0 Christina Dodd Po stronie cienia Tytuł oryginału Into the Shadow 1 Dla Susan Sizemore – Byłaś mi inspiracją Służyłaś swoim dowcipem i pogodą ducha A...
8 downloads
15 Views
1MB Size
Christina Dodd
Po stronie cienia Tytuł oryginału Into the Shadow
0
L T
R
Dla Susan Sizemore – Byłaś mi inspiracją
Służyłaś swoim dowcipem i pogodą ducha A przede wszystkim dałaś mi wiele lat prawdziwej przyjaźni To najlepszy prezent
1
L T
R 2
L T
R
PODZIĘKOWANIA
Praca nad książką taką jak Po stronie cienia, to zawsze radość i wyzwanie. Dziękuję mojemu wydawcy, Karze Cesare, za jej pytania, komentarze i entuzjazm. Dziękuję Lindsay Nouis za wszystko, co dla mnie robi. Karze Welsh i Claire Zion za ich wsparcie dla całej serii Wybrańcy Ciemności.
3
Prolog Na granicy Tybetu i Nepalu
– Jesteś nienormalny. – Kiedy się upijesz, Magnus, mówisz z takim akcentem, że ledwie mogę cię zrozumieć – głos Herszta brzmiał miękko i spokojnie – i tak zabójczo – jak szkocka whisky, którą ukradli. – Bardzo dobrze mnie rozumiesz. – Magnus wiedział, że nigdy nie
R
odważyłby się w ten sposób odpowiadać Hersztowi, nieważne, czy słusznie, jeżeli nie upiłby się doskonałą whisky. I gdyby nie był zastępcą dowódcy gromady najemników. – Nie jesteś normalny, i ci ludzie o tym wiedzą. Mówią, że jesteś wilkołakiem.
L T
– Nie bądź śmieszny.
Siedzieli na skale, wysoko nad obozem, zarys ich sylwetek widoczny był na tle nocnego nieba. Herszt podciągnął kolana pod brodę, strzelbę trzymał w dłoni.
– Ja też tak uważam. Bo jestem Szkotem i wiem najlepiej. Wilkołaki nie istnieją. – Magnus mądrze pokiwał głową i otworzył następną butelkę. – Istnieją rzeczy o wiele gorsze. Wiesz, skąd o tym wiem? Herszt milczał.
Nigdy nie mówił ani słowa więcej niż było to konieczne. Nigdy nie był miły. Z nikim nie żył w przyjaźni. Miał swoje tajemnice i był najlepszym wojownikiem, jakiego Magnus kiedykolwiek spotkał. Podczas, gdy pozostali świętowali swój ostatni rabunek, on usiadł na najwyższym miejscu, z którego widać było ich obozowisko i objął wartę. Jak na człowieka, który specjalizował się w okradaniu bogatych turystów i wysokich urzędników państwowych, i 4
nigdy nie wahał się zabić, kiedy nadarzyła się ku temu okazja, był cholernie przyzwoity. Magnus mówił dalej: – Dorastałem na najbardziej ponurej z wysp Archipelagu Hebrydy, wysuniętej najdalej na północ, gdzie przez cały czas wieje cholerny wiatr, nie rośnie żadna roślina, a podczas długich, zimowych nocy w kółko powtarzane są stare legendy. – Brzmi jak najlepsze miejsce pochodzenia. – Herszt wziął butelkę od Magnusa i pociągnął z niej spory łyk. – Bo tak jest – Magnus patrzył na swojego przywódcę. – Zwykle nie pijesz.
R
– Jeżeli będziemy wspominać, musiałem czymś złagodzić ból. Herszt był ciemną plamą na tle gwiazd – nienaturalnie ciemną plamą. Magnus wiedział, że rano będzie żałował swojego gadulstwa. Jak każdy z
L T
ludzi tutaj, na górze, został naznaczony przez okrucieństwo i zdradę, jedyne wartości, jakie przyświecały mu w walce, i jeżeli zostałby złapany przez jakikolwiek rząd na świecie, w najlepszym wypadku zostałby powieszony. Jednak whisky uczyniła Magnusa towarzyskim, i miał nadzieję, że Herszt, który ustalał zasady i był bezwzględny we wprowadzaniu ich w życie – był człowiekiem uczciwym.
– Tęsknisz za domem? – spytał. – Nie myślę o tym.
– Słusznie. Więc, o co chodzi? Nie możemy wrócić. Oni nas nie chcą. Nie z krwią, którą mamy na rękach. – Nie. – Ale dziś zmyliśmy trochę tej krwi. Herszt podniósł rękę i popatrzył na nią. – Krew na rękach zostaje na zawsze. 5
– Skąd wiesz? – Mój ojciec wyraził to dość jasno. Kiedy raz rozmyślnie wejdziesz na ścieżkę zła, zostajesz naznaczony na całe życie i pisane jest ci piekło. – Tak, mój ojciec gadał to samo, chwilę przed tym jak zdejmował pas i dawał mi łomot. Magnus pochylił głowę, po czym znowu spojrzał w górę. – Jednak dziś ci mnisi buddyjscy byli wdzięczni. Obsypali nas błogosławieństwami. To powinno pomóc. Nie dlatego ich uwolniłeś? – Nie. Uwolniłem ich dlatego, że nie znoszę takich, którzy znęcają się nad słabszymi. Ci chińscy żołnierze to dupki, którym wydaje się, że to
R
zabawne wykorzystywać świętych ludzi jako żywe tarcze – głos Herszta drżał z wściekłości. – Mam bzika na tym punkcie. Ale tym razem dostaliśmy coś
L T
więcej niż błogosławieństwo. Atak okazał się opłacalny, przyniósł im broń, amunicję, a chiński generał oddał im cały swój zapas alkoholu i złoto, w zamian za nieujawnianie fotografii świadczących o jego kontaktach z młodym synem miejscowego przywódcy komunistycznego.
Magnus uśmiechnął się i zwrócił się w stronę wschodnią, gdzie na horyzoncie ukazał się blask wschodzącego księżyca. – Ty i ja razem tkwimy w tym gównie. Walczyliśmy razem. I nadal nie rozumiem, skąd zawsze wiesz, gdzie ukryte są pieniądze, gdzie trzymają alkohol, i znasz najpikantniejsze skandale. – To dar. Magnus pogroził mu palcem. – Nie próbuj mnie zbyć takim gadaniem! Lepiej powiedz, jak stałeś się tym, kim jesteś teraz . – Tak samo jak ty. Zabiłem człowieka, uciekłem i skończyłem tutaj – Herszt podniósł butelkę i wzniósł toast do ośnieżonych szczytów gór, które 6
zdominowały ich życie. – Tutaj, gdzie tylko ja stanowię prawo i nie muszę nikogo błagać o przebaczenie. – Nie to miałem na myśli i dobrze o tym wiesz. Masz o sobie złą opinię. Cień, który rzucasz, jest zbyt czarny. Kiedy się złościsz, to jakby... – Magnus wykonał nieskoordynowany gest palcami. – Bije od ciebie blask. Pojawiasz się nagle znikąd i bezszelestnie, wiesz rzeczy, o których nie powinieneś mieć pojęcia. Na przykład to, że ten chiński generał posuwał tego chłopca. Ludzie twierdzą, że nie jesteś człowiekiem. – Dlaczego tak mówią?
R
– Z powodu twoich oczu... – Magnus zadrżał.
– Co jest nie tak z moimi oczami? – głos Herszta znowu miał ten gładki, zabójczy ton.
L T
– Przeglądałeś się ostatnio w lustrze? Są przerażające. Dlatego ludzie za tobą poszli. Ale teraz narzekają – Magnus zdobył się na powiedzenie nieprzyjemnej prawdy.
– Dlaczego narzekają? – spytał Herszt z pozorną łagodnością. – Mówią, że nie zajmujesz się interesami, bo rozprasza cię twoja kobieta. – Moja kobieta... – oczy Herszta zalśniły w ciemności. – Myślałeś, że nikt nie zauważy, jak znikasz w nocy? Widzą, co robisz, i plotkują – Magnus próbował rozładować napięcie. – Nasi najemnicy to banda starych bab.
Herszt nie wydawał się być rozbawiony. – Nie są zadowoleni z efektów napadu? – Tak, są, ale chodzi o coś więcej niż tylko dobra walka i kradzież ogromnej ilości pieniędzy – mówił dalej Magnus.
7
– Nasi ludzie martwią się o swoje bezpieczeństwo. Krążą pogłoski, że wojsko po obu stronach granicy ma dość tego, że gramy im na nosie i zamierzają sprowadzić posiłki. – Jakie posiłki? – Tego dokładnie nie wiem. Są cholernie tajemniczy. Niby triumfują, ale... Herszt pochyli się do przodu. – Triumfują, ale...? – Powiedziałbym, że się boją. Jakby zaczęli coś, czego nie mogą
R
zatrzymać. Będę z tobą całkiem szczery, Herszcie. Nie podoba mi się to. Powinieneś przestać chodzić do tej dziewczyny i zainteresować się tym, co tu się dzieje.
L T
Oto Magnus przekazał wiadomości. I Herszt nie skrócił go o głowę. Na razie.
Magnus oparł plecy o skałę. Oczywiście granit był zimny. Z wyjątkiem krótkiego lata te góry zawsze były zimne. A w tej dolinie, otoczonej z trzech stron przez klify i z jednej strony przez wąwóz, który wpadał prosto do rwącej rzeki, stale wiał wiatr, który rozwiewał jego przerzedzające się włosy i przenikał do szpiku kości.
– Nienawidzę tego przeklętego miejsca – mruknął. – Nic dobrego nigdy nie wyszło z Azji, poza przyprawami i prochem. Herszt roześmiał się, i brzmiało to prawie jakby był rozbawiony. – Masz rację. Moja rodzina pochodzi z Azji. – Wciskaj ten kit komuś innemu. Nie jesteś Chińczykiem. – Jestem Kozakiem ze stepów, terenów dzisiejszej Ukrainy. Magnus znał geografię; eksploatował ten obszar świata jako oszust i żołnierz. 8
– Ukraina – to blisko Europy. – Blisko, to pojęcie względne – Herszt podniósł wzrok i spojrzał na gwiazdy. Powoli sączył swoją whisky. – Słyszałeś o Varinskich? Wyraz twarzy Magnusa błyskawicznie z łagodnego zmienił się w morderczy. – Sukinsyny. – A więc o nich słyszałeś. – Osiem lat temu pływałem po Morzu Północnym, uprawiałem drobne piractwo, zbierałem różne rzeczy. Dogoniło mnie trzech Varinskich. Poinformowali mnie, że to ich teren i oświadczyli, że biorą wszystko. –
R
Magnus wbił palec we wgłębienie w policzku, gdzie brakowało mu zęba trzonowego. – Powiedziałem im, żeby nie byli chciwi, bo dla wszystkich wystarczy. Wiem, co to porządny łomot, ojciec codziennie bił mnie pasem, ale
L T
ci faceci... to przez nich mam skrzywiony nos. To przez nich nie mam obu małych palców u dłoni i trzech palców u stopy. Prawie mnie zabili, potem wrzucili do oceanu, żebym utonął. Lekarz powiedział, że dlatego nie wykrwawiłem się na śmierć. Hipotermia. Varinscy. – Splunął z obrzydzeniem. – Wiesz, jaką reputację mają te potwory? – Tak.
– Nienawidzę sukinsynów. – To moja rodzina.
Magnusa oblał zimny pot. – Pogłoski o nich są... – To wszystko prawda. – Nie może być. – Magnus kurczowo trzymał się szybko ulatującej, spowodowanej upojeniem alkoholowym błogości. – Mówisz, że ludzie utrzymują, że nie jestem człowiekiem. 9
Magnus zlekceważył to z tak dużą dozą nonszalancji, na jaką był w stanie się zdobyć: – Ci ludzie to banda nieświadomych dzikusów. – Ale ja jestem człowiekiem. Człowiekiem obdarzonym specjalnymi darami... najcudowniejszymi, rozkosznymi, nęcącymi darami – głos Herszta rzucił na niego urok. – Nie musisz mi mówić. Z całego serca popieram ludzi, którzy swoje tajemnice zachowują dla siebie Magnus usiłował wstać. Dłoń Herszta spoczęła ciężko na jego ramieniu i z hukiem pociągnęła go w dół. – Nie odchodź, Magnus. Chciałeś wiedzieć. – Nie aż tak bardzo – mruknął Magnus.
L T
R
– Chciałeś gwarancji. Daję ci ją – Herszt podał Magnusowi butelkę. Podał ją tak, jakby on sam jej potrzebował. – Tysiąc lat temu mój przodek, Konstantine Varinski, zawarł pakt z diabłem.
– Cholera. Magnus nigdy nie lubił tego typu historii. Nie lubił ich, bo w nie wierzył. Marzył, żeby księżyc mógł wymazać cienie, ale była go jedynie połowa. Ponure białe światło uderzało w cienie, ale nie było w stanie przez nie przeniknąć. Chciał,żeby ktoś jeszcze dotrzymał im towarzystwa, ale ci wszyscy głupcy byli w dolinie, gdzie oddawali się hazardowi, pili, grali w swoje głupie gry wideo i wymiotowali. Nikt nie wiedział, że on siedzi tutaj na górze i odkrywa tajemnice, których lepiej nie odkrywać i teraz drżał ze strachu o swoje życie. – Konstantine był znany na stepach. Rozkoszował się zabijaniem, torturowaniem, wymuszeniami, i jak się mówiło, w okrucieństwie mógł konkurować z diabłem – głos Herszta wibrował ciepłem. – Szatanowi nie 10
podobały się te opowieści – podejrzewam, że jest trochę próżny – i odszukał Konstantina z zamiarem usunięcia rywala. – Tylko mi nie mów, że Konstantine pokonał Szatana – powiedział Magnus z niedowierzaniem. – Nie, zaproponował, że będzie pierwszym jego sługą. W zamian za umiejętność wytropienia jego wrogów i zabicia ich, Konstantine obiecał swoją duszę i dusze wszystkich swoich potomków diabłu. Magnus spojrzał na Herszta, próbując mu się przyjrzeć, ale jak zwykle cienie wokół niego były gęste i nieprzeniknione. – Jesteś jego potomkiem?
R
– Jednym z wielu. Synem obecnego Konstantina – dziwne oczy Herszta błyszczały w ciemności.
L T
– Mówiłem ci. Długie, zimowe noce i te wszystkie stare legendy opowiadane, żeby straszyć dzieci.
– Dzieci powinny się bać – Herszt zniżył głos i mówił szeptem. – Powinny drżeć w swoich łóżeczkach na samą myśl, że istoty takie jak ja chodzą po tym świecie.
Magnus wiedział, co to zło. Jego ojciec rozprawiał na ten temat codziennie, kiedy próbował pasem wygonić z niego bunt. To dlatego teraz... Magnus niemal poczuł jak piekielny ogień przypalał jego ciało. – Fantastyczna opowieść – odchrząknął. – Przypuszczam, że za tysiąc lat też będzie budzić grozę. Jakiś gawędziarz ubarwił ją trochę, żeby była ciekawsza... nie uważasz? Od ukrytej postaci Herszta dał się słyszeć cichy pomruk. – Jak myślisz, dlaczego ludzie szukają mnie, kiedy chcą wytropić swoich wrogów? Dlaczego mnie wynajmują? Mogę znaleźć każdego, wszędzie. Chcesz wiedzieć jak? 11
Magnus pokręcił głową. Nie chciał tego wiedzieć. Ale było za późno. – Konstantinowi Varinskiemu, i każdemu Varinskiemu od tamtej pory, diabeł przekazał umiejętność zmiany w dowolnym czasie w drapieżne zwierzę. – Zmiany... – oświetliło ich światło księżyca i Magnus gapił się na Herszta. Patrzył, bo bał się odwrócić wzrok. – Więc jesteś wilkołakiem? – Nie, Varinscy nie są głupimi bestiami, którymi rządzą fazy księżyca. Nami kieruje wyłącznie nasza własna wola. Zmieniamy się wtedy, kiedy chcemy, kiedy tego potrzebujemy. Żyjemy długo, płodzimy tylko synów i może zabić nas tylko inny demon. Gdziekolwiek jesteśmy, zostawiamy ślad krwi, ognia i śmierci – Herszt zaśmiał się, mrucząc gardłowo. – Jesteśmy Armią Ciemności.
R
– Tak, jesteście – Magnus widział ciemność za każdym razem, kiedy patrzył w oczy Herszta. Nadal walczył ze sobą, bo nie chciał, żeby to była
L T
prawda. – Ale nie jesteś Rosjaninem. Jesteś Amerykaninem.
– Moi rodzice uciekli, wzięli ślub i osiedlili się w stanie Waszyngton. Zmienili nazwisko na jakieś lepiej brzmiące, krótkie, typowo amerykańskie i wychowali dwóch moich braci, moją siostrę i mnie. Oni nie popierają, zwłaszcza mój ojciec, filozofii krwi, ognia i śmierci wyznawanej przez Varinskich. Twierdził, że musimy się kontrolować – powiedział Herszt z goryczą i złością. – Mam gdzieś kontrolę. Krew, ogień i śmierć to mój żywioł. Nie wygram z moją prawdziwą naturą.
– Można złamać pakt? – spytał Magnus, a w myślach powtarzał: Próbuj. Na miłość boską, próbuj. Herszt wzruszył ramionami. – Trwa od tysiąca lat. I pewnie będzie trwał przez kolejnych tysiąc. Magnusowi zaczęło kręcić się w głowie, a jagnięcina z ryżem, którą zjadł na kolację, gotowała się teraz w szkockiej whisky. 12
– Ale ty nie jesteś taki, jak inni Varinscy, których spotkałem. Jesteś pewny, że jesteś z nimi spokrewniony? – Chcę, żebyś uspokoił ludzi, że nie mają się czym martwić. Obronię ich przed wszelkimi atakami wojska. – Herszt położył strzelbę na ziemi. Zdjął buty, płaszcz i koszulę. Rozpiął pasek, zrzucił spodnie i stanął w nikłym świetle księżyca. Podczas tych długich, zimowych nocy, kiedy prostytutki przychodziły do obozu Magnus nieraz widział Herszta nago i w akcji. Był po prostu człowiekiem, który zarabiał na życie walką. Ale teraz jego sylwetka była mniej... określona.
R
Magnus podniósł butelkę do ust. Trzęsły mu się ręce, a szkło butelki uderzało o jego zęby.
L T
– Teraz idę polować... i zabijać. Kości Herszta zmiękły i zmieniły kształt. Jego ciemne włosy rozpostarły się, pokrywając szyję, plecy, brzuch i nogi. Twarz zmieniła się, stała się okrutnie kocia. Jego kręgosłup wydłużył się; stanął na czterech nogach. Jego uszy... nos, ręce... i stopy... Magnus nie wierzył własnym oczom.
Stanęła przed nim wielka, lśniąca pantera koloru hebanowego, z ostrymi białymi pazurami i zębami, z futrem czarnym jak cień. A jej oczy... Magnus zaczął się cofać z krzykiem. Wielki dziki kot zbliżał się do niego, jego łapy kroczyły bezszelestnie, a znajome, czarne oczy Herszta utkwione były w ofierze... w Magnusie.
13
Rozdział 1 Zaczęło się tak, jak zwykle, z podmuchem zimnego himalajskiego powietrza uderzającego w twarz Karen Sonnet. Zerwała się ze snu. Gwałtownie otworzyła oczy. Ciemność w namiocie kuła ją w oczy. Niemożliwe. Zostawiła przecież zapaloną latarkę. Mimo to było ciemno. Jakoś udało jej się unicestwić światło.
R
W tej wąskiej dolinie pośród gór ciągle wiał wiatr, szeleszcząc zniszczonym, nylonowym baldachimem, który uchronił ją – mało skutecznie – przed zagładą, i dzwoniąc dzwonkami zawieszonymi na klapie namiotu.
L T
Po jej tłumaczce został zapach tytoniu, przypraw i wełny. Groźny chłód wsunął swoje zimne palce do namiotu... Karen wytężała słuch, żeby usłyszeć jego kroki.
Nic. Jednak wiedziała, że on tutaj jest. Czuła, jak zbliża się do niej. Każdy nerw jej ciała był napięty w oczekiwaniu... Jego zimna dłoń dotknęła jej policzka, powodując, że westchnęła i podskoczyła.
Wydał z siebie niski, głęboki dźwięk rozbawienia. – Wiedziałaś, że przyjdę. – Tak – szepnęła. Kiedy uklęknął obok jej materaca, wdychała jego zapach: zapach skóry, zimnej wody, świeżego powietrza i... dzikości. Pocałował ją, jego usta były niewzruszone, jego oddech w jej ustach ciepły.
14
Trwała tak zawieszona w czasie, miejscu, zanurzona w oceanie rozkoszy. Jego pocałunki pobudzały jej ciało, sprawiały, że jej piersi wzbierały, a w głębi serca rosła znajoma tęsknota. W nocy, kiedy tu przybyła, obudził ją dotyk pocałunku mężczyzny. Pocałunku czułego, ciekawego, niemal nabożnego. Rano wydawało jej się to snem. Ale następnej nocy on wrócił, i kolejnej, i każdej nocy zabierał ją coraz dalej w stronę namiętności. A teraz... ile już nocy do niej przychodził? Dwa miesiące? Więcej? Czasami nie przychodził przez jedną noc, dwie, trzy i wtedy spała snem głębokim, wyczerpana ciężką pracą i rozrzedzonym górskim
R
powietrzem. Potem on wracał, dotykał jej z większym apetytem, kochał na krawędzi przemocy ostrej jak nóż. Mimo to ona zawsze wyczuwała jego rozpaczliwą potrzebę, i zapraszała go do swojego umysłu i ciała.
L T
Tym razem nie było go prawie od tygodnia.
Rozsunął zamek błyskawiczny jej śpiwora, a każdy jego ząbek wydawał zgrzytliwy dźwięk, przyprawiający serce Karen o przyspieszone bicie i powodujący kolejne napięcie. Zaczął od jej gardła, otaczając je dłońmi, naciskając na miejsce, gdzie galopowało tętno. Odkrył śpiwór, wystawiając jej ciało na zimne nocne powietrze.
– Czekasz na mnie... naga – położył dłoń pomiędzy jej piersiami, poczuł bicie serca.
– Jesteś taki żywy. Sprawiasz, że pamiętam... – Co pamiętasz? – mówił jak Amerykanin, bez śladu akcentu, a ona zastanawiała się, skąd pochodził i co tutaj robił. Ale on nie chciał, by ona myślała. Nie teraz. Łakomie pogłaskał jej niewielkie piersi, kładąc na każdej jedną dłoń. Jego dłonie były długie, szorstkie, bezduszne, masował ją nimi, a kciukami pieścił jej sutki. Mruknęła z zadowoleniem. 15
– Potrzebujesz mnie – zniżył głos. – Minęło dużo czasu... – Czekałam... – To była dla mnie udręka, kiedy nie mogłem być tutaj z tobą. Po raz pierwszy zasugerował, że potrzebuje jej tak bardzo,jak ona jego. Uśmiechnęła się, a on jakimś sposobem musiał zobaczyć ją w tej czarnej jak smoła ciemności. – Podoba ci się to. Ale jeżeli ty mnie dręczyłaś, teraz ja muszę podręczyć ciebie. Pochylił głowę. Ustami otoczył jeden stwardniały sutek i zaczął go ssać,
R
na początku delikatnie, a kiedy zaczęła jęczeć, zrobił to mocno i z wprawą. Doprowadził ją do szaleństwa.
Jak każda kobieta, która powitała nocnego kochanka, była już na granicy obłędu.
L T
Złapała go za włosy i odkryła, jak bardzo były długie, miękkie i jedwabiste. Szarpnęła, pociągając jego głowę do tyłu. – Czego chcesz? – zapytał szorstkim szeptem.
– Szybciej – drżała, doprowadzona do ostateczności. – Chcę, żebyś się pospieszył.
– Jeżeli będę się spieszył, nie dostanę tego – odsłonił prześcieradło, pieszcząc jej brzuch i uda. Podniósł jej kolana, rozłożył nogi, wystawiając ją na chłód, wstrząsnął nią, sprawiając, że szybko wciągała powietrze. – Niech no sprawdzę – uniósł jej biodra. – Czy naprawdę jesteś gotowa. Przesuwał palce po jej delikatnej skórze od kolan, przez wewnętrzną stronę ud aż do tajemnego, wilgotnego miejsca. Delikatnym dotykiem musnął jej narząd rozkoszy. – Uwielbiam twój zapach, taki głęboki i kobiecy. Po raz pierwszy przywiódł mnie do ciebie właśnie twój zapach. 16
Przerażona próbowała złączyć nogi. – Myję się codziennie. – Nie powiedziałem, że brzydko pachniesz. Mówię, że twój zapach do mnie przemawia – jego paznokcie błądziły po jej udach, znowu je rozdzielając. Były ostre, prawie jak pazury dzikiego zwierzęcia, niemal groźne. – Do żadnego innego mężczyzny. Tylko do mnie. – Czy ty jesteś mężczyzną? – wymknęło jej się i natychmiast tego pożałowała. Pożałowała wprowadzenia rzeczywistości do tego delikatnego, cudownego snu namiętności. – Wydawało mi się, że dostatecznie dowiodłem ci swojej męskości.
R
Może powinienem zrobić to jeszcze raz? – nutka grozy w jego głosie zniknęła, ustępując miejsca rozbawieniu, a palec, który w nią włożył był długi, silny i
L T
zdawał się nie mieć paznokcia.
Jego siła sprawiła, że odrzuciła głowę do tyłu, a kiedy włożył w nią kolejny palec, jej biodra zadrgały spazmatycznie. – Proszę, potrzebuję cię.
– Naprawdę? – powoli cofnął palce, potem wsunął je z powrotem, cofnął...
Krzyknęła. Nadeszło spełnienie. Wybuchło, wyrywając ją z zimnego, ponurego górskiego zbocza do ognia. Zacisnęła uda wokół jego ręki. Ogień majaczył pod jej zamkniętymi powiekami i promieniował z jej skóry. Śmiał się, wymierzając jeden po drugim ciosy nie do odparcia, karmiąc ją szaleństwem, aż padła zemdlona, drżąc i dysząc, niezdolna wykonać jakikolwiek ruch. Przykrył ją swoim ciałem. – Nie mogę – wyszeptała drżącym głosem. – Więcej nie. – Owszem, możesz. 17
–Nie, proszę. Próbowała się wyrwać, ale nie pozwolił na to, przygniatając ją swoim ciałem. Jej głowa zniknęła po jego ramieniem; widocznie był wysoki. Jego ciało, ciężkie i umięśnione, przyciskało ją do materaca. Jego ramiona, klatka piersiowa i brzuch były chłodne, twarde i naprężone, a serce dudniło w piersi. Przemawiała przez niego moc, dzięki której z łatwością utrzymał ją w ramionach i wniknął w nią, tym razem nie palcami. Pragnienie znowu wzbierało w niej. Kiedy torował sobie drogę do jej wnętrza, jęczała, a jej ciało stopniowo dopasowywało się do niego, jej wewnętrzne mięśnie doznały skurczu.
R
Trzymał ją mocno w ramionach, ściskał kurczowo, jakby była jego zbawieniem.
L T
Objęła go, przytulając ramionami do piersi, nogami oplotła jego biodra, dając mu siebie, chłonąc jego zapach, pragnienia. Świadomość tego była spełnieniem jej marzeń, nie chciała niczego więcej.
Kiedy dotknął jej najskrytszego miejsca, oboje zamarli.
Ciemność trzymała ich w kokonie namiętności, zbyt ciasnym, by mógł być wygodny. Ich namiętność świeciła tak jasno, że mogła rozświetlić noc. Wycofał się, potem wrócił, mocno i szybko torując sobie drogę, wiodąc ją ze sobą na poszukiwania satysfakcji.
Fala zachwytu ogarnęła ją swoim ciepłem jak lawa. Tempo było coraz szybsze i szybsze, aż jego oddech ustał. Uniósł się a potem uderzył ostatni raz. Eksplozja ekstazy rozbiła ją na drobne kawałki. Oszalała, wijąc się z rozkoszy, nie była już poważną, samotną pracoholiczką, ale istotą radości i światła.
18
Niespiesznie opadł na jedwabne prześcieradło obok niej, przykrywając ich oboje śpiworem. Sięgnął na podłogę i naciągnął na nich wielki koc. Nie, to było futro, miękkie i gęste. Czyżby zabrał ją w podróż w czasie, do epoki, kiedy mężczyzna przynosił kobiecie, której pożądał, dowód swojej sprawności w polowaniu? Czy to nie lepsze wyjaśnienie niż szaleństwo? Kiedy pot wystygł na ich ciałach, a ich oddechy i bicie serc wróciły do normy, odpłynęła w sen. Stała na krawędzi klifu, otoczona błękitem nieba. Silny wiatr targał jej włosy i zasłaniał oczy, a w jego szumie usłyszała lament kobiety w żałobie,
R
zachrypnięte łkanie samotnego mężczyzny i płacz udręczonego dziecka. Próbowała się cofnąć, uciec, ale jej stopy były za ciężkie. Spadła...
L T
Na chwilę przed upadkiem krzyknęła. Kiedy
się
obudziła,
odbezpieczanej broni.
zastała
go
stojącego.
– Co się stało? – spytał. – Co słyszałaś?
Usłyszała
dźwięk
– Nic. To tylko koszmarny sen.
Urojenie jej umysłu, które prześladowało ją odkąd była dzieckiem. Od dnia, kiedy jej matka spadła z tego klifu. Jej kochanek powoli położył strzelbę pod łóżkiem i wślizgnął się z powrotem pod śpiwór. – Nie spałaś w pełni.
– To wtedy zawsze... wtedy to przychodzi. – Potwór? – Odgarnął jej z twarzy krótkie kosmyki ciemnobrązowych włosów. – Śmierć. – Drżąc, wtuliła się w niego.
19
Położyła się na swoim wąskim materacu w namiocie u stóp gór Anaya. Przytłoczyła ją ciemność, poczucie obcości tego miejsca dręczyło ją. Nienawidziła wszystkiego, co było z nim związane. Jutro się obudzi a jego nie będzie. Pójdzie do pracy – kolejny dzień w piekle. Dlatego zaczęła płakać. Palcami pogładził jej twarz, zobaczył, że płacze. – Nie rób tego. Łzy zaczęły płynąć jeszcze szybciej. Pocałował ją. Scałowywał wilgoć łez z policzków, ust i szyi… całował ją
R
tak, jak gdyby nie kochali się zaledwie dziesięć minut wcześniej. Całował ją z pasją, głęboko, zapamiętale. W końcu przestała płakać i nie pamiętała już nic oprócz pożądania.
L T
Potem, kiedy już odpływała w sen, wydawało jej się, że słyszy, jak on mówi chrypiącym głosem:
– Znowu czynisz mnie prawdziwym.
20
Rozdział 2 Rano Karen obudził dźwięk dzwonków, podmuch lodowatego górskiego powietrza na twarzy i tradycyjne powitanie Mingmy Sherpa: – Namaste1, panno Sonnet. – Namaste – nie otwierając oczu, Karen czekała w napięciu, ale Mingma nie wykrzyknęła na widok mężczyzny w namiocie, nie komentowała też nowej, zwierzęcej skóry. Karen otworzyła oczy i rozejrzała się po swoim namiocie, który był jej
R
domem od prawie trzech miesięcy i będzie przez najbliższe dwa, jeżeli góry okażą się łaskawe i nie wypędzą jej z pierwszą śnieżycą. Namiot miał około półtora metra na dwa i było w nim wystarczająco miejsca na jej materac,
L T
biurko podróżne z komputerem i kuferek z osobistymi rzeczami. Jak zwykle, tajemniczy kochanek zatarł wszelkie ślady swojej obecności. Był jej tajemnicą i chciał, aby tak pozostało.
– Ciepła woda. Mingma, jej kucharka, pokojówka i tłumaczka, przyniosła parującą miskę i postawiła ją na małym stoliku pod lustrem. – Dziękuję.
Chociaż Karen wiedziała, że woda może szybko wystygnąć, nie mogła zmusić się do opuszczenia ciepłego posłania i wyskoczenia nago na ziąb. Potem Mingma wypowiedziała magiczne słowa: – Phila jeszcze tu nie ma. Karen wyskoczyła z łóżka. – Co? – Ludzie tutaj są. Phila nie ma. 1
Tradycyjne powitanie pochodzące z Indii i Nepalu
21
– Ten bezwartościowy... Karen sięgnęła na dno śpiwora i wyjęła długą koszulę, którą chowała tam każdej nocy i naciągnęła ją. Cały ten projekt to nic innego jak pech i kłopoty, wymagający ogromnej koncentracji Karen i ogromnych umiejętności dyplomatycznych Mingmy, aby zmusić tych mężczyzn do pracy. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że głównym powodem opóźnienia będzie jej pomocniczy kierownik projektu, Philippos Chronies. – Gdzie on jest? – Wyjechał z wioski wczoraj wieczorem. Długo go nie było. Wrócił, a teraz jego namiot trzęsie się od chrapania.
R
Ojciec Karen nigdy nie przydzielał jej do pracy najlepszych ludzi, ale Phil to był szczyt wszystkiego. Co prawda znał się na swojej pracy, ale jasno
L T
wyrażał pogardę dla tutejszych pracowników. Próbował brać wolne dni na wymyślone greckie święta cerkiewne, a kiedy pokazywała mu, że ma Internet satelitarny i sprawdzała, że w te dni nie ma żadnych świąt, stroił fochy. Karen umyła się szybko, po czym wskoczyła w ubranie: ocieplane spodnie khaki, przeznaczone na najcięższe mrozy, maskująca parka, kapelusz z szerokim rondem i solidne buty do wspinaczki. – No dobrze. Idę tam.
Wyszła na zewnątrz. Dzwonki przy wejściu do namiotu lekko zadźwięczały.
Mingma wyszła za nią. Dzwonki znowu zadźwięczały. Kiedy Karen przybyła tutaj po raz pierwszy, zdjęła dzwonki z wejścia do swojego namiotu. Ale Mingmę bardzo to zmartwiło i tłumaczyła, że dzwonki odpędzają zło, więc Karen umieściła je tam z powrotem. Nie miała nic przeciwko przesądności Mingmy, i wolała, aby zło trzymało się od niej z daleka. 22
Dzień był cichy, spokojny i bezwietrzny. Karen wiedziała już, jak niewiele to tutaj znaczyło. – Ci ludzie nie są zadowoleni – powiedziała Mingma. – Ja też nie – westchnęła Karen. – O co chodzi? – Zbliżają się do serca zła. Karen jej nie wyśmiała. Jej ojciec by tak zareagował. Był właścicielem Jackson Sonnet Hotels, sieci hoteli, która specjalizowała się w organizowaniu wyjazdów dla ludzi spragnionych wrażeń. Obiekty mieściły się w pierwszorzędnych lokalizacjach i oferowały
R
zajęcia z latania, wspinaczki, narciarstwa, spływy pontonem, biwakowanie, jazdę rowerem po górach – i inne rzeczy, których chcieli nauczyć się amatorzy mocnych wrażeń. Cokolwiek turysta sobie wymyślił, to oferowała sieć Jackson Sonnet Hotels. Jackson
Sonnet
L T doskonale
wiedział,
czego
pragnął
kanapowy
poszukiwacz przygód, bo szczycił się tym, że to wszystko potrafi. Dopilnował też, żeby jego córka nauczyła się tego wszystkiego, bez względu na jej lęki. Bo, na Boga, nie zniósłby córki, która była tchórzem. Alpiniści
i
amatorzy
trekkingu
w
poszukiwaniu
najbardziej
ekstremalnych przygód gromadnie wybierali się na najwyższe szczyty Himalajów. Chcieli potu, krwi i łez, i dostawali to. Olbrzymia wysokość, rzadkie
powietrze,
kapryśna
pogoda
z
niespodziewanymi
burzami,
wszechobecne pogłoski o bandach zbirów sprawiały, ze nawet najbardziej uczęszczane ścieżki wymagały wytrzymałości i odwagi. Góra Anaya, położona wysoko na suchej stronie Himalajów, na granicy między Nepalem i Tybetem, wydawała się idealnym miejscem do wybudowania luksusowego hotelu – przynajmniej teoretycznie. Anaya miała opinię nie do zdobycia. Właśnie to przyciągało do niej ludzi. 23
Wszystkie ośmiotysięczniki – czternaście szczytów o wysokości powyżej ośmiu tysięcy metrów nad poziomem morza – były trudne, tak trudne, że prowadzono statystyki dotyczące śmiertelności podczas wspinaczki. Góra Anaya była inna. Tutejsi przewodnicy wchodzili na nią niechętnie, albo wcale. Himalaiści mówili o niej ściszonymi głosami, jakby była żywym stworzeniem, używając słów „złośliwa" i „złowroga". Pechowcy znoszeni byli na dół w czarnych workach. Tylko piętnastu wytrawnym wspinaczom udało się dotrzeć na jej szczyt. Z tego sześciu straciło place u rąk lub stóp, a jeden całą stopę – w wyniku odmrożeń. Jeden miał ramię zmiażdżone przez lawinę
R
kamieni i musiał je amputować. Dwóch zmarło w przeciągu miesiąca od swojego triumfu. Jeden po zdobyciu szczytu zupełnie oszalał. Pośród tych, którzy próbowali wspiąć się na górę krążyły legendy o głosie syreny wzywającym
L T
człowieka
niewytłumaczalnym
ogniu
do
jego
podczas
nieuchronnego
burzy
czy
przeznaczenia,
demonicznej
twarzy
promieniejącej w śniegu. Każdy ze wspinających nie mógł doczekać się wyzwania. Nikt nie wierzył w opowieści... dopóki się tam nie znaleźli. Karen z pewnością do takich nie należała. W wieku dwudziestu ośmiu lat nadzorowała budowy hoteli na pustkowiu Australii, w afrykańskim buszu i w Patagonii w Argentynie. Każde z tych miejsc miało swoje wyzwania. Ale żadne nie było takie jak to.
– Ty uspokój ludzi, a ja przygotuję ci śniadanie. Mingma po prostu pojawiła się pewnego dnia, mianując się asystentką Karen. Karen wydawało się, że Mingma jest bystrą wdową w nieokreślonym wieku, która pochowała już dwóch mężów i teraz utrzymuje się sama. Na zębach miała nalot z tytoniu, pogodny wyraz twarzy i bardzo dobrze mówiła po angielsku. 24
– Zrobię coś więcej – powiedziała Karen i wielkimi krokami przemierzyła płaską polanę, na której stał jej namiot, i ścieżką zeszła w dół na plac budowy. Żwir pod jej stopami toczył się i spadał w dół. Góra Anaya miała swoje korzenie wokół miejsca, gdzie miał powstać hotel. Kiedy fundament zostanie odpowiednio zainstalowany, hotel będzie zabezpieczony przed trzęsieniami ziemi, przynajmniej tak twierdzili architekci i inżynierowie budowlani. Była tutaj od wiosny, od początku sezonu budowlanego i natychmiast zdała sobie sprawę, że architekci i inżynierowie nie liczą się wcale z górą.
R
Kawałki granitu, niczym wielkie cegły, zasypywały całą dolinę. Zalegające stosy kamieni były tak wielkie, że przesłaniały krajobraz. Tu i ówdzie maleńkie rośliny usiłowały wydostać się spod ziemi, ale skazane były na
L T
zagładę. Marnej jakości gleba nie sprzyjała ich wzrostowi. Nic nie miało prawa tutaj rosnąć, nad wszystkim unosiła się góra, masywna, ponura i okrutna. Karen próbowała nie patrzeć na Anayę, ale wzrokiem zawsze napotykała szczyt – a to patrząc na zbocze góry, urwiska, lodowce, aż do wierzchołka. Tam biało–szary szczyt przeszywał błękitne niebo. Góry, cały ich łańcuch wyobrażał jej koszmary, ale nazwa Anaya oznaczała „szlak zła". Miejscowi wierzyli, że góra jest przeklęta. Po dwóch miesiącach życia w jej cieniu Karen też w to uwierzyła. Góra psuła jej dni, a nocny kochanek nawiedzał ją w snach. Była tutaj uwięziona pomiędzy oczekiwaniem na ojca i poczuciem obowiązku, i przez Phila Chroniesa. Kilkunastu ludzi obijało się, opierając się o dwie bardzo stare koparki, które za niebotycznie wysoką cenę wypożyczyli z Tybetu, głaskając jaki i gawędząc. Na ten widok uśmiechnęła się. 25
Ich tłumacz, Lhakpa, podszedł do niej i ukłonił się. Pochyliła się i powiedziała mu na ucho: – Dzięki za zapanowanie nad moimi ludźmi, zanim przyjdzie pan Chronies. – Tak, oczywiście miałem na nich oko – powiedział Lhakpa i znowu się ukłonił. – Wczoraj, kiedy pan Chronies zdawał mi raport, powiedział, że dziś będą wysadzać skały. – Tak, on mówi nam, gdzie umieścić dynamit – Lhakpa rozpromienił się. – A ja mówię jemu, gdzie należy to zrobić.
R
Kiedy szła w stronę szafki zawierającej dynamit, Lhakpa zrobił przerażoną minę.
L T
– Pan Chronies nie będzie zadowolony, jeżeli... Odwróciła się błyskawicznie i spojrzała mu w oczy.
– Nie widziałeś jak pan Chronies składa mi raport rano i wieczorem? – Tak, panno Sonnet, widziałem.
– Zapomniałeś, że to ja jestem szefem pana Chroniesa? – Nie, panno Sonnet, nie zapomniałem.
– Pan Chronies podlega mi we wszystkich sprawach – powiedziała, uśmiechając się szeroko.
To była prawda: Phil, choć niechętnie, był jej posłuszny. Miała system, i byłaby przeklęta, jeżeli pozwoliłaby, żeby przez Phila i jego lenistwo zostali w tyle z pracą; to podkopałoby jej i tak niepewną pozycję jako kobiety w tym męskim zawodzie. Ponadto swojej pracy uczyła się od podstaw. Potrafiła zrobić wszystko na budowie. Wiedziała, że podłożeniem dynamitu może zyskać szacunek 26
mężczyzn, bo jak na wszystkich mężczyznach, na tych tutaj również robiły wrażenie głośne eksplozje, które wielkie głazy zamieniały w małe kamyki. Gdyby tylko miała pewność, że góra będzie pod takim samym wrażeniem i pozwoli jej wybudować ten przeklęty hotel. Leżał na płasko na głazie ponad placem budowy, obserwując Karen Sonnet, a niezadowolenie i pożądanie kłębiły się w jego wnętrznościach. Dlaczego tutaj była? Dlaczego to nie mógł być ktoś inny? Najlepiej mężczyzna, facet jak każdy inny, który znał się na budowaniu hoteli, który by palił i pił, i byłby otwarty na łapówki i korupcję. Zamiast tego miał tę Pannę Czystą Słodycz.
R
Zobaczył ją po raz pierwszy, kiedy czekał na pociąg w Katmandu. Przyciągnęła jego wzrok: zawsze zwracał uwagę na piękne kobiety; a ona była
L T
piękna. Niewysoka, na oko metr sześćdziesiąt wzrostu, o smukłej sylwetce, która dobrze wyglądała w mundurze. Brązowe włosy i idealnie opalona skóra, taka, jaką pokazują w reklamach. Ale nie zaprzątał sobie nią głowy, pomyślał, że jest jedną z tysięcy amatorów trekkingu, którzy każdego roku przyjeżdżają do Nepalu, aby udać się na wycieczkę w Himalaje. Uśmiechnął się drwiąco, kiedy podeszła do bagażowego, aby załadował jej ogromny zapas sprzętu turystycznego. Rozśmieszyła go myśl, jak wielu tragarzy musiałaby wynająć, żeby wnieśli jej ten cały sprzęt w górę i w dół szlaku górskiego. Zastanawiał się też, czy w tym majdanie ma przemysłowych rozmiarów suszarkę do włosów i wyobrażał sobie, jak zastanawia się, gdzie ją podłączyć. I kiedy już miał przenieść wzrok na kolejną kobietę, Karen zrobiła coś niezwykłego. Spojrzała wprost na niego i uśmiechnęła się. Miała najbardziej niezwykłe niebiesko–zielone oczy, jakie kiedykolwiek widział, okolone firanką długich, czarnych rzęs, i ten uśmiech... 27
Promieniała wewnętrzną radością i wszystko, co o niej myślał, zmieniło się. Była piękna. Pragnął jej. Jej uśmiech przygasł. Jakby jego wpatrywanie się ją peszyło, odwróciła wzrok. Rozmawiała z bagażowymi; cierpliwie słuchała, co mówili do niej niezbyt składnie po angielsku. Znała kilka słów po nepalsku. Nie ruszył się z miejsca, ale zawołał jednego z kieszonkowców kręcących się po peronie. Rzucił mu monetę i powiedział: – Dowiedz się, kim ona jest i dokąd jedzie.
R
Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie; przecież on miał pracę do wykonania. Nie miał czasu na fascynację kobietą o morskich oczach.
L T
Kiedy uzyskał odpowiedź na pytanie, przeklinał swoją ciekawość. Okazało się, że zmierza do stóp góry Anaya, przez długie miesiące będzie dosłownie na wyciągnięcie ręki. Będzie budowała hotel Jacksona Sonneta. Pocieszył się myślą, że przecież nigdy nie sprosta temu wyzwaniu. Jednak to ona kierowała wszystkimi wokół, a kiedy się buntowali, uśmiechała się do nich. Wystarczy popatrzeć na Lhakpa, kręcącego się wokół niej, kiedy podkładała ładunki. Albo na innych, szczęśliwych i czekających na wybuch.
Ona zmieniała wszystko wokół siebie, i jeżeli nie będzie uważał, jego też zmieni. Musiał pozbyć się jej ze swojego życia.
28
Rozdział 3 Karen upewniła się, że ludzie znajdowali się w bezpiecznej odległości, założyła słuchawki ochronne na uszy, włączyła alarm, który oznaczał, że za chwilę nastąpi wybuch... i nacisnęła guzik. Ziemia zadrżała pod jej stopami. Lita skała podniosła się, obsunęła i zmieniła w stertę gruzu, gotową do usunięcia. Nadal była skupiona. Zdjęła słuchawki i w napięciu czekała na ryk, który oznaczałby, że
R
zakłóciła spokój góry, która teraz w akcie zemsty obsypie ich lawiną kamieni i zniweczy całą jej pracę – i zabije jej ludzi. Po minucie ciszy pokazała, że wszystko w porządku, unosząc kciuki.
L T
Wiwatów nie było. Lhakpa i Dawa podeszli do swoich koparek. Stare maszyny zahuczały z życiem. Ngi"ma zgromadził swoją grupę ludzi i jaków i ruszyli do przodu. Ruszyła w stronę polany, gdzie stał jej namiot, żeby zjeść szybkie śniadanie, zanim wróci na plac budowy by zademonstrować, dlaczego to ona tutaj dowodzi. Była już prawie na miejscu, kiedy doznała dziwnego uczucia, że ktoś ją obserwuje. Ostatnio zdarzało się to często. Odwróciła się i spojrzała na szczyty – to Philippos Chronies schodził ścieżką od południowej strony, a jego łysa głowa lśniła w słońcu.
Phil był niskim pół–Grekiem, pół–Kanadyjczykiem, którego sylwetka była najszersza pośrodku a zwężała się ku górze do szerokiej twarzy i ku dołowi do maleńkich stóp. Wcześniej z nim nie współpracowała, ale ocena jego charakteru zajęła jej jeden dzień. Spotkali się na lotnisku w Katmandu, wsiedli do pociągu jadącego do miejsca budowy, a w ciągu pierwszej godziny próbował się do niej dostawiać. 29
Kiedy wskazała na jego obrączkę, wzruszył ramionami i stwierdził, że jego żona zna swoje miejsce. Karen obwieściła, że ona nie zgadza się na takie traktowanie kobiet i przesłuchała go w sprawie jego doświadczenia zawodowego. Potem było już z górki. Teraz postawiła swoje buty na skalistej ziemi i czekała. Kiedy ją dostrzegł, gestem zaprosiła go, żeby podszedł do niej i złożył raport. Odwróciła się i weszła na polanę, gdzie rozbity był jej namiot. Wysuszone łajno jaków tliło się niewielkim ogniem w zagłębieniu w
R
ziemi. Spirala dymu unosiła się w górę w stronę błękitnego nieba. Mingma wręczyła jej filiżankę gorącej, słodkiej kawy z mlekiem. – Dziękuję. – Karen otoczyła dłońmi filiżankę i sączyła kawę, próbując
L T
rozgrzać chłód w brzuchu.
– Jedz – Mingma wskazała na małą, czystą miskę pełną ziemniaków, mięsa i warzyw zmieszanych z przyprawami, zabarwionych na zielono. Karen nie obchodziło, co to było. Podczas swojej pracy zdarzało jej się jadać zgniłe mięso, zjełczały ser i pomysłowo przygotowane owady. Była szczupła, umięśniona i wiedziała, jak przeżyć w najcięższych warunkach. Mogła sama o to zadbać, ale nie musiała – miała Mingmę. Usiadła na rozkładanym stołku i jadła łyżką zrobioną z rogu jaka. Miała swój własny ekwipunek, ale w noc, kiedy tutaj przybyła, przeszła szalona burza, porywając do wąwozu całe pudło niezbędnych rzeczy i rozrzucając je do szczelin w skałach i rwących potoków, które powstały błyskawicznie i zniknęły następnego ranka. Wtedy Karen zorientowała się, że nagłe burze nie są tutaj niczym nadzwyczajnym. Ulewy, śnieżyce, huragany i burze formowały się w górach i sięgały aż do niej, żeby strzepnąć ją jak komara ze swoich masywnych zboczy. Tym razem została oszczędzona. 30
Nie zwracała uwagi na tłumaczącego się Phila. Podczas kiedy on się wiercił, skończyła jedzenie, a kiedy odłożyła łyżkę, powiedziała: – Phil, podaj mi jeden dobry powód dla którego nie powinnam cię natychmiast zwolnić. – Nie potrafię. Po prostu wczoraj w nocy bardzo źle się czułem, mimo to dziś przyszedłem do pracy... – Wczoraj w nocy źle się czułeś? – Patrzyła mu prosto w oczy. – Dlatego poszedłeś do swojej dziewczyny? Phil rzucił Mingmie spojrzenie pełne urazy. – Tak, ja nie... to znaczy, szukałem kogoś, kto mógłby mi pomóc, żebym
R
poczuł się lepiej i mógł dziś przyjść do pracy. – Wilgotną, białą chusteczką wytarł pot spływający z szerokiego czoła.
L T
– To twoja ostatnia szansa, Phil. Ostatnia, albo stąd wylatujesz. – Karen wskazała głową w kierunku placu budowy. – A teraz idź do pracy. Nie patrzyła, jak odchodził, ale słyszała, jak schodząc na plac budowy pokrzykiwał na pracowników.
Karen stała na polanie i obserwowała co działo się na placu budowy. Robotnicy uwijali się jak mrówki, przenosząc głazy poruszone przez wybuch. Koparki transportowały największe kamienie, a olbrzymie, czarno–białe jaki ciężko człapały za swoimi opiekunami, wciągając gruz na stos. Kiedy była małą dziewczynką, i w swoim pokoju w Montanie marzyła o byciu księżniczką i wiecznym szczęściu, nie tak wyobrażała sobie swoje życie. Podeszła do niej Mingma i kobiety stały obok siebie w milczeniu. – Jak się czuje Sonam? – spytała w końcu Karen. Jeden z robotników przenosił głaz ze swoim jakiem, kiedy wielki odłamek skały spadł z góry, uderzył go w ramię, potem odbił się i uderzył w jaka. Sonam miał złamany obojczyk, jego jak nie żył, a on sam był przerażony. 31
– Jego kości się zrosną. – Mingma paląca cygaro, wypuściła ustami dym. – Ale do pracy nie wróci. Budujesz w sercu zła. Karen słyszała to wiele razy, odkąd tutaj przybyła. Serce zła. Chyba wszyscy wiedzieli, co to znaczyło. Każdy z wyjątkiem jej, bo ona nie chciała wiedzieć. Pozostając nieświadoma, miała zamiar pokonać górę Anaya. Teraz, wiedziona przez tę samą arogancką siłę, która sprawiała, że sprostała każdemu wyzwaniu, także tym stawianym przez jej ojca, wzniosła ręce do góry. – Tak łatwo mnie stąd nie przepędzisz! Mingma rzuciła cygaro na ziemię.
R
– Lepiej nie, panienko! Nie rozgniewaj góry Anaya. Już jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
L T
Podmuch zimnego wiatru zahuczał ze zbocza. Osłupiona Karen cofnęła się, przerażona tą złowieszczą odpowiedzią.
– Dlaczego to miejsce jest złe? To musi być coś więcej niż tylko góra Anaya. Może to miejsce, Nepal po jednej stronie, Tybet po drugiej... – To prawda, panienko – powiedziała Mingma, zapalając kolejne cienkie cygaro. – A Herszt jest potężny.
– Herszt już nie istnieje. Nie w cywilizowanym świecie. Ale być może tutaj... Przemycano tędy narkotyki, a nawet ludzi – mężczyzn do ciężkiej pracy w syberyjskich kopalniach, kobiety, żeby służyły swoim panom. Chociaż rząd chronił turystów, czasami zdarzały się napady, zwłaszcza na bogate grupy. A z drugiej strony granicy, z Tybetu, nadchodziły wieści o bitwach pomiędzy wojskiem chińskim, które kontrolowało ten obszar, a buntownikami. – Wszystkim nam chodzi o pieniądze – Mingma podniosła wzrok i spojrzała na górę, dmuchając w jej stronę łagodnym obłokiem dymu z cygara. – Ale nie tobie. – Karen uśmiechnęła się do niej. 32
Mingma popatrzyła na nią poważnie i powtórzyła: – Pieniądze to zło, ale wszyscy ich pragniemy. To góra Anaya jak magnes przyciąga tutaj wszystkich złych ludzi z całego świata. – Dlaczego? To nie ma sensu. – Ależ tak, panienko, ma. Tysiąc lat temu u stóp góry była wioska – Mingma wskazała w kierunku doliny. – Świeciło im słońce, uprawiali ziemię, hodowali jaki. – Jej mocny głos zmienił się w szept. – Wtedy przyszło Zło. – Zło? – Zło, które przychodzi pod postacią człowieka. Demoralizował on mieszkańców, jednego po drugim, obiecując moc i chwałę, pod warunkiem, że
R
będą strzec jego skarbu. Starali się uzyskać wszystko, co obiecał, a nawet więcej, zgodzili się złożyć mu w ofierze swoje serce.
L T
– Swoje... serce? Mieli tylko jedno? – spytała Karen, bynajmniej nie rozbawiona.
Ale Mingma zmarszczyła brwi, jej opalona skóra pokryta była siatką zmarszczek od długiego przebywania na słońcu. – To legenda.
– No tak, ale część z tego musi być prawdą. Karen rozejrzała się wokół. Tutaj nawet światło słoneczne miało odcień szarości. Mingma położyła dłoń na piersi. – Dokonali swojej okrutnej ofiary, a kiedy ich serce przestało bić, wtedy zrozumieli, jak Zły ich oszukał. Bo zyskali moc, jaką chcieli, ale bez serca nie byli już istotami żywymi. Zespolili się z górą, która rzuca cień na niebo, otoczona przez ciało ziemi, z kamieniami zamiast kości. Od tamtej pory góra stała się okrutna, niszcząc wszystkich, którzy usiłują żyć w jej cieniu, wszystkich, którzy próbują poskromić jej szczyt. Góra strzeże serca i skarbu Złego, zakopała go głęboko i chroni przed 33
wszystkimi, którzy go szukają. Ludzie z wioski na zawsze już pozostaną sami, w zimnej, okrutnej otchłani i to jest ich kara. – To bezduszne. – Karen nieuchronnie przyszedł na myśl ojciec. – Owszem, rozumiem, jak bycie bezdusznym może pozbawić ludzkich uczuć, ale nie pojmuję, jak wioska może zespolić się z górą. – Czy w nocy nie słyszysz szlochania matek, które straciły dzieci? Nie słyszysz mężów opłakujących żony? – Mingma znowu zniżyła głos i mówiła szeptem: – Nie słyszysz zawodzenia zaginionych dzieci, na zawsze przeklętych?
R
Karen wolałaby być rozbawiona uroczą przesądnością Mingmy, ale nocami rzeczywiście słyszała to wszystko – a potem w swoich snach spadała. Zawsze spadała w nicość.
– Żałuję, że przyjechałam tutaj – powiedziała i oddaliła się. Mingma dogoniła ją.
L T
– Nie miałaś wyboru. Twój los został ustanowiony w dniu, kiedy stwórca po raz pierwszy pomyślał twoje imię. Nie możesz go uniknąć. – Moje przeznaczenie? Mam wyznaczone przeznaczenie? – Tak jak my wszyscy. Ciemnobrązowe oczy Mingmy śledziły każdy niecierpliwy ruch Karen.
– Tak, ale w tej chwili moje mi się nie podoba – powiedziała Karen, odwróciła się, wzięła filiżankę i nalała do niej herbaty. – Z tego, co zrozumiałam, w tej chwili kopiemy blisko miejsca, w którym ludzie z wioski zakopali swoje serce? – Serce zła. Góra ochroni je przed maszynami, tobą i twoją ekipą. Karen nauczyła się nie być wrażliwą na takie informacje. Z takim ojcem jak jej, bycie wrażliwym oznaczało proszenie się o krzywdę. Ale w tej chwili, kiedy problemy się mnożyły, a ona traciła jak widać słabą kontrolę nad swoim 34
zdrowiem psychicznym, to było bardzo osobiste. Wzniosła pełne urazy spojrzenie w stronę góry i wstała. – Już prawie skończyliśmy przygotowania placu budowy, przeklęta, i przysięgam... Mingma zerwała się na równe nogi. – Nie, panienko, nie przeklinaj, nie prowokuj... Nieludzki krzyk przeciął ciszę. Obie kobiety podbiegły do krawędzi i popatrzyły na plac budowy. Robotnicy biegli, rozproszeni we wszystkie strony jak gryzonie
R
uciekające z pułapki. Jeden z ludzi próbował wydostać się z koparki. Czołgał się kilka metrów, z przerażeniem odwrócił się, przestraszył się i uciekł. Phil krzyczał na nich, żywo gestykulując, próbując skłonić ich z
L T
powrotem do pracy. Nie zwracali na niego uwagi.
Mingma obserwowała tę panikę z kamienną twarzą. – Zaczęło się.
35
Rozdział 4 Zostań tutaj – poprosiła Karen i zaczęła schodzić w dół stromej ścieżki. Mingma złapała ją za ramię i wciągnęła z powrotem. – Nie, panienko. Nie idź tam! Karen wzywało poczucie obowiązku, któremu zawsze ulegała. – Muszę. – Uciekaj ze mną. Jeżeli teraz ze mnę pójdziesz, mogę cię uratować! – krzyczała zrozpaczona Mingma.
R
– Nie martw się, szybko sobie z tym poradzę – powiedziała Karen. Mingma odwiązała sznurek z dzwoneczkami i omotała go sobie wokół nadgarstka.
L T
– Panienko, muszę iść. Proszę, idź ze mną!
– Idź, nic mi nie będzie. Dogonię cię! Karen zbiegła kamienistą ścieżką tak szybko, jak tylko mogła, słysząc dźwięk świętych dzwonków, kiedy Mingma oddalała się w przeciwnym kierunku.
Kiedy dotarła do pierwszej sterty gruzu, spotkała Phila. – Do jasnej cholery, to tylko stary grobowiec. To coś w środku wygląda jak mumia.
– Znalezisko archeologiczne? – Serce Karen na moment przestało bić. Znalezisko archeologiczne staje się zmorą dochodowej budowy. To oznaczało, że będzie trzeba przerwać prace, wezwać władze, które ocenią jego wartość i wydobędą szczątki. – Jeżeli nikomu nie powiemy, możemy pozbyć się ciała i kontynuować budowę... Karen rzuciła Philowi karcące spojrzenie. – Jasne, bo nikt nie usłyszał, jak oni wszyscy wrzeszczą. 36
– Mogę ich uciszyć – powiedział ponuro. – Ale nie jesteś w stanie kazać im wrócić do pracy? – spytała z ironią i podeszła do nadal pracującej koparki i wyłączyła jej silnik. Teraz sytuacja była jasna. Operator koparki przesunął na bok jeden z wielkich głazów, a tam, we wgłębieniu, leżało owinięte w tkaninę zawiniątko. Wyraźnie widać było czaszkę, i pewnie to wywołało panikę. – Wyłącz resztę maszyn – nakazała Philowi. – Nie możemy tracić paliwa. Jest zbyt drogie i zbyt trudne do zdobycia. Kiedy Phil wypełnił jej polecenie, podeszła i uklękła obok ciała.
R
Było to ciało dziecka, może pięcioletniego, zwiniętego w kłębek, bokiem opartego o wgłębienie w kamieniu. Ręka dziecka spoczywała pod policzkiem, jakby spało. Zimne, suche górskie powietrze wysuszyło jego skórę, rozciągniętą przez kości.
L T
To było ładne dziecko. Jego wytwornie tkane ubranie było prawie nietknięte, z wyjątkiem kilku dziur i wystrzępionych brzegów. Karen dostrzegła, że kolory zdobiące tkaninę sukienki wyblakły. Na szyi miało... miała złoty łańcuch, w uszach złote kolczyki, a na nadgarstku bransoletkę. Inna tkanina leżała pod ciałem i chroniła ją przed zimnem kamienia. Ukochane dziecko. Ważne dziecko. Dziecko wychowane z miłością i troską – i brutalnie poświęcone.
Pośród kosmyków jasnobrązowych włosów, na czaszce dziecka widoczna była dziura. Oczy Karen wypełniły się łzami. – Biedactwo. Wiedziała, że nie powinna jej dotykać, bo kiedy przyjadą archeolodzy, mogliby ją ostro zrugać. Ale było coś w tej dziewczynce, co do niej przemawiało, coś w tym dawnym morderstwie, co wzruszyło jej serce. 37
Wyciągnęła drżącą dłoń i delikatnie położyła ją na głowie dziecka – a ono otworzyło oczy. Były koloru zielononiebieskiego, jak oczy Karen. Dziewczynka spojrzała na nią. Karen wyraźnie widziała ogrom smutku, który napełniał jej oczy zanim znowu się zamknęły – a wątłe ciało pod jej dotknięciem rozsypało się. Karen klęczała tam, przerażona, nie dowierzając własnym oczom. Wiedziała, że to, co zobaczyła było niemożliwe. Rozejrzała się wokół, nagle zapragnęła kogoś obok siebie, żywej ludzkiej istoty, ale był tam tylko Phil. Siedział na siedzeniu koparki, przeklinając maszyny, które charczały i zawodziły.
