Spis treści Rozdział 1 ...............................................................................................................................................................4 Rozdział 2 ...............................................................................................................................................................9 Rozdział 3 ............................................................................................................................................................. 18 Rozdział 4 ............................................................................................................................................................. 23 Rozdział 5 ............................................................................................................................................................. 29 Rozdział 6 ............................................................................................................................................................. 35 Rozdział 7 ............................................................................................................................................................. 40 Rozdział 8 ............................................................................................................................................................. 45 Rozdział 9 ............................................................................................................................................................. 52 Rozdział 10 ........................................................................................................................................................... 59 Rozdział 11 ........................................................................................................................................................... 69 Rozdział 12 ........................................................................................................................................................... 75 Rozdział 13 ........................................................................................................................................................... 81 Rozdział 14 ........................................................................................................................................................... 86 Rozdział 15 ........................................................................................................................................................... 93 Rozdział 16 ........................................................................................................................................................... 99 Rozdział 17 ......................................................................................................................................................... 107 Rozdział 18 ......................................................................................................................................................... 119 Rozdział 19 ......................................................................................................................................................... 126 Rozdział 20 ......................................................................................................................................................... 132 Rozdział 21 ......................................................................................................................................................... 138 Rozdział 22 ......................................................................................................................................................... 146 Rozdział 23 ......................................................................................................................................................... 157 Rozdział 24 ......................................................................................................................................................... 161 Rozdział 25 ......................................................................................................................................................... 166 Rozdział 26 ......................................................................................................................................................... 176 Rozdział 27 ......................................................................................................................................................... 186 Rozdział 28 ......................................................................................................................................................... 192 Rozdział 29 ......................................................................................................................................................... 198 Rozdział 30 ......................................................................................................................................................... 203 Rozdział 31 ......................................................................................................................................................... 210 Rozdział 32 ......................................................................................................................................................... 221 Rozdział 33 ......................................................................................................................................................... 227 Rozdział 34 ......................................................................................................................................................... 235 Rozdział 35 ......................................................................................................................................................... 247 Rozdział 36 ......................................................................................................................................................... 253 Rozdział 37 ......................................................................................................................................................... 261 Rozdział 38 ......................................................................................................................................................... 275 Podziękowania .................................................................................................................................................... 286 Drogi Czytelniku! ............................................................................................................................................... 287 J
Rozdział 1
– Jestem gotowa do wyjścia – zawołała Paula Landin-Cohen do swego męża, Davida, zamykając walizkę na zatrzaski. W domu rozdzwoniła się znajoma cisza. Paula sprawdziła, czy ma w torebce kartę pokładową i prawo jazdy, po czym zniosła walizkę po krętych schodach, wychodzących na okna z przodu domu. Grudzień zaskoczył miasteczko Jackson Hole w stanie Wyoming zimnymi, przejmującymi wichrami i co najmniej trzydziestocentymetrowym śniegiem. Pogoda w Chicago nie będzie lepsza, lecz na samą myśl o tym wielkim mieście Paula czuła, że mogłaby tam poszybować o własnych siłach, bez pomocy linii lotniczych. Odepchnęła od siebie gorzkie wspomnienie swojej pierwszej wizyty w Chicago, tak jak to robiła przez ostatnie parę miesięcy, i skupiła się na tym, co miało się wydarzyć w najbliższej przyszłości. Postawiła walizkę koło drzwi, zerkając na zegarek. – Davidzie, musimy już iść. Jej głos odbił się echem od sklepionego sufitu i rozniósł się po przestronnej kuchni, tym razem uzyskując odpowiedź. – Dobrze – zawołał mąż. Z biura, pomyślała. No tak, nie był to ton, jaki miała nadzieję usłyszeć, ale przynajmniej dziś z nią rozmawiał. Wyjęła z szafy płaszcz Burberry i zastanowiła się, czy powinna też zabrać ten najcieplejszy, lecz wzgląd na modę przezwyciężył podejście praktyczne. Zamykając drzwi, dostrzegła wyciągniętą ku niej dłoń Davida. – Pozwolisz? – spytał. Cofnęła się, ignorując jego opryskliwy ton. Nie pozwoli, by zniszczył te chwile. Jeszcze raz sprawdziła, czy ma w torebce kartę pokładową i prawo jazdy. Popadała w obsesję, ale nie mogła pozwolić, by coś popsuło ten lot. Przejrzała listę spraw, które musiała załatwić w przyszłym tygodniu. Czy spakowała dyktafony? Zanim wpadła w panikę, przypomniała sobie, że wkładała je do walizki. David, w swoim ciemnografitowym wełnianym płaszczu, okrążył ją, podniósł walizkę i wyszedł. Paula obróciła się na progu i spojrzała na dom. Beżowy dywan znaczyły ślady po
odkurzaniu, biegnące równolegle przez cały wielki pokój, niczym linie na boisku futbolowym. Jej wczorajsze skarpetki leżały koło sofy, dwa wyraźnie widoczne kłębki. Przekręciła klucz w gałce u drzwi i zamknęła je. David umieścił walizkę w bagażniku cadillaca escalade i poprawił modne okulary ruchem tak dla niej znajomym jak zapach domu. Tak znajomym, że rzadko go zauważała, chyba że była kilka dni poza domem. Od sześciu dni nie widziała, jak David poprawia okulary, nie czuła korzennego zapachu jego wody kolońskiej ani nie patrzyła, jak przegląda „Wall Street Journal”. Otworzył przed nią drzwi samochodu, a gdy wśliznęła się do środka, zamknął je za nią z trzaskiem. Pomimo nękających ich problemów, pomimo jego nieustannych oskarżeń i cichych dni nie chciała rozstawać się w ten sposób. Nie teraz, kiedy miała dokonać najbardziej ekscytującej rzeczy w życiu. Chciała mieć kogoś, kto będzie z nią to dzielił. Kto będzie szczęśliwy razem z nią. Kogoś, kto będzie ją dopingował w domu. Jej rodzina z pewnością tego nie zrobi. David wsunął się za kierownicę i włączył silnik samochodu. Ruchy miał pewne i precyzyjne. Inny mężczyzna dałby po sobie poznać, że odczuwa gniew. Ale nie David. – Cóż – zaczęła – przynajmniej przez tydzień będziesz miał w domu porządek. Wypowiedziała to zdanie z nutką humoru, z nadzieją, że to poprawi mu nastrój. Leciutko przekrzywiła głowę, by zerknąć na męża kątem oka. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji i Paula prawie że zaczęła się zastanawiać, czy aby w ogóle wypowiedziała te słowa na głos. Obróciła głowę i spojrzała przez szybę. Skoro David chciał się rozstawać w ten sposób, to trudno. Mogła poradzić sobie sama. Była dorosłą kobietą. Spojrzała znów na zegarek. O tej porze rodzice wstają, by pójść do kościoła – mama gotuje wodę na tę nieszczęsną filiżankę kawy instant. Hanna i babunia szykują śniadanie dla gości pensjonatu Higher Grounds Mountain Lodge, a Micah odgarnia łopatą te dwa cale śniegu, które napadały w nocy. Natalie pędzi, by przygotować śniadanie dla Taylora i Alexa, którzy pewnie nie przespali nocy przez malutką, adoptowaną Grace. Na tę myśl ścisnęło ją w dołku. Zerknęła przez przednią szybę na Cache Street, ulicę, która wyprowadzi ich poza miasteczko. Nie było ruchu i jechali szybko. Wszyscy turyści najwyraźniej pili do późna na mieście i nie mieli teraz sił na nic prócz byczenia się w łóżkach. Gdy przejechali linię wyznaczającą koniec Jackson Hole, Paula była niemal pewna, że usłyszy hałaśliwe buczenie imprezowych trąbek. Przez całe życie czekała, aby opuścić tę żałosną, małą
dziurę na zupełnym odludziu, a dziś jej marzenie zaczęło się spełniać. Jednak trąbki nie zadźwięczały. Żałowała, że nie włączyli radia. Wtedy nie odczuwałaby tak bardzo dławiącej ciszy. Usiłowała wymyślić coś, co mogłaby powiedzieć. Ona, której słowa zwykle przychodziły tak łatwo i trafiały w sedno. – Twoje ubrania z pralni będą gotowe na jutro, na piątą. To była kiepska odzywka, a do tego niepotrzebna, gdyż David bardzo dobrze wiedział, kiedy ma odebrać ubrania. Ale przynajmniej próbowała. Jednak on siedział obok niej zimny jak góra lodowa. Czy nie mógłby przynajmniej odchrząknąć? Nawet kiedy dwa dni temu wróciła do domu od fryzjera, z wyprostowanymi kasztanowymi
włosami,
jedynie
rzucił
okiem
w
jej
kierunku.
Oczywiście
kiedyś
przeszkadzałoby mu, że żona prostuje kręcone z natury loki. Teraz, patrząc na jego zesztywniałe ramiona, zastanawiała się, czy David kiedykolwiek się rozluźni. Tu Paula Landin-Cohen, mówię z wnętrza SUV-a, gdzie pewien mężczyzna usiłuje zmrozić swoją żonę chłodem bijącym z jego ciała. Dołączcie do nas o jedenastej, a opowiemy wam tę historię ze szczegółami. Minęli Elk Refuge, ale wszystko, co Paula ujrzała, to były akry śniegu za ogrodzeniem. Spojrzała znów na zegarek. – Masz mnóstwo czasu – odezwał się David. Nie wiedziała, czy ma być wdzięczna za jego pierwsze dobrowolnie wypowiedziane słowa, czy też rozzłoszczona ich tonem. Zdecydowała się na to drugie. Od miesięcy nie robił nic innego, jak tylko pozwalał sobie na impertynencje wobec niej. I z jakiego powodu? Była niewinna, a on zbyt uparty, by w to uwierzyć. – Wiesz, jesteśmy małżeństwem. Trochę uprzejmości nie zaszkodzi. Szczęka mu drgnęła. – Małżonkowie nie mieszkają po dwóch różnych stronach kraju. Jakby go to obchodziło. – To tylko chwilowe. Jej ostatnie słowo rozbrzmiało w samochodzie niczym echo w Granite Canyon. Przynajmniej rozmawiali. No dobrze, kłócili się, ale to było lepsze niż cisza. – Wcale nie, skoro dostałaś wymarzoną pracę.
Gdyby słowa mogły się szyderczo uśmiechać, to te dwa by to robiły. I sprawiały ból. Zrobiło jej się gorąco pod płaszczem, aż po skórze przeszły ją ciarki. Poczuła, że temperatura skoczyła jej o parę stopni. – Czemu cię to w ogóle obchodzi? Od miesięcy urządzasz mi ciche dni, tak przekonany o swojej nieomylności. Nie chcę ci dłużej wchodzić w drogę. Ani ja, ani mój przemoczony ręcznik czy brudne naczynia. Możesz sobie mieszkać w swoim sterylnym domu po swojemu. Nie miał prawa zabierać jej tej szansy ani przyprawiać ją o poczucie winy z powodu wyjazdu. Podejmował decyzje bez jej aprobaty. Dlaczego ona miałaby czekać na jego zgodę? Skręcili na lotnisko, a do niej dotarło, że to koniec wspólnej podróży. Rozstawali się jako wrogowie w najwspanialszym tygodniu jej życia. Czemu sobie wyobrażała, jak dzwoni do niego w poniedziałek wieczorem z Chicago i opowiada mu o wszystkim? Nie było po co telefonować do domu. Gdy jutro wróci po pracy do mieszkania, nie powita jej nic prócz ciszy. David zaparkował auto przed budynkiem i wysiadł. Paula czekała na krawężniku, aż wyjmie walizkę i postawi ją u jej stóp. Wyprostował się i spojrzał jej w oczy, po raz pierwszy od tygodni. Stali tak oko w oko, bliżej niż się to zdarzało od tamtego dnia, kiedy wszystko uległo zmianie. Czy żałował swojego szorstkiego tonu? Ich oddechy parowały na chłodzie, mieszając się w tańcu bardziej intymnym niż cokolwiek, co robili razem od długiego czasu. Pauli nagle przypomniał się ich pierwszy pocałunek… *** To była ich trzecia randka. Uczyła go jeździć na nartach na zboczu Snow King. Właśnie instruowała go, jak kontrolować szybkość, jadąc pługiem, gdy czubki ich nart się skrzyżowały i David się przewrócił. Ze śmiechem zahamowała pługiem i przystanęła. Zresztą cały ten dzień spędzili, śmiejąc się. Kiedy jednak zobaczyła, że David leży bez ruchu, przestała się śmiać. – David? – nachyliła się nad nim, zrzuciła narty i padła na kolana. Sięgnął ku niej ramionami i nagle pociągnął na siebie. Leżąc na nim, opatulonym tyloma warstwami ubrań, odnosiła wrażenie, że ma pod sobą wielkiego, przytulnego pluszowego misia. W jego oczach migotał śmiech. – To nie było miłe – stwierdziła. – Ale zadziałało. – Jego okulary lekko się przekrzywiły.
Gdy przestał szczerzyć zęby w uśmiechu, miał taki wyraz oczu, że mógłby od nich stopnieć cały śnieg wokół. Mimo niskiej temperatury zrobiło jej się gorąco na całym ciele. Para z ich oddechów zetknęła się i połączyła. Ujął jej twarz w dłonie i pociągnął ją ku sobie, aż ich usta się spotkały. *** – Na pewno znajdziesz tu bagażowego, który ci pomoże. Chłodny ton wyrwał ją ze wspomnień. – Albo może uda ci się omamić jakiegoś faceta, żeby ci to przeniósł. Te słowa głęboko raniły. Tak bardzo mylił się co do niej. Mylił się co do całej tej sprawy. Kiedy jej uwierzy? Co musiałaby zrobić, żeby udowodnić, że to nie jest prawda? Trochę wpędzał ją w poczucie winy, jak małą uczennicę siedzącą w biurze dyrektora szkoły. Tak, te słowa raniły, ale zapanowała nad mimiką i nie pokazała nic po sobie. Zresztą, gdyby nawet to zrobiła, to nie miałoby znaczenia, gdyż David już wracał do samochodu. Podszedł do SUV-a. Wsiadł. Odjechał. Paula podniosła walizkę i ruszyła w stronę wejścia na lotnisko. Cięcie.
Rozdział 2
– Panie Boccardi, co może nam pan powiedzieć o nowym ortopedyczno-urazowym skrzydle szpitala? Jak ten nowy oddział pomoże mieszkańcom Chicago? Paula patrzyła na Darricka Wilmingtona trzymającego mikrofon przed dyrektorem szpitala General Hospital Chicago. Marzyła, by być gdzie indziej. Dlaczego w pierwszy dzień pracy musiała znaleźć się akurat tutaj? Usiłowała skupić się na odpowiedzi mężczyzny, ale jej serce zaczęło bić szybciej. Wtórował mu przyspieszony oddech. Serce biło jej gwałtownie, czyż nie? Przyłożyła dwa palce do szyi. Tak, uderzało szybko. I łomotało. Co z nią było nie tak? Musiała stąd wyjść. Rozejrzała się po pokoju. Steve – kamerzysta – i Darrick skupili całą uwagę na panu Boccardim. Może uda jej się wymknąć. Chwilę później uświadomiła sobie: Nie ma się co zastanawiać. Musiała się stąd wydostać. Chyłkiem wyszła z pokoju i pomaszerowała długim, sterylnym korytarzem. Obcasy stukały przy każdym kroku. Wciągała powietrze w płuca i wydychała je ustami. Minęła ją jakaś pielęgniarka i Paula zastanowiła się, czy ta kobieta mogłaby jej wytłumaczyć, co jej tak okropnie dolega. Przynajmniej tak się czuła, strasznie źle. Czy potrzebowała pomocy? Przystanęła przed automatem z kawą, by ukryć się za nim. Wciągnij powietrze, Paulo. Po prostu oddychaj. Wszystko będzie dobrze. Czy była to jakaś reakcja na złe wspomnienia, które budziło to miejsce? Atak paniki z powodu stresu związanego z nową pracą? Zacisnęła drżące ręce. Siłą woli zmuszała się do spokoju. W końcu serce i oddech zwolniły. W głowie przestało jej wirować. Zamknęła oczy i oparła się o ścianę. Cokolwiek to było, miała nadzieję, że się nie powtórzy. Musiała się pozbierać, zanim wrócą do telewizji. Sięgnęła do portmonetki, wyjęła parę monet i wrzuciła je do automatu. Gdy maszyna przyjęła je z brzękiem, nacisnęła przycisk, wybierając napój. Wysunął się kubek i zaczął napełniać się płynem, który, jak miała nadzieję, będzie kawą nadającą się do picia. Zresztą nie potrzebowała kofeiny. Jeśli już, to przydałby jej się środek uspokajający. Rozejrzała się wokół, zakładając, że w takim miejscu jak to uda jej się jakiś zdobyć. Sącząc kawę z kubka, wdychała jej mocny zapach. Zarzuciła torebkę na ramię i ruszyła z powrotem korytarzem. Kiedy dotarła do drzwi biura, gdzie Darrick przeprowadzał wywiad,
zastała je zamknięte. Nie chciała robić zamieszania, więc minęła je i skierowała się do małej poczekalni za rogiem. Usiadła na krześle obok jakiejś kobiety w spodniach khaki i bladopomarańczowym swetrze, który podkreślał piękno jej skóry. Dzisiejsze doświadczenie było ekscytujące i pouczające. Robienie reportaży w terenie różniło się od tego, czym Paula zajmowała się w lokalnej telewizji WKEV w Jackson Hole. Tutaj chodziło o naprawdę nowe wiadomości, o których trzeba było informować każdego dnia. Przygotowali relację z wypadku na płatnej drodze, w którym zginęły dwie osoby, oraz z napadu na sklep spożywczy. Chętnie uczyła się nowych rzeczy i miała nadzieję, że w przyszły poniedziałek będzie gotowa samodzielnie zrobić reportaż. – Pani też jest umówiona z panem Boccardim? – padło pytanie z ust kobiety obok niej. Paula odchrząknęła. – Jestem z ekipy wiadomości, która teraz przeprowadza z nim wywiad. – Ach. – Kobieta bawiła się uchwytami torebki. – Ja i mój mąż jesteśmy z nim umówieni na spotkanie i tak się zastanawiałam, czy jest kolejka. – Kąciki jej ust uniosły się. Przynajmniej tak się wydawało Pauli, choć może po prostu zadrżały. – Wszystko dobrze? – Paula nie wiedziała, co skłoniło ją do tego pytania. Może ta mieszanina smutku i lęku w oczach nieznajomej kobiety. Po słabości sprzed paru minut Paula była gotowa współczuć komuś przygniecionemu niepokojem. Nieznajoma wciągnęła z drżeniem powietrze. – Trochę się denerwuję. To ważne spotkanie. Mam nadzieję, że dobrze pójdzie. – Pan Boccardi to miły człowiek. Jestem pewna, że wszystko się uda. Kobieta skinęła głową. – Ma pani takie piękne, kasztanowe włosy. – Dziękuję. To dar od moich irlandzkich przodków. – Paula była zadowolona, że ta niezobowiązująca rozmowa zeszła na inne tory. Zresztą wyglądało na to, że jej sąsiadka potrzebowała kogoś, kto oderwie jej myśli od zbliżającego się spotkania. – Odziedziczyła też pani ich legendarny temperament? – uśmiechnęła się kobieta. – Mój mąż twierdzi, że tak. – Paula odwzajemniła uśmiech. Drzwi biura otwarły się i wyszedł Darrick ze Steve’em. Paula wstała. – Miło się z panią rozmawiało. Powodzenia na spotkaniu.
Kobieta podziękowała jej, po czym Paula dołączyła do mężczyzn. Podnieśli płaszcze pozostawione na krzesłach i wsunęli je na siebie. – Gotowa na powrót do telewizji? – spytał Darrick. Paula przytaknęła i ruszyła za kolegami przez budynek. Zapach antyseptyków wypełnił nozdrza, aż żołądek podszedł jej do gardła. Nie chciała już nigdy tu wracać. Niektóre wspomnienia lepiej pogrzebać na zawsze. Kiedy chłodne powietrze owiało jej twarz, wciągnęła je głęboko, jakby chciała zmyć z płuc drażniący odór. Pragnąc zapomnieć o przeżyciu ze szpitala, przez całą powrotną drogę do telewizji zasypywała Darricka pytaniami. Kiedy dotarli na miejsce, Miles Harding, producent, zwołał zebranie w sali posiedzeń. W końcu miała szansę, by porozmawiać z Milesem prywatnie. Podziękowała mu za nakrapiany fiołek afrykański i za miły liścik powitalny, który znalazła na progu wczoraj po przyjeździe. Kiedy skończyli rozmawiać, Paula zajęła miejsce przy długim stole, który nie był do końca prostokątny, ale też nie całkiem owalny. Darrick przedstawił jej siedzących naprzeciwko kobietę i mężczyznę jako Roxy i Jarona, prezenterów wiadomości weekendowych. Obecna była też Cindy, asystentka Milesa, którą Paula poznała już wcześniej. Na przeciwległej ścianie wisiał kolaż czarno-białych fotografii Waltera Cronkite’a, Edwarda R. Murrowa, Charlesa Kuralta i jeszcze kilku ludzi, których Paula nie rozpoznała. Pod kolażem w ramce, na podkładce, umieszczony był cytat przypisywany Cronkite’owi: Nasza praca polega tylko na uniesieniu lustra – by opowiedzieć i pokazać ludziom, co się zdarzyło, a ponadto jest to zajęcie, w którym trzeba podejmować decyzje, czy wierzyć przywódcom politycznym. Jesteśmy wierni naszej profesji, która polega na mówieniu prawdy. Paula zerknęła na ludzi przy stole, zastanawiając się, czego będzie dotyczyć zebranie. Dwoje reporterów terenowych i dwoje prezenterów. W tym momencie wszedł Max Pierson z Milesem. – Dziękuję wszystkim za przybycie. – Miles zajął miejsce u szczytu stołu, a Max usiadł obok niego. – Paulo, to Max Pierson, nasz wieczorny prezenter. Max, przedstawiam ci Paulę LandinCohen, naszą zdolną nową dziennikarkę śledczą. Paula ujęła wyciągniętą rękę Maxa, przyjmując jego mocny, pewny uścisk dłoni. Max miał w rzeczywistości więcej zmarszczek niż na ekranie, ale to akurat było typowe.
– Niektórzy z was może już zgadują, dlaczego tu jesteśmy – zagaił Miles – ale mam pewne nowe informacje, które wstrząsną wami wszystkimi. Lub przynajmniej dogłębnie wstrząsną jednym z was. Max? Prezenter oparł ręce na stole. Przebiegł wzrokiem po obecnych. – Moi drodzy, jestem w tej robocie od dawna. Dłużej niż niektórzy z was żyją. – Spojrzał znacząco na Jarona, wszyscy się uśmiechnęli, a Jaron wzruszył ramionami. – Mam telewizję we krwi i wiem, że wy także – ciągnął Max. – Nadeszła jednak pora, przynajmniej tak twierdzi moja żona, bym się pożegnał z tą pracą. To nie powinno nikogo zdziwić. Max był w wieku emerytalnym, a większość stacji telewizyjnych już dawno temu zastąpiłaby go młodszą, świeższą twarzą. W świecie, gdzie mężczyźni z wiekiem stawali się „dystyngowani”, a kobiety „podstarzałe”, nawet Paula niepokoiła się, że blask jej młodości powoli gaśnie. Nie potrafiła jednak opanować ekscytacji, jaką budziła w niej szansa, która być może się przed nią otwierała. – Widzę, że oczy wam rozbłysły jak dzieciom w poranek Bożego Narodzenia – zażartował Miles. – Ale oczywiście mówimy tu tylko o jednym stanowisku. A Max będzie z nami aż do końca marca, więc mamy jeszcze trochę czasu. Myśli Pauli gwałtownie zawirowały. Czy miała szansę na pracę prezenterki? Była zatrudniona tylko tymczasowo, w zastępstwie niedysponowanego dziennikarza. Ale czy Miles mógłby rozważać jej kandydaturę? Na pewno, inaczej nie siedziałaby w tej sali. – Przed nami jeszcze cztery miesiące, a kiedy nadejdzie marzec, będę musiał podjąć ważną decyzję. Nie mam wątpliwości, że każdy z was potrafiłby wykonywać tę pracę. Pytanie brzmi, kto najlepiej się do niej nadaje? Kto jest najbardziej na nią napalony? Macie trzy miesiące, by mi to pokazać. Paula poczuła przypływ ochoty i zapału. Całą tę ambicję, która doprowadziła ją do ukończenia dziennikarstwa, do czołowej pozycji w telewizji lokalnej, a teraz do tymczasowego stanowiska w Chicago. To była jej próba zdobycia wymarzonej pracy. Pamiętała, w jaki sposób David wypowiedział te dwa słowa dzień wcześniej. Dlaczego nie potrafił zrozumieć? On już spełnił swoje marzenia. Jak mógł odmawiać tej szansy jej? Wszyscy wstali, gratulując Maxowi przejścia na emeryturę. Lecz Paula wiedziała, że czworo ludzi w tej sali myśli tylko o jednym: o zajęciu prestiżowego fotela prezentera.
*** Linn Caldwell wpatrywała się w siedzącą po drugiej stronie biurka panią Lipinski. Myśli huczały jej w głowie. – Widzisz, kochanie, nie ma na to rady, choć naprawdę przykro mi to mówić. Za drzwiami biura jakaś klientka beształa szeptem dziecko za bieganie po księgarni. – Może dałaby mi pani mniej godzin. – Linn pożałowała tych słów, kiedy zobaczyła, jak oczy pani Lipinski zmrużyły się w kącikach. Jednak to była praca, na którą liczyła, przenosząc się do Chicago. A życie tutaj nie było tanie, nawet jeśli dzieliło się mieszkanie z drugą osobą. – Złotko, uwierz mi, próbowałam to przeliczyć, ale nie będę w stanie dać ci tylu godzin, żebyś się nie nudziła. – Kobieta położyła pomarszczoną dłoń na ramieniu Linn. – Jest mi naprawdę przykro, Linn. Gdybym wiedziała wcześniej, powiadomiłabym cię, ale… – Potrząsnęła głową, unosząc okrągłe ramiona. – Rozumiem. – Nie będzie płakać. Nie będzie. Przeszła już przez gorsze rzeczy, a Bóg pomoże jej znaleźć inną pracę, prawda? Czyż nie wyszukał jej studiów, mieszkania i… Grace? Jej ręka powędrowała na brzuch i pogładziła go, by usunąć narastający skurcz. – Pani Lipinski. – Jakiś pracownik wsunął głowę do biura. – Mamy tu klienta, który pyta o zamówienie, a ja jakoś nie potrafię go znaleźć. System znów nawala. – Zaraz tam będę. – Pani Lipinski ścisnęła Linn za ramię. – Muszę się tym zająć. Linn chwyciła torebkę i płaszcz i opuściła biuro. Myśli gnały jej przez głowę. Kiedy wyszła z księgarni Book Nook, w twarz uderzyło ją rześkie grudniowe powietrze, podobnie jak zrobiła to rzeczywistość parę chwil wcześniej. Charlotte się wścieknie, jeśli Linn nie będzie mogła zapłacić swojej części czynszu. Z trudem by sobie radziły nawet z tą pensją, którą Linn zarabiałaby w Book Nook. Linn potrzebowała pracy na część etatu, i to szybko. Gdyby opłaty za pokój i wyżywienie pokrywało stypendium, mieszkałaby sobie beztrosko w akademiku z innymi studentami Uniwersytetu Loyola. Jednak przymusowe opuszczenie pierwszego semestru pogrzebało tę możliwość. Pomyślała o tym, co zostawiła za sobą w Jackson Hole, i poczuła ucisk w brzuchu. Nie. Nie może tam wrócić. To nie byłoby w porządku wobec żadnego z nich. I za żadne skarby nie zrezygnuje ze studiów, choćby miała mieszkać na ulicy. Zadrżała i otuliła się szczelniej płaszczem.
Chicago nawet nocą pełne było światła, rozjarzone fluorescencyjnymi neonami sklepów. Idąc wolno chodnikiem, minęła wiatę przystanku. Wiedziała, że autobusu o tej porze nie złapie. Żałowała, że nie ma przy niej Charlotte, teraz, parę minut po tym, jak straciła pracę. Ale oczywiście żadna z nich nie wiedziała, czego dotyczyć będzie krótkie spotkanie z panią Lipinski. Niebo przed nią rozjaśniał szyld Java Joe. Wiedziona impulsem odwróciła się i weszła do środka. Ciepło owiało jej zziębniętą skórę jak w powitalnym uścisku. Do tego miejsca często wpadali studenci college’u. Studenci, którym rodzice zapewne opłacali czesne za studia, rachunki za książki i akademik i jeszcze dorzucali jakąś sumkę na przyjemności. Jej tata miał szczęście, jeśli zapłacił własne rachunki za ten miesiąc, a co dopiero mówić o jej płatnościach. A i to, gdyby w ogóle rozmawiali. Co się ostatnio nie zdarzało. Linn stanęła w kolejce i usiłowała wymyślić, gdzie mogłaby starać się o pracę. Blisko jej mieszkania była tania restauracja, ale Linn nie przypominała sobie, by widziała tam wywieszkę „Zatrudnimy pracownika”. Kolejka posuwała się szybko, a ona razem z nią. Może zatrudnią ją na uniwersytecie w kawiarni czy w podobnym miejscu. Westchnęła. Pewnie nie. Pierwszy semestr już się kończył, a młodzi, którzy potrzebowali pracy, podjęli ją we wrześniu, tak jak zrobiłaby i ona, gdyby nie była… Nie musiała myśleć o tym akurat teraz. Pierwszy semestr zacznie się za miesiąc, więc musi szybko znaleźć jakieś zajęcie. Powinna dziś wieczorem przygotować papiery i przeszukać ogłoszenia o pracy. Czy w kawiarni mieli na zewnątrz stojak z gazetami? Obróciła się i spojrzała wzdłuż kolejki, która uformowała się za nią. Za drzwiami były trzy stojaki. Sięgnęła do torebki i zaczęła w niej grzebać w poszukiwaniu portfela. Chusteczki, szminka, plan zajęć, długopisy… gdzież on się podział? Pamiętała, że ostatni raz wyjmowała go w mieszkaniu, zanim wyszła do Book Nook. Musiała go tam zostawić. – Co dla pani? Poderwała głowę i spojrzała na faceta za kontuarem. Prawdziwe ciacho, z tymi brwiami uniesionymi w oczekiwaniu. – Ehm… – spojrzała przez ramię, skrępowana świadomością, że za nią stoi kolejka studentów. – Zostawiłam portfel w domu – powiedziała najciszej, jak potrafiła. Choć i tak dużo w nim nie było.
Jej słowa utonęły w knajpianym hałasie. – Słucham? – Facet wciąż miał przyklejony do ust miły uśmiech typu czym-mogę-służyć. – Nieważne. Zapomniałam pieniędzy… Wycofała się sprzed baru, a dziewczyna za nią przepchnęła się naprzód. – Poczekaj – przywołał ją ruchem palca. Nie była pewna, czy to ten gest, czy głębia jego oczu przyciągnęły ją z powrotem do kontuaru. Dziewczyna, która zajęła jej miejsce, niechętnie odsunęła się kilka kroków. – Magenta pomyliła zamówienie. – Skinął ku dziewczynie z różowymi włosami, która wlewała espresso do wielkiego kubka. – Lubisz mokkę? Linn bezwiednie przytaknęła. – Spójrz, jest dobra. I tak powinienem ją odstawić. – Linn odwróciła się i odeszła. Czuła, że twarz jej płonie, pomimo że skóra była chłodna. Jak mogła być tak głupia, żeby zostawić portfel? Nie stać jej nawet na gazetę. Uderzyła ją kolejna myśl. Jak zapłaci za autobus? Wyszła z kawiarni i oparła się o ceglaną fasadę. Para z oddechu unosiła się przed jej twarzą. Cóż za idiotka. Jak ma się teraz dostać do domu? Charlotte siedzi w pracy, a jedyną osobą, którą Linn spotkała w ciągu tych krótkich pierwszych paru dni w mieście, była pani Lipinski. A ona też teraz jest w pracy. Czy powinna spróbować wrócić do domu pieszo? Przeszył ją strach, gdy tak patrzyła na oświetlony chodnik. To nie było Jackson Hole; to było Chicago. A jej mieszkanie leżało przynajmniej sześć kilometrów stąd… a może i więcej. Nigdy nie była dobra w ocenianiu odległości. Podniosła zegarek, by rozjaśniło go światło sączące się z kawiarni przez frontową szybę. Zbliżała się dziewiąta. Obliczyła czas, jaki zajęłaby jej droga do domu. Czy powinna to zrobić? Jaki miała wybór? – Przepraszam. Przystojny facet zza baru stał częściowo w drzwiach, częściowo na zewnątrz. Wyciągnął ku niej ogromny kubek. Wyprostowała się, czując, że włosy zaczepiły jej się o cegły muru. – Cześć. – Zmarnuje się, jeśli jej nie weźmiesz. Nie mogła oprzeć się kawie, a co więcej, nie potrafiła oprzeć się jego uśmiechowi. – Dzięki. – Kubek emanował ciepłem na jej zziębnięte palce.
– Chcesz wejść do środka i się ogrzać? Pomyślała o długiej drodze przed nią i o tym, że z każdą minutą robi się coraz później. – Nie, muszę iść. – W porządku. Wpadnij do nas znowu. – Zniknął we wnętrzu kawiarni, zanim zdążyła odpowiedzieć. Zresztą dobrze się stało, gdyż z całą pewnością nie miała zamiaru pokazywać się tu w najbliższym czasie. Oderwała się od ściany i rozpoczęła długi marsz do domu. Mokka spływała jej przełykiem niczym ciepła pociecha. Rano zdobędzie gazetę i zacznie umawiać się na rozmowy o pracę. Miała to szczęście, że do rozpoczęcia studiów pozostał jej jeszcze miesiąc, więc cały ten czas będzie mogła przeznaczyć na szukanie pracy. Oczywiście, już była dłużna Charlotcie za czynsz za pierwszy miesiąc, a zostało jej tylko pięćdziesiąt pięć dolarów. Powinna poszukać zajęcia jako kelnerka. Miała doświadczenie w pracy w Bubba’s Bar-B-Que w Jackson Hole, a w restauracjach zawsze było bardziej tłoczno wieczorami i w weekendy, kiedy miała wolne od zajęć. Przeszła jakieś trzy kilometry, kiedy zauważyła, że chodnik oświetla już bardzo niewiele latarni. Czy w ogóle to była właściwa droga? Kiedy Charlotte wiozła ją do Book Nook, nie zwracała zbytniej uwagi na trasę. Powinna skręcić w tę ulicę czy w następną? Postanowiła dojść do następnej. Nie przypominała sobie, by jechały przez dzielnicę willową. Poczekała, aż przejedzie samochód, po czym przeszła przez ulicę i pomaszerowała dalej chodnikiem, popijając ostatnie łyki teraz już zimnej mokki. Przy następnej krzyżówce przystanęła i badawczo przyjrzała się ulicy. Tak jak na poprzedniej, tu również stały wille. A do tego było ciemno. Czy powinna tu skręcić i kontynuować wędrówkę? Czemu nie zadzwoniła do Charlotty z kawiarni, żeby upewnić się co do kierunku? Linn zamknęła oczy i wypuściła oddech. Zmarzł jej nos, a z palcami było jeszcze gorzej. Trzy dni w Chicago i już się zgubiła. Wspaniała perspektywa. Samochody pędziły obok, a ludzie w nich co najwyżej spoglądali na nią w przelocie. Nie mogła powstrzymać myśli, jak bardzo różni się to miasto od Jackson Hole. Tam, dokądkolwiek człowiek się udał, spotykał kogoś znajomego. Wiedziała, że musi podjąć jakąś decyzję. Nie mogła wiecznie stać na tym rogu.
Jakiś samochód powoli skręcił tuż obok – szykowny, sportowy model, pełen facetów. Gdy ją mijali, jeden z nich uśmiechnął się do niej, a potem widocznie opuścił szybę. Słyszała, jak woła coś do niej z dala z odjeżdżającego auta. Przecięła jezdnię i przyspieszyła. Może ci mężczyźni krążą po dzielnicy i wrócą tutaj? Jeśli tak, to nie chciała być w pobliżu. Latarnie uliczne rozrzucone były teraz z rzadka, a wille ustąpiły miejsca głównie blokom mieszkalnym i zamkniętym sklepom. Jej stopy uderzały o chodnik z rytmicznym stuk, stuk, stuk. Co powinna zrobić? Musiała spytać kogoś, jak ma dostać się na swoją ulicę, ale kogo? Za nią zwolnił jakiś samochód. Przeszła w głąb chodnika i przyspieszyła kroku. Czy to wrócili tamci mężczyźni? Pomóż mi, Boże. Czytała dział miejski gazety i wiedziała, że w Chicago nie jest zbyt bezpiecznie. Samochód za nią jechał coraz wolniej, pod oponami grzechotały luźne kamyki. Potem usłyszała mechaniczny odgłos opuszczanej szyby.
Rozdział 3
Linn przełknęła haust mroźnego powietrza i próbowała przymusić zmarznięte nogi do szybszego marszu. Unikała patrzenia w bok, nie chcąc natknąć się wzrokiem na tego, kto narzucał się jej w ciemnościach nocy. Wokoło nie było żywej duszy – nie przejeżdżał nawet żaden samochód. – Witam ponownie. Głos wydał jej się znajomy. Gwałtownie obróciła głowę. To był ten chłopak z kawiarni. Poczuła, że ciało roztapia jej się od ulgi. Zwolniła swój szaleńczy marsz i odwróciła się. Samochód zatrzymał się obok niej na jałowym biegu. – Tak myślałem, że to ty, ale nie byłem pewien – powiedział barman z uśmiechem. – To niebezpieczne spacerować samej po nocy. – Miałam pojechać autobusem, ale… – Wzruszyła ramionami, nie chcąc powtarzać, że zostawiła pieniądze w domu. – Ach. – Odchylił lekko głowę, jakby przypominał sobie jej problem z gotówką. Jakiś samochód z warkotem ich ominął, trąbiąc na dodatek. – Czy mogę cię podwieźć? – Spytał z pewnym wahaniem, jakby wiedział, że tą propozycją wywoła automatycznie strach i niepewność w umyśle dziewczyny. – Nie czułbym się dobrze, zostawiając cię tu całkiem samą. Porównawszy niebezpieczeństwo powrotu tamtych mężczyzn i nieznane zagrożenia, jakie niósł ze sobą ten miło wyglądający chłopak w samochodzie, Linn zadecydowała, że ta propozycja jest z pewnością mniejszym złem. Skinęła głową. – Dzięki. Otworzył jej drzwi auta i dziewczyna wskoczyła do środka. Ciepło samochodu okryło ją jak futrzany koc. – Dokąd jedziemy? – Cermak 3702. Sprawdził, czy nie ma ruchu, i zawrócił na środku ulicy. Wspaniale. Szłam w złym kierunku. Wetknęła kubek po kawie między kolana i roztarła ręce. Włączył pełne ogrzewanie. – Musisz być tu nowa. – Jestem tu od kilku dni. – To znaczy w Cicero[1] czy w Chicago?
– Chicago. W styczniu zaczynam studia na Loyoli. – Dobra uczelnia. Skąd jesteś? Miał przyjemny głos i miłe obejście, które sprawiało, że czuła się tak odprężona, jak nigdy od czasu opuszczenia domu. Dopiero teraz dotarło do niej, jakie to dziwne uczucie – znać tylko jedną osobę w całym mieście. – Z Jackson Hole, Wyoming. – Aha. To tam, gdzie góry Teton, zgadza się? – Tak. Skręcił w lewo, w tę pierwszą ulicę, którą pominęła. Przypomniała sobie panią Geischen, nauczycielkę z piątej klasy, jak mówiła uczniom: Na testach zawsze kierujcie się pierwszym wrażeniem. Może w codziennym życiu też tak jest. Poruszyła palcami w butach. Teraz, kiedy była w samochodzie i siedziała spokojnie, zdała sobie sprawę, jak są przemarznięte. – Ogrzałaś się? – zapytał. – Tak, dzięki. – Dyskretnie zerknęła na niego. Był takim ciachem. A może raczej nazwałaby go atrakcyjnym, bo był raczej mężczyzną niż chłopakiem. Ciemne włosy miał ostrzyżone na krótko, miał też mocny profil, przez który przypominał jej jakiegoś gwiazdora filmowego. Zamrugała. Cóż ona wyprawia? Ostatnią rzeczą, o jakiej potrzebowała myśleć, byli mężczyźni. Po koszmarnym wspomnieniu związanym z tą kwestią i w obliczu niepewnej przyszłości powinna skupić się raczej na zachowaniu dachu nad głową. W tym właśnie momencie jej towarzysz skręcił w jej ulicę i świat znów wyglądał znajomo. – Nie znasz przypadkiem kogoś, kto potrzebuje kogoś do pomocy na pół etatu? – spytała. – Szukasz pracy? – Zerknął na nią z ukosa, a ona szybko odwróciła wzrok. Za bardzo ją rozpraszał. – Miałam jedną na oku, ale nie wyszło. Dowiedziałam się o tym dziś wieczorem. – Wskazała na blok. – To tutaj. – Masz za sobą ciężki wieczór, co? – Zatrzymał się przy krawężniku. Wygiął usta w taki sposób, że nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Ciężki? Niby dlaczego? Bo a) zostawiłam pieniądze w domu, b) musiałam wracać pieszo do domu i się zgubiłam, czy c) straciłam pracę, zanim się zaczęła? – d) Wszystko naraz? – Ding, ding, ding. Mamy szczęśliwego zwycięzcę.
Dźwięk jego śmiechu sprawił, że zamiast wcześniejszego bólu poczuła w brzuchu ciepło. Było to tak przyjemne uczucie, że nie miała siły z nim walczyć. Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Mogłem się domyślić, że jesteś studentką. Nawet rozmowa z tobą staje się testem. Linn sięgnęła do klamki. – Słuchaj, naprawdę jestem ci wdzięczna, że mnie podwiozłeś. – Zaczekaj. Pytałaś o pracę. Zwróciła się ku niemu, chwilowo zapominając o mrowieniu w odtajałych kończynach. – W kawiarni nie ma teraz wolnego miejsca, ale jedna z naszych nowych pracownic chyba odejdzie. Joe, menedżer, mówił, że będzie szukał kogoś nowego. Zainteresowana? – Jasne. Byłam kelnerką, więc mam doświadczenie w obsługiwaniu gości. I szybko się uczę. – Ale kierunki północ i południe już nie tak łatwo rozgryźć? – Jego oczy śmiały się do niej. Trzepnęła go w ramię, chociaż pewnie tego nie poczuł przez warstwy nylonu i puchu. Podniósł z podłogi za przednim siedzeniem notes spięty trzema kółkami i ołówek. – Jak chcesz, zapisz mi nazwisko i telefon, a ja przekażę je Joemu. – Pstryknięciem zapalił lampkę. – Jestem naprawdę wdzięczna. – Musiała przerzucić sporo kartek, nim znalazła czystą. Gdy je wertowała, mignęły jej słowa „Boża prawda” i „nieomylność Pisma”. Czyżby był pastorem lub kimś w tym rodzaju? A wcale nie wyglądał. Zanotowała swoje nazwisko i nowy numer telefonu krótkim ołówkiem i oddała mu notes. – A tak przy okazji, mam na imię Adam. – Podał jej rękę. Uścisnęła ją, czując nagłą nieśmiałość. – Jeszcze raz dziękuję za podwiezienie. – Sięgnęła znów do klamki i otworzyła drzwi. – Aha, i niech ci nie wejdzie w nawyk wożenie się tu autostopem. Nie jesteś już w Kansas, Dorotko. Uśmiechnęła się. – Będę uważać. – Pomachała mu na pożegnanie, zastanawiając się, czemu w ogóle troszczył się o nieznajomą osobę, jaką dla niego była. *** – I co o tym myślicie? – spytał David.
Natalie, jedna z sióstr Pauli, wraz ze swoim już wkrótce mężem, Kyle’em Keatonem, wolno przemierzali dwupiętrowy dom, przypatrując się sztucznie postarzonej drewnianej podłodze i świeżo malowanym ścianom. David był równie jak wszyscy zaskoczony szybkimi zaręczynami Natalie i Kyle’a. Ślub, zaplanowany na Wigilię Bożego Narodzenia, również zbliżał się z prędkością światła, lecz para zdawała się być przekonana co do swoich planów i zakochana po uszy. – Bardzo mi się podoba. – Natalie uniosła niemowlę leżące w jej ramionach. – Chcesz, żebym ją wziął? – spytał Kyle. Natalie podała mu malutką Grace, a Kyle ułożył ją ostrożnie w zagłębieniu ramienia niczym piłkę. – Podłoga jest piękna – orzekła Natalie. – I podoba mi się, że główna sypialnia jest na parterze, a reszta pokoi na górze. – Ale czy z dołu usłyszymy Grace? – zastanowił się Kyle. – Możemy użyć elektronicznej niańki. David obserwował, jak tych dwoje gawędzi ze sobą w tak miły sposób, i poczuł w brzuchu ucisk, w którym rozpoznał zazdrość. Kiedy po raz ostatni on i Paula rozmawiali ze sobą tak przyjaźnie? Oczywiście, przypomniał sobie, tych dwoje nawet się jeszcze nie pobrało. I nie brakowało im problemów. Z pierwszego małżeństwa Natalie miała dwóch chłopców, synów byłego męża, który ją zdradził, a do tego dopiero co adoptowane niemowlę. Tak się składało, że było ono owocem miłości jej byłego męża. Życie Davida nie było może przynajmniej tak pokręcone. – Dom jest wystawiony na sprzedaż dopiero od trzech tygodni, ale właściciele wyprowadzają się ze stanu, więc myślę, że zależy im na tej transakcji. – David przeszedł do ujawniania szczegółów. – Kominek jest oryginalny. Dach został wymieniony trzy lata temu. Wszystko jest raczej w dobrym stanie. – Moglibyśmy się dowiedzieć, jakie będą koszty mediów? – Jasne. Chcecie jeszcze na coś rzucić okiem, zanim pojedziemy do następnego domu? Natalie i Kyle przecząco pokręcili głowami i wyszli przez frontowe drzwi. David zamknął je za nimi na klucz i włożył go z powrotem do skrzynki na klucze, po czym dołączył do czekających już w aucie narzeczonych. Niemowlę spało, umoszczone w foteliku dziecięcym jak gąsienica w kokonie.
Skądś z głębi duszy Davida wyrwała się żarliwa tęsknota. Tęsknota, którą odsuwał od siebie od miesięcy. Czemu on i Paula nie… – O której wczoraj przyleciała Paula? – spytała Natalie z tylnego siedzenia. Ucieszył się, że coś zmieni tok jego myśli, ale tego tematu też wolał unikać. Zastanawiał się, kiedy Natalie napomknie o siostrze. Trzymała się z dala od tej rozmowy… aż do teraz. – Postanowiła nie przyjeżdżać do domu – wrzucił wsteczny i wyjechał tyłem z garażu. – Ach tak – odpowiedziała Natalie zdziwionym głosem. – Wszystko z nią w porządku, prawda? Skąd miał wiedzieć? – Myślę, że tak. Dziecko obudziło się i zaczęło cicho i piskliwie popłakiwać, ale Natalie w jakiś sposób zdołała je szybko uspokoić. – Jak jej minął pierwszy tydzień? – zadała kolejne pytanie. David wolałby, żeby zmieniła temat. Skoro chciała się dowiedzieć, jak się miewa siostra, powinna sama do niej zadzwonić. – Nie mam pojęcia, Natalie. – Nie dzwoniłeś do niej? – Nie. – David podniósł kartkę z informacjami o kolejnym domu i przebiegł ją wzrokiem, szukając adresu. – Ani razu? Skąd mamy wiedzieć, czy w ogóle dotarła bezpiecznie do Chicago? David dostrzegł kątem oka, że Kyle wsuwa rękę między fotele i kładzie ją na kolanie Natalie. – Wysłała mi maila, że nie przyjedzie do domu, i stąd wiem, że miewa się dobrze. Paula nic takiego nie napisała. Wysłała jedynie wiadomość: Muszę się przygotować do pierwszego tygodnia samodzielnej pracy, więc na ten weekend zostaję w Chicago. Ani słowa o tym, jak minął jej tydzień, czy też choćby jednego pytania o to, jak jemu szło w pracy. W tym tygodniu sprzedał ranczo warte niemal pięć i pół miliona, ale czy to ją obchodziło? Wjechał na podjazd kolejnego domu, który miał pokazać Natalie i Kyle’owi. Może uda mu się pomóc tej parze znaleźć miejsce, w którym oni także będą mogli przeżyć cudowną podróż do małżeńskiego szczęścia. [1] Cicero – dzielnica Chicago (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Rozdział 4
– Dobra robota, Paulo. – Constanzo, kamerzysta, poklepał Paulę po ramieniu, po czym wyłączył jaskrawe światło. – Kamera cię kocha. Był to trzeci dzień jej samodzielnego obchodu terenu i wszystko szło gładko. Przeprowadziła wywiad z właścicielem nowego sklepiku z bajglami, z chłopcem, który na własną rękę zarabiał pieniądze, by utrzymać ubogie dzieci, oraz ze strajkującymi robotnikami z miejscowej fabryki czipsów. Nie były to wprawdzie najgorętsze tematy, ale w ten sposób zdobywała doświadczenie. Darrick wziął ważniejsze sprawy, ale tego się można było spodziewać. Musiała się sprawdzić i miała przed sobą długą drogę, jeśli chciała przekonać Milesa, że to ona jest najlepszą kandydatką do fotela prezentera. Kiedy weszła do swojego boksu, zastała wiadomość na przylepnej karteczce: Zadzwoń do Deb Morgan. Nie kojarzyła tego nazwiska. Spytała Cindy, sekretarkę, o tę wiadomość. – Tak, pamiętam ten telefon. Kobieta… jak to się ona nazywała? – Deb Morgan. – Tak, właśnie tak. Deb Morgan. Wydawała się zrozpaczona.Nie była pewna, czy ma dobry numer telefonu, ale z całą pewnością szukała kobiety o imieniu Paula z naszej ekipy. Musiała mieć ciebie na myśli. Paula wymamrotała podziękowania i wróciła do biurka, by wybrać numer. Ktoś od razu odebrał telefon. – Witam, tu Paula Landin-Cohen z telewizji WMAQ. Dostałam wiadomość, by oddzwonić do Deb Morgan. – Och, witaj, Paulo! Bardzo dziękuję, że odpowiedziałaś na mój telefon. Kobieta mówiła takim głosem, jakby znała Paulę, ale skąd? – Nie wiem, czy mnie będziesz pamiętać. Spotkałyśmy się w zeszłym tygodniu w szpitalu. Siedziałam w poczekalni przed gabinetem pana Boccardiego. W pamięci Pauli natychmiast pojawił się obraz tej kobiety. Blond włosy, piękna skóra, wrażenie kruchości. – Tak, bardzo dobrze pamiętam. W czym mogę pani pomóc, pani Morgan?
– Deb. Proszę mówić do mnie po prostu Deb. Mój mąż i ja mamy pewną… sprawę. Mieliśmy nadzieję, że odpowiedzi udzieli nam pan Boccardi, ale on nie okazał się wcale pomocny. – Z radością pomogę, jeśli tylko zdołam. Może zacznijmy od początku? Paula nie mogła opanować zdziwienia, czemu Deb zadzwoniła z osobistym problemem do niej, reporterki wiadomości. Może chciała nagłośnić jakoś swoją sprawę w mediach. – Miałam nadzieję, że mogłybyśmy się spotkać. Mam pewną… pewną historię, która może by ciebie zainteresowała jako dziennikarkę. To długa opowieść, a do tego bolesna dla mnie i męża. – Przerwała, jakby te słowa zmusiły ją do milczenia. – Przepraszam. To naprawdę ciężkie. – W porządku. Oczywiście, z chęcią spotkam się z tobą. Podaj tylko czas i miejsce. Może będzie to historia, która wstrząśnie Milesem? Do jej żył napłynęła adrenalina, a Paula z zadowoleniem powitała radosne podniecenie, które ze sobą niosła. Postanowiły spotkać się w domu Morganów nazajutrz, o dziewiątej rano. Paula odłożyła słuchawkę, krew pulsowała w niej oczekiwaniem, jaki też będzie jej pierwszy reportaż śledczy. *** W czwartek rano Paula zaparkowała przed małym parterowym domkiem. Na tej ulicy jedynie numery na słupkach ganków odróżniały jeden dom od drugiego. Chwilę później pukała do drzwi. Deb Morgan otworzyła i wprowadziła ją do środka, odbierając od niej płaszcz. Wnętrze wypełniał lekki zapach popcornu, widocznie z wczorajszego wieczora, i coś jeszcze – aromat cynamonu, zapewne unoszący się znad miseczki z potpourri. Mężczyzna stojący za Deb wyciągnął rękę. – Steve, mąż Deb. A to – uniósł małą dziewczynkę, mogła mieć trzy lata – Faith. Przywitaj się, słoneczko. – Cześć, Faith. Dziecko wyglądało jak aniołek, z tymi wielkimi, wyrazistymi oczami i noskiem elfa. – Wejdź, Paulo, i siadaj, proszę – zaprosiła Deb. Paula wkroczyła do salonu. Zauważyła, że meble, choć używane, wyglądały na dobrze utrzymane. Wszystkie miały w sobie pewien urok, choć do siebie nie pasowały. W plecionym koszyku na stole leżały pisma „Rodzice” i „Porażenie mózgowe”. Usiadła w fotelu. – Masz ochotę na kawę? – spytała Deb. Paula po drodze już wypiła kawę w Starbucksie.
– Nie, dziękuję. – Sięgnęła do torebki po dyktafon. – Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli nagram naszą rozmowę? – Proszę bardzo. Steve Morgan postawił córkę na podłodze. – Idź, skończ swoje płatki, kotku. – Poklepał z czułością dziewczynkę po siedzeniu, gdy odchodziła. Idąc, utykała na lewą nogę. Małżonkowie usiedli naprzeciw Pauli na kanapie, trzymając się za ręce. Paula wcisnęła przycisk nagrywania na dyktafonie i położyła go na niskim stoliku, stojącym pomiędzy nimi. – Przede wszystkim chcę zaznaczyć, że ta cała sprawa z mediami to dla nas całkowita nowość – rozpoczął Steve. – Od czasu spotkania z panem Boccardim rozważaliśmy z Deb, co mamy dalej robić. – Kochanie, po prostu opowiedz całą historię, a Paula zadecyduje, czy może coś z tym zrobić, dobrze? – Te słowa Deb miały brzmienie łagodne jak poranny wietrzyk. – Masz rację – zgodził się Steve. Potarł się po brodzie. – Sam nie wiem, od czego zacząć. Deb ścisnęła go za rękę i przejęła ster rozmowy. – Kiedy byłam w ciąży z Faith, poród zaczął się zbyt wcześnie. Pojechaliśmy do szpitala. Lekarze robili, co mogli, by powstrzymać poród, ale im się nie udało. Powiedziano nam, że możemy spodziewać się najgorszego. Wcześniaki takie jak Faith zwykle nie przeżywają, a jeśli już, to zwykle bywają poważnie upośledzone. Serce załomotało Pauli w piersiach. Co ten szpital miał w sobie? To dopiero jej drugi tydzień w Chicago i znów los każe jej wrócić do wspomnień. Założyła kasztanowe pasma za ucho i skupiła się na opowieści Deb. – Pierwsze godziny były naprawdę ciężkie. Modliliśmy się bez przerwy. Wszyscy nasi znajomi modlili się za małą Faith. – Deb spuściła wzrok i przygryzła wargi. – Oczywiście, wierzyliśmy w moc modlitwy. Ale mimo to byliśmy chyba zaskoczeni, kiedy stan naszej córeczki się poprawił – przejął pałeczkę Steve. – Była na OIOM-ie przez cztery i pół tygodnia, a potem przywieźliśmy ją do domu. Myślę, że to był najszczęśliwszy dzień mojego życia.
– Wiedzieliśmy, że będzie trochę opóźniona w rozwoju – dodała Deb. – Lekarze ostrzegali nas, że może wystąpić porażenie mózgowe, utrata słuchu, upośledzenie umysłowe… Lista nie miała końca. Steve puścił dłoń Deb i otoczył żonę ramieniem. Jego smagła skóra i kruczoczarne włosy kontrastowały z jasną karnacją żony i jej blond fryzurą. – Nie obchodziło nas to. Tak się cieszyliśmy, że nasze dziecko żyje, że czuliśmy się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Zapadło milczenie, jakby małżonkowie stracili wątek. Do uszu Pauli dobiegł hałas kreskówki z drugiego pokoju. – Z czasem odkryliśmy, że Faith cierpi na lekkie porażenie mózgowe. – Mówiąc to, Deb skubała krótko obcięte paznokcie. – Oczywiście byliśmy zrozpaczeni, ale to nie była dla nas niespodzianka. – Wiem, że to może zabrzmi melodramatycznie – wtrącił Steve – ale w porównaniu ze śmiercią dziecka wszystko inne blednie. Pogodziliśmy się z diagnozą i dalej staraliśmy się uzyskać jak najlepszą pomoc dla córki. Faith jest w bardzo dobrym stanie; na tyle, na ile mogliśmy oczekiwać. Ale jeśli Faith rzeczywiście czuje się tak dobrze, pomyślała Paula, to czemu Morganowie ją tu zaprosili? Na razie powstrzymała się przed zadaniem tego pytania, wiedząc, że musi najpierw usłyszeć całą historię. – Kilka miesięcy temu pobrano krew ode mnie i od Deb w związku z polisą ubezpieczeniową. Wyniki były dobre, ale pewnego wieczora, kiedy je przeglądałem, zauważyłem coś niepokojącego. Zobaczyłem, że Deb ma grupę krwi A, natomiast u mnie jest to AB. – Małżonkowie wymienili spojrzenia, jakby na nowo przeżywając ten moment. – Znaliśmy grupę krwi Faith, bo przez te lata pobrano jej mnóstwo krwi – podjęła temat Deb. – Ma grupę 0, a oboje wiedzieliśmy, że rodzice z grupami krwi jak nasze nie mogą mieć dziecka z grupą 0. Poprosiliśmy lekarza rodzinnego, żeby wykonał badania laboratoryjne. Uznaliśmy, że może zaszła jakaś pomyłka. W żadnym razie nie spodziewaliśmy się, że… – Deb zamrugała gwałtownie i pochyliła głowę. Steve ujął żonę za ramię. – Kiedy dostaliśmy wyniki, byliśmy zdruzgotani.
Paula wyprostowała plecy. Zauważyła, że w trakcie opowieści kąciki oczu Deb opadły, jej nos poczerwieniał. Teraz Paula już wiedziała dlaczego. Ich dziecko wcale nie było ich dzieckiem. – Zleciliśmy nawet ponowną analizę krwi Faith, tak dla pewności. – Steve potrząsnął głową. Zagapił się w kierunku kuchni, jakby na chwilę zapomniał o wszystkim. W końcu jego spojrzenie znów spoczęło na Pauli. – Lecz to była prawda. Faith nie jest naszym biologicznym dzieckiem. Paula przenosiła wzrok z jednego małżonka na drugiego. – Tak mi przykro. Musicie być zdruzgotani – próbowała zachować obiektywizm. Nauczyły ją tego lata doświadczenia. Ale musiała też postawić się na miejscu tej pary, by zadać właściwe pytania. – Co zrobiliście później? – No cóż – zaczęła Deb – byliśmy przerażeni. Z jednej strony chcieliśmy się dowiedzieć, co się stało. Skoro Faith nie jest naszym biologicznym dzieckiem, to gdzie się podziało niemowlę, które urodziłam? – Ale z drugiej strony – włączył się Steve – mieliśmy u siebie czyjeś biologiczne dziecko. I nie mogliśmy ryzykować, że je utracimy. – Oczywiście, że nie. – Paula próbowała sobie wyobrazić, że David jest dla niej takim wsparciem, jakim był Steve dla Deb. Kiedy David poznał wyniki wskazujące na jego bezpłodność, wcale jej nie wspierał. Oskarżał ją za to o niewierność. – Faith jest nie tylko naszym jedynym dzieckiem – wyjaśniła Deb. – Jest też jedynym dzieckiem, jakie kiedykolwiek będziemy mieli. Patrząc, jak Deb przełyka ślinę, Paula pomyślała, że kobieta musi mieć w gardle gulę wielkości piłki golfowej. – Deb musiała się poddać wycięciu macicy zaraz po Faith… – Steve urwał, uświadomiwszy sobie przejęzyczenie. – Zaraz po porodzie. Paula sprawdziła, czy kółka w dyktafonie wciąż się kręcą. Łatwo było dać się pochłonąć przez tę tragiczną historię, lecz ona musiała zachować trzeźwość umysłu. Jeśli dobrze to poprowadzi, może pomóc temu małżeństwu i jednocześnie przyspieszyć bieg swojej kariery. – Czy staraliście się dowiedzieć, co się stało z waszym prawdziwym dzieckiem? – spytała. Morganowie wymienili spojrzenia. – Przez kilka miesięcy modliliśmy się i rozmyślaliśmy, co robić – wyjaśnił Steve. – Przede wszystkim nie chcieliśmy stracić Faith.
Deb westchnęła. – Nie mogliśmy jednak opędzić się od myśli, że gdzieś tam żyje nasze biologiczne dziecko. – Mimo to – ciągnął Steve – i tak nie chcieliśmy stracić Faith. Oboje byliśmy przeciwni nagłaśnianiu tej sprawy. – Po raz pierwszy w trakcie spotkania oczy zaszły mu łzami. – Spędziliśmy wiele czasu na kolanach – dodała Deb – prosząc o mądrość, i w końcu doszliśmy do wniosku, że musimy poznać prawdę. Decyzja Morganów wzbudziła w Pauli mieszane uczucia. Była pod wrażeniem ich odwagi, ale zarazem zastanawiała się, czy dobrze to wszystko przemyśleli. Widać było, że przeraża ich myśl o utracie Faith, a taka możliwość z pewnością istniała. Z drugiej strony to był temat jej życia. Gdyby przeprowadziła dochodzenie i znalazła rozwiązanie zagadki, miałaby na koncie wspaniałą historię, która nadałaby rozpędu jej karierze. Być może zapewniłaby jej fotel prezentera. Spojrzała w oczy Deb – jasnoniebieskie tęczówki, które ujawniały zarazem bezbronność i siłę. Deb wpatrywała się w Paulę, jakby ona była rozwiązaniem wszystkich jej problemów. Paląca ambicja Pauli powoli przygasała, ustępując miejsca czemuś mniej imponującemu, ale zdecydowanie bardziej ludzkiemu. – Powiedziałaś, że jesteście przekonani, iż musicie poznać prawdę – odezwała się. – Czy przemyśleliście jednak wszystkie konsekwencje? A jeśli wasze biologiczne dziecko wychowują prawdziwi rodzice Faith? Czy rozważyliście, że może zostaniecie wciągnięci w walkę o opiekę nad dzieckiem? Kiedy historia pojawi się na antenie, nie będzie już odwrotu. Pobożność Morganów robiła na niej wrażenie. Przypominała gorącą wiarę jej rodziców. Paula poczuła krótkie ukłucie pragnienia, by jej życie też wypełniało coś tak pełnego znaczenia. Odetchnęła głęboko i wypuściła powietrze, po czym spojrzała uważnie na Deb. – I muszę zadać pytanie: dlaczego ja? Z pewnością wiesz, że ta historia wzbudzi zainteresowanie w całym kraju. Poznałyśmy się zaledwie w zeszłym tygodniu. Dlaczego uznałaś, że możesz mi zaufać i opowiedzieć to wszystko? Kąciki ust Deb uniosły się w powolnym, zamyślonym uśmiechu. – Już samo to, że dałaś nam szansę, by się wycofać, pokazuje mi, że wybraliśmy właściwą osobę. Coś wewnątrz Pauli zmiękło i rozluźniło się jak piąstka śpiącego dziecka. Jeszcze raz spojrzała na Deb i Steve’a i dostrzegła w nich determinację, by doprowadzić tę sprawę do końca. – A więc dobrze. Zaczynajmy.
Rozdział 5
Kiedy opowiedziała szefowi o tej historii, Miles skinął głową z aprobatą, unosząc brwi. Paula umówiła się na spotkanie z panem Boccardim następnego ranka. Wkraczając ponownie do Chicago General Hospital, zacisnęła zęby i wysunęła podbródek. Jeśli ma ruszyć do przodu z reportażem, musi zostawić te wspomnienia za sobą. Wysłała maila do Davida i krótko streściła mu temat, nad którym pracowała. Nie odpowiedział, lecz od jej wiadomości upłynął dopiero dzień. Dziś wieczorem mąż odbierze ją z lotniska i Paula dowie się, czy ich relacja jest wciąż tak napięta jak wtedy, gdy się żegnali. Gdy dotarła do biura pana Boccardiego, dyrektor wprowadził ją do środka. – Jak się pani miewa, pani Landin-Cohen? Po wstępnej rozmowie z jego sekretarką Paula podejrzewała, że pan Boccardi za nic nie podarowałby jej swojego czasu, gdyby nie uczestniczyła w wywiadzie w zeszłym tygodniu. Niesamowite, jak to działało. – Dobrze, dziękuję. Jestem Paula, proszę mi mówić po imieniu. – Siadła na wskazanym jej krześle przed mahoniowym biurkiem. – Jak się sprawuje nowe skrzydło? – To gra słów? – Boccardi się uśmiechnął i przeczesał rzadkie włosy pokrywające łysinę. W młodych latach musiał być atrakcyjnym mężczyzną, z tą mocną szczęką i przejrzystymi zielonymi oczami. – Niezamierzona – zaśmiała się. Dyrektor złożył ręce w wieżyczkę i oparł łokcie o stertę papierów na biurku. – Działa jak w zegarku. Po reportażu w waszej stacji spotkałem się z przychylnymi reakcjami. – Cieszę się, że mogliśmy pomóc. Nie mogła powstrzymać myśli, że nie będzie tak zadowolony, kiedy się dowie, z czym teraz przyszła. Zwłaszcza jeśli zmusi ją do wyciągnięcia małego asa z rękawa. Dyrektor spojrzał na zegarek. – A więc, Paulo, co mogę dla ciebie zrobić? Od razu przejdzie do rzeczy. Nie miała z tym problemu. – Pracuję nad historią, która może być panu znajoma. Przeprowadzam dochodzenie dla Deb i Steve’a Morganów.
Obserwowała, jak się prostuje, jakby pociągnięty w górę za niewidzialny sznurek przyczepiony do czubka głowy. Wyobraziła sobie, że do nóg pana Boccardiego też przywiązana jest linka, która po naprężeniu wprawi go w taniec marionetki. Sądząc z początkowej reakcji dyrektora, oceniła, że będzie musiała uciec się do drobnego nacisku. – Mówiłem już Morganom, że zajmiemy się ich przypadkiem – powiedział. – I zajmuję się nim. Robimy wszystko, co możemy, by dotrzeć do sedna sprawy. Nie byłoby dobrze go rozgniewać. – Jestem pewna, że tak jest, panie Boccardi. Nikt nie kwestionuje pańskich starań o znalezienie odpowiedzi. Morganowie uznali, że przyda się też profesjonalna pomoc. Może moglibyśmy pracować razem. Wstał, przygryzł usta tak mocno, że pobladły. – Nie jestem naiwny, pani Landin-Cohen. Wiem, jacy są reporterzy, mimo sympatycznej relacji o nowym oddziale, jaką nadała wasza stacja. Dokuczliwi jak paparazzi. Kiedy zwęszycie historię, która może trafić na pierwsze strony, zmieniacie się w psy myśliwskie na tropie. I nie zadowoli was nic prócz trupa w finale. Paula obdarzyła go swym najbardziej czarującym uśmiechem, tym, który skutecznie działał na mężczyzn. – Panie Boccardi. Proszę nie stawiać mnie koło tych rozognionych dziennikarzy z tabloidów. Nie wywęszyłam tej historii. Morganowie sami do mnie przyszli, a ja chciałabym im pomóc znaleźć rozwiązanie. Są rozdarci całą tą… – Proszę wyjść z mojego biura. – Boccardi stanął nad nią z wypiętą piersią, niczym Popeye po szpinakowej uczcie. Westchnęła. Zmuszał ją do brudnych gierek, a ona naprawdę tego nie chciała. Była miłą dziewczyną z małego miasteczka, ale z wielkomiejskimi ambicjami. Nie miała zamiaru pozwolić, by uparty administrator szpitala stanął pomiędzy nią a fotelem prezentera. Nie ruszyła się z miejsca mimo jego groźnej pozy. – Tak sobie myślałam, że wychodząc, porozmawiam z kimś z pańskiego personelu. – Czy pomóc pani wyjść, pani Landin-Cohen? – Umiał cedzić szyderczo każde słowo równie dobrze jak David. – I proszę zostawić mój personel w spokoju. – Myślałam, że dobrze będzie zacząć od Leann Webber.
Gdy była w szpitalu z ekipą wiadomości, podsłuchała przypadkiem, jak Leann rozmawia z inną pielęgniarką o swoim romansie z panem Boccardim. Któż mógł przypuszczać, że ta informacja okaże się przydatna? Odchylił się, opierając na obcasach butów cały ciężar ciała. Oczy najpierw powoli mu się rozszerzyły, a potem zwęziły. Jej cios był celny. Dyrektor odwrócił się i powoli przeszedł za biurko. Zbierał się w sobie. Rozważał, jakie ma możliwości. Niemal było jej go żal. Do jej uszu dobiegł komunikat z głośnika i stłumione wycie syreny karetki, najpewniej dowożącej ofiarę jakiegoś niedawnego aktu przemocy. W końcu pan Boccardi stanął naprzeciw niej. Założyła na twarz wyuczoną maskę stanowczości. – Świetnie. – Jego oblicze było napięte jak batut. – Doprowadziła mnie pani, gdzie pani chciała, i z pewnością jest pani tego świadoma. Czego chciałaby się pani dowiedzieć? *** Linn włożyła ostatni plastikowy kubek do starej zmywarki z lat siedemdziesiątych i wsypała detergent do dozownika. Zanim zdążyła zamknąć drzwiczki i włączyć maszynę, do mieszkania wpadła Charlotte, trzaskając za sobą drzwiami. – Linn! – zawołała z salonu. – Jestem. Kiedy Charlotte wychynęła zza rogu, Linn dostrzegła, że współlokatorka jest wyraźnie w świetnym nastroju. Jak na kogoś, kto jest świadomy, że ma szparę między przednimi zębami, z pewnością uśmiechała się zbyt szeroko. – Jejku – skwitowała Linn. – Wyglądasz na dziewczynę, której ktoś się oświadczył. – Zapomnij. Jest dużo lepiej. – Koleżanka odrzuciła swoje lśniące jasne włosy za ramię. – Pamiętasz, że byłam na liście oczekujących na akademik? Dostałam go! Linn ścisnęło w żołądku. – Co masz na myśli? – No wiesz, pewna studentka drugiego roku musi wrócić do domu, sytuacja rodzinna czy coś, więc znalazło się miejsce na drugi semestr. Super, prawda? – Charlotte podskoczyła lekko z radości. – Właśnie podpisałam dokumenty, a przeprowadzam się w następnym tygodniu!
No tak, to była gratka dla Charlotte, ale co z nią? Koleżanka się wyprowadzi, a na nią spadnie płacenie całego czynszu. Przecież jeszcze nie znalazła pracy. Przecież szybko jej się to udało, żadne pół etatu, jakie można znaleźć w okolicy, nie wystarczy na opłaty i utrzymanie. Charlotte wciąż podskakiwała, wytwarzając dźwięk, który lokatorom pod nimi kojarzył się zapewne ze stadem kangurów. Jak ona mogła to zrobić bez porozumienia z koleżanką? Linn za nic nie przyjechałaby do Chicago, nie mając na oku pracy i jakiegoś miejsca do zamieszkania, a teraz straciła jedno i drugie. – Zejdź na ziemię. Czy w ogóle pomyślałaś, jak mi to namiesza w życiu? – wypaliła. Uśmiech Charlotte oklapł jak przekłuty balon. Najwidoczniej nie poświęciła temu ani jednej myśli. Może i zbierała najlepsze oceny, ale o wiele gorzej jej szło ze zdrowym rozsądkiem. – O rany, Linn. – Padła na tweedową sofę w ich miniaturowym saloniku. – Nawet nie mam już pracy, pamiętasz? – ciągnęła Linn. Jej koleżanka powinna o tym dobrze pamiętać. Tamtego ranka, kiedy Linn powiedziała jej o utracie pracy, Charlotte okazała nieco za mało współczucia, za to aż nadto oburzenia. – Możesz znaleźć inną współlokatorkę. – Charlotte przytuliła do siebie jedną z poduszek na sofie. Była różowa i puszysta, niezbyt udana próba unowocześnienia ich staroświeckiego wnętrza. Linn uświadomiła sobie, że nawet meble należały do Charlotte. Ona nie miała tu nic własnego, prócz ubrań i kosmetyków. Wyobraziła sobie, że znów koczuje na dworze, jak w Jackson Hole, kiedy nie miała gdzie mieszkać. Jeśli wtedy, jesienią, było jej zimno, to co dopiero w środku chicagowskiej zimy? To niemożliwe – i tyle. Teraz przynajmniej nie była w ciąży… Dobrze, że wyjechała z Jackson zaraz po porodzie. W innym wypadku nie miałaby czasu, by znaleźć pracę i nową współlokatorkę przed rozpoczęciem zajęć na uczelni. I co teraz? – Przecież ja tu nikogo nie znam – poskarżyła się. – Możesz dać ogłoszenie. – Charlotte lekko wzruszyła ramionami. Linn zapadła się w fotel i przymknęła oczy. Boże, gdzie jesteś? Mogłabym trochę spauzować. Zajęcia się jeszcze nie zaczęły, a ja już jestem bez pracy i prawie bezdomna. Nie znam tu nikogo, kto mógłby mi pomóc, i nikt się nie odezwał w sprawie pracy, choć wysłałam tyle…
– Przykro mi, Linn, ale tak długo czekałam na szansę, by zamieszkać w akademiku. Koleżanka zachowała się nieładnie, ale Linn wiedziała, że mówi prawdę. Charlotte uwielbiała towarzystwo. Akademiki wymyślono dla takich ludzi jak ona. Poszła na studia nie tylko po to, by zdobyć tytuł magistra, ale i studenckie doświadczenia. Mimo to wyprowadzanie się od Linn bez zapowiedzi było brzydkim zagraniem. – Wiedziałaś, że jestem na liście oczekujących – usprawiedliwiała się Charlotte. – Mówiłaś, że pewnie nic z tego nie wyjdzie aż do przyszłego roku. Współlokatorka rozszerzyła nozdrza. – No dobrze, tak właśnie myślałam. Skąd miałam wiedzieć, że ktoś będzie przechodził kryzys międzysemestralny? – Przypuszczam, że stąd, skąd mnie miało oświecić, że stracę pracę. – No dobrze, miała skłonność do sarkazmu. Ale to była prawda. Charlotte naskoczyła na nią, kiedy straciła pracę. Jakby to była jej wina. – To nie moja wina. – Charlotte wyzywająco pokręciła głową. – Wiesz, powinnaś cieszyć się wraz ze mną. Linn miała ochotę chwycić koleżankę za ramiona i potrząsać nią dopóty, dopóki w tej główce lalki Barbie zagrzechocze choć odrobina zdrowego rozsądku. Milczenie zawisło między nimi, lecz przerwał je dzwonek telefonu. Linn wstała i poszła do swojego pokoju, pozwalając, by Charlotte odebrała telefon. Zawsze zresztą dzwonili do niej. Linn jeszcze nie miała w Chicago przyjaciół, z domu nikt do niej nie dzwonił – poza jednym telefonem od Natalie. Kiedy pomyślała o Grace, poczuła w sobie napięcie i ciepło. Dziecko było w dobrych rękach… najlepszych. A Linn wróciła do swego życia, tak jak chciała. Przewróciła oczami. Też mi życie. Bez pracy, bez mieszkania, bez przyjaciół. Rzuciła się na łóżko, gotowa poużalać się nad sobą. – To do ciebie – zawołała Charlotte z salonu. Linn przebiegła w myśli listę możliwych rozmówców. To chyba nie będzie Natalie, przecież dzwoniła parę dni temu. Może ktoś odpowiedział na jej podanie o pracę. Wyskoczyła z łóżka z energią, jakiej nie czuła od wielu dni. Otworzyła drzwi, wzięła słuchawkę od Charlotte, zakryła dłonią mikrofon. – Przedstawili się? – szepnęła. Koleżanka, wciąż nabzdyczona, włączyła telewizję.
– Adam jakiśtam. Nie musiała długo się zastanawiać, skąd zna to imię. Gdyby miała być ze sobą szczera, to przyznałaby, że pojawiało jej się w głowie zbyt często, by przypisać to tylko naglącej potrzebie znalezienia pracy. Teraz, przykładając słuchawkę do ucha, zastanawiała się, na co bardziej liczyła: że barman dzwoni w sprawie pracy, czy że po prostu chce z nią porozmawiać. – Halo? – Na wszelki wypadek użyła swojego najbardziej profesjonalnego tonu głosu. – Cześć, Linn, tu Adam Stoever. Spotkaliśmy się w kawiarni parę tygodni temu. Podwiozłem cię do domu. Jakby mogła o tym zapomnieć. – Cześć, Adam. – Miała nadzieję, że zabrzmiało to swobodnie. – Co mogę dla ciebie zrobić? – Zastanawiałem się, czy wciąż szukasz pracy. Dziewczyna, o której mówiłem, już nie pracuje, i mamy wolne miejsce, jeśli jesteś zainteresowana. O rany, jakby mogło ją nie interesować. – Wciąż szukam pracy. Co miałabym robić? Wyjaśnił, że miałaby obsługiwać klientów, podobnie jak on, przygotowywać espresso, dbać o porządek i tym podobne. – Najpierw musisz przyjść na rozmowę z Joem. Umówię cię, jeśli chcesz. – Oczywiście. Podaj tylko dzień i godzinę. – Czasu miała w końcu pod dostatkiem. Uzgodnili, że przyjdzie rano w przyszłym tygodniu i rozłączyli się. Linn po raz pierwszy od wielu dni poczuła przypływ optymizmu. Gdyby tylko miała gdzie mieszkać…
Rozdział 6
Paula klaskała i śmiała się wraz z innymi kobietami, gdy jej siostra odpakowała czerwony koronkowy peniuar. Nie przypominała sobie, kiedy po raz ostatni nałożyła coś takiego dla Davida. Nie mogła sobie też przypomnieć, kiedy ostatnio tego od niej oczekiwał. Odepchnęła od siebie przykre myśli, postanawiając skupić się na wieczorze panieńskim Natalie. Tłoczyły się wszystkie w domu rodziców, a jej druga siostra zaznaczała na liście, co jest od kogo, w miarę jak Natalie otwierała prezenty. Do ślubu, wyznaczonego na Wigilię Bożego Narodzenia, zostały niespełna dwa tygodnie, i Natalie wyglądała na nieco roztrzepaną. Przyszła panna młoda podniosła ostatnią paczkę, prezent od Pauli. Rozwiązała elegancką kokardę i rozdarła błyszczący papier. Kiedy podniosła wieko pudła, głośno odetchnęła. Wymieniwszy uśmiechy z siostrą, wyciągnęła białą miękką suknię. – Och, Paulo, jest cudowna! – Dotykała tureckiej bawełny, która, jak wiedziała Paula, była miękka niczym ciepły uścisk. – Możesz nosić pod nią ten peniuar – poradziła jedna z przyjaciółek Natalie. – Albo w ogóle nic – dodała druga. Kobiety zaśmiały się, podziwiając suknię i podając ją sobie z rąk do rąk. Matka Pauli wepchnęła ostatni ozdobny papier do kosza, a Hanna zapędziła wszystkich do kuchni na sernik z truskawkami, ulubiony deser Natalie. Paula pomagała matce uprzątnąć salon. Zostało im kilka minut, nim zacznie się zabawa. Opowiedziała mamie historię Morganów. – Dobrze mieć cię z powrotem w domu, Paulo – mówiła teraz matka. – Kiedy cię nie ma, wszystko jest jakieś inne. Jakby zabrakło klocka w rodzinnej układance. – Dobrze wiesz, mamo, że zawsze chciałam mieszkać w dużym mieście. – Paula ułożyła poduszki na swoich miejscach. – A ja zawsze zakładałam, że weźmiesz tam ze sobą męża. – Ton był łagodny, ale te słowa i tak ją ukłuły. – David został tu z własnej woli, przecież wiesz. Poza tym, jeśli nie zostanę prezenterką, wrócę do domu. Mama, zajęta upychaniem pudełka do torby na śmieci, wyprostowała się i obrzuciła Paulę spojrzeniem, do jakiego są zdolne tylko mamy.
– A czy będzie jeszcze dokąd wrócić, kochanie? Paula poczuła, że narasta w niej irytacja. Czemu wszyscy obarczali ją winą za rozkład małżeństwa? Nawet jej własna rodzina za każdym razem brała stronę Davida. Przez chwilę miała ochotę opowiedzieć mamie ze szczegółami, co się zdarzyło między nią a Davidem. Jak mąż oskarżył ją o romans. Jak nie chciał uwierzyć w jej niewinność. Szybko odrzuciła tę myśl. To była sprawa jej i Davida. Nigdy nie opowiadała mamie wszystkiego i nie miała zamiaru zaczynać tego teraz. Nawet jeśli to miałoby ją uchronić przed nieprawdziwymi zarzutami. – Przepraszam, jeśli byłam wścibska – usprawiedliwiła się mama. – Nie miałam takiego zamiaru. Chciałam tylko powiedzieć, że czas i odległość nie pomogą w problemach. Jeśli żadne z was już nie dba o związek, to będzie z nim coraz gorzej. Nie chcę, by was to spotkało. Paula westchnęła. Nie mogła z tym dyskutować. – Ja też nie chcę, mamo. Matka przeczesała palcami jej włosy. – Więc zabierz się za to. Zrób, co trzeba. Staw mu czoła, przegadaj z nim wszystko, zgódź się na niezgodę, cokolwiek. Bylebyś się za to zabrała. W sercu Pauli wezbrał ból. Nie chciała zabierać się za związek wspólnie z Davidem. Pamiętała, jak to dawniej z nimi było. Na początku ich relacja układała się wspaniale. Chciała, by to wróciło, ale przerażała ją myśl o zbliżeniu się do męża, o odsłonięciu przed nim bezbronności. Mama zdawała się wyczuwać jej lęk. – Paula, jaką znam, potrafi zrobić wszystko, co sobie postanowi. Wydobądź z siebie trochę tej ambicji i spraw, żeby twoje małżeństwo było udane, kochanie. To najważniejszy związek twojego życia. *** Paula spędziła popołudnie z siostrami i mamą. Wślizgnęła się w ostatniej chwili i jeszcze zdążyła na końcową przymiarkę swojej sukni druhny. David zajmował się jakąś parą spoza miasteczka, zainteresowaną kupnem rancza. Paula wymknęła się na chwilę i zadzwoniła do Rendezvouz Bistro, by zarezerwować stolik. Matka miała rację. Ta kłótnia między nią a Davidem była głupia. Musieli przestać uciekać przed konfrontacją i znaleźć jakiś sposób, by
rozwiązać problemy. Pragnęła tej posady prezenterki w Chicago, ale pragnęła też być z mężczyzną, którego poślubiła. Później wieczorem, kiedy zasiedli z Davidem w zatłoczonej knajpce, Paula pożałowała tego pomysłu. Chociaż David zgodził się z nią wyjść, najwyraźniej wolał być gdzieś indziej. Emanował chłodem niczym górska wiosna. Paula zastanawiała się, czy w ogóle zdoła jakoś do niego dotrzeć. Gdy tylko usiedli, podniósł kartę z menu i zasłonił się nią jak tarczą. Restauracja chciała uchodzić za elegancką, światło było przyćmione, lniane obrusy wykrochmalone, ale Paula nie mogła się powstrzymać od porównywania tego miejsca z lokalami, w których stołowała się w Chicago ze współpracownikami. Jednak to miejsce przynajmniej łączyło się z kilkoma wspomnieniami. David przyprowadził ją tutaj, gdy dostała pracę w lokalnej telewizji. Zamówił kieliszek najdroższego wina i wzniósł za nią toast. Za moją niezwykłą żonę, która potrafi osiągnąć wszystko, co sobie postanowi. I za jej męża, najszczęśliwszego mężczyznę na świecie – powiedział wtedy. Gdy stukała się z nim kieliszkiem i sączyła trunek o smaku owoców, czułość w oczach męża sprawiła, że w niej też obudziła się tkliwość. Tamtej nocy namiętnie się kochali i Paula pod każdym względem była w siódmym niebie. Jak to się stało, że teraz siedzą naprzeciw siebie w tej samej restauracji, mają o wiele lepszą pozycję zawodową, a dzieli ich góra cierpienia? Kiedy to się zaczęło? Co nakręciło tę spiralę upadku? – No i? – David opuścił kartę. Paula zdała sobie sprawę, że wpatruje się w niego. Rozłożyła na kolanach białą serwetkę. – Myślałam o tym, jak byliśmy tu ostatni raz. Czy pamiętał? Czy pamiętał, jak to kiedyś było? Nadszedł kelner w fartuchu i przyjął zamówienie na napoje, po czym oddalił się. Paula słyszała przytłumiony gwar rozmów dobiegający od innych stolików. Jakaś znajoma po drugiej stronie sali pochwyciła spojrzenie Pauli i kiwnęła do niej dłonią. Paula uśmiechnęła się i też zamachała, po czym odwróciła wzrok. W Jackson Hole nawet w sezonie turystycznym nie dało się wyjść, żeby nie wpaść na kogoś znajomego.
