ELIZABETH O'LEARY W CIENIU WOJNY Dalsze losy sióstr Eliott
Przełożyła Danuta Błaszak
1
Rozdział 1
RS
Cyril przecią...
13 downloads
17 Views
1022KB Size
ELIZABETH O'LEARY W CIENIU WOJNY Dalsze losy sióstr Eliott
Przełożyła Danuta Błaszak
1
Rozdział 1
RS
Cyril przeciągnął dłonią po jedwabiu, potarł materiał palcem. - Wygląda jak brudny - mruknął z rozdrażnieniem. - Dlaczego Angielki... Brytyjki... nie potrafią dostrzec piękna w zdecydowanych liniach, w jasnych, czystych kolorach? Ze złością gniótł próbkę tafty, zupełnie już niepotrzebnej. - I pomyśleć, że niektórzy mówią na to „morski kolor" Szarobura ohyda w sam raz dla mdłej, nudnej, ograniczonej kobiety. Babsko o ciemnej karnacji, z dużym nosem i zadem jak hipopotam! Jeżeli to ma być księżniczka z bajki, to ja jestem królowa Saby. Przerwał na chwilę, zapalił papierosa. - Po prostu nie rozumiem, co się stało - dodał już trochę spokojniej. Beatrice uśmiechnęła się. - Cyril, kochanie, niepotrzebnie się denerwujesz. Jeśli chodzi o mnie, to już przestałam przejmować się tą sprawą. Tak samo Evie... Zgadzam się z tobą, że indygo to nie najlepszy kolor. Gdyby jednak do tego doszło, że miałabym okazję zrealizować to zamówienie, użyć tego materiału na suknię dla niej i przygotować całą resztę ślubnej wyprawy, prawdopodobnie setki kobiet prosiłyby mnie o uszycie czegoś podobnego. Naśladowałyby ją, choć pewnie żadnej z nich nie byłoby do twarzy w tym okropnym kolorze. Poza tym myślę, że to trochę nie fair wobec księżnej Kentu. Być może nie bardzo odpowiada ona twojemu ideałowi kobiecej urody, wiele osób jednak uważa ją za niezmiernie wytworną. Beatrice była świadoma, że niektóre uwagi Cyrila, wypowiadane z taką zajadłą złością, aczkolwiek nie pozbawione słuszności, w niczym już nie mogą pomóc. Nawet ta, że księżna wygląda jak tłusty prosiak polany mleczną czekoladą. Tak samo jak jego uszczypliwe stwierdzenie, że ślub księcia Kentu to wielkie nieporozumienie. Księżna Yorku najwidoczniej doradziła Marinie, swojej dalekiej greckiej kuzynce ze strony męża, by zrezygnowała z usług Domu Sióstr Eliott. W końcu jednak Beatrice naprawdę nie miała nic przeciwko temu. Położyła dłoń na dłoni Cyrila. - Poza tym, kochany stary zrzędo, to było ponad rok temu. Bardzo cenię twoje dobre serce, ale pomyśl, czy warto tak długo żywić do kogoś urazę? Skrzywił się.
2
RS
- Znasz mnie, Beatrice. Zdarza się, że mam zaległe rachunki do wyrównania. Nawet z kimś takim, kogo znam dopiero od dwudziestu minut... - Znowu spojrzał ze złością. -To po prostu nie fair. Cyril był wypróbowanym przyjacielem sióstr Eliott i czuł rozgoryczenie, że nic w tej sprawie nie potrafił pomóc. - Takie jest życie - uśmiechnęła się ze smutkiem Beatrice. Potem spojrzała na zegarek. - Późno - westchnęła. - Zrób sobie jeszcze jednego drinka, a ja już się ubieram. Naprawdę powinniśmy byli wyjść pół godziny temu. Poczekaj na mnie i chociaż przez chwilę pomyśl o czymś miłym. - Czy Jack dołączy do nas? - Chciałabym, obawiam się jednak, że nie będzie miał czasu. Na twarzy Beatrice malowała się troska. - Mówił, że po dziesiątej powinien być wolny, ale sam wiesz, jak to z nim jest ostatnio. - A co z Evie? - spytał Cyril, wypuszczając z dłoni jedwab. - Nawet o tym nie myśl. Beatrice już wychodziła z salonu. Przystanęła w drzwiach. - Evie wybiera się dzisiaj do teatru. Jej nowa przyjaciółka, Viola, chciała po spektaklu poznać ją z jakimś młodym aktorem. To premiera. Wszyscy zachwycają się Viola. Podobno jest wspaniała. W każdym razie spodziewam się, że pójdą gdzieś razem się zabawić, może nawet na całą noc. Beatrice odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów. - Daj mi piętnaście minut. Zaraz będę gotowa. Muszę jeszcze poprawić makijaż. Wyszła z salonu. Cyril, czekając na powrót Bei, uśmiechnął się do siebie. Lubił kolor jej włosów - taki lisi, płomienno-jesienny. Jeśli Beatrice cokolwiek się zmieniła przez te lata, to tylko na korzyść, dołeczki w policzkach nabrały nowego uroku. Wysokie łuki brwi, zgrabny, wąski nosek, jak u młodej dziewczyny, ciepły blask oczu. Usta z trochę za długą górną wargą. Kilka miesięcy temu przekroczyła czterdziestkę; i może nie była to klasyczna uroda pięknej dziewczyny, ale Cyril zauważył już wcześniej subtelny, arystokratyczny zarys kości policzkowych Bei. Nalał sobie ginu z tonikiem. Wiedział, że będzie musiał czekać dłużej niż piętnaście minut. Co najmniej pół godziny. I że najwyżej dziesięć minut z
3
RS
tego czasu Beatrice poświęci na poprawienie makijażu. Było dla niego oczywiste, że chciała przed wyjściem posiedzieć choć przez chwilę przy swoich dzieciach. Jechali taksówką do „Le Coq d'Or". Siedzieli obok siebie ze splecionym dłońmi. Po koleżeńsku, nie jak kochankowie. - Ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego nie porzucisz wreszcie całego tego interesu - powrócił znowu do tematu. - Dlaczego wciąż muszę się tym irytować? - Nie wiem, co ci powiedzieć, kochanie... Straszne korki, prawda? Coraz więcej samochodów, to się robi nie do wytrzymania. Lekko uścisnęła jego dłoń. W ciemności nie mógł dostrzec na jej twarzy zdenerwowania. - Naprawdę zupełnie nie rozumiem, dlaczego ciągle wracasz do tej sprawy. Wcale nie muszę się tym przejmować. Mam moją kochaną córeczkę i dwóch chłopaków. I Jacka, oczywiście. Wszystko inne naprawdę nie ma większego znaczenia. Mam wszystko, na czym naprawdę mi zależy, jakby to powiedział Jack, gdyby był tutaj z nami... Oczywiście, trochę martwię się o Evie - westchnęła. - Chciałabym, żeby była szczęśliwsza i żeby się wreszcie ustatkowała. Chociaż na pewno w jakiś sposób akceptuje tryb życia, jaki wybrała dla siebie. - Tamto zupełnie nie ma znaczenia. Uśmiechnęła się i puściła dłoń Cyrila. Niechętnie wdawała się w dyskusje na temat młodszej siostry, nawet z kimś tak bliskim jak Cyril. - Uszyłam już tysiące sukien ślubnych. To znaczy: uszyłyśmy je wspólnie z Evie - uściśliła. - Mogłaś szyć znacznie lepsze rzeczy! - wybuchnął Cyril. Zdziwiła ją gwałtowność jego słów. - Gdyby brytyjskie kobiety nie nosiły tak ohydnych kolorów jak ten szaroniebieski, ja też nie musiałbym tak ciężko pracować. Kiedy fotografuję, kosztuje mnie bardzo dużo wysiłku, żeby z kobiety źle ubranej zrobić prawdziwą piękność. Oczywiście ta nie jest dużo brzydsza od innych księżniczek, jakie mieliśmy, ale naprawdę to jest podobna do Suzanne Lenglen, zupełnie brak jej wdzięku, przypomina szkapę dorożkarską albo greckiego żeglarza. Nie, to porównanie nie fair w stosunku do chłopaków, którzy żeglują. - Zaśmiał się. - Wygląda faktycznie nieco lepiej niż jej szwagierka... Ale czy możesz sobie wyobrazić, moja droga, jakiego te
zdjęcia wymagają retuszu? Zawsze mam wrażenie, że zanim nacisnę na spust migawki, powinienem twarze tego rodzaju pięknych kobiet posypać grubą warstwą mąki McDouglasa, wiesz, tej z dodatkiem środków spulchniających. Roześmieli się oboje. - Cóż, wszyscy musimy czasami czarować klientki opowiadaniem bajek, to oczywiście zawsze łączy się z moją pracą, ale Jack wiedziałby, jak ciężko musiałem pracować nad retuszem. I powinnaś słyszeć, co się o tym mówi dodał z rezygnacją. Bea znowu uścisnęła jego dłoń. - Cyril, takie są prawa rynku. I nie chcę słuchać plotek. To przeszłość, a my musimy myśleć o teraźniejszości. Szyjemy odzież wysokiej klasy. I jeżeli któraś z majętnych wdów życzy sobie ubierać się w ponure, monotonne kolory, jak indygo albo jeszcze gorzej, to ma do tego prawo i nie muszę uszczęśliwiać jej na siłę. Za to możemy szyć rzeczy z kolorowych tkanin dla innych osób, jaśniej patrzących na świat. Prawa rynku są nieubłagane. Musisz to zrozumieć. Cyril wyjął ze srebrnej cygarniczki rosyjskiego papierosa z ciemnego tytoniu. Zapalił. - Oczywiście, rozumiem to wszystko. I nie byłoby mnie tutaj dzisiaj wieczór, gdybym nie zgwałcił tej kobiety... Zawodowo oczywiście, za pomocą aparatu fotograficznego -dodał pośpiesznie, widząc zdumione spojrzenie Beatrice. -Dziesięć lat temu bardzo mi pomogłaś. Ale teraz mimo wszystko powinnaś wziąć pod uwagę moje życzliwe rady. Twoje sprawy są dla mnie zawsze bardzo ważne. Beatrice na chwilę pogrążyła się we wspomnieniach. Myślała o początkach kariery zawodowej Cyrila. Przypadek wtedy przywiódł go na jedną z organizowanych przez Jacka sesji fotograficznych dla magazynów ilustrowanych. Cyril zrobił wówczas serię zdjęć przedstawiających debiutantki - kelnerki i ekspedientki - o zapadniętych policzkach i głęboko osadzonych oczach. Czasami wzruszał się, to była cena, jaką płacił za sukcesy artystyczne, za to, że na co dzień potrafił być człowiekiem twardym i sprytnym. Taksówka zatrzymała się przed restauracją. Nie sposób było nie zauważyć, jaką ulgę odczuła Beatrice na widok swojej siostry czekającej na nią przy wejściu. Evangeline sprawiła jej ogromną niespodziankę.