R
Popatrzyła jeszcze raz na pomarszczone ubranie, na złoto lśniące w prochu ciała. W miejscu, gdzie spoczywała głowa dziecka, leżała kwadratowa
L T
biała płytka o szerokości kilkunastu centymetrów. Karen ostrożnie podniosła przedmiot, wygrzebując go spomiędzy prochów. Delikatnie oczyściła i przyjrzała się mu.
Była to ikona, stylizowany wizerunek Matki Boskiej. Tego typu ikony Rosjanie mieli w swoich domach od tysiąca lat. Jej wiśniowo–czerwona szata i mieniąca się aureola czyniły z ikony dzieło sztuki, jednak to wielkie, ciemne i smutne oczy Marii, patrzące prosto na Karen, i pojedyncza łza spływająca po jej policzku wzruszyły Karen. To była Matka Boska Bolesna, matka, która poświęciła swojego syna za zbawienie świata.
Spojrzenie Karen przeniosło się na prochy dziecka zamordowanego na polecenie diabła. Czy jej matka płakała, kiedy przebijano jej czaszkę? Wioska złożyła w ofierze swoje serce... Wysoko ponad nią góra jęknęła, i znowu Karen gotowa była przysiąc, że ktoś – lub może coś – ją obserwuje. 38
Spojrzała na górę Anaya. Szczyt wznosił się w stronę nieba i zdawał się rosnąć, puchnąc od środka, jakby ognie podziemnego świata wypychały go do góry. Rozejrzała się – i zobaczyło go. Dziwny mężczyzna, cały ubrany na czarno, stał na brzegu klifu patrząc na plac budowy. Stał zupełnie nieruchomo, niczym żywy posąg, zdradzały go tylko długie, czarne włosy i broda, rozwiewane przez wiatr. On przyglądał się jej. Ona patrzyła na niego. Żadne z nich się nie poruszyło.
R
Kim był ten mężczyzna, który patrzył na nią z taką zaciekłością? – Hej, co to jest? – głos Phila tuż za nią sprawił, że podskoczyła.
L T
Ręką sięgnął ponad jej ramieniem, chcąc czegoś dostać. Gwałtownym ruchem Karen odłożyła ikonę na miejsce. Ale on wyciągnął złoty naszyjnik z prochów starożytnej tragedii.
– Jasna cholera, jak myślisz, ile to jest warte? – Nie! – pociągnęła go za nadgarstek. – Dlaczego?
– Archeolodzy się wściekną, że tego dotykałeś... – Nie wyglądasz, jakbyś na nich czekała – jego tłusty palec pstryknął ikonę, którą trzymała. – To nie tak! – Taa, jasne – uśmiechnął się dwoma rzędami białych zębów osadzonymi w okrągłej, różowej twarzy. – Już zdążyłaś wziąć, co chciałaś. Był
wstrętnym, zachłannym, marnym padalcem... takim typem
człowieka, jakich przyciągała do siebie góra. 39
Może on był tutaj w domu, ale ona nie. Widziała otwarte oczy tego dziecka. Już wiedziała, że stare legendy są prawdziwe. I pomimo, że nauczyła się być silną i nieustępliwą, wiedziała, że lepiej nie igrać z diabłem. – Wynoszę się stąd – szepnęła. Ziemia zadrżała, stukając jak stare zimne kości pod jej kolanami i stopami. Powoli wstała. Trzęsienie ziemi? Nie, ale gdzieś wysoko usłyszała, jak góra wydała głęboki pomruk. – Phil, słyszałeś to?
R
– Tak, i co? To się często zdarza. – Uklęknął prosto w prochy ofiary. – Co stało się z ciałem? Wiatr je rozwiał? Ciekawe, co jest ukryte w tych ubraniach? Profanacja. Świętokradztwo!
L T
– Phil, nie! – Kolejny pomruk wstrząsnął powietrzem i dało się słyszeć głośne pęknięcie, jakby łamanie kości góry. – Phil, chodźmy, tutaj jest niebezpiecznie. – Za chwilę.
Pragnienie powstrzymania go walczyło z potrzebą ucieczki. Próbowała zachować zimną krew, gotowa do ucieczki. – Góra się wali!
– Spójrz, ile złota zakopali z tym dzieciakiem! – powiedział Phil, grzebiąc w prochach. Szarpnęła go za ramię. – Musimy uciekać! Odwrócił się, zobaczyła jego cofnięte w uśmiechu wargi ukazujące lśniące zęby. – Uciekaj, jak chcesz. To jest moje! 40
Wystraszona przez demona chciwości, który patrzył przez jego czerwone źrenice, odskoczyła do tyłu. Spojrzała w górę. Zobaczyła pył z lawiny kamieni, która schodziła prosto na nią. Usłyszała dźwięk ton kamieni toczących się z góry. Zrozumiała, że góra Anaya nareszcie postanowiła zmiażdżyć ich i ich bezczelność. Zaczęła biec. Biegła tak szybko, jak była w stanie, byle jak najdalej od tego miejsca. Od serca zła. Ziemia zadrżała. Hałas narastał, kakofonia druzgocących kamieni i ryk, który brzmiał jak silnik.
R
Wielki, czarny motocykl zajechał jej drogę. Zatrzymał się. Siedział na nim nieznajomy, ten sam mężczyzna, który przyglądał się jej z góry. Teraz jego oczy niecierpliwie płonęły.
L T
Chwycił ją w talii i wciągnął na siedzenie za sobą. Objęła go w pasie. Nacisnął pedał gazu.
Przejechali przez plac budowy, a koła motoru uderzały o dziury i kamienie. Przednia opona tańczyła jak szalona. Nie mógł zapanować nad maszyną. Za chwilę mieli zginąć.
Ale stanął na pedałach, wpadł w poślizg, zahamował i zrobił unik. Ona ze strachu chciała krzyczeć. I być może nawet krzyczała. Rzut oka za siebie i zaczęła pochylać się do przodu, nakłaniając go, żeby jechał szybciej. Musieli uciekać przed lawiną kamieni, która ich goniła, napędzana grawitacją i wściekłością góry. Głazy, ogromne niczym budynki, spadały za nimi jak kroki kamiennego olbrzyma, każdy z nich coraz bliżej i bliżej... Anaya jęknęła z wysiłku. Pył unosił się, zaciemniając niebo, plac budowy... Phila. Phil zniknął, zgnieciony pośród ogromnego stosu kamieni. 41
Góra Anaya po raz kolejny ochroniła serce zła. Odwróciła głowę, wtulając twarz w skórzaną kurtkę. Czuła zapach zimnej wody, świeżego powietrza i dzikości. Drgnęła przestraszona. Znała ten zapach. Śniła o nim każdej nocy. To był jej kochanek – nie sen, jak miała nadzieję, nie szaleństwo, którego się obawiała, ale mężczyzna, śmiały i odważny. Oczywiście. Kto inny mógłby narażać życie, żeby ją ocalić. Rozpaczliwie i kurczowo złapała się go, kiedy góra Anaya podejmowała
R
ostateczny wysiłek zniszczenia ich, odbijając głazy jak olbrzymie gumowe piłki. Kamienie zderzały się ze sobą, rozbijając się o masywne czerepy, ostre i złe. Odpryski kamienia uderzały ją. Miliony ton granitu zacierały stare ścieżki, równały z ziemią rośliny, wszystkie ślady przeszłości.
L T
Motocykl był już w odległym końcu doliny. Otaczała ich chmura pyłu. Ziemia podnosiła się.
Każde uderzenie głazu o ziemię szarpało motocyklem i rozbijało ziemię. Góra Anaya wygrała. Śmierć chwyciła ich w swoje objęcia, kiedy motocykl rozbił się o szczyt wzniesienia i leciał w powietrzu – w stronę nicości.
42
Rozdział 5 Karen krzyczała wniebogłosy. Jej kochanek krzyczał wyzywająco. Motocykl ciężko wylądował na stercie gruzu. Tylne koło wpadło w poślizg. Mężczyzna wyrównał, dodał gazu i ruszyli, oddalając się od góry, zostawiając ją za sobą mruczącą i grzmiącą w morderczej frustracji. Wyboista ścieżka oddalała ich od góry Anaya. Zjeżdżali w dół, przecinając niewielkie strumyki. Chociaż ciągle byli wysoko, a powietrze było rzadkie, teren zmieniał się. Najpierw drobne kwiatki i kępy trawy zmiękczyły kamienną surowość. Potem zauważyła sporadycznie rosnące drzewa, wbijające
R
korzenie w słabą glebę. Nadzieja, że jednak uciekną przed niszczycielską siłą góry Anaya zwiększała się z każdym przejechanym kilometrem. W końcu kochanek Karen skierował motocykl w stronę niedalekiego
L T
wzgórza, dodał gazu i jak demon wjechał aż na szczyt, zajechał za wiraż i zatrzymał się na wąskiej, ukrytej polanie otoczonej przez góry. Zgasił motor.
Nagła cisza była szokująca.
Karen ciągle brzęczało w uszach od hałasu, który towarzyszył osunięciu się ziemi, od ryku silnika motocykla, a teraz nagle mogła słyszeć szmer strumyka i śpiew ptaków... dźwięki tak normalne i słodkie, że pragnęła chłonąć je z radością.
Góra ich nie zabiła. Zrobiła, co w jej mocy, ale ona nadal żyła. Oboje żyli. Zsiadła z motocykla. Wciąż czuła wibracje od dzikiej jazdy. Jej kolana niepokojąco drżały. Prawie zginęła. Położyła się na ziemi. Zapach trawy wypełnił jej nozdrza, pochyliła się i pocałowała ziemię. Uśmiechając się, spojrzała na niego. 43
– Dziękuję – powiedziała. – Dziękuję. Nie patrzył na nią. Siedział nieruchomo, zupełnie jakby nigdy wcześniej się nie spotkali. I tak było. Rozpaczliwych nocy, kiedy spragnieni kochali się jak szaleni, nie można było uznać za znajomość. Jednak nawet widok jego zastygłej w bezruchu sylwetki nie mógł powstrzymać jej narastającej euforii. Opanowała ją jedna myśl – przeżyła. Wstała, odeszła kilka kroków i zaczęła kręcić się w kółko jak obłąkana Julie Andrews. Jeżeli miałaby towarzyszyć jej muzyka, byłby to porywający chór z musicalu „Dźwięki muzyki".
R
Czuła się, jakby odnalazła krainę szczęścia. Tutaj, na polanie, słońce świeciło jasno i czysto. Pobiegła w stronę niewielkiego strumyka. Spływał
L T
kaskadą z występu skalnego do sadzawki wypełnionej gładkimi kamieniami, potem spadał w dół. Woda lśniła, przepływając po kamieniach. Karen uklękła obok. Ochlapała twarz wodą; była tak zimna, że zacisnęła zęby. Robiła z siebie idiotkę, ale nie przejmowała się tym. Najważniejsze, że żyli.
Zaczęła się śmiać, kiedy zdała sobie sprawę, że pył, który, jak sądziła, sypał się z nieba, właściwie pochodził z jej włosów – pokrył ją piach ze spadających kamieni. Zdjęła kurtkę, otrzepała ją i odłożyła na bok. Obiema rękami podrapała się w głowę i skrzywiła się na kujący ból. Ostrożnie badała to miejsce: coś, prawdopodobnie jeden odłamków skalnych wbił się w skórę jej głowy tuż za uchem. Miejsce to było lepkie, a kiedy popatrzyła na swoje palce, były czerwone od zaschniętej krwi. To jednak niewysoka cena za przeżycie.
44
Zamknęła oczy, pochyliła głowę i podziękowała Bogu. Potem wstała, przygotowana na to, co miało nastąpić później. Kiedy się odwróciła, stał tuż za nią. Nie powinna być zaskoczona. Zawsze poruszał się bezszelestnie. Ale tym razem podskoczyła przerażona. Miał około metr osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, był szeroki w ramionach i wąski w biodrach. Ten sam pył, który pokrywał ją, spoczywał także na nim: na jego ciemnych, gładkich, długich włosach, na gęstej czarnej brodzie i wąsach. Pod warstwą pyłu, która pokrywała twarz, jego skóra była
R
spalona słońcem. Chociaż rysy jego twarzy były egzotyczne, może wschodnioeuropejskie, ten mężczyzna był rasy białej.
A jego oczy... jego oczy były czarne. Tak czarne, że wyglądały, jakby źrenica pochłonęła tęczówkę. Czarne, nieprzejrzyste i błyszczące, niczym
L T
obsydian, czarne szkło powstałe w ogniu wulkanu. Próbowała się cofnąć.
Złapał przód jej koszulki i szarpnięciem przyciągnął ją do siebie. Narkotyki? Tak. Tylko narkotyki mogły spowodować, że jego oczy wyglądały jak...
Narkotyki... albo naprawdę zginęła pod lawiną kamieni i trafiła do piekła, a on był diabłem.
Jednak wszystko wydawało się bardzo rzeczywiste. On wydawał się rzeczywisty. Byli blisko, niemal się dotykali. Zbliżył się do niej, czuła jego oddech na swojej twarzy. I kiedy wpatrywała się w te oczy, zajrzała w duszę tak ciemną i udręczoną, że nic nie mogło złagodzić jego bólu. Może z wyjątkiem niej samej. – Co ty właściwie sobie myślałaś? – Tak, to był głos jej nocnego kochanka, ale niski, wściekły, zdecydowany. – Stać tam na dole, kiedy góra 45
była gotowa do ataku? Nie słyszałaś opowieści o górze Anaya? Mingma nie powiedziała ci, że góra zniszczy cię, kiedy będziesz próbowała ją zdobyć? Nikomu nigdy nie udało się na nią wspiąć, niczego na niej zbudować,poznać jej i powrócić całym i niezmienionym. Nie poznajesz zapachu zła, kiedy wypełnia on twoje płuca? Czuję go teraz – pomyślała, ale była zbyt przerażona – i zbyt bystra – żeby to powiedzieć. – Trzeba było mnie tam zostawić. – Tak, powinienem był tak postąpić. Ale nie mógłbym patrzeć, jak
R
umierasz. – Ciężko oddychał, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. – Nie ty. Nigdy.
Może i wyglądał jak diabeł, ale mówił, jakby mu zależało. I pocałował ją
L T
z desperacją zwierzęcia uwięzionego w klatce, bombardując ją swoją namiętnością jak lawiną.
Tak. To był jej kochanek. Rozpoznała jego smak.
Ale nigdy się tak nie całowali. Chwycił ją w ramiona, całkowicie nią zawładnął. To, co wcześniej zachodziło między nimi mogło być zabawą w porównaniu do tego, co robił teraz. Pochłaniał ją, połykał jej oddech, jej duszę. Spalał ją swoim ogniem, a ona pod przymkniętymi powiekami widziała wybuchy szkarłatu i złota, błyski eksplodującego, złamanego serca. Przywarła do niego, udzieliło jej się jego szaleństwo i też go pocałowała. Bo oboje żyli. Nigdy nie czuła się tak żywa. Ten mężczyzna, który pokazał jej nieziemską rozkosz, uratował ją przed śmiercią, przywiódł ją w to piękne miejsce, a teraz jej pragnął. Pragnął jej. Witamy w piekle. 46
Rozdział 6 Karen zapomniała już o dziwnych, błyszczących oczach swojego kochanka. Zapamiętała tylko jego sprawność. Stając na palcach jednej nogi, drugą oplotła go w biodrach. Chwycił jej pośladki, błyskawicznie się odwrócił i, nie robiąc ani kroku, posadził ją na trawie. Jego dłonie powędrowały do rozporka jej spodni, który błyskawicznie rozpięły, zsuwając je do kolan wraz z majtkami. Mruknął rozczarowany, kiedy zatrzymały go jej buty. Z jednym poszło gładko, ale w
R
drugim zaplątało się sznurowadło i w głębi jego czarnych oczu dostrzegła czerwony błysk. Czerwony jak ogień. Czerwony jak piekielny ogień. Kiedy szarpnął, wróciła do rzeczywistości. Próbowała usiąść.
L T
– Nie! – rozkazał. Jednym wprawnym ruchem zdjął jej majtki. Ziemia porośnięta gęstą trawą była bardzo zimna.
Rozłożył jej nogi – i zamarł. Patrzył. Patrzył tak, jakby nigdy wcześniej nie widział kobiety. Nigdy się tak odważnie nie obnażała. Próbowała zasłonić się dłonią, ale złapał ją za rękę.
– Nie – zaprotestował znowu. Jedną ręką złapał ją za oba nadgarstki, a drugą ręką otworzył ją na światło i powietrze. Jego palce podążały w głąb niej delikatną, lekką pieszczotą, która każdą kobietę doprowadzała na skraj szaleństwa.
– Nigdy nie widziałem czegoś równie pięknego – szepnął. Okrężnym ruchem wsunął w nią czubek palca. – Blada i różowa, wzbiera, kiedy cię dotykam... Mimowolnie zacisnęła nogi, zatrzymując go w sobie. Zamknął oczy, na jego twarzy zarysowała się męka pożądania. 47
Potem ożywił się niecierpliwie. Odpiął zamek swoich dżinsów i zsunął je do kolan. Rozchylił jej nogi, położył się na niej i wtargnął do środka. – Nie! – próbowała usiąść. Sama nie wiedziała, dlaczego – pragnęła go równie mocno jak on jej – ale to... to było zbyt wiele, zbyt nagle, nie cudowny akt miłosny, ale szalona afirmacja życia. Chciała przestać. Chciała, żeby to trwało.
R
Uniósł jej uda, rozłożył je szerzej i wyżej i ponownie pchnął. – Niech cię szlag! Wobec jego siły była zupełnie bezradna. Bezsilna, aby powstrzymać płomień, który wdarł się do jej krwiobiegu i płynął w jej żyłach.
L T
Złapała jego ramiona, wbijając paznokcie w skórzaną kurtkę i za pomocą tej dźwigni unosiła się w górę i opadała w dół, wykonując niewielkie ruchy, które zaspokajały potrzeby obojga.
– Wspaniale! – krzyknął, po czym jednym wprawnym ruchem posadził ją na sobie.
Jego czarne włosy rozpostarły się na zielonej trawie. Rysy jego twarzy pod brodą były ostre, a oczy były wąskimi szparkami pożądania. Rozluźnił uścisk.
– Na co czekasz, ruszaj!
Był mężczyzną grubokościstym. Kiedy usiadła na nim okrakiem, nie dotykała kolanami ziemi. Usiadła więc na nim z dłońmi opartymi o jego nagi tors i zaczęła go ujeżdżać. To było wyuzdane. Ponętne. Jemu było dobrze. I jej było dobrze. 48
Słuchała jego pomruków i sprawiała mu ból. Szukała własnej przyjemności i powtarzała ruchy, w których ją odnajdowała. Promienie słońca oświetlały jej ramiona. Delikatny wiatr pieścił jej sutki. On zwijał się pod nią. Wypełnił jej wnętrze. Był pięknym, dzikim zwierzęciem, z długimi, twardymi mięśniami i wielkimi, silnymi dłońmi. I coś z niego wniknęło pod jej skórę, do jej krwi, jednocześnie on głęboko wdychał jej zapach, jakby karmił nim swoje serce i duszę. Jej uda płonęły z wysiłku, ciężko dyszała, usiłując złapać trochę
R
chłodnego, rozrzedzonego powietrza, by doprowadzić tę gonitwę do końca. Poruszała się coraz szybciej i szybciej, prowadząc ich oboje do finału. Ekstaza zawładnęła nią; cudowne, przelotne, przyprawiające o szybkie
L T
bicie serca uwieńczenie, które rozszerzyło jej zmysły – obejmowały teraz cały świat i skupiło jej uwagę na nim i na sobie. Pomyślała, że jest piękny, kiedy tak rzucał się pod nią, dziki, gwałtowny, niezdyscyplinowany, owładnięty namiętnością.
Skończyli za szybko. Karen śmiała się głośno, wznosząc ramiona i dając ujście nadmiarowi radości. Nigdy dotąd nie czuła się tak szczęśliwa, tak bardzo nie czuła, że żyje. Uciekła przed górą Anaya. Oboje umknęli śmierci. Opadła na niego, triumfalnie dysząc.
Ramionami oplótł jej plecy i jeszcze raz ją przewrócił. Była teraz pod nim: ogień jego ciała pomiędzy jej nogami, zimna ziemia pod nią, a wokół jej głowy kwitnące drobne kwiatki. Wpatrywał się w nią jakby go zadziwiła. Ona też na niego patrzyła, uśmiechając się, dochodząc do siebie po tym szaleństwie. Jego mroczne spojrzenie powoli przywoływało ją do normalności, potem do nieufności. 49
Kochała się z tym mężczyzną, zaufała mu, trzymała go w ramionach, spał obok niej, a teraz uratował jej życie. Jednak nic o nim nie wiedziała, a jego oczy... jego oczy napełniały ją tym samym uczuciem nieuchronnie zbliżającej się katastrofy, jakiego doświadczyła na zboczu góry Anaya. Palcami odgarnął włosy z jej twarzy. – Nie powinnaś była tego robić. – Czego? Nie powinnam się z tobą kochać? – spytała, i dodała cierpko: – Nie wiem, czy miałam jakiś wybór. – Nie powinno było ci się podobać. A już na pewno nie powinnaś była się śmiać. Patrzyła na niego uważnie.
R
Wyglądał surowo, niczym głosiciel odnowy religijnej. Próbowała
L T
odgadnąć jego tok myślenia.
– Nie śmiałam się z ciebie, jeżeli o to ci chodzi. Ja... – ... cieszyłaś się. Rozumiem.
Patrzył na nią tak, że czuła, jakby jego wzrok przezierał jej twarz, odkrywając więcej, niż chciała, żeby wiedział. Nagle zaczął przeszkadzać jej jego ciężar, przyciskający ją do trawy, jej szeroko rozłożone nogi, jej bezbronność. Przesunęła się z zażenowaniem. Znowu pogładził jej włosy.
– Chciałbym kiedyś znowu usłyszeć ten śmiech. – Nieczęsto się tak śmieję. Niczego z tych rzeczy nie robiła często. – A jednak. Odsunął się od niej ostentacyjnie. Wstał i błyskawicznie zdjął z siebie ubranie i buty. 50
Wszystko położył na ziemi, potem stanął nad nią, patrząc z góry, otwierając i zaciskając pięści. Podejrzewać go o podnoszenie ciężarów byłoby absurdem: żył na krawędzi cywilizacji, zarabiał na życie Bóg wie czym. Jednak był wysoki i szczupły, piękny drapieżnik z siłą w mięśniach ramion, rozłożystych barkach, umięśnionym brzuchu. Jego przyrodzenie zwisało w stanie spoczynku, ale ona wiedziała aż za dobrze, jaka w nim drzemie siła i jaki potrafi osiągnąć rozmiar. Jego ramiona i klatkę piersiową pokrywały czarne, wytrawione w ciele smugi, które zdawały się formować w pioruny, ale były skurczone, rozciągały
R
brzegi jego skóry i wbijały się w ciało. Nie mogła ich nie zauważyć, a współczucie sprawiło, że zapytała: – Co się stało?
L T
Pochylił się i ujął jej nadgarstki. – To nic.
– Nic? – Ostrożnie dotknęła jednej blizny. – Wygląda jak oparzenie, ale ma kształt... – To znamię. – Boli?
– Nie. Odsunął się od niej.
Czymkolwiek były te ślady, był wrażliwy na ich punkcie. A sposób, w jaki na nią patrzył: wzrokiem mężczyzny, który podjął decyzję, dał jej do myślenia. Nie chciała myśleć. Ale była przede wszystkim kobietą o zdrowym rozsądku, kobietą, która z konieczności stała się twarda i nieustępliwa, pracoholiczką, która pędziła z jednej budowy na drugą. Zanim nie zaczął przychodzić do jej namiotu, przez wiele lat nie zawracała sobie głowy mężczyznami. Facet to zbyt wiele 51
komplikacji i zachodu. Wymagał ciągłej uwagi, a ona nie miała czasu do stracenia. Teraz czuła się tak, jakby narodziła się na nowo. Była jak dziecko, które doświadczało mnóstwa nowych uczuć – a może to jej stare uczucia nagle wypuszczone na wolność? Nie wiedziała. Ale wiedziała, że brak dyscypliny może mieć poważne konsekwencje. Jej majtki wisiały na jej jednej nodze. Koszulka była zwinięta wokół talii. Stała w jednym bucie na nodze. Przed chwilą uprawiała seks bez zabezpieczenia. Boże, co o na sobie myślała? Nigdy w życiu nie zrobiła czegoś tak skandalicznego.
R
Z góry oświetlały ich promienie słońca. Teraz widziała go bardzo wyraźnie, a w jej głowie kłębiły się setki pytań. Co teraz?
L T
A jeżeli będę w ciąży? Kim on jest? Ten facet to bestia.
Czuła to w kościach. To właśnie dlatego wpuszczała go w nocy do swojego łóżka. Chwyciła za gumkę majtek i szarpnęła je w górę, naciągając powyżej ud.
– Wiem, że już tyle dla mnie zrobiłeś, ale możesz zabrać mnie do najbliższego telefonu? Muszę zadzwonić do mojego ojca i powiedzieć mu, co się wydarzyło. Powiedzieć, żeby powiadomił krewnych Phila. Zapłacić za sprzęt, który straciliśmy. – Niepokoje i obowiązki zaprzątały jej głowę. – Myślisz, że Mingma uciekła? Mówiła, że będzie uciekać. Udało jej się, prawda? – Mingma jest cała i zdrowa – powiedział bez emocji na twarzy i w głosie. 52
– Naprawdę? – Ucieszyła się i wzdrygnęła, słysząc swój własny radosny głos. – Skąd wiesz? – Mingma jest na tyle bystra, żeby rozpoznać niebezpieczeństwo, kiedy je widzi. Widocznie ty tego nie potrafisz. Uklęknął przed Karen, rozwiązał jej but i ściągnął go, potem sięgnął po jej majtki. Karen nie wiedziała, czy mówił o niebezpiecznej górze Anaya, czy o niebezpieczeństwie, które stanowił on sam. Zaczęła się szarpać. – Nie wiem, co zamierzasz zrobić...
R
Właściwie była pewna, co chciał zrobić, ale ostrożności nigdy za wiele. – Teraz weźmiemy prysznic – głową wskazał na zimny, czysty wodospad.
L T
– Nie ma mowy. Umyłam twarz wodą. Dorastałam w Montanie, w górach Skalistych, przy granicy Parku Narodowego Glacier. Kiedy byłam dzieckiem stawałam po kolana w strumieniu takim jak ten i budowałam tamę z kamieni. Więc stanowczo odmawiam wykąpania się w tym strumieniu – powiedziała i cofnęła się.
Z impetem zdjął jej majtki.
– A jak inaczej zamierzasz się umyć? – jego głos brzmiał mało porywająco, zupełnie inaczej niż facetów, których spotykała na studiach. – Jeżeli woda jest taka zimna, chyba nie posądzasz mnie o złe zamiary. Góra Anaya zniszczyła efekty jej trzymiesięcznej pracy. Na placu budowy zginął jeden z jej pracowników. Jej kochanek w końcu się zmaterializował i zrozumiała, że nie oszalała – ale może on tak. Nie zostało jej już ani trochę poczucia humoru. Czuła, jak jej twarz się wykrzywia.
53
– To prawda – przyznała i rozejrzała się wokół. Byli na pograniczu bezprawia, od najbliższej namiastki cywilizacji dzielił ich co najmniej dzień drogi. Nikt ich tutaj nie widział, i niełatwo było doprowadzić się do porządku. Spojrzała po sobie. Wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy – była brudna, koszulka zwisała w nieładzie, włosy były sztywne od brudu i zlepione od krwi. Godzina mniej czy więcej nie stanowi różnicy dla zewnętrznego świata. Delikatna bryza powiała przez nieskazitelną górską dolinę. Z krzykiem, który odbijał się echem od ścian doliny, złapała rąbek koszulki, ściągnęła ją przez głowę i pobiegła w stronę wodospadu.
R
Za sobą usłyszała podobny krzyk. Biegł za nią, podnosząc wysoko bose stopy i sekundę przed nią wskoczył do strumienia. Lodowate kropelki wody rozpryskały się w powietrzu. Podpłynęła do niego. Otoczył ją ramionami i
L T
wepchnął pod lodowatą kaskadę wody.
Krzyczała, nie mogąc znieść niskiej temperatury, śmiała się i chlapała, a on dłońmi szorował całe jej ciało. Ona robiła to samo z jego ciałem. Czuła się głupio, była napalona i wolna przez jedną więcej głupią sekundę. Dłużej nie zostali, było za zimno.
Ale zdołali się umyć, a ona zrozumiała, dlaczego on zawsze pachniał świeżo i dziko, kiedy przychodził do jej łóżka – najpierw przychodził do wodospadu.
Wyciągnął ją z wody i objął dłońmi w talii. Podniosła na niego wzrok i roześmiała się. Jego wyraz twarzy zmienił się z rozbawionego na surowy, ponury. To ją zasmuciło. Potem wypowiedział słowa, które sprawiły, że przestała odczuwać smutek, a zaczęła wściekłość. – Nigdy nie pozwolę ci odejść. 54
Rozdział 7 Karen odsunęła się od mężczyzny, którego nie znała... tego znała tylko zmysłowo. – Jak to: nigdy nie pozwolisz mi odejść? Spokojny, pewny swojej decyzji, wpatrywał się w nią nieprzeniknionymi, czarnymi oczami. – Posłuchaj, uratowałeś mnie i jestem ci za to wdzięczna. Ale to nie znaczy, że chcę tutaj zostać. Mam dużo pracy i zamierzam ją wykonać.
R
Powoli odwróciła się i pozbierała z ziemi części swojej garderoby, po kolei otrzepując je z pyłu. Była mokra, zimna i drżała, ale się nie oszukiwała. Drżała z przerażenia.
L T
W co ona się wpakowała?
Podskoczyła, kiedy stanął obok niej, podszedł cicho jak kot. Czekała, co on zrobi dalej. I dlatego, że nie mogła się powstrzymać, patrzyła, jak długie, smukłe mięśnie jego pleców, pośladków i ud napinały się pod jego złocistą skórą.
Otworzył sakwę przyczepioną do motocykla. Wyciągnął stamtąd dżinsy i bawełnianą koszulkę, i założył je. Ponownie sięgnął do sakwy, wyciągnął druga koszulkę i rzucił w jej kierunku.
– Jest czysta. Załóż ją. – Po chwili podał jej też kolejną parę dżinsów. – Możesz podwinąć nogawki. Stała nieruchomo, próbując zdecydować, czy jego kategoryczne polecenia uraziły ją; ale jej ubrania były brudne i przepocone. Podniósł z ziemi swoje buty, założył je, potem znowu sięgnął do sakwy. Odwrócił się do niej – w dłoni trzymał wycelowany w nią półautomatyczny pistolet. 55
– Załóż moje ubrania. Jej serce stanęło, potem zaczęło mocno łomotać. Nie mówił serio. – Przecież mnie nie zastrzelisz. – Bo uprawialiśmy seks? Na to bym nie liczył. – Te dziwne, czarne oczy wpatrywały się w nią, a ona nie miała pojęcia, co się w nich kryło. – Miałem wiele kobiet, żadna mnie nie obchodziła. W to akurat uwierzyła. Powinna walczyć? Miała czarny pas w jujitsu. W jej zawodzie, we wszystkich miejscach, w jakich była, samoobrona była potrzebna.
R
Ale jej mistrz był Wietnamczykiem, weteranem wojny z Amerykanami, i on nauczył ją oceniać sytuację. Ta przedstawiała się ponuro. Była beznadziejna.
– Co zamierzasz zrobić? Będziesz biegła nago przez łąkę, a ja będę gonić
L T
cię motocyklem? – Jej kochanek usiadł na siedzeniu motocykla. – Będziesz wspinała się po skałach, a ja będę do ciebie celował?
Niedawne wspomnienie przemknęło przez jej sparaliżowany strachem umysł.
Dziecko złożone w ofierze złu i pochowane pod lawiną kamieni ze złotą biżuterią i świętą ikoną.
Karen spojrzała na swoje dłonie. Kurczowo trzymała w nich kurtkę, po omacku szukała kieszeni. Wymacała twardy, niewielki kwadrat... dziecko przekazało jej ikonę na przechowanie. – Nie chcę, żebyś do mnie strzelał – Karen musiała żyć, żeby chronić tę ikonę. Więc musiała czekać na odpowiedni moment, zaskoczyć tego potwora kopniakiem, który ogłuszyłby go, albo – nawet lepiej – zabił. – Więc włóż to ubranie – Pistolet nadal był wycelowany w nią. –I swoją kurtkę i buty. Resztę zostaw tutaj. Nie będą ci potrzebne. 56
Zrobiła, jak jej rozkazano, ubierając się w ciszy, ze świadomością, że nie miała innego wyjścia, jak tylko pozwolić mu się ocalić. Przeklinała się za bycie tak głupią, że mu się oddała. Dżinsy były na nią za szerokie i za długie, musiała podwinąć nogawki cztery razy, żeby móc chodzić. Kiedy założyła kurtkę, wsunęła rękę do kieszeni i palcami pogładziła brzeg ikony. Wspomnienie łagodnej twarzy Madonny dało jej odwagę, żeby zapytać: – Kim jesteś? – Hersztem. Jestem Hersztem. – Jesteś hersztem?
R
Jednym z tych bezwzględnych morderców, którzy napadali na tubylców i turystów? Czy mogło być gorzej?
Mogło. Patrzył wprost na nią, jego czarne oczy nie wyrażały żadnych emocji.
L T
– Nie hersztem. Jestem Hersztem.
Kiedy słońce zaszło, mężczyzna, który uważał siebie za Herszta, wjeżdżał motocyklem pod górę stromą, wąską ścieżką, wprost na urwistą, skalistą ścianę. Karen zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć jak się rozbijają, ale na szczęście droga gwałtownie skręciła. Po kilku minutach wjechali do obozu z trzech stron chronionego przez ściany klifu, a z czwartej strony przez urwisko, które spadało w przepaść.
Dym z kilkunastu ognisk unosił się w górę, przecinając czyste powietrze. Setka mężczyzn, ubrana jak Herszt, z tak samo długimi i splątanymi włosami i brodami, zgromadzona była wokół ognisk: gotowali, rozmawiali, grali w gry wideo, pili i czytali.
57
Wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę. Zapadła cisza. Mężczyźni obserwowali ich, obserwowali ją, z przenikliwym zainteresowaniem. Potem wrócili do swoich zajęć. Tak, jakby para na motocyklu stała się niewidzialna. Jakby ona była niewidzialna. Herszt powoli jechał przez obóz, lawirując motocyklem pośród swoich ludzi. Przejechali obok wielkiego, głównego miejsca na ognisko, teraz pełnego spalonego drewna. Karen kurczowo schwyciła skórzaną kurtkę Herszta spoconymi dłońmi.
R
Słyszała strzępki rozmów prowadzonych po angielsku z silnym akcentem francuskim, niemieckim, azjatyckim, oraz innych języków, których nie potrafiła rozpoznać.
L T
– Co to za miejsce? – spytała szeptem. – Nasza baza. – Baza? Do czego?
– Do nocnych wypadów.
Herszt. Mówił, że jest Hersztem.
– Nie możesz być tylko hersztem – powiedziała. – Jestem skuteczny. Jestem okrutny. Pokonałem wszystkich moich przeciwników. Jestem jedynym Hersztem, który liczy się w tej części świata. Niczym otępiałe zwierzę, ślepo podążyła za nim, zaufała mu, bo miał ją ochronić i wpadła w jego pułapkę. – Wszyscy oni już cię widzieli – powiedział Herszt. – Wiedzą, jak wyglądasz. Wiedzą, że jeżeli próbowałabyś uciec, mają cię powstrzymać. Nie radzę uciekać. Mieliby z tego niezłą zabawę. Jego groźby napawały ją wstrętem, jednak odpowiedziała spokojnie: – Kiedy ucieknę, nie pozwolę, żeby mnie złapali. 58
Na chwilę puścił kierownicę motocykla, złapał ją za ręce i pociągnął mocno do przodu aż oparła się o jego plecy, policzkiem przylegając do jego krocza. – Wtedy ja cię złapię i zapewniam cię, że to ci się nie spodoba. – Wydaje ci się może, że dobrze się teraz bawię? – warknęła. – Zabieraj łapy, kretynie. Roześmiał się głośno, puścił ją i ponownie chwycił kierownicę motocykla. Zmrużywszy oczy patrzyła poprzez zapadający zmierzch, próbując
R
zgadnąć, który namiot może być Herszta, i jej, zanim uda jej się uciec. Bez względu na to, co powiedział i jakie groźby wysuwał pod jej adresem, ucieknie. Była bystra i dobrego zdrowia. Pewnej zimy, kiedy miała
L T
szesnaście lat, ojciec wysłał ją samą na pustkowie w górach w Montanie, wyposażoną w minimalny ekwipunek. Wtedy sama przetrwała cały okrutny tydzień. Była pewna, że Herszt nie będzie pilnować jej przez cały dzień. Jednak im głębiej wkraczali w obóz, tym bardziej jej nadzieja gasła. Tak, Herszt na pewno nie będzie mógł jej pilnować cały czas, ale kiedy obóz opustoszeje, bo gromada wyruszy na kolejny nocny wypad, na pewno zostawi kogoś, żeby jej pilnował.
Kiedy zbliżali się do końca doliny, zatrzymał motocykl i wskazał: – Tutaj właśnie mieszkam.
Jej wzrok powędrował wysoko w górę. Około sześciu metrów nad doliną, na klifie zbudowano drewniane podwyższenie. Na nim stał namiot, największy namiot, jaki w życiu widziała, a widziała niejeden. – Wykonany na zamówienie. Jest w nim ciepło zimą, chłodno latem. Tutaj mieszkam, a teraz i ty też – powiedział. – Będzie ci tutaj wygodnie. 59
– Raczej nie. – Więc nie. Twój wybór. Wjechał motocyklem do rozpadliny w skale i zsiadł z niego, potem pomógł jej zsiąść. Trzęsły jej się nogi – z głodu, ze strachu, z powodu długiej podróży. Oparła się o kamień i uświadomiła sobie, że naprawdę została złapana w pułapkę. Kiedy tutaj jechali, powinna była wyłupić mu oczy. Może i by się rozbili, ale miałaby okazję, żeby się uwolnić... – Chodź – wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Zaparła się. – Chcesz, żebym cię niósł? – spytał, nie oglądając się na nią. – To byłaby
R
rozrywka dla moich ludzi. – Wolną ręką wskazał chwiejące się schody, które prowadziły do namiotu. – A jeżeli spadniemy, do ziemi jest daleko.
L T
Potknęła się, kiedy ją pociągnął. Wepchnął ją na pierwsze stopnie schodów. Były strome, prawie jak drabina. Żeby utrzymać równowagę chwyciła się drewnianych stopni przed sobą.
– Nie stawaj na trzecim stopniu. Złamie się pod twoim ciężarem. – Kiedy się zawahała, znowu ją popchnął. – No, ruszaj. Teraz nie jestem tobą zainteresowany. Wyczerpane kobiety nie mają w sobie nic podniecającego. Poczekam do jutra, kiedy odpoczniesz, najesz się i będziesz gotowa do walki. Co za łajdak. Bezczelny łajdak.
Była głodna, spragniona i zmęczona. Spodnie, które jej dał, były za duże i zsuwały się z niej. Jedną ręką je przytrzymywała, drugą trzymała się drabiny, uniosła wysoko głowę i z determinacją wpatrywała się w podwyższenie i namiot. Jeżeli dotrzyma obietnicy i zostawi ją w spokoju dziś w nocy, jutro będzie miała siłę, żeby znaleźć sposób jak się stąd wydostać. Przez głowę przemknęła jej myśl, że pewnie chodziło mu o okup. 60
– Twój ojciec pewnie sporo by zapłacił, żeby cię odzyskać. Niesamowite, ale pomyślał o tym samym. – Co wiesz o moim ojcu? – spytała ostrym tonem. – Wiem, że jest właścicielem firmy, dla której pracujesz. Znała przynajmniej powód, dla którego ją porwał. Oczywiście okup. Nic innego nie wchodziło w grę. – Powinieneś trochę rozważniej wybierać swoje potencjalne ofiary, bo mój ojciec nie zapłaci za mnie ani grosza. Proszę. Oto szczera prawda. – Mam uwierzyć w to, że nie obchodzi go jego jedyne dziecko? – Nie obchodzi mnie, w co wierzysz.
R
Marzyła, żeby drabina miała poręcz lub cokolwiek, co dawałoby
L T
złudzenie zabezpieczenia przed upadkiem.
Roześmiał się tym swoim niskim śmiechem, który wywoływał u niej dreszcz.
– Dobrze wiedzieć, że twojego ojca naprawdę nie obchodzi, co się z tobą stanie. Nie będę musiał martwić się, że przyśle pomoc. – Nie – powiedziała gorzkim głosem. – O to nie musisz się martwić. – Nie stawaj na czwartym stopniu od góry. Zawahała się, policzyła, potem zrobiła duży krok. – Jeżeli dasz mi młotek i kilka gwoździ, mogę to naprawić – powiedziała z sarkazmem. – Kiedy atakują nas grupy najemników z aspiracjami do opanowania mojej doliny i mojego terytorium, te schody dają mi kilka dodatkowych sekund, żeby przygotować się do wyrżnięcia w pień sporej części z nich. – Aha – mruknęła tylko. Podpierając się łokciami, wspięła się na podwyższenie. Deski, z których było zbudowane, były sprężyste, gwoździe 61
zardzewiałe, a kiedy stanęła na podwyższeniu, przez szpary w deskach widać było ziemię. Uśmiechnął się, obserwując jak pochylona zbliżyła się do namiotu, gotowa skoczyć, jeżeli podwyższenie miałoby się zawalić lub ktoś chciałby zepchnąć ją poza jego krawędź. Rozejrzała się. – Podoba ci się to? Chodzi mi o napadanie i mordowanie ludzi. Lubisz zabijać, kiedy atakują ciebie? – Tutaj na granicy walka jest uświęconą tradycją. – Lekko wskoczył na
R
podwyższenie i stanął obok niej, bacznie obserwując każdy najmniejszy ruch w dolinie i w górach. – Ale nie martw się. Dolina jest prawie nie do przebycia. Napastnicy muszą wspiąć się na górę, która ją otacza, potem spuścić się po
L T
linie w dół, a kiedy to robią, strzelamy do nich jak do kaczek na strzelnicy. – A jeżeli przylecieliby helikopterem?
– Najemnicy nie mają aż tylu pieniędzy – odparł, złapał ją za nadgarstek i pociągnął wzdłuż wąskiej krawędzi w stronę namiotu.
Przez jedną przerażającą chwilę widziała już swoją drogę w dół. Zupełnie jak w jej koszmarach, ziemia zbliżała się, żeby się z nią zderzyć. Zrobiła jeden nieuważny krok w tył, zaczepiła o kołek, i niemal upadła do tyłu. Machając bezradnie rękami, próbowała zachować równowagę. Ogromną siłą woli stłumiła krzyk, nie chcąc pokazać mu, że jest przerażona. Herszt pociągnął ją do przodu, chwycił w ramiona i przytrzymał. – Boisz się wysokości. – Wcale nie. A przynajmniej nie powinna. Nie wtedy, kiedy jest wiele innych rzeczy, których powinna się obawiać. – To jest ten koszmar senny, który cię budzi. 62
– Nie – zaprzeczyła natychmiast. – To najwyższe góry na świecie. Najbardziej niebezpieczne. Skoro się boisz, dlaczego tutaj pracujesz? – Nie boję się – odpowiedziała z uporem, zaciskając zęby. Słońce już zaszło. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Ogniska migotały gdzieś poniżej w oddali. Nie widziała jego twarzy. Wiedziała jednak, że patrzył na nią, i tak samo, jak wtedy, kiedy przychodził do jej namiotu, była przekonana, że widzi w ciemności. Nie chciała, żeby zobaczył, że się boi. Strach zawsze wystawiał na
R
pośmiewisko, więc uniosła podbródek i uśmiechnęła się.
– Mam pytanie. Czy będziesz dzielił się mną ze swoimi ludźmi? Nie powinna była o to pytać, ale musiała wiedzieć.
L T
Było ich zbyt wielu, i gdyby miała wybierać między nimi wszystkimi a skokiem na głowę z góry, z pewnością wybrałaby to drugie.
Złapał ją za koszulkę, przyciągnął do siebie i zbliżył twarz do jej twarzy, a kiedy mówił, jego oddech pieścił jej twarz.
– Nie dzielę się niczym, co jest moje. I żeby było jasne –jesteś moja. Moja na zawsze.
– Na zawsze – to bardzo długo. – To wieczność.
Niewidoczny w mroku i nieprzewidywalny, porwał ją w ramiona i wszedł do namiotu.
63
Rozdział 8 Herszt mocno objął Karen. – Witaj w domu, moja oblubienico. Tak. Przedstawił jej swoje żądania i traktował ją jak oblubienicę, ale oblubienicę z czasów, kiedy mężczyźni porywali kobiety i z czasem zmuszali je do uległości. Urządzi mu piekło oczekiwania, nie podda się prędko. – Lepiej uważaj na swoją oblubienicę, może wbić ci nóż między żebra. – Każdy związek na początku przechodzi trudne chwile. Postawił ją na ziemi.
R
– Och – westchnęła tylko, rozglądając się po wnętrzu namiotu. Przez wszystkie lata koczowania Karen nie widziała czegoś podobnego. Dwie latarnie LED zwisały z sufitu na hakach i rzucały białe światło na
L T
przestronne wnętrze namiotu. Z zewnątrz namiot nie zrobiłby wrażenia na żadnym amerykańskim kempingu, ale w środku... Na podłodze leżał wspaniały, ręcznie wykonany, wełniany dywan, na ścianach wisiały ogromne gobeliny. Zapewne po to, żeby izolować od chłodu, pomyślała Karen, lecz także po to, żeby swym pięknem ozdobić dom wędrowca. Podejrzewała, a właściwie była pewna, że zdobył to wszystko łupiąc i grabiąc. Z jednej strony zobaczyła pełne gracji drzewo życia rosnące na zielonym tle. Na kolejnej ścianie średniowieczny rycerz paradował przez łąkę. Następny gobelin był nowoczesnym wyobrażeniem błękitnego jeziora o zmierzchu,a ostatni przedstawiał łuk opleciony różowymi różami, opadającymi nu ścieżkę. Dywan był pięknym, kaszmirowym kobiercem w kolorach kremowym, czarnym i burgunda. – Przypuszczam, że termin „feng shui" jest ci obcy, prawda? – Nie interesuje mnie chińskie żarcie. 64
Czy próbował być zabawny? Nie umiała tego stwierdzić, ale na pewno nie zamierzała się śmiać. Reszta wystroju była taką samą przypadkową mieszaniną jak gobeliny – stały tam dwa kufry, francuskie biurko, przy nim ergonomiczne krzesło biurowe, stolik do kawy z rozrzuconymi wokół niego poduszkami do swobodnego siadania, lub może do jedzenia obiadu, Karen nie potrafiła powiedzieć. Nie obchodziło ją to. Było tam też łóżko... Był to po prostu podwójny materac umieszczony na spoczywającej na podłodze ramie bez nóg, z mosiężnym wezgłowiem, oparciem dla nóg i z siatkowym baldachimem. Kolumny łóżka lśniły, jakby ktoś codziennie je
R
polerował, do jednej z pionowych kolumn przywiązana była wąska, skórzana kabura. Poduszki kłębiły się uwodzicielsko i całe to wielkie ustrojstwo
L T
powinno szeptać o grzechu i uwodzeniu.
Tymczasem zdawało się krzyczeć o odpoczynku i relaksie. – Co to za materac? – spytała. – Dobry.
Mruknęła z przyjemnością, zupełnie inną od tej, której doświadczyła w jego ramionach.
– Na Boga, jak go tutaj wniosłeś? – Dlaczego cię to obchodzi?
Chwycił kołnierz jej płaszcza i próbował go z niej zdjąć. Objęła mocniej swoje ramiona i spojrzała na niego piorunującym wzrokiem. Szarpnął. – Zdejmij płaszcz, zanim położysz się do łóżka. – Nie. Cofnął ręce i uniósł dłonie w geście kapitulacji. – Próbowałem być dżentelmenem. 65
– Nie udało ci się. Przez chwilę miała wrażenie, że on się roześmieje. – Przypominasz mi o... – O czym? – O domu. – powiedział i dał jej kuksańca w ramię. – Idź spać. Ja pójdę się trochę rozejrzeć. Ostatkiem sił doszła do łóżka, opadła na materac i natychmiast zasnęła. Stała na krawędzi klifu, otoczona błękitem nieba. Silny wiatr targał jej włosy i zasłaniał oczy, a w jego szumie usłyszała lament kobiety w żałobie, zachrypnięte łkanie samotnego mężczyzny i płacz udręczonego dziecka.
R
Próbowała się cofnąć, uciec, ale jej stopy były za ciężkie. Spadła... Własny krzyk wprowadził ją w stan częściowej świadomości.
L T
Jej serce biło jak oszalałe, otworzyła oczy – i spojrzała w jego oczy. Oczy Herszta.
Przysiadł na łóżku i objął ja.
– Czy śnił ci się ten koszmar? Spadałaś?
– Tak – zadrżała i obudziła się zupełnie. – Tak. Jego ramiona na chwilę dały jej poczucie bezpieczeństwa, ale to było nieprawdziwe. Bo teraz patrzył na nią wzrokiem bez wyrazu, i nie miała już wątpliwości, że znał jej słabość. I że ją wykorzysta.
– Chcesz, żebym został? – spytał. – Nie – jęknęła, wyplątała się z jego objęć i zamknęła oczy, byle tylko go nie widzieć. Nie uwiedzie jej pięknymi słówkami i oferowanymi wygodami. Nie miała zamiaru być uległą oblubienicą. 66
Nasłuchiwała, ale niczego nie usłyszała. Wściekła, że pewnie nadal był tak blisko, warknęła: – Niech cię szlag, wynoś się! Nikt nie odpowiedział. Otworzyła oczy. Była sama.
L T
R 67
Rozdział 9 Obudziwszy się, Karen przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Prędko jednak przypomniała sobie gdzie i dlaczego tutaj jest. Pamiętała każdą przerażającą chwilę poprzedniego dnia, a przede wszystkim pamiętała Herszta. Usłyszała kroki. Był w namiocie. Poczuła, że się zbliża. Ostrożnie uwolniła się spod przykrycia i przygotowała się do skoku. Potem usłyszała miękki głos Mingmy: – Namaste, panno Sonnet. Karen szeroko otworzyła oczy. Szybko wyskoczyła z łóżka. – Mingma? Ty tutaj? Ciebie też porwał?
R
– Panienko? – Mingma zmarszczyła czoło i wpatrywała się w nią
L T
zdziwiona. – Co to znaczy: porwał? Sprowadził mnie tutaj dla ciebie. Karen uświadomiła sobie, że musi być bardziej zdezorientowana, niż jej się wydawało, bo to zupełnie nie miało sensu. – Gdzie jest Herszt? – Nie ma go.
– Nie ma go w obozie? – Karen uśmiechnęła się z bezlitosną przyjemnością. – Która jest godzina? – Słońce niedługo wzejdzie. – Możemy stąd uciec. – Nie, panienko. – Nie martw się. Coś wymyślę. Karen odgarnęła włosy z twarzy i zaczęła gorączkowo obmyślać plan ucieczki. Była dobra w planowaniu, dobra w korzystaniu z okazji i musiała uciec teraz, przy najbliższej okazji, podczas kiedy ten wstrętny człowiek pije teraz ze swoimi kompanami, świętując zdobycie nowej nałożnicy. 68
Mingma pokręciła głową, kiedy Karen zakładała męskie dżinsy, które smętnie zwisały jej z bioder – dżinsy Herszta. – Nie wyglądasz w tym zbyt atrakcyjnie. Herszt prosił, żebym znalazła dla ciebie coś bardziej odpowiedniego. – Uśmiechając się, wskazała na spódnicę z żorżety w kolorze morskim oraz odsłaniającą brzuch koszulkę misternie haftowaną złota nitką. – Polecił mi przynieść to, co najpiękniejsze i najlepsze, i tak zrobiłam. – Niezły dresik. – Dresik? – Mingma skrzywiła się na sarkazm w głosie Karen. – Nie
R
rozumiem, co to dresik, ale pasuje do koloru twoich oczu. – Świetnie. Właśnie o tym zawsze marzyłam.
– Chcesz umyć ręce i twarz przed śniadaniem? – Mingma gestem dłoni
L T
wskazała miedziany dzbanek i miskę.
– O tak. Dziękuję. – Karen ochlapała twarz zimną wodą, odświeżyła się i poczuła narastającą pewność siebie.
– Przebierzesz się przed jedzeniem? – Mingma zbliżyła się i próbowała ściągnąć z Karen bawełnianą koszulkę.
– Nie! Nie zamierzam tego włożyć!
– Nie podoba ci się? – Mingmie najwyraźniej zrobiło się przykro. – W tym trudno będzie mi się wspinać. Czy wszyscy mężczyźni poszli? Nie czekając na odpowiedź, Karen odsłoniła klapę namiotu i wyjrzała na zewnątrz. Nikłe światło wschodzącego słońca zalewało długą dolinę. Widziała stąd wszystko: klif po jednej stronie, wąwóz po drugiej, wąskie wejście na dalekim końcu doliny. Na płaskim dnie doliny kilkunastu mężczyzn spało w śpiworach i namiotach, a dwóch czuwało, czyszcząc swoje strzelby. Jeden z nich spojrzał 69
w jej kierunku, potem na drugi koniec doliny. Idąc za jego spojrzeniem zobaczyła strażnika siedzącego wysoko na skałach ze strzelbą w dłoni. Przyjrzała się bliżej i dostrzegła innych strażników rozmieszczonych w strategicznych punktach, ubranych w stroje moro z różnymi rodzajami broni w dłoniach. – To nie będzie łatwe – stwierdziła Karen, wyszła z namiotu i dokładnie przyjrzała się górom wokół. – W walce nie mamy szans, więc musimy być chytre. Ciekawe, czy ci zbóje są łasi na łapówki. Mingma wyszła za nią na zewnątrz. – Chcesz stąd uciec? – Oczywiście, że chcę stąd uciec! – Dlaczego chcesz opuścić Herszta?
L T
R
Mingma nie rozumiała. Oczywiście. Więc, głosem drżącym z wściekłości, Karen powiedziała:
– Bo ten sukinsyn przywiózł mnie tutaj wbrew mojej woli, właśnie dlatego! Żeby mnie wykorzystać jak... jak dziwkę. – Nie jak dziwkę. Jak żonę. To zaszczyt.
– Zaszczyt? Być zmuszaną do seksu z prymitywnym, brutalnym napastnikiem?
– Ale czy on nie jest twoim sekretnym kochankiem? – Co? – Karen, głęboko wstrząśnięta, odwróciła się do Mingmy. – Czy to nie on ocierał ci łzy, zakradał się nocą do twojego namiotu, żeby ulżyć twojemu smutkowi? – Wiedziałaś? – Karen stała zrezygnowana. Oczywiście, że Mingma wiedziała. – Nie jest dobrze dla młodej kobiety, żeby spała sama. Karen ukryła twarz w dłoniach. 70
– Czy wszyscy wiedzieli? – Nie, panienko. Ludzie, których zatrudniałaś nie byli dobrzy. Tylko najbardziej leniwi mogli pracować w tym złym miejscu. Herszt zatrzymuje dla siebie najlepszych. – Mingma zwróciła na Karen poważne spojrzenie swoich brązowych oczu. – Jestem najlepsza, więc wynajął mnie, żebym o ciebie dbała. Karen wpatrywała się w Mingmę, kobietę, którą wydawało jej się, że znała, i aż otworzyła usta ze zdziwienia. – Kiedy? Dzisiaj? – Nie. Kiedy przyjechałaś tutaj, w okolice góry Anaya. Herszt widział cię w Katamandu i od razu wiedział, że uczyni cię swoją. – Wiedział?
R
Herszt obserwował ją w pociągu, a ona tego nie zauważyła. Była zbyt zajęta odpieraniem zalotów Phila. Wtedy wydawało jej się, że Phil jest
L T
największym rozpustnikiem, z jakim będzie musiała zmagać się w Nepalu. Jaka naiwna była – pod każdym względem.
– Kiedy zdał sobie sprawę, dokąd jedziesz, przyszedł do mnie. Powiedział, że potrzebujesz kogoś, kto by cię chronił. Więc przyniosłam moje szczęśliwe dzwonki i powiesiłam je na twoim namiocie, cudowną ziemię od bogów Everestu rozsypałam pod twoimi stopami. Rano i wieczorem odmawiałam modlitwy, żeby chroniły cię od Złego, a wieczorem dodawałam środka nasennego do twojej kolacji, żebyś w nocy nie słyszała lamentów z gór i nie oszalała, i nie chciała szukać zaginionych. Uśmiechnęła się i ukłoniła, jakby oczekiwała pochwały. Karen się nie uśmiechała. – Więc pracowałaś dla niego od początku. Przyszłaś, bo ci za to płacił. – Tak, panienko. 71
W ciągu ostatnich niespełna dwudziestu czterech godzin Karen widziała śmierć, stawiała czoło złu, odzyskała życie i odkryła, że jej kochanek, jej wybawca, był hersztem. Hersztem. Jednak ta zdrada dotknęła ją bardziej niż wszystko inne. – Zaufałam ci – szepnęła. – Oczywiście. Tak samo jak ufam tobie. Jesteśmy siostrami. Mingma wyglądała na tak spokojną, jakby nie zdawała sobie sprawy, że oszukała Karen. – Nie. Siostry się nie krzywdzą.
R
– Ja cię nie skrzywdziłam. Dbałam o ciebie i strzegłam cię, kiedy twój kochanek nie mógł. – Dla pieniędzy!
L T
– Panienko, mam syna, ma szesnaście lat. Tutaj szkoły nie są dobre. Więc wysłałam go do tych waszych Stanów, płacę, żeby mieszkał z amerykańską rodziną i przygotowywał się do studiów. Jest bystry. Dobrze sobie radzi – powiedziała Mingma z dumą. – Więc płacę. – Za jego życie płacisz moim.
– Nie, panienko. Herszt jest tu najlepszym żołnierzem. Trzyma tutaj władzę. – Mingma zacisnęła pięści. – Z nim będziesz bezpieczna. – Nie chcę być bezpieczna. Chcę być wolna! – On chce, żebyś była tutaj. Dlaczego twoje pragnienie ma być ważniejsze niż jego? Każda mówiła swoje, nie ma szans, żeby się porozumiały. Karen była bardzo zirytowana. – Świetnie. Jesteś jego marionetką. Trzymaj się ode mnie z daleka. – Ależ, panienko, mam dla ciebie śniadanie. 72
– Postaw je na zewnątrz, przed wejściem. Zjem, kiedy wróci mi apetyt – powiedziała stanowczo Karen i schowała się do namiotu i stanęła na puszystym dywanie. Mingma. Mingma ją zdradziła. Tego nie przewidziała. Dlaczego? Pracowała jako kierownik budowy, gdzie wszyscy próbowali wtrącać się w jej pracę i oszukać małą, naiwną kobietę. Nauczyła się trudnej sztuki nie ufania nikomu. Jednak Mingma umknęła jej uwadze. Dzięki Bogu jej ojciec nigdy się nie dowie. Tak, dzięki Bogu, bo jeżeli
R
nie uda jej się wydostać z tego więzienia, skończy jako zabawka stukniętego herszta, aż ten ją wykończy, a to może trwać do końca jej życia. Musiało być stąd jakieś wyjście. Każdy szanujący się herszt musiał
L T
zostawić sobie wyjście ewakuacyjne.
Umieścił swój namiot wysoko na platformie, oparty o klif. Herszt był zbyt przebiegły, by zrobić to przypadkiem.
Podniosła ciężki gobelin, który pokrywał tylną ścianę i przyglądała się wodoodpornemu materiałowi namiotu. Jest.
Od podłogi do połowy ściany biegł szew, Karen uklękła i przejechała wzdłuż niego palcami. Szew wykonany był z rozmysłem, poły materiału zostały zszyte cienką, nylonową nicią. Próbowała go przerwać – niemożliwe. Nóż, coś ostrego... podbiegła do kabury przypiętej do wezgłowia łóżka. Pusta. Rozejrzała się wokół i wzięła ze stołu pozłacaną tacę i za pomocą jej brzegu ostrożnie rozcięła nitkę i rozpruła szew. Rozdzieliła poły materiału i wyjrzała na zewnątrz. 73
Tak, jak podejrzewała, platforma wystawała kilka centymetrów za namiot, a dalej dostrzegła początek ścieżki, która prowadziła w góry. Ale... spojrzała w dół. Ścieżka zaczynała się w odległości około dwóch metrów od platformy, a spadek wynosił około sześciu metrów na ostre kamienie – upadek stamtąd gwarantował połamanie kości. Herszt nie potrafiłby stamtąd zeskoczyć. Czyżby jednak? Musiał mieć coś w rodzaju tymczasowego mostu. Uklękła i po omacku szukała pod platformą czegoś, co mogłoby skrócić odległość. Nic.
R
Rzuciła okiem na wnętrze namiotu w poszukiwaniu czegoś, z czego mogłaby zrobić linę, która utrzymałaby jej wagę. Nic. Nie ośmieliła się czekać dłużej.
Mingma mogła w każdej chwili wrócić, żeby przekonać Karen do ubrania
L T
się w zwiewne ciuszki i udawania nieśmiałej kobietki przed Hersztem. Nic z tego!
Karen nie zamierzała tego robić.
Znowu wzrokiem zmierzyła odległość. Stanęła na krawędzi – i prawie już skoczyła.
Ale niczym kawałeczek szkła, rozproszyła ją pewna ostra, jasna myśl. Ikona. Musiała wziąć ikonę.
I swoją kurtkę. Głupotą byłoby myśleć o ucieczce w Himalaje bez kurtki, nawet w lecie. Chwyciła parkę we wzór moro, zarzuciła ją na grzbiet i zapięła w pasie. Wsunęła rękę do kieszeni i wyjęła ikonę. Madonna wpatrywała się w nią poważnie.
