Padają firmy, tysiące rodzin traci utrzymanie, wielcy okradają małych...
GDZIE PŁACA ZA PRACĘ?! INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
OD DZIŚ Y FELIETON
JANUSZA PALIKOTA Â Str. 26
http://www.faktyimity.pl
 Str. 11
Nr 23 (588) 16 CZERWCA 2011 r. Cena 4,20 zł (w tym 8% VAT)
Kości Jana i Wasyla ekshumowane w Katyniu i Strzałkowie bieleją w słońcu tak samo. Ten pierwszy został bestialsko zamordowany strzałem w tył głowy; drugi – jeniec w polskim obozie dla czerwonoarmistów – zginął… No właśnie: jak i dlaczego? Dopóki sami nie wypełnimy wstydliwych białych plam naszej historii, ktoś to ciągle będzie próbował robić za nas.
 Str. 14-15
 Str. 9
 Str. 8 ISSN 1509-460X
 Str. 7
2
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Do kościoła chodzi już tylko 41 procent Polaków, a wiernych systematycznie ubywa – zapłakał Episkopat. To efekt rosnącego braku przywiązania do religii – oceniają biskupi. Naszym zdaniem nie tyle „efekt braku przywiązania”, co odwiązywania się, czyli uwalniania z kajdan. Aresztowany Marek P. – esbek, konsultant Episkopatu i szara eminencja osławionej Komisji Majątkowej – wyszedł na wolność (za kaucją 1 mln zł) i zniknął… Kilka godzin przed tym, jak TVN wyemitowała w całości potwierdzający wcześniejsze doniesienia „FiM” materiał o jego przekrętach, które naraziły Skarb Państwa na setki milionów strat. Patrzcie państwo, cóż za zbieg okoliczności! Wyrzucili mnie ze stanowiska sekretarza Episkopatu bo za bardzo się wychylałem (…). Cały Episkopat jest upolityczniony – oświadczył Pieronek i dodał, że gdy usłyszał o pochówku Kaczyńskiego na Wawelu, to pomyślał, że ktoś sobie z niego jaja robi. Widać nawet biskupi mają przebłyski szczerości. Gdańsk da Głódziowi działkę 3300 mkw. za 1 procent jej wartości, czyli za 4,5 tys. zł. Arcybiskup dzięki temu powiększy teren jednej ze swoich rezydencji, a miasto uratuje park Oliwski, którego sporej części Sławoj Leszek zażądał. Aby załatwić sprawę ewentualnych dalszych żądań S.L.G., mamy pomysł, by kupić mu na pociechę jacht dalekomorski i oddać port w Gdyni. Jadwiga Gosiewska wysłała kolejny list do Baracka Obamy (na adres Białego Domu) z propozycją spotkania. Barack zmienił już cały terminarz na czerwiec i czeka na wyznaczenie konkretnego terminu. Podobno jego żona – Michelle – jest wściekła, bo doszło do niej, że są jakieś kompromitujące zdjęcia, które ukrytą komórką zrobił polski paparazzi Napieralzky. Czy jakoś tak… Musimy zbudować swoisty społeczny, obywatelski „kordon sanitarny” wokół PiS. To jedyny sposób, by powstrzymać szaleństwo i cynizm – zacytowała „FiM” Kluzikowa i… za szarganie niegasnącej (zwłaszcza w kontekście sondaży przedwyborczych) miłości synów i córek marnotrawnych do prezesa musi pożegnać się z PJN, a PJN najpewniej z bytem. Co zrobi prezes Poncyljusz? Stawiamy na dryfowanie w stronę Platformy. Ponieważ PO wciąż na szczycie, kto żyw i chce jeść, leci pod jej dach. Z tuskowcami do Sejmu ma startować Rosati. Nie, nie Weronika, tylko tatuś Dariusz. Nie ma pełnego szczęścia. Kolejne rewelacje ludzi, którzy nie dojedzą, nie dośpią, ale lustrować muszą. Oto lustrator Filip Gańczak donosi, że Daniel Passent był agentem SB o wyszukanym pseudonimie „Daniel” i donosił na Zygmunta Kałużyńskiego. Z kolei Kałużyński… miał pseudo „Literat” i donosił na Passenta. W wolnych chwilach obaj panowie donosili na żonę Passenta Agnieszkę Osiecką, która to Agnieszka nie donosiła… pierwszego dziecka, a dopiero drugie, o imieniu Agata. A ta Agata… I tak to się toczy. W wielkiej tajemnicy odbył się ślub Zbigniewa Ziobry z Patrycją Kotecką. To ta pani z TV, co to z ręką na sercu i łzami w oczach zapewniała dziennikarzy, że z byłym ministrem sprawiedliwości nic ją nie łączy. Jeśli tak, to z kim jest w zaawansowanej ciąży? Chyba nie z prawym katolikiem Ziobrą?! W Poznaniu odbył się wielki i uroczysty zjazd 33 szkół noszących imię błogosławionego Jana Pawła II. 33 szkoły… z całej Polski? Skądże! Tylko z Poznania i najbliższych okolic, bo to była impreza lokalna! Gdyby była krajowa, to… może lepiej zrobić zjazd szkół nienoszących imienia Papy? Wyjdzie kameralniej i znacznie taniej. Ulicami Radomia przejechał papamobil. Taki sam, jak ten, którym papa podróżował przez miasto w roku 1979. Ale nie ten sam, bo to kopia „relikwii”. Autentyk uległ zniszczeniu. Czekamy na wyeksponowanie repliki schabowego z kapustą, którym raczył się JPII. Kopii, bo autentyk został spożyty. Mirosław B., proboszcz ze wsi Bojano koło Gdyni, którego wytropiliśmy i postawiliśmy przed sądem, dostał za upijanie i molestowanie dziecka na plebanii 1 rok i 4 miesiące więzienia… w zawieszeniu. Ot, i wyszła cała durnota Strauss-Kahna. Szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego nie wiedział, że jak się molestuje, to trzeba być księdzem, a nie szefem MFW, i lepiej w Polsce, a nie w USA, i koniecznie małą dziewczynkę, a nie pokojówkę. Nie ma wątpliwości: to Giotto namalował całun turyński i na nim się podpisał – oświadczył Luciano Buso, wybitny włoski specjalista. Po tej informacji wstrętni antyklerykałowie rozpoczęli na forach rechot, że wyszło na ich: całun to ordynarna podróba. Apage, prześmiewcy! Całun to oryginał… Giotta. Amerykański serwis „Nine MSN” doniósł, że na Marsie sfotografowano pokaźny obiekt, który na pewno (?) nie jest dziełem natury. Można to samemu zobaczyć, wpisując w Google Earth tryb „Mars” i współrzędne: 71 49'19.73"N 29 33'06.53"W. Faktycznie – robi wrażenie, jednak przekonani jesteśmy, że gdzieś z boku jest tabliczka z napisem „Made in China”. No chyba, że to kościół katolicki. Wtedy „Made in Poland”. A na koniec dowód na to, że warto czytać „FiM”. Dużo zamieszania robi w ostatnich dniach wiadomość (m.in. na 1 stronie „Angory”), że policja bezprawnie wystawia mandaty za nadmierną prędkość, ponieważ radary, z których korzysta, nie mają aktualnych atestów. My pisaliśmy o tym 6 i pół roku temu („FiM” 45/2004).
Żegnaj, Kozo! N
a łódzkim cmentarzu, zwanym „Manią”, codziennie jest dużo ludzi. W tygodniu grzebią, w niedziele i święta odwiedzają. Pytam jakiegoś grobowego – ile osób może tu być pochowanych? Twierdzi, że jakieś pół miliona. Jeśli to prawda, to akurat tyle, ilu mieszkańców liczy cała Łódź. Dwie społeczności różnią się tylko wielkością „mieszkań”. I czasem. Wokół prowizorycznej wiaty, która ma zastępować remontowaną kaplicę, gęstnieje tłum. Staję z tyłu, bo poza najbliższą rodziną nie znam tu prawie nikogo. Nie zdążyłem poznać. Stoimy razem w majowym słońcu. Jeszcze 10–20 minut temu każdy z nas robił co innego i myślał o czym innym. Teraz myślimy wspólnie o Kimś jednym, jedynym, niepowtarzalnym. Ksiądz spóźnia się dobre 20 minut. Pewnie przyjechał z innego cmentarza. Ilu dziś ludzi pochował? Ja jako łódzki wikariusz chowałem 3, 4 osoby dziennie. Ten sam rytuał, ewangelia, podobne pożegnanie. Rutyna. Ale ja, choć mówiłem androny zalecone przez Kościół, dbałem przynajmniej o to, by mnie słyszano. Teraz jakieś dwie setki ludzi nie słyszą kompletnie nic; biednego Kościoła nie stać na mikrofon. Szkoda, gdyż po księdzu przemawiają bliscy zmarłej, wspominają ją, dziękują za razem przeżyte chwile. Ksiądz chce chyba nadrobić opóźnienie. Szybko formuje się kondukt, jakiś przypadkowy pracownik zakładu pogrzebowego chwyta urnę. Idąc alejkami, mijamy setki grobów. Przelatuję wzrokiem lata życia: 67, 89, 82, 54, 21, 42… Różny wiek, różna płeć, różny status – zupełnie jak na typowym łódzkim osiedlu. Dochodzimy do nagrobka z wykopaną na urnę dziurą. Ksiądz śpiewa „Salve Regina” – prośbę do Żydówki Marii, aby wybawiła zmarłą od śmierci wiecznej. Nad grobem starzy, ledwie żywi z żałości rodzice, mąż, 24-letni syn, 12-letnia córka i 6-letni, najmłodszy synek Filipek, który siedzi z umorusaną od czekolady buzią na kolanach dziadka i zupełnie nie rozumie, co się dzieje. Najstarszy, Maciek, powie mi po dwóch tygodniach po trosze z satysfakcją, ale bardziej z niemym wyrzutem: ja ją miałem zawsze, kiedy jej potrzebowałem, a oni? Kto im zastąpi mamę? Rzeczywiście, pośpieszyłaś się, moja Przyjaciółko. 44 lata – mój rocznik, mój charakter... My, Kozy, nie powinniśmy się tak szybko poddawać! Ziemia przysypuje urnę, kwiaty tworzą wielobarwne wzgórze, płacze cichną, ludzie się powoli rozchodzą. Na Mani zostaje sama Kasia. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. W tym przypadku brzmi to jak obelga albo kiepski żart. Ona była i pozostanie niezastąpiona. Katarzyna Podgórska. Matka, córka, siostra, żona – zmarła 22 maja. Jej ulubiony miesiąc okazał się dla niej tragiczny. Poznaliśmy się ponad pół roku temu, kiedy szukałem architekta, który zaprojektuje wnętrza ośrodka dydaktyczno-wypoczynkowego „FiM” pod Gostyninem. Jestem
ostrożny w doborze ludzi, ale już po pierwszej rozmowie wiedziałem, że to będzie Ona. Zresztą sama mi to powiedziała: „Wiem, że pan wybierze mnie, bo widziałam projekt i ja to zrobię najlepiej”. Miała też projektować zieleń wokół budynków, na co się najbardziej cieszyła. Po miesiącu mianowałem ją inwestorem zastępczym. Od początku między nami nawiązała się niewidzialna nić, braterstwo dusz. Pomiędzy kobietą i mężczyzną. Bez żadnych podtekstów. Mówiliśmy sobie o wszystkim, razem rozwiązywaliśmy problemy na budowie i – w drodze z budowy – te najskrytsze, najbardziej osobiste. To, że się poznaliśmy, było dla nas oczywiste, przeznaczone. Pokochałem ją jak siostrę, najlepszą kumpelę i przyjaciółkę. Ale ją kochało się nie tylko za to, że była, ale głównie za to, jaka była. Ona sobie zapracowywała na miłość i uznanie. Niezwykle energiczna i operatywna, szybko zdominowała całą budowę i wszelkie branże, wybierała firmy, materiały, negocjowała ceny; pracowała od świtu do nocy. A jakimś cudem znajdowała jeszcze czas na wykańczanie własnego domu, bawienie się z dziećmi, pomaganie rodzicom i zupełnie obcym osobom. Czas dla siebie i jedyny relaks miała w ogrodzie, przy swoim skalniaku. Wielu mówiło o niej „człowiek orkiestra”, bo odnajdywała się w każdej sytuacji i pracy. Nigdy się nie poddawała. Wszystko biorę na klatę – mówiła. I tak naprawdę było. Często cytowała swoją ulubioną książkę – „Alchemika” Paulo Coelho. Na przykład: „Najciemniej jest tuż przed wschodem słońca”. Ale w ten sposób pocieszała innych, nie siebie. O sobie mówiła: – Ja to jestem Koza (oboje według chińskiego horoskopu byliśmy Kozami). – No cześć, Kozo! – witała mnie co rano telefonem. W młodości malowała piękne obrazy. – Będę na starość malować twoje jezioro, bo teraz nie mam czasu – obiecała mi, a ja jej wtedy odpowiedziałem: – Ty? Ty to chyba nigdy nie będziesz stara… Ostatni dzień spędziła na najwyższych obrotach, jak zawsze. Biegała po budowie, jeździła samochodem, załatwiała, rozmawiała… Przyjechała wieczorem, aby zdać mi relację. – Jesteś padnięta, kobieto. Jedź do domu, jutro pogadamy – wygoniłem ją z biura. Po raz pierwszy nie oponowała. W domu jeszcze nagadała się z dzieciakami, sprzątnęła, poszła na swój skalniak, coś przepieliła. O godzinie 2 w nocy mąż znalazł ją nieprzytomną pod prysznicem. Pękł jej wielki tętniak, o którym wiedziała, ale nikomu nie mówiła. Rozległy wylew zalał prawie cały mózg. Po tygodniu leżenia w śpiączce zmarła w szpitalu. Żyła krótko, ale niezwykle intensywnie; ścigała się z czasem i udało się jej zrobić bardzo wiele dobrego, trwałego, pięknego. Zdobyła serca przyjaciół, którzy tłumnie żegnali ją na pogrzebie. Nigdy o Tobie nie zapomnimy. Żegnaj, Kozo! JONASZ
Drodzy Czytelnicy. Według wstępnych ustaleń, w piątek 10 czerwca o godz. 13.00 odbędzie się konferencja prasowa z udziałem Teresy Jakubowskiej – przewodniczącej RACJI PL, Janusza Palikota oraz moim. Zainteresowanych odsyłam do programów informacyjnych. Postaramy się też nadać relację „na żywo” w Radiu „FiM”. Tematem spotkania będzie współpraca partii RACJA, Ruchu Palikota oraz naszego tygodnika w zakresie świeckości państwa. Przedstawimy też konkretne wspólne plany związane z najbliższymi wyborami parlamentarnymi. Więcej o tym za tydzień.
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
GORĄCE TEMATY
Antek na wojennej ścieżce Wcielając się w rolę prokuratora, Macierewicz dyktował Szczygle, co robić w sprawie Nangar Khel… Sąd wojskowy uniewinnił siedmiu żołnierzy oskarżonych o popełnienie 16 sierpnia 2007 r. w Afganistanie zbrodni wojennej polegającej na ostrzelaniu z broni maszynowej i moździerza wioski Nangar Khel, czego następstwem była śmierć osób cywilnych (6 zginęło na miejscu, 2 zmarły w szpitalu). Wyrok jest nieprawomocny – w jego ustnym uzasadnieniu sędzia płk Mirosław Jaroszewski podkreślił, że prokuratura nie zgromadziła przekonujących dowodów winy, więc wszelkie wątpliwości należało rozstrzygnąć na korzyść oskarżonych. Po zakończeniu procesu pojawiły się pytania, kto i dlaczego rozpętał tę aferę. Przyjrzyjmy się chronologii kilku wydarzeń z drugiej połowy roku 2007.
M
~ 16 sierpnia – armia oficjalnie poinformowała o dokonanym pod Nangar Khel ataku na polski patrol oraz uszkodzeniu transportera Rosomak. Wiedza o ofiarach była wówczas dostępna tylko kierownictwu MON i wąskiemu gronu wtajemniczonych. ~ 19 sierpnia – działający w składzie polskiego kontyngentu w Afganistanie prokurator płk Dariusz Raczkiewicz wszczął śledztwo w sprawie „nieostrożnego użycia broni” i przesłuchał żołnierzy. ~ 20 sierpnia – minister obrony Aleksander Szczygło wezwał do siebie generałów – Waldemara Skrzypczaka (dowódca Wojsk Lądowych) oraz Bronisława Kwiatkowskiego (dowódca operacyjny Sił
yli się każdy, kto sądzi, że głównym zadaniem celnika jest tropienie kontrabandy. Otóż celnik ma przede wszystkim wiedzieć, jak się zachować podczas mszy. Jak nie zhańbić formacji „w czasie indywidualnych wystąpień służbowych, a także podczas grupowego uczestniczenia w uroczystościach organizowanych z okazji świąt państwowych, resortowych i patriotyczno-religijnych”, dowie się z ceremoniału zaaprobowanego przez podsekretarza stanu Jacka Kapicę. Każdy, kto ma wątpliwość, czy swoim zachowaniem nie uwłacza celniczemu mundurowi, może sobie tam zajrzeć i wyczytać między innymi, że jeśli zdarzy mu się podróżować środkami komunikacji publicznej w mundurze, „może w przedziale, na korytarzu wagonu kolejowego, w autobusie zdjąć nakrycie głowy, a w środkach komunikacji dalekobieżnej, również płaszcz, kurtkę i krawat. Przed wyjściem z wagonu ubiera się zgodnie z obowiązującymi przepisami”. Jakiż to jednak byłby ceremoniał, gdyby nie regulował relacji z przedstawicielami panującego nam wciąż Kościoła. I tak: ~ Funkcjonariusz, zwracając się do kapelanów, „używa form tytulatury religijno-kościelnej z dodaniem nazwy stopnia wojskowego, np.: »księże kapelanie«, »księże pułkowniku«, »księże biskupie«, »księże biskupie generale«”.
Zbrojnych) – i poprosił o zreferowanie militarnych aspektów incydentu. W trakcie tej rozmowy do gabinetu wszedł niezapowiedziany Antoni Macierewicz, szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Był bardzo podekscytowany. Podał Szczygle zapieczętowaną szarą kopertę i czekał, aż otworzy i przeczyta. Ministrowi wyraźnie zrzedła mina. Szybko pożegnał generałów i wyszedł, a Macierewicz został. W kopercie był meldunek o tym, co się działo przed wyjazdem z bazy Wazi Khwa plutonu szturmowego, który miał ochraniać ewakuację zniszczonego Rosomaka. W Nangar Khel „(…) życie toczyło się normalnym rytmem (…). Należy zaznaczyć, że od momentu przyjazdu na miejsce zdarzenia pojazdu dowódcy pierwszego plutonu, do rozpoczęcia ostrzału z moździerza i WKM (wielkokalibrowy karabin maszynowy – dop. red.), żaden z naszych obserwatorów nie meldował o jakichkolwiek
ruchach przeciwnika. Nie słyszano również żadnych strzałów poza strzelaniem z WKM”. Macierewicz nie wiedział lub celowo przemilczał fakt, że pluton miał też za zadanie zniszczyć kryjówki talibów, ale wcielając się w rolę prokuratora nalegał, żeby Szczygło „zintensyfikował czynności dochodzeniowo-śledcze”, bowiem żołnierze coś kręcą („podają kilka wykluczających się wzajemnie wersji wydarzeń”). Pilnie oddzielił też dowodzących plutonem por. Bywalca i chor. Osieckiego od podwładnych, przenosząc tych dwóch do innych baz „z uwagi na istnienie uzasadnionego podejrzenia matactwa”. Szef SKW fałszował rzeczywistość, twierdząc, że „dotychczas nie dotarł na miejsce zdarzenia prokurator wojskowy”. Po latach wyszło na jaw, że meldunek opierał się m.in. na podsłuchanych przez SKW rozmowach toczonych w… latrynie. ~ 22 sierpnia – MON przyznał, że „w wyniku wymiany ognia pomiędzy terrorystami a naszymi żołnierzami doszło do ofiar wśród ludności cywilnej”. Nazajutrz Szczygło w specjalnym osobistym oświadczeniu napisał: „(…) sprowokowana przez talibów walka, w której poszkodowane zostały osoby cywilne, jest dokładnie wyjaśniana”. ~ 11 września – szef MON przybył do Afganistanu. Odwiedził Wazi Khwa, a jednym z zaledwie sześciu żołnierzy odznaczonych wówczas przez niego „za zasługi dla obronności kraju” był Osiecki – ten sam, którego Macierewicz wskazywał jako niebezpiecznego krętacza. ~ 20 września – specjalna komisja powołana przez dowództwo sił sojuszniczych zamyka śledztwo w sprawie Nangar Khel. Uznaje, że był to wypadek przy pracy.
3
~ 13 listopada – komandosi z formacji specjalnych Żandarmerii Wojskowej wdarli się do mieszkań siedmiu żołnierzy z bielskiej brygady. Wszyscy zostali aresztowani. ~ 16 listopada – tego dnia Donald Tusk zluzował Jarosława Kaczyńskiego, a minister Bogdan Klich przejmował od Szczygły resort obrony narodowej. Macierewicz (był już wówczas tylko sekretarzem stanu MON odpowiedzialnym za specsłużby) usilnie starał się odlecieć wraz z grupą najbliższych współpracowników do Afganistanu z wizytą „dawno, aczkolwiek w pewnej konfidencji zaplanowaną” (tak ją określił Szczygło). Próbował przyspieszyć start samolotu, ale nic nie wskórał, bowiem żandarmeria zdążyła doręczyć mu akt odwołania ze stanowiska. „Planowana przeze mnie podróż była po prostu dla polskich sił zbrojnych niezbędna. Powstrzymanie tego w ostatnim momencie wygląda jak jakaś interwencja typu zemsty” – łkał Macierewicz w Radiu Maryja zaraz po cofnięciu z lotniska. Co z tego zestawienia wynika? – Przed wyborami do Sejmu sprawy praktycznie już nie było, choć Macierewicz węszył spisek, a rezydujący w Afganistanie jego kontrwywiadowcy ppłk A.D. i mjr R.J. starali się ukręcić z gówna bat, żeby przypodobać się szefowi. Nikt wszakże nie traktował jego urojeń poważnie i dopiero gdy PiS przerżnął, posłuszna jeszcze poprzedniej ekipie prokuratura ruszyła z kopyta. Chodziło o podrzucenie politycznej świni nowemu rządowi (spektakularne aresztowania faktycznie wywołały niebezpieczny ferment w armii) oraz wymuszenie dymisji kilku znienawidzonych przez SKW dowódców – tłumaczy wysoki rangą oficer Sztabu Generalnego. ANNA TARCZYŃSKA
Celnik przy ołtarzu ~ Na koniec ślubowania „do mikrofonu umieszczonego w centralnym miejscu uroczystości podchodzi kapelan, który wypowiada tekst np. następującej treści: »Niech Bóg dopomoże wam dochować ślubowania. Błogosław Boże tym, którzy złożyli ślubowanie. Niech spełnią pokładane w nich nadzieje. Niech służą nienagannie ojczyźnie i strzegą dobrego imienia Służby Celnej. Amen«”. A po słowie kapelana „ślubujący kładą prawą rękę na sercu i wypowiadają słowa: »Tak mi dopomóż Bóg«”. I jak tu się wyłamać? Autorzy ceremoniału zauważają, że „msza święta dla wspólnoty Kościoła rzymskokatolickiego jest najważniejszym wydarzeniem i najświętszą czynnością”. To oznacza, że nie mogą przełożonemu odmówić. A zanim do kościoła trafią, muszą wykuć na blachę następujące zasady: ~ Podczas uroczystości, jeżeli to możliwe, zajmują miejsca siedzące, a kiedy wierni klęczą – przyjmują postawę zasadniczą. Szeregowi funkcjonariusze oraz członkowie orkiestry nie mogą zapomnieć o zdjęciu czapki. Ta zasada nie dotyczy kompanii honorowej oraz pocztu sztandarowego.
~ Czynności liturgiczne, to znaczy obowiązki ministrantów, funkcjonariusze wykonują w umundurowaniu bez nakrycia głowy, przy czym „funkcjonariuszy wytypowanych do posługi liturgicznej nie należy wyznaczać do zbierania ofiary podczas mszy świętej”. ~ Kompania honorowa lokuje się w kolumnie na wprost ołtarza lub w szyku rozwiniętym, w lewej nawie. „Gdy kompania honorowa (pododdział honorowy) zajmuje wyznaczone miejsce, na komendę dowódcy pododdziału poczet sztandarowy występuje z szyku, podchodzi do ołtarza, po zatrzymaniu oddaje honory i następnie zajmuje miejsce z jego lewej strony (patrząc od ołtarza)”. Czas pojawienia się kompanii honorowej też jest ściśle określony: „Na 5 minut przed rozpoczęciem mszy świętej, trębacz gra sygnał »baczność«; dowódca kompanii honorowej wprowadza pododdział na miejsce celebry; po wprowadzeniu kompanii honorowej trębacz gra sygnał »spocznij«; po przybyciu kapłana i asysty liturgicznej do ołtarza ceremoniarz lub inna osoba prosi o wprowadzenie sztandaru”.
Na koniec wigilia i „jajeczko”. „Na uroczystości te zaprasza się przełożonych, byłych funkcjonariuszy i pracowników oraz kapelanów. Odbywają się one na kilka dni przed świętami, uwzględniając wymogi przepisów religijnych, szczególnie dotyczące liturgicznego okresu Wielkiego Postu, gdzie święto poprzedza Triduum Paschalne niosące ze sobą ograniczenia w organizowaniu różnego rodzaju spotkań”. Jak widać, publiczną SC obowiązuje kalendarz liturgiczny. Jak ma wyglądać taka wigilia? Kiedy zejdą się już wszyscy uczestnicy, a dyrektor jednostki organizacyjnej SC zajmie swoje miejsce, jest czas na odśpiewanie kolędy. A później jeszcze na „odczytanie Ewangelii i modlitwy wiernych (wyznaczona osoba odczytuje tekst z Ewangelii, a następnie modlitwę wiernych); błogosławieństwo opłatków (kapelani różnych wyznań odmawiają modlitwy); złożenie życzeń (uczestnicy spotkania składają sobie wzajemnie życzenia i dzielą się opłatkiem)”. Co ma zrobić agnostyk czy ateista? No, może na przykład zwolnić się z pracy. JULIA STACHURSKA
4
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Kobieta pracująca Kobieca zaradność niejedno ma imię. Jak nie główką, to dupką, a i tak wyjdzie na swoje. Obserwatorzy rodzimego rynku powtarzają: w Polsce nie opłaca się studiować. Pracę, i to nieźle płatną, łatwiej znaleźć po zawodówce – na topie są budowlańcy, ślusarze i operatorzy różnych widłowych wózków. Liczba bezrobotnych z wyższym wykształceniem z roku na rok rośnie. Co nie zmienia faktu, że maturzyści traktują studia jako przepustkę do lepszego życia. Żywym dowodem na to, że tzw. łeb na karku i smykałka do interesów na więcej się zdają niż dyplomy, jest historia Iwony Koziatek, jednej z najbogatszych Polek (obecnie mieszkanka Szwecji), która bryluje w naszych mediach i opowiada, co zrobić, żeby się dorobić. Pani Iwona urodziła się pół wieku temu w zapyziałym Przasnyszu. Od dziecka powtarzała, że kiedyś będzie bogata i zamieszka w pałacu. Jako 6-latka handlowała pietruszką z domowego ogródka i w ten sposób zarobiła pierwsze pieniądze. Kiedy miała już 13 lat, podczas wycieczki do ZSRR kupiła złote obrączki i pierścionki, które sprzedała w Polsce. Przez kilka następnych lat utrzymywała się z handlu, kursując między dwoma krajami.
C
Młodość poświęciła zdobywaniu kontaktów i nauce języków obcych. Zaraz po maturze popłynęła do Szwecji. Zaczęła m.in. od rozsyłania po świecie szwedzkich „świerszczyków”. W wieku 26 lat była już milionerką. To, co zarabiała, inwestowała w nieruchomości. Obecnie jej majątek (jest właścicielką 850 mieszkań i XVIII-wiecznego zamku ze 100 ha terenu) wyceniany jest na grubo ponad miliard koron (około pół miliarda zł). Ku uciesze feministek, pani Iwona zapewnia, że wszystko zawdzięcza wyłącznie sobie – po pierwszym rozwodzie poprzysięgła, że nigdy nie będzie zależna od mężczyzny.
o takiego jest we władzy, że dla jej sprawowania ludzie gotowi są od świtu do zmierzchu nurzać się w gnojówce? Cokolwiek to jest, to powinno się używania tego narkotyku zabronić. Robi dziury w mózgu! Kilka dni temu zdumiała mnie się wypowiedź premiera Tuska o zapłodnieniu in vitro. Pan premier – wbrew wcześniejszym deklaracjom – powiedział, że nie stać nas na finansowanie tej procedury, bo jest strasznie droga. Podobno trzeba by wydać na nią rocznie „setki milionów, a może nawet miliardy złotych”. Dziwnie jakoś to in vitro podrożało. Dwa lata temu lubiana i ceniona przez premiera minister Kopacz wyceniała te koszty na około 100 milionów złotych. To aż taką mamy teraz inflację? 1000 procent w dwa lata?! A tak poważnie to czuję się potraktowany przez premiera trochę jak głupi Jaś, któremu każdy kit można wcisnąć. Wiadomo, że 100 milionów zł, które stanowią zapewne realny koszt refundacji tej procedury, to nie jest żaden kłopot dla budżetu. Wielokrotnie więcej wydajemy co roku na ostrzeliwanie Afgańczyków prawami człowieka i demokracją. Piętnaście razy więcej niż wydalibyśmy na in vitro, wydajemy na zatruwanie urodzonych już dzieci lekcjami religii. Ponoć nowe dzieci w wielkiej liczbie są nam koniecznie niezbędne dla uratowania kraju przed katastrofą demograficzną, o czym słyszymy nieustannie z reklam nadawanych przez rząd za nasze pieniądze. I w tej sytuacji dla rodzin, które naprawdę bardzo chcą mieć dzieci, nie ma kasy na in vitro? Mamy w to uwierzyć?
Wróćmy na rodzime podwórko. Opublikowano wyniki badań socjologa prof. Jacka Kurzępy na temat tzw. uniwersytucji. To nowe słowo określa coraz modniejsze zjawisko – prostytuujących się studentów. Według analiz profesora – który sam był zaskoczony skalą zjawiska – aż 1/5 polskich żaków dorabia w seksbiznesie. Uniwersytutki to najczęściej studentki tzw. kierunków nieprzyszłościowych – pedagogiki i różnych filologii. A sam fakt studiowania, który świadczy o jako takiej ogładzie, to dodatkowy atut – okazuje się, że mężczyźni chcą w przerwach porozmawiać. Najrzadziej prostytuują się studentki prawa oraz medycyny. „To jedyna pozytywna informacja wynikająca z badań. To przyszli przedstawiciele zawodów wymagających przestrzegania pewnych zasad” – komentuje profesor. Zjawisko uniwersytucji dotyczy też chłopaków – najczęściej studentów AWF-u. Oni rzadziej są kochankami – specjalizują się raczej w erotycznych tańcach lub... sprzątaniu – w samej bieliźnie – domów starszych pań. Coś na pociechę: zdaniem seksuologów, studiujące i zakamuflowane prostytutki po obronie magisterki będą chciały zapomnieć o niecnej przeszłości – wyjdą za mąż, urodzą dzieci, zostaną przykładnymi obywatelkami. JUSTYNA CIEŚLAK
Obawiam się, że problem tkwi nie w budżecie, ale w Episkopacie. Podobnie jak przyczyna innych tajemnych odwleczeń. Na przykład jednej z organizacji broniących prawa mniejszości seksualnych pan prezydent był łaskaw odpowiedzieć dopiero na 269 (!) z kolei list wysłany w ciągu 9 miesięcy jego urzędowania, a dotyczący związków partnerskich. Odpowiedział zwięźle, sugerując, że związki są gejom i lesbijkom niepotrzebne, bo mamy już świetne prawo, a gdyby było nie dość świetne, to zawsze można poprawić to, co jest. Opieszałość i arogancję urzędu prezydenckiego można wyjaśnić tylko tym, że prezydent bardziej dba o stuosobową męską mniejszość biskupów i arcybiskupów niż o dwumilionową mniejszość gejów i lesbijek oraz kolejne miliony heteroseksualnych potencjalnych „partnerowiczów”. Ta pierwsza mniejszość nie potrzebuje związków partnerskich ani małżeńskich, bo ma – niczym w komunistycznej utopii – wszelkie potrzeby od dawna z nawiązką zaspokojone. Teraz chodzi jej tylko o to, aby utrzymać status quo, czyli nic nie stracić. A legalne związki partnerskie to dla biskupów strata – będzie mniej ślubów kościelnych i więcej szczęśliwych ludzi. A Kościół żyje przecież m.in. z pomagania nieszczęśliwym, którzy nie potrzebują pocieszenia ze strony kleru. Podobna strata wynika z rozpowszechnienia in vitro – już dzietni i niesfrustrowani rodzice nie będą potrzebowali swojego cierpienia ofiarowywać Bogu. A cierpienie ponoć cholernie uszlachetnia i popycha w ramiona fałszywego pocieszyciela – Kościoła. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Zrobieni w wyborców
Prowincjałki W Ustce pewien 41-latek notorycznie włamywał się do kutrów rybackich, żeby wysysać spirytus ze znajdujących się na pokładzie kompasów. Wpadł na gorącym uczynku, a w chwili zatrzymania wydmuchał ponad 4,5 promila. Może dostać 10 lat… abstynencji.
AZYMUT NA SETĘ
Wpadł w ręce puławskiej policji 21-latek, który z kościoła w Niebrzegowie ukradł wart 100 zł mikrofon. Za kradzież z włamaniem grozi mu do 10 lat więzienia.
MIAŁ TALENT?
75-latek spod Dobrego Miasta chciał zapewnić sobie więzienny wikt i opierunek. W tym celu postanowił zamordować swoją byłą towarzyszkę życia. Kobieta przeżyła, a starszy pan oczekuje na wymarzone dożywocie.
POGODNA JESIEŃ
Pod Jędrzejowem drogówka usiłowała zatrzymać do kontroli dostawczego forda. Nie poszło gładko, bo kierowca najpierw zaczął uciekać, a później usiłował zepchnąć radiowóz z drogi. Dopiero przestrzelona opona uziemiła rajdowca. I złodzieja, bo – jak się okazało – 48-latek przewoził dwie ukradzione krowy.
MUUU-SIAŁ WIAĆ
Młodzież potrafi! Imprezę na drzewie urządziło sobie dwóch 18-latków z Biłgoraja. Kiedy pod „lokal” zajechała policja, najpierw wyzwali funkcjonariuszy od najgorszych, a później bez skrępowania opróżnili pęcherze. Stracili animusz dopiero wówczas, kiedy na ziemię ściągnęła ich straż pożarna.