5
RS
- Evie? Nie spodziewałam się, że się tutaj spotkamy. Czy wszystko dobrze? - Dobrze? Wspaniale! Aż brak mi słów, żeby ci szybko wszystko opowiedzieć. Czy możemy gdzieś spokojnie porozmawiać? Beatrice puściła dłoń Cyrila. - Wejdź, mój drogi, za chwilę do ciebie dołączę. Potem odwróciła się do siostry. Evangeline miała na sobie jedwabny płaszcz z chińskiego brokatu, ozdobiony rudobrązowym lisem, niemal dokładnie takiego koloru jak jej oczy. Pantofle popielate, zamszowe, zapinane na trzy paseczki, na modnym, wygiętym obcasie. Długie, cięte ze skosu satynowe godety, wszyte w kremową suknię, lekko falowały na wieczornym wietrze, rzucając drżące, urokliwe cienie. W ciepłym blasku latarenki oświetlającej wejście do restauracji Evie wyglądała niezwykle zmysłowo, ale Beatrice nie powiedziała nic na ten temat. - Evie, zastanów się, nie możemy teraz rozmawiać. Nie rozumiesz? Jack powinien nadejść lada chwila. Może to ci się wyda dziwne, ale nie zniosłabym tego, gdyby pojawił się na sali, a mnie by tam jeszcze nie było. Przecież niemal siłą zmusiłam go, żeby przyszedł. Z zawodowym zainteresowaniem Beatrice dotknęła szczupłą dłonią fałd sukni, którą miała na sobie Evangeline. Pomyślała, że jest zbyt sztywna i sfałdowana, jak na jej gust. - Nie pamiętasz, że jesteśmy tu poniekąd służbowo? To dla mnie nie tylko przyjemność, że spotkam się z Priscillą, ale przede wszystkim obowiązek. Ósma rocznica urodzin jej cholernego żurnalu, to dla niej bardzo ważne. Czy to, co chcesz mi powiedzieć, nie może poczekać do jutra? Evangeline wzruszyła ramionami. - Cóż, musi poczekać, skoro tak uważasz. Przepraszam, Bea, prawie mnie przekonałaś - uśmiechnęła się szeroko. -jeżeli jednak któraś z nas powinna być teraz z Priscilla, to z pewnością druga powinna pójść do teatru, zobaczyć Viole dziś wieczorem. Cieszę się, że akurat na mnie wypadło. Niby zgodziła się na odłożenie rozmowy do jutra, ale widoczne było, że aż płonie z niecierpliwości, by podzielić się z Beatrice ważnymi wiadomościami. - Naprawdę nie mogę z tym czekać zbyt długo.
6
RS
Oczy Evangeline błyszczały, Bea już prawie nie pamiętała siostry tak podnieconej. Evie zrobiła kilka tanecznych kroków, po czym zatrzymała się i skinęła na taksówkę. - Mam bardzo dobry pomysł, coś, co będziemy mogły zrealizować w niedługim czasie. To naprawdę fascynujące. Zaufaj mi! Mimo woli Beatrice roześmiała się. - Powiedz choć w dwóch słowach, o co chodzi. Porozmawiamy jutro, ale uchyl rąbka tajemnicy już teraz, bo umieram z ciekawości. Dopiero kiedy taksówka odjeżdżała, Evie wychyliła się przez okno i zawołała: - Powiem nie dwa słowa, ale aż trzy. Kostiumy, scena, Hollywood. Ostatniego słowa Beatrice już nie usłyszała, bo taksówka oddaliła się i skręciła w Mayfair Street. Bea chwilę się wahała, zanim przekroczyła próg restauracji. Miała nadzieję, że Jack już jest w środku. Spostrzegła niemal od razu machającego do niej Cyrila i dwa puste krzesła przy ich stoliku. Goście Priscilli zajmowali niemal całą mniejszą salę restauracji, przypominającą kształtem literę L. Beatrice oddała dziewczynie w szatni swoją pelerynę, wyprostowała się i ruszyła w głąb sali ku czekającemu na nią Cyrilowi. Szła tak, jak idzie dobrze ubrana kobieta w eleganckiej sukni, słuchając z przyjemnością szelestu jedwabiu i koronkowych ozdób. Leciutkie, przejrzyste niby-skrzydełka powiewały nad jej ramionami. - Już zamówiłem szampana - powiedział Cyril. - Nie przejmuj się, Jack na pewno zaraz przyjdzie. Podszedł kelner. W milczeniu czekali, aż otworzy butelkę. Beatrice wydawała się spokojna, zamyślona, ale kieliszek opróżniła dość szybko. - Coś nie w porządku, Bea? Zwykle nie wypijasz alkoholu jednym haustem. - Cyril lekko dotknął jej dłoni. - Jest jeszcze bardzo wcześnie. Poza tym sama mi mówiłaś, że nie masz pewności, czy on przyjdzie. Podniosła na niego wzrok. - To nie o to chodzi, że się o niego niepokoję... Tak jak zauważyłeś, przywykłam do humorów mojego męża i do tego, że spotkania w drogich
7
RS
restauracjach uważa za nudne. Tuzinkowe, banalne rozmowy, zbyt trywialna materia jak na jego gust. - Beatrice przełknęła ślinę. - Niepokoję się o Evie. Odkąd wróciła z Paryża, stale wydaje się dziwnie podniecona, co chwila ma jakieś szalone pomysły. Spodziewałam się, że jakoś się ustatkuje, ale widzę, że jest wręcz przeciwnie. W pracy wciąż jest dobra, niektóre jej projekty wydają się naprawdę bajeczne. Ale ona jakby nadal szukała dla siebie miejsca. Co pewien czas rzuca się nerwowo ku jakimś mirażom. Zapomina o wszystkim, co starałam się jej wpoić. O stałości, praktycznie, o tych wszystkich nudnych, ale jakże koniecznych sprawach. Czasem Evie przypomina mi te ptaki, które latają tuż nad powierzchnią wody, muskając ją tylko skrzydłami. Boi się głębi. Beatrice westchnęła głęboko i opróżniła kieliszek. - Masz własne dzieci, Beo, i raczej powinnaś teraz myśleć o nich. Matkowałaś Evie już dość długo. Może ona właśnie jest ptakiem. Pozwól jej latać. Niewykluczone, że znajdzie to, czego szuka. Beatrice posłała Cyrilowi posępne spojrzenie spod rozjaśnionych powiek, podkreślonych jedynie ciemną kreską wzdłuż linii rzęs. Spróbował więc oględniej wypowiedzieć swoją opinię. Speszył się lekko, gdy zauważył, jak jej wzrok nabrał surowości. - Traktujesz Evie zbyt ostro, a jednocześnie zbyt protekcjonalnie. Myślę, że winisz ją za to, iż straciłyście wtedy to zamówienie... Beatrice spuściła głowę. - Dość, Cyril, to mi wystarczy. Owszem, czepiam się Bogu ducha winnej Evie. Nagle pomachała komuś ręką i oczy jej zalśniły ciepłym blaskiem. - Popatrz tam. Jack jednak przyszedł! Rano Evangeline była blada i miała ciężkie powieki. Czuła się nieprzytomnie zmęczona, ale nadal pełna entuzjazmu. Beatrice chciała odsunąć dyskusję nad jej najnowszym pomysłem i przedłużała rozmowę o niczym, aż wreszcie weszła Ethel z filiżanką mocnej, czarnej kawy dla Evie. - Czy po spektaklu poszliście z Cameronem do restauracji? - zapytała. - Tak. My... - Gdzie byliście? Co jedliście? - Poszliśmy do włoskiej restauracji Luigiego. Ale, Bea... - Do Luigiego... - Beatrice umilkła na chwilę i zamyśliła się. - Kiedyś
8
RS
często tam chodziliśmy z Jackiem. Niestety bardzo dawno. Dzieci chyba w ogóle nie znają tej nazwy. -Zaśmiała się widząc, jaka niecierpliwość czai się w kącikach oczu Evangeline. - Czy ciągle podają tam tego pysznego, boskiego kurczaka z oliwkami i migdałami? - Zauważyła wzrastającą irytację siostry, ale mówiła dalej, nie zwracając na to uwagi. - I jak postępuje powieść Camerona? Czy cię w niej umieści? - Nie mam zielonego pojęcia i zupełnie mnie to nie interesuje. Po kolejnym łyku kawy zniecierpliwienie Evangeline wreszcie dało o sobie znać. - Więc wyobraź sobie, Bea, że nadal podają tam kurczaka. Ja go zamówiłam. Cameron też. Tak samo Viola. Ale wiele innych osób wybrało pstrąga w kaparach. I wszyscy uważamy, że serwują tam pyszne, znakomite jedzenie. Zamówiliśmy też naprawdę zachwycające Frascati. - Evangeline dopiła ostatni łyk kawy. - Ale teraz możemy chyba porozmawiać o czymś, co jest dużo ważniejsze. Dla nas obu. Dla nas wszystkich. Evangeline wyjaśniła, że Viola została zaangażowana do nowego filmu Kordy. Zdjęcia mają się zacząć za jakieś dwa miesiące. - Oczywiście Violi wcale nie uśmiecha się wstawanie skoro świt i powroty do domu późnym wieczorem, ale to oczywiste, że jest podniecona i przejęta. Zawsze marzyła raczej o filmie niż o teatrze. - Cieszę się, że jej się udało, to oczywiste. Nie widzę jednak, jakie to mogłoby mieć znaczenie dla nas. Rzecz jasna, Beatrice domyślała się, o co chodzi, nawet dzięki tym paru słowom, które rzuciła Evangeline, wsiadając do taksówki. Chciała jednak, żeby siostra sama jej o tym powiedziała. Skoro już zaczęła, to niech dokończy. - Z tego, co wiem, Korda robi filmy historyczne, czy nie? Jaki będzie następny film? - Biograficzny. Tak jakoś ludzie filmu to określają. O życiu Nell Gwynne. I chodzi o to, Bea, że Viola może sobie zastrzec w umowie, iż wszystkie kostiumy będą szyte przez nas. Oczy Evangeline niemal tańczyły, dłonie jej drżały z przejęcia. - Kostiumy, Evie? Kostiumy? Reputacja Domu Sióstr Eliott opiera się na innowacjach, nadążaniu za najnowszą modą, na jej kreowaniu, a nie na kopiowaniu modeli i spoglądaniu w przeszłość. Wcale nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.
