ZAMIAST PRACOWAĆ DO ŚMIERCI POPRAWMY KAPITALIZM! ! Str. 2 INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
http://www.faktyimity.pl
Nr 13 (630 ) 5 KWIETNIA 20 12 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
! Str. 3, 7
” M i F „ RT RAPO OŚCIÓŁ K – ILE YSA W Y S WA ST Z PA ŃStr. 12-13 !
5
! Str. 14-1
! Str. 9 ISSN 1509-460X
Co trzeci ksiądz jest gejem! Może czas, aby Kościół przyjął to do wiadomości, a nie tuszował prawdę powszechnie znaną socjologom, seksuologom, a przecież i biskupom!
! Str. 8
2
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Palikot jest komunistyczną zarazą, która przepoczwarzyła się w lewactwo w krawatach. Teraz Kościół musi wydawać miliony na leczenie tych, którzy uzależnili się od produkowanego przezeń spirytusu – bredzi kard. Nagy w „Naszym Dzienniku”. Palikot przynajmniej wszystko zawdzięcza sobie. Nagy, przeciętny księżulo, przepoczwarzył się w kardynała tylko dlatego, że był kolegą Wojtyły. Powstała partia polityczna o nazwie „Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry”. Szokiem dla Polaków była wiadomość, że jej prezesem został Zbigniew Ziobro. Niejaka Pawłowicz, posłanka PiS, oświadczyła na antenie PR, że grunt pod śmierć Madzi z Sosnowca przygotowały lewicowo-feministyczne poglądy. Jeśli tak, to był to grunt wokół kościoła, do którego fanatycznie uczęszczali rodzice dziecka. Olsztyński biskup Jezierski załkał podczas mszy kończącej synod archidiecezjalny, że na skutek szerzących się aktów nieprzyjaźni wobec Kościoła doszło do tego, iż hierarchowie przychodzą na msze święte z niepokojem. Mój ty Boże! A to przecież dopiero początek: nadejdzie czas, że będziecie, pasibrzuchy, przychodzić z przerażeniem, a później przestaniecie przychodzić w ogóle! Że więzienia CIA, w których torturowano ludzi podejrzewanych o terroryzm, były w Polsce w Starych Kiejkutach, nie jest już tajemnicą nawet dla prokuratury, która postawiła w tej sprawie zarzuty Zbigniewowi Siemiątkowskiemu – byłemu szefowi wywiadu. Gdyby panowie prokuratorzy poważnie potraktowali nasz artykuł na ten temat („FiM” 28/2008), Siemiątkowski miałby już tylko 6 lat do końca odsiadki. Trwa reality show o nazwie Rutkowski. Media kupują wszystko, co polskie Zero 07 powie, bo z kolei kupią to widzowie. I nikt niczego nie sprawdza. A my tak. Oto Rutkowski oświadczył, że TVP chce nakręcić serial o jego niebywałych osiągnięciach. Tymczasem dysponujemy oświadczeniem TVP takiej treści: „W związku z wypowiedziami Krzysztofa Rutkowskiego (…) informujemy, że Telewizja Polska nie składała panu Rutkowskiemu żadnych propozycji”. No i co? No i nic, a widowisko trwa... Zabili go Rosjanie. To zemsta za Gruzję, gdzie zniweczył ich plany. To był plan Putina – tak Marek Król rozszyfrował przyczyny śmierci Kaczyńskiego. To może być przełom w sprawie, bo były naczelny „Wprost” wie, co mówi. Wszak podobnie jak Putin był funkcjonariuszem komitetu centralnego komunistycznej partii. Tymczasem telewizja „Discovery” zapowiedziała emisję dokumentu pt. „Following orders” (Wykonując rozkazy). Rzecz ma traktować o smoleńskiej katastrofie i udowadniać, że jej przyczyną był ewidentny błąd pilota, który – UWAGA! – zgodził się wykonać czyjeś bezsensowne rozkazy. Ciekawe, czy da się spalić kukłę „Discovery” przed ambasadą… USA? Nie wiecie, jak wymiksować swoje dziecko z „nieobowiązkowych” rekolekcji? Otóż to dość proste. Zgodnie z odnośnymi przepisami w salach przeznaczonych do zajęć oświatowych powinno być nie mniej niż 18 st. C. A w którym kościele na początku wiosny tyle jest? W żadnym! Czyli dzieci uczyć tam nie tyle nie należy, co wręcz NIE WOLNO! Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że kreaturę o nazwie Kobylański, biznesmena z Urugwaju, można nazwać typem spod ciemnej gwiazdy i wstrętnym antysemitą. Odetchnęliśmy, bo dotąd czyniliśmy tak bez sądowego zezwolenia… Ale mamy jeszcze małe pytanko: czy nazwy gnida i świnia są dopuszczalne, czy mogą się tu obruszyć towarzystwa obrony zwierząt? W związku z wejściem na ekrany kin ciągu dalszego „Stawki większej niż życie” katolicka „Fronda” dowodzi, że pierwowzorem Hansa Klossa był agent SB. Na pewno doniosła im o tym ta świnia Brunner. W dodatku po pijanemu, bo Służba Bezpieczeństwa powstała w roku 1956. Dowodem na istnienie Boga jest Wielki Kanion Kolorado. Ktoś, kto był w Kolorado i widział, to wie, że coś podobnego nie mogło powstać samo – przekonuje „Fronda”. To prawda. Identyczne wrażenie odnieśliśmy, oglądając odkrywkę w Bełchatowie. Kubańscy dysydenci marzyli, aby podczas swojej wizyty Benedykt XVI uczynił jakiś wyrazisty gest solidarności z więzionymi i prześladowanymi opozycjonistami. „Nic takiego jednak nie nastąpi, papież przyjechał tylko po to, aby na Kubie uszczknąć coś dla Kościoła” – napisał madrycki „El Pais”. No i jeszcze spotkał się z jednym Castro, z drugim Castro… Jaka szkoda, że ojciec Maciel nie był kastro... I jeszcze biskup Paetz, i dodatkowo kilkuset księży irlandzkich, duńskich, holenderskich i innych też nie było kastro. W reklamie wódki Belvedere pan chwyta od tyłu przerażoną, wyrywającą się panią i… I – żeby nie było wątpliwości – pojawia się hasło: „W przeciwieństwie do niektórych Belvedere zawsze wchodzi gładko”. Po szoku internautów producent z Żyrardowa przeprosił i oświadczył, że reklama nie jest zgodna z jej wartościami… „chrześcijańskimi”. Może. Nam jednak Belvedere przestał smakować.
Obalmy system! ebata o podwyższeniu wieku emerytalnego to test wiarygodności dla partii politycznych i organizacji społecznych. W całej sprawie nie chodzi bowiem tylko o wiek, w którym będziemy przechodzić na emeryturę, ale o system naszego państwa. Kapitalizmów jest wiele. Do dziś nie określono, który z nich chcemy mieć w Polsce. Z pewnością nie budujemy społecznej gospodarki rynkowej, o której tak wiele mówi nasza konstytucja. A właśnie taka gospodarka powinna być naszym celem, gdyż zakłada, że wolny rynek jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli i nie może być zawłaszczany przez grupy interesów, wielkie korporacje czy monopole. Niemieccy twórcy społecznej gospodarki rynkowej uznali, że stabilny wzrost gospodarczy jest możliwy wyłącznie w sytuacji, kiedy w proces podmiotowego gospodarowania wciągnięte jest całe społeczeństwo. Chodzi o stan, w którym nie ma wykluczonych, nierówności społeczne są niewielkie i pod kontrolą. Służą temu odpowiednia polityka podatkowa, społeczna, system świadczeń i zabezpieczeń na wypadek choroby, zwolnienia z pracy itp. Państwo ma w takim systemie kontrolować, żeby bezrobocie i inflacja były na niskim, a usługi publiczne – edukacja, ochrona zdrowia, transport, drogi – na jak najwyższym poziomie. Na takich zasadach opiera się gospodarka Niemiec. Tak samo miało być w Polsce. Wyszło jak zwykle. Zamiast społecznej gospodarki rynkowej katoliccy ekonomiści i „obrońcy praw” spod znaku „Solidarności” zafundowali nam neoliberalizm rodem z Ameryki Południowej, w którym państwo stoi na straży interesów Kościoła oraz wybranych krajowych i zagranicznych koncernów. Władza III RP nie potrzebuje do rządzenia ludzi, którzy ją wybrali, nie zajmuje się planowaniem i wytyczaniem kierunków rozwoju, a dubeltowe zwrócenie średniowiecznych majątków urzędnikom Watykanu okazało się dla niej ważniejsze od doinwestowania biedującej publicznej edukacji i ochrony zdrowia. Zbudowaliśmy państwo, w którym rosną nierówności społeczne. Tą ostatnią sprawą niepokoją się od lat prawdziwi, światli liberałowie. Profesor Marcin Król już w II połowie lat 90. zwracał uwagę, że ludzie wykluczeni budują własny świat, w którym nie ma miejsca dla państwa. Ono jest im po prostu niepotrzebne. A skoro tak, to po co mają chodzić na wybory? – pytał filozof. 50 procent Polaków nie chodzi. Jednym z miejsc, gdzie widać brak spójności polityki polskiego państwa, jest system emerytalny. W praktyce jest to dość luźny zbiór przepisów. Niestety, często ze sobą sprzecznych. Są na przykład w Polsce osoby, które mimo 25-letniego stażu pracy (minimum emerytalne) i opłacania składek nie dostają emerytur, lecz niewielkie renty. Tak są traktowani przez państwo ludzie uznani za trwale niezdolnych do pracy z powodu choroby. Obrzydliwy PRL obniżył dla nich wiek uprawniający do otrzymania emerytury. Regulacje te zostały uchylone przez rządy „Solidarnych” (tylko z kim?!) przy okazji wdrażania pakietu emerytur pomostowych. Uznano, że „trwale niezdolni” nie dożyją do wieku emerytalnego i w ten sposób ZUS na nich zaoszczędzi. Ci bezczelni, którzy jednak dożywają, muszą teraz czekać na obiecaną i przysługującą im emeryturę nierzadko długie lata. Podobnie jest z regulacjami dotyczącymi pracy w warunkach szczególnych i szkodliwych. Ta pierwsza uprawnia do emerytury pomostowej, ta druga – już nie. Rzecz w tym, że te dwa charaktery stanowisk pracy rozróżniano w przeszłości ze względu na reguły BHP, a nie skutki zdrowotne. Współczesne mechaniczne zastosowanie
D
starych reguł bez zagłębiania się w meritum sprawy (a głównie brak konsultacji z beneficjantami) spowodowało nierówne traktowanie osób wykonujących w przeszłości taką samą szkodliwą dla zdrowia pracę, ale oznaczoną różnymi starymi kodami. To pokazuje, jak przedmiotowo traktuje się ludzi, przygotowując dla nich m.in. regulacje emerytalne. W podobny sposób rząd Donalda Tuska przedłożył projekt podwyższenia wieku emerytalnego. Ruch Palikota wziął pod uwagę jego poparcie, ale tylko pod warunkiem uchwalenia dodatkowych ustaw i regulacji. Zmiana wieku będzie bowiem oddziaływać na wiele dziedzin naszego życia. Dłuższa praca to potrzeba nowego zorganizowania systemu badań i programów prewencji zdrowotnych. A gdzie są odnośne projekty NFZ? Ponadto ludzie uznani za trwale chorych muszą mieć możliwość odejścia na wcześniejszą, godną emeryturę. Problemem są także umowy śmieciowe oraz brak gwarancji dla osób powyżej 60 roku życia, że będą mogły dalej pracować. Jednocześnie osoby 50+ muszą mieć dostęp do darmowego, ustawicznego kształcenia, aby były na rynku pracy konkurencyjne. W związku z tym reformy wymaga system kształcenia zawodowego i kursów finansowanych przez urzędy pracy. Rząd Tuska powtarza jak mantrę tezę o zwiększaniu się długości życia Polek i Polaków. Tak, to prawda, że średnio Polki przeżyją 80,5 roku, a Polacy – 71,5 roku. Rzecz w tym, że taki wiek mogą osiągnąć dzieci urodzone w 2010 roku. Obecne, starzejące się pokolenie ma znacznie mniejsze szanse na tak długie życie. W propozycjach rządowych brakuje odniesienia do tych danych. Rząd liczy po cichu, że dłuższy czas pracy przy relatywnie krótszym życiu pozwoli na minimalizację świadczeń wypłacanych przez ZUS i że Polacy nie skorzystają ze swoich wysokich składek. I dlatego Ruch Palikota domaga się wprowadzenia częściowego dziedziczenia przez rodzinę zmarłych składkowiczów środków zgromadzonych na kontach ZUS. Osobiście nie wyobrażam też sobie, by w systemie nie uwzględnić charakteru wykonywanej pracy. W Niemczech górnik przechodzi na emeryturę w wieku 55 lat, a robotnik budowlany pracujący na wolnym powietrzu – w wieku 58 lat. Po 60 roku życia w Niemczech pracuje tylko około 23 proc. mężczyzn i około 12 proc. kobiet. Co ważne, składki w Niemczech płaci się od każdego pracownika. U nas zwolniono z tego obowiązku świadczenia dobrze zarabiających menadżerów. Za osoby zarabiające powyżej 8815 brutto miesięcznie pracodawca nie odprowadza żadnych składek emerytalnych i rentowych. Czy to uczciwe? Większość zachodnich systemów emerytalnych oparta jest na tak zwanym zdefiniowanym świadczeniu, czyli przyjęciu, że emerytura ma wynosić określony procent dotychczasowych poborów. Jest to tak zwana stopa zastąpienia. W Niemczech przeciętna emerytura to 80–90 proc. pensji. Polski system opiera się na zupełnie innej zasadzie. Jest nią zdefiniowana składka. Przyszła emerytura zależy od tego, jakie składki były pobierane od naszych pensji, oraz od wyników zarządzania nimi przez OFE, które są skandaliczne. Zmiana wprowadzona w 1998 roku spowodowała, że stopa zastąpienia spada i będzie coraz niższa. Przeciętna (i tak już niska) emerytura kobiet wyniesie za kilka lat 35–38 proc. ich ostatnich płac, a mężczyzn – około 50 proc. Skazuje to przyszłych emerytów na nędzę. Pewnym ratunkiem dla nich mają być emerytury gwarantowane. Ale o tym, a także o pomyśle powszechnej emerytury obywatelskiej, napiszę za tydzień. JONASZ
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r. „Chodzi mi tylko o prawdę” – ogłosił ks. Isakowicz Zaleski. Bracie! Toż nam też! – zakrzyknęliśmy radośnie i zabraliśmy się do lektury głośnego ostatnio wywiadu rzeki. A im dłużej czytaliśmy, tym bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że „jest świnta prowda, tyz prowda i gówno prowda” – jak mawiał nieodżałowany ksiądz Tischner. A w dodatku z prawdą jest jak z d…ą – każdy ma swoją. Co jednak warte podkreślenia, Zaleski w swojej rozmowie z równie jak on fundamentalnym katolikiem Terlikowskim dostrzega niemal wszystkie główne patologie toczące Kościół od środka. Tylko etiologię tych chorób widzi zasadniczo inną. Ale i tak warto poczytać, co też Krk mówi sam o sobie. Nawet ustami schizmatycznego kapłana proroka, którego nazwisko przyprawia Dziwisza o dyspepsję. Ponieważ jesteśmy niemal pewni, że na widok katolickich wydawnictw zaczynacie cierpieć na podobną przypadłość, przeto wywiad Terlikowskiego z Isakowiczem-Zaleskim, który narobił i nadal robi w mediach tyle hałasu, przeczytaliśmy per procura i zaraz go tu Wam streścimy. ! ! ! O biskupach i ich stosunku (cokolwiek to słowo znaczy) do podległych księży ulubieniec IPN pisze tak: Relacje księży z biskupami to osobny problem. Powiedziałbym, że niekiedy to biskup jest główną przyczyną odejść kapłanów z diecezji. W pewnych diecezjach relacje są fatalne, niektórzy mówią wprost o relacji pan – niewolnik (…). Bez wątpienia można mówić o relacji pana i wasala (…). Nie dyskutuje się z biskupem, nie idzie się do niego po wsparcie, bo jedyne, co robi biskup, to karanie czy zamiatanie pod dywan”. Korpus biskupów – tak byśmy to nazwali po wojskowemu – Zaleski widzi jako grupę owładniętych władzą, bezkarnych, niemal schizofrenicznych degeneratów. Jeśli tylko którykolwiek ksiądz próbuje z takim dyskutować, zastanawiać się lub choćby samodzielnie myśleć, to zostaje wezwany przed oblicze i… Jeśli to jest młody ksiądz, to biskup może zastopować jego awans na proboszcza albo wysłać go na malutką wiejską parafię. W związku z tym, że nie ma reguł nominacji, to biskup może naprawdę zniszczyć życie księdzu. I nie musi się z tego przed nikim tłumaczyć. Ksiądz jest wobec biskupa całkowicie bezbronny, nie ma się do kogo odwołać. Czy to może być prawda? Przecież nad biskupem jest jeszcze watykańska kuria… Jest w końcu sam papież?! Do Watykanu można się odwołać, gdy ma się w rękach jakiś dekret, decyzję. Inna sprawa, że taka procedura trwa wiele lat (…). Tylko wariat i samobójca decyduje się na mówienie o problemach, trudnościach, wyzwaniach. W efekcie
instytucja przestaje być wydolna, bo biskup często nie wie, jak wygląda rzeczywistość jego diecezji (…). Niewątpliwie wielu biskupów jest odciętych od ludzi. Tyle że ja, zamiast mówić o pałacach czy luksusach, mówiłbym o fortecach, które oddzielają hierarchów nie tylko od wiernych, ale też od księży. W archidiecezji krakowskiej to jest naprawdę problem. Za kardynałów Wojtyły i Macharskiego były wyznaczone dni i każdy mógł do metropolity przyjść. I świecki, i ksiądz czekali na swoją kolej w poczekalni, i w końcu byli przyjęci. Do kardynała Dziwisza trzeba się zapisywać za pośrednictwem sekretarza i długo starać się o spotkanie (…). Zwróćcie uwagę, że rozmówca Terlikowskiego chwilami niemal płacze, a przynajmniej pochlipuje, mówiąc o stanie współczesnego
GORĄCY TEMAT im tak dobrze materialnie, że w zasadzie nie opłaca się działać, szczególnie, że działania mogłyby powodować konflikty. A o czym my piszemy od lat? Dokładnie o tym samym! I jeszcze o czymś innym, o czym autor słów: „Chodzi mi tylko o prawdę” opowiada tak otwarcie, jakby swój tekst miał wydrukować w „Faktach i Mitach”. O homoseksualizmie księży mianowicie. I to akurat ten fragment wywiadu zrobił najwięcej hałasu: Im wyżej, tym gorzej. Kiedy byłem zwykłym księdzem funkcjonowało pojęcie „rzymskiej choroby”. Uświadomił mi to bardzo mocno pewien starszy
środowisko homoseksualne zawsze miało w Watykanie ogromne wpływy (…). My tu sobie śmichy-chichy robimy, a problem jest zdaniem księdza Isakowicza-Zaleskiego autentycznie poważny. Delikatnie mówiąc, cały
Prawda i gówno prawda Kościoła w Polsce i na świecie. Akurat tej rozpaczy Isakowicza-Zaleskiego nie podzielamy. Wprost przeciwnie. Dla ateistów, agnostyków, a nawet dla osób wierzących w Boga, a nie w Kościół, słowa te brzmią niekiedy jak piękna muzyka. Zwłaszcza gdy mówi, że nie widzi od dawna żadnej woli zmian nawet na najwyższych szczeblach hierarchii: Ja takiej woli nie widzę. Kardynał Wyszyński miał konkretne wizje. Kardynał Wojtyła miał przestrzenie, którymi się zajmował. Kardynał Macharski poświęcił się dziełom charytatywnym i budowie kościołów. A czym zajmują się obecni biskupi? Kardynał Dziwisz – budową pomników Jana Pawła II i rozdawaniem kropel krwi. Nie ma natomiast jasnej wizji duszpasterskiej. Nie jest to tylko moje zdanie, ale wielu księży, którzy nie wiedzą, co kardynał chciałby robić w ciągu najbliższych kilku lat (…). Jesteście ciekawi, dlaczego tak się dzieje? Otóż nie po raz pierwszy diagnoza Zaleskiego jest zaskakująco zbieżna z naszą. Można ją streścić zdaniem: Bo się w d…ch jaśnie panom księciom poprzewracało. Isakowicz mówi o tym bardziej oględnie: Kościół udało się uśpić i kupić rozmaitymi przywilejami, dotacjami państwowymi, uposażeniami materialnymi dla księży katechetów. Jest
polski kapłan w Papieskim Kolegium Ormiańskim w Rzymie podczas mojego pierwszego w nim pobytu. Już w pierwszej rozmowie ostrzegł mnie przed homoseksualnym lobby. „Pamiętaj, to jest mafia, nie wchodź jej w drogę, a wieczorem zamykaj drzwi od pokoju na klucz” – powiedział mi wtedy. To był czas afery z zastrzeleniem komendanta gwardii watykańskiej, który jakoby miał być ofiarą właśnie takiego romansu. Krótko później wyszła w Polsce sprawa arcybiskupa Paetza. Dla mnie to nadal był problem drugorzędny. Nie doceniałem go. Dopiero lektura akt bezpieki pokazała mi, że ten wątek przewija się niemal bez przerwy. Z akt tych wynika też, że jak sobie kuria nie dawała rady z homoseksualizmem księdza, to przerzucała go do Rzymu. Jak i tam nie było już możliwości ukrywania pewnych spraw, to taki ksiądz wyjeżdżał na placówkę dyplomatyczną w innym kraju. To pokazuje ogromne przyzwolenie na tego typu sytuacje w samym Kościele (…). Jak to wszystko mogło być możliwe za nieomylnego Jana Pawła z dalekiego kraju? Czyżby wiedział i tolerował? Może nawet – o Boże! – sprzyjał? Ale gdzież tam! On chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Trzeba też pamiętać, że
katolicki świat, wszystkie episkopaty, kurie itp. struktury na wszystkich kontynentach są w rękach gejów w sutannach. Gejów, którzy de facto rządzą całym Kościołem: Lobby homoseksualne bardzo dobrze się maskuje, ukrywa i trzyma razem (…). Wyobraźmy sobie sytuację, że lokalnym ordynariuszem jest ktoś pokroju arcybiskupa Paetza. Jest przecież jasne, że będzie doceniał bardziej osoby tego samego pokroju. I nagradzał je królewszczyznami. Lobby gejowskie w Kościele może zniszczyć każdego, kto wejdzie mu w drogę. Sam znam historię wikarego, który dowiedział się, że jego proboszcz molestował ministranta. Ten ksiądz wraz z siostrą zakonną narobili rabanu. Kuria wysłała więc proboszcza na urlop z przyczyn zdrowotnych, wikariusza przeniosła na inną parafię, przeniosła także siostrę zakonną. Zapewniła matkę ministranta, że molestujący ksiądz nie będzie już proboszczem, ale po pewnym czasie mianowała jednak owego duchownego proboszczem innej części diecezji. Kara trwała tylko kilka miesięcy. Inny ksiądz, który molestował chłopców, wyjechał na jakiś czas do Ameryki Południowej, by zapomniano o jego wyskokach. Jak sprawa ucichła, został proboszczem w innej diecezji (…). W Kościele (…) jest tak, że ksiądz, który
3
ma ewidentne defekty moralne czy psychiczne, jest tolerowany i ukrywany, dopóki nie wejdzie w ewidentny konflikt z władzą duchowną (…). To jest solidarność zawodowa i wiernymi nikt się nie przejmuje. Tak jak lekarz nie wystąpi przeciw lekarzowi, tak ksiądz nie wystąpi przeciwko księdzu. Jak w każdej kaście liczy się dobro duchownego, a nie dobro wiernych czy wspólnoty. To było wyobrażenie widoczne w czasie sporu o lustrację, gdzie liczył się wyłącznie interes poszczególnych księży (…). Znam (…) przypadek jednej kurii, w której od biskupa po kamerdynera pracują wyłącznie osoby o takiej (homoseksualnej) skłonności. Tak niestety bywa w części struktur kościelnych, że jeśli szef ma takie skłonności, to jego pracownicy są także dobierani pod takim samym kątem. Na poziomie parafii też znam przypadki długotrwałych romansów pomiędzy księżmi. To wszystko są zresztą bardzo dramatyczne historie, bo ci ludzie się niszczą, cierpią z powodu zawiedzionych miłości, mszczą na sobie (…). Ot, i tyle cytowania głosu księdza Isakowicza-Zaleskiego do ludu bożego. Chwała tobie, Panie… Tadeuszu, chciałoby się powiedzieć, gdyby nie pewna istotna różnica w postrzeganiu świata przez szanownego księdza i przez nas. Otóż Zaleski upatruje całego zła w fakcie łamania przez księży, co prawda nie do końca potrzebnego, ale uświęconego celibatu. Gdyby bowiem księża ślubów czystości dochowali, toby sobie na supełek pozawiązywali i nie byłoby problemu. Jest wręcz przeciwnie, szanowny Księże Lustratorze. To właśnie sam celibat z mężczyzn normalnych, posiadających przypisane naturą libido, czyni ziejące chucią zboczone monstra: pedofilów, gwałcicieli itp. Ewentualny homoseksualizm niektórych może być albo formą substytutu zaspokojenia, albo naturalnym kierunkiem popędu, w którym akurat nie widzimy niczego złego. O ile dotyczy dorosłych, świadomych ludzi. I takich, którzy innych homoseksualistów nie potępiają w sposób obłudny. Zło w Kościele czyni międzynarodówka gejów z centralą w Watykanie? Wolne żarty. Raczej międzynarodówka stojących ponad prawem i moralną oceną nierobów nawykłych do wiernopoddańczego posłuchu milionów niewolników i do życia w luksusie. Przypomnijmy, że nie tak dawno – w innej książce – ksiądz Isakowicz-Zaleski widział swój Kościół bezwolny, bo omotany pajęczyną dawnych esbeków. Która więc z tych wersji jest prawdziwa? I co w tym wszystkim porabia największy wróg księdza – kardynał Dziwisz? Też za jegomościem nie przepadamy, ale dobrze byłoby wiedzieć: jestże on byłym konfidentem, czy może raczej aktualnym… Aż boimy się pomyśleć. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
4
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Afera photoshopowa Ponoć zaczęło się od Abrahama Lincolna. Był rok 1860 i prezydent pozował do zdjęcia, które „poprawiono”. Głowa Lincolna, a cała reszta – innego pana. Amerykański przywódca chorował na zespół Sticklera i jego ciało było nieproporcjonalne. Dzięki podmiance wyglądał jak trzeba. W latach 90. ubiegłego wieku pojawił się photoshop – komputerowy program do obróbki zdjęć. Dzisiejsze „pozowanie” do prasy kolorowej wygląda tak: ładną panią kilka godzin upiększają i malują, potem robią jej setki zdjęć, wybierają najlepsze i... do pracy przystępują graficy komputerowi. Usuwa się każdą zmarszczkę, plamkę i krostkę, czyli wszystko, co ludzkie. Dodatkowo zagęszczanie włosów, odchudzanie, wydłużanie nóg... Im więcej gołego ciała, tym więcej roboty. Efekt piorunujący! Powstaje „cóś” tak pięknego, że nie do wiary. Tylko patrzeć i cmokać. Gorzej, jeśli graficy mają mało czasu na dokończenie dzieła albo zwyczajnie spartolą. Bywały już zdjęcia idolek pozbawionych pępków albo z udami chudszymi niż nadgarstki. Trafiały się też mutanty z trzema nogami. Tymczasem na świecie, poza znanymi anoreksjami i bulimiami, pojawiają się zupełnie nowe „odbicia” na punkcie wyglądania. Na przykład kiedyś mało znana dysmorfobia – lęk
przed własną brzydotą. Jakiś defekt, często urojony, urasta do rangi największej życiowej tragedii. Chory używa rozmaitych technik, żeby ukryć „niedoskonałość”: zapuszcza włosy, nosi za duże ubrania itp. Jeśli już pójdzie do specjalisty, to szybciej do chirurga plastycznego niż do psychiatry. Wielu popełnia samobójstwo. Choroba najczęściej dopada nastolatki przekonane, że uroda jest wyznacznikiem życiowego sukcesu. To wszystko przez „fotoszopy”! – powtarza się coraz częściej. Miliony kobiet na całym świecie święcie wierzą, że można tak wyglądać. W Anglii zakazano już kilku reklam kosmetyków L’Oréal, między innymi z 45-letnią Julią Roberts, która na billboardzie odmłodniała o co najmniej dwie dekady. Wcześniej krem pod oczy innej firmy reklamowała 60-letnia Twiggy, pierwsza chuda top modelka, popularna w latach 60. Znawcy grafiki przerobili ją na 30-latkę. Tę reklamę również wycofano. Uznano, że wprowadza konsumentki w błąd. Firmy kosmetyczne tłumaczą się tak samo: zdjęcia, owszem, retuszowane, ale... pokazują efekt po użyciu produktu.
W Polsce pierwsza podobna skarga pojawiła się rok temu. Chodziło o plakaty z aktorką Anną Dereszowską, która reklamowała farbę do włosów. Zarzuty oddalono. Komputerowe przeróbki dotyczyły głównie twarzy, a ładna pani prezentowała upiększasz do włosów. Reklama nie sugerowała, że farba wygładzi zmarszczki – brzmiało uzasadnienie. W ostatnich dniach Katarzyna Piekarska z SLD złożyła skargę do Rady Reklamy. Chodzi o reklamę serum odmładzającego Vichy z holenderską modelką Doutzen Kroes, też odpowiednio wykrochmaloną. Tyle że nieprzerobionych komercyjnych zdjęć już prawie nie ma! Kto ustali, jakie będą granice retuszu? Na całym świecie odważne modelki i aktorki pojawiły się na okładkach jako „świeżynki” – bez makijażu, bez retuszu. Nasze gwiazdy też próbowały. Na okładce „Twojego Stylu”, pod szumnym hasłem: „Taka jestem naprawdę” wystąpiły Danuta Stenka, Kinga Rusin i Magdalena Cielecka. I kto spojrzy, wie od razu… Miało być naturalnie, a i tak wyszło sztucznie. JUSTYNA CIEŚLAK
Prowincjałki W Kasince Małej motocyklista potrącił 76-latka. Wezwał pogotowie i natychmiast ulotnił się z miejsca zdarzenia. Żeby zatrzeć ślady, rozebrał motocykl, zniszczył kartę SIM telefonu, z którego dzwonił, a w końcu – dla zapewnienia sobie twardego alibi – poszedł do kościoła na gorzkie żale. Modlitwy nie dokończył, bo z kościelnej ławki wyciągnęli go policjanci. Z kolei chorzowscy policjanci sprawcę napaści na 76-letnią kobietę znaleźli w konfesjonale lokalnego kościoła.
POKUTNICY
Pracownicy firmy pogrzebowej dostali zlecenie na odbiór zwłok z jednego z domów w Bielawach. Pojechali pod wskazany adres, a tam drzwi otworzył im denat. Żywy. Ponieważ tego dnia spodziewał się firmy kurierskiej, a nie pogrzebowej, ciśnienie podniosło mu się na tyle, że trafił do szpitala. Na szczęście i stamtąd wyszedł cało.
