tego! - zawołała Celeste. Throckmorton zamilkł, rad, Ŝe wypowiedział swoje zdanie. - Bardzo mi przykro - mówiła dalej Celeste. - Nie powinnam była próbować ukraść ci narzeczonego, lecz jeśli poprawi to twoje samopoczucie, wiedz, Ŝe zostałam srodze ukarana. - śadna kara nie jest wystarczająca, aby zapłacić za taką zdradę! - zawołała Hiacynta. Dosyć. Garrick Throckmorton nie Ŝyczył sobie dalszych kłótni, powiedział więc swoim najbardziej uspokajającym tonem: - Nie musiałaś się martwić nawet przez chwilę, lady Hiacynto. Zatroszczyłem się o to, by dać Celeste zajęcie gdzie indziej. - Tak, lady Hiacynto. Uspokój się. Pan Throckmorton przedsięwziął środki, aby utrzymać mnie z dala od Ellery'ego. Co powiedziawszy, przyjrzała się Ellery'emu spod rzęs, a jej spojrzenie wyraŜało kpinę i podziw zarazem. - Poza tym, nie pragnę go juŜ - powiedziała. - Nie chciałabym Ŝadnej z tych zdradzieckich, kłamliwych throckmortonskich świń, nawet gdyby podano mi ją na srebrnym talerzu z jabłkiem w pysku. - Ani ja! - oświadczyła Hiacynta. - Zaczekajcie - zaczął Garrick. Jednak kobiety zignorowały go. Szeleszcząc nakrochmalonymi spódnicami, ruszyły ku drzwiom, starając się prześcignąć jedna drugą. Hiacynta wy308
grała z racji swego wzrostu, ale potknęła się, kiedy Celeste nastąpiła jej z tyłu na spódnicę. Gdy wyszły, Garrick przez chwilę gapił się na drzwi, nie w pełni świadom, co się właściwie wydarzyło. - Doskonale - powiedział Ellery. Wpatrywał się w brata, jakby ten był wijącą się Ŝmiją. - Kiedy juŜ skończysz ze szpiegowaniem, mógłbyś zająć się dyplomacją. Garrick poczuł, Ŝe opuszcza go opanowanie. Czy wszyscy wiedzieli? - Co to znaczy „skończysz ze szpiegowaniem"? Ellery, na którym gniew brata najwidoczniej nie wywarł wielkiego wraŜenia, zapytał: - Lepiej powiedz, co miałeś na myśli, mówiąc, Ŝe zatroszczyłeś się o to, aby utrzymać Celeste z dala ode mnie? - Ty mi odpowiedz - rzucił Garrick gniewnie. - Ufałem ci. Jesteś moim bratem. Powiedziałeś, Ŝe pomoŜesz mi z Celeste, a teraz widzę, Ŝe zagarnąłeś ją dla siebie. A jednak Ellery'emu udało się odwrócić uwagę brata. - Kto ci to powiedział? - WyjeŜdŜający goście plotkowali o tym, jak to lord i lady Featstone'owie zobaczyli was dziś rano przez okno cieplarni. Celeste miała strój w nieładzie, a ty wciągałeś buty. Mój szlachetny, poprawny, nieskazitelny braciszek uwiódł córkę ogrodnika. - Zaoferowałem się ją poślubić! - I twoim zdaniem to załatwia sprawę? - ryknął Ellery. Ty bałwanie! Ta piękna, radosna dziewczyna jest nieszczęśliwa, a wszystko przez ciebie! - Lady Hiacynta takŜe jest nieszczęśliwa, i to z twojego powodu. 309
Throckmorton uświadomił sobie, Ŝe próbuje obarczyć winą Ellery'ego. Do tej pory była to ulubiona zagrywka jego brata. Teraz Throckmorton posłuŜył się nią w rozpaczliwej nadziei, Ŝe Ellery nie uświadomi sobie głębi jego niegodziwości. Niestety, nadzieje zawiodły. - Sam zajmę się Hiacynta. Teraz mówimy o Celeste. - Myślisz, Ŝe poradzisz sobie z lady Hiacynta? - Tak jak ty poradziłeś sobie z Celeste. - Sądziłem, Ŝe lady Hiacynta będzie gniewać się raczej z powodu Kiki. -I miałeś racje Ellery skręcił ku szafce z trunkami i nalał sobie szklaneczkę whisky. Garrick o mało nie zaklął. Ellery znowu pił. - Nie potrzebujesz tego. Jeśli lady Hiacynta nie chce za ciebie wyjść, nie masz powodu pić. - Ale teraz to ja chcę ją poślubić. Zawsze chciałem, ale wystraszyła mnie nadmiernymi oczekiwaniami i bałwochwalczym stosunkiem do mnie. Wiedziałem, Ŝe wcześniej czy później ją zawiodę. Ellery pociągnął solidny łyk bursztynowego napoju, a potem roześmiał się niewesoło. - CóŜ, moŜna było się załoŜyć, Ŝe nastąpi to raczej wcześniej niŜ później. A zatem - dodał, prostując ramiona skoro nie mogę poślubić Hiacynty, chcę wejść do tego szpiegowskiego interesu, jak reszta mojej rodziny. On wie, przypomniał sobie Throckmorton i aŜ ścisnęło go w dołku. Postanowił zagrać na zwłokę. - Szpiegowski interes? - Właśnie - potwierdził Ellery kpiąco. - Ludzie przyjeŜdŜają do Blythe Hall i opuszczają dom w środku nocy. A te straŜe wokół posiadłości, kobiety 310
paplające w obcych językach. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, ale to nie znaczy, Ŝe ja nie wiem, co się wokół mnie dzieje. Throckmorton sądził dotąd, Ŝe jest uosobieniem przebiegłości. Teraz, w ciągu zaledwie godziny, dwie osoby udowodniły mu, jak bardzo się mylił. - Czy cała Anglia o tym wie? - To znaczy, czy komuś powiedziałem? Ellery pociągnął jeszcze łyk trunku, a potem uniósł szklaneczkę w parodii toastu. - Nie. Nawet kiedy byłem zawiany, drogi bracie. - Nie o to mi chodzi. Czy tak łatwo było się domyślić? - Nie. Ludzie na ogół widzą, co chcą widzieć, a większą część tego, co tu się działo, da się wytłumaczyć interesami. Ale ja mieszkam w tym domu. Jak mogłeś oczekiwać, Ŝe uda ci się utrzymać mnie w nie wiedzy? Przez całe dorosłe Ŝycie czekam, by ktoś mnie poprosił, Ŝebym się przyłączył. Najpierw w grze uczestniczyli rodzice, potem dołączyłeś ty. Nikt się do mnie nie zwrócił, bym teŜ w to wszedł, chociaŜ czy niłem aluzje. Wszyscy mnie namawialiście, Ŝebym za jął się interesami. CóŜ, nie znam się na interesach, ale z pewnością byłbym dobrym szpiegiem. - Nie wiesz, o czym mówisz. - Znam cztery języki, Garricku, i z łatwością mogę nauczyć się następnych. A co waŜniejsze, jestem tylko bezwartościowym hulaką i libertynem. Ludzie zupełnie się mną nie przejmują. Masz pojęcie, ilu rzeczy mógłbym się dowiedzieć? - Nie sądziłem... - Mówią przy mnie wszystko, gdyŜ myślą, Ŝe jestem głupi. No cóŜ, w zeszłym roku chyba z pół tuzina razy słyszałem, jak Stanhope przekazuje informacje swojemu lokajowi. 311
Throckmorton zamarł. - Słyszałeś... jak... Stanhope... przekazuje informacje... - Garrick, ty się jąkasz! Wiedziałeś o Stanhopie, prawda? - Dowiedziałem się dopiero w tym tygodniu! Ellery nalał kolejną szklaneczkę i podał ją bratu. - Napijesz się? Throckmorton nie odmówił. - Myślałem, Ŝe posługujesz się Stanhope'em jako podwójnym agentem, dlatego trzymałem gębę na kłódkę. Garrick wysilił pamięć, próbując przypomnieć sobie lokaja Stanhope'a. Spokojny, kompetentny męŜczyzna średniego wzrostu i budowy, o umiarkowanie brązowych włosach i umiarkowanie niebieskich oczach. Wyglądał jak typowy Anglik, a tymczasem przekazywał informacje Rosjanom tuŜ pod nosem Throckmortona i płacił za nie Stanhope'owi. Ellery chwycił brata za ramię i potrząsnął nim, rozlewając whisky na dywan. - Gdybym w tym siedział, zdusilibyśmy całą sprawę w zarodku. - Powinieneś był do mnie przyjść. - Nie, to ty powinieneś był przyjść do mnie - powiedział Ellery. - Przyjmij moje usługi, Garricku. Chcę dla ciebie pracować. Throckmorton spojrzał na Ellery'ego. Jasnowłosy, przystojny, dobroduszny. Throckmorton nie byt w stanie nawet pomyśleć o tym, Ŝe miałby narazić go na ryzyko. Ellery mógłby zostać postrzelony lub rozerwany na strzępy. A gdyby Rosjanie schwytali go i zaŜądali okupu... Throckmorton nie Ŝyczył sobie, by jego patriotyzm został wystawiony na podobną próbę. 312
- Nie mogę - powiedział. - JuŜ się tym nie zajmuję - Więc skontaktuj mnie z kimś, kto mógłby mnie zaangaŜować. Throckmorton potrząsnął głową. - Chcę, Ŝebyś był bezpieczny. Matka teŜ tego chce. Nawet mnie nie proś. Ellery odsunął się, jakby Throckmorton go uderzył. Uśmiechnął się, lecz była to tylko gorzka parodia jego zwykłej beztroskiej wesołości. Chwycił butelkę i przycisnął ją do piersi. - A zatem, trafię do piekła własną drogą. * Wyglądało na to, Ŝe wkrótce trafi tam cała rodzina. Ellery pił. Hiacynta była wściekła. Garrick uwiódł dziewczynę, którą miał odciągnąć od brata. A Celeste... CóŜ, lady Philberta czuła, Ŝe musi porozmawiać z Celeste, dowiedzieć się, dlaczego Throckmorton przesiaduje w gabinecie, wrzeszcząc coś o lokaju Stanhope'a, któremu udało się wymknąć, to znów gapiąc się bezmyślnie w przestrzeń. Słyszała pogłoski o tym, iŜ Celeste odrzuciła oświadczyny Garricka. Uśmiechnęła się do siebie. Słyszała takŜe co nieco o Garricku i Celeste w cieplarni, wystawionych na ciekawskie spojrzenia lady i lorda Featstone'ów. Na tę wieść o mało nie zaczęła tańczyć i śpiewać. Zamiast tego udała się na przechadzkę po ogrodzie, wiedziona przez pomocników ogrodnika. Znaleźli Celeste i Milforda zajętych pieleniem chwastów w ogrodzie kuchennym. Biedna Celeste. Spojrzała na lady Philbertę, a kiedy uświadomiła sobie, kto przykuśtykał do jej ogródka, 313
pochyliła głowę i zaczęła jeszcze szybciej wyrywać nieszczęsne rośliny. Lady Philberta nie miała jej tego za złe. - CóŜ to za korzystne dla zdrowia zajęcie! - po wiedziała. - Ja sama, nim pokonało mnie lumbago, często pieliłam grządki w tym ogrodzie. Pamiętasz, Milfordzie? Milford podniósł się z klęczek. - Pamiętam, madame. - Zapach roślin oczyszcza umysł, a ćwiczenie wzmacnia ciało. Nie sądzisz, Celeste? Milford trącił córkę stopą. Celeste wstała powoli i otrzepała ziemię z rąk. - Tak, madame. - Milfordzie, czy mogłabym na chwilę wypoŜyczyć twoją córkę? Milford przez chwilę przyglądał się swej chlebodawczyni. Znali się od bardzo dawna, więc bez problemu odczytała przesłanie: Nie waŜcie się mojej małej skrzywdzić jeszcze bardziej. Skinęła głową, składając niemą obietnicę, Ŝe zaopiekuje się Celeste. - Idź, dziewczyno. Dokończę sam - powiedział i pchnął córkę lekko w plecy. Celeste ruszyła niechętnie za lady Philberta. Było piękne letnie popołudnie, jakie moŜe zdarzyć się tylko w Suffolk po deszczu. Wysypane Ŝwirem ścieŜki schły w słońcu, gałęzie drzew kołysały się, poruszane lekkim wiatrem, a kwiaty kwitły na potęgę. - Deszcz spowodował nawrót lumbago, pójdziemy więc w stronę domu - oświadczyła lady Philberta. - Jak sobie pani Ŝyczy - zgodziła się Celeste posępnie. Lady Philberta miała ochotę się roześmiać. Młodzi ludzie tak często tragizują, jakby kaŜda miłosna 314
rana miała spowodować ogólnoświatową katastrofę. Zaczekajmy, aŜ dziewczyna zostanie męŜatką. Szybko odkryje prawdziwe szczyty i głębie bycia związaną z tym najtrudniejszym do obcowania stworzeniem -męŜczyzną. Wróciły na szeroką, główną alejkę, obramowaną dębami. Wiodła prosto do Blythe Hall. - Chciałam tylko powiedzieć, jak bardzo jestem ci wdzięczna, Celeste. Dbasz o moje wnuczki. Pielisz mój ogródek... - Odczekała, aŜ zaalarmowana Celeste na nią spojrzy, a potem dodała: - Jesteś taka pil na i pracowita. Nawet sypiasz z moim synem. Celeste zaczerwienia się po czubek nosa. - Milady... - głos jej się załamał. - Nie potrafię ci powiedzieć, jak bardzo byłabym szczęśliwa, gdybyś dołączyła do naszej rodziny. - Objęła dziewczynę. - Potrzebujemy nieco świeŜych pomysłów na Ŝycie. Celeste nauczono szacunku dla osób lepiej urodzonych i starszych, a lady Philberta doskonale zdawała sobie z tego sprawę - lecz pozostała sztywna. - Nie zamierzam poślubiać twego syna, pani - powiedziała. - śadnego z twoich synów - dodała po chwili namysłu. - No cóŜ, Ellery jest juŜ zajęty. Ale mogłabyś poślubić Garricka. Zaskoczenie albo pogarda spowodowały, Ŝe Celeste odpowiedziała jedynie krótkim: - Nie. Lady Philberta wskazała gestem budynek, widoczny spoza zwisających gałęzi. - To piękny dom i przykro byłoby mi go opuścić, ale chciałabyś zapewne poprowadzić go po swojemu. - Nie zamierzam poślubić twego syna, pani - powtórzyła Celeste. Lady Philberta spostrzegła, Ŝe 315