PTAŚKI
Pewien mieszkaniec Zamościa postawił na nogi służby ratunkowe, bo zgłosił, że do zbiornika w Nieliszu wpadł spadochroniarz, który tonie i potrzebuje pomocy. Na miejsce zjechały: straż pożarna, pogotowie i policja. „Tonącym” okazał się kitesurfingowiec pływający na desce napędzanej latawcem. Opracowała WZ
KOMEDIA OMYŁEK
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Dobra kultury należące do Kościoła są własnością społeczną, a nie hierarchów, jak w uproszczeniu sądzą niektórzy. O domniemanym bogactwie Kościoła nie ma co mówić. (biskup Tadeusz Pieronek)
Po skurwieniu się Arłukowicza przyszedł czas na Kluzik i Poncyljusza. Teraz oni mają zasilić PO. (Janusz Palikot)
Prezydent Obama zaznaczył, że z radością przyjmuje do akceptującej wiadomości to, że gdy tylko władzę obejmie rząd pana premiera Kaczyńskiego, zwróci się o pomoc amerykańską (...). A po drugie przyjął z olbrzymim zaciekawieniem i aprobatą memoriał, który mu premier Kaczyński przekazał. Wiem, że ten memoriał jest przedmiotem bardzo wnikliwej analizy ze strony władz amerykańskich. (Antoni Macierewicz, poseł PiS)
Ja nie dojrzałem i nigdy nie dojrzeję do zaakceptowania związków partnerskich. Nigdy nie podniosę ręki za taką ustawą. (Jarosław Gowin, PO)
Donald Tusk wreszcie do końca odsłonił przyłbicę, pokazując, że jego celem jest zniszczenie małżeństwa przez przyznanie parom jednopłciowym części uprawnień małżeńskich, a także zniewolenie wolnych związków. (Tomasz Terlikowski, publicysta)
Lewica buduje dziś świat ponadnarodowy, zwalczający Boga, wartości i dający człowiekowi prawo do zabawy w Boga. Prawda czy normy zostały zepchnięte do rowu. Prym ma wieść wola i zachcianki człowieka wyprutego z wartości. (Stanisław Żaryn, dziennikarz, publicysta „Frondy”)
Wypowiedzi premiera Donalda Tuska na temat legalizacji związków partnerskich pokazują, że nie zwraca się on do narodu jako chrześcijanin, lecz jako neopoganin. (ks. dr Robert Skrzypczak, „Fronda”)
Wspieranie związków partnerskich to przejaw cywilizacji śmierci, w której państwo najbardziej chroni tych, którzy swoje „związki” opierają nie na miłości, ale na popędzie seksualnym. (ks. Marek Dziewicki, „Nasz Dziennik”) Wybrali: AC, PPr, ASz
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
NA KLĘCZKACH
1000 WAMPIRÓW Zaledwie około tysiąca osób wzięło udział w uroczystej procesji z relikwiarzem zawierającym krew Jana Pawła II, choć zapowiadano ją dużo wcześniej. Jeśli dodać do tego, że w imprezie brały udział setki duchownych i klerów oraz oficjele, to okazuje się, że z 2 mln mieszkańców miasta na imprezę pofatygowało się raptem kilkuset zwykłych wiernych. MaK
POMYŚLAŁY Dwie posłanki PO – Joanna Mucha i Małgorzata Kidawa-Błońska – zdecydowanie popierają pomysł zalegalizowania związków partnerskich zaproponowany niedawno przez SLD. Na drugim biegunie lokują się Jarosław Gowin i Stefan Niesiołowski, posłowie tej samej partii, którzy w tej idei dopatrują się homoseksualnego gwałtu na katolickich rodzinach. MaK
a po ich upaństwowieniu przekazał w testamencie nieruchomość, której już nie posiadał, poznańskiemu biskupowi. Ten wstawił ją do własnego testamentu i sprezentował (coś, czego nigdy nie miał!) kurii. Teraz kuria budynki „odzyskała” i domaga się odszkodowania za to, że przez lata państwo je użytkowało. Żąda też horrendalnego czynszu od funkcjonujących w budynkach szkół publicznych – 1,8 mln rocznie! MaK
POBOŻNOŚĆ Z GŁUPOTĄ
KONIEC ABONAMENTU? Komisja Europejska kwestionuje pobieranie obowiązkowej opłaty radiowo-telewizyjnej w Polsce. Zdaniem UE ta opłata stanowi coś w rodzaju podatku i jest niezgodna z unijnym prawem. Jeśli rząd nie dogada się z Komisją, to może ona nawet nakazać zwrot pieniędzy z abonamentu. Naszym zdaniem TVP i Polskie Radio powinny być finansowane przez Krk, bo de facto działają jak stacje katolickie. MaK
ZAMACHOWCY Z ABW Zatrzymany niedawno przez ABW Robert Frycz, autor strony internetowej www.AntyKomor.pl, postanowił założyć Komitet Obrony Wolności Słowa. Organizacja będzie reagować, gdy według niej dojdzie do „zamachu na prawo do wyrażania własnych poglądów czy krytyki władzy”. Przypomnijmy, że na portalu AntyKomor, poza faktyczną krytyką rządu, były również gry, w których zadaniem było zabicie prezydenta Komorowskiego i jego żony. ASz
SĄD OBCIĄŁ KURII Smakiem będzie się musiała na razie obejść kuria arcybiskupia w Poznaniu, której sąd pierwszej instancji przyznał 23 mln zł (archidiecezja chciała 32 mln!). Sąd apelacyjny zmniejszył kwotę odszkodowania za brak możliwości dysponowania budynkami szkół katolickich, które zostały upaństwowione w 1956 roku. Kuria ma dostać obecnie 4,7 mln złotych, chociaż budynki te nigdy nie były własnością Kościoła. Wybudował je prywatnie jeden z poznańskich księży,
inicjatywy ustawodawczej ustawy o zachowaniu przez państwo polskie większościowego pakietu akcji Grupy Lotos SA. Jest podany numer konta i informacja o zrzutce na ratowanie Lotosu. Dziwnie jakoś przypomniała nam się słynna zrzutka przekręt z „ratowaniem” przez Rydzyka Stoczni Gdańskiej… MaK
POWÓD: BIBLIA Adam „Nergal” Darski, wokalista znanego na całym świecie, deathmetalowego zespołu Behemoth, stanie przed Sądem Rejonowym w Gdyni. Prokuratura uznała, że niszcząc Biblię na koncercie w gdyńskim klubie Ucho w 2007 roku dopuścił się obrazy uczuć religijnych. Sąd w Gdyni już raz sprawą się zajmował, ale przestępstwa się nie dopatrzył i sprawę umorzył. Nie spodobało się to prokuratorowi Sławomirowi Dzięcielskiemu i złożył zażalenie. W 2010 roku Sąd Okręgowy w Gdańsku uznał, że do procesu musi dojść, bo „decyzja sądu rejonowego była przedwczesna”. Sprawa ciągnie się od miesięcy, ponieważ Nergal chorował na białaczkę i dopiero niedawna, pozytywna opinia lekarza pozwoliła na wszczęcie procesu. ASz
WYRODNA SIOSTRA
„Oto przykład tego, co się dzieje, gdy duchowny kieruje się tylko pobożnością, a odrzuca mądrość. Wiadomo, gdy mądrości brakuje, pozostaje głupota” – tak skomentował ekstrawaganckie wyczyny księdza Piotra Natanka rzecznik kurii krakowskiej Robert Nęcek. Tym samym duchowny przyznał, że katolicka pobożność może być dobrze wymieszana z pospolitą głupotą. Dziękujemy, zapamiętamy. MaK
TAK DLA SEKSU 62 procent Polaków uważa, że seks przedmałżeński jest czymś zupełnie normalnym, bo „ludzie muszą się lepiej poznać zanim zdecydują się na związek”. Ten tok rozumowania jest absolutnie logiczny, dlatego zupełnie sprzeczny z tym, czego nauczają duchowni katoliccy i Watykan. Dziewictwo przed ślubem deklaruje 1–2 proc. narzeczonych. MaK
ZRZUTA NA TACĘ W Rydzykowym „Naszym Dzienniku” pojawiło się intrygujące ogłoszenie, które zachęca do wpłacania składek na tajemniczy Komitet
Piosenkarka Pola Pospieszalska, bratanica katolickiego krucjatora Jana Pospieszalskiego, nagrała bardzo zmysłowy teledysk cieszący się dużą popularnością w internecie. Teledysk nie tylko tryska erotyką, ale kończy się pocałunkiem męsko-męskim, bynajmniej nie w ramach przekazywania „znaku pokoju”. Mamy wątpliwości, czy Jan uzna, że z Polą warto jeszcze rozmawiać. MaK
I PO GRATISACH Księdzu Stanisławowi Zarosie w ciągu 3 lat bycia proboszczem w sanktuarium św. Benedykta w Sierpcu zdarzyło się udzielić aż 27 posług gratisowych. Tak przynajmniej chwali się na stronie parafii. Ślubów gratisowych – 7, chrztów – 11 i pogrzebów – 9. „Chcę aby moi Parafianie oraz Czciciele MB Sierpeckiej wiedzieli, że takie posługi w sierpeckim sanktuarium są rzeczywistością” – tłumaczy proboszcz. Jednocześnie zapowiedział, że… będzie wpisywał na stronę internetową każdą gratisową posługę, która wydarzy się w parafii. Efekt był łatwy do przewidzenia – w ciągu dwóch miesięcy od złożenia deklaracji proboszcz nie odnotował ani jednego gratisu. Czyżby parafianie nie chcieli publicznie uchodzić za skąpców lub biedaków? AK
5
CENTRALA PROBOSZCZA
PRZEDMURZE BAŁKANÓW
Zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych, każdy obywatel ma prawo do nieumieszczenia swojego numeru telefonu w ogólnodostępnych spisach. Jednak nie w parafii w Mechnicy. Tamtejszy proboszcz wykombinował bowiem sobie wydanie Parafialnego Spisu Telefonów. Jak łatwo się domyślić, nie wszystkim owieczkom ta szczytna inicjatywa przypadła do gustu i nie mają zamiaru ujawniać prywatnych numerów ani proboszczowi, ani parafialnemu stadu. Taka niesubordynacja skutecznie jednak krzyżuje plany wielebnego, który alarmuje, że „nie można wydać Parafialnego Spisu Telefonów, ponieważ 30 rodzin przez 2 lata nie oddało jeszcze nowej kartoteki parafialnej i nie wiadomo, czy ich numer telefonu jest aktualny, czy nie!”. AK
Podczas wizyty w Zagrzebiu Benedykt XVI agitował za wstąpieniem „Polski Bałkanów”, czyli Chorwacji, do Unii Europejskiej. Jednocześnie on sam i hierarchowie katoliccy biadali nad upadkiem Kościoła w tym niegdyś fanatycznie katolickim kraju, w którym często głosuje się obecnie na lewicę, i gdzie uczyniono prawne ułatwienia dla popularnych tam konkubinatów (homo i hetero). W intencji, aby Chorwacja zasiliła katolicką flankę UE, papież modlił się u grobu profaszystowskiego błogosławionego abpa Alojzije Stepinaca. MaK
POLA PODLANE Na wsiach, w miasteczkach, a nawet w całkiem sporych miastach sezon święcenia pól w pełni. W związku z tym pasterz z parafii pw. MB Nieustającej Pomocy w Borzymach przypomina swoim owieczkom o obowiązku zamawiania przez poszczególne wioski mszy związanych z symbolicznym poświęceniem roli. „Zwyczaj ten należy podtrzymywać, zwraca on bowiem naszą uwagę, że wszystko jest w rękach Boga” – wyjaśnia. „Proszę aby zgłaszać się osobiście lub telefonicznie w celu ustalenia odpowiedniego terminu odprawienia takiej mszy świętej. Są jeszcze miejscowości, które nie zgłosiły się w tej sprawie i nie ustaliły odpowiedniego terminu”. A jest o co zabiegać, bo np. w parafii pw. Niepokalanego Poczęcia w Chmielniku za pokropienie ziemi święconą wodą mieszkańcy ulic Mickiewicza, Dygasińskiego, Polnej i Żeromskiego zapłacili wielebnemu 390 zł, Przededworza – 716 zł, Śladkowa Małego – 812 zł, Łagiewnik – 390 zł, Zrecza Małego – 325 zł. Rozumieć należy, że proboszcz płaci odszkodowanie w wypadku kiepskich zbiorów... AK
ŁEB ŚWIĘTY I ZLICYTOWANY Święty Witalis z Asyżu – jak wielu rezydentów katolickiego nieba – prowadził się bardzo niemoralnie. Teraz patronuje wenerykom i… czeka na nabywcę. Gdy Witalis się nawrócił, w ramach skruchy zawzięcie pielgrzymował do miejsc świętych. W końcu osiadł w Umbrii jako mnich benedyktyński, a później jako pustelnik nieopodal Asyżu. Jego reputacja świętego jęła się szerzyć po śmierci. Prawdopodobnie w związku z wcześniejszą rozpustą uznany został za patrona strzegącego przed chorobami wenerycznymi. Był wiek XIV, nie było kondomów, ale był Witalis. Dokładnie nie wiadomo, w jakich okolicznościach, po śmierci w roku 1370, stracił głowę. Nie wiadomo także, jaką drogą owa część ciała dostała się do Irlandii i w jej posiadanie weszła pewna tamtejsza rodzina. Początkowo trzymano ją w hallu wejściowym, za szkłem, jako ozdobę. Gdy narodziły się dzieci, świętą głowę przeniesiono do wychodka, żeby ich nie straszyć. Na długo. Teraz odkryto ją na nowo i właściciele wystawili na aukcję. Cena wywoławcza: od 800 do 1200 euro. Nie jest to może zawrotna kwota jak za spory fragment świętego, ale w dzisiejszych czasach tryper niestraszny, bo jest penicylina. Na AIDS zaś mimo wszystko skuteczniejsze od św. Witalisa wydają się kondomy. CS
6
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
BEZ DOGMATÓW a nie nowym manifestem ideowym kościołów, ale dopuszczenie go do publikacji w tym czasopiśmie jest niebagatelne, bo świadczy o chęci rozpoczęcia poważnej debaty na temat miejsca ludzi homoseksualnych wśród chrześcijan. Autorzy, jak na protestantów przystało, zaczynają od Biblii i po kolei omawiają wszystkie fragmenty wykorzystywane w homofobicznej propagandzie kościelnej. Przypominają
Niektóre środowiska chrześcijańskie w Polsce rozpoczęły debatę nad statusem ludzi homoseksualnych w Kościele. Jest to dyskusja spóźniona o całe pokolenie w stosunku do debaty zachodniej, ale zapewne lepiej rozmawiać późno niż wcale.
Spóźniona rewolucja N
ie tylko Kościół rzymskokatolicki, ale także większość innych wyznań chrześcijańskich o dłuższej historii ma na sumieniu zbrodnie i różne przejawy dyskryminacji. O jednych i drugich od czasu do czasu piszemy. Za wiele z nich różne kościoły niejednokrotnie już przepraszały, czasem dobrowolnie, czasem pod naciskiem opinii publicznej. Są jednak takie formy prześladowań, z powodu których pewne kościoły nie tylko się nie wstydzą, ale pozostają dumne do dziś. Do nich należy stosunek części chrześcijan do mężczyzn i kobiet homoseksualnych. Jeszcze 8 lat temu kościoły zrzeszone w Polskiej Radzie Ekumenicznej (prawosławny, dwa starokatolickie i kilka protestanckich) jednym głosem, razem z Kościołem rzymskokatolickim, potępiły projekt ustawy o jednopłciowych związkach partnerskich autorstwa senator Marii Szyszkowskiej. Można oczywiście zrozumieć, że przy ówczesnym stanie świadomości religijnej i społecznej kościołom tym trudno było taki projekt poprzeć, ale żeby zaraz aktywnie i gremialnie występować przeciwko?! Zachowano się tak, jakby duchowni tych kościołów zapomnieli, czym jest los dyskryminowanej mniejszości w katolickim kraju; jakby zapomnieli, że te same środowiska, które im samym nieraz wybijały szyby w kościołach, próbowały wybijać późnej zęby gejom i lesbijkom. Empatia nie jest najwyraźniej domeną wszystkich. Od tamtych niechlubnych wydarzeń minęło kilka lat, a wahadło świadomości społecznej przechyliło się
z prawa na lewo. Ta ewolucja dotknęła nie tylko media i największą polską partię – Platformę Obywatelską, ale także wiele innych środowisk. W ciągu ostatnich miesięcy dwaj hierarchowie katoliccy – kardynał Kazimierz Nycz i bp Tadeusz Pieronek – wypowiedzieli się o związkach partnerskich (hetero- i homoseksualnych) w sposób dosyć neutralny, dając do zrozumienia, że nie wystąpią przeciw ich legalizacji. Ci dwaj najmniej prawicowo zacietrzewieni hierarchowie zrozumieli starą kościelną zasadę, że kiedy się nie da pewnych zmian społecznych zwalczyć (demokratyzacji, emancypacji kobiet itp.), to należy się do nich przyłączyć. A przynajmniej nie przeszkadzać. W chrześcijańskich środowiskach mniejszościowych pewną cezurą jest opublikowanie w „Roczniku Teologicznym” Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej (ChAT) w Warszawie (1–2/2010) obszernego tekstu na temat homoseksualności. Co charakterystyczne, tekst autorstwa dwojga teologów luterańskich – Iwony i Jakuba Slawików – obalający wiele tabu antygejowskich głoszonych od stuleci przez kościoły, opublikowano na pierwszym miejscu w całym numerze. Przypomnijmy, że ChAT na polskiej mapie religijnej nie jest byle czym, ale główną uczelnią teologiczną dla kościołów mniejszościowych (sekcje teologii: ewangelickiej, prawosławnej i starokatolickiej) kształcącą dla nich kadry i wykładowców, a wielu hierarchów i znamienitych duchownych różnych wyznań jest jej wykładowcami. Oczywiście, tekst jest rozprawą naukową dwojga teologów,
też, na podstawie aktualnych badań nurtów refleksji społecznej spod znaku gender i queer, czym jest tożsamość płciowa i orientacja seksualna. Teksty Biblii sytuują też z wielką erudycją w czasach i tekstach starożytnego Bliskiego Wschodu. Okazuje się, że wiele pozornie antyhomoseksualnych fragmentów Biblii nie mówi o tym, co my współcześnie nazywamy orientacją homoseksualną. Słynne słowa potępienia z Księgi Kapłańskiej nie dość, że dotyczą tylko mężczyzn (Stary Testament nie potępia w ogóle miłości lesbijskiej, a wyrazy potępienia miłości kobiet do kobiet w Nowym Testamencie są więcej niż dyskusyjne), to jeszcze odnoszą się tylko do penetracji analnej i niczego więcej. Nie było to więc potępianie homoseksualności (samej skłonności, czy różnych form fizycznego jej wyrazu), co raczej samego aktu przynoszącego hańbę mężczyźnie w społeczeństwie patriarchalnym. Zabraniano współżycia dwóch mężczyzn „jak z kobietą”, i niczego więcej. Ewangeliccy teologowie odczarowują też słynne potępienie Sodomy, zwracając uwagę, że to, co piętnuje ten fragment Biblii, to skrajna niegościnność Sodomitów (chęć zgwałcenia gości), a nie ich orientacja seksualna, o której trudno cokolwiek pewnego powiedzieć. Slawikowie przypominają przy okazji kluczową w tym kontekście kwestię – problem gwałtu dokonywanego przez mężczyzn na mężczyznach. W czasach starożytnych był rodzajem obrzędu podporządkowania i upodlenia pokonanych przez silniejszych (np. po zmaganiach
wojennych) i nie miał nic do rzeczy z orientacją seksualną zarówno ofiar, jak i sprawców. Autorzy przypominają także, że tak właśnie – jako skrajną niegościnność – rozumie wypadki w Sodomie najstarsza tradycja Starego Testamentu, której jakoś nie biorą pod uwagę chrześcijańscy kaznodzieje potępiający domniemamy „grzech sodomski”. Po drodze do tekstów Nowego Testamentu autorzy przypominają dwuznaczną historię miłości Jonatana i Dawida (największy obok Mojżesza bohater Biblii Hebrajskiej i – według chrześcijan – przodek Jezusa Chrystusa), dla których wzajemne uczucie było ważniejsze „od miłości kobiet”. W Nowym Testamencie ani jedno potępienie miłości jednopłciowej nie pochodzi z ust Jezusa. Wszystkie domniemane teksty antyhomoseksualne pochodzą od Pawła z Tarsu, a w każdym razie z pism jemu przypisywanych (autorzy tekstu przypominają, że wielu tych listów Paweł raczej nie napisał, a ich autor pozostaje nieznany). Interpretują te wypowiedzi jako potępienie wyuzdania seksualnego, a nie samej homoseksualności, co jest szczególnie wyraźne w Liście do Rzymian. W tekście tym, tak umiłowanym przez religijnych homofobów, jest mowa o mężczyznach, którzy „porzucili współżycie z kobietami” na rzecz intensywnej rozwiązłości męsko-męskiej. Slawikowie przypominają, że ma to niewiele wspólnego z tym, co rozumiemy przez homoseksualność dzisiaj – geje zwykle nie porzucają seksu z kobietami. Po prostu takim seksem się nie interesują, bo na tym m.in. polega ich orientacja seksualna. Mówiąc inaczej – trudno zdefiniować męski heteroseksualizm jako porzucenie uprawiania seksu z mężczyzną na rzecz stosunków z kobietami. To byłoby więcej niż śmieszne. Autorzy omawianego tekstu nie poprzestają na Biblii. Przypominają przy tym, że wąskie pojmowanie treści biblijnych jest naiwne. Proste sugerowanie, że coś powinno obowiązywać, bo jest zalecane w Biblii, albo nie powinno, bo jest przez nią zakazane, nigdy nie jest, ani nie było stosowane skrupulatnie przez kościoły chrześcijańskie. Kościoły zawsze stosują tu wybór – kwestią pozostają tylko kryteria wyboru. Podstawowym problemem jest ustalenie, co jest najważniejsze dla chrześcijan, a co drugorzędne i dlaczego. Luterańscy teolodzy stawiają tezę, że dla wyznawców Jezusa najważniejsze powinno być podwójne przykazanie miłości Boga i bliźniego, a cała reszta powinna być rozpatrywana w jego świetle. Dotyczy to także problemu stosunku do ludzi homoseksualnych. Piszą wprost: „Jeśli jakikolwiek zakaz lub nakaz przynosi szkodę (materialną, psychiczną, społeczną) drugiemu człowiekowi, mamy jako chrześcijanie obowiązek jego nieprzestrzegania”. Autorzy uważają stosowanie podwójnych standardów moralności wobec ludzi homo- i heteroseksualnych za niczym nieuzasadnione. Nie ma powodu
na przykład, aby gejów i lesbijki nakłaniać do przymusowego celibatu jako warunku zbawienia (jak robi to wielu chrześcijan, w tym katolików), podczas gdy wierzącym heteroseksualistom pozwala się na małżeństwo, a nawet do niego zachęca. Na tym jednak teolodzy Slawikowie nie kończą. Snują także rozważania nad ewentualną formą kościelnego błogosławienia par jednopłciowych i… zachęcają do popierania przez kościoły państwowej legalizacji związków par jednopłciowych. Dzięki takiej państwowej ochronie, w przypadku udzielania błogosławieństw w kościołach, łatwiej będzie uniknąć potencjalnego niebezpieczeństwa bigamii. Piszą także, że „trudno sobie wyobrazić, aby orientacja seksualna miała stanowić kryterium w dostępie do urzędu w Kościele ewangelickim”. Jest to dosyć odważne stwierdzenie, zważywszy na to, że w największym Kościele protestanckim w Polsce (ewangelicko-augsburski, czyli luterański) rozprowadza się homofobiczne książki, a postawa wielu duchownych i świeckich jest bądź dwuznaczna i półdyskryminacyjna, bądź negatywna. W tym samym duchu wystąpili na łamach „Gazety Wyborczej” w ostatnich dniach dwaj teolodzy (ewangelik reformowany i katolik) – Kazimierz Bem i Jarosław Makowski – postulując legalizację związków partnerskich – jako akt prawny zgodny z zasadą sprawiedliwości i rozdziału kościołów i państwa. Przypomnieli przy okazji, że robienie z Jezusa z Nazaretu patrona tzw. wartości rodzinnych jest trochę niepoważne, bo był to lider religijny, który sam się nie ożenił, a do rodziny (własnej i w ogóle) miał stosunek, delikatnie mówiąc, zdystansowany. Dodajmy, że obaj panowie są związani z Instytutem Obywatelskim założonym przez PO. Z perspektywy „Faktów i Mitów” możemy zauważyć, że wiele z argumentów przedstawionych w tekście „Rocznika Teologicznego” omówiliśmy na naszych łamach… 7–8 lat temu, bo były one szeroko debatowane w USA i w Europie Zachodniej, a także opublikowane w Polsce w książce Daniela Helminiaka „Co Biblia naprawdę mówi o homoseksualności”. Miło zauważyć, że to, co przed pokoleniem zostało przerobione na Zachodzie, potem rozpropagowane przez nas, dociera właśnie do kościelnych środowisk na Wisłą. Ta zwłoka kosztowała zdrowie, a może także życie tysięcy ludzi zaszczutych przez swoje kościoły. Nie jestem jednak pewien, czy tak zwanych duszpasterzy los bliźnich aż tak bardzo obchodzi, aby poprzez rezygnację z własnej homofobii ratować ich przed depresją, inną chorobą lub samobójstwem. Może inny argument do nich trafi – jeśli nie porzucą grzechu homofobii, to pójdą do własnego piekła, którym tak chętnie innych straszą. Bo kto nienawidzi bliźnich swoich i wykorzystuje do tego przekręcone cytaty z Biblii, chyba na nic lepszego nie zasługuje, prawda? MAREK KRAK
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Przywilej: służyć Prace nad reformą w systemie emerytur mundurowych budzą wiele emocji. I nic dziwnego, bo społeczeństwo epatowane informacjami o przywilejach zaczyna postrzegać mundurowych jako pasożytów żerujących na organizmie państwa. Z kolei sami zainteresowani ze zdumieniem słuchają opowieści o tym, jak to im się dobrze wiedzie. „Uposażenia, osłony socjalne i system pomocowy dla żołnierzy i pracowników wojska, to jedne z najważniejszych czynników motywujących do dobrej służby i do dobrej pracy” – uważa sekretarz stanu w MON Czesław Piątas. „Przywileje emerytalne wojskowych są zbyt duże” – tak z kolei mówi Donald Tusk. Nad reformą emerytur mundurowych (dotyczy około 250 tys. osób) od grudnia 2010 r. pracuje rządowo-związkowy zespół. Jego celem jest m.in. wydłużenie aktywności zawodowej pracowników służb podległych MSWiA oraz żołnierzy. Ci ostatni, dostrzegając i akceptując konieczność zmian, które mają podreperować lichy polski budżet, nie mogą się pogodzić z atmosferą, jaką się wokół nich buduje. Użytkownicy Niezależnego Forum o Wojsku – żołnierze, emeryci i renciści wojskowi, a nawet sympatycy wojskowości – uznali w końcu, że mają już dość rozpowszechniania kłamstw i półprawd na temat rzekomych przywilejów, w które opływają. Opublikowali list otwarty, żeby zwrócić uwagę na nagonkę propagandową skierowaną przeciw żołnierzom zawodowym i przedstawicielom innych służb mundurowych. Podkreślają, że służbę wojskową traktowali i traktują jako zaszczyt i obowiązek, zaś posiadane jeszcze tzw. „przywileje” (de facto: uprawnienia) – jako rekompensatę za szczególne wobec nich wymagania. Choćby za częściową utratę praw obywatelskich. Bo – jak mówią – żołnierz nie pracuje, tylko służy, a co za tym idzie, podlega licznym ograniczeniom: nie może zrzeszać się w związki zawodowe ani strajkować; należeć do partii
i stowarzyszeń mających w statucie cele polityczne; objęty jest sankcjami karnymi za oddalenie się z miejsca służby; może zostać zmuszony do okaleczania, pozbawiania życia innych osób, co nie jest sytuacją spotykaną w innych zawodach i powoduje różne konsekwencje psychiczne; podlega corocznej weryfikacji swojej sprawności fizycznej; nie jest objęty stosunkiem pracy itd. Lista nakazów i zakazów jest znacznie dłuższa. „Środowisko wojskowe uważa, że nie jest reprezentowane, jego opinie są całkowicie lekceważone, czasami wyśmiewane. Brakuje rzetelnego przedstawienia sprawy emerytalnej widzianej z naszej strony. Wciąż tylko jedna strona jest zapraszana do programów telewizyjnych czy wywiadów w prasie” – uważają byli żołnierze. Dopuśćmy ich zatem do głosu (poniżej fragmenty listu otwartego środowisk wojskowych): ~ Rozpowszechnia się nieprawdziwe manipulacje, jakoby żołnierze mogli łączyć dwa świadczenia: rentowe i emerytalne. Społeczeństwo oczyma wyobraźni widzi rozpasanych i opływających w luksusy emerytów i rencistów wojskowych pobierających po kilka tysięcy emerytury oraz dodatkowo renty. Tymczasem można otrzymać tylko dodatek do emerytury, ale trzeba być zwolnionym z armii, nie można przekroczyć limitu maksymalnego dla emerytury, no i co najważniejsze, a pomijane – trzeba stracić zdrowie w wyniku wypadku w wojsku lub choroby sensu stricte „zawodowej”. ~ Szczytem manipulacji jest dla nas posługiwanie się przykładem agenta Tomka dla pokazania naszych przywilejów! Przecież CBA to służba utworzona
Na dzień 31 stycznia 2011 r. zawodową służbę wojskową pełniło około 97 300 żołnierzy. Obecnie na emeryturę mogą przejść po 15 latach pracy, bez względu na wiek, a wysokość świadczenia zależy od wysokości ostatniej pensji oraz dodatków i nagród rocznych. Po 15 latach służby wynosi ona 40 proc. ostatniej pensji i za każdy dodatkowy rok rośnie o 2,6 proc. Maksymalna emerytura może wynieść 75 proc. pensji. Strona rządowa proponuje, aby na emeryturę mundurowi przechodzili po 25 latach służby i po ukończeniu 55 roku życia. Federacja Związków Zawodowych Służb Mundurowych na takie rozwiązanie zgodzić się nie chce. Zgadza się, aby prawo do emerytury nabywali mundurowi po 20 latach służby na stanowiskach liniowych i po 25 latach na innych, oraz po ukończeniu 50 roku życia. Zmiany mają dotyczyć osób wstępujących do służby. Pozostali będą mogli wybrać między starym a nowym systemem. Koniec negocjacji planowany jest na 8 czerwca br. (w chwili oddawania tego numeru „FiM” do druku nie zapadły jeszcze wiążące decyzje – dop. red.)
kilka lat temu przy współudziale rządzących, którzy to również nadali jej takie, a nie inne przywileje emerytalne. Ponad 90 proc. żołnierzy byłoby przeszczęśliwych, gdyby dosłużyło tych 4tys. zł emerytury agenta Tomka. ~ Nasze uprawnienia do przechodzenia na emeryturę nie są wymysłem komunistycznym jak wielu – nawet polityków – sugeruje. Pragniemy przypomnieć, że już Ustawa z dnia 11 grudnia 1923 r. o zaopatrzeniu emerytalnym funkcjonariuszy państwowych i zawodowych wojskowych dawała funkcjonariuszom publicznym (w tym żołnierzom zawodowym i policjantom)
szczególne prawa do wcześniejszej emerytury (40 proc. po 15 latach). ~ Coraz częściej rządzący i media mówią o naszych przywilejach, porównując do szewców, krawców, hydraulików. Nic nie ujmując tym zawodom, widzimy kilka różnic, ale jeśli rządzący ich nie dostrzegają, to należy wprowadzić w wojsku Kodeks pracy, objąć ZUS-em, zezwolić na funkcjonowanie związków zawodowych, no i zlikwidować przysięgę wojskową. ~ Mamy przypuszczenie graniczące z pewnością, że nasze opinie, obawy, niepokoje albo nie są faktycznie przedstawiane przez naszych przełożonych, albo jesteśmy przez rządzących całkowicie lekceważeni i sprowadzeni jako żołnierze do funkcji „balastu dla budżetu”. Biorąc powyższe pod uwagę, stan nastrojów kadry jest katastrofalny. Rzeczywiście, planowane zmiany sprawiły, że z resortu zaczęli uciekać. Tylko w 2010 r. do cywila odeszło 5,5 tys. żołnierzy. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
7
Na temat sytuacji materialno-bytowej żołnierzy dyskutowano podczas Komisji Obrony Narodowej w kwietniu 2011 r. ~ Chociaż w ostatnich dwóch latach żołnierze nie otrzymywali podwyżek uposażeń, to kierownictwo resortu podejmowało działania w sferze udzielania im pomocy finansowej poprzez zmianę systemu dodatków do uposażeń, zwiększenie środków na zapomogi, a także wprowadzenie świadczenia mieszkaniowego w nowej formie zabezpieczenia zakwaterowania. Tylko na to świadczenie Ministerstwo Obrony Narodowej przeznaczyło w ubiegłym roku ponad 150 mln zł. (Czesław Piątas, sekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej) ~ Przez lata sytuacja materialna żołnierzy zamiast się poprawiać, pogarsza się. Już wielokrotnie słyszeliśmy zapewnienia o zrozumieniu trudnej sytuacji materialnej żołnierzy, a także o konieczności wzrostu wskaźnika bazowego ich uposażeń. W pamięci żołnierzy pozostają zapewnienia składane w okresie kampanii wyborczej przez obecnego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej – pana Bronisława Komorowskiego. Żołnierz pełni służbę od kadencji do kadencji, od kontraktu do kontraktu. Nie może odmówić przeniesienia do innego garnizonu, jeżeli dalej chce pełnić służbę. Z reguły takie przeniesienie wiąże się z pogorszeniem warunków życia żołnierza oraz jego rodziny. Pozostaje mu życie „na dwa domy”, zmiana środowiska, próby poszukiwania pracy dla żony oraz szans edukacyjnych dla dzieci. Jest wiele garnizonów, w których znalezienie pracy jest prawdziwym wyzwaniem, szczególnie dla osób przyjezdnych. W dzisiejszych czasach żołnierze są specyficzną grupą zawodową, w której bycie jedynym żywicielem rodziny jest wpisane w ryzyko zawodowe. Są żołnierze, którzy są zmuszeni do występowania z wnioskami o przyznanie zapomogi. Czy to miał na myśli ustawodawca, ograniczając nam prawa obywatelskie, a jednocześnie gwarantując, że państwo zapewnia żołnierzom zawodowym godne warunki życia umożliwiające oddanie się służbie, narodowi i ojczyźnie, rekompensując odpowiednio trud, ograniczenia i wyrzeczenia związane z pełnieniem zawodowej służby wojskowej? Ta sytuacja, w powiązaniu z dotykającym każdej jednostki wojskowej procesem restrukturyzacji sił zbrojnych, pracami nad zmianą systemu emerytalnego czy racjonalizacją uposażeń, powoduje niepewność jutra i budzi frustrację. Stąd jest już tylko krok do obniżenia morale. (kmdr Wiesław Banaszewski, zastępca przewodniczącego Konwentu Dziekanów Korpusu Oficerów Zawodowych Wojska Polskiego) ~ Żołnierz po 3 latach służby wojskowej ma prawo do gratyfikacji w wysokości 1875 zł, po 12 latach służby wojskowej w wysokości 3750 zł, a po 15 latach do kwoty 5625 zł. Do najwyższej kwoty mają także prawo żołnierze, którzy zostali zwolnieni – bez względu na okres służby – przez wojskowe komisje lekarskie. Bezterminowo mają prawo do takiej pomocy żołnierze, którzy zostali poszkodowani w misjach polskich kontyngentów wojskowych oraz członkowie rodzin żołnierzy zawodowych, w tym zarówno żony, jak i dzieci żołnierzy, którzy zginęli w czasie wykonywania zadań służbowych. W latach 2008–2009 dodatek rozłąkowy przyznawano wyłącznie żołnierzom, którzy zostali przeniesieni służbowo. Zmiany prawne wprowadzone od 1 stycznia 2010 r. rozszerzyły ten dodatek dla wszystkich żołnierzy, którzy nie mieszkają razem ze swoimi rodzinami. Podwyższono również gratyfikację urlopową z 30 do 35 proc. (płk Sławomir Filipczak, dyrektor Departamentu Spraw Socjalnych MON) Oprac. WZ
8
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
ŻYJ I POZWÓL ŻYĆ
C
o miesiąc opłacamy sterty rachunków i co miesiąc zastanawiamy się, jak i na czym zaoszczędzić. Często próby ograniczania zużycia energii, wody czy gazu kończą się fiaskiem, bo każdy chce w pełni wykorzystywać stworzony przez siebie domowy komfort. Jest jednak kilka sposobów na to, aby małymi kroczkami zaoszczędzić naprawdę sporo pieniędzy i jednocześnie przysłużyć się środowisku, zużywając mniej wody, energii, czy radykalnie zmniejszyć emisję spalin do atmosfery. Poniżej przedstawiamy listę mało znanych, ale bardzo skutecznych metod oszczędzania w domu.