Skupiła uwagę na Davidzie. Oparł się o drewniane krzesło, jakby chciał odsunąć się od niej jak najdalej. Dzielił ich taki emocjonalny dystans, że równie dobrze mogłaby być w Chicago. Jutro tam wróci. Bardziej niż czegokolwiek innego pragnęła, by jej relacja z mężem poprawiła się. – Jak ci dziś poszło w pracy? Czy ta para znalazła coś, co im się spodobało? Uciekł od niej wzrokiem. – Okazali nieco zainteresowania jednym ranczem. Zastanawiają się. – Skąd pochodzą? – Serce zaczęło jej bić szybciej w rytm eklektycznej muzyki sączącej się cicho z głośników. – Z Kalifornii. – Zanurzył palec wskazujący w winie, zapewne po to, by wyjąć z niego jakiś okruszek, po czym wytarł palec w serwetkę. Czy powinna go zapytać, jak idzie z JH Realty? Był teraz właścicielem firmy i na pewno był z tego dumny. Jednak zakupił tę spółkę wbrew Pauli, która uważała, że to zatrzyma go w Jackson Hole na czas nieokreślony. To nie był dobry temat. Nie opowiedziała mu nawet o Morganach, ale przecież nie pytał o jej pracę. Pomimo że zgodził się z nią wyjść na kolację, nie miał zamiaru ułatwiać konwersacji, jak tego oczekiwała. Gdy kelner przyniósł ich zamówienia, odetchnęła ciężko i zaczęła: – David… – Czekała, aż ich oczy się spotkają, mając nadzieję, że atmosfera się ociepli, ale na próżno. – Nie mogę już tego wytrzymać. Mieliśmy być mężem i żoną, a ledwie ze sobą rozmawiamy. Przerwała, dając mu czas na odpowiedź, ale wyglądało na to, że nie ma nic do powiedzenia. – To jest chore – ciągnęła – i nic na tym nie zyskujemy. Musimy omówić tę sprawę. Poprawił modne okulary na nosie i skrzyżował ramiona. – Uważam, że powiedzieliśmy już sobie wszystko, co powinno zostać powiedziane, nie sądzisz? Ugryzła się w język. Twarde słowa. Potem odetchnęła raz jeszcze, wypuszczając powietrze przez nos, i uniosła oczy, napotykając jego stalowe spojrzenie. – Może ty powiedziałeś wszystko, co chciałeś, ale ja nie. – Nie powinna tego robić. Nie powinna się bronić przed zarzutami o coś, czego, jak wiedziała, nigdy nie zrobiła. To ją upokarzało. I było niesprawiedliwe. Jak żebranie o kawałek chleba, który od początku należał do niej. Potrafisz to zrobić, Paulo.
Gdyby użyła całej swej zawodowej przenikliwości i determinacji, mogłaby wyłożyć własne racje w taki sposób, by przekonać Davida, aby jej uwierzył. Ależ była oporna, że nie spróbowała tego wcześniej. – Kiedy zrobiłeś sobie wtedy badania na niepłodność, powiedziałeś mi, że lekarka uznała za niemożliwe, żebyś był ojcem dziecka poczętego zwykłą drogą, prawda? – Powiedziała, że to „prawie niemożliwe”. Paula próbowała spojrzeć mu głęboko w oczy, ale nie potrafiła przebić się przez ich lodowatą powłokę. – Czy kiedykolwiek rozmawiałeś z nią ponownie? Pytałeś jej, czy to możliwe, by ta dolegliwość pojawiła się całkiem niedawno? Odwrócił wzrok, a ona żałowała, że nie może zajrzeć do jego umysłu i dowiedzieć się, co myśli. – Davidzie, zaszłam w ciążę z tobą. – Skierowała rozmowę na inne tory. – Nigdy nie miałam z nikim romansu. Od dnia, kiedy się spotkaliśmy, nie pozwoliłam, by dotknął mnie jakiś inny mężczyzna. Przysięgam. Spojrzał na nią, a ona pozwoliła, by wszystkie jej uczucia odmalowały się na jej twarzy. Całe jej oddanie. Cała szczerość. Cała bezbronność. Od miesięcy nie dała mu, nie pokazała tak wiele. Dziś wieczorem podjęła to ryzyko, gdyż nie miała nic do stracenia. Potem pomyślała o dziecku, które razem poczęli, i ścisnęło ją w dołku. Ten nieszczęsny dzień, kłamstwo, zdrada… nigdy tego nie zapomni. Przez twarz Davida przemknął cień. Zacisnął mocniej szczęki. – Bardzo przekonujące, Paulo. Prawie ci uwierzyłem.
Rozdział 7
David patrzył na zatłoczoną restaurację i jej gości. Na pomalowane musztardową farbą ściany. Na wszystko, byle nie na kobietę naprzeciw niego, która najwyraźniej usiłowała go oszukać. Prawie jej uwierzył, gdy oczy jej tak złagodniały. Lecz potem te same oczy pociemniały od poczucia winy. Na moment spuściła wzrok na dłonie, złożone na stole z fałszywą skromnością. Przyglądał jej się przez tyle lat, że wiedział, kiedy kłamie. A to bolało. O rany, to bardzo bolało, nawet teraz, kiedy wzniósł między nimi mur tak gruby jak pień sekwoi. Wysączył łyk wina, by ukryć cierpienie, które mogło ujawnić się na twarzy. Wystarczało już, że potrafiła go zranić. Nie musiała na dodatek o tym wiedzieć. Zacisnął zęby i zapatrzył się na kotarę w stylu art déco, zawieszoną na ścianie. – Davidzie, proszę. Błagalny ton przyciągnął jego uwagę. Była piękną kobietą, kasztanowe włosy otaczały jej twarz, mężczyźni odwracali się za nią. Musiał przyznać, że dobrze sobie z tym radziła. Nigdy nie przyłapał jej na tym, by ukradkiem zerkała na swoje odbicie w lusterku wstecznym czy w szybach wystaw, jak to robiły inne atrakcyjne kobiety. Zrobiło to na nim wrażenie, gdy ją poznał. – Co mam zrobić? Co mam powiedzieć, byś mi uwierzył? I te jej oczy. Zielone jak mech, z karmelowymi plamkami, które lśniły w blasku świec. Patrzyła na niego w taki sposób, że przypomniały mu się dawne czasy… *** Kiedy przyjechał z kolegami do Jackson Hole na zimowe ferie, była na ostatnim roku studiów. Wpadła mu w oko, gdy wstąpił do miejscowego kościoła. Prawdę mówiąc, z trudem skupiał się na kazaniu, gdyż siedziała po drugiej stronie przejścia, cztery rzędy przed nim, i ze swego miejsca miał doskonały widok na jej profil. Dwa dni później, kiedy koledzy zaciągnęli go do lokalu Million Dollar Cowboy, ona też tam była. Ich oczy spotkały się, ale on odwrócił wzrok. Już wcześniej widywał się z atrakcyjnymi kobietami i miał dość rozdmuchanych ego, idących w parze z urodą. Pragnął miłej, przeciętnej
dziewczyny, nie jakiejś księżniczki z wygórowanymi oczekiwaniami, która prędzej czy później zostawi go dla lepszej zdobyczy. Pewnie jest taka jak Melanie, pomyślał. Kiedy obrócił się znowu, wysoka i długonoga rudowłosa stała koło jego stołka, oparta o bar. Zatracił się w jej oczach, gdy tylko w nie spojrzał. – Nie jesteś stąd – powiedziała, nie spuszczając z niego wzroku i sącząc drinka przez słomkę. – Jestem David. Wpadłem tu z kumplami na parę tygodni. Przedstawiła mu się jako Paula, a on przedstawił ją kolegom, z nagłym pragnieniem, by sobie poszli. Królowała w jego myślach. Flirt był kuszący, ale dokąd prowadził? Trzy tygodnie to za mało, by stworzyć coś prawdziwego, a on wiódł życie daleko stąd, w Warsaw w Indianie. Jego koledzy pewnie rzuciliby się na to, co oferowało jej ciało, ale David bardzo się starał uniknąć fizycznej pokusy. A ta kobieta była pokusą, przez wielkie P. Rozbrzmiała miłosna piosenka z lat osiemdziesiątych. – Zatańczymy? – dobiegł mu do uszu jej głos, niemal zagłuszony muzyką. Otworzył usta, by odmówić, ale coś w nim uległo zmianie, kiedy ich oczy znów się spotkały. Pomimo tego zuchwałego zaproszenia i niewiarygodnej urody miała w oczach jakąś bezbronność. Jakby od jego odpowiedzi zależało coś ważnego, a ona rozpaczliwie się bała, że jej odmówi. – Pewnie. – To słowo wymknęło mu się z ust, nim zdołał je powstrzymać, i chwilę później oparł dłonie na jej talii. Zaskoczyło go, że trzyma się na dystans. W głębi duszy oczekiwał, że przylgnie do niego ciałem, sprawiając, że ten taniec będzie boleśnie trudny. – Widziałam cię w niedzielę w kościele – powiedziała. Poczuł, że usta układają mu się w uśmiech. – Innymi słowy, co taki miły facet jak ty robi w takim miejscu jak to? – Ja przecież też tu jestem – wzruszyła ramionami. Czubek jej głowy znajdował się na wysokości jego oczu i mówiąc, unosiła wzrok. – Wydaje się, że raczej tu nie pasujesz – powiedział. Szczerze mówiąc, nie pasowała też do Jackson Hole. Kojarzyła mu się z wykwintnym czerwonym winem, a to miasteczko było raczej jak puszka gazowanego napoju.
– Prawdę mówiąc, przyjechałam tu, by zrobić przegląd wydarzeń dla gazety. A jaką ty masz wymówkę? – Flirtowała z nim wzrokiem, a jemu się to podobało. Bardzo. – Trzej koledzy z kasą i czas do zabicia. – Aha. Przechyliła głowę do tyłu, ukazując delikatną szyję. Piosenka rozbrzmiała chóralnym śpiewem. – Będziesz tu jeździł na nartach? – Nie, jeśli nie będę musiał. Miała cudowny śmiech, przy którym z jej oczu zdawały się sypać iskry. W tym momencie na ramieniu Davida położył dłoń jakiś mężczyzna. – Odbijany? Nie patrzył na Davida, skupiając wzrok jedynie na Pauli. David pomyślał, że może to jej chłopak. Zaczął się wycofywać, lecz Paula chwyciła go za ramię i przytrzymała. – Nie, dziękuję. – Uniosła lekko podbródek i zmierzyła natręta spojrzeniem, które odpędziłoby samą Godzillę. Na szczęście, zadziałało też na tego faceta. Mimo całej tej brawury, kurczowo zacisnęła dłoń na przedramieniu Davida. – Chłopak? – Nagle poczuł nadzieję, że jednak nie, zwłaszcza że ten mężczyzna był wyższy od niego i o dobre dwadzieścia kilo cięższy. Zaśmiała się drwiąco. – Nie całkiem. – Znów oparła mu dłoń na barku. Wyczuł, że się rozluźniła. – Przepraszam za to. To chłopak mojej koleżanki. David patrzył, jak tamten mężczyzna siada na stołku przy barze, ze wzrokiem ciągle utkwionym w Paulę. – Chyba się tobą interesuje. Czy tylko sobie wyobraził, czy przysunęła się trochę bliżej? – Nie umawiam się z oszustami. *** – Proszę. – Kelner postawił przed Davidem talerz z kolacją, wyrywając go ze wspomnień. Paula patrzyła na niego dziwnym wzrokiem. W myśli znów rozbrzmiały mu jej słowa wypowiedziane tyle lat temu: Nie umawiam się z oszustami.
Może tego nie robiła, ale czy sama go nie oszukała? Czy też oskarżał ją niesprawiedliwie? I czy będzie skłonny dać jej jeszcze jedną szansę? *** W poniedziałek Linn wyszła z niewielkiego biura na nogach wciąż drżących po rozmowie kwalifikacyjnej. Gdy mijała bar, zatrzymał ją Adam. Oparła się o kontuar, a on umieścił wieczko na kubku i podał go klientowi. – No i? Jak poszło? Spojrzenie jego brązowych oczu było ciepłe jak kubek gorącego kakao. Czy musiał być tak przystojny? – Jutro zaczynam. – Podekscytowanie nową pracą nagle ustąpiło miejsca gryzącemu niepokojowi. A jeśli nie powiedzie się jej lepiej niż tej dziewczynie, którą zwolnili? A jeśli nie nauczy się robić espresso? Wiedziała, jak wybredni bywają klienci, jeśli chodzi o kawę. – Hej, to wspaniale. Wygląda na to, że będziemy pracować razem. – Uśmiech, jakim ją obdarzył, był bez reszty przyjazny. Serce nagle zaczęło jej szybko bić. – Na to wygląda. – Świetnie ci pójdzie. W jakich godzinach będziesz pracować? – Przeważnie wtedy, co ty. Joe powiedział, że będziesz mnie szkolił. – Wsunęła na siebie płaszcz i zarzuciła torebkę na ramię, zauważając przy okazji, jak niewiele miejsca jest za barem. Nigdy nie pracowała tak blisko mężczyzny, zwłaszcza wyglądającego tak jak Adam. – Nie martw się. Będę łagodny. Linn spojrzała na niego, spodziewając się, że te słowa miały podwójne znaczenie, ale w jego oczach nie dostrzegła nic prócz życzliwości. Zerknęła na zegarek, sprawdzając, czy nie spóźni się na autobus. – Muszę iść. – Klepnęła dłonią w bar. – Do zobaczenia jutro. Pożegnał ją. Ruszyła na przystanek. A więc miała pracę. Pozwoliła sobie na moment ulgi, zanim pogrążyła się w zamartwianiu się tematem numer dwa: dach nad głową. Zamieściła ogłoszenie w gazecie, ale jak dotąd nie znalazła poważnych kandydatek. To nie była dobra pora na szukanie współlokatorki – wszyscy studenci wyjeżdżali teraz do domów na zimowe ferie.
Skoro niedługo dostanie wypłatę, to przynajmniej będzie mogła wydać trochę pieniędzy i kupić Grace prezent na święta. Pojedzie autobusem do sklepu hobbystycznego. Do świąt jeszcze trochę czasu, zdąży dostarczyć prezent do Jackson Hole. Dzięki Ci, Boże. Nie wystarczy jej pieniędzy, by kupić coś dla Natalie, ale wiedziała, że ta ją zrozumie. Poza tym nie miała pojęcia, czy w ogóle powinna jej coś kupować. Może przez to sytuacja stanie się jeszcze bardziej kłopotliwa? Linn zajęła miejsce w autobusie i patrzyła na pędzące za szybą samochody. Wszyscy ci ludzie byli w drodze do pracy albo z pracy, albo może wybierali się na świąteczne zakupy. Jakaś kobieta szła obładowana torbami pełnymi zakupów. Musi mieć dużo osób na świątecznej liście. Dużą rodzinę i wielu przyjaciół. Linn uderzyło, że ona miała tylko jedną osobę do obdarowania. Co więcej, ta osoba nawet jej nie znała.
Rozdział 8
Jadąc w środę do telewizji, Paula przejrzała notatki z wywiadu z panem Boccardim. Udzielił jej bardzo pomocnych informacji – mimo że nieco go do tego zmusiła. Podał jej nazwiska i telefony całego personelu obecnego w czasie pobytu pani Morgan w szpitalu. Przeprowadziła wywiad z lekarzem, który odbierał dziecko Morganów, i z trzema pielęgniarkami, które przebywały wtedy na sali porodowej. Rozmawiała już z wszystkimi pielęgniarkami, z wyjątkiem dwóch, które przez pierwsze dwa dni po porodzie pracowały na OIOM-ie. Co do tych dwóch pielęgniarek, to jedna zginęła rok temu w wypadku samochodowym, a druga była poważnie chora i niezdolna do odbycia rozmowy. Paula nagrała wszystkie wywiady, ale jak dotąd nie pojawiło się w nich nic, co by wyjaśniało, dlaczego Morganowie wychowywali obecnie dziecko innych rodziców. Wytężała umysł, próbując wymyślić, co się stało z ich biologicznym dzieckiem, ale trop się urywał, a odpowiedzi brakowało. Pan Boccardi był stanowczy, jeśli chodzi o zachowanie tajemnicy lekarskiej. Nie dało się go skłonić żadną groźbą, by podał nazwiska i adresy innych matek, które rodziły tego samego dnia. Powiedział, że już się z nimi kontaktował, ale Paula nie była pewna, czy mu wierzyć. Śledzenie tej historii i jednoczesne przygotowywanie relacji z codziennych wydarzeń było nie lada zadaniem. Większość wywiadów dla Morganów przeprowadzała wieczorem, kiedy miała wolne, już po powrocie z Jackson. Poprzedniego wieczoru zadzwoniła do Deb i Steve’a i zapewniła ich, że robi wszystko, co w jej mocy, by dotrzeć do sedna sprawy. To, że wieczory miała zajęte, okazało się prawdziwym błogosławieństwem, bo właśnie pod koniec dnia przeważnie rozmyślała o Davidzie. Poprzedni weekend był jakiś dziwny. Po ich wspólnej sobotniej kolacji nastrój Davida zmienił się. W niedzielę, przed jej powrotem do Chicago, gniew i chłód męża ustąpiły miejsca posępnemu nastrojowi, ale Paula nie była pewna, czy to zmiana na lepsze, czy też nie. Zatrzymała się przed stacją i wysiadła z wypożyczonego volvo. Miles czekał na nią w drzwiach, co ją zaskoczyło. Po przywitaniu położył jej rękę na ramieniu i poprowadził w kierunku swego biura. Gdy się tam znaleźli, zamknął drzwi i zajął miejsce za biurkiem. Paula usiadła naprzeciwko. – Jak poszło z wywiadami?
Nie traci czasu i od razu bierze się do roboty, pomyślała Paula. – Nie tak dobrze, jak się spodziewałam – wyjaśniła. – Na pierwszy rzut oka nie ma w nich nic ważnego. Chcę jeszcze raz przeczytać notatki i zastanowić się, gdzie kto był i o jakiej porze. Może dzięki takiemu uporządkowaniu uda mi się złożyć wszystko w całość i będziemy mogli… – To miałoby szansę powodzenia, gdyby nam zostało wiele tygodni, Paulo, ale to jest temat. Wielki temat. Nie możemy ryzykować, że ktoś go nam podkradnie. Czas przekazać go do mediów. Poczuła napięcie w barkach. Chciała znać odpowiedzi, zanim pokażą tę historię widzom. Kiedy pójdzie w świat, nie będzie już jej historią, rzucą się na nią inni reporterzy. – Rozumiem względy praktyczne – powiedziała – ale chciałabym dostać przynajmniej dzień na poskładanie tych faktów w całość. Nie namierzyłam nawet innych rodziców, których dzieci urodziły się tego samego dnia. To tam być może kryje się odpowiedź, której szukamy. – Ale Morganowie mogą ujawnić tę sprawę innemu reporterowi. – Nie zrobią tego. Ufają mi. I choć to dość dziwne, tak właśnie było. Paula nie była głupia i wiedziała, że jeśli Morganowie zmęczą się czekaniem, aż ona rozwiąże zagadkę, prawdopodobnie zrobią to, co będą musieli. – Paulo, wiesz, jak to działa. Im więcej ludzi z tobą rozmawia, tym bardziej prawdopodobne, że sprawa się rozniesie i ktoś ci podkradnie temat. Paula wiedziała, że szef ma rację. Zawsze trudno było znaleźć złoty środek: być pierwszym, kto zamieści reportaż, ale sumiennie go przy tym opracować. – Chcę to nadać w jutrzejszych wieczornych wiadomościach. Ukryła rozczarowanie za pewnym siebie uśmiechem. – Oczywiście. – Była wściekła, że ta historia znajdzie się na antenie, zanim ona odkryje prawdę. Na dodatek inni reporterzy rzucą się na ten temat, a jej nie zostanie już żaden wolny weekend, by jeszcze nad nim popracować, gdyż w niedzielę wieczorem, w Wigilię Bożego Narodzenia, odbywał się ślub Natalie i Kyle’a. Potem miała wrócić do Chicago nocnym lotem. Przyleci wykończona i w poniedziałek rano ledwie jej starczy sił na pracę. Musi zrobić, co w jej mocy. Za nic przecież nie mogłaby opuścić ślubu siostry. Późnym wieczorem Paula czuła coraz mniej optymizmu. Miała przy sobie notatki, dyktafon i w myśli układała sobie wszystkie wydarzenia chronologicznie.
Zgodnie z jej zapiskami dziecko Morganów urodziło się dwunastego czerwca o trzynastej pięćdziesiąt dwie i zostało natychmiast przeniesione na oddział intensywnej terapii noworodków, gdzie lekarze podłączyli je do respiratora i monitorów. Jedna z pielęgniarek założyła już na rączkę dziecka bransoletkę identyfikacyjną. Wszyscy pracownicy oddziału byli co do tego zgodni, choć żadna z pielęgniarek nie przypominała sobie, by nakładała bransoletkę temu właśnie niemowlęciu. Jednak od tamtej chwili minęło już tyle czasu, że można się było tego spodziewać. Paula przejrzała notatki z wywiadu z Morganami. Zaraz po porodzie Deb Morgan usunięto macicę. Powodem był krwotok, którego lekarze nie potrafili zatamować. Kiedy żona leżała na sali operacyjnej, Steve udał się na OIOM, by sprawdzić, co z córeczką. Powiedziano mu tam, że szanse dziecka na przeżycie są niewielkie. Serce Pauli zabiło na myśl o tym, co musiał czuć Steve. Jego jedyne dziecko było maleńkim wcześniakiem z nikłymi szansami na przeżycie. Żona też była w poważnym niebezpieczeństwie. W tej właśnie chwili przechodziła operację, która pozbawi ją szansy na poczęcie i urodzenie kolejnego dziecka. Paula z całego serca współczuła tej parze. Wiedziała, co to znaczy nie móc mieć dzieci. Jednak sama wybrała sobie takie życie. Kiedyś miała szansę, by zostać matką, ale zrezygnowała z niej. Zamknęła oczy, by stłumić ból. Ta historia poruszyła w niej coś, co powinno być pogrzebane i martwe. Tamta część życia była już za nią, a ona musiała skupić się na dniu dzisiejszym i na tej historii. Gdyby jednak udało jej się znaleźć dziecko Morganów, może byłaby to choćby niewielka rekompensata za to, co zrobiła. Wróciła do notatek. Około trzeciej Steve Morgan wyszedł z oddziału intensywnej terapii i czekał na koniec operacji żony. Wkrótce potem chirurg poinformował go, że wszystko poszło dobrze. Steve usiadł przy Deb, budzącej się z narkozy. Żona płakała, histeryzowała, nalegała, że chce wiedzieć, co z dzieckiem. Steve powiedział jej, że córeczka ma niewielkie szanse na przeżycie. Deb chciała zobaczyć noworodka i doktor pozwolił jej odwiedzić oddział. Pielęgniarki zawiozły Deb na OIOM i tam po raz pierwszy zobaczyła dziecko. Paula przejrzała notatki z rozmów z pielęgniarkami na tym oddziale. Dwie z nich miały zmianę do godziny trzeciej. Przeprowadziła wywiad tylko z jedną z nich; druga to ta, która zginęła w
wypadku. Paula przygryzła język i potrząsnęła głową. Może to był brakujący kawałek układanki? Czy tamta pielęgniarka wiedziała coś, czego nie wiedział nikt inny? O trzeciej dyżur rozpoczęły dwie inne pielęgniarki. Jedna z nich wyszła z domu późno, jechała za szybko do pracy i została zatrzymana w drodze, gdyż wypisywano jej mandat. Pielęgniarka pamiętała ten fakt, gdyż był to dzień jej urodzin, i wracała właśnie z uroczystego lunchu z rodzicami. Druga pielęgniarka była tą, która teraz chorowała i nie dało się z nią porozmawiać. Wkrótce potem, w czasie gdy Deb odwiedziła oddział, dziecko zdawało się walczyć o życie. Deb i Steve postanowili wtedy, że nadadzą córeczce imię Faith. Kiedy lekarze zbadali noworodka ponownie, uznali, że nastąpiła znacząca poprawa. Czytając notatki z rozmów z lekarzem, Paula stwierdziła, że wyrażał on zaskoczenie tym, iż stan dziecka tak szybko się polepsza. Oświadczył też jednak, że medycyna zna przypadki, które da się wytłumaczyć jedynie cudem, i że temu właśnie przypisuje tak szybką poprawę. Pauli zaczęły drętwieć stopy, więc obróciła się na brzuch. W którym momencie zamieniono dziecko? Prawdopodobnie pomiędzy pierwszą diagnozą, w której stwierdzono, że szanse niemowlęcia na przeżycie są nikłe, a momentem, gdy stan Faith poprawił się. To miało sens, ale teoretycznie istniała też możliwość, że poprawa nastąpiła samoczynnie i że zamiany dokonano później. Musiała się dowiedzieć, jakie inne wcześniaki leżały tego dnia w szpitalu. Pielęgniarka tłumaczyła jej, że zawsze jest przynajmniej kilka noworodków, w tym większość urodzonych przedwcześnie. Podkreśliła jednak, że większość z nich przebywała na intensywnej terapii już przez dłuższy czas i że rodzice rozpoznawali swoje dzieci. Paula zerknęła na zegar i zobaczyła, że jest już po północy. Miała przed sobą długi dzień. Musiała być wypoczęta, jeśli zamierzała spróbować dotrzeć do sedna tej sprawy. Tak czy inaczej, jutro wieczorem przedstawi na antenie historię, która mogła zmienić nie tylko jej życie. *** – Tak się denerwuję – poskarżyła się Deb Morgan. Siedziała obok Steve’a na sofie w ich salonie i miętosiła w palcach materiał szydełkowej poduszki. Morganowie zadecydowali, że Faith nie weźmie udziału w wywiadzie, gdyż jest za mała. Napomknęli jej tylko ogólnikowo, co się dzieje. – Dobrze ci pójdzie – pocieszyła ją Paula. – Audycja nie jest na żywo, więc nagramy tylko krótki wywiad i potem go zmontujemy. Nie martw się, jeśli coś sknocisz. Wytniemy to.
– Kiedy to nadacie? – Steve był ucieleśnieniem spokoju. – W wiadomościach o szóstej. Potem pewnie pokażą was jeszcze o jedenastej. Paula starała się mówić pewnym głosem, ale natłok myśli sprawiał, że była roztrzęsiona. Przez cały ranek usiłowała odnaleźć innych rodziców, których dziecko urodziło się tego samego dnia, co Faith, ale raz za razem trafiała w ślepą uliczkę. – Gotowi? – Kamerzysta ustawił na podglądzie obraz małżonków siedzących na sofie przy stoliku kawowym. – Bierzmy się do roboty – powiedziała Deb. Rozbłysły jaskrawe światła kamery. Paula spojrzała do notatek. Przed pokazaniem wywiadu miała wygłosić wstępne komentarze, teraz więc musiała tylko uzyskać odpowiedzi na niektóre pytania, i dodać je w paru miejscach do tamtego materiału. – Deb, Steve, jak się dowiedzieliście, że dziecko, które wychowujecie, nie jest tym, które urodziła Deb? Steve odpowiedział na pytanie. Paula podziwiała to, jak trzymał się faktów. Podkreślił, że Faith była wcześniakiem, i wspomniał datę porodu. Następne pytanie było skierowane do Deb. Widzowie będą utożsamiać się z matką, a Paula chciała, by odczuli ból tej rodziny. – Deb, jak się czułaś, gdy dowiedziałaś się, że wychowujecie dziecko kogoś innego? Deb powoli pokręciła głową. – Ja po prostu… nie mogłam w to uwierzyć. Na początku w to nie uwierzyłam. – Spojrzała na Steve’a. – Myśleliśmy, że to pomyłka, jak powiedział mój mąż. Lecz kiedy dotarło do nas, że to prawda… nic nie zdoła człowieka przygotować na taką chwilę. Nagle dowiadujesz się, że dziecko, które uważałeś za krew ze swojej krwi, nie jest w ogóle twoje. Chociaż bez względu na to, czy łączą nas więzy krwi, czy nie, nie moglibyśmy kochać jej bardziej. Deb dobrze się trzymała, choć Paula dostrzegła bruzdy napięcia wokół jej oczu i ust. – Co zrobiliście – kontynuowała Paula – gdy już poznaliście prawdę? Steve złożył ręce na kolanach. – Z początku nie chcieliśmy robić nic. Faith to największy skarb naszego życia. Baliśmy się, że jeśli to nagłośnimy, jej prawdziwi rodzice będą chcieli ją zabrać.
– To jest w tym wszystkim najgorsze – dodała Deb. – Mało nas obchodzi, że Faith nie jest naszym rodzonym dzieckiem. Ona znaczy dla nas tak wiele. Dla nas jest naszą córką i z trudem znosiliśmy myśl o jej utracie. Paula zadała jeszcze kilka pytań, by ukazać, ile wysiłku włożyli Morganowie, by pozyskać informacje ze szpitala. Steve doskonale radził sobie z udzielaniem odpowiedzi. – To była dla was trudna decyzja – podsumowała. – Dlaczego w ogóle nagłośniliście tę sprawę? Czemu nie zachowaliście swojego sekretu w tajemnicy? Wszyscy widzowie będą chcieli poznać odpowiedź na to pytanie. Zapadła przejmująca cisza. – Gdzieś tam żyją rodzice tacy jak my – podjął Steve. – Może wychowują nasze dziecko, a może myślą, że stracili swoje zaraz po porodzie. W każdym wypadku zasługują na to, by poznać prawdę. Wierzymy, że „prawda was wyzwoli”. – Nie martwi was, że ta „prawda” może doprowadzić do walki o prawo do opieki nad dzieckiem? Że Faith stanie się kolejną Kimberly Mays-Weeks[2]? – Zdajemy sobie sprawę, że może do tego dojść – Deb pochyliła się – ale jesteśmy gotowi zrobić, co konieczne, by ochronić naszą córeczkę. I wiemy, że Bóg pomoże nam przez to przejść. – Jeśli nasze dziecko gdzieś tam żyje, musimy je znaleźć. Jesteśmy mu to winni. – Steve otoczył żonę ramieniem. Podbródek Deb był pomarszczony niczym zmięta kartka. – A jeśli nasza córeczka… zmarła, musimy odpowiednio, z szacunkiem ją pożegnać. To też jesteśmy jej winni. Steve po raz pierwszy spojrzał prosto w kamerę. Ściągnął brwi, aż pojawiły się między nimi dwie pionowe zmarszczki. – Gdyby ktoś przebywał w Chicago General Hospital w tym samym czasie, co my, albo posiadał jakieś pomocne informacje, prosimy o telefon do naszej stacji. Deb również obróciła się ku kamerze. Paula zauważyła, że kamerzysta zrobił na nią najazd. – Musimy się dowiedzieć, co się stało z naszym dzieckiem. – Oczy Deb napełniły się łzami. – A gdzieś tam żyją rodzice, którzy być może zastanawiają się, co się stało z ich córką. Paula pozwoliła, by te słowa wybrzmiały w chwili ciszy. Deb gwałtownie zamrugała, po czym spuściła wzrok.
Gdy kamerzysta zgasił jasne światło, pokój nagle pociemniał. Paula dała Morganom chwilę na przyjście do siebie. Steve wziął Deb w ramiona i tulił ją, jakby była jego ostatnią deską ratunku. Gdy się rozdzielili, Paula uścisnęła dłoń Deb. – Oboje wypadliście świetnie. Doskonale. – Myślisz, że to coś da? – spytała Deb. Paula żałowała, że nie może im obiecać, że znajdą rozwiązanie tej zagadki. – Jeśli ktoś coś wie i zobaczy ten wywiad, to może to być szansa, której potrzebujemy. *f** Po wyjściu od Morganów Paula pojechała do redakcji, by napisać scenariusz reportażu. Materiał o zamianie dziecka nie pojawia się codziennie. Wciąż nie mogła uwierzyć, że ta sprawa wpadła w jej ręce. Matka powiedziałaby, że to dar od Boga, ale Bóg nie miał żadnego powodu, by pomagać Pauli w karierze. Przecież nic Mu ostatnio z siebie nie dawała. Kiedy zaczynała pisać, Miles odwiedził ją w jej boksie. – Zdobyłaś wszystko, co potrzebne? Oczy mu jaśniały. Paula wiedziała, że cieszy go myśl o nadaniu wspaniałego materiału. – Morganowie wypadli świetnie. Teraz zbieram to wszystko w całość. – Wiem, że świetnie się spiszesz przy scenariuszu. – Odwrócił się, by odejść, ale zatrzymał się jeszcze. – Wiesz, nie bądź zaskoczona, jeśli materiał, gdy przekażemy go agencji Associated Press, zyska rozgłos ogólnokrajowy. Paula właśnie na to liczyła. – Pozostaje nam mieć nadzieję i się modlić – powiedziała, a chwilę później zastanowiła się, czemu wspomniała o modlitwie. Jednak Miles zdawał się tym nie przejmować. Puścił do niej oko i wyszedł z boksu. [2] Kimberly Mays-Weeks – urodzona w 1978 roku Amerykanka, zamieniona w szpitalu po porodzie.
Rozdział 9
Paula włączyła mały telewizor i założyła nogę na nogę, przytupując niecierpliwie, w miarę jak mijały ostatnie minuty przed początkiem wiadomości o jedenastej. Reportaż pojawił się już tego wieczora na antenie po godzinie szóstej, ale wtedy stała przed kamerą. Teraz w końcu spojrzy na to okiem widza i przekona się, czy Miles prawidłowo ocenił materiał. W całej redakcji wiadomości aż huczało w związku z historią o zamianie. Morganowie już wcześniej zadzwonili do Pauli, by wyrazić swoje zadowolenie z jej pracy. Nie mogła usiedzieć z niepokoju, więc wstała i zaczęła przemierzać pokój w swoim mieszkaniu. Fiołek afrykański, prezent z telewizji, stał wciąż w salonie na parapecie. Powinna go podlać. Podobno trzeba go nawozić specjalną pożywką dla roślin, ale w sklepie jej nie mieli, więc zastąpiła ją pełnowartościowym płynnym nawozem. Zmieszała go teraz z wodą, co chwila zerkając na zegar, i umieściła doniczkę z nakrapianym kwiatkiem na podstawku z płynem, by roślina chłonęła odżywkę od korzeni. Zostawiła fiołek, by nasiąkał w spokoju, osuszyła dłonie i wróciła do salonu, gdzie w telewizji właśnie rozbrzmiewał sygnał wiadomości. Paula zwiększyła głośność. Prezenter przedstawił się i przeszedł od razu do głównego tematu, który ona opracowała. Patrzyła na siebie stojącą przed szyldem Chicago General Hospital i wstępnie przybliżającą widzom temat. Potem nastąpiła zmiana planu i pojawił się salon Morganów. Steve przedstawiał kolejno zdarzenia, następnie na ekranie znów pojawiła się Paula, wyjaśniając, co może się stać wraz z ujawnieniem tej sprawy. Później kamera pokazała z bliska Deb. – Wiemy, że rozwiązanie tej zagadki może nam złamać serca. Jednak mąż i ja… oboje musimy poznać prawdę. Kiedy wyjaśniliśmy Faith, że to nie my jesteśmy jej prawdziwymi rodzicami, odparła: „Ale wciąż jesteście moją mamusią i tatusiem, prawda?”. Ona zawsze będzie naszą córką. Żaden test tego nie zmieni. – Kamerzysta zrobił najazd na twarz Deb, która mrugała powiekami, usiłując powstrzymać łzy. I znów Paula. – Choć Morganowie obawiają się utraty dziecka, to jednak najbardziej boją się, że nigdy się nie dowiedzą, co się stało z córką, którą Deb urodziła trzy lata temu. W finałowej scenie Steve i Deb zwracali się z prośbą do widzów, by podzielili się wszelkimi informacjami w tej sprawie.
Ujęcie się zmieniło, pokazując Paulę. – Prawdziwa tożsamość tego dziecka pozostaje tajemnicą, chociaż Morganowie zrobili wszystko, co w ich mocy, by znaleźć rozwiązanie tej zagadki. Teraz czekają. Z Chicago General Hospital mówiła Paula Landin-Cohen. Ponownie pojawił się prezenter i Paula wyłączyła telewizor. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, a stopą wciąż wybijała rytm mijających chwil. To było dobre. Mój najlepszy reportaż, pomyślała. Spędziła dużo czasu nad tym krótkim scenariuszem i była zadowolona z ostatecznej wersji swego dzieła. Wstała i przeszła po drewnianej podłodze do aneksu jadalnego po czym obróciła się i wróciła do salonu. Chodziła tam i z powrotem po swoich śladach. Co teraz? Czy ktoś odpowie na ich apel? Czy uda jej się rozwiązać tę zagadkę i zostać tą, która wyjaśni tajemnicę Morganów? Miała nadzieję, że tak. Takie zakończenie nie tylko pomogłoby tej parze, ale z pewnością nie zaszkodziłoby jej karierze. Fotel prezentera zdawał się przybliżać z każdą minutą. Darrick przez cały dzień trzymał się od niej z dala, ewidentnie niezadowolony, że nowej reporterce tak dobrze idzie. Nie wspominając już o tym, że była kobietą. Miała najmniejsze szanse na stanowisko prezentera ze wszystkich i oboje o tym wiedzieli. Teraz jednak nadarzyła się okazja, by o nie powalczyć. *** Linn wbiła na kasę kawę Americano i wydała klientowi resztę. – Dziękuję. Mężczyzna w średnim wieku pozdrowił Adama i oparł się łokciem o bar, podczas gdy barman zaczął przygotowywać potrójne espresso. – Jak leci, Ken? – zagadnął gościa Adam. Linn przyjęła kolejne zamówienie. Rano bywała tak zajęta, że ledwie znajdowała czas na wyjście do toalety. – Och, w porządku. Przede mną długi dzień, tyle spotkań, że nie wyrobię się do późna. – A więc w interesie ruch – zauważył Adam. – Nie skarżę się. Tyle że moja najmłodsza złapała grypę. Oby to nie przeszło na resztę rodziny, bo święta za pasem. A skoro już o dzieciach mowa, to widziałeś może wczoraj tę historię w wiadomościach? O niemowlakach zamienionych w szpitalu w Chicago? – Mówili o tym rano w kawiarni, ale dziennika nie oglądałem.
Linn też nie widziała tego newsa. Rzadko oglądała wiadomości, a jeśli już, to jedynie po to, by sprawdzić, jaka będzie pogoda. Miała dosyć własnych problemów i nie chciała słuchać o cudzych. Charlotte dziś się wyprowadzała. Kiedy Linn dotrze do domu, w mieszkanku nie będzie prawie żadnych mebli. Na jej ogłoszenie odpowiedział tylko jeden chłopak, a przecież nie mogła mieszkać z facetem. Poza tym nie spodobał jej się nawet przez telefon. To jej przypomniało, że po wyprowadzce Charlotty nie będzie już mieć telefonu. Wspaniale. Linn wręczyła dziewczynie resztę i podała Adamowi kwit z zamówieniem na mokkę. Jego uśmiech rozgrzewał jej wnętrze niczym palnik bunsenowski. Podczas szkolenia mieli tyle pracy, że nie zostawało im czasu na opowiedzenie czegoś o sobie. Czasami jednak najlepiej poznaje się mężczyznę, obserwując, jak traktuje innych. Adam był miły dla wszystkich, nawet dla przesadnie wymagających klientów, którzy za każdym razem mieli jakieś uwagi. Linn miała ochotę wypalić im prostu z mostu, że jeśli dzień w dzień są niezadowoleni z tego, co im podano, to niech pójdą gdzie indziej. Adam jednak radził sobie z nimi z łatwością. Tylko raz pokazał po sobie irytację. Drugiego dnia jej pracy… *** Linn usiłowała wbić na kasę zamówienie dla klienta, który miał w kawiarni otwarty rachunek. Robiła to po raz pierwszy, a za jej plecami Adam przygotowywał smoothie dla kogoś, komu najwidoczniej nie przeszkadzało zimno na dworze. Kolejka była długa na kilometr, a ten mężczyzna wciąż spoglądał na zegarek, jakby od kilku minut miał już być gdzieś indziej. Być może powinien tego ranka zrezygnować z kawy. Linn nie mogła rozgryźć, jak znaleźć jego rachunek, poza tym nie wiedziała, jak zaparzyć dla niego espresso, gdyż Adam dotąd nauczył ją tylko obsługiwać kasę. – Zaraz, nie może pani po prostu zrobić mi kawy, a policzyć ją później? Spieszę się. – Starszy mężczyzna zmarszczył brwi i skrzywił się. – Przykro mi, proszę pana. Jeszcze nie nauczono mnie, jak przygotowywać kawę. – Przycisnęła kolejny guzik z nadzieją, że to uruchomi rachunek. Mężczyzna znów zerknął na zegarek. – Gdzie są inni pracownicy? Niech pani posłucha, powiem pani, co robić. Tysiąc razy patrzyłem, jak to przygotowują.
Linn poczuła, że niepokój przeszywa ją niczym prąd. Obejrzała się za siebie, zastanawiając się, co zatrzymało Adama na tak długo. I właśnie wtedy zadzwonił telefon. Kurczę. – Przykro mi. Przepraszam – podniosła słuchawkę, a naburmuszony mężczyzna skrzyżował ramiona. Poinformowała rozmówcę, o której zamykają kawiarnię, i rozłączyła się, wciąż mając przed sobą poirytowanego klienta… a Adama wciąż nie było widać. – Czy mam tam wejść i sam sobie zrobić kawy? – Zaklął. Linn poczuła, że twarz jej płonie, gdyż wszyscy stojący w kolejce ucichli i zaczęli na nią patrzeć. – Pozwoli pan, że zawołam kogoś do pomocy? Zanim facet zdążył odpowiedzieć, u jej boku pojawił się Adam. Zacisnął mocno zęby, nozdrza mu spurpurowiały. Och, świetnie, miała kłopoty. Powinna do tej pory połapać się z kasą. A jeśli Adam uzna, że jest niekompetentna jak tamta dziewczyna, która pracowała tu wcześniej? Jednak zamiast zwrócić się do niej, Adam oparł ręce na krawędzi baru. – Jakiś problem, proszę pana? – Głos miał cichy i napięty. – Słuchaj pan, spieszę się, a ta dziewczyna chyba na niczym się nie zna. Jest gorsza niż ta, co tu była przedtem. Linn miała ochotę przykucnąć za barem i schować się tam na dobre dwadzieścia minut. Przynajmniej na tyle długo, by wyszli wszyscy ci ludzie. – Jest w pracy od dziewięciu godzin – mówił Adam. Jego wieczny uśmiech gdzieś zniknął. Barman ściskał krawędź baru tak mocno, że przez skórę na powierzchni dłoni uwidoczniły się kości. – Jeszcze nie przeszła szkolenia, jak przygotowywać napoje. A jeśli jest pan już spóźniony, to może nie powinien pan wstępować na kawę. Oczy mężczyzny zwęziły się. Rzucił Adamowi spojrzenie, pod którym Linn zamieniłaby się w mokrą plamę. – Pański szef się o tym dowie. Kiedy odwrócił się i wypadł przez drzwi, Linn westchnęła. Następny klient przesunął się do przodu, a Adam ścisnął ją za ramię, po czym pchnął smoothie przez bar do czekającego na napój nastolatka.
Później przeprosił ją za tamtego mężczyznę. Zapewnił Linn, że świetnie sobie radzi i że Joe okaże wyrozumiałość, nawet jeśli ten klient zgłosił skargę. Gdy później Linn próbowała zasnąć, scena z baru wciąż na nowo rozgrywała się w jej wyobraźni. Jednak to nie niecierpliwy mężczyzna zajmował jej myśli, lecz Adam i to, jak ją obronił. To, jak ją chronił i sprawiał, że czuła się otoczona opieką i troską. Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie obudził w niej takich uczuć. Nawet teraz Linn na nowo przeżywała tę scenę, choć wiedziała, że nie powinna. Musiała skupić się na znalezieniu współlokatorki. Wkrótce zaczną się zajęcia, do których musiała się naprawdę przyłożyć. Nie miała zamiaru zawalić studiów, swojej szansy na przyszłość. Jackson Hole należało do przeszłości, nie było dokąd wracać. Zamknęła szufladę kasy i przekazała Adamowi ostatnie zamówienie. Kiedy przygotowywał espresso, jego ruchy były pewne i precyzyjne, ręce mocne i zwinne. Znowu to robię. Muszę przestać. W tym momencie życia najbardziej potrzebowała przyjaciół, a Adam mógłby być wspaniałym przyjacielem. Oczywiście, jeżeli w ogóle by tego chciał. Linn chwyciła ze zlewu ścierkę i przetarła bar w miejscu, gdzie któreś z nich w pośpiechu rozlało parę kropel kawy. Wyglądało na to, że chwilowo mają spokój. Szkoda, że akurat teraz nie potrzebowała pójść do toalety. Adam powiedział, że w ostatnim tygodniu było tłoczniej niż zwykle, gdyż zbliżały się święta. Jak widać, u innych nie nadwerężyły budżetu. Co do Linn, jej portfel był teraz tak chudy, że nawet przedszkolak oszacowałby jego wartość. Adam pchnął latte przez bar. – Skinny latte[3] waniliowe – zawołał. Ostatnia klientka wzięła kawę, obdarzając Adama zalotnym uśmiechem, mimo że była dla niego przynajmniej o dziesięć lat za stara. – Dziękuję, skarbie. Linn miała ochotę trzepnąć ją mokrą ścierką. Ostatecznie tylko przymknęła oczy i pokręciła głową. Musiała się z tego otrząsnąć. Czyżby zaczynała się w nim głupio durzyć? Nic z tego. Szukała tylko przyjaciela, i tyle. – Gotowa poznać piękną sztukę parzenia espresso? – spytał Adam. Linn rzuciła szmatę do zlewu.
– Jasne. – Podeszła do ekspresu, a barman pokazał jej, jak wyjąć portafiltr, to jest pojemnik na zmieloną kawę. Napełnił go i pokazał Linn, jak docisnąć kawę ubijakiem i włożyć portafiltr z powrotem do ekspresu. Już z tysiąc razy wcześniej widziała, jak to robi, lecz tym razem stała wystarczająco blisko, by przyjrzeć się temu dokładnie. Adam przygotowywał kawę powoli, więc mogła podpatrzyć każdy szczegół. Już za chwilę mocny czarny napój był gotów i Adam napełnił nim filiżankę do połowy. – Jeśli klient chce kawę smakową – wskazał na stojący przy ścianie rząd butelek Torani – to wlej to, kiedy będziesz czekać na espresso. Jeśli mamy dużo roboty i wciąż siedzisz przy kasie, to możesz już zawczasu nalać syrop smakowy do kubków. – Powinnam już od początku robić to za ciebie. – Wszystko po kolei. Wiesz, nie można się tego nauczyć w jeden dzień. Jego cierpliwość była prawdziwym darem. Kiedy szkoliła się w kawiarni Bubba’s, miała do pomocy zaprawioną w boju kelnerkę, która wciąż na nią burczała, jakby oczekiwała, że Linn będzie wiedzieć wszystko od razu. Tata też zawsze postępował podobnie, więc Linn była do tego przyzwyczajona. Adam pokazał jej, jak odmierzyć syrop, po czym wlał go do espresso, które przygotował parę chwil wcześniej. – Jak dotąd wszystko jasne? – Myślę, że tak. Teraz spienione mleko? – Tak – zademonstrował powoli, jak spienić mleko, i wyjaśnił, jak odczytać termometr. Kiedy mleko było gotowe, wlał je do kawy i zamieszał. Nakrył kubek wieczkiem i podniósł go. – Voilà! Idealne latte. – Szkoda, że nie ma tu tej pani, której nasza kawa nigdy nie wydaje się dość dobra. – To dla Joego. A ja mam pewną teorię na temat takich ludzi, tych, którzy wciąż się skarżą na drobiazgi. Oparł się o bar. Linn nigdy do tej pory nie widziała, by to robił. Zwykle wynajdywał sobie jakieś zajęcia, nawet gdy nie było ruchu. – Myślę, że inne rzeczy w życiu wymykają im się spod kontroli, i czują frustrację, że nie potrafią niczego zmienić. Dlatego czepiają się drobiazgów. Może dzięki temu wydaje im się, że mają coś do powiedzenia w życiu.
– Dobrze to wyczułeś. Mam nadzieję, że nauczę się… Przerwał jej dzwonek telefonu. Adam sięgnął po słuchawkę, zanim Linn zdążyła się ruszyć. – Java Joe… Och, cześć. – Odwrócił się plecami do Linn. Chwyciła kawę i zaniosła ją Joemu, który wyraził ogromne zadowolenie, widząc, że niesie mu porcję kofeiny. Gdy wróciła do baru, wciąż było pusto. Adam kończył właśnie rozmowę. – OK, a więc do zobaczenia, kochanie. Gdy odłożył słuchawkę, Linn poczuła ciężar na sercu. Nie umknęło jej, w jaki sposób wypowiedział słowo „kochanie”. Niektórzy ludzie zwracają się w ten sposób do każdego, ale ona nie słyszała, by Adam obsypywał klientów pieszczotliwymi słówkami. – Przepraszam – zwrócił się do niej. – Narzeczona nie pamiętała, o której się dziś umówiliśmy. Linn przywołała na usta wymuszony, nienaturalny uśmiech, ale Adam chyba tego nie zauważył, i dalej pokazywał jej, jak należy czyścić spieniacz do mleka. Prawie do niej nie docierało, co mówił, gdyż była zajęta tylko jedną myślą. Jeśli naprawdę chciała traktować Adama jak przyjaciela, to dlaczego czuła w brzuchu ciężar, jakby miała tam worek kamieni? [3] Skinny latte – kawa dietetyczna.
Rozdział 10
W sali było jasno – tak jasno, że Paula z trudem otworzyła oczy. – Zgaście światło – poprosiła, ale nikt jej nie słuchał. Uniosła głowę znad stołu i przyjrzała się sterylnej salce. Wokół krzątali się gorączkowo ludzie w kitlach, ale nikt nie patrzył w jej stronę. Czyżby nie wiedzieli, że jest pacjentką? Położyła znów głowę na metalowym stole i zamknęła oczy, by nie raziło jej światło. Chciała, żeby się pospieszyli. Musiała wracać do pracy. Czyżby o tym nie wiedzieli? Nie miała całego dnia dla siebie. Kiedy znów otworzyła oczy, stał przy niej jakiś mężczyzna, trzymając w dłoni nożyce… spiczasto zakończone nożyczki fryzjerskie. Na tle fluorescencyjnego światła widać było tylko jego sylwetkę, ale ona rozpoznała w nim dawnego szefa z telewizji WKEV. Co tu robił Donald? Po jej prawej stronie, na stoliku, leżała sterta papierów. Była to praca, którą przyniosła do domu, żeby ją dokończyć. Musiała się potem za to zabrać. Donald, stojący przy jej boku, mówił coś, ale głos należał do kogoś innego. Głęboki, kojący, niemal hipnotyzujący głos. – Paulo, to nie potrwa długo. Przetniemy wszystkie tętnice – uniósł lśniące nożyczki – potem wyjmiemy serce, i na tym koniec. Wszystko będzie dobrze. Tak, wszystko będzie dobrze. Ciągle robili takie rzeczy. Kiedy już się z tym uporają, będzie mogła wrócić do pracy. I wtedy usłyszała parsknięcie Donalda. Gwałtownie uniosła głowę, ale to nie Donald stał przy niej. To był David. Potrząsnął głową. Znów usłyszała parsknięcie, ale to nie był David. Rozejrzała się po sali. Co to było? Parskanie rozbrzmiewało coraz głośniej i głośniej… *** Paula gwałtownie uniosła powieki i szeroko otwartymi oczami wpatrzyła się w mrok. Przez duże okno wlewało się światło księżyca.
Nie leżała na łóżku z metalową ramą, lecz na miękkim materacu. Obok niej, pod kołdrą, rysowało się ciało Davida. Jego kichanie roznosiło się echem po mieszkaniu. Była w domu, w Jackson Hole, a nie w jakimś szpitalu. Przekręciła się na drugi bok, wtulając twarz w poduszkę. Co za dziwaczny sen. Wyjmowali jej serce, a ona była taka spokojna i potulna. Przeszedł ją dreszcz. Owinęła się ciaśniej kołdrą, ale nie potrafiła pozbyć się chłodu, który przenikał do kości. Chociaż sen był niejasny, wiedziała, o czym mówił. Nie potrafiła nawet wypowiedzieć przed sobą tego słowa. A właśnie, że potrafi. To była aborcja. No proszę, nazwała to. Dokonała aborcji, ale teraz to wszystko było już za nią. Musiała po prostu odłożyć tę sprawę na powrót tam, gdzie jej miejsce. Czyli w przeszłość, bo do niej właśnie należała. Teraz nie mogła już nic z tym zrobić, jedynie zapomnieć. Z trudem łapała powietrze, zaczęła szczękać zębami. Pamiętała, jak naprawdę wyglądał tamten dzień. Nie było żadnego lekarza z nożyczkami
ani
sterty papierów.
To
wszystko
było
zwariowanym
wymysłem
jej
podświadomości. Jednak praca rzeczywiście miała wpływ na tę decyzję. Paula dążyła do awansu i wiedziała, że dziecko przerwałoby jej karierę. Szef krzywym okiem patrzył na pracujące matki. Zawsze skarżył się, że wciąż biorą wolne z powodu choroby dzieci czy śnieżycy. David pracował wówczas jak szalony, chcąc zyskać klientów. To była najgorsza pora na zajście w ciążę. Uzgodnili, że poczekają z dzieckiem, dopóki się choć trochę nie ustabilizują. Kiedy dowiedziała się o ciąży, była zdruzgotana. Pilnowała się przecież. Jak to się mogło stać? Jednak David ją zaskoczył. Przekazała mu tę nowinę, myśląc, że będzie równie zniechęcony jak ona, lecz jego twarz rozjaśnił uśmiech. Porwał ją w objęcia. Powiedzieć, że była w szoku, to za mało. Wobec takiej reakcji nie miała odwagi mu wyznać, o czym myśli. Tydzień po tym, jak dowiedział się o ciąży, przyniósł do domu miniaturowy plastikowy kij do hokeja. Z wypiekami na twarzy wyjaśniał, że kupił to dla ich dziecka. Zrozumiała wtedy, że musi donosić ciążę. David chciał tego dziecka. Uzgodnili jednak, że na razie zachowają tę nowinę dla siebie, a rozgłoszą ją później, po awansie. Paula wiedziała, że nigdy nie dostałaby fotela prezentera w lokalnej telewizji, gdyby jej szef wiedział, że jest w ciąży. Nosiła więc żakiety, które maskowały lekko wypukły brzuch.
Kiedy dostała tę pracę, przez wiele dni nie mogła wyjść z oszołomienia. Potem jednak do drzwi zapukała twarda rzeczywistość. Donald wpadnie we wściekłość, gdy się dowie, że Paula jest w ciąży. I nigdy nie da jej dobrych referencji, wiadomo przecież, co sądzi o pracujących matkach. Paula przyłapała się na tym, że myśli o swoim stanie z niechęcią. To nie jej wina, że zaszła w ciążę. Nie była nieodpowiedzialna ani nieostrożna. Czemu miała ryzykować swoją karierę, podczas gdy David przeżywałby radości ojcostwa, nie narażając na szwank własnego rozwoju zawodowego? Kiedy szef poprosił ją, by pojechała do Chicago na konferencję, zaczął się w niej kształtować pewien plan. Wpierw była wstrząśnięta tym, że wymyśliła coś tak okropnego. Jednak w trakcie tygodni przygotowań do podróży ta idea rozrastała się w niej jak ekspansywne pnącze, oplątując wszystkie jej myśli. David nigdy się nie zgodzi na aborcję, o tym wiedziała. Gdyby jednak poroniła, to co mógłby zrobić? A gdyby zdarzyło się to w Chicago, nikt z Jackson Hole nie poznałby prawdy. Paula dostała gęsiej skórki na wspomnienie snu, który odbijał się echem w jej głowie, niczym okrzyki niosące się przez Death Valley. W tamten dzień nie wyjęli jej serca – jedynie trochę tkanki. Zsunęła z siebie kołdrę i usiadła, czując za oczami ból, który zwykle poprzedzał wybuch płaczu. Musiała przestać o tym myśleć. To w niczym nie pomoże. Jednak ból stawał się coraz dotkliwszy, a świat rozmazał jej się od łez. Zsunęła się z łóżka ostrożnie, żeby nie obudzić Davida. Szybko zbiegła po schodach i zakryła usta dłonią, by stłumić jęk wyrywający się z jej piersi. Zdołała go powstrzymać, póki nie znalazła się w łazience, gdzie zamknęła za sobą drzwi, osunęła się na marmurową posadzkę i wreszcie pozwoliła mu rozbrzmieć. *** Później tego samego dnia Paula obserwowała, jak mama przycina włosy Natalie. Wszystko było już przygotowane na jutrzejszy ślub, lecz dziś wieczorem rodzina miała wcześniej świętować Boże Narodzenie, gdyż nazajutrz po ślubie Paula leciała z powrotem do Chicago. Grace, leżąca na rzuconej na podłogę kołdrze, zaczęła się ruszać i cicho pisnęła. Paula podniosła ją i ukołysała. Zapatrzyła się w zezujące niebieskie oczy małej i poczuła ucisk w sercu. Och, jak bardzo ona i David pragnęli dziecka. Próbowali je począć przez ponad rok, zanim
wyniki badań Davida zaczęły ich oddalać od siebie. Marzenie o dziecku trzeba było odłożyć na później, gdyż ich małżeństwo najwyraźniej stanęło w płomieniach. Mama podała Natalie lusterko. Zmatowiałe i niezawodne, zwykle, odkąd Paula sięgała pamięcią, wisiało na ścianie w łazience. – No i jak? Natalie okręcała głowę, przyglądając się swoim ciemnym z natury włosom. – Doskonale. Jesteś pewna, że nie trzeba zafarbować odrostów? – Kochanie, nawet jeśli gdzieś tam ostał się siwy włosek, to ja go nie widzę. – Nat, wyglądasz fantastycznie – pochwaliła Paula. – Podoba mi się, że masz wycieniowane wokół twarzy. Natalie oddała lusterko mamie. – Dzięki, mamo. Zawsze świetnie ci to wychodzi. Denerwuję się na samą myśl, że miałabym pójść do kogoś obcego. Mama była licencjonowaną fryzjerką, ale nigdy nie pracowała w salonie fryzjerskim. Kiedy dziewczynki dorastały, w domu regularnie pojawiały się klientki pragnące obciąć lub ufarbować włosy. Zapewniało to rodzinie niewielki dodatkowy dochód. – Słuchaj, Nat – odezwała się Paula – pamiętasz, jak pani Paxton przychodziła do nas zrobić sobie fryzurę? – Masz na myśli tę panią od koka? Mama zawsze upinała czarne jak gagat włosy tej klientki tak wysoko, że orzeł mógłby uwić sobie w nich gniazdo. – Zawsze przyprowadzała syna… jak on miał na imię? Natalie złożyła ręce na sercu i westchnęła: – Lenny. – Ach, tak, ten nieosiągalny Lenny – potwierdziła Paula. – Durzyłyście się w tym chłopcu, dziewczyny? – Mama zamiotła szczotką ścięte włosy. – Był sporo od was starszy. – Wciąż uważam, że to ja mu się najbardziej podobałam – zażartowała Paula. – Ha! Nie zamienił z tobą ani słowa. – Podobnie jak z tobą. – Zawsze mrugał do mnie, kiedy nie patrzyłaś.
– Wcale nie. – Dziewczynki, dziewczynki. – Mama żartobliwie omiotła im stopy szczotką. – Jesteście już na to za stare. – Masz rację, mamo. – Paula wstała, wciąż kołysząc w ramionach Grace, i cmoknęła matkę w policzek. Odwróciła się w stronę salonu, a mijając Natalie, szepnęła: – To mnie lubił najbardziej. – Słyszałam! – zawołała za nią mama. *** Po południu wszyscy zebrali się w małym domku, wokół kominka. Dostawiono krzesła, by pomieścić całą rodzinę. Zapach sosny i płonącego drewna przywołał wspomnienia świąt sprzed lat. Paula zerknęła na zegarek. Dziś przez cały dzień prawie nie widziała się z Davidem. Reszta rodziny była tutaj i czekała, aż tata odczyta fragment Ewangelii o narodzeniu Chrystusa. – Gdzie David? – spytała Hanna, jej druga siostra. Miała na sobie różowy ciążowy sweter, który otulał jej okrągły brzuszek. – Spotyka się dziś z klientami – wzruszyła ramionami Paula. – Pewnie zabrało mu to więcej czasu, niż myślał. – W weekend przed świętami? – spytał Micah. – Kto o tej porze roku kupuje nieruchomości? – Widocznie jakiś bogaty klient spoza stanu. – Paula spojrzała na tatę. Eleganckie buty z zaokrąglonymi czubkami nie pasowały mu do spodni Dockers. W ogóle nie umiał dobierać sobie obuwia. – Tato, możesz już zaczynać. Otworzył usta, by jej odpowiedzieć, lecz w tym momencie ktoś kilka razy zapukał i otwarły się drzwi. Stanął w nich lekko zmieszany David. – Wesołych Świąt. Przepraszam za spóźnienie. Mama wzięła od niego płaszcz i przez chwilę się z nim cackała. W końcu wszyscy usadowili się na swoich miejscach w kręgu. Tata odczytał Ewangelię, niezrażony tym, że dwóch chłopców Nat nie mogło spokojnie usiedzieć, a Grace, utulona w ramionach babci, kilka razy zapłakała. Przy kolacji zapanowało ogólne ożywienie. Paula i Natalie pomagały mamie, babunia przynosiła jedzenie na stół, zaś Micah i Kyle strzegli prezentów przed niecierpliwymi rączkami Alexa i Taylora. Paula zastanawiała się, czy w całym tym hałasie i rozgwarze ktoś zauważył, że
David przez cały wieczór nie wypowiedział do niej ani słowa. Te rozważania znalazły odpowiedź, gdyż spostrzegła, że mama przygląda jej się bacznie znad placka z orzeszkami pekanowymi i różnobarwnych świec, które zrobiła Hanna. Paula odwróciła wzrok, zanim mama zdążyła coś powiedzieć. Gdy przepełnione żołądki błagały już o zmiłowanie, wrócili do salonu i zaczęli otwierać prezenty. Rozpakowywali je jeden po drugim, ciesząc się spędzanymi wspólnie chwilami. Gdy David otworzył prezent od Pauli i wyjął skórzaną kurtkę, oczy rozbłysły mu na krótko. Kurtka była dokładnie taka jak ta, którą nosił, gdy umawiali się na randki. Niedługo po ich ślubie ktoś ukradł ją z wieszaka w restauracji, kiedy jedli kolację. Paula zobaczyła taką samą w sklepie Banana Republic w centrum Chicago i wiedziała, że mężowi bardzo przypadnie do gustu. Obserwowała z uwagą, jak David przesuwa palcami po najwyższej jakości skórze. Poczuła w sercu lęk. Tak bardzo chciała, by mężowi spodobał się jej dar, żeby ją znów lubił. Żeby patrzył na nią tak, jak dawniej. W końcu odwrócił się ku niej z ustami wygiętymi w lekkim uśmiechu. – Dziękuję, jest świetna. – Chwycił ozdobny papier, zwinął go w kulę i wetknął do torby na śmieci leżącej na środku podłogi. Nie wiedziała, czy ma być wdzięczna za ustępstwo w postaci uśmiechu, czy rozczarowana, że nie powiedział nic więcej. Na pewno zrozumiał, że ta replika jego starej kurtki to jakby ręka wyciągnięta do zgody. Nie mogła pozbierać myśli w tym chaosie, jaki zapanował przy otwieraniu prezentów. Spojrzała w bok, na Nat rozpakowującą małe pudełko. Obok niej Kyle trzymał na ręku małą Grace. – Od kogo to? – spytała Paula. – Dla Grace od Linn. – Sądząc z ilości czasu, jaki zabrało Nat rozpakowanie prezentu, rodzona matka dziecka przepadała za wstążkami. W końcu Nat zdjęła pokrywę pudełka i cmoknęła. – Och, spójrzcie, czyż to nie śliczne? – Uniosła maleńką bransoletkę z różowych i białych koralików, z wypisanymi na niektórych oczkach literami układającymi się w imię Grace. – Bardzo mała – zauważyła Paula.
– Zobacz, rozciąga się. – Natalie delikatnie rozszerzyła bransoletkę. – Jaka miła pamiątka. – Podniosła ją ku Grace, która wpatrywała się w koraliki. – Spójrz, skarbie. Zobacz, co przysłała ci twoja rodzona mama. – Kiedy to przyszło? – spytał Kyle. – Dzisiaj. W samą porę. – Nat popatrzyła na Paulę. – Ach, coś mi się przypomniało. Muszę z tobą później porozmawiać, dobrze? – Jasne. – Zanim Paula zdążyła się nad tym zastanowić, ktoś wręczył jej prezent. Wyczytała na przywieszce, że to od Davida. Dar był mniej więcej wielkości książki. Rozdarła papier i poznała po pudełku, co jest w środku: palmtop. To nie było w żadnym razie tanie, a jednak nie mogła zaprzeczyć, że serce jej ciąży bardziej niż głaz wrzucony do jeziora Jenny. – Dzięki, Davidzie – zmusiła się do uśmiechu, mówiąc sobie w duchu, że przynajmniej o niej pomyślał. Jednak w głębi duszy wolałaby prezent, na którego pudełku nie widniałby napis: „bez baterii nie działa”. Czy to naganne, że chciałaby dostać od męża coś bardziej osobistego? – Pomyślałem, że przyda ci się do robienia notatek na spotkaniach. – Dobry pomysł. – Uśmiechnęła się znowu, zadowolona, że mąż zajął się kimś, kto właśnie wręczył mu kolejny prezent. Palmtop był dobrym pomysłem na prezent dla osoby, która lubiła planować, tak jak David. Ona jednak wolała kierować się intuicją. Czyż nie zdążył jej jeszcze na tyle poznać? A może zawziął się, by zrobić z niej swojego klona? Mimo sprzeciwu mamy Paula i Nat zostały, by pomóc jej w sprzątaniu. Mężczyźni tymczasem oglądali futbol w drugim pokoju. Hanna i Micah zostali stanowczo odprawieni do domu, gdyż Hanna sprawiała wrażenie, jakby miała zasnąć na stojąco. Grace usnęła w ramionach dziadka, zaś Alex i Taylor bawili się nowym Game Boyem na podłodze w salonie. Paula umyła szklankę i podała ją Natalie do wytarcia. – Mama mówiła, że zdecydowaliście się z Kyle’em na jakiś dom. – Dziwi mnie, że David ci tego nie powiedział. Paula podniosła kubek po kawie. – A więc po ślubie zostaniecie na starych śmieciach? – Zgrabnie zmieniłaś temat – uśmiechnęła się Natalie. – Tylko przez trzy tygodnie, dopóki nie dostaniemy kluczy do nowego domu. Pogawędziły o tym, po czym zajęły się tematem ślubu.
– Denerwujesz się? – spytała Paula. – Ani trochę. Nie mogę się doczekać, wiesz? Chcę już być jego żoną. – Jak na ciebie, nie chodziliście ze sobą zbyt długo. Natalie odstawiła szklankę do szafki i zamknęła drzwiczki. – Wiem, ale czasem po prostu się wie, że jest dobrze. A skoro tak, to po co czekać? Paula, widząc rozmarzenie siostry, poczuła ukłucie zazdrości. Tak samo było z nią i Davidem. Ich ślub był pod każdym względem idealny. – Szkoda, że nie możecie wyjechać na miesiąc miodowy. – Tak – westchnęła Natalie – ale wiesz, po prostu nie mogę zostawić dzieci. – Przygryzła wargę, jakby uświadomiła sobie, że Paula nie może tego wiedzieć. Przecież nie miała dzieci. W Pauli wezbrał smutek, ale stanowczo go stłumiła. – Zostaną na parę dni u mamy? – Tylko na jedną noc. – Nat nachyliła się bliżej do siostry. – Nie mów nic Kyle’owi, ale to, że się dobrze wyśpię, cieszy mnie tak samo, jak wspólna noc. – Czyżbym dosłyszał moje imię? – Kyle stanął w drzwiach, podszedł do Nat i otoczył ją ramionami. Oparła się o jego pierś. – Mówiłam Pauli, jak się cieszę na naszą pierwszą wspólną noc. – Nat mrugnęła do siostry. – Och. – Kyle odstąpił o krok. – To mi wygląda na siostrzane pogaduszki. – Cmoknął Natalie w policzek. – Jakby co, to oglądam mecz z twoim tatą. – Tchórz – zachichotała Natalie. – Dozo. – Kyle umknął do salonu. Nat uśmiechnęła się i pokręciła głową, po czym wróciła do wcześniejszego tematu. – Słodka ta bransoletka od Linn, prawda? – Założę się, że zrobiła ją sama. – Paula znów poczuła ukłucie zazdrości. Ona i David tak gorąco pragnęli dziecka, że zdawało się niesprawiedliwe, iż córeczka Linn wpadła prosto w objęcia Nat. Paula westchnęła cicho i skarciła się w myśli. Powinna cieszyć się razem z siostrą, a nie zazdrościć jej. To nie była wina Nat, że Linn zaproponowała, iż odda jej dziecko. W gruncie rzeczy to, co zrobiła siostra, wymagało wielkiej odwagi. Niewiele kierowniczek kliniki płodności zgodziłoby się adoptować dziecko pacjentki. Prawdę mówiąc, Paula była z siostry dumna. A jednak…
– Ja też wzięłam to pod uwagę. I zastanawiałam się, czy byłaby taka możliwość. – Nat położyła wytarty widelec na blacie i spojrzała z oczekiwaniem na siostrę. Paula zdała sobie sprawę, że siostra mówiła coś o Linn, ale ona nie dosłyszała z tego ani słowa. – Nie uważałaś, prawda? – stwierdziła Nat. – Przepraszam – zmieszała się Paula. – Mogłabyś powtórzyć? Tym razem będę słuchać uważniej. – Mówiłam o liście od Linn. Jej współlokatorka zamieszkała w akademiku i Linn nie stać teraz na czynsz. Paula znów poczuła zażenowanie. Wiedziała, że Linn też mieszka w Chicago, i nie była pewna, czy podoba jej się, w jakim kierunku zmierza rozmowa. – Szuka współlokatorki. Jeśli jej nie znajdzie i będzie w rozpaczliwej sytuacji, to czy mogłabyś… Ze sposobu, w jaki Nat zmarszczyła nos, Paula domyśliła się, że z wielką niechęcią prosi siostrę o przysługę. Czuła się podobnie. Podniosła kolejny widelec i zaczęła go szorować. Spostrzegła przy okazji, że na czubku paznokcia odprysnął jej czerwony lakier. I tyle by było z manikiuru. – Wiem, że proszę o wiele, ale to tylko na jakiś czas, póki coś się u niej nie zmieni. Pracuje na niepełny etat w kawiarni, więc będzie mogła dorzucić się do czynszu. Pauli bardzo się nie podobało, że Nat ją w to wciąga. Lubiła swój kącik, a mieszkanie nie było zbyt duże. Pracowała w domu i lubiła mieć wtedy spokój. Nie chciała być zmuszona do zabawiania kogoś, gdy tylko przekroczy próg mieszkania. Przez głowę przebiegały jej dziesiątki innych zastrzeżeń. – Wiem, że to dla ciebie niedogodność, i niechętnie cię o to proszę. Mogę cię jednak zapewnić, że kiedy Linn mieszkała z nami, była bardzo pomocna. Gdy wracałam do domu, często zastawałam kolację na stole, poza tym sprzątała po sobie. – Tym się najmniej martwię. – Cóż, może będzie też sprzątać po tobie, i przypomnisz sobie, jak wygląda podłoga. – Nat skrzywiła usta. – Nie jest tak źle. – Założę się, że tak, skoro brak tam Davida. – Ten żart jej się nie udał.
Prawdę powiedziawszy, mieszkanie wyglądało jak pobojowisko. Paula nie miała czasu na sprzątanie, a skoro nie było Davida, to nikt się nie skarżył. – Na razie o niczym Linn nie wspomnę, ale czy mogłabyś przynajmniej to przemyśleć? Minie jeszcze parę tygodni, zanim znajdzie się w rozpaczliwej sytuacji. Rozpaczliwy. To słowo Paula rozumiała. – Przemyślę to.
Rozdział 11
David usiadł przy jednym z okrągłych stolików w niewielkiej sali ich domu parafialnego i postawił przed sobą colę. Po drugiej stronie pomieszczenia stała Paula, rozmawiając z jedną z dalszych krewniaczek, pięknie się prezentującą w jedwabnej sukni w odcieniu ciemnej zieleni. Ślub, wypadający w Wigilię Bożego Narodzenia, odbywał się bez pompy. Zaproszono niewielu gości, tylko rodzinę i najbliższych przyjaciół. Świadkowymi Natalie były Paula i Hanna, a świadkiem Kyle’a – jego najlepszy przyjaciel. Kiedy Kyle wypowiedział słowa przysięgi, Paula odwróciła się i spojrzała na męża. Ich oczy spotkały się na krótką, przejmującą chwilę. Czy ona też wspominała ich ślub? Miłość, jaką do siebie czuli, i namiętność, która w nich płonęła? Odkąd otrzymał od niej skórzaną kurtkę, nie potrafił przestać myśleć o ich dawnych randkach. Paula, śmiejąc się, odrzuciła głowę do tyłu. Zwrócił uwagę na jej wytworną długą szyję. Miała łaskotki w pewnym miejscu między szyją i ramieniem. Ilekroć ją tam całował, śmiała się i kuliła ramiona. Kiedy ostatni raz to zrobił? Z głośników płynęły przyciszone bożonarodzeniowe melodie. Natalie i Kyle zawirowali na wolnej przestrzeni. Byli tak skupieni jedno na drugim, że, pomyślał David, mogłaby wybuchnąć bomba, a to i tak by ich od siebie nie odciągnęło. Cieszył się, że Natalie odnalazła znów szczęście po ciężkich chwilach, jakie musiała przejść z powodu romansu byłego męża, i po tym, jak próbował przeszkodzić im w prowadzeniu pensjonatu. Mama Pauli usiłowała zaciągnąć męża na parkiet, ale on opierał jej się z wszystkich sił. Siedząca przy najbliższym stoliku babcia Nat i Pauli wykrzykiwała słowa zachęty. Alzheimer zebrał swoje żniwo, ale miło było widzieć, że w dzień ślubu Natalie udaje jej się myśleć jasno. – Dobrze wyglądają, prawda? – Micah opadł na krzesło obok Davida, wodząc wzrokiem za Natalie i Kyle’em wirującymi po sali. – Czemu ty i Hanna nie tańczycie? Micah rozluźnił krawat. – Z moimi dwiema lewymi nogami i jej… ehm… błogosławionym stanem, sądzę, że bezpieczniej nam będzie na linii bocznej. – Zdjął marynarkę i powiesił ją na oparciu pobliskiego krzesła. – Współczuję ludziom, którzy noszą coś takiego na co dzień. – Nie jest tak źle. – Wybacz. Zapomniałem, że ty paradujesz w garniakach.
David wzruszył ramionami. Co kto lubi. On by nie zniósł, gdyby miał spędzać dni na wspinaczce po górach, a noce na dnie kanionu, jak to robił Micah. – Gdzie Hanna? – David rzucił okiem na salkę, w której rozmawiało trzydzieści osób, zbitych w małe grupki. – Zatańczymy? Do stolika podeszła Paula. Górowała nad nim na swoich wysokich obcasach. Omiótł spojrzeniem jej postać z góry do dołu i z powrotem, zanim zdał sobie sprawę, co robi. Była wysoka i szczupła, ale też miała na tyle krągłe kształty, by krew popłynęła w nim szybciej. Po całym iskrzącym między nimi napięciu, nie chciał rozpalać w sobie tej namiętności. Ale nie mógł odtrącić żony w obecności Micaha. Wstał i podszedł z nią ku innym parom, które kołysały się w takt jazzowej przeróbki Cichej nocy. Obrócił się i objął Paulę w pasie, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Spojrzał w kierunku jej rodziców i poczuł, że serce mu przyspiesza. Poruszali się, jakby stanowili jedno. Zawsze tak było. David pomyślał, że to dziwne. Przecież tańczył przez lata z wieloma kobietami i nigdy nie czuł się tak jak z Paulą. Przez wiele wieczorów po ich ślubie włączał CD z jazzem, zamieniając domowy salon w salę dancingową. Nawet teraz, choć dzieliło ich wiele, poruszali się razem tak płynnie. Gdy Paula zaczęła przegarniać włosy na jego karku, poczuł, że ściska go w gardle. Poszukał spojrzenia żony i zatopił wzrok w jej oczach. Miały wyraz, jakiego dotąd u niej nie widział. Była w nich taka głębia emocji, że aż zaparło mu dech w piersi. Czy to był smutek czy żal? Rozpacz czy tęsknota? Nie potrafił dokładnie określić tych emocji. Może zmieszały się wszystkie razem? Czymkolwiek to było, wciągało go jak w czarną dziurę, wsysało go całego. A on nade wszystko pragnął się temu poddać. Zanim włączył rozsądek i odegnał to uczucie, przyciągnął żonę bliżej, przesunął dłonią po jej plecach i wsunął ją w jej włosy. Jej oczy zadawały mu pytanie, dostrzegał w nich bezbronność. Rzadkość u Pauli. Resztki zahamowań wyparowały z niego. Pochylił się ku żonie, poszukał ustami jej ust, miękkich i jędrnych, i nogi się pod nim ugięły, gdy odpowiedziała pocałunkiem. Wciąż go pragnęła. To już było coś, prawda? Rozpalona przez nią iskra wybuchła rozszalałym płomieniem, który rozżarzały w nim pocałunki, jakimi nie obdarzała go od lat. Przypomniało mu to czasy ich randek. Jednak teraz
kryło się w tym coś więcej niż tylko pociąg fizyczny. To było rozpaczliwe pragnienie cofnięcia czasu. Żal z powodu słów wypowiedzianych w gniewie. Tęsknota za tym, by mur runął. Pocałował ją jeszcze żarliwiej. Pomimo że światło było przyćmione, starał się nie zwracać niczyjej uwagi w tej sali, w sali pełnej rodziny i przyjaciół. Dłoń Pauli powędrowała na jego pierś i żona oderwała się od niego. Przez chwilę obawiał się, że przegapił odpowiednią chwilę i że Paula żałuje, iż pozwoliła sobie na wyrwę w swojej starannie zbudowanej fasadzie. Kiedy jednak otworzył oczy, zobaczył, że nie odsunęła się od niego. Oczy miała zalane łzami i chłonęła go w siebie jak kobieta, która od wielu dni nie widziała wody. – Kocham cię, Davidzie. – Wyszeptała te słowa tak cicho, że zagłuszyła je muzyka. Odczytał je jednak z ruchu jej warg. Serce się w nim ścisnęło, że aż poczuł ból. Ponad wszystko pragnął odzyskać tę kobietę. Pragnął tego bardziej niż kariery. Bardziej niż powietrza. Rozum starał się nakazać mu rozsądek, mieć wzgląd na problem, który ich dzielił. Jednak David kazał mu się zamknąć. Nie chciał o tym wszystkim myśleć. Chciał tylko, by kobieta, którą trzymał w ramionach, tam pozostała. By ten wyraz jej twarzy trwał wiecznie. Przygarnął ją blisko, póki jej głowa nie spoczęła mu na ramieniu. Potem wyszeptał do niej słowa, które potrzebowała usłyszeć. *** Linn zapięła płaszcz i nasunęła rękawiczki, a Adam zamknął kawiarnię na klucz. Była Wigilia Bożego Narodzenia i Joe pozwolił im skończyć pracę wcześniej, aby mogli spędzić ten czas z rodzinami. Pod warunkiem, że się ma rodzinę, pomyślała Linn. Zarzuciła torebkę na ramię i tak jak Adam odwróciła się w stronę ulicy. W twarz uderzył ją podmuch mroźnego wiatru. Wyobraziła sobie, że nos już jej pewnie poczerwieniał. – Dokąd się wybierasz? – spytał Adam. – Masz jakieś plany, prawda? – Oczywiście. Muszę tylko złapać autobus. – Nie dodała, że wybiera się prosto do domu i że w planach ma SpaghettiOs[4] i książkę. – Podrzucić cię? – Postawił kołnierz skórzanej kurtki. – Nie, szybko tam dojadę.
Zdawał się mierzyć wzrokiem ciemność, która już ich spowiła, jak to się dzieje w krótkie zimowe dni. – Odprowadzę cię. Zaczęła protestować, ale wiedziała, że na próżno. Pewnie nie zostawi jej, póki nie wsiądzie do autobusu. Był prawdziwym dżentelmenem, zagadką, która nie pasowała do jej obrazu świata. Ruszyli. – Nie spóźnisz się gdzieś? – spytała. – To kolacja z rodziną Elizabeth. – Wzruszył ramionami. Na wzmiankę o jego narzeczonej Linn poczuła pustkę w żołądku. Co było czystą głupotą, bo przecież ona i Adam byli tylko przyjaciółmi. A wszystko, co słyszała o Elizabeth, kazało jej sądzić, że ona i Adam są parą wyswataną w niebie. Dosłownie. Adam pracował ciężko, by opłacić studia i osiągnąć swój cel, czyli zostać pastorem. Zdobył już licencjat i teraz był na drugim roku seminarium. Elizabeth również studiowała w seminarium, by zostać jakąś tam misjonarką. – Wiesz, jak to będzie – ciągnął dalej. – Szynka i indyk, rywalizujące rodzeństwo, uprzejme uszczypliwości, a potem to zamieszanie: co-dostałem-pod-choinkę. – Jasne. – Żałowała, że nie ma czegoś mądrzejszego do powiedzenia, ale już dużo czasu minęło, odkąd uczestniczyła w takich świętach, jakie właśnie opisał. Boże Narodzenie wyglądało w rodzinie Linn mniej więcej podobnie, zanim mama umarła na raka, a Jillian, jej siostra, zginęła w wypadku samochodowym. Jednak nawet w dawnych czasach nigdy nie mieli pieniędzy na wystawniejszą wieczerzę, a ojciec zawsze pił za dużo. W ostatnich latach tata w ogóle nie obchodził świąt. Chyba żeby za świętowanie uznać sterczenie na barowym stołku w Sidewinders. Co pomyślałby Adam, gdyby znał lepiej jej życie? Zapewne by jej żałował. Nie potrzebowała ani nie chciała jego litości. Westchnęła, wypuszczając z ust obłok mroźnej pary, i odczuła niemal ulgę, gdy dotarli do przystanku. Wszedł za nią do wiaty z pleksiglasu i usiadł obok niej na zimnej ławce. Chociaż siedział parę cali od niej, wyczuwała promieniujące z niego ciepło. – Nie musisz ze mną czekać. Autobus będzie za jakąś minutę. Wsunął dłonie do kieszeni płaszcza. – Nic nie szkodzi. – Spojrzał na nią, po czym niemal z zakłopotaniem odwrócił wzrok.