9
RS
- Och, Bea, dlaczego ty zawsze próbujesz zepsuć mi przyjemność? Po pierwsze, to bardzo ciekawa praca, wiesz o tym. Po drugie, w filmie dobrze płacą, a Viola na pewno zostanie zaangażowana jeszcze do wielu następnych. Może się zdarzyć, że zagra w jakimś współczesnym obrazie, w Hollywood. Pomyśl, jakie to byłoby cudowne, gdybyśmy mogły mieć stamtąd zamówienia. Pomyśl o tej całej wspaniałej publiczności. I sam film na pewno na tym skorzysta. Poza tym ja już obiecałam, że się tego podejmiemy. Beatrice odczuła lekką przykrość, że o takich sprawach Evie decydowała właściwie za jej plecami. Ostatnio musiała zwalczać wiele nazbyt awangardowych pomysłów swojej siostry; na szczęście jakoś się z tym uporała. Ale żeby teraz znowu czerpać wzory z przeszłości? - Wcale nie jestem pewna, czy wspaniała publiczność, która będzie oglądać ten film, dobrze nam się przysłuży. Musimy kontrolować pewne rzeczy. Niektóre nasze klientki przywykły myśleć o nas jak o czymś w rodzaju swojej własności, o czymś stałym, niezmiennym, zawsze przyzwoitym i w dobrym tonie. Może je do nas zrazić fakt, że zaczniemy się bawić w jakieś dziwaczne pomysły. Ale skoro już obiecałaś... Może masz słuszność, że to mogłoby być nawet ciekawe. - Wiem, że ty też już się nad tym zastanawiałaś. - Evangeline pochyliła się i oparła brodę na dłoniach. - Pomyśl o aksamitach i brokacie, o falbanach, kryzach, żabotach, chustkach na szyję, o fantastycznych kapeluszach. Pomyśl o krynolinach. - Zaśmiała się. Beatrice myślała raczej o konsekwencjach tego przedsięwzięcia, ale głośno nie wyrażała już swoich obaw. Wstała. - Wobec tego zgoda. Ale teraz musimy wziąć się do roboty. Na dzisiaj umówiłam parę klientek, musimy się przygotować. - Mamy o jedną klientkę więcej, niż myślisz, Bea. O jedenastej Viola przyjdzie do miary. Wejście Violi wstrzymało wszelką pracę w Domu Sióstr Eliott co najmniej na kilkanaście minut. Viola Day oczywiście poleciła swojemu impresario, żeby zawiadomił prasę, więc gdy tylko wysiadła z taksówki, od razu obstąpiła ją gromada fotoreporterów. Kobiety w pracowni tłoczyły się przy oknie, żeby choć rzucić okiem na aktorkę, która była jedną z najsławniejszych gwiazd londyńskiego teatru. Viola ubrana była w długą suknię z krepy koloru indygo z odpowiednio dobranym żakietem, na
10
RS
ramiona narzuciła futro z lisa, a na głowie miała zabawny kapelusik; Beatrice uznała, że z pewnością naśladuje on jeden z modeli Elsy Schiaparelli. Viola wyciągnęła rękę. - Miło panią poznać, panno Day. Beatrice Eliott - przedstawiła się Bea. Może miałaby pani ochotę napić się kawy? Aktorka uśmiechnęła się i skinęła głową. - Serdecznie zapraszam do naszego biura. - Beatrice lekkim ruchem ręki wskazała kierunek. - Bardzo proszę za mną. - Jaka ona jest drobniutka! - szepnęła z przejęciem Beryl, wróciwszy do pracowni. Przedtem zaniosła do biura tacę z kawą. - Ma takie cienkie kostki, że gdybyście chciały je objąć kciukiem i palcem wskazującym, to między palcami a nogą zostałoby jeszcze trochę luzu. I co za dziwne oczy! Prawie żółte. Jak to... - Wskazała skrawek lśniącego jedwabiu w kolorze bursztynu. - Jaka ona jest? Czy wydała ci się sympatyczna? - Któraś z dziewcząt widziała Viole w jakimś porannym spektaklu teatralnym i dlatego szczególnie interesowała ją nowa klientka. - No cóż. Zwróciła się do mnie „moja droga", kiedy postawiłam tacę na stole. Nie myśl, że pani Beatrice to się podobało. Nie sądzę, żeby nasza pani choć trochę lubiła tę pannę Day. - Skąd wiesz? - Och, znasz ten gest, kiedy ona zakłada nogę na nogę i podwójnie je zaplata. Zawsze wtedy jest wściekła na kogoś. Beryl usiadła, zaplotła nogi i tak wspaniale odegrała Beatrice w złym humorze, że dziewczyny musiały się roześmiać. Umilkły na odgłos kroków Evangeline, która wstąpiła do pracowni po jakieś szkice. Gdy już wyszła, nasłuchiwały przez chwilę i upewniwszy się, że nie ma jej już pod drzwiami, znowu wybuchnęły śmiechem. - Będziemy musiały się do tego przyzwyczaić. Panna Day zostanie naszą klientką. Ale pamiętajcie, że mamy też kilka innych klientek, nie tylko ją, więc proponuję, żebyśmy wreszcie wzięły się do pracy - upomniała je w końcu pani Palmer. - Viola ma tylko trzymiesięczny kontrakt na tę sztukę, potem zaczną się zdjęcia do filmu, toteż od razu musimy zacząć robotę. To będzie naprawdę coś cudownego. Oboje z Jackiem koniecznie powinniście to zobaczyć. Pomogę we wszystkim, jeśli będzie trzeba. Na przykład zajmę się dziećmi,
11
RS
gdyby Molly musiała wziąć wolne czy coś w tym rodzaju. Czasami wolę dzieci niż pozostawanie sam na sam z własnymi myślami - powiedziała Evangeline. Siostry miały na lunch wędzonego pstrąga. Molly mieszkała razem z nimi od zawsze, najpierw jako niania, potem jako kucharka i pomoc do wszystkiego. Teraz była kimś w rodzaju zarządzającej. Przyniósłszy rybę, uraczyła je przy okazji jakąś kryminalną historyjką. Śmiały się z niej do łez, chociaż Beatrice początkowo próbowała się opanować. Ale i ona w końcu nie wytrzymała. - Evie, co ty mi właściwie mówiłaś? Falbanki mają być jak z obrazów Gainsborough, frędzle - Fragonarda? Koronki, bufiaste rękawy... I co jeszcze? Krynoliny? Naprawdę nie jestem pewna - Strasznie to zagmatwałaś, Bea. Nie sądzę, żebyś naprawdę rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi. Musisz się w to wczuć. Tak naprawdę jeszcze nigdy nie miałam szansy, żeby się wykazać. Pozwól mi to zrobić teraz. W Hollywood będzie się niedługo kręcić filmy w kolorze. Viola ma tam całkiem niezłe kontakty. Jeżeli dobrze wypadnie w filmie Kordy, mogłybyśmy zyskać szansę robienia kostiumów do filmów dla Hollywood. To byłoby naprawdę ciekawe. W