ŻYWY TRUP
Pan Hubert z Adamowa jest dumnym właścicielem lasu. Runa leśnego jednak w nim nie zbiera, ma za to inną atrakcję. Otóż w jego lesie regularnie rozszczelniają się rury kanalizacyjne, a „rzeka gówna” (tak to pan Hubert poetycko określa) podtapia teren i wsiąka w glebę. Pracownicy wodociągów ręce umywają, twierdząc, że trudno stan rur kontrolować, kiedy leżą w odludnym lesie. Opracowała WZ
ZAPACH LASU
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Często księża są chamami; polski ksiądz prowincjonalny to bardzo często taki cham, prostak niewykształcony, który sobie pozwala na tego typu wypowiedzi. Michalik jest takim samym chamem jak Rydzyk. (Janusz Palikot)
!!! Uważam, że wyprowadzenie religii ze szkoły byłoby sporym kłopotem dla uczniów i rodziców, i sądzę, że zmiana w tej sprawie nie jest konieczna. I my nie proponujemy takiego rozwiązania. (Michał Boni, minister ds. cyfryzacji)
!!! zrusza zatroskanie rządu o to, aby kler nie stracił ani złotówki przy likwidacji Funduszu Kościelnego. Tymczasem dla innych ludzi, tych, którzy nie posiadają katolickich święceń kapłańskich, nasz kraj jest znacznie mniej opiekuńczy. Przed wojną, ale także i po niej, wśród ludu bardzo popularne było rzekome „Proroctwo królowej z Saby”, pełne religijno-patriotycznych pobożnych życzeń. Wśród nich była i taka przepowiednia: „Polska z Rumunią wieczną połączą się unią”. Ta głupawa rymowanka przypomniała mi się, gdy czytałem ostatnio unijne dane na temat kwestii społecznych. Otóż okazuje się, że w paru istotnych kwestiach zajmujemy razem z Rumunami ostatnie miejsca wśród 27 członków Unii. Jest to o tyle wstydliwe, że Rumunia w Polsce uchodzi za symbol biedy i zapóźnienia cywilizacyjnego. Zatem w jakich sprawach konkretnie jesteśmy „Rumunami” Europy? Chodzi o wielkość mieszkań, w których mieszkamy, oraz odsetek dochodu narodowego przeznaczanego na walkę z bezrobociem. Jeżeli chodzi o to ostatnie, to sprawa jest tym bardziej wstydliwa, że Rumuni wprawdzie wydają także mało na ten cel, ale odsetek bezrobotnych mają o połowę (sic!) mniejszy od nas. Generalnie Polska, w której bez legalnej pracy pozostają 2 mln ludzi, wydaje na tę dziedzinę polityki społecznej 4 razy mniej pieniędzy, niż wynosi średnia unijna! Dodam tylko, że minister Rostowski zamroził kilka miliardów złotych z Funduszu Pracy i ich nie wydaje, bo… oszczędza. Te pieniądze mogłyby w ciągu paru miesięcy zmienić życie tysięcy ludzi w tym kraju. Cóż, bezrobotni na ogół nie mają święceń kapłańskich ani nie padają zwykle
W
ofiarami efektownych i medialnych katastrof. Nie latają do Smoleńska, nie mają na ogół także na bilet kolejowy do Szczekocin lub pielgrzymkę do sanktuarium we Francji. A tylko wówczas mogliby się stać przedmiotem szczególnej troski tego rządu. Warto sobie także uświadomić, że nie tylko w zaniedbanym bezrobociu i ciasnocie mieszkań jesteśmy rumuńskopodobni. Na przykład odsetek środków przeznaczanych na walkę z wykluczeniem społecznym jest w Polsce pięć razy niższy od średniej unijnej; podobnie jest z wydatkami na politykę mieszkaniową i służbę zdrowia. Jednak najgorzej jest z wydatkami na politykę prorodzinną. Kraj, w którym rodzina jest bez przerwy na ustach prawicowych polityków, Kościoła i mediów, wydaje na ten cel najmniej w Europie. Generalnie wydatki w Polsce, liczone jako procent PKB, na wszystkie zabezpieczenia społeczne (emerytury, renty, zasiłki, stypendia, rehabilitację, wspieranie rodzin itp.) są mniejsze o około 33 proc. od unijnej średniej. Ktoś powie, że nic w tym dziwnego, bo jesteśmy tzw. krajem na dorobku. Tyle że to nie ma nic do rzeczy – nie chodzi tu o kwoty wydawane na te cele (wiadomo, że w krajach bogatych są one znacznie wyższe niż w biednych), ale o odsetek z tego, co i tak posiadamy. Nie chodzi o to, aby ścigać się na przykład z Niemcami czy z Danią o wysokość zasiłków, bo to byłby absurd, ale o to, że nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy podobny procent naszych państwowych dochodów przekazywali na politykę społeczną. Ale to musi się zacząć od poszerzenia umysłów polskich elit zatrutych fundamentalizmem rynkowym i katolickim. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Ciasne umysły
Hierarchowie są nie tylko poza demokracją, ale także poza oceną wiernych. Dobrowolny odpis podatkowy zmieniłby całkowicie tę sytuację. (Cezary Michalski, publicysta)
!!! Namaszczenie polityka przez Monikę Olejnik jest znacznie ważniejsze niż jakość poglądów czy liczba głosów uzyskanych w wyborach. Redaktorka dla utrzymania wysokiej oglądalności zaprasza polityczne kurioza, które dzięki jej programowi wchodzą do politycznego mainstreamu, drastycznie obniżając jego poziom. (prof. Magdalena Środa, etyk)
!!! Liberałowie i ateiści dążą coraz bardziej otwarcie do założenia w Polsce getta katolickiego. Chcą takiego moralnego „rozwiązania ostatecznego”, podobnego do „Endloesung” Hitlera w stosunku do Żydów, a mianowicie, aby zlikwidować w państwie katolików jako katolików. (ks. prof. Czesław Bartnik)
!!! Ludzie Palikota pojawili się znikąd, więc nigdy nie mogą się stać jakąś reprezentacją narodu. Oni nie myślą po polsku. Oni nie myślą polską historią. (kard. Stanisław Nagy, „osobisty przyjaciel JPII”)
!!! Jest pan reżyserem teatru z prawdziwym trupem dziecka. (Kazimiera Szczuka do Krzysztofa Rutkowskiego)
!!! Zadziwiające, jak wielkie są pokłady uprawomocnienia w Polsce kapitalizmu. Rośnie bezrobocie, bieda, następuje pauperyzacja inteligencji, można by się spodziewać masowych protestów. A panuje nadal wielka wiara w to, że jesteśmy na jedynej słusznej drodze i każdy pracowity i rzetelny do czegoś dojdzie. Niestety, nie dojdzie. Dobrych posad będzie coraz mniej. Kapitalizm polski powinien zostać ucywilizowany na wzór państw Europy Zachodniej. (prof. Jacek Raciborski, socjolog polityki)
!!! Gdyby mi się trafił taki synek jak Wojciech Cejrowski, tobym się chyba powiesiła. (Maria Czubaszek) Wybrali: RK, AC, JC
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
NA KLĘCZKACH rozłam, tracąc część radnych miejskich, którzy współpracują obecnie z PO. MaK
BISKUPI ŚCIEMNIALI Na nic zaklęcia hierarchów z ostatniej konferencji episkopatu o tym, że ofiarom pedofilii nie będą płacić odszkodowań, bo w Polsce nie muszą. Wielu prawników – m.in. prof. Marian Filar – zwraca uwagę, że diecezję można skarżyć za zaniedbania w ochronie osób potencjalnie zagrożonych (przenoszenie przestępcy z miejsca na miejsce) i domagać się odszkodowań. Można się odwoływać także do prawa karnego (art. 162), gdzie mowa o narażeniu na ciężki uszczerbek na zdrowiu. Mamy świetnego prawnika i nie zawahamy się go użyć. Czekamy na dalszych odważnych. Paru ofiarom już pomogliśmy. MaK
POSŁOWIE EPISKOPATU
Arcybiskup Henryk Hozer cofnął tzw. misję kanoniczną księdzu Wojciechowi Lemańskiemu z Jasienicy koło Tłuszcza i tym samym uniemożliwił mu nauczanie katechezy. Proboszcz z Jasienicy jest uczestnikiem dialogu katolicko-żydowskiego i słynie z krytycznych uwag pod adresem biskupów. To on był autorem listu przeciwko biskupowi Meringowi, w którym bronił Adama Darskiego i Magdaleny Środy, poniżonych przez hierarchę. Lemański jest w konflikcie z dyrektorką szkoły (złożył przeciwko niej pozew o pomówienie), ale kuria zaznacza, że kara nie ma związku z pracą duchownego w szkole, lecz z jego wypowiedziami w mediach. W obronie księdza wystąpiła część rodziców i dzieci, które uczył. MaK
WYMUSZENIA PO KATOLICKU Rządowy plan likwidacji Funduszu Kościelnego zaniepokoił dogorywający twór o nazwie Akcja Katolicka. Rada tej organizacji żąda od władz państwa „respektowania zapisów Konkordatu” oraz „rozwiązywania wszystkich spraw w drodze dyskusji z udziałem Konferencji Episkopatu Polski”. Rada oczekuje również, że „parlamentarzyści, identyfikujący się z wyznaniem katolickim, potwierdzą swoją chrześcijańską tożsamość w działalności publicznej”. Kar za niesubordynacje jeszcze nie przewidziano. ASz
UCZUCIA DO KOŚCIOŁÓW SLD i Towarzystwo Humanistyczne przedstawiły projekt zmiany słynnego art. 196 Kodeksu karnego o obrazie tzw. uczuć religijnych. Według projektu ochrona „uczuć” byłaby ograniczona tylko do obiektów kultu religijnego i procesji. Naruszenia artykułu ścigane byłyby z powództwa cywilnego, a nie – jak dotąd – z urzędu. Poseł Roman Kotliński z klubu poselskiego Ruchu Palikota przedstawił wcześniej inny projekt w tej sprawie, znoszący zupełnie rzeczony artykuł. MaK
SOBECKA ŚCIERA KŁY W odpowiedzi na nieprzyznanie Telewizji Trwam miejsca na cyfrowym multipleksie oraz na „rażące działania rządu wymierzone przeciw katolikom w kraju i poza jego granicami” Anna Sobecka i Andrzej Jaworski, posłowie PiS, powołali parlamentarny zespół do spraw „przeciwdziałania ateizacji w Polsce”. „Nasz Dziennik” o pomyśle pisze w samych superlatywach i cieszy się, że ktoś wreszcie „zetrze kły ateizmowi”. Poseł Jaworski podkreśla, że zespół będzie przede wszystkim monitorował „walkę z religią w Polsce”. ASz
KOLEJNY UKRZYŻOWANY
Parlamentarny Zespół na rzecz Katolickiej Nauki Społecznej to twór liczący 51 parlamentarzystów z PiS, Solidarnej Polski, PSL i PO. Jego członkowie wydali oświadczenie, w którym wołają, że „Polska nie może być krajem ateistycznym ani antyteistycznym”. Nie bardzo wiadomo jednak, kto chciałby założyć w Polsce takie państwo. Posłowie potępiają natomiast antyklerykalne „wypowiedzi polityków o poglądach liberalnych, lewicowych, lewackich i libertyńskich”. Cóż, jedyne, co cieszy, to fakt, że to klerykalne i rozhisteryzowane gremium straciło po ostatnich wyborach ponad 50 proc. swojego składu (liczyło 108 członków!). To daje wyobrażenie o tym, jak Polska się zmienia. MaK
O RĘKĘ RYDZYKA Trwa walka pomiędzy PiS-em a Solidarną Polską o względy dyrektora Radia Maryja. Partie kłócą się o to, która pierwsza wpadła na pomysł zorganizowania wielkiego marszu katolików „w obronie” Telewizji Trwam, który ma się odbyć 21 kwietnia. Cóż, jak znamy „ojca Tadeusza”, to konkurentów będzie umiał pogodzić – udzieli swych względów Jarosławowi, a Zbyszkowi też nie odmówi. MaK
SKARBONKI ZABŁĄKANE W „Naszym Dzienniku” ks. dr Tadeusz Pacholczyk jako przykład godny polecenia podaje wyznanie ubogiej matki sześciorga dzieci: „Nigdy nie widziałam, aby Pan zesłał dziecko bez jednoczesnego wysłania skarbonki”. Dlaczego zatem na świecie umierają rocznie setki tysięcy dzieci z głodu lub chorób spowodowanych nędzą? Być może „Pan” księdza Pacholczyka wysyła w jedno miejsce dzieci, a w zupełnie inne – skarbonki. Te drugie na przykład do Torunia. MaK
MŁOT UDAROWY „Nasz Dziennik” donosi, że ksiądz Jerzy Warchoł, proboszcz parafii w Stalowej Woli, której nadzór budowlany nakazał rozebranie nielegalnie postawionego krzyża, stał się „ofiarą walki z krzyżem”. Chodzi o to, że ksiądz sprzeciwiający się prawu dostał udaru i przebywa w szpitalu. Dla katolickiej gazety choroba księdza jest skutkiem konfliktu z prezydentem miasta, który nie chce podarować Kościołowi ziemi. Rozumiemy, że gdy Kościół dostanie to, czego żąda, stan zdrowia księdza ulegnie cudownej poprawie. MaK
BANKRUCTWO KATECHEZY
ZOZPISDZIEL
Urzędy w wielu miejscach kraju protestują przeciwko przeniesieniu na barki samorządów obowiązku płacenia za nauczanie lekcji religii. Andrzej Pałucki, prezydent Włocławka, obliczył, że w jego mieście będzie to kosztować 11 mln zł rocznie. Włocławek nie ma pieniędzy na ten cel. MaK
Wybory nowego szefa PiS w regionie łódzkim, Marcina Mastalerczyka namaszczonego przez Jarosława Kaczyńskiego, odbyły się w… szkole księży salezjanów. Przedtem wyrzucono z partii 155 osób (1/3 członków w regionie) za „niepłacenie składek”. PiS w Łodzi przeżył w ubiegłym roku dotkliwy
SFOTYGOWANA Anna Fotyga, posłanka PiS, ma zamiar złożyć oficjalną skargę na pracowników lotniska w Gdańsku, którzy poddali ją rutynowej kontroli przed wejściem do samolotu. Chodzi o to, że wykrywacz metalu wydawał dźwięki i posłankę poddano ręcznemu przeszukaniu wzdłuż ciała, co jest standardową procedurą. Zrobiono to za parawanem. Mimo to Fotyga uznała działania służb za niebywałe upokorzenie. MaK
KOŚCIÓŁ WCIĄGA DZIAŁKĘ W Szczecinie trwa protest (koordynowany przez Ruch Palikota) przeciwko budowie kolejnego kościoła na osiedlu Warszewo. Kościół stara się tam przejąć od miasta działkę wartą 3 mln zł z bonifikatą 99 proc. MaK
5
miejscowości Bagandou szpital, który pilnie potrzebuje fachowców. „To wielkie przedsięwzięcie; po porady lekarskie zgłasza się rocznie 4,5 tys. tubylców” – chwalą się w internecie mnisi. Brzmi faktycznie imponująco, dopóki nie podzieli się tej liczby przez 365. Wychodzi na to, że kościelną klinikę odwiedza 12 osób dziennie. Jedziemy do Bagandou! W Polsce jeden lekarz przyjmuje 5 razy więcej pacjentów. MarS
NIE DLA KOSMITÓW Gdybym był kosmitą i przybył na Ziemię, to dowiedziałbym się z mediów, że Kościół to instytucja, która zajmuje się tylko zbieraniem kasy, że kapłani to pedofile i inni zboczeńcy, którzy niby żyją w celibacie, a tak naprawdę mają po pięć żon na boku, a kiedy im się znudzi molestowanie, to dla picu zrobią dzieciom jakąś paczkę na święta – powiedział KAI ks. Kawecki, duszpasterz młodzieży. Ależ żeby to stwierdzić, nie trzeba być kosmitą, proszę księdza – wystarczy tylko otworzyć oczy! MarS
ŚWIĘTA PROHIBICJA Urząd Gminy Łańcut wezwał wszystkie firmy prowadzące sprzedaż alkoholu do zaniechania handlu napojami wyskokowymi w dniach od 30 marca do 1 kwietnia br. z okazji organizowanej w Łańcucie imprezy katolickiej pod nazwą Spotkania Młodych Archidiecezji Przemyskiej. I nie jest to żart primaaprilisowy. W liście wystosowanym do przedsiębiorców wójt Gminy Łańcut napisał: „To ważne dni duchowego skupienia dla kilku tysięcy młodych ludzi. W związku z tym wydarzeniem zwracam się do Państwa z apelem o wstrzymanie sprzedaży napojów alkoholowych w Waszych sklepach i placówkach gastronomicznych w czasie trwania Spotkań. Pomoże to zapewnić bezpieczeństwo i głębiej przeżyć młodym ludziom ważne dni skupienia i refleksji” (podkreślenie w oryginale). AK
JEST ROBOTA Tarnowska kuria poszukuje lekarzy, pielęgniarek, laborantów oraz inżynierów do pracy w Republice Środkowej Afryki. Polscy misjonarze prowadzą podobno w tamtejszej
OSZUŚCI NA BANK! JPMorgan, jeden z największych banków świata, postanowił w swoim mediolańskim oddziale zamknąć konta Banku Watykańskiego. W ciągu ostatnich miesięcy przez te rachunki przepłynęło 1,5 mld dol., a Watykan nie był w stanie przedstawić wystarczających informacji o pochodzeniu tych pieniędzy. To kolejna poszlaka wskazująca na to, że Bank Watykański bierze udział w praniu brudnych pieniędzy („FiM” 11/2012). MaK
DROGA ŚWIECONA Na Florydzie rozpętała się autentyczna religijna wojna o kawałek autostrady. Asfalt został poświęcony przez miejscowych chrześcijan. Drogę poświęcono w intencji, by jadących nią ateistów szlag trafiał w wypadkach lub żeby ich samochody się psuły. Na co tych ostatnich szlag trafił i odprawili „ateistyczne obrzędy” w celu zmycia świętych olejów. W odpowiedzi chrześcijanie poświęcili autostradę ponownie. Krucjata o szosę trwa! MarS
6
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
POLSKA PARAFIALNA
iskup Mazur postawił na młodzież i w ramach swojego tournée po ziemi gołdapskiej nawiedził głównie świeckie placówki oświatowe. Były dekoracje, kwiatki, poczęstunki, pamiątkowe wpisy do szkolnych kronik, spotkania z dyrekcją i nauczycielami oraz programy artystyczne, których myślą przewodnią uczyniono tegoroczne hasło liturgiczne: „Kościół naszym domem”. Nie wszystkim się to „nawiedzenie” podobało, ale nikt nie miał czelności protestować. I tak: ! Uczniowie i nauczyciele Zespołu Szkół Zawodowych oraz Mazursko-Podlaskiego Centrum Edukacji w Gołdapi przygotowali dla arcygościa przedstawienie pt. „Pieśń o domu”, z wykorzystaniem m.in. cytatów z Pisma Świętego oraz utworów ks. Twardowskiego, Jana Pawła II oraz kard. Wyszyńskiego. Biskup, który spektakl obejrzał m.in. w towarzystwie wicestarosty Ewy Bogdanowicz-Kordjak, bardzo był ukontentowany. Najpierw więc młodzież pochwalił, a na okrasę wygłosił homilię i udzielił duszpasterskiego błogosławieństwa. W świeckiej szkole. ! W szkole podstawowej w Boćwince do przygotowania oprawy artystycznej „Kościół naszym domem” zostały zaangażowane grupy przedszkolne oraz uczniowie klas IV–VI. Po występach była przemowa. Biskup mówił o Jezusie, miłości, codziennej modlitwie, udzielił błogosławieństwa i rozdał obrazki.
B
Biskupi podczas wizytacji zwykle nawiedzają podległe sobie parafie i zgarniają przygotowane przez proboszczów koperty. Ale nie tylko.
Z gospodarską wizytą ! W Zespole Szkół w Grabowie każdy miał przydzielone zadanie: na pierwszy front poszły przedszkolaki, którym do łapek wsadzono literki układające się w napis: „Bądź pozdrowiony, gościu nasz”. Z kolei gimnazjaliści przygotowali część artystyczną. Wszyscy wysłuchali biskupiej pogadanki i dali się pobłogosławić. ! W szkole podstawowej w Żabinie najmłodsi witali biskupa kwiatami, starsi natomiast wystawili pantomimę. W podzięce wszyscy dostali błogosławieństwo, opowieść na temat miłosierdzia Bożego i pamiątkowe obrazki.
atalogi katolickich grzechów pomieszczą wiele. Czasem ma się wrażenie, że opracowujący je mieli przy tej pracy niemało przyjemności. Perwersyjnej… Minimum raz do roku Kościół nakłada na swoje owieczki obowiązek złożenia zeznań w konfesjonale, między innymi z krytykowania w obecności dzieci duchowieństwa, ze szpecenia się przez nadużywanie kosmetyków, z niedostatecznego wspierania materialnych potrzeb księży, z obojętności na brak nowych powołań kapłańskich, z tworzenia własnego obrazu Boga bez liczenia się z naukami Kościoła, z robienia w niedzielę zakupów, z niedzielnych wypraw na ryby, grzyby lub wycieczki zamiast do świątyni, a nawet z „przesadnej miłości do zwierząt” lub z ulegania depresji… Katolickie strony parafialne dostarczają mnóstwa ściągawek z konkretnymi podpowiedziami w kwestii grzechów. „Czy dobrowolnie myślałem o rzeczach nieczystych? Ile razy? Czy mówiłem o rzeczach nieczystych? Ile razy? Czy brzydko się bawiłem? Sam? Z kim? Ile razy?” – to pytania, na które dzieci muszą udzielać wyczerpujących odpowiedzi księżom w konfesjonale. „Pieszczoty, pocałunki, współżycie pozamałżeńskie, samogwałt, nieprzyzwoite zabawy i rozmowy, stosowanie antykoncepcji to grzechy ciężkie. Czy popełniłeś któryś z tych grzechów?” – takie sprawy natomiast powinni referować penitenci dorośli. Księżowska dociekliwość nie zna tabu. Czy jako mężczyzna starasz się być mężczyzną, a jako kobieta – kobietą; czy na płeć przeciwną patrzysz zawsze w sposób czysty, bez podtekstu seksualnego; czy dostrzegasz w każdej koleżance godność przyszłej matki; czy wodzisz na pokuszenie swojego współmałżonka; czy podejmujesz
K
! Żeby pokazać, że nie boi się trudnych tematów, Mazur pofatygował się także do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Gołdapi. Tu uczniowie pokazali inscenizację przypowieści o synu marnotrawnym. ! Uczniowie podstawówki w Jabłońskich odśpiewali na dzień dobry: „Oto jest dzień, który dał nam Pan”, później przedstawili rozważania na temat sakramentów świętych. Na koniec znów pieśń, tym razem: „Czy wy wiecie, że jesteście Kościołem”. Biskup w podzięce małolaty „przekreślił”, rozdał obrazki i każdemu z maluchów krzyż podsunął do ucałowania.
działania mające na celu „zwiększenie podniecenia seksualnego i osiągnięcie spełnienia, jakim jest przeżycie orgazmu”; czy przepajasz miłość erotyczną wspólnym uczestniczeniem we mszy świętej; jak w zachowaniu „czystości” wykorzystujesz takie środki jak „łaska Boża, pomoc sakramentalna, modlitwa, rachunek sumienia, asceza, opanowywanie namiętności rozumem” – zawzięcie przepytują wielebni. A małżonków ponadto skrupulatnie rozliczają z traktowania dzietności rodziny jako sprawy „prywatnej, bez rozliczeń z Bogiem”, ze współżycia „niezgodnego z naturą” (?!), z „nieodpowiedzialnego bez ważnych powodów pozostawania przy jednym dziecku”, ze straszenia rozwodem męża lub żony lub wręcz z dążenia do niego, a rozwiedzionych – ze wstąpienia po rozwodzie w związek cywilny. Z kolei każdy pracownik w konfesjonale winien się szczerze przyznać do grzechu niepostrzegania swoich przełożonych… „za przedstawicieli Boga”! Pracodawcy zaś mają obowiązek zdać relacje z… przeszkadzania w spełnianiu praktyk religijnych w środowisku pracy (sic!!!) oraz zezwalania na popełnianie grzechów przez swoich podwładnych i ich niekaranie (!!!). Na tym nie koniec. Spowiadać należy się również z „brania czynnego lub biernego udziału w usuwaniu emblematów religijnych, w hamowaniu budowy, odbudowy i rozbudowy obiektów sakralnych”, „pojmowania kościoła jako instytucji, partii politycznej, a siebie jako klienta”. Oraz z… „posuwania się w tolerancji względem innych religii do twierdzenia, że wszystkie religie są sobie równe”. AK Tekst opracowano na podstawie rachunków sumienia zamieszczonych na stronach różnych parafii.
Przeproś, że żyjesz!
! W Centrum Kształcenia i Wychowania OHP w Gołdapi występów nawiązujących do tegorocznego roku liturgicznego również nie zabrakło. Biskup Mazur odwdzięczył się katechezą o budowaniu i umacnianiu wiary w życiu. ! Przed SP2 w Gołdapi na dostojnika czekała dyrekcja, która powiodła go do sali gimnastycznej na część zasadniczą. „Przychodzisz do nas jako Apostoł XXI wieku, przychodzisz do nas jako ten, który wezwanie Chrystusa: »Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię« uczynił treścią swojego życia. Słowa te przywiodły Cię dzisiaj do nas – do
dzieci, które kochają Jezusa i chcą Go coraz lepiej poznawać” – wyrecytowała na dzień dobry jedna z uczennic. Dziękował biskupowi „za okazaną łaskę” dyrektor szkoły, podkreślając przy tym doniosłe znaczenie Kościoła w marnym ludzkim życiu. Biskup Mazur w orędziu do maluczkich głosił potrzebę codziennej modlitwy oraz dążenia do celu, którym jest niebo i Jezus Chrystus. No a przy okazji zajrzał Mazur m.in. do Komendy Powiatowej w Gołdapi, gdzie dziękował policjantom za współpracę (sic!) i życzył dalszych sukcesów zawodowych. Był też u strażaków z KP PSP, gdzie pooglądał nową remizę i obejrzał prezentację multimedialną o pracy jednostek ochrony przeciwpożarowej. W Dubeninkach nieoczekiwanie wziął udział w sesji Rady Gminy, gdzie utyskiwał nad trudną sytuacją finansową samorządów (zapewne skąpią ostatnio na tacę). W Górnem była wizytacja remizy strażackiej lokalnej OSP połączona z poświęceniem samochodów oraz sztandaru. Zajechał poza tym do starostwa gołdapskiego, gdzie ze starostą, sekretarzem powiatu i radnymi pogawędził sobie m.in. o możliwościach pozyskiwania środków finansowych z funduszy unijnych. Tak oto w błogiej i radosnej atmosferze, wśród śpiewów i deklamacji wdzięcznych mieszkańców, przebiegła gospodarska wizyta pierwszego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR… o, pardon, biskupa ordynariusza. JULIA STACHURSKA
Szkolna droga krzyżowa W czasie rekolekcji wielkopostnych niejedna z polskich szkół publicznych dostępuje cudu przemiany w kościół. Drogę krzyżową na korytarzach szkoły (sic!) zorganizowała w ramach tegorocznych rekolekcji wielkopostnych publiczna Szkoła Podstawowa im. Powstańców Śląskich w Strumieniu. Były też nauki rekolekcyjne, msza święta w hali sportowej, konferencja przy wystawionym „Najświętszym Sakramencie”, no i spowiedź uczniów. Również dyrekcja Zespołu Szkół w Oleszczycach na zakończenie nauk rekolekcyjnych uznała za stosowne uraczyć młodzież z liceum, technikum i zawodówki mszą sprawowaną w auli szkolnej. „Nauczyciele zapewniają dzieciom opiekę w drodze do kościoła i z powrotem oraz uczestniczą w przebiegu rekolekcji w kościele” – informuje z kolei na swojej stronie Szkoła Podstawowa nr 7 w Koszalinie. Nauczyciele zobowiązani są ponadto doprowadzić dzieciaki do… konfesjonału. Podobne wymagania są w Szkole Podstawowej w Żarnowie, gdzie dyrekcja obciąża belfrów odpowiedzialnością za bezpieczeństwo uczniów podczas mszy zarówno tej odprawianej w szkole, jak
i w kościele. W czasie rekolekcji wychowawcy – po sprawdzeniu w klasach listy obecności uczniów – muszą sprowadzić ich do sali gimnastycznej na nauki rekolekcyjne i mszę, a następnego dnia – też po sprawdzeniu obecności – pomaszerować z nimi grzecznie do kościoła. „Uczniowie, którzy nie uczęszczają na lekcje religii, mogą również brać udział w zajęciach rekolekcyjnych” – wspaniałomyślnie informuje IV LO im. Komisji Edukacji Narodowej w Poznaniu. Tu jednak – na szczęście dla niezainteresowanych uczestnictwem w „misterium Męki Pańskiej” – w szkolnej auli władze szkoły przewidziały obowiązkowe zajęcia alternatywne: sportowe, językowe i filmowe. Wiele szkół pod pretekstem szkolnych rekolekcji serwuje dodatkowo swoim uczniom trzydniowy post, rezygnując w tym czasie z dożywania dzieci. Wydawania obiadów w związku z rekolekcjami szkolnymi nie ma na przykład w Zespole Szkół Miejskich nr 2 w Hrubieszowie. Najwidoczniej zdaniem dyrekcji dzieciakom powinna w tym czasie wystarczyć wyłącznie strawa duchowna. SK
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski obwieścił publicznie, że personel bliżej nieokreślonej kurii biskupiej – od ordynariusza począwszy, na kamerdynerze skończywszy – to wyłącznie osoby homoseksualne, a w Kościele istnieje „potężne podziemie homoseksualne” i on jest oburzony tolerowaniem wśród kleru kolegów o „takich skłonnościach”, bo „tworzą państwo w państwie i często są bezkarni, choć są zdecydowaną mniejszością”. Wywołał żarliwą dyskusję medialną, w której nawet tzw. autorytety składają kuriozalne zapewnienia, że „Kościół nie generuje homoseksualizmu, ale jest ofiarą nieuczciwych ludzi o skłonnościach homoseksualnych, którzy wykorzystują struktury kościelne dla realizowania własnych najniższych instynktów” (tak to określił jezuita Józef Augustyn w wywiadzie zamieszczonym na stronie internetowej archidiecezji krakowskiej). Isakowicz-Zaleski grubo zaniżył proporcje (prof. Józef Baniak, wybitny socjolog religii, twierdzi, że „30 proc. polskich księży to homoseksualiści lub biseksualiści”), a jeszcze większy błąd popełnił, sugerując, że jest piastunem jakiejś tajemnicy. Znamy dziesiątki takich historii i nie robimy z nich sensacji, bo to po prostu samo życie. Oto kilka przykładów… ! Trwającym od pewnego czasu roszadom personalnym w kierownictwie kilku polskich diecezji towarzyszy ostra rywalizacja o zwolnione posady. Doszło już nawet do tego, że grupa kapłanów zainteresowanych storpedowaniem prawdopodobnego awansu biskupa pomocniczego na stanowisko ordynariusza wydelegowała emisariusza, żeby nawiązać z „FiM” współpracę w celu obnażenia i skompromitowania kandydata. Oto co nam powiedział na zachętę: – Wszystko wskazuje na to, że miejsce po biskupie... (tu i w dalszych miejscach wykropkowanych nazwiska – dop. red.) obejmie homoseksualny biskup... Jego sympatie do gejów są dobrze znane, zaś aktualnie kocha się w... Już zaczynają wychodzić na jaw stosunki z klerykami w okresie, gdy był rektorem seminarium duchownego. Na razie mamy potwierdzony na sto procent jeden przypadek, bo inni księża boją się i milczą. Sztywniak bez uczucia. Zdobywał wszystko dzięki podlizywaniu się oraz układom. Mały, chory na władzę człowiek. Rozesłał do zaufanych księży tajne zalecenie, aby pisali do nuncjusza Migliore i kardynała Dziwisza, żeby ci go wystawili i poparli. Ciekawe, ile kosztuje wylansowanie się biskupa... Jest teraz obecny wszędzie. Pokazuje się, bo reklamę ma za darmo. Zwykłego pobożnego księdza, nawet profesora, nie stać na taką promocję.
Ma również poparcie... (tu nazwisko jednego z arcybiskupów – dop. red.); w kurii mówią, że łączy ich męskie uczucie i seks. „FiM” nie podjęły kooperacji. Homoseksualizm funkcjonariuszy kat. Kościoła, nawet tych najwyższych rangą, interesuje nas tylko wówczas, gdy dotyczy jakiegoś nadętego obłudnika, moralizatora w sutannie, gwałciciela, sutenera lub osobnika niebezpiecznie zbliżającego się do granicy, za którą mamy już do czynienia z pedofilią. Że biskup kocha inaczej? Lepiej, żeby kochał, niż na przykład kradł; ! Żeby posiąść kochanka, trzeba go zazwyczaj komuś odbić, co – niestety – rodzi komplikacje. Doświadczył ich wikariusz parafii zmartwychwstańców, żyjący w pewnym dużym mieście z partnerem, który wcześniej był kochankiem innego pana, który z kolei w szale zazdrości zakapował duchownego konkurenta do kurii prowincjalnej, a gdy to nie pomogło, zwrócił się o mediację do „FiM”. – Poznałem Ł. w Warszawie. W „Przychodni Wild”, bardzo fajnej knajpce dla gejów. Poderwałem go i zaczęliśmy się spotykać, ale jego poprzedni facet zaczął wkrótce robić straszne sceny. Śledził nas i wydaje mi się, że chyba raz przyłapał w dosyć jednoznacznej sytuacji, a poza tym niepotrzebnie przyznałem mu kiedyś w rozmowie, że wciąż jestem razem z Ł., co prawdopodobnie nagrał. Myślę, że to on doniósł na mnie do kurii bądź ksiądz T., z którym byłem poprzednio związany. Też zazdrosny do nieprzytomności – tłumaczył duchowny. Gdy już uwierzył, że miłość jest dla nas ważniejsza od taniej sensacji i nie musi obawiać się dekonspiracji, dodał: – Zarówno w naszym, jak i w każdym innym zakonie gejem jest statystycznie co piąty kapłan. Badania psychologiczne kandydatów? To tylko teoria, bo oprócz świeżej krwi zakony potrzebują też młodych ciał... A jaka ewentualnie kara mogłaby go spotkać za nieprzestrzeganie czystości? – Upomnienie, żebym uważał. Gdyby zaś sytuacja faktycznie groziła skandalem, mogliby mnie w najgorszym wypadku wysłać na jakiś czas za granicę – ocenił nasz rozmówca.