Stan czuwania (standby) To cichy i prawie niewidoczny złodziej prądu. Niestety, koszty, na jakie naraża nas trzymanie sprzętu RTV i AGD w ciągłym stanie gotowości, wcale nie są niskie. W przeciętnym, polskim gospodarstwie domowym znajdują się urządzenia z włączoną (czerwoną) diodą standby (monitory, telewizory, odtwarzacze DVD, wieże Hi-Fi, mikrofalówki itp.). Kiedy nie używamy tego sprzętu, przechodzi on w stan czuwania, co kosztuje nawet 80 zł rocznie! Dobrym rozwiązaniem tego problemu jest działająca na pilota ekolistwa. Dzięki zastosowaniu ekolistwy możemy jednym kliknięciem odciąć prąd od wszystkich podłączonych do niej urządzeń. Można też korzystać z klawiszowego wyłącznika każdego z nich.
Świetlówki Pobierają nawet pięć razy mniej prądu niż tradycyjne żarówki, które większość energii zamieniają na ciepło. Oczywiście nie w każdym wypadku świetlówka jest opłacalna. Należy pamiętać, że pobiera ona bardzo dużo energii przy uruchomieniu, więc nie powinniśmy jej instalować w łazience, WC, czy w kuchni. Jeśli jednak już to zrobiliśmy, lepiej pozostawić włączoną świetlówkę nawet na cały dzień, niż co kilkanaście minut ją włączać. Innym rozwiązaniem są żarówki LED, które mogą obniżyć roczne koszty zużycia energii nawet o 70 proc. Jednak charakterystyczne światło, które dają, i wciąż wysoka cena pojedynczej żarówki, skutecznie odstraszają nabywców.
Lodówka Największy złodziej prądu w gospodarstwie domowym. Działając bez przerwy naraża nas na niemałe comiesięczne wydatki. Na szczęście jest kilka sposobów, dzięki którym i tu można zaoszczędzić. Przede wszystkim należy pozbyć się starych lodówek (klasa B i C), które zużywają rocznie 500 i więcej kWh.
Najnowsze energooszczędne (klasa A) pobierają nawet o połowę mniej energii, co daje oszczędności w granicach 100 zł rocznie. Poza tym lodówka musi stać z dala od wszelkich źródeł ciepła (kaloryfer, kuchenka, miejsce nasłonecznione), ogrzewane urządzenie zużyje więcej energii na utrzymanie niższej temperatury wewnątrz. Kilka milimetrów szronu wewnątrz może nawet dwukrotnie zwiększyć zużycie prądu. Nie powinniśmy także przesadzać z wielkością lodówki.
8 godzin to ponad 14 zł, a bezustanna, całodobowa praca komputera (ściąganie filmów, muzyki lub pozostawianie urządzenia w stanie włączonym) to nawet 43 zł na miesiąc! Łatwo policzyć, że rocznie komputer może nas kosztować ponad 500 zł.
Oszczędzanie wody Kolejnym powodem wysokich rachunków jest marnotrawstwo wody. Mycie zębów, czy golenie się
i talerzy potrzeba 100 litrów wody. Warto dodać, że zmywarki na tę samą ilość naczyń potrzebują niecałe 40 litrów. Opłaca się zamienić zlewozmywak na energooszczędną zmywarkę do naczyń.
Ogrzewanie Często uważamy, że im cieplej, tym lepiej. Nic bardziej mylnego. „Zalecana temperatura dla pokoi dziennych to 20°C, dla sypialni, podczas gdy śpimy, 18°C, dla łazienki 24°C.
Energia do oszczędzania
Jak zaoszczędzić nawet 1000 złotych rocznie? Mało kto wie, że bez trudu można przysłużyć się środowisku, a przy tym zarobić jeszcze na porządne wakacje.
ograniczamy w ten sposób efektywność ich pracy. W pomieszczeniach, z których korzystamy najrzadziej, można swobodnie ograniczyć grzanie, a nawet wyłączyć grzejniki, dzięki czemu oszczędność będzie jeszcze większa.
Czajnik elektryczny Zakładając, że zagotowanie wody w czajniku o mocy 2000 watów trwa około 3 minut, to korzystanie z niego trzy razy dziennie kosztuje 58 zł rocznie. Warto zatem nalewać do niego tyle wody, ile akurat potrzebujemy, dzięki temu skrócimy czas jego pracy i tym samym zaoszczędzimy.
Pralka Piorąc dwa razy w tygodniu, wykonujemy 104 prania rocznie, co obciąża domowy budżet kwotą 55–60 zł. Aby zaoszczędzić nawet 35 proc. z tej kwoty, wystarczy prać w możliwie jak najniższej temperaturze, zawsze zapełniać cały bęben i korzystać z odpowiednich proszków. W godzinach od 22 do 6 prąd w zależności od taryfy jest na ogół o połowę tańszy, więc pranie w tych godzinach również jest bardzo opłacalne. To rozwiązanie jest najbardziej przydatne dla osób, których cały dzień nie ma w domu. Jeśli pralka ma zegar, to sprawa jest jeszcze prostsza.
Ładowarki Należy bezwzględnie wyciągać z kontaktu wszystkie ładowarki od telefonów, aparatów, kamer, szczoteczek do zębów, golarek itp. Ich praca kosztuje nas około 20 zł rocznie.
Telewizor Z badań wynika, że wystarczy 100 litrów pojemności ogólnej i dodatkowo 30 litrów na każdego domownika. Nie ma sensu schładzanie niewykorzystanych półek.
Komputer Niestety, najczęściej pomijany w planowanych oszczędnościach. Najlepszym wygaszaczem ekranu z pewnością nie są zmieniające się zdjęcia, tylko całkowite wyłączenie monitora (funkcja czasowego wyłączania jest dostępna w każdym systemie). Oczywiście nie należy zostawiać komputera w ciągłym stanie gotowości. Komputer przez 2 godziny dziennie kosztuje około 3,6 zł miesięcznie,
przy odkręconym kranie kosztuje jednorazowo nawet 15 litrów wody. Na kąpiel w wannie potrzebujemy 200–250 litrów wody, a na szybki prysznic około 70 litrów. Często toaleta służy nam do spłukiwania chusteczek, papieru, starego jedzenia itd. Miejsce tych rzeczy jest w koszu na śmieci, a każde spłukanie to około 15 litrów zmarnowanej wody. Koszt 1 metra sześciennego gorącej wody (tysiąc litrów – cztery kąpiele) to nawet 25 zł, zimnej – około 10 zł. Pod bieżącą wodą naczynia należy tylko na początku namoczyć i na końcu zmywać już umyte płynem. Na górę brudnych garnków
Gdy w domu jest małe dziecko, możemy ustawić temperaturę w pokoju dziennym na 22°C” – tłumaczy Marcin Pałczyński, ekspert Warszawskiego Ciepła. Niepotrzebnie zatem zwiększamy temperaturę w nocy, kiedy na zewnątrz jest chłodniej, ponieważ straty ciepła są wówczas dużo wyższe. Warto również sprawdzić szczelność okien i drzwi. Za pomocą zapalonej zapałki można łatwo upewnić się, że nie mamy żadnych zbędnych przepływów zimnego powietrza. Zlikwidowanie nieszczelności w tych miejscach może zmniejszyć straty ciepła nawet o 60 proc. Poza tym nie wolno zasłaniać grzejników firanami, zasłonami, meblami, bo
Przed zakupem telewizora powinniśmy zapoznać się z jego parametrami i zastanowić się nad doborem odpowiedniej technologii (plazma, LCD). Różnice w kosztach zużycia energii między konkretnymi modelami mogą wynosić nawet kilkaset złotych rocznie. Telewizora nie pozostawiamy na standbayu. Na internetowej stronie http://twojprad.pl/ można policzyć zużycie prądu w domu. Warto zastanowić się nad ograniczeniem, a nierzadko rezygnacją z korzystania ze starych, wysłużonych urządzeń i zastąpić je nowymi, energooszczędnymi. Nowocześniejsze urządzenia są dużo bardziej wydajne, a ich zakup szybko się zwraca. ARIEL KOWALCZYK
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
BEZ DOGMATÓW
Rodzina Duggarów z USA
Kiedy niektóre kościoły i religie zachęcają ludzi do radosnego i nieskrępowanego płodzenia, pojawiają się także środowiska przestrzegające przed nadmiernym mnożeniem potomstwa.
Epidemia rozmnażania K
iedy się urodziłem, nie byłem oczywiście świadom, że jestem jednym z 4 miliardów żyjących wówczas ludzi. Gdy zostałem nastolatkiem, na świecie z pewnym niedowierzaniem przyjęto informację, że ludność naszej planety osiągnęła właśnie 5 miliardów istnień. W 2012 roku przekroczymy 7 miliardów, a jeśli dożyję siedemdziesiątki, to według niektórych prognoz będzie nas wszystkich nawet 10 miliardów. To wszystko za życia tylko jednego człowieka! Nasza staruszka Ziemia nie oglądała nigdy tak spektakularnego wzrostu ludności, i to mimo faktu, że od lat średnia dzietność rodziny spada niemal wszędzie, nawet w krajach Trzeciego Świata. Są państwa, które za życia jednego człowieka pomnożyły swoją ludność 4-krotnie! W Polsce od 1945 do 2000 roku przybyło nas 60 procent (jeden z rekordów europejskich), ale w ostatniej dekadzie raczej nas już ubywa.
Przyczyny eksplozji Generalnie w świecie zwierzęcym, a stanowimy jego część, jest tak, że dany gatunek rozmnaża się aż do granic swojego wzrostu, czyli do maksymalnego wykorzystania środowiska, i na tyle, na ile naturalni wrogowie na to pozwalają. W świecie ludzi granice możliwości były i są ciągle przesuwane dzięki odkryciom w rolnictwie, medycynie i przemyśle. Do naturalnych tendencji dochodzą także ideologiczne: pewne kraje prowadziły politykę sztucznego wzrostu populacji (ZSRR za Stalina, Rumunia za Ceaus ¸escu, Niemcy za Hitlera) ze względów politycznych. W dawnych czasach życie ludzkie znaczyło niewiele, zaś życie dziecka tyle, co nic, więc mnożono potomstwo, aby zapewnić danemu plemieniu odpowiednią „siłę ognia” w walkach z sąsiadami. Rodzice decydowali się
na dzieci z przyczyn dosyć oczywistych – jako swego rodzaju przedłużenie własnego życia oraz zabezpieczenie na starość. Zresztą słowo „decydowali” nie jest tu adekwatne, bo nie bardzo potrafili kontrolować własną płodność bez porzucania w ogóle współżycia seksualnego. Politykę nakierowaną na rozmnażanie prowadzą także kościoły z przyczyn natury ideologicznej. Chrześcijanie i żydzi wierzą, że to sam Jahwe dał pierwszym ludziom nakaz „zaludnienia ziemi”. Do dziś niektórzy katolicy i protestanci sądzą, że jest to pierwsze i podstawowe przykazanie, jakie Bóg dał człowiekowi i uważają za swój obowiązek maksymalnie się rozmnożyć. Tego rodzaju poglądy głosi na przykład redaktor Tomasz Terlikowski. Kościół sprzyja też rozmnażaniu, zwalczając antykoncepcję.
Skutki przeludnienia Oczywiście najbardziej rzucającym się w oczy skutkiem eksplozji populacyjnej jest to, że głoduje 800 milionów ludzi. Efekt ten paradoksalnie jest jednak bardzo względny, ponieważ rozwój gospodarczy i technologiczny rolnictwa zapewnia odpowiednie wyżywienie znacznie więcej niż 7 miliardom ludzi. Dowodem na to są samowystarczalne żywnościowo Chiny oraz mała i bardzo przeludniona Holandia, która jest jednocześnie eksporterem wielu produktów rolnych. Naprawdę poważnym problemem z nadmierną liczebnością ludzi jest jednak fakt dewastacji planety, czyli bezpowrotnego zniszczenia i nadmiernego zużycia nieodnawialnych bogactw naturalnych, wyniszczanie lasów, zatrucia wód, oraz przełowienia zasobów ryb w morzach i oceanach, które w 80 procentach są już nadmiernie wyeksploatowane. Ponadto technologicznie rozwinięte rolnictwo jest wprawdzie
bardzo efektywne, ale zatruwa gleby i wody nawozami oraz herbicydami. Eksploatuje też do sztucznego nawodnienia ograniczone zasoby słodkiej wody. Przykładem tego ostatniego jest Hiszpania, która w końcu zmuszona była sprowadzać wodę pitną tankowcami z Francji. Brazylia zniszczyła miliony hektarów naturalnych lasów pod uprawę trzciny cukrowej (etanol) i soi, eksportowanej jako pasza dla zwierząt na cały świat. System ekologiczny naszej planety jest jak naprężona do granic możliwości sprężyna, która może pęknąć przy byle okazji.
Uratować świat Wobec niekontrolowanego wzrostu zaludnienia na świecie pojawiły się środowiska i organizacje, które próbują zaradzić jego skutkom i ograniczyć go na przyszłość. Na przykład Population Matters (dawniej Optimum Population Trust) jest brytyjską organizacją pożytku publicznego, która stoi na straży ekologicznej równowagi i racjonalnej polityki ludnościowej. Osoby wspierające ją są zachęcane do składania dobrowolnego ślubowania, że nie będą dążyły do posiadania więcej niż dwojga dzieci. Taka i nie większa liczba dzieci zapewnia zastępowalność pokoleń, a nawet lekki spadek ludności. Jednym z patronów tej inicjatywy jest znany na całym świecie twórca wspaniałych filmów przyrodniczych sir David Attenborough. Na stronie organizacji (www.populationmatters.org) jest także dający do myślenia licznik ludności ziemi, który w ciągu jednej sekundy dodaje kilka nowych osób. Organizacja prowadzi także pracę oświatową oraz naukową – jako tzw. think tank – fabryka myśli. Propaguje edukację seksualną, racjonalne planowanie rodziny oraz rozwija myślenie w duchu poszanowania środowiska naturalnego
poprzez m.in. powściąganie się od konsumpcyjnego stylu życia. W podobnym duchu wypowiedział się niedawno belgijski noblista Christian de Duve, który w książce „Genetics of original sin” wzywa do ograniczenia liczby ludności. Grzechem pierworodnym ludzkości nazywa ten biolog zbiorowy egoizm ludzi, który prowadzi do wyniszczenia przyrody i jej zasobów. Warto zauważyć, że według proekologicznych analiz, liczba mieszkańców Polski powinna wynosić kilkanaście milionów osób, by zachować biologiczną równowagę kraju o takiej powierzchni i potencjale jak nasz.
Względy etyczne Obok naturalnego, a nawet bezrefleksyjnego pędu do rozmnażania, ludziom od tysiącleci towarzyszyła refleksja nad jego moralnym sensem. Wyróżnia się tu przede wszystkim dwa stanowiska. Pierwsze (stanowisko pronatalistyczne) dowodzi, że rozmnażanie jest moralne, bo rodzice, dając życie, realizują swoje podstawowe ludzkie powołanie, a nawet obowiązek wobec własnego potomstwa, narodu, ludzkości, dziejów, Boga i/lub ewolucji. Drugi pogląd (antynatalistyczny) jest zgoła przeciwny – dawanie życia jest niemoralne, ponieważ jest skazywaniem na śmierć i cierpienie własnego potomstwa, co jest nieludzkie i samolubne ze strony rodziców. To drugie stanowisko wychodzi oczywiście z bardzo krytycznej analizy rzeczywistości i stara się umykać wszelkim religijnym czy ewolucyjnym fatalizmom. Jest to sposób myślenia krytyczny wobec samego sensu ewolucji, która ukazywana jest jak jedno wielkie cmentarzysko oraz krąg pożerających się nawzajem istot żywych. Wprowadzenie do tego kręgu narodzin, cierpienia i śmierci nowych istot jawi się
9
jako co najmniej moralnie wątpliwe. Moralnie wartościowe byłoby raczej wygaszanie życia przez powstrzymywanie się od płodzenia, które jest nierozerwalnie związane ze śmiercią i cierpieniem. Tego rodzaju idee były od tysiącleci obecne w myśli świeckiej i religijnej. Pobrzmiewają do pewnego stopnia w buddyzmie, gnostycyzmie, manicheizmie i rozmaitych współczesnych ruchach etycznych. W tym duchu myślał także gdańszczanin Artur Schopenhauer, będąc jednym z najbardziej znanych w świecie filozofów antynatalistycznych. Pronataliści zwykle zarzucają swoim adwersarzom egoizm i dążenie do powolnej zagłady ludzkości. Antynataliści odpierają te zarzuty, twierdząc, że właśnie rozmnażanie się jest dowodem postaw zdecydowanie egoistycznych, ponieważ dzieci są narzędziem do realizacji jakichś celów swoich rodziców i są w ten sposób traktowane przedmiotowo, jako np. zabezpieczenie na starość. Jeśli zaś chodzi o zagładę ludzkości, to rzeczywiście część antynatalistów nie miałaby nic przeciwko temu – według nich istnienie ludzi ani dla nich samych, ani dla natury nie stanowi niczego dobrego. Inni antynataliści ograniczają się do stwierdzenia, że i tak część ludzi zawsze będzie miała dzieci, więc zagłada ludzkości nie grozi, a ich celem jest tylko ograniczanie przyrostu naturalnego, aby uczynić życie tych, którzy już są, znośniejszym, i ograniczyć szkody (w tym etyczne) wynikające z rozrodczości.
Religia bez rozmnażania Wbrew temu, że zwykle środowiska judeochrześcijańskie sprzyjają rozrodczości, można znaleźć także i takie, które nie są jej przychylne. Jedną z takich grup są, a właściwie byli, szejkersi, charyzmatyczny odłam kwakrów. Już w XVIII wieku głosili równość płci i… zakaz posiadania dzieci oraz uprawiania seksu (wzorem samego Jezusa Chrystusa). Tworzyli komunistyczne wspólnoty i wykreowali nawet w USA własny styl w meblarstwie oraz w muzyce i tańcu. Te ostatnie były istotne, bo nabożeństwa szejkersów miały charakter ekstatyczny. Głosili pochwałę pacyfizmu, prostoty i pracy. Większość ich wspólnot wymarła ze względów dosyć zrozumiałych, zwłaszcza że rząd USA ograniczał im możliwości adopcji i prowadzenia sierocińców. Cokolwiek by powiedzieć o argumentach pro- lub antynatalistycznych, to nie ma wątpliwości, że ludzkość dobrnęła do sytuacji, która zagraża jej dalszemu normalnemu życiu. Ziemia została wyciśnięta jak cytryna przez rodzące się kolejne miliardy ludzi, a światu dzikich zwierząt i roślin grozi zupełna zagłada. Albo podejmie się wysiłek ograniczenia szaleństwa nieskrępowanej rozrodczości, albo czekają nas kolejne fale drożyzny, braku surowców i żywności. ADAM CIOCH
10
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
POD PARAGRAFEM
Trybunał Konstytucyjny uznał za dopuszczalne propagowanie w Polsce antysemityzmu, rzucanie kamieniami w marsze mniejszości seksualnych, oddawanie czci mordercy prezydenta Gabriela Narutowicza oraz propagowanie faszystowskich symboli. Tę konkluzję wysnuliśmy stąd, że TK odmówił rozpatrzenia wniosku Sądu Okręgowego w Warszawie o zbadanie czy działalność, statut i nowe symbole Narodowego Odrodzenia Polski są zgodne z Konstytucją RP. NOP jest jedną z ponad 130 partii politycznych wpisanych do sądowej ewidencji. Wiążą się z tym liczne przywileje, w tym prawo do bezpłatnych reklamówek wyborczych w TVP i ogólnopolskich oraz regionalnych stacjach Polskiego Radia. W zamian partie zobowiązane zostały do składania corocznych jawnych sprawozdań o wpływach i wydatkach. Poddane są także kontroli sądu rejestrowego i Trybunału Konstytucyjnego. Ta ostatnia okazała się jednak fikcją. Po raz pierwszy przekonaliśmy się o tym w grudniu 2007 r., kiedy TK umorzył sprawę tak zwanych weksli „Samoobrony”. Jej lider wymuszał na działaczach lojalność za pomocą weksli opiewających na bardzo wysokie kwoty. Niemal po roku przyglądania się sprawie Trybunał uznał, że nie może zbadać, czy w ten sposób Andrzej Lepper ograniczył „konstytucyjną swobodę wykonywania przez posła mandatu”, a także czy nie łamał przy okazji reguł dotyczących jawności finansowania partii politycznych. Żeby było ciekawiej, weksle nie były ujęte w żadnych dokumentach księgowych „Samoobrony”, co w oczywisty sposób fałszowało sprawozdania finansowe partii Andrzeja Leppera. W listopadzie 2007 roku rozpoczęła się nowa kadencja Sejmu, co spowodowało, zdaniem sędziów Trybunału Konstytucyjnego, że stary wniosek stracił ważność. Regulacja mówiąca o kontroli przez jego sędziów legalności działania partii politycznych pozostała martwa. Nie zraziło to sędziów z VII Wydziału Cywilnego Rejestrowego Sądu Okręgowego i skierowali 16 marca 2010 roku wniosek o zbadanie przez TK „(…) zgodności z Konstytucją celów i zasad działania partii politycznej pod nazwą Narodowe Odrodzenie Polski”. Wątpliwości sędziów wzbudził bowiem wniosek władz NOP-u z 18 grudnia 2009 r. o dodanie do wykazu znaków graficznych (logo partii) rysunków przedstawiających „symbol Krzyża i Miecza”, „Orła w koronie z rózgami liktorskimi i toporkiem”, „Krzyż celtycki” oraz wulgarną grafikę pt. „Zakaz pedałowania”. Sędziowie zwrócili uwagę, że próba dopisania nowych oficjalnych znaków oraz symboli może naruszać ustawę o partiach politycznych
i Konstytucję RP. Dowodzili, że ustawa zasadnicza zakazuje „istnienia partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa”.
Trybunał pod sąd Nowe symbole NOP to zdaniem sędziów znaki faszystowskie, neofaszystowskie oraz propagujące nietolerancję. Reakcja Trybunału na ów wniosek była dość zaskakująca. Otóż dr Bohdan Zdziennicki – jego ówczesny prezes – kilkakrotnie domagał się od Sądu Okręgowego w Warszawie usunięcia braków formalnych wystąpienia poprzez wskazanie „uzasadnienia zarzutu niezgodności z Konstytucją celów i działania Narodowego Odrodzenia Polski”. Stołeczni sędziowie wyjaśniali więc, że zgodnie z Kodeksem karnym „zabronione jest publiczne propagowanie faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa lub nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość” oraz produkowanie i rozpowszechnianie „(...) druków, nagrań lub innych przedmiotów (…) będących nośnikiem symboliki faszystowskiej, komunistycznej lub innej totalitarnej”. A NOP już wtedy posługiwał się faszystowskimi symbolami. O działalności NOP wiele mogą powiedzieć działacze Stowarzyszenia „Nigdy Więcej”. W prowadzonej przez nich tak zwanej „Brunatnej księdze” (wykaz napaści fizycznych i słownych ze względu na rasę, narodowość i wyznanie w latach 1997–2010) znajdziemy ponad sto przypadków, w których sprawcami byli aktywiści Narodowego Odrodzenia Polski. I tak w styczniu 2006 roku w województwie lubelskim rozkleili obrzydliwe
antysemickie plakaty z treścią katolickiej „Modlitwy za wiarołomnych Żydów”. Działacze wyjaśnili, że był to ich sprzeciw wobec obchodzenia tak zwanego Dnia Judaizmu w Kościele katolickim. Dowodzili także, że modlitwa zawierająca zwroty „Żydzi wiarołomni, którzy są narodem zaślepionym” była jeszcze nie tak dawno odmawiana podczas liturgii wielkopiątkowej, a pochodzi z VI wieku naszej ery. Rok później we Wrocławiu ich koledzy maszerowali wspólnie z zaproszonymi przez siebie polskimi aktywistami neonazistowskiej międzynarodowej organizacji „Krew i Honor”, skandując hasła: „Polska cała tylko biała”, „Polska dla Polaków”, „Europa dla białych, Afryka dla HIV”, „Biała siła”, „Nasza święta rzecz, czarni z Polski precz”, „W naszym kraju jest miejsce dla czarnych – ale tylko dla czarnych koszul”, „Mieszanie ras jest zbrodnią przeciwko porządkowi natury”. Na zakończenie oświadczyli, że Polska jest krajem cywilizacji chrześcijańskiej i łacińskiej; krajem cywilizacji białego człowieka: „Nie pozwolimy, by nasze dziedzictwo zastąpiła kultura buszu i bambusa. Dla dobra wszystkich – i białych, i kolorowych – rozdział cywilizacyjno-kulturowy musi zostać zachowany, a każdy winien żyć tam, gdzie umieściła go ręka Najwyższego”. Zajmowali się także zakłócaniem corocznego krakowskiego Międzynarodowego Festiwalu Kultury Żydowskiej. Podczas jego imprez wznosili antysemickie hasła, nawoływali do bombardowania Izraela
Fot. Who Be oraz wznosili ręce w hitlerowskim geście „Sieg Heil”. W Krakowie w roku 2009 i 2010 obrzucali uczestników Marszu Równości kamieniami, doniczkami wyrywanymi z kawiarnianych ogródków, petardami, butelkami i jajkami. Wznosili przy tym typowe dla siebie okrzyki: „Chłopak i dziewczyna – normalna rodzina”, „Zakaz pedałowania”, „Dzisiaj Polską rządzą cioty”, „Pedofile, lesby, geje, cała Polska z was się śmieje”, „Zniszcz homofobię”, „Pedały, wyp…lać!”, „Raz sierpem, raz młotem pedalską hołotę”, „Musimy pokonać nowe barbarzyństwo, które panoszy się na ulicach”, „Dzisiaj lesby i geje, jutro pedofile. To nie demokracja, to syfilizacja”. Podśpiewywali także: „Auschwitz-Birkenau, sialalala la”. Rocznice śmierci Romana Dmowskiego czczą, maszerując po stolicy i wrzeszcząc: „Narodowy socjalizm!”, „Precz z żydowskim szowinizmem!”, „Precz z żydowską okupacją”, „Roman Dmowski – wyzwoliciel Polski!”, „Wielka Polska katolicka!”, „Traktat lizboński – piąty rozbiór Polski”. Szokujące treści zawierają publikacje NOP. Na łamach „Szczerbca” jego wódz Adam Gmurczyk dowodził, że powstańcy warszawscy nie byli żadnymi żołnierzami, lecz zwykłymi terrorystami. Próbował też przekonać, że proces norymberski był ze swojej istoty nielegalny, bo sądził funkcjonariuszy III Rzeszy za przestępstwa, które zdefiniowano dopiero w 1945 roku. Negował także rozmiary zagłady Żydów. Dla członków NOP-u bohaterem jest
Eligiusz Niewiadomski. Oddają mu cześć za to, że nie licząc się z konsekwencjami, zamordował obcego „prawdziwym Polakom prezydenta cudzoziemca” Gabriela Narutowicza. Tak głosi strona NOP. A jednak zdaniem Trybunału Konstytucyjnego nie wystarczyło to do wydania orzeczenia w sprawie zgodności z prawem działalności samego Narodowego Odrodzenia Polski oraz legalności jego nowych symboli. W dniu 8 kwietnia 2011 roku TK sprawę umorzył ze względu na… niemożność orzekania. Z dość zawiłego uzasadnienia owej decyzji możemy się dowiedzieć, że „(…) program partii Narodowe Odrodzenie Polski nie został jasno i jednoznacznie wyłożony w jej statucie”, a z dostępnych materiałów trudno wyciągnąć wniosek, że „odwołuje się ona do totalitarnych metod, wyraża nienawiść rasową czy narodowościową”. Dodatkowo Trybunał Konstytucyjny orzekł, że Sąd Okręgowy w Warszawie nie dość jasno określił cel swojego wniosku i nie udowodnił, iż zgłoszone przez narodowców nowe symbole mają charakter faszystowski czy też neofaszystowski. Trybunał nie wiedział także, czy zachodzi jakiś związek pomiędzy nimi a dotychczasową działalnością NOP. Po decyzji Trybunału liderzy Narodowego Odrodzenia Polski pod nowymi sztandarami próbowali w maju tego roku rozbić legalne Marsze Równości w Krakowie i Łodzi. MiC
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
N
ajlepszym przykładem niewypłacalności jest chińska firma Covec, która wygrała przetarg na budowę dwóch odcinków autostrady A2. Chińczycy zaoferowali niemal o połowę niższą cenę, niż przewidywał kosztorys Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Znani na rynku wykonawcy z Polski i z zagranicy nie byli żadną konkurencją. Covec zmiażdżył ich już w przedbiegach, mimo że eksperci pukali się w głowę, twierdząc, że chińska oferta jest niemożliwa do zrealizowania. „Jacy fachowcy pracują w GDDKiA, skoro uznali, że cena chińskiego konsorcjum może być niższa od kosztorysów GDDKiA oraz innych ofert, bo chińscy wykonawcy będą sprowadzać większość materiałów z Chin? Przecież to jest kpina. Każdy materiał, nawet darmowy, będzie wtedy droższy o koszty transportu. A czy Chińczycy zaproponowali jakąś nową technologię budowy dróg? Oczywiście że nie. Jeżeli więc będą zaopatrywać się w tych samych źródłach co inni wykonawcy; pracować tym samym sprzętem, który będą również kupować w Europie, bo sprowadzanie z Chin jest drogie; jeżeli zatrudnienie na budowie Chińczyków jest droższe niż Polaków, bo budowanie bazy wykonawców też kosztuje, to na czym to konsorcjum chce zarobić? W jaki sposób może wybudować te odcinki o tyle taniej, niż proponują inni?” – powiedział prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa Wojciech Malusi. Kłopoty (niewypłacalność inwestora i wstrzymanie jakichkolwiek prac) przy budowie autostrady A2 to szczyt szczytów. Ale problem dotyczy także tysięcy małych firm budowlanych, które bankrutują jedna po drugiej. Przykłady można mnożyć, choć wszystkie i tak sprowadzają się do tego samego… niewypłacalności i często nieuczciwości zleceniodawców. Rozmawialiśmy z przedstawicielami kilkunastu nieistniejących już małych firm budowlanych, które za zrealizowane zlecenia nigdy nie dostały pieniędzy, przez co zbankrutowały. Każda historia jest dosłownie kopią poprzedniej i przedstawia przerażający obraz polskiej nieudolności. Tomasz Jończyk (na zdjęciu), budowlaniec z kilkunastoletnim stażem, były właściciel nieistniejącej już firmy Flexgroup, opowiedział „FiM” o skandalicznych procederach, z którymi muszą się zmagać polscy budowlańcy: – Czerpanie zysków z małych firm, które nie mają siły się bronić, to stała praktyka w polskiej budowlance. Istnieje mnóstwo sposobów na doprowadzenie do bankructwa tych najmniejszych. Zacznijmy od najprostszego. Przy każdej inwestycji, którą wykonuje podwykonawca, ustala się dla niego tak zwaną gwarancję (kaucję) – kwotę, która
A TO POLSKA WŁAŚNIE
11
Godzien jest robotnik...
Oszustwa, wyłudzenia i nieopłacanie firm budowlanych przez inwestorów to główne powody niedokończonych, zatrzymanych lub uwalonych projektów. I ludzkich tragedii. nie zostanie zwrócona (pod)wykonawcy, jeśli ten nie wywiąże się w stu procentach ze zleconych mu zadań. W całej mojej karierze nie zdarzyło się jeszcze, aby ta gwarancja wróciła do podwykonawcy, dlatego że inwestor zawsze znajdzie jakiś powód, żeby tej gwarancji nie płacić. Mnie, właściciela małej firmy budowlanej, nie stać na zrobienie ekspertyzy i udowodnienie, że zwrot gwarancji mi się należy. Są też tacy, którzy idą na żywioł i pomimo podpisanej umowy, pomimo dobrze wykonanej pracy nie wypłacają pieniędzy z powodów bliżej nikomu nieznanych. Na zasadzie nie, bo nie, i co mi zrobisz? Wiele razy dzwoniłem do takich nieuczciwych inwestorów i zawsze wymyślali jakiś powód zwłoki. Tak naprawdę, jeśli chciałbym podać takiego oszusta do sądu, to z góry jestem na przegranej pozycji. Inwestor, który ma kasę, zawsze wynajmie jakiegoś eksperta budowlanego, a taki potrafi znaleźć najdrobniejsze niedociągnięcie, niezgodne ze sztuką budowlaną, przez które, tak czy siak, pieniędzy nie zobaczę. Dla przykładu, pod budowę dróg wysypuje się różne kruszywa i zgodnie z technologią trzeba je zagęścić i wymieszać. Ekspert może jednak stwierdzić, że frakcja kruszywa 5-milimetrowego powinna mieć 20 centymetrów grubości, a ma tylko 17. Oczywiście nie bierze pod uwagę tego, że to wszystko wcześniej się wymieszało. Czyli wszelkie niedociągnięcia można stwierdzić w trakcie absolutnie prawidłowego procesu technologicznego. – Czyli można oszukać każdego? Każda mała firma budowlana może po prostu zbankrutować? – Oczywiście. Jeśli pojawi się inwestor, który nie chce zapłacić, to nie zapłaci. To jeden z głównych
powodów, dla których małe firmy nie mogą sobie pozwolić na legalne zatrudnianie pracowników. Państwo i ZUS tracą pewnie na tym miliardy. Ja byłem za mały, żeby inwestor mógł mi być dłużny 170 tysięcy złotych. To, że ja mam dług u kogoś, oznacza, że sam nie jestem w stanie zapłacić wynajętym przeze mnie ludziom. Tutaj zaczynają się komornicy, sądowe nakazy zapłaty itd., a ja nie mogę nawet palcem ruszyć, bo inwestor mówi, że jak chcę się z nim gryźć, to on za chwilę powoła rzeczoznawcę, który powie, że wykonana praca nie jest zgodna ze sztuką budowlaną i jeszcze będę musiał oddać te pieniądze, które do tej brałem za pracę. Oczywiście, jakbym tę rozmowę nagrał, to w sądzie miałbym wygraną w kieszeni, ale skąd miałem wiedzieć, że tak się sprawa potoczy? – Wygląda na to, że mamy bardzo podobną sytuację z chińską firmą Covec, która buduje dwa odcinki naszej autostrady. – Podobną? To identyczna sprawa, tylko za znacznie większe pieniądze. Oni wygrali ten przetarg, bo założyli, że Polakom nie trzeba płacić. W Polsce, jak jesteś winien Polakowi milion złotych, a oddasz mu tylko pół, to tamten się ucieszy i załatwisz sprawę. Nikt nie ma czasu i pieniędzy, żeby chodzić do sądu i procesować się 4–5 lat. Na świecie to nie do pomyślenia – tam się walczy o każdego centa. Znam mnóstwo podobnych sytuacji, w których znaleźli się moi znajomi z branży. Bardzo ciekawie jest z budową parkingu przed jednym z płockich salonów meblowych. Do przetargu zgłosiło się sześciu inwestorów. Pięciu z nich przedstawiło zbliżone cenowo oferty; ten
szósty o połowę mniejszą, dzięki czemu oczywiście wygrał. Inwestorem okazał się cudzoziemiec, który poza laptopem i pieniędzmi nie miał żadnych narzędzi i ludzi do pracy. Nie miał nic, a przetarg wygrał, czyli do wygrania przetargu wystarczy odpowiednia cena, a nie doświadczenie, sprzęt i ludzie. Inwestor spotkał się z dużymi płockimi firmami budowlanymi, które zatrudnił, aby porozmawiać z nimi o podwykonawcach. Na tym spotkaniu był mój znajomy, który polecił moją firmę. Inwestor w rozmowie zorientował się, że będzie musiał mi zapłacić, i powiedział wprost, że szuka małych firm, takiego uczciwego i ufnego Kowalskiego, którego nie będzie stać na walkę z nim, kiedy mu nie zapłaci.” Przetargi wygrywają kompletnie nieprzygotowani ludzie, którzy na dodatek nie płacą podwykonawcom, a ci z kolei są kompletnie bezradni. Często się zdarza, że firma, która wygra przetarg dzięki bardzo niskiej cenie, zaraz po zwycięstwie wysyła aneksy do
umowy – na przykład, że w związku z rosnącymi cenami materiałów, problemami kadrowymi i tak dalej prosi o zwiększenie budżetu. Dochodzi do tego, że finalnie są drożsi niż przegrani konkurenci. To stały proceder w całej Polsce. Przy naszym ustawodawstwie takie sytuacje ciągle się powtarzają. Dziwimy się potem, że są opóźnienia na różnych budowach, a firmy padają. Dopóki nie zmieni się polskie prawo, dopóty tak właśnie będzie. Czy to nie jest dziwne, że brak zapłaty za wykonaną pracę to nagminny problem właśnie nad Wisłą, kraju ponoć chrześcijańskim? Jak to się ma do fragmentów Biblii: „Godzien jest robotnik zapłaty swojej” (Ewangelia Łukasza 10. 7) i „Oto woła zapłata robotników, którą zatrzymaliście, a ich krzyk doszedł do Pana Zastępów” (List Jakuba 5. 4)? ARIEL KOWALCZYK Za tydzień o problemach z wypłatami w innych branżach.