drzwiach ukazała się Ethel i Beatrice szybko poprosiła ją o przyniesienie kawy. - Nadal nie jestem pewna, czy dobrze robimy, decydując się na szycie kostiumów dla filmu. Czuję się tym trochę zaniepokojona, a także zaskoczona. Przecież to właśnie ja na ogół hamuję różne twoje inicjatywy, czasami ciekawe, ale niekiedy zbyt odważne. Dlaczego, u licha, chcesz patrzeć wstecz? Cała nasza filozofia opierała się na idei prostoty i elegancji. Zawsze unikałyśmy nadmiaru ozdób, falban, frędzelków... Dlaczego zmuszasz nas, żebyśmy się zajmowały się ubiorami wprawdzie pełnymi fantazji, lecz zupełnie niewspółczesnymi i w całkiem innym stylu niż nasz? Bo przecież takie będą potrzebne do filmu Kordy czy filmów hollywoodzkich. Ethel przyniosła kawę i Beatrice poprosiła ją, by wychodząc zamknęła za sobą drzwi. Zapadła długa cisza. Evangeline wzięła głęboki oddech. - Tak, musimy wreszcie porozmawiać o pewnych sprawach, Bea. Uniosła głowę i Beatrice zobaczyła, że oczy siostry są pełne łez. - Nigdy, ani razu, nie wypomniałaś mi, że to ja ponoszę winę za paryskie
12
RS
niepowodzenia... - Jakżebym mogła ci to wypominać? I dlaczego miałabym uważać, że to była twoja wina? Nie możesz przecież odpowiadać za krach na Wall Street. - Pozwól mi dokończyć, Bea. Wiem, że nie byłam osobiście odpowiedzialna i nie winię się za to, ale zdaję sobie sprawę, jak dużo straciłyśmy z powodu tej nieudanej inwestycji. I ja przecież zostałam później w Paryżu jeszcze bardzo długo z tym nicponiem rzeźbiarzem. Zastanawiam się teraz, czy naprawdę byłam wtedy w nim zakochana, czy po prostu szukałam jakiegoś pretekstu, żeby nie wracać od razu do domu. Bałam się spojrzeć prawdzie w oczy. Nie, Bea, nie przerywaj mi... Evangeline widziała, że Beatrice niecierpliwie zaciska dłonie. - A potem, spóźniona i rozleniwiona, a w każdym razie bezmyślna, wróciłam i zaczęłam pracować nad zamówieniem Mariny - wszystko zaprojektowałam zbyt nowocześnie, zbyt awangardowo, znowu buntowałam się przeciwko twojemu zdrowemu rozsądkowi i realnej ocenie faktów. Zawsze mówiłaś, że to ja stworzyłam Dom Sióstr Eliott, a ty po prostu jesteś wykonawczynią projektów. Zaniżałaś swoją wartość, Bea. Ty wtedy miałaś rację, ale zamiast upierać się przy swoim zdaniu, pozwoliłaś mi w końcu realizować to, co wylęgło się w mojej głupiej głowie. I przeze mnie straciłyśmy tamto zamówienie. - W tej sprawie nie mogę się z tobą zgodzić, Evie. Chodziło w końcu o jakiś szczegół, księżniczce nie podobała się szerokość paska, jaki zaprojektowałaś do jej ślubnej sukni, czy coś w tym rodzaju. Nie możesz mieć o to do siebie żadnych pretensji. Z całą pewnością. Beatrice podała siostrze chusteczkę. - Nie wiem. Ale to właśnie jest powód, że chcę teraz raczej oglądać się wstecz, niż próbować iść z duchem czasu, i dlatego propozycja szycia tych kostiumów tak bardzo mi odpowiada. Tu przynajmniej wiadomo dokładnie, jak wszystko ma wyglądać, nie ma żadnych wątpliwości w tym względzie, chodzi jedynie o zgodność ze stylem epoki. - Słaby, nieśmiały uśmiech pojawił się na wargach Evie. Otarła ostatnie łzy. - Z tego będą pieniądze, Bea. Nikt nie będzie mógł powiedzieć, że przestałyśmy robić nowoczesne rzeczy. To po prostu dodatkowe zlecenie. Takie małe zamówionko, z którego nie powinno wyniknąć nic złego. Znowu zaczęła płakać. Beatrice próbowała wziąć się w garść. Akurat weszła Ethel i postawiła
13
RS
dzbanuszek z kawą na stole przy drzwiach. Szczęśliwie się złożyło, że nie mogła widzieć mokrej od łez twarzy Evangeline. - A co myśli o tym wszystkim Cameron? - Beatrice niby to mimochodem zmieniła temat rozmowy. Evangeline mruknęła coś pod nosem. - Ostatnio Cameron zwalcza wszystkie moje plany, niezależnie od tego, czy są dobre, czy złe. Cały czas spędza na pogawędkach z Viola, a potem przychodzi jakiś odmieniony i nieprzyjemny, i zupełnie nie da się z nim spokojnie o niczym porozmawiać. - Podniosła wzrok. - Bea, dlaczego ja zawsze wybieram sobie takich trudnych facetów? Czy ja w ogóle chcę być szczęśliwa? A może wydarzyło się coś, kiedy byłam dzieckiem, coś, czego zupełnie nie pamiętam, i to ma dotąd taki dziwny wpływ na moją psychikę? Albo może to jakaś kara za coś, co kiedyś zrobiłam, coś bardzo złego? Na kilka sekund przed oczyma Bei pojawiły się wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to... - Oczywiście, że nic takiego nie zrobiłaś i to nie jest żadna kara. Masz zbytnią skłonność do obarczania siebie winą za wszystko, co się dzieje. Po prostu przesadzasz, moja kochana - powiedziała zdecydowanym tonem. Przypomniała sobie teraz rozpromienioną, rozentuzjazmowaną Evie z wczorajszego wieczora i porównała ją z rozczarowanym, zawiedzionym dzieckiem, które w tej chwili miała przed sobą. Powinna chociaż na chwilę przełamać swoją rezerwę, swoje niechętne nastawienie do filmu i teatru. - Dobrze, Evie, zgadzam się z tobą. Możemy spróbować z tymi kostiumami dla Violi. I kto wie, czego jeszcze możemy dokonać. Ale pod jednym warunkiem. Evangeline opuściła głowę i zmarszczyła czoło. - Chodzi o to, że nie możemy z tego powodu zrezygnować z innych zamówień. Pamiętaj, mamy do uszycia kilka sukien dla debiutantek, powinniśmy też skompletować nową kolekcję. A pokaz mody, który przygotowujemy, musi być naprawdę nowoczesny. Evangeline znowu otarła łzy. Tusz rozmazał jej się na policzku. - Dobrze, Bea. Zastanawiam się, czy uda mi się to wreszcie dokładniej wyjaśnić Cameronowi. - Lepiej nic mu nie mów. Obiecaj mi to, proszę. On nie należy do rodziny. W każdym razie jeszcze nie należy. Beatrice pomyślała ponuro, że Cameron nigdy nie ożeni się z Evangeline. I wcale nie odczuła z tego powodu ulgi.