Zastanawiała się, co mu zaprząta myśli. Zwykle był pewny siebie, lecz dziś wieczorem zachowywał się nieco dziwnie. – Słuchaj, ja.. ehm… mam coś dla ciebie. – Wyjął z kieszeni jakieś zawiniątko. – Mam nadzieję, że nie uznasz, że to dziwaczne czy coś takiego, ale zobaczyłem to i po prostu pomyślałem o tobie. Mogłaby przysiąc, że rumieniec, który wypłynął mu na twarz spod cienkiego szalika w chwili, gdy podawał jej prezent, nie miał nic wspólnego z zimnem. Linn z uśmiechem wzięła do ręki małą, niezgrabną paczuszkę. Adam zapakował ten prezent o dziwnym kształcie w ozdobny papier i zagiął brzegi. – Przepraszam, że byle jak zapakowany. Może nie uwierzysz, ale lepiej nie umiem. Zachichotała, wymieniając z nim spojrzenia. Uwielbiała, gdy te brązowe oczy łagodniały niby roztopiony karmel. Spuściła wzrok na prezent. – Ja nic dla ciebie nie mam. Szturchnął ją lekko w ramię. – Niczego nie wymagam. No już, otwórz. Rozplątywała palcami wstążkę i odwijała papier, i wreszcie wyjęła ozdobę na choinkę. Była to figurka małej dziewczynki z ciemnymi włosami, takimi jak jej. Dziewczynka trzymała stos podręczników, prawie tak duży, jak ona sama. Na książce wieńczącej stertę widniał napis „Biologia”. Linn przypomniała sobie, że Adam przyłapał ją kiedyś na czytaniu podręcznika do biologii. Siedziała wtedy na tym przystanku. Była zakłopotana, bo studia się jeszcze nie rozpoczęły, ale ona chciała przyspieszyć z materiałem, czytając pierwsze rozdziały wszystkich podręczników. Zamiast stroić sobie żarty z jej nadgorliwości, przekrzywił głowę i obdarzył ją uśmiechem, od którego zrobiło jej się ciepło w środku. Linn Caldwell, jesteś niesamowita. – Dzięki, Adamie. – Pogłaskała figurkę palcami. – To naprawdę miłe z twojej strony. Jej słowa stłumił warkot nadjeżdżającego autobusu. Wstała, a Adam razem z nią. – Wesołych Świąt – powiedział. Wzięła torebkę, prezent wetknęła do kieszeni płaszcza. – Wzajemnie.
Drzwi autobusu otwarły się, Linn wsiadła. Stojąc na pierwszym schodku, odwróciła się. Wiatr targał Adamowi włosy, a ją naszła ochota, by otulić jego odsłoniętą szyję szalikiem. – Jeszcze raz dziękuję. Za prezent. – To nic wielkiego – wzruszył ramionami. Drzwi zamknęły się. Linn przeszła do wolnego miejsca i padła na nie. Być może Adam uważał swój gest za nic wielkiego, ale to był jedyny prezent, jaki dostała, i dla niej był wszystkim. [4] SpaghettiOs – rodzaj spaghetti w puszce.
Rozdział 12
Paula włączyła lewy kierunkowskaz i wjechała w swoją uliczkę. Boże Narodzenie spędziła w samolocie i na rozpakowywaniu się, i chętnie wracała dziś do pracy, by sprawdzić, jaki oddźwięk przyniosła wiadomość o zamianie dzieci. Poprzedniego wieczora wydobyła swoje notatki z wywiadów i opracowała strategię działania na nadchodzący tydzień, planując, z jakimi osobami chce jeszcze przeprowadzić rozmowy. Myślami jednak wciąż wracała do ślubu Natalie i Kyle’a. Tamtego wieczoru David znów był tym mężczyzną, którego poślubiła. Kiedy ją pocałował, poczuła, jakby ktoś jej przychylił nieba. Czy wiedział, jak bardzo go pragnęła przez całą ślubną ceremonię? A po uroczystości mieli swoją własną noc poślubną. Nie spali potem aż do wpół do trzeciej w nocy, nadrabiając zaległości i opowiadając sobie, co wydarzyło się w ich życiu. Zrelacjonowała mu sprawę Morganów, których historię pokazała w zeszłym tygodniu na antenie. Te wspólne chwile były tak intymne i pełne serdeczności, że nie miała ochoty opuszczać Davida i wracać do Chicago. Kiedy we wtorek przyszła do pracy, od razu umówiła się na wywiady z trzema kluczowymi dla sprawy pielęgniarkami i lekarzem, który opiekował się Faith na OIOM-ie. Skończywszy ostatnią rozmowę przez telefon, zajęła się stosem poczty leżącym na rogu biurka. Jeden z listów był od kobiety, która oglądała jej materiał w wiadomościach i chciała się podzielić opowieścią o swojej przyjaciółce, która też została zamieniona na porodówce trzydzieści cztery lata temu. Potem autorka listu przez półtorej strony rozwodziła się nad swoim życiem. Inny widz przesyłał Pauli wyrazy uznania za dokonaną pracę. Ostatnia koperta nie miała zwrotnego adresu. Paula rozdarła ją i wyjęła pojedynczą karteczkę z kołonotatnika. Niezdarne czarne litery głosiły, co następuje: Na górze róże na dole fiołki Ja chcem cię spotkać ślicznom jak aniołki Śmiech walczył w niej o pierwszeństwo z zażenowaniem. Wierszyk był dziecinnie prosty, ale zarazem przyprawił ją o gęsią skórkę.
– List od wielbiciela? – spytał Darrick, mijając jej biurko. – Coś w tym rodzaju. – Przestudiowała dokładnie słowa na papierze. – Prawdę mówiąc, jest dość dziwaczny. – Wręczyła mu kartkę, śmiejąc się pod nosem. – Chyba wysłało go dziecko. Przeczytał liścik i w zamyśleniu zmarszczył brwi. – Tak sądzisz? Pismo trochę za drobne jak na dziecko. – Ale jest błąd w słowach „chcę” i „śliczną”. Uniósł ramiona. – Wielu dorosłych robi błędy. – Oddał jej kartkę. – Pewnie jakiś usychający z miłości fan. Tak to bywa, gdy znajdziesz się w centrum zainteresowania. Poczekaj, aż spłyną propozycje małżeństwa. – Nie mogę się doczekać. Cindy oraz jakiś nieznany Pauli mężczyzna zatrzymali się przy jej biurku. – Cześć wam – powitała ich Cindy. – To jest Stan. Będzie u nas pracował jako informatyk. Stan, tych dwoje to nasi reporterzy, Paula i Darrick. Stan uśmiechnął się i uścisnął ich dłonie. – Miło was poznać. Na biurku Pauli rozdzwonił się telefon i koledzy oddalili się. Paula podniosła słuchawkę i usłyszała powitanie Deb Morgan. – Paulo, nie uwierzysz, ale zgadnij, kto zadzwonił dziś rano. – Głos Deb był pełen wigoru jak po potrójnym espresso. – Nie mam pojęcia, kto taki? – Good Morning America! Chcą z nami zrobić wywiad. Paula wyprostowała się na swoim krześle. Good Morning America. – Kiedy? – Emocje buzowały w niej, jakby przeszył ją prąd. Jej reportaż zyskiwał rozgłos ogólnokrajowy. – Wylatują do nas jutro, a wywiad odbędzie się pojutrze rano. Prawie nie mogę w to uwierzyć. Tak się denerwuję. A jeśli to błąd? Co będzie, jeśli nas zaszczują? A jeśli zaczną dzwonić jakieś świry? Albo zaplączę się podczas rozmowy i powiem coś… – Deb, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Robisz, co należy. To może wam pomóc rozwikłać problem. Rozwiązanie tej zagadki równie dobrze może przyjść spoza Chicago. Jeżeli gdzieś jest osoba, która coś wie, ten wywiad pomoże nam ją znaleźć.
– Och, wiem, że masz rację. Ja tylko się tak denerwuję. Dzwonili też z „Tribune” i też umówili się z nami na rozmowę. – To dobrze. Relacje we wszystkich mediach to dokładnie to, czego wam trzeba, jeśli chcecie się dowiedzieć, co się stało z waszym prawdziwym dzieckiem. W moich notatkach nie znajduję dalszych tropów, ale mam zamiar znów przepytać pielęgniarki. – Dzięki, Paulo, naprawdę doceniamy, co dla nas robisz. Jesteśmy wdzięczni, że nie traktujesz nas tylko jako kolejny materiał na reportaż. Po rozmowie z Deb Paula udała się do biura Milesa i przekazała mu dobrą nowinę. Oczy mu rozbłysły i Paula zrozumiała, że fotel prezentera i wymarzona kariera są z każdą chwilą coraz bliżej. *** Przez następne dwa dni Paula w wolnym czasie rozmawiała z pielęgniarkami i lekarzem o sprawie Morganów. Wciąż nie udało jej się przeprowadzić wywiadu z jedną z pielęgniarek, Louise Garner. Syn kobiety upierał się, że matka jest zbyt chora na rozmowę. Rankiem, w dzień nadawania dłuższej wersji programu Good Morning America, Paula przemierzała mieszkanie, jakby była na haju, co chwila zerkając na telewizor i marząc, żeby się pospieszyli i przeszli do historii Morganów. Padła zapowiedź, że ten wywiad zostanie nadany później. Na razie krótko pokazano Morganów siedzących w studiu. Potem ujęcie się zmieniło i wystąpił pracownik naukowy, który twierdził, że z jego badań wynika, jakoby cukier poprawiał pamięć. Przechodząc koło telefonu, odczuła chęć, by zadzwonić do Davida. To była wielka chwila i nie chciała przeżywać jej samotnie. Wciąż pisali do siebie maile i stąd wiedziała, że mąż będzie też oglądał ten program, ale ona chciała to robić razem z nim. Odebrał po pierwszym sygnale. – Cześć, skarbie. – Tak się denerwuję. Chciałabym, żeby już to puścili. Obgryzłam prawie cały lakier z paznokci. – Przestań krążyć i usiądź. – Skąd wiesz, że krążę? – Na usta wypłynął jej uśmiech. – Skądś wiedziałem, jak tylko zadzwoniłaś.
W milczeniu delektowała się tymi słowami. Nikt nie znał jej tak jak David. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jej go brakuje, aż do ślubu siostry. Wróciły do niej wspomnienia ich miłosnej nocy i zapragnęła, by mąż był przy niej. – Davidzie, brakuje mi ciebie. Chciałabym, żebyś był tu ze mną. – Czy naprawdę to powiedziała? Kiedy ostatnio pozwoliła sobie na okazanie takiej bezbronności? Poczuła ukłucie lęku. A jeśli on nie podzielał jej uczuć? – Mi też ciebie brakuje. Te słowa ją urzekły. – Będę w domu jutro wieczorem – oznajmiła. – Czyli wkrótce. – Przed nami noworoczny długi weekend. – To prawda. W telewizji zaczęły się reklamy, więc Paula ściszyła dźwięk. Zdążyli omówić plany sylwestrowe, zanim na ekranie pojawiła się Diane Sawyer. Paula podkręciła głośność. – …Teraz opowiemy o zagadce, która dręczy pewną rodzinę. – To już to – powiedział David. – Trzy lata temu Deb Morgan znalazła się w Chicago General Hospital i urodziła tam córeczkę, wcześniaka. Dziecku, któremu rodzice nadali imię Faith, wróżono krótkie życie, ale ono cudem ocalało. Jednak kilka tygodni temu Morganowie na podstawie zrobionych im badań odkryli, że maleństwo, które przywieźli do domu ze szpitala, nie jest tym dzieckiem, które urodziła Deb Morgan. Morganowie przybyli do naszego studia, by porozmawiać o tajemniczej zamianie niemowląt. Na ekranie ukazali się Deb i Steve. Wyglądało na to, że są stosunkowo spokojni. – Dzień dobry – powitała ich Diane. Morganowie odpowiedzieli na powitanie. – To, co odkryliście, musiało być dla was bolesne. Możecie nam powiedzieć, jak się dowiedzieliście, że Faith nie jest waszym biologicznym dzieckiem? Steve udzielił zwięzłej, acz wyczerpującej odpowiedzi. Powtórzył mniej więcej to samo, co mówił w wywiadzie z Paulą. – Przyjąwszy, że Faith nie jest waszym prawdziwym dzieckiem – kontynuowała Diane – to czy nie martwi was, jakie będą skutki nagłośnienia tej sprawy? Co będzie, jeśli ogląda nas gdzieś
jakaś kobieta, która rodziła w chicagowskim szpitalu wtedy, co Deb? A jeśli Faith jest prawdziwym dzieckiem tej kobiety? Deb ścisnęła Steve’a za rękę. – Zdajemy sobie sprawę, że otwieramy puszkę Pandory. Jeśli jednak Faith jest czyimś biologicznym dzieckiem, to tamci rodzice powinni się o tym dowiedzieć, tak jak my powinniśmy poznać, co się stało z naszym maleństwem. – Czy pracownicy szpitala pomogli wam w poszukiwaniach? – zmieniła temat Diane. – W znalezieniu matek, które rodziły w szpitalu w tym samym czasie, co Deb? – Szpital ponoć kontaktował się z wszystkimi rodzicami, którzy wówczas przebywali w szpitalu. – Steve pochylił się lekko. – Jednak pracownicy nie byli wobec nas zbyt otwarci ani nie udzielili nam żadnej pomocnej informacji. Pewnej reporterce z Chicago udało się zdobyć dla nas jakieś informacje. Ta dziennikarka wciąż pomaga nam odkryć, co się naprawdę stało. – To o tobie – zauważył David. Paula nie spodziewała się, że Morganowie wspomną o jej zaangażowaniu w tę sprawę. Przypuszczała jednak, że to nie ma większego znaczenia, bo przecież nie wymienili jej z nazwiska. – Jak wyjaśniliście tę sprawę córce? – drążyła Diane. – Powiedzieliśmy jej po prostu, że nie jest naszą biologiczną córeczką – odpowiedziała Deb. – Zaznaczyliśmy jednak, że zawsze będziemy jej mamą i tatą, i że kochamy ją bez względu na wszystko. – Na co liczyliście, nagłaśniając tę historię? – Chcemy po prostu poznać prawdę – odparł Steve. – Jeśli gdzieś tam żyje nasze biologiczne dziecko, to zasługujemy na to, by je poznać. Wierzymy, że „prawda was wyzwoli”. – Dziękuję, że byliście tu dziś z nami. Morganowie również podziękowali dziennikarce. – Co za intrygująca historia – skomentowała Diane. – Teraz powrócimy do Charliego i jego, powiedzmy, dość nietypowego gościa. – Na ekranie pojawił się Charlie Gibson. Na krześle obok niego siedział szympans. Paula wyłączyła telewizor. – I co o tym myślisz? – spytała Davida.
– Uważam, że wypadło dobrze. Morganowie wyglądali na przeciętną amerykańską parę. Sądzę, że widzowie łatwo się z nimi utożsamią. – Też tak myślę. Teraz chyba musimy poczekać i zobaczyć, co będzie dalej. Chcę jeszcze przeprowadzić wywiad z tą pielęgniarką, Louise Garner, ale jej syn twierdzi, że jest zbyt chora na rozmowę. Dopuszczam też możliwość, że odpowiedzi znała pielęgniarka, która zginęła w wypadku. – Martwi cię, że jakiś inny dziennikarz rozwiąże tę zagadkę przed tobą? – Bardzo bym chciała być tą, która to rozwikła. Naprawdę uważam, że wtedy fotel prezentera byłby mój. Zapadła ciężka cisza. W końcu przerwał ją David, mówiąc, że już musi kończyć. Kiedy się rozłączyli, Paula zgromiła się za to, że poruszyła sprawę nowego stanowiska. Ta praca wymagałaby jej stałej obecności w Chicago. Jak by to wpłynęło na jej małżeństwo?
Rozdział 13
Paula zapadła się w fotel, wybrała numer Louise i czekała, aż ta odbierze. Inne wywiady nie wniosły nic nowego, więc desperacko pragnęła porozmawiać z ostatnią pielęgniarką z intensywnej terapii. Prawie wszyscy z redakcji wiadomości klepali ją po plecach, gratulując sukcesu, choć u Darricka wyczuła lekkie napięcie. – Halo? – Szorstki głos należał do kobiety, być może do Louise. – Pani Garner? Tu Paula Landin-Cohen z Channel 12 News. Jak się pani dziś miewa? Zapadła sekunda ciszy, nabrzmiałej niczym rosnące ciasto, i wreszcie kobieta odpowiedziała: – Ach, tak. To pani rozmawiała z tą rodziną. Oglądałam rano wiadomości. Paula czuła ulgę, że w końcu rozmawia z Louise. Miała nadzieję, że syna kobiety nie ma nigdzie w pobliżu. – Próbowałam umówić się z panią na pogawędkę, ale słyszałam, że nie czuje się pani za dobrze. – Owszem, dość kiepsko się miewam. Chyba nie powinnam z panią rozmawiać. Stanowczość w jej głosie zaniepokoiła Paulę. – Pani Garner, proszę, czy mogę pani zadać kilka pytań? Przez telefon? Usłyszała chrapliwe westchnienie. – Nie sądzę, żebym posiadała jakieś informacje, które mogłyby pani pomóc. – Pielęgniarka była szorstka. – W porządku, ale czy mogłaby mi pani chociaż powiedzieć, czy pamięta Faith Morgan, to dziecko, które urodziło się w… – Proszę ją zostawić w spokoju – odezwał się nagle męski głos. – Jest chora, droga pani! Rozmowa została przerwana. W Pauli wezbrała frustracja. Westchnęła ciężko. Gdyby tylko mogła porozmawiać z Louise na osobności! Uważała, że pielęgniarka byłaby skłonna do współpracy. Nie wydawała się aż tak chora, by nie móc rozmawiać przez telefon. Resztę wieczoru postanowiła poświęcić poszukiwaniu innych kobiet, które urodziły dziecko w tym samym tygodniu, co Deb Morgan. Miała ich nazwiska z rubryki urodzin w gazecie, ale wyśledzenie ich po trzech latach zajmie wiele czasu. Po ukazaniu się wywiadu w telewizji odebrała dwa telefony od kobiet, które urodziły dzieci w tym samym czasie, co Deb, jednak
żadne z nich nie było wcześniakiem. Paula szukała niemowląt, które przebywały na OIOM-ie w tym samym czasie, co Faith. Szpital zatrudnił zespół prawników i rzecznika, ale uzyskanie od nich jakiejkolwiek informacji było równie trudne, co próba przebicia głową ceglanego muru. Wydobyła notatki z wszystkich wcześniejszych wywiadów, postanawiając, że przepisze je na komputerze. Może jeśli uporządkuje materiał, zobaczy, co tu nie gra. *** Linn zapukała do drzwi właściciela mieszkania, po czym wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza. Minęły już prawie dwa tygodnie od czasu, gdy zamieściła ogłoszenie o poszukiwaniu współlokatorki, i nadal nie ustawała w działaniach. Oby pan Oliani okazał się elastyczny w tej kwestii. Jednak dotychczasowe z nim doświadczenia nie zostawiały na to wiele nadziei. Drzwi się otworzyły. Drobny Włoch z gęstą czarną czupryną, której mógłby mu pozadrościć niejeden młody mężczyzna, nie przewyższał wzrostem Linn. – Witam, ehm… – Linn. Wynajmuję mieszkanie z Charlotte. To znaczy wynajmowałam. – Zgadza się. W jakiej sprawie? – Oparł się o framugę i założył ramiona na piersi, jakby broniąc wstępu do swego mieszkania. Linn wolałaby, żeby zaprosił ją do środka. Wtedy byłoby jej łatwiej sformułować prośbę, z jaką przyszła. – Tak myślałam, czy moglibyśmy minutkę porozmawiać. – Gadaj śmiało. No i tyle co do gościnności. – Wie pan, że Charlotte się wyprowadziła i że szukam współlokatorki. Zastanawiałam się, czy nie mogłabym zapłacić czynszu trochę później. No i proszę. Miała to za sobą. – Przykro mi, nie da rady. – Ale proszę, panie Oliani, jestem pewna, że wkrótce kogoś znajdę. Czy mogę pierwszego zapłacić tylko część czynszu, a nie całość? Przycisnął podbródek do piersi. – Posłuchaj, nie lubię skąpstwa. To nie leży w mojej naturze. Ale żyję z tych opłat, rozumiesz? Muszę pobrać czynsz, żeby zachować twarz. Jeśli pozwolę ci zwlekać, będę musiał pozwolić na
to wszystkim, a tego nie mogę zrobić, zgoda? Przykro mi. – Zrobił ruch, jakby chciał zamknąć drzwi, ale Linn je przytrzymała. – Tylko ten jeden raz, obiecuję. I nie powiem innym lokatorom. – Wszyscy tak mówią. – Pchnął drzwi. Linn wsunęła stopę między drzwi a framugę. – Nie mam gdzie się podziać. Nie mam rodziny ani nikogo, panie Oliani. Spojrzał na jej stopę, jego twarz przybrała gniewny wyraz. – Posłuchaj, dziecko, źle się z tym czuję. Naprawdę. Ale muszę dbać o moje sprawy, co nie? Pierwszego dnia miesiąca. Pełna opłata. – Znów zerknął na jej stopę. Linn cofnęła ją i pozwoliła, by zamknął jej drzwi przed nosem. W żaden sposób nie wystara się o pieniądze na czynsz w trzy dni. Chyba że poprosi Joego, by wcześniej wypłacił jej pensję. Ale jak ma to zrobić, skoro pracuje tam dopiero od tygodnia? Nie chciała narzucać się z czymś takim, ryzykując utratę pracy. Gdyby tylko udało jej się znaleźć jakieś tańsze lokum. Ale przecież przejrzała już dokładnie ogłoszenia o wynajmie w gazecie. Nie znalazła tańszego mieszkania niż to, które dotąd zajmowała. A za półtora tygodnia będzie musiała zacząć pracować na niepełny etat, żeby mieć czas na studia. Pewnie mogłaby ubiegać się o jakąś zapomogę od państwa, ale zawsze przyrzekała sobie, że nie będzie się uciekać do tej ostateczności. Poza tym załatwianie tego ciągnęłoby się tygodniami, a ona nie miała tyle czasu. *** Nazajutrz rano, gdy Linn przyszła do pracy, Adam powitał ją miłym uśmiechem. Rzuciła torebkę na bar i przewiązała fartuch. Na zewnątrz wciąż jeszcze świeciły latarnie, rozjaśniając mrok nieba. – Wyglądasz na wykończoną – zauważył Adam. – Dzięki. Każda dziewczyna pragnie usłyszeć coś takiego. – Jak miałoby być inaczej, skoro zarwała noc, zastanawiając się, co dalej robić? – To tylko takie spostrzeżenie. Wszystko dobrze? No wiesz, wkrótce stracę mieszkanie, jest środek zimy, a ja nie mam gdzie się podziać. Poza tym mam się ekstra.
– Pewnie. – Linn dostrzegła, że brakuje im kubków, i poszła po nie do szafki. Weszła na zaplecze i rozejrzała się, żałując, że w środku nie jest jaśniej. – Adam, wiesz, gdzie są dodatkowe kubki? – Zobaczyła jakieś stare, bez izolacji, ale brakowało tych, których używali na co dzień. Adam podszedł do niej. – Skończyły się. Joe rano przywiezie nowe, ale powiedział, żeby na razie korzystać z tych starych. Linn zdjęła z półki zapakowane kartonowe kubki. – Mamy do nich jakieś owijki? Klienci okażą niezadowolenie, jeśli kubki będą zbyt gorące, by je nieść. – Powinny jakieś być tam z tyłu. Linn zaczęła grzebać na półkach, przesuwając paczki ze słodzikiem, mieszadełka i słomki do napojów. Było tu wszystko prócz owijek. – Tutaj. – Adam stanął za jej plecami i pochylił się, niemal przygniatając ją do półek. Sięgnął ponad jej ramieniem. Poczuła słaby zapach korzennej wody kolońskiej i ciepło jego skóry. Nie śmiała odwrócić twarzy, gdyż wtedy miałaby przed oczami jego szyję. Adam odsunął na bok pudełko ze słomkami i wyciągnął paczki z owijkami, a jej się zdawało, że czas zatrzymał się w miejscu. – Są. – Przysunął paczkę na brzeg półki, jednocześnie lekko się odsuwając. Linn odwróciła się i spojrzała mu w twarz. Odgadła z niej, że aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy, jak blisko siebie stoją. Kiedy to do niego dotarło, zniknął gdzieś ten zwykły dla Adama, przyjemny, codzienny wyraz twarzy. Kąciki jego ust opadły, w oczach pojawiło się coś nowego. Linn wstrzymała oddech. Gdyby mogła powstrzymać też bicie serca, zrobiłaby to. Jednak jak na razie tłukło jej się między żebrami, jakby biło na alarm. Żałowała, że nie potrafi odczytać nic z jego oczu, zastanawiając się, czy zdradziłyby jakieś sekrety, gdyby nie było tak ciemno. Panował jednak półmrok, który zamieniał to pomieszczenie w otulający ich kokon. – Przepraszam – odezwał się miękko Adam. – Nie chciałem cię tak przycisnąć. – Odsunął się, ale nieznacznie. Ich oczy się spotkały, jak pocisk i cel. – W porządku. – Było bardziej niż w porządku. Jeśli o nią chodzi, mógłby ją tak przyciskać codziennie.
Jego uwagę odwróciło brzęczenie kluczyków przy kasie. Wyszedł z zaplecza. Linn wciągnęła powietrze, by napełnić nim łaknące tlenu ciało. Gdyby była sama, chwyciłaby kawałek tektury i powachlowała rozognioną twarz. Zamiast tego dołączyła do Adama za barem i nalała orzechowego syropu do kubka, podczas gdy jakiś metr dalej jej kolega przygotowywał espresso. W wyobraźni znów widziała siebie i jego stojących na zapleczu. Wiedziała, że jeszcze niejeden raz przywoła tę scenę. Podobnie jak wiedziała, że będzie ubierać się do pracy w najbardziej twarzowe ciuchy. I że bożonarodzeniowy podarek Adama będzie wisiał na jej nocnej lampce jeszcze długo po Nowym Roku. A także, że serce jej pęknie, jeśli Adam poślubi jakąś inną kobietę.
Rozdział 14
– Paulo, skarbie, dobrze cię widzieć. – Gerdy Feldner, jedna z przyjaciółek babci, przemierzyła hol domu parafialnego i obdarzyła Paulę mocnym, miękkim uściskiem. Paula nachyliła się, by objąć niższą od siebie kobietę, ubraną w coś, co David zwykł nazywać „babciowatą suknią”. – Witam panią, pani Feldner. Miło panią widzieć. – Skarbie, twoja mama mówiła o tej historii, którą wynalazłaś w tym wielkim mieście. Oglądałam to w porannych wiadomościach i po prostu musiałam przyjść ci pogratulować. – Odgarnęła pasmo siwych włosów za ucho i poklepała Paulę po ramieniu. Paula była zaskoczona, że mama opowiadała komuś o tym reportażu, przecież najwyraźniej nie pochwalała jej decyzji o wyjeździe z Jackson Hole. – Dziękuję. To było pasjonujące doświadczenie. – Jestem tego pewna. Wiesz, mieszkaliśmy kiedyś z mężem w Los Angeles. – Nie, nie wiedziałam. – Tak. Cóż, po jakimś czasie zmęczą cię takie przeżycia. Przynajmniej tak było z nami. Paula rozejrzała się za Davidem i zobaczyła go po drugiej stronie holu. Rozmawiał z Hanną i Micahem. – Mogę panią przeprosić, pani Feldner? Gdy podeszła do męża, zaskoczył ją, biorąc ją za rękę. Hanna otoczyła ją ramieniem. – Mówiłam właśnie Davidowi, że zapraszamy was do pensjonatu. Spędźcie z nami Nowy Rok. Przygotujemy wieczór filmowy dla tych gości, którzy nie chcą hałaśliwej zabawy. Oczywiście, my też obejrzymy w telewizji ball drop[5], kiedy w Nowym Jorku będzie koło północy. Paula przypuszczała, że ta propozycja wygra z pozostaniem w domu. – Oczywiście, to będzie… – Właściwie mamy już inne plany. – David ścisnął jej rękę. Spojrzała na męża. O niczym jej nie wspominał. Prawdę mówiąc, zadała mu pytanie, co będą robić, a on zdawał się nie mieć żadnych pomysłów. – Jeszcze nie powiedziałem o nich Pauli – dodał David. Paula nie miała pojęcia, o czym mówi mąż, ale przecież mogli porozmawiać o tym później.
– Och, tak. I dzięki za zaproszenie – zwróciła się do Hanny i Micaha. Kiedy wsiedli do samochodu, Paula zsunęła rękawiczki i położyła je na kolanach. Męża długo wczoraj nie było, więc nie spędzili razem dużo czasu, odkąd wróciła do domu. Czekał ich jednak trzydniowy weekend, więc mieli wiele wspólnych chwil przed sobą. Lecąc do domu, martwiła się, że David znów przybierze maskę obojętności… jakby ich intymne chwile sprzed tygodnia nigdy się nie zdarzyły. Na szczęście tak się nie stało. – A więc, mężu – odezwała się kokieteryjnie – jakież to nagłe plany mamy na dziś wieczór? Poprawił okulary na nosie, wyjeżdżając z parkingu przed kościołem, ale nie odwzajemnił jej spojrzenia. – Myślałem, że lubisz niespodzianki. To się zapowiadało coraz lepiej. – Masz dla mnie niespodziankę? – Wcześniej nawet nie wiedziałaś, że są jakieś plany. Teraz wiesz. – Drgnęły mu wargi. – Niespodzianka. – Davidzie – trzepnęła go w ramię. – Dowiesz się wszystkiego wieczorem. Gdzie twoja cierpliwość? – Nic z niej nie zostało. Wargi rozciągnęły mu się w uśmiechu. – Jesteś jak dziecko, które nie może się doczekać bożonarodzeniowego poranka. Skrzyżowała ramiona i mruknęła w udawanej irytacji: – Hmm? O ile wiedziała, do wyboru mieli jedynie nabożeństwo sylwestrowe w kościele albo długie oczekiwanie w jakiejś restauracji, aż zgłoszą się już wszyscy, którzy mają rezerwację. – Nie wiem nawet, jak się ubrać. – Kaprysiła, ale sądząc z jego reakcji, nie przeszkadzało mu to. – Ubierz się na cebulkę. Paula wciąż wspominała te słowa o ósmej wieczorem, gdy zdążali do stacji narciarskiej na zboczu Snow King. Czyżby David nie wiedział, że stok na noc był zamykany? Miała nadzieję, że to nie zepsuje niespodzianki. Obróciła się i spojrzała na niego.
Wysiedli z samochodu, i nagle, jak za sprawą magii, rozbłysły lampy, zalewając cały stok światłem. Wyciąg krzesełkowy ruszył z miejsca, puste krzesełka zakołysały się wskutek gwałtownego szarpnięcia. – Cóż tu się, u licha, dzieje? David tylko się uśmiechnął. – Chodź. – Otworzył bagażnik auta i zaczął wyładowywać ich sprzęt narciarski. – Będziemy jeździć na nartach? – Nie robiła tego od zeszłej zimy i nie pamiętała, kiedy ostatni raz robił to David. Krew zawrzała w niej z podniecenia na myśl o śmiganiu w dół pustym zboczem, po którym hula tylko wiatr. – Przecież nie lubisz nart – zauważyła. Wyjął ostatnie rzeczy z bagażnika i zamknął go. – Ale ty lubisz. Przypięli narty. Paula nałożyła kurtkę narciarską, którą zabrał dla niej David. Kiedy już siedzieli na wyciągu sunącym wzdłuż stoku góry, Paula spojrzała na męża. Nos już mu poczerwieniał, wiedziała też, że lada chwila zaparują mu okulary. Nie lubił wyjeżdżać na stok. Nigdy nie lubił. Wiedziała to już za pierwszym razem, gdy go tu przyprowadziła, kiedy dopiero co się poznali. Wrócili tu tylko raz, niedługo przed ślubem. Co takiego się stało przez ostatnie tygodnie, że David zmienił się na powrót w mężczyznę, którego niegdyś znała? Bała się go o to zapytać, nie chcąc psuć nastroju. Jego długie nogi zwisały z krzesełka, skrzyżowane pod kątem narty tworzyły literę „V”. Gdy zsiedli z wyciągu, poprowadził ją na prawo, z dala od stoku. Zastanawiała się, dokąd ją zabiera, ale on nic nie mówił. Zatrzymali się w końcu przy budynku Panorama House, gdzie w sezonie działał grill, a narciarze mogli coś zjeść i się ogrzać. Na trzeciej randce jedli tam lunch. W środku paliło się światło. – Davidzie, coś ty wykombinował? – Oczy jej się rozszerzyły. Zamiast odpowiedzi schylił się i odpiął narty, a ona poszła za jego przykładem. Oświetlenie wnętrza było inne od tego, które Paula zapamiętała z poprzednich wizyt w tym miejscu. Na ścianach pełgał odblask świec, a na środku sali stał stół pokryty białym lnianym obrusem z nakryciem dla dwóch osób. Kryształowe naczynia migotały w świetle. – Och, Davidzie.
Przystanęła, chłonąc wszystkie szczegóły. Migotały białe świece, osadzone w doniczkach zwisających z sufitu. Ogień trzaskał i strzelał w wielkim kominku. No i muzyka. Rozbrzmiewały ciche dźwięki zmysłowego, instrumentalnego jazzu. Ten piękny gest z jego strony sprawiał, że topniało w niej serce. Dawniej przykładał się i starannie planował randki. Raz nawet zaaranżował sannę, by uczcić ich rocznicę, ale nigdy nie przygotował czegoś tak niezwykłego, jak dziś. – Davidzie? – Wpatrzyła się w niego, a on odpowiedział jej spojrzeniem, jakiego nigdy wcześniej nie znała. Kryło się w nim coś jeszcze innego niż tydzień wcześniej, wyraz dumy z tego, co dokonał, ale też coś więcej. Pokora? Odwrócił wzrok, zanim udało jej się to nazwać. – Chodź, robi się zimno – powiedział. Gdy już zasiedli przy stole, wziął ją za rękę. – Zaczniemy od dziękczynienia? – Oczywiście. David odmówił krótką modlitwę i ścisnął jej dłoń. Unieśli srebrne pokrywy z talerzy. Rozniósł się aromat pieczonej kaczki. Pauli zaburczało w brzuchu. Kaczka była idealnie wypieczona, złota i chrupiąca, polana pomarańczowym sosem. Talerz po brzegi wypełniały strączki zielonej fasolki szparagowej i młode ziemniaki. – Pachnie bosko. – Rzuciła okiem na salę. – Jak udało ci się to wszystko przygotować? Stok, jedzenie, dekoracje… Odkroił kawałek mięsa. – Pomogłem właścicielowi stacji na Snow King przy dużej transakcji. Chciał mi wyświadczyć jakąś przysługę. No tak, musiała być jakaś transakcja, pomyślała Paula. – No tak. Kto przygotował posiłek? I dekoracje? – Jedzenie jest z firmy cateringowej, a przybranie to moje dzieło. – Twoje? David nie miał za grosz talentu artystycznego. Urządzony dom sprowadzał się w jego mniemaniu do pustych ścian i żaluzji. – No dobrze, trochę przy tym pomagałem – uściślił. – Według sugestii menedżera Panoramy. Delektowała się pierwszym kęsem pieczonej kaczki, jednocześnie przyglądając się bacznie mężowi. Kim był ten mężczyzna i co się stało z tym, wokół którego od miesięcy chodziła na
palcach? Z tym, który oskarżał ją o romans? Wieczór, kiedy wrócił do domu po odebraniu wyników badań na niepłodność, pamiętała, jakby to było wczoraj… *** – Paulo, to mało prawdopodobne, żebym mógł mieć z tobą dziecko – powiedział jej wtedy. Był zdenerwowany wynikami wskazującymi na niski poziom plemników w spermie… i ich małą ruchliwość. Paula pomyślała wpierw, że czuje się zakłopotany albo gorszy. Okazało się, że chodziło o coś więcej. Był rozgniewany. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Wyłączył telewizor i z trzaskiem rzucił pilot na stół. Urządzenie zakręciło się wokół własnej osi i z łomotem spadło na dywan. Wpatrywała się w męża. Nagle odniosła wrażenie, jakby go wcale nie znała. – Co się stało? Nie chodzi ci tylko o wyniki, prawda? Obrócił ku niej fotel, a ona odczuła na sobie cały ciężar jego gniewu. – Paulo, dziecko nie mogło być moje – wyrzucił z siebie te słowa, jakby wypluwał kęs ohydnej potrawy. Serce tłukło jej się w żebrach, tętno przyspieszyło, ale wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego… I wtedy naszła ją straszna myśl. – Teraz rozumiesz? Widzę, że tak. – Zamrugał gwałtownie. – Nie mówisz tego poważnie. Milczenie. Tak ciężkie i przytłaczające, że aż ją dławiło. – A jednak tak – powiedziała cicho. Nie mogła uwierzyć, że posądzał ją… – A co mam myśleć? Lekarka stwierdziła, że to mało prawdopodobne, bym mógł zostać ojcem. „Praktycznie niemożliwe”, tak powiedziała. – Ale zostałeś. Oboje byliśmy rodzicami. – Czyżby? To słowo zawisło między nimi jak chmura trujących gazów, i wysysało powietrze z jej płuc. Oczy ją zapiekły. – Oczywiście, że tak. Pomyśl, co mówisz, Davidzie. – Miałem na to całe popołudnie. I wiesz, o czym myślałem? O tym, jak znalazłem w twojej skrzynce pełno maili od Evana… – Chciał się tylko dowiedzieć, jak…
– Myślałem o tych tajemniczych rachunkach za hotel na naszej karcie kredytowej… – To było… – I o tym, jak się odnosisz do innych mężczyzn. Jak flirtujesz z nimi i zgrywasz nieśmiałą, i jak się zachowywaliście ty i ten… ten Dante, kiedy na was wpadłem w telewizji. – Uniósł głos. – O tym właśnie rozmyślałem, Paulo. Odepchnął nogą podnóżek, wstał i wyszedł z pokoju. Poczuła się tak, jakby miała w piersi wielki ciężar. To prawda, Dante jej się podobał. I może rzeczywiście trochę zgrywała nieśmiałą przy mężczyznach, ale taka już po prostu była. Czyżby tego nie rozumiał? Może wyczuwa, że czujesz się winna. Odsunęła od siebie tę myśl. To była całkiem inna sprawa. On oskarżał ją o zdradę. Podążyła za nim na chwiejnych nogach, rzecz do niej niepodobna. Zastała go w kuchni, gdzie przygotowywał sobie kawę. Oparła się o blat kuchenny. – Wiem, że czasem trochę flirtuję z innymi mężczyznami, ale nigdy cię nie zdradziłam. Wlał wodę do dzbanka na kawę i postawił na palniku. – Davidzie, to dziecko było twoje – stwierdziła stanowczo. Nie odpowiadał, a ona czuła, że serce wywraca jej w piersi koziołki. Powiedziała mu prawdę. Dlaczego jej nie wierzył? Drżała, ale powodem nie był lęk. – Jak mogłeś w ogóle tak pomyśleć? Wziął kubek z szafki i odwrócił się, by wyjąć z lodówki mleko do kawy. Chwyciła go za ramię. – Dlaczego to robisz? Powiedz! Cisnął dzbanuszkiem, że ten przejechał przez cały blat i się wywrócił. – Paulo, lekarka powiedziała, że to „praktycznie niemożliwe”. Rozumiesz, co to znaczy? – Gwałtownie wyszarpnął się z jej uchwytu. Opuściła bezradnie rękę. – Opłakiwałem to dziecko. Przez tygodnie je opłakiwałem. A nawet nie było moje. Dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. – Było twoje. – Jak mógł tak pomyśleć? To było takie niesprawiedliwe. Strąciła łzę, która wymknęła jej się spod rzęs. – Czyje ono było, Paulo? Czy byli też inni?
– Nie było nikogo! Czy ty w ogóle siebie słuchasz? – Zaczęła jej drżeć powieka. – Może w wynikach był błąd. Wziąłeś to pod uwagę? Pomyślałeś choćby o tym, zanim zacząłeś oskarżać mnie o cudzołóstwo? Przygwoździł ją gniewnym spojrzeniem i wyszedł z kuchni. *** – Wszystko dobrze? – Głos Davida przywrócił ją do teraźniejszości. Paula zdała sobie sprawę, że na jej twarzy zapewne odmalowały się emocje, które nie współgrały z tym romantycznym spotkaniem. – Cudownie. Kaczka jest przepyszna. Uśmiechnął się i włożył do ust mały kawałek ziemniaka. Żałowała, że nie może nic odczytać z jego oczu, ukrytych za okularami, w których migotał odblask świec. Skończyli posiłek i David odchrząknął. – Wiem, że się zastanawiasz, o co w tym wszystkim chodzi. Otóż to coś więcej niż tylko sylwestrowa niespodzianka. Chyba już się tego domyśliłaś. Paulo, prawda jest taka, że muszę ci coś powiedzieć. Odłożyła serwetkę na talerz. Nerwy miała napięte do ostateczności. Kiedy ostatnio David „musiał jej coś powiedzieć”, było to początkiem trwających długie miesiące sprzeczek i trudnych uczuć. Nagle poczuła, że wcale nie jest pewna, czy chce usłyszeć, co mąż ma jej do zakomunikowania. [5] Ball drop – tradycja sylwestrowa w Nowym Jorku, polegająca na opuszczaniu wielkiej świetlistej kuli na maszcie gmachu na Times Square, z której wysypuje się konfetti.
Rozdział 15
Paula stłumiła lęk i skupiła uwagę na mężu. Migoczący blask płomieni spowijał go ciepłą poświatą. Miał jej powiedzieć coś ważnego. Poznała to głównie po tym, jak balansował łokciami na krawędzi stołu. Wziął ją za rękę. – Przez ostatnie miesiące przechodziliśmy trudny okres. Najgorszy w naszym małżeństwie. Spojrzał na nią, a ona zastanawiała się, co kryje się w tych oczach. Ścisnął jej dłoń. – Tak długo staraliśmy się o dziecko. To było stresujące, szczególnie dla ciebie, jak myślę. Potem odebrałem wyniki badań i… no cóż, wściekłem się. Chyba też byłem w stresie. No wiesz, bezskuteczne starania o dziecko, praca i… między nami też nie było za dobrze. Paula skinęła głową. Żałowała, że nie może nacisnąć guzika szybkiego przewijania, by dowiedzieć się, do czego zmierzał David. Najbardziej przejmowała się zawsze tym, że mąż dowie się o aborcji. Za każdym razem, kiedy dochodziło między nimi do konfliktu, martwiła się, że jakoś poznał prawdę. Jednak dziś wieczorem wyglądał na pogodnego. Zupełnie jakby chciał, żeby przeszłość została za nimi. Czy to było możliwe? Popatrzył na ich ręce splecione w uścisku pośrodku stołu. – Paulo, próbuję ci powiedzieć, że winny ci jestem przeprosiny. Tego dnia, kiedy dostałem wyniki badań, nie myślałem jasno. – Zaśmiał się drwiąco. – To jasne jak słońce. Gdy ich oczy się spotkały, poczuła, że jego spojrzenie przenika ją całą, aż do pomalowanych na czerwono paznokci u stóp. – Popełniłem błąd, oskarżając cię. Mówiłem nikczemne rzeczy i wbiłem między nas klin, który… – Przestań, Davidzie. Wreszcie mówił słowa, które pragnęła usłyszeć. Miała za sobą długie miesiące, kiedy to był przekonany o jej niewierności… i w końcu została oczyszczona z zarzutów. Oczy zapiekły ją od ulgi. A może było to poczucie winy? David żałował swoich błędów, a ona ukrywała własne. Ona też wbiła między nich własny, sekretny klin, i nigdy nie będzie mogła wyznać mu prawdy. Nigdy.
David ujął ją za podbródek. – Nie chcę przestawać. To, co ci zrobiłem, jest niewybaczalne. Oskarżałem cię, choć nie było prawie żadnych dowodów. Gdzie się podziało moje zaufanie? – Mieliśmy już wtedy problemy. Nie tak trudno zrozumieć, dlaczego doszedłeś do mylnych wniosków. – Jesteś moją żoną. – Nie mogła oderwać spojrzenia od jego oczu. – Powinienem ci ufać. Te słowa ukłuły ją w serce jak cierń. Powinienem ci ufać. Czy był ktoś mniej godny zaufania niż ona? Tak, była mężowi wierna, ale usunęła jedyne poczęte przez nich dziecko – i okłamała go w tej sprawie. Odwróciła od niego wzrok i wpatrzyła się w ogień po drugiej stronie sali. Nie mogła znieść poczucia winy, malującego się na twarzy Davida, kiedy sama kryła w sobie całą górę własnego przewinienia. – Wiem, że z natury jesteś zalotna – przyznał. – To cecha twojej osobowości, i tak się składa, że ją kocham, a ja wykorzystałem ją jako dowód przeciwko tobie. – Rzeczywiście powinnam ją czasem pohamować. – Pamiętała, jak troskliwy był wobec niej David po „poronieniu”. Starał się spełniać jej zachcianki i pocieszać ją, ale ona go odpychała. Poczucie winy z powodu tego, co zrobiła, omal jej nie pochłonęło, ale zdusiła je głęboko w sobie i rzuciła się w wir pracy, by o wszystkim zapomnieć. – Nie wynajduj dla mnie usprawiedliwień, skarbie. Popełniłem błąd i oboje o tym wiemy. Przez ostatnie tygodnie chodziłem na to całe studium biblijne. Czytaliśmy historię o człowieku, który odbudował mury. To naprawdę interesujące, ile to ma wspólnego z tymi murami, które wznosimy dzisiaj. – Chodzisz na studium biblijne? Niegdyś nie opuszczali żadnego nabożeństwa, ale z biegiem czasu wiara musiała ustąpić miejsca karierze. – Wiem, trudno w to uwierzyć. Ale to jest coś innego. Dużo się tam uczę. Najwidoczniej. Jeśli to przyniosło taki skutek, dlaczego miałaby się skarżyć? Ujął obie jej dłonie. – Tak mi przykro, że fałszywie cię oskarżałem. I przykro mi, że tyle czasu mi zajęło, zanim to pojąłem. Brak mi ciebie. Brak mi nas. Chcę odzyskać to, co zagubiliśmy.
– Ja też tego chcę, Davidzie. – Czy to w ogóle było możliwe? Czy nie uświadamiał sobie, że jeszcze przed tym oskarżeniem między nimi nie układało się dobrze? Czyli od czasu, gdy… Nie. Takie myśli nic nie dadzą. Co się stało, to się nie odstanie. David chciał pójść dalej, ona również. Dopnie swego także i tym razem, tak jak dopięła swego w zawodzie. Ciężką pracą i determinacją. David wstał i wziął ją w ramiona, a ona przypieczętowała tę sprawę w swoim sercu. Nie dopuści, by coś weszło pomiędzy nią a męża. Ani teraz, ani w przyszłości. A już z pewnością nie dopuści, by rozdzieliła ich przeszłość. *** Linn przesunęła kubek po ladzie. – Cappuccino – zawołała i zabrała się do parzenia podwójnego espresso do następnej kawy. Jej koleżanka z pracy, Tara, przez cały wieczór siedziała przy kasie. Zbliżała się północ, był sylwester, i klientów powoli zaczęło ubywać. Przez cały wieczór pracy było zatrzęsienie i Linn padała teraz z nóg. Marzyła o łóżku. Zerknęła na ścienny zegar. Do północy brakowało jeszcze siedmiu minut. W ten wyjątkowy dzień kawiarnia była otwarta do wpół do pierwszej w nocy, ale przynajmniej w Nowy Rok Linn miała wolne. Zostanie jej cały dzień na rozmyślanie, skąd wytrzasnąć trzysta osiemdziesiąt cztery dolary, których jej brakowało, żeby do północy opłacić cały czynsz. Jakby to w ogóle było możliwe. Nalała espresso do kubka i zaczęła spieniać mleko do latte. Odezwały się dzwonki nad drzwiami wejściowymi, zwiastując kolejnego klienta. Nie zwróciła uwagi, kto to taki, póki nie podszedł do kasy. Serce wywinęło w niej zabawnego koziołka, co było jednocześnie przyjemne i męczące. – Cześć, Linn – powitał ją Adam z uśmiechem, od którego robiło się jej w środku gorąco szybciej, niż nagrzewało się mleko w spieniaczu. Ze schludnie przystrzyżonymi włosami i w długim płaszczu wyglądał wypisz wymaluj jak pastor, którym pewnego dnia miał zostać. Jakaś drobna kobieta wyślizgnęła się zza Adama i przytuliła się do jego boku. Objął ją ramieniem w talii. – Taro, Linn, to Elisabeth, moja narzeczona. Lizzy chciała tu wpaść i was poznać. Elizabeth wyciągnęła rękę nad barem i uścisnęła dłoń Linn.
– Wiele o was słyszałam, dziewczyny; i chciałam poznać nie tylko imiona, ale i twarze. – Jej włosy w kolorze miodu były upięte na bokach, z wyjątkiem kilku loków okalających delikatną twarz. Tara wyciągnęła dłoń z długimi paznokciami, równie sztucznymi jak uśmiech na twarzy Linn. Linn wlała spienione mleko do kubka, zamieszała i nałożyła wieczko. – Snickers Latte – zawołała. Klient, wysoki facet, który niekiedy z nią flirtował, mrugnął do niej, biorąc kawę, i na dłużej zatrzymał na niej wzrok. – Dzięki. Zerknęła na Adama, który patrzył za wysokim, oddalającym się teraz mężczyzną. Tara przyjęła zamówienia od Adama i Elizabeth, po czym oboje wemknęli się za bar, gdzie Linn akurat zaczęła parzyć espresso. Elisabeth zdjęła płaszcz, ukazując komplet złożony ze swetra i spódnicy, zarazem twarzowy i konserwatywny. Czarny sweter miał drapowany dekolt, odsłaniający jej wytworną szyję, a spódnica rozszerzała się przy kolanach, co było jednocześnie zalotne i niewinne. – Dużo miałaś pracy? – spytał Adam. – Tak, sporo. – Linn, odpowiadając, nie odważyła się spojrzeć mu w twarz. Na widok narzeczonej Adama żołądek ścisnął jej się w gorzki supeł. Elizabeth była urocza, drobniutka i wyglądała pod każdym względem jak idealna żona dla Adama. Linn skupiła się na ekspresie do kawy, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. Czy Adam dostrzegał jej zakłopotanie? Nigdy nie była dobra w ukrywaniu emocji. Ulżyło jej, kiedy Elizabeth wdała się w rozmowę z klientką siedzącą przy najbliższym stoliku. – Już prawie północ – zauważył Adam. Dlaczego on musiał mieć tak głęboki, mocny głos. – Wiem. – Uch. Już głupiej nie można. Poczuła woń jego piżmowej wody kolońskiej i przygryzła wargę od wewnątrz, aż zabolało, nalewając jednocześnie espresso do dużego kubka. Gdy zaczęła przygotowywać następne porcje kawy, spostrzegła, że Elizabeth zajęła miejsce przy oknie. – Wszystko w porządku? – spytał Adam. – Przykro mi, że musiałaś pracować dziś wieczorem.
Adam poprosił o wolny wieczór, żeby mógł się wybrać z Elizabeth na jakąś uroczystość w seminarium. Spojrzała na niego, chcąc odpowiedzieć, i od razu zrozumiała, że to był błąd. Jego brązowe oczy były przepełnione poczuciem winy; przypominał jej szczeniaka pochwyconego na obgryzaniu buta. – Nic się nie stało. I tak nie miałam żadnych planów. – Tym razem nie popatrzy na niego. Za nic. Jednak mimo woli rzuciła okiem i już nie mogła oderwać wzroku. Na włosach wciąż miał płatki śniegu, na twarzy świeży zarost. Powędrowała spojrzeniem do dołka w jego podbródku, i znowu naszła ją myśl, że Adam jest zbyt przystojny na pastora. Wszystkie kobiety w kościele będą walczyć z pokusami, gdyż miał wszystko, czego kobieta może chcieć od mężczyzny. Tyle tylko, że był zajęty. Dlaczego zawsze ciągnęło ją do zajętych facetów? Odchrząknęła i odwróciła się, by nalać waniliowego syropu do kubka Elizabeth. Cieszyła się, że może ukryć spłonioną twarz przed Adamem. Jeśli tylko szybko przyrządzi te kawy, to może Adam zabierze swoją narzeczoną i wyjdzie. Na pewno chcą pójść gdzie indziej, żeby tam razem czekać na ostatnie uderzenie zegara…. chociaż gdy rzuciła okiem na tarczę, przekonała się, że do północy brakuje już tylko kilku minut. Wlała spienione mleko do kubków, a Adam nałożył na nie wieczka. – A więc nie jesteś na mnie zła? Za to, że jesteś doskonały? Za to, że się w tobie zakochuję? Za to, że kłujesz mnie w oczy swoją narzeczoną? – Czemu miałabym być zła? Kątem oka dostrzegła, że wzrusza ramionami. – Że przeze mnie musisz tu tkwić w sylwestra. – To dla mnie tylko kolejny wieczór, Adamie. – Powiedziała to mimowolnie zduszonym głosem. Rzuciła mu uśmiech, by złagodzić przykre wrażenie, ale był to uśmiech kruchy jak cienki lód. Dostał już obie kawy, więc czemu nie odchodził? Odwróć się i wracaj do Elizabeth, która na pewno nie może się doczekać, aż powita cię swoim przyjaznym uśmiechem i manierami misjonarki. – Truskawkowa granita bez cukru – oznajmiła Tara, wręczając Linn plastikowy przezroczysty kubek.
Musiała pójść na zaplecze baru, żeby przygotować napój. Odczuła ulgę, że będzie mogła uciec od Adama. – Bawcie się dobrze – powiedziała na odchodnym, nie patrząc wprost na niego. – Poczekaj. – Przytrzymał ją za przegub, a jej puls przyspieszył, chociaż Adam zaraz wypuścił jej rękę. Zamilkł, więc w końcu uniosła na niego wzrok. Jedno spojrzenie w te brązowe oczy i serce w niej stopniało jak gorąca czekolada. Adam był takim mężczyzną, jakiego zawsze pragnęła. Miły, taktowny, współczujący, opiekuńczy. Tyle tylko, że był zajęty. Czemu wciąż o tym zapominała? Co gorsza, jej rywalką była słodka, niewinna, bezinteresowna kobieta, o przeszłości zapewne tak nieskalanej, jak padający za oknem śnieg. Przeciwieństwo Linn, która miała za sobą romans z żonatym mężczyzną, rozbiła cudze małżeństwo i omal nie usunęła dziecka, które poczęła z tamtym człowiekiem. Jeśli Elizabeth można było porównać do świeżo spadłego śniegu, to Linn z kolei była brudna jak błotnista breja przy miejskich krawężnikach. – Dziesięć… dziewięć… osiem…. – Klienci zaczęli odliczać ostatnie sekundy roku, stopniowo podnosząc głos. Adam wciąż patrzył jej w oczy i Linn czuła, że wszystko w niej zamiera, jak skuta mrozem ziemia. To znaczy, dopóki Elizabeth nie pociągnęła go ku sobie, odwracając jego twarz ku swojej. Klienci dalej odliczali: – Trzy… dwa… jeden… Szczęśliwego Nowego Roku! Linn pospieszyła na zaplecze baru z plastikowym kubkiem w ręku. Goniło ją buczenie imprezowych trąbek, wtórujące chaosowi, jaki rozpętał się w jej sercu.
Rozdział 16
Paula wślizgnęła się na krzesło za biurkiem, kładąc torebkę na podłodze. Wieczorem o tej porze redakcja była już pusta, ale ona była tak zajęta pracą reporterską, że nie miała czasu załatwić papierologii. Musiała przejrzeć stos listów, które rzuciła w biegu na biurko, tak że wymieszały się z jej notatkami, wizytówkami i pokwitowaniami. Docierało do niej, że nigdy nie upora się ze wszystkim na czas, chyba że zrezygnuje ze snu. W niecałe trzy tygodnie historia o zamianie dzieci na porodówce pojawiła się w programie Good Morning America, w Today Show, poza tym wiele gazet w całym kraju zamieściło artykuły o tej sprawie. To był gorący temat, a jeśli Paula nie zdoła się jakoś zorganizować, wyprzedzi ją jakiś inny reporter. Pociągnęła za łańcuszek przy małej lampce, którą przyniosła z domu, by służyła jej w pracy. W biurze było cicho – niesamowite wrażenie po rozgardiaszu panującym w redakcji w ciągu dnia. Co dziwne, ten spokój rozpraszał ją bardziej niż hałas. Otworzyła plik w komputerze, w którym trzymała wszystkie informacje związane ze sprawą Morganów, i zaczęła notować. Miała dane zebrane z wywiadów z trzech minionych tygodni i ciekawostki z artykułów napisanych przez innych dziennikarzy. Gdyby to jej udało się rozwiązać tę zagadkę, jej kariera wystrzeliłaby niczym fajerwerki w Święto Niepodległości. Miles dał jej do zrozumienia, że jest faworytką w wyścigu o fotel prezentera. Kto wie, co by ją jeszcze czekało, gdyby ogólnokrajowe media zwietrzyły, że to ona wyjaśniła tę sprawę? Wklepała wszystkie informacje do dokumentu, zapisała je, wyrzuciła notatki do kosza i zaczęła przeglądać pocztę. W większości były to listy od wielbicieli i podziękowania od osób, z którymi rozmawiała. Gdy rozłożyła wyrwaną z notesu kartkę, jej dłonie znieruchomiały. Na widok znajomego odręcznego pisma poczuła ciarki wzdłuż kręgosłupa. Podobał ci się wierszyk? Musimy się wkrutce spotkać. Jesteź śliczna.
Jeśli pismo wywołało ciarki, to słowa napełniły ją trwogą. Upuściła liścik na biurko i rozejrzała się po mroczniejącym pomieszczeniu. List nie miał koperty, jakby nie wysłano go pocztą. Jak długo leżał na jej biurku? Widziała go już wczoraj, przypomniała sobie, ale mógł tu leżeć od tygodnia wśród tych wszystkich papierów. Spojrzała na biurko Darricka, stojące parę metrów dalej. Czyżby kolega stroił sobie z niej żarty? Może próbował ją zastraszyć, przeszkodzić jej w staraniach o pracę prezentera. Cóż, ona na to nie pozwoli. Zmięła liścik i wrzuciła go do kosza na śmieci. Wiedziała, że chociaż Darrick robił dobrą minę do złej gry, musiało się w nim gotować w związku z sukcesem jej reportażu o Morganach. Od czasu świąt Miles zapraszał ją na lunch przynajmniej raz w tygodniu. Wiedziała, że Darricka boli to odsunięcie na drugi plan. Nie wspominając już o prezenterach wydania weekendowego, Jaronie i Roxy. Dzięki temu, że historię Morganów nagłośniły gazety z całego kraju, od Maine do Kalifornii, Paula szybko stała się osobą powszechnie znaną. Poprzedniego dnia zadzwoniła do niej Deb z wiadomością, że artykuł o tej sprawie chce zamieścić również „Good Housekeeping”. Morganowie nie mogli się wręcz opędzić od dziennikarzy i propozycji wywiadów. A jednak, mimo że ci wszyscy reporterzy bez wątpienia węszyli na wszystkie strony, tajemnica pozostawała niewyjaśniona. Co się stało z biologicznym dzieckiem Morganów i czyim dzieckiem była tak naprawdę Faith? Może nigdy nie znajdą odpowiedzi, lecz Paula nie zamierzała się poddawać. Coś zaskrzypiało opodal i Paula aż podskoczyła. Rzucała niespokojne spojrzenia na korytarz, a krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach. Czyżby zamknęły się drzwi? A może zatrzeszczało w centralnym ogrzewaniu? Nie poznała jeszcze tego budynku i jego odgłosów, gdyż dotąd ginęły w zamęcie panującym w redakcji w ciągu dnia. W każdym razie chciała się już znaleźć w domu. Wzięła torebkę i płaszcz i wyszła z pokoju, kierując się w stronę korytarza po drugiej stronie budynku. Była to dłuższa droga, ale nie zamierzała ryzykować po tym niepokojącym liściku miłosnym i tajemniczym hałasie. Na końcu budynku mieścił się duży garaż. Kiedy weszła do opustoszałej hali, serce tak jej waliło, że mogłoby równie dobrze zastąpić bęben w zespole rockowym. Ręce jej drżały, gdy otwierała kluczykiem drzwi samochodu. Gdzieś w dole, na poziomie ulicy, przemknęła z rykiem ciężarówka.
Szarpnięciem otwarła drzwi i wsiadła do środka, po czym natychmiast zablokowała drzwi. Wydała westchnienie ulgi i przekręciła kluczyk w stacyjce, zapalając silnik. Nagle naszło ją wspomnienie, że jej siostra Natalie została kiedyś zaatakowana we własnym samochodzie. Odwróciła się, by sprawdzić, czy tylne siedzenie jest puste. Jesteś śmieszna. Weź się w garść, na miłość boską. Gdyby Darrick ją teraz widział, chyba pękłby ze śmiechu. Zaśmiała się cierpko z siebie, wyjechała z garażu i ruszyła w drogę do domu, od którego dzieliła ją niewielka odległość. Gdy lęk ustąpił, powędrowała myślami do Davida. Dziś nie zdążyła z nim porozmawiać, ale kiedy wróci do domu, na pewno będzie czekał na nią mail od niego. Od Nowego Roku bardzo się do siebie zbliżyli. Mąż był innym człowiekiem, a ona przy nim czuła się inną kobietą. Wciąż dzielił ich poważny problem, gdzie mają mieszkać, ale postanowili na razie odłożyć dyskusję na ten temat. W domu zastała na poczcie głosowej wiadomość od Natalie. Siostra prosiła o telefon rano, gdyż miała coś ważnego do przekazania. Przebrawszy się w piżamę, Paula otworzyła pocztę elektroniczną i znalazła tam miłego maila od Davida. Pisał, że za nią tęskni i że w najbliższą sobotę zrobi sobie wolne, by mogli ten czas spędzić razem. Szybko wysłała mu odpowiedź. Idąc do łóżka, zatrzymała się przy oknie w salonie, gdzie stał jej fiołek afrykański. Podlewała go regularnie, bacząc, by nie spryskiwać liści i by woda miała dwadzieścia stopni, ale mimo to kwiaty marniały, a liście przybrały jasnożółty kolor. Zmiana pożywki nie wyrządziłaby aż takiej szkody, prawda? Paula nigdy nie była dobra w pielęgnacji roślin, ale chyba uda jej się utrzymać ten kwiatek przy życiu. Zbyt znużona, by się tym zająć, postanowiła położyć się do łóżka. *** Kiedy nazajutrz rano obudziło ją brzęczenie budzika, poczuła się tak, jakby ocknęła się ze śpiączki. Czy to możliwe, że pora już wstawać? Usiadła na brzegu łóżka wciąż jeszcze w oparach snu. Śniło jej się, że była w ciemnym budynku z Davidem, a lekarz mówił mu o aborcji. Leżała w łóżku szpitalnym i nie potrafiła się odezwać. Próbowała powstrzymać lekarza, ale nie dała rady otworzyć ust. Patrzyła, jak lekarz opowiada o wszystkim jej mężowi. Tyle zapamiętała, potem musiał rozdzwonić się budzik.
Otrząsnęła się z tego snu, biorąc długi, ciepły prysznic, po czym ubrała się w ulubione spodnium od Anne Klein. Po śniadaniu przypomniała sobie, że miała zadzwonić do Natalie, ale było jeszcze zbyt wcześnie na telefon do domu. Zanotowała sobie w pamięci, żeby zatelefonować później. Ranek upłynął jej szybko na wywiadach, rozmowach telefonicznych i robieniu notatek. Gdy była w drodze powrotnej do redakcji, zadzwonił telefon. – Tu Paula. – Och, świetnie, cieszę się, że cię złapałam. Natalie. – Miałam do ciebie oddzwonić – skrzywiła się Paula. – Przepraszam. – Nie przejmuj się. Posłuchaj, muszę cię poprosić o przysługę. Pamiętasz, jak w święta opowiadałam ci o sytuacji mieszkaniowej Linn? Paula zahamowała na światłach. Tak, przypominała sobie, Natalie mówiła jej, że współlokatorka Linn się wyprowadziła i że dziewczyna być może będzie musiała poszukać nowego lokum. Przymknęła oczy. Nie. Tylko nie to. – No cóż, została wyrzucona. Przykro mi, że informuję cię o tym tak późno, ale Linn powiedziała mi o tym dopiero wczoraj wieczorem. Właściciel mieszkania zgodził się jeszcze trochę poczekać, ale ona nikogo nie znalazła, więc do jutra musi się wyprowadzić. Paula pragnęła zrobić to, co zawsze: przekazać czek, by załagodzić sytuację. Jednak mieli teraz z Davidem na głowie dom w Jackson, wynajęte mieszkanie w Chicago i przeloty do domu w weekendy, więc nie dysponowali nadmiarem gotówki. David i tak już martwił się dodatkowymi wydatkami, a Paula nie chciała psuć ich relacji. – Paula? Jesteś tam? – Tak. Samochód za nią zatrąbił. Spostrzegła, że zapaliło się zielone światło. Wcisnęła gaz. – Przepraszam, że cię o to proszę, ale nie wiem, jak inaczej jej pomóc. Płacimy z Kyle’em zaliczkę na nowy dom i jesteśmy spłukani. Głos Nat zdradzał, że było jej przykro. Martwiła się, że nie może pomóc i że musi prosić Paulę o przysługę. Cóż, Pauli też było przykro. Pracowała ciężko przez cały dzień i nie chciała po powrocie do domu niańczyć jakiejś studentki.
– Wiem, co sobie myślisz, ale Linn jest miła w obejściu. Kiedy mieszkała ze mną, bardzo ułatwiała mi życie. A poza tym zostałaby u ciebie na krótko, tylko dopóki nie znajdzie czegoś innego. Może to nie byłoby takie złe, pomyślała Paula. Przecież w końcu nie przebywała często w domu, a Linn byłaby zajęta studiami i pracą. – To miły dzieciak, który po prostu potrzebuje chwili wytchnienia. Paula znała przeszłość Linn – wiedziała o jej leniwym ojcu alkoholiku. Mama dziewczyny zmarła na jakąś chorobę, a siostra zginęła w wypadku samochodowym. Linn miała nieślubne dziecko, które oddała Natalie do adopcji. Ta dziewczyna zaznała w swym krótkim życiu tylu tragicznych chwil, że wystarczyłoby dla dwojga. Jak Paula miała jej nie pomóc? – No dobrze, zgoda. Może zatrzymać się u mnie na jakiś czas. – Te słowa wyrwały się Pauli, zanim zdołała je powstrzymać. Miała nadzieję, że nie pożałuje swojej decyzji. – Nie będziesz żałować, obiecuję. Słynne ostatnie słowa. Paula westchnęła cicho. – Daj mi jej numer telefonu, to zadzwonię do niej. – Ona nie ma telefonu, ale możesz zadzwonić do niej do kawiarni. Albo nie. Zaczekaj. Ja to zrobię i powiem jej, żeby się z tobą skontaktowała. Do tej pory nie wspomniałam jej o tym ani słowem, więc muszę wszystko wyjaśnić. To będzie dla niej prawdziwa niespodzianka. Będzie taka wdzięczna i pomocna, zobaczysz. Trzy godziny później Paula siedziała przy biurku, gdy telefon zadzwonił znowu. – Czy rozmawiam z Paulą? Od razu poznała, że ten młody głos musi należeć do Linn. Powitała dziewczynę, jednocześnie otwierając folder z wszystkimi notatkami o sprawie Morganów. – Natalie powiedziała mi, że zgodziłaś się, bym zatrzymała się u ciebie na jakiś czas. Jestem ci bardzo wdzięczna. – W głosie dziewczyny wyraźnie słychać było wielką ulgę. – Jasne. To żaden problem. Jak się domyślam, musimy zorganizować jakiś transport dla twoich rzeczy. – Paula przeglądała pliki, by znaleźć jeden dokument, ale nigdzie go nie widziała. – Nie, nie trzeba. Nie ma ich wiele, mogę przewieźć wszystko autobusem, jeśli tylko podasz mi adres. Muszę się wyprowadzić jutro, więc może mogłybyśmy spotkać się na miejscu, gdy skończysz pracę?
Paula z ledwością słyszała, co dziewczyna do niej mówi. Wciąż przeglądała krótką listę plików na komputerze. Było ich jakieś dziesięć. Gdzie to się podziało? Gdzie jest plik z wszystkimi notatkami? – Paulo? – Co? – burknęła… i natychmiast tego pożałowała. – Przepraszam. Jestem trochę nieobecna. Posłuchaj, mogę oddzwonić później? Właśnie coś robię. – Och, przepraszam. Możesz zadzwonić do mnie do kawiarni, o której godzinie chcesz. Skończywszy rozmowę, Paula zamknęła program i ponownie go otworzyła, licząc na jakiś cud. Kiedy na ekranie rozbłysło logo, wcisnęła klawisze, stukając w nie paznokciami. No już. Znajdź się. Program otworzył się i Paula jeszcze raz przejrzała listę dokumentów, potem drugi i trzeci raz. Nie zrobiła zapasowej kopii. Zawsze to zaniedbywała. Zirytowana, odsunęła klawiaturę i zabębniła palcami o blat biurka. – Wszystko w porządku? – Darrick mijał ją właśnie z teczką w ręku. Przez sekundę zastanawiała się, czy to nie on ma coś wspólnego z zaginionym plikiem. Jednak na jego twarzy nie dostrzegła nic prócz troski i pomyślała, że wpada w paranoję. Komputer został pewnie zainfekowany jakimś wirusem albo to ona przypadkiem skasowała dokument, próbując go zapisać wczoraj wieczorem. – Wszystko gra. Ucięli sobie krótką pogawędkę. Kiedy kolega wyszedł z pokoju, Paula zapadła się w fotel. W tym pliku trzymała wszystkie uporządkowane notatki oraz dalszą część materiału, nie wspominając już o chronologii zdarzeń, którą tak pieczołowicie opracowała. Wyprostowała się gwałtownie. Co zrobiła z wydrukiem, z którego przepisywała notatki? Cofnęła się myślami do wczorajszego wieczoru. Wrzuciła kartki do kosza na śmieci. Cofnęła się z krzesłem i przysunęła do siebie kosz. Pusty. Oparła głowę o zagłówek. Pięć tygodni pracy przepadło. Oczywiście miała kasety z nagraniami i mogła sporządzić transkrypcję, ale będzie musiała zacząć pisać wszystko od początku. Jak mogła być tak głupia i nie zachować pliku na dodatkowym nośniku? David zawsze jej powtarzał, że któregoś dnia tego pożałuje.
I dziś właśnie nastał ten dzień. To pewnie wirus albo coś takiego. Tylko że przecież wszystkie komputery w pracy były połączone… Jeśli u niej był wirus, to czy nie pojawił się też na pozostałych komputerach? Rozejrzała się po pokoju i w końcu zatrzymała wzrok na nowym informatyku. On będzie wiedział. Pomaszerowała do jego biurka. – Stan, masz minutkę? – Jasne. – Podniósł wzrok znad komputera. Przysiadła na jego biurku. – Mam techniczne pytanie w związku z komputerami. – Śmiało. – Przesunął dłonią po krótkich brązowych włosach. Być może był tu nowy, ale z całą pewnością wiedział o komputerach więcej niż wszyscy w redakcji razem wzięci. – Straciłam dokument w Wordzie. Zapisałam go wczoraj wieczorem, ale dziś rano okazało się, że zniknął. Czy można go jakoś odzyskać? – Zrobiłaś zapasową kopię? Poczuła, że się rumieni. – Nie. – No cóż, rzućmy na to okiem. Poszedł za nią do jej stanowiska i zaczął poszukiwać dokumentu, używając rozmaitych metod. W końcu wzruszył ramionami. – Przykro mi, ale go tu nie ma. – Jak to się mogło stać? Zapisałam go wczoraj wieczorem. – Przypuszczam, że przypadkiem mogłaś nacisnąć niewłaściwy klawisz. – A może to wirus? – Gdyby tak było, pojawiłby się na wszystkich komputerach w biurze. Mało prawdopodobne, bo zawsze uaktualniam programy antywirusowe. Mogę jeszcze dla pewności przeskanować komputery antywirusem. – Byłbyś tak miły? Będę ci naprawdę wdzięczna. Chwilę później Stan zbliżył się do jej biurka. – Skończyłem. System jest czysty. Musiałaś stracić to przez przypadek. Paula zatrzymała spojrzenie na Darricku, który rozmawiał z Milesem po drugiej stronie pokoju, po czym przesunęła wzrok na puste biurka Jarona i Roxy. Tak, to mógł być przypadek.
Albo nieczysta zagrywka jakiegoś zazdrosnego rywala.
Rozdział 17
Paula wysiadła z samolotu i pospieszyła korytarzem na lotnisko. Miał na nią czekać David, a ona przez ostatnie dwa i pół tygodnia tęskniła za nim bardziej, niż była to skłonna przyznać, nawet przed samą sobą. Była zawalona pracą, a David w zeszły weekend uczestniczył w konferencji poza miastem, więc nie dali rady się spotkać. Przeszła kontrolę bezpieczeństwa i wtedy go zobaczyła. Stał oparty o blat przy centrum informacji dla turystów. Gdy ich oczy się spotkały, poczuła, że usta rozciągają jej się w uśmiechu. Zbliżyła się do niego, a on zamknął ją w ramionach. – Cześć, kochanie. Paula upuściła torbę na podłogę i napawała się jego uściskiem. – Tak się cieszę, że cię widzę. Omal nie powiedziała, iż cieszy się, że jest w domu, ale to nie była prawda. Co do miejsca, to zawsze wolała być w Chicago. To obecności męża jej brakowało – a nie tego miasteczka. Złapał za uchwyt jej walizki. Podążyła za nim do samochodu. Odległe góry tonęły w mroku, ale drogę oświetlały im latarnie. Zalegający w płatach śnieg skrzypiał pod nogami. Parking był posypany solą, od której topniały lód i śnieg. Paula zgadywała, że pokrywa śnieżna musi mieć jakieś dziesięć centymetrów. Mimo to zimne powietrze stało w miejscu, nie było wiatru, który w Chicago targał i rozwiewał włosy na wszystkie strony. Kiedy już usiedli w samochodzie, David wziął jej rękę, uniósł do ust i złożył na niej czuły pocałunek. – Brakowało mi ciebie. – Dwa tygodnie to o wiele za długo. – Rozmowy przez telefon i maile nie mogły zastąpić bycia razem. Zwłaszcza teraz, kiedy czuli się znów jak nowożeńcy. W jego obecności wpadała w swawolny i trochę roztrzepany nastrój. Otworzyła szeroko oczy w udawanej naiwności. – Co zrobimy z całymi dwoma dniami? Uwielbiała, gdy tak patrzył na jej usta. – Jestem pewien, że znajdzie się z parę setek pomysłów.
– No powiedz. – Nie umiałaby ukryć uśmiechu, nawet gdyby próbowała. Jak dobrze być z Davidem. Brakowało jej tych przekomarzań. – Wolę pokazać. Zaśmiała się. Teraz było między nimi jak dawniej i miała nadzieję, że tak pozostanie na zawsze. Choć ostatnio przeżywali ciężkie chwile, tamte trudności jeszcze ich do siebie zbliżyły. Chyba powinna być za to wdzięczna. David opowiedział jej o swoich transakcjach na rynku nieruchomości i o tym, co się działo w firmie, a potem skierował rozmowę na jej osobę. – Czy Linn już się zainstalowała w mieszkaniu? Kiedy mu wczoraj powiedziała, że pozwoliła Linn zamieszkać u siebie, mąż odniósł się do tego z pewną rezerwą. Paula wytłumaczyła mu jednak, w jakiej dziewczyna jest sytuacji, i David zdawał się już akceptować ten pomysł. – Przywiozła rzeczy dziś w porze lunchu. Dałam jej klucz. Nie ma to jak zaprosić kogoś w gości, a potem wyjechać z miasta. – Jesteś pewna, że możesz jej zaufać? – Jestem pewna, że Nat nie sprowadzałaby mi na głowę zatwardziałej zbrodniarki. – Wzruszyła ramionami Paula. – Wiem. Po prostu martwię się o ciebie. – Jestem dużą dziewczynką. – Ścisnęła go za rękę. – Och, nie miałam wczoraj czasu powiedzieć ci o stracie pliku. – Jakiego pliku? – David wyjechał z parkingu i ruszył w kierunku Jackson. – Z programu zniknęły wszystkie notatki dotyczące Morganów. Zapisałam je w środę wieczorem, ale kiedy chciałam je dziś otworzyć, okazało się, że ich nie ma. – Masz zapasową kopię? – Poprawił okulary. – Niestety nie. Ale możesz się założyć, że w przyszłości już będę robić kopie. – A co dokładnie straciłaś? Kiedy pomyślała, jak cenne informacje jej zaginęły, poczuła w brzuchu ciężar wielkości skały. – Wszystko, co się wiązało z historią Morganów. Wszystkie notatki z wywiadów. Wszystkie wątpliwości i niekonsekwencje. Krótko mówiąc, wszystko, czego potrzebowałam, by znaleźć rozwiązanie tej zagadki. – Potrząsnęła głową. – Głupota. Nie mogę uwierzyć, że byłam taka głupia.
– Czy chcesz teraz porzucić tę sprawę? – Nie mogę – westchnęła. – Morganowie rozpaczliwie pragną poznać prawdę. A do tego, gdyby udało mi się to rozwikłać, kariera nabrałaby rozpędu, że hej! Nie tylko zdobyłabym fotel prezentera, ale też być może otworzyłyby się przede mną w przyszłości inne drzwi. Wszyscy reporterzy w WMAQ wiedzą, że ich szanse na stanowisko prezentera są teraz nikłe. David nie odpowiadał i niemal namacalnie odczuła dzielące ich napięcie, potężne niczym bloki cementu. To ta wzmianka o fotelu prezentera. Czemu znów o tym wspomniała? Taki awans zatrzymałby ją na stałe w Chicago, i co wtedy stałoby się z nimi jako parą? – Ale teraz – dodała szybko – kiedy straciłam wszystkie zapiski, znalazłam się daleko za innymi dziennikarzami, którzy zajmują się tym tematem. Kto wie, ilu go bada? Trzeba by cudu, żebym teraz rozwikłała tę zagadkę przed nimi. David wciąż milczał i Paula pomyślała, że lepiej zmieni temat, zanim popsuje im wspólny weekend. Jednak mąż odezwał się pierwszy. – Paulo, czy to możliwe, by ktoś usunął ten plik? – Zerknął na nią, gdy właśnie wjeżdżali do Jackson. Nie chciała go martwić, ale też nie miała ochoty skłamać. To znaczy skłamać znowu. Odepchnęła tę myśl. – Też mi to przyszło do głowy. Ale wiesz, jak ja się znam na komputerach, skarbie. Katastrofa. – A co z tym reporterem, Darrickiem? – Skoro już o nim mowa, to jest jeszcze dwójka prezenterów z weekendu, Roxy i Jaron. Też ostrzą sobie zęby na to samo stanowisko, ale jestem pewna, że to nie oni. Nie mieliby pewności, czy nie trzymam zapasowej kopii w mieszkaniu lub gdzie indziej. Widniejące przed nimi światła na zboczu Snow King przywołały sylwestrowe wspomnienia. Przez trzy godziny jeździli razem na nartach, a ona rozkoszowała się każdą minutą. Następnego dnia zapłaciła za tę przyjemność bólem w łydkach i udach. – Wiesz – odezwał się David – martwię się o twoje bezpieczeństwo. A jeśli któryś z twoich rywali usunął ten plik i podejrzewa, że masz kopię w mieszkaniu? Paula uśmiechnęła się, chociaż ta myśl przyprawiła ją o gęsią skórkę.
– Taak, i namówił Linn, żeby wkręciła się do mnie, żeby sabotować moją pracę – zaśmiała się. – Davidzie, na litość boską, to nie Kryminalne Zagadki Chicago. – Czyż nie mówiłaś, że dostałaś stuknięty liścik od jakiegoś faceta? – Powiedziałam „dzieciaka”. To musiał być dzieciak. Ortografia była okropna. – Przypomniała sobie drugi list, który znalazła zaledwie parę dni temu. W nim też był błąd ortograficzny i ten liścik również mógł zostać wysłany przez jakiegoś dzieciaka. – Więcej ich już nie było, prawda? – David zaniepokojony ściągnął brwi. Przygryzła od wewnątrz wargę. Ostatnie, czego pragnęła, to żeby David martwił się o nią, gdy jest w Chicago. Już teraz miał z pół tuzina argumentów, by przekonywać, że nie powinna tam mieszkać. Mimo to chciała z nim być szczera. – Dostałam jeden w zeszłym tygodniu. – I nie miałaś zamiaru powiedzieć ani słowa? – podniósł głos. Zrobiło jej się gorąco od poczucia winy. Owszem, chciała to ukryć. – Nie chciałam cię niepotrzebnie martwić, skarbie. To tylko jakiś dzieciak. – Co napisał? – Znaleźli się na krętej ulicy, która prowadziła do ich domu. Wróciła myślą do liściku. Zapamiętała go co do słowa. – Niewiele. Wspomniał o swoim wierszyku i nazwał mnie śliczną. – Zaśmiała się niepewnie. – Mówię ci, to nic takiego. Darrick twierdzi, że takie rzeczy ciągle się zdarzają. – Może i tak, ale jak dla mnie dziwnie to wygląda. Nie chcę, żeby coś ci się stało. Powaga w jego głosie starła jej uśmiech z twarzy. – Nic się nie stanie, Davidzie. Zobaczysz. *** Linn szła oblodzonym chodnikiem najszybciej jak mogła. Pracowała z Adamem aż do zamknięcia lokalu, przez co zawsze omal nie spóźniała się na autobus. Jednak dziś wieczorem Adam rozmawiał z Joem w jego biurze i to Linn musiała zająć się kasą. Jeśli się teraz nie pospieszy, spóźni się na ostatni autobus. Wyszła za róg i zobaczyła, że autobus właśnie rusza z przystanku. Z rury wydechowej wydobywały się kłęby dymu, rozwiewając się niczym para. – O nie! – Zatrzymała się i tupnęła nogą, a potem jeszcze raz, na dokładkę. – Tylko nie to. – Pokręciła głową i westchnęła. W poświacie ulicznych latarni widać było małe płatki śniegu opadające na ziemię.