Przedsiębiorcy, z którymi rozmawialiśmy, radzą: ~ należy nagrywać każdą rozmowę dotyczącą deklaracji zapłaty za
wykonane prace ~ na wszelkie rozmowy zabierać prawnika, w ostateczności świadka ~ wszystkie umowy zawierać na piśmie i sygnować je podpisami
obu stron ~ starać się o zapłaty w mniejszych transzach za kolejne etapy robót,
a nie na końcu za całe zlecenie.
12
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
Zabijaj, kradnij, cudzołóż... W ubiegłym tygodniu opisaliśmy kilkudziesięciu przestępców w sutannach, wybranych z kilku ostatnich lat: gwałcicieli, pedofilów, amatorów wdzięków małoletnich dziewcząt i chłopców. Obecnie pokażemy najwybitniejszych megaaferzystów, autorytety (a) moralne, oraz wybranych złoczyńców nieco mniejszego kalibru. ~ Afera salezjańska – banda księży okradła bank. Ich łupem padła gotówka stanowiąca równowartość około 35 milionów dolarów. „Wasza Ekscelencjo. Zwracam się z uprzejmą prośbą o pomoc w odzyskaniu 132 mln 643 tys. 800 zł od Towarzystwa św. Franciszka Salezego” – czytamy w pierwszym zdaniu listu wystosowanego onegdaj przez Stanisława Pacuka (prezes zarządu i założyciel Kredyt Banku) do ambasadora Watykanu w Polsce. Czytając dalej, poznajemy anatomię przekrętu, którego mózgiem był ks. dr Ryszard M. – szef salezjańskiej Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana Bosko (w oryginale listu nazwiska w pełnym brzmieniu): „Oddział w Legnicy udzielił 65 pożyczek lombardowych czterem następującym instytucjom kościelnym: 1) parafia św. Jana Bosko w Lubinie – ks. Władysław K., 2) parafia św. Jacka w Pogorzeliskach – ks. Sylwester K., 3) Towarzystwo Salezjańskie Dom Zakonny Lubin, ul. Jana Pawła II 58 – ks. Władysław K., 4) Towarzystwo Salezjańskie Dom Zakonny Lubin, ul. Chrobrego 7 – ks. Jan N. Wszystkie pożyczki zostały udzielone pod zabezpieczenie gotówkowe, tj. blokady i cesje praw z lokat pięciu instytucji kościelnych – czterech wymienionych powyżej oraz Salezjańskiego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Tarnowskich Górach, reprezentowanego przez ks. dyrektora Waldemara K.”. Prezes donosi przedstawicielowi obcego mocarstwa, że księża brali, częściowo oddawali i znowu brali – w sumie 418 mln zł. Nie zwrócili ponad 132 mln zł, a wszelkie zabezpieczenia okazały się lipne. „W rzeczywistości lokat tych wymienione parafie i inne jednostki Towarzystwa Salezjańskiego nie posiadają. Istnienie lokat zostało sfałszowane (na dokumentach widnieją sfałszowane pieczątki i podpisy osób reprezentujących bank). Fakt ten potwierdza również Bank Zachodni WBK Oddział w Lubinie, w którym stwierdzono brak interesujących nasz bank lokat oraz fałszerstwo pełnomocnictw (…). Z dotychczasowych ustaleń wynika, że w przestępczym procederze uczestniczyło 8 osób duchownych z Towarzystwa św. Franciszka Salezego. Ks. Ryszard M. stwierdził, że namówił współbraci do sfałszowania dokumentów w celu uzyskania pożyczek z naszego banku. Ks. Ryszard M. i jego
Armia funkcjonariuszy Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce to blisko 30 tys. księży i zakonników. Z należących do niej łotrów można byłoby sformować brygadę.
przełożeni w osobach: inspektora ks. Franciszka K. i ekonoma Inspektorii Salezjańskiej z Wrocławia ks. Stanisława G. wielokrotnie deklarowali chęć naprawienia szkody przez dokonanie spłat, jednak żaden z terminów spłaty nie został dotrzymany” – żalił się autor listu. Musiał już chyba mieć kraty w oczach, skoro zakończył swoje wystąpienie błaganiem: „Uprzejmie proszę o pomoc w załatwieniu tej niecodziennej i bardzo przykrej sprawy – Stanisław Pacuk, Prezes Zarządu Banku. Szczęść Boże”. Ambasador się wypiął, a sprawę „załatwia” (już od ponad czterech lat) Sąd Okręgowy w Legnicy. Podczas procesu wyszło na jaw, że księża wydawali pieniądze na spłatę pożyczek, inwestowali w nieruchomości i grę na giełdzie, a część skradzionej kasy ulokowali za granicą. ~ Zatopienie Stoczni Gdańskiej – o. Tadeusz Rydzyk został multimilionerem w efekcie udanego skoku na świadectwa udziałowe NFI, zbierane przez Radio Maryja na rzekome ratowanie stoczni, która nie dostała z tej akcji nawet złotówki. „Jestem zmuszony prosić o pomoc w uzyskaniu szczerej rozmowy z Ojcem Dyrektorem Radia Maryja (…). Ojciec Dyrektor nie chce ze mną rozmawiać o funduszach zebranych na ratowanie Stoczni” – żalił się kpt. ż.w. Bolesław Hutyra (prezes Stowarzyszenia „Społeczny Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego”) w liście do prowincjała redemptorystów o. Edwarda Nocunia. Hutyra, człowiek do bólu oddany Kościołowi, miał tę wadę, że był uczciwy, a „zachęcony przez Ojca Dyrektora” dał „publicznie słowo honoru, że ani jedna złotówka nie zginie”. Tymczasem z konta udostępnionego przez Radio Maryja na ratowanie stoczni wcięło – według różnych szacunków – od 160 do 250 mln zł. Hutyra był jednak tak namolny i strasznie
uparty, żeby pieniądze wykorzystać zgodnie z intencją darczyńców, że zaczął dostawać telefony z pogróżkami, aż wreszcie zginął w tajemniczym wypadku samochodowym... „Rydzyk i jego ludzie zaszczuli go. Było to tym bardziej ohydne, że tata oddałby za niego życie” – twierdzi Tomasz Hutyra, syn Bolesława. „Nie ma potrzeby ujawniać różnym hienom kwot, bo przecież ci, którzy dali, wiedzą, ile dali” – wytłumaczył swoim radiosłuchaczom o. Rydzyk. Wiadomo więc jedynie tyle, że część (ponad 5 mln zł) wyłudzonych pieniędzy główny księgowy radiomaryjnego imperium o. Jan Król przegrał na giełdzie. ~ Stella Maris – noszące tę nazwę wydawnictwo gdańskiej kurii metropolitalnej, kierowane przez ks. Zbigniewa B. (przed objęciem stanowiska był osobistym kapelanem abp. Tadeusza Gocłowskiego, a później proboszczem parafii św. Bernarda w Sopocie), przywłaszczyło mienie spółek handlowych szacowane na ponad 67 mln zł, wyprało pieniądze w kwocie co najmniej 17,5 mln zł oraz doprowadziło do wielomilionowych uszczupleń podatkowych (ok. 12 mln zł) na szkodę Skarbu Państwa. Mechanizm oszustwa wyglądał tak: zaufani właściciele firm konsultingowych kojarzyli wydawnictwo (jako „podwykonawcę”) z dużymi przedsiębiorstwami, które odpisywały sobie od podatków wielomilionowe należności rzekomo wypłacone Stelli Maris za fikcyjne usługi niematerialne typu doradztwo, lobbing, pośrednictwo itp. Za wystawianie tzw. pustych faktur ksiądz B. brał kilka procent „prowizji”, a reszta wracała do zleceniodawców. Po wybuchu afery okazało się, że kościelna firma tkwi po uszy w długach. Co się stało z kasą? „Nie widzę powodu, żeby posądzać księdza Zbyszka o jakieś
(2)
defraudacje na swoją własną, osobistą korzyść. Przecież on nic nie ma. Nie widzę żadnego bogactwa, które on miał. Więc co się z tym stało? Jak się stało? Trudno mi powiedzieć” – bajał abp Gocłowski. – Tuż przed przejęciem śledztwa przez ABW z konta bankowego Stelli Maris wyprowadzono w kilku transzach prawie 14 milionów złotych. Trafiły na konta najważniejszych w Gdańsku osobistości kościelnych, a część na prywatne rachunki ludzi z nimi związanych – zapewnił nas pewien kontroler skarbowy. Gdy prokuratorzy pisali już akt oskarżenia, IV Rzeczpospolita braci Kaczyńskich wypłaciła kurii 7 mln 352 tys. zł plus 6 mln 851 tys. zł odsetek, uznawszy, że skoro wydawnictwo wystawiało „lewe” faktury dotyczące fikcyjnych transakcji, to odprowadzany od nich podatek VAT absolutnie się państwu nie należał! ~ Afera gruntowa – niezależnie od działalności Komisji Majątkowej kilku urzędników Agencji Nieruchomości Rolnych we Wrocławiu oraz Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego okradło Skarb Państwa na co najmniej 70 mln zł, a Kościół wcielił się tym razem w rolę pasera, przejmując złodziejskie łupy i natychmiast je spieniężając. Rzecz polegała na bezprawnym przekazaniu na własność parafiom archidiecezji wrocławskiej oraz diecezji legnickiej atrakcyjnych działek położonych w obszarach rozwoju miasta, podczas gdy kościelne osoby prawne mogły otrzymywać jedynie użytki rolne (metoda A). Metoda B to przekraczanie dopuszczalnych limitów (maksimum 15 ha, o które mogą ubiegać się parafie na Ziemiach Zachodnich i Północnych). Tą metodą skradziono w sumie 540,3 ha, bo niektórzy proboszczowie składali powtórne wnioski o przyznanie gruntów, mimo że wcześniej już je otrzymali. I tak: ~ metoda A – nieruchomości położone na tzw. atrakcyjnych działkach o łącznym areale prawie 105 ha przejęli proboszczowie następujących parafii: w Łozinie – w naturze nienależne 3 mln 169 tys. 866 zł; katedralnej we Wrocławiu – 3 mln 370 tys. 456 zł; św. Macieja we Wrocławiu – 3 mln 254 tys. 614 zł; Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła we Wrocławiu – 3 mln 304 tys. 756 zł; św. Anny we Wrocławiu – 3 mln 264 tys. 158 zł; św. Elżbiety we Wrocławiu – 3 mln 891 tys. 932 zł; Garnizonowej we Wrocławiu – 3 mln 955 tys. 688 zł; św. Marii Magdaleny we Wrocławiu – 3 mln 481 tys. 500 zł; katedralnej w Oławie – 1 mln 411 tys. 584 zł;
~ metoda B – w skład zorganizowanej grupy, której członkowie działając wspólnie i w porozumieniu zagarnęli więcej niż ustawowo dopuszczalne 15 ha wchodzili proboszczowie 26 parafii. Szczególnie zuchwałego napadu na limity dokonano w diecezji legnickiej, gdzie łupem o łącznej powierzchni 319 ha podzieliło się solidarnie 21 duchownych. Zdecydowana większość wyłudzonych gruntów została bezpowrotnie przez państwo utracona dzięki zapobiegliwości ks. Józefa Lisowskiego, kanclerza legnickiej kurii biskupiej, który organizował komasację i sprzedaż ziemi (proboszczowie byli tylko figurantami podpisującymi kwity przygotowane w centrali diecezji). Prokuratura dopadła urzędników, ale nie odważyła się postawić zarzutów beneficjentom przestępstwa. ~ Telewizja Familijna – grupa członków Opus Dei wymyśliła i zorganizowała projekt katolickiej telewizji komercyjnej na bazie prowadzonej przez zakon franciszkanów Telewizji Niepokalanów. Choć mnisi zachowali 56,7 proc. akcji, zainwestowano w to przedsięwzięcie 200 mln zł, a niemal wszystkie pieniądze (182 mln zł) wyłożyły spółki z większościowym udziałem Skarbu Państwa: KGHM, Orlen, Polskie Sieci Elektroenergetyczne i PZU. Po dwóch latach szastania gotówką familijna firma padła i publiczna kasa przepadła. Przy okazji afery związanej z prywatyzacją PZU wyszło na jaw, że ówczesny Sekretarz Konferencji Episkopatu – bp Piotr Libera – usiłował lobbować na rzecz TF u Joao Talone, członka Opus Dei i prezesa portugalsko-holenderskiego konsorcjum Eureko, który szukał w Kościele poparcia dla planowanego wykupienia największego polskiego ubezpieczyciela. „Nie odpowiedziałem biskupowi ani tak, ani nie, a jedynie wyjaśniłem mu, co się stało z podobnym projektem w Portugalii” – zeznał Talone przed Międzynarodowym Trybunałem Arbitrażowym w Londynie. ~ Parafialne pralnie pieniędzy – z przeprowadzonych w latach 2005–2010 przez urzędy kontroli skarbowej weryfikacji darowizn przekazywanych kościelnym osobom prawnym (parafie, diecezje, zakony, klasztory, Caritasy itp.) na cele kultu religijnego bądź działalność charytatywno-opiekuńczą wynika, że prawie co trzecia operacja naruszała obowiązujące przepisy lub nosiła znamiona przestępstwa. Chodziło głównie o tworzenie fikcji, czyli wpłaty, które obdarowany zwracał po potrąceniu sobie 10-procentowej zazwyczaj „działki”, a darczyńca korzystał z odpisów podatkowych. Oszuści umknęli wymiarowi sprawiedliwości, bo w przypadku zmowy milczenia wina jest niesłychanie trudna do udowodnienia. Przykładowo: ks. Paweł P. z zakonu filipinów w Tarnowie, którego tamtejsza prokuratura oskarżyła o przywłaszczenie 4,5 mln zł darowizn, został uniewinniony, bo choć
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r. po prostu oszukiwał swoich przełofaktycznie prał brudne pieniądze, to żonych i władze” – podkreśla dr Zbinie przywłaszczył sobie z inkrymigniew Nawrocki, historyk IPN. nowanej kwoty ani złotówki. Tak ~ ~ ~ uznał sąd pierwszej instancji. W apelacji wyrok uchylono i skierowano Oprócz poczynań „drużynowych”, sprawę do ponownego rozpoznania. noszących nierzadko znamiona maPo uzupełnieniu materiału dowofijnych, duchowieństwo na masową dowego przez prokuraturę zakonskalę dopuszcza się indywidualnik będzie odpowiadał za pranie, nych kradzieży, oszustw, wyłudzeń pomoc w oszustwach i przywłaszi różnorodnych krętactw, napaczenie 1,8 mln zł. dów rabunkowych oraz wymuszeń ~ ~ ~ W ostatnich latach najgłośniejszą aferą natury moralno-politycznej była tajna współpraca, bądź inne formy kooperacji ze Służbą Bezpieczeństwa, podejmowana w początkach kariery przez bardzo znane dziś osobistości Kościoła. W rejestrach SB figurowali m.in.: ~ arcybiskupi i biskupi – niedoszły metropolita warszawski Stani- Bp Zawitkowski, sław Wielgus („Grey”), patron łowickiego były prymas Henryk „ministra finansów”, i „Staszek” Muszyński („Henryk”), były metropolita poznański Juliusz rozbójniczych, czy wreszcie obrzyPaetz („Fermo”), zmarły niedawdliwej, bo popełnianej na bezbronno metropolita lubelski Józef Żynych „chuliganki”. ciński („Filozof”), metropolita prze~ Ksiądz Norbert J. z diecemyski i przewodniczący Konferenzji koszalińsko-kołobrzeskiej napadł cji Episkopatu Józef Michalik na agencję banku PKO w Szamo(„Zefir”), prymas Józef Kowaltułach. Zażądał od kasjerki pienięczyk (w okresie pracy w Watykadzy. Gdy odmówiła, wyciągnął nóż. nie kontakt informacyjny wywiadu Sterroryzowana kobieta wydała mu „Cappino”), sufragan lubelski Mieplik banknotów. Prawie 6 tys. zł. Zoczysław Cisło („Rzymianin”), orstał skazany na 3 lata więzienia. dynariusz włocławski Wiesław MeOkolicznością łagodzącą był fakt, że ring („Lucjan”), ordynariusz tarwraz z konkubiną i ich chorym dziecnowski Wiktor Skworc („Dąbrowkiem „pozostawał w trudnej sytuski”), emerytowany ordynariusz łoacji materialnej”. wicki Alojzy Orszulik („Pireus”), ~ Ksiądz dr Józef L., proboszcz ordynariusz łomżyński Stanisław parafii w Mrągowie, wicedziekan Stefanek („Staszek”), były sekrei członek Rady Kapłańskiej, współtarz generalny Episkopatu Tadepracował z gangsterami, dostarczausz Pieronek („Feliks”), ordynając kompromitujących dla konfrariusz rzeszowski Kazimierz Górtrów informacji wykorzystywanych ny („Kazek”, „Tadeusz”). do późniejszego ich szantażowania. ~ księża (według danych IPN Wpadł, gdy ks. Leszek R. (dziekan z bezpieką flirtował co siódmy dekanatu Mrągowo II) – sfilmowastatystyczny duchowny, więc przyny w wannie z dziennikarką dorabiapomnijmy jedynie tych najznakomitjącą sobie do wierszówki prostytucją szych) – dyrektor Ośrodka dla Piel– pożałował 275 tys. zł na wykupiegrzymów Polskich „Corda Cordi” nie kasety wideo. Ks. Józef dostał w Rzymie Konrad Hejmo („Hejrok i osiem miesięcy w zawieszeniu nał”, „Dominik”), były proboszcz na 2 lata oraz 15 tysięcy grzywny. Katedry Wawelskiej Stanisław BieMetropolita warmińsko-mazurski abp lański („Waga”), pozostający dziEdmund Piszcz skazał podwładsiaj w stanie spoczynku wikariusz nego na nieco chudszą parafię w T. generalny kurii biskupiej w Gdań~ Ksiądz prałat Jan Halberda, sku Wiesław Lauer („Szejk”), proniegdyś dyrektor ekonomiczny i szaboszcz parafii katedralnej w Rzera eminencja diecezji elbląskiej, legiszowie Stanisław Mac („Łukasz”), tymując się pełnomocnictwami biskunie wymagający prezentacji prałat pa, zaciągnął pożyczki u osób prywatHenryk Jankowski („Delegat”, nych oraz instytucji na łączną kwotę „Libella”). ok. 32 mln zł. Za pieniądze wybuWszyscy zainteresowani twierdował seminarium, dom rekolekcyjdzą, że bezpieka tworzyła fikcyjną ny i inne budynki kościelne. Gdy naddokumentację. „Opinia, że teczki szedł czas rozliczeń, kuria umyła rętajnych współpracowników były fałce, a duchowny oznajmił wierzycieszowane, jest z gruntu nieprawdzilom, że nie odda, bo nie ma z czego. wa. Mogły się zdarzyć incydentalne ~ Ordynariusz diecezji włocławprzypadki. Ale proszę pamiętać o ryskiej bp Alojzy Mering wziął 10 zyku, jakie ponosił funkcjonariusz mln zł za nieruchomość, którą jego dokonujący takiej fałszywki. Wylapodwładny – ksiądz prałat dr Eutywał z wilczym biletem z pracy, bo geniusz M. – wycyganił od państwa
PATRZYMY IM NA RĘCE w ustawionym przetargu za pięćdziesiątą część tej kwoty, puszczając przy okazji z torbami rolnika inwestującego w pomyślność kościelnego interesu. ~ Ksiądz Tomasz O. z diecezji ełckiej – oddelegowany do Rzymu na studia z bioetyki – handlował w Małopolsce fałszywymi euro. Proceder trwał kilka miesięcy. Kiedy wpadł wraz ze swoją kochanką, w kieszeniach miał jeszcze 2 tysiące fałszywek. ~ Metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz posunął się do poświadczenia nieprawdy w akcie notarialnym (Repertorium A 408/2006), składając wyssane z palca oświadczenie, jakoby świeckie Stowarzyszenie „Dom Rodzinny” było od zawsze agendą kościelną, a jego majątek należał do archidiecezji. Skusiły go nieruchomości w Krakowie i Rabce szacowane na prawie 75 mln zł. ~ Ojciec Maksymilian (w „cywilu” Witold K.), przeor klasztoru kamedułów na Bielanach koło Krakowa, był osobistością bardzo znaną i honorował go m.in. nuncjusz papieski abp Józef Kowalczyk, obecny prymas Polski. Mnich został zatrzymany przez policję w mieszkaniu swojej kochanki Małgorzaty L. Żył z nią od kilku lat, choć zakon kamedułów uchodzi za zgromadzenie o wyjątkowo surowej regule. U narzeczonej o. Maksymiliana znaleziono skradzione z klasztoru dzieła sztuki. Były przeor jest oskarżony o przywłaszczenie mebli, zabytkowej figurki i obrazu oraz zagarnięcie gotówki w kwocie 110 tys. zł. ~ Z pożyczonymi lub zdefraudowanymi pieniędzmi uciekło za granicę
w latach 2000–2010 co najmniej 25 duchownych. Najbardziej spektakularne były przypadki ks. Krzysztofa M., „ministra finansów” diecezji łowickiej (3,5 mln zł) i ks. Franciszka A. – pierwszego po biskupach wikariusza generalnego tamtejszej kurii (230 tys. zł). W ich ślady poszedł także ks. Marek Z. (200 tys. zł), proboszcz parafii w Kruszynie (diec. włocławska) sprawujący z nominacji bp. Meringa ideologiczny nadzór nad całym diecezjalnym duszpasterstwem rodzin, oraz ks. Tadeusz F. (ok. 160 tys. zł) z Zagórowa w archidiecezji gnieźnieńskiej... Bicie lub bardziej wymyślne formy znęcania się nad dziećmi (podopiecznymi) udowodniono 49 duchownym. Są wśród nich: ks. Stanisław K., były proboszcz parafii w Hłudnie (diec. przemyska) oskarżony o doprowadzenie 13letniego chłopca do samobójstwa i znęcanie się nad trójką innych dzieci; ks. Tadeusz T., proboszcz z archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej (jedyną dlań dolegliwością za samobójstwo 17-latki była konieczność zmiany parafii); wywodzący się z tej samej diecezji proboszcz ks. Jacek S., który umknął Temidzie, bo tylko lubił rzucać uczniami o ścianę; ks. Stanisław G. z diec. zamojsko-lubaczowskiej (prokuratura w Tomaszowie Lubelskim umorzyła śledztwo ze względu na „niską szkodliwość społeczną” poniżania uczniów na lekcjach religii, wielebny trafił na nową parafię); ks. Jan P., proboszcz-recydywista z Papowa Toruńskiego, który po niedawnym kolejnym pobiciu ośmiolatka został skierowany na urlop zdrowotny (przyznał, że „był przemęczony i puściły mu nerwy” – tak tłumaczył go rzecznik prasowy toruńskiej kurii biskupiej); ks. Franciszek W., proboszcz z diec. legnickiej (stanął przed sądem za zmuszanie przedszkolaków do wymierzania sobie nawzajem kar, zdejmowania dzieciom bielizny i bicie maluchów po obnażonych pośladkach); ks. Mirosław B., proboszcz spod Wejherowa (sprawa pobicia kolonisty została mu warunkowo umorzona); ks. Franciszek J., proboszcz z diec. legnickiej (matki trzech ministrantów z ponadrywanymi uszami zawiadomiły prokuraturę); ks. Henryk P., proboszcz z Podhala (pół O. Maksymilian przyjmuje zasłużone gratulacje z rąk prymasa
13
roku więzienia w zawieszeniu i trzy lata zakazu nauczania za psychiczne znęcanie się nad upośledzonym uczniem); ks. Michał W., proboszcz z Sidziny w diec. opolskiej (śledztwo w sprawie pobicia 11-latka przed kilkoma dniami umorzono. „Interes społeczny nie wymaga, żeby ścigać ten czyn z urzędu” – stwierdził zastępca prokuratora rejonowego w Nysie). Kolegom w sutannach nie ustępują pola świątobliwe niewiasty, spośród których wyróżniły się: s. Bernadetta i s. Franciszka ze zgromadzenia boromeuszek prowadzących w Zabrzu ośrodek wychowawczy (za bicie i przyzwalanie na przemoc oraz ułatwienie gwałtu pierwsza dostała 2 lata bez zawieszenia i dożywotni zakaz obejmowania stanowisk związanych z leczeniem i opieką nad dziećmi, druga – osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata i ośmioletni zakaz); s. Jadwiga ze Zgromadzenia Franciszkanek Rodziny Maryi (warunkowo umorzone postępowanie karne za pobicie upośledzonej pensjonariuszki DPS w Studzienicznej); elżbietanka s. Miriam, dyrektorka Domu Dziecka w Legnicy (skazana na rok i trzy miesiące w zawieszeniu na cztery lata. W zestawie kar miała zlizywanie zabrudzonych kałem ręczników oraz moczu z desek klozetowych); służebniczka śląska s. Marietta – szefowa Domu Małego Dziecka w Kłodzku (tolerowała seks uprawiany przez wychowanków, a katalog kar obejmował bicie i spożywanie chleba zalegającego w śmietniku). Ktoś wyrazi pretensję: a gdzie biskupi wymuszający haracze od personelu, mroczne tajemnice klasztorów, „gosposie” i kochanki, hieny i szantażyści cmentarni, przekręty Caritasu, nafaszerowani promilami zabójcy za kierownicą, rozpusta za pieniądze z publicznych dotacji, amanci w sutannach rozbijający rodziny, handel „skórami”… I będzie to niestety pretensja słuszna, bo kościelny pitawal to temat na grubą książkę. ANNA TARCZYŃSKA
14
PRZEMILCZANA HISTORIA
„Wy, bolszewicy, chcieliście odebrać nam naszą ziemię, więc dostaniecie ziemię. Nie mam prawa was zabić, ale będę tak karmił, że sami wyzdychacie” – oto fragment przemówienia komendanta obozu w Brześciu z listopada 1920 roku do jeńców rosyjskich.
T
ablice były dwie. Ta w Smoleńsku upamiętniała katastrofę i przy okazji zbrodnię katyńską. Ta w Strzałkowie miała napis takiej treści: „Tutaj spoczywa 8000 radzieckich czerwonoarmistów, brutalnie zamęczonych w polskich obozach śmierci w latach 1919–1921”. Oczywiście tablica strzałkowska (powieszona chyłkiem – podobnie jak ta w Smoleńsku) rozsierdziła parlamentarzystów (głównie z PiS) i media (głównie „Rzeczpospolitą” i „Gazetę Polską”). Ogół społeczeństwa wojnę polsko-rosyjską na tablice przyjął bez emocji, a nawet z obojętnością. Co ciekawe, starsi mieszkańcy Strzałkowa, którzy słyszeli opowieści dziadków i ojców, przebąkiwali, że coś w inskrypcji rosyjskiej jest. A co? Na ten temat wypowiadali się natychmiast liczni historycy zaprzęgnięci do komentowania sprawy w programach publicystycznych licznych stacji TV. Ich résumé można streścić tak: obozy były, eksterminacja nie; jeńcy wprawdzie umierali, ale na tyfus i inne epidemie. A jak wyglądała prawda? O ile w historii w ogóle istnieje jakaś prawda… Aby to sprawdzić, prześledziłem sporo źródłowych dokumentów. Ale zacznijmy od początku. Już sama definicja i geneza wojny, której skutkiem były gwałty i mordy po obu stronach, jest tak różna jak encyklopedie, do których zajrzałem. W encyklopedii rosyjskiej czytamy: „Wiosną 1919 roku Polska rozpoczęła okupację białoruskich, litewskich i ukraińskich rubieży Rosji. Polacy
zaczęli powoływać tam do życia polską administrację, która nastawiona była na politykę kolonizacji i katolicyzacji. Kontrola najpierw odbywała się w formie cywilnej, ale później przeszła w okupację militarną (…). W latach 1919–1920 w ramach tzw. »walki z bolszewizmem« polscy żołnierze dopuścili się licznych aktów terroru wobec miejscowej ludności wiejskiej i pogromów ludności żydowskiej”. Natomiast encyklopedia polska donosi: „Wojna polsko-bolszewicka 1919–1920 (wojna polsko-radziecka) – wojna pomiędzy odrodzoną Rzeczpospolitą a Rosją Radziecką, dążącą do podboju państw europejskich i przekształcenia ich w republiki radzieckie zgodnie z doktryną i deklarowanymi celami politycznymi rosyjskiej partii bolszewików”. Przeczytałem oba encyklopedyczne opracowania i muszę powiedzieć, że nie tylko pisali je historycy z różnego punktu widzenia, ale czytelnik
ma wrażenie, że relacje dotyczą dwóch zupełnie różnych wojen prowadzonych na jakichś antypodach. Skupmy się jednak na wstydliwej kwestii jeńców rosyjskich. W cytowanej już polskiej encyklopedii mamy na ten temat tylko jeden tekst źródłowy. Jego autorem jest Edgar Vincent D’Abernon – brytyjski polityk i pisarz, który odwiedził Polskę w roku 1920. Pisze on tak: „Wziąłem sobie za zadanie przekonać się naocznie, w jakich warunkach żyją jeńcy rosyjscy i z tego, co widziałem, mogę powiedzieć, że traktowanie jeńców jest najzupełniej zadowalające. Nie dostrzegłem żadnego śladu znęcania się nad bezbronnymi. Jeńcy uważani są przez Polaków raczej za nieszczęśliwe ofiary niż za znienawidzonych wrogów. Widziałem, że są zdrowo i dobrze karmieni, a większość z nich robi wrażenie uszczęśliwionych z tego, że oto żyją sobie bezpiecznie i daleko od frontu”.
Można by nad tą zadowalającą nas, a nawet chlubną relacją przejść z ochotą do porządku dziennego, gdyby po pierwsze – brytyjski dyplomata nie widział nic więcej, tylko to, co strona polska zechciała mu pokazać, a po drugie – gdyby nie istniały dokumenty całkiem innego rodzaju. Dokumenty wstydliwe, zatrważające, a jednak autentyczne. Zanim jednak do nich przejdę, jeszcze kilka słów omówienia. Polscy i rosyjscy historycy są „prawie” zgodni co do tego, że podczas rzeczonej wojny w polskich obozach jenieckich zginęło 20–30 tysięcy czerwonoarmistów, ale historyk Michaił Meltyuhov pisze o 60 tysiącach, a Ivan Kolpakov – nawet o 89 tysiącach rosyjskich żołnierzy zmarłych „w polskich obozach śmierci”. Gdy w wyniku działań wojennych pojawili się pierwsi jeńcy, a ich liczba zaczęła kaskadowo rosnąć, Ministerstwo Spraw Wojennych rozkazało ponowne uruchomienie nieczynnych obozów pamiętających czasy I wojny światowej w Strzałkowie, Pikulicach, Dąbiu, Wadowicach, Tucholi (i innych). Ministerstwo Wojny wydało też w roku 1919 dokument (rozkaz), który do dziś może być wzorem wojennego humanitaryzmu – o ile o takowym w ogóle można mówić: „Wszyscy zdrowi jeńcy z transportów natychmiast mają być poddani odwszawieniu, całkowicie ogoleni: głowa, pachy, pachwiny, wąsy, broda, a ogolone miejsca nasmarowane naftą. Każdy nowo przybyły ma zostać jeszcze tego samego dnia wykąpany, a jego rzeczy dokładnie zdezynfekowane (...). Wszyscy zdrowi kierowani są na obowiązkową 14-dniową kwarantannę (...). Kwaterowanie nowo
przybyłych bez kwarantanny surowo zabronione (...). Zmiana bielizny nie rzadziej niż raz na dwa tygodnie (...), dezynsekcja sienników, materaców, koców, poduszek – raz w tygodniu, raz w tygodniu baraki mają być dokładnie sprzątane – zamiatane, myte podłogi, a czyszczone toalety zasypywane detergentem”. Określono też minimalne dzienne normy żywności dla jeńca: pół kilograma chleba, 150 gramów mięsa, 0,7 kg ziemniaków, 150 gramów jarzyn, tyleż mąki i 100 gramów kawy. Co więcej, jeńcom miał być wypłacany żołd: 30 fenigów szeregowcom i 50 fenigów oficerom. Niestety, te zalecenia nigdy nie zostały zrealizowane – nawet w części i nawet na początku wojny, gdy liczba jeńców nie przekraczała 10 tysięcy. Wkrótce miała się powiększyć co najmniej dziesięciokrotnie. Lekarz wojskowy, gen. Zdzisław Hordyński-Jachnowicz, wysłał do ministerstwa meldunek opisujący sytuację w jednym z obozów jenieckich:
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r. „Ośmielam zwrócić się do pana generała z opisem tego strasznego obrazu, który staje przed oczami każdego, kto tam przybywa. W obozie panuje niemożliwy do opisania brud i niechlujstwo. Przed drzwiami baraków kupy ludzkich odchodów, które są rozdeptywane i roznoszone po całym obozie przez tysiące stóp. Chorzy są tak osłabieni, że nie są w stanie dojść do latryn, te zaś są w takim stanie, że nie sposób zbliżyć się do siedzeń, bo podłoga pokryta jest grubą warstwą ludzkiego kału. Baraki są przepełnione, wśród zdrowych pełno jest chorych. Według mnie, na tych 1400 jeńców w ogóle nie ma zdrowych. Okryci łachmanami tulą się do siebie, próbując ogrzać się nawzajem. Dławi smród bijący od chorych na dyzenterię i zakażonych gangreną, od opuchniętych z głodu nóg. Dwóch szczególnie ciężko chorych leżało we własnym kale sączącym się przez poszarpane portki. Nie mieli już sił, by przesunąć się w suche miejsce. Jakiż to straszliwy obraz”. Meldunek generała zrobił w Warszawie tak duże wrażenie, że zarządzono kontrolę. Sejm Ustawodawczy sformował specjalną komisję, która pracę zakończyła wiosną 1920 roku.