dziewczyna zastanawia się gorączkowo, próbując odgadnąć, o co naprawdę chodzi jej chlebodawczyni i podejrzewając ją o niecne motywy. - ChociaŜ doceniam zaszczyt - dodała po chwili. Niewiele było chwil, kiedy lady Philberta mogła czerpać korzyści z tego, Ŝe jest juŜ starszą damą, lecz jedna z nich właśnie nadeszła. Zapytała więc wprost: - Dlaczego nie chcesz poślubić mego syna? - Z całym szacunkiem, milady, Garrick to kłamca i manipulator. - Kłamca? Doprawdy? - spytała lady Philberta, najwyraźniej zaskoczona. -A w jakiej to sprawie skłamał? - Skłamał czynem. Z premedytacją postarał się, bym sądziła, Ŝe lubi mnie i szanuje, a w tym samym czasie snuł intrygę, jak tu odesłać mnie do ParyŜa. Lady Philbeta rozsądnie milczała. Celeste potrząsnęła głową. - WyjeŜdŜam. - Do ParyŜa? Teraz? Po ostatniej nocy? - To, co wydarzyło się ostatniej nocy, nie powinno nikogo obchodzić. - Najwidoczniej bardzo obchodzi Garricka. Zamknął się w gabinecie i siedzi tam z ponurą miną. A jeśli w wyniku tych wydarzeń na świat przyjdzie dziecko, będzie to obchodziło takŜe mnie. Celeste potknęła się. - Nie pomyślałam... - CóŜ, chyba powinnaś i nie chcę słyszeć, Ŝe to zdarzyło się tylko raz. KaŜdy zaczyna od jednego razu. - To było więcej niŜ... - Celeste zaczerwieniła się po same uszy. - Zapewniam panią, Ŝe jeśli coś takiego się zdarzy, ja... -Co? - Nie wiem, ale na pewno jakoś zaopiekuję się dzieckiem. 316
- Wyjdź za Garricka - poradziła lady Philberta. Mam juŜ jedną nieprawą wnuczkę, której muszę zapewnić przyszłość, i chociaŜ bardzo ją kocham, nie ślubne pochodzenie to cięŜkie brzemię dla dziecka. Tymczasem zdąŜyły dojść do domu. Celeste stalą, na przemian zaciskając i rozprostowując dłonie i wpatrując się w okna gabinetu Garricka. Lady Philberta, wsparta na lasce, przyglądała się, jak na twarzy dziewczyny to pojawiają się, to znikają rumieńce gniewu. Wreszcie Celeste mruknęła coś pod nosem, pochyliła się, chwyciła garść Ŝwiru, wybrała największy kamyk i uderzyła nim w okno gabinetu. Zabrzęczało szkło. Lady Philberta była zaskoczona. Celeste tymczasem nadal ciskała kamieniami, z których jedne odbijały się od ścian, inne uderzały w szyby. Wreszcie, jak gdyby dopiero teraz zorientowała się, co robi, upuściła pozostałe kamyki i spojrzała, zdumiona, na swoje dłonie. Lady Philberta, na której ta demonstracja uczuć zrobiła nie lada wraŜenie, podała jej chusteczkę. Celeste przyjęła ją z królewską godnością. Otarła łzy i wydmuchała nos. - Jeśli poprawi ci to samopoczucie - powiedziała lady Philberta - to Garrick wygląda teraz pewnie przez okno z pistoletem gotowym do strzału, spodziewając się zasadzki. Czy mogłybyśmy do niego pomachać? - DoroŜkarze w ParyŜu uŜywają innego gestu. Raczej wulgarnego. - Celeste odwróciła się i wbiła rozgorączkowany wzrok w lady Philbertę. - Myślę, Ŝe pasowałby do tej sytuacji znacznie bardziej, niŜ machanie rączką. Lady Philberta roześmiała się. Do licha, podobała jej się ta dziewczyna! Wzięła Celeste pod ramię i pociągnęła za sobą. 317
- Jeśli Garrick zachowuje się zbyt arogancko, to wyłącznie twoja wina. Daj męŜczyźnie palec, a od razu wydaje mu się, Ŝe to on rządzi. Co będziesz robiła w ParyŜu? - Jeszcze nie zdecydowałam, ale będę na siebie zarabiać. JuŜ nigdy nie uzaleŜnię swego szczęścia od kaprysu męŜczyzny. - Ja od dawna wiem, Ŝe nie wolno uzaleŜniać swego szczęścia od nikogo. - Ma pani rację, jestem tego pewna. Mogę być guwernantką albo nauczycielką języków. Albo zostać kurtyzaną. Lady Philberta pomyślała o rozmowie, jaką odbędzie wkrótce z Garrickiem i niemal zatarła dłonie. - Z pewnością nie brakuje ci po temu urody ani wdzięku, powiedziałaś jednak, Ŝe nie chcesz być za leŜna od męŜczyzny. - To byłby jedynie interes. Wymiana świadczeń. Celeste zerknęła na lady Philbertę. - Kiedy mieszkałam w ParyŜu, widziałam, jak to się odbywa. Lady Philberta skierowała się ku domowi, zaś rozmowę na poŜądany przez siebie temat: - Przypuszczam jednak, Ŝe wiedzieć, a samemu doświadczyć, to coś zupełnie innego. Wątpię, by ci się to spodobało. Celeste wzruszyła ramionami. - A cóŜ w tym takiego okropnego? Jeden męŜczyzna, który urządzi mi przytulne mieszkanko, będzie kupował stroje, pokazywał się ze mną i płacił moje rachunki, nie mając nade mną władzy ani kontroli. A jeśli sama go wybiorę, nie tak znów trudno będzie... Celeste westchnęła, uświadamiając sobie, jak by to było. 318
- Chyba jednak byłoby trudno. Jak moŜna tak się przejmować czymś równie zwyczajnym? - Niektóre kobiety takie juŜ są. Chyba nawet większość. - Zapewne. Celeste wyprostowała się. - Doskonale. Zamiast zostać kurtyzaną, będę szkoliła młode Ŝony dyplomatów i nowo mianowanych ambasadorów, którzy dopiero wchodzą w świat dyplomacji. Trzeba się orientować, kto w czym bierze udział, komu moŜna zaufać, a kto sprzedałby cię za grosze... Dyplomacja wcale nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać, milady. Lady Philberta była zachwycona, Ŝe Celeste podbiła serce Garricka. Cieszyło ją, Ŝe choć dziewczyna pochodzi z gminu, zdecydowanie nadaje się, aby pokazać ją w towarzystwie. Lecz jeśli na dodatek wie, jak obracać się w kręgach polityki... Ach, to czyni ją cennym nabytkiem z uwagi na rodzinne interesy, zarówno legalne, jak i te ukryte przed światem i tajne. Jednak Garrick najwidoczniej zawalił sprawę. Potrzebował pomocy i lady Philberta mu jej udzieli. - Pewnie zauwaŜyłaś, Ŝe Garrick jest mistrzem manipulacji. - To najgorszy rodzaj człowieka. Lokaj otworzył przed nimi frontowe drzwi. Lady Philberta odesłała go i powiedziała do Celeste: - Garrick starannie obmyśla kaŜdy swój krok, zawsze mówi to, co naleŜy i nigdy nie działa, nie przemyślawszy konsekwencji swych czynów. Jednak przy tobie zachowuje się impulsywnie, postępuje w najgorszy moŜliwy sposób i mówi wszystko, tylko nie to, co trzeba. 319
- Był nie do zniesienia. - Myślę, Ŝe wiem, dlaczego tak się zachowuje. A ty, Celeste? Celeste spojrzała na lady Philbertę. - Pomyśl o tym. - Wracam do ParyŜa - szepnęła Celeste. Lady Philberta skinęła głową. - A kiedy juŜ tam się znajdziesz, pomyśl o tym, co powiedziałam.
ROZDZIAŁ 26
Milford wszedł do swego ciemnego domku, zmęczony pomaganiem przy pakowaniu i zły, Ŝe Celeste musi wyjechać. Wspinając się mozolnie po schodach postanowił, Ŝe on takŜe wyjedzie. Nie będzie pracował dla człowieka, którego nie szanuje, a Garrick Throckmorton jednym czynem przekreślił cały szacunek, jaki Ŝywił dla niego stary ogrodnik. Na poddaszu Milford zdjął koszulę i wrzucił ją do kosza z brudną bielizną. Pan Throckmorton miał wszelkie prawo dopilnować, by Celeste nie poślubiła Ellery'ego. Nie miał jednak prawa jej uwodzić i to właśnie Milford mu powie. Nie zapalił świecy. Mieszkał tu od tak dawna, Ŝe dokładnie wiedział, ile kroków musi przejść, by dojść do umywalni, a potem do łóŜka. Obmył twarz i ręce. Zdjął spodnie i odwiesił je na poręcz krzesła, jak robił to kaŜdego wieczoru, a potem wsunął się pod przykrycie. ŁóŜko było szerokie, przeznaczone dla dwóch osób. Nie dzielił go z nikim, od kiedy umarła Aimee. To właśnie w takie noce jak ta najbardziej mu jej bra-
320
kowało. Chciał znów tulić Ŝonę w ramionach i słuchać, jak wygłasza tyrady, ubolewając, Ŝe ich córka została skrzywdzona i odgraŜając się, Ŝe ktoś za to zapłaci. Dziś nawet on miał ochotę wygłosić podobną tyradę, choć nigdy tego nie czynił. Nigdy. Gdy wśliznął się pod kołdrę, uświadomił sobie dwie rzeczy: materac zapadał się tam, gdzie nie powinien, a wokół unosił się znajomy zapach kobiety. Nie wiedział, co myśleć. Nagle zrozumiał. - Co ty tu robisz? - zapytał rzeczowo, bez śladu gniewu w głosie. Z ciemności dobiegł go głos Esther. - Nie rozumiałeś aluzji, więc pomyślałam, Ŝe przyjdę i wyjaśnię sprawy. Dotknęła jego ramienia. - Chcę z tobą sypiać. - Jakiej znowu aluzji? Zachichotała, aŜ zatrzęsło się łóŜko. - Nie przystrajam wszystkich tac z jedzeniem fantazyjnie przyciętym serem i chlebem upieczonym tak, Ŝeby wyglądał jak kwiat. -Ach. - I nie flirtuję z innymi męŜczyznami. - A flirtowałaś ze mną? Przesunęła dłonią po jego ramieniu. - Wiedzą o tym wszyscy poza tobą. Chwycił ją za nadgarstek i przytrzymał w powietrzu. - Dobrze juŜ. Wierzę ci. - Czy źle się domyślam? Nie jesteś mną zainteresowany? spytała zaskoczona. Zrobiło mu się przykro, Ŝe Esther tak się czuje, ale sprawy powinny zostać wyjaśnione do końca. 321
- Mógłbym być - przyznał. - Ale muszę wiedzieć, o co dokładnie ci chodzi. - Chciałabym, Ŝebyśmy mogli cieszyć się sobą. Nie spodobało mu się to i dał temu wyraz, milcząc. - Jestem wdową. Brakuje mi obecności męŜczyzny w łóŜku. W moim wieku nie muszę się juŜ obawiać, Ŝe pocznę dziecko, lecz łaknę nieco pociechy w chłodne noce. - To nie w porządku. PołoŜył dłoń Esther na jej połowie łóŜka. - Chyba, Ŝe w małŜeństwie. - MałŜeństwo! - zawołała, siadając gwałtownie. Przykrycie opadło, a poniewaŜ jego wzrok przywykł juŜ do ciemności, mógł widzieć jej nagie, bujne kształty. Zamknął oczy. Musiał znaleźć w sobie siły, by oprzeć się pokusie. - Chodzi o przysięgę, jaką składają sobie męŜczyzna i kobieta, kiedy chcą z sobą sypiać. - Ale ja juŜ byłam męŜatką! Sądząc po tonie jej głosu, małŜeństwo nie okazało się sukcesem. - Jeśli chcesz ze mną sypiać, będziesz musiała zo stać nią znowu. Nie odzywała się tak długo, Ŝe wreszcie otworzył oczy. Patrzyła na niego, jakby nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. - A więc mnie chcesz. - Tak. - Ale nie weźmiesz mnie bez ślubu. -Nie. - Co za piekielny z ciebie dziwak. Przesunął czubkami palców, tylko czubkami, po jej plecach. Westchnęła. 322
Cofnął rękę. - JuŜ mi to mówiono. Esther znów westchnęła. - A jeśli się zgodzę... czy będziemy musieli czekać do ceremonii? - śeby pójść do łóŜka? Udawał, Ŝe się namyśla. - MoŜemy zacząć małŜeństwo od razu. Wesele będzie potem. Zobaczył, jak Esther uśmiecha się szeroko w ciemności i pokochał ją za to. - A zatem, zgoda. Powoli przysunęła się do niego. - Lepiej od razu zacznijmy. -Tak. Jedną ręką ścisnął jej pośladek, a drugą objął ją za szyję. - Skoro postanowiliśmy, Ŝe się pobieramy. Nim zdąŜyła się odezwać, przycisnął wargi do jej ust. * Ellery przycisnął do piersi nędzną butelczynę wina nędzną, poniewaŜ nie była w stanie zapewnić mu nic więcej, jak tylko lekki szmerek w głowie -i ruszył korytarzem, starannie licząc drzwi. Pierwsze, drugie, trzecie na prawo. Zatrzymał się, zachwiał i zaczął znów liczyć, Ŝałując, Ŝe w korytarzu nie pali się więcej świec. Ale niedługo miało świtać, więc jedyne, co mógł zrobić, to wysilić oczy i policzyć jeszcze raz. Tak, trzecie drzwi po prawej. Rozejrzał się wokół mętnym wzrokiem. Północna WieŜa. Celeste powiedziała, Ŝe tu mieści się jej sypialnia. Miejsce, gdzie pragnął się znaleźć. 323
Słodka mała Celeste. Dobra córeczka ogrodnika. Ktoś musi z nią porozmawiać, przekonać, Ŝe powinna poślubić Garricka i uczynić jego Ŝycie piekłem. Ktoś powinien obrzydzić Ŝycie jego bratu. Bóg jeden wie, jak bardzo Ellery Ŝałował, Ŝe nie jest zdolny sam tego zrobić. Być moŜe osłabiłoby to nieco ból, spowodowany przekonaniem, Ŝe popełnił błąd i zrujnował sobie Ŝycie. I Ŝe na dobre zraził do siebie Hiacyntę. Pójdzie więc do Celeste i jeszcze bardziej ją skompromituje... Akurat w tym był dobry. Uśmiechnął się krzywo. I co z tego? Wszyscy wiedzą, jak niewiele jest wart. Przekręcił gałkę i otworzył cicho drzwi. Wśliznął się do pokoju i zamknął je za sobą. Zamek ledwie szczęknął. To jedno zawsze mu wychodziło - potrafił wślizgiwać się do damskich sypialni. Nie musiał nawet być trzeźwy. Potrafił zrobić to z zamkniętymi oczami. Był w saloniku. Zmarszczył brwi. Salonik, a za nim sypialnia. Diabelnie wykwintny apartament jak na córkę ogrodnika. Przemknął po miękkim dywanie i wszedł do sypialni. W olbrzymim pomieszczeniu, oświetlonym ogniem z kominka, stały: fantazyjna w kształcie toaletka, kilka wygodnych krzeseł i łóŜko. DuŜe łóŜko, ustawione na podwyŜszeniu, otoczone aksamitnymi kotarami, chroniącymi przed przeciągami. Z boku ustawiono kandelabr, w którym płonęły grube świece. Mając cel w zasięgu wzroku, odstawił butelkę na toaletkę - w sytuacjach takich jak ta, często wymagających natychmiastowego działania, lepiej było mieć obie ręce wolne - i na palcach zbliŜył się do łóŜka. Rozsunął kotary i pochylił się ku kobiecie, spoczywającej pośrodku materaca. Nagle czyjaś dłoń pochwyciła go za gors koszuli i, pozbawiwszy równowagi, rzuciła twarzą na prześcieradła. CóŜ za haniebny koniec marzeń, pomyślał. 324
