JAYNE ANN KRENTZ
KOWBOJ
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • ...
6 downloads
8 Views
JAYNE ANN KRENTZ
KOWBOJ
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia
Sydney • Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
PROLOG
- Margaret, obiecaj mi, że będziesz uważać na
siebie - powiedziała z nagłą troską Sarah Fleetwood
Trace. Zajęta była zdejmowaniem strojnej ślubnej
sukni. W tej skomplikowanej czynności pomagały jej
dwie najlepsze przyjaciółki. Radosny nastrój Sarah
ulotnił się na moment, a piwne oczy spoważniały,
kiedy patrzyła na Margaret Lark.
- Nie martw się o mnie, Sarah - odparła z uśmie
chem Margaret, starannie składając welon. - Obiecu
ję, że będę się rozglądała, przechodząc przez jezdnię,
liczyła kalorie i nie wdawała się w rozmowy z nie
znajomymi mężczyznami.
Katherine Inskip Hawthorne, pracowicie odpinają
ca rząd drobnych guziczków na plecach Sarah, za
chichotała.
- Nie daj się zwariować, Margaret. Nic się nie
stanie, jeśli pogadasz sobie z paroma nieznajomymi
mężczyznami, zwłaszcza gdyby byli przystojni. Tylko
rób to dyskretnie.
Sarah wydała pełen dezaprobaty pomruk, potrząsa
jąc głową, aż brązowe włosy rozsypały się lśniącą falą.
6 • KOWBOJ
Brylanty osadzone w pięknych, starej roboty kol
czykach, słały tęczowe błyski.
- Mówię wam, to nie żarty - powiedziała poważ
nie. - Mam przeczucie, Margaret... - urwała i zmar
szczyła brwi, usiłując sprecyzować, co dokładnie czuje.
- Po prostu proszę, żebyś przez jakiś czas bardzo
uważała, dobrze?
- Kochana, przecież znasz mnie i wiesz, że zawsze
jestem ostrożna - zdziwiła się Margaret. -I dlaczego
miałoby mi się coś przydarzyć właśnie wtedy, kiedy
wyjedziesz na miesiąc miodowy?
- Sama nie wiem, i w tym cały problem - powie
działa cicho Sarah. - Mam tylko przeczucie, a pamię
taj, że intuicja nigdy mnie nie myli.
- Daj spokój tej swojej intuicji, przynajmniej
w dniu ślubu - wtrąciła Kate z błyskiem w zielonych
oczach. - Zresztą nie wyobrażam sobie, by mogła
normalnie funkcjonować po tych radosnych przeży
ciach i szampanie.
Margaret uśmiechnęła się, pomagając przyjaciółce
wyplątać się z obfitych fałdów sukni.
Właśnie, skoro już mowa o przeżyciach, to świeżo
upieczony małżonek pewnie nie może się ciebie do
czekać. Lepiej pospiesz się, Sarah, zanim Gideon
wpadnie tu, by cię porwać. On jest dobry w odnaj-
dywaniu zaginionych rzeczy.
Sarah wahała się jeszcze, nie spuszczając zatros-
kanego wzroku z przyjaciółki. Dopiero po chwili na jej
twarz powrócił radosny uśmiech.
Cała ta wystawna ceremonia była pomysłem Gideona. Te
On nie wygląda mi na kogoś, kto miałby cierp-
liwość czekać kiedy nie ma na to ochoty - zauważyła
KOWBOJ • 7
Margaret, wręczając Sarah dżinsy i bluzkę w kolorze
pigwy.
- Odnoszę dokładnie takie samo wrażenie - za
chichotała Kate. - Pod tym względem Gideon przy
pomina Jareda. Sarah, naprawdę zamierzasz spędzić
podróż poślubną na poszukiwaniu skarbów? Nie ma
cie lepszych pomysłów?
- Ten jest najlepszy - oznajmiła pogodnie Sarah,
podchodząc do lustra, by umalować wargi.
Jej spojrzenie spotkało się w lustrze ze spojrzeniem
Margaret, pełnym szczerego zachwytu dla szczęścia
przyjaciółki.
- Masz nadzieję odnaleźć kolejny skarb klasy
Kwiatów Fleetwood?
Sarah dotknęła brylantowych kolczyków, które
ciągle jeszcze miała w uszach.
- Nie ma drugiego takiego skarbu. Przecież kiedy
ich szukałam, znalazłam Gideona.
- A co zrobiłaś z pozostałymi trzema parami
Kwiatów? - zapytała z zaciekawieniem Kate.
- Gideon oczywiście ukrył je w bezpiecznym miejscu.
A tę parę wybrał dla mnie na ślub. - Sarah z satysfakcją
obróciła się przed lustrem, dopinając guziki bluz
ki. - No, dobrze, jestem gotowa - oświadczyła i czułe
uściskała przyjaciółki. - Dziękuję wam, dziewczyny. Nie
wiem, co bym bez was zrobiła. Nawet nie zdajecie sobie
sprawy, jak bardzo jesteście dla mnie ważne.
Margaret poczuła dławiący ucisk w gardle. Szybko
zamrugała, kryjąc łzy.
- Nie musisz nic mówić. Rozumiemy - powiedzia
ła cicho.
- Tak, nie musisz nic mówić - uśmiechnęła się
wzruszona Kate. - Przyjaźń na śmierć i życie, prawda?
8 • KOWBOJ
- Prawda. I nic jej nie zniszczy. - Wyrazista twarz
Sarah odbijała całą gamę uczuć. - Nie uważacie, że
kobieca przyjaźń jest czymś wyjątkowym?
- Tak, bardzo wyjątkowym - przyświadczyła Mar
garet. - Mąż taki jak Gideon Trace jest również kimś
wyjątkowym. Dlatego nie każ mu już dłużej czekać
- ponagliła, wręczając przyjaciółce torebkę.
- Dobrze, dobrze, nie będę. - Oczy Sarah zabłysły.
W salonach hotelu kłębił się ciągle tłum weselnych
gości, złożony głównie z ludzi, których wspólną pasją
było wszystko, co wiąże się z pisaniem i wydawaniem
książek. Rozmawiali, popijając szampana. Część krę
ciła się na parkiecie w takt muzyki granej przez mały,
lecz dobry zespół.
Kiedy trzy młode kobiety wyszły z windy, natych
miast ruszyło im na spotkanie dwóch wysokich, sil
nych mężczyzn. Jeden z triumfującą miną ujął dłoń
Sarah, a drugi, błysnąwszy białymi zębami w uśmie
chu, podał ramię Kate.
Margaret stanęła cicho z boku, przyglądając się
mężczyznom, którzy zawładnęli sercami jej dwóch
najlepszych przyjaciółek. Na pierwszy rzut oka trudno
było dostrzec, co Jared i Gideon mogą mieć ze sobą
wspólnego.
A jednak czuło się, że byli ulepieni z tej samej gliny.
Obaj byli męscy w dawnym, niemal zapomnianym
sensie tego słowa - twardzi jak stal, o niemal aroganc
kim sposobie bycia, bujnej naturze, która nie dawała
się wtłoczyć w żadne schematy, tak jak nie da się
zamknąć w klatce dzikiego zwierzęcia. Jednocześnie
należeli do mężczyzn, na których można liczyć w każ
dej rozgrywce z losem.
KOWBOJ • 9
Margaret spotkała tylko jednego mężczyznę, nale
żącego do tego samego gatunku. Szaleństwo, jakiemu
uległa przed rokiem, i druzgocąca klęska tego związku
zniszczyły jej dobrze zapowiadającą się karierę w świe
cie biznesu i zostawiły w duszy nie zagojone blizny.