14
Rozdział 2
RS
Następne projekty kostiumów opracowane przez Evangeline dla Violi narobiły wiele zamieszania w pracowni. - Zobaczcie, jaka szeroka ta spódnica. Potrzeba na nią co najmniej dwanaście jardów. I jak to się będzie kroić? Na stole na pewno się nie zmieści, nawet na podłodze. Trzeba będzie chyba wyjść z tym na ulicę. Jak my sobie damy radę? - Tym razem Doris okazała się pesymistką. - Dół jest z klinów, więc możemy go skroić na dużym stole. Na pewno się zmieści, Nie zapominaj, że ubierałyśmy kiedyś księżną Bushey. Dziewczęta roześmiały się. Beryl zawsze potrafiła rzucić jakąś złośliwą uwagę, ale raczej na wesoło. Elsie odwróciła się w ich stronę. - Panna Evie powiedziała mi, że jedna z jej przyjaciółek, chyba jakaś artystka, ma zamiar zamówić krynolinę - to jest sztywne, szerokie i rozpięte na obręczy, która nadaje kształt spódnicy. Pozostałe dziewczyny spojrzały na nią, nie bardzo rozumiejąc, jak ta konstrukcja ma wyglądać. - To taki szkielet z gałązek wierzby, które ta aktorka, panna Day, musi wkładać pod spódnicę, lepszy niż wszystkie sztywne, nakrochmalone halki. Jak w końcu uszyję tę suknię, to ta panna Day będzie wyglądała jak... myślała przez chwilę - jak wielka kapusta przecięta na pół, z materiału oczywiście. I panna Evangeline mówi, że to wszystko musi być zgodne z duchem czasu i ze stylem epoki, niezależnie od tego, co się kryje pod tym określeniem. Nie kazała używać zamków błyskawicznych ani nawet guzików i haftek, to ma być sznurowane jak buty. Nie miała baba kłopotu, to wymyśliła sznurówki. Zajmie nam całe wieki obrzucenie tych dziurek na sznurowadła. - Bardzo dobrze zrozumiałaś, o co chodzi, Elsie, jestem tego pewna. Ale muszę przypomnieć wam, miłe panie, że już po drugiej i powinnyśmy wrócić do pracy. Dziś po południu przychodzi do miary lady Pamela Inverness i panna Sealy-Lewis na ostateczną przymiarkę. Do pokazu zostało mniej niż tydzień - powiedziała Marjorie Palmer, od niedawna zatrudniona w Domu Sióstr Eliott jako kierowniczka pracowni krawieckiej, odkąd Tilly awansowała i przeszła na górę. Marjorie traktowała swoje obowiązki poważnie. - Chociaż dziwi mnie, dlaczego panie Eliott umówiły obie klientki na ten sam dzień, i to w niewielkim odstępie czasu - dodała. -
15
RS
Wiadomo, że te dwie osoby nie bardzo się lubią, panna Lewis ma już kilka minut spóźnienia i tego tylko nam brakuje, żeby się tutaj spotkały. - Powiedziałabym, że ma już więcej niż kilka minut spóźnienia, proszę pani. - Beryl nie mogła się powstrzymać od tej uwagi. - Rozpuśćmy jej szwy jeszcze trochę, bo jak znowu przytyje, to będzie problem. Miejmy nadzieję, że uda jej się złapać męża już w tym sezonie, może jakiegoś właściciela ziemskiego albo barona. W przeciwnym razie będziemy musiały znowu poszerzać jej sukienki. Chyba właśnie to poszerzanie miała panna Evangeline na myśli, kiedy mówiła, że wszystko musi być zgodne z duchem czasu. Marjorie stłumiła śmiech. - Coś w tym rodzaju, Beryl. Ale weź się już do roboty. Czy suknia jest gotowa? - Prawie. Skończyłam obrzucać szwy dziś rano. Właśnie najodpowiedniejszy moment, żeby przymierzyła, czy dobrze leży. Ach, i musimy się upewnić, czy nakrycie głowy jest w porządku. Nigdy w życiu nie zrozumiem, dlaczego arystokratki wpinają te pióra we włosy. Wyglądają w nich jak białe squaw, gdyby mnie kto o to zapytał. - Nie mam pojęcia, Beryl, dlaczego przyjęła się akurat taka moda. Weź jednak pod uwagę, że białe pióra są zgodne z ich tradycją rodzinną, występują w herbie księcia Walii. Jego dewizą jest „Ich dien", co można przetłumaczyć z niemieckiego na: „Służę ludziom". To świetna zasada do naśladowania, nawet król zawsze się nią kieruje. - Oczywiście, proszę pani, słuszna racja - odparła Beryl. Potem odwróciła się do innych dziewcząt w pracowni, zrobiła zeza i pokazała język, aż znowu zaczęły się śmiać. - Tak, sama przecież słyszałam, że król w ostatnich dniach naprawdę świecił przykładem, kiedy... Marjorie Palmer przerwała jej: - Wracaj do pracy, Beryl. - Po czym zwróciła się do Doris: - Czy suknia lady Pameli jest już gotowa? Skończyłaś obrębianie? - Przed lunchem, proszę pani. Wszystko, co muszę jeszcze zrobić, to obszyć pszczołę. Od iluś lat weszło w zwyczaj, że każda część garderoby z Domu Sióstr Eliott była oznaczona, zwykle na małej metce na karku, wyszywaną cienkimi nićmi pszczołą; niekiedy pszczołę haftowano bezpośrednio na jedwabnej podszewce. Ten stylizowany owad był znakiem firmowym Domu
16
RS
Sióstr Eliott, złożonym z finezyjnie splecionych inicjałów Beatrice i Evangeline. Szwaczka zawsze z satysfakcją wieńczyła swoją robotę wyhaftowaniem pszczoły. Podszewki i wykończenia niektórych płaszczy albo żakietów bywały niekiedy tak piękne, że weszło w modę - zwłaszcza pośród niektórych odważnych debiutantek - wkładanie okryć podszewką na wierzch. - Chciałabym, żeby panna Evangeline poradziła mi w sprawie tej sukienki. To jest takie... pracochłonne. Wiem, że pszczoła to pracowity owad, ale czy to nie przesada... - Nie do ciebie należy wygłaszanie opinii o ubiorach, które pomagasz szyć, Doris. - Pani Palmer kontynuowałaby upomnienie, gdyby nie to, że właśnie weszła do pracowni Tilly. Ponieważ przez wiele lat była kierowniczką pracowni krawieckiej, nie straciła jeszcze zwyczaju regularnego sprawdzania, jak postępuje robota. Kontrola jakości pozostała dla niej sprawą pierwszej wagi, chociaż obecnie to już nie należało do jej obowiązków. Tilly nosiła teraz skromną, ciemną, ale elegancko skrojoną garsonkę zamiast kombinezonu, jak dawniej. Zmierzyła uważnym wzrokiem każdy szczegół gotowych już sukni. Przyjrzała się bacznie kreacji przygotowanej dla lady Pameli. Organdynowe falbanki na ramionach, fałdki w talii, materiał spódnicy i bluzki wyszywany perłami. - W porządku - oznajmiła w końcu. - Lady Pamela upierała się, żeby to było właśnie takie. Potem zwróciła się do dziewcząt: - Dzięki Bogu, mamy też inne rzeczy do zrobienia. Ujęła w rękę fałdę jedwabiu z sukni Caroline Sealy-Lewis. - To byłoby przepiękne, niezwykle wytworne, ale zostało zaprojektowane dla zgrabnej, smukłej dziewczyny. Ta suknia wyglądałaby na kimś o dobrej figurze prosto i szlachetnie niczym grecka kolumna. A w tańcu rozkładałaby się na całą szerokość. Zmarszczyła czoło, jakby dziwiąc się sama sobie, że wypowiada aż tak oczywiste prawdy. Popatrzyła raz jeszcze z ukosa na suknię. - To nie wasza wina, dziewczęta, ale ten fason zawsze będzie ją trochę pogrubiał. Taki materiał też nie nadaje się dla osób o zbyt pełnych kształtach. - Cofnęła się parę kroków i oświadczyła z uśmiechem: - Ale na manekinie wygląda to uroczo.
17
RS
- To już coś, bo na innym, pulchniejszym manekinie będzie wyglądało jak... Beryl zamilkła pod karcącym spojrzeniem Marjorie. Na górze zadźwięczał dzwonek - Tilly szybko przygładziła włosy i poprawiła spódnicę, po czym pośpieszyła przywitać Caroline. Wychodząc poprosiła Elsie o przyniesienie przygotowanej do miary sukni. Kiedy obie już wyszły, Beryl i Doris od razu zaczęły plotkować o arystokratycznych klientkach. Te dwie dziewczyny niewiele miały ze sobą wspólnego, ale kiedyś zaczęły krytykować morale wyższych klas i okazało się, że obie zgadzają się w wielu kwestiach. Doris, pochodząca z Walii, z rodziny znajdującej się pod silnym wpływem Kościoła metodystów, zdecydowanie potępiała rozpustę i lekkomyślność. Beryl natomiast z zupełnie innych powodów irytowali arystokraci, prowadzący próżniaczy tryb życia. Zazdrościła im tego, a jej zawiść często graniczyła z przesadną złośliwością. To ona głosiła otwarcie, że bogactwo i cnota nigdy nie idą w parze. To ona wymyślała coraz to nowe warianty tej maksymy. Z różnych, co prawda, powodów obie kobiety wyznawały podobne poglądy. - To wstyd i hańba - powiedziała Doris z ustami pełnymi szpilek. - Panna Sealy-Lewis odbywa mały trening przed znalezieniem męża? - No wiesz, Beryl... - oburzyła się Doris.- Od razu przychodzą ci na myśl jakieś wulgarne skojarzenia. - Rozumiem, że istnieje gorsze zło i lepsze zło, ale nie lubię, jak tego rodzaju ludzi stawia nam się za wzór. Po prostu im wszystko wolno, bo nic nie muszą. Wiem, co masz na myśli, Doris. Szlachetnie urodzona Caroline nie ma żadnych zobowiązań, udaje jej się także uniknąć trudności, które uprzykrzają życie innym ludziom. Po prostu wyjedzie sobie na miesiąc i kto nie musi, nie będzie o niczym wiedział. A co do księcia Walii i tej jankeskiej lafiryndy.... - Wystarczy, Beryl. Nie lubię, jak na niego wygadujesz, i wcale nie mam zamiaru tego słuchać. Wspomnij chociażby niektóre ustępy Starego Testamentu, na przykład ten o Jezabel. Nie zawsze potępiano nierządnice... Beryl już chciała uraczyć koleżankę swoją ulubioną przypowieścią o Judy O'Grady i pułkowniku, kiedy Elsie wróciła do pracowni. Lady Pamela była zachwycona. Ciężka satyna zdobiona perłami opadała w głębokich, połyskujących fałdach. Opuszkami palców wyczuwało się doskonałą gładkość tkaniny i krągłość pereł.