Jak teraz dostanie się do domu? Taksówką? Miała w torebce jakieś czterdzieści dolarów, ale ta kwota miała wystarczyć na przyszły tydzień. Wepchnęła ręce w kieszenie i skuliła ramiona w obronie przed zimnem. Myśl, Linn. Myśl. Mogła zadzwonić do Pauli, ale nie chciała tego robić. Ta kobieta właściwie wzięła ją do siebie z ulicy i Linn nie miała zamiaru sprawiać jej kłopotów. Nie mogła wrócić do kawiarni i poprosić o pomoc Adama. Już sama praca z nim była wystarczająco trudna, nie mówiąc o dwudziestu minutach przebywania z nim sam na sam w ciemnym samochodzie. Zrobiło jej się ciepło na całym ciele na samą myśl o nim. Rozdrażniona, skarciła się w myślach. Musiała przestać myśleć o nim przez cały czas. To głupie zauroczenie prowadziło donikąd. Ukrywanie przed nim uczuć bardzo ją męczyło. Łatwo się irytowała na niego przez ostatnie tygodnie i wiedziała, że to było wobec niego niesprawiedliwe. Jednak wcześniej ukradła męża Natalie, a to było bardzo nie w porządku. Nie miała zamiaru znów zniżać się do odbicia mężczyzny innej kobiecie. Może powinna poszukać sobie innej pracy. Tylko jak znajdzie na to czas? Zajęcia na uczelni, praca i nauka wypełniały jej dzień co do minuty. – Uciekł ci? Zaalarmowana, obróciła się na pięcie. Gwałtownie wyrwała ręce z kieszeni i kurczowo ścisnęła torebkę. Na widok Adama poczuła, że ciało jej się rozluźnia. Fala adrenaliny odpłynęła, przez ramiona przebiegł dreszcz. – Przestraszyłeś mnie. – To było oskarżenie, słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzała je wypowiedzieć. – Przepraszam – powiedział i skrzywił usta w cierpkim uśmiechu. – Nie chciałem się tak podkradać do ciebie. Jak mogła się gniewać, kiedy wprost biła od niego szczerość? – W porządku. Nos już mu poróżowiał z zimna. – Uciekł ci autobus? Skinęła głową. – Właśnie zawracałam, żeby zadzwonić do kogoś z kawiarni. – Tak, zupełnie jakby mnóstwo znajomych czekało w kolejce, żeby przyjść jej z pomocą. Chcąc uzasadnić swoje słowa, ruszyła
w znajomym kierunku. Musi zadzwonić po taksówkę. Jeśli okaże się, że wyjdzie zbyt drogo, będzie jednak musiała zatelefonować do Pauli. – Mogę cię podrzucić. – Adam wsunął ręce do kieszeni skórzanej kurtki. Jakby potrzebowała do tego wszystkiego jeszcze zostać z nim sam na sam. – Nie trzeba. – Przyspieszyła kroku. – To naprawdę żaden problem. Właściwie jest mi po drodze. – Adamie, powiedziałam „nie”. – Poczuła zażenowanie, że traktuje go tak szorstko. Serce biło jej szybko, wyprzedzając myśli, a te wirowały jak na karuzeli. Codzienna praca w jego towarzystwie doprowadzała ją do szaleństwa. To, że kręcił się i przeciskał koło niej w ciasnej przestrzeni za barem. Budziło to w niej zamęt i zabierało spokój umysłu. A on nawet tego nie wiedział. Ale przecież nie mogła mu nic o tym powiedzieć. – Czy zrobiłem coś nie tak? Te słowa omal nie rozdarły jej serca na pół. Ostatnio była wobec niego opryskliwa i oschła, i można by przypuszczać, że spisze ją na straty. Czyż nie tak postąpiłaby większość facetów? Rzucaliby lekceważące uwagi o tym, jaka to pora miesiąca, i kazaliby jej zmiatać w podskokach. Ale nie Adam. Nie, Adam pozwalał jej na to wszystko. Usuwał się jej z drogi, gdy się jeżyła, i rzucał zaciekawione spojrzenia, kiedy mu odwarkiwała. – Bo chcę wiedzieć, jeśli coś przeskrobałem – dodał. – Nie zrobiłeś nic złego, Adamie. – Trudno jej było iść szybko. Gdy dotrą do kawiarni, pewnie ją zostawi w spokoju, a ona uwolni się od kipiących w niej uczuć. Zatrzymał ją, kładąc rękę na jej ramieniu. Spojrzała mu w oczy. Nic nie mogła na to poradzić. – Więc pozwól mi się odwieźć do domu – poprosił. – To moja wina, że uciekł ci autobus. Gdybym stał za barem, tam gdzie powinienem, ty byś się nie spóźniła. Mrużył oczy od zimnego wiatru, na rzęsach osiadło mu kilka płatków śniegu. Był tak wspaniały, wewnątrz i na zewnątrz. Nie zasługiwał na to, by znosić jej humory. Przecież może się zgodzić na zwykłe podwiezienie, prawda? Na te dwadzieścia minut zdoła zająć myśli czym innym i zapomni, że on siedzi o pół metra od niej. – Zgoda. – Poczuła, że budzi się w niej radosne oczekiwanie, ekscytujące i przerażające zarazem. Co ona robi? Czemu jej serce jest tak krnąbrne? Czemu zawsze zakochuje się w kimś, kogo mieć nie może? Powinna się do tej pory nauczyć, że ta ścieżka doprowadzi ją tylko do bólu i smutku.
Dotarli do samochodu Adama, który otworzył przed nią drzwi. Wślizgnęła się do środka. Potrafisz to zrobić, Linn. Towarzyska pogawędka przez całą drogę i wszystko będzie dobrze. Dlaczego więc nagle naszło ją wrażenie, że usta ma pełne waty? Pomóż mi, Boże. Gdy Adam usiadł za kierownicą, samochód przepełnił zapach jego piżmowej wody kolońskiej, zmieszany z nikłą wonią skórzanej kurtki. Było tak, jakby oddychała Adamem. Żałowała, że nie może zatkać nosa, albo jeszcze lepiej, wystawić głowy za okno i trzymać jej tam, póki nie dojadą na miejsce. Wyobrażała sobie, jak brwi i rzęsy bieleją jej od szronu, a twarz zastyga w uśmiechniętą maskę. Nie, Adamie. Tak mi dobrze. Potrzebowałam tylko świeżego powietrza. Adam wyjechał z parkingu i ruszył w kierunku jej mieszkania. Powiedziała mu, że tydzień wcześniej przeprowadziła się do Pauli. Okazało się, że wiedział, gdzie znajduje się ten budynek. O tej porze wieczorem nie było wielkiego ruchu, więc pewnie dojadą na miejsce w rekordowym czasie. Dlaczego ta myśl budziła w niej rozczarowanie? Przymknęła oczy i zacisnęła zęby. Adam zaczął mówić o newsie, który pojawił się w dzienniku dzień wcześniej, a Linn poinformowała go, że Paula jest reporterką wiadomości. Omówili jej obecną sytuację życiową, Linn opisała swoje mieszkanie. Potem Adam bawił ją śmiesznymi historyjkami o koledze, z którym mieszkał w czasie studiów licencjackich. Śmiała się, aż ją rozbolały szczęki. Kiedy już groził jej atak kolki, Adam zmienił temat. – Pamiętasz, jak ostatni raz wiozłem cię do domu? Pamiętała. Była śmiertelnie przerażona, idąc przez miasto o tak późnej porze. Potem minęli ją tamci faceci w samochodzie, wołali za nią. Zdecydowała się zaryzykować i wsiąść do samochodu Adama. – Miałem się nie zatrzymywać, bo pomyślałem, że będziesz się bała jechać z kimś, kogo nie znasz… – Budziłeś pewne zaufanie – uśmiechnęła się. – Poza tym, gdybym nie pozwoliła się podwieźć, nie dostałabym pracy w Java Joe. – Mimo to nie powinnaś dać się podwozić nieznajomym. – Tak, tatusiu. Przekręcił ręce na kole kierownicy i zdawał się skupiać całą uwagę na jezdni przed nimi.
– Nie jestem aż tak stary, by być twoim tatą. Chociaż powiedział to lekko, wyczuła, że poruszyła w nim wrażliwą strunę. – Żartowałam. Nie możesz mieć więcej niż dwadzieścia cztery lata. – Dokładnie dwadzieścia sześć. Miała na końcu języka jakiś żart o podeszłym wieku, ale powstrzymała się, gdyż wydawał się być przeczulony na tym punkcie. – A ty ile masz lat, całe osiemnaście? Czy to była sprawka jej wyobraźni, czy w tych słowach kryło się jakieś głębsze znaczenie? – Dziewiętnaście. – Zastanawiała się, czemu go to tak interesuje. Jego ton sugerował więcej niż tylko zwykłą rozmowę. Nagle pożałowała, że nie jest o pięć lat starsza i że nie ma mniej pokręconego życiorysu. – Dziewiętnaście. Rany, wydaje mi się, jakby to było wieki temu. Dopiero zaczynasz. Wystarczająco dorosła, by dokonywać wyborów, i wystarczająco młoda, by niczego nie żałować. Może on niczego nie żałował, gdy był dziewiętnastolatkiem, ale ona mogła wypełnić żalem całe boisko Wrigley Field. I wciąż jeszcze niekiedy czuła, że te dawne żale ją więżą. Nie, nie więżą. Raczej jakby zabarwiały ją na inny kolor. Ciemny grafit. Adam tymczasem był barwy złamanej bieli. Elizabeth niewątpliwie też. – A więc cieszysz się, że pozwoliłaś mi się wtedy podwieźć, hm? – Uśmiechnął się do niej, ale odwróciła wzrok, nie chcąc wpaść w pułapkę jego spojrzenia. – Pomyślałam, że jesteś kaznodzieją czy kimś takim. – Czy wysyłam już takie sygnały? – zaśmiał się. – Powiedziałem coś w tym stylu? – Nie, to przez twoje zapiski. Wyjąłeś notes, żebym zapisała swój telefon, i przeczytałam parę słów, które mnie na to naprowadziły. – I nie odstraszyło cię to? – Może troszkę. – Wzruszyła ramionami. – Ale rozpaczliwie potrzebowałam pracy. – Aj, dzięki. Zaczęła się rozluźniać. Może jednak uda się jej przetrwać tę podróż. – No cóż, musisz przyznać, że pastorzy mogą nieco onieśmielać. – Jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi.
– Wiem, ale jakoś tak jest, że ktoś, kto służy Bogu, wyróżnia się wśród innych. Przynajmniej według mnie. Adam zamilkł i Linn zastanawiała się, czy nie powiedziała czegoś niewłaściwego. Był pierwszym pastorem, jakiego znała osobiście. Nawet jeśli jeszcze niezupełnie zasługiwał na to miano. – Wolałbym, żeby tak nie było. – Twarz mu spochmurniała. – Nie potrafię spełniać niemożliwie wysokich standardów, nie bardziej niż inni. Jestem człowiekiem; czasem zawodzę. Jedynie Bóg jest doskonały. – Wiem. Myślę, że wszyscy o tym wiedzą, ale mimo to mamy te wielkie oczekiwania. – To wielka presja. – Zmarszczył brwi. – Czasami czuję, że oczekuje się ode mnie więcej, niż mogę dać. – Adamie, nie masz się czym martwić. Zrobiłeś na mnie wielkie wrażenie, a przecież przez ostatnie pięć tygodni spędziłam z tobą masę czasu. Widziałam, że zachowujesz spokój, gdy ktoś cię prowokuje, i myślisz o innych, nawet jeśli to dla ciebie niewygodne. Będziesz wspaniałym pastorem. Nie odpowiadał. Przyglądała się jego twarzy, odwróconej do niej profilem. Wpatrywał się w drogę przed sobą z ustami zaciśniętymi w cienką linię, ze ściągniętymi brwiami. Wydawał się być niepewny siebie, co ją zaskoczyło. Adam zawsze wyglądał na pozbieranego. Zawsze był opiekuńczy i podnosił innych na duchu. – Martwisz się, że nie będziesz dobrym pastorem? Zadając to pytanie, uświadomiła sobie, że to ich pierwsza poważna rozmowa. Do tej pory nie rozmawiali o niczym istotniejszym niż smoothie i latte. – Trochę tak – powiedział wolno. – Ale jestem trochę skołowany przez samo życie. Linn nigdy dotąd nie poznała tej poważnej, zadumanej strony Adama. Wyglądał omal na bezbronnego. – Co masz na myśli? – spytała. Wciągała ją ta rozmowa, miała ochotę wejść do jego głowy i dowiedzieć się, co myśli. Co wyorało te bruzdy na jego twarzy? Co doprowadzało go do głośnego śmiechu? – Skąd mamy wiedzieć, co robić? To znaczy, wiem, że mamy w życiu iść za wolą Bożą, to wiadomo. Ale skąd mamy wiedzieć, jaka jest ta wola? – Adam pokręcił głową. – Czasem czuję pewność, że robię to, czego chce Bóg. Potem coś się wydarza i myślę, że podjąłem złą decyzję.
Zaskoczyły ją takie rozterki u Adama. Przez cały czas wydawał się niezłomny jak wieża ze stali. – Czasami też mam w sobie taki zamęt – przyznała. – Myślałam, że to dlatego, bo to całe chrześcijaństwo to dla mnie pewna nowość. – No nie wiem. – Zaśmiał się cierpko. – Jestem w Kościele przez całe życie, zostałem chrześcijaninem jako siedmiolatek, ale czasem czuję się tak, jakbym niczego nie wiedział. Chciała, żeby wyrażał się jaśniej. Pragnęła go zrozumieć, ale nie dawał jej nic, na czym mogłaby się oprzeć. – Powinieneś się bardziej doceniać – zauważyła. – Pewnie w wieku dziesięciu lat wiedziałeś o Biblii więcej niż ja teraz. Zatrzymał się przy krawężniku. Linn była zdziwiona, że już dojechali pod jej dom. Zdziwiona i przerażona zarazem. – Niekoniecznie chodzi mi o Pismo Święte – wyjaśnił Adam. – Mówię o rozpoznaniu, czego chce od nas Bóg. Czasami są dwie drogi, a nawet więcej. Żadna z nich nie jest niewłaściwa czy zła, są po prostu różne. Skąd mamy wiedzieć, którą wskazuje nam Bóg? Linn oparła głowę o zagłówek fotela. Nie mogła uwierzyć, by student seminarium mógł choć przez sekundę wyobrażać sobie, że ona zna odpowiedzi na te pytania. – Nie wiem, Adamie. Zaparkował samochód i odwrócił się ku niej. – Chodzi mi o to, że możemy się modlić, badać sytuację i czytać Biblię, możemy uważać, że wszystko wskazuje na jeden kierunek, i nagle bum. Wszystko się zmienia i zaczynamy myśleć, że dokonaliśmy złego wyboru. Linn odwróciła się i spojrzała na niego. Kołnierz jego kurtki był z jednej strony postawiony, z drugiej oklapnięty. Mimo że w samochodzie było ciemno, dostrzegała między jego brwiami zmarszczki świadczące o wewnętrznym napięciu. – Może trzeba po prostu pójść za sercem – wzruszyła ramionami. Gdy zwrócił na nią wzrok, poczuła, że robi jej się w środku gorąco jak w piecu. Patrzył jej w oczy tak długo, że ta chwila stała się krępująca i pełna emocji. Dlaczego nic nie mówił? O co mu chodziło? Próbowała wymyślić, co by tu powiedzieć, by przerwać tę napiętą ciszę, wszystkie sensowne myśli wyparowały jej z głowy. W końcu odwrócił spojrzenie.
– Uczucia mogą być czasem zwodnicze. Zaczęła znów oddychać, dopiero teraz uświadamiając sobie, że wstrzymywała oddech. Dlaczego wpatrywał się w nią tak długo? Ludzie nie robią tego bez powodu, to coś musiało znaczyć. Czy może tylko zbierał myśli i nawet nie zdawał sobie sprawy, że na nią patrzy? „Uczucia mogą być czasem zwodnicze”, powiedział. Ależ ona ma wyobraźnię! Nadawała jednemu spojrzeniu wielkie znaczenie, a on pewnie nawet nie zauważał, że coś się stało. Ależ była idiotką. Odchrząknęła. – Masz rację. Uczucia mogą być bardzo zwodnicze. – Pamiętała aż za dobrze uczucie, że ma prawo być z Keithem. Mimo że wiedziała, iż jest żonaty. Przekonał ją, że jego żona jest okropna i że to małżeństwo to farsa. A ona mu uwierzyła. Uwierzyła, że te uczucia, które w niej płonęły, były dobre. – Na czym więc mamy się oprzeć, jeśli nie na uczuciach? – spytał Adam. Chrześcijaństwo było dla niej czymś nowym. Chciała udzielić mu odpowiedzi, ale czy mogła wiedzieć coś, czego on już nie wiedział? Zadając sobie to pytanie, przypomniała sobie historię ze swojej przeszłości, która mogła tu coś wnieść. – Kiedy byłam mała, miałam może pięć czy sześć lat, strasznie chciałam mieć psa. Mieliśmy jednak mały dom i ogródek, i mama wciąż mi powtarzała, że to niemożliwe. Na pewno doprowadzałam ją tym nudzeniem do szału. Któregoś dnia zaczęła opowiadać, że jako dziecko miała myszoskoczka. Tak ciekawie to przedstawiła, że zanim się zorientowałam, zapomniałam całkiem o psie. Teraz nade wszystko pragnęłam myszoskoczka. Kiedy nadeszły moje urodziny, rodzice zrobili mi niespodziankę, kupując to zwierzątko. – Linn urwała i spojrzała przez okno. – Dopiero później powiedziała mi, jak było naprawdę. – Mama wyznała jej to, kiedy już była bliska śmierci. Podczas tamtych trudnych miesięcy prowadziły głębokie rozmowy. – Wiedziała, że nie możemy mieć psa – wyjaśniła Adamowi – więc na tydzień przed moimi urodzinami kupiła myszoskoczka. Trzymała go w piwnicy. Potem przekonała mnie, że tak naprawdę chcę właśnie tego zwierzaka. Pochwyciła wyraz twarzy Adama. Przyglądał jej się, jakby próbując odczytać jej myśli. – Może Bóg też tak działa – podsumowała. – Chowa dla nas w piwnicy coś specjalnego i po prostu czeka, aż nabierzemy na to ochoty. – Ale jak mamy poznać, co to jest?
Miała chęć utonąć w głębi jego oczu. – Może powinniśmy Go poprosić, byśmy z Jego pomocą zaczęli pragnąć tego, co dla nas przygotował. Adam na dłuższą chwilę wbił spojrzenie w przednią szybę. Silnik w aucie wciąż pracował, w środku było ciepło i przytulnie, szyby zaparowały od ich oddechów. – Skoro zawsze chciałeś zostać pastorem – powiedziała cicho – to może Bóg tam cię właśnie prowadzi. Adam przymknął oczy. Jedną ręką w rękawiczce ściskał koło kierownicy, szczęki miał napięte. Żałowała, że nie może odczytać jego myśli. – Tyle tylko – uderzył dłonią w kierownicę – że to nie powołanie budzi we mnie wątpliwości. Te słowa początkowo wydawały się całkiem zwyczajne. Jednak za chwilę Linn coś poczuła. Było tak, jakby atmosfera w samochodzie nabrzmiała znaczeniem. Adam nie spojrzał na nią, i nagle pomyślała, że wie dlaczego. Ale to chyba niemożliwe. Przecież nie podawał w wątpliwość swego uczucia do Elizabeth, prawda? To tylko jej żałosne nadzieje wzbudziły w niej taką myśl. Jednak kiedy w końcu podniósł na nią wzrok, zrozumiała, że się nie myli. I nie tylko co do Elizabeth. Adam nie patrzył na nią tak, jak spoglądają na siebie przyjaciele, lecz tak, jak mężczyzna patrzy na kobietę, której pragnie. Nie była w stanie się poruszyć, nie potrafiła odwrócić wzroku, nawet gdyby próbowała. Atmosfera w samochodzie zrobiła się tak gorąca, że mogłaby unieść balon napełniany ciepłym powietrzem, i nie miało to nic wspólnego z włączonym ogrzewaniem. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się i je zacisnął. Pragnęła wyrwać te słowa z jego ust. Padły jednak inne. Nie te, które pragnęła usłyszeć. – Robi się późno. Chyba powinnaś już iść. – Uśmiechnął się miękko, by złagodzić cios. Miała ochotę go błagać, by wyjaśnił, co miał przed chwilą na myśli. Chciała spytać, czy może całkiem źle go zrozumiała. Pragnęła wyciągnąć rękę i pogładzić palcami te zmarszczki między jego brwiami. Zamiast tego pożegnała się, a potem patrzyła, jak odjeżdża.
Rozdział 18
Paula ukończyła pierwszy szkic scenariusza o miejscowym salonie masażu, w którego pomieszczeniach znaleziono ukryte kamery. Dostała przeciek od stałej klientki, oburzonej, że potajemnie ją filmowano. Ta historia miała się pojawić w wieczornych wiadomościach. Prawdopodobnie zająłby się nią Darrick, ale kiedy skandal wyszedł na jaw, był zajęty innymi obowiązkami. Dzięki temu Paula znów miała szansę się sprawdzić, i była za to wdzięczna. Znalazła czas, by przesłuchać taśmy z nagraniami historii o „zamianie na porodówce” i próbowała odtworzyć ze szczegółami stracony plik, ale zabrnęła w ślepą uliczkę. Ta sprawa przycichła. Niektórzy dziennikarze, którzy się nią zajmowali, sugerowali, że być może klucz do zagadki znajdował się w rękach pielęgniarki, która zginęła w wypadku. Paula zastanawiała się, czy nie nadeszła pora, by i ona porzuciła ten temat. Pochłaniał mnóstwo myśli i energii. Ostatnio wyczuła, że Miles jest gotów pozwolić jej zająć się czymś innym. Sprawa Morganów zabierała jej czas, który mogła przeznaczyć na najświeższe newsy. Musiała rozstać się z tym tematem, chyba że zdobyłaby jakieś nowe informacje. Nawet ona zaczynała czuć, że niepotrzebnie traci czas i energię. Skupiła uwagę na notatniku, wykreśliła jeden czasownik i zastąpiła go mocniejszym. Powinna zapomnieć o sprawie Morganów i skoncentrować się na bardziej pożytecznych zadaniach. W krótkim czasie, który spędziła w tutejszej telewizji, osiągnęła więcej, niż kiedykolwiek oczekiwała. Żaden inny reporter ze stacji WMAQ nigdy nie nadał materiału, który zyskałby rozgłos ogólnokrajowy. Powinna być z tego zadowolona. Przeczytała ostatni akapit scenariusza i przekreśliła go. Mogłaby to jakoś lepiej ująć. Telefon na biurku zadzwonił, odebrała go z roztargnieniem. – Paulo, tu Deb. Deb Morgan. Paula zesztywniała, czując ukłucie poczucia winy z powodu myśli, które przed chwilą chodziły jej po głowie. – Zastanawiałam się, czy natrafiłaś ostatnio na jakieś pomocne informacje. Ta sprawa tak szybko przycicha – poskarżyła się Deb. – Zupełnie jakby ktoś odkręcił kran i zalał nas wodą, a potem nagle zakręcił go z powrotem. – Niestety, tak właśnie bywa z newsami – stwierdziła Paula. – Takie historie jak wasza przyciągają media tylko na chwilę.
Założyła nogę na nogę, czując na skórze jedwabistą miękkość rajstop. – Ale to nasze życie – zaoponowała Deb. – Wiem, że media interesują się tę historią tylko dlatego, że mają czym zapełnić czas antenowy, że to coś, co zaciekawi ludzi. Jednak sprawa nie jest zakończona. Postawiliśmy widzom pytanie, ale nikt nie udzielił nam odpowiedzi. – Wiem, wiem. – Paula mogła sobie tylko wyobrażać frustrację, jaką czuła Deb. Wszystkie te kłopoty związane z publicznym wystąpieniem, cały ten stres ujawnienia prawdy, i wygląda na to, że wszystko na nic. – Ty dalej będziesz się tym zajmować, prawda, Paulo? Paula przymknęła oczy, poruszona naiwnością w głosie Deb. Pogrążona w żalu matka zbyt wiele się po niej spodziewała. – Deb, wiem, że desperacko chcesz poznać prawdę, ale może to nie jest nam przeznaczone. Może – Paula szukała w głowie argumentów, które przemówią do Deb – może Bóg nie chce, by brnąć w to dalej. Może On chce po prostu, byś się z tym pogodziła. – Nie. – Paula pierwszy raz usłyszała w głosie Deb taką stanowczość. – To nie koniec. Wiem… Steve i ja oboje wiemy… chcemy prawdy. Będziemy w tym grzebać, błagać i prosić, jeśli będzie trzeba, ale nie ustaniemy, dopóki nie poznamy prawdy. Paula nie wiedziała, co powiedzieć. Podziwiała hart ducha tych małżonków. Prawdę mówiąc, zaskoczyło ją to. – Wiem, że masz sporo pracy i że nie możesz tak po prostu rzucić wszystkiego – ciągnęła Deb. – Wierzymy jednak, że jeśli ktoś w ogóle może znaleźć rozwiązanie tej zagadki, to właśnie ty. Paula też chciała rozwikłać sprawę Morganów, ale wyglądało na to, że zrobiła już wszystko, co w jej mocy. – Rozważaliście wynajęcie prywatnego detektywa? – Oczywiście. Nawet zadzwoniliśmy do kilku, ale nie stać nas na nich. Poradzimy sobie bez nich. Paula z rozdrażnieniem szarpnęła kosmyk włosów. Miles zacznie się irytować, jeśli ona nadal będzie poświęcała czas tej sprawie. Nie mogła na to pozwolić. Jednak Morganowie chcieli znaleźć rozwiązanie, a Paula w jakiś sposób czuła się wobec nich odpowiedzialna. – Paulo, proszę – odezwała się Deb. – Wiem, że proszę o wiele. Pomożemy ci, na ile potrafimy, ale my po prostu nie mamy takich umiejętności ani kontaktów jak ty.
Może dałaby radę pracować nad tą sprawą w wolnym czasie. Mogłaby nawet powiadomić o tym Milesa. Na pewno by się zgodził. Jej gorliwość i zaangażowanie mogłyby nawet zrobić na nim wrażenie. A jeśli znajdzie rozwiązanie tej zagadki, będzie to wygrana i dla Morganów, i dla niej. – Zgoda, Deb. Jeszcze przez jakiś czas nad tym popracuję. – Och, Paulo, dziękuję ci. – Deb wyrzuciła z siebie te słowa w wybuchu wdzięczności. – Jesteśmy ci tak wdzięczni. Proszę, daj nam znać, jak na coś natrafisz. Odłożywszy słuchawkę, Paula podniosła swój notatnik, ale nie potrafiła skupić się na tekście. Miała nadzieję, że nie obiecała więcej, niż mogła dotrzymać. Może inni dziennikarze mieli rację. Może to pielęgniarka, która zginęła w wypadku, znała wszystkie odpowiedzi. Jednak wciąż pozostawała jeszcze ta, która nie zgodziła się nikomu udzielić wywiadu: Louise Garner. Kobieta, która była zbyt chora, by się z kimkolwiek spotkać. Przynajmniej według jej syna. Nie myśląc wiele, Paula zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu świstka, na którym zapisała numer Louise. Kiedy już miała się poddać, znalazła go na dnie torebki. Podniosła telefon i wybrała numer, obiecując sobie, że już więcej nie będzie zajmować się tą sprawą w czasie pracy w stacji. Po trzecim sygnale odebrała jakaś młoda kobieta. – Czy mogę prosić Louise? – Kto mówi? – W głosie kobiety zabrzmiała nieufność. Nic dziwnego – pewnie odbierała setki telefonów od reporterów. Paulę kusiło, by skłamać. – Paula. – Paula i co dalej? Rozmówczyni nie miała zamiaru tak łatwo odpuścić. – Paula Landin-Cohen z telewizji WMAQ. Wiem, że Louise jest chora, ale naprawdę chciałabym jej zająć tylko kilka minut. Proszę. – Proszę posłuchać, pani Garner jest chora. Dostałam surowe polecenie, by nie zezwalać na żadne rozmowy ani wizyty. Zabrzmiał sygnał wyłączanej rozmowy. Paula odłożyła telefon i westchnęła. Może powinna zostawić tę biedną kobietę w spokoju. Gdy wróci do domu, zadzwoni do osób ze szpitala i do
małżeństw, które przebywały na porodówce w tym samym czasie co Morganowie. Kilka rodzin postanowiło przebadać swoje dzieci, by sprawdzić, czy są ich biologicznymi rodzicami. Inni nie zdecydowali się na to. Może w ten sposób Paula znajdzie rozwiązanie zagadki. *** Dwa dni później Paula siedziała na sofie, pochylona nad notatkami, podczas gdy Linn uczyła się z grubego podręcznika przy niedużym stole jadalnym. W telewizji David Letterman chyba właśnie zapowiadał kolejny wywiad, ale głos był wyłączony, by mogły się skupić na pracy. Linn jako współlokatorka nie sprawiała kłopotów. Większość czasu przebywała poza domem, a i w nim zachowywała się cicho. Poza tym wzięła na siebie ogarnięcie mieszkania, i gdy Paula wracała wieczorami do domu, zastawała porządek. Paula kolejny raz przeczytała swój drugi zestaw notatek. Porozmawiała z osobami ze szpitala, z każdym, kto jej przyszedł na myśl, a teraz naprawdę już zabrnęła w ślepą uliczkę. – Wszystko w porządku? Linn odwróciła się na krześle i Paula uświadomiła sobie, że właśnie westchnęła z irytacją. – To ta sprawa, nad którą pracuję. Chyba zmierzam donikąd. Linn podkuliła nogi. – Czego dotyczy? – spytała. – To historia małżeństwa, które odkryło, że dziecko, które wychowują, nie jest ich biologicznym potomkiem. Dowiedzieli się o tym dopiero niedawno, a dziewczynka ma teraz trzy lata. Oczy Linn leciutko się rozszerzyły. – Słyszałam o tym. W zeszłym miesiącu wszyscy w kawiarni o tym mówili. – Naprawdę? Zawsze dobrze było się dowiedzieć, że widzowie interesują się tematem. Dobre reportaże to takie, o których ludzie plotkują w pracy przy automacie z wodą. – Adam mówił, że było też o tym w Good Morning America. – Adam? Linn pochyliła głowę, jakby chcąc przyjrzeć się swoim dłoniom, którymi oplatała kolana. – Facet, z którym pracuję w kawiarni. – Założyła włosy za ucho, po czym potarła kark. – Czy ten facet to twój chłopak? – uśmiechnęła się Paula.
Linn zamarła na ułamek sekundy, po czym znów oplotła rękami kolana. – Jest zaręczony. – W słowach dziewczyny zadźwięczał bezmiar rozczarowania. Paula zastanawiała się, czy to jakaś nieodwzajemniona miłość. Jeśli tak, bardzo by Linn współczuła. Trudno pracować z kimś, kogo obdarza się uczuciem, jeśli ta osoba kocha kogoś innego. Jest to wystarczająco ciężkie dla dojrzałej kobiety, nie mówiąc już o dziewczynie, która dopiero co ukończyła liceum. – A więc utknęłaś? – Widać było, że Linn chce zmienić temat. – Chyba po raz kolejny. Rozmawiałam z wszystkimi, którzy mi przyszli do głowy, i przeglądałam notatki tyle razy, że znam je już na pamięć. Nie mogę dociec, co tam się stało. – Można by pomyśleć, że w szpitalu będą coś wiedzieli. Może wiedzą, ale po prostu to ukrywają. – Badałam to od tej strony, uwierz mi. – Paula próbowała nawet zagrać z panem Boccardim swoją kartą atutową, czyli romansem, ale on się nie ugiął. Może nie miał nic do ukrycia, a może wolał raczej narazić swoją osobistą niż zawodową reputację. Jeśli wina ciążyłaby na szpitalu, dwie rodziny mogły mu wytoczyć gigantyczne procesy. Żaden szpital nie chciałby się wdawać w taki spór. – Rozmawiałaś z wszystkimi pielęgniarkami i lekarzami, którzy byli wtedy na dyżurze? – Tak, oprócz dwóch pielęgniarek. Jedna zginęła w wypadku, a druga jest zbyt chora, żeby rozmawiać. Linn zmarszczyła nos i Paula przez chwilę dostrzegła podobieństwo do córeczki Natalie, Grace. Czasami trudno było uwierzyć, że ta młoda kobieta jest biologiczną matką dziecka jej siostry. – Podejrzana sprawa – zauważyła Linn. – Tak myślisz? – A co z innymi niemowlętami, które były w szpitalu w tym samym czasie? – Dziecko Morganów urodziło się o wiele za wcześnie, więc poszukiwania ograniczają się do innych wcześniaków, które były wtedy na OIOM-ie. Trzem zrobiono testy. Wstępne badania dały wynik pozytywny, czyli są to biologiczne dzieci swoich rodziców. Cieszyła się razem z nimi, gdy słyszała ulgę i radość w ich głosie. Jednak zagadka Morganów pozostawała nierozwiązana. – A co z tymi, których nie zbadano? – spytała Linn.
– To decyzja rodziców, czy chcą zrobić swoim dzieciom testy, czy nie. – Paula wzruszyła ramionami. – Przypuszczam, że Morganowie mieliby prawo zaciągnąć ich do sądu i próbować ich do tego zmusić, ale nie sądzę, by Deb i Steve tego chcieli. Linn utkwiła spojrzenie w oprawionej grafice Dalego na ścianie. – Tak, domyślam się, że ciężko się zdecydować, czy chce się poznać prawdę, czy nie. Paula żałowała, że nie wszystkie małżeństwa przebadały swoje dzieci. To był prosty sposób na poznanie prawdy. Jeśli jednak w jednej z tych rodzin wychowywało się biologiczne dziecko Morganów, sprawa by się skomplikowała. Tajemnica znalazłaby rozwiązanie, ale za to rozpoczęłyby się zawiłe komplikacje z prawami rodzicielskimi. Czy Morganom udałoby się zatrzymać Faith? Czy chcieliby mieć prawo widywania tego drugiego dziecka? I czy to drugie małżeństwo chciałoby uzyskać prawo do opieki nad Faith lub do widywania jej? W każdym razie Morganom zależało na znalezieniu odpowiedzi, a Paula obiecała, że dołoży wszelkich starań, by im pomóc. Teraz jednak miała w głowie mętlik od nadmiaru szczegółów. – Czego się uczysz? – spytała, pragnąc dla odmiany zająć się czymś innym. – Wstęp do komunikacji interpersonalnej. To przedmiot fakultatywny, ale całkiem ciekawy. – Podoba ci się na uczelni? I w ogóle w Chicago? Tu jest zupełnie inaczej niż w Jackson Hole. – No pewnie – Linn wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – To prawdziwy szok kulturowy, ale w dobrym znaczeniu. Wiesz, co mi się najbardziej podoba? Że nie wpadam co krok na kogoś znajomego. Paula już myślała, że tylko ona tak czuje. Jej rodzina uważała ją za szaloną, skoro chciała uciekać z takiego, jak to nazywali, „uroczego miasteczka”. Odetchnęła głęboko. – Miło też uciec od plotek. – Słowo daję. Nie ma nic wspaniałego w tym całym „wszyscy cię znają”, jeśli znają też twoje sprawy. W miasteczku Jackson Hole niewiele sekretów dało się uchować, co do tego nie było wątpliwości. Paula ziewnęła i postanowiła położyć się spać. Zasypiając, w wyobraźni widziała strzępki historii Morganów, dryfujące w różnych kierunkach. Może jej podświadomość powiąże to wszystko w całość. ***
Było jeszcze ciemno, gdy Paula ocknęła się z przestrachem, zbudzona jakimś głośnym brzękiem. Odgłos tłuczonego szkła. W jednej chwili siedziała wyprostowana, choć nie pamiętała, kiedy to zrobiła. Hałas dobiegał z salonu. Czy Linn coś rozbiła? Zegar wskazywał kwadrans po szóstej. Linn pewnie już wyszła na swoje pierwsze zajęcia. Paula wyślizgnęła się z łóżka, wyczuwając stopami drogę przez sypialnię. Jakoś obawiała się zapalić światło. Wyszukała dłońmi miękki szlafrok wiszący na haczyku i naciągnęła go na siebie. Otworzyła drzwi sypialni. Przez okna na frontowej ścianie budynku sączyło się światło ulicznych latarni. Wyszła na korytarz. Zimne powietrze smagnęło ją po bosych stopach. Zadrżała. Dlaczego jest tak zimno? Powędrowała wzrokiem ku oknom. To, co zobaczyła, sprawiło, że zastygła. Pośrodku jednej z szyb widniała wielka dziura. Światło latarni odbijało się od poszarpanych brzegów i migotało ku niej złowieszczo. Fiołek afrykański, który wcześniej stał na parapecie, teraz leżał na podłodze. Wypadł z doniczki, wokół rozsypała się ziemia. Paula po omacku znalazła małą lampkę i w końcu odszukała łańcuszek. Pokój zalało światło. Mrugała, oślepiona blaskiem, starając się wypatrzyć, co takiego wpadło przez okno do pokoju. Z pewnością nie nabój. Dziura była zbyt duża, poza tym usłyszałaby wystrzał z rewolweru. To była przyjemna okolica – nie jakieś slumsy, gdzie takie rzeczy byłyby na porządku dziennym. Zatrzymała wzrok na czymś leżącym w kącie, w cieniu szafy. Podeszła bliżej, po drodze włączając górne szynowe oświetlenie. Nastąpiła na odłamek szyby i przygryzła język. Wyciągnąwszy szkło ze stopy, podniosła tajemniczy przedmiot. Wyglądał jak kula papieru, ale był ciężki, obwiązany gumką. Przeszedł ją dreszcz, który nie miał nic wspólnego z zimnym powietrzem napływającym przez dziurę w oknie.
Rozdział 19
Paula ściągnęła szeroką gumkę i na drewnianą podłogę upadł z trzaskiem kamień wielkości jej pięści. Rozprostowała pomiętą kartkę z notatnika. Porzuć tę sprawę Trzy słowa, napisane na maszynie czcionką Courier New dwunastką. Upuściła papier, nie chcąc go nawet dotykać. Spojrzała na okno i spróbowała wzrokiem odtworzyć drogę lotu kamienia przez pokój. Pocisk zrzucił roślinę z parapetu, po czym przejechał ślizgiem przez stół, strącając leżące na nim czasopismo „Bon Appétit”. Wstała z podłogi i otuliła się szlafrokiem. Powinna zadzwonić na policję. Odszukanie bezprzewodowego telefonu zajęło jej kilka minut, ale kiedy już go znalazła i zgłosiła wypadek, kazano jej czekać na przyjazd policji. Porzuć tę sprawę. Te słowa zapadały w nią coraz głębiej. Musiało chodzić o historię Morganów. Nic innego, nad czym pracowała, nie wzbudziłoby takich uczuć. Sprawa Morganów była dla kogoś zagrożeniem. A to oznaczało, że ktoś coś wiedział. Chyba że próbował ją zastraszyć ktoś ze szpitala. Albo z pracy. Powędrowała myślami do dziwacznych liścików, które znajdowała w redakcji. Czy to jakiś niezrównoważony wielbiciel? Ale czemu miałby chcieć, by odstąpiła od tej historii? Policja będzie domagała się szczegółów. Będą się chcieli dowiedzieć, kto może odpowiadać za ten czyn, ale to mogła być każda z tuzina różnych osób. Czy była bezpieczna we własnym mieszkaniu? Dwie godziny później to samo pytanie wzbudziło niepokój Davida. – Jadę do ciebie. Słyszała już wcześniej ten ton i wiedziała, że mąż stanie na jej progu tak szybko, jak to będzie możliwe, nie bacząc na koszty przelotu. Próbowała mu to wyperswadować: – Davidzie, wokół mieszkają sąsiedzi, w drzwiach frontowych są trzy zamki. Nic mi nie jest. – Jadę, Paulo. W ten weekend nie wybierała się do domu, więc spotkanie z mężem będzie miłą niespodzianką. Poza tym chyba mu nie zaszkodzi, jeśli zakosztuje uroków Wietrznego Miasta. Może akurat je polubi, a to rozwiązałoby wszelkie problemy.
– Co powiedzieli ci z policji? – Słyszała, jak bębni palcami o blat. – No wiesz. To, co zwykle. „Zbadamy to”. Nie byli szczególnie przejęci. Ani też nie dodali mi zbytnio otuchy, jeśli o to chodzi. – Musisz powiadomić zarządcę, żeby wstawił szybę. A co tymczasem zamierzasz z tym zrobić? – Jeden gliniarz wziął kawałek sklejki i wstawił go dla mnie. – Macho z policji spotyka damę w opresji? Rzeczywiście tak to wyglądało, przynajmniej tak zdawał się uważać tamten młody gliniarz. – Zadzwoniłam już w sprawie okna do pana Finleya, przyjdzie wstawić szybę najszybciej jak się da. – Jesteś pewna, że nie potrafisz połączyć tego wypadku z jakąś konkretną osobą? Na pewno jest ktoś, na kogo można postawić. Paula włożyła żakiet, po czym wsunęła stopy w parę granatowych pantofli na obcasach. – Davidzie, tak jak mówiłam glinom, można podejrzewać wielu ludzi. Reportaż o „zamianie na porodówce” dotyczy wielu osób: rodziców, pracowników szpitala, lekarzy i pielęgniarek. To mógł być każdy, kto poczuł się zagrożony. Bębnienie ustało. Widziała oczyma wyobraźni, jak David pociera nos, poprawiając okulary. – Może rzeczywiście powinnaś porzucić ten temat. – Nie poddaję się z powodu byle groźby. – Nie mogła uwierzyć, że to zaproponował. Westchnął do słuchawki. – Byłem pewien, że tak powiesz. Uśmiechnęła się, rozbawiona jego szybką kapitulacją. – Chyba nie można obwiniać mężczyzny, że próbował. – Zwłaszcza kiedy to mąż. I to taki, który bardzo kocha swoją żonę. – Skoro tak to tłumaczysz, to dostajesz rozgrzeszenie z wszelkich win. – Tak myślałem, że spojrzysz na to z mojej strony. Powiedział jej, że załatwił lot na ten wieczór. Bez przekonania próbowała wyperswadować mu przyjazd, ale nie zmienił zdania. Wiadomo było, że niewiele poradzi na to, co się stało, poza tym nie mógł przecież zostać w Chicago na zawsze. Wyraźnie jednak czuł potrzebę, by stać u jej boku i chronić ją, więc jakże miała się temu opierać?
*** David otulił się szczelniej szalikiem. Wylądował na lotnisku O’Hare godzinę temu, a teraz spacerował z Paulą wzdłuż Lake Shore Drive. Na jeziorze Michigan światła kilku łodzi migotały niczym gwiazdy na nocnym niebie. Na zachodzie okna budynków śródmieścia rzucały na niebo poświatę, która otaczała miasto niczym gigantyczne halo. Nawet w tym lodowatym mroku czuło się, że to miasto promieniuje pewną mocą. – To jak inny świat – zauważył David. – W tygodniu jest jeszcze lepiej. Oczywiście, trzeba się przyzwyczaić do ruchu ulicznego, ale ta energia… Rany, uwielbiam tę energię. – Założę się, że sezon turystyczny w Jackson Hole to przy tym betka. – Bywał już wcześniej w dużych miastach, przeważnie na kongresach i konferencjach. Rzadko jednak opuszczał wielkie hotele i centra kongresowe na wystarczająco długo, by zasmakować miejskiego życia. Oszacował wartość wysokościowców wzdłuż jeziora Michigan i zastanawiał się, ile tu kosztują mieszkania własnościowe. – Wszystko tu dokądś pędzi. Wszyscy gnają gdzieś w jakimś celu. – Patrzył, jak potrząsa głową. – Coś takiego tu wyczuwam. Kasztanowe włosy Pauli lśniły w blasku ulicznych lamp. Wiatr unosił i plątał proste pasma. Zimne powietrze zabarwiło koniec jej nosa na delikatny róż. Pomyślał, że wygląda tak pięknie, jak nigdy. Chciał wpatrywać się w nią bez ustanku przez kolejne pięć dni. – No co? – Obdarzyła go tym kokieteryjnym uśmiechem, który uwielbiał. – Zapomniałem już, jak jesteś piękna. Uśmiechnęła się szerzej. – Zapomniałam już, jak jesteś romantyczny. – W takim razie oboje jesteśmy naprawdę cudowni. Zaśmiała się i dała mu kuksańca w ramię. – Mówiłam wczoraj Linn o tobie. – Co powiedziałaś? – Polujesz na komplementy? – Używam odpowiedniej przynęty? – Uwielbiał się z nią droczyć. Brakowało mu tego. Mieli całe stracone miesiące do nadgonienia, i tu akurat nie miał nic przeciwko nadgodzinom.
– Wiesz, Linn przygotowuje taki projekt na zajęcia z komunikacji. Rozmawia z ludźmi o tym, jak się porozumiewają w małżeństwie. Pytała, czy chcę wziąć w tym udział. Zgodziłam się. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. – Czy będę mógł ci towarzyszyć? – Owszem. – Zgoda. – Nachylił się i cmoknął ją w usta. Spojrzała na niego tak, że zapragnął dużo więcej niż ten szybki pocałunek. Nagle odechciało mu się spacerować wzdłuż Lake Shore Drive, wśród dziesiątków ludzi. Chciał być sam na sam z żoną w jej mieszkaniu. – Mówiłaś, że o której Linn wraca do domu? Szarpnięciem zawróciła go w przeciwną stronę. – Chodź… mamy tylko dwie godziny. *** Pięć wspólnie spędzonych dni przemknęło jak z bicza strzelił, i gdy David upychał ostatnie ubrania do walizki, odkrył, że nie ma ochoty odjeżdżać od Pauli. Jadali w wykwintnych restauracjach, odbyli przejażdżkę powozem po śródmieściu i tulili się na sofie. W niedzielę poszli nawet razem do kościoła. Jakaś pani rozpoznała tam Paulę, gdyż widziała ją w telewizji. Zarządca wymienił zbitą szybę. Któregoś dnia, gdy Paula była w pracy, David pojechał taksówką do sklepu Kmart i kupił torbę ziemi doniczkowej do kwiatka, który spadł z parapetu, i dodatkową zasuwkę do drzwi. Zainstalował ją, zanim żona wróciła do domu. Później tego wieczora Paula przesadziła fiołka i postawiła go z powrotem na parapecie. Nowa szyba, roślina na swoim miejscu – wszystko wyglądało tak jak przed wypadkiem. David jednak nie mógł opędzić się od myśli, że to może jeszcze nie koniec problemów. Paula otoczyła męża ramionami, żałując, że nie może zostać na kolejne pięć dni. – Nie wyjeżdżaj. Chociaż powiedziała to przekornym tonem, David wiedział, że mówi serio. Paula zazwyczaj nie przyznawała się, że czegoś potrzebuje. Jej samowystarczalność była jedną z cech, które go w niej od początku pociągały, ale mężczyzna od czasu do czasu lubi poczuć się potrzebny. Wtulił się w jej objęcia.
– Też bym tego chciał. – Musiał jednak zająć się interesami, bo same tego nie zrobią. Przez tę podróż i tak już wziął sobie w firmie więcej wolnego niż kiedykolwiek. Nie wiadomo, jaki bałagan zastanie tam po powrocie. Westchnęła i przytuliła się do jego piersi. Zapach jej perfum drażnił jego zmysły, wywołując myśli, których nie mógł wcielić w czyn, gdyż zostało im za mało czasu. – Szkoda, że nie mogę pojechać z tobą na lotnisko. – Pieściła palcami jego plecy, potem przesunęła dłoń wyżej i zaczęła się bawić jego włosami. – W porządku. – Powinien był zaplanować powrotny lot na taką godzinę, żeby to nie kolidowało z jej pracą. Gdyby przewidział, jak niechętnie będzie się rozstawał z żoną, przemyślałby to staranniej. – Będziesz pamiętała, żeby zamykać na noc wszystkie zamki? – Davidzie – przewróciła oczami. Martwił się o nią, chociaż w liście nie było wyraźnych gróźb. Paula zwykła uważać, że jest niezwyciężona, a to mogło prowadzić do niefrasobliwości. – Jest ze mną Linn – przypomniała mu. – Małolata jako ochroniarz? To ci dopiero. – Po prostu próbuję cię uspokoić. Wiesz, że nic mi się nie stanie. Mieszkam na trzecim piętrze, więc co mi mogą zrobić? Porwać i ciągnąć ze sobą przez trzy piętra? Ta uwaga sprawiła, że napięły się w nim mięśnie. – Nawet tak nie żartuj. Myśl o tym, że mógłby utracić Paulę, rozdzierała mu duszę na pół. Nie wiedział, że potrafi tak bardzo kogoś kochać, i nie był pewien, czy mu się to podoba. – Nic mi nie będzie. Prócz tego, że będę tęsknić jak wariatka. – I wzajemnie, kochanie. – Przyciągnął ją do siebie i pocałował, pozwalając, by ich usta stykały się o ułamek sekundy za długo, biorąc pod uwagę kierunek jego myśli. Gdy skończyli się całować, Paula popatrzyła na niego swymi zielonymi oczami tak, że zupełnie go zniewoliła. – Czy to, co mówiłeś podczas wywiadu z Linn, było szczere? – zapytała. – Absolutnie. Jesteś prawdziwą bałaganiarą. Spojrzała na niego z udawanym gniewem i trzepnęła w ramię.
– Nie o tym mówię. Chodziło mi o to, że miłość jest wyborem, no wiesz. I że każdego dnia postanawiasz, że będziesz mnie kochał, bez względu na to, co się zdarzy. Znów zobaczył to w jej oczach. Tę bezbronność, coś u Pauli niespotykanego. Może nigdy wcześniej nie zaufała mu na tyle, by ją przed nim odsłonić. To, że teraz się na to odważyła, poruszyło coś w głębi jego duszy. Uniósł dłoń i pogładził palcami gładką skórę jej policzka. – Każde słowo było prawdą. W jej oczach zamigotało jakieś uczucie – być może ulga? – potem skrzywiła usta i oparła policzek o jego rękę. – Och, Davidzie, kocham cię tak bardzo, że aż mnie to przeraża. Czuł dokładnie to samo, ale uspokoił ją: – Nie ma się czego bać. Jest dobrze. Doskonale. – Każde słowo podkreślał pocałunkiem. – Wiem. Jestem głupia. – Cofnęła się i poprawiła kołnierzyk. Kostium przylegał do niej niczym idealnie dopasowana rękawiczka i David nie mógł się powstrzymać od podziwiania jej kształtów. – Patrz na mnie tak dalej, a wywinę coś takiego, że z lotu nici. – Obiecanki cacanki. Odprowadziła go do drzwi. Pocałował ją szybko i zbyt namiętnie. Pożegnali się. Gdy przekraczał próg, Paula trzepnęła go po plecach. – Poczekaj, jeszcze ci się odpłacę – powiedział, zaczynając schodzić po schodach. – Liczę na to. – Oparła się z zadowoleniem o framugę. David pomyślał w tym momencie, o ile lepiej byłoby spędzić z nią całe życie w Chicago, zamiast tkwić samemu w Jackson Hole.
Rozdział 20
Linn miała już zdjąć płaszcz i zsunąć buty, kiedy zdała sobie sprawę, że zostawiła w pracy torbę. Były w niej książki, notatki, plan zajęć, dosłownie wszystko, czego potrzebowała na jutro na uczelnię. Zostawiła podręcznik do socjologii na stole, przy którym się uczyła, a torbę z książkami na krześle. – O kurczę! – Przystanęła bezradnie koło drzwi wejściowych, zastanawiając się, co robić. Zerknęła na zegar. Kawiarnia o tej porze była już zamknięta. Pierwsze zajęcia rozpoczynały się o ósmej piętnaście, a dojazd autobusem do kawiarni zajmie jej prawie czterdzieści pięć minut. Jednak nie miała innego wyjścia. Będzie musiała wstać wcześnie i pojechać do kawiarni autobusem przed zajęciami. – Co się stało? – Paula wytknęła głowę z kuchni. Linn uświadomiła sobie, że mieszkanie wypełnia smakowity maślany zapach. – Zostawiłam w pracy torbę z książkami. Trudno, zabiorę je rano. – Mogę cię podrzucić, ale jestem wcześnie umówiona na spotkanie. – Nie ma problemu. Przygotowujesz popcorn? – Robię specjalny sos maślany do niego. Musisz mi powiedzieć, jak wyszedł – odparła Paula, przekrzykując trzaskanie ziaren na patelni. – Skoro muszę – zażartowała Linn. Testowanie kulinarnych umiejętności Pauli było prawdziwą gratką. – Już prawie gotowe. Trzaskanie ustało. Linn weszła do kuchni. Paula wyskrobała resztki maślanej mikstury nad miską popcornu, potem zmieszała wszystko razem dwiema gumowymi łopatkami. – Pachnie wspaniale – oceniła Linn. – Przygotuję coś do picia. U drzwi rozległ się dzwonek. Wymieniły się spojrzeniami. – Zaprosiłaś kogoś? – spytała Paula. – Nie. – Od czasu, gdy przez okno wpadł ten kamień, były nieco roztrzęsione. Paula odłożyła łopatkę. – Zaryglowałaś drzwi po wejściu? Linn wróciła myślą do tamtej chwili.
– Nie. – Jak mogła być tak nieostrożna? – To pewnie nic takiego – pocieszała się Paula. Ruszyła ku drzwiom. Było już późno i nikt o tej godzinie raczej nie wpadał z wizytą. Pukanie do nieznanych drzwi o tak późnej porze, w środku tygodnia, byłoby wielkim nietaktem. Linn patrzyła, jak Paula zagląda przez wizjer. – To jakiś mężczyzna – szepnęła, jednocześnie zaciągając zasuwkę. – Nie znam go. Linn poczuła, że zasycha jej w ustach. Ale przecież źli faceci nie stukają do drzwi, prawda? Zwłaszcza, jeśli nie są zaryglowane. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było podejść bliżej, ale musiała to zrobić. – Pozwól, że spojrzę. Paula odsunęła się na bok i Linn wyjrzała przez judasza. Szybko wypuściła powietrze. – W porządku. Znam go. Zaczęła odmykać drzwi, lecz Paula przytrzymała jej dłoń. – Jesteś pewna, że możemy? Jak dobrze go znasz? – Nie martw się. To Adam. Z pracy. – Ach, Adam. Linn zignorowała przekorny uśmieszek Pauli. Odciągnęła zasuwkę i otworzyła drzwi. – Cześć. Chciała zapytać Adama, co tu robi, ale nie wiedziała, jak to powiedzieć, żeby jej słowa nie zabrzmiały niegrzecznie. Poza tym wyglądał tak przystojnie, stojąc w korytarzu, opatulony szalikiem, że przez chwilę miała ochotę poudawać, że jest jej chłopakiem. – Zapomniałaś o czymś. – Podniósł pękatą torbę. – Co nie było małym wyczynem, biorąc pod uwagę fakt, że ważyła chyba tonę z tymi wszystkimi podręcznikami. – Wejdź. – Linn otwarła szerzej drzwi i Adam wszedł do środka. Paula gdzieś zniknęła, pewnie wróciła do kuchni. – Nie chcę przeszkadzać. – Adam położył torbę na podłodze. – Dzięki, że ją przyniosłeś. Dopiero w domu zauważyłam, że jej nie mam. Wsunął ręce w kieszenie i unikał jej wzroku. Zachowywał się tak od dwóch tygodni, odkąd podrzucił ją do domu. Prawdę mówiąc, tak bardzo trzymał się na dystans, że Linn zastanawiała się, czy się na nią nie gniewa. – Żaden problem. Wiem, że jutro masz wcześnie zajęcia.
– Musiałabym wstać o świcie, żeby po nią wrócić, więc jestem naprawdę wdzięczna, możesz mi wierzyć. – Wytarła ręce o dżinsy, po czym wsunęła je do kieszeni. Nagle poczuła się głupio, że go naśladuje, więc dla odmiany skrzyżowała ręce na piersi. – Cóż, chyba powinienem już iść. Nie chciała, żeby odchodził, ale on położył już rękę na gałce od drzwi, jakby chciał oddalić się jak najszybciej. – Nie przedstawisz mi swego przyjaciela? – Paula weszła do pokoju, niosąc ozdobną metalową miskę. Linn przez chwilę spojrzała na nią oczyma Adama. Przy tych stylowych kasztanowych włosach i figurze modelki czuła się jak zaniedbana uczennica. – Wybacz. Paulo, to mój kolega z pracy, Adam. Adamie, to Paula, z którą mieszkam. – Powinna dodać coś o wielkoduszności Pauli, która przyjęła ją do siebie, ale i tak już czuła się jak wabik. – Miło cię poznać. – Adam uścisnął dłoń Pauli. – Mógłbyś mi pomóc? Udoskonalam ten przepis na popcorn i potrzebuję oceny. Możesz zostać na chwilkę? Linn obrzuciła Paulę spojrzeniem. Co ona wyprawia? Kiedy jednak Adam obejrzał się na drzwi, Paula mrugnęła do niej. – Cóż – wahał się – nie chcę przeszkadzać. – Nonsens. Linn właśnie odpoczywa po pracy, a ja zaraz uciekam do siebie, żeby coś przegryźć i popracować. Siadajcie. Dam wam miskę. Paula wręczyła naczynie Linn, a ta postawiła popcorn na stoliku. – Proszę, daj mi płaszcz – powiedziała do gościa. Adam wysunął się z okrycia, a Linn powiesiła je na wieszaku. Zewsząd owionął ją piżmowy zapach jego wody kolońskiej. To wszystko było zarazem okrutne i niezwykłe. Miała nadzieję, że Adam nie poczuł się przymuszony do pozostania. Nie stawiał wprawdzie zbytniego oporu naleganiom Pauli, ale przecież ostatnio nie traktował Linn zbyt przyjaźnie. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko – wzruszyła ramionami. – Paula potrafi być nieco natarczywa. – A dzięki swojej urodzie zapewne zawsze dostawała to, co chciała, przynajmniej gdy w grę wchodzili mężczyźni. Linn zastanawiała się, czy to dlatego Adam zgodził się zostać. Wróciła Paula i postawiła na stoliku kolejną miskę i dwa gazowane napoje.
Adam wziął parę uprażonych ziaren i włożył je do ust. – Mmm. Dobre. Niezwykłe. Linn też spróbowała przysmaku. Był słony, a masło zmieszane było z jakimiś ziołami. – Paulo, niesamowite. – Nie za słone? – Niee. – Adam zaczerpnął kolejną garść. – Nic bym w tym nie zmieniał. Linn obserwowała go spod zasłony rzęs, oczekując, że okaże Pauli jakąś szczególną uwagę. Jednak w jego uśmiechu nie było nic prócz uprzejmości. – No dobrze, mam trochę pracy. Miło cię było poznać, Adamie – powiedziała Paula, kierując się w stronę swojego pokoju z drugą miską popcornu. – Mnie również. Gdy za Paulą zamknęły się drzwi, Linn uświadomiła sobie, że jedynym dźwiękiem, jaki dał się teraz słyszeć w pokoju, było chrupanie popcornu. Wydawało jej się niemal surrealistyczne, że siedzi tu razem z Adamem. Wpadł do nich jedynie po to, by oddać torbę, a Linn wolałaby, żeby przywiodły go tu całkiem inne powody. – Jak ci idzie na uczelni? – zapytał. Pierwsze parę tygodni było stresujące, a Linn czuła się wśród innych studentów jak ryba wyrzucona z wody, choć stopnie jak dotąd miała dobre. – Jest w porządku. Wiedziała, że powinna powiedzieć coś więcej, ale za żadne skarby nie potrafiła nic wymyślić. Skupiła wzrok na ekranie telewizora, gdzie leciała wieczorna powtórka serialu The Odd Couple. – Gdy byłem młodszy, zawsze oglądałem te powtórki – powiedział Adam. – To klasyka. Linn widziała tylko urywki. Dźwięk był za cichy, nie mogła dosłyszeć, co mówi Feliks, ale widać było, że się wścieka. – Do kogo jesteś bardziej podobna: do Oscara czy Feliksa? – spytał Adam. Linn skończyła przeżuwać popcorn. – No wiesz, lubię mieć porządek, ale nie jestem przewrażliwiona na tym punkcie jak Feliks. A ty? Popełniła błąd, gdyż spojrzała na niego. Stojąca na podłodze lampa rzucała na jego skórę złotawą poświatę. Linn pomyślała, że jeszcze nigdy nie wyglądał tak przystojnie. Odwróciła wzrok.
– Myślę, że lokuję się gdzieś pośrodku. Moja mama zawsze wprawdzie mówiła, że mój pokój wygląda jak po kataklizmie, ale w końcu zabierałem się za porządki. I zawsze wiem, gdzie co mam, wiesz? Rzeczy mogą leżeć w stertach, a ja i tak wiem, gdzie co jest. – W zeszłym tygodniu przyjechał tu mąż Pauli. On jest całkiem jak Feliks. Mówię ci, można było boki zrywać, widząc, jak chodzi za Paulą i po niej sprząta. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że to robi. Adam umilkł na jakąś minutę, Linn tymczasem wrzucała sobie do ust resztki prażonych ziaren, żałując, że to już ostatnie. Czym teraz zajmie ręce? Otarła zatłuszczone palce o jedną z serwetek, które Paula położyła na stoliku. – Czemu mi nic nie powiedziałaś o tym kamieniu, który wam ktoś wrzucił przez okno? Zaskoczona jego zatroskanym tonem omal nie spojrzała mu w oczy. Powstrzymała się jednak w porę. Pewnie Joe mu o tym opowiedział. – Chyba tak jakoś wyszło – wzruszyła ramionami. To jedno, a po drugie, odkąd odwiózł ją do domu, trzymał się od niej z daleka, odległy jak Australia. Nie była pewna, dlaczego tak robi, ale bolało ją, że już z nią nie żartuje ani nie rozmawia. Może nie powiedziała mu o wypadku, chcąc się odegrać w ten dziecinny sposób. – Powinnaś mi powiedzieć. Przesunęła spojrzenie na jego twarz. Nic nie mogła na to poradzić. Wydawał się tak zraniony, jak na to wskazywał jego głos, ale nie wiedziała czemu. Przecież to on zbudował między nimi mury. Co prawda, wcześniej Linn rzeczywiście nie była dla niego najsympatyczniejsza, ale odkąd tamtego dnia odwiózł ją do domu, uznała, że wszystko się między nimi zmieniło. I rzeczywiście się zmieniło, jednak nie w tym kierunku, o jakim myślała. – Adamie, czego ode mnie chcesz? – Te słowa wyrwały się jej, zanim zdążyła je powstrzymać. Nagle nie była już pewna, czy chce to wiedzieć. Jeśli on powie, że chce, by byli przyjaciółmi, załamie się. Pragnęła o wiele więcej. On tymczasem przyglądał się jej oczom, które przypominały rozpływającą się w słońcu czekoladę. Były miękkie i ciepłe. Otworzył usta, jakby chciał odpowiedzieć, ale nie wymówił ani słowa. Na brodzie miał kilkudniowy zarost, co nadawało mu wygląd złego chłopca. Ta myśl sprawiła, że Linn omal nie wybuchnęła śmiechem. Komu jak komu, ale Adamowi daleko było do tego. Palce aż ją mrowiły,
by pogładzić go po tej szorstkiej brodzie. Schowała dłonie między kolana, żeby nie pójść za impulsem. – Nie wiem – powiedział. Prawie nie pamiętała pytania. Kiedy Adam patrzył jej w oczy w ten sposób, miała ochotę zapomnieć o całym świecie. „Nie wiem”. Cóż za szczera odpowiedź. Może dlatego tak zwlekał z odpowiedzią. Ociągał się, bo chciał być szczery, ale tak naprawdę nie wiedział, czego od niej chce. Czy to dobrze? Jakiej odpowiedzi od niego oczekiwała? Szukał jej spojrzenia. Chwila nabrzmiała napięciem, jakby byli wspinaczami, którzy wiszą na skraju urwiska, starając się podjąć decyzję, czy bezpiecznie będzie zjechać na linie, czy też nie. – Myślę, Linn, że darzę cię pewnym uczuciem – szepnął. Coś w niej wezbrało jak fala. Ulga. Radość. Zamęt. Miała tyle do powiedzenia, na przykład to, że przecież jest zaręczony, ale odepchnęła te wątpliwości. Już od dawna żaden mężczyzna nie patrzył na nią w taki sposób, jak Adam. Miała ochotę utonąć w jego oczach. – Dobija mnie to. – Powiedział to tak cicho, że ledwie go dosłyszała. Zatroskany zmarszczył czoło. Och, Adamie. Ja też darzę cię uczuciem. Wciąż o tobie myślę. – Nie wiem, co powiedzieć. Zamrugał gwałtownie. Przestraszyła się, że wszystko popsuła. Powinna po prostu wyznać mu wszystko. Co ją powstrzymywało? Znów na nią spojrzał i westchnął cicho. Pochłaniała go wzrokiem. – Twoje oczy mówią wszystko. Czyżby potrafił odczytać jej myśli? Czy wiedział, że pragnie go od tygodni? Czy wiedział, że cała drży, gdy on patrzy na nią w ten sposób? Nachylił się ku niej, aż ich oddechy się zmieszały. Jak to się stało, że siedzą tak blisko siebie? Poczuła na twarzy jego oddech, a potem jego usta dotknęły jej warg, tak czule, że aż poczuła ból.
Rozdział 21
Pocałunek Adama z początku był miękki i badawczy. Jakby bał się ją zranić i obchodził się z nią jak z najdelikatniejszą, najcenniejszą porcelaną. Potem zaczął całować ją zachłanniej, aż cały świat przed nią zawirował. Poszukała dłońmi jego twarzy, delektowała się męską szorstkością jego skóry. Serce waliło jej w piersiach, jakby miało zamiar wyskoczyć z żeber, ale nic jej to nie obchodziło. Czy mogło ją obchodzić cokolwiek prócz tego mężczyzny, który traktował ją tak delikatnie, że aż bolało? Po chwili odsunął się od niej. Nie miała ochoty otwierać oczu. Stanowczo odsunął ją od siebie. I wtedy już wiedziała. – Och, Boże – powiedział. W jego ustach nie brzmiało to jak odzywka, którą rzuca się przypadkiem od niechcenia w rozmowie. To było błaganie. Otworzyła oczy, lecz pożałowała tego. Odwrócił się od niej. Nie widziała jego twarzy, bo ukrył ją w dłoniach. I bez tego zrozumiała, że Adam żałuje pocałunku. – Przepraszam. – Wymówił te słowa z trudem, ale Linn nie wiedziała, czy są skierowane do niej, czy do Boga. Instynktownie wyczuła, że myśli o Elizabeth i o tym, że ją zdradził. Było jej go żal. Współczuła też sobie, że tak go pragnie. – Muszę już iść. – Wstał i nałożył płaszcz, zanim zdążyła podejść do drzwi. – Przepraszam – powtórzył. Tym razem te słowa były skierowane do niej, ale ona nie chciała ich słyszeć. Nie chciała, by ją przepraszał, mimo że nie byłby już tym samym Adamem, gdyby nie żałował tak lekkomyślnego postępku. Chętnie wzięłaby odpowiedzialność na siebie, gdyby to miało uspokoić jego sumienie. Chciała mu powiedzieć, że nie cofnęłaby tej chwili, nawet gdyby to było możliwe. Milczała jednak i tylko kiwnęła głową, wiedząc, że kiedy on wyjdzie, zabierze ze sobą jej serce. *** Paula wbiła widelec w sałatkę, specjalność tej restauracji, słuchając, jak Miles pyta swoją asystentkę, Cindy, o rozmowę, którą wcześniej odebrała. Przez kilka ostatnich tygodni na fali był
Darrick. Zajmował się reportażami, które budziły odzew u widzów. Wydawało się, że Milesem trzeba trochę potrząsnąć, kiedy więc zaprosił Paulę na lunch, nie miała zamiaru przepuścić takiej okazji. Przy restauracji „Bin 36” Jakcson Hole wydawało się miejscem z innej planety. Jej pełen elegancji, eklektyczny klimat i wyśmienita kuchnia przyciągały Paulę jak ciepły, urokliwy płomień ćmę. Włożyła do ust kęs sałatki, rozkoszując się delikatnym smakiem prażonych migdałów i sosu winegret. Miles pomachał do kogoś na sali. – Przepraszam panie na chwilę. Widzę kolegę z jachtów i chciałbym wymienić nowiny. – Odłożył serwetkę na stół i wstał, by odejść kilka metrów dalej. Cindy założyła kosmyk kasztanowych włosów za ucho i włożyła do ust kawałek wędzonego łososia. – Wygląda bardzo smacznie – zauważyła Paula. Chociaż asystentka Milesa pod każdym względem stanowiła jej przeciwieństwo, Paula jakoś ją lubiła. Cindy była od niej troszkę młodsza i niedawno wyszła za mąż. Koło komputera w pracy powiesiła ślubne zdjęcie. – Mmm. O wiele lepsze niż te nuggetsy z kurczaka i makaron, które jedliśmy wczoraj na kolację. Paula uśmiechnęła się. Gdyby ona jadała takie kolacje, miałaby biodra szerokie jak Elvis. Cindy poprawiła bluzkę, która wciąż się podwijała, jakby się na nią uwzięła. – Dostałaś więcej tych dziwnych listów? Paula zastanawiała się, gdzie Cindy o tym usłyszała, ale przypomniała sobie, że sama wspominała o tym parę tygodni temu. – Nie. Mam nadzieję, że Romeo zrezygnował. – A więc nie sądzisz, że to od jakiegoś dzieciaka? Paula uświadomiła sobie, że choć przekonywała innych, iż listy musiał pisać jakiś dzieciak, naprawdę wyobrażała sobie ich autora jako mężczyznę. Wzruszyła ramionami. – Jestem pewna, że nie ma się czym przejmować. – Po tym incydencie z kamieniem nie byłabym taka pewna. To musiało być przerażające. – Nie łączyłabym tych dwóch spraw. – Może nie mają ze sobą nic wspólnego, ale kto wie.
– To i tak nie ma znaczenia. Nie pozwolę, by ktoś mnie zastraszał czy wymuszał na mnie decyzje. A co z twoim Romeo? Jak ci się wiedzie w małżeństwie? Cindy spuściła wzrok na talerz. – Nie za dobrze. – Wytarła usta lnianą serwetką. – Chyba mogę ci powiedzieć. Pewnie i tak wkrótce by to do ciebie dotarło pocztą pantoflową. Jesteśmy w separacji. Cal się wyprowadził. Przecież Cindy i Cal byli małżeństwem dopiero od pół roku! Paula nie mogła opędzić się od tej myśli. Ale czy miała prawo ich osądzać? Ona i David też przeszli swój trudny okres. – Przykro mi – powiedziała miękko. – Nie wiedziałam. Cindy wzruszyła ramionami. – Nie wszystkim o tym opowiadam. Miles wie, ale… – Pociągnęła łyk ze szklanki. – Pozwól, że dam ci małą radę, o słuszności której przekonałam się na własnej skórze: nigdy nie okłamuj mężczyzny. Oni nie wybaczają tak łatwo. Ta uwaga zbiła Paulę z tropu. Dla niej było już za późno na takie rady. – Mam nadzieję, że wam się ułoży. Cindy kiwnęła głową, ale zmieniła temat. – Wciąż pracujesz nad tą sprawą „zamiany na porodówce”? Paula pociągnęła łyk dietetycznej pepsi i spojrzała przez salę na Milesa, który naśladował właśnie zamach kijem golfowym, podczas gdy jego znajomy zanosił się od śmiechu. – Pracuję nad tym w wolnym czasie. – Paula była świadoma, że wszystko, co powie, może dotrzeć do Milesa. – Musi być jakieś rozwiązanie. Rzecz w tym, by je znaleźć. Cindy starła ze szklanki kroplę wody. – Tak między nami, to trzymam kciuki, żebyś została prezenterką. – Dzięki. Każde wsparcie się przyda. – Zauważyłaś chyba, że Miles faworyzuje teraz Darricka. Paula zachowała obojętny wyraz twarzy, choć duch w niej podupadł, osiągając poziom podłogi. Cindy na pewno wiedziała, co w trawie piszczy, chociaż gdyby Paula była na jej miejscu, bardziej by się pilnowała z tym, co mówi. – No cóż – powiedziała Paula – to jeszcze nie koniec, a ja zamierzam zmusić jego i innych do wyścigu o kasę. – Byłabyś lepszą prezenterką. Miejmy nadzieję, że Miles to zauważy.
– Choć Darrick jest bardzo dobry – zauważyła Paula. – Ma niezły kontakt z widzami i miło na niego popatrzeć. – Tylko wtedy, jeśli lubujesz się w wysokich i przystojnych brunetach. Mimo to twierdzę, że to powinnaś być ty. – Cindy uniosła swoją szklankę pepsi. – Cała władza w rękach kobiet. Paula uśmiechnęła się, gdy trąciły się szklankami. Spostrzegła, że zbliża się ku nim Miles, i upiła łyk. – Przepraszam za to, drogie panie – usprawiedliwiał się, gdy już dotarł do stolika – nie widziałem Grega niemal od roku. Cieszę się, że na niego wpadłem. Dzięki temu spędzimy weekend na jeziorze. – Miles ma wspaniały jacht – wyjaśniła Cindy. – Jest tak duży, że praktycznie można na nim mieszkać. – Czy David żegluje? – Miles ugryzł kęs swojej quesadilli, choć z pewnością musiała być już zimna. – Nie. Nie przepada za rekreacją na łonie natury, choć raz czy dwa wyciągnęłam go nad Jenny Lake. Miles poznał Davida parę dni temu, kiedy mąż był u niej w odwiedzinach. Któregoś wieczoru zabrał ich do restauracji Gibson’s. Paula denerwowała się tym spotkaniem, ale panowie przypadli sobie do gustu. – Powiem na jego obronę – dodała – że ten brak przygód nadrabia z nawiązką znajomością rynku akcji, obligacji i nieruchomości. – Wyglądał na bardzo inteligentnego człowieka. Pomyślunek i smykałka do interesów. Pasujecie do siebie. – Też tak sądzimy. – Chyba podobało mu się w Chicago – stwierdził Miles. – Och, tak. Nie miał ochoty wyjeżdżać. – Było to prawdą, choć powód był taki, że David nie chciał jej opuszczać. – Przypuszczam, że gdybyś została prezenterką, przeprowadziłby się tutaj. – Oczywiście. – Te słowa uwięzły w gardle Pauli jak ość. Ulżyło jej, gdy Cindy podjęła rozmowę z Milesem. Przeprowadzka Davida do Chicago wcale nie była taka „oczywista”. Jeszcze tego nie omawiali. Paula nie miała pojęcia, co by się stało, gdyby zaoferowano jej tę pracę.
David pracował przez całe lata, by zdobyć w Jackson klientów i zbudować reputację zawodową. Teraz, kiedy był właścicielem JH Realty, zapuścił w miasteczku korzenie niczym stuletni dąb. Czy mogła go prosić, by rzucił to dla niej? Nagle naszła ją myśl, cóż ona u licha wyrabia. Goni za własnym marzeniem, które mogło ją całkowicie oddalić od ukochanego mężczyzny. Gdyby dostała tę pracę, jedno z nich musiałoby coś poświęcić. Paula zastanawiała się, czy zrobiłby to on, czy ona. Oczywiście, zważywszy na obecny stan rzeczy, być może nigdy nie będzie musiała podejmować takiej decyzji. Późnym wieczorem, gdy leżała na łóżku, przeglądając notatki na temat sprawy Morganów, poczuła, że musi wszystko dokładnie przemyśleć. Czemu nadal to ciągnie? Media zorientowały się co do tej historii, że nastąpiło zmęczenie materiału, i porzuciły ją. Nigdy wcześniej nie trzymała się tak kurczowo straconej sprawy. Czym ten temat różnił się od innych? Czy kierowała nią obawa, że zawiedzie Morganów? A może chęć doprowadzenia do końca nagłośnionej sprawy? Czy też może głęboka, ukryta potrzeba odpokutowania za aborcję? Może nadeszła już pora, by zamknąć ten temat i pójść dalej. Były inne historie do opowiedzenia, a ta wydawała się pozbawiona zakończenia, nieważne, szczęśliwego czy nie. Może powinna przeznaczyć swój wolny czas na poszukanie nowych tematów. Zamknęła notatnik i odsunęła dyktafon, po czym przewróciła się na plecy. Miles był na początku zachwycony jej pracą, gdy ta historia wypłynęła, ale teraz w centrum zainteresowania znalazł się Darrick i jego reportaże o zawodniku Cubsów, pochwyconym na stosowaniu steroidów, oraz o człowieku, który pod przykrywką interesów zajmował się praniem brudnych pieniędzy. To Darrick dostawał wszystkie ważne tematy i wydawało się, że Paula nic nie może tu zmienić. Może Miles należał do ludzi, którzy oczekują, że inni wciąż ich będą zaskakiwać i zachwycać? Udało jej się osiągnąć i jedno, i drugie, gdy nagłośniła sprawę Morganów, ale teraz entuzjazm opadł. Wciąż pracowała do upadłego, ale jej zadania w większości były nieciekawe. Darrick brał najlepsze sprawy, a jej pozostawało jedynie przecinanie wstęg i okoliczne pożary. Może już pora się poddać. Nie tylko w sprawie Morganów, ale i z całym tym pomysłem, że ma szansę na stanowisko prezenterki. Darrick i inni byli tu dłużej. Dla niej reporterstwo śledcze było czymś nowym, a jedyne doświadczenie w pracy prezenterki zdobyła w miasteczku niedorównującym wielkością najmniejszej dzielnicy w Chicago.
Wiedziała, że wykonuje dobrą robotę, zajmując się przydzielanymi jej tematami, ale jak mogła w tej sytuacji współzawodniczyć z Darrickiem? Może powinna po prostu zerwać z tą tymczasową pracą i w końcu zacząć pakować manatki. Mogła wrócić do Jackson Hole i żyć z Davidem długo i szczęśliwie. Przewróciła się na drugi bok i schowała twarz w ramionach. Cudownie było przebywać z Davidem. Jednak myśl o mieszkaniu w Jackson była dusząca, przyprawiała ją o klaustrofobię. Jak mogła wrócić do miasteczka otoczonego ze wszystkich stron przez wysokie skały? Do miejsca, gdzie wszyscy znali ją… i jej sprawy? Do miejsca, gdzie patrzyłaby na przybywających i odjeżdżających turystów, i nie mogłaby wyjechać razem z nimi. Nie. Nie chciała tam wracać. Była stworzona do życia w mieście. Zrozumiała to po przyjeździe do Chicago. Tam, w Jackson, była odmieńcem, a tu, w Chicago, otaczali ją ludzie podobni do niej. Ludzie, którzy mieli energię i cel. Ludzie, którzy chcieli dojść do czegoś w życiu, i nie mieli zamiaru odkładać tego na później. Usiadła i przygładziła wymięte ubrania. Nie podda się tak łatwo. Trudno uwierzyć, że w ogóle była gotowa się poddać. David byłby w szoku, gdyby się o tym dowiedział. Na pewno istnieje jakiś sposób, by zdobyć fotel prezentera, i ona go znajdzie. Spojrzała do notatnika i na luźne, zapisane kartki, ułożone rzędem w nogach łóżka. Czy wyczerpała już wszystkie możliwości? Tak. Z wyjątkiem pielęgniarki, która zginęła w wypadku. I tej, która cierpiała na nieuleczalną chorobę. Może istniał jakiś sposób, by skontaktować się z Louise Garner, nie wdając się w przepychanki z jej opiekuńczym synem. Kiedy raz udało się jej porozmawiać z tą kobietą przez telefon, wydawała się skłonna do współpracy. Może Louise nic nie wiedziała, ale Paula musiała spróbować jeszcze raz. Odszukała torebkę i znalazła świstek papieru z numerem telefonu pielęgniarki. Sprawdziła godzinę. Było parę minut po ósmej. Nie za późno na rozmowę. Podniosła telefon i wybrała numer. Niewiele myśląc, odmówiła krótką modlitwę, by nie odebrał syn chorej. Dopiero po trzecim sygnale ktoś podniósł słuchawkę. Głos wskazywał na jakąś starszą kobietę, ale jak na Louise był zbyt energiczny. – Czy mogłabym rozmawiać z Louise? – Paula wstrzymała oddech, licząc na to, że kobieta nie spyta, kto mówi. – Proszę chwilkę poczekać.
Ach, przynajmniej jakiś postęp. Może syna nie ma w domu. Usłyszała szelest podawanego telefonu i poczuła chwilową panikę. Nawet nie przygotowała pytań do pani Garner. Taka amatorszczyzna nie była w jej stylu. A teraz ma rozmawiać z tą kobietą i to może być jej ostatnia szansa na przeprowadzenie wywiadu. Gdzie podziała pytania, które zadawała pielęgniarkom z OIOM-u? Przekartkowała notatnik z nadzieją, że szybko je znajdzie. – Halo? Rozpoznała słaby głos, który słyszała kiedyś, gdy rozmawiała z Louise przez telefon. – Witam, pani Garner. Tu Paula Landin-Cohen z telewizji WMAQ. Rozmawiałyśmy już raz po świętach. Wydało jej się, że usłyszała ciche westchnienie, i przestraszyła się, że pani Garner się rozłączy. – Bardzo przepraszam, że panią tym niepokoję, gdy jest pani tak chora, ale sprawa, którą się zajmuję, dotyczy pewnej szczególnej rodziny. Oni chcą rozwiązać tę zagadkę. Miałam nadzieję, że będzie pani chętna do pomocy. Nie zabiorę pani dużo czasu. Jej palce gorączkowo przewracały kartki notesu. Gdzież są te pytania? Dotarła do końca notatnika i zaczęła znów od początku. Gdyby tylko miała szczegółowe notatki z komputera. Ale tamte pliki przepadły już dawno. Milczenie w słuchawce przedłużało się. – Pani Garner? Jest pani tam? Kobieta odchrząknęła. – Jestem. W jej głosie było coś, czego Paula nie umiała rozszyfrować. Smutek? Determinacja? – Pani Garner, czy byłaby pani skłonna udzielić mi odpowiedzi na kilka pytań? Rodzina Morganów byłaby pani bardzo wdzięczna za współpracę. – Już wcześniej chciałam porozmawiać, ale mój syn… no cóż, on tylko próbuje się o mnie troszczyć. W Pauli zagotowało się od emocji. Czyżby to znaczyło, że Louise Garner coś wie? A może miała na myśli tylko to, że przez cały czas była gotowa udzielić wywiadu? – Rozumiem. Po prostu kocha panią i chce dla pani jak najlepiej. Obiecuję, że nie sprawię wiele kłopotu. Chcę tylko zadać pani kilka pytań. – Ręce Pauli drżały, była już bliska tego, by zacząć wydzierać kartki z notesu. Gdzież są te pytania?
– Syna nie ma teraz w domu, jest w tej swojej pracy. Dobra pora na rozmowę. Och, dzięki! Paula nie była pewna, do kogo kieruje te słowa wdzięczności, ale nie posiadała się z radości, że zadzwoniła w najodpowiedniejszym momencie. Wypatrzyła w notesie jakiś zestaw pytań i omal nie krzyknęła z ulgi, rozpoznając, że to te, których szukała. – Jest poza miastem i nie wróci aż do poniedziałku – uzupełnił słaby głos. – Może pani wpaść jutro rano? Powiedzmy koło dziewiątej? Paula z jednej strony była zachwycona, że pielęgniarka chce z nią porozmawiać osobiście, z drugiej obawiała się, że coś się nie uda lub że pani Garner zmieni zdanie. – Nie wolałaby pani porozmawiać teraz, przez telefon? Wiem, że może pani nie czuje się na siłach, żeby się spotykać. – Nie, kochanie, myślę, że najlepiej będzie, jak przyjedziesz tutaj. Ton głosu kobiety był stanowczy. A więc to, co słyszałam w jej głosie, to była determinacja, pomyślała Paula. Czyżby to oznaczało, że trafiła na coś ważnego? – I żadnych kamer, proszę – dodała pani Garner. – Oczywiście. Nie będzie pani przeszkadzać, jeśli nagram rozmowę? Pauza. – Może być. A więc do zobaczenia rano. Gdy się rozłączyła, Paula miała ochotę skakać po łóżku. Może intuicja ją zawodziła, ale nuta w głosie pani Garner wskazywała, że chora pielęgniarka wie coś więcej.