Jej protokół był bardziej dramatyczny niż relacje gen. Hordyńskiego. A wkrótce miało być jeszcze gorzej. Po operacji kijowskiej i „cudzie nad Wisłą” liczba jeńców wzrosła do 110 tysięcy (według niektórych historyków do 170 tys.). Czegoś podobnego uboga, kompletnie nieprzygotowana Polska (która nie miała pieniędzy na wyekwipowanie własnej armii) nie mogła ani przewidzieć, ani wytrzymać. 19 października 1920 roku Stefania Sempołowska z Czerwonego Krzyża pisała w protokóle tak: „Barak dla komunistów jest tak przepełniony, że ściśnięci jeńcy nie byli w stanie się położyć i byli zmuszeni stać, podpierając jeden drugiego”. W styczniu 1921 roku delegacja Ukraińskiego Czerwonego Krzyża relacjonowała z obozu w Tucholi: „Jeńcy umieszczeni są w budynkach nie do mieszkania. Brak zupełnie sprzętów, urządzeń do spania, jeńcy śpią na podłodze, bez materacy i kocy, okna bez szyb, w ścianach dziury (…), ranni leżeli bez opatrunków
po 2 tygodnie, a w ranach zalęgły się robaki. W tych warunkach jeńcy szybko umierają. Jeśli wziąć pod uwagę panującą tu śmiertelność, to w ciągu 5–6 miesięcy wszyscy w tym obozie muszą umrzeć”. Niewątpliwie przyczyną tego tragicznego stanu rzeczy jest – jak już pisałem – przygnębiający brak środków nie tylko dla jeńców, ale nawet dla własnych żołnierzy. Lecz czy tylko? Niestety, nie tylko. Może nawet nie przede wszystkim. Nienawiść do Rosjan była w Polsce ogromna i ciągle rosła. Wielu dowódców wydawało rozkaz: „Nie brać jeńców!”, który oznacza tylko jedno. Owo „nie brać jeńców” odnosiło się nawet do tych oddziałów czerwonoarmistów, które poddawały się lub przechodziły na stronę polską. O okrutnym traktowaniu przez Polaków rosyjskich jeńców i dezerterów pisał do marszałka Piłsudskiego jego osobisty sekretarz Kazimierz Świtalski: „Dużo więcej żołnierzy i całych oddziałów wroga składałoby broń, gdyby nie obawa tortur, rozstrzelania lub powieszenia”. O tych dramatycznych epizodach wojny zainteresowany tematem Czytelnik może przeczytać w książce Stanisława Kawczaka (oficer zamordowany w 1940 r. w Charkowie) „Milknące echa” (do kupienia na Allegro za 10 złotych). Oto jedna z relacji: „Dowódca pułku zebrał wszystkich mieszkańców wioski i kazał pluć i bić prowadzonych przez wieś jeńców. Trwało to około pół godziny. Po ustaleniu tożsamości, a okazało się, że są to żołnierze 4. husarskiego pułku Armii Czerwonej, nieszczęśnicy zostali rozebrani do naga i w ruch poszły nahajki. Później ustawiono ich w rowie i rozstrzelano tak, że mieli oderwane niektóre części ciała (…). Krzyk: komisarz, komisarz. Przyprowadzili dobrze ubranego Żyda o nazwisku Churgin i choć nieszczęśnik zaklinał się, że nigdzie nie służył, nic to nie dało. Rozebrali go do naga, rozstrzelali i porzucili, twierdząc, że Żyd jest niegodzien, by leżeć w polskiej ziemi”. J. Podolski (jeniec rosyjski) w wydanych w roku 1931 „Zapiskach z polskiej niewoli” pisze: „Po drodze, na postojach, które potrafiły trwać nawet dobę, podchodzili do pociągu panowie z pałkami i damy z towarzystwa, którzy znęcali się nad nami”. Natomiast lekarz czerwonoarmistów Łazary Gingin w liście z obozu w Tucholi do żony Olgi napisał: „Zabrali mi całe ubranie i buty, zamiast czego dali łachmany. Prowadzili na stację przez wieś. Podbiegali Polacy, bili jeńców, wyzywali. Konwojenci im nie przeszkadzali”. Polski Czerwony Krzyż piórem swojej pracowniczki Natalii Bieleżyńskiej alarmował: „Bodaj najtragiczniejszy jest los nowo przybyłych, których wiezie się w nieogrzewanych wagonach bez odpowiedniego ubrania. Wyziębieni,
głodni i zmęczeni, często z pierwszymi objawami chorób, leżą apatycznie na gołych deskach”. Niestety w czasie, gdy jedni Polacy pochylali się nad losem jeńców rosyjskich, inni zachowywali się niemal tak, jak komendanci niemieckich obozów 20 lat później. Oto komendant brzeskiego obozu takie miał w zwyczaju wygłaszać przemówienia do transportów nowych więźniów: „Wy, bolszewicy, chcieliście odebrać nam naszą ziemię, więc dostaniecie ziemię. Nie mam prawa was zabić, ale będę tak karmił, że sami wyzdychacie”. Jak karmić? Najlepiej o tym mówi akapit z protokółu kontroli zarządzonej przez ministra spraw wojskowych Kazimierza Sosnkowskiego z grudnia 1920 roku. Rzecz dotyczy transportu więźniów z Kowla: „Byli 5 dni w drodze i przez cały ten czas ani razu nie dostali jeść. Jak tylko wyładowano ich w Puławach, jeńcy rzucili się na zdechłego konia i jedli surową padlinę”. W opisywanym transporcie jechało do Puław 700 więźniów. Dojechało 227 osób. Raport Sosnkowskiego mówi o tym tak:
nie uszedłby z życiem, gdyby nie fakt, że okrucieństwo komendanta obozu dotarło do Warszawy i oprawca został aresztowany. Na temat metod komendanta Malinowskiego krążyły legendy. Podczas rokowań pokojowych w Rydze do sygnatariuszy kończącego wojnę dokumentu dotarł list więźniów opisujący jego praktyki: „Chodził po obozie w towarzystwie kaprali uzbrojonych w bicze uplecione z drutu kolczastego. Temu,
„Większość była tak zagłodzona, że nie była w stanie samodzielnie wysiąść z wagonów. 15 osób zmarło już pierwszego dnia w Puławach”. O makabrycznych historiach donosi także „Kurier Nowy” z 4 stycznia 1921 roku. Oto blisko 800-osobowy oddział Łotyszy przechodzi na stronę polską. Żołnierze ci twierdzą, że zostali siłą wcieleni do Armii Czerwonej i chcą walczyć ramię w ramię z Polakami o wolną Łotwę. Na początku Polacy przyjmują ich entuzjastycznie i dają nawet zaświadczenia, że dobrowolnie przeszli na polską stronę. Wkrótce jednak zostają ograbieni ze wszystkiego – w tym z odzieży, butów i odstawieni do obozu w Strzałkowie. Tam jeszcze wymierzono im chłostę biczami ukręconymi z drutu kolczastego i pozostawiono bez jedzenia. Bo padło podejrzenie, że są Żydami. Najprawdopodobniej nikt z nich
kto mu się nie spodobał, kazał kłaść się do rowu, a kaprale bili tyle, ile im kazano. Tych, którzy prosili o litość, zabijał strzałem z rewolweru. Zdarzało się też, że komendant bez przyczyny, a dla zabawy kazał strzelać do więźniów z wież strażniczych”. Fatalne położenie jeńców brało się nie tylko z sadystycznych skłonności czy rusofobii i antysemityzmu komendantów obozów i strażników. Komisja ministra Sosnkowskiego dowiodła, że jeńcy byli też ordynarnie okradani: „Panuje straszliwy głód, który zmusza ich do jedzenia byle czego: trawy, liści. Magazyny świecą pustkami. Jeńcy dostają te produkty, które akurat trafią danego dnia do obozu z intendentury. Przy czym z tego, co trafi, jeńcy dostają skromną część z powodu nieuczciwości personelu. Według przydziału 150 gramów mięsa
15
na osobę dowieziono do magazynu 420 kg (...). W kuchni utrzymywano, że otrzymali 405 kg mięsa, gdzieś przepadło 15 kg. Następnego dnia (...) zniknęło dalsze 13 kg”. Generał Hordyński w pełnym przygnębienia liście do Naczelnego Dowództwa pisał tak: „Zbrodnicze lekceważenie swoich obowiązków przez wszystkie działające w obozie organa okryło hańbą dobre imię żołnierza polskiego”. ~ ~ ~ Czy można porównywać zbrodnię katyńską z opisaną powyżej gehenną rosyjskich jeńców? Oczywiście, nie. Cokolwiek by mówić i pisać śmierć w Tucholi i innych obozach, choć zbierała straszne żniwo, nie była zaplanowaną formą eksterminacji części narodu. Nigdy w głowach polskich generałów ani w sztabach dowódców nie wykiełkował zbrodniczy pomysł „ostatecznego rozwiązania”. Czy jednak o Strzałkowie, o Tucholi, o Pikulicach wolno nam zapomnieć, kładąc na wadze zbrodnię jedną i drugą? I patrzeć, która śmierć więcej waży? Przekonany jestem, że nie. I dlatego zgadzam się całkowicie ze słowami Władimira Putina, które wypowiedział przed wizytą na Westerplatte: „Zarówno cmentarze pamięci Katynia i Miednoje, jak i tragiczne losy żołnierzy rosyjskich, którzy dostali się do niewoli podczas wojny 1920 r., powinny się stać symbolem wspólnego żalu i wzajemnego przebaczenia”. Oczywiście tak! Dlatego właśnie kamienne tablice upamiętniające – i te ich, i te nasze – powinny łączyć, a nie dzielić tak jak te przykręcane nocą i odkręcane w blasku fleszy. I uwierzcie mi – kiedyś tak będzie… MAREK SZENBORN współpraca ARIEL KOWALCZYK Literatura: „Tuchola. Obóz koncentracyjny”, „Jeńcy sowieccy w niewoli polskiej (1919–1921)”, „Krasnoarmiejcy w polskom plenu w 1919–1922. Sbornik dokumentów i materiałów”, „Newsweek”, Stanisław Kawczak „Milknące echa” i inne…
16
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
ZE ŚWIATA
TAJEMNICA WIARY Policja na Malcie prowadzi dochodzenie przeciw zakonnicy – dominikance z instytucji o nazwie Lourdes Home. Chodzi o molestowanie seksualne nieletnich.
uwierzą w ten brak odpowiedzialności za słowa. Zbyt wiele przez swą łatwowierność stracili. Wielu z tych, którzy szykując się na niebo, zwinęli wszystkie swoje interesy na ziemi i oszczędności oddali radiu Campinga (w sumie 80 mln dol.), teraz domaga się zwrotu pieniędzy. Można prorokować, że natrafią na pewne problemy... Ale mogą się pocieszyć, że byli też tacy, którzy uwierzywszy prorokowi, znaleźli się w jeszcze gorszej sytuacji. Jak pewna religijna niewiasta, która usiłowała poderżnąć gardła dwu córkom i sobie, czy też pan z Nairobi, który z rozpaczy powiesił się w kościele. CS
„DZIWKI” NA BARYKADY Okazuje się, że od kilku lat Kościół wywiera silną presję na władze, by wszystko trzymane było w jak najściślejszej tajemnicy. Gdy dziennikarz „Malta Today” usiłował zdobyć komentarz zwierzchniczki zakonu, siostry Carmelity Borg, ta pouczyła go: „Nikt nie powinien o tym wiedzieć. To jest ściśle tajne!”. Kościół przed referendum w sprawie rozwodów usiłuje zdławić wszystkie informacje podważające jego reputację. W roku 1999 w Lourdes Home wybuchła afera stosowania przemocy fizycznej i psychologicznej wobec 8 nieletnich. W latach 1999–2006 na Malcie miało miejsce co najmniej 85 przypadków ciężkich przestępstw seksualnych popełnionych przez katolicki kler. Na wyspie liczącej zaledwie 400 tysięcy mieszkańców! CS
LEKARZ Z MISJĄ Brytyjska naczelna rada lekarska upomniała medyka zajmującego się ewangelizowaniem pacjentów. Dr Scott z hrabstwa Kent dostał upomnienie po skardze matki jednego z pacjentów. Chodzi o to, że lekarz w swoim gabinecie inicjował z pacjentami rozmowy na tematy religijne. Nie był wprawdzie nachalny i rezygnował z tej tematyki, gdy napotykał sprzeciw, niemniej rada lekarzy uznała jego zachowanie za niewłaściwe i naruszające ramy przyjęte dla tego zawodu. Lekarz nie zgadza się z tą opinią i uważa, że ograniczana jest jego wolność osobista. Opinia publiczna jest podzielona w tej sprawie. MaK
PROROK PRZED SĄDEM? Harold Camping, herold niedoszłego końca świata, będzie prawdopodobnie ciągany po sądach przez byłych wyznawców. Chodzi o pieniądze… Na kłopotliwe pytania dziennikarzy o fałszywe proroctwo duchowny odpowiada: „Ja nie ponoszę żadnej odpowiedzialności. Tylko nauczam Biblii i to jest w Biblii. Nie posiadam władzy duchowej nad kimkolwiek. Tylko nad żoną, jako głowa domu”. Nie jest pewne, czy wszyscy
Ulicami miast Ameryki przechodzą demonstracje tysięcy skąpo ubranych kobiet. Ruch o nazwie „Marsz Dziwek” rozwija się w błyskawicznym tempie dzięki internetowi.
Wszystko zaczęło się w Kanadzie od wypowiedzi oficera policji Michaela Sanguinettiego, która wywołała gniew u wielu tamtejszych pań. „Kobiety nie powinny ubierać się jak dziwki, by nie stawać się ofiarami” – stwierdził Sanguinetti podczas wykładu dla studentów Osgoode Hall Law School w Toronto na temat zapobiegania gwałtom. Na reakcje nie trzeba było długo czekać – grupa studentek zorganizowała w kwietniu protestacyjny „Marsz Dziwek”, w którym wzięło udział 3 tysiące osób. Protestowano przeciw obarczaniu kobiet winą za gwałty. „Mój strój nie jest zaproszeniem”, „Ubiór nie oznacza TAK” – głosiły hasła na transparentach niesionych przez roznegliżowane panie. Idea „Marszu Dziwek” zaczęła błyskawicznie zdobywać popularność i kolejne miasta Kanady oraz USA stały się widownią demonstracji półnagich młodych kobiet. Uczestniczki paradują w spódnicach mini, koronkowych staniczkach, siatkowych pończochach, z ostrym makijażem na twarzach. Niektóre malują słowo „dziwka” na nagim brzuchu. PPr
JAK POZBYĆ SIĘ ŻONY Candy Huff z Jeffersonville w stanie Indiana trafiła do szpitala i lekarze stwierdzili, że niezbędna jest transfuzja krwi. Wywołało to gwałtowny sprzeciw jej małżonka. 58-letni Bruce Huff oświadczył, że poinformował lekarzy o tym, iż żona nie może mieć transfuzji
z powodów religijnych. Bruce utrzymuje, że nie jest świadkiem Jehowy, ale uważa, że transfuzja krwi jest grzechem. Dyrekcja szpitala odpowiedziała, że nie uznaje jego religijnych zastrzeżeń i wystąpiła do sądu o wyznaczenie kogoś, kto bardziej racjonalnie będzie reprezentować interesy Candy Huff. Sąd wyznaczył jej ciotkę. Pan Huff jest oburzony, że zamiast bezgrzesznego trupa będzie miał zdrową, zbrukaną grzechem żonę. CS
KAWA NA ZDROWIE Od kilku lat naukowcy na całym świecie interesują się zdrowotnymi właściwościami kawy. Ich ustalenia bywają zaskakujące. Oto garść najnowszych.
ZABÓJCZA ROBOTA Pracownicy jednej z chińskich fabryk musieli podpisać deklarację, że… nie popełnią samobójstwa. W zakładzie Foxconn produkującym sprzęt elektroniczny w ciągu ostatniego roku aż 14 osób pozbawiło się życia. Kierownictwo fabryki doskonale wie, że powodem desperackich decyzji były koszmarne warunki pracy – przekraczanie normy nawet o 80 godzin w miesiącu, niskie zarobki, jednak właściciele „obozów pracy” ani myślą zmieniać coś w polityce firmy. Wpadli za to na kuriozalny pomysł, żeby ich podwładni obiecywali, że się nie uśmiercą. Nie wiadomo, jaką karę poniesie pracownik, który nie dotrzyma słowa. JC
OSTROŻNIE Z WAPNIEM Ludzie w wieku postmłodzieńczym za radą lekarzy zaczynają brać preparaty wapniowe, aby uchronić się przed osteoporozą. Uważajmy na nie!
Najnowsze konstatacje szwedzkich lekarzy dowodzą, że nie należy z tabletkami przesadzać. Najlepsze efekty przynosi dawka dzienna 750 mg wapnia, przyjmowana przez kobiety po 50. Większe dawki nie mają żadnych pozytywnych efektów, choć w wielu krajach były dotąd pacjentom rekomendowane. Na przykład w USA zaleca się starszym 1200 mg, co może prowadzić do powstawania kamieni nerkowych. Wapń powinien być spożywany z witaminą D. Dawki mniejsze niż 700 mg dziennie… zwiększają ryzyko kruchości kości. CS
Uważana kiedyś za szkodliwą używkę kawa – jak się w ostatnim czasie okazało – zmniejsza ryzyko cukrzycy typu 2, choroby Parkinsona, raka oraz marskości wątroby. W Szwecji stwierdzono, że kobiety pijące 5 filiżanek kawy dziennie redukują ryzyko zapadnięcia na najbardziej agresywne formy raka piersi. W połowie maja naukowcy z Harvard School of Public Health wykryli, że u mężczyzn pijących 6 filiżanek kawy dziennie aż o 60 proc. zmniejsza się ryzyko zachorowania na najgroźniejszy rodzaj nowotworu prostaty. Nieważne, czy kawa jest z kofeiną czy bez – efekt zawdzięcza się najprawdopodobniej antyutleniaczom. CS
POSÓL SOBIE! Teza o szkodliwości nadmiaru soli należy do nienaruszalnych przykazań zdrowego odżywiania. A dokładnie: raczej należała... Teraz okazuje się, że jest dokładnie na odwrót: niedobór soli grozi śmiercią – straszą naukowcy – przynajmniej ci z belgijskiego uniwersytetu w Leuven. Studium badawcze monitorowało prawie 4 tys. zdrowych Europejczyków. Okazało się, że ponadprzeciętne spożycie soli nie powoduje podwyższenia ciśnienia tętnicznego, co dotąd uznawano za pewnik. Nadciśnienie miało zwiększać zagrożenie śmiercią z powodu ataku serca lub wylewu krwi do mózgu. Teraz okazało się, że osoby używające najmniej soli mają o 56 proc. większe ryzyko śmierci na serce niż ci, którzy sobie jej nie żałują. Badacze podejrzewają, że mała ilość soli, która prowadzi do obniżenia ciśnienia, jednocześnie zmniejsza wrażliwość organizmu na insulinę, co prowokuje stresową reakcję systemu nerwowego i zaburza gospodarkę hormonalną. Wyniki belgijskiego studium dotyczą tylko osób rasy białej, młodych i nieotyłych. Innym nadmiar soli zapewne nadal szkodzi. CS
SPRAWDŹ, KIEDY UMRZESZ W Hiszpanii opracowano test, za pomocą którego można dowiedzieć się, ile lat życia nam zostało.
Wystarczy kilka kropel krwi i opłata wysokości 500 euro. Test służy oszacowaniu tzw. wieku biologicznego i – z bardzo dużym prawdopodobieństwem – daty zgonu. W przypadku niektórych osób badanie wykazuje, że organizm jest młodszy, niż wynikałoby to z metryki, w przypadku innych – procesy starzenia zachodzą niepokojąco szybko. Test ma wkrótce trafić do innych krajów europejskich. Psycholodzy ostrzegają: pacjent, który dowie się, że wkrótce umrze, na pewno się załamie, popadnie w nałogi, roztrwoni oszczędności, narobi kłopotów sobie i swoim najbliższym. JC
SŁABA PŁEĆ? Mieszkanka Bangladeszu odcięła penisa swojemu niedoszłemu gwałcicielowi. Monju Begum, 40-letnią mężatkę i matkę trojga dzieci, zaczepił na ulicy jej sąsiad i zaproponował seks. Kobieta stanowczo odmówiła. Nie ostudziło to miłosnych zapałów niejakiego Mozammela, który uparcie szedł za nią, po czym przewrócił na ziemię i próbował zgwałcić. Nie mógł przewidzieć, że ofiara wyciągnie nóż i odetnie „narzędzie zbrodni”… Monju zostawiła krwawiącego bandytę, a z odciętym penisem jako dowodem rzeczowym pojechała na pobliski komisariat. Pechowy gwałciciel trafił do szpitala, ale próba przyszycia organu skończyła się niepowodzeniem. JC
HODOWLA OBOJNAKA Nowoczesna para z Kanady postanowiła bezpłciowo wychować swoje dziecko.
Kathy Witterick i David Stocker ukrywają przed rodziną i znajomymi, jakiej płci jest ich 4-miesięczny potomek – obecnie nazywany Storm (burza). Rodzice dziecka chcą, aby za jakiś czas to on zadecydował (bez sugestii z zewnątrz), czy bardziej czuje się chłopcem, czy dziewczynką. Kathy i David podobne eksperymenty przeprowadzali już z dwoma starszymi synami – między innymi nie zniechęcali ich do noszenia sukienek. „Jeśli naprawdę chcesz kogoś poznać, nie pytasz, co ma między nogami” – tłumaczy ojciec Storma. JC
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
O
becny tzw. następca św. Piotra zajmuje pierwsze miejsce, jeśli idzie o liczbę oskarżeń i procesów wytoczonych osobom w jego kategorii zawodowej. Trochę kiepsko wygląda jak na kogoś, kto ma się za światowy autorytet moralny.
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Archidiecezja chicagowska wypłaciła rodzinom nieletnich wielomilionowe odszkodowania. Sprawa ta skompromitowała szefa archidiecezji, ówczesnego przewodniczącego konferencji biskupów USA, kardynała Francisa George’a. Udowodniono mu, że choć wiedział
Anderson utrzymuje także, że tzw. Stolica Apostolska zablokowała starania archidiecezji chicagowskiej, by unieszkodliwić kryminalistę. Adwokat domaga się ujawnienia watykańskich archiwów w tej sprawie i oskarża Watykan o bezpośrednie ukrywanie zarzutów oraz ochronę księdza.
Ojcowie chrzestni pod sąd Do kilku trwających w USA postępowań sądowych przeciw najwyższym władzom watykańskim (sądy federalne nie oddaliły aktów oskarżenia, gdy Watykan powoływał się na suwerenność państwową) dochodzi teraz kolejny. Z pozwem wystąpiła matka jednego z małoletnich zgwałconych przez chicagowskiego przestępcę seksualnego, ks. Daniela McCormacka. W roku 2007 przyznał się on do winy i został skazany na 5 lat więzienia za przestępstwa seksualne na 5 chłopcach. Odsiedział połowę kary, ale prokuratura nie godzi się na wypuszczenie go na wolność, wnioskując, by jako „drapieżnego pedofila” izolować go dożywotnio, bo na wolności powróci do swego procederu.
o przestępstwach podwładnego, zwlekał z zawiadomieniem władz, na skutek czego ucierpiało więcej dzieci. Na konferencji prasowej zorganizowanej w Chicago 11 maja adwokat matki pokrzywdzonego Jeff Anderson oświadczył, że ma „wystarczające dowody”, by uznać Benedykta XVI i błogosławionego Wojtyłę za osoby, które umożliwiły oskarżonemu popełnianie dalszych przestępstw. „W tej sprawie tak naprawdę nie chodzi o McCormacka, ale o ludzi na samym szczycie” – powiedział Anderson. Adwokat twierdzi, że Watykan pozwalał oskarżonemu na zbieranie świętopietrza, choć dyrekcja Kościoła była świadoma, że jest to aktywny przestępca seksualny.
Jeffrey Lena, adwokat reprezentujący Kościół, twierdzi, że oskarżenia są bezpodstawne. Archidiecezja Chicago odmawia komentarza. Prokuratura bada kolejne zarzuty, z których wynika, że McCormack, który niedawno został zlaicyzowany, molestował jeszcze 23 innych nieletnich. W ubiegłym miesiącu rozpoczął się w Portland w stanie Oregon inny proces – papież został wezwany przez sędziego federalnego do ujawnienia swej roli zwierzchnika księdza, który popełniał przestępstwa seksualne. CS
Banialukone vaticano Jedna z kilku największych okropności to według Kościoła kondomy. Pojawiają się czasem pogłoski o zmianie stanowiska, interpretuje się coś w wypowiedziach Benedykta, ale wszystko zostaje ortodoksyjnie po staremu. Oto dowód z „L’Osservatore Romano”. Na poziomie praktycznym – wywodzi kościelna „Trybuna Ludu” – kampanie na rzecz kondomów zwiększają możliwość infekcji AIDS-em, bo promują fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Na moralnym poziomie – wyższym, jak się domyślamy – małżeństwa sprzeniewierzają się nauce Kościoła, bo „deformują akt połączenia”. Jak mogliśmy na to wcześniej nie wpaść! Przecież wszystkie kraje, których obywatele stosują gumki, są z tego powodu na skraju wymarcia. Trzeba mieć zasłonę grzechu na oczach, by nie dostrzec, że sfora zasmarkanych, zabiedzonych i głodnawych dzieciaków błyszczy bożym pięknem – w przeciwieństwie do zadbanego jedynaka.
R
ząd premiera Zapatery zrezygnował z otwarcia w swojej drugiej kadencji debaty nad legalizacją eutanazji. Mimo to planuje dać więcej praw pacjentom nieuleczalnie chorym. Rewolucja prawno-światopoglądowa, jaką od dwóch kadencji przeprowadza lewicowy rząd Hiszpanii, nie obejmie planowanej wcześniej debaty o eutanazji oraz prawnego zrównania Kościoła rzymskokatolickiego z innymi wyznaniami. To zaniechanie wynika prawdopodobnie z niechęci do otwierania nowych frontów konfliktu z Kościołem w obliczu nadchodzących
Czasem może się zdarzyć, że kondomy mają „jakąś tam efektywność”, zgadza się niechętnie „L’Osservatore Romano”, ale to tylko… pojedyncze incydenty! Prezerwatywy nie mogą zagwarantować bezpieczeństwa. Przeto „jest złem twierdzić, że kondomy mogą zapobiec infekcji. Wykazują to kampanie na rzecz ich używania”. Całe to twierdzenie jest fałszywe, ale Kościół nie takie bajki wciska od stuleci swoim wiernym. Największa zbrodnia gumki polega na tym, wykłada święta gazeta, że „pozbawia plemniki zdolności komunikacyjnych i wyklucza przyjęcie ich jako daru przez ciało partnerki”. Od dziś, bogobojni małżonkowie, żadnych kwiatów, bombonierek, pierścionków – jedyny godny ukochanej dar ma łepek, witkę i porusza się w licznym towarzystwie. Wyścig do jaja dobrotliwie błogosławi Kościół katolicki i sam papa Benedykt. Jedyną alternatywą bezkondomowości dopuszczalną przez Kościół i jego „L’Osservatore” jest abstynencja. Lekarzu, lecz się sam. PZ
17
Biskupi dadzą kasę P
od naciskiem rządu i opinii publicznej episkopat Belgii postanowił zadośćuczynić ofiarom księży pedofilów.
W specjalnym oświadczeniu biskupi Belgii obiecali nie czekać na efekty rozpraw sądowych i wypłacić odszkodowania ofiarom 134 duchownych. Ich kwota nie jest jeszcze znana, a odszkodowania otrzyma 500 osób. Trzynaście ofiar Kościoła nie doczekało się sprawiedliwości
i popełniło samobójstwa. W negocjacjach między hierarchią a ofiarami weźmie udział specjalna komisja arbitrażowa powołana przez parlament, bo dla Belgów jest to sprawa wagi państwowej. Pozostaje jedno pytanie – Kiedy Polska weźmie przykład z Belgii? MaK
Na cztery spusty W
Holandii od jakiegoś czasu masowo zamyka się kościoły. Ostatni gasi światło?
Tylko w samej Limburgii (jedna z prowincji) w najbliższym czasie dojdzie do zamknięcia 100 kościołów katolickich i ewangelickich, ponieważ liczba wiernych jest zbyt mała, aby je utrzymać. Już tylko 8 procent Holendrów chodzi do
kościołów protestanckich, a 5 proc. – do katolickich. Oblicza się, że jeśli tempo likwidowania kościołów parafialnych będzie tak szybkie jak obecnie, to w roku 2050 nie będzie już ani jednego czynnego. MaK
Ukamienowana za miedzą K
ilka dni temu ukamienowano nastolatkę za życie sprzeczne z szariatem. Nie w Arabii Saudyjskiej i nie w Iranie, lecz na Ukrainie… Zmasakrowane ciało Katji Koren znaleziono zakopane w lesie obok jej rodzinnej wioski na Krymie. 19-latka była muzułmanką i wyjątkowo uroczą dziewczyną, której zamarzył się start w konkursie piękności. Zajęła
7 miejsce, ale nie przeżyła swojego sukcesu. Została zamordowana przez mężczyzn z wioski (w tym nastolatków), którzy uznali, że jako „grzesznica łamiąca szariat” nie ma prawa do życia. MaK
W Hiszpanii bez eutanazji Przepraszają za fanatyzm wyborów i trudnej sytuacji ekonomicznej kraju. Ministerstwo zdrowia nie proponuje zatem projektu legalizującego eutanazję, ale i tak zrewolucjonizuje opiekę nad nieuleczalnie chorymi pacjentami. Umierający i ich rodziny będą mieli prawo do prywatności w szpitalach (osobne pokoje), a chorzy będą mogli żądać bardzo szczegółowych informacji o swoim stanie zdrowia – w tym o rokowaniach
co do przewidywanej długości życia. Co najważniejsze, nawet jeśli będzie to sprzeczne z wyobrażeniami lekarzy o ich etyce zawodowej, pacjenci otrzymają prawo do nieakceptowania proponowanych terapii. Innymi słowy – ostatnie tygodnie życia chorych będą w pełni pod ich kontrolą. Ta zasada, mimo że nie ma nic wspólnego ze śmiercią na życzenie, już wzbudziła sprzeciwy w środowiskach katolickich. MaK
N
a Balearach władze uroczyście przeprosiły za ekscesy katolickiej inkwizycji.