POLSKA PARAFIALNA
„Zastrzegamy sobie możliwość poinformowania policji w celu sprawdzenia, czy nagrania są autentyczne” – odpisał donosicielowi sekretarz prowincjalny zakonu (odpowiednik kanclerza w diecezjalnej kurii biskupiej), skutecznie go odstraszając od dalszego zawracania głowy; ! Andrzej był przez 5 lat księdzem archidiecezji gdańskiej. Zrzucił sutannę, bo postanowił żyć w zgodzie z własnym sumieniem i nie ukrywać, że jest gejem. O swojej orientacji seksualnej zorientował się już w szkole podstawowej. Wybierając kapłaństwo, nie myślał o łatwych „okazjach”. – Poszedłem do seminarium, by uczyć się o Bogu. Poza tym składałem śluby czystości. I nieważne, czy moja orientacja jest homo-, czy heteroseksualna. To nie powód, aby nie można było zostać księdzem. Oczywiście problemem, zwłaszcza na początku tej drogi, jest dochowanie czystości, ale przez pierwsze dwa lata nie miałem z tym kłopotu. Sutannę otrzymuje się po drugim roku. Dopiero wtedy księża zaczynają cię traktować jak swojego, bo już jest szansa, że będziesz jednym z nich. Wtedy zaczynają się spotkania, noce na plebanii... Uczestniczyłem w tym. Dwa razy w tygodniu, w ramach tzw. rekreacji, wraz z kolegą z roku Andrzej chodził do jego proboszcza. Na kawę. Z czasem zaczął bywać sam, zostawał na noc, aż wreszcie wylądowali w łóżku. – Jeden z moich kolegów kleryków był ze swoim proboszczem jeszcze jako ministrant. Później trafił do kochanka w charakterze wikarego. Po prostu sielanka, rodzina na swoim... Po czwartym roku studiów Andrzej zakomunikował rektorowi, że chce odejść, bo z pewnością nie wytrwa w celibacie. Przełożony zaproponował roczny urlop „na przemyślenia”. Wrócił, otrzymał święcenia, zaczął pracować na dużej parafii. I nagle: – Zostawiłem wszystko na plebanii, zamknąłem drzwi i wyszedłem. Przyjechałem z powrotem po kilku tygodniach, żeby się spakować. Miałem dość takiego podwójnego życia. Arcybiskup namawiał, żebym został, chociaż wiedział o moich skłonnościach. Odszedłem, ale powodem była nie tylko orientacja seksualna i to, że nie potrafiłem dochować celibatu, ale też niezgoda na zakłamanie. Niezgodność teorii z praktyką. Większość księży co innego mówi, a co
innego robi. Już proboszcz na mojej pierwszej parafii był gejem. Utrzymywał kontakty z innym księdzem. Tamten odwiedzał go regularnie, przyjeżdżał na kolację, a wyjeżdżał o piątej nad ranem. Dla wszystkich było jasne, po co się spotykają. Ten człowiek zniszczył wielu młodych ludzi. Kleryków, ministrantów... Dziś ma przed nazwiskiem honorowe tytuły i uchodzi za dobroczyńcę. Jest wielu takich, którzy uczynili moc zła, obłudy, a dostają nominacje. Puszą się, bo niby tacy zasłużeni dla Kościoła; ! Opresja ze strony biskupa zielonogórsko-gorzowskiego oraz ciągłe docinki ze strony kolegów po fachu żyjących z „normalnymi” kochankami doprowadziły do samobójstwa ks. Andrzeja L., którego niewybaczalnym grzechem okazał się homoseksualizm. W lakonicznym
komunikacie kurii o „odejściu do wieczności” tego 42-letniego kapłana nie pojawiła się najmniejsza wzmianka o przyczynie śmierci. Odnotowano jedynie fakt, że został odwołany z funkcji proboszcza we wsi W. pod Gorzowem i skierowany na urlop zdrowotny, po czym wrócił na stanowisko wikarego parafii w Ż. – Zaszczuli go za związek z organistą. Z tego właśnie powodu został odwołany i jakoś nie potrafił się później pozbierać. Inni księża, zwłaszcza ci zmieniający partnerki niczym rękawiczki, mocno mu dokuczali, a od biskupów nie miał żadnego wsparcia. No i nie wytrzymał ciśnienia – tłumaczy jeden z gorzowskich duchownych; ! Alumn pewnego seminarium duchownego włamał się do skrzynki elektronicznej wysoko uplasowanego w hierarchii kościelnej ks. Grzegorza i z powodów osobistych przyniósł nam teczkę pełną jego korespondencji z innymi kapłanami. Weźmy dla przykładu ks. Marka (archidiec. krakowska), który na zaloty ks. Grzegorza odpowiada: „Martwi Cię, że mam partnera. No cóż, jest
7
mi cudownie z tym, kogo mam, i nie jestem na etapie rozstawania się, a na pogłębianiu...”. Z tą wiernością lekko przesadził, gdyż w liście pięć dni wcześniejszym napisał: „Byłem w Rzymie i właśnie w tym momencie wróciłem. Chciałem dziś wieczorem gdzieś się zabawić, ale mój kochany jest zazdrosny i kontrolował mnie podczas drogi. A po drugie, nie byłem zdecydowany, gdzie iść. Do lokalu to trzeba czekać do co najmniej 21, a do sauny nie miałem natchnienia...”. Upłynął miesiąc bez trzech dni, by dał się wreszcie namówić: „Jestem u Ciebie 7 lipca. Wpraszam się na całego do twojego mieszkania. Będę wracał z Gdańska od mojego faceta, więc masz to jak w banku. A tymczasem gonię do kościółka – pa, pa”. Gwoli sprawiedliwości wypada dodać, że nie samą miłością ks. Marek żyje: „Wyobraź sobie, że dziś miałem cztery msze, i to jedną z pogrzebem! Jak szedłem na cmentarz, to myślałem, że zemdleję, bo żar lał się po prostu z nieba. Rano miałem dzień skupienia dla dzieci od jutrzejszej pierwszej komunii. Musiałem ich też wyspowiadać i przećwiczyć, a potem jeszcze wyspowiadać rodziców” – skarży się „kochanemu Gregorio”. Ksiądz Adam jest znanym w Poznaniu naukowcem i publicystą katolickim. Roztropnym i ostrożnym: „Kiedy byłem na parafii spotykałem się z ministrantami. Jednak nie posuwałem się zbyt daleko. Wiesz, dziś łatwo można za takie coś trafić do sądu”. W kolejnym liście dzieli się cierpieniem: „Brakuje mi bratniej duszy, do której mógłbym się przytulić, pójść do łóżka. Czasami wchodzę na czat i wtedy sobie trzepię. Jednak to nie to”. Ksiądz Adam szuka kogoś ze swojego kręgu, „gdyż w gronie kapłańskim jest bezpieczniej”. „Poza tym można mieć do siebie zaufanie. Może dopasujemy się seksualnie?” – zastanawia się, proponując ks. Grzegorzowi spotkanie. I jeszcze ks. Kamil wracający niedługo z zagranicy: „Tych kilka pierwszych dni muszę, niestety, poświęcić na sprawy służbowe. Pasterz już pewnie nie może się doczekać. Całuję Cię bardzo mocno. Podniecają mnie Twoje listy i troszeczkę sobie przy nich dogadzam. Przesyłam mnóstwo gorących buziaków”. Ksiądz Grzegorz, choć jest pełen obaw („Kamil! A co będzie, jak się w sobie zakochamy?”), to obiecuje „czułe pieszczoty” i zapewnia: „(...) uwielbiam się całować, no i jeszcze troszkę, ale nie mogę wszystkiego ujawniać tak od razu”. I tak trzymać, chłopaki! ANNA TARCZYŃSKA PS Za tydzień o współczesnym papieżu geju i sensacyjnych okolicznościach tuszowania skandalu
8
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Po pierwsze – służyć ludziom Mówimy ludziom o Bogu, ale na razie ważniejsza od pracy teologicznej jest praca społeczna i nie zmienię tej kolejności, bo przecież głodnemu nie będę opowiadał o wierze, jeśli najpierw nie dam mu jeść – mówi ksiądz Kazimierz Dorociński, proboszcz parafii starokatolickiej pw. Świętego Krzyża w Łodzi. Wiernych w parafii łódzkiej jest niespełna 400. Niecodzienna to parafia, i to nie tylko dlatego, że skupia mniejszość religijną, a jej proboszcz na pytanie, jakim samochodem jeździ, odpowiada: – Mam bilet miesięczny. Żeby zarobić na siebie i na kościół, pracuje zarobkowo, m.in. jako ratownik medyczny. Nie ubiera się wytwornie. Jeden z jego przyjaciół, z którymi rozmawialiśmy, żartuje nawet, że kiedy jego sekretarka po raz pierwszy zobaczyła ks. Kazimierza, natychmiast schowała torebkę. Na dobieranie garderoby proboszcz od Świętego Krzyża nie ma czasu. Jest potrzebny ludziom. Jedni proszą, żeby napisać im pismo do urzędu albo przeczytać i wyjaśnić odpowiedź, jaką dostali; inni potrzebują jedzenia, dachu nad głową, pracy czy ubrań. Przychodzą, bo wiedzą, że tu o pomoc może zwrócić się każdy, bez względu na przekonania, pochodzenie czy zasobność portfela. W Łodzi, jak w każdym dużym mieście, jest mnóstwo ludzi biednych i z marginesu, wymagających
Formację przyszłych duchownych Kościoła Starokatolickiego w RP prowadzi sekcja starokatolicka Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Księża mogą być absolwentami pedagogiki, psychologii bądź teologii. Formacja duchowa odbywa się natomiast przy parafiach. Chodzi o to, żeby kandydat nabrał praktyki duszpasterskiej, żeby wiedział o tym, co się w parafii dzieje, co można robić dla ludzi, a jednocześnie pozostać w zgodzie z nauczaniem Kościoła.
wsparcia i opieki. Potrzebują kogoś, kto dopilnuje urzędowych terminów, wyśle do lekarza mimo braku ubezpieczenia, pokaże, jak wyciąć odleżynę u przewlekle chorego, powie, jak uprawiać seks, żeby nie przekazać wirusa HIV, podpowie, że istnieje możliwość zamiany grzywny na pracę społeczną. A co więcej – zrobi to nieodpłatnie. Do parafii starokatolickiej przychodzą też alkoholicy, prostytutki, które mają problem z ochrzczeniem dzieci, bezdomni. Wieść o tym, że ktoś taki jak ksiądz Kazimierz Dorociński istnieje, roznosi się w środowisku potrzebujących z prędkością światła. Pewnie dlatego ostatniej zimy, kiedy na zewnątrz panowały dwudziestostopniowe mrozy, kościół Dorocińskiego był po brzegi wypełniony bezdomnymi. Jak ksiądz rzymskokatolicki nie chce ochrzcić albo pochować, zgłaszają się do ks. Kazimierza. Wiadomo, że nie odmówi. Za ślub czy pogrzeb proponuje stawkę 150–200 złotych ale takie okazje należą do rzadkości. Jeśli ktoś nie ma, nie bierze nic. Tak samo za inne sakramenty. – Trafiają do nas ludzie, których Kościół rzymski często odrzuca, żeby się pozbyć problemu. Ja mam kilka zaprzyjaźnionych osób, które na moją prośbę pomagają za darmo. To są prawnicy, komornicy, lekarze – mówi ks. Dorociński.
Przy jego parafii prężnie działa Duszpasterstwo Osób Resocjalizowanych i Zagrożonych Patologiami Społecznymi. Jest otwarte nie tylko dla starokatolików. Od kilku lat wolontariusze opiekują się m.in. tymi, którzy właśnie opuścili ośrodki resocjalizacyjne i zakłady karne, alkoholikami, bezdomnymi, zakażonymi wirusem HIV i chorymi na AIDS, prostytutkami. W praktyce wygląda to tak, że kiedy do parafii przychodzi na przykład matka, która prosi o jedzenie dla siebie i dzieci, organizują je dla
Parafia współpracuje z kilkoma szkołami na terenie Łodzi, które przyjmują podopiecznych księdza i kształcą ich. – Współpracujemy od lat, wielu jego wychowanków skończyło u nas szkołę i podjęło pracę – mówi Krzysztof Zawadzki z Centrum Edukacyjno-Dydaktycznego Omega. Wychowankowie ks. Kazimierza trafiają również do 44 LO w Łodzi. – Znam ks. Kazimierza, my pomagamy jemu, on nam. Ma doświadczenie w pracy z dziećmi – potwierdza
niej albo wysyłają do konkretnej fundacji, która współpracuje z Bankiem Żywności. – Jak pojawia się problem, to trzeba się ruszyć, żeby pomóc ludziom wyprostować pewne rzeczy w MOPS-ie, w ZUS-ie, w urzędzie pracy, w urzędzie miasta. Jeśli nikt nie poda im ręki, wrócą tam, skąd dopiero co wyszli. Pomagam ludziom karanym, bo zgodnie z nauczaniem Jezusa „nie do nas należy ocena” – mówi ks. Dorociński. Wyznaje też zasadę, że jeśli ktoś jest biedny, to nie znaczy, że jest głupi.
Janusz Sapiński, dyrektor placówki. – Moi podopieczni to ludzie, za którymi nikt się nie wstawi. Psycholog tego nie zrobi, bo jemu się z zasady nie ufa. Księdzu – tak. Dlatego mogę coś jeszcze zdziałać w różnych trudnych sytuacjach – tłumaczy ks. Dorociński. ! ! ! – W zamian za pomoc potrzebującym mieszańcom Łodzi i regionu nie pobieramy opłat czy składek – podkreśla ks. Kazimierz. A zwraca na to uwagę dlatego, że obecnie
on i jego kościół potrzebują pomocy. Łódzka parafia starokatolicka od 16 lat za symboliczną kwotę użytkuje kaplicę Kościoła chrześcijan baptystów. Problem w tym, że budynek, w którym się ona znajduje, przynosi baptystom straty i w związku z tym przeznaczyli go na sprzedaż. Decyzją Rady Zborowej w dniu 31 maja br. nastąpi więc rozwiązanie umowy najmu lokalu bez możliwości jakiejkolwiek negocjacji. – Długo nie było kupca na budynek, więc po cichu liczyłem na cud. Niestety, ów cud się nie zdarzył – mówi ks. Kazimierz. Przyznaje, że jest załamany. Parafia jest biedna tak samo jak ci, którym pomaga. Nawet jeśli pojawi się jakiś grosz, to jest przeznaczany dla ludzi. O wynajęciu lokalu na rynku komercyjnym nawet nie mają co marzyć. Proboszcz Dorociński zgłosił się więc do urzędu miasta Łodzi z prośbą o wynajęcie, a następnie użyczenie z zasobów miejskich lokalu, który byłby odpowiedni na kaplicę. Potrzeba takiego o powierzchni 150–200 mkw. Nie chce go – jak to ma w zwyczaju kler papieski – na własność, nie chce, by mu miasto robiło kapitalny remont. Chce tylko, by na określony czas użyczyło miejsca, w którym będzie mógł kontynuować swą duszpasterską, ale przede wszystkim społeczną, pracę. – W styczniu złożyliśmy dokumenty do prezydent Hanny Zdanowskiej i czekamy nerwowo. Poparł nas poseł ziemi łódzkiej John Godson. Na razie nie zapadła żadna decyzja. Mamy coraz mniej czasu. OKSANA HAŁATYN-BURDA
[email protected]
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r. środek Readaptacyjno-Rehabilitacyjny Ministerstwa Zdrowia położony jest urokliwie pod lasem w Karczewie. To kompleks, który składa się z hotelu (ok. 20 miejsc), hospicjum (11 łóżek) oraz ośrodka dziennego dla około 40 osób. Według informacji podanych na oficjalnej stronie internetowej głównym czynnikiem determinującym jego założenie była wyjątkowo trudna sytuacja zdrowotna i społeczna ludzi zakażonych HIV. Wówczas dyrektorem ośrodka został ks. Arkadiusz Nowak (na zdjęciu) słynny „liberalny” kamilianin. Funkcję tę pełni do dziś. Były terapeuta: – Kiedy tam jechałem, wydawało mi się, że wygrałem los na loterii. Okazało się, że to nie jest świecki ośrodek ministerstwa prowadzony przez kamilianina, tylko ośrodek katolicki prowadzony przez ks. Nowaka. Osoby uzależnione, po odtruciu, trafiają do ośrodka na terapię grupową, która trwa 12 miesięcy. Zadaniem placówki jest utrzymanie abstynencji narkotykowej i alkoholowej pacjentów. Celem – przygotowanie pacjenta do wytrwania w tej abstynencji do końca życia. Skuteczność tego typu terapii Światowa Organizacja Zdrowia ocenia na poziomie 20–30 proc. Reszta leczonych zwykle wraca do nałogów. Między innymi dlatego na świecie przechodzi się do leczenia ambulatoryjnego,
O
9
Narkobiznes
Terapeuci z ośrodka pracują zwykle na kilku etatach, głównie w poradniach w innych miastach. Z tego względu w Karczewie zaliczają maratony – pracują w systemie zblokowanych dyżurów wielodniowych, aby wyrobić godziny – od 48 do 72. Po roku większość pacjentów wraca do swoich środowisk. Tylko
Niedaleko Warszawy jest państwowy ośrodek leczenia narkomanów. Prowadzi go znany z telewizji ksiądz Arkadiusz Nowak. Pieniądze daje świeckie Ministerstwo Zdrowia, ale obyczaje są tam raczej klasztorne. które jest wielokrotnie tańsze niż stacjonarne, gdyż pacjent nie mieszka w ośrodku, a zgłasza się do przychodni. Okazuje się, że mało skuteczny ośrodek ks. Nowaka, w którym pacjenci sami sprzątają, piorą, a nawet gotują, sporo nas, podatników, kosztuje. Ministerstwo Zdrowia: Ośrodek Readaptacyjno-Rehabilitacyjny jest jednostką budżetową finansowaną z działu wydatków zdrowotnych. Budżet ośrodka w latach 2007–2011 wyniósł w sumie niemal 20 mln zł. ! ! ! Pobudka, gimnastyka, posiłki. Praca – w kuchni, w ogródku, na stolarni, sprzątanie. Trzy razy dziennie spotkania społeczności, kolacja. Tak mija dzień za dniem. Terapeuta: – Na dyżurze jest zazwyczaj dwóch terapeutów na około 40 pacjentów. W takiej sytuacji terapeuta jest sprowadzony raczej do roli klawisza. Terapia jest oparta na procesie grupowym. Na pracę indywidualną nie ma warunków. Każdy z nas prowadzi raczej teczki pacjentów aniżeli psychoterapię.
POLSKA PARAFIALNA
część trafia do hostelu, gdzie mieszkają w zamian za niewielkie opłaty. Były pacjent: – Zdarzają się tacy, którym się udaje. Chłopaki zwykle łapią pracę w restauracjach w Warszawie. Część „rozjeżdża się” właśnie na tym etapie, inni – jeśli nie wracają do ćpania – często sięgają po alkohol. ! ! ! Ksiądz Arkadiusz Nowak jako dyrektor ośrodka w Karczewie zarabia miesięcznie ponad 9 tys. zł brutto. Na tyle wyceniono chyba reprezentowanie placówki na zewnątrz, bowiem na miejscu bywa raczej sporadycznie. Nic zresztą dziwnego, skoro oprócz dyrektorskiej fuchy jest jeszcze prowincjałem Polskiej Prowincji Zakonu Posługującym Chorym (kamilianie), prezesem Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej, twórcą Res Humanae – Polskiej Fundacji Pomocy Humanitarnej. Piastuje również samodzielne stanowisko ds. rozwiązywania problemów społecznych wynikających z epidemii HIV/AIDS w Krajowym Centrum ds. AIDS – agendzie Ministerstwa Zdrowia.
! ! ! Zgłaszam się do ośrodka jako potencjalna pacjentka. Chcę rozmawiać z księdzem Arkiem. Zarówno recepcjonista, jak i terapeutka, do której zostaję odesłana, twierdzą zgodnie i niezależnie od siebie, że zastać księdza dyrektora na miejscu można niezwykle rzadko. Jedyne, co da się uzyskać bez problemu, to numer komórkowy do… asystenta ks. Nowaka. Niezrażona próbuję dalej – już telefonicznie. No i przyznaję – raz się księdza Nowaka złapać udało, ale tuż przed miesięczną absencją, o której lojalnie poinformował. Były terapeuta: – Rozdał ludziom karty i jakoś się to od lat kręci. Ośrodek ma dwóch kierowników – administracyjnego i merytorycznego – którzy są odpowiedzialni za to, aby wszystko grało. Ani przy przyjmowaniu do pracy, ani później Nowak ze mną nie rozmawiał. Za pieniądze podatników zorganizował ośrodek, w którym jest wielkim nieobecnym. Podczas kilku lat pracy widziałem go zaledwie trzy razy. Przyjeżdża od święta, no i wtedy, gdy musi podpisać jakiś papier w księgowości czy u kadrowej. Ksiądz Nowak: – Moja rola i obowiązki z tym związane są zgodne ze statutem i z bieżącym zarządzaniem ośrodka. Przebywam w nim każdego dnia tyle czasu, ile wymaga tego skuteczne zarządzanie tą jednostką. ! ! ! To, co budzi kontrowersje, to powszechne (i obowiązkowe) w ośrodku praktyki religijne, indoktrynacja. A przecież skoro jest państwowy, powinien być z założenia neutralny
światopoglądowo. Ale nie jest. Już na wejściu przy recepcji – prasa katolicka, krzyże na ścianach, dalej kaplica… Raz w tygodniu odbywają się prowadzone przez siostrę zakonną zajęcia z duchowości. Po co? Oficjalnie – dla terapii. Ksiądz Nowak: – Narkomania staje się problemem samym w sobie, chorobą „samoistną” o dającej się przewidzieć dynamice i przebiegu, przewlekłą i nawrotową, manifestującą się różnego rodzaju poważnymi zaburzeniami w sferze fizycznej, psychicznej, społecznej i duchowej. Z założenia tego wynika imperatyw prowadzenia pracy terapeutycznej i psychoedukacyjnej w każdym z tych czterech wymiarów, a więc także w duchowym. Pacjenci w związku z tym są zobligowani do uczestnictwa w cotygodniowych zajęciach grupowych psychoedukacyjnych z zakresu duchowości. W ośrodku oprócz samego dyrektora pracuje 6 osób duchownych. Jest więc ksiądz terapeuta, ksiądz psycholog kliniczny, zakonnica od duchowości, zakonnica pielęgniarka, zakonnica pracownik socjalny oraz ksiądz kapelan. W strukturze
zatrudnienia zaskakujące jest i to, że pracowników administracyjno-biurowych jest niemal tyle samo co terapeutów. Msze odbywają się w każdą niedzielę i święta w ośrodkowej kaplicy lub w kościele w Otwocku. Modlitwy przed posiłkami, wspólne na głos, krótkie. Koronka po godz. 15 – dla chętnych. Były terapeuta: – Obligatoryjne było uczestniczenie we mszy. Nikogo nie pytano, czy jest on wierzący, czy niewierzący. Czy jest buddystą, czy świadkiem Jehowy. Pacjenci chodzą na te zajęcia, żeby punktować, no ale nie tak to powinno wyglądać w ośrodku finansowanym przez ministerstwo. Ksiądz Nowak: – Kapelan zapewnia opiekę duszpasterską wszystkim zainteresowanym pacjentom i zaprasza ich do korzystania z oferty działalności duszpasterskiej. Jeżeli są to osoby innego wyznania niż religia katolicka, to na ich prośbę organizujemy spotkanie z duszpasterzem ich wyznania. W ostatnich 2 latach takie sytuacje miały miejsce w stosunku do pacjentów wyznania prawosławnego oraz żydowskiego. ! ! ! Niektórzy pracownicy mówią, że ośrodek to prywatny folwark, na którego terenie mieszka nie tylko sam dyrektor, kiedy wreszcie przyjedzie, ale m.in. jego zastępca ds. administracyjnych (ten wraz z żoną i dwiema córkami). Swego czasu dach nad głową miało w ministerialnym obiekcie trzech terapeutów, a nawet brat ks. Arkadiusza. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
10
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Promocyjna pułapka Od lat po Europie grasują oszuści wyłudzający od małych i średnich firm pieniądze za fikcyjne usługi promocyjne. Jak się przed tym uchronić? Sprawa zaczyna się niewinnie. Do biura przedsiębiorcy lub na jego adres e-mailowy dociera list od zagranicznej firmy prowadzącej globalne katalogi biznesowe. Nadawca informuje, że wpis do nich jest bezpłatny. Niczego nieświadomy przedsiębiorca odsyła formularz z danymi i… wpada w pułapkę. Po pewnym czasie dowiaduje się, że zawarł umowę na odpłatną trzyletnią promocję swojej firmy w jakimś dziwnym katalogu za drobne… tysiąc euro. Jeżeli nie zapłaci, to odwiedzi go komornik. Gdy przedsiębiorca odpowiada, że nie zapłaci, co bardziej bezczelni oszuści podnoszą stawkę. W sprawozdaniu Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego czytamy, że „wielu przedsiębiorców poddaje się i płaci, aby uniknąć dalszego nękania”. Eksperci szacują,
że tylko jedna oszukańcza firma potrafi wystawić rocznie kilka milionów faktur za fikcyjne usługi. Nie mają one zazwyczaj swojej siedziby, a jako adres korespondencyjny podają skrzynki pocztowe. Na swoje prawdziwe centra decyzyjne wybierają południowe landy Niemiec, Szwajcarię, hiszpańską Walencję, miasteczka na Cyprze oraz w Czechach. Gdy dostaniemy ofertę bezpłatnego umieszczenia informacji o naszej firmie w jakimś katalogu drukowanym lub internetowym, sprawdźmy nadawcę. Zorientujmy się, czy on w rzeczywistości istnieje i od kiedy. Gdy przedstawiciel firmy promocyjnej zadzwoni do naszego biura, należy zażądać udostępnienia regulaminu świadczonej usługi. Co ważne: nie wypowiadajmy w rozmowie telefonicznej słowa „tak”! Oszuści
latach 2007–2011 posłowie zwolnili wiele dużych biznesów z podatku dochodowego i VAT. Budżet państwa stracił na tym w sumie... 150 miliardów złotych! Z badań profesora Witolda Modzelewskiego z Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że od 2006 roku obserwujemy swoistą prywatyzację procesu stanowienia prawa podatkowego. Nikt już nie panuje nad kolejnymi poprawkami i poprawkami do poprawek. Część z nich kupili sobie potentaci rynkowi. Ci – zamiast konkurować ceną czy jakością usług – inwestują w kampanie na rzecz zmian w prawie. W latach 2007–2011 było ich 39. Większość to drobne poprawki polegające na dodaniu jakiegoś słowa lub jego skreśleniu. Mimo to spowodowały one – według szacunków profesora Modzelewskiego – zmniejszenie dochodów budżetu państwa w łącznej zawrotnej kwocie 150 miliardów złotych. W tym samym czasie zadłużenie państwa wzrosło o 300 miliardów złotych. Aby ratować budżet, rząd Donalda Tuska zdecydował się na wprowadzenie od stycznia 2012 roku akcyzy na węgiel kamienny i brunatny. Jego płatnikami w rzeczywistości stały się wyłącznie niewielkie składy opału oraz rzemieślnicy zużywający do ogrzania swojego warsztatu niewiele węgla. Zgodnie z prawem muszą się zarejestrować w urzędzie celnym i udokumentować każdy kilogram kupionego i sprzedanego węgla. Od niego odprowadzają bowiem akcyzę. Za niedopełnienie tych obowiązków grożą surowe kary. Kopalnie i importerzy węgla nie płacą akcyzy od węgla w ogóle. Zdaniem analityków posłowie przyjmujący regulacje w sprawie węgla kontynuowali wcześniejszą politykę. Polega ona na maksymalnym upraszczaniu regulacji dla dużych przedsiębiorstw. Posłowie sporą grupę dużych
W
bowiem manipulują nagraniami i może się okazać, że niczego nie zamawiając, zawarliśmy z nimi umowę. Często zdarza się, że oszuści wyłudzają poświadczenie zamówienia w imieniu firm od ich szeregowych pracowników. Uprzedźmy więc podwładnych, aby nie podpisywali żadnych formularzy w sprawie wpisów firmy do katalogów biznesowych. Jest to istotne, gdyż oszukańcze firmy wprowadziły w swoich regulaminach taki oto przepis: „Domniemywa się, że pracownik zamawiającego działający na jego zlecenie i pod jego kierownictwem ma upoważnienie do działania w imieniu i na rzecz zamawiającego”. Zdaniem oszustów zamówienie na ich kosztowne fikcyjne usługi może więc złożyć w imieniu firmy nawet portier przyjmujący pocztę albo operatorka centralki telefonicznej. Co bardziej bezczelni wyłudzacze powołują się w Polsce na przepisy ustawy o statystyce publicznej.
firm zwolnili z obowiązku płacenia podatku dochodowego od osób prawnych. Jego stawka w Polsce należy do najniższych w Unii Europejskiej. Na wniosek Leszka Balcerowicza nie płacą go od 1998 roku krajowe fundusze inwestycyjne i emerytalne. Jesienią 2008 roku Maciej Grabowski, wiceminister finansów odpowiedzialny za podatki, wymusił na posłach zwolnienie z podatku dochodowego także zagranicznych funduszy inwestycyjnych i emerytalnych prowadzących interesy w Polsce. Duże przedsiębiorstwa z innych branż mogą także uniknąć płacenia podatku dochodowego od osób prawnych. Wykorzystują do tego celu tak zwane spółki komandytowo-akcyjne. Podręczniki prawa handlowego podają,
Twierdzą, że firmy mają obowiązek rejestrowania się w bazach danych. To jest kłamstwo. Ministerstwo Gospodarki prowadzi dla przedsiębiorców
bezpłatną Centralną Ewidencję i Informację o Działalności Gospodarczej. Numer REGON otrzymamy od służb statystycznych za darmo. Koszt rejestracji spółki w Krajowym Rejestrze Sądowym to 1000 złotych.