Rozdział 22
Wspinając się po nierównych schodach, Paula podciągnęła torebkę wyżej na ramię. Wzdłuż schodów biegła masywna poręcz, z rodzaju tych, jakie instaluje się dla niepełnosprawnych. Paula dotarła na górę i zastukała w krawędź aluminiowych drzwi z siatką przeciw owadom. Otworzyła jej młoda kobieta; przytrzymała drzwi, by wpuścić Paulę do środka. Mogła być już po studiach. Jej brązowopomarańczowe włosy przypominały tlenione koafiury z lat osiemdziesiątych. – Pani jest tą reporterką, która ma się zobaczyć z Louise, tak? – Tak. Paula Landin-Cohen. – Proszę wejść. Louise czeka na panią w swoim pokoju. Paula podążyła za dziewczyną przez malutki salon; zagracony wieloma bibelotami, leżącymi w każdym kącie, wydawał się jeszcze mniejszy. Obrazy i talerze walczyły o przestrzeń na ścianie z półkami, na których stało jeszcze więcej ozdóbek. Uważny widz dostrzegłby, że wiodącym motywem w pokoju były wiatraki. Paula uśmiechnęła się do siebie. David nazwałby ten dom koszmarnym królestwem kurzu. Sypialnia Louise Garner wyglądała na dobudówkę, a może kiedyś mieściła się tu tylna weranda. Umiejscowiona była za kuchnią, a jej podłoga zniżała się lekko w kierunku okna. Dziewczyna gestem zaprosiła Paulę do środka. – Louise, przyszła ta dziennikarka. Na szpitalnym łóżku, zajmującym połowę pokoju, leżała kobieta, tak nieruchoma, jakby już martwa. Jej krótkie siwe włosy sterczały na wszystkie strony. Paula pomyślała, że widocznie od wielu dni nikt jej nie czesał. – Louise? – zawołała dziewczyna. Paula ruszyła w stronę łóżka, zastanawiając się, dlaczego chora się nie budzi. Niezbyt jej się spodobało możliwe wyjaśnienie, które przyszło jej na myśl. Dziewczyna ją wyprzedziła. – Louise? – Delikatnie położyła dłoń na ramieniu chorej. – Louise, prosiłaś, żeby cię obudzić, jak przyjdzie ta dziennikarka. Louise poruszyła głową, zamrugała i otworzyła oczy. Paula przestała wstrzymywać oddech.
– Jest tutaj? – Wzrok kobiety padł na Paulę, kąciki jej ust się uniosły. – Och, kochanie, przepraszam cię. Ostatnio prawie się nie budzę. – Spojrzała na dziewczynę. – Laurie, pomożesz mi usiąść? Dziewczyna wypełniła tę prośbę, po czym odwróciła się, żeby wyjść z pokoju. – Louise, daj mi znać, jakbyś czegoś potrzebowała. Przyniosłam świeżą wodę. – Zamknęła za sobą wiekowe białe drzwi. Paula przedstawiła się pielęgniarce. Kobieta była młodsza, niż Paula się spodziewała – zapewne zbliżała się do sześćdziesiątki. Chociaż miała podpuchnięte oczy i zapadniętą twarz, jej skóra była niemal pozbawiona zmarszczek. – Muszę okropnie wyglądać. – Louise spróbowała jako tako przygładzić swoje potargane włosy, ale z mizernym rezultatem. – Wie pani – skwitowała Paula – krótka, lekko wzburzona fryzura to ostatni krzyk mody. Louise zaśmiała się serdecznie, po czym zakaszlała. Paula znalazła termos z rurką na stoliku przy łóżku. Podała go chorej, a ta pociągnęła łyk i oddała termos Pauli. – Dziękuję – wyrzekła słabym głosem. Paula nie wiedziała, co ma teraz powiedzieć. Nietaktem byłoby rozpoczynać wywiad, skoro ta kobieta najwyraźniej była ciężko chora. – Przykro mi z powodu pani choroby – odezwała się w końcu. Louise machnęła ręką. – Miałam dobre życie. Nie tak długie, jak bym chciała, ale tak to bywa. Paula zauważyła liczne zdjęcia, porozwieszane po pokoju w różnych miejscach. Spoglądała z nich młodsza wersja Louise oraz jakiś mężczyzna, zapewne jej mąż. – Chyba dużo pani podróżowała. – Och, tak. Kiedy byliśmy młodsi, przez rok zjeździliśmy z mężem kamperem całe Stany. Był moim drugim mężem, i choć trójkę dzieci miałam z pierwszym, Lewis wychował je jak własne. Był dobrym człowiekiem. Dwoje dzieci wyprowadziło się daleko, wychowują moje wnuki, więc został mi tylko syn. Mieszka tu ze mną. Chłopak bardzo się o mnie troszczy, nie ma co. – Przygryzła wargi. – To on rozmawiał z panią wcześniej przez telefon. Ale nie przyszła pani pogadać o mojej rodzinie. Przyszła pani rozwiązać zagadkę. Sądząc z tonu jej głosu, Louise to rozwiązanie znała, co wzbudziło w Pauli żywe emocje. Sięgnęła do torebki i wyjęła dyktafon.
– No to ruszamy. – Przycisnęła klawisz nagrywania i położyła urządzenie na stoliku przy łóżku, skąd mogło zarejestrować głosy ich obu. – Wiem, że ma pani przygotowane pytania – zagaiła Louise – ale czy nie sprawiłoby pani kłopotu, gdybym zwyczajnie opowiedziała swoją historię? Jej historia. A więc musi wiedzieć, co się stało z dzieckiem Morganów. W Pauli wezbrała fala emocji. – Oczywiście, proszę mówić. Louise skinęła głową, po czym zatrzymała wzrok na kolażu zdjęć wiszącym na ścianie po drugiej stronie pokoju. – Jak pani wie, trzy lata temu byłam pielęgniarką na OIOM-ie w General Hospital w Chicago. Kochałam swoją pracę, opiekę nad niemowlakami, ale czasami bywało to bardziej bolesne, niż mogłam znieść. Kiedy traciliśmy jakieś dziecko, często wracałam do domu, gorzko płacząc. Myślę, że byłoby mi łatwiej, gdybym potrafiła traktować te maleństwa z dystansem. Pielęgnować je i na tym koniec. Superwizor ostrzegł mnie raz, że zbytnio się przywiązuję do tych maluchów, ale chyba taka już jestem. – Louise poprawiła się na łóżku, przebiegła wzrokiem po zwiewnych białych zasłonach. – Ale zbaczam z tematu, prawda? – Zwilżyła wargi. – Pięć lat temu mój syn został poważnie ranny w wypadku samochodowym. Niestety, nie miał wtedy ubezpieczenia zdrowotnego i nie stać go było na operację i rehabilitację. Mój mąż… zmarł dwa lata temu… był już wtedy na rencie, a nie mieliśmy oszczędności. Podjęłam więc drugą pracę. Przerwał jej kaszel. Paula podała Louise napój. – Musiałam mieć blisko z tej pracy do szpitala – kontynuowała kobieta – i chciałam dostać posadę pielęgniarki, żeby zarobić przyzwoite pieniądze. W końcu zatrudnił mnie doktor Miller, ginekolog położnik. Przeprowadzał sporo aborcji. – Przełknęła z trudem ślinę. – Nie podjęłabym tej pracy, gdybym miała inne możliwości. Ale liczyła się wygoda i bliskość szpitala. Sądziłam, że to będzie trwało jakiś rok, póki mój syn znów nie stanie na nogi. Paula upewniła się, że taśma w dyktafonie się przewija. Nie chciała stracić ani odrobiny z tej opowieści. Louise poprawiła się na łóżku i podciągnęła szydełkowy koc do pasa. – Przez pierwszych kilka miesięcy wszystko szło dobrze, choć oczywiście byłam zmęczona. Nie nawykłam jeszcze do pracy na dwa etaty. I wtedy też zdałam sobie sprawę, że w przypadkach późnych aborcji doktor Miller często trochę naginał fakty. Czasami „medyczna
konieczność” była dość podejrzana i niekiedy widziałam, że przeprowadza taką aborcję, choć płód rozwija się prawidłowo i życie matki tak naprawdę nie jest zagrożone. Jednak dobrze mi płacił, ludzie w pracy byli mili… – Przez jakąś minutę wpatrywała się w okno. – Ale bywały chwile, że to wydawało się takie dziwne. Zatopiła się w myślach i zamilkła na tak długo, że Paula spytała: – Co się wydawało dziwne, pani Garner? – Och, możesz mi mówić Louise, kochanie. – Przemknęła spojrzeniem po Pauli, a potem znów utkwiła wzrok w oknie wychodzącym na ogródek z tyłu domu. – Chodzi mi o to, że w każdej z tych prac przyświecał mi inny cel. Na OIOM-ie miałam pomagać w ratowaniu dzieciom życia. W drugiej pracy miałam pomagać w zatrzymywaniu jego rozwoju. Paulę boleśnie ścisnęło w dołku. Louise uważała zatem, że aborcja odbiera życie dziecku. Jeśli tak, nie powinna w ogóle podejmować takiej pracy. – Och, nie miałam zamiaru oceniać kobiet, przy których asystowałam. Robiły to, co uważały za najlepsze w tamtej chwili, nawet cieszyłam się, że im pomagam. Raczej nie czułam się winna. Uważałam, że aborcja to wybór kobiety. – Rzuciła okiem na Paulę. – Przepraszam, znów tracę wątek. Jeśli to się znów powtórzy, po prostu mnie szturchnij, jak zaciętą płytę. Paula uśmiechnęła się i patrzyła, jak Louise znów przygładza włosy, pociągając za kosmyki przy szyi. – Bardzo dobrze pamiętam tamten dzień, dwunastego czerwca. Paula również świetnie pamiętała tę datę, chociaż wolałaby ją całkiem usunąć z kalendarza. Zdusiła tę myśl głęboko w sobie i skupiła się na słowach pielęgniarki. – Zaczął się całkiem normalnie. Ostatnią procedurą wykonywaną tego dnia była aborcja w dwunastym tygodniu ciąży. Potem miałam rozpocząć drugą pracę na OIOM-ie. Czułam się bardzo zmęczona, jak to się często zdarzało tego roku, z powodu tych dwóch etatów. Syn był tutaj, w domu, dochodził do siebie po kolejnych operacjach. Był to dla nas trudny czas. Paula zastanawiała się, co to wszystko ma wspólnego z dzieckiem Morganów. Była spięta, niespokojna i wolałaby, żeby Louise bardziej trzymała się tematu. Spojrzała na torebkę, miała ochotę wyjąć kartkę z pytaniami. Jednak to by było nie w porządku wobec Louise. Może pielęgniarka czuła się samotna i potrzebowała kogoś, kto jej wysłucha. – No i tak, aborcja z początku przebiegała normalnie. Robiłam swoje, jakbym jechała na autopilocie… dopóki nie stało się coś strasznego. – Louise ściągnęła rzadkie brwi. – Gdy doktor
Miller wydobył płód, zamarł. Akurat się odwróciłam i to ujrzałam. Nancy, druga pielęgniarka, sprawdzała stan pacjentki. Doktor Miller z oczami wielkimi jak spodki, niemal sparaliżowany, wpatrywał się w płód, który trzymał w rękach. Ja również rzuciłam na niego okiem i zrozumiałam, co tak przeraziło lekarza. Zerknęła na Paulę, której oddech uwiązł w gardle. – Ten płód oddychał. – Louise położyła rękę na sercu. – Pierś małej dziewczynki szybko wznosiła się i opadała. Ten płód nie miał dwudziestu jeden tygodni. – Kurczowo ścisnęła fałdę kwiecistej koszuli nocnej. – Potem doktor Miller odwrócił się do mnie i podał mi dziecko… bo w tamtym momencie to było dla mnie dziecko. Jak dla mnie, nie różniła się niczym od tych maleńkich niemowląt, o których życie tak zażarcie walczyłam na OIOM-ie. Znowu zakaszlała, a Paula podała jej termos. Tak bardzo pragnęła usłyszeć dalszą część opowieści Louise, choć gdzieś w głębi jej duszy zakiełkowało ziarno lęku. – Zanim zdążyłam coś powiedzieć, doktor Miller ściągnął rękawiczki i cicho polecił: „Pozbądź się tego”. Tak właśnie powiedział. Pamiętam, jak stałam tam, wpatrując się w tę miniaturową ludzką istotę. Miała zamknięte oczy, a przez cienką skórę wyczuwałam bicie serca. Stałam jak słup soli. Wyczuwałam, że Nancy patrzy na mnie z drugiego kąta salki, i żałowałam, że to nie jej lekarz podał dziecko. Zamknęła oczy. – Doktor Miller wygonił mnie z salki, wydając mi polecenie, co mam zrobić. Widziałam, że on też jest przerażony. Nie patrzył na niemowlę. – Zamrugała gwałtownie, zatopiona we wspomnieniach. – Wiedziałam, że to, o co mnie prosi, jest złe. Trzymałam w rękach żywą, oddychającą ludzką istotę i wszystkie moje instynkty podpowiadały mi, by ją chronić. Jednak doktor Miller kazał mi się jej pozbyć. Miałam mętlik w głowie, byłam przerażona. Bałam się mu sprzeciwić i bałam się też zamordować dziecko, które trzymałam na rękach, bo to z całą pewnością byłoby morderstwo! Och, byłam taka przerażona! Pauli wyschły wargi. Była zbyt zaskoczona, by pytać o cokolwiek, i cieszyła się, że pozwoliła Louise opowiedzieć tę niezwykłą historię. – Pobiegłam do damskiej łazienki i zamknęłam się w kabinie. Serce biło mi równie szybko, jak temu dziecku. Rozpięłam fartuch i przytuliłam dziecko do siebie, żeby było mu ciepło. Wiedziałam, że ma minimalne szanse na przeżycie, ale bezczynność wydawała się okrucieństwem nie do przyjęcia.
Louise przetarła oczy drżącymi palcami. – Starałam się zebrać myśli, ale przez toaletę przewijały się pielęgniarki, bo właśnie zaczynała się nowa zmiana. Zdałam sobie sprawę, że spóźnię się do drugiej pracy. I wtedy naszła mnie ta myśl. – Wzruszyła bezradnie ramionami. – Na początku pomyślałam, że to szalony pomysł. Nie, ja wiedziałam, że to szaleństwo. I zastanawiałam się, jak, u licha, przemycę to dziecko po schodach na OIOM, żeby nikt niczego nie zauważył. Pauli zaświtała straszna myśl. Ciarki przeszły jej po plecach. Otworzyła usta, by zadać pytanie, ale nic nie powiedziała. – Zdjęłam górę fartucha i zawinęłam w nią dziecko, zakrywając mu luźno twarz. Przez chwilę zbierałam się w sobie i starałam się ułożyć małą w ramionach tak, jakbym niosła zwinięty, brudny fartuch. Miałam nadzieję, że nie natknę się na Nancy, która mogłaby mnie o coś spytać. Zastanawiałam się, co odpowiem doktorowi Millerowi następnego dnia, ale po prostu odepchnęłam te myśli od siebie. Jedna rzecz naraz, powiedziałam sobie. Louise zsunęła z siebie koc, jakby zrobiło jej się za gorąco pod warstwami pościeli. – Bez problemu wydostałam się na korytarz. Wiedziałam, że muszę dotrzeć do windy, nie napotykając po drodze doktora Millera albo Nancy. Kiedy już byłam w windzie, miałam ochotę zatrzymać ją między piętrami, żeby się trochę namyślić, ale dziecko potrzebowało szybkiej pomocy, jeśli w ogóle miało przeżyć. – Potrząsnęła głową. – Nie miałam pojęcia, co zrobię, gdy już zejdę po schodach na OIOM. Zamilkła, by napić się wody, a Paula zebrała się na odwagę. – Powiedziałaś „po schodach”? – Tak, na oddział intensywnej terapii. – Ta… ta aborcja miała miejsce w szpitalu? Chicago General Hospital? – Doktor Miller przyjmował na piątym piętrze. – Pielęgniarka skinęła głową. Doktor Miller. Doktor Miller. Czy tak nazywał się jej lekarz? Serce Pauli waliło tak, że aż zrobiło jej się trochę słabo. Na którym piętrze przeprowadzono jej aborcję? Nie mogła sobie przypomnieć. Wzmocniła głos. – Mogłabyś powtórzyć datę? Datę przeprowadzenia tej aborcji? – Dwunastego czerwca, trzy lata temu. Wszystko teraz układało się w całość. Bolesną całość. Chociaż Paula nie pamiętała nazwiska lekarza, przypomniała sobie, że była w dwudziestym pierwszym tygodniu ciąży, tak
przynajmniej uważała. Przed zabiegiem ją uśpiono, a kiedy się obudziła, powiedziano jej, że wszystko przebiegło gładko. Ale czy rzeczywiście przebiegło tak, jak myślała, czy może Louise… czy Louise mówiła o jej dziecku? Nie, skąd. Jej myśli przyspieszyły. To niemożliwe. Takie rzeczy się nie zdarzają. Płód nie może przeżyć aborcji. Pielęgniarki nie przemycają noworodków, by je ocalić. Może Louise jest obłąkana albo ma halucynacje? Cóż Paula naprawdę wie o tej kobiecie? A poza tym tamtego dnia nie tylko ona dokonała aborcji, tego była pewna. Mimo to palce lęku zacisnęły się wokół jej żołądka, aż pobielały im knykcie. – Czy pamiętasz nazwisko tamtej pacjentki? – Żyły Pauli wypełniał płynny lęk, całkiem ją paraliżując. Miała ochotę cofnąć to pytanie. Zasłonić dłońmi uszy. – Tak, tak, pamiętam. To była pani O’Neil. Przed oczami Pauli wszystko się rozpłynęło. Poczuła zamęt w myślach. Pamiętała tamten dzień, jakby to było wczoraj. Wypełnianie formularzy w rejestracji. David myślał, że pojechała do Chicago na konferencję, ale ona wybrała się tam, by dokonać „poronienia”. Kiedy było już po wszystkim, wróciła do hotelu i zadzwoniła do męża z płaczem, ze słowami, że to wszystko stało się tak szybko. Siedząc nad formularzami, wiedziała, że nie będzie miała problemu z przywołaniem łez. Musiała jednak być ostrożna. Gdyby wpisała swoje nazwisko i dane, dotarłoby to do ich firmy ubezpieczeniowej. Postanowiła zapłacić gotówką, ale dla bezpieczeństwa użyła fałszywego nazwiska. I tak dwunastego czerwca zapisała na kartce papieru pierwsze nazwisko, jakie jej przyszło do głowy. Paula O’Neil. Teraz zamknęła oczy, a ciężkie i mroczne emocje wzbierały w niej niczym letnia burzowa chmura. Po nich przyszła panika, wtrącając jej serce w tak szybki rytm, że płuca nie mogły za nim nadążyć. Paula wstała i przeszła się po pokoju, odwrócona do Louise plecami. Plecy i szyję zrosił jej pot. Miała ochotę zrzucić z siebie żakiet. Nie, gorzej: miała ochotę wybiec z pokoju. – Wszystko w porządku, kochanie? – zapytała Louise. Nie mogła jeszcze spojrzeć tej kobiecie w twarz. Nawet Paula nie była tak dobra w maskowaniu swoich uczuć. Zaczerpnęła pełny haust powietrza, prawie dławiąc się zapachem antyseptyków i moczu.
– Wszystko dobrze. To po prostu jest… no, takie niesamowite. – Własny głos zabrzmiał fałszywie w jej uszach. Zresztą słyszała wszystko jakby przez zasłonę niedowierzania. Musiała z tym skończyć. Louise zacznie się zastanawiać, co ją tak wzburzyło, i nie daj Boże, odkryje prawdę. Ta kobieta nie może jej rozpoznać. Ale przecież minęły już trzy lata. Musiała się pozbierać. Zapanowała nad swoją miną i odwróciła się. – Proszę, mów dalej. Podeszła do łóżka, ale nie usiadła. Patrzyła, jak obracają się kółka w dyktafonie, łowiące każde słowo. Miała ochotę walnąć w przycisk „stop”. – No więc, jak już mówiłam, nie miałam czasu, by cokolwiek zaplanować. Kiedy dotarłam na OIOM, byłam już spóźniona. Martwiłam się, co zrobię, jak już się tam znajdę. Na zmianie przede mną pracowały dwie pielęgniarki, a trzecia przychodziła o tej samej porze, co ja, więc wiedziałam, że nie zdołam ukryć niemowlęcia. Mogłam tylko mieć nadzieję, że przekonam je, że musimy udzielić dziecku pomocy. Kiedy jednak dotarłam na OIOM, te dwie pielęgniarki zburczały mnie za spóźnienie i zaczęły w pośpiechu zbierać się do wyjścia. Położyłam dziecko, wciąż owinięte w mój brudny fartuch, na blacie koło zlewu, a sama umyłam ręce i przebrałam się w nowy fartuch. Jedna z pielęgniarek poinformowała mnie, że kilkoro niemowląt jest w ciężkim stanie. Wciąż patrzyłam na moje zawiniątko z nadzieją, że dziecko się nie poruszy i nie zdradzi swojej obecności. – Oczy Louise miały jakiś niezgłębiony wyraz. – Według tej koleżanki jedno z niemowląt w każdej chwili mogło umrzeć. Ta dziewczynka była wcześniakiem, urodziła się rano. Jej stan się pogarszał i lekarz dawał jej mniej niż jeden procent szans na przeżycie. Smutna historia, zwłaszcza że matka podczas porodu dostała ciężkiego krwotoku i musiano usunąć macicę, żeby ocalić jej życie. Pielęgniarki powiedziały, że ojciec siedział po południu przy dziecku, w czasie gdy żona była na chirurgii. Nie dość, że był bliski straty dziecka, to jeszcze nie będą mogli mieć z żoną kolejnych. Współczułam im całym sercem. Pielęgniarka, która miała być ze mną na zmianie, Evelyn Bernard, zadzwoniła przed moim przyjściem i zgłosiła, że zatrzymano ją za nadmierną prędkość i że postara się jak najszybciej przyjechać. Louise potrząsnęła głową. – Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Gdy tylko tamte pielęgniarki wyszły, rozwinęłam tłumoczek, trochę oczekując, że niemowlę będzie martwe. Lecz ten mały cud nadal oddychał. Podniosłam dziecko i włożyłam je do inkubatora. Nie miałam pojęcia, jak wytłumaczę innym
obecność maleństwa. Wiedziałam, że prawdopodobnie stracę oba etaty, ale po prostu nie mogłam pozwolić dziecku umrzeć. Spojrzała na Paulę pytająco. Chciała, żeby Paula zrozumiała, dlaczego ona to wszystko zrobiła. Co więcej, pragnęła, żeby zaakceptowała jej postępek. Paula skinęła głową. To było jej dziecko. Jej dziecko. W jej wnętrzu wezbrał ból. Wciąż pozostawało jedno ważne pytanie, ale Paula nie była pewna, czy chce uzyskać na nie odpowiedź. – Podłączyłam kroplówkę do pępowiny – ciągnęła Louise – podpięłam respirator, wstrzyknęłam płyny i antybiotyki. Taką samą procedurę zastosowaliśmy wobec dziecka, które umierało w sąsiednim inkubatorze. Stałam i patrzyłam, jak gwałtownie oddycha. Przypuszczałam, że ma jakieś dwadzieścia cztery czy pięć tygodni. Trzymała się nadzwyczaj dobrze, jak na tak ciężką próbę. – Odszukała wzrokiem Paulę. – Słyszałaś może o nieudanych aborcjach? Paula pokręciła głową, miała zbyt wyschnięte gardło, by się odezwać. – To rzadkość, ale udokumentowano takie przypadki. Dziecko, które przeżyło aborcję, często potem cierpi na porażenie mózgowe albo inną chorobę. Louise zdawała się patrzeć gdzieś daleko. Paula wiedziała, że znów powraca do przeszłości. – Gdy niemowlę osiągnęło stabilny stan, odwróciłam się do inkubatora, gdzie leżał inny wcześniak, ta dziewczynka bliska śmierci. Sprawdziłam urządzenia kontrolne na moment przed tym, gdy wygasły. Serce dziecka przestało bić. Wiedziałam, że wkrótce do tego dojdzie, ale kiedy to się stało… – Louise zamrugała, by odpędzić łzy. – Trudno to zrozumieć, ale musisz zdać sobie sprawę, że to dziecko nie miało szans na przeżycie. Alarm w monitorach miał przywołać dyżurnego lekarza, żeby spróbował reanimacji, ale to małe ciałko nie rozwinęło się na tyle, by przeżyć poza łonem. Było to strasznie smutne, ale z góry przesądzone. Paula wiedziała, co zrobiła Louise, ale chciała to usłyszeć od niej. – Co… co zrobiłaś? – Louise mówiła o jej dziecku. Moje dziecko. Te słowa rozniosły się echem po najciemniejszych zakątkach umysłu Pauli. Louise zwilżyła wargi. – Ten pomysł spadł na mnie tak nagle, że prawie zbił mnie z nóg. Pamiętam, że patrzyłam na umierające niemowlę, którego rodzice tak rozpaczliwie pragnęli. Potem spojrzałam na tamto maleństwo. Cudem uniknęło aborcji, nikt go nie chciał ani nawet o nim nie wiedział.
Rozumiesz? Potrafisz zrozumieć, o co mi chodzi? Byli rodzice, którzy potrzebowali dziecka. I było dziecko, które potrzebowało rodziców. – Mów dalej – zachęciła Paula. – Musisz zrozumieć, że te wszystkie myśli przebiegły mi przez głowę w ułamku sekundy. A ja na to zareagowałam, i tyle. Najpierw wyłączyłam alarm, żeby nie przyszedł lekarz. Potem to zrobiłam. – Oczy Louise pociemniały od emocji. – Zamieniłam je. Nałożyłam na rączkę żyjącego niemowlęcia bransoletkę, dzięki czemu stało się dzieckiem Morganów. To, co zrobiła Louise, było nieprawdopodobne. A jednak się stało. Paula wyobrażała sobie, jak pielęgniarka gorączkowo odłącza aparaturę od zmarłego dziecka i zamienia niemowlęta. Było jasne, że działała pod wpływem współczucia, ale… Ale niemowlę, które ocaliła, było dzieckiem Pauli. I Davida. Ta myśl przejęła ją trwogą, wręcz przeraziła, do tego stopnia, że Paula nie potrafiła w tej chwili się nad tym zastanawiać. Patrzyła, jak Louise ociera twarz rogiem szydełkowego koca. – Co… co zrobiłaś z… Louise spojrzała w okno. – Z biologicznym dzieckiem Morganów? Zabrałam je ze sobą do domu. Owinęłam ją, powiedziałam jej, że ogromnie ją kochano, a potem pochowałam pod cienistym drzewem za domem. – Zaczęła płakać, zasłaniając twarz dłońmi, które wyglądały tak, jakby należały do kogoś o wiele starszego. Paula wyjrzała przez okno wychodzące na ogród i zobaczyła drzewo, o którym wspomniała Louise. Opowiadając tę historię, pielęgniarka cały czas na nie patrzyła. – Nie wiedziałam, co jeszcze można zrobić. – Louise wciąż zakrywała dłońmi twarz. – To mnie rozdzierało, to poczucie winy. Ale co miałam począć? Dziecko umarło. Pochowałam ją jak należy, a jej rodzicom dałam nadzieję. Faith. Paula starała się przypomnieć sobie twarz dziewczynki. Twarz córki. Nawet teraz wydawało się to nie do pojęcia. I Faith chorowała na porażenie mózgowe, prawda? Louise mówiła, że to się czasem zdarza dzieciom, które przeżyły aborcję. Paula pomyślała o Morganach, ale odepchnęła od siebie tę myśl. Za dużo było tego na nią jedną. – Patrząc teraz wstecz – ciągnęła Louise – widzę, że moja decyzja może się wydawać nieodpowiedzialna, nawet okrutna. Miałam trzy lata, żeby to rozważyć. Jednak dziś
postąpiłabym tak samo. Dałam tej małej dziewczynce szansę na życie. Wtedy nie miałam trzech lat na zastanawianie, lecz trzy sekundy. A od tamtej pory żyję na co dzień z poczuciem winy. Pielęgniarka przestała płakać. Jej twarz wydawała się teraz stara i znużona. Paula czuła, że podczas pobytu w tym pokoju jej też przybyło dziesięć lat. Jej dziecko żyło. Moje dziecko żyje. Moje dziecko żyje. Może jeśli będzie to sobie powtarzać, uwierzy w to. Ból, który w niej zakiełkował, nasilał się, aż w końcu niemal całą ją pochłonął, gdy uświadomiła sobie prawdę. Jakaś część Pauli nie chciała w nią uwierzyć. Jeśli uwierzy, że dziecko przeżyło, będzie to oznaczało, że aborcja, której Paula próbowała dokonać, to było… Morderstwo.
Rozdział 23
Autobus podskoczył na koleinie i Linn przytrzymała podręcznik leżący na jej kolanach, chroniąc go przed zsunięciem się na brudną podłogę. Nie była pewna, po co go otwierała, gdyż odkąd kwadrans temu wsiadła do autobusu, przeczytała nie więcej niż dwa zdania. Myślała bowiem tylko o jednym: o Adamie. Bała się spotkać z nim dziś w pracy, a zarazem czekała na to niecierpliwie, i nie wiedziała, które z tych uczuć jest silniejsze. Nie widziała go od czasu pocałunku i nie była pewna, jak on się zachowa, kiedy ją spotka. Czy będzie czuł się winny i będzie ją ignorował? Czy zapanuje między nimi niezręczne milczenie? Czy tak jak ona tysiąc razy wracał myślą do tamtego pocałunku? Zamknęła oczy i oparła głowę o pokryte winylem krzesło. Całowała się tylko z kilkoma facetami, ale wiedziała jedno. Namiętność i uczucie, które przesycały tamten pocałunek, wystarczyłyby, by napełnić Sears Tower[6] aż po sam sufit. Zamknęła książkę do angielskiego, ostatecznie zarzucając myśl o nauce. Wsuwając ją do torby, dostrzegła list, który wyjęła ze skrzynki, wychodząc z domu. Wyciągnęła go i rozdarła kopertę. W środku znalazła jakiś tuzin zdjęć, ale ostatecznie wydobyła tylko arkusik papieru listowego. Fotografie zostawi sobie na później… jak długo wyczekiwany deser na koniec posiłku. Rozłożyła list od Natalie, dwie małe stroniczki imitującego pergamin papieru, obramowanego szlaczkiem z łosi i niedźwiadków. Witaj, Linn! Mam nadzieję, że spędziłaś miło święta i że w Chicago nie jest tak zimno, jak słyszałam w wiadomościach! Jak wiesz, Kyle i ja pobraliśmy się w Wigilię i przeprowadziliśmy się do nowego domu. Mała Grace dostała najlepszą sypialnię. To duża mansarda z widokiem na ogród, z siedziskiem przy oknie i regałem. Wymarzony pokój dla małej dziewczynki! Bardzo Ci dziękuję, że przysłałaś jej taką wyszukaną bransoletkę. Dopilnuję, żeby nic jej się nie stało. Pewnego dnia mała zrozumie, że jej rodzona mama dużo o niej myśli i bardzo ją kocha. Linn przerwała czytanie i spojrzała przez okno. Oczy ją zapiekły. Patrzyła na wysiadających z pojazdu ludzi i uświadomiła sobie, że już niedługo będzie jej przystanek. Chciała czytać o Grace i zobaczyć zdjęcia rozwijającej się dziewczynki, ale było to dla niej trudne. Zastanawiała się, czy
zawsze tak będzie. Wiedziała, że postąpiła słusznie, oddając córeczkę, ale czy do końca życia będzie się czuła tak, jakby straciła część siebie? Odszukała wzrokiem kartkę. Mam nadzieję, że dobrze Ci się wiedzie na uczelni. Wiem, że na wszystkich zajęciach będziesz prymuską, i nie mogę się doczekać, aż zobaczę, jaką przyszłość przygotował dla Ciebie Bóg! Czy udało Ci się znaleźć jakieś inne miejsce do zamieszkania, czy zatrzymasz się jeszcze na jakiś czas u Pauli? Potrafi być nieco zasadnicza, ale w głębi serca jest poczciwa. Pewnego dnia Bóg pochwyci ją, tak jak Ciebie, i tak jak Ty zacznie jaśnieć blaskiem. Och, właśnie przyszedł Alex i prosi, żebym Ci przekazała, że dostał pod choinkę nowe karty do Uno i że chciałby z Tobą zagrać, bo on w tym „wymiata”. To jego słowa, nie moje. Ha, ha. Wczoraj pojechaliśmy do pensjonatu i zjedliśmy kolację z Hanną, Micahem i babunią. Hanna ma termin za cztery tygodnie i jest większa niż Ty pod koniec ciąży. Oczywiście, nigdy jej tego nie powiem ☺. Przerobili pokój koło ich sypialni na dziecięcy, a babunia mieszka tuż obok po drugiej stronie, żeby mogli się nią opiekować, w miarę pogłębiania się Alzheimera. Micah sądzi, że odnalazł swoją siostrę, Jennę. Mówiłam Ci o niej w listopadzie. Jako dzieci zostali rozdzieleni, rozesłani do rodzin zastępczych, i Micah jej poszukuje. W ostatnim tygodniu byliśmy w Bubba’s na obiedzie i pytała o Ciebie jedna ze znajomych, z którymi pracowałaś, chyba ma na imię Kayley (??). Kazała Cię pozdrowić. Już miałam jej dać Twój adres, ale nie wiedziałam, czy byś tego chciała, więc się powstrzymałam. Pochyliła się nad Grace i powiedziała, że ma Twoje oczy i kolor włosów, co jest całkowitą prawdą. Linn przewróciła stronę, nie mogąc się już doczekać, aż zobaczy zdjęcia córeczki. Cóż, rozpisałam się. Napisz do mnie albo zadzwoń, kiedy będziesz miała okazję, i daj nam znać, jak się miewasz. Pozdrowienia, Natalie, Kyle, Alex, Taylor i Grace Linn złożyła list i włożyła go z powrotem do koperty, po czym wyjęła plik zdjęć. Serce jej się ścisnęło na widok pierwszego. To była jej mała Grace, okutana w żółty, puszysty koc, uśpiona, z zamkniętymi oczami. Było widać jedynie jej główkę i małą piąstkę, przytuloną do ucha. Fotografia była trochę zamazana, jakby Natalie zrobiła ją z bliska. Linn dotknęła palcem zdjęcia, niemal spodziewając się, że poczuje miękkość skóry córeczki. Następne dwie fotografie zrobiono w szpitalu, po porodzie.
Linn przeszła do następnego zdjęcia i uśmiechnęła się. Alex w czapce świętego Mikołaja trzymał Grace na kolanach. Przy kolejnej fotografii uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Uśpiona Grace miała na sobie skarpetę, do której wkłada się świąteczne prezenty. Linn wpatrywała się w swoje dziecko ze zbolałym sercem. Tak bardzo by chciała zanurzyć ręce w to zdjęcie i porwać Grace w ramiona. Okryłaby delikatnymi pocałunkami tę niemowlęco miękką skórę i szeptałaby malutkiej do ucha, jak bardzo mama ją kocha. Przełknęła dławiącą gulę w gardle. Zrobiłam, co dla niej najlepsze. To mnie boli, ale tak będzie dla niej najlepiej. Powtarzała to sobie zawsze, gdy czasem w jej sercu pojawiał się ból. Co więcej, wiedziała, że to prawda. Grace nie mogłaby mieć lepszej rodziny, niż ma teraz. Chociaż Natalie i Kyle nie byli jej biologicznymi rodzicami, kochali ją, jakby naprawdę była ich dzieckiem. I prawdę mówiąc, Alex i Taylor byli jej przyrodnimi braćmi, mimo że o tym nie wiedzieli. Linn wróciła myślami do chwili, gdy spotkała Keitha w banku. Romans rozpoczął się dość niewinnie, Keith po prostu podwiózł ją do domu. Nie, nie utknęła od razu po uszy w związku z żonatym mężczyzną. To rozwijało się stopniowo. I zanim się zorientowała, porwał ją wir emocji, przed którymi nie potrafiła uciec – nie bacząc, czy są właściwe, czy nie. Chociaż wtedy nie znała Natalie, powinna na tyle szanować małżeńską przysięgę Keitha, by zakończyć romans, nawet jeśli on tego nie chciał. Ale sprawy potoczyły się inaczej. Keith rozwiódł się z żoną i zostawił Natalie samą z dwójką chłopców. Linn sądziła wtedy, że jej się udało. Postawiła na swoim, przynajmniej na jakiś czas. Lecz po rozwodzie, kiedy już myślała, że będą sobie żyli długo i szczęśliwie, Keith z nią zerwał. To wtedy odkryła, że jest w ciąży. Spojrzała na kolejne zdjęcie przesłane przez Natalie. Natalie, Grace, Alex i Taylor siedzieli ściśnięci na ulubionym fotelu Linn. Taylor robił rybią minę, a Natalie patrzyła na niego, najwyraźniej coś mówiąc. Grace miała otwarte oczy i wpatrywała się w Alexa. Kyle zapewne robił zdjęcie. Wyglądali na miłą rodzinkę. Choć… Natalie, Keith i chłopcy pewnie też wyglądali na zgraną rodzinę, dopóki nie pojawiła się Linn i wszystkiego nie popsuła. Przestań. To już przeszłość. Czemu się na siebie wściekasz za coś, czego nie dasz rady zmienić?
To była prawda. Nie mogła cofnąć czasu i tego zmienić. Gdyby to działo się dzisiaj, wiedziała, że Bóg pomógłby jej podjąć właściwą decyzję. Nigdy nawet nie przyszłoby jej na myśl, żeby kraść innej kobiecie… Ta myśl osadziła ją w miejscu. Pamiętała pocałunek z Adamem. Pocałunek, który chętnie przyjęła i którym się rozkoszowała, pragnąc, by trwał wiecznie. Całowała się z mężczyzną zaręczonym z inną kobietą. Poczuła napięcie, gdy ta prawda ją uderzyła. Nie, to nie było to samo. Adam nie jest żonaty. Ale jest zaręczony. To nie było to samo, prawda? Jednak mimo że bardzo starała się siebie usprawiedliwić, wiedziała, że zaręczyny to obietnica. A ona pomogła Adamowi ją złamać. Czuł się potem wyraźnie winny. Czyż kierowało nią coś więcej niż tylko egoistyczne pragnienie, by postawić na swoim? Znów to robiła. Wciąż od nowa popełniała ten sam głupi błąd. Och, Boże, czemu zapuszczam się na takie bagna? Zamknęła oczy, czując, że łzy spływają jej po nosie. Co jest ze mną nie tak? Czemu nie umiem, tak jak inne dziewczyny, znaleźć sobie miłego, wolnego faceta? Czemu ciągle uganiam się za zajętymi? Otworzyła oczy i przyjrzała się kolejnemu zdjęciu, na którym Grace leżała opatulona w wózku. Kiedy ostatnim razem popełniła błąd i zaczęła się spotykać z czyimś mężczyzną, rozbiła rodzinę i zaszła w ciążę, łamiąc sobie przy okazji serce. Wszystkie przyjemności świata nie były warte tego bólu. Ale to był Adam, a uczucie kusiło ją niczym tropikalna wyspa w samym środku śnieżnej zawiei w Chicago. Nagle, niczym piorun, uderzyła ją pewna myśl, i Linn już wiedziała, co musi zrobić. To nie będzie łatwe i może zająć trochę czasu. Wiedziała też, że musi jej pomóc Bóg, ponieważ ona nie miała wystarczająco sił, by zrobić to sama. [6] Sears Tower – wysoki wieżowec w centrum Chicago.
Rozdział 24
Paula wyszła od Louise i pojechała do swojego mieszkania. Jednak zamiast wejść do domu, ruszyła przed siebie. Jedyne, co była w stanie zrobić, to stawiać jedną nogę przed drugą. Popatrzyła na skute lodem brzegi jeziora Michigan, nie całkiem pewna, jak tu dotarła. Gdyby ktoś spytał, jaką drogą przyszła, potrząsnęłaby głową i odpowiedziała: „Nie mam pojęcia”. Jak na ironię, taką samą filozofię wyznawała w życiu. Jak się tu znalazła? Kiedy skręciła w niewłaściwą ścieżkę? Przez cały dzień omijała myślami prawdziwy problem. Zastanawiała się nad postępkami Louise, pomyślała nawet o Faith. Krążyła wokół niczym ćma trzepocząca skrzydłami koło ulicznej latarni – wystarczająco blisko, by się przyjrzeć, lecz jednocześnie na tyle daleko, by nie spłonąć. Nie była pewna, czy może się bardziej zbliżyć, czy to bezpieczne. Błądziła wzrokiem po spokojnym jeziorze, w którym mokre płatki śniegu znikały, jakby nigdy ich nie było. Faith. Wciąż myślała o Faith. Żałowała, że nie może sobie lepiej wyobrazić tego dziecka. Wszystko, co pamiętała, to piękne brązowe loki dziewczynki i zachwycające zielone oczy. Tej samej barwy, co u niej. Oparła się o barierkę i przymknęła powieki, pozwalając, by zimne powiewy chłostały ją po twarzy. Nawet teraz, mimo że minęło już parę godzin i w innych okolicznościach zdążyłaby przywyknąć, ta sprawa wciąż wydawała się surrealistyczna. Paula miała w głowie papkę myśli, coś na kształt lepkiej sterty starych naleśników. Po raz pierwszy żałowała, że nie jest bardziej podobna do matki i sióstr. Wisiałyby teraz na telefonie, obgadując sprawę z najbliższą przyjaciółką, zasięgając rady. Przyjaciółka zaofiarowałaby się, że się za nie pomodli, i obie odłożyłyby słuchawkę, czując się o wiele lepiej. Jednak Paula nie miała do kogo zadzwonić. Jej najbliższym przyjacielem był David, a jemu nie mogła tego powiedzieć. Poza tym matka i siostry nigdy nie odnalazłyby się w tej sytuacji, bo nigdy nie zrobiłyby tego, co ona. Włosy smagały ją po twarzy, ale ona nie zrobiła nic, by je odgarnąć. Zresztą to i tak niewiele by dało, gdyż wiatr świstał wokół jak tornado. David. Trzymała to przed nim w sekrecie, uważając, że tamta sprawa, pogrzebana, zniknęła na zawsze. Teraz wróciła, by ją prześladować. Co Paula jednak mogła zrobić? Nie mogła wyjawić
Davidowi prawdy. Nigdy by jej nie przebaczył. To tylko znów by ich rozdzieliło. Była pewna, że tym razem wyłomu nie udałoby się już zasypać. Wyprostowała się i ruszyła wzdłuż brzegu, stawiając ostrożnie krok za krokiem. Rozmyślała nad tą sprawą przez cały dzień, a mimo to wiedziała, że zaledwie musnęła powierzchnię. Była na tyle świadoma siebie, że rozumiała, iż powstrzymuje się przed sięgnięciem w głąb. Nie była pewna, czy potrafiłaby się dostać do dna tego grzęzawiska. Obawiała się tego, co mogłaby tam znaleźć. Po raz pierwszy w życiu nie miała planu batalii. Nie chciała go mieć, co więcej, w ogóle nie miała ochoty walczyć. Pragnęła cofnąć się do wczoraj, kiedy jeszcze o niczym nie miała pojęcia. Chciała wrócić do tego dnia, kiedy zadzwoniła do niej Deb z prośbą o zbadanie tej historii. Chciała… Chciała cofnąć się o trzy lata i podjąć inną decyzję. Zatrzymała się. Buty od Jimmiego Choo wryły się w mokry śnieg. Oddychała tak ciężko, jakby miała w płucach rtęć wydzielającą trujące opary. Ból powędrował wyżej i osiadł jej w gardle. Piekło ją pod powiekami tak dotkliwie, jak nigdy dotąd. Nie widziała już brzegu jeziora ani niesionych wiatrem tumanów śniegu. Jedyne, co miała przed oczami, to potworność decyzji sprzed trzech lat. Niczym krótkowidz po nałożeniu okularów, dostrzegła z nagłą jasnością, jak zła była tamta decyzja. Z oślepiającą jasnością. Chciała zdjąć te okulary i zapomnieć, co zobaczyła. Chciała cofnąć się do chwili, gdy patrzyła na świat w dawny sposób. To moje ciało i mój wybór. To nawet nie jest dziecko, tylko zlepek komórek. To nie jest dobra pora na ciążę. Poza tym to nie moja wina, że jestem w ciąży, więc czemu miałabym ponosić konsekwencje? Postaramy się o dziecko później, w bardziej dogodnym czasie. Znalazłoby się jeszcze z tuzin podobnych argumentów. Teraz jednak wszystkie wydawały się kłamstwem. Paula przypomniała sobie, czemu to zrobiła. Z powodu pracy. Dla awansu. Kariery. To było dla niej ważne. Kariera była w jej życiu najważniejsza. Te słowa brzmiały teraz dla niej pusto. Tak pusto i płytko. Dokonała aborcji – próbowała odebrać dziecku życie z tak płytkich powodów? Przypomniała sobie, że David bardzo chciał przyjechać do Chicago po jej „poronieniu”, a ona upierała się, że ma się dobrze, a poza tym i tak wróci nazajutrz do domu. Pamiętała, jak ją objął, gdy wróciła – jak płakał z twarzą wtuloną w jej włosy.
To było bolesne, widzieć go w takim stanie. Nigdy przy niej nie płakał. Lecz nawet wtedy stłumiła w sobie poczucie winy. Mówiła sobie, że zrobiła to, co było dla nich najlepsze. Prawda jednak wyglądała tak, że zrobiła to tylko dla siebie. Wmówiła sobie, że to tylko zlepek komórek, a nie prawdziwe dziecko. Przekonała siebie do tej racji, mimo wszystkich nauk, jakie w dzieciństwie słyszała w kościele. Teraz jednak wróciła myślą do słów Louise: „Ten płód oddychał. Pierś dziewczynki szybko wznosiła się i opadała. Potem doktor Miller odwrócił się do mnie i podał mi dziecko – bo to w tym momencie było dla mnie dziecko. Według mnie, niczym się nie różniła od tych maleńkich niemowląt, o których życie tak zażarcie walczyłam na OIOM-ie”. Paula zakryła dłonią usta. Wcześniej mogła zaprzeczać. Zaprzeczać, jakoby aborcja nie była niczym złym. Zaprzeczać, że nie zrobiła nic innego, jak tylko dokonała wyboru. Ale jak miała teraz w to uwierzyć, skoro urodziła dziecko? Małą dziewczynkę, która żyła, mimo usiłowań Pauli, by… Zamknęła oczy i przełknęła gorycz, która napłynęła jej do gardła. „Ten płód oddychał”. Nie wiedziałam. Nie wiedziałam. „Mała pierś dziewczynki szybko wznosiła się i opadała”. Och, Boże, co ja zrobiłam? Tak tego żałuję! Tak bardzo żałuję! „Pozbądź się tego. Pozbądź się tego. Pozbądź się tego…”. Nie. Nie. Louise tego nie zrobiła, z kolei Paula zamierzała to uczynić. Planowała, jak się „tego” pozbyć. Lecz to nie było to. To było dziecko. Mała dziewczynka. Mała córeczka Morganów. „Pamiętam, jak stałam tam, wpatrując się w tę miniaturową ludzką istotę. Jej oczy były zamknięte, a przez cienką skórę wyczuwałam bicie serca”. Paula nie mogła zapomnieć wyrazu przerażenia na twarzy Louise. Ta kobieta miała dla dziecka Pauli więcej współczucia niż ona sama! Słowa pielęgniarki rozbrzmiewały w jej głowie, nachodząc na siebie, mieszając się ze sobą, stapiając się z tym wyrazem zgrozy, który wyrył się w pamięci Pauli na zawsze. Potarła skronie zziębniętymi palcami, żałując, że nie może zetrzeć również myśli. Była zmęczona rozmyślaniem o tej strasznej sprawie. Wiedziała, że już nigdy się od tego nie uwolni. Czy kiedyś osiągnie spokój? Czy na niego zasłużyła? „Pozbądź się tego. Pozbądź się tego…”.
Cóż za okrutne, bezduszne słowa. Jednak trzy lata temu takie same chodziły po jej głowie. Nie mogę być teraz w ciąży. Zbyt wiele osiągnęłam w pracy, by teraz to stracić. Jeśli się tego nie pozbędę, nie dostanę awansu. Pozbądź się tego. Pozbądź się tego… Paula zakryła dłońmi uszy, jakby chciała stłumić dźwięk słów. One jednak napływały z jej wnętrza. „Ten płód oddychał. Pierś dziewczynki szybko wznosiła się i opadała”. Zamknęła oczy, próbując nie dopuścić tych zdań do siebie. Nie chciała ich słyszeć. Nie mogła znieść myśli o tym, co zrobiła. Myśli, że będzie musiała żyć z tą świadomością przez resztę życia. Czy słowa Louise już na zawsze będą dźwięczeć w jej głowie? Pomyślała o słowach, które nagrała dziś na kasetę, i gwałtownie otworzyła oczy. Zsunęła torebkę z ramienia i przekopała się przez jej zawartość, dopóki nie znalazła dyktafonu. Wyciągnęła kasetę z urządzenia. Jednym ruchem wyszarpnęła z niej taśmę i wrzuciła ją do jeziora, tak daleko, jak tylko się dało. Taśma zniknęła w czarnej otchłani, całkiem jak płatki śniegu. Pozostały po niej jednak kręgi na wodzie, rozchodzące się na zewnątrz, rosnące, w miarę jak oddalały się od środka. Paula odwróciła się plecami do jeziora i ruszyła naprzód. Próbowała się skupić na czymś innym, ale myśli przytłaczały ją jak mokra, niska mgła, sącząc się w jej duszę. Przecięła ulicę Lake Shore Drive i potykając się, skierowała kroki w stronę mieszkania. Jakiś włóczęga leżał w kącie pod schodami, owinięty kocem, z wełnianą czapką nasuniętą głęboko na oczy. Przyglądała się drapaczom chmur, które ożyją w poniedziałkowy poranek. Pomyślała o swojej karierze i o tym, jak daleko zaszła. Przez całe życie wszystko przychodziło jej łatwo. Cokolwiek sobie zamierzyła, osiągała to. Została nawet wybrana najlepiej zapowiadającą się dziennikarką. Nigdy nie czuła się bardziej przegrana niż w tej chwili. Upadła tak nisko jak ten kloszard, którego właśnie minęła. Z tą różnicą, że on na pewno nie zrobił niczego tak strasznego jak ona. Jakoś udało jej się dotrzeć do domu. Kiedy uśmiech na twarzy portiera, który chciał jej życzyć dobrego wieczoru, przygasł, zdała sobie sprawę, że musi wyglądać na tak zrozpaczoną, jak się czuła. Nie obchodziło jej to. Wjechała windą na swoje piętro, nie mogąc się doczekać, kiedy ogarnie ją spokój i cisza mieszkania. Może to ją ukoi.
Wsunęła klucz do zamka i przekręciła go, po czym pchnęła drzwi. Do jej uszu doleciał odgłos włączonego telewizora. Zobaczyła Linn, siedzącą na sofie, z grubym podręcznikiem na kolanach, i jeszcze bardziej upadła na duchu. – Cześć – powitała ją wesoło Linn, lecz uśmiech zaraz zniknął z jej twarzy, jak woda spływająca z metalowego dachu. – Co się stało? Paula przeklęła w duszy jasne górne światło. Chciała przykleić na twarz swój telewizyjny uśmiech i udawać, że wszystko dobrze. Jednak sądząc z zatrwożonego tonu głosu Linn, nic by to nie dało. Zresztą Paula nie miała dość energii, by dziś cokolwiek udawać. Nawet uśmiechu. – Ciężki dzień – wychrypiała. Przemówiła na głos pierwszy raz od chwili, gdy pożegnała się z Louise. Odchrząknęła. – Chyba się przeziębiłam. Zsunęła z siebie płaszcz i położyła go na oparciu sofy. Gdy zrzuciła buty na obcasach, uświadomiła sobie, że palce u nóg ma zesztywniałe i bolące. – Paulo, wszystko w porządku? Usłyszała szelest zamykanej książki i skrzypienie sprężyn sofy. – Nic, czym trzeba by się martwić – odpowiedziała. – Chyba jestem chora. Położę się. – Może jeśli będzie się trzymać z dala od Linn, jakoś to wszystko ogarnie. Uda jej się. Byleby tylko dotarła do swojego pokoju. Nagle poczuła się tak zmęczona, że mogłaby spać przez tydzień. Taka perspektywa wydała jej się rozkoszą. Rozkoszą niepamięci. – Może coś ci przynieść? Ibuprofen albo szklankę wody? – Nie trzeba, dziękuję. – Paula umknęła do swojego pokoju i w ubraniu wślizgnęła się pod kołdrę. Spodnie podjechały jej do kolan na śliskich rajstopach. Zawinęła się w pościel jak w kokon, ale jakoś nie mogła się rozgrzać. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek jeszcze będzie jej ciepło.
Rozdział 25
W mroku krył się pewien spokój. Paula wiedziała, że ma zrobić coś wielkiego, ale zupełnie nie mogła sobie przypomnieć co. Mimo że to miało być dobre. Wszystko będzie dobrze. Słyszała wokół siebie głosy, kojące i pełne troski. Czyżby była pod wpływem środków odurzających? Chyba tak, bo nie pamiętała, by kiedykolwiek się tak czuła. Była taka rozluźniona, nieomal rozkojarzona. Zakryła dłonią usta, by nie chichotać. Co oni sobie pomyślą? Zapaliło się jasne światło. Było tak intensywne, że aż zamrugała. Oślepiało ją, zmrużyła piekące oczy. – Paulo, wszystko w porządku, już prawie zaczynamy. – To był Donald, jej dawny szef z lokalnej telewizji w Jackson. Zamknęła oczy, gdy to usłyszała. Był kompetentnym człowiekiem. Mogła zaufać, że zrobi wszystko, co powinien. – Rozpoczniemy teraz zabieg – dodał. – Wszystko pójdzie świetnie. W ciszy zalewającej pokój dosłyszała szczęk metalu. Do jej uszu dobiegł też inny odgłos, brzęczenie. Omal nie otworzyła oczu, by zobaczyć, co to takiego, ale potem przypomniała sobie, że włączyła dyktafon. To dobrze, bo nie mogłaby robić notatek, nawet gdyby chciała. Kończyny ciążyły jej niczym konary drzewa. – Idzie – powiedział Donald, a jego spokojny ton omył ją niczym łagodna fala. – W porządku, mam. Paula usiłowała zobaczyć, co się dzieje. U jej stóp zgromadził się tłum ludzi. Dwóch mężczyzn miało notatniki, gorączkowo w nich gryzmolili. Nieważne. Wszystko w porządku. I wtedy Donald coś z niej wyjął. Nagle zrozumiała, że to jej dziecko, które przedtem było w jej wnętrzu. Tak, była w ciąży, prawda? – Co robisz? – zapytała. Drobne ciałko w jego rękach miało siny odcień. Czy dziewczynka oddychała? – Musisz jej pomóc, proszę! – Mgła otaczająca jej umysł ustąpiła, ale Paula nadal nie mogła się poruszyć. – Pomóż jej! Donald zdawał się nie słyszeć. Wręczył dziecko jednemu z reporterów. – Pozbądź się tego – powiedział miękkim, kojącym głosem. Reporter ruszył ku drzwiom, trzymając noworodka z dala od siebie, jakby mogło go czymś zarazić.
– Zatrzymaj się! Przynieś ją do mnie! – Usiłowała usiąść, ale czuła się tak, jakby ktoś przykleił jej ciało do łóżka bardzo mocnym klejem. – Proszę! Oddaj moje dziecko! Wszyscy krążyli po pokoju, jakby jej nie słyszeli. – Proszę! Wracaj! – Paulo? – Ten głos dochodził z szafy albo z jakiegoś oddalonego miejsca. Nie miała jednak czasu o tym myśleć. Musiała odzyskać dziecko. – Wracaj! To moje dziecko! – Paulo. Ktoś nią potrząsał, ale opierała się. Moje dziecko. Czy żyje? – Paulo, obudź się. Otworzyła oczy i zobaczyła ciemność. Gdzieś za oknem pędziła ciężarówka. W majaczącym obok niej kształcie Paula rozpoznała Linn. Sen. To był tylko sen. Zmierzwione, mokre włosy przykleiły jej się do policzka. – Miałaś jakiś koszmar. Ocknęła się, ale nie do końca. Koszmar trwał, był realny. Paula otarła sobie twarz przedramieniem. – Wszystko dobrze? – spytała Linn. Czy było z nią dobrze? Czy kiedykolwiek będzie? Spojrzała na budzik. Czerwone cyfry wskazywały, że jest środek nocy. Musiała głośno krzyczeć, skoro obudziła Linn o tej godzinie. Co wołała? To była najgorsza noc w jej życiu. Dowiedziała się tyle, że ta noc stała się udręką. Pamiętała maleńkie, sine ciałko. Czy jej dziecko po urodzeniu było naznaczone tą barwą śmierci? – Dobrze się czujesz? – zapytała Linn. Paula pokręciła głową, włosy splątały jej się na poduszce. Nie czuła się dobrze. Próbowała zamordować swoje dziecko, a potem ukryła ten sekret przed mężem i przed wszystkimi. Okłamała ich ze sto razy. Udawała, że opłakuje dziecko… a przez cały czas zaprzeczała, że to w ogóle był człowiek. Obróciła twarz do poduszki, mocząc poszewkę łzami. Poczuła, że Linn odgarnia jej z twarzy wilgotne kosmyki i zakłada je za ucho. – Chcesz o tym porozmawiać? – spytała dziewczyna.
Nie tyle chciała, ile po prostu musiała. Przepełniały ją tak gwałtowne uczucia, że trzeba było dać im ujście. – Dokonałam aborcji. – To słowo zabrzmiało tak ostro i zimno. Nagle poczuła wielki wstyd. Chciała znów pogrążyć się we śnie, ale droga ucieczki była zamknięta. – Och, Paulo, tak mi przykro. W głosie Linn było tyle współczucia, że Pauli zachciało się wyć. Obróciła się jednak na plecy i otarła twarz. – Nie wiedziałam, że jesteś w ciąży. Zrobiłaś to wczoraj? Paula pokręciła głową, próbując zrozumieć, o czym mówi Linn. – Nie. Nie wczoraj. Dawno. Trzy lata temu. – Och. – W blasku ulicznych latarni, sączącym się przez zasłony, twarz Linn majaczyła niewyraźnie, ale Paula odgadła z jej głosu, że dziewczyna jest zdezorientowana. Myślała pewnie, że takie emocje u Pauli musiała wzbudzić niedawna aborcja. Nie znała po prostu całej historii. Paula opowiedziała jej więc wszystko, zaczynając od tego, jak dowiedziała się o ciąży, a kończąc na spotkaniu z Louise. Kiedy umilkła, poczuła, że z serca spadł jej ciężar. – O rety – zdumiała się Linn. – A więc to dziecko, córeczka tego małżeństwa, jest twoje? Paula nie mogła uwierzyć, że wyznała tej dziewiętnastolatce swoją największą tajemnicę. O dziwo, wcale jej to nie martwiło. – Teraz rozumiesz, że cały mój świat wywrócił się do góry nogami – powiedziała. – Nic dziwnego. – Linn poprawiła się na łóżku. – To dla ciebie naprawdę trudne chwile. – Bardzo. Nie wiem, jak to sobie poukładać. Przerwałam ciążę. Ukryłam to przed Davidem. Nasze dziecko żyje. A myśl o tym, co zrobiłam… chodzi mi o to, że wtedy nie uważałam, że to dziecko, rozumiesz? Widziałam w aborcji tylko medyczny zabieg. Przynajmniej tak sobie mówiłam. – Wiem. Wiem. Coś w głosie Linn sprawiło, że Paula zamilkła. Potem przypomniała sobie, że Linn też omal nie zdecydowała się na aborcję, zanim poprosiła Natalie, by adoptowała jej dziecko. – Racja. Zapomniałam.
– Byłam naprawdę przerażona, gdy się dowiedziałam, że jestem w ciąży. Poszłam do kliniki Hope Center z mocnym postanowieniem, że jeśli to się potwierdzi, to ją przerwę. Wszystko zmieniło się dzięki twojej siostrze. Paula nigdy mocniej nie pragnęła, by być bardziej podobną do Linn. Dlaczego jej nikt nie wskazał właściwego kierunku? Potem przypomniała sobie, że przecież ukrywała swoje odczucia co do ciąży i stanowczo upierała się przy awansie. Nikogo nie słuchała. Już dawno temu postawiła karierę na pierwszym miejscu. – Kiedy Grace się urodziła, czułam się winna i żałowałam, że w ogóle planowałam usunąć ciążę. Mogę sobie tylko wyobrażać, co teraz czujesz. – Wydaje mi się, że aż do dziś nie miałam poczucia winy. Czułam się winna, że okłamuję Davida, ale chyba nie z powodu aborcji. Przekonałam samą siebie, że nie zrobiłam nic złego. Dopiero wczoraj jakby spadły mi łuski z oczu. – Paula spuściła powieki. – Żałuję, że nie mogę ich znowu nałożyć. – Nie, nie żałuj. To może i byłoby łatwiejsze, ale tak jest dla ciebie lepiej. Paula otworzyła oczy i spojrzała na Linn. – Jesteś całkiem mądra jak na dziewiętnastolatkę. – Niestety, musiałam się wiele nauczyć na własnych błędach. Zapadło milczenie, takie, które osiada na człowieku powoli, jak śnieg na ziemi. Paula była całkiem rozbudzona, jakby ocknęła się właśnie z popołudniowej drzemki. Dopiero teraz dotarł do niej ogrom jej odkrycia. Co powie Morganom? Że odkryła, iż jest biologiczną matką ich córki, że to jej dziecko? Och, Boże, jesteś tam? Tak długo Cię lekceważyłam, ale teraz potrzebuję pomocy. Muszę wiedzieć, co mam robić. – Jak to powiesz Davidowi? – przerwała ciszę Linn. Paula wpatrzyła się w dziewczynę poprzez ciemność. – Powiedzieć Davidowi? Linn, nie mogę tego zrobić. – Mąż nigdy by jej tego nie przebaczył. Gdyby się dowiedział, że próbowała usunąć dziecko, którego on chciał, i że go oszukała w tej sprawie, to byłby koniec ich małżeństwa. Okłamywała go przez trzy lata. Nie, nigdy by jej nie wybaczył. – Paulo, musisz mu to wyznać. Jego dziecko żyje, a on nawet o tym nie wie. Paula zaśmiała się cierpko.
– Nie rozumiesz. David i ja właśnie przeszliśmy w małżeństwie ciężkie chwile. Znam go. To rozdzieliłoby nas na zawsze. – Nie możesz ukrywać przed mężem czegoś takiego. To nie w porządku. – Słowa te zostały wypowiedziane łagodnym tonem, ale i tak rozdrażniły Paulę. – Cóż, życie bywa nie w porządku, jeśli to jeszcze do ciebie nie dotarło. – Może, ale wiem jedno. Uczciwość chwilowo może być trudna, ale sekrety zawsze wyjdą na jaw. A kiedy tak się stanie, bardzo boli. *** Linn wpadła do Java Joe i przedostała się za bar. Dziś od rana wszędzie się spóźniała, od chwili gdy wstała do kościoła po zaledwie półgodzinnym śnie. Potem omal nie uciekł jej autobus. Teraz spóźniła się dziesięć minut do pracy. Adam starał się w pojedynkę obsłużyć kolejkę klientów. – Przepraszam za spóźnienie. Wyglądał na zestresowanego, jego wieczny uśmiech gdzieś zniknął. Czuła się strasznie. – Potrójna Americana. – Wręczył jej kubek. Rany, on też był na nią wściekły. Tu Adam, tam Paula… Wygląda na to, że zrazi do siebie wszystkich wokół i zostanie bez przyjaciół i bez domu. Zaczęła parzyć espresso, zerkając kątem oka na Adama. Nie uśmiechał się, choć jak zwykle ucinał sobie krótkie pogawędki z klientami. Wczoraj oczywiście też nie był sobą. Ich pocałunek sprzed dwóch dni sprawił, że trzymał się z dala i miał się na baczności. Najwyraźniej żałował tamtej chwili zapomnienia. To bolało. Ty idiotko, przecież też tego żałujesz. Tak, żałowała, ale tylko dlatego, że to nie było właściwe. Głupia trąbo, on też żałuje z tego samego powodu. Nalała do kubka potrójne espresso i dodała wrzątku. Nałożyła wieczko i pchnęła kawę przez ladę. – Americana. – Obdarzyła uśmiechem mężczyznę w średnim wieku. – Dzięki – odwzajemnił uśmiech. Adam nadal przesuwał ku niej kubki po kontuarze, dopóki w kolejce nie została tylko jedna klientka. Wbił na kasę smoothie dla niej, a Linn poszła na tył baru, by je przygotować. Nalała
mleka do blendera i wrzuciła lód, po czym dodała truskawki. Nałożyła wieko i nacisnęła guzik. Ostrze zaczęło hałaśliwie rozdrabniać lód. Drzwi do biura Joego były zamknięte, co oznaczało, że szef zapewne rozmawia przez telefon. Kiedy mikstura nabrała odpowiedniej konsystencji, Linn wyłączyła blender. W chwili gdy warkot zaczął przycichać, usłyszała za sobą jakiś szelest. Odwróciła się. Adam stał o jakiś metr od niej, w lekkim rozkroku, z rękami założonymi na piersi. Dziwnie wyglądał w takiej postawie. Wróciła do blendera, zdjęła pokrywę i nalała smoothie do czystego kubka. Ręce jej się trzęsły. – Kiedy miałaś zamiar mi to powiedzieć? – spytał Adam. – Co takiego? – Jego ton zmroził jej serce. – Nie musisz rzucać pracy. Ach, więc Joe mu przekazał. – Nie rzucam, po prostu oznajmiłam szefowi, że będę szukać czegoś innego. – Usiłowała nałożyć plastikowe wieczko i w pośpiechu je rozdarła. Chwyciła następne, z wierzchu stosu. – Nie musisz tego robić. Jego głos… czy krył się w nim gniew, czy coś innego? Nie była pewna, czy chce to wiedzieć. Wzięła smoothie i ruszyła do baru. Przystanęła przed Adamem, który zagradzał jej drogę. – Przepraszam – powiedziała, pilnując się, by nie podnieść wzroku. Usunął się na bok. Minęła go. Kobieta wzięła od niej koktajl. Linn zobaczyła, że przyszedł następny klient. Wbiła na kasę latte, Adam wrócił za bar i zaczął je przygotowywać. Linn zdała sobie sprawę, że pragnie, by znów ktoś przyszedł, zanim Adam skończy parzyć kawę. Kiedy jednak barman przesunął gotowy napój po kontuarze, w kawiarni było pusto, z wyjątkiem dwóch klientów siedzących przy stolikach po drugiej stronie sali. Wzięła szmatkę i wytarła blat, starając się trzymać z dala od miejsca, gdzie stał Adam. Stał i patrzył. Na nią. Jak zdoła przetrwać ten dzień? Było jeszcze gorzej niż wczoraj. Tak, to bolało, gdy facet, który dzień wcześniej ją całował, teraz unikał jej i w zasadzie ją ignorował. Ale nawet to było lepsze niż poczucie, jakby zrobiła coś złego. Bo czemu się tak na nią wściekał? – Dlaczego chcesz odejść? – W jego głosie było teraz mniej gniewu, ale Linn i tak nie podniosła wzroku.
– Wiesz dlaczego. – Pilnie szorowała blat przy kasie. Czy musi mu to wyjaśniać? Podobał jej się. Za bardzo. I – wiadomość z ostatniej chwili – był zaręczony z inną kobietą. – Nie chcę, żebyś rzucała tę pracę. W jego głosie był smutek. Teraz na pewno na niego nie spojrzy. Odwróciła się i zaczęła pucować kontuar przy syropach. Jak niby miała tu pracować, przebywać koło niego tak blisko, kiedy było tak boleśnie oczywiste, że nie może go mieć? Wczoraj w autobusie powzięła decyzję, że oddali się od pokusy. Kimże był on, ni mniej, ni więcej przyszły pastor, żeby ją do tego zniechęcać? Czyżby chciał, by znów popełniła wszystkie te same bolesne błędy, co w przeszłości? Czyżby nie wiedział, że już i tak żałuje swoich życiowych wyborów, mimo że nie skończyła jeszcze dwudziestki? Ach, nie, nie mógł tego wiedzieć, bo przecież mu o nich nie opowiedziała. – Jesteś na mnie zła. Dopiero wtedy Linn uświadomiła sobie, że ściera blat trochę zbyt nerwowo. Zwolniła. – Nie, nie jestem. To była prawda. Nie była na niego zła. Była zła na siebie. Zła na okoliczności. Zła, że za każdym cholernym razem, kiedy naprawdę zakochiwała się w mężczyźnie, on był zajęty. Wrzuciła ścierkę do zlewu i poszła na zaplecze, by umyć blender. Musiała uciec od Adama. Czy nie rozumiał, że zbyt trudno było jej z nim przebywać? Jak zdoła nadal mu się opierać, skoro prawie codziennie pracuje z nim ramię w ramię? Wyciągnęła pojemnik z blendera i podsunęła pod kran. – Linn, musimy porozmawiać. Nie możemy udawać, że ten pocałunek nigdy się nie wydarzył. Sama myśl o pocałunku sprawiła, że wszystko w niej stopniało. Wszystkie emocje, jakie czuła, gdy ją pocałował, znów wybuchły, jakby cofnął się czas. To, że czuła się cenna, droga, bo w taki sposób ją dotykał. I potem ten ból, równie realny, kiedy ją odsunął od siebie i przepraszał. – Możemy, oczywiście. – Nonszalancki ton, jakim to powiedziała, nie ujawniał cierpienia, wyczuwalnego za oczami. Tylko nie zacznij się mazać, Linn. Za nic. – To nie w porządku. Potrzebujesz tej pracy, dobrze o tym wiesz. Taak, ale muszę też zachować rozsądek, a przez ciebie go tracę. Dopiero co przyszła do pracy, a już żałowała, że ma przed sobą cały dzień. Gdzie są ci wszyscy klienci, kiedy ich potrzebuje?
– Mogę sobie znaleźć coś innego. – Wylała wodę z pojemnika, by ponownie go płukać. – Zostań. Przebrniemy przez to. – Adamie, nie ma niczego, przez co trzeba by brnąć. Oparł się o bar koło niej. – Jest, i ty o tym wiesz. Przyciągnął wzrokiem jej spojrzenie. Ich oczy się spotkały. Duży błąd. Miał tę samą minę, jak wtedy, kiedy odwoził ją do domu. Wtedy gdy jej wyjawił, że waha się co do obranej drogi. A ona sądziła, że ma na myśli Elizabeth. Leżąc w łóżku, godzinami zastanawiała się, jak mógł mieć wątpliwości co do tego związku. Przecież Elizabeth pod każdym względem była dla niego idealna. Doskonale pasowała na żonę pastora. Fakt, że mimo to żywił do niej jakieś uczucie, początkowo ją ucieszył, a potem nią wstrząsnął. Czy istniała na świecie kobieta, która by mniej pasowała do pastora lub mniej na niego zasługiwała? Powinna natychmiast zacząć szukać jakiejś pracy. Odwróciła wzrok. – To był tylko pocałunek. – Naprawdę? Dla mnie to było dużo więcej. Powiedz to. Powiedz, że dla ciebie to niewiele znaczy. Powiedz to, Linn. Wyschnięte wargi przywarły jej do zębów. Oczy Adama się zwęziły. – Myślę, że dla ciebie to też było dużo więcej. Wiem, że źle zrobiłem, całując cię, ale od tamtego wieczoru długo badałem swoją duszę. Zapaliła się w niej nadzieja. Był zaręczony, ale zależało mu na niej. Widziała to w jego oczach. Czuła w pocałunku. Głupia. Tak samo myślałaś o Keicie. „Jest żonaty, ale mu na mnie zależy”. A potem rozbiłaś małżeństwo, pozbawiłaś dwóch małych chłopców taty i przy okazji zaszłaś w ciążę. Wspaniale, Linn. Masz zamiar wypróbowywać swój urok również na Adamie? – Wiem, palant ze mnie, że cię pocałowałem. Ale sam ten fakt i to, że tego chciałem, sprawił, że zapaliło mi się czerwone światełko, wiesz? Czerwone światełko. O czym on mówi? – Próbuję powiedzieć, że postanowiłem zerwać z Elizabeth.
W Linn wezbrała szalona mieszanka radości i bólu. Choć bardzo zależało jej na Adamie, nie była dla niego odpowiednia. Czy on tego nie rozumiał? Nie wiedział o okropnych rzeczach, których się dopuściła. Pewnie myślał, że jest równie naiwna jak Elizabeth. Czuła jednak zbyt wielki wstyd, by mu wszystko wyznać. – Nie powinieneś tego robić. – Przymusiła się do tych słów. – Czemu nie? – Poszukał wzrokiem jej spojrzenia. Spuściła wzrok na blender, który wciąż trzymała w ręku, żeby nie odczytał prawdy z jej oczu. – Elizabeth to idealna osoba dla ciebie. – Jeśli jest tak idealna, to czemu pragnę ciebie? – Wyciągnął rękę i dotknął jej łokcia. Jej skóra zareagowała na ten dotyk nawet przez sweter. Linn skrzyżowała ramiona, żeby uciec przed jego dłonią. To nie było w porządku. Nie ułatwiał jej sprawy. – Wcale mnie nie pragniesz – zaoponowała. – Jesteś po prostu skołowany. Sam tak wcześniej mówiłeś. – Zaręczony mężczyzna nie powinien być skołowany. Powinien żywić pewne uczucia… uczucia, którymi darzę ciebie. Poczuła ciężar w sercu, jakby zwalił się na nie cały świat. Wydawało jej się, że w płucach brakuje jej miejsca na oddech. Powiedział wszystko to, co chciała usłyszeć, ale to było złe. Tak bardzo złe. I ona też była niewłaściwą kobietą dla Adama. On po prostu tego nie wiedział. – Wiem, że jeszcze się za dobrze nie znamy – wzruszył ramionami. – Kurczę, pewnie nie powinienem ci jeszcze mówić takich rzeczy. – Zatopił spojrzenie w jej oczach z taką intensywnością, że poczuła, iż przenika ją ono aż do stóp, po podeszwy butów. – Ale chciałbym móc cię poznać. Och, Boże, pomóż mi. Muszę zrobić to, co trzeba, choć tego nie chcę. Odwróciła się i zaczęła sobie przypominać wszystko, co wykluczało ją jako przyszłą żonę Adama. Fakty wyskakiwały jak sekundy w stoperze, jeden po drugim: Miałam romans z żonatym mężczyzną. Rozbiłam jego małżeństwo. Zaszłam w ciążę bez ślubu. Prawie dokonałam aborcji. Próbowałam podstępem nakłonić byłą żonę kochanka, by zaadoptowała dziecko…
– Linn, słuchasz mnie? Chcę cię lepiej poznać. Chcę wiedzieć, co robisz, gdy czujesz się przestraszona. Chcę wiedzieć, co cię śmieszy. Chcę poznać całą twoją przeszłość: co sprawiło, że jesteś tym, kim jesteś, i kim masz nadzieję się stać. Nie, nigdy nie pozna jej przeszłości. Mogła sobie jedynie wyobrażać, jaką zgrozę odczułby początkujący pastor, gdyby dowiedział się o wszystkim, co zrobiła. Przygotowała się, by wypowiedzieć słowa kształtujące się w jej ustach. Przygotowała się na ból, który one przyniosą im obojgu. Gwałtownie odwróciła głowę. – Jak mogłabym mieć coś wspólnego z facetem, który zdradza swoją narzeczoną. Z ogłuszającej ciszy poznała, że te słowa trafiły w cel. Nie mogła na niego patrzeć. Gdyby zobaczyła cierpienie, do którego doprowadziła, chciałaby cofnąć to zdanie. A tego nie mogła zrobić. Myśl o tym, co dla niego najlepsze. Myśl. Może jej słowa chwilowo go zraniły, ale na dłuższą metę były tym, co potrzebował usłyszeć. Może jeśli zrozumie, że z Linn nie ma szans, na nowo przemyśli swój plan zerwania z Elizabeth. Odchrząknął. – Chyba sprawiedliwie mi się należało. – Głos miał pełen rozczarowania. Nie, to nie było sprawiedliwe. Ani trochę. Nie wobec Adama. Gdyby nie zrobiła ze swego życia totalnego bałaganu, może byłaby dla niego dość dobra. – Linn, przykro mi, jeśli cię zraniłem. – Ton jego głosu wabił ją, ale zignorowała tę pokusę. – I mimo wszystko muszę powiedzieć Elizabeth, co zrobiłem. Mimo woli spojrzała mu w oczy. Przeszłość znów odżywała. Teraz Elizabeth uzna ją za jakąś zdzirę, tak jak pewnie musiała pomyśleć Natalie, kiedy dowiedziała się o romansie. – Nie powiem jej o tobie. Ale nie mogę przed nią ukrywać tego postępku. – Oczy miał lśniące jak lód, ale o wiele cieplejsze. – Mam nadzieję, że zrozumiesz. Gdzieś w oddali zadźwięczał dzwonek przy drzwiach. Klient. Linn ustawiła pojemnik na blenderze i wytarła ręce w papierowy ręcznik. Kiedy się odwróciła, Adama już nie było.
Rozdział 26
Nazajutrz rano Paula miała wrażenie, jakby spowijała ją mgła. Nie była pewna, czy uda jej się przejść przez ten tydzień jak gdyby nigdy nic, kiedy w głębi była rozdarta na strzępy. Gdy dotarła do swego biurka w pracy po skończeniu wywiadu do wieczornych wiadomości, znalazła na nim białą kopertę bez adresu i pieczątki. W środku była kartka: Wiem, że wiesz. W telewizji tego nie pokazuj, bo pożałujesz od razu. Gniew wezbrał w niej niczym ciemne chmury. Była zmęczona poczuciem zagrożenia i żałowała, że nie może puścić dalszego ciągu tej historii na antenie, aby zrobić temu komuś na złość. Przez moment rozważała, czy nie zanieść listu na policję. Może zdjęliby odciski palców i złapali tę kanalię. Musiałaby jednak odpowiadać na pytania, poza tym o liściku dowiedziałby się Miles. Jak by to wyjaśniła? Nie, nie chciała ani nie potrzebowała teraz takich pytań. Zmięła kopertę i list i wrzuciła je do kosza na śmieci. Jej prześladowca uzyska, czego chce, czy Pauli się to podoba, czy nie. *** David usiadł przy kuchennym stole i otworzył laptop. Połączył się z internetem i najechał kursorem na skrzynkę odbiorczą. Okazało się, że ma jedną nową wiadomość. Kliknął na nią i poczuł wielkie rozczarowanie. Czemu Paula nie odpowiedziała na jego ostatnie dwa maile? Sprawdził skrzynkę „Wysłane”, by upewnić się, czy wiadomości poszły. Tak. Aż go ścisnęło w dołku od przykrości. Wiedział, że jest zajęta, ale ostatni raz kontaktowali się cztery dni temu. Może powinien do niej zadzwonić. Sprawdził godzinę. Nigdy nie kładła się o tak wczesnej porze. Telefon dzwonił długo, że David nieomal uznał, iż Paula musiała wyłączyć aparat. – Halo? – wychrypiała w końcu. – Paula? Masz głos, jakbyś była chora. Po chwili ciszy odpowiedziała: – David? Nie, tylko wcześnie się położyłam.
Paula nigdy nie szła wcześnie spać. Miała na to za dużo energii. Jakby czytając w jego myślach, usprawiedliwiła się: – Wczorajszej nocy źle spałam, więc pomyślałam, że to nadrobię. – To niepodobne do ciebie. Czemu nie mogłaś zasnąć? – Och… rozmawiałam z Linn. Wiesz, mały kryzys. – Jej głos był pełen rezerwy, jak dawniej. Coś musiało się stać. – Wszystko w porządku? Znów jakieś groźby? – Nie – odpowiedziała szybko. – Nie, wszystko dobrze. David sprawdził godzinę. Żałował, że za parę minut musi wyjść na studium biblijne. – Zacząłem się martwić. Nie odpowiadałaś na moje maile. – Och. – Niemal widział, jak się wzdraga. – Przepraszam cię, Davidzie. Od paru dni nie sprawdzałam poczty. Wiesz, byłam zajęta. – Jasne. Jasne. – Jedyne, co było dla niego jasne, to fakt, że działo się coś niedobrego. Paula nie przekomarzała się z nim ani nie flirtowała, jak to ostatnio miała w zwyczaju. Pewnie ją obudził. – Ominęło mnie coś ważnego? Zaraz sprawdzę pocztę. – Usłyszał, jak wierci się na łóżku. – Nie, możesz to przeczytać później. To nic ważnego. Zacząłem się po prostu martwić, bo ostatni raz słyszeliśmy się w piątek. Żałuję, że zdecydowaliśmy, abyś na weekend została w Chicago. Aha, jak poszedł ten wywiad? Ten w sprawie Morganów. Zamilkła na tak długo, że uznał, iż się rozłączyli. – Paulo? – Taak. Taak, poszło świetnie. – Miała wesoły głos. Zanadto wesoły. – Dowiedziałaś się czegoś? Podejrzewałaś, że ta kobieta coś wie. – Och. Och, tak. Cóż, dużo pamiętała, ale nie sądzę, by to jakoś posunęło sprawę do przodu. Wróciłeś już z pracy? – Tak, ale niestety muszę za chwilkę wyjść. Na to studium biblijne. – Naprawdę? – Jej głos był jakiś nieobecny. – To nie takie nudne, jak myślałem. Dużo się tam uczę. – To wspaniale, Davidzie. – A jak z tobą? Poszłaś jeszcze raz do tego kościoła, w którym byliśmy?
Gdy tylko to powiedział, wyczuł, że nazbyt zapachniało kazaniem. Wolałby cofnąć to pytanie. Paula nie znosiła, gdy jej rodzina naciskała w sprawie kościoła. David też tego nie cierpiał. Tak było, zanim zrozumiał, że wiara bardzo mu pomaga. – Nie… Ale może znajdę jakiś inny. – W jej głosie słychać było zadumę, jakby uznała to za dobry pomysł. To wlało mu w serce odrobinę nadziei. – Świetna myśl. – Może wpadnę do kościoła, do którego chodzi Linn. – Och, skarbie, muszę iść, bo się spóźnię. Pożegnała się z nim i David się rozłączył. *** Paula wyłączyła komórkę i wróciła do łóżka. Jak mogła zapomnieć o mailach od męża? Teraz David coś podejrzewa. Słyszała to w jego głosie. Może jakoś uśmierzyła jego lęki, jakiekolwiek one były. Lecz jedno było pewne: musiała się pozbierać do piątku. W tej chwili czuła, że gotuje się ze złości. Nie wiedziała, jak przebrnie przez tydzień pracy, a tym bardziej jak spojrzy w oczy Davidowi, jak zdoła udawać, że nic się nie stało. W tym tygodniu w pracy też nie będzie brakowało wyzwań. Rozwiązała już zagadkę Morganów, ale co miała z tym zrobić? Wcześniej zamierzała nadać relację o tej sprawie i wyjawić prawdę, ale teraz ten plan spalił na panewce. I co z Morganami? Czy powinna zataić przed nimi prawdę? Czy ukryje przed nimi fakt, który tak desperacko pragnęli poznać? Cóż, była specjalistką w zatajaniu prawdy, czyż nie? Miała lata praktyki. Z każdą minutą czuła się jak w coraz większym potrzasku, więc zrzuciła z siebie kołdrę i wyswobodziła stopy ze skłębionej pościeli. Żałowała, że nie może się równie łatwo wyplątać z tego mętliku myśli, który sama stworzyła. Zatajenie przed Morganami jej odkrycia będzie okrucieństwem, ale jak miała im wyznać prawdę? Nie dość, że ich biologiczne dziecko nie żyło, to jeszcze Faith była rodzoną córeczką Pauli. Skutkiem nieudanej aborcji. Jej aborcji. Wyobraziła sobie Faith, na ile pozwalała jej na to pamięć. Przypominała sobie, jak dziewczynka przytulała się do ojcowskiej szyi. Jak wyszła z salonu, utykając – skutek porażenia mózgowego.