Rajski archipelag na Morzu Śródziemnym jest regionem autonomicznym Hiszpanii. Jego władze na specjalnej uroczystości wyraziły ubolewanie z powodu masowego mordu, jakiego dopuszczono się tam na społeczności żydowskiej. W 1691 roku spalono na stosie 37 osób podejrzanych
o potajemne wyznawanie judaizmu. W uroczystości wzięli udział przedstawiciele potomków tych Żydów z Majorki, którzy w porę wyemigrowali. Media nie donoszą o przeprosinach z tej okazji ze strony głównego winowajcy – Kościoła rzymskokatolickiego. MaK
18
P
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
rzedstawiliśmy w naszym cyklu poufny rządowy program rozprawy z opozycją, do którego w jakimś stopniu udało się pozyskać Kościół. Polegał on na nakłanianiu wytypowanych ludzi do wyjazdu z Polski. Jedną z osób, które strona rządowa, a także spora część episkopatu z prymasem Józefem Glempem na czele, najchętniej widziałaby jak najdalej od granic Polski, był duchowny z kościoła św. Stanisława Kostki w Warszawie ksiądz Jerzy Popiełuszko. Pochodzący z Podlasia wikary dał się poznać z mocno politycznych i antyrządowych kazań, na które zaczęło przychodzić coraz więcej ludzi. Szybko też przylgnęło do niego miano kolejnego kapelana „Solidarności”. Ten ambitny kapłan szybko popadł w konflikt ze swoimi przełożonymi, a zwłaszcza z prymasem Glempem prowadzącym zgoła odmienną politykę w stosunku do władz. Prymas, który w tym czasie uważał, iż „S” jest rozdziałem zamkniętym, a PRL będzie jeszcze trwał przez wiele lat, dużą wagę przywiązywał do budowania misternych relacji z rządem. Jak podkreślał członek Rady Prymasowskiej Aleksander Hall, kardynał przywiązywał dużą wagę do dialogu z generałem Wojciechem Jaruzelskim: „Traktował go nie w kategoriach przeciwnika, ale kogoś, z kim można i trzeba rozmawiać z myślą o przyszłości Polski”. Tymczasem Popiełuszko w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu zorganizował mekkę opozycji, a jego słynne „msze za ojczyznę”, zwłaszcza w okresie stanu wojennego, gromadziły tłumy wiernych. Prymas Glemp najwyraźniej przegapił moment, kiedy popularność Popiełuszki nie była aż tak wielka, by móc przenieść go na zapadłą prowincję, tak jak uczynił to chociażby z politykującym księdzem z Ursusa Mieczysławem Nowakiem, którego, wbrew protestom parafian, przeniósł do odległej i mniej znaczącej parafii. Jednak popularność księdza Popiełuszki zrobiła się tak wielka, że ruszenie go z Warszawy wywołałoby zawieruchę ogólnopolską. Oczywiście Popiełuszko był strofowany i wzywany na „pouczające” rozmowy do Pałacu Prymasowskiego na Miodową, jednak nie odnosiło to większego skutku, zwłaszcza że ksiądz Jerzy po takiej wizycie chętnie dzielił się uwagami ze swoimi najbliższymi współpracownikami. „Zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniu szanowało mnie bardziej” – mówił Popiełuszko, co oczywiście w niekorzystnym świetle stawiało prymasa. Jerzy Popiełuszko nie miał zbyt wysokich notowań w episkopacie. Ksiądz Adam Boniecki wspominał: „Pojawienie się charyzmatycznego kapłana drażniło hierarchów. Nie chcę mówić o zazdrości, ale coś z tego uczucia się pojawiało. Popiełuszko gromadzi takie tłumy. On jest na ustach wszystkich”. W sprawozdaniu
HISTORIA PRL (62)
Zabić księdza Zabójstwo Jerzego Popiełuszki okazało się dla władzy totalną kompromitacją. Nie pomógł szybki proces i ukaranie domniemanych sprawców. Natomiast episkopat stracił niewygodnego, angażującego się w politykę kapłana, a zyskał męczennika za wiarę oraz wspaniałe narzędzie do walki politycznej. na jego temat arcybiskup Bronisław Dąbrowski i ks. Józef Bolonka napisali: „Popiełuszko jest osobnikiem niedoważonym i nienadającym się do odgrywania ofiary prześladowania”. Jak nietrudno się też domyślić, za kapelanem „Solidarności” nie przepadała również ówczesna władza, a doskonale wiedząc, iż niesforny kapłan nie ma zbytniego wsparcia w episkopacie, starano się mu uprzykrzać życie, aby zniechęcić do prowadzenia działalności politycznej. Bezpiece udało się pozyskać do współpracy wiele osób z otoczenia Popiełuszki, m.in. ks. Michała Czajkowskiego, ps. „Jankowski”, wikarego z parafii św. Stanisława Kostki ks. Jerzego Czarnotę („Poeta”), a także, według wielu źródeł, osobistego kierowcę Popiełuszki Waldemara Chrostowskiego, ps. „Desperat”. Bezpiece udało się dostać do prywatnego mieszkania Popiełuszki przy ul. Chłodnej w Warszawie, gdzie najpierw zainstalowano podsłuch, a później podrzucono kompromitujące rzeczy m.in.: broń, amunicję oraz opozycyjne materiały prasowe. Po tej prowokacji zastępca prokuratora generalnego PRL Józef Żyła, po konsultacji z członkiem Biura Politycznego generałem Mirosławem Milewskim, podjął decyzję o aresztowaniu Popiełuszki. 12 grudnia 1983 roku Jerzy Popiełuszko trafił do Pałacu Mostowskich (stołeczna komenda milicji), jednak nazajutrz po interwencji episkopatu u szefa MSW Czesława Kiszczaka odzyskał wolność. Cała tzw. prowokacja na Chłodnej, mająca ukazać sprzeczną z prawem działalność Popiełuszki, była szeroko relacjonowana w mediach. Co ciekawe, prymas Glemp powiedział wtedy, że nic nie wiedział o tajemniczym lokalu księdza Jerzego. Istnieją mocne poszlaki, iż cała ta sprawa, a zwłaszcza to, co miało dopiero nastąpić, było elementem zażartej gry na szczytach władzy: po jednej stronie generałowie – Wojciech Jaruzelski i Kiszczak (tzw. reformatorzy),
a po drugiej obóz generała Milewskiego (twardogłowi). Apogeum tego konfliktu miało nastąpić kilka miesięcy później w związku ujawnieniem „afery żelazo” polegającej na nielegalnym pozyskiwaniu złota i dewiz przez służby specjalne PRL. Aby uciszyć niepokornego księdza, episkopat postanowił wysłać Popiełuszkę na studia do Rzymu. Za takim rozwiązaniem opowiadał się również gen. Kiszczak. Jednak Popiełuszko, zasłaniając się troską o „swoją owczarnię”, stosował rozmaite wybiegi, aby uniknąć zesłania na studia. Stawiało to w niezręcznej sytuacji prymasa Glempa, bo musiałby wystosować oficjalne polecenie, by wysłać Popiełuszkę do Rzymu, a to byłoby jednoznacznie źle odebrane w kręgach „Solidarności”. Uparty ksiądz nie zaprzestał swojej działalności. We wrześniu 1984 roku zorganizował pielgrzymkę ludzi pracy na Jasną Górę, co było zawoalowaną nazwą pielgrzymki „Solidarności”, w której wziął udział m.in. Lech Wałęsa. Najpewniej wtedy władza postanowiła wzmocnić presję na duchownego. 13 października 1984 roku nieznani sprawcy rzucili kamieniem w volkswagena golfa, którym Popiełuszko wracał z Gdańska z wizyty u prałata Henryka Jankowskiego. Sześć dni później, kiedy Popiełuszko wracał ze spotkania w Bydgoszczy, w miejscowości Górsk, nieopodal Torunia, jego samochód został zatrzymany do milicyjnej kontroli. Jak się okazało, milicjanci nie byli pracownikami drogówki, lecz oficerami Departamentu IV MSW. Grupą dowodził kapitan Grzegorz Piotrowski, a towarzyszyło mu dwóch poruczników: Waldemar Chmielewski i Leszek Pękala. Księdza Popiełuszkę i jego kierowcę Waldemara Chrostowskiego wyciągnięto z samochodu i skrępowano, Popiełuszkę wsadzono do bagażnika, natomiast Chrostowskiego do kabiny fiata 125p. Podczas jazdy siedzący obok kierowcy Chrostowski miał
wyskoczyć z pędzącego fiata i uciec. Natomiast grupa kapitana Piotrowskiego z Popiełuszką w bagażniku popędziła w stronę Włocławka. Tam przy zaporze na Wiśle wrzucili jego zwłoki do wody, wcześniej obciążając ciało workiem z kamieniami. Tymczasem kierowca księdza zaalarmował o uprowadzeniu kapłana. Sprawa zrobiła się na tyle polityczna, że szef MSW Kiszczak powołał specjalną grupę śledczą, która szybko wytropiła i aresztowała grupę Piotrowskiego. Zatrzymani wkrótce przyznali się do winy i wskazali miejsce utopienia duchownego. 30 października płetwonurkom udało się wyłowić ciało księdza, co wywołało wielki wstrząs w społeczeństwie. Zbrodnia została potępiona również przez odbywające się właśnie plenum KC PZPR. 3 listopada 1984 roku odbył się pogrzeb księdza Popiełuszki. Uroczystości przewodził prymas Józef Glemp. W pogrzebie brało udział kilkaset tysięcy wiernych, a grób księdza Jerzego, którego pochowano przy kościele, w którym pełnił obowiązki kapłańskie, stał się niemal od razu miejscem kultu o zdecydowanie antyrządowym nastawieniu. W styczniu 1985 roku odbył się proces zabójców Popiełuszki, tzw. proces toruński. Na ławie oskarżonych, prócz trójki bezpośrednich sprawców, znalazł się również pułkownik Adam Pietruszka, wiceszef IV Departamentu MSW odpowiedzialnego za walkę z Kościołem. Jednak najbardziej istotna pozostała kwestia głównych zleceniodawców przestępstwa. Generałowie Jaruzelski i Kiszczak od początku dawali do zrozumienia, że za zamachem stoją partyjni twardogłowi utożsamiani z poprzednikiem Kiszczaka – generałem Milewskim. Dlatego postawiona hipoteza walk frakcyjnych wyjaśniałaby, dlaczego władza zdecydowała się na ujawnienie sprawców oraz na katastrofalny z politycznego i propagandowego punktu wiedzenia proces toruński, zamiast wzorem innych
krajów bloku wschodniego (i nie tylko) przypisać zbrodnię nieznanym sprawcom. W toku procesu kapitan Piotrowski zeznawał, iż zabójstwo księdza było „wypadkiem przy pracy”, gdyż celem nie było zabicie go, tylko zastraszenie i zmuszenie do współpracy. Nie ujawnił jednak nazwisk swoich mocodawców. Taka postawa do dziś budzi wiele domysłów i spekulacji. Prokurator Jerzy Witkowski z IPN zgromadził poszlaki i dowody, iż grupa Piotrowskiego przywiozła Popiełuszkę do Kazunia (wieś k. Nowego Dworu Mazowieckiego) na teren wojskowej bazy i przekazała tajemniczej grupie operacyjnej, która miała podjąć próbę werbunku księdza. Gdy to się nie powiodło, sześć dni później niż głosi oficjalna wersja daty śmierci, mieli go zabić i wrzucić do zapory we Włocławku. Po zakończonym procesie toruńskim generał Kiszczak odwiedził w więzieniu sprawców zabójstwa i miał im zaproponować, że jeśli powiedzą kto za nimi stoi, to mogą liczyć na specjalną pomoc. Zdaniem Kiszczaka, Piotrowski miał powiedzieć, iż kiedyś poznał tajemniczego oficera KGB o imieniu Andriej, który namówił go do porwania Popiełuszki. Piotrowski miał uprowadzić księdza, związać, wsadzić do worka i wrzucić do wspomnianej zapory we Włocławku, a następnie dać Andriejowi sygnał i na tym jego rola miała się skończyć. Wtedy ludzie Andrieja mieli wyłowić księdza z wody i w ten sposób zastraszonego poddać próbie werbunkowej. W odpowiedzi Kiszczak miał powiedzieć: „Piotrowski, ja was traktuję jak poważnego człowieka, więc i wy mnie traktujcie poważnie. Ja nie odrzucam żadnej wersji, żadnego śladu. Ale okoliczności, o których wy tutaj opowiadacie, są niepoważne”. Sam Piotrowski twierdzi, że rozmowa z Kiszczakiem miała całkiem inny przebieg, bowiem polegała wyłącznie na pacyfikacji nastrojów i nakłanianiu go do milczenia. Natomiast pułkownik Pietruszka nie krył niechęci i irytacji: „Jacy my, jacy inspiratorzy, to gówniarze zrobili, to samowola gówniarzy! To jest prowokacja, ja jestem niewinny, ja nie mam z tym nic wspólnego!”. Po tych rozmowach Kiszczak udał się do generała Dożdalowa, szefa KGB w Polsce, z prośbą o wyjaśnienia. Oczywiście radziecki generał odrzucił wszelkie oskarżenia, które nazwał prowokacją. Zagadka śmierci Jerzego Popiełuszki do dziś nie została rozwikłana, zaś stosunki między Kiszczakiem a czwórką skazanych w procesie toruńskim wydawały się wręcz nienawistne. Ksiądz Popiełuszko okazał się dla władzy jeszcze bardziej niewygodny po śmierci, niż kiedy żył, zaś dla Kościoła stał się ikoną walki z PRL oraz parawanem, który do dziś ma przysłaniać rzeczywistą częstą współpracę hierarchii katolickiej z ówczesnymi władzami. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
LISTY Budujemy dla Watykanu! Jakiś czas temu, o godz. 19.30 spiker TVP1 z radosnym uśmiechem oświadczył, że do zakończenia budowy Świątyni Opatrzności Bożej potrzeba jeszcze… tylko 65 milionów złotych. Kwota ta, oprócz spodziewanych „darowizn” od samorządów i instytucji, zostanie zebrana jako datki od ludzi; zbieraniem tych pieniędzy ma się zająć… Caritas. Pamiętamy też wypowiedzi kard. Dziwisza, że w Krakowie jest budowane Centrum Jana Pawła II za około 200 milionów złotych! Kard. Dziwisz zapowiedział także budowę Domu i Muzeum JPII w Wadowicach za około 25 milionów. Na tle tych zacnych wydatków na rzecz Watykanu wypowiedzi różnych działaczy o potrzebie gotówki na budowę żłobków, przedszkoli, domów dla samotnych matek i dokarmianie głodujących dzieci itp. bledną i są spychane na margines. Biskupi na zamkniętych naradach podejmują decyzje, które nie są z nikim poza Kościołem uzgadniane; po prostu składane są wnioski do samorządów o przyznawanie funduszy lub przekazywanie państwowych gruntów, budowli itp. Dzięki ludziom ustawionym w samorządach (wybory pod dyktando kleru) przekazywanie Kościołowi żądanych kwot i majątku narodowego nie spotyka się zwykle ze sprzeciwem. I tu musi paść pytanie: panowie posłowie, czy nie pamiętacie przysięgi składanej w Sejmie, że dobro Polski i jej obywateli, będzie dla was najwyższym prawem? Zbliżają się wybory. Czas już, ażeby lewica jednym już głosem zaczęła w środkach masowego przekazu głośno mówić o rabunku mienia narodowego, usankcjonowanym zapisami podstępnie podpisanego konkordatu, rujnującego gospodarkę kraju! Sympatyk lewicy
Kredyt dla Palikota Zabrzmi to pewnie śmiesznie, ale zazdroszczę wyborcom PiS i PSL. Oni głosują na „swoich” i dostają to, czego sami chcieli. A my, ludzie lewicy? Sojuszowi Lewicy wydaje się, że sam fakt jego istnienia jest dla nas naturalną i jedyną drogą wyboru, wobec tego starać się już nie musi, bo i tak przyjdzie koza do woza. Nie tak dawno sam pytałem jednego z działaczy SLD, dlaczego w Sejmie nie podejmują debat, nie wnoszą interpelacji i zapytań dotyczących oszustw i nadużyć kleru. „Bo nie mamy większości” – usłyszałem. PiS też jej nie ma, a co jakiś czas wrzuca do Sejmu swoje smoleńskie bajki, sprawiając, że temat ten jest ciągle w dyskursie publicznym. Nie wiem, czy SLD nie rozumie tej oczywistej oczywistości. Mam jednak wrażenie, że
SZKIEŁKO I OKO
my, antyklerykałowie, jesteśmy niechcianym dzieckiem, którego Napieralski z kumplami się wstydzą. Wystarczy zobaczyć, kto z SLD pojawia się w programach publicystycznych – najczęściej jest dobry wujek Kalisz, który biskupów chętnie klepałby po plecach.
przedsięwzięcia). Dotychczas spotkałem się z jubileuszowym koncertem Wałów Jagiellońskich w 12 rocznicę ich zaistnienia, ale sami artyści przyznali, że zrobili to dla jaj. Czyżby czarni też mieli poczucie humoru... Byłoby lepiej, gdyby odkopywali swoich kamratów – najlepiej
Postanowiłem w najbliższych wyborach, po raz pierwszy od lat, nie oddawać głosu na SLD. Jest wreszcie alternatywa, licha, bo licha, ale zawsze. Głos w wyborach traktuję jako zapłatę za to, co mój kandydat robił. SLD nie zapracowało na niego. Więc dam kredyt Palikotowi. Tak, to jest ryzyko, ale lepiej zaryzykować, niż być skazanym na mizerię. Tomek
we własnym gronie i na własny koszt. A może dałoby się to jeszcze powstrzymać? Piotr
Pomóżmy Palikotowi! Człowiek się stara, robiąc konferencje, i zarazem się ośmiesza w oczach katoli, a to wymaga jednak wielkiej odwagi. Jeżeli wyjdzie na prostą po wyborach z tymi ideami, to w końcu w Polsce będziemy mieli odważnego faceta. Będzie działał, bo będzie wiedział, że ma zaplecze i poparcie wiernego społeczeństwa z poglądami lewicowymi: nas i media (np. „FiM”). Wiem, Palikot ma zdrowo najebane we łbie – w pozytywnym znaczeniu – ale to dobrze, bo nie będzie się bał wypowiadać, tak jak plastuś Napieralski z pseudolewicy polskiej. Czytelnik
Ekshumacja nr 72 Białostocki dziennik „Kurier Poranny” w numerze z 3.06.2011 r. zamieścił informację, że Stowarzyszenie Wizna 39, za zgodą Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, ma zamiar przeprowadzić ekshumację szczątków kpt. Władysława Raginisa, obrońcy przepraw w okolicy Narwi i Biebrzy. Co ciekawe, planowany pochówek tych szczątków ma się odbyć 10.09.2011 r., w 72 rocznicę śmierci kapitana. Do tej pory wszelkie jubileusze miały „okrągłe” liczby: 50, 70, 75 itd. Czarnym chyba bardzo brakuje kasy, że obchodzą już jubileusze 72-lecia (pomijając celowość takiego
Szanowny Jonaszu! Z dużym zainteresowaniem czytam Twoje komentarze w „FiM”. Poruszasz w nich wiele spraw i opisujesz otaczający nas świat z wnikliwością i spostrzegawczością. Nie mogę jednak zgodzić się z niektórymi poglądami zawartymi w Twoim komentarzu „Ciuciubabki” („FiM” 21/2011). Prawda, że istnieje wiele głupich przepisów, ale nasi twórcy prawa nie są pod tym względem wyjątkiem. Reguł ruchu drogowego nie wolno stosować wybiórczo lub ustalać według własnych ocen. Takie postępowanie okazuje się zgubne – kilka tysięcy śmiertelnych ofiar w ciągu roku na polskich drogach. Reguły te wynikają ze złożoności ruchu drogowego, o czym większość jego uczestników nie wie. Dlatego panuje powszechna krytyka ograniczania prędkości, ustawiania określonych znaków drogowych itp. Uczestnicy ruchu drogowego muszą mieć zaufanie, że reguły (przepisy) zostały ustalone przez osoby kompetentne i dlatego tych reguł nie należy ignorować. Zygfryd Łangowski
No bo jak się uchwali złodziejskie prawo, to już można okradać innych „zgodnie z prawem”. Stąd wysokie pensje w instytucjach centralnych RP i samorządach, a do tego dochodzą premie i mnogość etatów wśród urzędników. Głodującym europarlamentarzystom stworzono nawet możliwość dorabiania w polskim Sejmie – wystarczy podpisać listę obecności. Panowie Kaczyńscy w 2007 roku zmniejszyli składkę rentową, na czym oczywiście skorzystali najbardziej ci, którzy zarabiają najwięcej, chociaż procentowo dotyczyło to w jednakowym stopniu wszystkich pracujących. Za to całkiem nie dotyczyło emerytów, ale nimi rząd Jarosława Kaczyńskiego, podobnie jak inne rządy, się nie przejął. A w 2011 roku rząd premiera Tuska, przy okazji „rewaloryzacji emerytur” zarobił (czytaj ukradł) około 2 mld zł. Tenże sam parlament w 2007 r. prawie jednogłośnie uchwalił obniżenie podatku PIT. Mało zarabiającym – o 1 proc. (z 19 do 18 proc.), sobie i swoim kolesiom, czyli wysokim urzędnikom rządowym, samorządowym i z instytucji centralnych – o całe 8 proc. (z 40 do 32 proc.). Przy czym polski ludek jest karmiony baśnią o tym, że przez obniżanie podatków bogatym przybywa stanowisk pracy. A ja się pytam: jak to jest, że wraz z obniżką podatków dla najlepiej zarabiających rośnie bezrobocie? T. Orzeł
19
Schroniska za wiedzą Dyrektor Schroniska nie została dostatecznie sprawdzona i opierała się na jednostronnych oświadczeniach osób zainteresowanych w przedstawieniu Schroniska w złym świetle. Informacja o niewłaściwym traktowaniu pracownicy Schroniska również nie została sprawdzona. Słownictwo dotyczące jedzenia dla zwierząt, sugerujące u czytelnika błędne przeświadczenie o złym traktowaniu ich w Schronisku, również nie zostało dostatecznie sprawdzone, a nadto zostało podane w sposób nieadekwatny do zasad obowiązujących dziennikarzy. Pominięto całkowicie okoliczność, że Prokuratura umorzyła postępowanie dotyczące niniejszej sprawy w wyniku niestwierdzenia jakichkolwiek uchybień. Nadto zniekształcono, całkowicie zmieniając sens, wypowiedź Rzecznika TOZ-u we Wrocławiu Marcina Czmiela. Dyrektor Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt we Wrocławiu Z.B. Zgodnie z prawem prasowym w następnym numerze opublikujemy naszą odpowiedź na powyższe sprostowanie. Redakcja
Świeccy mistrzowie ceremonii pogrzebowej Państwo Borowikowie tel. 601 299 227
Sprostowanie Artykuł Pana Ariela Kowalczyka „Jak psu micha...”, opublikowany w numerze 17 (29 IV – 5 V 2011 r.) jest efektowny, lecz prawdziwy tylko w niewielkim zakresie. Rzetelność dziennikarska wymaga większej staranności przy konstruowaniu osądów – zwłaszcza tak mocnych, jak te zawarte w tytule. W szczególności informacja o rzekomych kradzieżach karmy dla zwierząt przez pracowników
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Mirosław Nadratowski tel. 721 269 207
Świecki mistrz ceremonii pogrzebowej Stefan Szwanke Włocławek tel. 604 576 824
REKLAMA
Życie w korycie Czytając artykuł pani Anny Tarczyńskiej „Życie w korycie”, chciałoby się powiedzieć: oto Polska właśnie. Z jednej strony ci, którzy muszą przeżyć miesiąc za 1500 zł, a z drugiej – złodziejska władza. Rządzącym ciągle mało, więc stale rozszerzają zakres swoich złodziejskich możliwości. Jednocześnie, za pomocą tzw. niezależnych mediów, ośmieszają tych, którzy mówią o złodziejstwie tejże władzy.
Radio „FiM” nadaje! Szukajcie nas i włączajcie na stronie www.faktyimity.pl. W poniedziałek, środę, czwartek i piątek audycje rozpoczynamy, tradycyjnie już, o godzinie 12. A we wtorek o godzinie 17. Telefonujcie do nas bezpośrednio na antenę pod numer 695 761 842
20
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
MITY KOŚCIOŁA
Dogmaty albo Biblia (2)
Czyściec – obraz Siergieja Tiukanowa
Polska to kraj podobno w 90 proc. katolicki, bo tyle Polaków przyjęło chrzest w Kościele rzymskokatolickim i deklaruje przynależność do niego. Większość katolików ma jednak mgliste pojęcie o Piśmie Świętym – głównym fundamencie swojej wiary. Niewielu też zdaje sobie sprawę z tego, że najważniejsze dogmaty katolickie niewiele mają wspólnego z tym najbardziej pierwotnym przekazem nauczania Jezusa i apostołów. Trójca Święta Katechizm Kościoła rzymskokatolickiego naucza, że prawda o Trójcy Świętej objawiona została „przede wszystkim za pośrednictwem chrztu. Znajduje ona swój wyraz w chrzcielnej regule wiary” (por. Mt 28. 19) oraz w „pozdrowieniu przyjętym w liturgii eucharystycznej: »Łaska Pana Jezusa Chrystusa, miłość Boga i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi« (2 Kor 13. 13)” (Pallottinum 1994, s. 68). A jak jest naprawdę? Prawda jest taka, że rozwój nauki o Trójcy nastąpił dopiero podczas dwóch soborów: w Nicei (325 r.) i w Konstantynopolu (381 r.). Dopiero na tych soborach sformułowano ten dogmat. Ani Jezus, ani apostołowie nie głosili bowiem nauki o Trójcy. Przeciwnie, nauczali, że istnieje tylko jeden prawdziwy Bóg. Czytamy: „A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś” (J 17. 30, por. 14. 28; 20. 17); „Dla nas istnieje tylko jeden Bóg Ojciec, z którego pochodzi wszystko (…)
i jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko istnieje” (1 Kor 8. 6). Co w takim razie z tekstami, na które powołuje się Kościół? Pierwszy werset z Ewangelii Mateusza w ogóle nie może stanowić podstawy tego dogmatu, ponieważ apostołowie dokonywali chrztu w imieniu Jezusa Chrystusa, a nie w imię Trójcy (Dz 2. 38; 8. 16; 10. 48). Oto co na ten temat piszą sami katoliccy teologowie: „Chrzest w Nowym Testamencie był chrztem w imię Jezusa (Dzieje Apostolskie 2. 38; 8. 16; 10. 48; 19. 5), później w imię Trójcy Świętej” (ks. prof. dr Mieczysław Maliński, „Po co sakramenty?”, Wrocław 1984, s. 290). „W Jezusowym nakazie chrztu (Mt 28. 19) »udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego« należy odróżnić autentyczne, pierwotne słowa Pana od elementów interpretacyjno-redakcyjnych (...). Jakie więc słowa wypowiedział sam Jezus? Współcześni badacze przyjmują prawie powszechnie, że Jezus wypowiedział następujące zdanie: »(...) udzielając chrztu w imię moje«. W ten sposób swój chrzest przeciwstawił dotychczasowym
praktykom chrzcielnym. Formuła »w imię moje« ma znaczenie przyczynowe, wskazuje na źródło, z którego chrzest czerpie swą moc. Tak rozumiane powiedzenie Jezusa zgodne jest ze zdaniem wprowadzającym: »Dana jest mi wszelka moc« (Mt 28. 18). Apostołowie i Kościół pierwotny, nawiązując do słowa Jezusowego, zamiast zaimka dzierżawczego »moje« wstawiali imię Jezusa. Stąd też w formułach chrzcielnych Dziejów Apostolskich spotyka się następujące formuły: »W imię Jezusa Chrystusa« (Dz 2. 38; 10. 48) lub »W imię Pana Jezusa« (8. 16; 19. 5)” (Ks. prof. Józef Kudasiewicz, „Jak rozumieć Pismo Święte?”, Lublin 1987, cz. III: „Jezus historii – Chrystus wiary”, s. 106–107). Co więcej, tekst z Ewangelii Mateusza (28. 19) pierwotnie nie zawierał nawet polecenia chrztu. Oto jak według „Historii kościelnej” Euzebiusza z Cezarei brzmiał interesujący nas cytat: „Inni wreszcie apostołowie, narażeni na tysiączne zasadzki na swe życie, opuścili ziemię żydowską i wyruszyli na opowiadanie i nauczanie do wszystkich narodów, pełni mocy Chrystusa, który rzekł do nich: »Idźcie i nauczajcie wszystkie narody w Imię Moje«” („O męczennikach palestyńskich”, Kraków 1993 t. III, s. 96). Cokolwiek by zatem powiedzieć o wersecie z Ewangelii Mateusza (28. 19), pewne jest, że wielu teologów kwestionuje trynitarną (zawierającą wzmiankę o Trójcy) formułę chrztu i uznaje ją za późniejszy dodatek. Nie można zatem zgodzić się z katechizmowym twierdzeniem, że
prawda o Trójcy Świętej objawiona została „w chrzcielnej regule wiary”. Również słowa pozdrowienia apostoła Pawła nie stanowią dowodu istnienia Trójcy. Wymieniają one co prawda trzy podmioty, ale to jeszcze żaden dowód, że Bóg, Chrystus i Duch Święty są sobie równi co do istoty, mocy i wieczności. Tym bardziej że Biblia ani jednym słowem nie mówi o tym, aby podmioty te stanowiły trynitarnego Boga. Przeciwnie, Bóg i Chrystus stanowią odrębne istoty. Stanowią jedność (J 10. 30), ale co do myśli, celów i dokonań. I o taką jedność modlił się Jezus również dla swoich uczniów, „aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a Ja w tobie, aby i oni w nas jedno byli (…) aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy” (J 17. 21–22). Poza tym również Duch Święty nie jest jedną z trzech współrównych i współwiecznych istot, samoistnym bytem, lecz szczególnym przejawem obecności, osobowości oraz mocy i wpływu samego Boga (por. Rdz 1. 2; Hi 33. 4; 34. 14; Mt 3. 16–17; Mk 1. 10; Łk 3. 22; J 1. 32–34; 1 Kor 2. 10–12). Biblia nie czyni też Ducha Świętego przedmiotem boskiej czci. Mówi bowiem wyłącznie o czci Boga oraz Jezusa, ale ani jednym słowem nie wspomina, aby kiedykolwiek oddawano cześć Duchowi Świętemu jako odrębnej istocie (por. Dn 7. 13–14; J 5. 23; Flp 2. 9–11; Ap 5. 12–14; 22. 1–3). Krótko mówiąc, pojęcie Trójcy obce jest Biblii. Było też nieznane chrześcijanom pierwszych III wieków
i dlatego nie może „stanowić centrum wiary i życia chrześcijańskiego” (KKK, s. 65).
Kult świętych Obok błędnego kultu Trójcy i kultu Marii (patrz numer poprzedni), równie wybitne miejsce w Kościele rzymskokatolickim zajmuje kult świętych i ich wstawiennictwo. A co Pismo Święte mówi na ten temat? Nic! Mówi co prawda o świętych, ale żyjących. Bo w czasach apostolskich wszystkich, którzy odwrócili się od grzechu i całym sercem nawrócili się do Boga, nazywano „świętymi” (por. Dz 9. 32, 41; 1 Kor 1. 2; 6. 11; 2 Kor 1. 1; Ef 1. 1; Flp 1. 1; Kol 1. 2; 1 P 1. 15; 2. 9). Mówi też, że należy się modlić w ich intencji, ale nigdy do nich (Ef 6. 18–19). Jakikolwiek kult świętych był bowiem wykluczony, podobnie jak zwracanie się do zmarłych, które Biblia jednoznacznie potępia: „Czy lud nie ma się radzić swojego Boga? Czy ma się radzić umarłych w sprawie żywych?” (Iz 8. 19, por. Kpł 19. 31; Pwt 18. 9–14). Jezus wyraźnie powiedział: „A wy tak się módlcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie…” (Mt 6. 9). Powiedział też: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (J 14. 6). Twierdzenie, że winniśmy modlić się do świętych jako wstawienników jest więc sprzeczne z nauką Jezusa Chrystusa. Tym bardziej że również w pozostałych Pismach czytamy, iż „jeden jest pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r. Chrystus Jezus” (1 Tm 2. 5). On też wstawia się za swoim ludem (Rz 8. 34; Hbr 7. 25) i jest ubłaganiem „za grzechy całego świata” (1 J 2. 2).
Różaniec Z biblijnego punktu widzenia niedopuszczalne jest również odmawianie różańca. Przypomnijmy, że tzw. pozdrowienie anielskie przybrało na znaczeniu dopiero na przełomie XI i XII wieku. Początkowo jednak „modlitwa” Zdrowaś Mario zawierała jedynie słowa Gabriela i Elżbiety (Łk 1. 28, 42). Dopiero w 1350 roku w środowiskach zakonnych została ona rozwinięta, a ostateczną treść, uwzględniającą prośbę do Marii (trzecią część modlitwy) ustalił papież Pius V w 1568 roku. Na rozpowszechnienie różańca wpłynął Leon XIII, który w 1883 roku w encyklice „Supremi apostolatu” obiecał odmawiającym różaniec całkowite odpuszczenie grzechów. Nasuwa się pytanie: jak na przykład apostoł Paweł, który tak bardzo ubolewał nad tym, że ludzie „zamienili chwałę nieśmiertelnego Boga na obrazy przedstawiające śmiertelnego człowieka” (Rz 1. 23), oceniłby takich nauczycieli? Zapewne powiedziałby te same słowa, które poprzedzają przytoczony werset: „Mienili się mądrymi, a stali się głupi” (Rz 1. 22). Wiadomo bowiem, że różaniec nie ma absolutnie żadnych podstaw biblijnych. Stoi również w rażącej sprzeczności ze słowami Jezusa: „A modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni mniemają, że dla swej wielomówności będą wysłuchani. Nie bądźcie do nich podobni, gdyż wie Bóg, Ojciec wasz, czego potrzebujecie, przedtem zanim go poprosicie” (Mt 6. 7–8). Daje też złudną nadzieję pomocy „ teraz i w godzinę śmierci”, której udzielić może jedyny pośrednik pomiędzy nim a ludźmi – Chrystus (1 Tm 2. 5; J 14. 6; Rz. 8. 34; Hbr 2. 18; 4. 14–16; 7. 25; 1 J 2. 1–2; Ap 1. 18). Poza tym różaniec nie ma nic wspólnego z modlitwą w biblijnym tego słowa znaczeniu, czyli z modlitwą, która jest osobistą i szczerą rozmową z Bogiem.
Czyściec Czy można jednak modlić się za zmarłych? Czy jest czyściec? Co mówi Biblia na ten temat? „Tak mówi Pan: Przeklęty mąż, który na człowieku polega i z ciała czyni swoje oparcie, a od Pana odwraca się jego serce! (…). Błogosławiony mąż, który polega na Panu, którego ufnością jest Pan!” (Jr 17. 5, 7). Innymi słowy, w sprawie zbawienia każdy człowiek powinien zaufać wyłącznie Bogu i Jego łaskawości, a nie polegać na modlitwach pośmiertnych lub na biskupach, którzy rzekomo mogą udzielić odpuszczenia grzechów ludziom na ziemi i w czyśćcu. Warto podkreślić, że kto za życia nie liczy się z Bogiem i z ludźmi, czyli – jak powiedział Jezus – „nie
pełni woli Ojca mojego” (Mt 7. 21), ten również po śmierci nie może liczyć na jego przychylność. Poza tym Biblia nie mówi o modlitwach za zmarłych. Mówi natomiast bardzo wyraźnie, że „postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (Hbr 9. 27). „Oto teraz czas łaski, oto teraz dzień zbawienia” (2 Kor 6. 2). Dlatego „dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych” (Hbr 3. 7–8), ponieważ po śmierci nikt nie jest już w stanie zmienić własnego losu (por. Łk 12. 20; 16. 19–31). Mówi, że „umarli nic nie wiedzą” (Koh 9. 5). Wszelka nadzieja związana z czyśćcem jest więc całkowicie bezpodstawna, wręcz naiwna. Tym bardziej że czyściec nie istnieje. Jest to wymysł papieża Grzegorza I (590–604) zdogmatyzowany dopiero na soborze florenckim w 1439 r. Kościół katolicki powołuje się na tekst z Drugiej Księgi Machabejskiej (2 Mch 12. 38–45), który mówi o modlitwach za zmarłych. Tekst ten nie może być jednak podstawą ani do takich modlitw, ani do doktryny o czyśćcu, i to co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze – ponieważ Księgi Machabejskie nigdy nie należały do Biblii hebrajskiej (Tanach), czyli tzw. Starego Testamentu. Znalazły się one w Septuagincie („przekład siedemdziesięciu”) z woli egipskiego króla Ptolemeusza II Filadelfosa (285–246). Nigdy jednak nie były traktowane jako kanoniczne (dokonywano w nich ciągłych poprawek) i dlatego też nie zostały włączone do kanonu podczas słynnego synodu w Jamni (pomiędzy 90 a 100 r. po Chrystusie). Przypomnijmy, że do Wulgaty (łaciński przekład Biblii) dostały się za sprawą Hieronima (347–420). Oficjalnie za „natchnione” zostały uznane jednak dopiero na soborze trydenckim (1546 roku) i to tylko dlatego, że Marcin Luter zakwestionował doktrynę dotyczącą czyśćca, odpustów i modlitw za zmarłych. Po drugie – Księgi Machabejskie nie mogą być podstawą obowiązującej doktryny, ponieważ do ksiąg tych nie odwoływał się ani Jezus, ani apostołowie. Po trzecie – o modlitwach za zmarłych nie czytamy w żadnej innej części Biblii. Wiadomo natomiast, że zwyczaj ten praktykowano w starożytnych religiach, głównie w Egipcie i Babilonie. Nauka o czyśćcu i modlitwach za zmarłych nie pochodzi zatem z Biblii, lecz z zupełnie innego źródła – pogańskiego. Według Biblii, istnieje tylko jeden sposób oczyszczenia z grzechów: należy je szczerze wyznać Bogu, a wtedy on nam je odpuści „i oczyści nas od wszelkiej nieprawości” (1 J 1. 9). Jak łatwo zauważyć, oczyszczenie to jest całkowite i nie wymaga już jakiegokolwiek uzupełnienia. Co więcej, nic ono nie kosztuje. Zbawienie jest bowiem darem Bożym (Iz 55. 1–3; Rz 3. 24; Ef 2. 8), a darów – jak wiadomo – nie nabywa się za pieniądze. Tak powiedział również apostoł Piotr do Szymona:
MITY KOŚCIOŁA „Niech zginą wraz z tobą pieniądze twoje, żeś mniemał, iż za pieniądze można nabyć dar Boży” (Dz 8. 20). Oto dlaczego nauka o czyśćcu i wykupywaniu mszy za zmarłych jest nie do przyjęcia. Jest nie tylko obca Pismu Świętemu, ale również znieważa samego Dawcę – Boga – który nie potrzebuje naszych pieniędzy. Czemu i komu więc służy katolicka doktryna czyśćca? Jeśli – jak naucza Kościół – chrzest gładzi grzech pierworodny, spowiedź odpuszcza wszelkie grzechy popełnione po chrzcie, a ostatnie namaszczenie – pozostałości grzechowe, to po co Kościołowi jeszcze czyściec? Czyż nie chodzi tu raczej o całkowite uzależnienie wiernych od duchowieństwa? I czy nie wynika z tego, że zbawienie uzależnia się od pieniędzy? Przecież Jezus wyraźnie powiedział: „Darmo wzięliście, darmo dawajcie” (Mt 10. 8).