- Wykończyłaś mnie tym czekaniem - powiedział
z udawanym wyrzutem Gideon do żony. - Na całe
życie mam dosyć ślubnych uroczystości.
- To był przecież twój pomysł, kochanie - przypo
mniała słodkim głosem, muskając wargami jego zdecy
dowanie zarysowaną szczękę. - Mnie wystarczyłby
szybki ślub w Las Vegas.
- Przyznaję, sam tego chciałem. Ale już przynaj
mniej teraz nie wystawiaj mnie na próbę.
- Dobrze, jedźmy, tylko powiedz mi wreszcie dokąd.
Gideon uśmiechnął się tajemniczo.
- Powiem, jak wsiądziemy do samochodu. Pożeg
nałaś się z rodziną?
- Tak.
- Dobrze. - Zerknął na Jareda. - Urywamy się
stąd. Dzięki, że zechciałeś być naszym drużbą.
- Nie ma sprawy. - Jared krótko uścisnął mu rękę.
Obaj mężczyźni popatrzyli sobie w oczy. - Czekam na
was na wyspie Ametyst. Poszukamy tej skrzynki
złotych monet, o której ci mówiłem.
- Załatwione - uśmiechnął się Gideon. - Chodź,
Sarah.
Pozostała trójka długo odprowadzała ich wzrokiem.
- Co to za złote monety? - zwróciła się Kate do
Jareda.
- Nie mówiłem ci, że mój piracki przodek zakopał
gdzieś na wyspie skrzynię ze skarbem? - zdziwił się.
10 • KOWBOJ
- Nie.
- Widocznie musiało mi to wylecieć z głowy. Nie
stety, szanowny Roger Hawthorne nie raczył zostawić
żadnych wskazówek, więc specjalnie się tym nie za
jmowałem. Dopiero kiedy usłyszałem, że Trace jest
zawodowym poszukiwaczem skarbów, zaproponowa
łem mu, żebyśmy spróbowali odnaleźć te monety.
Kate uśmiechnęła się radośnie.
- W takim razie mamy świetny pretekst, aby ściąg
nąć do nas Gideona i Sarah. Mam nadzieję, że ty też
przyjedziesz, Margaret?
- Oczywiście. Nie przepuściłabym takiej okazji.
Ale teraz wybaczcie, mam zamówiony taniec z pew
nym dżentelmenem.
- Z interesującym dżentelmenem? - zapytała czuj
nie Kate.
- Bardzo interesującym - zaśmiała się Margaret.
- Szkoda tylko, że jest dla mnie trochę za młody
- wskazała ruchem ręki na chłopca, który przepychał
się ku nim przez tłum. Dziesięcioletni David Haw
thorne był pomniejszoną kopią swojego ojca - z tymi
samymi ciemnymi włosami, szarymi oczami i zniewa
lającym, lekko aroganckim uśmiechem.
- Czy pani już jest wolna, panno Lark? - zapytał,
chyląc przed nią uprzejmie głowę.
- Jestem wolna, panie Hawthorne.
Kilka godzin później Margaret wysiadła z taksówki
na Pierwszej Alei, przed eleganckim budynkiem, gdzie
mieścił się jej apartament. Przyspieszyła kroku, idąc ku
wejściu. Lato w Seattle nigdy nie było zbyt upalne,
a rześki powiew znad Zatoki Elliott sprawił, że wieczór
był niemal chłodny.
KOWBOJ • 11
Kobieta w średnim wieku, ze szczekającym pies
kiem, kręcącym się jej koło nóg, otworzyła szklane
drzwi.
- Piękny wieczór, prawda, panno Lark? - zagad
nęła, uśmiechając się serdecznie.
- Bardzo piękny, pani Walters. Przyjemnego spa
ceru z Gretchen - powiedziała Margaret, zerkając na
suczkę, przekrzywiającą łepek na dźwięk swego imie
nia. A jednak uśmiech przyszedł jej z trudnością. Nagle
poczuła się dziwnie zmęczona i osamotniona.
Emocje opadły, weselne przyjęcie skończyło się,
obie przyjaciółki wyjechały. Nieprędko je zobaczy - a
kiedy spotkają się znowu, wszystko może wyglądać
zupełnie inaczej, pomyślała melancholijnie.
Jeszcze do niedawna spędzały razem każdą wolną
chwilę. Wystarczyło, by po powrocie z pracy któraś
sięgnęła do telefonu, a już po chwili szły na lody.
Niemal z rozrzewnieniem wspominała sobotnie wy
prawy do ulubionej kafejki w centrum, gdzie plot
kowały i godzinami dyskutowały o wątkach, intrygach
i postaciach swoich nowych książek. Już nie będzie
mogła zadzwonić i pogadać, choćby nawet w środku
nocy - teraz, kiedy Sarah miała swojego poszukiwa
cza skarbów, a Kate swojego pirata.
Nie, takiej przyjaźni nic nie osłabi, nawet małżeńst
wo, pomyślała, bojowo potrząsając głową. Początkowo
wszystkie trzy zbliżył do siebie fakt, iż pisały romanse,
ale stopniowo nawiązała się prawdziwa, głęboka przy
jaźń, która wytrzymała próbę czasu. Było jednak
oczywiste, że teraz jej formy muszą ulec zmianie.
Zresztą rok temu to ona właśnie była bliska małżeń
stwa. Do dziś prześladowały ją myśli, co by było,
gdyby została żoną Rafe'a Cassidy'ego.
12 • KOWBOJ
Odpowiedź nie była prosta. Z pewnością pożałowa
łaby tego kroku. Być szczęśliwą z tym człowiekiem
oznaczało zmienić jego osobowość, ale to nie udało się
jeszcze żadnej kobiecie. Rafe Cassidy był nierefor-
mowalny i sam ustanawiał dla siebie prawa.
Boże, czy musi akurat teraz myśleć o nim? Wszystko
przez ślub Sarah, który przypomniał jej nie spełnione
marzenia.
Winda zatrzymała się. Margaret, szperając w toreb
ce w poszukiwaniu kluczy, szła przez korytarz, wy
ściełany miękką szarą wykładziną. Przez świetlik koło
jej drzwi wpadały ostatnie promienie słońca, wydoby
wając piękno bukietu różowawych kwiatów, pysz
niącego się na małym stoliku.
Kiedy tylko otworzyła i weszła do holu, od razu
wyczuła, że coś jest nie w porządku. Zamarła w bez
ruchu, nasłuchując i czujnie wpatrując się w półmrok
salonu. Z początku nie widziała nic, ale po chwili
dostrzegła zarys odzianych w szare spodnie długich
nóg, spoczywających na jej stoliczku do kawy. Zdobiły
je wytworne, ręcznie zdobione kowbojskie buty z sza
rej skóry. Obok leżał niedbale rzucony perłowoszary
stetson.
Drobne włoski na karku Margaret zjeżyły się nagle.
„Obiecaj, że będziesz na siebie uważać" - za
brzmiały jej nagle w mózgu ostrzegawcze słowa Sarah.
Instynktownie cofnęła się o krok.
- Nie uciekaj ode mnie, Maggie. Tym razem nie
pozwolę ci uciec.
Zamarła, porażona głębokim, nieco szorstkim i tak
boleśnie znajomym brzmieniem tego głosu. Jeszcze rok
temu na sam jego dźwięk drżała w radosnym oczeki
waniu. Jeszcze rok temu mówił do niej okrutne,
KOWBOJ » 13
bezlitosne słowa, które jak sztylety wbijały się w jej
serce.
- Co tu robisz? - wyszeptała zdławionym głosem.
Rafe Cassidy uśmiechnął się lekko, jeszcze dalej
wyciągając długie nogi.
- Znasz odpowiedź, Maggie. Jest tylko jeden po
wód, dla którego mogłem tu przyjść, prawda? Przy
szedłem po ciebie.
ROZDZIAŁ
1
- Jak się tu dostałeś, Rafe?
Nie było to może najmądrzejsze pytanie, ale jedyne,
które się jej nasuwało w tych okolicznościach.
- Twoja sąsiadka z drugiego końca korytarza
ulitowała się nade mną, kiedy powiedziałem jej, jaki
szmat drogi przebyłem, by się z tobą zobaczyć. Na
szczęście masz dobry zwyczaj i wychodząc, zosta
wiasz u niej drugie klucze. Słowem, wpuściła mnie
do środka.
- Żałuję, że nie zostawiłam tych kluczy komuś
innemu, kto miałby więcej rozumu - burknęła Mar
garet.
- Maggie, przestań się boczyć i wejdź. Musimy
porozmawiać.
- Nie, Rafe. Nie mamy już sobie nic do po
wiedzenia.
Nadal tkwiła w miejscu, podświadomie obawiając
się wyjść poza ciepły krąg światła, padającego z holu.
- Boisz się mnie, Maggie? - Głos Rafe'a był dźwię
czny i zarazem aksamitny jak ciemność. Lekki, połu-
dniowo-zachodni akcent podkreślał wrażenie, jakie
KOWBOJ » 15
sprawiał Cassidy. To był głos rewolwerowca, który
w samo południe posyła celnym strzałem wroga do
piekła.
Margaret milczała uparcie. Już raz miała do czynie
nia z tym człowiekiem - i przegrała.
Rafe z leniwym i drapieżnym zarazem uśmiechem
sięgnął za siebie i zapalił lampkę przy fotelu. Łagodne
światło rozbłysło na ciemnokasztanowych gęstych
włosach i uwydatniło surowe rysy o nieprzejednanym
wyrazie. Marynarka szarego garnituru zwisała z opar
cia. Z rozcięcia białej koszuli wyzierała opalona szyja.
Szczupłą talię opinał pas z efektowną, połyskującą
srebrem i turkusami klamrą.
- Nie musisz się mnie obawiać, Maggie. Już nie.
Wreszcie wróciła jej zdolność ruchów. Powoli wesz
ła do salonu, zamykając za sobą drzwi.
- Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że nie życzę
sobie twojej obecności? - powiedziała chłodno,
rzucając małą, złotą torebkę na biały, lśniący sto
liczek.
- Jeszcze zdążysz mnie wyrzucić. Ale najpierw
musimy pogadać. Myślę, że powinnaś zrobić sobie
drinka. Kiedy uspokoisz nerwy, będziemy mogli nor
malnie porozmawiać.
Odruchowo zerknęła na szklankę, którą obracał
w dłoni, i z irytacją dostrzegła, że znalazł jej żelazny
zapas szkockiej whisky. Nikt w tym domu nie pił
whisky poza Rafe'em Cassidym i jej ojcem. Przez
moment miała ochotę odmówić, ale wiedziała, że
wszelki opór nie ma sensu. O wezwaniu policji nawet
nie miała co marzyć. Rafe wyjdzie z jej mieszkania
dopiero wtedy, kiedy będzie miał na to ochotę. W tej
sytuacji łyk czegoś mocniejszego dobrze by jej zrobił.
16 • KOWBOJ
Może zdołałaby opanować niepokojące dreszcze prze
biegające co chwila wzdłuż kręgosłupa...
Usta mężczyzny drgnęły w pełnym satysfakcji
uśmiechu, kiedy dostrzegł, że zamierza go posłuchać.
Miękkim ruchem zdjął nogi ze stolika i kocim krokiem
podążył za Maggie do eleganckiej szaro-białej kuchni.
Tam, jak stary bywalec, sięgnął do szafki i wyjął
szklaneczkę.
- Nigdy nie lubiłem tego obrazu - zauważył mi
mochodem, zerkając na kolaż nad stołem. - Dla mnie
to są oprawione w ramy śmieci z odzysku.
- Różniły nas nie tylko poglądy na temat sztuki, nie
uważasz? - rzuciła cierpko.
- Och, nieprawda, mieliśmy wiele wspólnego,
Maggie - odparł beztrosko. - Zwłaszcza w nocy
- dodał, obrzucając ją wymownym spojrzeniem zło-
tobrązowych oczu. Zawsze, kiedy tak na nią patrzył,
miała wrażenie, że jest ofiarą wielkiego, drapieżnego
kota.
- Owszem, bo tylko wtedy byłeś łaskaw zauważyć,
że jesteśmy razem - przypomniała mu gorzko. - A ile
razy nocą budziłam się w pustym łóżku, a potem
znajdowałam ciebie, siedzącego w salonie i przerzuca
jącego papiery.
- Rzeczywiście, trochę za dużo wtedy pracowałem.
- Łagodnie powiedziane! Rafe, miałeś istną obsesję
na punkcie „Cassidy and Company". Żadna kobieta
nie byłaby w stanie odciągnąć cię od spraw firmy.
- Dobrze, ale teraz wszystko się zmieniło. Świetnie
wyglądasz, Maggie. Naprawdę.
Margaret zadrżała ręka trzymająca szklaneczkę,
tyle było w jego głosie hamowanej namiętności.
KOWBOJ • 17
- Niewiele się zmieniłeś, Rafe - powiedziała cicho.
Niebezpieczny, uwodzicielski, męski. Prawdziwy
kowboj...
- W końcu minął zaledwie rok - wzruszył ramio
nami.
- Mam wrażenie, że wszystko działo się wczoraj
- szepnęła mimo woli.
- Mylisz się, tak naprawdę to było cholerne wie
ki temu. Ale teraz przynajmniej jedno będzie jak
dawniej.
Zwinnym ruchem zbliżył się do Maggie i musnął
wielką dłonią jej włosy.
Drgnęła i odsunęła się gwałtownie, wycofując się
pod okno. W dole lśniły światła Seattle. Zwykle lubiła
ten widok, ale dziś nie przynosił jej ukojenia. Powoli
usiadła w białym skórzanym fotelu. Miała wrażenie,
że jeszcze chwila, a osłabłe nogi odmówią jej po
słuszeństwa.
- Nie prowadź ze mną swoich gierek, Rafe. Dosyć
ich miałam rok temu. Powiedz, co masz do powiedze
nia, i wyjdź stąd.
Mężczyzna usiadł na wprost, ani na chwilę nie
spuszczając oczu z jej twarzy. Prawie niedostrzegalny
uśmiech wykrzywił kąciki jego ust. Nigdy nie potrafił
uśmiechać się inaczej.
- Lepiej nie dociekajmy, które z nas grało - o-
strzegł. - Wszystko zależy od punktu widzenia.
- Nieprawda. Fakty mówiły same za siebie.
Potrząsnął głową, dając do zrozumienia, że nie po
zwoli się wciągnąć w dyskusję.
- Uważam, że będzie lepiej, jeśli zapomnimy
o wszystkim.
18 • KOWBOJ
- Łatwo ci to mówić - sarknęła. - Nie chodziło
o twoją karierę. I nie twoja zawodowa reputacja
ucierpiała.
Brązowe oczy pociemniały.
- Miałaś dość siły, by oprzeć się tej burzy. Zamiast
tego wolałaś zrezygnować z kariery i zajęłaś się pisaniem.
Margaret pozwoliła sobie na lekkie wzruszenie
ramion.
- Może masz rację. Ale nie żałuję. To była najtraf
niejsza decyzja, jaką podjęłam w życiu. Uwielbiam
pisanie i nie tęsknię do tej dżungli, jaką jest świat
interesów. Nie wróciłabym tam za żadne skarby.
- Skryłaś się przed światem. Zmieniłaś mieszkanie.
Wycofałaś swoje nazwisko z książki telefonicznej
- powiedział oskarżycielskim tonem, pociągając duży
łyk whisky. - Musiałem dokonać cudów, żeby cię
znaleźć. Twój wydawca odmówił podania adresu,
a twój ojciec również nie chciał mi ułatwić zdania.
- Kiedy zacząłeś mnie szukać?
- Przed paroma miesiącami.
- Dlaczego?
- Myślałem, że wyraziłem się jasno. Chcę, żebyś
wróciła do mnie.
Maggie poczuła nagły skurcz żołądka. Jej puls
przyspieszył niepokojąco jak sygnał werbla, dającego
hasło do ucieczki lub ataku.
- Nigdy. Nie ma mowy. Nigdy mnie nie chciałeś
i nie chcesz. Wykorzystywałeś mnie tylko, Rafe.
Zacisnął palce na szkle, ale na jego twarzy nie
drgnął ani jeden mięsień.
- Kłamiesz, kochana. Nasz związek nie miał nic
wspólnego z tym, co działo się pomiędzy „Cassidy and
Company" a firmą Moorcrofta.
KOWBOJ • 19
- Akurat! Posłużyłeś się mną, by zdobyć zastrze
żone informacje. Gorzej, chciałeś upokorzyć Jacka
Moorcrofta, rozgłaszając, że sypiasz z jego zaufaną
współpracownicą. Tylko nie próbuj zaprzeczać! Oboje
wiemy, że taka była prawda. Sam mi to powiedziałeś,
pamiętasz?
Rafe zacisnął szczęki.
- Myślałem, że dostanę szału tego ranka, kiedy
dowiedziałem się, że uprzedziłaś Moorcrofta o moich
planach. Byłem przekonany, że mnie zdradziłaś.
Niesprawiedliwość tego oskarżenia ubodła ją do
żywego.
- Pracowałam dla Jacka Moorcrofta i odkryłam,
że masz ochotę na firmę, którą on chce przejąć.
Odkryłam również, że posłużyłeś się mną, by wymane
wrować go z kontraktu. Czego się w takiej sytuacji po
mnie spodziewałeś?
- Miałem nadzieję, że będziesz trzymać się od tego
wszystkiego z daleka, zwłaszcza że nie miałaś z tą
sprawą nic wspólnego.
- Byłam twoim pionkiem w grze, prawda? Czy na
serio myślałeś, że będę zachwycona taką rolą?
Rafe wziął głęboki oddech, najwyraźniej starając się
nie tracić opanowania.
- Maggie, kochana, uspokój się. Rozumiem, że
wówczas byłaś przekonana o swoich racjach. Prze
myślałem tę sprawę wiele razy i dziś, po upływie
czasu, widzę, że w gruncie rzeczy problemem było
poczucie lojalności. Miotałaś się, nie wiedząc, ko
mu zaufać. - Jego wyraziste usta wykrzywił smęt
ny uśmieszek. - W rezultacie wielomilionowy kon
trakt przeszedł mi koło nosa. Ale nic to. Było,
minęło.
20 » KOWBOJ
- Och, nie wiedziałam, że jesteś zdolny tak wielko
dusznie wybaczyć, Rafe. Ale niepotrzebnie się starasz
- stwierdziła lodowatym tonem. - Nie chcę od ciebie
żadnych przeprosin. Nie potrzebuję przebaczenia, bo
nie zrobiłam niczego złego.
- Maggie, zrozum, próbuję ci tylko wytłumaczyć,
że o tym, co wydarzyło się w zeszłym roku, myślę teraz
zupełnie inaczej - powiedział z hamowaną niecierp
liwością.
- Jeśli poczułeś choć minima...