analizy dokonanej przez Agnieszkę Żbikowską, doradcę podatkowego, polega on na „wielokrotnym eksporcie i ponownym imporcie tych samych towarów za pośrednictwem wielu firm”. Transakcje te są oczywiście fikcją, a firma kończąca łańcuszek występuje o zwrot VAT-u. Bardzo opłacalne stało się także wpisywanie do umów krótkich terminów płatności należności. Oczywiście realny termin zapłaty jest inny. W analizie Instytutu Studiów Podatkowych można przeczytać, że „po upływie 180 dni od terminu płatności określonego na fakturze przedsiębiorca może skorzystać z ulgi w podatku VAT” i skorygować swoje zobowiązanie wobec państwa. Prowadzi to, zdaniem
prawomocnego ukarania organizatorów oszustw podatkowych na wielką skalę. Obok urzędów skarbowych drobny biznes uważnie kontrolują także pracownicy ZUS. Ich zadaniem jest znalezienie (nierzadko „na chama”) dodatkowych wpływów do jego kasy. Budżet przeznaczony na wypłaty emerytur i rent nie chce się bowiem zbilansować. Jego rosnący deficyt pokrywa państwo, ale i jemu zaczyna brakować pieniędzy. Uszczelnienie systemu poboru składek emerytalno-rentowych jest więc zasadne. Jest jednak drobne „ale”. Otóż ZUS zastrzegł sobie prawo do swobodnej zmiany swoich własnych urzędowych wykładni przepisów emerytalno-rentowych. To, co kiedyś było zgodne z prawem, z dnia na dzień może stać się nielegalne. Przekonali się o tym przedsiębiorcy łączący do 2009 roku prowadzenie małej jednoosobowej firmy z pracą nakładczą na rzecz większego przedsiębiorstwa (patrz „FiM” 28/2011). ZUS informował ich, że w takiej sytuacji nie muszą opłacać pełnych składek od własnego biznesu. Dla małych przedsiębiorców była to spora ulga, gdyż należności wobec ZUS były i są dość wysokie. Kilka lat temu urzędnicy centrali ZUS zmienili zdanie i wyznaczyli wstecz minimalne progi dochodu z pracy nakładczej zwalniające ze składek od działalności gospodarczej. Na tej podstawie tysiące drobnych przedsiębiorców z dnia na dzień stało się bankrutami, bo zgodnie z decyzjami ZUS w krótkim czasie muszą zapłacić liczone parę lat wstecz wysokie składki wraz z odsetkami. Podobno w Polsce wzorem większości państw UE mali przedsiębiorcy są pod szczególną ochroną państwa. Bo to oni szybciej dostosowują się do zmian i łagodzą skutki zawirowań w światowej gospodarce. Tyle że w Polsce kończy się na obietnicach, a hołubieni przez system są więksi, czyli silniejsi. MICHAŁ POWOLNY
Pieszczochy podatkowe że jeden ze wspólników takiej spółki odpowiada całym swoim majątkiem za jej zobowiązania, a drugi jest z tego zwolniony. Komandytariuszami zostają zazwyczaj niewielkie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. W takiej formie prawnej działają w Polsce zagraniczne sieci handlowe, producenci alkoholu oraz wydawcy czasopism. Spółka komandytowo-akcyjna sama nie płaci podatku dochodowego od osób prawnych. Wypłacane przez nią dywidendy także są zwolnione podatku. Pozostałe duże biznesy mogą skorzystać z regulacji podatkowej, która pozwala zarządom przedsiębiorstw na swobodne manipulowanie kosztami i przychodami poprzez wyliczanie różnic w kursach walut. Ekspertów zdumiewa także łatwość, z jaką w Polsce można zalegalizować tak zwane karuzele podatkowe. Jest to mechanizm oszukańczego wyłudzania podatku VAT. Według
ekspertów, do przerzucania na budżet państwa ryzyka prowadzenia działalności gospodarczej. Posłowie wprowadzili także rozwiązania umożliwiające zwolnienie przedsiębiorstw z obowiązku płacenia VAT w przypadku dostaw na rzecz szkół, szpitali czy urzędów. Towarzyszy temu eliminowanie przez podmioty publiczne niewielkich firm z grona kontrahentów. Odbywa się to poprzez zawyżanie wymogów, jakie muszą spełnić uczestnicy przetargów publicznych. Dziurę powstałą w ten sposób w budżecie państwa musiał ktoś zasypać. Padło na drobnych przedsiębiorców. Od 2006 roku rośnie liczba osób skazanych za niepłacenie podatków. Wśród ponad 15 tysięcy ukaranych przez sądy w 2010 roku za przestępstwa skarbowe dominują przyłapani na przemycie niewielkich ilości papierosów i alkoholu oraz niewydaniu paragonów na drobne kwoty. Do rzadkości należą natomiast przypadki
Co robić, jeśli przez nieuwagę podpisaliśmy formularz rzekomego zamówienia? Samodzielne prowadzenie korespondencji z oszustami nie ma sensu. Wystraszyć ich może tylko list z kancelarii prawnej. Może to skłonić oszustów do rezygnacji z roszczeń. Jeśli jednak w jakiś sposób umoczyliśmy, to musimy być przygotowani na ciężką walkę przed sądami. Według Viviane Reding (na zdjęciu) – wiceprzewodniczącej Komisji Europejskiej, która pełni także funkcję komisarza UE ds. sprawiedliwości – rządy tylko niektórych państw Unii dostrzegły wagę sprawy. Eksperci za wzór stawiają Austrię. Od 2000 roku za rozsyłanie ofert wprowadzających w błąd grożą tam wysokie grzywny. Władze Belgii także udzieliły pomocy prawnej oszukanym przedsiębiorcom. Brytyjski Urząd Ochrony Konkurencji z kolei wytoczył skuteczne pozwy przed sądami w Brukseli, Hadze i Amsterdamie przeciwko tamtejszym oszukańczym firmom. Czescy i polscy politycy uznali natomiast, że walka z wyłudzeniami to nie ich zadanie. Do zajęcia się sprawą może ich zmusić Komisja Europejska – właśnie kończy ona prace nad projektem odpowiedniego rozporządzenia. MiC
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
BEZ DOGMATÓW
Facet u lekarza Kiedyś był w łóżku lwem. Tak mu się przynajmniej zdawało. Dziś coraz częściej prosi o pomoc... Kolejną książkę – „O mężczyźnie” – napisał seksuolog Lew-Starowicz. Nie chodzi o to, że dawniej panowie bardziej się starali. Zwyczajnie nie mieli tylu konkurentów. Oficjalna partnerka, małżonka, była dziewicą. Później raczej nie zdradzała. Mężczyzna mógł pełnić rolę nauczyciela miłości. Dziś najczęściej ma do czynienia z rozbudzoną kochanką, która wie, czego chce, i... wymaga! Profesora Zbigniewa Lwa-Starowicza nie trzeba przedstawiać. Wydał kilkadziesiąt książek, udzielił tysięcy wywiadów. Praktykuje ponad 40 lat, więc na początku kariery musiał leczyć onanistów i gejów. Tym drugim podtykał zdjęcia gołych panów i... serwował elektrowstrząsy. Nikt nie „zdrowiał”. Ostatnio wydał książkę o problemach mężczyzn, którzy przychodzą do seksuologa. Oto wykaz męskich kłopotów (pomijając te najczęstsze z erekcją i za szybkim kończeniem), o których ich partnerki nie mają pojęcia. Traktuje mnie jak przyjaciółkę. Pozornie niewinne „przewinienie” bywa katastrofalne w skutkach. Do gabinetu trafiają panowie, którzy skarżą się: „Panie doktorze, ona nawet podpaski przy mnie zmienia. Przestała mnie podniecać!”. Według profesora około 10 procent mężczyzn, którzy uczestniczyli w modnych teraz porodach rodzinnych, czuje fizyczne obrzydzenie do swojej partnerki. Przy okazji nie zawsze sprawdzają się też inne feministyczne patenty. Na przykład jeśli to facet zostaje w domu z dzieckiem, a kobieta wraca do pracy (bo lepiej zarabia). Kiedy otoczenie, zwłaszcza koledzy, potraktują to jako dowód zniewieścienia młodego tatusia, jego męskość bardzo na tym ucierpi. Potencja również. Kobiece „kocham cię, więc wszystko ci opowiem” oznacza też, że zafunduje ukochanemu swoją pełną biografię seksualną. Z detalami. Pół biedy, jeśli mężczyzna usłyszy: „Jesteś najlepszy”, „Dzięki tobie wiem, co to orgazm”. Niestety (dla panów!), przeszłość seksualna tzw. nowoczesnej kobiety wyzwolonej jest często radosna i udana. U zaangażowanego w związek mężczyzny, z natury zaborczego, takie zwierzenia mogą rozmaicie poskutkować: ! seks zamienia się dla niego w „pracę” i zastanawianie, czy poprzednicy nie byli lepsi;
! unika seksu i zastępuje go masturbacją; ! staje się agresywny wobec partnerki, upokarza ją, sprawia jej ból podczas współżycia. Dzięki temu czuje się prawdziwym „zdobywcą”. Mści się za swoje rozczarowanie, ponieważ idealizował wybrankę na początku znajomości. Tak bywa także w udanych związkach, kiedy mężczyzna dowiaduje się od „życzliwych” co nieco na temat przeszłości partnerki; ! „sabotaż seksualny”, czyli demonstrowanie swojej gotowości na seks (łącznie z prezentowaniem erekcji), częste mówienie o nim, jednocześnie bez inicjowania zbliżeń. To kobieta musi błagać i zdobywać. Zaczynam się jej bać. Starowicz nazywa to „zagrażającą kobiecością”. Kobieta jest tak atrakcyjna, tak seksualna i tak pewna siebie („Chodź tu i pokaż, co potrafisz!), że wzbudza większy strach niż pożądanie. Coraz częściej gabinet odwiedzają panowie, którzy mówią: Musiałem sprawdzić się w łóżkach innych, bo przy mojej bardzo atrakcyjnej żonie zwątpiłem w swoją męskość. Dlatego wiele pięknych kobiet sukcesu – zdaniem profesora – ma problem ze znalezieniem stałego partnera, a mężowie takich kobiet (teoretycznie szczęściarze) szukają pociechy u brzydszych, za to mniej wymagających. Jest ogólnie męcząca – to zdanie często pada w gabinecie seksuologa. Partnerka po latach pożycia zamienia się w zrzędzącą Ksantypę. Lista jej oczekiwań jest dłuższa niż Litania
do Matki Boskiej. „Te kobiece wymagania: pracuj, zarabiaj, pomagaj w domu, zajmij się dziećmi i jeszcze mną w łóżku, mają bardzo smutne konsekwencje. Część kobiet jest wdowami z własnej winy. One potrafią
mężczyznę po prostu zajeździć” – twierdzi Starowicz. Dla faceta to, co już osiągnął, często jest wystarczające. Dla jego partnerki – wciąż nie. Zwłaszcza jeśli rywalizuje z przyjaciółkami o to, która ma lepiej urządzone mieszkanie. Mężczyzna, stale „objeżdżany”, czuje coraz większą niechęć do swojej kobiety. Unika nie tylko seksu, ale nawet bycia z nią sam na sam. Ucieka w pracę, hobby, godzinami siedzi w garażu. Rośnie wzajemne rozczarowanie. Każdy zaczyna żyć swoim życiem. Zostają ze sobą tylko z powodu dzieci i wspólnego dorobku. Ma większe potrzeby ode mnie – to wniosek bardzo przykry dla męskiego ego! Zazwyczaj to on chce częściej i skazany na długotrwałą abstynencję bywa agresywny wobec innych członków rodziny, współpracowników i w ogóle wobec każdego, kto się nawinie. Jeszcze bardziej intrygujące są reakcje panów, których partnerki są temperamentne, a oni zwyczajnie nie dają rady. Taki mężczyzna – przywleczony do lekarza przez niezaspokojoną kobietę – wciąż próbuje „zachować twarz”, na przykład oskarżając żonę o nieudane współżycie. Dopiero po kilku wizytach przyznaje, że... zwyczajnie mu się nie chce. Ani z żoną, ani nikim innym. Z badań profesora wynika, że tacy panowie stosują rozmaite strategie, które pozwalają obronić męską dumę: ! uciekają w pracę. Jak z niej wrócą, to i tak jeszcze pracują. To wszystko, w ich mniemaniu, dla dobra rodziny, więc i partnerka powinna być zadowolona; ! demonstracyjnie okazują brak zainteresowania seksem, a z podtekstu ma wynikać, że to kobieta jest winna (ona podejrzewa wówczas, że partner ma romans lub przestała mu się podobać); ! uciekają w chorobę. Im starszy mężczyzna, tym lepsza to wymówka. Demonstrują swoje wyimaginowane dolegliwości, wzbudzając litość partnerki, która przestaje domagać się seksu. Przy okazji... wcale nie chcą poddać się badaniom i leczeniu; ! wprost obwiniają partnerki za swoją niemoc, wyszukując przy tym
najróżniejsze jej przewinienia, niekoniecznie związane z sypialnią: źle gotuje, źle wychowuje dzieci itp. Mężowie i ojcowie często stają się ofiarami kobiet z tzw. zespołem modliszki. Od momentu zajścia w ciążę partnerka przestaje interesować się seksem. Traktuje mężczyznę jak trutnia, który już zrobił swoje, a teraz ma opiekować się rodziną i dużo zarabiać. Przy okazji często zwiększa się rola innych kobiet w życiu rodziny – matki kobiety, jej przyjaciółek itp. Kobiecość wypełnia dom
po brzegi. Jeśli zdarzy się seks, jest traktowany jak dzień dobroci dla zwierząt. Taka sytuacja prowadzi niekiedy do prostytucji małżeńskiej – „dam”, ale w zamian za określone dobra i usługi. Co jeszcze wiadomo o Polaku kochanku? Dzisiaj przeciętny mężczyzna – uważa profesor – dojrzałość psychoseksualną osiąga gdzieś między 35 a 40 rokiem życia. Kiedyś, kiedy kobiety nie były tak wyemancypowane i nie radziły sobie ze wszystkim – dużo wcześniej. Za niedojrzałością mężczyzn kryją się też nadopiekuńcze matki, które odsuwają synów od ojców i niczego od nich nie wymagają. Później taki chłopak żeni się i chce mieć „matkę bis” plus regularny seks w bonusie. A czego oczekuje od kochanki? Ze 130 ankietowanych mężczyzn (30–40 lat) wszyscy chcieli seksu pochwowego; 119 – jeszcze oralnego (jego brak okazuje się często jedynym powodem korzystania z prostytutek), a 18 – analnego. Wszyscy chcieli być najlepszymi kochankami w życiu swoich kobiet. W ciągu kilkudziesięciu lat słuchania męskich zwierzeń udało się też sporządzić typologię kochanków. Kilka przykładów: Sportowiec – zalicza i zlicza. Czasem wystarczy mu świadomość, że kobieta jest chętna. Przy okazji czuje wielką niechęć do wszelkich uczuciowych dylematów. Idzie do seksuologa, kiedy ma problemy z potencją lub kiedy zdarzy mu się
11
zakochać – nawet jeśli nie zdradza, wciąż uwodzi inne, co nigdy nie podoba się oficjalnej partnerce. Ekspert (zwany też ginekologiem praktykiem) – nastawiony badawczo wobec kobiet. Realizuje seksualne ciekawostki. W łóżku ogranicza się do spraw anatomiczno-technicznych. Pan i władca – „właściciel” swojej kochanki. Decyduje o wszystkim. Nie tylko o tym, co się dzieje w sypialni. Relacja przypomina sponsoring. Uważa, że kobieta powinna być wdzięczna za to, że wybrał właśnie ją. Wybiera taką zakompleksioną, która sprząta, gotuje i ogólnie zgadza się na wszystko. Paź – całkowicie nastawiony na usługiwanie kochance, która najczęściej go nie kocha. Jest szczęśliwy, kiedy „królowa” dopuszcza go do siebie. Niektóre pary funkcjonują tak całe życie i... są szczęśliwe. Czasami mężczyzna staje się Paziem dopiero w trakcie trwania związku. Na przykład kiedy zdradził i ma duże poczucie winy. Casanova – kocha kobiety, nieustannie je uwodzi, ale chce, żeby były szczęśliwe. Jest ich przyjacielem, chętnie pomaga. Stara się być uczciwy – kochance powie, że żona jest na pierwszym miejscu. Nieudacznik – o istnieniu tego typu informują kobiety, którym trafił się taki kochanek. Określa się go słowami: „Dobry człowiek, ale w łóżku do niczego”. Mimo szczerych chęci zwyczajnie kiepsko mu wychodzi i kolejne partnerki potwierdzają tę opinię. Niewiele można zrobić. Nie każdy nauczy się dobrze gotować i podobnie jest z seksem. Kwestia wierności (zdaniem profesora bywają mężczyźni latami i dożywotnio wierni jednej partnerce!), sposób traktowania kobiet to oczywiście osobiste wybory i wychowanie, ale też... poziom hormonów. U typowego macho będzie przeważał testosteron. Romantyczny pieszczoch będzie miał zapewne sporo oksytocyny, która odpowiada za potrzebę czułości. Profesor przewiduje, że w przyszłości będziemy tym sterować. Były już takie eksperymenty. Babiarzom, którzy zaliczali wszystko, co się rusza, na prośbę ich samych i zdradzanych żon zmniejszano farmakologicznie poziom testosteronu. I... totalna odmiana. Facet stawał się czuły i rodzinny. Umiał skupić się na jednym łóżku. Tyle że… „To nie mój mąż! To inny człowiek” – odpowiadały niezdradzane już żony. Psychoterapia i tak była potrzebna. JUSTYNA CIEŚLAK Korzystałam z publikacji Zbigniewa Lwa-Starowicza: „Lew w sypialni” i „O mężczyźnie”
12
stawa o gwarancjach wolności sumienia i wyznania powiada, że Polska „jest państwem świeckim, neutralnym w sprawach religii i przekonań”, zaś „państwo i państwowe jednostki organizacyjne nie dotują i nie subwencjonują kościołów i innych związków wyznaniowych”. Taka jest żelazna zasada, od której przewiduje się ewentualne wyjątki uregulowane odrębnymi ustawami lub wydanymi na ich podstawie przepisami. Popatrzmy, jak to wygląda w przypadku Kościoła katolickiego... I. Stałe wydatki z budżetu państwa i samorządów 1. Fundusz Kościelny – finansuje duchowieństwo poprzez opłacanie mu: ! 100 proc. składki ZUS na ubezpieczenia emerytalne, rentowe, wypadkowe i zdrowotne członków zakonów kontemplacyjnych klauzurowych, misjonarzy w okresach ich pracy za granicą oraz słuchaczy seminariów; ! 80 proc. składki (pozostałe 20 proc. pokrywają zainteresowani) proboszczów i wikarych niezatrudnionych w żadnej instytucji na etacie (katecheci, kapelani itp. regulują swoje zobowiązania na zasadach ogólnych za pośrednictwem chlebodawcy). Środki FK powinny być teoretycznie przyznawane także na „wspomaganie działalności charytatywno-opiekuńczej, oświatowo-wychowawczej oraz na remonty zabytkowych obiektów sakralnych”, ale od 2010 r. cała pula idzie wyłącznie na składki. Kwoty są zmienne: w latach 2008–2011 Fundusz wydał odpowiednio: 95,9 mln zł, 86,3 mln zł, 88,8 mln zł oraz 89,2 mln zł. 2. Kapelani są niemal wszędzie i kosztują krocie. Przykładowo: ! Ordynariat Polowy Wojska Polskiego – w 2011 r. otrzymał z budżetu Ministerstwa Obrony Narodowej 20 mln 530 tys. zł (w latach 2007–2010 odpowiednio: 16,6 mln zł, 19,7 mln zł, 21,8 mln zł, 20,5 mln zł). Na wynagrodzenia dla duchownych poszło 10 mln 303 tys. zł, a dla pracowników cywilnych – 538 tys. zł. Na garnuszku państwa pozostaje aktualnie 151 kapelanów żołnierzy zawodowych (przeważnie od majora wzwyż) zarabiających średnio 5686 zł brutto. W strukturze Ordynariatu pracuje ponadto 117 osób cywilnych oraz około 20 tzw. kapelanów pomocniczych, którzy obok pracy w macierzystej parafii lub zakonie wykonują zadania zlecone przez biskupa polowego (zatrudnieni zazwyczaj na „połówkach” etatów cywilnych). Z pieniędzy publicznych pokrywane jest utrzymanie i remonty parafii wojskowych z zakupami akcesoriów liturgicznych włącznie. Alumni pobierający naukę w warszawskim Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym z perspektywą późniejszej pracy w Ordynariacie traktowani są jako podchorążowie Wojskowej Akademii Technicznej, więc otrzymują żołd i umundurowanie (tzw. sorty mundurowe); ! Biuro Ochrony Rządu – 2 kapelanów kosztuje państwo 150 tys. zł
U
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
RAPORT „FiM”
Ile ssie pasożyt rocznie. Pieniądze idą w zasadzie tylko na pensje. Jeden z kapelanów inkasuje co miesiąc 6432 zł (brutto), drugi – 6051 zł; ! Straż Graniczna – w 2011 roku na 15 kapelanów z Kościoła katolickiego wydano w sumie 1 mln 417 tys. 500 zł. Ich średnie miesięczne uposażenie na etatach funkcjonariuszy to 5400 zł (bez nagród rocznych); ! Państwowa Straż Pożarna – 18 kapelanów, w tym 13 na etatach funkcjonariuszy (trzej są zatrudnieni jako pracownicy cywilni, a dwóch pracuje na umowę-zlecenie). Ich średnie wynagrodzenie (nie licząc okazjonalnych „wziątek” za kropienie wozów bojowych) to około 3450 zł brutto. Kosztują nas rocznie ponad 745 tys. zł;
zł plus dodatek (do 20 proc.) za wysługę lat. W przypadku interwencji nocnych przysługuje im dodatkowe wynagrodzenie w wysokości 20 proc. stawki godzinowej. Ofiary na tacę zebrane podczas mszy odprawianych w szpitalnych kaplicach oraz „kopertówki” od chorych (średnia stawka za „modlitwę o zdrowie” wynosi 50 zł od czteroosobowej sali) trafiają w 100 proc. do kieszeni kapelanów. Zakładając ostrożnie, że ich statystyczna płaca wynosi 1,8 tys. zł brutto (niektórzy zatrudnieni są na części etatu), to koszt funkcjonowania całej tej grupy przekracza 32 mln zł; ! Specjalistyczną obsługę duszpasterską opłacają też z państwowych pieniędzy leśnicy, kolejarze, energetycy, służby komunalne, kluby sportowe, kopalnie... – liczebność
Państwo polskie wypłaca Kościołowi i umarza mu należności na łączną kwotę ponad 5 miliardów złotych rocznie. Tyle można udokumentować. „Państwo przeznacza rocznie na wsparcie różnorodnych dzieł realizowanych przez instytucje Kościoła katolickiego 492 mln 615 tys. zł” – twierdzi tymczasem Katolicka Agencja Informacyjna... ! Służba Więzienna – na 86 etatach zatrudniono 184 kapelanów. Jako „pracownicy cywilni więziennictwa” są zaszeregowani między 8 a 12 grupą uposażenia (wynagrodzenie zasadnicze od 1370 do 2240 zł), ale przysługuje im dodatek (do 20 proc.) za wysługę lat. Łączny koszt rocznego utrzymania tej ekipy przekracza 2,5 mln zł rocznie. Dodatkowe pół miliona więziennictwo wypłaca w formie premii lub nagród oraz umów o dzieło zawieranych doraźnie z kapelanami „wolontariuszami”. W sumie: 3 mln zł; ! Służba Celna – 5 pełnoetatowych zawodowych kapelanów (Przemyśl, Poznań, Wrocław i Olsztyn oraz dziekan urzędujący w Ministerstwie Finansów). Są zaszeregowani do korpusu oficerskiego, w 2011 roku kosztowali ponad 400 tys. zł; ! Policja – 16 kapelanów etatowych zarabiających średnio około 2300 zł brutto oraz 60 „wolontariuszy” (na podstawie umów o dzieło). Cena rocznego utrzymania owego pododdziału przekracza 1,5 mln zł; ! Szpitale i placówki opiekuńczo-lecznicze zatrudniają około 1500 kapelanów (tę liczbę podaje ks. Stanisław Warzeszak, krajowy duszpasterz służby zdrowia) wskazanych imiennie przez właściwych terytorialnie ordynariuszy. Umieszczono ich w XV grupie zaszeregowania (znajdują się w niej przykładowo: pielęgniarka oddziałowa, technik radioterapii), co odpowiada wynagrodzeniu zasadniczemu z przedziału 1,3–2,8 tys.
korpusu kapelanów owych branż i przepływające do nich kwoty są trudne do ogarnięcia, ale z przeprowadzonych przez nas wyrywkowych badań wynika, że z różnych form dorywczego tam zarobkowania korzysta co najmniej 300 duchownych inkasujących średnio około 1 tys. zł brutto miesięcznie. W skali roku jest to kwota rzędu 3,6 mln zł. Podsumowując: w 2011 r. wszelkiej maści kapelanom zapłacono ponad 63,3 mln zł; 3. Misjonarze (1137 zakonników, 680 mniszek, 301 księży diecezjalnych) – oprócz finansowanych z Funduszu Kościelnego składek emerytalno-rentowych wielu korzysta także z polskich paszportów dyplomatycznych. Na mocy porozumienia zawartego 6 czerwca 2007 r. pomiędzy ówczesną szefową naszej dyplomacji Anną Fotygą a przewodniczącym Komisji ds. Misji Konferencji Episkopatu Polski bp. Wiktorem Skworcem rząd zagwarantował Episkopatowi uboczne dofinansowanie, zobowiązując się do „szczególnego wykorzystania aktywności misjonarzy dla realizacji polskiego programu pomocy zagranicznej finansowanego z budżetu państwa”. Na rozmaite egzotyczne przedsięwzięcia (np. organizacja konkursu matematycznego w Tanzanii) za pośrednictwem (około)kościelnych instytucji (np. Salezjański Wolontariat Misyjny) z budżetu wypływa ponad 5 mln zł rocznie; 4. Katecheci – nauką religii rzymskokatolickiej w szkołach publicznych
para się w Polsce ponad 33 tys. osób. Według danych Ministerstwa Edukacji Narodowej ceną ich działalności (płace i pochodne od wynagrodzeń, odprawy emerytalne, zakładowy fundusz świadczeń socjalnych oraz doskonalenie zawodowe) jest kwota około 1 mld 133 mln zł. W nieobjętych tymi obliczeniami przedszkolach publicznych (ok. 7 tys.) znalazło zatrudnienie ponad 6,2 tys. etatowych katechetów (dane Komisji Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski) kosztujących podatników około 220 mln zł rocznie. Razem: 1 mld 353 mln zł. Połowę tej armii stanowi personel w sutannach lub habitach. Ponieważ ich płace pochłaniają 385–400 mln zł rocznie (tylko w szkołach) plus około 100 mln zł (przedszkola), to – po uśrednieniu – bez ryzyka błędu można przyjąć, że do portfeli funkcjonariuszy kościelnych trafiło w 2011 r. ponad 490 mln zł. Uwaga: w tym miejscu należy zdemaskować kłamstwo zawarte w raporcie Katolickiej Agencji Informacyjnej o finansach Kościoła, który informuje, że (cyt.) „fundusze te [honoraria duchownych] nie są źródłem żadnych przysporzeń związków wyznaniowych. Wynagrodzenia za pracę stanowią dochód nauczycieli religii, a nie związków wyznaniowych”. Mamy przed sobą „Szczegółowe zarządzenie dotyczące wynagrodzenia księży pracujących w katechizacji szkolnej w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej”, z którego dowiadujemy się, że „wszyscy księża katechizujący w szkołach i przedszkolach otrzymują w całości dodatki płacowe związane ze stażem pracy i tytułem naukowym”, natomiast „z pozostałej części pensji szkolnej (po odliczeniu dodatków za staż i tytuł naukowy) odprowadzają 10 proc. (...) do kasy Kurii Biskupiej na specjalny fundusz charytatywno-diecezjalny”. Tak zarządził biskup Edward Dajczak. Niektórzy jego koledzy ordynariusze domagają się od podwładnych nawet trzeciej części poborów. W przypadku świeckich katechetów metody ściągania haraczu muszą być oczywiście bardziej subtelne i polegają zazwyczaj na wymuszaniu dodatkowych odpłatnych studiów z zakresu „duchowości katolickiej”, organizowanych przez kurie biskupie i będących „warunkiem dalszej kontynuacji pracy katechetycznej”… Tak to określił na przykład biskup włocławski Wiesław Mering. 5. Nauka „etyki” – rodzice i uczniowie mają teoretycznie wybór pomiędzy katechezą a etyką. Częstokroć jest to wybór pozorny, bowiem co trzeci nauczyciel etyki (z grupy ok. 850 osób) jest de facto katolickim księdzem lub licencjonowanym przez biskupa świeckim katechetą. Utrzymanie tych zakamuflowanych
funkcjonariuszy katolickich kosztuje ponad 8,5 mln zł rocznie; 6. Szkolnictwo wyznaniowe, podstawowe i średnie – w Polsce działa ponad 520 szkół prowadzonych przez kurie, parafie, zgromadzenia zakonne, Caritas, orbitujące wokół Kościoła organizacje lub osoby fizyczne, którym wyznaniowy szyld zatwierdził biskup diecezjalny. Według danych Rady Szkół Katolickich (organ doradczo-ideologiczny powołany do życia przez Konferencję Episkopatu Polski) połowa takich placówek ma status publicznych, czyli w całości utrzymywanych przez podatników. Osoba niewierząca nie ma jednak szans, żeby podjąć w nich edukację, bowiem kluczowym dokumentem rekrutacyjnym jest świadectwo chrztu i pozytywna opinia księdza proboszcza oraz katechety (w przypadku liceów także świadectwo bierzmowania). Nakłady państwa i samorządów na utrzymanie około 260 czysto wyznaniowych szkół mieniących się publicznymi to minimum 300 mln zł rocznie. Uwaga: w powyższym rozliczeniu nie uwzględniamy przykościelnych szkół prywatnych otrzymujących tzw. subwencję oświatową, bowiem należy się ona każdemu „uczniowi przeliczeniowemu” bez względu na jego światopogląd; 7. Emerytury „nauczycielskie” – uchwałą z 13 czerwca 2001 r. Sąd Najwyższy uznał, że okres nauczania religii w katechizacji parafialnej przed dniem 25 października 1991 r. jest okresem pracy nauczycielskiej, chociaż „pedagog” nie odprowadzał z tego tytułu żadnych składek. Dla udowodnienia stażu wystarczy zaświadczenie wystawione przez parafię lub kurię, potwierdzające okres katechizowania oraz wymiar czasu tej „pracy”. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy w ZUS, z otwartej przez SN furtki korzysta (oprócz osób świeckich) ponad dwa tysiące księży, zakonników oraz mniszek. Choćby nawet brali najniższą gwarantowaną emeryturę, to biorą ją z rażącym naruszeniem przyzwoitości kosztem co najmniej 20 mln zł rocznie; 8. Szkolnictwo wyższe – w 2011 roku budżet państwa wypłacił kontrolowanym lub prowadzonych przez Kościół uczelniom ponad 270 mln zł dotacji (mieszczą się w nich m.in. stypendia dla kleryków wyższych seminariów duchownych). Dla porównania: w 2010 r. była to kwota 262,6 mln zł. Obraz wsparcia kościelnych uczelni z kasy publicznej uzupełnia 39 mln zł dla wydziałów teologicznych na świeckich uniwersytetach (Poznań, Warszawa, Opole, Szczecin, Katowice, Olsztyn, Toruń); 9. Księża w świeckich uczelniach – nowa jakość zainicjowana na tzw. ścianie wschodniej (Akademia
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r. Podlaska w Siedlcach, Uniwersytet Rzeszowski) i systematycznie rozszerzana na inne ośrodki akademickie. Według naszych wyrywkowych danych „państwowe” uczelnie zatrudniają już ponad 50 wykładowców w sutannach (nierzadko na eksponowanych posadach prodziekana lub dyrektora instytutu) za cenę około 4 mln zł rocznie, ale jest to najprawdopodobniej tylko wierzchołek góry lodowej. Podsumowując: w 2011 r. kościelny pion „ideologiczny” i jego pochodne kosztowały podatników ponad 1,96 miliarda złotych; 10. Zakłady opieki zdrowotnej – wbrew notorycznie rozpowszechnianym pogłoskom, jakoby Kościół prowadził jakąkolwiek działalność stricte charytatywną (czyli uszczuplał swój majątek, żeby wesprzeć potrzebujących), prowadząc na przykład zakłady opieki zdrowotnej (zazwyczaj opiekuńczo-lecznicze dla osób upośledzonych i przewlekle chorych), działalność ta jest całkowicie finansowana przez państwo lub samorządy oraz pensjonariuszy i ich rodziny. Łącznych kwot nie sposób obliczyć, ale skalę zjawiska ilustruje choćby wartość umów zawartych przez Narodowy Fundusz Zdrowia z kościelnymi placówkami. W latach 2008–2010 wypłacono im odpowiednio: 180,5 mln zł, 186,4 mln zł, 197 mln zł (z czego ponad 60 proc. na zakłady dla osób upośledzonych i przewlekle chorych oraz na opiekę hospicyjną, a ok. 20 proc. trafiło do szpitali katolickich). Według wstępnych szacunków rok 2011 zamknął się kwotą ok. 200 mln zł; 11. Zabytki – na ich remonty i konserwacje państwo (37 mln zł z puli Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego) oraz samorządy przekazały w 2011 roku ponad 130 mln zł. Dodatkowe wsparcie rozdysponowane ze środków unijnych wyniosło około 60 mln zł. Razem: 190 mln zł. Wymowną ilustracją występujących przy tej okazji patologii jest przypadek abp. Sławoja Leszka Głódzia, któremu Urząd Marszałkowski Województwa Pomorskiego ofiarował 132,5 tys. zł na „wymianę i naprawę stolarki okiennej i drzwiowej zewnętrznej” rezydencji w Gdańsku-Starych Szkotach; 12. „Wypożyczanie” zabytków – do uzyskania dotacji na renowację zabytków potrzebny jest tzw. wkład własny właściciela. Aby tego uniknąć, Kościół „użycza” nieruchomości wymagające gigantycznych nakładów, żeby kto inny doprowadził je do dawnej okazałości i... zwrócił. Przykładowo: Kalwarię Pakoską (woj. kujawsko-pomorskie) Kuria Metropolitalna w Gnieźnie oraz Kuria Prowincjalna Zakonu Braci Mniejszych Franciszkanów „użyczyły” gminie Pakość (z nieprzekraczalnym terminem zwrotu do 31 grudnia 2017 roku), co kosztować będzie miejscowych podatników ponad 5 mln zł. Takie
RAPORT „FiM”
i podobne przypadki gwarantują Kościołowi średnio 6 mln zł „oszczędności” rocznie; 13. Sport wyznaniowy – najwięcej inkasuje Salezjańska Organizacja Sportowa, która na przykład w latach 2009–2010 otrzymała z kasy publicznej (budżet oraz fundusze celowe) kolejno: 1 mln 317 tys. 500 zł, oraz 1 mln 120 tys. zł. Łączna kwota dotacji centralnych i samorządowych (rozmaite parafiady, „mistrzostwa Polski” księży bądź kleryków itp.) przekroczyła w ubiegłym roku 4,5 mln zł. Podsumowując: wydatki państwa na kościelne zdrowie, zabytki i sport wyniosły ponad 400 mln zł.
3. Fundusze unijne – w minionych czterech latach polscy urzędnicy przyznali instytucjom Kościoła ponad 750 mln zł pochodzących z funduszy europejskich. Archidiecezje i diecezje dostawały kasę na zabytki oraz cele czysto biznesowe, rekreacyjno-biznesowe i religijno-biznesowe. Pewną część unijnych pieniędzy ofiarowano biskupom oraz ich rozlicznym „spółkom córkom” pod pretekstem przeprowadzania rozmaitych szkoleń, kursów zawodowych oraz „wyrównywania szans”. Po rozbiciu powyższej kwoty na poszczególne lata wychodzi 187,5 mln zł rocznie; 4. Program Rozwoju Obszarów Wiejskich
! ! ! II. Inne dotacje 1. Programy profilaktyczne – każda gmina ma obowiązek wyodrębnienia w budżecie środków na organizowanie pomocy społecznej przez organizacje pozarządowe, a najważniejszym partnerem są zwykle lokalne parafie oraz instytucje przykościelne. Średnia kwota wypłacona im przez gminy wynosi około 70 tys. zł, co w skali całego kraju przekłada się co najmniej na 173,5 mln zł; 2. „Kapslowe” – ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi zobowiązuje samorządy do pobierania opłat za wydanie zezwoleń na sprzedaż napojów alkoholowych, a wpływy finansowe z tego tytułu muszą być w całości przeznaczone na „realizację gminnych programów profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych”. Tzw. fundusz kapslowy to w skali kraju około 320 mln zł rocznie, z czego jedną czwartą (80 mln zł) dostaje do zagospodarowania Kościół;
2007–2013 – potężne źródło finansowania Kościoła, choć w myśl założeń PROW miał wspomagać wsie w budowie lub remontach obiektów pełniących funkcje publiczne, społeczno-kulturalne, sportowe, służących promocji i rozwojowi turystyki itp. (łączna kwota – ok. 2,5 mld zł). Średnio 20–25 proc. środków trafia do parafii, które realizują za te pieniądze operacje „zagospodarowania centrum miejscowości”, gdzie, jak wiadomo, niemal zawsze stoi kościół. Do najbardziej kuriozalnych przypadków można m.in. zaliczyć „wykonanie „ścieżek procesyjnych” (Lubica w diec. rzeszowskiej), instalację nowych krzyży (Dydnia, archidiec. przemyska), a wreszcie „rozbiórkę budynku parafialnego” (Męcina, diec. tarnowska). Według prognoz duchowni wezmą z Programu co najmniej pół miliarda złotych. Przedostatnia „rata” za 2011 r. wyniosła 92,5 mln zł; 5. Bonifikaty – choć pod naciskiem opinii publicznej gminy radykalnie ograniczyły stosowaną niegdyś
nagminnie praktykę obdarowywania instytucji kościelnych nieruchomościami (nazywano to sprzedażą z 99procentową bonifikatą), to zjawisko wciąż jeszcze występuje. Z analizy największych transakcji (Szczecin, Łomża, Lubawa w woj. warmińsko-mazurskim, Kraków, Siedlce, Opole, Gdańsk) wynika, że w 2010 r. bonifikaty uszczupliły kasę samorządową (czyli de facto wzbogaciły Kościół) o co najmniej 48 mln zł. Danych za 2011 r. jeszcze nie znamy, ale średnia z ostatnich dziesięciu lat (uwzględniając terytoria pod rozbudowę cmentarzy parafialnych) to 42 mln zł rocznie; 6. Różne – pieniądze płyną do Kościoła siecią niepozornych strumyków. Gdy je wszystkie dodać, tworzą ogromną rzekę. Jednym z takich „dopływów” są Wojewódzkie Fundusze Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (w 2011 r. „termomodernizacja” plebanii i obiektów sakralnych kosztowała ok. 30 mln zł). Gminy, powiaty i województwa dawały kasę na najbardziej fantastyczne przedsięwzięcia, wśród których nie brakowało „dofinansowania przygotowań do bierzmowania” (dla parafii w Rybniku-Niedobczycach). W ubiegłym roku łączna kwota tego typu wypłat wyniosła 178 mln zł i mamy – niestety – świadomość, że stanowi ona zaledwie ułamek wpływów faktycznych; 7. Darowizny – w 2011 r. KGHM – kombinat uchodzący za klejnot w koronie Skarbu Państwa – przekazał (poprzez Fundację Polska Miedź) instytucjom kościelnym 3 mln 389 tys. zł, w tym ponad milion dla legnickiej kurii biskupiej. Z kilkunastu źródeł publicznych Caritas otrzymał (w naturze lub pieniądzu) co najmniej 150 mln zł; 8. Nawiązki sądowe – z analizy wyroków i nieoficjalnych danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że przykościelne organizacje otrzymują z tego tytułu około 4 mln zł rocznie. Podsumowując: wsparcie Kościoła różnorodnymi dotacjami okazjonalnymi kosztowało ponad miliard złotych. ! ! ! III. Ulgi podatkowe 1. Zwolnienia kościelnych osób prawnych z podatków od nieruchomości, spadków, darowizn oraz czynności cywilnoprawnych – Ministerstwo Finansów nie jest w stanie oszacować, ile to kosztuje. Według obliczeń renomowanego portalu internetowego Money.pl Skarb Państwa traci na ulgach około 1,5 mld zł rocznie; 2. Zryczałtowany podatek dochodowy księży – zależnie od wielkości parafii i jej lokalizacji (miasto lub wieś) mieści się w przedziale od 384 do 1374 zł (kwartalnie) dla proboszczów, czyli średnio 879 zł.
13
Wikariusze płacą od 118 do 446 zł (średnio 282 zł). Ogół duchowieństwa oddaje zatem około 63 mln zł zryczałtowanego podatku rocznie. Gdyby objęto ich powszechnie obowiązującym podatkiem PIT, musieliby zapłacić 233 mln zł. Preferencyjne rozliczenie jest więc prezentem wartym co najmniej 170 mln zł rocznie. Sumując wszystkie pozycje powyższego bilansu, otrzymujemy astronomiczną kwotę około 5,2 miliarda złotych wypłaconych w 2011 r. z kasy publicznej lub umorzonych Kościołowi przez dobroduszne państwo. Tyle możemy udokumentować. Z całą pewnością faktyczna kwota jest o 2–3 mld zł wyższa, bowiem nie zdołaliśmy przebić się do liczb obrazujących skalę wsparcia na rzecz setek instytucji ściśle związanych z Kościołem ani oszacować wartości nieruchomości przekazanych przez samorządy na „działalność charytatywno-opiekuńczą” bądź „wychowawczą”, zaś generalne zwolnienia podatkowe całości zysków Kościoła i jego przedsiębiorstw przekraczają miliard złotych. Tymczasem we wspomnianym raporcie o finansach swoich patronów KAI doliczył się... 492 mln 615 tys. zł. W zakończeniu wyjaśnijmy, że systematycznie i od lat przemycane do opinii publicznej twierdzenie, jakoby do większości zaprezentowanych świadczeń zobowiązywała Polskę umowa międzynarodowa (konkordat), jest kłamstwem. Konkordat nie nakłada żadnych obowiązków finansowania działalności Kościoła z budżetu państwa lub samorządów, a zawarte w nim postanowienia mówią jedynie o: ! zagwarantowaniu możliwości nauczania religii w szkołach i przedszkolach (art. 12); ! prawie do „zakładania i prowadzenia placówek oświatowych i wychowawczych” (art. 14); ! prawie do swobodnego zakładania i prowadzenia szkół wyższych oraz obowiązku dotowania (nie finansowania!) przez państwo tylko Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (art. 15); ! obowiązku zapewnienia przez państwo żołnierzom wyznania katolickiego „możliwości swobodnego uczestniczenia we Mszy św. w niedziele i święta” oraz zezwolenia kapelanom na sprawowanie nad nimi opieki duszpasterskiej (art. 16); ! obowiązku zapewnienia przez państwo warunków „do wykonywania praktyk religijnych i korzystania z posług religijnych osobom przebywającym w zakładach penitencjarnych, wychowawczych, resocjalizacyjnych oraz opieki zdrowotnej i społecznej, a także w innych zakładach i placówkach” (art. 17); ! udzielaniu przez państwo „w miarę możliwości (sic! – dop. red.) wsparcia materialnego w celu konserwacji i remontowania zabytkowych obiektów sakralnych i budynków towarzyszących” (art. 22). ANNA TARCZYŃSKA
14
WAŁY JASNOGÓRSKIE
Klapa od Rydzyk Wielka manifestacja wyznawców Radia Maryja i Telewizji Trwam, czyli pielgrzymka w obronie tzw. wolnych mediów, miała zgromadzić na Jasnej Górze 50 tysięcy pątników. Przybyło najwyżej tysiąc. W tej liczbie dziennikarze pokutnicy z „Faktów i Mitów”.