18
RS
Evangeline spostrzegła cień niezadowolenia na twarzy Beatrice. Za plecami lady Pameli wykrzywiła twarz w lekkim grymasie, by siostra wiedziała, że i ona nie zachwyca się tą kreacją. Następnie z ponurą miną przyłożyła sobie palec do skroni niby nabity pistolet. Lady Pamela akurat odwróciła się w ich stronę, więc Evangeline szybko przyoblekła twarz w wyraz powagi i udała, że uniosła dłoń jedynie po to, by przygładzić włosy. O żadnych kpinach nie mogło tu być mowy. - Właśnie miałam nadzieję, że tak to będzie wyglądać. Absolutnie perfekcyjne. Mój wymarzony fason. Kompletne bezguście, pomyślała Evangeline, uśmiechając się słodko do klientki. - Jestem wzruszona. Czuję po prostu, że muszę podziękować szwaczkom osobiście. Czy mogę? Evangeline wzruszyła ramionami. Wprawdzie żywiła mieszane uczucia co do sukni, ale wiedziała, że dziewczęta włożyły w tę pracę wiele serca i że na pewno miło im będzie, jeśli klientka pofatyguje się osobiście, żeby wyrazić za to swoją wdzięczność. - Oczywiście, bardzo proszę. Na pewno będą uszczęśliwione. Poprowadziła lady Pamelę schodami na dół. - Dzień dobry, moje panny. Właśnie chciałam... - zaczęła lady Pamela, kiedy nagle uśmiech zamarł jej na ustach. Spojrzenie klientki padło na prostą i powiewną, skrojoną ze skosu jedwabną suknię koloru kości słoniowej Caroline Sealy-Lewis, upiętą na manekinie. - To dla innej debiutantki, lady Pamelo - wyjaśniła Evangeline szybko. - Dobrze, a dlaczego moja suknia nie mogła być bardziej w tym stylu? Chcę, żeby pani ją poprawiła na podobną do tej. Peplum, tak pani to nazwała? - Możemy to zrobić, jeśli pani sobie życzy, lady Pamelo, oczywiście, proszę uprzejmie. Szkoda, że nie zwróciłyśmy uwagi na ten fason, kiedy omawiałyśmy wstępnie nasze projekty. Mam jednak pewne obawy, że wprowadzenie zmian właśnie teraz zburzy całą harmonię kompozycji. To mogłoby nie pasować do stylu całości... Evangeline miała nadzieję, że irytacja, którą odczuwa, nie jest słyszalna w jej głosie. - I nie powiedziała mi pani, czyja to suknia. Evangeline westchnęła. Lady Pamela mogłaby zareagować zbyt ostro,
19
RS
gdyby się dowiedziała. Nigdy nie żywiła żadnych życzliwszych uczuć wobec Caroline. - Panny Sealy-Lewis. Ku jej zdziwieniu twarz lady Pameli rozpromienił szeroki uśmiech. - Świetnie, w takim razie wszystko w porządku. Ta suknia i tak się na niej zmarnuje. Caroline będzie w tym wyglądała jak tłusta biała foka. Albo jeszcze gorzej. To śmieszne, że ktoś taki jak ona ma nadzieję złapać męża. Nie wiem, kto na nią poleci, nawet wielorybnicy brzydziliby się polować na takie zwierzę. - Roześmiała się głośno i dodała zwracając się do Evangeline: - To przerażające, po prostu haniebne przygotowywać tak cudowną kreację dla osoby, która z trudem przeciska się przez drzwi. Dotknęła delikatnej tkaniny. - Czy mogłaby pani pomyśleć o wieczorowej sukni dla mnie, skrojonej mniej więcej w ten sposób? W kolorze śliwkowym, jakiś miękki aksamit, na jesień może coś z długim rękawem... - Oczywiście. - Evangeline uśmiechnęła się z wyraźną ulgą. - Może z mankietami a la Anna Boleyn... - Położyła dłoń na ramieniu lady Pameli. Chodźmy do biura. Napijemy się herbaty i omówimy szczegóły zaproponowała z całym entuzjazmem, na jaki było ją stać. Z ulgą, że nie będzie musiała dokonywać kolejnych przeróbek sukni, znowu pełna radości, z nadzieją na nowe, ciekawe zamówienie, szybko wyprowadziła lady Pamelę na schody wiodące do biura. Oby jak najdalej od pracowni. Na dole panowała cisza. Dopiero kiedy dziewczęta usłyszały trzaśniecie zamykających się za Evangeline drzwi, rozgorzała dyskusja. - To ma być grzeczność! Sądziłam, że damy mają lepsze maniery. No tak, rasowe krowy też nie zawsze są piękne. Czasami pospolite stworzenia mają dla mnie większą wartość. Na przykład koty. Nie zamieniłabym naszej kochanej Moggy na żadną rasową kotkę, na jedną z tych żółtych, napuszonych, z czarnymi uszami, za którymi wszyscy tak przepadają. Tu chodzi o coś zupełnie innego, nie o to, czy ktoś jest damą albo rasowym zwierzęciem. Dziewczęta zgodnie pokiwały głowami. Beryl miała rację. Marjorie Palmer wyszła z pracowni, obrzucając szwaczki piorunującym spojrzeniem. Dyskusja toczyła się dalej. Terkot maszyn do szycia, uważne spojrzenie na igłę, zręczne ruchy rąk, staranne obrzucanie ściegów -
20
RS
wszystko toczyło się normalnym trybem i zupełnie nie przeszkadzało w rozmowie. Doris robiła kapelusz dla Caroline, starannie układała pióra, zdobiła je biżuterią. - Nie znam się na dobrych manierach, nie pochodzę z arystokracji. Ale otrzymałam porządne wychowanie i gdybym zachowała się w podobny sposób, nie uniknęłabym kary. Natarcia uszu albo nawet klapsa. - Czy myślicie, że maniery to, to samo co dobre wychowanie? - zapytała któraś. - Dobre maniery pozwalają elegancko przegrywać, zachować się z godnością, nawet jeśli ktoś cię obrazi. - Wydaje mi się, że to nie ma nic wspólnego z grzecznością. Czy sądzicie, że maniery to coś, co dotyczy i nas, prostaczek? Coś, co i my możemy mieć? Nie tylko elegancki świat? - Oczywiście. Pomyśl o księciu Walii. - Beryl starannie odłożyła materiał, przygotowany już do plisowania, sięgnęła po kilka białych piór, których Doris nie zdążyła jeszcze upiąć na kapeluszu, i ze śmiechem wetknęła je w swój koczek. - Tego lekkoducha w ogóle nie obchodzą inni ludzie, no nie? Nie dba ani o swoich rodziców, ani o żadne inne osoby. Dla nikogo nie ma za grosz szacunku. Z tego, co czytałam w „Reynolds News", wynika, że cały czas spędza w nocnych klubach i na orgiach seksualnych. Nie taki przykład powinien nam dawać książę Walii. - Nie chcę słyszeć słowa przeciwko niemu. On jest cudowny. I nieprawdopodobnie przystojny - oświadczyła Doris ponownie. - Tacy jak my nie powinni go pochopnie osądzać. Jedna z pozostałych dziewcząt, Coral, rzadko wtrącała się do dyskusji. Miała wadę wymowy, jąkała się. Przeżyła prawdziwą tragedię, kiedy zraniono jej brata w kopalni rok temu. - Dziwię ci się, Ddd...oris, twoja rodzina pochodzi ze wsi tak samo jak moja. Matka zawsze mówiła, że nie ma dymu bez ognia. Ddd...ługo nie wiedziałam, co ma na myśli. Ale... wszystko ma jakąś przyczynę. On jest taki, bbbbo... nie zaznał w życiu prawdziwej miłości. Coś musiało to spowodować. Tu nie chodzi o prawdziwe uczucia, wszystko jest na pokaz. To była najdłuższa przemowa, jaką dziewczęta słyszały kiedykolwiek z ust Coral. - Mylisz się, oceniając księcia Walii tak wysoko. To zły człowiek, on
21
RS
jest www...inien katastrofom, tragediom w kopalniach, nic nie robił, żeby ratować ludzi. Miał gdzieś to wszystko, wolał się bawić. - Coral zaczerwieniła się i znowu sięgnęła po igłę. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni - dodała jeszcze. - Oni wszyscy są źli. Jeśli robią coś dobrego, to tylko na pokaz. Ich nic nie obchodzi. Dziewczęta plotkowały i chichotały, kiedy do pracowni wróciła pani Palmer. - Co się tu dzieje? Przestańcie, na Boga. Następna klientka może się zjawić lada chwila i lepiej, żebyśmy tym razem były na to przygotowane. Dzięki Bogu, że lady Pamela wreszcie stąd wyszła, nie chciałabym, żeby nasze panie znowu miały kłopoty. Zdjęła jakąś nitkę jedwabiu z manekina, na którym wisiała suknia innej debiutantki. - Proszę, żeby któraś przyniosła to na górę, jak zawołam. - Właśnie rozmawiałyśmy o księciu Walii, zastanawiałyśmy się nad tą jego amerykańską panienką, wie pani. - Beryl aż pokładała się ze śmiechu. - Czy to prawda, proszę pani, że on zamierza przedstawić ją publicznie w tym roku jako swoją narzeczoną? Tak wyczytałam w kronice towarzyskiej w „Timesie". Czy ona będzie przedstawiona królowej tak jak lady Pamela albo Caroline? Ludzie mówią, że jest tak stara, że mogłaby być jego matką. Nawet Marjorie wiedziała, że Beryl zawsze lubi dodać coś od siebie do tego, co wyczyta o życiu towarzyskim wyższych sfer. Ze szczególnym zainteresowaniem śledziła te wszystkie ploteczki. Chociaż zaprzyjaźniona z nią sprzedawczyni z kiosku z gazetami odwodziła ją od kupowania przeterminowanych magazynów, Beryl jednak nadal pozostała wierną czytelniczką „Reynolds News" oraz „Film Fun". - Nie będę tego komentować - powiedziała Marjorie Palmer, sznurując usta. - I nie sądzę, żeby do nas należało ocenianie tych spraw... Usłyszały dzwonek do drzwi i Marjorie, przerywając wypowiedź w pół zdania, pobiegła na górę powitać kolejną klientkę. Jednakże po przebyciu paru schodków nagle coś sobie przypomniała i zawróciła. - Słuchajcie, dziewczęta, ostrzegam, tym razem ma być wszystko w porządku. Jeśli Caroline znowu coś się nie będzie podobało, bardzo proszę, powiedzcie, że to ostatni krzyk mody albo przeproście, że to wasza wina. W każdym razie żadnych kpin i ani słowa o... Już wy wiecie o czym.