74
– Uratuję cię – przyrzekła Karen i wróciła do dziury w namiocie. Wyślizgnęła się przez nią i stanęła na zewnątrz, a jej włosy rozwiał delikatny wiatr. Patrzyła na ścieżkę, która zaczynała się dwa metry od niej. Nie raz w życiu się wspinała. Przeskakiwała lodowe szczeliny z rwącymi strumieniami. Wiedziała, jak długie są jej nogi i znała swoje możliwości. Z miejsca, bez rozbiegu... ten skok był niemożliwy. Oparła ręce na biodrach i przełknęła gorycz, która narastała w jej gardle. Spadłaby. Śniło jej się to milion razy.
R
Byłaby ranna, okaleczona, jej kości roztrzaskane, organy wewnętrzne krwawiłyby okrutnie.
Oddech uwiązł jej w gardle, a oczy wypełniły się łzami. Dramatyzowała.
L T
Była tchórzem. Ale się bała.
Z drugiej strony, jeżeli tutaj zostanie, będzie zabawką potwora. Skacz. Więc skoczyła.
Rozciągnęła się jak Superman, przebierając rękami w powietrzu, próbując trafić na ścieżkę. Nie trafiła.
Z głuchym odgłosem wylądowała na głowie i klatce piersiowej. Jej nogi dyndały, zwisając nieprzytomnie. Poślizgnęła się. Chwyciła się trawy. Trzymała się. Kępa trawy osunęła się. Poślizgnęła się jeszcze raz. Zaczęła spadać...
Stopą natrafiła na kamień solidnie tkwiący pod występem. Jedną ręką chwyciła gałąź krzewu. Chciała wdrapać się do góry. Usiłowała się uspokoić, utrzymać równowagę, skoncentrować się... Stopniowo, powoli wdrapywała się na ścieżkę. Zarzuciła nogę na półkę, przetoczyła się i była bezpieczna. Bezpieczna. Wzięła głęboki oddech, po raz pierwszy od czasu, kiedy skoczyła. 75
Czy jednak na pewno była bezpieczna? Raczej nie. Jakimś sposobem Herszt i tak ją znajdzie. Magnus czołgał się wzdłuż skały przy krawędzi klifu ze spojrzeniem utkwionym w pułku żołnierzy poniżej. Trwał przy człowieku, któremu przysiągł swoją lojalność. Herszt leżał na brzuchu, obserwując ruch wojsk w dolinie. Lubił patrzeć jak maszerowali wokół, nadgorliwie i nieudolnie patrolując długie, wąskie doliny rzek, i mordercze szczyty, gdzie rządzili najemnicy. Magnus nie bał się go. Już nie. Nie miał powodu. Rana na jego policzku
R
zagoiła się, zaszyta przez zręcznego lekarza w Katamandu. Rzadko też budził go koszmar o wielkim, czarnym drapieżnym kocie przytłaczającym mu klatkę piersiową i jego oddechu na jego twarzy. Prawie nigdy nie myślał też o tamtej nocy, kiedy zrozumiał, że stare, przerażające legendy, które opowiadała mu
L T
jego biedna matka, były prawdziwe i potwory chodziły po ziemi. Bo w końcu wiedział, że był przeklęty przez swoje grzechy, i wolałby zginąć z ręki Herszta – lub z jego łapy drapieżnika – niż żyć tak, jak żyła większość ludzi, przykutych do biurka lub nabrzeża i przygniecionym biedą. Jednak mimo całej swojej lojalności do Herszta, trzymał się w bezpiecznej odległości kilkunastu centymetrów od swojego mistrza. – Armia jakoś nie martwi się o swój transport – powiedział cicho. – Dlaczego miałaby? – Herszt uśmiechnął się. – Przewieźli przez góry dwa transporty bez żadnych problemów. To oczywiste, że rząd rozprawił się z samotnymi najemnikami i zostali opanowani. – Jasne. – Magnus klepnął się w czoło w szyderczym przerażeniu. – Powinienem był się domyślić. Herszt był wyraźnie zadowolony z siebie. 76
– Kiedy przybyłem tutaj piętnaście lat temu, byłem wypędzonym z domu przez strach i poczucie winy siedemnastolatkiem, pewnym swego potępienia. Dziś przejmiemy całą kasę urzędników państwowych Khalistanu2. – Zaczynasz liczyć się na świecie. – Tak. Ale widziałeś tego żołnierza z lornetką? Tego ze sztangami w uszach? Magnus widział. Mężczyzna był wysoki, krzepki, a jego twarz wyglądała tak, jakby zderzyła się z pociągiem towarowym. Nosił kolczyki – nie wyglądały jak biżuteria, bardziej jak jakiś mechanizm. – Tak. Zastanawiam się, kogo szuka. – Szuka nas. – Więc jest jednym z nowych najemników?
L T
R
– Słuszne założenie. – Herszt powoli wciągnął powietrze do płuc. – Nie podoba mi się jego zapach. Jest... kwaśny.
– Masz nosa do kłopotów. – Teraz Magnus już wiedział, dlaczego. – Powinniśmy się nim zająć?
Herszt popatrzył na wielkiego mężczyznę. – Nie. Ten odór... ledwie go wyczuwam w powietrzu. Ale o czymś mi przypomina. Nie pamiętam, o czym...Na pewno o czymś niebezpiecznym dla nas. – Jego czarne oczy patrzyły gdzieś w dal. Jakby patrzył do wewnątrz. – Coś nadchodzi... ale jeszcze nie teraz.
– Mówisz to na podstawie przeczucia? – Tak – szepnął Herszt. – Dobrze widzieć, że znowu jesteś skoncentrowany – powiedział Magnus z ulgą. 2
państwo postulowane do utworzenia przez Sikhów. Miałoby obejmować
terytorium stanu Pendżab w Indiach i ludność wyznającą religię sikhijską. 77
Herszt powoli zwrócił głowę w jego stronę i przyglądał mu się uważnie. – Bo znowu jesteś skoncentrowany, prawda? – spytał niecierpliwie Magnus. – Teraz, kiedy masz tę kobietę w namiocie? – Czy zyski spadły? – spytał spokojnie Herszt, ignorując pytania Magnusa. – Nie. – Czy interes źle idzie? – Nie. – Dlaczego więc narzekasz?
R
– Nadal jesteś rozkojarzony, a w naszym zawodzie oznacz to narażanie się na kłopoty. Magnus wiedział, że za jednym zamachem pazura Herszt
L T
mógłby wyciągnąć mu serce z piersi. Ale musiał spełnić swoją powinność w stosunku do ludzi i do samego Herszta, musiał wypowiedzieć te słowa: – Teraz, kiedy już wiesz, że ona jest bezpieczna, możesz włożyć swoje serce w to, w co powinieneś – w zarabianie pieniędzy.
– Twoje oszczędności są bezpieczne w Szwajcarii. I nie martw się, moje serce jest tam, gdzie było zawsze: smaży się w piekle. – Herszt znowu głęboko wciągnął powietrze do płuc. Wstał. – Działaj zgodnie z planem i poprowadź ludzi. Ja muszę iść.
– Ale... ty... my... – wyjąkał Magnus.
Herszt pochylił się, złapał Magnusa za koszulę i podniósł go do góry. – Nie zawiedź mnie. W okamgnieniu Herszt zmienił się z człowieka w panterę.
78
Rozdział 10 Szybko, musi uciekać szybko. On się niebawem dowie i ruszy w pościg. Znajdzie ją. Szybko... Co to było? Karen pośliznęła się i zatrzymała. Odwróciła się. Za nią rozciągała się pusta, skalista ścieżka. Rozejrzała się, jednak nie zobaczyła nic oprócz linii Himalajów na tle nieba, postrzępionej, nieskazitelnej, obojętnej. Nasłuchiwała, ale usłyszała tylko wszechobecny wiatr, huk odległego wodospadu i przelotny krzyk jastrzębia nad głową.
R
Wędrowała od pół godziny. Była wyczerpana, ale stres dodawał jej sił. Przypisywanie hersztowi nadludzkich mocy było absurdalne. Nie było go
L T
w obozie. Jeżeli nie wrócił zaraz po tym, jak Karen uciekła, miała spore szanse na odzyskanie wolności.
Nie lubiła gór, ale wiedziała, jak uciekać i gdzie się ukryć. Musiała się pospieszyć.
Ścieżka ta to było zaledwie kilka kamieni na granicie, ale tak długo, jak oddalała ją od obozu Herszta, będzie nią podążała. Odwróciła się i ruszyła dziarsko pomiędzy olbrzymimi kamieniami przez górską łąkę. Ścieżka zniżyła się... Nagle usłyszała miękki odgłos kroków. Znowu się odwróciła.
Niczego tam nie było. Wzrokiem przeszukała łąkę. Nic. Dostrzegła jakiś ruch. Ale kiedy dokładnie się przyjrzała, zobaczyła tylko cień wysokiej i dalekiej chmury. Mimo wszystko mogłaby przysiąc, że coś szło za nią poprzez trawę. 79
Niemożliwe. To pewnie wiatr poruszał trawą. Jednak włosy na karku stanęły jej dęba. Mogłaby przysiąc, że ktoś – czy coś – ją obserwowało. Ruszyła szybko, schowała się za skały i zatrzymała się. – Pomocy – szepnęła. Dróżka wznosiła się wzdłuż klifu, potem opadała, stając się głęboką rozpadliną, to znowu zwężała się do zaledwie kilkunastocentymetrowej, kruszejącej skały. Skały poniżej obmywała rwąca rzeka i perspektywa tej przeprawy sprawiła, że koszmarny skok z namiotu Herszta wydawał się błahostką.
R
Jeżeli chodziło o wysokość, zawsze była tchórzem. I wiedziała o tym. Jej ojciec szydził z niej z tego powodu wystarczająco często. Przeważnie radziła sobie ze strachem... ale nie dziś. Nie, kiedy uciekała ze szponów szaleńca. Nie,
L T
kiedy wyobrażała sobie pościg, którego nie było.
Wzięła głęboki oddech, plecami oparła się o klif i powoli posuwała się do przodu, noga za nogą, desperacko wpatrując się poprzez rozpadlinę w przeciwległy
klif.
Oddychała
powoli
i
głęboko,
chcąc
zapobiec
hiperwentylacji. Chłodny wiatr wysuszył połysk potu na jej twarzy. Nie chciała zemdleć. Nie, Boże, proszę, tylko nie to, bo istniała szansa, że przeżyje upadek, a potem dniami i nocami będzie cierpiała niekończące się katusze jak jej matka...
Co gorsza, strach spowodował, że zaczęła mieć halucynacje. Wydawało jej się, ktoś stoi za nią na ścieżce, a jego gorący oddech czuła na swoim karku. Spojrzała w bok. Stał tam Herszt i z wściekłością patrzył jej w oczy. Nie. O, nie. To niemożliwe. Jak udało mu się znaleźć ją tak szybko? – Wolałaś stawić czoła temu... niż mnie? – spytał złowrogim tonem. 80
– A jak myślisz? – Jej bezczelność była instynktowna i niestosowna. W głębi jego oczu płonął czerwony ogień. – Myślę, że popełniłaś ogromny błąd – powiedział i złapał ją. Przez długą, gorzką chwilę wydawało jej się, że rzuci nią gdzieś w przestrzeń i marnie zginie. Zginie, jak ginęła każdej nocy w swoich koszmarach. Zamiast tego odwrócił ją, popchnął w stronę łąki i rzucił na ziemię. Policzkiem uderzyła w trawę, a oczy napełniły się łzami rozczarowania. Ale nie na długo. Odetchnęła głęboko i odzyskała kontrolę nad emocjami.
R
Karen Sonnet nie płakała. Nie narzekała. Nie marudziła. Nie udało jej się uciec. Przyjmie każdą karę, jaką on jej wymierzy – a
L T
kiedy nadarzy się okazja, znowu ucieknie. Podniósł ją, jakby nic nie ważyła, złapał ją z tyłu za ręce i zatrzasnął zimny metal wokół nadgarstków. Kajdanki.
Postawił ją na nogach i popchnął z powrotem na ścieżkę, którą właśnie zeszła. Karen poczuła bunt, strach i zawstydzającą ulgę, że nie musiała dalej iść tą wąską, niebezpieczną, popękaną ścieżką. Jak to o niej świadczyło? Wolała o tym nie myśleć. – Posłuchaj... – zaczęła.
– Jak wrócimy – przerwał jej Herszt. Szedł tak blisko za nią, że jego wściekłość niemal wypalała dziury na jej skórze. Trzymał ją za ręce, nie dając jej żadnych szans na jakikolwiek samodzielny ruch. – Nie chcę wracać. – Cholernie szkoda, bo właśnie to zrobisz. Szedł za szybko, depcząc jej po piętach. Potykała się, nie mogąc dostosować tempa. – To absurd, że chcesz mnie tak bardzo, że aż popełniasz przestępstwo. 81
– Nigdy bym nie pomyślał, że jesteś głupia kobietą. Odwróciła się gwałtownie i stanęła z nim oko w oko. – Nie jestem głupia. Złapał ją w pasie, podniósł i zbliżył jej twarz do swojej. – A jak nazwiesz kobietę, która nie rozpozna faceta w rui, kiedy go zobaczy? Przerażona, odetchnęła głęboko, dostrzegając płomień w jego czarnych oczach. – Mężczyźni bywają zwierzętami, ale nie mają rui.
R
– Z iloma spałaś? Z jednym? Wybrałaś największego fajtłapę w liceum, żeby spełnić dobry uczynek? – Na studiach! – syknęła.
Pomyślała, że fajtłapa byłby mniejszym fajtłapą, gdyby był starszy.
L T
Herszt roześmiał się, wydał z siebie chropowaty pomruk niebezpiecznego rozbawienia i już wiedziała, że popełniła błąd.
– Oczywiście – powiedział. – Nie skorzystałaś z szalejących, młodzieńczych hormonów. Czekałaś na właściwy moment, na właściwego faceta, żeby wykorzystać go bez grama namiętności. – To nieprawda!
Owinął jedno ramię wokół jej talii, mocno przycisnął ją do swojej klatki piersiowej i pozwolił jej powoli zsunąć się w dół po swoim ciele. – Teraz to już nie prawda... tak, Karen? Jej usta wyschły ze strachu i pożądania. Niech go szlag. Tyle razy obiecywała sobie, że w jej duszy nie ma miejsca na łagodne uczucia i silne namiętności, jednak on sprawił, że nagle poczuła je wszystkie. 82
Trzymał ją tak mocno, że poczuła jego erekcję. Potem chwycił ją za ramiona, odwrócił i postawił przed sobą. Droga powrotna wydawała się trwać zbyt krótko, i z każdą chwilą jej napięcie wzrastało. Czy on zamierzał ją skrzywdzić. Bić? A może nawet zabić? Kiedy dotarli do jego namiotu, wąski, drewniany most, którego szukała, leżał na swoim miejscu od ścieżki do namiotu. Pchnął ją bezlitośnie, nie zważając na jej strach, przez szparę w namiocie, aż potoczyła się i znalazła się pod gobelinem.
R
– Och, panienko! – Karen usłyszała krzyk zadowolenia Mingmy, biegnącej w jej kierunku.
Herszt uniósł dłoń, aby ją powstrzymać. Mingma zatrzymała się.
L T
– Jutro napraw ten szew w namiocie – warknął i wyprosił ją na zewnątrz. Mingma wycofała się w stronę wyjścia z przerażeniem na twarzy. Zatrzymała się w progu, złożyła dłonie jak do modlitwy i utkwiła w nim swój błagalny wzrok.
Ten gest, bardziej niż cokolwiek innego, przyprawił Karen o dreszcze. – Nie zabiję jej.
Jego surowy ton sprawił, że Karen wzdrygnęła się. Tak, jakby to było najlepsze, na co mogła mieć nadzieję, Mingma pochyliła głowę i wyślizgnęła się z namiotu, zostawiając Karen sam na sam z Hersztem. Jaj zakute w kajdanki ręce były utrudnieniem nie do pokonania, ale Karen usiłowała uklęknąć, nie chcąc leżeć na podłodze jak bezsilny niewolnik. Ale kiedy już miała stanąć, przycisnął dłoń do jej głowy i przytrzymał ją w miejscu. Wyciągnął ze swojego paska długi, błyszczący przedmiot i stanął za nią. 83
Zamknęła oczy w oczekiwaniu na ból, ale niespodziewanie jej ręce były wolne. Zdjął płaszcz z jej z ramion i odrzucił go na bok. Przez jej umysł przemknęła myśl o ikonie. Madonna była bezpieczna. Potem Karen wyciągnęła ręce przed siebie i popatrzyła na nie z niedowierzaniem. Zimny metal na jej nadgarstkach nie był stalą, jak myślała, ale złotem. I nie kajdankami, ale szerokimi, ozdobnymi, złotymi bransoletkami. – Co to jest? Pomachał jej przed oczami przeciętą liną, która łączyła bransolety.
R
Karen nadal wpatrywała się w biżuterię, która ciasno oplatała jej nadgarstki. Lśniące złoto było udekorowane maleńkimi koralikami, które
L T
układały się w panterę na polowaniu. Przed wielkim kotem był półksiężyc, również zrobiony z maleńkich, złotych koralików.
Bransolety były olśniewające, wyjątkowe, barbarzyńskie – i nie mogła dojść, jak je zdjąć.
Próbowała wsunąć palec między metal a nadgarstek, bransoletki jednak zwężały się ku dołowi i przylegały ciasno do jej skóry. Drapała łączenie bransolety, szukając zapięcia, ale było gdzieś pomysłowo ukryte. Przyglądał się jej, uśmiechając się półgębkiem. – Są piękne, prawda? – Jak mam je zdjąć? – Nie możesz. – Co? – Raz zamknięte może je usunąć tylko jubiler nożycami do metalu. – Podniósł jeden jej nadgarstek i wskazał panterę. 84
– Widzisz to? To jestem ja. A to – wskazał księżyc. – To jesteś ty. To czyni cię moją własnością, a jeżeli uciekniesz raz jeszcze, każdy w tej części świata przywiezie cię z powrotem do mnie. – Czy to znaczy, że to są niewolnicze bransoletki? – wyjąkała po chwili namysłu. – Tak. Nadal wpatrywała się w piękne ozdoby na nadgarstkach, próbując ogarnąć umysłem te słowa... Kiedy tak się stało, wezbrała w niej wściekłość.
R
Nie myśląc o konsekwencjach, powodowana instynktem i oślepiającą wściekłością, rzuciła się na niego.
Zaskoczyła go, zadając mu cios w splot słoneczny, pozbawiając jego płuc
L T
powietrza, jednocześnie nadgarstkiem obleczonym w bransoletkę uderzyła go w policzek na tyle mocno, że odcisnęła na nim zarys polującej pantery. Trysnęła krew. Zatoczył się.
– Nie jestem pieprzoną ozdobą. Ani rzeczą, którą możesz posiadać. Podskoczyła, podnosząc się z podłogi w bocznym wykopie, z którego byłby dumny jej instruktor jujitsu. Ten kopniak miał trafić Herszta w twarz i wprowadzić go w stan śpiączki.
Jednak nie dane jej było tego dokonać.
O ile pierwszy atak był dla niego zaskoczeniem, to tym razem nie pozwolił się zaatakować. Nie ona jedna znała sztuki walki. Gwałtownie pochylił się i zrobił unik. Jej noga uderzyła w przestrzeń nad jego głową. Straciła równowagę. Podciął jej stopy. Mocno uderzyła o podłogę. Szybował w powietrzu w jej stronę. 85
Przetoczyła się na bok. Chybił. Prawie. Próbowała stanąć na nogi. Złapał ją za jeden z nadgarstków i szarpnął w dół. Ostatkiem sił usiłowała drugą ręką uderzyć go w tył głowy. Złapał ją za ramię, zatrzymując kilka centymetrów od celu. Bezlitośnie użył swojej wagi i wzrostu, siadając okrakiem na jej biodrach, trzymając jej nadgarstki nad głową. Zbliżając się do jej twarzy
R
groźnie popatrzył jej w oczy. Z ran, które zadała mu bransoletką krew zaczęła cieknąć wprost na jej policzek. Nie zdążyła odwrócić głowy i kilka kropli spadło jej na usta.
L T
Przygniatało ją jego ciało. Zalewała ją jego krew.
Nie mogła tego znieść. Szybkim ruchem wytarła policzek o dywan i oblizała krew z warg.
Jej miedziany posmak parzył tkankę jej warg. Potem... Pierwszy granat poszybował w stronę jasnego, tybetańskiego nieba, rzucił go prosto na konwój; wylądował na prowadzącym go Jeepie. Ten frajer kierowca zaczął krzyczeć; potem eksplozja wstrząsnęła przełęczą i rozerwała chińskiego generała na milion kawałków...
Tak nagle, jak go opuściła, wylądowała z powrotem na podłodze namiotu Herszta. Gwałtownie wciągnęła powietrze. Rozejrzała się wokół. – Co to było? – spytała przerażona. Herszt trzymał ją w takiej samej pozycji, zanim ona... Co się właściwie stało? Wniknęła we wspomnienia? Jego wspomnienia? 86
Ale on nie wiedział co się wydarzyło – bo to się nie wydarzyło. To, co zobaczyła, było niemożliwe. – Jak to: co to było? – kpił z niej. – Moja krew w twoich ustach, moje ciało panujące nad twoim. Jesteś ozdobą. Jesteś moją własnością. I czas, żebym pokazał ci, co to oznacza. Nadal zdrętwiała, ciężko westchnęła. – Przynajmniej mam tę satysfakcję, że ja ciebie też naznaczyłam. – Ja szybko zdrowieję. – Uśmiechnął się, pokazując rząd śnieżnobiałych, ostrych zębów. Jego rozbawienie w połączeniu z widokiem plamy zaschniętej krwi na jego policzku sprawiło, że jej wściekłość nieco osłabła. Zdała też sobie sprawę, jak beznadziejna była jej sytuacja.
R
– Patrzysz na mnie tymi sowimi wielkimi oczami, które mają kolor
L T
oceanu zimą i zastanawiasz się, czy cię skrzywdzę. – Próbował ją pocałować, ale odwróciła głowę, więc tylko wyszeptał jej do ucha: – Nigdy bym cię nie skrzywdził. Ale obiecuję, że zanim z tobą skończę, za każdym razem, kiedy pomyślisz o rozkoszy, już zawsze będzie ci się ona kojarzyć ze mną.
87
Rozdział 11 Karen patrzyła w czarne oczy Herszta. Czy on coś do niej czuł poza morderczą wściekłością? Poza pożądaniem? Odwrócił ją na brzuch, podniósł z podłogi i rzucił na materac. Odwróciła się, a on już czekał na nią; przyglądał się jej z tym swoim dzikim uśmiechem na twarzy. Machał jej przed oczami liną niczym hipnotyzującym wahadełkiem. – Nie! – krzyknęła i złapała środek liny, próbując wyrwać mu ją z rąk. Złapał ją za nadgarstek i owinął linę wokół bransoletki. Delikatnie – nie
R
miał powodu być brutalny, a jej opór na nic by się nie zdał – pociągnął jej rękę do góry, przełożył linę przez mosiężne słupki wezgłowia łóżka i chwycił drugi nadgarstek.
L T
Wygrał, nie miała siły z nim walczyć.
Kiedy skończył, uważnie przyjrzał się swojemu dziełu: lina, opleciona wokół jednej bransoletki, przebiegała przez słupki przy łóżku, wracała z powrotem do drugiej bransoletki. Mogła poruszać rękami we wszystkich kierunkach, z ich pomocą mogła unieść się do wezgłowia – ale była związana, uwięziona.
– Boże, jak ja cię nienawidzę.
– Jeszcze nie. Dopiero będziesz – powiedział i wyciągnął nóż. Przerażona, wstrzymała oddech. Czuła, że jej serce wali jak szalone. Był wściekły. Ostrze zalśniło w świetle latarni. Przycisnął czubek noża do jej gardła tuż nad tchawicą. Uśmiechając się złowrogo, pochylił się do jej w twarzy. – Lepiej nie protestuj – szepnął. – Nie chciałbym, żeby ręka mi się poślizgnęła. Prowadził ostrze w dół, do dekoltu jej koszulki i jednym szybkim ruchem przeciął ją aż do talii. 88
Krzyknęła przerażona, i miała o to do siebie pretensję. – Mówiłem, że cię nie skrzywdzę. Za pomocą ostrza noża odsunął materiał najpierw z jednej jej piersi, potem z drugiej. Jej sutki stwardniały od chłodu... a być może od tego, że zobaczyła jak powoli oblizywał spragnionym językiem dolną wargę. Ostrze przecięło rękawy koszulki. Ubranie było w strzępach. Wsunął nóż do skórzanej kabury przytwierdzonej do wezgłowia. Niespiesznie rozprostował dłońmi jej zaciśnięte pięści. – Jesteś taka zbuntowana – złajał ją. – To nie przyniesie ci nic dobrego.
R
Jestem większy, silniejszy i wiem, co sprawia ci przyjemność. Owinął palce wokół jej nadgarstków ponad bransoletkami; potem przesuwał palce w górę, w stronę łokci, przez naprężone bicepsy, do umięśnionych ramion. Kciukami masował napięte mięśnie powyżej łopatki, a czubkami palców kręgi szyjne. —
L T
Ile tu napięcia. Raczej mi się nie oprzesz. Ale zdecydowanie powinnaś spróbować. Będę się upajał patrząc, jak mi ulegasz.
Aż się zatrzęsła ze złości. Nienawiść do tego mężczyzny była wprost niewyobrażalna.
Jak mogła wpuścić go do swojego namiotu, do swojego łóżka? Był niczym innym, jak...
– Jesteś padalcem – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Nie. Jestem panterą, a ty jesteś moją samicą. – Nigdy nią nie będę. – Zobaczymy, co powiesz... później. Kciukami drażnił jej sutki – najpierw opuszkami palców, potem czubkami paznokci, aż miała ochotę krzyczeć – bynajmniej nie ze strachu. Niech go wszyscy diabli! 89
Jeżeli chciał ją wykorzystać, nie mógł zrobić tego szybko, jak każdy inny łotr? Nie, on bawił się nią. Wsunął ramiona po jej plecy i uniósł ją, zbliżając do swych spragnionych ust. Na początku ssał jej piersi łagodnie, potem mocniej, obejmując ustami prawie cały sutek, pieszcząc go językiem, aż przymknęła oczy z rozkoszy. Zauważyła, że wbija paznokcie w poduszki pod głową, nie mogąc zapanować nad emocjami. Powoli kolanem rozdzielił jej nogi i przywarł do niej biodrami. Twardy szef dżinsów drażnił jej łechtaczkę. Uczucie pobudzenia i pragnienie spełnienia nagle zaczęło sprawiać jej ból. Łajdak, który trzymał ją w ramionach, uratował jej życie, ścigał ją,
R
naznaczył jako swoją, śmiertelnie przestraszył, a teraz... używał całej wiedzy o niej i prawdopodobnie o tysiącu innych kobiet, żeby doprowadzić ją do spełnienia. Tak szybkiego i intensywnego, że będzie się wstydziła przed samą sobą swojej słabości.
L T
– O co chodzi? – wysapała. – Nie dajesz rady?
Powoli opuścił ją na prześcieradło. Klęcząc, uniósł się nad nią i sięgnął dłońmi do paska przy dżinsach.
Nie mogła przestać patrzeć, kiedy powoli rozpiął pasek, a potem guziki, jeden po drugim. Pod spodem miał białe bokserki. Kiedy zdjął dżinsy, przez materiał bielizny widać było zarys jego nabrzmiałego penisa. Po chwili zrzucił bokserki, a jej sytuacja znacznie się pogorszyła. Wcześniej widziała jego penisa. Ale teraz wydawał się być większy i dłuższy. Wyrastał z gąszczu skręconych włosów, był w kolorze bladego marmuru z niebieskimi żyłami. Ten widok sprawił, że ogarnęła ją nieodparta ochota dotknięcia go. Ale nie mogła tego zrobić. Związał ją, jak niewolnicę. 90
Zamknęła oczy i odwróciła głowę. – Lepiej się pospiesz. Nie mam pojęcia, co robisz całymi dniami, ale Herszt na pewno ma jakieś obowiązki. Roześmiał się i zabrzmiało to jak pomruk kota. – Nie. Jestem jak dziki kot. Najpierw relaksuję się długie godziny, po czym miewam przypływ szalonej aktywności. – A jak nazwiesz to? – To moja ulubiona kombinacja obu tych stanów. Coś miękkiego i zmysłowego pogłaskało jej gardło, potem połaskotało jej
R
mostek, wsunęło się za szeroki pas spodni i popieściło jej brzuch. Przez chwilę wydawało jej się, że poczuła pociągnięcie długiego, ostrego pazura na swojej delikatnej skórze.
L T
Natychmiast otworzyła oczy.
Nad nią leżał Herszt podparty na łokciu i przyglądał się jej twarzy. – Nie chcę, żebyś ukrywała emocje pod powiekami. Chcę, żebyś się dla mnie otworzyła. – Co to było?
Pokazał jej kolorowe pawie pióro i delikatnie połaskotał nim jej piersi. – To?
– Myślałam, że to... – powiedziała niepewnym głosem i popatrzyła na niego.
Miał na sobie tylko czarny, obcisły podkoszulek, który opinał umięśnioną klatkę piersiową. Jego pięknie wyrzeźbione ciało było napięte w oczekiwaniu, jednak mimo to spokojnie muskał jej skórę piórem. Zapewne z zamiarem podniesienia stanu jej napięcia do ślepego pragnienia. Położył dłoń na jej brzuchu, tuż ponad paskiem spodni – jego spodni – i wsunął dłoń pod twardy materiał. Przycisnął dłoń do jej brzucha, i sprawił, że 91
poczuła się bardzo dobrze. Ten dotyk dodawał jej otuchy, wywoływał wrażenie, że mu zależy, a nie że tylko chce ją pokonać, ale uszczęśliwić. Wymusił jej kapitulację najbardziej bezczelnym kłamstwem ze wszystkich. Szarpnęła linę. Patrzył na nią z zainteresowaniem. – Sprawdzasz węzły? Nic ci to nie da. Byłem kiedyś skautem. – Skautem? Tego właśnie uczyli was na obozach? – Nie dawali za to odznak. Jeżeli by tak było, obozy byłyby bardziej popularne.
R
Niech szlag trafi te jego cholernie mocne węzły. I jego, że ją rozśmieszył. Jak mogła śmiać się w takiej chwili! Zebrała wszystkie siły i podciągnęła się w górę łóżka. Wykorzystał to – trzymał nogawki jej dżinsów i zsuwał je w dół. – Świnia z ciebie. – Pantera.
L T
– Nie pochlebiaj sobie.
– Spójrz, prawie nie masz już na sobie spodni. Spojrzała w dół – ściągnął je do ud. Kiedy wodził piórkiem po jej biodrach, miała ochotę kopnąć go mocno i wybić mu z głowy dręczenie jej. Jednak nie mogła tego zrobić, bo unieruchomił jej nogi równie skutecznie jak ręce. Była jego niewolnikiem. Świadoma poczucia klęski, wydała okrzyk wojownika i zrzuciła spodnie. Co miała jeszcze do stracenia? Sam z przyjemnością by je z niej zdjął, i leżałaby bezwolna, podczas gdy robiłby z nią, co mu się podoba. W przypływie złości kopnęła go w klatkę piersiową, mając nadzieję, że go zaskoczy i powali na ziemię. Nie pozwolił jej na to – złapał ją za rękę i 92
przewrócił na brzuch. Miała skrzyżowane nadgarstki, twarz wciśniętą w poduszki. Usiłowała podeprzeć się na kolanach i łokciach, żeby walczyć i wykrzyczeć swój sprzeciw. Błyskawicznie wykorzystał sytuację: znalazł się za nią, między jej nogami, złapał jej biodra i przycisnął do swoich. Jego nabrzmiała męskość szukała, znalazła i utorowała sobie drogę do jej wnętrza. Chwyciła się mosiężnych poręczy. Zimny metal pod jej dłońmi i intensywność doznań sprawiły, że przez jej ciało przebiegł prąd, wyginając ją w łuk, jakby błyskawica przeszyła jej kręgosłup. – Ty draniu. Ty podły łajdaku. Ty kanalio.
R
– Doskonale – szepnął i pchnął mocno i głęboko. – Możesz mnie nienawidzić. Wyzywać. Być okrutną. Ale szanuj, do diabła. I czuj.
L T
Czuć? Nie mogła przestać czuć. Był głęboko w niej, kontrolował jej ruchy ramieniem owiniętym wokół jej talii, wprawiał jej ciało w ruch, a ona poruszała się razem z nim. Bezskutecznie walczyła z nim, próbując nadać swojemu ciału własny rytm, a jego użyć tylko dla zaspokojenia własnej przyjemności.
Ale nic z tego. To on panował nad sytuacją, nad jej ciałem. Głęboki oddech rozsadzał jej w płuca. Przesunęła się w górę łóżka – a on jej na to pozwolił – i podciągnęła się do mosiężnych drążków wezgłowia. Jej policzki, ramiona, piersi oraz brzuch oparte były o zimny metal, a on nadal był pod nią, poruszając się powoli, wykonując te gorące, zakazane ruchy, które przyprawiały ją o drżenie całego ciała. Już go nie wyzywała. Błagała go. – Proszę, Teraz. Szybciej. – Nie – jego głos drżał. Najwyraźniej walczył z własnymi żądzami. – Zaczekaj. Ulegnij mi. Nazwij mnie swoim panem, u wtedy pozwolę ci na spełnienie. 93
Szalała z pożądania, ale nie straciła rozumu. – Nie. Błyskawicznie się z niej wysunął. Przywarł do jej pleców i szepnął do ucha: – Jedno z nas wygra. Oboje będziemy cierpieć. – Nie obchodzi mnie, jeżeli oboje zginiemy. Roześmiał się, jego śmiech wibrował w piersi, przenosząc się na jej plecy, a jego oddech przyprawił ją o gęsią skórkę na szyi. – Ale cóż to będzie za słodka śmierć.
L T
R 94
Rozdział 12 Co powiedział Herszt? Za każdym razem, kiedy pomyślisz o rozkoszy, już zawsze będzie ci się ona kojarzyć ze mną. Jego groźby się spełniły. Karen nie miała pojęcia jak długo była zamknięta w namiocie Herszta. Jednak prowadziła nieustanną, zmysłową bitwę, żeby ocalić resztki swojej dumy... i wiedziała, że jeżeli coś szybko się nie zdarzy, da mu to, czego chciał. Uległaby mu. Nazwałaby go swoim panem. Nie byłaby już Karen Sonnet, ale niewolnicą Herszta.
R
Bo nieważne, co robili, myślała o rozkoszy. Kiedy karmił ją posiłkami, które przygotowywała dla nich Mingma, patrzyła na jego długie palce i rozpamiętywała, jak umiejętnie pieściły jej ciało. Kiedy do niej mówił, patrzyła
L T
na jego wspaniałe usta i przypominała sobie, jak smakują i co czuła, kiedy całował ją długo, niespiesznie. Kiedy się od niej oddalał, patrzyła na mocne mięśnie jego pośladków, w myślach czując je w swoich dłoniach, kiedy poruszał się w niej.
A kiedy spoglądała na bransoletki, które założył na jej nadgarstki, uważała, że są piękne... A niech to, uzależnił ją od seksu. Nienawidziła go. Nienawidziła tego miejsca. Nienawidziła siebie za własną słabość.
Dziś, jak co dzień, obudziła się z postanowieniem że musi stąd uciec. Musi uciec zanim nastanie zima, bo wtedy zostanie tutaj uwięziona na zawsze. Normalnie każdego ranka nie słyszała nic oprócz miękkiego szmeru głosu Mingmy, mówiącej do Herszta, i drwiący ton gwizdania wiatru. Ale dziś leżała
nieruchomo,
przysłuchując
się
dziwnemu
męskiemu
głosowi,
dochodzącemu od wejścia do namiotu. 95
– Musisz się pokazać. Szykuje się niezła afera. Ostatni napad był tak udany, że niektórym z ludzi zaostrzył apetyty na więcej. Pozostali się denerwują, bo usłyszeli o kłopotach. – A ty, w której jesteś grupie, Magnus? – groźny głos Herszta zawibrował ostro i przyprawił ją o ciarki. Karen usłyszała ostry dźwięk uderzenia pięścią o ciało i z przerażenia aż podskoczyła. Magnus był niski, masywny i miał krzywe nogi. Na jednym policzku miał cienką, czerwoną bliznę i brakowało mu małych placów obu dłoni.
R
Trzymał pięści blisko przy klatce piersiowej niczym zawodowy bokser, czekający na śmiertelny cios.
Herszt był od niego o głowę wyższy, bosy, ubrany w nie dopięte spodnie.
L T
Zmrużonymi oczami patrzył na Magnusa, wycierając krew z ust. – Mam cię zabić od razu, czy wyjdziemy na zewnątrz?
– Nie zabijesz mnie. – Magnus uniósł dumnie podbródek. – Wiesz, że jestem po właściwej stronie.
Herszt nadal patrzył, wściekły i gotowy do ataku. Potem rozluźnił się. – No dobra. Mów.
– Siedziałeś tu przez dwa tygodnie. Namiot trząsł się dzień i noc. Karen nakryła kołdrą purpurową twarz.
– Masz swoje obowiązki. Ci ludzie idą za tobą, bo dajesz im poczucie bezpieczeństwa i bogactwo. Ale bogactwo na nic się im nie zda, jeżeli plotki okażą się prawdziwe. – Jakie plotki? – Że grupą najemników, których wojsko wynajęło, żeby się nas pozbyli dowodzi ktoś podobny do ciebie. – Magnus zniżył głos, ale nadal go słyszała. – Bestia, która przemierza góry pod postacią zwierzęcia. 96
Czy Magnus właśnie zasugerował, że Herszt był wilkołakiem? Do kroćset. Herszt naprawdę go wkręcił. – Benjie i Dehqan zaginęli podczas patrolu, znalazłem ślady krwi prowadzące w stronę obozu wojska zaraz za granicą. Zbliżyłem się do obozu na tyle, że słyszałem stamtąd krzyki. Kogoś torturowali. Potem Benjie pojawił się tutaj. – Cały i zdrowy? – Był w doskonałej formie. Powiedział, że Dehqan zdecydował, że wróci do domu w Afganistanie. – Nie uwierzyłeś mu.
R
– Ani przez chwilę. Nikt nie uwierzył. Jest nerwowy jak kot, a DaeJung przyłapał go, jak dawał w górach sygnały lusterkiem.
L T
Karen zerkała na obu mężczyzn. Stali blisko siebie, skupieni na rozmowie. Nie była pewna, kim jest Magnus, ale było dla niej jasne, że Herszt lubił go i szanował.
– Zdradził nas – powiedział Herszt.
– Nie ma co do tego wątpliwości – odpowiedział Magnus. – Benjie zawsze należał do tych, którzy idą łatwą drogą. Ciekawe, co mu obiecali? – Pieniądze.
– Nie. Szacunek. Tego właśnie pragnie nasz głupiec Benjie. – Herszt w zamyśleniu starł krew z rozciętej wargi. – No dobrze. Przyprowadź go do mnie. Zobaczymy, czy uda mi się przekonać go do przedstawienia prawdziwej wersji wydarzeń. – Na dole przy ognisku? – zapytał Magnus. – O, tak. Zdecydowanie na dole przy ognisku – powiedział Herszt i poklepał Magnusa po ramieniu. – Przyprowadź go. 97
Mężczyzna odszedł, pogwizdując. Herszt otworzył kufer, wyjął podkoszulek z długim rękawem i wciągnął go przez głowę. Włożył podkoszulek w dżinsy, wziął skórzany pasek i przeciągnął go przez szlufki spodni. Usiadł i założył na stopy wełniane skarpety i ciężkie czarne buty zakrywające łydki. Ponownie sięgnął do kufra i wyjął dwa ostre, cienkie noże i wsunął je w buty. Przypiął do klatki piersiowej jedną większą kaburę i po jednej mniejszej na obu ramionach. Do wszystkich włożył broń. Jakby szykował się do polowania na niedźwiedzia.
R
Założył jeszcze luźny czarny płaszcz, sprawdził broń i popatrzył na Karen. Zamknęła oczy i udawała, że śpi.
Więc oczywiście nie słyszała, jak się zbliżył i szepnął jej do ucha:
L T
– Nie zajmie mi to zbyt wiele czasu, kochanie. Jesteś zmęczona, zostań w łóżku i odpoczywaj.
Podniosła się tak szybko, że głową uderzyła w jego podbródek. Roześmiał się i potarł poobijaną twarz. – Dziś nie jest mój dzień.
– Masz prawdziwe kłopoty, prawda? – Dlaczego tak myślisz?
– Magnus cię uderzył. Nikomu nie pozwalasz się uderzyć, chyba, że... Odwróciła głowę i spojrzała prosto w jego twarz – blada skóra pokryta była gęstym zarostem i otoczona potarganymi włosami, mocny nos, miękki wargi i dominujące bardzo czarne oczy. – Chyba, że na to za zasłużyłem? – Tak. – Wiesz, co kocham w tobie najbardziej? 98
– To, że nie jestem głupia? – spytała z ironią, jednocześnie lekko dotykając rozcięcia na jego wardze. – Czasami leżałem na brzuchu nad placem budowy i obserwowałem cię. – Obserwowałeś mnie? To przez niego miała to dziwne uczucie, że ktoś ją obserwuje i odczuwała ciarki na karku! – Nie mogłem oderwać od ciebie wzroku. Ciężko pracujesz. Jesteś bystra i uparta. Promieniejesz wewnętrznym światłem. Nienawidziłem tego, co ze mną zrobiłaś, kiedy zdałem sobie sprawę, że zmieniłaś mnie wbrew mojej woli. Miałem inne kobiety, ale pamiętam tylko ciebie. Tylko ty wypełniasz mój umysł. Moją duszę. Niech go szlag. Jak śmiał tak ją czarować?
R
– Trochę za późno na słodkie wyznania – powiedziała ze złością i
L T
odwróciła głowę. – Masz zamiar zabić tego Benije?
– Zależy, czy będzie chciał nam powiedzieć prawdę, i jak szybko. – Herszt przykucnął przy łóżku. – Dlaczego pytasz? Żal ci go? – Nie, jeżeli zdradził swoich towarzyszy. – To nie jest myślenie w kobiecym stylu. – A jakie jest myślenie w kobiecym stylu? – spytała ostrym tonem i zmroziła go surowym spojrzeniem.
– Kobiety zawsze lamentują i błagają – pomachał palcami i powiedział cienkim, dziewczęcym głosem – „Och, nie rób mu krzywdy". – Naoglądałeś się za dużo starych filmów, takich, w których kobieta zawsze podczas ucieczki przewraca się i skręca kostkę. – Pokazała zęby w dzikim uśmiechu. – Obejrzyj sobie „Kill Bill". To da ci świeży pogląd na kwestię przemocy, do jakiej zdolna jest kobieta. – Jesteś taką piękną kobietą. Taką silną. – Pochylił się i pogładził ją po włosach. – Dlaczego zostałaś kierownikiem budowy? 99
Myśli, że po kilu komplementach natychmiast opowie mu o swoim wcześniejszym prywatnym piekle. – A dlaczego ty zostałeś bezwzględnym hersztem? – ripostowała. Jego palce nadal gładziły jej włosy, a oczy błyszczały niczym obsydian. – Mam naturalny talent do zabijania – szarpnął ją za włosy, przechylił jej głowę do tyłu i mocno pocałował. Poczuła smak jego krwi na języku i... Pierwszy granat poszybował w stronę jasnego, tybetańskiego nieba i rzucił go prosto w konwój; wylądował na prowadzącym go Jeepie. Ten frajer
R
kierowca zaczął krzyczeć; potem eksplozja wstrząsnęła przełęczą i rozerwała chińskiego generała na milion kawałków. Po chwili przerażającej ciszy, jaka nastała potem, Herszt uśmiechnął się z zachwytem; ten żałosny gnojek już nigdy nie zatłucze kobiety na śmierć i nie zrzuci bomby na osadę koczowników,
L T
w odwecie za gościnność w stosunku do Amerykanina.
Potem chińscy żołnierze przystąpili do działania, strzelając w stronę skał. Jego ludzie odpowiedzieli ogniem. Wąska przełęcz dudniła od strzałów. Zapach prochu kłuł go w nozdrza, jednak nadal uśmiechał się, kiedy podniósł broń, wycelował w dół zbocza i ostrzelał tych żółtych łajdaków, aż trysnęła rzeka krwi.
Kula ugodziła go w plecy. Ból eksplodował w płucach. Zachwiał się i padł na kolana.
Ale nikt na tym polu walki nie był w stanie go zabić. Odwrócił się i spojrzał na mężczyznę, który celował do niego. Victor Rivera był starszym najemnikiem. Zdobywał przewagę, jaka dawał mu możliwość pozbycia się młodego, nieopierzonego intruza–Amerykanina. Pochodził z Argentyny. Kiedy Herszt przebił jego jądra, zaklął po hiszpańsku i było to ostatnie słowo, jakie w życiu wypowiedział. 100
Herszt uniósł genitalia Victora na końcu ostrza swojego bagnetu. Krew ciekła z jego strzelby i na jego dłonie. – To mój wróg – ryknął pośród zapadłej nagle ciszy. – Kto jeszcze jest moim wrogiem? Chińczycy przez chwilę patrzyli z otwartymi ustami, potem zaczęli wyłamywać się z szeregu i uciekać. Najemnicy Rivery wkroczyli do akcji. Herszt roześmiał się, wyciągnął pistolet Rivery z jego kabury i postrzelił ich lidera w głowę. Pójdzie do piekła. Nie – on już był w piekle.
R
Gwałtownie łapiąc powietrze, Karen wróciła do rzeczywistości. Była w namiocie Herszta. Jego nie było. Leżała na brzuchu na łóżku. Jej serce
L T
łomotało, aż drżała cała klatka piersiowa. W panice podniosła ręce i popatrzyła na nie. Nie były we krwi. Spojrzała po sobie. Ubrana była w białą, czystą koszulę nocną bez śladów krwi.
Usłyszała lekki brzęk porcelany. Mingma przyklękła obok niskiego stolika, nakryła stół do śniadania i nalała herbatę do kubka. Namiot napełnił się zapachem jej cygara. Wszystko było... normalne. Ale nie Karen. Ona widziała coś, czego nigdy nie powinna była oglądać. Spróbowała krwi Herszta, potem widziała potworne wydarzenia z odległej przeszłości, widziała je w oczach Herszta. – Gdzie on jest? – spytała. Mingma podniosła wzrok, a mina Karen musiała być przerażająca, bo wstała i cofnęła się. – Wyszedł. Powiedział, żeby panienki nie budzić – powiedziała i wskazała na jedzenie. – Śniadanie? 101
Karen usiadła i ukryła twarz w dłoniach. Co się z nią działo? Jakim cudem mogła wniknąć w umysł Herszta? W jego przeszłość? Czy już do reszty zwariowała? – Panienko? – Mingma dotknęła jej ramienia. Karen brutalnie zrzuciła z siebie jej dłoń. – Nie dotykaj mnie. Nie zapomniała o zdradzie Mingmy, a teraz nie potrzebowała żadnych nadprzyrodzonych zdolności, żeby wyczuć, że coś wisi w powietrzu. Nieważne, jak bardzo miła wydawała się Mingma, jeżeli skłonna była wydać ją
R
Hersztowi, wydałaby Herszta jakimkolwiek napastnikom, którzy by się pojawili.
Nie, żeby Karen na nim zależało, ale wiedziała, że ją chronił, a w obozie,
L T
w którym mieszkało stu mężczyzn, otoczonym nieprzyjaznym terenem, ochrona była cenną wartością.
Podniosła wzrok na Mingmę.
– Wyjrzyj na zewnątrz i powiedz mi, co się tam dzieje. Mingma podeszła do klapy namiotu i uniosła ją. Karen usłyszała głośny, cienki krzyk. – Benjie – powiedziała Minima. – Nie będzie mówił?
– Boi się. – Minima popatrzyła na obóz, potem w dal, na horyzont. – Boi się Herszta?
– Myślę... że raczej boi się Obcego. – Spokój Mingmy pękał. – Jakiego Obcego? – Ludzie mówią o Obcym, najemniku, który usunie Herszta i na zawsze obejmie władzę nad tym terytorium. Karen dostrzegła w tym możliwość, której szukała. Wstała i założyła peniuar. Usiadła obok stolika i zaczęła jeść. 102
– Zostaw mnie samą. – Panienko, on mnie zabije, jeżeli znowu spróbujesz uciec – głos Mingmy drżał. – Jeżeli Herszt zginie, kto będzie ci płacił? Jak będziesz dalej utrzymywała syna w Ameryce? – Karen ugodziła w czuły punkt Mingmy. – Nie powinnaś pomyśleć o ucieczce? Brązowa twarz Mingmy nagle mocno pobladła i odwróciła się od Karen. – Panienka widzi przyszłość? – Tylko głupiec by tego nie zauważył – odpowiedziała Karen i dalej
R
spokojnie jadła; będzie potrzebowała dużo energii.
Mingma cofnęła się w stronę wyjścia, zatrzymała się jeszcze na chwilę, po czym wyszła.
L T
Karen uśmiechnęła się zadowolona. Pozbycie się z namiotu Mingmy było pierwszym krokiem ku wolności. Po raz pierwszy od dwóch tygodni Karen była sama. Teraz mogła zrobić to, co zrobić należało.
Musiała znaleźć swoje buty do wspinaczki. Potrzebowała też ubrań, które by na nią pasowały i w których mogłaby się wspinać. Ale przede wszystkim musiała znaleźć swój płaszcz.
Podbiegła do jego kufra z ubraniami. Uklękła na kaszmirowym dywanie i przeglądała jego ubrania.
Był tam też jej płaszcz. Włożyła rękę do kieszeni i kiedy palcami wyczuła ikonę, przymknęła oczy w poczuciu ulgi. Madonna była bezpieczna. Wyjęła ją z kieszeni płaszcza i usiadła patrząc w wielkie, ciemne i smutne oczy Matki Boskiej. Kiedy tak patrzyła, przez jej głowę przemknęły wszystkie wydarzenia tamtego dnia, niczym gorączkowy sen. Odkrycie grobowca... ciało dziecka... te oczy, tak bardzo podobne od oczu Karen: 103
smutne, oddane, w zadziwiającym kolorze morza... i rozpad tego wątłego ciała pod dotykiem Karen. A potem huk, spadająca lawina kamieni, Phil, który nie chciał stamtąd iść, pojawienie się Herszta... Od tamtej pory wszystko było poza jej kontrolą. Ale jak inaczej mogła postąpić? Gdyby Herszt nie zabrał jej stamtąd, zginęłaby. A oto teraz była niewolnicą mężczyzny, który jednocześnie ją przerażał i fascynował. Nigdy nie była religijna – nie miała takiej szansy, bo jej ojciec nie miał cierpliwości, by słuchać nawiedzonych kaznodziejów – ale teraz, w modlitwie, która pochodziła z głębi serca, poprosiła:
R
– Mario, pomóż mi odnaleźć drogę do domu.
Dom... Karen nie miała domu. Ponura rezydencja jej ojca udekorowana była rogami jeleni i brązowymi skórami, i mimo, że tam dorastała, zawsze
L T
czuła się oceniana, w każdej chwili czekała na kolejną ostrą krytykę, kolejny szyderczy uśmiech.
Dlaczego więc błagała Madonnę, żeby pomogła jej wrócić do domu? – Co to jest? – za plecami usłyszała miękki głos Herszta. Wydała stłumiony krzyk – od kiedy stała się taka strachliwa? – i przytuliła ikonę do piersi. Instynkt podpowiadał jej, żeby chroniła święty przedmiot.
– Znalazłam ją – powiedziała. Słyszał ją?
– Gdzie znalazłaś rosyjską ikonę? – Herszt złapał ja za nadgarstek, by obejrzeć Madonnę. – Styl wskazuje na to, że ikonę napisano we wczesnym etapie historii Cerkwi Prawosławnej. – Skąd to wiesz? 104
– W Rosji, przed Związkiem Radzieckim – i czasami podczas jego trwania – ikona była sercem rodziny i otaczana była najwyższą czcią. Ikony powstają podczas modlitwy, trzymane są na czymś w rodzaju ołtarzyka, zwanego krasny ugol, to znaczy piękny lub czerwony kącik. – Czerwony kącik? O czym on mówił? – W rosyjskiej kulturze czerwony znaczy to samo co piękny – mówił ze spokojem eksperta. – Te ikony, zwłaszcza ikony Matki Boskiej, były uznawane za cudowne. Każda poza, każdy kolor miał znaczenie. Istnieją też legendy o siłach dobrych i złych walczących o posiadanie ikon. – Co mówią te legendy?
R
Bardziej istotne było, skąd o tym wiedział? Przez ostatnie dwa tygodnie wydarzyło się wiele dziwnych rzeczy, ale to było bodaj najdziwniejsze, że ta
L T
istota tajemnicy i ciemności miała taką wiedzę na temat rosyjskiej kultury. – Wiesz, jak to w legendach – diabeł zawiera pakt ze złym człowiekiem. Żeby przypieczętować pakt, zły człowiek proponuje diabłu ikonę rodzinną, kawałek drewna z napisanymi na niej czterema różnymi wyobrażeniami Madonny. Ale jego matka odmawia oddania ikon. Więc ją zabija, plamiąc ręce jej krwią. A kiedy pije, świętując zawarcie paktu, diabeł rozdziela Madonny i ogniem błyskawicy rzuca je na cztery krańce ziemi, gdzie zaginęły na zawsze. – Herszt wpatrywał się w ikonę, jakby ją rozpoznał. – Tak, to już tysiąc lat. Nie podobało jej się, że tak gładko wyrecytował tę historię. Nie podobało jej się, jak trzymał ją za nadgarstek. Nie podobał jej się blask w jego oczach. – Mogę ją zobaczyć? – spytał, ale wyłącznie formalnie, bo w tej samej chwili wyrwał jej z rąk ikonę. Kiedy chwycił ikonę, Karen usłyszała coś jakby skwierczenie i poczuła zapach spalonej skóry. 105
Rzucił jej ikonę na kolana. Cofnął się i patrzył. Na nią. Na ikonę. Potem na swoje dłonie. – Co się stało? Podnosząc ikonę, ukołysała ją w dłoniach. Nie była gorąca, jednak on zachowywał się, jakby go oparzyła. Podszedł do umywalki i opłukał ręce zimną wodą. – Te stare legendy to zabobony – powiedział swobodnie, jakby nic się nie stało. Karen spojrzała na Madonnę i domyśliła się prawdy. – Jaki układ zły człowiek zawarł z diabłem?
R
Herszt stał odwrócony plecami do niej i wpatrywał się w umywalkę. – Taki, że skazał swoich potomków na piekło.
– Czy ty jesteś potomkiem tego złego człowieka?
L T
– Jesteś rozsądną kobietą. Nie uwierzysz w taką głupią historię. Widziała, że dziecko, które nie żyło od tysiąca lat, otworzyło oczy. Przeżyła wspomnienia Herszta. Usłyszała, jak ciało Herszta skwierczało, kiedy dotknął ikony.
– Sama nie wiem, w co wierzę – powiedziała łamiącym się głosem. – To nie ma teraz znaczenia – mówił, nadal odwrócony do niej tyłem, z dłońmi w wodzie. – Odsyłam cię stąd.
Przez chwilę jego swobodny ton głosu stłumił siłę jego słów. Potem dotarło do niej, co powiedział i ogarnęła ją ogromna radość... a zaraz potem nieoczekiwane poczucie straty. Dlaczego? To był cel, do którego dążyła, o który walczyła. Mogła jechać do domu i zapomnieć, że kiedykolwiek uległa jego seksualnej dominacji. Jeżeli odeszłaby teraz, zachowałaby resztki dumy. Jednak odczuwała stratę. I strach, bo wiedziała, że nigdy by jej nie wypuścił, gdyby nie stało się coś szalenie złego. – Dlaczego? Co się stało? – zapytała. 106
– Moje ataki rozjuszyły wojska po obu stronach granicy, i sprowadzili tutaj armię doświadczonych najemników, żeby się mnie pozbyć i przejąć kontrolę. Varinscy są znani ze swoich taktyk zastraszania. Nie możesz zostać, to zbyt niebezpieczne. Więc wziął to na siebie. No dobrze. – Potrzebuję moich butów i ubrań, które na mnie pasują. Odwrócił się i spojrzał na nią, była zdziwiona, bo się śmiał. – Praktyczna, prozaiczna Karen. Sięgnął pod stół, wyjął stamtąd klucz i wręczył go jej. – W tym kufrze – wskazał ręką. Wstała. – Ubiorę się.
R
Podszedł do klapy namiotu, uniósł ją i nasłuchiwał. Był w stanie pogotowia. – Pospiesz się.
L T
Nie musiał powtarzać tego dwa razy. Zdjęła peniuar i błyskawicznie założyła ubranie. Kiedy próbował jej pomagać, początkowo protestowała, jednak szybko zorientowała się, że on nie ma wobec niej lubieżnych zamiarów. Rozmieścił broń na jej ciele. Do klatki piersiowej przypiął mały pistolet, do przedramienia – nóż. Do plecaka zapakował jej mnóstwo amunicji i suchego prowiantu. Dał jej też manierkę z wodą i przywiązał do pasa. Do kieszeni włożył jej kompas i gps i – cud nad cudami – na szyi powiesił jej paszport. Jej paszport... myślała, że zgubiła go w lawinie kamieni. – Skąd go masz? – Wykradłem z twojego namiotu bardzo dawno temu. – Ty dupku – wymamrotała. Jednak w tej chwili była mu wdzięczna. Posiadanie paszportu znacznie usprawni jej powrót do domu – i zapobiegnie konieczności zwracania się o pomoc do ojca. 107
Kiedy wspólnie szykowali ją do podróży Karen wiedziała, że on nasłuchuje, co się dzieje na zewnątrz. Na początku nie słyszała niczego, bo grube gobeliny na ścianach izolowały ją od hałasu z zewnątrz. Powoli hałas przenikał ciszę panującą w namiocie. Hałas narastał, skłaniając ją do jeszcze większego pośpiechu. Kiedy kończyła sznurować buty, uklęknął przed nią. – Kieruj się do Katamandu. Nie zatrzymuj się, idź ciągle przez osiemnaście godzin. Nie ufaj nikomu, chyba, że znajdziesz się w ambasadzie amerykańskiej, a nawet wtedy zachowaj ostrożność. – Podniósł wzrok, jego
R
oczy były ciemne i poważne. – I bez względu na wszystko – przeżyj. – Tak zrobię.
– Wiem – szepnął i podszedł do tylnej ściany namiotu i rozpruł szew.
L T
W namiocie słychać było odgłosy bitwy. Słyszała krzyki, strzały i prymitywne wojenne okrzyki.
Podrzucił odcinek ścieżki do góry i zamachnął się, potem przerzucił go na drugą stronę przełęczy. To był most, którego szukała, kiedy poprzednio chciała stąd uciec.
– Zapamiętaj wszystko, co ci powiedziałem. – Zapamiętam.
– Kiedy wrócisz do Stanów, możesz coś dla mnie zrobić? Pomyślała, że chodzi o telefon do jego matki, żeby uspokoić ją. – Jasne. Co tylko chcesz. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Pocałował ją głęboko, szybko, jakby z zamiarem naznaczenia jej. Nie chciała tego, ale odwzajemniła jego pocałunek. Czuła jego smak, znała go, pochłaniała. I owszem, było jej żal tego związku i tego mężczyzny, przeklętego od początku. 108
Odsunął się od niej i spojrzał jej w oczy. – Pewnego dnia przyjdę po ciebie. Czekaj na mnie. Znowu ją pocałował. Odwrócił się. Pobiegł w stronę wejścia do namiotu. Otworzył klapę. Ostatnią rzeczą, jaką widziała, był Herszt zeskakujący z podestu na pole walki z pistoletami w obu dłoniach. Nie mógł tego usłyszeć, ale ona odpowiedziała: – Zrobię wszystko, ale nie to. Wzięła swój plecak i przeszła przez most. Nie oglądała się za siebie.
L T
R 109
Rozdział 13 Montana, USA Pięć tygodni później Karen stanęła w progu gabinetu ojca. Ciężkie zasłony w kolorze burgunda były zasłonięte. Ściany obite orzechowym drewnem były ciemne. Nad wygasłym kominkiem wisiała nowa głowa łosia. Jackson Sonnet siedział przy swoim biurku z długopisem w ręku, oświetlony światłem lampki. Był niskim, barczystym mężczyzną o siwych włosach. Czytając gazetę marszczył brwi. – Tato? – jej głos lekko drżał.
R
Znieruchomiał i przestał czytać. Nie podnosząc wzroku, bez słowa powitania czy westchnienia ulgi, powiedział:
L T
– Czas najwyższy, żebyś wróciła do domu.
Jej oddech próbował uchwycić jasne światło zawiedzionej nadziei. Tym razem, kiedy nie wiedział, czy żyła czy nie, miała nadzieję... położyła plecak na podłodze. Był w nim jej portfel, paszport, zmiana ubrań na kilka dni i zniszczone pozostałości jej niewolniczych bransoletek. Kiedy dotarła do Timbuktu, znalazła jubilera, który je odciął. Proponował jej niezłą sumę za dwudziestodwu karatowe złoto, ale odmówiła. Tłumaczyła sobie, że gdzie indziej uzyska lepszą cenę. Bo może będzie potrzebowała pieniędzy, albo po prostu wrzuci bransolety do ognia góry Przeznaczenia, żeby wróciły do domu zła, skąd pochodziły. Skrzywiła się. Ciągle nie mogła otrząsnąć się z szoku. Weszła do pokoju. Chciała rzucić się ojcu na szyję i wypłakać, wyrzucić z siebie cały żal, ale tego nie zrobiła. Wiedziała, że nieważne było to, że zaginęła w Himalajach, ten powrót do domu niczym nie różnił się od jej innych powrotów. 110
Więc tylko złożyła ojcu raport: – Góra zawaliła się na plac budowy i lawina kamieni zasypała dolinę. Nie można zbudować tam hotelu. – Pięć tygodni zajęło ci dotarcie tutaj i powiedzenie mi o tym? Podniósł wzrok i popatrzył na nią tymi swoimi przenikliwymi niebieskimi oczami, które zawsze przerażały ją, kiedy była dzieckiem. Długo myślała, co powiedzieć ojcu. Nie będzie go obchodziło, że cierpiała, była upokarzana, zauważyłby tylko, że nie doznała żadnego widocznego urazu. Zdecydowała się więc powiedzieć mu prawdę, lub
R
przynajmniej tę mniej zawstydzającą wersję prawdy. – Zostałam porwana i trzymana w niewoli. – Przez kogo?
L T
– Przez jednego z hersztów, którzy zamieszkują tamten teren. Herszt... ale postanowiła nie wdawać się w szczegóły. Językiem wodziła po wewnętrznej stronie policzka i przez ułamek sekundy poczuła wspomnienie smaku jego krwi. Gdzieś na krawędzi jej umysłu majaczył koszmar, gotowy do powtórki.
Nie miała zamiaru więcej o nim myśleć. Nigdy. – Przed czy po tym, jak zeszła lawina kamieni? – Uratował mnie, potem mnie więził.
Jackson odsunął krzesło tak mocno, że uderzyło w odległa ścianę. Karen wzdrygnęła się. Jackson wstał, a masywne dłonie zacisnął w pięści. – I myślisz, że w to uwierzę? – zapytał cicho pogardliwym tonem. – Tak. Dlaczego nie? A co twoim zdaniem się stało? – Poleciałaś na tego faceta, bo miał czarną skórzaną kurtkę i motocykl. – Skąd to wiesz? 111
Czy jej ojciec wiedział coś o Herszcie? – Uciekłaś z nim, a kiedy się tobą znudził, przyszłaś do mnie i opowiadasz te brednie... Skąd miał te informacje, które zawierały wystarczająco dużo prawdy, żeby ją oczernić? – Tato, nie wierzę, że nie wysłałeś nikogo, żeby zrobił zdjęcia placu budowy. – Wysłałem – przyznał. – Zauważyłeś miliony ton kamieni, które zasypały podnóże góry? Nie
R
wymyśliłam tej lawiny.– Patrzyła na niego z niedowierzaniem. – Nawet ty nie mogłeś być aż takim paranoikiem.
Powiedziała coś złego. Bardzo złego. Jackson zrobił się purpurowy na twarzy.
L T
– Masz pojęcie, ile kosztował mnie ten projekt? – grzmiał surowym głosem.
– Prawie kosztował cię własną córkę!
– Moją córkę! – wykrzyknął i uśmiechnął się szyderczo. – Tak ci się wydaje?
Przez chwile wyglądał na zaskoczonego, jakby to zdanie wypowiedział ktoś inny.
Cisza panująca w gabinecie była tak przenikliwa, że Karen słyszała własny oddech. – Co masz na myśli? – Nic – mruknął. – To znaczy, że nie jestem twoją córką? Opuścił wzrok, wyglądał na skonsternowanego. – To nie ma znaczenia. 112
– Oczywiście. – Jej ręce opadły wzdłuż tułowia, ale mózg pracował na pełnych obrotach. – To wszystko wyjaśnia. Twoją obojętność, niecierpliwość, ciągły brak czułości i akceptacji... ja po prostu nie jestem twoja. – A jaka to różnica? Miałem kłopoty z wychowywaniem ciebie. Płaciłem za twoją edukację. – Jego przelotne wyrzuty sumienia minęły. Nadchodził atak złości. – No wścieknij się – po raz pierwszy go rozumiała. – Tak właśnie radzisz sobie ze wszystkim, co szarga twoją reputację lub jest dla ciebie niewygodne. – A który mężczyzna by się nie wściekł? Żona, która przyprawiała mi
R
rogi, kiedy pracowałem. Zostawiła mi tylko bezwartościowe dziecko. I, dlaczego do diabła musiała być to dziewczynka?
Karen nie obchodziły jego obraźliwe słowa. Musiała dowiedzieć się...
L T
– Kto był mim ojcem?
– Mój najlepszy przyjaciel.
Prawie poczuła gorycz Jacksona.
– Dan Nighthorse. Łajdak z plemienia Czarnych Stóp. – Pamiętam go.
Ledwie go pamiętała. Był zagadkową postacią, która majaczyła gdzieś w głębi jej umysłu; te wczesne wspomnienia łączyły się przeważnie ze wspomnieniem o dłoniach matki, jej uśmiechu, oczach... i jej śmierci. – Zawsze się tutaj kręcił, w międzyczasie zabierał turystów w góry, żeby zarobić na utrzymanie i obejrzeć piękne widoki. Ona kochała górskie wspinaczki, była w tym bardzo dobra, chciała, żebyśmy wychodzili w góry i obcowali z naturą, jak para hipisów. Nie miałem cierpliwości do takich bzdur. – Wiem.
113
Jackson co prawda budował hotele, w których nocowali amatorzy górskich wędrówek, ale jeżeli nie mógł polować, jeżeli z jego ręki nie zginęło zwierzę, nie był zainteresowany obozowaniem. – Ciągle o tym mówiła, aż w końcu kazałem jej przestać zawracać mi głowę i iść z nim – powiedział i spojrzał na ścianę, na której wisiała imponująca kolekcja poroży jeleni. – Nie mogę uwierzyć, że zakochała się w tej kupie łajna. Przez głowę przemknęła jej przerażająca myśl. – Zabiłeś ich? – Nie, nie zabiłem ich, nieważne, że na to zasługiwali. Podczas kiedy ja
R
pracowałem, oni oddawali się miłosnym igraszkom na łonie natury i wtedy zastała ich nagła śnieżyca. Twoja matka zsunęła się z tego przeklętego klifu... – Wiem.
L T
Wszystkie koszmary senne Karen były o spadaniu.
– Nighthorse skręcił sobie kark, próbując ją ratować, a ona, niech ją diabli, prawie zamarzła, zanim znaleźli ją ratownicy i stamtąd zabrali. Mój ojciec zadzwonił do mnie, powiedział, żebym przyjechał do domu i pożegnał się z żoną, i powiedział mi to, o czym wszyscy wiedzieli – że od lat puszczała się z nim za moimi plecami. – Pamiętam dziadka.
Wysoki, brzuchaty, nieprzyjemny człowiek, który znęcał się nad sowim synem, ją ignorował, a swoją gosposię doprowadził do tego, że uciekła przed nim. – Kiedy przyjechałem do szpitala, powiedzieli mi, że nie można było powstrzymać krwotoku wewnętrznego. Jakby mnie to obchodziło – zamilkł, odchrząknął. Trzęsły nim silne emocje. Karen zrozumiała, że on cierpiał. Przypuszczała, że z upokorzenia. 114
– Abigail chciała, żebym jej obiecał, że wychowam cię jak swoje własne dziecko. – I obiecałeś jej to? – Karen nie mieściło się w głowie, że jej ojciec mógł ulec czyjejkolwiek presji, nawet ze strony umierającej kobiety. – Obiecałem jej to. – Uśmiechnął się szyderczo. Zobaczyła jego twarz odbitą w lustrze. – Mój ojciec twierdził, że byłem głupcem, i to była prawda. Ale ja ją kochałem. Założę się, że o tym nie wiedziałaś. – Kochałeś ją? – Bóg jeden wie, dlaczego. Nie nadawała się do niczego. Nie potrafiła zadbać o dom. Nie potrafiła poprowadzić rancza. Narzekała, że nie spędzam z
R
nią dość czasu. Psioczyła, że największą przyjemność sprawiało mi podróżowanie. Potem zdradziła mnie z moim najlepszym przyjacielem.
L T
– Wyobrażam sobie. Wszystkie wątpliwości Karen odeszły. Oddychała głęboko, serce jej mocno biło, stała na ziemi tak pewnie i mocno, że nic, nawet największe trzęsienie nie byłoby w stanie jej ruszyć. Wszystkie nadzieje, które jeszcze żywiła, upadły. Co skłoniło cię do tego, żeby powiedzieć mi o tym właśnie teraz? Teraz, kiedy pracuję dla ciebie, próbuję sprostać twoim oczekiwaniom, dokonuję rzeczy, jakich nikt inny nie jest w stanie zrobić – dlaczego uważasz, że cię zdradziłam? – Phil mi powiedział.
– Phil? – Nie wierzyła własnym uszom. – Phil Chronies? – Tak, dziwi cię to, prawda? – Jackson lustrował jej zdziwioną minę z ponurą satysfakcją. – Nikt inny, tylko Phil Chronies, człowiek, który stracił rękę pracując dla mnie. Ten sam, którego zostawiłaś na pewną śmierć. – Bo był zbyt chciwy, żeby zostawić złoto... – przerwała, bo nagle zrozumiała, co robi. Nie jest w stanie usprawiedliwić siebie i tego, co zrobiła. Nie przed ojcem. Nie, kiedy ona ledwo uszła z życiem, a nie doznała ani 115
pocieszenia, ani powitania, ale oskarżenia. – Jak możesz wierzyć najgorszej kanalii w całej firmie, nie pytając mnie nawet, co się stało? – Jesteś jak twoja matka – puszczałaś się z jakimś czarnowłosym cudzoziemcem zamiast pracować jak należy. Usłyszała echo dawnej goryczy, która zaczęła się dawno temu. – Tak. Jestem jak moja matka. Jestem lojalna do czasu, kiedy zdam sobie sprawę, że nic, co zrobię nie jest w stanie sprawić, że mnie zaakceptujesz. Zamiast „zaakceptujesz" chciała powiedzieć „pokochasz", ale on nie zrozumiałby tego słowa.
R
Herszt zrobił dla niej jedną rzecz. W pewnym sensie pokazał jej miłość – wypaczoną, zaborczą, lecz okazywaną swobodnie. Herszt skrępował ją liną, ale teraz, kiedy patrzyła na ojca zrozumiała, jak mocno on krępował ją swoimi oczekiwaniami.
L T
Teraz się od nich uwolniła. Zrobiła krok do przodu.
– Jesteś głupcem, Jacksonie Sonnet. Byłam gotowa zrobić dla ciebie wszystko. Wszystko. A ty uwierzyłeś w brednie Phila Chroniesa. Wziąłeś jego stronę przeciwko mnie. – Zaśmiała się krótko z poczuciem wolności, jakiego nie doznała nigdy wcześniej. – Dziękuję ci ojcze, że umożliwiłeś mi podążanie za swoimi marzeniami.
Zatrząsł się skonsternowany.
– O czym ty do diabła mówisz? – Odchodzę – powiedziała stanowczo. Spojrzała na swój plecak leżący na podłodze. Miała na sobie płaszcz. Ikona leżała bezpieczna w kieszeni. Kiedy będzie opuszczała ten dom, zabierze tylko zdjęcie matki, niczego więcej stąd nie potrzebowała. Nie chciała niczego z tego domu. 116
– Jadę do Anglii. Chcę zwiedzić Muzeum Wiktorii i Alberta. I do Hiszpanii, do winnic prowincji Rioja. Będę jeść pomarańcze, oliwki, pomidory i chleb. Poznam ludzi, którzy wiedzą, jak cieszyć się życiem. Mam zamiar jeździć rowerem, pływać w Morzu Śródziemnym, wygrzewać się w słońcu – wzięła głęboki oddech, potem powoli wypuściła powietrze... i całe napięcie dwudziestu ośmiu lat spędzonych na uwięzi pod nieskończoną presją Jacksona Sonneta. Rozprawił się z nią ostro ze swoją zwykłą subtelnością. – To najgłupszy plan, jaki kiedykolwiek słyszałem.
R
– To nie plan, ojcze. Przez następny rok nie zamierzam niczego planować. Niech się dzieje, co chce. – A z czego do diabła zamierzasz żyć?
L T
– Dzięki tobie i twoim idiotycznym planom, które nie pozwalały mi na urlopy, zgromadziłam małą fortunę, i mogę sobie pozwolić na to, żeby przez rok nie pracować. Może nawet dwa – dodała po namyśle.
– Czy ty zwariowałaś? Przepracowałaś każdą chwilę swojego życia. Niby dlaczego teraz masz spędzać czas, nie robiąc nic, tylko... – Tylko to, na co mam ochotę? To, czego zawsze chciałam? Zamierzam nabrać ogłady. Żyć jak kobieta. – Zastanawiała się, co mogłoby zrobić na nim wrażenie i przekonać go, że mówiła poważnie. – Idę na pedikiur. – Na pedikiur? – był oburzony i zaniepokojony. – Po co ci pedikiur? – Tylko raz w życiu byłam na pedikiurze – i bardzo mi się spodobało. Odtąd będę chodzić regularnie. – Jesteś zwolniona! Zastanowiła się chwilę. – Nie. To ja składam wymówienie – powiedziała spokojnym głosem i ukłoniła mu się w kpiącym geście wdzięczności. – Żegnaj, ojcze. A może 117
powinnam nazywać cię panie Sonnet? Baw się dobrze z Philem, i spróbuj przekonać sam siebie, że mówi prawdę. Na twarzy ojca wyraźnie widać było wszystkie naczynia krwionośne, niczym szkarłatne rzeki na mapie. – Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu się poddajesz. – Nie poddaję się. Odnajduję siebie. Podniosła z podłogi swój plecak i wyszła nie oglądając się za siebie.
L T
R 118
Rozdział 14 Dwa lata później Aqua Horizon Spa and Inn Sedona, Arizona, USA
Karen Sonnet stała w chłodnym, wysokim, nowocześnie urządzonym holu i rozmawiała z Chisholmem Burstromem, dyrektorem naczelnym Burstrom Technologies z Teksasu i jego żoną Debbie o wieczornym bankiecie,
R
kiedy do hotelu wszedł nowy gość. Karen zaparło dech w piersiach. Nieznajomy podszedł do recepcji. Jego czarne włosy były obcięte przez najlepszego fryzjera, a twarz była starannie ogolona. Chodził pewnym,
L T
sprężystym krokiem, a świetnie skrojony czarny garnitur leżał na nim idealnie. Jego świeżo wyprasowana biała koszula i niebieski krawat mógł należeć do pierwszego z brzegu bogatego biznesmena, jakich mnóstwo przyjeżdżało do Aqua Horizon Spa and Inn, wypoczywać i robić interesy.
Nie wyglądał zupełnie jak Herszt, jednak coś w nim sprawiło, że jej tętno przyspieszyło.
Jego obojętne spojrzenie przebiegło po hotelowym lobby. Zatrzymało się na niej. Wyostrzyło się. Jego oczy nie były czarne. Karen cofnęła się, trzymając dłoń na piersi, z której o mało nie wyskoczyło serce. Jego oczy nie były czarne, ale miały osobliwy jasnozielony kolor. Wyciągnął rękę i ruszył w jej kierunku... Za nią Chisholm Burstrom wydał zdumiony okrzyk. Karen podskoczyła.
119
– Wybacz, kochanie. Nie chciałem cię przestraszyć – Chisholm na chwilę położył dłoń na jej ramieniu, ale patrzył na nieznajomego. Podszedł do niego. – Wilder, stary, cieszę się, że udało ci się tutaj dotrzeć. – Chisholm, dzięki za zaproszenie. – Nieznajomy uścisnął dłoń Chisholma. – Nie mogę, doczekać się spotkania z twoim kierownictwem i wysłuchania najnowszych plotek o technikach komputerowych. – Nic z tego! – pani Burstrom stanęła między dwoma mężczyznami i zalotnie patrzyła raz na jednego, raz na drugiego. – Ten hotel ma najlepsze spa na świecie. Osobiście go wybrałam, sporządziłam listę gości i ustaliłam, co
R
będziemy robić. I to nie będzie narada biznesowa. Chisholm, obiecałeś! A pan, panie Wilder, nie chce mieć we mnie wroga. Nie radzę! Wilder uniósł ręce w geście poddania się.
– Nie śmiałbym się pani przeciwstawić. Nie jestem aż tak odważny!
L T
Cała trójka roześmiała się, widać, że dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Potem pani Burstrom zwróciła się do Karen.
– Karen, to jest pan Rick Wilder, jeden z naszych specjalnych gości. Rick, to Karen Sonnet. To ona od miesięcy przygotowywała nasz dzisiejszy wieczór.
– To nieoceniona dziewczyna – powiedział Chisholm. Tym razem nieznajomy spojrzał na Karen, naprawdę na nią patrzył. Jej serce znowu przyspieszyło. Zdrętwiała, czekała, aż on zapyta: Czekałaś na mnie? Jednak jego oczy zaiskrzyły kulturalnym uznaniem. Wiedziała, co je wzbudziło: starannie dbała o swobodny, relaksujący wizerunek swojego hotelu ze spa i tego samego wymagała od swoich pracowników. Karen ubrana była w luźną, niebieską sukienkę bez rękawów, sięgającą kolan. Na opalonych nogach miała brązowe sandały na płaskim obcasie. Jej 120
brązowe włosy były gdzieniegdzie poprzetykane pasemkami w kolorze blond, niektóre były naturalne, i elegancko wycieniowane opadały na ramiona. Wyglądem idealnie pasowała do swojego stanowiska – koordynator imprez w niewielkim, bardzo ekskluzywnym hotelu położonym w wysokim kanionie pustynnym pod miastem Sedona. Wyciągnęła rękę. – Miło mi pana poznać, panie Wilder. Ujął jej rękę i uścisnął ją krótko. To ją zaskoczyło – być może dlatego, że nadal była przekonana, że ten mężczyzna to Herszt. I oczekiwała tego dzikiego, pełnego napięcia dreszczu, kiedy rozpoznałaby jego dotyk.
R
– Miło mi cię poznać, Karen. Nie mogę się doczekać, żeby przekonać się, co dla nas zorganizowałaś – powiedział i uśmiechnął się, jego zęby były białe i ostre. Ostre...
L T
Herszt pocałował ją. Odwrócił się. Pobiegł w stronę wejścia do namiotu. Otworzył klapę. Zeskoczył z podestu na pole walki Z pistoletami w obu dłoniach.
Zadrżała, potem otrząsnęła się z tych obłędnych wspomnień i skinęła głową.
– Przepraszam, muszę się zameldować i przebrać się w coś wygodniejszego – skinął głową do wszystkich i znowu się do niej uśmiechnął. Kiedy się oddalił, pani Burstrom powiedziała z zadowoleniem: – To był uśmiech mężczyzny, któremu podoba się to, co widzi. – Karen, wpadłaś w niezłe tarapaty. Znam ten błysk w oczach mojej ukochanej dziewczyny: ma ochotę pobawić się w swatkę – powiedział pan Burstrom, śmiejąc się, aż zatrzęsły się jego policzki. 121
– Cicho bądź, Chisholm – pani Burstrom zbliżyła się do Karen, a na męża machnęła ręką. – Ja działam dyskretnie. Łagodnym tonem, który ukrył jej lekki przebłysk niepokoju, Karen powiedziała: – Pani Burstrom, ja nie spoufalam się z gośćmi. – Wtedy zadzwoniła jej komórka. Uff, uratował ją dzwonek. – To firma cateringowa, więc muszę was przeprosić... – Czy przepisy tego zabraniają? – zapytała pani Burstrom, idąc obok niej. Dzwonek nic nie pomógł. Pani Burstrom powiedziała, że wierzy w profesjonalizm Karen i
R
prawdopodobnie tak było naprawdę, ale należała do ludzi, którzy sprawdzą każdy szczegół, od koszy powitalnych w pokojach gości po ułożenie kwiatów
L T
na barze. Razem z Chisholmem Burstromem pracowała na sukces firmy i spodziewała się, że to spotkanie bardziej zintegruje z nimi lojalnych pracowników i ich honorowych gości.
A Karen pracowała razem z nią, żeby upewnić się, że tak będzie. – Czy jest przepis zabraniający spoufalania się z gośćmi? Nie, ale po co mi cierpienie z powodu zakochania w gościu, który wyjedzie za tydzień? – Karen zawsze udzielała takiej samej zabawnej odpowiedzi na dociekliwe pytania i bezpośrednie przytyki. – Nigdy cię nie kusiło? – Nie. – Nawet przez parę zielonych oczu poprzetykanych złotem? – nalegała pani Burstrom. – Ma bardzo piękne oczy. Ale nie. – To nie jest normalne, żeby dziewczyna w twoim wieku była sama. 122
– Nie jestem już dziewczyną, pani Burstrom. Mam trzydzieści lat i poza roczną przerwą, którą zrobiłam sobie prawie rok temu, przez osiem lat bez przerwy pracowałam w branży hotelarskiej. Nie byłaby pani pierwszą swatką, której popsułam szyki. – Co za wyzwanie! Karen zatrzymała się pośrodku korytarza. – Nie. Proszę. Moje zerwanie z branżą hotelową zbiegło się z końcem koszmarnego związku. Spędzone z tym mężczyzną kilka tygodni zawierały tyle seksu, szaleństwa, bólu i kłótni, że wystarczyłyby na lata normalnego
R
związku. I nie jestem zainteresowana kolejnymi próbami.
– Dwa lata to wystarczający czas, by rany się zagoiły. – Od tamtej pory nie jestem zainteresowana.
L T
– Jednak przyglądałaś się Rickowi.
Pani Burstrom nie zamierzała się poddawać, dlatego Karen powiedziała więcej niż zwykle mówiła w takich sytuacjach.
– Przypomina mojego eks. Zawsze podskakuję, kiedy widzę takiego mężczyznę. To nie był dobry związek.
– Czy on cię bił? – zapytała zdecydowanie pani Burstrom. Karen odpowiedziała równie szczerze. – Prawie. Związywał mnie.
– No dobrze, nie będę drążyć tematu. – Ruszyły w stronę kuchni. – Chcę, żebyś wiedziała, że Rick to uczciwy, honorowy młody człowiek, który spędza wiele czasu za granicą... To natychmiast zaniepokoiło Karen. – Naprawdę? Gdzie? – W Indiach i Japonii, potem we Włoszech i Hiszpanii. Karen musiała przestać wyciągać pochopne wnioski. Pani Burstrom mówiła dalej. 123
– Jest sprytny jak diabli, mówi wieloma językami, napisał grę komputerową, którą promujemy na razie w Stanach, a wkrótce na całym świecie. – Naprawdę? – Karen zupełnie nie interesowały gry komputerowe. – Jak się nazywa ta gra? – Herszt.
L T
R 124
Rozdział 15 Hotel Aqua Horizon Spa and Inn położony był na klifie i zaprojektowany tak, żeby jak najlepiej podkreślić majestatyczne czerwone formacje skalne i zapierający dech w piersiach widok na dolinę poniżej. Skierowany był na południową stronę, więc zawsze świeciło na niego słońce, a na zewnątrz budynku występujące naturalnie rośliny oraz żwirowe ścieżki tworzyły mieszankę atmosfery pustynnej z ciepłem i wrażliwością. Z
zaciśniętymi
pięściami
Karen
szła
ścieżką
wzdłuż
pięcio-
R
kondygnacyjnego budynku hotelu. Kiedy nie mogła być już na widoku z hotelowych okien, zaczęła biec, i biegła najszybciej jak tylko mogła w stronę swojego domku, położonego na uboczu terenu hotelowego. Weszła do środka,
L T
zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie.
Zwykle pomalowane na jasnożółto i błękitno ściany, chłodne kremowe kafelki na podłodze i grafiki Jacka Vettriano w jej mieszkaniu uspokajały ją, ale teraz nic nie było w stanie sprawić, żeby otrząsnęła się z szoku. To był on.
To nie mógł być zbieg okoliczności, że gra tego Ricka Wildera nazywała się Herszt. Mógł być? Nie, nie mógł.
Wyciągnęła spod łóżka walizkę. Trzymała w niej buty do wspinaczki, bieliznę i odpowiednie ubranie, zawsze w pogotowiu, gdyby musiała uciekać. Pomimo, że minęły już dwa lata odkąd odeszła nie oglądając się za siebie i zostawiła Herszta, żeby walczył o swoje życie, nadal wierzyła, że pewnego dnia może pojawić się ponownie. Pewnego dnia przyjdę po ciebie. Podeszła do szafy, otworzyła znajdujący się w niej sejf i wyjęła z niego paszport. Potem, niezwykle ostrożnie wydobyła stamtąd ikonę Madonny. Przez 125
chwilę wpatrywała się w nią. Ciągle pamiętała dziewczynkę, która chroniła ikonę przez tysiąc lat, sposób, w jaki jej oczy otworzyły się i spojrzały na Karen, zanim jej kruche ciało rozsypało się na pył. I chociaż Karen nie chciała w to uwierzyć, każdego ranka, kiedy patrzyła w lustro i widziała te same wpatrzone w nią oczy, wiedziała, że dziecko oddało jej pod opiekę tę ikonę. Musiała chronić Madonnę. Ale miała też własne życie i musiała chronić swoją wolność. Wzięła ze stołu oprawiony w ramki portret swojej matki i umieściła go wraz z ikoną w wyściełanym, zamykanym na suwak pojemniku, który ułożyła na dnie torby.
R
Owinęła szklany dzwoneczek – pamiątkę z Włoch – w koronkowy szal, który kupiła podczas podróży po Hiszpanii i upchnęła w jednej z bocznych kieszeni. Potem zamknęła torbę i postawiła obok drzwi.
Spod łóżka wyciągnęła plecak. Były w nim wszystkie rzeczy niezbędne
L T
do przetrwania w dziczy – liofilizowane jedzenie, latarka, płaszcz przeciwdeszczowy, menażka. Ze swojej niewielkiej kuchni wzięła jeszcze kilka paczek ciastek owsianych i była gotowa do drogi.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi i odwróciła się, jakby spodziewała się zobaczyć grzechotnika. Albo, co gorsza, Herszta. – Panno Karen, tu Dika! – zza drzwi słychać było głos pokojówki. Pięćdziesięcioletnia Dika Petulengro zaczęła tutaj pracować mniej więcej w tym czasie, co Karen. Zajmowała się sprzątaniem ponad dwudziestu domków usytuowanych na terenie kompleksu hotelowego, mówiła po angielsku z rosyjskim akcentem, miała piękne ciemnobrązowe oczy otoczone długimi, czarnymi rzęsami i lubiła wszystkich. Karen uważała ją za jedną z najmilszych osób, jakie w życiu spotkała. Jednak jej nie ufała. Mingma nauczyła ją być czujną. 126
Karen nie potrzebowała świadków ucieczki. Stanęła więc w drzwiach, żeby zasłonić widok i otworzyła drzwi. – Dika, możesz przyjść za pół godziny? – dałoby jej to czas na przyprowadzenie swojego samochodu i wydostanie się stąd. – Bo masz tam tego przystojnego mężczyznę? – Dika wyciągnęła szyję, żeby zajrzeć do środka i wytrzeszczyła oczy. – Nie. Nie mężczyznę, ale walizkę. – Pakuję się na wakacje – wyjaśniła Karen. Dika popchnęła drzwi swoim obfitym biodrem, wytrącając je z ręki Karen.
R
– Nie, panno Karen. Spakowałaś swoje piękne szkło. Zniknął też koronkowy szal, który zwykle leży na komodzie. – Spojrzała twardo na Karen.
L T
– I masz ten dziwny wyraz oczu. – Jaki wyraz?
– Wyraz uciekinierki, która musi znowu uciekać.
Dika jakimś cudem bez trudu rozpoznała wyraz jej twarzy. Karen zadarła do góry brodę.
– No dobrze, pomogę ci – Dika weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. – Ale najpierw powiedz mi, czego się boisz? – Jeden z gości... przypomina mi kogoś. – Pan Wilder?
Karen znieruchomiała. – Skąd wiesz? – Wszyscy tu plotkują. – Dika wzruszyła ramionami. – Słyszałam, jak mówią, że wyglądała panienka na zauroczoną tym mężczyzną, ale może oni mylą przerażenie z zauroczeniem. 127
Karen powoli pokiwała głową. Nie znosiła przyznawać się do tej wszechogarniającej paniki, ale Dika zdawała się ją rozumieć. – Może kiedyś on znęcał się nad panienką? Może jest panienki mężem? – Nie. I nie. To znaczy zdecydowanie nie jest moim mężem i nie jestem nawet pewna, czy jest tym mężczyzną, którym myślę, że jest. –Karen wiedziała, że to brzmiało jak szaleństwo, ale próbowała wyjaśnić. – Ten drugi... miał czarne oczy. – Czarne. Całkiem czarne? Bez koloru? – Zgadza się. Na początku myślałam, że to skutek działania narkotyków, ale potem zrozumiałam, że on był... że był... – Własnością diabła – zasugerowała Dika.
R
– Tak – wybuchła Karen. Oczywiście. Dika rozumiała. Pochodziła z
L T
Ukrainy, miejsca tak dziwnego i dzikiego jak Himalaje. – Pan Wilder nim nie jest. Jego oczy są jasnozielone, piękne i zupełnie się ich nie boję. Dika pokiwała głową.
– Myślałam, że się mną interesuje, ale chciał tego samego, co inni faceci...
– Ten mężczyzna, pan Wilder, może być... boisz się go? – Tak.
Dika zastanowiła się przez chwilę. – Masz piwo w lodówce? – Mam.
– Otworzę je. – Dika wskazała na drzwi prowadzące na patio, potem ruszyła w stronę lodówki. – Wyjdź na zewnątrz i usiądź. Musimy porozmawiać. – Muszę wyjechać. 128
– Najpierw porozmawiamy. Potem, jeżeli zechcesz, pomogę ci wyjechać. Znam sekretne ścieżki. To miało sens. Rzeczowość Diki uspokoiła Karen i sprawiła, że zaczęła jaśniej myśleć. Otworzyła drzwi na patio i wyszła na ciepłe, suche powietrze. Otaczająca patio balustrada wykonana z kutego żelaza, porośnięta była krzakami i dzikim winem, dając jej prywatność i złudzenie chłodu, a krzesła zrobione były z lekkiej niebieskiej tkaniny i zdawały się przenosić w stan nieważkości. Drzwi za nią otworzyły się i zamknęły i Dika włożyła w rękę Karen
R
zimne piwo. Potem usiadła na krześle i powiedziała: – Więc nie wiesz, czy to ten.
– Nie. Kiedy byłam w Europie, zaraz po tym, jak mu uciekłam, ciągle go widziałam: w pociągu, w restauracjach, na plażach. Wystarczyło, że
L T
zobaczyłam jakiegoś mężczyznę z tyłu, jego kroki, kolor włosów, ruchy rąk i popadałam w paranoję. – Karen podniosła piwo do ust i już miała się go napić, ale tego nie zrobiła. – Ale to nigdy nie był on.
– Patrzyłaś znowu i okazywało się, ze to nie on – powiedziała Dika. – Potem, kiedy dni zlewały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące, rozluźniłaś się i już go wszędzie nie widziałaś.
– Tak. Kiedyś, jakieś pół roku temu, umówiłam się nawet z mężczyzną, który mi go przypominał. Był nawet przystojniejszy. Potem mnie pocałował i czar prysł. Byłam tak znudzona, że prawie zapadłam w śpiączkę. O tym zapomniała prawie natychmiast. – A inny mężczyzna – jego pocałunki nie były nudne. – Można o nim powiedzieć wiele rzeczy, ale nie to, że był nudny – Karen pociągnęła długi łyk parszywego piwa. 129
– Ale nie wiesz, jak wygląda jego twarz? Nie pamiętasz? Myślisz, że pan Wilder zmienił swój wygląd? Swoje oczy? Karen opowiedziała jej o brodzie i włosach i nazwie gry komputerowej. – Pan Wilder nie ma mocy Herszta – powiedziała na koniec. – Jednak ty, kobieta rozsądna, obawiasz się, że to właśnie on. – To chyba brzmi głupio. – Wcale nie. Twoja intuicja podpowiada ci, byś była ostrożna. Uważam, że powinnaś być ostrożna. To może być ktoś wysłany, by cię szpiegować. Karen przeszył zimny dreszcz. Rozejrzała się. – Muszę iść – szepnęła. Dika położyła dłoń na dłoni Karen.
R
– Podam ci kilka powodów, dla których nie powinnaś tego robić. Tutaj
L T
masz do dyspozycji ludzi z ochrony, którzy mogą cię obronić. I przyjaciół, którzy uwierzą ci, kiedy im powiesz, że pozornie normalny człowiek jest zagrożeniem. – Tak...
To, co mówiła Dika miało sens, i ogarniające Karen poczucie paniki i rozpacz musiały gdzieś się ulotnić i ustąpiły.
Dika dostrzegła odprężenie Karen i uśmiechnęła się. – Tak. Dobrze. Pozwól, że coś ci opowiem. Prawie czterdzieści lat temu moje plemię dotknęła straszna tragedia. – Twoje plemię? – Jestem Romką. Cyganką. – Ojej! – Karen spojrzała w brązowe oczy Diki, jej śniadą karnację i zwarte ciało. – Ne wiedziałam, że Romowie żyją na Ukrainie. – Romowie wędrowali po całym świecie, a ponad tysiąc lat temu moje plemię popełniło błąd i zaczęło wędrować po terenach Rosji. – Dika zrobiła 130
dziwną minę. – Rosjanie w prześladowaniu nas doszli do perfekcji. Ale w prawdziwe tarapaty moje plemię popadło prawie czterdzieści lat temu, kiedy został nam odebrany nasz najcenniejszy skarb. Karen momentalnie przyszła na myśl ikona. Jej ikona. – Co było waszym najcenniejszym skarbem? Dika westchnęła. – To była dziewczyna, wybrana, miała wizje, które nas prowadziły. Nasza Zorana. Kiedy odeszła... – Odeszła? Powiedziałaś chyba, że została wam odebrana.
R
– Są różne wersje – Dika wzruszyła ramionami. – Starzy ciągle zmieniają swoje wersje opowieści. Wiem tyle, że opuściło nas dotychczasowe szczęście, którym długo się cieszyliśmy. Koła naszych wozów łamały się, nasze dzieci
L T
umierały, nasi mężczyźni ginęli. Mój ojciec zaginął w jednym z rosyjskich więzień. Miałam wtedy jedenaście lat. Milicja na Ukrainie była bardzo okrutna i skorumpowana. Brali, co chcieli, mordowali, grabili i palili. Moja matka nauczyła mnie, że mam chować się, kiedy przychodzili, i zawsze tak robiłam, aż pewnego razu, kiedy miałam piętnaście lat, generał zobaczył mnie, zanim zdążyłam się schować. Zagroził, że spali wszystkie wozy, jeżeli Romowie nie oddadzą mu mnie. Więc oddali. Karen nie dowierzała.
– Jak mogli to zrobić?
– Mieli do wyboru: ja albo ich własne dzieci, więc poświęcili mnie. Duch wspomnień przemknął przez głowę Karen. Poświęcone dziecko... Dika spojrzała na puszkę z piwem, którą trzymała w rękach. – Nigdy więcej nie zobaczyłam matki. Przez pięć lat byłam z Maksymem. Przez cały czas był na mnie wściekły. Twierdził, że sypiałam z innymi mężczyznami. Oskarżał swoich żołnierzy, swojego brata, swojego 131
najlepszego przyjaciela. Bił mnie, popychał, przez niego nie mogłam mieć dzieci. – Tak mi przykro. – Więc w końcu zaczęłam sypiać z innym mężczyzną, potężnym mężczyzną, a kiedy generał po mnie przyszedł, kazałam zastrzelić go jak psa na ulicy. Potem przyjechałam tutaj. – Dika podniosła twarz, a głębokie zmarszczki uwidoczniły się nad jej górną wargą i między brwiami. – Nawet teraz zdarza mi się widywać Maksyma w moich koszmarach sennych. – Twoja historia sprawia, że wstydzę się narzekać. Herszt co prawda
R
przetrzymywał ją wbrew jej woli, ale obiecał jej nie skrzywdzić i nawet teraz mu wierzyła.
– Nie. Nie wstydź się. Bądź z siebie dumna, że udało ci się uciec. Codziennie dziękuję Bogu, że użyłam swoich sił, żeby pokonać Maksyma, i
L T
pamiętam, jak się czułam, kiedy kazałam go zabić. – Dika uniosła podbródek. – Panno Karen, nie można uciekać do końca życia. Jeżeli to nie jest ten mężczyzna, zostań tu, gdzie jesteś. Powiem obsłudze, żeby go obserwowali, a jeżeli okaże się, że to jednak on, osobiście dopilnuję, żeby doznał wypadku i wylądował w szpitalu.
Karen roześmiała się i uspokoiła.
– Masz rację. Muszę przestać uciekać przed wspomnieniami. Zerwałam stare kajdany.
I miała na myśli więzy, które wiązały ją z Jacksonem Sonnetem, nie liny, którymi krępował ją Herszt. Tak naprawdę, zerwanie kontaktów z mężczyzną, którego nazywała ojcem sprawiło, że zdała sobie sprawę, że była sama na świecie. Nie miała przyjaciół, bo zbyt dużo pracowała i nie miała dla nich czasu. Ciągle przeprowadzała się z miejsca na miejsce, nie miała domu, nie licząc tej 132
ciemnej, chłodnej, przyprawiającej o depresję willi w Montanie. I przez całe życie bała się, że nikt jej nie pokocha z powodu braku akceptacji jednego mężczyzny. Więc zmieniła swoje życie. Podróżowała. Chodziła na pedikiur. Zawierała przyjaźnie, śpiewała piosenki, pila dobre wina. Czasami tęskniła za dawnym życiem, była diabelnie dobrym kierownikiem budów, a kiedy kończyła projekt, zawsze była z siebie bardzo zadowolona. Bała się tylko, że Herszt wyłoni się nagle z cieni jej dawnego życia – a pamiętała aż za dobrze legendy, które opowiadał jej o rosyjskim złoczyńcy i
R
jego potomkach, przeklętych na wieczność. Pamiętała też, jak jego ciało zaskwierczało w kontakcie z ikoną.
Dika miała rację. Jeżeli pan Wilder był Hersztem, Karen miała niewielkie szanse, żeby przed nim uciec. Więc nadszedł czas, żeby stawiła czoła swoim lękom.
L T
– Jestem silna. Jestem samodzielna. Nie jestem tą samą osobą, jaką byłam dwa lata temu. Więc zostanę.
– Świetnie! – Dika poklepała Karen po kolanie i wstała. – Moi ludzie znowu się zbierają. Mamy doświadczenie w walce z mocami ciemności i pomożemy pani, panno Sonnet. Więc bądź ostrożna, jednak wiedz, że masz za sobą przyjaciół. Teraz muszę wracać do pracy. – Ja też. Muszę przypilnować bufetu – Karen też wstała. – Kto wie, panno Karen? – zastanawiała się optymistycznie Dika. – Jeżeli ten pan Wilder nie jest pani kochankiem, może demon nie żyje. Karen przesunęła językiem po wnętrzu jamy ustnej. Czasami, zupełnie nieoczekiwanie, jej usta wypełniał smak jego krwi, wtedy widziała to, co on widział, czuła to, co ona czuł... cierpienie, ciemność, przemoc, i głębokie rozpaczliwe, wszechogarniające oczekiwanie. 133
– Nie. Jestem pewna, że on żyje. Jest gdzieś w pobliżu... i czeka. Kiedy obie kobiety weszły do środka, nieznajomy wyszedł spośród krzaków, otrzepał się i czekał nieruchomo niczym posąg. Pierwsza wyszła Karen, żeby przypilnować bufetu. Dika jeszcze przez pół godziny sprzątała jej pokój, potem też wyszła, zamykając za sobą drzwi. Przeszedł przez ogrodzenie. Kiedy znalazł się na patio, przyklęknął obok drzwi, otworzył je wytrychem i wszedł do środka. W domku czuć było zapach środków dezynfekujących. Pokój ozdobiono
R
kobiecą ręką. Karen Sonnet osobiście urządziła to miejsce.
Jednak gotowa była je opuścić, kiedy dostrzegła pierwsze oznaki kłopotów. Jej torba i plecak nadal leżały na łóżku, gotowe do drogi. Podszedł
L T
do nich. Powinna była uciekać, póki mogła.
134
Rozdział 16 Jackson Sonnet patrzył na swoje najnowsze trofeum – masywną głowę łosia, którą przywiózł z pobytu na Alasce – i stukając palcami w biurko czekał. I czekał. W końcu Phil Chronies stanął w drzwiach jego gabinetu. – Oto jest, panie Sonnet. Znalazłem ją. Tylko gdzieś mi się zapodziała. Zupełnie o niej zapomniałem. Dostaje pan tyle korespondencji, że trudno wszystko wychwycić. Wszedł do środka i wręczył Jacksonowi raport detektywa. Jackson spojrzał na płaską kremową kopertę. – Ktoś ją otwierał.
R
– Ach, ci listonosze tutaj w Montanie są bardzo wścibscy – Phil
L T
niecierpliwił się jak dziecko, któremu chciało się do łazienki. – Wyjdź.
Phil nie pozwolił powtarzać sobie tego dwa razy. – Nie trzaskaj...
Phil zatrzasnął za sobą drzwi. – ...drzwiami!
Ten nędzny mały padalec robił to za każdym razem. Chronies nie nadawał się do niczego. Po wysłuchaniu jego opowieści o tym, jak Karen odjechała z jakimś himalajskim motocyklistą, jak Phil sam usiłował uratować plac budowy i jak Karen zostawiła go na pewną śmierć, Jacksonowi było głupio z powodu jego utraconej ręki, nie wspominając o tym, że chciał uniknąć procesu, więc dopilnował, żeby pokryć wszystkie koszty hospitalizacji i rehabilitacji. Phil od sześciu miesięcy nie dostawał pensji. Potem, kiedy wrócił, Jackson dał mu pracę w swoim głównym biurze w mieście. Miał odpowiadać na pytania z terenu. To miało sens; w końcu Phil był 135
cholernym pomocnikiem kierownika budowy. Powinien znać się na tym, przynajmniej Jacksonowi tak się wydawało. Ale Phil był wstrętny, nieświadomy najbardziej podstawowych spraw, nie był w stanie dostarczyć materiałów na czas tam, gdzie powinny być. Przez jego nieuzasadnioną arogancję Jackson stracił jednego ze swoich najlepszych kierowników. Dwóch, jeżeli liczyć Karen. Na początku, żeby zminimalizować szkody, których mógł przysporzyć Phil, Jackson wcisnął go do biura i nakazał kierownikowi, żeby ciągle miał zajęcie. Po trzech miesiącach Nancy błagała Jacksona, żeby pozbył się Phila,
R
zanim ona wniesie przeciwko firmie oskarżenie o molestowanie seksualne. Jackson sprowadził go więc do swojego domowego biura, żeby pilnował papierów.
L T
Ten kretyn nie potrafił robić nawet tego. Co Karen powiedziała, zanim odeszła?
Baw się dobrze z Philem, i spróbuj przekonać sam siebie, że on mówi prawdę.
To było tak, jakby przeklęła Jacksona, bo te ostatnie dwa lata to był koszmar. Z tego, co Jackson zdążył się zorientować, Phil nie garnął się do pracy,
żadnej
pracy.
Swoją
niekompetencję usprawiedliwiał głupimi
wymówkami. Za każdym razem, kiedy Jackson na niego krzyczał, Phil przypominał historię o Karen, która odeszła z motocyklistą, zostawiając go na pewną śmierć pod lawiną kamieni. I za każdym razem jego wersja opowieści o Karen i lawinie kamieni nieco różniła się od poprzedniej. Po pierwsze Jackson nie powinien był go słuchać. Nie powinien też mówić Karen prawdy o jej matce. Powinien był dotrzymać obietnicy danej 136
Abigail i wychować Karen jak własną córkę, zamiast traktować jak zwykłego pracownika... Cholera. Po raz pierwszy w życiu czuł się winny. Musiał pozbyć się Phila. Dał mu niezłą odprawę, zagroził śmiercią, jeżeli wyjawi tajemnice firmy Jacksona i odesłał. Bo nikt nie miał prawa wiedzieć, co działo się z Karen, z wyjątkiem Jacksona Sonneta. Z łatwością otworzył kopertę – tak jak było z poprzednio otwieranymi kopertami – i wyjął raport. Karen spędziła prawie rok w Europie, robiąc to, co powiedziała, że zamierza robić – czyli nic szczególnego.
R
Jackson ciągle czekał, aż Karen na kolanach przyjdzie do domu, na co oczywiście ona nigdy by się nie zdobyła.
L T
Agencja detektywistyczna przysłała mu zdjęcia Karen w operze wiedeńskiej, podróżującej koleją, jedzącej w restauracji, wylegującej się na plażach z ludźmi, których nigdy wcześniej nie widział.
Widocznie łatwo zawierała przyjaźnie. Zupełnie jak jej matka. Ale w przeciwieństwie do swojej matki, nie sypiała z nikim. Z tego, co ustalił detektyw, Karen była czysta jak świeży śnieg. To sprawiło, że Jackson zaczął zastanawiać się czy to, co mu opowiedziała, to była prawda? Czy naprawdę porwał i więził ją herszt? Czy jakiś sukinsyn skrzywdził jego małą dziewczynkę? Czy Jackson tak bardzo ją zawiódł? Jackson zgniótł kartkę papieru. Przez ostatni rok, kiedy w końcu wróciła do Stanów, Jackson czekał, aż Karen zapuka do jego drzwi w poszukiwaniu pracy. Ale nie, zatrzymała się w hotelu i ze spa w Arizonie, przez tydzień mieszkała w nim jako gość, a potem dostała tam pracę jako koordynator bankietów. 137
Czytając ten raport Jackson skrzywił się. Wszystkie te lata studiów, treningu, uczenia się, jak przetrwać w najcięższych warunkach, marnowały się w cholernym hotelu, gdzie zajmowała się ludźmi, którzy lubowali się w parowych łaźniach i zażywali masaży. Oraz fundowali sobie pedikiur, do cholery. Zgodnie z ostatnim raportem detektywa, nadal tam była. Była tam bardzo lubiana. Każdy kolejny raport pełny był pochwał. Dostawała nagrody. Były też zdjęcia. Jackson zasiadł w fotelu i oglądał zdjęcia. Wyglądała ładnie. Nie była podobna do Abigail; jeżeli by tak było, może
R
byłby w stanie jej wybaczyć. Niestety wyglądała jak kobieca wersja swojego ojca, tego cholernego Indianina Nighthorse;a.
L T
Dbała o siebie. Była opalona. Zapuściła włosy i miała na nich jasne pasemka. Była umalowana i ładnie ubrana...
Była bardzo ładną kobietą, i nie zasłużyła na to, co jej zrobił. Powinien był dotrzymać obietnicy, którą złożył Abigail.
Jeżeli by tak było, nie byłby teraz żałosnym starcem, który szpieguje dziewczynę, którą kocha jak córkę.
Phil bezgłośnie zamknął drzwi gabinetu Jacksona. Nauczył się, że jeżeli trzaśnie nimi dość mocno, otworzą się znowu i wtedy będzie mógł obserwować starego pryka. Pomagało mu to obserwować nastroje Sonneta i zorientować się, kiedy wyglądał na zajętego. Stary pryk wściekał się, kiedy przyłapał Phila na sprawdzaniu e–maili, albo na graniu w pasjansa na komputerze, a prawdziwą awanturę zrobił o ten rzekomo „zaginiony" raport detektywa. Ale Phil nie mógł nic na to poradzić.
138
Ktoś chciał wiedzieć wszystko o Karen Sonnet i gotów był dobrze zapłacić za te informacje. A Phil Chronies był zadowolony jak diabli, że mógł sprzedać tę wyrachowaną sukę komuś, kto dobrze płacił. Zadzwonił telefon. Uśmiechnął się szyderczo, wziął swoją kopię raportu detektywa i podniósł słuchawkę. Ktoś miał świetne wyczucie czasu.
L T
R 139
Rozdział 17 Państwo Burstrom wynajęli cały kompleks wodny na galę otwierającą ich firmową imprezę. Był tam basen do pływania i nurkowania, zjeżdżalnie, oraz rzeka długa na pięćset metrów, płynąca wokół obrzeży kompleksu, której prąd wiódł gości państwa Burstrom z bufetu do baru przy basenie i z powrotem. Na każde pięć osób był jeden ratownik, dwóch masażystów, którzy na swoich stanowiskach oferowali masaże karku, oraz didżej, który grał to, co goście chcieli usłyszeć. Goście państwa Burstrom pływali, wygrzewali się w słońcu i zachwycali się pięknymi widokami.
R
Karen bacznym okiem obserwowała całą imprezę i tak ją to pochłonęło, że prawie zapomniała o Ricku Wilderze i jego łudzącego podobieństwa do
L T
Herszta. Chociaż nie była do końca rozluźniona.
Kiedy w końcu go dostrzegła, wynurzał się z basenu. Patrzyła, sparaliżowana, jak wspinał się na brzeg basenu, rękami odgarnął z twarzy mokre włosy i uśmiechnął się do dwóch starszych pań – pracownic Burstromów.
Wyglądał tak normalnie. Nie jak herszt, ale jak Amerykanin ubrany w zielone kąpielówki i ociekający wodą beżowy podkoszulek... naprawdę atrakcyjny Amerykanin.
Myślała, że będzie miała sposobność, żeby przyjrzeć się jego ciału, zobaczyć, czy rozpozna jakieś znaki szczególne, ale wyglądało na to, że nie była jedyną kobietą, która miała taki zamiar i szybko została usunięta w cień czterech nowo zauroczonych młodych pracownicach firmy Burstromów. Przez to Karen czuła się dość dziwnie, jak dawna dziewczyna odsunięta na bok. 140
Zanim tamtej nocy położyła się spać, była na nogach od dwudziestu godzin, i spała jak kamień, bez żadnego snu czy budzenia się w nocy. Plan następnego dnia przewidywał rozgrywki w siatkówkę i mecze w tenisa, a na popołudnie zaplanowano degustacje wina. Kiedy podano pierwszy serwowany obiad dla firmy Burstrom Technologies, Karen mogła pozwolić sobie na chwilę samotności. Była w pobliżu aż do deseru, potem zostawiła sprawy w rękach specjalistów i oddaliła się do swojego ulubionego miejsca na terenie hotelu, japońskiego ogrodu. Noc była bezchmurna – oczywiście było to na pustyni Arizona – gdzie księżyc w pełni i delikatne światła oświetlały ścieżkę, która do niego prowadziła. Biały żwir chrupał pod podeszwami jej
R
sandałów, a obok ścieżki malutki strumyk sączył się po gładkich kamieniach, kierując się w kierunku klifu, w końcu zręcznie spadał do wodospadu. Weszła
L T
za róg, zeszła po schodach wykutych w kamieniu – i zamarła.
Granitowa ławka była zajęta. Ktoś na niej siedział. Chciała się wycofać, ale on odwrócił ku niej głowę, a jego twarz oświetliło światło księżyca. Rick Wilder.
Wszystko, co mówiła Dice o byciu silną i kontrolowaniu się zniknęło w mgnieniu oka.
Już podniosła jedną nogę, gotowa do ucieczki. On zerwał się z ławki. – Przepraszam! Czy to twój prywatny ogród? Pomyślałem, że się wymknę i już tam nie wrócę, bo wiem, że teraz Chisholm ma zamiar wręczać coroczne nagrody dla pracowników. Ponieważ nie jestem pracownikiem, szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to. Może zostawię cię samą? Zawahała się. Mówił i wyglądał tak normalnie, jak facet z sąsiedztwa... i nie mogła powiedzieć, że ją śledził, bo to on był tutaj pierwszy. Nikt nie wiedział, gdzie 141
ona jest, ale miała ze sobą swoją komórkę i zawsze mogła krzyczeć i wezwać ochronę, która przez całą noc patrolowała teren hotelu. – Ten ogród jest do dyspozycji gości i jeżeli nie masz nic przeciwko mojemu towarzystwu, chciałabym tutaj przez chwilę odpocząć. – Znalazła artystycznie ułożony głaz pośrodku kamiennego ogrodu, daleko do niego, usiadła i westchnęła. – Przez ostatnie sześć godzin marzyłam o tym, żeby usiąść. – Zauważyłem, że pracujesz od rana do nocy. Zauważył? Obserwował ją?
R
– Nie zawsze – powiedziała ostrożnie. – Tylko wtedy, kiedy mamy dużą imprezę.
– A jak często to się zdarza? – uśmiechnął się przyjaźnie i usiadł z powrotem na ławce, na której wcześniej siedział.
L T
– Zależy od pory roku, ale zimą mniej więcej raz na dziesięć dni. Ludzie rozpaczliwie chcą wyrwać się gdzieś, gdzie nie ma śniegu, więc przyjeżdżają tutaj i udają, że w Chicago jest lipiec. – To ciężka praca.
– Nie. Przyjemnie się na nich patrzy. Cieszą się jak dzieci. Odwrócił się do niej twarzą, którą oświetlało światło księżyca. – Więc to praca idealna dla ciebie. Długo zajmujesz się organizacją bankietów? – Od roku. – A co robiłaś wcześniej? – Przedtem przez rok włóczyłam się po Europie. A przed tym – uprzedziła jego pytanie – byłam kierownikiem budowy hoteli dla poszukiwaczy przygód. 142
– Żartujesz. – Jeżeli udawał zdziwienie, był w tym dobry, bo nie zauważyła nic, co zdradzałoby coś poza zwykłą rozmową zapoznawczą. – Po pierwsze: cały rok w Europie? – Lubię Europę. – Ja też – ale aż rok? – Kupiłam bilet kolejowy ważny na całą Europę i jeździłam, gdzie chciałam. Jadałam w doskonałych restauracjach. Zaprzyjaźniłam się z wieloma ludźmi. Zwiedziłam mnóstwo muzeów. – Znowu mu się uważnie przyjrzała. – Unikałam tylko jednego. – Czego?
R
– Europejskich gór. Nie chciałam zwiedzać Alp i Pirenejów. Mogłabym do końca życia nie oglądać gór.
L T
– Musisz ich nienawidzić.
– Szczerze. – Nigdy w życiu nie mówiła niczego z takim przekonaniem. – Wiesz, co najbardziej lubię w Europie? Włoskie lody. We Włoszech mógłbym nie jeść niczego innego.
Na chwilę się rozchmurzyła. On nie był zainteresowany tym, co ją zdenerwowało. Chciał mówić o sobie. Ten mężczyzna tak naprawdę był tylko zwykłym mężczyzną.
– Lodowa podróż po Europie. Brzmi wspaniale. – Kiedyś napiszę o tym książkę – spojrzał w stronę sali balowej. – Macie tutaj świetne jedzenie. – Dziękuję. – Wina też są doskonałe. Czy to ty dopasowywałaś wina do posiłków, czy pani Burstrom?
143
– Ja przygotowałam propozycje – powiedziała skromnie, ale w tej chwili myślała, jak bardzo ceniła mężczyznę, który przywiązywał wagę do doboru odpowiedniego wina do jedzenia. Wydawał się taki kulturalny. – Na pewno znasz plan imprezy. Co jest w planie po rozdaniu nagród i zakończeniu obiadu? – Czas wolny, więc pewnie wszyscy udadzą się do jednego z barów. – Pewnie tak będzie – ziewnął i wstał. – Ja odpadam. Przyleciałem tutaj prosto ze Szwecji i mój zegar biologiczny jeszcze się nie przestawił. Mogę odprowadzić cię do środka?
R
– Tak, dziękuję – powiedziała spokojnie, bo była silna, pewna siebie, i gotowa bez strachu przechadzać się z Rickiem Wilderem.
– Jaki jest plan na jutrzejszy wieczór? – zapytał, kiedy szli w stronę hotelu.
L T
– Pani Burstrom nie spodobałoby się, jeżeli zdradziłabym jej plany. – Weszła przed nim na schody, mając nadzieję, że jej sukienka do kolan nie odsłania ud. – Ona lubi element zaskoczenia, a ja szanuję jej życzenia. – Pani Burstrom jest dość charakterna, prawda? Owinęła sobie męża wokół palca.
– Do granic rozsądku. – Karen uśmiechnęła się. Doszli do szczytu schodów.
– Co to jest? Tam, w stronę kanionu?
Zatrzymała się i też spojrzała. Zobaczyła światło, które poruszało się, potem zatrzymało się i zniknęło. – To pewnie obozowicze, chociaż nie powinno ich tutaj być. Albo zagubieni turyści – wzięła swoją komórkę, ale zanim zdołała jej użyć, ścieżką nadbiegł w ich kierunku szef ochrony. – Potrzebuje pani czegoś, panno Sonnet? – Ethan oświetlił Ricka latarką. 144
Rick, oślepiony światłem latarki, przesłonił oczy ręką. Karen poczuła ciepło krążące w żyłach. Etan nad nią czuwał. – Wszystko w porządku – wskazała na migające światło, które przesunęło się trochę bliżej spa. – Lepiej wyślij tam kogoś, żeby to sprawdził. Etan popatrzył na krańce kanionu. – Głupi turyści – mruknął. – Zadzwonię do szeryfa, on się tym zajmie. – Zanim wybrał numer telefonu na swojej komórce, spojrzał w oczy Karen. – Czy z panią wszystko w porządku? – Naprawdę nic mi nie jest. Dziękuję, Ethan. – Świetnie. Miłego wieczoru, panie Wilder.
R
Kiedy się oddalali, Ethan stał wpatrzony w krańce kanionu i władczym tonem rozmawiał z dyspozytorem szeryfa. Rick obejrzał się.
L T
– Macie tutaj naprawdę dużo ochrony. Zawsze, kiedy byłem sam, wpadałem na kogoś.
– Naprawdę? – ukryła uśmiech. – Macie problemy z intruzami?
– Nie, tylko od czasu do czasu zdarza się jakaś zagubiona dusza. Ale ten teren jest nadal dziki. Mamy tutaj rysie i sokoły, czasem nawet przybłąka się puma.
– Na to bym nie wpadł – rozejrzał się wokół, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku.
– Ale jesteśmy bezpieczni. One bardziej boją się nas... – ... niż my ich – dokończył. – Tak, mój tata mówił to samo o wężach, ale ja nadal brzydzę się oślizgłego robactwa. – Ja też. Kiedy szła, założyła ręce na plecy. Nie dlatego, że bała się, że ją złapie, ale on był wysoki i jego szerokie ramiona zajmowały większość szerokości ścieżki. 145
Ich oczom ukazał się hotel. – Zaczęłaś opowiadać mi o jutrzejszym wieczorze – powiedział Rick. – Wcale nie. – Daj spokój – nalegał. – Nikomu nie powiem. To ostatnia noc, więc musi być wielki finał. Przyznaj się, co zaplanowałaś? To było bardzo miłe mieć obok siebie mężczyznę, którego naprawdę interesowało to, co ona robiła. – Popołudniu będzie posiłek, wieczorem bal, kolejny posiłek o północy. Następnego dnia wszyscy wyjadą, potem przez cały tydzień mamy zwykłych gości i znowu to samo. – Będzie bal? I tańce z muzyką na żywo?
R
– Tak, będzie zespół, tutejszy, nazywa się Good Red Rock, grają muzykę
L T
z ostatnich sześciu dekad. – Lubię tańczyć.
– Naprawdę? – z niedowierzaniem uniosła brwi.
– Jasne. Kobiety zrobią wszystko dla faceta, który umie tańczyć. Zachichotała. – Wszystko?
– Uwierz mi, że tak.
– Więc tak naprawdę nie lubisz tańczyć, ale czerpać z tego korzyści. Ku swojemu zdziwieniu zorientowała się, że właśnie z nim flirtowała. Z mężczyzną, który przypominał jej Herszta. Może to był znak, że wyleczyła się z koszmarów tamtego czasu w Himalajach. – Cóż... tak. Czy wyglądam jak skruszony grzesznik? Wydawał się taki rozbawiony, a ona ciągle analizowała jego słowa i szukała w nich ukrytych podtekstów. 146
– Wyglądasz mi na bardzo bystrego faceta. – Więc mój chytry plan działa. Czy jutro ze mną zatańczysz? – Tak...ale dla samej przyjemności tańca. Między nami nic nie będzie. – Wszystko jasne. Bo do jutrzejszego wieczoru będziesz tak urzeczona, że zrobisz dla mnie wszystko. Lekko parsknęła. – Możesz mieć nadzieję. – Będę miał. Uśmiechnął się do niej, jego uśmiech wyglądał na szczery, i jakiś wewnętrzny głos kazał jej się uspokoić.
R
Gdyby był Hersztem, nie pokazywałby tak zupełnie swojej twarzy. Na pewno gdyby był Hersztem, ona nie byłaby tak niefrasobliwa. – Mówi się, że kiedy mężczyzna tańczy z kobietą, poznaje wszystkie jej tajemnice.
L T
– W takim razie muszę szybko stać się bardziej interesująca. – Nie uważasz się za interesującą?
– Owszem, uważam, że jestem interesująca. Zatrzymał się.
Ona też się zatrzymała i spojrzała na niego. Palcem popukał jej nos, jak upominający starszy brat. – Ale ja jestem maniakiem komputerowym. Dla mnie interesujące są ciągi cyfr. Roześmiała się głośno, rozkoszując się dotykiem jego dłoni, którą otoczył jej policzek, a kciukiem pocierał górę kości policzkowej. – Gdzie maniak komputerowy nauczył się tańczyć? – Moi rodzice są emigrantami. Taniec to podstawa. 147
– W takim razie będę rozkoszować się tańcem w twoich ramionach – odpowiedziała bez namysłu. – To będzie najlepsze „wszystko", jakie możesz mi dać – odpowiedział łagodnie.
L T
R 148
Rozdział 18 Kiedy Karen ubierała się na wielki bal Burstromów, była z siebie bardzo zadowolona. Przez ostatnie trzy dni wszystkie imprezy udały się idealnie. Burstromowie tak chwalili ją przed dyrektorem hotelu, że ten mógł odnieść wrażenie, że byli gotowi zaoferować jej pracę w swojej firmie. Spodziewała się z tego powodu w najbliższej przyszłości całkiem pokaźnej premii. Kobieta, którą widziała w lustrze też jej się podobała. Miała na sobie
R
gładką, czarną sięgającą kolan sukienkę z asymetrycznym dekoltem i kilkunastocentymetrowym rozporkiem z tyłu przylegającej do ciała spódnicy. Opadające rękawy pokazywały jej opalone ramiona, włosy lekko upięła nad
L T
karkiem, a rozjaśnione pasemka swobodnie opadały wokół twarzy, na której miała lekki makijaż. Nie to, żeby zawsze nie starała się wyglądać najlepiej jak mogła podczas takich imprez, ale dziś po prostu błyszczała.
Jak mogło być inaczej? Przez cały dzień Rick ją adorował, nie nachalnie, nie ostentacyjnie, ale z taką subtelnością, że czuła się wyjątkowo. Flirtowali. Po raz pierwszy, odkąd opuściła Himalaje, mogła swobodnie śmiać się i rozmawiać z mężczyzną, bez zastanawiania się, czy później nie zostanie uwięziona i wykorzystana. Jednak pomimo całej swobody, jaką czuła w towarzystwie Ricka, jej zmysły nadal były czujne. On był niebezpieczny. Nie tak, jak Herszt, ale nie był mężczyzną, którego można było łatwo zbyć. Każdy mężczyzna, który z powodzeniem prowadził międzynarodową firmę, musiał być niebezpieczny na swój sposób. Ale raczej nie w jego stylu były pistolety, wymuszenia, ikony i pakty z diabłem. Otworzyła szkatułkę z biżuterią. Sięgnęła po bursztynowe kolczyki, ale niespodziewanie natrafiła na bransoletki. 149
Nie były to już niewolnicze bransoletki. Zostały brutalnie odcięte z jej nadgarstków. Przez dziesięć miesięcy nosiła je po Europie na dnie plecaka. Potem, pewnego dnia w Amsterdamie, stanęła przed oknem wystawowym jubilera. W środku był mężczyzna, który młotkiem kuł kawał złota. I wtedy wiedziała, co chciała zrobić. Słodkim głosem poprosiła go, żeby użyczył jej młotka i pozwolił skuć bransolety. Początkowo osłupiał, potem oboje pokłócili się: on łamanym angielskim, ona swoim nędznym holenderskim. W końcu przyznał, że prawie czyste złoto może z powodzeniem kuć nawet taka amatorka, jak ona. Wtedy
R
wzięła do ręki kowalski młot i zaczęła uderzać w miękkie złoto. Uśmiechała się przy każdym uderzeniu młotka.
Z mściwym uśmiechem zajęła się wzorami panter i zmieniła je w
L T
niewyraźne, bezkształtne wzory. Potem wygładziła brzegi, pozwoliła jubilerowi zmienić ich kształt na bransoletki i przymierzyła je. Wyglądały imponująco, bogato, i cudownie barbarzyńsko. Podziwiała je, zdjęła i nigdy więcej nie dotknęła.
Teraz z przyjemnością dotykała gładkiej powierzchni. Delikatnie wyjęła je ze szkatułki i wsunęła na nadgarstki. Stroju dopełniły satynowe czarne szpilki z kokardkami. Podeszła do wielkiego lustra. Suknia była szykowna, buty seksowne, a zapierające dech w piersiach bransoletki luźno oplatały jej nadgarstki i przyjemnie chłodziły skórę. Wyglądała jak zaprzeczenie niewolnicy. Nie pozwalając sobie na ani chwilę wahania, wzięła turkusowy szal i narzuciła na ramiona. Zgasiła lampkę w saloniku i wyszła. Dziś wieczorem definitywnie zapomni o przeszłości i nigdy więcej nie będzie patrzyła wstecz. 150
Sala balowa była okazała i urządzona z przepychem: udekorowana była kwiatami i jedwabnymi zasłonami, a francuskie drzwi, które oddzielały salę od patio były otwarte i wpadało przez nie suche pustynne powietrze. W środku sześćdziesiąt osób ubranych było w swoje najlepsze stroje. Zobaczyła suknie koktajlowe, ozdobione cekinami i szyfonowe wieczorowe toalety, skrojone na miarę garnitury i szykowne smokingi. Szampan i tequila lały się strumieniami, a zespół Good Red Rock grał tak wspaniale, że większość gości znajdowała się na parkiecie. Teksańczycy wiedzieli, jak się bawić. Ale Karen była w pracy, miała oko na kelnerów,
R
którzy krążyli po sali z tacami wypełnionymi kieliszkami z szampanem i przystawkami, częstując gości, którzy opierali się o dekoracyjne stoliki i zdążyli już wywrócić wielką wazę pełną kwiatów. Zawołała obsługę, żeby
L T
sprzątnęła rozbite szczątki ceramiki i porozrzucane kwiaty oraz wytarła rozlaną wodę. Upięła rąbek długiej sukni pani Burstrom, zapobiegając nadepnięciu go przez pana Burstroma, kiedy oboje tańczyli Cotton–Eyed Joe.
Przez cały czas kątem oka obserwowała ciemne włosy Ricka Wildera. Rozmawiał, śmiał się, tańczył po kolei ze wszystkimi kobietami na sali. Kiedy w sali zrobiło się gorąco, zdjął marynarkę i krawat. Jego śnieżnobiała koszula i dopasowane spodnie od garnituru eksponowały szerokie ramiona i płaski brzuch, a kiedy rozpiął mankiety i podwinął rękawy, widok jego opalonych, umięśnionych przedramion sprawił, że Karen zaschło w ustach. W tym stroju był mężczyzną doskonałym. Jednak nie patrzył w jej stronę. Kiedy tańczył z jakąś kobietą, nie patrzył na żadną inną. Ostatniej nocy miał rację: każda z tych kobiet zrobiłaby dla niego wszystko.
151
Dużo później, kiedy wszyscy bawili się w najlepsze, a ona stała sama pod fikusem, odnalazł ją. Spojrzał na nią z aprobatą; jego wzrok zatrzymał się na bransoletkach. – Wyglądasz wspaniale. Wspaniale. Podobało jej się to, co usłyszała. – Czy uczynisz mi zaszczyt? – wyciągnął rękę z uniesioną dłonią. Elegancja w starym stylu, i pod tak piękną postacią... i mężczyzna, który obserwował ją wystarczająco uważnie, żeby wiedzieć, kiedy skończyła swoją pracę.
R
Pomimo wszystkich jej podejrzeń, nie połączyła go jeszcze z Hersztem, jednak była zaniepokojona, że obserwował ją, kiedy nie była tego świadoma... Kiedy się zawahała, jego zielone–złote oczy zalśniły z rozbawieniem. To utwierdziło ją w przekonaniu, że musiała podjąć decyzję i trzymać się
L T
jej. Był Hersztem czy nim nie był. Wczoraj zdecydowała, że jednak nie był i od tamtej pory nie wydarzyło się nic, co skłoniłoby ją do zmiany zdania. Pokonała swoją niechęć, położyła dłoń na jego dłoni i dała się objąć. Orkiestra grała nastrojową melodię, a on na początku trochę poplątał kroki.
To zdecydowanie nie były ruchy Herszta. Pomimo początkowej nieporadności, Puck bardzo dobrze prowadził, nadążając za żywymi rytmami muzyki, aż Karen zaczęła sapać z wyczerpania – i zadowolenia. I to przypomniało jej o Herszcie. Obiecuję, że zanim z tobą skończę, rozkosz będzie już zawsze kojarzyła ci się ze mną. I tak było. Głupie z jej strony, ale tak było. Kiedy piosenka się skończyła, Rick zapytał: 152
– Dobrze się ze mną bawiłaś? – Bardzo dobrze. Spuściła wzrok, uciekając od jego zalotnego spojrzenia, potem spojrzała mu prosto w oczy. On znowu przyjrzał się jej twarzy, sukni i butom. – Piękna – szepnął. Flirtowała z nim, wodziła na pokuszenie, a on jej odpowiadał. – Następny taniec jest wolny – znowu podał jej rękę. – Jasne. Żegnajcie, wspomnienia o Herszcie. Mam zamiar po raz drugi zatańczyć z tym seksownym facetem.
R
Pozwoliła mu przyciągnąć się blisko. Położyła ręce na jego ramionach,
L T
jego niewiarygodnie szerokich ramionach, i razem płynęli w powolnym rytmie muzyki.
To nie był Herszt. Rozpoznałaby go po dotyku. Rozpoznałaby go, kiedy by ją tak trzymał, a ich ciała poruszałyby się razem w rytmie, który prowadziłby ich powolnym krokiem w stronę intymności. Czy aby na pewno?
Ale nigdy nie widziała Herszta w tańcu. Taniec to była taka cywilizowana czynność, a...
Musiała przestać o tym myśleć. Natychmiast. Rick Wilder nie był Hersztem, więc może był lekarstwem na to, co ją dręczyło. Odsunęła się od niego lekko i uśmiechnęła się, patrząc w jego uspokajające jasne oczy. – Skąd jesteś, Rick? 153
– Wychowałem się w małym miasteczku w Górach Kaskadowych3. Moi rodzice są imigrantami, uprawiają winogrona i robią z nich wino, mamy też sklep z owocami. Jesteśmy bardzo ekologiczni. Robaki nie ważą się ruszać naszych jabłek. Mój ojciec by je przeklął. – Twoi rodzice już mi się podobają. Masz jakieś rodzeństwo? – Dwóch braci i siostrę. – Poruszał się w rytm muzyki, prowadząc ją w tańcu. – A ty? Jaka jest twoja rodzina? – Mam ojczyma. Wychowywał mnie, ale nie utrzymujemy ze sobą kontaktu.
R
– Kiepska sprawa. – Rick podniósł głowę. – Prawda?
– Nie wiem. Przez całe moje życie był strasznym dupkiem, ale nie rozmawiałam z nim od dwóch lat i chyba za nim tęsknię – powiedziała,
L T
zdziwiona swoimi słowami. Nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Nawet nie była świadoma, że o tym pomyślała. – Myślę, że może być samotny. – Wiem, o czym mówisz. Mój ojciec to dyscyplina w starym stylu, a ja zawsze byłem niesfornym dzieckiem – Rick gładko opowiadał o sobie, jak ktoś, kto nie ma nic do ukrycia. – Kiedy byłem nastolatkiem, miałem mu za złe, że zawsze mówił mi, że mam postępować właściwie, ale tyle razy robiłem złe rzeczy, że zrozumiałem, że on chciał, żebym był dobrym człowiekiem. Kiedy wiele razy postępujesz źle, stajesz się złym człowiekiem. – Złym? – To ją zaskoczyło. – To przykre słowo. – Tak właśnie mój ojciec by je nazwał. Dla niego wszystko jest czarne albo białe, nie ma nic pomiędzy, żadnej szarości. Pomyślała, że imigranci mieli inne poglądy na życie. 3
Pasmo górskie w Ameryce Północnej, wchodzące w skład Kordylierów 154
– Właściwie prosto stąd jadę ich odwiedzić. – Spotkanie rodzinne? – Oni nie wiedzą, że przyjeżdżam. Chcę ich zaskoczyć – uśmiechnął się, ale nie tak szczerze jak zwykle. Tym razem to był uśmiech skomplikowany, jakby pełen bólu. Ona prawdopodobnie wyglądała tak samo, kiedy mówiła o Jacksonie Sonnecie. – Powinnaś pojechać ze mną – powiedział pod wpływem impulsu. Przynajmniej ona pomyślała, że to było pod wpływem impulsu. – Co? Dlaczego? Westchnął.
R
– Bo mój ojciec będzie mnie nękał. Nie chcę znowu słuchać jego kazań „Adrik, masz już prawie trzydzieści trzy lata. Nadal nie masz dziewczyny? Powinieneś być już żonaty. Powinieneś mieć dzieci.
L T
Karen zaczęła się śmiać. Patrzył na nią nadąsany. – Jasne. Wydaje ci się, że to zabawne. – Tonący brzytwy się chwyta. – Urocza z ciebie brzytwa.
Uśmiechnęli się do siebie zgodnie.
– A więc Adrik to twoje prawdziwe imię? – To imię pochodzi ze Starego Kraju.
– Chcesz odprowadzić mnie do mojego domku? – spytała, kierowana impulsem. – Niczego bardziej nie pragnę. – Ujął jej dłoń i sprowadził ją z parkietu. – Teraz? – Niezupełnie to miała na myśli. Zatrzymał się przed drzwiami. – Moja droga koordynatorko imprez, jest północ i goście właśnie zmierzają na posiłek. Pani Burstrom patrzy na nas z aprobatą. Jeżeli jeszcze 155
trochę tutaj zostaniemy, nie będę nadawał się do niczego, tylko zasnę i będę głośno chrapał. – A co niby miałbyś robić w moim domku? – Pić z tobą drinka i wspólnie narzekać na naszych rodziców. – W takim razie... – wzięła go za rękę i wyprowadziła na zewnątrz. Bardzo ułatwił jej sprawę. Nie było nacisków. Wiedziała, że postępuje słusznie, używając go do pozbycia się myśli o Herszcie. Kiedy zeszli z patio, zatrzymał ją i pocałował ją w policzek, potem przesunął swoje usta wzdłuż jej szczęki i w dół szyi.
R
Ludzie ich widzieli. Kobiety ich widziały. Wzburzone westchnienia gości prawie zwaliły Karen z nóg.
Jednak jego pocałunek był tak słodki, tak delikatny, że Karen mogła tylko śmiać się i gładzić go palcami po ciemnych włosach.
L T
– Wiesz, że właśnie zyskałam wrogów wśród wszystkich kobiet tutaj? Objął ją ramieniem wokół talii i poprowadził ścieżką w stronę jej domku. – Nie, to ja właśnie naraziłem się na gniew wszystkich mężczyzn tutaj. W jakimś odległym zakątku umysłu wiedziała, że miał rację. Ale niewielu mężczyzn to obchodziło. Musiała przyznać mu za to punkty. I za to, że wiedział, gdzie był jej domek... to ją zaniepokoiło. – Skąd wiedziałeś, dokąd iść? Wyglądał na oburzonego.
– Czy myślisz, że po wczorajszym zajściu z ochroną i tych tajemniczych światłach w kanionie, pozwoliłbym ci wrócić do domku bez sprawdzenia, czy bezpiecznie tam dotarłaś? Był taki słodki. Pan Burstrom pokazał im podniesione kciuki, kiedy opuszczali salę balową, a pani Burstrom patrzyła roztkliwiona. Karen zatrzymała się i lekko pocałowała go w usta. 156
Pocałował ją w czoło i oparł policzek o czubek jej głowy. Przytulił ją mocniej. Objęci szli ścieżką. Wziął od niej klucz i otworzył nim drzwi. Cała ta sytuacja była taka normalna. Jak normalna randka dwojga normalnych ludzi, która mogła zakończyć się w łóżku, i ona nie będzie myślała o Herszcie, niewolniczych bransoletkach ani mężczyźnie, który wplątany był w starożytny pakt z diabłem... Otworzyła drzwi. Lampka, którą zostawiła zapaloną zalśniła strumieniem światła. Przez otwarte okno do pokoju wpadł lekki powiew wiatru. Gestem zaprosiła go do środka. – Chcesz się napić? – Nie. Chcę tylko ciebie.
L T
R
Odkąd odeszła od Herszta nie oglądając się za siebie, nie pragnęła żadnego mężczyzny. Ale tego pragnęła. Nie mogła zrozumieć, jaka kombinacja ciała i duszy czyniła go atrakcyjnym dla niej, ale nie bała się. W tym mężczyźnie nie było nic, co świadczyłoby o chęci posiadania, czy szalonej potrzebie uczynienia z niej swojej niewolnicy. Wydawał się typem faceta, który zatańczy z nią, przyjemnie spędzi czas i pójdzie swoją drogą. Właśnie takiego potrzebowała. Zamknęła za nim drzwi. To nie był człowiek powietrza i ziemi, ognia i magii, ale zupełnie normalny, który tańczył z kobietami po to, żeby potem zdjąć z nich bieliznę. I o ile na studiach nie była zwolenniczką szybkich numerków – niezbyt częste eksperymenty, na które sobie pozwalała, przekonały ją, że przypadkowy seks zdarzał się po prostu przypadkiem, a swój czas wolała poświęcić na czytanie, ćwiczenia lub nawet naukę – teraz przypadkowy seks to było to, czego potrzebowała.
157
Rick oparł się o ścianę i przyciągnął ją do siebie. Przez spodnie wyczuwała jego wspaniale nabrzmiałą męskość, zbliżyła usta do jego ust, spodziewając się, że przejdzie od razu do rzeczy. Ale nie, on pocałował jej przymknięte powieki, potem językiem badał jej ucho, aż zadrżała z zachwytu. To samo zrobił z jej policzkiem i szczęką, najpierw wytyczając sobie szlak placem. Z każdym dotykiem jej ciało drżało, aż miała ochotę krzyczeć. Herszt nie naznaczył jej jako swojej własności. Mogła odczuwać przyjemność bez myślenia o nim. Tego właśnie potrzebowała, żeby wymazać
R
go z pamięci – płomiennego uścisku normalnego mężczyzny.
Wtedy Rick pocałował ją gorąco, mocno, a świat zawirował wokół niej, aż ziemia drżała pod jej stopami.
L T
Kiedy oderwał od niej usta i spojrzała w jego zielone–złote oczy, podniosła rękę i z całej siły uderzyła go w twarz. – Herszt. Ty skończony łajdaku.
158
Rozdział 19 To był on. Herszt. Poznała go po smaku. – Jak śmiesz? Jak śmiesz tak ze mną pogrywać? Herszt patrzył na nią, nie odrywając od jej twarzy swoich wbrew pozorom jasnych oczu. – Wyjdź. – Wyrwała się z jego objęć. – Wynoś się i nigdy nie wracaj. Sięgnęła po komórkę, żeby wezwać szefa ochrony. Jego refleks nie osłabł. Wyszarpnął telefon z jej ręki i rzucił go na krzesło. Zaślepiona wściekłością, zamachnęła się, żeby znowu go uderzyć, ale złapał ją i odwrócił. Przycisnął jej plecy do ściany i zsunął dłonie po jej
R
nogach, owijając je wokół siebie tak śmiało, jak wcześniej na parkiecie w sali balowej. Tak samo jak uśpił jej czujność i przekonał ją, że jest godnym
L T
zaufania, bezpretensjonalnym mężczyzną, podczas gdy naprawdę był najbardziej brutalnym stworzeniem, jakie kiedykolwiek przywdziało elegancki garnitur. Odepchnęła go.
– Postaw mnie. To nie są Himalaje, a ja nie jestem wystraszoną kobietą, która boi się uciec.
– Niesprawiedliwie siebie oceniasz – już nie zawracał sobie głowy zmienianiem tonu głosu. Sposób mówienia, charakterystyczne mruczenie, oto Herszt we własnej osobie. – Nigdy nie byłaś wystraszona kobietą, Karen. Byłaś istotą ognia i namiętności, i to ty pokazałaś mi światło, kiedy błądziłem w głębokiej ciemności. – Pieprzysz bzdury – była tak wściekła, że w gardle czuła bicie serca. Jej policzki płonęły. Koniuszkami palców ścisnęła mięśnie jego ramion. – Przyszedłeś tutaj zrobić ze mnie idiotkę. – Nie, przyszedłem tutaj, żeby cię uratować. 159
– Przed czym? Przed samą sobą? Przed idiotyczną chęcią bycia normalną kobietą, która mieszka w Stanach, nosi sukienki i buty na wysokich obcasach i ma kobiecy zawód? – Chyba mylisz mnie ze swoim ojcem. Ale chyba nazywałaś go ojczymem, prawda? – zapytał zjadliwym tonem. – Co wiesz o moim ojczymie? – jej głos drżał z wściekłości. – Tylko tyle, ile mogłem dowiedzieć się z Internetu – powiedział sarkastycznie. – Plus odkrycie, że kiedy wróciłaś z Nepalu, na godzinę przyjechałaś do domu, wyjechałaś i potem już nie wróciłaś. Wystarczy. Była wściekła, że ingerował w jej prywatność, węszył i zebrał
R
wystarczającą ilość informacji, żeby prawidłowo ocenić jej relację z Jacksonem Sonnetem.
– Teraz wiem, że żeby poznać pobudki twojego działania należało
L T
dowiedzieć się więcej o twojej rodzinie.
– Moja rodzina stara się nie zwracać na siebie uwagi. – mówiąc to powoli przesuwał palcami wzdłuż jej dekoltu, aż do zagłębienia między piersiami. Skorzystała z chwili jego nieuwagi i czołem uderzyła go w nos. Zrobił unik w bok.
– Dlaczego ze mną walczysz? Tego właśnie chcesz? – Jak do diabła na to wpadłeś?
– Myślałaś, że możesz ot tak sobie nosić moje bransoletki, bez żadnych konsekwencji? – Twoje bransoletki! – krzyknęła oburzona i podniosła nadgarstki tak, że znalazły się przed jego oczami. – Widziałeś te maleństwa? Widziałaś, co z nimi zrobiłam? – Zrobiłaś z nich ozdoby na nadgarstki, ozdoby, które gwarantowały, że nigdy nie zapomnisz mężczyzny, który ci je dał. 160
Jego bezczelność ją zaskoczyła. Przypomniała sobie jak uderzała w złoto, wymachując młotkiem dotąd, aż zaczęła boleć ją ręka, a plastyczny metal uległ uszkodzeniu i zmienił się ze znienawidzonych niewolniczych bransoletek w piękną ozdobę. – Jesteś szalony. – Nie. Po prostu znam cię lepiej niż ty sama. Znam cię lepiej, bo zabrałaś mnie wewnątrz siebie i dotknąłem najgłębszej części ciebie. Nieważne, jak bardzo ci się to nie podoba, przez ostatnie dwa lata czekałaś, aż po ciebie wrócę. – Czekałam pełna strachu.
R
– Nie, kochanie. – Przysunął czoło do jej czoła. – Czekałaś z niecierpliwością.
L T
Patrzyła w jego oczy, jego jasnozielone oczy mieniące się złotem. Serce łomotało jej w piersi i ledwie mogła oddychać. Z wściekłości. Na pewno nie z niecierpliwości.
– Dlaczego cię nie rozpoznałam... jak to zrobiłeś? Zmieniłeś kolor oczu? Czy nosiłeś szkła kontaktowe? Prychnął śmiechem.
–Nie uwierzysz. Moje oczy były czarne, ponieważ tak głęboko wniknąłem do serca zła, że moja dusza stała się czarna. Miał rację – nie uwierzyła.
– Jasne – przedrzeźniała go. – A oczy są zwierciadłem duszy. Jednak po jej plecach przebiegł zimny dreszcz. Dziecko złożone w ofierze... ikona... legenda, którą kiedyś opowiadał o rodzinie uwikłanej w pakt z diabłem... i to on trzymał ją w ramionach. – Owszem. Są. Spójrz na swoje oczy. Czyste i głębokie, niczym tafla wody. 161
– Przestań już... Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. – To dobrze, bo teraz nie chcę o tym rozmawiać. – A ja nie chcę rozmawiać z tobą o niczym. – W takim razie jest tylko jedna rzecz, jakiej oboje pragniemy. Poczuła, jak jego ciało się napina. – Nie! Ale było już za późno. Pocałował ją. Miała ochotę go uderzyć, jednak najpierw chciała go posmakować, był przeszywająco słodki i niewiarygodnie przejmujący. Czy
R
tego chciała czy nie, on smakował wspomnieniami, namiętnością i rozkoszą. Ta rozkosz sprawiła, że wystrzeliła gdzieś w przestrzeń, prosto do niego...
Wiatr wlatujący przez otwarte okno obok łóżka porwał kosmyk jej
L T
włosów i owinął go wokół jego podbródka, jakby brał go w objęcia. Usłyszała uderzenie butów o podłogę, kiedy je zrzucił.
Rozpiął spodnie, zdjął majtki i przywarł do niej. Jego naga męskość ocierała się o jej majtki, ślizgając się po gładkim jedwabiu. To tarcie mogło wywołać pożar – a ona płonęła w natychmiastowej reakcji.
Odrzuciła głowę do tyłu, uderzając o ścianę. To uderzenie trochę ją otrzeźwiło.
Jak mogła się nie domyślić? Jak mogła nie rozpoznać jego zapachu – skóry, zimnej wody, świeżego powietrza i tego dziwnego zapachu, właściwego tylko jemu – zapachu dzikości? Producenci świeczek zapachowych powinni mieć w swojej ofercie zapach „Herszt" i kobiety kupowałyby je tuzinami.
162
– Niech cię szlag. – Usiłowała wyplątać się z jego objęć, jak motyl złapany w siatkę. – Mam tutaj przyjaciół i oni nie pozwolą ci bezkarnie zachowywać się w ten sposób. – Twoi przyjaciele patrzyli, jak prowadziłaś mnie do swojego domku. Myślisz, że są gdzieś w pobliżu i czekają, aż będziesz piszczała z rozkoszy? Wzięła głęboki oddech, gotowa krzyczeć. Wtedy on ją pocałował. Tym razem naprawdę ją pocałował, wykorzystując jej bezbronność, pochłaniając jej smak, ponownie docierając do jej istoty, ożywiając namiętnością. To był mężczyzna, jakiego zapamiętała – emocjonalny, tak pełny życia, że pożądanie iskrzyło z jego ciała do jej ciała.
R
W całej historii świata żaden mężczyzna nigdy tak nie pragnął kobiety, jak ona pragnął jej.
L T
Trzymał ją tak, jakby była drogocennym skarbem. Jedną ręką ją podtrzymywał, drugą pieścił jej ciało, niczym kolekcjoner zachwycał się każdym szczegółem.
A ona chłonęła jego uwielbienie, reagowała czystą radością i zachwytem nad ponowną bliskością.
Jeden z jej czarnych satynowych butów wylądował na terakotowej podłodze. Kiedy jej mięśnie zaciskały się, a oddech przyspieszał, wiedziała, że ujawnia zbyt wiele z długiego, samotnego oczekiwania. Zalało ją uczucie, wzbierając jak przypływ i wypełniając opuszczone, samotne ukryte zakamarki jej duszy, które uschły z samotności. Z pragnienia go. Teraz, mając go przy sobie, rozkwitła ponownie. Kiedy oderwał usta od jej ust, próbowała odzyskać panowanie nad sobą, zanim napotka jego spojrzenie. Bo wiedziała, zawsze wiedziała, że nie była w stanie mu się oprzeć. Będzie z niej drwił. To oczywiste. Zmiana, kiedy 163
przychodziła, następowała szybko. Tak, jakby nagle przestał być nią zainteresowany, gasił ogień między nimi, pozostając zimnym i nieruchomym. Wyswobodził jej nogi, kładąc obie dłonie na jej talii. Otworzyła oczy i zobaczyła, że jego głowa powoli, bardzo powoli odwraca się, by spojrzeć w stronę łóżka. Herszt stał w bezruchu – spięty, czujny, gotowy do ataku drapieżnik. Rozdętymi nozdrzami wąchał powietrze. Jego oczy poruszały się w tę i z powrotem, próbując zobaczyć to, co niewidoczne. W ich głębi zauważyła blask czerwonego płomienia. Coś było nie tak. Spojrzała w stronę okna.
R
Zostawiła je tylko uchylone na kilka centymetrów i zabezpieczyła. Teraz
L T
było szeroko otwarte. Usłyszała odgłosy ześlizgiwania się. W ułamku sekundy Herszt puścił ją.
Uderzyła stopami o podłogę. Zachwiała się na bok, bo miała but tylko na jednej stopie.
On odwrócił się i jego oczy się zmieniły. Cały się zmienił. Na jego miejscu stała pantera, czarna, szczerząca ostre kły, stojąca na przeciw łóżka.
164
Rozdział 20 Krzyknęła i cofnęła się, opierając o ścianę. Herszt... Herszt był panterą? Czy pantera była Hersztem? Wielka, czarna, o lśniącej sierści, groźna... Ale ona się jej nie bała. Dwa lata temu w Nepalu była świadkiem nadprzyrodzonego zjawiska, kiedy dotknęła od dawna nieżyjącego dziecka, ofiarę mieszkańców wioski złożoną diabłu... i ta mała dziewczynka otworzyła oczy. Te niezapomniane niebiesko–zielone oczy, tak podobne do jej oczu.
R
Karen miała nadzieję nigdy więcej nie zobaczyć czegoś tak dziwnego, nigdy nie zbliżać się do tamtego, innego świata, gdzie żyły istoty z krainy fantazji i gdzie od tysiąca łat panowało zło.
L T
Ale Herszt zmienił się w panterę. A teraz... spod łóżka Karen wypełzła kobra królewska, wychodząc z kryjówki. Jej skóra była błyszcząca i we wspaniałych kolorach: czarnym, czerwonym i złotym.
Bestia miała około trzech metrów długości, była grubości jej uda, a jej kaptur był szeroko rozpostarty, skóra lśniła niczym klejnoty śmierci, a jej inteligentne czarne oczy śledziły ruchy pantery. Ruchy Herszta. Karen jednak była przerażająco pewna, że wąż zdawał sobie sprawę z jej obecności i podejrzewała, że zaraz zamorduje ją z lubością. Skąd, u diabła, ona się tu wzięła? Jakim cudem była tak duża? Możliwa była tylko jedna odpowiedź: ten wąż, podobnie jak Herszt, był człowiekiem, który zmieniał się w istotę z piekła rodem, aby prześladować, ukrywać się i pozbawiać życia z zadziwiającą skutecznością. Herszt powiedział, że wpadł w serce zła. Przylgnęła do ściany. Paznokciami drapała tapetę. 165
W jednej chwili zrozumiała – pakt z diabłem. Herszt opowiedział jej o tym w dniu, kiedy dotknął ikony i poparzył sobie dłonie. Pakt z diabłem... to był skutek. Dziwnie wyglądała pantera mająca koszulę Herszta na sobie, rozpiętą pod szyją, z podwiniętymi rękawami. Wąż zakołysał się hipnotycznie. Ani jeden mięsień nie poruszył się na gładkim ciele pantery. Bez ostrzeżenia kobra plunęła jadem. Srebrzyste krople jadu oblały pysk pantery. Pantera krzyknęła z bólu, a jej ciało zaskwierczało. Trucizna kapała na podłogę, ciężka jak rtęć i równie śmiertelna.
R
Pantera zachwiała się, potem skoczyła do góry i obróciła się w powietrzu. Jej czarne pazury rozcięły rozpostarty szeroko kaptur kobry.
Pantera wylądowała na łóżku i wyskoczyła przez okno.
L T
W porównaniu z nocami pełnymi koszmarów to było o wiele bardziej przerażające.
Wąż podniósł się, wijąc się w przód i w tył w poszukiwaniu kota. Jego krew ochlapała ściany i podłogę. Przewróciła głośniki, zrzuciła płyty ze stojaka, trzasnęła zegarem w przeciwległy kąt pokoju. Karen powoli przesuwała się wzdłuż ściany, z oczami utkwionymi w śmiercionośnym, zwijającym się gadzie, rozpaczliwie próbując nie przyciągnąć jego uwagi i nie wejść mu w drogę.
Wzburzenie węża stopniowo uspokajało się. Utkwił swój wzrok w Karen i wydawał się prawie uśmiechać, a jego język wił się w drwiącym zniecierpliwieniu. Chyba uwierzył, że Herszt opuścił ich oboje. Ha! Więc wąż nie był tak sprytny, jak Karen się wcześniej obawiała. 166
Ale gdzie był Herszt? Czy trucizna dostała się do jego oczu i stracił wzrok? Czy musiała ratować się sama? Będzie próbowała. Jasne, że będzie próbowała, ale kiedy ta bestia podniosła się i wstała z ogromną zręcznością, Karen zdała sobie sprawę, że jej ogromna głowa sięgała do wysokości jej gardła. Rzuciła się w stronę drzwi, ale wąż zastąpił jej drogę. Błysnęły kły jadowe. Cofnęła się.
R
W oczach węża lśnił czerwony płomień. Jego ciało pełzło do niej szybkimi ruchami.
Chciała krzyczeć, ale nie mogła złapać oddechu. Chciała uciekać, ale nie
L T
miała dokąd. Postawiła jedną stopę za drugą, usiłując uniknąć zablokowania i stać na nogach. Jej umysł szalał. Jeżeli udałoby jej się skoczyć na materac, odbić się i wyskoczyć przez okno, może i byłaby ranna, ale i wolna. Mogłaby uciec i krzyczeć, nadeszłaby ochrona i...
Cofnęła się i, potykając się, upadła do tyłu na coś wielkiego, ciężkiego, coś, co zwinęło się pod jej stopami. Próbowała odzyskać panowanie nad sobą. Jej stopy ślizgały się po podłodze. Opadła na podłogę. Na podłodze leżał skórzany but Herszta. Potknęła się o but Herszta. Podniosła wzrok, zobaczyła nad sobą kobrę, z czarnymi oczami, obnażonymi białymi kłami, lśniącymi w gotowości. Złapała ciężki but i cisnęła nim, celując w długie ciało bestii, balansujące nad podłogą. Wąż upadł, wytrącony z równowagi. Jednak błyskawicznie podniósł się, wściekły za jej atak. Zaraz umrze... Wtedy pantera znowu wskoczyła do środka, na łóżko, potem zeskoczyła z materaca i rzuciła się na węża, roztrzaskując jego głowę o ścianę. 167
Ogromnymi zębami kot rzucił kobrą w górę, potem strzelił jego kręgosłupem, aż dało się słyszeć głośne pęknięcie. Trysnęła krew. Upiorny stwór zwijał się na podłodze w śmiertelnych mękach. Ogromna pantera stała nad nim, ciężko dysząc, z pyskiem purpurowym od krwi – i śladami wypalonymi przez jad na policzku i obu powiekach. Ten kot to był Rick, a Rick to Herszt. Jej najdziwniejsze koszmary zmaterializowały się w prawdziwym życiu. Cofnęła się w stronę okna, wiedząc, że ucieczka była daremna, wiedząc, że musiałaby najpierw wydostać się z tego koszmaru, gdzie ogromne kobry plują śmiercionośnym jadem, a
R
człowiek, którego tak dobrze znała, tak naprawdę nie był człowiekiem. Wąż konał w agonii, uwikłany w nieodwracalną serpentynę śmierci.
L T
Jednocześnie pantera jęknęła i zaczęła zmieniać się w człowieka. Nie mogła oderwać przerażonego, zafascynowanego wzroku od widoku, kiedy czarne futro zmieniło się z powrotem w skórę, a ramiona i klatka piersiowa wypełniły koszulę, kości nóg wyciągnęły się i wyprostowały, pazury stały się na powrót palcami u dłoni i stóp, twarz zyskała wyraźnie zarysowany podbródek, wydatny nos i jedno błyszczące, jasnozielone oko. Drugie oko było zamknięte, a powieka spuchnięta, z oderwaną i krwawiącą skórą. Rick – Herszt, czy jakkolwiek siebie nazywał – ponownie był prawie człowiekiem. Prawie.
Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Nie, nie, nie – wymamrotała, jakby to miało przywrócić ją do rzeczywistości. Tymczasem za nim, górna część ciała węża podniosła się; wyszczerzył kły, a jego czarne, pozbawione powiek oczy utkwione były w Herszcie. Karen zastygła w bezruchu z przerażenia. 168
– Nie! – krzyknęła. Ale było już za późno. Wąż wbił swoje kły głęboko w udo Herszta. Błysk zwycięstwa zalśnił w oczach bestii, ale tylko na chwilę. Herszt chwycił kobrę za kark, pociągnął i trzasnął nią o ścianę. Czaszka pękła. Wąż upadł, nareszcie nieżywy. A Herszt dokończył swoją przemianę, zmienił się w człowieka. Za późno. Podbiegła do niego szybko. – Jesteś cały? Odsunął ją ręką. – Nie! – Pozwól mi wezwać pomoc. Sięgnęła po telefon.
R
– Nic już nie poradzisz na ten jad. Musisz teraz odejść. – Mogłeś umrzeć!
L T
– To mało prawdopodobne – odparł. Obiema rękami trzymał nogę. Jedna powieka była tak spuchnięta, że nie było widać oka. Skóra nad drugim okiem była otarta i brudna, jakby próbował mocno ścierać jad. – Oni szukają ikony. Nic bardziej nie przyciągnęłoby jej uwagi niż to jedno słowo. – Jakiej ikony?
– Ikony Madonny. Tej, którą znalazłaś w Nepalu. Kiedy nadal udawała, że nie wie, o co chodzi, powiedział niecierpliwie: – Masz ją w torbie razem z portretem matki.
– Skąd wiesz, co mam... Przeszukał jej pokój. To był Herszt, to jasne. A Herszt był panterą. Strzegła tej ikony, trzymała ją w ukryciu, nigdy nikomu nie powiedziała o ciele tej dziewczynki, o jej oczach i sposobie, w jaki patrzyły na Karen... i tylko jeden człowiek wiedział ikonę. 169
Ten człowiek. – Powiedziałeś im, że ją mam – powiedziała oskarżycielskim tonem. – Nie powiedziałem. – Jasne. – Wzbierał w niej gniew. – Bo przecież jesteś istotą honoru. Skąd wiesz, czego oni chcą? – Śledziłem ich i podsłuchałem, co mówili. Przyszedłem, żeby cię ostrzec. Przypomniała sobie ostatnich kilka dni. – Nie spieszyłeś się z tym ostrzeganiem.
R
– Nie wiem, jakim cudem tak szybko cię znaleźli. – Podniósł, a potem opuścił ręce. – Ale nie musisz powtarzać moich błędów. Posłuchaj mnie i ubierz się.
L T
Spojrzała na zmiętą sukienkę.
– No dobrze –westchnęła, podeszła do szafy, zdjęła sukienkę i rzuciła na ziemię.
– Mój samolot czeka na lotnisku – zawołał. – Umiesz pilotować? – Przecież wiesz o mnie wszystko. Tego nie wiesz? Wyciągnęła stertę wytrzymałych ubrań, które nosiła, kiedy pracowała na budowach.
– Twoja licencja pilota jest aktualna. Naprawdę wiedział o niej wszystko.
– Zadzwonię i nakażę, żeby przygotowali samolot. Lecisz do Kalifornii. – Co jest w Kalifornii? Ubierała się w takim pośpiechu, że czarną koszulkę założyła na lewą stronę. Nie zawracała sobie głowy jej wywracaniem. – Mój brat. Właściciel Wilder Winery. Bardzo bystry facet i wpływowy. On może cię ochronić. Kiedy dojedziesz na lotnisko, szukaj samolotu. Upewnij się, że nie masz nadbagażu w postaci kolejnego Varinskiego. 170
Miała na sobie dżinsy z ciężkim paskiem, czarną koszulkę, buty do wspinaczki i lekką kurtkę – oraz ukryte pod długimi rękawami złote bransoletki. – Co to jest Varinski? – zapytała. Wskazał w stronę węża. – To jest Varinski. Zatrzęsła się, wzięła z łóżka kołdrę i przykryła nią długie, pokręcone ciało. Herszt mówił dalej: – Zadzwonię do mojego brata. Kiedy wylądujesz na lotnisku hrabstwa Napa, on się wszystkim zajmie. – Miałabym zaufać twojemu bratu?
R
– Czasami musisz komuś zaufać, Karen Sonnet. – Jego ciało oblało się
L T
potem, wzdrygnął się i skrzywił z bólu. – Nie masz wyjścia. Teraz już idź. Wiedziała, jak odejść nie oglądając się za siebie. Już kiedyś tak od niego odeszła. I od swojego ojca. Teraz wzięła torbę i plecak, podeszła do drzwi, otworzyła je, wyszła i zamknęła je za sobą.
171
Rozdział 21 Herszt patrzył, jak Karen znika z jego życia. Tak będzie dobrze dla niej. Był zadowolony, że poważnie potraktowała zagrożenie, jakie stanowili dla niej Varinscy. Był zadowolony, że gotowa była zrobić wszystko, żeby chronić ikonę. On na to zasłużył, na samotną śmierć w męczarniach, utratę wzroku. Ale po tym wszystkim, co tutaj zaszło, nie chciał skonać leżąc na podłodze jej domku. Ona potrzebowała go żywego. Musiał mieć pewność, że przeżyła. Była jego światłem na tym świecie, ale niestety musiała odejść.
R
Cienka nić bólu przeszywała każdy nerw jego ciała, oddychał ciężko,
L T
powoli, aż przezwyciężył ból.
W ciągu tego roku, który spędził w piekle, nauczył się kontrolować ból. Tak naprawdę wiele się nauczył.
Wiedział, jak przeżyć w nieustannej ciemności, przy braku powietrza, podczas poddawania torturom. Co ważniejsze, nauczył się planowania i samodyscypliny.
Tak, samodyscyplina. To była jedyna rzecz, o jakiej ciągle ględził mu jego ojciec i w końcu się jej nauczył. Tyle, że nie w stosunku do Karen. Wszystko zaplanował: zbliżenie się do niej, złagodzenie jej lęków, uwiedzenie, pokazanie jej, że był mężczyzną innym od wszystkich, potem grzeczne wyjaśnienie, że grozi jej niebezpieczeństwo, wydostanie jej stąd i zawiezienie do jego rodziców. Tylko ktoś popsuł mu szyki. Karen. Karen, z jej chłodnym dystansem, różowym lakierem na paznokciach stóp, i nieufną grzecznością. Karen w czarnej sukience, z 172
upiętymi włosami odsłaniającymi kark, pragnącą kochać się z Rickiem Wilderem, podczas kiedy na nadgarstkach nosiła bransoletki Herszta. Karen, i jej chwilowe, bezpośrednie, płomienne pocałunki – zanim zorientowała się, kim on jest. Była jedyna kobietą, która kiedykolwiek ośmieliła się go uderzyć – i to dwa razy. Nie przechwalał się tym. Ale to świadczyło o tym, jak go zauroczyła. Kobra, pieprzona kobra, opluła go trucizną, ukąsiła go i wypełniła śmiercią. Pakt, który Varinscy zawarli z diabłem załamywał się, i gotowi byli zrobić wszystko – nawet posunąć się do sabotażu, tortur, morderstwa – żeby temu zapobiec.
R
Herszt przechodził do innego świata. Był w stanie myśleć tylko o Karen i
L T
o tym, jak bardzo chciałby znowu ją kochać.
Zrobiłby wszystko, co w jego mocy, żeby przeżyć. Musiał pokonać trudności. Musiał walczyć. Nie mógł po prostu leżeć i umierać. Utkwił wzrok w spodniach od garnituru porzuconych na podłodze parę metrów od niego. Kiedy je zrzucał, wydawało mu się, jak się okazało niesłusznie, że tej nocy będzie szczęśliwy. Oddychał równo, jego puls był powolny i miarowy, powoli rozciągnął się na podłodze, aż dotknął jednej nogawki spodni. Pociągnął je do siebie, mnąc materiał, aż zdołał dosięgnąć kieszeni i wyciągnąć nóż sprężynowy, który tam trzymał. Za dotknięciem guzika wyskoczyło krótkie, spiczaste ostrze. Mieniło się w świetle, jego wybawca, o ile coś mogło go uratować. Odwrócił się, żeby zobaczyć, gdzie dokładnie ukąsiła go żmija. Nie był w stanie; kobra wbiła mu kły jadowe w górną część uda z tyłu.
173
Pomimo to udało mu się i zobaczył, że mógłby upuścić jad z dużą ilością krwi. Co miał do stracenia? Napiął nadgarstki i przygotowywał się, aby działać po omacku – wtedy wróciła Karen. Była olśniewająca. Pragnął jej. Powiedział więc jedyną rzecz, która miała sens: – Zabieraj się stąd do diabła. – Nie mów mi, co mam robić! – krzyknęła. Wniosła obie torby, upuściła je na podłogę i nogą popchnęła drzwi, zatrzaskując je. – Daj mi ten głupi nóż. – Musisz już iść.
R
Podeszła do niego i wyciągnęła rękę, a jej oczy błyszczały z oburzenia. – Pójdę, kiedy ty będziesz mógł iść ze mną. A teraz zajmiemy się tym, zanim następny z twoich głupich, oślizłych przyjaciół wyskoczy gdzieś zza rogu. Chyba, że zamierzasz leżeć tak na podłodze i jęczeć w agonii.
L T
Była zła na siebie za to, że wróciła. Ale to sprawiło, że zrobiło mu się cieplej na sercu i zwiększyło jego determinację. Będzie żył. – Skoro tak to widzisz...
Wręczył jej nóż w nadziei, że nie była na tyle wściekła, żeby wykorzystać szansę i wbić mu go w serce. Przewróciła go na brzuch.
– Będzie piekło – ostrzegła. – Już piecze.
Czuł, jak jad przenika do komórek jego ciała, do żył, do silnych mięśni nogi. Dwoma pewnymi ruchami Karen przecięła skórę i mięśnie. Zaczął zwijać się z bólu. Trysnęła krew i spłynęła po jego nodze. – Czy sprawiam ci ból? – spytała. – Tak – odparł. 174
– To dobrze. Sięgnęła do krawędzi stołu obok łóżka i włączyła lampkę. – Pamiętasz, jak wygląda jad? – Gęsty, srebrzysty, ma konsystencję rtęci. Kiedy jad dostał się do jego oka, piekło go jak diabli, podrażnił skórę i nic już nie mógł z tym zrobić. Nie było sensu teraz o tym myśleć. Jednak trucizna mogła wydostać się z oka na podłogę, albo kiedy na zewnątrz wylądował twarzą w kwiatach. Jeżeli jakimś cudem udało się uratować jego wzrok, to dobrze, ale nadal czuł, jak pozostałe tam cząstki trawiły jego skórę...
R
– Trucizna jest tutaj, przykleiła się do twoich mięśni. Przewróć się na bok – Karen popchnęła go. Zrobił, jak mu kazała.
L T
– Dlaczego to robisz?
– Bo mam dość martwienia się o ciebie i zastanawiania się, czym mnie znowu zaskoczysz.
– Więc zamierzasz zająć się mną, żebym więcej cię nie zaskoczył? – Też, ale potrzebuję pomocy, żeby przeżyć dzisiejszą noc, a ty jesteś moją najlepszą możliwością. – Nie w tym stanie. – Zamknij się.
Za pomocą końcówki ostrza noża wycisnęła na podłogę pierwszą kroplę trucizny, potem kolejną. Wytoczyły się i połączyły ze sobą jak rtęć. – Niedobrze – mruknęła. – Dlaczego? – Srebrna otoczka została w twoim ciele. Nie ruszaj się. Pobiegła do łazienki. Słyszał, jak otwiera jedną szufladę za drugą. Karen sprawiła, że 175
poczuł się pełen nadziei, dobrej myśli. Wróciła z butelką wody utlenionej, zwojami gazy, apteczką i butelką płynu do płukania ust. Nie chciał wiedzieć, co zamierzała zrobić z płynem do płukania ust. – Nie mam zestawu na ukąszenia węża. Więc muszę spróbować tym. Uklękła obok niego. Odwróciła go na brzuch i polała ranę wodą utlenioną. Bolało jak cholera. Odwróciła go z powrotem na plecy, żeby trucizna wyciekła. – Bez zmian. Nie wycieka. Spróbujemy jeszcze raz. Zrobiła tak, jak powiedziała, przez cały czas mówiąc do niego i próbując odwrócić jego uwagę.
R
Wiedział o tym i doceniał to. Jednak działała coraz bardziej gorączkowo. W końcu wysapał:
L T
– Nie jestem tego wart. Idź już. Pamiętaj, mój samolot, mój brat... Odwróciła go na brzuch.
– Doskonale wiem, kiedy mam odjeść. – Była blada z wściekłości, że śmiał zasugerować, że było inaczej.
Dzięki Bogu. Jeżeli wystarczająco ją zdenerwował, szybciej stąd pójdzie i być może uda jej się uratować siebie, ikonę i jego rodzinę. Zamiast tego ona zrobiła najbardziej odważną rzecz, jaką w życiu widział – i zarazem najgłupszą – oparła kolano o jego plecy, przytknęła usta do rany i wyssała z niej truciznę.
176
Rozdział 22 Karen wypluła krew i truciznę na podłogę. Herszt zrzucił ją z siebie i odepchnął. Ledwie słyszała, jak krzyknął: – Oszalałaś? Najpierw posmakowała trucizny, której smak rozdarł jej zmysły jak kwas. Potem do jej kubków smakowych dotarła jego krew i... Varinski miał na głowie kask i ubrany był w kamizelkę kuloodporną. W uszach miał śruby zamiast kolczyków. Nóż trzymał schowany w kaburze, która
R
była przytwierdzona do jego boku, a jego dłonie pokrywała stał. Jego ramiona były mocne i umięśnione. Miał twarz Neandertalczyka – szeroką szczękę, wysokie czoło, jedną kość policzkową złamaną i przesuniętą w stronę oka.
L T
Przystąpił do walki, odsuwając na bok ludzi Herszta, jakby byli wykałaczkami. Był masywny, odporny na ból, szybki jak błyskawica... a jego wzrok utkwiony był w Herszcie.
Walka na śmierć. Herszt na to zasłużył. Ruszył na spotkanie z nim.
Spotkali się w okrutnym pojedynku.
Herszt rzucił się na Varinskiego, atakując go kłami i pazurami, ale to nie był zwykły demon. On miał talent do zabijania. Nie zawracał sobie głowy używaniem noża czy pistoletu, ale zaczął bić Herszta pięściami obleczonymi w metal, z każdym ciosem wyrywając kawałki ciała. Herszt zamachnął się nożem, rozdzierając skórę na szyi, nogach i twarzy Varinskiego, ale Varinski otrząsnął się, nie przerywając walki. Poruszał się szybko, używał rąk i pięści, pokazując znajomość profesjonalnych technik samoobrony. Herszt dyszał, a oddech ciążył mu w płucach. Przegrywał. Po raz pierwszy odkąd był chłopcem, przegrywał walkę. Szybko rozważył swoje 177
możliwości. Jeżeli zmieni się w panterę, co prawda uda mu się uciec, ale... jego ludzie byli zasypani, ranni, zabici lub uwięzieni. Nie. Zostanie z nimi. I wydostanie ich stąd. Varinski okrążył go; potem rozejrzał się, słysząc krzyk z oddali. Herszt zaatakował brzuch Varinskiego – i zadał mu jeden potężny cios pięścią w klatkę piersiową. Herszt stracił przytomność, a kiedy się obudził, leciał w powietrzu. Ponownie stracił przytomność, stoczył się z klifu i uderzył w skały. Nadeszło orzeźwienie. Karen poczuła w ustach smak płynu do płukania
R
ust. Wypluła to, co miała w ustach i odepchnęła rękę Herszta i butelkę z płynem. – Sukinsyn!
L T
Trzymał ją na kolanach. Potrząsnęła ramionami.
– Nic ci nie jest? Wiesz, jak silna jest ta trucizna? Oszalałaś? – Tak. Tak. I tak. – Wyplątała się z jego ramion i pobiegła do łazienki. Czuła, jak ciąży jej żołądek. Zwymiotowała do sedesu. Tkwiła tam przez chwilę, jej umysł wirował jak karuzela, a ona próbowała zebrać myśli i zrozumieć, co się z nią działo.
Pochylając się nad umywalką, obmyła twarz wodą i spojrzała w lustro w swoje udręczone oczy.
Spróbowała jego krwi i przeniosła się w inne miejsce i inny czas. To zdarzało się już wcześniej, w jego namiocie, kiedy byli w Himalajach, ale tylko na krótko. Tym razem widziała, czuła, doświadczyła tej wizji. Znalazła się w jego skórze, i to był jej koszmar. Spadała z klifu i uderzyła o skały, i doznała potwornych obrażeń wewnętrznych. Mogła... nie, to on mógł zginąć powolną śmiercią w męczarniach. Tak się jednak nie stało. Zadrżała. 178
Ale on cierpiał. Teraz o tym wiedziała. Jednak przeżył, żeby uratować jej życie. Jeżeli teraz nie pokona wstrząsu i nie poradzi sobie z tą sytuacją, umrze tutaj, na podłodze jej domku. Nawet Herszt zasługiwał na coś lepszego. Napastnik pod postacią węża to nie był koniec ich kłopotów. Musieli prędko uciekać. Znowu obmyła twarz zimną wodą, umyła zęby i wyszła. Herszt już wstał na nogi. Udało mu się założyć spodnie, a teraz właśnie szamotał się z zamkiem. – Pozwól, że najpierw obejrzę ranę. – Już jest mi lepiej.
R
Skóra na jego twarzy była szara, źrenice zwężone, co zdecydowanie przeczyło jego słowom.
– Pozwól, że sama to ocenię – powiedziała i popchnęła go, tym razem
L T
trochę delikatniej. – Trzeba to szybko zabandażować. Spójrz, krew cieknie na podłogę – wskazała na kałużę wokół jego stóp.
– Chyba tak. Tylko już tego nie dotykaj – poprosił i odsłonił ranę. Gazą oczyściła zranione miejsce.
– Krew jest czysta, nie widzę śladów jadu. – Przyłożyła kolejny tampon z gazy i spojrzała na jego rękę kurczowo zaciśniętą wokół drążka przytrzymującego baldachim. – Z resztą trucizny twój organizm musi poradzić sobie sam.
Spojrzał na nią. Jego policzek pokryty był bolesnymi, czerwonymi pęcherzami, jedno oko było niewidoczne z powodu spuchniętej powieki, a czoło błyszczało od potu. Jednak ręka, którą wyciągnął w jej stronę była pewna i spokojna; pogładził jej policzek, jakby to ona potrzebowała otuchy. – Nie martw się. Pożyję jeszcze tyle, żeby zabrać cię na pokład samolotu i zawieźć w bezpieczne miejsce. 179
– Nie to miałam na myśli... No tak, powiedziała mu wcześniej, że ratuje go, ponieważ jest jej najlepszym gwarantem bezpieczeństwa. Czy jej uwierzył? I czy sama w to wierzyła? Niezdarnie naciągnął spodnie. Pomogła mu zapiąć zamek i pasek. Potem popchnęła go na krzesło i skierowała światło lampki na jego twarz. Ostrożnie oczyściła rany. – To oko wygląda na nieruszone. A drugie? Możesz je otworzyć? – Nie. Ale nie trafił bezpośrednio w gałkę oczną. Jest szansa, że
R
zachowam wzrok. – Był taki spokojny. Taki pewny siebie. – Zadzwoniłem wcześniej na lotnisko. Samolot powinien być już gotowy. Musimy jak najszybciej dostać się na lotnisko, potem polecimy w stronę gór.
L T
– Zamówię samochód.
Podniosła telefon i zaczęła wybierać numer, ale po chwili zawahała się. Hotel posiadał centralę telefoniczną i rozmowy nie zawsze były poufne. Zadzwoniła więc do Diki. Kiedy skończyła rozmawiać pomogła mu założyć skarpety i buty.
Po kilku minutach rozległo się ciche pukanie do drzwi. Wyjrzała przez wizjer.
To była pokojówka. Ukłoniła się i uśmiechnęła. – Panno Karen – zawołała. – Przyniosłam butelkę wina, którą pani zamawiała. To mówiąc, uniosła butelkę, żeby Karen i każdy, kto ewentualnie na nich patrzył, mógł ją zobaczyć. Karen wpuściła ją do środka. Kiedy Dika zobaczyła bałagan, jaki panował w środku – roztrzaskany odtwarzacz dvd, gładki, mieniący się wszystkimi kolorami tęczy ogon węża wystający spod kołdry i mężczyznę na krześle – jej uśmiech zniknął. 180
– Co się stało? – Zostaliśmy napadnięci. Dika spojrzała na Herszta. – Czy to jest mężczyzna, którego się pani obawiała? – Tak, ale on uratował mi życie. – Znowu – wtrącił Herszt. – Ostatnim razem odebrałeś swoją zapłatę – rzuciła Karen. – Więc w rewanżu ratuje panienka jego życie? – Dika zmierzyła go od stóp do głów. – Przystojny diabeł. Rozumiem, dlaczego to robisz. – Powiedziałaś mi, że mam zaufać instynktowi. W tym przypadku
R
podpowiada mi, że muszę zabrać go stąd tak, żeby nikt nas nie widział. I to szybko.
L T
Karen czekała, zastanawiając się czy Dika będzie z niej kpiła. Jednak w miejscu łagodnej, uśmiechniętej pokojówki pojawiła się inteligentna, stanowcza i twarda kobieta.
– Jasne. Daj mi pięć minut. Zaraz wrócę – powiedziała i wyszła. Karen wyciągnęła z lodówki dwie butelki wody i dała mu jedną. Wstrząsnął nim silny dreszcz. Miał tak wysoką gorączkę, że poczuła ciepło w miejscu, gdzie stała. W tej chwili zdała sobie sprawę, jak nieodpowiednią osobą była do mierzenia się z takim zadaniem. Znała zaledwie podstawy udzielania pierwszej pomocy. Nie potrafiła walczyć z demonami, które zmieniały się w bestie. Położyła butelkę na jego karku, w nadziei, że go ochłodzi i powiedziała: – Jestem normalną, rozsądną kobietą, która potrafi organizować przyjęcia i w błyskawicznym tempie poradzić sobie z dekoracjami. Jak mam ci teraz pomóc? 181
– Rozsądną, owszem – mruknął, wziął od niej butelkę, odkręcił i napił się. – Ale normalna nie jesteś. Potrafisz wybudować hotel, pobić mężczyznę, przeżyć wędrówkę przez Himalaje. W tej chwili nie potrafię wyobrazić sobie u mojego boku nikogo lepszego. Nie chciała słyszeć wyrazów jego uznania – a jednak ją wzruszył. – Wypij wszystko – powiedziała cierpko. – To wypłucze truciznę. Kiedy pił, uśmiechnął się i wtedy bardzo przypominał Ricka Wildera. – W samolocie mam sprzęt do przetrwania w trudnych warunkach – powiedział. – Plus sprzęt w twoim plecaku. Poradzimy sobie. – Przeszukałeś cały mój bagaż?
R
Napiła się wody, z ponurą świadomością, że sama też połknęła kilka kropli trucizny. I kilka przerażających kropli jego krwi.
L T
– Zaraz po waszej pogawędce na patio – powiedział, uśmiechając się, i wskazał na rozsuwane drzwi.
Odsunęła butelkę od ust, rozlewając wodę. –Słyszałeś jak rozmawiałam z Diką?
Oblał ją zimny pot. Słyszał każde słowo, które wypowiedziała nim? O swoich obawach?
Nawet teraz, kiedy był śmiertelnie chory, patrzył na nią z bezczelnym uśmiechem na ustach.
– Dika była bardzo pomocna. Gdyby nie przekonała cię, żebyś została, musiałbym posunąć się do innych metod. – Niech cię wszyscy diabli. Powinnam teraz sobie pójść i zostawić cię sępom na pożarcie. Ujął jej nadgarstek i pocałował go. – Za późno na to. Nawet, jeżeli teraz umrę – a to jest możliwe – wrócę po ciebie. 182
– Jesteś łajdakiem. Odwróciła się od niego, podeszła do okna i odsłoniła zasłonę, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Co z nią było nie tak, że jego wyznania jednocześnie jej pochlebiały i zawstydzały ją? Dlaczego ze wszystkich mężczyzn na świecie pozwoliła się zniewolić właśnie Hersztowi? Dostrzegła Dikę, pchającą przed sobą swój wózek pokojówki, zmierzającą do domku Karen. Rok wcześniej, kiedy Karen została zatrudniona w Aqua Horizon Spa and Inn, Dika przybyła tutaj z misją dopilnowania, żeby Karen Sonnet była bezpieczna, i że przepowiednia zostanie wypełniona.
R
Varinscy zaatakowali nagle i brutalnie i Dika musiała wydostać stąd Karen i Wildera.
Zapukała do drzwi i zawołała wprawionym, miłym głosem pokojówki:
L T
– Posprzątam to rozlane wino, panno Karen.
– Wejdź, Dika. Dziękujemy ci – odpowiedziała Karen równie miłym tonem. Bystra dziewczyna, doskonale zrozumiała powód tego wybiegu. Dika zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz. Otworzyła bok wózka i powiedziała do Wildera: – Wskakuj.
Wilder skinął głową i powoli wstał z miejsca. Widać było, że każdy ruch sprawiał mu ból.
Widząc jego niezdarność, Karen zaklęła siarczyście w wielu językach. Może i go nie znosiła, ale nie mogła patrzeć, jak cierpi. Obejmując go ramieniem w pasie, Karen pomogła mu podnieść się z miejsca i wejść do wózka. Dika położyła na nim torbę Karen i zamknęła wózek. Dika, Karen i ich ukryty pasażer wyszli z domku.
183
Karen pomogła Dice pchać wózek – Wilder ważył chyba tonę i koła grzęzły w żwirowej ścieżce – a idąc gawędziły sobie po cichu na tematy, o których mogły rozmawiać dwie zaprzyjaźnione kobiety pracujące razem. Jednak Dikę przeszył dreszcz. Varinscy! Oni tam byli, i szykowali się do ataku... Bez przeszkód dotarli na parking. Karen spojrzała na jasno oświetlone wejście do hotelu, potem na białą furgonetkę z pralni, która przed nim zaparkowała. Spojrzała na swoje dłonie, które coraz mocniej zaciskała w pięści. Stawiła czoła niebezpieczeństwu, i obawiała się próby.
R
Dika nie mogła nic poradzić na jej strach, ale mogła pomóc jej pokonać kolejny etap jej podróży. Z furgonetki wyskoczyło dwóch mężczyzn, którzy podnieśli wózek Diki i wstawili go do środka.
L T
– To są moi ludzie, Romowie z mojego plemienia. Zawiozą was na lotnisko. – Dika położyła dłoń na głowie Karen. – Błogosławieństwo, szczęście i siła niech będą z tobą.
Karen uściskała ją, wskoczyła do samochodu i pomachała. Po chwili kierowca dodał gazu i zniknęli w ciemności.
Dika odwróciła się, zamierzała wrócić do bezpiecznego świata przez jasno oświetlone wejście do hotelowego holu.
Jednak, kiedy tak szła, narastało w niej poczucie, że ktoś ją obserwuje. Wyciągnęła nóż z rękawa i spojrzała za siebie. Zaczęła nasłuchiwać. Szła coraz szybciej. Była prawie przy drzwiach – kiedy ktoś wyszedł z zarośli. A może raczej coś. Spiczaste uszy sterczały na czubku głowy. Futro pokrywało jego szyję i policzki, jednak nos i oczy były ludzkie. 184
To było to, czego Romowie bali się najbardziej – nowa postać Varinskiego, istota, która była czymś pomiędzy zwierzęciem a człowiekiem. – Nie powinnaś była tego robić – powiedział powoli, jakby mówienie sprawiało mu ból. Dika mogła być bezpieczna tylko wewnątrz. Zrobiła krok w bok. – Przepraszam, chcę przejść. Próbowała go ominąć. Zastąpił jej drogę, uśmiechając się. – Powiedziałem, że nie powinnaś była tego robić. – Chcę wejść do środka.
R
– I tak ich dopadniemy... ale teraz rozprawię się z tobą. – Skoczył na nią, szczerząc ostre kły.
Szybkim ciosem noża okaleczyła mu twarz. Zawył z bólu.
L T
Dika rzuciła się w stronę wejścia.
Kiedy otworzyły się automatyczne drzwi, zaczęła krzyczeć ile sił w płucach.
Zobaczyła portiera patrzącego na nią z przerażeniem, oraz recepcjonistę obiegającego ladę.
Potem bestia chwyciła ją w swoje szpony. Zatopił zęby w jej szyi. I kiedy tak krzyczała, rozrywał ją na strzępy na nieskazitelnie czystym chodniku przed Aqua Horizon Spa and Inn.