Chwilami wyglądało to groteskowo. Grupa pielgrzymów wyskoczyła z autokaru, który przywiózł ich ze Śląska, i pognała – zdumiewającym jak na osiemdziesięciolatków kurcgalopkiem – w kierunku jasnogórskich wałów. Każdy z turystycznym krzesełkiem w ręku marzył o zajęciu jak najlepszego miejsca. I… i stanęli jak wryci, bo na błoniach pod murami klasztoru psa z kulawą nogą nie było. Ani żadnego ludzia! I to pomimo ładnej, wiosennej pogody. Wobec takiego widoku nawet niesiony przez Ślązaków ogromny transparent: „Wolność zagrożona, trwamy, bo kochamy” dziwnie sflaczał. Kompletne frekwencyjne fiasko sprawiło, że imprezę zapowiadaną na dziesiątki tysięcy wiernych przeniesiono do nawy głównej bazyliki
i na dziedziniec przed nią. Lecz nawet tu tłumów nie było. Ale i tak ci nieliczni podrygiwali przy skocznych rytmach „Kapeli znad Baryczy”. To ta – przypomnijmy – która dyrektora Radia Maryja przyrównywała do antycznych herosów: „Ojciec Tadeusz jak Prometeusz…”, a teraz zachwycała zgromadzonych songiem z refrenem: „Dziękujemy ci,
wielki polski prezydencie, swoje życie dałeś ojczyźnie w prezencie”. Ludzie biją brawo, ale jakoś płyt wciskanych na specjalnym stoisku kupować nie chcą, wobec czego artyści są wściekli. „Kto ci, k…a, pozwolił zdjęcie mi robić? – pyta dziennikarza „FiM” ten, który jeszcze przed chwilą śpiewał: „Mojego krzyża nikt mi nie zabierze”. Może wyglądaliśmy na takich, co to chcą zabrać? Nagle nad ludzką ciżbą (a raczej ciżebką) popłynął głos ojca Majewskiego, przeora Jasnej Góry. „Polska w nas umrzeć nie może. O mury tego świętego miejsca rozbił się już niejeden wróg Kościoła i Polski” – mówił zakonnik, a wierni skandowali: „Zwyciężymy, zwyciężymy…!”. A dalej? Dalej do głosu dochodzi abp Depo i mówi: „Wśród nas wielu jest łotrów”. Rozglądamy się ostrożnie na boki i stwierdzamy, że metropolita ma stuprocentową rację. On tymczasem prawi dalej. „Grozą powstałego zła jest łotrostwo słowa. Trzeba świadectwem obudzonego sumienia przeciwdziałać politycznie poprawnej papce. Niedanie miejsca Telewizji Trwam na cyfrowym multipleksie jest nie tylko złamaniem demokracji, ale i spychaniem religii chrześcijańskiej do kulturalnego getta” – mówi metropolita i zarządza modlitwę za papieża Benedykta XVI. A to dlatego, że papież jest akurat Gdzie w Meksyku (no to faktycznie
trzeba się za niego modlić) i o Radiu Maryja oraz Telewizji Trwam powiedział, że są bardzo ważne. Tłum wiwatuje i nie pyta, kiedyż to coś podobnego papież bąknął. Nie pyta, za to powiewa transparentami: „Fasadową demokrację zamienimy na syfilizację”. No proszę, kto powiedział,
te wory kasy z lat 80. i 90.?
że z jasnogórskich murów nie płyną słowa prawdy? Chwilę później ktoś intonuje pieśń, co do zakończenia której tłum nie jest zgodny. Jedni proszą: „Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie”, lecz są przekrzykiwani przez tych, którzy idą na całość, wydzierając się: „(…) racz nam zwrócić, Panie”. Choć z perspektywy rzecz cała wygląda dość groteskowo, to jednak wewnątrz tłumu zabawna wcale nie jest. Powietrze dosłownie iskrzy nienawiścią i niewiele potrzeba, by doszło do groźnych ekscesów. Tak jak niespełna rok temu, kiedy to pod Jasną Górą pobito dziennikarkę Polsatu. Nauczeni smutnym doświadczeniem reporterzy dawno pozdejmowali z mikrofonów kostki identyfikujące poszczególne telewizje, a namalowane na kamerach logo stacji jest skrupulatnie zaklejane. Ale czujny tłum bezbłędnie wyłuskuje reporterów Superstacji i pod ich adresem padają pełne chrześcijańskiej miłości napomnienia: „Wyp…lać stąd, ch…e!”. Słowa te jednak nie mają czasu stać się ciałem, bo oto
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
15
ka
do głośników podszedł sam bóg, czyli ojciec dyrektor. Tadeusz Rydzyk, klęcząc przez Jasnogórską Panienką, zawierza jej Telewizję Trwam oraz Radio Maryja, dramatycznie przestrzega przez „przepoczwarzonym komunizmem” i mówi m.in.: „Widać wyraźnie to uderzenie w Kościół. Te relacje na emocjach, żeby ludzie odwrócili się od Kościoła. Kto mówi o Kościele pazernym? Ci, co okradli Kościół, i ich dzieci. I nie oddali tego jeszcze. Kościół przez tyle lat nie mógł działać, nie mógł czynić tego, do czego jest powołany. Oddadzą jakieś mury zrujnowane, zniszczone i mówią, że majątek oddali (…). Polska zawsze była przedmurzem chrześcijaństwa. I albo będzie tym przedmurzem, albo jej nie będzie wcale”. Tak mówił ojciec Tadeusz do tysiąca najwierniejszych z wiernych i bardzo ciekawe, czy czuł wtedy smak porażki, a nawet klęski. Przecież jeszcze na początku marca nawoływał: „Wzywam tych, którym zależy na wolności w naszej ojczyźnie. W tej trudnej sytuacji, jak zawsze idziemy do naszej Pani i Królowej, która zawsze w nas i przez nas zwyciężała. Idziemy z ufnością dzieci, niechżeż zwycięży i tym razem. Nie czekamy długo,
idziemy jak najszybciej! Zapraszamy na sobotę 24 marca. Przybądźmy wszyscy. Wszyscy!!!”. Odpowiedzią na apel ojca dyrektora były pielgrzymki organizowane przez poszczególne parafie, przez Koła Radia Maryja, nawet przez biura turystyczne. A tu taki blamaż! A może znak, że w Polsce coś się jednak zmienia? Skąd w nas taka nadzieja? Oto tuż przy wejściu do jasnogórskiego sanktuarium ustawiła się grupa szczególnie prawdziwych katolików. Najprawdziwszych – można by rzec. Widać to było po transparentach, jakie trzymali. Na nich to m.in. Janusz Palikot porównany był do świni, a marszałek sejmu Ewa Kopacz – do doktora Mengele. A do klasztoru podążała grupa nastolatków, którzy przyjechali z Małopolski pomodlić się za pomyślność swoich matur. Spojrzeli na transparenty i stanęli jak wryci. Chwilę później wywiązała się dyskusja: – Jak możecie coś tak obrzydliwego prezentować w tym świętym
miejscu? – Nie wstydzicie się? – denerwowała się wysoka dziewczyna? – Poszła won! Jakby mi kiedyś pierwszy strzał na boku wyszedł, to mogłabyś być moją wnuczką – odpowiedział prawdziwy katolik, cytując zapewne jakiś nieznany list św. Pawła do… do cór Koryntian? Wśród młodych ludzi zawrzało. Zanosiło się na większą awanturę.
– Co to znaczy „pierwszy strzał na boku”? Czy wobec świętej Dziewicy Jasnogórskiej mówi pan w ordynarny sposób o seksie przedmałżeńskim? – zapytał jeden z nas, czyli dziennikarz „FiM”.
– Ożeż ty!!! – zdenerwował się „trzymacz” transparentu i zaczął się rozglądać, komu by tu przekazać święte drzewce i wdać się z nami w bliższą polemikę, ale jakoś nie mieliśmy ochoty na filozoficzne dysputy. Tym bardziej że z tyłu dobiegł nas sceniczny szept: – Wy jesteście z „Faktów i Mitów”? Cokolwiek nogi się pod nami ugięły i w ustach zrobiło się słodko, a pytający kontynuował: – Was to można od razu rozpoznać. Z daleka.
Chodźcie, bo tu naprawdę może za chwilę zrobić się gorąco. Tajemniczym wybawcą okazał się Adam z podczęstochowskiego Olsztyna, wieloletni Czytelnik „FiM”, który pod Jasną Górę przyjechał w nadziei, że Rydzykowi mogą swojego idola zawieść, jednak kogo jak kogo, ale reporterów „Faktów i Mitów” zabraknąć nie może. I nie rozczarował się. A i my dziękujemy za odsiecz, bo wydaje się, że lada chwila obrońcy Jasnej Góry daliby po pysku wrogom Kościoła i Polski. MAREK SZENBORN ARIEL KOWALCZYK
16
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
ZE ŚWIATA
Zgroza populizmu W ostatnich tygodniach media głównego nurtu obrzydzają Polakom zwrot Europy na lewo, nazywając go „ekspansją populizmu”. „Populizm nad Europą”, „Populiści zagrażają Europie”, „Populistyczny socjalizm straszy”, „Słowacy wybrali populistę” – biją na alarm „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita” i „Wprost”. Cóż to się stało, że dominujące media narobiły takiego rwetesu? Hunowie stanęli u bram? Turcy oblegli Wiedeń? Nie, to kandydaci bardzo umiarkowanych partii socjaldemokratycznych i prokapitalistycznych wygrali (Słowacja) lub być może wygrają (Francja) demokratyczne wybory. Samo to już wystarczyło do ogłoszenia w Polsce alarmu antylewicowego. Dobrym batem do okładania lewicowców jest populizm – słowo wytrych.
Co ciemny lud kupi O populizmie mówimy wtedy, gdy chcemy jakiemuś nielubianemu przez nas politykowi przyłożyć. Pojęcie to ma tyle znaczeń, że właściwie nie da się go już używać w sposób odpowiedzialny. Zbyt często jest bowiem nadużywane. Mówić o kimś „populista” to trochę tak, jak mówić o jakimś wyznaniu lub Kościele „sekta”. Nic to już nie znaczy poza tym, że najwyraźniej ten, kto tego słowa używa, chce obrazić religijną instytucję, o której mówi. Bo co to jest „sekta”? Może nim być każde wyznanie lub żadne. Wszystko da się wrzucić do tego przepastnego worka, albo z niego wyjąć. Dokładnie tak jest też z populizmem. Populizm pochodzi od słowa populus, które po łacinie oznacza lud. Najprostsza definicja populizmu oznacza działanie polityczne zmierzające do przypodobania się ludowi, tak aby zdobyć jego przychylność i, co za tym idzie, władzę. Tyle że trudno wskazać obecnie na polityka, który nie chce „przypodobać się ludowi i zdobyć władzy”. Czy nie na tym w dużym stopniu polega polityka? Inne definicje populizmu wskazują na „chwytliwe hasła społeczne, gospodarcze i społeczne”, które mają „trafić do przekonania i zjednać poparcie”. Czyż Obamowskie hasło
change (zmiana) nie było chwytliwe, a polska „rodzina na swoim” lub „tanie państwo” nie miały zjednać poparcia? Jednak nikt z mediów głównego nurtu nie nazywa Baracka Obamy, PO i PiS-u populistami. Dlaczego? Dlatego, że reprezentują duże i tzw. poważne środowiska polityczne, a populiści są z natury rzeczy niepoważni. Niektóre definicje tego pojęcia mówią też o tym, że populiści wzbudzają w społeczeństwie strach przed swoimi przeciwnikami, przekręcając ich hasła i intencje. Ale to akurat robią wszyscy – w tym media głównego nurtu… Jedyna definicja populizmu, którą cenię, mówi o tym, że populizm to oszukiwanie społeczeństwa obietnicami, których się nie ma zamiaru spełnić, albo świadome namawianie ludzi do głosowania wbrew ich interesowi poprzez wprowadzenie ich w błąd co do skutków podejmowanych decyzji. Tyle że i to jest chleb powszedni większości polityków. Choć taka definicja pozwoliłaby nam przynajmniej demaskować i piętnować przy użyciu niemiłego słowa „populizm” skandaliczne zagrywki polityków. Bo czy populizmem czystej wody nie było oszukanie Polaków co do wielkości ich przyszłych emerytur tak, aby zgodzili się na przyjęcie OFE? Albo sugerowanie, że całemu złu w Polsce jest winny jakiś „układ”? Albo jeszcze coś innego, nie mniej popularnego w ostatnich latach – wmawianie ludziom, że nie istnieją różnice interesów w ramach jednego społeczeństwa, i sugerowanie, że interes grupy dominującej jest zawsze korzystny dla wszystkich pozostałych. Odstawiając populizm do rupieciarni języka, politycznie przyjrzyjmy się temu, czym straszyli nas ostatnio polscy dziennikarze.
Przypadek słowacki Histerię antypopulistyczną wywołało przede wszystkim zwycięstwo wyborcze Roberta Fico (na zdjęciu)
na Słowacji i jego partii Smer. Fico jest stosunkowo młodym politykiem, prawnikiem związanym dawniej ze środowiskiem tzw. lewicy postkomunistycznej. W czasie jej kryzysu założył własną partię, która przyjęła program liberalno-socjaldemokratyczny. Gdy w 2006 roku przejął władzę wraz z koalicją nacjonalistów, prawie niczego nie zmienił w funkcjonowaniu państwa po poprzednio będącej u władzy koalicji centroprawicowej. W czasie jego rządów sporo antywęgierskiego
hałasu narobili natomiast współrządzący nacjonaliści, ale nikomu nie stała się krzywda. Nie stała się ona przede wszystkim gospodarce – ocenianej nawet według wskaźników ulubionych przez media głównego nurtu, które tak bardzo atakują teraz premiera Słowacji. Przeciwnie – za jego rządów Słowacja miała rekordowy w Europie wskaźnik wzrostu PKB (w latach 2007–2010 wzrósł o 27 proc., podczas gdy w Polsce – o 21 proc.). Jeżeli to jest populizm, czyli oszukiwanie tanimi sposobami wyborców, to życzyłbym Polakom zawsze takich efektów bycia oszukiwanymi przez polityków. Celem tego tekstu nie jest jednak chwalenie kogokolwiek. Fico nie spełnił wielu postulatów zapowiadanych podczas wyborów 2006 roku, w tym nie złagodził przepaści społecznych, jakie na Słowacji stworzyła tak lubiana przez polskie media słowacka prawica. Gospodarka wprawdzie wzrosła, ale ludzie nadal wyjeżdżali za pracą za granicę, bo wzrost jest bardzo nierównomiernie
dzielony. W 2010 roku Smer wygrał wybory, ale nie potrafił już stworzyć rządu. Stworzyła go prawicowa koalicja z premier Radicovą. Ta pani była bardzo chwalona w Polsce, ale Słowacy ocenili ją inaczej – przedterminowe wybory przegrała z kretesem. Do władzy wrócił Fico i jego Smer, który teraz już nie potrzebuje nikogo do koalicji. Po raz pierwszy w historii nowoczesnej Słowacji będzie rządzić jedna partia. Śmieszne są zarzuty, jakie polskie media stawiają Fico. Mianowicie to, że chce zlikwidować podatek liniowy (nie występuje on w żadnym kraju na Zachodzie) oraz że ograniczy środki przyznawane na słowackie OFE. Innymi słowy – populizm Fico polegałby na tym, że chce ze Słowacji uczynić kraj
bardziej zorientowany gospodarczo na zachodnio- niż na wschodnioeuropejskie wzorce. Bo podatek liniowy i OFE to domena wschodnich ultraliberałów. Na Zachodzie nikt tego nie chce! Obłuda i głupota polskich mediów nie mają żadnych granic!
Choroba francuska Pewien popłoch w Polsce wywołały też dobre przedwyborcze notowania Françoisa Hollande’a, kandydata francuskiej partii socjalistycznej w wyborach prezydenckich. Bardzo możliwe, że ten mało charyzmatyczny polityk wygra w drugiej turze wybory z Nicolasem Sarkozym, o ile niedawna historia arabskiego zamachowca, zabójcy dzieci, nie wywróci przedwyborczej sceny politycznej we Francji do góry nogami. Wszak Sarkozy, syn emigranta i mąż emigrantki, to arcymistrz w straszeniu Francuzów emigrantami. Już raz załapał się na tym strachu na prezydenturę.
Za co atakowany jest w Polsce Hollande? Za „prymitywny język i prymitywne idee” – tak na łamach „Wprost” podsumował bardzo umiarkowanego francuskiego socjalistę profesor Marcin Król, zwykle dosyć wyważony i rozsądny konserwatysta. Według niego rzekomy prymitywizm Hollande’a miałby polegać na tym, że proponuje podwyższenie stawki podatku dochodowego dla najzamożniejszych Francuzów, co zdaniem Króla jest „zabójcze dla gospodarki”. Najpierw trzeba by tę tezę udowodnić, a z tym może być krucho. Bardzo wysokie podatki były na przykład w USA po II wojnie światowej i gospodarka kwitła. Za prezydenta Dwighta Eisenhowera podatki dla najzamożniejszej elity osiągnęły ponad 80 proc., a prezydent nie był bynajmniej lewakiem, ale republikaninem i konserwatystą. Nikt od tych podatków nie umarł, a kraj miał się dobrze. Podobnie było w socjalistycznej Szwecji w latach 60. i 70., która wówczas górowała rozwojem nad resztą Europy Zachodniej. Nie twierdzę, że pomysł Hollande’a na podatek w wysokości 75 proc. od ludzi zarabiających więcej niż milion euro rocznie jest dobry – zwłaszcza w erze globalizacji, gdy milionerzy mają wielką łatwość przenoszenia się ze swoimi pieniędzmi i firmami do krajów mniej od nich wymagających – ale nazywanie takich sprawdzonych przecież przez pokolenia pomysłów prymitywizmem lub populizmem jest nieuzasadniony. Jest raczej świadectwem własnej bezsilności, gdy Polska prawica neoliberalna patrzy ze złością na przesuwanie się tu i ówdzie na lewo europejskiej sceny politycznej. W tej właśnie znienawidzonej Francji doszło do tego, że nawet prawicowy kandydat na prezydenta – Sarkozy – jest zwolennikiem opodatkowania międzynarodowych spekulacji finansowych. Przypomnę, że taki podatek, zwany od nazwiska pomysłodawcy podatkiem Tobina, wylansowała lewica alterglobalistyczna (tzw. skrajna) kilkanaście lat temu. Wtedy śmiali się z niego nawet socjaldemokraci, uznawszy ten pomysł za nierealistyczny i „lewacki”. A dziś proponuje go Europie tandem zachodnich konserwatystów – właśnie Sarkozy, wsparty przez swoją koleżankę Angelę Merkel. A polską paleoprawicę rynkową krew zalewa, bo nie tylko nie potrafi zapobiec tej ewolucji, ale nawet jej zrozumieć. MAREK KRAK
PRZEKAŻ 1 PROCENT PODATKU NA STRONIE FUNDACJ I „FiM” Pod linkiem: www.bratbratu.pl/1procent znajduje się nasz darmowy program rozliczeniowy PIT 2011 Nasza redakcja patronuje fundacji pod nazwą Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”, której prezesem jest Roman Kotliński – Jonasz, redaktor naczelny „FiM”. Fundacja ma za zadanie nieść wszelką możliwą pomoc potrzebującym rodakom – zwłaszcza głodnym dzieciom, a także przewlekle chorym, bezrobotnym i bezdomnym. Ponieważ kościelne fundacje i stowarzyszenia w swej działalności charytatywnej (jakże skromnej jak na ich możliwości) nagminnie wyróżniają osoby związane z Kościołem, a innowierców, agnostyków i ateistów pomijają – my będziemy wypełniać tę lukę i pomagać w pierwszej kolejności właśnie im. Nasza fundacja ma status organizacji pożytku publicznego i w związku z tym podlega pełnej kontroli organów państwa. Tych, którzy chcą wesprzeć naprawdę potrzebujących naszej pomocy, prosimy o wpłaty: Misja Charytatywno-Opiekuńcza „W człowieku widzieć brata”. NASZA FUNDACJA NIE MA ŻADNYCH KOSZTÓW WŁASNYCH. PRACUJĄ W NIEJ SPOŁECZNIE DZIENNIKARZE „FiM”. Zielona 15, 90-601 Łódź, ING Bank Śląski, nr konta: 87 1050 1461 1000 0090 7581 5291, KRS: 0000274691, www.bratbratu.pl, e-mail:
[email protected]
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r. środowisku ultraortodoksyjnych Żydów nowojorskich znów problemy i napięcia. Niedawno Charles Hynes, prokurator Brooklynu, odważył się aresztować kilkadziesiąt osób z tego środowiska, w tym rabinów, za przestępstwa seksualne na nieletnich.
W
ZE ŚWIATA
inne przypadki zarażenia opryszczką w trakcie podobnego obrzezania. Jedno dziecko zmarło. Wszystkie procedury wykonywał rabin Yitzchok Fischer, któremu władze zakazały obrzezywania na terenie Nowego Jorku. W roku 2004 prokuratura usiłowała przeprowadzać dochodzenia w sprawie śmierci, ale wszystko roz-
Lody dla Jahwe Prokurator nie chciał jednak podać nazwisk oskarżonych, choć w przypadkach innych kryminalistów jest to regułą, bo rejestr zatrzymań i skazań jest publicznie dostępny i jawny. Obecnie ta sama prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie podejrzenia popełnienia przestępstwa w środowisku ultraortodoksów. 2-tygodniowy chłopiec zmarł w konsekwencji przeprowadzenia rytualnego obrzezania. Okazało się, że przyczyną śmierci było zarażenie opryszczką. Doszło do tego, bo w enklawie ultraortodoksów – i tylko tam – praktykuje się szczególny rodzaj rytualnego obrzezania pod nazwą metzitzah b’peh. Polega on na tym, że po odcięciu napletka krwawienie powstrzymuje się przez włożenie penisa dziecka do ust. Robi to przeprowadzający zabieg. Nie jest lekarzem – jest rabinem, a zarazem znachorem, zwanym mohel. Do zakażenia doszło właśnie w wyniku tego aktu religijnego, który w innych okolicznościach zwany jest pod nazwą seksu oralnego. Taki wypadek w tym środowisku zdarza się nie po raz pierwszy. W latach 2003 i 2004 odnotowano w enklawie chasydów nowojorskich trzy
biło się o mur milczenia chasydów. Mają oni absolutny zakaz zgłaszania przestępstw policji – ze wszystkim powinni iść do rabina. Dlatego właśnie pedofilia tak długo pleniła się w tym środowisku bezkarnie. W najnowszym przypadku „oralnego” obrzezania także nieznane jest nazwisko osoby, która wykonywała zabieg.
mogłoby się zdarzyć, to pozwolić władzom regulować tę praktykę. Wówczas zeszłaby do podziemia”. W roku 2005 burmistrz Michael Bloomberg, który jest Żydem, ale nie ultraortodoksem, zorganizował spotkanie wszystkich nowojorskich rabinów i usiłował im wyperswadować kontynuację niebezpiecznej procedury. Rabini zapewnili go, że nie ma żadnych dowodów na to, iż doprowadza ona do zarażenia opryszczką: „Żydzi ortodoksyjni będą kontynuować obrzezanie metzitzah b’peh, tak jak robili to przez ponad 5 tys. lat”. Rabin David Niederman z United Jewish Organization zadeklarował wówczas: „Niczego nie zmieniamy i nie zmienimy w przyszłości”. „Chciałbym wszystkim przypomnieć – replikował Bloomberg – że wolność religijna nie może prowadzić do czynienia krzywdy innym i do wystawiania dzieci na ryzyko”.
Charles Hynes
Dwie trzecie dzieci ultraortodoksów poddawane jest tej szokującej procedurze religijnej. W roku 2004 rabin David Zwiebel, jeden z liderów chasydzkich, przekonywał, że mohele przestrzegają zasad higieny. Argumentował, że „oralnego” obrzezania nie można zakazać, bo: „Najgorsze, co
Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. Wedle prawa amerykańskiego dotykanie narządów płciowych innej osoby bez jej zgody to definicja molestowania seksualnego; narażanie jej na chorobę i śmierć z pewnością sytuację prawną pogarsza. PIOTR ZAWODNY
Szabas na piechotę Izrael uchodzi za nowoczesny, świecki, demokratyczny kraj. Ten szyld niezupełnie odpowiada prawdzie, co zaczęło się ostatnio wyraziście manifestować. Mimo że większość społeczeństwa jest świecka, ultraortodoksyjna mniejszość religijna stara się narzucić wszystkim swe normy wyznaniowe. W ostatnich miesiącach w Izraelu trwały gwałtowne przepychanki z fanatykami religijnymi, którzy usiłowali przeforsować separację płci. Domagają się oni osobnych autobusów i chodników dla kobiet, posuwając się do aktów przemocy. Ultraortodoksyjni Żydzi uważają, że nie muszą pracować – powinni się zajmować wyłącznie studiowaniem Tory, a utrzymanie powinny zapewnić ich rodzinom (wielodzietnym) subsydia rządowe. Pod koniec lutego burzę w środowiskach fanatyków religijnych Izraela wywołała decyzja władz miejskich Tel Awiwu, przewidująca uruchomienie komunikacji miejskiej w dniu szabasu. Dotychczas między piątkowym a sobotnim zachodem słońca w całym kraju (z wyjątkiem Hajfy zamieszkanej przez znaczną liczbę Arabów) transport publiczny nie działał. „Jesteśmy jedynym krajem świata, w którym w soboty i święta komunikacja publiczna nie funkcjonuje” – stwierdził Ron Huldai, burmistrz Tel Awiwu. „Decyzja władz miasta sprawia, że czujemy wielki ból
i rozczarowanie” – oświadczył Meir Lau, główny rabin Tel Awiwu. Genezą zakazu funkcjonowania transportu publicznego w szabas jest umowa z roku 1948, kiedy w momencie narodzin państwa postanowiono nie zaczynać od walki z ultraortodoksami. Od tego czasu nie pozwalają jej naruszyć, twierdząc, że stanowiłoby to pogwałcenie status quo. Na podstawie porozumienia z 1948 roku rabini mają wyłączne prawo odprawiania ślubów i organizowania pogrzebów. Decyzja władz Tel Awiwu najprawdopodobniej zostanie anulowana, bo kwestie transportu publicznego rozstrzygane są na szczeblu centralnym, a Izraelem rządzi konserwatywna koalicja. Burmistrz jest na to przygotowany: planuje uruchomienie wówczas prywatnej firmy autobusowej, której autobusy będą kursować w szabas. Oczywiście narażona będzie na ataki i akty sabotażu ze strony ultraortodoksów. Izrael jest coraz bardziej osamotniony na arenie międzynarodowej z powodu swej niezgody na zakończenie okupacji terenów zamieszkanych przez Palestyńczyków i zapewnienie im własnego państwa. Coraz więcej także racjonalnie myślących obywateli dostrzega, że postępujący rozłam w łonie społeczności żydowskiej (na ultraortodoksów i świeckich) może mieć bardzo poważne konsekwencje. PZ
17
Odnowa jak stara ajnowszy skandal seksualny w Kościele francuskim jest niezwykle dotkliwy. Kompromituje środowisko, które miało być ostatnim ratunkiem dla więdnącego nad Sekwaną katolicyzmu.
N
Wspólnota Błogosławieństw (dawniej nosiła nazwę Wspólnoty Lwa z Judy) to jeden z fenomenów Kościoła francuskiego. Wyrosła z protestanckiej i katolickiej odnowy charyzmatycznej, która docenia przeżycia duchowe, mistycyzm i otwartość na cuda. Jej współtwórca, kontrowersyjny brat Efraim, jest byłym pastorem ewangelickim nawróconym na katolicyzm. Wspólnota łączy charyzmatyczną ekstrawagancję z eksperymentalnymi formami życia wspólnego – w klasztorach mieszkali wspólnie księża, zakonnicy, zakonnice, świeccy celibatariusze i… rodziny z dziećmi. Robiło to, trzeba przyznać, niesamowite wrażenie i było uważane, obok podobnych środowisk, za nadzieję na odnowę francuskiego katolicyzmu. Nadzieję może już ostatnią. Ruch liczy 20 wspólnot we Francji i kilkadziesiąt kolejnych w 26 krajach, ma 650 członków konsekrowanych i oddziałuje na dziesiątki, a może nawet setki tysięcy ludzi świeckich. Wydaje czasopisma, książki, prowadzi pracę charytatywną. Jednak od lat nasilały się publiczne oskarżenia ze strony byłych członków wspólnoty. Liderom zarzucano sekciarskie praktyki, manipulowanie ludźmi, wpajanie naiwnego podejścia do świata. Wreszcie nadużycia seksualne. Pierwszy padł Philipe Madre – były lider
całej wspólnoty, a prywatnie szwagier Efraima. Za nadużycia seksualne został pozbawiony przez Kościół urzędu diakona. Teraz w mediach jest głośno o innym bliskim współpracowniku założyciela. Brat Pierre-Etienne Albert był odpowiedzialny za muzykę w całej wspólnocie. Okazało się, że najbardziej cenił młode głosiki… 54 osoby dorosłe, niegdyś dzieci ze wspólnoty, oskarżyły go o napastowanie seksualne. I wygrały w sądzie. Albert do wszystkiego się publicznie przyznał. Skarżący domagali się przesłuchania także innych przywódców Wspólnoty Błogosławieństw, ale ich ewentualną współodpowiedzialność prokuratura uznała za przedawnioną. Brat Albert dostał 5 lat więzienia, przymusowe leczenie i nakaz wypłacenia 1–5 tys. euro odszkodowania dla każdej pokrzywdzonej osoby. Ale wywinięcie się pozostałych liderów od kary nie kończy skandalu. Okazuje się, że proceder trwał 15 lat i niemal od początku o wszystkim wiedzieli inni przywódcy. Jak się teraz wytłumaczą przez członkami swojej wspólnoty i opinią publiczną ludzie, którzy twierdzili, że codziennie mówi do nich Bóg? Wygląda na to, że hałaśliwa odnowa zwiędła i skompromitowała się jeszcze szybciej niż restaurowany przez nią Kościół. MaK
Na początku była mamona J
eden z najzamożniejszych Kościołów na świecie zarabia na ryzykownych spekulacjach finansowych.
Kościół anglikański ma 5,5 mld funtów w gotówce. 10 proc. tej kwoty zainwestował w tzw. fundusze hedgingowe, instrumenty finansowe ryzykowne, ale dające w sprzyjających warunkach dobry zysk. I jego zaangażowanie w te fundusze stale rośnie. Są to te same instrumenty, które przyczyniły
się do wybuchu wielkiego kryzysu w roku 2008. Tymczasem spora część duchownych Kościoła Anglii poparła kilka miesięcy temu ruch oburzonych. Jak widać, nie przeszkadza to Kościołowi jednocześnie zarabiać na tym, przeciwko czemu oburzeni się oburzają. MaK
Rehabilitacja „czarownic” P
rzez Niemcy przetacza się ruch, który chce zwrócić cześć kobietom zamęczonym przez katolików i ewangelików.
Wśród osób domagających się sprawiedliwości po wiekach milczenia są m.in. duchowni, tacy jak pastor Helmut Hegeler z Kolonii. Ruch na rzecz rehabilitacji czarownic doprowadził już do szeregu uchwał rad miejskich, które odżegnują się od zbrodni sądowych sprzed stuleci. Ale nie
wszystkim się to podoba. Są i tacy, którzy uważają, że współcześni nie mają prawa osądzać decyzji z przeszłości, albo inni, którzy sugerują, że niektóre ze skazanych naprawdę wierzyły w zabobony, więc nie ma powodu do usprawiedliwiania ich (sic!). MaK
18
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Przekonałam się Czytałam „Fakty i Mity” od czasu do czasu. Zawsze myślałam, że przesadzacie, bo sama nigdy nie spotkałam się z niczym złym ze strony katolików. Ale teraz wiem, że macie rację! Sama byłam katoliczką. I byłabym pewnie jeszcze długo (…). Jestem fanką mangi i anime – komiksu i animacji japońskiej, a także kultury japońskiej. Uczę się od dwóch lat tego języka, czytam wiele książek na ten temat. Jeżdżę też regularnie na konwenty – spotkania fanów kultury japońskiej w Polsce, które odbywają się w różnych miejscach. Zwykle przyjeżdża tam 1000–2000 ludzi. Takich konwentów odbywa się kilkanaście w roku, w całej Polsce, a organizowane są w wynajmowanych na ten cel szkołach. Przez dwa, trzy dni uczestniczymy w wielu atrakcyjnych, panelach, konkursach, projekcjach. Jest wesoło, ale spokojnie – nie ma tam alkoholu ani rozrób. Pod koniec 2011 r. katolickie media rozpętały na nas nagonkę. Okazało się, że jesteśmy „bandą zboczeńców” i „propagujemy homoseksualizm”. Ja wiem, że dla tych ludzi nie jest możliwe zrozumienie, że w Japonii homoseksualizm nie jest tematem tabu, że pisze się o nim i opowiada tak jak o każdej innej miłości dwóch zakochanych w sobie ludzi. Ale przecież nikt nikogo nie zmusza do czytania tego i oglądania. Katolickie fanatyczki zaczęły dzwonić do dyrekcji szkół, w których odbywają się nasze spotkania, strasząc ich prokuraturą. I niestety, stało się
– odbywający się we Wrocławiu w lutym konwent Love2 (walentynkowy) musiał zmienić szkołę, bo dyrektor wystraszył się katolików. Teraz dyrekcja szkoły w Przemyślu wycofała się z organizacji konwentu Reunicon, a największy polski konwent – krakowski Magnificon – też ma problemy. Nagle grupa młodych ludzi (bo większość z nas to licealiści i studenci), których jedynym grzechem jest to, że interesują się kulturą egzotycznego kraju, stała się wielkim zagrożeniem dla moralności i religii katolickiej! To pomogło mi podjąć decyzję – razem z moimi czterema koleżankami, które też interesują się Japonią – złożyłyśmy akty apostazji.