22
RS
Parę minut później suknię Caroline zdjęto z manekina i zaniesiono na górę. Żwawo terkotała maszyna Singera, zwinne palce Beryl szybko kręciły koło, stopy poruszały metalowy pedał. Potem maszyna stanęła. Beryl pośliniła lekko złotą nitkę. Było widać, że aż kipi z podniecenia i niecierpliwości. - To, co chciałabym wiedzieć... - zaczęła. W pracowni zapanowała cisza. - Chciałabym wiedzieć, dlaczego musimy nabierać w takich sprawach wody w usta, gdy chodzi o osoby dobrze urodzone? Im wszystko uchodzi. To niesprawiedliwe. Marjorie słyszała wybuch Beryl, kiedy schodziła po schodach, by suknię Caroline znowu włożyć na manekin. Machnęła ręką, żeby dziewczyna się uciszyła, i powtórzyła nieświadomie zupełnie to samo, co Cyril powiedział Beatrice: - Życie nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. Zawsze było nie fair, jest i będzie nadal. A teraz trzeba tu zrobić kilka poprawek, Beryl, jeśli zaszewki są jeszcze dość głębokie, by można je było trochę rozpuścić. Umieściła prześliczną białą jedwabną suknię na manekinie. - Przykro mi, ale panna Caroline nieco przybrała na wadze, trzeba to trochę poszerzyć w biuście i w talii. Zrobimy, co się da, i to jak najlepiej. Beatrice wąskimi, szczupłymi dłońmi przygładziła włosy. Czuła, że jej nos się zaczerwienił. Marzyła, by ten dzień wreszcie dobiegł końca. Jej zielone oczy były zmęczone i senne, bez blasku, niczym mętna woda w stawie. Gdyby Jack nie znał jej tak dobrze, mógłby pomyśleć, że złapała grypę. Odstawiła talerz z prawie nietkniętym drugim daniem - był to sznycel wieprzowy z ryżem. Zupełnie nie miała apetytu. - Jak myślisz, czy Nedowi jest już trochę lepiej? Okropnie się o niego niepokoję. Moje kochane maleństwo. - Dlaczego tak się nad nim trzęsiesz, Bea? Przejmujesz się tym chłopcem o wiele bardziej niż Clare czy Tomem. Wszystkie dzieci muszą przejść odrę, wietrzną ospę i świnkę, to zupełnie normalne. Choroba trwa dość długo, ale nie ma powodu do paniki. Tamci dwoje mają to już za sobą, a i Ned wkrótce się wyliże. Czy pamiętasz jeszcze, jak Tom był malutki? Jak uczyłem go pierwszych liter i posługiwania się nożem i widelcem, kiedy musiał leżeć w łóżku? Jack zawahał się. Wiedział, jak bardzo Beatrice przejmuje się małym Edmundem, irytowało go dość często, gdy stawiała go na pierwszym
23
RS
miejscu przed Clare lub Tomem. Ale nic więcej nie powiedział. Pocałował tylko jej ostro zakończony, kształtny nosek. - Mogłabyś otwierać puszki czubkiem tego kochanego noseczka. Ani pocałunek, ani komplement nie zdołały jednak rozproszyć jej posępnych myśli. - Te nowoczesne szczepionki przeciwko niektórym chorobom to wspaniały wynalazek. Zgadzam się z tobą, Jack, ale... Mały Edmund, którego przyjście na świat sprawiło niespodziankę im obojgu, cały czas był jej oczkiem w głowie i największym szczęściem. Miłość do Clare i Toma okazywała w mniej widoczny sposób, a matczyne obowiązki wobec swoich starszych dzieci wypełniała spokojnie, nigdy nie wpadając w panikę. Jack westchnął. - Czy jest coś, w czym mogę ci pomóc? - Co, na Boga, mógłbyś zrobić, żeby Ned nie miał gorączki! - żachnęła się. - W końcu to nie ty spędziłeś pół życia, niańcząc dzieci. Beatrice często odsuwała go od pewnych spraw, istniały problemy, na których temat unikała jakiejkolwiek dyskusji. Jack jednak wiedział, że tym razem Beatrice jest bardzo zdenerwowana. - Spróbuj mi powiedzieć, Bea, o co ci naprawdę chodzi. Zawsze lepiej powiedzieć niż dusić to w sobie. Nalał obojgu po kieliszku czerwonego wina. - Nic nie możesz zrobić. Nawet gdybyś chciał. W pracy miałam dziś koszmarny dzień i czuję się okropnie winna, że nie widziałam się z dziećmi od rana i nawet nie powiedziałam im dobranoc. Czy pytały o mnie? Beatrice sięgnęła po batystową chusteczkę wsuniętą za mankiet. Jack wiedział, że jest bliska łez, ale musiał poczekać, aż będzie gotowa do poważnej rozmowy. - Tak, pytały o ciebie. Ale są już wystarczająco dorosłe -w każdym razie Tom i Clare na pewno - żeby wiedzieć, że nie możesz zawsze być przy nich, kiedy idą do łóżek. Wytarłem całą trójkę po kąpieli i czytałem im książeczkę. Jack drgnął, zawahał się, sięgnął po papierosa i spróbował spojrzeć Beatrice w oczy. - Wszystko było w najlepszym porządku i doskonale daliśmy sobie radę. - Po chwili dodał: - Trochę niepokoję się o Toma.
24
RS
Beatrice poczuła, że senność odeszła w okamgnieniu. Odstawiła kieliszek na stół. Skupienie i troska znowu zmieniły wyraz jej oczu. Jack pomyślał, że kolor zielony zrobił się klarowniejszy, nie był już jak mulista woda w stawie, lecz skrzył się iskierkami światła. - Co masz na myśli? - Zauważyłem, wycierając go dzisiaj po kąpieli, że wszystkie jego zadrapania i siniaki umiejscowione są po lewej stronie. Wiemy, że jego wzrok nie jest najlepszy. To dlatego doktor Gordon zapisał mu te okulary. Myślę, że jeszcze raz trzeba będzie z nim pójść do lekarza. Nadal często się przewraca. Molly mówi, że Tom czasami nie widzi rzeczy, na które wchodzi. Zauważyłem, kiedy graliśmy razem z Nedem w piłkę w ogrodzie, że on, chociaż taki mały, ma czasami lepszą orientację niż Tom. - Jack przesunął ręką po zmarszczce, która pojawiła się na twarzy Bei. - Obawiam się, że nasz mały Tom wymaga od nas większej pomocy. Następnym razem, kiedy ty go będziesz kąpać, popatrz uważnie na jego siniaki i zadrapania. Jack ujął ją za rękę. Płakała i łzy lały się ciurkiem na jego dłoń. - Dobrze, przyjrzę się na pewno. - Spojrzała mu w oczy. -Musimy koniecznie się tym zająć. - Znowu sięgnęła po chusteczkę. - Nic innego nie ma znaczenia. To jest najważniejsze. Później, sącząc brandy i popijając kawę, siedzieli oboje przy kominku w swoim malutkim prywatnym saloniku. Jackowi udało się uspokoić Beę, wyciszyć ją na tyle, by móc jej opowiedzieć o swojej pracy, a w szczególności o sprawach z nią związanych, a mających duże znaczenie dla nich obojga. Także i o tym, że jego zdaniem, powinno się wziąć Toma do innego specjalisty. Jack nie denerwował się tak bardzo jak Bea gorączką Neda. Mały zresztą wydawał się już znacznie zdrowszy. W końcu Jack uznał, że Beatrice może wysłuchać tego, co on ma jej do powiedzenia. Była późna wiosna, ale okna pokoju wychodziły na północną stronę. Ciężkie fałdy zasłon tłumiły światło. Rdzawa purpura perskich dywanów dobrze harmonizowała ze spokojną żółcią ścian i ciemnym fryzem z terakoty, biegnącym powyżej gzymsu wokół całego pokoju. Paliła się mała lampka w kącie, a za kratą kominka płonął ogień. Palono tu prawie zawsze, nawet w późne letnie wieczory.