Piekło Kolejnym kościelnym dogmatem, który powinien być poddany dogłębnej rewizji, jest nauka o wiecznych mękach piekielnych. Kościół naucza bowiem, że „istnienie kar piekielnych wskazuje z przeraźliwą pewnością, że Bóg jest sprawiedliwy i że ta sprawiedliwość pozostaje w nierozłącznej jedności z Jego dobrocią” (Leon Rudloff, „Mała dogmatyka dla świeckich” s. 139). Podstawą zaś tego dogmatu, który ostatecznie został przyjęty na soborze trydenckim (1545–1563 r.), mają być m.in. słowa Chrystusa o ogniu wiecznym (Mt 25. 41) i wrzuceniu do ciemności zewnętrznych, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 8. 12), oraz słowa
o ogniu, który nie gaśnie, i robaku, który nie umiera (Mk 9. 44, 48). Ale czy Biblia rzeczywiście uczy o piekle jako miejscu wiecznych mąk? Jeśli bliżej przyjrzymy się tekstom, na które powołuje się Kościół, okazuje się, że słowo „piekło” jest tłumaczeniem czterech różnych pojęć: hebrajskiego Szeol i Ge-hinnom oraz greckiego Hadesu i Tartarosu. Co oznaczają te określenia? Szeol, to termin, który zazwyczaj odnosi się do śmierci, krainy umarłych, czyli grobu. „W żałobie zejdę – rozpaczał Jakub – do syna mego do grobu” (Rdz 37. 35, por. 42. 38; Lb 16. 33; 1 Sm 2. 6; Hi 3. 17–19; 14. 13; 17. 13, 16; Ps 141. 7). Jedynie „pospolicie przez Szeol rozumie się świat podziemny, do którego odchodzą duchy ludzi (Prz 9. 18). Niektóre z tekstów biblijnych zachowały wyraźny koloryt
mitologiczny i pojmuje się w nich Szeol jako potęgę (potwora) mogącą zniszczyć żyjących – Iz 5. 14” („Encyklopedia biblijna”, s. 1184). W rzeczywistości Szeol nie zawiera jednak w sobie ani śladu ognia, ani świadomości (por. Koh 9. 10). Podobnie słowo Gehenna nie oznacza wiecznych mąk piekielnych, ale miejsce ostatecznego kresu Szatana, demonów i wszystkich ludzi czyniących bezprawie. W Nowym Testamencie (NT) słowo to występuje 12 razy w następujących tekstach: Mt 5. 22, 29–30; 10. 28; 18. 9; 23. 15, 33; Mk 9. 43, 45, 47; Łk 12. 5; Jk 3. 6. Warto przypomnieć, że Ge-hinnom, czyli „dolina Hinnoma”, to miejsce położone na południowy zachód od Jerozolimy. W okresie starotestamentowym związane było z miejscem zakazanych obrzędów religijnych, o czym czytamy chociażby w Księdze Jeremiasza: „Wznieśli miejsce ofiarne Tofet w Dolinie Ben-Hinnoma, aby spalać w ogniu swoich synów i swoje córki, czego Ja nie nakazałem i co mi nawet na myśl nie przyszło” (7. 31, por. 19. 6; 32. 35; Pwt 18. 10–14; 2 Krl 23. 10; 2 Krn 28. 3; 33. 6). Słów Jezusa o ciemnościach, płaczu i zgrzytaniu zębów oraz ogniu, który nie gaśnie, i robaku, który nie umiera, czyli o ogniu Gehenny, nie należy zatem rozumieć dosłownie. Chrystus bowiem bardzo często posługiwał się hiperbolą (zamierzona przesada), aby w ten sposób wzmocnić ostrzeżenie przed przyszłym sądem Bożym. Słowa te mówią o przyszłości, a nie o już istniejącym piekle, co wynika chociażby z tego, że nawiązują do Izajasza, który pisał o przyszłym
sądzie (66. 24). Innymi słowy: mówiąc o nieugaszonym i wiecznym ogniu, Jezus nie mówił o niekończących się mękach potępionych, lecz o ostateczności i nieodwracalności śmierci. Zapłatą za grzech jest bowiem śmierć, a nie wieczne życie w ogniu piekielnym (Rz 6. 23). W tekstach tych mowa jest zatem o wiecznym skutku, a nie o wiecznym cierpieniu. Potwierdzają to zresztą następujące teksty Pisma Świętego, które mówią o sądzie nad Sodomą i Gomorą, a miasta te przecież „stanowią przykład kary ognia wiecznego” (Judy 1. 7, por. 2 P 2. 6) – oraz o sądzie nad Izraelem i Jerozolimą. Boży „gniew rozpalił się jak ogień, który na wieki będzie płonął” (Jr 17. 4). I powiedziane jest: „Jeżeli mnie usłuchacie (…), to Ja rozniecę w jego bramach ogień i pochłonie pałace Jeruzalemu, i nie zgaśnie” (17. 27). Również Hades, który jest odpowiednikiem hebrajskiego Szeolu, nie
21
zawiera w sobie cech ognia piekielnego. W NT, w którym słowo to występuje 10 razy (Mt 11. 23; 16. 18; Łk 10. 15; 16. 23; Dz 2. 27, 31; Ap 1. 18; 6. 8; 20. 13–14), też oznacza krainę umarłych, królestwo śmierci (otchłań) i grobu, a nie miejsce wiecznych mąk. W Hadesie przebywa bowiem Dawid (Dz 2. 27), który jeszcze „nie wstąpił do nieba” (w. 34), tak jak przebywał w nim Jezus Chrystus (w. 31), którego Bóg wzbudził z martwych (w. 24). Ponadto – jak mówi Apokalipsa – ostatecznie i sam Hades symbolicznie zostanie wrzucony do „jeziora ognistego” (20. 4), co oznacza, że z tą chwilą na zawsze zniknie kraina umarłych, bo „śmierci już nie będzie” (Ap 21. 4). Ostatnim biblijnym pojęciem, które w NT występuje tylko jeden raz, a które wykorzystywane bywa na uzasadnienie piekła, jest grecki Tartar. W Drugim Liście św. Piotra czytamy: „Bóg bowiem nie oszczędził aniołów, którzy zgrzeszyli, lecz strąciwszy do otchłani, umieścił ich w mrocznych lochach [Tartaru], aby byli zachowani na sąd” (2. 4). Z tekstu tego nie wynika jednak, aby Tartar był miejscem pobytu zmarłych ludzi, ponieważ oznacza miejsce pobytu upadłych aniołów. Nie może więc być „piekłem”, o którym uczy Kościół papieski. Można jedynie przypuszczać, że określa ono jakieś bliżej nieznane miejsce przebywania tylko niektórych upadłych aniołów (por. Judy 1. 6; Łk 8. 31), ale to wszystko. Poza tym pojęcie Tartaru wywodzi się z mitologii greckiej, w której oznaczało najgłębsze regiony Hadesu. Wiąże się też z apokryficzną Księgą Henocha, która mówi o upadku aniołów i zamknięciu ich w ciemnych lochach. Chociaż więc Kościół odwołuje się do pewnych tekstów biblijnych, w rzeczywistości nauka o piekle wywodzi się ze starożytnych legend, mitologii i pogańskich wierzeń, a nie z Biblii. Twierdzenie, że istnieje jakieś miejsce mąk pośmiertnych, oraz że takowe kary świadczą o sprawiedliwości i dobroci Boga, z biblijnego punktu widzenia jest więc absolutnie nie do przyjęcia! Co więcej, obraża ono Boga i stawia go w złym świetle. Bo jeśli Bóg nie ma upodobania w śmierci bezbożnego (Ez 18. 23), to tym bardziej w jego wiecznych mękach. ~ ~ ~ Jak widać, nauki Pisma Świętego różnią się zasadniczo od dogmatów kościelnych. Biblia mówi też, że ci, którzy głoszą „inną ewangelię”, podlegają przekleństwu Boga (Ga 1. 8). Co w takim razie powinni uczynić oszukani przez swoich przywódców wierni? Jezus powiedział: „Zostawcie ich! Ślepi są przewodnikami ślepych” (Mt 15. 14). Jeden z Psalmów mówi zaś: „Nie pokładajcie ufności w książętach ani w [jakimkolwiek] człowieku, który nie może pomóc! (…). Błogosławiony ten, którego pomocą jest Bóg Jakuba, którego nadzieja jest w Panu, Bogu jego” (146. 3, 5). BOLESŁAW PARMA
22
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (34)
Latyfundia na Ukrainie Unia polsko-litewska z 1569 r. wzmogła ucisk Słowian wschodnich, a na ziemiach ukraińskich rosły polskie fortuny. Unia polsko-litewska, w wyniku której powstała Rzeczpospolita Obojga Narodów, i zabór ziem na Ukrainie przez polskich feudałów pogłębiły społeczny, narodowy i religijny ucisk ludności ukraińskiej przez czynnik polski. Prowadzona przez Rzeczpospolitą polityka kolonizacyjna doprowadziła też do istotnych zmian struktury własności na tych ziemiach. Włączenie do Korony ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego sprawiło, że ogromnie wzrosły siły wielkich feudałów, bo król hojnie nadawał im tam znaczne obszary. Liczne starostwa – klucze dóbr królewskich – magnaci otrzymywali także w formie dzierżawy królewszczyzn. Przechodziły one często z ojca na syna, stając się magnackimi dobrami dziedzicznymi. Niejednokrotnie magnaci zagarniali również ziemie na własną rękę. O ile poprzednio wielkie gospodarstwa magnackie nie obejmowały więcej niż 20 procent ziemi uprawnej, to na początku lat 30. XVII w. dochodziły one – zwłaszcza na Bracławszczyźnie, w Kijowskiem i na Zadnieprzu – do 70, a nawet 80 procent. W ten sposób u schyłku XVI wieku i na początku XVII wieku powstały na Ukrainie wielkie majątki
C
– latyfundia. Niektóre liczyły setki wsi i dziesiątki miast. Obok fortun magnatów polskich, takich jak Koniecpolscy, Potoccy, Kalinowscy, rosły też na Ukrainie fortuny magnatów spolonizowanych, często ukraińskiego pochodzenia – Zasławskich, Ostrogskich, Wiśniowieckich i innych. Do magnata Konstantego Ostrogskiego należało na przełomie XVI i XVII w. około 100 miast i zamków i prawie 1300 wsi. W posiadłościach dziedzicznych i w królewszczyznach hetmana Stanisława Koniecpolskiego w województwach bracławskim i kijowskim w połowie XVII w. mieszkało 120 tys. ludności, zaś do Jeremiego Wiśnioweckiego, „strasznego Jaremy”, należała niemal cała Połtawszczyzna (w 1645 r. – 230 tys. poddanych). Charakterystyczne są dzieje fortuny Zamoyskich. Kiedy Jan Zamoyski rozpoczynał karierę polityczną, był właścicielem kilku wsi, zaś u kresu życia jego posiadłości wynosiły 6,5 tys. km2. Oprócz tego dożywotnio nadano mu królewszczyzny obejmujące 17,5 tys. km2. Latyfundia magnackie były niemal udzielnymi państewkami, a ich właściciele prawdziwymi „królewiętami”. Posiadali własne prywatne wojska, prowadzili
hrześcijaństwo od samego zara nia cierpi na apokaliptyczne hi sterie. W czasach obecnych ich wywoływanie, podtrzymywanie i eksplo atowanie stało się nawet zyskowną ga łęzią przemysłu. Takie pojęcia jak „koniec czasów”, „apokalipsa”, „powrót Chrystusa” itp. towarzyszą chrześcijaństwu od samego początku. To nie jest bynajmniej wynalazek fałszywego proroka Campinga z ostatnich tygodni. Nastrój podniecenia, oczekiwania, wypatrywania był częścią życia pierwszych chrześcijan, którzy albo źle rozumieli słowa swego mistrza (i niewłaściwie zapisali je w Biblii), albo zostali przez niego wprowadzeni w błąd. Dość powiedzieć, że ich nadzieje na „koniec wszechrzeczy”, „Tysiącletnie Królestwo” i „Nową Ziemię” okazały się chybione, a zamiast Chrystusa przyszedł Kościół rzymskokatolicki ze swoimi dziwnymi wierzeniami, ambicjami politycznymi i uciskiem. „Tysiącletnie Królestwo” papieży niczym Tysiącletnia Rzesza stało się okrutną groteską, tyle że to pierwsze przetrwało znacznie dłużej. Oczekiwania apokaliptyczne nigdy jednak nie opuściły chrześcijan. Były podsycane przez teksty Pisma Świętego, a ze szczególną siłą wystąpiły w ostatnich dwóch stuleciach. Na bazie tych oczekiwań powstały całe nurty protestantyzmu, takie jak adwentyzm, ruch badacki
na własną rękę politykę zagraniczną – ich dwory dorównywały wspaniałością dworowi królewskiemu. Latyfundia stały się podstawą potęgi ekonomicznej i politycznej magnatów. Polonizowanie się i zmiana wiary dawały lepsze widoki na własną karierę, na przykład uzyskanie wysokich urzędów, godności i majątków. Magnatom powierzano najważniejsze urzędy państwowe i kościelne. Poprzez stworzenie sieci latyfundiów magnackich i zagospodarowanie kresów chciano z jednej strony doprowadzić do silnego związania ich z resztą państwa polskiego, z drugiej zaś – z obrony wschodnich granic Polski uczynić osobistą sprawę szlachty, która posiadała tu swoje majątki. Za polskimi magnatami podążała na Ukrainę szlachta polska, średnia i drobna, którą nęciła chęć uzyskania tutaj ziem i poddanych. Wcześniej na Ukrainie Naddnieprzańskiej sytuacja chłopów nie była zła – cieszyli się dużą wolnością osobistą, a świadczenia feudalne nie były szczególnie dotkliwe. W miarę postępującej polskiej kolonizacji rosły obciążenia chłopów, wzrastały czynsze, poczęła się również upowszechniać
(m.in. świadkowie Jehowy) i zielonoświątkowy. Ta atmosfera udzieliła się także pewnym kręgom katolickim. Powstał cały biznes apokaliptyczny: książki, płyty DVD, konferencje. Seria słynnych powieści, którymi podniecali się amerykańscy radykalni chrześcijanie – „The left behind” – sprzedała się dotąd w 65 milionach egzemplarzy. Wszelkie kataklizmy
gospodarka folwarczno-pańszczyźniana. Uciskowi temu towarzyszyło ograniczenie wolności osobistej i narzucenie tych form poddaństwa, jakie utrwaliły się na ziemiach polskich. Sytuację ukraińskiej wsi około połowy XVII w. przedstawił w „Opisaniu Ukrainy” Wilhelm le Vasseur de Beauplan, francuski inżynier na służbie króla polskiego: „Stan chłopów tutejszych godny jest politowania. Są oni przymuszani do trzydniowej pracy w tygodniu, którą końmi i własnymi mięśniami na rzecz pana wykonują. Nadto od ilości dzierżawionej ziemi muszą się mu opłacać odpowiednią ilością zboża, kapłonów, gęsi, kur, kurcząt (…). Nadto zwożą oni panom
także te dramatyczne, i szukać ich prawdziwych przyczyn. Prorocy rychłego końca świata widzą wszelkie katastrofy jako bezprecedensowe, niezwykłe, wyjątkowe. Nie chcą słuchać o tym, że nasza staruszka Ziemia niejedno już widziała. Także i ludzkość wiele przeszła. Czym były na przykład zlodowacenia w Europie, jeśli nie niewyobrażalną
ŻYCIE PO RELIGII
Oczekiwanie końca i perturbacje ekonomiczne rodzą nowe książki i kolejne zyski. Niedawno zmarły charyzmatyczny pastor David Wilkerson, znany także w Polsce, wyspecjalizował się nawet w tego typu histerycznych proroctwach kryzysowych, ale na swoje szczęście nie posuwał się do tak precyzyjnych przepowiedni jak Harold Camping. Nie zmienia to faktu, że jego wieszczenia też były nietrafione, a setki tysięcy chrześcijan, którzy 2 lata temu pod wpływem bajań Wilkersona zrobili zapasy żywności, musiało je później powoli zjadać w poczuciu rozczarowania. Ta histeria apokaliptyczna nie pozwala wielu wierzącym spojrzeć trzeźwo na wydarzenia,
apokalipsą dla ludzi i zwierząt? A jednak ludzkość przeżyła je, podobnie jak epidemie, przy których śmiercionośny AIDS wydaje się chorobą średnio zabójczą. Histeria religijna znajduje łatwego sojusznika w myśleniu kategoriami jednego lub dwóch pokoleń, do czego wszyscy mamy naturalną skłonność. Skoro ani my, ani nasi rodzice nie przypominamy sobie katastrofy podobnej do tej, którą akurat oglądamy, to musi ona być niezwykła i bezprecedensowa. Nieważne, jakie są w tej sytuacji fakty – ważniejsze okazują się emocje i wrażenia ludzkiej pamięci. Ostatnio niektórzy wierzący podniecali się bardzo japońskim trzęsieniem ziemi i tsunami.
swoim za darmo drewno i oddają tysiące różnych posług pańszczyźnianych, do których nie powinni być zobowiązani; a to dziesięcinę oddają z baranów, wieprzków, z miodu i ze wszystkich owoców, co trzeci zaś rok dają trzeciego wołu (…). Ich panowie posiadają nad nimi wszelkie prawa, zarówno nad ich dobrami, jak i nad ich życiem. Tak wielka jest swoboda szlachty polskiej, która żyje jak w raju, chłopi zaś jak w czyśćcu. Nic tedy dziwnego, że gdy zdarzy się, że ci biedni chłopi wpadną w jarzmo panów okrutnych, los ich staje się bardziej opłakany niźli galerników”. Rządy polskie godziły przede wszystkim w interes narodowy, a niekiedy i partykularny szlachty ukraińskiej i prawosławnego duchowieństwa. By utrwalić swoje panowanie na Ukrainie, panowie polscy podjęli walkę z kulturalną i obyczajową odrębnością ludu ukraińskiego. W efekcie sprzęgły się tam ze sobą interesy Rzymu, Rzeczypospolitej i szlachty, to zaś oznaczało jedno – ograniczenie i eliminację wpływów prawosławia. Już przed unią lubelską nie zezwalano na Ukrainie i Białorusi na budowanie nowych cerkwi ani odnawianie istniejących, zakładano natomiast szkoły i kolegia jezuickie. Z inicjatywy kleru polskiego, papieża i jezuitów zrodził się pomysł podporządkowania w Rzeczypospolitej Kościoła prawosławnego papiestwu poprzez unię, tj. złączenie go z Krk. Temu celowi miała służyć unia brzeska. ARTUR CECUŁA
Niekoniecznie z powodu współczucia dla ofiar, ale raczej apokaliptycznych zniszczeń, które rozbudzają wyobraźnię. Przypominali więc o trzęsieniach na Haiti i Sumatrze w ostatnich latach jako „znakach końca”. Tyle że nie chcą pamiętać o tym, że silne wstrząsy występują czasem grupowo i to jest naturalne. W XX wieku była już tragiczna seria w latach 1952–1967 (w tym w Chile – najsilniejsze trzęsienie zarejestrowane dotąd w historii) i końca świata nie było. Ale to też komuś może zepsuć piękną teorię. W 1816 roku z kolei były ogromne zaburzenia klimatyczne z powodu wybuchu wulkanu w Indonezji. W Europie był „rok bez lata” (w sierpniu wystąpiły przymrozki!) oraz kolorowe deszcze i śniegi (zabarwione pyłami wulkanicznymi). Z powodu zimna i opadów wybuchła klęska głodu. Na Islandii z kolei – po podobnej katastrofie klimatycznej pod koniec XVIII wieku – zdarzyło się, że czwarta część ludności umarła na skutek wybuchu i z głodu. I koniec świata też nie nadszedł, choć niektórym już się „pięknie” z pewnością malował. Do tego typu zjawisk jak do żadnych innych pasują słowa Jezusa z Ewangelii: „Nie lękajcie się!”. Wszak rozum znajduje w końcu wyjaśnienia. Tyle że wierzący bardzo często wolą histeryzować, niż myśleć. Tak z pewnością jest łatwiej. MAREK KRAK
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
U
rban II przed objęciem urzędu papieskiego był przeorem klasztoru w Cluny, a następnie kardynałem biskupem Ostii oraz legatem papieskim w Niemczech. Należał do partii Hildebranda i kiedy ten został papieżem Grzegorzem VII, działał na jego rzecz. Przewodniczył m.in. synodowi saksońskiemu, który w 1085 r. wyklął „antypapieża” Klemensa III z frakcji antygregoriańskiej, wybranego przez kler i lud rzymski (1080, 1084–1100), czyli zgodnie z dawnymi zasadami. Mimo to przez cały okres pontyfikatu nie udało mu się ostatecznie uwolnić od konkurenta do władzy papieskiej. „Antypapież” Klemens był
W tym czasie doszło do faktycznego utworzenia Kurii Rzymskiej (wyrażenie curia Romana występuje po raz pierwszy w bulli z 1089 roku), czyli scentralizowanego aparatu administracyjnego pod przewodnictwem papieża. Liturgiczne obowiązki i prerogatywy rzymskich kardynałów i biskupów zostały zamienione na wysokie stanowiska w organach zarządzających Kościołem katolickim. W ten sposób Kościół zyskał aparat na wzór dworu cesarskiego. Papież Urban wyklął cesarza niemieckiego Henryka IV oraz swojego konkurenta Klemensa III, który koronował Henryka na cesarza. Nazwał ich „bestią, która wyskoczyła z czeluści, aby walczyć ze Świętymi
OKIEM SCEPTYKA pożycia z cesarzem. Eupraksja opowiedziała wówczas zebranym, że jej mąż należał do zboczonej sekty nikolaickiej, która naucza o dzieleniu się żonami z innymi kochankami. Cesarzowa zeznała, że musiała brać udział w orgiach i czarnych mszach oraz że jej mąż zaoferował jej ciało swojemu synowi Konradowi. Dopełnieniem papieskiej wojny psychologicznej przeciwko Henrykowi było całkowite ukorzenie jego syna, który wcześniej został wciągnięty do obozu papieskiego. Tuż po skandalizującym synodzie Konrad złożył uroczystą przysięgę wierności papieżowi i uniżonej służby. Wykreowany przez obóz Urbanowy król Włoch zgodził się zostać... papieskim
zdecydowanie bardziej wolnomyślny aniżeli pierwszy. Wilhelm II Rudy (1087–1100), syn Wilhelma Zdobywcy, był najprawdopodobniej gejem, który zahamował „rewolucję moralną” angielskiego Kościoła. Nie miał żony, nawet nieślubnych dzieci, a zgorszeni kronikarze narzekali, że jego dworem trzęśli „cudzołożnicy i sodomici”. Wadził się z Kościołem na różnych polach. Na przykład jego zgoda na powrót ochrzczonych żydów na łono judaizmu wywołała atak arcybiskupa Canterbury Anzelma. Wilhelm odpowiedział, że „nienawidził go wczoraj, nienawidzi go dzisiaj i będzie go coraz bardziej nienawidził jutro i w każdy kolejny
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (40)
Patron krucjat Błogosławiony Urban II (1088–1099) znany jest przede wszystkim jako inicjator I krucjaty (1096–1099), czyli „dżihadu” średniowiecznego katolicyzmu. Był on kontynuatorem imperialistycznych dążeń poprzednich papieży. popierany nie tylko przez cesarza Henryka IV, kler i lud rzymski, ale i przez znaczną część hierarchii (na jego stronę przeszło trzynastu kardynałów). Urban wybrany został na papieża przez partię gregoriańską nieopodal Gaety. Rzymem władał wówczas papież Klemens III. Pierwsze pięć lat jego pontyfikatu to była walka o zdobycie Rzymu i odsunięcie od władzy papieskiej swego konkurenta. W 1089 r. zorganizował synod w Melfi, który potwierdził „rewolucję moralną” w Kościele (celibat, symonia, świecka inwestytura). Synod ten przyjął uchwałę, zgodnie z którą można było sprzedać władzom świeckim kobietę, jeśli wbrew wszystkim zakazom trwała ona w zakazanym małżeństwie z księdzem. Niemniej jednak papież zmuszony był do pewnych kompromisów ze względu na swoją niepewną sytuację. Zrezygnował więc przy wprowadzaniu „rewolucji moralnej” z radykalizmu Grzegorza VII – wycofał m.in. stałych legatów (nadzorców), którzy na bieżąco monitorowali rewolucyjną czujność lokalnych władz kościelnych, wywołując szereg napięć i konfliktów. W tym samym roku analogiczny synod, ale w Rzymie, odbył też Klemens III, który również poparł „rewolucję moralną”. Aby podbić Rzym, Urban II zwrócił się o pomoc do normańskiego hrabiego Rogera I, brata Roberta Guiskarda. Przy pomocy normańskiego wojska papież gregoriański zdołał wyrwać dla siebie jedną z rzymskich wysepek na Tybrze, gdzie – w oczekiwaniu na zdobycie Lateranu – zorganizował czasowo swoją siedzibę.
Boga”. W latach 1090–1092 Henryk IV przeprowadził w Italii kampanię karną, która wyparła Urbana z Rzymu. Na usługach papieża Urbana pozostawała wówczas sławetna hrabina Matylda Toskańska (1046–1115), która pomogła „Ojcu Świętemu” w odzyskaniu utraconej władzy. W październiku 1092 r. Henryk IV przegrał bitwę pod Canossą, w wyniku czego wybuchło przeciw niemu powstanie miast lombardzkich. Porażkę włoską Henryka przygotowały dwie kobiety: Matylda i jego własna żona, Eupraksja, którą kilka lat wcześniej wydobył z klasztoru, aby poślubić. Eupraksja nie była szczęśliwa w małżeństwie, chciała wrócić do klasztoru i w 1093 r. uciekła od zajętego wojną męża wprost na zamek jego przeciwniczki Matyldy Toskańskiej. Tam obie kobiety uknuły plan zbuntowania najstarszego syna przeciwko ojcu i oddania go na usługi papieża Urbana. Plan się powiódł. Syn wystąpił przeciwko ojcu i w 1093 r. dał się ogłosić królem Włoch (Konrad II Włoski). W tym czasie, pod koniec 1093 r., papieżowi Urbanowi udało się częściowo opanować Rzym. Lateran objął w 1094 r. za pomocą sutej łapówki. Prawdopodobnie w ten sam sposób w 1098 r. opanował Zamek św. Anioła. Aby wzmocnić swoją pozycję, w 1095 r. papież Urban na synodzie w Piacenzie spreparował skandal przeciwko cesarzowi. Nakłonił mianowicie marzącą o powrocie do klasztoru nieszczęśliwą żonę cesarza, aby wystąpiła ze skandalizującymi opowiastkami z intymnego
Ogłoszenie pierwszej krucjaty
koniuszym, czyli uniżonym pachołkiem prowadzącym pokornie papieskiego konia. W wymiarze symbolicznym, na drodze upokarzania świeckich władców wobec papieża, Urban wraz z kobietami dokonał więcej aniżeli jego potężniejsi poprzednicy: król Włoch sam zgodził się zostać chłopcem do prowadzania papieskiego konia! W 1095 r. Urbanowi udało się wytargować uznanie ze strony króla Anglii, który do tej pory zachowywał dystans wobec obu papieży. Tym samym całkowicie podbita przez obóz papieski Anglia stała się największą porażką pontyfikatu Urbana, gdyż znów zaczęła się wymykać spod całkowitej kontroli papieskiej. Przypadek sprawił, że drugi normański król Anglii był
dzień”. Ku chwale Pana ręka boska dopadła jednak bezbożnego geja: po jednym z polowań znaleziono go dopiero na drugi dzień (sic!) ze strzałą w okolicach serca. Ludzie Kościoła niezwłocznie odtrąbili sukces karzącej „ręki Boga” za grzeszne życie króla. Niemniej jednak w roku 1095, nie chcąc doprowadzić do opowiedzenia się króla Anglii po stronie papieża Klemensa, papież Urban zdecydował się na daleko idący kompromis, który wyhamował „rewolucję moralną” w Anglii. Tymczasem we Francji polityka papieska była bezkompromisowa. W 1092 r. król Filip I postanowił odprawić żonę i ożenić się ze swoją kochanką Bertradą de Montford, która również pozostawała
23
wówczas w związku małżeńskim. W 1094 r. para została ekskomunikowana przez arcybiskupa Lyonu Hugona, a rok później papież potwierdził to na synodzie we francuskim Clermont. Może nie jest przypadkiem, że na tym samym synodzie papież ogłosił swoje sławetne wezwanie do I krucjaty, która pod sztandarem Ademara z Monteil – papieskiego legata i biskupa Le Puy – zaangażowała nie tylko wojska normańskie, ale przede wszystkim właśnie frankońskie. Podczas gdy monarcha został karnie wyłączony z Kościoła, jego poddani zostali „rycerzami Boga”, których papież przekupił obietnicą odpustu zupełnego – wtedy właśnie papiestwo po raz pierwszy zastosowało ten święty wynalazek. I to podziałało, bo choć późniejsze wyprawy w dużej mierze podejmowane były z pobudek materialnych, pierwsza, skądinąd jedyna zakończona powodzeniem, była efektem rozpalenia fanatyzmu religijnego przeciwko „wrogom Chrystusa”. Fulcher z Chartres w swojej „Historii ekspedycji do Jerozolimy, 1095–1127” przekazuje nam słowa papieża z Clermont: „Dlatego zwracam się z pokorną prośbą, nie ja, lecz Pan, abyście wy, głosiciele Chrystusowi, częściej nakłaniali wszystkich, do jakiego by kto nie należał stanu, zarówno pieszych, jak i konnych, tak biednych, jak i bogatych, aby oni w porę pomogli wschodnim chrześcijanom i wypędzili z granic chrześcijańskiego świata ludzi tego niecnego rodzaju. Mówię to obecnym, polecam przekazać to nieobecnym. Wszak to nakazuje Chrystus. Wszystkim idącym tam, w wypadku ich zgonu na lądzie czy na morzu lub w boju z poganami, od tej chwili odpuszczone będą grzechy. To przyrzeczenie idącym daję ja jako upoważniony przez Boga. Jaka byłaby sromota, jeśliby tak nikczemny, zdeprawowany i służący demonom rodzaj ludzi jednakże pokonał przenikniętych wiarą w Boga i opromieniony imieniem Chrystusa ród ludzki”. Papieskie wezwanie zostało zrozumiane bardzo szeroko, gdyż chrześcijanie nadreńscy krucjatę rozpoczęli od… masakry żydów. Wyprawa na Bliski Wschód zakończyła się sukcesem, choć papież umarł, zanim zdążyło ostygnąć 40 tys. bezbronnych mieszkańców Jerozolimy. Zabito ich, mimo że władająca wówczas miastem egipska dynastia Fatymidów gwarantowała chrześcijańskim pielgrzymom swobodny dostęp do miasta. David Knowles, profesor historii, benedyktyn, pisze: „(…) było poważnym i złowróżbnym precedensem to, że papież wzywał do wielkiej i niesprowokowanej wojny, która z przerwami ciągnęła się przez dwa stulecia i inspirowała do innych wojennych awantur prowadzących do rozlewu krwi i aktów okrucieństwa” („Historia Kościoła”). MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
GRUNT TO ZDROWIE
Grejpfrutem w cholesterol Stworzony na bazie włókien grejpfrutowych preparat okazał się skutecznym środkiem na obniżenie poziomu cholesterolu, a nawet na pozbycie się złogów miażdżycowych. Odkrycie i spopularyzowanie specyfików na bazie grejpfruta zawdzięczamy dr. J. Cerdzie, profesorowi Akademii Medycznej na Florydzie. Od lat 80. XX wieku prowadził on badania nad działaniem pektyn zawartych we włóknach grejpfrutowych. Wiadomo było od dawna, że roślinne rozpuszczalne włókna oraz pektyny owocowe zmniejszają poziom cholesterolu, jednak dopiero badania nad pektynami grejpfrutowymi przyniosły przełom. Praktyczne doświadczenia przeprowadzane na świniach, które mają bardzo zbliżony do ludzkiego układ sercowo-naczyniowy, wykazały zdumiewające rezultaty. U świń karmionych paszą nasyconą smalcem wystąpiły zmiany miażdżycowe w żyłach oraz znacznie wzrósł poziom cholesterolu. Po rozpoczęciu podawania preparatu dr Certa zauważył – oprócz
obniżenia poziomu cholesterolu – także cofnięcie się zmian miażdżycowych, co było znamienne, gdyż do tej pory żaden środek naturalny nie wykazywał aż takiej skuteczności. Co więcej, po przeprowadzonej sekcji zwłok świń okazało się, że osobniki suplementowane włóknami grejpfrutowymi były o wiele zdrowsze od tych, którym nie podawano tego preparatu – miały o ponad 60 proc. mniej zmian miażdżycowych. Świadczy to nie tylko o prewencyjnej roli pektyn grejpfruta, ale także o ich właściwościach leczniczych nie tylko powstrzymujących, ale i likwidujących istniejącą już na ściankach żył i tętnic blaszkę cholesterolową. Zachęcony rezultatami badań naukowiec postanowił sprawdzić je w praktyce na pacjentach. W tym celu przeprowadzono badania kliniczne na grupie stu pacjentów z powikłaniami cholesterolowo-miażdżycowymi. Wyniki przeszły oczekiwania. Wysoki poziom cholesterolu, który u chorych oscylował na poziomie 220–330 jednostek, w ciągu miesiąca (!) regularnego stosowania
CZYTELNICY PYTAJĄ
W
pektyn grejpfrutowych zmniejszał się o 25 do 30 proc. W USA podjęto wkrótce badania nad preparatami grejpfrutowymi na szerszą skalę. Skupiono się szczególnie na skuteczności poszerzania światła żył i leczeniu miażdżycy. Po kilkunastomiesięcznej kuracji pacjentów podano badaniom ultrasonograficznym, które potwierdziły wcześniejsze rezultaty kuracji przeprowadzonej u zwierząt. Złogi cholesterolowe u całej grupy pacjentów zmniejszyły się niemal o 50 procent. Mechanizm leczniczego działania włókien nie jest do końca poznany. Jedna z teorii zakłada, że włókna powodują tworzenie się w jelitach cienkiej warstwy wody utrudniającej wchłanianie i przyswajanie tłuszczów odpowiedzialnych za podniesiony poziom cholesterolu we krwi. Inna teoria głosi, że substancje zawarte we włóknach powstrzymują
produkcję cholesterolu w wątrobie. Jedno jest pewne – skuteczność tego preparatu nie budzi już wątpliwości. Zazwyczaj stosowano dawkę 15 gramów włókien dziennie, dzielonych na trzy porcje: poranną, południową i wieczorną. Jest to dawka potrzebna do usunięcia istniejących złogów płytki miażdżycowej. Poziom cholesterolu zaś zmniejsza się już przy dawce 5-, maksymalnie 10-gramowej. Jeszcze jednym pozytywnym aspektem tego preparatu jest znikoma ilość lub zupełny brak skutków ubocznych w przeciwieństwie do popularnych leków obniżających poziom cholesterolu, takich jak np. Mevacor, które mogą doprowadzić nawet do uszkodzeń wątroby. Preparaty z włókien grejpfruta dostępne są w aptekach, sklepach zielarskich oraz sklepach ze zdrową żywnością m.in. pod nazwą ProFibe. ZENON ABRACHAMOWICZ
Dziurawiec na „doła”
iele znane wszystkim przynajmniej z nazwy jest w wielu krajach Zachodu stosowane częściej niż osławiony prozac. Tylko w samych Niemczech lekarze corocznie przepisują wyciąg z dziurawca ponad 3 milionom cierpiących na depresję. Jest to jeden z najbardziej uznanych i skutecznych leków alternatywnych cieszących się dobrą opinią w środowisku medycyny konwencjonalnej. Badania kliniczne niezbicie wykazały jego lecznicze działanie w przypadkach łagodnych i średniociężkich stanów depresyjnych, i to bez nieprzyjemnych skutków ubocznych będących częstą konsekwencją stosowania leków psychotropowych.