Teraz nikt nam nie powie, że nie mamy prawa interesować się mangą i anime, bo jesteśmy katoliczkami. Już nie jesteśmy. Nie wiem, jak skończy się sprawa z konwentami, jednak boję się – przecież były to takie fantastyczne spotkania, na których mogły się spotkać znajomi z całej Polski. Nie chcę, żeby Kościół nam to zabrał. Od starszych znajomych wiem, że w latach 90. też ich atakowano na falach Radia Maryja (popularna kreskówka Sailor Moon, na której ja też się wychowałam, miała rzekomo propagować satanizm i homoseksualizm!), ale myśleli, że to już się skończyło… Aneta Frankowska
Mało tego, opanowała mnie jakaś fobia, bo jak wychodzę z domu i widzę mgłę, to zastanawiam się, czy jest naturalna, czy sztuczna, a patrząc na brzozy, dziwię się, że nie są złamane. Pogorszenie mojego samopoczucia nastąpi na pewno 10 kwietnia – to nieuchronne.
Przejedzenie do zawodu cukiernika. Tam właściciel – mistrz cukierniczy – na wstępie oprowadził go po zakładzie i częstował ciastkami, mówiąc przy tym: „Jasiu, zjedz jeszcze to z masą, i drugie z galaretką, a teraz kruche”... Na początku Jaś był zachwycony, ale przy każdym kolejnym ciastku czuł się coraz gorzej. W efekcie przesiedział cały czas w kiblu, a na ciastka nie chciał nawet popatrzeć. Wspominam to dlatego, że podobnego odruchu doznaję, gdy słyszę słowa: Smoleńsk, katastrofa, spisek, zmowa, kwiat narodu, Katyń, zbrodnia itd.
Skoro już jestem przy wspomnieniach, to nawiążę do gazety codziennej „Trybuna Ludu”. Nad tytułem po lewej stronie u góry umieszczono zdanie: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”. Mam nieodparte wrażenie, że dzienniki stojące na straży wiary i wszelkich wartości powinny na tym samym miejscu zamieszczać cytat z wypowiedzi byłego posła Henryka Goryszewskiego: „Nieważne, czy Polska będzie biedna, czy bogata, byle była katolicka”. Wiadomo by wtedy było, o jaką Polskę walczono. Ivo
Komunijny zamiennik
Lobbyści papieża Chociaż José Manuel Barroso biskupów po pierścieniach nie całuje, koloratka bynajmniej nie jest w Brukseli widokiem rzadkim. W europejskiej stolicy funkcjonuje prężnie działająca organizacja zajmująca się katolickim lobbingiem. COMECE – Komisja Episkopatów Unii Europejskiej – walczy o swoje interesy z nie mniejszą zawziętością niż koncerny farmaceutyczne czy przemysł petrochemiczny. Organizacja zatrudnia na stałe sztab ludzi, którzy na bieżąco monitorują prace unijnych instytucji. Samo w sobie jej istnienie nie powinno dziwić – reprezentantów w Brukseli mają też rolnicy, górale, koła gospodyń wiejskich, osoby niepełnosprawne... Zgodnie z wielowiekową tradycją wtrącania nosa w nie swoje sprawy biskupi zajmują się jednak nie tylko kwestiami dotyczącymi religii. Obszary aktywności watykańskich lobbystów obejmują także politykę społeczną, zagraniczną i handlową. Działalność agendy Watykanu opiera się na zapewnionym traktatami obowiązku dialogu z organizacjami religijnymi: „Unia prowadzi z nimi otwarty, przejrzysty i regularny dialog” (Art 17.3 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej). Odbywa się
latach 60. ubiegłego wieku w mieście Gorlice zebrało się kilka osób na małej popijawie. Uczestnikiem libacji był między innymi prezes jednej miejscowej spółdzielni, który opowiadał, jak to w wieku 14 lat został oddany do tzw. terminu na przyuczenie
W
to m.in. poprzez coroczne szczyty z udziałem przewodniczących trzech kluczowych instytucji unijnych – Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego i Rady Europejskiej (do czasu niedawnej zmiany na stanowisku szefa PE wszyscy trzej mieli chadeckie korzenie). Oprócz tego biskupi organizują regularnie tematyczne seminaria z Komisją Europejską, a także uczestniczą w wielu konsultacjach i pracach przygotowawczych, poprzedzających wydanie wiążących aktów prawnych. Szczególnie podatny grunt dla swoich działań znajdują w Parlamencie Europejskim – zdominowana przez partie chrześcijańsko-demokratyczne instytucja chętnie nadstawia uszu na zgłaszane przez kler uwagi i propozycje. Czym na co dzień zajmują się euromisjonarze? Jednym z najmodniejszych tematów jest bioetyka. Oberwało się na przykład propozycji unijnego programu Horyzont 2020, który będzie dysponować 80 miliardami euro na badania i rozwój w latach 2014–2020. Zdaniem biskupów Komisja Europejska nie zapewniła w tym wypadku należytej ochrony życia poczętego, dopuszczając finansowanie badań nad komórkami macierzystymi. Maciej Kowalski
Zbliża się powoli czas komunii. Chciałabym przedstawić Wam alternatywną formę uroczystości – taką jak ta, którą ja zorganizowałam swoim dzieciom. Wiele osób pisze, że posyła dzieci na religię, bo to później komunia, prezenty, wszystkie dzieci opowiadają, ile miały gości, chwalą się, ile dostały pieniędzy... Ja dla moich dzieci organizowałam uroczystość w tym samym czasie, co komunie w ich klasie. Nazwałam ją Świętem Mlecznych Ząbków. Wiadomo, że druga klasa szkoły podstawowej to końcówka wymiany ząbków mlecznych na zęby stałe. Odkąd zaczęły wypadać mleczaki, moja córka zbierała je do pojemniczka. W dniu „Święta Mlecznych Ząbków” zaprosiłam gości,
kupiłam piękną sukienkę, przygotowałam poczęstunek. Głównym punktem imprezy była licytacja ząbków. Babcie, dziadkowie, ciocie i wujkowie licytowali wykup jednego lub kilku ząbków za wcześniej przygotowane prezenty albo wykupywali ząbki za pieniądze przeznaczone na zakup komputera czy innej drogiej rzeczy. Było masę śmiechu i dobrej zabawy. Jeden, ostatni ząbek był uroczyście wrzucony do jeziora po uprzednim wypowiedzeniu życzenia. Można to oczywiście urozmaicić, wymyślić inne atrakcje, ale wydaje mi się, że jest to dobry pomysł dla naszych dzieci – są goście, prezenty, jest o czym opowiadać w szkole. No i na pewno jest weselej niż w pompatycznym kościele. Ula
Nasza Czytelniczka Olga Gontarczyk pozdrawia z Tokio
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
LISTY Klęska homofobów W piątek 16 marca 2012 r. miała się odbyć w Kopenhadze manifestacja przeciwników wprowadzenia w ewangelickim Kościele duńskim rytuału ślubnego dla par homoseksualnych. 15 czerwca br. pierwsze jednopłciowe pary opuszczą świątynie pobłogosławione w imieniu chrześcijańskiego Boga przez księży państwowego Kościoła. A co Pan Bóg złączył, tego itd… Jednak nie wszystkim się to podoba. „Kristeligt Dagblad”, jedyny na Wyspach Duńskich dziennik o charakterze religijnym, podał za tutejszą agencją prasową Ritzau, że prawie 70 proc. duńskich duchownych nie ma nic przeciwko kościelnym ceremoniom ślubnym dla par jednopłciowych. Ale wśród 30 proc. przeciwników nowych uregulowań znaleźli się tacy, którzy postanowili wyprowadzić ludzi na ulice. Ponieważ Dania to kraj mały, skromnie ogłosili, że spodziewają się ok. tysiąca przeciwników kościelnych homoślubów. Mimo pięknej pogody zjawiło się ich… 19 (słownie: dziewiętnastu). W tym zapewne większość stanowili sami organizatorzy protestu. Włodzimierz Galant Kopenhaga
Święte prawo kaduka Arcybiskup Michalik żali się, że tyle ukradziono Kościołowi! Dziwne, że nikt się nie zająknie o tym, iż w większości majątki te zostały przejęte, ponieważ po wojnie nie było wieśniaków półniewolników i nie miał kto uprawiać kościelnej ziemi. Reforma rolna pozwoliła ludziom na wsi zacząć godnie żyć. Skończyła się darmowa siła robocza dla plebana i ziemia ta właściwie leżała odłogiem. Państwo, przejmując ją, nie dopuściło do dalszej degradacji. A za to należy się państwu nagroda, a nie odwrotnie. Budynki, za które Kościół każe sobie słono płacić, po wojnie w 70 proc. leżały w gruzach. Kto je odbudował? Klęcznicy – przepraszam: politycy – zwłaszcza ci nawiedzeni, mówią o tzw. majątkach kościelnych, jakby to były doskonale prosperujące gospodarstwa i dlatego zostały zabrane. A że było inaczej – lepiej nie mówić. Lepiej powtarzać, jak posłanka Kępa, o świętym prawie własności. Zawsze to złodziej krzyczy najgłośniej: „Łapać złodzieja!”. Henry
Podatek kościelny Gdyby ewentualny podatek 0,3 proc. na kościoły mieli płacić tylko wyznawcy religii, to powinien być liczony powyżej PIT, czyli powyżej podatku naliczonego do rozliczenia
się z urzędem skarbowym (…). To od razu wyklarowałoby sytuację, bo byłoby jasne, kto wspiera Kościół katolicki i wyznania (…). Gdyby to zależało ode mnie – w pierwszej fazie próbowałabym wprowadzić podatek kościelny, tak jak napisałam wcześniej. Dopiero w drugim etapie wprowadziłabym podatek dla instytucji pożytku publicznego, np. dla organizacji ateistycznych czy dla Racjonalistów itp. Po co to ma być przymus – niech ludzie mają wybór…
SZKIEŁKO I OKO zasługi w obalaniu komunizmu nie może być tak permanentnie hołubiony przez nasze elity polityczne. Krzysztof Guga
Głos ateistki Mam 72 lata, dużo przeżyłam, ale tak ohydnych czasów nie spodziewałam się nawet w najczarniejszych snach. Do zrobienia porządku przydałby się u nas Łukaszenko.
kontrola źródeł ich finansowania to inna sprawa. A co do roszczeń Kościoła... Państwo polskie utraciło swoje posiadłości na wschodzie, a wraz z nimi swoje posiadłości [wyłudzone wcześniej] stracił Kościół. Tym bardziej nie ma prawa do roszczeń na tzw. Ziemiach Odzyskanych, które wcześniej nie należały do Polski. Nie ma prawa roszczeń do budowli, które wcześniej do Kościoła katolickiego na tych terenach nie należały... Ignacy Wrzesiński
Kościół albo zdrowie
No chyba że będzie to powszechny odpis i katolicy również będą płacić ten podatek. To wierzący mają ponosić koszty utrzymania kleru i mają to czuć na własnej kieszeni, a w innym przypadku tak nie będzie. Jednocześnie należałoby zmusić kościoły, a szczególnie Krk, do corocznego rozliczania się z tej kasy, i to rzetelnie. Ten podatek powinien powstać pod warunkiem, że Krk będzie się rozliczał z każdej złotówki, z tacy również. Najlepiej w takiej sytuacji tacę zlikwidować, a wprowadzić kasy fiskalne. Coś za coś, a wtedy skończą się machloje. Rozmarzyłam się… Ania
Jakie zasługi?! Irytuje mnie, kiedy nasi politycy, w tym prezydent, przy każdej nadarzającej się okazji podkreślają ogromne zasługi, jakimi wykazał się Kościół w obaleniu komunizmu i przemianie ustrojowej. Czy jednak przede wszystkim w interesie Kościoła nie było obalenie starego systemu? Czy aby oni są grupą społeczną, która zrobiła nam łaskę, udzielając się (po części) w walce z komuną? Przecież to dzięki tej przemianie kler dostał, i co roku dostaje, miliardy i może panoszyć się jak nigdy przedtem. Dzięki tej zmianie tak łatwo im wyłudzać nie swoje majątki. Czym nadzwyczajnym księża zasłużyli się bardziej niż zwykli robotnicy, intelektualiści, artyści i inni, dla których walka o wolność była priorytetem? A jakie są ich priorytety, to widzimy gołym okiem. Kościół pod przewodnictwem JPII dostał zielone światło w wolnej Polsce, a za jego mizerne
Nie mogę doczekać się upadku Kościoła. Moja rodzina doznała dużo zła od kleru, dlatego już moi rodzice pałali do niego nienawiścią. Kiedy miałam 14 lat, zerwałam z tą obłudną religią i do dziś omijam duchowieństwo z daleka. Zawsze popierałam lewicę, ale oni mnie zawiedli. Głosowałam na Millera, zbierałam głosy na kampanię wyborczą Kwaśniewskiego. Miller obiecywał kobietom przywrócenie aborcji i in vitro oraz inne ulgi, ale najlepiej wychodziło mu wożenie swojej rodziny do Watykanu i całowanie łap Papcia. A największą jego podłością było przekazanie złóż bursztynu w łapy Jankowskiego. Natomiast Kwaśniewski lekką ręką ratyfikował konkordat, nie pytając narodu o zdanie. Dziś banda złodziei i nierobów pasożytuje na nasz koszt. Przez całe życie nie dałam Kościołowi nawet 10 groszy, a po mojej śmierci też grosza nie zarobią. Jedyną nadzieję pokładam w Panu Kotlińskim i Panu Palikocie, którym w przyszłych wyborach życzę stanowiska premiera i prezydenta. Chciałabym się jeszcze odnieść do oszołoma WC Cejrowskiego. Apeluję do wszystkich stacji telewizyjnych, aby przestano emitować jego program podróżniczy „Boso przez świat”. Panu Cejrowskiemu radzę realizację „Boso przez Syberię”. Z.E. z Legnicy
Jakim prawem?! Jeśli mówimy o autonomii, to nie jest sprawą państwa finansowanie dominującej na jej obszarze sekty religijnej ani żadnej innej, natomiast
Nie trzeba być palaczem, aby nabawić się raka płuc – wystarczy wdychać dym z papierosów, siedząc w pomieszczeniu razem z palaczami. Tak czy inaczej, szkodliwości dymu nikt nie kwestionuje. Powstaje pytanie, czy dym z kadzideł też jest szkodliwy dla zdrowia, a jeżeli tak, to w jakim stopniu? Obserwując wystąpienia władających Rzecząpospolitą w usłużnych mediach, można zauważyć, że trwa bezpardonowa walka mająca na celu dalsze ogłupienie i zniewolenie narodu. Teraz, gdy mamy historyczną szansę, aby rozliczyć złodziei, wyłudzaczy, pedofilów w sutannach, robią oni wszystko, aby pomniejszyć swoje kryminalne działania. Pojawiają się szydercze komentarze, że PO ukradła pomysł posłom RP. Nie to jest jednak istotne – ważne jest to, że coraz więcej parlamentarzystów powstaje z kolan, dostrzega chore obyczaje, które jak rak toczą od wieków ten biedny naród. Polacy z zazdrością mogą spoglądać na swoich sąsiadów z Zachodu i Południa, którzy mają to już „za sobą”. U nas wciąż podnosi się zasługi Kościoła dla ojczyzny (kolaboracja z zaborcami i hitlerowcami, ponad 5000 agentów SB za czasów komuny…) i rolę Kościoła w opiece (płatnej) nad chorymi. „Opiekując się” nimi, często pomnażają swój majątek, zmuszając chorych do zapisów swoich posiadłości na rzecz Kościoła. Znam lekarza, któremu ta sztuka też się udała, bo został posiadaczem dwóch mieszkań własnościowych. Działa w domu spokojnej starości, gdzie „opiekował się” dwiema starszymi osobami, do których przed śmiercią „ściągnął” notariusza, a po „wszystkim” urządził im chrześcijański pochowek. Można powiedzieć, że i tu cuda się zdarzają – pan medyk „wyprzedził” spowiednika. Naszym politykom radzimy, aby siadali w kościołach w tylnych ławkach – tam jest mniej kadzidlanego dymu. lek
Brudni, bo biedni W mediach prognozują, że cena wody może wynieść nawet 400 proc. obecnej stawki. Można sobie
19
wyobrazić, co będzie się działo, skoro już dziś lekarze skarżą się na pacjentów, że przychodzą po poradę niedomyci. Brud będzie powszechny, co z kolei będzie sprzyjało rozwojowi różnych chorób. To jest takie pesymistyczne widzenie przyszłości. Optymizm może przejawiać tylko ten, kto ma zadatki na świętego – takiego jak na przykład Szymon Słupnik, który tylko się modlił, pościł, a nigdy się nie mył, nie mówiąc już o kąpieli. Czynił to na chwałę Najwyższego, wychodząc z założenia, że Bóg lubi brudasów o czystej duszy. Wypada jeszcze wspomnieć, że wzrośnie pewnie cena za wszelkiego rodzaju święcenia różnych obiektów, jak również pojazdów. Jednym słowem – ciężko będzie… Ivo
Żadnych przedawnień! Ponieważ tylko w Ruchu Palikota nadzieja, piszę do Pana. Ubawiła mnie konferencja episkopatu oraz to, co to gremium uchwaliło. Przecież to jest kpina z owieczek, naigrawanie się i uwłaczanie inteligencji Polaków. Jeżeli w naszym kraju prokuratura i sądy zajmują się takim idiotyzmem jak „obraza uczuć religijnych”, to czyż nie jest obrazą „uczuć estetycznych i empatycznych” uchwalenie przez biskupów sobie a muzom, że nie będą powiadamiać prokuratury o przypadkach pedofilii wśród swoich? A teraz poważnie: ci panowie chyba nie zdają sobie sprawy, że to, co spotyka dziecko ze strony pedofila, jest nie tylko krzywdzące i traumatyczne. Ja uważam, że nic bardziej podłego i obrzydliwszego nie może spotkać dziecka, które z natury jest ufne i posłuszne. Dlatego jako wyborca Waszej Partii zwracam się do Pana – zróbcie wszystko, aby te obrzydliwe praktyki pedofilskie kleru nie ulegały przedawnieniu i żeby ustanowiono obowiązek powiadamiania prokuratury o tych podłościach. Urszula Kuraszkiewicz
Bez(czelna) odpowiedzi Już po wydrukowaniu artykułu „Katechetolodzy” („FiM” 12/2012) otrzymaliśmy długo wyczekiwaną odpowiedź dyrektor Anny Wiktorzak ze Szkoły Podstawowej nr 5 w Piasecznie, która na pytania dotyczące zachowań księdza uczącego tamże religii odpowiedziała: „Uprzejmie informuję, że na terenie naszej szkoły nie spotkano się z przypadkami uporczywego nękania dzieci (a w szczególności dziewczynek) przez księdza Dąbrowskiego. Wobec braku informacji ze strony dzieci, rodziców i kadry pedagogicznej o rzekomym nękaniu psychicznym dzieci nie widzimy powodu udzielenia odpowiedzi na zadane w liście pytania”. Redakcja
20
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
udzkie zwłoki po upływie około pięciu lat tracą tkanki miękkie. Całkowite zeszkieletowanie następuje natomiast między 5 a 10 rokiem po zgonie. To reguła, ale jest wiele wyjątków. Kiedy w 1950 roku dwaj bracia wybrali się po torf na opał nieopodal miejscowości Silkeborg w Danii, nawet nie śnili, że dokonają epokowego odkrycia. Grzebiąc łopatami w torfowisku, natknęli się na zwłoki mężczyzny (fot. 2). Policja, która przybyła na miejsce znaleziska, uznała, że to pewnie ciało zaginionego rok wcześniej ucznia z Kopenhagi. Pomyliła się o jakieś… 2300 lat. Przyczyną śmierci denata było najprawdopodobniej powieszenie, na co wskazują rzemienie zawiązane wokół szyi. Są dwie możliwości – albo mężczyzna został złożony bogom jako ofiara, albo był przestępcą. Drugą opcję należałoby jednak raczej wykluczyć, bowiem jego ciało pochowano z czcią – ułożono delikatnie, zamknięto oczy i usta. Niezwykłe znalezisko nazwano Człowiekiem z Tollund (od miejscowości, z której pochodzili odkrywcy ciała).
L
niedługo po jedzeniu. Prawdopodobnie Ötzi przystanął w wędrówce, żeby się posilić i odpocząć. Wtedy też musiało go dopaść ostrze strzały, które utkwiło w barku, przebiło tętnicę i mężczyzna zmarł z wykrwawienia. Obecnie naturalną mumię Człowieka Lodu można oglądać w Muzeum Archeologicznym Górnej Adygi w Bolzano we Włoszech. Cztery lata później, tym razem w Peru, także znaleziono zakonserwowane w lodzie zwłoki. Było to ciało nastolatki w wieku 11–15 lat,
względzie nie liczono na łaskę natury. Już od czasów starożytnych nauczono się, jak konserwować ciało, by przetrwało setki, a nawet tysiące lat. Słowo mumia odnosi się głównie do zabalsamowanych zwłok w starożytnym Egipcie, gdzie w ten sposób chciano przedłużyć byt tamtejszym faraonom i dostojnikom państwowym. Wierzono, że jeśli ciało zostanie zbezczeszczone rozkładem, to nie zostanie rozpoznane przez bogów i będzie się błąkać między światem ziemskim a doczesnym,
balsamiści wielkiego wodza mieli niewielkie doświadczenie w zmienianiu zwłok w wiecznie żywe pomniki, musieli eksperymentować. Efekt jest taki, że raz na kilka tygodni ciało Lenina smaruje się kwasem octowym, aby usunąć wszelkie przebarwienia. Niestety, plamy z prawej dłoni za nic mają te zabiegi upiększające, więc Lenin zmuszony jest pośmiertnie zaciskać palce. Ponadto korpus mumii stale ściskają elastyczne pasy, tak aby ciało zachowało ludzki kształt, a marynarka
Nie wszystek umrę… Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz – głosi Kościół. Ale są tacy, których całkowity rozpad dosięgnąć nie może.
Natura w służbie mumii W tym przypadku do świetnego zachowania zwłok mężczyzny przyczynił się torf, w którego systemie hydrologicznym znajduje się jezioro Bollingso. Człowiek z Tollund, znaleziony 2,5 metra pod powierzchnią torfowiska, stale znajdował się poniżej lustra wody. Kwaśny odczyn środowiska, a dodatkowo brak tlenu sprawiły, że nie zaszły procesy gnilne. To dlatego udało się ustalić, że mężczyzna ułożony w pozycji embrionalnej był nagi, miał powyżej 155 cm wzrostu, krótkie włosy i jednodniowy zarost, w jego przewodzie pokarmowym znajdowało się około 30 ziaren uprawnych i rosnących na dziko, a śmierć nastąpiła między 20 a 40 rokiem życia. Z kolei w 1991 roku małżeństwo niemieckich turystów znalazło w dolinie Ötz, w południowym Tyrolu, zamrożone szczątki człowieka (fot. 1). Początkowo odkrywcy sądzili, że to ciało jakiegoś tragicznie zmarłego alpinisty. Dopiero specjalistyczne badania w Innsbrucku wykazały, że Człowiek Lodu lub Ötzi (tak go nazwano) żył około roku 3300 p.n.e.! Niska temperatura panująca na lodowcu zrobiła swoje – ciało mężczyzny było świetnie zachowane. Dokładne badania szczątków wykazały, że Ötzi zmarł w wieku 40–53 lat, miał około 160 cm wzrostu, grupę krwi „0” i cierpiał na nietolerancję laktozy. Przez lata próbowano wytłumaczyć przyczynę jego śmierci. Według ostatnich wersji Człowiek Lodu zginął podczas posiłku, zaatakowany strzałą. Na potwierdzenie tej tezy wskazuje fakt, że znaleziono pokarm w jego żołądku, a nie w jelitach, gdzie trafia
zainfekowana. Pewnie gdyby nie wcześniejszy wypadek, jego organizm nie byłby wycieńczony i do zakażania by nie doszło. Przez lata snuto też domysły w sprawie śmierci młodego Tutanchamona, który zmarł w wieku niespełna 19 lat. Dopiero najnowsze badania ciała faraona, prowadzone przez dra Zahiego Hawasa, dowiodły, że bezpośrednią przyczyną zgonu władcy była złamana noga, przez której ranę łatwo wdała się malaria. Ponadto młody faraon cierpiał
1
3
2
nazwanej po odkryciu Lodową Dziewicą lub po prostu Juanitą. Gdyby nie wyjątkowo upalne lato w 1995 roku, które spowodowało, że pokrywa śnieżna góry Ampato, na której znaleziono dziewczynkę, częściowo stopniała, pewnie nigdy by jej nie zauważono. Johan Reinhard, antropolog, natknął się najpierw na tobołek wielobarwnych tkanin. W środku materiałów znalazł usadzoną w kucki dziewczynkę ze świetnie zachowaną twarzą, na której malowała się prawdziwa euforia. Juanita gdzieś między 1450 a 1480 rokiem została najprawdopodobniej złożona w ofierze, tak jak Człowiek z Tollund. Bezpośrednią przyczyną śmierci Lodowej Dziewicy był tępy uraz głowy, a malująca się na twarzy błogość mogła być efektem podania dziewczynie narkotyku, co było częstym zabiegiem podczas rytuału składania ofiar bogom... Rok później Reinhardowi udało się odnaleźć jeszcze dwie podobne, podniebne mumie (tak je nazwano).
Tutanchamon po przejściach Powyższe przykłady świetnie zakonserwowanych zwłok są efektem samoistnego powstawania mumii dzięki warunkom naturalnym, które je wygenerowały. Ludzie jednak od zawsze chcieli „coś” po sobie zostawić i przynajmniej w tym
a to najgorsze, co mogłoby się człowiekowi przytrafić. Jedną z najbardziej znanych mumii egipskich jest ciało faraona Tutanchamona, władcy, którego śmierć przez lata owiana była tajemnicą. Obecnie mumia jest w fatalnym stanie. Ma czarną twarz, zapadnięte oczodoły, oderwane ręce i nogi, wielką dziurę w klatce piersiowej, dodatkowo pozbawionej części żeber i mostka, a kciuk i kilka kręgów spoczywają obok ciała. Niestety, za życia Tutanchamon miał niewiele więcej szczęścia i był mało znaczącym władcą, który zyskał sławę dopiero dzięki temu, że jego grobowiec został odkryty w 1922 roku przez archeologa Howarda Cartera. Niestety, ekipa uczonego, sfinansowana przez ekscentrycznego lorda Carnarvona, nawiedziła grobowiec Tutanchamona nie po to, by podziwiać truchło króla, ale, mówiąc wprost, żeby dobrać się do kosztowności, które wraz z nim pochowano. I to właśnie archeolog i jego ludzie obeszli się z mumią tak brutalnie, próbując spod płótna owijającego ciało wydobyć monety i inne precjoza. Przez lata uważano też, że mumia dawnego władcy Egiptu zsyła na swoich wrogów liczne klątwy. Właśnie w ten sposób tłumaczono nagłą śmierć lorda Carnarvona, zresztą bardzo prozaiczną. Arystokrata po prostu zaciął się przy goleniu, a jego rana została
na rozszczep podniebienia, miał zniekształconą stopę (poruszał się o lasce), co było wynikiem pochodzenia z kazirodczego związku. Sam też, aby zostać królem, musiał ożenić się z przyrodnią siostrą. Dlatego też w wyniku mutacji zbyt blisko spokrewnionych genów nie doczekał się potomka – każde z jego dzieci rodziło się martwe.
Lenin i inni Ale przecież pragnienie bycia wiecznym nie ograniczało się tylko do starożytności. A jeśli już ktoś przywodził rewolucji październikowej, nie ma zmiłuj, zabalsamowany być musiał. I tak, począwszy od 1924 roku do dziś, możemy podziwiać „Lenina wiecznie żywego”, które to hasło w kontekście mumii wielkiego wodza nabiera wydźwięku nie tylko metaforycznego, ale i dosłownego. I chociaż sam Lenin nie za bardzo miał ochotę wystawiać się pośmiertnie na widok publiczny, Stalin postanowił zlekceważyć jego wolę i umieścił zabalsamowane zwłoki w mauzoleum. Jednak najpierw ciało Lenina przeleżało miesiąc, zanim poddano je jakimkolwiek procesom mumifikacyjnym. To wystarczyło, aby rozpoczął się proces rozkładu. Skóra za uszami zaczęła gnić, przybierając wszystkie kolory tęczy, a palce u prawej dłoni stały się zielono-szare. Jako że
i spodnie związane są na plecach… sznurkami. Wszystko to sprawia, że zawartość Lenina w Leninie wynosi obecnie zaledwie 10 proc. A wystarczyłoby, żeby krzewicielem idei komunizmu zajął się znany już wówczas mumifikator Alfredo Salafia. To on zabalsamował słynną „śpiącą piękność” – Rosalię Lombardo (fot. 3). Był rok 1920, kiedy zaledwie dwuletnia Rosalia zachorowała na zapalenie płuc i zmarła. Szalejący z rozpaczy ojciec dziewczynki zwrócił się do Salafii z prośbą, by jego ukochana córka mogła żyć wiecznie. Trzeba przyznać, że profesor spisał się naprawdę nieźle. Mimo że Lombardo ma już 92 lata, nadal wygląda jak śpiąca 2-latka. W 2009 roku odkryto technikę balsamowania stosowaną przez Salafię, która pozwalała zachować zwłoki w tak idealnym stanie. Z notatek profesora dowiemy się, że aby zabić bakterie, krew dziewczynki zastąpił płynem zawierającym formalinę, alkoholu użył w celu osuszenia ciała, gliceryny – aby zapobiec nadmiernemu wyschnięciu, a kwasu salicylowego – żeby zabić grzyby. Sole cynku miały natomiast nadać ciału sztywność… I choć w ostatnim czasie nastąpił początek rozkładu ciała dziewczynki, które zaczęło zmieniać kolor, szybkie zabiegi ratujące sprawiły, że „śpiąca piękność” nadal jest najlepiej zachowaną mumią na świecie. PAULINA ARCISZEWSKA-SIEK
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Który Kościół wybrać? (2) Istnieją różne Kościoły i wyznania chrześcijańskie, noszące najprzeróżniejsze nazwy. Wierzący mają więc wybór, mogą sami zdecydować, do której społeczności wyznaniowej należeć. Ci jednak, którzy zawiedli się na Kościele katolickim, pytają: do jakiej społeczności się przyłączyć, aby być zbawionym? Które ugrupowanie religijne jest tym prawdziwym Kościołem Chrystusa? Po czym taką ewangeliczną wspólnotę rozpoznać? Otóż o prawdziwej społeczności chrześcijańskiej z pewnością nie decyduje jej piękna nazwa. Można bowiem określać się pojęciami zaczerpniętymi wprost z samej Biblii, a mimo to nauczać i postępować wbrew niej. Poza tym Chrystus nie nadał swoim wyznawcom żadnej nazwy i pierwsi chrześcijanie nie nazywali siebie w jakiś szczególny sposób. Uważali się po prostu za uczniów Chrystusa. Dopiero później w Antiochii nazwano ich „chrześcijanami” (Dz 11. 26). A stało się tak głównie dlatego, że nazywali Jezusa Chrystusem, Nauczycielem i swoim Panem (J 13. 13) oraz byli wierni Jego nauce i przykładowi. O tym, czy dana wspólnota jest chrześcijańska, nie decyduje również jej ciągłość historyczna. Nie jest bowiem ważna ani długa historia (np. Kościół rzymskokatolicki, prawosławny, koptyjski), ani też struktura organizacyjna, ale to, czy dana społeczność buduje na fundamencie Słowa Bożego i czy ono jest potwierdzeniem wszystkiego, w co się wierzy i czego naucza. Idzie tu zatem nie o sukcesję organizacyjną, ale o dziedzictwo duchowe i moralne, czyli o „trwanie w nauce apostolskiej” (Dz 2. 42). W tym, „co było od początku (…), abyście i wy społeczność z nami mieli. A społeczność nasza jest społecznością z Ojcem i z Synem jego, Jezusem Chrystusem” – pisał Jan (1. 1, 3). Co zatem szczególnie charakteryzuje społeczność prawdziwie chrześcijańską? Nauka Chrystusowa. Pierwszą cechą ewangelicznego chrześcijaństwa jest trwanie w nauce Chrystusowej. Prawdziwa społeczność chrześcijańska – jak to już wyżej zaznaczyłem – nie zależy od nazwy wyznania, struktur organizacyjnych, obrzędowości kościelnej ani też od tradycji lub innych źródeł pozabiblijnych, lecz od trwania w Słowie Bożym, czyli od budowania na właściwym fundamencie, a co za tym idzie, od trwania w duchowej społeczności z Bogiem i z Jego ludem. Jezus mówił o tym tak: „Każdy, kto słucha słów moich i wykonuje je, będzie przyrównany do męża mądrego, który zbudował dom swój na opoce (…). A każdy, kto słucha słów moich,
lecz nie wykonuje ich, przyrównany będzie do męża głupiego, który zbudował swój dom na piasku” (Mt 7. 24, 26). Na innym zaś miejscu dodał: „Jeżeli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie i poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi” (J 8. 31–32). Podobnie ujął to św. Paweł: „Słowo Chrystusowe niech mieszka w was obficie” (Kol 3. 16). „Albowiem fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Jezus Chrystus” (1 Kor 3. 11, por. Ef 2. 20–22). Zgodnie z przytoczonymi tekstami fundamentem prawdziwej społeczności chrześcijańskiej jest więc Jezus Chrystus. Dlatego każda wspólnota wyznaniowa, która buduje na tym fundamencie, czyli przyjmuje naukę Chrystusową i idzie za jego przykładem, jest tą właściwą ewangeliczną społecznością. I dlatego każdy wierzący, podobnie jak każdy zbór (to staropolskie słowo oznacza właśnie zgromadzenie, społeczność), który jest wierny nauce Jezusa oraz postępuje tak, jak On postępował (por. 1 J 2.6), należy do społeczności Jezusa Chrystusa. On sam przecież powiedział: „Gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18. 20). Oczywiście podstawą takiej społeczności jest duchowe narodzenie przez wiarę w Jezusa Chrystusa i zgodnie z tym, co czytamy w Ewangelii św. Jana: „Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego, którzy narodzili się nie z krwi ani z cielesnej woli, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga” (J 1. 12–13). Owocne życie. Drugą cechą charakterystyczną prawdziwej chrześcijańskiej wspólnoty jest owocne życie. Już Jan Chrzciciel, wzywając lud do pokuty, wołał: „Wydawajcie owoc godny opamiętania” (Mt 3. 8). Na to samo zwracał uwagę Jezus: „Po owocach poznacie ich” (Mt 7. 20). Idzie tu oczywiście o owoce ducha, które są widocznym znakiem obecności Ducha Świętego w życiu duchowo odrodzonych wierzących: „Owocem zaś Ducha są: „»miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, wstrzemięźliwość«”
(Ga 5. 22–23); „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie” (J 13. 35). Taką to krótką i prostą wskazówkę dał Chrystus dla rozpoznania swoich prawdziwych naśladowców. To zaś oznacza, że nie wystarczy nazywać się chrześcijanami, chodzić na nabożeństwa, czytać i głosić Słowo Boże, a nawet przystępować do Wieczerzy Pańskiej, ale trzeba na co dzień we wszystkim kierować się miłością Chrystusową oraz Jego Duchem. „Jeśli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten nie jest jego” (Rz 8. 9). Sens takiego chrześcijaństwa Jezus ukazał m.in. w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Zauważmy, że chociaż Samarytanin
Warto o tym pamiętać, bo chociaż „łaską zbawieni jesteśmy przez wiarę (…); Nie z uczynków, aby się kto nie chlubił” (Ef 2. 8–9), to jednak „Jego dziełem jesteśmy, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili” (Ef 2. 10). Kult. Trzecią ważną cechą prawdziwych chrześcijan jest kult Boga. Mówią zaś o tym już pierwsze cztery przykazania Dekalogu (Wj 20. 3–11). O takim też właściwie pojętym kulcie pisał autor Listu do Hebrajczyków: „(…) oddawajmy cześć Bogu tak jak mu to miłe: z nabożnym szacunkiem bojaźnią” (Hbr 12. 28). Z kolei Jezus powiedział, że „nadeszła godzina i teraz jest, kiedy prawdziwi czciciele będą oddawali Ojcu
Aime Morot – „Dobry Samarytanin“
(i inni Samarytanie) uważany był przez Żydów za odszczepieńca, to jednak właśnie on, a nie kapłan i lewita (słudzy świątyni), zatroszczył się o pobitego, ratując go od niechybnej śmierci (por. Łk 10. 29–37). Takie uczynki miłosierdzia wobec chorych lub dotkniętych innym nieszczęściem są znakiem prawdziwych chrześcijan (por. Jk 1. 27). Dla Boga nie jest więc najważniejsza nasza przynależność konfesyjna, chociaż wierzący powinni „trwać we wspólnocie” (Dz 2. 42), lecz nasze uczucia, myśli i czyny. Pisali o tym już prorocy: „Gdyż miłości chcę, a nie ofiary, i poznania Boga, nie całopaleń” (Oz 6. 6) oraz: „Oznajmiono ci, człowiecze, co jest dobre i czego Pan żąda od ciebie: tylko abyś wypełniał prawo, okazywał miłość bratnią i w pokorze obcował ze swoim Bogiem” (Mi 6. 8).
cześć w duchu i w prawdzie; bo i Ojciec takich szuka, którzy by mu tak cześć oddawali” (J 4. 23). Zgodnie z Biblią prawdziwi chrześcijanie w równym stopniu respektują pierwsze cztery przykazania Dekalogu, dotyczące stosunku do Boga, jak i sześć następnych, dotyczących relacji międzyludzkich. To też tłumaczy, dlaczego nie mają nic wspólnego chociażby z tak powszechnym dziś w różnych kościołach bałwochwalstwem. Oddawanie bowiem czci wizerunkom lub tzw. świętym – zarówno z biblijnego, jak i zdroworozsądkowego punktu widzenia – nie tylko zaślepia, ale także naraża na wstyd ich twórców i wielbicieli. Czytamy przecież, że „nierozumni są ci, którzy noszą swojego bałwana z drewna i modlą się do boga, który nie może wybawić” (Iz 45. 20, por. 44. 9–20).