Ta myśl sprawiła, że zrobiło jej się zimno. Porażenie mózgowe było wynikiem przedwczesnego porodu, tak? Dziecko cierpiało na tę chorobę, bo Paula nie donosiła ciąży. Do jej serca wkradło się nowe poczucie winy. I wtedy, niczym ściana lodu, przytłoczyła ją następna myśl. Louise, zdaje się, mówiła coś o tym zaburzeniu. Coś takiego, że niemowlęta, które przeżyły aborcję, często bywają głuche albo cierpią właśnie na porażenie mózgowe? Może źle to zapamiętała. Prawie zaczęła żałować, że wyrzuciła taśmę. Komputer. Może znaleźć te informacje w internecie. Wyskoczyła z łóżka i poszła w kąt pokoju, wdzięczna, że Linn jest w pracy. Zapadła się w skórzane krzesło z wysokim oparciem i wpisała w wyszukiwarkę hasła nieudana aborcja oraz porażenie mózgowe. Wyskoczyły wyniki – pierwszy link był zatytułowany: „Przetrwać aborcję”. Kliknęła na niego. Była to opowieść pewnej dziewczyny, która przeżyła ten zabieg. Paula pobieżnie przejrzała wstęp i znalazła słowa, których szukała. „Postawiono mi diagnozę, że w wyniku aborcji choruję na porażenie mózgowe”. Te słowa rozmazały się jej przed oczami. A więc to prawda. To była jej wina. Nie chciała czytać więcej, wyłączyła monitor. Odchyliła głowę na wysokie oparcie i poczuła w sobie wielką pustkę. Jakby jej ciało było kruchą, wydrążoną skorupą. Och, Boże, czy skutkom tej decyzji nie będzie końca? Jak mogłam jednym postanowieniem doprowadzić do tylu nieszczęść? Aborcja wprowadziła rozdźwięk między nią a Davida, choć on nawet o niej nie wiedział. Przyczyniła się do porażenia mózgowego, z którym Faith musiała teraz żyć. Sprawiła, że Louise musiała dźwigać ciężar winy i lęku. Wywołała niewypowiedziany ból Morganów, gdy odkryli, że Faith nie jest ich biologicznym dzieckiem. Jak znieśliby wieść, że ich własne dziecko umarło? Nie będą musieli. Paula nie potrafiłaby im tego powiedzieć. Wyznać, że w chwili śmierci ich rodzone dziecko nie miało przy sobie nikogo z wyjątkiem jednej troskliwej pielęgniarki? Lepiej, żeby nigdy się o tym nie dowiedzieli. Paula zamknęła oczy. Kolejna tajemnica. Stąpała zanurzona po szyję w tajemnicach, które groziły zalaniem.
*** Dwa dni później, w pracy, Paula myła akurat ręce w łazience, kiedy weszła Cindy. Sekretarka pochyliła się i sprawdziła, czy w kabinach nie ma nikogo, i dopiero wtedy odwróciła się i napotkała spojrzenie Pauli w lustrze. – Słyszałaś o Darricku? – spytała. Jedyną rzeczą związaną z Darrickiem, jaka w tym tygodniu dotarła do uszu Pauli, było wielkie zamieszanie wokół jego ostatniego reportażu. – Proszę, nie mów mi, jeśli to jakaś zła wiadomość. – Jest dobra, przynajmniej dla ciebie – uśmiechnęła się Cindy. – Wiesz o tej sprawie, jaką ostatnio wyszperał, o tym dyrektorze Edmonton’s? Okazało się, że to całe molestowanie seksualne było fikcją. – Fikcją? Co masz na myśli? – David zrobił wywiad jedynie z tą kobietą. Nie poznał całości sprawy, nie sprawdził faktów. Tę kobietę, która oskarżała dyrektora, po prostu ostatnio pominięto w awansie. Dziś rano złamała się i wyznała prawdę. Telewizji WANE. To w żadnym razie nie było korzystne dla Darricka. Fakt, że inna telewizja korygowała nieścisłą relację, niezbyt dobrze świadczył też o ich stacji. – Jak to przyjął Miles? – O rany, wścieka się w związku z tym. – Cindy chwyciła Paulę za rękaw, oczy jej zalśniły. – To świetna wiadomość dla ciebie. – Teraz rozumiem, czemu zaglądałaś pod drzwi kabin. – Ejże, nie jestem głupia. – Cindy odwróciła się, gotowa wyjść z łazienki. – Rozegraj dobrze swoją partię, droga pani, a zwyciężysz. Paula wracała do swego biurka nabuzowana adrenaliną. Włączyła kasetę z najświeższym wywiadem i zaczęła pisać scenariusz reportażu mającego się pojawić w wieczornych wiadomościach: chodziło o koszykarza z miejscowego liceum, który starał się o pełne stypendium na Uniwersytecie Indiana. Szkolni trenerzy uważali, że jest wystarczająco dobry, by od razu wskoczyć do ligi NBA, ale jego matka nalegała, by wpierw ukończył studia. Była w połowie, gdy zadzwonił telefon. Odebrała, wciąż zaabsorbowana pracą. – Cześć, Paulo. Tu Deb. Gwałtownie wróciła do rzeczywistości.
– Deb. Witaj. – Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale jestem właśnie przed twoją stacją. Paula usłyszała w tle głosik Faith, która prosiła o coś mamę. Serce jej się ścisnęło. – No i chciałam porozmawiać. Znalazłabyś dla mnie parę minut? Jest ze mną Faith. – Deb powiedziała to przepraszającym tonem, lecz te słowa wzbudziły w Pauli tęsknotę. Pragnęła popatrzeć na Faith, na każdy rys jej twarzyczki, sprawdzić, czy widać jakieś podobieństwo. Na pewno. Opadający na czoło kosmyk, jak u Davida? Jej uśmiech? – Paulo? Jeśli trafiłam na złą porę, zrozumiem. Może uda nam się porozmawiać przez telefon. – Nie, nie. Może być teraz. Wejdź na górę. Powiem Cindy w recepcji, żeby cię wpuściła. Jesteśmy na piątym piętrze. – Wspaniale. Dzięki, Paulo. Skończywszy rozmowę, zadzwoniła do Cindy i powiadomiła ją, że Deb idzie do redakcji. Wyjęła z torebki puderniczkę, by zmatowić błyszczące czoło. Poprawiła włosy, odgarniając je za uszy. – Tracisz czas. Podniosła wzrok i zobaczyła Stana, informatyka. Mijał jej biurko, z ust sterczał mu patyczek lizaka. – Doskonałości nie trzeba poprawiać – uśmiechnął się. Odpowiedziała mu szerokim uśmiechem. Te same słowa w ustach innego mężczyzny mogłyby zabrzmieć wazeliniarsko, ale Stan był nieszkodliwy jak szczeniak. Schowała puderniczkę z powrotem do torebki i zwróciła myśli ku Deb. O czym chciała porozmawiać? Pewnie pragnie się dowiedzieć, czy dziennikarka coś odkryła. Myśl o okłamywaniu Deb odpychała Paulę równie mocno, jak pociągała ją chęć ujrzenia Faith. Och! Jaką pleciemy piękną gęstą pajęczynę, kiedy zaczynamy ćwiczyć oszustwo. Ta stara sentencja błysnęła w jej myślach niczym latarnia morska na brzegu jeziora Michigan. Nigdy dotąd nie odczuła tej prawdy tak mocno… jak w tej chwili. Lecz kłamstwo zalęgło się trzy lata temu, i wydawało się, że teraz już nie da się tego naprawić. Jeśli Paula wyzna prawdę, wywoła tylko niewypowiedziany ból i zniszczenie. Powinni do tego przysłowia załączyć wyjaśnienie, jak się z tej sieci wyplątać. Czuła się jak mucha złapana w misterną, lepką pajęczynę. Coś tam wymyśli na poczekaniu. Teraz obchodziło ją tylko to, że znów zobaczy Faith. Pragnęła ją przytulić i powiedzieć jej, jak jest piękna i wyjątkowa. To jednak wyglądałoby
dziwnie, bo przecież Paula wcześniej ledwie zwróciła uwagę na dziewczynkę. Rozejrzała się po biurze i dostrzegła słoiczek z lizakami na biurku Stana. Doskonale. Podeszła do informatyka i poprosiła, by go jej pożyczył. Promieniał radością, że może się przysłużyć. Ręce jej drżały, gdy stawiała słoiczek pełen lizaków we wszystkich smakach na rogu swojego biurka. Chciała, żeby Faith ją polubiła, nawet jeśli dziewczynka nie wiedziała, kim Paula dla niej jest. Dosłyszała z holu dziecięcy głos i spojrzała wyczekująco na drzwi. Najpierw ujrzała Deb opatuloną płaszczem, który był w modzie pewnie z dziesięć lat temu. Kobieta rozglądała się po pomieszczeniu, szukając Pauli. Paula podniosła się, żeby lepiej ją było widać. Teraz zobaczyła Faith, trzymającą się Deb jak kaczątko matki. Z tą różnicą, że dziewczynka utykała. Deb z twarzą rozjaśnioną uśmiechem przedostała się do biurka Pauli i ku jej zaskoczeniu objęła ją. Paula odwzajemniła uścisk, czując jeszcze większą niż dotąd serdeczność wobec tej niezwykłej kobiety. Przysunęła dwa krzesła stojące w kącie. Usiadły. Faith machała nogami, z jej oblepionych śniegiem butków błoto kapało na kafelki. – Cześć, Faith. – Paula uśmiechnęła się do swojej rodzonej córki, patrząc z zachwytem w jej piękne zielone oczy. Oczy tej samej barwy, co jej. Dziewczynka miała na głowie czapkę, ale wystawały spod niej dwa warkoczyki, sięgające prawie do ramion. – Powiedz „cześć” pani Pauli – zachęciła Deb. – Ceść. – Faith miała nieśmiało opuszczony wzrok. – Nie wymawia jeszcze „cz” – wyjaśniła Deb. – Dzięki temu mówi równie ślicznie, jak wygląda. – Paula podniosła słoik z biurka, po czym zdała sobie sprawę, że powinna wpierw spytać Deb. – Mogę? – Oczywiście. – Masz ochotę na lizaka, słoneczko? – spytała Paula. Serce omal jej nie eksplodowało z radości, kiedy Faith z uśmiechem skinęła głową. Sięgnęła swymi małymi, pulchnymi paluszkami do słoika i grzebała w nim przez całe dziesięć sekund, zanim wydobyła lizak o smaku korzennego piwa. – Piwo z korzeniami. – Deb pokręciła głową. – Ta dziewczyna popijałaby je do każdego posiłku, gdybyśmy jej na to pozwolili.
Faith odwinęła lizak z papierka i włożyła go do ust. Paulę zdumiała przyjemność, jaką sprawiło jej dogadzanie dziewczynce, nawet taką drobnostką. Jak by to było zaspokajać wszystkie jej potrzeby – po matczynemu? – Postaram się streszczać, bo wpadłyśmy do ciebie bez zapowiedzi. Paula oderwała wzrok od Faith i uśmiechnęła się. – W porządku. Cieszę się, że przyszłaś. Jak miałaby wyjaśnić, co naprawdę myśli? Jestem zachwycona, że widzę córkę, którą urodziłam. Oczarowana jej słodkimi, pucołowatymi policzkami. Upokorzona patrzę, jak jest podobna do Davida i do mnie. – Czy udało ci się posunąć sprawę do przodu od czasu naszej ostatniej rozmowy? Paula zmieniła pozycję. Znów ją uderzyło, jak ciężka przeprawa ją czeka. Będzie musiała kłamać. Znowu. Myśl o tym, że oszukuje tak miłe osoby, była jak cios pięścią w brzuch. – Zrobiłam tyle, na ile pozwalał mi czas. Jestem dość zajęta pracą, no i oczywiście w weekendy jeżdżę do Jackson. – Wiem i czuję się winna. Paula obserwowała, jak Faith wyciąga lizak z buzi i patrzy na niego, zanim znów go poliże. Gdy przybliżyła go do twarzyczki, zrobiła zeza. Paula poczuła, że kąciki ust unoszą się jej w uśmiechu. – Nie powinnam obciążać cię tą sprawą, skoro ta historia już nie interesuje mediów – kajała się Deb. – Wiem, że miałaś opory, a ja trochę zagrałam na współczuciu. Przepraszam cię. Jej ton wskazywał, że pozwoli Pauli zrezygnować z poszukiwań. Co za szczęście! – Zrobiłam to, bo chciałam wam pomóc, nie chodziło o współczucie – wytłumaczyła Paula. – I nie zapominaj, że miałam też swoje powody. – Zakładam, że ostatnio nie trafiłaś na żadną pomocną informację? No i proszę. Paula wiedziała, że to pytanie w końcu padnie. – Przykro mi. Nic nie znalazłam. Poszukała wzrokiem Faith. Dziewczynka obserwowała ją swymi zielonymi oczyma. Paula chciałaby przez całe życie chłonąć każdy szczegół jej twarzy. Obserwować zmiany, w miarę jak lata będą rzeźbić w niej dojrzałe rysy. Lecz to było niemożliwe. Mogłaby podać z tuzin powodów dlaczego.
– Tak myśleliśmy – mówiła Deb. – Nie przepraszaj, proszę. Dałaś z siebie wszystko. – Zdjęła dziewczynce czapkę. – Faith, trzymaj lizak za patyczek. Kleją ci się palce. – Pomogła dziecku przesunąć rączkę niżej. Paula sięgnęła przez biurko po chusteczkę. Jednak zanim ją chwyciła, Deb wyciągnęła z torebki nawilżoną chusteczkę, płynnym ruchem matki, która robiła to setki razy wcześniej. Dłoń Pauli opadła na kolana. Cóż ona wymyśliła? Chusteczka przykleiłaby się do palców dziewczynki i podarła na strzępy. Brakowało jej matczynej wprawy, podobnie jak i uczciwości. Ta myśl wzbudziła w niej niewytłumaczalny smutek. – W każdym razie – stwierdziła Deb, gdy już otarła palce Faith do czysta – wczoraj wieczorem rozmawialiśmy ze Steve’em i podjęliśmy pewną decyzję. Postanowiliśmy wynająć prywatnego detektywa. Będziemy musieli wziąć w tym celu pożyczkę, ale oboje uznaliśmy, że to sprawa życia i śmierci. Nie chcemy zostawić tego odłogiem. Paula poczuła dreszcz niepokoju. Skoro wynajmą tego detektywa, to pewnie odkryją prawdę? Deb czekała na odpowiedź. Paula nie wiedziała, co ma mówić, więc wydusiła tylko: – Rozumiem, że chcecie to rozwikłać. Faith położyła lepki lizak na biurku Pauli i wyciągnęła rączkę po dyktafon. – Nie, nie, skarbie – powstrzymała ją Deb. Chyba zauważyła, że Paula zerknęła na lizaka. – Przepraszam za to. – Nic się nie stało. I na pewno nie uszkodzi dyktafonu. – W tym wieku trudno im usiedzieć spokojnie. Dziwi mnie, że jeszcze nie zwiedza całego biura i nie zagląda we wszystkie kąty. Faith odwróciła dyktafon do góry nogami i przyłożyła sobie do ucha. Paula poczuła się tak, jakby tuzin gniewnych pszczół brzęczał jej w brzuchu. Co z tym detektywem? Potrzebowała czasu, żeby coś wykombinować. – Kiedy planujecie kogoś wynająć? – Umówiliśmy się na przyszły tydzień z trzema osobami. – Deb podniosła torebkę i położyła ją sobie na kolanach. – Chciałam tylko wpaść i podziękować ci za wszystko, co zrobiłaś. Jesteśmy ci naprawdę wdzięczni. Faith mówiła coś do siebie, jej słodki głosik brzmiał w tle niczym muzyka. – Miło było cię spotkać. – Paula spojrzała na Faith. – Was obie.
– Popats, mamusiu – Faith podniosła wyżej magnetofon. – Och, skarbie, nie dotykaj przycisków. – Deb nacisnęła przycisk „Stop”. – Przepraszam. Mam nadzieję, że nie zmazała czegoś ważnego. – Tam był koniec wywiadu. Nic się nie stało. – Paula uśmiechnęła się do Faith, w której oczach malowała się obawa. – Całkiem dobrze ci idzie nagrywanie. Może też będziesz pracować w telewizji, jak dorośniesz. – Ta myśl sprawiła, że słowa uwięzły jej w gardle, jak samochody w korku na Shore Drive. Wstała, utkwiwszy spojrzenie w biurku. Deb również podniosła się z krzesła i narzuciła na siebie płaszcz. Paula miała ochotę spytać, kiedy znów zobaczy Faith. Chciała wziąć dziewczynkę w ramiona i tulić ją do siebie. Jednak pieczenie w oczach ostrzegło ją, że powinna pozbyć się gości, zanim straci nad sobą panowanie. Faith ześlizgnęła się z krzesła i znów zaczęła cmokać malejący lizak. – Bardzo ci dziękuję – Deb objęła Paulę. – Nigdy nie zapomnimy, co dla nas zrobiłaś. Te słowa tylko wzbudziły więcej poczucia winy, które chyba już na stałe wrosło w jej serce. Gula w jej gardle rosła, niemal ją dławiąc. – Powiedz pani Pauli „pa pa” – zachęciła Deb. – Pa. – Faith pomachała swymi malutkimi paluszkami, otwierając i zamykając piąstkę. Paula patrzyła, jak dziewczynka idzie przez korytarz. Niezdarny chód dziecka boleśnie przypominał jej o tym, co zrobiła. A potem Deb i Faith zniknęły jej z oczu.
Rozdział 27
Paula ugryzła kęs jagnięciny, delektując się smakiem słodkiej glazury. Siedzący naprzeciwko David napoczął właśnie swoje puree z czosnkiem. Odebrawszy żonę z lotniska, zawiózł ją od razu do restauracji Sweetwater. Paula toczyła niezobowiązującą rozmowę, lecz zarazem trudno jej było oderwać myśli od odkryć zeszłego tygodnia. Najgorsze, że nie mogła nic powiedzieć mężowi. Kelner ponownie napełnił im kieliszki, po czym się oddalił. Drewniana podłoga skrzypiała przy każdym jego kroku. – Hanna zaprosiła nas, żebyśmy później do niej wpadli, jeśli zechcemy – oznajmił David. – Powiedziała, że organizuje wieczór filmowy. Przyjdzie też chyba Jenna, siostra Micaha. – Nic o tym nie słyszałam. – Paula nie była pewna, czy to dobry pomysł, skoro zbliża się poród Hanny, ale może wszystko dobrze się ułoży. – Z tego, co mówił Micah, Jenna przechodzi w Kalifornii ciężkie chwile, więc chcą jej pomóc stanąć na nogi. – Upił łyk. – To jak, masz ochotę na film? Zazwyczaj nie lubiła nigdzie wychodzić, wolała zostać w domu i spędzać cenne chwile z Davidem. Jednak tego wieczoru kusiła ją myśl o ucieczce w świat filmu. Uniknęłaby pozostania z Davidem sam na sam. – Jasne, chodźmy do nich. – Zmieniła temat, zanim zdążył zakwestionować jej decyzję. – Hanna pewnie już ogromna? Rozłożył dłonie. – Dżentelmenowi trudno odpowiedzieć na to pytanie. – A jeśli można cię jakoś nazwać, Davidzie Cohen, to właśnie dżentelmenem. – No i proszę. Znów flirtuje, jak zawsze. Uśmiechnęła się z ulgą. Może uda jej się wyrzucić wszystko z pamięci i po prostu cieszyć się wspólnym weekendem. – Jak twoja roślinka? – spytał. Przez chwilę nie wiedziała, o czym mówi. – Lepiej. Liście już nie żółkną. Nie ma jeszcze kwiatów, ale kto wie? Może o tej porze roku nie kwitną. David odsunął talerz i zaczął się bawić szklanym naczyńkiem, w którym migotała świeczka tealight.
– Babcia pewnie by wiedziała. Albo Hanna. Czy nie minął już termin? – Usiłujesz dać mi do zrozumienia, że wygląda, jakby miała zaraz pęknąć? – Otarła usta i odłożyła lnianą serwetkę na prawie pusty talerz. Wpatrywał się w płomień, tylko kąciki ust leciutko mu się uniosły. Czemu mówię o ciąży Hanny? – skarciła się Paula. To tylko mu przypomni o jej ciąży i o smutku, który przeżył przy „poronieniu”. A jej wskrzesi w pamięci coś dużo gorszego. Skupiła uwagę na piosence Neila Diamonda, rozbrzmiewającej cicho w tle. – Paulo, myślałaś kiedyś, żeby znów mieć dziecko? Obróciła wzrok na męża. – Co? – Wiem, że przez ostatni rok mieliśmy kłopoty z poczęciem. Ale sprawa nie jest beznadziejna. Zwłaszcza gdybyśmy poszli do kliniki płodności. Może zajęłoby to dużo czasu, ale… – Puścił naczyńko ze świeczką i ujął jej dłoń. – Tak bardzo cię kocham. Wciąż chcę, żebyśmy mieli dziecko. W Pauli zawrzały emocje. Ścisnęło ją w dołku od tęsknoty, której nigdy przedtem nie czuła. Przez rok starali się o dziecko i to okazało się trudne. Ona była niecierpliwa, a on… niemalże nonszalancki. Teraz jednak wymarzona praca była na wyciągnięcie ręki. Co o tym sądziła? – Wiem, to pewnie nie najlepsza pora. Ale to może zająć parę lat. Jeśli zostaniesz prezenterką, będziesz miała czas, by umocnić swoją pozycję. Myślisz, że Miles pogodziłby się z twoją ciążą? – No cóż, biurko by mnie zasłaniało. – Zaśmiała się pod nosem. – Widzowie nie wiedzieliby, że jestem w ciąży. – A co z urlopem? Czy Miles uznałby, że macierzyństwo przeszkadza ci w pracy? Macierzyństwo. Czy jakiekolwiek inne słowo przywołuje tak piękne myśli? Zaskoczyło ją, jak zmieniło się jej nastawienie. – Nie obchodzi mnie to. David zdjął okulary. Zmarszczył brwi. – Co? – Powiedziałam, że mnie to nie obchodzi. – I nagle zdała sobie sprawę, że to prawda. Nie obchodziło jej, co pomyślałby Miles. Ani widzowie. Jedyne, co ją interesowało, to to, że mając dziecko z Davidem, byłaby najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Oczy Davida przepełniało zdumienie. Zastygł w bezruchu, jakby czas się zatrzymał. Nawet jego dłoń przykrywająca jej rękę znieruchomiała. – Naprawdę, Davidzie. Mówimy o naszym życiu. Chociaż chcę się wspinać po korporacyjnej drabinie, nie mam zamiaru pozwolić, bo to nas okradło z czegoś tak ważnego. Nie robimy się młodsi, wiesz przecież. – Mów za siebie. – Jesteś o trzy lata starszy ode mnie, panie Cohen. – A ty jesteś o wiele piękniejsza niż wtedy, gdy cię poznałem. Ciepłe uczucia zagościły w jej wnętrzu, niczym dotyk delikatnych palców. Poczuła, że usta rozluźniają jej się w uśmiechu. – Nie idźmy do Hanny. Spojrzenie Davida było gorętsze niż piecyk stojący przy ścianie. Powoli uniósł rękę. – Rachunek, proszę. *** Linn usiadła przy stoliku na zapleczu i rozdarła papierek na orzechowo-miodowym batoniku muesli. Popatrzyła na swoją torbę z książkami, a potem przeniosła wzrok na gazetę, którą kupiła dziś po południu. Czy powinna zająć się nauką, czy też przejrzeć ogłoszenia o poszukiwaniu kogoś do pomocy? Znalezienie pracy na pół etatu w pobliżu uczelni graniczyło niemal z cudem. A do tego musiałaby dzielić czas pomiędzy zajęcia, pracę, naukę i dojazd, więc nic dziwnego, że czuła się jak przed wspinaczką w klapkach na górę Teton. Praca z Adamem nie była aż tak trudna, jak Linn się spodziewała, gdyż schodził jej z drogi i unikał jej. Nie prowadzili osobistych rozmów od czasu tej ostatniej, która tak przykro się zakończyła. Linn czuła się jak hipokrytka. Paulę pouczała co do uczciwości wobec męża, a sama udawała, że Adam nic ją nie obchodzi. Ze sto razy miała ochotę przeprosić go za szorstkie słowa, ale to sprowadziłoby tylko nowe kłopoty. Nic się przecież nie zmieniło. Wciąż nie pasowała do związku z takim mężczyzną, jak Adam. I jak miała się dowiedzieć, czy już zerwał z Elizabeth?
Chociaż chciała wiedzieć, co zaszło między narzeczonymi, to i tak nic by to nie dało. Nawet jeśli Adam i Elizabeth ostatecznie się rozstali, przyszły pastor wciąż był za dobrą partią dla Linn Caldwell. Zajęła się ogłoszeniami. Znalazła właściwą stronę i odgryzła kawałek batona. W pobliżu rozległy się czyjeś kroki. Podniosła wzrok. To był Adam. Niósł kubek z kawą i talerzyk z bułką z cynamonem. Zatrzymał się jak wryty, niczym łoś przed nadjeżdżającym samochodem. Znowu miał tę minę. Spuściła wzrok na ogłoszenia. Czemu musiał zrobić sobie przerwę akurat teraz? Przy barze została tylko Alicja. Za dwadzieścia minut rozpoczynała się huczna impreza. Joe pewnie chciał, żeby wyszli na przerwę teraz. Zesztywniała, gdy Adam zajął drugie krzesło przy jej stoliku. Akurat naprzeciw niej. O Boże. Muszę znaleźć nową pracę. Nie wytrzymam tego. To za trudne. Pomóż mi. Oddychaj, Linn. Patrz na ogłoszenia. Słyszała, jak naprzeciw niej Adam skrobie widelczykiem po talerzyku. Czytaj ogłoszenia. Adam poprawił się na krześle. Potem upił łyk kawy. Widziała to wszystko kątem oka. Wzrok miała utkwiony w gazecie, ale jakoś nie mogła sobie przypomnieć, jak się czyta. Adam w końcu przerwał milczenie. – Joe chyba chciał, żebyśmy zrobili sobie przerwę przed imprezą. Serce podskoczyło jej, gdy się odezwał. – Pewnie tak. – Udało ci się coś znaleźć? – Głos miał miękki, lecz pełen rezerwy. Nie mogła go za to winić, po tym, co mu powiedziała. – Jeszcze nie. Wziął kolejny kęs swojej bułki. To była lekcja samokontroli. Nie wolno jej oderwać wzroku od gazety. Batonik smakował jak świeże trociny. Zmusiła się do przełknięcia i popiła wodą z butelki. – Nie musisz stąd odchodzić, Linn. – Jego głos był jak lina ratownicza, która przyciągała ją coraz bliżej. Musiała stawić opór. Zostanie z nim w pracy nie byłoby ratunkiem. To byłby upadek. – Już to przerabialiśmy – powiedziała.
Mimo woli przypomniały jej się jego wcześniejsze słowa. „Jeśli jest tak idealna, to czemu pragnę ciebie?”. Czemu pragnę ciebie? Czemu pragnę ciebie? Samo wspomnienie tych słów sprawiło, że serce zaczęło jej bić mocno i nieregularnie, jak bęben basowy w kawałku funky z lat osiemdziesiątych. – Rozumiem, że nie podzielasz moich uczuć do ciebie – stwierdził. A właśnie, że tak. Nie masz pojęcia jak. – Ale przecież możemy być przyjaciółmi, prawda? – Ton jego głosu kruszył jej opór. W końcu odważyła się spojrzeć na niego. Wyglądał jak smutny szczeniak, z tymi brązowymi, pociemniałymi oczami, z których jakby uszedł wszelki blask. Pragnęła powiedzieć „tak”. Mogli być przyjaciółmi. To byłaby wymówka, by być blisko niego, a ona pragnęła tego całym sercem. Wiedziała jednak z całkowitą pewnością, że nie poradziłaby sobie nawet z taką formą bliskości. Nie umiałaby, gdyż jej uczucia wciąż by narastały. Bała się, że gdyby on kiedykolwiek zerwał z Elizabeth, jej egoizm by zwyciężył. Pozwoliłaby, by przyjaźń zamieniła się w coś innego. A Adam zasługiwał na lepszą kobietę od niej. Jak jednak miała mu to wytłumaczyć? Może zaapeluje do jego poczucia uczciwości. – Adamie, proszę, staram się podjąć dobrą decyzję. – Cóż jest dobrego w kończeniu przyjaźni? Jesteś świetnym pracownikiem. Joemu będzie trudno znaleźć kogoś nowego. Jeśli próbował wzbudzić w niej poczucie winy, udało mu się. Wszystko, co mówił, brzmiało tak prosto. Jednak uczucia takie nie są. A ona nie była na tyle silna, by się opierać swoim pragnieniom, jeśli na co dzień miałaby ich obiekt przed oczami. – Jeśli chodzi ci o Elizabeth, to rozmawialiśmy i… – Nie. – Podniosła gazetę, zasłaniając się nią jak tarczą. – Nie chcę tego słuchać. To nie ma nic wspólnego z nią. – Prawda była taka, że Linn obawiała się oddania broni na wieść, że między Adamem i jego narzeczoną wszystko już skończone. Lepiej tego nie wiedzieć. Wyglądał na zmieszanego. Dotarło do niej, że powiedziała to ostrym tonem. – A więc co? Zamierzasz po prostu odejść z pracy. – Bezradnie wzruszył ramionami. – Taki mam plan. Wziął swoje naczynia i wstał.
Proszę, nie odchodź, błagało jej serce. Przekonaj mnie, że się mylę. Powiedz mi, że mnie kochasz i że ze mnie nie zrezygnujesz. W chwilę później nadciągnęło oskarżenie: Linn, jesteś taka słaba. Zamknęła oczy, nie chcąc widzieć prawdy. Wyczuła, że Adam wychodzi. Pustka, jaką po sobie pozostawił, zdawała się ogromna jak górski kanion.
Rozdział 28
Paula weszła do mieszkania, ciągnąć za sobą walizkę na kółkach. W pokoju unosił się zapach czosnku i pomidorów, drażniący kubki smakowe. Zawsze rezygnowała z posiłku w samolocie i teraz odkryła, że liczy na resztki kolacji, jaka by nie była, pozostawione na półce w lodówce. Z kuchni wyszła Linn, wycierając ręce w ścierkę do naczyń. – Witaj w domu. – Dzięki. Czy mogę mieć nadzieje na jakieś resztki? – Zrobiłam mnóstwo jedzenia – uśmiechnęła się Linn. – To tylko spaghetti, i obawiam się, że z udziałem sosu ze słoika. – Nie będę grymasić, uwierz mi. – Nałożę ci na talerz. Linn zniknęła w kuchni, zanim Paula zdążyła zaprotestować. Była taka zmęczona podróżą i stresem. Może powinna po prostu pójść na łatwiznę. W Jackson czuła się wspaniale. Udało jej się jakoś zapomnieć o tym całym zamieszaniu z Faith i Morganami i skoncentrować na Davidzie oraz na myśli o drugim dziecku. Kiedy jednak rozstali się na lotnisku, jej myśli poszybowały ku niepewnej przyszłości szybciej niż odrzutowiec. Zatoczyła walizkę do łazienki i przysiadła na krawędzi łóżka. Musiała podjąć jakąś decyzję w sprawie Morganów – i to szybko. Kiedy już wynajmą detektywa, tylko kwestią czasu pozostanie odkrycie przez niego prawdy. Całej prawdy. Co powinna zrobić? – Paula? Gotowe. Odsunęła od siebie dręczące myśli i udała się do kuchni, do Linn. – Pachnie cudownie. Linn postawiła na stole talerz i szklankę gazowanego napoju. – Dzięki, Linn. – Będziesz musiała mnie kiedyś nauczyć, jak się robi ten twój wykwintny sos do spaghetti – stwierdziła dziewczyna. – Oczywiście. – Paula okręciła makaron wokół ząbków widelca i wsunęła go do ust. Nieważne, że sos był kupny. Tego jej właśnie było trzeba. Linn, siedząca naprzeciwko, oparła podbródek na dłoni.
– Nie masz dziś pracy? – spytała Paula. – Od południa do siódmej. – I co, nie pójdziesz do kościoła? Linn wzruszyła ramionami. – Byłam w szkółce niedzielnej. – Szkółka niedzielna. Rany, ostatnio gościłam tam jako nastolatka. – Nie wiem, czemu tak to nazywają. To raczej mała grupka, w której czyta się Biblię i dyskutuje. W tym kościele jest jedna dla ludzi w moim wieku. – Ktoś z zadatkami na chłopaka? Linn otwarła usta, a potem je zamknęła. – Och, racja. Zapomniałam o Adamie. – Paula przeciągnęła zmysłowo samogłoski. Linn oparła się o krzesło. – Nic mnie z nim nie łączy. – No pewnie. To napięcie, jakie wyczułam ostatnio w pokoju, to energia elektryczna z burzy, której nie było. – Adam to dla mnie ślepa uliczka. Po pierwsze, jest zaręczony. Przynajmniej myślę, że jeszcze jest. Po drugie, nie jestem odpowiednią kobietą dla niego. Pauli nie umknął przebłysk smutku w oczach dziewczyny. – Czyż nie mówiłaś, że on się uczy na pastora czy kogoś takiego? Jak dla mnie, byłaby z was dobrana para. Przecież jesteś chrześcijanką. Linn, zanim odpowiedziała, powędrowała wzrokiem za okno. – Jestem chrześcijanką z przeszłością ladacznicy. Słaby materiał na żonę pastora. Paula przypomniała sobie, co wiedziała o Linn. Romans z byłym mężem jej siostry, prawie że aborcja. Ukrywanie, kim jest, gdy przekonywała Natalie, by ta adoptowała dziecko. – Czy Adam wie o twojej przeszłości? Linn bawiła się złotym łańcuszkiem zawieszonym na szyi. – Jak ci minął weekend? Paula zmrużyła oczy. – Spryciula z ciebie, młoda damo. Weekend minął całkiem przyjemnie, bardzo ci dziękuję. – I nic mu nie powiedziałaś? – Podobnie jak ty Adamowi.
– To nie to samo. – Niby jak: są chwile, kiedy trzeba być uczciwym, i chwile, kiedy powinno się ukrywać ciemne sprawki? Jak myślisz, co starałam się robić przez te wszystkie minione lata? Nasze przypadki niczym się nie różnią. – A więc uważasz, że uczciwość to najlepsze rozwiązanie? – Linn przekrzywiła głowę. – Tego nie powiedziałam. – A więc co? Paula westchnęła i odłożyła widelec na talerz. Nagle straciła apetyt. – Nie wiem, o co mi chodziło. Nie mam pojęcia, co począć z własnym dylematem, a tym bardziej z twoim. – Przecież jest różnica między kłamstwem a zwykłym pomijaniem prawdy. Chodzi mi o to, że nie robię źle, nie mówiąc Adamowi wszystkiego o mojej przeszłości, prawda? – A więc w niczym go nie okłamałaś? Linn spuściła wzrok. Bawiła się luźną nitką na obrusie. – No tak, skłamałam, i czuję się winna. – Przygryzła usta, a Paula poczuła się nieswojo. – Przepraszam. Nie powinnam cię o to pytać. – Nie, masz rację. A ja wiem, co powinnam zrobić. Paula przyglądała się badawczo jej twarzy. Opadające kąciki ust ujawniały rezygnację. – Tak po prostu? Uświadomiłaś sobie, że skłamałaś, i pójdziesz to naprawić? – Tak trzeba. – Linn wzruszyła ramionami. – A jakie to będzie miało skutki? Odbije się jakoś na tobie? – O tak. – Linn zaśmiała się cierpko. – A więc po co to robić? Nie byłoby łatwiej przymknąć na to oko? – Jasne, ale kłamstwo ma krótkie nogi. – Linn owinęła sobie nitkę z obrusa wokół palca wskazującego. – Doświadczenie nauczyło mnie, że wraca i daje się we znaki. I to porządnie. Paula na chwilę odsunęła od siebie myśl o Davidzie i przypomniała sobie spotkanie z Deb i Faith w zeszłym tygodniu. – Okłamałam Morganów. – Otarła usta serwetką i położyła ją koło szklanki. – Powiedziałam Deb, że nie odkryłam niczego nowego. Linn wolno pokiwała głową. – Wiesz, powinnaś jej wyznać prawdę.
– Łatwo ci mówić. – Nie, wcale nie tak łatwo – sprzeciwiła się dziewczyna. – Tylko że takie rzeczy w końcu wychodzą na jaw. I wtedy nie jest miło. To była prawda, szczególnie w tym przypadku. Paula pomasowała kark, próbując pozbyć się napięcia. – I to raczej prędzej niż później. – Odwzajemniła szczere spojrzenie Linn. – W tym tygodniu wynajmą prywatnego detektywa. – Powinnaś im powiedzieć, zanim sami odkryją prawdę. – Jak mam im wyjawić, że wiedziałam, kim jest Faith, i ukrywałam to przed nimi? – Paula wzdrygała się na samą myśl o tym. Deb i Steve darzyli ją szacunkiem i myśleli o niej jak najlepiej. A ona znała odpowiedź, której tak pragnęli, a mimo to ukrywała ją, powodowana egoizmem. – Może powinnam po prostu pogadać z Louise i wymóc na niej obietnicę, że nikomu nie powie prawdy. Linn potrząsnęła głową. – Nie rozumiesz, jaka jest stawka. Paula wstała od stołu i zaniosła talerz do zlewu. Linn właściwie była jeszcze dzieckiem. Może i miała za sobą trudne życie, ale nie potrafiła zrozumieć wszystkich reperkusji. Paula nie miała ochoty niszczyć swego małżeństwa w imię uczciwości. Zbyt mocno kochała Davida. Nie miała chęci już o tym myśleć. Ta sprawa była jak wielki supeł splątanej przędzy – beznadziejna i frustrująca. Paula powinna skończyć scenariusz do nowego materiału, w związku z którym w zeszłym tygodniu przeprowadziła wywiad. Nic specjalnie interesującego. Tutejszy pisarz, który dostał prestiżową nagrodę. Zajmie umysł innymi problemami, a tego właśnie jej trzeba. Poszła do swojego pokoju i wydobyła z torebki dyktafon, notatnik i ołówek. Włączyła nagranie i zanotowała parę ciekawostek, które mogłaby wykorzystać. Doszła do końca i zamierzała nacisnąć przycisk „Stop”. Jednak zanim go wcisnęła, rozbrzmiały inne dźwięki. Kliknięcie i jakiś śpiew. Dziecięcy głosik, wdzięczny i słodki. Faith. W tle Paula słyszała Deb i swój głos, ale głosik Faith był tak głośny i wyraźny, jakby dziewczynka trzymała dyktafon przy ustach. Nie paplała, jak wcześniej myślała Paula. Śpiewała Koła autobusu kręcą się.
To jej dziecko śpiewało. Jej i Davida. Mała dziewczynka, którą Paula nosiła w swoim łonie. I którą z niego usunęła. Paula uderzyła w przycisk „Stop”. Ręce jej drżały, jakby nic nie jadła przez cały dzień. Nogi miała słabe i chwiejne. Boże, co ja wyprawiam? Nie mogła uwierzyć, że w ogóle zadała to pytanie, ale kogóż miała pytać? Przynajmniej wiedziała, że Bóg jest. I że słucha. Z drugiej strony, czyż sama tego na siebie nie ściągnęła? Czyż nie zasłużyła na to, co ją spotkało? Czemu Bóg miałby jej pomagać, skoro to ona sama była sprawczynią tego bałaganu? Boże, czy Ciebie to obchodzi? Zawsze uważała, że oddawanie czci Bogu jest dla słabych, dla ludzi, którzy nie potrafią sami sobie poradzić z życiem. Zwykle trochę gardziła tymi, którzy potrzebowali podpory, by iść przez życie. Teraz jednak skorzysta z oparcia, jeśli je dostanie. Czuła, że kuleje na swojej życiowej drodze. – Boże, przebacz mi. Przepraszam – szepnęła. Łzy popłynęły jej po twarzy. – Potrzebowałam Cię przez całe życie, a tego nie widziałam. – Przypomniała sobie wszystkie chwile, kiedy cicho odmawiała „modlitwę grzesznika” w szkółce niedzielnej i na letnich spotkaniach ze wspólnotą. Wtedy jednak nie brała jej słów do siebie. Recytowała ją, bo tego wymagali nauczyciele. Och, Boże, naprawdę w Ciebie wierzę. Wiem, że Jezus Chrystus, Twój Syn, za mnie umarł. Wiedziałam to już wtedy, gdy byłam dzieckiem, a jednak wypierałam się Ciebie. Przepraszam. Pomóż mi się zmienić. Pomóż mi. Kiedy skręciła w złą stronę? Dlaczego zeszła ze ścieżki, na którą starali się nakierować ją rodzice, chociaż prawie że urodziła się w kościelnym przedszkolu. Jej siostry nigdy nie zboczyły z kursu. Leżała na łóżku, twarzą do poduszki. Kiedy podjęła decyzję o zmianie kierunku? Jak to się stało, że odeszła tak daleko od miejsca, do którego przynależała? To musiało się dziać powoli, bo nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek dokonała takiego wyboru. Tylko złe decyzje co jakiś czas, które teraz urosły w wielki stos, jak sterta śmieci. Boże, jak ja to naprawię?
W ustach Linn brzmiało to prosto, ale czy wyznanie prawdy bez względu na wszystko jest takie proste? Paula nagle przypomniała sobie wakacyjną szkołę biblijną, do której uczęszczała, gdy miała jakieś dziesięć czy jedenaście lat. Zorganizowali wtedy „obóz” czy coś takiego, bo przypomniała sobie, że wszystkie dzieci leżały w śpiworach na kościelnym podwórku wokół sztucznego ogniska. Przez cały tydzień pani Young mówiła o dziesięciu przykazaniach. Porównywała je do barierki przy zaporze na jeziorze Jackson. „Te przykazania nie są po to, by zepsuć wam zabawę. Są po to, by was ochronić”, pouczała. Dlaczego Paula potrzebowała aż tyle czasu, by w to uwierzyć? Kłamstwo w sprawie aborcji jedynie wszystko pogmatwało i sprowadziło straszny ból. Jednak myśl o wyznaniu prawdy Davidowi przerażała ją do tego stopnia, że Paula aż się trzęsła. Pomóż mi, Boże. Nie chcę go stracić. Tak bardzo go kocham, ale on chyba nie przebaczy mi tego, co zrobiłam. Żałowała, że Bóg w jakiś magiczny sposób nie może uwolnić jej od lęków. Że nie może zmusić jej, by uczyniła, co trzeba, tak jak to robiła Linn. Ale może Paula nawet w połowie nie przypominała kogoś takiego jak Linn. Teraz już wiedziała, że ona też musi wyjawić prawdę Morganom. I tak prędzej czy później by ją odkryli, a Paula wolała, żeby usłyszeli ją od niej. Nie wiedziała, jak przez to przebrnie ani jak im to powie, ale tych dwoje zasłużyło, by poznać prawdę. A przynajmniej większą jej część.
Rozdział 29
Paula przystanęła na progu domu Morganów. Przypomniała sobie swoją pierwszą wizytę w tym miejscu. Wówczas była gotowa zdobyć sensacyjny materiał, rozsławić swoje nazwisko w stacji WMAQ. Teraz dotarło do niej z całą mocą, że za każdą sensacją kryją się ludzie. Prawdziwi ludzie, prawdziwe życie, prawdziwy ból. Miała zamiar wyznać Morganom, co się stało z ich rodzoną córką. Czekała ją najtrudniejsza rzecz w jej życiu. Zacisnęła dłoń w pięść i zastukała do drzwi. Jak zdoła wyrzec te słowa? Jak można wyjawić matce i ojcu, że ich dziecko umarło, a oni o tym nie wiedzieli? Paula nie umiała odgadnąć, jak zareagują. Drzwi się otwarły i Deb powitała ją ciepłym uśmiechem. Paula poczuła się tak, jak musiał czuć się Judasz po wydaniu Jezusa arcykapłanom. Steve uścisnął jej dłoń i poprowadził ją do salonu, a Deb tymczasem włączyła w drugim pokoju kreskówkę dla Faith. Przechodząc, Paula w przelocie dostrzegła dziewczynkę. Ucięli sobie ze Steve’em pogawędkę, dopóki Deb nie wróciła i nie zajęła miejsca na sofie obok męża. – Mówiłaś, że chcesz z nami porozmawiać o czymś ważnym – zagaił Steve. – Odkryłaś może, co się zdarzyło w szpitalu? Paula nie była gotowa, by od razu zagłębić się w ten temat. Najpierw musiała przyznać się, co zrobiła. Założyła nogę na nogę. – Zanim do tego przejdę, chciałam cię przeprosić, Deb – zmusiła się, by spojrzeć kobiecie w oczy. – Kiedy ostatnio byłaś u mnie w pracy, ja… ja cię okłamałam. – W jakiej sprawie? – Deb pokręciła głową. Paula bała się spojrzeć na Steve’a. O wiele łatwiej było jej patrzeć na Deb. – Spytałaś, czy odkryłam coś nowego, a ja zaprzeczyłam. Wbrew prawdzie. Zobaczyła, że w oczach Deb rozbłysła nadzieja, ale szybko zastąpiło ją coś innego: lęk. – Co odkryłaś? – Steve mocno ścisnął dłoń żony. Skoro zaczęła, musiała skończyć. Och, ileż by dała, żeby można było to wszystko zmienić. – W zeszłym tygodniu spotkałam się z kobietą, która pracowała na OIOM-ie, gdy urodziło się wasze dziecko. Całkiem dobrze wszystko pamięta. Deb kurczowo trzymała Steve’a za rękę.
– Pracowała wtedy na dwóch etatach, by podołać zobowiązaniom finansowym. Ta druga praca też miała miejsce w Chicago General Hospital. Asystowała lekarzowi, który przeprowadzał aborcje. Spodziewała się, że jej przerwą, ale Morganowie zastygli w bezruchu na kanapie, a na ich twarzach malowała się zarazem nadzieja, jak i przestrach. Paula chciałaby ukoić ich lęki, ale prawda była tak okropna, jak się spodziewali, albo i gorsza. Największe współczucie okaże im, jeśli szybko dotrze do sedna sprawy. – Tuż przed tym, jak ta pielęgniarka miała zacząć zmianę na OIOM-ie, doszło do nieudanej aborcji. Pielęgniarka dostała polecenie… – Poczekaj – wtrącił Steve. – Co to znaczy: nieudana aborcja? – To rzadki przypadek, kiedy dziecko przeżyje – wyjaśniła Paula. – Znalazłam w internecie parę artykułów na ten temat. W każdym razie pielęgniarce polecono, by się pozbyła dziecka, ale ona nie potrafiła tego uczynić. – By się go pozbyła? – spytała Deb. Serce Pauli zaczęło wybijać synkopowy rytm, utrudniając jej oddychanie. – Lekarz chciał, żeby… żeby zabiła to dziecko. Deb zakryła usta dłonią. – Pielęgniarka była w rozterce. Nie mogła sobie pozwolić na utratę pracy, ale to, co trzymała na rękach, to był przecież maleńki noworodek. Dziecko oddychało o własnych siłach. – Co zrobiła? – Steve wymówił to monotonnym, znaczącym tonem. – Przekradła się z dzieckiem na OIOM. Owinęła je w górę od fartucha, żeby nikt go nie zobaczył. Gdy dotarła na OIOM, a inne pielęgniarki wyszły, włożyła dziewczynkę do inkubatora i zajęła się nią jak pacjentką. Nie wiedziała, co ma dalej robić. Przecież w końcu wejdzie jakiś lekarz czy pielęgniarka i odkryje obecność dziecka. Straciłaby wtedy obie prace. Nie mogła jednak znieść myśli, że miałaby pozwolić maleństwu umrzeć. Deb zaszkliły się oczy. Paula spuściła wzrok na swoje dłonie, splecione jak u grzecznej uczennicy. Mówiła o swoim dziecku. O swojej córeczce, której omal nie unicestwiła. Starała się odpędzić tę myśl. Musiała skoncentrować się na Morganach. To będzie najtrudniejszy moment ich życia, a jej zadaniem było jakoś złagodzić ten cios. Ta myśl nieomal odebrała jej mowę. Prawda spadnie na nich niczym uderzenie młota, bez względu na to, jakimi słowami przekaże im tę wieść.
Zmusiła się, by mówić dalej. – W drugim inkubatorze walczyła o życie wasza rodzona córeczka. Jak wiecie, lekarze spodziewali się, że nie przeżyje. Ty, Deb, byłaś wtedy na sali operacyjnej. Deb krótko skinęła głową. – Pielęgniarka doprowadziła dziecko, które przemyciła na OIOM, do stabilnego stanu. Paula z trudem znajdowała słowa. Jak miała wyjaśnić Morganom, że ich dziecko tamtego dnia umarło? Że nie dano im szansy, by mogli przytulić jej małe ciałko lub powiedzieć, jak bardzo ją kochają? Znów poczuła pieczenie w oczach. – Trudno wam będzie słuchać tego, co teraz wam zdradzę. – Mów dalej – Steve skinął głową. Paula nie chciała mówić dalej. Miała ochotę uciec z tego pokoju i nigdy tu nie wracać. Jednak była winna Morganom prawdę. Uniosła głowę i spojrzała im w oczy, przenosząc wzrok z jednego małżonka na drugiego, by ocenić ich gotowość do przyjęcia nowiny, jaką mieli usłyszeć. – Wkrótce po tym, jak stan ukrywanego niemowlęcia się ustabilizował, wasze dziecko przestało oddychać. Z ust Deb wyrwał się cichy jęk, Steve otoczył żonę ramionami. Na jego twarzy widać było odrętwienie, jak u człowieka, który właśnie przeżył jakiś traumatyczny wstrząs. Paula położyła rękę na ramieniu Deb. – Tak mi przykro. Siedzieli razem, nic nie mówiąc, w bolesnym trójkącie. – Umarła? – spytał Steve. – Obawiam się, że tak. Deb cicho płakała, a Steve tulił ją, jakby była najcenniejszym skarbem na ziemi. Paula zamrugała oczami, bo oślepiały ją łzy. – Pielęgniarka wiedziała, że wasze dziecko nie miało szans na przeżycie. Wiedziała, że tobie, Deb, usunięto macicę i że nie będziesz mogła mieć więcej dzieci. – Zamieniła niemowlęta. – Steve spojrzał nad głową Deb w oczy Pauli. – Tak. – Paula chciała jeszcze tyle dodać. Chciała im powiedzieć, jak Louise zmagała się ze sobą, by zrobić to, co należało. O jej desperackim pragnieniu, by zaoszczędzić Morganom bólu utraty dziecka. Jednak jeszcze nie byli gotowi, by to usłyszeć. Potrzebowali czasu na żałobę.
Paula wyciągnęła z torebki dwie chusteczki i wręczyła jedną Deb. – Co… co się stało z naszym dzieckiem? – spytał Steve. Deb wtuliła głowę w pierś Steve’a, jakby nie chciała słyszeć odpowiedzi. – Ta pielęgniarka to litościwa kobieta. Pogrzebała waszą córeczkę pod wielkim dębem na swoim podwórku – zmusiła się do odpowiedzi Paula. Zapadło krótkie milczenie. Deb płakała już otwarcie. Jej szloch przeszywał serce Pauli, sprawiając, że kobieta czuła się kompletnie bezradna. Nic, co mogłaby im powiedzieć, nie przyniosłoby pociechy. Steve utkwił oczy w jednym punkcie, wargi zacisnął w jedną linię. Jego niema zgroza była równie porażająca, jak płacz Deb. – Tak mi przykro – powtórzyła Paula. Deb chwyciła Steve’a za rękaw koszuli i zaniosła się głębokim, żałosnym szlochem. Ten nieskrywany ból sprawił, że Paula poczuła ucisk w brzuchu. Morganowie powinni zostać sami. Musieli w spokoju opłakać stratę. Paula wstała i wzięła torebkę. W drodze do drzwi dotknęła ramienia Steve’a. Wychodząc z pokoju, rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na parę małżonków. Jechała do domu we mgle gęstej jak galareta. Sercem wciąż była z Morganami. To wszystko jej wina. To przez nią rozpaczali. To przez nią Faith cierpiała na porażenie mózgowe, a Louise przez trzy lata nosiła na sobie ciężar winy. Nie zdradziła jednak Morganom, jaką rolę sama odegrała w tym koszmarze. Zahamowała na czerwonym świetle i przymknęła oczy. Znów to zrobiłam. Ukryłam prawdę. Czemu tak trudno mi ją wypowiedzieć? Czemu po prostu im nie wyznałam, że to ja dokonałam tej aborcji? Odpowiedź była szybka i jednoznaczna: Ponieważ boisz się, że David się dowie. Tego lękała się najbardziej. Boże, czy muszę zabrnąć aż tak daleko? Czy muszę stracić męża z powodu jednej strasznej decyzji? Zadała to pytanie, ale tak naprawdę nie chciała poznać odpowiedzi. Co powinna zrobić? Czy Morganowie naprawdę musieli się dowiedzieć, kto był rodzoną matką Faith? Jesteś im winna prawdę.
Ta myśl była niczym cios w brzuch. A co z Faith? Paula już raz wyparła się tego dziecka. Zaprzeczyła, jakoby w ogóle było dzieckiem, usiłując się go pozbyć. Teraz znów się go wypierała, nie chcąc przyznać się do bycia biologiczną matką tej dziewczynki. Och, była do niczego. Ona, Paula, uznana reporterka i kobieta sukcesu. Pewna siebie i kompetentna. Czyżby to była tylko fasada? Kim naprawdę była Paula Cohen? Hardą, która potrafiła poradzić sobie ze wszystkim kobietą – czy może tchórzem chowającym się przed prawdą w ciemnym kącie? Boże, jestem zmęczona takim życiem. Jestem zmęczona tajeniem sekretów. Morganowie zasłużyli na prawdę, a Faith zasłużyła, by Paula uznała ją za córkę, nawet jeśli Morganowie będą woleli to przed nią ukryć. Światło zmieniło się na zielone. Paula wcisnęła gaz. Musiała im wyjawić, kim jest, ale jeszcze nie teraz. Nie teraz, gdy właśnie się dowiedzieli o śmierci swego dziecka. Da im czas, by doszli do siebie po tym ciosie, zanim wymierzy następny. Mogła tylko mieć nadzieję, że wcześniej nie opuści jej odwaga.
Rozdział 30
Linn wbiła na kasę zamówienie i wydała klientce resztę. Zaznaczyła, że chodzi o dietetyczną bezkofeinową latte i pchnęła kubek w stronę Adama. Potem wzięła szmatkę, by wytrzeć blat. Wciąż nie wyznała mu, że go okłamała. Mijał już drugi dzień od chwili, gdy podjęła decyzję, że powie mu prawdę. Stchórzyła i tyle. A dziś, kiedy obiecała sobie, że się odważy, klientów było bez liku. Zbliżała się pora zamknięcia kawiarni, a ona wciąż jeszcze nie przeprosiła Adama. Czy powinna go poprosić o chwilę rozmowy po pracy? Miała pół godziny do odjazdu autobusu, ale może Adam chciał od razu pójść do domu i się wyspać. On też zaczynał wcześnie zajęcia. – Coś nie tak? – rzucił Adam za jej ramieniem, podstawiając mleko do spieniania. Linn pucowała lepką plamę po syropie. – Nie. Tyle tylko, że muszę ci powiedzieć, że skłamałam, i co najważniejsze, muszę przyznać się do swoich uczuć wobec ciebie, a przy tym postarać się, żebyś nie robił sobie żadnych nadziei, bo nie jestem właściwą osobą dla ciebie. – Wyglądasz, jakby coś cię gryzło. – Nalał mleka do kubka i nałożył wieczko, po czym podał napój czekającej klientce. Dobra pora, Linn. Po prostu to powiedz. Zabrzęczał dzwonek nad drzwiami i weszło dwóch mężczyzn. Linn zerknęła na zegar, czując mieszaninę ulgi i przerażenia. Tylko dwie minuty do zamknięcia. Mężczyźni chcieli zwykłą kawę. Wbiła zamówienie i wręczyła im kubki. – Proszę. Adam zabrał się już do porządków, wycierał spieniacz i części ekspresu. Blat baru był czysty, Linn zdążyła też umyć blender. Wypłukała ściereczkę, wykręciła ją i powiesiła na kranie. Gdy znów zerknęła na zegar, okazało się, że jest jedenasta. Kawiarnia była już pusta. Linn podeszła do drzwi, przekręciła zamek i obróciła wywieszkę na stronę „Zamknięte”. Czas uciekał, a ona przepuściła już dwa dni. Zapytaj go. Po prostu go zapytaj i nie stój tak, jak zagubiona mała dziewczynka. – Adamie? Przestał wycierać dyszę spieniacza i spojrzał na nią poprzez salę.
– Tak? Jej serce najwyraźniej zapomniało, jak ma bić. – Może znalazłbyś dla mnie parę minut, kiedy skończymy? Znów zajął się spieniaczem. – Po co? Przygryzła wargę. Joe już wyszedł. Uwierała ją świadomość, że są tu tylko we dwoje. – Ja tylko… możemy przez chwilę porozmawiać? Uniósł kącik ust w niewyraźnym uśmiechu. – Jasne. Już prawie skończyłem. Linn poszła na zaplecze i zdjęła fartuch. Wzięła płaszcz, torebkę i torbę z książkami i wróciła do głównej sali. Adam usiadł przy narożnym stoliku, daleko od wyziębionych okien. Zgasił już światła przed kawiarnią na znak, że lokal zamknięty. Dołączyła do niego, kładąc płaszcz i torebkę na krześle. Starała się wymyślić, co i jak powie. Dlaczego wcześniej nie poświęciła temu więcej uwagi? Usiadła. Adam wpatrywał się w nią. Jak miała myśleć, skoro jego oczy były ciepłe niczym roztopiony karmel, wypełnione takim smutkiem, że aż czuła się winna? Zwiesiła głowę. – Nie wiem, od czego zacząć. – Wiesz, co mówią. Zacząć od początku? To wydawało się zbyt przerażające, ale Adam miał słuszność. Odetchnęła i spojrzała mu w oczy. – Chciałam cię przeprosić za to, co powiedziałam w zeszłym tygodniu. Tamte okrutne słowa nawet teraz rozbrzmiewały w jej głowie. Jak mogłabym mieć coś wspólnego z facetem, który zdradza swoją narzeczoną. Cóż za hipokryzja z jej strony. Oddała mu pocałunek, choć dobrze wiedziała, że jest w związku. On jej tego nie wyrzucał. Spuściła wzrok na stół. Tamtymi słowami zraniła go. Nie potrafił wręcz na nią spojrzeć. – Nie przejmuj się tym. – Wzruszył ramionami, jakby to nie miało znaczenia. Ale miało. – To było podłe z mojej strony. I nie była to prawda. – Owszem, była. Zasłużyłem na to. – Wciąż na nią nie patrzył. Co gorsza, na pewno nie rozumiał, o czym mówiła. Musiała mu to wytłumaczyć. Oddychała tak płytko, że niechybnie groziła jej hiperwentylacja.
– Naprawdę tak nie myślałam – rzekła. – Ale skoro już o tym mowa, oddałam ci pocałunek. – Twarz zaczęła ją palić aż po same uszy. Linn miała nadzieję, że w panującym w sali półmroku nie widać, że się rumieni. Spojrzał jej w oczy, a na jego ustach znów pojawił się ten smutny, krzywy uśmiech. – Zauważyłem. Gdyby była pięknością z Południa, wyjęłaby teraz wykwintny wachlarz i ochłodziła twarz. Zrobiło jej się słabo. – Posłuchaj, nic się nie stało – powiedział. – Byłaś zdenerwowana i powiedziałaś coś, czego żałujesz. Zapomnijmy o tym, zgoda? Och, jak łatwo by było po prostu na tym skończyć. Przeprosiła – czy to się nie liczy? Jeszcze nawet nie wspomniałaś mu o kłamstwie, Linn. Przestań być takim tchórzem. Adam odsunął krzesło, by wstać, ale powstrzymała go. – Poczekaj. Poczekaj… jest coś jeszcze. Znów opadł na krzesło. Boże, jesteś pewien? Jesteś pewien, że powinnam mu powiedzieć, skoro to może mnie wpędzić w poważne kłopoty? – Co takiego? – Poszukał jej spojrzenia. Zrozumiała, że musi mu to wyjawić. Tylko dlatego, że Bóg nakazał uczciwość, należało to zrobić. – Ja… powiedziałam to nie dlatego, że byłam zdenerwowana, ale żeby cię zmylić. Okłamałam cię. Ściągnął ciemne brwi, w oczach miał pytanie. – Nie nadążam. Oderwała wzrok od jego oczu. Nadeszła pora wyznania, a jej zabrakło słów. Jak miała mu wyjawić uczucia, nie budząc w nim zarazem nadziei na wspólną przyszłość? Przyszłość, której pragnęła bardziej niż czegokolwiek innego. Jednak ta przyszłość nie mogła nadejść. – Chyba zamierzałam cię odstraszyć tymi słowami. Bo zdawało mi się, że chcesz, żeby coś między nami było. – Och. – W tym słowie zabrzmiał ogrom rozczarowania. Żałowała, że nie może czytać w jego myślach. Miał minę, jakby czuł się nieswojo. Może nawet był zażenowany.
– Usiłowałem ci wyznać, co czuję, ale nie miałem zamiaru naciskać na ciebie ani przymuszać cię do czegoś, na co nie masz ochoty. – Nie patrzył na nią. Teraz wiedziała dlaczego. Uważał, że nie jest zainteresowana i że próbuje się go pozbyć. – Och, Adamie, źle mnie zrozumiałeś. – Oparła łokieć na stole i podparła dłonią czoło. Jak miała mu to wyjaśnić, nie upokarzając się jednocześnie wyjawianiem swojej mętnej przeszłości? Usłyszała, że Adam śmieje się pod nosem. – Więc o co ci chodzi? Nie pojmuję. Potarła czoło. Wszystko poplątała. – Przepraszam. Strasznie namieszałam. Po prostu… – Żałowała, że nie jest jeszcze ciemniej. Mogłaby wtedy ukryć się w cieniu. – Próbowałam cię odstraszyć, bo czułam, że nie powinieneś zrywać z Elizabeth. – Dlaczego? – Dlatego, że jest idealną osobą dla ciebie. – Linn przejechała palcami po grzywce, cały czas trzymając głowę spuszczoną. – Tak to może wyglądać z zewnątrz, ale sam fakt, że czuję coś do ciebie, był jasną wskazówką, że nasze narzeczeństwo nie ma sensu. Poza tym, to już skończone. Wyjaśniłem jej, co się stało, i zerwałem z nią. Serce w Linn skruszało. To wszystko to była jej wina. Gdyby trzymała się od niego z dala, nie doszłoby do tego. Czemu oddała pocałunek? Czemu nie była na tyle silna, by odepchnąć Adama? Delikatnie ujął jej przegub i odsunął jej dłoń od twarzy. Czuła się obnażona, nie mając się za czym ukryć. Mimo to spojrzała mu w oczy i już nie mogła oderwać wzroku. Czemu wszystko, czego chciała, było nieosiągalne? Zatonęła w jego oczach i jej stanowczość osłabła. – Czemu tak na mnie patrzysz? – spytał. – Czemu, skoro chciałaś, żebym został z Elizabeth? Spuściła wzrok. Nie umiała ukrywać swoich uczuć i teraz pokazała mu więcej, niż by chciała. – Przestań. – Uniósł jej brodę opuszkami palców i w końcu musiała na niego spojrzeć. Jego dotyk był delikatny i przywoływał wspomnienie ich pocałunku. – Czujesz coś do mnie? – zapytał. Zadał to pytanie wprost, wiedząc, że Linn nie skłamie. – Nie chcę o tym rozmawiać, Adamie. – Odsunęła krzesło. – Muszę złapać autobus.
– Dobrze wiesz, że zostało ci jeszcze dwadzieścia minut. – Głos miał zdecydowany, pełen determinacji. Zamarła na drewnianym krześle. – Masz chłopaka? W Jackson Hole? To pytanie ją zaskoczyło. – Nie. – A więc co? Czyżbym źle cię odczytywał, Linn? Bo twoje zachowanie mówi jedno, a słowa co innego. Była taką hipokrytką. Miał rację. Wszystko, co powiedział, było prawdą. – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – zauważył. Z tego miejsca nie było odwrotu. Musiała zdobyć się na szczerość, ale też powinna być silna. Adam zasługuje na kogoś lepszego niż ty. Pamiętaj o tym. – No dobrze, Adamie. Tak, coś do ciebie czuję. Ale to droga donikąd, rozumiesz? To dlatego powiedziałam, co powiedziałam. To dlatego cię zniechęcałam. – O co ci chodzi? Czemu to droga donikąd? – Między jego brwiami pojawiły się dwie pionowe zmarszczki. Oparła oba łokcie na stole i przycisnęła palce do skroni. – Tak po prostu jest. – To żadna odpowiedź. Ale ta odpowiedź przynajmniej nie prowokowała więcej pytań. Jednak Adam uczepił się tego tematu jak rzep psiego ogona. – Nie jestem odpowiednią kobietą dla ciebie, rozumiesz? – podjęła próbę. – Jest coś… coś, czego o mnie nie wiesz. – Niby co? Nic mnie to nie obchodzi. Zaśmiała się cierpko. Obchodziłoby go, gdyby wiedział. Gdyby wyjawiła mu wszystko, co zrobiła, wstałby i wyszedł. Jednak ona nigdy nie da mu takiej okazji. Nie ściągnie na siebie takiego wstydu. – A to z czego? Wiedziała, że pyta o jej śmiech. Schowała się tak głęboko w sobie, że nie była pewna, jak w ogóle wyjść z tej jamy. Potrząsnęła głową.
– Linn. – Ujął ją za przegub i znów oderwał jej dłoń od twarzy, po czym utulił ją w swojej dłoni. Od jego dotyku po ramieniu przeszły ją ciarki. Jego dłoń była duża w porównaniu z jej dłonią. Opuszki palców miał kwadratowe, nie owalne, jak u niej. Każdy najmniejszy włosek na jej skórze zareagował na to dotknięcie. – W końcu przebywałem z tobą długie godziny. Widziałem, jak ciężko pracujesz i jak życzliwie traktujesz ludzi. Widziałem, że jesteś współczująca, sprawiedliwa i uczciwa. I jak ten zaraźliwy uśmiech rozświetla ci oczy. I czułem, że coraz bardziej i bardziej się w tobie zakochuję. – Adamie, przestań. – Wpatrywała się w stół. – Nic, co powiesz, nie zmieni moich uczuć do ciebie. Omal znów się nie zaśmiała, zdołała się jednak powstrzymać. Adam nie potrafiłby nawet sobie wyobrazić tego, co zrobiła. W końcu myśli jak pastor. Któregoś dnia będzie sprawował posługę gdzieś w dużym kościele, i ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, była żona o niechlubnej przeszłości. Musiała stąd odejść, zanim zbyt zmięknie, by powiedzieć „nie”. Uwolniła dłoń z jego uścisku i gwałtownie wstała. – Muszę iść. – Nie, nie idź. Szybko włożyła płaszcz i zarzuciła na ramię torebkę i torbę z książkami. Gdy odwróciła się, by odejść, już tam był. Stał na wprost niej, zaciskając szczęki, z ustami ściągniętymi stanowczo w jedną linię. – Zostań. Musimy porozmawiać. – Muszę złapać autobus. – To wymówka i dobrze o tym wiesz. Mogę cię odwieźć do domu. Wylądować z nim sam na sam w samochodzie, gdzie będzie miał mnóstwo czasu, by ją namówić na to, czego i tak już chciała? Za nic. Objął dłońmi jej twarz, ich ciepło przeniknęło przez jej skórę. Oczy złagodniały mu od czułości. Błagały. – Daj nam szansę. Nie miała siły, by oprzeć się temu, co, jak wiedziała, nastąpi dalej.
Jego usta zagarnęły jej wargi z początku delikatnie. Potem jednak, gdy przyciągnął ją bliżej, a ona przycisnęła się do niego, pocałunek nabrał namiętności, jakiej nigdy dotąd nie czuła. Adam zanurzył palce w jej włosy, gdy ich oddechy zmieszały się w tańcu tak starym jak czas. Zapomniała o wszystkim z wyjątkiem dotyku jego ust na jej wargach, jego rąk, którymi obejmował jej ramiona i tulił jej głowę. Pragnęła więcej i więcej, ta rozpaczliwa potrzeba kipiała w jej wnętrzu, napełniając Linn cudownymi uczuciami. To było niebo. Tyle że to było złe. Robiła to już wcześniej, i gdzie ją to doprowadziło. Ciąża i wstyd. Czyż chciała pogrążyć Adama wraz z sobą? Adama, którego przyszłością było kapłaństwo? Wyszarpnęła palce z jego włosów i pchnęła go w pierś. Cofnął się o krok. Oddychali tak szybko, jakby mieli za sobą maraton, a nie pocałunek. W jego oczach malowało się zdumienie, siła tej namiętności najwyraźniej go zaskoczyła. Linn doskonale wiedziała, co czuł. Potarła nabrzmiałe wargi. – To się już nie może powtórzyć – szepnęła. Podciągnęła torbę z książkami na ramię i odwróciła się. Stopy niosły ją szybko ku drzwiom wyjściowym. Miała nadzieję, że Adam nie powie nic, co by osłabiło jej postanowienie. Przekręciła zamek i otworzyła drzwi. Zanim wyszła za próg, usłyszała za sobą ciężki łomot. Musiała minąć chwila, nim zrozumiała, że Adam w coś uderzył. W drewniany stół lub w boazerię na ścianie. Wymknęła się z lokalu, nie odwracając się za siebie.
Rozdział 31
Paula pozwoliła, by tydzień przemknął jej bez telefonu do Morganów. Im więcej upływało dni, tym łatwiej było czekać. Wiedziała, że kiedy Morganowie poznają prawdę, ona będzie musiała wyznać ją Davidowi. To wystarczało, by odkładała wszystko na później. Zdołała się jakoś skoncentrować i wykonywać swoją pracę. Darrick wyraźnie wypadł z łask, a Roxy, jedna z weekendowych prezenterów, odkryła, że jest w ciąży, i postanowiła, że zostanie w domu aż do porodu. Te wieści jednak, zamiast dodać Pauli skrzydeł, sprawiły tylko, że poczuła się w środku pusta. Czy uda jej się kiedykolwiek znów zajść w ciążę z Davidem, czy też zmarnowała ich jedyną szansę na rodzicielstwo? Mimo woli czuła ulgę, że w ten weekend nie musi jechać do domu. Potrzebowała więcej czasu, by sobie to wszystko poukładać, i niecierpliwie wyglądała dwóch wolnych dni. Jednak koło południa w sobotę zadzwoniła mama z wiadomością, że Hanna zaczęła rodzić, prawie dwa tygodnie przed czasem. Była w szpitalu, miała już rozwarcie na pięć centymetrów. Paula zostawiła liścik dla Linn i poleciała pierwszym lotem, jaki się nadarzył. Do szpitala St. John’s dotarła, gdy było już ciemno. Na korytarzu oczekiwała rodzina. Pierwszy zobaczył ją David, wstał i objął na przywitanie. – Jak z Hanną? – spytała rodziców. – Wspaniale – odparła mama. – Micah wyszedł do nas parę minut temu i powiedział, że to nie potrwa długo. Paula uścisnęła wszystkich, w tym babcię, po czym padła na krzesło pomiędzy Davidem a Natalie. Między babcią a mamą siedziała jakaś młoda kobieta. – Paulo – przedstawiła ją mama – to Jenna, siostra Micaha. Paula dostrzegła podobieństwo do szwagra w oczach i karnacji dziewczyny. – Miło cię poznać, Jenno. Tak się cieszę, że ponownie się spotkaliście z Micahem. – Dzięki. – To słowo, choć wypowiedziane miłym tonem, miało w sobie jakąś twardość, jakby dziewczyna wybudowała wokół siebie ceglany mur. Paula zastanawiała się, jakie przejścia w Kalifornii nadały spojrzeniu Jenny ten znużony wyraz. Odwróciła się do Natalie. – Gdzie Kyle?
– W domu z dziećmi. Pomyśleliśmy, że nie ma co ich tu przywozić, a nasza opiekunka jest zajęta. – Natalie uśmiechnęła się do mamy. – Jak długo Hanna już rodzi? – spytała Paula. – Mniej więcej od ósmej rano – wyjaśniła Natalie. – Tak ściska rękę Micaha, że chyba mu ją zmiażdży. Paula pomyślała o swojej małej siostrzyczce, która zmaga się z bólem porodu, i zalała ją fala opiekuńczych uczuć. – I jak, podali jej coś? – Hanna chce rodzić siłami natury – oznajmiła babcia. – W starym stylu. Barbarzyństwo, gdyby ktoś pytał Paulę o zdanie. Nagle przypomniała sobie skurcze, jakie miała po aborcji. Ostry, intensywny ból, w porównaniu z którym skurcze menstruacyjne były jak przechadzka po parku. Co o tej ciąży myślał David? Czy wspominał dziecko, które, jak wierzył, poroniła? Spojrzała na niego. Siedział z zamkniętymi oczami, opierając głowę o ścianę. Musiała odgonić myśli o problemach. Hanna rodziła swoje pierwsze dziecko. Paula powinna skoncentrować się na siostrze. Chociaż wolałaby spędzić spokojny weekend w Chicago, cieszyła się, że Hanna rodzi akurat w sobotę, dzięki czemu ona będzie mogła być przy narodzinach. Poczuła, że David otacza ją ramieniem. Odwróciła się, by mu się przyjrzeć. Otworzył oczy i uśmiechał się do niej. Okulary zsunęły mu się leciutko z nosa. – Cieszę się, że przyjechałaś. Jego słowa zadziałały niczym kojący aloes na świeżą ranę. Serce Pauli otworzyło się na miłość, którą promieniował mąż. Nigdy się nie spodziewała, że kiedykolwiek będzie tak kochać mężczyznę. Myśl, że mogłaby go stracić, wręcz rozdzierała ją na pół. Oparła się o jego ramię i pocałowała go, wdychając woń świeżego cynamonu w jego oddechu i rozkoszując się miękkością jego warg. – To chłopiec! – zawołał ktoś radosnym głosem. Paula odsunęła się od Davida i zobaczyła Micaha, stojącego na progu sali porodowej. Wybuchł ogólny entuzjazm, wszyscy poderwali się z krzeseł. Mama Pauli uścisnęła Micaha, tymczasem Natalie i babcia zadawały mu pytania o Hannę. – Ma się dobrze, wręcz doskonale – oznajmił Micah. – No, może jest troszkę zmęczona. Zaśmiali się. Mąż Hanny sam wydawał się zmęczony.
– Mały ma pięćdziesiąt trzy centymetry i waży trzy i pół kilograma. – Ładne rzeczy! – zachwyciła się babcia. – I to na dwa tygodnie przed terminem. – Jakie daliście mu imię? – spytała mama. – Zobaczycie – uśmiechnął się Micah. – Teraz go umyją i tak dalej, a potem przyjdę i was wpuszczę. To nie potrwa długo. Pauli nie umknęło, jak roześmiane oczy miał Micah, jak sprężysty krok, jakby siła ciążenia na niego nie działała. Czy z Davidem byłoby tak samo, gdyby donosiła ciążę? Micah wrócił do żony. Mama objęła Jennę i pogratulowała jej, że została ciocią. Paula zauważyła, że Jenna biernie dała się uścisnąć, ale sama nie ruszyła choćby palcem. Rodzina z ożywieniem omawiała wszystkie nowiny, począwszy od wagi niemowlęcia po samopoczucie świeżo upieczonej mamy. Paula wycofała się w głąb siebie. Nie wiedziała, że będzie czuła tak wielki żal. To wszystko powinno się dziać trzy lata temu, po narodzinach jej dziecka. Rodzina czekałaby na tych krzesłach o prostych oparciach, podczas gdy ona rodziłaby córeczkę. Wzrok jej stwardniał. Zdała sobie sprawę, że mama jej się przypatruje. Uśmiech gdzieś się ulotnił, a jego miejsce zajęło coś w rodzaju współczucia. Paula umknęła spojrzeniem. Micah wkrótce poprowadził ich do salki, gdzie leżała Hanna z dzieckiem. Sam szedł koło siostry, obejmując ją ramieniem. Wszyscy stłoczyli się wokół łóżka. Paula znalazła się najbliżej. Hanna wyglądała na zmęczoną. Jej twarz była nieco obrzmiała po ciąży, lecz nie malowało się na niej nic prócz radości. W ramionach tuliła małe zawiniątko. Twarzyczka synka była różowa, na małej główce miał szpitalną czapeczkę. – O rety. Jest po prostu piękny. Gratulacje, siostro. – Dzięki. – Hanna spojrzała w oczy dziecka. Zdawały się być utkwione w mamie. – I dzięki, że przyleciałaś. – Nie przegapiłabym tego. – Paula dotknęła policzka noworodka. Aksamitna skóra była przyjemna w dotyku. – Lepiej przepuszczę babcię, bo inaczej mnie stratuje. – Słyszałam to – powiedziała mama. – Słuszne słowa. Z drogi, kochana. – Odsunęła Paulę żartobliwym kuksańcem. – Czy w końcu się dowiemy, jak ma na imię? – spytała babunia. Micah i Hanna wymienili spojrzenia, po czym Hanna oznajmiła: – Thomas Paul Gallagher… po dziadziusiu.
– Byłby tak dumny. – Oczy babuni zamgliły się. Paula wycofała się i stanęła przed Davidem opartym o ścianę obok koszyka dla noworodka. Hanna podała dziecko Micahowi, przy którym natychmiast znaleźli się Natalie i tata. Micah trzymał noworodka tak, jakby maluch był zrobiony z kruchego szkła. David objął Paulę od tyłu wokół talii i wtulił twarz w jej włosy. Ciepło jego ciała przyniosło jej pociechę i ukojenie. – Któregoś dnia – szepnął jej do ucha. *** Weekend minął jak z bicza strzelił. Paula z Davidem wrócili ze szpitala późno. Nazajutrz rano wstali wcześnie, by pójść do kościoła. Paula miała lot po południu, więc nie zostało im wiele czasu na rozmowę. Po kościele Paula pognała do domu, by się spakować, wstąpiła do szpitala z krótką wizytą i pojechała na lotnisko. Po powrocie do mieszkania uświadomiła sobie, że wzięła ze sobą domową komórkę zamiast służbowej. Nazajutrz czekała ją praca, szaleńczy pośpiech w świecie rządzonym terminami. Po południu próbowała się skupić nad materiałem do wieczornych wiadomości. Tego dnia obrabowano małą rodzinną kwiaciarnię, starszego wiekiem właściciela trzymano na muszce. Na myśl o kwiatach przypomniały jej się walentynki, które wypadły w zeszłym tygodniu. W pracy na biurku znalazła wtedy czerwoną różę. Na przywieszce widniało tylko jedno słowo: Paula. David już jej wysłał piękny bukiet kalii, więc róża nie była od niego. Przypomniał jej się wierszyk Na górze róże od tajemniczego wielbiciela i przeszły ją ciarki. Zostawiła różę tam, gdzie ją znalazła, i poszła spytać Cindy, czy wie może, skąd się wziął ten kwiat. – Była na moim biurku, kiedy wróciłam z lunchu – wzruszyła ramionami Cindy. – Pomyślałam, że to od twojego mężulka. Paula wymamrotała podziękowanie i natychmiast wrzuciła kwiat do kosza na śmieci. Ten ktoś znalazł się o dziesięć metrów od jej biurka. Ta myśl prześliznęła się przez jej głowę niczym wąż gotowy do ukąszenia. W trakcie weekendu nic o tym nie wspomniała Davidowi. Nie było czasu, by dłużej o czymkolwiek porozmawiać. Przetarła oczy i nakazała sobie skupić się nad tekstem, który trzymała w ręku. Wciąż były historie do opowiedzenia, terminy do dotrzymania, i nie mogła pozwalać, by coś bez przerwy
odciągało jej uwagę. Pracowała, dopóki scenariusz nie nabrał zwięzłości i właściwych sformułowań. Zadzwonił jej biurowy telefon. Odebrała, wciąż zaabsorbowana pracą. – Halo, tu Paula. – Cześć, Paulo, mówi Deb. Paula w jednej chwili skierowała wszystkie myśli ku kobiecie po drugiej stronie linii. – Deb! Jak się miewasz? Dużo o was myślałam w zeszłym tygodniu. Nie chciałam was kłopotać telefonami. – Z nami dobrze, przynajmniej na tyle, na ile można by oczekiwać. Chcemy, żebyś wiedziała, że jesteśmy ci bardzo wdzięczni, że nam powiedziałaś o swoim odkryciu. To było… bardzo trudne, ale przebrnęliśmy przez to z Bożą pomocą. Zalała ją ulga, jak wzburzona fala omywająca brzeg jeziora Michigan. Zadziwiające, że nie gniewali się o to, że przez tyle dni taiła przed nimi prawdę. Co więcej, Deb jej dziękowała. – Dziękuję za wyrozumiałość – rzekła Paula. – Bardzo się cieszę, że oboje tak dobrze to znieśliście. Można było się tego spodziewać. Powiedz jej resztę. Wiesz, że powinnaś. – Deb, jest coś… – Zastanawialiśmy się… Powiedziały to jednocześnie. – Przepraszam – rzekła Deb. – Mów. Tak, Paulo, mów. Wyjaw im, jakiego rodzaju jesteś kobietą. Mów, niech cierpią jeszcze bardziej. – Chciałam spytać, czy moglibyśmy się znów spotkać. Jest jeszcze coś, o czym chciałabym porozmawiać. – Paula zamknęła oczy, wiedząc, że właśnie wzbudziła falę, która dosięgnie i wstrząśnie wszystkim, co stanie jej na drodze. – Zabawne, miałam cię prosić o to samo. – Deb zaśmiała się krótko. – Może umówilibyśmy się gdzieś poza domem? Jutro wieczorem przyjeżdża mama Steve’a, zostanie z Faith. Wiem, trochę za późno cię zawiadamiam. – Jutro mi pasuje. – Nie mogli się jednak spotkać w publicznym miejscu. Paula nie zamierzała wyjawiać swoich najciemniejszych sekretów tam, gdzie mogły one dotrzeć do czyichś uszu.
Darrick minął jej biurko, nie nawiązując w ogóle kontaktu wzrokowego. Trzymał się na dystans do niej i do wszystkich, odkąd tak sknocił sprawę tamtego molestowania. – A może u mnie? – spytała Paula. Linn będzie jeszcze w pracy. Spotkanie na własnym terenie wydawało się dużo bezpieczniejsze niż gdzieś poza domem. Deb wyraziła zgodę, Paula podała jej adres i rozłączyły się. Wieczorem w dniu wizyty, gdy parzyła dzbanek kawy i porządkowała pokój, wciąż myślała o tej rozmowie. Rzuciła parę skarpetek za drzwi łazienki i poprawiła poduszki na sofie i małej kanapie. Potem zaczęła przemierzać pokój. Nie zdołała przełknąć choćby kęsa na kolację. David napisał maila, ale odłożyła odpowiedź na później. Czuła się tak, jakby miało dojść do kolizji dwóch światów. Nie była pewna, czy ktoś w ogóle się uratuje. Pomóż mi, Boże. Nie wiem, jak się do tego zabrać. Rozległy się trzy ciche stuknięcia do drzwi. Paula poszła otworzyć, zanim zdążyła się rozmyślić. Deb stała na progu, przytrzymując torebkę w zgięciu łokcia, a Steve obdarzył Paulę uśmiechem, choć oczy powlekała mu zasłona smutku. Przywitali się, Paula wzięła od nich płaszcze i poprosiła, by usiedli. Zaproponowała kawę, ale odmówili. Usiadła na fotelu naprzeciw nich. Zwróciła się do Steve’a: – Deb powiedziała, że dobrze sobie radzicie z tą całą sytuacją. – Z Bożą pomocą. – Wsparł łokcie na kolanach i splótł palce. – Ja miałam w głowie prawdziwy zamęt – przyznała Deb. – Ta sprawa jest taka skomplikowana! Po pierwsze, nasze dziecko umarło, a my o tym nie wiedzieliśmy, po drugie, Faith o włos uszła aborcji. Poza tym okazuje się, że porażenia mózgowego mogło nie być. Cały tydzień zabrało nam porządkowanie tego wszystkiego, i obawiam się, że dopiero musnęliśmy powierzchnię. Na wspomnienie aborcji Pauli zaczęły puszczać nerwy, jak wystrzępione końce starej liny. – Przypuszczam, że jest tylko jeden plus – stwierdził Steve – a mianowicie, że żadna mama nie zastanawia się gdzieś tam, co się stało z jej dzieckiem. Odpadło zmartwienie, że stracimy Faith. Paula wzdrygnęła się, począwszy od opuszków palców u stóp aż po czubek głowy. Zupełnie odeszła jej ochota na wyznania. Dlaczego wciąż robi się trudniej? Może jeśli zacznie odpowiadać na ich pytania, pójdzie jej łatwiej.
– Mówiliście, że chcecie porozmawiać. To może zacznijmy? Małżonkowie wymienili spojrzenia, po czym odezwała się Deb. – Mam nadzieję, że nie pomyślisz, że nękamy cię pytaniami. Jesteśmy wdzięczni, że wyznałaś nam prawdę. – Splotła ręce na kolanach. – Tego dnia, gdy przyszłam do ciebie do biura i pytałam, czy coś odkryłaś… czemu mi wtedy nie powiedziałaś? Wiem, już za to przepraszałaś, a myśmy ci przebaczyli. Steve skinął głową. – Ale nie rozumiem powodu – ciągnęła Deb. – Bałaś się, że nas zranisz? A co z twoim reportażem? Myśleliśmy, że skoro rozwiązałaś zagadkę, to nadasz to w telewizji. Nie żeby nam się do tego spieszyło, zastanawiamy się tylko, czemu tego nie zrobiłaś. W Pauli coś się zacięło, jak hamulce na oblodzonym, szklistym asfalcie. Słowa, które zwykle przychodziły jej tak łatwo, jakby ugrzęzły w wewnętrznym mętliku. Pomocy. To było jedyne słowo, jakie przyszło jej do głowy, skierowane do Boga, niczym rozpaczliwe błaganie konającej kobiety. Choć Paula pierwsza by przyznała, że nie zasłużyła wcale na Jego pomoc. Małżonkowie cierpliwie czekali, aż Paula zbierze myśli. Steve trzymał żonę za rękę, ich palce się splotły. – Nie mylisz się, Deb. Jest pewien powód, dla którego wtedy w pracy nic ci o tym nie wspomniałam. I jest powód, dla którego nie dałam tego materiału na antenę. To dlatego poprosiłam was o spotkanie. – Odetchnęła głęboko. – Parę lat temu, gdy moja kariera akurat nabierała rozpędu, zaszłam w ciążę. Choć chciałam mieć kiedyś dziecko, pora mi nie odpowiadała. Właśnie dostałam awans i nie chciałam go utracić. – Poczuła zażenowanie, że brzmiało to tak płytko. Ale takie właśnie było. – Zaskoczyło mnie, że mąż ucieszył się z tej ciąży. Też chciałam jakoś się z nią pogodzić. Próbowałam się cieszyć, ale jedyne, o czym mogłam myśleć, to to, że moja kariera się zawali. W telewizji można ją zrobić tylko do pewnego momentu. Zwłaszcza gdy jest się kobietą. Z wiekiem szanse coraz bardziej maleją. Nie usprawiedliwiam się. Widzę teraz, jak pokrętne było to myślenie. – Założyła włosy za ucho. – Mówiąc krótko, zdecydowałam się na aborcję. Spojrzała na Deb i zaskoczona dostrzegła na jej twarzy współczucie, a nie potępienie. To dodało jej odwagi do dalszej opowieści.
– Miałam uczestniczyć w konferencji w innym mieście i uznałam, że to dobra sposobność. Postanowiłam dokonać aborcji, kiedy będę poza miastem, potem zadzwonić do męża i powiedzieć mu, że poroniłam. – Zamknęła oczy, widząc, że współczucie w oczach Deb zniknęło, i nie chcąc wiedzieć, co przyszło w zamian. – Patrząc wstecz, wiem, że popełniłam wtedy największy błąd mojego życia. To było złe, głupie i egoistyczne. – Paula zwijała w palcach brzegi kaszmirowego swetra. – A skutki… – potrząsnęła głową. – Nie miałam pojęcia. – Tak mi przykro, Paulo – odezwała się Deb. – Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jaki to sprawia ból. Paula chciałaby, żeby ten ból dotknął tylko jej samej. Tymczasem tamta decyzja przyniosła ból innym, którzy na niego nie zasłużyli, i to raniło najbardziej. Steve przekrzywił głowę. – Rozumiem. Dowiedziałaś się, że nasze dziecko przeżyło aborcję, i to otworzyło stare rany. Gdyby tylko o to chodziło, mogłaby przytaknąć, a oni poklepaliby ją po ramieniu, wyrazili współczucie i wyszli. Musiała im wyznać prawdę, zanim opuści ją odwaga. – Obawiam się, że chodzi o coś więcej. – Poczuła, że usta ma suche, jakby łyknęła garść talku. – Co masz na myśli? – spytała Deb. Paula miała znów roztrzaskać ich świat na kawałki. Przytłaczało ją poczucie winy. – Miasto, w którym miała się odbyć konferencja… i gdzie miałam dokonać aborcji… to Chicago. Zrobiłam to tu, w Chicago. – Zmusiła się, by spojrzeć Deb w oczy. – W Chicago General Hospital. Dwunastego czerwca. Przez twarz Deb przepłynęły emocje, niczym zapadający stopniowo zmierzch. Jedna przechodziła w drugą – konsternacja, uświadomienie sobie prawdy i zgroza, nieoddzielone od siebie wyraźną granicą. – Którego roku? – Głos Steve’a był napięty jak struna. Paula czuła się tak, jakby ktoś miażdżył jej serce w imadle. Bała się spojrzeć na Steve’a. – Tego samego, gdy urodziła się Faith. Tego samego dnia. – Ale… – Steve szarpnął za swój kołnierzyk. – Ale musiały być i inne. Więcej aborcji w tym dniu. Próbował uchwycić się innej możliwości niż ta, której się obawiali.
– Na pewno – potwierdziła Paula. – Tylko że zgłosiłam się do aborcji pod nazwiskiem Paula O’Neil. Nie chciałam zostawiać śladów. Pielęgniarka, która ocaliła dziecko… ocaliła Faith… przekazała mi, że tamta pacjentka nazywała się O’Neil. Nie zdradziłam jej, że to byłam ja. Nikt tego nie wie. Z oczu Deb zniknęły wszelkie emocje oprócz zgrozy. Paula odwróciła wzrok. Steve zamknął oczy. Paula zastanawiała się, czy mężczyzna się modli, czy też może próbuje uciec przed prawdą. W pokoju dał się słyszeć szum wentylatora w komputerze. Za oknem przemknął samochód. Serce w Pauli pękało niczym wyschnięty, kruchy patyczek. Czuła się jak tornado w ludzkim ciele. Czy już udało ci się pognębić wszystkich wokół siebie? Czy jeszcze pozostał ktoś nietknięty? Może powinnaś pójść i wyznać wszystko mamie i siostrom. I nie zapomnij o Davidzie. Tak, niszczycielska misja jeszcze nie jest zakończona. Oczy ją piekły, ale nie płakała. Tu już nie chodziło o nią, a płacz niczego by nie naprawił. W końcu odważyła się spojrzeć na Deb. Twarz kobiety była pokryta czerwonymi plamami, a oczy stały się szkliste. – Co… co zamierzasz zrobić? – Ton głosu Steve’a był gładki jak lśniący stalowy słup latarni, i równie twardy jak on. Paula dotknęła splecionych rąk małżonków. – Nic. Słuchajcie, jesteście rodzicami Faith. Na litość boską, próbowałam przerwać ciążę. Czyż mam prawo być jej matką? Uwierzcie, proszę, nie spróbuję jej wam odebrać. Jest tam, gdzie Bóg od początku wyznaczył jej miejsce. Oczy Steve’a napełniły się łzami, mężczyzna głośno przełknął ślinę. Deb spojrzała Pauli w oczy, jakby oceniając jej szczerość. – Deb, obiecuję ci. Nie zrobię nic. Naprawdę kocham tę dziewczynkę… – Ścisnęło ją w gardle. – Ale Faith jest waszą córką, jej miejsce jest przy was. – Choć te słowa niosły ból, były prawdziwe. – A co z twoim mężem? – spytał Steve. David. Może Paula nie zasłużyła na dziecko, na którym próbowała dokonać aborcji. Lecz co z Davidem? Chciał tego dziecka. Jak odebrałby jego stratę, gdyby się o wszystkim dowiedział? Nie mogła składać obietnic w jego imieniu. Nie wiedziała, jak by się odniósł do niej ani co by
czuł w związku z Faith. Chciała ich uspokoić, powiedzieć im, że David nie ośmieli się zabrać im dziecka, ale skąd miała to wiedzieć? – Ja… jeszcze mu nie powiedziałam. – Poprawiła się na krześle i zmusiła się, by nadal utrzymywać kontakt wzrokowy z Morganami. – Nie powiedziałaś mu o Faith? – spytała Deb. – Ani o niej, ani o niczym innym. – Pauli zadrżały usta. – Wciąż myśli, że trzy lata temu poroniłam. – Och, Paulo – westchnęła Deb. W jej głosie Paula usłyszała zarazem współczucie i frustrację. – Wiem, że muszę mu powiedzieć. Może powinnam to zrobić, zanim wyznałam wszystko wam. Nie wiem. Nic już nie wiem. – Jak myślisz, jak by to przyjął? – zapytał Steve. Paula spojrzała na niego, wspominając czasy, gdy David uważał, że go zdradziła. Zachowywał się jak obcy człowiek – mimo że nie miał dowodów. Co by zrobił, odkrywszy, że próbowała usunąć jego upragnione dziecko i że go oszukała? Co by powiedział, gdyby zdał sobie sprawę, że kiedy się obejmowali, kiedy płakał, ona przez cały czas wiedziała, że jest przyczyną jego bólu? Łza wymknęła jej się z oka, popłynęła po twarzy. – Nie wiem – wyznała. Steve wstał i podszedł do okna. W świetle ulicznej latarni widać było wirujące płatki śniegu. – Może nie musi mówić mu wszystkiego. – Steve – Deb rzuciła ciężkie spojrzenie na jego plecy. – Wiesz, że to nie w porządku. Odwrócił się od okna. – Chcesz ryzykować utratę Faith z powodu człowieka, który o niczym nie wie? Deb zacisnęła palce na torebce. – Kiedy zdecydowaliśmy się nagłośnić tę sprawę, kiedy zadzwoniliśmy do Pauli, by jej opowiedzieć naszą historię, czuliśmy, że Bóg nami kieruje. To nie przypadek, że tamtego dnia spotkałyśmy się z Paulą w szpitalu. Bóg ma w tym jakiś cel. Nie wiem, dokąd nas zaprowadzi, ale musimy zrobić, co należy, i zaufać, że On to rozwiąże. – Nie chcę stracić córki. Deb utkwiła wzrok we własnej dłoni ściskającej kurczowo torebkę.
Po słowach Steve’a, wypowiedzianych szorstkim tonem, zapadło milczenie. Paula miała ochotę schować się pod ziemię. Tą nowiną rozdzieliła Morganów. – Kiedy masz zamiar mu powiedzieć? – spytała cicho Deb, jakby chcąc uchronić męża przed tymi słowami. – Na weekend wracam do domu. Wtedy mu powiem. – Dygotała w duchu na tę myśl. Nie było jednak sensu niczego przeciągać. Nie mogła już dłużej ukrywać prawdy, a Morganowie musieli się dowiedzieć, jakie jest stanowisko Davida. To było jedyne uczciwe rozwiązanie. – Będę się za ciebie modlić. I pomyśleć, że to Deb wypowiadała do niej te słowa. Paula nie zasłużyła na jej życzliwość i troskę. Dopiero ostatnio sama zaczęła się modlić, ale wyrzekła jedyne pocieszenie, jakie zdołała wymyślić: – Ja też będę się modlić. Za nas wszystkich.
Rozdział 32
David postawił colę na stoliku i z rozmachem rozłożył „Wall Street Journal”. Chociaż skupiał wzrok na artykule, myśli błąkały mu się wokół innych spraw. W firmie JH Realty wszystko szło dobrze, jak na zimową porę. Oczywiście, gdy Paula była w Chicago, spędzał więcej czasu w pracy. Ten dodatkowy wysiłek jednak się opłacał. Gdyby trzeba było sprzedać firmę i przenieść się do Chicago, pieniądze by się zwróciły i to z nawiązką. Paula nie mówiła wiele o tym stanowisku prezentera, gdy ostatnio przyleciała na narodziny siostrzeńca, ale wtedy byli ciągle w biegu. Pędzili do szpitala, potem do domu, żeby się wyspać. No cóż, przynajmniej w łóżku się nie spieszyli. Uśmiechnął się, wspominając te leniwe chwile w pościeli, zanim nastawili budzik, by wstać do kościoła. Paula nic mu nie opowiadała, ale wydawała się jakaś inna. Jakaś bardziej miękka. A później nie wypowiadała żadnych sarkastycznych uwag o ludziach w kościele ani o kazaniu pastora. Wydawało się nawet, że cieszy się, że jest na nabożeństwie. Może w jej sercu coś się zmieniło. Modlił się o to. Gdy zadzwonił telefon, David od razu wiedział, że to ona. Któż inny dzwoniłby po dziesiątej? – Cześć, kochanie – powitał ją. – Skąd wiedziałeś, że to ja? – Poznałem po dzwonku. – A jak niby się różni od innych? – Dosłyszał uśmiech w jej głosie. – Jest niski i seksowny. Właściwie to nawet mruczy. Zaśmiała się, aż zrobiło mu się ciepło na sercu. – Ty wariacie. – Już późno. Jestem nieprzytomny. – Jest kwadrans po dziesiątej. Jeszcze nie czas na spanie. – Jak ci mija tydzień? – zapytał. – Cóż, właśnie w tej sprawie dzwonię. Miles wziął mnie dziś na bok i spytał, czy w ten weekend nie chcielibyśmy popływać z nim i jego żoną na ich łodzi. David był trochę rozczarowany. Zdał sobie sprawę, że wyczekiwał spokojnego sam na sam z żoną. – Ale masz już wykupione bilety na lot do domu.
– No wiesz, normalnie bym go spławiła. Ale dodał coś jeszcze. Stwierdził: „Musimy omówić coś ważnego”, z tym swoim błyskiem w oku. Kochanie, myślę, że chce mi zaproponować pracę prezenterki. W Davidzie kłębiły się sprzeczne emocje, choć przeważało poczucie szczęścia. – Och, kochanie, to wspaniale. Myślisz, że to zrobi? Bo słyszałem, że ten inny reporter ostatnio brylował. – Nie było czasu, żeby porozmawiać, ale Darrickowi powinęła się noga. Parę tygodni temu nie dopracował szczegółów ważnego materiału. To wręcz nieodpowiedzialność. A konkurująca z nami telewizja zdobyła pełne informacje. Od tamtej pory Darrick ma u Milesa przechlapane. – A co z innymi reporterami? Nie sądzisz, że któryś z nich też ma szansę? Sapnęła żartobliwie. – Dzięki za wotum zaufania. – Nie to miałem na myśli. Wiem, że twoim przeznaczeniem jest zostać drugą Diane Sawyer[7]. – No, już lepiej. – Cieszę się, naprawdę. Chyba po prostu trochę się rozczarowałem, że w tym tygodniu nie będziemy mieć czasu dla siebie. Nie mogłem się doczekać, kiedy pogadamy, wiesz? – Milczenie, które zapadło po drugiej stronie, trwało tak długo, że pomyślał, iż przerwało się połączenie. – Paulo? Jesteś tam? – Jestem. Ja też wyczekiwałam… też chciałam z tobą porozmawiać. Może mogłabym przyjechać do domu w przyszły weekend i wtedy bylibyśmy tylko ty i ja. Dobrze? Wydało mu się, że wyczuł w jej głosie smutek. Pomyślał, że tylko ją przygnębił, a powinien podzielać jej radość. – Jasne, pewnie. I przecież teraz też się zobaczymy. Cieszę się razem z tobą, Paulo. Ciężko pracowałaś i zasłużyłaś na awans. – Ale… ale co zrobimy, gdybym dostała tę pracę? Nie mogę wciąż latać na weekendy do domu. Ach, to dlatego jej głos przepojony był smutkiem. Jeszcze jej nie powiadomił, ale nie mógłby wymyślić lepszej na to pory. – Dużo nad tym myślałem. Jeśli dostaniesz tę pracę, jadę za tobą do Chicago. Usłyszał, jak jego żona oddycha z trudem, po czym zapadła cisza. Dałby wszystko, by poznać, co się działo w jej głowie.
– Och, Davidzie. – Paula miała głos zdławiony od emocji. – Kocham cię, dziecinko. Przeniosę się wszędzie, byle być z tobą. – Ale twoje interesy, praca… – Firma może jeszcze przez jakiś czas działać, poprowadziłby ją Jack. Jeśli zdecyduję się ją sprzedać, to chyba poszłoby to gładko. Może nawet bym coś zyskał. A Chicago to wielki rynek. Wymarzone miejsce na handel nieruchomościami. – W Jackson zyskałeś sobie klientelę – pociągnęła nosem. – Tu zaczynałbyś od początku. To wielkie poświęcenie, Davidzie. – Znów pociągnęła nosem, głos jej zadrżał. – Nie zasłużyłam na to. – Przestań. Już podjąłem decyzję. – Próbował rozładować atmosferę. – Miles chce cię wywindować na korporacyjnej drabinie. To ukoronowanie lat ciężkiej pracy, spełnienie marzeń, a ty, szczerze mówiąc, chcesz sobie popsuć przeze mnie karierę. Zaśmiała się, a on poczuł, że serce mu rośnie. – Paulo, jestem z ciebie naprawdę dumny. Usłyszał jej cichy płacz i zastanawiał się przez moment, czemu jego słowa aż tak ją poruszyły. Załamywanie się nie było w jej stylu. Nie należała do osób sentymentalnych, emocjonalnych. To była jedna z rzeczy, które w niej kochał. Skoro wylewała łzy z powodu jednego gestu miłości, to może nie za dobrze mu szło jej wyrażanie. Będzie musiał nad tym popracować. – Powinnam już iść. – Paula miała głos, jakby była poważnie przeziębiona. – Muszę jeszcze posiedzieć nad scenariuszem na jutro. – Dobrze. Daj mi znać, o której mam w piątek wyjechać. – Oczywiście – powiedziała. – Kocham cię, Davidzie. – Ja też cię kocham, dziecinko. *** Nazajutrz wieczorem, pakując się do Chicago, David wciąż myślał o tej rozmowie. Paula wysłała mu maila z wiadomością, że ma się stawić na przystani w piątek o szóstej po południu. To oznaczało, że jutro musiał wyjechać wcześnie rano. Nadgonił już z papierkową robotą i zaaranżował oglądanie domów na dni, kiedy go nie będzie. Wyjął z szafy granatowe spodnie Dockers i troskliwie ułożył je w torbie na kółkach, razem ze swetrem z cienkiej dzianiny, który Paula zamówiła dla niego w sklepie Banana Republic.
Chociaż zazwyczaj na nieoficjalne podróże ubierał się w dżinsy i bluzę sportową, chciał przysłużyć się Pauli i zaplusować u Milesa, a wiedział, że Paula raczej nie będzie miała na sobie dżinsów. Grzało słońce, więc powietrze było rześkie, a nie przejmująco mroźne. Na pewno przydadzą mu się okulary przeciwsłoneczne, ochronią oczy przed odblaskiem promieni na wodzie. Powinny leżeć w szkatułce na biżuterię Pauli. Zawsze chował je tam na zimę. Podszedł do kredensu po drugiej stronie sypialni i otworzył skrzyneczkę z kosztownościami. Okulary leżały na dnie, tam gdzie je włożył pod koniec lata. Zamykając szkatułkę, dostrzegł telefon komórkowy leżący za puzderkiem koło lustra. Komórka Pauli. Nie domowa, tylko ta z Chicago. Musiała ją zostawić, gdy w pośpiechu wybiegała na lotnisko w niedzielę. Pewnie wścieka się, że nie ma jej pod ręką. Zastanawiał się, czemu mu o tym nie wspomniała. Pewnie sądziła, że gdzieś zgubiła ten telefon. Może powinien do niej zadzwonić i powiadomić ją, że komórka jest tutaj. Rzucił okiem na czerwone cyfry na wyświetlaczu budzika. Była prawie jedenasta. Po prostu weźmie komórkę jutro ze sobą. Może jednak były tam jakieś wiadomości, o których Paula powinna wiedzieć. Odwrócił aparat i zobaczył, że jest pięć nagrań. Wysłucha ich, a jeśli okaże się, że to coś pilnego, zadzwoni do Pauli z samego rana. Usiadł na puchowej kołdrze, odsuwając torbę na bok. Minęła minuta, nim się zorientował, jak włączyć nagrania. Słuchając pierwszego, wziął długopis i notatnik z nocnej szafki Pauli. Zapisał nazwisko i numer pracownika telewizji, który pytał o jakiś reportaż, a potem zachował wiadomość. Druga była od Linn. Dziewczyna dzwoniła z jakiegoś hałaśliwego miejsca. Właśnie oceniono prezentację wideo, w której pomogli jej z Paulą. Dostała dziewięćdziesiąt osiem punktów na sto. David zachował wiadomość i przeszedł do następnej. „Cześć Paulo, tu Deb. Chciałam ci tylko podziękować. Wiem, jakie to musiało być trudne dla ciebie, wyznać nam prawdę o… aborcji. Niechętnie poruszam ten temat, ale będziesz musiała podpisać dokumenty w sprawie opieki nad dzieckiem. Na pewno się domyślałaś, że tak będzie, no ale cóż… Poza tym chcieliśmy ze Steve’em porozmawiać z tą pielęgniarką, od której uzyskałaś informacje. Mówiłaś, że nazywa się Louise Garner, ale nie znalazłam jej numeru w książce telefonicznej. Modlimy się za ciebie, Paulo. Do następnej rozmowy”.
David poczuł w brzuchu napięcie i słabość. Czy rozmówczyni użyła słowa aborcja? Puścił nagranie jeszcze raz. Paula przeszła aborcję? Kiedy? Gdzie? Czy to jakaś pomyłka? Czyżby ta kobieta pomyliła numery? Jeszcze raz odsłuchał wiadomość i zwrócił uwagę na pozdrowienie. Wyraźnie powiedziała „Paulo”. Paula miała aborcję. Czy doszło do tego, zanim się pobrali? Czy nie wyznałaby mu tego? Włączył nagranie po raz czwarty. „Niechętnie poruszam ten temat, ale będziesz musiała podpisać dokumenty w sprawie opieki nad dzieckiem”. Czemu Paula miałaby podpisywać takie papiery? Jako świadek czy coś w tym rodzaju? Nic w tym nie miało sensu. Jak miała na imię ta kobieta? Deb? Znów odsłuchał wiadomość. Tak, Deb. Potem przypomniał sobie, że Paula mówiła o jakiejś Deb w grudniu, kiedy zajmowała się historią o „zamianie na porodówce”. Deb była tą matką, która odkryła, że jej córeczka nie jest jej biologicznym dzieckiem. Jaki to miało związek z Paulą? Czemu Deb wspomniała o jej aborcji i mówiła o opiece nad dzieckiem? W żyłach płonął mu płynny ogień, przestroga, że może nie chce poznać odpowiedzi na te pytania. Kiedy Paula miała aborcję? Obracał w głowie słowa, aż ta myśl zbiła się w twardą kulkę. Wiedział tylko o jednej ciąży Pauli. Wtedy poroniła. Wyjechała do Chicago na konferencję czy coś takiego, i to tam… Myśli urwały mu się raptownie. Nie. Samo to, że była w Chicago, daleko od niego, kiedy doszło do poronienia, nie oznacza, że…. Jeszcze raz odsłuchał wiadomość od Deb, szukając jakichś wskazówek, które wcześniej pominął. Jedyną nowością, jaką wykrył, było nazwisko pielęgniarki. Nic tu nie miało sensu. Jeśli Paula usunęła tę ciążę, to czemu Deb mówiła o opiece nad dzieckiem? Nie, to musiało być coś innego. Powinien po prostu zapytać żonę. Wyzna mu prawdę, czyż nie? Z drugiej strony, najwyraźniej kiedyś przeszła aborcję i zataiła to przed nim. Któż mógł zgadnąć, czy teraz będzie w tej sprawie uczciwa? Czy w ogóle zamierzała mu o tym mówić?
Louise Garner. To nazwisko spadło na niego jak błyskawica na ciemny masyw Tetonów. W nagraniu była mowa o tym, że Paula uzyskała wszystkie informacje od tej pielęgniarki. Spojrzał na telefon, gotów raz jeszcze odsłuchać wiadomość, ale tylko zamknął klapkę telefonu. Może Deb nie potrafiła znaleźć numeru Louise, ale Davidowi się to uda. Samolot odlatuje za piętnaście godzin. Musiał poznać prawdę, zanim wyjedzie. Choćby ta miała go zabić. [7] Diane Sawyer (ur. 1945) – słynna amerykańska dziennikarka i prezenterka telewizji ABC, należała do personelu Białego Domu w czasach kadencji R. Nixona.
Rozdział 33
Linn odłożyła telefon i otuliła się ciaśniej swetrem. Podczas rozmów z Natalie zawsze miała mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyła się, że Grace ma taki szczęśliwy dom, wspaniałą mamę i tatę. Z drugiej strony, czuła samotność i smutek, słysząc entuzjazm Natalie i odgłosy wydawane przez córeczkę. Podniosła z podłogi torebkę i położyła ją na skórzanym fotelu. Przeszukała jej przepastne wnętrze i znalazła kopertę ze zdjęciami, które Natalie wysłała po świętach. Wpatrując się w pucołowate jak u chomika policzki Grace, Linn pomyślała znów, jak bardzo córeczka zaokrągliła się od czasu narodzin. Rezygnacja z dziecka była najtrudniejszą rzeczą, jaką przyszło zrobić Linn. To wciąż bolało. Dziewczyna zastanawiała się, czy kiedyś będzie jej łatwiej zaakceptować fakt, że część niej samej żyje daleko o setki mil. Tworzysz teraz swoje nowe życie. Będzie dobrze. Choć często to sobie powtarzała, było jej coraz trudniej w to uwierzyć. Musiała porzucić Grace, a teraz trzeba jeszcze zrezygnować z Adama. Była już zmęczona wyrzucaniem ludzi ze swego życia. Pomóż mi, Boże. Wiem, że w obu przypadkach zrobiłam to, co słuszne. Tyle że to boli. Od czasu pocałunku w kawiarni Adam traktował ją z raniącą grzecznością. Usta miał zawsze zaciśnięte w wąską kreskę i odzywał się do niej tylko wtedy, gdy było to konieczne. Kiedy po rozmowie zadzwonili do Linn z cukierni i zaproponowali pracę, podjęła ją bez wahania. Trzy dni po pocałunku podziękowała Joemu, sztywno pożegnała się z Adamem i wyszła z kawiarni. To było tydzień temu. Tęskniła bardziej, niż chciała przed sobą przyznać. Dopóki nie straciła go na dobre, nie uświadamiała sobie, że jej uczucia do niego już dawno wyszły poza etap sympatii. Była poważnie zakochana i nie miała na to lekarstwa. Jego nieobecność zdawała się jeszcze podsycać jej uczucia. Pakując pączki dla klientów przed wschodem słońca, pragnęła, by był przy niej, by rozśmieszył ją jakimś powiedzonkiem. Tymczasem tkwiła za ladą razem z kobietą w średnim wieku, która zdawała się nie cierpieć albo ludzi, albo wczesnych poranków. Linn nie była pewna, czego tamta tak nie znosi, ale to negatywne nastawienie do świata doprowadzało ją do szału. Odłożyła zdjęcia na brzeg stołu i oparła się o fotel. Wyczekiwała wolnego piątkowego wieczoru, a teraz zastanawiała się dlaczego. Nie miała nic do roboty poza siedzeniem w domu i
zagłębianiem się w bolesnych wspomnieniach. Co gorsza, Paula wyjechała na parę dni, więc jej towarzystwo nie odrywało Linn od rozmyślań. Podwinęła stopy obok siebie i spostrzegła, że w dżinsach zaczyna jej się robić dziura na kolanie. Świetnie. Jakby miała pieniądze na nowe ciuchy. Musiała poczekać, aż zaczną się garażowe wyprzedaże. Powinna znaleźć sobie jakieś zajęcie, a nie tylko siedzieć i gapić się na dziurę w spodniach. Może w telewizji jest jakiś dobry film czy coś. Sięgając po pilota, usłyszała pukanie do drzwi i aż podskoczyła. Odłożyła pilota i wstała. Niepewnie zbliżyła się do drzwi. Czy tajemniczy gość dostrzeże ją, gdy spojrzy przez judasza? Cóż, drzwi były zamknięte na zasuwkę, więc pewnie nic jej nie grozi. Wspięła się na palce, zerknęła przez wizjer… i zesztywniała ze zdumienia. Po drugiej stronie stał Adam w zimowym płaszczu, przygarbiony, ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Co powinnam zrobić? Oderwała ręce od drzwi i wzdrygnęła się, gdy cicho stuknęły, przywierając do futryny. Czy to usłyszał? Co on tu robił? Czyżby zapomniała czegoś z Java Joe? Szalika, książki, serca? Taak – może przyszedł oddać jej serce, i teraz wszystko się ułoży. Zrobiła krok ku drzwiom. Chciała go zobaczyć, pragnęła tego. Po prostu z nim pogadać, jak dawniej, dowiedzieć się, co nowego. Przestraszyło ją kolejne pukanie. Cofnęła się o krok. Zły pomysł, dziewczyno. Nie rób tego. – Linn, wiem, że tam jesteś. – Jego głos rozbrzmiewał tylko o parę centymetrów od jej ucha. A więc usłyszał te głupie drzwi, gdy się od nich odsuwała. Co powinna teraz zrobić? – No weź, chcę tylko porozmawiać. Przymknęła oczy, delektując się dźwiękiem jego głosu. Serce biło jej nierówno. – Proszę? Poczuła, że wnętrzności zaciskają jej się w supeł. Zbliżyła się do drzwi i odsunęła zasuwki. Potem odpięła łańcuch i otworzyła drzwi. Adam spojrzał jej w oczy i już nie odrywał wzroku. – Cześć. Zacisnęła lepką od potu dłoń na zimnej metalowej gałce u drzwi.
– Cześć. – Nachodzę cię nie w porę? To idealna pora. I zarazem ciężki czas. Nie wiedziałam, że mam coś wspólnego z Karolem Dickensem, pomyślała gorzko[8]. – Nie, skąd – odparła. – Dzięki, że mi otwarłaś. Wiem, że nie chciałaś. To nie była prawda. Tak bardzo chciała go zobaczyć. Łaknęła go, jak kobieta na diecie łaknie czekolady. – Chcesz wejść? Pożałowała tych słów, gdy tylko je wypowiedziała. Pozostawanie z nim sam na sam było po prostu niebezpieczne. On jednak już przestąpił próg. Wzięła od niego płaszcz i powiesiła na gałce szafy. – Chcesz się czegoś napić? Kawy czy herbaty? Linn, on nie przyszedł tu na herbatkę. – Nie, dzięki. Wskazała mu gestem kanapę, a sama usiadła naprzeciw niego na fotelu. Trzeba zachować dystans. – Jak się miewasz? – Jak twoja nowa praca? Powiedzieli to jednocześnie i wybuchnęli śmiechem. – Ty pierwszy – zaprosiła. Uczucia tak w niej wezbrały, że im mniej powie, tym lepiej. – Byłem ciekaw, jak ci idzie w Dunkin’s. – To banał – wzruszyła ramionami. – Pakowanie pączków, nabijanie ich na kasę, podawanie. – Jak ci się podoba wczesne wstawanie? – Jest fatalnie – uśmiechnęła się. – Ale miło tak wcześnie kończyć pracę i mieć resztę dnia na zajęcia i naukę. Siedząc na sofie, założył nogę na nogę i oparł przegub stopy o kolano. Prawie nie odrywał oczu od Linn i w ciszy, która nastała, dziewczyna mogła niemal usłyszeć, jak w głowie zmieniają mu się kanały. – Brakuje nam ciebie w kawiarni.
Co miała na to odpowiedzieć? Czy to oznaczało, że jej brak odczuwa Adam czy też dawni współpracownicy? – Dziewczyna, która cię zastąpiła, jest raczej kiepska. No dobrze, z kasą sobie radzi, ale nie potrafi załapać, jak się robi kawę. – Jest tam od niedawna. – Linn poczuła zazdrość na myśl o tym, że Adam stoi za inną dziewczyną, uczy ją, jak korzystać ze spieniacza. Czy była ładna? Czy durzyła się w Adamie? Linn, przestań. – Masz rację. – Spojrzał jej w oczy. Poświata lampy stojącej na brzegu stołu pogrążyła pół jego twarzy w cieniu. – Problem chyba w tym, że nie jest tobą. Te słowa wzbudziły w niej nadzieję. Jak to możliwe, by interesował się nią taki mężczyzna jak Adam? Zaraz ci powiem jak. Interesuje się tobą, bo cię nie zna. Nie zna cię naprawdę. Gdyby wiedział, co zrobiłaś, nie poświęciłby ci ani chwili. Głos Adama wtargnął w jej myśli. – Nie odzywasz się zbyt wiele. – Chyba nie mam wiele do powiedzenia – wzruszyła ramionami. Wyjdź, proszę. Idź sobie, zanim otworzę przed tobą serce. Błagała go wzrokiem, ale on nie zwracał na to uwagi. – Tamtego wieczoru w kawiarni wyjawiłaś, że coś do mnie czujesz. Odwróciła wzrok, wzdrygając się w duchu. Chciał wiedzieć, i nie ustąpi, póki ona się przed nim nie odsłoni. Proszę, Boże, nie zmuszaj mnie do wyznań. Myślałam, że zostawiłam wszystko za sobą, w Jackson. Nie chcę przeżywać tego na nowo. Zwłaszcza przy Adamie. – Posłuchaj, Linn. Nie próbuję cię zmuszać do mówienia. Ale… ale zależy mi na tobie. I zdradziłaś mi, że tobie też na mnie zależy. A to coś z twojej przeszłości stoi między nami jak mur. Ani słowa, Linn. Pozwól, niech powie, co ma do powiedzenia. Potem sobie pójdzie. Nawet gdyby mu wszystko wyznała i gdyby to nie zabiło uczuć, jakie wobec niej żywił, to i tak nie miałoby sensu. Poważny związek prowadziłby do małżeństwa, a żony pastorów nie miewają takiej przeszłości jak ona.
Uciekła wzrokiem na brzeg stołu, gdzie leżały zdjęcia Grace. Na wierzchu tkwiła fotografia ze szpitala, na której Linn trzyma córeczkę w objęciach. Teraz usilnie pragnęła sięgnąć po zdjęcia i zabrać je, ale to tylko przyciągnęłoby do nich uwagę Adama. Może ich nie zauważy. Odwróciła wzrok. Czuła się bezbronna, gdy zdjęcia jej trzymanego w tajemnicy dziecka leżały na widoku. Musiała pozbyć się Adama. – Nic nie mówisz. – Nie mam nic do powiedzenia. Zacisnął zęby, a ona poczuła się rozdarta. Rozdarta między chęcią zatajenia sekretów a pragnieniem, by ukoić zranione uczucia Adama. – Chyba powinieneś iść. – Powiedziała to miękkim tonem. Miała nadzieję, że nie dosłyszał, że łamie jej się głos. Wstał, lecz zamiast podejść do drzwi, przespacerował się do okna i z powrotem, trzymając ręce w kieszeniach. – Linn, nie rozumiem tego. Co ukrywasz? Byłaś alkoholiczką? Dilerką narkotyków? Prostytutką? – Unosił głos. – Uważasz, że jestem takim bęcwałem, że nie potrafiłbym sobie z tym poradzić? Serce zaczęło jej szybciej bić. – To niesprawiedliwe. Skąd możesz wiedzieć, że moja przeszłość nie ma znaczenia, skoro nie wiesz, co zrobiłam? Ze zdenerwowania drżała mu szczęka. – A więc mi powiedz. – Nie mogę! – potrząsnęła głową. – Czemu nie? Gdy teraz wyjdę, może już nigdy się nie zobaczymy. Przepadłaby nadzieja, że kiedykolwiek… – Przesunął ręką po włosach. – Co jest gorsze niż to, Linn? Co masz do stracenia? Swoją dumę? Uczucia Adama? Wyschłaby na wiór i umarła, gdyby mu powiedziała i zobaczyła odrazę na jego twarzy. Przykucnął na wprost niej, trzymając ręce na oparciu krzesła. – Powiedz mi. Po prostu powiedz. – Jego knykcie bielały na tle czarnej skóry obicia jak jasne kamyki.
Czuła się jak dzikie zwierzę osaczone przez myśliwego. Zerknęła na fotografie leżące tylko o parę centymetrów od ręki Adama. Spojrzała na podobiznę Grace, która miała oczka szeroko otwarte, małą piąstkę przycisnęła do brody. Krew tak szybko pulsowała w żyłach Linn, że dziewczynie prawie kręciło się w głowie. Oderwała wzrok od zdjęcia. Za późno. Adam powędrował wzrokiem za jej spojrzeniem i teraz wpatrywał się w fotografię. Ściągnął brwi. Spojrzał na Linn, która siedziała jak przygwożdżona do krzesła. Można ją było łatwo rozpoznać na zdjęciu, nawet bez makijażu i w niemodnej szpitalnej koszuli. Trzymającą noworodka. Sięgnął po zdjęcie i podniósł je. Zamarła, patrząc jak studiuje szczegóły na fotografii. Dziecko, które tuliła w ramionach. Poręcz szpitalnego łóżka. Dzbanek termiczny z wodą na stoliku. – Czy… czy to twoje dziecko? Już wiedział. Warga jej zadrżała. Nie potrafiła skłamać. Nie będzie wypierać się Grace. – Tak. Och, Boże. Och, Boże, nie zmuszaj mnie, bym mu wyznała wszystko. – Kiedy to było? – Przyglądał się fotografii, jakby próbując ustalić jej wiek. – Niedawno. Założyła ręce na piersi i zaczęła skubać materiał ubrania. – Masz dziecko. – Powiedział to głośno, jakby to miało mu pomóc uwierzyć. Linn, buzia na kłódkę. To, że wie o Grace, nie oznacza, że musi wiedzieć wszystko. – Gdzie ona jest? I on? – To nie ma znaczenia. Zesztywniał. – Linn, już znam twój sekret, prawda? Co ci da, że mi nie powiesz? Zaśmiała się cierpko. – Nie znasz nawet połowy tej sprawy, Adamie. Odłożył zdjęcie i opuścił ręce na kolana. – Więc mi opowiedz.
On nie zrezygnuje, prawda? Nieważne, ile razy go odepchnie, on się nie podda. Może dopiero prawda go odstraszy? Może zrozumie, że nie jest dla niego odpowiednia? Może Linn przetrzyma ból, jeśli za jego przyczyną odprawi Adama? – Linn, powiedz mi. To i tak się nie będzie liczyło. Nic nie zmieni tego, co czuję. Był taki naiwny! Gniew wypełnił jej pierś, aż pomyślała, że zaraz wybuchnie. – Nic, Adamie? I nie będzie się liczyło, jeśli powiem, że miałam romans z żonatym mężczyzną? Że skradłam go żonie i dzieciom? I nie będzie się liczyło, jeśli powiem, że gdy mnie rzucił, odkryłam, że jestem w ciąży? Ani że omal nie usunęłam tego dziecka? A potem jeszcze to, że wkradłam się w życie jego byłej żony i próbowałam podstępem skłonić ją do adopcji dziecka? Tak, to prawda. Dziecka, które miałam z jej byłym mężem. Byłam „tą drugą” – tyle że ona wtedy o tym nie wiedziała. Ale to ci z pewnością nie przeszkadza. Wyrzucając z siebie te słowa, mimowolnie wstała z krzesła i przepchnęła się obok Adama. Teraz stała po drugiej stronie pokoju, przy oknie. Wyglądała przez nie w milczeniu. Za nic nie spojrzy na Adama. Już sama cisza mówiła jej wszystko, co ona chciała wiedzieć. Może Adam czytał o takich kobietach jak ona, ale nigdy się z taką nie umówi. I na pewno nie poślubi. Powinien stąd wyjść, zanim ona zamieni się w żałosny kłębek emocji. – Wyjdź, Adamie. – Miała zdławiony głos, ściskało ją w gardle. – Linn… – Po prostu wyjdź! – Zanurzyła palce we włosy przy skroniach, żałując, że nie może się ukryć w fałdach zasłony. Poczuła jego rękę na ramieniu, lecz wyrwała mu się. To współczucie było tak bardzo w jego stylu, ale ona już przewidywała, jakie teraz padną słowa. Już dobrze, Linn. To wszystko jest ci przebaczone. A potem zacznie mówić, że to było dawno temu, po czym przypomni sobie, że zdjęcie to świeża sprawa. Stopniowo usunie się z jej życia, gdyż wkrótce zda sobie sprawę, że ona do niego nie pasuje. Jeśli nie uświadomi sobie tego sam, z pewnością poinformuje go o tym rodzina. Stłumiła rodzący się w gardle szloch. Nie da rady dłużej go powstrzymywać. – Wyjdź, Adamie! – Objęła się ciasno ramionami. – Proszę. Zamilkł na tak długo, że obawiała się, iż on znów ją dotknie i że wtedy rzuci się w jego ramiona, szlochając jak dziecko.
Zaskrzypiała podłoga. A więc szedł ku drzwiom. Słyszała, jak nakłada płaszcz. Słyszała, jak otwiera drzwi. Wyczuła, że zatrzymał się na progu. Powietrze w pokoju jakby znieruchomiało, zastygło. – Nie zapomnij zamknąć drzwi. – Ton jego głosu był zarazem miękki i ciężki. Chciała pobiec za nim i wyznać mu, że go kocha. Chciała go błagać, by został. Jednak zanim zdążyła się poruszyć, usłyszała ciche trzaśnięcie zamykanych drzwi. [8] Karol Dickens jest autorem powieści Ciężkie czasy.
Rozdział 34
Paula stała na pokładzie łodzi, ściskając poręcz, na dłoniach miała mitenki. Miles i Eleanor przygotowywali łódź do wypłynięcia. Wiatr nawiał jej włosy na twarz. Cieszyła się, że ubrała się ciepło. Eleanor trzymała w piecyku pokładowym gotowy posiłek. Gdy przyjedzie David, wypłyną na zimne wody jeziora Michigan i w spokoju zjedzą kolację. Zastanawiała się, kiedy Miles wyskoczy z tą nowiną. Czy powiadomi ją wieczorem, czy też poczeka do jutra? Nie wiedziała, czy zdoła zasnąć, jeśli szef odłoży rozmowę. Spojrzała na zegarek, którego tarczę oświetlał blask lamp z wnętrza łodzi. Jeśli lot się nie opóźnił, David powinien tu być lada chwila. Tego dnia w Chicago i Jackson była ładna pogoda, więc lotniska działały normalnie. – Proszę, kawa dla ciebie – odezwała się Eleanor z drzwi kabiny. Paula wzięła kubek. – Dziękuję. Macie piękną łódź. A może powinnam mówić: jacht? Marny ze mnie żeglarz. – Technicznie rzecz biorąc, jest to jacht, ale możesz go nazywać Córeczka tatusia. Dostałam go od ojca w prezencie ślubnym. No, to się nazywa ślubny prezent. – Wiesz, bardzo się cieszę, że nas zaprosiliście. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na łodzi. Z koka Eleanor wymknęło się pasmo włosów. Kobieta założyła je za ucho. – No wiesz, Miles to zapalony żeglarz. Przyjemniej pływa się latem, ale zimą też za długo nie da się wytrzymać bez wody. – Słyszałam, że jutro ma być raczej słonecznie i ciepło, jak na zimę. Możemy nałożyć okulary i udawać, że to lato. – Ja głosuję za tym, żebyśmy zostali w kabinie i pograli w remika. – Ojej, macie karty. Ale nie pozwolę Davidowi namówić Milesa na partyjkę pokera. To prawdziwy szuler. – Spojrzała w stronę pirsu, wypatrując męża, który mógł się pojawić w każdej chwili. – To musi być trudne, widywać męża tylko co weekend. – Eleanor bawiła się długim złotym kolczykiem. – Czasami co drugi. Tak, to trudne. Ale to nas chyba jeszcze bardziej zbliżyło. – Powiadają, że rozłąka sprawia, że bardziej kochamy.
– I nie bez powodu tak mówią. – Znów rzuciła okiem na pirs i zobaczyła Davida idącego brzegiem. Ciągnął za sobą torbę na kółkach i rozglądał się wokół, jakby zagubiony. – Jest. – Zamachała do niego. – David! Zatrzymał się i odwrócił za dźwiękiem jej głosu. Stał tak długo, że pomyślała, że jej nie widzi. Znów zamachała. – Tutaj! Ruszył powoli w ich kierunku. Wokół zapadł już zmierzch niczym mroczna mgła, ale latarnie przy pirsie oświetlały Davidowi drogę. Eleanor wetknęła głowę za drzwi kabiny. – Miles, David już jest. – Zamknęła drzwi i stanęła koło Pauli, patrząc na nadchodzącego mężczyznę. Gdy mąż się przybliżył, Paula powitała go szerokim uśmiechem. Tak się cieszyła, że go widzi, mimo iż nie mogli być sami. Jednak David patrzył tylko na Eleanor, a usta wykrzywiał mu służbowy uśmiech. – Cześć, skarbie. – Paula zrobiła krok naprzód, by go objąć. Ciało miał zesztywniałe jak słup od latarni, nie poczuła też, by otoczył ją ramionami. Cofnęła się o krok i zobaczyła, że jedną ręką trzyma na uchwycie torby na kółkach, a drugą wetknął do kieszeni kurtki. – Miło znów panią widzieć, pani Harding. – David uścisnął rękę Eleanor. – Eleanor, proszę. Bardzo się cieszymy, że przyjechałeś. Dobry z ciebie żeglarz? Zanim David zdążył odpowiedzieć, z kabiny wyszedł Miles. Paula przyglądała się badawczo mężowi, gdy ten witał się z Milesem. Wobec Hardingów był raczej serdeczny, ale na nią mało co patrzył, a szczęki miał napięte, jakby wyrzeźbione w kamieniu. Coś było nie tak, ale musiała poczekać, aż zostaną sami, i wtedy to z niego wyciągnąć. Weszli we trójkę do kabiny, by się ogrzać, a Miles odcumował Córeczkę tatusia. Eleanor pokazała Davidowi kajutę do spania, żeby mógł zostawić torbę. Potem David przeprosił ich i poszedł do łazienki, małego pomieszczenia na niższym pokładzie łodzi. Paula, przegoniona z kambuza, zasiadła za stołem, na którym Eleanor rozłożyła piękną zastawę z porcelany i srebra, ale jeszcze bez talerzy. Świece na środku stołu były do niego przymocowane, żeby się nie przewróciły. Na knotach tańczyły płomyki, smagane powiewem gorącego powietrza płynącego przez kabinę.
Paula żałowała, że nie może zejść na dół za mężem i spytać go, co jest nie tak. Byłoby jednak niegrzecznie zostawiać Eleanor przy kuchni. Gospodyni po chwili oznajmiła, że wszystko już gotowe i że zaczną jeść, jak tylko Miles odbije od brzegu i znajdzie miejsce na zarzucenie kotwicy na noc. Paula właśnie zaczęła się zastanawiać, co zatrzymało Davida tak długo, kiedy mąż pojawił się na schodach. – Coś cudownie pachnie – rzekł. – Och, Davidzie, usiądź. Dziękuję, ale to tylko kurczak z ryżem. Słyszałam, że Paula to mistrzyni kuchni. Obawiam się, że przy niej wypadnę blado. Paula przypuszczała, że David teraz powie coś o jej kucharzeniu, ale on milczał, więc wtrąciła: – Obawiam się, że ostatnio nie miałam wiele czasu na kulinarne wyczyny, więc przyjemnie będzie skosztować domowych potraw. Eleanor usadowiła się na krześle obok niej. Siedzący naprzeciwko David nadal nie zauważał żony. Zupełnie jakby znów zmienił się w tamtego mężczyznę przed jej wyjazdem do Chicago. Czyżby żałował swojej decyzji o wyprowadzce z Jackson? Czy gniewał się na nią, że odciąga go od domu i interesów? Może miał nadzieję, że się myliła i że Miles nie zaproponuje jej tej pracy? Musiała poczekać, aż zostaną sami, żeby się tego dowiedzieć. Liczyła tylko na to, że gospodarze nie zauważą ich nieporozumienia. Wywiązał się dziwny schemat konwersacji, jak w rozerwanym trójkącie. Eleanor rozmawiała z nimi obojgiem. Paula mówiła do Eleanor i Davida, lecz ten odzywał się tylko do ich gospodyni. W ogóle nie reagował na to, co mówiła żona, co wydawało się dziwaczne i nienaturalne. Jakby Paula była widzialna jedynie dla Eleanor. Kiedy w końcu przyszedł Miles, Paula odczuła ulgę. Może ten przerwany łańcuszek rozmowy będzie mniej rzucał się w oczy przy czwartym biesiadniku. Paula wymogła, że pomoże gospodyni przy podawaniu na stół talerzy ze złocistymi kurczakami. Zasiadły potem na swoich miejscach. – Masz niezłą łódź – pochwalił David, zwracając się do Milesa. – Dziękuję. Dostaliśmy ją od rodziców Eleanor w prezencie ślubnym, już z wymalowaną nazwą Córeczka tatusia. Myślę, że teść mnie w ten sposób ostrzegał, bym dobrze ją traktował. – Zaśmiał się.
– Miles. – Eleanor delikatnie musnęła usta lnianą serwetką i zwróciła się do Pauli: – Zawsze żartuje, że przez tę nazwę nigdy nie uda mu się sprzedać łodzi. – No bo jak by to wyglądało? – rzekł Miles. – Że wymieniam Córeczkę tatusia na nowszy model? – Rozumiem cię. – Paula wypiła łyk wina. – Na pewno nigdy nie zechciałbyś wymienić żadnej z nich, bo obie to modelki z najwyższej półki. – Dobrze powiedziane, Paulo. – Miles odkroił kawałek kurczaka, nóż zazgrzytał o talerz. – Davidzie, jak ci się wiedzie w interesach? – Bardzo dobrze. Zimę mieliśmy bardziej pracowitą niż zwykle, a teraz szykujemy się na wiosenną gorączkę. – Na wiosnę wszyscy zawsze szukają domów, prawda? Założę się, że w cieplejszych miesiącach masz sporo pracy. Dawid odparł, że wtedy haruje bez ustanku. Od nieruchomości przeszli do telewizji, i rozmowę zdominowali Miles i Paula. Miles zachwycał się dokonaniami Pauli i potencjałem, jaki w niej wyczuwał. W końcu wzniósł toast kieliszkiem pepsi. – Za Paulę, ambitną kobietę, dociekliwą reporterkę i nową wieczorną prezenterkę naszej stacji. Paula zamarła, gdy te słowa zaczęły do niej docierać. „Wieczorną prezenterkę”, dobrze usłyszała? – Gratulacje, Paulo. – Eleanor poklepała ją po dłoni. Powinna jakoś podziękować, ale zabrakło jej tchu. – Patrzcie, odebrało jej mowę – zażartował szef. Paula spojrzała na męża, ale on siedział ze spuszczonym wzrokiem. Wreszcie zrozumiała. Była nową prezenterką wiadomości! – Miles, nie wiem, co powiedzieć. Jestem po prostu… wniebowzięta. – Zasłużyłaś na to. Od chwili, gdy obejrzałem twoją taśmę z Jackson Hole, wiedziałem, że masz w sobie to coś. Przerosłaś moje oczekiwania. Eleanor uniosła kieliszek. – Za Paulę. Paula również podniosła swój i spojrzała na Davida, który też w końcu poszedł za jej przykładem.
– Za Paulę – odezwał się. – Wygląda na to, że wszystkie poświęcenia się opłaciły. – Popatrzył na nią, oczy miał zimne i puste. Zapadło krótkie milczenie i przez kabinę przetoczyła się fala mroźnego powietrza. – Za Paulę. – Miles zaczął stukać się kieliszkiem, patrząc na Paulę dumnym, ojcowskim wzrokiem. Paula przywołała na twarz uśmiech, licząc na to, że jest przekonujący. Chociaż była zachwycona nowiną, jej radość dławiły zimne palce lęku, prawie tłamsząc tak długo wyczekiwaną euforię. Spojrzała na męża. Gwałtownie zamrugał powiekami. Musiała porozmawiać z nim na osobności i dowiedzieć się, co się dzieje. Najpierw jednak trzeba było przetrzymać posiłek. Wypiła łyk z kieliszka, starając się skupić na tym, co powinna powiedzieć Milesowi. – Brak mi słów, by wyznać, jak wiele to dla mnie znaczy, Miles. Rok temu zastanawiałam się, dokąd zmierza moja kariera, no i proszę: jestem prezenterką WMAQ w Chicago. – Pokręciła głową. – Wprost nie mogę w to uwierzyć. – Uwierz, bo to się dzieje naprawdę. Wiem, że dokonałem dobrego wyboru. Paula wsunęła do ust widelec ryżu i zerknęła ukradkiem na Davida. Jeśli zaraz się nie odezwie, Hardingowie poznają, że coś między nimi nie gra, nawet jeśli przeoczyli sarkastyczny ton jego toastu. – A więc – zaczęła Eleanor – czy omówiliście już sprawę mieszkania? – Patrzyła na nich oboje. – Tak. – Jeszcze nie. Powiedzieli to jednocześnie. Ich sprzeczne odpowiedzi jeszcze pogłębiły skrępowanie. O co chodziło? David przecież powiadomił ją w tym tygodniu, że z chęcią przeniesie się do Chicago. – Cóż – Paula próbowała jakoś wybrnąć z sytuacji – omawialiśmy tę sprawę, ale nie uzgodniliśmy jej jeszcze do końca. – Znam paru wpływowych ludzi w branży nieruchomości – rzekł Miles. – Na pewno odniósłbyś sukces w Wietrznym Mieście. David przełknął kęs chleba. – Dziękuję. Chicago to z pewnością eldorado dla pośrednika nieruchomości. – O tak – przytaknęła Eleanor. – A moja rodzina zna wielu potencjalnych nabywców. David otarł usta.
– Doceniam chęć pomocy z waszej strony. David zawsze potrafił się kontrolować, nawet kiedy w środku cały kipiał. Rzadko podnosił głos, nawet gdy się złościł. Jednak Paula była z nim na tyle długo, by rozpoznać znaki tajonego gniewu. Mrugał, zaciskał zęby. Nawet sposób rozmowy z Hardingami, tym uważnym, wyważonym tonem. Starannie wstawiał każde słowo na miejsce, jakby grał w scrabble. Eleanor zmieniła temat, może wyczuwając napięcie przy stole. Reszta posiłku upłynęła Pauli w sztywnej i niezręcznej atmosferze. Starała się nadążyć za konwersacją, zarazem próbując rozszyfrować powód gniewu męża. Ucieszyła się, gdy kolacja dobiegła końca i Miles zaproponował, by wyszli na pokład popatrzeć na gwiazdy. Eleanor nalegała, by zostawić zmywanie na później, więc od razu opatulili się w kurtki, wyszli na górę i rozsiedli się na fotelach wypoczynkowych. Ponad nimi, w rześkim, chłodnym powietrzu, migotały maleńkie białe punkciki. Miles wskazał kilka konstelacji. David nadal milczał, choć Paula wiedziała, że potrafił rozpoznać niemal wszystkie widoczne na niebie gwiazdozbiory. Miles wciągnął Davida w rozmowę o giełdzie, a tymczasem Eleanor radziła Pauli, gdzie najlepiej robić fryzurę i manikiur. Paula jednak nie potrafiła się w pełni skupić na rozmowie w sytuacji, gdy siedzący nieopodal mąż przez cały wieczór nawet jej nie dotknął. W końcu, gdy Paula poczuła, że skórę ma zziębniętą i zdrętwiałą, David wstał i oznajmił, że na niego już pora. Paula skorzystała ze sposobności, by zostać z nim sam na sam. – Mam nadzieję, że nie będziecie mieli nic przeciwko, jeśli ja też się już położę. – Ależ oczywiście że nie – rzekła Eleanor. – Gdybyście czegoś potrzebowali, zawołajcie. I proszę, czujcie się jak u siebie w domu. – Eleanor, dziękuję za wspaniałą kolację. Miles, ogromnie się cieszę nową pracą. – Zasłużyłaś na nią – powtórzył szef. Powiedzieli sobie dobranoc, po czym Paula udała się za Davidem do ich kajuty. Przecisnęli się przez wąskie wejście, a milczenie towarzyszyło im jak prześladowca. Paula rozpięła zamek kurtki i zamknęła za nimi drzwi. Jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu był szelest zdejmowanych kurtek. Paula położyła swoją na komódce i patrzyła, jak David wiesza swoją w małej szafce. Czy przez cały wieczór wypowiedział do niej choć jedno słowo? Jaki problem go dręczył? Hardingowie musieli coś
zauważyć. Właśnie odniosła wielki zawodowy sukces, a mąż nawet jej nie pogratulował. Czyż nie wiedział, ile to dla niej znaczyło? Czy nie mógł się przynajmniej cieszyć razem z żoną, nawet jeśli gniewał się na nią z powodu jakiegoś niewiadomego przewinienia. Zaczęła się przebierać. Nawet jeśli nie był zachwycony przeprowadzką do Chicago, czyż nie mógł okazać choć trochę radości? A może nawet dumy? Przecież ciężko zapracowała na sukces. Wsunęła przez głowę jedwabną koszulkę nocną, żałując, że zamiast tego nie wzięła pary złachanych spodni dresowych. David i tak nie zwracał na nic uwagi, pochłonięty przeszukiwaniem swojej torby. Paula, czując, że jej gniew narasta z każdą minutą, przeszła do łazienki i zmyła makijaż. Nawilżyła twarz, umyła zęby i wróciła do kajuty. David siedział na brzegu łóżka i nastawiał budzik. Podróżną torbę ustawił schludnie przy nocnym stoliku. Musieli porozmawiać, on jednak najwyraźniej tak nie uważał. Czy według niego mieli się tak męczyć przez cały weekend? Na samą myśl o tym Paula czuła kwaśny smak w przełyku. Jeśli jakoś tego nie rozwiążą, przez te dwa dni będzie łykać leki na rozstrój żołądka. David twardym, gniewnym gestem szarpnął zwisający z koi brzeg prześcieradła i wepchnął go pod kołdrę. – Jaki masz problem? – spytała. Odpowiedzią była cisza. Spróbowała znowu: – Przez cały wieczór nie odezwałeś się do mnie ani słowem. Ani razu mnie nie dotknąłeś. Ledwie na mnie patrzyłeś. Czy możesz mi, proszę, powiedzieć, co się dzieje? Położył się na koi, uderzył pięścią w poduszkę i odwrócił się w stronę okna. – Co ma się dziać? Masz wszystko, czego chciałaś. – Ton jego głosu był mroźny, jakby David odłupał te słowa z bryły lodu. Odwinęła kołdrę i usiadła obok niego. Tak, ma, czego chciała, jeśli chodzi o karierę, ale czemu mąż się do niej nie odzywa? Narosła w niej frustracja. – Rozmawialiśmy dopiero co dwa dni temu i wszystko było dobrze. Powiedziałeś, że przeprowadzisz się do Chicago, a teraz twierdzisz, że tego nie zrobisz? W ogóle cię nie rozumiem. Nie potrafię czytać w twoich myślach i nie odbieram telepatycznych wiadomości, więc może mnie wtajemniczysz, o co chodzi.
Sięgnął po coś po swojej stronie łóżka. – Wiadomości. O tak, one potrafią człowieka oświecić. – Rzucił ku niej jakąś rzecz, wylądowała na jej kolanach. – Zapomniałaś czegoś ostatnim razem. Jej telefon. Myślała, że zgubiła go na lotnisku. „Wiadomości… potrafią człowieka oświecić”. Te słowa rozbrzmiały w jej głowie i nagle nabrały sensu, od którego aż ją ścisnęło w dołku. – No dalej, Paulo. Odsłuchaj te wszystkie ważne wiadomości, które cię ominęły w tym tygodniu. Drżała. Telefon tkwił w jej lepkiej od potu dłoni. Nie chciała odsłuchiwać nagrań. Na samą myśl, co mogło w nich być, miała ochotę wyjść na pokład i wrzucić komórkę w lodowate wody jeziora Michigan. Zmusiła się, by odwrócić telefon i nacisnąć przycisk odsłuchiwania wiadomości. Przyłożyła komórkę do ucha. Serce podeszło jej do gardła. Rozbrzmiało pierwsze nagranie. Cindy dzwoniła w imieniu Milesa z pytaniem o materiał o pralni chemicznej. Następna wiadomość była od Linn. Paula wysłuchała jej. Z jednej strony miała chęć przewinąć to nagranie, z drugiej pragnęła wyłączyć telefon. Łóżko stało bez ruchu, wyjąwszy lekkie kołysanie łodzi. Tam i z powrotem. Tam i z powrotem. David leżał za nią, napięty i cichy jak zwinięty w kłębek wąż. Rozbrzmiała kolejna wiadomość. „Cześć Paulo, tu Deb. Chciałam ci tylko podziękować. Wiem, jak musiało ci być trudno wyznać nam prawdę o… aborcji”. Paula wciągnęła powietrze. „Niechętnie poruszam ten temat, ale będziesz musiała podpisać dokumenty w sprawie opieki nad dzieckiem”. O Boże, nie. „Na pewno wiedziałaś, że tak będzie, no ale cóż… Poza tym chcieliśmy ze Steve’em porozmawiać z tą pielęgniarką, od której uzyskałaś informacje. Mówiłaś, że nazywa się Louise Garner, ale nie znalazłam jej numeru w książce telefonicznej. Modlimy się za ciebie, Paulo. Do następnej rozmowy”. Paula zamknęła klapkę. Telefon wysunął jej się z dłoni i upadł na materac obok jej nogi. Oddychała płytko. Serce waliło jej jak u przerażonego królika, gwałtownie uderzając o żebra.
O Boże, czemu musiało do tego dojść? Myśl, Paulo, myśl. Wie, że miałaś aborcję. Deb wspomniała też o dokumentach w sprawie opieki nad dzieckiem. Czy on wie, że Deb to ta matka z reportażu o Morganach? Może zapomniał. Co to oznaczało? Tak czy owak, musiała mu teraz wyznać całą prawdę. Wyszło to inaczej, niż zaplanowała. Miała mu to wszystko wyjaśniać w zaciszu ich własnego domu. Miał się tego dowiedzieć od niej, a nie odkryć to na własną rękę. – Ja… zamierzałam ci powiedzieć. – Wypadło to słabo, ale tylko takie słowa przyszły jej na myśl. – No pewnie, Paulo. – Naprawdę! Chciałam ci to wyznać w ten weekend, w domu, ale wszystko się poplątało, kiedy zaprosił nas Miles. David odwrócił się na te słowa. Wolałaby, żeby tego nie robił. Oczy miał śmiertelnie zimne. – Przez cały czas mnie okłamywałaś i sądzisz, że teraz ci uwierzę? – Jego głos był płaski i lodowaty jak tafla zamarzniętego jeziora. – Wiem, że to brzmi nieprzekonująco, ale to prawda. Przysięgam, Davidzie. Zerwał z siebie kołdrę, wstał i podszedł do okna. O czym myślał? Jak mogła to naprawić? Czemu nie powiedziała mu wcześniej? Powinna to zrobić, zanim wyznała wszystko Morganom. David był w końcu jej mężem. Odwrócił się i przygwoździł ją spojrzeniem. Czubek nosa zmarszczył mu się w gniewnym grymasie. – Czemu miałbym wierzyć w cokolwiek z tego, co mówisz? Spięła się na te słowa, które wprost wysyczał. Nie znała tego mężczyzny. – Pozwól mi wyjaśnić. Proszę. – Nie potrzeba mi twoich wyjaśnień, Paulo. Udzieliła mi ich już Louise Garner. Louise Garner. O Boże, błagam, nie. Usłyszał już wszystko. Wszystko już wie, i to od kogoś innego. O Boże, nigdy mi tego nie wybaczy. – Tak mi przykro, Davidzie. Ty kretynko! Co teraz dadzą przeprosiny? – Przykro? Jest ci przykro? – zapytał szyderczo. Podciągnęła kolana do piersi i objęła je ramionami.
– Usunęłaś nasze dziecko i powiedziałaś mi, że to poronienie? Poronienie, Paulo? Chciałem tego dziecka. Opłakiwałem je. Tuliłem cię i próbowałem pocieszać, a to wszystko było kłamstwem! – Uniósł głos. Zastanawiała się, czy nie usłyszą go Hardingowie. – A potem jakimś cudem odkryłem, że nasze dziecko, nasze maleństwo przeżyło… a ty nic mi nie powiedziałaś? Sylwetka męża zamazała jej się od łez, które zaczęły spływać po jej twarzy. – A tobie jest przykro? Paulo, przykro może być komuś, kto zapomniał o spotkaniu albo powiedział w gniewie, albo komuś, kto naruszył zaufanie. W tym wypadku przykro to za mało. – Masz rację – pociągnęła nosem. – Masz rację, Davidzie. Nie jestem godna, byś mi przebaczył. – To prawda. I nie zrobię tego. Spuściła wzrok na narzutę na łóżku. Jego gniew oślepiał ją jak południowe słońce, nie dawała rady na niego patrzeć. – Jak mogłaś to zrobić? Tylko tyle chcę wiedzieć. Poświęciłaś to dziecko na ołtarzu swojej kariery, Paulo? Czyżby ciąża była tylko drobną przeszkodą, która utrudniała ci wspinanie się po twojej ukochanej korporacyjnej drabinie? Przymknęła oczy i wytarła nos. Gdyby tylko mogła temu zaprzeczyć. Jednak to była prawda. Zrobiła to dla kariery. I było to równie straszne, jak zabrzmiało w jego ustach. Teraz to wiedziała. – Popełniłam okropny błąd. Oddałabym wszystko, by móc to zmienić, Davidzie. Wszystko. – Planowałaś aborcję przed wyjazdem do Chicago, czy decyzja, by przerwać życie naszego dziecka, była kwestią chwili? – Ja… – Miałaś zamiar zamieść to wszystko pod dywan, jak gdyby nigdy nic? – Davidzie, ja… – Chodzi o naszą córkę. Moją córkę. Nie przyszło ci do głowy, że może chciałbym się dowiedzieć, że ona żyje? Czy kiedykolwiek miałem ją zobaczyć, przytulić ją, powiedzieć jej, że ją kocham? Uświadomiła sobie, że ma mu coś do dania. Mogła mu opowiedzieć o Faith. Na pewno chciałby poznać każdy szczegół. – Ma na imię Faith – wydusiła przez zaciśnięte gardło. David znieruchomiał.
– Oczy ma takiego koloru jak moje, ale w kształcie jakby migdała, jak u ciebie, tylko z uniesionymi lekko kącikami. Kiedy się uśmiecha, wyglądają jak półksiężyce. Karnację ma śniadą, jak na środek zimy. Myślę że w lecie opala się na brązowo, a nie spieka się na raka jak ja. Włosy ma ciemne, takie jak dawniej miała mama, i z tymi cudownymi lokami… Twarz Davida przybrała wyraz, jakiego Paula nigdy u niego nie widziała. Jakby serce się w nim łamało, a jednocześnie czuł lęk. Nie wiedziała, czy ciągnąć to dalej, czy nie, ale mimo to podjęła: – Jest bardzo ciekawska, aktywna i serdeczna, tak że… – Przestań – wydusił z trudem. Odwrócił się do niej plecami, sztywny jak struna. Za oknem była ciemna noc, czarne, puste płótno. Czy powiedziała za wiele? Chciała tylko obdarować go tą odrobiną, jaką miała do zaoferowania. Patrzyła na jego sylwetkę, szeroką w ramionach i szczupłą w pasie. Chciała otoczyć go ramionami i znów błagać o wybaczenie. Jednak on już jej oznajmił, że to za mało, za późno. Przyciągnęła kolana bliżej siebie i oparła policzek o skrzyżowane ramiona. – Davidzie – szepnęła – tak bardzo cię kocham. Nie chcę cię stracić. Milczał tak długo, że zaczęła się zastanawiać, czy ją w ogóle usłyszał. Łzy pociekły jej po skroniach we włosy. O czym myślał? Przeszedł od wściekłego gniewu do lodowatego spokoju, a to ją przerażało. – Wiem, że nie zasługuję na twoje przebaczenie, ale nie potrafię nawet powiedzieć, jak jest mi przykro. Przykro mi, że to zrobiłam, i przykro mi, że cię zraniłam. Znaczysz dla mnie więcej niż cokolwiek… – Przestań. Zdusiła szloch, który uwiązł jej w gardle. Nie miała nic do powiedzenia. Zniszczyła wszystko, co się liczyło… dla kariery. – Podstępnie pozbawiłaś mnie ojcostwa – oznajmił David, a ona aż się wzdrygnęła. – Mógłbym mieć małą córeczkę, która wybiegałaby mi na spotkanie, gdy wracałbym do domu. Która mówiłaby do mnie „tatusiu” i wpatrywała się we mnie jak w tęczę. A teraz ona należy do kogoś innego. Paula przymknęła oczy, oślepiona tą prawdą. Była ona zbyt sroga, zbyt ostateczna. I była całkowicie jej dziełem. – Teraz już w żaden sposób nie możesz tego naprawić. – Odwrócił się ku niej.
Poszukała jego spojrzenia. Było pełne żalu i jeszcze czegoś, czego nie umiała do końca określić. Jego słowa wzbudziły w niej nadzieję. Nie można było się cofnąć, a jedynie iść naprzód. Może teraz to dostrzegał. – Kiedy cię spotkałem, zakochałem się w tobie po uszy. – Oczy mu się zwęziły, jakby spoglądał w przeszłość. – Przeszliśmy trudne chwile. Ostatnio jednak pokochałem cię tak bardzo, że aż trudno mi w to uwierzyć. – Ja też, Davidzie. – Pozwoliła, by miłość ku niemu rozbłysła jej w oczach. Musi mu pokazać, jak bardzo go kocha. Zrobił pauzę. – Tyle że nie wiem, kim jesteś. Kobieta, w której się zakochałem, nigdy nie zrobiłaby tego, co ty. – Davidzie, ja… – Kobieta, którą poślubiłem, ma w sercu ciemny zakątek, o którym nic nie wiedziałem. I to podważa każdą myśl, każde uczucie, jakim ją obdarzałem. Nie mogę kochać kogoś, kogo nie znam, a ciebie, Paulo – potrząsnął głową – nie znam zupełnie. – Ależ znasz. Znasz. Nie jestem tą… – Nie chcę cię już dłużej słuchać. – Otworzył torbę, chwycił golf i naciągnął go przez głowę. Potem sięgnął po spodnie. Wyprężyła się, wyprostowała nogi. Co on robił? Przecież byli na łodzi, nad nimi na pokładzie przebywali Hardingowie. – Dokąd idziesz? David zapiął spodnie i podszedł ku drzwiom. Kurczowo ścisnęła poduszkę. – Dokąd idziesz? Przystanął z ręką na gałce u drzwi. – Nie mogę zostać tu z tobą. Nie sypiam z nieznajomymi. Oddech uwiązł jej w gardle. Otworzył drzwi i wyszedł. Zamknęły się za nim z trzaskiem, w którym zabrzmiała ostateczność.
Rozdział 35
David odwrócił się i zszedł z deski, machając Milesowi na pożegnanie. Na horyzoncie dopiero zaczynało się rozjaśniać. Ustawił torbę na kółkach obok siebie i ruszył wzdłuż pirsu. Miała tam czekać na niego taksówka zamówiona przez Milesa. Spał na wyściełanej ławie ustawionej pod oknami na niższym pokładzie, naprzeciw ich kajuty. Zaczęła piec go zgaga, więc usiadł, opierając się o oparcie z twardej pianki. Kiedy się obudził, właśnie minęła piąta. Wiedział, co musi zrobić. Gdy usłyszał, że ktoś porusza się na górze, wszedł cicho do kajuty, by zebrać swoje rzeczy. Ledwie spojrzał na żonę, która leżała uśpiona, jakby ich świat nie zatrzymał się właśnie z piskiem opon. Miles uprzejmie podwiózł go do brzegu na wieść, że Davida wzywa „wypadek w rodzinie”. Dwa razy spytał, czy Paula nie chciałaby jechać razem z nim. Nie miał pojęcia, że za ten rodzinny wypadek odpowiada właśnie Paula. Kółka torby zastukotały głucho na drewnianych deskach. David doszedł do końca pirsu i dostrzegł taksówkę czekającą na poboczu. Przyspieszył kroku. Im dalej wyrwie się od Pauli, tym będzie szczęśliwszy. Gdy tylko ta myśl powstała mu się w głowie, jakby na przekór niej ścisnęło go w dołku. To tylko gniew, przekonał sam siebie. I miał pełne prawo do tej emocji. Wsiadł do taksówki, stawiając bagaż obok siebie na siedzeniu. – Lotnisko O’Hare. Kierowca chrząknął i ruszył z pobocza. David zadzwonił, by sprawdzić loty. Okazało się, że ugrzęźnie na lotnisku aż do wpół do czwartej. Zamknął telefon i wrzucił go do kieszeni kurtki. Przymknął oczy i oparł się o chłodne winylowe oparcie. Przed oczami stanęła mu Paula z poprzedniego wieczoru, zapłakana i błagająca o wybaczenie, z zielonymi oczami zaszklonymi od łez. Odpędził ten obraz z myśli. Mógłby policzyć na palcach jednej ręki, ile razy widział ją płaczącą. Odwrócił głowę i patrzył na przemykający za oknem krajobraz z betonu i stali. Czy tu był teraz dom Pauli? Czy podejmie tę pracę i będzie tu mieszkać? Czy to już koniec ich małżeństwa? Nie widział sposobu, by je uratować. Przepełniało go tyle bólu i wściekłości, że nie umiałby sobie z tym poradzić. Czuł się tak, jakby już tydzień minął od jego rozmowy z Louise Garner, gdy tymczasem spotkali się zaledwie wczoraj rano. Przedstawił się jako asystent Pauli,
telefonujący, by poznać szczegóły historii pielęgniarki. Nie rozwodził się nad tym długo, żeby nie poczuć się winnym. Louise była aż nazbyt chętna do rozmowy, chociaż wypowiadała się wolno. David podpytywał ją uważnie i w końcu wydobył całą historię. Teraz prawie tego żałował. Czy dobrze się stało, że skonfrontował Paulę z wiadomością z jej komórki? Czy bez tego wyznałaby mu prawdę? Nigdy się tego nie dowie. W głowie zaszeptały mu jej słowa z ostatniego wieczoru. „Tak bardzo cię kocham. Nie chcę cię stracić”. A więc dlaczego, Paulo? Dlaczego to zrobiłaś? To było nasze dziecko. Dziecko, które żyło. Ta myśl smagnęła go niczym podmuch lutowego wichru. Jego córka była gdzieś w Chicago. Taksówka zatrzymała się na światłach. David patrzył na nielicznych pieszych przechodzących przez pasy. Może dzieli go od niej tylko parę mil. Była mu teraz bliższa niż kiedykolwiek, i pragnął ją zobaczyć, swoją małą córeczkę. Miał sporo godzin czasu przed lotem – prawie cały dzień. Otworzył usta, by odezwać się do kierowcy, ale zaraz je zamknął. Czy był na to gotów? Czy był gotów, by spojrzeć w twarz małej dziewczynce, która nawet nie wiedziała o jego istnieniu? Czy był gotów zobaczyć ją i znowu odejść, jakby nic się nie stało? I czy Morganowie w ogóle będą skłonni, by do tego dopuścić? Potrzebował więcej czasu. Czasu na to, by przygasł rozżarzony węgiel gniewu, płonący w jego trzewiach. Ta prawda sprowadziła go na ziemię. Głośno wypuścił powietrze z płuc. Żałował, że nie ma przynajmniej zdjęcia, że nie może popatrzeć na jej twarzyczkę i sprawdzić, czy jest do niego podobna, jak utrzymywała Paula. Przypomniał sobie, że ma nagranie programu Good Morning America, w którym wystąpili Morganowie. Jednak Faith z nimi nie było. Potem przyszło mu do głowy coś jeszcze. Faith cierpi na jakieś zaburzenie. Paula wspomniała o tym, kiedy gromadziła informacje do reportażu. Czy to była dystrofia mięśniowa? Porażenie mózgowe? David nie mógł sobie tego dokładnie przypomnieć, ale zaczął się zastanawiać, czy aborcja miała coś wspólnego ze schorzeniem jego córki. Poczuł ból na tę myśl. Czy ten koszmar nie miał końca? Pozbawiono go córki, ale też jego córkę ograbiono ze zdrowego ciała. Kto inny się nią opiekował, woził ją na wizyty do lekarza i pokazywał jej, jak wiązać sznurowadła. Słyszał o Morganach same dobre rzeczy, wiedział też, że są chrześcijanami. Zakładał, że pewnie pocieszy go myśl, iż Faith wychowuje się w domu pełnym miłości.
Jednak jakoś tak się stało, że przez to jeszcze bardziej do niej zatęsknił. *** W poniedziałek rano Paula wsunęła się na krzesło za biurkiem i poruszyła myszką, by obudzić uśpiony komputer. Zamrugała kilka razy, by otrząsnąć się z otępienia, które spowijało ją od czasu, gdy David opuścił jacht. Całe zebranie personelu, na którym Miles oznajmił o jej awansie, minęło jakby za mgłą. Ledwie słyszała gratulacje, które składali jej prawie wszyscy w stacji. Myśli miała skupione na Davidzie. Po raz setny wspomniała tamten straszny weekend. Jak to się stało, że sprawy tak błyskawicznie wzięły zły obrót? Słowa, które David powiedział na odchodnym, dźwięczały jej w uszach, aż w końcu pożałowała, że nie może ich usunąć jak niepotrzebnego pliku. Tego wieczoru, gdy się pokłócili, przez długie godziny leżała na koi, nasłuchując, czy mąż nie wraca, zastanawiając się, gdzie się podziewa, i jak przebrną przez resztę weekendu. Jak się okazało, nie musiała się o to martwić. Kiedy nazajutrz rano obudziła się o późnej godzinie, po krótkim śnie, dowiedziała się, że David wyjechał… *** – Przykro mi, że mieliście wypadek w rodzinie – rzekła Eleanor. – Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. – Na pewno. – Paula usiłowała przywołać uśmiech. – Miles nalegał, żebyś i ty pojechała, ale David powiedział, że sam sobie z tym poradzi. Paula wyjrzała przez okna kabiny, zastanawiając się, czy mąż już odjechał, czy też przebywa gdzieś na pokładzie. Nie zwróciła uwagi, czy jego torba wciąż stoi przy łóżku. – Przepraszam za ten kłopot. – Och, to żaden kłopot. Miles to ranny ptaszek. Słowo daję, temu mężczyźnie wystarcza pięć godzin snu. Pogadały o tym i o owym, siekając jednocześnie cebulę i zielone papryki na omlet. Pauli jakoś udało się przetrzymać resztę weekendu i nie wybuchnąć płaczem. Kiedy jednak wróciła w niedzielę do mieszkania, uciekła do swego pokoju i płakała, póki nie zabrakło jej łez.
*** Zadzwonił telefon na biurku. Paula od razu pomyślała o Davidzie. Po powrocie z eskapady liczyła, że zastanie maila od niego. Teraz, odbierając telefon wewnętrzny, czuła, że wypełnia ją ta sama nadzieja. – Paula przy telefonie. – Chce się z tobą zobaczyć pewien młody człowiek. – To była Cindy z recepcji. – Pyta, czy może się z tobą spotkać. Nadzieja wyparowała z Pauli jak powietrze ze sflaczałego balonu. – Jest ze mną umówiony? Mam teraz trochę zajęć. Cindy zniżyła głos. – Tylko na minutkę? Jest naprawdę miły. – Zgoda – westchnęła. Rozłączyła się i zeszła do recepcji. Nie mieściło jej się w głowie, że ktoś wpada sobie jakby nigdy nic, licząc, że ona rzuci wszystko dla jego kaprysu. Dziś nie była w odpowiednim nastroju, by zaspokajać czyjeś zachcianki. Przygładziła kostium na sobie i weszła po kafelkowej posadzce do recepcji. Tkwił tam jakiś postawny facet, na oko przed trzydziestką. Przestępował z nogi na nogę. Przykleiła do twarzy uśmiech i wyciągnęła rękę. – Cześć, Paula Landin-Cohen. Uśmiechnął się niemal głupkowato jak nieśmiały dziewięciolatek. – Gordon – przedstawił się bełkotliwie. Wymieniła spojrzenie z Cindy. Zaczynała rozumieć, czemu asystentka nalegała na to spotkanie. – Cześć, Gordon – rzuciła. – Miło cię spotkać. Oglądasz wiadomości? Energicznie pokiwał głową. – Co wieczór. Ty jesteś najśliczniejsza. – Gordon! – We frontowych drzwiach pojawiła się jakaś kobieta. Oddychając ciężko, ruszyła prosto do młodego człowieka. – Nigdy więcej mi tak nie uciekaj. Co sobie myślałeś? – Wzięła go za rękę. – Okropnie mnie przestraszyłeś. – Chciałem się spotkać z panienką Paulą – powiedział po prostu.
– Przepraszam, że panią niepokoił – zwróciła się kobieta do Pauli. – Staliśmy w kolejce po precla, obracam się, a jego nie ma. – Nic się nie stało – uspokoiła ją Paula. – Cieszę się, że tu wstąpił. Szeroki uśmiech Gordona mógłby opromienić cały stadion Wrigley Field. – Podobał ci się mój wierszyk, panienko Paulo? – Twój wierszyk? – Ten, co ci wysłałem. – Och, skarbie, pani może nawet nie otwiera swojej poczty. To pani wielki wielbiciel – kobieta zwróciła się do Pauli. – Co wieczór włącza telewizję punktualnie o szóstej. – Na górze róże, na dole fiołki, ja chcę cię spotkać, śliczną jak aniołki – wyszczerzył zęby Gordon. Te słowa zabrzmiały znajomo. Liścik, jaki Paula dostała, ten, który przysporzył jej tyle nerwów, pochodził od tego nieszkodliwego chłopaka. Nie od jakiegoś dziwacznego prześladowcy. Zalało ją poczucie ulgi. – To był uroczy wierszyk, Gordonie. Chłopak rozpromienił się i rzucił matce uśmiech w rodzaju „a nie mówiłem”. – Sam go napisałem. – To najmilszy liścik, jaki kiedykolwiek dostałam. – Naprawdę? – spytał. – To ty przysłałeś mi tę cudowną różę na walentynki? Skinął głową z baranią miną, jaką widywała u siostrzeńca, gdy pocałowała go w policzek. Poczuła ukłucie winy, że wyrzuciła kwiat do śmieci. – Już damy pani spokój – uspokoiła ją kobieta. Pociągnęła Gordona w stronę drzwi. – Miło cię było spotkać, Gordonie – rzuciła Paula na pożegnanie. Pomachał jej. Gdy dotarli do drzwi, kobieta odwróciła się i wymówiła bezgłośne „dziękuję”. Paula uśmiechnęła się, gdy za gośćmi zamknęły się drzwi. – No cóż, chyba znalazłaś swego tajemniczego dręczyciela – stwierdziła Cindy. – I to jakiego – zaśmiała się cierpko Paula. – Dwumetrowy misiek. – Tak się cieszę z twojego awansu. Wiedziałam, że go zdobędziesz. – Dzięki. – Dobrze się bawiłaś na jachcie?
Paula potrafiłaby opisać ten weekend na tuzin sposobów, lecz z pewnością nie użyłaby określenia „dobra zabawa”. – Och, co za łódź. Hardingowie to bardzo przyjemni ludzie. – Miles mówił, że David wcześnie wyjechał ze względu na jakiś wypadek w rodzinie. Mam nadzieję, że wszystko dobrze? Paula skinęła głową, obracając w palcach kolczyk. – A jak z tobą i Calem? Cindy zgarnęła stosik papierów i spięła je zszywką. Jej mina mówiła wszystko. Paula osłupiała. Pamiętała, jak Cindy wyznała jej, że okłamywała męża. To wszystko było tak przykre. Ta historia wydawała się jej aż nazbyt znajoma. – Tak mi przykro, Cindy. Zadzwonił telefon, co asystentka przyjęła z wyraźną ulgą. – Nie będę ci przeszkadzać w pracy – powiedziała szybko Paula i skierowała się do swego biurka. Czy David zrobi to samo, co mąż Cindy? Jeśli istniało kłamstwo zasługujące na najwyższe potępienie, to właśnie to, którego się dopuściła. Jej życie pruło się w szwach, a ona nic nie mogła na to poradzić.
Rozdział 36
Cztery dni później Paula wspinała się po schodach prowadzących do jej mieszkania, czując się starsza niż mieszkańcy domu opieki, z którymi tego dnia przeprowadzała wywiad na antenie. Jej kariera nie mogłaby rozwijać się lepiej, ale dla Pauli nie liczyło się już nic z wyjątkiem Davida. Nie dzwonił, nie pisał maili, a ona rozpaczliwie go potrzebowała. Próbowała dwa razy dzwonić, ale kiedy włączała się automatyczna sekretarka, mogła tylko przeklinać identyfikator dzwoniącego, który zainstalowała w telefonie rok temu. Długi mail, który mu wysłała, pozostał bez odpowiedzi. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby zrobić, oprócz modlitwy. Wsunęła klucz do zamka, przekręciła i pchnęła drzwi ramieniem. Linn oderwała wzrok od telewizora. – Cześć. Przyszłaś w samą porę. – Na co? – Paula zerknęła na odbiornik. Jedyne, na co miała ochotę po długim tygodniu, to się położyć. – To moja prezentacja wideo. Profesor oddał ją wczoraj. Chciałam, żebyś zobaczyła ostateczną wersję. Pomyślała o dniu, kiedy Linn sfilmowała ją i Davida. Spędzili go, spacerując po Chicago, nierozłączni. Wciąż się dotykali, co chwila przystawali, by się pocałować. Wydawało się, że to było wieki temu. – Usiądź, a ja włączę. – Linn podniosła pilota i nacisnęła guzik. Paula zdjęła płaszcz i położyła go na oparciu sofy. Czy w ogóle chciała to zobaczyć? Czy wytrzyma, patrząc, jak inaczej było przedtem między nią a Davidem? Zrzuciła buty na obcasach i zawahała się. Wtedy jednak obraz zamigotał i ożył. Oto oni. Ona i David – siedzieli na tej samej kanapie, trzymając się za ręce. Linn pogłośniła telewizor i Paula usłyszała, jak na ekranie zadaje im pytanie. Zaśmiali się, a potem odpowiedział David, patrząc na Paulę tak, jakby była dla niego wszystkim. Linn zrobiła zbliżenie, więc Paula mogła dostrzec półkolistą zmarszczkę koło ust męża, widoczną podczas uśmiechu. Potem kamera pokazała szerszy plan. Teraz wypowiadała się
Paula. Nie pamiętała, o czym wtedy rozprawiała, i nie potrafiła się skupić na słyszanych teraz słowach. David otoczył ją ramieniem i uścisnął. Czy to miała być jej jedyna pamiątka po nim? Taśma z chwilą zatrzymaną w czasie, kiedy wszystko układało się idealnie? Czy już nigdy nie weźmie jej za rękę, nie przyciągnie do siebie ani nie spojrzy na nią tak, jakby nigdy nie było mu jej dość? Nogi pod nią osłabły, opadła na sofę. – Co się dzieje? – spytała Linn. Paula wpatrywała się w telewizor, widząc, ile straciła i jak mało zyskała przez swój straszny błąd, popełniony trzy lata temu. Obraz jej i Davida zastygł na ekranie. – Paulo? Gapiła się na ekran. – Nic mi nie jest. Linn usiadła obok niej na sofie. – Płaczesz. Paula żałowała, że nie może przewinąć swojego życia do tyłu i wrócić do dnia, kiedy uczestniczyła w tym wywiadzie. Jeszcze lepiej by było cofnąć się o trzy lata wstecz i zrobić wszystko inaczej. Jednak nie na tym polega życie. – David wie o Faith – oznajmiła. Nie wspomniała o tym nikomu, nawet Morganom. Dwa razy nie odebrała telefonu od nich. Pewnie chcieli się dowiedzieć, jak zareagował David na wiadomość o Faith. Chcieliby usłyszeć, czy jej mąż podpisze dokumenty w sprawie opieki nad dzieckiem. Nie zniosłaby rozmowy o tym, jak źle się wszystko potoczyło. Linn wyprostowała się. – Kiedy mu powiedziałaś? – Nie powiedziałam. Sam to odkrył. – Och, Paulo. – Linn poruszyła się na kanapie. – Chciałam mu wszystko wyznać, ale było za późno. Już wiedział. – Potarła twarz palcami. – To się stało w zeszły piątek, na łodzi. Poprosił Milesa, by zabrał go na brzeg, gdy spałam. – Zaśmiała się gorzko. – Ale co tam, zostałam prezenterką, hurra. – Jakby to miało teraz jakieś znaczenie. – Rozmawiałaś z nim potem? – spytała Linn.
– Dziwne, ale nie odpowiada na moje telefony. – Jej wzrok padł na fiołek afrykański stojący na parapecie. Myślała, że roślinka odżyje, ale liście pociemniały, zbrązowiały. Pomimo jej starań kwiatek zwiędnął. – Przykro mi. – Mi też jest przykro, ale wiesz, czego się nauczyłam? Że to nic nie znaczy. To, że komuś jest przykro, nie odwróci przeszłości ani nie uleczy ran, nie pomoże w niczym. – Pewnie po prostu potrzebuje czasu – pocieszyła ją łagodnie Linn. – Może wciąż jest wstrząśnięty tym, że jego córka żyje. Na pewno zrozumie, jak bardzo żałujesz tego, co zrobiłaś. I zmieni zdanie, prawda? Kocha cię, to oczywiste. Według Pauli David był nie tyle wstrząśnięty, ile wściekły na nią za to, że próbowała usunąć ich dziecko i trzymała to w tajemnicy przez wszystkie te lata. „Kobieta, którą poślubiłem, ma w sercu ciemny zakątek, o którym nic nie wiedziałem. I to podważa każdą myśl, każde uczucie, jakimi ją obdarzałem. Nie mogę kochać kogoś, kogo nie znam, a ciebie, Paulo… nie znam zupełnie”. Te słowa prześladowały ją przez cały tydzień i wypaliły się na jej sercu jak piętno. *** Gdy Paula się położyła, Linn zaczęła się za nią modlić. Modliła się, by serce Davida zmiękło i żeby odnalazł on przebaczenie dla żony. Skoro Natalie potrafiła wybaczyć Linn, to może Davidowi też się uda. Może zajmie to trochę czasu, ale Bóg potrafił zmieniać serca. Linn wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Wyglądało na to, że piątkowy wieczór był nieudany dla wszystkich. Linn chyba ze sto razy wałkowała w myśli swoją rozmowę z Adamem. Tęskniła za nim i czuła ból, wyobrażając sobie, co teraz musi o niej sądzić. Już po wszystkim uświadomiła sobie, że w głębi duszy żywiła nadzieję, że jej przeszłość nie będzie miała znaczenia. To pewnie dlatego była tak przygnębiona przez cały tydzień. Jednak Adam odszedł, tak jak mu kazała, i od tamtej pory nie miała z nim kontaktu. Przypuszczała, że to była odpowiedź, której szukała, lecz przyjęcie prawdy tak bardzo bolało. Minął już tydzień. Gdyby to, co zrobiła, nie budziło w nim odrazy, już by zadzwonił albo znów do niej wpadł. Gdyby zależało mu na niej tak bardzo, jak twierdził, to czy jej przeszłość by go odrzucała?
Ależ z ciebie idiotka, Linn. Mówiłaś, że właśnie tego chcesz. Wiedziałaś, że tak to się potoczy, więc jak możesz obwiniać Adama za to, co czuje? Adam musiał wziąć pod uwagę swoją przyszłość. Nie mógł po prostu pójść za kaprysem serca, nie zważając na konsekwencje. Wyłączyła telewizor. Nie ma sensu oglądać teraz nagrania. To zbyt przygnębiające – uświadomić sobie, że tak pełna życia relacja jak między Paulą i Davidem może obumrzeć w ciągu paru tygodni. Linn powinna uczyć się do zbliżających się testów, ale w tym tygodniu była już zmęczona nauką. Wzdrygnęła się, słysząc pukanie do drzwi. Spojrzała na zegarek. Było dopiero po ósmej. Podeszła do drzwi i spojrzała przez wizjer. Adam. Po co się zjawił, tydzień po ich przykrym rozstaniu? Nie potrafiła pohamować nadziei, która w niej wezbrała. Zerknęła do lusterka koło drzwi. Uch! Makijaż całkiem już się rozmazał, a włosy przypominały kulkę sierści wykasłaną przez kota. Przygładziła je palcami, potem osuszyła skórę pod oczami. Zanim zdążyła się zastanowić, już przesuwała zasuwkę i otwierała drzwi. Adam otworzył usta, leciutko uniósł brwi. Może myślał, że go nie wpuści. Włosy miał rozwiane wiatrem, policzki zarumienione od chłodnego, nocnego powietrza. – Adam. – Nic innego nie przyszło jej na myśl. – Bałem się, że mi nie otworzysz. Wzruszyła ramionami. Tęskniła za nim tak bardzo, że była gotowa uwierzyć, iż przywołała go samą siłą woli. Był tutaj. Stał przed nią. Nadzieja, która w niej zakiełkowała, była przerażająca. Linn zdusiła ją stanowczo. – Mogę wejść? Otworzyła szerzej drzwi, poczuła woń skóry i wody kolońskiej. – Mogę wziąć od ciebie kurtkę? – Nie trzeba. – Nie zrobił najmniejszego ruchu, by ją zdjąć. Poprosiła, by usiadł. Zdała sobie sprawę, że nadzieja już w niej zgasła. Wpadł tylko z krótką wizytą. Usiadła naprzeciwko niego na fotelu, wyprostowana i czujna. Nie miała najmniejszej ochoty na ponowne zranienie, a ta możliwość wydawała jej się coraz bardziej i bardziej realna. – Pewnie się zastanawiasz, dlaczego tu jestem.
Uniosła kąciki ust, ale trudno byłoby to nazwać uśmiechem. Założyła nogę na nogę, opierając kostkę na kolanie. – Sporo myślałem przez ten tydzień i dotarło do mnie, że winien ci jestem przeprosiny. No i proszę. Przyszedł tylko przeprosić. Nie mogła sobie tylko wyobrazić za co. – Przepraszam za to, jak się zachowałem w zeszłym tygodniu. Zmusiłem cię do niechcianych wyznań. Źle postąpiłem. – Spojrzał na nią i umilkł. – W porządku. – W ustach jej zaschło od rozczarowania. Jakie to teraz miało znaczenie? Znał prawdę, całą prawdę, a to wszystko zmieniało. Cóż tu dadzą przeprosiny? – Nie, nie jest w porządku. – Przerwał znowu, spojrzał jej w oczy. Na dobre zatonęła w tych ciemnych źrenicach. – Twierdziłem, że nie będę cię zmuszał, a zrobiłem to. Przepraszam. – Spuścił wzrok na swoje splecione dłonie. – Jest jeszcze jeden powód, dlaczego tu przyszedłem. Właściwie dwa. Oderwała od niego spojrzenie i zapadła w fotel, a drżące palce wsunęła między kolana. Przestań! Przestań z tą nadzieją, Linn! Jesteś na najlepszej drodze, by znów pozwolić się zranić. – Tamtego wieczoru powinienem ci powiedzieć parę rzeczy, ale byłem tak… Wstrząśnięty? Przerażony? Zniesmaczony? Powoli potrząsnął głową. – Nie miałem pojęcia, przez co przeszłaś. Serce mi się rozdzierało, gdy to słyszałem. – Adamie, sama to wszystko na siebie ściągnęłam, więc nie musisz się nade mną litować. – To nie litość. Ja po prostu… – Oparł łokcie na kolanach. – Linn, mam wrażenie, że masz to wszystko sobie za złe. Jakbyś ciągnęła za sobą to brzemię, gdziekolwiek idziesz. Prosiłaś Boga, żeby ci przebaczył? W jego oczach nie było nic prócz współczucia, ale to pytanie jakoś ją zgasiło. Rozmowa nie rozwijała się w takim kierunku, jakiego Linn oczekiwała. Pytał ją o Boga? – Oczywiście, że tak. – Znasz ten fragment z psalmów: „Jak jest odległy wschód od zachodu, tak daleko odsuwa od nas nasze występki”? Patrzyła na niego, jak siedzi na kanapie z rękoma złożonymi jak do modlitwy, z przekrzywioną głową. Na tej sesji poradnictwa duszpasterskiego brakowało tylko Biblii i pudełka chusteczek
higienicznych. Po to przyszedł? Żeby jej doradzać, jakby była wierną z jego przyszłego kościoła? Tylko tym dla niego teraz była? – Czasami najtrudniej jest przebaczyć samemu sobie. Skrzyżowała ramiona, obejmując się nimi. Nie przyszedł tutaj jako zakochany mężczyzna. Znalazł się tu jako pastor, a to raniło bardziej niż wszystko inne. – Nawet wtedy, gdy ludzie, których zraniliśmy, nam przebaczyli, często żywimy urazę do samych siebie, czasami przez lata. Nie chciała już więcej tego słuchać. Chciała tylko, by sobie poszedł. – Nauczyłeś się tego w seminarium, Adamie? Zamrugał, zbity z tropu przypuszczalnie jej sarkazmem. – Źle coś zrobiłem? Złe było to, że traktował ją jak… jak każdego innego. Złe było to, że przyszedł jej tu doradzać w sprawie grzechów przeszłości. Złe było to, że nie stawił się tu po to, by koić ją słowami, które rozpaczliwie pragnęła usłyszeć. – Przepraszam – dodał – jeśli nie wyłożyłem tego jasno. Wstała. – Nie, to było jasne jak słońce. – Podeszła do drzwi, oczekując, że podąży za nią. I tak zrobił. – Poczekaj. Jeszcze nie skończyłem. Zacisnęła zęby. – Nie przejmuj się, Adamie, dostałeś szóstkę za treść i szóstkę za styl przekazu. – Podniosła głos, który już drżał. Chwycił ją za ramiona, jego twarz znalazła się blisko jej. – Nie chcę żadnych cholernych stopni, Linn. – Rozluźnił uchwyt. Oczy płonęły mu żarliwością. – Chcę ciebie. Popatrzyła na niego, nie chcąc, by te słowa w nią zapadły, w obawie, że go źle zrozumiała. – Słyszałaś, Linn? – Delikatnie uścisnął jej ramiona. – Chcę ciebie. Nie obchodzi mnie, co zrobiłaś ani kim byłaś. Wiem tylko, że kobieta stojąca przede mną nie jest tą, która zrobiła tamte rzeczy. Zaprosiłaś Chrystusa do swojego życia, i teraz jesteś inna. – Między jego brwiami pojawiła się zmarszczka. – Jesteś kobietą, dzięki której dostrzegłem, że w moim życiu czegoś brakuje. Jesteś kobietą…
Dotknął jej policzka, a ona odczuła to aż do podeszew stóp. – Jesteś kobietą, w której się zakochałem. Oddech uwiązł jej gdzieś między płucami a krtanią. Mogłaby zatonąć w cieple jego oczu. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć, ale nie potrafiła poruszyć wargami. – Kocham cię, Linn. Kocham twój śmiech i to, jak gryziesz paznokcie, kiedy się czymś martwisz. Kocham twoją odwagę i nawet tę skłonność do sarkazmu. Jednak jej przeszłość wciąż istniała. Nawet jeśli on potrafił się z nią pogodzić, to jaka przyszłość ich czekała, kiedy Adam zostanie pastorem? Czy jego rodzina kiedykolwiek ją zaakceptuje, jeśli pozna prawdę? – No co? Powiedz mi, co rozgrywa się za tymi zmartwionymi oczami. – Pogłaskał ją po twarzy, a delikatność tej pieszczoty wycisnęła łzy z jej oczu. – A co z… To znaczy, wiem, że wybiegam daleko w przód… ale masz być pastorem, Adamie. – Jak miała wspomnieć o małżeństwie, skoro nawet jeszcze nie byli na randce? Czuła, że zaczynają ją palić policzki. – Nie możesz mieć przy sobie kogoś takiego jak ja. Zrozumiał, do czego zmierza. Poznała to po jego minie. – Pastorzy niekoniecznie mają idealną przeszłość, podobnie jak ich żony. Nikt nie oczekuje, że będziesz doskonała. – Otarł łzę, która spłynęła jej na policzek. – Bóg potrafi wykorzystać wszelkie nasze błędy do pomocy innym. Pomyśl o młodych kobietach w ciąży, którym mogłabyś doradzać. Słuchałyby cię, bo wiedziałabyś, o czym mówią. Pomyśl o kobietach, które rozważałyby romans. Słuchałyby cię, bo znałabyś ich położenie. – Nie myślałam o tym w ten sposób. – Dzięki tamtym postępkom miała do dyspozycji cały arsenał osobistego doświadczenia. Może Bóg umiałby to jakoś wykorzystać. – Mogłabyś prowadzić duszpasterstwo dla młodych kobiet. To znaczy, gdybyś chciała. Przypomniały jej się jego wcześniejsze słowa, obmywając ją niczym górskie źródło. Kocham cię, Linn. Czy mówił to szczerze? Bała się w to uwierzyć. Jakby wyczuwając jej wątpliwości, ujął jej twarz w dłonie. – Czy już mówiłem, że cię kocham? Kolana pod nią zadrżały. Zatonęła w miłości, która płynęła z jego spojrzenia. Tylko raz wyznała, że kogoś kocha. Powiedziała to innemu mężczyźnie, lecz teraz wiedziała, że wtedy nie miała pojęcia, czym jest miłość. Patrząc w oczy Adama, mogła wyrzec te słowa z pełnym zrozumieniem.
– Ja też cię kocham, Adamie. Z całego serca. Przyciągnął ją bliżej i ich usta się spotkały. To było jak posmak nieba, przejęło całe jej ciało drżeniem. Kiedy oderwali się od siebie, przypomniała sobie, co powiedział wcześniej. Jeszcze nie mogąc złapać oddechu, zadała mu pytanie. – Powiedziałeś, że przyszedłeś tu z trzech powodów. – Uniósł kącik ust, a ona pomyślała, jak niesamowicie zachwycająco teraz wygląda. – Racja. Mam dla ciebie test. – Test? – jęknęła. – Cierpliwości, panno Caldwell. Sądzę, że zdasz go śpiewająco. No dobra, zaczynamy. – Otoczył ramionami jej talię i wsparł swoje czoło o jej. – Pewien mężczyzna i kobieta kochają się, ale nigdy nie umówili się na randkę. Mężczyzna zaprasza gdzieś tę kobietę. Co robi ona? a) Mówi mu, że musi umyć włosy, b) twierdzi, że nie lubi randek czy c) przyjmuje propozycję i całują się do utraty tchu? Linn nie potrafiła powstrzymać szerokiego uśmiechu. – C? Oczy zaiskrzyły mu niczym zimne ognie na Święto Niepodległości. – Ding, ding, ding, mamy zwycięzcę. Linn objęła go za szyję. – Coś mi się wydaje, że dwóch zwycięzców – szepnęła, zanim ich usta się zetknęły.
Rozdział 37
Paula znalazła miejsce między rzędami równolegle zaparkowanych samochodów i wcisnęła się autem między dwa inne. Parę minut później pielęgniarka otworzyła jej drzwi domu Louise. Dziennikarka weszła do sypialni z bukietem kwiatów, które kupiła po drodze. – Witaj, Louise. Kobieta otworzyła oczy i spojrzała w stronę gościa. – Witaj, kochanie. Dobrze znów cię widzieć. – Jej głos brzmiał bardziej chrapliwie niż przez telefon, kiedy Paula pytała, czy może wpaść. Paula położyła kwiaty na stoliku przy łóżku i podniosła termos z wodą. – Chciałabyś się napić? Louise skinęła głową i Paula pomogła jej wyprostować się na tyle, by mogła wypić łyk, a potem odstawiła termos na stolik. – Dziękuję za kwiaty. – Proszę bardzo. Jestem ci wdzięczna, że pozwoliłaś mi znów przyjść. – Martwiłam się o ciebie, kiedy ostatnio stąd wyszłaś. Wyglądałaś na wstrząśniętą. Paula przełknęła ślinę. – Bardzo ci dziękuję, że byłaś ze mną szczera. Przyszłam cię uspokoić, że nie nakręcę dalszego ciągu historii Faith. Zastanawiam się, czemu mi to wszystko opowiedziałaś. Wydawało mi się, że wolałabyś nie oglądać tej historii w telewizji. Oczy Louise patrzyły gdzieś w dal. – Moje życie zbliża się do końca i patrzę teraz na wszystko inaczej. Nie boję się już, że ktoś mnie zawstydzi, wyśmieje czy potępi. Bardziej się boję tego, że zabiorę do grobu odpowiedzi, których ktoś potrzebuje. To dlatego wyznałam ci prawdę. – Jesteś rozczarowana, że nie zrobię z tego reportażu? – Słonko, zrobiłam po prostu to, co uznałam za słuszne, i moja rola się skończyła. Odwiedzili mnie państwo Morganowie, rozmawialiśmy. To było… trudne. Ale teraz, gdy już wiedzą, czuję, że sprawa się rozwiązała, na ile się dało. Nie ma potrzeby dalej tego drążyć. – Chyba masz rację. Usłyszała odgłos otwierania, a potem zamykania drzwi wejściowych. – Coś ci przyniosłem, mamo – odezwał się męski głos.
Do pokoju wszedł mężczyzna, trzymając w ręku papierową torebkę. Paula przywarła wzrokiem do jego twarzy. Jednocześnie spojrzeli sobie w oczy. – Stan – zdumiała się Paula. Co tu robi nowy informatyk z jej pracy? Potem przypomniała sobie, jak zwrócił się do Louise. Mamo. Ręka Stana opadła, oczy mu się rozszerzyły. – Cześć, Paulo. – Na jego szyję wypłynęła fala rumieńca. – Mamo, proszę, twoje ulubione bajgle. – Pochylił się i pocałował ją. Louise poklepała go po policzku. – Taki dobry z ciebie chłopiec. Zjem jeden po kolacji. – Przekrzywiła głowę ku Pauli. – Nie wiedziałam, że się znacie. Paula, zmieszana, spojrzała na Stana. Czy jego matka nie wiedziała, że z nią pracował? Nagle przez głowę przebiegł jej cień podejrzenia. Stan był tym opiekuńczym synem, który nie dopuszczał Pauli do wywiadu. Ostatnio został zatrudniony w stacji WMAQ. Ona otrzymywała pogróżki związane ze sprawą Morganów, poza tym z jej komputera zniknęły notatki… – Mogę z tobą chwilkę porozmawiać? – spytał Stan. Paula oderwała od niego spojrzenie i z wysiłkiem uśmiechnęła się do Louise. – I tak muszę już iść. Miło cię było znów widzieć, Louise. – Wpadnij kiedyś. Paula wyszła z pokoju, czując za sobą obecność kolegi. Gdy tylko usłyszała, że drzwi sypialni się zamknęły, prędko odwróciła się ku niemu. – Możesz mi powiedzieć, co się tu wyprawia? – Posłuchaj, Paulo – zaczął nerwowo – przysięgam, że nie chciałem cię skrzywdzić. Próbowałem tylko chronić moją mamę. Pomimo gniewu nie potrafiłaby uwierzyć, że jest zdolny wyrządzić komukolwiek krzywdę. Zbyt dobrze patrzyło mu z oczu. – Groziłeś mi. – Wiem, ja.. przykro mi. Nienawidziłem tego, ale moja mama… Nie wiesz, przez co przeszła, gdy pogrzebała to dziecko. Opłakiwała je, jakby było jej własne. Każdej wiosny sadziła tam kwiaty… jakby starała się odpokutować za to, co zrobiła. A przecież tylko ocaliła dziecko, którego nikt nie chciał. To nie jej wina, że tamto drugie niemowlę umarło. – To nie daje ci prawa robić tego, co zrobiłeś.
Ramiona mu opadły jeszcze niżej. – Wiem. – Wrzuciłeś mi kamień przez okno i śmiertelnie mnie wystraszyłeś. Spuścił wzrok na swoje buty. – Przepraszam. Zapłacę ci za to. – Tu nie chodzi o pieniądze – naburmuszyła się. – Ukradłeś mi też plik, prawda? – Tak. – Szarpnął za mankiet koszuli. – Posłuchaj: nie mogę cofnąć tego, co zrobiłem. Mogę tylko wyznać, że mi przykro. Te słowa były boleśnie znajome. O żalu Paula wiedziała aż za dużo. – Próbowałem tylko chronić mamę. Była przy mnie przez całe życie, a ja będę przy niej do jej ostatniego tchnienia. Złagodniała, słysząc jego ton. – Pewnie mogłabym cię posłać do więzienia, wiesz o tym. Włożył ręce w kieszenie. Światło padające ze stojącej na stole lampki uwydatniło kurze łapki w kącikach jego oczu. – Wiem. I proszę cię, nie rób tego. Ze względu na mamę. – Czy tylko dlatego podjąłęś pracę w stacji? – Tak. – Więc nie ma już powodu, byś tam zostawał. – Czy kiedykolwiek puścisz tę historię na antenie? – spytał zuchwale. Paula zaśmiała się cicho. – Masz tupet. Nie żebym musiała ci to mówić, ale nie, nigdy nie nagłośnię historii twojej mamy. – Więc rzeczywiście nie ma powodu, żebym zostawał w stacji. Paula wypuściła powietrze i zwęziła wpatrzone w niego oczy. – Uwierzę ci na słowo, i ze względu na twoją matkę, nikomu nie wspomnę o tej sprawie. Lecz jeśli kiedykolwiek spotka mnie kolejna… – Nie spotka. – Uniósł rękę w geście przyrzeczenia. – Już nigdy. Obiecuję. Odwróciła się do wyjścia. Gdy otwierała drzwi, zawołał za nią: – Dziękuję ci, Paulo. Rzuciła mu spojrzenie przez ramię i skinęła głową. Potem wyszła.
*** David wchodził po stopniach ganku, a nogi dygotały pod nim, jakby były z waty. Czy był na to gotów? Czy spotkanie z nią go przerośnie? Uniósł rękę i zastukał knykciami w drzwi. Otwarły się, ciemnowłosy mężczyzna powitał go półuśmiechem i uściskiem dłoni. – Steve Morgan. A ty to pewnie David. – Miło mi cię poznać. – David wszedł do środka i powiódł oczami po wnętrzu. Wystarczyłoby kilka kroków w jednym czy drugim kierunku, a znalazłby się w jednym z pokoi. Gdyby wpisywał ten dom do wykazu, użyłby określeń takich jak „przytulny domek” lub „uroczy dom parterowy”. Zza rogu wyszła jakaś kobieta. – Cześć, jestem Deb. – Wytarła ręce o dżinsy, zanim uścisnęła mu dłoń. – Faith je śniadanie. Uznałam, że to da nam szansę na chwilkę rozmowy. David zdusił w sobie niecierpliwość. Tak czy inaczej, parę minut go nie zbawi. Zaprosili go, by usiadł, a kiedy to uczynił, zauważył wiszące na ścianie trzy zdjęcia przedstawiające dziewczynkę. Najbardziej wyróżniały się jej oczy. Miały znajomy odcień zieleni i migdałowy kształt, tak jak mówiła Paula. Skrzyły się przy uśmiechu. – Pierwszy raz widzisz jej zdjęcie? – spytała Deb. – Tak. – David nie potrafiłby nazwać emocji, które go ogarniały, gdy patrzył na córkę. Chociaż oczy miała po nim, usta to była cała Paula: pełne, różowe i jakby stworzone do kapryśnych minek. – Nie byliśmy pewni, ile wiesz o Faith – rzekł Steve. – Wspominałeś, że ty i Paula… ekhm… nie rozmawiacie ze sobą. David oderwał wzrok od fotografii i spojrzał Steve’owi w oczy. Dostrzegł w nich rezerwę. Nie mógł go za to winić. – Faith o niczym nie wie – ciągnął gospodarz. – Wie tylko, że pozna naszego przyjaciela, ale nie ma pojęcia, że jesteś jej… biologicznym ojcem. David poczuł w brzuchu ciężar, który zakotwiczył tam na stałe. – Ma tylko trzy latka – dorzuciła Deb. – Według nas to dla niej zbyt zawiłe. – W końcu wyznamy jej prawdę – dodał Steve. – Ale uważamy, że lepiej trochę z tym poczekać. – W jego głosie zabrzmiała stanowczość.
– Rozumiem. – David tak bardzo pragnął zobaczyć Faith, że był gotów przystać na prawie wszystko. – To krępujące dla nas wszystkich – zaznaczył Steve. – Nic nie możemy poradzić, ale czujemy się zagrożeni twoją wizytą. Nasz adwokat był jej przeciwny. Jednak zważywszy na twoją postawę, uznaliśmy, że postępujemy słusznie. David rozpoznał lęk w oczach małżonków. Zrozumiał, że zezwalając na jego spotkanie z Faith, wystawiali swoje serca na ciężką próbę. – Tatusiu, popats! – Faith wpadła do pokoju swoim nierównym krokiem, tak szybko, jak pozwalały jej nogi. Wspięła się Steve’owi na kolana i uniosła kawałek grzanki. – To piesek. Widzis ogonek i uska? David nie mógł oderwać od niej wzroku. Była słodka jak cukierek, z tymi dwoma kędzierzawymi warkoczykami, z dziecinnymi policzkami. – Sama to zrobiłaś? – spytał Steve. Skinęła głową, warkoczyki podskoczyły w górę i w dół. – Złotko – odezwała się Deb – to nasz przyjaciel, pan David. Powiesz mu „cześć”? Faith wtuliła głowę w szyję Steve’a, ale odwróciła twarzyczkę, by zerknąć na gościa. – Ceść. To słowo nigdy nie wydało mu się tak drogie. – Cześć, Faith. – Gardło miał zaciśnięte, ale zmusił się do tych słów, nie chcąc przerywać pierwszej konwersacji z córką. – Jak byłem mały, też robiłem różne rzeczy z grzanek. Odgryzałem po kawałku, póki nie powstała łódka albo rybka. – Ja mam rybkę. – Wsunęła grzankę do buzi i odgryzła kęs. – Tak? Jaka to rybka? Odchyliła się do tyłu i spojrzała pytająco na Steve’a. Odpowiedział za nią: – To złota rybka. – Nazywa się Jonas – uzupełniła Faith. David zaśmiał się cicho. – To na pamiątkę opowieści z Biblii? Skinęła głową i skończyła swoją grzankę. – Mogę mu pokazać Jonasa? Deb uniosła brwi i spojrzała na męża.
– Jasne, królewno – odparł Steve. Faith zsunęła się z kolan ojca i popędziła przed siebie, a David ruszył za nią. Jej pokój był maleńki, lecz lawendowe ściany i falbaniasta narzuta na łóżku sprawiały, że wyglądał jak naturalnej wielkości domek dla lalek. Kuliste akwarium stało na komódce. – Chces go nakarmić? – Faith wyjęła puszkę z pokarmem dla rybek z szuflady biurka i wręczyła ją Davidowi. – Ile mogę wsypać? Podniosła dwa złożone palce. – Tak malutko, widzis? Jak das mu za duzo, umze. – Zniżyła głos do szeptu. – Tak jak Płetwek. – Płetwek? – Dałam mu całą puskę – objaśniła poważnie. – Całą puszkę? Kiwnęła głową. David usłyszał za sobą jakieś poruszenie. Pojął, że Steve i Deb stoją w drzwiach. Wziął szczyptę karmy i podniósł, żeby Faith zobaczyła. – Tyle? – Tak. Wsypał płatki do wody, a Jonasz zaczął je połykać. Faith zauważyła rodziców i podeszła do Steve’a, wyciągając ramionka na znak, że chce na ręce. Steve podniósł ją. Objęła tatę za szyję, machając beztrosko nogami. Jej tata. David wyrzucił te słowa z myśli, gdyż sprawiały tyle bólu. Mimo że nie mógłby się spierać z tym, że Steve był dla Faith ucieleśnieniem taty, to na myśl o tym krwawiło mu serce. Zamknął pojemnik z karmą i postawił go na biurku. – Widać, że dobrze opiekujesz się swoją rybką, Faith. Jonasz wygląda na szczęśliwego. Faith się nie odezwała, więc Deb odpowiedziała za nią: – Mamy go dopiero od paru tygodni, ale codziennie go karmi, i to bez przypominania, prawda, Faith? Dziewczynka oparła się o ramię Steve’a. – Mogę pooglądać kreskówki? Steve i Deb wymienili się spojrzeniami.
– Pewnie, idź. Faith zsunęła się na ziemię i odeszła, utykając. Jej długa, różowa, kwiecista koszulka kołysała się przy każdym ruchu. David wziął głęboki oddech. Pierwsze spotkanie z córeczką, tak słodko-gorzkie. Faith była wszystkim tym, czego po niej oczekiwał… i czymś jeszcze więcej. Czuł, jakby brakujący kawałek serca wsunął mu się na miejsce, jakby teraz wreszcie było całe. Była bystra, słodka i zrównoważona. Uczono ją, jak żyć dla Boga. Otaczano troską i miłością. Ale nie była jego. – Polubiła cię – stwierdziła Deb. Czy wiedziała, że on potrzebuje to usłyszeć? Że jako ojciec łaknie aprobaty swojej córki? Gardło mu się ścisnęło, nie potrafił wymówić słowa, bo bał się, że straci nad sobą kontrolę. – Nie każdego tak traktuje – ciągnęła Deb. – Nie mogłam wprost uwierzyć, kiedy poprosiła, że chce ci pokazać Jonasza. – No i że pozwoliła go nakarmić – wtrącił Steve. – To dla niej główna atrakcja dnia. Serce Davida wypełniła dziwna mieszanka radości i bólu. Musiał dać ujście swoim emocjom. Podszedł do drzwi, wiedząc, że musi wyjść, i to teraz. Odchrząknął. – Bardzo dziękuję, że pozwoliliście mi się z nią spotkać – rzekł, gdy już dotarli do drzwi wejściowych. Chciał im powiedzieć, jak wspaniale się spisują jako rodzice. Chciał ich spytać, czy będzie mógł znów ją zobaczyć. Jednak gardło miał zaciśnięte. – Proszę bardzo – odparł Steve. – Faith – zawołała Deb w stronę salonu. – Powiedz panu Davidowi „do widzenia”. – Do widzenia, panie Davidzie – dobiegł do jego uszu jej słodki głosik. David żałował, że nie może pochwycić go w dłonie i schować do kieszeni na później. – Do widzenia, Faith. – David odwrócił się, by Morganowie nie dostrzegli, że ma wilgotne oczy. – Jeszcze raz dziękuję – rzucił przez ramię. Jakoś zdołał dotrzeć do zacisznego wnętrza samochodu. Zapalił wypożyczony wóz i wycofał go z podjazdu. Przejechał przez trzy kwartały do opuszczonej stacji benzynowej, tam zjechał na pobocze i dał upust łzom. ***
Usztywniana koperta z papieru pakowego leżała na stoliku kawowym, tam gdzie David ją zostawił, kiedy dotarł do domu. Przyrządził sobie kanapkę z pieczenią i sałatkę z ziemniaków i zjadł to w samotności przy kuchennej wyspie, jednocześnie przerzucając stertę reklam i rachunków. Teraz, siedząc w fotelu, otworzył „Wall Street Journal”, próbując ignorować tajemniczą przesyłkę. Jednak zamiast skupić się na gazecie, wrócił myślami do Faith, jak często mu się zdarzało przez te dwa dni, które upłynęły od spotkania. Żałował teraz, że nie poprosił o jakieś zdjęcie córki. Wielokrotnie rozważał, czy nie starać się o prawo do opieki. Zadręczał się wyobrażeniami, że wychowuje ją w Jackson, że zabiera ją na mecz hokejowy drużyny Jackson Moose albo na festiwal Music In The Hole w Święto Niepodległości. Lecz te fantazje zawsze w końcu wygasały, a on w głębi duszy wiedział dlaczego. Morganowie byli dobrymi rodzicami, jedynymi, jakich Faith znała. Tam było jej miejsce. Ta myśl sprawiała mu ból na sto różnych sposobów, jednak nie zmieniała realiów sytuacji. Chciał stać się częścią życia Faith i miał nadzieję, że Morganom by to nie przeszkadzało. Wiedział, że pewnie udałoby mu się uzyskać prawo widywania dziecka, lecz sądził, że nie posunie się do tej ostateczności. Zastanawiał się, czy Paula też o tym myślała. Czy widziała Faith od czasu ich sprzeczki? Czy Morganowie powiedzieli jej, że ich odwiedził? Wiernie słała do niego maile. Kilka pierwszych usunął bez czytania, lecz gniew powoli w nim przygasał. Jego miejsce zajęło przygnębienie samotnością. Wracał do pustego domu już przez trzy miesiące, ale teraz, po zerwaniu z Paulą, odbierał to inaczej. Wiadomości od niej osłabiały jego postanowienie, by trwać w gniewie. W zeszły weekend wysłała mu maila, że chciałaby przyjechać do domu. Odpowiedział jej krótko: Nie. To było wszystko, co napisał. Nie zdobył się na to, by ją powiadomić, że będzie w Chicago w odwiedzinach u córki. Morganów też wcześniej o tym nie powiadamiał z obawy, że mu odmówią, jeśli będą mieli zbyt wiele czasu na zastanowienie. Powinien wiedzieć, że jedna odmowa nie powstrzyma jego żony. Wczoraj ponowiła prośbę. Chcę w ten weekend przyjechać do domu. Naprawdę musimy porozmawiać. Tęsknię za tobą, Davidzie. Odczytał wiadomość i zamknął skrzynkę odbiorczą. Dopiero gdy dziś wieczorem wrócił z pracy, otworzył ją jeszcze raz i odpowiedział na list. Nie jestem gotów.
Nie miał pewności, kiedy będzie gotów, ale zdawał sobie sprawę, że tylko odsuwa to, co nieuniknione. Trzeba było jakoś wyjść z impasu, w tę czy tamtą stronę. Czy był gotów, by pozwolić Pauli odejść? Czy w ogóle byłby do tego zdolny? Gniew podsycał w nim myśli, że mógłby ją rzucić. Teraz jednak, gdy gniew przygasł do żaru, David nie był pewien, czego chce. Przerzucił stronę, starając się skoncentrować na drukowanych literach przed sobą. Wskaźnik Dow Jones poszedł w górę, jego akcje utrzymały się na plusie. Sprawdził akcje swojego teścia, troszkę podskoczyły. Gazeta nagle zgięła się w połowie i opadła, a oczom Davida ukazała się koperta. David rozprostował dziennik i odwrócił stronę. Nie miał pojęcia, co mogłaby zawierać ta przesyłka, ale stempel pocztowy Chicago wskazywał na nadawcę. Bez sprawdzania wiedział, że na paczuszce nagryzmolone były jego imię i nazwisko. Sądząc z nierównego pisma, musiała napisać adres, gdy koperta była już pełna, a może zrobiła to w aucie, w drodze na pocztę. Złożył gazetę i odłożył ją na stół. Serce zaczęło mu bić szybciej, gdy podniósł przesyłkę i położył ją sobie na kolanach. Była wybrzuszona, ale niezbyt ciężka. Wsunął palec pod klapkę i otworzył ją. Opróżnił kopertę. Wypadło z niej coś opakowanego w gazetę, z żółtą karteczką samoprzylepną i jakąś notatką. Odczytał liścik: Pomyślałam, że może chciałbyś mieć kopię. Dziękuję za pomoc. Linn Aż zadrżał z rozczarowania. Przesyłka była od Linn. Dopiero gdy zobaczył jej imię nabazgrane pod liścikiem, uświadomił sobie, jak bardzo pragnął, by nadawcą była Paula. Był już bliski odłożenia paczki, rozczarowany i zły na siebie za tę nadzieję. Mimo to odszukał palcami brzeg opakowania i pociągnął. Paczuszka kilka razy przekoziołkowała, aż w końcu oczom Davida ukazała się zawartość. Kaseta VCR. Odczytał nalepkę: Wstęp do komunikacji interpersonalnej: Prezentacja wideo, Linn Caldwell. Jego myśli wykonały szybki zwrot o dwa miesiące wstecz, kiedy to Linn nakręciła rozmowę między nim a Paulą o komunikacji w małżeństwie. Uderzyła go ironia tego faktu. Paula nadawała się raczej do tego, by udzielać rad co do braku komunikacji. Mogła się pochwalić trzema latami praktyki.
Wcisnął pomiętą gazetę z powrotem do koperty i odłożył na stół. Kaseta leżała mu na kolanach. Rzecz o nieznanym przeznaczeniu. Niechciany prezent, bo oglądać się za siebie było niebezpiecznie. Podróże w czasie to fikcja, a ta kaseta tylko rozdrapałaby rany, które ostatnio zaczęły się goić. Podniósł taśmę. Pójdzie do garażu i wrzuci to do kubła ze śmieciami. Wstał, ściskając kasetę w ręce, i ruszył w stronę kuchni. Tak dobrze pamiętał tamtą podróż do Chicago. Pierwszego dnia spacerowali razem po ulicach miasta, a on nie mógł oderwać od niej rąk. Zimny wiatr zarumienił jej policzki i mierzwił włosy, tak że wyglądała, jakby dopiero co wstała z łóżka. Wrócili do mieszkania i kochali się, a potem po prostu na nią patrzył. Patrzył na jej wielkie zielone oczy i myślał, jak bardzo ją kocha. Uderzyło go z całą mocą, że była tą jedyną, przeznaczoną mu kobietą na ziemi. Bóg stworzył ją, myśląc o nim. Nie opowiedział jej wtedy o tych rozważaniach, a teraz głowił się dlaczego. Czy coś go powstrzymywało? Czy przeczuwał, że Paula coś przed nim ukrywa? Otworzył drzwi garażu i przystanął na progu, wpatrując się w kubeł na śmieci. Jutro przyjedzie śmieciarka, więc jeśli teraz wyrzuci kasetę, pozbędzie się jej na zawsze. Nigdy już nie zobaczy Pauli i siebie z tamtego czasu. Nagle przypomniał sobie pewną uwagę, którą Paula wypowiedziała podczas wywiadu. Linn spytała ich, jak rozwiązują konflikty, a Paula napomknęła coś o tym, że oboje zazwyczaj zamykają się wtedy w sobie. Stwierdziła, że jest to przeszkoda, nad którą muszą popracować, a David zgodził się z nią. Kiedy oskarżał ją o romans, całkowicie się w sobie zamknął. Ona w końcu znużyła się tym, że ciągle musi się bronić, i też się zablokowała. Minęły miesiące, zanim zakończyli ten konflikt, gdyż on był zbyt uparty, by przystanąć i rozważyć, że może nie ma racji. Tamten upór był największym błędem, jaki popełnił w małżeństwie. Przypomniał sobie Nowy Rok, kiedy przepraszał ją za niesłuszne oskarżenia. Paula łatwo mu wybaczyła, co go wtedy zdumiało, i tylko pogłębiło jego uczucia wobec niej. Mojej przewiny nie da się porównać z tym, co zrobiła Paula. Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień. Ta myśl pojawiła się nie wiadomo skąd i spoczęła na nim jak ciężki wełniany koc.
Rozważał, co zrobić z kasetą, przywołując obraz Pauli z tamtego dnia. Jak wyglądała, jak lekko szturchała go łokciem, gdy rzucił jakąś zabawną uwagę. Wiedział, że nie chce pozbywać się tego nagrania. Chce je obejrzeć. Dopiero przed szerokoekranowym telewizorem w salonie uświadomił sobie, że na odbiorniku leży tylko odtwarzacz DVD. Telewizor w sypialni. Czy ma wbudowany odtwarzacz kaset? Poszedł schodami do pokoju na piętrze i tam od razu skierował się do telewizora, stojącego na wysokim stoliku w rogu pokoju. Ogarnęła go ulga, gdy zobaczył odtwarzacz VCR. Wsunął kasetę, chwycił pilota i włączył urządzenie. Wydawało się, że kaseta uruchamia się całe wieki. Pierwsza pojawiła się Linn. Objaśniała prezentację, miała nadzieję, że uda jej się zrealizować założenia. Po tym wstępie nagle pojawili się oni. David siedział koło Pauli na kanapie w salonie, obejmując żonę ramieniem. Linn przedstawiła ich, a potem zadała pierwsze pytanie: – Jednym z najczęściej cytowanych powodów niezgody w małżeństwie jest brak komunikacji. Jak myślicie, dlaczego? David odpowiedział pierwszy, potem Paula dorzuciła kilka uwag. Patrzył, jak zakłada swoje kasztanowe włosy za ucho. Zawsze droczył się z nią co do jej irlandzkiego temperamentu, ale w rzeczywistości Paula była zbyt opanowana, by pozwolić sobie na wybuch. Ocknął się i znów skupił uwagę na nagraniu. Linn pytała o konflikt i o komunikację, i to wtedy Paula zauważyła, że oboje mają tendencję, by unikać konfrontacji. Rozładował trochę napięcie, mówiąc o swoim upodobaniu do porządku i o tym, że Paula zazwyczaj bywa trochę „bałaganiarą”. To wtedy dała mu kuksańca w żebra. Wspomniał chwilę, gdy tamtego tygodnia pakował się przed wyjazdem z Chicago. Pocałował Paulę, a ona popatrzyła mu w oczy z wyrazem, którego nie do końca rozumiał. – Czy to, co mówiłeś podczas wywiadu z Linn, było szczere? – zapytała. – Absolutnie. Jesteś prawdziwą bałaganiarą. Spojrzała na niego z udawanym gniewem i trzepnęła go w ramię. – Nie o tym mówię. Chodziło mi o to, że miłość jest wyborem, no wiesz. I że każdego dnia postanawiasz, że będziesz mnie kochał bez względu na to, co się zdarzy. Zastanawiał się nad tym. Czy wspominała wtedy to, co zrobiła trzy lata wcześniej? Czy myślała o kłamstwie, którym go mamiła? – Czy będziesz mnie kochał, bez względu na to, co się zdarzy?
Czy zadała to pytanie z lęku? Czyżby wątpiła, że jego miłość jest na tyle mocna, by wszystko jej przebaczyć? Czyż nie udowodniłeś, że jej lęki były zasadne? Te słowa poruszyły coś w głębi jego duszy. Znów skupił się na nagraniu. Śmiali się z czegoś, co powiedziała Paula. Potem już było poważnie. Mówił David. – Myślę, że najważniejsze, czego się nauczyłem, to to, że miłość nie opiera się na uczuciach, jakie czuło się podczas randek. To dopiero początek, lecz prawdziwa miłość jest wyborem. Dla mnie oznacza ona, że postanawiam kochać Paulę, nawet mimo nieporozumień, albo gdy jesteśmy zbyt rozdrażnieni, by ze sobą rozmawiać. Trzeba po prostu postanowić, że będziemy się wzajemnie kochać bez względu na to, co się zdarzy. Mówiąc te słowa, spoglądał na Linn. Teraz jednak patrzył na Paulę. Gdy mówił, nie odrywała od niego spojrzenia. Oczy napełniły jej się łzami, więc opuściła wzrok na kolana. Widział, jak mruga, by odgonić łzy, patrzył, jak zaciska zęby, jakby starała się ukryć emocje. Chwilę później rozmowa się skończyła. David i Paula wymienili uśmiechy, a potem na ekranie pojawiła się kolejna para, z którą Linn przeprowadzała wywiad. David wyłączył wideo. Paula wzięła sobie jego słowa do serca. Było to widać po jej reakcji, a także po tym, że później spytała go, czy mówił to szczerze. Odparł, że tak, ale czy naprawdę tak było? Przez ostatnie tygodnie nie robił nic innego, jak tylko uciekał. Co prawda miał powód, by się gniewać. Postępek Pauli był… Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień. Zapatrzył się w pusty ekran telewizora. Ten cytat z Ewangelii sprawił, że zalało go poczucie winy. No dobrze, już dobrze. Rozumiem. Nie to, żeby był idealny, ale… Czy mógł to przebaczyć, wybaczyć jej i naprawić ich małżeństwo? – Trzeba po prostu postanowić, że będziemy się wzajemnie kochać bez względu na to, co się zdarzy. Łatwo powiedzieć w teorii, ale naprawdę wcielić to w życie… to była inna kwestia. A jednak kochał Paulę. Tęsknił za nią. Rozłam między nimi rozdzierał mu serce. Brakowało mu
wspólnych przekomarzanek i przytulenia. Brakowało mu jej bezbronności, którą okazywała tylko przed nim. Wszystkim innym mogła się wydawać królową śniegu, ale będąc z nim, chroniła się w jego objęciach i stawała się tak bezbronna jak dziecko. Tak, kochał ją nawet teraz. Nawet po aborcji. Nawet po kłamstwach. Jakoś niedawno Paula wyznała wszystko swojej mamie. Rodzina starała się udzielić im wsparcia, ale David to zlekceważył. Zaciskał tylko zęby, gdy teść udzielał mu rady w holu kościoła, otoczywszy go ramieniem. – Wiem, że moja córka przysporzyła wiele bólu. Zrobiła coś bardzo złego. Jej matka i ja też jesteśmy zdruzgotani. Ale miłość ostatecznie przebacza, a kiedy to czyni, wzrasta. Teraz może ci być ciężko w to uwierzyć, ale po prostu spróbuj i trzymaj się tego, dobrze? David nie był wówczas gotów tego wysłuchać, ale teraz te słowa przynosiły mu pociechę. – Miłość przebacza, a kiedy to czyni, wzrasta. To okazało się prawdą, gdy Paula przebaczyła mu niesłuszne oskarżenia. Ich miłość niezmiernie wzrosła. Zdumiało go, jak szybko pogłębiła się ich relacja. Tyle że nigdy nie przypisywał tego przebaczeniu. Pomóż mi, Boże. Naprawdę chcę jej wybaczyć. Czy to wystarczy na początek? Wezbrała w nim nagła tęsknota za Paulą. Przypomniał sobie maile, które pobieżnie przejrzał, i poczuł chęć, by spojrzeć na nie raz jeszcze. Zszedł po schodach i otworzył pocztę na komputerze, a potem na nowo odczytał wszystkie wiadomości od żony. Nie przestawała go przepraszać. Oddałabym wszystko, by cofnąć to, co zrobiłam. Mój egoizm zranił tylu ludzi. Przez resztę życia będę musiała żyć ze świadomością tego błędu, a co gorsza… ty również. I to jest w tym najstraszniejsze. Kiedy myślę, jak się musisz czuć, kraje mi się serce. Zasłużyłeś na to, by być ojcem naszego dziecka, a ja cię tego pozbawiłam. Słowa nie potrafią wyrazić, jak bardzo jest mi przykro, Davidzie. Skończył czytać wszystkie maile i otarł twarz rękawem koszuli. Po raz pierwszy od czasu, gdy odkrył tajemnicę Pauli, poświęcił myśl temu, co może czuć ona. Tak się przejął niesprawiedliwością tej sytuacji, że ani razu nie pomyślał, jak ogromny ciężar dźwiga jego żona na swoich barkach. Znów uciekał, a to prowadziło donikąd.
Zanim zdążył się rozmyślić, zalogował się na stronę linii lotniczych i zarezerwował bilet na następny dzień. Nie wiedział, jak sobie poradzą z następstwami tej sprawy, ale jakoś im się uda. Modlił się, by wyszli z tego umocnieni, bo przetrwali burzę.
Rozdział 38
Paula weszła do mieszkania i włączyła lampę na stole. W pokoju było cicho, widocznie Linn już się położyła. Paula zrzuciła buty na obcasach, starła też z włosów płatki śniegu. Właśnie zaczęło padać i pewnie wkrótce rozszaleje się zawierucha zapowiadana przez meteorologów. Jednak Pauli nie obchodziła nadciągająca zawieja ani wywiad, przez który tak późno wracała. Dziś wieczór miała w głowie tylko jedno, a mianowicie żeby sprawdzić pocztę. Może David był już gotów do rozmowy i będzie mogła zarezerwować lot do domu. Tak bardzo tego pragnęła. W ciągu ostatnich paru tygodni nabrała do wszystkiego dystansu. Praca to tylko praca. Kariera to tylko kariera. Za to, co w życiu liczyło się najbardziej, nie dostawało się pieniędzy. A ona pozwoliła, by cel zawodowy odsunął na boczny tor najważniejszą osobę w jej życiu. Rzuciła płaszcz na podłokietnik sofy i zasiadła przed komputerem. Gdy przesuwała myszką, otwierając pocztę, palce jej drżały. Osiem maili. Przebiegła wzrokiem listę, szukając Davida. Jej spojrzenie zatrzymało się na szóstym mailu. Kliknęła na wiadomość. Bębniła palcami w brzeg biurka, żałując, że komputer nie pracuje szybciej. W końcu mail się otworzył. W sekundę przeczytała trzy słowa. Nie jestem gotów. Rozczarowanie rozwiało nadzieje, które w sobie pielęgnowała od wczoraj, odkąd wysłała mężowi wiadomość. Ostatnim razem, gdy prosiła, by mogła przyjechać do domu, odpowiedział „Nie”. Tym razem odpisał „Nie jestem gotów”. Czy ta zmiana oznaczała, że zmiękł? Choćby troszeczkę? Z tego sformułowania wynikało, że nadejdzie chwila, gdy będzie gotowy. Odchyliła się na oparcie krzesła, czując, że przytłacza ją stres minionych tygodni. Kiedy nadejdzie ta chwila – że będzie gotowy? Czy zamierzał tylko siedzieć i pozwalać, by ich małżeństwo się rozpadało? Nagle, niczym nieproszony gość, naszła ją pewna myśl. Może David po prostu gra na zwłokę, do czasu, gdy naradzi się z adwokatem i złoży pozew o rozwód? Poczuła przypływ adrenaliny, dreszcz przebiegł jej przez ramiona. Wyprostowała się na krześle. David by tego nie zrobił. Kochał ją. Mógł być na nią wściekły, zresztą miał do tego pełne prawo, ale ją kochał.
Znów zaczęło ją prześladować wspomnienie jego słów. „Nie mogę kochać kogoś, kogo nie znam, a ciebie, Paulo – nie znam zupełnie”. O Boże, czy naprawdę tak to czuje? Czy wciąż uważa mnie za obcą? To nie była prawda. Wciąż była Paulą, z wszystkimi wadami i dziwactwami. Zaś tajemnica, którą ukrywała, przypominała nieustępliwy chwast, który ona usiłowała wdeptać w ziemię. Ten chwast jednak nadal wegetował, a teraz przebił się na powierzchnię i oplatał wszystko wokół. Czy z ich małżeństwa coś pozostanie, gdy jej tajemnica przestanie już siać wokół spustoszenie? Czemu nie zrozumiała wcześniej, że kłamstwo trzeba wyrwać z korzeniami? Narobiło tylu szkód, że nie wiedziała, czy zostało jeszcze coś do ocalenia. Ponownie kliknęła na mail od Davida. Chciała z nim porozmawiać. Chciała kliknąć w „Odpowiedz” i otworzyć przed nim serce. Ale przecież już to uczyniła. Co jeszcze mogła zrobić? Skierowała spojrzenie na telefon leżący na niskim stoliku, na stercie pism. Czy powinna zadzwonić? A jeśli on znów to zignoruje? Było już późno, po jedenastej, zbyt późno na telefon, nawet gdyby odebrał. Zerknęła na ekran i zatrzymała wzrok na ikonce linii lotniczych na pasku „Ulubione”. Czy powinna pojechać do domu i stanąć z nim twarzą w twarz? Co jej jeszcze zostało do powiedzenia, po tym wszystkim, co napisała w tuzinie maili? Jej wzrok przyciągnęła wiadomość od Davida w okienku poniżej. „Nie jestem gotów”. Cóż, ona była gotowa. Była gotowa wziąć na siebie całą winę. Była gotowa prosić i błagać. Była gotowa odzyskiwać jego zaufanie choćby i przez piętnaście lat, gdyby to miało go jej przywrócić. Pójdzie do psychologa, rzuci pracę prezenterki, wróci do Jackson Hole. Gdyby tylko David przyjął ją z powrotem. Otworzyła stronę linii lotniczych i znalazła znajome połączenie. Odkryła z ulgą, że są wolne miejsca. Jutro poleci do domu, nic jej od tego nie powstrzyma. *** David zaciągnął swoją walizkę na kółkach do rzędu krzeseł w poczekalni i usiadł między kobietą w średnim wieku a mężczyzną zajętym rozmową przez komórkę. Trochę ryzykował, zjawiając się na lotnisku zaledwie czterdzieści pięć minut przed lotem, ale zawieranie transakcji się
przedłużyło. Poza tym lotnisko w Jackson należało do małych i kontrola była bagatelką w porównaniu z takim miejscem jak lotnisko w Chicago. Przez głośniki wzywano właśnie pasażerów lotu do Salt Lake City; mieli przejść na pokład samolotu. Patrzył, jak kobieta obok zbiera swoje manatki. Zastanawiał się, jak zdoła je donieść przez korytarz i płytę lotniska, nie gubiąc niczego po drodze. Odkąd poprzedniego wieczoru zadecydował, że poleci do Pauli, jego postanowienie jeszcze się umocniło. Wiedział, że to dlatego, bo decyzja była słuszna. Już wystarczająco długo uciekał. Pora przystanąć i jej wysłuchać. – Pasażerowie lotu 739 do Chicago, przewidujemy niewielkie opóźnienie. Jeśli warunki na to pozwolą, wkrótce rozpoczniemy wpuszczanie pasażerów na pokład. David wyjął z walizki gazetę i otworzył ją. – Leci pan do Chicago? – spytał mężczyzna obok niego. – Tak. – David nie był w nastroju do pogawędki z gadatliwymi nieznajomymi. Miał nadzieję, że nie dostanie miejsca koło kogoś, komu usta się nie zamykają. – Mam nadzieję, że nie odwołają tego lotu. – Mężczyzna wskazał na trzymany w ręku telefon. – Żona mówi, że tam straszna zawieja. David był tak zajęty przygotowaniami do wolnego weekendu, że nawet nie sprawdził, jaka pogoda jest teraz w Chicago. – Żartuje pan. – W tym momencie uświadomił sobie, jak bardzo pragnął zobaczyć Paulę. – Zaczęła się wczoraj wieczorem, dziś cały dzień sypał śnieg. Powiedziała, że napadało na dwadzieścia centymetrów, a teraz zaczyna się ocieplać. To chyba nie problem. W Chicago wiedzieli, jak sobie radzić ze śniegiem. – No cóż, to dobrze. – Nie do końca. Zapowiadają gołoledź, ze dwa centymetry lodu i deszczu ze śniegiem. *** Paula postawiła walizkę przy sobie i spojrzała na oszkloną ścianę przy bramce B10 lotniska O’Hare. Chodnik, samoloty, nawet niebo pochłonęło rozległe morze bieli. Zimowa, bajkowa kraina. Paula jednak potrafiła myśleć tylko o tym, czy jej samolot wystartuje. Wyciągnęła komórkę z Jackson i wybrała numer Natalie. Podniósł Kyle i przekazał telefon jej siostrze. W tle słyszała zawodzenie Grace.
– Cześć, Paulo. – Sądząc po głosie, siostra wydawała się wykończona. Paula pomyślała, że pewnie nie ma czasu na pogawędkę. – Co się tam dzieje? Odgłosy jak w zoo. – Wieczór rodzinny – odparła Natalie. – Gramy w Uno, Alex daje nam łupnia, więc Taylor ma pełno kart i chce przestać grać. – Aha. A co z Grace? – Jest po prostu głodna. – Paula usłyszała odgłosy jakiejś szamotaniny. – No i już. Teraz jest zadowolona. Tam u ciebie też dość głośno. – Jestem na lotnisku, mam lecieć do domu. Przynajmniej na to liczę. Śnieżna zawierucha w pełnej krasie. – Nie wiedziałam, że przyjeżdżasz na weekend. Czy David jest gotów na rozmowę? Paula postawiła walizkę na pustym krześle i usiadła. – Nie, ale ja tak. Problem nie zniknie, jeśli udamy, że go nie ma. – Myślisz, że to mądre, złotko? Niektórzy ludzie potrzebują więcej czasu, żeby coś sobie poukładać. Mocniej ścisnęła telefon w dłoni. – Nie mogę już tego wytrzymać. Brakuje mi go, chcę go odzyskać. Wiem, że zrobiłam rzecz nie do pomyślenia, ale wezmę na siebie konsekwencje. Nie przestanę wierzyć w nasz związek. – Rozbrzmiało zawiadomienie przez interkom. – Natalie, poczekaj sekundkę. – …informacje podamy wkrótce. Powtarzam, lot numer 257 do Jackson Hole, Wyoming jest opóźniony. Dalsze informacje podamy wkrótce. – O rany – rzuciła Paula. – Mamy opóźnienie. – Cóż, może przylecisz późno, ale wiesz przynajmniej, że wkrótce się spotkasz z Davidem. Może zadzwoń do niego, jak się okaże, że zjawisz się w środku nocy. Wejdziesz do domu, a on gotów pomyśleć, że to jakiś włamywacz. Dosłyszała jakiś rozgardiasz w tle. Alex wznosił radosne okrzyki. – No dobra, puszczę cię do nich. Paula rozłączyła się i przeniosła bagaż z powrotem pod okno. Nie była w stanie usiedzieć spokojnie. Śnieg się przerzedził, zastąpił go deszcz, może deszcz ze śniegiem. Nie wiedziała, czy to dla niej lepiej, czy gorzej. Odwróciła się i oparła o zimną szybę. Ludzie w pośpiechu przemierzali terminal, ciągnąc za sobą bagaż. Większość krzeseł przy bramce była zajęta, co
podsunęło Pauli myśl, że może i inne loty są opóźnione. Sprawdziła godzinę na zegarku. Gdyby wszystko szło zgodnie z planem, wsiadałaby teraz do samolotu. Chcąc jakoś zabić czas, udała się do najbliższego Starbucksa i zamówiła kawę. Wracając do bramki, pożałowała, że nie zabrała większej walizki na kółkach. Stopy ją bolały, bo cały dzień chodziła na obcasach, a dźwiganie dwudziestu kilogramów bagażu też dokładało swoje. Sączyła kawę i myślała o Davidzie. Co mu powie, kiedy go zobaczy? Czy będzie zły, że przyjechała, nie zważając na jego prośby? Czy odmówi rozmowy? Jak miała go przekonać, że głęboko żałuje swoich postępków? Była gotowa go powiadomić o powrocie do domu. Na pewno wtedy zrozumie, jak wiele dla niej znaczy. Chyba że już postanowił, że to koniec. O ile wiedziała, mógł już spotkać się z adwokatem i wszcząć sprawę rozwodową. Ta myśl była jak cios w brzuch. Paula postawiła kawę pod krzesłem, ręce jej dygotały. Czy zbyt długo zwlekała? Zbyt długo zostawiła go samego? Jakąż była idiotką. Powinna polecieć do domu już wcześniej, mimo że on tego nie chciał. Jeśli już postanowił, że to koniec, to tę decyzję będzie równie trudno zmienić, jak wyrwać dąb z korzeniami. Czemu wcześniej to do niej nie dotarło? – Uwaga, pasażerowie. Z przykrością informujemy, że w związku ze złymi warunkami atmosferycznymi lotnisko zostaje czasowo zamknięte. Wszystkie wieczorne loty zostają odwołane. Po szczegółowe informacje proszę zgłaszać się do urzędnika przy bramce. Dziękuję. Paula szybko ruszyła do stanowiska przy bramce, gdzie czekał już jeden mężczyzna. To niemożliwe. Musiała w ten weekend dostać się do domu, do męża. Czuła nieodpartą potrzebę, by go zobaczyć. Do stanowiska podeszła druga urzędniczka i Paula skierowała się do kontuaru. – Czy wie pani może, kiedy lotnisko znów będzie czynne? – Niestety nie. Czy chciałaby pani zarezerwować bilet na następny lot do Jackson Hole? Paula uśmiechnęła się, próbując ukryć irytację. – Na kiedy? Kobieta nacisnęła klawisze w klawiaturze i zamilkła na chwilę. – Mamy połączenie na jutro po południu, przez Salt Lake… To jeszcze nie tak źle. Będą mieli całą niedzielę dla siebie. – Niestety, nie ma miejsc.
Rozczarowanie i frustracja wytrącały Paulę z równowagi. – Mam – odezwała się urzędniczka. – Wylot w niedzielę wieczorem. Zarezerwować dla pani miejsce? – uśmiechnęła się, jakby była w jednoosobowym komitecie powitalnym, wręczającym gorącą szarlotkę nowej sąsiadce. Niedziela wieczorem. Przyjechałaby do domu akurat wtedy, gdy David szykowałby się do pracy. Nie wspominając już, że miała też na głowie własne obowiązki służbowe. – Czy mam szansę znaleźć się na liście rezerwowej? – Cóż, może pani próbować, ale wygląda na to, że jest więcej rezerwacji niż miejsc. Beztroski uśmiech kobiety doprowadzał Paulę do ostateczności. – Mimo to spróbuję – powiedziała. Odeszła od stanowiska, wróciła na swoje miejsce i podniosła kawę. Mogła już właściwie wrócić do mieszkania, ale nagle poczuła się tak, jakby opuściły ją resztki energii. Zapadła się w krzesło w pustym teraz rzędzie. Wszyscy, którzy przedtem czekali przy bramce, stali w kolejce, by przełożyć loty. Boże, to nie tak miało być. Nie tylko nie zobaczy dziś Davida, ale też raczej nie poleci na weekend do domu, a to oznaczało, że najwcześniej spotka się z mężem za tydzień. Nie mogła tyle czekać na rozmowę. Nie wiadomo, jakie decyzje już podjął ani co planuje zrobić w tym tygodniu. Każda minuta wydawała się teraz składać z upływających, cennych sekund, jakby trwało odliczanie do końca ich małżeństwa. Nie zamierzała czekać. Musiała z nim porozmawiać teraz. Wyjęła komórkę i wybrała domowy numer. Czuła słabość w kończynach, gdy próbowała obmyślić, co powie. Jednak nie musiała się silić, bo po sygnałach włączyła się poczta głosowa. Rozłączyła się i wybrała numer komórki męża. Telefon zaczął dzwonić. David wieczorami zazwyczaj go wyłączał, więc pewnie nagra się na pocztę… – Halo? – Nie słyszała jego głosu od tygodni. Był jak balsam na jej duszę. – David. – Tylko tyle potrafiła powiedzieć. Poczuła pustkę w głowie. Milczał tak długo. Paula zrozumiała, że nie wiedział, że to ona, póki nie odebrał. Widocznie nie sprawdził na wyświetlaczu, kto dzwoni. – Nie rozłączaj się, Davidzie. Proszę. – Wciągnęła z drżeniem powietrze. – Chciałam przylecieć do domu, żeby porozmawiać, ale właśnie zamknęli lotnisko, na jutrzejszy lot nie ma miejsc, a następny dopiero w niedzielę.
– Gdzie jesteś? – O’Hare. Davidzie, musimy porozmawiać. Wiem, że się gniewasz i masz do tego wszelkie prawo, ale to milczenie niczego nie naprawi. Wstała i podeszła do okna, byle dalej od kakofonii zawiadomień i rozmów. Spojrzała na zmierzchające niebo. Pragnęła, by się odezwał. Może się rozłączył, a ona tego nie usłyszała z powodu hałasu. – Jesteś tam? – Boże, proszę, nie pozwól, by się rozłączył. Nie teraz, kiedy wreszcie się do niego dodzwoniła. – Jestem. – Dasz mi parę minut? Jeśli nie chcesz, nie musisz nic mówić, ale czy mógłbyś mnie choć wysłuchać? Proszę. – Oparła czoło o zimną szybę. – Słucham. Uczucie ulgi szybko zastąpił niepokój. Co mu powie, jakich słów użyje? Przed wypuszczeniem reportażu na antenę pisała i redagowała scenariusz. Teraz, kiedy tak się liczyło, by mówiła jasno i przekonująco, nie miała nic. Ani zapisanych notatek, ani nagrania, ani kasety wideo. Miała tylko siebie, pokorną i bezbronną, i wydobywała słowa z głębi swego złamanego serca. – Pamiętam, że kiedy byłam nastolatką, miałam w sobie pustkę. Dziurę, którą wciąż próbowałam zapełnić aktywnością i przyjaciółmi. Jednak gdzieś po drodze zaczęłam ją wypełniać ambicjami. Jako siedemnastolatka wiedziałam, że chcę być drugą Diane Sawyer. Chciałam wyjechać z Jackson Hole i wspiąć się po zawodowej drabinie na sam szczyt. W tej wspinaczce nie było ważne, że kogoś podepczę. Widziałam przed sobą tylko jedno: cel, nagrodę. Kiedy już zaczęła mówić, słowa popłynęły ciurkiem. – Nawet gdyśmy się pokochali i pobrali, kariera wciąż była dla mnie najważniejsza. Wtedy tego nie dostrzegałam, ale tak było. – Nadchodził trudny moment, nie wiedziała, czy znajdzie odpowiednie słowa. Musiała jednak próbować. – Kiedy zaszłam w ciążę, to była niespodzianka dla nas obojga. I chyba uznałam… i naprawdę mówię to ze wstydem… uznałam to za przeszkodę w drodze do celu. Dziecko, które nosiłam, było kolejną rzeczą, którą konieczne było podeptać, by dalej dążyć do sukcesu. Zapiekły ją oczy, przymknęła powieki. – Kiedy dostałam tymczasową pracę tu, w Chicago, znów postawiłam karierę na pierwszym miejscu. Nie obchodziło mnie, co mówiłeś ani czego chciałeś. Widziałam jedynie mój cel.
Pragnęła, by coś powiedział. Zastanawiała się, czy w ogóle jeszcze jest po drugiej stronie. – Davidzie, jesteś tam jeszcze? – Jestem. – Powiedział to tak cicho, że ledwie go dosłyszała. Przynajmniej jednak wciąż słuchał. Wzięła głęboki oddech. – Kiedy odkryłam prawdę o Faith, moje życie się skończyło. Nie umiem ci wprost powiedzieć, co wtedy czułam. Byłam wstrząśnięta, że żyje, rozradowana, że przetrwała, i… pełna wstydu. Och, Davidzie, tak się wstydziłam. Zwróciłam się do Boga i zaczęłam rozumieć, co się stało, w jaki sposób znalazłam się w tym miejscu. Odrzuciłam Boga i zastąpiłam go bożkiem. Moja kariera była najważniejsza. Ważniejsza od Boga, od ciebie i od naszego dziecka. Ten jeden wielki błąd doprowadził mnie do serii tragicznych decyzji, które zraniły wielu ludzi, a zwłaszcza ciebie. A najgorsze jest to… że nie mogę ich cofnąć. Nie mogę zmienić konsekwencji, jakie te decyzje ściągnęły na mnie i na ciebie. Jedyne, co mogę zrobić, to powiedzieć, że mi przykro. I tak jak wcześniej zauważyłeś, to za mało. Nie zasługuję na twoje przebaczenie. Odetchnęła z trudem. – Lecz naprawdę cię kocham, Davidzie. Z całego serca. Zrobię wszystko, by odzyskać twoje zaufanie. Rzucę pracę i wrócę do domu. Nawet będąc prezenterką, czułabym pustkę, gdyby w moim życiu brakowało ciebie. – Łzy przesłoniły jej widok ciemniejącego nieba za oknem. Pozwoliła, by na linii zapadło milczenie. Teraz na niego kolej. Co z tym zrobi? Czy gniewnie odrzuci jej przeprosiny? Nie mogłaby go obwiniać, gdyby tak uczynił. – Jesteś piękna – szepnął. Te słowa ją zaskoczyły. Taki komplement był ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała, zwłaszcza że dzieliło ich prawie pięćset kilometrów. – Odwróć się – dodał. Co? Czemu się tak dziwnie zachowuje? Wyprostowała się i odwróciła od okna, choć nie wiedziała po co. I wtedy go zobaczyła. Stał za morzem pustych krzeseł, z telefonem przy uchu. Ich oczy się spotkały, i w tym momencie wszystko wokół niej zawirowało jak na surrealistycznym obrazie, migocząc zamgloną mozaiką barw. Ale on tu był. Był. Ruszył ku niej, po drodze odrywając telefon od ucha i zamykając klapkę.
Pozwoliła, by jej ręka zawisła bezwładnie, nogi przyrosły do podłogi, gdy David tak się zbliżał. Wszystko jej się rozmazało; mrugała, nie chcąc stracić go z oczu choćby na sekundę. Zatrzymał się na długość ramienia. – Jesteś – szepnęła. Pragnęła wyciągnąć dłoń i upewnić się, że to prawda, gładząc go po brodzie. Nie wiedziała jednak, jak by przyjął jej dotknięcie. Może znalazł się tu tylko po to, by oznajmić, że to koniec. Może w walizce miał dokumenty rozwodowe. – Czemu przyleciałeś? – Mięśnie jej się napięły, jakby w oczekiwaniu na cios, który mógł jej zadać odpowiedzią. – Bo cię kocham. – Powiedział to tak cicho, że nieomal odczytała te słowa z ruchu jego warg. Serce na chwilę jej zamarło, a potem zaczęło szaleńczo bić. Nie zasługiwała na jego miłość, nie po tym, co zrobiła. Zasłużyła na to, by zostać sama, z tą całą karierą, za którą tak gorliwie goniła. Łzy płynęły jej już po twarzy na dobre. – Nie płacz. – Otarł jej łzy wierzchem dłoni. – Będzie dobrze. – Przyciągnął ją czule do siebie, a ona wtuliła twarz w jego miękki sweter. Myślała o tym, jak stracił szansę, by być ojcem Faith. Myślała o kłamstwach, które mu naopowiadała, i o bólu, jaki wzbudziła. – Jak w ogóle może być dobrze? Mocniej ogarnął ją ramionami. – Nie chcę cię okłamywać, Paulo. To zajmie trochę czasu. Ale chcę próbować. Naprawimy to, i z Bożą pomocą będzie lepiej niż przedtem. Przekręciła głowę i posłyszała bicie jego serca. – Skąd to wiesz? Odchylił się i ujął jej twarz w dłonie. Spojrzała mu w oczy, wiedząc, że na twarzy pewnie ma smugi od tuszu do rzęs. Lecz nic jej to nie obchodziło. Obchodził ją jedynie David i miłość, która wciąż jaśniała w jego oczach. – Wiem z dobrego źródła, że kiedy miłość przebacza, to wzrasta – powiedział. On też miał oczy pełne łez. – Skąd wiesz, że będziesz umiał mi przebaczyć? – Warga jej zadrżała, gdy oczekiwała na odpowiedź. – Bo tego chcę. I Bóg to potrafi.
Pocałował ją. Poczuła słony smak jego łez. Usta miał ciepłe i miękkie. Chciała, żeby ten pocałunek trwał wiecznie. Puścił ją w końcu, a ona jak zahipnotyzowana patrzyła mu w oczy. – Chodźmy do domu. – Jak dobrze było usłyszeć te słodkie słowa. Oderwała od niego wzrok i zlustrowała grupki zirytowanych podróżnych. – Nie możemy. Lotnisko jest zamknięte, nie pamiętasz? Chwycił za rączkę swojej walizki na kółkach i podniósł jej bagaż. – Miałem na myśli twoje mieszkanie. – Ruszył ku wyjściu, rzucając jej spojrzenie przez ramię. – Może przez ten weekend uda mi się zaznajomić z tutejszym rynkiem nieruchomości. Podążyła za nim, przyspieszając kroku, aż się z nim zrównała. – Czemu miałbyś to robić? – Chyba nie sądzisz, że pozwolę, by utrzymywała mnie moja słynna żona, co? Przystanęła jak wryta i wpatrzyła się w niego badawczo, niepewna, czy właściwie rozumie jego słowa. Przeszedł jeszcze trzy kroki, zanim dotarło do niego, że została z tyłu. Obejrzał się. – No co? Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Po wszystkich tych błędach, złych decyzjach, stał przed nią mężczyzna, który trwał przy niej bez względu na wszystko. – Chcesz się tu przeprowadzić? Postawił jej walizkę na podłodze. – Tu jest twoje miejsce, Paulo. A ja chcę być tam, gdzie ty. Zawsze. Jakaś pani potrąciła ją w pośpiechu. Paula ledwie to poczuła. Nie mogła oderwać wzroku od swojego męża. Wciąż odpychała go od siebie sekretami, kłamstwami i murami, a mimo to był tutaj, znów ją uwodził i dawał jej drugą szansę. Zbliżyła się ku niemu. Coś ciągnęło ją do niego jak nigdy przedtem. Stanęła przed nim twarzą w twarz, tak blisko, że ich oddechy się zmieszały. Pomyślała o Faith. Zastanawiała się, jak to będzie mieszkać w tym samym mieście, co ich córka, i nie mieć do niej żadnych praw. A David… – Nie widziałeś jeszcze Faith. – Ich córka miała trzy lata, a on dotąd nigdy się z nią nie spotkał. – Prawdę powiedziawszy, spotkałem się z nią w zeszły weekend. – Naprawdę? Kiwnął głową.
– Poleciałem do Chicago, a Morganowie mnie przyjęli. – Posłał jej lekki uśmiech. – Jest jak laleczka, tak jak mówiłaś, z tymi zielonymi oczami i uroczymi loczkami. Paula nie mogła uwierzyć, że widział Faith. Morganowie nic jej o tym nie wspominali. – Kogoś mi przypomina – dodał. – Tak? – Tak. – Założył jej pasmo włosów za ucho. – Przypomina mi małą dziewczynkę, którą kiedyś będziemy mieli. Ujął jej twarz w dłonie, a w niej wezbrało słodkie poczucie pełni. – Och, Davidzie. Tak bym tego chciała. I wtedy znów ją pocałował – powolny, słodki pocałunek, tak piękny, że aż bolało. Za oknem wirowały płatki śniegu, ale wewnątrz ich gorąca miłość na nowo roznieciła ogień. Paula wiedziała, że będzie płonął jeszcze długo, na czasy, które miały nadejść.
Podziękowania
Każda powieść powstaje dzięki współpracy wielu ludzi. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy przyłożyli rękę do powstania tej książki. Przede wszystkim chciałabym podziękować Bogu, który stwarzając mnie, zaopatrzył mnie w nadprogramową dawkę wyobraźni. Ileż radości wniósł w moje życie ten dar! Dziękuję wszystkim z Howard Publishing, którzy ciężko pracowali, by oddać moją i wiele innych książek w ręce czytelników. Szczególne podziękowania należą się moim redaktorkom, Philis Boultinghouse i Ramonie Tucker, dzięki którym opracowanie książki do druku stało się przyjemnym zajęciem. Chciałabym również podziękować mojej drogiej przyjaciółce i krytyczce, Colleen Coble, która czyta każde napisane przeze mnie słowo i nie boi się wytknąć mi, kiedy coś kiepsko brzmi! Opracowując szczegóły tej powieści, korzystałam z rad Thomasa Smitha i całej rodziny Sinclairów: Marca, Giny, Mindy i Tylera. Dzięki, kochani, za waszą pomoc! I wreszcie na koniec pragnę podziękować Kevinowi za to, że wytrzymywał moje rozproszenie i pisarskie przynudzanie. Kocham cię, skarbie!
Drogi Czytelniku!
Główna idea powieści Tajemnica Pauli nawiedziła mnie podczas burzy mózgów z moimi koleżankami pisarkami, Colleen Coble i Diann Hunt. Zalążek tej historii był dziełem Diann, i kiedy wyskoczyła z tym pomysłem, aż mnie zatkało. Był zaskakujący, ale czy naprawdę chciałam zgłębiać bolesną kwestię aborcji? I jak miałam sprawić, by postaci – przeżywające problem z dwóch różnych stron i stąd doświadczające bardzo odmiennych emocji – doszły przez ból aż do przebaczenia? Moją główną wątpliwością było to, czy umiałabym uzasadnić tak trudny temat. Niektórym trudno będzie czytać o problemach poruszanych w tej książce. Modlę się, by jej przesłanie, mówiące o przebaczeniu i miłości do pewnej wyjątkowej małej dziewczynki, przyniosło nadzieję. Nadzieję dla kobiet, które znalazły się w tej rozpaczliwej sytuacji, wahając się między decyzją o usunięciu „płodu” a decyzją pozwalającą dziecku żyć. Nadzieję dla kobiet, które przez dziewięć długich miesięcy noszą w sobie dziecko, którego dorastania nigdy nie zobaczą. Nadzieję dla zranionych przez kłamstwa, że po aborcji „wszystko będzie dobrze” i że „wrócą do normalności”. Siłę przebaczenia można zawsze odnaleźć poprzez Jezusa Chrystusa. Nie zawsze przychodzi ono szybko, czasami wymaga długiej podróży. Jednak ty też możesz „znaleźć wiarę” [Finding Faith – tytuł oryg. ang.] – to bezpieczne miejsce pośród burzliwego świata. Bóg tu jest i zawsze czeka na ciebie. Denise Hunter Jak jest odległy wschód od zachodu, tak daleko odsuwa od nas nasze występki. Psalm 103,12
Korekta: Aleksandra Powalska-Mugaj Projekt okładki: Blanka Tomaszewska Zdjęcia: Lightwavemedia Ltd, porbital Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl Finding Faith © 2006 by Denise Hunter © for the Polish edition by Drukarnia i Księgarnia Świętego Wojciecha Sp. z o.o., Poznań 2015 All rights reserved. Printed in the United States of America Published by Howard Publishing Co., Inc. ISBN 978-83-7516-954-6 Wydawca: Drukarnia i Księgarnia Świętego Wojciecha Sp. z o.o. Wydawnictwo Święty Wojciech ul. Chartowo 5, 61-245 Poznań tel. 61 659 37 13
[email protected] Zamówienia: Dział Sprzedaży i Logistyki ul. Chartowo 5, 61-245 Poznań tel. 61 659 37 57 (-58, -59), faks 61 659 37 51
[email protected] •
[email protected] www.swietywojciech.pl • www.mojeksiazki.pl Konwersja do e-wydania: Wydawnictwo Święty Wojciech