185
Rozdział 23 Furgonetka gnała ulicą, a ciemny granat nocnego nieba powoli ustępował miejsca jasnemu błękitowi brzasku. Karen otworzyła wózek Diki i pomogła Wilderowi wydostać się z niego. Poruszał się niezdarnie i powoli. – To wszystko przez ten jad – mówił, wychodząc. Sufit był niski; pochylił się, aby nie uderzyć się w głowę. – Czuję się, jakbym miał sto lat. – Spojrzał na nią uważnie. – A ty, odczuwasz działanie jadu?
R
– Czuję mrowienie w koniuszkach palców, jakby były odmrożone. Ujął jej dłonie, obejrzał skórę i uważnie przyglądał się palcom. – Naprawdę nieźle sobie radzisz.
L T
– Niewiele tego dostałam w porównaniu do ciebie. – Uratowałaś mi życie.
Miał gorączkę, prawdopodobnie straci oko, ledwie mógł się poruszać, i jeszcze się o nią martwił. Dodawał jej otuchy, za co była mu bardzo wdzięczna.
– Teraz jesteśmy kwita – stwierdziła.
Uśmiechnął się. – Ale ja cię związałem. Więc będziemy kwita, kiedy i ty zrobisz to samo ze mną.
– Na pewno tak zrobię, możesz być tego pewien – oświadczyła i wyrwała ręce z jego objęć. – I zepchnę cię ze zbocza. – Masz prawo źle mi życzyć – mówiąc to drżał z zimna. Odwrócił się od niej. – Ale może nie będziesz musiała tego robić. – Zdaję sobie z tego sprawę – mruknęła. Pochyliła się nad wózkiem i znalazła stos czystych ręczników. Dwa z nich zarzuciła mu na ramiona, żeby go rozgrzać. Kolejnym otarła mu pot z twarzy. 186
Kiedy kierowca nagle wcisnął pedał gazu, uderzyła z hukiem o tylne drzwi furgonetki. – Varinscy. Herszt stał nieruchomo, jedną ręką podpierając się o sufit furgonetki, drugą o bok. Wyjrzał przez tylną szybę. Karen podniosła się i też wyjrzała. Za nimi jechał czarny hummer z przyciemnianymi szybami; bardzo szybko ich doganiał. Prywatne lotnisko było dziesięć minut drogi od hotelu. Mieli już do przejechania niewielki odcinek drogi. – Nigdy nam się nie uda – powiedziała, wzdychając głęboko. Wtedy
R
mężczyzna siedzący na miejscu pasażera furgonetki otworzył drzwi – przy prędkości stu trzydziestu kilometrów na godzinę! – wychylił się i wyrzucił coś na drogę.
L T
Karen patrzyła, jak niewielka kula toczy się i pęka, po czym wysypują się z niej stalowe gwiazdki i pokrywają asfalt.
Hummer przejechał obok nich i zjechał z drogi. Miał podziurawione opony.
Karen odetchnęła z ulgą i odwróciła się w stronę Herszta, chcąc wyrazić swoją radość, wtedy drzwi ścigającego ich auta otworzyły się. Ze środka wyskoczyły trzy wilki. Za nimi wyleciał sokół. Na koniec z samochodu wyskoczyła ogromna pantera.
Kiedy biegła, jej ciało falowało a jej cętki lśniły w promieniach wschodzącego słońca. Karen zadrżała z przerażenia, bo wiedziała... znała prawdę o tych bestiach, które pochodziły z samego serca zła, które były w stanie zamordować ją i każdego, kto stanął na ich drodze. – Kim oni są? – spytała, choć doskonale wiedziała kim byli. – To Varinscy – odpowiedział jeden z mężczyzn, którzy ich wieźli. 187
Spojrzała na Herszta. On też był jednym z nich. Spojrzała przez tylną szybę. Pantera biegła z przodu, i wyglądała podczas tego pościgu niemal spokojnie, jednak jej zielone oczy błyszczały złowrogo. Wilki zostały w tyle. Były zbyt powolne, żeby za nimi nadążyć. Jednak biegły, wiedząc, że w końcu dotrą do celu. – Daleko jeszcze? – zapytał Herszt kierowcy. – Jesteśmy prawie na miejscu. Wiedziała, że on próbuje zwalczyć ból i gorączkę, stara się zebrać jak najwięcej sił do nieuchronnej walki z kuzynami.
R
Napiął mięśnie kolan i ramion, podszedł do tylnej szyby i wyjrzał przez nią. –
Wilki.
Zły
wybór.
Mogą
osiągnąć
L T
prędkość
maksymalnie
siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Co jeszcze mają? – Sokoła.
– Który lata z prędkością ponad stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Varinscy wcale nie są tacy głupi. Ktoś w tym towarzystwie ma głowę na karku. Ciekawe, kto? – mówiąc to uważnie przyglądał się panterze. – To Innocenty. Wiedziałem, że będzie panterą. – Odetchnął głęboko, mówienie najwyraźniej sprawiało mu kłopoty, i dodał szeptem: – Ptak dogoni nas zanim zdążymy wsiąść do samolotu.
Wyjrzała przez okno i ujrzała pas startowy. Stała na nim Cessna, gotowa do startu. – Jest twoja? Była pod wrażeniem – to najszybszy mały odrzutowiec na świecie. – Umiesz tym latać? – Spróbuj mnie powstrzymać. Pokiwał głową z aprobatą. 188
– Ptak na pewno zaatakuje mnie. Weź swój bagaż i prędko wejdź na pokład. – Ci ludzie są tacy, jak ty – przerażająca mieszanka człowieka i zwierzęcia. Powinna była już otrząsnąć się z szoku. Ale tak nie było. – Z tą różnicą, że oni są źli, a ja jestem dobry. Głos Herszta był spokojny, czego zupełnie nie rozumiała, biorąc pod uwagę okoliczności w jakich się znaleźli. Kierowca furgonetki skręcił z piskiem opon, przejechał przez płytę
R
lotniska i gwałtownie zahamował, po czym znowu skręcił i ruszył wprost do samolotu. Karen, nie mając się o co oprzeć, wpadła w ramiona Herszta. Trzymał ją mocno, czekając aż będą przy samolocie.
L T
– Jeżeli będziesz gotowa do odlotu, a mnie nie uda się do tej pory dotrzeć do samolotu, zamknij drzwi i startuj.
Mogła tak zrobić, nawet powinna. Dał jej na to pozwolenie. Znała się na tym lepiej niż większość ludzi. Miała pieniądze i jego samolot do dyspozycji. Może i nie wierzył, że jej się uda, ale wiedziała, że może uciec od niego i jego wrogów, ukryć się przed nimi i ochronić ikonę. Jeżeli jej się uda, nigdy już nie będzie musiała mierzyć się ze swoją namiętnością do tego... tej bestii. Ale ten sam głupi upór, który wcześniej kazał jej wrócić do domku i uratować mu życie, teraz znowu dał o sobie znać. – Nie, poczekam na ciebie. – Musisz uciekać, im przecież chodzi o ikonę. – Nie dostaną jej, więc lepiej wygraj tę walkę. Krew napłynęła mu do policzków, zarumieniły się zdrowo. Widocznie pozbył się już trucizny z organizmu. Patrzył na nią wzrokiem dawnego Herszta – jak mógłby kiedykolwiek ją oszukać? – i powiedział: 189
– Masz rację. – Wyskoczył z samochodu, zanim ten zdążył się zatrzymać. – Przygotuj samolot, żeby był gotowy, zanim z nimi skończę – krzyknął i wylądował na asfalcie sprężyście i z gracją... pantery. Zobaczyła niewyraźny kształt zbliżający się do niego z góry. Furgonetką zarzuciło, zatrzymała się i obaj mężczyźni odchylili się do tyłu i zaczęli krzyczeć: – Szybko! Do samolotu! W pośpiechu złapała plecak i torbę, i wysiadła. Furgonetka odjechała z piskiem opon. Mały, piękny, błękitno–biały odrzutowiec czekał. Podbiegła do kół samolotu i odsunęła spod nich kliny, żeby mogły swobodnie się toczyć.
R
Schody zwisały zapraszająco. Biegła po trzy stopnie naraz, dotarła na szczyt i odwróciła się.
L T
Na pasie startowym Herszt walczył ze smukłym mężczyzną, który posługiwał się nożem z wielką precyzją. Za bramą skakały wilki, z oczami płonącymi czerwonymi płomieniami utkwionymi w Herszcie. – Świetnie – mruknęła.
Ona też miała swoją broń. Rzuciła swój bagaż na siedzenie pasażera i pognała do kabiny pilota. Nigdy nie latała takim wspaniałym samolotem. Ale ojciec dobrze ją wyszkolił – tylko minutę zajęło jej zapoznanie się z panelem sterowania. Potem, z ponurym uśmiechem na ustach, zaczęła przygotowywać się do startu.
Zasilanie – włączone, pompy paliwa – włączone. Starter prawego silnika – kontakt, obroty – rosną. Zapłon. Przepustnica w górę. Czuła wibracje pracującego silnika. Starter lewego silnika – przygotowany... Jak tylko Herszt znajdzie się na pokładzie, natychmiast startują. 190
Kiedy sprawdzała wszystko punkt po punkcie, przez radio odezwała się wieża kontroli lotów: – Co dzieje się tam na dole do diabła? Chwyciła mikrofon i przestraszonym głosem krzyknęła: – Ratunku! Walczą na noże. Przyślijcie policję! Nie wierzyła w to, żeby policja była w stanie cokolwiek na to poradzić, ale mogli przynajmniej wprowadzić trochę zamieszania, a ona potrzebowała w tej chwili każdej możliwej pomocy. Za sobą słyszała warkot silników, słodki i miły dla jej ucha. Poruszyła samolot o parę metrów, chcąc się upewnić, że będzie umiała posługiwać się nim.
R
Dwaj mężczyźni walczyli ze sobą, a podczas tej szamotaniny Herszt
L T
wyraźnie tracił siły. Wilki właśnie przedostawały się przez płot, nie spuszczając oczu z walki.
Policjanci z pistoletami w dłoniach biegli w kierunku całego zamieszania. Karen dodała gazu i ruszyła w stronę wilków.
Tego się nie spodziewały. Spojrzały w górę, przez przednią szybę zobaczyły jej oświetloną twarz i biegły dalej, bawiąc się z samolotem w „kto pierwszy stchórzy", bo nie wierzyły, że kobieta naprawdę po nich przejedzie. To było aroganckie i głupie. Nie doceniły tej dziewczyny. Skręciła gwałtownie i na tyle szybko, że z jednego zrobiła wilczą miazgę. Usłyszała wycie cierpienia i bólu, przedzierało się nawet przez głośny dźwięk silników. Skręciła samolotem i ścigała pozostałe dwa wilki, które pozostały przy życiu. Być może były to nadprzyrodzone istoty, jednak, jeśli się postara, może i je przejechać kołami samolotu. 191
Wilki skręcił ostro i pobiegły w stronę trawiastego brzegu pasa startowego. Skierowała samolot w stronę Herszta i walczącego z nim Varinskiego. Obrała cel. Varinski rozproszył się i spojrzał na zbliżający się samolot. Herszt zebrał siły i szybkim ruchem złamał mu kark. – Tak! –krzyknęła zadowolona. Zwolniła i gwałtownie skręciła, zbliżając się do Herszta. Usłyszała tupot stóp, po chwili zobaczyła go, jak wkładając głowę do kabiny, krzyczy: – Zabezpiecz kabinę!
R
Lewy silnik – kontakt. Lewa przepustnica – otwarta. Herszt spojrzał w górę na nią, a jego twarz wyglądała przerażająco blado. – No dalej, startuj!
Wilki zniknęły z pola jej widzenia, przypuszczała, że przynajmniej jeden
L T
z nich będzie próbował uczepić się samolotu. Wzięła do ręki mikrofon i nadała wiadomość:
– Wieża, N–osiem–siedem–osiem–siedem–sześć, kołuję, czekam na zezwolenia.
Herszt zachwiał się na nogach. Widać było, że ciągnie już ostatkiem sił. – W bocznej kieszeni plecaka jest pistolet! – zawołała. Wyjął pistolet z kieszeni, wycelował i wystrzelił.
Usłyszała przerażający skowyt.
– Zabiłeś go – krzyknęła triumfalnie. – To nie wystarczy, żeby zabić Varinskiego. Wciągnął schody i zamknął wejście; potem, podczas, kiedy ona wjeżdżała na pas startowy i przyspieszyła, chwiejnym krokiem wszedł do kabiny i usiadł na fotelu drugiego pilota. 192
Cessna zbliżyła się do prędkości startowej. Wtedy na pas startowy wszedł jakiś człowiek. Rozpoznała go. Widziała go w swojej wizji. Miał twarz jak Neandertalczyk – szeroka szczęka, wysokie czoło, jedna złamana kość policzkowa, przesunięta w stronę oka. W uszach zamiast kolczyków miał śruby. Walczył, łamiąc ludzi Herszta, jakby byli wykałaczkami. Był potężny. Obojętny na ból, szybki jak błyskawica... Nie. Nie! Nie mogła teraz wpaść w trans. Musiała się skupić na prowadzeniu samolotu.
R
Neandertalczyk stał tak na pasie startowym, masywne ręce oparł na biodrach, wpatrując się w nią, w milczeniu nakazując by zatrzymała samolot.
L T
Mała Cessna przyspieszyła jak rakieta. Pociągnęła ster lekko do siebie. Samolot unosi się w powietrzu, obroty w górę, klapy podniesione, pozycja startowa.
Na chwilę przed tym, jak miała uderzyć w Neandertalczyka, on odsunął się na bok.
– Co to było? – szepnęła. – Moja wizja piekła.
193
Rozdział 24 Zostawili za sobą pustynię i wszystkie niebezpieczeństwa, które na nich czyhały. Otoczyło ich błękitne niebo. – Co wy, do cholery, wyprawiacie? – krzyczał do nich głos z wieży. – Nie dostaliście pozwolenia na start! Natychmiast wracajcie na pas startowy! To naruszenie przepisów! Herszt sięgnął do głośnika i wyłączył go, po czym teatralnym gestem uniósł środkowy palec w jego stronę.
R
– Czy to znaczy, że będziemy mieli kłopoty? – zapytała Karen. Herszt uśmiechnął się.
L T
– Olej ich. Wszystko było zgodne z przepisami. Odwzajemniła uśmiech. – Dokąd lecimy?
– Kierujmy się na północny zachód. Pozycja trzy–trzy–zero. Kiedy znaleźli się na bezpiecznej wysokości, Karen włączyła autopilota i spojrzała na Herszta.
Wyglądał koszmarnie. Z długiej, ciętej rany na klatce piersiowej sączyła się krew i spływała na pomiętą koszulę za dwieście dolarów. Oczy miał zamknięte, a skóra pod nimi pełna była olbrzymich strupów. Jedna pięść spoczywała na piersi, druga na brzuchu, mięśnie nóg były napięte, jakby zbierał się do walki. Najwyraźniej próbował zapanować nad złymi wizjami. Było jej go żal, ale to nie czasu na okazywanie współczucia. – Co dalej? Jesteś w kiepskiej formie, a ja też nie czuję się najlepiej. Patrzył na nią jednym smętnym zielonym okiem. – Masz w organizmie truciznę. Nawet jej śladowa ilość jest toksyczna dla kogoś takiego jak ty. 194
– Ja nie umieram, tylko źle się czuję. – Połknęłaś kilka kropli mojej krwi, to powinno pomóc zwalczyć jad. – Dlaczego? Co jest tak wyjątkowego w twojej krwi? Poza tym, że sprawia, że widzę rzeczy, które ty widziałeś, słyszę to, co ty słyszałeś, wnikam w twoje wspomnienia, twój umysł. Skrzywił się, ale nie odpowiedział. – To dlatego, że jesteś jednym z nich! – krzyknęła, ponownie popadając we wściekłość na tę myśl. – Jesteś Varinski. Spojrzał na nią z wściekłością zdrowym okiem.
R
– Nie, jestem Wilder. Nazywam się Adrik Wilder. Zapamiętaj to. – O co ci chodzi?
– Bo jeżeli umrę, to chcę, żeby jedna osoba zapamiętała moje imię.
L T
– Przecież nie umrzesz – oznajmiła z przekonaniem.
Nie po tym wszystkim, co przeżyli. Nie mógł jej tego zrobić. Nie pozwoli na to.
– Nie? – jęknął i poruszał nogami, jakby mocno bolały go stawy. – Wróć do kabiny, w prawym schowku nad głową jest moje ubranie. Przynieś je. Zrobiła, jak prosił. Kiedy wróciła, był nagi, siedział skulony na siedzeniu, a jego eleganckie ubranie leżało obok na podłodze. Rzuciła na niego okiem. Jego ciało wyglądało na smuklejsze niż w Himalajach, mięśnie były jak wyrzeźbione. Na ramionach widoczne były liczne blade blizny, krzyżujące się ze wszystkich stron. Przez klatkę piersiową i w dół ramienia przebiegał jaskrawy tatuaż: dwa pioruny w kolorze czerwonym i złotym. Pomimo jej płomiennych nadziei w okresie, kiedy życzyła mu najgorszego, jego genitalia pozostały nietknięte. 195
– Kiedy znalazłeś czas, żeby zrobić sobie tatuaż? – spytała i lekko dotknęła pioruna. – To nie jest tatuaż. To znamię, które pojawia się u każdego chłopaka w rodzinie Wilderów w okresie dojrzewania. Świadczy o tym, że jest się częścią paktu z diabłem – odpowiedział i mrugnął do niej. – To rekompensata za piskliwy głos, włosy łonowe i niekontrolowane erekcje. – Wcześniej go nie miałeś. – Miałem, ale kiedy wpadałem w złość, jego kolor blakł, a potem robił się czarny. – Jak kolor twoich oczu.
R
– Tak. I tak samo jak moje oczy odzyskał kolor, kiedy wróciłem na ścieżkę światła. Zadrżał gwałtownie, przeszył go dreszcz.
L T
Zaczął ubierać czarną koszulkę, a kiedy pochylił się, zobaczyła jego plecy. Całe były pokryte bliznami, od pośladków wzdłuż kręgosłupa aż do karku, od jednego ramienia do drugiego. Niektóre były bardzo głębokimi nacięciami na skórze.
– Co ci się stało? – spytała w przypływie odwagi. – To bez znaczenia – zbył ją i naciągnął na grzbiet koszulkę. – Bez znaczenia?! – oburzyła się. Pomogła mu założyć czarną flanelową koszulę i kurtkę. – Jak możesz tak mówić? Ktoś cię bił! – To bez znaczenia – powtórzył.
Uklękła obok niego i pomogła mu założyć bieliznę i spodnie. – To był Varinski, prawda? Ten, który pokonał cię w walce. – Skąd to wiesz? – spytał zdziwiony. Miała rację. Zobaczyła to w jego myślach. W jego wspomnieniach. Za każdym razem, kiedy spróbowała jego krwi, jednoczyli się coraz mocniej. 196
Najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy, a ona nie miała ochoty tłumaczyć czegoś, czego sama nie była w stanie zrozumieć. – To bez znaczenia – przedrzeźniała go. – Ale z ciebie irytująca kobieta. Naciągnął spodnie, sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd kartkę papieru i włożył jej do ręki. – Za godzinę zadzwoń pod ten numer. Poproś Jashę. Podaj mu te współrzędne i powiedz, że Adrik go potrzebuje. – Kto to jest Jasha? – Mój brat. – Dlaczego sam do niego nie zadzwonisz? – Jestem pewien, że mnie nienawidzi.
L T
– Tak właśnie działasz na ludzi.
R
Chwycił ją za kark, pochylił się i mocno ją pocałował. – Ale nie na ciebie.
– Ja też cię nienawidzę – powiedziała automatycznie.
Nienawidziła go od dwóch lat i miała ku temu dobry powód. Ale nieważne, jak mocno próbowała, nie mogła o nim zapomnieć. Teraz, kiedy patrzyła w jego twarz, kiedy gorączka rozpalała jego ciało, a źrenice zwężały się, kiedy drżał z bólu, wiedziała, czym ryzykował, żeby ją uratować. I nie czuła już nienawiści.
Śmierć krążyła w jego żyłach – a także w jej żyłach – ale była zdeterminowana nie oddać jej ich. Mieli jeszcze niedokończone sprawy do załatwienia. Herszt rozparł się na fotelu, jego twarz wykrzywiła się w grymasie. – Czy mnie nienawidzi czy nie, jest spora szansa, że Jasha przyjedzie. Jeżeli ci uwierzy. 197
– Nie mogę się doczekać, żeby do niego zadzwonić. Pamiętała mężczyznę z pasa startowego. Nie chciała go więcej spotkać. Potrzebują pomocy, skądkolwiek miałaby przyjść. – Zejdź na tyle nisko, żebyś mogła swobodnie lecieć zgodnie z przepisami przez Wielką Równinę. Zwolniła autopilota i zrobiła, jak jej polecił. – Lecimy w stronę Sierra Nevada, na południe od Yosemite. – A później? – To wszystko – powiedział ponuro. – Co to znaczy? – wiedziała, że nie spodoba jej się powiedź na to pytanie.
R
– Lecimy wprost na zbocze góry Acantilado.
L T
198
Rozdział 25 O, nie! – Karen kurczowo chwyciła ramię Herszta. – Postradałeś rozum? – Skoczymy razem, tym sposobem się nie rozdzielimy. Spojrzała na kartkę papieru, którą jej dał. Była tam instrukcja, jak dotrzeć do miejsca, gdzie mogli spotkać się z Jashą... jeżeli zdecyduje się przyjechać. – Boisz się?– zapytał z zainteresowaniem. – Nie, wcale się nie boję! Dlaczego miałabym się bać? – Boisz się spadania w dół. – Ale nie boję się skakania! Czy on sądzi, że ona jest tchórzem?
R
– Ale zastanów się jeszcze. To jest Cessna Citation X. To piękna
L T
maszyna. Rozbicie jej byłoby przestępstwem! Karen zmarszczyła brwi i dodała:
– To naprawdę jest przestępstwem.
Mówił o samolocie tak, jakby to był latawiec.
– Byłem najemnikiem, zabijałem i rabowałem. Myślisz, że mógłbym przejąć się tym, że przestępstwem jest rozbicie mojego samolotu? – Raczej nie. Ale ta Cessna... – Widziałaś go?
W okamgnieniu zorientowała się, o kim mówił. To mężczyzna z jej snu. Ten, który tam stał i patrzył bez cienia strachu jak samolot zbliża się do niego. Skinęła głową. – Ta bestia to Innocenty Varinski. Pamiętasz pakt z diabłem? Jego przodek go zawarł. Oni są tropicielami, najemnikami. Zawsze znajdą swoją ofiarę, gdziekolwiek by nie uciekła. Teraz gonią ciebie. 199
– Ale... Z czułością pogładziła doskonale funkcjonujące, pięknie lśniące przełączniki. – Wiem – powiedział, rozumiejąc jej rozterki. – Rozbijemy samolot w odległym zakątku gór. Jest zima. Ratownicy będą mieli mnóstwo czasu, żeby nas odnaleźć. – Znajdą nas na podstawie sygnału alarmowego nadawanego z samolotu. Spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Usunąłeś nadajnik sygnału alarmowego – raczej oznajmiła niż zapytała.
R
– Tylko wyłączyłem – powiedział. – Kiedy w końcu namierzą miejsce katastrofy, okaże się, że nasze ciała spłonęły. Varinscy będą coś podejrzewać, ale to jest jedyna szansa, żeby ich zmylić, a sobie dać czas na ucieczkę.
L T
Pytania i protesty kłębiły się w jej głowie.
– Jeżeli Varinscy są najemnikami, kto płaci im, żeby mnie znaleźli? – Nikt. Robią to dla siebie. – Po co? I dlaczego ja? – Bo masz ikonę.
– Czy jest aż tak cenna, że muszą ją mieć? – Nie. Ale ma moc. Jeżeli połączy się ją z trzema pozostałymi ikonami rodziny Varinskich, pakt z diabłem zostanie złamany, a my staniemy się zwykłymi ludźmi.
– Skąd o tym wiesz? – Kiedy wziąłem do ręki ikonę, oparzyła mnie. Dręczyła mnie świadomość, że gram w jednej lidze z diabłem. Że, czy mi się to podoba czy nie, jestem taki sam jak Innocenty, budzący odrazę w niebie. – Herszt patrzył na nią uważnie. – I nie wart kobiety, która dręczyła mnie w snach. Pokręciła głową. Nie chciała takiej odpowiedzialności. 200
– To prawda. Błądziłem w mroku, a ty trzymałaś mnie przy życiu i weszłaś w posiadanie jednej z ikon Varinskich. Nie mogłem uwierzyć, że to zwykły zbieg okoliczności. Te ikony były ukryte prze tysiąc lat. Więc po tym, jak ja... jak... rok po tym, jak odeszłaś, zebrałem się i obrałem sobie za cel dowiedzieć się, co się dzieje. Pojechałem na Ukrainę, do starego domu Varinskich – Herszt roześmiał się. – To miejsce to obraz nędzy i rozpaczy – wielki, stary dom z dostawionymi wokół przybudówkami, powybijanymi szybami z poutykanymi w nich szmatami. Na podwórku stoją stare, zardzewiałe samochody zarośnięte zielskiem. Mieszka tam przynajmniej setka
R
Varinskich. Rok wcześniej zabili swojego przywódcę i walczyli między sobą o przejęcie władzy nad rodzinnym interesem. – Ale kto zatrudnia tych morderców?
L T
– Głównie dyktatorzy i przywódcy wojskowi, ale tak naprawdę każdy, kogo na to stać. I nie zapominaj, że Varinscy trudnią się tym od tysiąca lat. Krąży opinia, że zawsze dostają to, czego chcą. – Czy to duży biznes? – zapytała.
– Czy wojna to duży biznes? Czy mordowanie tak samo? To wystarczyło za odpowiedź.
– Więc Varinscy śpią na pieniądzach.
– Powiedzmy, że mają dobre powody, żeby zabijać i rabować; utrzymują status quo.
Zaczął gmerać przy butach, ale słabo sobie radził, a palce jego rąk wyglądały na zdrętwiałe. Karen włączyła autopilota, uklękła obok niego i wsunęła do buta najpierw jedną, potem drugą jego stopę. – Udało ci się wkraść do domu? 201
– Nie – powiedział i uśmiechnął się. – Wszedłem do środka, jakbym tam mieszkał. Była pod wrażeniem jego odwagi. – Widocznie wyglądałem jak jeden z nich, bo nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Rozejrzałem się tam, posłuchałem, co mówili, i dowiedziałem się, że ktoś wygłosił przepowiednię... – Kto? Medium? – spytała z sarkazmem, choć już teraz wierzyła w nadprzyrodzone moce. –Można tak powiedzieć. Wuj Iwan, bardzo stary Varinski. Jest ślepy – to pierwszy z Varinskich, który stracił wzrok. – Żaden Varinski w ciągu ostatniego tysiąca lat nie stracił wzroku? – Pakt z diabłem gwarantował dobre zdrowie i długie życie. Teraz
R
pojawiły się choroby i to jest znak, że pakt się załamuje. Z tego, co się domyślam, wuj Iwan to ten starzec z bielmem na oczach, który cały czas pije. Jest niezborny w ruchach i cieknie mu ślina. Poza tym raz na jakiś czas mówi głosem Szatana.
L T
– Herszt zadrżał. – Ostrzegał ich przywódcę, że musi odnaleźć ikony. Kiedy Boris nie sprostał zadaniu, doprowadził do tego, że Varinscy zabili Borisa.
Nic nie miało sensu; legendy i mityczne bestie widziała jakby na ekranie wielkiego telewizora, który sprawiał, że potwory – i bohaterowie – wyglądali na bardziej realnych niż cały realny świat. Była przerażona. – A ty? – spytała. – Będziesz taki, jak inni mężczyźni, i nigdy więcej nie będziesz zmieniał się w kota? – Tak przypuszczam – powiedział wzdychając ciężko. Jego zdrowe oko było rozpalone, a on sam wyglądał na... spragnionego. Udręczonego. Herszt powiedział, że była jego światłem. Nie wierzyła w to, ale usiłowała wykrzesać z siebie trochę optymizmu. – Skoro u Varinskich panuje taki chaos, chyba masz szanse ich pokonać. 202
– Tak, tylko... – Tylko co? – Jest tam jeden młody chłopak, ma na imię Wadim. Czuć od niego wielkie zło i mógłbym przysiąc, że kiedy tam byłem, on jedyny zorientował się, że nie jestem jednym z nich. Jest młody, więc od razu nie mógł przejąć władzy. Ale starcy, którzy mu się sprzeciwiają, umierają, i to nie z naturalnych powodów. Kiedy tam byłem, Wadim przejmował władzę. Od tamtej pory rozmawiałem z innymi najemnikami, słuchałem plotek, poszukałem w Internecie, i teraz on jest u władzy. – Herszt miał ponury wyraz twarzy. – Jeżeli uda mu
R
się powstrzymać nas, Wilderów, diabeł będzie panował nad duszami wszystkich Varinskich przez kolejnych tysiąc lat.
Lecieli nad zachodnim krańcem stanu Nevada. Na wschód od nich
L T
rozciągała się sucha, brązowa płaska Wielka Równina. Na zachód wznosiły się góry, ich ośnieżone wierzchołki kontrastowały z niskim, szarym niebem. Rozejrzała się po luksusowym wnętrzu Cessny. Wyjrzała przez okno i spojrzała na Sierra Nevada. Nie miała najmniejszej ochoty opuszczać pokładu tego samolotu.
– To twój brat – powiedziała z przekonaniem, zmieniając temat. – Wysyłasz mnie do niego. Dlaczego razem do niego nie pójdziemy? – Nie jest ze mnie zadowolony, a będzie jeszcze mniej, kiedy przyjdę do niego i dowie się, że walczę z Varinskimi.
– To jest walka całej waszej rodziny – oznajmiła i skończyła wiązać jego buty. – Innocenty walczy dla Varinskich, to prawda. Ale on ściga mnie. Przechytrzyłem go. Dołożył mi w walce. Więził mnie. I przez cały czas myślał, że jestem zwykłym człowiekiem. – I co z tego? 203
– Wiesz, co znaczyłoby dla Varinskich, gdyby dostali w swoje ręce syna Konstantina? Oczywiście, że nie wiesz. Jeżeli złapaliby mnie albo jednego z moich braci, albo – nie daj Boże – moją siostrę, byłoby po walce. – Uśmiechnął się gorzko. – Innocenty przetrzymywał mnie i nigdy nie zorientował się, kim jestem. Nie wiedział, że uwięzienie mnie nawet tysiąc metrów pod ziemią nie wystarczy, żeby mnie pokonać. Nie wiedział, że jestem w stanie wywołać rewoltę, która uczyni z Varinskich pośmiewisko pośród morderców i najemników na całym świecie.
R
– To sprawa między wami dwoma – przyznała mu rację. Poczuła kłucie w koniuszkach palców, które szybko rozprzestrzeniało się w stronę ramienia. Palce u stóp zaczęły boleśnie mrowić.
L T
– A ty tkwisz między nami. Przykro mi z tego powodu – powiedział szczerze.
– Nie to, żebym lubiła taki stan, ale wolałabym... – przerwała. – Co? – Nic.
Wolałabym, żebyś nie sprowadzał gniewu Varinskich na swoją niczego niepodejrzewającą rodzinę.
– Tutaj wyskoczymy razem na spadochronie. Może uda nam się przeżyć, i jest duża szansa, że ten manewr na zawsze wyprowadzi w pole Innocentego. – Naprawdę duża szansa? – Przyzwoita. Najlepsza, jaką mogę dla nas stworzyć. Jeżeli on uwierzy, że jego misja dobiegła końca i że nie żyjemy, wtedy będziemy bezpieczni. Świetnie, zima w górach Sierra. Wzdrygnęła się na myśl o ośnieżonych szczytach gór, o pokrywie śnieżnej mierzonej w metrach, lawinach, zboczach 204
gór czekających na nieostrożnych wędrowców, którzy poślizgną się, roztrzaskają się o skały poniżej i zginą. –Bosko – mruknęła. Wziął ją za rękę. – Dasz radę. Kiedy ją więził, nie podobało jej się, że znał jej słabości. Teraz, kiedy niebezpieczeństwo deptało im po piętach, a on bał się przeszłości, a i przyszłość też była niepewna, jego słowa ją uspokoiły. – Wiem. Naprawdę. To tylko naturalny lęk przed spadaniem połączony z... Niemal usłyszała głos Jacksona Sonneta: Do diabła, Karen, nie bądź taka melodramatyczna.
R
– W połączeniu z okolicznościami śmierci twojej matki – Herszt dokończył jej myśl.
– No tak, przecież przeprowadziłeś śledztwo.
L T
Była to dla niej bardzo niekomfortowa sytuacja. Wiedział o jej matce. Poznał jej życie.
Usiadła w fotelu pilota i zajęła się sterami. Zaskoczył ją obejmując ją ramieniem.
– Nie było trudno znaleźć tę informację w serwisach – powiedział. – Bardzo mi przykro. Nie mogę wyobrazić sobie, jaka to tragedia tak wcześnie stracić matkę.
Mówił o jej matce i jednocześnie ją obejmował. Nie mogła się opanować i zaczęła łkać. Płakała nad śmiercią, która miała miejsce dwadzieścia sześć lat temu. Ukradkiem otarła łzę z policzka. – Nigdy się z tym nie pogodziłam. Minęło wiele lat a ja wciąż o tym myślę. 205
– Dowiedziałem się też pewnych rzeczy o twoim ojcu. Nie wygląda na zbyt wrażliwego człowieka. Może z tym też nie miałaś szansy się pogodzić. Odwróciła głowę i spojrzała na Herszta. Niewiarygodne – mężczyzna, który ją więził, umieścił na jej nadgarstkach niewolnicze bransolety, który przez dwa tygodnie zmuszał jej niechętne ciało do uległości dając jej najlepszy seks w życiu – źle mówił o Jacksonie Sonnecie i jego braku wrażliwości. Ale był tak blisko, że jego twarz niemal dotykała jej twarzy. Uświadomiła sobie, że uczucie, które w niej narastało, to nie było pożądanie. To było zrozumienie jednej udręczonej duszy dla drugiej.
R
– Kiedy ostatni raz widziałeś swoją matkę? – zapytała cicho. – Siedemnaście lat temu – odpowiedział szeptem. – Tęsknisz za nią?
L T
– Codziennie. Kiedy znowu ją zobaczę, padnę na kolana i będę błagał o przebaczenie za to, że odszedłem i nigdy nie dałem znaku życia. – Co ona wtedy zrobi?
– Pewnie da mi porządnie po głowie. Potem mnie przytuli i nakarmi. Mam nadzieję na porządny posiłek. Moja matka naprawdę świetnie gotuje. Karen uśmiechnęła się. Bardzo kochał matkę. Mówił o niej z taką miłością. – A twój ojciec? Herszt opuścił ręce.
– Mój ojciec i ja zawsze się ścieraliśmy. – Dlaczego? – To trudny temat. Lubię być bestią. Uwielbiam ścigać swoją ofiarę. Lubię walczyć na kły i pazury ze świadomością, że wygram – powiedział żarliwie. – Ale mój ojciec ma na imię Konstantine, i, jak każdy o tym imieniu, był przywódcą Varinskich. Potem poznał moją matkę i zakochał się. Wzięli 206
ślub – z tego, co oboje nam mówili, Varinscy i cygańskie plemię mojej matki sprzeciwiali się temu małżeństwu – i wyjechali do Stanów. Zmienili nazwisko na Wilder, potem urodziliśmy się my, trzej synowie, a dziesięciu latach, stał się cud – urodziła się dziewczynka, pierwsza dziewczynka od tysiąca lat. Herszt uśmiechnął się czule. Karen
patrzyła
na
niego
zafascynowana,
wzruszył
ją
tymi
sentymentalnymi wspomnieniami. Ale już po chwili Herszt opanował się, wyprostował i powiedział: – Jako przywódca Varinskich, mój ojciec coś sobie obiecał, zanim wzięli z mamą ślub, i trzymał się tego bardzo ściśle. Powiedział... powiedział, że za
R
każdym razem, kiedy się przemieniam, zbliżam się do piekła. Miał rację. Teraz to wiem. Piekielne wrota prawie mnie wciągnęły, zanim się opamiętałem, a nawet teraz mnie wołają.
L T
Przerażał ją, kiedy tak mówił. – Co to znaczy? – szepnęła.
– Nigdy nie powinienem zmieniać się w panterę. Nigdy nie powinienem wstępować na ścieżkę cienia. Ale kiedy to robię, czuję się taki silny i pewny siebie. To jest jak narkotyk. Stwarza iluzję władzy tak uzależniającą, że nie mogę się powstrzymać. Jednak muszę, bo w przeciwnym razie stanę się jak... oni. – Varinscy.
– Tak. Taki jak Varinscy. Więc sama widzisz, że z wielu powodów musimy chronić ikonę. Ukradkiem pogładziła złote bransoletki, które miała na nadgarstkach, po czym wyciągnęła ręce. – Więc ją wyrzucę. – Naprawdę to zrobisz? 207
Ale tego nie zrobi. Nie mogła zdradzić tej dziewczynki o pięknych oczach koloru morza, tak bardzo podobnych do jej oczu. Karen odwróciła wzrok. – Oczywiście, że nie – odpowiedział za nią. Kiedy mówił jego skóra zaczęła się napinać, jakby jego ciało puchło, a głowa wydawała się za ciężka, by mógł ją utrzymać, więc oparł ją o zagłówek fotela. – Bo tylko jedna kobieta może posiadać ikonę, tylko jedna – powiedział żarliwie. – Tą kobietą jesteś ty. – Bo to ja ją znalazłam. Odwrócił głowę i spojrzał na nią. – A wiesz, dlaczego ją znalazłaś? Pokręciła głową.
R
– Bo zgodnie z piekielną przepowiednią wuja Iwana, tylko jedna kobieta
L T
może znaleźć i posiadać ikonę – kobieta, którą kocham.
208
Rozdział 26 Wygadujesz bzdury. – Karen wyprostowała się na fotelu, wściekła na niego za to, co powiedział. – Nie masz pojęcia, czym jest miłość. Jeżeli wydaje ci się, że to, co do mnie czujesz to miłość, to jesteś w wielkim błędzie. Herszt zamknął zdrowe oko i zamyślił się. – Dobrze cię rozumiem. Sądzisz, że gdybym cię kochał, nie mógłbym cię porwać i więzić.
R
– Oraz przyjechać za mną do hotelu i podawać się za kogoś, kim nie jesteś.
Patrzył na nią z zachwytem – była piękna kiedy się złościła. Gdyby nie
L T
był chory, obudziłaby się w nim bestia, i posiadła ją, a ona miałaby kolejny powód, żeby go nienawidzić. Ale jad węża niszczył jego wątrobę i rozdzierał skórę. Tylko koncentracja na niej i ich rozmowie powstrzymywała go przed zwijaniem się z bólu w męczarniach.
– W obronie własnej musiałem kłamać, inaczej byś uciekła. Prawie ci się udało.
– Mówisz o dniu, kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłam i myślałam, że jesteś... tym, kim jesteś? – wskazała na niego palcem i po kolei wymieniła wszystkie jego przewinienia:
– I kolejna rzecz: podsłuchiwałeś mnie i Dikę. Ucieczka była dobrym pomysłem. Konkretnym planem. – Śledziłbym cię. – Ostatnio mnie nie śledziłeś. – Kiedy opuszczałaś Himalaje nie mogłem. – Wyciągnął rękę, ujął jej podbródek i odwrócił jej twarz ku swojej. – Wierzysz mi, prawda? 209
– Tak. Nie zniósłbyś, jeżeli to ja bym wygrała. Jej odwaga i kąśliwe uwagi rozśmieszały go i sprawiały, że chciał ją chronić. A jej ciało... bardzo go pragnął. – W Nepalu posiadłem cię jak samolubny małolat. Ale w dniu, kiedy cię straciłem, rozpocząłem długą drogę przez piekło – powiedział, odwracając twarz w stronę słońca. W ciągu ostatniego roku wydawało się, że nie doświadczy wielu promieni słońca. – Kiedy wróciłem z ciemnej strony, nauczyłem się czegoś. Wiedziałem,
R
czego chcę, a czego nie. Dlatego w hotelu zalecałem się do ciebie i wydaje mi się, że nawet mi się udało. Miałaś ochotę się ze mną przespać, do chwili... niech to szlag! Nie powinienem był cię całować.
– Myślisz, że nie rozpoznałabym cię po jakimś szczególe anatomicznym? – zapytała zalotnie.
L T
– Gdybyś była już naga, z moją głową między nogami, raczej nie miałoby to dla ciebie większego znaczenia. – Nie był aż tak chory, jak mu się wydawało, bo sama myśl o tym podziałała na niego jak afrodyzjak. – Przynajmniej do rana.
Prędko porzuciła zalotny ton.
– Nigdy nie byłeś nadmiernie skromny ani nie brakowało ci pewności siebie – powiedziała wzburzona.
– Kochanie, zadowoliłem wiele kobiet zanim przyprowadziłem cię do mojego namiotu, więc wiedziałem jak cię uszczęśliwić. – Jak to miło z twojej strony – osiągała szczyt sarkastycznego tonu. – Złożyłeś siebie w ofierze na ołtarzu miłości dla mnie, czekającej w twojej przyszłości. Jakie to słodkie z twojej strony. I żeby nie wyjść z wprawy, na pewno od tamtej pory zadowoliłeś wiele kobiet. 210
Jego ekscytacja nagle osłabła. – Nie. Po tobie nie było żadnej innej kobiety. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie dał jej czasu, żeby zdołała dojść do siebie i wdać się w kolejną dyskusję. Wstał z miejsca i chwiejnym krokiem podszedł do tyłu odrzutowca. – Założę spadochron, żeby przygotować się do skoku, bo później mogę nie dać rady – powiedział i otworzył schowek. Był pewny, że ona odwróci się, żeby na niego spojrzeć. – Byłem z wieloma kobietami, ale, z wyjątkiem ciebie, kochałem tylko jedną. Na te słowa Karen odzyskała mowę. – A cóż to był za wzór doskonałości?
R
– Zwykła dziewczyna. Emma Seymour. Spotkaliśmy się na szkolnym
L T
konkursie. Była z przeciwnej szkoły. – Szkoły średniej?
Po tonie jej głosu wiedział, że ją zaskoczył.
– Tak. Byłem zwykłym amerykańskim chłopcem. Chodziłem do liceum w Waszyngtonie.
– Naprawdę jesteś z Waszyngtonu?
– Może zabijam i rabuję, ale nie kłamię.
Wyjął ze schowka swój spadochron i plecak z rzeczami umożliwiającymi przetrwanie w trudnych warunkach, który tutaj trzymał, mając świadomość, że ten dzień może nadejść. – Bardzo dobrze pamiętam twarz Emmy. Ciemnobrązowe oczy, gładka cera, długie, ciemne włosy.... Biorąc pod uwagę, że był wtedy pryszczatym dzieciakiem, był to po prostu cud, że zwróciła na niego uwagę. 211
– Nie chciała, żeby ktokolwiek się o nas dowiedział, więc nikomu nie mówiłem. Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, to ściszonymi glosami, żeby nikt nas nie podsłuchał. Dwa razy w tygodniu spotykaliśmy w Burlington i rozmawialiśmy o książkach, które nam się podobały, o komputerze, który wtedy konstruowałem i o tym, na jakie studia chcielibyśmy pójść. Nie chcieliśmy rozmawiać o naszych rodzinach. Nasz romans był tajemniczy jak historia Romea i Julii. Spojrzał w kierunku kabiny pilota, żeby zobaczyć reakcję Karen. Miała usta otwarte ze zdziwienia. Kiedy je zamknęła, zapytała: – Spałeś z nią?
R
– To był mój pierwszy raz. – Poczuł się o wiele lepiej, kiedy mógł o tym opowiedzieć. – Zrobiliśmy to w szatni po meczu, kiedy już wszyscy wyszli. Pamiętam, że byłem tak przerażony, że cały się trząsłem. – To urocze.
L T
– Ja tak nie uważałem. Miałem nadzieję, że nie zauważy, bo dla niej to nie był pierwszy raz.
– Była od ciebie starsza? – spytała Karen zdziwiona i zafascynowana. – Była w ostatniej klasie. – Założył spadochron, z trudem powstrzymując się przed jęknięciem z bólu. – Była boginią.
– Zwłaszcza, że sprawiła, że ty czułeś się jak bóg? – zachichotała Karen. – Kiedy zrobiłem coś głupiego, nie robiła z tego wielkiej sprawy. Dzięki niej przestałem się martwić, że za szybko kończę. Dla niej to była zaleta. – Zatrzymał się i dodał ponurym tonem: – Dlatego zabiłem jej ojca. Wesoły nastrój Karen prysł jak bańka mydlana. – Po tym, jak... kochaliśmy się, wróciłem do domu. Moja matka nie spała. –Na wspomnienie o tym przeszył go dreszcz. – Ostatnią osobą, którą facet chce spotkać po tym, jak po raz pierwszy w życiu uprawiał seks, jest jego 212
mama. Ale chyba musiałem wyglądać całkiem normalnie, bo powiedziała mi, że dzwoniła Emma i poprosiła, żeby jej przekazać, żeby nie dzwoniła tak późno. Potem mama pocałowała mnie i poszła spać. – Czy wtedy ostatni raz ją widziałeś? – Tak – westchnął. – Co powiedziała Emma, kiedy do niej zadzwoniłeś? – Karen wpatrywała się w niego przejęta. – Pierwsze, co przyszło mi do głowy to, że jest w ciąży. Potem uświadomiłem sobie, że robiliśmy to zaledwie dwie godziny temu i za wcześnie żeby to stwierdzić. Poza tym użyliśmy prezerwatywy. Zapytała, czy
R
nadal ją kocham, odpowiedziałem, że bardzo ją kocham. Powiedziała też, że nie chciała, żebym pomyślał, że jest zdzirą, a ja zapytałem ją czy nadal mnie
L T
szanuje. – Minęło siedemnaście lat, a on pamiętał tę rozmowę, jakby to było wczoraj. – Obiecałem, że zaraz do niej przyjadę, a ona powiedziała, żebym tego nie robił, bo jej tata zabiłby mnie. Sposób, w jaki to powiedziała, zaniepokoił mnie. Jakby naprawdę się bała. Poleciłem jej otworzyć okno, odłożyłem słuchawkę i pobiegłem do niej. – Mieszkała blisko?
– Nie. Normalną drogą jej dom był oddalony od naszego ponad sześćdziesiąt kilometrów. Ale pantera nie porusza się po drogach. Wybrałem najkrótszą możliwą drogę – przez góry. Mieszkała w niewielkim, wiejskim domu, który wyglądał koszmarnie: zniszczona elewacja, połamane stopnie schodów na werandzie, brakujące dachówki –powiedział i położył swój pełny plecak na siedzeniu. – Otworzyła okno, a ja poczułem jej zapach. – Jej zapach – szepnęła Karen i wyjrzała przez okno, zobaczyła nadciągające chmury. – Tak jak w Nepalu. Czułeś mój zapach, bo jesteś panterą? 213
Pokiwał głową. – Ale razem z zapachem Emmy poczułem lekki, cierpki zapach krwi. Tydzień wcześniej miała okres, więc wiedziałem, że to nie było to. Była ranna. – To za sprawą jej ojca? – Na początku nie rozumiałem, co się stało. Takie zachowanie było mi zupełnie obce – mój ojciec uwielbiał moją siostrę, ubóstwiał moją matkę. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim. – Wspomnienie bólu Emmy nadal niepokoiło Herszta, i był tak wściekły, że jego oczy płonęły. – Pobił ją tak dotkliwie, że miała załamany nos i rozcięte usta. Była spuchnięta. Trzymała się za lewą rękę. Zapytałem, czy ma jakieś złamane kości, odpowiedziała, że
R
może nadgarstek. Chciałem zabrać ją do szpitala , ale nie chciała, bo nie mieli ubezpieczenia, a on... on nie wypuściłby jej z domu. Powiedziała, że jakiś
L T
nauczyciel widział nas razem i zadzwonił do jej ojca. Kiedy Emma wróciła, ojciec czekał na nią. – Czy on ją...?
– Zgwałcił? Nie, nie tym razem, ale z tego, jak się zachowywała... – Herszt miał ochotę uderzyć w coś pięścią. – Powiedziałem jej, że to moja wina, że została ranna i że ja się tym zajmę. – I co ona na to?
– Płakała. Błagała mnie, żebym nawet nie próbował. Jej ojciec był farmerem, wielkim facetem, a ja byłem szczupłym chłopcem. Myślała, że jej ojciec mógłby zatłuc mnie na śmierć. Herszt zamilkł, sprawdził swój spadochron, upewnił się, że się otworzy, potem zapakował go z powrotem i założył na plecy. – Jak...? – Narobiłem hałasu. Przyszedł do jej pokoju. Powiedziałem, żeby stanął do walki. Wyśmiał mnie. Był takim typem faceta, który nie bił kogoś, kto był 214
w stanie mu oddać. Zadrwiłem z niego, rozwścieczyłem go i wyskoczyłem przez okno. Powiedziałem mu, że spotkamy się na końcu podjazdu. To było za domem, nie od strony ulicy. Wybiegł za mną. Był naprawdę wielki i miał pięści jak bochny chleba. Kiedy wyszedłem z cienia, zobaczył tylko chłopca. Był taki pewny siebie. Myślał, że zabije mnie z palcem w nosie. – To się zdziwił. – Kiedy skoczyłem na niego, zmieniłem się. Zobaczył panterę i krzyknął. Nie miał szans. – Emma też nie miała.
R
– Tak samo pomyślałem. – Herszt założył kask. – Zabiłem go. Rozdarłem na strzępy. Ciało ukryłem w górach. Bóg jeden wie, czy ktoś je kiedyś znalazł. Potem uciekłem. Pojechałem do Seattle, ukryłem się na filipińskim statku
L T
towarowym i nigdy więcej nie patrzyłem wstecz.
– A twoja rodzina? – zapytała Karen drżącym głosem.
Karen była dla niego zbyt wrażliwa, zbyt delikatna. Ale, na Boga, musi za wszelką cenę zatrzymać ja przy sobie.
– Mój ojciec zawsze mówił, że jeżeli nie będę ostrożny i nie będę się kontrolował, to będę zabijał. I nie będę mógł się powstrzymać. Pomyślałem wtedy, że spełniłem moje przeznaczenie. – Zostałeś Hersztem.
– Bycie najemnikiem było dobrym i bardzo dobrze płatnym zajęciem dla kogoś takiego jak ja. Chciał powiedzieć Karen, że to koniec tej historii, prawda wyszła na jaw, a przeszłość zemściła się na nim. Usiadł na podłodze, wyciągnął nogi w korytarzu i rozluźnił się. Zrobiłem od tamtej pory wiele rzeczy, których żałuję, ale nieważne, co się stało, co zrobiłem, czy gdzie zaprowadziły mnie moje 215
zbrodnie, kiedy pomyślę o biednej Emmie, nie żałuję. Gdyby było trzeba, zrobiłbym to jeszcze raz. Kiedy w sypialni Jashy Wildera zadzwonił telefon, mocniej przytulił do siebie kobietę, którą trzymał w ramionach. – Zostaw – powiedział, nie pozwalając jej odebrać. Jego sekretarka usiłowała uwolnić się z jego objęć. – Nie możemy, Jasha. Kochanie, to pewnie dzwonią z winiarni. Już jesteśmy spóźnieni. Daj spokój, przecież wiesz, że nie mogę się skupić, kiedy to robisz. – Dlatego to robię.
R
Kiedy sięgnęła po telefon, położył się na plecach i przeklinał tego, kto śmiał zakłócić ich cudowną przerwę w pracy.
L T
Ann usadowiła się na poduszkach, starannie zasłoniła kołdrą piersi i podniosła słuchawkę.
– Ann Smith, słucham?
– Ann Wilder – mruknął Jasha. Kiedy zatrudnił ją jako asystentkę, była cicha, skromna i nieśmiała. Teraz była jego żoną, i do tej listy jej cech musiał dodać upór. Była niezwykle stanowcza w kwestii nazwiska: po ślubie nie chciała zmienić nazwiska i to go irytowało. Prawdopodobnie zrobiła to jemu na złość.
– Ann Wilder – powtórzył.
Zignorowała go i powiedziała do słuchawki: – Mogę wiedzieć, o co właściwie chodzi? Usłyszał cichą odpowiedź. Ann natychmiast usiadła i wyprostowała się. Rzeczowym tonem, na dźwięk którego Jasha również się podniósł, Ann powiedziała do słuchawki: 216
– Jest jedno słowo, które zupełnie zmieniłoby tę rozmowę. Oddam słuchawkę panu Wilderowi lub się rozłączam. Jakie to słowo? Nie usłyszał odpowiedzi, ale Ann powiedziała: – Chwileczkę. Z wypiekami na twarzy zasłoniła słuchawkę i odwróciła się do Jashy. – Dzwoni Karen Sonnet. Mówi, że jest w samolocie z Adrikiem. Kiedy zapytałam o słowo–klucz, powiedziała „ikona". Jasha wziął słuchawkę do ręki. Ann wstała, założyła szlafrok i włączyła laptopa. W wyszukiwarce
R
internetowej wpisała „Karen Sonnet" i otrzymała całą stronę wyników. – Jasha Wilder. Lepiej niech to będzie dobra wiadomość – powiedział do słuchawki.
L T
– Nie mam zamiaru przekazywać dobrych wiadomości. Nie wiem, jakie macie problemy rodzinne i nie obchodzi mnie to – wyraźnie Karen nie miała zamiaru ukrywać swojego rozdrażnienia. – Ale Herszt nalegał, żebym zadzwoniła i podała te namiary...
– Herszt? – Jasha nie wiedział, czy ma się śmiać czy płakać. Ann uniosła brwi. Jasha pokiwał głową.
Wpisała w swoją wyszukiwarkę „Herszt". – Rick – powiedziała Karen. – Rick Wilder. Czy Adrik. Wszystko jedno. Ann napisała na swoim komputerze „Adrik Wilder". Tymczasem Karen mówiła dalej: – W każdym razie prosił, żebyś przyjechał i pomógł nam, bo ścigają nas Varinscy i on uważa, że potrzebujemy pomocy. – Dlaczego sam nie zadzwonił? – Bo jest nieprzytomny, leży z tyłu na pokładzie samolotu. 217
– To bardzo wygodne . – Kategorycznym, nabrzmiały wściekłością głosem Jasha powiedział: – Karen Sonnet, czy kimkolwiek jesteś, nie wiem, co za numer planujesz, ale mój brat Adrik zniknął z naszego życia w wieku siedemnastu lat. Dwa lata temu otrzymaliśmy z Nepalu list informujący nas, że nie żyje, i przysłano nam jego szczątki. Pochowaliśmy go. – A zrobiliście identyfikację uzębienia? – Jak na kogoś, kto prosił o pomoc Karen była zadziwiająco sarkastyczna. – Nie było czego identyfikować. – Trzeba było zbadać DNA – usłyszał, jak Karen westchnęła
R
zniecierpliwiona. – Posłuchaj, rozbijamy samolot wysoko w górach Sierra i dalej idziemy pieszo do tej lokalizacji. Możesz to zanotować lub nie. Możesz mi wierzyć lub nie. Możesz nam pomóc albo nie. Ale z tego, co zrozumiałam,
L T
jest pewna przepowiednia o waszej rodzinie, wasi kuzyni chcą dostać moją ikonę, a ogromny wąż, który ukąsił Herszta był prawie tak straszny jak wojownik, który nas ściga.
Kimkolwiek była, wiedziała dużo. Jasha pokazał do Ann, żeby podała mu papier i długopis.
– Podaj mi te namiary. Może przyjadę.
Ann wręczyła mu papier, a do wyszukiwarki internetowej wpisała hasło „Rick Wilder".
– A może, jeśli nie jesteś na to gotowy, powinieneś przysłać pomoc – Karen podała namiary. – Zadzwonię i dam ci znać, co zdecydowałem. – Na ten numer się nie dodzwonisz. Telefon zostaje na pokładzie. Jasha usłyszał sygnał dźwiękowy. – Na mnie czas – powiedziała Karen. – Skaczemy za trzy minuty. – Przecież mówiłaś, że Herszt jest nieprzytomny. 218
– Jest, ale czasami odzyskuje przytomność. Nawet, jeżeli nie obudzi go powiew zimnego powietrza, i tak go stąd wyrzucam. – A jeżeli się nie ocknie? – Dostanie to, na co zasłużył. Może i to był Adrik. – Nie zawsze jest taki zły – powiedziała łagodnie, ale czym prędzej zmieniła ton na rozdrażniony. – Nie martw się, skaczemy razem. Sprowadzę go na ziemię. Potem... jeżeli nie ty, Bóg nam pomoże. Połączenie zostało przerwane.
R
Jasha patrzył na telefon zdumiony i wściekły. Był dyrektorem generalnym Wilder Wines. Mężem najwspanialszej kobiety na świecie. Pierworodnym synem Wilderów. Był wojownikiem. Był wilkiem. Nikt nie
L T
mówił do niego w ten sposób.
– Czy jej się wydaje, że nagle rzucę wszystko i dam się wciągnąć w coś, co oczywiście jest pułapką zastawioną przez Varinskich? Bezczelność tej kobiety jest niewiarygodna.
– Minęły dwa lata odkąd twoja matka miała wizję – przypomniała mu Ann, jednocześnie przeglądając strony internetowe. – Dwa lata odkąd ja znalazłam pierwszą ikonę, a Tasya drugą. Choroba twojego ojca pogłębia się. Jeżeli szybko nie znajdziemy dwóch pozostałych ikon, on umrze, pakt będzie trwał wiecznie, a...
– Wiem, wiem. – Jasha nie znosił tej bezradności. – Pójdzie na zawsze do piekła. – A twoja matka będzie tkwiła w swoim własnym piekle bez niego – Ann poklepała go po ramieniu i postawiła przed nim laptop. Tam, na stronie z wiadomościami z branży nowych technologii, była wzmianka o nowej grze komputerowej, która miała zwalić z nóg 219
amerykańskich amatorów gier, a pod nagłówkiem HERSZT, znajdowała się fotografia twórcy tej gry, Ricka Wildera. Nawet po siedemnastu latach Jasha rozpoznał swojego brata, Adrika. Łzy napłynęły mu do oczu. – A to mały gówniarz – powiedział. Ann przytuliła go. – Wiem. – Siedemnaście lat bez słowa. Złamał serce mamie. Wiadomość o jego śmierci prawie zabiła tatę. – Wiem.
R
– Na litość boską, przecież pochowaliśmy szczątki Adrika. – Wiem.
– Powinienem zostawić smarkacza, żeby zamarzł na pustkowiu.
L T
– Powinieneś. – Ann spojrzała na niego. – Chcesz, żebym wynajęła samolot do Yosemite?
– Tak. – Pocałował Ann i wyskoczył z łóżka. – Zadzwonię do Rurika i powiem mu, że musimy ratować naszego małego brata z tarapatów – znowu.
220
Rozdział 27 Autopilot utrzymywał nadany kurs i wysokość, kiedy lecieli nim przez góry Sierra Nevada. Niewielki samolot wydawał się jeszcze mniejszy na tle ośnieżonych wierzchołków gór. Dwa razy zbliżyli się do gór na tyle, że Karen kuliła się w fotelu pilota. Miała ponurą nadzieję, że wyliczenia Herszta były trafne. Gdyby pomylił się choć odrobinę, ta piękna, lśniąca Cessna mogłaby nie rozbić się o górę Acantilado. Zamiast tego uderzyłby w inną górę, prawdopodobnie zbyt szybko, z Karen i Hersztem na pokładzie.
R
Skończyła swoje przygotowania, przycisnęła usta do dłoni, a potem z przepraszającym gestem położyła dłoń na tablicy przyrządów kontrolnych i wycofała się z kabiny pilota. Herszt leżał wyciągnięty między siedzenia, gotowy do skoku.
L T
Dotknęła jego czoła, przycisnęła dłoń do żyły pulsującej na jego szyi. Żył. Dzięki Bogu. Zastanawiała się. Bała się... sama nie wiedziała, czego. Ze wszystkich mężczyzn na świecie, którzy jej zdaniem zasługiwali na śmierć, on był na pierwszym miejscu.
Założyła kurtkę, kombinezon, gogle i kask zasłaniający całą twarz. Rozłożyła przed sobą swoją torbę, potem wyciągnęła uprząż. Wciąż nie mogła uwierzyć, że opuszcza ten piękny samolot.
Jednak nie była w stanie podsycać swojego oburzenia na stratę samolotu, nie po tym, jak usłyszała opowieść o jego pierwszej miłości... Gdyby było trzeba, zrobiłbym to jeszcze raz. Zwabił tego mężczyznę na śmierć. Rozszarpał go kłami i pazurami. Ojciec Emmy zasługiwał na to. Gdyby Herszt znowu przyszedł do niej, wcześniej czy później jej ojciec wróciłby i znowu zbił Emmę. Może nawet zabiłby ją. 221
Więc kto tutaj był zły? Przeszła ponad ciałem Herszta. Jego plecak był ciasno wypakowany, do niego przyczepione były ciężkie buty. Spojrzała w dół na jego nieprzytomną twarz. – Byłeś na to przygotowany, prawda? Podeszła do drzwi i pociągnęła klamkę, zwalniając blokadę. Drzwi wypadły z zawiasów, spadły w dół i zniknęły pod skrzydłem Cessny. Do kabiny wtargnął silny podmuch wiatru. Odwróciła się w oczekiwaniu. Herszt stał za nią, przypinając swój plecak w pasie. Zabrzmiał pierwszy alarm, komputer pokładowy zorientował się, że samolot leci za nisko, że zbliża się przeszkoda.
R
– Czy Jasha przyjedzie? – krzyczał Herszt pośród wiejącego wiatru.
L T
– Nie wiem – odkrzyknęła Karen. – Pewnie powiedziałam coś nie tak – i spojrzała na zbliżającą się w szybkim tempie górę. Następny alarm. I kolejny.
– Nie ma takiej rzeczy, która by ich przekonała. Spaliłem zbyt wiele mostów – powiedział i przypiął ją do siebie.
– Powiedział, że pochowali twoje szczątki. – Obejrzała się i spojrzała na niego. – Gotowy? – Skaczemy.
Alarmy wyły teraz nieustannie. Lodowate powietrze dmuchało im w twarze. Po chwili skoczyli. Spadali swobodnie aż osiągnęli wysokość około trzystu metrów nad ziemią. Karen policzyła do trzech, potem krzyknęła: – Teraz!