Z
Jedynymi, łagodnymi powikłaniami mogą być zaburzenia jelitowo-żołądkowe, które ustępują wraz z zakończeniem kuracji. Dotyczą one zaledwie kilku procent pacjentów, podczas gdy analogiczny wskaźnik dotyczący leków syntetycznych wynosi około 40 procent. Szczegółowo przeprowadzane badania kliniczne dowiodły 60–80-procentowej skuteczności preparatów z dziurawca. Jest to odsetek podobny jak w przypadku leków syntetycznych. Działa podobnie jak substancja antydepresyjna o nazwie Nardil, która powstrzymuje niszczenie w ludzkim ustroju substancji odpowiedzialnych za dobre samopoczucie – serotoniny i norepenifyryny. Działa on więc na takiej samej zasadzie jak prozac. Dziurawiec spełnia swoją antydepresyjną rolę u około 80 procent pacjentów. U niektórych osób jego działanie może być znikome i wtedy alternatywą będą tylko leki syntetyczne. Jeśli jednak jesteśmy podatni na jego działanie, oznaki poprawy pojawiają się dosyć szybko, bo już po około dwóch tygodniach od rozpoczęcia przyjmowania. Jednak najsilniejsze działanie następuje pomiędzy czwartym a ósmym tygodniem stosowania. Jeśli zdecydujemy się na leczenie dziurawcem, musimy pamiętać o kilku rzeczach. Przede
wszystkim należy skonsultować się z lekarzem specjalistą, aby ustalić dokładnie jednostkę chorobową, która nas nęka. Dziurawiec może nie być skuteczny wobec pewnego rodzaju schorzeń, na przykład takich jak depresja maniakalna. Może też być również stosowany jako dodatkowy środek w przypadku depresji o średnio ciężkim przebiegu. Tu jednak decyzja należy do lekarza, który wyeliminuje możliwość ewentualnych interakcji z przyjmowanymi dotychczas lekami. Nie wolno na rzecz wyciągów z dziurawca przerywać rozpoczętych już metod leczenia, bo gwałtowne ich zakończenie może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego i nasili tylko objawy chorobowe oraz przyczyni się do niemiłych skutków ubocznych. Kiedy chcemy zastąpić aktualnie przyjmowany lek dziurawcem, powinniśmy stopniowo i bez pośpiechu zmniejszać jego codzienną dawkę, zastępując go naturalnym wyciągiem. Minimalny czas terapii dziurawcowej to 6 tygodni. U naszych zachodnich sąsiadów największym powodzeniem cieszy się preparat o nazwie Jarsil (receptura chemiczna określona symbolem Li160), ale polskie preparaty Herbapolu czy Phytopharmu są również produktami wysokiej jakości, a ich cena nie przekracza kilkunastu złotych. ZENON ABRACHAMOWICZ
jednym z listów Czytelnik naszej rubryki pyta, czy osoby chore na cukrzycę mogą pić piwo. Interesuje go także, czy są jakieś rodzaje piw bezpieczniejsze dla diabetyków. Niestety, alkohol jest substancją, która powstrzymuje uwalnianie glukozy do krwi, a co za tym idzie, może przyczynić się do hipoglikemii. Alkohol jest de facto trucizną, i w pierwszej kolejności przetwarzany jest przez wątrobę, która ma za zadanie usunięcie go z organizmu. Całkowicie zajęta tym zadaniem wątroba zaprzestaje dostarczania glukozy do krwi. Jeśli ten stan trwa długo, hipoglikemia może doprowadzić do zagrożenia życia.
Cukrzyca i alkohol Ryzykowny jest także wysoki poziom trójglicerydów we krwi. Cukrzycy, u których występuje takie powikłanie, zdecydowanie powinni zrezygnować z picia alkoholu w jakiejkolwiek postaci. Generalnie przyjmuje się zasadę, że kobieta cukrzyk (o ile nie występują powikłania trójglicerydowe) nie może pić więcej niż 1, a mężczyzna – więcej niż 2 drinki dziennie. Bezwzględnie zakazane jest picie alkoholu na czczo. Powinno się przyjmować go jedynie podczas posiłków składających się ze złożonych węglowodanów. Niektóre alkohole rzeczywiście mogą być pewnym rozwiązaniem dla diabetyków. Jasne, lekkie piwa i wina wytrawne mają niższą zawartość węglowodanów, a co za tym idzie – i kalorii. Zabronione jest spożywanie czystego alkoholu w ilości ponad 20 gramów dziennie, a także słodkich drinków czy likierów. Alternatywnym rozwiązaniem jest samodzielne warzenie lekkich piw z gotowych prefabrykatów dostępnych chociażby w internecie. Można w ten sposób kontrolować zarówno ilość alkoholu, jak i cukrów w warzonym piwie, ograniczając je do niezbędnego minimum. ZA
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Przeszłość to dziś Do napisania tego felietonu skłonił mnie jeden z bardziej interesujących listów, jakie ostatnio dostałem. Nasza Czytelniczka, Pani Irena A., pisze tak: „(…) spotykam się z niewiarą u moich bliskich, gdy mówię o tym, co to wyprawia się w edukacji polonistycznej z młodym pokoleniem, jak dobiera się teksty i jak je deformuje (…)”. Dalej Pani Irena opisuje, że wpadł w jej ręce aktualny podręcznik języka polskiego dla II klasy LO „Przeszłość to dziś” autorstwa Ewy Paczoski. Jest w nim dekadencki wiersz Kazimierza Przerwy-Tetmajera „Koniec wieku XIX”, mówiący o marnej kondycji człowieka. Przytoczmy go w całości, bo nadal jest aktualny jak cholera. Przekleństwo?... Tylko dziki, kiedy się skaleczy, złorzeczy swemu bogu, skrytemu w przestworze. Ironia?... Lecz największe z szyderstw czyż się może równać z ironią biegu najzwyklejszych rzeczy? Idee?... Ależ lat już minęły tysiące, A idee są zawsze tylko ideami. Modlitwa?... Lecz niewielu tylko jeszcze mami Oko w trójkąt wprawione i na świat patrzące. Wzgarda... Lecz tylko głupiec gardzi tym ciężarem, którego wziąć na słabe nie zdoła ramiona. Rozpacz?... Więc za przykładem trzeba iść skorpiona, co się zabija, kiedy otoczą go żarem? Walka?... Ale czyż mrówka wrzucona na szyny może walczyć z pociągiem nadchodzącym w pędzie?
O
Rezygnacja?... Czyż przez to mniej się cierpieć będzie, gdy się z poddaniem schyli pod nóż gilotyny Byt przyszły?... Gwiazd tajniki któż z ludzi ogląda, kto zliczy zgasłe słońca i kres światu zgadnie? Użycie?... Ależ w duszy jest zawsze coś na dnie, co wśród użycia pragnie, wśród rozkoszy żąda. Cóż więc jest? Co zostało nam, co wszystko wiemy, dla których żadna z dawnych wiar już nie wystarcza? Jakaż jest przeciw włóczni złego twoja tarcza, człowiecze z końca wieku?... Głowę zwiesił niemy. ~ ~ ~ Znamy, znamy ze szkoły – powie znakomita większość Czytelników „FiM”. Znacie? Na pewno znacie? Bardzo byście się zdziwili, trzymając wspomniany podręcznik w ręku. Otóż brak w nim wersu 7 i 8. Tych właśnie: Modlitwa?... Lecz niewielu tylko jeszcze mami Oko w trójkąt wprawione i na świat patrzące. Nie ma. Zostały wycięte. Po co? Oddajmy jeszcze raz głos Pani Irenie: „Gremium tych, co podręcznik zatwierdziło, liczne: profesorowie i doktorzy. I jak tu im wierzyć? Jak młoda polonistka wytłumaczy, że tekst wyraża niepokoje filozoficzne i »chorobę wieku?«. Ewidentnie musiałaby powiedzieć, że wiara w byt przyszły i... i religia nie są wsparciem dla człowieka! A po co?! Wyrzucić ten fragment i amen (…)! Młody człowiek powinien być uczony jak najrzetelniej, by sam dojrzały, wolny, kierując się
d kilku lat w Polsce obowiązuje przeforsowany na życzenie Kościoła zakaz handlu w Zielone Świątki. Ale nie zawsze Kościół zwalczał handel w to w święto. Tradycja zielonoświątkowego handlowania w narodzie jednak nie ginie. Wprawdzie zwykłych zakupów w markecie w święto Zesłania Ducha Świętego w katolickiej Polsce ustawowo zrobić się nie da, bo „gwałt na chrześcijańskim święcie” jest karalny, za to w wielu miejscowościach pod hasłem ochrony dziedzictwa kulturowego usiłuje się reaktywować przykościelne odpustowe jarmarki. No i oczywiście handel nieprzerwanie od wieków kwitnie też w kościelnych stoiskach z dewocjonaliami i w kancelariach. Zielone Świątki od zamierzchłych wieków były ściśle związane z handlem, a ludowi polskiemu bardziej kojarzyły się z zakupami na jarmarkach i zabawą niż z odpustami oferowanymi przez kościoły. Na Zielone Świątki cały handel z Krakowa przenosi się pod klasztor kamedułów na Bielanach, a miasto zostaje całkowicie opuszczone
rozumem i dobrem drugiego człowieka, mógł dokonywać swoich wyborów w pełni świadom swej odpowiedzialności. Czy tak deformowane i celowo, jak przypuszczam, okaleczane teksty będą mu w tym pomocne?”. ~ ~ ~
groźne. Jeszcze by „smarkacze” zaczęli samodzielnie myśleć! ~ ~ ~ Był rok 1982. Stan wojenny. A ja realizowałem spore (kilkudziesięciu aktorów, kilka tysięcy widzów) widowisko plenerowe. Też o kondycji
List Czytelniczki wywołał u mnie niedowierzanie (przepraszam Panią). Wydawało mi się bowiem przez chwilę niemożliwe, by jakiś współczesny cenzor wykastrował liczący ponad sto lat, znany wiersz. Albo jeszcze gorzej – że autocenzury dokonała autorka podręcznika. A jednak to prawda. Co więcej – w licznych aktualnych opracowaniach literatury (np. Romana Rzadkowskiego) też brakuje tych dwóch linijek wiersza Tetmajera. Bo co? Bo młody człowiek zechciałby się przypadkowo z Kazimierzem Przerwą zgodzić, że religia mami coraz mniej osób? Że umiera? I to nie tylko dziś, bo zaczęła umierać już wiek temu? No faktycznie… To mogłoby okazać się bardzo
człowieka. W scenariuszu, który napisałem, był obszerny cytat z Apokalipsy św. Jana. Tydzień przed spektaklem pojawił się cenzor. Nazywał się Dobrowolski i walił pięścią w stół: „Nie będzie żadnej Biblii! Po moim trupie. A ten podkład dźwiękowy w tle, to co to jest? – Kroki. Buty. Tysiące butów. Kroczy armia. Jest coraz bliżej. Tuż-tuż… – Jaka armia? – Nie wiem jaka. Każda… – Każda? A więc może radziecka? – Może… – Koniec rozmowy. Będzie Biblia, będą kroki… nie będzie widowiska… ~ ~ ~ Ja wiem, że dziś ta kuriozalna rozmowa wygląda groteskowo
przez kupców, tak że „oprócz lekarstwa w aptece za żadne pieniądze niczego nie dostaniesz; wszystkie sklepy, cukiernie, szynki na głucho pozamykane, wszystko na Bielanach” – ostrzegano w dziewiętnastym stuleciu wszystkich przyjezdnych. A tam „namioty z kawą, herbatą,
w 1468 r. król Kazimierz Jagiellończyk zjechał w Góry Świętokrzyskie na łowy, zjawił się u niego na audiencji opat Michał z prośbą. Oto w Zielone Świątki tuż obok benedyktyńskiego klasztoru kupcy zwykli byli bezczelnie urządzać sobie doroczny jarmark, który stanowił nader
Pobożny gwałt pomarańczami, winem, przekąskami, tam różnego rodzaju towary odpustowe (…)”. Podobnie było w Warszawie. Zwożono na Bielany beczki z piwem i wznoszono namioty, stragany i bufety. Szło o to, by ustawić swój interes jak najbliżej kościoła, żeby „zmęczony modlitwą ludek nie potrzebował daleko szukać drogiego spoczynku i ukojenia cierpień”. A jak to z hipokryzją Kościoła w kwestii zielonoświątkowego handlu było, znakomicie ilustruje przykład opactwa benedyktynów z Łysej Góry – przechrzczonej na Święty Krzyż. Kiedy
poważną konkurencję dla zakonników. Po pierwsze – skarżył się władcy opat – jarmarki te odprawiały się nie na mocy „jakiegoś szczególnego przywileju i nie stanowiły dla klasztoru dochodu, ale powstały tak same z siebie, bez przyczyny, jedynie zwyczajem”. Po drugie – tu opat wysunął równie koronny argument – towarzyszące jarmarkom pogańskie zabawy, pijaństwo, hałas i rozpustne tańce miały być przyczyną wielkiego zgorszenia dla mnichów. Na rozkaz króla przepędzono więc skutecznie kupców z handlem spod klasztoru
25
i może śmieszyć. Ale wtedy odbyła się całkiem na serio, a jej wynik dla młodego reżysera oznaczał być albo nie być. Czyż nie lepiej było wyszeptać sobie wówczas fragment cytowanego wiersza Tetmajera: „Walka?... Ale czyż mrówka wrzucona na szyny może walczyć z pociągiem nadchodzącym w pędzie?”… …i wsadzić mordę w kubeł? Odwołałem się do wyższej w cenzurze instancji. Tamże bardzo ważny cenzor o nazwisku Ważny (autentycznie!) odebrał temu niższemu premię, motywując, że „kompromituje ludowe państwo” (wiem, bo widziałem pismo), i dał mi wolną rękę. Na marginesie muszę dodać, że dziś Dobrowolski pracuje w jednej z prawicowych gazet, a Ważny jest passé. Dlaczego to piszę? Dlaczego przypominam takie wykopaliska? Otóż ja 30 lat temu miałem się komu poskarżyć (inna rzecz, że efekt tego poskarżenia mógł być różny i smutny). A młoda autorka cytowanego podręcznika…? A pani Paczoska poskarżyć się nie ma komu, nie ma z kim walczyć, bo nie ma żadnego adresata. Jest tylko wszechogarniająca poprawność polityczna i światopoglądowa sprowadzająca się do autocenzury. Zatem Paczoska ocenzuruje Tetmajera, bo jeśli tego nie zrobi, to wydawca płacący pieniądze za podręcznik ocenzuruje ją. Na zawsze. Nie, Szanowny Czytelniku, wcale nie twierdzę, że wtedy, gdy szalał Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (Cenzura) było lepiej. Ale może trochę uczciwiej. Jasny był bowiem podział na MY i ONI. Dziś nie wiadomo kim są ci ONI. Czasem też ONI siedzą w duszach twórców i nazywają się „strach”. Albo konformizm. Jakże ironicznie aktualny jest tytuł podręcznika pani Paczoski: „Przeszłość to dziś”. Może dramatycznie chciała nam coś przez to powiedzieć? MAREK SZENBORN Fot. Autor
na Łysej Górze. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że opat był przeciwny świątecznemu handlowi jako takiemu. Chodziło mu jedynie o to, żeby mocą królewskiego przywileju przenieść jarmark spod klasztoru na Świętym Krzyżu do Nowej Słupi – miasteczka należącego do opactwa benedyktynów, a położonego u stóp Łysej Góry. W ten sposób król zagwarantował „czarnym mnichom” prawo pobierania opłat targowych. Handel z dala od klasztoru, i do tego przynoszący zyski, już ani trochę benedyktynów nie gorszył. Jeszcze dobitniej o stosunku do handlowania w kościelne święta świadczy konflikt pomiędzy dwoma największymi posiadaczami ziemskimi w Górach Świętokrzyskich. Łysogórscy benedyktyni, tak rzekomo święcie oburzeni na handel w Zielone Świątki wokół swojego klasztoru, ostro zaprotestowali, kiedy okazało się, że Kazimierz Jagiellończyk królewskim przywilejem organizowania jarmarku na Zielone Świątki obdarował również nieodległe miasto Bodzentyn należące do konkurencji, czyli… biskupów krakowskich. AK
26
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
RACJONALIŚCI
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Dziurki i guziki
Jak obraziłem uczucia W minioną sobotę miałem zaplanowane spotkania mojego Ruchu między innymi w Jarosławiu. Wynajęliśmy salę w miejscowym Centrum Kultury należącym do miasta i opłaciliśmy fakturę na mniej więcej tysiąc złotych. Nie przewidzieliśmy jednak oporu materii. Kościelnej. Miejscowi działacze z tygodniowym wyprzedzeniem plakatowali w mieście i rozdawali ulotki. Ukazało się też kilka zapowiedzi w lokalnych mediach. Na dzień (!) przed spotkaniem władze Centrum Kultury wypowiedziały umowę i odesłały pieniądze. Byliśmy w szoku. Próbowaliśmy wyjaśnić sprawę, poprosić o inny lokal etc. Okazało się jednak, że nic nie jest możliwe. Na miejscu w trakcie rozmów z różnymi ludźmi okazało się, że miejscowi działacze „Solidarności” i proboszcz jarosławskiej parafii Andrzej Surowiec wystosowali pisma do burmistrza, że moja obecność w Jarosławiu „obraża ich uczucia religijne”. Tak! To zupełnie niebywałe! Oto rodzaj argumentacji, który jest przecież całkowicie z ducha faszystowski. Wykluczanie ze wspólnoty danej osoby przez uczucia religijne! Mimo wszystko przyjechałem w sobotę pod drzwi Centrum Kultury. Trochę dziennikarzy i około 100 osób czekało, choć już od piątku rozpowszechniano informacje, że spotkanie jest odwołane. Przybyła też grupa bojówkarzy od proboszcza. Kiedy próbowałem coś powiedzieć, to druga strona (20 osób) zagłuszała mnie gwizdkami i muzyką na harmonii. Poszliśmy więc pod ratusz – na stare miasto.
Mieliśmy zgodę na przemarsz. Jednak i tu – choć zgromadziło się dodatkowo kolejne 100 osób – „dzieci” proboszcza z siwymi głowami gwizdały i tupały z całych sił. Po około pół godziny przekrzykiwania i podpisaniu prawie 200 książek postanowiliśmy udać się do… kościoła, aby tam porozmawiać, skoro nie można na rynku i w domu kultury. I – o dziwo! – to podziałało. Gdy dochodziliśmy, przestraszony kościelny odjeżdżał swoim nowym audi. I tu prawie cisza! Zaledwie dwie osoby coś tam jeszcze wykrzykiwały. Obie zdecydowanie wyglądały na mające problemy z alkoholem. W ciszy kościoła i placu przed nim zakończyliśmy spotkanie. To, co tu opisałem, nie działo się w średniowieczu, ale w XXI wieku, w samym sercu demokratycznej Europy. Okazuje się, że burmistrz może działać na szkodę swojego miasta, lecz nie na szkodę parafii, a proboszcz może mu wydawać dowolne polecenia. Pamiętam, jak w Lublinie kuria biskupia była w szoku, gdy nowy prezydent z ramienia PO (byłem wówczas szefem struktur lubelskich) wprowadził zasadę, że ksiądz musi się także zapisać na rozmowę do prezydenta i czekać jak inni w kolejce. Interweniował w tej sprawie biskup! I tak w tysiącach polskich miast, także tych rządzonych przez lewicę, ksiądz proboszcz jest świętą krową. Wchodzi do burmistrza kiedy chce i zabiera co chce. Jednak i w Jarosławiu znalazła się niemała grupa ludzi zbulwersowanych tą sytuacją. I w ten sposób – dzięki księdzu proboszczowi – powstał nowy klub Ruchu Palikota. JANUSZ PALIKOT
Uzależniony od seksu prezydent John F. Kennedy lubił żartować o znaczeniu „dziurek” w jego życiu. Premier Donald Tusk, jak większość polskich polityków uzależniony od Stanów Zjednoczonych, dołożył do kompletu... guziki. Nie było to jednak ani patriotyczne, bogoojczyźniane „Nie oddamy ani guzika” w odpowiedzi na pytanie o naszą prezydencję w Unii Europejskiej, ani tym bardziej subtelne zwrócenie uwagi, że na konferencjach prasowych dziennikarki powinny być zapięte pod szyją. Jak ułańskie amaranty. Wypowiedź premiera była w oczywisty sposób seksistowska. Niemniej tylko w niewielu środowiskach spotkała się z ostrą krytyką. Reszta sprawę bagatelizowała, gdyż żyjemy w kulturze, w której tego rodzaju niestosowne aluzje w ustach mężczyzn są codziennością, by nie powiedzieć kanonem. Jeśli powodują słuszne oburzenie i eliminację z polityki, to wyłącznie wybiórczo. Konkretnie: dotykają osoby niewygodne z innych powodów. Poseł Węgrzyn, choć przepraszał, został z PO wyrzucony, a poseł Czuma, autor powtórzonego przezeń kretyńskiego powiedzonka o homoseksualistach, ma się dobrze. Cała „Samoobrona” przeszła do niebytu za seksafery, podczas gdy seks z posłami na Sejm I kadencji (1991–1993), opisany w książce Anastazji Potockiej (Marzena Domaros) „Erotyczne immunitety”, nie zaszkodził żadnemu z licznych bohaterów reprezentujących przecież wszystkie opcje polityczne. Nawet te prawdziwie katolickie, przywiązane do wartości rodzinnych i brzydzące
się zdradami jeszcze bardziej niż Kazio Marcinkiewicz, który z polityki wyautował się nieprzymuszany, na własną prośbę. Na całym świecie męski szowinizm i ekscesy seksualne na wszystkich szczeblach władzy są codziennością. Politykom, podobnie jak celebrytom, uchodzą płazem nie tylko słowa, ale i czyny. Romanse, nieślubne dzieci, różnego rodzaju bunga-bunga są oceniane niezwykle łagodnie. Choć obywatele zazwyczaj deklarują w sondażach, że niezwykle cenią morale i udane życie prywatne polityków, nie przekłada się to na dokonywane wybory. Powszechną obłudę ułatwia występująca w wielu krajach zmowa milczenia. Nic nie wychodzi na światło dzienne, więc nie trzeba reagować. W innych krajach, np. we Francji, Niemczech czy Włoszech, jest wręcz swoiste przyzwolenie dla wybujałego życia erotycznego męskiej klasy politycznej. Najwyraźniej rozbuchana męskość jawi się jako zapowiedź witalności i skuteczności w rozwiązywaniu także spraw państwowych. Kiedy Dominique Strauss-Kahn wyjeżdżał do USA, prezydent Sarkozy ostrzegał, że musi uważać, bo to, co przez lata uchodziło we Francji, może go doprowadzić do więzienia w nowym miejscu pracy. I słowo stało się ciałem, choć nie wiadomo, czy do końca. Amerykańskie społeczeństwo bowiem w tych sprawach także wykazuje ogromne zakłamanie. Niby jest purytańskie i piętnuje wszelką niemoralność, ale w rzeczywistości przymyka oczy na męskie sekscesy. Dopiero kiedy znajdzie się jakiś osobisty
wróg cudzołożnego polityka, zdeterminowany, by zrobić karierę na cudzej wpadce, zaczyna się cyrk. Jeffersonowi nie szkodziło siedmioro nieślubnych dzieci, którym nie dał swojego nazwiska. Kennedy’emu wybaczono i nieślubne dziecko, i to, że nie przepuszczał żadnej okazji oraz uprawiał seks w „pociągu, w przeciągu, na drągu”, a najczęściej na biurku w Gabinecie Owalnym. Ale już Clinton omal nie stracił prezydentury za cygarowe ekscesy z Moniką Lewinsky. W gabinecie dowcipnie, choć oczywiście nieoficjalnie przemianowanym na oralny. Ostatecznie po kłamliwych zaprzeczeniach, a następnie przyznaniu się, skrusze i przeprosinach Clinton jest najpopularniejszym i najbardziej lubianym byłym prezydentem USA. Jak długo jeszcze kobiety będą narażone na męski szowinizm, nierówne traktowanie, dyskryminację w sferze seksualności? Co trzeba zrobić, aby ten stan zmienić? Może należy zacząć od rzeczy najprostszych. Premier Tusk, który nie potrafił odpowiedzieć na pytanie dziennikarki PR, czy przygotowania do polskiej prezydencji w UE są zapięte na ostatni guzik, udzielił odpowiedzi, która miała na celu wprowadzenie jej w zakłopotanie. To stary, wypróbowany trik. Okazał się skuteczny, bo nie spotkał się z błyskawiczną, jeszcze bardziej deprymującą ripostą. A mogło być tak pięknie, gdyby dziennikarka odparowała: współczuję, jeśli wszystko panu premierowi tak wisi, jak sprawy naszej prezydencji. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.pl
Szkolne bezprawie Bez przerwy słyszymy, że Polska jest państwem prawnym, demokratycznym. Niestety, to założenie mija się z prawdą. Polska szkoła publiczna od 20 lat jest poligonem bezprawia, tym bardziej nikczemnym, że to bezprawie dotyczy dzieci, uczy je tego bezprawia i przyzwyczaja do bezprawia jako normalnego stanu rzeczy. Niezgodne z konstytucją było wprowadzenie religii do szkół okólnikiem ministra, potem umieszczenie oceny z religii na świadectwie, następnie wliczanie tej oceny do średniej, bezkarne zwiększanie liczby lekcji religii i kontrolowane uczestnictwo w nabożeństwach kościelnych wpływające na ocenę z religii na świadectwie, wymaganie od rodziców lub uczniów pisemnych deklaracji dotyczących uczestnictwa w lekcjach religii itd. Trybunał Konstytucyjny uznał większość tych działań za zgodne z Konstytucją RP. Świadczy to o tym, że Trybunał nie zasługuje na swoją nazwę i że konstytucja odgrywa w Polsce – podobnie jak w PRL – funkcję głównie dekoracyjną. Ostatnio miałam sygnały z różnych stron Polski o uczniach zwykle starszych, ale niepełnoletnich, którzy nie uczestniczą w lekcjach religii, często bez wiedzy rodziców, i katecheci nie mogą wystawić żadnych ocen tym uczniom. Trzeba mocno podkreślić, że uczniowie ci mają do tego prawo bez względu na jakiekolwiek rozporządzenia ministerstwa edukacji czy regulaminy szkolne, ponieważ religia nie jest obowiązkowa. W tym wypadku obowiązuje ustawa zasadnicza, czyli Konstytucja. Konstytucja RP w art. 53 pkt 6 mówi wyraźnie: „Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych”. Jest oczywiste, że ocena z religii (której w takiej sytuacji nie ma) nie może być doliczana do średniej ocen, a tym samym nie może wpływać w żadnym razie na promocję ucznia do następnej klasy. Inne postępowanie byłoby absolutnym bezprawiem. W razie jakiegokolwiek innego rozumowania dyrekcji szkoły, rodzice powinni zwrócić się do miejscowego kuratorium oświaty ze skargą na ewentualne naruszenie przez szkołę konstytucyjnego prawa ucznia. Teresa Jakubowska, RACJA PL
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE W domu dzwoni telefon, żona podchodzi odebrać, a mąż woła z drugiego pokoju: – Jeśli to do mnie, powiedz, że mnie nie ma. Żona odbiera i mówi: – Niestety, mąż jest w domu – i odkłada słuchawkę. – Przecież prosiłem cię, żebyś powiedziała, że mnie nie ma! – Ale to był telefon do mnie, a nie do ciebie... ~ ~ ~ Jaki jest skład chemiczny małżeństwa? – Mało zasad, dużo kwasów.
1 2 14
4 7
47
16
25
45
21
37
46
34
3
44
53 56
36
32
22
41 45
49
12
50 54
57
43
24
36
29
24
49
58
17
42 33
44
26
55
28
8
39
19 46
16
40 30
43
52
40
35
48
34
19 23
6
15
15
31
47 51
22
23
11
5
18
39 35
2
42
10 14
27
38 18
28
32
27 25
33
41 13
9 31
26
30 50
13
17
21
29 KRZYŻÓWKA Odgadnięte wyrazy 6-lliterowe wpisujemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, rozpoczynając od pola oznaczonego strzałką Wirowo: 1) orzełek, nie reszka, 2) jaszczurka z amerykańskiego podwórka, 3) zwykle jest między młotem a kowadłem, 4) nie bierne w bilansie, 5) domek z workiem, 6) auto z pręgą na grzbiecie, 7) ciasto dla baby, 8) jabłko w gardle Adama, 9) wizytówki PKP, 10) w nim zapachy pod pachy, 11) kalorii szuka w cykorii, 12) dawany, gdy czas brać nogi za pas, 13) to przed nim stoi lokomotywa, 14) wstydliwa choroba znad Sekwany, 15) słyszy się, gdy kłusują, 16) między koniem a królową, 17) bolesne zboczenie, 18) w niedoli w niewoli, 19) ujada na dziada, 20) to nie to, co TU, 21) po robocie stawia klienta pod murem, 22) macha czekami bez pokrycia, 23) Testament na piśmie, 24) imię przez Boga dane, 25) masywny pies z asem, 26) lewa strona lewa, 27) przez nią toczono boje o Troję, 28) mają grzebienie i korale, a nie czeszą się wcale, 29) o zaworze w motorze, 30) żartowniś na dworze, 31) co określa nieświadomość?, 32) obycie, które ułatwia życie, 33) u głupków ciasne – to jasne, 34) mistrzostwo świata, 35) Ni to z kielni, 36) ubytek w Żelazowej Woli, 37) plotkarski zakład usługowy, 38) szatan z szatanem, 39) tego się uczą dzieci z próbówek, 40) potajemne w kaszę plucie, 41) nie powinien się znaleźć w pierwszej klasie, 42) wycie i braw bicie, 43) prosty w wykonaniu siostry, 44) krwawica dorobkiewicza, 45) kładziony na łopatki, 46) masz coś na nim, biorąc pod uwagę, 47) stan rzeczy, któremu trudno zaprzeczyć, 48) prezydent, dla przyjaciół Bolek, 49) co wypływa ze Smoleńska?, 50) jaki piłkarz mierzy czas?, 51) sympatyczny, lecz nie atrament, a tusz, 52) rodzinne strony królowej Bony, 53) jak mama Pippi miała na imię?, 54) mamy po studiach, 55) cóż to za drapieżnik z Eli?, 56) mrzonka pod wodą, 57) boskie dary, 58) jeśli tylko sprzyja, wszystko się rozwija, 59) cała para w jego barach, 60) dmucha w koło.
20
9
20 38
6 4
1
12
48
5 8
10
11
3
37
59 7
60
Litery z pól ponumerowanych utworzą rozwiązanie 1
2
3
4
5
6
7
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
33
34
35
36
37
45
46
47
48
49
38
39
8
9
10
11
12
28
29
30
31
32
41
42
43
40
13
44
50
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 21/2011: „Chodzenie po bagnach wciąga”. Nagrody otrzymują: Henryk Kowalski z Mieścinka, Bronisław Małecki z Gdańska, Zdzisława Mielczarkowska z Dobryszyc. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. Prenumerata redakcyjna: cena 56 zł na trzeci kwartał 2011 r. Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 2. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 56 zł na trzeci kwartał 2011 r.; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 3. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 4. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu. 5. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 6. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 7. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
28
Nr 23 (588) 10–16 VI 2011 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE Błogosławieni piękni!
Rys. Tomasz Kapuściński
Fot. DP
Ś
redniowieczni medycy wiedzieli, jak sprawdzić, czy ktoś wyzdrowieje. Wystarczyło, że lekarz podniósł kamień leżący w pobliżu domu chorego. Jeśli leżał pod nim robak – pacjentowi „miało się na życie”. ~ W średniowieczu wierzono też, że stare, zmumifikowane zwłoki zmieszane z ziołami to doskonały lek na paraliż, problemy z żołądkiem czy infekcje układu oddechowego. Bogaci – za grube pieniądze – sprowadzali szczątki po dawnych mieszkańcach Egiptu. Niektórzy dali się nabrać spryciarzom, którzy rozkopywali groby w poszukiwaniu dobrze zachowanych ciał lub... mordowali, żeby potem odpowiednio nieboszczyka przesuszyć. ~ W XIV-wieku w czasie epidemii dżumy istniało przekonanie, że szczera spowiedź uchroni chorego przed śmiercią. Kiedy delikwent spowiadał się, a i tak umarł, znaczyło, że zataił ciężkie grzechy. ~ W XVIII wieku popularnym sposobem na ból gardła była mikstura składająca się z wysuszonej psiej kupy zmieszanej z miodem. Tego samego „leku” używano też jako okładów do trudno gojących się ran. ~ W indyjskim mieście Hajdarabad publicznie „uzdrawia się” astmatyków. Bracia Bathini Goud przekonują, że połknięcie żywej ryby to jedyny sposób na problemy
CUDA-WIANKI
Chorzy doktorzy z oddychaniem. Pacjent łyka w całości specjalną odmianę rybki i ziołową miksturę. Zadaniem zwierzątka jest wymieszanie lekarstwa w żołądku. Następnie lekarz wkłada dwa palce w gardło chorego i powoduje wymioty, żeby ryba nie została strawiona. ~ W Ameryce Południowej wśród tamtejszych impotentów popularnością cieszy się „peruwiańska viagra”, czyli... napój przyrządzany z obdartych ze skóry żab. ~ Wśród gwiazd show-biznesu zawrotną karierę robią ludzkie i zwierzęce wydzieliny sprzedawane jako specyfiki poprawiające urodę: sperma byka rzekomo rewelacyjnie wpływa na kondycję włosów i skóry głowy; ludzkie łożysko nawilża skórę; śluzu ślimaka używa się do pielęgnacji rąk i stóp, a jadu węża – do wygładzania zmarszczek.
~ Indonezyjczycy uważają, że świeża krew kobry regeneruje nasze siły witalne. Wężowi odcina się głowę, a krew wlewa do szklanki z likierem. Drinka należy zagryźć surowym sercem kobry. Za najcenniejszą uchodzi krew kobry królewskiej. Cena za kieliszek przewyższa 500 dolarów. ~ W Tallinie, stolicy Estonii, od 1422 roku działa apteka, w której można kupić lek na złamane serce. Jego receptura jest pilnie strzeżona. „Marcepan stanowi 72 procent masy, 28 procent to składniki, których nie ujawnimy” – deklarują farmaceuci z najstarszej w Europie apteki. Inne sprzedawane tam medykamenty to między innymi: suszone nogi żaby, oczy szczupaka, krew z czarnego kota, wilcze jelita i serce królika. JC