- Co robisz w moim pokoju? Wydawało mu się, Ŝe głos, który usłyszał, naleŜy do Hiacynty. OstroŜnie uniósł głowę. Zobaczył gniewną, przepełnioną chłodem twarz narzeczonej. To naprawdę była Hiacynta. - Jędza - mruknął, mając na myśli Celeste, która skierowała go do niewłaściwej sypialni. Lecz Hiacynta wzięła jego słowa do siebie. - Nazywasz mnie jędzą? Po tym, co mi zrobiłeś? - Jeszcze nic nie zrobiłem. Miała na sobie śliczną, białą, ozdobioną Ŝabotem koszulę nocną, przez którą prześwitywało nagie ciało. - Adorowałeś mnie. Sprawiłeś, Ŝe zakochałam się w tobie. Chciałeś narzucić mi swoje dziecko, nawet o nim nie wspominając. Ellery jęknął. - Mówiłem Throckmortonowi, Ŝe dziecko wszystko zepsuje. - Nie waŜ się obwiniać drogiej, słodkiej Kiki! Nie miał pojęcia, Ŝe zazwyczaj spokojne, fiołkowe oczy Hiacynty mogą płonąć takim gniewem. - To nie jej wina, Ŝe ma za ojca libertyna i rozpustnika! - Nieczuła - mruknął pod nosem. - Tak, taki właśnie jesteś! - Miałem na myśli ciebie. Jednak wymamrotał to z twarzą zanurzoną w pościel, gdyŜ nawet będąc zawianym doskonale zdawał sobie sprawę, Ŝe Hiacynta ma rację. - Nie planowałem jej poczęcia. Dziewczyna, pałając słusznym gniewem, wypchnęła do przodu biust. Jej sylwetka, pełna kuszących zaokrągleń, mocno działała na wyobraźnię. Nie musiał 325
się nawet domyślać, jakiego koloru ma sutki. Ich delikatny, wspaniały róŜ przezierał przez cienki materiał. Hiacynta skrzyŜowała ramiona. - Mimo to jesteś jej ojcem. - Jestem psem. - Owszem, i to nie Ŝadnej szlachetnej rasy. U innych kobiet jego skrucha zwykle wzbudzała sympatię. Lecz nie u Hiacynty. Mówiła dalej: - JuŜ raczej rozpuszczonym pudlem lub mopsem, który siusia na dywan, a potem ucieka. -Hej! Nie ma co, potrafiła być brutalna. - Kiedy zamierzałeś powiedzieć mi o córce? W noc poślubną? - W ogóle nie zamierzałem ci o niej mówić. Chyba miałem po prostu nadzieję, Ŝe jakoś sama się do wiesz i będziesz udawała, Ŝe niczego nie zauwaŜyłaś. Gdybyś jej nie polubiła, prawdopodobnie moglibyśmy zostawić ją tutaj z... Hiacynta zaczerpnęła gwałtownie powietrza i Ellery natychmiast uświadomił sobie, Ŝe popełnił błąd. - Zostawiłbyś swoje dziecko u krewnych? Teraz na pewno uwaŜała, Ŝe jest najgorszym ojcem na świecie. - Nie kochasz jej? -Kiki? Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się znaleźć nad ranem w sypialni pięknej kobiety i rozmawiać z nią o czymkolwiek innym, jak tylko o przyjemności. Jeśli tak ma wyglądać małŜeństwo, to on rezygnuje juŜ na wstępie. Zerknął na Hiacyntę. Widok był wspaniały, poza tym, przecieŜ kochał małą. Kiedy juŜ zdarzyło mu się o niej pomyśleć. I kiedy nie czuł się przy niej sta326
ry i zuŜyty. Kiedy bawił się z nią w berka lub pokazywał, jak robić babki z piasku. - Tak, kocham ją - powiedział zirytowany. Po prostu nie wiem, jak z nią postępować. - Ktoś powinien cię nauczyć - zdecydowała Hiacynta. - A jak twój ojciec postępował z tobą? Spróbował to sobie przypomnieć, chociaŜ prześwitujący przez koszulę biust Hiacynty oraz wypity alkohol nie pomagały mu się skupić. - Chciałem z nim podróŜować, tak jak Garrick, lecz umarł, zanim do tego dorosłem. - Doskonale. Zabierz Kiki w podróŜ. Mówi po francusku i jest czarująca, zupełnie jak ty. W kaŜdym towarzystwie przyjmą ją z otwartymi ramionami. - Do licha, aleŜ ty jesteś niewinna. Niewinna i naiwna. Podciągnął się na łokciach nieco wyŜej. - Nikt nie przyjąłby z otwartymi ramionami mojej nieślubnej córki. - Ja bym przyjęła. Wierzył jej. Czarne włosy miała zmierzwione, a łabędzia szyja wznosiła się ponad wycięciem koszuli niczym kolumna z bladego marmuru. Mógłby pokochać tę kobietę o ostrym języku, dobrą, a na dodatek bogatą. Naprawdę mógłby i teraz nie potrafił juŜ sobie przypomnieć, dlaczego się od niej odwrócił. Przesunął śmiało dłoń po kołdrze, a potem wzdłuŜ uda Hiacynty. - Jesteś nie tylko niewinna, ale teŜ piękna i miła. JuŜ miał dosięgnąć właściwego miejsca, kiedy chwyciła go raptownie za nadgarstek. - Skąd wiesz? Gdy tylko przyjechałam, aby świętować nasze zaręczyny, odrzuciłeś mnie w obecności całego towarzystwa i zacząłeś uganiać się za biedną Celeste! Powinieneś być mądrzejszy! 327
Mógł wyrwać dłoń. Oczywiście, Ŝe mógł, lecz takie zapasy byłyby w bardzo złym guście. Zamiast tego spochmurniał demonstracyjnie. - Nie zrobiłem niczego, czego by sobie nie Ŝyczyła. - Oczywiście, Ŝe cię pragnęła! Wszystkie kobiety cię pragną, ale ty miałeś zaręczyć się ze mną! Czy twoje słowo nic nie znaczy? Hiacynt najwidoczniej nie kupowała wymówki w stylu: „To nie moja wina". Poszukał więc innej. - Byłem sfrustrowany. - Sfrustrowany? Czym? - Nie mogłem cię mieć. - Nawet nie spróbowałeś. PołoŜył głowę z powrotem na kołdrę, próbując się zastanowić. To, co powiedziała Hiacynta, brzmiało obiecująco. Tak, jakby chciała, aby spróbował. Lecz równie dobrze mogła to być pułapka. Gdyby tylko mógł się upewnić... - Spróbuję teraz - zaproponował, mając nadzieję, Ŝe materac zamortyzuje uderzenie, jeśli dziewczyna walnie go w łeb. Lecz poza tym, Ŝe puściła jego ramię, nic się nie wydarzyło. Podniósł niepewnie głowę. Spoczywała wsparta na śnieŜnobiałych poduszkach, niczym Kleopatra, czekająca, aby ją obsłuŜono. - Czekam. To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, pomyślał. Widząc, Ŝe się nie rusza, odrzuciła kołdrę i wygładziła zmarszczki na koszuli, okrywającej smukłe, lecz jakŜe kuszące kształty. - Nie chcesz mnie? - spytała. - Chcę, i to jeszcze jak. Musi zapanować nad poŜądaniem. Kobiety pragną być uwodzone, a Hiacynta zasługuje na wszystko , 328
co najlepsze, poniewaŜ zamierza ulitować się nad nim i go poślubić. Podciągnął się na rękach jeszcze wyŜej i zawisł nad nią, wspartą o poduszki. Z większą niŜ dotąd pewnością powiedział: - Wyjdziesz za mnie? Nie odpowiedziała. - Prawda? Ujęła jego dłoń, spojrzała na nią, a potem w dół na swoje ciało i połoŜyła sobie jego rękę na miękkim wzgórku piersi. Przez wszystkie te lata uwodzenia, kuszenia i błagań nie zaznał nic równie podniecającego. Ta dziewczyna, ta dziewica, przejęła inicjatywę i połoŜyła sobie jego dłoń na... a jej sutek jest taki miękki i pręŜny zarazem, domagający się wręcz, by go popieścić. Nie zastanawiając się dłuŜej, jęknął: - Hiacynto! I delikatnie dotknął wargami jej ust. Do licha, zapomniał, Ŝe ona nie umie się całować. Więc ją nauczył. Czubkami palców i wargami wskazał wraŜliwe miejsca na twarzy, szyi i uszach. Pieścił jej piersi, aŜ sutki stwardniały, a ona zaczęła drŜeć i cichutko pojękiwać. Był niczym wirtuoz, grający na słodkim instrumencie jej ciała. Rozpiął górne guziki nocnej koszuli. Był jak kapitan, prowadzący łódź ciała dziewczyny prosto do portu swych ramion. ObnaŜył krągłość jej piersi, pochylił się, wziął sutek w usta i w następnej chwili leciał juŜ w powietrzu, by z głośnym hukiem wylądować na podłodze. Powietrze uszło mu z płuc, więc zaczął gwałtownie oddychać i to nie tylko z powodu upadku. A kiedy odzyskał wreszcie mowę, wykrztusił: - Cco...? Spojrzała na niego z wysokości łóŜka. - To było bardzo przyjemne. Lecz juŜ wystarczy. 329
Wystarczy? Spędziła w jego ramionach zaledwie dziesięć minut i uznała, Ŝe to wystarczy? Najwidoczniej nie jest juŜ tak dobry, jak dawniej. Przez rozchylony dekolt koszuli nadal widać było jej ciało, a kaŜdy jego cal aŜ poróŜowiał z podniecenia. Policzki miała zaczerwienione, wargi obrzmiałe, a na jej pięknej, wyraŜającej upór twarzy malował się Ŝal, którego nie była w stanie ukryć. Jak to moŜliwe, Ŝe nagle stała się taka piękna? Jest piękna, poniewaŜ ją kochasz. Ta rewelacja tak go zaskoczyła, Ŝe znowu zabrakło mu tchu. - Nic ci się nie stało? - zaniepokoiła się. Pochwycił jej palce i ucałował je. - Porywająca. - Czy zrobiłam ci krzywdę, kiedy zepchnęłam cię z łóŜka? - Przeciwnie. - Chyba upadek odbił się na stanie twego umysłu powiedziała, przyglądając mu się uwaŜnie. - Bez wątpienia. Uwolniła dłoń i wycofała się z powrotem na łóŜko. Zamknął oczy, próbując oswoić się z myślą, Ŝe jest zakochany. W swojej przyszłej Ŝonie. - Ellery. Otworzył oczy. - Tak, kochanie? - ZaleŜy ci na Celeste? - Celeste jest śliczna i bardzo miła, lecz nie zaleŜy mi na niej. Nie tak, jak na tobie. - To dobrze, poniewaŜ Throckmorton jest w niej zakochany. Czy Hiacynta zbzikowała? Westchnął głęboko. Nie, oczywiście, Ŝe nie. Po prostu dostrzegła to, co on takŜe powinien był dostrzec, gdyby nie był tak za330
jęty uciekaniem przed swoim przeznaczeniem. Uśmiechnął się do Hiacynty. Swego figlarnego, smakowitego, kuszącego przeznaczenia. - Garrick zakochany w Celeste. Tak, to diabelnie do niego podobne. - Nie przeklinaj - zganiła go dziewczyna. Lecz Ellery nie załatwił jeszcze wszystkiego. Zadowolony, Ŝe moŜe pozostać przy jej łoŜu niczym pies, którym, jak powiedziała, był, połoŜył się na plecach. - Wyjdziesz za mnie? Brak odpowiedzi. - Potrzebuję cię, Hiacynto. Potrzebuję twojej uro dy, mądrości, uprzejmości. Bez ciebie nigdy nie będę taki, jak powinienem. Nagle pojawiła się tuŜ przy nim. Zadarta koszula ujawniała smukłą, kształtną łydkę. - Nie interesuje mnie męŜczyzna, który nie potrafi być taki, jak powinien, beze mnie. Chcę męŜczyzny, za jakiego cię uwaŜałam. Osoby, którą, jak wiem, jesteś. MęŜczyzny silnego, mądrego, stanowczego, szlachetnego. Pytanie brzmi: czy ty, Ellery Throckmortonie, przysięgniesz, Ŝe staniesz się kimś takim, bym mogła cię poślubić? Koszulę miała zadartą tak wysoko, Ŝe gdyby choć trochę zmieniła pozycję, mógłby zobaczyć raj. ZwilŜył wargi i powiedział: - Gdybyś mogła... Spojrzała na niego gniewnie. - Słyszałeś coś z tego, co powiedziałam? - Niewiele. - Spróbował znowu. - Mam być silny, mądry, zdecydowany i szlachetny - czy to juŜ wszystko? Skinęła głową. - Jesteś pewna? Nie chcesz dodać nic więcej? Zaczęła się odsuwać. 331
Chwycił ją za kostkę. - Bez ciebie moje Ŝycie nie będzie miało sensu powiedział szybko. Wyglądało na to, Ŝe Hiacynta się zastanawia. A moŜe dotyk jego kciuka na łuku stopy sprawiał jej przyjemność. W kaŜdym razie nie poruszyła się. - Jeśli mnie zmusisz, odejdę i udowodnię ci, Ŝe jestem taki, jakim chcesz mnie mieć, ale byłoby o wiele zabawniej, gdybyśmy odeszli we dwoje. - Masz na myśli podróŜe? Zaczynał rozumieć, jak pracuje jej umysł. - Po miesiącu miodowym moglibyśmy podróŜować z Kiki. - Hm... - Co sądzisz o Azji Środkowej? - Interesujące! - Kocham cię! - powiedział, wiedziony desperacjąPrzez chwilę przyglądała mu się o wiele zbyt przenikliwie. - ZałoŜę się, Ŝe mówisz to wszystkim kobietom. - No cóŜ... tak. Ale tym razem naprawdę tak myślę. - Koniec z piciem. - Powiedzmy, z upijaniem się. -1 Ŝadnych kobiet poza mną. - Przysięgam. - Albo nie będziesz miał więcej dzieci. CzyŜby chciała przez to powiedzieć, Ŝe odmówi mu jego praw małŜonka? A moŜe to, Ŝe weźmie nóŜ i... Wyglądała na tak zdecydowaną, Ŝe czym prędzej połoŜył sobie dłoń na sercu i zapewnił: - Od tej pory nawet nie spojrzę na inną kobietę. - Och, Ellery - westchnęła z jawnym niedowierzaniem. 332
- No dobrze, ledwie będę je zauwaŜał. Hiacynta zaczerpnęła powietrza, a potem powie działa, nie kryjąc niechęci: - Niech będzie. Wyjdę za ciebie. Ellery'emu zakręciło się w głowie. Uświadomił sobie, Ŝe od dłuŜszej chwili wstrzymywał oddech. - Dziękuję. Jestem zaszczycony. Naprawdę tak myślał. Zawsze czuł, Ŝe ta kobieta mogłaby owinąć go sobie wokół palca. Nie wiedział tylko, Ŝe moŜe mu to sprawiać przyjemność, ani Ŝe radość, jaką odczuwał w jej obecności, będzie oznaczać coś więcej niŜ tylko poŜądanie. On ją lubił! Jednak w tej chwili coś innego przyciągało jego uwagę. Pomasował jej kostkę, potem łydkę i kolano. - Gdybyś mogła trochę się przesunąć... - O to ci chodzi? Przesunęła nogę tak, Ŝe w cieniu nad sobą zobaczył... OdwaŜna. Hiacynta jest odwaŜna. I śmiała. I zachwycająca. Lecz nadal siedzi zbyt daleko. Przesunął dłoń wzdłuŜ jej uda i aŜ spocił się z oczekiwania. - Jeszcze trochę - poprosił przymilnie. - Przysuń się jeszcze choć kawałeczek... - Nie moŜesz dosięgnąć? - spytała. - Niezupełnie. Poruszył palcami w powietrzu. Hiacynta opadła z powrotem na łóŜko i powiedziała z satysfakcją: - I tak właśnie będzie aŜ do nocy poślubnej.