222
Herszt pociągnął za sznurek spadochronu. Wstrząsnął nimi prąd od przerażającego spadania z wielką prędkością do wolniejszego, spokojnego opadania. Za nią Herszt tak manewrował obojgiem, żeby przyjąć na siebie siłę uderzenia. Owinął ją ramionami, a cudowna, elegancka Cessna spadła na skaliste urwisko góry Acantilado. Samolot eksplodował w tumanie ognia, potem rozpadł się na kawałki. Wybuch wstrząsnął nimi ponad wierzchołkami drzew i wzdłuż zbocza góry.
R
Złączeni razem, przy ich wadze spadali bardzo szybko. Za szybko. Nie mieli kawałka czystej ziemi, żeby wylądować.
– Skrzyżuj nogi! – usłyszała Karen. Natychmiast się podporządkowała, żeby nie zaczepić o ośnieżone wierzchołki drzew. Przestraszyła się, kiedy jej
L T
but zawadził o limbę. Potem znaleźli się w lesie, a śnieg spadał z gałęzi drzew prosto na ich twarze, karząc ich za zuchwałość. Powietrze wypełniał zapach sosny.
Kierowali się w stronę pnia drzewa, największego pnia, jaki kiedykolwiek widziała. Ramiona Herszta zacisnęły się mocniej wokół niej. Podniosła do góry ręce, żeby chronić głowę.
Nagle spadochron zaczepił o coś i zawisnęli w powietrzu. To szarpnięcie sprawiło, że na chwilę wstrzymała oddech. Potem, z wielkim hukiem, złamała się gałąź, która ich trzymała. Runęli na ziemię, łamiąc konary drzew. Karen wylądowała twarzą w zaspie, a Herszt na jej plecach. Pod ich ciężarem pękła lodowa skorupa pokrywająca zaspy. Lód przedarł się przez kask, którym osłaniała twarz, wypełnił usta i oczy i mało brakowało, żeby straciła przytomność. Waga Herszta i sprzętu przygniotła ją. Bezradnie usiłowała złapać oddech. 223
On przetoczył się, wyciągnął ją ze śniegu, a kiedy szamotała się z kaskiem, rozpiął uprząż, która ich łączyła. Podczas, gdy ona przeklinała i wycierała się, stanął na nogi, zdjął kask i zaczął się śmiać. Nie wierzyła własnym uszom. – Co się z tobą dzieje? – krzyknęła, wyjmując zbity kawał śniegu, który zalegał między jej piersiami. – Prawie zginęliśmy, nie jeden raz, nadal jesteśmy w poważnym niebezpieczeństwie, a ty się śmiejesz. – Ale nie zginęliśmy i jaki to był przyjemny lot! – Znowu się roześmiał i wyplątał się z uprzęży spadochronu. – Czy to nie było widowiskowe? – Nie.
R
– Daj spokój, Karen. – Przytulił ją. – Grawitacja wygrała. Wylądowaliśmy na ziemi. To dobry znak. – Jesteś szalony.
L T
– Jedno z nas musi być. I spójrz – powiedział i wskazał na swoją twarz. – Przez zimno opuchlizna trochę ustąpiła. Mogę trochę otworzyć oko – i widzę na nie.
Miał rację. Tam, gdzie dostał się jad, skóra nadal wyglądała źle – była zaczerwieniona i pełna strupów. Ale powieka wyglądała lepiej, a jego oko było czyste i mógł swobodnie poruszać gałką. Odetchnęła z ulgą.
– Dobrze, że śnieg na coś jednak się przydał – przyznała. Przyglądał się, jak ona wierci się wyjmując śnieg z miejsc, w których nie powinien się znaleźć. – Potrzebujesz pomocy? – Nie. – Naprawdę, chętnie pomogę. 224
Był w naprawdę kiepskim stanie, a jednak się uśmiechał. Flirtował z nią. Był szczęśliwy, że stał na ziemi, że jego oko nie było uszkodzone. Najwyraźniej podtrzymywała go na duchu niezachwiana wiara idiotycznego rodzaju męskiego w to, że gdy tylko położy swoje ciepłe dłonie na jej przemarzniętym ciele, ona natychmiast padnie w jego ramiona. – Jesteś niepoprawny. – Przecież ci mówiłem. – Beztrosko wzruszył ramionami i poddał się... na razie. Założył swoje ciężkie buty, potem pomógł jej. Podniósł głowę i spojrzał na złamaną gałąź nad nimi.
R
– Jeżeli Varinscy się tutaj pojawią, ta gałąź może nas zdradzić – powiedział.
L T
– Jesteśmy na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów. Jest minus dziesięć stopni. Zaczyna się burza. – Wyciągnęła dłoń, na którą spadł płatek śniegu. – Varinscy to nasz najmniejszy problem.
– To prawda. Śnieg zakryje szczątki rozbitego samolotu i nasze ślady. – Jeżeli szybko nie schronimy się w jakimś bezpiecznym miejscu, żywcem utoniemy w śniegu.
Podniósł z ziemi spadochron.
– Chodźmy, póki mogę chodzić. Poszukamy miejsca, gdzie można by rozbić obóz. – A co potem? – Przeżyjemy... lub zginiemy razem. – Pocałował jej zimny policzek. – Jeżeli muszę umrzeć, chcę być wtedy z tobą. Wyciągnęła ze swojej torby czapkę i szalik i założyła na siebie. – Upewnijmy się, że żyjemy. Mam niedokończone sprawy z Varinskimi. – Posłała mu znaczące spojrzenie. I z tobą. 225
Rozdział 28 Karen zauważyła, że Herszt chwieje się i po chwili klęka na jedno kolano. Na jego twarzy widać było ogromne cierpienie. Karen zatrzymała się, dysząc ciężko. – Musimy rozbić obóz – powiedziała stanowczo. – Nie odeszliśmy zbyt daleko. – Wstał, po chwili znów osunąć się na śnieg. – Jesteśmy już niedaleko umówionego miejsca. Emocje związane ze skokiem dodały im animuszu, ale po dwóch kilometrach marszu po śniegu i z perspektywą zbliżającej się burzy, ich zapał
R
osłabł. Blada twarz Herszta, mętny wzrok, pot, który wystąpił na jego czoło odzwierciedlało jej własny spadek adrenaliny, uporczywy ból i paraliż
L T
spowodowany jadem węża.
– To bez znaczenia. Po prostu nie możemy iść dalej.
– Musimy. Jesteśmy za blisko miejsca, w którym wylądowaliśmy. Varinscy łatwo nas tutaj znajdą. – Zgoda. Sprawdzę teren.
Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu najbardziej odpowiedniego miejsca na rozbicie obozu. Kiedy się odwróciła, on leżał twarzą na śniegu. Dowlekła się do niego, odwróciła go na plecy i sprawdziła tętno. Był tak rozpalony, że mógł roztopić śnieg, na którym leżał.
– Czego się spodziewałeś? – zapytała. – Parę godzin temu ukąsiła cię wielka kobra, potem zabiłeś sokoła, no i godzinę temu rozbiliśmy twój samolot. Wydaje ci się, że jesteś Supermanem? Ale zachowywał się, jakby nim był. Zdziwi się, jeżeli zaraz nie wyciągnie kostiumu Supermana. Z jednej strony taki właśnie był. Z drugiej... 226
cóż, to nie był czas na zastanawianie się nad jego przeszłością, czy też na rozważania możliwości pozostawienia go na tym śniegu. – Przynajmniej śnieg zmniejszył opuchliznę na twojej twarzy. – Spojrzała na jego oczy. – Myślę, że będziesz widział na to oko. Poklepała go po ramieniu i ponownie rozejrzała się po okolicy. Wybrała płaskie miejsce pomiędzy głazami, gdzie strzeliste i rozłożyste cedry mogły osłonić ich przed śniegiem. Podniosła wzrok, spojrzała w niebo i zobaczyła miliony płatków śniegu spadających na ziemię. Nie chciała w nich utonąć żywcem.
R
Sięgnęła do jego plecaka. Znalazła tam suchy prowiant, linę, składaną łopatę, dwa półautomatyczne pistolety, amunicję... Jackson Sonnet by go pochwalił – był dobrze przygotowany.
L T
Wykopała płytki dół, wzięła spadochron ze zdrętwiałych rąk Herszta i rozścieliła go na śniegu. Z jego plecaka wyjęła dwuosobowy namiot. Dzięki Jacksonowi Sonnetowi wiedziała, jak rozbić namiot po ciemku, przy ujemnej temperaturze i wiejącym wietrze. Nieźle, zważywszy na fakt, że ten namiot rozbijała otumaniona bólem i rozpaczą. Nie miała wiele czasu. Odrętwienie nieubłaganie postępowało w jej rękach i nogach. Wewnątrz ciasnego namiotu rozłożyła śpiwory – odpowiednie do niskich temperatur. Złączyła obydwa i powstał jeden duży. Plecaki położyła w rogu namiotu. Drżąc wyszła na śnieg i przyciągnęła do wejścia do namiotu nieprzytomne ciało Herszta, po czym wtoczyła go do środka, strzepując z niego śnieg i zamknęła wejście do namiotu. Rozebrała go do bielizny i obudziła go na tyle, żeby mógł napić się wody z menażki. Sama też się napiła, z trudem włożyła go do śpiwora i zapięła zamek. Potem usiadła, zdyszana, patrzyła na jego czarne, potargane włosy i usiłowała przypomnieć sobie, dlaczego tak się poświęcała, żeby ratować jego 227
życie. Był Hersztem, najemnikiem, który trzymał ją jak niewolnicę. To był Rick Wilder, drań, który udawał, że jest biznesmenem, żeby znowu zaciągnąć ją do łóżka. A kiedy uratowała mu życie, on nadal nalegał, żeby być częścią jej życia. Jeżeli zostawi go w śniegu na pewną śmierć. Zadrżała. No dobrze, nie powinna tego robić, bo... Otworzyła swoją torbę i grzebała w niej dotąd, aż znalazła ikonę. Patrzyła na wizerunek Marii Dziewicy, złamanej przez cierpienie syna. Madonna patrzyła wprost na Karen, w milczeniu przypominając jej o niestałości i kruchości życia, a jej namalowane łzy zalśniły na nowo. Karen nie mogła poświęcić Herszta, nieważne, co zrobił czy mógł zrobić.
R
Dużo wiedziała o klęsce Herszta. Sama ją widziała. W myślach ciągle odtwarzała sobie jedną scenę, która rozegrała się w jednej z jej wizji: zażarta
L T
bitwa, walka Herszta z Varinskim, i na koniec porażka Herszta. Gdzie on był przez ostatnie dwa lata? W szpitalu? W więzieniu? W trumnie? Przypuszczała, że to było możliwe. Kiedy tamten Varinski go uderzył, odrzuciło go na poszarpane skały. Przeciętny człowiek by od tego zginął. Jednak Herszt żył, i do dzisiejszego wieczora wydawał się zdrowy i pełen sił. Jak to było możliwe? Już nie miała pewności czy to wszystko działo się naprawdę.
Z zamyślenia wyrwał ją chrapliwy głos Herszta: – Karen, chodź do mnie. Musimy się nawzajem rozgrzewać. Karen ocknęła się i schowała ikonę do torby. Herszt był nieprzytomny. Ona także była bliska tego stanu. Musiała szybko wejść do śpiwora. Jeżeli nie zrobi tego teraz, nigdy jej się to nie uda. Na zewnątrz szalała gwałtowna burza, słychać było skrzypienie drzew, uginających się pod naporem wiatru. 228
Ostatkiem sił zdjęła z siebie wierzchnie ubranie; była spocona z wyczerpania. Kiedy miała na sobie tylko bieliznę i koszulkę, westchnęła i wślizgnęła się do śpiwora obok Herszta. Powinna zdjąć z nadgarstków złote bransoletki, ale w tej chwili, z powodu, którego nie umiała wyjaśnić, dawały jej poczucie bezpieczeństwa. Łączyły przeszłość z teraźniejszością, a ona teraz tego potrzebowała. Położyła jedną dłoń na jego piersi, a drugą na rozpalonym od gorączki czole i szepnęła: – Proszę cię, Boże. Musimy to przeżyć.
R
Tak, jakby wymówiła właściwą modlitwę, wniknęła w umysł i serce Herszta.
Herszt ocknął się przerażony. Próbował wstać. Miał połamane nogi i żebra. Nic nie widział, ledwie mógł oddychać. Myśli kołatały mu w głowie.
L T
– Hej! – krzyknął przerażony. – Ucisz go. Ucisz!
Oślepiło go światło latarki, które ktoś skierował wprost na jego twarz. Odwrócił głowę.
– Zostaw go w spokoju. Jest ranny – Herszt rozpoznał głos. – Magnus?
– Cicho – głos Magnusa dziwnie brzmiał. Był zachrypnięty i udręczony. – Musimy być cicho.
– Ucisz go – powiedziało światło latarki. – Albo ja go wykończę. Mało prawdopodobne. Nie jesteś Varinskim, pomyślał Herszt. Jednak posłuchał Magnusa. Jego zastępca zachowywał się jak szaleniec, a Herszt nie rozumiał, gdzie się znajdował, dlaczego był ranny i co się stało. Światło latarki oddaliło się, znowu zostawiając ich w absolutnej ciemności. 229
– Gdzie jesteśmy?– szepnął Herszt. – Na Syberii, w najgłębszej kopalni złota na świecie. – Magnus po omacku znalazł rękę Herszta i chwycił go za ramię. – Nie wierzę, że żyjesz. Jak ty to wszystko przeżyłeś? Kiedy ten potwór cię uderzył, to tak, jakby cię wystrzeliło z armaty. Herszt ujrzał w wyobraźni twarz, rozmazaną jak obłędna, upiorna maska, twarz z neandertalskim czołem i szczęką. – Kto to był? – Nazywa się Innocenty Varinski. Jest nowym dowodzącym wojsk na
R
granicy, tam gdzie my rządziliśmy. – Magnus poruszył się i jęknął. – Wiedziałeś, że masz takiego kuzyna?
– Nie. – Przez tyle lat bycia najemnikiem Herszt nigdy nie spotkał żadnego Varinskiego.
L T
Teraz nigdy nie chciał spotkać kolejnego.
– Kogo schwytali? Kogo zabili? Kto jest ranny?
– Jest wielu rannych – Bobbie Berkley jest tutaj z nami; raczej nie przeżyje – ale straciliśmy zaledwie ośmiu ludzi. — Powiedział gorzko Magnus. – Przydali nam się.
Herszt nie domyślał się; on to wiedział. – Jesteśmy nowymi niewolnikami. – Wydobywamy złoto.
Wszyscy ci mężczyźni, a w szczególności Magnus, nie cierpieli być ograniczani. Wszyscy chadzali własnymi ścieżkami, a teraz będą kopać... aż umrą. Herszt miał poczucie winy. – Jak głęboko pod ziemią jesteśmy? – Zaledwie dwieście pięćdziesiąt metrów. Traktują nas ulgowo, aż wyzdrowiejemy... 230
– Wyzdrowiejemy? Co ci jest? – Straciłem oko i nie mogę stać prosto, żeby utrzymać wiertarkę. To była jego wina. – Co się z nami stanie, kiedy wyzdrowiejemy? – Poślą nas głębiej. – Głębiej? – Herszt poruszył się powoli, z trudem. – Teraz jesteśmy na dwustu pięćdziesięciu metrach, a na jaką głębokość można tutaj zejść? Jego rany goiły się znacznie szybciej niż u zwykłego człowieka. Jego kości szybko się zrastały, ale doznał wielu obrażeń. Musiał stanąć na nogi. Kiedy będzie w stanie to zrobić?
R
– Pięćset metrów. Mówią, że helikoptery nie latają nad tym terenem, bo mogą wessać je prądy zstępujące. Im niżej schodzisz, tym bliżej jesteś piekła i tym bardziej jest gorąco. Mówią, że powietrze tam na dole jest skażone, i ludzie
L T
padają i umierają. W dodatku nie ma tam nawet robaków, które mogłyby ich zjeść.
To była jego wina. Jego wina. To on zaniedbał obowiązki, żeby dotykać Karen, trzymać ją w objęciach, słuchać jej głosu i kochać się z nią. Jego ludzie mu ufali, szli za nim, a on zaprowadził ich prosto do niewoli. Zawiódł ich. Wiedział, jakie straty spowodowała jego niekontrolowana żądza, jednak musiał o to zapytać.
– Czy Karen uciekła?
– Twoja kobieta ?– zapytał Magnus bez cienia wyrzutu w głosie. – Nie słyszałem, żeby ją złapali, i nie mają powodu, żeby to zrobić. Ci przeklęci Varinscy byli zbyt zajęci gruchotaniem nam kości, żeby zawracać sobie głowę kobietą. Herszt z ulgą przymknął oczy. Karen była bezpieczna. Potem podniósł głowę i powiedział: 231
– Posłuchaj mnie, Magnus, ja szybko dojdę do siebie. I znasz mnie, wyciągnę stąd ciebie i innych. Przysięgam, że... Karen usiłowała wyzwolić się z koszmaru jego wizji, ale ta schwyciła ją mocno i nie chciała wypuścić. Herszt był tutaj od czterech dni. Wiedział to, ponieważ raz dziennie ktoś przynosił do ich celi jedzenie i picie. Bobbie Berkley umarł na podłodze obok nich; strażnicy zabrali jego ciało dopiero po dwudziestu czterech godzinach. Gorąco, ciemność, poczucie uwięzienia w głębi ziemi z otaczającymi milionami ton skał niczym w grobie... nic się nie zmieniło. Tu na dole nic się nie zmieniło.
R
Magnus jęczał i rzucał się przez sen, i kiedy strażnik poświecił latarką po celi, Herszt zobaczył jego rany. Stracił nie tylko oko. Stracił połowę twarzy.
L T
Jego wina. To była jego wina.
Herszt usłyszał strażnika przy drzwiach celi i odwrócił głowę od światła. – Już z nim lepiej. Zabierz go i wyślij na dół.
Herszt rozpoznał ten głos. Innocenty Varinski. Oblał go zimny pot. Neandertalczyk podniósł go za kołnierz niczym szczeniaka. – Widzę, że mnie pamiętasz. – Pamiętam cię.
– Jestem Innocenty Varinski. Pokonałem cię. — Kiedy Herszt nic nie odpowiedział, Innocenty potrząsnął nim. – Powiedz to. – Jesteś Innocenty Varinski. Pokonałeś mnie. Herszt tłumaczył sobie, ze posłuchał go, bo tak było rozsądnie. Ale bardziej zrobił to dlatego, że się bał. Bał się bestii, która pokonała go w walce, zadała mu rany, jakich nigdy wcześniej nie doznał, i która z rozkoszą zrobiłaby to raz jeszcze. Innocenty z obrzydzeniem pociągnął nosem. 232
– Masz dziwny zapach... jak na człowieka. – Muszę się umyć. Herszt od razu zorientował się, że płynie w nich ta sama krew. Dopóki nadprzyrodzone zdolności Herszta były tajemnicą, jego ludzie mieli szanse. – Chciałbyś, żebyśmy przygotowali ci kąpiel? Z pachnącą pianą i płatkami róż? – Innocenty uśmiechnął się, odsłaniając mnóstwo ubytków w uzębieniu. – Kiedy Varinscy zaczęli gnić jak zwykli ludzie? To było co najmniej niegrzeczne, ale konkretne pytanie, gdyż pakt z diabłem zapewniał im długie życie bez problemów, jakie dotykały zwykłych
R
śmiertelników. Ale widocznie Herszt ugodził w czuły punkt. Uśmiech Varinskiego zniknął. Uderzył czołem w twarz Herszta, aż krew trysnęła z jego nosa i warg.
L T
– Ty bezczelny dupku. Ja ci pokażę gnicie. Rzucił nim o ścianę, wziął metalową pałkę strażnika i uderzył Herszta w plecy.
Herszt krzyknął. Metalowy pręt upadł pięć razy. Potem Innocenty rzucił go o ścianę. Ugodził nim strażnika, który krzyknął i upadł na ziemię. – Skuj mu ręce i nogi i zaprowadź go do pracy. Podnosząc Herszta z ziemi, Warinski powiedział:
– Jestem Innocenty Varinski. Kiedy będziesz umierał, zapamiętaj mnie i przeklinaj moje imię.
– Innocenty – wymamrotała Karen. – Innocenty. Po chwili zobaczyła coś innego... Niekończące się dni bez słońca, z głodowymi racjami jedzenia i picia. Herszt nie miał siły, żeby przeklinać Innocentego Varinskiego. Nie miał siły i ochoty. Czeluści kopalni pochłaniały jego energię. Praca rujnowała jego 233
ciało. Ciągłe straty w jego ludziach, umierali jeden po drugim, osłabiały jego morale. To była jego wina. Jego wina. Jego wina. Raz w miesiącu Innocenty zjeżdżał na dół ze swoją metalowa pałką i bił Herszta. Na początku Herszt nie wiedział, dlaczego był tak szczególnie wyróżniany. Czyżby Innocenty zorientował się, że Herszt był spokrewniony ze znienawidzoną samotną gałęzią rodu Varinskich, rodziną Wilderów? Potem Herszt poznał powód frustracji Innocentego. Dotąd żadnemu człowiekowi nie udało się przeżyć jego pobicia, jednak co miesiąc, kiedy
R
Innocenty powracał, Herszt znowu był w stanie pracować.
Co miesiąc Innocenty będzie bił Herszta pałką, i pewnego dnia w końcu go zabije, bo tylko demon jest w stanie pozbawić życia człowieka uwikłanego w pakt z diabłem.
L T
Ale jeszcze nie teraz.
Gdyby Herszt nie zaniedbał obowiązków wobec swoich ludzi i nie spędzał całego czasu z Kar en, on i jego ludzie byliby teraz wolni. Jednak wspomnienie Karen było jedyną rzeczą, która trzymała go przy życiu. Kiedy strażnicy bili go metalowymi pałkami, i nie pamiętał już, jak to jest czuć na skórze słońce i powiew świeżego powietrza, myślał o Karen.
Karen, kiedy przez chwilę widział ją w pociągu z Katmandu. Karen w swoim namiocie pośród ciemnej nocy. Karen obejmująca go kurczowo na motocyklu, kiedy razem uciekali przed lawiną kamieni. Karen tańcząca na polanie, całująca ziemię, naga pod wodospadem. Karen przywiązana do wezgłowia łóżka, wijąca się z rozkoszy... Czasami była tak blisko, że mógł poczuć jej zapach, dotknąć jej skóry, usłyszeć, jak mu śpiewa. 234
Wtedy wiedział, że ma halucynacje. Karen nigdy by mu nie śpiewała... W ciągu roku połowa jego łudzi już nie żyła. Większość zginęła wskutek zapadnięć podczas wysadzania skał pod nowe tunele. Pozostali, co gorsza, jeden po drugim umierali z głodu, wskutek bicia i dlatego, że poddali się, gdyż wszelka nadzieja umarła. Nic, co mówił, nie miało znaczenia. Jego ludzie już mu nie ufali. Nawet Magnus się poddał. Musiał ich stąd wyprowadzić. Nie mogli dłużej czekać. On nie mógł dłużej czekać. Bo on też się poddał. Nie zdawał sobie sprawy, jak tragiczne było jego
R
położenie, aż jeden ze strażników uderzył go stalową pałką i powiedział: – Hej, bekso. Zgadnij, kto jutro przyjdzie. Twój najlepszy przyjaciel, Innocenty Varinski. I wiesz, co zamierza zrobić? Będzie cię tak tłukł, aż będziesz błagał o śmierć. Lepiej przygotuj się na cienki śpiew, bekso.
L T
Herszt upadł na kolana i krzyczał. Krzyczał z przerażenia, błagał o wybawienie od śmierci, o to, żeby strażnik go zabił, ale wiedział, że to niemożliwe.
Strażnik roześmiał się i znowu uderzył go pałką. – Czy ja wyglądam na wariata? Gdybym cię zabił, on zabiłby mnie. Nie ma mowy. Lepiej poczekam, aż jutro zaśpiewasz sopranem. Łzy trysnęły z oczu Herszta, popłynęły po policzkach. Strażnik odszedł. Nikt na niego nie patrzył. Magnus nie będzie z nim rozmawiał. Zawiódł ich wszystkich... a teraz jeszcze płakał. Potem, przy zmianie straży, nadarzyła się pewna sposobność. Początkowo jej nie zauważył, po chwili był pewien, że słyszy głos Karen: Patrz uważnie! Dwóch strażników, zamiast jak zwykłe czterech. Obaj byli pijani – na górze załoga kopalni urządziła sobie przyjęcie. Jedne ze strażników stracił 235
świadomość i nie usłyszał ryku wiertła, zanim przeszyło ono jego pierś. Drugi padł od błyskawicznego ciosu zadanego przez Herszta łańcuchem. – Widzicie, chłopcy? – powiedział Magnus. – Zrobił to. Jednak jego głos był słaby, on był słaby i przewrócił się, kiedy próbował podnieść broń. Herszt podniósł przyjaciela i zaniósł go do windy. Magnus opadł na podłogę. Kości niemal przebijały jego skórę, a w jaskrawym świetle jego usta miały niebieski kolor. W windzie tłoczyło się trzydziestu ośmiu mężczyzn. – Ja pójdę schodami. Dajcie mi kilka minut, potem jedźcie na górę. Kiedy
R
wykończę strażników, wy weźmiecie ich broń. – Herszt wcisnął guzik w windzie. — Potrzebujemy broni, żeby się stąd wydostać.
– Kim, do diabła, jesteś, żeby mówić nam, co mamy robić ?–zapytał Logan Rogers.
L T
– On właśnie nas stąd wydostał – odparł Magnus.
– Przez niego się tutaj znaleźliśmy — ripostował Logan. – Masz lepszy plan? – zapytał Herszt. Logan milczał.
– Więc zamknij się. — Herszt rozejrzał się i spojrzał na pozostałości jego grupy najemników. – Uwolnijcie innych więźniów, ale nie wpuszczajcie ich do windy. Nie wytrzyma takiego ciężaru. Kiedy rozprawimy się ze strażnikami, ci górnicy będą mieli swoją szansę.
Jego ludzie zgodnie pokiwali głowami. – Horst, zanim te dupki na górze zorientują się, co dzieje się tutaj na dole, być może będziesz musiał uporać się z nadzorem. – Jak sam zamierzasz poradzić sobie ze strażnikami ? – zapytał Horst z silnym szwedzkim akcentem. 236
Herszt spojrzał na łańcuchy na swoich nadgarstkach. Był wyniszczony, tak wychudzony, że wyglądał jak ofiara klęski głodu. Czy pantera będzie w stanie wyplątać się z kajdan ? Jeżeli nie... Nawet w tych ciemnościach nigdy nie będą w stanie zobaczyć pantery, nawet skutej kajdankami. Uśmiechnął się po raz pierwszy w tym roku. – Nie mają ze mną szans. Nie mieli. Pokonywał poziom po poziomie, po cichu, atakując bez ostrzeżenia. Jego ludzie przybywali po nim i zbierali broń, aż wszyscy byli wyposażeni w pałki, bicze i pistolety.
R
Na wysokości stu pięćdziesięciu metrów, kiedy ktoś na górze zorientował się, że trzeba odciąć prąd, winda nadal jechała w górę. Horst wykonał swoje zadanie.
L T
Ale Herszt zostawał w tyle. Był słaby, zbyt słaby, by pokonać tyle schodów. Nie dawał rady.
Kiedy jego ludzie dojechali na górę, nie mogli po prostu wybiec z windy. Wtedy można by było ich zastrzelić jednym karabinem maszynowym. Musiał zatrzymać ich zanim dotrą na górę. Potem je usłyszał. Strzały dobiegające z góry.
237
Rozdział 29 Karen z trudem łapała oddech gwałtownie wciągając powietrze. Szamotała się, próbując usiąść w śpiworze. Herszt trzymał ją w ramionach. – Już dobrze, już dobrze – powtarzał w kółko. – Wcale nie jest dobrze. Nie mogę oddychać. Nie mogę... Tam było ciemno i nie było czym oddychać. Oni mnie bili. – Łzy ciekły z kącików jej oczu. – To przez tę truciznę źle się poczułaś. – Powoli poił ją wodą, polewał jej
R
czoło. – Ale teraz jest już lepiej. Oddychaj głęboko.
Zaniepokojona rozejrzała się po słabo oświetlonym wnętrzu namiotu. Ciężki śnieg zalegający na nylonowych ścianach namiotu zasłaniał światło
L T
słoneczne i sprawiał, że ściany zapadały się.
– Widzisz? Jesteśmy w górach. To się dzieje teraz. Tamten czas i miejsce to już przeszłość.
– Ale ja to widziałam.
I ciągle tam była. On też tam był. Przytulił ją mocno. – Byłaś tam, widziałem cię... ale myślałem, że oszalałem. – Obudziłam się w nocy, ale było tak ciemno i wiedziałam, że jesteś gdzieś i żyjesz. – Bolały jakości i mięśnie, jakby to ona była bita. – Mój Boże, jak ty to zniosłeś? Przez ten cały czas bez cienia nadziei. – Kiedy idziesz przez piekło, nie zatrzymuj się – powiedział cierpko. – Rok w ciemności i skwarze daje człowiekowi wiele czasu na myślenie. Przemyślałem moje życie tysiąc razy. – Wiem. Przez cały ten czas była w jego myślach. Podał jej manierkę z wodą. Wypiła łyk. 238
– Na początku byłem arogancki, dumny z tego, co robiłem, z tego, że szedłem swoją drogą, ignorując ostrzeżenia mojego ojca i byłem wolny – to mówiąc karmił ją kawałkami owsianego batonika z rodzynkami. Jadła powoli, wypełniając pusty żołądek. – Ale po bodajże trzechsetnym przemyśleniu, zacząłem przypominać sobie moich braci i siostrę, i zastanawiałem się, co oni teraz robią i kogo kochają. Przypomniałem sobie moją mamę, jak pocałowała mnie, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Przypomniałem sobie nawet mojego tatę i wszystko, co mówił mi, kiedy dorastałem, każde słowo. – Uśmiechnął się i
R
zaczął mówić naśladując niski głos i rosyjski akcent: – Nie przemieniaj się, Adrik. Niech twoje serce pozostanie czyste, Adrik. Za każdym razem, kiedy stajesz się panterą, oddajesz się w ręce diabla, Adrik. Pamiętam, jak bardzo
L T
nienawidziłem wszystkich tych dobrych rad, i za jakiego głupca uważałem mojego ojca. I odgrażałem się, że kiedy będę już dorosły, będę robił, co mi się podoba. – I tak robiłeś.
– Tak, robiłem. Ostatecznie w tej ciemności musiałem pogodzić się z tym, że mój ojciec miał rację. – Herszt zmrużył oczy. – Ale ciężko było mi się z tym pogodzić. Ale doszedłem do wniosku, że to bez znaczenia. Musiałem wydostać moich ludzi z tego piekła, nawet gdyby to miało oznaczać znalezienie się w szponach diabła. Kiedy w końcu nadarzyła się taka sposobność, zmieniłem się w czarną panterę, cichą niczym cień, i za każdym razem, kiedy zabijałem strażnika wiedziałem, że uratowałem setkę więźniów. Ale też za każdym razem, kiedy ginął strażnik, miałem na rękach krew kolejnego człowieka. Karen wiedziała już, gdzie się znajdowała. Była w stanie swobodnie oddychać. Jednak wciąż cierpiała... wczuwając się w położenie Herszta. 239
– Im bliżej powierzchni ziemi byli moi ludzie, tym bardziej byli podekscytowani. Wiedziałem, dlaczego. Już prawie czułem zapach świeżego powietrza, i tak bardzo pragnąłem poczuć promienie słońca na twarzy. – Jego zielone oczy błyszczały, kiedy wspominał to niecierpliwe oczekiwanie. – Nie panowałem nad nimi. Poszli przede mną. Kiedy usłyszałem strzały, miałem ochotę krzyczeć na nich za to, że byli takimi głupcami. Chłonęła każde jego słowo. – Co się stało? – Pięć pięter pod ziemią wpadli w zasadzkę.
R
– A to nie wydarzyłoby się, jeżeli puściliby cię przodem. – Oczywiście potem im to wytknąłem. Zanim do nich dotarłem, udało im się powalić strażników, ale czterech moich ludzi zastrzelono. Panował tam okropny chaos. Domyśliłem się, że wyżej już szykują na nas właściwy atak.
L T
Ale strażnicy byli pijani, mieli spowolnione ruchy i działali chaotycznie. A co najważniejsze, byli przyzwyczajeni, że mają do czynienia z ludźmi zbyt wygłodzonymi i zmęczonymi, by się buntować. Znajdowaliśmy się w kopalni, na co dzień używaliśmy dynamitu – więc umieściliśmy ładunek wybuchowy w windzie. Moi ludzie wysłali ją na górę, a ja tymczasem pobiegłem schodami i oczyściłem teren. Oni poszli za mną, i wszyscy znaleźliśmy się na górze w samą porę, żeby zobaczyć wybuch. – Herszt był dumny z tego, co zrobili. – Wraz z trzydziestoma ośmioma bardzo niezadowolonymi najemnikami przejąłem kontrolę nad kopalnią. Potem porwaliśmy samolot, którym dostaliśmy się do Afganistanu. – A Innocenty? – Zadrżała na sam dźwięk jego imienia. – Przypuszczam, że przyjechał niedługo potem. Na pewno nie spodobało mu się, że jest jedynym, który ocalał – skończył opowiadać, położył Karen i szczelnie owinął jej szyję śpiworem. 240
– A Magnus? Magnus przeżył? – Przeżył i żyje mu się całkiem dobrze jak na kogoś, kto ma tylko jedno oko; były najemnik z ośmioma palcami i dwudziestoma ośmioma zębami. Jest konsultantem mojej gry. – Lubi gry komputerowe? – Nie znosi ich. Zawsze uważał, że to głupota siedzieć przez cały dzień i gapić się w mały ekran poruszając tylko kciukami. Kiedy opowiedziałem mu o pomyśle na grę na motywach naszych przygód, powiedział, żeby zrobić tak, by akcja toczyła się w pomieszczeniu wokół gracza. W Herszcie gracze mają broń
R
przymocowaną do ciała i czujniki przyczepione do rąk, stóp i głowy, i muszą bronić się przed nadchodzącymi zagrożeniami – opowiadał z rosnącym entuzjazmem. – Im wyższy poziom gry, tym trudniejsze bitwy, tym więcej
L T
przeciwników. Właściwie to jest trening dla najemników.
– Gra komputerowa w pomieszczeniu? – Patrzyła na niego z pobłażliwym uśmiechem. – Gdzie będzie można w nią zagrać? – W pizzeriach, miejscach, gdzie gra się w paintball. Burstrom zajmuje się wieloma rzeczami, kupuje nieruchomości pod budowę prawdziwych domów gier. Ale dodatkowo Burstrom i ja widzimy duże możliwości w szkoleniu w różnych sztukach walki i obrony. Będą z nich korzystać szkoły karate. Zaczęliśmy już modyfikować ją pod kątem treningu bokserów. Wstępny zysk szacujemy na siedemdziesiąt milionów dolarów. – Siedemdziesiąt milionów dolarów – powtórzyła i pobłażliwy uśmiech zniknął z jej twarzy. – Chyba żartujesz! – Tylko dziesięć procent z tego jest moje. – Tylko? To siedem milionów dolarów. – To dopiero początek. Prognozy na następny rok są pięć razy wyższe. – A niech mnie. 241
Nigdy nie uważała go za rekina biznesu. – Jak przy każdym śmiałym przedsięwzięciu i tutaj istnieje szansa, że przewidywania się nie sprawdzą – ostrzegł ją. Jednak nie wierzyła w niepowodzenie. Nie w przypadku tego pewnego siebie przedsiębiorcy. – Dodatkowo, umieściłem pieniądze, które zarobiłem jako najemnik, w banku w Szwajcarii, i z pomocą mojego doradcy finansowego... – Masz doradcę finansowego? – Byłbym głupcem, gdybym go nie miał – dał jej czas na przyjęcie tego
R
do wiadomości. – Więc z pomocą mojego doradcy finansowego, moja wartość sięga trzydziestu milionów. Nie licząc pieniędzy zainwestowanych w stworzenie gry Herszt.
Była w szoku. Pamiętała przecież, jak żył – w zniszczonym namiocie,
L T
noszącym ślady licznych ataków. I był wart trzydzieści milionów? – Po co mi to wszystko mówisz?
– Chcę, żebyś wiedziała, że jeżeli uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się wyjść za mnie, będę zawsze o ciebie dbał.
Dobrze, że leżała. W przeciwnym razie na pewno by upadła. – Moich przewinień nie da się policzyć. Pamięć o tobie była jedyną rzeczą, która trzymała mnie przy życiu przez ten rok niewoli. – Pochylił się i odgarnął jej włosy z twarzy. Grzbietem dłoni pogładził jej policzek i uśmiechnął się, patrząc w jej zdziwione oczy. – Coś nas łączy. – Chwycił jej nadgarstki, wyjął spod śpiwora, wraz ze złotymi bransoletami, które nosiła. – Spójrz, nosisz znak przynależności do mnie. – Noszę je, żeby pokazać, że ci uciekłam! – Nosisz je jak ślubną obrączkę. Przypomniał się jej dom, skrzywiła się. 242
– Masz zdolność nawiedzania moich myśli – powiedział przekonująco. – Wyjdź za mnie. Leżała zupełnie nieruchomo, chłonęła jego słowa, znała prawdę, ale bała się do niej przyznać. – Zajrzyj w głąb swojego umysłu – powiedział Herszt. – Co widzisz? Nagle znała już odpowiedź. Ale odruchowo powiedziała bezczelnie: – Nic. Ale on nie pozwoliłby jej uniknąć odpowiedzialności za kłamstwo. Pochylił się nad nią i przycisnął swoje czoło do jej czoła. Spojrzał jej w oczy. Położył dłoń na jej sercu.
R
Było ciemno. Zimno. A ona chciała do mamy. Ale jej mama nie przyszła.
L T
Służba szeptała między sobą i patrzyła na nią. Jej dziadek przyszedł i długo patrzył na nią, potem wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia i potrząsnął głową. Jednak przez większość czasu była sama w ciemnym, zimnym domu, wystraszona słyszała szepty, urywki słów...
„Biedne dziecko. Bez matki. Jej kochanek zginął, a ona skoczyła za nim z klifu."
Łzy popłynęły z oczu Karen. Mama, mamusia.
„Biedne dziecko. Dan Nighthorse nie żyje. Matka spadła z klifu na skały. Możesz to sobie wyobrazić? Leżała tam przez cały dzień, a kiedy ją ratowali, krzyczała z bólu, bo jej organy wewnętrzne były uszkodzone." Karen słyszała, jak ojciec wrócił do domu. Wyszła ze swojego pokoju i podbiegła do balkonu, czekając, aż do niej przyjdzie. Zobaczyła dziadka, jak chwytał jej ojca za kark i prowadził do gabinetu. „Była z tym indiańskim 243
przewodnikiem. Była z nim od lat. Wiesz, co to oznacza?" – krzyczał. Zatrzasnęły się za nimi drzwi. Co to oznacza? Tato, tato. Biedne dziecko. Pięć lat. Dan Nighthorse nie żyje. Matka spadła z klifu, wylądowała na skałach, możesz to sobie wyobrazić? Krwawiła tam przez cały dzień, przemarznięta, jej organy wewnętrzne uszkodzone, a kiedy ją uratowano, krzyczała w męczarniach. Biedne dziecko. Jej matka nie żyje. Biedne dziecko. Została sama. Sama na zawsze... Karen ocknęła się z płaczem. Herszt też miał łzy w oczach.
R
– Moja biedna mała dziewczynka. Już nigdy więcej nie będziesz sama. Próbowała go odepchnąć. – Przestań. Nie potrzebuję tego. Przestań.
– Za późno na to. Połknęłaś moją krew, i to dało ci siłę, żeby zwalczyć
L T
skutki działania jadu. To dało ci wgląd do mojego umysłu. I co jeszcze, Karen? – Nic – odparła.
Przytulając ją do siebie, przycisnął jej ucho do swojej klatki piersiowej, a ona, słuchając łomotania jego serca, wpadła w kolejne wspomnienie. Słońce świeciło nad nią. Horyzont zdawał się nie mieć końca. A ona miała jedyną szansę. Jedyną szansę, żeby się wykazać, żeby sprawić, że ojciec ją zauważy, spojrzy na nią, zobaczy, jak ciężko pracowała, jak bystra była. Jedyną szansę. Teraz.
Karen zbliżyła się do ponurej załogi, dwóch tuzinów mężczyzn rozsiadających się na stercie rupieci. Byli wściekli, każdy z nich. Pracowali nad australijskim hotelem Jacksona Sonneta, przeznaczonym dla poszukiwaczy przygód. Nie byli nawet w połowie budowy, kiedy ich kierownik budowy doznał ataku serca. W zastępstwie dostali dwudziestotrzyletnią córkę szefa i od razu, nie wypowiadając ani słowa, dali Karen do zrozumienia, co o niej myślą. 244
Miała jedyną szansę, i oni zamierzali jej tej szansy pozbawić. Uśmiechnęła się, bo uśmiech zawsze rozbrajał facetów, wsunęła ręce do kieszeni dżinsów i zapytała: – Kto jest szefem załogi? Jeden z mężczyzn, wysoki, szczupły, o ciemnej skórze, podniósł rękę. Nie wstał z miejsca. No dobrze. Jedyna szansa, i jeżeli poradzi sobie z tym mężczyzną, jeżeli skłoni go do współpracy... Jedyna szansa.
R
– Alden Taylor. Doświadczony w konstrukcjach, instalacjach wodno– kanalizacyjnych, elektryce. Skończył stolarstwo. Jak długo pracujesz dla mojego ojca?
L T
– Dwadzieścia pięć lat z tym skąpym skurczybykiem — powiedział Alden z australijskim akcentem, próbował zaskoczyć ją obrażając jej ojca i patrząc jej prosto w oczy.
Jednak ona tylko na to czekała.
– A przypuszczałbyś, że ten skąpy skurczybyk jest zdolny do aktów życzliwości? Alden prychnął.
Pozostali uśmiechnęli się, wyraźnie poruszeni. – Wyrozumiałość? Hojność? Nie? — Karen nie czekała na odpowiedź. – Jest jedna, jedyna rzecz, na której zależy mojemu ojcu: budowa hoteli, które przynoszą zyski. Prawda? Tym razem Alden próbował odpowiedzieć. Odsunęła go na bok. – Ten stary, skąpy skurczybyk zmuszał mnie do pracy w hotelach każdego lata, odkąd skończyłam czternaście lat. Mogę robić wszystko, co wy robicie, łącznie z tynkowaniem, robieniem projektów, mogę rozmawiać z nadętymi 245
inwestorami i robić na nich wrażenie moim dyplomem z zarządzania w budownictwie. Jestem tutaj jako kierownik budowy, bo jestem najlepszym, co ma Jackson Sonnet. Nie robi mu różnicy, że jestem jego córką, zaproponował mi te same warunki, jakie dostają inni. Jeżeli uda mi się zbudować hotel na czas i poniżej kosztów, zapłaci mi dobrze. Jeżeli nawalę, wylatuję z interesu. Usta Aldena zadrżały, jakby chciał się uśmiechnąć. – On się nigdy nie zmieni. – Pozwalam sobie mieć odmienne zdanie. On się zmienia. Z każdym rokiem jest bardziej skąpy – była zdenerwowana, mówiła zbyt szybko, jednak
R
zdołała skupić na sobie uwagę wszystkich. – Ręce mi się trzęsą, kiedy pomyślę o elektryce i nie mam pojęcia o stolarce. Dlatego proszę cię, żebyś został moim zastępcą. – Podeszła do Aldena i wyciągnęła dłoń.
L T
Spojrzał na nią, podał jej dłoń i wstał z miejsca. – Awansujesz mnie?
– Tak. Gratuluję i radzę przyzwyczaić się do dwudziestogodzinnego dnia pracy – podniosła na niego wzrok. — Dziś rano, zanim zdążyłam wyjść do pracy, ojciec zadzwonił do mnie i poinformował, że mamy opóźnienie i już mi się za to oberwało. Więc podczas gdy ja będę zapoznawać się z budową, zrób coś, żeby ci ludzie wzięli się do pracy. Potem odszukaj mnie; pogadamy o podwyżce twojej pensji i przejrzymy plany, żeby sprawdzić, gdzie możemy trochę nadrobić — powiedziała i zaczęła iść w stronę rozpoczętej budowy, po czym odwróciła się i spojrzała na osłupiałego Aldena. – Oczywiście, jeżeli chcesz tę pracę. Z transu wyrwał ją głos Herszta: – Wziął tę pracę? – Tak – odpowiedziała i zdała sobie sprawę, do czego się przyznała. – Przestań. 246
– Więc wykorzystałaś swoją jedyną szansę, żeby odnieść sukces. Czy twój ojciec to zauważył? – Proszę, przestań. Nie mogła pozwolić, żeby poznał wszystkie jej tajemnice. Uniósł jej głowę i musnął jej usta, aż przymknęła oczy. – Moja krew w tobie dała mi wgląd do twojego umysłu. – Nie. Jego dotyk i pocałunek przyćmiły rzeczywistość, ale ona znała prawdę. Przez klika ostatnich dni widziała jego słabości. Była świadkiem jego cierpienia.
R
Żyła jego życiem. Popełniała jego grzechy. Zabijała ludzi i triumfowała w bitwach. Upajała się seksem z tysiącem kobiet...
L T
Po raz pierwszy jego oczami zobaczyła swoją twarz. Szczyciła się swoją zdobyczą przez godziny, dni i tygodnie niesłabnącej przyjemności. Była zdeterminowana, żeby wygrać zmysłową bitwę pomiędzy nimi. Ledwie przeżyła walkę, która umieściła go w kopalni. Mieszkała z nim w piekle, znała jego wyrzuty sumienia, kiedy patrzył, jak jego ludzie umierają, czuła ból razów, które dostawał i cierpiała z powodu powolnego słabnięcia jego ducha. I widziała, że bez względu na to, jak przytłaczająca była ta ciemność i jej zapach, nieważne, jak ciężko pracował, Herszt nigdy się nie poddał. Nie przez wzgląd na siebie, ale na swoich ludzi, był zdeterminowany, żeby odzyskać wolność. Herszt zrehabilitował się. Udowodnił, że ma siłę i honor. Karen nie miała ani takiej siły, ani takiego poczucia honoru. Jej życie było błahe a lęki przesadne. Nie chciała, żeby on widział jej ból po śmierci matki, samotne dni jej dzieciństwa, daremne wysiłki, żeby zadowolić ojca, 247
trudności w pracy na budowie. Wreszcie katusze i radość bycia niewolnicą Herszta. Jednak on tego chciał. W ciągu ostatnich kilku dni wtargnął w jej umysł i był świadkiem wszystkiego, co przeżyła. – Wyjdź za mnie – poprosił ponownie. Odwróciła głowę. – Dlaczego chcesz, żebym za ciebie wyszła? – Twój widok, zapach, twoje ciepło przenikają mnie do szpiku kości. Ogrzewasz mnie, moje zimne, twarde wnętrze. Kiedy zobaczyłem cię w hotelu, po raz pierwszy od dwóch lat poczułem, że żyję i jestem uzdrowiony. –I dodał szybko: – Nie trzymałbym cię wbrew twojej woli. Spojrzała na niego uważnie.
R
– Nie powiedziałem, że nie będę próbował cię przekonać, ani że się
L T
kiedyś poddam. Ale nigdy więcej nie będę trzymał cię wbrew twojej woli, bo ja sam tego doświadczyłem.. To była ciężka lekcja, ale coś z niej wyniosłem. – Skłonił głowę w jej kierunku. – Proszę, przebacz mi.
Byli zamknięci w małym namiocie, leżeli w śpiworze w ubraniach, których nie zmieniali od pięciu dni. Jednak on błagał ją niczym dworzanin królową Elżbietę.
Nie chciała za niego wyjść. Ale podobały jej się jego starania. Podobały jej się tym bardziej, że wiedziała iż pomimo tego, że mówił to, co myślał, musiał pokonać swoją zaborczą naturę, żeby się na to zdobyć. – Proszę – powtórzył. Położyła dłoń na jego głowie, ale tylko dlatego, że skusiły ją jego lśniące, czarne włosy. – Wybaczam ci. – Wyjdziesz za mnie? Cały Herszt. Zawsze błyskawicznie podążał za wyzwaniem. 248
– Nie. – Będę dla ciebie dobrym mężem, Karen. Kocham cię. – Ale ja nie wiem, czy... – Mnie kochasz? – Nie wiem, czy cię kocham. – Ojciec nauczył ją, że naprawdę nie może polegać na żadnym mężczyźnie, a Herszt potwierdził tę lekcję. – Wiem, że ci nie ufam. Jednak
patrzyła
na
niego
zmartwionym
wzrokiem.
Czyżby
niesprawiedliwie go osądziła?
R
– Za dużo się martwisz – powiedział, podniósł ją i zdjął z niej koszulkę. Powinna była go powstrzymać. Powiedzieć, że nigdy nie wybaczy mu tego, że spędziła tyle czasu w niewoli. I tego, że jest przekonana, że nawet
L T
przez długi rok spędzony w piekle nie pokonał diabła w sobie. Widziała go w akcji w ubiegłym tygodniu, kiedy ją odnalazł, okłamał ją odnośnie swojej tożsamości i próbował ją uwieść.
Herszt zdjął ubranie, potem przylgnął do niej i przymknął oczy, jakby każdy dotyk jej ciała na jego skórze przyprawiał go o ekstazę. Poczuła jego podniecenie. Jego pierś, pięknie przyozdobiona ognistym piorunem, wznosiła się i opadała, kiedy oddychał. Dłońmi obejmowała jego ramiona, nogami oplotła jego nogi. Jego ekstaza udzieliła się także jej. Podniósł się. Włożył kciuki pod elastyczny materiał jej majtek i zsunął je w dół. – Zdejmij je – szepnął. – Proszę, pozbądź się ich. Spełniła jego prośbę. Wsunął się głębiej do śpiwora, żeby całować jej ramiona, zagłębienia łokci, dłonie i koniuszki palców. 249
Jak bardzo tęskniła za sposobem, w jaki uwielbiał jej ciało, każdy centymetr skóry, za dotykiem jego ust! Bez względu na wszystko, była teraz związana z Hersztem, a kiedy wniknęła w jego myśli dowiedziała się, że ją kochał. Kochał z namiętnością mężczyzny, który żył w piekle, a teraz zobaczył szansę na niebo. To dlatego pozwoliła mu pieścić swój brzuch i czułe miejsce pomiędzy nogami. Dlatego dotykała głębokich blizn na jego ramionach i pozwoliła mu kochać się ze sobą i kochała się z nim.
R
Dłońmi przebiegał wzdłuż jej ciała, od nowa ucząc się jej kształtów. Na zewnątrz wiatr zwiewał suchy śnieg z namiotu, warstwa po warstwie, pozwalając promieniom światła słonecznego przenikać przez materiał. Konary
L T
drzew kołysały się, a silny zapach sosny mieszał się z zapachami ich ciał. Jego ciepłe, miękkie usta całowały jej piersi, smakowały je, sprawiały, że przekonywała się, jak słodka może być ta afirmacja życia.
Palcami oplotła jego głowę, trzymała go, upajając się jego oddechem na swojej skórze, potem przyciągnęła go mocniej do siebie. – Proszę – szepnęła.
– Czego chcesz? – Uśmiechnął się i pocałował ją delikatnie. – Powiedz mi.
Pokazała mu. Przesunęła ręce w dół jego klatki piersiowej, brzucha i objęła palcami penisa. Oddychał ciężko. Napiął mięśnie i przymknął oczy w rozkoszując się pieszczotą. – Zanim z tobą skończę, rozkosz już zawsze będzie kojarzyła ci się ze mną – wypowiedziała znamienne słowa z rozkoszą i drwiną w głosie jednocześnie. 250
Otworzył oczy, spojrzał na nią i powiedział: – Z pewnością, kochanie, z pewnością. Trwali tak w uścisku, aż wiatr zmiótł śnieg z namiotu i jasne światło zaczęło przenikać przez cienki nylon i oświetlać jego cudownie wyrzeźbioną, ukochaną twarz. Po trzech dniach niekończącego się śniegu, wiatru i zadymki, pogoda ustabilizowała się. Cywilny Patrol Powietrzny i ratownicy górscy mogli wyruszyć na poszukiwania Cessny. Dwa dni zajęło im znalezienie wraku. Kiedy im się udało, przybył Innocenty wraz z kilkunastoma starannie
R
wyselekcjonowanymi ludźmi jako cywilni ratownicy.
Innocenty stał i patrzył, jak ratownicy przeszukiwali szczątki samolotu w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu ocalałych i pogardliwie kiwali głowami. Myśleli, że wszyscy pasażerowie zginęli.
L T
Innocenty wstrzymywał się z wyrokowaniem. Czekał na relację swojego najlepszego obserwatora. Kiedy Piotr był w ekipie, nic nie mogło umknąć jego bystrym oczom.
Niektórzy z Amerykanów szemrali zdumieni, kiedy brązowy jastrząb krążący nad głową Innocentego wzleciał w górę, a Innocenty patrzył za nim. To był Piotr, teraz podskakujący z emocji. – Są tutaj – powiedział. – Widziałem dowód. Świeżo złamana gałąź cedru.
– Może wiatr ją złamał. – Coś o nią zahaczyło. Kora złamana jest w połowie, a igły zerwane na końcu. – Dobra robota. Pojawił się kolejny człowiek Innocentego. 251
– Idziemy za nimi – rozkazał i surowo spojrzał na ich twarze. – Możecie wziąć sobie dziewczynę, ale Wildera zostawcie dla mnie. – A co z Amerykanami? – Lew wskazał w stronę ratowników. Innocenty ruszył w stronę wzgórza, jednocześnie zmieniając się w bestię. – Zabić ich.
L T
R 252
Rozdział 30 Herszt wyjrzał z namiotu, ubrany w wiele warstw suchych ubrań, i wyszedł na śnieg. Dzień był piękny, wysokie, strzępiaste chmury rozciągały się na jasnoniebieskim niebie, rześki wiatr, temperatura w granicach minus dziesięciu stopni. Może jednak dzień nie był aż taki idealny, jak on go odczuwał, ale od dwóch lat nie miał lepszego. A raczej przez całe życie. Co prawda Karen jeszcze nie była jego, ale przynajmniej był na powierzchni ziemi. Był wściekły, że musiała zobaczyć jego zupełny upadek – i to było kompletnie bez sensu.
R
Kiedy zdał sobie sprawę, że była w jego umyśle i żyła jego życiem
L T
podczas mrocznych dni jego uwięzienia, miał ochotę wykrzyczeć swój sprzeciw.
Kiedy był w kopalni, codziennie umierał, a za każdym razem, kiedy Innocenty Varinski go bił, krzyczał w męczarniach. Co gorsza, ostatnio, kiedy usłyszał, że ma przyjść Innocenty, płakał. Płakał jak niemowlę, a strażnik nazywał go beksą.
Jednak Karen zdawało się nie przeszkadzać, że się złamał, że jęczał i lamentował. Chyba nawet podobało jej się bardziej, że zachowywał się jak dziewczyna.
Nie rozumiał kobiet. Nigdy ich nie zrozumie. Jednak dziękował Bogu za to, że chodziły po ziemi. Zwłaszcza Karen. Karen wyszła z namiotu i przeciągnęła się, wcale na niego nie patrząc. Wstydziła się swojej namiętności, której nie była w stanie ukryć i zła, że się prawie poddała. Nie czuła się komfortowo z myślą, że był w jej umyśle. Chciała się poddać żądzom. Nie była w stanie walczyć z nim i własnymi 253
namiętnościami. I zdała sobie z tego sprawę, że on wtedy błyskawicznie włożyłby jej obrączkę na palec. Potem spędziłby następne sto lat ucząc ją miłości do siebie i udowadniając, że może mu ufać. – Pięknie wyglądasz. Wziął ją w ramiona. – Wcale nie – udało jej się zrobić z niego idiotę. – Od pięciu dni się nie kąpałam. – Absolutnie pięknie – powtórzył i pocałował ją jeszcze raz. Ona odwzajemniła jego pocałunek, potem odepchnęła go, jakby zbyt wiele zdradziła. Udawał, że tego nie zauważył.
R
– Szkoda, że nie mam telefonu komórkowego, żeby zadzwonić do Jashy i sprawdzić, czy czeka w umówionym miejscu.
L T
– Nie był zbyt zachwycony – przypomniała mu.
– Jasha jest z nas najstarszy. Może i nie był zachwycony, ale to najbardziej odpowiedzialny człowiek, jakiego...
Powietrze przeciął cienki, ostry dźwięk. Wepchnął ją za drzewo i, trzymając w ramionach, patrzył w niebo. – Co to było? – zapytała.
– Musimy iść – sięgnął do namiotu i wyciągnął swój plecak i jej torbę. – Nie powinienem pozwolić nam tutaj zostać. – To był wystrzał.
– Tak. Spakował dwa pistolety i zapas amunicji. Kiedy pakował torbę, pomyślał, że jeżeli nie uda mu się zabić Varinskiego za pomocą amunicji, którą zabrał, nigdy mu się to nie uda. Ale z Karen u boku, jego zapasy wydawało mu się żałośnie małą ilością. Z Karen chciałby mieć karabin maszynowy. Albo lepiej czołg. Wszystko, żeby ją chronić. 254
– Myślisz, że to Varinscy? – dopytywała pomagając mu ładować broń. – A może to myśliwy? Przymocował jeden pistolet do piersi pod kurtką, przez cały czas analizując możliwe scenariusze ataku i obrony. – Wszystko jest możliwe. – Masz rację – potwierdziła słowa, których nie wypowiedział. – Ale to mało prawdopodobne. – Umiesz strzelać, prawda? – Mój ojciec o to zadbał.
R
Herszt uśmiechnął się, przypinając pistolet do jej piersi, pod kurtką. – Twój ojciec ma jednak też dobre cechy.
– Na pewno nauczył mnie, jak przetrwać. Stary skurczybyk – powiedziała smutno.
L T
Rozumiał, dlaczego. Widział sprzeczne emocje, które walczyły w niej. Nienawidziła Jacksona Sonneta za to, że wychowywał ją bez sentymentów i łagodności. Jednak jednocześnie był jej jedynym rodzicem, czymś stałym w jej życiu, i chociaż nie chciała tego przyznać, zrozumiała, jaką plamę na honorze zrobiła mu niewierność jej matki... i zdrada jego najlepszego przyjaciela. – Tęsknisz za nim. Pokiwała głową. – Chyba tak.
– Kiedy to wszystko się skończy, pojedziemy się z nim spotkać. – Włożył nóż do rękawa i przymocował linę do swojego paska. – Weź ikonę – powiedział, otwierając jej torbę. Sam by jej nie tknął. Nadal miał oparzenia po pierwszym kontakcie z nią. – Nie bierzemy reszty naszych rzeczy? – zapytała, grzebiąc w torbie. 255
– Musimy szybko się przemieszczać, nie potrzebne nam dodatkowe obciążenie. Spakował ich buty śniegowe. Karen nie kłóciła się, nie narzekała i nie robiła mu wymówek na temat wpływu pozostawionego przez nich sprzętu na środowisko. Wyjęła ikonę, potem ramkę ze zdjęciem. Szybkim ruchem wyjęła z niej fotografię matki. Wetknęła je do zapinanej na rzep wewnętrznej kieszeni kurtki. Scyzoryk włożyła do kieszeni, a biwakowy toporek zawisł przy pasku. Przypiął swoje śniegowe buty. Ona poszła za jego przykładem. – Jestem gotowa. – Jesteś jedna na milion.
L T
R
Spojrzał na swój przenośny GPS, po czym ruszyli.
Zejście biegło ostro w dół i było nierówne. Herszt chronił ich jak mógł, unikając głębokich zasp, patrząc na niebo i nasłuchując pościgu. – Dokąd idziemy? – zapytała. – Na spotkanie z Jashą.
– A jeżeli go tam nie ma?
– To miejsce jest najlepszą pozycją obronną w górach, jaką znalazłem. Dlatego je wybrałem.
– Jak to wszystko przewidziałeś?
– Jestem przygotowany na każdy scenariusz. – Odwrócił się i spojrzał na nią. – Kiedy poznasz mojego ojca, zrozumiesz. – Czemu mam spotkać się z twoim ojcem? – Będzie chciał poznać moją żonę. – Jeszcze nie powiedziałam „tak". – Jestem dobrej myśli. 256
Uśmiechnął się, widząc jej zacięte spojrzenie. – Długo jeszcze musimy iść? – Jesteś zmęczona? Aktywność fizyczna wyeliminowała ostatnie skutki działania jadu. On czuł się dobrze, jednak duża wysokość sprawiła, że płuca walczyły o odpowiednią ilość tlenu. Pomimo spokojnego zachowania Karen była tylko człowiekiem, w dodatku dziewczyną. – Nic mi nie jest. – Mogę cię ponieść. Dogoniła go.
R
– Posłuchaj, dorastałam wspinając się w Górach Skalistych, przy nich Sierra Nevada wyglądają jak miejski deptak – kiedy chciała go przekonać,
L T
znów została w tyle. – Więc nie traktuj mnie protekcjonalnie.
– Drażliwa – mruknął i uśmiechnął się, kiedy poczuł na plecach ciepło jej wściekłego
oddechu.
–
Prawdopodobnie
jesteśmy
jakieś
trzydzieści
kilometrów od wraku samolotu. Ptak jeszcze nas nie znalazł. – Ptak? Sokół? Myślałam, że go zabiłeś?
– Jest ich więcej. Kiedy tropią, zawsze zabierają ze sobą przynajmniej jednego ptaka. Kiedy on nas zlokalizuje, już po nas, i to tylko kwestia czasu, kiedy zjawi się reszta, żeby dokończyć robotę. Jeżeli przedtem uda się nam dotrzeć na miejsce i jeżeli Jasha tam jest, mamy szansę. Jeżeli dodatkowo sprowadził pomoc, tym lepiej. – Jaką pomoc? – spytała z nadzieją. – Mojego brata Rurika. – Aha. – Karen zeszła na ziemię. – Nie lekceważ moich braci. Ojciec trenował nas wszystkich. Są sprytni i walczą zaciekle. 257
– Więc mamy szansę? – Zawsze jest szansa. Co prawda niewielka, ale perspektywa walki ucieszyła Herszta. Chciał, żeby ikona trafiła do jego rodziny a Karen znalazła się w bezpiecznym miejscu. Ale najbardziej chciał wykończyć Innocentego. Nadszedł czas, żeby wyzwolić się od lęków, które nękały go na każdym kroku. – Zależy, ilu ludzi przyprowadził ze sobą Innocenty. Jeżeli więcej niż ośmiu, to mamy kłopoty – dodał po chwili. – Świetnie – mruknęła. – Pamiętaj: nie możesz zabić Varinskiego. Są demonami z piekła. – Więc po co mi broń? – Możesz ich zranić i ochronić siebie.