21
Biblia mówi też bardzo wyraźnie, że „Bóg (…) nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych” (Dz 17. 24), lecz w sercach ludzi, którzy są żywymi kamieniami duchowej świątyni (por. 1 Kor 3. 16–17; 6. 19–20; 1 P 2. 4–6). Krótko mówiąc, prawdziwy „dom Boży, którym jest Wspólnota Mesjaniczna” (1 Tm 3. 15 wg przekładu Davida H. Sterna), jest wszędzie tam, gdzie obecny jest Duch Jezusa i Jego naśladowcy: „Albowiem gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18. 20). Oto dlaczego nie mogę wskazać na jakikolwiek istniejący „kościół” (wyznanie) jako ten jedyny, właściwy i zbawczy – jak chciałby Czytelnik. Nie mogę też tego uczynić z innych powodów: ponieważ pojęcie ewangelicznej „ekklesii” nie odnosi się do tej czy innej instytucji kościelnej, lecz do wszystkich wierzących, którzy przyjęli Jezusa jako Chrystusa, Pana i Zbawiciela (J 1. 12–13); ponieważ to nie „kościół” zbawia, lecz Chrystus. W Nowym Testamencie czytamy: „I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4. 11–12); ponieważ tylko „Pan zna tych, którzy są jego” (2 Tm 2. 19); On też „nie ma względu na osobę” i „w każdym narodzie miły Mu jest ten, kto się Go boi i sprawiedliwie postępuje” (Dz 10. 34–35); tak też w każdym ugrupowaniu miły mu jest ten, kto ceni sobie „sprawiedliwość, miłosierdzie i wierność” (Mt 23. 23). Do dziś nie ma ani jednej takiej idealnej społeczności wyznaniowej, którą mógłbym wskazać. Większość zapewne do tego ideału zdąża, ale w każdym ugrupowaniu (kościele, wyznaniu, zborze) znajdziemy nie tylko ludzi „dobrych”, ale i „złych” (Mt 13. 47–48). Poza tym znajdziemy tam również inne niedociągnięcia, z błędami doktrynalnymi włącznie. Dlatego każdy musi sam szukać odpowiedniej społeczności – takiej, która buduje na fundamencie Słowa Chrystusowego i postępuje za Jego przykładem. Skoro bowiem Bóg szuka „prawdziwych czcicieli” (J 4. 23), to dlaczego my nie mielibyśmy szukać Boga i społeczności prawdziwie chrześcijańskiej? Tym bardziej że Biblia – oprócz zaledwie tych kilku powyżej przedstawionych punktów – zawiera cały szereg cech charakteryzujących prawdziwych uczniów Chrystusa. Można ich więc poznać, i to nie na podstawie słów, ale „po owocach” – obserwując ich postępowanie. „Przypatrzmy się zatem bliżej ich dobrym uczynkom” (1 P 2. 12, por. Mt 5. 16), a wtedy na pewno znajdziemy również właściwą społeczność chrześcijańską! Jezus powiedział bowiem: „Proście, a będzie wam dane, szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” (Mt 7. 7). BOLESŁAW PARMA
22
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (80)
Oko za oko 24 kwietnia 1947 r. ruszyła akcja o kryptonimie „Wisła”. Była brutalnym odwetem polskich władz. Długo panowało twierdzenie, że decyzję o przeprowadzeniu akcji „Wisła” władze Polski Ludowej podjęły po śmierci (28 marca 1947 r.) wiceministra obrony narodowej gen. Karola Świerczewskiego. W rzeczywistości jego wizyta w bieszczadzkich garnizonach wiązała się z przygotowaniami do już postanowionej akcji. Po inspekcji w Baligrodzie gen. Świerczewski – wbrew pierwotnym planom – postanowił odwiedzić placówkę w Cisnej, a wszelkie próby wyperswadowania mu tego pomysłu nie powiodły się. 6 km na południe od Baligrodu na wysokości spalonej wsi Jabłonki konwój wpadł w zasadzkę połączonych sotni UPA „Chrina” i „Stacha”. Generał Świerczewski otrzymał ranę postrzałową w brzuch, a następnie dwa postrzały w plecy – były to rany śmiertelne. Śmierć Świerczewskiego była kolejnym pretekstem dla zastosowania zbiorowej odpowiedzialności wobec ukraińskiej ludności cywilnej. Postanowiono przyspieszyć planowaną na jesień operację wysiedleńczą z terenów południowo-wschodniej Polski. Szczegółowy plan operacji przedstawiono na posiedzeniu Biura Politycznego PPR w dniu 16 kwietnia 1947 r. Zgodnie z założeniami zamierzano objąć przesiedleniami zarówno „wszystkie odcienie narodowości ukraińskiej z Łemkami włącznie,
S
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
OKIEM SCEPTYKA
jak również mieszane rodziny polsko-ukraińskie”. Wysiedlenie ludności cywilnej określono w dokumencie mianem ewakuacji i niezbyt zręcznie wyjaśniono, że operacja ma „rozwiązać ostatecznie problem ukraiński w Polsce”. Następnego dnia na posiedzeniu Państwowej Komisji Bezpieczeństwa zmieniono kryptonim operacji „Wschód” na „Wisła”. Akcja „Wisła” była kolejnym etapem tworzenia państwa etnicznie jednolitego. Działania rozpoczęto 28 kwietnia 1947 r. o godz. 4.00. W pierwszej kolejności akcja objęła powiaty: Sanok, Lesko, Przemyśl, Brzozów i częściowo Lubaczów. Na początku czerwca przesiedlenia objęły stopniowo kolejne powiaty: Jarosław, Lubaczów, Gorlice, Nowy Sącz, Nowy Targ, a także województwo lubelskie. Akcję przeprowadzano bezwzględnie i brutalnie. Podczas operacji wojsko otaczało wsie pierścieniem, po czym informowano mieszkańców o mającym nastąpić przesiedleniu. W instrukcji dla dowódcy oddziału wysiedlającego napisano: „1. W dniu ewakuacji od świtu zamknąć wyjścia ze wsi, by nie dopuścić do ucieczki ludności cywilnej przede wszystkim w kierunku lasu. 2. O świcie zarządzić zbiórkę całej ludności na wybranym miejscu i oświadczyć jej w sposób zdecydowany
ilny nawyk do niewychylania się ze stada opóźnia w Polsce procesy laicyzacyjne. Zwykle strach przed opinią innych ma jednak wielkie oczy. Mariusz Szczygieł, dziennikarz prasowy i telewizyjny, wyrósł w ostatnich latach na znawcę kultury i mentalności czeskiej. Stał się też jej popularyzatorem w Polsce. Dozuje Polakom pragmatyczne i trzeźwe Czechy jak lekarstwo na naszą zwichrowaną nacjonalizmem i sklerykalizowaną duszę narodową. Zestawiając Polaków i Czechów, poczynił taką obserwację na nasz temat: „Mam wrażenie, że w naszym kraju mało kto żyje jak chce. Ludzie swoim życiem ilustrują oczekiwania sąsiadów. Ale nigdy nie zapytali sąsiadów, czego od nich oczekują. A oni niczego tak naprawdę nie oczekują”. Bardzo mi się spodobało szczególnie ostatnie zdanie z tej wypowiedzi redaktora Szczygła. Rzeczywiście, to głównie nasz egocentryzm każe nam sądzić, że ludzie wokół nas są naszym życiem ogromnie zainteresowani. Tak naprawdę jednak to wszyscy są zajęci swoimi sprawami. Od sąsiadów oczekują zwykle odpowiedzi pozdrowieniem na pozdrowienie, uśmiechem na uśmiech. Mają też czasem nadzieję, że podamy im rękę w potrzebie. I niewiele więcej ich interesuje. Rzadko
i bezkompromisowy, że: Celem umożliwienia im spokojnego życia i pracy, uniknięcia niepotrzebnych ofiar cywilnych przy zwalczaniu bandytyzmu w rejonie wiosek i samych wioskach, zarządzeniem władz naczelnych ludność zostaje przesiedlona na tereny odzyskane. Ktokolwiek z nieupoważnionych zostanie po wysiedleniu, będzie uważany za członka bandy i jako taki traktowany (…). 3. Na czas przygotowania się transportu wyznaczyć czasookres nie dłuższy jak 5 godzin”. Często dawano tylko 2–3 godziny na przygotowanie się do drogi, pozwalając zabrać jedynie 25 kg ładunku. Potem kierowano ludność do punktów zbornych, a były nimi przeważnie pastwiska otoczone drutem
kiedy są bardzo zainteresowani tym, czy mamy ślub kościelny, czy jesteśmy po rozwodzie albo czy chodzimy do kościoła. Owszem, jeśli z jakichś powodów jesteśmy nielubiani, to czasem to niechodzenie do kościoła lub nietypowy światopogląd będą użyte przeciwko nam. Ale bardzo rzadko w innych wypadkach. Zilustruję to pewnym przykładem.
kolczastym i pilnie strzeżone. W jednym z meldunków dotyczących ewakuacji napisano: „Mały odsetek ludności wysiedlonej był zadowolony z obecnej sytuacji, reszta ponuro i z wrogością wypełniała obowiązek wyprowadzki. Ludzie starsi z lamentem i płaczem wyjeżdżali ze wsi, młodsi z zaciętym wyrazem twarzy pakowali swoje rzeczy (…). Obóz w Bukowsku nie został należycie urządzony, brak było latryny dla kobiet i mężczyzn, brak wody, drzew na ogień, siana na paszę (…). Poza tym mnóstwo ludności polskiej i ORMO kręciło się po obozie, robiąc z wysiedlonych widowisko i siejąc zamieszanie. Ludność polska wraz z ORMO zaczęła grabić wysiedlone wioski, albo też »rozpoznawać«
nie ma już wątpliwości, że rozwód jest jedynym wyjściem. Jednak wgniatał ją w ziemię paraliżujący lęk przed opinią rodziny i otoczenia: „W naszej rodzinie będę pierwszą rozwódką, nawet na naszej ulicy nikogo takiego nie ma. Ludzie mnie zjedzą żywcem, będę wstydziła się wyjść z domu!”. Powiedziałem jej, że w każdej rodzinie są
ŻYCIE PO RELIGII
Czego oczekują sąsiedzi Moja kuzynka mieszka w niewielkiej miejscowości, konserwatywnej i katolickiej do bólu. Małżeństwo jej się nie udało. Po czterech latach trwania w związku i licznych próbach ratowania go była u kresu wytrzymałości. Jej mąż był pod pełną kontrolą swoich rodziców, a ci nienawidzili swojej synowej. Zdecydowała się więc na rozwód, ale była sparaliżowana strachem. Przyjechała do mnie w tajemnicy przed całą rodziną i w nadziei, że może taki dziwoląg jak ja – ateista i antyklerykał – zrozumie jej dylematy i coś poradzi. Okazało się, że ona, dobra katoliczka,
rzeczy, z których ludzie nie są dumni, a poza tym uzasadniony rozwód do tych wstydliwych spraw nie należy. To porażka taka jak wiele innych, nierozerwalnie związanych z życiem. Mądrzy ludzie powinni mieć tu raczej powód do okazania wsparcia i pomocy niż wyszydzania. A poza tym uświadomiłem jej, że w naszej rodzinie znajdzie się parę osób, które będą jej zazdrościć, że miała odwagę zrobić to, na co ich nie było stać w odpowiednim czasie. Po roku wahań i zbierania sił odeszła od męża. Kuzynka była i jest osobą poważną
niby zagrabione sztuki inwentarza, chcąc je teraz odebrać (...)”. Ludność była przesłuchiwana przez funkcjonariuszy UB. „Niepewne elementy” kierowano do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie. W obozie tym internowano 4 tys. osób, w tym bardzo licznych księży greckokatolickich i prawosławnych. Osadzonych torturowano. Około 160 uwięzionych zmarło. Mieszkańców wsi rozdzielano i kierowano w różne części Ziem Zachodnich i Północnych, z wyłączeniem lądowego pasa przygranicznego o szerokości 50 km i morskiego – o szerokości 30 km. Niekiedy, w dużym ścisku, podróż trwała nawet dwa tygodnie. Przydzielane wysiedleńcom gospodarstwa były zaniedbane bądź zniszczone. Istniały przypadki, że jedno gospodarstwo oddawano kilku rodzinom bądź w jednym pokoju lokowano na wiele lat sześcio-, dziesięcioosobowe rodziny. Akcja „Wisła” zakończyła się 31 lipca 1947 r. W rezultacie wysiedlono ponad 140 tys. osób, u których dominowało poczucie krzywdy. Większość z nich nie miała bowiem nic wspólnego z działalnością UPA (choćby Łemkowie), a nawet wykazywała lojalność wobec Polski Ludowej. Gdyby nawet uznać, że konieczne było usunięcie ludności cywilnej z terenów objętych walkami, to przecież można było skoncentrować tę ludność w silnie strzeżonych wsiach, by po zakończeniu walk pozwolić na jej powrót do domów. Niewątpliwie jednak po „Wiśle” aktywność UPA znacząco zmalała. Jej oddziały straciły w granicach RP około 70 proc. stanu osobowego i bazy zaopatrzeniowe. Przestała istnieć po walkach z Armią Czerwoną w 1956 roku. ARTUR CECUŁA
i powszechnie lubianą. NIKT NIGDY nie zrobił jej żadnej krytycznej uwagi. Nie miała też powodów, aby myśleć, że jest obmawiana za plecami. Przeciwnie, od kilku osób otrzymała niespodziewane wyrazy solidarności i życzliwego zainteresowania. I tak to zwykle bywa, że strach przed życiem po swojemu ma wielkie oczy, bo ludzie w rzeczywistości „niczego od nas nie oczekują”, jak słusznie mówi Szczygieł. Podobnie bywa z decyzją o niechodzeniu do kościoła, życiu w wolnym związku itp. Mamy w kraju dwie tradycje kulturowe, z których każda sprzyja, niestety, zachowaniom stadnym. Dominująca – inteligencka, czyli postszlachecka – popycha nas do opierania swojego życia na autorytetach. A autorytety, zwykle odrealnione i nieprzydatne do niczego, maluje nam przed oczami Kościół i konserwatywna szkoła. Druga tradycja – chłopska, powszechniejsza, choć mniej szanowana – wpaja przystosowanie się i upodobnienie do innych jako ochronę przed wykluczeniem z grupy. I w jednym, i w drugim wypadku nie pozostaje wiele miejsca na myślenie i własny wybór. Na szczęście jednak coraz więcej osób rozumie, że nie można być szczęśliwym, nie podejmując własnych decyzji. MAREK KRAK
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r. anim Alessandro Farnese objął papieski stołek jako Paweł III (1534–1549), dwukrotnie bezskutecznie ubiegał się o tiarę. Pierwszy raz w roku 1522, kiedy to przeszkodziła mu pamięć jego dawnych przestępstw (był skazany za fałszerstwo) oraz dość wątpliwa sława „babskiego kardynała” (kapelusz kardynalski zawdzięczał swej siostrze Giulii, która była oficjalną kochanką papieża Aleksandra VI). W wieku 25 lat Alessandro, choć nie miał święceń kapłańskich, został mianowany kardynałem. Od Aleksandra VI otrzymał trzy biskupstwa. Papież Juliusz II podarował mu czwarte, po którym Farnese zdecydował się
Z
(choć w 1527 roku brał udział w pogromie Rzymu), a w 1545 r. – księciem Parmy i Piacenzy (zapoczątkowując tym dynastię, której rządy przetrwały aż do 1731 r.). Pier Luigi jako generał armii papieskiej bezkarnie popełniał liczne ekscesy i przestępstwa, przez co był powszechnie znienawidzony w „Stolicy Apostolskiej”. 17 października 1535 r. w prywatnym liście papież pouczał syna, aby przed wyjazdem z misją do cesarza odprawił swoich młodocianych kochanków, gdyż ten bardzo źle odbierze takie otoczenie papieskiego posłańca. W 1537 r. Pier Luigi był bohaterem głośnego skandalu, znanego
OKIEM SCEPTYKA przygotował i wysłał cesarzowi mechaniczną skrzynkę pułapkę, która strzelała kulami po otwarciu, ale Cosimo Medici, władca Florencji, udaremnił zamach. Już na początku swego pontyfikatu Paweł III stanął wobec wielkiego problemu. Oto król Anglii nie kontynuował próśb o unieważnienie małżeństwa, lecz doprowadził do uchwalenia przez parlament aktu o supremacji, który wobec niemożności uzyskania rozwodu królewskiego ogłaszał rozwód swojego państwa z papiestwem. Od 1536 r. rozpoczęło się rozwiązywanie zakonów i konfiskowanie ich mienia na rzecz korony. Zaledwie parę dni
maskarad i innych małpich popisów”. Duchowieństwo katolickie określone zostało mianem „wilków, które żywią się kruchym mięsem swoich owieczek – zabijają, palą, niszczą, mordują niby rozbójnicy wszystkich, którzy im nie przytakują”. W reakcji spalono na stosie kilkunastu ewangelików i zaczęto prześladować francuski protestantyzm. Papież zrozumiał jednak, że nie można dłużej odwlekać soboru powszechnego dla uzdrowienia chorego Kościoła. Jego zapowiedzią było powołanie komisji kardynałów i prałatów, która miała się zająć postawieniem diagnozy. Efektem jej prac był raport o zepsuciu Kościoła
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (78)
Pogromca protestantów Papież Paweł III leczył Kościół z choroby, której najgorszym objawem był on sam. Ta kuracja nie mogła się udać. przyjąć święcenia kapłańskie. Klemens VII przekazał mu jeszcze jedno. W trakcie wyboru na papieża był więc Alessandro biskupem po wielokroć. Jako kardynał zaczął też… płodzić dzieci. Jego pierworodnym był Pier Luigi. Później urodziła mu się Konstancja, a jeszcze później – Paul i Ranuccio. Największymi względami ojca cieszyła się jego najbardziej zdeprawowana latorośl – Pier Luigi Farnese, porównywany do Cezara Borgii. Kuria papieska legitymizowała później wszystkie te nieślubne dzieci. Jako doświadczony gracz konklawe Paweł III wiedział już, w jaki sposób najlepiej zagrać, by pozyskać podzielone głosy – udał więc stojącego nad grobem. Każdy nie dość mocny, lecz ambitny purpurat pragnie papieża słabego i umierającego, przy którym może zakwitnąć i szybko przejąć władzę. Farnese na konklawe przybył zgięty niemal w pół i dysząc ciężko, przekuśtykał na swoje miejsce. Wchodząc do sali obrad, zachwiał się jeszcze teatralnie, jakby miał upaść, a to wywarło bardzo dobre wrażenie na zebranych kardynałach. Kiedy tylko udało mu się osiągnąć upragniony cel, odrzucił w kąt swą laskę i przez kolejne piętnaście lat dziarsko zarządzał Kościołem. Jego podstawową namiętnością był nepotyzm. Nieprzypadkowo najsławniejszym obrazem papieża jest niedokończony obraz Tycjana „Paweł III z nepotami”. Już w roku swego wyboru papież wywołał falę protestów, kiedy mianował kardynałami dwóch swoich wnuków, którzy mieli 14 i 16 lat, a następnie powierzył im główne urzędy w kurii rzymskiej. Najwięcej dóbr spadło jednak na syna – Piera Luigiego, który najpierw został mianowany Kapitanem Generalnym Kościoła
jako „gwałt w Fano”. W trakcie przemarszu przez miasto generał papieski brutalnie zgwałcił 24-letniego Cosima Gheriego, biskupa tego miasta. Gheri po 40 dniach od tego wydarzenia popełnił samobójstwo lub został zamordowany. Sprawa stała się głośna dzięki książce „Storia Florentyna” Benedetta Varchiego i ochoczo podchwycili ją luteranie, którzy drwili, że Kościół katolicki wynalazł nowy sposób pozyskiwania świętych męczenników. Jakkolwiek dziewiętnastowieczni historycy katoliccy zaczęli kwestionować historyczność tego zdarzenia, to jednak istnieje dowód: list kanclerza ambasady florenckiej w Rzymie. 14 stycznia 1540 r. urzędnik pisał o polowaniu, jakie papieski syn urządził za chłopcem, który odrzucił jego zaloty (Robert Aldrich, Garry Wotherspoon, „Who’s who in gay and lesbian history: from antiquity to World War II”). Znamienny dla postawy papieża Pawła III był najbardziej drażliwy akt nepotyzmu dokonany w roku otwarcia obrad soboru trydenckiego. W 1545 r. Paweł III oderwał od Państwa Kościelnego Parmę i Piacenzę i przekazał je jako księstwa dla swego pierworodnego. Przeciwko decyzji tej zaprotestował cesarz Karol V. Ponieważ sprzeciw pozostał bezowocny, sprawę postanowiono załatwić za pomocą zamachu. We wrześniu 1547 r. „prowokatorzy” z Piacenzy zamordowali Piera Luigiego i schronili się pod skrzydłami cesarza. Papież pogrążył się we wściekłej rozpaczy i zmienił front na profrancuski. Cesarz papieską woltę skomentował wówczas zjadliwie: „Większość mężczyzn łapie chorobę francuską w młodości, lecz papieżowi przytrafiło się to na stare lata”. Ponoć „Ojciec Święty”
Tycjan – „Paweł III z nepotami”
po konklawe we Francji wybuchła tzw. afera plakatowa – w nocy 18 października 1534 r. w kilku miastach francuskich pojawiły się antykatolickie plakaty sprokurowane przez protestantów. Był to symboliczny początek reformacji we Francji. Plakaty potępiające papieża i „jego robactwo” (kler), zatytułowane były: „Prawdziwe artykuły na temat przerażających, ogromnych i nie do zniesienia nadużyć mszy papieskiej, wymyślonej dokładnie przeciwnie do Świętej Wieczerzy naszego Pana”. Określały one mszę katolicką jako „tradycję absurdalną, nieopisaną gmatwaninę dzwonienia, wycia, śpiewania, ceremonii, świateł, okadzań,
– „Consilium de Emendanda Ecclesia” z 1537 r. Raport przedstawił głównie obraz nadużyć finansowych w Kościele. Za podstawową przyczynę zła uznano zasadę, że papież jest panem wszystkich beneficjów, a jego wola jest prawem absolutnym. W konsekwencji nadawano święcenia osobom zupełnie nieprzygotowanym, rezerwowano dochody z beneficjów na potrzeby osobiste konkretnych osób, a wiele beneficjów funkcjonowało jako dobra dziedziczne. W raporcie pisano także o stałym pogarszaniu dyscypliny moralnej kleru (zwłaszcza przez nagminne dyspensy). Napiętnowano przebywanie kurtyzan w pałacach
23
kardynalskich i wskazano na całkowitą demoralizację klasztorów, w szczególności męskich. W tym ostatnim przypadku autorzy nie widzieli innego rozwiązania jak zakaz przyjmowania nowych kandydatów i odczekanie, aż wymrze ówczesne całkowicie zdemoralizowane pokolenie mnichów… Papież wysłuchał raportu i pokiwał głową w zatroskaniu. Cóż mógł zrobić z tym on, który sam uczynił ze swojego wnuka kolekcjonera niezliczonych beneficjów? Raport miał charakter poufny, lecz po roku przedostał się do opinii publicznej, która tak mocno zainteresowała się tą publikacją, że Paweł IV w 1564 r. musiał umieścić owo dzieło papieskiej komisji na… indeksie ksiąg zakazanych. Kilka lat później zaczęło się wielkie reformowanie inkwizycji. Poprzez wyodrębnienie w Kurii „Sacra Congregatio Inquisitionis” powstała inkwizycja papieska, scentralizowana i okrutna, gorsza jeszcze od inkwizycji królewskiej spod znaku Torquemady. Nowe prześladowania w szczególności miały się skupić na reformacji, której strumień zalewał świat katolicki zewsząd, czasami niepostrzeżenie, na przykład poprzez kontakty handlowe. Pierwszym generalnym inkwizytorem Świętego Oficjum został bezwzględny kardynał Giovanni Pietro Carafa, późniejszy papież – Paweł IV. Głównym poligonem papieskiej inkwizycji zostały Włochy, gdzie skutecznie zniszczyła ona protestantyzm. Paweł III kontynuował średniowieczne sny o krucjacie na Turków i jeśli podejmował się mediacji pokojowych pomiędzy władcami europejskimi, to po to, aby wywołali oni jeszcze większą wojnę. W 1540 r. Państwo Kościelne stanęło jednak samo w obliczu konfliktu zbrojnego, który przeszedł do historii pod nazwą wojny solnej. Punktem zapalnym stała się Perugia. Od 1370 r. posiadała ona status wolnego miasta i nawet po wcieleniu do Państwa Kościelnego zachowała nieco autonomii (zwolnienie od podatków za sól – wówczas ważny surowiec do konserwacji pożywienia), ale od schyłku XV w. papieże starali się ją ograniczać. Kiedy po nieudanych zbiorach papież postanowił obciążyć Perugię podatkiem od soli, łamiąc tym samym wcześniejsze układy miasta z papiestwem, wybuchło przeciwko niemu powstanie. Pacyfikację miasta przeprowadził generał Pier Luigi. Po upadku insurekcji rozpoczął tam budowę monstrualnej Fortecy Pawłowej, której celem było, wedle słów Juliusza III, kolejnego papieża, „ostudzenie gorączki Perugian i usunięcie możliwości buntu przeciwko Stolicy Świętej”. Przez wieki forteca Rocca Paolina była jednym z ważniejszych symboli opresyjnego reżimu papieskiego, dlatego – po obaleniu w 1860 r. Państwa Kościelnego – została zburzona. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Kosmiczna terapia a jest wykorzystywany w nowoczesnych terapiach stanów uzależnień – głównie od alkoholu i narkotyków. Okazało się, że kontrola pracy mózgu obejmuje swoim działaniem dużo większy zakres funkcji psychiczno-fizjologicznych. Pod koniec lat 60. profesor B. Sterman – też związany z agencją NASA – udowodnił skuteczność metody biofeedback, która została wprowadzona do medycyny klinicznej
na samodoskonalenie się, owocujące normalizacją określonych funkcji psychofizjologicznych. Terapeuta zakłada trenowanemu na głowę kilka elektrod oraz dwie elektrody uszne. Elektrody przytwierdzone są żelem, który utrzymuje je na głowie oraz pełni funkcję przekaźnika. Zadaniem pacjenta jest dążenie do osiągnięcia jak najlepszych wyników gry, głównie za pomocą siły swojej woli. Komputer analizuje pracę mózgu, a interwały wysokiej aktywności sygnalizuje określonym dźwiękiem. Po każdej rundzie sumowana jest także liczba punktów zdobytych przez pacjenta. Terapeuta śledzi pracę jego fal mózgowych,
w coraz większym stopniu. Co więcej, trening umożliwia normalizację bardzo ważnych procesów życiowych związanych z układem neurologicznym oraz sercowym, wzmacnia nasz układ immunologiczny oraz opóźnia procesy starzenia się. Jeszcze nie tak dawno takie samodoskonalenie było tylko domeną mnichów tybetańskich i joginów, a ludzie zachodniej cywilizacji szukali mądrości Wschodu, medytując lub ćwicząc jogę. Obecnie postęp technologiczny sprawił, że podobne samodoskonalenie jest na wyciągnięcie ręki, i to bez kosztownych wyjazdów do Tybetu, Indii czy dżungli amazońskiej.