333
ROZDZIAŁ 27
Z pokoju śniadaniowego dobiegał szmer głosów. śadnych krzyków, uświadomił sobie Throckmorton. Najwidoczniej sprawy układają się nie najgorzej. Powinien czuć ulgę, a jednak nic takiego się nie stało, być moŜe dlatego, iŜ miał nadzieję, Ŝe scena pomiędzy Ellerym a lordem Longshawem, Ellerym i Hiacynta, matką i lady Longshaw czy jakąkolwiek inną kombinacją tych osób zdoła odwrócić od niego uwagę. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Z pewnością rozmawiają o nim i o Celeste. Na pewno są zaszokowani tym, jak postąpił z niewinną dziewczyną i zastanawiają się, jaki będzie jego następny krok. Prawdopodobnie litują się nad nim, gdyŜ Celeste odrzuciła jego oświadczyny. Throckmorton niemal słyszał, jak lord Longshaw dopytuje się zgryźliwie, czy w ich rodzinie zdarzały się przypadki obłędu. - Dzień dobry, Hern - pozdrowił stojącego w drzwiach lokaja. - Dzień dobry, panie Throckmorton. Ton, jakim Hern wypowiedział te słowa, nie pozostawiał cienia złudzeń co do uczuć, jakie Ŝywił do swego chlebodawcy. PrzewaŜała wśród nich pogarda. Stało się to, czego Throcmorton się obawiał: słuŜba go znienawidziła. - PrzecieŜ się oświadczyłem - mruknął pod nosem, wchodząc do pokoju śniadaniowego. Wszyscy tu byli. Lord Longshaw, nieokiełznany i gniewny. Lady Longshaw, pulchna i podekscytowana. Matka, majestatyczna pani domu. Ellery o przekrwionych
334
oczach. Hiacynta, siedząca u jego boku, uśmiechnięta i odpręŜona... Ciekawe, co ją tak cieszy? Jednak nie było czasu na zastanowienie. Oczy wszystkich zwróciły się na Garricka Throckmortona. Rozmowa ucichła. Chwycił więc byka za rogi i powiedział prosto z mostu: - Proponuję, byśmy odwołali zaręczyny pomiędzy Ellerym a lady Hiacynta. Ogłoszenie w Timesie po winno załatwić sprawę. A potem pozostanie nam tylko czekać, aŜ plotki ucichną. Usatysfakcjonowany ich zdumieniem zasiadł na honorowym miejscu za niewielkim stołem udekorowanym daliami w - zgoła nieodpowiadającym ogólnym nastrojom radosnym odcieniu Ŝółci. Kucharka obsłuŜyła chlebodawcę osobiście, stawiając przed nim zwykłe śniadanie, składające się z jajek na bekonie, jęczmiennych placuszków i kawy. Obecność Esther powinna była ostrzec go i zaniepokoić, lecz myśli miał zajęte czym innym, toteŜ bez obawy nabrał na widelec solidną porcję jajek. Ledwie włoŜył je do ust, jego wargi zacisnęły się na widelcu tak, Ŝe z trudem zdołał go wyciągnąć. - Dodałam do jajek trochę ałunu - powiedziała Esther, wsuwając dłonie do kieszeni fartucha, jakby z trudem powstrzymywała się, by go nie uderzyć. - Odkryłam, Ŝe dodaje im smaku. Nie sądzi pan, panie Throckmorton? Spojrzał na nią zaskoczony. Jajka były okropne. Lord Longshaw, niepomny tego, co się przed chwilą stało, zapytał: - O czym ty, do licha, gadasz, Throckmorton? Throckmorton chwycił filiŜankę i upił ust solidny łyk kawy. O mało jej nie wypluł. Słodka! PrzecieŜ nie słodzi kawy! 335
-1 dobrze posłodziłam kawę - Esther uśmiechnęła się, obnaŜając groźnie zęby. - Smacznego - dodała i wyszła. Przesłanie było jasne: jak długo Celeste pozostanie na wygnaniu, będzie głodował, gdyŜ Esther nie poda mu niczego, co nadawałoby się do jedzenia. - PrzecieŜ się oświadczyłem - mruknął. A potem dodał, zwracając się do lorda Longshawa: - Z całym szacunkiem, Ellery i Hiacynta nie chcą brać ślubu. Ellery zaśmiał się nazbyt głośno, a potem ucałował dłoń Hiacynty. - AleŜ chcemy. Najprędzej, jak to moŜliwe. Throckmorton znieruchomiał. Co tu się dzieje? - Prawda, kochanie? Hiacynta przyjmowała jego awanse, jakby miała do tego prawo. A nawet jakby sprawiały jej przyjemność. - Tak szybko, jak tylko zdołamy zorganizować przyzwoite wesele. Chcę, Ŝeby mój ślub zaćmił nawet zaślubiny Jej Wysokości, a to, drogi Ellery, będzie wymagało czasu. - Ale nie kaŜesz mi czekać zbyt długo? - zapytał Ellery, doskonale udając tęsknotę i poŜądanie. Hiacynta spuściła kokieteryjnie wzrok. - Powiedziałeś, Ŝe będziesz czekał na mnie przez wieczność, czyŜ nie? - Będę czekał na ciebie aŜ po kres czasu - zapewnił ją Ellery uroczyście. Throckmorton siedział jak skamieniały. Dziewczynie udało się złapać Ellery'ego na haczyk. Wisiał teraz jak ryba na wędce - i najwidoczniej był z tego zadowolony! To nie mogło stać się na skutek rad Celeste. Te bzdury na temat droczenia się z męŜczyzną i kuszenia go przecieŜ nie skutkują... A moŜe jednak? 336
Lady Longshaw zwróciła szczerą twarz ku lady Philbercie: - CzyŜ to nie słodkie? - Kawa jest słodka - mruknął Throckmorton. Lady Philberta uśmiechnęła się nieco sardonicznie. - Ja nazwałabym to niewiarygodnym. Lord Longshaw rozparł się na krześle, uśmiechając się szeroko. - A zatem, dość tych bzdur o zamieszczaniu ogłoszenia w Timesie. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty, swatając tych dwoje, czyŜ nie, Throckmorton? - Tak... tak, rzeczywiście. Throckmorton wziął placuszek i przyjrzał mu się dokładnie. Złoty, chrupiący... Wyglądał normalnie. Lecz kiedy zbliŜył go do nosa, poczuł... Tak, to był czosnek! Z odrazą rzucił placuszek na talerz. - Ale, Ellery, co z Celeste? Lady Longshaw zatrzepotała w powietrzu dłońmi. - Celeste? Kim jest Celeste? - Wiesz, kim ona jest. Wąs lorda Longshawa drgnął i nieco obwisł. - To ta dziewczyna, którą Garrick... - Nie przy śniadaniu, papo! - przerwała mu Hiacynta. Lady Longshaw przycisnęła do ust chusteczkę. Throckmorton uświadomił sobie, Ŝe sam przywołał temat, którego tak pragnął uniknąć. Wstał, odstawił filiŜankę na boczny stolik i wziął sobie czystą. - Nie pojmuję, co ta Celeste moŜe mieć wspólnego z Ellerym Hiacynta - stwierdził lord Longshaw cierpko. - Tylko to, Ŝe próbowała wejść pomiędzy Ellery'ego i mnie - poinformowała go Hiacynta. Lord Longshaw uniósł wysoko brwi. 337
- Ale to Throckmorton ją posiadł. - George! - wykrztusiła lady Longshaw. - Przepraszam, moja droga, lecz wszyscy wiedzą, co się zdarzyło. - Prawdę mówiąc, nie. Throckmorton nalał sobie kawy, próbując za wszelką cenę powstrzymać gniew i nie obrazić lorda. - Nie macie pojęcia, co się wydarzyło. - Właśnie, Garricku - powiedział Ellery. - Lepiej więc udziel lordowi i lady wszelkich informacji teraz. Inaczej odkryją nasze brudne sekrety, kiedy nie będziemy mogli się bronić. Wyciągnął się na krześle. - Celeste jest córką naszego ogrodnika. - Córką ogrodnika? Brwi lorda Longshawa wyglądały teraz jak dwie czarne błyskawice. - A cóŜ robiła córka ogrodnika na przyjęciu zaręczynowym Hiacynty? Ellery uśmiechnął się afektowanie. - Celeste jest ładna, młoda, właśnie wróciła z ParyŜa... i uganiała się za mną. - Przez cały czas podejrzewałam ją o to - poinformowała Hiacynta rodziców tonem, w którym dźwięczało przekonanie o własnej słuszności. Throckmorton dolał do kawy śmietanki - co prawda nie pijał kawy ze śmietanką, ale musiał zająć czymś dłonie - a potem mieszał i mieszał, aŜ napój zrobił się jasnobrązowy. Mimo to nie przestawał mieszać, gdyŜ gdyby to zrobił, nie zdołałby się powstrzymać, by nie rzucić łyŜeczką w Ellery'ego, Hiacyntę... którekolwiek z nich. - Throckmorton sądził, Ŝe najlepiej będzie pozwolić, aby uczestniczyła w przyjęciu. Lady Philberta skinęła z aprobatą głową. 338
- Dał jej dość liny, by mogła się powiesić. I patrzcie tylko, co się stało! Zrobiła to! Throckmorton nie potrafił się domyślić, dlaczego Ellery i lady Philberta wyraŜają się o Celeste w ten sposób. Nie wiedział teŜ, jak to moŜliwe, Ŝe tak pomylił się w ocenie charakteru Hiacynty: jej zadowolenie z siebie i łatwość, z jaką odwróciła się od Celeste, zdradzały niedostrzegalne wcześniej fałsz i zepsucie. I kiedy tak przysłuchiwał się Ellery'emu, matce i Hiacyncie czuł, Ŝe ogarnia go furia. Celeste nie zasłuŜyła na tak podłe traktowanie, Tylko on mógł traktować ją w ten sposób. OdłoŜył łyŜeczkę na spodek tak energicznie, Ŝe aŜ zadźwięczało. - Celeste okryła się hańbą. Ale czego tu oczekiwać? Ellery poklepał się po nosie i pokiwał głową. - To kwestia pochodzenia. Garrick czuł, Ŝe traci nad sobą kontrolę. Mimo to postąpił krok ku Ellery'emu i zapytał: - Co masz na myśli? - Dokładnie to, co powiedziałem - odparł Ellery, a potem odwrócił się do lady i lorda Longshawów. -Celeste to zwyczajna poszukiwaczka złota. Najpierw próbowała usidlić mnie, a kiedy nie dałem się skusić, zwróciła się ku Garrickowi - a raczej ku fortunie Throckmortonów. Garrick potraktował ją tak, jak na to zasłuŜyła. Garrick ruszył ku bratu. Wzrok przesłaniała mu czerwona mgła. Ellery wydawał się niczego nie zauwaŜać. - Więc córka ogrodnika dostała nauczkę i czmychnęła z powrotem do ParyŜa z podkulonym ogonem. Throckmorton wyrwał spod Ellery'ego krzesło, zmuszając go, by wstał. A kiedy to się stało, jednym dobrze odmierzonym ciosem posłał go między talerze. 339
Lady Longshaw krzyknęła. Część zastawy spadła ze stołu, rozsiewając wokół resztki owsianki. Throckmorton uświadomił sobie, Ŝe właśnie urządza scenę. Lecz nie potrafił się powstrzymać. Ten bękart oczernia Celeste! JuŜ miał rzucić się na Ellery'ego, gdy Hiacynta parsknęła śmiechem. To sprawiło, Ŝe Garrick Throckmorton przynajmniej częściowo odzyskał rozsądek. Zachwiał się, wsparty o brzeg stołu i spojrzał na Hiacyntę, która zakryła usta dłonią i wpatrywała się w niego, chichocząc. Throckmorton zerknął na brata. Ellery usiadł i spokojnie starł jajko z policzka. Spojrzał teŜ na matkę, która jadła grzankę, jakby nic się nie stało. Tylko lord i lady Longshaw mieli na tyle przyzwoitości, aby wyglądać na zaszokowanych i zdumionych. - Co ty, do diabła, wygadujesz, Ellery! - wrzasnął Throckmorton. - Przeklinasz, Garricku - zauwaŜyła lady Philberta. - Do diabła, pewnie, Ŝe tak! - I wrzeszczysz! - dodał Ellery. - Co u diabła... - ZauwaŜył, Ŝe się powtarza i umilkł. A potem walnął pięścią w stół, aŜ zagrzechotały naczynia i wskazując na Ellery'ego, zawołał: - Chodź tutaj i się wytłumacz! Ellery załoŜył nogę na nogę i uśmiechnął się. - Ty ją kochasz. Z węzłem jego krawatki musiało być coś nie w porządku, poniewaŜ Throckmorton poczuł, Ŝe brakuje mu powietrza. - Co takiego? - wykrztusił. - Powiedział, Ŝe ją kochasz - podpowiedziała usłuŜnie lady Philberta. -Nie kocham jej! 340
- To takie oczywiste, Garricku - stwierdziła Hiacynta protekcjonalnie. - Kochasz Celeste Milford. - PrzecieŜ... przecieŜ to córka ogrodnika - powiedziała lady Longshaw bezradnie. Scena, której była świadkiem, zdecydowanie przerosła jej doświadczenie i zdolność pojmowania. Garrick odwrócił się i, wściekły, wrzasnął na biedną kobietę: - A kogo, do diabła, obchodzi, Ŝe ona jest córką ogrodnika? My, Throckmortonowie, teŜ pochodzimy z pospólstwa! - Przepraszam bardzo, synu - Ŝachnęła się lady Philberta. - No, przynajmniej w połowie - sprostował, machając niecierpliwie ręką, aby uciszyć matkę. - Jednak z pewnością nie znajdujemy się w takim połoŜeniu, byśmy mogli czynić obrazliwe uwagi na temat ślicznej, wykształconej młodej damy, takiej jak panna Celeste Milford! - Nie miałam na myśli nic złego - powiedziała lady Longshaw, przestraszona. Gniew Throckmortona skierował się teraz na jej męŜa. - Jeśli pan i pańska Ŝona uwaŜacie pomysł poślubienia panny Milford za odraŜający, proszę powiedzieć to teraz, zanim odbędzie się ślub Ellery'ego i Hiacynty! - Rodzice nie mają nic przeciwko temu - wtrąciła Hiacynta. - I proszę przestać na nich krzyczeć. - Prawdę mówiąc... - zaczął lord Longshaw. - Pobierzemy się bez względu na to, czy ktoś będzie miał coś przeciwko temu, czy nie. Ellery przesunął się pośpiesznie w kierunku Hiacynty, zrzucając ze stołu dalsze naczynia i wziął narzeczoną za rękę. 341
- Kochamy się. Pytanie tylko, czy ty, Throckmorton, znajdziesz w sobie dość odwagi, by poślubić swoją damę? - JuŜ raz się jej oświadczyłem. Throckmorton spojrzał na swoją pięść, która nie bolała tak, jak powinna. Czy to moŜliwe, by Ellery przewidział cios i się uchylił? Z pewnością nie wyglądał jak ktoś, kto porządnie oberwał. - Ona mnie nie chce. - Odrzuciła pańskie oświadczyny, poniewaŜ nie powiedział pan, Ŝe ją kocha - zauwaŜyła Hiacynta. Jak to moŜliwe, Ŝe Throckmorton kiedykolwiek miał Hiacyntę za potulną, słodką dziewuszkę? Teraz wydawało się to nie do pojęcia. - To dlatego, Ŝe ja... Ŝe ja... Znów poczuł, Ŝe dusi go krawat. Wsunął pod niego palec i postanowił rozmówić się ze swoim lokajem. Lady Philberta wstała i odsunęła krzesło. - Przejdź się ze mną, Garricku. Throckmorton był bardziej niŜ zadowolony, mogąc opuścić pokój śniadaniowy z potłuczoną zastawą, wszechobecnym bałaganem, niechętną mu słuŜbą i bratem, który najwidoczniej uwaŜał, Ŝe wie o stanie uczuć Garricka więcej niŜ on sam. Garrick Throckmorton nie zakochał się. Garrick Throckmorton ma obowiązki: wobec rodziny i kraju. A takŜe córkę, którą uwielbia. Jak równieŜ matkę i brata. Wykluczało to poddawanie się tak wytrącającym z równowagi uczuciom jak miłość. Kobieta... kobieta to coś więcej. Dzieci dorastają, a potem odchodzą. Matka i brat mają własne Ŝycie. Jednak kobieta, która naprawdę jest partnerką... cóŜ za niebezpieczeństwo sobą przedstawia! Widywał juŜ męŜczyzn uwikłanych w takie związki. Dzielili z kobietą więcej niŜ miłość. Dzielili Ŝycie. 342
Przysięgli, Ŝe będą dzielić je przez wieczność. Nie. To niemoŜliwe, by kochał Celeste. Lady Philberta rozwinęła trzymaną w dłoni serwetkę i podała mu ukryty w niej dotąd placuszek. - Nadaje się do jedzenia - wyjaśniła. - Wzięłam go z mojego talerza. Przyjął placuszek z wdzięcznością. Mijali właśnie galerię portretów. Widoczne w blasku wpadającego przez wielkie okna słońca pomieszczenie mogłoby słuŜyć za przykład dobrego smaku, a jednak dziś widok ten nie sprawiał Throckmortonowi przyjemności. Gdyby się odwaŜył, zapytałby matkę, dlaczego poprzedniego dnia spacerowała z Celeste i czemu pozwoliła jej wybić szybę w oknach jego gabinetu. ChociaŜ właściwie znał odpowiedź. Lady Philbertę cechowało wysoko rozwinięte poczucie sprawiedliwości. Postępując w ten sposób z Celeste, uchybił mu. - PrzecieŜ się oświadczyłem - mruknął po raz kolejny. Lady Philberta zignorowała go. - Przez kilka ostatnich lat martwiłam się o ciebie, Garricku - powiedziała. - Dlaczego? - Przypomniał sobie zdradę Stanhope'a. - Czy nie spełniałem twoich oczekiwań? Lady Philberta zawiesiła sobie laseczkę na ramieniu, pochyliła się ku Garrickowi i powiodła go ku miejscu, gdzie wisiał portret jego ojca. - AleŜ spełniałeś, i to w nadmiarze. Na tym pole ga problem. Throckmorton zorientował się, Ŝe znów mamrocze. - Kobiety. Matka. Hiacynta. Celeste. Kto je zrozumie? Spojrzał na starszego Garricka Throckmortona, ujętego w złocone ramy i bardzo stanowczego. Jego ojciec. Ostrzegał syna: „MęŜczyzna, który pyta 343
kobietę, co miała na myśli, zasługuje na wszystko, co go spotyka". Lady Philberta równieŜ spojrzała na portret, jednak wspomnienia, jakie jej się nasunęły, były zupełnie inne. - Byłeś takim bystrym chłopcem, Garricku, takim Ŝywotnym. Interesowałeś się wszystkim i wszystkimi. Poza tym byłeś starszym synem. Twój ojciec i ja zbyt wiele od ciebie wymagaliśmy. - Mieliście prawo. - Mogliśmy rozszerzyć nasze wymagania na młodszego syna. Zabrzmiało to tak ironicznie, Ŝe Throckmorton aŜ się uśmiechnął. - Ellery i tak by ich nie spełnił. - Rzeczywiście. Lecz ty spełniłeś i to za was obu. Usadowiła się niezgrabnie pod portretem, jakby tworząc wspólny front z męŜem. Teraz Throckmorton musiał odpowiadać przed obojgiem rodziców. - CięŜko pracowałeś, aby nas zadowolić. Tłumiłeś uczucia, temperament, wszystko to, co czyniło cię tak pełnym Ŝycia. Dyscyplina, którą tak się szczycił, nagle przestała podobać się jego matce. - Przypisujesz sobie zbyt wielki wpływ, mamo. Być moŜe zapoczątkowaliście ten proces, ale to w Indiach, gdzie kaŜdy nierozwaŜny gest czy uśmiech mógł kosz tować Ŝycie, nauczyłem się skrywać uczucia. Potrząsnęła głową. - ZauwaŜyłam, Ŝe w ostatnim tygodniu zachowywałeś się tak, jakbyś znów wrócił do Ŝycia. - Nie kocham Celeste, mamo! Gdybym ją kochał... Throckmorton potrafiłby kochać namiętnie. Znał siebie dobrze i wiedział, Ŝe gdzieś pod warstwą opanowania i ogłady czai się dzikus, który domaga się, 344
poŜąda i bierze w posiadanie. Nie pozwoli temu dzikusowi przejąć nad sobą kontroli, gdyŜ inaczej spłonie w ogniu własnych poŜądań, bez ustanku dając i biorąc, związany na zawsze z nią. Z Celeste. - Nie ma się nad czym zastanawiać. To nie miłość. - Gdybyś ją kochał... co wtedy? Celeste stałaby się dla ciebie wszystkim? Cierpiałbyś, pragnąc być z nią nieustannie? - Mamo! Nie chciał słuchać tego z jej ust. - Chciałbyś przebywać z nią przez cały czas i martwiłbyś się o nią, będąc gdzie indziej? Zadręczałbyś się rozmyślaniami, Ŝe ona moŜe cię potrzebować, a ty jesteś daleko? - Tak. Zapewne tak - przyznał niechętnie. - Byłeś zbyt mały, by to pamiętać, ale twój ojciec teŜ bronił się przed miłością. UwaŜał, Ŝe jest o tyle starszy, co było prawdą, oraz mądrzejszy, co nią nie było. Kiedy w końcu skapitulował, powiedział... wszystko to, co usłyszałeś przed chwilą. O tym, jak stałam się dla niego najwaŜniejsza w świecie i jak za mną tęskni. Nigdy nie zdobył się, by powiedzieć po prostu: „kocham cię", ale ten burkliwy, przyziemny, niewykształcony męŜczyzna zmienił się niemal w poetę. Dla mnie. Umilkła, a potem wyjęła z rękawa chusteczkę i otarła wilgotne oczy. Throckmorton spoglądał za okno, czując się jak intruz. - Cenię sobie wspomnienia o nim, nawet te nie najlepsze, kiedy to zachowywał się jak nieokrzesany prostak. Uśmiechnęła się niewyraźnie. - Ty przysporzyłeś juŜ Celeste tego rodzaju wspomnień. UwaŜam, Ŝe powinieneś odnaleźć ją i sprawić, by powstały nowe. 345
Skinął głową, poruszony tym, Ŝe jego na ogół tak prozaiczna matka przejawiła tyle emocji. - Wróciłeś do Ŝycia, Garricku. śyjesz, cierpisz... i kochasz. Nie pozwól tej dziewczynie odejść. Kochasz, teŜ mi coś. Jak matka śmie oskarŜać go 0to, Ŝe kocha. - Doceniam twoją troskę, mamo, lecz ja nie kocham Celeste Milford. - Ona wyjeŜdŜa do ParyŜa. Zacisnął pięści. - Wiem. Zabrała bilety, czek i zostawiła weksel. - śeby być kurtyzaną - dokończyła lady Philberta. - Co takiego? Lady Philberta potarła skronie. - Jak na kogoś, kto rzadko podnosi głos, radzisz sobie całkiem dobrze. Throckmoton poczuł, Ŝe znów ogarnia go szaleństwo. Rzucił się ku drzwiom, wychodzącym na ogród. Musi odszukać Celeste. Przekonać ją... Kurtyzana! Nie moŜe zostać kurtyzaną. Jest zbyt wybredna, zbyt piękna, zbyt czarująca, zbyt... Byłaby cudowną kurtyzaną, lecz on nie moŜe pozwolić... ale przecieŜ nie ma prawa niczego jej zabraniać. Zrezygnował z tego, odmawiając Celeste tego, na co zasługiwała. Kurtyzana... Nie kocha jej. Nie kocha... Jednak opowieść matki nadal dźwięczała mu w uszach. Myśli Throckmortona rzeczywiście krąŜyły głównie wokół Celeste. 1pragnął jej aŜ do bólu. Chciał się z nią kochać, aŜ przestanie cierpieć z powodu zdrady. Jak mogła nienawidzić go do tego stopnia, Ŝeby aŜ wybić mu szyby w oknach? Albo zagrozić, Ŝe pojedzie do ParyŜa i zostanie kurtyzaną? Jak mogła, skoro sprawił jej taką rozkosz? 346
Wiedział, Ŝe nie jest dla niej odpowiednim kandydatem na męŜa. Była wszystkim, czym nie był on: pełna Ŝycia, zawsze uśmiechnięta, towarzyska. Jednak troszczyłby się o nią i traktował z szacunkiem, ona zaś nie miałaby prawa domagać się niczego poza tym. Byłaby szczęśliwa, nie mając pojęcia, Ŝe moŜna dostać coś więcej niŜ tylko opiekę, szacunek i fizyczną przyjemność. Jednak nie... wiedziałaby, gdyŜ jest inteligentna, wraŜliwa... i moja, pomyślał. Throckmorton zatrzymał się przy oknie i mnąc w pięści skraj zasłony, zapatrzył się niewidzącym wzrokiem na ogród. Ellery się nie myli. Do diaska z nim, miał rację. Podczas tego tygodnia, kiedy to starał się usunąć Celeste i zająć ją tak, by nie zdołała przeszkodzić w zawarciu zaręczyn... wkradła się do jego serca. Gdzieś w trakcie tego zaplanowanego na zimno uwodzenia, kpinek i przekomarzania się, komplementów, namiętnych pocałunków... wszystko, co robił, stało się szczere i prawdziwe. Oczywiście - inaczej nie zatraciłby się aŜ tak w jej ramionach. Odnajdzie ją i przekona, Ŝe jest kochana.
ROZDZIAŁ 28
Kocha ją. Uświadomienie sobie tego faktu i pogodzenie się z nim przywróciło Throckmortonowi równowagę i zdolność działania. Ruszył ku drzwiom. Odszuka Celeste, zmusi ją, by zdała sobie sprawę, co im się przydarzyło, powie jej... 347
Nagle podbiegł ku niemu Kinman z wyrazem skruchy na nieruchomej zazwyczaj twarzy i świeŜym siniakiem na szczęce. - Stanhope zbiegł! Throckmorton jęknął. - Nie teraz! Kinman miał pojechać za Stanhope'em do Londynu, śledzić go, sprawdzić, z kim się skontaktuje i aresztować. Zamiast tego stał teraz przed Throckmortonem, obwieszczając najgorszą z moŜliwych nowinę w moŜliwie najgorszym czasie. - Jak to się stało? - Stanhope był w dokach, wsiadał na statek do Indii. Śledziliśmy go i juŜ mieliśmy aresztować, kiedy podeszło do niego kilku męŜczyzn. Cofnęliśmy się, Ŝeby zobaczyć, co to za jedni. - Kinman prawie się uśmiechał. - Tymczasem oni zaczęli go tłuc. - Tłuc go? - Z tego, co zrozumiałem, nie spodobało im się, Ŝe brał od nich pieniądze, karmiąc fałszywymi informacjami. Throckmorton podszedł bliŜej Kinmana i zapytał szeptem: - Jak Rosjanie dowiedzieli się, Ŝe informacje są fałszywe? Kinman potrząsnął głową. - Nie wiem, proszę pana. - Jego lokaj? - To moŜliwe, zwłaszcza Ŝe nie udało nam się wpaść na trop tego łobuza. Prawdę mówiąc, ledwie pamiętam, jak on wygląda. - To dowodzi, Ŝe jest dobrym szpiegiem. Wtapia się w tło. Co stało się ze Stanhope'em? - Sądziliśmy, Ŝe zamierzają go zabić. A poniewaŜ chcieliśmy zadać mu parę pytań, wtrąciliśmy się do bójki. 348
Throckmorton natychmiast domyślił się, co zaszło. - A gdy byliście zajęci walką, Stanhope uciekł. - Przykro mi, panie Throckmorton. Kinman wydawał się zakłopotany. - Zniknął. UwaŜamy, Ŝe dostał się na statek i od płynął. Statek zawinie do portu w Kapsztadzie. Wy ślemy w ślad za nim szybką jednostkę i jeśli Bóg pozwoli, zaczekamy na niego w miejscu przeznaczenia. Throckmorton nie udzielił Kinmanowi reprymendy. Kinman nie osiągnąłby obecnej pozycji, gdyby sam nie był w stanie pojąć, jak bardzo zawalił sprawę. Throckmorton powiedział więc tylko: - Nie byłbym zadowolony, gdyby znowu udało mu się zbiec. - To się juŜ nie powtórzy, proszę pana. Throckmorton zamyślił się. W tej chwili nie mógł zrobić nic, aby sprowadzić Stanhope'a przed oblicze sprawiedliwości. Mógł za to odszukać Celeste i przekazać jej cudowne wieści. Uczucie było jedynym fragmentem, jakiego brakowało w tej małŜeńskiej układance i dlatego Celeste odrzuciła jego oświadczyny. Teraz będzie szczęśliwa i z ochotą zgodzi się za niego wyjść. - Mam do załatwienia coś pilnego - powiedział. Zajmij się wszystkim. Informuj mnie na bieŜąco. Po czym wymaszerował, nie czekając, aŜ Kinman odpowie. Kiedy znalazł się w ogrodzie, zobaczył, Ŝe pomocnicy ogrodnika zgromadzili się wokół Milforda, który górował nad nimi wzrostem. Gdy dostrzegli Throckmortona, wszyscy odwrócili się i jak na komendę spojrzeli na niego. A potem Milford ruszył ku swojemu chlebodawcy. Throckmorton spotkał się z nim na schodach. - Szukam waszej córki, Milford. 349
- Jest w drodze do ParyŜa, panie Throckmorton - powiedział Milford na swój powolny, spokojny sposób. Szok i rozczarowanie sprawiły, Ŝe Throckmorton znieruchomiał. - Do ParyŜa. JuŜ? - Tak, proszę pana. Milford uniósł swoją wielką jak bochen pięść. - A pan w drodze do gwiazd. * Parę dni wcześniej Throckmorton starannie prześledził marszrutę Celeste, starając się wybrać gospodę, w której tak młoda i piękna dziewczyna mogłaby czuć się bezpieczna przed zalotami dandysów i innych bywalców londyńskich domów publicznych. Teraz stal, mruŜąc oczy, by przyzwyczaić wzrok do półmroku, panującego we wnętrzu gospody Pod Baranim Rogiem. W sali ogólnej sufit był niski, a belkowanie grubo ciosane i pociemniałe ze starości. Nad drzwiami zawieszono wszelkiego rodzaju strzelby i śrutówki. Ponad kominkiem wisiała wielka barania głowa, na ścianach zaś tłoczyły się obrazki, ukazujące kaczki i baŜanty. Miejsce ewidentnie nastawione było na męską klientelę, jednak podłoga została starannie zamieciona, szybki w oknach lśniły czystością, a z kuchni dobiegały apetyczne zapachy. Właściciel, Ŝyczliwy i gadatliwy starszy człowiek, pośpieszył przywitać Throckmortona. - Jestem Jackman, sir. To dla mnie zaszczyt gościć pana tutaj. Spostrzegłszy siniak na twarzy Throckmortona zamilkł, a potem zapytał: 350
- Jakaś awantura? Throckmorton dotknął opuchniętego, zaczynającego sinieć miejsca pod okiem. - Ogrodnik wręczy! mi swoją rezygnację. Pan Jackman roześmiał się niepewnie. - Szukam panny Milford - wyjaśnił Throckmorton. - Jest z tyłu, w prywatnym saloniku, tak jak pan sobie Ŝyczył. Dałem jej najlepszą sypialnię, kazałem opróŜnić salonik i posłałem Ŝonę, by jej usługiwała. Prawdę mówiąc, jestem panu wdzięczny. Lato to dla nas okres zastoju. Lecz niech no tylko nadejdzie jesień i pojawią się kaczki, przyjadą myśliwi i znowu nie będzie gdzie palca wetknąć. - Mógłby pan zaprowadzić mnie do panny Milford? Pan Jackman, przywołany do porządku, wyraził zgodę i poprowadził Throckmortona korytarzem na tyły gospody. - Taka ładna pani, do tego uprzejma. Ulokowałem ją wygodnie, a potem zeszła na dół i zjadła porządne śniadanie. Później siedziała przy oknie i czytała. Po wiedziała, Ŝe jutro odpływa. I Ŝe nie moŜe się juŜ do czekać, kiedy znów znajdzie się w ParyŜu i zacznie pracować. Throckmorton zmruŜył oczy, kiedy przypomniał sobie, jaki to rodzaj pracy ma na myśli Celeste. - Doprawdy? - W dzisiejszych czasach niewiele dziewcząt chce pracować. No, jesteśmy. Pan Jackman wskazał właściwe drzwi, a potem odsunął się i, zaciekawiony, czekał, aŜ Throckmorton zapuka. Z pewnością chętnie poprzyglądałby się temu spotkaniu, pomyślał Throckmorton. Dał wiec karczma351
rzowi napiwek, podziękował mu, a potem odczekał, aŜ skłoni się z widocznym Ŝalem i odejdzie korytarzem. Zadowolony, Ŝe będzie z Celeste sam, zastukał stanowczo w masywne, drewniane drzwi. Przez dłuŜszą chwilę nie było odpowiedzi i Throckmorton zaczął się juŜ martwić, Ŝe Celeste w jakiś tajemniczy sposób domyśliła się, kto stoi po drugiej stronie. Zapukał znowu i zawołał najbardziej stanowczo, jak tylko potrafił: - Natychmiast otwórz drzwi, Celeste. Szczęknął zamek. Drzwi otworzyły się, lecz bardzo powoli i tylko na parę cali. Celeste powitała go tak, jak się tego obawiał. Spoglądała na niego z chłodną pogardą. Niektórzy mogliby nawet powiedzieć, Ŝe wygląda na przeraŜoną. Stanęła w progu i powiedziała ze szczególną intonacją: -Nie, dziękuję, nie Ŝyczę sobie niczego do jedzenia. Throckmorton zdecydował juŜ, jak postąpi. Będzie stanowczy, ale uczciwy, nawet jeśli okaŜe się to bolesne dla obojga. Odparł więc: - Nie proponuję ci niczego, po prostu mówię, co dostaniesz. Pchnął drzwi, chwycił dziewczynę w talii, podniósł i trzymając ją w ramionach, wmaszerował do saloniku, który okazał się pomieszczeniem umeblowanym skromnie, acz nie pozbawionym pewnego komfortu. Znajdowały się tu wygodne siedziska oraz wielka ilość śrutówek i rogów jelenich. - Pobierzemy się. Nie dlatego, Ŝe cię zhańbiłem, ani Ŝe tak wypada. Weźmiemy ślub, poniewaŜ... cię kocham. Spojrzała znacząco na drzwi. - Nie. Odejdź. - Nie? Jak to, nie? 352
Spodziewał się... no cóŜ, prawdę mówiąc, spodziewał się, Ŝe Celeste rzuci mu się w ramiona, no moŜe nie natychmiast, moŜe przez chwilę poudaje, Ŝe się namyśla. Najwidoczniej zadanie będzie trudniejsze, niŜ oczekiwał. - Musisz mnie wysłuchać. Kocham cię, uwielbiam, zrobię dla ciebie wszystko. Musisz ze mną wrócić, zostać moją Ŝoną i wybawić mnie od samotności i Ŝy cia poświęconego wyłącznie obowiązkom. - Nie, Garrick, posłuchaj... Podszedł do dziewczyny i ujął jej dłonie. - Dlaczego nie chcesz się zgodzić? Mówiłaś, Ŝe mnie kochasz. Czy to nie była prawda? Nagle drzwi za nim zaskrzypiały donośnie, a potem zamknęły się z hukiem. Odwrócił się i zobaczył Stanhope'a. Stał pod ścianą, celując do nich z dubeltówki. Throckmorton poczuł, jak zalewa go fala nienawiści, spowodowanej zdradą człowieka, którego uwaŜał za przyjaciela. - Być moŜe ona nadal cię kocha, chociaŜ nie świadczyłoby to najlepiej o jej guście, lecz teraz raczej próbowała ostrzec cię, Ŝe jesteś w niebezpieczeństwie powiedział drwiąco Stanhope. Szok sprawił, Ŝe Throckmorton na chwilę znieruchomiał. Gdy tylko doszedł do siebie, przesunął się, aby zasłonić sobą Celeste. - Stanhope. A zatem nie wsiadłeś na statek. - Nie, nie wsiadłem. Nie byłem na tyle głupi, by wspinać się po trapie na oczach twoich ludzi i tych przeklętych Rosjan. - Uśmiechnął się. - Co za wzruszająca scena, Throckmorton. Jak to miło, Ŝe miłość przytępiła ci rozum. Zapomniałeś o zasadach ostroŜności, które mi wpajałeś. 353
- Rzeczywiście. Za oknem, wychodzącym na las i pastwisko, rosło drzewo o rozłoŜystych gałęziach, z których jedna sięgała prawie wnętrza pokoju. Jak mógł tego nie zauwaŜyć? - On chce pieniędzy, Garricku. Zabrał mi czek i bilety. Daj mu ksiąŜeczkę czekową, to sobie pójdzie. Stanhope roześmiał się głośno i chrapliwie, aŜ rana na wardze otworzyła się i zaczęła krwawić. - Marzycielka z niej, co, Throckmorton? Nigdy nie pozwoliłbyś mi odejść, a ja nie pozwoliłbym odejść tobie. Zniszczyłeś mnie. Zniszczyliście mnie oboje. - Moimi kłamstwami, nie jej - powiedział Throckmorton gładko, starając się chronić Celeste. - PosłuŜyłem się nią. - Wiedziałam! - zaprotestowała Celeste. - Po prostu nic ci nie mówiłam. - BądźŜe cicho! - zawołał. - Nie wyjdziecie stąd - powiedział Stanhope, jakby nie docierało do niego to, co mówią. Celeste westchnęła głośno. - śadne z was. Skoro kochacie się tak bardzo, miło będzie razem umrzeć, czyŜ nie? - A co z tobą? Nie zdołasz uciec - zwrócił się do Stanhope'a. - Prawdopodobnie nie. Ścigają mnie Anglicy. A takŜe Rosjanie. Pieniądze zniknęły, pewnie to teŜ twoja sprawka. Zacisnął palec na spuście. Throckmorton z goryczą uświadomił sobie, Ŝe trudno mu będzie ochronić Celeste. Stanhope był śmiertelnie niebezpieczny, poniewaŜ znał Throckmortona. Walczyli razem. Przetrwali razem. Stanhope 354
znał wszystkie sztuczki i z pewnością zdawał sobie sprawę, Ŝe nawet teraz Throckmorton zastanawia się gorączkowo, jak go przechytrzyć. Na korzyść Garricka działało jedynie to, Ŝe gniew zaciemniał przeciwnikowi umysł, a niedawne pobicie musiało go osłabić. Nie, oczywiście, Ŝe nie. Dlatego przede wszystkim musi usunąć ją z linii strzału. Postrzał z tak bliskiej odległości zabije kaŜdego - wszystko jedno, męŜczyznę czy kobietę. Uśmiechnął się więc karcąco i licząc na to, Ŝe jeszcze bardziej rozwścieczy Stanhope'a, powiedział: - Ty sam zniszczyłeś sobie Ŝycie, Stanhope. Gdybyś nie zgodził się sprzedać duszy za kilka srebrników, stałbyś nadal u mego boku. - Przy twoim boku? Jako twój sekretarz? Nigdy nie zaufałeś mojej inteligencji, mojej... Throckmorton podniósł głos. - Twojej inteligencji, teŜ mi coś! Nie sprawdziłeś się jako adwokat, o mało nie puściłeś nas z torbami i... Niespodziewanie rzucił się w przód i chwyciwszy za strzelbę, odsunął ją na bok. Lecz Stanhope był na to przygotowany. Nie puścił broni, ale obrócił ją i uderzył Throckmortona lufą w szczękę, aŜ zagrzechotały mu zęby. Throckmorton zatoczył się, poluzował chwyt i upadł na plecy. Stanhope, pozbawiony równowagi, takŜe się zatoczył. Celeste z zimną krwią pchnęła mu pod nogi krzesło. Stanhope potknął się, przeleciał przez mebel i takŜe upadł. Throckmorton skoczył na równe nogi i rzucił się na Stanhope'a. Stanhope przetoczył się na bok. Strzelba leŜała porzucona na podłodze, lecz Ŝaden z nich nawet na nią nie spojrzał. 355
Garrick zdzielił przeciwnika pięścią w usta. Trysnęła krew. Stanhope zawył i chwycił Throckmortona za włosy, po czym walnął go głową w nos. Throckmorton, oszołomiony bólem, poczuł, jak ogarnia go mordercza furia. Stanhope wtoczył się na przeciwnika i zaczął go okładać. Garrick blokował ciosy i uchylał się, pragnąc jedynie dobrać się byłemu przyjacielowi do skóry i zatłuc go na śmierć za to, iŜ śmiał zdradzić swój kraj, ich przyjaźń, a przede wszystkim, zagrozić Celeste. Walnął Stanhope'a na odlew po uszach i ten, oszołomiony bólem, znieruchomiał. Throckmorton wykorzystał to, wydostał się spod przeciwnika, ukląkł mu na piersi i wymierzył cios w szczękę. Stanhope uderzył głową o kamienną podłogę, westchnął cicho i znieruchomiał. Mimo to Throckmorton nie przestawał tłuc go bez opamiętania, aŜ ktoś chwycił go za ramię i powstrzymał. Odwrócił się wściekły i zobaczył Celeste. Stała nad nim, spoglądając stanowczo. - Przestań, Garricku. Przestań. On ma dość. Stracił przytomność. Słyszał juŜ przedtem ten ton. Jego instruktor przemawiał równie stanowczo, kiedy ostatnim razem Throckmortonowi zdarzyło się stracić nad sobą panowanie. - Zabijesz go - powiedziała. Pozwolił jej się odciągnąć. - Zawołam gospodarza. Jestem pewna, Ŝe słyszał odgłosy walki. Throckmorton zatoczył się. Nie był w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, Ŝe Celeste Ŝyje. Ocalił ja. 356
Jej głos złagodniał. Pogładziła go po rękawie, jakby uspokajała szalejącą bestię. - Gospodarz nie wie, Ŝe Stanhope wdarł się do saloniku przez okno i teraz pewnie szaleje z ciekawości, co tu się wydarzyło. Throckmorton poczuł, Ŝe jego gniew przeradza się w namiętność. Porwał ją w ramiona i mocno przytulił. Celeste Ŝyje. Oddycha, mówi. Przytula się do niego. Jej inteligencja, uroda, przekora, śmiech, zostały ocalone. Przez niego. Dla niego. Trzyma je w ramionach. śywe. Jednak Celeste nie była bez winy. Zacisnął zęby tak mocno, Ŝe ledwie mógł mówić. - Do licha z tobą, Celeste, jak śmiałaś mi pomagać? wykrztusił. - Potrzebowałeś tego. Jej spokojny ton i prozaiczna odpowiedź wcale go nie uspokoiły. - Dlaczego nie uciekłaś, kiedy zaczęliśmy walczyć? Mógł cię zabić. -1 ciebie takŜe. Najwidoczniej nadal nie zdawała sobie sprawy, czego udało im się uniknąć. - Mogłaś umrzeć. - Pomyślałam, Ŝe rozsądniej będzie zapewnić mu dwa cele, nie jeden - mruknęła z twarzą wtuloną w jego kamizelkę. - Oszalałaś? śebyś mi więcej nie próbowała... Nagle dobiegło go coś jakby szelest. Z tylu. Spojrzał za siebie. Stał tam Stanhope - pobity, wściekły i najwidoczniej gotowy na wszystko. Kiedy Throckmorton się odwrócił, Stanhope w przypływie desperacji rzucił się ku oknu i wyskoczył. Posypało się szkło. Upadł na trawę, lecz prawie natychmiast zerwał się i pobiegł, jakby ścigała go śmierć. 357
I tak właśnie było. Throckmorton skoczył za nim, zdecydowany dopaść zbiega, nim ten zdoła schronić się w zagajniku. Celeste, nadal trzymając w dłoni strzelbę, podbiegła do okna. Stanhope spędził z nią zaledwie godzinę, lecz dla niej była to wieczność. Groził jej. Groził Garrickowi. A przede wszystkim, przyznał się, Ŝe to on zaplanował porwanie Penelopy. Bez wahania uniosła strzelbę i przyłoŜyła ją do ramienia. Lecz nie mogła pociągnąć za spust. Garrick, biegnący za Stanhopem, znajdował się dokładnie na linii strzału. - Skręć - błagała, jakby mógł ją usłyszeć. - Skręć. Po około trzydziestu krokach Stanhope nagle się potknął. Garrick skręcił, by go ominąć. Celeste nacisnęła spust.
ROZDZIAŁ 29
Celeste zsunęła z Garricka prześcieradło i uśmiechnęła się na widok jego nagich pleców i pośladków, poznaczonych pół tuzinem małych, okrągłych, czerwonych dziurek po śrucie. A potem dotknęła palcem czubka skalpela i powiedziała: - Musi cię boleć. Garrick, leŜący na brzuchu, odwrócił się i spiorunował ją wzrokiem. - Zaczekam na lekarza. - Jest zbyt zajęty usuwaniem tuzinów śrucin z grzbietu Stanhope'a. - Stanhope jest więźniem. MoŜe zaczekać. - Nie będzie musiał. 358
- Masz mnie i nie pozwolę, byś cierpiał dłuŜej niŜ to konieczne. - Czułbym się pewniej, gdyby zajmował się mną ktoś, kto ma juŜ doświadczenie z tego typu ranami. - Mam doświadczenie. Kiedy byłam guwernantką u rosyjskiego ambasadora, starsze dzieci miały zwyczaj dokuczać najmłodszej córce. W końcu chwyciła za śrutówkę i postrzeliła małego Laurentija w policzek. Pochyliła się nad plecami rannego i wyjęła śrut czubkiem skalpela. - Auuu! - To bardzo porywczy ludzie, ci Rosjanie. Skłonni do aktów krwawej zemsty. Podsunęła Garrickowi śrucinę pod nos, aby ją obejrzał. - To pierwszy. - Bolało! - Ten bez trudu dał się usunąć, zaczekaj tylko, aŜ zacznę ciąć. Polała rankę whisky. - Auuu! Uniósł się na łokciu i odwrócił ku niej. Choć był nagi i wściekły, miał spuchnięty nos, podbite oko i obolałą szczękę, i tak wydawał się jej niezwykle pociągający. Siniaki na twarzy Garricka pociemniały raptownie, a czarne włosy opadły mu na czoło. - Widzę, Ŝe bardzo ci się to podoba - powiedział oskarŜycielsko. - Hmmm - udała, Ŝe się zastanawia. - Tak. - Nadal jesteś na mnie zła. - Jakiś ty bystry. - Przyjechałem po ciebie, prawda? - Na to liczyłam. -1 ocaliłem cię, czyŜ nie? - Zgoda, tyle, Ŝe to ja powaliłam łajdaka. 359
Garrick opadł znowu na łóŜko. - I przy okazji postrzeliłaś teŜ mnie. - Przepraszam. - Nie ma za co. - I dziękuję. Nie jestem niewdzięczny. Nacisnęła palcem jedną z ranek, aŜ wyłoniła się mała ołowiana kuleczka. Wrzuciła ją do stojącego przy łóŜku naczynia. - Jesteś. I to jeszcze jak. Chwycił ją za rękę. - Pozwól, Ŝe to powiem: jestem ci wdzięczny. Jestem wdzięczny za twoją piękność, twoją inteligencję i wszystko, co sprawia, Ŝe jesteś sobą. -1 za moją odwagę, Ŝe nie zostawiłam cię, abyś samotnie stawił czoło Stanhope'owi? Widać było, Ŝe Garrick miota się między irytacją a chęcią ułagodzenia ukochanej. Jak się spodziewała, irytacja zwycięŜyła. - Powinnaś była uciec. Jeśli jeszcze kiedykolwiek znajdziemy się w takiej sytuacji, masz się ratować. Ten człowiek nigdy się nie podda. - Wątpię, czy będzie mi to groziło w ParyŜu - po wiedziała równie dobitnie. Garrick zesztywniał. - Ja cię naprawdę kocham, Celeste. Jakby mogła w to uwierzyć. - A ja nadal zamierzam usunąć ten śrut. - Nie, posłuchaj, mówię prawdę. Kocham cię. - Musiałbyś być głupcem, by mnie nie kochać. Umilkła na moment. - Och, zapomniałam. PrzecieŜ ty jesteś głupcem. - Mówisz zupełnie jak mój brat - parsknął Throckmorton. To obudziło jej zainteresowanie. - Twój brat? A co Ellery ma z tym wspólnego? 360
- Mój brat, moja matka, moja córka, moja bratanica i moja przyszła szwagierka. Nim wyjechałem, by cię odszukać, wszyscy starali mi się uświadomić, Ŝe jestem głupcem. - Cieszę się, Ŝe przestało to juŜ być tajemnicą. - Tylko twój ojciec nie powiedział niczego takiego. Po prostu dał mi w pysk. Throckmorton wskazał na swoje podbite oko. - Dobrze zrobił. Wiesz, Ŝe Esther dolała rycyny do twojej whisky? Nieskrywana groza, jaka odbiła się na twarzy Garricka sprawiła, Ŝe Celeste musiała się roześmiać. - Nie jestem pewna, czy to zrobiła. Lecz gdybym była tobą, po powrocie do Blythe Hall sprawdziłabym zawartość butelki. Jeśli tego nie zrobisz, moŜe się zda rzyć, Ŝe będziesz musiał zaprzyjaźnić się z nocnikiem. A teraz się połóŜ. Muszę usunąć śrut. Opadł na łóŜko. Jego opalona skóra przyjemnie kontrastowała z bielą pościeli. - Nie obchodzi cię to? - Co mianowicie? Udało jej się wyjąć dwie kolejne śruciny, mimo Ŝe Garrick przez cały czas wiercił się niespokojnie. - śe cię kocham. - UwaŜasz, Ŝe mówiąc to, wszystko naprawisz? - A nie? Z trudem powstrzymała chęć, by wbić mu skalpel głęboko w ciało. - Powinnam czuć się tak zaszczycona, by zapomnieć o twoich kłamstwach, nielojalności i o tym, jak mnie wykorzystałeś? - Nie miałaś pretensji o to, Ŝe posłuŜyłem się tobą przeciwko Stanhope'owi. - Nie, poniewaŜ rozumiem, dlaczego to zrobiłeś. 361
Nacięła czubkiem skalpela opuchnięte miejsce na jego pośladku. Garrick wstrzyma! oddech i przez chwilę leŜał spokojnie, czekając, aŜ szczypczykami wyjmie śrut. - Zgadzam się co do tego, Ŝe jeśli w grę wchodzi dobro kraju, moja duma i godność nie są najwaŜniejsze. - Nie zamierzałem pozbawić cię godności - powiedział bardzo powaŜnie. - Jednak fakt, Ŝe mnie wykorzystałeś, w połączeniu z ukradkowym, zaplanowanym na zimno uwiedzeniem, z przygotowanym w szufladzie biletem do ParyŜa i czekiem, a wszystko po to, by zapewnić swojej rodzinie alians z Longshawami... to nie to samo, co ratowanie Anglii. Nie stawia cię w najkorzystniejszym świetle i obnaŜa twój łajdacki charakter. śadne wyznanie nic tu nie zmieni. - Masz rację. - Co takiego? - Powiedziałem: masz racje. Przyjrzała mu się uwaŜnie. A to co znowu? - Postąpiłem źle. Na ogół jestem zbyt pewny, Ŝe po stępuję słusznie. Właśnie dlatego powinienem się oŜenić: by ktoś mi powtarzał, Ŝe się mylę. Czy jesteś w wy starczającym stopniu kobietą, aby się tego podjąć? Rozbawił ją, co wcale jej się nie spodobało. To nienajlepszy czas, aby wspominać radość, jaką czerpali z rozmowy i to, jak dobrze pasowały do siebie ich ciała i charaktery. - Jestem w wystarczającym stopniu kobietą, aby usunąć tę ostatnią śrucinę. Nie ruszaj się teraz. Zignorował ją i dalej wiercił się na łóŜku. - A co z twoim wyznaniem? Powiedziałaś, Ŝe mnie kochasz! - Co z nim? Nie uwierzyłeś mi. 362
Sięgnęła po igłę, którą zostawił jej lekarz i pomyślała, iŜ Ŝałuje, Ŝe w ogóle wyznała mu miłość. - A zatem, miałem rację. Naprawdę nie wiesz, co to takiego miłość. Nigdy mnie nie kochałaś. Jak to się stało? Kiedy rozmowa wymknęła się spod kontroli? Teraz to on atakował, zmuszając ją do obrony. To nie w porządku. Kochałam cię wystarczająco, by ci się oddać. - Kochałaś mnie tamtej nocy. Jeśli zaprzeczy, będzie to oznaczało, Ŝe jest po prostu rozwiązła. Jeśli przytaknie... - Została jeszcze jedna śrucina. Pozwól mi działać. Delikatnie nacięła skalpelem skórę, wytarła krew, a potem odszukała śrucinę i usunęła ją. ZałoŜyła pojedynczy szew, by zamknąć rankę, a potem opatrzyła ją i nagle niemal zrobiło jej się słabo. To niemoŜliwe, by obchodził mnie jego ból, pomyślała. A moŜe jednak? Tak, słabość w nogach to nic innego, jak spóźniona reakcja na to, Ŝe została zakładniczką, naraziła się na niebezpieczeństwo i postrzeliła człowieka. Siedziała bez ruchu na skraju łóŜka, czekając, aŜ przestanie się trząść. Garrick natychmiast dostrzegł jej słabość i wykorzystał to. Usiadł. Szybko okryła go prześcieradłem. - Trochę na to za późno. Wyjął jej z rąk skalpel i czym prędzej odłoŜył go na szafkę. - Widziałaś go juŜ. Miałaś go w sobie. Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał w oczy. Wyrwała mu się. - W porządku! - krzyknęła. - Niech ci będzie. Przyznaję, Ŝe to, co się wydarzyło, sprawiło przyjemność nam obojgu. 363
- śałujesz tego? Ujął jej dłoń. - Czy odkrycie moich win sprawiło, Ŝe twoja miłość się rozwiała? Trudno jej było myśleć. Wspomnienia namiętności, jaką wspólnie przeŜyli, nie pozwalały jej się skupić. Potrafił dać jej tyle rozkoszy, mimo to będzie musiała mu się oprzeć. Nie wyjdzie za niego. Przynajmniej nie z wdzięczności. I z pewnością nie dlatego, Ŝe go poŜąda. - Z mojego powodu czujesz się zaŜenowany. - Naprawdę? Wbiła mu leciutko paznokcie w ciało i natychmiast puścił jej dłoń. - Nie czuję się zaŜenowany. JuŜ ci to mówiłem. Nie jestem snobem. - Wierzę, Ŝe nie dbasz o to, iŜ jestem córką ogrodnika. Lecz kiedy jesteś ze mną, tracisz to upajające poczucie wyŜszości. Nie jesteś juŜ Garrickiem Throckmortonem, królem szpiegów, mistrzem w prowadzeniu interesów, panującym nad sobą i wszystkim, co robi. Jesteś Garrickiem Throckmortonem, męŜczyzną, który ulega pokusie. Winisz mnie za to, co uwaŜasz za słabość. Ale ja się nie zgadzam. Nie będę Ŝyła w ciągłym poczuciu winy, wszystko jedno, moim czy twoim. Musiała trafić w sedno, poniewaŜ Garrick chrząknął i spojrzał na nią, zmieszany. - Być moŜe myślałem tak wcześniej - przyznał. Lecz kiedy jestem z tobą, nie jestem męŜczyzną jak inni. Jestem od nich lepszy, lepszy niŜ byłem wcześniej, poniewaŜ mam ciebie. PoniewaŜ jestem z tobą - poprawił się. Nie wiedziała, śmiać się czy płakać. Pragnął posiąść ją na własność. Nawet teraz, kiedy próbował po364
wiedzieć to, co naleŜy, przekonać ją o swojej skrusze, jego prawdziwa natura wciąŜ brała górę w rozmowie. Powinna była przewidzieć jego następny ruch. Mogła winić tylko swoją słabość, Ŝe nie okazała się wystarczająco przewidująca. Garrick chwycił ją w ramiona i opadli na łóŜko. - Zrobisz sobie krzywdę - protestowała, próbując się uwolnić. - Nie, jeśli przestaniesz się wyrywać. - Zaplamisz krwią prześcieradła. Zachichotał. Przytulił ją mocniej, aby nie mogła go uderzyć. A potem powiedział swoim najbardziej głębokim, aksamitnym, uwodzicielskim głosem: - Zrozumiałem swoje błędy. Jak dobrze być znów w jego ramionach, pomyślała, zła na siebie. - Uczyniłem z zalotów farsę. Nazwałaś mnie kłamcą. Zastanawiam się, czy jesteś w stanie uwierzyć w cokolwiek, co powiem. Więc po co miałbym mówić, Ŝe cię kocham? Wyjdź za mnie. Pozwól, bym przekonał cię o mojej miłości. Nie jestem najbogatszym człowiekiem w Anglii. Jeszcze nie. Mam jednak posiadłość w Suffolk, rezydencję w Londynie i domek myśliwski w Szkocji. A takŜe słuŜbę, która ma szczególny powód, by cię uwielbiać. Nie wspominając o córce, która złajała mnie, gdyŜ pozwoliłem ci odejść. I matce, która uświadomiła mi, Ŝe cię kocham. - Brawo! - mruknęła Celeste. - Poza tym mam ogromny ogród, którym trzeba się zająć, poniewaŜ mój ogrodnik i wszyscy jego pomocnicy odeszli... - Och, BoŜe. Wpędziła ojca w nie lada kłopoty. - Lecz jeśli za mnie wyjdziesz, moŜe uda ci się ich przekonać, by wrócili. Dam ci wszystko, co posiadam. 365
Jeśli sobie tego zaŜyczysz, znajdę ci nawet zajęcie. Mogłabyś pracować jako tłumaczka z rosyjskiego... - A takŜe z francuskiego, włoskiego i rumuńskie go, choć ten ostatni znam niezbyt dobrze. Umilkł, a kiedy znów się odezwał, jego głos brzmiał znacznie pewniej. - Zapewne niełatwo ze mną wytrzymać... Parsknęła wymownie. - Pewnie znalazłby się teŜ ktoś, kogo kochałabyś bardziej, lecz choćbyś przeszukała cały świat, nie znajdziesz nikogo, kto kochałby cię bardziej niŜ ja. - JuŜ ty na pewno pozwoliłbyś mi szukać - zauwaŜyła z sarkazmem w głosie. - CóŜ... nie. Nie jestem głupcem. To zbyt duŜe ryzyko. Uśmiechnęła się. Teraz mówił prawdę. - Uwiodłem cię, poniewaŜ nie potrafiłem się po wstrzymać. Uosabiasz wszystko, czego brakowało dotąd w moim Ŝyciu. Musiałem cię wziąć, nasycić się tobą choć raz. Przesuwał dłonie po plecach Celeste, a ona czuła, jak opuszcza ją napięcie. - Tylko Ŝe raz to za mało. O wiele za mało. Jego wyznania brzmiały szczerze, a dotyk budził wspomnienia. Co więcej, poŜądanie osłabiało w niej chęć oporu. Pragnęła, by był z nią szczery. Pragnęła, aby ją kochał. Tymczasem Garrick zaklinał się, przemawiając dalej tym aksamitnym, głębokim, uwodzicielskim głosem: - Dla ciebie porzuciłbym rodzinę, dom i obowiązek i pojechałbym za tobą do ParyŜa, aby korzystać z twoich usług. - Jako... tłumaczki? 366
- Jako kurtyzany! Matka powiedziała mi, Ŝe tym właśnie zamierzasz się zajmować! Ukryła twarz na jego piersi, lecz nie dość szybko. - Śmiejesz się? - Ujął ją pod brodę i spojrzał pro sto w jej roześmiane oczy. - Tak, śmiejesz się. Próbowała zachować powagę. - Lady Philberta najwidoczniej zapomniała wspomnieć, Ŝe wyperswadowała mi ten pomysł. Spojrzał na nią zaintrygowany czymś, co dostrzegł w jej twarzy. Celeste uspokoiła się i odwzajemniła spojrzenie. - Brakowało mi twego uśmiechu. Ty zawsze się uśmiechasz - wiesz, Ŝe właśnie to najpierw w tobie pokochałem? Ten zawsze obecny uśmiech. A kiedy starłem go z twoich warg, poczułem się tak, jakbym zniszczył coś cenniejszego niŜ złoto. Jak zahipnotyzowany przesunął kciukiem po jej ustach. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Czy nadal mnie kochasz? Pozwolił jej usiąść. - Bałwan z ciebie! Prawdziwa miłość nie znika, gdy tylko pojawią się trudności. Oczywiście, Ŝe cię kocham. Usiadł tak szybko, Ŝe aŜ się wzdrygnęła. - Więc mi wybaczysz? Dasz mi szansę? Wyjdziesz za mnie? Pomyślała o tym, jak z zimną krwią zaplanował uwiedzenie jej i poczuła, Ŝe znowu ogarnia ją gniew. Lecz potem przypomniała sobie, jak tańczyli w sali balowej, rozmawiali pod gwiazdami, kochali się w cieplarni. Wiedziała, Ŝe nadal drzemie w nim szpieg i bezlitosny człowiek interesu. Jeśli zostanie sam, z czasem rzeczywiście stanie się łajdakiem, wykorzystującym ludzi i porzucającymi 367
ich bez wyrzutów sumienia. Lecz był w nim takŜe człowiek zdolny do wielkiej namiętności i zdecydowanie prawy. Gdyby... gdyby przyjęła jego oświadczyny, musiałaby Ŝyć ze wszystkim, czym i kim był. Przede wszystkim, człowiekiem przekonanym o swojej wyŜszości intelektualnej. Gdyby uznał, Ŝe coś jest dla niej dobre, zrobiłby to bez względu na jej opinię. Rozpieszczałby, przemawiał do niej i kochał ją, dopóki wszystko inne nie wydałoby jej się martwe i nudne. Tylko czy starczy jej odwagi, aby uwierzyć, Ŝe on ją kocha? Kocha ją. Wiedziała o tym juŜ przedtem, nim to wykrztusił. Czy potrafi szczerze wybaczyć mu jego perfidię? Będzie musiała. Pchnęła go na łóŜko i pochyliła się nad nim. - To ja cię wybieram, Garricku Throckmortonie. Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się szczerze, z głębi serca. Dawny Garrick Throckmorton nigdy by sobie na coś takiego nie pozwolił. Pocałowała go, kiedy się śmiał, zdradzając swój triumf. NiewaŜne, iŜ powiedziała, Ŝe go wybrała. I tak był przekonany, Ŝe to on ją zdobył. Teraz na pewno stanie się nie do zniesienia. Nie przestając się śmiać, oddał pocałunek. - Drzwi są zamknięte? - zapytał, przesuwając dłońmi po jej ciele. - Myślisz, śe zwariowałam? Oczywiście, Ŝe nie. Przewrócił ją na plecy i zaczął obsypywać delikatnymi, uwodzicielskimi pocałunkami. - Powinny być. -Nie. Uniósł głowę i pogłaskał Celeste po włosach. - Sądziłem, Ŝe kiedy wyznam ci miłość, rzucisz mi się w ramiona i pozostaniesz tam na zawsze. 368
- Jesteś zbyt pewny siebie. - Jak mogę nie być, skoro udało mi się zdobyć ciebie? Otoczyła go ramionami i przytuliła się mocniej w nagrodę za tak błyskotliwe stwierdzenie. PoŜądanie znów dało o sobie znać i ich pocałunki stały się bardziej intymne. - Drzwi - przypomniał, odsuwając się niechętnie. - Nie są zamknięte - zapewniła go. - Zamknę je. Nie pozwoliła mu wstać. - Państwo Jackman i tak byli wystarczająco zaszokowani, kiedy powiedziałam, Ŝe sama cię opatrzę. - Zamierzasz zmusić mnie, bym zapłacił za kaŜdy, nawet najmniej znaczący błąd, jaki popełniłem? Ton frustracji w jego głosie sprawił Celeste przyjemność. - Zostałeś ranny. Nie powinieneś zbyt energicznie się poruszać. - Będę leŜał bardzo spokojnie. - Skoro tak, jaki będę miała z ciebie poŜytek? Popatrzył na nią z gniewnym niedowierzaniem, a kiedy nie spuściła wzroku, powiedział, aby ją ułagodzić: - Ellery zostanie szpiegiem. - Mówiłam ci, Ŝe byłby w tym dobry. - A lady Hiacynta? Garrick zajął się teraz guzikami z tyłu jej sukni. Poradził sobie tak sprawnie, Ŝe Celeste ani się zorientowała, a suknia była rozpięta. - Wyjdzie za niego i teŜ zostanie szpiegiem. - Wspaniale. - Gdyby pani lub pan Jackman weszli tu teraz i tak byliby zaszokowani. 369
Choć tak niecierpliwy, całował ją powoli, pieszcząc, szczęśliwy, Ŝe dziewczyna, choć niezbyt wprawna, wykazuje szczery entuzjazm. - UwaŜam, Ŝe powinniśmy zbudować w sypialni huśtawkę. - Co za nieprzyzwoity z ciebie człowiek. Umilkła. Przez chwilę zastanawiała się nad tym pomysłem, a potem zdecydowała, Ŝe Garrick prawdopodobnie ma rację. Postanowiła teŜ nie zauwaŜać, Ŝe delikatnie, jakby mimochodem, zsunął jej z ramion suknię. - Jak wytłumaczymy to dzieciom? - Nie przejmuj się nimi. Pomyśl raczej, jak wytłumaczę to matce! - Och... myślę, Ŝe lady Philberta zrozumie. - Będziesz ze mną szczęśliwa - zapewnił. - Nigdy nie zboczę z drogi cnoty. - Wiem - powiedziała, bardzo z siebie zadowolona, gdy ją całował. - Umiem posłuŜyć się strzelbą. - Drzwi... - Są zamknięte. I były przez cały czas.