R
Przemieszczali się dość szybko, ale następny odcinek drogi był pochyłą,
L T
gołą skałą, z zaledwie jednym drzewem, które mogło ochronić ich przed zdemaskowaniem, pokryty cienką warstwą śniegu. Herszt stanął na szczycie. – Nie można tego obejść.
– Ale można dużo nadrobić – powiedziała wskazując na wielki, stary powalony cedr. Po kilku zamachach siekierą Karen trzymała kawał kory wysoki jak ona i w połowie tak szeroki. Położyła go na śniegu i zdjęła buty. – Mamy sanki.
Nie mógł nadziwić się pomysłowości swojej dziewczyny. – Wsiadaj – powiedziała. Na początku chciał usiąść z przodu, ale zreflektował się i usiadł z tyłu. – Skąd masz takie pomysły? – spytał zainteresowany. Wziął swoje buty pod pachy, żeby nic im nie przeszkadzało w bezpiecznej jeździe. – Nigdy nie zbudowałeś sanek? – Nie. Zawsze kupowaliśmy je w sklepie. 258
Usiadła z przodu. – Mój tata nie widział sensu w zabawie, więc moje zabawki zawsze musiały być praktyczne. – Stary skurczybyk, przeklęła go w duchu. – To znaczyło, że musiałam być pomysłowa. Jestem całkiem dobra w wybieraniu odpowiedniego drzewa i... Ruszyli. Spód kory był szorstki i na początku poruszali się powoli, ale kiedy przykleił się do niej śnieg, znacznie przyspieszyli. Herszt szybko zorientował się, że nie byli w stanie sterować. Do czasu, kiedy dojechali do końca, dosłownie lecieli w kierunku sterty głazów i powalonych drzew, które zostawiła lawina. Był przerażony, zastanawiał się, jaki diabeł podkusił go, żeby
R
zachował się jak dżentelmen i pozwolił Karen usiąść z przodu... Nagle obok jego policzka przeleciał pocisk , po nim kolejny. W tej samej chwili ich sanki pękły na pół.
L T
Cała konstrukcja rozpadła się pod nimi, a oni wpadli w poślizg i rozbili się. On, w szoku, siedział na śniegu, Karen stała i otrzepywała ubranie ze śniegu.
– Zaczęłam się zastanawiać, czy to złamie się w odpowiedniej chwili. – Podała mu rękę. –Powinniśmy ruszać.
Podniósł oczy ku niebu. Wysoko nad nimi krążył brązowy jastrząb. Kolejny dołączył do niego.
– Namierzyli nas. Musimy iść.
Następne trzy kilometry to było istne piekło. Wiatr wiał im w twarze i mroził odsłonięte partie skóry bardzo utrudniając im wędrówkę. Podróż w skonstruowanych naprędce sankach zniszczyła jeden z butów Karen, więc zostawili je. Co piętnaście minut dawał jej do picia wodę i trochę jedzenia, ale ani przez chwilę nie zwalniali. Przez cały czas wytężał słuch, próbując usłyszeć odgłos łap biegnących po śniegu. 259
– Jesteśmy już blisko – powiedział. Zanim zdążyła odpowiedzieć, jakiś kilometr przed nimi zawył wilk. Karen zbladła. – Biegnij prosto przed siebie – wskazał jej kierunek. Patrzyła, jak zrzucił wszystkie większe części garderoby. Powinno zrobić mu się zimno, jednak ogrzewał go ogień walki. – Co zamierzasz? – Zabezpieczać tyły. Kiedy dotrzesz na szczyt klifu... – Klifu? – zdziwiła się. – To jest twoja strategia obronna? Wręczył jej sprzęt do wspinaczki.
R
– W dwóch trzecich długości w dół jest jaskinia. Idź tam. – Przytulił ją i pocałował mocno. – Cokolwiek zrobisz, bądź ostrożna. Świat bez ciebie byłby
L T
dla mnie nie do zniesienia.
260
Rozdział 31 Karen rozpoznała pożegnalny pocałunek. Herszt odepchnął ją. Złapała go za przód cienkiej koszulki i przyciągnęła z powrotem do siebie. Pocałowała mocno. – Ty też bądź ostrożny. I walcz skutecznie. Odwróciła się i puściła biegiem w dół wzgórza... zostawiając za sobą swoją miłość. To była trudna decyzja. – Klif – mruknęła.
R
Dobrze to wymyślił z czysto strategicznego punktu widzenia. Przed sobą widziała długą połać ziemi, usianą ogromnymi wonnymi cedrami, a dalej pęknięcie w ziemi, gdzie klif opadał. Gdyby ona i Herszt
L T
pierwsi dotarli do dna, zanim Innocenty i jego ludzie przemierzyliby klif, mogliby ich powystrzelać. Ale Herszta z nią nie było, dno było daleko, daleko w dole. Jak niby ma spuścić się po linie? Jedyny raz miała do czynienia z liną kiedy ojciec siłą wcisnął ją w uprząż i zepchnął ją ze ścianki wspinaczkowej. Przyspieszyła kroku, nie spuszczając wzroku z brzegu klifu. Jeżeli skoncentruje się mocno na wspomnieniu o Jacksonie Sonnecie wrzeszczącym na nią „Rusz tyłek, Karen!", może jej się uda... Zza drzewa przed nią wyszedł mężczyzna. Varinski.
Rozpoznała go po wzroście, mocnej budowie i ognistym blasku w oczach. Szybko wyjęła pistolet z kabury. On podniósł ręce do góry. – Jestem Rurik! Nie opuszczała pistoletu. 261
– Rurik Wilder. – Może i tak. Wyglądał trochę jak Herszt, tylko miał brązowe włosy. – Nie powiedział ci o mnie? Ognisty blask w jego oczach trochę przygasł, a facet, który przedstawił się jako Rurik, próbował wyglądać łagodnie. Nie udało mu się. – Powiedział mi o tobie. Był ubrany jak do walki, w minimalną ilość ubrań. – Jasha poszedł pomóc Adrikowi.
R
W górze usłyszała strzał, potem krzyk ptaka, kiedy szybko spadał w dół. Domniemany brat zdenerwował się, a jego oczy znowu zapłonęły.
L T
– Dlaczego nie pomagasz Adrikowi? – zapytała chłodno. – Jasha przysłał mnie tutaj, żebym pomógł tobie.
– Zdecydowanie jesteś bratem Adrika – opuściła pistolet. – Co cię przekonało?
– Uważasz, że jeżeli jestem dziewczyną, to musisz mnie chronić. Dam sobie radę. Idź i pomóż braciom.
– Mówisz zupełnie jak moja żona – powiedział zdziwiony. – To musi być niezwykła kobieta.
– To najlepsze słowo, żeby ją opisać – mruknął. Zaczęła iść w stronę klifu. Kiedy się odwróciła, jego już nie było. Podbiegła do szczytu klifu, biegła tak szybko, że prawie spadła w dół. Klif miał jakieś trzydzieści metrów wysokości i górę kamieni u podstawy. Na pewno nie wyszłaby z tego cało. Za sobą usłyszała kolejny strzał, ludzki krzyk i głośne wycie wilka. 262
Przygniatała ją świadomość, że walka się zaczęła, a jej mężczyzna i jego bracia walczyli o swoje i jej życie. Była zmęczona, miała wyschnięte usta a ręce jej się trzęsły, kiedy zakładała uprząż i mocowała linę do drzewa. Czyżby nowe lęki zastąpiły stare? Zauważyła przerażona, że klif był z gładkiego granitu, bez możliwości uchwycenia się czegokolwiek i uratowania się, gdyby spadła. To było niedorzeczne, bo zabezpieczała ją lina. Miała nadzieję, że da radę utrzymać oczy otwarte na tyle długo, żeby znaleźć jaskinię. Kiedy powoli zsuwała się po ścianie klifu usłyszała krzyk Herszta:
R
– Dalej! Nie zatrzymuj się. Kiedy spojrzała w górę zobaczyła go, jak biegnie do niej.
– Jasha i Rurik ich złapali, ale Innocenty rozdzielił grupę. Oni poszli
L T
dołem. Jesteśmy otoczeni! Wspiął się do uprzęży i przywiązał swoją linę do skały. – Będę cię ubezpieczał w jaskini.
Karen zorientowała się, że znajduje się nad brzegiem klifu w kształcie litery L, a jej stopy są mocno oparte o jego ścianę. Usiłowała skoczyć, nie udało się. Poluzowała linę i znowu spróbowała skoczyć. Jej serce dudniło jak oszalałe. Ręce się pociły. Ale przecież da radę. Na pewno da radę. – Nic mi nie jest – krzyknęła. – Pospiesz się! Pod nimi ktoś zawył jak wilk. Włosy na karku stanęły jej dęba. Jej dłonie ześlizgnęły się z liny. Zamarła. Spojrzała w dół. Pięciu Varinskich wyłoniło się zza drzew. Jeden miał twarz jak Neandertalczyk, ciało jak czołg i nosił w uszach śruby zamiast kolczyków. Spojrzał w górę na nią i uśmiechnął się. Innocenty. Herszt minął ją w powietrzu, lecąc głową do dołu, jednocześnie popisując się swoimi doskonałymi umiejętnościami strzeleckimi. 263
Nie ma mowy, żeby pozwoliła mu być bardziej odważnym niż ona; może i Jackson Sonnet nie był jej prawdziwym ojcem, ale wpoił jej ducha współzawodnictwa. Skoczyła tak mocno jak tylko dała radę. Ze szczytu klifu usłyszała strzały, warczenie psów i odgłosy walki. Innocenty dał znak swoim ludziom, żeby się rozproszyli. Jeden zmienił się w orła i wzleciał w górę. Innocenty zatoczył się do tyłu, kiedy jedna z kul Herszta ugodziła go w klatkę piersiową, po czym znowu się wyprostował. Kamizelka kuloodporna, pomyślała Karen, i miała nadzieję, że tak było.
R
Przyjął pozycję, stał teraz ze złączonymi nogami. Uniósł pistolet, wycelował i strzelił.
Herszt zachwiał się i zaczął spadać. Po chwili podniósł się. Jego
L T
przedramię było pokryte krwią. Bardzo się starał kontrolować spadanie. Rozjuszona Karen zaczęła wrzeszczeć jak opętana: – Innocenty, ty dupku!
Herszt usiłował utrzymać się w miejscu. Rzuciła się do niego. Zdała sobie sprawę z bezsensu całej sytuacji. Skoczyła w kierunku jaskini. Wspinała się jak zawodowiec.
Poniżej Innocenty śmiał się, wydawał z siebie gromkie okrzyki rozbawienia.
Coś sypało jej się na twarz. Grad? Nie, to pociski podziurawiły klif wokół niej i obsypały ją odłamki skalne. – Trzymaj się – krzyczała do Herszta. Skoczyła na tyle daleko, że wylądowała w jaskini. Zdjęła kurtkę, wyjęła pistolet i wyszła na występ skalny. Herszt mocno trzymał się liny. Jeżeli ją puści, wpadnie prosto w dłonie Innocentego. 264
Innocenty wycelował w Herszta. Orzeł leciał prosto na nią, z utkwionymi w niej złymi oczami, i rozpostartymi szponami. Spojrzała w dół na Innocentego. Jej palec zacisnął się na spuście. Wtedy wybuch zdmuchnął ptaka. Posypały się pióra. Orzeł pisnął z bólu i wściekłości. Jackson Sonnet wyszedł zza drzewa, ze strzelbą przewieszoną przez ramię. – Masz za swoje! – krzyknął. – Nikt nie skrzywdzi mojej przeklętej córki!
L T
R 265
Rozdział 32 Karen wystrzeliła, kiedy Innocenty odwrócił się, żeby skierować swoich ludzi na Jacksona. Kula trafiła w szyję Varinskiego. Innocenty upadł, a krew trysnęła z rany. Stado wilków otoczyło Jacksona. – Tato! – krzyknęła Karen. Jackson postrzelił jednego, drugiego uderzył w głowę kolbą strzelby, a kiedy napadnięty upadał, zobaczył błysk jego noża. Zwierzęta zapiszczały z bólu, ale nie udało mu się ich zabić – to było
R
niemożliwe. Jednak poważnie je zranił. Może i Jackson był starym skurczybykiem, ale Karen była z niego dumna.
Położyła się płasko na dnie jaskini i zaczęła czołgać się do krawędzi tak,
L T
aby usadowić się pod najlepszym kątem. Strzeliła do pumy, kiedy ta zwróciła się w stronę Jacksona, potem strzeliła do kolejnej, która skakała pod liną, na której wisiał Herszt, trzęsąc nią jak gałęzią, żeby spadł z niej owoc. Wystrzeliwała jedną kulę po drugiej, postępowała zgodnie z instrukcjami Herszta – działała tak, aby żadna kula się nie zmarnowała. Opróżniła cały magazynek, po czym powtórnie go załadowała. Spojrzała na Herszta. Wisiał tam niczym łatwy cel.
Z ramienia ciekła mu krew. Trzymając się jedną ręką, opuścił się o około metr, strzelił do bestii, które skakały pod nim, potem znowu kawałek się opuścił. Musiała dać mu czas, żeby mógł dostać się na ziemię. Musiała powstrzymać Varinskich. Nigdy dotąd nie robiła czegoś tak ważnego. Trzęsły jej się ręce, kiedy liczyła każdą kulę. Pięć, sześć, siedem... Z dołu usłyszała ryk i podniosła wzrok. 266
Innocenty stał niepewnie na nogach, kiwając się w przód i w tył. Rozglądał się dookoła pola bitwy. Zwycięstwo wymykało mu się z rąk. Gniew zalewał jego twarz. Utkwił wzrok w Herszcie, uśmiechnął się szyderczo i podszedł do klifu. Karen nie miała czasu na załadowanie broni. Jednak nie chciała bezradnie czekać. Chwyciła zwisającą linę, uwiesiła się na niej, i z wysokości ośmiu metrów – mniej więcej takiej, jak dwukondygnacyjny budynek – zeskoczyła na Innocentego.
R
Dzięki krwi Varinskich czuła się silniejsza niż kiedykolwiek przedtem. Albo przemawiała przez nią siła miłości do Herszta. Nie wiedziała na pewno.
L T
Kiedy upadła na ramiona Innocentego, każda kość w jej ciele zaskrzypiała. Siła uderzenia przygniotła go do ziemi. Była górą!
Kiedy podniósł głowę, z całej siły uderzyła go w uszy nadgarstkami, na których miała złote bransoletki. Kiedy trafiły w jego kolczyki ze śrub, rozszedł się przeraźliwy zgrzyt.
Jego głowa znowu opadła na ziemię. Potrząsnął nią niczym pies otrząsający się z wody.
W rozpaczliwym pośpiechu owinęła linę wokół jego szyi i zacisnęła. Herszt da radę. Wyjdzie z tego.
Ale ona znalazła się w tarapatach. Pod nią masywny Innocenty wił się jak rozwścieczony byk. Dławił się, na przemian otwierając i zamykając usta, gwałtownie wciągał powietrze. Jednak krew Varinskich w jego żyłach była czysta i nic nie było w stanie go pokonać. A już na pewno nie ona. 267
W końcu się podniósł. Złapał ją za biodra, podniósł wysoko i rzucił z całych sił, aż uderzyła o skały. Kiedy Herszt stanął wreszcie na ziemi, usłyszał okrzyk bólu. Jeden z Varinskich spadał ze szczytu klifu i roztrzaskał się o skały. Jego bracia odnieśli pierwsze zwycięstwo. Odwrócił głowę w poszukiwaniu Karen, ale nigdzie jej nie było. Innocenty wyglądał na oszołomionego i rozgoryczonego. Herszt nigdy nie wyobrażał sobie, że kobieta może tak walczyć, stawić czoła komuś tak potężnemu jak Innocenty. Jemu samemu też na pewno nie mieściło się to w głowie. Właśnie dokopała Innocentemu.
R
A potem jakimś sposobem uwolniła się i uciekła.
L T
Sprytna dziewczyna.
Ręka Herszta była złamana, kula wystrzelona przez Innocentego roztrzaskała kość.
To nic. Teraz była jego kolej, żeby walczyć.
Stał i patrzył jak w jego stronę biegnie puma. Puma przewróciła go i stanęła nad nim – a wtedy Herszt wyciął jej serce nożem.
Kiedy stworzenie stawało się człowiekiem, kiedy się szarpało, a reszta krwi sączyła się z niego, zawołało: „Innocenty" Ten wielki sukinsyn spojrzał na niego bezczelnie, zauważając krew na ostrzu noża. – Ty nędzna kreaturo, tym razem cię zabiję. – Powinieneś był to zrobić, kiedy mnie więziłeś. Herszt rzucił się na Innocentego, w międzyczasie zmieniając się. Lśniąca, czarna pantera z całą siłą uderzyła w klatkę piersiową Innocentego, powalając go na ziemię. 268
Innocenty też zaczął się zmieniać, przeobrażając się w wielką, silną panterę,. Jednak nie był wystarczająco szybki. Kiedy znajdował się w stadium pomiędzy człowiekiem a wielkim kotem, Herszt pazurami wydrapał mu oko. Innocenty piszczał z bólu i wściekłości. Teraz walka była wyrównana: Herszt miał roztrzaskane ramię, ale Innocenty był ślepy na jedno oko. Herszt zaatakował znowu, tym razem celując w jego gardło. Innocenty ledwie zdążył odskoczyć do tyłu.
R
Jego ostre białe kły przymierzały się do piersi Herszta.
Herszt opuścił głowę i uderzył nią w krwawiącą ranę, jaką była twarz Innocentego.
L T
Innocenty znowu pisnął i pazurami szarpnął ucho Herszta. Herszt poczuł szarpnięcie, usłyszał dźwięk rozdzieranego ciała, wiedział, że to powinno boleć... ale nic nie czuł. Wiedział tylko jedno – musi pokonać Innocentego.
Innocenty odczuwał ból, był ogłuszony odniesionymi ranami. Jak dotąd nigdy nie poznał smaku klęski... i ta świadomość przerażała go i paraliżowała. Herszt zaatakował jeszcze raz. Potem znowu. Innocenty wił się i wył, wściekle atakując ramiona Herszta i jego brzuch. Jednak przez cały czas musiał zajmować pozycję obronną. Ziemia pod nimi była pokryta krwią, a jej zapach wzniecał w Herszcie instynkt walki. Po kolei zdzierał z ogromnego kota kolejne kawałki ciała. Potem nastała chwila, na którą czekał. Wyczerpany bólem, na jedną zdradziecką sekundę, Innocenty stracił postać pantery. Stał się człowiekiem. 269
Wtedy Herszt rozdarł mu gardło. Za Karen. Wydał okrzyk triumfu. Pękał z dumy. Był potężny. Pokonał Innocentego. Wygrał. Rozejrzał się wokół w poszukiwaniu kolejnych przeciwników do walki. Ale nikogo nie było. Powinno być słychać triumfalne okrzyki, jednak było cicho. Tak bardzo cicho. Varinscy byli słabi, uciekali, czołgali się w kierunku drzew. Dostrzegł swoich braci. Żyli. Stali na klifie i z góry patrzyli na jedno z ciał.
R
Jackson Sonnet – Herszt rozpoznał go od razu, widział jego zdjęcia w
L T
Internecie – też tam stał, podrapany i pokryty krwią, w bezruchu. Nikt nic nie mówił. Nikt się nie ruszał. Coś było nie tak. Podszedł do nich. Dostrzegł drobne, nieruchome ciało rzucone na klif. To nie był Varinski. Nie. O, nie. Triumf obrócił się w proch.
Herszt zaczął biec, jednocześnie zmieniając się. Znowu był człowiekiem. Był pokryty krwią – Innocentego i własną, ale dzięki swojemu dziedzictwu, jego rany już się goiły.
Kiedy Herszt dobiegł do Karen, Jasha złapał go za ramię. – Ostrożnie. Rzucił nią o skały. Jest... Herszt odepchnął go. Uklęknął obok niej na śniegu. Żyła. Ciągle żyła. Ale... – Nie – delikatnie pogładził dłonią jej twarz. Jej cera była ziemista, usta sine. Usiłowała oddychać. Na jego widok uśmiechnęła się cudownie. 270
– Ty... zabiłeś go – szepnęła. – Tak, Karen... Na pewno doznała potwornych obrażeń wewnętrznych. Nie odważył się jej ruszać. – Wierzyłam... w ciebie. Wiedziałam... – powiedziała z trudem i podniosła rękę. Dobrze. Nie była sparaliżowana. To był dobry znak. Wziął ją za rękę. Była zimna. Niedobry znak. – Dajcie mi koc – krzyknął do pozostałych. –Trzeba ją ogrzać. Jackson podał mu swój płaszcz.
R
Herszt otulił ją płaszczem. Spojrzała na niego zaniepokojona. – Jesteś ranny. – Tylko lekko.
L T
Jego ramię przeszywał gwałtowny ból, skóra wokół ucha krwawiła. Ale w porównaniu z jej ranami...
– Karen, musisz walczyć.
– Walczyłam – szepnęła i zamknęła swoje niesamowite oczy w kolorze morza. Po chwili otworzyła je. – Wygraliśmy. Ból narastał w nim, dławił go.
– Wygraliśmy, bo... znaliśmy swoje tajemnice. Ty znałeś moje... lęki. Ja wiedziałam, że jesteś częścią... częścią paktu z... diabłem – walczyła o każde słowo. – Z twoją krwią w sobie... ja też jestem. – Nic już nie mów. Musisz oszczędzać siły. Odchodził od zmysłów, cierpiał katusze. Tak bardzo chciał porwać ją w ramiona. Ale doskonale wiedział, że nie powinien, bo mogłoby to pogłębić jej wewnętrzne obrażenia, uszkodzić kręgosłup i sparaliżować ją. 271
Musiała żyć. O, Boże, musiała żyć. – Nie. Teraz musimy... porozmawiać – znowu się uśmiechnęła, ale jej usta drżały. – Wszystko... przemyślałam. Zdecydowanie... za ciebie... wyjdę. Odpływała w sen, a on nie mógł nic zrobić. – W takim razie musisz zostać. – Następnym... razem – uśmiechnęła się do niego. – Kocham cię. Patrzył w jej oczy. – Ja też cię kocham. Dlatego musimy być razem. Karen... Ale ona już nie żyła.
L T
R 272
Rozdział 33 Karen! – Herszt potrząsnął nią, rozpaczliwie próbując ją obudzić. – Karen! Bracia trzymali go za ramiona. Uwolnił się z ich uścisku i chwycił ją w ramiona. Nie powinna leżeć w śniegu. Była zimna. Już była zimna! – Posłuchaj mnie – mówił do niej. – Sama tak powiedziałaś. Jesteśmy jednością. Ja jestem w twoich myślach, ty w moich. Nie możemy być rozdzieleni. Karen, wróć do mnie. Nasłuchiwał odpowiedzi. Oczekiwał, że usłyszy ją w myślach, w sercu. Ale usłyszał jedynie ciszę.
R
Nie. To nie działo się naprawdę. Ona nie mogła umrzeć. Byli sobie
L T
przeznaczeni. Przez cały czas, kiedy był uwięziony w kopalni, wyobrażał sobie ich przyszłość. Wierzył w ich wspólną przyszłość. Myśleć o Karen, o stłumionym jej wewnętrznym światełku życia... to było niemożliwe. Niemożliwe.
A jednak nie oddychała, jej serce nie biło, była zupełnie bezwładna w jego ramionach i właśnie ją tracił.
Czuł to. Z każdą minutą oddalała się od niego. Nachylił się do jej ucha.
– Jeżeli nie możesz wrócić, zabierz mnie ze sobą. Jej ręka opadła, wiotka i bez życia. – Chcę iść z tobą. Proszę. Nagle go olśniło. Pogrzebał w kieszeni Karen i znalazł zdjęcie jej matki. Wyjął je z kieszeni i położył na jej piersi. Znalazł ikonę. Oparzyła go, przypominając mu, kim był. Nie zważając na nic, ścisnął ją w dłoni, pragnąc, by go oczyściła, jednocześnie mając świadomość, że to było niemożliwe. 273
Umieścił ikonę obok zdjęcia i błagał obie – ładną blondynkę i ciemnowłosą Madonnę o smutnych oczach. – Błagam. Obie ją kochacie. A ona kocha was. Chroniła was obie. Wróćcie ją do życia. Albo weźcie mnie. Błagam. –
Adrik,
na
litość
boską...
–
powiedział
Jasha
zdławionym,
zachrypniętym głosem. Ale Herszt go nie słuchał. – Proszę cię, Mario, wiem, kim jestem. Wiem, co zrobiłem. Nie jestem godny dotykać ciebie. Ani Karen. Ale tak bardzo ją kocham, a ona kocha mnie.
R
Naprawdę. Nie rozdzielaj nas na zawsze. Błagam... – słowa z trudem przechodziły mu przez zaciśnięte gardło. – Porozmawiaj z matką Karen. Ona nie chciałaby, żeby jej córka była sama. Chciałaby, żebym był z nią. Obie
L T
jesteście matkami. Proszę.
Po jego policzkach płynęły łzy, gorące i słone.
Nie były to łzy strachu, takie jak w kopalni. Nie bał się o siebie. Ale o Karen. Jego głos drżał. – Wyciągnęła mnie z samego dna piekła. Poświęciła za mnie swoje życie.
Odpowiedziała mu tylko cisza. Karen odeszła. Naprawdę odeszła. Pozostały mu jedynie wspomnienia i nieruchome, zimne ciało w ramionach. Z jego piersi wyrwało się łkanie niczym zawodzenie zranionego zwierzęcia. Jego łzy popłynęły na Karen, na ikonę, na zdjęcie. Łkał tak żałośnie, że wydawało mu się, że zaraz umrze. Ale Madonna odpowiedziała mu jasno. Musiał żyć. Aż uda mu się złamać pakt. – No dobrze – szepnął gwałtownie. – Zrobię to, co należy. Będę walczył, żeby pokonać diabła, a kiedy go pokonam, przez resztę życia będę prawym człowiekiem. Każdego dnia będę żałował za grzechy, które popełniłem. 274
Kiedy złożył przysięgę, przytulił Karen i zacisnął pięści, aż na jego nadgarstkach wystąpiły żyły. – Odtąd będę żył mając w myślach jeden cel – muszę być tak dobrym człowiekiem, jak to tylko jest możliwe, żebym, kiedy umrę, mógł znowu zobaczyć Karen i znowu z nią być. Przysięgam. Przysięgam. Wiatr szumiał w gałęziach sosen i unosił jego włosy. Lodowate powietrze szczypało świeże rany, a zimno ziemi przenikało jego ciało do szpiku kości. Niesiony wiatrem płatek śniegu wylądował na sinej skórze Karen. Przyroda płakała razem z nim.
R
Jednak gdzieś ktoś na pewno usłyszał jego przysięgę.
– Kocham cię, Karen Sonnet – wyszeptał, przytulając ją. – Zawsze będę cię kochał.
Za sobą usłyszał łkanie. Jackson, biedny skurczybyk, płakał. Rurik
L T
uklęknął obok Adrika i wziął go za rękę.
– Wiem, że to cię nie obchodzi, ale krwawisz i musimy zrobić coś z twoją ręką.
Herszt patrzył na niego obojętnie, potem spojrzał na Karen. Jego łzy zmieszały się z krwią i potem, i jedna zabarwiona na różowo kropla powoli spadła w kącik jej oka. Wyglądało to, jakby płakała. Delikatnie otarł kroplę. Karen gwałtownie zamrugała powiekami. Rurik odskoczył.
Jackson przestał łkać. – Widziałeś...? – zapytał osłupiały Jasha. Herszt poczuł, jak Karen bierze oddech. Nie odważył się poruszyć. Nie odważył się mówić. Znowu wzięła oddech. I jeszcze jeden. Jej usta i skóra powoli nabierały kolorów. Jej powieki znowu się poruszyły. 275
Nie mógł oderwać od niej wzroku. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. – Słyszałam, jak mnie wołasz – odetchnęła powoli, ostrożnie. – Sprowadziłeś mnie tutaj z powrotem.
L T
R 276
Rozdział 34 Stan Waszyngton, USA Dziesięć dni później Z dzieckiem na ręku Zorana Wilder chodziła w tę i z powrotem po kuchni
swego
domu,
przygotowując
obiad
dla
swojego
upartego,
nieznoszącego sprzeciwu męża, który po trzydziestu sześciu latach małżeństwa nie wierzył, że ona wiedziała, co jest dla niego dobre. Próbowała mu pomagać, kiedy jej zdaniem potrzebował pomocy. Odmawiał jedzenia warzyw. Próbował pić wódkę zamiast brać lekarstwa. Wielki byk. Wielki, głupi i strasznie chory byk. Ukradkiem ocierała łzy. Martwił się, kiedy ona płakała, pochlipywała
R
więc w kuchni nad garnkiem z zupą. Nie chciała, żeby widział jej łzy. Płakała nad nim; poruszał się na wózku, z nieodłącznymi rurkami i aparaturą tlenową,
L T
lekarstwami i tysiącami rzeczy, których potrzebował, żeby jego zmęczone serce nadal biło. Usłyszała samochód podjeżdżający pod dom. Firebird powiedziała przecież, że była jeszcze wiele kilometrów od cywilizacji. Zorana roześmiała się i odpowiedziała córce, że dokładnie wie, o czym ona mówi. Kiedy Zorana była młodą dziewczyną, i podróżowała razem ze swoim cygańskim plemieniem przez Ukrainę, bywały dni i drogi, że widzieli tylko zrujnowane, wiejskie domy. Tutaj otaczały ich Góry Kaskadowe, porośnięte pierwotnym lasem i jodłami tak wysokimi, że chroniły rodzinę Zorany przed ostrymi burzami znad Pacyfiku. W swojej niewielkiej dolinie uprawiali warzywa, owoce i winorośl. Tutaj byli chronieni przed kaprysami pogody. Zorana o to zadbała. Najbliższe miasto, Blythe, było oddalone o trzydzieści kilometrów, a Seattle znajdowało się zaledwie o kilka godzin drogi stąd. Więc ten dom był w okolicy najlepszym przejawem cywilizacji. 277
Jej przyjaciele i rodzina wiedzieli, gdzie jej szukać o tej porze. Samochód, który usłyszała, wjechał za dom, a po chwili ktoś zastukał w drzwi, które po chwili się otworzyły. W drzwiach stały jej dwie synowe. – Witaj, mamo – powiedziały chórem. Były ładnymi kobietami. Żona Jashy, Ann, była szczupła, miała dwadzieścia cztery lata, niebieskie oczy i metr osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Była o wiele wyższa od Zorany, która przy swoim metrze pięćdziesięciu centymetrach wzrostu musiała podnosić wzrok na wszystkich, jednak rządziła całą rodziną – dla ich własnego dobra, rzecz jasna. Tasya, żona Rurika, była przeciwieństwem cichej Ann. Dawniej była
R
fotoreporterką i podróżowała po świecie robiąc zdjęcia wojny, biedy, i różnych rzeczy, które mogły przysporzyć jej kłopotów i spowodować, że w najlepszym
L T
razie wylądowałaby w więzieniu. Jej ciemne, kręcone włosy i jasnoniebieskie oczy iskrzyły życiem. Aktualnie pisała powieść i Rurik już nie martwił się o nią tak bardzo.
– Mamo, nie powinnaś nosić Aleksandra. Jest dla ciebie za ciężki – powiedziała Ann i wzięła od niej ciepły, bezwładny ciężar, który był synem Firebird i jedynym wnukiem Zorany.
– Wiem o tym. – Zorana wzruszyła zmęczonymi ramionami, potem pocałowała dziewczęta, jedną po drugiej. – Jest zupełnie taki jak moi chłopcy. Za duży na swój wiek, mocno zbudowany i silny. I uparty. Kiedy Firebird jest w Seattle, on nie sypia zbyt dobrze. – Synek mamusi – szepnęła Ann do śpiącego dziecka. Nikt nie powiedział głośno tego, co było oczywiste – on nie miał innego wyjścia, jak być synkiem mamusi. Tożsamość jego ojca pozostawała tajemnicą. Firebird wróciła w ciąży ze studiów i ku oburzeniu swoich braci, odmówiła wyjawienia nazwiska swojego kochanka. Od dwóch i pół roku, które minęły od tamtego 278
czasu trwała w przekonaniu, że nie dopuści, aby ten mężczyzna, kimkolwiek był, dowiedział się o Aleksandrze. Firebird była zupełnie taka, jak jej bracia. Jak jej ojciec. Uparta. Zbyt uparta. – Gdzie jest Firebird? – Tasya zatrzymała się przy oknie i wyjrzała przez nie. – Jest w Seattle, robi te swoje badania – powiedziała gorzko Zorana. – Lekarze próbują dowiedzieć się, co dolega Konstantinowi poprzez badanie jego dzieci. Uważają, że to jest dziedziczne. Niech lepiej zapytają szatana, jaką zarazę zesłał.
R
– Nie wydaje mi się, żeby lekarze mieli takie kontakty – odparła Tasya. – Tylko niektórzy – powiedziała Zorana.
L T
– Jak się czuje Konstantine? – zapytała Ann.
– Najchętniej nosiłabym go na rękach, tak jak noszę Aleksandra. Co prawda jego nogi ciągałyby się po podłodze, ale może przynajmniej zasypiałby, kiedy ból staje się nie do zniesienia... – Zorana przyjrzała się dziewczętom, które unikały jej wzroku i z niepokojem wyglądały przez okno. – Co się dzieje?
– Mamo. – Tasya podeszła do Zorany i objęła ją ramieniem. – Znaleźliśmy trzecią ikonę.
Zorana zamarła. Nagle zalał ją ból, który zawsze czaił się gdzieś w pobliżu. – Ikonę Adrika? – Tak – Ann podeszła do nich. – Czy on... czy to była kobieta, którą kochał? – Zorana mimowolnie pogładziła policzek Aleksandra, który ze swoim gromkim, radosnym 279
śmiechem i dzikimi napadami złości tak bardzo przypominał jej trzeciego syna... – Mamy kobietę Adrika – powiedziała Tasya. – Właściwie jego żonę – uzupełniła Ann. – Był żonaty? – Zorana przycisnęła pięść do piersi. – Gdzie ona jest? – Jasha i Rurik wynoszą ją z samochodu – skrzywiła się Tasya. – Jest ranna. – Została ranna chroniąc ikonę? Zorana wyszła przez drzwi na werandę i zeszła po schodach.
R
Podwórko i ogród Zorany wyglądały smutno, jakby z utęsknieniem czekały na wiosnę, a Zorana przez chwilę marzyła o płaszczu. Potem natychmiast zapomniała o zimie i zimnie.
L T
Jasha i Rurik przyjechali dziwną furgonetką z przyciemnionymi szybami, a Zorana szybko zorientowała się, dlaczego. Z tyłu wyciągnęli nosze, a teraz posadzili kobietę na wózek inwalidzki.
Była bardzo drobna, tylko odrobinę wyższa od Zorany. Była wychudzona i posiniaczona. Miała igłę od kroplówki wbitą w ramię. Zorana od razu wiedziała, że to była miłość Adrika. Wyszła im na spotkanie.
– Mamo... – zaczął Jasha.
– Cśśś – Zorana pogładziła jego policzek. Pogładziła policzek Rurika. Potem ostrożnie objęła dziewczynę ramionami. – Witaj. Łzy napłynęły do niesamowitych zielono–niebieskich oczu dziewczyny. Oczy Zorany też napełniły się łzami. Uklękła przed kobietą. – Jestem Zorana. A ty jak masz na imię? – Karen – miała ładny głos, silny i ciepły. – Znałaś mojego Adrika. On cię kochał. 280
– I ja go kocham. Serce Zorany ścisnęło się. Ból straty, świadomość, że on umarł gdzieś tam daleko, to wszystko ciągle towarzyszyło Zoranie. Ale Karen opowie im o Adriku, wypełni pustkę powstałą przez tyle straconych lat, i tym ulży cierpieniu Zorany. Naprawdę wierzyła, że to pomoże. Karen wyglądała na tak słabą i wątłą, jakby mógł zwiać ją lekki podmuch zimowego wiatru. Zorana wstała. – Chłopcy, dlaczego pozwalacie jej tak tutaj marznąć? Weźcie ją do środka. Wasz ojciec natychmiast zechce ją poznać. No dalej, pędem!
R
Zamiast pchać wózek przez trawnik, ponieśli go w kierunku werandy. Był tam podjazd dla wózka potrzebny Konstantinowi, bo z każdym dniem był coraz słabszy.
L T
Za nimi z samochodu wysiadł starszy mężczyzna o stalowo–szarych włosach i oczach. Zatrzymał się obok niej.
– Nazywam się Jackson Sonnet. Jestem ojcem Karen. Mam nadzieję, że swoją obecnością nie nadużyję państwa gościnności. Wyglądał tak niespokojnie i mówił tak szorstko, jakby spodziewał się, że Zorana go wyrzuci. Więc przytuliła go, bo jak twierdziła Firebird, Zorana nie szanowała niczyjej osobistej przestrzeni.
– Zapraszamy, panie Sonnet. Gość w domu to błogosławieństwo dla mojej duszy, a ojciec kobiety Adrika... to podwójne błogosławieństwo. Z samochodu wysiadł kolejny mężczyzna, młody, wysoki, przystojny. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się ciepło, myśląc, że to musi być brat Karen. Jednak nie wyglądał na brata Karen. Był wysoki, jak jej synowie. Miał ciemne włosy. Na jednej ręce miał gips. Był chudy, żylasty, miał opaloną, przestraszoną twarz, która należała do 281
kogoś, kto widział wiele bólu i cierpienia. Jego zielono–złote oczy miały osobliwy odcień, który dotąd widziała tylko raz w życiu... u dziecka, które trzymała na rękach. Jej serce przestało bić. – Mamo? – mężczyzna uniósł brwi. Mówił niepewnie, jakby nie był pewny jej odpowiedzi. – Adrik? Adrik? – słyszała swój głos – był silny i głośniejszy niż kiedykolwiek. Konstantine miał słuch wilka, więc zasłoniła usta dłonią, potem powoli opuściła rękę. – Adrik? – szepnęła.
R
– To ja, mamo – powiedział i uśmiechnął się. To był najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała. – Wróciłem do domu.
Kiedy widziała go po raz ostatni, był chłopcem. Teraz był mężczyzną,
L T
umocnionym przez doświadczenia, które go ukształtowały na nowo. Wcale go nie znała, ale jednocześnie... był jej chłopcem, jej małym chłopcem. Podbiegła do niego z wyciągniętymi ramionami.
Złapał ją, podniósł do góry i przytulił tak mocno, że jej kości zatrzeszczały.
– Mama – jego głos złamał się. – Mama. – Mój piękny chłopiec. Nie mogąc opanować radości, uścisnęła go za szyję. Ściskała ją i ściskała, jakby nigdy nie chciała go puścić. To było dziecko, które nosiła w łonie, chłopiec, któremu opatrywała zdarte kolana, którego wykarmiła tak, że urósł bardzo wysoki, który przytulił ją przed swoją pierwszą randką i powiedział, że to ją zawsze będzie kochał najbardziej... Nagle ogarnęła ją wściekłość. Odchyliła się, chwyciła go za ramiona i mocno nim potrząsnęła. – Gdzie się poziewałeś, ty głupku? Martwiłam się i płakałam. Gdzie byłeś? Dlaczego nie zadzwoniłeś? Nie napisałeś? 282
– Nie chciałabyś wiedzieć, co u mnie słychać. Na twarzy miał wypisane poczucie winy, z trudem wywalczoną mądrość i ogromny smutek. – Oczywiście, że chciałam, ty wielki, głupi... – Przytuliła go znowu. – Mężczyźni są tacy głupi. Ty jesteś głupi. Jak twoi bracia. I ojciec. Musiałeś mi to zrobić? Pocałował ją i postawił na ziemi. – Chyba tak. Odwróciła się i stanęła przodem do werandy. Jej pozostali synowie stali
R
obok Karen i Jacksona, patrzyli i uśmiechali się. Tasya i Ann oglądały całe zajście przez okno i płakały.
Chłopcy zaczęli klaskać i gwizdać, a Zorana ich uciszyła. – Wasz ojciec śpi w salonie. Jeżeli teraz wyjrzy... – przypomniała sobie
L T
swoją reakcję na widok syna. –Właściwie... – Ruszyła ku drzwiom do domu. Za późno. Drzwi otworzyły się.
Konstantine Wilder wyszedł na werandę.
Igła od kroplówki tkwiła w jego ramieniu, dzięki Bogu, zdjął całą aparaturę do oddychania. Wstał po raz pierwszy od ponad miesiąca, był wychudzony, obolały, a jego twarz wyrażała emocje, których nie odważyła się zgadywać.
Jasha i Rurik podeszli do niego i wzięli pod ręce. Gestem kazał im sprowadzić się ze schodów. Nie dyskutowali z nim. Nikt nie dyskutował z Konstantinem, kiedy tak wyglądał, niczym wściekły wilk – przywódca stada. Pomogli mu zejść ze schodów, krok po bolesnym kroku. Uwolnił się z ich objęć. Spojrzał na Adrika, bladego i nieruchomego, czekającego na wyrok ojca. 283
Zorana nie odważyła się poruszyć ani odezwać. Cały świat w pełnej napięcia ciszy czekał na to, co zrobi Konstantine. Podszedł do Adrika. Spojrzał na niego, patrzył tak przez długie sekundy błyszczącymi oczami. Potem wyciągnął ręce. – Mój syn. Adrik, mój synu. Adrik podszedł i dał się przytulić Konstantinowi. – Tato, przebacz mi. Przebacz. – Żyjesz. Wróciłeś do domu. – Łzy spłynęły po twarzy Konstantina. – O wszystkim już zapomniałem, z wyjątkiem tego, jak bardzo czekałem na to, żeby usłyszeć twój głos i zobaczyć twoją twarz. – Objął Adrika ramieniem i
R
powiedział: – A teraz wejdź do środka, będziemy świętować. Dziś wydajemy przyjęcie!
L T
284
Rozdział 35 Karen leżała na kanapie w zatłoczonym salonie Wilderów, z głową na kolanach Adrika, który karmił ją marynowanymi burakami swojej mamy. – Dzięki nim twoja krew się zregeneruje – mówił. Bawiło ją, że kiedy był pośród swojej rodziny, mówił ze zdecydowanie rosyjskim akcentem. – Ale ja czuję się dobrze – protestowała Karen. – Jest zupełnie jak jego matka, więc lepiej się z nim nie sprzeczać. –
R
Konstantine ułożył się w pozycji półleżącej, uniósłszy opuchnięte nogi. – Jeżeli zjesz buraki, potem pozwolą ci pić wódkę. – Uniósł w jej kierunku szklankę pełną przezroczystego, białego alkoholu. Uśmiechnęła się.
L T
Choroba osłabiła fizycznie dawnego tyrana, ale nie stracił przez to nic ze swoich zdolności. Zauważał wszystko, słyszał wszystko, a jego rodzina słuchała go, jakby był królem – albo raczej przywódcą stada wilków. Jasha i Ann siedzieli na podłodze i sprzeczali się budując coś z klocków – twierdzili, że to nowa siedziba firmy Wilder Wines. Natomiast Aleksandrowi budowla ta zupełnie nie przypadła do gustu i zbudował własną. Rurik i Tasya byli w kuchni i prawdopodobnie przygotowywali kolejną porcję przekąsek. Jednak nie było ich już dość długo i Karen podejrzewała, że całują się gdzieś w kącie. W tej rodzinie wszyscy się całowali. I przytulali. Karen uśmiechnęła się, patrząc na Jacksona, który siedział obok Konstantina na krześle i wprowadzał go w szczegóły walki na klifie. Za każdym razem, kiedy Zorana zbliżała się do Jacksona, odskakiwał do tyłu, aby uniknąć kolejnej czułej napaści. 285
Karen nie przysłuchiwała się ich rozmowie, dopóki nie usłyszała, jak Jackson mówił: – Kiedy zrozumiałem, że ta marna kreatura, Phil Chronies, sprzedał tym hultajom Varinskim informację, gdzie jest moja córka, złamałem mu rękę. – Bardzo dobrze – powiedział Konstantine. Jasne, pomyślała Karen. – Najpierw groził, że poda mnie do sądu, ale dałem mu do zrozumienia, że ma jeszcze wiele kości, a ja jestem mściwym starcem, więc niech lepiej bierze odprawę, którą mu zaoferowałem. – Jackson uśmiechnął się, pokazując
R
wszystkie zęby. – Zadzwoniłem więc do Karen do Sedony, ale tam dowiedziałem się, że jakąś biedną kobietę zamordowano w spa, a Karen leci właśnie Cessną do Kalifornii. Potem dowiedziałem się, że samolot rozbił się w
L T
Sierra Nevada. Jeżeli ktoś mógł przeżyć tę katastrofę, to tylko moja Karen, ale Varinscy deptali jej po piętach, więc przeanalizowałem mapę i wyjechałem na to odludzie, aby ją przechwycić. Nie udało mi się, ale, mój Boże, zdążyłem na walkę.
– Cieszę się, że zdążyłeś, tato – zawołała Karen. – Uratowałeś mi życie. Jackson zażenowanego.
wyglądał
na
zaskoczonego,
potem
przestraszonego
i
– Cóż, ja... ty jesteś... twoja matka sprawiła... – Rozejrzał się – wszyscy Wilderowie patrzyli na niego, więc ściszył głos: – O, nie zrobiłem tego, co... to było ostatnie, co mogłem zrobić... Karen wybawiła go z kłopotu: – Wiem, tato. Dziękuję – Tak – powiedział Adrik, gładząc jej czoło. – Dziękuję, Jacksonie. – Proszę bardzo – mruknął Jackson. 286
– Szkoda, że ja nie mogłem uczestniczyć w tej walce – smutek w głosie Konstantina niemal złamał Karen serce. – Gdzie jest Firebird? – zapytał Adrik, żeby odwrócić uwagę ojca. – Miałem nadzieję, że o tej porze już tu będzie. – Wiesz, jak to jest w szpitalach – powiedziała spokojnie Zorana. – Zawsze są jakieś opóźnienia. Konstantine skrzyżował ramiona na piersi. – Ja to wiem najlepiej. Wszystko trwa wieczność. Ale nie mogę doczekać się, kiedy zobaczę trzecią ikonę i dołączy ona do pozostałych dwóch. Moje córki, pokażecie mi je?
R
– Oczywiście, tato – powiedziała Ann. – Możesz zobaczyć moją ikonę. – Moją też – powiedziała Tasya.
L T
Obie kobiety zgodziły się zaprezentować swoje ikony, które znalazły, jednak postawiły jeden warunek – nikt w tej potężnej rodzinie nie będzie kwestionował ich prawa do posiadania ikon z wizerunkiem Madonny. To dodało Karen odwagi i powiedziała:
– Jeżeli Adrik poda mi moją torbę, znajdę moją ikonę. Mężczyźni obecni w pokoju odetchnęli z ulgą. Dwie żony opuściły pokój, aby przynieść swoje ikony. Adrik sięgnął za kanapę, gdzie schowali swoje rzeczy – dom miał tylko trzy sypialnie i wszystkie były zajęte. Adrik i Karen mieli spać na rozkładanej kanapie w salonie. Zorana uprzątnęła stolik obok Konstantina i położyła na nim czystą, czerwoną tkaninę. Jackson zmarszczył brwi. Podczas walki widział jak Adrik i Varinscy zmieniają się w drapieżniki, więc nie miał problemu z uwierzeniem, że potrafią 287
zmieniać swoją postać. Jednak najwyraźniej nie podobała mu się rozmowa, z której wynikało, że kobiety mają tak wielką władzę. – Jaka ikona? Dlaczego one są takie ważne? – Konstantine Varinski oddał diabłu cztery ikony, które należały do jego rodziny, aby przypieczętować pakt, który daje nam moc pod postacią dzikich zwierząt i drapieżników – powiedział Jasha. – Nasza część rodziny... – Wilderowie – uzupełnił Rurik. Jasha skinął głową bratu. – Właśnie. Wilderowie mają z powrotem połączyć te ikony i każdy z
R
synów, wraz z kobietą, którą pokocha, ma znaleźć jedną. Jackson rozejrzał się wokół, skonsternowany.
– Myślałem, że wasze czwarte dziecko, to, które jest teraz w Seattle, to dziewczyna.
L T
– Bo tak jest, tato. – Karen znalazła swoją ikonę, potem wyciągnęła rękę do Adrika, żeby pomógł jej wstać. – Wizja Zorany mówiła o jej czterech synach, ale wizje chyba czasem trudno zrozumieć. – To na pewno – mruknął Konstantine.
Wściekła Zorana natychmiast zwróciła się do niego: – Miałabym jasną wizję, gdybym mogła, Konstantine Wilder. – Wiem. Nie to miałem... – Więc uważaj na słowa.
Karen zauważyła, że Zorana była bardzo wrażliwa na punkcie swojej przepowiedni. Ann pierwsza wróciła ze swoją ikoną. Położyła ją na czerwonym suknie na stole obok Konstantina.
288
Tak jak ikona Karen, była stara, stylizowana, obrazek został wypalony na ceramicznej płytce, a kolory lśniły jak nowe. Matka Boska trzymała na ręku Dzieciątko Jezus, a Święty Józef stał po jej prawej stronie. Potem wróciła Tasya i położyła swoją ikonę obok ikony Ann. Podobnie jak na ikonach Karen i Ann, szaty Madonny były pąsowe, a wokół jej głowy lśniła złota aureola. Ale na tej ikonie jej twarz była blada i nieruchoma, ciemne oczy wielkie i pełne bólu, a po policzku spływała łza. Bo na jej kolanach spoczywało ciało ukrzyżowanego Chrystusa. Karen położyła swoją ikonę. Obrazek przedstawiał Marię jako młodą
R
dziewczynę. Dziewczynę, która znała przeznaczenie swoje i swojego syna. Jej smutne, ciemne, znaczące oczy patrzyły na nich, przypominając, że ofiarowała swojego syna, aby zbawił świat.
L T
Cała rodzina i Jackson zebrali się wokół stolika, patrząc i podziwiając. – Przez tysiąc lat te ikony były rozdzielone. Niedługo znajdziemy czwartą i będą wszystkie razem – Zorana wzięła Konstantina za rękę. – Wtedy będziesz wolny.
– Co takiego? – Jackson patrzył na przemian na ich dwoje. – Wolny od czego?
– Tata zachorował tej nocy, kiedy mama miała wizję – odpowiedział mu Rurik. – Żaden z lekarzy w Seattle nie potrafił zdiagnozować choroby, która trawi jego serce. Nie ma na nią lekarstwa. Jeżeli nie uda nam się połączyć ikon i złamać paktu zanim umrze, na zawsze trafi do piekła. – Jasna cholera! To okropna kara – powiedział Jackson. – Patrzymy na to jak na motywację – powiedziała Ann. Karen uśmiechnęła się, kiedy napotkała wzrok ojca. – Kiedy przywykniesz do myśli, że niektórzy mężczyźni zmieniają się w zwierzęta, inne dziwne rzeczy wydają się zupełnie na miejscu, prawda? 289
Wilderowie roześmiali się i zgodnie pokiwali głowami. Kobiety zabrały swoje ikony. Rurik i Tasya wrócili do kuchni. Jackson siedział na krześle i palcami stukał o podłokietnik. – Jeżeli te ikony są takie ważne, to może ma sens trzymanie ich w sejfie? – Varinscy są bogaci. – Konstantine nalał wódki do szklanki i podał ją Jashy, który przekazał ją Jacksonowi – Bogaci w tysiąc lat doświadczenia w tropieniu i mordowaniu. Są w tym najlepsi na świecie. Sejf przed nimi nie chroni. Nic przed nimi nie chroni. Ale jeżeli wizja Zorany jest właściwa – i
R
dodał pośpiesznie: – a na pewno tak jest, kobiety Wilderów trzymają ikony, a Bóg będzie je chronił.
Jackson mruknął, wypił całą szklankę wódki i pokiwał głową. – To ma sens.
L T
Zorana usiadła w bujanym fotelu obok Konstantina z komputerem na kolanach.
– Karen, widziałaś światło?
– Światło? Kiedy? – zapytała Karen, skonsternowana. – Kiedy umarłaś.
Herszt zamarł, z pełną jedzenia ręką w połowie drogi do ust Karen. Rurik i Tasya weszli do salonu, trzymając w rękach talerze z przekąskami. Rozmowy ucichły. Zorana mówiła dalej: – Czytałam trochę o doświadczeniach ludzi po śmierci i większość z nich twierdzi, że widziało światło. Wszyscy spojrzeli na Karen. Odepchnęła rękę Herszta i wyprostowała się. – Nie widziałam światła. Ja byłam światłem. I ciepłem i... tak bardzo mnie bolało. 290
Innocenty nią rzucił. Uderzyła o skały, połamała żebra, a jedno z nich przebiło jej płuco. Pamiętała, że przez cierpienie była przytomna; to było bardzo ważne, żeby była przytomna, żeby jeszcze raz zobaczyć Herszta, żeby mu powiedzieć... Herszt usiadł obok niej i objął ją ramieniem. Położyła głowę na jego ramieniu. – W jednej minucie cierpiałam, w następnej coś pękło... i już nie cierpiałam. Dokądś płynęłam, było mi ciepło. – Kiedy próbowała przypomnieć sobie, dokąd płynęła, kolory zamazały się w pamięci. – Potem usłyszałam głos Herszta. – Wołał cię? – zapytała Zorana.
R
– Niezupełnie – Karen nie była pewna, ile może wyjawić. Herszt
L T
przycisnął policzek do jej głowy.
– Usłyszała, jak płakałem. Łkałem i błagałem matkę Boską i matkę Karen, żeby mi ją zwróciły.
Karen zastanawiała się, czy jego bracia będą z niego drwić, ale oni tylko pokiwali głowami, a Konstantine wyglądał na bardzo dumnego. – Zrobiłbym to samo dla twojej matki.
– Twój powrót, to był cud – Zorana radośnie złożyła ręce. – Madonna zlitowała się nad nami.
– Nawet nie wiecie, jaki to był cud – powiedział Jasha. – Kiedy zawieźliśmy ją do szpitala, lekarze powiedzieli, że z tymi obrażeniami nie powinna była przeżyć. – Byli też zdziwieni, że tak szybko zdrowiała – powiedział Rurik wnosząc półmisek pełen chleba, sera, sardeli oraz oliwek i postawił go na stoliku obok ojca. – To dzięki jej zdrowemu trybowi życia – powiedział dumnie Jackson. 291
– To dzięki krwi Varinskich w niej – poprawił Herszt. – To kolejny cud! – krzyknęła Ann. Była wychowana w klasztorze, więc wiedziała co nieco o cudach. – Myślałam o tym, co się stało i dlaczego. Sądzę, że tak się dzieje, kiedy przeżyje się własną śmierć – powiedziała Karen. Dziwnie było mówić o tak doniosłych sprawach, ale w tym miejscu i w tym towarzystwie wydawało się to naturalne. – Dzięki ikonie Adrik dokonał cudu. Cierpiał, żałował i odkupił swoje winy. To jest moc odkupienia. – To prawda. – Jasha roześmiał się. – Ale spójrzcie na Adrika. Tak mu z tym źle, że aż się wierci.
R
Istotnie – wiercił się jak mały chłopiec na gorącym krześle. – To nie ja – zaprotestował. – To zasługa Madonny i matki Karen.
L T
Jackson wypił kolejną szklankę wódki. – Abigail zrobiłaby to dla Karen.
Karen wiedziała, że nigdy nie zapomni swojemu ojcu tego, jak traktował ją kiedy była dzieckiem, tego, że stanął po stronie Phila przeciwko niej, oraz tego, jak brutalnie poinformował ją ojej prawdziwym pochodzeniu. Ale kiedy zrozumiał swój błąd, żałował go i przybył jej z pomocą. Gdyby nie on i jego strzelba, Wilderowie prawdopodobnie nie wygraliby tej walki. Więc Jackson na zawsze pozostanie częścią jej przeszłości, a ona uczyni go także częścią swojej przyszłości.
Herszt spojrzał na zegar stojący na kominku. – Gdzie jest Firebird? – zapytał. Tak, próbował zmienić temat. Karen wiedziała, że co prawda bardzo tęsknił za swoimi rodzicami, ale obawiał się, że mogą mu nigdy nie wybaczyć. Teraz chciał zobaczyć swoją małą siostrę. Kiedy odszedł, Firebird miała cztery lata. W tej chwili miała dwadzieścia trzy, była niezamężną matką, 292
absolwentką studiów, pracowała w pobliskim studio projektowym i mieszkała w domu rodziców ze swoim synem. Co powie swojemu dawno zaginionemu bratu? Czy w ogóle go rozpozna? – No właśnie. Gdzie jest ta dziewczyna? – zagrzmiał Konstantine swoim głębokim basem. – Nie lubię, kiedy tak późno jest poza domem. Rurik roześmiał się. – Jest dopiero ósma. – Jest ciemno – Konstantine wskazał za okno.
R
– Pewnie utknęła w korku w Seattle – powiedziała Tasya. – Zwykle do mnie dzwoni – Zorana zaniknęła laptop i podeszła do okna. – Zadzwoń do niej – nalegała Ann.
L T
Zorana nie mogła się zdecydować.
– Nie chcę, żeby pomyślała, że jej nie ufam.
– Nie pomyśli tak. Zrozumie, że się martwisz, każdy by się martwił – powiedział rozsądnie Jasha, jak na starszego brata przystało. – Ulice w mieście są niebezpieczne, autostrady tym bardziej, a teraz, kiedy mamy już trzy ikony, potrzebujemy już tylko jednej, żeby złamać pakt. To oznacza, że Varinscy są dużym zagrożeniem i...
Ann wydała z gardła niepokojący dźwięk. Jasha przestał mówić, bo zrozumiał, że jego rozsądek spowodował alarmujący wzrost niepokoju u matki. Również zaniepokojony Aleksandr spojrzał znad swoich klocków. – Mama? – Zadzwonię do niej. – Zorana podeszła do telefonu. Konstantine podniósł jeden palec. – Zaczekaj. Właśnie wjechała na podjazd. 293
Słuch starego wilka nadal był niezawodny. – Mama? – Aleksandr wstał z podłogi z promiennym uśmiechem na twarzy. Konstantine spojrzał na swojego wnuka. – On też będzie wilkiem, mogę się założyć. – Nie, jeżeli uda nam się złamać pakt – przypomniała mu Ann. Adrik też wstał i podszedł do okna. Karen wyciągnęła się na kanapie, zadowolona, że już zawsze będzie mogła na niego patrzeć. Przywiodła go znad krawędzi katastrofy. A on ją wyrwał śmierci. Wierzył, że są sobie przeznaczeni.
R
Ona wierzyła, że mieli szczęście, że się spotkali.
L T
Nie miało znaczenia, które z nich miało rację. Razem walczyli przeciwko złu. Byli razem na wieczność.
On był jej mężem. Jej panterą. Jej miłością.
Samochód był już na tyle blisko, że teraz i ona mogła go usłyszeć. Zatrzymał się. Trzasnęły drzwi.
– Mama? – Aleksandr zatańczył wokół salonu, cały jego świat kręcił się w tej chwili wokół tego, że jego mama wróciła do domu. – Mama. Mama. Mama!
Herszt uklęknął obok niego. – Może wezmę cię na ręce i razem na nią zaczekamy? Aleksandr wyciągnął do niego rączki. – Adrik!
294
Karen wzruszyła się, kiedy Herszt podniósł krzepkiego chłopca. Może kiedyś, jak wydobrzeje, kiedy ikony się połączą i zagrożenie minie, mogliby mieć takiego syna jak Aleksandr. Przynajmniej... mogliby spróbować. Spojrzenia Karen i Herszta spotkały się; wiedziała, że pomyślał o tym samym. Kroki Firebird dało się słyszeć na schodach, potem na werandzie. Adrik otworzył drzwi. – Mama! – pisnął Aleksandr i wskoczył jej na ręce. Złapała go, mocno przytuliła i zaniknęła oczy.
R
Karen nie znała Firebird, nigdy jej nie widziała, ale nie potrzeba było zażyłości, żeby zorientować się, że Firebird była przygnębiona. Zorana podeszła do niej.
L T
– Hej. – Herszt dotknął twarzy siostry. – Co się stało?
Otworzyła oczy. Spojrzała na niego. Odsunęła się i znowu uważnie mu się przyjrzała.
– Pamiętasz mnie? – zapytał.
Powoli na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Adrik. Mój Boże, Adrik, ty żyjesz. – Podeszła do niego i pozwoliła, żeby przytulił ją i dziecko. Odchyliła się i patrzyła, jakby nie mogła się na niego napatrzeć. – Myślałam, że nigdy więcej cię nie zobaczę. – Nie mógłbym wytrzymać bez mojej małej siostry – Herszt pogładził policzek Aleksandra. –I bez mojego siostrzeńca. Firebird zesztywniała i uwolniła się z jego objęć. – Przestań. Po prostu... przestań. – Co takiego powiedziałem? – Herszt rozglądał się wokół zdumiony. – Nie mam pojęcia – powiedział Jasha. 295
Rurik był pilotem Sił Powietrznych i Karen usłyszała rozkazujący ton w jego głosie, kiedy powiedział: – Firebird, powiedz nam, co się dzieje. Konstantine pochylił się do przodu i drżącym głosem zapytał: – Moja kluseczko, co powiedzieli lekarze? Czy to moja choroba? Przekazałem ci ją? Odsunęła się od Herszta i oparła się o ścianę obok drzwi. Jej twarz była blada i mizerna. Patrzyła po kolei na każdego z nich i kręciła głową. – Nie, Tato, nie mam twojej choroby. Właściwie to niemożliwe.
R
– Jak to? – zapytała Tasya. – Nic nie wiedzą o tej chorobie. Wszystko jest możliwe.
– Nie o to chodzi. – Jakby jej kolana nie mogły dłużej znieść ciężaru jej ciała, osunęła się na podłogę. – Dlaczego nie powiedzieliście mi, że jestem
L T
adoptowana? Że nie jestem z wami spokrewniona? Z nikim z was? – Spojrzała wprost na Zoranę. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że nie jestem twoim dzieckiem?
296