w USA, a następnie w Europie Zachodniej. Do Polski zawitała w 2001 roku i od tego czasu systematycznie rośnie liczba placówek zajmujących się tą metodą. Terapia ma formę zabawy, a nie jakiegoś morderczego i trudnego treningu, jednak w trakcie sesji może się pojawić zmęczenie. Pacjent siedzi w fotelu w wygodnej, wybranej przez siebie pozycji. Przed sobą ma monitor, na którego ekranie wyświetlane są gry komputerowe. Mają one na celu stymulowanie aktywności naszego mózgu, a ich przebieg jest zobrazowaniem owej aktywności fal mózgowych trenowanego. Chodzi o faktyczne poznanie i późniejsze rozpoznawanie przez pacjenta okresów wysokiej i niskiej aktywności. Dzięki temu można osiągnąć kontrolę i świadomą stymulację tych procesów. Jest to więc bez wątpienia sposób
prowadząc go do wzmacniania odruchów korzystnych kosztem redukcji stanów negatywnych. Eliminuje się w ten sposób fale niekorzystne, mogące być źródłem niepowodzeń życia codziennego oraz problemów zdrowotnych. Wyniki całej sesji zapisywane są w bazie danych pacjenta i omawiane każdorazowo po kolejnej sesji. Treningi powinny być prowadzone przynajmniej jeden raz w tygodniu (45–60 min), chociaż ich zintensyfikowanie przedkłada się na szybsze osiągnięcie efektów terapeutycznych. Można powiedzieć, że jest to wykorzystanie efektu biologicznego sprzężenia zwrotnego, za pomocą którego uczymy się zależności pomiędzy naszym ciałem, umysłem a jakością pracy mózgu. Samoświadomość czynności życiowych pozwala na lepsze ich kontrolowanie – tak, abyśmy wykorzystywali nasze możliwości
Terapia wymaga zazwyczaj kilkunastu lub kilkudziesięciu sesji, z których każda (około 50 minut) kosztuje 40–60 zł – w zależności od placówki terapeutycznej. Mniejsza ich liczba jest zalecana dla osób zdrowych, ale pragnących uzyskać kontrolę nad pracą fal mózgowych. Terapia dłuższa bywa konieczna w przypadku istniejących zaburzeń chorobowych, jednak przed jej rozpoczęciem należy przeprowadzić wstępne badanie diagnostyczne wraz z opisem i zaleceniami terapeutycznymi (100–240 zł). Koszt takiej terapii zamyka się w kwocie 500–1000 zł, a listę placówek zajmujących się taką terapią najłatwiej będzie nam znaleźć w internecie. Terapia znajduje zastosowanie zarówno w przypadku problemów ze stresem, jak i problemów zdrowotnych wynikających ze złego, destruktywnego stylu życia. Uporczywe migreny,
W odróżnieniu od większości terapii alternatywnych biofeedback nie ma korzeni w zamierzchłej przeszłości. Opracowany został przez fachowców z NASA, czyli Amerykańskiej Agencji Badań Kosmicznych. Już sama nazwa terapii jest tajemnicza i nawet jej tłumaczenie niewiele nam powie, ponieważ znaczy mniej więcej tyle, co „biologiczne sprzężenie zwrotne”. O co tu właściwie chodzi? Generalnie chodzi o nasz mózg. Kluczem do zrozumienia istoty biofeedbacku jest fakt, że pracujący mózg emituje fale charakterystyczne dla odpowiednich stanów emocjonalno-fizjologicznych. Nazwano je literami alfabetu greckiego. I tak fale gamma zaobserwowano podczas stresu, tremy, lęku i innych silnych emocji. Beta to fale emitowane przez mózg podczas naszego codziennego, rutynowego funkcjonowania. Alfa świadczą o twórczym i pozytywnym myśleniu oraz o stanie głębokiej relaksacji. Delta charakteryzują sen, zaś teta związane są z marzeniami sennymi oraz transem hipnotycznym. Historia metody biofeedback zaczęła się w 1958 roku, kiedy dr Joe Kamiya, japoński naukowiec pracujący na uniwersytecie w San Francisco nad systemowym sprzężeniem zwrotnym, stwierdził, że człowiek sam może kontrolować swoje fale alfa. Pierwsze eksperymenty pośrednio dotyczące tego zagadnienia miały miejsce już w latach 30. XX wieku, a były to badania rytmu fal alfa i beta dokonane przez Hansa Bergera. Uczony starał się udowodnić, że są one materialnym dowodem obecności czynności psychicznych człowieka. W 1931 roku wykazał redukcję ilości fal alfa u chorych z zespołem wzmożonego ciśnienia śródczaszkowego w następstwie urazu głowy. Wykazał też zmieniony obraz fal mózgowych u pacjentów z chorobą Alzheimera i stwardnieniem rozsianym oraz podkreślał ich brak u osób upośledzonych umysłowo, chorych na schizofrenię, melancholię i zespół maniakalno-depresyjny. Po odkryciu ww. zależności w latach 60. XX wieku zaczęto badać aktywność fal mózgowych alfa w powiązaniu ze stanem emocjonalnym i stanem świadomości. Wówczas celem naukowców było świadome osiągnięcie stanu pełnej relaksacji. Chodziło o takie wytrenowanie astronautów, aby przebywając w przestrzeni kosmicznej i pozostając pod olbrzymim stresem i w samotności, mogli bezbłędnie wykonywać swoje zadania. W następstwie badań powstał niejako ubocznie protokół Peniston & Kulkosky, który opisywał możliwości kontroli fal alfa,
nerwowość i brak skupienia, nerwice układu sercowego, trudności z zasypianiem, a nawet depresje – to wskazania dla przeprowadzenia opisywanej terapii. Niebagatelne są też problemy społeczno-bytowe związane z efektywnością pracy, jakością i szybkością uczenia się oraz opanowywania nowych umiejętności. Osoby zdrowe często korzystają z terapii w celu zoptymalizowania pracy swojego mózgu i rozwinięcia jego możliwości. Emisja poszczególnych fal mózgowych u takich osób mieści się w granicach normy, jednak ze względu na dużą aktywność życiową oraz ambitne cele często pracują oni w długo utrzymującym się stresie lub przemęczeniu. Bez wątpienia ma to przełożenie na kondycję mózgu, a trening (bo taka nazwa jest bardziej adekwatna do biofeedbacku) ma optymalnie wyregulować jego czynność bioelektryczną i pozwolić pacjentowi wykorzystywać go nawet w 30–40 proc. (u przeciętnego zjadacza chleba wskaźnik ten wynosi tylko 5–10 proc.). Ciekawostką związaną z takim treningiem jest stosowanie tej metody przez znanych sportowców. Otóż okazuje się, że na przykład sukcesy Adama Małysza w dużej części były zasługą stosowanej przez jego psychologa terapii biofeedback, o czym informował „Puls Medycyny”. „Metoda biofeedback to co prawda tylko jeden z elementów wchodzących w skład treningu Adama Małysza, ale jestem przekonany, że ma niezwykle istotny wpływ na jego sukcesy. Pozwala mu się wyciszyć i skupić przed skokami, a to bywa w sporcie decydujące” – uważa psycholog Małysza, dr Jan Blecharz z krakowskiej AWF. Lepszej rekomendacji chyba już być nie może. Ale tak naprawdę biofeedback to nie tylko metoda relaksacji – to także sposób na wspomaganie leczenia konkretnych chorób: astmy, zaburzenia krążenia, stanów lękowych, uzależnień, padaczki, problemów z pamięcią i innych podobnych zaburzeń. Równie szerokie zastosowanie ma w przypadku dzieci. Pomaga pozbyć się takich dolegliwości jak zaburzenia pamięci i koncentracji, nadpobudliwość psychoruchowa (ADHD), dysleksja, dysortografia, trema, reakcja stresowa oraz agresja. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Napastliwe ofiary W zakrystii małej cichej plebanii siedzi dobroduszny pleban. Nagle drzwi otwierają się z hukiem i do środka wpada rozwydrzona, sześcioletnia gówniara i zdejmuje majtki. Za nią wbiega pięcioletni szczyl i rozpina rozporek. Dobrodziej mdleje z przerażenia. Pewnie pomyśleliście sobie, że oto zwariowałem. Albo zalałem się w trupa, uśpiłem czujność Jonasza i alkoholicze delirium przelałem na stronę „Faktów i Mitów”? Za chwilę zobaczycie, że moje ewentualne wariactwo czy pijaństwo to jeszcze pół biedy. Byłoby nawet świetnie, ale to – niestety – wcale nie w moim łbie, tylko w mózgu jakiegoś chorego na starczą demencję cynika powstała taka jak na wstępie myśl. Mało że powstała, to jeszcze została wyartykułowana. Oto Federico Lombardi, rzecznik podróżującego po Meksyku w opancerzonej limuzynie Benedykta XVI, oświadczył w specjalnym komunikacie dla mediów (a więc była to przemyślana i uzgodniona wypowiedź), że papież nie spotka się z ofiarami księży pedofilów, bo te „ofiary są zbyt napastliwe”, a i „spotkania domagają się napastliwie”. Mało tego, w ich błagalnych prośbach o spotkanie z głową Kościoła „(…) była też pewna dwuznaczność; mówili, że chcą się spotkać z papieżem, ale nie chcieli słuchać go w głęboki sposób”. Innymi słowy, to ofiary pedofilów w sutannach były i są napastliwe (a nie napastowane), czyli mogło być na przykład tak samo jak na opisywanej „małej, cichej plebanii”. Co więcej, te niegdysiejsze wstrętne małe gówniary i nieletni szczyle dziś jako osoby dorosłe wystosowały do Papy bezczelny list. Czytamy w nim: „Odeszli
już, podobnie jak nasze nadzieje na prawdę i sprawiedliwość ze strony Kościoła, liczni dawni członkowie Legionu Chrystusa, którzy wraz z sygnatariuszami listu otwartego do poprzednika Waszej Świątobliwości Jana Pawła II od 1997 roku oczekiwali na odpowiedź, a nie na to, by zostali zlekceważeni i skarceni przez władze kościelne (…). Kto spośród
retoryczne: niestety, doskonale bowiem wiadomo – na przykład z ujawnionych w książce „Śluby milczenia” („FiM” 12/2012) dokumentów – kto pedofilię Maciela ukrywał przed rzymską kurią i światem. Był to otóż ówczesny prefekt Kongregacji Doktryny Wiary Joseph Ratzinger, zwany dziś Benedyktem. Pierwsze skargi i listy w tej sprawie dotarły na jego
procesu beatyfikacyjnego papieża Jana Pawła II – oznajmił. No proszę, „uroczysta deklaracja” i po sprawie. „Uroczysta deklaracja” jako dowód, że Wojtyła nie kłamał, nie mataczył, nie chronił zboczonych kumpli w sutannach. No więc ja też składam „uroczystą deklarację!”, że Jan Paweł II i za życia, i pośmiertnie ustami swojego
najbliższych współpracowników papieża Wojtyły i dlaczego mógł przyczynić się do chronienia Maciela?”. No nie! Nic dziwnego, że na podobną bezczelność Lombardi odpowiada, że „nie chcą papieża słuchać w głęboki sposób”. A może już mają dość owych „głębokich sposobów”, bo pamięć o nich każe im się budzić z krzykiem w środku nocy? Poza wszystkim ofiary pedofilii zadają w liście pytanie podwójnie
biurko już w roku 1996. Ale Lombardi w swoim kłamstwie zabrnął jeszcze dalej. W Meksyku oświadczył bowiem dodatkowo: „Stanowczo odrzucam stawiane papieżowi zarzuty braku reakcji na sygnały od ofiar założyciela Legionu Chrystusa, napływające do Watykanu. To odnosi się także do Jana Pawła II, który nie zdawał sobie sprawy z podwójnego życia i mrocznej strony Maciela. W tej sprawie złożono uroczystą deklarację podczas
następcy i jego rzecznika kłamał i kłamie. I to nie w byle jakiejś tam, ale w wyjątkowo obrzydliwej sprawie. W dniach, kiedy Benedykt zamknięty w pancernej limuzynie przed miłością bożego ludu przemierzał meksykańskie pustynie, ukazała się książka pt. „La Voluntad de no Saber” (Wola, by nie wiedzieć), a w niej fotokopie ponad 200 dokumentów z lat 1996–2005 – rozpaczliwych listów słanych do Watykanu przez ofiary pedofilii.
wieckość to ateizacja, Polska to Chrystus narodów – imprezy wielkopostne także są okazją do politycznego formowania katolików. „Zauważmy, że seriale tworzone nad Wisłą są wyprane z religijnych koneksji, zaś furorę robi serial, w którym ksiądz robi akurat to, co nie należy do istoty jego posługi” – tymi słowami proboszcz parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bielsku-Białej postanowił zmobilizować swoje owieczki do tłumnego udziału w drodze krzyżowej ulicami miasta. „Obserwujemy bowiem próby zamknięcia chrześcijan w kościele, a publiczną przestrzeń znów chcą niektórzy ideologowie uczynić przestrzenią świecką, tzn. ateistyczną. Przejawem tego jest dążność, by uroczyści państwowe były bez obecności duchownych, a religijne bez obecności przedstawicieli władz państwowych” – straszy proboszcz. W związku
Ś
25
Ze wspomnianej wcześniej książki „Śluby milczenia” wiadomo, że Wojtyła doskonale znał treść części z nich. Oczywiście większość ginęła w przepastnych biurkach Ratzingera i Stanisława Dziwisza (kolejna mroczna postać w pedofilskim skandalu), ale fakt, że JPII wiedział o molestowaniu dzieci przez Maciela, świadczą słowa jego samego. Na przykład te, że nie zdawał sobie sprawy z ogromu cierpienia. Temu, który ponoć przekazuje ziemianom wolę „Ducha Świętego”, zabrakło wyobraźni? Ale jak już sobie sprawę zdał, to zabrał meksykańskiego dewianta na pokład papieskiego samolotu. To była nagroda dla pedofila i wskazówka dla innych: mordy w kubeł, a jak będziecie grzeczni, to w kuble znajdzie się żarcie! Jak natomiast dalece posunięta jest arogancja obecnego papieża, niech świadczy fakt, że nie tylko odmówił spotkania z ofiarami księdza Marciala Maciela Degollada (ich liczbę szacuje się ostrożnie na 2–3 tysiące!!!), ale powiedział także stanowcze „nie”, gdy o audiencję poprosiły ofiary innych zboczeńców w sutannach. Tak było na przykład w Portugalii i we Francji. Nawet w rodzimych Niemczech. À propos swojej ojczyzny, to Ratzinger ma wypróbowane w tym względzie wzorce. Otóż podczas procesu norymberskiego wielkie i wstrząsające wrażenie na sędziach, prokuratorach i publiczności zrobiły zeznania świadków – ofiar obozów koncentracyjnych. Po pierwszym dniu ich przesłuchań Hermann Göring oświadczył, że relacje te nie mogą być brane pod uwagę, gdyż są „nieobiektywne i napastliwe”. NAPASTLIWE! Cóż, historia się powtarza, a jabłuszko nie tak daleko – jak widać – pada od jabłoni. W pierwszym dniu wizyty Benedykta w Meksyku tamtejsza gazeta „El Sol de Leon” zamieściła zdjęcie Papy rozmodlonego przed figurą Świętej Panienki. Podpis pod fotografią brzmiał: „Papież modli się o ochronę dzieci”. Przed sobą? MAREK SZENBORN
Seriale krzyżowania z tym parafianie powinni się święcie oburzyć na prezentowanie w polskiej telewizji seriali pozbawionych kościelnej misji i zamanifestować „poparcie dla prawa ludzi wierzących do wyrażania publicznie swoich uczuć religijnych”. Chodzi o ostentacyjne wyjście na ulice Bielska-Białej i uczestniczenie w drodze krzyżowej. Parafia pw. Wniebowzięcia NMP w Biłgoraju z okazji wielkiego postu uznała natomiast za swój patriotyczny obowiązek wystawić w konwencji drogi krzyżowej bogoojczyźniany spektakl pt. „Misterium naszej Ojczyzny”. „Każdy ma swoją Drogę Krzyżową. Polska droga zapisana jest w pamięci kamienia, w mogiłach na cmentarzach…” – brzmiało
jego motto. Akcja zaś w skrócie przedstawiała się następująco. Stacja pierwsza: „Miłość skazana na śmierć” – pod krzyżem przesłoniętym biało-czerwoną flagą młodzież składa godło polski. Stacja druga: „Ojczyzna cierpi” – pod krzyżem złożony zostaje łańcuch jako symbol zniewolenia. Stacja czwarta: „Ojczyzna jest jak matka” – młodzież wiesza na krzyżu czerwoną stułę. Stacja piąta: „Niejeden Szymon Cyrenajczyk naszej Ojczyzny” – dzieci przebrane za partyzantów przynoszą pod krzyż karabin i kwiatki. Stacja szósta: „Wspierając Ojczyznę” – pod krzyż zostaje przyniesione czerwone serce – symbol żołnierzy wyklętych. Stacja dziesiąta: „Ojczyzna wstydząca się” – młodzi ludzie składają pod krzyżem kartki
na mięso jako symbol wprowadzenia stanu wojennego. Stacja jedenasta: „Szczyt cierpienia”, czyli zamach na JPII – przy krzyżu zjawia się herb papieski. Stacja dwunasta: „Śmierć Chrystusa na krzyżu” – pod krzyż trafiają kajdanki mające przypominać zamordowanie ks. Popiełuszki. Stacja trzynasta: „Wolność” – uczniowie z biłgorajskiej podstawówki przed krzyżem ustawiają znicz i portret prymasa Wyszyńskiego. Stacja czternasta: „Cichy świadek historii” – przed krzyżem zostaje położony kamień – symbol mogiły. Niektórym zapewne bardzo brakowało efektów specjalnych w postaci smoleńskiej mgły, ale kto wie, może pojawi się w kolejnym odcinku serialu… AK
26
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Druga liga
Ameryka wycofuje się z Europy. Znaczenie Starego Kontynentu maleje w porównaniu z Chinami, Indiami, Brazylią i Rosją. Unia, niestety, rozpadła się realnie na Unię kilku prędkości. Polska jest w unijnej drugiej lidze i wisi na dobrej woli Niemców. Większość decyzji dotyczących Europy będzie jednak siłą rzeczy zapadała poza nami. Nasz kraj po dwudziestu latach transformacji nie dogonił ekonomicznie nawet Grecji. Zawdzięczamy to głównie drapieżnej wersji kapitalizmu, wersji rodem z Ameryki Łacińskiej. Wersji, którą trzeba jak najszybciej skorygować! Niestety, najgorsze jest to, że w kolejnych okresach budżetowych będziemy musieli ograniczyć korzystanie ze środków unijnych, bo nie będziemy mieli na wkład własny. Rozwój gospodarczy zmniejszy więc tempo. To są realne wyzwania, przed którymi stoi nasz kraj. Tymczasem w rządzie Tuska zasiadają amatorzy. Partyjni fachowcy od wszystkiego i niczego. Elity rozproszone i odstawione na boczny tor. W polityce gospodarczej mamy pokonać konkurencję. Kim? Pawlakiem?! Już widzę, jak blady strach padł na Chińczyków i Hindusów. Pawlak przeskoczy chiński mur oparty o karną mentalność i tradycję niemal tak starą jak Konfucjusz? O Witosa! Polakom wmówiono, że politycy wiedzą, jak dogonić świat. A oni nie wiedzą. Obecna władza
nie ma żadnego realnego planu skoku cywilizacyjnego naszego kraju. W obecnym tempie i z obecnymi liderami czeka nas kolejne 20 lat, po których być może wreszcie przeskoczymy Grecję. Takie są realia. Naszym szansom będzie szkodzić to, że świat zajmie się innymi sprawami niż Polska, Europa i nasze kompleksy. Dobra koniunktura międzynarodowa była dotąd naszym sojusznikiem, ale już nie jest. Mogą się więc pojawić przeszkody, na jakie nie jesteśmy przygotowani. Co więcej, nasza polityka jest chora, wręcz patologiczna, a to oznacza, że liczyć na to, iż ze strony polityków przyjdzie odnowa, to jak kiepski żart. A jednak nie pozostaje nam nic innego jak wierzyć, że to się może udać, gdyż już raz nam się udało z Konstytucją 3 Maja, Komisją Edukacji Narodowej i innymi naszymi wielkimi projektami – choćby z okrągłym stołem. Jest oczywiście jeden zasadniczy warunek: musimy zmienić tę władzę. Pocieszające jest też to, że jesteśmy w nieporównanie lepszej sytuacji niż ci, którzy pokonali komunizm. Dlatego musimy zerwać się jeszcze raz do zasadniczej zmiany naszego ustroju. Łatwo już było! Poza środowiskiem Ruchu nie widzę nikogo, kto by dziś mierzył w tę stronę. Ani PiS, ani PSL, ani SLD. I PO też nie! Polska polityka jest pozbawiona prawdziwych ambicji. Niestety! JANUSZ PALIKOT
Leszek -w wstańka Balcerowicz to polska odmiana wańki-wstańki. Odchodzi i wraca. Ostatnio, obciążony kasą za lobbing na rzecz OFE, podczas gdy głowa wciąż lekka, bo niezaprzątnięta troską o los Polski ani Polaków. Sinusoidalna historia politycznego życia Leszka Balcerowicza jest długa i zawiła. Odchodził z PZPR i z Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR, z zespołu doradców-ekonomistów przy premierze PRL, z rządów Mazowieckiego, Bieleckiego i Buzka, w których był wicepremierem oraz ministrem finansów, wreszcie z NBP, któremu prezesował w latach 2001–2007. Zazwyczaj odchodził z końcem kadencji i ku niekłamanej, choć nie zawsze okazywanej uciesze gremiów, w których się udzielał. Jest bowiem znany z narcyzmu, zadufania i lekceważenia innych, zwłaszcza podwładnych. Pewnie dla równowagi, dr hab. Leszek Balcerowicz z uporem przedstawia się jako profesor, którym nie jest, oraz geniusz i ekonomiczny cudotwórca, za którego jest uważany przez siebie i garstkę fanów. Topniejącą wraz ze zmniejszającymi się wpływami samozwańczego guru, mentora i jedynego sprawiedliwego wszystkich dotychczasowych Polsk. Tylko z powodów metrykalnych, z wyjątkiem Polski Piastów oraz I i II Rzeczypospolitej. Balcerowicz wracał, jak tylko się dało. Na przełomie 2010 i 2011 roku w obronie OFE, czyli tych, którzy mu dali. Kasę na działalność fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju. Utworzonej przezeń we wrześniu 2007 roku, by miał czym kierować. Do instytucji wspierających balcerowiczowską fundację należy m.in. grupa Generali wraz z powszechnym towarzystwem emerytalnym, kierującym OFE o tej samej nazwie, ING BŚK, właściciel powszechnego towarzystwa emerytalnego zarządzającego otwartym funduszem emerytalnym ING, oraz Santander, będący udziałowcem powszechnego towarzystwa emerytalnego AVIVA,
zarządzającego OFE AVIVA. Zbieżność interesów jest naturalnie zupełnie przypadkowa. Nawet więcej: złośliwie przypadkowa. Spór o OFE Balcerowicz przegrał. Z dniem 1 maja 2011 roku składka przekazywana przez ZUS do OFE została zmniejszona z 7,3 proc. do 2,3 proc. Wprawdzie w bliżej nieokreślonym czasie ma znowu wzrastać, by w 2017 roku osiągnąć 3,5 proc., ale wcale niekoniecznie musi się tak stać. Gdyby Balcerowicz miał choć odrobinę wstydu i honoru, po ubiegłorocznej obronie OFE już by się nie podniósł. Przecież doskonale wie, że te złodziejskie instytucje od początku swojego istnienia tylko obiecują przyszłym emerytom złote góry. W rzeczywistości przepuszczają ich pieniądze, świetnie przy tym zarabiając. Do 31 grudnia 2011 roku ZUS przekazał do OFE ponad 175 mld zł. W ciągu 13 lat swojej szkodliwej działalności OFE wypracowały dla klientów zysk mniejszy, niż mieliby z oszczędności trzymanych w jakimkolwiek banku. Równocześnie dla siebie zagarnęły ponad 22 mld zł. Za to tylko, że są i przepuszczają pieniądze ze składek. Porównanie zarobków menedżerów zarządzających OFE (ponad 40 tys. zł miesięcznie) z pierwszą wypłaconą emeryturą (23 złote 65 groszy) jest porażające. Powszechne Towarzystwa Emerytalne, które zarządzają OFE, nie wyciągnęły żadnej nauki z otrzymanej lekcji. Przeciwnie. Szaleją nadal. Tylko w 2011 roku z przekazanych im przez ZUS 15,1 mld zł, straciły 11,6 mld zł, choć ani w gospodarce, ani na giełdzie nie było tak źle. Równocześnie wzięły ponad 600 mln zł dywidendy dla swoich członków. Czyżby znowu coś przekazały na Forum Obywatelskiego Rozwoju? A może tylko obiecały? Chyba wystarczyło, bo dr hab. Leszek Balcerowicz wrócił. Tym razem jako piewca przyspieszenia i wręcz zaostrzenia proponowanej przez rząd Tuska reformy emerytalnej. Prezes FOR nawołuje, by wiek
emerytalny wydłużyć szybciej, zwłaszcza kobietom. Krytykuje emerytury częściowe. Przeciwników nazywa warchołami. Takie miłe wspomnienie gomułkowskiej terminologii. Z czasów, gdy stawiał pierwsze, polityczne kroki w PZPR. Naprawdę podwyższenie wieku przechodzenia na emeryturę do 67 lat ma służyć nie temu, by ludzie dłużej pracowali, ale by krócej pobierali emeryturę. Pseudoreformą najbardziej są zainteresowane właśnie OFE. I to w ich imieniu grzmi Balcerowicz. Na szczęście oszukańcze fundusze mogą zniknąć z polskiego rynku ubezpieczeń za sprawą naszej przynależności do Unii Europejskiej. Ich istnienie i funkcjonowanie narusza bowiem Dyrektywę 2004/39/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 21 kwietnia 2004 r. w sprawie rynków instrumentów finansowych. Zgodnie z art. 19 dyrektywy, przystępujący do prywatnych OFE powinni być szczegółowo poinformowani o ryzyku związanym z inwestowaniem ich składek, a nie – jak miało to miejsce w Polsce – mamieni przyszłymi, bardzo wysokimi emeryturami. Przede wszystkim zaś powinni mieć możliwość wyboru. Reforma Buzka milionom obywateli urodzonych po 1968 roku narzuciła obowiązek przystąpienia do OFE. Jeśli sami się nie określą, są dwa razy do roku przypisywani do któregoś z funduszy w drodze losowania. Kiedy Węgry zlikwidowały obowiązkową przynależność do swoich OFE, 97 proc. pracowników odeszło z nich wraz z kapitałem. W Polsce będzie podobnie. Tylko kiedy? Przyspieszenie tego procesu jest w gestii Komisji Europejskiej. Dlatego wysłałam do KE pytanie, kiedy i jakie środki zastosuje wobec rządu RP, aby przymusić Polskę do implementacji Dyrektywy 2004/39/WE. O odpowiedzi niezwłocznie poinformuję. Także dr. hab. Leszka Balcerowicza, aczkolwiek bez większej nadziei, że przestanie być lobbystą złych spraw. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Spotkanie z Januszem Palikotem W sobotę 31 marca br. o godzinie 14.00 na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, ul. Głogowska 14 (wejście główne – szklane), II piętro, hol wschodni, sala zielona, odbędzie się spotkanie mieszkańców Wielkopolski z Januszem Palikotem.
Zaproszenie na Forum Ruchu Młodych 1.04.2012 w budynku OSiR przy ul. Polnej 7a w Warszawie odbędzie się Forum Ruchu Młodych – młodzieżówki Ruchu Palikota. Temat forum to „MŁODA POLSKA” – hasło zaczerpnięte z manifestu młodego, warszawskiego aktywisty. Paneliści – Janusz Palikot, Dominik Taras i Michał Kabaciński – poprowadzą dyskusję, której uczestnikami będą przedstawiciele różnych środowisk lewicowych i centrowych. Ruch Młodych – Warszawa
Zapraszamy na spotkania w ramach akcji „Wywołajmy rząd do tablicy”, organizowanej wspólnie przez Ruch Palikota i posła Romana Kotlińskiego. 2 kwietnia (poniedziałek) – Łódź, ul. Zielona 15, godz. 15.30 3 kwietnia (środa) Łódź w plenerze – róg ul. Zgierskiej i Krótkiej, godz. 14.15 7 kwietnia (sobota) – park miejski (Stary Tuszyn), godz. 10.30
Zaproszenie na Marsz Ateistów i Agnostyków Działacze Ruchu Palikota, Ruchu Młodych i RACJI Polskiej Lewicy z Zielonej Góry zapraszają na I Zielonogórski Marsz Ateistów i Agnostyków. Jeśli też sprzeciwiasz się zależności państwo–Kościół, jeśli jesteś za usunięciem lekcji religii ze szkół, jeśli sprzeciwiasz się finansowaniu kościołów z państwowych pieniędzy, jeśli jesteś za świeckością państwa, w którym żyjesz – przyjdź i maszeruj z nami! Spotkajmy się pod Ratuszem 31 marca 2012 r. o godz. 14.00.
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
Dwie staruszki wychodzą z kina i spotykają trzecią. – Na czym byłyście? – pyta ta trzecia. – Hm... – zaczyna jedna – zaraz, bo zapomniałam... Pomóżcie mi... Co to jest, takie czerwone z łodygą i listkami? – Kwiat. – Jasne, kwiat. A taki kwiat z kolcami? – Róża. – O właśnie! Róża, na czym byłyśmy? ! ! ! Siedzi facet i słyszy jakieś tupanie za oknem... Patrzy, a tam ścieżka biegnie do lasu... KRZYŻÓWKA Krzyżówkę rozwiązujemy, wpisując po DWIE LITERY do każdej kratki Poziomo: 1) wszyscy się go boją, bo bywa złośliwy, 4) kłusować nie każdy na tym torze może, 8) nosi glany, przez punków niekochany, 9) gil (be)z dzioba, 11) szkielet górala, 13) Al jak czapka na złodzieju, 15) elektryka nie tyka?, 16) na co są nudy?, 17) w tej krainie Noteć płynie, 19) tu podziwiamy kunszt wiele razy, 20) ze szluga – do jedzenia, nie palenia, 21) portowe sprawozdanie, 23) rodzaj ogona przy zasłonach, 26) stówka za słówka, 29) sos, szczególnie wskazany do dań zapiekanych, 30) po nich nastała pora kalkulatora, 31) książę ciemności, co nigdy nie pości, 35) partyjka w operze, 36) na co z prawem jest haker?, 39) ma raka... za tatę, 41) bez sensu praca w to się obraca, 42) krzak ze sznurem, 44) większość w groszku, 45) mierzone na pudy, 46) tysiąc skręconych loków, 48) tata na dachu, 49) czas – angielski, nie nasz, 50) nogi, którym bliżej do klepiska niż podłogi, 52) bajerancki lek, 53) buty z Ameryki. Pionowo: 2) niby jest miękki, a włosy wyrywa, 3) jaki model renault wyłoni się z gonitw?, 5) stanie za zdanie, 6) najprostszy wyrób z metalu, 7) ryba z baraku, 10) sapiesz, gdy ją złapiesz, 12) fruwa tu i tam, świat swój pokazując nam, 14) relacjonuje na gorąco, 15) młode w stadzie, 16) bank bez okienek, 18) leża, wygodne chyba tylko dla zwierza, 20) elegant z nim się ubiera, 22) błędów powtarzanie, 24) śpiewające listki, 25) możesz ją wyłowić ze szlamu, 27) ilustracja, jedna z tych, 28) nim łatwo szyć dratwą, 32) córki Gai, przy których wszyscy byli mali, 33) spodnie na liny, 34) ustęp dla oskarżonego, 35) koleś w barku, 37) musi być w pogotowiu, 38) park dla lunatyków, 40) ma lustro w Mrągowie, 43) ukochana mistrza Jana, 45) wykręcane dla jaj, 47) nauka na chłopski rozum, 49) tu indiańskie życie kipi, 51) ty ten szczyt także masz – spójrz na twarz.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Mróz niejedno ma imię + 20°C – Jamajczycy zakładają swetry (jeśli je mogą znaleźć). + 15°C – Grecy włączają ogrzewanie (jeśli je mają). + 10°C – Amerykanie zaczynają się trząść z zimna. Rosjanie na daczach sadzą ogórki. + 5°C – Można zobaczyć swój oddech. Włoskie samochody odmawiają posłuszeństwa. Norwedzy idą się kąpać do jeziora. 0°C – W Ameryce zamarza woda. W Rosji woda gęstnieje. -5°C – Hiszpańskie samochody odmawiają posłuszeństwa. -10°C – Kot upiera się, że będzie spał z tobą w łóżku. Norwedzy zakładają swetry. -15°C – W Norwegii właściciele domów włączają ogrzewanie. Rosjanie ostatni raz w sezonie wyjeżdżają na dacze. -20°C – Amerykańskie samochody nie zapalają. -25°C – Niemieckie samochody nie zapalają. Jamajczycy wyginęli. -30°C – Władze podejmują temat bezdomnych. Kot śpi w twojej piżamie. -35°C – Zbyt zimno, żeby myśleć. Nie zapalają japońskie samochody. -40°C – Planujesz przez dwa tygodnie nie wychodzić z gorącej kąpieli. Szwedzkie samochody odmawiają posłuszeństwa. -42°C – W Europie nie funkcjonuje transport. Rosjanie jedzą lody na ulicy. -45°C – Wyginęli Grecy. Władze wreszcie zaczynają robić coś dla bezdomnych. -50°C – Powieki zamarzają w trakcie mrugania. Na Alasce zamykają lufcik podczas kąpieli. -60°C – Białe niedźwiedzie ruszają na południe. -70°C – Zamarza piekło. -73°C – Fińskie służby specjalne ewakuują Świętego Mikołaja z Laponii. Rosjanie zakładają uszanki. -80°C – Rosjanie nie zdejmują rękawic nawet przy nalewaniu wódki. -114°C – Zamarza spirytus etylowy. Rosjanie są wkurwieni. – Panie sierżancie, przed pięcioma dniami żona zniknęła mi z mieszkania. – Dlaczego dopiero dziś pan to zgłasza? – Nie wierzyłem szczęściu! ! ! ! – Co to jest – piecze, pierze i się kręci? – Koło Gospodyń Wiejskich!!! 2
1
5
4
2
14
13
12 18
17
21
6
9
8
7 11
3
15
16
19 1
25
20
22
24
23
26
10
27
28
29
30 4
34
31
36
35
39
3
33
32
40
37
41
44
42
45
46
47
6
49
50
38 43 48
51
5
53
52
Litery z pól ponumerowanych w prawym dolnym rogu utworzą rozwiązanie – odpowiedź szefa na u w a g ę p r a c o w n i k a : – P r o s z ę w y b a c z y ć , p a n i e k i e r o w n i k u , a l e w t y m m i e s i ą c u n i e dostałem premii.
1
2
3
4
5
6
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 11/2012: „Kobieta wymaga wszystkiego od jednego mężczyzny, a mężczyzna wymaga jednego od wszystkich kobiet”. Nagrody otrzymują: Emilia Sikora z Wisły, Józefa Pachoł z Legnicy, Stefania Wijaczka ze Starachowic. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska-Siek; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska, Ariel Kowalczyk – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE Sp. z o.o., Oddział Poligrafia, Drukarnia w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 52 zł za drugi kwartał 2012 r., cena 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., cena 48 zł za czwarty kwartał 2012 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 52 zł za drugi kwartał 2012 r., 52 zł za trzeci kwartał 2012 r., 48 zł za czwarty kwartał 2012 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-0020-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Rys. Tomasz Kapuściński
Coca-cola to jest to!
Nr 13 (630) 30 III – 5 IV 2012 r.
JAJA JAK BIRETY witnące drzewka i trawki to koszmar dla alergików. Katar, migreny, załzawione oczy… Drodzy uczuleniowcy, mogło być gorzej! ! Moja znajoma ma alergię na psie kupy. Właśnie cierpi katusze, bo śnieg odsłonił tony tego. Pechowcy uczuleni na słońce skazani są na cień i kremy z wysokim filtrem. Dożywotnio! Każdy kontakt z promieniami skutkuje swędzącą wysypką, mdłościami czy migreną. Trafiają się też alergie na mróz – swędząca skóra, opuchlizna, omdlenia, szok, a nawet śmierć. Tym chorym pozostają jedynie lekarstwa, które pomagają przetrwać zimę. ! Około 40 osób na świecie cierpi na tzw. zimną pokrzywkę. To alergia na zmiany temperatury. Kiedy nagle robi się za zimno lub za gorąco, chory doznaje szoku albo mdleje. Niebezpieczne mogą być kąpiele, jedzenie lodów, a nawet kropla deszczu. Ratunkiem jest noszona ze sobą strzykawka z adrenaliną. ! U kilku osób na świecie zdiagnozowano alergię skórną na wodę. Brytyjka Katie Dell po każdym kontakcie z H2O dostaje bolesnej wysypki. „Nie mogę nigdzie wychodzić przez dwie godziny po kąpieli, tak mnie boli” – opowiada kobieta.
K
CUDA-WIANKI
Zasmarkana wiosna Nawet byle mżawka nie pozwala na wyjście z domu. Ból sprawia też własny pot i łzy. Katie unika silnych wzruszeń. Musiała również zrezygnować z pracy jako nauczycielka tańca – za bardzo się pociła. ! Australijczyk Kaleb Bussenschutt jest uczulony na wszystkie pokarmy i napoje oprócz wody i jednego gatunku lemoniady. Zjedzenie czegokolwiek kończy się bólami brzucha i wymiotami. Kaleb – żeby przeżyć – 20 godz. dziennie spędza podłączony do kroplówki. ! Uczuleni na pole elekromagnetyczne nie mogą zbliżać się do telefonów komórkowych, komputerów, mikrofalówek i setek innych urządzeń, które tworzą tzw. współczesną cywilizację. Każdy kontakt z techniką sprawia, że takim alergikom
puchną powieki i – tradycyjnie – wyskakują krosty. Pozostaje życie „dzikusa”, nawet jeśli mieszkamy w wielkim mieście. ! Joanne Mackie urodziła syna. Już w czasie pierwszego karmienia noworodka na jej skórze pojawiły się swędzące bąble. Biopsja wykazała, że 28-latka cierpi na niezwykle rzadkie schorzenie – pemphigoid gestationis, czyli… alergię na własne dziecko. Choroba rozwinęła się w czasie ciąży. Kobieta musiała do minimum ograniczyć kontakty z synkiem, a jeśli coś przy nim robiła, to ubrana w specjalny kombinezon ochronny. Na szczęście po terapii dziecko przestało uczulać. Joanne matkuje na całego. ! Holenderscy naukowcy przebadali mężczyzn, którzy po każdym seksie popłakiwali (bynajmniej nie ze wzruszenia – po prostu oczy im łzawiły), dostawali gorączki, kataru i byli wykończeni, nawet jeśli stosunek trwał ćwierć minuty. Długo uważano, że taka reakcja organizmu ma podłoże psychiczne. To uczulenie na własną spermę – ustalili wreszcie medycy. Pomaga odczulanie. JC