25
RS
Spadające iskry przypomniały Jackowi urocze, wspólne popołudnia, które spędzali razem, siedząc przy kominku, zanim urodziła się Clare. Ujął dłoń żony. - Bea, kochanie, czy pamiętasz ten film, który robiłem dla Instytutu Brytyjskiego? Ten dokument o ratuszu? - Ależ tak, Jack, to było wspaniałe, twój wielki tryumf. Trudno sobie wyobrazić coś lepszego. - Właśnie chcę ci powiedzieć o czymś w związku z moją pracą... Jak już pewnie sama zauważyłaś, będzie ona wymagała ode mnie częstych, może nawet kilkutygodniowych wyjazdów. Newcastle, Manchester, Birmingham, Glasgow, Bristol i mnóstwo innych miejsc. Muszę być w każdym ośrodku przemysłowym, we wszystkich wielkich miastach. Jak będziesz się czuła, kiedy będę daleko? To potrwa całe tygodnie, może nawet miesiące. Beatrice zastanawiała się przez chwilę. - Oczywiście chciałabym, żebyśmy zawsze byli razem, ale gdybyś na kilka dni musiał wyjechać, to naprawdę nic strasznego. W końcu nie zawsze to muszą być całe tygodnie. Jack potwierdził skinieniem głowy. - To jest to, co chcesz robić, na czym ci zależy, prawda? Znowu kiwnął głową. - W takim razie myślę, że koniecznie powinieneś ich zawiadomić, że się zgadzasz. Jakoś tu sobie poradzimy bez ciebie. Zresztą gdybym czegoś potrzebowała, wiem, że zawsze mogę liczyć na Cyrila, on nam pomoże. Jack nie mógł powstrzymać grymasu zazdrości, który na moment wykrzywił jego twarz. - Cyril, znowu ten cholerny Cyril - mruknął. - Myślę, że wobec tego będziesz bezpieczna. Nie ma potrzeby, bym się niepokoił o moją żonę, kiedy Cyril jest przy niej. - Jack, to nie fair. - Och, ja tylko żartuję, nie przejmuj się. Właściwie nawet lubię tego faceta. Chwilami potrafi być naprawdę zabawny. Ale po prostu nie mogę zrozumieć, jak żyjąc w tych czasach i będąc w tym wieku, Cyril może czuć się prawdziwym mężczyzną, fotografując frędzelki i falbanki przy sukniach próżnych aktoreczek i modelek. Beatrice żachnęła się. - Przypomnij sobie swoje pierwsze próby, czasy, kiedy usiłowałeś coś
26
RS
osiągnąć w życiu. On robi dokładnie to samo co ty, kiedy pierwszy raz cię spotkałam, Jacku Maddox. Czyżbyś zapomniał? I dlaczego miałoby dyskredytować mężczyznę fotografowanie pokazów mody, skoro wszystko jest w porządku, jeśli kobieta zajmuje się szyciem? A może to nie jest w porządku? - Nie miałem nic takiego na myśli. Przepraszam. Ale Beatrice była zdecydowana kontynuować obronę Cyrila. - Poza tym Cyril nie jest tak powierzchowny, jak ci się wydaje. Czasami trudno mu rozmawiać z ludźmi, bo jest bardzo wrażliwy. Ale do mnie i do Priscilli już się przyzwyczaił, nabrał do nas zaufania i potrafi nam się zwierzyć. Dlatego rozumiem go lepiej niż ty. Poza tym bardzo cenię niektóre jego pomysły. - Daj mi przykład. - Dobrze - zaczęła Beatrice. - „Mode" we wrześniowym numerze przedstawi na kilku stronach naszą nową kolekcję. Cyril będzie ją fotografował. Ma pomysł, żeby zrobić te zdjęcia w fabrykach, w halach produkcyjnych. To będzie seria zatytułowana „Po balu". Rozumiesz, po sezonie albo po jakimś przyjęciu. - Ale o co tu chodzi? W każdym razie mnie przypomina to starą sprawę tamtych fotografii, które przyjąłem wiele lat temu. Muszę przyznać, że nie rozumiem. Jeżeli zamierza robić z nich teraz autoplagiat... Spostrzegł, że Beatrice gniewnie zmarszczyła czoło. - Nie mam nic przeciwko temu, Bea. Pomogliśmy mu wtedy i nadal bardzo go cenię. - Z pewnością nie miał ochoty na nowo denerwować żony. Popsuć teraz miły nastrój, i to tylko z powodu Cyrila, wydawało mu się czymś zupełnie bezsensownym. - W każdym razie jego praca ma dla nas istotne znaczenie - stwierdził. - To znakomity pomysł, żeby najlepsze z naszych nowych modeli zaprezentowały zmęczone dziewczyny, pracujące ponad siły w fabrykach. Widać wtedy, że siła czasami oznacza jednocześnie jakąś kruchość i delikatność... Jack prychnął ironicznie. - To ten realizm społeczny Cyrila, no nie? Używanie robotników fabrycznych jako rekwizytów. Twoje ubrania są po prostu ubliżające i prowokacyjne. Jestem zdziwiony i rozczarowany, że sama tego nie dostrzegasz. - Opróżnił swój kieliszek. - Wydawało mi się, że idziemy
27
RS
wspólną drogą, że mamy podobne poglądy... - mruknął. Zawahał się. - Chociaż właściwie moje filmy na zamówienie ministerstw to też coś podobnego. Po tych słowach Jack wyszedł z pokoju. Beatrice siedziała samotnie przez kilka minut, obserwując ostatnie błyski ognia w kominku. Przez chwilę było tego wieczoru naprawdę miło. Teraz jednak znowu poczuła się zdenerwowana i zmęczona. Weszła na górę i cicho pchnęła uchylone drzwi dziecinnego pokoju. Spod drzwi pokoju Molly sączyła się smuga światła. Beatrice pomyślała, że Molly prawdopodobnie znowu czyta jakąś powieść kryminalną - ostatnio interesowało ją to znacznie bardziej niż romanse. Beatrice rzuciła okiem na dzieci. Spały spokojnie. W świetle nocnej lampki dojrzała, że buzia Neda jest bledsza. Oddychał ciężko. Ucałowała trzy dziecięce główki, odgarnęła Tomowi włosy z czoła. Ciemne i gęste. Podobne do włosów Jacka. Potem, kiedy zobaczyła męża, rzuciła mu się na szyję, przytuliła się do niego gorąco, oparła głowę na jego piersi. - Czy coś się stało, kochanie? - zapytał. Była wdzięczna losowi, że Jack w ciemności nie mógł widzieć, jak bliska jest łez.
28
Rozdział 3
RS
Iunch jedli u Quaglino. Ulubiony stolik Priscilli w tej restauracji, modnej od wielu lat, był umieszczony strategicznie w rogu. Ten kącik dawał pewne wrażenie intymności, prywatności i jednocześnie stanowił doskonały punkt, stąd łatwo można było dyskretnie obserwować, co się dzieje przy innych stolikach. W sali - dostatecznie dużej - odbywały się też dancingi. Nastrojowe oświetlenie dopełniało panującej atmosfery, dodawało nieco ciepła, a zarazem tajemniczości. Przy tym właśnie najlepszym - z punktu widzenia Priscilli - stoliku mogły siedzieć jedynie trzy osoby, i to mieszcząc się z trudem. Zamówiwszy swoje ulubione potrawy, Priscilla oświadczyła przyjaciołom, że nie dałaby złamanego grosza za to, iż mają w ogóle pojęcie, kim są pozostali goście restauracji. - Dlaczego złamanego grosza? - zdziwiła się Beatrice. - Złamany... grosz, moja panienko... - zaczął wyjaśniać Cyril. Evangeline stłumiła chichot. Priscilla lekko trąciła dłoń Cyrila. - Proszę, przestań. To tutaj zupełnie nie na miejscu. Gdybym chciała poznać te wyrafinowane podteksty, zamówiłabym raczej stolik w „Pig and Whistle". - Lekko uniosła brwi, dając wyraz swojej dezaprobacie - czarne brwi, łukowato wydepilowane zgodnie z ostatnią modą i pociągnięte kredką. - A skoro już mowa o różnych rzeczach, o których się nie mówi... Spójrz tam. Czy to nie Syrie? Naprawdę powinna już wiedzieć, że w tym kolorze nie jest jej do twarzy. Zerknęli we wskazanym kierunku. Przy stoliku siedziała kobieta w średnim wieku, którą na pewno już kiedyś mieli okazję widzieć. Towarzyszył jej młody człowiek. Łatwo było zauważyć, że robi, co może, by wyglądać jak najkorzystniej. Włosy posmarowane brylantyną (co było od dawna niemodne), okulary w drucianej oprawce i garnitur, krojem i rozmiarem tak bardzo nie pasujący do figury właściciela, że od razu nasuwało się podejrzenie, iż pochodzi z jakiejś taniej wypożyczalni odzieży. - Kto to jest? - zapytała Evangeline. - Wygląda dość ciekawie. - Też tak sądzę. Nazywa się Guy Birdsey. To nowy protegowany Syrie. Podobno rewelacyjny. Cyril przysunął się bliżej. - Różnie o nim mówią. - Priscilla zwróciła się ku siostrom. - Syrie
29
RS
oczywiście doszła do wniosku, że przyda jej się ktoś nowy, zarówno w interesach, jak i w życiu prywatnym. I pomogła temu jplebejuszowi. Słyszałam także... -Zmarszczyła czoło. - Podobno Guy obłowił się nie całkiem uczciwie, ale rzekomo nie ma takiej sprawy, której nie udałoby mu się załatwić. Spójrzcie na niego. Prawda, że pasuje do tych plotek? - Hm. