ani jego serca Rozdział l Restormel Abbey Lostwithiel Kornwalia kwiecień 1816 TRZASK! Bierwiono w palenisku rozpadło się na kawałki, poleciały z sykie...
11 downloads
15 Views
2MB Size
ani jego serca
Rozdział l Restormel Abbey Lostwithiel Kornwalia kwiecień 1816
TRZASK! Bierwiono w palenisku rozpadło się na kawałki, poleciały z sykiem iskry. Płomień podskoczył i rzu cił tańczące plamy światła na obciągnięte skórą grzbiety książek zajmujących ściany biblioteki. Charles St. Austell, hrabia Lostwithiel, uniósł głowę z wyściełanego fotela by sprawdzić, czy żar z kominka nie posypał się na futro jego wilczarzy, Cassiusa i Brutusa. Jednak żaden z włochatych pa górków leżących u jego stóp się nie poruszył, żaden się nie tlił. Charles odprężył się i ponownie oparł głowę na wysłużonym obiciu. Podniósł szklankę do ust i na powrót pogrążył się w myślach. A myślał o życiu i jego nieoczekiwanych zwro tach. Na zewnątrz, za wysokimi kamiennymi murami wiatr gwizdał cicho, ale przenikliwie. Noc była względnie spokojna, pełna życia, ale nie burzliwa, jak to się często zdarza na południowym wybrzeżu Kornwalii. W Abbey panował senny spokój; pół noc już minęła, a wszyscy poza Charlesem spali. To była dobra pora na rozmyślania. Charles przybył do Kornwalii by wypełnić misję, ale tak naprawdę była to jedynie okoliczność towa5
rzysząca. Miał zbadać prawdziwość pogłosek o przesyłaniu tajnych informacji z Ministerstwa Spraw Zagranicznych lokalnymi drogami przemyt niczymi. To zajęcie na pewno go nie obciąży, zwłaszcza w sferze prywatnej. Prawdziwym powo dem, dla którego Charles podjął się wykonania te go zadania, wyznaczonego mu przez jego byłego dowódcę Dalziela, była możliwość powrotu do ro dowej posiadłości Abbey. Chciał przez to zyskać na czasie i zastanowić się nad sprzecznymi uczu ciami, które zawładnęły nim jakiś czas temu. Char les odczuwał palącą potrzebę znalezienia sobie w końcu żony, ale z każdym dniem coraz bardziej tracił nadzieję, że kiedykolwiek spotka właściwą kobietę. W Londynie kandydatek było aż nadto, ale żad na nawet w najmniejszym stopniu nie zbliżała się do jego ideału. Tłoczyły się wokół niego frywolne panienki z większą ilością włosów niż rozumu, któ re widziały w nim jedynie przystojnego i bogatego arystokratę, na dodatek cieszącego się prestiżem tajemniczego bohatera wojennego. Charles czuł się, jakby się znalazł w piekle. Dlatego postanowił, że nie będzie się udzielał towarzysko dopóki nie zdecyduje, jakimi dokładnie przymiotami powin na być obdarzona wybranka jego serca. Ta paląca potrzeba znalezienia żony, odpowied niej żony, wyprowadzała Charlesa z równowagi. Jednakże, kiedy wrócił po Waterloo, zyskał pew ność, że jest to całkiem naturalne pragnienie. Przebywanie w towarzystwie sześciu mężczyzn o podobnych poglądach i takiej samej potrzebie znalezienia żony oraz silne więzi koleżeństwa, któ re zapanowały między nimi po stworzeniu Klubu Niezdobytych - ostatniego bastionu przeciwko 6
swatkom z towarzystwa - na jakiś czas uspokoiło jego niecierpliwość. Ale teraz zarówno Tristan Wemyss, jak i Tony Blake znaleźli żony, podczas gdy on, niespokojny, niecierpliwy, desperacko poszukujący kobiety dla siebie, nadal na nią nie trafiał. Ostatnie kilka tygodni w Londynie, poczucie by cia wessanym w wir życia towarzyskiego, które miało przybrać postać jeszcze bardziej intensywną wraz z nadejściem sezonu, pozwoliło Charlesowi zrozumieć, czemu ta jego potrzeba była tak paląca. Przez trzynaście lat był odcięty od środowiska, w którym się urodził i do którego teraz wrócił. Spędził trzynaście niespokojnych lat na terytorium wroga, nigdy nie mając okazji się odprężyć, zawsze czujny i świadomy tego, co się wokół niego działo. A teraz, mimo że wiedział, iż jest w domu i woj na się skończyła, nadal podczas przyjęć, balów i in nych zgromadzeń czuł się inny, odseparowany od pozostałych. Nadal był zamaskowaną postacią z zewnątrz, zawsze mającą się na baczności, nie zdolną swobodnie wtopić się w tłum. Potrzebował żony, by ponownie odnaleźć się w tym świecie. Był hrabią i miał wiele sióstr, wielu krewnych, znajomych, liczne obowiązki; nie mógł ich unikać. Zresztą wcale tego nie chciał, był prze cież z natury osobą towarzyską. Lubił przyjęcia, bale, tańce, lubił ludzi, dowcipy, zabawę. Teraz jednak, nawet stojąc pośrodku salonu wśród zano szącego się od śmiechu tłumu, czuł się odludkiem, przyglądającym się wszystkiemu z zewnątrz. Nie był częścią tego świata. Tego właśnie oczekiwał od przyszłej żony - by zintegrowała go z otoczeniem, z jego dawnym ży ciem. Jednak aby tego dokonać, sama musiała do7
brze go rozumieć. A w tym aspekcie wszystkie młode pannice zawodziły. Nie miał pewności, czy w ogóle im zależało, by go poznać jako człowieka. Pojęcie małżeństwa i kryjącego się za nim związku uczuciowego wydawało się czymś powierzchow nym. Dla Charlesa było to balansowanie na krawę dzi oszustwa, gry pozorów. Po trzynastu latach trwania w kłamstwie ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę - w swoim prawdziwym życiu, które miał zamiar odzyskać - była jakakolwiek forma hipo kryzji. Wpatrując się w tańczące na palenisku płomie nie, Charles skupił się na swoim najważniejszym celu - znalezieniu wybranki. Bez wahania odrzucił wszystkie poznane do tej pory kandydatki; każdą potrafił rozszyfrować w ciągu jednej minuty. Jed nak ustalenie, jakie cechy charakteru powinna po siadać jego przyszła żona oraz gdzie powinien jej szukać, sprawiało mu ogromną trudność. Nagle doszedł go cichy odgłos kroków. Charles zaczął nasłuchiwać. Przecież dał służbie wolne na resztę nocy; już dawno położyli się spać. To był odgłos oficerek, a nie krótkich trzewi ków. Kroki stawały się coraz głośniejsze, zbliżały się od tyłu budynku. Kiedy zabrzmiały w holu pię tro niżej, był już pewien, że osoba przechadzająca się o północy po jego domostwie nie należała do służby - żaden służący nie miał tak swobodne go, pewnego kroku. Rzucił okiem na psy. Były równie czujne jak on sam, nieruchome, ale skupione. Znał tę ich cha rakterystyczną postawę. Gdyby ktoś wszedł, unio słyby się, by go powitać. Cassius i Brutus były le piej zorientowane niż on; wiedziały, kim jest ta ta jemnicza osoba. Charles wyprostował się w fotelu 6
i odstawił szklankę, z niedowierzaniem przysłu chując się, jak intruz doszedł do podnóża schodów i zaczął wchodzić na górę. - Co, u diabła? Charles wstał i zmarszczył brwi, spoglądając na psy. Jaka szkoda, że nie potrafiły mówić. Wska zał na nie palcem. - Zostań. Chwilę później był już przy drzwiach. Uchylił je powoli. W przeciwieństwie do osoby maszerującej przez dom, poruszał się cicho jak duch. Lady Penelopa Jane Marissa Selborne dotarła do szczytu schodów. Machinalnie skierowała się w lewo, wzdłuż galerii prowadzącej do małego ko rytarza. Nie potrzebowała świecy, chodziła już tę dy niezliczoną ilość razy. Tej nocy cienie w galerii i panujący tam spokój stanowiły kojący balsam dla jej przepełnionego niepokojem umysłu. Co, u licha, miała począć? I o co właściwie w tym wszystkim chodziło? Poczuła ochotę, by przeczesać dłonią włosy, uwolnić je z ciasnego węzła, ale nadal miała na głowie kapelusz z szerokim rondem. Była ubra na w bryczesy do konnej jazdy. Spędziła cały dzień, potajemnie śledząc poczynania swojego dalekiego kuzyna Nicholasa Selborne'a, wicehrabiego Arbry. Nicholas był jedynym synem markiza Amberly, który po śmierci jej przyrodniego brata Granville'a, odziedziczył jej dom - posiadłość Wallingham Hall, położoną kilka kilometrów dalej. Do marki za, z którym miała okazję spotkać się kilka razy, czuła umiarkowaną sympatię, ale nie wiedziała, co sądzić o jego synu. Kiedy w lutym pojawił się bez zapowiedzi w Wallingham i zaczął wypytywać o zwyczaje i znajomości Granville'a, Penelopa zro9
biła się podejrzliwa. Miała wiele powodów, by są dzić, że osoba zadająca tego typu pytania musi coś knuć. Jednak po pięciu dniach Nicholas wyjechał i Penelopa żywiła nadzieję, że na tym sprawa się zakończy. Ale tak się nie stało. Wczoraj Nicholas powrócił i spędził cały dzień objeżdżając kryjówki przemyt ników, którymi upstrzone jest wybrzeże. Wieczo rem odwiedził Polruan i zabawił dwie godziny w tamtejszej tawernie. Penelopa spędziła ten czas, obserwując z pobliskiej kępy drzew, jako że tego typu lokale były dla niej miejscem zakazanym, zwłaszcza w nocy i kiedy poruszała się bez towa rzystwa. Zirytowana i coraz bardziej zaniepokojona za czekała, aż Nicholas wyjdzie, i śledziła go również w drodze powrotnej. Upewniwszy się, że skierował się do Wallingham, zwróciła klacz na północ i uda ła się do swojego azylu. Podczas długiego oczekiwania wśród drzew za stanawiała się, w jaki sposób mogłaby się dowie dzieć, co takiego Nicholas robił w tawernach. Mu siała jednak poczekać do następnego dnia z wpro wadzeniem swojego planu w życie. To samo doty czyło zamęczania się podejrzeniami i próbami po łączenia w logiczną całość tego, czego zdążyła się do tej pory dowiedzieć. Obawiała się najgorszego. Pomimo iż czuła, że wyjaśnienie tej sprawy wy maga pośpiechu, ze zmęczenia nie była już w sta nie nad nią myśleć. Musiała się przespać, wypo cząć, aby jutro wznowić działania. Przeszła całą ga lerię i weszła na korytarz. Przez ostatnie dziesięć lat zajmowała tu drugą sypialnię od końca skrzy dła. Spała tam, kiedy tylko nachodziła ją ochota złożenia wizyty matce chrzestnej. Pokój był zawsze 10
gotowy, gdyż służba w Abbey przywykła do jej spo radycznych, niezapowiedzianych wizyt. W komin ku nie napalono, ale pokój był przygotowany. Penelopa spojrzała w prawo, wyglądając przez wyso kie, niezasłonięte okna. Było przez nie widać sze roki dziedziniec z fontanną i zadbanymi klomba mi. Zdecydowała, że nie napali w kominku. Była straszliwie zmęczona. Marzyła jedynie o tym, by zrzucić buty, bryczesy, kurtkę i koszulę, zanurzyć się w pościeli i zasnąć. Odwróciła się w stronę drzwi i sięgnęła do za suwki. Wielki cień przesunął się po jej lewej stronie. Serce zabiło jej ze strachu. Obejrzała się... - Aaaaaa! Nagle go rozpoznała. Chciała zatkać sobie usta, ale on był szybszy. Jej dłoń wylądowała na jego dłoni, przyciskając ją jeszcze mocniej do twarzy. Przez chwilę wpatrywała się w jego oczy, ciemne i nieprzeniknione. Na ustach czuła ciepło jego skó ry. Całym ciałem odczuwała jego obecność, tę wy soką, szeroką w barkach postać, stojącą obok niej w ciemnościach. Czas jakby się zatrzymał. Ale zaraz potem rzeczywistość powróciła z hukiem. Penelopa zesztywniała, opuściła dłoń i cofnęła się. On ją puścił i mrużąc oczy, lustrował jej twarz. Wzięła głęboki oddech i wytrzymała jego spojrze nie. Serce nadal biło jak szalone. - A niech cię, Charles, co ty robisz? Chcesz mnie śmiertelnie wystraszyć? - Jedynym sposobem na niego było natychmiastowe przejęcie pałeczki. - Mogłeś się chociaż odezwać, wydać jakiś odgłos. Uniósł brew. Spojrzał na jej kapelusz, a potem leniwie powiódł wzrokiem w dół, aż do butów. - Nie wiedziałem, że to ty. 11
Jego głos brzmiał dokładnie tak, jak go zapa miętała, był głęboki i ciemny, zawsze zawierający w sobie uwodzicielską siłę, bez względu na to, czy było to zamierzone, czy nie. Próbowała myśleć trzeźwo. Zdała sobie sprawę, że Charles był ostat nią osobą, którą miała teraz ochotę widzieć. Tak właściwie to chciała być od niego jak najdalej. Za drżała od stóp do głów. - To ja. A teraz, za pozwoleniem, chciałabym już iść spać. Przesunęła zasuwkę, otworzyła drzwi, weszła do pokoju i zamknęła drzwi za sobą. A właściwie próbowała zamknąć. Zatrzymały się kilka centy metrów od framugi. Popchnęła je i westchnęła głę boko. Nie miała z nim szans. Czuła, że on opiera się z drugiej strony zaledwie jedną dłonią. - W porządku! - Machnęła rękoma. - Rób, co chcesz. Wycedziła te słowa przez zaciśnięte zęby. Była już bardzo zmęczona i mogła łatwo stracić panowanie nad sobą. A zdawała sobie sprawę, że był to najgor szy z możliwych sposobów postępowania z Charlesem Maximilianem Geoffrem St. Austellem. Przeszła dumnym krokiem przez pokój, zdjęła kapelusz i usiadła na brzegu łóżka. Obserwowała spod zmarszczonych brwi, jak Charles wchodzi do środka. Zostawił drzwi otwarte na oścież, spoj rzał na nią, a potem rozejrzał się po pokoju. Zerk nął na szczotki leżące na toaletce, rzucił okiem na szafę, pod którą zostawiła półbuty, a potem spojrzał na pościelone łóżko. W tym czasie z non szalancją i pewnością siebie zdążył podejść do fo tela pod oknem, po czym z gracją usiadł. Jego czarne i lekko kręcone włosy, schludnie przycięte, okalały mu twarz. Rysy miał ostre, ale 12
arystokratyczne, oczy duże, idealnie wyrzeźbiony nos. Patrzył na nią przez chwilę odmierzaną uderze niami jej serca; czuła na sobie jego wzrok pomimo otaczających ich ciemności. Jeśli miała wyjść z tego spotkania bez zdradze nia swoich sekretów, musiała się bardzo kontrolo wać. Przejęcie inicjatywy wydawało się rozsądnym posunięciem. - Dlaczego wróciłeś do domu? - w jej głosie za brzmiała pretensja, że nie zastała w Abbey bez piecznego schronienia, jakiego oczekiwała. - Zapomniałaś, że tu mieszkam?. Teraz jestem właścicielem Abbey i wszystkich ziem. - Tak, ale... - nie chciała, by rozwinął temat, że to on jest tu gospodarzem, a ona jego gościem. - Marissa, Jacqueline, Lydia, Anabelle i Helen po jechały do Londynu, pomóc ci szukać żony. Moja macocha, twoja matka chrzestna i moje siostry też tam są. Wyruszyły jak najszybciej się dało. Od cza su Waterloo nie roztrząsano w salonach Abbey i Wallingham Hall większej sensacji. Powinieneś być w Londynie, a nie tutaj. Wiedzą, że tu jesteś? Znała go dobrze i wiedziała, że to uzasadnione pytanie. Nie okazał dezaprobaty, ale wyczuła, że jest zi rytowany. Nie do niej jednak była skierowana ta niechęć. - Wiedzą, że musiałem tu przyjechać. Starała się nie okazać konsternacji. - Dlaczego? Chyba nie z powodu...? Charles żałował, że w pokoju nie ma lepszego oświetlenia. Wybrał fotel znajdujący się w bez13
piecznej odległości, by nie wystawiać na próbę ich już i tak napiętych nerwów. Ten moment w koryta rzu był wystarczająco niepożądany; ochota, by ją pochwycić i znowu trzymać w ramionach była tak silna, tak nieoczekiwanie intensywna, że musiał się powstrzymać całą siłą woli, żeby tego nie zrobić. Nadal jeszcze czuł się wytrącony z równowagi, czuł posmak szaleństwa. Ale musiał zachować spokój. Była nadal taka, jaką ją zapamiętał, wysoka, szczupła i gibka; urodziwa gazela, która pomimo swojej zewnętrznej delikatności potrafi zachować zimną krew. Wydawała się niezmieniona, ale Charles nie ufał pierwszemu wrażeniu. Te trzyna ście lat pomiędzy szesnastym a dwudziestym dzie wiątym rokiem życia musiały pozostawić na niej swój ślad, tylko jaki? Ale jedno mógł stwierdzić od razu. Mógłby przysiąc, że jej języczek jest rów nie cięty, jak kiedyś. - Przyjechałem w interesach. To poniekąd była prawda. - W jakich interesach? - Różnych. - Chodzi o posiadłość? - Zajmę się wszystkimi zaległymi sprawami. - Ale przyjechałeś też z jakiegoś innego powodu? Czuł, że jest coraz bardziej wzburzona. Jego zmysły były wyostrzone, wydawał się czujny i po dejrzliwy. Przydzielona mu misja nie była tajna. Wreszcie mógł wszystko swobodnie wyjawić, ale nigdy nie przypuszczał, że pierwszą osobą, z którą o tym porozmawia (o ile w ogóle znajdzie się ktoś taki), będzie właśnie ona. Skoro jednak sama chciała wiedzieć, to powinien wszystko jej zrelacjo nować i zobaczyć, jak zareaguje. Ale qui pro quo - Penny musi mu wyjawić, czemu włóczyła się 14
o północy ubrana jak mężczyzna. I dlaczego zawę drowała tutaj, zamiast udać się do domu, czyli do Wallingham Hall, oddalonego od Abbey zaled wie o sześć kilometrów? A jeśli już o tym mowa, to czemu właściwie nie przebywa teraz w Londynie albo u boku męża? Naprawdę chciał znać odpo wiedzi na te wszystkie pytania, co oznaczało, że jednak musi znaleźć się bliżej niej. Jeśli Penny bę dzie kłamać... Nie widząc jej twarzy, jej oczu, trud no mu się będzie zorientować. Niespiesznie wstał z miejsca i spokojnie ruszył w jej kierunku. Doszedłszy do łóżka oparł się o je go ramę i spojrzał jej w oczy, które cały czas uważ nie go obserwowały. - Opowiem ci ze szczegółami, dlaczego tu jestem, ale w zamian ty mi wytłumaczysz, czemu pojawiłaś się tu o takiej godzinie, ubrana w ten sposób. Nie było w niej napięcia. Spojrzała na drzwi. - Jestem głodna. Wstała i wyszła z pokoju nawet na niego nie spojrzawszy. Charles podążył za nią. Dogonił ją na schodach i razem udali się do kuchni. Penelopa skierowała się do czajnika pozostawionego na cie płej płycie; zaniosła go do zlewu i napełniła wodą. Potem podeszła do pieca, kucnęła przed nim, otworzyła drzwiczki i tak długo wzruszała węgiel na palenisku, aż znów się rozżarzył. Tymczasem Charles zebrał trochę podpałki i kilka przygotowa nych szczap, cały czas świadomy lustrujących spoj rzeń Penelopy. Kiedy w piecu buzował już ogień, Charles zamknął drzwiczki i wstał. Penelopa po stawiła na płycie czajnik, a na ławie obok przygo towała imbryk, do którego nasypała herbaty. Za uważył, że zdążyła też wyciągnąć skądś filiżanki i talerz migdałowych ciastek pani Slattery. Ani ra15
zu się nie zawahała, gromadząc to wszystko. Znała jego kuchnię lepiej niż on sam. W końcu usiadła na krześle po drugiej stronie stołu. Pani Slattery, główna kucharka i gospodyni Abbey, nigdy nie pozwoliłaby jej pomagać w kuch ni, co oznaczało, że Penelopa sama się wszystkiego nauczyła po godzinach pracy służby. Ustawiła jego filiżankę w połowie stołu, trochę dalej talerz z ciastkami i pojedynczą świecę. Ciastka były oddalone od każdego z nich na wyciągnięcie ręki. Bez słowa przysunął krzesło do wyznaczonego miejsca. Płomień świecy palił się równo; Charles dopiął swego - teraz widział jej twarz wyraźnie. Sięgnęła po ciastko, nadgryzła je i spojrzała na Charlesa. - A więc dlaczego tu jesteś? Zastanawiał się, jakie będzie miał szanse na uzy skanie od niej informacji, jeśli odpowie prosto i zwięźle na jej pytanie? - Mój były dowódca prosił, bym się tu rozejrzał. I co dalej? Widział pytające spojrzenie jej niebieskoszarych oczu i mógł się jedynie domyślać, dlaczego jest taka ostrożna. - Twój dowódca... - zawahała się, a potem spytała: - Jaką dokładnie funkcję pełniłeś w woj sku? Niewiele osób to wiedziało. - Nie byłem ani w piechocie, ani w marynarce. - Który regiment? - Teoretycznie Gwardia Królewska. - A naprawdę? Jeśli jej nie powie, nie będzie mogła zrozumieć całej reszty. Penelopa zmarszczyła brwi. - Gdzie byłeś przez te wszystkie lata?
16
- W Tuluzie. - U krewnych matki? Potrząsnął głową. - Oni mieszkają w Landes, również położonym na południu. Dlatego moja karnacja i akcent nie wzbudzały podejrzeń, ale też byłem wystarczająco daleko, żeby nikt mnie nie rozpoznał. Zaczynała rozumieć, o czym mówił. Jej wzrok stał się nieobecny, a na twarzy pojawiło się zmie szanie. - Byłeś szpiegiem? Przygotowany na żywiołową reakcję pozostał niewzruszony. - Nieoficjalnym agentem na usługach rządu Je go Królewskiej Mości. Czajnik wybrał akurat ten moment, żeby zagwiz dać. Penelopa wstała, złapała czajnik i zalała herbatę w imbryku. - Przez te wszystkie lata?... Do tego momentu nie był w stanie przewidzieć jej reakcji. Będzie zbulwersowana, że zajmował się szpiegostwem, co wielu uznaje za hańbę, czy też go zrozumie? Zrozumiała. Była przerażona jego dolą, a nie za jęciem. Charlesowi kamień spadł z serca. - Ktoś musiał to robić - westchnął, wzruszając ramionami. - Ale od kiedy? - Zwerbowano mnie wkrótce po tym, jak wstąpi łem do Gwardii Królewskiej. - Miałeś tylko dwadzieścia lat! - wykrzyknęła w osłupieniu. - Byłem też pół-Francuzem, wyglądałem zupeł nie jak Francuz i mówiłem z akcentem południow17
ca. Bardzo łatwo było mi udawać - spojrzał jej w oczy. - I byłem gotowy na każde szaleństwo. Nigdy jej nie powie, że częściowo z jej powodu. - Ale... - Penelopa usiłowała ułożyć to sobie w głowie. - Wtedy znacznie łatwiej było dostać się do Francji - westchnął. - Po kilku miesiącach mia łem już ustaloną pozycję, byłem kolejnym francu skim przedsiębiorcą w Tuluzie. Przyjrzała mu się sceptycznie. - Wyglądasz i zachowujesz się jak arystokrata. Twoja buta zawsze daje o sobie znać. Uśmiechnął się, pokazując zęby. - Rozpowiedziałem, że jestem bękartem z wyga słego już rodu, na którego grobie wykonuję dziki taniec radości. - W porządku - powiedziała, kiwając głową. - Co zrobiłeś potem? - Powoli wkradłem się w łaski każdego wojsko wego i cywilnego dygnitarza, zbierając wszelkie in formacje, jakie tylko się dało. Na szczęście nie chciała wiedzieć, w jaki sposób to robił. Charles nie był przygotowany, by odpo wiedzieć na takie pytanie. - Więc przesyłałeś informacje, pozostając cały czas we Francji? -Tak. Wstała, by przynieść herbatę i nalać ją do filiża nek. Obserwował ją, czując ukojenie płynące z tych prostych czynności. Penelopa była tak zamyślona, że machinalnie podeszła bardzo blisko i nachyliła się nad nim z imbrykiem. Charles przyjrzał się linii jej bioder, dobrze widocznej dzięki bryczesom. Podziękował skinieniem głowy i podniósł fili żankę. 18
- Kiedy stało się jasne, że z łatwością docieram do najwyższych dygnitarzy, stawka poszła w górę. Wyjazd był zbyt ryzykowny. Francuzi musieli uwie rzyć, że zawsze jestem na miejscu, żeby moja dzia łalność nie budziła najmniejszej wątpliwości. Penelopa wstawiła imbryk do zlewu i wróciła na swoje miejsce. - To dlatego nie przyjechałeś na pogrzeb Jamesa. - Udało mi się wyrwać, kiedy zmarli Papa i Frederick, ale James odszedł akurat w czasie, kiedy wojska Wellingtona otaczały Tuluzę. Moja obec ność tam była wtedy ważniejsza niż kiedykolwiek. Frederick, najstarszy brat Charlesa, skręcił kark podczas polowania; James, który następnie przejął jego obowiązki, zginął w dziwnym wypadku na ło dzi. Charles - trzeci syn szóstego hrabiego stal się więc dziewiątym hrabią. Była to jedna ze zmienno ści losu, które kształtowały jego życie. Penelopa skinęła w zamyśleniu głową i upiła łyk herbaty. - Gdzie byłeś podczas bitwy pod Waterloo? - spytała w końcu. Zawahał się, ale chciał przecież, by i ona wyjawi ła mu całą prawdę. - Za francuskimi liniami. Prowadziłem kilku ta kich pół-Francuzów jak ja. Mieliśmy przyłączyć się do oddziału z Tuluzy, który zabezpieczał artylerię na wzgórzu z widokiem na pole. - Zatrzymaliście armaty? - Po to tam byliśmy. Żeby powstrzymać rzeź. Zabijając innych. Tych słów już nie wypowiedział. - A później porzuciłeś Francję. - Nie byłem już potrzebny. Poza tym czekały na mnie inne obowiązki. 19
- Zupełnie niespodziewane - powiedziała. - Nikt, łącznie z tobą, nie przypuszczał, że spadną właśnie na ciebie. Istotnie. Obowiązki związane z byciem hrabią musiały przypaść akurat jemu, najmniej odpo wiedniemu i najgorzej przygotowanemu do tej ro li ze wszystkich trzech braci. Przyglądała mu się przez chwilę. - Jakie to uczucie być hrabią? - spytała. Penelopa zawsze wykazywała niezwykłą zdol ność trafiania w jego najczulsze miejsca. - Dziwne - odparł, poprawiając się na krześle i wpatrując w filiżankę. Uczucie, którego doznał, pokonując wcześniej tego dnia stopnie prowadzące do masywnych drzwi wejściowych, było niemożliwe do opisania. Tytuł hrabiowski i Abbey należały do niego. To nie wszystko - pojawiły się też nowe obowiązki. Po za tym Abbey to był nie tylko dom jego dzieciń stwa, ale przede wszystkim siedziba rodowa przod ków, miejsce, gdzie jego rodzina żyła od wieków. A teraz opieka nad nim przypadła właśnie jemu. Musiał stanąć na wysokości zadania i postarać się, by następne pokolenie przejęło dziedzictwo nie tylko w nienaruszonym, ale nawet w lepszym sta nie. Taka odpowiedzialność robiła wrażenie, to by ło prawdziwe wyzwanie, choć też sytuacja wywo łująca mieszane uczucia. Tak czy inaczej jego pierwszą reakcją było wyruszenie na poszukiwa nia odpowiedniej małżonki, żeby w należytym sty lu powrócić do tego świata. To właśnie okazało się prawdziwym powodem jego przyjazdu do do mu, Dalziel zapewnił mu jedynie wygodną wy mówkę. 20
- Nadal jest mi trudno przyzwyczaić się do tego, że moi kamerdynerzy, Filchett i Crewther, tytułu ją mnie „milordem". Powiedział jej wystarczająco dużo. Opróżnił fili żankę, mając zamiar zaspokoić teraz własną cieka wość. Ale Penelopa nie dała mu dojść do słowa. - Słyszałam, że wraz z kilkorgiem przyjaciół za łożyliście specjalny klub, żeby pomagać sobie na wzajem w szukaniu żon? Charles przyjrzał się jej z uwagą. - Byłaś ostatnio w Londynie? - Nie byłam tam od siedmiu lat. Pogodził się już z tym, że Dalziel dowiedział się o Klubie Niezdobytych, ale... - Skąd o tym wiesz? - Marissa słyszała od lady Amery - odparła, od stawiając filiżankę. Charles westchnął. Powinien był pamiętać, że matka i chrzestna Tony'ego Blake'a są Francuzka mi, arystokratycznymi emigrantkami, które przy były do Anglii na wiele lat przed rewolucją francu ską. Tak samo zresztą jak jego własna matka. - Nie mówiła, że o wszystkim wie - powiedział, marszcząc brwi. Penny parsknęła i wstała, by zebrać filiżanki. - Ona i pozostałe panie pojechały do Londynu zaledwie cztery tygodnie temu. Ile czasu z nią spę dziłeś? - Byłem zajęty. Cieszył się, że łatwo się nie rumieni. Umyślnie unikał nie tyle własnej matki, która rozumiała go przerażająco dobrze, rzadko jednak wtrącając się do jego spraw, ile swoich młodszych sióstr, Jacqueline i Lydii, a tym bardziej bratowych, żony Fredericka - Anabelle i żony Jamesa - Helen. 21
Ich mężowie zmarli, nie pozostawiwszy dziedzi ców. Prawdopodobnie z tego powodu obie kobiety zaczęły żarliwie zabiegać o to, by Charles jak naj szybciej się ożenił. Ten zapał udzielił się też jego siostrom. Za każdym razem, gdy któraś z czterech pań go widziała, natychmiast zaczynała sypać jak z rękawa nazwiskami kandydatek. Unikał nawet przejażdżek i spacerów w parku, w obawie by nie zostać schwytanym i zaprowadzonym do jakiejś głupiutkiej pannicy, którą uznały za idealną kan dydatkę na jego żonę. Przyjmował ich pomoc, mimo iż był niechętny takim przejawom damskiej usłużności, dopóki nie zdał sobie sprawy, że wszystkie dziewczęta, które mu podsyłano, były dla niego całkowicie nieodpo wiednie. Z biegiem czasu okazało się, że dotyczy to wszystkich kobiet w Londynie. Nie potrafił tego jednak wytłumaczyć siostrom i bratowym, ani ich powstrzymać. Nie był też w stanie zebrać się w so bie i stanowczo zaprotestować. Na samą myśl o tym, jakie byłyby zawiedzione i urażone, czuł ucisk w żołądku. - To przez nie uciekłeś z miasta? - spytała Penny. - Ostrzegałam je. Elaine i moje siostry też. Ale wszystkie były przekonane, że doskonale wiedzą, jaka kobieta będzie dla ciebie odpowiednia, i że będziesz zadowolony z ich pomocy. Charles parsknął szyderczo. - Akurat dużo wiedzą... - powiedział i urwał. - To dopiero początek sezonu - drążyła Penny. - Pierwszy tydzień, a ty już uciekłeś. - Rzeczywiście - przyznał surowym tonem. - Ale nie mówmy już o mnie. Dlaczego jeździłaś sama po nocy w takim przebraniu? - rzucił okiem na jej niekonwencjonalny strój. 22
- W ten sposób jeździ się dużo wygodniej niż w spódnicy - odparła, wzruszając ramionami. - Zwłaszcza w nocy. - Nie wątpię. Ale dlaczego wybrałaś się na prze jażdżkę właśnie o tej porze i to na tyle intensywną, by docenić różnicę między siodłem damskim a jaz dą okrakiem? Zawahała się, ale postanowiła odsłonić rąbka tajemnicy. - Śledziłam kogoś. - A co ten ktoś robił? - Nie wiem, dlatego go śledziłam. - Kto to jest? Wytrzymała jego spojrzenie. Nie mogła mu tego na razie wyjawić. Zwłaszcza teraz, kiedy poznała tajemnicę jego przeszłości. Najpierw musi się do wiedzieć, dlaczego Charles wrócił. Jego wyznanie nie zaszokowało jej zbytnio. Za wsze podejrzewała, że Charles zajmuje się czymś takim. W młodości dobrze się znali. Ale minęło trzynaście lat; ten mężczyzna stał się dla niej kimś nieznajomym. Dopóki nie pozna go lepiej, dopóki nie będzie mieć pewności, że może mu zaufać, po winna zachować ostrożność. - Powiedziałeś, że twój były dowódca prosił, że byś się tu rozejrzał. Jakiego byłego dowódcę może mieć były szpieg? - Bardzo zdeterminowanego. - Penny obserwo wała go bez słowa. - Dalziel sprawuje jakąś funk cję w Whitehall, nie jestem pewien jaką. Przynaj mniej od trzynastu lat dowodzi wszystkimi brytyj skimi agentami przebywającymi na obcej ziemi. - O co cię poprosił? Czym masz się tutaj zająć? Charles się zawahał. Penny widziała, jak bije się z myślami. Nie wiedział, czy powinien wyznać 23
prawdę, udzielić tej ostatniej potrzebnej jej infor macji. Nie miał pewności, czy ona odwzajemni mu się podobną szczerością. Czekała, wpatrując się w niego. Charles poruszył szczęką i spojrzał na nią zim nym wzrokiem. - Wyszły na jaw dowody wskazujące na to, iż podczas wojny mieliśmy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych francuskiego szpiega. Prawdopo dobnie wiadomości były przekazywane przy udzia le jednego z gangów przemytniczych, działających w pobliżu Fowey. Starała się zdusić emocje, by nie uwidoczniły się na jej twarzy. Zdradziło ją drżenie rąk. - Wiesz coś na ten temat? - spytał surowym tonem. Przez chwilę chciała udawać niewiniątko, ale to by było bezskuteczne. On już wiedział i nic nie mo gło tego zmienić. Nie potrafiłaby też skierować je go uwagi na inne tory. Ale mogła odmówić odpowiedzi. Zyskać trochę na czasie, by móc się spokojnie zastanowić nad wszystkimi swoimi obserwacjami - tak, jak miała to zamiar zrobić przed zaśnięciem. Rzuciła okiem na stary zegar wiszący nad pie cem. Było już po pierwszej. - Muszę iść spać. - Penny. Odsunęła krzesło, ale zaraz potem popełniła błąd - podniosła głowę i spojrzała Charlesowi pro sto w oczy. Odbijał się w nich płomień świecy, na dając jego twarzy diabelski wygląd, podkreślany dodatkowo przez wąski nos i pukle czarnych wło sów. Ale ostre rysy równoważyło subtelne piękno ust, uformowanych przez jakiegoś demona, by na kłaniały śmiertelniczki do grzechu. 24
Z jego smukłego, umięśnionego ciała emanowa ła siła łagodzona jedynie przez wdzięk, którym nie wielu mężczyzn mogło się pochwalić. Uwagę zwra cały też piękne, wąskie dłonie o długich palcach. Jednak to nie jego zmysłowy urok stanowił dla Penelopy zagrożenie. Charles znał ją lepiej niż ktokolwiek inny na świecie. Miał w zanadrzu kar tę, którą mógł teraz zagrać, którą potrafiłby zagrać lepiej niż jakikolwiek inny mężczyzna, broń gwa rantującą mu zwycięstwo, zmuszającą ją do posłu szeństwa. Kiedy tak siedział, obserwując ją - nie musiał ro bić niczego poza złożeniem na niej ciężaru swoje go spojrzenia - bez trudu wyobraziła sobie, jak wy glądało jego życie przez ostatnie trzynaście lat. Nie musiał jej mówić, że przez cały ten czas był sam, że nie dopuszczał do siebie nikogo. Wiedziała, że za bijał i mógł zrobić to ponownie, nawet gołymi rę koma. Zawsze był wystarczająco silny, a teraz mia ła całkowitą pewność, że starczyłoby mu na to też odwagi i przekonania. Nazywał ją Penelopą tylko przy bardzo oficjal nych okazjach; w gronie rodzinnym używał zdrob nienia Penny. Kiedy byli sami, lubił się z nią dro czyć i nadawał jej przydomek Petarda, który mówił sam za siebie; przy wszelkich starciach fizycznych niezmiennie on był górą. Kiedy jednak konfrontacja miała wymiar emocjo nalny, nie zawsze zwyciężał. Potrafiła sobie z nim poradzić w przeszłości to poradzi i teraz. Wstała, wytrzymując jego spojrzenie. - Na razie nie mogę ci tego powiedzieć. Muszę mieć trochę czasu na zastanowienie. Obeszła stół i bez pośpiechu skierowała się do drzwi. 25
-Mon ange... Zamarła. Tylko jeden raz w życiu tak ją nazwał. W jego głosie brzmiała groźba, niewypowiedziana, ale wyraźna. Nie odezwał się już, więc się odwróciła i na nie go spojrzała. Nadal wpatrywał się w płomień świe cy. Nie odwrócił się w jej stronę. Nie był w stanie spojrzeć jej w oczy... Penelopa uśmiechnęła się łagodnie. - Daj spokój, to nie ma sensu. Przecież wiesz, że dobrze cię znam. Nie potrafiłbyś tego zrobić - za wahała się i dodała: - Dobranoc. Nie odpowiedział ani się nie poruszył. Penelopa odwróciła się i wyszła do korytarza. Słuchając jej oddalających się kroków, Charles zastanawiał się, dlaczego zły los skazał go na to spotkanie. Nie potrafiłby szantażować damy? Co ona mogła o tym wiedzieć! Przez ostatnie dziesięć lat robił rozmaite paskudne rzeczy. Usłyszał, że doszła do głównego korytarza i ode tchnęła głęboko. W jej posiadaniu musiały znajdo wać się naprawdę ważne informacje. Charles wie dział, że jest zbyt inteligentna, by reagować emo cjonalnie z powodu jakiejś drobnostki, na którą natknęła się przypadkiem. Ale... - A niech to! Poszedł z powrotem do biblioteki. Zawołał Cassiusa i Brutusa, a potem ruszył na szaniec, by zażyć świeżego powietrza. Chciał, by morska bryza wy wiała z jego umysłu pajęczyny wspomnień. Musiał się ich pozbyć, by nie przeszkadzały mu we właści wej ocenie sytuacji. Ów szaniec, usypany z ziemi, okalał ogrody Abbey od strony południowej. Z jego szerokiego, po rośniętego trawą szczytu widać było ujście rzeki 26
Fowey. Przy dobrej widoczności można było nawet dojrzeć morze, migoczące w promieniach słońca. Charles przechadzał się, rozmyślając o przy ziemnych sprawach. Psy biegały u jego boku, od dalając się raz po raz, by wybadać nowe zapachy, ale zaraz potem do niego wracały. Pierwszą parę wilczarzy dostał, gdy miał osiem lat; zdechły ze sta rości na kilka miesięcy przed jego wstąpieniem do Gwardii. Kiedy dwa lata temu wrócił do domu po wygnaniu Napoleona na Elbę, podarowano mu nowe psy. Potem jednak Napoleon zbiegł i Charles musiał wracać do Francji, zostawiając Cassiussa i Brutusa pod opieką Lydii. Pomimo iż jego siostra troskliwie się nimi zajmowała, po powrocie Charlesa psy natychmiast uznały go za swojego jedyne go pana. Swój ciągnie do swego, wytłumaczył jej brat. Pogodziła się z tą sytuacją, ale nadal w tajem nicy podsuwała im różne smakołyki. Ale teraz nie myślał o niczym innym, jak tylko o tym, co ma począć z Penny. Pytanie pojawiło się nagle, wypierając wszystkie pozostałe zagadnienia. Charles zatrzymał się i wciągnął do płuc chłodne, orzeźwiające powie trze. Zamknął oczy i pozwolił, by wszystkie nowe informacje, jakie słyszał ostatnio o Penny, zalały jego umysł. Kiedy po raz pierwszy wrócił do domu, jego matka niezwłocznie mu oznajmiła, prawdopodob nie w ramach uzupełnienia jego szczupłej wiedzy na temat życia osobistego sąsiadów, że Penny nie wyszła jeszcze za mąż. Spędziła cztery sezony w Londynie, odnosząc za każdym razem spore suk cesy. Była córką hrabiego, z pokaźnym posagiem, dość urodziwą - z delikatnymi rysami twarzy, jasną skórą, długimi płowymi włosami i niebieskoszary27
mi oczami. Dla niektórych pewną wadę mógł sta nowić jej wzrost - była zaledwie o pół głowy niższa od Charlesa, co oznaczało, że patrzyła wielu męż czyznom prosto w oczy. Poza tym była bardziej smukła niż szczupła, miała długie ręce i nogi i de likatne krągłości; była zaprzeczeniem kobiety o obfitych kształtach, co również nie wszystkim się podobało. Nie bez znaczenia pozostawała też jej inteligencja i cięty języczek. Charlesowi żad na z tych rzeczy nie przeszkadzała, a właściwie ta kie cechy bardzo mu odpowiadały, ale trzeba przy znać, że niewielu dżentelmenów byłoby skłonnych zaakceptować je u swej małżonki. Mogliby się po czuć zagrożeni, gdyby kwestionowała ich zdanie. Charles nie był w stanie tego zrozumieć, ale kilka razy sam zaobserwował taką sytuację, więc uznał ją za możliwą. Penny zawsze stawiała przed nim wyzwania, ale jemu sprawiało to przyjemność. Lubił te ich bez ustanne starcia charakterów i intelektów. Nie roz drażniło go nawet to, co rozegrało się przed chwi lą. Choć Charles zdawał sobie sprawę z powagi sy tuacji, poczuł, że stanął przed kolejnym wyzwa niem, podobnym do toczonych przez nich wiele lat temu sporów. Matka mówiła, że Penny otrzymała wiele ko rzystnych ofert, ale ze wszystkich zrezygnowała. Gdy ją o to pytano, odpowiadała, że nikt nie wzbu dził w niej najmniejszego choćby entuzjazmu. Naj wyraźniej była szczęśliwa, żyjąc tak, jak przez ostatnie siedem lat: w domu w Kornwalii, sprawu jąc pieczę nad rodzinną posiadłością. Penny była jedynym dzieckiem z pierwszego małżeństwa nieżyjącego już hrabiego Wallinghama; jej matka zmarła, kiedy Penny miała zaledwie 28
kilka lat. Hrabia ożenił się ponownie - z Elaine, matką chrzestną Charlesa, dobrotliwą kobietą, która urodziła mu jednego syna i trzy córki. Maco cha troskliwie zaopiekowała się Penny i po jakimś czasie stały się bliskimi przyjaciółkami. Hrabia zmarł pięć lat temu, a tytuł odziedziczył brat przy rodni Penny, Granville, jedyny mężczyzna w rodzi nie, rozpieszczany przez matkę i czule kochające go siostry. Był to jednak chłopak zepsuty, ciągle wpadał w jakieś tarapaty, nie zastanawiając się na wet, czy nie przysporzy tym komuś kłopotów. Naj ważniejsze było dla niego natychmiastowe zaspo kojenie własnych potrzeb. Charles ostatni raz wi dział się z nim, kiedy wrócił do domu w czterna stym roku. Granville nadal był młodzieńcem nie odpowiedzialnym. Potem nadeszło Waterloo. Nie siony na fali patriotycznego szaleństwa Granville zignorował błagania matki i sióstr i przyłączył się do jednego z pułków. Podczas bitwy poległ gdzieś pośród krwawego zamętu. Tytuł wraz z posiadłością przeszły na dalekiego kuzyna, markiza Ambersley, starszego dżentelme na, który zapewnił Elaine i jej córki, że mogą po zostać w Wallingham Hall. Ambersley był blisko związany z poprzednim hrabią, ojcem Penny, po nadto pozostawał opiekunem Granville'a, dopóki ten nie osiągnął pełnoletności. Ta z kolei dała młodzieńcowi prawo, by dać się zabić, pozostawia jąc matkę i siostry może nie bez środków do życia, ale z pewnością bez opieki. To właśnie najbardziej Charlesa denerwowało. Wyglądało na to, że Penny już zaplątała się w nie wiadomo co, a nie było w pobliżu żadnego mężczy zny, który mógłby zapewnić jej opiekę. Oprócz nie go samego. 29
Nie wiedział tylko, jak ona by się na to zapatrywała. W głębi serca się domyślał, dlaczego do tej pory nie wyszła za mąż, dlaczego żadnemu dżentelme nowi nie udało się poprowadzić jej do ołtarza. Nie miał jednak pojęcia, co Penny mogła o nim w tej chwili sądzić. Czy pozwoli na to, by połączyli siły, czy też nie będzie chciała mieć z nim do czynienia? W przy padku kobiet takich jak ona zgadywanie nie było ani łatwe, ani bezpieczne. Charles wiedział już natomiast, co on sam do niej czuł i była to niespodzianka. Myślał, że trzynastoletni okres rozłąki zmniejszy jego fascy nację, ale tak się nie stało. Nic się nie zmieniło. Od czasu, kiedy opuścił wojsko, widział ją kilka razy w czternastym roku i w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, ale zawsze spotkania odbywały się w to warzystwie ich rodzin. Nawet na chwilę nie zostali sam na sam. Tej nocy spotkał ją nieoczekiwanie we własnym domu i pożądanie powróciło ze zdwojoną siłą. Chwyciło go w sidła, oplotło, powaliło na ko lana. Nie mógł jednak zrobić niczego, by ukoić swój ból. Penny skończyła z nim trzynaście lat te mu; nie miał podstaw, by żywić nadzieję, że zmie ni zdanie. Zawsze była niezwykle uparta. Musieli pozostawić przeszłość za sobą. Nie mo gli, co prawda, całkowicie wymazać jej z pamięci, nadal przecież czuli jej oddziaływanie, ale mogli, w razie potrzeby, jakoś ją... obejść. I chyba tak na leżało zrobić - Penny najwyraźniej posiadała sporą wiedzę na temat sprawy, którą on miał tu zbadać i która prawdopodobnie wiązała się z dużą dozą niebezpieczeństwa. Kiedy tylko dowie się czegoś więcej, spróbuje odsunąć od niej Penny. Przez myśl mu jednak nie przeszło, by mogła być zamiesza30
na w jakiekolwiek działania po niewłaściwej stro nie. Penny nie byłaby zdolna do czegoś takiego. Byli po tej samej stronie, ale ona mu nie ufała. Pewnie kogoś osłaniała, tylko kogo? Nie znał już jej przyjaciół na tyle, by się domyślić. Kiedy zdecyduje się powiedzieć mu prawdę? Czas uciekał. Na szczęście on już był na miejscu, więc sprawy nabiorą tempa; to jego misja - zamieszać w grzę zawisku i zobaczyć, co się stanie. Jeśli nie zechce mu powiedzieć, będzie musiał odkryć jej tajemnicę w inny sposób. Przechadzał się po szańcu jeszcze przez pół go dziny, a potem wrócił do swojego pokoju, rzucił się na łóżko i, o dziwo, natychmiast zasnął.
Rozdział 2 Następnego ranka obudził go tętent kopyt. Od głos nie dochodził jednak z wysypanego żwirem podjazdu wokół domu, ale ze znacznie większej odległości i nie przybliżał się, tylko oddalał. Charles zostawił drzwi balkonowe otwarte, bar dzo nie po angielsku, ale przyzwyczaił się do tego podczas pobytu w Tuluzie. Na szczęście. Zsunął się z łóżka, przeciągnął i podszedł do okna. Nago stanął w otwartych drzwiach balko nowych i obserwował Penny ubraną w strój 3t
do konnej jazdy, oddalającą się galopem. Gdyby okno pozostało zamknięte, nie usłyszałby jej; wyje chała ze stajni, znajdujących się dość daleko od domu. Siedziała w damskim siodle i niespiesz nie kierowała się na południe. Jechała do Fowey? Do domu? Czy może jeszcze gdzie indziej? Pięć minut później Charles wszedł do kuchni. - Milordzie! - wykrzyknęła zdenerwowana pani Slattery. - Dopiero zaczynamy szykować pańskie śniadanie... nie miałam pojęcia... - To całkowicie moja wina. - Charles uśmiech nął się do niej czarująco. - Zapomniałem uprze dzić, że chcę się dziś rano wybrać na przejażdżkę. Czy dostanę kawy? I może jakieś ciastka? Pani Slattery zaczęła mamrotać złowróżbne przestrogi pod adresem dżentelmenów, którzy nie zaczynają dnia od spożycia porządnego śniadania przy stole. Wymówki Charlesa, że przyzwyczaił się do takiego trybu życia we Francji wyraźnie jej nie przekonywały. - Teraz jest pan angielskim hrabią i powinien pan zapomnieć o tych barbarzyńskich zwyczajach - powiedziała, ale podała mu kubek mocnej kawy i trzy ciastka. Charles pożarł jedno z nich, jednym haustem wypił kawę, zgarnął resztę wypieków, cmoknął pa nią Slattery w policzek, na co zareagowała burk nięciem: „Niech już panicz ucieka, to znaczy mi lord", i skierował się przez tylne drzwi w stronę stajni, mając tylko dziesięć minut opóźnienia. Pięć minut później wyprowadził Domino - siwe go konia do polowań - i wyruszył w ślad za Penny. Na tym koniu nie jeździł od marca. Domino był gotowy do biegu, wyrywał się do przodu, jeszcze 32
nim Charles poluzował wodze. Opuścili podjazd i od razu pogalopowali przez zielony wybieg, koń czący się niewielkim wzniesieniem terenu. Mknęli jak błyskawica. Charles przeczesywał wzrokiem mijane tereny. Penny mając pewność, że nikt jej nie obserwuje, będzie trzymać się leśnych duktów, dłuższej i wol niejszej trasy. Charles ruszył na przełaj, z nadzieją, że właściwie domyślił się kierunku, w jakim poje chała. Po pewnym czasie dostrzegł ją w oddali, przekraczającą most w pobliżu wsi Lostwithie. Uśmiechając się, zwolnił nieco i po pięciu minu tach był już na moście. Wróciwszy na tereny wyżej położone, zaczął śle dzić Penny z oddali. Nadal mogła kierować się do Fowey, do domu albo w jakieś inne miejsce. Jednak minęła drogę skręcającą na zachód do Wallingham Hall i podążyła szerszą trasą na południe, w stronę miasta Fowey, wzdłuż za chodniego brzegu ujścia rzeki. Ale po drodze znajdowały się jeszcze inne miej sca, do których mogła się kierować. Charles podą żał za nią po nasypie. Po jakimś czasie zwolniła i skierowała swojego deresza na wschód, skręcając w wąską dróżkę. Charles zjechał z nasypu i ruszył aleją wiodącą do Essington Manor. Beztroska i ni czego nieświadoma zatrzymała się u stóp schodów wiodących do drzwi wejściowych. Charles wycofał się i okrążył rezydencję. Po chwili znalazł w pobli skim lasku dogodne miejsce, z którego mógł ob serwować zarówno dziedziniec, jak i podwórze przed stajniami. Jeden ze stajennych odprowadził konia Penelopy. Charles zeskoczył na ziemię i uwiązał Domino na pobliskiej polance, a potem powrócił na miejsce obserwacji. 33
Pół godziny później na główny dziedziniec został wprowadzony lekki gig. Za nim podążał stajenny z koniem Penny. Charles wychylił się, żeby lepiej widzieć schody prowadzące do wejścia. Pojawiła się na nich Penny i dwie znajomo wyglądające młode kobiety. Żony braci Essington? Kobiety wsiadły do giga, a Penelopa na swojego konia. Charles poszedł po Domino. Dotarł do skrzyżowania alei Essington z drogą prowadzącą do Fowey i stwierdził, że panie skiero wały się na południe. Prawdopodobnie do Fowey na zakupy. Charles zastanawiał się nad sytuacją. W tej chwili Penny była najpewniejszym, najbardziej bezpośrednim łącznikiem ze sprawą, którą miał zbadać. Najwyraźniej zamierzała śledzić zamiesza ne w nią osoby i odmówić mu podzielenia się swo ją wiedzą na ten temat, przynajmniej nie bez uprzedniego zastanowienia. A jednak w tej chwili beztrosko udawała się na poranne zakupy. To kobieta, ale przecież Charles dorastał z czte rema siostrami; nie był aż tak naiwny.
Penny towarzyszyła Millie i Julii Essington przez pierwsze półtorej godziny zaplanowanej wcześniej wyprawy do sklepów. Odwiedziły dwie modniarki, handlarza materiałami pasmanteryjnymi, starego sprzedawcę rękawiczek i dwóch bławatników. Kie dy wyszły z ostatniego sklepu, Penny zatrzymała się na chodniku. - Muszę teraz złożyć wizytę - powiedziała. - Może same pójdziecie do apteki, a potem spo tkamy się w Pelikanie na lunchu? 34
Przed wyruszeniem na zakupy ostrzegła je, że para starych służących z Wallingham ciężko za chorowała, a ona poczuła się w obowiązku ich od wiedzić. - Oczywiście! - powiedziała rumiana i zawsze pogodna Julia i wzięła Millie pod ramię. Millie, spokojniejsza i bardziej wrażliwa, spoj rzała na Penny z uwagą. - Na pewno nie będziesz potrzebowała wspar cia? Naprawdę nie miałybyśmy nic przeciwko te mu, by ci towarzyszyć. - Zapewniam was, że nie ma takiej potrzeby - odparła Penny z uśmiechem. - Daleko im jeszcze do umierania. Udało się jej nie podać żadnego nazwiska. Za równo Millie, jak i Julia były córkami miejscowych właścicieli ziemskich, ich mężowie też byli stąd, więc cały czas mieszkały w okolicy. Istniało zatem duże prawdopodobieństwo, że każdy, kogo by wy mieniła, mógłby mieć krewnych pracujących w Essington Manor. - Nie zajmie mi to dużo czasu - Penny zrobiła krok do tyłu. - Dołączę do was w Pelikanie. - Dobrze. - Mamy coś dla ciebie zamówić? - Tak, jeśli nie dotrę na czas. Uśmiechając się, opuściła towarzyszki i przeszła na drugą stronę wybrukowanej drogi. Podążała nią przez jakiś czas w górę, aż usłyszała ciche dzwonie nie, na które czekała. Zatrzymała się i spojrzała za siebie. Millie i Julia wchodziły właśnie do ma leńkiej apteki. Penny przeszła jeszcze parę kroków, a potem skręciła w następną uliczkę w prawo. Dobrze orien towała się w Fowey. Bez problemu odnalazła drogę 35
wiodącą do portu. Tam skręciła w sieć małych uli czek prowadzących do najstarszych domków, które przycupnęły na nabrzeżu. Mimo iż budynki były osłonięte od wiatru, stłoczono je jeden obok drugie go, jakby miało je to uchronić przed spadnięciem z klifu. Była to najbiedniejsza część miasta, zamiesz kana przez rybaków i ich rodziny, stanowiąca zara zem gniazdo lokalnego bractwa przemytniczego. Penny weszła w uliczkę niewiele szerszą od stru myka płynącego jej środkiem. Zatrzymała się w połowie stromej drogi pod górę. Chwyciła moc niej tren sukni i z impetem zapukała do grubych drewnianych drzwi. Odczekała chwilę i zapukała ponownie. O tej godzinie nie kręciło się w okolicy wielu ludzi. Sprawdziła w porcie, flota rybacka by ła na morzu. Idealny moment na złożenie wizyty Matce Gibbs. W końcu drzwi uchyliły się nieznacznie. Przez szczelinę wyjrzało przekrwione oko. Penny usły szała parsknięcie i drzwi stanęły otworem. - Czym mogę służyć Pannie Strojnisi? Pół godziny później Penny opuściła dom Matki Gibbs, nie czując się wiele mądrzejsza, ale - jak miała nadzieję - o krok bliższa odkrycia prawdy. Ruszyła szybkim krokiem w dół wąskiej uliczki. Musiała się spieszyć, by dotrzeć na czas do zajazdu Pod Pelikanem, znajdującego się na głównej ulicy w porządniejszej części miasta. Kiedy dotarła do końca przejścia, skręciła za róg. I wpadła prosto na twardą zaporę. Charles złapał Penny i przytrzymał ramieniem, żeby nie straciła równowagi. Przestała oddychać. Nie potrafiła zmusić płuc do pracy. Nie kiedy on przyciskał ją całą do siebie. 36
Wiedział gdzie była? - Tak, zauważyłem, z którego wyszłaś do mu. I wiem, do kogo on należy. Pamiętam też, co tam się dzieje - Jego wzrok stał się tak ostry, że aż dziw, iż nie zaczęła krwawić. - Powiesz mi, co ro biłaś w cieszącym się złą sławą domu publicznym dla rybaków? A niech to! Zdała sobie sprawę, że jej ręce bez władnie opierają się o jego pierś. Odsunęła się, a on ją puścił. - Nie powiem. Wydmuchnął powietrze przez zaciśnięte zęby. - Penny - powiedział, wyciągając dłoń i łapiąc ją za nadgarstek. Zatrzymała się i spojrzała na jego długie opalo ne palce oplecione wokół jej szczupłej ręki. - Przestań. Uwolnił ją. Ruszyła z miejsca, przypomniała so bie panie Essington i jeszcze przyśpieszyła. Char les z łatwością dotrzymywał jej kroku. - Co takiego mogłaś chcieć od Matki Gibbs? - Informacji - odparła, rzucając mu szybkie spojrzenie. Ta odpowiedź zadowoliła go tylko na kilka se kund. - I czego się dowiedziałaś? - Na razie niczego. - W jaki sposób lady Penelopa Selborne z Wallingham Hall poznała Matkę Gibbs? Przeszło jej przez myśl, czy go nie zapytać, skąd on, obecnie hrabia Lostwithiel, słyszał o tej kobie cie, ale obawiała się, że w odpowiedzi może usły szeć więcej, niż by chciała. - Poznałam ją przez Granville'a. - Co? - zawołał, zatrzymując się. 37
- Nie chodzi mi o to, że mnie przedstawił - spro stowała, idąc dalej. Po chwili znów był u jej boku. - Nie powiesz mi chyba, że Granville był takim kompletnym osłem i odwiedzał ten przybytek? Osłem? Może jednak Charles nie poznał Matki Gibbs, korzystając z oferowanych w jej domu usług? - Niezupełnie. Przez moment szli w milczeniu. - Oświeć mnie, w jaki sposób niezupełnie od wiedza się burdel? - On tam właściwie nigdy nie wszedł. Zakochał się w jednej z dziewczyn i łaził za nią, kupował jej świecidełka, tego typu rzeczy. Kiedy usychając z tęsknoty zaczął podpierać ściany w przejściu i śpiewać serenady, Matka Gibbs nie wytrzymała. Posłała mi wiadomość przez jednego z naszych pracowników. Spotkałyśmy się na neutralnym gruncie. Wytłumaczyła mi, jak zachowanie Granville'a psuje jej interesy. Okoliczni rybacy nie mie li ochoty wślizgiwać się do jej domku pod okiem syna hrabiego. Charles wymamrotał pod nosem parę niepo chlebnych epitetów. - Jestem w stanie ją zrozumieć - powiedział wy raźniejszym tonem. - I co zrobiłaś? - Oczywiście porozmawiałam z Granvillem. - I wysłuchał cię? - Bez względu na wszystko, Granville nie był głupi. - To znaczy, że zdał sobie sprawę z tego, co by się stało, gdybyś opowiedziała matce o jego zacho waniu? 38
- Jak już mówiłam, nie był głupi - powiedziała, spoglądając przed siebie i uśmiechając się. - Zro zumiał to od razu. - Więc Matka Gibbs jest ci winna przysługę, a ty poprosiłaś ją o informacje. O to właśnie chodziło. - Nie wrócisz tam sama, nie pozwolę na to - po wiedział zmienionym głosem. Penelopa znała ten ton. Nawet nie próbowała się sprzeciwiać. Charles natomiast wiedział, że nie oznaczało to, iż się z nim zgodziła. Ale nie wracał już do tematu. Penelopa zaczęła się zastanawiać, co w takim ra zie planował. Tymczasem dotarli do głównej ulicy i weszli na szerszy chodnik. Nagle stanęli twarzą w twarz z Nicholasem, wicehrabią Arbry. Charles rzucił okiem na jej twarz i zauważył, że zastanawia się, jaką przyjąć taktykę. Potem spoj rzał na stojącego naprzeciw nich mężczyznę. On także przystanął. Na pierwszy rzut oka było widać, że to dżentelmen z ich klasy. Jego twarz pozostała nieprzenikniona, ale i tak sprawiał wrażenie, jakby nie spodziewał się spotkać tu Penny, a gdyby miał wybór, to wolałby nie spotykać jej wcale. - Dzień dobry, kuzynie. - Skinęła powściągliwie głową i odwróciła się do Charlesa. - Chyba się jeszcze nie znacie. Nicholas Selborne, wicehrabia Arbry - Charles St. Austell, hrabia Lostwithiel. Arbry się ukłonił. Charles skinął głową i uścisnął mu dłoń. - Nicholas to daleki kuzyn. Jego ojciec to mar kiz Amberly, który odziedziczył po ojcu tytuł i zie mie. 39
To tłumaczyłoby jej oziębłość, ale nie niepew ność Arbry'ego. O co tutaj chodzi, zastanawiał się Charles. Wzajemny stosunek „kuzynów" wydawał się dość niecodzienny. - Lostwithiel - powtórzył Arbry, spoglądając na niego. - A więc wróciłeś do Abbey? Pewnie je steś tylko przejazdem. Charles uśmiechnął się i przybrał wyuczony wy raz twarzy człowieka dobrodusznego. - Tak, wróciłem do Restormel Abbey. Nato miast co do długości mojego pobytu, to jeszcze nic pewnego. - Czyżby interesy? - Można tak to ująć. Ale co ciebie sprowadza tu taj o tej porze, kiedy sezon londyński właśnie się rozpoczyna? - Było to pytanie, które Arbry rów nież chciał mu zadać. Natomiast Charles jeszcze dodał niewinnym tonem: - Twoja żona też z tobą przyjechała? - Nicholas nie jest żonaty - powiedziała Penny. Charles spojrzał na nią przelotnie, a potem skie rował wzrok na Arbry'ego. Par, mający odziedzi czyć tytuł hrabiowski, wyglądał krzepko i zdrowo, byli mniej więcej w tym samym wieku; jeśli Char les miałby teraz szukać żony, to Arbry powinien robić to samo. - Reprezentuję ojca, przyjechałem zapoznać się z kilkoma sprawami związanymi z posiadłością - odpowiedział Nicholas po chwili wahania. - No tak, zawsze jest coś do załatwienia. - Char les rzucił spojrzenie na Penny. To ona zarządzała Wallingham Hall przez ostatnie lata, więc jeśli coś wymagałoby unormowania, wiedziałaby o tym. Jednak nie zobaczył na jej twarzy zrozumienia. 40
- Kiedy byłem tutaj ostatnim razem - powie dział Arbry, marszcząc czoło - poznałem twoją matkę i siostry. Z ich wypowiedzi zrozumiałem, że chcesz w krótkim czasie się ożenić i dlatego miałeś zamiar spędzić sezon w Londynie. - Tak miało być, ale niestety obowiązki sprowa dziły mnie tutaj. - Obowiązki? Pytanie zabrzmiało zbyt ostro. Arbry najwyraź niej bardzo chciał się dowiedzieć, czemu Charles wrócił. Charles spojrzał na Penny, ale ona obser wowała Nicholasa. Nie było po niej znać żadnych emocji. Chroniła kogoś. Czy mogło chodzić o Ar bry'ego? - W rzeczy samej - powiedział, spoglądając mu prosto w oczy. - Poproszono mnie o zbadanie w tym regionie sprawy dotyczącej kanałów przesy łu tajemnic wojskowych i dyplomatycznych. Arbry nawet nie mrugnął. Zachował kamienny wyraz twarzy. I to właśnie go zdradziło. Tylko oso ba, która usilnie stara się opanować emocje, nie za reagowałaby na taką wiadomość w żaden sposób. - Nie zdawałem sobie sprawy - powiedział ze spokojem - że rząd tak bardzo interesuje się... przeszłością. - W skład obecnego rządu weszło wiele osób, które przez ostatnią dekadę walczyły, a także decy dowały o tym, kto ma być wysłany na front, więc zapewniam, że dużo uwagi poświęca się tego typu kwestiom. - I akurat ciebie poprosili, żebyś podjął się tego zadania? Wydawało mi się, że byłeś majorem w Gwardii Królewskiej. 41
- Byłem - odparł Charles z zimnym, bez względnym uśmiechem. - Ale miałem też inne za jęcia. Penny rozejrzała się, mając wyraźną ochotę przerwać tę wymianę uprzejmości. Nicholas był dobry w tej grze, ale Charles potrafił być prawdzi wym demonem. Nie chciała, by domyślił się czegoś więcej. Jeszcze nie teraz. Bóg jeden wie, jak by to przyjął i jak mógłby zareagować. Na szczęście spostrzegła Millie i Julię, które z rozpromienionymi twarzami ruszyły w ich kie runku. Szły szybko, starając się zachować godny krok. Były pełne ciekawości, skąd u boku ich towa rzyszki wzięli się nagle dwaj przystojni dżentelme ni. Po raz pierwszy Penny nie miała im za złe wścibstwa. - Penelopo! Właśnie miałyśmy do ciebie dołą czyć. - Julia uśmiechnęła się promiennie, kiedy ca ła trójka odwróciła się w ich stronę. - Trochę się zasiedziałyśmy u aptekarza. Millie i Julia spojrzały teraz na panów. - Lord Arbry, nieprawdaż? Nicholasa poznały już wcześniej. Ukłonił się. - Pani Essington. Pani Essington. Charles również się do nich odwrócił. Był wyższy od Nicholasa; Millie i Julia musiały unieść głowy, żeby spojrzeć na jego twarz. Ich oblicza się rozpro mieniły. - Charles - pisnęła Julia. - Wróciłeś! - Wspaniale - zagruchała Millie. - Z tego, co mówiła twoja droga matka, wywnioskowałam, że pozostaniesz w Londynie przez cały sezon. Charles uśmiechnął się, potrząsnął ich dłońmi i uchylił się przed pytaniami. Penny westchnęła z ulgą. Teraz najlepiej by było, gdyby Nicholas sko42
rzystał z okazji i uciekł. Odwróciła się, by go do te go zachęcić. - Oboje musicie zjeść z nami lunch - ubiegła ją radośnie Julia. - Już po pierwszej, a jak mi się wy daje, o tej porze panowie są zazwyczaj strasznie głodni. A u Pelikana serwują najlepsze specjały w mieście. - O, tak! - oczy Millie aż się zaświeciły. - Zare zerwowałyśmy prywatną salę, dołączcie do nas. Charles rzucił okiem na Penny, potem na Ni cholasa. - W rzeczy samej, czemu nie? - uśmiechnął się drapieżnie. - Co ty na to, Arbry? Nie widzę powo dów, by nie przyjąć zaproszenia tych przemiłych pań. Millie i Julia były zachwycone. Zwróciły błysz czące oczy na Nicholasa. Penny zaklęła w myślach. Nie mógł odmówić. Cała piątka skierowała się do zajazdu Pod Peli kanem. Rozmawiali Millie, Julia i Charles. Zado wolony gospodarz raz po raz się kłaniając, wpro wadził ich do najlepszego prywatnego saloniku. Penny miała tymczasem nadzieję, że Nicholas zda je sobie sprawę, iż wkracza prosto w paszczę lwa i to takiego o bardzo ostrych zębach i wielkim sprycie.
Zanim lunch się skończył, zdążyła nabawić się bólu głowy. Jak można było przewidzieć, Millie i Julia wypełniły czas ożywioną konwersacją, uzu pełniając wiedzę Charlesa o najnowsze lokalne plotki. On zresztą sam je do tego zachęcał, kieru jąc od czasu do czasu jakieś nieoczekiwane pytanie 43
do Nicholasa, ale ostatecznie niewiele się od niego dowiedział. Nicholas najwyraźniej miał się na baczności. Sku pił uwagę na Charlesie, wobec pozostałych zacho wując się jak zwykle z rezerwą. Penny była spokoj na i opanowana; zawsze przyjmowała taką postawę w towarzystwie kuzyna. Wiele osób uważało, że za chowywany przez nią dystans był wynikiem przeję cia jej rodzinnej spuścizny przez ojca Nicholasa. Cóż oni mogli wiedzieć. Kiedy po skończonym posiłku wszyscy wstali i wyszli z saloniku, Penny zdała sobie sprawę, że przybycie Charlesa może osłabić czujność Nicho lasa względem niej. Nigdy nie dała mu powodów, by sądził, że o coś go podejrzewała; nie miał poję cia, iż ona dobrze wie, o co wypytywał stajennych i ogrodników w Wallingham, i o wizytach, które składał lokalnym przemytnikom. Na pewno nie zdawał sobie też sprawy, że go śledziła. Penny podniosła głowę, kiedy wyszli z ciemnego pomieszczenia na słońce. Charles pojawił się u jej boku, kiedy schodziła na dziedziniec przed zajaz dem. Stajenny przyprowadził jej klacz. Już miała go przywołać do podnóżka, by po nim wspiąć się na konia, kiedy Charles dotknął jej pleców. - Podsadzę cię. Powinna stanowczo odmówić, ale Charles szedł za nią w odległości pół kroku i gdyby stanęła, wpadłby prosto na nią. Podeszli do klaczy. Kiedy Penny zatrzymała się i obróciła, dłonie Charlesa już obejmowały ją w pa sie. Wstrzymała oddech, a on zupełnie bez wysiłku uchwycił ją i podniósł do góry. Nie zauważył jej za wstydzenia; nie patrzył na nią, tylko na Nicholasa, który pomagał Millie i Julii wsiąść do giga. 44
- Od jak dawna on tu jest? - Przyjechał wczoraj - zdołała wymamrotać, wsuwając but do strzemienia, które Charles dla niej przytrzymał. Twarz mu się zachmurzyła, ale po chwili odwró cił się do stajennego, który prowadził Domino. Nicholas również poprosił, by przyprowadzono jego wierzchowca, jednego z koni spacerowych Granville'a. Wsiadł na niego i cała piątka bez sło wa opuściła dziedziniec. Nicholas trzymał się z bo ku giga, a Penny i Charles jechali z tyłu. Penny obserwowała towarzyskie wysiłki kuzyna. Millie i Julia nie posiadały się z zachwytu. Będą mogły opowiadać, że spędziły dzień konwersując z obojgiem najbardziej nieuchwytnych okolicznych dżentelmenów na wydaniu. - Często tutaj bywa? - spytał Charles niskim, obojętnym głosem. Jeśli mu nie powie, to będzie wypytywał ludzi i dowie się tak czy inaczej. - To jego czwarta wizyta od lipca, kiedy wraz z ojcem przyjechał na pogrzeb Granville'a. Najwię cej czasu spędził tu w grudniu, ale to była ich pierw sza oficjalna bytność już jako właścicieli. Potem przyjechał sam na pięć dni w lutym, i teraz znowu. Charles nie skomentował tej informacji, ale Penny zdawała sobie sprawę, że czujnie obserwuje jej kuzyna. Nie zdziwiło go, iż Nicholas zdecydo wał się towarzyszyć im w drodze powrotnej. W trakcie lunchu rzucał co jakiś czas zaniepokojo ne spojrzenia na Penny. Z pewnością między tymi dwojgiem były jakieś spięcia. Kiedy dotarli do alei Essington, pożegnali się z Millie i Julią. Potem pogalopowali dalej we trój kę. Na skrzyżowaniu z drogą prowadzącą do Wal45
lingham Nicholas zatrzymał swojego kasztana i ob rócił go do Penelopy i Charlesa, którzy stanęli obok siebie. Nicholas spojrzał na kuzynkę. - Ja... - powiedział i rysy mu stwardniały. - My ślałem, a raczej zrozumiałem, że hrabina jest jesz cze w Abbey. Penny miała sekundę na obranie najwłaściwszej taktyki. Charles, jak to Charles, już na pewno daw no domyślił się, że przyjechała do Abbey z powodu Nicholasa. Jako szlachcic posiadający cztery siostry, w tym dwie zamężne, Charles wiedziałby też, że nie zrobiła tego z powodów towarzyskich; nie udała się do Abbey, żeby uniknąć ewentualnego skandalu. Z kolei Nicholas na pewno tak myślał, ponieważ ona sama mu to zasugerowała. A teraz okazało się, że w Abbey był tylko Charles, człowiek, z którym nie była w żaden sposób spokrewniona. Penelopa miała trzy możliwości. Pierwsza: wy korzystać błędną interpretację Nicholasa i udać się do Essington Manor, pozbywając się w ten sposób ich obu. Niestety lady Essington, teściowa Millie i Julii, straszna hetera, wymagałaby od niej dotrzy mywania im przez cały czas towarzystwa, a zwłasz cza wieczorami i nocami. W ten sposób nigdy nie dowiedziałaby się, o co chodzi i w jaki sposób ma chronić Elaine i swoje przyrodnie siostry. Ewentualnie mogłaby wrócić do Wallingham Hall, uznając, że przebywanie pod jednym dachem z Nicholasem jest mniej skandaliczne niż mieszka nie z Charlesem; tego nikt by nie zakwestionował. Jednak w takim wypadku musiałaby korzystać z tych samych stajni co kuzyn i przebywać w tym sa mym domu, a wolałaby, żeby on nie wiedział o jej wyprawach. Znacznie by to utrudniło śledzenie go. 46
Powrót do Wallingham Hall byłby wskazany, gdyby przybycie Charlesa rzeczywiście osłabiło czujność Nicholasa. Zdążyła jednak na tyle poznać kuzyna, by mieć pewność, że bez fizycznej obecno ści zagrażającego mu człowieka Nicholas potrafił by się przed nią świetnie maskować. Mimo wszystko ostatnie rozwiązanie wydawało się najlepsze. - Starsza kuzynka hrabiny przebywa obecnie w Abbey - powiedziała z uspokajającym uśmie chem. - Nie ma więc powodów, bym nie mogła tam pozostać, przynajmniej na czas twojego poby tu w Wallingham. Rzuciła okiem na Charlesa. Miał zwodniczo obojętny wyraz twarzy, obserwował Nicholasa. Nie zdradził jej nawet mrugnięciem. - Ach... rozumiem. Koń Nicholasa przestąpił z nogi na nogę. Przez krótką chwilę, jak zauważyła Penny, jej kuzyn szu kał w myślach powodu, dla którego musiałaby jed nak wrócić z nim do Wallingham. W końcu dał za wygraną. - W takim razie do zobaczenia. - Skinął głową w stronę Charlesa. - Lostwithiel. Z pewnością jeszcze się spotkamy. - Niewątpliwie - powiedział Charles odwzajem niając skinienie, ale jego głos nie zabrzmiał zachę cająco. Wystarczy. Penny z gracją skinęła kuzynowi na pożegnanie i puściła swoją klacz kłusem, a na stępnie wprowadziła ją w galop. Siwy koń Charle sa biegł obok. - Skąd się wzięła kuzynka Emily? - spytał Char les szeptem, kiedy schowali się za zakrętem. 47
- Jeśli pochodzi z rodziny twojej matki, to pew nie z Francji. - Pewnie tak. A co się stanie, jeśli Nicholas za cznie o nią wypytywać, w dobrej lub ziej wierze? - Do tej pory kuzynka Emily mieszkała u innych krewnych - powiedziała Penny nie patrząc na nie go. - Przyjechała tu zaledwie dwa dni temu, żeby spędzić trochę czasu w cieplejszym klimacie. - Zalecono jej zmianę klimatu z powodu bólu stawów, jak podejrzewam? - Zgadza się. Jednakże kuzynka Emily nadal woli rozmawiać po francusku i uważa, że jest zbyt stara na życie towarzyskie. Jest kimś w rodzaju po nurej samotniczki, która nie życzy sobie niczyich wizyt. - To wyjątkowo dogodne. - Rzeczywiście. Twoja kuzynka Emily to ideal na przyzwoitka. Penny poczuła na twarzy jego ostry jak brzytwa wzrok. - Dlaczego nie chcesz zostać w Wallingham z Arbrym? Penny głęboko zaczerpnęła powietrza, ale wie działa, że Charles cierpliwie zaczeka na jej odpo wiedź. - Nie ufam mu. - Na płaszczyźnie osobistej? Charles nie zmieniał tonacji głosu, ale dało się w nim wyczuć ukrytą groźbę. - Nie - pospieszyła z odpowiedzią. - To wcale nie jest sprawa osobista. Jechali dalej. Penny domyślała się, jakie będzie następne pytanie, i starała się znaleźć odpowied nie słowa, by wytłumaczyć się ze swoich podejrzeń, nie ujawniając zarazem ich przyczyny. 48
- Czy Arbry to osoba, którą chronisz, człowiek, którego śledzisz, a może jedno i drugie? Spojrzała na niego szeroko rozwartymi oczami. W jaki sposób się tego domyślił? Patrzył na nią spokojnie i wyczekująco. Zaczęli zwalniać, by przejechać przez most. Stukot kopyt na deskach dał jej chwilę na zastanowienie. - Nie jest osobą, którą chronię - odparła, kiedy ruszyli na powrót ubitym szlakiem. - Jego właśnie śledziłam. Powiedziawszy to, wprowadziła swoją klacz w galop. Siwek Charlesa też przyspieszył. Jego pan natomiast zrozumiał aluzję i nie zadawał już wię cej pytań.
Uciekła mu w stajniach, zostawiając go z końmi. Rzucił jej ponure spojrzenie, ale puścił ją bez sło wa. Udała się w stronę domu, oglądając się za sie bie, ale Charles nie pospieszył za nią. Tym lepiej. Poprzedniej nocy, kiedy wróciła z kuchni, położyła się od razu do łóżka i utonęła we wspomnieniach. Nie spała dobrze, ale też nie analizowała niczego. Rozpaczliwie potrzebowała chwili spokoju, by zastanowić się nad zebranymi informacjami i zdecydować, co mogą one powie dzieć, zwłaszcza komuś takiemu jak Charles, który zajmował się już podobnymi sprawami. Wyznać mu wszystko? Zdecydowała, że ostatecznie będzie musiała to zrobić. Jeśli jednak istnieje możliwość przedstawienia faktów w korzystniejszym świetle, to musi ją wykorzystać. Weszła do domu od strony ogrodu i zatrzymała się, by pomyśleć, gdzie będzie miała szansę spędzić 49
choć trochę czasu w samotności. Wolałaby mieć resztę wieczoru dla siebie i w spokoju pomyśleć nad tym, czego się do tej pory dowiedziała, ale nie miała złudzeń, że jej się to uda. Charles nie nale żał do ludzi cierpliwych. Był uparty, tak, ale nie cierpliwy. Pójdę do sadu - pomyślała. Penelopa złapała tren sukni, obróciła się, otworzyła ponownie drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Charles nie opuścił jeszcze stajni; prawdopodobnie wyczesywał jej wierzchow ca. Wyślizgnęła się przez drzwi i pobiegła w kie runku kępy krzewów, a następnie pod osłoną wy sokiego żywopłotu przedostała się do sadu. Drze wa były obsypane różowymi i białymi kwiatami, więc stanowiły dobrą osłonę. Na powykręcanej gałęzi starej jabłoni wisiała huśtawka. Penny usiadła na niej z westchnieniem i pogrążyła się w myślach. Musiała porządnie za stanowić się nad tym, czego dowiedziała się przez ostatnie miesiące. Musiała zdecydować, jak powinna w tej sytuacji postąpić. Charles znalazł ją pół godziny później. Dom był olbrzymi, ale sprawdzenie pokoju Penny, w któ rym nie było ani jej, ani stroju do konnej jazdy, nie zajęło mu wiele czasu. Wrócił więc do ogrodu, wie dząc, że mogła się ukryć tylko tam. Siedziała zwrócona do domu plecami i spoglą dała na rozciągające się przed nią pola. Huśtała się powoli, w roztargnieniu odpychając się od ziemi jedną stopą. Była pogrążona w myślach; zupełnie nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Char les rozważał, czy nie zakraść się od tyłu i nie roz huśtać jej bardziej, ale stwierdził, że szybko by się zorientowała. 5D
Tak było, od kiedy tylko pamiętał. Bez proble mu wkradał się na teren wroga, ale Penny nigdy nie potrafił zaskoczyć. Zeszłej nocy udało mu się tylko dlatego, że będąc niepewny jej tożsamości, do ostatniej chwili trzymał się z daleka. Teraz jed nak była mu winna wyjaśnienia. Musiał postawić sprawę jasno - bez względu na to, co zamierza, po winna powiedzieć mu wszystko, co wie, i to jak naj szybciej. Po spotkaniu z Arbrym zdecydował, że nie pozwoli jej zachować tajemnicy ani jeden dzień dłużej. Musiała mu wszystko wyznać, żeby skutecz nie wkroczył do akcji i zajął się tym, o co go popro szono, a więc najwyraźniej także i kuzynem Penny. Kiedy tylko będzie mógł, odsunie ją od dochodze nia, ale na razie nie widział takiej możliwości. Krok po kroku. Najpierw dowie się wszystkiego, co ona wie. Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną ko bietę, już dawno zacząłby jej grać na nerwach, ale z Penny nie było tak łatwo. Granie jej na nerwach byłoby zbyt bolesne dla nich obojga. Jedyne, co mógł zrobić, to drążyć kamień jak kropla wody. Podszedł, naumyślnie hałasując. - Powiedz, dlaczego wolałaś przyjechać do Abbey? Spojrzała w jego stronę. Huśtając się, obserwo wała, jak z rękami ukrytymi w kieszeniach spodni oparł się o pobliskie drzewo. Kiedyś byli kochankami. Jeden raz. Ten raz wystarczył jej, by zrozumieć, że trwanie w takim związku jest niewskazane. Przynajmniej dla niej. On miał dwadzieścia lat, ona szesnaście. Dla niego ich zbliżenie było przeżyciem całkowicie fi zycznym; dla niej czymś znacznie ważniejszym. Na wet po trzynastu latach tłumienia uczuć wypływało na powierzchnię, kiedy tylko pojawiał się w pobliżu. 51
Wystarczająco blisko, by mogła go poczuć, dotknąć, pragnąć. Nawet teraz, kiedy patrzyła na niego, opie rającego się o drzewo, z włosami czochranymi przez lekki wiatr, serce przestawało jej bić. Bolało. Ta wrażliwość ją denerwowała, a czasem nawet budziła w niej obrzydzenie. Była jednak zmuszo na zaakceptować fakt, że Charles nie odwzajem niał jej uczuć, a mimo to ona nie przestawała go kochać. Nie potrafiła się powstrzymać. O tym jed nak nie miał pojęcia, a Penelopa na pewno nie miała zamiaru się zdradzić. Oderwała od niego wzrok i huśtała się dalej, pa trząc przed siebie. - Nicholas nie jest głupcem. Gdybym go śledzi ła, używając koni ze stajni Wallingham Hall, zo rientowałby się. - Jak często go śledziłaś? Przez chwilę zastanawiała się, ile może mu po wiedzieć i czy w ogóle powinna mówić cokolwiek. - Najpierw zdałam sobie sprawę, że już w lutym odwiedzał miejsca, o których nietutejszy dżentel men nie powinien wiedzieć. Wcześniej chyba tego nie robił, ponieważ żaden ze stajennych nic na ten temat nie wiedział, ale już w lutym spędził całe pięć dni jeżdżąc konno po okolicy. Wtedy też prze niosłam się na czas jego odwiedzin do Abbey, więc nie zdawałam sobie początkowo sprawy, że wybie rał się na przejażdżki również w nocy. Milczenie Charlesa dowodziło, że nie podobało mu się to, co słyszał. Wpatrując się w łany zboża, Penelopa czekała na jego reakcję. - Dokąd się udawał? Zakładam, że na miejsca spotkań przemytników, ale na które? Penelopa uśmiechnęła się do siebie zrezygnowa na. Dobrze zinterpretował jej wizytę u Matki Gibbs. 52
- Jeździł do Polruan, Bodinnick, Lostwithiel i Fowey. - Dalej się nie wypuszczał? - Nic o tym nie wiem, ale w nocy go nie śledzi łam. - Pytałaś Matki Gibbs, po co tam jeździł? - Pytałam - odparła lakonicznie. - I...? - w głosie Charlesa zabrzmiało zniecier pliwienie, a nawet pewna doza groźby. - Nie mogę ci powiedzieć, jeszcze nie teraz - od parła. - Musisz mi powiedzieć. To ważne. To nie jest gra. Penelopa spojrzała mu prosto w oczy. - Dobrze wiem, że to nie jest gra - przerwała, na moment wytrzymując jego spojrzenie, a potem ciągnęła dalej. - Zanim ci powiem, muszę wszyst ko przemyśleć, poukładać sobie to, co już wiem. Jak zdążyłeś zauważyć, ta sprawa dotyczy też ko goś, czyjego imienia nie mogę z łatwością wydać władzom. I bez względu na wszystko, w tej sytuacji ty też się do nich zaliczasz. Spojrzenie Charlesa się zaostrzyło. Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. - Nawet jeśli reprezentuję władze - powiedział cicho - nadal jestem... człowiekiem, którym kie dyś byłem. Którego dobrze znałaś. Penelopa pochyliła głowę. - Właśnie o to mi chodzi. Na pewno nie jesteś tym samym człowiekiem, którym byłeś trzynaście lat temu, nawet jeśli niewiele się zmieniłeś. To było właśnie sedno sprawy. Dopóki nie wie działa, jak bardzo i pod jakimi względami się zmie nił, pozostawał dla niej nie tyle kimś obcym, co jeszcze bardziej kłopotliwą zagadką - połączeniem 53
znanego i nieznanego. Dopóki nie zbliży się do niego na nowo, nie będzie potrafiła swobodnie mu zaufać. I powierzyć mu sekretu, który wydawało jej się, że poznała. Przypomniała sobie, dlaczego przyszła do sadu, potarła palcem czoło i spojrzała na Charlesa. - Nie miałam czasu zastanowić się nad strzępka mi informacji, które zebrałam. Potrzebuję chwili spokoju - oznajmiła, zatrzymując huśtawkę i ze skakując z niej. Charles odepchnął się od drzewa i podszedł do Penny. - Nie potrzebuję twojej pomocy w rozmyśla niach - powiedziała, marszcząc brwi. Uśmiechnął się, co tym bardziej nie wpłynęło korzystnie na tok jej myśli. Zmrużyła oczy. - Jeśli zależy ci, żebym wszystko opowiedziała, musisz dać mi chwilę spokoju na zastanowienie się. Idę do swojego pokoju. Kiedy będę już gotowa zdradzić ci to, czego się dowiedziałam, dam ci znać. Podniosła głowę i zrobiła krok, mając zamiar wyminąć Charlesa. Ale tren sukni owinął się jej wokół kostki. - Och! - krzyknęła i upadla. Charles pochylił się, szybko złapał ją w ramio na i podniósł. Poczuła się tak, jak wiele lat temu czuła się w je go ramionach - delikatna i bezbronna... Niesły chanie kobieca. Po raz pierwszy od lat rozgorzało w niej pożądanie. Spojrzała na jego usta. Jej wła sne pulsowały, bolały ją. Bez względu na to, co się zmieniło przez te wszystkie lata, ich osobiste sza leństwo pozostało. 54
Serce biło jej jak oszalałe. Nie spodziewała się, że nadal jeszcze jej pragnął. Ale w jego oczach znalazła potwierdzenie. W przeszłości widziała je już zmienione pożądaniem; wiedziała, co się z nim wtedy dzieje. Charles nie próbował ukryć swoich uczuć. Ob serwowała błyski w jego wspaniałych ciemnych oczach. Patrzyła, jak walczy z chęcią pocałowania jej. Jej oddech był przyspieszony, ciało spięte, wzrok utkwiony w jego oczach. Przez jedną szalo ną chwilę Penelopa już sama nie wiedziała, czego chce... Charles wygrał tę potyczkę. Rozsądek powrócił, a jej oddech stał się płytszy, podczas gdy jego uścisk powoli tracił na sile. Postawił ją na ziemi i odstąpił o krok. - Nie odkładaj tego zbyt długo - powiedział. Drzewa zaszeleściły pod wpływem lekkiego wia tru i zasypały ich różowymi i białymi płatkami. Je go głos zabrzmiał szorstko. Żałowała, że nie ma dość odwagi, by spytać, o co mu tak dokładnie cho dzi - o wyjawienie przez nią tajemnic czy może... Zdecydowała jednak, że odwaga powinna iść w parze z rozwagą, więc zebrała spódnice i skiero wała się do domu.
55
Rozdział 3 Penny wpadła do salonu o siódmej i zmroziła Charlesa wzrokiem. Chwilę potem wszedł Filchett i ogłosił, że podano kolację. Charles spokojnie podszedł do Penny, żeby za prowadzić ją do jadalni. Poddała mu się z niechę cią, nie zadając sobie nawet trudu, by dygnąć. Charles ułożył jej dłoń na swoim rękawie i skiero wał się do drzwi. - Zadowoliłabym się posiłkiem w swoim pokoju - powiedziała powściągliwie Penny. - A ja nie. Penny uniosła podbródek, ale już nic nie powie działa. Sprzeczanie się z nim nie miało sensu. Pół godziny po powrocie z ogrodu pokojówka zapukała do jej drzwi z pytaniem, czy przygotować kąpiel. Penny zgodziła się, czując, że porządne wy moczenie się w wannie z pewnością ją zrelaksuje. Schowana w kłębach pary, pogrążyła się w rozmy ślaniach. Ciągle powracała do tego samego tema tu: czy może zaufać Charlesowi? Mężczyźnie, któ rego nie do końca jeszcze znała? Ciągle nie była przekonana. Ale jedno wiedziała na pewno - nie mogła w nieskończoność odkładać swojego wyzna nia - on jej na to nie pozwoli. Świadczyła o tym chociażby ta kolacja, do której ją zmusił. Kiedy pokojówka Dorrie wróciła, by spytać, któ rą suknię ma przygotować, Penny poinformowała ją, że zamierza zjeść kolację w pokoju. Dorrie ze zdumienia szeroko otworzyła oczy. 56
- Ależ nie, proszę pani! Hrabia powiedział pani Slattery, że kolacja ma być podana w jadalni. Chwilę potem nastąpiła wymiana liścików, za kończona informacją od Charlesa, że rzeczywiście mają zjeść razem, w wybranym przez Penny po mieszczeniu. Zdecydowała się na kameralną jadalnię, używa ną przez rodzinę, kiedy nie było w domu gości. Charles usadził Penny przy jednym końcu stołu, a sam spoczął na rzeźbionym krześle u jego szczy tu. Stół był złożony, ale i tak dzieliło ich dwa i pół metra wypolerowanego mahoniu. Wszystko po to, aby nie wystawiać jej na próbę. Filchett napełnił jej kieliszek winem. Obiad z Charlesem nie oznaczał, że zostaną sam na sam. Podmuch wiatru zwiał kilka kropel deszczu na szybę okienną. Od dwudziestu minut na dworze huczała ulewa. Przynajmniej Nicholas nie wybie rze się nigdzie tej nocy; nic jej nie ominie. Kiedy tylko podano pierwsze danie, Charles dał znać służbie, by pozostawiono ich samych. Potem zwrócił wzrok na Penelopę. - Sprawdziłem rejestr „Debrett's". Amberly, oj ciec Nicholasa, działał w Ministerstwie Spraw Za granicznych. Penny skinęła głową. - Wycofał się wiele lat temu - odpowiedziała po długiej chwili. - Zdaje się, że w 1809. Czego jeszcze zdążył się dowiedzieć? Była już tylko jedna ważna sprawa, o której na pewno nie miał pojęcia. Czy zgadnie...? A może znajdzie bezpośredni związek między Nicholasem i prze mytnikami, nie zdając sobie sprawy, że istnieje - istniało - jeszcze jedno ogniwo? Odłożyła łyżkę i wytarła usta. 57
Musiał rozważać różne możliwości. Do jadalni wszedł Filchett i pozostali służący. Charles odchylił się na krześle, czekając, aż poda dzą drugie danie i wyjdą. - Czy Nicholas często pojawiał się w Wallingham przed śmiercią Granville'a? Penny utkwiła wzrok w talerzu. - Od zawsze odwiedzał nas co jakiś czas. Amberly był bliskim przyjacielem ojca. - Naprawdę? Zabrzmiało to obojętnie, jednak nie zwiodło Penny. - Ale przez ostatnie dziesięć lat Nicholas nie przyjeżdżał zbyt często? Chciała skłamać, ale wiedziała, że Charles może wszystko sprawdzić i ją zdemaskować. - Nie - odparła. Ku jej zdziwieniu nie drążył tematu. Zajął się pieczoną jagnięciną. Chciał, by jej nerwy napięły się jak postronki. Czekała na kolejne posunięcie, następne wyważo ne pytanie. Zamiast zastraszać ją w jakikolwiek sposób wolał pokazać, że nie ma zamiaru się wyco fać. Planował wybadać ją powoli, naciskając coraz bardziej, aż skapituluje i wszystko mu wyjawi. Czas, który dał jej do namysłu, skurczył się gwał townie, kiedy Charles zdał sobie sprawę, że Arbry też jest w to zamieszany, a potem jeszcze bardziej, kiedy okazało się, że ojciec Nicholasa piastował urząd w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Po dobnie jak domniemany zdrajca. Nie odzywał się, dopóki Filchett nie wyszedł, uprzednio stawiając na stole deser - cytrynowy pudding. To był ulubiony przysmak młodego hra biego, więc pochłonął go w kilku kęsach. Potem 58
rozparł się wygodnie na krześle i popijając wino, przyglądał się Penny. - Osłaniasz kogoś, ale to nie jest Arbry. Podniosła wzrok. - A więc kogo? W twojej rodzinie są same ko biety, tak samo zresztą jak w mojej. Żadna z nich nie ma z tym nic wspólnego. Penny przełknęła ostatni kęs puddingu. - Oczywiście, że nie. - Któż więc mógłby być zamieszany w przekazy wanie tajnych informacji przez kanały w Fowey? Jakaś osoba, którą czujesz się w obowiązku chro nić. Właśnie z tego powodu nie chciała mu niczego wyjawić. Od razu uderzył w czuły punkt. Kiedy odłożyła łyżkę i ponownie na niego spojrzała, nieporuszony uniósł brwi. - Ktoś ze służby w Wallingham Hall? - Nie bądź niemądry - odparła pogardliwie. - Matka Gibbs? - Nie. - A może jej synowie? Czy bracia Gibbs nadal przewodzą stowarzyszeniu Fowey Gallants? Penelopa zmarszczyła brwi z udawaną konster nacją. - Nie wiem, czy powiedzieć tak, czy nie. Ale rze czywiście nadal przewodzą stowarzyszeniu. Przy puszczam, że to się nigdy nie zmieni. Gibbsowie należą do niego od ponad czterystu lat. - Nadal spotykają się w gospodzie „Pod Bykiem i Kogutem"? -Tak. A więc była tam ostatnio, pewnie kogoś śledząc. - Czy mogliby być zamieszani w sprzedaż taj nych informacji? 59
- Nie wiem. - Które szajki nadal kontynuują swoje działa nie? Zaczął wypytywać ją o to, co się ostatnio działo w okolicy. W rzeczywistości nie obchodziły go jej odpowiedzi. Dla niego ważny był fakt, iż Penny w ogóle posiada jakąś wiedzę na ten temat. Z tego, co mówiła, wywnioskował, z kim ostatnio musiała mieć kontakt i o kim zbierała informacje. Ze względu na szybkość, z jaką zadawał jej pyta nia, odgadła w końcu intencje Charlesa. Byli po chłonięci rozmową na temat braci Essington, mę żów Millie i Julii, kiedy nagle przejrzała na oczy. Zamilkła w połowie zdania i mocno zacisnęła usta. Charles zareagował na jej piorunujące spojrze nie zaledwie lekkim uniesieniem brwi. „A czego się spodziewałaś?" - zdawał się mówić. Rzeczywiście. Rzuciła serwetkę na stół i wstała. Charles poszedł w jej ślady. - Jeśli pozwolisz, wrócę już do siebie. Odwróciła się, ale on był już u jej boku. Towa rzyszył jej do drzwi. Zebrała się w sobie i spojrzała mu w oczy. - Bez podchodów Penny. Muszę się wszystkiego dowiedzieć. Dzieliło ich nie więcej niż pół metra. Pomimo zdenerwowania bezbłędnie odgadła, co kryje się w jego ciemnych oczach. Był śmiertelnie poważny. Nie stosował żadnych melodramatycznych metod, nie starał się jej olśnić, naciskać na nią tak jak tyl ko on potrafi. A musiał się już zorientować, jaki ma na nią wpływ. Ta chwila w sadzie dowiodła ponad wszel ką wątpliwość, że nadal był w stanie sprawować nad nią władzę. 60
Jeśli tylko by chciał. Studiowała jego twarz. Zrozumiała, że Charles świadomie zdecydował się nie przywoływać wspo mnień, nie wykorzystywać pożądania, które nadal między nimi istniało. Nie chciał się do tego ucie kać, by złamać jej wolę. Postępował wobec niej uczciwie. Tak jak kiedyś. Była poruszona i dziwnie rozdarta. Kusiło ją, by chwycić się tej szansy i znowu zacząć zachowywać się wobec niego otwarcie. - Powiem ci - zapewniła go. - Wiesz, że to zro bię. Ale jeszcze nie teraz. Potrzebuję więcej czasu, żeby to przemyśleć. Przyjrzał się jej uważnie. - Postaraj się to zrobić jak najszybciej - powie dział, otwierając drzwi i wychodząc w ślad za nią. - Do zobaczenia rano. Skinęła głową na dobranoc i weszła po scho dach. Charles obserwował ją przez chwilę i skierował się do biblioteki.
Zobaczyli się jednak jeszcze tego samego wie czora. Charles spędził trzy godziny, przeglądając „Pa rów Burke'a" i rejestr „Debrett's". Przestudiował koneksje Amberly'ego, a potem sprawdził, czy ktoś jeszcze spośród okolicznych dżentelmenów miał coś wspólnego z Ministerstwem Spraw Zagra nicznych lub innymi centralnymi urzędami. Próbo wał zidentyfikować osobę, którą Penny chciała chronić. Ale na próżno. O wpół do dwunastej zga sił lampy i skierował się do swojego pokoju. 61
W połowie schodów zatrzymał się i spojrzał na wielkie, półokrągłe okno z witrażem przedsta wiającym herb rodziny St. Austell. Deszcz rytmicz nie uderzał o szyby, a wiatr cicho zawodził. Żywio ły przyzywały go, drażniły jego dziką, tłumioną przez lata stronę osobowości. Uśmiechnął się drwiąco i wszedł na pierwsze piętro. Nie skierował się jednak, jak najpierw za mierzał, do swoich apartamentów. Nogi same po niosły go w innym kierunku. Wysoko, od południowej strony Abbey, tuż pod dachem, mieściło się Przejście Wdowy. Była to dziesięciometrowa kamienna galeria. Moż na było stamtąd obserwować piękną panoramę uj ścia rzeki Fowey. Nawet podczas wyjątkowo ciem nych nocy, kiedy księżyc zakrywały chmury, a wi doczność ograniczał rzęsisty deszcz, widok zapie rał dech w piersiach. Przypominał o tym, jak nie wielkie znaczenie miał człowiek wobec natury. Charles dobrze znał drogę. Dzięki wieloletniej praktyce poruszał się prawie bezszelestnie. Zatrzy mał się tuż przed sklepionym przejściem prowa dzącym na galerię. Penny już tam była. Pochylała się nad balustradą, opierając brodę na łokciach, i wpatrywała się w deszcz. Galeria była skąpo oświetlona. Charles widział jedynie blady owal twarzy Penny, słaby blask ja snych włosów i błękitne fałdy sukni. Na tym tle od cinał się ciemniejszy zarys szala okręconego wokół szyi kobiety. Krople deszczu jej nie dosięgały. Nie usłyszała go. Zawahał się, przypominając sobie, jak kiedyś przychodzili w to samo miejsce, często sami, ku szeni pięknym widokiem. Pamiętał też, że prosiła o czas na zastanowienie. 62
Odwróciła głowę i spojrzała prosto na niego. Nie poruszył się, ale Penny wiedziała, że tam jest. Dla jej oczu był zaledwie cieniem w mroku. Gdyby na nią nie patrzył, nie zdałaby sobie sprawy z jego obecności. - Jeszcze niczego nie przemyślałam, więc nie pytaj. Usłyszała jego ciche westchnienie. - Nie zdawałem sobie sprawy, że tutaj jesteś. Nie wybrałby się na galerię, gdyby wiedział. Ona milczała, niezrażona jego przybyciem. Obecność Charlesa jej nie przeszkadzała. Wie działa, dlaczego tu teraz był - mniej więcej z tego samego powodu, co ona. Próbowała przewidzieć jego następny krok, ale Charles ją zaskoczył. - Nie zdziwiłaś się specjalnie, że byłem szpie giem. Dlaczego? Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. - Pamiętam, jak wróciłeś na pogrzeb ojca. Two ja matka wyglądała raczej na wdzięczną niż zado woloną z twojego przybycia. Chyba wtedy zaczę łam coś podejrzewać. Ciągle mówiła do ciebie po francusku, więcej niż zazwyczaj. A ty byłeś taki tajemniczy, kiedy cię pytano, do którego należysz regimentu i gdzie stacjonujecie, w jakich byłeś miastach i w których bitwach brałeś udział. Nor malnie sypałbyś opowieściami jak z rękawa. Za miast tego unikałeś mówienia o sobie. Niektórzy uważali, że to z powodu żalu po utracie ojca. Ja tak nie myślałam. Gdybyś chciał ukryć swój ból, mó wiłbyś więcej niż zazwyczaj i śmiałbyś się głośniej. Na chwilę zapadła cisza. - Więc na podstawie tej jednej obserwacji... - Charles chciał skłonić Penny, by mówiła dalej. Zaśmiała się. 63
- Nie, ale byłam czujniejsza, kiedy pojawiłeś się następnym razem. - Na pogrzebie Fredericka. - Tak - pozwoliła, by wspomnienia z tamtego okresu zabarwiły jej głos; śmierć Fredericka wstrząsnęła całym hrabstwem. - Spóźniłeś się, po jawiłeś się w momencie, kiedy wikary zaczynał ce remonię pogrzebową. Przyszło wiele ludzi, więc drzwi kościoła pozostawiono otwarte, ale przejście na środku było puste, żeby wszyscy dobrze widzie li główną nawę. Zaanonsował cię twój cień. Padł przez całą długość kościoła, prawie dotykając trumny. Wszyscy się odwróciliśmy i zobaczyliśmy twoją obrysowaną przez słońce postać - wysoką, odzianą w długi czarny płaszcz. - Jakie to romantyczne - mruknął Charles. - Ale wcale nie wyglądałeś romantycznie. By łeś taki... skupiony. Aż do bólu. Nie widziałeś ni kogo, poza swoją rodziną. Poszedłeś prosto do nich, a twoje buty dudniły na kamiennej po sadzce - przerwała, próbując przypomnieć sobie tę scenę wyraźniej. - To właśnie reakcja rodziny sprawiła, że utwierdziłam się w moich podejrze niach. Ani twoja matka, ani James nie spodzie wali się ciebie; byli tacy wdzięczni, że się pojawi łeś. Oni wiedzieli. Natomiast twoje siostry cię oczekiwały i po prostu dodałeś im otuchy. Nie były wtajemniczone. Później tłumaczyłeś, że obowiązki opóźniły twój przyjazd i że musisz na tychmiast wracać do regimentu. Nie powiedzia łeś dokładnie, gdzie stacjonujesz, ale wszyscy za łożyli, że chodzi o Londyn albo jakieś miejsce na południowym wschodzie. Miałeś wyjechać tej samej nocy. Wtedy zaczęły się rzęsiste ulewy, które trwały nieprzerwanie przez wiele dni. Dro64
gi stały się nieprzejezdne, a jednak następnego ranka ciebie już nie było. Penelopa uśmiechnęła się lekko. - Nie sądzę, by wiele osób poza członkami Fowey Gallants zdawało sobie sprawę, że twój przy jazd i odjazd zbiegły się w czasie z przypływem i odpływem. Zapadła cisza. Kiedyś też tak milczeli, jakby sie dząc na wysokim drzewie, na osobnych gałęziach i spoglądając na odległy świat. - Zdziwiłaś się, że nie wróciłem na pogrzeb Ja mesa? Zastanowiła się i stwierdziła, że była wtedy bar dziej zaniepokojona, niż zdziwiona. - Wiedziałam, że przyjechałbyś, gdyby to było możliwe. Zwłaszcza że po śmierci Jamesa rodzi na została bez opieki. Twoja matka była w szczegól nie tragicznej sytuacji - w odstępie kilku lat pocho wała męża i dwóch najstarszych synów. Czegoś takie go nikt by nie przewidział. Tymczasem wtedy, bar dziej niż poprzednio, nie oczekiwała, że się pojawisz, i nie zdziwiła się, kiedy jej przewidywania się spraw dziły. Była natomiast bardzo zaniepokojona, co wszys cy brali za oznakę żalu po stracie kolejnego syna. - Poza tobą. - Dobrze znam twoją matkę - umilkła na chwi lę, a potem dodała oschle: - Ciebie też. - W istocie. - Charles się poruszył. - Dobrze mnie znasz. Dlaczego więc się wahasz, czy wyjawić mi to, co wiesz, że powinnaś mi wyjawić? - Ponieważ mogłeś się zmienić. - Znamy się całe życie. - Nie. Tylko do czasu, kiedy skończyłeś dwa dzieścia lat. Teraz masz trzydzieści trzy i nie jesteś już tą samą osobą. Zmieniłeś się. 65
- Ale nieznacznie - powiedział Charles po chwili. Penelopa rzuciła okiem na miejsce, w którym stał. - Całkiem prawdopodobne. Ale to właśnie do wodzi, że mam rację. - Jestem tylko biednym mężczyzną, nie mąć mi w głowie - powiedział po chwili milczenia. Biedny mężczyzna, akurat. Jednakże odświeża nie wiedzy o nim, omawianie z nim różnych spraw, pomagało. W ten sposób zmagała się z nowym Charlesem. Jego ironiczny ton nie umknął jej uwa dze. Specjalnie unikała rozmyślania o nim przez ostatnie trzynaście lat, ale w tej chwili los i okolicz ności zmuszały ją do tego. Musiała znowu go zro zumieć, zorientować się, jakim jest teraz człowie kiem. - W porządku, weźmy na przykład taką sytuację - powiedziała z westchnieniem. - Widziałam cię dzisiaj z Millie i Julią. Emanował z ciebie urok, śmiałeś się, żartowałeś, droczyłeś się z nimi. To za chowanie u ciebie rozpoznałam, jednak zaszła w nim subtelna, ale istotna zmiana. W wieku dwu dziestu lat to byłeś ty, cały ty. Nie dbałeś o nic wię cej, nie było w tym żadnej głębi. Teraz jednakże ta ekspansywność jest maską, za którą kryje się ktoś inny. - Penny spojrzała na niego przelotnie. - I te go kogoś właśnie nie znam. Cisza. Charles nie protestował; nie mógł tego zrobić. W głębi duszy zdawał sobie sprawę, że Penny ma rację. Nie był jednak pewien, co mógłby powie dzieć, żeby ją uspokoić, ani w jaki sposób dokona ła się w nim ta zmiana. - Twoja obecna osobowość jest jak kamień - wy rzeźbiony, uformowany przez czas, ale to, co wy66
gładziło jego powierzchnię, to mchy i porosty - czysty kamuflaż. - Interesująca teoria - ta wnikliwa anali za zmniejszyła nadzieje Charlesa na rychłe odzy skanie zaufania. - W każdym razie użyteczna. - Penny spojrzała na niego. - Widzę, że nie protestujesz. Charles uznał, że lepiej będzie się nie odzywać. - Tak właściwie, to korzystna zmiana. Jeśli mu sisz wiedzieć, to nie jestem pewna, czy zaufałabym temu szatanowi, którym kiedyś byłeś. Nie byłabym pewna twojej reakcji. A teraz... Charles wstrzymał oddech. - Co chciałabyś wiedzieć? - Coś jeszcze, ale nie jestem pewna, czego tak właściwie szukam. Nie wiem więc, jakie powinnam zadawać pytania. Ale... - Ale co? - Dlaczego opuściłeś Londyn i przyjechałeś tu taj? Mówiłeś, że twój były dowódca prosił, byś się rozejrzał w okolicy, ale przecież nie może ci już rozkazywać - nie musiałeś się godzić. Nigdy nie pozwalałeś, by ktoś tobą kierował, i jestem pewna, że to się nie zmieniło. Poza tym zdawałeś sobie sprawę, jak wielkie nadzieje pokładają w tym wy jeździe twoje siostry i bratowe. Pozwalając im po szukiwać żony i przy organizowaniu ślubu, dałeś im jakiś cel, dodałeś energii. Były tym niezwykle podekscytowane, wyczekiwały wyjazdu do Londy nu z niecierpliwością. - Penelopa wpatrywała się w zalaną strugami deszczu okolicę. - Gdybyś tam pozostał, pozwolił im na działanie, droczył się z ni mi, śmiał i żartował, postępując tymczasem według własnego widzimisię, nie byłabym zdziwiona. Ale zrobiłeś coś, czego nigdy bym nie przewidziała 67
- opuściłeś je. Jest tak jak mówiłam, miałam rację. Uciekłeś stamtąd. Charles zamknął oczy. Penelopa umilkła na mo ment, a potem zadała pytanie, którego bardzo chciał uniknąć: - Dlaczego? Charles zdusił westchnienie. Jak mógł pozwolić, by ta rozmowa zaszła tak daleko? Jednak w głosie Penelopy słychać było tyle konsternacji, że nie mógł odmówić odpowiedzi. - Ja... - Od czego miał zacząć? - Praca, którą wykonywałem w Tuluzie, wymagała częstego ucie kania się do kłamstwa i podstępu. Z reguły doty czyło to tylko mnie, ale czasem, w związku z moimi manipulacjami, ludzie oszukiwali innych ludzi. - Wydaje mi się, że działalność szpiegowska z reguły łączy się ze stosowaniem podstępów. Gdy byś nie potrafił dobrze kłamać, zabiliby cię. Uśmiechnął się odrobinę drwiąco. Otworzył sze rzej oczy, ale nie spojrzał w jej stronę. Rozmowa z nią, osobą, którą kiedyś znał tak dobrze, w ciem nościach, które skrywały zarówno jej, jak i jego wy raz twarzy, była dziwnie pokrzepiająca. Jakby mrok zapewniał im dość intymności, by mogli wy znać sobie prawie wszystko bez żadnego ryzyka. - To prawda, ale... - zawiesił głos, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy ma rozmawiać z kimś o swoich uczuciach związanych z pobytem we Francji. Zdecydował jednak, że to nie ma znacze nia; to była szczera prawda. - Po trzynastu latach życia w kłamstwie powrót na łono towarzystwa, dysponującego całym arsenałem chytrych uśmiesz ków i gładkich komentarzy, z jego nieszczerością i powierzchownością... - głos Charlesa stał się su rowy. - Nie byłem w stanie tego znieść. Te smar68
kule, które pretendowały do bycia moją narzeczo ną, były nie tyle głupie, co głuche na fakty. Chcia ły wyjść za mąż za bohatera, lekkomyślnego i przy stojnego młodego hrabiego, o którym wszyscy wie dzą, że kompletnie o nic nie dba. Zaśmiała się krótko i z niedowierzaniem. - Ty miałbyś o nic nie dbać? - Tak uważają. - Może i twoi bracia byli przygotowywani do zaj mowania się posiadłością, ale to właśnie ty najle piej znałeś i kochałeś rodzinną okolicę. To ty znasz tutaj każde pole, drzewo, każde podwórze. - Inni tego nie wiedzą - odparł po chwili waha nia. Właśnie to głębokie przywiązanie do Abbey sprawiło, że wybrał ją jako swoje schronienie. Wrócił, ponieważ nieodwołalnie uznał, że pomimo rozpaczliwej potrzeby znalezienia żony nie będzie w stanie znieść małżeństwa opartego na czystym fałszu, ani nawet na uprzejmie symulowanych uczuciach. Udawanie czegoś takiego byłoby po nad jego siły, a myśl o tym, że jego żona miałaby żywić wobec niego tylko powierzchowny afekt i uśmiechając się słodko, równocześnie planować zakupienie nowej sukni... Westchnął głęboko. Wiedział, że Penny go ob serwuje, ale nadal wpatrywał się w czerń nocy. - Nie mogę więcej udawać. W tym tkwiło sedno problemu, było źródłem przepełniającej go odrazy, która spowodowała, że jak na skrzydłach opuścił Londyn. Chciał znaleźć się w jedynym miejscu, do którego przynależał. W Abbey nie musiał niczego udawać, tutaj wszyst ko było prawdziwe, jasne i proste. Tutaj czuł się swobodniejszy i czystszy.
69
Nie odezwał się więcej, więc Penny odwróciła wzrok. Nie miała wątpliwości, że wyznał jej praw dę; może potrafił okłamywać innych, ale z nią rzadko mu się to udawało. Jego ton, modulacja głosu i tuzin innych wskazówek, zawartych w jego postawie i gestykulacji, nadal tkwiło w jej pamięci. W ich przyjaźni nigdy nie było miejsca na kłam stwa czy oszustwa, zdarzały się co najwyżej niepo rozumienia lub różnice poglądów. Nie wynikały one jednak z ich złej woli. To, czego dowiedziała się o Charlesie w ciągu ostatnich paru dni, uspokoiło ją, sprawiło, że za częła wierzyć, iż może mu zaufać. Jego słowa i po stawa przekonały ją nawet, że mężczyzna, którym się stał, jest silniejszy, rozsądniejszy i bardziej od dany wartościom, w które ona sama wierzy. Jednak nie mogła mu jeszcze niczego powie dzieć. Potrzebowała więcej czasu na zastanowie nie. Musiała poukładać sobie wszystko w głowie. Dobrze im było obojgu w tym spokojnym mroku; żadne nie odczuwało potrzeby, by przemówić. Gdzieś w oddali zamigotało światło. - Widziałeś? - spytała. - Tak. Gallantowie są na morzu. Pomyślała o Granville'u i nocach, które musiał spędzić wśród fal. Wyobrażała sobie, jak z dzikim błyskiem w oku trzyma się burty. To właśnie o jej bracie można by powiedzieć, że nigdy o nic nie dbał. - Czy podczas bitwy pod Waterloo słyszałeś o Granville'u? - Nie - odparł, a po chwili dodał: - Dlaczego py tasz? - Nic o nim nie wiemy, tylko to, że zginął. Ale w jakich okolicznościach? 70
Wyczuła, że Charles zastanawia się, dlaczego właśnie teraz zadała to pytanie. Ostatecznie nigdy nie była blisko z Granvillem. Nie wyjawiła jednak swoich powodów. - Powiedziano wam, w jakim regionie zaginął? - spytał w końcu. - W okolicy Hougoumont. -Aha. - Słyszałeś coś o tym? - z tonu jego głosu wy wnioskowała, że coś wiedział. - Nie znajdowałem się blisko, ale wiem, że był to region najcięższych walk. Francuzi pod wodzą Reillego uznali to gospodarstwo za łatwą zdobycz. Ale się pomylili. Możliwe, że to właśnie obrońcy Hougoumont zmienili tego dnia przebieg bitwy. Ich zaciekły opór uderzył w zbiorową dumę fran cuskich dowódców; posyłali na nich oddział za od działem, zupełnie nieadekwatną ilość jak na miej sce o tak niewielkim znaczeniu strategicznym - przerwał na chwilę, a potem dodał: - Jeśli Granville'a zabito w tamtej okolicy, to możesz być pew na, że zginął jak bohater. Miała nadzieję, że to prawda. Nie pytała o nic więcej, a on niczego więcej nie dodał. Pozostali na galerii, obserwując deszcz, słu chając jednostajnego szumu, bezustannego bębnie nia kropli o daszek, wesołego bulgotania wody w rynnach. Trzykrotnie jeszcze pojawiło się świateł ko na morzu, w znacznym oddaleniu od ujścia rzeki. W końcu Penny się poruszyła i spojrzała po przez mrok na Charlesa. - Dobranoc. Zobaczymy się rano. Przyglądał się jej przez krótką chwilę. Nie miała pojęcia, o czym mógł myśleć. Potem wykonał przed nią głęboki ukłon. 71
- Do jutra. Śpij dobrze. Odwróciła się i odeszła, zostawiając go samego.
O ósmej następnego ranka Penny weszła do ja dalni i usiadła na krześle, które podsunął jej Filchett. Uśmiechnęła się w podziękowaniu i spojrza ła na Charlesa. Przypatrywał się jej, od kiedy we szła. - Granville miał związek ze sprawą. Charles rzucił okiem na Filchetta. Służący pod szedł do stołu i podniósł dzbanek. - Przyniosę świeżej kawy, milordzie. - Dziękuję. - Kiedy tylko za Filchettem zamknę ły się drzwi, Charles przeniósł wzrok na Penny. - Co dokładnie chcesz przez to powiedzieć? Sięgnęła po tost. - Osłaniam właśnie jego. - Ale on nie żyje już prawie od roku. - Nie chodzi o niego samego, ale o Elaine, Em mę i Holly. A nawet o Constance, mimo że już wy szła za mąż. Ja też mogłabym mieć kłopoty, cho ciaż pokrewieństwo nie jest tak bliskie. Elaine była matką Granville'a, a Emma i Holly jego młodszymi, niezamężnymi jeszcze siostrami. - Jeśli ludzie się dowiedzą, że Granville był zdrajcą... Charles także miał niezamężne siostry. Była pewna, że nie musi mu tego tłumaczyć. - A więc to Granville jest brakującym ogni wem. - Spojrzał na Penny ze zrozumieniem, ale najwyraźniej nie do końca przekonany. - Zacznij od początku. Dlaczego uważasz, że to on zdra dził? 72
Pogryzając tosty z dżemem i popijając herbatę, opowiedziała mu całą historię. Filchett na szczę ście nie wrócił z kawą. Jednak Charles miał mnóstwo wątpliwości. - Więc nigdy nie miałaś okazji oskarżyć go o to osobiście? - Rozmawiałam z nim o jego powiązaniach z szajkami przemytniczymi. Od lat wiedziałam, że się z nimi zadaje, a przynajmniej od czasu, kiedy skończył piętnaście lat. Oczywiście zawsze uważa łam, że traktuje to jako rozrywkę. Nigdy nie podej rzewałam, że może to być coś więcej, aż do ostat niego listopada. - Powtórz jeszcze raz, wasza gospodyni wiedzia ła o istnieniu ukrytego pokoju? - Tak. Figgs chyba zawsze o nim wiedziała, ale ojciec, a potem Granville, nalegali, żeby nikt tam nie zaglądał. Twierdzili, że znajdują się w nim ja kieś ważne rzeczy, których pokojówki nie powinny ruszać. Więc Figgs nie powiedziała o pokoju służ bie. Kiedy jednak trzeba było przygotować główną sypialnię na przybycie Amberleya - miał się poja wić na początku grudnia - Figgs uznała, że może powinna posprzątać też tam. Zapytała mnie o po zwolenie. - Czy ktoś ci towarzyszył, kiedy poszłaś tam po raz pierwszy? - Nie. Figgs wyjaśniła, jak się tam dostać. To ła twe, jeśli się wie, co trzeba... przekręcić. - I natrafiłaś na dużą ilość puzderek na lekar stwa. - „Duża ilość" to nie najlepsze określenie - wes tchnęła Penny. - Ojciec był kolekcjonerem, ale nie wiedziałam, że posiadał takie eksponaty. Są... przepiękne. Niektóre ozdobione drogimi kamie73
niami, inne ślicznymi miniaturami. Nigdy wcześniej nie widziałam żadnego z tych puzderek. Penny odstawiła filiżankę i spojrzała na Charlesa. - Skąd mógł je mieć? - Kolekcjonował je, skupywał. - W latach, kiedy Granville był hrabią to ja prowa dziłam księgi rachunkowe, a sprawdzałam także te wcześniejsze. Ojciec rzeczywiście od czasu do czasu kupował jakieś puzderka, ale działo się to spora dycznie i wszystkie jego nabytki wystawione są w ga blotach w bibliotece. Nigdy ich nie ukrywał. Dlacze go więc schował te znacznie piękniejsze okazy? Nic o nich nie wiedziałam i mogę przysiąc, że nikt z do mowników, poza Granvillem, ich nie widział. - Potajemna kolekcja puzderek. - Tak - spojrzała na niego, mrużąc oczy. - Nie widzę innego wytłumaczenia jak to, że te ukryte puzderka były zapłatą za coś. A Granville o tym wiedział. Początkowo jednak nie byłam w stanie się domyślić, co takiego mógł którykolwiek z nich „sprzedać". - W istocie. Ani Granville, ani twój ojciec nie mieli dostępu do żadnych ważnych informacji, za które Francuzi byliby skłonni zapłacić. A więc to nie może ... - Czekaj! - Penny uniosła dłoń. - Powiedziałam, że początkowo. Ale na tym nie koniec. Kiedy zna lazłam puzderka, zamknęłam ukryty pokój i zby łam Figgs jakąś wymówką. Tymczasem pojawili się Amberly i Nicholas. Wizyta przebiegała gładko. Jednakże ostatniego dnia ich pobytu dowiedzia łam się od służących, że Nicholas rozpytywał o tu tejszych znajomych Granville'a, a także o to, gdzie mój brat chadzał wieczorami i w których tawer nach bywał najczęściej. 74
- Może Nicholas chciał się dowiedzieć, gdzie mógłby się czegoś napić? - Bawisz się w adwokata diabła, czy starasz się utrudnić mi sprawę? - To pierwsze - odparł z uśmiechem. - Mów dalej. - Kiedy wyjechali, sprawdziłam ukryty pokój. Ktoś oglądał puzderka. Wiele z nich stało w innym miejscu. Zeszłam na obiad, próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Elaine mówiła wła śnie moim siostrom, jak dystyngowani są członko wie rodziny Amberly. Wspomniała też, że Nicho las poszedł w ślady ojca i że ma objąć jakieś stano wisko w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. - Aha - Charles wyprostował się na krześle, a przez jego twarz przemknęły rozmaite uczucia. - No właśnie - Penny skinęła głową, czując, że obroniła swoje stanowisko. - Teraz rozumiesz, dlaczego poważnie się zaniepokoiłam. A im bar dziej się zagłębiałam w tę sprawę, tym gorsze rze czy wychodziły na jaw. - Czego jeszcze się dowiedziałaś? - Nie tyle dowiedziałam, co sobie przypomnia łam. Ojciec i Amberly razem dorastali - mieli wspól nych nauczycieli, obaj studiowali na Oksfordzie, ra zem objechali całą Europę. Byli dalekimi krewny mi, ale bliskimi przyjaciółmi i przez całe życie utrzymywali kontakt. Ojciec zaczął zbierać puz derka, kiedy byli razem w Paryżu. Amberly piasto wał w tym czasie jakieś niezbyt ważne stanowisko w brytyjskiej ambasadzie. Charles nic nie powiedział. - Innym, związanym z tematem faktem jest to, że Amberly był ojcem chrzestnym Granville'a, a po śmierci ojca stał się też jego opiekunem. Nie 75
wiem jak blisko byli ze sobą Nicholas i Granville, ale mój brat często bywał w domu Amberly'ów, więc prawdopodobnie mieli okazję spędzić ze sobą spo ro czasu. Jak już wcześniej mówiłam, kiedy Nicho las pojawił się bez zapowiedzi w lutym, tydzień po tym, jak Elaine z dziewczętami udały się do Lon dynu, spędził pięć dni, próbując skontaktować się ze wszystkimi szajkami przemytniczymi z okolicy. We dług Matki Gibbs rozpowiadał, że teraz on będzie zastępował Granville'a we wszelkich sprawach. Jeśli dotyczyłyby poprzedniego hrabiego, to powinni po słać mu wiadomość przez służących z Wallingham Hall, a wtedy on stawiłby się na spotkanie. - I co na to miejscowi chłopcy? Ktoś skorzystał z tej możliwości? - Nie. - Penny uśmiechnęła się blado. - Uważa ją Nicholasa za kogoś z zewnątrz, prawie za cudzo ziemca, a ponadto wydaje mi się, że nie bardzo wiedzą, o co mu właściwie chodzi. - Całkiem możliwe. Charles się zasępił. Penny nie powinna być w to zamieszana, ale już się stało. Odchylił się na krze śle i spojrzał na nią. - Więc uważasz, że Granville w zmowie z ojcem przesyłał Francuzom tajne informacje przy pomo cy przemytników. Informacje te mieliby otrzymy wać od Amberly'ego albo Nicholasa. Tak czy ina czej ten ostatni jest w to wszystko zamieszany. Skinęła głową. -Tak. Poza tym... - Nie uważasz, że fakt, iż Granville zaciągnął się do wojska, by walczyć z Francuzami pod Waterloo, kłóci się z jego zaangażowaniem po drugiej stro nie? Albo że być może nie zdawał sobie sprawy, w co jest zamieszany? 76
- Nie. Granville... Kiedy odszedłeś, by wstąpić do Gwardii, miał dziesięć lat. Nie zdążyłeś go do brze poznać. Był lekkomyślnym, niezaradnym chłopcem, który nigdy nie wydoroślał. Był zepsuty, dogadzał sobie we wszystkim, ale zupełnie nie wy glądał na nikczemnika. Więc wszyscy zaledwie się uśmiechali, potrząsali głowami i zostawiali go w spokoju. Przekazywanie tajnych informacji Francuzom? Uważałby to za świetny figiel, za chwyciłby go związany z tym dreszczyk emocji, nie bezpieczeństwo. Nie zastanawiałby się nawet nad tym, co właściwie przesyła, to by nie było dla niego ważne. Najważniejszym celem w jego życiu było szukanie źródła podniet i ekscytacji. Z tego też powodu postanowił ruszyć pod Waterloo. Nie przyszło mu na myśl, że mogą być ku temu jakieś przeciwwskazania. Charles spojrzał na Penny. Mogła się mylić, ale już zmusiła się do tego, by zaakceptować tę trudną do przyjęcia, bolesną interpretację. Żadne argu menty nie przekonałyby jej w tej chwili. Ale to, co myślała na temat Granville'a i jeszcze boleśniejsza dla niej sprawa - że jej ojciec był świadomie zamie szany w zdradę swojego kraju, teraz się nie liczyło. Najważniejsze było to, że Nicolas myszkował po okolicy, wprowadzając spore zamieszanie. Penny obserwowała go uważnie z zaciśniętymi ustami. Przemówiła, nim on zdążył to zrobić. - Jeśli Granville, nawet pośmiertnie, okaże się zdrajcą, Elaine zostanie wykluczona z towarzystwa. To samo, chociaż może w mniejszym stopniu stanie się z Constance - teraz lady Witherling. Natomiast ani Emma, ani Holly nie będą miały szansy na god ną siebie partię. Żaden dżentelmen z towarzystwa nie ożeni się z siostrą zdrajcy. - Urwała na moment, 77
a po chwili dodała, spoglądając na niego: - Ja rów nież wolałabym nie być uznawana za siostrę przy rodnią zdrajcy, ale w wieku dwudziestu dziewięciu lat i z własną fortuną nie muszę aż tak bardzo uza leżniać mojej przyszłości od opinii towarzystwa. Charles odczekał chwilę, ale nie poprosiła go, by składał jakieś obietnice czy zobowiązania, że za pewni jej rodzinie bezpieczeństwo, że znajdzie ja kiś sposób, by ich uchronić przed konsekwencjami, gdyby prawda okazała się rzeczywiście tak drama tyczna. To wszystko sprawiło, że poczuł jeszcze większą determinację, by tak postąpić. Zaufała mu i podzieliła się z nim całą swoją wie dzą. Kusiło go, by spytać, co w ich wczorajszej roz mowie przekonało ją do tego, ale nie był pewien, czy tak naprawdę chce to wiedzieć. Penny potrafi ła przejrzeć go na wylot, zajrzeć do jego wnętrza z większą łatwością niż ktokolwiek inny, może po za jego nazbyt spostrzegawczą matką. - Powinienem wspomnieć, że mój dowódca, Dalziel przeprowadził wnikliwe śledztwo, ale nie znalazł żadnych dowodów na to, że ktoś mógłby przekazywać Francuzom informacje z Minister stwa Spraw Zagranicznych - Charles skrzywił się i mówił dalej. - Dopóki nie zrozumiałem, że wpa dłaś już na jakiś trop, byłem skłonny uwierzyć, że cała ta sprawa to wiele hałasu o nic. Jeśli jednak twoje podejrzenia się potwierdzą, a Nicholas zo stanie pojmany, wszystko zostanie zachowane w tajemnicy. Nie będzie procesu sądowego, a ma ło kto dowie się o jego zatrzymaniu, a tym bardziej o nazwiskach pozostałych spiskowców. - Czyli sprawa zostanie wyciszona? Winni nie poniosą kary? 78
- Ależ nie. Jeśli Nicholas jest zamieszany w zdra dę, na pewno za to zapłaci - powiedział Charles, a na jego ustach pojawił się chłodny uśmiech. - Po prostu nikt się o tym nie dowie. -Aha. Podczas gdy przetrawiała tę informację, Charles szybko zastanawiał się nad tym, czego się od niej dowiedział i jak to mógłby wykorzystać. - Pierwszą rzeczą, jaką musimy teraz zrobić, jest obejrzenie tej kolekcji puzderek.
Rozdział 4 - Wybacz mi, początkowo myślałem, że przesa dzasz. Penny rzuciła mu piorunujące spojrzenie i wró ciła do liczenia puzderek ustawionych na półkach w ukrytym pokoju, znajdującym się za boazerią głównej sypialni Wallingham Hall. Penny miała rację. Istnienie takiej kolekcji było czymś trudnym do wytłumaczenia. Każdy rządek okazów wspanialej jubilerskiej roboty skrzył się, migotał, kusił. Charles zastanawiał się, czy Penny zdawała sobie sprawę, że puzderek było zbyt wiele jak na dziesięć lat kolekcjonowania i działalności szpiegowskiej. Sam Granville nie zdołałby skom pletować takiego zbioru. 79
Charles rozglądał się, próbując ogarnąć umy słem ten wysoki na dwa metry i szeroki na trzy i pół metra pokój, skryty w murach starego dworu. Przyjechali razem z Penny późnym rankiem, przy gotowani na to, by zająć Nicholasa rozmową na te mat posiadłości, gdyby się na niego natknęli i nie mogli się go pozbyć. Tymczasem on akurat udał się do biblioteki. Penny nie musiała anonsować się we własnym domu, Charles również, jako że przy był z nią. Poza tym, pomimo jego długiej nieobec ności, służba w Wallingham Hall znała go równie dobrze, jak służba w Abbey znała Penny. Tak więc oboje od razu weszli na piętro i skierowali się pro sto do głównej sypialni i ukrytego pokoju. Światło wpadało do środka przez małe okienko w suficie. Ściany były zrobione z litego kamienia. Tak jak w wielu ukrytych pokojach, znajdowały się tam drugie drzwi. Były wąskie i drewniane, osa dzone naprzeciwko głównego wejścia, w rogu obok ściany zewnętrznej. Z zamka wystawał stary klucz. Była to ostateczna droga ucieczki dla osoby uwię zionej w ukrytym pokoju. Zamknęli drzwi do sypialni, ale kawałek boaze rii osadzonej na zawiasach zostawili szeroko otwarty. Nagle Charles usłyszał kroki na schodach. Nieświadoma niczego Penny nie przerywała licze nia. Charles podszedł do progu; zrobił to jednak bardziej instynktownie niż z obawy. Nicholas nie był jeszcze panem rezydencji, więc nie używał głównej sypialni. A jednak szedł w jej kierunku. Charles zaklął pod nosem, złapał za boazerię i zamknął przejście. Penny wstała i rozejrzała się, na szczęście nie robiąc przy tym wiele hałasu. Spojrzeli po sobie. 80
Po co Nicholas wchodził do głównej sypialni, je śli jej nie używał? Charles złapał Penny za ramię i pociągnął ją w stronę małych drzwiczek. Obrócił klucz, starając się zrobić to delikatnie, ale ostatecznie musiał użyć siły - zamek nie był używany od lat. Zazgrzytał, ale ustąpił. W tym samym momencie doszedł ich cichy odgłos wydawany przez mechanizm odsuwający boazerię. Chwilę potem usłyszeli, jak przejście po woli się otwiera. Zapadka uruchamiająca mecha nizm znajdowała się w ozdobnym gzymsie nad ko minkiem, umiejscowionym w głębi sypialni. Charles otworzył wąskie drzwi szarpnięciem i bezceremonialnie popchnął Penny w ciemność. Sam podążył tuż za nią. Szybko i cicho zamknął drzwiczki, wcisnął klucz do zamka i przekręcił go. Dokładnie w tym samym momencie dał się słyszeć pisk zawiasów. Penny i Charles wstrzymali oddech. Nicholas wszedł do ukrytego pokoju i zatrzymał się. Dziewczyna zamknęła i otworzyła oczy. Nie było zbyt wielkiej różnicy, i tak widziała ciemność. A korytarz? Gdziekolwiek się znajdowali, wokoło można było wyczuć kurz i stęchliznę. Kamien na ściana, na którą wpadła Penny, była zimna. Ta niewielka przestrzeń ledwo mieściła dwie osoby. Stali przyciśnięci do siebie. Penelopa słyszała swój własny oddech, szybki i płytki. Jej zmysły szalały, reagując z jednej strony na ciasne więzienie, a z drugiej na bliskość Charlesa. Poczuła dreszcze, a potem gorąco. Charles odszukał jej dłoń w ciemnościach i uści snął ją uspokajająco. Penny przełknęła ślinę i pró bowała opanować żenującą chęć, by wtulić się w je go ciało. Nagle w ciemnościach pojawił się punkcik słabego światła. Penny zamrugała kilka razy i zda81
ła sobie sprawę, że Charles wyciągnął klucz z dziurki. Poruszył się i światło zniknęło, znowu za panowała całkowita ciemność. Schylił się i próbo wał dojrzeć coś przez otwór. Penny przygryzła war gę, starając się nie myśleć o tym, jak wygląda po mieszczenie, w którym się znaleźli. Pajęczyny, mnóstwo kurzu, robactwo i gryzonie... Charles się poruszył, a potem wstał powoli i ostrożnie. Złapał jej rękę, ścisnął ją, a potem przesunął dłoń wzdłuż jej ramienia, żeby ją objąć. Zbliżył się jeszcze bardziej. Penny poczuła jego oddech koło ucha i dreszcz przeniknął ją do szpi ku kości. - Nie widział nas. Ogląda puzderka. Nie wyglą da na to, żeby miał zaraz wyjść - przerwał na chwi lę, a potem kontynuował prawie niesłyszalnym szeptem. - Sprawdźmy, dokąd prowadzi ten kory tarz. Odsunął się, a ona złapała po omacku połę jego kurtki do konnej jazdy. Zatrzymał się na chwilę, obrócił się i ujął jej dłoń. Wyswobodził swoją kurtkę, ale nie puścił rę ki Penny. Znalazła się blisko, bardzo blisko jego osoby. - Będziemy poruszać się powoli - wyszeptał jej prosto w ucho. - Trzymaj się mnie. Wydaje mi się, że przed nami znajdują się schody. Skąd mógł to wiedzieć? Czy naprawdę coś wi dział? Dla niej było ciemno jak w grobie. Przesu nęli się może metr do przodu, kiedy poczuła, że Charles schodzi w dół. Z każdym krokiem jego sta lowe muskuły na piersi napinały się pod jej dłoń mi, gwałtownie oddziałując na jej zmysły. Mimo iż powietrze wokół stawało się coraz chłodniejsze, czuła się coraz bardziej rozpalona. 82
Schody, którymi podążali, były długie, strome i wąskie. Szorstkie kamienne ściany chwytały Penelopę za rękawy, spódnice. Charles podniósł ręce, próbując do czegoś dosięgnąć. Chwilę później po czuła na policzkach dotyk upiornych palców. Pod skoczyła i mężnie zdusiła w sobie krzyk. - To tylko pajęczyny - usłyszała szept Charlesa. - W takim razie musi tu być mnóstwo pająków. - Zostawią cię w spokoju, jeśli ty też je zostawisz. -Ale... Idąc, rozrywali pajęczynę za pajęczyną. Penelopa zadrżała. Nagle usłyszała cichy odgłos. Jakby skrobanie... Zacisnęła dłonie mocniej na piersi Charlesa. - Szczury! Słyszę szczury. - Głupstwa pleciesz - powiedział, schodząc jesz cze stopień niżej i ciągnąc ją za sobą. - Tu nie ma niczego do jedzenia. Spojrzała w miejsce, gdzie musiała znajdować się jego głowa. Czy szczury rzeczywiście wykazywa ły się taką logiką? - Już prawie jesteśmy. - Niby gdzie? - Nie jestem pewien, ale staraj się zachować ci szę. Dotarli do końca schodów. Charles zrobił dłuż szy krok. Westchnęła i wyciągnęła ręce, natrafiając po omacku na kolejną kamienną ścianę. Znajdo wali się w malutkim pokoiku, niewiele szerszym niż schody. Wydawało jej się, że wyjście musi się znajdować niedaleko. Powietrze stało się chłod niejsze i bardziej wilgotne. Czuć było zapach ziemi i gnijących liści. - Tu są kolejne drzwi. Charles obmacywał ściany. 83
- To stary zamek, ale mamy szczęście, klucz jest w dziurce - słychać było, jak się z nim mocuje. Po chwili wyszeptał: - To nie będzie łatwe. Kilkanaście minut i kilka zduszonych prze kleństw później zamek w końcu chrupnął i ustąpił. Charles nacisnął klamkę, oparł się ramieniem o drzwi i pchnął je z całej siły. W końcu udało mu się uchylić je na tyle, by można było wyjrzeć na ze wnątrz. Charles starał się określić, gdzie się znaj dują. Penny podeszła bliżej. Odsunął się, by i ona mogła spojrzeć. - To boczny dziedziniec, prawda? - Tak - odparła ze zdumieniem. Wysunęła dłoń przez wąską szparę i złapała wiszący w pobliżu liść. - To bluszcz porastający zachodnią ścianę. Próbowała otworzyć drzwi szerzej. Nie ustąpiły nawet o milimetr. Oboje spojrzeli w dół. Drzwi by ły zablokowane przez liście i spiętrzoną od ze wnątrz ziemię. Charles westchnął. - Odsuń się. Po dziesięciu minutach jego wysiłków Penny prześlizgnęła się przez poszerzone wyjście i wysko czyła na jasne światło dnia. - Nie oddalaj się - syknął. W końcu udało mu się otworzyć drzwi na tyle, by mógł pójść w jej ślady. Z przyjemnością odetchnął świeżym powietrzem. Razem przyjrzeli się ścianie i drzwiom. Nawet rozwarte na oścież były ledwie dostrzegalne spoza zasłony bluszczu. - Są wbudowane w zewnętrzną ścianę, prawda? Nie miałam pojęcia o ich istnieniu. - Jeśli wygładzimy liście i ziemię, a potem ułoży my bluszcz, nikt ich nie zauważy. Charles podszedł do drzwi, zamknął je i wyjął klucz z zamka. Następnie stopą zsunął na miejsce 84
kupkę ziemi, zakrywając ślady po tajemnym przej ściu. Odstąpił krok do tyłu i przyjrzał się bluszczowi. Przesunął parę gałązek i drzwi zupełnie zniknęły. - Niesamowite. Ciekawe, czy Granville wiedział o tym przejściu - powiedziała Penelopa. Charles rzucił okiem na niewinnie wyglądającą ścianę. - Wątpię. Te zamki nie były otwierane od lat. Spojrzała w górę na róg budynku. Okna głównej sypialni nie wychodziły na dziedziniec od tej strony. - Ciekawe, czy Nicholas nadal tam jest. Charles podążył wzrokiem za jej spojrzeniem. - Bez względu na wszystko powinniśmy złożyć mu wizytę. - Hmm... Tak się właśnie zastanawiam. Zawsze niebezpieczna - Charles zatrzymał tę myśl dla siebie. - Przedstawiłeś mu w zarysie cel swojej misji. Wyraźnie nie chciał, żebym przebywała w Abbey i z tobą rozmawiała, mimo iż do tej pory był zado wolony, że zostawiam go tutaj samego. Więc może powinniśmy go zmobilizować do działania. - W jaki sposób? - Jeśli chcesz przyjrzeć się bliżej działalności szajek przemytniczych wzdłuż wybrzeża, przydałby ci się zestaw świetnie sporządzonych map, jak sądzisz? - Chyba wiesz, że znam tę okolicę jak własną kieszeń. Nie potrzebuję map. - Nicholas tego nie wie - powiedziała Penny z uśmiechem. - Niezły pomysł - stwierdził Charles po chwili zastanowienia. - Co dokładnie masz na myśli? - Rozmawialiśmy przy śniadaniu o twojej misji, a ja, chcąc ci dopomóc, zaproponowałam pożycze85
nie niezwykle dokładnych map z biblioteki ojca. Przyjechaliśmy więc, żeby je zabrać. - Świetnie - powiedział i naprawdę tak uważał. Dokładnie wiedział, w jaki sposób rozegrać tę sy tuację, by poważne zaniepokoić Nicholasa. - A więc chodźmy - ponagliła go Penny kiwając głową, i odwróciła się na pięcie. - Czekaj. Penny znowu odwróciła się w jego stronę. - Pajęczyny. Mrugnęła i przyjrzała mu się uważniej. - Och... nie zauważyłam. Podeszła bliżej i zdjęła mu szare pasmo z ramie nia, a potem obeszła go dookoła. Charles czuł, jak jej palce skubią go to tu, to tam. Czekał cierpliwie, aż znowu stanęła z nim twarzą w twarz, ale nie pa trząc mu w oczy. Zebrała resztki pajęczyn z jego włosów i jeszcze raz przyjrzała mu się dokładnie. - Już. Zrobione. - Teraz twoja kolej. - Jeśli znajdziesz gdzieś na mnie pająka, przysię gam, że już nigdy z tobą nigdzie nie pójdę. Charles roześmiał się i zdjął długi szary „wąs" znad jej lewego ucha. Potem spojrzał na nią prze lotnie. - Jeśli jakiegoś znajdę, to nic ci nie powiem. Okrążył ją, dotykając lekko tu i ówdzie palcami, delikatnie starając się wyłuskać cienkie pasma pa jęczyn z jej aksamitnego stroju do konnej jazdy. - Dlaczego właściwie kobiety boją się pająków? To tylko małe insekty, dużo mniejsze od człowieka. - Mają osiem nóg. Bezsprzeczny fakt. Rozważał, czy nie zadać ko lejnego oczywistego pytania, ale wątpił, czy się do wie czegoś więcej. Obranie jej spódnic z przylega86
jących do nich pajęczyn zajęło mu chwilę. Penny stała cicho i bez ruchu, kiedy się nad nimi pochy lał. Starała się skoncentrować na oddychaniu i ignorować ciepło rozlewające się po niej z każ dym jego dotykiem. To było bez sensu; przecież tak naprawdę czuła przez warstwy aksamitu i bie lizny zaledwie przelotny nacisk. Jednak za każdym razem, kiedy jego palce ocierały się o materiał, do znanie było niezwykle silne. Bezprzykładne głupstwo. Nawet jeśli jej jeszcze pożądał, ona na pewno nie miała zamiaru poddać się jego pragnieniu. Zapłaciłaby za to zbyt wysoką cenę. Nie powinna nawet o tym myśleć. Jej rozbu dzone zmysły musiały się na niego uodpornić. Muskał palcami jej ramiona. Fala gorąca spły wała do jej dłoni i wnikała do klatki piersiowej. Płuca się zaciskały. Najwyraźniej jej zmysły nie by ły jeszcze dość przytępione. Spojrzała na Charlesa, kiedy właśnie zdejmował jej z ramienia długie szare pasmo. Potem zaczął oczyszczać aksamit z boku jej piersi. Myśl o tym, że dotyka jej w tym miejscu, spowodowała, że zaczę ła drżeć. Zamknęła oczy, modląc się, żeby złożył to na karb jej strachu przed pająkami. Kiedy je na po wrót otworzyła, na jego twarzy nie malowało się nic prócz koncentracji. Potem przykucnął, żeby za jąć się spódnicami. Kiedy w końcu wstał, Penny wypuściła z ulgą po wietrze. - Nie ruszaj się - powiedział nagle. Zastygła w miejscu, a on sięgnął do jej policzka, dotykając go delikatnie palcami. Złapał szare pa smo i wyłuskał je z delikatnych włosów na jej skro ni. Potem jeszcze raz przyjrzał się jej twarzy i wy ciągnął zza ucha ostatnią nić pajęczyny. 87
Patrzyli sobie prosto w oczy. - To by było na tyle - wyszeptał po chwili i opu ścił ręce, robiąc krok do tyłu. - Jeśli wejdziemy od strony ogrodu - rzuciła, za wstydzona, że po tylu latach nadal nie potrafi się kontrolować w jego obecności - będzie wyglądało na to, że właśnie przyjechaliśmy. Charles szedł u jej boku, na szczęście nic nie mówiąc. Pomysł Penny okazał się słuszny. Kiedy weszli do głównego holu od strony stajni, na schodach pojawił się Nicholas. - Witaj - powiedziała Penny, spoglądając w górę. - Penelopa. - Nicholas zszedł do holu i skinął na powitanie głową, ale zaraz potem przeniósł wzrok na Charlesa. - Dzień dobry, Arbry - ten powitał go z uśmie chem. - Lostwithiel. Na moment zaległo ciężkie milczenie. - Zaproponowałam Charlesowi, żeby skorzystał z map ojca - oznajmiła radośnie Penny, próbując przerwać im to mocowanie się wzrokiem. - Wła śnie po nie przyjechaliśmy. Pójdziemy zabrać je z biblioteki, nie będziemy ci przeszkadzać. Charles skrył uśmiech wywołany jej wypowie dzią, która już wyraźnie zdenerwowała Nicholasa. Przeszkodzili mu od razu na wejściu. - Mapy? - zawahał się Nicholas. - Jakiego ro dzaju? - Okolicy - Penny odwróciła się na pięcie i skie rowała się do biblioteki. Zgodnie z przewidywaniem Charlesa Nicholas po dążył za nimi. Penny otworzyła szeroko podwójne drzwi i wmaszerowała do obszernego pomieszczenia. 88
- Papa miał zestaw niezwykle szczegółowych map, na których zaznaczono nawet najmniejszy strumień i zatoczkę wzdłuż całego wybrzeża Kornwalii. Są bezcenne dla kogoś, kto chciałby dokład nie zbadać okoliczne tereny. Skierowała się do półek znajdujących się na końcu biblioteki. - Powinny być tutaj, o ile dobrze pamiętam. Nicholas przyglądał się, jak przykucnęła i zaczę ła przeglądać foliały na najniższej półce. Tymcza sem Charles studiował jego twarz. Nicholas wyka zywał sporą łatwość w skrywaniu swoich myśli, ale znacznie trudniej przychodziło mu maskowanie reakcji. Jego blada twarz o wyrazistych, arystokra tycznych rysach nie wyrażała żadnych emocji, ale jego oczy i dłonie wiele mówiły o tym, co właśnie czuł. Bezustannie skubał palcami łańcuszek od ze garka i marszczył brwi, zastanawiając się, jak powi nien postąpić. W końcu spojrzał na Charlesa. - Rozumiem, że są jakieś dowody na to, iż tutej si przemytnicy byli zamieszani w sprzedaż tajemnic państwowych? Charles uśmiechnął się drapieżnie. - Właśnie po to mnie tu przysłano - żebym od nalazł dowody, dzięki którym będziemy mogli schwytać zamieszanego w sprawę zdrajcę. Tylko mu się wydawało, czy twarz Nicholasa rze czywiście stała się o ton bledsza? - Jeśli nie ma jeszcze solidnych dowodów - po wiedział Nicholas spoglądając w dół i marszcząc brwi - to nie jest to trochę jak szukanie wiatru w polu? Charles się uśmiechnął. - Whitehall oczekuje od swoich podwładnych dokładności w rozpatrywaniu spraw - stwierdził 89
i spojrzał na jedną z dwóch dwumetrowych gablot, stojących po bokach dywanu. - Przetrząsnę całą okolicę i zajrzę pod każdy kamień. Jeśli nie wpad nę na żaden trop, dopiero wtedy uznam, że prze kazane nam informacje nie były prawdziwe. - Tu są - oznajmiła Penny, ściągając grube folio z półki. Objęła zdobycz ramionami i zaniosła do biurka. Położyła folio na blacie i otworzyła je. Nicholas i Charles podeszli bliżej. - Widzicie? - powiedziała, przesuwając palcem po liniach ręcznie rozrysowanych map. - Pokazują nawet najmniejsze zatoczki wzdłuż ujścia rzeki i wybrzeża. - Spojrzała na Charlesa, najwyraźniej uradowana, że znalazła dla niego tak cenne narzę dzie. - Używając ich, nie przeoczysz żadnego z miejsc, gdzie można przybić do brzegu. - Wyśmienicie - odpowiedział, obracając księgę w swoją stronę. Następnie zamknął ją i podniósł. - Dziękuję. Rzeczywiście, te mapy bardzo mi się przydadzą. Nicholas zacisnął usta. Charles mógł sobie wy obrazić jego rozgoryczenie. Dla osoby nietutejszej, poszukującej kryjówek okolicznych przemytników, takie mapy byłyby błogosławieństwem. Nicholas cały czas miał do nich dostęp, ale o nich nie wie dział. A teraz musiał patrzeć, jak kto inny wkłada je sobie pod pachę. Spojrzał na Penny i skinieniem głowy wskazał gabloty, które zauważył wcześniej. - Kolekcja twojego ojca chyba nie powiększyła się od czasu, kiedy byłem dzieckiem. To dziwne, że nie dodał niczego więcej. Penny rzuciła mu krótkie spojrzenie. - Nie jestem pewna, czemu zaprzestał kolekcjo nowania - przyznała. Obeszła biurko i popatrzyła 90
na obie gabloty. - Ale masz rację. Wiele lat minę ło od czasu, kiedy zakupił ostatnie puzderko. Podeszła do jednej z gablot i przejechała palca mi po szybie, przyglądając się eksponatom staran nie ułożonym na białym atłasie i opatrzonym ma łymi tabliczkami, na których jej ojciec umieścił opisy. Charles podszedł i stanął obok niej. - Może znudziło mu się zbieranie. Nicholas obserwował ich, słuchał każdego wypo wiadanego słowa. To niezwykłe skupienie było dla Charlesa sygnałem, jakby Nicholas powiewał mu przed oczami czerwoną flagą. Wydawało się oczy wistością, że był zamieszany w całą sprawę, a teraz gotów zrobić wszystko, by Charles nie odnalazł do wodów, których szukał. - Być może. - Penny wzruszyła ramionami i zwróciła się do Nicholasa. - Znaleźliśmy mapy, więc nie będziemy ci więcej przeszkadzać. Nicholas zamrugał, próbując zachować pozory spokoju. - Dlaczego... Ale chyba zostaniecie na herba cie? Przekąsicie coś? -Ależ nie! - odparła Penny na jego zaproszenie. - Dziękujemy. Jeśli wyjedziemy teraz, to zdążymy akurat na lunch w Abbey. Rzuciła pytające spojrzenie na Charlesa. Uśmiechnął się z szelmowskim błyskiem w oku, żeby zdenerwować Nicholasa. Po zaciśniętych szczękach tego ostatniego było widać, że Charles dopiął swego. Nicholas odszedł dość sztywnym krokiem. Char les i Penny opuścili razem dom.
91
*
Rzeczywiście był już czas na lunch, kiedy ze stu kotem wjechali na dziedziniec przed stajniami Abbey. Chwilę potem przybiegli stajenni. Penny ześli zgnęła się z siodła, nie czekając na pomoc. Podała lejce stajennemu i wraz z Charlesem ruszyła w stro nę domu przez łagodnie wznoszący się trawnik. - Dobrze nam poszło! - Z podniesioną głową delektowała się krążącym jeszcze w jej żyłach uczuciem radości. W drodze do domu nie rozmawiali, wymieniali jedynie triumfalne uśmiechy i śmiejąc się, pędzili z wiatrem. - Z pewnością daliśmy Nicholasowi do myślenia - stwierdził Charles, idąc u jej boku z folio pod pa chą. - Sprawa z mapami bardzo go dotknęła, a twoje pytania o puzderka były świetnym posunięciem. Wsłuchiwał się w każde nasze słowo. - Jeśli dobrze pójdzie, uzna, że ani ty, ani ja nic nie wiemy o tajnej kolekcji. Penny zmarszczyła brwi. - Dlaczego nie chcesz, żeby się o tym dowie dział? - Ponieważ to niezbity dowód, że przez dziesię ciolecia istniał potajemny związek między Francu zami a męską częścią twojej rodziny. Wolałbym więc, żeby puzderka pozostały na swoim miejscu, dostępne na wypadek, gdybyśmy ich nagle potrze bowali. - Dziesięciolecia? - spytała Penny. - Dziesięciolecia - powtórzył. - Liczyłaś puzder ka. Ile ich jest? - Sześćdziesiąt cztery.
92
- Jeśli założymy, że za każdą wiadomość płacono puzderkiem, a sprawdziłem, że większość z nich to robota francuskich jubilerów, to biorąc pod uwagę tempo, z jakim wartościowe informacje się poja wiają, na zebranie sześćdziesięciu czterech pudełe czek potrzebne by było około trzydziestu lat. - Aha. - Ta wiadomość sprawiła, że Penny stra ciła dobry humor i poczuła, jakby słońce nagle za kryły chmury. - Nadal jesteś skłonna mi pomagać? Spojrzała na Charlesa, który wpatrywał się w nią ze zrozumieniem. - Tak. Muszę to zrobić. Nie potrzebowała mu niczego tłumaczyć. Char les skinął głową i poszli dalej, pod rozłożystymi ga łęziami olbrzymich dębów rosnących na skraju po łudniowego trawnika. Kierowali się do bocznego wejścia do domu. Mimo iż potwierdziło się, że nie tylko Granville, ale też jej ojciec brał udział w zdradzieckim spisku, ich dzisiejszy sukces dziwnie podtrzymywał Penny na duchu, mimo że nie osiągnęli niczego wielkie go. Tego poranka, po raz pierwszy od bardzo daw na wyjawiła swoje obawy komuś, komu mogła za ufać i kto był w stanie ją zrozumieć. Sama możność podzielenia się wiedzą na ten temat przyniosła jej wielką ulgę. Problem nie zniknął, ale jego ciężar jakby się zmniejszył. Przestał ją już tak przytłaczać. Teraz miała znacznie większą pewność, że bez względu na to, jaka jest prawda, jej przyrodnie sio stry i Elaine będą bezpieczne. Cokolwiek złego się działo, sytuacja zostanie rozwiązana w najwłaściw szy sposób. A czynne włączenie się do akcji będzie balsamem na zranioną rodzinną dumę. Czterdzie ści godzin wcześniej czuła się zagubiona i niepew93
na. Teraz odzyskała pewność tylko dlatego, że po łączyła swe siły z Charlesem. Rzuciła na niego okiem. - Co? - spytał. - Zdaje się, że dobrze postąpiłam, obdarzając cię zaufaniem - powiedziała. Charles nadał patrzył jej w oczy. Potem złapał ją za rękę. Zatrzymał się, poczekał, aż ona zrobi to samo i powoli przyciągnął ją do siebie. Bardzo bli sko. Pochylił się i ją pocałował. Nie spodziewała się tego. Przestała oddychać i skamieniała, zdawało się, że jej serce też stanę ło... Ale on już ją kiedyś całował. Nawet pozba wiona powietrza rozpoznała dotyk jego ust. Uczu cie to wypełniło ją całą. Powróciły wspomnienia. Poczuła płynącą z nich otuchę, bez względu na to, ile już lat minęło. Poczuła jak unosi się na fali zna jomych doznań, subtelnego ciepła, delikatnej roz koszy. I nagle... coś się zmieniło. Charles przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, pochylił głowę i to, co zaczęło się jako zwykły po całunek, niespodziewanie zmieniło się w coś wię cej, znacznie więcej. W coś bardziej złożonego, skomplikowanego, nieskończenie bardziej absor bującego. Jego wargi poruszały się na jej ustach, nieodparte, spragnione, ale niebudzące w żaden sposób strachu. Spijał jej pocałunki. Zawsze świet nie całował, ale teraz... zdawało się, że serce trze pocze się w jej piersi, że rozumie to nagle pragnie nie, całkowicie nieproszone, które wbrew woli wy pełniło jej duszę. Nie wzbraniała się, oparła dłoń na jego ramie niu i przycisnęła usta do jego warg. Nie potrafiła sobie tego odmówić. Od dawna nie całowała żad94
nego mężczyzny, ale to nie był jedyny powód, dla którego chciała tego zbliżenia. Wydawało się, że to zwykły pocałunek. Nie było powodu, dla którego nie miałaby rozchylić zachę cająco ust, jak robiła to wiele lat temu. Wydawało się, że on również przypomina sobie ich wspólną przeszłość. To, co nastąpiło później, przekonało ją, że od czasu, kiedy ostatnio byli ra zem, Charles zdążył się wiele nauczyć. Usta, języki i gorąca, wilgotna przyjemność. Kiedy podniósł gło wę, Penny nie była w stanie złapać tchu, serce wali ło jej w piersi jak oszalałe. Jedną jej dłoń nadal ści skał Charles, drugą kurczowo trzymała się klapy je go kurtki, opierając się o niego bezwładnie. To był tylko pocałunek, a jednak Charles nadal potrafił doprowadzić ją prawie do omdlenia, do stanu, kie dy nic więcej się dla niej nie liczyło - tylko ich bli skość i doznania, jakie sobie nawzajem ofiarowali. Westchnęła. - Czemu to zrobiłeś? - Bo miałem na to ochotę. Bo chciałem to zrobić od pierwszej chwili, kiedy cię ponownie ujrzałem. Penny zajrzała mu głęboko w oczy; nie kłamał, nie starał się wykręcać. Jego proste słowa niosły w sobie prawdę. Odchrząknęła i cofnęła się nieco. Była świado ma niezwykłej zmysłowości, która w nim drzemała. W niej zresztą też. To właśnie stanowiło zawsze największy problem - pożądanie, które tak łatwo się między nimi rozpalało, nigdy nie było tylko je go udziałem. Penny westchnęła jeszcze raz, czując, jak powraca jej przytomność umysłu. - To nie było rozsądne. Wzruszył ramionami. Pozwolił jej się odsunąć, ale nadal trzymał ją za rękę. 95
- Czy kiedykolwiek byliśmy rozsądni? To był słuszny argument, z którym nie miała za miaru polemizować. Nie odezwała się więcej, więc Charles się odwrócił i razem skierowali się w stro nę domu. Nadal trzymał pod pachą mapy ojca a w ręku jej dłoń.
Rozdział 5 Tuż po lunchu Charles oświadczył, że musi zająć się sprawami związanymi z posiadłością i schronił się w swoim gabinecie. Teraz to on potrzebował czasu do namysłu. Zarządca majątku, Matthews, zostawił w wi docznym miejscu na jego biurku stos dokumen tów. Charles zmusił się, by przejrzeć te wymagają ce jak najszybszego rozpatrzenia, ale resztę zosta wił na później. Rozparł się wygodnie w fotelu i spojrzał na mapy, które ze sobą przyniósł. Rap tem odwrócił fotel tak, by znaleźć się przodem do okna. Musiał zastanowić się nad zebranymi informa cjami, zdecydować, w jakim znalazł się punkcie i do jakiego chciałby dojść, a potem obmyślić spo sób, by tego dokonać. Nie chodziło tu jedynie o śledztwo, ale też o jego sprawy prywatne. Trzy dni temu zjawił się w Abbey, mając przed sobą dwa cele, oba wymagające pilnego zre alizowania - jeden zawodowy, czyli dochodzenie, %
i drugi osobisty, czyli znalezienie żony. Z niepoko jem stwierdził, że do osiągnięcia ich obu potrzebo wał Penny. Zastanawiając się nad damami z towarzystwa, jej jednej nie brał pod uwagę, ponieważ nie przy puszczał, że ona mogłaby wziąć pod uwagę jego. Zawsze wiedział, że Penny byłaby dobrą kandydat ką na żonę, że spełnia wszystkie jego kryteria. Gdyby tylko chciała. Nie sądził, że byłoby to możliwe po tym, w jaki sposób rozstali się trzynaście lat temu, ale kiedy ją dzisiaj pocałował, odzyskał tę pewność. Teraz mu siał zrobić wszystko, by nie zmarnować szansy. Ale na razie była to jedynie szansa. Kiedy spo tkali się o północy w galeryjce, uświadomił sobie, że wciąż działa na Penny, że przez te wszystkie la ta nic się w tym względzie nie zmieniło. Nadal łą czyły ich silne emocjonalne więzi. Przez ostatnie parę dni za każdym razem wyczuwał, kiedy roz budzały się w niej gwałtowne uczucia. Nie był pe wien, czy zdawała sobie sprawę, jak ostro jego zmysły reagują na te jej wybuchy, jak niezwykle jest na nie wyczulony. Jednak oboje dobrze wie dzieli, że więzi emocjonalne to nie wszystko. Mi nęło już tyle lat; Charles wątpił, czy uda mu się odbudować ten związek. Musiał czerpać z tego, co między nimi przetrwało, spróbować zmienić nastawienie Penny i zobaczyć, dokąd go to zapro wadzi. To wszystko przy okazji prowadzenia śledztwa. To nie było rozsądne. Rzeczywiście. Penny mia ła bezpośredni związek ze sprawą Selborne'ów. Zatem ich stosunki zyskały dwa wymiary. Będzie musiał lawirować między śledztwem a osobistymi zamiarami względem Penny. 97
Nie żałował jednak dzisiejszego pocałunku; mu siał zdobyć pewność, czy w ogóle ma u niej jakieś szanse. Już wcześniej, w Wallingham, miał ochotę ją pocałować, ale nie było to odpowiednie miejsce ani czas. Wtedy się powstrzymał, ale kiedy wracali ze stajni i Penny uśmiechnęła się przyznając, że dobrze postąpiła, powierzając mu rodzinny sekret, podniosło go to na duchu i pozwoliło wykorzystać sposobność. Chciał sprawdzić, czy w tym aspekcie też będzie skłonna mu zaufać. Jeśli tylko istnieje szansa, postara się naprawić stosunki między nimi, nawet jeśli nie do końca rozumie, co tak właściwie je popsuło. Niestety, tego rodzaju niepewność była czymś normalnym, jeśli chodziło o Penny. Charles był ekspertem w sprawie kobiet; wiele lat studiował ich postępowanie, sposób rozumowania i świet nie dawał sobie z nimi radę - ze wszystkimi prócz Penny. Nigdy nie był pewien, jak powinien się wobec niej zachować, i nigdy nie udało mu się jej sobie podporządkować. Już dawno zrezygnował z prób przejęcia nad nią kontroli. Rezultaty, ja kie osiągał przy takich usiłowaniach, nie były warte ceny, którą musiał zapłacić. Dla mężczyzny jego pokroju takie niepowodzenie z kobietą było ciężkie do przełknięcia i dość denerwujące. Przy niej Charles zawsze miał się na baczności. Ale pocałunek był odpowiedzią na jego wątpli wości. Nie tylko na niego pozwoliła, ale wyraźnie sprawił jej przyjemność i sama nie pozostała bierna, umyślnie przedłużając tę chwilę połącze nia. Uporał się z pierwszą przeszkodą, ale zbyt do brze znał Penny, by już robić sobie większe nadzie je. Na razie zyskał możliwość wykonania kolejnego 98
kroku, by się dowiedzieć, jakie ma szanse na to, by zgodziła się zostać jego żoną. Siedział przed oknem i wyglądał przez nie niewidzącym wzrokiem, podczas gdy zegar na kominku odmierzał czas równomiernym tykaniem. Kiedy wybił pełną godzinę, Charles otrząsnął się z zamy ślenia i przypomniał sobie o innej ważnej sprawie. Odwrócił się do biurka i zaczął rozmyślać o po wierzonej mu misji. Przynajmniej w tym aspekcie wiedział, jaką drogę postępowania powinien obrać. Informacje, które przed śmiercią przekazał im łajdak Claudel, znalazły potwierdzenie. Teraz Charles musiał jedynie dowiedzieć się szczegółów i podać je Dalzielowi. Był dobry w wyszukiwaniu informacji; w ten czy inny sposób dojdzie do sed na intrygi Selborne'ów. Wszystko w swoim czasie. Charles sięgnął po mapy i rozłożył je przed sobą.
Penny przechadzała się po ogrodzie, rozmyśla jąc. Jeszcze raz przeżywała w myślach to, co zda rzyło się niedawno pod osłoną drzew. Chwilę, któ rą spędziła w ramionach Charlesa. Nadal czuła na wargach dotyk jego ust. Z pewnością ta chwila zapomnienia nie była niczym rozsądnym. Z drugiej strony, to było nieuniknione. Żywioło we pragnienie, które odezwało się w nich po latach z nową siłą, musiało w końcu w jakiś sposób się ob jawić. Charles wybrał na ten moment odpowied nie, neutralne miejsce. Pocałował ją i ciekawość obojga została zaspokojona. Prawdopodobnie na tym wszystko się skończy. Penny spojrzała na krzak róży. Oczywiście nie zmieni to jej pociągu do Charlesa. Zdawała sobie 99
sprawę, że to nieuleczalna przypadłość. Przypusz czalnie jednak będą teraz mogli zignorować skłon ność, którą do siebie czują, a przynajmniej nie przywiązywać do niej większej wagi. To bez wąt pienia najlepsze rozwiązanie i właśnie tak miała zamiar postąpić. Charles dopiero rozpoczynał swoje śledztwo. Ja ko że Penny chciała mu przy nim pomagać, powin na wyrzucić ten pocałunek z pamięci. Poszła do saloniku. Charlesa tam nie było, więc wymamrotała przekleństwo i zadzwoniła po her batę. Kiedy pojawił się Filchett z tacą, kazała mu iść za sobą i skierowała się do gabinetu. Zapukała raz i nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi. - Czas na herbatę. Charles podniósł głowę i spojrzał na wchodzącą, jakby się zastanawiał, co odpowiedzieć. Penny nie frasobliwie przywołała Filchetta do biurka, a sama usiadła na jednym z krzeseł. Usłyszała stłumione westchnienie Charlesa, który odłożył pióro i złożył mapy, żeby zrobić miejsce na tacę, Penny zdążyła zauważyć kartkę, na której widniała jakaś lista. Za czekała, aż Filchett opuści gabinet, następnie się gnęła po imbryk i nalała herbaty do filiżanek. - Co więc zdecydowałeś? Jeśli sądził, że uda mu się odsunąć ją od sprawy, to się mylił. Podniosła filiżankę i spojrzała na nie go wyczekująco. Charles wziął swoją herbatę. - Mój dowódca chce, abym się dowiedział, kto w ministerstwie przekazywał twojemu ojcu i Granville'owi informacje, które oni potem przypusz czalnie sprzedawali za puzderka. Wszczynanie do chodzenia przeciwko nim samym nie będzie go in teresowało; nie dość, że nie żyją, to jeszcze najwy100
raźniej nie spełniali żadnych ważnych zadań, jeśli chodzi o organizację spisku. Twój ojciec nigdy nie miał dostępu do tajemnic państwowych i przez większą część życia pozostawał w kraju. Żaden szanujący się francuski agent nawet by nie rozwa żał zwrócenia się do niego z jakąś propozycją. - Uważasz, że głównym pomysłodawcą był Amberly? - Początkowo tak myślałem - przytaknął Char les popijając herbatę. - Powiedziałaś, że twój oj ciec zaczął kolekcjonować puzderka, kiedy przeby wał razem z nim w Paryżu. Jednakże Amberly od szedł ze stanowiska siedem lat temu, a przepływ informacji trwał jeszcze do niedawna. - A więc ojciec przekazał pałeczkę synowi, tak jak to było w przypadku papy i Granville'a? - To by pasowało. Zwłaszcza że drogi Nicholas przygnał tutaj jak tylko się pojawiłem. - Dowiedział się, że masz przeprowadzić śledz two? - spytała Penny, marszcząc brwi. - Możliwe - odparł Charles, stawiając filiżankę na biurku. - Dalziel bierze te sprawy bardzo po ważnie, ale nie wszyscy w ministerstwie idą w jego ślady. Wiele osób uważa, że utrzymywanie tajem nic nie jest już potrzebne, ponieważ wojna się skończyła. Po chwili zastanowienia Penny znowu spojrzała na Charlesa. - I co teraz? - Pomimo iż obecność puzderek potwierdza teo rię, że odbywała się tu nielegalna wymiana z Fran cuzami, prawdopodobnie handel tajemnicami pań stwowymi, nie mamy potwierdzenia, że Nicholas czy Amberly są w to zamieszani. To, że twój kuzyn najwyraźniej wiele na ten temat wie, nic nie znaczy. 101
Potrzebuję faktów, które udowodnią ich winę. Obecnie zastanawiam się, w jaki sposób mam je zdobyć. - Już się na coś zdecydowałeś - powiedziała Penny, wskazując na leżącą na biurku listę. Charles się zawahał. - Mam własne dojścia do tutejszych grup prze mytniczych - odparł niechętnie. - Jak już bystro zauważyłaś, w ostatnich latach musiałem z nich czasem korzystać - podniósł pióro i zaczął obra cać je w palcach. - Wydaje mi się, że mogą istnieć dwa powody, dla których Nicholas zachowuje się w ten sposób. Albo próbuje się upewnić, czy tro py wiodące do niego i Granville'a są dobrze zaka muflowane, albo stara się znaleźć nowy kontakt lub przynajmniej ma jakiś powód, dla którego znowu potrzebuje pomocy przemytników, by do trzeć do Francuzów. Tak czy inaczej krąży po okolicy, zadając pytania. - Usta Charlesa wy krzywiły się, ale nie w uśmiechu. - Zastanawiam się, czy nie powinienem zapewnić mu jakichś od powiedzi. - Na przykład jakich? - Ustalę to, kiedy się dowiem, czego szuka. Czy rzeczywiście chce zająć miejsce Granville'a, czy też po prostu stara się zorientować, z którą grupą przemytniczą miał on układy, żeby wiedzieć, kogo w razie wypadku należy uciszyć. - Nie słyszałam wystarczająco dużo, by móc to wywnioskować - powiedziała Penny potrząsając głową. Pochyliła się i oparła podbródek na łok ciach. Charles obserwował zaaferowaną twarz Penny. - Powiedzmy, że wiemy, iż Nicholas i Granville mieli konszachty z przemytnikami. Dlaczego więc 102
ten pierwszy nie został poinformowany przez mojego brata, która z grup przemytniczych mu pomaga? Charles potrząsnął głową. - Dewizą bractwa jest absolutna dyskrecja. Granville bawił się w przemytnika od wielu lat, więc z pewnością wiedział o tej zasadzie. Uważam, że bez naprawdę ważnego powodu nie zdradziłby ani Amberleyowi ani Nicholasowi, która grupa mu po maga. - To brzmi logicznie - powiedziała Penny krzy wiąc się. - We wszelkich sprawach dotyczących przemytnictwa nabierał wody w usta. - Jej wzrok opadł na kartkę leżącą na biurku. - A więc co tu taj spisałeś? Uśmiechnął się, pomimo iż sygnały, jakie mu wysyłała - że nie pozwoli się zbyć byle czym i od sunąć od sprawy - niezbyt go uszczęśliwiały. - To spis grup, które mogły mieć z tym coś wspólnego. Będę musiał skontaktować się z nimi osobiście. Już niedługo dowiedzą się, po co tu przyjechałem. Muszę ich zapewnić, że ani ja, ani rząd nie jesteśmy nimi zainteresowani, ale raczej informacjami, których mogą nam udzielić. - Co będzie, jeśli natkniesz się gdzieś na Nicho lasa? - To się nie zdarzy. Mówiłaś, że dwa dni temu był w Polruan. Zacznę od tego miejsca. -Kiedy? Dzisiaj? Nie było sensu wykręcać się od odpowiedzi. - Pojadę tam po kolacji. Jeśli zeszłej nocy wyko nali kurs, to dzisiaj powinni być w gospodzie „Pod Kaczką i Kaczorem". Penny pokiwała głową. Charles nie miał pojęcia, co mogła sobie myśleć. 103
- Opowiedz mi o Amberlym. Jak często spotykał się z twoim ojcem? Odparła mu po chwili zastanowienia, potwier dzając jego domysły. Jednak pytania, które jej za dawał, służyły przede wszystkim temu, by ją zde koncentrować. - Odniosę tacę do kuchni - oznajmiła w końcu. - Chciałam porozmawiać z panią Slattery. Charles wstał i otworzył jej drzwi, a gdy wyszła, powrócił do map na biurku.
Spotkali się ponownie przy kolacji. Przyszedł „uzbrojony" w przyjacielskie pytania dotyczące rodziny i sąsiadów, żeby jak najskuteczniej od wrócić uwagę Penny od swojej wieczornej wypra wy do Polruan. Wydawało mu się, że osiągnął cel. Kiedy wstali od stołu, ona udała się prosto do swo jego pokoju. Nawet nie wspomniała o Polruan. Charles zastanawiał się, czy może w ogóle o tym zapomniała. On z kolei udał się do gabinetu, że by spojrzeć na raport, który sporządził dla Dal ziela. Długo się zastanawiał, co powinno się w nim znaleźć, ale ostatecznie wymienił kilka na zwisk, wiernie spisując wszystko, czego się do tej pory dowiedział. Przez ostatnie trzynaście lat jego życie zależało od Dalziela. Musiał na nim polegać bardziej, niż pozostali członkowie Klubu Niezdo bytych. A dowódca nigdy go nie zawiódł. Pomimo iż prawdziwa tożsamość Dalziela nadal pozostawała zagadką, jedno wiedzieli - dowódca był jednym z nich - honorowym szlachcicem, rów nie poważnie jak oni traktującym obowiązek rozta czania opieki nad słabszymi i niewinnymi. Penny 104
oraz Elaine i jej córki nie musiały z jego strony obawiać się niczego złego. Charles zapieczętował list, zaadresował go i wstał. Zegar wybił dziesiątą. Charles otworzył drzwi i zawołał Cassiusa i Brutusa, które leżały przy kominku. Przeciągając się i pomrukując, po słusznie wykonały polecenie pana. Idąc koryta rzem, pozostawił list na tacy Filchetta, a następnie z psami przy nodze wszedł na piętro. Dziesięć mi nut później, ubrany w strój do konnej jazdy, otwo rzył drzwi prowadzące do ogrodu i skierował się do stajni. Przeszedł trzy kroki i nagle zauważył ką tem oka jakiś cień. Penny. Znowu miała na sobie spodnie, oficerki i kurtkę do konnej jazdy. Na czoło nasunęła kapelusz z sze rokim, miękkim rondem. Opierała się wyczekują co o ścianę. Pal licho jego starania, by odwrócić jej uwagę. - Nie możesz ze mną jechać - syknął przez zaci śnięte zęby. Noc była jasna od księżycowej poświaty. - Dlaczego? - Jesteś damą. Damy nie bywają w takich miej scach jak gospoda „Pod Kaczką i Kaczorem". Wzruszyła ramionami. - Przecież ty tam będziesz. Nic mi się nie sta nie. - Nie zabiorę cię ze sobą - powiedział, obserwu jąc, jak naciąga rękawiczki. - W takim razie będę cię śledzić. Charles syknął zirytowany i spojrzał na bez chmurne niebo. Penny znała okolicę prawie rów nie dobrze jak on sam. No tak, już wiedziała, dokąd się kieruje, ponie waż był dość głupi, by jej to wyznać! 105
- W porządku - powiedział, oceniając wzrokiem jej strój i potrząsnął głową. - Nikogo nie oszukasz, że jesteś mężczyzną. - To nie jest przebranie - odparła z łagodnym uśmiechem, jakby nawet przez chwilę nie miała wątp liwości co do jego ostatecznej kapitulacji. Razem ru szyli w kierunku stajni. - W Polruan wszyscy mnie znają. Wiedzą też, że jazda na oklep jest wygodniej sza i nie należą do ludzi, których zgorszyłby fakt, że mam na sobie spodnie. Pewnie nawet nie zauważą. Charles rzucił okiem na jej silne nogi w oficer kach do kolan i na zarys kształtnych ud, uwydat niany przez opinającą się na nich tkaninę. Po wstrzymał się od prychnięcia. Przemytnicy z Polru an nie byli bardziej ślepi od niego. Zdecydował się trzymać nerwy na wodzy i starał się nie kontemplować budowy jej ciała, podczas gdy siodłał konie. W blasku księżyca ruszyli w stronę Polruan. Była to niewielka wioska rybacka położona na wschod nim brzegu ujścia Fowey. Składała się z kilku sku pisk małych chatek i obowiązkowej tawerny, gdzie mężczyźni z Polruan, prawie sami rybacy, zazwy czaj spędzali wszystkie wieczory. A przynajmniej te, kiedy nie przemycali nielegalnych towarów przez fale przyboju. Mimo iż w okolicy aż roiło się od grup przemyt niczych, każda z nich miała swój rewir, ulubione przesmyki i zatoczki. Fowey Gallants, którzy prze jęli nazwę od bandy piratów, zmory francuskich przybrzeżnych miasteczek podczas Wojny Stulet niej, byli największą i najlepiej zorganizowaną gru pą w okolicy. Charles podejrzewał jednak, że Granville mógł przy kontaktach z wrogiem korzystać z usług którejś z mniejszych band. 106
Jak już mówiła Penny, jej brat nie był głupcem. Im mniej ludzi wiedziało o jego poczynaniach, tym lepiej. Zajechali przed gospodę i zsiedli z koni. Charles przekazał wodze chłopakowi o blond włosach, któ ry wyłonił się z ubogiej stajni nieopodal. Potem wrócił do Penny, która stała przy wejściu do go spody, i nasunął jej kapelusz głębiej na oczy. Miał szerokie rondo i był ozdobiony piórem bażanta, więc na pierwszy rzut oka wyglądał na męskie na krycie głowy. - Patrz w dół i rób dokładnie to, co ci powiem. Penny wymamrotała coś pod nosem. Charles stwierdził, że nie zabrzmiało to przyjaźnie. Złapał ją za łokieć i otworzył drzwi. Popychając ją przez próg, szybko się rozejrzał. Na szczęście wnętrze było słabo oświetlone. Podeszli do jednego z pu stych stołów w kącie. - Siadaj - rozkazał, puszczając łokieć Penny. Posłusznie wsunęła się za stół. Charles usiadł koło niej, spychając ją w róg. - Czy wolno mi się odzywać? - spytała szeptem. -Nie. Charles się rozejrzał, zauważając znajome twa rze. W stronę dwóch osób skinął głową. Rzucił okiem na Penny. - Czekaj tu i trzymaj głowę w dół. Zaraz wra cam. Wstał i podszedł do baru, czyli prostego drew nianego blatu opartego na dwóch beczkach. Skinął na barmana, który go rozpoznał. Był to człowiek małomówny, ale przyjaźnie nastawiony. Mruknął „milordzie" i nalał dwa duże piwa. Nie tracili cza su na pogawędki. Nie tak się tu załatwiało intere sy. Barman z rozmachem postawił przed Charle1D7
sem dwa kufle spienionego piwa. Ten rzucił mu kilka monet i wrócił z kuflami do stołu. Wsunął się na swoje miejsce koło Penny i popchnął jedno pi wo w jej stronę. Drugie zaczął sam popijać, rozglą dając się po sali. Przyjął pozę wyczekującą. Penny przeniosła wzrok na stojący przed nią ku fel. Stwierdziła, że zapewne jest w nim wytwarzane w okolicy ale; miało na wierzchu grubą warstwę piany. Złapała kufel w obie dłonie, podniosła go i zdrowo z niego pociągnęła. Zaczęła się krztusić. Parsknęła. Zanosząc się od kaszlu, odstawiła kufel na moment przed tym, jak Charles uderzył ją w plecy. Zaczęła mrugać za łzawionymi oczami. - T o jest... ohydne. - Kupiłem je tylko na pokaz - odparł Charles. -Aha. Penny zaczęła się zastanawiać, czy można tu za mówić jakiś inny napój, ale stwierdziła, że chyba lepiej nie pytać. Siedzieli, stykając się ramionami. Czuła, że Charles jest lekko spięty, chociaż nie było tego po nim widać. Nie odzywał się, popijał jedynie ten obrzydliwy napój, spoglądając to w kufel, to przed siebie. Udawała, że łyka piwo, i miała nadzieję, że coś się wydarzy. Mniej więcej dziesięć minut później dwóch krzepkich rybaków siedzących przy stole koło paleniska skinęło na pożegnanie swoim to warzyszom i wstało z miejsc. Potem spojrzeli w kierunku Penny i Charlesa i powoli ruszyli w ich stronę. Penny, obserwująca salę spod kapelusza, zauwa żyła zbliżającą się parę i kopnęła Charlesa w kost kę. On odwdzięczył się jej tym samym. A przecież 10$
przez ostatnie kilka minut wpatrywał się w piwo. Penny spiorunowała go wzrokiem. Rybacy zatrzymali się przy ławie po drugiej stro nie stołu. - Dobry wieczór, paniczu, to znaczy milordzie. Charles spojrzał na nich spokojnie i skinął głową. - Shep. Seth. Jak interesy? Obaj mężczyźni uśmiechnęli się szeroko, ukazu jąc szpary między żółtymi zębami. - Jako tako. Nie narzekamy - powiedział Shep, unosząc brwi. - Właśnie se myśleliśmy, czyby pan czego nie potrzebował. Charles wskazał im drugą ławę, równocześnie przesuwając się do boku i wciskając Penny jeszcze głębiej w zacieniony róg. Starała się nie zmienić pozycji, ale on napierał całą siłą uda, zasłaniając ją ramionami nawet przed wzrokiem mężczyzn sie dzących naprzeciwko. Tymczasem oni ewidentnie unikali spoglądania na nią. Charles przyzwał barmana, którzy zjawił się, wy cierając ręce w fartuch, i przyjął zamówienie na trzy kolejne piwa. Shep i Seth byli wyraźnie za dowoleni. Charles zaczekał, aż kufle pojawiły się na stole, a Shep i Seth wzięli po solidnym łyku. - Niedługo i tak byście o tym usłyszeli, bo to ża den sekret - zaczął wreszcie. - Przyjechałem tu, żeby dowiedzieć się czegoś o spotkaniach Granville'a Selborne'a z Francuzami. Chciałem od razu zaznaczyć, że wysłano w tym celu właśnie mnie, ponieważ rządu nie interesują osoby, które mu to umożliwiały. W Whitehall chcą się jedynie dowie dzieć, jak to robił, z kim się spotykał i kim jest an gielski dżentelmen, który mógł być w tych spra wach wspólnikiem Granville'a. 109
Seth i Shep wpatrywali się przez chwilę w Charlesa, a potem obaj pociągnęli z kufli. Opuszczając je, wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wreszcie odezwał się Seth, starszy z nich, siedzący naprzeciwko Penny. - Chodzi o panicza Granville'a - powiedział po woli i w zamyśleniu - który zginął pod Waterloo. Sugestia była jasna - żaden z nich nie chciał mó wić źle o zmarłym, szczególnie o kimś, kto zginął w tej straszliwej bitwie. Zwłaszcza, kiedy Penny siedziała obok. Była pewna, że wiedzieli, kim jest. Podniosła wzrok. - Zgadza się. Chodzi o mojego brata Granville'a. Jej lekki i czysty głos zaskoczył ich. Seth i Shep spojrzeli w jej stronę. Poczuła, jak Charles kamie nieje, prawie słyszała zgrzyt jego zębów. Ale ryba cy skłonili przed nią głowy z szacunkiem. - Lady Penelopa. Tak nam się właśnie wydawa ło, że to pani. - Przykro nam z powodu Granville'a. Porządny był z niego chłopak. Penny uśmiechnęła się i zaraz potem odezwała się ściszonym głosem. - W rzeczy samej. Ale ja i lord Charles musimy wiedzieć, w co był zamieszany. To dla nas bardzo ważne. Shep i Seth przyjrzeli się jej uważnie, a potem spojrzeli po sobie. Seth skinął głową. - Jako że to pani sama pyta, to chyba możemy powiedzieć - odrzekł i zwrócił się do Charlesa. - Niech nam pan wybaczy, milordzie, ale inaczej nie czulibyśmy się w porządku. - Rozumiem. Tylko Penny zauważyła zmianę w jego głosie. 110
- A więc co możecie nam na ten temat powie dzieć? - spytała. - Zastanówmy się. Rybacy opisali, jak Granville w ciągu ostatnich lat prosił ich kilka razy, by odstawili go na spotka nie na lugier. - Nigdy nie podpływaliśmy blisko, ale zdaje się, że za każdym razem był to ten sam statek - mówił Shep, patrząc przed siebie w zamyśleniu. - Myśle liśmy, że to Francuzi, ale tacy, co są po naszej stronie i nie lubią starego Napoleona. Nigdy nie udało nam się zobaczyć, z kim rozmawiał panicz Granville. Zawsze wsiadał do jolki i wypływał na spotkanie z tym drugim, który robił to sa mo. I tak się spotykali na falach, każdy w swojej łódce. - Jak często? - spytał Charles. - Niezbyt, może raz do roku. - Nawet nie. Raz na dwa lata. - Zgadza się - przytaknął Shep. - Masz rację. - Czy miał przy sobie jakieś rzeczy do przekaza nia temu mężczyźnie? - Tylko raz. Widziałem, jak podał mu jakąś pa czuszkę. - Listy? - Coś w tym rodzaju. Jednak najczęściej tylko rozmawiali. - Mówiąc o rozmawianiu... - Shep i Seth wy mienili spojrzenia. - Ten nowy panicz w Wallingham Hall. Ostatnio rozpytywał wokoło w tym sa mym temacie. Chciał się dowiedzieć, kto pomagał hrabiemu Granville'owi. Kto z nim wypływał. - Mówiliście mu to, co nam przed chwilą? - spy tał Charles. Seth mrugnął. 111
- Pewnie, że nie. Nie jest jednym z nas. Poza tym nie bardzo mogliśmy zrozumieć, po co mu to wie dzieć. - Seth pochylił głowę w stronę Penny. - Czuliśmy, że nie powinniśmy tego robić. W koń cu panicz Granville nie żyje i w ogóle. Penny się uśmiechnęła. - Dobrze postąpiliście. Nie ma powodów, by ten dżentelmen wiedział coś o sprawach Granville'a. - Właśnie - skinął głową Shep. - Tak pomyśleli śmy. Charles zadał ostatnie pytanie, jakie przyszło mu na myśl. - Czy Granville wypływał też z ludźmi z innych grup? - O, tak! - powiedzieli bracia, uśmiechając się szeroko. - Panicz Granville używał życia, ile wle zie. Nie ma chyba takiej grupy w okolicy, z którą nie wypłynąłby przynajmniej raz. Penny znów się uśmiechnęła, ale tym razem sła bo. Charles postawił Shepowi i Sethowi jeszcze po kuflu piwa. Potem życzył im pomyślności i wy szli. - Nie mogę w to uwierzyć! - powiedziała Penny, kiedy już wsiedli na konie i wyjeżdżali z Polruan. - Wygląda na to, że będziemy musieli skontakto wać się z każdą bandą przemytniczą w okolicy - przerwała, a po chwili zastanowienia dodała: - Może to jednak nie jest takie złe wyjście. Z pew nością ktoś będzie mógł powiedzieć nam coś wię cej niż ludzie z Polruan. - Nie byłbym tego taki pewien - odparł Charles, spoglądając w jej stronę. - Wygląda na to, że ope racja była dobrze zorganizowana. Nie zapominaj, że procedury musiały być ustalone przez twojego ojca, na długo nim Granville zaczął działać. 112
Nie spytał, czy słyszała, by poprzedni hrabia uczestniczył w wypadach przemytniczych. Dobrze wiedział, że ci z okolicznych arystokratów, których akceptowano i uznawano za swoich, musieli jedy nie poprosić, a przyjmowano ich na pokład. W obu nagłych wypadkach, kiedy był zmuszony powrócić z Francji do domu, Fowey Gallants pomogli mu z rozbrajającą skwapliwością. Zaryzykowali starcie z francuską flotą, najpierw po niego przypływając, a potem odstawiając do Bretanii, tylko dlatego, że uważali go za jednego ze swoich. Nie musiał tego tłumaczyć Penny. Ona tylko pokiwała głową i je chała dalej. Przejechali zaledwie półtora kilometra, kiedy Charles nagle zwolnił. Penny zrobiła to samo, rzu cając mu pytające spojrzenie. Ruchem ręki nakazał jej, by się nie odzywała i jechała za nim. Skręcił z głównej drogi w wąską ścieżkę. Po jakimś czasie dotarli na małą polanę. Charles zatrzymał się i zsiadł z konia. Penny uwolniła stopy ze strzemion, przerzuciła nogę przez łęk siodła i ześlizgnęła się na ziemię. Potem zaprowadziła klacz do drzewa, do którego Charles przywiązywał Domino. - Gdzie jesteśmy? - szepnęła, rozglądając się. Instynktownie wyczuwał, że powinien zostawić ją z końmi, ale nie był pewien, czy to bezpieczne rozwiązanie. W każdym razie niewiele bezpiecz niejsze niż zabranie jej ze sobą. Poza tym zastrze żenia co do rozmów o zmarłych mogły się pojawić także w tym wypadku. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy, że obecność Penny szybciej rozwiąże języ ki niż jego własne perswazje. Westchnął do siebie i wziął ją za rękę. - Jesteśmy w pobliżu miejsca spotkań przemyt ników z Bodinnick. 113
Wioska Bodinnick była zbyt mała by mieć wła sną gospodę, więc rybacy sami zorganizowali sobie miejsce spotkań. - Nie miałem zamiaru się tutaj zatrzymywać, ale jeśli mamy dotrzeć do wszystkich szajek przemyt niczych, a ta jest akurat po drodze... Charles odwrócił się i ruszył w kierunku ścieżki, którą przyjechali. Przystanął, kiedy Penelopa syk nęła za jego plecami. Zbliżyła się, prawie dotykając jego ramienia. Jej bliskość sprawiła, że poczuł się z jednej strony odrobinkę spokojniejszy, a z drugiej dość spięty. Zacisnął zęby i złapał ją mocniej za rę kę. Skierowali się do zbudowanej przez przemytni ków chatki, prawie niewidocznej zza krzaków. Charles zastukał do drewnianych drzwi. Była to skomplikowana kombinacja pojedynczych ude rzeń. Kiedy tylko skończył, drzwi się otworzyły. Stał w nich rumiany żeglarz, który uważnie im się przyjrzał. - Hrabia! Jesteśmy zaszczyceni! A to kto?... - Nieważne, Johnny. Wpuść nas, to zaraz się wszystkiego dowiesz. Ze wzrokiem wbitym w Penny, żeglarz odsunął się i gestem zaprosił ich do środka. Charles rozejrzał się po twarzach, które zwróci ły się w ich stronę. Większość z nich była mu zna joma. Szajka z Boddinick należała do najmniej szych w okolicy; w szalonych latach młodości czę sto wypływał z nimi na morze. Wszystko odbyło się podobnie jak w Polruan. Charles hojnie sypnął pieniędzmi na piwo, a po tem sam zasiadł do zaoferowanego mu kufla i opo wiedział o swojej misji. Oni również rozpoznali Penny. Kiwając z szacunkiem głowami, odpowia dali na pytania. 114
Tak, Granville poprosił ich kiedyś, żeby zabrali go na spotkanie z człowiekiem z lugiera zakotwi czonego daleko od brzegu na kanale La Manche. Wszystko odbywało się podobnie, Granville brał jolkę i podpływał do mężczyzny, który również pły nął mu na spotkanie. Jednak członkowie tej grupy nie zauważyli, by cokolwiek mu podawał. Potwier dzili też, że Nicholas skontaktował się z nimi w po dobny sposób jak z szajką z Polruan. - Mówił, że teraz on zastępuje panicza Granville'a. Bardzo to podkreślał. Oczywiście nie mamy żadnych kontaktów, o których moglibyśmy mu coś powiedzieć, ani mieć nie będziemy. Panicz Granville zawsze wszystko sam załatwiał. Penny i Charles opuścili chatkę przekonani, że Nicholas nie dowie się niczego od nikogo w okoli cy. A to dlatego, że nikt nie posiada informacji, które są mu potrzebne. Wrócili do swoich koni. Penny wspięła się na klacz z pomocą leżącego nieopodal pniaka i skierowali się w stronę Abbey. Charles rozmyślał całą drogę, prawie nie zwracając uwagi na otocze nie. Kiedy wjechali na dziedziniec przed stajniami, był już środek nocy. Od razu pojawił się stajenny, ale Charles kazał mu wracać do łóżka. Zdjął wiszą cą na ścianie lampę i wprowadził konia do środka. Penny podążyła za nim z klaczą. Wierzchowce sta nęły obok siebie w boksach. Charles zawiesił lam pę na belce pod sufitem i oboje zabrali się do pra cy. Penny wprawnie rozsiodłała klacz. - Jak to było zorganizowane? - zapytała w pew nej chwili. - Granville podpływał na łodzi przemyt ników do lugiera. Skąd wiedział, że statek będzie na niego czekał? 115
Charles pokiwał głową. Dokładnie nad tym sa mym się właśnie zastanawiał. - Ktoś musiał przynosić mu wiadomości albo ist niał jakiś inny sposób komunikacji z Francuzami. Na razie nie wiemy, jak to robił. Penny wzięła garść świeżej słomy, by oczyścić klacz. - Więc musimy szukać dalej. - Tak - odparł po chwili wahania. Nie podobało mu się to „my", ale miał zamiar zająć się tym w bardziej odpowiednim momen cie. Skończyli czyścić wierzchowce. Charles pomógł Penny zamknąć drzwi do przegrody. Kiedy chciała wyjść, klacz poruszyła zadem i pchnęła ją do przo du, prosto w ramiona Charlesa. Złapał ją i przy trzymał. W świetle lampy dojrzał, jak oczy Penny rozszerzają się, i usłyszał, że wstrzymała oddech. Ramiona miała przyciśnięte do jego piersi, a on obejmował od tyłu jej plecy, palcami jednej dłoni otaczając jej bok, a drugą dotykając talii. Gdyby tylko nieco się przesunął, zanurzyłaby się w jego ramionach, a ich usta znalazłyby się w odległości zaledwie kilku centymetrów od siebie. Wziął głęboki oddech, który prawie go zabolał. Zaciskając zęby, zmusił się do wypuszczenia Penny z ramion, a potem wrócił do zamykania przegrody. Nie mógł ryzykować spojrzenia jej w oczy. Gdyby była jakąkolwiek inną kobietą, rozładowałby sytu ację zawadiackim komentarzem i złośliwym uśmiechem. Jednak w przypadku Penny był zbyt zajęty opanowywaniem własnych emocji, by my śleć o tym, w jakim ona jest stanie. Wróciły wspomnienia i kontynuowanie tego by łoby zbyt lekkomyślne. Jeśli miał ją przekonać, by 116
znów mu zaufała, to powinien unikać tego typu sy tuacji. Zamknął drzwi i zdjął lampę z belki. Penny już się odwróciła i skierowała do wyjścia. Podążył za nią, gasząc płomień lampy i odwieszając ją na miejsce. Potem podeszli razem do studni na środku dziedzińca i Charles zaczął pompować wodę, by Penny mogła umyć ręce. Ona zrobiła to samo dla niego i ponownie ruszyli w kierunku do mu. Tylko że tym razem była już północ, a po przednio, kiedy tu szli, on ją pocałował pod gałę ziami rozłożystych dębów. Starała się nie spoglądać w jego stronę. Charles się nie odzywał. Nie próbował nawet wziąć jej za rękę. Penny to zauważyła i powiedziała sobie w duchu, że to ją cieszy. Kiedy teraz o tym myśla ła, nie była w stanie zrozumieć, czemu pozwalała mu się trzymać za rękę przez ostatnie kilka dni, pomimo iż nigdy nie spytał o pozwolenie. Najle piej, jeśli będą się trzymać od siebie na bezpieczną odległość. Żeby nie prowokować takich pełnych napięcia momentów, tak jak niedawno w stajni. Naprawdę nie powinna rozwodzić się nad tym, ja kie to uczucie znajdować się w jego ramionach, czy nad własną niezmienną chęcią do przeżywania ta kich chwil. W przypadku Charlesa zmysły odmawiały jej po słuszeństwa. Tak było już od ponad dziesięciu lat, bez względu na to, jak bardzo starała się to zwal czyć. Mogła najwyżej mieć nadzieję, że uda jej się zapanować nad swoimi uczuciami albo przynaj mniej dostatecznie je stłumić. Powoli zbliżali się do cieni rzucanych przez dę by. Ale to nie ciemność powodowała, że nerwy Penny stawały się coraz bardziej napięte. Szła da117
lej, starając się nie zdradzić swoich emocji nie opatrznym ruchem. Charles nie wykonał nawet najmniejszego gestu w jej stronę, nie starał się jej dotknąć, zatrzymać. Nawet się nie odezwał. Kiedy wynurzyli się z cienia i znaleźli się przy drzwiach ogrodu, Penny cicho odetchnęła. Pocałował ją, kierując się prawdopodobnie jakimś typowo męskim pomysłem, by sprawdzić, jak to będzie po latach, a to nie oznaczało, że będzie chciał pocałować ją jeszcze raz. Jej zmysły się roz budziły, a nerwy napięły w oczekiwaniu, ale na szczęście on nie miał o tym pojęcia. Charles otworzył dla niej drzwi, a kiedy weszła, poszedł w jej ślady. W domu było wiele wysokich okien. Większości z nich nie zasłaniano na noc i światło księżycowe wypełniało korytarze. Nawet szerokie schody były nim zalane. Gdzieniegdzie światło było zabarwio ne przez szybki witraża ze środkowego okna. Penny poczuła spokój i pewność siebie. Powoli zaczynała się odprężać, rozluźniać. Weszła po schodach i skierowała się do długiej galerii. Zrobiła kilka kroków i zatrzymała się na plamie światła, załamanego w kilku miejscach przez ro snące przed oknem drzewo. Główna sypialnia znajdowała się w środkowym skrzydle. Tutaj po winni się rozstać i pójść każde w swoją stronę. Penny odwróciła się do niego. Charles szedł tuż za nią. Kiedy się zatrzymała, dzieliło ich zaledwie pół metra. Penny spojrzała mu prosto w oczy, ma jąc zamiar chłodno się z nim pożegnać. Tymcza sem jego wzrok ją sparaliżował, nieprzenikniony, mroczny, ale jakże przejmujący. Charles napraw dę znowu chciał ją pocałować. Nie miała co do te118
go wątpliwości. Wiedziała, że powinna zaprote stować, kiedy się nad nią nachylił. Wiedziała, co się za chwilę stanie, kiedy powoli uniósł ręce, da jąc jej mnóstwo czasu na reakcję. Wiedziała, że nie postępuje rozsądnie i że nie powinna na to po zwolić. Jednak nie zrobiła niczego, kiedy jej dotknął, tak niewiarygodnie delikatnie, a potem objął jej twarz dłońmi. Od pierwszego momentu, kiedy poczuła jego usta na swoich, straciła głowę. Równocześnie chciała i nie chciała tego, co miało nastąpić. Po wtarzała w myślach, że ją oszołomił i dlatego nie zaprotestowała, nie zażądała, by zaprzestał tego szaleństwa. Same kłamstwa. Był przedmiotem jej fascynacji, nigdy nie prze stał nim być i prawdopodobnie, niestety, nigdy nie przestanie. Charles całował ją pewnie, zuchwale; Penny roz chyliła wargi, sama już nie wiedząc, czy on ją do te go nakłonił, czy zrobiła to z własnej woli. Było to jednak bez znaczenia. Kiedy zetknęli się językami, zadrżała. Bezwiednie dotknęła jego dłoni. Kiedy Charles pogłębił pocałunek, nie była już świadoma niczego; nie zareagowała, kiedy objął jej kibić. Penny poddawała się jego pocałunkowi z coraz większą ochotą, a nawet pożądliwością, podczas gdy w jej umyśle kołatały się resztki zdrowego rozsądku, bezskutecznie próbującego sprowadzić ją na ziemię. Ale ona była przeklęta, na wieki skazana na to sza leństwo, tę wzbierającą falę niezaspokojonego po żądania, które potrafił wywołać i zaspokoić jedynie on. Tylko Charles mógł spowodować, by jej zmysły szalały, by zdrowy rozsądek się ulatniał. Tylko 119
przy nim jej kości stawały się miękkie jak z waty, a krew wrzała i pulsowała pod skórą. A on zdawał sobie z tego sprawę. Wiele by dała, żeby nie był tego świadom. Jed nak nawet na wpół przytomnie rejestrując, jak bar dzo udoskonalił swoje umiejętności przez ten czas, kiedy się nie widzieli, wiedziała, że pomimo palą cego go pożądania zachował czujność. Już trzyna ście lat temu zyskał pewność, że ona należy do nie go. Kiedy teraz wsunął dłonie pod jej kurtkę, było zupełnie jasne, że nadal zdaje sobie z tego sprawę. Penny nie mogła już złapać oddechu. Owinęła ramiona wokół szyi Charlesa i całowała go, przyci skając piersi do jego silnego ciała. On natomiast przeniósł dłonie na jej biodra i przyciągnął je gwał townie do swoich ud. Zaczął ocierać się o nią nie dwuznacznie, uwodzicielsko. Świadomość, że jego ciało jest tak blisko, iż czuje całą jego męską siłę i pożądanie, które starał się opanować, otworzyła nagle drzwi, które Penny zamknęła wiele lat temu, i myślała, że już przeżarła je rdza. Zalała ją fala odczuć, których od tak dawna nie przeżywała. Wtedy była jeszcze taka młoda, miała zaledwie szesnaście lat. Teraz jednak wiedziała, że to, co wtedy uważała za palącą potrzebę, było niczym w porównaniu z ogromnym pożądaniem, które obecnie się w niej spiętrzyło, zawładnęło jej ciałem. Drogi Boże! Chciała się odsunąć, żeby chociaż złapać oddech, odzyskać zdolność rozumowania. Jednak Charles przyciskał ją już do ściany. Wcią gał ją na coraz głębszą wodę, aż musiała przylgnąć do niego, żeby przeżyć. Wydawało jej się, że od te go zależy jej życie. I nic poza tym się nie liczyło. Poza kręgiem ich ramion nic nie istniało. 120
Poczuła, że Charles wsuwa rękę między ich cia ła i zaczyna rozpinać guziki jej koszuli. Potem roz chylił ją zręcznym ruchem, odciągnął halkę i poło żył dłoń na jej nagiej piersi. Penny poczuła zawroty głowy. Ugięły się pod nią kolana. Druga dłoń Charlesa przeniosła się na jej pośla dek. Wprawne palce dotykały jej sutka, delikatnie go masowały, ściskały, a potem znów gładziły. Pen ny nie była w stanie zebrać myśli, skupić się na czymkolwiek, oszołomiona gorącym, pożądli wym pocałunkiem Charlesa, dotykiem jego dłoni, mistrzowsko pieszczącej jej piersi, które już na brzmiały i zaczynały boleć. Drugą ręką przyciskał ją coraz mocniej do swojego twardego, rozgrzane go, pobudzonego ciała, zaborczo ją otaczającego. Czuła się zupełnie bezbronna. Tylko nie to. Opuściła dłonie na ramiona Charlesa, zatopiła palce w jego ciele i odepchnęła go od siebie. Char les nie oponował, pozwolił przerwać pocałunek. Ich twarze znalazły się w odległości kilku centyme trów od siebie, wystarczająco daleko, by Penny mogła złapać oddech. - Nie... - wydusiła z siebie. Przez chwilę się nie odzywał. Penny zdała sobie sprawę, że oboje mają przyspieszony oddech. Jej pierś wznosiła się i opadała, przyciśnięta do jego rozszerzonej klatki piersiowej. - Dlaczego? Charles obserwował, jak Penny usiłuje zebrać myśli, i odczuł satysfakcję, widząc, jaką jej to spra wia trudność. Prawie tak samo wielką jak jemu opanowanie szaleńczego pożądania. - Nie możemy... znowu. 121
- Czemu nie? Penny mrugnęła, nie mogąc podać ani jednego racjonalnego powodu. Tyle Charles potrafił wy czytać z jej szeroko otwartych oczu, z jej bezradne go wyrazu twarzy. Pochylił głowę nie po to, by ją pocałować, ale by dotknąć jej policzka. Wysunął język i koniuszkiem zaczął delikatnie pieścić jej ucho. Poczuł, że zadrżała od stóp do głów. - Penny... - włożył w to słowo całą swoją siłę przekonywania. Nie zdziwił się jednak, kiedy ona znowu zacisnę ła palce na jego ramionach i potrząsnęła głową. - Nie, Charles. Nie. Zawahał się, ale przecież powiedział jej prawdę. Nie mógł dłużej udawać. Nie mógł nawet do nicze go jej zmusić; jedyne, co mógł jej zaoferować, to całkowitą szczerość. - Pragnę cię - pozwolił, by te słowa delikatnie spłynęły do jej ucha. - Wiem. Głos Penny drżał, brzmiał rozpaczliwie. - Ty też mnie pragniesz. - To też wiem - powiedziała, nabierając powie trza i odepchnęła go. - Ale nie możemy. Ja nie mogę. Charles odsunął się z westchnieniem, przyjmu jąc do wiadomości, że tej nocy musi pozwolić jej odejść. Że po raz kolejny będzie spał samotnie. Ale nie na długo, przysiągł sobie w myśli. Dowie dział się, czego chciał, czyli jaka jest obecnie rela cja między nimi. Miał rację; ona mogła stać się je go zbawieniem, jeśli, przy odpowiedniej dozie per swazji, zgodziłaby się za niego wyjść. Nadal pragnęła go równie mocno jak on jej. To był dobry początek. Jednak dzisiaj jeszcze nie po122
winien na nią naciskać. Nie kryjąc niechęci, wypu ścił Penny z objęć. Odsunęła się, zapinając koszu lę, i spojrzała na niego poprzez mrok. - Dobranoc - szepnęła po chwili. Charles zacisnął usta, schował ręce do kieszeni i obserwował, jak się oddala korytarzem. Kiedy zniknęła za rogiem, on jeszcze stał przez chwilę w miejscu, nasłuchując, aż dobiegło doń odległe stuknięcie zamykanych drzwi jej sypialni. Dopiero wtedy wypuścił z płuc powietrze. Odwrócił się i skierował do swojego pokoju. Ta noc nie zapo wiadała się dla niego dobrze.
Rozdział 6 Spotkali się przy śniadaniu. Charles przyszedł wcześniej i czekał na nią. Penny weszła, skinęła głową na powitanie i uśmiechnęła się do Filchetta, który podsunął jej krzesło. Następnie nalała sobie herbaty i sięgnęła po tost. Charles obserwował jej poczynania. Ostatniej nocy niewiele spał. W związku z tym miał mnóstwo czasu na rozmyślania. Przed oczami stanęły mu sceny z przeszłości, analizował brak konsekwencji w zachowaniu Penny wobec niego. Trzynaście lat temu wydawało mu się, że ma go już dosyć, że po ich pierwszej i jedynej miłosnej nocy rzuciła go na zawsze. Myślał, że nie będzie 123
chciała go już widzieć, rozmawiać z nim, w ogóle mieć z nim cokolwiek do czynienia. To przesłanie było wyraźne, ale dotarło do niego z pewnej odle głości, którą ona chciała zachować. Z tego powodu nie zdał sobie sprawy, jaka jest prawda. Penny nie przestała go pożądać. Nie od prawiła go, tylko trzymała na dystans, dopóki nie wcielono go do wojska. Trzynaście lat temu uciekła od niego. Coś ją przestraszyło w sposobie, w jaki się kochali, ale Charles nie wiedział, co to mogło być. Początkowo złożył to na karb fizycznego bólu, ale tak napraw dę nigdy nie miał pewności. To nie było w stylu Penny, którą znał. Ale jak mógł się dowiedzieć prawdy, jeśli nie chciała o tym rozmawiać? Kiedy teraz zastanawiał się nad tamtą sytuacją, przyszły mu na myśl inne ważne czynniki - jej po czucie niezależności, duma, niespodziewana wraż liwość - to wszystko mogło spowodować, że zwró ciła się przeciwko niemu. Charles wiedział jednak, że próby zrozumienia jej pokrętnego toku myśle nia nie mają najmniejszego sensu. Trzynaście lat temu popełnił ten błąd i teraz miał zamiar go unik nąć. Jeśli Penny będzie robić trudności, zmusi ją, by wytłumaczyła mu swoje racje słowami, których nie można błędnie zinterpretować. Nie pozwoli jej na uniki. Nie miał zamiaru przyjmować zuchwałe go „nie" za odpowiedź, czy godzić się na najmniej sze nawet lekceważenie. Tym razem okoliczności Charlesowi sprzyjały. Ich rodziny, te „stada ko biet", które pomimo najlepszych chęci psuły mu szyki, były nieobecne i Penny nie mogła się wśród nich schronić. Teraz byli tylko oni sami i ich uczu cia. Nie miał zamiaru pozwolić, by jedyna, najod124
powiedniejsza dla niego kobieta po raz kolejny mu się wymknęła. Charles spędził późne godziny nocne rozmyśla jąc, jak wprowadzić swój plan w życie, w jaki spo sób uwieść Penny. Pierwszy krok zdawał się oczy wisty. Nie mógł tego zrobić pod własnym dachem. Dzięki śledztwu, które prowadził, i w którym Pen ny miała zamiar brać czynny udział, Charles mógł z łatwością spełnić ten wymóg. Cierpliwie czekał, wpatrując się w nią. Filchett zrozumiał ukrytą aluzję i wyszedł, by przynieść więcej kawy. Penny posmarowała tost masłem i sięgnęła po dżem. Po tym, co się stało poprzed niego wieczoru, podjęła stanowcze postanowienie, że jej relacje z Charlesem muszą ograniczyć się tyl ko do spraw związanych ze śledztwem. I że powin na trzymać się od niego na odległość przynajmniej metra, jeśli to w ogóle możliwe. Zeszłej nocy pozwolił jej odejść, ale nie chciała więcej poddawać go tej próbie, a tym bardziej ku sić jego czy siebie. Następnym razem może nie być w stanie wydusić z siebie sprzeciwu, a nie chciała nawet myśleć o tym, jakie by to miało konsekwen cje. Nie miała najmniejszego zamiaru stać się jego tymczasową kochanką, grzejącą mu łóżko do cza su, aż znów zdecyduje się na powrót do Londynu. A potem, kiedy Charles znajdzie już sobie narze czoną, pozostać na zawsze samotną. Nie mogąc dłużej udawać, że nie widzi jego spoj rzenia, uniosła wzrok. - W jaki sposób się dowiemy, jak Granville ko munikował się z Francuzami? Charles rzucił jej mroczne spojrzenie. - Nadal będziemy wypytywać przemytników. Mo żemy najwyżej uściślić trochę nasze pytania. Na ra125
zie nie widzę innego sposobu - urwał i spojrzał w dół, leniwie gładząc filiżankę długimi palcami. Penny zdała sobie sprawę, że jak zahipnotyzo wana wpatruje się w jego dłoń, więc uniosła głowę. - Myślę, że powinniśmy też przyjrzeć się uważ niej Nicholasowi - dodał po chwili Charles. - Na wypadek gdyby jednak wiedział, w jaki spo sób Granville wszystko organizował? - spytała Penny, przełykając kawę. - Wątpię, żeby był wtajemniczony. Jeśli coś by wiedział, nie zadawałby tylu pytań w tak wielu miejscach. Istnieje jednak możliwość, że zna jakiś element układanki, albo zdaje sobie chociaż spra wę, że w spisek jest zamieszany ktoś jeszcze. - W jaki sposób moglibyśmy wydobyć od niego informacje? Charles oparł się pokusie, by przedstawić Penny swoje rozwiązanie. Jeszcze nie teraz. Niech sama się zastanowi, rozważy opcje, przemyśli sprawę. Jeśli wpadnie na to samo co on, to tym lepiej. - Musimy porozmawiać z innymi szajkami. Im więcej się dowiemy o poczynaniach Granville'a, tym większą mamy szansę wpaść na jakiś trop. Je śli chodzi o Nicholasa, to mamy pewność, że jest zamieszany w spisek, więc należałoby śledzić jego ruchy. - Charles odstawił filiżankę i odsunął krze sło. - Muszę zająć się kilkoma sprawami związany mi z posiadłością. Jeśli wymyślisz, jak można by nadzorować poczynania Nicholasa, zajrzyj do mo jego gabinetu. Charles wstał i wyszedł z pokoju, wiedząc, że ją zaskoczył. W holu natknął się na Filchetta z dzban kiem kawy, więc pokierował go do gabinetu. Penny pozostała w jadalni, popijając herbatę i skubiąc tost i próbując zrozumieć zachowanie 126
Charlesa. W końcu uznała, że nigdy nie należy kwe stionować życzliwości bogów i udała się do saloniku. To rozgrzane od słońca, kobiece pomieszczenie, na co dzień używane przez matkę, siostry i bratowe Charlesa, kiedy chciały się zrelaksować w gronie ro dzinnym, teraz było puste. Penny usiadła przy oknie i spoglądając na wypieszczone trawniki, zastanawia ła się, co powinna zrobić. Co mogła zrobić. Przez wiele Jat zajmowała się sprawami dotyczą cymi posiadłości. Jednak, od kiedy Amberly i jego zarządcy przejęli nad nią pieczę, obowiązki Penny ograniczyły się do doglądania własnego spadku oraz tego, co odziedziczyły Elaine i jej córki. Zabi jała też czas, pomagając macosze prowadzić dom. Ale teraz nie miała żadnego zajęcia i dręczyło ją to. Nie mogła znaleźć sobie miejsca, a co gorsza, czuła się bezużyteczna. Zbędna, ponieważ nie spełniała żadnego zadania. Część jej umysłu pra cowała nad znalezieniem skutecznego sposobu ob serwacji Nicholasa, ale zawsze lepiej jej się myśla ło przy pracy. Minęło dziesięć minut, nim usłyszała ciszę, która wokół niej zapadła. Była jedyną kobietą w Abbey. Zamiast prowadzić własne gospodarstwo mogła za jąć się domem Charlesa. Pod nieobecność jego mat ki, czyli jej matki chrzestnej, mogła przejąć jej obo wiązki i zapewnić sprawne funkcjonowanie Abbey. Pani Slattery na pewno nie miałaby nic przeciwko. Penny wstała i skierowała się do kuchni.
W gabinecie Charles zanotował informacje, któ re zdobyli poprzedniej nocy, i opisał sposób, w ja ki ma zamiar dalej prowadzić śledztwo. Był to za127
czątek kolejnego raportu dla Dalziela. Uporawszy się z tym, usiadł wygodnie i zaczął rozmyślać o Penny. Pomimo jego osobistych zamiarów względem niej, odizolowałby ją od sprawy, gdyby tylko to było możliwe. Najchętniej odesłałby ją do swojej matki do Londynu instrukcjami, by pil nie jej strzegła, dopóki sam się po nią nie zjawi. To był wspaniały pomysł, ale niestety niewyko nalny. Biorąc pod uwagę jego własne plany wzglę dem Penny, nie był również zbyt rozsądny. Będzie więc musiał poradzić sobie jak najlepiej w sytuacji, którą zgotował mu los. Przynajmniej wiedział już, czego chce. Musiał jedynie uważać, by w toku śledztwa Penny nie została zbyt głęboko wciągnię ta w sprawę. Myśl o manipulowaniu nią, wpływaniu na jej ko biecy umysł, sprawiła, że zaczął zastanawiać się nad elementem układanki, który mu powierzyła. Trudno mu było dopasować go do obrazu sytuacji. Penny już zaakceptowała brutalną prawdę, ale in stynkt i doświadczenie Charlesa sprzeciwiały się temu. Jeden niepasujący element potrafił zburzyć całą teorię. Nie mógł przesłuchać Granville'a. Był jednak w stanie sprawdzić jedną rzecz, która mogła przy nieść Penny trochę ulgi. Po piętnastu minutach przerzucania swoich kontaktów Charles wyciągnął kilka świeżych kartek papieru i usiadł, by napisać dwa listy. Jeśli ktokolwiek był w stanie dowiedzieć się cze goś na temat śmierci Granville'a Selborne'a to tyl ko Diabeł Cynster, obecnie książę St. Ives. Prowa dził kawalerię na odsiecz Hougoumont. On będzie wiedział, w jaki sposób dotrzeć do osób, które przeżyły bitwę, i jak uzyskać od nich informacje. 128
Charles nie znał Granville'a zbyt dobrze. Penny mogła rację co do jego charakteru. Jednak sprzeczność w postawie człowieka, który sprzedaje tajemnice państwowe Francuzom, a potem wyru sza, by walczyć z nimi pod Waterloo, była zbyt ra żąca, by z łatwością ją przełknąć. Gdyby dokładnie ustalili, w jaki sposób zmarł Granville, mogłoby to rzucić trochę światła na sprawę i być może uwolnić go od poczucia, że nie do końca rozumie spisek Selborne'ów. Także wspomnienia Charlesa związane z ojcem Penny nie pasowały do długotrwałej, zaplanowanej z zim ną krwią zdrady. W ogniu walki ujawniał się wszel ki fałsz. Jeśli Granville zakończył życie niezmordo wanie nacierając na Francuzów, to bez względu na stanowisko Penny trudno byłoby uwierzyć, że jej brat świadomie pomagał nieprzyjacielowi. Właśnie zapieczętowywał paczkę z listami, kiedy dało się słyszeć pukanie i do gabinetu wszedł Filchett. - Zbliża się powóz lady Trescowthick, milordzie. Czy jest pan w domu? - Chyba powinienem być - odparł Charles. Wstał i skierował się do głównego holu. Hrabi na była matką Anabelle i jedną z najlepszych przyjaciółek jego matki. Nic dziwnego, że wie działa, iż wrócił do Abbey. Gdyby nie udało jej się zobaczyć z nim teraz, byłaby zdolna przystąpić do oblężenia domu, a mając na względzie obec ność Penny... Zatrzymał się w głównym holu i wydał polece nie lokajowi, który przybiegł z kuchni. Służący ukłonił się i odszedł, by wypełnić zadanie. Filchett, który słyszał ich wymianę zdań, rzucił Charlesowi pytające spojrzenie. Młody hrabia je 129
zignorował, uśmiechnął się i wyszedł, by powitać hrabinę. Amarantha Trescowthick, niska i krągła matrona, była zachwycona faktem, iż Charles wyszedł, by pomóc jej wysiąść z powozu i wprowadził ją po schodach. - Ależ ja naprawdę nie mogę zostać, mój chłop cze! - powiedziała, podnosząc dłoń do piersi. - Tak trudno przyzwyczaić się do myśli, że to teraz ty jesteś hrabią. Taka tragedia, najpierw Frederick, a potem biedny James. Nie wiem, jak twojej matce udało się zachować zdrowe zmysły. Była ta ka dzielna. Ale przynajmniej pozostałeś ty, by przejąć nad wszystkim kontrolę. Nigdy nie sądzi łam, że będziesz kiedyś nazywany lordem. Zawsze byłeś wielbiącym przygody nicponiem. - Takie są koleje losu - mruknął Charles, zdając sobie sprawę, że dzięki nim córka hrabiny nie bę dzie matką kolejnego dziedzica. - Czemu zawdzię czam ten zaszczyt? - spytał, wprowadzając lady Trescowthick do holu. - Jutro wydaję małe przyjęcie. Będą sami starzy znajomi, którzy nie wybrali się do Londynu. Ale chciałam zaprosić przede wszystkim ciebie. Będziesz miał okazję lepiej nas poznać. Ostateczne - dodała, rzucając mu surowe spojrzenie - prawie wcale cię nie widywaliśmy, odkąd wróciłeś z Waterloo. Charles uśmiechnął się czarująco i ukłonił. - Jutrzejszy wieczór rezerwuję na wizytę u pani. Hrabina mrugnęła, a potem uśmiechnęła się szeroko. Najwyraźniej była przygotowana na sto czenie bitwy. - Wspaniale! W takim razie... - zaczęła, ale za raz przerwała i podążyła za wzrokiem Charlesa w głąb holu. 130
Obite suknem drzwi otworzyły się i weszła przez nie Penny. Spostrzegła tylko Charlesa, ponieważ lady Trescowthick stała za schodami. - Tutaj jesteś - powiedziała i podeszła bliżej. Lady Trescowthick wychyliła się zza schodów. - Penelopa? Przez krótką, pełną napięcia chwilę panie spo glądały na siebie, gorączkowo zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją. Potem Penny uśmiechnęła się i podeszła bliżej. - Lady Trescowthick! Jak miło panią widzieć. Mam nadzieję, że nie szukała mnie pani w Wallingham. Przyjechałam tu już rano, żeby omówić z pa nią Slattery przepis na galaretkę z pigwy, podarowa ny mi przez ciotkę Marissę. Za nic nie chce się udać. Charles uśmiechnął się w duchu. Penny była na prawdę dobra, jeśli chodziło o zmyślanie koniecz nych kłamstewek. Lady Trescowthick wystawiła policzek do poca łunku; znała Penny od dziecka. - Wiem, jak trudno zrobić galaretkę według te go przepisu. Mój szef kuchni Anton twierdził, że jest to wręcz niemożliwe, a to w końcu Francuz! Ale to dobrze, że cię tu zastałam, moja droga. Miałam zamiar zawitać do Wallingham w drodze powrotnej. Jutro wieczorem wydaję przyjęcie. Właśnie udało mi się namówić Charlesa, żeby wpadł, i mam nadzieję, że ty też się pojawisz. Penny nadal uśmiechała się promiennie. - Z przyjemnością. Od czasu, kiedy Elaine i dziewczęta wyjechały do Londynu, dom stał się bardzo cichy. - W rzeczy samej. Chociaż nie wiem, dlaczego... - lady Trescowthick przerwała i machnęła ręką. - Ale nie wracajmy już do tej kwestii. Bez względu 131
na twoją niechęć do sal balowych musisz pojawić się jutro na moim przyjęciu. - Skierowała się do drzwi. - Powinnam już wracać. Ach, jeszcze jedno. George natknął się wczoraj na twojego krewniaka, Arbry'ego, i również go zaprosił. O to bie nie wspomniał, Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Penny i Charles odprowadzili lady Trescowthick do powozu. - Bądźcie punktualnie o ósmej - zawołała jesz cze, wychylając się przez okno. - Tutaj nie toleru jemy żadnych londyńskich zwyczajów, Charles - Lostwithiel! Czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do tego, by cię tak nazywać? Pytanie było najwyraźniej retoryczne. Powóz ru szył z dziedzińca. Hrabina pomachała i wygodnie usiadła. Charles stał na schodach obok Penny, unosząc dłoń w pożegnalnym geście. - Galaretka z pigwy? - mruknął. - Przepis twojej matki jest dość znany. Po co, u diabła, po mnie posłałeś? - Zrobiłem to, zanim przyjechała. Powóz zniknął z pola widzenia. Charles odwró cił się i gestem zaprosił Penny do środka. - Chciałem z tobą omówić sposób, w jaki najdo godniej będzie obserwować Nicholasa. To ją udobruchało. - Wpadłeś na jakiś pomysł? - Nawet na kilka - powiedział, kierując się do gabinetu. Otworzył dla niej drzwi i weszli do środka. - Lady Trescowthick potwierdziła mo je przypuszczenia. - Naprawdę? Penny usadowiła się na krześle naprzeciwko biurka. On natomiast obszedł je dookoła i usiadł w swoim fotelu. 132
- Musisz wrócić do Wallingham - powiedział. Zmrużyła oczy. Już szykowała się do tego, by mu odmówić, ale zmieniła zdanie. - Po co? - Nie możesz tu zostać z przynajmniej dwóch ważnych powodów. I powinnaś być tam z kilku in nych ważnych powodów. - Jakie są te dwa powody, dla których nie mogę tu zostać? - Po pierwsze, goście w rodzaju lady Trescowthick zaczną się tu coraz częściej pojawiać. Fakt, że mama jest w Londynie, nie zniechęci ich do wizyt. Wręcz przeciwnie, będą przyjeżdżać, żeby spraw dzić, czy robię to, co ich zdaniem robić powinie nem. Wielu osobom, tak samo jak lady Trescowthick, ciężko jest zrozumieć, że ktoś tak rozhukany i lekkomyślny jak ja może być hrabią. - To już ich problem - prychnęła Penny lekce ważąco. - Ale może się stać naszym problemem. Udało się nam oszukać drogiego Nicholasa kuzynką Emily, ale wolałbym nie wspominać o kimś takim Amarancie Trescowthick czy którejkolwiek z przy jaciółek matki. Zbyt długo się znają i są w ciągłym kontakcie, sądząc po tej wizycie. Usta Penny pozostały zaciśnięte. - Mam dwadzieścia dziewięć lat i jestem chrześniaczką twojej matki. W tym domu jest cały pułk służących, którzy znają mnie prawie równie do brze, jak ciebie. - Twój wiek jest bez znaczenia - odparł niezrażony Charles. - Ostatecznie nadał uważają mnie za lekkomyślnego młodzieńca, więc o tobie muszą myśleć jako o dwudziestotrzyletnim dziewczęciu. Może i jesteś chrześniaczką mamy, ale tu jej nie 133
ma i to jest najważniejsze. Ponadto wszyscy wie dzą, że to olbrzymi dom i że w nocy służba udaje się do swoich pokoi na strychu. A to właśnie noc najbardziej pobudza ludzką wyobraźnię. Zresztą, gdyby okoliczne damy dowiedziały się, że miesz kamy pod jednym dachem bez przyzwoitki, wy buchłby wielki skandal. Jestem już znany z rozma itych wybryków i wolałbym uniknąć dalszego roz głosu. Penny rzuciła mu pogardliwe spojrzenie. - Nie uważam, by którykolwiek z tych argumen tów miał większe znaczenie. Ale mówiłeś, że ist nieją dwa ważne powody. Jaki jest ten drugi? - Jeśli zostaniesz, to naprawdę wątpię, by udało mi się trzymać od ciebie z daleka. Na chwilę zapadła cisza. Zaskoczona Penny za stanawiała się, co mu odpowiedzieć. - Żartujesz - wykrztusiła w końcu. Zabrzmiało to bardziej jak niepewne pytanie niż stwierdzenie. Charles potrząsnął głową. Penny znów zacisnęła usta. W jej oczach pojawiło się roz drażnienie. - Chcesz zmusić mnie, żebym... postąpiła we dług twojej woli. Charles nie spuszczał z niej wzroku. - Jeśli uważasz, że blefuję, to mnie sprawdź - urwał, a po chwili dodał: - Jeśli tutaj zostaniesz, to zapewniam cię, że za trzy noce skończysz, leżąc pode mną w moim albo twoim łóżku. Penny udało się powstrzymać przed otworze niem buzi. Widziała determinację w jego oczach... Ledwie mogła oddychać. - Ty nie żartujesz... - powiedziała słabym gło sem, bardziej do siebie samej, niż do niego. Chyba to zrozumiał, ponieważ nie odpowiedział. Penny 134
spróbowała nabrać powietrza. - Uważam, że to niesprawiedliwe. Uśmiechnął się, bacznie jej się przyglądając. - Przynajmniej uczciwie cię ostrzegłem. To miało spowodować, że pobiegnie z powro tem do Wallingham. Wiele by dała, by móc za śmiać się teraz lekceważąco i zapewnić go, że po zwala sobie na fantazje, ale po wydarzeniach ostat niej nocy... Nie chciała odwrócić wzroku, zwyczajnie się poddać. - A z jakich powodów powinnam być w Wallin gham? Jego groźna zmysłowość zaczęła słabnąć i Penny odetchnęła z ulgą. - Będziemy mogli z większą łatwością obserwo wać Nicolasa. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale obaj jesteśmy raczej wrogo do siebie nastawieni. Nie mogę pojawić się w Wallingham, żeby się z nim na pić albo zaprosić go na nocną hulankę, czy nawet usiąść przy szklaneczce brandy i pogadać o Londy nie i paniach. Nicholas i ja nigdy nie będziemy ze sobą tak blisko. Jeśli jednak ty będziesz w Wallin gham, będę miał świetną wymówkę, żeby odwie dzać dom. Byłaby zachwycona, mogąc zburzyć jego plan, na przykład poprzez niewyrażenie zgody na jego wizyty w świetle tego, co przed chwilą od niego usłyszała, ale oboje byli zanurzeni w tej sprawie po uszy. - Będę tam nawet w nocy... Mamy już pewność, że Nicholas jest zamieszany w spisek, więc chyba nie szkodzi, jeśli będzie zdawał sobie sprawę, że jest śledzony. To może nawet jeszcze bardziej go zdenerwować. 135
- Zgadza się. Jeśli będziesz w domu, zdołamy ob serwować go prawie bez przerwy, co wywoła u nie go uczucie osaczenia. Jeśli wpędzimy go w dosta teczną desperację, może popełnić jakiś błąd. Im więcej się nad tym zastanawiała, tym lepszy wydawał jej się ten plan. Będąc w Wallingham z Nicholasem pod nosem, będzie potrzeb na Charlesowi w śledztwie, a wiedziała, że on zrobiły wiele, by ją z niego wykluczyć. Poza tym nie mógłby już z taką łatwością rozgrzebywać do gasającego żaru ich dawnej namiętności, która już dawno powinna być martwa, ale najwyraźniej nie była. To zapobiegłoby niebezpiecznemu ro mansowi, który nie był Penny do niczego po trzebny. Powrót do Wallingham może się okazać jednym z lepszych jej posunięć. - W porządku - powiedziała, wpatrując się w przestrzeń, a potem znowu spojrzała na Charlesa. Błysk w jego oczach przypomniał jej, ile już zro bili, czego się dowiedzieli i co jeszcze powinni przedsięwziąć. - Tej nocy masz zamiar odwiedzić Fowey Gallants? - Tak - odparł z irytacją. - Pojadę z tobą i wrócę do Wallingham jutro ra no - powiedziała, kiwając głową. -Nie. - Zmieniłeś zdanie co do mojego powrotu do do mu? - spytała, otwierając szeroko oczy. Wzrok Charlesa pociemniał. - Powinienem wysłać cię do Londynu - warknął sfrustrowany. - Ale nie możesz tego zrobić, więc musisz sobie jakoś poradzić z tą sytuacją. Po chwili Charles westchnął.
136
- W porządku. Dzisiaj wieczorem odwiedzimy razem Fowey Gallants, a jutro po śniadaniu poje dziesz do domu. Zgoda? - Zgoda - przytaknęła. - Wszystko już ustaliliśmy, więc wybiorę się te raz na przejażdżkę - powiedział Charles, wstając z fotela. Penny szybko poderwała się z miejsca i stanęła między Charlesem a drzwiami. - Dokąd chcesz jechać? - Nie musisz tego wiedzieć. Ruszył w jej stronę. Penny nie cofnęła się nawet o krok. Nadal zbliżał się do drzwi. Penny wycią gnęła rękę do tyłu i złapała za klamkę. Charles za trzymał się w odległości dwudziestu centymetrów od niej. Westchnął. A potem pochylił się i ją pocałował. Bez zastanowienia. Penny nie spodziewała się takiego bezpośred niego ataku, nie była na niego przygotowana fi zycznie ani psychicznie. Charles umiejętnie pozba wił ją przytomności umysłu, sprawił, że jej zmysły oszalały, a potem złapał je i mocno przytrzymał w garści. Równocześnie sięgnął za nią i obiema rę kami próbował zsunąć jej palce z klamki. Ale tego się akurat spodziewała. Zacisnęła dło nie, jak najmocniej potrafiła. Charles zaklął w myślach. Nie mógł oderwać rę ki Penny od klamki bez użycia siły, co prawdopo dobnie by ją zabolało. A tego na pewno nie chciał. I ten pocałunek... najchętniej całkiem by się w nim pogrążył. Przysunął się jeszcze bliżej, przyciskając Penny do drzwi i zwiększając tym samym narastające między nimi napięcie. Tymczasem jej palce zdawa137
ły się jeszcze mocniej zaciskać, jakby to była dla niej ostatnia deska ratunku. Charles zaczął coraz bardziej skupiać się na tym, na co miał ochotę, za miast tego, jak wyjść z pokoju. Przerwanie poca łunku kosztowało go dużo wysiłku. Jednak był w stanie odsunąć usta od jej twarzy na odległość zaledwie kilku centymetrów. - Penny - szepnął. - To naprawdę niemądre. - Wiem - westchnęła głęboko, nie otwierając oczu. - Może i masz zastrzeżenia co do pewnych prak tyk w świetle dnia, ale jak pamiętasz, ja nie mam żadnych zahamowań - zdobył się na cierpki ko mentarz. Dobrze pamiętała. Zadrżała, co spowodowało u niego nagły przypływ pożądania. Ale przynaj mniej otworzyła oczy. Wpatrywała się w niego przez chwilę, a potem westchnęła. - Wiem, że nie mogę odwiedzać przemytniczych kryjówek w dzień. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę ci towarzyszyć. Powiedz mi tylko, dokąd jedziesz? Jeśli zaakceptowała fakt, że nie może mu towa rzyszyć... Charles zaklął w myśli. Tracił przewagę, zbyt często szedł na ustępstwa. - Najpierw pojadę do Lostwithiel, tylko żeby się rozejrzeć. Potem do Tywardreath. Nie sądzę, by Granville dotarł tak daleko, ale sprawdzę, czy go tam znają. Puścił jej dłonie, nadal ściskające klamkę i odsu wając się, dotknął jej nagich ramion. - Widzisz? - powiedziała Penny. - To nie było takie trudne. Nim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się na pię cie, otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Charles ruszył za nią. 138
- Bądź grzeczna pod moją nieobecność - powie dział. - Poproś panią Slattery o więcej przepisów mamy. Ta uwaga sprawiła, że Penny uśmiechnęła się do niego. Charles przesunął palcem po jej policzku. - Wrócę na kolację. Odprowadziła go w stronę stajni. Teraz już wiedziała, dokąd się udawał, więc mo gła mieć pewność, że ich drogi się nie zejdą.
Po wczesnym lunchu pojechała do Fowey, zosta wiła klacz w zajeździe „Pod Pelikanem" i po raz kolejny udała się w kierunku portu. Upewniwszy się, że rybacy są na morzu, wspięła się wąskimi uliczkami do domu Matki Gibbs. Ta powitała ją głośnym śmiechem i przypomniała o suwerenie, który Penny jej obiecała. Starucha dotrzymała sło wa. W ciągu dwudziestominutowej rozmowy po twierdziła wszystkie informacje, które do tej pory zdobyli na temat Nicholasa. Po wyjściu z wąskiej uliczki Penny skierowała się na nabrzeże. I kolejny raz wpadła na Charlesa. Po je go oczach można było poznać, że od razu zrozumiał, dlaczego chciała wiedzieć, dokąd się wybierał. - Musiałeś pędzić jak wiatr - powiedziała, uno sząc brwi. - Tak właśnie było - odparł przez zaciśnięte zęby. Dobrze pamiętał, że zabronił jej widywać się z Matką Gibbs. Złapał Penny za łokieć i razem ru szyli wzdłuż muru otaczającego port. Penny patrzyła przed siebie, nie zważając na je go irytację wywołaną jej nieposłuszeństwem. - Czego się dowiedziałeś? - spytała. 139
Po chwili dał za wygraną. - W Lostwithiel niewiele. Nikt nie był w stanie wskazać kogokolwiek, z kim Granville mógł mieć bliższe kontakty. Co do Tywardreath, to tamtejsze bractwo znało go tylko ze słyszenia. Nigdy z nimi nie wypływał. - Jeśli tam nie dotarł, to prawdopodobnie nie wypuszczał się nigdzie dalej. - Też tak myślę. Po co miałby to robić, jeśli miał do wyboru najlepsze szajki pracujące wokół ujścia Fowey. Skierowali się w stronę głównej ulicy i zaczęli oddalać się od portu. - Nawiasem mówiąc, nie jestem zachwycony. - Skąd wiedziałeś, że tam będę? - Wstąpiłem do Pelikana, żeby porozmawiać z głównym stajennym i zauważyłem twoją klacz. Reszty nietrudno było się domyślić - spojrzał jej prosto w oczy. - A ty, czego się dowiedziałaś? Opowiedziała mu. Charles słuchał uważnie, przyznając w duchu, że Matka Gibbs to świetne źródło informacji - trafny wybór Penny, bez względu na to, czy go pochwalał, czy nie. - Nicholas najwyraźniej szykuje się do tego, by zastąpić Granville'a. Rozpowiada, że ludzie, któ rzy współpracowali z byłym hrabią, powinni zwra cać się teraz do niego. - Spodziewa się, że ktoś nawiąże z nim kontakt - powiedziała Penny, zwracając wzrok na Charlesa. - Ale dlaczego? Wojna się skończyła. Francuzi nie mają już chyba potrzeby zdobywania jakichkol wiek informacji. Mylę się? - Na pewno żadnych wojskowych. Ale Nicholas ma dostęp do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, 140
a oni zajmują się umowami handlowymi i podob nymi rzeczami. - Charles urwał i po chwili dodał: - Zapytam Dalziela. Penny wyrwała łokieć z jego ręki i przystanęła, zaciskając palce na jego nadgarstku. Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. - Czy mógłbyś to zrobić, nie wymieniając żad nych nazwisk? - Pisałem już Dalzielowi o Nicholasie - wyznał. - Ale uwierz mi, Dalziel ci nie zagraża. Przez trzy naście lat to właśnie od niego zależało moje życie. Z jego strony ani ty ani twoja rodzina nie musicie niczego się obawiać. Wydawało się, że nagle zupełnie się w sobie za mknęła. Charles ścisnął jej dłoń. Żałował, że nie potrafi czytać w jej myślach, tak jak to było w wy padku większości kobiet. Następnie powiedział coś, co nie było może najrozsądniejsze. - Zaufaj mi. Penny ocknęła się z zamyślenia i spojrzała na niego. Potem skinęła głową. - Dobrze - powiedziała, wsuwając rękę na po wrót pod jego ramię. Poszli dalej, a Charles rozmyślał o reakcji Penny na jego zapewnienie. Powiedziała tylko „Dobrze". Zaufała mu, po wierzając jego opiece honor własnej rodziny i nie zadając żadnych dodatkowych pytań. Był niezwy kle wzruszony, że bez wahania uwierzyła jego sło wu w sprawie tak dla niej ważnej. Dotarłszy do „Pelikana", odebrali konie, a po tem ruszyli w kierunku Abbey.
Ul
*
Cassius i Brutus przybiegły ociężale, kiedy Char les i Penny wyszli ze stajni. Psy zaczęły hasać weso ło wokół nich, domagając się głaskania - wtykały włochate łby pod ich dłonie. Penny uległa ze śmie chem. Charles spojrzał na nią. - Przejdźmy się na spacer. Jeszcze za wcześnie na kolację, a psy powinny trochę pobiegać. Cassius i Brutus najwyraźniej zrozumiały propo zycję pana. Odwróciły się, szczekając zachęcająco. - Dobrze - zgodziła się Penny z uśmiechem. Podążyli za psami wzdłuż lekko zakręcających wałów obronnych. Schody prowadziły do szerokiej, porośniętej trawą ścieżki na szczycie kopca. Wspię li się po nich, idąc ramię w ramię. W niekrępującej ciszy podziwiali piękny widok bujnych zielonych łąk i srebrnoniebieskiego estuarium*, a także widocz nych w oddali złoconych przez słońce fal kanału La Manche. Wiał lekki wietrzyk, który wyciągał Penny kosmyki włosów z koka i zawadiacko burzył czarne włosy Charlesa. Psy skakały po zboczach kopca, wy biegały naprzód z nosami przy ziemi, a potem wra cały do nich, żeby po chwili znowu ich opuścić. Charles spoglądał na pola. - Jak tutaj było w czasie wojny? - spytał, wska zując na rozciągające się przed nimi tereny. - Czy coś się zmieniło? Penny zrozumiała, o co mu chodziło. Potrząsnę ła głową. - Niespecjalnie. Przy ujściu rzeki panował więk szy ruch. Pływało więcej okrętów, a okoliczni korPoszerzone, lejkowate ujście rzeki, które podlega pływom morskim (przyp. red.).
142
sarze byli szczególnie aktywni. Ciągle rozmawiano o toczących się walkach i żadne przyjęcie nie mogło się odbyć bez wyszczególnienia ostatnich starć. Ale tak naprawdę nie było żadnych zmian. Zajmowali śmy się zwykłymi, codziennymi czynnościami - uprawą pól, żniwami, połowem. Rozmawialiśmy o tym, czyj syn umawia się z czyją córką. - Penny przerwała, ale po chwili dodała: - Życie toczyło się dalej. Na końcu języka miała pytanie, dlaczego w ogó le chciał to wiedzieć. - Jeśli jednak przez te lata rzeczywiście zaszły ja kieś zmiany - zauważyła - to właśnie ty, który po jawiałeś się tu tylko od czasu do czasu, powinieneś je spostrzec. Zmieniło się coś? Charles zatrzymał się, spojrzał na nią, a potem znowu zwrócił wzrok na pola i morze. Potrząsnął głową. - Nie - powiedział. Odwrócił się i ruszył dalej ścieżką. Penny dotrzy mywała mu kroku. - Gdybym musiał wskazać najważniejszy po wód, dla którego ludzie zaciągali się do wojska, by walczyć z Francuzami, to uznałbym, że przede wszystkim chcieli, aby to - machnął ręką w kie runku pól - i inne części Anglii pozostały nie zmienione. Żeby to, co nas określa, nie zostało rozmyte i odgarnięte jako nowe miejsce dla rzą dów zwycięzcy, ale żeby przetrwało i stało się wła snością kolejnych pokoleń. - Charles umilkł i po chwili dodał: - To pokrzepiające, że nic się nie zmieniło. Penny złapała rozwiewane przez wiatr kosmyki włosów. - Spędziłeś tam tyle lat. Często o nas myślałeś? 143
Spojrzał na widniejący w oddali kanał La Man che, za którym żył przez tak długi czas. W jego oczach pojawił się ponury cień. - Każdego dnia. Penny poczuła ściśnięcie w gardle. Wiedziała, jak bardzo Charles jest związany z tym miejscem, z tutejszymi polami, niebem, morzem. Nie mogła zaoferować mu łatwego pocieszenia, w obliczu je go poświęcenia, które ona rozumiała bardziej niż inni. Nic dziwnego, że przez te lata opadła z niego maska. Charles napotkał wzrok Penny. Przez chwilę za panowało między nimi zrozumienie i akceptacja, podobnie jak za dawnych łat. - Dlaczego nie wyszłaś za mąż? Zaskoczył ją. Prawie się roześmiała. To było dla niego takie typowe, przechodzić od razu do sed na sprawy, nie zważając na konwenanse. Uśmiech nęła się. - Prawdopodobnie wiesz już od matki, że spę dziłam trzy udane sezony w Londynie, ale nie spodobał mi się żaden z poznanych tam dżentel menów. - Słyszałem, że ty spodobałaś się wielu z nich. Zdaje się nawet, że całemu plutonowi. Co ci się w nich nie podobało? Niemożliwe przecież, żeby wszyscy byli szkaradni. - Żaden nie był szkaradny - odparła ze śmiechem. - Więc dlaczego grymasiłaś? Czemu chciał to wiedzieć? - Nie poddasz, się, prawda? - Nie tym razem. Penny spojrzała na Charlesa zdziwiona twardą nutą w jego głosie. Nie wiedziała, jak ma to rozu mieć. 144
- Byłem przekonany, że kiedy wrócę, już cię nic zastanę. Nie musiała się tłumaczyć, ale z drugiej strony nie była to szczególnie wielka tajemnica. Szła spo kojnie dalej, a on podążał u jej boku i nie starał się na nią więcej naciskać. - Nie przyjęłam oświadczyn - powiedziała w koń cu - ponieważ żaden z kandydatów do mojej ręki nie był w stanie dać mi tego, czego potrzebowałam. Od wczesnych lat wiedziała, czego oczekuje od małżeństwa. Kiedy nadszedł czas, nie była w stanie zadowolić się byle czym. Charles nie sta rał się wymusić na niej więcej wyznań. Jej zagadko we wymagania wyeliminowały wszystkich konku rentów, nie sądziła więc, by akurat on potrafił je zrozumieć. Zresztą, nie miało to już znaczenia. Dotarli do końca wału obronnego. Zatrzymali się, by ostatni raz spojrzeć na piękny widok. Zmy sły Penny ogarnął ogień, kiedy tylko Charles do tknął jej talii. Poczuła, że obraca ją pewnym ru chem i przyciska do siebie, nie wkładając w to spe cjalnie wysiłku. Położyła dłonie na jego piersi, ale nie była w stanie nic zrobić. Pamiętała natomiast o kilku sztuczkach. Trzymała głowę opuszczoną, żeby nie mógł jej pocałować; był wystarczająco wy soki, aby takie posunięcie zdało egzamin. Objął ją ramionami, nie po to, by ją osaczyć, ale żeby przy tulić. Usłyszała, że Charles śmieje się niskim gło sem. Poczuła jego oddech przy uchu. - Penny... Spięła się, by oddalić pokusę spojrzenia na nie go, dania mu okazji, na którą czeka. Zacisnęła pal ce na jego kurtce. Wtedy poczuła na uchu jego usta i koniuszek języka. A potem Charles zrobił coś, czego obawiała się najbardziej. Zaczął mówić 145
po francusku, w języku miłości, którego używał także wiele lat temu w podobnych sytuacjach. A Penny świetnie go rozumiała. - Mon ange... Mój aniele - kiedyś tak ją nazywał. Słów, które wypowiedział potem, nie słyszała od wielu lat, ale nadal działały na nią w ten sam sposób. Głęboki, mruczący głos Charlesa wydawał się jej fizyczną pieszczotą, która przenikała do głębi, rozgrzewa jąc jej wnętrze. Łamiąc jej opór. Przeniósł dłonie na jej plecy i przysunął się bli żej. Oddech Penny stał się krótki i płytki. Zdawała sobie sprawę, że Charles mówił prawdę, kiedy ją ostrzegł. Nie było ucieczki. Podniosła odrobinę głowę i napotkała jego wzrok. W jego oczach nie zauważyła tryumfalnego błysku, ale rodzaj skupienia, którego nie rozumia ła. Ten ruch wystarczył. Charles pochylił się nad nią powoli. Nie odwróciła się, więc dotknął ustami jej warg. Musnął je delikatnie, kusząco, przekonywająco. Był w tym naprawdę świetny. Penny zaprzestała walki i objęła ramionami jego szyję. Charles tylko na to czekał i przejął inicjaty wę. Przez kilka długich minut po prostu delekto wała się, pozwoliła nieść się fali zapomnienia, po zwoliła mu się całować i chciwie napełniała serce przyjemnością, którą się z nią dzielił. Istniało niebezpieczeństwo, ale była zdecydo wana zaryzykować. Stali na wale obronnym na pełnym widoku i każdy mógł ich zauważyć. Bez względu na lekkomyślność i brak zahamowań seksualnych Charlesa, w tym miejscu nie zdobył by się na nic poza pocałunkiem. Nie obawiała się, że sprawy zajdą za daleko, ponieważ nie mogły. Nabrała powietrza i spojrzała mu w oczy. 146
- Posłuchaj mnie, Charles. Już nigdy więcej tego nie zrobimy. Położyła dłonie na jego piersi i odepchnęła go. Pozwolił jej na to. Złapał jej rękę i podniósł do ust, a następnie pocałował. - Zrobimy. Ale nie w ten sam sposób, co po przednio. W jego głosie zabrzmiała arogancja i pewność siebie. Penny chciała się sprzeciwić, ale zdążył już się odwrócić i zagwizdać na psy. Przybiegły w pod skokach. Złapał Penny za rękę i wskazał dom. - Chodźmy. Już czas. Zacisnęła usta, ale pozwoliła się poprowadzić. Oświetlały ich promienie zachodzącego słońca. Bez względu na to, co myślał i jakie miał plany, ich związek się nie odrodzi. Charles wkrótce się o tym dowie.
Rozdział 7 Przy obiedzie Penny zastanawiała się, czy poca łunek Charlesa miał na celu odwrócenie jej uwagi od wieczornej wyprawy, albo wzbudzenie w niej obaw co do późnego powrotu. Pewnie chciał, by zrezygnowała z towarzyszenia mu. W każdym razie nie udało mu się niczego osiągnąć. Kiedy wstali od stołu, Penny podążyła za Charlesem do biblioteki. Wybrała tomik poezji i usiadła 147
na jednym z krzeseł przed kominkiem. Charles przypatrywał się jej przez chwilę, a potem podniósł książkę leżącą na stole i rozsiadł się niedbale na sąsiednim krześle. Psy legły u jego nóg. Penny zauważyła, że Charles kontynuuje rozpo czętą wcześniej lekturę. Nie mogła jednak dojrzeć tytułu. Przez kilka minut czytała tę samą odę, nie skupiając się na treści. - Co to jest? - spytała w końcu. - „Najnowsza historia Francji" - mruknął, rzu cając jej krótkie spojrzenie. - Jak bardzo nowa? - Od panowania Ludwika XIV do rewolucji francuskiej. Ten okres obejmował lata, kiedy jej ojciec przy puszczalnie „kolekcjonował" puzderka. - Napisał ją francuski historyk - ciągnął Charles - członek Academie Franqaise, który z radością powitał koniec arystokracji. Książka pokazuje wie le zagadnień z francuskiego punktu widzenia. - Myślisz, że znajdziesz w niej jakieś odniesienia do Amberlya i tajemnic, które sprzedawał papa? - Nie. Nie jestem pewien, co wtedy uznawano za tajemnicę państwową - Charles ponownie zwrócił wzrok na książkę. - Szukam wzmianki o ja kimś sekretnym źródle informacji. Na nic więcej nie liczę. Penny przyglądała się przez chwilę, jak Charles czyta, i wróciła do swojej ody. Tym razem lektura pochłonęła ją całkowicie. Kiedy zegar wybił dziewiątą, Charles nawet się nie poruszył. Kiedy jednak znowu usłyszeli bicie, zamknął książkę i spojrzał na Penny. - Musimy ruszać. 148
Poszli na górę, by się przebrać. Penny spieszyła się, w obawie, że Charles straci cierpliwość i odje dzie bez niej. Kiedy jednak wpadła do galerii, cze kał na nią przy schodach. Zwolniła kroku. Charles otaksował wzrokiem jej kurtkę, spodnie i buty. Kiedy się do niego zbliżyła, zacisnął usta, ale nic nie powiedział, wskazał tylko na wyjście. Dziesięć minut później galopowali na swoich wierzchowcach w stronę miasteczka. Fowey Gallants byli najstarszą, największą i najlepiej zorgani zowaną szajką w okolicy, nie tylko dlatego, że w jej skład wchodzili ci, którzy w sprzyjających okolicz nościach żeglowali pod korsarską banderą. W wie lu aspektach byli oni profesjonalistami, chociaż za ledwie krok dzielił ich od bycia piratami. Charles nie miał problemu z dopasowaniem się do ich towarzystwa. Penny to zauważyła, gdy tylko znaleźli się w słabo oświetlonej nadbrzeżnej gospo dzie „Pod Bykiem i Kogutem", gdzie starsi człon kowie Gallantów spędzali czas, kiedy nie musieli wypływać na morze. Siedziało tam dwóch synów Matki Gibbs wraz z pięcioma innymi mężczyznami. Żaden z nich nie był spokojnym, prostym przemyt nikiem w rodzaju Shepa i Setha. Byli żeglarzami zupełnie innego pokroju. Wszyscy czujnie się od wrócili i z nieufnością spojrzeli na nowo przyby łych. Kiedy rozpoznali Charlesa, na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Wstali, żeby go po witać, klepali go po ramieniu i zadawali różnego rodzaju pytania. Penny pozostała nieco z tyłu, w cieniu Charlesa, nie chcąc być również przyjaciel sko poklepywana. Cios jednego z tych niezdarnych mężczyzn mógłby powalić ją na ziemię. Zauważył ją dopiero Dennis Gibbs. Był bardzo wysoki i miał szerokie bary 149
- Co my tu mamy? - rzeki. Pozostali mężczyźni również popatrzyli w jej stronę. Po kolei otwierali szeroko oczy, widząc jej przebranie. Chciała zrobić krok do tylu, ale nie zdążyła. Charles złapał ją za nadgarstek. - Lady Penelopa, której wcześniej nie zauważy liście. Ośmiu Gallantów spojrzało na niego ze zdumie niem. - Co ona tu robi? - spytał Dennis. Charles wskazał na stół i opuszczone ławki. - Zamówmy kolejkę, to wam wszystko wytłumaczę. Znowu została zepchnięta w kąt. Tym razem le dwie mogła oddychać. Ale Gallantowie nie byli na wet w połowie tak przyjaźni jak Shep i Seth, ani nawet szajka z Bodinnick, pomimo iż znali ją dużo lepiej. Penny rozpoznała syna głównego ogrodnika Wallingham. Pracował na posiadłości, a jednak te raz patrzył na nią wilkiem. Tym razem to Charles doszedł do porozumienia z przemytnikami. Gallantowie wysłuchali tego, co miał do powiedzenia na temat swojej misji, i bez skrępowania odpowiedzieli na wszystkie pytania. Znali go i najwyraźniej darzyli dużym respektem. Penny została zdegradowana do roli nieistotnego pionka. Charles wytłumaczył jej obecność tym, że chciał ich zapewnić, iż nie muszą być powściągliwi, jeśli chodzi o udzielanie informacji na temat jej tragicznie zmarłego brata. Spojrzeli na nią. Jedyne, co mogła zrobić, to po kiwać głową. Informacje, które uzyskali od Gallantów, pokry wały się z tym, co usłyszeli w Polruan i Bodinnick. Jednak Gallantowie dokładniej opisali im lugiera - był to francuski statek pozbawiony bandery, za150
wsze trzymający się na bezpieczną odległość od ich szybszych, lżejszych łodzi, gotowy do wykonania natychmiastowego zwrotu, gdyby chcieli się do niego zbliżyć. - Zawsze kręcił się nerwowo i stawiał żagle na tychmiast po tym, jak ich człowiek wracał na pokład. - Czy kiedykolwiek zdarzyło się coś, co wskazy wałoby na charakter działalności Granville'a? Dennis spojrzał na pozostałych członków grupy i potrząsnął głową. - Prawdę mówiąc, zawsze zakładałem, że oni, to znaczy Selborne'owie, przechwytywali tajne infor macje. Nigdy nie sądziłem, że działo się dokładnie odwrotnie. Przygnieciona przez Charlesa Penny poczuła, jak ten zamiera. - Nie mamy pewności, co tak właściwie się dzia ło. Po to tu jestem, żeby się tego dowiedzieć. - O co więc chodzi temu draniowi Arbry'emu? Dennis opisał propozycje składane grupie przez Nicholasa. Arbry podał im więcej konkretów niż członkom pozostałych szajek, ponieważ, jak to ujął Dennis, Gallantowie nieco go oskubali. - Jest dobrym źródłem piwa, kiedy się pojawi w gospodzie. Charles skomentował to w niezbyt kulturalny sposób i śmiejąc się, zamówił jeszcze jedną kolej kę. Ponownie pominął Penny. Chciało jej się pić, ale nie miała zamiaru o tym wspominać. - Możecie mieć jednak pewność - oświadczył Dennis, po raz pierwszy zwracając się i do niej - że nic Arbry'emu nie powiedzieliśmy. I nie mamy za miaru tego robić. Penny skinęła głową, nie wiedząc, czy w ogóle powinna zareagować. 151
- Czy kiedykolwiek mieliście jakiś związek z or ganizowaniem tych spotkań albo słyszeliście, jak to robił Granville? - spytał Charles. - Wiemy już, że wypływał dwa lub trzy razy do roku z kilkoma szaj kami z okolic Fowey, więc odbywało się to w róż nych miejscach wzdłuż brzegu. A jednak lugier za wsze czekał tam, gdzie trzeba. Gallantowie wymienili spojrzenia i potrząsnęli głowami. - Czy lugier mógł być ciągle na stanowisku? - nie dawał za wygraną Charles. - Nie - odparł Dennis, podnosząc głowę. - Gdy by tak było, musielibyśmy się na niego natknąć przy innej okazji, a tak się nigdy nie stało. Widzie liśmy go tylko, kiedy wypływał z nami panicz Granville albo stary hrabia. - Za jego czasów sprawa wyglądała podobnie? - Tak. Przynajmniej, od kiedy ja przewodzę Gallantom, ale tak było też, kiedy żył mój ojciec, a na wet wcześniej. - Więc Granville musiał się jakoś umawiać na spotkania z ludźmi z lugiera - powiedział Char les, kiwając głową. - Zgadza się - stwierdzili jednogłośnie Gallan towie. - Pewnie miał kogoś na Wyspach Normandzkich. Charles się skrzywił. Poszukiwanie tam łącznika byłoby stratą czasu. - Musi jednak istnieć jakiś kurier stąd - ktoś, kto zanosił wiadomości na wyspy, jeśli rzeczywiście tak to się odbywało. Gallantowie przytaknęli i obiecali, że spróbują się tego wywiedzieć. - Zrobimy to dyskretnie - zapewnił Dennis. - Popytamy po przyjacielsku to tu, to tam. Czy ma152
my też dać znać, gdyby Arbry prosił, żebyśmy z nim wypłynęli? - Tak. Wątpię, by to zrobił, ale w razie czego po ślijcie wiadomość do Abbey. Po wzajemnych zapewnieniach mężczyźni wstali od stołu. Penny wyślizgnęła się ze swojego kąta. Przemytnicy, pochłonięci żegnaniem się z Charlesem, zapomnieli o jej obecności. Kryjąc się w cieniu, prześlizgnęła się do drzwi i tam przystanęła, żeby zaczekać na Charlesa. Dwóch starych żeglarzy, niewypływąjących już praw dopodobnie na morze, siedziało przy stoliku niecały metr od Gallantów. Obserwowali ją. Kiedy ich za uważyła, jeden ze starców pochylił głowę w jej kie runku. Odpowiedziała mu niepewnym skinieniem. Tymczasem Charles po raz ostatni klepnął Dennisa w plecy i dołączył do Penny. - Chodźmy - powiedział i łapiąc ją za ramię, wy pchnął na dwór. Puścił ją dopiero na dziedzińcu przed stajniami. Penny poszła odwiązać klacz. Po drodze zauważy ła beczkę z deszczówką, wyposażoną nawet w czer pak. Wróciła. Podniosła ciężkie wieko i podtrzyma ła ramieniem, żeby nabrać wody. Nadszedł Charles i zaciskając usta, bez słowa przytrzymał wieko. Napiła się do syta i chłodno nań popatrzyła. - Czemu, u diabła, rzucasz mi takie gniewne spojrzenia? Brendan Mattock też cały czas patrzył na mnie wilkiem. - Ja też bym tak robił, gdybym sądził, że to ma jakiś sens. Jedyna różnica między mną a Brendanem jest taka, że ja cię znam, a on nie - warknął Charles i skierował się w stronę koni. Penny już miała zamiar pójść w jego ślady, kie dy z cienia, kuśtykając, wyłonił się marynarz, któ153
ry wcześniej skinął jej na powitanie. Podniósł dłoń. Kiedy się zawahała, przywołał ją do siebie gestem. -Charles... Pojawił się u jej boku w mgnieniu oka. - Sprawdźmy, czego chce. Razem podeszli do starca ciężko opierającego się na lasce. - Przypadkiem usłyszałem waszą rozmowę. Chcieliście się dowiedzieć, w jaki sposób panicz Granville kontaktował się z ludźmi z lugiera. Charles skinął głową. - Wie pan coś na ten temat? - spytała Penny. - Możliwe, chociaż niczego nie jestem pewien. Ale wątpię, żeby jeszcze żyli ludzie, który mogliby wam coś powiedzieć - starzec patrzył na nią nie spodziewanie bystrym wzrokiem. - To panienki oj ciec przenosił informacje, a właściwie tylko jeden człowiek, żabojad z wybrzeża, może Bretończyk. Przyjechał tu z panienki ojcem z zagranicy, wiele lat temu. Nazywał się Smollet. Franqois, czy coś w tym rodzaju. - Żyje jeszcze? - spytał Charles. Staruszek potrząsnął głową. - Nie. Ożenił się z tutejszą dziewuszką, ale go opuściła. Zostawiła też dzieciaka. Nazywa się Gimby i nadal tu mieszka. Nie jest zbyt mądry. Można powiedzieć, że wolno myśli. Nie jest nie bezpieczny, ale żaden z niego kompan. W każdym razie przypomnieli mi się obaj, bo i ojciec, i syn to ludzie cherlawej postury. Żaden z gangów nie przyjąłby ich do siebie. Ale potrafili żeglować. Nie długo po tym, jak przyjechał z panienki ojcem, starszy Smollet wyprowadził się z dworu i zamiesz kał w chatce nad rzeką koło bagien, przy samym 154
ujściu. - Mężczyzna spojrzał na Charlesa. - Hrabia pewnie wie gdzie. Charles skinął głową. - Mów dalej. - Smollet miał dwie łodzie. Nie wiem, skąd je wziął. Jedną była jolka, z której łowił ryby, nic specjalnego. Ale druga stanowiła tajemnicę. Ele gancka łódeczka, pomykająca po wodzie jak ptak. Nieczęsto widziało się ją w akcji, ale jeśli już ją Smollet wyciągnął, to zawsze pędził z wiatrem. - A dokąd się kierował? - spytał Charles. Starzec pokiwał głową. - Od razu panicz załapał. Raz czy dwa mignął mi w oddali. Płynął w stronę Wysp Normandzkich. Niewielu tutejszych zaryzykowałoby taką wyprawę w małej łódeczce, ale Smolletowie to urodzeni żeglarze. Nie znają strachu. Wiem też - dodał, spoglądając na Penny - że panienki oj ciec kontaktował się z nimi. Kiedy piętnaście lat temu zmarł stary Smollet, hrabia pojawił się na pogrzebie. Poza nim odprowadzało go niewie le osób, ale ja przyszedłem pożegnać dobrego że glarza. - Widział pan kiedykolwiek u Smolletów moje go brata? - spytała Penny. Staruszek pokiwał złowieszczo głową. - Tak. Gimby był chyba rok starszy od panicza Granville'a i to on nauczył go żeglować. Byli ze so bą bliżej niż hrabia ze starym Smolletem. Osta tecznie razem dorastali i spędzali czas na morzu. Jednak niewielu o tym wie. Moja chata stoi na sa mym brzegu, po drugiej stronie ujścia rzeki, więc mam dobry widok na Smolletów. Zawsze zachowy wali się jak pustelnicy. Nie sądzę, by młodzi - mó wiąc to, skinął głową w stronę gospody, mając 155
prawdopodobnie na myśli Gallantow - w ogóle wiedzieli o ich istnieniu. Penny zdała sobie sprawę, że cały czas wstrzy mywała oddech. - Dziękujemy - powiedziała. - Proszę. - Charles podał mężczyźnie dwa suwereny. - Napijcie się z przyjacielem na koszt księcia regenta. Staruszek spojrzał na monety. - Rzeczywiście, posłużą nam lepiej niż jemu - powiedział, podnosząc rękę w pożegnalnym ge ście. - Mam nadzieję, że znajdziecie to, czego szu kacie. Odwrócił się i poszedł z powrotem do gospody. Penny spoglądała w ślad za nim. - Chodźmy - powiedział Charles, łapiąc ją za dłoń i ciągnąc w stronę koni.
Bagniste tereny, leżące przy estuarium, znajdo wały się niedaleko drogi, którą wracali do domu. - Nie! - rzekł stanowczo Charles. - Wrócę tu ju tro. Jutro, kiedy ona będzie już w Wallingham. - Powinniśmy pojechać tam teraz. Kątem oka Penny zauważyła drogę skręcającą do ujścia rzeki. Nie patrzyła w tamtym kierunku, starając się nie spuszczać wzroku z twarzy Charlesa, który groźnie zmarszczył brwi. - Już prawie północ. To nie czas na składanie wizyt biednym rybakom. Charles jechał po prawej stronie, zagradzając Penny drogę do estuarium. Musiała dobrze roze grać sytuację. 156
- Jeśli to rybak, to właśnie powinniśmy złożyć mu wizytę teraz. Niewątpliwie będzie w domu, cze go nie można być pewnym w ciągu dnia. Rozdrażniony Charles spojrzał przed siebie. - Penny... Tymczasem Penny nawróciła klacz. Charles bły skawicznie się obejrzał. Okrążyła go od tyłu i ru szyła galopem w stronę wąskiej drogi. Kiedy do tarł tam Charles, Penny była już daleko. Dogonie nie jej nie było łatwe, a wyprzedzenie zbyt niebez pieczne. Charles znał tę drogę. Była wąska na ca łej długości i wiła się między drzewami i gęstymi krzewami. Prowadziła do ujścia rzeki, gdzie roz gałęziała się na dwie jeszcze węższe dróżki, z któ rych jedna biegła na północ, wzdłuż brzegu. Mgli ście pamiętał, że właśnie tam, pomiędzy drzewa mi, stała ponura kamienna chata widocz na od strony rzeki. Zaklął i popędził Domino. Penny obejrzała się, żeby sprawdzić, czyją dogania. Kiedy się zoriento wała, że Charles nie próbuje jej wyprzedzić, zwol niła. Pomiędzy drzewami było widać migotanie światła na rzece. Penny zwolniła jeszcze bardziej, ponieważ droga zaczęła stromo opadać. Kończyła się na małej polance. Dalej rozciągały się nisko po łożone, porośnięte trzciną bagna. Skręciła w lewo, by pojechać wzdłuż brzegu, w górę rzeki. Nawierzchnia była dość dobra, ale wóz by się tam nie zmieścił. Penny galopowała przez mrok, wypatrując przesieki. Chata była tak dobrze ukryta, że Penny niemal ją przeoczyła. Zaalarmował ją jednak blask światła odbijającego się od kamieni. Gwałtownie ściągnę ła cugle. Spomiędzy drzew przezierała ponura ru ina z jedną izbą, przypominająca raczej nędzną no157
rę. Farba, która kiedyś pokrywała drzwi i okienni ce, musiała odpaść dawno temu. Spomiędzy szcze lin nie dobywał się ani jeden promień światła, ale ostatecznie było już po północy. Charles, który niemal wpadł na klacz Penny, za klął pod nosem. W świetle księżyca i z rozwianymi czarnymi włosami przypominał pirata na pysznym rumaku. Przednie kopyta Domino dotknęły ziemi. Char les skierował się w stronę budynku, a Penny na wróciła klacz i podążyła za nim. Zatrzymali się pod drzewami. Zmysły Charlesa wyostrzone przez lata igrania z niebezpieczeństwem alarmowały go, że coś tu było nie tak. Przez chwilę usiłował się zo rientować, co to może być. W nocy las zaczyna tęt nić własnym życiem, pełnym szelestów i tajemni czych nawoływań. Teraz Charles niczego takiego nie słyszał. Panowała martwa cisza. Zbyt często stykał się ze śmiercią, by nie rozpo znać roztaczanej przez nią aury. - Zostań tutaj - powiedział do Penny, zsiadając z konia. Rzucił jej lejce. - Nie idź za mną. Pocze kaj, aż cię zawołam. Ruszył cicho w stronę chaty, mimo iż miał pew ność, że nikogo w niej nie ma. Drzwi były uchylo ne, co tylko wzmogło jego niepokój. Rzucił okiem za siebie i zauważył, że Penny przywiązuje lejce obu koni do drzewa. Potem pchnął mocno drzwi, które otworzyły się na oścież i uderzyły w jakąś drewnianą przeszkodę. Cofnął się i uskoczył w bok. Z wnętrza nie dochodził żaden odgłos. Charles zajrzał do środka. Po chwili jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Wtedy zauważył na podłodze jakąś postać. 158
Zbliżył się do progu. Uderzył go panujący we wnątrz chaty smród. Oznaczało to, że widok nie będzie należał do przyjemnych. Usłyszał, że Penny zbliża się do drzwi. - Nie podchodź. Nie powinnaś tego oglądać. - Co? - spytała Penny i po chwili dodała słabym głosem: - Nie żyje? Nie było sensu udawać. -Tak. Charles zauważył na stole hubkę i świecę. Wstrzymał oddech i wszedł do środka. Knot złapał ogień; Charles osłaniał płomień, póki ten nie roz palił się na dobre. Potem podniósł świecę i rozej rzał się po pokoju. Jego zmysły się nie myliły. Usłyszał, że Penny zachłysnęła się z obrzydzenia i szoku. Odeszła od drzwi i oparła się o zewnętrz ną ścianę chaty. Charles spojrzał na ciało leżące na podłodze. Podszedł do niego i przysunął świe cę. Po chwili przykucnął i zaczął studiować twarz młodego mężczyzny. - Co się z nim stało? Spojrzał w stronę drzwi. Penny kurczowo trzy mała się framugi. - To Gimby? - spytała. Charles ponownie przyjrzał się twarzy zmarłego. - Chyba tak. Sądząc po tym, co mówił staruszek, jest w odpowiednim wieku i ma podobną posturę. Wyciągnął rękę i rozchylił jedną z bezwładnych dłoni młodego człowieka. Była ona pokryta odci skami i otarciami, co wskazywało na osobę pracu jącą na łodzi. - Tak - powtórzył Charles. - To Gimby Smollet. Ponownie spojrzał na twarz młodzieńca i zauwa żył na niej pręgi i siniaki. Domyślił się, w jaki spo-
159
sób zostały zadane te rany i gdzie na ciele znajdu ją się inne obrażenia - w okolicy nerek i dolnej części żeber, z których większość była prawdopo dobnie złamana. A dłonie i palce przez jakiś czas systematycznie miażdżono; prawdopodobnie trwa ło to kilka godzin. Ktoś chciał uzyskać od Gimby'ego informacje, których on nie miał albo nie chciał wyjawić. Bito go, dopóki przesłuchująca osoba nie upewniła się, że niczego więcej już z nie go nie wydobędzie. Wtedy Gimby został zabity - podcięto mu gardło, jak się wydawało, jednym gładkim ruchem. Charles wstał z miejsca i spojrzał na Penny. - Jedyne, co możemy zrobić, to zawiadomić wła dze - oznajmił, wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Starał się nie okazywać niepokoju, który go ogarnął. - Został zamordowany? Jak dawno temu? Dobre pytanie. - Prawdopodobnie wczoraj, ewentualnie dzień wcześniej. Penny przełknęła ślinę. - Tuż po tym, jak zaczęliśmy zadawać pytania - powiedziała słabym głosem. Charles złapał ją mocno za rękę. - To nie musi mieć związku. Widział w jej oczach, że w to nie wierzy, tak sa mo jak i on. Przynajmniej nie wyglądała na bliską histerii. - Co teraz? Komu powinniśmy o tym powie dzieć? - Culver jest lokalnym sędzią pokoju - odparł Charles po chwili zastanowienia. - Pojadę do nie go z samego rana. Nie ma sensu budzić go i jego ludzi o tej godzinie. Równie dobrze mogą tu przy160
jechać w świetle dnia - przerwał i spojrzał na Penny. - Nawiasem mówiąc, ciebie tutaj nie było. Zacisnęła usta i skinęła głową. Potem spojrzała na chatę. - Więc po prostu go zostawimy? Charles ponownie ścisnął jej dłoń. - Jego już i tak nie ma - powiedział i westchnął, napełniając płuca chłodnym powietrzem. Zauwa żył, że nad estuarium zerwał się lekki wietrzyk. - Chciałbym jeszcze rzucić okiem na łodzie. Nie zamierzał ryzykować i odkładać tego na na stępny ranek. Ktoś inny był w pobliżu. Ktoś z po dobną przeszłością. Nie puścił Penny. Holując ją za sobą, sprawdził, czy konie są porządnie przywiązane, i skierował się w stronę rzeki. Oboje urodzili się i wychowali w okolicy; wiedzieli, czego mają szukać - małej za toczki, przesmyku lub wąskiego wąwozu przecięte go strumieniem. W takim miejscu Smolletowie mogliby cumować łodzie. Znaleźli je sto metrów w górę rzeki. Była to za toczka wyżłobiona przez mały strumień, osłonięta opadającymi gałęziami drzew rosnących tuż przy brzegu. Była wystarczająco duża, by pomie ścić łodzie. Na fali przypływu kołysała się jolka przywiązana do osadzonej w pniu drzewa metalo wej obręczy. Rzucili okiem do jej wnętrza. W środ ku znajdowały się zwykłe rybackie rupiecie: liny, sprzęt wędkarski, różnego rodzaju sieci i dwa ko sze na homary. Charles podszedł do drugiej łodzi, wyciągniętej z wody i przywiązanej z przodu i z tyłu do drzew. Ze zdumienia szeroko otworzył oczy. Stary mary narz nie przesadził, łódź była prawdziwym dziełem sztuki żeglarskiej, kształtnym i eleganckim. Musia161
ła lecieć jak na skrzydłach przy najmniejszym po dmuchu. Penny zdążyła już do niej podejść. Kiedy Char les się zbliżył, siedziała na pieńku przy dziobie. Przesuwała dłonią po wymalowanym tam napisie. Charles przykucnął obok. Julie Lea. Nic mu nie mówiła ta nazwa. - To imię mojej matki. Spojrzał na Penny. Poprzez mrok mógł wyczytać z jej oczu, jak się teraz czuła. Wyciągnął rękę i zła pał jej dłoń. - Miała na imię Julie i wszyscy tak na nią mówi li. Tylko ojciec używał obu jej imion - Julie Lea. Charles pozostał przy niej przez chwilę, po czym wstał. - Poczekaj, muszę zajrzeć do środka. Zadanie nie było takie proste, jak w przypadku jolki. Mały jacht szczelnie przykryto płachtą bre zentu, przywiązaną żeglarskimi węzłami. Rozsu płał te przy dziobie i odchylił brezent. W środku znalazł typowe akcesoria: maszt, takielunek, żagle, wiosła. Podejrzewał jednak, że powinno być coś jeszcze. W końcu udało mu się znaleźć to, czego szukał. Spod ławki wyciągnął zgnieciony tobołek z linek i płótna - zestaw flag sygnałowych. Penny wstała, otrzepując spodnie, i podeszła bli żej, żeby spojrzeć na znalezisko. Były to kolorowe kwadraty, na których widniały różne wzory. - Co to jest? - spytała. - Nigdy takich nie wi działam. - To francuskie flagi sygnałowe - odparł. Już wie dział, jakie było ich przeznaczenie. - Załoga jachtu nie musiała nawiązywać bezpośredniego kontaktu z francuskim statkiem. Wystarczyło, że machali fla gami, a tamci mogli ich dojrzeć przez lunetę. 162
Penny wyciągnęła rękę i wskazała jedną z flag. - A to? - Wiesz, co to jest - odrzekł Charles po chwili. Skinęła głową. - Herb Selborne'ów - powiedziała, nabierając z trudem powietrza. - Jak oni mogli? Charles zebrał flagi i związał je na powrót. - Nadal nie wiemy, co tak naprawdę robili - rzu cił ze spokojem. Twarz Penny stała się martwa. - Wiemy. Kiedy Amberly przekazywał ojcu jakiś sekret, który można było sprzedać, ojciec jechał do Smolleta. Kazał mu wypłynąć w pobliże Wysp Normandzkich i zwrócić flagami uwagę jakiegoś francuskiego statku. W ten sposób przekazywał Francuzom, gdzie i kiedy mają wysłać lugier. Wte dy papa wyruszał z jedną z szajek przemytniczych, spotykał się z wysłannikiem nieprzyjaciela i prze kazywał mu tajemnice państwowe w zamian za puzderka. Później, kiedy do spisku przystąpił Granville, z flagami zaczął wypływać Gimby. A te raz go zamordowano. W słowach Penny słychać było obrzydzenie. Jej emocje były tak silne, że prawie czuła ich smak na języku. - Twoja rekonstrukcja zdarzeń - głos Charlesa zabrzmiał spokojnie i rozsądnie - jest prawdopo dobnie właściwa, ale nadal nie wiemy, jakiego ro dzaju wiadomości były przekazywane. - Takie, za które Francuzi skłonni byli płacić drogocennymi antykami. Przecież widziałeś puz derka. - To prawda, ale... - Charles wcisnął jej do rąk związane flagi i złapał ją za ramiona, zmuszając, by spojrzała mu w oczy. - Penny, znam tego rodzaju 163
gry, sam gratem w jedną z nich przez ostatnie trzy naście lat. Często rzeczywistość nie jest taka, jaką się wydaje. Muszę wysiać do Londynu posłańca - ciągnął Charles, rozluźniając palce na jej ramie niu. - Istnieje możliwość, że Dalziel nie sprawdził wszystkiego dokładnie. Słyszałaś Dennisa Gibbsa. Twój ociec mógł być zamieszany w coś znacznie gorszego. Szukał wymówek, żeby Penny nie czuła się tak całkowicie zdruzgotana, zdradzona przez ojca i brata. Naprawdę czuła ostry ból w piersi. Charles starał się jak mógł, by jej ulżyć. Pokiwała głową w odrętwieniu. Obserwowała, jak Charles zakrywa jacht brezen tem. Błogosławiła ciszę i ciemności, które ich ota czały. Czuła się okropnie. Zawsze coś podejrzewa ła, od wielu lat. Jednak przez ostatnie miesiące wy dawało się, że co tydzień odkrywa coś nowego, rzucającego na jej ojca i brata coraz straszniejszy cień. W głębi duszy wiedziała, że jej reakcja na ich zdradę była związana z tym, co nadal czuła do Charlesa. Myśl, że ojciec i brat mogli sprowa dzać na niego i jemu podobnych jeszcze większe niebezpieczeństwo niż to, z którym zmagali się na co dzień, wypełniała umysł Penny czymś potęż niejszym niż zwykła wściekłość, czymś znacznie sil niejszym i bardziej zjadliwym niż wzgarda. Charles sprawdził jeszcze raz węzły i liny trzy mające jacht w miejscu. Penny zastanowiła się mgliście nad losem, który ją tu sprowadził, sto me trów od przyjaciela jej brata, który prawdopodob nie został zamordowany za udział w spisku. W rę kach miała dowody perfidii. - Chodź - powiedział, biorąc od niej węzełek z flagami. - Jedźmy do domu. 164
Miał na myśli Abbey, co ucieszyło Penny. Wallingham Hall była jej domem, ale myśli o ojcu i Granville'u tak ją niepokoiły, że na pewno nie za znałaby tam odpoczynku. Kiedy znaleźli się przy koniach, Charles przy wiązał flagi do siodła, pomógł Penny wsiąść na klacz i ruszył dróżką. Trochę dalej w górę rzeki łączyła się ona z szerszym traktem prowadzącym do Lostwithiel. Dotarli do Abbey późną nocą. Charles ponow nie dał znak stajennemu, że sam zajmie się końmi. Złapał klacz za uzdę i wprowadził oba wierzchow ce do boksów. Penny zabrała się do rozsiodłania konia i poczuła, że cała się trzęsie. Jedną rzeczą było snuć domysły i prowadzić śledztwo, ale cał kiem inną znaleźć zamordowanego wspólnika i do wody zdrady ojca i brata. Czuła się tak zmęczo na psychicznie, że aż zobojętniała. Oddychała z trudem i zmuszała się do pracy przy rozsiodływaniu i czyszczeniu konia. Charles spoglądał co jakiś czas w jej stronę, nic nie mówiąc. Kiedy skończył ze swoim koniem, przyszedł jej z pomocą. Bez sło wa zajął się wycieraniem klaczy. Penny zaniechała wysiłków, sprawdziła, czy nie brakuje owsa i wody, a potem ciężko oparła się o ścianę. Charles położył plątaninę flag na murku dzielą cym boksy. Spomiędzy kolorowej plątaniny wyzie rał herb Selborne'ów. Penny czuła, jakby z niej kpił. Odwróciła się. Charles wyszedł ze stajni, zamknął drzwi i niosąc flagi podszedł do Penny. Chwycił jej dłoń i razem ruszyli w stronę domu. Weszli przez drzwi od ogro du. W holu Charles nie pozwolił jej iść od razu na górę. - Chodź do biblioteki. 165
Posłuchała, zbyt wyczerpana, by się nad tym za stanawiać. Charles poprowadził ją przez pokój aż do biurka. Wrzucił flagi do szuflady, a potem skie rował się do przeszklonego barku. Nalał brandy do dwóch szklanek. Jedną wcisnął jej do ręki. - Wypij. Penny spojrzała na szklankę. - Nie pijam brandy. - Chcesz, żebym ci ją wlał do gardła? Spojrzała na niego poprzez mrok, zastanawiając się, czy blefuje. Od razu zdała sobie sprawę, że mówi serio. Łyknęła i skrzywiła się. - Paskudztwo. Charles podszedł bliżej i obserwował ją, dopóki nie wysączyła wszystkiego. - Dobrze - powiedział i wziął od niej szklankę. Odstawił ją i złapał Penny za rękę. Potulność Penny martwiła Charlesa. Wiedział, o czym myśli i jak to ją męczy. Nie podobało mu się, że była w takim stanie. Wydawała się tak kru cha, jakby miała się rozsypać. Zawsze uważał za swój obowiązek ją chronić; dlatego nie umiał uspokajać jej banalnymi pocieszeniami, którymi mógłby obdarzyć kogokolwiek innego. Nie chciał oferować jej fałszywej nadziei. Jutro wyśle jeźdźca do Londynu. Co prawda Dalziel powinien wiedzieć o wszystkich kontak tach z Francuzami w czasie wojny', ponieważ sam je organizował, ale istniała ewentualność, że miały miejsce jakieś działania, o których go nie poinfor mowano. Szansa była nikła, ale należało chwycić się każdej możliwości. Tymczasem jego największą troską był stan Penny. Kiedy znaleźli się w galerii, zmusił ją, by się za trzymała. Stanęli koło okna i blask księżyca oświe166
tlił ich twarze. Penny podniosła wzrok, zdziwiona. Charles wiedział, że jeszcze chwila, a zacznie z nim walczyć, więc ją puścił. - Nie jestem już pewien, czy to dobry pomysł, żebyś wróciła do Wallingham Hall. Penny odzyskała nagle koncentrację i zmarsz czyła brwi. - Dlatego, że Gimby został zamordowany? - spy tała, a potem zafrasowała się jeszcze bardziej. - My ślisz, że to sprawka Nicholasa? - Kto jeszcze, poza mną i tobą, rozpytywał o wspólników Granville'a? - Ale dlaczego? - Żeby Gimby nie mógł nam przekazać tego, co wiedział i co morderca prawdopodobnie wydusił z niego, nim go zabił. Penny skinęła głową, spoglądając w przestrzeń. Charles nie wiedział, o czym mogła myśleć. Złapał ją pod brodę i zmusił, by znowu na niego spojrzała. - Powinnaś tu zostać. Możemy przyglądać się poczynaniom Nicholasa.... - Nie. Umówiliśmy się. Na miejscu będę mogła uważniej go obserwować, a ty będziesz mógł mnie odwiedzać bez przeszkód. Im częściej bę dziemy w pobliżu, tym bardziej wytrącimy go z równowagi. - A jeśli wytrącony z równowagi Nicholas uzna, że za dużo wiesz? Zdawało mu się, że Penny zbladła, ale jej spoj rzenie pozostało niezmienione. Pojawił się w nim tylko wyraz zaciętości. - Musimy wiedzieć, jakie są jego poczynania, a wewnątrz Wallingham Hall łatwiej go będzie ob serwować. Ponadto ty będziesz mógł mnie często odwiedzać. Co więcej, faktem jest, że to mój ojciec 167
i brat sprzedawali Francuzom tajemnice państwo we. Honor mojej rodziny został splamiony, więc... - Ale to nie na tobie spoczywa obowiązek odku pienia ich grzechów - powiedział Charles, nachy lając się nad nią. - Nie musisz tego robić. Nikt nie oczekuje... - Nie obchodzi mnie to, czego ktoś oczekuje! - Penny nie cofnęła się nawet o krok. - Potrzebu ję to zrobić i zrobię to. -Penny... - Nie! - rzuciła mu wojownicze spojrzenie. - Po wiedz mi, czy nie zachowałbyś się tak samo, gdybyś był na moim miejscu? Charles zacisnął szczęki tak mocno, że prawie czuł, jak pękają. Nie odezwał się. Penny skinęła głową. - No właśnie. Pojadę rano do Wallingham, tak jak ustaliliśmy. A poza tym... To nie jest rozsądne, żebym została z tobą pod jednym dachem. Praw dopodobnie stanowisz dla mnie większe zagroże nie niż Nicholas. Charles spojrzał w jej chmurne oczy, z których biła bezpośredniość i całkowita szczerość. Poczuł, że całym ciałem reaguje na jej wyznanie. - Wolałbym być twoim jedynym zagrożeniem -wycedził powoli. - Przynajmniej nie mam zamia ru cię zamordować. Ale to, co mógłbyś zrobić z moim sercem, bola łoby jeszcze bardziej - pomyślała. - Bez względu na wszystko, wrócę rano do Wal lingham Hall. Chciała zrobić krok do tyłu. Charles wyciągnął przed siebie ręce. Obserwo wała go, ale on był szybszy. Złapał ją, przyciągnął do siebie i złączył się z nią w pocałunku. 168
Rozdział 8 Charles przycisnął Penny do ściany i gwałtownie zgniótł jej usta swoimi. To było najgłupsze posunięcie, jakiego mógł się dopuścić, z góry skazane na niepowodzenie. Zda wał sobie z tego sprawę, ale nie mógł się powstrzy mać. Nie potrafił okiełznać pierwotnego instynktu, który nim zawładnął, który domagał się, by wziąć Penny siłą. Jeśli nie chciała okazać mu posłuszeń stwa, powinien narzucić jej swoją wolę i w ten spo sób zapewnić jej bezpieczeństwo. Gwałtowna potrzeba, by ją chronić, która jeszcze się spotęgowała przez ostatnie dni, była tak silna, że stracił głowę. Penny nie umiała sprzeciwić się sile je go natarcia, jego brutalnemu, palącemu pocałunko wi. Jej myśli wirowały w zawrotnym tempie. Ten po całunek stłumił w niej wszelką zdolność do obrony. To było wyjątkowo niesprawiedliwe, że Charles z taką łatwością mógł pozbawić ją zdolności rozu mowania. Objął ją i przyciągnął do siebie. Z trudem chwy tała powietrze. Pocałunek palił ją i bolał. W każdej chwili resztka przytomności, którą zachowała, mo gła zająć się ogniem i wtedy już nie byłoby dla niej nadziei. Uniosła ręce i wczepiła się palcami we włosy Charlesa. I również go pocałowała. Włożyła w to wszystkie emocje, które nagroma dziły się w niej tego dnia. Przycisnęła usta do jego ust i pozwoliła, by ich języki splątały się w dzikim, pogańskim, niepohamowanym tańcu.
169
Zaskoczyła go. Jej zachowanie wstrząsnęło nim wystarczająco mocno, by się zawahał, a potem po spiesznie próbował odzyskać panowanie nad sytu acją. Ale ona nie chciała się poddać. W ciągu kilku sekund ich pocałunek stał się go rącym pojedynkiem. Ostatecznie szala zwycięstwa przeważyła na stronę Penny. Teraz siły były znacz nie bardziej wyrównane niż trzynaście lat temu, ale on nadal pozostał mistrzem, a ona zaledwie adept ką sztuki miłosnej. Krok po kroku, centymetr po centymetrze zyskiwał nad nią przewagę, opano wywał jej zmysły. Wciągał ją coraz głębiej w ocean pożądania. Tak, aby chciała jeszcze więcej. Poczuła, że rozluźnił uścisk i opuścił dłonie, przesuwając je po jej plecach i biodrach, aż do po śladków. Przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie, su gestywnie przywołując ten niezapomniany żar. Otarł się o nią i gorąco rozlało się po całym jej cie le. Ogień spłynął żyłami i rozgorzał w okolicy ser ca. Zaczął rozpuszczać kości, osłabiać wolę... Z premedytacją pozbyła się wszelkich oporów i to, co przez trzynaście lat w niej narastało, co tłu miła i czemu nie mogła dać ujścia, teraz się przez nią przelewało. Wszystko to przekazała w poca łunku. Poczuła, jak Charles się waha, drży. Wyczuła w nim zmianę, jego mięśnie stały się twarde. Roz koszowała się, tryumfowała nad nim, zalała go fa lą swych uczuć. Chciała dużo więcej, niż jej kiedy kolwiek zaoferował, i po raz pierwszy Charles był, jeśli nie bezradny, to co najmniej niepewny. Jakby ziemia usuwała mu się spod nóg. Realna była dla niego tylko Penny i pożądanie, jakie między nimi rozgorzało, silniejsze i bardziej intensywne niż kie170
dykolwiek wcześniej. Nie miał pojęcia, w jaki spo sób wrócić do rzeczywistości. Nie miał też na to najmniejszej ochoty. Penny podsycała płonący w nim ogień. Chciał jej dotykać, mieć ją pod sobą. Ale nie tutaj. Ostrzeżenie pojawiło się w przebłysku zdrowego rozsądku. To było szaleństwo i Charles zdawał so bie z tego sprawę. Ale nie potrafił przestać, nie był w stanie się od niej oderwać. Penny przysunęła się jeszcze bliżej, ciaśniej owi nęła ramiona wokół jego szyi. Ani Penny, ani on nie byli bezpieczni. Podniósł dłonie, by objąć jej piersi, a potem za czął pożądliwie dotykać jej pleców, pośladków i ud. Chciał trzymać ją nagą w ramionach, w tej chwili. Ale nie TUTAJ! Muszą przestać. Teraz. Zanim... Znów objęła jego twarz i pocałowała go gorąco, a potem gwałtownie się odsunęła. Dzięki Bogu! Z zamkniętymi oczami odetchnął głęboko, a potem na powrót je otworzył. Nadal obejmowała jego twarz i poprzez rozświe tlony blaskiem księżyca mrok wpatrywała się w niego szeroko rozwartymi oczami. Nigdy w życiu Charles nie czuł się tak wytrącony z równowagi, tak bezbronny w obliczu czegoś znacznie potężniejszego od niego. Czegoś, czego nie był w stanie opanować siłą własnej woli. Odetchnęła głęboko i odsunęła się od niego jeszcze bardziej. - To dlatego - powiedziała drżącym głosem, wpatrzona w niego - muszę wrócić rano do Wallingham. 171
Nie mógł się sprzeciwić. Ostatnie dziesięć minut udowodniło, jak pilny i niezbędny był jej wyjazd. Chciała wyrwać się z jego objęć, ale nie był w sta nie tak od razu jej puścić. Obserwowała jego zma gania i zdawała się rozumieć, w jakim stanie umy słu się znajdował. Odwróciła się i odeszła. Charles obserwował ją, dopóki nie skręciła za róg, a potem słuchał odgłosu jej kroków i od ległego trzaśnięcia drzwi do jej sypialni. Dopiero wtedy udało mu się napełnić płuca powietrzem i poczuć, jak wraca do niego coś na kształt roz sądku. Żadna kobieta nie doprowadziła go do takiego stanu. Nawet Penny przed laty. Zaklął łagodnie i skierował się do swoich pokoi. Jutro Penny będzie już w Wallingham. Jutro, dzięki Bogu, będzie nowy dzień.
Pomimo najszczerszych chęci Penny nie była ra no gotowa na opuszczenie Abbey. Miała trudności z zapadnięciem w sen, a potem zaspała. Śniadanie zjadła w pokoju, żeby nie spotkać się z Charlesem. Jej zachowanie poprzedniej nocy było czymś zu pełnie nowym. Dopóki nie straciła nad sobą pano wania i nie przestała tłumić emocji, nie doceniała wysiłku, jaki wcześniej wkładała w skrywanie swo jego afektu. Do tej pory nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, co czuje do Charlesa, a właściwie jak silne są te doznania. Jej zachowanie w nocy było czymś naprawdę niezwykłym. Nigdy wcześniej tak nie postępowała. Teraz, kiedy Charles był w domu i spędzał z nią więcej czasu niż kiedykolwiek przedtem, jej afekt 172
zdawał się nasilać, rozrastać w sposób, którego nie przewidziała. Z jednej strony była zbulwersowana, ale z dru giej... zafascynowana. Dobrze, że wracała do Wallingham. Chrupiąc tost, rozmyślała o tym, że w przeszło ści Charles nie był zbyt spostrzegawczy, kiedy cho dziło o nią; miała nadzieję i podejrzewała, że tak będzie i tym razem. Zdawała sobie sprawę, że ko biety notorycznie go adorowały; nie tylko słowami. Jeśli nie zauważył, że ona zrobiła podobnie, tym lepiej dla niej. Obnażanie przed nim swoich uczuć było ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała. A to, że pociągała go fizycznie, nie było niczym dziwnym. Zawsze tak było i wyglądało na to, że już tak pozo stanie. Zaczęła rozmyślać o głównych przyczynach po wrotu do Wallingham - o Nicholasie, śledztwie i morderstwie. Była niezłomna w swojej decyzji, by aktywnie uczestniczyć w dochodzeniu. Z powagą dopiła herbatę i wstała, by się przygotować. Kiedy wyszła z pokoju ubrana w strój do konnej jazdy, przypomniała sobie, że tego ranka Charles miał donieść lordowi Culverowi o zamordowaniu Gimby'ego. Jeśli się pospieszy, zdąży odjechać przed jego powrotem. Przemknęła przez galerię i zaczęła zbiegać po schodach. Kiedy jednak unio sła głowę i spojrzała przed siebie, zobaczyła, że Charles stoi w głównym holu i obserwuje jej ner wowe ruchy. Zwolniła kroku. Miał rozwichrzone włosy, jakby właśnie zsiadł z konia. Plan ucieczki spalił na panewce. Odprawił Filchetta, z którym rozmawiał, i pod szedł bliżej, żeby przywitać się z Penny. - Chodź do biblioteki - powiedział. 173
Wątpiła, by chciał rozmawiać o ich wspólnej chwili zapomnienia. Ona też nie miała takiego za miaru. Wskazał jej krzesło, a sam usiadł naprzeciwko. - Widziałem się z Culverem. Zrobi wszystko, co w jego mocy, ale najważniejsze posunięcie, czyli ustalenie przyczyny zamordowania Gimby'ego, le ży w moich kompetencjach. Więc Culver zajmie się jedynie załatwieniem formalności. Wysłałem do Londynu jeźdźca z raportem o śmierci Gimby'ego i z prośbą o sprawdzenie, czy przypadkiem wiadomości stąd nie były przesyłane w odwrot ną stronę. - Chyba w to nie wierzysz - powiedziała Penny z dziwnym błyskiem w oku. - Na razie nie wiem, w co powinienem wierzyć. Zbyt długo zajmuję się takimi sprawami, żeby wy ciągać pochopne wnioski. Penny uniosła jedną ze swoich wąskich brwi, ale się nie odezwała. Jej twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Charles nie mógł nic z niej wyczytać, a tym bardziej dopatrzyć się odpowiedzi na to, jak się czuła po zajściu w galerii. - Zmieniłaś zdanie w sprawie powrotu do Wallingham Hall? Potrząsnęła głową i zacisnęła z uporem usta. - Moja rodzina jest w to zamieszana. Nawet Ni cholas to krewny, chociaż daleki. Mogę jedynie zrobić, co w mojej mocy... - machnęła ręką, nie kończąc zdania. - Dojście do prawdy to moja misja, nie twoja - Charles starał się nie używać agresywnego tonu. - W rzeczy samej. Ale uważam, że powinnam zro bić, co w mojej mocy, żeby ci pomóc, a to oznacza powrót do Wallingham i obserwowanie Nicholasa. 174
Charles nie miał zamiaru dalej jej nakłaniać. Zdawało się, że zdarzenie w galerii jeszcze bar dziej utwierdziło ją w tym postanowieniu. Niech więc tak będzie. - W porządku. Pojadę tam z tobą. Jednak nim wyruszymy, powiedz mi coś jeszcze o Nicholasie. Przywiózł ze sobą służących? Kogoś, kto mógłby być jego wspólnikiem? - Nikt mu nie towarzyszył. Przyjechał sam. - Wiesz coś może na temat jego życia przez ostatnie dziesięć lat? Od jak dawna jest w Mini sterstwie Spraw Zagranicznych? - Wydaje mi się, że zaczął w dość młodym wie ku. Teraz ma trzydzieści jeden lat. Elaine mówiła, że poszedł w ślady ojca. Zabrzmiało to tak, jakby zrobił to już bardzo dawno temu. Charles skinął głową. Prosił Dalziela o wyczer pujący raport na temat Nicholasa, ale jeszcze go nie otrzymał. Po rozpoznaniu śladów na ciele Gimby'ego szukał czegoś, co by wskazywało, iż Ni cholas został odpowiednio wyszkolony do zadawa nia tego typu ran. Takich umiejętności nie nabywa się w Oksfordzie ani w Ministerstwie Spraw Za granicznych. Więc kiedy i gdzie, jeśli to był on, mógł się nauczyć przeprowadzania tak brutalnych przesłuchań? Charles westchnął i wstał. Penny również się podniosła i skierowała do drzwi. - Nie podoba mi się to, że tam wracasz - mruk nął, idąc za nią. - Wiem - odparła, nie odwracając głowy. Poszli razem do stajni. Okoliczności, w których Charles spotykał się do tej pory z Nicholasem, by ły niejednoznaczne. Potrafił go sobie wyobrazić ja ko człowieka bezwzględnego, ale nie jako zabójcę. 175
Nikt nie wiedział tego lepiej niż on, że tacy ludzie nie stosują się do żadnych reguł, ale jeśli miałby zgadywać... Nie mógł sobie jednak na to pozwolić, zwłaszcza teraz, kiedy Penny wracała do Wallingham Hall i miała zamieszkać z Nicholasem pod jednym dachem. Długo myślał, czy nie powinien wezwać swojej matki albo Elaine z Londynu, ale wiedział, co by się wtedy stało. Cała ta hałaśliwa zgraja, jego sio stry i bratowe i jej siostry przyrodnie, zwaliłyby się do domu, żeby sprawdzić, co się dzieje, gotowe przyjść z pomocą. Perspektywa była przerażająca. Śmierć Gimby'ego potwierdziła ponad wszelką wątpliwość, że rzeczywiście istniał jakiś zdradziec ki spisek, w który zamieszane były osoby pozosta jące jeszcze przy życiu. Pojawienie się zabójcy pod kreśliło jedynie, że należy tę sprawę rozwiązać bez chwili zwłoki, że należy obnażyć intrygę i wskazać winnych. Niestety, najszybszym sposobem na do konanie tego był powrót Penny do Wallingham. Nie musiało mu się to podobać, ale mógł i miał za miar zrobić wiele, by być o nią spokojniejszy. Konie już czekały. Charles podsadził Penny na siodło, zauważając, że nie reaguje ona już tak płochliwie na jego dotyk. Najwyraźniej zaczynała się już przyzwyczajać do jego bliskości. Bardzo dobrze. Krok po kroczku. Jechali przez pola, unikając rozmów. Skakali przez niskie żywopłoty i galopowali po trawie. Wiatr znad kanału La Manche był orzeźwiający, chociaż raczej ciepły. Wiał im w twarze i mierzwił końskie grzywy. Po przekroczeniu rzeki podążyli dalej niską skarpą i zjechali na pola dopiero, kiedy było już widać Wallingham Hall. Gdy dotarli na miejsce, Penny wytłumaczyła stajennym, że 176
przyjechała do domu na dobre. Byli z tego bardzo zadowoleni. Charles wywnioskował, że Nicholaso wi nie udało się jeszcze wzbudzić w nich zaufania. On sam osiągnął to poprzez zadanie kilku przyjaz nych pytań i rzucenie paru dowcipów. Uśmiechali się i kiwali z szacunkiem głowami, ale też dobrze go pamiętali. Wszedł do domu u boku Penny, pe wien, że pomogą mu bez wahania, jeśli zajdzie ta ka potrzeba. - Czy wierzchowiec Nicholasa był w stajni? - Widziałam tam zarówno parę jego ogierów, jak i konie spacerowe Granville'a. - Więc musi być w domu. Ciekawe, co porabia. Okazało się, że Nicholas był zajęty gruntownym przetrząsaniem biblioteki. Penny wpadła do domu i oznajmiła pani Figgs i kamerdynerowi Norrisowi, że wróciła na dobre. Ci z kolei poinformowali ją, że lord Arbry przebywa w bibliotece. Penny odpra wiła służbę i od razu się tam udała. Z rozmachem otworzyła podwójne drzwi i wmaszerowała do środka. - Tu jesteś, Nicholasie! - uśmiechnęła się do ku zyna, który lekko zaczerwieniony wstał, by się z nią przywitać. Wcześniej siedział na ziemi, najwyraź niej przeglądając opasłe tomiska z półki, na której Penny znalazła mapy. Wokół niego leżały pootwie rane książki dotyczące regionu. Nicholas otrząsnął się z pierwszego wrażenia i porzucając woluminy, zbliżył się do Penny i Charlesa. - Penelopo - powitał ją, a następnie przeniósł wzrok na jej towarzysza, który go obserwował, wciąż stojąc w drzwiach. - Lostwithiel. - Arbry - Charles odpowiedział na jego skinie nie. 177
Zamknął drzwi i wszedł do biblioteki w ślad za Penny. Nicholas spoglądał to na jedno, to na drugie, nie mając pewności, do kogo najpierw się odezwać. Zdecydował się zacząć od Penny. - Czemu zawdzięczam waszą wizytę? - chciał, by pytanie zabrzmiało żartobliwie i lekko; można by ło jednak poznać, że wolałby nie widzieć ich tutaj. Penny podniosła ciężkie spódnice i z promien nym uśmiechem usadowiła się na krześle naprze ciwko kominka. - Przyszłam ci właśnie powiedzieć, że to nie wi zyta. Siostra kuzynki Charlesa zaniemogła, więc Emily udała się na północ, by dotrzymać jej towa rzystwa. Wyjechała dziś rano, więc ja wróciłam do Wallingham Hall. - Penny rozpostarła ramio na. - Do mojej rodowej posiadłości. Nicholas przyglądał się jej przez chwilę osłupiały. - Myślałem... - ...Że mój pobyt tutaj, kiedy tylko ty jesteś obecny, to coś niestosownego? - Uśmiech Penny był pełen zrozumienia. - W rzeczy samej. Abbey, mój drugi dom jest tak blisko, że pod obecność ku zynki Emily wolałam przenieść się tam, żeby nie dawać nikomu powodów do najmniejszych nawet plotek. Jednakże... - Penny spojrzała na Charlesa i na powrót odwróciła się do Nicholasa. - Jak za uważył Charles, przebywanie w rodowej posiadło ści z dalekim krewnym jest znacznie łatwiejsze do przyjęcia niż zamieszkiwanie pod jednym da chem tylko z nim. Taki układ byłby trudny do za akceptowania nawet dla osoby o najbardziej libe ralnych poglądach. Nie rozmawiali o tym, jak wytłumaczyć Nichola sowi jej nagły powrót do Wallingham Hall. Char178
les obserwował z rozbawieniem, jak Penny gładko informuje kuzyna, że zamieszkiwanie z nim pod jednym dachem jest dla niej stanowczo mniej szym złem. Jedyne, co musiał zrobić, by dodać jej słowom wiarygodności, to spojrzeć na Arbry'ego i się uśmiechnąć. Dla Nicholasa to wystarczyło, by przełknąć hi storyjkę Penny. - Rozumiem - powiedział z wymuszonym uśmiechem. - Oczywiście w tych okolicznościach cieszę się, że znowu zamieszkasz tutaj. Może mo głabyś porozmawiać z panią Figgs. Miała do mnie szereg pytań, na które niestety nie potrafiłem od powiedzieć. Na pewno będzie zadowolona, że znów przejmujesz ster. - Oczywiście - powiedziała Penny, podnosząc się z miejsca. - Od razu pójdę z nią porozmawiać. Potem przebiorę się do lunchu. Rzuciła okiem na Charlesa, który spoglądał na pootwierane na podłodze książki. - Studiujesz lokalne tradycje, czy szukasz czegoś konkretnego? - spytał Nicholasa. - Może mógł bym w czymś pomóc? Nicholas się zawahał. - Chciałem się dowiedzieć czegoś więcej o historii regionu - odparł. - Zdaje się, że w tych stronach praktykuje się zwyczaj nękania Francuzów na morzu. Charles uśmiechnął się łagodnie. - Chodzi ci pewnie o Fowey Gallants, organiza cję historyczną i działającą obecnie. Natknąłeś się już na nich? - Tylko w książkach - Nicholas złapał przynętę. - Nadal istnieją? - Zostawię was, żebyście mogli sobie spokojnie porozmawiać - powiedziała Penny podnosząc ża179
kiet. Mężczyźni byli już skoncentrowani na dążeniu do swoich zupełnie odmiennych celów. Pokiwali głowami i Penny opuściła bibliotekę, zastanawiając się nad szybkim działaniem Charlesa. Jeśli Nicho las nie będzie ostrożny, to może niedługo uznać złego wilka za swojego najlepszego przyjaciela. Godzinę później wróciła. Lunch miał być wkrót ce podany. Penny włożyła szarą suknię, idealną na wyprawę, którą zaplanowała na popołudnie. Kiedy wkroczyła do biblioteki, zastała panów w sy tuacji zgoła odmiennej od tej, w której się znajdo wali, kiedy ich opuszczała. Odprężony Charles siedział w fotelu naprzeciw ko kominka i perorował, a Nicholas opierał się o blat biurka i spijał z jego ust każde słowo. Ale nie to zastanowiło Penelopę. Wiedziała, że coś musia ło wydarzyć się pod jej nieobecność. Zrozumiała to od razu, kiedy oboje na nią spojrzeli. Charles się uśmiechnął, a Penelopa poczuła mrowienie w całym ciele. Jej nerwy napięły się jak postronki. Charles wstał z leniwą elegancją. Ni cholas spoglądał to na jedno, to na drugie z nie skrywanym zainteresowaniem. - Charles wytłumaczył mi charakter waszego... porozumienia. Penny mrugnęła i powstrzymała się przed po wtórzeniem: Porozumienia? - Mmm... - zamruczał Charles i podszedł do niej bliżej. Jego nieposkromiona zmysłowość była rzeczywistą siłą, prądem unoszącym się w po wietrzu, którzy starał się ją dosięgnąć i wokół niej owinąć. - Jako że teraz jesteś tutaj i będziemy często wi dziani razem, nie chciałem, żeby Arbry wyciągnął mylne wnioski. 180
- Rozumiem. Charles się uśmiechnął. - Tak myślałem. Stanął obok niej i sięgnął po jej dłoń. Podniósł ją do ust i ucałował. Patrzył jej przy tym prosto w oczy. Jest naprawdę świetny. Penny była świadoma, iż są obserwowani przez Nicholasa, ale w tej chwili coś przyciągało ją do Charlesa, zmniejszało jej opór, szeptało do ucha, by pochyliła się, podniosła głowę i zaoferowała swoje usta... Ktoś za jej pleca mi chrząknął donośnie i czar prysł. - Podano lunch. Bogu dzięki! Penny odwróciła się i spojrzała na Norrisa. Charles delikatnie ścisnął jej palce, a potem położył jej rękę na swojej. Skierowali się do drzwi, spoglądając na Nicholasa. - Chodźmy więc. Lunch podano w małej jadalni z widokiem na ogród. Charles posadził Penny przy stole, a sam zajął krzesło po lewej stronie. Nicholas usiadł po prawej. Kiedy panowie rozmawiali o koniach, lokalnym przemyśle i rolnictwie, co wchodziło w zwykły za kres tematów roztrząsanych przez właścicieli ziem skich, Penny rozmyślał o tym, co mogło oznaczać „porozumienie", o którym Charles opowiedział Nicholasowi. Wiedziała mniej więcej, o co chodzi ło, ale jak daleko mógł Charles posunąć się w swo ich konfabulacjach? Od momentu, kiedy zauważy ła ten znaczący błysk w jego oku, myślała tylko o tym, by znaleźć się z nim sam na sam i wyciągnąć z niego prawdę. I znając Charlesa, zgromić go od razu potem. Spędziła resztę posiłku na rozmy ślaniu, jak to zrobić. 181
Równocześnie obserwowała Nicholasa. Mimo iż gładka mowa Charlesa najwyraźniej go zwiodła i miał się już nieco mniej na baczności, nadal zacho wywał się z rezerwą i pozostał nerwowy i czujny, co nie wskazywało na osobę o czystym sumieniu. Czy rzeczywiście siedziała obok mordercy? Spojrzała w dół na jego dłonie. Były przyzwoicie utrzymane, o równo przyciętych paznokciach. Nie wydawały się groźne. Stwierdziła, że gdyby miała wskazać mordercę tylko na podstawie obserwacji dłoni, wybrałaby raczej Charlesa. Widziała ciało Gimby'ego i za każdym razem, kiedy myślami powracała do tego obrazu, przeszy wał ją dreszcz. Jednak nie była w stanie czuć wo bec Nicholasa odrazy, jaką z pewnością czułaby dla mordercy tego chłopca. Z drugiej jednak stro ny, jak zauważył Charles, istniała możliwość, że sprawcą zbrodni był jakiś wspólnik, o którym jesz cze nic nie wiedzieli. Zanotowała w myśli, by spy tać Cooka i panią Figgs, czy ostatnimi czasy nie za częło znikać z kuchni jedzenie lub inne produkty. Penny zdawała sobie sprawę, jak łatwo jest się po ruszać w nocy po wielkim domu niczym duch. Tymczasem mężczyźni odłożyli serwetki i wstali. Penny zrobiła to samo. Uśmiechnęła się do Char lesa i wyciągnęła do niego dłoń. - Dziękuję, że odprowadziłeś mnie do domu. - Sądziłem, że chciałaś pojechać do Fowey. Jak się tego domyślił? Uśmiechnęła się szerzej. Była prawie pewna, że Charles czyta w jej myślach. - Będę ci towarzyszył - kontynuował i dodał odrobinę zmienionym tonem, w którym wyczuła ostrzeżenie: - Nie powinnaś jeździć tam sama. Nie tylko zgadł, dokąd jechała, ale też w jakim celu. 182
- Dziękuję, Lostwithiel - powiedział Nicholas i odchrząknął. - Teraz, kiedy Penelopa mieszka znowu tutaj, będę o nią spokojniejszy, jeśli bę dziesz jej towarzyszył. Penny spojrzała na Nicholasa. Czy on oszalał? Nie jest jej opiekunem i nie powinien zaprzątać so bie nią głowy. Nabrała powietrza, by coś powie dzieć. Wtedy Charles mocno ją uszczypnął. Roz sierdzona odwróciła się w jego stronę, ale on spo glądał na Nicholasa. - W rzeczy samej - mówił, kiwając głową. - Wrócimy na długo przed kolacją. - Wspaniale. A ja wrócę do ksiąg rachunko wych. Muszę was już przeprosić. Nicholas ukłonił się i wyszedł z jadalni. Penny spoglądała w ślad za nim. Kiedy tylko zniknął za drzwiami, rzuciła się do Charlesa. - Nie teraz - powiedział i wskazał jej wyjście. - Weź płaszcz. Kiedyś nie miała trudności z tłumieniem emocji, które on w niej wywoływał. Teraz czuła, jakby wcześniejsze odsłonięcie uczuć osłabiło jej umie jętność powstrzymywania się od wybuchów. Poszła na górę, zabrała płaszcz, wróciła do holu, gdzie czekał na nią Charles i z podniesionym nosem po zwoliła mu zarzucić go sobie na ramiona, a potem wyprowadzić pod rękę na dwór. Wściekłość aż się w niej gotowała. - Co ty mu powiedziałeś? - spytała niemal wściekła. Charles spojrzał na nią nieporuszony. Wiedział, dlaczego się tak zachowywała, ale nie stracił pew ności siebie. - Coś, co ułatwi nam działanie. -Co?
183
- Powiedziałem mu, że jest między nami poro zumienie, które niedawno się narodziło i cały czas się rozwija, ale którego korzenie sięgają dalekiej przeszłości. Penny spojrzała na niego w osłupieniu. - Chyba mu nie powiedziałeś? - O czym? W jego oczach kryło się ostrzeżenie, żeby nie podążała dalej tą ścieżką. Tak samo jak i ona nigdy nikomu nie wspomniał, co wydarzyło się między nimi w przeszłości. - Dzisiaj ma się odbyć przyjęcie u lady Trescowthick. Nicholas też jest zaproszony. Co będzie, je śli wspomni komuś o naszym „porozumieniu"? Charles potrząsnął głową i pociągnął Penny za rękę. - Powiedziałem mu, że to tajemnica. Taka, o której nie wiedzą nawet nasze rodziny. - Uwierzył ci? - Co w tym dziwnego? - spytał Charles, rzucając jej krótkie spojrzenie. - Niedawno wróciłem z woj ny, żeby przejąć moje dziedzictwo i obowiązki. Ni gdy nie sądziłem, że przypadną mi w udziale. Wiem, że muszę się ożenić, ale nie mam czasu na małżeńskie targi. Nie gustuję też w pannicach z sianem w głowie. Natomiast tutaj odnalazłem ciebie, kobietę wysoko urodzoną, nadal niezamęż ną, którą znam od zawsze. Idealną dla mnie. Zupełnie jej się to nie podobało. Zrobiła trzy szybkie kroki i odwróciła się gwałtownie, powo dując, że się zatrzymał. Spojrzała mu prosto w oczy. -Charles... Nie wiedziała, jak ma ująć to, jak go ostrzec, by sobie nie wyobrażał, że... 184
Charles uniósł jedną brew. Stali bardzo blisko siebie. Bez ostrzeżenia schylił się i musnął warga mi jej usta. - Jedziemy do Fowey - szepnął. - Pamiętasz? Penny zamknęła oczy i zaklęła w myślach, czując znajomy żar spływający po kręgosłupie. Potem otworzyła gwałtownie oczy, a Charles złapał jej dłoń i ruszył w dalszą drogę. - Chodźmy. Penny zasyczała rozpaczliwie. Charles najwyraź niej miał zamiar stwarzać problemy, a ona nie by ła w stanie nic na to poradzić. Karykiel Granville'a czekał na nich na podjeź dzie. Charles podsadził Penny i sam wskoczył na miejsce obok. Złapała się za poręcz, gdyż kary kiel pochylił się pod jego ciężarem. Zaczęła ukła dać spódnice, świadoma tego, iż ich uda i ramio na będą się bezustannie stykać. Zapowiadała się niezbyt wygodna podróż. Charles strzelił z bata i umiejętnie poprowadził konie po podjeździe. Penny nie zwracała uwagi na znajome widoki. Zamiast tego zaczęła zastana wiać się nad wydarzeniami w bibliotece i w trakcie lunchu pod kątem tego, co Nicholas wiedział już o ich „porozumieniu". W jej mniemaniu reakcja kuzyna była nieadekwatna do sytuacji. Wzięła płytki oddech. - Powiedziałeś mu, że byliśmy kochankami. - Niezupełnie. - Ale sprawiłeś, że teraz tak myśli. Dlaczego? - Bo w ten sposób najłatwiej było go przekonać, że jeśli dotknie cię chociaż palcem, to mu go odrą bię. Taka wypowiedź z ust jakiegokolwiek innego mężczyzny zabrzmiałaby melodramatycznie. Ale 185
Penny znała Charlesa, wiedziała, co oznacza ten ton. To było stwierdzenie suchego faktu. Wiedzia ła, że pod powierzchnią pozornego spokoju i opa nowania kryje się rzeczywiste zagrożenie. Charles był całkowicie zdolny do takiego aktu przemocy. Penny odetchnęła głęboko. - Rozumiem, że chcesz zapewnić mi bezpie czeństwo, ale pamiętaj, nie należę do ciebie. - Gdybyś do mnie należała, byłabyś w tej chwili w moich apartamentach w Abbey, pod kluczem. - Na szczęście tak nie jest i musisz się do tego przyzwyczaić. Albo coś zrobić, żeby zmienić status quo. Char les powstrzymał się przed wypowiedzeniem tej my śli i skierował karykiel na drogę do Fowey. Kiedy tam przybyli, zostawili pojazd w gospo dzie „Pod Pelikanem" i piechotą udali się na na brzeże. Penny rzuciła okiem na port. - Rybacy są na morzu. - Ale niedługo będą wracać. - Charles wskazał głową horyzont. Kilka łodzi kierowało się już do portu. - Musimy się pospieszyć. Charles wziął ją pod ramię i razem skręcili w pierwszą uliczkę. Dotarli pod drzwi Matki Gibbs. Charles zapukał i właścicielka wyjrzała. By ła zdumiona, widząc ich razem. - Milordzie, lady Penelopo - wyjąkała. - Jak mogę państwu pomóc? - Powinniśmy porozmawiać w środku - powie dział ponurym tonem Charles. Tak naprawdę wcale nie chciał tam wchodzić, a tym bardziej zabierać ze sobą Penny, ale osta tecznie bywała ona już u Matki Gibbs i to zupełnie sama. Tak czy inaczej mieli zbyt mało czasu, by przestrzegać konwenansów. 186
- Nie żyje? - stęknęła pani Gibbs, siadając na ni skim stołku przy kuchennym stole. - Niech Bóg się nad nim zlituje! Było wyraźnie widać, że pierwszy raz słyszy o śmierci Gimby'ego. - Niech pani powie swoim synom - polecił jej Charles - że w okolicy kręci się osobnik zdolny za bić każdego, kto według niego za dużo wie. - To chyba nie ten nowy panicz w Wallingham Hall? - Matka Gibbs spoglądała to na niego, to na Penny. - Ten, o którego panienka pytała. Dennis mówił mi, że zadawał im różne pytania, a oni tak go oskubali... Mój Boże. Każę im tego więcej nie ro bić. Jeszcze pomyśli, że rzeczywiście coś wiedzą. - Niech pani to zrobi. Ale tak czy inaczej nie wiemy, czy to sprawka lorda Arbry'ego. Proszę przekazać Dennisowi, żeby nie uznawali go za wi nowajcę, bo może być nim ktoś zupełnie inny. Powinien sam porozmawiać z Dennisem, ale nie tego wieczoru. - Niech mi pani powie wszystko, co wie na temat Gimby'ego. - Nie miałam nawet pojęcia, że nie żyje. - Nie chodzi mi o okoliczności śmierci, ale o je go życie. Co pani o nim wie? Matka Gibbs nie była w stanie powiedzieć im wiele, ale jej wiadomości pokrywały się z tym, co mówił stary marynarz. Penny spytała jeszcze o Ni cholasa, ale nie dowiedziała się niczego nowego. - Pojechał ostatnio do Bodinnick i znowu gadał z tamtejszymi ludźmi. Mówił to samo: że teraz za stępuje Granville'a i żeby kierować do niego wszystkich, którzy by pytali o byłego hrabiego. - W porządku - powiedział Charles. Wyjął z kie szeni suwerena i położył go na stole. - Chcę, żeby 187
zwracała pani uwagę na wszystko, co ludzie mówią o Gimbym i jego ojcu, a zwłaszcza o kimś, kto ostatnio kręcił się wokół ich chaty lub o nich pytał. Matka Gibbs pokiwała głową i sięgnęła po mo netę. - Powiem moim chłopcom, żeby też zachowywa li czujność. Może i Smolletowie nie byli zbyt towa rzyscy, ale nikomu nie wyrządzili żadnej krzywdy. Ten Gimby nie zasłużył sobie na śmierć przez pod cięcie gardła, to pewne. Charles nie był całkowicie przekonany, czy to prawda, ale nie chciał studzić jej zapału. - Jeśli usłyszy pani coś na ten temat, nawet jeże li informacja będzie się zdawała nieistotna, niech pani poprosi Dennisa, żeby posłał mi wiadomość. On już wie, jak to zrobić. Matka Gibbs skinęła głową. - Dobrze, zrobię to. Penny i Charles opuścili dom i szybkim krokiem udali się w stronę portu. Kiedy tam przybyli, pierwsze lodzie dobijały już do nabrzeża. Charles się zawahał. Gdyby był sam, zszedłby na dół, żeby pomóc przy wyładunku połowu i korzystając z oka zji, przemyciłby kilka pytań. Potem towarzyszyłby rybakom do tawerny. Ale była z nim Penny, więc... - Dzisiaj przyjęcie u lady Trescowthick, pamię tasz? Nie sądzę, by spodobał się jej zapach świeżej makreli. Penny zbliżyła się do niego, próbując przekrzy czeć hałaśliwe mewy. Charles spojrzał na nią i wskazał głową w stronę głównej ulicy. - W takim razie wracajmy. Odebrali karykiel z gospody i wyruszyli nie spiesznie w promieniach zachodzącego słońca. Lekki wietrzyk mierzwił włosy Penny. Siedziała
188
wciśnięta w róg i bezskutecznie starała się obmy ślić sposób, w jaki powinni prowadzić dalej śledz two. Nie była w stanie się skupić. Może gdyby po została w stroju do konnej jazdy i od razu pojecha ła do Fowey, łatwiej by jej było pozbierać myśli. Jednak w tej chwili najchętniej nic by nie robiła, zawiesiła wszelkie rozmyślania, oddała się słodkiej nieświadomości. Przebywanie zbyt długo w towa rzystwie Charlesa zawsze ją rozpraszało. Starała się wmówić sobie, że jego bliskość jest jej niemiła. Ale to było kłamstwo. Potrafiła się okłamywać, kiedy o niego chodziło. Prawda, którą znała od lat, a której nadal nie ro zumiała i nie była w stanie zaakceptować, brzmiała tak, że poza przyjemnym podnieceniem, jakie po wodował, czuła się przy nim wyjątkowo swobodnie. Bardziej niż w towarzystwie jakiegokolwiek innego mężczyzny. To nie było uczucie powierzchowne i zmysłowe, ponieważ pochodziło z jej wnętrza. Zawsze, kiedy o nim myślała, pojawiało się w jej umyśle słowo „siła". Miała świadomość, że kiedy Charles jest u jej boku, ona może tą siłą rozporzą dzać, a jeśli miałaby ochotę, mogłaby się po prostu na nim wesprzeć i on byłby jej ostoją. Ochroniłby ją przed wszystkim, zdjął z jej ramion ciężar trosk. Być może śmiałby się przy tym i nazywał ją Petar dą, ale i tak by to zrobił. Mogła na nim polegać. Żaden inny mężczyzna nie był tak stały, nieza chwiany w swojej gotowości, by jej pomagać i ją chronić. Nawet ojciec czy Granville. Nikt po za Charlesem. Był on jedynym mężczyzną, do któ rego zwróciła się w życiu o pomoc, jedynym, na którym mogła się teraz wesprzeć. Penny oparła się wygodnie na siedzeniu i delek towała lekkim wietrzykiem, który delikatnie pie-
189
ścił jej policzki. To zadziwiające, że tak siedzieli obok siebie po tych wszystkich latach rozłąki. Do piero teraz Penny zdała sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskniła.
Rozdział 9 Stajenni nadbiegli, kiedy tylko karykiel wtoczył się z turkotem na dziedziniec. Charles rzucił im lejce i pomógł Penny zejść na ziemię. Początkowo wyglądał, jakby błądził gdzieś daleko myślami, ale po chwili skupił uwagę na niej. - Przyjadę tutaj i możemy udać się do Branscombe Hall twoim powozem. Powiedz Nicholaso wi, żeby pojechał tam sam. Penny uniosła brew, ale Charles to zignorował. - Będę po ciebie o siódmej trzydzieści - oznaj mił, biorąc ją pod rękę. - No to do zobaczenia. Chciałbym jeszcze rzucić okiem na konie. Charles puścił Penny, zrobił krok do tyłu, skinął jej głową na pożegnanie i ruszył w kierunku stajni. Penny stała w miejscu, obserwując, jak idzie przez trawnik. Czekała. W końcu Charles odwrócił się i zauważył, że Penny nadal nie ruszyła się z miej sca. Zatrzymał się z rękami na biodrach i z rozpa czą skrzywił usta. Penny zaśmiała się, potrząsnęła głową, odwróciła się i ruszyła w kierunku domu. Charles miał zamiar pogawędzić ze stajennymi 190
o koniach i wypytać ich Bóg wie o co. Nie chciał więc, żeby popsuła mu szyki. W porządku, ale mógł to po prostu powiedzieć. Usta Penny wykrzywiły się w cynicznym uśmie chu. Chyba nie sądził, że ona się tego nie domyśli i nie wypyta go później dokładnie o wszystko, cze go się dowiedział.
Punktualnie o siódmej trzydzieści Charles poja wił się w Wallingham Hall. Usłyszała jego kroki w holu i wyszła z salonu, żeby go powitać. Wszedł do domu od strony ogrodu. Wyłonił się z mroku, w którym był pogrążony koniec koryta rza, i stanął w świetle żyrandola. Penny poczuła uścisk w piersi, serce zamarło jej na chwilę. Wy starczyłby jeszcze kolczyk w uchu i Charles wyglą dałby jak ucieleśnienie damskiego marzenia. Zatrzymał się i uniósł brwi. Penny uśmiechnęła się do swoich myśli i podeszła bliżej. Miał na sobie surdut w kolorze granatowym, wpadającym w czerń, który idealnie pasował do barwy jego oczu. Koszula i halsztuk były nieskazitelnie białe, a kamizelka niebieska w czarne „zawijasy". Nogi Charlesa okrywały spodnie, które wręcz uwydat niały jego muskulaturę. Krój surduta i kamizelki był dość prosty. Inny mężczyzna wyglądałby w tym stroju zbyt surowo, tymczasem tak odziany Char les miał w sobie coś z korsarza. Wpatrywał się w złocone greckie sandałki Pen ny, kokieteryjnie wystające spod krynoliny. Powoli podniósł wzrok, przesuwając nim po szaroniebieskiej jedwabnej sukni. Była o kilka tonów ciem niejsza niż oczy Penny i uwydatniała piękno jej ja191
snych włosów. Pokojówka ufryzowała je w stylowy kok, pozostawiając kilka kosmyków, by opadały luźno na uszy i nagie ramiona. Uśmiechnął się. Wyglądał jak potwór, który my śli tylko o tym, by ją pożreć. Podała mu dłoń. Charles uśmiechnął się jeszcze szerzej. Kiedy podniósł jej palce do ust i lekko je pocałował, w je go oczach było widać niebezpieczne błyski. - Chodźmy - powiedział i skierował się wyjścia. Dało się słyszeć chrzęst kół na wysypanym żwirem podjeździe. - Nicholas już pojechał? - Tak - odparła Penny z uśmiechem. - Nie bar dzo wiedział, co myśleć o naszych ustaleniach. Od jechał karyklem dziesięć minut temu. - To dobrze. Lokaj otworzył dla nich drzwi powozu. Charles pomógł Penny wsiąść, a potem sam ulokował się obok niej. - Dlaczego dobrze? - spytała. - Kiedy przyjedziemy, będzie już zajęty rozmową z innymi gośćmi. Chcę go obserwować z oddali. Penny odprężyła się na siedzeniu, a powóz ru szył po podjeździe. Nagle przypomniała sobie, o co miała zapytać. - Czego się dowiedziałeś od stajennych? Charles wyglądał przez okno. Penny czekała, pewna, że usłyszy odpowiedź. - Nicholas wybierał się na konne wyprawy w dzień i w nocy. Czasem udawał się do Fowey, czasem do Lostwithiel albo jeszcze dalej. Nie robił tego tak często jak w lutym, ale regularnie. Mógłby zabić Gimby'ego. Nie ma na to jednak żadnych dowodów. - Myślisz, że to zrobił? - spytała Penny po chwi li milczenia. 192
Charles nie odzywał się przez pewien czas. Po tem na nią spojrzał. - Gimby nie został po prostu zabity. Był przesłu chiwany, a potem stracony. Trudno mi wyobrazić sobie Nicholasa jako przesłuchującego i mordercę w jednej osobie. Mógł to ewentualnie komuś zle cić, żeby nie pobrudzić sobie rąk. W ten sposób byłby winny śmierci Gimby'ego, nawet gdyby jego noga nigdy nie postała w tamtej chacie. Uprzedza jąc twoje pytanie: nie wiem, kto mógł być sprawcą. Nie sądzę, że to ktoś stąd, co powinno ułatwić po szukiwania. Rozpowiadam wokoło, że szukam in formacji na temat nieznajomego, który pojawił się ostatnio w okolicy. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Przed nimi wyrosła brama Branscombe Hall. Powóz się zatrzymał. Charles wysiadł i podał rękę Penny. Lady Trescowthick powitała ich przed głównym wejściem. Była zachwycona, widząc ich razem. Cieszyła się, że udało się jej ściągnąć na przyjęcie oboje. Ruszyli sklepionym przejściem do sali balo wej. Penny rzuciła ukradkowe spojrzenie na Charlesa. Zauważył to i uniósł brew. Penny zacisnęła usta i spojrzała przed siebie. - Dobrze, że większość niezamężnych panien jest teraz w Londynie, bo inaczej znalazłbyś się w poważnych opałach. - Przecież wkraczam na plac boju dobrze uzbro jony. - Czyżby? Charles chwycił jej dłoń. - Z tobą. Penny prychnęła. - Cóż za okropny żart. - Ale trafny. 193
Charles zatrzymał się na progu i rozejrzał po po mieszczeniu. Potem spojrzał na Penny. - Pomogłabyś mi, gdybyś oparła się pokusie i zo stała u mego boku. Jeśli będę musiał bronić się przed damskimi atakami, nie będę mógł obserwo wać Nicholasa. Penny rzuciła mu spojrzenie mające wyrażać pretensję. Nie sądziła jednak, by odniosło to jakiś skutek. Następnie weszła do sali, żeby przywitać się z lady Carmody. Kiedy jednak zaczęli razem z Charlesem okrążać pomieszczenie, pamiętała o jego prośbie. Nie żartował. W tej sytuacji pozo stanie u jego boku mogło rzeczywiście przyczynić się do postępów w śledztwie. Panie uganiały się za nim zawsze. Kiedy miał dwadzieścia lat, przyciągał ich uwagę jak magnes. Znacznie bardziej niż którykolwiek z jego braci. A wtedy nie był przecież jeszcze hrabią, nie był na wet następny w kolejce do tytułu. Penny była jed ną z nielicznych, która nigdy się za nim nie ugania ła. Nie było takiej potrzeby. Po prostu pozwalała mu uganiać się za sobą. I dokąd ich to zaprowadziło? Zmusiła się, by przestać o tym myśleć. Roztrzą sanie podobnych spraw, kiedy on znajdował się w pobliżu, nie było rozsądne. Zwłaszcza kiedy stał obok niej. Charles rzucił jej ostre spojrzenie. Penny udała, że nic nie zauważyła i kontynuowała rozmowę z la dy Harbottle. - Nie miałam pojęcia, że Melissa źle się ostatnio czuje. - To przejściowa sprawa. Myślę, że po tygodniu spędzonym w Bath jej stan zdrowia się poprawi i szybko do nas wróci - lady Harbottle uśmiechnę 194
la się rozkosznie do Charlesa. - Wiem, że ma za miar wydać przyjęcie tuż po powrocie, żeby odno wić stare znajomości. Charles uśmiechnął się, udając, że nie rozumie, jakie plany ma względem niego hrabina. Kiedy tyl ko nadarzył się moment, odciągnął od niej Penny. - Odśwież moją pamięć, Melissa Harbottle nie wyszła za mąż? - Wyszła. Teraz nazywa się Melissa Barrett. Wy szła za dużo od siebie starszego właściciela młyna. Zmarł w zeszłym roku. - Aha - mruknął Charles i po chwili dodał: - Mam rozumieć, że nie pojechała do Bath, żeby zakosztować wód? - Melissa? - sceptyczny ton Penny wszystko tłu maczył. - Więc teraz można by ją nazwać wdową z aspi racjami? - I to nawet dość określonymi. Jest tak bogata, że może szukać kogoś wyżej postawionego niż wła ściciel młyna. - Gdyby przez przypadek z tobą o tym rozma wiała, powiedz jej, żeby nie szukała w Abbey. Penny zachichotała. - Zrobię tak, ale nie sądzę, by o tym rozmawia ła. To znaczy ze mną. Charles zaklął pod nosem i pokierował ją w stro nę kolejnej grupki gości. Przyjęcie przebiegało w dość swobodnej atmos ferze. Stawiła się na nim większość okolicznej szlachty, która oparła się powabowi stolicy. Była to rzeczywiście świetna okazja, by odnowić znajomo ści i odświeżyć pamięć. Za każdym razem, kiedy ja kaś dama posiadająca niezamężną córkę zaczyna ła wpatrywać się w Charlesa nazbyt badawczo, sku195
piał całą swoją uwagę na rozmowie z Penny. Więk szość rozumiała aluzję. Niektórzy podejrzewali nieco więcej. Pilnował, by Penny nie zorientowała się, o co chodzi. Manipulowanie nią równolegle do prowadzenia poważnego śledztwa było wystar czająco skomplikowane. Nie chciał dodatkowych komplikacji. Jednakże nie mógł oprzeć się pokusie zatańczenia z nią walca. - Chodź. - Złapał ją za rękę i przeprowadził przez tłum gości. - C o ? . . . Charles... Kiedy znaleźli się na parkiecie, wziął ją w ramio na i wciągnął w istny wir. - Chciałam powiedzieć, że nie mam ochoty tań czyć. - Dlaczego? Przecież jesteś w tym dobra. - Nic dziwnego. Ostatecznie spędziłam w Lon dynie cztery sezony. - Ja też dobrze tańczę walca. - Zauważyłam. Nie była w stanie nic zrobić. Charles uśmiechnął się i kiedy wykonywali obrót, przycisnął ją do sie bie mocniej. - Tańczyliśmy już kiedyś razem. - Nigdy walca. Nie wiem, czy pamiętasz, ale kie dyś uznawano go za zbyt szybki taniec. Wydawało się, że nie bez powodu. Kiedy tańczy ła z innymi mężczyznami czuła się po prostu ele gancka i pełna wdzięku. Teraz traciła oddech i zdolność rozumowania. Walc został chyba stwo rzony po to, żeby Charles mógł w jego trakcie za prezentować swoją męską siłę. Z wdziękiem i bez wysiłku krążył z nią po sali. Ludzie oglądali się za nimi, niektórzy z jawną zazdrością. 196
Penny musiała odprężyć się w jego ramionach, pozwolić mu się prowadzić. Inaczej mogłaby po mylić krok. Gdyby tak się stało, Charles złapałby ją, zaśmiał się i pomógł jej odzyskać rytm. Penny była zdecydowana do tego nie dopuścić. Chociaż raz chciała mu dorównać. I to jej się udało. Bez specjalnego wysiłku. Ale zapłaciła za to swoją cenę. Nietrudno było zauważyć, jak świetnie do siebie pasują. On wysoki, dobrze zbudowany, ona - smu kła trzcina w jego ramionach, ale odpowiedniego wzrostu. Z łatwością trzymał ją w objęciach. Znaj dowała się pod jego kontrolą, chociaż tak napraw dę z tego nie korzystał. W tych okolicznościach by ła zgodną partnerką. Jednak bliskość Charlesa spowodowała, że jej nerwy napięły się jak postronki, a zmysły utrzymy wały się w stanie gotowości. W kokonie, który owi jał się wokół nich ciaśniej z każdym obrotem, nie sposób było nie wyczuć siły przyciągania, która, wbrew oczekiwaniom Penny, wciąż między nimi istniała. Nie można było nie zauważyć, że nadal wzbudzała w Charlesie pożądanie i sama reagowa ła na niego całym ciałem, znacznie intensywniej niż należało. Jedna z dłoni Charlesa spoczywała na jej ple cach i paliła ją przez cienki jedwab, a druga trzy mała jej dłoń. To nie był zwyczajny kontakt fizycz ny, ale oświadczenie. Jego twarde udo wciskające się między jej nogi, podczas gdy wirowali po par kiecie, było zarówno wspomnieniem, jak i deklara cjąKiedy muzyka ucichła, Charles się zatrzymał z wielką niechęcią i wypuścił ją z objęć. 197
- Nicholas - szepnął Charles. Jej kuzyn stał nie opodal i rozmawiał z lordem Trescowthickiem. Wyglądał dość blado, trzymał się sztywno i często przestępował z nogi na nogę. - Wydaje się spięty. Zawsze się tak zachowuje? Penny przyjrzała się kuzynowi. - Nie zachowywał się tak, kiedy przyjechał tu w zeszłym roku po raz pierwszy. Zrobił się taki nerwowy kilka miesięcy temu. Wygląda, jakby źle sypiał. - Rzeczywiście - zgodził się Charles i wziął ją pod ramię. - Jest tutaj co najmniej pięciu dżentel menów, których nazwisk nie mogę sobie przypo mnieć. - Penny zdążyła już opowiedzieć mu o mał żeństwach i zgonach, które miały miejsce pod jego nieobecność, i opisać, jaki miały wpływ na lokalną społeczność. - To więcej, niż bym się spodziewał o tej porze roku. Sprawdźmy, czego możemy się o nich dowiedzieć. Goście rozmawiali, stojąc w małych grupkach, co ułatwiało im poruszanie się po sali. Podeszli do lady Essington, budzącej grozę teściowej Millie i Julii. Towarzyszył jej przysadzisty mężczyzna. Okazało się, że to pan Yarrow, krewny lady Es sington, który po przebyciu zapalenia płuc przyje chał na wybrzeże Kornwalii ze względu na łagodny klimat. Był to małomówny mężczyzna pod czter dziestkę. Stara wiedźma Essington nie miała zamiaru po zwolić Penny pozostać u boku Charlesa. On sam zaczął się zastanawiać, czy nie chciała przypad kiem swatać jej z panem Yarrow. Na szczęście nie musiał interweniować z hrabiowską arogancją, po nieważ pojawił się pan Robinson i poprosił Penny do tańca.
198
Charles pozwolił jej odejść. Sam wyrwał się ze szponów lady Essington i odszedł na bok, żeby z niecierpliwością czekać na powrót Penny. Oparł się o ścianę i zaczął się zastanawiać nad postępami we wprowadzaniu swego planu w życie. W ramach dbałości o bezpieczeństwo Penny zabezpieczył już teren, aby mogła spokojnie wrócić do Wallingham Hall. Natomiast śledztwo posuwało się najszybciej, jak to było możliwe. Tak czy inaczej dalsze działa nia mógł podjąć dopiero, kiedy Dalziel przyśle mu odpowiedź. Jeśli zaś chodziło o Penny, nadal badał teren. Wiedział, że nie powinien postępować zbyt beztro sko, bo może ugrzęznąć gdzieś po drodze, nie osią gnąwszy celu, tak jak to się stało wiele lat temu. Teraz będzie zachowywał najwyższą ostrożność. Już wiedział, dlaczego Penny nie wyszła za mąż za żadnego z dżentelmenów pretendujących do jej ręki. Jednak nie zdołał jeszcze stwierdzić, co by ją przekonało do zamążpójścia. To była jedna z rzeczy, których musiał się dowie dzieć. Druga to odpowiedź na pytanie, dlaczego Penny uważała, że nie byłaby dla niego idealną żo ną. Nie spodobało jej się, kiedy to powiedział. To źle wróżyło. Będzie musiał dojść do sedna sprawy. A znając Penny, nie będzie to łatwe zadanie. Wpływanie na jej decyzje nigdy nie było proste. Zauważył, że skończyła tańczyć i ruszyła w jego stronę. Na szczęście sama zdecydowała się do niego wrócić, więc nie musiał upominać się o nią osobi ście. Powinien unikać tego typu oczywistych zacho wań, ale też jego cierpliwość miała swoje granice. Penny oparła się na jego ramieniu i z uśmie chem odprawiła pana Robinsona. Spojrzała na Charlesa.
199
- Kto ma być następny? Wróciła do niego ze względu na śledztwo. Tak czy inaczej Charles był jej wdzięczny. Rozejrzał się po sali. Dobrze zbudowany młodzieniec przed trzy dziestką rozmawiał z panem Kilpatrickiem. - Wiesz, kto to może być? - Nie mam pojęcia. Pójdziemy się dowiedzieć? Pan Julian Fothergill okazał się zapalonym ob serwatorem ptaków. Przybył do Kornwalii, żeby zapoznać się z żyjącymi w okolicy gatunkami. - Przeprowadzenie takich obserwacji w miesiąc to nie lada wyzwanie, ale jestem zdeterminowany. Julian Fothergill miał kasztanowe włosy i piwne oczy oraz bladą twarz o patrycjuszowskich rysach. Był nieco niższy od Charlesa. Oznajmił, iż jest da lekim krewnym lorda Culvera, który nie przepadał za towarzyskimi spotkaniami. - Pamiętam okolicę z czasów, kiedy przyjeżdża łem tu jako chłopiec. Porozmawiali z nim chwilę o topografii terenu i ruszyli dalej, by dołączyć do lorda Trescowthicka i kolejnego nieznajomego, pana Swaleya. Był to mężczyzna w średnim wieku, silny i wysoki. Zatrzy mał się u Trescowthicków. Z powściągliwością od niósł się do pytania Charlesa o cel jego wizyty. - Chciałem się... rozejrzeć. To przyjemne miej sce. Charles nie drążył tematu. Uśmiechając się, za czął zachwalać piękno okolicy. Penny zrozumiała, co chciał przez to osiągnąć, i gładko weszła w swo ją rolę. Wkrótce się okazało, że pan Swaley był bardziej zainteresowany morzem niż lądem. - Nie mam tylko pojęcia, jaki należy wyciągnąć z tego wniosek - szepnęła Penny do Charlesa, kie dy opuścili rozmówców. 200
Charles nie odpowiedział i poprowadził ją w stronę państwa Cranfieldów z folwarku Cranfield, którzy zabawiali rozmową czwartego niezna jomego. Charles postawił swoich służących w stan goto wości i dał znać członkom szajek przemytniczych, by zwracali uwagę na każdego nowego wędrowca. Jednakże zabójca Gimby'ego mógł też pochodzić z wyższych sfer. Charles dobrze wiedział, że mor dercy bywają takimi arystokratami jak on sam. Ostrzegł Dennisa Gibbsa przed obarczaniem Ni cholasa winą za śmierć Gimby'ego, po to, by nie odwracać jego uwagi od innych potencjalnych wi nowajców. Pan Albert Carmichael, dżentelmen w wieku Charlesa, był gościem państwa Cranfieldów. Nim zdążyli wypytać go o cel wizyty, mężczyzna sprowa dził rozmowę na tematy myśliwskie. Chciał wie dzieć, czy są planowane jakieś polowania i kiedy miałyby się odbyć. Pytał także, jakie ryby można zła pać w okolicy, zarówno w morzu, jak i w rzekach. - Czy łatwo jest namówić tutejszych rybaków, by zabrali kogoś ze sobą na połów? Skonsternowany Charles odpowiedział, zachę cany potakiwaniem ze strony pani Cranfield. Kie dy Imogen Cranfield, która tańczyła z panem Farleyem, wróciła do matki, wszystko stało się jasne. Kiedyś była pospolitą, dość przysadzistą dziewczy ną. Wyrosła na pospolitą, przysadzistą kobietę. Powitała Charlesa wesoło i odwróciła się do Carmichaela. Natychmiast stało się jasne, że Cranfieldowie wiązali z nim pewne nadzieje. - Będziesz pamiętała, by przesłać mi ten prze pis, moja droga? - spytała pani Cranfield, zwraca jąc się do Penny. 201
- Jutro przyślę go przez jednego ze służących - od parła Penny z uśmiechem, a potem złapała Charlesa pod ramię i pokiwała na pożegnanie głową. Pani Cranfield uśmiechnęła się szeroko i pozwo liła im odejść. Właśnie zaczęto grać kolejnego walca. Charles rzucił okiem ponad głowami tańczących i popro wadził Penny do oszklonych drzwi na taras. Wyszli na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Udali się w odległy róg tarasu. - Poznaliśmy już czterech - powiedziała Penny, zatrzymując się przy balustradzie. - Żaden z nich nie wygląda na potencjalnego zabójcę, niepraw daż? Charles stanął obok niej i zerknął na salę balo wą. - Nie możemy jednak wykluczyć żadnego z nich. Gimby był wątłej budowy. Wszyscy czterej byliby zdolni do zamordowania go i co najbardziej irytu jące, każdy przebywał w okolicy przynajmniej przez ostatnie cztery dni, czyli w czasie, kiedy Gimby został zabity. - Miałeś nadzieję, że tylko jeden będzie paso wał? - Znacznie ułatwiłoby to sprawę. Muzyka wypływała na dwór przez otwarte drzwi. Charles wyciągnął ręce do Penny. Zareagowała zbyt późno, by przeszkodzić mu wziąć się w ramio na. Przytulił ją mocno do siebie, znacznie mocniej, niż to było dozwolone w miejscu publicznym. Stykali się biodrami, a suknia Penny ocierała się o spodnie Charlesa, podczas gdy on wykonywał obrót co drugi takt. Ich taniec był teraz powolniej szy, znacznie bardziej zmysłowy niż ten, który tań czyli wcześniej. Podczas obrotu Penny rozejrzała 202
się wokoło. Na tarasie nie było poza nimi nikogo, nikt nie mógł ich widzieć. - To nie jest dobry pomysł - powiedziała. - Dlaczego? - jego głos brzmiał jak pieszczota. - Przecież ci się podoba. O to właśnie chodziło. Penny nie śmiała wziąć głębszego oddechu, żeby nie oprzeć się o Charlesa piersiami. Im więcej czasu z nim spędzała, im czę ściej ją obejmował, tym większą odczuwała przy jemność. Tak samo zachowywała się wiele lat te mu. Nie sądziła, że teraz może być podobnie, a jednak było. To, co zobaczyła w jego oczach, sprawiło, że jej serce prawie się zatrzymało, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz. - Posłuchaj, Charles. Na pewno nie wrócimy do przeszłości. Nie uśmiechnął się, ani nie starał się jej żartobli wie dokuczyć. Zamiast tego spojrzał jej głęboko w oczy. - Nie o przeszłość mi chodzi - powiedział ni skim głosem. Muzyka umilkła. Charles zatrzymał się i puścił jej dłoń, co ją zdziwiło. Przesunął ręką po jedwa biu okrywającym jej biodra i podał jej ramię. - Chodźmy. Musimy poznać ostatniego niezna jomego. Weszli na salę i skierowali się do grupy młodych mężczyzn, z których każdy eskortował na przyję cie jakąś panią. Większość dżentelmenów do wzięcia udała się do Londynu, ale kilku jednak zostało. W centrum ich uwagi znajdował się Mark, naj młodszy syn Trescowthicków. Był to młodzieniec zniewieściały i fircykowaty, który niedawno skoń203
czył Oxford. Zgromadzili się wokół niego rówie śnicy z sąsiedztwa. Był też jeden nietutejszy, wyso ki, szczupły, o ciemnej cerze, którego Penny nigdy wcześniej nie widziała. Wszyscy okoliczni młodzieńcy uważali Charlesa za półboga. Charles powitał ich z charakterystyczną wylew nością. Pochylał głowę i nazywał każdego z obec nych po imieniu, co wprawiło ich w osłupienie. Mark Trescowthick pospieszył, by przedstawić nieznajomego. - Kawaler Phillipe Gerond. Młodzieniec się ukłonił. Penny dygnęła. Stwier dziła, że kawaler musi być trochę starszy od Mar ka, wyglądał na około dwadzieścia pięć lat. Był tak wysoki jak Charles, ale niezwykle szczupły, co optycznie go jeszcze bardziej wydłużało. Charles uprzejmie skinął głową. - Zwiedza pan nasz kraj? - Mieszkałem tu przez większą część życia. Mo ja rodzina przybyła wraz z najwcześniejszymi emi grantami, uciekając przed terrorem rewolucji fran cuskiej. Charles się uśmiechnął. - Moja matka też jest emigrantką. - Ach tak? - kawaler skinął głową i spojrzał na pozostałych młodzieńców. Jednak oni wszyscy wpatrywali się w milczeniu w Charlesa. - Co sprowadza pana w nasze strony? Londyn nie jest ciekawszym miejscem? Kawaler nieco się zaczerwienił. - Muszę podjąć ważne decyzje. Jeśli pokój się utrzyma, może wrócę do Francji. Rodzinna posia dłość się nie zachowała, ale - wzruszył ramionami - pozostała ziemia. Tutejsza okolica jest bardzo 2D4
spokojna. Mark był tak miły i zaprosił mnie na kil ka tygodni. Uznałem, że to dobre miejsce, by się wyciszyć i rozważyć parę spraw. - Charles spędził we Francji wiele lat jako czło nek Gwardii - wtrącił Mark. - Może zna twoją wieś lub posiadłość? - Wątpię - odparł kawaler. - Leży w pobliżu St. Cloud, z dala od pól walki. Charles potwierdził, że nie zna tego miejsca. Następnie zadał młodzieńcom kilka pytań na te mat polowań i połowów, żeby uzasadnić swoją obecność w ich gronie. Dowiedział się też, że ka waler przebywa w Branscombe Hall już od pięciu dni. Zaspokoiwszy ciekawość, wziął Penny pod ra mię i oddalili się od grupy. Przyjęcie dobiegało końca. Pierwsi goście zaczę li udawać się do domów. Charles i Penny wmiesza li się w tłum i rozmawiając, skierowali się do głów nego holu. Penny zauważyła, że Nicholas jako je den z pierwszych pożegnał się z lady Trescowthick i szybko zbiegł po schodach prowadzących na dzie dziniec. Kawaler pozostał w sali balowej. Penelopa za częła się zastanawiać, czy znał wcześniej Nichola sa. A może miał się z nim spotkać jeszcze dziś wie czór? Kiedy dojadą do Wallingham, powinni zaj rzeć do stajni. Nicholas dotrze tam znacznie wcze śniej od nich. Podziękowali lady Trescowthick za miłą zabawę. Rzeczywiście przyjemnie spędzili czas, pomimo śledztwa. Charles pomógł Penny wsiąść do powo zu, a potem sam wskoczył do środka i zamknął drzwiczki. Penny siedziała cicho w mroku, dopóki powóz nie ruszył. 205
- Co za przypadek, że spotkaliśmy francuskiego emigranta, który ma zamiar wrócić do ojczyzny i który zjawił się tutaj akurat w tym samym czasie co Nicholas: osoba podejrzana o sprzedawanie ta jemnic państwowych Francuzom i potencjalny za bójca Gimby'ego. - Rzeczywiście, osobliwy zbieg okoliczności. Ale nigdy nie należy wyciągać pochopnych wniosków. Nicholas bardzo starał się dzisiejszego wieczoru, pomimo wyraźnego zaabsorbowania jakimś poważ nym problemem. Jednak nie wyróżnił żadnego z pięciu przyjezdnych. Wydaje mi się, że nie roz mawiał nawet z kawalerem. - Jeśli się znają, to chyba nie zależałoby im spe cjalnie na podkreślaniu tego. - Być może. Charles bardzo chciał odwrócić uwagę Penny od śledztwa. Wolałby, żeby skupiła się raczej na nim, na nich. Penny opierała się przez chwilę, ale wkrótce poddała się i wtuliła w niego. Była jedyną kobietą, która potrafiła sprawić, że uczucie pragnienia, po żądania prawie go bolało, że było tak silne, iż czuł się bezbronny. Nie był w stanie oprzeć się pokusie. Rozchylił wargi i zanurzył się w jej usta. Kiedy podniósł głowę, otworzyła szeroko oczy. - A stangret? - Siedzi na koźle, nie widzi nas. Jeśli nie za czniesz piszczeć, nic nie usłyszy. - Piszczeć? Dlaczego... Przesunął dłonie wyżej. Znowu ją pocałował. Dotknął stanu jej jedwab nej sukni i zaczął pieścić jej piersi. Rozkoszował 206
się drżeniem, jakie ogarnęło jej ciało, i jej nierów nym oddechem. Wiedział, ile trwa przejazd z Branscombe do Wallingham. Stanowczo za krótko. Penny drża ła w jego ramionach. Trzymał ją pewnie i stanow czo. Wmawiała sobie, że to tylko pocałunek, coś, co po prostu sprawia jej przyjemność. Zapomnia ła, że w przypadku Charlesa to było zawsze coś więcej. - Mój Boże, jak ja za tobą tęskniłem. Ton jego głosu przeszył Penny na wylot. Ja za tobą też. Powstrzymała się jednak od wypowiedzenia tych słów. Ale to była prawda - rzeczywiście za nim tę skniła. Zdumiewało ją to. Nie zdawała sobie z te go sprawy aż do tej chwili. Teraz, kiedy już wrócił i ją całował, zrozumiała, jaka pustka przepełniała ją przez te wszystkie lata. Przez trzynaście długich lat. Powóz podskoczył, przejeżdżając przez bramę wjazdową do Wallingham. Charles westchnął. Nim zajechali przed główne wejście i lokaj otworzył drzwiczki, była już owinięta w pelerynę. Charles wyskoczył pierwszy i pomógł jej wysiąść. Spodziewała się, że teraz pójdzie do stajni i wró ci do Abbey. Zamiast tego wprowadził ją po scho dach. Spojrzała na niego zdziwiona. - Chcę sprawdzić, czy Nicholas wrócił do domu. Według Norrisa tak w istocie było. Nicholas udał się już na spoczynek do swojej sypialni. Charles ścisnął dłoń Penny, cofnął się i ukłonił na pożegnanie. - Niedługo złożę ci wizytę - oznajmił, a potem odwrócił się i skierował do tylnego wyjścia. 207
Penny go obserwowała, zastanawiając się, co po winna sądzić o ostatnim spojrzeniu, jakie jej rzucił na odchodnym. Potrząsnęła głową i udała się do swojego pokoju. Czekała tam na nią Ellie. Pen ny zdjęła suknię, przebrała się w koszulę nocną i usiadła na stołeczku przed toaletką. Rozpuściła włosy i zaczęła je szczotkować, podczas gdy poko jówka krzątała się, wieszając do szafy suknię, strze pując płaszcz i chowając naszyjnik z pereł i kolczy ki w pudełku na biżuterię. - Dobranoc, panienko. Miłych snów. Penny uśmiechnęła się do niej w lustrze. - Dziękuję Ellie. Dobranoc. Wróciła do szczotkowania włosów, układając je pasmami na plecach. Zdmuchnęła świece umiesz czone po obu stronach lustra. Podeszła do łóżka i zgasiła też świecę stojącą obok. Przez okno wlała się księżycowa poświata, tworząc w pokoju dziwne cienie. Penny uznała, że nie jest w stanie się skupić, po nieważ jest zmęczona. Nie chciało jej się rozmyślać o piątce nowo przybyłych ani o tym, czy Nicholas zna Phillipe'a Geronda. Zsunęła z ramion szlafrok i rzuciła go w nogi łóżka. Odchyliła kołdrę i opar ła kolano na prześcieradle. W tym samym momencie usłyszała cichy trzask. Spojrzała na drzwi i zobaczyła, że się otwierają. Skamieniała i obserwowała, jak Charles wślizguje się do pokoju, następnie zamyka drzwi i przekręca klucz w zamku. Skinął do niej głową i podszedł do stojącego przed kominkiem fotela. Usiadł i wyciągnął przed siebie nogi. Penny zauważyła, że się przebrał. Teraz miał na sobie bryczesy i oficerki oraz chustkę luźno za208
wiązaną wokół szyi. Zarzucił też na siebie myśliw ską kurtkę z miękkiej skóry. Wstał i ściągnął z fotela poduszkę. Rzucił ją na podłogę, zdjął kurtkę i powiesił na oparciu, a potem ponownie usiadł. Penny przypomniała sobie, w jakiej się znajduje pozycji, że ma uniesione, obnażone kolano i że Charles bardzo dobrze widzi w mroku. Opuściła więc gwałtownie nogę, ściągnęła w dół koszulę i rozważyła przywdzianie szlafroka, ale zdecydo wała, że kosztowałoby to ją zbyt wiele zachodu. Nie chciała, by wyglądało, jakby szła na jakieś ustępstwa. Obeszła łóżko i zatrzymała się w bezpiecznej od ległości pięciu kroków od Charlesa. - Co ty tu robisz? - wysyczała szeptem, który wy pełnił cały pokój. - Mówiłem przecież, że złożę ci wizytę. - Myślałam, że dopiero jutro. Co ty sobie wy obrażasz, moszcząc się tutaj? - Chciałem iść spać. - Nie możesz spać w moim pokoju, dobrze o tym wiesz! Charles spoglądał na nią przez dłuższą chwilę. - Sądzisz, że pozwoliłbym ci spać bez nadzoru pod tym samym dachem co Nicholas, potencjalny morderca?
209
Rozdział 10 Penny nie zastanawiała się do tej pory nad tą kwestią. Teraz, kiedy usłyszała to pytanie z jego ust, zdała sobie sprawę, że jedyną odpowiedzią, ja ka jej się nasuwa, jest „nie". Jednakże... Głęboko zaczerpnęła powietrza. - To niemożliwe. Nie możesz spać w moim po koju. - Zapewniam cię, że ten fotel nie jest najwygod niejszym łóżkiem - powiedział, zmieniając pozycję - ale sypiałem w dużo gorszych miejscach. Dam sobie radę. Gdzie jest pokój Nicholasa? - W drugim skrzydle. Nie możesz tutaj zostać. Jeśli tak ci zależy, by mnie strzec, zamknę drzwi na klucz, a ty możesz się przespać w sąsiednim po koju. - Zamek w twoich drzwiach nietrudno sforso wać. Przyjrzałem mu się. Jeśli będę w pokoju obok, a Nicholas zna się na rzeczy, na pewno go nie usłyszę. Wracaj do łóżka i idź spać. Penny złapała się na tym, że ulegając rozkazowi zawartemu w jego głosie, posłusznie skierowała się do łóżka. Podeszła do fotela. - Nie, wstawaj - powiedziała, kładąc mu dłoń na ramieniu. - To po prostu... Poruszył się. Wylądowała mu na kolanach. Zdusiła krzyk. - Mówiłem ci, żebyś wróciła do łóżka - powie dział i objął ją. 210
Położyła mu dłonie na ramionach i próbowała go odepchnąć, nie pozwolić mu się przytulić. - Tylko spróbuj mnie pocałować! Przez chwilę milczeli w napięciu. - A co ty na to poradzisz? - spytał wreszcie, uno sząc brew. - Będziesz krzyczeć? Zamrugała. Charles objął ją jeszcze mocniej i pocałował. Jak nigdy przedtem. Drapieżnie. Tak pożądliwie, że całkiem ją obezwładnił. Siła tego pocałunku zdusi ła w Penny wszelką zdolność oporu i wymazała z jej umysłu inne pragnienia poza tym, by zaspoko ić ten jego przytłaczający, wściekły, rozpaczliwy głód. Podniosła ręce i owinęła je wokół jego głowy, przyciągając go raczej niż odpychając. Trzymała się go, żeby nie zostać zmiecioną przez wzbierają cą wokół nich falę pożądania. Pocałowała go. Chciała mu dać to, czego potrzebował, i wziąć, co miał jej do zaoferowania. Niecierpliwie wyczekiwała tego, co się miało da lej wydarzyć. Ani skromność, ani rozwaga nie były w stanie ostudzić jej zapału. Charles był żywym płomieniem, gorejącym dla niej. Położyła dłonie na jego torsie, by przez cienką tkaninę wyczuć bi cie jego serca. To, co się między nimi rozgrywało, równocze śnie było i nie było podobne do tego, co zaszło w przeszłości. Wtedy Charles miał dwadzieścia lat i był zaledwie cieniem tego mężczyzny, który ją te raz całował. Był nieodpartą pokusą. Mimowolnie zaczęła rozpinać mu koszulę. Kie dy skończyła, rozchyliła ją i zachłannie przylgnęła dłońmi do jego płonącej skóry. 211
Z każdym jego dotknięciem, muśnięciem pal ców była coraz bardziej rozpłomieniona, aż nerwy napięły się jej jak postronki i podniecenie przero dziło się w pożądanie. Zaczął całować jej policzek, a potem zszedł niżej, dotykając wargami jej szyi i zagłębienia między obojczykami. Następnie jął delikatnie całować jej pierś. Jeszcze nie. To było coś zupełnie nowego, przynajmniej dla niej. Zdawała sobie sprawę, że Charles prawdopo dobnie robił to już wiele razy i świetnie wiedział, jak powinien się zachować. Ale ostatnim razem jeszcze tego nie potrafił. Nie wiedział, jak dopro wadzić ją do takiego stanu jak obecnie, do odurze nia, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła, któ rego nawet nie była sobie w stanie wyobrazić. Rozchylił szeroko poły jej koszuli nocnej i przy glądał się rozkoszą, pozwalając by jego zmysły ogarnął ogień. Teraz jego ręce, usta i język mogły zawładnąć jej ciałem. Przez lata wyobrażał sobie tę chwilę, więc w jego umyśle pojawiła się też nuta tryumfu i odrobina zaborczości wkradła się do je go pieszczot. Jej reakcja nie tyle go zdziwiła, co uspokoiła. Na tej płaszczyźnie zawsze byli sobie równi, bez względu na to, czy była tego świadoma, czy nie. Zawsze instynktownie to wiedział, z tego też po wodu wiele lat temu rozpalił się w nim żar, który przetrwał aż do tej chwili, by na nowo gwałtownie rozgorzeć. Jedną z rzeczy, której nauczył się z biegiem lat, była zdolność delektowania się kobietą. Rozgrza ny jedwab skóry Penny był czymś zadziwiającym, a ciemnoczerwone koniuszki jej nabrzmiałych piersi pokusą, której nie potrafił się oprzeć. Delek212
tował się jej rozchylonymi ustami, urywanym od dechem, podnoszeniem się i opadaniem jej pięk nych piersi. Uniósł głowę i znów nakrył jej usta swoimi. Przesunęła dłonie z jego głowy na tors, lekko badając palcami muskulaturę, a potem zeszła jeszcze niżej. Charles zadrżał. Wstrząsnęła nim jej nieoczekiwana śmiałość, rozproszyła go i na mo ment zdekoncentrowała. Przecież to on powinien kontrolować sytuację. Na tym polu zawsze domi nował i chciał, żeby tak zostało. Był znacznie bar dziej doświadczony od niej. Jednakże przez kilka długich, gorących minut to on podążał wyznaczo nym przez nią torem, żeby zobaczyć, dokąd go za prowadzi. Przesunął dłoń niżej, poprzez płaski brzuch aż do kępki włosów między jej udami. Odnalazł to śli skie miejsce i jął pieścić je delikatnie koniuszkiem palca, aż Penny zaczęła cicho pojękiwać. Aż wybu chła rozkoszą i oszołomieniem. Ze zdławionym okrzykiem spadła ze szczytu, na który z taką za wziętością, chociaż nieoczekiwanie i - jak podej rzewał Charles - mimowolnie, się wspięła. Czuł, jak przepływają przez nią fale zaspokojenia, osła biając impulsy pożądania. Westchnęła. Szał namiętności opuścił ją zupeł nie i spoczęła bezwładnie w jego ramionach. Pod niósł głowę, z niechęcią odsunął rękę i oparł się głębiej w fotelu, żeby Penny mogła się wygodniej ułożyć. Odczuwał ból, ale w tej chwili chciał jedy nie patrzeć na jej twarz skąpaną w blasku księżyca. Nigdy jej takiej nie widział - spokojnej i wyciszonej po przeżytej przyjemności. Wróciły do niego dawne wspomnienia. Ode pchnął je, zastanawiając się nad tym, czy jakiś inny 213
mężczyzna miał szczęście oglądać Penny w takim stanie. Podniosła rękę, by odsunąć włosy z twarzy. - To było... dziwne - powiedziała drżącym gło sem. Oczekiwała wyjaśnień. Charles był dość zdezorien towany, zwłaszcza że to ona przeżyła rozkosz, a on nadal był roztrzęsiony. Ale musiał ją o to spytać. - Z iloma mężczyznami byłaś... wcześniej? Czyli po tym, jak sfuszerował sprawę. Na twarzy Penny pojawiło się oburzenie. - Z żadnym, oczywiście! Co za głupie pytanie! Wcale nie było głupie. Charles ugryzł się w ję zyk. Penny to atrakcyjna, dwudziestodziewięcioletnia kobieta, która już straciła dziewictwo i miała nie małe potrzeby seksualne. Cóż więc miał myśleć? Nagle nie był już niczego pewien. Położyła dłonie na jego torsie i próbowała się od niego odsunąć. Bez wysiłku ją przytrzymał. - Przestań się kręcić. Na dźwięk jego ostrzegawczego tonu zamarła. Zmarszczyła brwi z nieufnością, ale Charles przy tulił ją jeszcze mocniej, starając się stworzyć jak najwygodniejsze „posłanie" w swoich ramionach. - Cicho bądź. Leż spokojnie i śpij. Przymrużyła oczy, ale po chwili ostrożnie ułoży ła głowę na jego piersi. Zaniechała wszelkich sprzeciwów. - Nie będę w stanie zasnąć w tej pozycji - mruk nęła. Oczywiście chwilę później zapadła w sen, pozo stawiając Charlesa boleśnie pobudzonego, ale i dość zadowolonego. Ostatecznie trzymał zaspo kojoną Penny w ramionach. Nie planował tej przy214
gody, ale cieszył się, że się wydarzyła. Nigdy nie przypuszczał, że to właśnie on będzie mężczyzną, który doprowadzi ją do pierwszego orgazmu. Nie po tym, co zaszło trzynaście lat temu. A jednak tak się właśnie stało. Nie miał jednak pojęcia dlaczego. Blask księżyca zaczął słabnąć, a nocne cienie po woli zanikać. Charles zmienił zdanie i złamał daną Penny obietnicę - zaczął rozmyślać o przeszłości, starając się uzupełnić swoją wiedzę na jej temat.
Następnego ranka Penny obudziła się odprężo na, opatulona kołdrą we własnym łóżku. Przez chwilę się nie ruszała. Leżała z zamkniętymi ocza mi, odczuwając rozkoszną wygodę. Przez jej po wieki przeświecało słoneczne światło. Rozpoczął się kolejny piękny dzień. Nagle sobie przypomniała. Usiadła i spojrzała przed siebie. Fotel był pusty. Rozejrzała się po pokoju, ale nie zauważyła żad nych oznak wczorajszej obecności Charlesa. A przecież nie śniło jej się, był tutaj i... Rzuciła okiem w dół. Jej koszula nocna była roz pięta do pasa. Penny wymamrotała przekleństwo. Zapinając guziki, z zawstydzeniem przypominała sobie wydarzenia poprzedniej nocy. Wolałaby zrzucić całą winę na Charlesa, ale dobrze pamięta ła, że oddała mu się prawie bez oporu i nawet z chęcią. To dlatego, że to przeżycie było zupełnie inne, nowe, doznania takie przyjemne i powoli dawkowane. Długie, słodkie pieszczoty. A on po zwolił jej się dotykać, folgować pragnieniom. To doświadczenie było zupełnie niepodobne do tego, 215
co wydarzyło się trzynaście lat temu w stodole. Wtedy przypominało to raczej walkę, pospieszną, gorącą, szaleńczą i dość bolesną. Poprzedniej nocy zachęcała go bardziej niż po winna i doznała wielkiej przyjemności. Nie mogła więc winić go za to, iż sytuacja wymknęła się spod kontroli i nie skończyło się na zwykłym pocałunku. Miała świadomość, że sprawy mogły zajść o wiele dalej, ale tak się nie stało. Zamiast tego... Penny poczuła mrowienie w piersiach, kiedy przypomniała sobie rozkosz, która ogarnęła wczo raj jej ciało, spłynęła jej żyłami. Nigdy wcześniej tak się nie czuła, tak rozpaczliwie, a później tak cu downie. A potem ją spytał... Z tłumionym przekleństwem odrzuciła na bok kołdrę, wyskoczyła z łóżka i poszła zadzwonić po Ellie. W trakcie mycia i ubierania ułożyła sobie w gło wie listę pytań, które powinna była zadać Charlesowi zeszłej nocy. Na przykład, gdzie zdążył się przebrać? Na pewno nie pojechał do domu, więc kto jeszcze wiedział o jego obecności w Wallingham? Gdzie się podział jego karykiel i konie? W jaki sposób dostał się do jej pokoju? W jaki spo sób z niego wyszedł i kiedy? A przede wszystkim - co on sobie właściwie wy obrażał? Chciał, żeby opuściła jego dom, ponieważ nie był w stanie kontrolować swoich instynktów i mógłby ją uwieść? Dlaczego więc pojawił się w jej sypialni, nalegając na spędzenie w niej nocy? Nie była taka naiwna, by uwierzyć, że jego instynkty są słabsze w Wallingham niż w Abbey. Zbiegła po schodach i skierowała się do jadalni. Nim do niej weszła, usłyszała dobiegające ze środ216
ka głosy. Należały do Nicholasa i Charlesa. Zwol niła na chwilę kroku, zastanawiając się, co zrobić, a potem znowu przyspieszyła i z impetem wpadła do jadalni. Obaj panowie podnieśli się na jej widok z miejsc. Machnęła dłonią, by usiedli. Podeszła do kredensu i nałożyła sobie na talerz szynkę i to sty, świadoma milczenia, jakie zapadło za jej ple cami. Kiedy wróciła do stołu, Charles wstał, żeby przy sunąć jej krzesło. - Dobrze spałaś? - spytał, kiedy usiadła. Zasnęła w jego ramionach. - Tak - odparła i spojrzała na niego, podczas gdy on wrócił do jedzenia. Pewnie zaniósł ją do łóżka i opatulił. - A ty? - Nie tak dobrze, jakbym mógł. Penny zajęła się jedzeniem. Charles odwrócił się do Nicholasa. - Jak już mówiłem, nie wypływałem na morze od czasu mojego powrotu we wrześniu zeszłego roku. Jestem jednak pewien, ze Gallantowie nie będą mieli nic przeciwko temu, by zabrać cię kie dyś na pokład. Nicholas machnął widelcem. - To tylko taka myśl, przelotny kaprys. Właści wie - przerwał, by nabrać oddechu - nie wiem na wet, jak długo jeszcze tutaj zabawię. Penny podniosła wzrok zaskoczona nie tyle sło wami Nicholasa, co dźwięczącą w nich ukrytą nu tą. Wydawało się, że jej kuzyn jest wytrącony z równowagi. Rzeczywiście wyglądał na bardziej spiętego niż poprzedniego wieczoru i był odrobinę szary na twarzy. Z całej ich trójki on wyglądał na najbardziej niewyspanego. 217
- Wygodnie ci w twojej sypialni? - wymknęło się Penny. Nicholas spojrzał na nią bez wyrazu. - Tak, to znaczy... - pozbierał się. - Tak, dzię kuję. Bardzo wygodnie. Penny uchwyciła się wątku, który nieopatrznie zaczęła. - Po prostu wyglądasz, jakbyś był nie w sosie - powiedziała zachęcającym tonem. Nicholas rzucił spojrzenie na Charlesa, który właśnie przeżuwał kiełbaskę. - Po prostu... Mam dużo pracy, a okazało się, że muszę załatwić więcej spraw, niż myślałem. - Naprawdę? Jeśli masz jakieś problemy, pytaj śmiało. Zajmowałam się formalnościami związa nymi z posiadłością, więc może mogłabym pomóc. Nicholas wyglądał nieswojo. - Nie chodzi o nic konkretnego. Muszę po pro stu zająć się jedną pilną sprawą w Londynie. - Elaine wspominała, że działasz w Minister stwie Spraw Zagranicznych - powiedziała rozpro mieniona Penny. - Od dawna to robisz? Nicholas zamarł. - Od dziesięciu lat - odparł ponuro przytłumio nym głosem, z wzrokiem utkwionym w jakimś punkcie za jej plecami. Przypatrywała mu się przez chwilę, a potem wróciła do jedzenia. Nicholas nie odezwał się wię cej. Po chwili on również zaczął jeść. Charles w ogóle się nie odzywał, ale kiedy podniósł wzrok znad talerza i sięgnął po filiżankę z kawą, spojrzał na Penny. Interpretując to jako napomnienie, trzymała już język za zębami. Skończyli posiłek w milczeniu. Razem wstali od stołu, wyszli z jadal ni i rozstali się na korytarzu. Penny oświadczyła, 218
że chce omówić menu z panią Figgs. Nicholas po chylił głowę i powiedział, że musi wracać do bi blioteki. Charles pozostał przy boku Penny aż usłyszeli, jak Nicholas zamyka za sobą drzwi. - Idę do pawilonu w ogrodzie. Dołącz do mnie, kiedy omówisz wszystko z Figgs. - Zauważył jej py tające spojrzenie. - Nie rozmawiaj więcej z Nicho lasem. Wytłumaczę ci później. Podniósł jej dłoń do ust, pocałował i pożegnał się skinieniem głowy. Penny westchnęła, zdener wowana. Najwyraźniej czegoś nie dostrzegła. Co on takiego zrobił? Najszybszym sposobem, żeby się tego dowiedzieć, było dokończenie domowych obowiązków. Odwróciła się na pięcie i poszła szu kać Figgs.
Półtorej godziny później Penny wspięła się na szeroki, porośnięty trawą nasyp, na którym stał ozdobny pawilon ogrodowy. Wiedziała, dlaczego Charles wybrał właśnie to miejsce na ich spotka nie. Często sama się zastanawiała, co skłoniło jej ojca do usypania skarpy i wzniesienia na niej pawi lonu, osłoniętego ze wszystkich stron drzewami, ale z którego rozciągał się świetny widok na pod jazd, dziedziniec i stajnię. Jeśli ktoś chciał mieć ba czenie na wszystkich, którzy przyjeżdżali i odjeż dżali z Wallingham, to był najlepszy punkt obser wacyjny. Pawilon został zaprojektowany zgodnie z obo wiązującym stylem. Wyglądem przypominał fan tazyjną karuzelę. Tylna jego część była tak na prawdę osadzona w nasypie, ale kiedy patrzyło 219
się z przodu, sprawiał wrażenie budowli pełnej wdzięku, ozdobionej dekoracyjnymi łukami i rzeźbionymi kolumienkami. Dach pawilonu miał kształt stożka, który wieńczyła złota kula. Konstrukcja była drewniana, co nadawało jej baj kowo lekki wygląd, ale wbrew pozorom dość so lidna, osadzona na kamiennych fundamentach. Spiralne poręcze łączyły ze sobą łuki, tworząc półokrągłą ławeczkę, znajdującą się na świeżym powietrzu, ale osłoniętą przed żywiołami. We wnątrz znajdowało się pomieszczenie o szklanych ścianach wstawionych pomiędzy kolumny, na któ rych, gdyby pałacyk rzeczywiście był karuzelą, umieszczono by foteliki. Pokój okazał się wystar czająco duży, by pomieścić szezlong i dwa krzesła z niskim stoliczkiem ustawionym pomiędzy nimi. Światło wpadało do środka przez rząd okienek w dachu. Od najwcześniejszych lat swojej znajomości Penny i Charles często się tam spotykali. Wspo mnienia wróciły do niej, kiedy zaczęła wchodzić po szerokich schodach. Jak się spodziewała, Char les czekał na nią, rozsiadłszy się na jednym z wikli nowych krzeseł na ganku. Tam zazwyczaj przesia dywano; wewnętrzny pokój był używany tylko w czasie niepogody. Dzisiaj jednak było bardzo ładnie, znad kanału wiał lekki wietrzyk, który mierzwił Charlesowi włosy. Spojrzał na nią, ale za raz potem powrócił do kontemplowania domu. Wyglądał, jakby myślał o czymś ponurym. Usiadła koło niego, wdzięczna, że przesunął się odrobinę, robiąc jej więcej miejsca. Z jego postury i wyrazu twarzy wywnioskowała, że rozmyślał o czymś zwią zanym ze śledztwem. A nie z nią. 220
Stwierdziła, że to ją cieszy. Pomimo wczoraj szych wydarzeń jej zmysły nie uodporniły się na je go bliskość. Przeciwnie, czuła coś zupełnie odwrot nego. Zasnęła w jego ramionach i nic się nie stało, a nawet doznała niezwykłych, przyjemnych emocji. Dlatego jej siły obronne zdawały się zanikać, roz pływać jak duchy po kątach, jak gdyby była już cał kowicie przekonana, że nie musi obawiać się ni czego z jego strony, a nawet więcej - że mogłaby wiele zyskać. Że miała na co czekać... Z wysiłkiem przerwała te rozmyślania, których przecież powinna unikać, i postarała się skupić na chwili obecnej. - Co tak zdenerwowało Nicholasa? - Opowiadałem mu, co się ostatnio zdarzyło w miasteczku i wspomniałem mimochodem, że młody rybak, stary znajomy Granville'a, został ha niebnie zamordowany. - Jak zareagował? - Zrobił się zielony na twarzy. Penny zmarszczyła brwi. - Wstrząsnęło nim to? - I tak, i nie - odparł Charles po chwili wahania. - I to mnie właśnie nurtuje. Przysiągłbym, że nie wiedział, że Gimby nie żyje. Nie znał chyba nawet jego imienia. Nie zdziwił się natomiast, że Granville przyjaźnił się z rybakiem. To, że istniała taka osoba jak Gimby, nie zdziwiło go, natomiast wia domość o śmierci chłopaka bardzo nim wstrząsnę ła. Gdybym miał opisać, jaka była jego pierwsza reakcja na to, co mu przekazałem, to powiedział bym, że się przestraszył. Penny wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. - Co z tego wynika? 221
- Właśnie nad tym się zastanawiam. Nicholas przybył tutaj i zaczął rozpytywać o pomocnika Granville'a. Wiedział przynajmniej tyle, by zakła dać, że ktoś taki istnieje. Mógł mieć dwa powody, by go szukać. Albo by się upewnić, że teraz, po za kończeniu wojny, chłopak będzie milczał, albo że by wykorzystać go ponownie do skontaktowania się z Francuzami, ponieważ pojawiły się nowe, ważne informacje. - Jeśli Nicholas zlokalizował Gimby'ego lub sły szał o nim i wysłał swojego wspólnika... - Penny zmarszczyła brwi. - To nie ma sensu. - No właśnie. Nicholas nie miał najmniejszego powodu, by go zabić, chyba że Gimby zaczął go szantażować. Nie ma na to jednak żadnych dowo dów i jest to dość nieprawdopodobne. Poza tym, gdyby Nicholas życzył Gimby'emu śmierci to nie byłby tak wstrząśnięty na wieść o niej. -Ale tak właśnie zareagował... Może udawał? - Nie. Nicholas potrafi dyplomatycznie zacho wywać beznamiętny wyraz twarzy, ale w tej chwili jest pod dużą presją i nie jest już w stanie udawać. Sama widziałaś, że był wyraźnie zdenerwowany. - Boi się. Kogoś innego. Charles pokiwał głową. - Tak, i ten ktoś nie znajduje się pod jego kon trolą. Nie jest pomocnikiem Nicholasa. Gdyby ten ostatni dowiedział się o Gimbym i wysłał kogoś, żeby wynagrodził go za milczenie, a coś by poszło nie tak i doprowadziło do śmierci chłopca, o czym Nicholas usłyszałby dopiero ode mnie, byłby może odrobinę wstrząśnięty, ale nie przestraszony. Za stanowiłby się najwyżej, w jakiej sytuacji go to sta wia, i czułby się wolny od zagrożenia ze strony Gimby'ego. Jednakże nie zauważyłem w jego za222
chowaniu nawet cienia satysfakcji. Był raczej zbul wersowany i usilnie starał się nie okazać, że ta wia domość ma dla niego jakieś znaczenie. Penny mruknęła z dezaprobatą. Charles się po chylił i wsparł łokcie na kolanach. - Ktoś inny jest zamieszany w tę sprawę. Ktoś, kto działa niezależnie od Nicholasa. Kolejny gracz w toczącej się grze. Domyślał się tego już wtedy, kiedy stał nad zmaltretowanym ciałem Gimby'ego. Miał na dzieję, że to sprawka Nicholasa. A teraz miał pew ność, że tak nie było. - Nicholas wie, kim jest ta osoba? Podstawowe pytanie. - Nie wiem. W tej chwili nie mogę nic na ten te mat powiedzieć. Penny na niego spojrzała. Charles zauważył ką tem oka, jak przesuwa wzrokiem po jego kurtce, apaszce i świeżo ogolonym podbródku. O świcie pojechał do Abbey. Umył się, przebrał i załatwił najpilniejsze sprawy, a potem wrócił, żeby zdener wować Nicholasa przy śniadaniu. - Masz już jakieś wieści z Londynu? - Nie. Najwcześniej dowiem się czegoś jutro. Filchett wie, że ma zawiadomić Norrisa, jeśli poja wi się posłaniec. Ale tak czy inaczej będę każdego ranka wracał do Abbey. Penny spoglądała na niego przez chwilę, a po tem przeniosła wzrok na ogród. - Więc jakaś nieznana nam osoba grasuje po okolicy. To prawdopodobnie morderca Gimby'ego. W jaki sposób mamy go zidentyfikować? My? - pomyślał Charles. - Może powinniśmy zastawić pułapkę - rzuciła, marszcząc brwi. - Zaimprowizować jakąś sytuację, 223
która by go przyciągnęła, skłoniła do skontaktowa nia się z Nicholasem, jeśli w ogóle się znają. A mo że - Penny coraz bardziej zapalała się do swoich pomysłów - rozpuścilibyśmy pogłoskę, że jest ja kaś tajemnicza rzecz, którą można uzyskać w pew nym miejscu o pewnym czasie... - Nim za bardzo cię poniesie, przypominam, że z wszelkimi działaniami musimy zaczekać do mo mentu, aż nadejdą informacje z Londynu. - Myślałam, że to ty jesteś bardziej szalony. - Lata doświadczeń nauczyły mnie rozwagi i po wściągliwości. Penny mruknęła drwiąco. Charles stłumił uśmiech. - Myślisz, że Nicholas uda się dzisiaj na prze jażdżkę? - spytała, spoglądając na stajnie. - Jeśli czuje się chociaż w połowie tak roztrzę siony jak wygląda, wątpię. Chyba że rzeczywiście wie, kim jest morderca. - To musi być jeden z tych pięciu przybyszów, prawda? - spytała po chwili. Charles zawahał się, a potem przytaknął. - Nie znam żadnego miejscowego, który potra fiłby zadać takie rany, jakimi było pokryte ciało Gimby'ego. Poza mną - dodał w myślach. - To musiał być jeden z przyjezdnych. - Który? Ów kawaler? - Nie sposób się domyślić, zwłaszcza spotykając ich w towarzystwie. - Jak można obnażyć taką osobę? - spytała, za glądając mu głęboko w oczy. - Tylko nie sugeruj, że mam to zostawić tobie. Charles się uśmiechnął. Ujął jej dłoń i zaczął ba wić się jej palcami. 224
- Myślę, że morderca, kimkolwiek jest, miał na dzieję, że ciało Gimby'ego nie zostanie tak szybko odnalezione. Teraz będzie musiał zaprzestać dzia łań przynajmniej na kilka dni. Niestety tego typu sprawy nie cichną zbyt szybko, więc... - Dlaczego to robi? Jaki ma w tym cel? - Zemsta. To by tłumaczyło przestrach Nicho lasa. Penny i Charles stwierdzili, iż istnieje możli wość, że jeden z pięciu podejrzanych w jakiś spo sób odkrył spisek Nicholasa i teraz chciał, aby wszystkie zamieszane w to osoby odpowiedziały za swoje czyny. - Może z powodu ludzi, który stracili przez nich życie, a może chodzi nawet o jakąś konkretną oso bę - zasugerowała Penny. - Na przykład czyjś brat w wojsku, który stał się ofiarą sprzedaży jednej z tajemnic. Charles się skrzywił. - Taki scenariusz musiałby dotyczyć osób z do stępem do ściśle tajnych informacji, ale... nie jest niemożliwy - powiedział, układając w głowie pyta nia, które miał zamiar przesłać Dalzielowi. - Ka waler stałby się w takim wypadku głównym podej rzanym. - Bo mógł mieć jakieś wieści z Francji? - Poproszę Dalziela, żeby sprawdził jego powią zania. Na chwilę zapadło milczenie. Każde z nich po dążyło własnym tokiem myślowym. Charles nadal trzymał Penny za rękę. Nie wydawało się, by jej to przeszkadzało. Była pogrążona w myślach; rozwa żała, jak złapać mordercę. Charles był zaalarmo wany jego obecnością, świadomy, jak blisko ten człowiek znajdował się Penny i jak bardzo mógł jej 225
zagrażać. Jednakże szanse odsunięcia jej od do chodzenia były zbyt nikłe, by w ogóle się nad nimi zastanawiać. Sama Penny stanowiła zupełnie inne zagadnie nie. Przez następnych parę dni pewnie wiele się nie wydarzy. W tym czasie... Musiał w jakiś sposób uwolnić się od ich wspólnej przeszłości i pokiero wać przyszłością tak, aby wszystko szło po jego my śli. Trzynaście lat temu nie docenił tkwiącego w nich potencjału. Był młody, naiwny, dużo mniej doświadczony. Teraz jednak wyraźnie widział, co mogą sobie nawzajem dać i bardzo chciał do tego doprowadzić. Gdyby miał do czynienia z jakąkolwiek inną ko bietą niż Penny, najrozsądniejszym posunięciem byłoby odłożenie rozwiązania ich prywatnych spraw do czasu wyjaśnienia tajemnicy i schwytania mordercy. Ale kiedy byli razem, rozsądek nigdy nie odgrywał większej roli, o czym świadczyła cho ciażby ostatnia noc. Nie mógł i nie chciał ryzyko wać pozostawienia jej samej o jakiejkolwiek porze. Dlatego też to, przed czym ostrzegał ją w Abbey, na pewno stanie się już niedługo, dużo wcześniej niż uda im się odnaleźć mordercę czy rozwiązać zagadkę spisku Nicholasa i Granville'a. Byli teraz ze sobą dużo bliżej niż przez ostatnie trzynaście lat, ale Charles chciał zacieśnić te sto sunki jeszcze bardziej. Musiał być pewien, że jest tak bezpieczna jak to tylko możliwe, że pozwoli mu się chronić, i że gdyby znalazła się w niebezpie czeństwie, zastosuje się do jego wskazówek. Chciał mieć całkowitą kontrolę, żeby osłaniać ją jak umiał najlepiej. To było dla niego bardzo ważne. Jeśli miał ją przekonać, by postępowała zgodnie z jego wolą, bo na pewno nie mógł jej tego rozka226
zać, to musiał działać jak najszybciej, najlepiej w tej chwili. Ta krótka przerwa była jedyną, jaką przypuszczalnie dawał im morderca. Charles ścisnął mocniej jej dłoń. - Dlaczego nie byłaś nigdy w intymnej sytuacji z innym mężczyzną? - spytał zuchwale. Penny spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Otworzyła usta, ale nie powiedziała ani słowa. Charles się spodziewał rumieńca wstydu, ale ona wyglądała jedynie na osłupiałą. - Co? - spytała podniesionym głosem i wyrwała dłoń z jego uścisku, a następnie wyciągnęła ją w obronnym geście. - Moje życie prywatne nie po winno cię interesować. Jej lekceważący ton sprawił, że Charles spiął się w sobie, zacisnął szczękę. - To, co wydarzyło się między nami trzynaście lat temu, jest także moją sprawą, tym bardziej, je śli ten incydent wpłynął na całe twoje późniejsze życie. Penny wpatrywała się w niego, jakby miała przed sobą jakiegoś wyjątkowo obrzydliwego pająka. - Wpłynął na moje życie? O czym ty, do diabła, mówisz? Charles zdecydował, że nadszedł czas, by wszyst ko sobie wyjaśnili, żeby nie było już między nimi tajemnic i żeby mogli zapomnieć o przeszłości i za jąć się teraźniejszością. - Jeśli sobie przypominasz - powiedział przez za ciśnięte zęby - trzynaście lat temu doszło między na mi do zbliżenia w tej przeklętej stodole w pobliżu klifów. To był twój pierwszy raz i bardzo cię bolało. - Charles zmrużył oczy i bezlitośnie kontynuował: - Bardzo się zdenerwowałaś. Nie pozwoliłaś, bym cię jeszcze kiedykolwiek dotknął, ani wtedy, ani póź227
niej. Uciekłaś ode mnie i unikałaś mnie przez kilka następnych tygodni, dopóki nie wyjechałem, by wstąpić do Gwardii. Nie chciałaś nawet ze mną roz mawiać i nie pozwoliłaś mi na żadne wytłumaczenia. Naiwne poczucie krzywdy nieoczekiwanie wez brało w nim z nową siłą. Starał się mówić bez zbyt nich emocji. - Kiedy wróciłem w zeszłym roku, powiedziano mi, że odrzuciłaś wiele korzystnych propozycji mał żeństwa i zdecydowałaś się zostać starą panną. To sprawiło, że zacząłem się zastanawiać, czy to, co zrobiłem, co wydarzyło się między nami trzynaście lat temu, nie stało za twoją niechęcią do zamążpójścia. A zeszłej nocy dowiedziałem się, że nigdy... - Nie. Przestań! - Penny gwałtownie uniosła się z miejsca. Spojrzała na niego kamiennym wzro kiem. - To, co się wczoraj stało, co mówiłam... za pomnij o tym. Moje życie należy do mnie. Podję łam takie decyzje, jakie uważałam za słuszne. To nie twój interes... - Oczywiście, że to mój przeklęty interes! -jego ledwie tłumiony ryk zadudnił ponad trawnikami. Wbił w Penny ostry jak brzytwa wzrok. - Jeśli wy rządziłem ci tak dużą krzywdę, sprowadziłem na ciebie taki ból, że nie pozwoliłaś żadnemu inne mu mężczyźnie nawet się dotknąć... Podszedł bliżej. Ale Penny nie cofnęła się nawet o krok. - Zaczekaj, zaczekaj! - powiedziała, marszcząc brwi. - Zwolnij i wróć na chwilę... Musiała zastanowić się nad tym, co przed chwi lą usłyszała. - Chcesz mi powiedzieć, że przez te wszystkie la ta myślałeś, iż czułam się urażona i skrzywdzo na z powodu bólu? 228
Charles zmarszczył brwi i skinął głową. - A o cóż innego mogłoby chodzić? Do tej pory nie zdawała sobie z tego sprawy, chociaż może powinna. Gwałtownie odsunęła się od Charlesa. Zaczęła chodzić w tę i z powrotem. - Nie ruszaj się. Czekaj. Charles zesztywniał, słysząc to polecenie, ale się do niego zastosował. Na szczęście. Musiała szybko przemyśleć sytuację. Zawsze wiedziała, że Charles nie zdawał sobie sprawy z jej miłości do niego. Za kładała jednak, że zrozumiał, iż jej wielkie rozżale nie nie było spowodowane czymś tak nieistotnym jak odrobina bólu. Kiedy mówił o skrzywdzeniu, nie sądziła, że chodziło mu o krzywdę fizyczną. Nie pamiętała jednak, co myślała na ten temat trzyna ście lat temu. Wtedy uwikłała się we własne emo cje, przeżyła niezwykłe rozczarowanie, a jej naiw ne oczekiwania obróciły się wniwecz, przez co czu ła się, jakby jej serce roztrzaskało się na kawałki. Charles najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że ją skrzywdził, ale nie wiedziała, co uznał za przyczy nę tego stanu rzeczy. Myślał, że była rozżalona z powodu bólu! Tymczasem on zmagał się właśnie z narastają cym poczuciem winy. Odczuwał też coraz większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo i życie Penny, do czego nie miał najmniejszego prawa. Odpowiedzialność zawsze była silną motywacją w życiu Charlesa i objawiała się przede wszystkim przywiązaniem do rodziny i ziemi. Penny wiedziała, że musi szybko zareagować, naprostować jego my ślenie i udowodnić mu, że nie jest jej nic winny. Ca la ta sytuacja doprowadziłaby do wzajemnej wro gości, a nawet do otwartej wojny. A tego ani Penny, ani Charles z całą pewnością nie potrzebowali. 229
Musiała zmienić jego widzenie przeszłości, nie wyjawiając równocześnie, co tak naprawdę było przyczyną ich rozstania. Skrzyżowała ramio na i podniosła głowę. - W porządku - oznajmiła, spoglądając mu w oczy. - Jeśli jesteś zdecydowany roztrząsać naszą przeszłość, proszę bardzo, możemy to zrobić, ale najpierw wyjaśnijmy sobie kilka spraw. Trzynaście lat temu to ja zdecydowałam o tym, że mamy się kochać. To prawda, że pragnąłeś mnie od lat, ale sam byś czegoś takiego nie zaproponował. Zapla nowałam, że spotkamy się podczas konnej prze jażdżki, a potem zwabię cię podstępem do stodoły. Wszystko, co miało miejsce tamtego dnia, wyda rzyło się, ponieważ tego chciałam. - Nie wiedziałaś, jak bardzo będzie cię bolało. - To prawda. Wiedziałam jednak, że jestem dziewicą i że ty jesteś impulsywny. Nie byłam taką ignorantką, żeby zakładać, iż to doświadczenie nie będzie bolesne. - Ale nie aż tak. Charles zaciskał szczękę. Penny wzruszyła ramionami z celowym lekcewa żeniem. - Zależy, co kto rozumie przez ból. - Rzeczywi ście, był on większy, niż się spodziewała, ale prze cież nie to ją zraniło. - Tak czy inaczej mogę cię zapewnić, że nie pozostawił on śladu w mojej psy chice ani mnie nie wystraszył. Charles świdrował ją wzrokiem. - Zdenerwowałaś się, bolało cię, prawie się roz płakałaś. - Wiedział, że rzadko jej się to zdarzało. - Jeśli nie chodziło o ból, to o co, u diabła? Penny nie odpowiadała. Charles rozpostarł ra miona. 230
- Na Boga, co ja takiego zrobiłem? Wzburzenie widoczne w jego oczach - którego na pewno by nie poczuł, a tym bardziej nie okazał trzynaście lat temu - odebrało jej oddech. Zaci snęła usta. Nie mogła wyjawić prawdy. Gdyby do wiedział się, że go kochała... W obecnej sytuacji mógłby nalegać na małżeństwo. Widziałby to z jednej strony jako swój honorowy obowiązek, a z drugiej jako dobre rozwiązanie dla nich oboj ga. I rzeczywiście pod wieloma względami byłby to dobry pomysł, ale... Ona nadal go kochała. Gdyby wzięła z nim ślub, wiedząc, że on nic do niej nie czuje, jej życie zmieniłoby się w piekło. Z tego samego powodu odrzuciła innych konku rentów. Nie poczuła afektu do żadnego z nich. Przez te wszystkie lata wytrwale dążyła do osią gnięcia całkowitej niezależności i odrzuciła możli wość małżeństwa bez miłości, której pragnęła. Je śli teraz Charles zacznie naciskać, by wzięli ślub i prawdopodobnie ostatecznie nakłoni ją do tego podstępem... - Nic nie zrobiłeś - powiedziała cicho, patrząc na niego ze spokojem. Widział w jej oczach, że mówi prawdę. Poczuł się zupełnie zdezorientowany. Po tych wszystkich latach nadal nie rozumiał, o co chodziło. Nic się nie zmie niło. Może poza jego uporem. Tym razem nie będzie grał dżentelmena i nie pozwoli się zbyć byle czym. Gwałtownie szukał jakiegoś innego podejścia, inne go sposobu na to, by wydobyć od niej prawdę. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - powie dział w końcu spokojnym głosem. Penny zamrugała, odczekała chwilę, gratulując sobie w myślach obranej taktyki. 231
- Co ty sobie myślałeś? Ze to, co wydarzyło się w stodole, zniszczyło mi życie? - Możesz przysiąc, że to, co się wtedy stało, nie powstrzymało cię przed byciem z innymi mężczy znami? - Tak! - odparła wojowniczo. - Przysięgam na grób matki, że wydarzenia tamtego dnia nie wpłynęły na moją decyzję odrzucenia wszystkich konkurentów. Oraz pozostałych mężczyzn, którzy próbowali mnie uwieść. - Złość Penny gwałtownie wzrastała. -Jesteś taki cholernie arogancki! Może zainteresuje cię fakt, że seks i mężczyźni nie rzą dzą moim życiem. To ja nim rządzę. Ja decyduję, na co mam i na co nie mam ochoty. W przeciwień stwie do ciebie nie potrzebuję regularnie uprawiać seksu, żeby czuć się szczęśliwą! Charles nie był w stanie przypomnieć sobie, kie dy ostatnio korzystał z tej przyjemności; jednak powstrzymał się od komentarza. Penny patrzyła na niego pionującym wzrokiem. Potem machnęła z lekceważeniem ręką. - Jeśli naprawdę chcesz obwiniać się za sprawie nie mi tamtego dnia bólu, to proszę bardzo, ale nie waż się czuć odpowiedzialnym za żaden etap mo jego życia. Moje decyzje były i są moją sprawą - zrobiła krok do tyłu, uniosła podbródek i spoj rzała mu prosto w oczy. - Ja decyduję, komu po zwalam się uwieść. Charles przez sekundę wytrzymał jej spojrzenie, a potem wyciągnął do niej ramiona, przytulił i po całował. Jak zwykle natychmiast obudziło się mię dzy nimi pożądanie. Wystrzeliły w górę płomienie. Penny wiedziała, co chciał zrobić, jaką ścieżkę ob rał. Niech więc tak będzie. Odprężyła się, odpo232
wiedziała ogniem na płomienie. Nie było sensu za chowywać się inaczej. Charles przerwał pocałunek i podniósł głowę na tyle, by móc zajrzeć Penny w oczy. -A więc dlaczego? Mnie pozwolisz się uwieść... Penny rozchyliła usta. Charles pokiwał głową. - Nie udawaj - powiedział opryskliwie. - Oboje wiemy, że tak się stanie. Pozwolisz na to właśnie ranie, a nie żadnemu innemu mężczyźnie. Wiele lat temu również chciałaś, żebym cię uwiódł, zachęca łaś mnie do tego. Pamiętam każdą kuszącą, napię tą, zwodniczą chwilę. A teraz... -jego spojrzenie było tak ostre, że Penny pomyślała, iż przetnie ją na pół i odsłoni jej duszę. - Teraz będziesz ze mną, a nie z żadnym innym mężczyzną. Dlaczego? Ponieważ, niech Bóg jej dopomoże, nadal go ko chała. Chwilę zajęło jej sformułowanie odpowie dzi. Ale nie starała się spieszyć. - Już ci mówiłam. To ją decyduję, kto może zna leźć się w moim łóżku. Żaden z pozostałych męż czyzn nie zainteresował mnie na tyle, żebym wysto sowała zaproszenie. Najwyraźniej jestem nadmier nie wybredna. Do ciebie wystosowałam takie za proszenie wiele lat temu. I z jakiegoś powodu, po mimo iż rozsądek podpowiada mi coś innego, jest ono nadal aktualne. W jego oczach pojawił się przelotny błysk. Od dech Penny stał się nagle jeszcze płytszy. - Tak czy inaczej... - powiedziała, wpatrując się w niego uważnie i próbując odsunąć się odrobinę, ale on nie rozluźnił uścisku. - Nie powinieneś ba zować na tamtym zaproszeniu po tak wielu latach. Jak zwykle w jej obecności Charles czuł się... niezupełnie opanowany. 233
- Zapomnij o nim - mruknął, pochylając głowę i muskając wargami jej usta. - Wystosuj następne. Jego glos stał się niższy. Obserwował bitwę, jaka toczyła się w Penny, walkę pomiędzy pożądaniem a chęcią ucieczki. Obawiała się być złapaną w sieć cielesnej żądzy. On był jedynym mężczyzną, który potrafił ją w niej utrzymać. W tym momencie wi dział to wyraźnie. Ale prowadziło to jedynie do ko lejnego pytania: dlaczego? Penny położyła dłonie na jego piersi, próbując go odepchnąć. - Twoje zadanie. Powinieneś obserwować dom, pamiętasz? - Pamiętam. - Charles nie miał zamiaru pozwo lić jej uciec, zdusić pożądania, które już zaczęło splatać ich razem. - Jeśli ktoś pojawi się konno lub w powozie, usłyszę go. Jeśli Nicholas pośle do staj ni, również będę o tym wiedział. - A jeśli oddali się pieszo? - Będzie musiał przejść po żwirze. Wtedy go usłyszę. - Może się skradać. - Po co? Przecież nie wie, że obserwujemy dom. - Czekaj! - pisnęła Penny. - A co z powodem, dla którego nalegałeś, żebym opuściła Abbey? Że byś nie mógł mnie uwieść, pamiętasz? Charles uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nie chciałem uwieść cię w moim własnym domu. Penny otworzyła buzię ze zdumienia. - W twoim własnym... ? - Istnieje kilka honorowych zasad, którym na wet ja się nie sprzeniewierzę. To jedna z nich. Penny wpatrywała się w niego oniemiała. Char les pochylił głowę. - Szach i mat. 234
Rozdział 11 To właśnie miał zamiar z nią zrobić, najszybciej jak to było możliwe. Tymczasem... pocałował ją. Na razie wystarczało mu to, że trzymał ją w ramio nach i że zapewnił sobie drugą szansę. Nadal jed nak nie rozwiązał dwóch nurtujących go kwestii: dlaczego trzynaście lat temu Penny poczuła się skrzywdzona i dlaczego zrezygnowała z małżeń stwa. Ale trudno było mu o tym myśleć, kiedy trzy mał ją w objęciach. Początkowo Penny starała się zachować rezer wę. Nie opierała się, ale też nie uczestniczyła ak tywnie w tej wymianie, sprawiając wrażenie, jakby się dąsała. Charlesowi podobało się wytrącanie jej z tego stanu, delikatne kuszenie powolnymi, zmy słowymi pocałunkami. Penny najzwyczajniej złożyła broń. Już nie wal czyła. Wydawało się, że w tym aspekcie zawsze bę dzie skazana na porażkę. Owinęła ramiona wokół jego szyi i rzuciła się we wzbierającą falę namiętności. Zuchwale przeciw stawiła swoją pewność siebie jego umiejętnościom. Nie miała zamiaru pozwolić, by wszystko było pod jego kontrolą. Podsycała płomień. Nie było sensu udawać, że jest niezadowolona. Wolała raczej pokazać, że ma względem niego własne zamiary. Skoro nie była w stanie go po wstrzymać, zaspokoi swoje zmysły. Zabiegał o nią z taką determinacją, więc dlaczego nie miałaby się tym delektować? Bez wątpienia Charles hojnie po dzieli się z nią swoimi umiejętnościami z dziedziny 235
sztuki miłosnej. To przecież taki szczodry czło wiek. Dobry człowiek... Zebrała myśli, nie pozwalając, by stłumiła je na rastająca namiętność. Tak się nie stanie. Chciała cieszyć się tym, co jej oferował, ale nie miała za miaru ani potrzeby zbytnio się angażować uczucio wo. Nadal będzie go kochać, ale nie złoży w ofie rze swojej miłości. Nie pozwoli, by po raz kolejny, chociaż nieświadomie, rozbił jej świat na kawałki. Jego usta kreśliły ogniste linie na jej szyi. Tak długo pozostawała chłodna... Teraz płonęła i jej doznania były nieskończenie słodsze, gorętsze i bardziej prawdziwe od tego, co zapamiętała. Charles potrafił rozbudzić ją na tyle sposobów swoimi delikatnymi pieszczotami. Pławiła się w rozkoszy, częściowo tylko świadoma, że podniósł ją i usiadłszy na szezlongu, umieścił ją sobie na ko lanach. A przecież mieli prowadzić czujne obser wacje. Penny wszystkimi zmysłami była skupio na na magii tworzonej przez jego ręce i usta, ma jąc równocześnie świadomość, że jeśli poza otacza jącym ich kokonem coś się wydarzy, Charles na to zareaguje. Mogła śmiało pozostawić mu pieczę nad światem zewnętrznym, a sama skupić się tylko na tym, w którym się znaleźli. Obnażył ją do pasa. Zdołał w jakiś sposób roz piąć jej suknię, rozsznurować gorset i uwolnić ra miona, a następnie ściągnąć z niej halkę, nie sły sząc z ust Penny ani jednego słowa protestu. Nie miała żadnych skrupułów. Wtedy nigdy by na to nie pozwoliła, nawet gdy by nalegał. W tamtych czasach sama myśl o poka zaniu mu się nago wywoływała w niej gwałtowną niechęć. Bez wątpienia wiązało się to z tradycyj nym wychowaniem. 236
A teraz... czystą przyjemnością było leżeć w cie niu, w jego ramionach i słyszeć unoszący się na wietrze śpiew ptaków. Zimne podmuchy chło dziły jej wilgotną skórę, zarumienioną od gorących pieszczot Charlesa. Penny przesunęła palcami po jego głowie i przyciągnęła ją do siebie. Pochyli ła się odrobinę, kiedy zaczął skubać jej sutek, a po tem odprężyła się, kiedy dotknięciem ust złagodził nagłe ukłucie. Ujęła jego głowę w dłonie i przytuliła do siebie, świadoma, iż ten gest oznacza przyzwolenie i za chętę. Muśnięcie jego czarnych włosów na jej bia łej skórze dostarczało nowych wrażeń. Charles mi strzowsko wprowadzał ją w stan odurzenia. Robił to z oddaniem, którego nigdy wcześniej u niego nie widziała. Nie spieszył się, był zadowolony, mo gąc dostarczyć jej długotrwałej przyjemności. Nie chodziło tu po prostu o nabytą przez lata cierpli wość. To, co Penny widziała na jego twarzy, kiedy co jakiś czas spoglądał w górę, co czuta w każdej jego pieszczocie, było inną, nową rzeczywistością. Charles czerpał przyjemność z dawania przyjem ności. Delektował się jej rozkoszą. To była dla niej zupełna nowość, tak samo jak i radość, która w niej wzbierała, którą odnalazła w sposobie, w jaki zaczęli na siebie oddziaływać. Fascynowało ją to, wabiło. Charles podniósł głowę, żeby sprawdzić, jaki efekt odnoszą jego zabiegi. Penny przesunęła ręce po jego torsie i odnalazła guziki koszuli. Złapał ją za dłoń. - Nie. Nie w tej chwili. Teraz ty masz odczuwać przyjemność. Podniósł ją i pocałował, odbierając jej zdolność myślenia. Zapomniała, że poza ogniem, w który ją 237
wciągnął, znajdował się jeszcze inny świat. Nie by ła w stanie zebrać myśli, więc przytulała się do nie go, zaciskając palce na stalowych mięśniach, które się napięły, gdy ją podnosił. Jej nagie piersi ociera ły się lekko o jego kurtkę. Nagle poczuła, że pło nie, pragnie, pożąda z intensywnością, jakiej nie doświadczyła jeszcze nigdy w życiu. Zdała sobie sprawę, że Charles unosi jej spódni ce. Lekki wietrzyk zaczął delikatnie głaskać jej no gi. Nie miała na sobie pończoch, tylko pantofle, które nosiła po domu. Jego dłoń przesunęła się po jej nagiej skórze. - Charles! Nie była pewna, czy okrzyk ten miał wyrażać protest, czy żądanie. Mocniej zacisnęła palce na je go ramionach. Trzymała się go z desperacją, pod czas gdy jej nerwy napinały się coraz bardziej. Fi zyczna tęsknota przetoczyła się przez jej ciało jak wzbierająca fala. - Ciii... - Dotykał jej z coraz większą śmiałością, pieszcząc dłonią nagie udo. - Mon ange, pozwól, że znów pokażę ci niebo. Znowu ją pocałował, tym razem lekko, starając się nie zaprzątnąć tym całej jej uwagi, a potem roz chylił jej uda i wsunął pomiędzy nie dłoń. To do znanie dotarło do najdalszych zakamarków jej du szy. Charles już kiedyś tak uczynił, ale tylko przez moment. I nie w taki sposób, jak robił to teraz. Bez pośpiechu. Głaskał ją, badał. Odnajdywał miejsca, w których przyjemność odzywała się najsilniej i wy dobywał ją. Nie szczędził pieszczot. Penny drżała, pozwalając mu robić wszystko, na co miał ochotę. Przylgnęła do niego w pocałunku, powoli tracąc kontakt z rzeczywistością. Droga, którą Charles ją teraz prowadził, była znacznie dłuższa niż po238
przednio, znacznie bardziej absorbująca. A on był nieporównywalnie bardziej doświadczony. Odczu cia stawały się coraz bardziej złożone. Poddała się im, chcąc po prostu płynąć na fali emocji, pozwo lić ogarnąć się przyjemności, która odbierała jej zdolność rozumowania. Trochę jej brakowało w Charlesie tego żarłocz nego pożądania, z którym rzucił się na nią kiedyś. Jednak ono nie zniknęło, było jedynie zawoalowane, obecne, ale hamowane, żeby jej własne dozna nia mogły rozkwitnąć z jeszcze większą siłą. Nie chciał zagłuszyć jej emocji własnymi żądaniami. Charles zanurzył w nią palec. Gardło Penny by ło tak ściśnięte, że ledwie mogła oddychać. Pierw szym jej odruchem było naprężenie się, ale ciało odmówiło posłuszeństwa, a kiedy Charles zaczął poruszać dłonią, ogarnęła ją fala gorącej, czystej rozkoszy. Obserwował, jak ogarnia ją coraz większy żar. Ze znawstwem popychał ją coraz głębiej w ogień, pożogę płynnego pożądania i nieposkromionej żą dzy. Od pierwszej chwili, kiedy jej dotknął, była śli ska i rozpalona. Była też ciasna i tak napięta, że wsunięcie drugiego palca doprowadziło ją i jego niemal do szaleństwa. Wygięła się w jego ramionach z cichym okrzy kiem. Miał rację przepowiadając, że w bardzo krótkim czasie Penny znów będzie jego. Wszystko miało swoje granice, nawet jego samo kontrola, mimo iż ćwiczył ją przez trzynaście dłu gich lat. Nie był już tak naiwny, by nie docenić sku teczności, z jaką Penny na niego działała. Czuł to pod skórą, było żywe i skradało się w nim jak roz budzona bestia, nakłaniana do cierpliwości zapo239
wiedzią nagrody w przyszłości. W niedalekiej przy szłości. Zmysły Penny szalały coraz bardziej, wynosiły ją na wyżyny rozkoszy, aż Charles nie był już w stanie dłużej jej powstrzymywać. Czuł, że walczy z rodzą cym się w niej doznaniem. - Pozwól się ponieść - szepnął. - Nie ma się cze go obawiać, daj się porwać tej fali, mon ange. Charles sięgał coraz głębiej między jej uda. Penny przymknęła powieki i sięgnęła gwiazd. Charles obserwował, jak jej rysy wygładzają się wraz z uzyskanym spełnieniem. Poczuł implozję napięcia, które wywołał w niej pieszczotami i nad chodzące wraz z wyzwoleniem skurcze rozkoszy. Charles znał kobiece ciało lepiej niż swoje wła sne. Studiował je nieporównanie bardziej inten sywnie. Dlatego też zdawał sobie sprawę z nawet najbardziej subtelnych zmian, z delikatnego drże nia, które opanowało jej mięśnie, kiedy zalał ją żar spełnienia i rozpłynął się po ciele. Odchylił się do tyłu, pozwalając jej opaść bezwładnie w swoje ramiona, schronić się w nich. Cudowny obraz. Czas płynął powoli. Charles rozejrzał się woko ło, rzucił okiem na dziedziniec i stajnie. Panował tam zupełny spokój, cala okolica była skąpa na w promieniach porannego słońca. Na zewnątrz nic się nie zmieniło. Natomiast w pawilonie tak. Charles absolutnie tego nie żałował. Był bar dziej zaangażowany w to przedsięwzięcie niż w ja kiekolwiek inne w swoim życiu. Nagle Penny spojrzała mu prosto w twarz. - Nie rozumiem cię już. - Rozumiesz. Wiesz wszystko, co powinnaś, tyl ko jeszcze sobie tego nie uświadomiłaś. 240
Po raz kolejny powiedział prawdę. Na szczęście zawsze byli ze sobą szczerzy. Penny zauważyła, że w Charlesie zaszła zmiana, odczuwała ją, ale jesz cze nie do końca ją rozumiała. Jemu z kolei nie by ło spieszno do wyjaśnień. Wkrótce Penny pojmie jego działania, co do tego nie miał wątpliwości. Wtedy zrozumie, jaką ma nad nim władzę. Na ra zie jednak nie było potrzeby jej tego uświadamiać. Ostatecznie prowadzili śledztwo, a morderca czy hał gdzieś w ukryciu. - Już prawie pora na lunch - powiedział z uśmiechem. - Na pewno jesteś głodna. Zaśmiał się, podniósł ją, mocno pocałował i po mógł wygładzić suknię. Penny była przyjemnie zaskoczona swoją reak cją. Bez żadnej nieśmiałości przyjęła jego pomoc, jakby był kochankiem posiadającym prawo do asy stowania jej; osobą wystarczająco dobrze znającą jej ciało, by nie musiała się go wstydzić. Charles się zmienił, ale ona najwyraźniej też. Kiedy ruszyli ramię w ramię w stronę domu, zasta nawiał się, pod jakimi jeszcze względami Penny przeobraziła się przez te wszystkie lata. Czym jesz cze mogła go zaskoczyć?
Lunch upłynął w cichej atmosferze. Nicholas za sygnalizował swoją obecność zaledwie skinieniem głowy. Zdawał się jeszcze bardziej czymś zaabsor bowany i skryty, bardziej zaniepokojony niż wcze śniej. Penny nadal dochodziła do siebie. Charles wąt pił, by zdawała sobie sprawę, jak to po niej widać. Gdyby Nicholas był w stanie oderwać się na chwi241
lę od swoich zmartwień, zauważyłby jej niezwykłe milczenie i światło, jakie od niej biło oraz wiele mówiący uśmiech, który błąkał się po jej ustach. Penny oczywiście nie czuła się w obowiązku zaba wiać kuzyna uprzejmą rozmową, więc lunch minął jej w oparach przyjemnego oszołomienia. Pod koniec posiłku rzuciła okiem na Charlesa. Obserwował, jak stara się znaleźć odpowiednie słowa, by zapytać go o dalsze plany. Kiedy uśmiechnął się do niej szeroko, zmarszczyła brwi. - Może wybierzemy się na przejażdżkę? Jest piękna pogoda, a ja muszę spotkać się z kilkoma osobami w Lostwithiel. Skinęła głową, odłożyła serwetkę i wstała. - Pójdę się przebrać. Spotkamy się w stajni. Nicholas wymamrotał coś na temat powrotu do biblioteki. Prawie nie zauważył ich wyjścia. Penny rozstała się z Charlesem i udała do swojego pokoju, by wdziać strój do konnej jazdy. - Dokąd pojedziemy? - spytała, kiedy spotkali się za domem. Wziął ją za rękę i ruszył w kierunku stajni. - Najpierw do Lostwithiel. Potem chciałbym zaj rzeć na chwilę do Abbey. Dziś rano nie było żad nych wiadomości z Londynu, ale po południu mo gą się pojawić. - A co z obserwacją Nicholasa? Myślała, że ich wyprawa to podstęp, nie sądziła, że naprawdę opuszczą posiadłość. Charles spojrzał na nią i wykrzywił usta. - Zobowiązałem do tego Norrisa i Cantera. Po wiedziałem im, że pracuję nad ostatnią misją i że życie Nicholasa jest zagrożone, chociaż nie jestem dokładnie pewien, w jaki sposób. Poprosiłem, by go obserwowali. Biorąc pod uwagę jego obecny 242
stan ducha, nie sądzę, by miał ochotę gdziekolwiek jeździć. Tak czy inaczej nie uczyni żadnego ruchu, ani nikt nie będzie mógł się z nim skontaktować bez wiedzy Norrisa lub Cantera. Jeśli dostanie ja kąś wiadomość, przejdzie ona przez ręce Norrisa, a jeśli wybierze się na przejażdżkę, Canter wyśle za nim jednego ze stajennych. Charles rzucił okiem na dom i ponownie spoj rzał na Penny. - Nawet jeśli Nicholas jest zamieszany w spisek, to nie on zamordował Gimby'ego. Muszę dowie dzieć się więcej szczegółów na temat naszych po tencjalnych zabójców. - Tych pięciu przyjezdnych? Charles skinął głową. - Najlepszym sposobem na uzyskanie informacji jest przebywanie w miejscach, gdzie możemy kogoś spotkać, zwłaszcza osoby, które goszczą przyjezd nych. A w Lostwithiel jest dzisiaj dzień targowy. - Idealnie - stwierdziła Penny z uśmiechem. Wsiedli na wierzchowce i ruszyli przez pola w stronę drogi ciągnącej się od St. Blazey, która zaprowadziła ich do Lostwithiel. Podczas gdy Fowey, ze swoim portem i nabrzeżem, było miastecz kiem pełnym ludzi uwijających się przy transpor cie morskim i rybołówstwie, Lostwithiel od wie ków stanowiło największy w regionie ośrodek handlowy. W jego rozwoju znaczącą rolę odegrał okazały dom cechowy, przed którym rozciągał się targ wypełniony nieprzebranym tłumem właści cieli ziemskich, farmerów i ich żon. Wszyscy oglą dali różnorodne towary wystawione na straganach i stołach. Penny i Charles zostawili konie w zajeździe „Pod Królewskim Herbem" w rogu placu targowe 243
go i zanurzyli się w ludzką ciżbę, wypatrując pięciu podejrzanych oraz ich gospodarzy. Pierwszymi osobami, które spotkali, byli Albert Carmichael i Imogen Cranfield. Kilka kroków za nimi podążała matka dziewczyny. Uśmiechała się pobłażliwie, a na jej twarzy malował się wyraz nadziei. Obok szła jej starsza córka, pani Harriet Netherby. Przystanęli, żeby się przywitać. Harriet była ró wieśnicą Penny. Mimo iż znały się od dziecka, ni gdy nie zostały przyjaciółkami. Charles zajął roz mową Imogen, Alberta i panią Cranfield. Harriet zaledwie skinęła w jego stronę głową i zwróciła się do Penny. Nigdy nie lubiła Charlesa i nie pochwa lała jego hulaszczego trybu życia. - Cóż za strata dla hrabstwa - westchnęła Har riet. - Najpierw Frederick, potem James. A teraz Charles ma przejąć po nich obowiązki. Penny zmarszczyła brwi. - Sądzisz, że sobie nie poradzi? Harriet spojrzała kątem oka na obiekt ich roz mowy. - Zapewne da sobie radę, ale będzie prowadził sprawy na swój własny sposób. Penny nie mogła się nie zgodzić z tą opinią. Po kiwała więc tylko głową, starając się słuchać rów nocześnie rozmowy, którą prowadził Charles. - Jestem zdziwiona, że nie skorzystałaś z okazji, by udać się wraz z Elaine i siostrami do Londynu. Penny z roztargnieniem wzruszyła ramionami. - Nigdy nie pociągał mnie wir życia towarzyskie goCharles i Albert rozmawiali o okolicznych upra wach. 244
- Nie powinnaś się zniechęcać, moja droga - rzuciła Harriet, dotykając jej ramienia. - Może i masz już swoje lata, ale przecież tyle kobiet umie ra w połogu. Zawsze znajdzie się jakiś wdowiec po szukujący drugiej żony. Penny odwróciła się i spojrzała na bladą twarz rozmówczyni. Puściła jej zamierzoną złośliwość mimo uszu. - W rzeczy samej. Co słychać u Netherby'ego? Harriet była kobietą średniego wzrostu, o kręco nych, matowych włosach i znośnej aparycji. Za wsze zazdrościła Penny wysokiego urodzenia i jej odpowiednio wyższego statusu społecznego oraz... jasnych lśniących włosów. Podczas swojego pierwszego londyńskiego sezonu upolowała za możnego właściciela ziemskiego z północy. Uwa żała więc, że udało jej się zatryumfować nad rówie śnicą. Nie miała jednak ochoty rozmawiać o swo im mężu. Jej odpowiedź na pytanie Penny była zdawkowa. - Wszystko w porządku. Obie odwróciły się do reszty towarzystwa, które właśnie zakończyło rozmowę. Wymieniając uśmie chy i skinienia głową oraz zapowiedzi rychłych od wiedzin, rozstali się. - Czego się dowiedziałeś? - spytała Penny, zaci skając palce na ramieniu Charlesa, podczas gdy przedzierali się przez tłum. - Jeśli Carmichael nie jest rzeczywiście zaintere sowany poślubieniem Imogen Cranfield, to musi to być najlepszy aktor, jakiego w życiu widziałem. Na wiasem mówiąc, pani Cranfield była zadowolona, iż zajęłaś Harriet rozmową. Starszej córce nie podoba się fakt, że jej siostra znalazła tak dobrą partię. 245
- Taka już jest. Nie można jednak powiedzieć, żeby Netherby był w jakimkolwiek stopniu gorszy. - W rzeczy samej. Tak czy inaczej uważam, że na razie możemy umieścić Carmichaela na końcu naszej listy potencjalnych morderców. Nawet jeśli jego zaloty do Imogen miałyby być przykrywką do bardziej nikczemnych celów, pani Cranfield za sugerowała, iż toczą się one już od prawie roku, aczkolwiek na odległość. - To by tłumaczyło rozterki Imogen. Balansuje na granicy szczęścia od miesięcy, a na pewno od końca zeszłego roku. Charles pokiwał głową i poprowadził ją dalej. - Widzę Swaleya. Wychodzi z domu cechowego. Stojąc pośród tłumu, obserwowali, jak surowo i schludnie odziany Swaley zatrzymuje się na scho dach. Przez chwilę wpatrywał się w tłum na rynku, ale zdawał się ich nie dostrzegać. Potem, wygląda jąc jak gdyby podjął jakąś decyzję, zszedł dystyngo wanie na sam dół i szybkim krokiem skierował się w róg placu. - Ciekawe, dokąd idzie? Ruszyli za nim w pewnej odległości. Jako że oboje byli wysocy, nie mieli problemu z wyłowie niem go z tłumu. Podążali za nim niespiesznym krokiem. Swaley szedł w kierunku rzeki. Charles wziął rękę Penny i włożył ją sobie pod ramię. Gdyby Swaley się obejrzał, zobaczyłby parę zakochanych, którzy oderwali się od główne go traktu, by pospacerować nad rzeką. Ale on się nie obejrzał. Pomaszerował ulicą Quay i skręcił w prawo. Dotarli do rogu w samą porę, by zoba czyć, jak zatrzymuje się przed kolejnym wysokim budynkiem, przygląda mu się, a potem wchodzi do środka. Penny i Charles przystanęli. 246
- Proszę, proszę - mruknął Charles. - To tłuma czy zamiary Swaleya i jego niechęć do prowadze nia rozmów na temat celu swojej wizyty. Budynek, do którego wszedł, był kiedyś siedzibą rady zarządzającej kopalniami cyny. Przez wieki uchwalano tu prawa dotyczące jej wydobycia w po bliskich okręgach. - Wszystkie akta nadal się tam znajdują, nie prawdaż? - spytała Penny. - Zgadza się. Słyszałem, że niektóre ze starszych kopalń, których zasoby uznano za wyczerpane, zo stały ponownie otwarte przy wykorzystaniu nowej techniki. Prawdopodobnie Swaley chce poszukać informacji na temat pobliskich działek. Odwrócili się i skierowali na plac targowy. - Ciekawe, czy lord Trescowthick zdaje sobie sprawę z zamierzeń Swaleya? Charles wzruszył ramionami. - Swaley udał się najpierw do ratusza, a dopiero później do siedziby rady, co oznacza, że nie pytał swojego gospodarza o zdanie. Kiedy dotarli na plac, zatrzymali się na chwilę, by się zastanowić nad uzyskanymi informacjami. Spoglądali też na kłębiący się tłum. - Jeśli Swaley jest zainteresowany ponownym otwarciem kopalń cyny, nie sądzę, by mógł być mordercą - orzekła Penny. - To prawda - zgodził się Charles. - Widzę Essingtonów. Na szczęście nie ma wśród nich hrabi ny, ale jest za to Yarrow. Podeszli do grupy skupionej wokół stoiska z ha ftowaną bielizną stołową. - Rekonwalescencja pana Yarrowa zdaje się od nosić skutki - szepnęła Penny. - Ciekawe, czy przyjechał tu konno? 247
Spytała go o to. Kiedy już się przywitali, wspo mniała, że przybyli z Charlesem konno z Wallingham. Opowiedziała o urokach tej podróży i wyko rzystała sytuację, by spytać Yarrowa, czy jemu również podobała się przejażdżka. Spojrzał na nią twardym wzrokiem. - Niestety nie miałem przyjemności jej zażyć. Nie jestem jeszcze w pełni sił. Kiedy jednak poczu ję się lepiej, może zechciałaby mi pani pokazać tu tejsze piękne zakątki? Jak rozumiem, przebywa tu pani przez cały rok? - Yarrow patrzył na Penny w skupieniu. Zaklęła w duszy, ale musiała odpowiedzieć. - Oczywiście. W okolicy jest dużo uroczych miejsc. Przypominam sobie, iż lady Essington mó wiła, że mieszka pan w Derbyshire. Czy pani Yar row ma zamiar do pana dołączyć? Yarrow opuścił wzrok. - Niestety moja żona zeszła z tego świata kilka lat temu. Mam syna w młodym wieku. Po ostatnim nawrocie choroby zacząłem rozważać przeniesie nie się w te rejony. Słyszałem, że tutejsza szkoła cieszy się dobrą opinią. - W rzeczy samej - odparła Penny, utrzymując na ustach lekki uśmiech. Niech Bóg jej dopomoże! Harriet mówiła o wdowcach i zaraz pojawił się Yarrow, który teraz łypał na nią, jakby ją wyceniał. Ku jej uldze w jej stronę odwróciła się Millie. - Właśnie miałyśmy nadzieję, że cię tu spotkamy - rzuciła z uśmiechem. Zaczekała, aż Charles zaj mie rozmową pana Yarrowa, i przyciągnęła Penny jeszcze bliżej do siebie. - Znowu jestem przy na dziei. Czy to nie cudowne? - powiedziała przyci szonym głosem. 248
Penny spojrzała na błyszczące oczy Millie. Uśmiechnęła się do niej. - Wspaniałe. David musi być zachwycony. - Rzuciła okiem na męża Millie, rozumiejąc teraz, skąd się wziął ten wyraz dumy na jego twarzy. Roz mawiał akurat z Julią. - Pogratuluj mu ode mnie. - Zrobię to! Jestem taka szczęśliwa... Penny słuchała szczebiotu Millie z rozczule niem. To była trzecia ciąża jej przyjaciółki. Pierw sze dziecko urodziło się martwe, ale drugie, krzep ka dwulatka, rosło jak na drożdżach. Chociaż nie odczuwała jeszcze pociągu do macierzyństwa, Penny była szczerze uradowana szczęściem Millie i cieszyła się wraz z nią. W końcu oderwali się wraz z Charlesem od gru py. Penelopa obiecała jeszcze, że niedługo złoży wizytę w Essington Manor. Kiedy wymówiła te sło wa, jej wzrok spoczął na panu Yarrowie, który uprzejmie skinął jej głową na pożegnanie. Penny odpowiedziała bez entuzjazmu. - Pozostałych tutaj nie ma - orzekł Charles i po kierował ją do zajazdu „Pod Królewskim Herbem". - Nie sądzę, by Yarrow mógł być mordercą. - Tylko dlatego, że robił do ciebie maślane oczy nie oznacza, że nie para się na boku zabijaniem. - Wcale nie robił do mnie maślanych oczu. Ra czej patrzył baranim wzrokiem. - Maślane oczy - śliska sprawa. Penny mruknęła z dezaprobatą. - Nie było w nim nic podejrzanego. - Nie? Nawet w tym, że poprosił cię o pokazanie mu okolicy, a potem spytał o opinię na temat tutej szej szkoły? - prychnął Charles. - Daruj sobie. Ta ostatnia uwaga była zupełnie niepodob na do Charlesa. Penny spojrzała na niego, ale on pa249
trzył już w inną stronę. Z zaciśniętymi ustami wziął ją pod ramię i wprowadził na dziedziniec stajni. Przyprowadzono im konie. Charles podsadził Penny, wskoczył na Domino i pojechał pierwszy. Kiedy minęli już wąskie, brukowane ulice zwolnił na tyle, by Penny mogła się z nim zrównać, a po tem pozwolił ogierowi rozprostować nogi. Pogalo powali obok siebie drogą w kierunku Abbey. Prowadzenie rozmowy przy tej prędkości nie by ło łatwe. Penny nawet nie próbowała. Jechała, roz myślając o wydarzeniach minionego popołudnia, o tym, co się stało, co widzieli i słyszeli. Po pew nym czasie dojechali do Abbey. Na dźwięk kopyt ich koni na dziedzińcu pojawili się stajenni. Ode brali od nich wierzchowce i zakomunikowali, że w południe przybył kurier z Londynu. - To dobrze - powiedział Charles, chwytając dłoń Penny i kierując się do domu. Nie ciągnął jej za sobą, ale musiała wydłużyć krok, żeby za nim na dążyć. Spojrzała na jego rękę, czując siłę uścisku. Nie była rozbawiona, ale raczej zaintrygowana. Filchett czekał na nich w głównym holu i po twierdził przybycie kuriera. - Położyłem przesyłkę na pana biurku, milor dzie. - Dziękuję. - Charles skierował się do gabinetu, nadal trzymając Penny za rękę. Filchett popatrzył na nią niewinnym wzrokiem i odchrząknął. - Czy mam podać herbatę, milordzie? Charles zatrzymał się i spojrzał na Penny. Skinę ła w stronę Filchetta. - Tak, proszę. W gabinecie. - Oczywiście, milady - powiedział Filchett, wy konując ukłon. 250
Charles wyglądał, jakby powstrzymywał się od kolejnego prychnięcia. Potem się odwrócił i wszedł do gabinetu. Wypuścił jej dłoń dopiero, kiedy znaleźli się przy biurku. Penny usiadła na krześle naprzeciwko, obserwując, jak Charles podnosi zapieczętowaną kopertę. Opadł na fotel za biurkiem i sięgnął po nóż. Złamał pieczęć, wy gładził trzy kartki papieru i zaczął czytać. - To list od twojego byłego dowódcy? - Tak, od Dalziela. To odpowiedź na pierwsze pytania, jakie mu wysłałem. - Chodzi o Nicholasa? - I Amberly'ego - Charles oparł się wygodniej w fotelu i rzucił okiem na trzymane w ręku kartki. - Miał bardzo wysoką pozycję w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Był całkowicie odpowie dzialny za stosunki w Europie. Odszedł z urzędu pod koniec 1808 roku. - Odłożył pierwszą kartkę. - Nicholas zaczął udzielać się na początku 1806 ro ku i szybko awansował. Zdaje się, że nie tylko dzię ki protekcji ojca, ale też własnym talentom. - Charles uniósł brwi. - Wygląda na to, że osoby, z którymi rozmawiał Dalziel, uważają Nicholasa za jednego ze swoich najbardziej obiecujących lu dzi. Obecnie piastuje on stanowisko podsekretarza i odpowiada przed ministrem. Zawsze zajmował się sprawami europejskimi, co może nie jest takie dziwne, wziąwszy pod uwagę zaplecze jego ojca. - Charles ponownie rzucił okiem na pierwszą kart kę. - Amberly ma na swoim koncie duże sukcesy. Mógłby wyciągnąć wiele korzyści ze swojego sta nowiska. - Kontakty, znajomości, tego typu rzeczy? Charles skinął głową. Przeniósł wzrok na trzecią kartkę. Chociaż nie prosił o to, a czasu było nie251
wiele, Dalziel osobiście sprawdził Nicholasa. Nie odkrył jednak niczego interesującego. Dodał też postscriptum. - Jakie? - spytała Penny. Charles spojrzał na nią, pamiętając, że Amberly i Nicholas należą do jej rodziny. - Dalziel ma zamiar dyskretnie sprawdzić Amberly'ego. Zarówno ojciec, jak i syn piastowali sta nowiska pozwalające im na poznawanie tajemnic, które zainteresowałyby Francuzów. Nicholas mógł uczestniczyć w spisku, ale na pewno nie on go ukartował. Charles rozprostował kartki na biurku. Zastana wiał się nad siłą determinacji Dalziela, by wszyscy szpiedzy, którzy sprzedawali tajemnice państwowe w czasie wojny i doprowadzili do śmierci wielu an gielskich żołnierzy, ponieśli zasłużoną karę. Sły szał pogłoski, że ci, których Dalziel uznał za win nych, wkrótce umierali. Były to samobójstwa, ale tak czy inaczej zdemaskowani szpiedzy po kolei znikali. Zastanawiająca sprawa, ale nie należało o niej głośno mówić. Charles poruszył się, odłożył list i wyciągnął czy stą kartkę. - Napiszę raport o tym, czego się dzisiaj dowie dzieliśmy. - Chciał przede wszystkim dać znać, że uważa, iż Nicholas nie jest winien śmierci Gimby'ego, ale z pewnością wie o spisku. - Informacje te pozwolą Dalzielowi szybko stwierdzić, jaki mo że być cel wizyty naszych pięciu przyjezdnych. Filchett wszedł do gabinetu z tacą. Penny rozla ła herbatę do filiżanek i popijając, obserwowała pi szącego list Charlesa. Kiedy opróżniła filiżankę, podeszła do okna. Wychodziło ono na północny zachód. W oddaleniu było widać ruiny zamku Re252
stormel. Srebrna nitka Fowey, płynącej między zielonymi polami, była ledwie dostrzegalna. Zajmowanie się równocześnie sprawą morder stwa i układaniem stosunków z Charlesem było dość skomplikowane, ale Penny zawsze potrafiła dopiąć swego, chwycić okazję, nagiąć rzeczywi stość do własnych potrzeb. Trzynaście lat temu by ło tak samo, ale tamte chwile należały już do prze szłości. Teraz z jakiegoś tajemniczego powodu los znów oferował jej Charlesa. Musiała zdecydować, co robić, upewnić się, że nie popełnia olbrzymiego błędu. Po raz kolejny. Rozsądniej też było rozwa żyć wszystko w tej chwili, poza zasięgiem jego ra mion, zamiast udawać, że to, co nie do uniknięcia, już się nie wydarzy. Oferował jej fizyczną rozkosz, której do tej pory nie zaznała z powodu swojego uporu i niezmienne go posłuszeństwa wobec własnych marzeń. Kiedy Charles pojawił się po raz pierwszy, uznała, że najrozsądniej będzie unikać jakichkolwiek chwil sła bości. Chronić serce za wszelką cenę. A teraz... W ciągu ostatnich pięciu dni zmieniła zdanie, jej opór się zmniejszył. Ponownie zaczęła rozważać wszystkie „za" i „przeciw". Powiedziała mu prawdę, sama decydowała o własnym życiu. Od najmłodszych lat była osobą niezależną i gorliwie broniła tego przywileju. Nikt nie miał prawa jej dyktować, jak ma postępować. Ale zawsze mogła zmienić zdanie. Uznała więc, że w obecnej sytuacji zmiana obra nego kursu jest wskazana. Docinki Harriet, która chciała jej wmówić, że byłaby dobrą partią dla ja kiegoś wdowca, mając oczywiście na myśli Yarrowa, nie tyle wytrąciły ją z równowagi, co przypo mniały o jej aktualnej pozycji, o tym, jak widzą ją 253
inni. Przekroczyła już wiek, w którym kobiety wy chodzą za mąż, i była uważana za zatwardziałą sta rą pannę. W związku z tym nie dotyczyły jej ogra niczenia nakładane na młode damy. Jeśli miała ochotę wziąć sobie kochanka, mogła to zrobić. Na wet jeśli ludzie zaczęliby plotkować, co ją to ob chodziło? Nie miała zamiaru za nikogo wychodzić, więc nie byłoby żadnego skandalu. Nie chciała wracać do Londynu, a ludzie na wsi podchodzą prozaicznie do tego typu spraw. Jeśli nie wyrządza ła nikomu krzywdy, to kto miałby protestować? W przeciwieństwie do Harriet nie czuła potrze by znalezienia męża za wszelką cenę. Swoją tożsa mość, swój status, uzyskała przy urodzeniu. Nie musiała nikogo poślubiać, by ów status sobie pod wyższyć. Nigdy nie wierzyła w instytucję małżeń stwa i w ceremonię z nim związaną. Nie miała ona dla niej żadnej wartości. Wartość miało to, co było przez ten związek reprezentowane - wzajemny szacunek i szczere uczucie, a najlepiej coś jeszcze silniejszego, co poeci nazywają miłością. Przypomniała sobie Millie i Essingtona i ich no wy powód do radości. Penny potrafiła zrozumieć, jak wiele znaczy dla niektórych posiadanie dzieci, ale sama nigdy nie pragnęła ich mieć. Dla niej, w przeciwieństwie do wielu kobiet, wydawanie na świat potomstwa nie było wystarczającym po wodem, by wyjść za mąż. Możliwe, że jej nastawie nie do dzieci zmieniłoby się po ślubie, ale pogodzi ła się już z tym, że nigdy się tego nie dowie. Spojrzała na Charlesa, który nadal pisał. Zgrzyt stalówki był jedynym odgłosem, rozbrzmiewają cym w ciszy gabinetu. Był skoncentrowany na ra porcie, więc nie zwracał na nią uwagi. Dzięki te mu, iż jego uwaga była odwrócona, Penny mogła 254
go obserwować, jeśli nie bezstronnie, to przynaj mniej bardziej obiektywnie. Miał pochyloną głowę. Mógłby pozować do por tretu Lucyfera z tymi swoimi ostrymi rysami twa rzy, zmysłowymi ustami, aroganckim podbród kiem i oczami o ciężkich powiekach. Penny przyj rzała się też jego szerokim ramionom i plecom, za uważając, jaka kryje się w nich siła. Znów pomyśla ła o tym, że wybrała zupełnie inną drogę niż więk szość kobiet. Zawsze trzymała się swoich ideałów i nigdy tego nie żałowała. Jednakże Charles okazał się jedynym mężczyzną, do którego potrafiła zbli żyć się fizycznie. A teraz powrócił i ponownie sta rał się ją uwieść. Penny nie widziała żadnego ważnego powodu, dla którego miałaby mu odmówić. Bez względu na rodzaj gry, jaką miał jej do zaoferowania, zde cydowała się do niej przystąpić. Była to sobie win na. Zasługiwała na to. Od tak dawna nie czuła na miętności, tego obezwładniającego żaru. Tym ra zem wiedziała też, jak się zachowywać, by jej serce nie ucierpiało. Nie musiała go poświęcać. Już wie działa, że Charlesowi nie o to chodzi. Los zdecydował, że jej marzenia się nie spełnią, a dzięki swojej dumie i silnej woli nie zadowoliła się pierwszym lepszym mężczyzną. Słysząc, że Charles się poruszył, odwróciła się w jego stronę. Pieczętował właśnie list. Odłożył stempel, poczekał, aż zastygnie wosk, i spojrzał na Penny. - Gotowa? Przez chwilę patrzyła mu prosto w oczy. -Tak. Odsunęła się od okna i ruszyła w kierunku drzwi. 255
Rozdział 12 Kiedy znaleźli się w holu, Charles upuścił list na tacę Filchetta. Potem przypomniał sobie, że bę dzie potrzebował więcej ubrań. - Idź po nie. Zaczekam tutaj - powiedziała Penny, wskazując na schody. Charles wszedł na górę, ale i ona za nim poszła. Nie zdziwił się, kiedy stanęła w drzwiach do jego sypialni, obserwując, jak wybiera świeże koszule, halsztuki i spodnie. - Gdzie je przechowujesz? Swoje ubrania. Charles rzucił jej szybkie spojrzenie. - W pokoju, którego używał Granville, nim stał się hrabią. - Dlaczego tam? - Chciałem go przeszukać w wolnym czasie. Po za tym, gdybym był na miejscu Nicholasa, spraw dziłbym ten pokój jako pierwszy. Oznacza to, że przynajmniej na razie do niego nie zajrzy. Poko jówki też już tam nie przychodzą. - Niczego nie znalazłeś? - Nie. Chyba jednak nie należało się spodzie wać, że zostawił po sobie dziennik. - Granville? To oczywiste. - Penny umilkła na chwilę, a potem spytała: - W jaki sposób dosta łeś się wczoraj do mojego pokoju? Myślałam, że opuściłeś budynek. Charles owinął wybrane sztuki odzieży w mięk ką kurtkę myśliwską. - Nie. Norris wie, że zostaję na noc. Kieruję się do drzwi prowadzących do ogrodu, a potem wcho dzę na górę tylnymi schodami. 256
Nigdy nie zostawił jej samej z Nicholasem. W stajni czekały na nich konie, gotowe do drogi. Charles wepchnął ubrania do sakw, a następnie przerzucił je Domino przez szyję. Potem podsadził Penny na konia, wskoczył na swojego ogiera i ru szyli w drogę. Tym razem to Penny wysunęła się na prowadze nie, wprowadzając klacz w galop, kiedy tylko opu ścili park. Przemknęła po porośniętej trawą skar pie i popędziła z wiatrem na południe. Charles trzymał się cały czas jej boku. Wiatr świszczał im w uszach, szarpał za włosy. Nie zważając na nic, pędzili przez pola, zwalniając jedynie wtedy, kiedy musieli wrócić na drogę i przejechać przez most w Lostwithiel. Potem znów skoczyli między wzgó rza. Wiatr towarzyszył im, zawodząc jak potępie niec, kiedy galopem skierowali się na wschód, do Wallingham. W pewnej chwili Charlesowi zdało się, że prze żywa deja vu. Kiedyś bardzo często jeździli we dwoje tą trasą. Ale on był już zupełnie innym męż czyzną, a ona inną kobietą. To podobieństwo, ta kie radosne i zarazem niepokojące, podkreśliło je dynie zmiany, które zaszły. I które nie zaszły. Ścigali się, nie rywalizując, ale dla czystej przy jemności. Późne popołudnie przerodziło się w wie czór, ognista kula zanurzała się powoli w rozciąga jącym się przed nimi oceanie. W gasnących pro mieniach słońca galopowali po skarpie. Potem zje chali z niej i przez poła dotarli do Wallingham. Kiedy znaleźli się na dziedzińcu przed stajniami, Penny oswobodziła nogi i zsunęła się z siodła. Charles ściągnął sakwy z konia, przerzucił je sobie przez ramię i nagle zaparło mu dech w piersiach. 257
Równocześnie pojawiła się u nich świadomość czegoś bardzo znajomego, intensywnego. Penny spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, a potem obróciła się, złapała swój żakiet i skierowała się w stronę domu. Charles ją dogonił, kiedy mijała ogród. Zachodziła między nimi tak intensywna wymia na energii, że poczuł, jak piecze go skóra, jak krew pulsuje mu w żyłach. Wiedział, że Penny czuje to samo. Szaleńczy galop obudził w nim namiętną żądzę. W niej również. Kiedy znaleźli się w holu, Penny obejrzała się za siebie. - Spotkamy się przy kolacji - powiedział, kiwa jąc głową. Odwrócił się i poszedł w drugą stronę, a potem schodami na górę. Za wszelką cenę chciał uniknąć pokusy, która przez te wszystkie lata stała się jeszcze silniejsza.
Kiedy Penny wróciła po kolacji do pokoju, mia ła zupełnie zszargane nerwy. Oczekiwaniem. Nie było to niewinne uczucie, ale dojrzała, świadoma decyzja. Wiedziała, czego chce. Podjęła ją już w Abbey i podczas drogi powrot nej opanowała ją gwałtowna niecierpliwość. Nie osłabła podczas piętnastominutowego pobytu w saloniku, gdzie Penny udawała przed Nichola sem obowiązkową panią domu, ani w trakcie kola cji, która upłynęła w niezwykłym milczeniu. Charles również nie miał ochoty na rozmowę; oboje byli zaprzątnięci innymi sprawami. Natomiast 258
Nicholas pozostał zatopiony w myślach. Sprawiał wrażenie solidnie roztrzęsionego. Wyglądał wyjąt kowo kiepsko, ale nie miał zamiaru się im zwierzać. Powróciwszy do pokoju, Penny zdjęła suknię i przywdziała koszulę nocną, którą podała jej Ellie. Potem usiadła przy toaletce, żeby rozczesać włosy. Chciała zająć czymś ręce, żeby ukryć wzrastającą z każdą chwilą niecierpliwość. Charles zachowywał się jak uosobienie dyskre cji. Kiedy zjawił się na kolacji, wyglądał, jakby wła śnie przyjechał do Wallingham, żeby zasiąść z nimi do stołu. Później, kiedy odsiedzieli przepisową go dzinę przy herbacie, udał, że wychodzi, i skierował się do stajni. Chciał zaczekać, aż Ellie skończy pracę i zejdzie na dół tylnymi schodami. - To wszystko, panienko? - Tak. Dziękuję, Ellie. Pokojówka dygnęła. Kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, Penny wstała, odłożyła szczotkę i spojrzała na łóżko. Wyobraziła sobie i... nagle zesztywniała. Czy powinna zdmuchnąć świece? Trzynaście lat temu Penny była pruderyjna. Nie patrzyła i nie chciała, by on się jej przyglądał. A te raz... Chciała wiedzieć wszystko. Chciała przeżyć to w pełni, chłonąć każdy widok, każde doznanie, zachować je w pamięci. Nagle usłyszała trzask zamka. Charles wszedł do pokoju, nim zdążyła spojrzeć na drzwi. On ją zobaczył, a ona go usłyszała. - Penny...? Przebiegła przez pokój i rzuciła mu się w ramio na. Nie miała ochoty na rozmowę. Objęła jego głowę i zaczęła go całować. Przynaj mniej dostał odpowiedź na pytanie, którego nie 259
zdążył zadać. Wsparł się plecami o drzwi, trzyma jąc ją w objęciach, przyciskając mocniej do siebie. Z herkulesowym wysiłkiem przerwał pocałunek. -Pen... Znów go objęła, przyciągnęła do siebie jego usta. Pędziła szybciej niż wiatr, co nie było ani rozsąd ne, ani bezpieczne - nie dla niej, nie z nim. Był podniecony, jeszcze nim wszedł do pokoju. Teraz był już sztywny, krok od tego, by poczuć ból. Sza lały w nim demony, zaczynał tracić nad sobą pano wanie. Przez nią. Po raz kolejny. Chwycił ją, naprężył mięśnie i podniósł do góry, by pozbawić kontroli, którą przejęła. Ale nic nie wskórał. Znów objęła jego głowę i pocałowała, jak gdyby był ostatnim mężczyzną na ziemi, a to miała być ich jedyna wspólna noc. Niszczycielskie pożądanie, drapieżna namięt ność - skąd się wzięły? Wiedział, że Penny go pragnie, wiedział to od chwili, kiedy wjechali na dziedziniec przed staj niami. Myślał, że będzie to oznaczało brak oporu z jej strony tej nocy, ale coś takiego? Nie sądził, że Penny odbierze mu oddech, zdolność rozumowa nia, że przez nią jego serce zacznie szybciej bić, a wszystkie jego pragnienia zostaną zredukowane do uczucia pożądania. Z powodu pocałunku. Rozchyliła uda i złapała kolanami jego biodra. Poluzował mu się halsztuk. Poczuł, że ręce Penny ześlizgują się w dół, rozpinając jego koszulę. Na stępnie wsunęła pod nią dłoń i zaczęła gładzić je go tors. Charles bywał pieszczony przez niezwykle biegłe w sztuce miłości kurtyzany, ale żaden dotyk nie 26D
wstrząsnął nim tak jak ten. Prawie opadł na kola na. Jeszcze żadna kobieta tak go nie pobudziła, nie rzuciła mu takiego wyzwania. Porzucając myśl o wyrafinowanej grze, godzinach, które miał spę dzić z Penny zapoznając ją ze wszystkim, czego na uczył się przez lata, podszedł chwiejnym krokiem do łóżka i padł na nie wraz z Penny. Obrócił się, by przygnieść ją swoim ciężarem. Udało mu się. Przy najmniej to on narzucił pozycję, w jakiej się znaj dowali. Co do reszty... Żadne z nich nie było już w stanie się kontrolo wać. Pozostawali złączeni ze sobą ustami, gorącymi i niecierpliwymi. Jej dłonie były wszędzie, ciągnęła go za ubranie. Obracali się i szamotali. Charles za czął się rozbierać. Ściągnął stopami buty i odrzucił je daleko. Penny oderwała się na chwilę od poca łunku tylko po to, by pomóc mu zsunąć spodnie. Potem zaczęła wędrować dłońmi po jego nagich udach. Niewinność jej dotyku i prawie wyczuwalne za dziwienie spowodowało, że Charles na sekundę oprzytomniał. Tłumiąc przekleństwo, przycisnął usta do jej jedwabistych włosów, a potem znowu się obrócił i Penny znalazła się nad nim. Ta nowa pozycja na chwilę ją wstrzymała. Charles ujął jej twarz w dłonie, przyciągnął do siebie i nakrył ustami jej wargi, wciągnął na powrót w otchłań palącego pocałunku. Wiedział, co musi zrobić i to natychmiast, nim Penny znowu pozbawi go kon troli. A ponad wszelką wątpliwość ta chwila już nad ciągała. Na samą myśl... Cienką bawełnianą koszulę miała już podcią gniętą do kolan, ale splątaną między nogami. 261
Rozcięcie z przodu otwierało się tylko na wyso kość piersi. Charles złapał po obu stronach mate riał i pociągnął. Usłyszał trzask rozdarcia. Jak oszalały zaczął rozrywać koszulę dalej, coraz ni żej. Poprzez pocałunek, nacisk ust, swawolny ta niec języka, desperację, z jaką wczepiała palce w jego tors, zachęcała go, by nie przestawał. Po tem potrząsnęła ramionami i rozdarta koszula opadła na ziemię. Charles złapał Penny w talii, poczuł jej nagą skó rę pod dłońmi. Przesunął ręce wyżej i dotknął jej piersi. Zaczął masować i ugniatać. Nie delikatnie, ale z takim samym pośpiechem, jaki płynął im obojgu w żyłach. Z takim samym nienasyconym pożądaniem, z jakim ona rozchyliła palce i chwyta ła się go rozpaczliwie. Pocałował ją w zagłębienie pod uchem i zaczął schodzić niżej, wzdłuż jej napiętej szyi do wystają cego sutka Penny siedziała okrakiem na piersi Charlesa, czując między udami jego twarde żebra. Widziała jego nagi tors i ramiona i była nim zafascynowana. Dłonie błądziły po całym jej ciele. Były twarde i wymagające, pieściły ją, zagarniały, pospiesznie ją poznawały. Gdziekolwiek pieścił, tam skóra za czynała ją palić, a pod jego palcami wybuchał ogień. Jego usta były gorące. Powietrze chłodziło wil gotne miejsca, wywołując zaskakujący kontrast, zwiększając uczucie rozognienia. Charles podniósł się i ją obrócił. Ponownie zanurzył dłoń między jej udami, pochylając się nad nią i nakrywając jej usta swoimi. Pocałunek był tak namiętny, że wyssał z Penny ostatni dech, tak desperacki, że odzwier ciedlał jej pożądanie. Będąc z nim, nigdy nie czuła 262
się osamotniona w swoim pragnieniu. Zawsze ogarniało ich ono w równym stopniu, było to sza leństwo, które oboje musieli stłumić poprzez za spokojenie żądzy. Charles coraz mocniej wciskał ją w łóżko. Spo dziewała się, że teraz rozchyli jej uda i wejdzie w nią. Zaczęła się spinać; wspomnienia unosiły się na granicy jej świadomości. Lecz zdała sobie spra wę, że miał inne plany. Przesunął wargami po jej szyi, a potem niżej, że by znów podręczyć jej piersi. Wydawało się, że chce ją jeszcze bardziej oszołomić, podsycić żar... Jej palce zaciskały się rozpaczliwie na jego ramio nach, a potem wsunęły się między jego włosy; opu ścił jej piersi i zszedł niżej. Wyciskał gorące, wil gotne pocałunki na jej brzuchu, talii, na drżącej, napiętej skórze podbrzusza. Złapał ją za kolana i rozwarł szeroko jej nogi. Świece nadal się paliły. Penny, chwytająca roz paczliwie powietrze, z piersią gwałtownie wznoszą cą się i opadającą, zmusiła się, by unieść powieki i spojrzeć na jego twarz. Ramiona Charlesa znalazły się między jej uda mi. Wstrzymując oddech Penny czekała na to, by przesunął się znów do góry, a potem... Pochylił głowę i przylgnął ustami do jej ciała, które już pulsowało. Zaczął lekko ssać. Penny do znała wstrząsu. Serce jej stanęło. Kiedy poczuła je go język, omal nie umarła. - Charles! Próbowała mu się wyrwać, ale przytrzymał ją bez trudu. Wyciągnęła rękę i pociągnęła go za wło sy, ale to również nie odniosło skutku. Nie było możliwości, by go odsunąć, powstrzymać przed... Wciąganiem jej coraz głębiej. 263
Jego usta poruszały się na jej ciele, a fala nie zwykłych doznań owładnęła nią, osaczyła. Wcią gnęła w falę ognia i płomieni. Nie była w stanie złapać powietrza, zaczęła ję czeć, zamknęła oczy i chwyciła Charlesa mocno za włosy. Ogniste napięcie wzmagało się, owijało się wo kół niej coraz ciaśniej. A Charles nadal naciskał, nieugięcie, bezlitośnie, będąc równie rozogniony jak ona. Jego też ogarniało coraz większe pożąda nie. Poruszał ustami, prowokując ją, wywołując co raz większą rozkosz, pieścił ją, badał. A potem się w niej zanurzył. Świat Penny rozpadł się na kawałki. Charles nazywał to sięganiem nieba, ale w jej przypadku było to raczej dotykanie słońca. Była eksplodującą gwiazdą. Napięcie zatrzymało jej ser ce, płuca, ogarnęło nerwy, każdą cząstkę jej świa domości i przytrzymało bez ruchu przez te cudow ne sekundy, kiedy w jej wnętrzu nastąpił wybuch, a odłamki rozkoszy rozprzestrzeniły się po całym ciele. Pozostawiając ją w błogim spokoju. Ale nie jego. Penny wyciągnęła do niego na ślepo rękę. Char les podciągnął się góry. Rozchylił jej uda szeroko i usadowił się między nimi, pochylając nad nią swoje silne, ciężkie ciało. Sięgnął w dół i wcisnął się do jej środka. Dłonie Penny spoczywały na jego ramionach w niemym oczekiwaniu na ból. Mimowolnie zaczę ła spinać się przeciwko tej inwazji, ale rozluźnione mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Charles nie chciał na razie wchodzić w nią głę biej, ułożył się tylko wygodniej. Penny poczuła, że gładzi ją po włosach i obejmuje jej twarz. 264
- Nie tym razem, mon ange. Pocałował ją. Wypełnił jej usta, odwracając uwagę na ten moment, kiedy jego plecy się wygię ły, a potem zaczął pchać silniej. Nie szybko i bru talnie, jak się tego spodziewała, ale powoli i miaro wo, nieuchronnie. Wypełniał ją i nie miał zamiaru przestać. A ona nie chciała, żeby przestał - była jak urzeczona. Nim. Czystą zmysłową przyjemnością wynikają cą z tego, że był w niej, twardy, sztywny, gorący jak hartowana stal, ciężki i obcy, a jednocześnie tak pożądany. Wsuwał się coraz dalej, głębiej. Poczu ła, że jej ciało poddaje się i przyjmuje go do siebie, umożliwiając gładkie prześlizgnięcie się. Charles znajdował się już wewnątrz i wypełniał ją całą. Nabrał powietrza do płuc, zamarł na chwilę i po czuł, jak jej mięśnie zaciskają się niepewnie, deli katnie wokół niego. Prawie stracił nad sobą reszt kę kontroli. Była bardzo ciasna. Nadeszła chwila, na którą czekał przez ostatnie trzynaście lat, i która jawiła mu się w najdzikszych marzeniach. Teraz się spełniły, a rzeczywistość przerosła jego najśmielsze oczekiwania. Penny leżała pod nim rozluźniona i w pełni go towa. Uległa. Z niezwykłym wysiłkiem oderwał się od poca łunku i podniósł głowę, by spojrzeć na jej twarz. - W porządku? - Tak. - Podniosła głowę i pocałowała go z uwo dzicielską namiętnością. Potem odsunęła się odro binę, żeby wyszeptać z ustami przy jego twarzy: - A teraz mnie ujeżdżaj. Proszę. - Z przyjemnością - powiedział gardłowym gło sem. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Ale tylko jeśli zrobimy to razem. 265
Nie czekał na odpowiedź. Pocałował ją i pokazał jej pełnię tego, co mogła przeżyć. Wiedział lepiej niż ktokolwiek, co ją kusi i przyciąga, co ich łączy. Wykorzystał cały bagaż swojego doświadczenia, by schwytać jej zmysły. Przynajmniej pod tym wzglę dem sukces jego dotychczasowych zabiegów moż na było uznać za fakt dokonany. W innych aspek tach może mieć jeszcze problemy, ale tutaj odniósł już zwycięstwo. Penny cały czas go zadziwiała. Po początkowym wahaniu z całego serca zaakceptowała jego zapro szenie. Pozwalała mu się prowadzić, ale też stara ła mu się dorównać. Szybko zrozumiała, w jaki sposób wykorzystać swoje ciało, by doprowadzać do coraz większego szaleństwa. Oboje przestali się kontrolować. Coś niewiary godnie silnego, jakaś niezwykła energia wślizgnęła się do próżni, wypełniając ją całkowicie. Szli za głosem instynktu, dzikiego i niezgłębionego, in tensywnego i prawdziwego. To on rozniecał żar pożądania, który splótł ich ze sobą. Prowadził ich przez głębokie jak otchłań pocałunki, wspólne, płytkie oddechy i równomierne kołysanie złączo nych ciał, aż po przejmujący szczyt, poza którym rozciągał się słodki stan nieświadomości. Dosięgli go prawie równocześnie, najpierw ona, potem on. Rozkosz, która rozlała się po jej ciele, zapoczątkowała moment jego spełnienia. Ich zmy sły wzlatywały wśród płomieni. Potem spokojnie opadły i zapanował błogi spokój.
j
Charles nie potrafił znaleźć odpowiednich słów ani po angielsku, ani po francusku, by dokładnie 166
i
opisać, co czuł w momencie, gdy podniósł się z jej ciała i ułożył obok, a zaspokojona Penny skuliła się w jego ramionach. Ledwie mógł uwierzyć, że z taką łatwością uda ło mu się usunąć z drogi tę wielką przeszkodę. Ob jął Penny delikatnie i ułożył się wygodniej wśród zmiętej pościeli, a potem przykrył ich oboje koł drą. Pozwolił, by ten cudowny moment trwał. Jeszcze nigdy nie przeżył tak wielkiej rozkoszy. To było doznanie niezwykle intensywne. Tak bar dzo go potrzebował. Rozumiał, co to oznacza, i starał się o tym nie myśleć. Ucałował Penny w je dwabisty welon włosów tuż nad skronią, a potem położył się i odprężył. Penny nie była pewna, czy zasnęła, czy też przeniosła się w jakiś inny wymiar. Nie obudziła się jak zazwyczaj. Jej zmysły powra cały do niej powoli. Pierwszą rzeczą, którą odnotowały, było oszała miające uczucie błogości, które rozchodziło się ży łami, przenikało przez mięśnie i kości. Całe jej je stestwo, fizyczne i psychiczne, zdawało się emano wać rozkoszą i zaspokojeniem. Było to nieporów nanie silniejsze przeżycie niż to, którego przelot nie dotknęła w przeszłości. Świece stopiły się dopiero do połowy. Rzucały na łóżko ciepłe, równomierne światło. Charles podciągnął kołdrę do jej łokcia, a sobie do połowy torsu. Głowę oparła mu na ramieniu. Nigdy wcze śniej nie doświadczyła takiej wygody. Czuła mro wienie w całym ciele. Jego moc, czysta męska siła, odcisnęła na niej swe piętno. Będąc z nim, wie działa, kim jest, mogła być sobą; mogła mu zaufać, a on jej. Zawsze tak było. Nigdy tego nie kwestio nowali. Przesunęła głowę i położyła dłoń na jego sercu. 267
Nie przestała jednak, ściągnęła mu jedynie koł drę do pasa, obnażając tors. Sama również się od kryła, ale to już nie miało znaczenia. Zawsze fascy nowało ją jego ciało. Charles, leżąc na plecach, czuł, jak Penny przesuwa dłoń po jego umięśnio nej klatce piersiowej i ramionach, wyczuwa palca mi żebra. Potem zepchnęła kołdrę niżej, do jego bioder. Dotknęła umięśnionego brzucha i sięgnęła jeszcze dalej. Przesunęła dłonią wzdłuż biodra aż do uda, tam gdzie kędzierzawe włoski znowu sta wały się gęstsze. Nie przedłużała tortury, bardziej ze względu na siebie niż na niego. Jej dłoń odnalazła go i zu chwale chwyciła. Charles zadrżał i złapał ją za rę kę. Penny podniosła wzrok. Jego oczy były już pra wie zupełnie czarne. Spojrzał na jej piersi, a potem delikatnie obrócił ją i położył na plecach. - Teraz moja kolej. Ułożył się koło niej, obejmując ją jedną ręką, podczas gdy drugą zaczął gładzić jej nagie ciało. Bardzo delikatnie. Zaczynając od podbródka, po przez ramiona, piersi i ich pofałdowane koniuszki. Ledwie jej dotykał. Piersi Penny rozogniły się i naprężyły, a jej ciało ożyło na długo, nim przeniósł palce niżej. Jego dotyk był kuszącą obietnicą, przywoływał zmysłowe wspomnienia, powodował, że jej zmysły rozbudzały się w oczekiwaniu na to, co miało na stąpić. Palce Charlesa przebiegły po jej kędzierzawych włoskach, a potem niżej, wzdłuż wrażliwej we wnętrznej strony ud, prawie do kolan. Jej skóra by ła napięta. Mięśnie drgnęły, kiedy przeniósł dłoń na drugie udo. Penny zaczerpnęła powietrza, zda jąc sobie sprawę, że jakiś czas temu przestała od268
dychać. Spojrzała na Charlesa. Uśmiechnął się diabelsko. - Mam dla ciebie propozycję. - Jaką? Objął ją w pasie, odchylił się do tyłu i podniósł nad sobą. Penny siedziała teraz na nim okrakiem, dużo niżej niż poprzednio. - Spróbujmy w ten sposób. Dopiero po chwili zrozumiała, o co mu chodzi. Poczuła między nogami dotyk jego członka. Char les złapał ją za biodra i zsunął jeszcze dalej. Poło żyła dłonie na jego piersi, a potem odchyliła się do tyłu i powoli, centymetr po centymetrze, przy jęła go w siebie. Zauważyła, że jego twarz wyraża napięcie. Nie pewna, czego od niej oczekuje, uniosła brwi. Char les wykonał w jej stronę gest ręką. - Teraz twoja kolej, by przejąć wodze. Uniosła brwi jeszcze wyżej. Ach tak? To by było bardzo satysfakcjonujące, móc obrócić wniwecz je go wolę dominacji. Uniosła się nad nim. Charles złapał ją delikatnie za biodra. Pokierował ją odro binę, pozwalając jej jednak na eksperymentowa nie, zgłębianie swoich możliwości. Zabrała się ochoczo do dzieła i ze zdziwieniem odkryła, jak wielką przyjemność dawało jej używa nie własnego ciała, kierowanie nim według własnej woli, aby mu dogodzić. Kiedy już na dobre wdrożyła się w tę grę, jego ręce przeniosły się na jej piersi, aby je pieścić, po czątkowo delikatnie, a potem coraz mocniej. W jego ciemnych oczach dostrzegła ognik try umfu. Czyżby był zadowolony, że tylko on ją po siadł? Przypomniała sobie, gdzie połączyli się po raz pierwszy; zadrżała i musiała zamknąć 269
na chwilę oczy. Zatopiła paznokcie w jego torsie. Poczuła, jak w niej narasta fala gorąca, jak jej mię śnie się naprężają. - Zmieniłeś się - wydyszała, ze zdziwieniem stwierdzając, że jej głos stał się bardzo słaby. - By łeś przecież z tuzinami kobiet. Zawsze robisz to z takim oddaniem, pozwalając, by pierwsze osiągnę ły rozkosz? Zapytała o to, by go zdekoncentrować, ale także dlatego, że naprawdę chciała wiedzieć. Ze zdziwie niem ujrzała, że w jego oczach pojawiła się rezerwa. - Zawsze lubiłem kobiety - przesunął ręce na jej biodra. - Wiesz o tym. Wiedziała. - Tak, ale... - Penny starała się utrzymać przy tomność umysłu. Ich połączone ruchy coraz szyb ciej i gwałtowniej przybliżały ją do eksplozji. - Nie o to mi chodziło - wydyszała. - Dobrze o tym wiesz. Charles spojrzał jej prosto w oczy. Znalazł w nich potwierdzenie, że bez względu na wszystko Penny ma zamiar utrzymać się przy zdrowych zmy słach, dopóki nie usłyszy jego odpowiedzi. Nabrał powietrza do płuc, co nie był łatwe w okoliczno ściach, w jakich się znajdował. - Z tobą jest inaczej. Zawsze było inaczej. Z żadną kobietą nie czułem się tak jak z tobą. Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, lśniąca, rozgrzana, ponętna hurysa. W blasku świec jej skóra błyszczała. - T o znaczy jak? - Rozpaczliwie. - Złapał ją za biodra i pociągnął na siebie z całej siły, a potem przytrzymał i wbił się w nią kolejno trzy razy. Tyle wystarczyło, by wy zwolić w niej orgazm, który już czekał przyczajony. 270
Czekał, delektując się skurczami, przebiegający mi przez jej ciało, starając się nie zapominać, że musi stłumić w sobie wszystkie niecywilizowane odruchy, a przynajmniej jej nie przestraszyć, a już na pewno nie zrobić krzywdy. Delikatność, facho wość - rozsądek. Przydałoby się trzymać tych wy znaczników... Z przeciągłym jękiem Penny zaczęła na niego bezwładnie opadać. Podtrzymała się jednak na skrzyżowanych rękach i spojrzała mu prosto w oczy z odległości zaledwie kilku centymetrów. Potem uśmiechnęła się jak wyjątkowo zadowolony kot, przysunęła się bliżej i nakryła ustami jego usta. Pocałunek ten ostatecznie pozbawił go samo kontroli. Jeszcze mocniej ścisnął jej biodra, przy trzymując ją w miejscu. Ponownie zaczął się w niej poruszać, tym razem bez żadnych zahamowań. Sil nymi pchnięciami zanurzał się coraz głębiej. Podniosła dłonie i objęła jego twarz. Pocałowa ła go namiętnie, a potem odsunęła się nieco, by nabrać powietrza. Wodze się zerwały. Charles jęczał, odnalazł jej usta i zanurzył się w nią jeszcze głębiej. Ujeżdżał ją mocniej, szybciej i głębiej niż kiedykolwiek, nawet trzynaście lat temu. Ale tym razem ona była z nim, zachęcała go, brała wszystko, co jej ofiarowywał. Rozkoszowała się jego szaleństwem, konfrontując je ze swoim własnym. Nie zdawała sobie sprawy, jak daleko się zapę dzili, dopóki Charles nie zatopił dłoni w jej wło sach. I pchnął ją prosto ogień. Obydwoje płonęli. Ten taniec pochłaniał ich doszczętnie, odbierał im ostatni oddech i zmysły. Aż stali się głusi i ślepi 271
ponad wszelkie wyobrażenie. Aż wszystko, co im pozostało, było szalejącym ogniem uczuć. Wresz cie po raz ostatni odetchnęli głośno, wyczerpani, ale i nasyceni, i zatopili się w sobie, złączeni w jed ność.
Rozdział 13 Następnego ranka Penny dotarła do jadalni wcześniej niż Charles. Jego spóźnienie ją zdziwiło. Ellie nigdy nie przychodziła rano, dopóki Penny po nią nie zadzwoniła. A tego dnia zrobiła to po wyjściu Charlesa, niedługo po tym, jak po raz kolejny sprawił, że dosięgła nieba. Nieba. Jak dla niej, to nadal było słońce. Niebo to zbyt spokojne i łagodne pojęcie, by opisywać nim miejsce, w którym razem się znaleźli. Nie mówiąc już o sposobie, w jaki tam dotarli. Penny była we wspaniałym nastroju. Nigdy w ży ciu nie czuła się tak cudownie. Trzymanie serca w ryzach udawało jej się znakomicie. Dobrze po stąpiła, powierzając Charlesowi swoje rodzinne se krety i pozwalając mu ponownie zostać swoim ko chankiem. Teraz mogła iść naprzód bez żadnych wątpliwości. Wpadła do jadalni i przywitała się z Nicholasem, który siedział już u szczytu stołu. Podeszła do kre densu i nałożyła sobie jedzenie. Usiadłszy, zaczęła 272
się przyglądać kuzynowi. Wydawał się mniej zatro skany i rozkojarzony niż poprzedniego dnia. Czyż by udał się w nocy na przejażdżkę? Nie. Z pewnością usłyszeliby z Charlesem od głos kopyt na wysypanym żwirem podjeździe. A może ktoś złożył mu sekretną wizytę? Rozważała tę możliwość, zatapiając zęby w to ście z szynką. - Ach, tutaj jesteś, moja droga. Penny odwróciła się w stronę Charlesa, który właśnie wszedł do jadalni. Zbliżył się do niej i przechylił głowę. - Zastanawiałem się, czy nie zechciałabyś udać się ze mną na przejażdżkę. Mam parę spraw do za łatwienia w Fowey. Charles znajdował się już tak blisko niej, że bez trudu zauważyła desperację malującą się w jego oczach. Zdała sobie sprawę z tego, co chciał jej przekazać. - Och, tak! Dzień dobry. To rzeczywiście wspa niały pomysł. - Rzuciła okiem na kredens. - Pew nie już jadłeś śniadanie, ale może miałbyś chęć przekąsić coś jeszcze? Spojrzała na niego i omal się nie zachłysnęła na widok diabelskich ogników tańczących w jego oczach. Nie miała odwagi odetchnąć. Ale on jedy nie się uśmiechnął. - Dziękuję. Penny wróciła do jedzenia. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na Nicholasa. Wpatrywał się z jawnym niezadowoleniem w plecy Charlesa. Pełne rezerwy powitanie jej kuzyna świadczyło o tym, iż w końcu zrozumiał, że Charles stal się już permanentnym gościem w Wallingham. Ale dobre maniery wzięły górę i nie skomentował zaistniałej sytuacji. 273
Niczego nieświadomy Charles wspomniał o spo tkaniu z Albertem Carmichaelem na targu. Nicho las powiedział, iż nie miał przyjemności poznać te go dżentelmena. Penny wytłumaczyła mu zamiary Cranfieldów, a potem musiała mu jeszcze przypo mnieć, kim oni są. - Ach tak, rozumiem. - Nicholas wziął duży łyk kawy i przeniósł wzrok na Charlesa. - Czy poczy niłeś jakieś postępy w śledztwie, Lostwithiel? Do myślasz się może, kto mógł być odpowiedzialny za śmierć tego młodego rybaka? Penny musiała przyznać, że Charles idealnie po trafił zachować kamienną twarz. Nawet nie mru gnął, ani nie przerwał krojenia pieczeni. - I tak, i nie - rzucił wesołym tonem, jakby miał zamiar omawiać ceny ryb. - Z wielu powodów wy daje się niemożliwe, żeby zbrodnię popełnił ktoś, kto na stałe mieszka w okolicy. - Czemuż to? - spytał Nicholas, mrużąc oczy. Charles rozsiadł się wygodnie na krześle i sięgnął po filiżankę z kawą. - Gimby nie został po prostu zabity. Najpierw przepytano go dokładnie, a potem stracono. To była profesjonalna robota. Nicholas wyglądał, jakby miał ponownie zzielenieć na twarzy. Spojrzał w dół, podniósł widelec i zaczął przesuwać na talerzu kawałek ryby. - A więc... to nikt z tutejszych ... - Nie. Dlatego właśnie chcę się dowiedzieć jak najwięcej o nowo przybyłych. - O włóczęgach? - Nicholas uniósł brwi. - Czy to mógł być... nie, powiedziałeś, że to była profe sjonalna robota. - To prawda, ale niewykluczone, że profesjona lista przebrał się za włóczęgę. Gdyby jednak zabi274
cie Gimby'ego było jego jedynym celem, już daw no by stąd zniknął. - Charles wzruszył ramionami - może uda mi się wziąć go na muszkę. Penny trzymała język za zębami, za co Charles był jej wdzięczny. Nie chciał, żeby jej kuzyn się zdekoncentrował. - Jedyny cel... - powiedział Nicholas po długiej chwili, nadal nie patrząc mu w oczy. - Jaki inny cel mógłby mieć złoczyńca? Francuski sposób wzruszania ramionami był na prawdę użyteczny. - Kto wie? Mogła to być na przykład osoba, któ ra nie chciała, żebym przesłuchał Gimby'ego, nie po to, by chronić kogoś, kogo Gimby mógł ewen tualnie zdradzić, ale dlatego, że ma taką samą mi sję, j a k ja. Nie chce, żebym jako pierwszy dotarł do Świętego Graala. Charles badał teren, sprawdzał, jak najlepiej po dejść Nicholasa. Pomimo antypatii, jaką do siebie czuli, zaczynał go powoli rozumieć. Nicholas nie był tchórzem, tylko osobą niezwykle ostrożną. To cecha przydatna, jeśli sprawuje się funkcję w Mini sterstwie Spraw Zagranicznych. Ale też i w przy padku bycia zdrajcą. Nicholas zbladł słysząc te słowa, ale tym razem trzymał się w ryzach. Zacisnął usta i pokiwał głową, skutecznie ucinając dyskusję. Charles odniósł wra żenie, że Nicholas, idąc prawie tym samym tokiem myślowym, chciał jedynie uzyskać potwierdzenie. Penny skończyła śniadanie. Charles szybko po chłonął resztę swojej pieczeni, wstał i odsunął krzesło. Penelopa podniosła się i rzuciła okiem na swoją suknię. - Muszę się przebrać. - Odwróciła się tyłem do Nicholasa. I uniosła brwi. - Spotkamy się w holu. 275
- Lepiej na dziedzińcu. Każę, by osiodłano ko nie i tam je przyprowadzono. Muszę być w Fowey o wpół do jedenastej. W jej wzroku malowało się zapytanie. Dlacze go? Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej? Skinę ła jednak głową, pożegnała się szybko z Nichola sem i wyszła z jadalni. Nicholas wstał i razem z Charlesem udali się do drzwi. - Prowadzisz wiele swoich interesów osobiście? Charles rzucił mu szybkie spojrzenie. - Nie. Zarządca i mój przedstawiciel zajmują się prawie wszystkim. - Rozumiem. Myślałem, że jedziesz do Fowey, by... - To część śledztwa. - Charles zatrzymał się i odwrócił w stronę Nicholasa. - Pogrzeb Gimby'ego. Stare przysłowie mówi, że mordercy często przychodzą popatrzeć, jak ich ofiary są składane do ziemi - żeby być świadkiem ich ostatecznego końca. Ufam, że nasz zawodowiec nie okaże się aż tak profesjonalny i też się zjawi. Nicholas wyraźnie zadrżał. - W takim razie - powiedział ściśniętym głosem - mam nadzieję, że tak się stanie. Każda okolicz ność, która umożliwi usunięcie tak bezwzględnego mordercy spośród niewinnych ludzi, jest wysoce pożądana. Skinął głową i skierował się do biblioteki. Zain trygowany Charles obserwował jego odejście. Ze wszystkich rzeczy, które do tej pory usłyszał od Ni cholasa, ta z pewnością zabrzmiała najbardziej szczerze.
276
*
Charles czekał już z końmi, kiedy Penny wybie gła z budynku przez główne wejście. Zatrzymała się tuż obok Charlesa, czekając, by podsadził ją na siodło. Zajęło mu dobrą chwilę opanowanie szalejących w nim demonów; nie mógł pocałować jej namiętnie na dziedzińcu, na który wychodziły okna biblioteki. To nie byłoby rozsądne. Wyciągnął ręce i podniósł ją. Podając jej strze miona, poinformował ją o celu wizyty w Fowey. Kiedy wsiadał na Domino, usłyszeli tętent kopyt. Ściągnęli cugle, żeby utrzymać konie w miejscu, i obserwowali, jak zakurzony jeździec wpada galo pem na dziedziniec. Kiedy ich zauważył, zwolnił i podjechał bliżej kłusem. - Dzień dobry pani, dzień dobry panu. Szukam lorda Arbry'ego. Penny machnęła w stronę domu. - Proszę zadzwonić do drzwi. Norris również usłyszał zbliżającego się konia i wyszedł na dwór. Tuż za nim pojawił się Nicholas. - To ja jestem Arbry. Ma pan dla mnie przesył kę z Ministerstwa Spraw Zagranicznych? - Tak, milordzie. - Kurier zsiadł z konia i odpiął od siodła torbę. Podał ją Nicholasowi. - Świetnie - mruknął Nicholas, oglądając pacz kę i sprawdzając pieczęcie. Potem skinął w stronę kuriera. - Kiedy odstawisz konia do stajni i wrócisz tutaj, Norris się tobą zajmie. - Dziękuje, milordzie. - Mężczyzna ukłonił się Nicholasowi, a także Penny i Charlesowi, i popro wadził konia za dom. Nicholas wetknął paczkę pod pachę. 277
- Nie wiedziałem, że tutaj też pracujesz - powie dział Charles, pochylając się w siodle. Penny dosłyszała w jego głosie niebezpieczną nutę. Nicholas też ją chyba zarejestrował. Wyda wał się lekko zdenerwowany. - Potrzebują mojej opinii w kilku sprawach. - Uśmiechnął się blado i skinął głową, a potem wrócił do domu. Charles obserwował jego odejście, a potem spoj rzał na Penny. - Jedźmy już. Wyruszyli. Tym razem nie pędzili jak para lek komyślnych dzieciaków. Puścili się statecznym cwałem wzdłuż drogi prowadzącej do Fowey. Po jakimś czasie natknęli się na Juliana Fothergilla, który wdrapywał się akurat na przełaz. Zauwa żywszy ich, przysiadł na szczycie. Kiedy się zbliżyli, powitał ich ruchem ręki. - Dzień dobry! Penny zwolniła i się uśmiechnęła. - Dzień dobry. Obserwował pan ptaki? Na szyi Fothergilla wisiała lornetka. - W rzeczy samej. - Wskazał na ścieżkę, która biegła w kierunku estuarium. - Właśnie miałem zamiar udać się do ujścia rzeki, by sprawdzić, czy są tam jakieś dogodne punkty obserwacyjne. Sły szałem, że wzdłuż brzegu ciągną się bagna. To z reguły dobre miejsce na prowadzenie obserwacji. Charles skinął głową na powitanie. - Rzeczywiście, jest tam całkiem sporo mokra deł. Ale w czasie przypływu zalewa je woda. Niech pan uważa. - Będę ostrożny - zapewnił Fothergill z uśmiechem. - Miał pan już szczęście znaleźć jakieś ciekawe okazy? - Penny zastanawiała się, jakie jeszcze 278
można zadać pytania, by ich rozmówca zdradził więcej szczegółów na temat swoich poczynań. Fothergill był przystojnym, pogodnym mężczyzną i jakoś nie potrafiła wyobrazić go sobie jako mor dercy, ale przecież powinni postępować logicznie i starać się dowiedzieć jak najwięcej o całej piątce. - Och, tak! Wczoraj widziałem mewę pstrokatą i... - oblicze Fothergilla promieniało, kiedy wy mieniał liczne, zaobserwowane w okolicy gatunki. - Był pan już w bardzo wielu miejscach - stwier dził Charles. - Pewnie wędrował pan wzdłuż kli fów, żeby zobaczyć te mewy. Fothergill pokiwał głową. - Do dzisiaj przebywałem prawie cały czas w po bliżu klifów. Teraz zaczynam przeczesywać tereny bliżej estuarium, a potem chcę ruszyć w górę rze ki. Tak właściwie - ciągnął - cieszę się, że państwa spotkałem. Oboje tak dobrze znacie te tereny. Je stem również kimś w rodzaju studenta architektu ry. Zastanawiałem się, jakie zabytki w okolicy mógłbym odwiedzić? - Zamek Restormel - odparła Penny bez waha nia. - To warte zobaczenia ruiny, nie tylko z powo du ich znaczenia historycznego, ale też dla ich inte resującej struktury, która nadal jest dość dobrze wi doczna. Poza tym... - rzuciła okiem na Charlesa. - Abbey, Restormel Abbey, to moja posiadłość. Znajduje się po przeciwnej stronie rzeki. Mój ka merdyner, Filchett, z przyjemnością pana oprowa dzi. Zna historię tego miejsca równie dobrze jak ja, a architekturę nawet lepiej. - Może pan również wstąpić do Wallingham Hall - dodała Penny. - Jestem pewna, że lord Arbry nie będzie miał nic przeciwko temu. W salonie znajduje się piękny kominek. Również pokój mu279
zyczny jest godny uwagi. Mógłby pan jeszcze od wiedzić dom Looe, który też jest interesujący pod względem architektonicznym, ale musiałby pan odbyć w tym celu dłuższą podróż - znajduje się bowiem na drodze do Polperro. Ale jego wła ściciele, państwo Richards, zawsze chętnie opro wadzają zainteresowane osoby. - Dziękuję - Fothergill uśmiechnął się szeroko. - Bardzo mi pomogliście. Charles ściągnął wodze. - Obawiam się, że musimy już pana opuścić. Mamy ważną sprawę do załatwienia w Fowey. - Tak - zreflektowała się Penny. - Będziemy musieli przejść pieszo do kaplicy cmentarnej. Od będzie się tam pogrzeb tego zamordowanego ry baka. - Tak? - spytał obojętnym tonem Fothergill. - Znaliście go państwo? - Nie - odparł Charles. - Mamy reprezentować tutejsze rodziny. - Rozumiem. - Fothergill pokiwał głową. - Oczywiście. Pożegnali się i Penny z Charlesem ruszyli w dal szą drogę. Penny miała ochotę omówić spotkanie z Fothergillem, ale Charles narzucił tempo wyklu czające wszelką rozmowę. Rozmyślała więc, jadąc u jego boku. Udali się prosto do „Pelikana", gdzie zostawili konie, a potem ruszyli szybkim krokiem wzdłuż głównej ulicy. Tym razem nie zeszli na na brzeże, ale wspięli się na wzgórze po przeciwnej stronie, a potem ruszyli jego grzbietem w stronę klifu, w którego cieniu przycupnęło Fowey. Cmentarz był położony na najwyższym, ostat nim skrawku lądu, za którym klif się urywał i za mieniał w pionową, kamienną ścianę, o którą roz28D
bijały się fale. Dzisiaj mruczały one śpiewnie w hołdzie dla zmarłego rybaka. Po krótkim marszu dotarli do małej przycmentarnej kaplicy. Charles wziął Penny pod ramię i weszli do środka. Przybyli w ostatnim momencie. Prosta drewniana trumna spoczywała na kozłach przed kamiennym ołtarzem. Ktoś ułożył bukiet białych lilii na nieheblowanym wieku. Niewiele pojawiło się osób, by wysłuchać krótkiego nabo żeństwa, gdyż mało kto znał Gimby'ego. Ale kilku żałobników przybyło. Byli to mieszkańcy Fowey, wszyscy dobrze znani zarówno Penny, jak i Charlesowi. Wszyscy podążyli za trumną do świeżo wykopa nego grobu i obserwowali, jak zostaje ona spusz czona. Następnie każdy z obecnych rzucił garść ziemi na wieko, a potem, wymieniwszy spojrzenia i skinienia, rozeszli się pozostawiając grabarzy przy pracy. Charles podszedł do wikarego, by zamienić z nim kilka słów, a potem dołączył do Penny, któ ra czekała na niego wraz z Matką Gibbs. Obie kurczowo trzymały kapelusze, ponieważ wiatr, wyjątkowo w tym miejscu gwałtowny, usiłował zerwać im je z głów. Matka Gibbs dygnęła na wi dok zbliżającego się Charlesa, który wziął Penny pod ramię i we trójkę ruszyli z powrotem do mia sta. - Miała pani jakieś wieści? - Chciałabym móc powiedzieć, że miałam, ale nikt nie pisnął nawet słówka. A może mi pan wie rzyć, że pytałam wszędzie. - Może ktoś szukał Arbry'ego albo Granville'a? Matka Gibbs zacisnęła usta i potrząsnęła głową. - Ani trochę. 281
Skręcili na ścieżkę prowadzącą do portu. Wkrót ce znaleźli się pod osłoną klifu i wiatr przestał ich nękać. Charles drążył temat. - Nie pojawili się ostatnio w okolicy jacyś nowi ludzie? Cyganie, włóczędzy, mężczyźni szukający pracy? - O tej porze roku z reguły nikt taki tu nie za chodzi. Ale była tu niedawno cygańska rodzina. Rozłożyli obóz w pobliżu Fowey na kilkanaście dni przed śmiercią Gimby'ego. Odjechali, nim go zna leziono. Podobno udali się do St. Austell. Dennis przepytał tamtejszych rybaków i rzeczywiście Cy ganie pojawili się na czas. Nie mogli więc wrócić, żeby zamordować Gimby'ego. Tak nam się przy najmniej wydaje. - Dziękuję. - Charles zanurzył rękę w kieszeni i wyciągnął z niej suwerena. Chciał wręczyć go Matce Gibbs, ale ona potrząsnęła głową. - Nie przyjmę za to zapłaty. - Owinęła się ciaśniej wełnianym szalem i spojrzała w dół na flotę ry backą, podskakującą na wodzie przy nabrzeżu. - Ja i moi chłopcy uważamy, że to nie w porząd ku. Może i Gimby był odludkiem, ale też i jed nym z nas. Jeśli będziemy mogli pomóc w schwy taniu tego drania, który go zabił, zrobimy to z chęcią. Dennis kazał przekazać, że on i Gallantowie są do pana dyspozycji, gdyby ich pan po trzebował. Charles skinął głową i schował suwerena do kie szeni. - Niech pani ostrzeże Dennisa i innych, żeby za chowywali szczególną ostrożność. Możliwe, że morderca opuścił już okolicę, ale mam przeczucie, że tak się nie stało. - Dobrze. Ostrzegę ich. 282
Rozstali się z nią na rogu wąskiej uliczki wiodą cej do jej domu i ruszyli dalej wzdłuż nabrzeża. Penny rzuciła okiem na twarz Charlesa. Tym ra zem nie była w stanie z niej nic wyczytać. - O czym myślisz? Spojrzał na nią, jakby dopiero sobie przypo mniał o jej obecności. - A może powinnam spytać, co planujesz? - po wiedziała, mrużąc oczy. Charles uśmiechnął się i spojrzał przed siebie. - Jako że Nicholas otrzymuje tutaj rządowe przesyłki, zastanawiałem się, czy nie można by podsunąć mu jakichś informacji, które skłoniłyby go do ponownego nawiązania kontaktu z Francu zami. Zakładając oczywiście, że mamy do czynie nia ze zwykłą zdradą, o czym nadal nie jestem przekonany. - Myślisz, że mógł przejmować tajemnice z tam tej strony? - Jest to jedna z możliwości, której nie możemy jeszcze całkowicie wykluczyć, ale... - Charles po trząsnął głową. - Mam wrażanie, że elementy układanki do siebie nie pasują. Faktem jest, że po mimo zapewnień, iż w Ministerstwie Spraw Zagra nicznych działał jakiś zdrajca, Dalziel nigdy nie od krył niczego, co by wskazywało na wyciek informa cji. To prawda, że ktoś mógł być dostatecznie sprytny i utrzymać to w tajemnicy, ale Dalziel ma wyjątkową wprawę w wykrywaniu takich spraw. W tym jednak wypadku nie wpadł na żaden trop, mimo iż dołożył wszelkich starań. Zatrzymali się i Charles spojrzał ponad maszta mi łodzi przycumowanych przy nabrzeżu. - Nie sądzę, by Nicholas zamordował Gimby'ego. Miałem nadzieję i nadal ją mam, że przej283
rzy na oczy i wyzna prawdę albo przynajmniej za ufa mi na tyle, bym z jego wypowiedzi mógł wy wnioskować, kto jest zabójcą chłopca. Jestem na tomiast pewien, że Gimby kontaktował się z Fran cuzami, czego dowodzą flagi sygnałowe. Ale jak bardzo jest w to wszystko zamieszany Nicholas... - Charles westchnął. Penny ścisnęła jego ramię. - Rozumiem, o co ci chodzi z niepasującymi ele mentami układanki. Nagle Charles wyostrzył uwagę. Penny poczuła, jak jego mięśnie naprężyły się pod jej dotykiem. - Mówiąc o elementach... Penny podążyła za jego wzrokiem do wysokiej, szczupłej postaci stojącej na nabrzeżu i prowadzą cej ożywioną dyskusję z dwójką rybaków. - Kawaler. - Penny przeszukała wzrokiem kłę biący się w pobliżu tłum. - Nie widzę Marka Trescowthicka ani nikogo z jego grupy. - Nie. - Charles obserwował, jak kawaler roz mawia z rybakami. - Mam wrażenie, że podczas gdy Mark uważa go za swojego bliskiego przyjacie la, on może mieć inne zdanie na ten temat. Penny zastanowiła się nad jego słowami. - Kawaler jest dużo starszy. - I znacznie poważniejszy od tego rozpieszczo nego szczeniaka. Jestem pewien, że potrafi być czarujący, kiedy zachodzi taka potrzeba, ale nie są dzę, by miał wiele wspólnego z Markiem Trescowthickiem. - Jeśli wykorzystuje znajomość z nim tylko po to, by móc tu przebywać, to należałoby się za stanowić nad jego motywami. Charles przypatrywał się kawalerowi jeszcze przez chwilę. 284
- Możliwe, że Dalziel będzie potrafił nam po móc. Ma kontakty, które pozwolą mu sprawdzić, jaki jest prawdziwy powód wizyty kawalera w na szych stronach. Tymczasem powinienem porozma wiać z Dennisem. Może zrobię to jutro. Podam mu nazwiska pięciu nowo przybyłych. Zobaczymy, czego Gallantowie zdołają się dowiedzieć na ich temat. Odwrócili się i zaczęli iść pod górę w stronę głównej ulicy. - Może powinniśmy udać się do Abbey, żeby sprawdzić, czy nie ma nowych wiadomości od Dalziela? Charles potrząsnął głową. - Nie minęło wystarczająco dużo czasu od wy słania ostatniego raportu. Odpowiedź przyjdzie najwcześniej dzisiaj wieczorem, a najprawdopo dobniej dopiero jutro. - Spojrzał na Penny. - Zjedzmy szybko lunch „Pod Pelikanem", a po tem, w związku z przesyłką, którą Nicholas dzisiaj otrzymał, może rozsądnie byłoby się zasadzić na niego w pawilonie. Szli dalej w milczeniu. - W drodze powrotnej chciałabym wstąpić do Essington Manor - powiedziała po chwili Pen ny, kiedy zaczęli zbliżać się do gospody. - Jeśli nie pojawię się tam jak zwykle z wizytą, ludzie zaczną się zastanawiać, co się ze mną dzieje... - I co porabiasz - skończył Charles, posyłając jej diabelski uśmiech. - Dobry pomysł. Sam posiedzę w pawilonie. Kto wie? - Otworzył drzwi gospody i spojrzał na Penny, unosząc brew. - Może nawet uda mi się trochę odespać. Penny zwęziła oczy, uniosła nos i przeszła obok niego. Miała nadzieję, że wewnątrz, w przyćmio285
.
nym świetle, Charles nie zauważy, że się zarumieniła.
Rumieniec ten nie był wywołany uczuciem pruderii. Po prostu Penny zdawała sobie sprawę z te go, jak niechętnie rezygnuje ze spędzenia popołu dnia z Charlesem w pawilonie. Ale rozsądek wziął górę. Dotarła do stajni Wallingham Hall o piątej i ani minuty wcześniej, tak jak została poinstruowana. Charles już tam na nią czekał. Razem udali się w stronę domu. - Wydarzyło się coś tego popołudnia? - Nie. Nicholas nadal siedzi w bibliotece. - Charles spojrzał w kierunku domu. - Mam coraz większą pewność, iż on naprawdę nie wie, z kim powinien się skontaktować. Nie zmieniło się to od czasu, kiedy pojawił się tu po raz pierwszy i roz pytywał o znajomych Granville'a. Jeśli rzeczywi ście tak jest, podsuwanie mu fałszywych informa cji, które mógłby sprzedać za puzderko, nie ma sensu. Sądzę jednak, iż Nicholas obawia się, że ktoś chce do niego dotrzeć i nie wie, jak ma w związku z tym postąpić. - Więc zachowuje szczególną ostrożność. - Właśnie. Postaram się wstrząsnąć nim odrobi nę dziś wieczorem. Dotarli do tylnych drzwi i weszli do środka, a po tem każde poszło w swoją stronę. Penny udała się do pokoju, wzięła kąpiel i przebrała do kolacji. Ja ko że Norris był wtajemniczony w sprawę, podej rzewała, że Charles robi to samo. Kiedy więc we szła do jadalni, wyglądał już nienagannie. Stał 286
wraz z Nicholasem kolo kominka, dominując nad nim może nie tyle silną sylwetką, co widoczną witalnością. Wydawało się, że ma wyśmienity hu mor, co wywołało podejrzliwość jej kuzyna. Penny starała się jak najlepiej wspierać Charlesa w jego machinacjach. Naprawdę nie miało znacze nia, któremu z nich Nicholas zdecyduje się ostatecz nie zaufać. Jeśli w ogóle miało to kiedykolwiek na stąpić. Charles naprawdę się starał. Nie chciał za straszyć Nicholasa, ale delikatnie naprowadzał roz mowę na tematy, które pierwszy lepszy absolwent Eton lub Harrow potrafiłby natychmiast prawidło wo zinterpretować- czyli jakiego rodzaju tajemnice mogły być przemycane przez kanał La Manche. Jednak Nicholas pozostał niewzruszony, a nawet wydawał się jeszcze bardziej zamykać w sobie. Nie chęć, jaką poczuli do siebie nawzajem na początku znajomości, zdawała się ponownie ujawniać. Parę godzin później Penny odprowadziła Char lesa do drzwi, żeby się z nim pożegnać, ku wyraź nej uldze Nicholasa. - Stał się bardziej zawzięty, nie uważasz? - mruknęła. Charles skinął ponuro głową. - Nasze stosunki z nim się pogarszają. Przestał się bać, bo zdał sobie sprawę, że nie mamy przeciw niemu żadnych dowodów. Jeśli dalej będzie się tak zachowywał, wymknie się z każdej zasadzki. - Zastanawiałam się - powiedziała Penny, kie rując się do drzwi wejściowych - czy dokumenty, które zostały mu dzisiaj przysłane, nie mają czegoś wspólnego z jego nagłą zmianą nastroju. Może udałoby się nam rzucić na nie później okiem? - Trzyma je w swoim pokoju, ale i tak nie ma w nich niczego ponad to, o czym sam nas poinfor287
mował. To notatki służbowe, które musi zatwier dzić. Penny obróciła się, żeby na niego spojrzeć. Charles się uśmiechnął. - Norris rozminął się ze swoim powołaniem. Udało mu się zajrzeć do tych papierów i zapamię tać wystarczająco dużo, by zdać mi wyczerpującą relację. Penny westchnęła. - W takim razie... - Podniosła wzrok i podała mu dłoń. - Mówię ci... au revoir. Charles uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Zaiste. Podniósł jej rękę do ust i lekko pocałował opuszki palców. Potem na nią spojrzał i wycisnął na wewnętrznej stronie jej dłoni znacznie bardziej intymny pocałunek. Następnie skłonił się z gracją i wyszedł. Penny pozostała w miejscu, oparta o framugę i z uśmiechem na ustach wsłuchiwała się w chrzęst żwiru pod jego butami. Noc była spokojna, pogod na, ale ciemna; księżyc jeszcze się nie pojawił. Pen ny delektowała się błogą ciszą, pozwalając, by do mowa atmosfera otoczyła ją ze wszystkich stron. Myślała o tym, jak długo zajmie mu okrążenie dworu i wślizgnięcie się do niego na powrót, a po tem do jej sypialni. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i weszła do środka. Kiedy przechodziła przez główny hol, Nicholas wyłonił się z salonu. Na jej widok zatrzy mał się, a po jego twarzy przemknął cień. Zbliżając się do niego, Penny uniosła pytająco brwi. - W jaki sposób Lostwithiel przyjeżdża i odjeż dża? Nigdy nie słyszałem odgłosu kół na żwirze. 288
- Najlepiej czuje się w siodle. Jak go znam, je dzie na przełaj przez pola. Nigdy nie lubił wąskich i prostych dróg. - Naprawdę? Odrobinę zbity z tropu Nicholas życzył jej do brej nocy i skierował się do biblioteki. Według Norrisa, stracił już całkowicie zainteresowanie okolicą i teraz przeglądał książki ojca dotyczące ozdobnych puzder. Penny zmarszczyła brwi i udała się na górę. Cze kała tam na nią Ellie. Penny rozważała, czy jej nie odprawić, ale postanowiła trzymać się swojej co dziennej rutyny. Kiedy pokojówka wyszła, Penny wstała od toa letki i zdmuchnęła świece, a potem podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Księżyc zaczął wła śnie wyłaniać się zza skarpy. Do sypialni wpadły smugi srebrzystego światła. Penny pozostała przy oknie, wyglądając na zewnątrz, podczas gdy na dworze robiło się coraz jaśniej i zaczynał wyła niać się znajomy krajobraz, chociaż lekko odmie niony przez grę księżycowego światła i cieni. Chwilę później Charles wyszedł z mroku za jej plecami. Nie usłyszała, kiedy się zjawił, ale wyczu ła jego obecność, nim do niej podszedł. Wyciągnął rękę i otworzył okno. Równocześnie objął ją w pa sie, przysuwając do siebie. Penny uśmiechnęła się i złapała rękę, którą ją objął. Oparła się o niego, czując się bezpieczna z jego silnym ciałem za ple cami. Potarła skronią o jego policzek. - Nicholas pytał, w jaki sposób przemieszczasz się między Abbey a Wallingham. Zauważył, że nie podróżujesz powozem. - Co mu powiedziałaś? 289
- Dałam mu do zrozumienia, że jak niekonwen cjonalnego człowieka przystało, jeździsz konno. Na moment zapadła cisza. - Niekonwencjonalnego? - Mhm. - Ty nie lubisz niczego, co konwencjonalne - stwier dził raczej, niż spytał. - Konwencjonalność ma swój czas i miejsce, tak jak i niekonwencjonalność. - Penny obróciła się w jego ramionach i spojrzała mu prosto w oczy. - Natomiast to drugie z pewnością stanowi... większe wyzwanie. Jego uśmiech mógłby oczarować anioła. - A ty - powiedział, pochylając głowę - lubisz wyzwania. - To prawda - szepnęła i pocałowała go. Już dawno temu opanowała sztukę radzenia so bie z tym mężczyzną. Najważniejszym zadaniem było nie pozwolić mu zdominować ich relacji. Wzięła sprawy w swoje ręce. Otworzyła szeroko usta, wabiąc go do siebie, i utonęła w jego ramionach. Pozwoliła, by płonący w niej ogień przeniknął do jego wnętrza, by pożą danie, które on sam w niej wyzwolił, powstało i uniosło ją na swej fali, zabierając go ze sobą. Od rzuciła wszelkie pozory. Wiedziała, czego od niego chce, i nie kryła tego. Wiedziała, że to go sprowo kuje bardziej niż jakiekolwiek inne zachowanie. Owinęła ramiona wokół jego szyi i całowała go żarliwie. Charles stał przez chwilę nieruchomo, ale wkrótce się poddał. Pozwolił się zdominować, przekazał jej całą kontrolę. Wiedziała, że tym ra zem nie oszołomiła go na tyle, by móc przejąć ste ry. Sam jej pozwolił reżyserować przedstawienie.
290
Ta chęć podporządkowania się była do niego zu pełnie niepodobna, a właściwie do Charlesa, któ rego znała wcześniej. Z wysiłkiem przerwała poca łunek, który stawał się coraz bardziej żarliwy i ode brał im obojgu powietrze. Rozum nie odmówił jej posłuszeństwa, ale zachowywał się nielogicznie, pozwalając, by zapanowały nad nim zmysły. Spoj rzała głęboko w ciemne oczy Charlesa, a potem przeniosła wzrok na jego usta. - Dlaczego? Była pewna, że ją zrozumiał i rzeczywiście tak się stało. Ale nie odpowiedział od razu. Wahał się tak długo, że zaczęła się zastanawiać, co przed nią ukrywa. Znów spojrzała mu prosto w oczy. Charles pomyślał jeszcze przez chwilę, a potem odpowie dział bardzo cicho: - Co tylko chcesz, jak tylko chcesz. Jestem twój. Kochaj mnie. Charles ugryzł się w język. Nie teraz, jeszcze nie czas. On już wpadł po uszy, ale nie miał pewności, czy ona też. Doświadczenie nauczyło go nie wy obrażać sobie, że potrafi czytać w myślach kobiety. Penny zaglądała mu głęboko w oczy, zastana wiając się nad tym, co powiedział. Po chwili uśmiechnęła się ponętnie - Charles poznał ten wy raz twarzy dopiero przed kilkoma dniami. - Jak tylko chcę... - zamruczała.
291
Rozdział 14 Charles uśmiechnął się i objął ją w talii. Przez dłuższą chwilę, kiedy mocowali się językami, roz koszował się uczuciem możności trzymania jej w objęciach. Lubiła wyzwania. Charles również. Zwłaszcza jeśli stawiała je przed nim kobieta. A tym bardziej, jeśli tą kobietą była Penny. Pozwalanie jej, by robi ła to, na co ma ochotę, nie było dla niego proste. Instynkt podpowiadał mu zawsze, że to on powi nien mieć nad wszystkim kontrolę, zarówno jeśli chodzi o rozkosz partnerki, jak i swoją własną. Ale teraz nie tylko przyjemność była ważna. Jeśli miał zamiar osiągnąć też inny cel, musiał jej ulec, robić to, czego chciała. Penny przytuliła się jeszcze mocniej, zadrżała, a potem odsunęła się nieco, żeby mieć dostęp do jego ubrania. Surdut, kamizelka, halsztuk opa dały kolejno na podłogę, podczas gdy Charles ćwi czył opanowanie, starając się nie robić niczego po za odwzajemnianiem jej pocałunków. Nie był pe wien, dokąd może zaprowadzić ją wyobraźnia, ale cierpliwie czekał, żeby się tego dowiedzieć. Starał się nie zapominać, że ze względu na jej brak doświadczenia oraz pewność siebie, chwile tuż przed osiągnięciem stanu uniesienia były pełne wybojów, na które mógł wpaść. Rozpięła mu koszulę. Rozchyliła ją, odrywając się od pocałunku, i pożerała go wzrokiem. - Nie ruszaj się - pochyliła się i zbliżyła usta do jego nagiej skóry. 292
Charles zamknął oczy i mimowolnie zacisnął palce. Nie mógł zapominać, jak ważne jest dla nie go zdobycie jej. Usta Penny były jak płomienie, li żące jego już i tak dość rozgrzaną skórę. Palce do tykały go zachłannie, zaplątując się w ciemne wło ski porastające jego tors. Ustami i językiem odwra cała jego uwagę, podczas gdy jej dłoń zaczęła zsu wać się w dół, aż do pasa. Tam się zatrzymała. Penny wyciskała pocałunki na jego torsie, szyi, podbródku. - Zastanawiam się. Stwierdzenie to uderzyło go jako bardziej nie bezpieczne niż zazwyczaj. - Czy mogę coś zaproponować? Potrząsnęła głową, nie odrywając od niego wzroku. - Nie zastanawiam się jak, tylko - co mam zro bić. Bez względu na wariant, który miała wybrać, za powiadało się na tortury. Penny przyglądała mu się nadal z uniesiona brwią. - Myślę... - Zrobiła krok do tyłu, żeby znaleźć się poza jego zasięgiem. - Zostań tutaj. Nie ruszaj się. Charles obserwował, jak oddaliła się jeszcze o jeden krok, a potem złapała z obu stron koszulę nocną. Nie mylił się. Bez pośpiechu ściągnęła ko szulę przez głowę, a potem pozwoliła jej opaść na taboret. Zupełnie naga Penny powędrowała wzrokiem niżej. - Zdejmij buty. Charles, oparty o brzeg łóżka, zrobił, co kazała. Rozpiął też sprzączki od bryczesów. Kiedy się wy prostował, spojrzał na nogi Penny. Potem przesu nął wzrok wyżej, po jej łydkach, miękkich liniach 293
jej ud, zatrzymując się na chwilę przy kępce blond loczków między jej nogami, a potem dalej wzdłuż brzucha i piersi, by w końcu spojrzeć jej prosto w oczy. Skóra Penny była już lekko zaróżowiona. Penny przez chwilę patrzyła mu prosto w oczy, a potem uśmiechnęła się jak kot na widok garnusz ka ze śmietanką. - Dobrze - powiedziała i zbliżyła się do niego. Zapomniał, że opiera się nogami o jej łóżko. Penny podeszła blisko, ograniczając mu możliwość ruchu. Gdyby chciał zwiększyć odległość między nimi, musiałby ją przesunąć. Musnęła piersiami je go tors, prowokując go bezlitośnie, a potem pod niosła głowę i pocałowała go. Otoczyła go ramio nami i przysunęła się do niego całym ciałem. Żeby nad nim popracować. To właśnie był wariant, który wybrała. Wycisnęła na jego ustach płomienny pocałunek. Następnie zaczęła schodzić coraz niżej, rozpalając wargami i językiem jego nagą skórę oraz mięśnie napięte pod wpływem ograniczenia, jaki sam sobie narzucił. Kontynuowała podróż w dół. Rozpięła mu spodnie i jednym szybkim ruchem zsunęła je, a po tem opadła na kolana i wzięła go do ust. Charles omal nie wydał ostatniego tchnienia. Serce zamar ło mu na chwilę, a potem zaczęło bić jak oszalałe. Zamknął oczy i uchwycił się jedynej rzeczy, jaka mu pozostała - niezwykłych doznań, dostarcza nych mu z oddaniem przez Penny. Zdumiewało go, że mogła coś takiego sama wymyślić, zuchwale folgować jego zmysłom, dopuścić się tak rozwią złego aktu. Walczył ze sobą, by nie zacząć jęczeć, i zastanawiał się, czy zdawała sobie sprawę z tego, co z nim robiło jej wyuzdane zachowanie.
294
Torturą było stać nieruchomo i biernie podda wać się jej zabiegom, spoglądać w dół na jej jasną głowę i nie móc jej złapać, by domagać się jeszcze. Mógł jedynie przyjmować to, co mu dawała. Wy trzymał jeszcze kilka sekund, a potem, kiedy już je go zmysły szalały bardziej niż kiedykolwiek dotąd, objął dłońmi jej twarz i uwolnił się od jej ust. - Wystarczy - wydyszał. Wstała, przesuwając ręką po jego ciele. - Usiądź na łóżku. Spotkali się wzrokiem. Charles spojrzał na nią drapieżnie, ale posłusznie zastosował się do jej po lecenia. Penny poszła w jego ślady, siadając na nim okrakiem, kolanami obejmując jego biodra. Cały czas patrzyła mu w oczy. Trzymając się dla równo wagi jedną ręką jego ramienia, uniosła się nieco, a potem niespiesznie i z premedytacją nabiła się na niego. Był to innego rodzaju taniec. Odmienny od te go, który wykonywała, kiedy Charles leżał pod nią na plask. Pożądanie zaczęło w niej narastać. Wkrótce jej potrzeba stała się bardzo paląca. - Chyba coś jest... nie tak - wydyszała Charlesowi do ucha. - Mam rację? Usłyszała, że Charles śmieje się cicho. - Widziałaś to w jakiejś książce, prawda? Penny ugryzła go mocno w ucho. - Jak mamy to zrobić? - Jesteś za wysoka. Musimy się inaczej ustawić. Penny polizała go w miejsce, które wcześniej ugryzła. - Jak? - zamruczała. Charles opuścił dłonie, które dotychczas trzymał luźno na jej plecach i złapał ją za pośladki. Przy trzymał ją mocno i ukląkł, przysiadając na piętach. 295
Przesunął ją nieco i ułożył się w niej wygodniej. Odgarnął jej włosy z czoła i spojrzał prosto w oczy. - Teraz lepiej? Położyła dłonie na jego ramionach, podniosła się, a potem opadła powoli. Jej kolana i uda były teraz ustawione pod innym kątem, mogła wygod niej oprzeć się na łóżku. Ich ciała zdawały się znacznie lepiej ustawione względem siebie, sto sownie do tej pozycji. Penny ujęła twarz Charlesa w dłonie, uśmiechnęła się w odpowiedzi i pocało wała go. Porzuciła wszelkie opory i poddała się przejmującemu pragnieniu, by go kochać, spotkać się z nim na płaszczyźnie fizycznej, zmierzyć się z nim i doświadczyć wszystkiego, co są w stanie ra zem dokonać. Co mogą ze sobą dzielić. Charles poszedł w jej ślady. Jednak nadal dawał się jej prowadzić, komenderować sobą. Pozwolił jej nadać tempo i wyznaczyć kierunek. Ujeżdżała go mocno i zaciekle. Potem osiągnęła spełnienie i zapłonęła. Charles pozwolił, by ogarnęła ją pożo ga. Obserwował, jak Penny pławi się w płomie niach. Znalazł w sobie siłę, której do tej pory nie był świadom, i powstrzymał się od rzucenia w ten ogień. Czekał, aż ogarnie ją rozkosz i rozleje się po jej ciele. Teraz moja kolej - pomyślał. Nie powiedział te go na głos. I tak by nie usłyszała. Przycisnął ją do siebie i zmusił się do zwalczenia pokusy, jaką niosła ze sobą jej gorąca, wilgotna wagina. Roz prostował jej nogi i owinął je wokół swego pasa. Następnie ujął jej pośladki, uniósł ją i nachylił jej biodra do siebie. Gładko w nią wszedł. Zanurzył się do samego końca, złapał jej pośladki i zaczął popychać ją do siebie. Poruszał jej biodrami na swoich. W tej 2%
pozycji musiał pchnąć tylko odrobinę, by wypełnić ją całkowicie, by wniknąć w nią najgłębiej jak to możliwe. Była otwarta, cała jego, zupełnie bezsil na w jego ramionach. Miał ją w swojej mocy. Rytm, który narzucił Charles, nie był ani szybki, ani wolny, ale idealnie wyważony i nieustający. Wypełnił ją całą, mocno, głęboko, całkowicie. Jej piersi, ocierające się o jego tors, nabrzmiały aż do bólu. Sutki miała tak napięte i wrażliwe, że marzyła o tym, by poczuć na nich kojący dotyk je go ust. Rozpaczliwie chwyciła się jego ramion. Osiągnęła szczyt. Doznanie to było bardziej przejmujące niż kiedykolwiek. Przez dłuższy czas wydawało się jej, że płynie w powietrzu, nie mając żadnego kontaktu ze światem. Była świadoma je dynie obecności Charlesa, jego dotyku, jego... uwielbienia. Zdawało się, że nie można tego inaczej nazwać. Nawet w tej chwili nie myślał o swoim spełnieniu, ale starał się zwiększyć i przedłużyć jej własne. Nie wiedziała, jak to robił, ale czuła rezultaty, niezwy kłą rozkosz, która rozlewała się po jej ciele. Wyda wało się jej, że minęła wieczność, ale w rzeczywi stości wróciła na ziemię już po kilkudziesięciu se kundach. Charles trzymał ją w objęciach. Czuła się bezpieczna, przytulając się do jego piersi, z głową na jego ramieniu. Nadal znajdował się w jej wnę trzu. Podniosła głowę, odnalazła jego ucho i zaczęła pieścić je ustami. - Połóż mnie. Weź mnie - wymruczała. Odchylił się, by spojrzeć jej w oczy. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. Penny zastanawiała się, co on widzi, czego szuka w jej oczach. Czego od niej chce. 297
Charles przesunął się, zdjął ją z siebie i położył na poduszkach. Odgarnął jej włosy, wyciągnął spod niej pościel, którą rzucił na ziemię. Kiedy rozchylił jej uda i nachylił się nad nią, pustka w jej wnętrzu zaczęła ją prawie boleć. Wtedy w nią wszedł. Jęknęła cicho, czując niezwykłą ulgę. Charles za parł się nad nią rękoma i zaczął się poruszać, cały czas na nią spoglądając. Rozpoczął własną, powol ną jazdę. Robił to spokojnie, bez pośpiechu. Penny nie była w stanie zrozumieć, jak można tak wolno zabierać się do zaspokojenia tak palącej potrzeby. Wchodził w nią coraz głębiej i mocniej, aż w końcu jęknął i rzucił się w wir namiętności. Osunął się na nią i Penny przestała myśleć. Stali się jednością wśród miękkich cieni jej łóż ka, dzieląc oddechy i przelotne spojrzenia w mro ku. Mogła zachowywać się całkiem swobodnie, za pomnieć o troskach. Tak jak i on. Do samego koń ca, w pełni, bez zastrzeżeń. Fala spiętrzyła się nad nimi, a potem runęła i zmiotła ich oboje z po wierzchni ziemi. Fala odeszła i pozostawiła ich, dryfujących przez moment po ich własnym morzu. Potem powrócili na ląd, do wygód łóżka, w którym leżeli, i zasnęli wtuleni w siebie.
Penny obudziła się w środku nocy, nie wiedząc dlaczego. Leżała bez ruchu nasłuchując, rejestru jąc swój oddech i Charlesa, który nadal znajdował się u jej boku. Ze zdumieniem stwierdziła, że zu pełnie jej nie zdziwiło, jakby to było czymś oczywi stym, że śpi obok, obejmując ją w talii. 298
Księżyc był wysoko na niebie i jego srebrne świa tło wpływało do pokoju przez rozsunięte kotary. Padało na podłogę obok łóżka, rozświetlając po mieszczenie na tyle, by Penny, której wzrok przy zwyczaił się już do ciemności, widziała wszystko wyraźnie. Wokół nich panował niczym niezmącony spokój. Wszystko zdawało się być w zupełnym porządku. Penny podniosła się, by spojrzeć na Charlesa. Leżał na brzuchu, pogrążony w głębokim śnie. Penny nie sądziła, by miała wiele szans na ześlizg nięcie się niepostrzeżenie z łóżka. Powróciło do niej wspomnienie o dziwnym spoj rzeniu, jakim ją wcześniej obdarzył. Była pewna, że w tym momencie żadne z nich nie byłoby w stanie niczego udawać. Przysiągł jej, że nie jest już zdol ny do żadnych fałszywych zachowań, zwłaszcza w tej sferze. Penny wiedziała wystarczająco dużo na temat jego przeszłości, żeby mu uwierzyć. Położyła się na miękkim materacu i zaczęła my śleć o tym, co zdarzyło się parę godzin wcześniej. Uśmiechnęła się, zadowolona z obranej strategii. Wtedy znów przypomniała sobie o dziwnym spoj rzeniu, jakim obdarzył ją Charles. Ale odepchnęła od siebie tę myśl. Wiedziała, co się teraz między nimi rozgrywało. To był związek czysto cielesny, nieobarczony uczuciami. Poprzednim razem po pełniła błąd, wyobrażając sobie coś, co nie istniało. Wtedy nie rozumiała, jak on widzi sprawy. Nie ży wił uczuć, które mu przypisywała i które sama do niego żywiła, i tak miało pozostać na zawsze. Bez wątpienia byli bliskimi przyjaciółmi, kochan kami, ale nic ponad to. Tym razem w pełni zaakceptowała ten stan rze czy. Zdecydowała się na wszystko zupełnie świado-
299
mie. Mogli pozwalać sobie na cielesne przyjemno ści, dzielić się nimi, dopóki im się to nie znudzi. Penny nie miała wątpliwości, że cokolwiek się sta nie, na zawsze pozostaną przyjaciółmi. Charles odejdzie i zajmie się swoimi sprawami, a ona wró ci do swojego zwykłego życia, mając jednak bagaż przyjemnych wspomnień, coś, co będzie jej przy pominało, że może wzbudzać pożądanie. Tym razem dokładnie wiedziała, jakie są jej wy magania - nie wykraczały poza to, co Charles mógł jej dać. Nie wyłożyła serca na stół, oczekując, by w zamian postąpił tak samo. Penny spojrzała na jego twarz, do połowy scho waną w pościeli. Na czoło opadały mu gęste, czar ne loki, a na brodzie pojawił się lekki zarost. Znów przypomniało się jej to jego spojrzenie - dziwne, zaborcze... Rozmawiali o elementach, które nie pasują do układanki. Spojrzenie Charlesa również nie zgadzało się z tym, co sądziła o ich obecnym związ ku. Było dowodem na istnienie jakiegoś poboczne go wątku, czegoś niespodziewanego, niepasującego do obrazu sytuacji, który stworzyła dla własnych potrzeb. Spojrzenie to było rzeczywiste, nie wy obraziła go sobie. Charles nie sfabrykował go. by zamącić jej w głowie. To było nieskrywane, surowe odczucie. Dlatego też myśl o nim nie dawała jej spokoju.
Charles obudził się od razu na dźwięk klucza przekręcanego w zamku w drzwiach sypialni Pen ny. Usiadł i spojrzał w tamtym kierunku, zdając so bie sprawę, że ona również nie śpi. 300
Klamka się poruszyła, a drzwi bezszelestnie otwarły na oścież. Wpadający do pokoju blask księżyca rozświetlał go nieco, natomiast w koryta rzu panowała całkowita ciemność. Widać było za ledwie zarys stojącej w drzwiach postaci. Charles zaklął i wyskoczył z łóżka. Mężczyzna odwrócił się i zaczął uciekać. Charles chwycił bryczesy i wciągnął je pospiesz nie. Założył też w pośpiechu buty. Penny usiadła, przyciskając kołdrę do piersi i wpatrując się w otwarte drzwi. Oboje usłyszeli, że mężczyzna biegnie korytarzem. - Zostań tu! - rozkazał Charles i rzucił się w po goń. Zatrzymał się jedynie, by wyciągnąć klucz z zamka i zaryglować drzwi od zewnątrz. Potem po biegł za człowiekiem, który znajdował się już przy schodach, a po sekundzie zbiegł na dół, ska cząc po trzy stopnie i skierował się do drzwi wejścio wych. Odryglowanie mogło zająć mu dobrą chwilę. Ale drzwi były szeroko otwarte. Zdumiony Charles wybiegł na dwór. Usłyszał jeszcze chrzęst żwiru pod butami uciekającego mężczyzny, a po tem zaległa zupełna cisza. Charles spojrzał w ślad za nim, ale jak się spodziewał, rosnące po tamtej stronie dworu krzewy dawały cień i dogodne schronienie. Mężczyzna mógł równie dobrze stać, jak i dalej uciekać w mrok. Charles odczekał, aż uspokoi mu się oddech, a potem zaklął. Był zbyt doświadczony, by ruszać w dalszy pościg. Mężczyzna przyszedł do pokoju Penny. Gdyby Charles opuścił dom, złoczyńca mógłby obejść go dookoła i po raz kolejny dostać się do środka. Ale dlaczego drzwi były otwarte? Przecież na wet najlepszy ślusarz miałby problem, by rozpra301
wić się z ich ciężkimi, podwójnymi ryglami. Char les chciał podejść do drzwi, by je zbadać, kiedy na gle zauważył jakiś cień poruszający się w ogrodzie. Wytężył wzrok, próbując dojrzeć, co to takiego. Jedną ze ścieżek biegnących wzdłuż krzewów zbli żał się z rękoma w kieszeniach Nicholas. Charles zaczekał na niego, stojąc na pełnym wi doku. Nicholas zauważył go z oddali. - Co tu robisz? - spytał, kiedy dotarł do scho dów. Charles nie odzywał się przez dłuższą chwilę, że by dać Nicholasowi do zrozumienia, jak poważ na jest sytuacja. - Jakiś mężczyzna włamał się do pokoju Penny - oznajmił wreszcie. Nicholas osłupiał. - Co takiego? To zabrzmiało dość przekonująco, ale Charles nie miał zamiaru ryzykować. Wskazał ręką na wej ście. - Drzwi były otwarte. Nicolas spojrzał na dwuskrzydłowe wrota. - Ale... zamknąłem je, kiedy wychodziłem. - Zamknąłeś, ale nie zaryglowałeś? Nie... musiałem dostać się z powrotem do środka. - Gdzie byłeś? - W ogrodzie. - Nicholas wyglądał na prawdzi wie wstrząśniętego. Machnął ręką w kierunku ścieżki, którą przyszedł. - Nie mogłem spać, po szedłem zaczerpnąć świeżego powietrza... - Nagle skupił wzrok na twarzy Charlesa. - Drogi Boże! Czy z Penny wszystko w porządku? Charles prawie mu uwierzył. Przerażenie malu jące się na twarzy Nicholasa wyglądało na szczere. 302
- Tak - odparł i po chwili dodał: - Byłem z nią. Odwrócił się i wszedł do domu, a Nicholas po dążył za nim. Charles złapał za jedno z ciężkich skrzydeł i zamknął je. - Całe szczęście - rzucił jeszcze, zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją. Nicholas zamknął drugie skrzydło. Odsunął się nieco, podczas gdy Charles ryglował drzwi. - Powinniśmy chyba sprawdzić też inne wejścia. -Tak. Obeszli parter, sprawdzając drzwi i okna. Ale Charles wiedział, że nie miało to większego zna czenia. Odpowiednio wyszkolony człowiek mógł bez problemu dostać się do środka. A Charles wie dział już, z jakiego kalibru złoczyńcą mieli do czy nienia. Nicholas szedł krok za nim. Obserwował jego poczynania, ale na szczęście nie oferował pomocy. Zresztą Charles znał dom lepiej od niego, a po za tym nie zaufałby jego zapewnieniom, że okno czy drzwi są zamknięte. W końcu weszli na piętro. Charles zatrzymał się w korytarzu. Sypialnia Nicholasa znajdowała się w drugim skrzydle, po przeciwnej stronie niż pokój Penny. Nicholas również się zatrzymał i spojrzał poprzez mrok na nagie ramiona i tors Charlesa, na jego rozpięte sprzączki u bryczesów. Najwyraź niej zaczynał kojarzyć fakty. Odchrząknął. - Mówiłeś, że byłeś z Penny? Penny stała pochylona przy drzwiach sypialni, przykładając ucho do dziurki od klucza. Usłyszała pytanie Nicholasa i zrozumiała, co się za nim kryło. Cholera! Już wcześniej klęła po angielsku i fran cusku na Charlesa, że zamknął ją od zewnątrz. 3D3
Opanowała ją panika, kiedy usłyszała, jak on i zło czyńca zbiegają po schodach. Potem wytężała słuch z całych sił, ale nie dochodziły jej już żadne odgłosy. Okno sypialni wychodziło na dziedziniec, gdzie nie mogła również niczego dojrzeć. Teraz słuchała uważnie. Drzwi były stare i gru be, ale dziurka od klucza była spora. Z przyciśnię tym do niej uchem mogła wyraźnie rozróżnić w ci szy nocy wypowiadane na korytarzu słowa. Nie miała pojęcia, skąd się tu wziął Nicholas. - Zatem mówiłeś, że byłeś z Penny? - W rzeczy samej - przyznał Charles, przeciąga jąc samogłoski. W tych okolicznościach była to czysta prowokacja. - Wspominałeś, że macie pewne porozumienie. Rozumiem, że niedługo wyznaczycie datę ślubu? Penny zmrużyła oczy i przeklęła Nicholasa po raz kolejny. Jak on śmiał? Nie był jej opieku nem i nie miał prawa zadawać tego rodzaju pytań, a tym bardziej żywić już i tak nazbyt pobudzoną wyobraźnię Charlesa. A niech go! - Tak właściwie... Między mną a Penny istnieje porozumienie innego rodzaju. Jednak bez względu na jego charakter, nie jest to twoja sprawa. Właśnie! Penny wstrzymała oddech, nasłuchu jąc z całych sił. Najrozsądniejsze, co Nicholas mógł zrobić, to przestać się mądrzyć i wycofać się do swojego pokoju. - Rozumiem - powiedział. A po chwili dodał: - W takim razie... pewnie zobaczymy się rano. Charles nie odpowiedział. Chwilę później Penny usłyszała jego kroki; zbliżał się do sypialni. Prze pełniła ją ulga. Ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili potrzebowała, to decyzja Charlesa o poślubieniu jej z powodu głupiego poczucia przyzwoitości. 304
Zatrzymał się przed drzwiami. Penny usłyszała, jak wsuwa klucz do zamka. Otworzył drzwi, wszedł do środka. - Dlaczego mnie zamknąłeś? - Myślałem, że to oczywiste. Nie chciałem, żeby złoczyńca znów mógł się do ciebie dostać, gdyby udało mu się prześlizgnąć obok mnie. - A także po to, bym nie poszła za tobą. Zacisnął usta. Odwrócił wzrok i ruszył w stronę łóżka. - To też. Penny odwróciła się, zamiatając połą szlafroka i podążyła za nim. - A co by było, gdyby wrócił i sforsował zamek? Za pierwszym razem mu się udało, więc dlaczego nie miałby zrobić tego ponownie? Siedząc na łóżku i ściągając buty, Charles spoj rzał w jej stronę. - Uznałem, że jesteś wystarczająco rozsądna, by w takim wypadku zacząć krzyczeć. Usłyszałbym. Mruknęła, nieco udobruchana. Nie miała za miaru mówić mu o nagłej obawie o jego życie, któ ra ją opanowała. Wiedziała, że Charles był przy zwyczajony do tego, by rzucać się głową naprzód w niebezpieczeństwo. Ale nigdy wcześniej nie mu siała bezsilnie czekać. - Kim był ten złoczyńca? - Nie udało mi się go wyraźnie obejrzeć. Nie wiem nawet ile miał wzrostu, czy jak był zbudowa ny. Szybko się poruszał. Kiedy zbiegłem na dół, okazało się, że drzwi wejściowe są szeroko otwar te. Skoczył przez nie jak zając i zaszył się wśród krzewów. - A skąd się wziął Nicholas? Charles opowiedział jej, co się wydarzyło. 305
- Twierdził, że był na przechadzce. - Cóż... - Penny poczuła nagle chłód. Zrzuciła szlafrok i wsunęła się pod kołdrę, podciągając ją pod brodę. - Wiemy, że ostatnio źle sypiał. - Istotnie. - Charles zauważył, że Penny drży. - Nie wiemy tylko, czy jest już w takiej desperacji, że zdecydował się targnąć na twoje życie i zostawił otwarte drzwi, żeby mieć wymówkę, iż ktoś włamał się do domu i zaatakował cię w trakcie snu. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że codziennie zosta ję u ciebie na noc. Odstawił buty na bok, ściągnął spodnie, a potem ułożył się obok Penny. Spoglądał na nią przez chwilę. Sięgnął po kołdrę, wyciągnął ją Penny z garści i nakrył ich oboje. Objął ją, a ona się w nie go wtuliła. Ułożyła głowę na jego ramieniu i poło żyła rękę na jego piersi. Nie zasnęli od razu, ale pomimo pojawienia się intruza zapanował między nimi całkowity spokój. Jakby fakt, iż byli razem, tworzył atmosferę bez pieczeństwa, której żaden obcy nie był w stanie za kłócić. Uczucie to spowiło ich bez reszty, zamknę ło w swoistym kokonie. Penny zasnęła pierwsza. Charles wkrótce poszedł w jej ślady.
- Chyba nie mówisz serio! Mam przebywać z to bą przez cały dzień?! Charles spojrzał na Penny, a potem odwrócił się i dalej szedł obok niej w stronę pawilonu. Teraz nie starał się już nawet udawać, że wraca na noc do Abbey. Tego ranka opuścił jej pokój tylko po to, by się przebrać, i od razu udał się na śniada nie, żeby już doszczętnie rozwiać wątpliwości, ja306
kie mógł mieć jeszcze Nicholas. Jednak czujne spojrzenie, którym ten obdarzył go przy stole, świadczyło, iż dobrze zrozumiał całą sytuację. Penny westchnęła. - Poza tym, dlaczego akurat tutaj? - Ponieważ muszę się zastanowić, a przy okazji będę mieć Nicholasa na oku. Dotarli do pawilonu. Udali się prosto na szezlong, z którego można było obserwować całą oko licę. Charles odwrócił się i puścił jej dłoń. Penny spo glądała na niego, groźnie mrużąc oczy, a potem usiadła, energicznie zamiatając spódnicami. Char les spoczął obok niej. - W porządku - powiedziała. - Jeśli tak bardzo chcesz myśleć, to zastanów się nad tym - dlaczego ktoś chciał się wczoraj włamać do mojego pokoju? Czy to na pewno był morderca? Charles spojrzał na dom, którego widok częścio wo przysłaniały im drzewa. - Po co jakiś mężczyzna miałby przychodzić do twojego pokoju o... która to była godzina? Druga w nocy? - Tuż przed. Ale nawet jeśli to był morderca, to po co to zrobił? - Nad tym właśnie muszę się zastanowić. Rano zostawił Penny z panią Figgs, by uregulo wały sprawy związane z gospodarstwem, a sam udał się do stajni, aby porozmawiać z Canterem i stajennymi. - Wysłałem dziś rano wiadomość do Dennisa Gibbsa. Poprosiłem go, by Gallantowie zwrócili szczególną uwagę na naszych pięciu przyjezdnych. Rozmawiałem też z Norrisem. Rzecz jasna, był przerażony tym, co się wydarzyło. 307
- Nadal jednak nie rozumiem, czego ten czło wiek mógł ode mnie chcieć? Dlaczego był tak zde terminowany, włamał się do domu i próbować za atakować mnie w mojej sypialni? Poza tym, skąd wiedział, który pokój należy do mnie? Przeszukał wszystkie? W umyśle Charlesa wszystko zaczynało się po woli układać. - Nie sądzę, by taki był właśnie przebieg zda rzeń. Jeśli rozwiniemy naszą teorię dotyczącą ze msty... to myślę, że ten ktoś obserwował dom, prawdopodobnie chcąc zabić Nicholasa, ale zoba czył, że twój kuzyn wychodzi, pozostawiając drzwi otwarte. Miał dużo szczęścia, ale musiał też doko nać wyboru. Mógł podążyć za Nicholasem i go za bić albo pobiec do twojej sypialni, żeby pozbyć się ciebie i pozwolić, by podejrzenia spadły na twoje go kuzyna. - Ale dlaczego akurat mnie? - Z dwóch powodów. Po pierwsze, jesteś siostrą Granville'a, więc możesz być dla złoczyńcy równie dobrym obiektem zemsty - niejako w zastępstwie. Już ukarał Gimby'ego, więc następny na jego liście powinien być twój brat, a dopiero potem Nicholas. Ponadto wiedział, że na tego ostatniego spadłaby wina za twoją śmierć. Zaatakowanie go najpierw poprzez napaść na ciebie byłoby dobrym posunię ciem. - To znaczy, że ten człowiek uważa mnie za pionka w grze? Rodząca się w niej wściekłość przywołała na usta Charlesa uśmiech. Złapał ją za rękę. - To niewiarygodne, że niektórzy mężczyźni mo gą tak sądzić. Penny prychnęła, ale nie zabrała ręki. 308
- Skąd wiedział, który pokój należy do mnie? - spytała po chwili. - Poznał po otwartym oknie - stwierdził Charles po chwili namysłu. - Okrążając dom, na pewno je zauważył. A kiedy dotarł do drzwi i okazały się za mknięte, zyskał pewność. Penny zadrżała. Charles spojrzał na nią. - Nie wróci już, mogę ci to przysiąc. Wie, że je stem z tobą, a przecież nie ma zamiaru dać się zła pać. Penny zastanowiła się nad jego słowami i poki wała głową. Poczuła się trochę lepiej, także dlate go, iż najwyraźniej Charles planował spędzić z nią przynajmniej kilka następnych nocy. To było po cieszające i od razu poczuła się lżej na sercu. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, rozmyślając nad wydarzeniami ostatniej nocy, gdy nagle za uważyli na podjeździe otwarty powóz. - To lady Carmody. Obserwowali, jak wysiada i wchodzi do budyn ku. Dziesięć minut później Nicholas odprowadził ją z powrotem do powozu i wrócił do Penny. - Czyżby zaproszenie na obiad albo, nie daj Bo że, na wieczór muzyczny? - Na pewno nie. - Roześmiała się Penny. - Ona nie znosi muzyki. - W takim razie punkt dla niej - powiedział Charles, przeciągając się. - Mam nadzieję, że była już w Abbey. - Dlaczego? - Bo sądzę, że powinniśmy się tam udać. - Żeby sprawdzić, czy Dalziel czegoś nie odkrył i nie przysłał wiadomości - przypomniała sobie Penny. Wstali i skierowali się do domu. 309
- Porozmawiam z Norrisem, żeby miał Nichola sa na oku. Jestem pewien, że twój kuzyn zrozu miał, co oznacza nocne pojawianie się intruza. Ostatnimi czasy niewiele wychodził z domu, więc myślę, że teraz tym bardziej tego nie zrobi. - Chciałabym przebrać się w strój do konnej jaz dy. Zajmie mi to tylko chwilkę. - Nie ma pośpiechu. Filchett i pani Slattery nas nakarmią. Możemy wrócić dopiero na kolację.
Rozdział 15 Kiedy dotarli do Abbey, okazało się, że wbrew ich nadziei nie nadeszły żadne wiadomości z Lon dynu. Filchett i pani Slattery z radością podali im lunch. Cassius i Brutus również ogromnie ucieszy ły się na ich widok. Lady Carmody rzeczywiście zawitała już wcześniej do Abbey, żeby zostawić zaproszenie na popołu dniową herbatkę, która miała się odbyć za dwa dni. Penny zmusiła Charlesa do przyjęcia go, argu mentując, że może się tam pojawić pięciu przy jezdnych. Podczas sezonu londyńskiego ludzie, którzy nie wyjeżdżali, byli wyjątkowo żądni wszela kiej rozrywki. Wczesnym popołudniem, kiedy Charles i Penny wracali z psami z przechadzki po nasypie, przed główne wejście zajechał posłaniec. Był to 310
prywatny kurier z wiadomościami, na które czeka li. Charles odebrał od niego przesyłkę i kazał Filchettowi się nim zająć. Potem skierował się do ga binetu. Penny podążyła za nim. Kiedy usiadł z li stem w ręku, stanęła z tyłu, opierając się o krzesło, i czytała mu przez ramię. Niestety Dalziel nie mógł podać im wielu kon kretów. Podobnie jak Charles uważał śmierć Gimby'ego zarówno za potwierdzenie istnienia długo trwałego spisku, jak i wskazanie na powagę sytu acji - ludzie nie zabijali z powodu jakichś niejasnych informacji na temat żołnierzy. Jednak istotę listu stanowiło wyprowadzenie Charlesa z błędu, jako by wymiana, którą Gimby ułatwiał, działała w od wrotną stronę. Dalziel osobiście przepytał osoby na analogicznych stanowiskach w każdym regio nie. Nikt nic nie wiedział na temat innych źródeł francuskiego wywiadu poza tymi, które już znajdo wały się w ich kompetencji. W dopisku Dalziel informował, że otrzymał ko lejny raport Charlesa i że postara się dowiedzieć jak najwięcej o pięciu nowo przybyłych. Nie nasu wały mu się jednak żadne natychmiastowe wnioski. Charles odłożył trzymane w ręku kartki. Penny okrążyła biurko i usiadła w fotelu. Zaczęli oma wiać to, czego się dowiedzieli, rzucając rozmaite przypuszczenia i kolejno je zbijając. Po jakimś cza sie zamilkli i pogrążyli się w myślach. Potem napi li się herbaty, wsiedli na wierzchowce i udali się w drogę powrotną do Wallingham. Kiedy przekraczali most w Lostwithiel, zauważy li Fothergilla, który oddalał się od rzeki. Charles zatrzymał Domino i przez chwilę obserwował ma szerującą postać. Potem potrząsnął cuglami i zbli żył się do Penny. 3tt
- Może to był on, jak myślisz? Charles potrząsnął głową. - Nie wiem. Widziałem tak mało, że niczego nie mogę być pewien. Wrócili do Wallingham Hall, gdzie się dowie dzieli, że nie wydarzyło się nic nowego. Dennis Gibbs przesłał jedynie wiadomość, iż postawi na nogi wszystkich Gallantów wzdłuż wybrzeża. Sprawa zamordowania Gimby'ego najwyraźniej nie dawała ich przywódcy spokoju. Zjedli kolację z Nicholasem. Świadomość, że Penny i Charles są kochankami sprawiała, że czuł się nieswojo. Nie wiedział, w jaki sposób powinien traktować ich związek, ale jako że w ogóle o tym nie wspominali, posiłek minął raczej gładko. Kie dy jednak przenieśli się do salonu, a Penny zaczę ła przygrywać na fortepianie, stało się jasne, że na stawienie Nicholasa do Charlesa uległo gwałtow nej zmianie. Penny nie była w stanie tego pojąć. Kiedy Charles pojawił się później w jej sypialni, spytała go o przyczynę tej przemiany. Uśmiechnął się cynicznie i usiadł na łóżku, żeby zdjąć buty. - Nicholas nie jest mordercą, czyli to nie on przyszedł do twojego pokoju. A oba incydenty bar dzo nim wstrząsnęły. Zdał sobie sprawę, że jest za ciebie odpowiedzialny i gdyby coś ci się stało, obwiniano by właśnie jego. - Charles uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Nicholas ma teraz do wyboru dwie równie niemiłe możliwości. Nie lubi mnie i nie podoba mu się, że dzielimy łoże, ale dziękuje niebiosom, że jestem z tobą, ponieważ w ten spo sób zdejmuję z jego barków jeden, całkiem poważ ny ciężar. Penny ułożyła się wśród pościeli i zaczęła leni wie rozpinać koszulę, którą dopiero co zapięła. 312
Charles i tak po kilku minutach by ją z niej ściągnął, więc chciała mu to ułatwić. - Jest czymś zaniepokojony, nieprawdaż? Cały czas zachowuje się, jakby się czegoś obawiał. Moż na by pomyśleć, że to strach, ale gdyby bał się o swoje życie, to przecież dawno by już uciekł. Ale nadal tu tkwi, całkiem umyślnie, ponieważ jest czymś niezwykle zaniepokojony. Tylko czym? - Nie mam pojęcia. - Charles rzucił spodnie na stołek obok toaletki, a potem wpełzł, nagi, do łóżka. - Nie rozumiem Nicholasa. - Nachylił się i pocałował Penny. - Ale rozumiem ciebie. Ułożył ją tak, by objęła go udami i wsunąwszy dłoń pod jej koszulę, zaczął ją powoli unosić. To, co nastąpiło, tylko potwierdziło jego przypuszcze nia. Ona to uwielbiała, marzyła o tym. Zdawało się, że Charles doskonale wie, jak jej dogodzić i co ją najbardziej rozpala. Na dodatek jemu samemu sprawiało ogromną przyjemność doprowadzanie jej do rozkoszy, obserwowanie jak się wije, odurzo na pieszczotami. A potem przyciągał ją do siebie, by ją posiąść. Jednakże w momencie najwyższego podniece nia, kiedy oboje znajdowali się w oku cyklonu po żądania i spoglądali na siebie, Penny odczuwała coś jeszcze. Jedność. Poczucie duchowej więzi, coś, co znacznie wychodziło poza sferę cielesną. To krótkie spojrzenie przeszywało ją na wylot, przenikało do wnętrza jej duszy. To samo działo się z nim. Penny wmawiała sobie, że to tylko fizyczne zbli żenie, podczas którego zachodzi coś, czego wcześniej nie zauważyła. Nic ponad to. Mimo wszystko była świadoma siły, która ich nie opuszczała, a wręcz rozkwitała. Jakby taki stan 313
rzeczy istniał od zawsze, tylko ona tego wcześniej nie zauważyła.
Następny ranek rozpoczął się podobnie jak po przedni. Charles, niczym legalny mąż, wyszedł dopiero, kiedy Penny zadzwoniła po Ellie. Złoży ła to na karb jego męskiej arogancji i pewności siebie. Do śniadania szykowała się dłużej niż za zwyczaj, ale po rozmowie z Figgs musiała wrócić do pokoju i przebrać się ponownie w strój do kon nej jazdy. Tak więc poranek minął jej tak samo, jak dzień wcześniej, i wszystko wskazywało na to, że reszta dnia też będzie podobna do poprzednie go. Pojechali z Charlesem do Abbey, gdzie czekała na nich kolejna wiadomość od Dalziela. Potwier dzał on, że Arthur Swaley rzeczywiście jest bardzo zainteresowany kopalniami cyny. Krążyły pogło ski, iż udał się na południe właśnie w celu poczy nienia pierwszych inwestycji. Julian Fothergill był twardszym orzechem do zgryzienia, ponieważ na leżał do rodziny o bardzo licznych gałęziach, ale nie wyróżniał się niczym specjalnym. Dalziel miał się jeszcze dowiedzieć czegoś więcej na jego temat. Także Carmichael nie stanowił jednoznacznego przypadku. W przeszłości miał nieco długów, ale należało znaleźć kogoś, kto udzieliłby bardziej szczegółowych informacji na jego temat. Dalziel miał się tym zająć. Pan Yarrow rzeczywiście przy jechał z Derbyshire. W Londynie nie było nikogo, kto mógłby powiedzieć coś więcej na jego temat, więc Dalziel wysłał swojego człowieka na północ, żeby dowiedział się czegoś jeszcze. 314
Pozostawał Gerond, który nadal wyglądał naj bardziej podejrzanie z całej piątki. Przeszedł szko lenie wojskowe i mówiono o nim, że jest wielkim patriotą. Jednakże wszystkie tropy prowadziły ra czej do obozu rojalistów niż do rady rewolucyjnej czy jakiegokolwiek innego organu, który utworzo no po jej rozwiązaniu. Dalziel obiecywał nie zwłocznie przesłać wszelkie nowe informacje, któ re do niego napłyną. Charles studiował jeszcze przez chwilę list, a po tem złożył go i schował do szuflady. Penny obser wowała go uważnie. - Czego się dowiedziałeś? - Dalziel poluje. - Poluje? - Rozsierdził się. Mobilizuje ludzi, korzysta z po mocy osób, które są mu winne przysługę. Nie robił by tego, gdyby nie uważał sytuacji za poważną. Penny pochyliła głowę. - A ty jej za taką nie uważasz? - Zgadzam się z nim. Ale wolałbym, żeby tak nie było. Charles uważał, że wyostrzone instynkty są rów nocześnie błogosławieństwem i przekleństwem. Kiedy znajdowały się w stanie pogotowia, tak jak to było w tej chwili, wywierały na niego ogromną presję. Do tego stopnia, że znów zaczął się zasta nawiać, czy nie powinien odesłać Penny gdzieś da leko, najlepiej do Londynu. Niestety nie był w stanie wymyślić żadnego posu nięcia, które byłoby skuteczne. Porwanie Penny, przetransportowanie jej do Londynu i przetrzymy wanie jej tam siłą mogłoby odnieść skutek, ale bez wątpienia zrujnowałoby to jego plany na przyszłość. Znał ją zbyt dobrze, by mieć co do tego złudzenia. 315
Czasami należało ryzykować. A więc... Wstał, podszedł do niej, złapał ją za rękę i podniósł z miejsca. Zawołał Cassiusa i Brutusa i razem wyszli na wał, żeby cieszyć się chwilą, w oczekiwaniu na kolejny zwrot akcji. Charles czuł instynktownie, że zbliża się on nie ubłaganie, ale kiedy i gdzie miało się to wyda rzyć?... Przechadzali się, rozmawiając i zastanawiając się nad sposobami prowadzenia śledztwa. Starali się obmyślić jakiś podstęp, dzięki któremu nie mu sieliby tak biernie czekać na rozwój wydarzeń, na następne posunięcie mordercy. Nie przychodzi ło im jednak na myśl nic sensownego. Nadal mieli zbyt mało informacji. Kiedy słońce schowało się za chmurami, wrócili do domu na herbatę. Potem ruszyli w kierunku staj ni. Tym razem nic nie mówiąc, ani nawet na siebie nie patrząc, zwrócili konie na północny zachód, kie dy tylko wyjechali z parku. Przegalopowali po sta rym, kamiennym moście, znajdującym się niedaleko ruin zamku. Potem ruszyli z wiatrem po długiej skarpie, prowadzącej na południowy wschód. Trasa przez most koło zamku była najdłuższą drogą z Abbey do Wallingham Hall, a także trud niejszą, i bardziej wymagającą niż ta, którą zwykle wybierali. Przy szybkości, z jaką pędzili, musieli ca ły czas skupiać się na jeździe. Uporczywy tętent kopyt otaczał ich i wypełniał. Pulsował im we krwi, płynął w żyłach. Instynkt, frustracja i czysta radość tworzyły razem mieszankę wybuchową. Intensyw na żądza dostarczyła iskry. Wystarczyło jedno spojrzenie, kiedy zwolnili, kierując się w dół do Wallingham Hall, by poczuli spięcie, które po pchnęło ich w objęcia gwałtownego pożądania. 316
Charles zmienił kierunek jazdy, wiedząc, że Penny pójdzie w jego ślady. Zamiast skierować się do stajni, skręcili w stronę nasypu, na którym stał pawilon. Tam zatrzymali konie i zeskoczyli na zie mię. Charles przywiązał cugle obu wierzchowców do balustrady, złapał Penny za rękę i pociągnął ją po schodach, a potem do wewnętrznego pomiesz czenia. Gdyby nie fakt, iż sama odczuwała gwał towną potrzebę, zaprotestowałaby przeciwko ta kiemu traktowaniu. Ledwie była w stanie oddychać, kiedy przeszli obok szezlonga, a potem Charles obrócił ją pleca mi do ściany pawilonu. Ujął jej twarz w obie dłonie i pocałował ją. Penny uderzyła plecami o ścianę. Owinęła ra miona wokół jego szyi i przycisnęła się do niego gorączkowo, podczas gdy on napierał na nią całym ciałem. Penny reagowała na każdy jego ruch, suge stywnie i zachęcająco ocierając się o niego. Ręce Charlesa opuściły jej twarz i zaczęły zabor czo dotykać jej odzianego w aksamit ciała, jej pier si, talii, bioder. Kiedy pchnął ją mocno, głęboko się w niej zanu rzając, oszalała. Jęczała z rozkoszy. Charles nakrył jej usta swoimi i wbijał się w nią dalej. Była to najwspanialsza, odbierająca zdolność myślenia przyjemność, jakiej w życiu doświadczyła. Penny owinęła ramiona wokół jego szyi, a nogi wo kół bioder i trzymała się go ze wszystkich sił. Z każdym głębokim pchnięciem, zachłannym uści skiem odczuwali coraz większy pośpiech, prawie desperację, pomimo świadomości, iż wyzwolenie przyniesie im ostateczne zaspokojenie. Fala rozkoszy porwała ich oboje. Przelała się przez nich, wstrząsnęła. Ukoiła. 317
Upadli na szezlong, śmiejąc się jak dzieci. Przez dłuższą chwilę leżeli razem, wyczerpani, ale zaspo kojeni. Czas płynął, ale żadne z nich nie miało ochoty się podnieść. Penny leżała z głową opartą na jego torsie, słuchając jak jego serce powoli zwalnia. Charles bawił się jej włosami, które wydo stały się z koka w trakcie jazdy i późniejszego sza leństwa. Drugą rękę trzymał pod jej spódnicą, opartą zaborczo na jednym z nagich ud. - Chyba powinniśmy wrócić do domu - stwierdził w końcu. - Pewnie już czas przebrać się do kolacji. Penny podniosła się z wyraźną niechęcią. Wsta ła i ugięły się pod nią kolana. Charles obserwował ją cały czas. Złapał ją za bio dra, pomógł zachować równowagę i zaoferował swo je ramię. Spojrzał na nią, kiedy się na nim wsparła. - Najwyraźniej musisz jeszcze poćwiczyć. Penny się roześmiała. - Zastanowię się nad tym. Myślała, że do niej będzie należało ostatnie sło wo, ale kiedy znaleźli się na schodach, Charles mruknął: - Zrób tak. Szelmowska obietnica połączona z arogancką odpowiedzią. Wsiedli na konie i spokojnie zajechali przed stajnie. Sam Canter wyszedł im na spotka nie, żeby poinformować, iż podczas ich nieobecno ści nie zdarzyło się nic szczególnego. Co on tam wiedział. Penny unikała wzroku Charlesa, kiedy pomagał jej zsiąść z konia. Trzy mana przez niego pod ramię, ruszyła w kierunku domu nieco wolniejszym krokiem niż zazwyczaj. Charles odprowadził ją do pokoju, a potem po szedł się przebrać. 318
Penny, która nadal jeszcze promieniała zadowole niem, zadzwoniła po Ellie. Siedząc przed toaletką, rozczesała włosy, a potem znowu zwinęła je w kok. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Ellie się nie pojawiła. Było to coś tak zdumiewającego, że Penny skierowała się na półpiętro; tam usłysza ła szmer podniesionych głosów. Wychyliła się przez poręcz i zobaczyła, że Figgs puka Ellie moc no w plecy. Na jej twarzy malowała się rozterka. - Wiem, proszę pani - powiedziała pokojówka urywanym głosem. - Zaraz pójdę na górę. Ellie najwyraźniej płakała. - O co chodzi? - Penny zeszła szybko po scho dach. - Coś się stało? Figgs i Ellie drgnęły. Wymieniły spojrzenia, po czym Figgs podeszła do Penny. - Chodzi o Mary, milady, tę młodą pokojówkę. Wyszła wczoraj wieczorem. Myślałam, że chce się spotkać z Tomem Biggsem koło stajni, ale on jej nie widział, a Ellie uważa, że dziewczyna znalazła sobie innego chłopaka. - I... ? - zachęciła ją Penny, gdyż Figgs zamilkła. - Mary nie wróciła na noc. Początkowo na nią czekaliśmy, ale uznaliśmy, że pewnie spotkała się z którymś z braci, który zabrał ją do domu, czy coś w tym rodzaju. - Figgs westchnęła. - Wysłaliśmy do nich stajennego. Właśnie wrócił. Rodzina Mary nie widziała jej od czasu ostatniego jej wychodnego. Penny poczuła ucisk w żołądku. - Nikt jej nie widział od zeszłego wieczoru? - Nie, milady. A ona nie jest z tych, co robią ta kie rzeczy. Poza tym wszystko tu zostawiła, nicze go ze sobą nie zabrała. Penny spojrzała na roztrzęsioną Ellie, która naj wyraźniej spodziewała się najgorszego. 319
- Czy Mary mówiła coś o człowieku, z którym się miała spotkać? - Nic szczególnego, milady. Tylko tyle, że jest wysoki i przystojny, i inny niż wszyscy. Figgs nabrała powietrza. - Zastanawialiśmy się właśnie z Norrisem, mila dy, czy powinniśmy powiedzieć o tym jego lordowskiej mości? Nicholas na pewno nie będzie miał pojęcia, co zrobić w tej sytuacji, ale to był teraz jego dom, a właściwie jego ojca. Penny skinęła głową. - Tak, zróbcie to. - Zacisnęła usta i odwróciła się w kierunku schodów. - Ja powiadomię lorda Charlesa. - W rzeczy samej, milady - powiedziała Figgs z wyraźną ulgą. - Czy chce pani, by Ellie do pani teraz przyszła? Penny spojrzała na roztrzęsioną pokojówkę. - Niech tylko przyniesie mi wodę do mycia i wy łoży czystą suknię. Przebiorę się po rozmowie z lordem Charlesem. Służące skinęły głowami i wróciły do kuchni. Penny udała się na górę i zapukała do pierwsze go pokoju. - Charlesie? Drzwi otworzyły się chwilę później. - Tak? - spojrzał na nią i wyjrzał na korytarz. Zakładał właśnie świeżą koszulę, pod którą było widać nagi tors. - Mamy problem - oznajmiła Penny, patrząc na niego poważnie. Kiedy usiadła na krześle, opowiedziała mu, co się stało. Charles tymczasem zapiął koszulę, wciągnął ją do spodni i szybko zawiązał halsztuk. 320
- Nikt nie wie, kim jest ten mężczyzna? - spytał, narzucając surdut. - Na to wygląda. Nie podoba mi się to. Czemu Mary miałaby tak nagle zniknąć, akurat teraz? - Nie wyciągaj pochopnych wniosków. - Charles spojrzał na okno, sprawdzając światło na zewnątrz. - Pierwszą rzecz, jaką musimy zrobić, to naradzić się z Nicholasem i zorganizować poszukiwania. Może ktoś widział Mary w okolicy z tym mężczy zną. Może istnieje jakieś zupełnie niedramatyczne wytłumaczenie jej zniknięcia. Znaleźli Nicholasa w bibliotece z Norrisem. Wy glądał na osłupiałego. - Słyszeliście już? - spytał. Penny przytaknęła. Usiadła i pozwoliła Charlesowi przejąć dowodzenie. Zawsze świetnie się sprawdzał w takich sytuacjach. Nicholas, typowy urzędnik służby cywilnej, posłusznie stosował się do jego rozkazów. Po chwili pisał już list do lorda Culvera, w którym informował o zaginięciu poko jówki, oraz o tym, że natychmiast zostaną zorgani zowane poszukiwania. - Poślij wiadomość do stajni, do gospodarstwa Wallingham i do chat pracowników - powiedział Charles do Norrisa. - Zbierz, ilu ludzi się da, ale ty sam z garstką innych będziecie musieli zostać we dworze. Norris skinął głową, rzucił okiem na Nicholasa, który był zaabsorbowany pisaniem listu, skłonił się w stronę Penny i wyszedł. Charles sięgnął po nad Nicholasem i wziął z biurka czystą kartkę. Przyciągnął sobie krzesło, wziął do ręki pióro i sprawdził stalówkę. Nicholas spojrzał na niego. - Poślę do Essington Manor po więcej ludzi - wytłumaczył Charles. - Abbey jest zbyt daleko. 321
Dzisiaj już nikt nie zdążyłby przyjechać stamtąd przed zapadnięciem zmroku. Musimy zrobić, ile się da, póki jest widno. - A co z ujściem rzeki? - spytała Penny po chwi li wahania. Charles spojrzał na nią i pokiwał głową. - Zawiadomię też Gallantów i innych. Mogą przeszukać płycizny. Penny siedziała chwilę bez ruchu, wsłuchując się w zgrzyt stalówek, a potem wstała. - Pójdę się przebrać. Wróciła na dół w momencie, kiedy do Wallingham przybyli Essingtonowie wraz ze swoimi ludź mi. David i jego brat Hubert przyjechali konno, gotowi do wszczęcia poszukiwań. Zawsze byli do brymi sąsiadami i jeśli zachodziła potrzeba, stawia li się natychmiast, gotowi do pomocy. Millie i Julia przyjechały gigiem, żeby dotrzymać Penny towarzystwa. - Okropnie jest siedzieć w samotności i czekać - powiedziała Millie. Charles powitał panie Essington ze szczerą ra dością. Penny przebrała się ze stroju do konnej jazdy, ale z wyrazu jej twarzy można było się domy ślić, że planuje ruszyć na poszukiwania gigiem, co bardzo się Charlesowi nie podobało. Nie chciał, by się w to mieszała. Miał złe przeczucia, że mogą od kryć coś naprawdę paskudnego. W tej części kraju pokojówki nie wychodziły z domu, by zaginąć bez śladu. Działo się tak tylko wtedy, jeśli nie były w stanie wrócić o własnych siłach. Millie i Julia zajęły Penny rozmową, a Charles naradził się z braćmi Essingtonami. Podzielili się obszarem, na którym mieli prowadzić poszukiwa nia. On wraz ze służbą z Wallingham mieli prze322
trzasnąć tereny na północy, David na południo wym zachodzie, a Hubert na południowym wscho dzie, a także brzegi rzeki. - Powiadomiłem Gallantów. Oni zajmą się estuarium. - W porządku. - David naciągnął rękawice i rzu cił okiem na brata. - W takim razie ruszamy. Pożegnali się z paniami. Charles nachylił się do Penny. - Przed wyjściem porozmawiam z Nicholasem - szepnął. Spojrzała na niego. - Nie jedzie z tobą? - Wolałbym, żeby tu został. Penny wyczytała odpowiedź w jego oczach. Ski nęła głową i wstała. - Jest w bibliotece. Pójdę z tobą. Przeprosiła Millie i Julię i udała się z Charlesem do biblioteki. Nicholas wyglądał właśnie przez okno i naciągał rękawice. Najwidoczniej również miał zamiar wybrać się na poszukiwania. Kiedy weszli, odwrócił się w ich stronę. - Już jedziemy? Charles zatrzymał się na środku pokoju. - Ja jadę, ale ty powinieneś zostać tutaj. - Tak? - Ich wzajemna niechęć znów się objawi ła. Nicholas spoglądał na Charlesa z rosnącą odra zą. - Dlaczego? - Ponieważ na miejscu powinien być ktoś posia dający autorytet, żeby kierować poszukiwaniami - odparł Charles spokojnie. - Jeśli pojawią się ja kieś informacje, ktoś musi je zanalizować i zacząć działać na ich podstawie, przez co rozumiem wy dawanie rozkazów. Ty się do tego najlepiej nada jesz, bo to twój dom. Poza tym, ja oraz pozostali 323
wychowaliśmy się tutaj i znamy okolicę jak własną kieszeń. A czasu jest niewiele, niedługo zapadnie noc. Musimy być szybcy i pewni terenów, które bę dziemy przeszukiwać. Charles urwał i spojrzał przenikliwie na Nicho lasa. - Nie muszę ci też chyba przypominać - dodał - że dwa dni temu ktoś chciał zaatakować Penny. Nicholas wpatrywał się w Charlesa przez dłuższą chwilę, potem przeniósł wzrok na Penny, a następ nie znowu na Charlesa. Zmarszczył brwi, wygląda jąc na nieco zdziwionego. - Niech więc będzie. Zostanę. Charles skinął głową i skierował się do drzwi. - Będziemy szukać, dopóki nie zapadną całko wite ciemności. Spojrzał Penny głęboko w oczy. - Wrócimy za godzinę. Pozostawił drzwi otwarte na oścież. Zawołał czekających na niego mężczyzn i po chwili dało się słyszeć chrzęst końskich kopyt i kroki poszukiwa czy oddalających się od domu. Spojrzała na Nicho lasa. - Czy panie Essington zostają? - zapytał. - Tak. Są w salonie. Polecę, by za godzinę poda no kolację. - Kolację? - Nicholas wyglądał na zdegustowa nego. - Musimy jeść. - Nie rozumiem Lostwithiela - powiedział Ni cholas po chwili. Spojrzał na nią, ale zaraz odwró cił wzrok. - Nie lubi mnie, ani mi nie ufa, podej rzewa mnie, a jednak... - Znów spojrzał na Penny. - Ktoś próbował cię wczoraj zaatakować i zdaję so324
bie sprawę, że możecie myśleć, iż to byłem ja. Po mimo to on beztrosko zostawia mnie tu z tobą. - No właśnie. I dobrze by było, gdybyś się nad tym zastanowił. Rzuciwszy tę uwagę, Penny ruszyła do salonu.
Wieści, które w końcu nadeszły, nie były dobre. Poszukiwacze wrócili po zapadnięciu zmroku. Penny domyśliła się, co się stało, kiedy usłyszała, jak powoli i cicho wjeżdżają na dziedziniec. Zamknęła na chwilę oczy, a potem spojrzała na przepełnione niepokojem Millie i Julię. - O Boże - szepnęła Millie, podnosząc rękę do szyi. Penny wymieniała spojrzenie z Julią i wstała. - Zostańcie tutaj. Nie ma sensu, żebyście to oglądały. Odwróciła się i skierowała do wyjścia. Nicholas również wstał i dołączył do niej. Kiedy dotarli do drzwi, złapał za klamkę i spojrzał na Penny. - Ty też nie musisz tego oglądać. Popatrzyła na niego bez emocji. - Byłam de facto panią tego domu przez ostatnie kilkanaście lat. To ja zatrudniłam Mary. Oczywi ście, że muszę ją zobaczyć. Decyzja Penny nie uradowała ani Charlesa, ani Davida, ale kiedy pojawiła się w chłodnym składzi ku, gdzie złożyli ciało, żaden z nich nie próbował z nią polemizować. Ktoś zapalił lampę, ale ustawił ją przy drzwiach. Ciało Mary było tylko lekko oświetlone. Mimo to nietrudno było zauważyć fioletowe ślady na jej bia łej szyi oraz wybałuszone oczy i wystający język. 325
Penny przeszła tylko przez próg i tam się zatrzy mała. Figgs ścisnęła jej ramię. - Czy on ją... czy wiadomo...? - Nie - powiedział Charles. - Uduszono ją, nic poza tym. Figgs skinęła głową. - Dziękuję, milordzie. Chciałybyśmy teraz zo stać same. Zajmiemy się nią razem z Em. - Dziękuję Figgs - szepnęła Penny. Figgs i Em, pomocnica Cooka, były najstarszymi służącymi w domu. Dlatego to na nie spadały tego typu obowiązki. Charles podszedł do Penny. Położył jej dłoń na ramieniu. Czuła płynącą z niej silę i była mu wdzięczna. Wyprowadził ją na kuchenny dziedzi niec. Za nimi podążyli David i Nicholas. - Gdzie ją znaleźliście? - spytała Penny. - W lesie, po tej stronie farmy Connellów. - David potrząsnął głową. - Całkiem niedaleko. Spo tkaliśmy się i wracaliśmy już do Wallingham, prze szukując jeszcze mijane tereny. - Zadrżał i mówił dalej. - Ten szubrawiec wepchnął jej ciało pod zła mane drzewo. Gdyby Charles nie zasugerował, że należy tam zajrzeć... David był blady jak ściana. Penny złapała go za ramię. - Wejdźmy do środka. Napijecie się czegoś roz grzewającego. Wrócili do domu. Penny udała się do kuchni i poleciła podać piwo i wędliny wszystkim, którzy brali udział w poszukiwaniach, a potem wróciła na górę, żeby dopilnować, by ich panowie również zostali obsłużeni. Dom pogrążył się w ponurej, złowieszczej at mosferze. Chociaż większość osób nie znała do326
brze Mary, każdy ją kiedyś spotkał, a tutejsze ro dziny były w bliskich kontaktach ze swoimi służą cymi. Wszyscy odczuwali smutek i konsternację. Uczucia, które teraz dzielili, zbliżyły ich do siebie, nawet Nicholasa. Hubert, który wysłał swoich ludzi prosto do do mu, zjawił się sam, by zakomunikować, że niczego nie znaleźli. Przekazano mu wieści. Nalegał, by za prowadzono go do składziku. Wrócił po chwili, mocno przybity. Essingtonowie zaczęli się zbierać w drogę powrotną. Charles, Nicholas i Penny od prowadzili ich do wyjścia i pożegnali, dziękując za pomoc. Potem udali się do biblioteki. Nicholas zastosował się do wskazówek Charlesa i przystąpił do pisania listu do lorda Culvera o ich znalezisku. Tymczasem Charles sporządził krótki raport, który chciał wysłać do Londynu. Penny usadowiła się w fotelu, nie mając zamiaru wracać samotnie do swojego pokoju. Widziała, że Nicholas rzuca spojrzenia na kartkę, którą Charles pokrywał równym pismem. Kiedy skończyli, wysłali natychmiast kuriera z obiema przesyłkami. Penny uznała, iż nie ma potrzeby narażać wraż liwości Nicholasa bez powodu, więc pożegnała się z panami w głównym holu i weszła na piętro. Już wcześniej uprzedziła Ellie, że nie musi na nią cze kać. Ellie przyjaźniła się z Mary, więc na pewno była pogrążona w żalu. Natomiast, jeśli chodziło o Penny... W sypialni podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Wyjrza ła na dziedziniec, głęboko zaczerpnąwszy powie trza. Pomyślała o mężczyźnie, który przyszedł jej szukać, a potem o Mary, którą, jak się wydawało, zabrał ten sam człowiek. 327
Dlaczego akurat ją? Była ogromnie zmartwiona śmiercią pokojówki, ale też niezmiernie wdzięczna za to, że sama pozo stała przy życiu. Do pokoju wszedł Charles. Podszedł i objął ją w pasie. Penny zarzuciła mu ramiona na szyję i wtuliła się w niego. Zamknął ją w uścisku i poczuła pier wotne drżenie, jakie go przeniknęło, kiedy przycią gał ją do siebie. Pochylił głowę i ich usta się spo tkały. Nie liczyło się nic poza tym, że byli razem te raz, tutaj, żywi. Już wcześniej bywali razem, ale nigdy nie czuli się w ten sposób. Teraz pozbyli się zahamowań. Upajali się sobą. Ich ubrania pokryły podłogę. Dłonie błądziły, już nie z taką niecierpliwością, ale zupełnie jawnie, niczego nie udając. Wiedzieli, że tej nocy znów będą do siebie należeć.
Rozdział 16 Nazajutrz wieść o śmierci Mary Maggs rozniosła się po całym hrabstwie. Gimby'ego znało niewiele osób i fakt, że został zamordowany, nie zwrócił większej uwagi. Natomiast z Mary było inaczej. Wszyscy snuli się ponurzy i zgaszeni. Po śniada niu Penny udała się do kuchni, żeby pocieszyć 328
Figgs. Razem rozplanowały obowiązki domowe, starając się ograniczyć tylko do najpilniejszych spraw. Penny zdecydowała, że przez następne kil ka dni posiłki powinny być jak najprostsze. - Dobrze - westchnęła Figgs. - Pani Slattery przysłała mi dziś rano z Abbey dziczyznę zapieka ną w cieście i pudding cytrynowy. Powiedziała, że teraz jest u nas dodatkowa osoba do wyżywienia, którą tak właściwie to ona powinna karmić, więc chciała, bym przyjęła jej pomoc. - Figgs pociągnę ła nosem. - To miło z jej strony. - To prawda. Penny musiała pochwalić takt pani Slattery. Kiedy wróciła na górę, przed dom zajechał aku rat lord Culver. Charles opuścił jej łóżko wcześnie rano. Wyjechał konno, żeby zbadać miejsce, w któ rym znaleźli ciało Mary. Umyślnie zostawił Nicho lasa samego, by rozmówił się z Culverem. Charles robił, co mógł, żeby Nicholas odczuł konsekwencje swojego milczenia, i bez skrupułów chwytał się każdej okazji, by wymóc na nim wyznanie prawdy, a przynajmniej zeznania, które pomogłyby w schwytaniu mordercy. Jej kuzyn oczekiwał Culvera; wyszedł z bibliote ki, żeby go powitać. Penny również podeszła, kie dy ściskali sobie dłonie, ale sędzia pokoju skinął tylko w jej stronę głową. - To wyjątkowo paskudna sytuacja, moja droga. Penny wślizgnęła się do salonu. Lord Culver był człowiekiem starej daty i uważał omawianie w obecności młodej damy tak straszliwej rzeczy jak morderstwo za rzecz absolutnie niewłaściwą. Pen ny jednak również chciała wymóc na Nicholasie wyznanie tajemnic, więc pozwoliła, by sam zajął się sędzią pokoju. 329
Będąc w salonie, przysłuchiwała się jego poczy naniom. Kiedy panowie ruszyli korytarzem w stro nę wyjścia, poszła za nimi. Nie miało znaczenia, czy będzie w polu ich widzenia, dopóki nie wtrąca ła się do dyskusji. Kryjąc się w cieniu na kuchen nym dziedzińcu obserwowała, jak wchodzą do składziku. Culver zadał Nicholasowi parę pytań, na które ten odpowiedział. Poprzedniej nocy Nicholas znajdował się w stanie osłupienia, był przerażony i nie mógł przyjąć do wiadomości kolejnego morderstwa. Tego ranka, kiedy spotkali się na chwilę przy śniadaniu, wyglą dał upiornie - był zbulwersowany, wstrząśnięty do głębi, ale jednocześnie wyjątkowo zdeterminowany, jakby wzrastające napięcie zamiast go złamać, nasi lało jego opór. Pomimo iż Penny uważała go za win nego sprzedawania tajemnic państwowych i stoso wania nieprzemyślanej strategii wobec Charlesa - nieprzyznawania się do ewidentnych czynów - za częła spoglądać na kuzyna z pewną dozą niechętne go szacunku. Tak samo zresztą jak i Charles. Nicholas i Culver wyłonili się ze składziku. - To naprawdę okropna sprawa. - Culver wyglą dał na wstrząśniętego. Był wątłym mężczyzną, nie wiele wyższym od Penny. - Takie rzeczy nie zda rzają się tutaj często. Nagle usłyszała znajome kroki i spojrzała w lewo. Od strony stajni zbliżał się Charles. Zauważył ją i skinął głową, ale skierował się prosto do Culvera. Zarówno sędzia, jak i Nicholas przyjęli jego na dejście z ulgą. Na pytanie Culvera Charles po twierdził, iż uważa, że zabójstwa Mary i Gimby'ego są ze sobą powiązane, nie wyjaśnił jednak dlacze go. Tak czy inaczej prowadzenie tej sprawy mieści330
to się w zakresie jego kompetencji. Culver oznaj mił, że w takim razie on zajmie się tylko odnoto waniem morderstwa i będzie czekał na dalsze po lecenia Charlesa. Kiedy formalności dobiegły końca, mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Nicholas zaoferował, że od prowadzi Culvera do stajni. - Wpadłem ostatnio na pańskiego młodego krewnego, Fothergilla - rzucił nagle w stronę Culvera Charles. - Ach tak? - Sędzia zatrzymał się i pokiwał gło wą. - Rzeczywiście, to krewny ze strony mojej nie żyjącej małżonki. Odwiedzał nas za młodu i bar dzo spodobała mu się okolica. Interesuje się pta kami. To miły chłopak, nie sprawia kłopotów, zresztą ciągle przebywa poza domem, więc nie sta nowi żadnego kłopotu. Wydaje mi się, że ciągle biega i obserwuje gołębie przez tę swoją lornetkę. - W rzeczy samej. Culver i Nicholas skierowali się do stajni. Char les obserwował ich przez chwilę, a potem odwrócił się i dołączył do Penny. - Przynajmniej za Fothergilla ktoś może porę czyć - powiedział. - Jeśli jest krewnym Culvera, to mało prawdopodobne, że zjawił się tutaj z nik czemnymi zamiarami. Byłoby niezwykłym zbie giem okoliczności posiadać wuja, którego odwie dzało się jak dziecko, dokładnie w miejscu, gdzie chce się popełnić morderstwo. - Myślałam jednak - powiedziała Penny - że spytasz, czy przedostatnią noc spędził w domu. - Zrobiłbym to, gdyby Culver był człowiekiem mniej roztargnionym. Fothergill mógł przesiedzieć całą noc w fotelu, w odległości trzech metrów od sędziego i ten by go nawet nie zauważył. Kiedy 331
pogrąży się w książkach, nie oderwie go od nich nawet kanonada pod oknem. Penny się skrzywiła. Charles miał rację. Norris wyszedł im naprzeciw. - Czy mam podać lunch, milady? - Kiedy tylko lord Arbry powróci ze stajni. Za czekam wraz z lordem Charlesem w salonie. - Tak jest, milady. Nicholas dołączył do nich w jadalni, kiedy sia dali dc stołu. Zajął miejsce u szczytu i wyglądał jeszcze bardziej ponuro niż rano. Penny rzuciła okiem na Charlesa, ale on się nie odezwał. Nor ris wraz z lokajem wnieśli zimny bufet, o który wcześniej prosiła. Charles zajął się wędlinami, serem i owocami, nie rzucając ani jednego spoj rzenia w stronę Nicholasa. Kiedy na stole pojawił się pudding cytrynowy pani Slattery, Charles na tychmiast pochłonął połowę, chyba nie zdając so bie nawet sprawy z tego, co je. Może i nie patrzył na Nicholasa, ale Penny miała pewność, że my ślał zarówno o nim, jak i o mordercy. Nicholas pierwszy przerwał milczenie. - Dlaczego pytałeś o Fothergilla? Charles rzucił na niego okiem ponad stołem. - Ponieważ istnieje prawdopodobieństwo, że mordercą jest jeden z pięciu nowo przybyłych. Obecnie wszyscy są podejrzani. Obierając spokojnie jabłko, opowiedział Nicho lasowi ze szczegółami nie tylko o ich hipotezach na temat mordercy, ale o wszystkich informacjach na temat pięciu podejrzanych mężczyzn, jakie przyszły z Londynu. Penny obserwowała Nicholasa. Zauważyła, że otwartość Charlesa go zdziwiła i że jej kuzyn jest coraz bardziej zdezorientowany. Miała nadzieję, 332
że ta strategia da jakieś rezultaty. Charles nicze go nie ukrywał. Po powrocie z miejsca, w którym znaleźli Mary porzuconą jak szmaciana lalka, zdecydował się odsłonić karty, by przekonać Ni cholasa, że musi wyznać mu swoje tajemnice. Śmierć Gimby'ego była już bardzo poważną spra wą. Zabójstwo Mary tylko pogorszyło sytuację. Charles wiedział, że teraz gra będzie stawała się coraz ostrzejsza. Mieli coraz mniej czasu, a mor derca był z każdym dniem bliżej. Jeśli zmniejsze nie czujności wobec Nicholasa pomogłoby wycią gnąć z niego informacje pozwalające na schwyta nie mordercy, Charles był gotowy podjąć takie ry zyko. Jego obowiązki były jedną sprawą, a lojalność wobec wymiaru sprawiedliwości drugą. Jednakże w głębi duszy Charles był świadom czegoś bardziej naglącego i fundamentalnego. Musiał bronić Penny. Wiedział, że ta wewnętrzna potrzeba nie jest już zaledwie prostym, nieskomplikowanym pragnie niem, by chronić ją dla jej własnego dobra. To by ła kwestia zasadnicza dla niego samego; Penny by ła podstawą jego przyszłości, nie mógł jej stracić. Złamał więc swoje życiowe zasady i wyjawił wszyst ko Nicholasowi. Nicholas patrzył znad swojego talerza, marsz cząc brwi, najwyraźniej głęboko poruszony. Penny sięgnęła po kawałek jabłka, które Charles zdążył już pokroić. - Lady Carmody zaprosiła nas na dzisiaj na her batę - przypomniała spokojnie. - Wszyscy będą nas tam oczekiwać. Głównie dlatego, że chcą usły szeć najświeższe wieści. Na pewno krążą już naj fantastyczniejsze plotki, które należałoby sprosto wać. Poza tym na pewno się tam zjawi pięciu po333
dejrzanych. O tej porze roku nie ma w okolicy wie lu rozrywek. Ze względu na wieści o zamordowa niu Mary nasze niestawienie się na jedynym obec nie spotkaniu towarzyskim wywołałoby wiele nie przychylnych komentarzy. Nicholas się w nią uporczywie wpatrywał. Wy glądał naprawdę źle. - Może gdybyście pojechali tam z Lostwithelem... To było pytanie, a właściwie błaganie. Zdziwio na Penny milczała. - Nie - powiedział cicho, ale stanowczo Charles. - Pomyśl tylko. Mary Maggs była pokojówką w twoim domu. Poszła na spotkanie z człowie kiem, którego imienia nikomu nie podała, ale opi sała go jako mężczyznę przystojnego i „innego niż wszyscy". Potem znajdujemy ją uduszoną. Jeśli nie pojawisz się na spotkaniu u lady Carmody, bez względu na to, co powiemy albo zrobimy, na pew no część podejrzeń spadnie na ciebie. Twarz Nicholasa przybrała lekko zielonkawy odcień. -To... - Ludzka natura. - Charles spojrzał na niego nie bez sympatii. - Zakładam, że nie mieszkałeś zbyt długo na wsi - Nie. Z Oksfordu przeniosłem się prosto do Londynu i tam przebywałem do tej pory. - Skąd pochodzi twój ojciec? - Z Berkshire. Ale on sam sprawuje pieczę nad posiadłością, więc rzadko kiedy muszę się tam pojawiać... Charles obserwował emocje uwidaczniające się na twarzy Nicholasa. Zastanawiał się, co mogła oznaczać ostania z nich - czyżby to był żal? Nicho las był bardzo drażliwy, gdy chodziło o ojca. Czyż334
by to miało związek z ich zdradą? Postanowił do głębniej się nad tym zastanowić. - Bez względu na wszystko powinieneś stawić się dzisiaj u lady Carmody - powiedział i spojrzał na Penny. - Ale nie ma powodu, byśmy nie mogli udać się tam razem. Skinęła głową i dotknęła pod stołem jego uda. - Zgadza się. Konie Granville'a potrzebują ru chu. Możemy pojechać razem karyklem, a Nicolas na jednym z koni spacerowych.
Udali się więc na herbatkę do lady Carmody. Było to wydarzenie tak męczące, jak się tego spo dziewał Nicholas, ale jakoś je przetrwali. - Tak - szepnęła Penny, spoglądając na kuzyna, który zaspokajał ciekawość zbulwersowanej pani Cranfield i Imogen. - On wydaje się jedną z tych osób bez kręgosłupa, dopóki na niego porządnie nie nacisnąć. - To wnikliwa obserwacja, z którą się zgadzam. Niestety właśnie ta jego cecha nie pozwala nam ni czego się dowiedzieć. A właściwie usłyszeć od nie go całej prawdy. Stali w głębi ogrodu lady Carmody. Większość gości zgromadziła się w jego centralnej części - wo kół sadzawki. Wysoki żywopłot zapewniał przyjem ny cień. Musieli opowiedzieć historię morderstwa już wiele razy, ale po jakimś czasie Charles i Penny wydostali się pod jakimś pretekstem z tłumu. - Im lepiej poznaję Nicholasa - powiedziała Penny, odstawiając filiżankę - tym mniej prawdo podobne wydaje mi się, że mógłby być złoczyńcą. Wiem, zgadzasz się, że to nie on jest mordercą. 335
- Spojrzała Charlesowi prosto w oczy. - Ale czy naprawdę podejrzewasz go o zdradę, o to, że świa domie przekazywał Francuzom tajemnice wojsko we? Charles przeniósł wzrok na Nicholasa. - Czasami ludzie wplątują się w rozmaite ciem ne interesy, nie zdając sobie z tego sprawy, a po tem jest już za późno. Może Nicholas, nieświado my nielegalnego handlu, jaki prowadzili wasi ojco wie, beztrosko poszedł w ślady Amberly'ego i rów nież zaczął pracować w Ministerstwie Spraw Za granicznych, po czym okazało się, że oczekuje się od niego kontynuowania rodzinnego interesu. - To by tłumaczyło jego niechęć do wyznania prawdy. Charles pokiwał głową. - Nicholas wie, że nie mamy przeciwko niemu żadnych dowodów. Ale tu nie chodzi tylko o jego karierę, ale o reputację Amberly'ego i reszty rodzi ny. Włączając w to takie niewinne osoby, jak Elaine i jej córki. - Charles urwał i po chwili mówił dalej. - Rozumiem dlaczego się nam opiera, ale to nie pomoże nam go złamać. Tak jak przypuszczała Penny, cała piątka „po dejrzanych" karnie stawiła się na herbatce Pod czas omawiania zaistniałej tragedii wszyscy okaza li odpowiednią dozę odrazy, skomentowali sytu ację właściwie i wzięli czynny udział w dyskusji na jej temat. - Ani jeden - powiedział cierpko Charles - nie zrobił niewłaściwego ruchu. Kimkolwiek on był, wykazywał się wielkim pro fesjonalizmem. Charles już od dawna wiedział, że mają do czynienia z zawodowcem. 336
Zaczęli torować sobie drogę przez tłum, rozma wiając po drodze ze znajomymi, wymieniając z nimi najświeższe wiadomości na temat swoich rodzin. Charles potajemnie obserwował Nicholasa, ale cho ciaż ten z kolei zerkał na pięciu podejrzanych, nie wykonał żadnego gestu, by nawiązać kontakt z którymkolwiek z nich. Ponadto nie obdarzył żadnego szczególną uwagą. Przechodził obok każdego i jedy nie kiwał na powitanie głową, a potem szedł dalej. Charles był przekonany, iż odgadł motywy Ni cholasa, więc jego zachowanie go zdziwiło. Czyżby naprawdę się nie domyślał, kto z tej piątki może być mordercą? Jeśli tak... - Do diabła! Penny spojrzała na niego zdumiona. Na szczę ście w pobliżu nie było żadnej z matron. - Źle się poczułaś - powiedział nagle. -Ja? - Tak. Musimy wszystkich przeprosić i natych miast stąd wyjść. Razem z Nicholasem. Penny posłusznie zawisła na jego ramieniu. Charles ją podtrzymał i troskliwie zaprowadził do lady Carmody. Wytłumaczyli, co się stało. Pod czas gdy zmartwiona gospodyni rozmawiała z Pen ny, Charles poszukał i przywołał wzrokiem Nicho lasa. Gdy ten dowiedział się o niedyspozycji kuzyn ki, zgodził się natychmiast opuścić przyjęcie i to warzyszyć im do domu. Lady Carmody była uprzejma i pełna zrozumie nia, wystarczająco zadowolona, że swoim przyby ciem dodali jej przyjęciu blichtru. Poklepała Pen ny po dłoni. - To zrozumiałe, moja droga. Wyglądasz bardzo blado. 337
Pani Cranfield mlasnęła z dezaprobatą. - Musisz się porządnie wyspać. Zrób to i prze stań się tak zamartwiać. Lady Trescowthick przyjrzała się Penny podejrz liwie, ale potem pocałowała ją w policzek i rzuciła okiem na Charlesa. - Dbaj o siebie, moja droga. Wycofali się najszybciej, nie wzbudzając podej rzeń. Dopóki nie wyjechali na drogę i nie znaleźli się poza zasięgiem wzroku gości, Penny starała się sprawiać wrażenie osoby, która może lada mo ment zemdleć. Później odetchnęła i się wyprosto wała. Spojrzała na Charlesa, który wyglądał dość ponuro. - Dlaczego musieliśmy stamtąd wyjść? - Powiem ci, kiedy będziemy już w Wallingham. Mogłaby nalegać, ale ton jego głosu przypo mniał jej, że nie byli sami. Złożyła więc ręce na ko lanach i czekała cierpliwie. Przypomniała sobie wyraz zdziwienia na twarzy lady Trescowthick i nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. - O co chodzi? - spytał Charles. - Właśnie zastanawiam się, kiedy zdadzą sobie sprawę, że jeszcze nigdy w życiu nie zemdlałam. Pomyślał o ciąży i o tym, że w przyszłości Penny będzie miewała takie objawy. Ale nawet nie poprosił jej jeszcze o rękę. Nie potrafił przewidzieć, jaka będzie jej odpowiedź. Jednak po tym, co wydarzyło się między nimi ostatniej nocy, czuł się dziwnie pewny siebie. I ab surdalnie podniesiony na duchu samą myślą, że kiedyś Penny będzie matką jego dzieci. Rozproszyło go to do takiego stopnia, że niemal zapomniał o odkryciu, którego dokonał podczas przyjęcia. 338
Zajechali na dziedziniec przed stajniami. Zacze li, aż dołączy do nich Nicholas i razem ruszyli w kierunku domu. - Nie było tak źle, jak myślałem - stwierdził Ni cholas. - Przynajmniej nie interesowali się maka brycznymi szczegółami zbrodni. Po prostu chcieli wiedzieć z pierwszej ręki, co się stało, żeby się upewnić, czy nie padli ofiarą jakiejś plotki. - To prawda. - Penny spojrzała na Charlesa. Dlaczego więc musieliśmy wyjść wcześniej? - Czy możemy zamienić z tobą słówko w biblio tece? - zwrócił się do Nicholasa. - Oczywiście - odparł Nicholas i poszedł przodem. Penny podążyła za nim, zastanawiając się, o co chodzi. Co takiego Nicholas mógł zrobić? Weszli do biblioteki. Charles przepuścił ją w drzwiach, a potem wszedł i zamknął je za sobą. Ni cholas usiadł w fotelu. Charles poprowadził Penny do jednego z krzeseł stojących przed kominkiem. - Usiądź tutaj - mruknął. Potem przeszedł dwa razy wzdłuż kominka, a następnie spojrzał na Nicholasa, który przy wdział na twarz beznamiętną maskę dyplomaty. Penny była coraz bardziej przekonana, że jej ku zyn musiał na przyjęciu zrobić coś, czego nie za uważyła. Przez dłuższą chwilę wszyscy milczeli. - Powiedz mi jedną rzecz - odezwał się w końcu Charles surowym tonem. - Czy ty przypadkiem nie wystawiasz się tutaj na cel? Wyraz twarzy Nicholasa nie uległ zmianie, ale lekki rumieniec, który pojawił się na jego niezwy kle dotąd bladych policzkach, był równie widoczny jak czerwona flaga. 339
- Nie wiem, o czym mówisz. Charles potrząsnął głową. - Mam nadzieję, że lepiej kłamiesz, kiedy nego cjujesz umowy handlowe. - Kiedy negocjuję umowy handlowe - powie dział Nicholas, dotknięty do żywego - mam do czy nienia z dyplomatami. - W rzeczy samej. Ale ja nie jestem dyplomatą, a teraz masz do czynienia ze mną. Nicholas westchnął i zamknął oczy. - To, co robię, nie powinno cię obchodzić. - Jeśli twoje poczynania mają coś wspólnego z morderstwem Gimby'ego Smolleta i Mary Maggs, muszą mnie obchodzić. - Tak samo jak wy nie mam pojęcia, który z tych pięciu mężczyzn może być mordercą, o ile w ogóle któryś z nich. - Co on takiego zrobił? - wtrąciła się Penny. Charles spojrzał na nią zirytowany. - Przechadzał się w tę i z powrotem przed ich nosami, jakby wyzywając mordercę, aby spróbował go zaatakować. - To nie było rozsądne - stwierdziła Penny, przenosząc wzrok na Nicholasa. - Nic nigdy nie było rozsądne - odparł. Penny i Charles odebrali to jako aluzję do cze goś wychodzącego poza omawiany temat. - Znam tego typu ludzi - powiedział Charles. - Wierz mi, nie chciałbyś z nimi zadrzeć. - Masz rację, nie chciałbym. - Nicholas wziął głęboki oddech. - Ale nie wiem, kto to jest, i nie mogę wam nic powiedzieć. Cieszę się, że ty tu je steś. Przynajmniej Penny jest bezpieczna. Ale... ani ty, ani ja nie możemy nic więcej zrobić. 340
- Chcesz powiedzieć - Charles wycedził głosem, w którym czaiła się groźba - że musimy poczekać na następny ruch mordercy. Nicholas pochylił głowę. Penny czekała, żeby zo baczyć, jak zachowa się Charles, czy będzie naci skał dalej, czy... Ostatecznie pokiwał tylko głową. - W porządku, rozegramy następną scenę we dług twojego planu. Ale i tak w końcu dowiem się prawdy. Przez dłuższą chwilę Nicholas patrzył mu prosto w oczy. - Być może - odparł cicho po chwili. - A może nie.
Przez resztę dnia trwało niespokojne zawiesze nie broni. Charles był poruszony kilkoma sprawa mi. Zostawił Penny w salonie z Nicholasem i po szedł porozmawiać z Norrisem. Gdy nadszedł wieczór, wszyscy domownicy byli już bardzo znużeni. Bez słowa udali się na wcześniej szy spoczynek. Penny i Charles znaleźli rozkosz i pocieszenie w swoich ramionach. Objawienie, jakiego doznali poprzedniej nocy - moment, w którym stało się zu pełnie jasne, że to, co się między nimi rozgrywa, nie ma wyłącznie fizycznego charakteru - nadal im towarzyszyło. Czekało na to, by być przez nich uznane, rozpatrzone. Penny nie mogła tego zrobić teraz, pośród napięcia, jakie ich otaczało. Mimo to Charles nie robił żadnych aluzji i była mu za to wdzięczna. Zaspokojeni i na tyle spokojni, na ile pozwalała sytuacja, zasnęli w swoich ramionach. Stary dom również się uciszył i zapadł w sen. 341
*
Penny obudziła się, czując, że materac się poru sza. Zaalarmowana uniosła szybko głowę i zoba czyła, że Charles wstał z łóżka i cicho stąpa po po koju. Zatrzymał się przy toaletce i zaczął zakładać spodnie. - Dokąd idziesz? Drgnął. - Obudziłem się i stwierdziłem, że mogę w ta kim razie sprawdzić drzwi i okna na parterze. Penny zaczęła nasłuchiwać, ale na zewnątrz pa nowała cisza. Charles niespiesznie włożył buty. - Zostań tutaj. - Skierował się do wyjścia. - Za rygluję drzwi. Niedługo wrócę. Penny usiadła na łóżku. - Uważaj na siebie. Piętro niżej dał się słyszeć odgłos tłuczonego szkła i łamanego drewna. Charles zaklął i wybiegł z pokoju. Penny wysko czyła z łóżka, złapała szlafrok i pobiegła za ko chankiem. Hałas na dole nie ustawał. Dotarła na półpiętro, kiedy Charles był już w holu i kierował się do bi blioteki. Rzuciła się za nim ile sił w nogach. Charles zwolnił, kiedy dotarł do otwartych drzwi biblioteki. Z jej wnętrza dobiegały łomot i jęki. Bezszelestnie wślizgnął się do środka. Przygotowany na szybką reakcję, z nerwami na piętymi jak postronki, szybko rozejrzał się po ciemnym pokoju. Zasłony były odsunięte, ale z zewnątrz wpadało niewiele światła. Dopiero po chwili odróżnił przedmioty porozrzucane po podłodze od leżących pośród nich ludzkich sylwetek. 342
Jeden z mężczyzn uzyskał przewagę, uniósł się nad drugim, podniósł rękę i uderzył. Sekundę po tem uniósł ją ponownie - błysnęło światło odbite w trzymanym przez niego sztylecie. - Stój! - krzyknął Charles, naprężając mięśnie do skoku. Mężczyzna podniósł głowę i złapał sztylet w in ny sposób. Za plecami Charlesa pojawiła się Penny i wyj rzała, by zobaczyć, co się dzieje. Charles zaklął i rzucił się do tyłu. Mężczyzna cisnął sztylet. Char les wypchnął Penny przez podwójne drzwi na ścia nę w holu. Usłyszała uderzenie noża o boazerię na przeciwległej ścianie. Charles wpadł z powrotem do biblioteki. Rozej rzał się i dostrzegł, że złoczyńca wychodzi przez wysokie okno na drugim końcu pokoju. Miał czar ną twarz, prawdopodobnie zakrył ją maską lub szalikiem; czoło ocieniał mu kapelusz. Charles bez zastanowienia wyciągnął nóż z buta. Odległość była spora. Mierzył przez sekundę, a po tem cisnął przez całą długość pokoju. Nóż uderzył w ramę okna, tam gdzie napastnik znajdował się jeszcze sekundę wcześniej, i przyszpilił do niej jego kurtkę. Dało się słyszeć przekleństwo i odgłos roz dzieranego materiału. Mężczyzna zbiegł. Pod butami Charlesa rozległ się chrzęst. - Na podłodze leży pełno potłuczonego szkła. Uważaj! - zawołał do Penny. Przeskoczył przez bezwładne ciało na podłodze i dotarł do okna. Odsunął wydymające się zasłony i wyjrzał na zewnątrz. Uciekający mężczyzna stał się jednym z cieni i pędził w stronę krzewów. Charles obserwował go, paląc się do rozpoczęcia pościgu, ale z doświadcze343
nia wiedział, że nie byłoby to rozsądne posunięcie. Mężczyzna dopadłby zarośli dużo wcześniej, a po tem, schowany pośród wysokich żywopłotów mógł by poczekać, aż Charles również między nie wej dzie, prześlizgnąć się koło niego i wrócić do domu, by dokończyć, co zaczął. Penny przykucnęła przy leżącym na podłodze człowieku. - To Nicholas - powiedziała, podnosząc głowę. Oczywiście. - Zabójca dźgnął go sztyletem chyba dwa razy. - Idiota! - warknął Charles. Odgarnął szkło z dala od Penny i również ukucnął. - Zapal lampę na biurku. Nicholas był nieprzytomny. Charles złapał go za ramiona i odwrócił na plecy. Kiedy knot lampy rozpalił się równym ogniem, zobaczyli dwie rany, po jednej w każdym ramieniu. Charles świetnie znał tę metodę ataku. Trzecie uderzenie byłoby skierowane tuż nad serce i całkowicie obezwładni łoby ofiarę. Na koniec morderca zadałby cios mię dzy żebra, prosto w serce. Takie uderzenie zawsze miało skutek śmiertelny. Gdyby spóźnili się kilka sekund, Nicolas już by nie żył. Obie rany krwawiły. Charles poluzował mu halsztuk, zdjął go i rozdarł na dwie części. Do każ dej rany mocno przycisnął kawałek muślinu. Spoj rzał na Penny. Była blada jak ściana, ale daleka od zemdlenia. - On nie umrze. - Penny przeniosła wzrok z Ni cholasa na Charlesa, który wskazał głową na sznur od dzwonka. - Obudź służbę. Ktoś musi nam przy nim pomóc. Trzeba też wystawić wartę. Następna godzina minęła w atmosferze zorgani zowanego chaosu. Podenerwowana służba stawiła 344
się w komplecie na dźwięk dzwonka. Trzeba było udzielić wyjaśnień i dodać im otuchy. Należało uspokoić pokojówki, a potem wysłać niektóre z nich po zagotowaną wodę. Młodsze Figgs ode słała do łóżka i zajęła się Nicholasem. Razem z Charlesem opatrzyli mu rany, a potem dwóch lo kajów zaniosło go do jego sypialni. - Pościel nienaruszona, w ogóle się nie kładł! - Figgs pobiegła przodem i odchyliła kołdrę. - Po łóżcie go tutaj, delikatnie. Charles usiadł w fotelu koło łóżka. Penny spoczę ła na poręczy i oparła się na ramieniu kochanka. Obserwowali, jak Figgs wysyła pokojówki po wodę, czyste płótno na bandaże i maść. Pobiegły wypełnić jej polecenia, a ona zdjęła z Charlesa surdut i ko szulę. Kiedy otrzymała wszystkie potrzebne przed mioty, odprawiła pokojówki. Ostrożnie uniosła pro wizoryczne bandaże i zmyła spod nich krew. Na stępnie osuszyła rany i spojrzała na Charlesa. - Nie mogę powiedzieć, żebym często spotykała się z ranami kłutymi, ale te nie wydają się szczegól nie groźne. - Bo nie są. - Charles pochylił się do przodu, że by się lepiej przyjrzeć. - Przynajmniej są czyste. To jedna z zalet bycia zaatakowanym przez zawodowca. Ostatnie zdanie szepnął już Penny na ucho. - Stracił dużo krwi? - Niespecjalnie. Zemdlał w wyniku doznanego wstrząsu. - Zgadza się - powiedziała Figgs z ponurą miną. - Milordzie? Charles podniósł głowę i zobaczył w drzwiach Norrisa. Kamerdyner trzymał świecznik i spoglą dał na leżącego w łóżku. Potem przeniósł wzrok na Charlesa. 345
- Chyba powinniśmy wystawić wartę. - W rzeczy samej. - Charles podniósł się z miej sca i lekko ścisnął łokieć Penny. - Poczekaj, zaraz wracam. Muszę z nim porozmawiać, kiedy odzyska przytomność. Penny owinęła się ciaśniej szlafrokiem, zadowo lona z ciepła, jakie jej dawał. Przyniosła już ze swo jego pokoju pantofle, ale nawet ciepłe stopy nie zmniejszyły jej wewnętrznego chłodu. Kiedy Figgs zaczęła rozsmarowywać maść i na kładać gazę na rany, Penny otrząsnęła się i wstała, by jej pomóc. Wspólnie owinęły ramiona Nichola sa bandażem. Figgs użyła ciepłej wody do zmycia krwi; skóra Nicholasa wciąż była lodowata. - To z powodu wstrząsu, tak jak mówił lord Charles - wytłumaczyła, zauważając niepokój Pen ny. Podciągnęła kołdrę i opatuliła nią Nicholasa. - Teraz powinno być mu wygodnie. Figgs wrzuciła kawałki płótna do miski i podnio sła ją, a potem znów spojrzała na Nicholasa. - Przyślę na górę lokaja z gorącymi cegłami. Ogrzeją łóżko i pomogą lordowi dojść do siebie. - Dziękuję, Figgs. - Penny zatopiła się w fotelu, obserwując Nicholasa. - Em przyrządza napar, który cudownie uspoka ja nerwy. Poślę go wam na górę. Po tym całym za mieszaniu bez wątpienia się przyda. - Dziękuję - powiedziała Penny z uśmiechem. Figgs skinęła głową i wyszła. W tym samym mo mencie wrócił Charles. Podszedł do Penny, która pytająco uniosła brwi. - Zabezpieczamy dom po fakcie. - Charles wzru szył ramionami i usiadł na poręczy fotela. - Ale gdy bym to ja był tym zabójcą, wróciłbym, kiedy tylko nadarzyłaby się sposobność. Lepiej się asekurować. 346
- Co zarządziłeś? Opowiedział jej o rozkazach, jakie wydał - kazał dwóm patrolom po dwóch lokajów krążyć po kory tarzach obu skrzydeł domu. - Pojedynczego mężczyznę złoczyńca mógłby zabić. Nie będzie jednak używał pistoletu, ponie waż nie chce narobić hałasu. Nie sądzę też, by od ważył się porwać na dwie osoby naraz. Penny skinęła głową. Wszystko wydawało się ta kie nierzeczywiste. Jej dom zamienił się nagle w twierdzę, strzeżoną przez patrole lokajów. - Posłałbym cię do łóżka, ale wolę, żebyś była w tym samym pokoju, co ja. - Nie mam zamiaru wracać do łóżka. Chcę być tutaj, kiedy Nicholas się ocknie, i usłyszeć, co ma do powiedzenia. Charles uśmiechnął się z rezygnacją, ale nie po wiedział już nic więcej. Po chwili przyniesiono im na par Em. Charles i Penny wypili po filiżance. Na Ni cholasa czekał nakryty ocieplaczem imbryk z tym sa mym napojem. Potem pojawili się lokaje z gorącymi cegłami owiniętymi w filc. Charles nadzorował roz łożenie ich w odpowiednich miejscach. Jeden z loka jów podsycił też ogień na kominku. Penny mu po dziękowała i wszystkich odprawiła. Oboje z Charlesem nadal czekali na ocknięcie się Nicholasa. Zegar na kominku tykał monotonnie. Nicholas poruszył się godzinę później. - Jesteś we własnym łóżku - powiedział Charles. - Zabójca uciekł. Nicholas z trudem otworzył oczy. Skrzywił się z bólu. - Ugodził mnie sztyletem - Dwa razy - powiedział Charles. - Co cię opę tało, by samemu z nim walczyć? 347
Nicholas się skrzywił. - Nie zastanawiałem się nad tym. Nie było czasu. Charles westchnął. - Co się wydarzyło? - Siedziałem na krześle w holu, czekając na... - Dlaczego akurat tam? - spytał ze zdziwieniem Charles. - Sądziłem, że najpierw uda się do biblioteki, a z holu miałem dobry widok na jej drzwi. Nie my ślałem, że wejdzie przez okno. Najpierw usłysza łem straszliwy łoskot - potłukł jedną z gablot. - Hmm - mruknął Charles. - I co dalej? Co jesz cze pamiętasz? - Wbiegłem do środka. Zauważył mnie i zaklął, a ja natychmiast się na niego rzuciłem. Zaczęliśmy się szamotać i upadliśmy na podłogę. - Nicholas wpatrywał się w przestrzeń. - Było bardzo ciemno. Raczej zgadywałem, niż wiedziałem, co robię. Mo cowaliśmy się na podłodze, a potem on rzucił mnie na plecy i ugodził. A potem jeszcze raz. Zrobiło mi się zimno... - Nicholas urwał. Po chwili spojrzał na Charlesa. - Usłyszałem krzyk, ale zdawało mi się, że dochodzi z bardzo daleka. - To byłem ja. Wbiegłem do biblioteki. - Musiałem zemdleć. Co się stało później? - Rzucił we mnie sztyletem. - Charles spojrzał na Penny. - W nas, zamiast zatopić go w twoim sercu. Potem uciekł. - Udało mu się? - Te cholerne krzaki rosną zbyt blisko domu. To wspaniała droga ucieczki. Musisz opowiedzieć mi wszystko, co pamiętasz. Nicholas pokiwał głową. Ostrożnie podciągnął się w łóżku. Charles pomógł mu ułożyć za plecami poduszki. 348
- Straciłeś sporo krwi. Przez parę dni będziesz czuł się słaby, a rany będą bolały przy gojeniu. Ale miałeś szczęście - napastnik nie miał czasu, by do prowadzić swój morderczy zamiar do końca. Penny nalała nieco naparu do filiżanki. Potem podała ją Nicholasowi. - To specjalny przepis Em. Pomoże ci. Nicholas napił się z wdzięcznością. Potem zato pił się w myślach. - A więc...? - zachęcił go Charles. - Nie byłem w stanie dojrzeć jego twarzy, miał ją obwiązaną szalem. Poza tym miał kapelusz, które go nie mogłem mu zedrzeć. - Nie myśl o tym. Powiedz mi raczej, czy wyda wał ci się młody, stary, gibki, silny? Mocowałeś się z nim... - Raczej młody, ale niewiele młodszy ode mnie. Dość silny i raczej szczupły. - Wysoki? Nicholas spojrzał na Charlesa. - Nie tak wysoki jak ty. Bardziej taki jak ja, mo że parę centymetrów wyższy. - Przerwał, a potem spytał: - Widziałeś jakikolwiek szczegół, który po mógłby go zidentyfikować? - Niespecjalnie, ale myślę, że możemy wykreślić z listy Yarrowa i Swaleya. Ten ostatni jest za niski. Niemożliwe też, by człowiek o tuszy Yarrowa po ruszał się jak ten napastnik. Zgodzę się też, że był młody, młodszy od ciebie i ode mnie, oraz że był raczej szczupły, chociaż tego nie jestem już taki pewien. A teraz zastanów się - mówiłeś, że zaklął, kiedy wszedłeś do pokoju. Jaki to był głos? - Klął jeszcze, nim mnie zobaczył. Zdawał się wściekły, że stłukł gablotę. - A więc? 349
- Mówił płynnie po francusku i... Pracuję z ludźmi posługującymi się różnymi językami i wiem, że brzmią inaczej, w zależności od tego, w jakim języku mówią na co dzień. - Potrząsnął głową. - Nie mam pojęcia, jak brzmiałby po an gielsku. Charles mruknął i pokiwał głową. - W takim razie zostają nam Carmichael, Fothergill i Gerond. - Ale z tego, co mówiłeś wcześniej, wynika, że dwaj pierwsi też nie pasują do wizerunku zabójcy. - Nicholas podał pustą filiżankę Penny. - Poza tym ten człowiek mówił biegle po francusku. Charles potrząsnął głową. - Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Ja rów nież klnę biegle po francusku. Cała trójka jest na dal podejrzana. Nicholas umilkł. Penny spojrzała na Charlesa. - Kiedy wreszcie nam powiesz, o co chodzi? Nicholas zacisnął usta. - Gdybym nie wpadł na pomysł, żeby sprawdzić okna i drzwi - powiedział Charles - na pewno nie zdążyłbym powstrzymać złoczyńcy przed zadaniem ostatecznego ciosu, który prawdopodobnie zakoń czyłby twoje życie. I nie mówię ci tego, ponieważ oczekuję wdzięczności. Chcę, żebyś zrozumiał po wagę sytuacji. Ten mężczyzna zamordował już dwie osoby i ma zamiar zabijać dalej. On nie ma żadnych skrupułów. Kto wie, kim będzie jego następna ofia ra? Może Figgs, która cię opatrzyła. Albo Em, któ ra sporządziła napar. Albo Norris. Albo Penny. Głos Charlesa stawał się coraz zimniejszy. Nicholas nic nie mówiąc, spojrzał w dół na swo je dłonie, leżące na kołdrze. 350
- Przypuszczałeś, iż złoczyńca uda się najpierw do biblioteki - ciągnął Charles oskarżycielskim to nem - oraz że klął z powodu zbitego szkła gabloty i pudeł, które w niej stały. Wiedziałeś, że ten czło wiek jest zainteresowany również nimi? - Tak - odparł po chwili Nicholas. Zamknął oczy i oparł głowę na poduszkach. - Zakładam, że tak myślałeś, ponieważ zaatako wał Mary, która była odpowiedzialna za sprzątanie biblioteki? Nicholas pokiwał głową, nie otwierając oczu. Charles spoglądał na niego przez chwilę. Potem odwrócił się do Penny. Skinęła głową i pochyliła się do Nicholasa. - Nicholasie, wiemy o puzderkach w ukrytym pokoju. Mężczyzna szerzej otworzył oczy. -Wiecie...? Zwrócił wzrok na Charlesa, który również poki wał głową. - To bardzo trudne do wytłumaczenia. Nicholas westchnął i znów opuścił głowę na po duszki. Zaczął wpatrywać się w baldachim nad łóż kiem. - Nie potrafię jedynie pojąć - mówił dalej Charles - w jaki sposób puzderka wpisują się w naszą teorię o zemście. Nikt przecież nie wie działby... Charles urwał. Wypowiadał na bieżąco swoje myśli i słysząc je na głos... nagle zrozumiał. - To oczywiście nie do końca prawda. Istnieje grupa ludzi, która świetnie zdaje sobie sprawę z istnienia pudełeczek, gdyż sami je przekazywali, czyli Francuzi. 351
Charles wbił wzrok w Nicholasa i elementy ukła danki zaczęły zmieniać swoje położenie. Ale nadal czegoś brakowało. Nicholas miał uparty wyraz twarzy, który wydał się Charlesowi znajomy; przypominał nieprzejed naną minę, którą czasem robiła Penny. - W porządku - powiedział, obserwując Nicho lasa. - Tyle dowiedzieliśmy się do tej pory. Twój ojciec wraz z ojcem Penny uknuli wiele lat temu spisek polegający na sprzedaży tajemnic państwo wych Francuzom. Płacono im za to puzderkami. Tajemnice przekazywali ustnie osobie kontakto wej, która podpływała lugierem i spotykała się z jednym z Selborne'ów na morzu. Smolletowie or ganizowali te spotkania, wypływając jachtem i da jąc sygnały odpowiednimi flagami. Wtedy ojciec Penny, a później Granville, wyruszali z którąś z grup przemytniczych, spotykali się z Francuzami i przekazywali informację, za która dostawali puz derko. Gładka transakcja dla wszystkich osób w niej uczestniczących, poza żołnierzami, którzy ginęli na wojnie. - Charles nie był w stanie ukryć pobrzmiewającej w jego głosie wzgardy. Nicholas usłyszał ją i zbladł. Nie zrobił jednak nic więcej. Ale najwyraźniej słuchał uważnie. - A teraz - kontynuował Charles, starając się opanować emocje - z jakiegoś powodu pojawia się tutaj francuski agent, wysłany, by odzyskać przeka zane wcześniej puzderka i - Charles spojrzał na twarz Nicholasa, zgadując - żeby ukarać Selborne'ów i zabić wszystkie powiązane ze spiskiem osoby, a nawet ich krewnych. Nicholas nadal się nie odzywał. Charlesa zmro ziła świadomość, że brak reakcji z jego strony po twierdza jedynie tę teorię. Spojrzał na Penny. Jej 352
osłupiały wyraz twarzy świadczył o tym, że odczy tała milczenie Nicholasa tak samo jak on. - Musisz mi powiedzieć, co wiesz. Ten człowiek jest zabójcą. Będzie dalej próbował, dopóki nie uda mu się wypełnić zadania, z jakim go tu przysła li, chyba że go powstrzymamy. A to jest możliwe. - Przerwał i po chwili dodał: - Bez względu na to, co się działo w przeszłości, masz teraz na karku francuskiego agenta, który chce cię zabić. Więc je steśmy po tej samej stronie barykady. Nicholas nieznacznie skrzywił usta. - Wróg mojego wroga musi być moim przyjacie lem? - Wojna ciągle łączy ludzi w dziwne pary. - Charles umilkł, a po chwili dodał cicho: - Musisz mi powiedzieć. Jeśli tego nie zrobisz, a on znów kogoś zabije, ty będziesz temu winien. To był jego ostatni argument. Miał nadzieję, biorąc pod uwagę dotychczasowe zachowanie Ni cholasa, że go przekona. - Nicholasie... - Penny pochyliła się i położyła dłoń na jego ręce. - Proszę, powiedz nam, o co cho dzi. Wiem, że od ciebie zależy honor naszej rodziny. Nicholas podniósł głowę na tyle, by móc widzieć jej oczy, kiedy powiedziała: - Bez względu na to, jak źle wygląda przeszłość, rodzina może nie mieć już żadnej przyszłości, jeśli teraz nie przemówisz. Chyba to rozumiesz? Charles wstrzymał oddech. Nicholas westchnął i pozwolił głowie swobodnie opaść na poduszki. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w baldachim. - Muszę się zastanowić. Charles starał się nie okazywać zniecierpliwie nia. 353
- Morderca jest tuż-tuż. Nie mamy wiele czasu. Nicholas podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy. - To nie moja historia. Nie mogę nią - machnął ręką - swobodnie rozporządzać. Muszę się zasta nowić, co mogę wam zdradzić, a co powinienem utrzymać w tajemnicy. - Musisz powiedzieć wystarczająco. - Dwadzieścia cztery godziny - rzucił Nicholas, wpatrując się w Charlesa. - Dajcie mi czas do ko lacji. - Spojrzał na zegar. - Nie, to już dzisiaj. Daj cie mi czas do jutra, wtedy powiem wam wszystko, co mogę.
Rozdział 17 Charles musiał na razie zadowolić się tą obietni cą. Ostatecznie Nicholas był wyczerpany i potrze bował odpoczynku. Wrócił z Penny do jej sypialni. Charles spraw dził dokładnie, czy nie czai się w niej złoczyńca, a potem zamknął Penny od zewnątrz i poszedł zo baczyć, jak radzą sobie zaimprowizowane patrole. Dom pogrążył się już w ciszy, w której jednak da wało się wyczuć niepokój. Po krótkiej rozmowie z pełniącymi wartę lokajami Charles wrócił do sy pialni, rozebrał się i wsunął pod kołdrę. 354
Przysunęła się blisko. Charles odnalazł jej usta i pocałował ją. - Co jest z twoją rodziną? - mruknął. - To nigdy nie jest wasza historia i zawsze żądacie dwudziestu czterech godzin... - Nie chodzi o nas, tylko o ciebie. To oczywiste, że kiedy już się dowiesz, przejmiesz całkowitą kon trolę nad sytuacją. Charles mruknął z powątpiewaniem i znowu ją pocałował. Penny nie pozostała mu dłużna. Nie tylko go zachęcała, ale wręcz stawiała przed nim wyzwanie, by ją wziął i oddał się jej, żeby w tej wspólnocie odnaleźli otuchę. Chciała być z nim blisko i dzielić się uczuciem pokrzepiającej jedno ści, jakie niedawno odkryli. Charles przyjął jej propozycję. Uniósł się nad nią, rozchylił jej uda, opadł między nie i jed nym mocnym pchnięciem zanurzył się w jej mięk kim ciele. Rozpoczęli swoją, już znajomą, szaleń czą jazdę. Ich pożądanie narastało. Rzucili się w ogarniają cą ich pożogę. Trzymali się w objęciach, pozwala jąc, by ogień ich pochłonął, zespolił, rzucił na sam skraj świata. Chwytali się siebie nawzajem, drżąc, spotykając się wzrokiem, trzymając się siebie kur czowo... Kiedy krótka chwila całkowitej jedności minęła, a napięcie opadło, zamknęli oczy i zanurzyli się w próżni. Po chwili ułożyli się do snu. Ochota, z jaką Charles pozwalał jej na kontrolo wanie sytuacji, dyktowanie warunków ich zabawy, nie dawała jej spokoju. Uważała ten fakt jeśli nie za podejrzany, to na pewno za istotny, chociaż nie wiedziała jeszcze dlaczego. Charles odpowiedział 355
na jej wątpliwości słowami, które uznała za wyzwa nie: Co tylko chcesz, jak tylko chcesz. Jestem twój. Spod półprzymkniętych powiek wpatrywała się w ciemność, po raz kolejny zastanawiając się nad znaczeniem tych zdań. A jeśli to nie było wy zwanie, tylko szczera odpowiedź? Jej odruchową reakcją było wyszydzić go, ale ca ły czas słyszała w głowie jego głos; nie wypowie dział tego lekkim tonem. A jeśli...? Wstrząsnęła nią myśl o takiej ewentualności, jej nerwy napięły się, zmysły wyostrzyły. Dopasowy wała kolejny element do swojej układanki. Więź, jaka się między nimi wytworzyła, ten mo ment jedności, który teraz pojawiał się przy każdym ich akcie miłosnym, nadal istniał i był niezwykle rzeczywisty. Początkowo Penny była zdziwiona, wstrząśnięta tym, że mężczyzna jego pokroju od krywa przed nią swoją duszę. Pierwszy raz, kiedy to się stało, wywołał u niej konsternację. Ale teraz... Musiała, chciała dowiedzieć się więcej i sprawdzić, dokąd może ją to zaprowadzić i co oznacza. Charles pragnął jej nie tylko w sferze fizycznej. Powodowały nim jakieś głębsze emocje. Wiedziała, że on nie jest już w stanie udawać uczuć. Właściwie nie przypominała sobie, by kiedykolwiek to robił. przynajmniej wobec niej. Potrafił jednak skrywać swoje emocje, był w tym absolutnym mistrzem i prawdopodobnie bardzo mu to pomagało w jego działalności szpiegowskiej. Penny czuła, a nawet miała pewność, że Charles jej pragnie i że napraw dę jest mu potrzebna, ale nie mogła stwierdzić, co za tym stoi. I skąd u niego takie uczucia. Jedno wiedziała na pewno. Kiedy Charles miał dwadzieścia lat, nie chciał ani nie potrzebował jej tak, jak w tej chwili. Miała rację twierdząc, że 356
zmienił się w czasie ich rozłąki. Kiedyś był zupeł nie przewidywalny. Teraz stał się mężczyzną o zło żonej osobowości; emocje znalazły się pod kontro lą, były ujarzmione. To, co sprawiało, że jej pożądał, było zupełnie nowym uczuciem. Ale cóż to mogło być? W końcu nadszedł sen i Penny zapadła się w je go otchłań.
Następnego ranka Nicholas pozostał w łóżku, czekając na wizytę doktora Kentona, którego Pen ny wezwała, nie zważając na protesty kuzyna. Kie dy Nicholas wymownie spojrzał na Charlesa, ape lując do niego o pomoc, ten wytrzymał jego wzrok ze stoickim spokojem i nic nie zrobił. Jeśli Penny miała się poczuć spokojniejsza po wizycie lekarza, nie mógł jej tego zabronić. Nicholas nadal był osłabiony i w złym humorze. Charles miał nadzieję, że zrobi się nerwowy i zgodzi się wyjawić swoje tajemnice wcześniej. Miał świado mość, że marnują cenny czas. Spędził cały ranek na pisaniu raportów. Pierwszy z nich, dla Dalziela, wysłał przez posłańca, drugi, informujący Culvera o ataku na Nicholasa, zostawił na tacy Norrisa. Culver na pewno będzie zszokowany wiadomo ścią. Usiądzie w fotelu i będzie cmokał z niezado woleniem, a potem wróci do swoich książek. Sę dzia pokoju był jedyną osobą, której reakcje Char les mógł dokładnie przewidzieć. W przeciwień stwie do pozostałych uczestników tej gry. Po wysłaniu obu raportów Charles nie miał zbyt wiele do roboty. Doktor Kenton przyjechał i odje chał, zauważając z powagą, jakie Nicholas miał 357
szczęście, że żaden z ciosów nie uszkodził ważnych organów. Pochwalił też maść Em i bandaże Figgs i stwierdził, że do całkowitego wyzdrowienia Ni cholas potrzebuje jedynie odpoczynku. Charles odprowadził Kentona do wyjścia i za czął snuć się po domu. Przeszedł przez bibliotekę, oczyszczoną już ze szkła z potłuczonych gablot, a potem wykonał rundkę na parterze, czując z mi nuty na minutę narastającą niecierpliwość i zde nerwowanie. To był znajomy nastrój, który ogar niał go zwykle przed bitwą. Jednak decydujące starcie nie miało się odbyć tego dnia. Wszyscy w domu byli postawieni w stan gotowości, czujni, ostrożni. Pomimo zaskakująco szybkiego powrotu francuskiego agenta Charles był pewien, że nie po jawi się on tej nocy. Przybędzie wkrótce, ale jesz cze nie teraz. Zaczeka, mając nadzieję, że czujność domowników osłabnie chociaż trochę. Charles przeszedł się też wśród okalających dom zarośli, znajdując potwierdzenie, iż jest to niezwy kle dogodna droga ucieczki. Dobrze postąpił, nie rzucając się w pościg w mroku nocy. Krzewy i drze wa były stare, rosły blisko siebie. Złoczyńca nie miałby najmniejszych problemów z ominięciem ścigające go osoby i powrotem do domu, podczas gdy tamten, nieświadomy, nadal goniłby cienie. Kiedy Charles wyszedł na otwartą przestrzeń, ujrzał Penny na tarasie. Zobaczyła go i pomacha ła, a potem zeszła po schodach i skierowała się w jego stronę. Spotkali się w połowie drogi, na trawniku. Pen ny wsparła się z uśmiechem na jego ramieniu i za częli się przechadzać. Opowiedziała Charlesowi o reakcjach na wydarzenia zeszłej nocy. Byli zdecy dowani stawić czoło nieznanemu napastnikowi, 358
który już zabił, a potem miał czelność wedrzeć się do dworu. Charles spojrzał na budynek. Dzięki zdecydowa nej postawie służby i patrolom, które sam wyzna czył, Nicholas był bezpieczny. Mógł zastanawiać się spokojnie jeszcze przez parę godzin. Charles wolał jednak mieć Penny cały czas przy sobie, a to oznaczało, że musi ją czymś zająć. Nie było sensu jechać do Abbey, ponieważ żadna przesyłka z Lon dynu nie zdążyłaby tam jeszcze dotrzeć. - Jeśli się stąd nie ruszę, zacznę dręczyć Nicho lasa - stwierdził, spoglądając na Penny. - Może wybierzemy się na piknik do zamku? Nie byłem tam od wielu lat. Penny zaświeciły się oczy. - Idź po konie. Ja każę przygotować prowiant i się przebiorę. Spotkamy się w stajni. Charles pozwolił jej odejść. Uśmiechając się, ru szyła w stronę domu, pomimo zmęczenia wyraźnie zadowolona. Zeszłej nocy bardzo mało spała, ale jej znużenie było spowodowane przede wszystkim borykaniem się z nieznanym napastnikiem. Char les był do tego przyzwyczajony, w przeciwieństwie do niej, ale i tak się nieźle trzymała, lepiej niż by to było z większością kobiet w jej położeniu. Ale Charles zawsze wiedział, że szczupłe ciało Penny wsparte jest na stalowym kręgosłupie. Ruszył w kierunku stajni. Oboje potrzebowali jakiejś rozrywki.
Dotarli do ruin zamku Restormel w południe. Był on teatralnie zawieszony nad doliną Fowey. Rozciągał się z niego wspaniały widok na ujście 359
rzeki i klify oraz na morze. Wszystkie mieszkające w pobliżu rodziny uwielbiały organizować tam pik niki. Jednak tego dnia Penny i Charles byli sami. Zamek został zbudowany przez Normanów na planie koła, z szarego kamienia, i stanowił ar chitektoniczną osobliwość. Od wieków nikt go nie zamieszkiwał, więc zarówno zewnętrzny, jak i we wnętrzny mur obronny uległ zniszczeniu. Penny i Charles przejechali przez suchą fosę i skierowali się na dziedziniec wewnętrznego stołpu*, który był najlepiej zachowaną częścią zamku. Zsiedli z koni, wymieniając spojrzenia. To było wyjątkowe miejsce, niezwykle pobudzające wy obraźnię. Charles przypominał sobie „bitwy", któ re toczył tu z braćmi na dziedzińcu. Wypełniało go echo ich kroków, stukotu drewnianych mieczy i pi skliwych głosików. Rodzice i siostry oglądali bitwę z murów obronnych, zaśmiewając się do łez. Również Penny miała wspomnienia związane z tym miejscem. Bawiła się podobnie jak Charles i przeżyła tu radosne, czarodziejskie chwile. - Zostawmy na razie piknik - zaproponowała. - Przejdźmy się najpierw po murach. Charles skinął głową. Wziął ją za rękę i poszli w kierunku schodów prowadzących do miejsca, które niegdyś było dużym holem. Stamtąd ruszyli na krenelowany mur** zewnętrzny. Penny dotarła do kamiennego przejścia na jego szczycie i zatrzy mała się, by sprawdzić, czy wewnętrzny stołp poni żej pozostał taki, jakim go zapamiętała. Potem od wróciła się, by podziwiać widoki. Wiał łagodny wiatr, niosąc zapowiedź nadchodzącej wiosny. Po wieża obronna wewnątrz zamku (przyp. red.), mur zębaty zaopatrzony w strzelnice (przyp. red.).
360
wietrze było czyste i rześkie, a słońce przygrzewa ło, chociaż niezbyt mocno. Po ciemnoniebieskim niebie płynęły strzępiaste chmurki. Panowała idyl la, nastrój w sam raz, by ukoić wzburzoną duszę. - Nie wiem dlaczego - odezwała się Penny, od garniając kosmyki włosów - ale czuję, że złoczyń ca, kimkolwiek jest, nie mógłby się tutaj dostać. Po prostu to miejsce nie dla niego. Charles ścisnął delikatnie jej dłoń. Zaczęli się przechadzać. - Kiedyś myślałem, że jest to jedno z tych czaro dziejskich miejsc, o których szeptały nam nasze piastunki. Równocześnie z tego i nie z tego świata, punkt, w którym oba się spotykają, a czas nie pły nie zwykłym torem. Penny lekko zadrżała, czując jednak rozkosz. - Tak, to zaczarowane miejsce, masz rację. Ale nigdy nie czułam, żeby było nawiedzane przez du chy. - To dlatego, że nie toczyły się tu nigdy żadne krwawe walki, a mieszkańcy nie zdradzali się na wzajem. Jest tak, jak powiedziałaś. To miejsce po prostu istnieje i zło nie ma do niego wstępu. Wypatrując znajomych widoków, bez pośpiechu okrążyli stołp. Kiedy zbliżyli się do holu, Penny po raz ostatni się rozejrzała. Po lewej stronie, na drugim brzegu rzeki wznosiło się Abbey; Wallingham Hall znajdowało się nieco dalej, na prawo, i było częściowo osłonięte skarpą. - Gdzie zjemy? - spytał Charles. Penny podążyła za nim stromymi schodami w dół. Rozłożyli pled pod drzewem, które wyrosło na brzegu wyschniętej fosy. Stamtąd również roz taczały się piękne widoki, chociaż już nie tak osza361
łamiające, jak z murów obronnych. W swojej wy godnej oazie spożyli smakołyki przygotowane przez Em. Mieli butelkę wina, ale nie było kielisz ków. Przekazywali sobie butelkę, rozmawiając le niwie o zwykłych sprawach codziennego życia. Piknik upływał im we wspaniałej atmosferze. Kiedy Charles zjadł dziczyznę w cieście przyrzą dzoną przez panią Slattery, a potem razem dokoń czyli wino i migdałowe ciasto Cooka, spakowali wszystko i schowali do sakw. Następnie udali się na dziedziniec. Charles przyczepił sakwy do siodeł, a Penny podała mu równo złożony pled. - Chyba jeszcze za wcześnie, by w Abbey pojawił się kurier? - Tak sądzę. - W takim razie - powiedziała Penny, patrząc na dziedziniec - chodźmy pozwiedzać. Chciała zrobić wszystko, by przedłużyć ich pobyt w tym miejscu, stanowiącym schronienie przed światem. Charles natychmiast przystał na jej propozycję, ponieważ czuł to samo. Może i na ze wnątrz grasował morderca, ale tutaj czas należał tylko do nich. Weszli do dawnego holu i ruszyli przez pokoje, przypominając sobie zdarzenia z dawnych czasów i śmiejąc się ze swoich dziecięcych wybryków. Restormel był okrągłym stołpem, którego sale zbudowano wokół dziedzińca. Kiedy przechodzili przez zbrojownię, znajdującą się pod południo wym murem, Penny wyjrzała na zewnątrz przez szczelinę w ścianie i przystanęła. - Charles? Natychmiast pojawił się u jej boku. - Czy to nie Geront? - spytała, wskazując na szczelinę. 362
Malutka postać na koniu kłusowała w kierunku Lostwithiel. Rzeczywiście był to Geront, ubrany w pelerynę. - Jest sam - szepnęła Penny. - Hmm... ciekawe, gdzie był. - Ta peleryna... - Penny spojrzała na Charlesa. - Zachowałeś kawałek materiału, który zeszłej no cy został pod twoim nożem? Może sprawdziliby śmy, który z przyjezdnych ma rozerwany płaszcz? - Nie musimy tego sprawdzać. Odpowiedź brzmi - żaden z nich. - Myślisz, że się go pozbył? Charles przytaknął. - O tej porze roku to normalne, że dżentelmen udaje się w odwiedziny bez płaszcza. - Trącił Pen ny łokciem. - Chodźmy już. Przeszli przez pozostałe komnaty, z których kil ka posiadało jeszcze sufit; inne były wystawione na działanie żywiołów. W końcu dotarli do małego pokoiku zbudowanego na antresoli nad głównym holem. Jego okna wychodziły na południowy za chód i przez większą część dnia był skąpany w słońcu. Dach nad nim zachował się w stanie nie naruszonym. Wytarta przez lata kamienna platfor ma wypełniła przestrzeń między pionowymi oknami. Były wąskie, ale słupki między nimi tak zmyślnie ukształtowano, że od wewnątrz wygląda ło to na duże okno podzielone na mniejsze części. Komnata miała miły wygląd. Penny weszła na kamienną platformę i poczuła ciepło przenika jące przez podeszwy jej butów. To było idealne miejsce na wprowadzenie jej planu w życie. Penny podeszła do jednego z okien i wyjrzała na ze wnątrz. Okna zaczynały się na wysokości jej głowy, a kończyły trzydzieści centymetrów nad platformą. 363
- Kiedyś tutaj przesiadywałam, udając, że je stem panią tego zamku i że czekam na męża, któ ry bierze udział w jakimś typowo męskim przedsię wzięciu, na przykład walczy z bandą rzezimiesz ków. Charles podszedł do niej od tyłu i objął ją w pa sie, a Penny się o niego oparła. Było cudownie tak stać w słońcu, blisko Charlesa. Odprężyła się, za mknęła oczy i pozwoliła zmysłom rozkwitnąć. W pewnym momencie poczuła, że Charles nagle drgnął. Otworzyła oczy i natychmiast zobaczyła, co było tego przyczyną. Przez pole przechodził kolej ny z trójki podejrzanych, Fothergill. Kierował się na zachód. - Pewnie wypatruje ptaków. - Przynajmniej się od nas oddala. Nie zakłóci im spokoju w zaczarowanym miej scu. Penny się uśmiechnęła. Fothergill nadal maszerował przed siebie. Po pewnym czasie zniknął za pagórkiem. Nie spo strzegli już nikogo więcej. Zostali sami i czuli się całkowicie bezpieczni. Penny zakołysała się lekko w ramionach Charle sa, a potem odwróciła się do niego miękkim ruchem. Zarzuciła mu ramiona na szyję. - O czym jeszcze rozmyślałaś, kiedy przesiady wałaś tutaj w samotności? Ton jego głosu brzmiał niezwykle uwodziciel sko. Wydęła usta, ale nie odwróciła wzroku. Przez sekundę zastanawiała się, czy się odważy, i zdecy dowała, że tak. Powie mu, o czym myślała. - Myślałam o nas. - O nas? - Charles uniósł brew. - O mnie i o to bie? Pokiwała głową. 364
- Tak. Rozmyślałam o twoim pochodzeniu. Je steś ostatecznie pół-Normanem, pół-Francuzem, tak jak twój przodek, który przybył tutaj z Wilhel mem Zdobywcą. Ja jestem Normanką, ze zdrową domieszką krwi wikingów, co może wzbudzić zain teresowanie, a także stać się wyzwaniem dla francusko-normańskiego pana. - Otworzyła szeroko oczy, spoglądając na niego wnikliwie. - Co o tym sądzisz? Charles mocniej zacisnął palce. - Jako francusko-normański pan, zgadzam się z tobą w zupełności. Pochylił się i nim zdążyła go powstrzymać, poca łował ją. - Nie chcesz się dowiedzieć, o czym jeszcze roz myślałam? - spytała, gdy oderwał usta od jej warg. Charles znieruchomiał. Zdawał się być drapież nikiem, który się nie rusza, by nie spłoszyć ofiary. Jego puls stawał się coraz szybszy. Oczami prze wiercał ją na wylot; szukał, znalazł potwierdzenie i... zawahał się. Penny czuła, że to wahanie nie po zwala mu na zrobienie kolejnego kroku. Przyjrza ła mu się uważnie. - O co chodzi? - Nie wiem. czy się odważe - wyszeptał. Charles nie chce podjąć wyzwania? Ledwie mogła uwierzyć własnym uszom. Coś ostrzegało ją bez słów, by nie wypowiadała na głos tego, o czym myśli. Teraz Penny spojrzała na niego pytającym wzro kiem. Westchnął głęboko. - Nie chcę cię skrzywdzić. Nie wiem, co masz za miar powiedzieć, ale... - Spojrzał jej prosto w oczy. - Zdajesz sobie sprawę, że jeśli o ciebie chodzi, nie zawsze zachowuję jasność umysłu? 365
Penny studiowała przez chwilę jego twarz, by znaleźć potwierdzenie tego, co zrozumiała z jego zawikłanej wypowiedzi. Potem spojrzała na niego karcąco. - Nie zrobisz mi krzywdy, nigdy mnie nie skrzyw dziłeś. - Otworzył usta, ale nie dała mu dojść do sło wa. - W porządku, może ten jeden raz, wtedy, ale to było nie do uniknięcia. Powinieneś już zdać sobie sprawę, że nie mam o to do ciebie najmniejszej pre tensji. Chciałabym, żebyś o tym zapomniał. Zwłaszcza jeśli to wspomnienie miałoby prze szkodzić jej we wprowadzeniu planu w życie. Nim Charles zdążył odpowiedzieć, wtuliła się w niego i przesunęła palcami po jego policzku i ustach. Charles głęboko westchnął. - Więc co jeszcze sobie wyobrażałaś? - Gdybym była panią zamku Restormel - spoj rzała mu prosto w oczy - ty byłbyś moim panem. Charles zaklął cicho po francusku. - Naprawdę chcesz się tak daleko zapędzić, mo ja pani? - spytał. - O, tak - szepnęła, pocałowała go gwałtownie i odsunęła się. - A więc jesteś moim panem i właśnie wróciłeś z polowania na rozbójników, a ja czeka łam na ciebie tutaj. - Zakołysała się w jego ramio nach. - Zajechałeś na dziedziniec i od razu wsze dłeś na górę, każąc moim pokojówkom opuścić komnatę. A potem wziąłeś mnie w ramiona. - Pen ny podniosła wzrok. - I co zrobisz teraz? Oczy mu pociemniały. Jego rysy stały się ostrzej sze, jak gdyby rzeczywiście przekształcił się w pa na z legendy, którą snuła Penny. - To zależy od wielu czynników. Na przykład czy... - zsunął dłoń niżej, złapał ją za pośladek i przyciągnął do siebie, a jego twardy członek zna366
lazł się pomiędzy jej udami. - Byłaś posłuszna? Czy też nie? Nerwy Penny napięły się w oczekiwaniu. Musia ła wykonać spory wysiłek, żeby zostać przy zdro wych zmysłach i składnie mu odpowiedzieć. - Ja? Posłuszna? W moich żyłach płynie krew wikingów, nie pamiętasz? - Rozumiem. Więc nie zostałaś jeszcze ujarz miona? - O, nie - potwierdziła. - Jeszcze nie. Udała, że go odpycha, że stara się uwolnić z je go objęć. Ale Charles nawet nie drgnął. Trzymał ją mocno. Penny odwróciła głowę z pozornym lekce ważeniem. W żadnym jego ruchu nie wyczuła na wet cienia brutalności. Spojrzał jej głęboko w oczy. Wiedziała, że za maską bezwzględności kryje się jeszcze wahanie. - Nie przestawaj - wyszeptała błagalnie. Charles zadrżał. Zmrużył oczy i spojrzał na nią ognistym wzrokiem. - Nie wiem, czybym zdołał. Przywarł do jej warg. Rozchylił je siłą i wdarł się do jej ust. Sama obmyśliła tę sytuację, a jej słowa, jej fanta zja, uderzyły we właściwą strunę. Wydobyła z Charlesa głęboko pogrzebaną zaborczość, która teraz na nowo szalała. Błądził rękami po jej ciele. Czuła jego dotyk przez aksamitny strój do konnej jazdy. W jakiś dziwny sposób było to nawet bardziej podniecają ce, niż gdyby zdarł z niej ubranie. Drżała na całym ciele. Jego język posyłał do jej wnętrza fale ognia. Ręce przebiegały po niej, masując, ugniatając, za właszczając. Co ona w nim wyzwoliła? Do jakiego stopnia będzie musiała mu się poddać? 367
Penny zdała sobie sprawę, że nic jej to nie ob chodzi. Sama tego chciała, pragnęła zobaczyć, jak się wobec niej zachowa, kiedy opadnie z niego ma ska powściągliwości i dobrych manier. Grała więc dalej swoją rolę. Pozwalała mu na takie traktowa nie, ponieważ żadna pani nie może odmówić swo jemu panu prawa do swego ciała. Równocześnie jednak nieco się opierała, nie chcąc całkowicie mu się poddać, zmuszając go, by na nią zasłużył. To była niebezpieczna gra. Ale Penny wiedziała, że jest przy nim całkowicie bezpieczna. Nie miała się czego bać, a mogła wiele zyskać. Oraz dużo się nauczyć. Swoimi śmiałymi pieszczotami, żarłocznymi ru chami warg i języka wprowadzał ją w stan coraz większej desperacji. Omal nie zaczęła łkać z pożą dania. Krew szumiała jej w żyłach, skóra i ciało płonęły i pulsowały, a wewnątrz zaczynała odczu wać ból pożądania. Ich pocałunek stał się dziki i zachłanny. - Chcesz... teraz?... - szepnął. - Tak - wydyszała. - Natychmiast. Zacisnął dłonie na jej pośladkach i zaczął ocie rać się o nią prowokacyjnie. - Jak sobie moja pani życzy. Był pewien siebie, arogancki, dominujący. Przy cisnął jej pośladki do swoich bioder, plecami opar ła się o jego pierś. - Wszystko po kolei. Chropowaty głos musnął jej ucho. Charles pu ścił jej dłonie i sięgnął do guzików krótkiego żakie tu. Rozpiął go i rozchylił. Penny wykorzystała ten moment, by głęboko zaczerpnąć powietrza. Kiedy jednak poczuła jego dłonie na swoich piersiach, znów straciła zdolność swobodnego oddychania. 368
Zaczął je ugniatać, a potem przeniósł palce na guziki jej koszuli. Kiedy Penny poczuła jego do tyk przez cienkie płótno, jej zmysły zaczęły wiro wać. Po chwili Charles pozbył się też koszuli i dwo ma szarpnięciami ściągnął z niej halkę. Przez wą skie okna wpadł do komnaty lekki wietrzyk, gła dząc nagie ciało Penny. Charles dotykał jej na brzmiałych piersi, ściskał je coraz mocniej. Ugnia tał przez chwilę, a potem odnalazł jej sutki. Penny zachłysnęła się po raz kolejny. Pochyliła się i oparła wyprostowanymi rękami o kamienny mur. Poczuła, że Charles zadziera jej spódnice. Chłodny powiew musnął jej rozgrzaną skórę. Ko chanek obnażył ją do pasa, pieszcząc zuchwale, tak jak to mógł zrobić jedynie pan ze swoją panią. Za właszczał ją, jego palce wnikały w jej miękkie cia ło, wsuwały się, naciskały, głaskały, aż zaczęła ję czeć z niezaspokojenia. - Jak bardzo byłaś nieposłuszna, moja pani? Penny próbowała złapać oddech, myśleć, ale ru chy jego palców nie pozwalały na to. - Ah... - Nieważne. Poczuła, że zmienia za jej plecami pozycję. - Nadal trzeba cię jeszcze ujarzmić. Wbił się w nią. Jednym gładkim, potężnym pchnięciem wypełnił ją do granic możliwości, aż po czuła go w całym ciele. Rękoma mocno trzymał jej biodra. Dotyk jego spodni na jej nagich pośladkach dostarczał dodatkowych doznań, podkreślając, że to ona jest obnażona. Mógł ją wziąć bez przeszkód. I tak też zrobił. Już wcześniej wchodził w nią od tyłu, ale tylko kiedy byli w łóżku. Nie sądziła, że ta pozycja może 369
dostarczyć tak silnych wrażeń. Poddała się chwili, nowemu doświadczeniu, narastającemu podniece niu, podczas gdy on nie przestawał się w nią wbi jać. - Dlaczego tutaj? W ten sposób? - wykrztusiła wreszcie. - Żeby ludzie na dziedzińcu słyszeli, jak krzy czysz, i wiedzieli, że mi uległaś. Potrzebowała chwili, by zrozumieć sugestię i oce nić intensywność emocji, z którymi się zmagała. - Ja nie krzyczę. - Ale będziesz. Charles nie odezwał się już więcej, całkowicie pochłonięty tym, by doprowadzić do zapowiedzia nego zakończenia. Jej fantazja, fakt, że już wiele lat temu myślała o nim jako o swoim panu... W momencie, kiedy mu o tym powiedziała, prze stał się kontrolować. Rola, którą dla niego stwo rzyła, była tak podobna do tej, w którą sam chciał się wcielić. Gdyby jakakolwiek inna dama zasuge rowała mu coś takiego, uznałby, że jest szalona, mając odwagę w ogóle go kusić, ale w przypadku Penny... To był jeden z powodów, dla których mu siał ją zdobyć. Oddech Charlesa stawał się coraz bardziej ury wany. Penny, oparta na wyciągniętych rękach, in stynktownie poddawała się jego pchnięciom. Znaj dowała się już nad przepaścią, czuła narastające napięcie. Charles pchnął jeszcze głębiej, a potem sięgnął ręką do jej piersi. Poczuł w swej dłoni jej rozgrzane ciało. Spadła w przepaść. Krzyknęła. Dźwięk jej głosu, tak kobiecy i sugestywny, za działał na Charlesa dopingująco. Kompletnie stra370
cił nad sobą kontrolę. Zaczął wbijać się w nią moc niej, głębiej, przytrzymując ją w miejscu, aż zaczę ła drżeć. Z zamkniętymi oczami odrzucił głowę do tyłu, delektując się jej spełnieniem. A potem swoim. *
Penny nie wiedziała, dlaczego się obudziła. Jej zmysły reagowały, ale w pobliżu nie było nikogo oprócz nich, leżących bezwładnie na kamiennej podłodze. Byli skąpani w promieniach słońca wpa dającego przez wąskie okna. Czuła niezwykły spokój. Jej ciało było cudownie wiotkie. Namiętność wyssała z niej wszystkie siły. Uśmiechając się, lekko zamknęła oczy i zaczęła przypominać sobie to, co przed chwilą między ni mi zaszło. Było znacznie lepiej, niż sobie wyobra żała. Stopniowo w jej umyśle zaczęły pojawiać się też inne obrazy. Myśli o Charlesie, jej wątpliwości, możliwe rozwiązania. W błogim nastroju spełnie nia, z umysłem jasnym, odprężonym, otwartym, nie mogła nie zauważyć, czego dowiodły wydarze nia ostatniej godziny. Charles leżał obok niej, pogrążony w głębokim śnie. Wahała się przez chwilę, a potem powoli usiadła i spojrzała na niego. Studiowała jego twarz, którą znała od dzieciństwa, i na której wyry ło swoje piętno ostatnie dziesięć lat. Była to twarz silnego człowieka. Penny przeniosła wzrok niżej. Ciało również miał krzepkie. Wyjrzała przez okno na pola. Jaka była nieroz sądna, myśląc, że uda się jej powstrzymać przed kochaniem go, że będzie w stanie uchronić 371
swoje serce. Już trzynaście lat temu należało ono do Charlesa. I to nigdy nie uległo zmianie, nawet jeśli rozum dyktował jej co innego. Ale ona sama zmieniła się bardzo. Kochała go, mając szesnaście lat. Pamiętała, jak się wtedy czuła; była to zaledwie namiastka tego, co rozgrywało się w jej duszy obecnie. Przez ostat nią godzinę... Połączenie przeszłości z teraźniej szością ukazało, jak jej miłość dojrzała - stała się silniejsza, żywsza, niemożliwa do stłumienia czy wyparcia. To była miłość dojrzałej kobiety, wyma gającej i pewnej swych uczuć, a nie fantazja dziewczęcia. Już się nie obawiała, że Charles może złamać jej serce. Jeśli nie uczynił tego trzynaście lat temu, teraz również by mu się to nie udało. Penny była teraz znacznie silniejsza. Poprzednim razem uciekła od niego, starała się stłumić swą miłość, ponieważ on jej nie kochał. Tym razem tak nie zrobi. Nauczyła się już, czym jest przyjemność, satysfakcja płynąca z kochania. Nie miała zamiaru z tego rezygnować. Tym razem to on pierwszy musi podjąć decyzję. Ale czy to zrobi? Zakładała, że uwodząc ją, planował po prostu romans; chciał, by była jego kochanką na czas pro wadzenia śledztwa. Oddała mu się, myśląc, że tyl ko o to mu chodzi. Ale się myliła. Charles stawał się podejrzliwy, kiedy elementy nie pasowały do układanki. Tak samo jak i ona. Zmysłowe połą czenie, które się między nimi nawiązało, na które on pozwolił, nie pasowało do idei przelotnego ro mansu. Tak jak sposób, w jaki się z nią obchodził. Penny przyglądała się jego twarzy, zmysłowym ustom i podbródkowi o ostrych rysach. W ciągu ostatniej godziny umyślnie starała się pozbawić go 372
powściągliwości, którą sam sobie narzucił, żeby sprawdzić, co się za nią kryje. Udało jej się zdobyć informacje, które były jej potrzebne. Wilk nie przebrał się w owczą skórę. Bez względu na to, co starał się sobą obecnie reprezentować, w głębi ser ca nadal pozostał francusko-normańskim zdobyw cą, dominującym i apodyktycznym, bezwzględnie zaborczym, przynajmniej gdy chodziło o nią. Dlaczego więc ostatnimi czasy tak złagodniał? Nasuwała się jej tylko jedna odpowiedź - chciał coś od niej uzyskać. A dokładniej rzecz biorąc - chciał jej. Ten człowiek ją uwodził. To było jedyne możli we rozwiązanie. Zastanawiając się nad jego zacho waniem, mogła dojść tylko do tego wniosku. Prze cież powiedział nawet, że byłaby dla niego idealną kandydatką na żonę. Od tamtej pory dążył do tego, by ją poślubić, ale Penny nie zauważyła jego starań, ponieważ nie chciała ich zauważyć. Ale nadejdzie chwila, kiedy poprosi ją o rękę. Penny znała Charlesa i wiedziała, że zapyta ją w taki sposób, by nie mogła wymigać się od odpo wiedzi. Co więc powinna zrobić? Dlaczego chciał się z nią ożenić? Odpowiedź by ła prawdopodobnie bardzo złożona. Wymienił nie które z powodów. Żaden z nich nie bvł możliwy do zaakceptowania. Kochała go, ale nie wiedziała, jakie są jego prawdziwe uczucia. Jeśli miały cha rakter lekki i nietrwały i były podszyte pożąda niem, wolałaby spędzić resztę życia jako stara pan na, niż być świadkiem powolnego gaśnięcia jego afektu i niż mieć świadomość, że jej miłość nie jest mu już potrzebna. Nie będąc małżonkami mogli się rozstać, kiedy tylko jej miłość przestałaby mu wystarczać. Po ślu bie nie byłoby już drogi ucieczki. Z łatwością mo373
gla wyobrazić sobie siebie, jako jego długoletnią kochankę, ale żeby wiązać się z nim przysięgą? Nie, bez odwzajemnionej miłości. Czy Charles ją kocha? Trzynaście lat temu zna ła odpowiedź na to pytanie. Ale teraz... Była w pu łapce. Nie mogła przyjąć jego awansów, dopóki nie pozna prawdy. Nigdy nie znalazła czegoś takiego, czym mogła by zastąpić marzenie o ich wspólnym życiu. Do tej pory nie musiała zastanawiać się nad konsekwen cjami decyzji odrzucenia jedynej rzeczy, jakiej na prawdę w życiu pragnęła - by być jego kochanką, żoną i przyjaciółką. Ale teraz... Minie jeszcze około tygodnia, nim złapią mor dercę, a Charles zada jej pytanie. I będzie musiała odpowiedzieć. Otworzył oczy, spojrzał na nią i się uśmiechnął. Wyciągnął ręce i przytulił ją do siebie, a potem za czął całować w coraz bardziej intymne miejsca, aż znalazła się pod nim i bez słowa zaprosiła go do swojego ciała.
Rozdział 18 Dotarli do Abbey późnym popołudniem. Filchett spotkał się z nimi w głównym holu i poinfor mował, że z Londynu nie nadeszły żadne wiado mości oraz że rano pojawił się Fothergill. 374
- Bardzo interesuje się architekturą. Oprowa dziłem go po posiadłości. - Zadawał wiele pytań? - spytał Charles. - Tak. Ten młody człowiek posiada sporą wiedzę. - Napijemy się herbaty w gabinecie? - Charles zapytał Penny. Skinęła głową. - Przydałoby się też kilka ciastek. - Charles spojrzał na Filchetta i zwrócił wzrok na Penny. - Przebywaliśmy długo na świeżym powietrzu. Zgłodniałem nieco. Cassius i Brutus przybiegły się przywitać. Char les spędził kilka dobrych minut na głaskaniu psów; zanurzał palce w ich kudłatych futrach, czym do prowadził je do zachwytu. Kiedy pojawił się Filchett z tacą, Charles zostawił Cassiusa i Brutusa u stóp Penny, która tymczasem nalała herbatę do filiżanek. Z gorącym naparem i talerzem cia stek Charles zasiadł za biurkiem, by zająć się lista mi i przesyłkami, które nagromadziły się w czasie jego nieobecności. Po jakimś czasie podniósł głowę i zauważył, że Penny się uśmiecha. - O co chodzi? Cóż za apetyt. Popatrzył na nią, nadgryzając kolejne ciastko. - Ten apetyt jest konsekwencją rzetelnego za spokojenia tego drugiego. - Rzetelnego? Charles spojrzał w księgi rachunkowe i wzruszył ramionami. - Całkowitego będzie chyba lepszym określe niem. Penny uśmiechnęła się i pozwoliła mu pracować w spokoju. Była zadowolona, że może odprężyć się 375
w fotelu i pozwolić sobie na błogi spokój. Abbey zawsze było idealnym miejscem do relaksu; nawet śmierć braci Charlesa tego nie zmieniła. Zamknęła oczy i zaczęła bujać w obłokach. Le niwie głaskała stopą psy, a po chwili zapadła w sen. Jakiś czas później psy poderwały się gwałtownie i otrząsnęły. Penny otworzyła oczy. Charles wsta wał właśnie od biurka. - Skończyłeś? - spytała. Pokiwał głową. Podszedł do niej i spojrzał na psy, których bursztynowe oczy błyszczały w oczekiwaniu. Miały nadzieję na spacer. Charles uniósł brwi, zawahał się i spojrzał na Penny. - Przejdziemy się przed wyjazdem po wale? Ma my jeszcze trochę czasu. Zgodziła się z uśmiechem i wyciągnęła do niego ręce; pomógł jej wstać. Od razu wpadła w jego ra miona. Pocałował ją przelotnie, a potem wziął za rękę i skierowali się do wyjścia. Podekscytowa ne psy podążyły za nimi i wypadły z biblioteki, kie dy tylko Charles otworzył drzwi. Po chwili jednak wróciły, żeby pohasać wokół nich i znów się odda liły w pogoni za jakimś zapachem. Penny i Charles weszli po schodach na szczyt wału obronnego. Lekki wietrzyk stsł się już dość chłodny. Bawił się włosami Penny, muskając ko smyki wokół jej twarzy. Kiedy dotarli do zakrętu, Charles się zatrzymał i z poważnym wyrazem twa rzy spojrzał jej prosto w oczy. Mocniej ścisnął jej dłoń. - Wyjdź za mnie. Otworzyła szeroko oczy. - C-co? Popatrzył na nią z jeszcze większą powagą. - Słyszałaś, co powiedziałem. 376
Penny udało się złapać oddech. - Nie o to chodzi! Szarpnęła się i Charles wypuścił ją z objęć. Poło żyła obie dłonie na głowie, jakby chciała w ten spo sób uspokoić wirujące myśli. Potrzebowała chwili, by je pozbierać. - Dopiero tego popołudnia zorientowałam się, o co ci chodzi, do czego dążysz i o co będziesz miał zamiar mnie spytać. Myślałam jednak, że zaczekasz z tym przynajmniej do czasu zamknięcia śledztwa, kiedy ten okropny morderca zostanie pojmany! - Taki miałem zamiar, dopóki nie ujawniłaś mi swoich fantazji. Penny przyglądała mu się z coraz większą czuj nością. - A co one mają do rzeczy? - Nie sądzisz, że to, iż przez lata fantazjowałaś w taki śmiały sposób na temat bycia moją panią, jest wystarczającym powodem, by poprosić cię o rękę? Charles, znajdując się w takim nastroju i konse kwentnie dążąc do zwycięstwa, potrafił działać z miażdżącą siłą. W powietrzu czuć było zapach tłumionej agresji. - Nie miałam czasu się zastanowić... - powie działa. - Nie musisz się zastanawiać, tylko odpowiedz. - Charles zrobił krok w jej kierunku. - Nie! - Podniosła dłoń. - Poczekaj chwilę! Zatrzymał się. A ona zrobiła krok w tył. Musia ła zachować dystans, żeby móc na trzeźwo rozwa żyć sytuację. Odwróciła się do niego plecami. - Muszę się zastanowić. Komentarz, który Charles wymamrotał pod no sem, nie był zbyt pochlebny. 377
Charles naprawdę jej potrzebował, dobrze to wi działa. To dlatego prosił, zamiast domagać się lub rozkazywać. Ale czy ta potrzeba była oznaką miło ści? Na jego twarzy malowała się jedynie skrajna nie cierpliwość. Czy to była miłość? Jeśli ją kochał... czy zdawał sobie z tego sprawę? Nawet jeśli tak, czy przyznał by się do uczucia? Pytania bez odpowiedzi. Musiała podjąć jakąś decyzję. Powiedzieć mu „nie"? W momencie, kiedy usłyszała w myślach to sło wo, cała jej dusza zawrzała. Po tych wszystkich la tach mogła mieć to, o czym tak długo marzyła, przyszłość, którą sobie wyśniła. Jak mogłaby od mówić, nie wiedząc jeszcze, czy jej marzenia są re alne? Nie była aż takim tchórzem. Tak czy inaczej nie miała zamiaru godzić się na układ bez miłości. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Nie mogła więc powiedzieć też „tak" do póki się nie upewni... - Wyjdę za ciebie, jeśli dasz mi to, czego potrze buję - oznajmiła, unosząc podbródek. - Wtedy bę dę twoja. Kiedy Charles usłyszał jej odpowiedź w jego oczach pojawiły się ogniki. Nie odpowiedział od razu, tylko przyglądał się jej uważnie. - Czego potrzebujesz... - powtórzył bezbarw nym głosem. - Rozumiem, że chodzi o to, czego nie dali ci inni konkurenci? - Nie wiedzieli, o co mi chodzi, i nie potrafili mi tego dać, albo nie mogli tego zrobić. - Skinęła gło wą. - Właśnie o to. W oczach Charlesa pojawiła się desperacja. Penny widziała, że stara się ocenić swoje położe378
nie. Potem skinął zdecydowanie głową i złapał ją za rękę. - Zgoda. Jeszcze nie rozumiała, co go zmotywowało. - Dopóki nie odkryję, czego chcesz, pozostanie my kochankami. Ton jego głosu wskazywał, że ta kwestia nie pod lega dyskusji i że on nie tolerowałby sprzeciwu. Po chwili Penny pokiwała głową. - Nie zrobiłam sobie nigdy krzywdy, czyniąc ko muś na złość. - Chodź. - Charles złapał ją za rękę i zagwizdał na psy. - Zostawimy Cassiusa i Brutusa w stajni. Powinniśmy już wracać. Penny zmarszczyła brwi, ale posłusznie zawróci ła. Szybkim krokiem ruszyli w drogę powrotną po wale - zbyt szybkim, by ze sobą rozmawiać. Charles osiągnął swój cel. Chciało mu się śpiewać z zachwytu i tańczyć, ale powściągnął wszelkie uczu cia tryumfu. Jeszcze będzie na to czas, na razie mu si zakończyć dochodzenie i schwytać mordercę. Co do tego miała rację. Byłoby sensowniej zaczekać i wtedy poprosić ją o rękę, ale jak zwykle w ich wza jemnych stosunkach rozsądek nie miał racji bytu. Charles stracił go całkowicie, kiedy tylko usłyszał
że w czasie ich rozłąki snuła erotyczne fantazje na jego temat. Nie był jednak zbyt zadowolony ze sposobu, w jaki mu odpowiedziała. Samo „tak" za brzmiałoby znacznie lepiej; ale przynajmniej nie po wiedziała „nie". Co prawda nie było takiej możliwo ści, ale czuł ulgę, że nie musiał jej tego tłumaczyć. Penny zostanie jego hrabiną, będzie zawsze przy nim, będzie rodzić jego dzieci; lista ról, jakie miała odgrywać u jego boku, była dość długa. Zde cydował, że da jej wszystko, czego ona zapragnie. 379
Już posiadła jego duszę, nawet jeśli jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy; poza tym Charles miał wyrobiony pogląd na to, czym mogło być to „coś", którego pożądała. Gdyby chciał, mógłby ją o tym zapewnić już teraz, ale morderca nadal gra sował w pobliżu, więc Charles wolał na razie za chować swe uczucia w tajemnicy. Nadmiar wiedzy mógł być niebezpieczny. Nie wiedział, jak gra po toczy się dalej, co przyniosą kolejne dni. Gdyby Penny wiedziała, że kocha ją z całego serca, sytuacja mogłaby się skomplikować i za pewnienie jej bezpieczeństwa mogłoby się stać du żo trudniejsze. Nie mówiąc już o koszmarnej ewentualności, że morderca dowiedziałby się, ile Penny znaczy dla Charlesa, i spróbowałby wziąć ją na zakładnika. Na myśl o tym Charles zadrżał. Przez chwilę wy raźnie rozumiał, jaką słabością była miłość do Penny, i ta świadomość przeszyła mu serce. Nie miał na to jednak żadnego wpływu. Jedynym roz wiązaniem było zacisnąć zęby i stawić czoło konse kwencjom. Charles bezwiednie mocniej ścisnął jej dłoń. Po czuł, jąka jest delikatna. Dotarli do stajni. Konie już na nich czekały Char-
les podsadził Penny na siodło, a potem sam wskoczył na Domino. Uczucie tryumfu, które go przepełnia ło, było tak wielkie, że prawie niemożliwe do ukry cia. Machnął ręką w kierunku dziedzińca. - Jedźmy. Zaczęli wspinać się na skarpę. A potem ruszyli z wiatrem.
380
*
Niezwykle blady Nicholas zjawił się w jadalni na kolacji. Za milczącą zgodą nikt podczas posiłku nie odezwał się ani słowem na temat informacji, które miał ujawnić. Kiedy skończyli jeść, udali się razem do biblioteki. Penny usiadła na fotelu przy kominku, Nicholas nieopodal. Charles wybrał krzesło o prostym opar ciu, ustawił je obok fotela Penny i rozsiadł się na nim z wdziękiem. Spojrzał na Nicholasa i uniósł czarną brew. - A więc... od czego chcesz zacząć? Nicholas popatrzył na niego z wahaniem. - A zatem od początku - odezwał się po chwili. - Ale zanim cokolwiek powiem, musicie wiedzieć, że żaden z Selborne'ów nigdy nie sprzedawał Fran cuzom jakichkolwiek prawdziwych informacji. Charles obserwował go przez chwilę. - Nie powiesz mi chyba, że cała ta sprawa i za angażowanie w nią - moje, mojego byłego dowód cy, a nawet mordercy - jest chybione? - Ależ nie. Morderca dobrze wie, o co chodzi. Nawet ty i twój były dowódca prowadziliście śledz two jak należy. Ta sytuacja nie zaistniała w wyniku sztuczki iluzjonisty. A l e przez, cały czas byliście
nieświadomi jednej ważnej rzeczy. - Tego się domyśliłem - mruknął Charles. Nicholas pokiwał głową. - Więc... - zaczął, moszcząc się wygodniej w fo telu. - To się zaczęło w roku 1770. Mój ojciec był młodszym asystentem w naszej ambasadzie w Pary żu. Miasto to w tym czasie było sercem cywilizacji. Mieszkał tam każdy, kto coś znaczył. Twój ojciec - Nicholas spojrzał na Penny - tak jak i mój, nie był 381
jeszcze żonaty. Przyjechał do Paryża w odwiedziny i został na kilka lat. W tym czasie zwrócono się do mojego ojca z prośbą, na dość przyjacielskiej stopie, by, jak to określono, „doradził" Francuzom w drobnej kwestii dotyczącej stosunków angielsko-francuskich. Początkowo nasi ojcowie byli zszoko wani, ale niedługo ich nastawienie przerodziło się w ekscytację. - Nicholas spojrzał ze znużeniem na Charlesa. - Żeby zrozumieć to, co się wydarzy ło później, musisz dowiedzieć się o rodzinnej skłonności Selborne'ów do szaleńczych wybryków. - Skłonności do wybryków? Nicholas pokiwał głową. - Ja jej na szczęście nie posiadam. W przeci wieństwie do mojego ojca. Nie poznałeś go, ale jest człowiekiem... Myślę, że najlepiej określić go jako osobę wymykającą się spod kontroli. Znałeś za to Granville'a. Wystarczy powiedzieć, że były to bratnie dusze, ale mój ojciec zachowywał się, i na dal się zachowuje, jeszcze bardziej skandalicznie. Howard, ojciec Penny, też miał taką skłonność, chociaż mniej nasiloną. Nie potrafił tak zręcznie obmyślać szaleńczych intryg, ale tak czy inaczej nę cił go dreszczyk emocji z nimi związany. - Nicho las westchnął. - Więc mój ojciec, młody arystokrata z niezliczonymi koneksjami, mieszkający w Paryżu, olśniewającej stolicy świata, ze swoim najlep szym przyjacielem i lojalnym sojusznikiem u boku, zyskał nagle okazję rozegrania pasjonującej gry, mając Francuzów podanych jak na tacy. - Gry? - spytał Charles. - Tak oni to widzieli, cała ich trójka: mój ojciec, Howard, a potem Granville. To zawsze była dla nich gra - gigantycznych rozmiarów, wspaniała, ekstrawagancka, w której niezmiennie byli górą. 382
Charles wymienił spojrzenia z Penny. - Na czym ona polegała? - Mój ojciec nakreślił z grubsza jej zasady. Zgo dził się doradzać Francuzom, ale ze względu na je go pozycję w ambasadzie potrzebował do pomocy kogoś z zewnątrz, mianowicie Howarda, a później Granville'a. Zapłatą za każdą pomyślnie przekaza ną wiadomość miało być puzderko dla Howarda, a za samą informację tabakierka dla mojego ojca. Obaj mieli już zaczątki kolekcji, więc wydawało im się to wymarzoną okazją, by je powiększyć. W tam tych czasach we Francji arystokratyczne dobra za czynały już tracić na wartości, więc ci, którzy weszli w konszachty z naszymi nieoświeconymi ojcami, bez wahania obiecali płacić im tymi przedmiotami, ściąganymi z rozmaitych prywatnych, często kró lewskich posiadłości. To było podstawą umowy. Francuzi nie wiedzieli jednak, że mój ojciec był, zresztą nadal jest, niezwykle błyskotliwym eksper tem od europejskiej dyplomacji i stosunków mię dzynarodowych. Rozpatrując rozmaite sprawy, za uważa wszelkie niuanse. - Nicholas potrząsnął gło wą. - Nadal żywię dla niego wielki podziw, tak jak i wszyscy w jego sekcji Ministerstwa Spraw Zagra nicznych. Nicholas umilki na moment. - Jednakże kluczową kwestią, o której Francuzi nie mieli pojęcia, jest fakt, że informacje, które mój ojciec im sprzedawał, były wyssane z palca. Charles zmrużył oczy. - Zmyślał je? Nicholas uśmiechnął się drwiąco. - Na tym polegało wyzwanie. Charles wpatrywał się w niego przez chwilę, a potem opadł bezwładnie na krzesło. 383
- Widziałem kolekcję puzderek. Mówimy tu o przekazywaniu jednej lub dwóch spreparowanych informacji rocznie, przez czterdzieści kilka lat. Nicholas pokiwał głową. - I Francuzi nigdy się nie domyślili? - Nie, aż do bitwy pod Waterloo. Mój ojciec jest błyskotliwy, ale nie rozeznaje się tak dobrze w sprawach militarnych. Początkowo unikał prze kazywania informacji dotyczących wojska. Francu zom było wszystko jedno. W latach siedemdziesią tych interesowały ich bardziej wszelkiego rodzaju traktaty oraz tajemnice biurokratyczne. Byli pod ogromnym wrażeniem informacji, które mój ojciec dla nich „zdobywał", ponieważ zawsze wy dawały się niezwykle dokładne. W ciągu kilku lat współpracy zaczęli uważać go za całkowicie wiary godne źródło. - W jaki sposób - spytała Penny - te informacje zdawały się tak precyzyjne, skoro były zmyślone? - Francuzi pytali o konkretne fakty, mocno osa dzone w rzeczywistości. W polityce i dyplomacji jest tak, że jeśli przyglądasz się wydarzeniom w in nym kraju, w gruncie rzeczy widzisz tylko mario netki na scenie. Dostrzegasz, co się na niej rozgry wa, ale nie wiesz, co się dzieje za kulisami, kto po ciąga za sznurki, żeby kukiełki się poruszały. Ro zumiejąc tę zależność, mój ojciec tworzył alterna tywne do prawdziwych scenariusze zakulisowe, które jednak odpowiadały wydarzeniom rozgrywa jącym się na oczach Francuzów. Charles pokiwał głową. - Spotkałem się z czymś takim - to dezinforma cja najgrubszego kalibru, tak precyzyjna, że prawie niemożliwa do rozpracowania. - Właśnie. 384
- Nadal nie mogę zrozumieć, jak mu się to uda wało przez tak długi czas. - Było to częściowo spowodowane sukcesami, jakie odnosił w Ministerstwie Spraw Zagranicz nych. Im wyższe stanowisko zajmował, im więcej wiedział i rozumiał, tym lepiej jego spreparowane informacje pasowały do widocznych rezultatów. Dlatego Francuzi z biegiem lat nabierali do niego coraz większego zaufania. - Co ostatecznie przerwało grę? - Pośrednio sam Napoleon. Kiedy rozpoczęła się wojna na Półwyspie Iberyjskim, Francuzi oczywiście zaczęli domagać się informacji o cha rakterze militarnym. Początkowo ojcu udawało się im odmawiać. Tłumaczył, że nie ma dostępu do tajemnic wojskowych. Potem jednak doszło do bitwy pod La Coruną, podczas której ponieśli śmy pierwsze straty, a przecież Selborne'owie za wsze byli żarliwymi patriotami. Mój ojciec wie dział, że jego spreparowane informacje miały wielką szansę być uznane za prawdziwe przez Francuzów. Rozważał, czy nie wtajemniczyć od powiednich władz w swoją grę, ale uznał, że prawdopodobnie nie zaaprobowaliby jej, a możli we, że wcale by jej nie zrozumieli. Więc zasadni czo na własną rękę zdecydował się podjąć dezin formowania Francuzów w sprawach wojskowych. W swoje zwykłe przekazy zaczął włączać strzępy informacji militarnych. W tym celu podtrzymywał znajomość z członkiem Ministerstwa Wojny. Nie było to trudne, ze względu na wysoką pozycję oj ca. Poza tym nie musiał wiedzieć dużo, tylko tyle, by móc jakimś drobnym komentarzem zmylić Francuzów albo wprowadzić ich w błąd, jeśli cho dzi o terminy rozmaitych operacji. Właściwie nie 385
były to informacje, których sami by się domagali, dotyczyły one działań odbywających się na niż szym szczeblu, niezwykle trudnych do sprawdze nia i mogących ulec zmianie w każdej chwili. - I Francuzi nadal dawali się oszukiwać? - Tak. Mój ojciec miał już u nich ustaloną pozy cję i o ile wiedzieli, nigdy ich nie zawiódł. Pozwa lał im też myśleć, że jest uzależniony od kolekcjo nowania tabakierek. - Nicholas wzruszył ramiona mi. - Sądzę, że nie jest do nich tak przywiązany z powodu ich wartości, ale raczej dlatego, że sym bolizują dla niego każdy z „tryumfów" odniesio nych nad Francuzami. - Rozumiem - powiedział Charles - że morder ca został tu przysłany, by dokonać zemsty? Wyraz twarzy Nicholasa stał się nagle ponury. - Na to wygląda. - Powiedziałeś, że po bitwie pod Waterloo od kryli, iż są oszukiwani. - Penny odczuwała zawroty głowy. - W jaki sposób? Co się stało? - Przypomnij sobie, jak to wtedy było. Wszyst kich ogarnął szał, opowiadano o „Korsykańskim Potworze" i tak dalej. Mój ojciec miał tego dosyć, chciał, by się to skończyło. Zwłaszcza kiedy Granville oświadczył, że zaciągnie się do wojska. Penny wyprostowała się na krześle. - Twój ojciec przyjechał tutaj tuż przed odjaz dem Granville'a i próbował go od tego odwieść, sama słyszałam. Nicholas pokiwał głową. - Nie chciał, by Granville się zaciągnął. Próbo wał go przekonać, wysyłając ostatnią wiadomość Francuzom. Myślał, że może Granville uzna to za wystarczający wkład w walkę z nimi. Twój brat oczywiście przesłał wiadomość, ale nie miał za386
miaru na tym poprzestać. Następnego dnia odje chał. - Czego dotyczyła ta wiadomość? Nicholas spojrzał na Charlesa. Był już ewident nie wyczerpany, ale dzielnie kontynuował. - Mój ojciec niewiele wiedział o planach Wel lingtona. Zresztą chyba nikt o nich dużo nie wie dział. Ale w trakcie kampanii na Półwyspie Iberyj skim, kiedy przesyłał mylne informacje Francu zom, wiele nauczył się o jego strategii. Mój ojciec ma wrodzony talent do przewidywania, w jaki spo sób dana osoba zareaguje w danej sytuacji. Spró bował więc przewidzieć, jak postąpi Wellington. Miał dostęp do świetnych map. Przestudiował te ren i precyzyjnie wybrał pole walki. Musiał sprepa rować strzęp informacji, który odwróci uwagę Francuzów, popchnie ich lekko w niewłaściwym kierunku. Tym razem nie obchodziło go już, czy się dowiedzą, że ich oszukał, ponieważ to miała być ostatnia rozgrywka. - Co im powiedział? - spytał Charles, pochyla jąc się i opierając łokcie na kolanach. Nicholas się uśmiechnął. - Prawie nic, ale rzucił nazwę jednego miejsca. Charles wpatrywał się w niego jak zahipnotyzo wany. - Nie mów, że zaczyna się na „H". Penny rzuciła okiem na Charlesa, zaskoczona peł nym szacunku podziwem w jego głosie. Potem spoj rzała znów na Nicholasa, który skinął głową. - Powiedział im o Hougoumont. Charles zaklął płynnie po francusku. - W rzeczy samej. - Nicholas potrząsnął głową. - Co za szaleniec... - Przerwał i machnął ręką. - Cóż mogę powiedzieć? 387
Charles zaklął ponownie i skoczył na równe no gi. Zaczął przechadzać się tam i z powrotem. Po tem zatrzymał się i spojrzał na Nicholasa. - Byłem wtedy na polu walki, chociaż nie w po bliżu Hougoumont. Żaden z nas nie był w stanie pojąć, dlaczego Reille z taką zaciekłością atakuje zwykłą placówkę obronną. - Właśnie. On po prostu myślał, że to coś więcej niż placówka, ponieważ tak mu dano do zrozumie nia. Mój ojciec jest absolutnym mistrzem sugestii. - Niech to wszyscy diabli. - Charles przeczesał włosy palcami. - Francuzi nigdy mu tego nie zapo mną. - To prawda. Poza tym nie chodzi tylko o to. - Kiedy dał im powód do podejrzeń, zaczęli za stanawiać się nad wiadomościami przesyłanymi im w przeszłości i zdali sobie sprawę?... - Po tylu latach na pewno wiele informacji jest już dostępnych - dyplomaci mają okropną skłon ność do pisania pamiętników - więc nietrudno zdemaskować wiele z wcześniejszych „porad" ojca jako najzupełniej fikcyjne. - A kiedy już zaczęli szukać... Drogi Boże! To musiało jeszcze dolać oliwy do ognia. - Charles opadł bezwładnie na oparcie krzesła. Jego spojrze nie stało się nieobecne i ponure. - To dlatego przysłali egzekutora. Nicholas spoglądał na niego przez chwilę. - Używasz tego terminu dosłownie czy w przenośni? - spytał w końcu. - Dosłownie - odparł Charles i zwrócił wzrok na Penny, by sprawdzić jak się trzyma. Była blada, ale opanowana. - W świecie informatorów i „doradców" istnieją tacy ludzie. - Charles umilkł na chwilę, a potem spojrzał na Nicholasa. - Dla-
388
i | | | I 1 !
czego mi o tym nie powiedziałeś, kiedy zdradziłem ci cel mojej wizyty? - Uwierzyłbyś mi? Charles milczał. - Przypomnij sobie, co powiedziałeś wczoraj wieczorem - kontynuował Nicholas. - Znałeś większość faktów, a z nich wywnioskowałeś, że Selborne'owie od dziesiątków lat sprzedają tajemnice państwowe. Dowodem na to są zgromadzone tutaj puzderka oraz tabakierki znajdujące się w posia daniu mojego ojca. Dałbyś wiarę, że płacono nimi za wytwory wyobraźni jednego człowieka? Świet nie znasz się na rzeczy, ale sam powiedziałeś, że trudno w to uwierzyć. Nie ma żadnych dowodów na to, że mój ojciec przekazywał zmyślone infor macje zamiast prawdziwych. Łatwiej jest uwierzyć, biorąc pod uwagę pudełeczka i ich wartość, że przez wiele lat sprzedawał rzeczywiste tajemnice państwowe i obecnie z jakiegoś powodu poróżnił się ze zleceniodawcami. Charles wyprostował się na krześle. - Masz rację, ale z jednej rzeczy nie zdajesz so bie sprawy. - Z jakiej? - Istnieją dowody na to. że wiadomości przeka zywane przez twojego ojca nie były prawdziwe. Mój były dowódca, Dalziel, świetnie wykonuje swoją pracę, ale nigdy nie znalazł potwierdzenia, by jakiekolwiek informacje z Ministerstwa Spraw Zagranicznych wyciekały za granicę. - Charles wstał i się przeciągnął; w końcu wszystkie elemen ty układanki do siebie pasowały. Pozostawało tyl ko się dowiedzieć, kim jest morderca. Spojrzał na Nicholasa. - Nie sądzę, by ktoś chciał wyciągać tę historię na światło dzienne, a już na pewno nie 389
w najbliższym czasie. Jeśli jednak kiedykolwiek by do tego doszło, jestem pewien, że Dalziel będzie w stanie wykazać i udowodnić, że twój ojciec dez informował Francuzów. Nicholas spojrzał na niego, mrużąc oczy. - Ale co mamy teraz zrobić? - spytał. - Nie wi działeś jeszcze tabakierek, więc mam nadzieję, że dobrze odczytujesz swojego byłego dowódcę. - Znając Dalziela, będzie bardziej zainteresowa ny rozmową z twoim ojcem. - W takim razie życzę powodzenia. Staruszek doprowadza mnie do szału. Charles się uśmiechnął. - W takim razie pewnie polubi Dalziela. - Urwał i spojrzał uważnie na zatroskaną twarz Ni cholasa. - Kiedy dowiedziałeś się o ryzykownej grze ojca? - Nigdy mi o niej nie powiedział. On, Howard i Granville wiedzieli, że nie zaaprobowałbym jej i że próbowałbym zmusić ich, by jej zaprzestali. Dlatego trzymali swoje poczynania w tajemnicy. - Nie powiedzieli też mnie, ani nikomu innemu - odezwała się Penny. Nicholas pokiwał głową. - Dowiedziałem się o erze w grudniu zeszłego roku, kiedy przypadkiem natknąłem się na ojca w ukrytym pokoju. Oglądał puzderka. Kiedy je zo baczyłem, musiał mi wytłumaczyć, skąd się wzięły. Wtedy usłyszałem o wszystkim po raz pierwszy. - Twój ojciec wycofał się z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w 1808 roku - powiedział Charles po chwili wahania. Nicholas pokiwał głową. - Ale ja już tam wtedy pracowałem i często przy nosiłem do domu pudła z raportami, które musia390
łem przygotować dla sekretarza lub ministra albo które musiałem zanalizować. - Nicholas wes tchnął. - Mój ojciec zawsze był nocnym markiem. Wiedział, jak korzystać z tych dokumentów. Z ła twością mógł do nich zaglądać, kiedy wszyscy już spali. A ja nigdy się nie domyśliłem... - Dlaczego miałbyś się czegokolwiek domyślać? - powiedział Charles, chodząc w tę i z powrotem po pokoju. - Kiedy morderca zabił Gimby'ego, musiałeś chyba odgadnąć, czego szuka. Dlaczego nie wyjechałeś? - Granville'a ani Howarda już nie było. Francu zi nie znali mnie zbyt dobrze, ale założyłem, że ten, kogo tutaj przysłali, uzna mnie, syna ich zdradziec kiego informatora, za uczestnika gry. Kiedy Mary została zabita, zdałem sobie sprawę, że morderca ma też za zadanie odzyskać część puzderek... - Ni cholas wzruszył ramionami, nabrał powietrza do płuc i się skrzywił, gdyż poczuł szarpiący ból w ranach. - Uznałem, że rozsądniej będzie pozo stać na miejscu, żeby morderca miał jakiś cel... po za tym ty również tutaj byłeś. - Lepiej tutaj niż w Amberly czy w Londynie? Usta Nicholasa drgnęły, ale nie odpowiedział. Charles spojrzał na Penny i zobaczył niepokój ma lujący się w jej oczach. Nicholas zaczynał słabnąć. - Teraz musimy jak najszybciej powiadomić o wszystkim Dalziela. Możemy to zrobić jutro. Dziś wieczorem nie mamy niczego więcej do robo ty. Możemy iść spać. Nicholas pokiwał głową i spróbował wstać. Charles pospiesznie mu pomógł. - Dziękuję. Penny również wstała z miejsca. Razem z Charlesem wprowadzili Nicholasa na piętro. Na górze 391
uśmiechnął się do nich, zmęczony, ale i nieco roz bawiony, i zasalutował im. - Teraz już dam sobie radę sam. Penny położyła dłoń na jego ramieniu i pocało wała go w policzek. - Dbaj o siebie. Zadzwoń, gdyby coś się działo. Charles ustanowił całonocne warty lokajów, więc nie zdziw się, jeśli usłyszysz kroki na korytarzu. Zobaczymy się przy śniadaniu. Nicholas skinął głową i zniknął za drzwiami sy pialni. Dziesięć minut później Penny wsunęła się pod kołdrę i przytuliła do Charlesa, który leżał na plecach, z rękami pod głową, i wpatrywał się w sufit. Penny odsunęła się odrobinę, żeby spoj rzeć na jego twarz. - O czym myślisz? - To dziwne, że kiedy spotkaliśmy się z Nichola sem po raz pierwszy, poczuliśmy do siebie antypa tię. Teraz jednak muszę powiedzieć, że nawet go polubiłem. Musiał zmagać się ze skłonnościami Selborne'ów do szalonych wybryków, zupełnie nie mając na to ochoty. - A ty, jak podejrzewam, masz - powiedziała Penny wesoło. - O, tak - zapewnił Charles z diabelskim uśmie chem i wyciągnął do niej rękę.
392
Rozdział 19 Następnego ranka zebrali się przy śniadaniu i ustalili metodę dalszego postępowania. Nicholas i Charles mieli opracować szczegółowy raport dla Dalziela. Tymczasem Penny miała zająć się inwen taryzacją puzderek. Charles nalegał, by oprócz pa troli wewnątrz domu wystawić też warty na ze wnątrz. - Niech nie ma wątpliwości, że już wiemy, co są dzić na jego temat. Kiedy będziemy przygotowani, możemy udać, że osłabła nasza czujność, i zwabić go tutaj. A wtedy rozegramy następną partię we dług naszych reguł. Nicholas wahał się, czy należało narażać służbę na potencjalne niebezpieczeństwo. Penny utrzy mywała jednak, że oni inaczej widzą tę sytuację. Ostatecznie wezwała Norrisa i Figgs, których szczera reakcja na sugestię Charlesa uspokoiła Ni cholasa. We trójkę opuścili jadalnię. Penny udała się z Nicholasem do biblioteki, rzekomo po kartkę i ołówek, ale tak naprawdę zrobiła to w odpowie dzi na nieme polecenie Charlesa, który chciał, by miała na oku bardzo jeszcze słabego kuzyna. On sam tymczasem poszedł organizować patrole. W bibliotece Penny zajęła się robieniem listy puzderek. Po tym, jak złoczyńca potłukł gabloty, Figgs i pokojówki zgromadziły eksponaty na dwóch małych stolikach i ułożyły karty z opisa mi ojca na schludną kupkę. Dopasowanie puzde rek do właściwych etykiet zabrało Penny trochę 393
czasu. W momencie, kiedy kończyła swoją pracę, do biblioteki wszedł Charles. Skinął w jej stronę głową i usiadł przy biurku obok Nicholasa. Spisu jąc listę puzderek, Penny przysłuchiwała się ich rozmowie, dotyczącej sposobu sporządzenia ra portu. Nie wyczuwając między nimi żadnych spięć, wzięła szkło powiększające i skierowała się do wyj ścia. Miała zamiar zabrać się za sześćdziesiąt czte ry puzderka znajdujące się w ukrytym pokoju. Kiedy po dwóch godzinach zeszła na dół, bolał ją nadgarstek. Skierowała się do biblioteki. Kiedy do niej weszła, Charles pisał przy biurku. Nie pod niósł wzroku. Nicholas zaś siedział w fotelu, z gło wą odchyloną do tyłu i z zamkniętymi oczami. Kie dy podeszła, uniósł powieki. Chciał się uśmiech nąć, ale skrzywił się tylko z bólu. - Chyba udało nam się zwrócić uwagę na naj istotniejsze zagadnienia. - Prawie skończyłem - rzucił Charles. - Wyślę któregoś ze służących, żeby zaniósł to do Abbey. Jeden z moich ludzi zawiezie list do Londynu. Najwyraźniej służba Charlesa wiedziała, gdzie należy dostarczać tego typu pisma. - Lunch zostanie podany, kiedy tylko skończysz - szepnęła Penny. Charles pokiwał głową i wrócił do pisania. Pięt naście minut później raport był gotowy. Przeczyta li go ponownie i Nicholas złożył pod nim swój pod pis. Charles również to zrobił i wysłał z przesyłką do Abbey nie jednego, ale dwóch służących. Po tem cała trójka udała się do jadalni. Spędzili przy posiłku mnóstwo czasu. Według Charlesa jedyne, co mogli teraz zrobić, to czekać. - Wiemy, kim on jest. To francuski agent. Zna my cel jego misji - ma dokonać egzekucji na Sel394
borne'ach i Amberlym za szkody, jakie Francja po niosła wskutek dezinformacji. Polecono mu także odzyskać wszystkie puzderka albo część z nich. Nie wiemy natomiast, pod kogo agent się podszył. Mu simy więc poczekać do czasu, aż sam odkryje karty albo dowiemy się czegoś konkretnego od Dalziela. - Dalziel... - Nicholas sączył czerwone wino, które Em zaleciła mu pić. - Ten człowiek zdaje się mieć znaczną władzę. Charles pokiwał głową. - Nie wiem, jakie uprawnienia wiążą się z jego stanowiskiem, które jest zachowywane w tajemni cy, ani z nim samym - z jego pozycją, tytułem, prawdziwym nazwiskiem. To wszystko jest jeszcze pilniej strzeżonym sekretem niż samo stanowisko. Nicholas przyglądał się swojemu kieliszkowi. - Słyszałem jedynie... pogłoski, nic więcej. To człowiek zagadka w Whitehall. Zachowuje się, jak gdyby nie posiadał własnych dążeń i pragnień. Penny obserwowała, jak Charles zastanawia się nad komentarzem Nicholasa, próbując skonfron tować go z własnymi obserwacjami. Po chwili po trząsnął głową. - To niezupełnie prawda. Wątpię, by Dalziel miał jakieś ambicje polityczne albo dotyczące życia publicznego. Myślę, że zupełnie go to nie obcho dzi, co sprawia, że w Whitehall jest uważany za dzi waka. Jako że nie interesuje go przyszłość w admi nistracji państwowej, urzędnicy nie mają na niego żadnego wpływu. Jeśli zaś chodzi o ambicję innego rodzaju, nieustępliwą determinację... - Charles dopił wino. - Myślę, że każdy z nas mógłby się cze goś od niego nauczyć. Zaintrygowany Nicholas uniósł pytająco brwi. Penny zachowała swoje zdanie dla siebie. 395
Rozmowa zeszła na inne tory. W ten sposób chcieli zabić czas. Charles wysłał do Filchetta po lecenie, by przekazywał wszelkie wieści z Londynu do Wallingham, więc nie potrzebowali już jeździć do Abbey i mogli pozostać z Nicholasem - obser wować go. Penny, Figgs, Em i Norris przedyskutowali spra wę i uznali, że Nicholas powinien dużo odpoczy wać. Nadal był blady i mizerny. Penny odwracała jego uwagę jakimś komentarzem za każdym ra zem, kiedy Norris po raz kolejny dyskretnie i zwin nie napełniał winem jego kieliszek. O drugiej Nicholas nie był już w stanie powstrzy mać ziewania. - Sądzę - powiedział, gwałtownie mrugając - że powinienem się chyba na chwilę położyć. - Świetny pomysł - Penny odłożyła serwetkę i wstała od stołu. - Kiedy będziesz na górze, sko rzystam z twojego biurka, żeby spisać listę puzde rek. Podnieśli się z miejsc i wyszli do holu. Penny i Charles obserwowali, jak Nicholas wchodzi po schodach. Kiedy zniknął, Charles odwrócił się do Norrisa. Ale ten ubiegł jego wypowiedź. - Dwóch lokajów jest już na górze, milordzie. - To dobrze. - Charles wziął Penny za rękę i skierował się do drzwi. - Twoja lista może pocze kać. Chodźmy odetchnąć świeżym powietrzem. Penny z radością pozwoliła wyprowadzić się na ganek. - Moglibyśmy się przejść między krzewami. Charles rzucił okiem na wysokie zielone żywo płoty i potrząsnął głową. - Przestałem je lubić. Zarośla są gęste i zdaje się, że ten szaleniec wyjątkowo je sobie upodobał. 396
Charles wziął ją pod rękę i skierował się w prze ciwną stronę. Penny zastanawiała się przez chwilę. Niedaleko stąd zaczynały się pola. - A jeśli użyje pistoletu? - Musiałby być odpowiednio blisko. Poza tym pistolety mieszczą w sobie tylko jedną kulę, trzeba je skądś zdobyć i niełatwo je ukryć. Ponadto wi dzieliśmy już dwie jego ofiary. Lubi być blisko, że by akt zbrodni miał charakter indywidualny. Chce zabić Nicholasa, prawdopodobnie ciebie i z pew nością Amberly'ego, ale użyje noża albo zrobi to gołymi rękami. Penny zadrżała. Charles spojrzał na nią i ścisnął jej dłoń. - To jest tak naprawdę jego słabą stroną. Dopó ki będzie nam się udawało trzymać go na dystans, zahamujemy jego działania. W końcu spróbuje czegoś nierozważnego i wtedy go złapiemy. - Jesteś o tym przeświadczony? Charles wzruszył ramionami. - Chyba się przyzwyczaiłeś do tego typu sytu acji. - To po części prawda, ale... Występowałem wtedy w jego roli. Napotkał jej wzrok. Ale nie zauważył w jej oczach nawet odrobiny wzburzenia czy Konsterna cji. Odbijało się w nich raczej jego butne zdecydo wanie; Penny już odgadła prawdę i nic jej ona nie obchodziła. - Masz rację - zgodził się Charles. - W tej sytu acji to pomaga. Okrążyli dom i odprężeni wrócili do biblioteki. Penny usiadła przy biurku i zaczęła sporządzać li stę puzderek. W połowie pracy odłożyła pióro i rozprostowała przykurczone palce. 397
- Przypomnij mi, do czego jest ci to potrzebne? - Kiedy skończysz pisać, sprawdzimy listę razem z Norrisem, a potem podpiszemy ją i opatrzymy datą. Jeśli później jakieś puzderko zniknie, będzie my mieć dowód, że tutaj było. Penny zastanowiła się nad jego słowami, wes tchnęła, podniosła pióro i wróciła do pracy. Kiedy skończyła, Charles wziął od niej listę, pozwalając, by spokojnie napiła się herbaty, i udał się z Norri sem do ukrytego pokoju. Penny życzyła im w my ślach dobrej zabawy. Po jakimś czasie dołączył do niej Nicholas, który wyglądał już nieco lepiej. Penny nalała mu herbaty. Siedzieli w ciszy, ale ich milczenie nie było, jak do niedawna, krępujące. Przeciwności losu, z którymi musieli się razem zmagać, odniosły przynajmniej jakiś pozytywny skutek. Charles powrócił pół godziny później. Podał Ni cholasowi listę. - Schowaj to w bezpiecznym miejscu. Nicholas spojrzał na kartkę i skinął głową. - Dziękuję - powiedział i przeniósł wzrok na Penny. - Dziękuję wam obojgu Nabrał powietrza i otworzył usta. Charles poło żył mu dłoń na ramieniu. - w porządku. Jesteśmy w tym razem. Nie mó wiąc już o tym, że po usłyszeniu całej historii mam niezwykłą ochotę poznać twojego ojca. Nicholas parsknął śmiechem. Tymczasem Char les wyjrzał przez okno na podjazd przed domem. - Goście? - Penny nie byłaby zdziwiona. Wieści o ataku na Nicholasa na pewno rozniosły się już po okolicy pocztą pantoflową. Charles nie odpowiedział od razu. Penny i Ni cholas również słyszeli już tętent kopyt. Charles 398
zaczął się uśmiechać; odwrócił się do nich, szcze rząc zęby. - To nie goście. Dalziel przysłał posiłki.
Było ich dwóch. Charles wyszedł przed dom, że by ich powitać. Penny i Nicholas podążyli za nim. Charles zszedł po schodach, kiedy mężczyźni od dawali lejce stajennym. Podeszli ochoczo, żeby się z nim przywitać. Cała trójka potrząsała sobie na wzajem dłonie i klepała się po plecach. Przybysze rzucili kilka żartobliwych uwag, które, jak podej rzewała Penny, nie były przeznaczone dla jej uszu. Potem zauważyli ją i Nicholasa. Razem z Charlesem zaczęli wchodzić na górę po schodach. - Twój kamerdyner w Abbey powiedział, że ka załeś przesyłać wszelkie wiadomości przychodzące z Londynu do Wallingham. Stwierdziliśmy, że w ta kim razie my również powinniśmy się tam udać. Wchodząc na ganek, wyższy z dwóch mężczyzn uśmiechnął się ujmująco do Penny. Był niezwykle przystojny, o typowej angielskiej urodzie. Miał jasnobrązowe włosy i piwne oczy oraz sympatyczną twarz o wyrazistych rysach. Ukłonił się z wdziękiem. - Jack Warnefleet. - Gdy się prostował, w jego oczach pojawił się błysk. - Lady Penelopa Selborne, nieprawdaż? - W rzeczy samej. - Penny uśmiechnęła się i uści snęła jego dłoń. - Lord Warnefleet z Minchinbury - sprostował Charles, zatrzymując się obok. - A to... Drugi dżentelmen uśmiechnął się i wyciągnął rękę. - Gervase Tregarth. 399
- Hrabia Crowhurst - dodał Charles. Witając się, Penny od razu rozpoznała w Tregarth rodaka. Miał pociągłą twarz, długie kończyny i krót kie kręcone włosy, charakterystyczne dla mieszkań ców Kornwalii. Jego czupryna była mysiobrązowa, a oczy koloru bursztynu, jaśniejsze niż u Jacka Warenfleeta i bystrzejsze. Uśmiechając się, uścisnęła jego dłoń. - Z przyjemnością witam was obu w Wallingham Hall. Odwrócili się do Nicholasa i Charles przedstawił ich sobie. Stojąc nieco z tyłu, Penny miała czas na ocenę przysłanych przez Dalziela posiłków. Obaj byli dobrze zbudowanymi i przystojnymi mężczyznami. Prawdopodobnie, tak jak i Charles, mieli też inne zalety. Fizycznie ten ostatni był naj bardziej atrakcyjny, przyciągał wzrok. Jack Warnefleet nie pozostawał daleko w tyle, chociaż prezen tował odmienny styl. Kiedy witał się z Nicholasem, Penny zastanawiała się, w jakim stopniu jego spo kojna, roześmiana twarz jest maską. Wydawało jej się, że tak jak w przypadku Charlesa, jest to tylko fa sada, za którą kryje się mężczyzna pełen tajemnic. Natomiast Gervase Tregarth nie był tak przy stojny jak jego towarzysz. Był też bardziej wyciszo ny. Otaczała go aura całkowitego spokoju, której nie zakłócały nawet jego wdzięczne ruchy. Penny zdała sobie sprawę, że tak jak pozostali był po wściągliwy i zachowywał dystans do świata, ale w jego przypadku była to postawa niezmienna. Różnili się, będąc równocześnie pod wieloma względami do siebie podobni. Kiedy wszyscy już się poznali i przywitali, Penny wysunęła się naprzód, by zaprowadzić ich do domu. 4DD
- Przygotuję dla was pokoje - oznajmiła. - Wa sze bagaże? Jack spojrzał na Charlesa. - Nie byliśmy pewni, co zdecydujesz, więc zosta wiliśmy je w Abbey. - Każę, by je tu przywieziono - powiedział Char les. Penny poprowadziła ich do biblioteki. Pociągnę ła za sznur od dzwonka i usiadła na szezlongu. Mężczyźni spoczęli na krzesłach wokół kominka, pozostawiając szezlong dla Penny i Charlesa. - Herbata i drożdżowe bułeczki? - spytała, kie dy wszyscy już siedzieli. - Czy chleb, ser i piwo? Woleli ser i piwo. Penny domyśliła się, że Gervase i Jack nie jedli niczego od rana, więc kiedy po jawił się Norris, zamówiła obfitą ilość jedzenia. Charles poprosił go też o to, by wysłano kogoś do Abbey po bagaże gości. - A więc - powiedział Jack, kiedy kamerdyner wyszedł - co takiego się tu dzieje? - Dalziel powiedział nam jedynie - dodał Gervase - że wpadłeś po uszy w jakąś morderczą bur dę i że przydałaby ci się pomoc. - Rzeczywiście morderstwa już były - odparł Charles. - Ale największa burda jeszcze pewnie przed nami. Opowiedział im o przebiegu wydarzeń, robiąc dygresję, żeby wytłumaczyć ryzykowną grę Selborne'ów. Tak samo jak Charles, obaj mężczyźni byli nią zaintrygowani i wyrazili wielką chęć poznania niepoprawnego ojca Nicholasa. Podczas gdy Charles opowiadał, chleb, ser i pi wo, które Norris dyskretnie dostarczył, zostały sprzątnięte ze stołu. Nawet Nicholas się poczęsto401
wał. Penny stwierdziła, że jej kuzyn wygląda już znacznie lepiej. - Jedno, co naprawdę mi się w tym wszystkim nie podoba, to fakt, że złoczyńca potłukł gabloty. - Gervase spojrzał na Nicholasa. - Mówisz, że był wściekły? Nicholas skinął głową. - Klął siarczyście, jeszcze nim mnie zobaczył. - To niepodobne do zawodowca - stwierdził Jack, spoglądając na Charlesa. Charles pokiwał głową. Penny była pewna, że już wcześniej to zauważył, nie raczył jednak o tym wspomnieć. - To by wskazywało na jego wiek. Jest młodszy od nas i mniej doświadczony. Na przykład zabicie pokojówki było niepotrzebnym posunięciem, zwracającym na niego uwagę, alarmującym służbę domu, do którego chciał uzyskać dostęp. Nie mu siał tego robić, a jednak zrobił. - Jest próżny - stwierdził Jack. - Jest też zbirem, który myśli, że może bezkarnie straszyć ludzi. - To by się zgadzało - powiedział Gervase. - Ale teraz do akcji wkroczymy my, żeby mu pokazać, że tak nie jest. Charles i Jack zgodzili się z nim. Po chwili Gervase podniósł kufel z piwem, a jego twarz rozja śnił uśmiech. - Jeszcze ci nie mówiliśmy, że jesteśmy niezwy kle wdzięczni za dostarczenie nam pretekstu do opuszczenia Londynu. Jack z całego serca poparł towarzysza i wypił pi wo. Charles przyjrzał im się z udawanym zdziwie niem. - Myślałem, że mieliście inne plany? 402
Jack i Gervase spojrzeli po sobie. Gervase poki wał głową. - Mieliśmy. - Niestety - dodał Jack - swatki miały dla nas jeszcze szerzej zakrojone plany. - Zadrżał wymow nie. - Tak właściwie, to jesteśmy uciekinierami szukającymi azylu.
Dzień mijał szybko; wkrótce nadeszła pora prze brania się do kolacji. Penny poprosiła Norrisa, by zaprowadził gości do ich pokoi, i udała się do sy pialni. Pół godziny później zebrali się w salonie i stamtąd przeszli razem do jadalni. Penny usiadła przy końcu stołu, przydzielając Jackowi i Gervase'owi miejsca obok siebie, i wypytała ich o wszyst kie nowinki z Londynu. Przybysze byli niewyczer panym źródłem informacji. Tak samo jak u Charlesa, ich umiejętności obserwacji i zapamiętywania okazały się niezrównane, chociaż wkrótce się oka zało, że nieszczególnie interesuje ich życie towa rzyskie stolicy. Oczekiwali, że wciągnie ich jego wir, ale się rozczarowali. Penny podejrzewała, że nawet najbardziej gorączkowe przejawy życia to warzyskiego nie były dla nich wystarczająco ekscy tujące. Nie było ono na tyle prawdziwe, by zaspo koić ich oczekiwania, zwłaszcza po niedawnych przeżyciach. Charles słuchał ich konwersacji z uśmiechem na ustach, dorzucając co jakiś czas złośliwy ko mentarz lub podchwytliwe pytanie. Rozbawiony Nicolas także przysłuchiwał się rozmowie. Penny widziała, że stan jej kuzyna poprawia się z minuty 403
na minutę, chociaż rany nadal wyraźnie sprawiały mu ból. Kiedy sprzątnięto zastawę i karafka przeszła z rąk do rąk, Penny zaproponowała, żeby przenie śli się wraz ze szklankami do salonu, gdzie moż na było wygodnie usiąść i porozmawiać. Nie uchronnie dyskusja zeszła na człowieka, którego nazywali teraz „francuskim agentem". - Zgadzam się, że nie należy zgadywać jego toż samości, jeśli lada dzień Dalziel uzyska dokładne informacje, które pozwolą go wskazać. - Jack opróżnił szklankę i rzucił okiem na Gervase'a, a potem na Charlesa. - Ale czy nie moglibyśmy za stawić na niego jakiejś pułapki, która zadziała, bez względu na to, który z trójki podejrzanych jest za bójcą? Charles pochylił się, obejmując szklankę obiema dłońmi. - Teraz, kiedy wy tu jesteście, przystałbym na ta kie rozwiązanie. Złoczyńca was nie zna, nie wie nawet o waszym przyjeździe. Poza zamordowa niem Selborne'ów ma również zamiar odzyskać puzderka, ale zdaje sobie sprawę, że łatwo się do nich nie dostanie. Jutro pokażę wam ukryty po kój. To idealny schowek, jeśli wie się o jego istnie niu. Naszym pierwszym zadaniem będzie przeka zanie mu wiadomości o tym miejscu, w taki spo sób, by uwierzył, że to prawda. - Księdzu chyba uwierzy? - Gervase się uśmiechnął. - Całkiem nieźle potrafię wcielić się w tę rolę. Co powiecie na duchownego-badacza zajmującego się kwestią tajnych pokoi, w których za czasów Elżbiety I ukrywali się prześladowani księża? Potrzebuję jedynie niewielkiego spotkania towarzyskiego, na którym zbiorą się wszyscy po404
dejrzani, żeby zacząć rozwodzić się na temat mo ich fascynujących odkryć. Charles przypatrywał mu się przez chwilę, a po tem uniósł w jego stronę szklankę. - To by zadziałało. Zegar wybił jedenastą. Penny rzuciła okiem na Nicholasa, który znów nieco zbladł z wyczerpa nia. Spojrzała też na Charlesa. Prawie niezauwa żalnie kiwnął głową, wstał i przeciągnął się. - Jutro, po obejrzeniu ukrytego pokoju, może my dalej popracować nad naszym planem. Wszyscy wstali. Penny poszła przodem na gó rę, pożegnała się z nimi u szczytu schodów i sa motnie ruszyła do sypialni. Dziesięć minut póź niej dołączył do niej Charles. Wszedł do pokoju zaledwie minutę po tym, jak opuściła go Ellie. Penny siedziała przy toaletce i szczotkowała wło sy. Spojrzała na niego w lustrze, chcąc rzucić mu ostrzegawczą uwagę, ale zdała sobie sprawę, że nie miałoby to najmniejszego sensu. Biorąc pod uwagę stan, w jakim od tygodnia jej łóżko znajdowało się każdego ranka, pokojówka mu siała już dawno się zorientować, że Penny nie spędza nocy sama. Charles zrzucił surdut i zaczął rozwiązywać halsztuk. Sądząc z jego miny, formułował już i roz wijał w myślach potencjalny plan. Penny znów spojrzała w lustro i kontynuując czesanie, stwier dziła, że czuje niezwykłą ulgę z powodu przyjazdu Gervase'a i Jacka. Była pewna, że Charles wziąłby na siebie rolę żywej tarczy, by osłonić przed mor dercą ją, Nicholasa i każdą inną niewinną osobę. Ale teraz nie musiał mordercy stawiać czoła w po jedynkę. Gervase powiedział, że on i Jack są wdzięczni za dostarczenie im pretekstu do opusz405
czenia Londynu. Ona z kolei była im wdzięcz na za ich przyjazd. Penny wstała i zdmuchnęła świece po obu stro nach lustra, pozostawiając zapaloną tylko jedną przy łóżku. Miała na sobie długą koszulę nocną, którą włożyła tylko przez wzgląd na Ellie. Charles zaczął ściągać buty. Penny podeszła do otwartego okna i wyjrzała na dziedziniec, na morze rozmy tych przez księżycowe światło cieni. - Jack i Gervase są członkami twojego klubu, prawda? Charles nie odpowiedział od razu. Penny spoj rzała w jego stronę. Zdejmował koszulę. Zauważy ła jego wahanie i zaśmiała się. - Nie musisz czuć się tak, jakbyś zdradzał strasz ną tajemnicę. To całkiem oczywiste. Jesteście do siebie bardzo podobni. - Podobni? - Charles rzucił koszulę na krzesło. - W jakim sensie? - Ukrytej groźby. Pod efektowną fasadą kryją się niebezpieczni mężczyźni. Charles podszedł bardzo blisko i spojrzał jej w oczy. - Dla ciebie nie jestem niebezpieczny. Penny zachowała zdanie na ten temat dla siebie. Wydęła usta. - To dość... fascynujące. Charles podszedł jeszcze bliżej, prawie przyci skając ją do okna. - Nie wiem, czy pochwalam twoją fascynację ni mi. Penny zaśmiała się i oparła o parapet. - To raczej nieprawdopodobne, żebym zrezy gnowała dla nich z twojej adoracji. 406
W chwili nagiego olśnienia Penny zdała sobie sprawę, że on jest jej całkowicie pewien, że nie mu si już pytać. Charles przeniósł wzrok na jej usta. Objął ją w pasie, co sprawiło, że zadrżała. - Może - szepnął niskim, głębokim tonem - po winienem cię przekonać. Penny poczuła, jak jej ciało odpowiada na tę su gestię. - Może - odparła, spoglądając na jego usta - po winieneś. Charles nie potrzebował dalszej zachęty. Zaniósł ją do łóżka, rzucił na nie, zdarł z niej ko szulę nocną, a potem jednym silnym pchnięciem złączył się z nią w jedno.
Rozdział 20 Następnego ranka, kiedy zebrali się przy śniada niu, Nicholas wyglądał już znacznie lepiej. Jednak, ku jego irytacji, Charles, Jack i Gervase poinfor mowali go, że nie może się nigdzie sam ruszać i że oni mu na to nie pozwolą, więc nie miał innego wyjścia, jak się podporządkować. - W związku z waszą obecnością tutaj odwołam patrole, które zorganizowałem przed waszym przybyciem - oznajmił Charles, spoglądając na Jacka i Gervase'a. - Minęły już dwa dni i nie 407
zdarzyło się nic niepokojącego. Jeśli morderca jest w pobliżu, bez wątpienia poczeka ze swoim na stępnym ruchem przynajmniej jeszcze jeden dzień, żeby sprawa przycichła. - Tak czy inaczej - stwierdził Jack - jesteśmy na miejscu. - Muszę udać się do Fowey i sprawdzić, czego dowiedzieli się moi informatorzy - powiedział Charles. - Może nie dotarli do niczego konkretne go, ale nie powinniśmy lekceważyć nawet najmarniejszych strzępków informacji, jakie los ma nam do zaoferowania. Gervase i Jack pokiwali głowami. - Może pokażę naszym gościom ukryty pokój? - zaproponował Nicholas. - Dobry pomysł - ucieszył się Jack. Penny odstawiła filiżankę i odsunęła krzesło. - Pojadę z tobą, Charles. Chciałam porozma wiać z Matką Gibbs. - Wstała, uśmiechając się do pozostałych, ale nie spojrzała na Charlesa. Od wracając się do drzwi, rzuciła przez ramię: - Prze biorę się w strój do konnej jazdy i spotkamy się w stajni. Wiedziała, że Charles wbił wzrok w jej plecy. Ale zignorowała to beztrosko i wyszła z jadalni Kiedy dotarła do stajni, już tam na nią czekał. Nie wyglądał na zachwyconego. Penny podniosła dłoń, zanim zdążył coś powiedzieć. - Jeśli zostanę tu sama, na pewno wybiorę się na spacer. Nie uważasz, że z tobą będę bezpiecz niejsza? Zastanowił się nad jej słowami. Po chwili wes tchnął z rezygnacją i podsadził ją na siodło. Nie byli na przejażdżce od dwóch dni. Kiedy tylko znaleźli się na polach, wprowadzili konie w galop, żeby je 408
trochę rozruszać. Dopiero na obrzeżach Fowey zwolnili nieco. Już w całkowitej zgodzie wjechali kłusem do miasteczka. To, co ich teraz łączyło, by ło silniejsze niż poprzednio. Od momentu, kiedy Penny zgodziła się wyjść za Charlesa, coś się zmie niło. Dostrzegała w nim całkowitą, niezachwianą pewność, że bez względu na wszystko, ona będzie należeć do niego. Początkowo Penny traktowała to z podejrzliwością, ale Charles przecież dobrze wie dział, jaka jest uparta. Po ostatniej nocy jego nie zmącona wiara w to, że ta historia zakończy się dla niego pomyślnie, udzieliła się również jej. Mogło to jedynie dowodzić, iż był przekonany, że będzie w stanie sprostać jej wymogom i poświęci się temu całkowicie. A to oznaczało... Przeszył ją dreszcz oczekiwania i nadziei. Być może w końcu nadeszła ich chwila... Ale najpierw musieli schwytać zabójcę. Zostawili konie w zajeździe „Pod Pelikanem", zeszli do nabrzeża i znajomymi uliczkami skiero wali się do domu Matki Gibbs. Choć było już póź ne przedpołudnie, musieli zapukać trzy razy, nim otworzył im chłopak o blond włosach. Charles roz poznał w nim najmłodszego z Gibbsów. Spytał, czy zastali jego matkę - Jest w kuchni i robi wszystkim istne piekło - powiedział chłopak niepewnym tonem. Z głębi domu dobiegła ich głośna wymia na zdań. - Dennisowi i twoim braciom? Chłopak w końcu go poznał. Skinął głową. - Wchodzimy. - Charles złapał Penny za rękę i pociągnął ją ze sobą do środka. Kuchnia znajdowała się na drugim końcu kory tarza, który biegł przez całą długość domu. Im by-
409
li bliżej, tym głośniejsza stawała się sprzeczka. W końcu weszli do kuchni. Matka Gibbs stała obok pieca i podkreślała wa gę swojej wypowiedzi waleniem ciężką warząchwią w deskę do krojenia. Jej trzej najstarsi synowie sie dzieli po drugiej stronie stołu. Ci krzepcy, niezdar ni żeglarze, znacznie od niej wyżsi, starali się teraz sprawiać wrażenie małych i niewinnych. Nagle Matka Gibbs zauważyła jakiś ruch za ich plecami, wychyliła się nieco i dostrzegła Charlesa. Przerwała swoją tyradę w pół słowa. Trzej bracia podążyli za jej wzrokiem. Penny zauważyła wielką ulgę na ich twarzach. Charles ocenił sytuację jednym spojrzeniem. Podniósł dłoń w uspokajającym geście. - Przepraszamy za najście, ale muszę z wami po rozmawiać, a czasu jest mało. - Przeniósł wzrok z rumianego oblicza Matki Gibbs na pozbawioną wyrazu twarz Dennisa. - Czy coś się stało? - Coś się stało?! - Matka Gibbs uderzyła warzą chwią w stół. - Te zakute pały wysłały syna mojej siostry, żeby kogoś obserwował. Nie wrócił do do mu i jego matka przesiedziała tu cały ranek, zawo dząc. - Machnęła warząchwią w kierunku Denni sa — Tuż wam mówiłam co sądzę na temat wciągania młodszych kuzynów w wasze interesy. A przez ostatni tydzień szpiegowaliście tego i tamtego, aż Sid wyszedł wczoraj kogoś obserwować i Bertha mówi, że od tej pory nie wrócił do domu. - Matka Gibbs zmrużyła oczy, patrząc na Dennisa. - Macie iść po niego tam, gdzie go posłaliście, i kazać mu natychmiast wracać do domu. Inaczej Bertha przy wlecze się tu w porze podwieczorku i dalej będzie jęczeć, a ja tego już nie zniosę, słyszeliście? - Tak, matko - powiedzieli zgodnie trzej bracia. 4t0
Dennis rzucił znękane spojrzenie Charlesowi, a potem zwrócił potulny wzrok na matkę. - Czy mówił swojej matce, dokąd poszedł? - Oczywiście, że nie! - wrzasnęła Matka Gibbs machając warząchwią i nagle zdała sobie sprawę z tego, co oznaczało to pytanie. Popatrzyła na naj starszego syna. - Chyba wiecie, gdzie on jest? Po słaliście go... Przerwała, ponieważ Dennis potrząsnął głową. Jego bracia zrobili to samo. - Nigdzie nie wysyłaliśmy ani jego, ani nikogo innego. Nie potrzebowaliśmy tego robić. - Dennis spojrzał na Charlesa. - Jego lordowska mość pro sił nas, byśmy dowiedzieli się czegoś o tych trzech dżentelmenach, którzy niedawno pojawili się w okolicy. Wystarczyło poprosić służbę w domach, gdzie się zatrzymali, żeby mieli oczy otwarte i in formowali nas o wszystkich osobliwych wydarze niach. - Dennis przeniósł wzrok na matkę. - Na prawdę nigdzie nie wysyłaliśmy Sida. - Ale... - Matka Gibbs zamrugała i spojrzała na Charlesa. - Sid wyszedł wczoraj wieczorem, kiedy jeszcze świeciło słońce. Powiedział Bercie, że idzie kogoś obserwować. Pomyślała, że... Matka Gibbs usiadła ciężko na stołku i cała krew odpłynęła jej z twarzy. - O, Boże! Charles również się zaniepokoił. Spojrzał na Dennisa. - Nie wiecie, kogo Sid mógł obserwować? Dennis potrząsnął głową. - Ze mną o tym nie rozmawiał - powiedział i spojrzał na braci, ale oni również zaprzeczyli. Dennis westchnął. - Sid od miesięcy miał chętkę, żeby gdzieś się z nami wybrać, ale - wskazał ru chem głowy na matkę - zawsze go zbywaliśmy. 411
Możliwe, że usłyszał o ostatnich wydarzeniach i postanowił spróbować na własną rękę. Charles przypatrywał mu się przez moment. - Trzeba wszcząć poszukiwania. - Tak. - Dennis odwrócił się do braci. - Trzeba tak zrobić. Ich głosy przybrały ton, który zarówno Penny, jak i Matka Gibbs dobrze znały. Mężczyźni zaczę li omawiać przygotowania do poszukiwań. Matka Gibbs to zaciskała, to rozprostowywała złożone na kolanach dłonie. Wyglądała na bar dziej oszołomioną, niż gdyby jeden z jej chłopców ją uderzył. Penny położyła dłoń na jej palcach. - Możemy tylko czekać. Znajdą go. - Mąż Berthy, Sam, zginął na morzu. To dlatego tak się sprzeciwiała, by Sid wypływał z moimi syna mi. Jeśli coś mu się stało, właśnie dlatego, że nie był kontrolowany przez Dennisa tak jak inni... - westchnęła głęboko, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. - Bertha sobie tego nie wyba czy. Penny chciała ją pocieszyć jakimś banałem, ale jeśli rzeczywiście chodziło o mordercę, który krą żył wokół nich przez parę ostatnich tygodni, nie mogła mieć nawet cienia nadziei. Spojrzała na Charlesa, który oferował właśnie pomoc służą cych zarówno z Wallingham, jak i Abbey. - Musimy wracać - powiedziała Penny. Skinęła głową i wstała, trzymając nadal rękę na dłoni Matki Gibbs. Tak jak poprzednio, trzej bracia zachowywali się przez cały czas, jak gdyby jej nie było. Spojrzała w dół na starą kobietę, uści snęła jej dłoń i podążyła za Charlesem. Wyszli z domu Matki Gibbs i w rekordowym czasie dotar li do zajazdu „Pod Pelikanem". Charles zatrzymał 412
się tylko, by porozmawiać z tamtejszymi stajenny mi. Poinformował ich o zniknięciu chłopca. Potem wskoczyli na konie i pogalopowali w drogę po wrotną, jeszcze szybciej niż poprzednio. Wiadomość, którą przywieźli, otrzeźwiła wszyst kich. Jedynie Nicholas odważył się zasugerować, że może to tylko zbieg okoliczności. Nikt nie za protestował, ale też nikt się z nim nie zgodził. Penny miała jeszcze odrobinę nadziei, ale ściskanie w żołądku, które zaczęła odczuwać, mówiło samo za siebie. Charles odwołał już patrole, więc służący włą czyli się do poszukiwań. Rozbiegli się po terenach wokół Wallingham. Zaraz po lunchu pojawił się posłaniec z Abbey z pismem od Dalziela. Charles je przejął i nakazał stajennemu zawieźć polecenie służbie, by przeszukali brzegi rzeki aż do ruin zam ku. Przez chwilę patrzył, jak posłaniec się oddala, a potem wrócił do domu z przesyłką od Dalziela. Penny czekała na niego w głównym holu. Char les zabrał ją ze sobą do biblioteki. Pozostali trzej mężczyźni już tam byli. Obserwowali go, jak pod chodzi do biurka, bierze nóż do papieru i otwiera list. Kiedy skończył czytać drugą kartkę, spojrzał na nich i powiedział: - Carmichael nie ma powiązań z nikim podej rzanym. Na wojnie stracił brata i dwóch kuzynów. Troje jego przyjaciół potwierdziło, że od po nad sześciu miesięcy przymierza się do małżeń stwa z Imogen Cranfield. To chyba sprawia, że jest najmniej podejrzany z całej trójki. - Charles spoj rzał ponownie na drugą kartkę, okrążył biurko i usiadł w fotelu. - Fothergill... Nadal go spraw dzają, ale nie natknęli się jeszcze na nic podejrza nego. To duża rodzina i mają problemy z odnale413
zieniem właściwej gałęzi. Jeśli chodzi o Geronda, Dalziel pisze, że niektóre z jego pytań są zbywane wzruszeniem ramion. To interesujące. Naciskają gdzie się da, ale na razie nie dowiedzieli się nicze go pewnego. Jack pokiwał głową. - Więc teraz Gerond znajduje się na szczycie na szej listy; istnieje mała szansa, że to Fothergill, i prawie żadna, że mordercą jest Carmichael. - Tak to właśnie wygląda - powiedział Charles, składając list. - Powtórz jeszcze raz - poprosił Gervase. - Co wiemy o Gerondzie? Charles streścił wszystko, co wiedzieli na jego temat. Na pytanie Jacka Nicholas potwierdził, że napastnik, który go zaatakował, klął płynnie po francusku. - Dalziel pisał, że Gerond ma silne powiązania z zaciekle patriotycznymi grupami Francuzów. - Gervase zacisnął usta. - Te pudełka, puzderka i tabakierki mogą nie mieć dla nas zbyt wielkiej wartości, ale jeśli są uważane przez niektórych za skarby narodowe, mogłoby to tłumaczyć zaan gażowanie Geronda po stronie nowego ustroju, nawet jeśli chodzi o pomszczenie szkód wyrządzo nych w przeszłości. - Jest w odpowiednim wieku i brał udział w wal kach, nieprawdaż? - W niektórych, ale zawsze po naszej stronie - potwierdził Charles. - Kimkolwiek jest morderca, to człowiek szkolo ny i z doświadczeniem. Penny siedziała na szezlongu, przysłuchując się ich dyskusji na temat cech charakteru, jakimi ich zdaniem odznaczał się morderca. Potem zaczęli 414
planować, w jaki sposób wywabić go z kryjówki i pojmać. Jack i Gervase, a nawet Nicholas, najwy raźniej skupiali się na Gerondzie, jako człowieku najbardziej podejrzanym, jednak Charles... Za zwyczaj działał instynktownie, ale w tej sytuacji po wstrzymywał się jeszcze przed wydaniem sądu i ostatecznym wyborem między Gerondem a Fothergillem. Penny musiała przyznać, że ona również czuła, że wszystko wskazuje na winę tego pierwszego. Fakt, że Charles nie chciał skupić się wyłącznie na nim, świadczyło o tym, że ona i pozostali coś przeoczyli. I że miał zamiar to zbadać. Charles dobrze spisywał się we Francji jako szpieg, ponieważ na pierwszy rzut oka wydawał się Francuzem. Zawsze był uznawany za swojego. A jeśli ich człowiek w Anglii był kimś podobnym do Charlesa? Na myśl o tym Penny przeszedł dreszcz. Obserwowała, jak Charles kieruje ich pla nem tak, by nie wykluczyć Fothergilla jako poten cjalnego zabójcy, i zrozumiała, jak rzeczywista mo że być ta ewentualność. Nadal byli zajęci opracowywaniem właściwej strategii, kiedy z dziedzińca dobiegł tętent kopyt na żwirze. Wszyscy umilkli i zaczęli nasłuchiwać. Charles podszedł do okna wychodzącego na dzie dziniec. - To rybak. Prawdopodobnie przywiózł wieści od Dennisa. Nie wygląda to najlepiej. Skierował się do drzwi. Jack podążył za nim. Reszta pozostała w bibliotece. Charles zszedł po schodach, kiedy rybak zsiadał z konia. Mężczy zna wyraźnie poczuł ulgę na jego widok. - Milordzie. - Pochylił głowę i skinął do Jacka, a potem znów spojrzał na Charlesa. - Przysyła 415
mnie Dennis Gibbs. Jego kuzyn Sid... - mężczyzna przełknął ślinę i kontynuował. - Znaleźli go na kli fach koło Tywardreath. Miał poderżnięte gardło. Okropna sprawa, chłopak miał nie więcej niż osiemnaście lat. W pobliżu leżały różne rzeczy - nóż, peleryna. Dennis mówił, że jego lordowska mość chciałby pewnie rzucić na nie okiem. Charles pokiwał głową. Poklepał mężczyznę po ramieniu. - Zajrzyj do kuchni. Poślę po ciebie, kiedy będę gotowy. Mężczyzna podążył za stajennym, który przy szedł po jego konia. Jack i Charles obserwowali, jak rybak odchodzi ze zwieszonymi ramionami. - Rzeczywiście okropna sprawa. - Jack spojrzał na Charlesa. - Pojedziesz tam? - Tak, ale wy zostaniecie. Udali się razem do biblioteki i przekazali pozo stałym smutną wieść. Penny zbladła. Nicholas wy glądał, jakby część odzyskanych sił nagle go opu ściła. - Nie powinieneś jechać sam. Może po obejrze niu miejsca zbrodni będziemy mogli od razu za cząć działać. - Gervase wstał, dołączając do Jacka i Charlesa. - Znam okolicę całkiem nieźle, a i miejscowi mnie zaakceptują. Jack się zawahał, ale po chwili skinął głową. - W porządku. Jedźcie razem. Ja zostanę na go spodarstwie. Charles spojrzał na Penny. - Wrócimy przed zmierzchem albo przyślemy wiadomość. Jeśli trafimy na jakiś trop, za którym będziemy mogli pójść, to będzie sprawa nadrzędna. Penny skinęła głową. Kiedy wyszli, Jack wes tchnął. 416
- Możecie mnie uważać za waszego cerbera - oświadczył.
Resztę wieczoru spędzili w bibliotece, ponieważ Jack wolał, żeby przebywali razem w jednym po mieszczeniu. Nicholas siedział przy biurku, zajmu jąc się sprawami związanymi z posiadłością, Jack czytał książkę, rozsiadłszy się wygodnie w fotelu, a Penny zagłębiła się w arkusze rachunkowe. W pewnym momencie ktoś zakołatał do drzwi. Chwilę później usłyszeli dostojne kroki Norrisa i drzwi się otworzyły. Dało się słyszeć męskie głosy. Jeden należał do Norrisa, drugi był nieco wyższy. Penny nie po trafiła stwierdzić, kim jest jego rozmówca. Nie by ło słychać odgłosu końskich kopyt na podjeździe, więc gość musiał przybyć piechotą. Penny odwró ciła się w momencie, kiedy do pokoju wszedł Norris. Zamknął drzwi i spojrzał na nią i na Nicholasa. - Pan Fothergill przyszedł z wizytą, milordzie. Pyta, czy nie będzie państwu przeszkadzało, jeśli rozejrzy się po domu. Rozumiem, że omówił wcześniej tę sprawę z lady Penelopą. Oczywiście z przyjem nością oprowadzę go po pokojach, które zazwyczaj pokazujemy. Penny spojrzała na Jacka. - Jest studentem architektury. Pytał mnie i Charlesa o interesujące domy w okolicy. Kilka dni temu był w Abbey. Oprowadzał go kamerdy ner Charlesa. Wszyscy skierowali wzrok na Jacka, który zmarszczył brwi i zwrócił się do Norrisa. - Wprowadź go. Zobaczymy, co z tego wyniknie. 417
Norris się wycofał. Jack spojrzał na Penny i Ni cholasa. - To dość dwuznaczna sytuacja. Pojawił się aku rat w momencie, kiedy Charles opuścił dom. Jed nak z drugiej strony, to może być tylko zbieg oko liczności. Tak czy inaczej powinniśmy wykorzystać okazję, by się czegoś więcej dowiedzieć. Gdybyśmy zyskali pewność, że można skreślić go z naszej li sty, pozostałby nam już tylko Gerond. Penny pokiwała głową. Wstała z miejsca w mo mencie, kiedy drzwi się otworzyły i Norris wprowa dził do środka Juliana Fothergilla. Z entuzjazmem na twarzy podszedł do Penelopy, żeby się przywitać. Uścisnął dłonie jej i Nicholasa, z rozbrajającą szcze rością dziękując za to, że zdecydowali się go przyjąć. - Jeśli jesteście zajęci, chętnie obejrzę dom w to warzystwie kamerdynera. - Potem sama pana oprowadzę - powiedziała Penny. - Ale może najpierw usiądzie pan z nami i opowie, jak mu upływa pobyt w Kornwalii? Poprosiła Norrisa, by przyniósł herbatę dla go ścia, a potem przedstawiła Fothergillowi Jacka, nie podając jednak przyczyny jego obecności w Wallingham. Zrobił to jednak sam Jack. - Ja także wybrałem uroki wsi, zamiast męczyć się w Londynie w szczycie sezonu. Fothergill uśmiechnął się szeroko. - Rozumiem. Jako że najbardziej interesują mnie istoty uskrzydlone i opierzone, w Londynie nie mam za bardzo czego szukać. Penny i Jack usiedli na szezlongu, a Nicholas na fotelu. Penny wskazała Fothergillowi fotel na przeciwko. - Rozumiem - rzucił Jack - że nie musi pan zaj mować się w Londynie pracą biurową? 418
- Prawdopodobnie tak, ale nie mam pojęcia, w którym miejscu... - Spojrzał przez ramię na naj bliższe półki. - Właściwie - Fothergill odstawił filiżankę i wskazał na półkę tuż za szezlongiem - wydaje mi się, że to Atlas ornitologiczny Renarda. Wstał z miejsca i podszedł do regału. Pochylił się, żeby się lepiej przyjrzeć. - Nie. - Posłał im uśmiech. - Podobny, ale to nie to. Zaczął iść wzdłuż półek, oglądając ustawione na nich książki. I nagle zza szezlonga nadeszło brutalne uderze nie. Ciężka pałka spadła na głowę Jacka, który przewrócił się bez czucia. Penny otworzyła usta, by krzyknąć, ale została złapana za szyję i podciągnię ta jeszcze wyżej na oparcie kanapy. - Cisza! - wysyczał jej do ucha Fothergill. Poczuła na szyi ostrze noża. - Odezwij się tylko Selborne, a ona umrze. Penny zerknęła w tamtą stronę. Nicholas stał blady, bezradnie otwierając i zamykając dłonie, walcząc ze sobą, by nie rzucić się na napastnika. - Zostań tam, gdzie jesteś, i rób, co mówię, to może jej nie zabiję - powiedział złoczyńca niskim głosem, w którym nie brzmiała nawet nuta paniki. Był panem sytuacji i świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Nicholas się nie poruszył. - Gdzie są puzderka? Te prawdziwe, a nie śmie ci, które tu były wystawione. - Chodzi ci o pudełka, które mój ojciec wycią gnął od Francuzów? - spytał Nicholas z pogardą. Penny poczuła, jak trzymające ją za gardło palce zadrżały. Jednak głos Fothergilla nie uległ zmianie. 42D
- Dokładnie o te - powiedział zimno. Podcią gnął podbródek Penny wyżej, aż jęknęła. Poczuła ukłucie noża. - Gdzie one są? Nicholas spojrzał najpierw na Penny, a potem na Fothergilla. - W ukrytym pokoju, do którego można wejść z głównej sypialni. - W ukrytym pokoju? Opisz go. Nicholas posłusznie opowiedział o pomieszcze niu, w którym znajdowały się puzderka. Przez dłuższą chwilę Fothergill się nie odzywał. - Macie zrobić dokładnie to, co wam powiem - oznajmił w końcu cichym głosem. Fothergill przekazał im swoje polecenia, dając jasno do zrozumienia, że jeśli w jakikolwiek spo sób okażą mu nieposłuszeństwo, nie zawaha się przed odebraniem Penny życia. Nie ukrywał też, że Nicholasa ma zamiar zabić tak czy inaczej. Tylko życie Penny miało być przedmiotem transakcji. Kiedy Nicholas stwierdził, że nie mają żadnych po wodów, by ufać jego zapewnieniom, Fothergill od powiedział po prostu, że mogą zaakceptować jego ofertę, pokazać mu puzderka i wtedy Penny pozo stanie przy życiu, albo stawić opór i zginąć razem. - W tej chwili możecie jedynie zdecydować - po informował Nicholasa - czy życie lady Penelopy jest warte kilku puzderek. Twój los i tak już jest przesądzony. - Dlaczego mielibyśmy ci wierzyć? Zabiłeś Gimby'ego i Mary, a teraz jeszcze młodego rybaka. Wiem, jaki jesteś, nie pozwolisz mi żyć - wyszepta ła Penny. Modliła się, żeby Nicholas odczytał przesłanie, malujące się w jej oczach. Im bardziej będą prze ciągali sytuację, tym dłużej Fothergill pozostanie 421
w bibliotece... Tylko w ten sposób mogli coś zdziałać. Nicholas spojrzał na nią, a potem przeniósł wzrok na Fothergilla, który czekał na jego odpo wiedź. Po chwili wysyczał przekleństwo po francu sku. - Od tego momentu moja tożsamość nie jest już tajemnicą. Co więc może mnie obchodzić, czy mnie widzieliście, czy nie? - Przerwał na moment, a potem ciągnął: - Nie mam ochoty marnować więcej czasu na rozmowę z wami. Chcę wszystko załatwić i odjechać, nim wróci Lostwithiel z towa rzyszem. A więc... Znów podniósł podbródek Penny. Pogładził ją nożem. - Jaką podjęliście decyzję? Teraz i tutaj? Czy ma pozostać przy życiu? Nicholas zbladł jak ściana i zacisnął usta. Skinął głową. - Zrobimy, co chcesz. - Świetnie! - powiedział szyderczo Fothergill. Nicholas odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi. Znalazłszy się przy nich, stanął wyczekująco. Na rozkaz Fothergilla Penny wstała i z głową nadal dotkliwie uniesiona. ruszyła przed nim w stronę drzwi. Zatrzymali się w odległości metra od Ni cholasa. - Niech tylko nie wpadnie ci do głowy odgrywać bohaterkę - szepnął jej do ucha Fothergill. - Pa miętaj, że odsuwam nóż od twojego gardła tylko po to, by zbliżyć go do serca. Fothergill zrobił to tak szybko, że Penny nie miała nawet czasu się nad tym zastanowić. Opuści ła podbródek i równocześnie poczuła ukłucie ostrza przez tkaninę sukni. Natychmiast pożałowa422
ła, że nigdy nie przyzwyczaiła się do noszenia gor setów. Fothergill złapał ją za lewe ramię, przyci skając do siebie. Potem spojrzał na Nicholasa i po kiwał głową. Nicholas otworzył drzwi, wyjrzał na korytarz, po czym zwrócił się do Fothergilla. - Droga wolna. - Idź przodem. Nicholas przeszedł przez główny hol powolnym, ale miarowym krokiem, a potem wszedł po scho dach. Złączeni ze sobą Penny i Fothergill podąża li w ślad za nim. W końcu dotarli do głównej sy pialni i weszli do środka. Fothergill kazał Nichola sowi zamknąć drzwi. Wtedy napastnik puścił ją na moment, owinął rękę wokół jej ramion i na powrót przyłożył jej nóż do gardła. Pociągnął za sobą Penny w róg pokoju. Zatrzymał się naprzeciwko kominka i wskazał no żem na gzyms. - Otwórz ukryty pokój. Ociągając się na tyle, na ile się odważył, Nicho las przekręcił element drewnianego ornamentu. Jeden z paneli odskoczył od ściany. Fothergill przyjrzał mu się z zainteresowaniem. - Jestem pod wrażeniem - powiedział i odwrócił się do Nicholasa. - Podeprzyj panel podnóżkiem. Nicholas wykonał polecenie. - A teraz idź na drugą stronę łóżka i usiądź przodem do okna. Poszedł we wskazane miejsce powłócząc noga mi. - Patrz na niebo. Nie ruszaj głową. Kiedy Fothergill upewnił się, że Nicholas zasto sował się do jego polecenia, pchnął Penny do przo du. Poprowadził ją do rogu łóżka, bliżej ukrytego pokoju. Posadził ją plecami do jednej z kolumie423
nek. Nadal trzymając nóż przy jej gardle, gwałtow nie szarpnął i zerwał sznur - służący do związywa nia baldachimu. Wziął go w zęby, złapał obie ręce Penny jedną dłonią i odciągnął je do tyłu, tak, że nie mogła się ruszyć. Dopiero wtedy odsunął nóż od jej gardła. Włożył go sobie zwinnie w zęby i skrępował nadgarstki Penny sznurem, przywiązu jąc ją równocześnie do kolumienki. Penny zaklęła bezgłośnie, starając się wymyślić coś, co spowolniłoby bieg wydarzeń albo rozpro szyło uwagę Fothergilla. On tymczasem zacisnął ostatni węzeł, obszedł ją dookoła i cicho jak duch zaczął zbliżać się do Nicholasa, który wpatrywał się w okno, nieświadomy tego, co się dzieje za jego plecami. Penny machnęła nogami jak najdalej mogła. Udało jej się dosięgnąć stopami Fothergilla, który stracił równowagę, potknął się i przewrócił. Jego nóż potoczył się po podłodze. - Nicholas, uciekaj! Nicholas skoczył na równe nogi, zobaczył, co się dzieje, i zauważył leżący na podłodze nóż. Zamiast posłuchać Penny, rzucił się na Fothergilla. - Nie! - krzyknęła, ale było już za późno. Nicholas i Fothergill mocowali się na podłodze. Nawet gdyby jej kuzyn był krzepki i zdrowy, nie dałby rady takiemu przeciwnikowi. Ale Nicholas był ranny, a Fothergill wiedział, w którym miejscu. Penny zobaczyła, jak uderza go w prawe ramię. Ni cholas jęknął z bólu. Następny cios wylądował na szczęce. Nicholas osunął się nieprzytomny na ziemię, a Fothergill podniósł się z podłogi. Za czął kląć po francusku i spojrzał spod przymrużo nych powiek na Penny. Zamknęła oczy i zaczęła głośno krzyczeć. Fothergill uderzył ją brutalnie 424
w potylicę. Głowa Penny odbiła się od kolumienki, a ból przeszył jej mózg jak ostrze. Opadła bez władnie, czując mdłości. Fothergill zaklął jej pro sto do ucha. Zrozumiała go na tyle, by wiedzieć, co jej obiecuje. Potem odsunął się od niej. Z trudem uniosła powieki. Obserwowała, jak Fothergill podnosi nóż z podłogi. Ważąc go w rę ce, odwrócił się w jej stronę, ale spojrzał po nad nią, na wejście do ukrytego pokoju. Błyszczące pudełeczka odwróciły jego uwagę. Penny nie ruszała się, zwisając bezwładnie, jak nie przytomna. Fothergill minął ją, nie rzucając jej na wet jednego spojrzenia. Zatrzymał się na progu ukrytego pokoju, a potem wszedł do środka. Czy powinna znowu krzyknąć? Nie wiedziała, czy w ogóle by ją ktoś usłyszał. Dzwoniło jej w gło wie, samo myślenie było dla niej bolesne. Fother gill znów miał w ręce nóż, więc gdyby teraz zawo łała... Nim zdążyła zdecydować, czy warto podjąć takie ryzyko, usłyszała cichy chrobot. Myślała, że to Fothergill w ukrytym pokoju, ale kiedy dźwięk się powtórzył, spojrzała na drzwi. Zaczęły się bardzo powoli uchylać. Wiedziała, kto za nimi stoi, mimo że przez okna wpadało oślepiające słońce, a oczy nadal jej łzawi ły z bólu. Wróciła nadzieja. Umysł zaczął praco wać z niezwykłą szybkością. Otworzyła szeroko oczy i zaczęła gorączkowo wskazywać na otwarte przejście do ukrytego pokoju. Nie wiedząc, gdzie akurat znajduje się Fothergill, bała się poruszyć głową, ale Charles widział, w którą stronę spoglą dała. Powoli i bezszelestnie zamknął drzwi. Słyszała kroki Fothergilla na kamiennej podło dze w ukrytym pokoju; nie starał się już zachowy wać cicho. Penny opuściła powieki i zawisła bez425
władnie oparta o kolumienkę, udając nieprzytom ną. Fothergill wyszedł z ukrytego pokoju i zbliżył się do łóżka. Usłyszała brzęk metalu, a potem inne, delikatniejsze dźwięki. Po chwili zrozumiała... Fo thergill wybrał co lepsze eksponaty z kolekcji jej ojca i zdejmował poszewkę z poduszki, żeby je w nią zawinąć. Kiedy wrzucał do niej puzderka, ktoś zastukał do drzwi. - Milady? - dało się słyszeć głos Norrisa. - Czy panienka tam jest? Fothergill zamarł. W przeciwieństwie do niego Penny wiedziała, że drzwi nie są zaryglowane. Na tychmiast znalazł się obok niej z nożem w ręku. Potem szybko spojrzał w bok i zauważył, że Penny ma półotwarte oczy. Poruszał się tak szybko, że nie miała szansy wydać jakiegokolwiek odgłosu. Wy ciągnął z kieszeni chustkę, rozchylił jej szczęki i wepchnął knebel głęboko do ust. Zaczęła się krztusić. Dopiero po kilku sekundach była w stanie normalnie oddychać. Krzyk był wykluczony. Nie mogła nawet nabrać tyle powietrza, by wydać z sie bie jakikolwiek głośniejszy odgłos. Usatysfakcjonowany Fothergill przeszedł bez szelestnie przez pokój. Zbliżył się do okna i wyj rzał przez nie, a potem otworzył je na oścież. Chciał tamtędy uciec? Odwrócił się i zerknął na Nicholasa, który nadal leżał bez ruchu na podłodze. Podszedł do niego i przykucnął obok. Podciągnął jego ciało do góry, tak że ten zdawał się bezwładnie siedzieć naprze ciwko Penny. W jego uniesionej ręce błysnął nóż, a twarz wykrzywił mu uśmiech niezwykłego okru cieństwa. Miał zamiar poderżnąć Nicholasowi gar dło na jej oczach. Penny zaschło w ustach. 426
Nagle poczuła chłodny powiew wokół kostek. Mógł on pochodzić tylko z ukrytego pokoju. Za częła krzyczeć poprzez knebel i rzucać się w swo ich więzach, tupać nogami. Starała się zrobić jak najwięcej hałasu, by zagłuszyć odgłosy zbliżające go się Charlesa. Fothergill uśmiechnął się jeszcze bardziej perfidnie. Złapał Nicholasa za podbródek i podciągnął go do góry. Nagle jego spojrzenie skierowało się w inną stronę, ponad jej głową. Uśmiech zamarł mu na ustach. W sypialni pojawił się Charles i stanął u jej bo ku. - Ona chyba chce powiedzieć, żebyś tego nie ro bił. - Charles wszedł głębiej do pokoju. - To dobra rada. Trzymał w ręku sztylet wyglądający znacznie groźniej niż nóż Fothergilla. Zręcznie obrócił szty let w palcach, co wskazywało na to, iż świetne ob chodził się z tą bronią. Fothergill zrozumiał. Jeśli rzuci swoim i trafi Charlesa... Szybki jak błyskawica cisnął w niego, lecz Char les zrobił unik i poturlał się w stronę Penny. Nóż Fothergilla uderzył w ścianę, odbił się od niej i spadł na ziemię. Charles skoczył na równe nogi, zasłaniając Penny. Spodziewał się, że Fothergill będzie próbował wziąć ją jako zakładniczkę albo że rzuci się do drzwi, za którymi czekała połowa służby Wallingham. Zapomniał jednak o starym rapierze, który wisiał nad kominkiem. Fothergill skoczył do niego i wyciągnął go z pochwy. Ostrze groźnie zadzwoniło. Charles wykonał błyskawiczny obrót, podniósł z ziemi nóż Fothergilla, skrzyżował go ze swoim i odparł atak. Złapał rapier między dwa ostrza, 427
przytrzymał go, a potem pchnął przeciwnika do ty lu. Fothergill zatoczył się, ale natychmiast odzy skał równowagę. Niewiele mu to jednak pomogło. Od razu stało się jasne, że nie dorównywał Charlesowi; nie miał tyle doświadczenia w mniej cywilizo wanych metodach walki wręcz. Rapier był dłuższy od noży Charlesa, ułatwia jąc Fothergillowi dosięgnięcie przeciwnika, ale z drugiej strony nigdy wcześniej nie korzystał on z tego typu broni. Dzierżył go jak szablę. Charles, który trenował z każdym rodzajem klingi, od razu to zauważył. Z łatwością mógł przewidzieć ruchy przeciwnika. Planował, w jaki sposób najlepiej rozbroić Fothergilla. Wolał nie zabijać go na oczach Penny. Służący stali za drzwiami, cze kając na jego rozkaz, ale Charles nie miał zamia ru zapraszać nikogo do środka. Fothergill zaczy nał coraz bardziej panikować i bez wątpienia mógł kogoś zabić, a zginęło już wystarczająco du żo niewinnych osób. Dzięki prawie niezauważalnym zmianom w brzmieniu kroków przeciwnika Charles był w stanie ocenić, w jaki sposób Fothergill balansuje ciałem, i umiał przewidzieć jego następny atak. Fothergill nacierał raz po raz, próbując zmusić Charlesa, by przestał osłaniać Penny. Nie udało mu się to. Potknął się i niemal upadł. Charles zro bił krok do przodu, ale nagle zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje i znów rzucił się do tyłu. Tym czasem Fothergill upuścił rapier, złapał za dywan i mocno pociągnął. Charles, znajdujący się już na jego końcu, zachwiał się, omal nie wpadając na Penny. Fothergill wykorzystał tę chwilę, by wy skoczyć przez otwarte okno. 428
Charles zaklął, podbiegł i wyjrzał na zewnątrz, ale Fothergill był już na dole. Biegł blisko domu, żeby nie wystawiać się na łatwy cel. Charles zoba czył, w jakim kierunku złoczyńca się oddala, osza cował swoje szanse, zaklął i zwrócił się do Penny: - Biegnie w stronę zarośli. Jestem pewien, że czeka tam jego koń. Delikatnie wyjął jej knebel. - Poślij za nim kogoś - wydyszała. Potrząsnął głową, ciągnąc za węzeł na sznurze, którym była spętana. - To szkolony zabójca. Nie chciałbym, by kto kolwiek prócz mnie albo kogoś o podobnym przy gotowaniu, próbował go zatrzymać. Zdjął z niej pęta i złapał ją w ramiona, kiedy opadła bezwładnie. Pomógł jej usiąść na łóżku. Wtedy zobaczył siniaka na jej policzku. Penny nie usłyszała, co wymamrotał pod nosem, ale zrozu miała, o co mu chodzi. - Uderzył cię. Nigdy wcześniej nie słyszała od niego zimniejszych słów, tak zupełnie pozbawionych ludzkich emocji. Nigdy by się tego po nim nie spodziewała. Pogładził ją delikatnie palcami. - O co chodzi? - spytała. Po dłuższej chwili oderwał wzrok od jej policzka. - Powinienem był go zabić - powiedział bez barwnym głosem. - Zrobię to następnym razem, kiedy się spotkamy. Penny spojrzała mu głęboko w oczy i zobaczyła w nich lodowaty chłód. Wstała powoli. Nie było sensu się z nim sprzeczać. - Jeśli musisz - powiedziała cicho. - Ale pamię taj, że to - wskazała ręką na swój policzek - jest 429
nieporównywalnie mniejszą krzywdą dla mnie niż byłoby utracenie ciebie. Wyraz agresji w jego oczach zaczął powoli zni kać. Spojrzał uważnie na Penny, która cierpliwie czekała, by zrozumiał dokładnie, co chciała przez to powiedzieć. - Nicholas jest nieprzytomny od dłuższego cza su - odezwała się półgłosem. Charles ponownie zmrużył oczy i spojrzał na le żącego. - Norris! Chodź tutaj - rzucił w stronę drzwi. Po chwili w sypialni zapanował chaos.
Rozdział 21 Nicholas poruszył się, kiedy tylko go podnieśli. Natomiast Jack otworzył oczy i jęknął, dopiero kiedy w Wallingham zawitał Kenton. Elegancki mały doktor uniósł jego powieki i przesunął mu przed oczami zapaloną świecę. Potem delikatnie nacisnął olbrzymi siniak, widoczny nad prawą skronią. - Miał pan wiele szczęścia. - Kenton spojrzał na pałkę, którą Charles znalazł za szezlongiem. - Gdyby pańska czaszka nie była taka odporna, wątpię, by miał pan jeszcze siłę jęczeć. Jack się skrzywił. Znosił marudzenie doktora, ale kiedy ten tylko się odwrócił, zrobił porozumie430
wawczą minę do Charlesa. Oznaczało to, że przy najmniej nie stracił rezonu. Charles odciągnął Kentona od pacjenta i wyprowadził go z pokoju. Po piętnastu minutach powrócił z ponurą miną Gervase. Tak jak kilka godzin wcześniej, zebrali się w bibliotece. Tym razem jednak Jack i Nicho las wyglądali dużo gorzej, byli bladzi, osłabieni i obolali - jeden od uderzenia w głowę, a drugi od ciosu w ramię, który otworzył świeżą ranę. Każdy po kolei opowiedział swoją historię. Penny opisała przyjazd Fothergilla, jego początkowo niewinne zachowanie, które nagle się zmieniło. Skończyła opowieść w momencie, kiedy Charles pojawił się w drzwiach sypialni. Spojrzała na niego, siedzącego obok niej na szezlongu. - Skąd wiedziałeś, że powinieneś wrócić? - Nie powinienem był nigdzie jechać - odparł ponuro. - Galopowaliśmy w stronę Fowey, kiedy nagle dotarło do mnie, że kuzyn Dennisa nie mógł mieć żadnego bezpośredniego powiązania z mor dercą. Nóż i peleryna były eksponatami, które miały sprawić, żebym połączył śmierć chłopca z poprzednimi morderstwami i odjechał, by zbadać sprawę. Prawdopodobnie po to, aby coś mogło wy darzyć się w Wallingham. Zawróciłem, a Gervase pojechał dalej, żeby dowiedzieć się czegoś więcej na temat śmierci Sida Garnuta. Gervase poruszył się niespokojnie. - Znalazłem jedynie potwierdzenie, że morderca, czyli jak już wiemy Fothergill, nie cofa się przed ni czym. Nic ponad to. - Zamilkł, a po chwili dodał: _ Wysłał chłopca na tamten świat z pełną pogardy bezwzględnością. Fothergilla, czy jak on się tam na zywa, zupełnie nie obchodzą ludzie, których zabija. 431
Penny stłumiła drżenie. Charles podjął relację od momentu, w którym Penny ją skończyła. Streścił przebieg wydarzeń w głównej sypialni. Kiedy do tarł do momentu, w którym Fothergill wyskoczył przez okno, usłyszeli na podjeździe chrzęst żwiru pod kopytami. Charles wstał i wyjrzał przez okno. - To jeden z moich służących. Wygląda na to, że Dalziel coś odkrył. Wyszedł i wrócił po chwili z listem. Wrócił na szezlong, szybko zapoznał się z treścią kore spondencji i oznajmił: - Dalziel pisze, że nadal nie mają informacji na temat Geronda. Natomiast Julian Fothergill, krewny żony Culvera, to dwudziestoletni młodzie niec o jasnoblond włosach, który, jak twierdzi jego matka, przemierza obecnie Krainę Jezior wraz z kilkoma przyjaciółmi. I rzeczywiście jest obiecu jącym ornitologiem. Charles spojrzał na Gervase'a i Jacka. - Poza kolorem włosów i niewielką różnicą wie ku wszystko by się zgadzało. - Na dodatek wykorzystał wizerunek Fothergilla jak najlepiej się dało - dodał Charles. - Nikogo nie dziwi pojawienie się w tej okolicy gorliwego obserwatora ptaków. - Dlaczego Culver się nie zorientował? - spytał Gervase. - Jeśli złoczyńca zatrzymał się tam, uda jąc, że należy do rodziny, pytania dotyczące ciotki Ermintrudy czy kogokolwiek innego powinny go zdemaskować. - Niekoniecznie. Jeśli rodzina rzeczywiście jest tak rozległa jak twierdzi Dalziel, to zawsze istnieje możliwość, że on naprawdę do niej należy. Nieko niecznie jako Julian Fothergill. 432
- A Culver nigdy by się nie zorientował - za pewniła Penny. - Poza tym Fothergillowie to ro dzina ze strony jego żony, a myślę, że sędzia ma problemy z zapamiętaniem nawet członków swo jej własnej. Gdyby ten mężczyzna nie pamiętał ciotki Ermintrudy, Culver uznałby, że pewnie to on sam coś pomylił. Jest kompletnie oderwany od życia. - To prawdziwy odludek - potwierdził Charles. - Ale bardzo dobrze wychowany. - Na dodatek - kontynuowała Penny - wszyscy dobrze wiedzą o jego samotniczym trybie życia. Jack westchnął, spoglądając w sufit. - Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo mnie pod szedł. Gdy się pojawił, miałem się na baczności, ale z czasem zacząłem się rozluźniać, uwierzyłem, że jest nieszkodliwy. Był taki... cholernie angielski. Charles spojrzał na niego drwiąco. - Teraz rozumiesz, dlaczego tak długo utrzymy wałem się we Francji. Bez względu na to, jak bar dzo człowiek ma się na baczności, i tak reaguje na to, co widzi. Penny przypomniała sobie swoje wcześniejsze przemyślenia. Fothergill rzeczywiście był francu skim odpowiednikiem Charlesa. - Tak czy inaczej - ciągnął Charles - nie mamy czasu na refleksje. Na złoczyńcę czekał koń. Jeśli Fothergill nie bał się identyfikacji, oznacza to, że był przygotowany na opuszczenie okolicy. Miał za zadanie ukarać Selborne'ów i odzyskać część puzderek i tabakierek. Nie udało mu się, więc do kąd mógł się skierować? Nicholas zbladł jeszcze bardziej. - Będzie chciał dopaść mojego ojca. - Gdzie on teraz przebywa? - spytał Gervase. 433
- W naszym londyńskim domu w Mayfair. - Ni cholas podniósł się z wysiłkiem z miejsca. - Jeśli prawidłowo rozumujemy, złoczyńca nie może od razu zabić twojego ojca. Teraz już wie, że nie ma szans na odzyskanie puzderek, ponieważ będziemy ich dobrze strzec. Poza tym nie kazał ci zaprezentować, jak się otwiera ukryte wejście. - Był zbyt pewny siebie - pokiwał głową Gervase. - Oznacza to, że już tu nie wróci. - Ale także to - powiedział Charles, spoglądając na Nicholasa - że będzie czuł się zmuszony do trzeć do tabakierek. Mówiłeś, że są przechowywa ne na terenie waszej wiejskiej posiadłości w Berk shire, również w ukrytym pokoju. Fothergill może o nim nic nie wiedzieć, ale i podejrzewać, że istnie je tam jakaś skrytka, którą potrafisz otworzyć tylko ty albo twój ojciec. - Dlatego też nie będzie próbował od razu zabić markiza. - Jack zmrużył oczy. - Gdybym był na je go miejscu, udałbym się najpierw do waszej wiej skiej posiadłości, gdzie znajdują się tabakierki, i czekając na powrót Amberly'ego, poznawałbym okolicę, a nawet starał się obmyślić sposób na do stanie się do domu przez uzyskanie pozycji, która by mi na to pozwoliła. - Jack rozejrzał się po wpa trzonych w niego twarzach. - Złoczyńca nie jest ograniczony czasowo i jedyny powód, dla którego może czuć presję, to fakt, że Charles wie o jego ist nieniu i może go szukać. - Sądząc po jego ostatnich wyczynach, wątpię, by go to powstrzymało - stwierdził Charles. - Na dodatek wydaje się dostatecznie młody i arogancki, by traktować to jako wyzwanie - po wiedział Gervase, patrząc na nich surowym wzro kiem. - To powinno działać na naszą korzyść. 434
- Zerknął na Charlesa. - W jaki sposób planujesz się z nim rozprawić? Charles wstał z miejsca i podszedł do kominka. - Jeden z was powinien tu zostać, najlepiej Jack, z oczywistych powodów. Gervase może uprzedzić ludzi wzdłuż wybrzeża. Należy być mądrym także po szkodzie. Gervase pokiwał głową. Charles rzucił okiem na Penny. - Ja udam się do Londynu - oznajmił. - Ja również - powiedział Nicholas. -Nie. Zarządzenie było niepodważalne. - Wyruszam zaraz, jeszcze tego wieczoru - oznaj mił Charles. - Nie będę się nigdzie zatrzymywał na noc, więc powinienem dotrzeć do Londynu oko ło południa, możliwe nawet, że ubiegnę Fothergilla. Porozmawiam z twoim ojcem i Dalzielem. Razem zdecydujemy, jak powinniśmy dalej postąpić. - Charles urwał i spojrzał na stanowczą, ale wymizerowaną twarz Nicholasa, i dodał ciszej: - Rozu miem, że chcesz iść ojcu z pomocą, ale twój stan na to nie pozwala. Długa, pełna niewygód podróż sprawiłaby, że wylądowałbyś na wiele dni w łóżku. - To mój ojciec... - W rzeczy samej, ale przysłano mnie tutaj właśnie po to, żebym zajął się tą sprawą. Spokojnie możesz zostawić ją w moich rękach. Fothergill nie wypełni misji i zapłaci za swoje zbrodnie. - Nie musisz się martwić o ojca, Nicholasie, po nieważ ja również pojadę do Londynu. Kobiecy głos Penny zabrzmiał pośród ciszy jak dźwięk dzwonka. Wszyscy odwrócili się w jej stro nę, ale ona spotkała się wzrokiem jedynie z Charlesem. 435
- Pojadę tam z tobą albo sama - powiedziała spokojnym głosem. - Oczywiście złożę też wizytę Amberly'emu. - Odwróciła się do Nicholasa. - Bez względu na wszystko, będzie miał przy sobie kogoś z rodziny w tym trudnym czasie. Nicholas zmrużył oczy. Wyraźnie było widać, że zmaga się sam ze sobą. Czy powinien z wdzięczno ścią przyjąć pomoc Penny i poprzeć ją, czy też, jak podpowiadał mu instynkt, stanąć po stronie Charlesa i zatrzymać ją w domu? Gervase poruszył się w miejscu; Jack zmarszczył brwi. Oboje zdawali sobie sprawę z dwuznaczności sytuacji. Jednak żaden z nich nie miał prawa cze gokolwiek sugerować. Tutaj nie mieli żadnej wła dzy. Nicholas nadal nic nie mówił, nie mogąc się zdecydować. Charles też właściwie nie miał wyboru. Zacisnął szczękę i jego rysy stężały. - A więc niech tak będzie. Była całkowicie świadoma, jakie myśli przepły wały w tej chwili przez jego głowę. Z tym poradzi sobie później. Krok po kroku. Wstała z miejsca i ruchem ręki powstrzymała panów, którzy również zaczęli się podnosić. - Wybaczcie, pójdę się spakować. - Spojrzała na Charlesa. - Pojedziemy twoim czy moim powozem? Zastanawiał się przez chwilę. - Twój będzie odpowiedni. Skinęła głową i skierowała się do drzwi. - Każę, by go przygotowano. Spotkamy się za pół godziny. W porządku? Zobaczyła, że Charles zaciska usta. Szybko ski nął głową. Penny stłumiła uśmiech satysfakcji i wy szła na korytarz. 436
Spotkała się z Charlesem dopiero przed do mem, ubrana w wygodną suknię, przygotowa na na długą, uciążliwą podróż. Stał ze stangretem i służącym, wydając im polecenia. Kiedy jej buty zachrzęściły na żwirze, odwrócił się i obrzucił ją czujnym spojrzeniem. Zauważył, że owinęła się ciepłym szałem. Dał znak do odjazdu i stangret ze służącym wspięli się na kozioł. Otworzył drzwiczki i wyciągnął do niej rękę. Kiedy mu ją podała, moc no ścisnął jej palce. - Nie podoba mi się to - mruknął groźnie. Penny spojrzała na niego. - Wiem. Ale nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli. Usiadłszy obok Penny, oparł głowę o poduszki. - Tak się składa, że zazwyczaj kobiety postępują zgodnie z moją wolą. Ty jednak... Penny stłumiła uśmiech i poklepała go delikat nie po dłoni. - Nieważne. Podróż była męcząca. Zgodnie z rozkazem stan gret jechał z szaleńczą prędkością. Herb na drzwiach powozu zapewniał im pierwszeństwo. Na każdym postoju otrzymywali najlepsze konie. Mieli świetny czas. Woźnica zwolnił odrobinę, kie dy zaszło słońce, ale nadal pędzili dalej. Na drodze było coraz mniej powozów. Kiedy zapadły zupełne ciemności, zdawało się im, że są jedynymi podróż nymi. Parli niezmordowanie do przodu. Światła powozu podskakiwały, rzucając słaby blask, szybko pochłaniany przez mrok. Monotonny stukot końskich kopyt i turkotanie kół zlewały się w senną kołysankę. Penny owinęła się ciaśniej szalem i oparła się o Charlesa. Objął ją ramieniem. Uśmiechnęła się, odwróciła głowę 437
i nadstawiła usta do pocałunku. Ramię Charlesa otoczyło ją jeszcze ciaśniej. Obudziła się, kiedy powóz się zatrzymał, a Char les wysiadł, żeby dopilnować zmiany koni. Pomimo niewygód, podróż okazała się odpo czynkiem pod wieloma względami. Prawie ze sobą nie rozmawiali, jeszcze nie mieli powodów do sprzeczki. Kiedy nastał świt i Charles wdrapał się na kozioł, żeby zmienić stangreta, który powo ził przez całą noc, Penny zaczęła wpatrywać się w przesuwający się za oknem krajobraz. Wykorzy stała ten moment spokoju, by zastanowić się nad tym, co działo się między nią a Charlesem. Było jej z nim bardzo dobrze; coraz lepiej czuła się u jego boku. Zyskiwała coraz większą pewność. A żelazne przeświadczenie Charlesa, że tak wła śnie ma być, tylko ją w tym utwierdzało... Kiedy rozprawią się z Fothergillem, pomyślą, co dalej. Charles wrócił do powozu, kiedy byli już w Hammersmith, pozostawiając stangretowi prze jazd przez obrzeża Londynu i wjazd do Mayfair. Zatrzymali się dopiero przed domem Lostwithielów przy Bedford Square. Była to stara, urokliwa rezydencja z szarego kamienia. Penny odwiedzała ją wiele razy w przeszłości. Kiedy kamerdyner Charlesa, Crewther, otworzył drzwi, uśmiechnęła się i przywitała go uprzejmie. Twarz Crewthera pojaśniała; już miał zamiar się ukłonić, gdy nagłe spostrzegł za jej plecami Charlesa, tłumaczącemu stangretowi, jak dotrzeć do stajni. Crewther szero ko otworzył oczy. Wprowadził ich do środka, kła niając się raz po raz. - Milordzie, lady Penelopo. Witam w domu. Charles skinął głową. 438
- Dziękuję, Crewther. Zatrzymamy się tu przez kilka dni - powiedział i spojrzał na niego uważnie. - Czy moja matka i siostry są w domu? - Wydaje mi się, że hrabina, pana siostry, pani Frederick i pani James udały się na lunch do Osterley Park, milordzie. Charles wyglądał, jakby mu ulżyło. - W takim, razie... - spojrzał na Penny. - Musi my załatwić z lady Penelopą kilka spraw. Udamy się w parę miejsc i nie wiem, ile czasu nam to zajmie. - Oczywiście, milordzie. Wiedząc, że Charles na tym poprzestanie, Pen ny zwróciła się do Crewthera: - Proszę poinformować hrabinę, żeby nie czeka ła na nas z kolacją ani wieczorną rozrywką. Poroz mawiamy z nią po powrocie. Charles pokiwał głową, zaciskając usta. - Powinniśmy natychmiast udać się do Amberly'ego. Penny spojrzała na swoją pogniecioną suknię. - Pozwól mi się tylko umyć i przebrać w coś sto sowniejszego. Crewther natychmiast posłał jednego z lokajów po gospodynię i pokierował na górę dwóch służą cych, którzy wzięli bagaże. Charles zarządził, by przygotowano jego miejski powóz, a potem wziął Penny pod rękę. Weszli na górę w ślad za służący mi. Gospodyni, pani Millikens, przybyła, by powi tać ich u szczytu schodów. Przywitała się z Charlesem i zabrała Penny do jej sypialni. - Za dwadzieścia minut w głównym holu - zawo łał za nimi Charles. Pani Millikens była zbulwersowana. - Dwadzieścia minut? - fuknęła. - Przecież nie jest już w wojsku. Co on sobie wyobraża? Dwa439
dziescia minut? Posłałam Florę, by rozpakowała panienki rzeczy. - Millikens otworzyła drzwi do pokoju gościnnego. - Tutaj jest. - Wprowadzi ła Penny do środka. - Zobaczmy... Z pomocą Flory i gospodyni, która znała ją od dziecka, Penny była gotowa w mniej niż dwa dzieścia minut. Zeszła na dół ubrana w sukienkę spacerową z niebieskiego jedwabnego diagonalu. Zobaczyła Charlesa, który krążył po głównym ho lu. Jego chmurna mina świadczyła o tym, że rozwa żał, w jaki sposób odsunąć ją od pościgu za Fothergillem. Wziął ją pod rękę i skierował się do drzwi. - Posłałem wiadomość Elaine, że tutaj jesteś. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś zauważył cię w mie ście i jej o tym wspomniał. Mieszka u Constance, prawda? - Tak. Co jej powiedziałeś? Charles pomógł jej wsiąść do powozu. - Że oboje mamy tu parę spraw do załatwienia, więc przywiozłem cię do miasta i że zatrzymasz się u nas. Zaznaczyłem też, że będziemy raczej nie uchwytni i że wytłumaczysz jej wszystko, kiedy się z nią spotkasz. Charles wsiadł do powozu w ślad za nią. Spoj rzała uważnie na jego twarz. - Coś jeszcze? - Fakt, że jesteś w to wszystko zamieszana, jest już wystarczająco niepokojący. Nie mam zamiaru sprowadzać sobie na głowę obu naszych rozhisteryzowanych rodzin... - Spojrzał przed siebie. - Wystarczy, że muszę denerwować się tobą. Penny uśmiechnęła się. - Lepsze znane niebezpieczeństwo niż niezna ne...? 440
- Nie wiem, czy takie do końca znane - mruknął po chwili. Powóz jechał ulicami Mayfair, a Penny zastana wiała się nad jego odpowiedzią. Kiedy dotarli do Amberly House i okazało się, że markiz jest w domu, poczuli ulgę. Nie był jednak sam. Charles posłał wcześniej wiadomość do Dalziela. Kiedy zostali wprowadzeni do biblioteki, Penny rzuciła okiem na swojego krewnego, który na ich widok podniósł się z szezlonga, a potem przeniosła wzrok na dżentelmena stojącego naprzeciwko. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał ciemne, prawie czarne włosy i bladą, surową twarz o ary stokratycznych rysach. Zauważyła też melancholij ny wyraz jego oczu. Zdradzały równocześnie nie zwykłą inteligencję i przenikliwość. Uznała go za osobę znacznie bardziej niebezpieczną niż Charles. Penny dygnęła przed Amberlym, a potem poda ła rękę drugiemu dżentelmenowi. - Dalziel - nachylił się nad jej dłonią z takim sa mym niewymuszonym wdziękiem, jakim odznaczał się Charles. - Lady Penelopa Selborne, jak sądzę. Rzucił szybkie spojrzenie na Charlesa. W jego oczach malowało się pytanie. Charles jednak nie odpowiadał, więc Dalziel znów spojrzał na Penny. Kiedy wypuścił jej dłoń, na jego ustach pojawił się uśmiech. Penny skierowała się do Amberly'ego. Za jej plecami Dalziel odwrócił się do Charlesa. - Kiedy otrzymałem dziś rano twoją wiadomość, uznałem, że będzie lepiej, jeśli także się tu zjawię. Charles pokiwał głową i poszedł przywitać się z Amberlym. - Nicholas ma się dobrze. Przesyła pozdrowie nia. 44t
Markiz miał ponad osiemdziesiąt lat, siwe włosy i wypłowiałe niebieskie oczy. - Nie ma go z wami? Charles i Penny spojrzeli po sobie. Penny spo częła obok niego na kanapie. - Nicholas przyjechałby z nami, ale teraz nie najlepiej się czuje. - Może moglibyście - powiedział Dalziel, spo glądając na Charlesa i zajmując miejsce na fotelu - udzielić nam informacji na temat ostatnich wy darzeń? Charles przysunął sobie krzesło, wykorzystując tę chwilę, by zebrać myśli. Amberly obserwował ich bacznie, czekając na wyjaśnienia. Pomimo iż jego umysł nadal był jasny, markiz nie wyglądał na silne go. Nie należało niepotrzebnie go denerwować. Na wet jeśli przedstawi mu się wydarzenia w wersji nie co zawoalowanej, Dalziel i tak domyśli się reszty. - Poinformowałem już markiza o tym, co działo się w Wallingham, do momentu, kiedy Arbry mu siał zmagać się w nocy z intruzem, który następnie uciekł. Opowiedziałem też o tym, jak jego syn wró cił do zdrowia. Może zdasz nam relację z tego, co wydarzyło się później? Charles zrobił to, przedstawiając jedynie gołe takty głosem odartym z emocji. Dalziel wyłapywał to, co było niedopowiedziane, i kiwał głową, by ten kontynuował. Ale markiz i tak się zdenerwował. Niespokojnie szarpał za guziki surduta, spogląda jąc to na jednego, to na drugiego. W końcu zwró cił się do Penny. - Nie chciałem, żeby tak się to skończyło. Nikt nie miał umrzeć. Penny poklepała go po ramieniu, szepcząc, że ro zumie. Wydawało się jednak, że markiz jej nie słyszy. 442
- Myślałem, że ta historia jest już zamknięta. Na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, ale woj na się skończyła. - Machnął ręką i kontynuował ze łzami w oczach. - Jeśli chcą tych pudełek, puzde rek i tabakierek, niech je sobie wezmą. Nie są war te niczyjego życia. - Westchnął, patrząc przed sie bie niewidzącym wzrokiem. - Ten biedny chłopak, Gimby, pokojówka i młody rybak... - W jego oczach pojawiła się konsternacja. - Dlaczego? Przecież nie byli częścią gry. - To prawda. - Dalziel pochylił się, uspokajając Amberly'ego. - Ale zabójca nie gra według uzna nych zasad. Dlatego też musimy, z pana pomocą, milordzie, szybko ukrócić jego poczynania. Amberly popatrzył na Dalziela i rozłożył ręce. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, chłopcze.
Spędzili następną godzinę na omawianiu strate gii działania. Charles z ulgą stwierdził, że dobrze ocenił możliwości markiza. Fizycznie był on już dość niesprawny i łatwo się rozpraszał, ale nie by ło najmniejszego problemu z jego pamięcią czy od wagą. Usłyszawszy o ostatnich wydarzeniach, Dalziel uznał, że przewidywania Charlesa co do dalszych poczynań Fothergilla są prawidłowe. Plan, który razem ustalili, był prosty: należało dać złoczyńcy to, czego chciał, czyli markiza w wiejskiej posiadłości. - Nie ma sensu udawać, że o niczym pan nie wie - powiedział Dalziel. - Człowiek w pańskim wieku i o pańskiej pozycji, czując się zagrożony, z pewno ścią udałby się do swojej rodzinnej posiadłości, że by znaleźć się w otoczeniu lojalnych służących. Po443
za tym złoczyńca wie, że tam są przetrzymywane tabakierki, więc pomyśli, że ma pan na ich punkcie obsesję, i tym bardziej będzie chciał je zdobyć. - Dalziel przeniósł wzrok na Penny, a potem spoj rzał na Charlesa. - Nie zdziwi się też, widząc cię tam w charakterze opiekuna. Charles zauważył, że Dalziel nie uściślił, kim tak właściwie miałby się opiekować. Samym Amberlym, czy również Penny. Zrozumiał, że jego były dowódca pozwolił mu samemu zdecydować. - Fothergill nie będzie natomiast wiedział o mo jej obecności. - Dalziel spojrzał na markiza. - Na wszelki wypadek zostanę z panem tutaj do końca dnia. Nie ma sensu niepotrzebnie ryzy kować. Wyruszymy jutro rano. Pojadę z panem w powozie, a potem niepostrzeżenie wślizgnę się do domu. - Spojrzenie Dalziela stało się zimne i ostre. - Fothergill zna Charlesa i będzie się spo dziewał, że przywiezie go pan, by zapewnił panu bezpieczeństwo i że będzie musiał odwrócić w ja kiś sposób jego uwagę. Kiedy uda mu się wywabić go z domu, wślizgnie się do środka, zachowując się aż nazbyt pewnie, co można wywnioskować z jego poprzednich wyczynów. Ale nie będzie spodziewał się mnie. Dalziel wykrzywił usta w zimnym uśmiechu. - W ten sposób - oznajmił Dalziel - dopadnie my go. - I powstrzymamy - dodał Charles. W głosie Charlesa zadźwięczała nuta ostatecz ności, która odbiła się w aprobującym pomruku Dalziela, zdając się pieczętować los Fothergilla. Siedząc w miejskim powozie Charlesa i jadąc w kierunku Bedford Square, Penny pomyślała o Gimbym, Mary Maggs i Sidzie Garnucie, przy444
pomniała sobie wyraz twarzy Fothergilla, kiedy miał zamiar poderżnąć gardło Nicholasowi, i nie była w stanie znaleźć w sobie nawet cienia współ czucia dla niego. Ale jedna rzecz ją zastanowiła. Odwróciła się do Charlesa. - Dalziel... Jestem zaskoczona, że ktoś o jego pozycji chce... Jak by to ująć? Wyjść w teren? - Byłbym bardziej zdziwiony, gdyby pozwolił mi samemu zająć się tą sprawą. Zawsze mówiliśmy o Dalzielu jako o człowieku, który siedzi za biur kiem w Whitehall i posyła ludzi w różne miejsca. Niedawno jednak okazało się, że tak nie jest, a właściwie, że nigdy tak nie było. Po prostu nie wiele o nim wiedzieliśmy; zresztą do tej pory pozo staje dla nas zagadką. Ale zawsze uznawaliśmy go za jednego z nas - człowieka o podobnym przygo towaniu, wyszkoleniu, podobnych doświadcze niach. W tym przypadku... - Charles urwał i spoj rzał na Penny. - Mówiłem ci, że z Fothergillem musi zmierzyć się któryś z nas. Penny skinęła głową. - Ty albo ktoś o podobnym przygotowaniu. - Złapała go za rękę. - Jak Dalziel. - W rzeczy samej. Ściskając jej dłoń, Charles oparł głowę na po duszkach. Ze wszystkich ludzi „podobnych do nie go", których znał, gotowych zabić w obronie swo jego kraju, Dalziel był do tego zadania najlepiej przygotowany.
Kiedy dotarli do rezydencji Lostwithielów, oka zało się, że matka, siostry i bratowe Charlesa już na nich czekały, gotowe do ataku. Crewther zapro445
wadził przybyszów do salonu. Zobaczywszy ich, matka Charlesa wyciągnęła rękę na powitanie. Penny porozmawiała z rzucającymi się jej na szyję Lydią i Jacqueline. Anabelle i Helen siedziały nie opodal, z zainteresowaniem przysłuchując się roz mowie dziewcząt. Matka Charlesa spojrzała na niego z uśmie chem. - Interesy? - spytała. - Właśnie wracamy od markiza Amberly. Oczy jego matki się rozszerzyły. Markiz był obecnie głową rodziny Penny. - Chodziło właśnie o tę sprawę, z którą przyje chaliśmy do Londynu - prędko sprostował Char les. Przyciągnął sobie krzesło i usiadł obok matki. - Arbry przebywa w Wallingham. - Zawahał się i zniżył głos. - Nie mówiłem jeszcze Elaine, ponie waż na razie lepiej trzymać całą tę sprawę w tajem nicy, ale... Charles pokrótce opowiedział matce o intrydze, którą Selborne'owie zawiązali wiele lat temu, by sprzedawać Francuzom nieprawdziwe informacje, za co obecnie ścigał ich francuski agent. - Drogi Boże! - Jego matka przeniosła wzrok na Penny. - Ona oczywiście zostanie tutaj. Charles westchnął, więc znów na niego spojrza ła. - Oczywiście wolałbym, żeby została tutaj, z to bą albo z Elaine, ale wątpię, by na to przystała. - Hmm... Rozumiem - powiedziała po chwili jego matka i popatrzyła na Penny. - Tak czy inaczej - zastanowiła się na głos - je steście już chyba wystarczająco dorośli, by wie dzieć, co robicie. Charles wiedział. Ale niczego to nie ułatwiało. 446
- A więc - powiedziała jego matka - jak długo pozostaniecie w mieście? - Tylko do jutra. Nie chcemy uczestniczyć w żadnych spotkaniach towarzyskich. Z samego rana ruszamy do wiejskiej posiadłości Amberly'ego. Charles wstał z miejsca, chcąc przywitać się z siostrami i bratowymi. Zatrzymał się jednak, wi dząc błysk w oczach matki. - O co chodzi? Na dźwięk podejrzliwości w jego głosie uśmiech nęła się z zadowoleniem. - Obawiam się, że nie uda się wam tego uniknąć, nie dzisiaj. - Dlaczego? - spytał z niepokojem. - Ponieważ wydaję kolację, po której odbędzie się bal. Charlesowi udało się stłumić przekleństwo. Jego matka spojrzała na niego, nie okazując nawet odrobiny współczucia. - Kiedy twoje siostry przestały zajmować się or ganizowaniem ci życia, zaczęły myśleć o własnym. Tak się akurat składa - podała mu dłoń, by po mógł jej wstać - że kapitan z jakiegoś pułku rzuca się do stóp Lydii, a pewien hulaka węszy wokół Jacqueline. Nie oznacza to, że którakolwiek z nich ma zamiar ulec, ale i tak dobrze, że tutaj jesteś. Poklepała go po ramieniu, nie zważając na jęk, jaki z siebie wydał. - A teraz chodźmy, muszę ostrzec Penny.
Bal skończył się dopiero o drugiej w nocy; kapi tan i hulaka zostali zmuszeni do odwrotu, a goście 447
rozjechali się do domów. Charles złapał Penny za rękę i zabrał ją na górę, do swojego pokoju. Penny protestowała, kiedy ciągnął ją przez kory tarz do apartamentów hrabiego, które teraz nale żały do niego. Ale Charles nie puścił jej, dopóki nie znaleźli się w sypialni. - Dajesz swoim siostrom okropny przykład. Charles zrzucił wieczorowy surdut i spojrzał na nią, rozpinając mankiety. - Nie wiem, czy nie jest to właśnie najlepszy przykład, jaki mógłbym im dać. Penny spojrzała na niego zdziwiona, odkładając kolczyki na stolik, ale Charles nie miał zamiaru niczego tłumaczyć. Fakt, że nalegał, by spędziła noc z nim, w jego łóżku, nie zwracając najmniej szej uwagi na to, iż domownicy mogą się o tym do wiedzieć, był w jego przekonaniu najlepszym do wodem na szczerość jego intencji i niezłomność w dążeniu do tego, by ją poślubić. Nic innego nie mogłoby tłumaczyć tak ostentacyjnego zachowa nia. Charles był pewien, że jego matka, siostry, a tym bardziej bratowe zrozumieją to jako dekla rację. Penny wyciągnęła z włosów spinki i rozwinęła misterny warkocz, który zaplotła jej pokojówka. Założyła, że przyszli do jego pokoju, bo był po łożony z dala od sypialni jego sióstr. Od czasu, kie dy wrócili z Amberly House, nie miał okazji, by na mówić ją do pozostania w Londynie. Wiedziała, że za chwilę się posprzeczają, miała tego świado mość, od kiedy go zmusiła, by zabrał ją ze sobą do miasta. Charles uważał, że byłaby najbezpiecz niejsza, gdyby została w Londynie z jego matką al bo z Elaine. Ale Penny nie miała zamiaru z tego zrobić. 448
Nie mogła mu tego jednak wytłumaczyć, dopóki sam nie poruszy tematu. Rozczesała długie włosy palcami, potrząsnęła nimi i zaczęła rozpinać suk nię. Charles pomógł jej rozsznurować wstążki na plecach. Wymruczała podziękowanie i zdjęła jedwabną suknię przez głowę. Poczuła, że Charles ją obejmuje. Odrzuciła suknię na bok i ubrana je dynie w cieniutką koszulę pozwoliła mu się wziąć w ramiona. Charles przycisnął usta do jej szyi. Penny prawie słyszała, jak się zastanawia, w jaki spo sób rozpocząć trudną rozmowę. Po chwili podniósł głowę i odsunął się do tyłu. - N i m zapomnę... Podszedł do komody i podniósł z niej list. - To czekało tu na mnie - powiedział, przeka zując go Penny. - Ale tak naprawdę jest dla cie bie. Zdziwiona wzięła list, otworzyła go i zaczęła czy tać. Była to relacja z potyczki pod Waterloo napi sana przez kaprala służącego w tym samym od dziale, co Granville. Przeczytała pierwszy akapit i przeniosła się na łóżko, zagłębiając się w nie zręcznym sprawozdaniu młodego kaprala. Charles usiadł obok niej. Wyciągnęła do niego na ślepo rę kę. On mocno ją chwycił i trzymał, podczas gdy Penny poznawała okoliczności śmierci Granviiie'a. Kiedy skończyła, siedziała przez chwilę w mil czeniu, a potem spojrzała na Charlesa. - Gdzie... Skąd to wziąłeś? - Wiedziałem, że Diabeł Cynster prowadził od dział kawalerii na odsiecz Hougoumont. Było prawdopodobne, że on albo któryś z jego ludzi, zna ocalałych z tamtej bitwy, więc go o to zapyta łem. Jeden z jego kuzynów zajął się później od działem Granville'a. Pamiętał kaprala i odszukał 449
go. - Charles wskazał głową na list. - A kapral pa miętał Granville'a. Penny uśmiechnęła się niewyraźnie. - Dziękuję. - Spojrzała na trzymane w ręku kartki. - To dla mnie ogromnie ważne wiedzieć, że zginął jak bohater. Nie jest to może wielkie pocie szenie, ale przynajmniej mam świadomość, że jego śmierć nie poszła na marne. Czy mogę przekazać list Elaine? - Oczywiście. Penny wstała z łóżka, podeszła do stolika i poło żyła kartki obok swojej biżuterii. Potem odwróciła się i przystanęła na moment, patrząc na czekające go na nią Charlesa, na jego obnażony, szeroki tors i czarne włosy okalające jego piękną twarz. Po chwili wyciągnął do niej dłoń. Penny podeszła bliżej i usiadła na łóżku. - Proszę, zostań tutaj - powiedział wreszcie. - Pozwól, byśmy sami rozprawili się z mordercą. - Nie - odpowiedziała po chwili. Jego rysy stężały. Otworzył usta, ale Penny dała mu znak ręką, żeby nic nie mówił. - Poczekaj. Muszę się zastanowić. Zaczął mamrotać pod nosem niepochlebne uwagi na temat jakości jej procesów myślowych i rodzinnych problemów z nimi związanych. Penny wiedziała, skąd w nim to napięcie. - Rozumiem, dlaczego chcesz, żebym tu została. Jego spojrzenie spoczęło na jej twarzy. - Jeśli wiesz, jakie katusze przeżywam, kiedy je steś narażona na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, nie mówiąc już o szaleńcu, który bez wahania mógł by podciąć ci gardło - Charles uniósł się na łokciu, najwyraźniej nie mogąc zachować spokoju - to nie musisz się nad tym zbyt długo zastanawiać. 45D
Penny wytrzymała jego groźne spojrzenie. - W tej sytuacji chodzi o coś więcej, niż tylko o zaspokojenie twojego instynktu opiekuńczego. Westchnął i odwrócił wzrok. Penny zacisnęła palce na jego dłoni. - Zrozumiałam. Spojrzał na nią i prychnął. Oboje starali się roz ładować tę pełną napięcia chwilę. Nie chodziło o żadne groźby, ale o emocje, a każde z nich mia ło problemy z radzeniem sobie z nimi. To, czemu musieli stawić czoło, i co należało załagodzić, onieśmielało ich. Charles wywodził się z rodu wojowników. Jed nym z jego najsilniejszych instynktów było chronić tych, na których mu zależało, a przede wszystkim kobiety. Zwłaszcza ją. Penny wiedziała, że kiedy znów się do siebie zbliżą, jego instynkt rozpali się nowym, jeszcze gwałtowniejszym ogniem. Tak też się stało. Ale Penny nie była słaba ani bezbronna. Charles to wiedział i starał się ujarzmić swoje im pulsy, żeby nie drażnić jej dumy bez powodu. Jed nak tym razem zagrożenie było bliskie i bardzo rzeczywiste. Penny spojrzała mu głęboko w oczy, zobaczyła, zrozumiała i poczuła pewność, że powinna z nim być. Jednak trudno było wytłumaczyć dlaczego. Wstała z łóżka. Z założonymi rękami przeszła parę kroków, a potem odwróciła się i powoli pode szła do niego. Charles ją obserwował, widział sku pienie na jej twarzy. Złapał ją za ręce i przyciągnął, żeby stanęła między jego nogami. - Są dwa powody, dla których muszę z tobą po jechać. Ten mniej ważny to fakt, że ta cała „gra" była inicjatywą Selborne'ów, że została wymyślo na, zapoczątkowana i latami prowadzona przez 451
mojego ojca i Amberly'ego. Markiz reprezentuje swoją stronę, natomiast ja występuję w imieniu oj ca i Granville'a, których już z nami nie ma. A ktoś z nas powinien być u boku Amberly'ego do same go końca. Mogłabym powiedzieć, że markiz to już człowiek stary i słaby, ale tutaj chodzi bardziej o lojalność wobec rodziny, co potrafisz zrozumieć. - Czyli nie ma sensu się sprzeczać? - Na moim miejscu zrobiłbyś to samo. Nie mógł zaprzeczyć. - A ten drugi, ważniejszy powód? -Ty. Penny wyciągnęła palce z jego dłoni i objęła je go twarz, wpatrując się w ciemne jak niebo o pół nocy oczy. Zobaczyła, że jego rysy tężeją na widok malującej się na jej obliczu determinacji. - To dla mnie bardzo ważne, by być u twojego boku. Długi czas byliśmy rozdzieleni. Nasze drogi rozeszły się na ponad dziesięć lat. Jeśli mamy się pobrać, jeśli mam zostać twoją żoną, oczekuję, że będziesz dzielił się ze mną całym swoim życiem. Nie chcę być z niego wykluczana, osłaniana, odsu wana dla mojego własnego bezpieczeństwa. Jeśli mamy się pobrać, chcę być u twojego boku dosłow nie, a nie tylko w przenośni. Zrozumiała, jakie to ważne, żeby Charles nie był już sam, żeby ona mu towarzyszyła. Zdecydowała się wyruszyć z nim w podróż do Londynu przede wszystkim dlatego, że instynkt jej tak podpowia dał. I nie mylił się. Zaalarmowana, przyglądała się Charlesowi od momentu, kiedy opuścili Wallingham. Teraz już z łatwością potrafiła przeniknąć przez jego maskę. Obserwowała, jak zachowywał się w czasie męczącej podróży, a potem podczas 452
rozmowy z Amberlym i Dalzielem, a zwłaszcza wo bec kobiet ze swojej rodziny. Widziała, jak sobie ze wszystkim radził, kiedy ona była u jego boku, i wy obrażała sobie, co by było, gdyby był sam. Nawet jeśli miała jakieś wątpliwości co do różni cy, jaką stanowiła dla Charlesa jej obecność, rozwia ły się one w czasie zorganizowanego przez jego mat kę balu. Kiedy witali pierwszych gości, Penny wi działa, jaki był spięty, chociaż starał się tego nie okazywać, nawet przed swoimi siostrami. Jego ma ska niefrasobliwego lekkoducha była niezwykle przekonująca. Początkowo, znając jego wieloletnie doświadczenie bywalca, Penny nie była w stanie po jąć, dlaczego jest taki zdenerwowany. Potem zauwa żyła, jak niespokojnie rozgląda się po sali, i zrozu miała, że trzyma wszystkich na dystans. Przyzwycza ił się do samotności nawet w tłumie i do braku za ufania wobec wszystkich... oprócz niej. W miarę jak mijał wieczór, a Charles zdawał so bie sprawę, że Penny nie przeszkadza spełnianie roli łącznika między nim a resztą gości, jego rela cja z nimi nieco się zmieniła. Pod koniec balu jego śmiech stał się bardziej szczery i niewymuszony. Penny była jedyną osobą, której ufał bez zastrze żeń, instynktownie. Była jego oparciem. Niezwykle tego potrzebował po tych wszystkich latach spędzo nych w samotności. Jego matka to rozumiała; była chyba jedyną osobą, która widziała jego rozterki. Uśmiechała się do niego z aprobatą z drugiego koń ca sali. Kilka innych matron, które znały ich oboje, prawdopodobnie również domyślało się prawdy. Charles potrzebował Penny. Mówił jej to na wie le sposobów, ale do tej pory nie rozumiała, jak sil na jest ta potrzeba. Nadal jeszcze przyzwyczajała się do nowej sytuacji. 453
- Spędziliśmy wiele czasu osobno, ale nie ma potrzeby do tego wracać. Jeśli mamy razem stawić czoło przyszłości, musimy to zrobić ramię w ramię. Nie godziła się jeszcze na to, by za niego wyjść, na razie stawiała warunki. Po chwili skinął głową. - Czy tego właśnie oczekujesz od małżeństwa? Czy zgodzisz się wyjść za mnie, jeśli ono takie bę dzie? - Tak. Jeśli chcesz, by moja przyszłość należała do ciebie, ja chcę w zamian całej twojej, a nie tyl ko jej urywków, którymi zdecydujesz się ze mną podzielić. Postawienie tego rodzaju ultimatum mężczyźnie jego pokroju nie było najrozsądniejszym posunię ciem. Starała się tego uniknąć, ale ostatecznie uznała, że najlepszym rozwiązaniem będzie powie dzieć wszystko wprost. Charles wpatrywał się w nią przez chwilę z bez namiętnym wyrazem twarzy, a potem wstał i prze szedł kilka kroków. Oparł ręce na biodrach, popa trzył w sufit i nagle przyszpilił ją spojrzeniem, w którym kryła się gniewna siła burzliwej nocy. Penny wiedziała, że Charles nie udaje. - To, o co prosisz, nie jest... - Urwał i zrobił wy mowny gest ręką. - Proste? Wiem. Znam cię. - Jeśli tak dobrze mnie znasz, to wiesz, że nie możesz mnie prosić, bym pozwolił ci wystawiać się na niebezpieczeństwo. - Nie proszę o to. Zmarszczył brwi. - Powiedziałam, że chcę być z tobą. A to ozna cza, że nie będę w niebezpieczeństwie. - Podeszła do Charlesa. - W obliczu jakiegokolwiek zagroże nia schowam się za twoimi plecami. Przecież nie 454
muszę ci w niczym pomagać. Po prostu muszę być z tobą. W oczach Charlesa pojawiła się czujność. Pod niósł rękę i chwycił jej dłoń, przyciskając ją do swo jej piersi. - Przecież nie musisz być ze mną fizycznie... - Muszę. Teraz tak. Trzynaście lat temu nie mu siałam. - Penny patrzyła mu prosto w oczy. - Ale teraz jesteś zupełnie innym człowiekiem. W ostat nich latach nauczyłeś się żyć w całkowitej samot ności. Możesz nie dopuszczać do siebie innych lu dzi, ale nie możesz tego robić w stosunku do mnie. - Zamilkła i po chwili dodała: - Nie zgodzę się na to, nie zaakceptuję tego. Nie mogła pozwolić, by zmagał się z życiem w samotności. Charles zrozumiał, czego od niego wymagała. Penny zobaczyła to w jego oczach. - A więc dobrze - powiedział. - Jutro pojedzie my razem do posiadłości Amberly'ego i zobaczy my, co się wydarzy.
Rozdział 22 Charles wiedział, że zdobycie jej serca nie bę dzie łatwe, ale nie sądził, że okaże się aż tak trud ne. Sytuacja była już dość napięta, kiedy Penny wróciła do Wallingham, a biorąc pod uwagę to, co 455
się od tamtego czasu między nimi wydarzyło, za branie jej ze sobą do posiadłości Amberly'ego by ło sto razy trudniejsze. Jadąc trzęsącym się powozem, który zbliżał się do Berkshire, Charles kontemplował ironię losu. Dama, którą chciał pojąć za żonę, siedziała obok niego w spokojnym oczekiwaniu. Zdawał sobie sprawę, że to jedyna kobieta, którą pragnął mieć u swego boku. Dwa tygodnie wcześniej siedział w Abbey, wpatrując się w ogień, czekając niecier pliwie, aż ta jedyna się pojawi. I pojawiła się. Wmaszerowała do jego domu, żeby go odzyskać, i od tego momentu wszystko się zmieniło. Nic nie potoczyło się tak, jak się tego spodziewał. Poprzedniej nocy w sali balowej bez słowa we szła w swoją rolę, ułatwiając mu przystosowanie się, zachowując się dokładnie tak, jak tego od niej oczekiwał. Po raz pierwszy od powrotu z Francji był w stanie odprężyć się w tłumie. A później, kie dy Penny zmusiła go do zaakceptowania swojej wi zji tego, w jaki sposób powinny wyglądać relacje między nimi... Charles nie miał ochoty delikatnie się z nią kochać. Penny przystała na to bez słowa i rozkoszowała się jego dominacją, doprowadzając go do szaleństwa i tym samym niezrównanie kojąc jego duszę. Udowodniła, że jest dla niego najlepszą partner ką, a potem niefrasobliwie postawiła warunek, że muszą być ze sobą zawsze, że zostaną małżeń stwem, jeśli on zgodzi się na jej bezustanną obec ność u swego boku. Charles dostał to, czego chciał, ale w inny sposób, niż przypuszczał. Spoglądając na ich wcześniejsze i obecne relacje, wiedział, że bycie z Penny będzie największą przygodą jego ży cia. 456
Wczesnym popołudniem powóz wtoczył się na podjazd przed wiejską rezydencją Amberly'ego. Dalziel i markiz dotarli tam pół godziny przed ni mi. Penny i Charles zostali powitani jak spodziewa ni goście. Zostali wprowadzeni do salonu, w któ rym czekał na nich Amberly. Wyglądał na zmęczo nego, ale spoglądał na nich bystrym wzrokiem. Przywitał się z Penny i uścisnął dłoń Charlesa, a po tem poprosił, by usiedli. - Napijmy się herbaty, a potem możemy zaczy nać. Pierwszy krok był prosty. Gospodyni domu ani kamerdyner nie zatrudnili nikogo nowego w ostat nim czasie. Wszyscy służący pracowali w posiadło ści już od wielu lat. Charles udał się do stajni, żeby przekazać tę wieść Dalzielowi, który od przyjazdu drzemał w powozie, a potem wrócił do domu sam. Kiedy zapadła ciemność dołączył do nich Dalziel i podczas kolacji dopracowali szczegóły planu.
Następnego ranka po śniadaniu Penny i Charles wybrali się na krótką przejażdżkę. Po powrocie wypili z markizem poranną herbatę na tarasie. Na stępnie cała trójka udała się na przechadzkę po ogrodzie. W końcu rozległ się dźwięk gongu wzywającego na kolację. Później Penny i Amberly poszli do oranżerii, a Charles przeglądał gazety na tarasie. Późnym popołudniem markiz usiadł przy fortepianie w pokoju muzycznym. Penny i Charles przysłuchiwali się przez chwilę sonacie, którą zaczął grać, a potem znów udali się do ogro du. Po długim spacerze, w trakcie którego nigdy nie oddalali się na tyle, by stracić z oczu pokój mu457
zyczny lub nie słyszeć dobiegających z niego dźwię ków, wrócili do domu. Niedługo potem cała trójka udała się do swoich pokoi, by przebrać się do kola cji. Posiłek i wieczór spędzony w salonie minęły jak zazwyczaj. Potem wszyscy udali się do swoich sypialni na spoczynek.
Następnego dnia powtórzyli całe to przedsta wienie. Zachowywali się dokładnie tak, jak moż na by się tego spodziewać po grupie osób złożonej z arystokraty w wieku Amberly'ego, jego młodej krewnej i czuwającego nad nimi mężczyzny. Wszyscy przyjechali na wieś, żeby odpocząć. Ich zajęcia by ły wiarygodne i regularne. Dokładnie trzymali się rozkładu dnia. Dalziel nigdy nie pokazywał się po za domem. Wspólnie uznali, że najlepszym sposo bem na schwytanie Fothergilla będzie wykorzysta nie jego nadmiernej pewności siebie i arogancji, więc przygotowywali dla niego scenę, czekając, aż na nią wkroczy. Wiedzieli, że może to zająć nawet tydzień, więc byli przygotowani na odgrywanie swoich ról przez długi czas. Pierwszego popołudnia, kiedy Penny sortowała z markizem nuty, usłyszała cichą rozmowę Dalziela i Charlesa. Była to najwyraźniej sprzeczka, któ ra ciągnęła się już od jakiegoś czasu. Oczywiście żaden z nich nie powiedział wprost tego, co miał na myśli, ale z grubsza chodziło o to, który ma za dać ostateczny cios, kiedy dopadną już Fothergilla. Charles wysunął wiele poważnych argumentów przemawiających za tym, że właśnie on powinien to zrobić, ale Dalziel bezwzględnie je zbijał. Penny nie zdradziła się ani słowem, że ich słyszy. 458
Charles zaczął się wahać i po chwili Dalziel go przekonał. To jemu miało przypaść w udziale ro zegranie ostatniego aktu dramatu.
Dni mijały, wszyscy skrupulatnie wypełniali swo je zadania. Amberly pogodził się z faktem, że nie mógł zrobić nic poza trzymaniem się rozkładu dnia. Podczas przechadzek w oranżerii i w ogro dzie Penny dowiadywała się o nim coraz więcej i zaczynała darzyć tego „niepoprawnego starca" jak go nazwał Nicholas, coraz większym szacun kiem, a nawet przywiązywać się do niego. Wszystkie jej zmysły znajdowały się bezustannie w stanie podwyższonej gotowości. Czekała, obser wowała, przygotowywała się. Wiedząc jednak, że ona, Amberly i służba znajdują się pod opieką Charlesa i Dalziela, raczej ekscytowała się tym na pięciem, zamiast odczuwać strach. Jednak ten wszechobecny stan gotowości wpłynął na zachowa nie Charlesa i Dalziela. Napięcie, jakie ich opano wało, było innego kalibru, zachowywali się jak przed bitwą. Z dnia na dzień stawali się coraz bardziej niecierpliwi.
Trzeciego dnia służba Amberly'ego chodziła wokół nich na palcach. Co prawda żaden nie pod niósł na nikogo głosu, ani nie zrobił niczego, by kogokolwiek przestraszyć, ale emanowała z nich groźba nadciągającego wybuchu przemocy. Każdej nocy, kiedy Charles pojawiał się w jej po koju i wchodził do jej łóżka, Penny otwierała ra miona, żeby przyjąć go wraz z całym tym niebez piecznym napięciem, które w nim narastało. Na wet na chwilę nie starała się przed nim uchylić, ale 459
łagodziła je swoim zaufaniem, przemieniając w dziką pasję. Trzeciej nocy Charles opadł na łóżko obok niej i spytał: - Czy nadal chcesz być ze mną? Nawet teraz, wi dząc to wszystko? - Tak, nawet teraz. Zwłaszcza teraz. - Odgarnę ła mu z czoła czarny kosmyk, napawając się wido kiem jego pięknej twarzy. - Muszę tu z tobą zo stać. Muszę cię dokładnie poznać, nawet w takiej sytuacji. Nie ma powodu, byś miał skrywać przede mną jakąkolwiek część swojej osobowości. Poko cham ją całą. Charles wpatrywał się w nią. Ich serca biły już nieco wolniej. Po chwili objął ją mocno i schował twarz w jej włosach. - Nie jestem pewien, czy na ciebie zasługuję. - Przypomnę ci to następnym razem, kiedy znów będziesz narzekał na moją rodzinną skłonność do wybryków. Charles również się uśmiechnął, wdzięczny, że rozładowała sytuację. Objął ją w talii, a Penny uło żyła głowę na jego ramieniu i zasnęli.
Następnego dnia, kiedy wracali z popołudniowej przechadzki, a markiz grał na fortepianie w pokoju muzycznym, Penny zauważyła ogrodnika, który przykląkł przed klombem znajdującym się obok schodów prowadzących na taras. Nie wiedziała, dla czego ją to zainteresowało, przecież była przyzwy czajona do obecności służby w domu przez cały dzień, więc nie powinno jej to niepokoić. Ogrodnik pielił klomb, co było dość rutynową czynnością. 460
Kiedy zbliżyli się do niego wraz z Charlesem, rozmawiając spokojnie o Abbey i przesyłce, którą przywieziono rano z Londynu, Penny przyjrzała się, jak ogrodnik wyrywa kilka chwastów i wrzuca je do stojącego obok kosza. Miał brązowe włosy z jaśniejszymi pasmami i zwykłe szare ubranie, które ogrodnicy zazwyczaj noszą w pracy. Miał też na sobie zniszczony kapelusz naciągnięty głęboko na oczy i postrzępiony wełniany szalik, luźno owi nięty wokół szyi. Penny i Charles dotarli do schodów. Kiedy za częli wchodzić po stopniach, Penny zdała sobie na gle sprawę, że wie, kim jest ten człowiek. Nie mia ła śmiałości się obejrzeć. Przywołała w pamięci je go obraz. Charles zauważył jej nagłe zaabsorbowa nie i spojrzał na nią pytająco. Po chwili dotarli do pokoju muzycznego. Penny odetchnęła. - On tu jest - powiedziała i spojrzała na Dalziela, który podniósł się z fotela przy ścianie. - To ogrodnik, który pieli klomb koło schodów. - Jesteś pewna? - spytał Charles półgłosem. Pokiwała głową. - Nie wygląda tak samo, ufarbował sobie włosy. Ale jego dłonie... Żaden ogrodnik nie ma takich dłoni. Charles spojrzał na Dalziela, który skinął głową. - Twój ruch. Charles podniósł dłoń Penny do ust. - Pamiętaj, co masz robić. - Pamiętam. Obserwowała, jak Charles wychodzi na taras. Podeszła do drzwi i relacjonowała Dalzielowi i markizowi, co się dzieje. - Fothergill zebrał swoje rzeczy i kieruje się za dom. Charles właśnie zszedł z tarasu. 461
Po chwili usłyszeli jego głos. - Hej ty, zaczekaj! Penny zobaczyła, że Fothergill się obejrzał i zdał sobie sprawę, że Charles jest już całkiem blisko. Upuścił narzędzia i zaczął uciekać. - Biegnie. Charles jest tuż za nim. W głębi duszy Penny zaczęła się modlić. Założy li, że Fothergill nie będzie starał się walczyć z Charlesem, tylko odciągnie go na sporą odle głość od domu. Tereny posiadłości były rozległe i w wielu miejscach rosły drzewa i gęste zarośla. Można tam było z łatwością zgubić pościg. Jeśli jednak ich założenie było niewłaściwe, Charles bę dzie musiał sam stawić czoło napastnikowi. Bez czynne oczekiwanie, bez wiedzy o tym, co się dzie je, było trudniejsze, niż Penny się spodziewała. Przyjęła jednak do wiadomości, że musieli w ten sposób zaplanować sytuację, żeby Fothergill my ślał, iż nadal ją kontroluje. Więc Penny czekała i obserwowała, modląc się. Charles rzucił się w pościg za Fothergillem, sta rając się nie stracić go z oczu i zapamiętując dro gę, którą pokonywali. Tak jak przewidywali, Fo thergill próbował odciągnąć go od domu. Nie trzy mał się ogrodów, tylko od razu skoczył między drzewa. Charles widział, jak biegnie krętą ścieżką; ruszył za nim. Kiedy dotarł na szczyt niewielkiego wzniesienia, Fothergill już gdzieś zniknął. Trochę dalej rosły krzaki, w których mógł się skryć, ale Charles był pewien, że tak nie zrobił. Po lewej stronie biegła wąska ścieżka prowadząca z powro tem do domu. Charles ruszył dalej szerszą drogą, którą cały czas podążali. Nie oglądał się za siebie. Wytężał wszystkie zmysły, by stwierdzić, czy mor derca nie czai się gdzieś w pobliżu z zamiarem za402
bicia go. Ale niczego nie słyszał, żadnego szelestu ani trzasku. Kiedy minął gęste krzaki, zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. W pobliżu nie było niko go. Charles zamknął oczy i wytężył wszystkie zmy sły. Po chwili wyczuł obecność przemieszczającego się ukradkiem w stronę domu człowieka. Fothergill połknął haczyk. Charles uśmiechnął się zimno, odwrócił się i ru szył w drogę powrotną. Musiał zająć swoją pozycję i przygotować się na kolejny akt dramatu.
Kiedy tylko Charles zniknął, Penny weszła z po wrotem do pokoju i usiadła obok markiza przy for tepianie. Jak wcześniej ustalili, Amberly dalej ci cho grał, aby zwabić Fothergilla i upewnić go, że jego ofiara nie opuściła domu. Dalziel wezwał posiłki. Dwóch krzepkich loka jów i kamerdyner ustawiło się w pobliżu pod ścia ną, gotowych w razie potrzeby pospieszyć z pomo cą. Dalziel stał przy oknie obserwując trawnik przed domem, czekając na potwierdzenie, że wszystko idzie zgodnie z planem. - Nadchodzi. Jego słowa były dziwnie twarde. Amberly ode tchnął z trudem, ale nadal poruszał palcami po klawiaturze fortepianu. Penny dotknęła lekko jego ramienia, chcąc dodać mu otuchy. Spojrzała na Dalziela. Zdawał się nie być świadomy niczego i nikogo poza mężczyzną, którego obserwował. Był spięty jak do skoku. Wyglądał jak niebezpieczne zwierzę, jeszcze uwiązane, ale zdające sobie spra wę, że więzy za chwilę opadną. Był gotowy do dzia łania. 463
Nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia, podszedł do drzwi i wyszedł na taras. Penny opuściła swoje miej sce i ruszyła za nim bezszelestnie. Stojąc w drzwiach zobaczyła Fothergilla wchodzącego szybko po scho dach i oglądającego się za siebie w kierunku, gdzie wcześniej zniknął razem z Charlesem. Penny poczuła niezwykłą ulgę. Charles gdzieś tam krążył, nie został zaatakowany. Nie widząc za sobą nikogo, Fothergill wszedł na taras i uśmiechnął się zimno, kierując się do po koju muzycznego. Nagle stanął twarzą w twarz z Dalzielem. Był od niego oddalony o trzy metry. Fothergill otworzył usta, a na jego twarzy poja wił się wyraz niezrozumienia. Kiedy napotkał wzrok Dalziela, obrócił się gwałtownie, zbiegł po schodach i zaczął uciekać przez trawnik w kie runku labiryntu. Dalziel zamarł na chwilę, a potem rzucił się w pościg. Penny obserwowała, jak biegną przez trawnik. Po chwili Fothergill skoczył przez sklepiony otwór w żywopłocie, a za nim Dalziel. Penny wróciła do pokoju, żeby uspokoić markiza. Zastanawiała się, czy Fothergill zorientował się już, że nie postę puje według swojego, ale według ich planu. Charles stał w środku labiryntu przy końcu dłu giej sadzawki i czekał. Była to symetryczna kon strukcja, do której można było wejść z jednej stro ny, a wyjść z drugiej. Słyszał zbliżające się kroki Fothergilla. Przewidział, że w przypadku braku ulubionej drogi ucieczki - zarośli, Fothergill sko rzysta z labiryntu. Tak czy inaczej złoczyńca znaj dzie się wkrótce w pułapce. On i Dalziel już tego dopilnują. Osaczenie człowieka na otwartym tere nie nie było łatwe, natomiast schwytanie go w po koju o zielonych ścianach wysokości dwóch i pół 464
metra i o szerokości sześciu metrów było znacznie prostsze. Fothergill wbiegł na placyk i zatrzymał się gwał townie. Wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w Charlesa. Potem przeniósł wzrok na nóż, który ten trzymał w ręku. Kręcąc nim od niechcenia, Charles rzucił po francusku pytanie o to, kto go przysłał. Zaskoczony Fothergill przyznał, że przy słali go francuscy biurokraci, żeby zatarł ślady nie wygodnych wydarzeń z przeszłości. - Chcieli chronić swoje tyłki, żeby nikt się nie dowiedział, jacy byli naiwni, jak przez wiele lat na bierał ich angielski arystokrata. Mówię prawdę? Fothergill, któremu krew odeszła z ust, pokiwał głową. Charles obserwował go jak jastrząb, gotowy, by użyć noża. Fothergill nie sięgnął jeszcze po własny, ale zaciskał i rozprostowywał palce. Za jego pleca mi wyłonił się z cienia Dalziel. - Jak się naprawdę nazywasz? Fothergill spojrzał na niego gniewnie. - Jules Fothergill - odparł i zawahał się. - Dla czego o to pytasz? Rysy Charlesa skamieniały. - Żeby wiedzieć, co napisać na twoim nagrobku. Zrobili to szybko, gładko, prawie bez żadnego hałasu. Fothergill niczego nie usłyszał, ani się nie spodziewał, do momentu, kiedy sztylet przeszedł między jego żebrami. Dalziel działał niezwykle cicho i sprawnie. W oczach Fothergilla błysnęła świadomość, że wreszcie dosięgła go kara. Potem uszło z niego życie, oczy stały się szkliste, a ciało upadło Dalzielowi u stóp. Z zaciśniętymi zębami Charles obszedł sadzawkę i stanął obok Dalziela. Razem patrzyli na zabitego. 465
- Zasłużył na powolniejszą śmierć. - Pomyśl raczej, że to my zasługujemy na zada wanie takiej śmierci - cicho powiedział Dalziel. - Nie ma potrzeby zniżać się do jego poziomu. Charles odetchnął i skinął głową. - To prawda. Dalziel się cofnął i wyciągnął sztylet, a następnie wytarł go w chustkę. - Ja się tym zajmę - skinął głową w kierunku cia ła Fothergilla. - Byłbym wdzięczny, gdybyś trzymał lady Penelopę i Amberly'ego z dala od tego miejsca. Charles stał jeszcze przez chwilę, patrząc na le żącą na ziemi postać, a potem spojrzał na Dalziela. - To nie ten, którego szukasz, prawda? Dalziel podniósł wzrok, przenikliwy, zimny i ostry jak szpada. Po chwili potrząsnął głową. - Nie. Ale ten też był całkiem skuteczny, niebez pieczny i młody. Cieszę się, że mieliśmy sposob ność się go pozbyć. Nie wiadomo, co mogłoby się wydarzyć w przyszłości. Charles przyznał mu rację, po czym odwrócił się i ruszył przez labirynt w kierunku domu. Był do piero w połowie trawnika, kiedy Penny wyszła z pokoju muzycznego. Zatrzymała się na tarasie, spoglądając na niego, chwyciła spódnice, zbiegła po schodach i „pofrunęła" w jego stronę. Skoczyła na niego, zarzucając mu ramio na na szyję. Charles zrobił krok do tyłu, żeby zła pać równowagę. Przytuliła się do niego mocno. - Dzięki Bogu, nic ci się nie stało! Przez chwilę Charles stał w miejscu, podczas gdy świat wokół niego huśtał się i kołysał. Przycisnął Penny do siebie jeszcze mocniej. Oparł policzek o jej włosy, zamknął oczy i wdychał jej delikatny zapach. Rozkoszował się tą chwilą. 466
Przy jego wszystkich poprzednich misjach nikt na niego nie czekał, nie cieszył się z jego powrotu i nie witał w normalnym świecie, zapewniając go, że nadal do niego należy. Stali tak razem, ciasno ze sobą spleceni. Po chwili Penny się odsunęła, objęła jego twarz, spojrzała mu głęboko w oczy, a potem stanęła na palcach i pocałowała go. Namiętnie. Po czym spojrzała na labirynt. - On nie żyje, prawda? Charles skinął głową. Wziął ją za rękę i popro wadził w stronę domu. - Powstrzymaliśmy go. - Nikt więcej nie zginie. Ścisnął mocniej jej dłoń, a ona odpowiedziała tym samym. Zarówno służba, jak i Amberly poczuli ulgę. Dalziel zniknął na jakiś czas, ale wrócił na kolację. Kiedy Penny i Charles weszli do salonu, rozmawiał o czymś pospiesznie z Amberlym. Po posiłku, któ ry dzięki Amberly'emu i Penny przebiegł niemal w uroczystym nastroju, markiz zaprosił ich do obejrzenia swojej sekretnej kolekcji. Wcześniej nie chcieli tego zrobić, by chronił go fakt, iż jest je dyną osobą, która wie, gdzie tabakierki są prze chowywane. Ukryty pokój był podobny do tego w Wallingham, tylko odrobinę większy i po brzegi wypeł niony tabakierkami kunsztownej roboty, jakich ni gdy dotąd nie widzieli. Podczas gdy cała trójka oglądała reprezentujące różne style eksponaty, markiz siedział w fotelu i opowiadał o początkach „gry" i o tym, jak ojciec Penny opracował mecha nizm intrygi, który sprawdzał się przez tak wiele lat. 467
- Ale jego, ani Granville'a już nie ma - powie dział markiz, kiedy opuszczali ukryty pokój, i wskazał głową na tabakierki. - Zastanawiałem się, czy teraz, kiedy już wszystko skończone, nie powinniśmy oddać ich do jakiegoś muzeum, razem z puzderkami. Spojrzał pytająco na Penny, która przytaknęła. - Nie sądzę, by należało je trzymać w ukrytych pokojach, ani tu, ani w Wallingham. Amberly uśmiechnął się krzywo. - Jestem pewien, że Nicholas przyzna ci rację. Biedny chłopiec, tak się tym wszystkim zamar twiał. - Spojrzał na Dalziela. - Czy będzie możliwe stworzenie wiarygodnego wytłumaczenia, że pu delka znalazły się w naszym posiadaniu? Dalziel się uśmiechnął. - Jestem pewien, że coś wymyślimy. Poza tym - dodał, rzucając okiem na tabakierki - wątpię, by jakikolwiek kustosz, któremu zaoferuje pan tę „kolekcję Selborne'ów" zadawał wiele pytań. - Tak pan myśli? Charles pociągnął Penny za rękę. Odeszli, zosta wiając markiza i Dalziela dyskutujących nad tym, w jaki sposób uzasadnić istnienie kolekcji. - Lepiej nie opowiadać nikomu o tych niepraw dopodobnych zdarzeniach z przeszłości - wes tchnął Charles, potrząsając głową. - Amberly mu siał być budzącym respekt przeciwnikiem na dy plomatycznym froncie. Penny uśmiechnęła się i ruszyła korytarzem w stronę swojej sypialni. Weszli do niej razem. Rozbieranie się w tym samym pomieszczeniu, przebywanie blisko siebie, stało się już dla nich czymś zupełnie naturalnym. Stojąc przy toaletce i szczotkując rozpuszczone włosy, Penny obserwo468
wała Charlesa w lustrze. Patrzyła, jak zdejmuje surdut i rozwiązuje halsztuk. Potem rozpiął man kiety koszuli i ściągnął ją przez głowę. Odziany je dynie w bryczesy podszedł do Penny i stanął tuż za nią. Podniósł głowę i spotkał się z nią wzrokiem. Zaczął rozwiązywać jej sukienkę na plecach. Penny również na niego patrzyła. Jej pobudzone zmysły analizowały to, co widziała. Uniósł ręce i zsunął rozsznurowaną suknię z jej ramion. Penny pozwoliła jej opaść z cichym szele stem na podłogę. Odłożyła szczotkę na toaletkę. Stłumiła drżenie oczekiwania; poczuła, jak ją obejmuje. Oparła się o niego, obserwując, jak Charles się pochyla i mu ska nosem jej szyję, a potem lekko przechyla jej głowę, żeby przycisnąć usta w miejscu, gdzie puls zaczynał już coraz szybciej bić. Penny się uśmiechnęła. Nie miała najmniejszej wątpliwości, że była jedyną kobietą, która działała na niego w taki sposób. Zawsze miała do czynienia z prawdziwym Charlesem, który przed światem skry wał się pod maską pozorów. Widziała zarówno jego silne, jak i słabe strony, które potrafiła załagodzić. Nigdy nie chciała innego mężczyzny. Pragnęła tylko Charlesa. Nadal czuła w nim napięcie, które było spowo dowane nie tyle wydarzeniami bieżącego dnia, ale raczej tym, co miało między nimi za chwilę nastą pić. Penny uśmiechnęła się szerzej i obróciła się w jego ramionach. Parę godzin później, leżąc na plecach obok Pen ny wśród zmiętej pościeli, zaspokojony, wyczerpa ny i wyciszony zauważył, jak odmienne zakończe nie miała ta misja od wszystkich poprzednich. Tym razem osiągnął dzięki Penny spełnienie, którego 469
nigdy wcześniej nie doświadczył. Zatoczył pełen krąg, od momentu roztoczenia ochrony, aż po ostateczne rozwiązanie sprawy, a Penny powi tała go na nowo, sprowadziła z powrotem. Była je go opoką, opiekunką i mentorem. Charles nigdy wcześniej nie doświadczył takiego połączenia, nie miał kogoś, kto nie tylko akceptowałby jego dzia łanie, ale też uosabiał więź między nim a tymi, któ rych miał za zadanie chronić. Penny podniosła głowę, spojrzała na niego, a potem oparła się o jego tors. - O co chodzi? Uśmiechnęła się. - Czy możemy nie wracać do Londynu, tylko po jechać prosto do Lostwithiel? Charles zmrużył oczy. - Możemy. A dlaczego? - Przed ślubem musimy zorganizować wiele rze czy, a jeśli ogłosimy nasze zaręczyny w Londynie, to wiesz, co się stanie. Będą od nas oczekiwać, że wyniesiemy to do rangi wydarzenia towarzyskiego, że będziemy pojawiać się na balach i słuchać porad wszystkich matron. Myślę, że lepiej sami przejmij my kontrolę nad sytuacją, zamiast oddawać się w ręce twoich i moich sióstr oraz naszych matek, pomimo że bardzo je kochamy. Charles zamknął jej usta jedynym sobie znanym sposobem - pocałunkiem. Nie przestawał jej cało wać, dopóki nie poczuł, że Penny nie ma już ocho ty na dalsze wywody. Odsunął się i spojrzał na nią, odgarniając kciu kami kosmyki włosów z jej twarzy. Popatrzył pro sto w jej jasne oczy. Przez chwilę z rozkoszą pławił się w świetle, jakie ich otaczało, w cieple, które czuł nawet w mroku nocy. 470
- Nie rozumiem. Nie dałem ci jeszcze tego, cze go potrzebujesz, a przynajmniej nie wiesz, że już się tak stało. Nie powiedziałem ci, że cię kocham, ani nie przyrzekłem miłości po wsze czasy. Myśla łem, że będziesz się przynajmniej domagać, bym padł na kolana i ofiarował ci czerwoną różę. Miał zamiar zrobić coś nawet bardziej ekstrawa ganckiego, kiedy nadszedłby moment wyznań, a teraz czuł się dziwnie pozbawiony tej możliwości. Penny otworzyła szeroko oczy. - Na kolanach... czerwoną różę? - wyglądała na nieco oszołomioną, jak gdyby usłyszała jakąś nowość. - Nie wykrzyczałem tego z wieży, chociaż mogę jeszcze nadrobić ten błąd, ale ty wiesz, że cię ko cham, że zawsze cię kochałem. Penny spojrzała na niego z dezaprobatą. - Nieprawda. Trzynaście lat temu mnie nie ko chałeś. Poczuł, jak jego mięśnie się napinają. - Kochałem cię zawsze. Słysząc jego stanowcze zapewnienie, Penny zmarszczyła brwi i odepchnęła się od jego piersi. - Nie kochałeś. Wtedy nie. Charles uniósł się na łokciach, zaciskając ze zło ścią szczęki. - Oczywiście, że tak! Od szesnastego roku życia! A to, co się wydarzyło w stodole? Myślisz, że o co wtedy chodziło? Dlaczego to w ogóle doszło do skutku? Tylko dlatego, że ty tak chciałaś? - To było pożądanie! - rzuciła mu prosto w twarz. - Oczywiście, że było! - Charles usłyszał swój ryk i zmusił się do ściszenia głosu. - Drogi Boże, miałem wtedy dwadzieścia lat, a ty szesnaście. Pewnie, że to było pożądanie, ale przecież nie tyl471
ko. Nigdy nie przyjąłbym twojego zaproszenia, gdybym cię nie kochał! Spojrzał na nią piorunującym wzrokiem. Jak mogła tego nie wiedzieć, nie domyślić się? - Do cholery, kobieto, jesteś chrześniaczką mo jej matki i pasierbicą mojej matki chrzestnej! Co ty sobie, u diabła, wyobrażasz... Penny rzuciła się na niego, przylgnęła ustami do jego warg i pozwoliła, by emocje, które w niej wezbrały, popłynęły strumieniem i przelały się w niego. Niech zobaczy, posmakuje, niech wie. Złapał ją za biodra. Ich pocałunek stawał się co raz bardziej namiętny, rozpalał ich, podsycając ogień, który się wokół nich podniósł. Wyszarpnęła prześcieradło spomiędzy ich ciał i usiadła na nim okrakiem. Znów przyłożyła usta do jego warg i całowała go, podczas gdy Charles napierał pożądliwie. Jęknęła poprzez pocałunek, kiedy jego dłonie zamknęły się na jej udach, prze suwając ją do tyłu, a potem pchnął silnie, wypeł niając ją całkowicie. Penny powoli przyjmowała go do środka, otaczała. Jej zmysły szalały. Żadne z nich nie mogło już trzeźwo myśleć. Tym lepiej. Charles mógł się zastanawiać, dlaczego zgo dziła się za niego wyjść, nie czekając na zapewnienie, którego od niego wcześniej wymagała. Nie musiał wiedzieć, że teraz nie wyobrażała sobie przyszłości bez niego i sama myśl o tym, że mieliby nie być ra zem, była dla niej nie do zniesienia. Ostatecznie, która kobieta nie oddałaby serca za takie głębokie, szczere, namiętne uczucie? Ale Charles niedługo sam się domyśli, że ona go kocha, nie ma potrzeby mówić mu tego wprost.
472
*
Zaczęło świtać. Charles leżał na plecach, bawiąc się leniwie kosmykami włosów Penny. Gdzieś w zakamarkach umysłu był świadomy, że robił to już kiedyś, wiele lat temu. Wiedział, że Penny nie śpi i tak jak on rozkoszuje się subtelnymi zmiana mi, jakie zaszły w ich otoczeniu. Po jakimś czasie Charles odetchnął głęboko. - Trzynaście lat temu nie wiedziałem jeszcze, czym jest miłość - powiedział miękko. - Wiedzia łem, co czuję i że na wiele sposobów jesteś wyjąt kowa, ale w wieku dwudziestu lat nie rozumiałem jeszcze, co tak naprawdę znaczy kochać. - Zawsze wydawało mu się, że trudno będzie dobrać odpo wiednie słowa, ale teraz same nasuwały się na myśl. - To, co teraz do ciebie czuję, jest niepo równywalnie silniejsze niż emocje, do których by łem zdolny. Wtedy nie wiedziałem, co one ozna czają, więc kiedy wydawało mi się, że masz mnie już dosyć, pozwoliłem ci odejść. Powiedziałem so bie, że jeśli właśnie tego chcesz, to prawdopodob nie jest to najlepsze rozwiązanie. - Nie wiedziałam - szepnęła, a potem westchnę ła. - Chyba także nie rozumiałam tej sytuacji zbyt dobrze, ani własnych uczuć, chociaż wmówiłam so bie coś przeciwnego. Być może rzeczywiście wyszło nam to ostatecznie na dobre. Gdybyśmy próbowa li wtedy rozwijać nasz związek... Podniosła głowę i spojrzała na jego twarz. - Gdybyśmy zaczęli działać, zaręczyli się przed twoim wyjazdem albo coś w tym rodzaju, wtedy nie stałbyś się szpiegiem i nie byłbyś tym, kim jesteś. - Urwała, a potem dodała: - Nie stał byś się mężczyzną, którego teraz kocham. 473
- Ty też nie byłabyś kobietą, którą jesteś teraz. Jesteś silniejsza, bardziej niezależna i pewna tego, czego chcesz. Gdybym poślubił się trzynaście lat temu, nie byłabyś dla mnie takim wyzwaniem. Penny uniosła wyniośle brwi. - Prawdopodobnie - odparła. - Być może te la ta były ceną, jaką musieliśmy zapłacić za to, co ma my teraz. - I za to, co będziemy mieć w przyszłości. Zapła ciliśmy naszemu przeznaczeniu. - W rzeczy samej. A teraz otrzymaliśmy nagro dę. - Uśmiechnęła się cudownie i z przekonaniem, a potem na powrót ułożyła się w jego ramionach. - Od tej chwili możemy cieszyć się owocami z drzewa naszej przeszłości. Charles zaśmiał się i objął ją mocno, a potem za topił się w poduszki. Owoce drzewa ich przeszło ści. Miłość rozwijała się i rosła między nimi, uzna na ostatecznie za fakt. Odczuwali niezwykłą przy jemność, że mogą przytulać się do siebie, w ocze kiwaniu na przyszłość, która nie była już osnuta mgłą. Nawet jeśli pozostawali rozdzieleni przez trzynaście lat, niewielu ludzi mogło być równie szczęśliwymi, jak oni teraz.
Penny najchętniej zadowoliłaby się skromną cere monią, w której wzięłoby udział grono najbliższych osób. Tymczasem Charles uparł się przy ogromnym weselu, a lista gości zdawała się nie mieć końca. Wszyscy z okolicy zostali zaproszeni i wszyscy się zja wili. Penny zdawała sobie sprawę, że jest osobą zna ną i cenioną przez okolicznych mieszkańców, tak sa mo jak Charles. Jednak do momentu, kiedy wyszli 474
z kościoła, żadne z nich nie sądziło, że pojawią się aż takie tłumy. To było cudowne szaleństwo. Kiedy tylko zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, i udało jej się wy ciągnąć z Charlesa informację, dlaczego chciał tak oszałamiającej uroczystości, z wdziękiem przyjęła jego wytłumaczenie, a nawet postarała się zrobić wszystko, by jego wizja się spełniła. Któraż dama by tego nie zrobiła, wiedząc, że jej ukochany chciał, by ich ślub był publiczną deklaracją nie tyl ko ich związku, ale i miłości. Penny mogła go jedynie kochać za to jeszcze bardziej, aż czuła, że jej serce omal nie pęka z wdzięczności za tak wspaniały gest, bardzo w stylu Charlesa. Nie chodziło jednak o organiza cję, liczby czy sam rozmach tego przedsięwzięcia, ale o światło w jego oczach, sposób, w jaki skupiał całą swoją uwagę tylko na niej, jak jej dotykał, trzymał za rękę, nie opuszczał nawet na krok. Dzięki tej ceremonii byli ze sobą bliżej niż kiedy kolwiek. Znacznie szczęśliwsi niż, jak jej się czasami zda wało, mieli prawo być. Ale Penny nauczyła się po prostu akceptować tę sytuację, uznając, że było im to pisane. Począwszy od porannego zamieszania, poprzez ceremonię w kościele i weselne śniadanie, aż po przeciągające się świętowanie, dzień przebiegał idealnie. - Myślisz, że mogłoby być inaczej, jeśli moja matka, Elaine, nasze siostry, moje bratowe oraz Amberly i Nicholas wszystko nadzorowali? Charles chwycił ją za rękę i wyciągnął na par kiet, by zatańczyć z nią bardzo szybkiego walca. Penny śmiała się, pozwalając mu się zabawiać, 475
a potem, kiedy taniec dobiegł końca, poprowadzić się z powrotem do gości. Jednej grupy zaproszonych przez Charlesa osób była szczególnie ciekawa - pozostałych członków Klubu Niezdobytych. Znała już Jacka i Gervase'a, którzy oczywiście byli obecni, więc nie zdziwiła się specjalnie, widząc, że pozostali również należą do ludzi ich pokroju. Przywitała się ze wszystkimi, śmiejąc się z ich licznych żartobliwych komentarzy na temat Charlesa, szeptanych sekretów oraz ostrzeżeń, które on z urokiem odpierał. Penny sprawiło szczególną przyjemność pozna nie Leonory, hrabiny Trentham i Alicji, wicehrabiny Torrington, żon kolejnych dwóch członków klu bu, którzy postanowili wstąpić w związek małżeń ski. Kiedy tylko je sobie przedstawiono, uściskały się, a potem cała trójka zaczęła się śmiać. Mężowie naturalnie chcieli się dowiedzieć, o co chodzi. Wtedy panie po sobie spojrzały i każda powiedzia ła, że wytłumaczy to później. Żaden z członków klubu nie był tym zachwycony, ale żony pozostały nieugięte. - Czy jest tu dzisiaj Dalziel? - spytała Leonora. Pytanie zdawało się niewinne, ale natychmiast odwróciło uwagę panów. - Oczywiście, zaprosiliśmy go - powiedział Charles - ale jak zwykle się nie pojawił. - Nigdy nie przychodzi na publiczne uroczysto ści - wyjaśniła Alicja. - A przynajmniej nikt z nas nie wie, by kiedykolwiek to zrobił. - Kiedy Dalziel mieszkał z nami u Amberly'ego, zdawało mi się, gdy wyjeżdżaliśmy, że markiz wie, kim tak naprawdę jest ten tajemniczy człowiek. Zagadnąłem go o to dziś po południu. - I? - spytał Jack. 476
- Amberly zaczął się plątać, jakby nie wiedział, o kim w ogóle rozmawiamy. Najwyraźniej powie dziano mu, żeby zapomniał o tym, co wie. Prawdziwa tożsamość Dalziela nie może być ni czym bulwersującym - wytknął Gervase. - Nie - powiedział Christian Allardyce, unosząc brwi. - Ale z różnych powodów może być to draż liwy temat. - Któregoś dnia - poprzysiągł Charles - dowie my się prawdy. Pozostali zgodnie przytaknęli. Jakiś czas później, przedzierając się przez tłum gości, Charles i Penny natrafili na Amberly'ego i Nicholasa. Jako najbliższy krewny, markiz popro wadził Penny do ołtarza. Był tak przejęty i zachwy cony tym, że go o to poprosiła, że poczuła się wzru szona. - Będziemy przez kilka dni w Wallingham, przy jedźcie nas odwiedzić, jeśli znajdziecie czas. - Ni cholas uścisnął dłoń Charlesa. - Postanowiłem częściej się tutaj pojawiać. Teraz, kiedy zabierasz ze sobą Penny, ktoś musi być na miejscu, by opie kować się posiadłością. - Dobrze ci zrobi, jeśli oderwiesz się trochę od papierów - powiedział Charles. - Pewnie masz rację - odparł z uśmiechem Nicholas. Wziął ojca pod ramię i zaprowadził go na dzie dziniec, gdzie czekał już na nich powóz. Inni goście również zaczęli podchodzić, by się pożegnać. Przy jęcie weselne powoli miało się ku końcowi. Zapadała już noc, kiedy w końcu udało im się wymknąć z salonu, gdzie kobiety z obu ich rodzin oddawały się tradycyjnym nostalgicznym wspomin kom. Apartament hrabiego był oddzielony od po477
zostałych pomieszczeń, co zapewniało im intym ność. Penny weszła przez drzwi, które przytrzymał dla niej Charles, i rozejrzała się wokoło. Do tej po ry widywała to pomieszczenie jedynie od progu, ale z jej szczotkami na toaletce i szlafrokiem na krześle już wydawało się znajome. Jak gdyby do niego przynależała. Podeszła do toaletki, zdjęła z głowy diadem, a następnie pozbyła się wysadzanych drogocenny mi kamieniami spinek i rozpuściła włosy. Potrzą snęła głową, żeby się rozplątały, i zobaczyła w lu strze utkwione w sobie ciemne jak niebo o półno cy oczy Charlesa. Już od tygodni byli kochankami, ale teraz sytu acja się zmieniła. Zrobili krok oznaczający głębsze zobowiązanie. To był koniec jednej drogi i początek innej. Charles podszedł do Penny i wyciągnął ręce. Ona chwyciła jego dłonie. Kąciki jego ust uniosły się; nie spuszczał z niej wzroku. - Kocham cię. Penny również się uśmiechnęła i zanurzyła w je go objęciach. - Ja ciebie też.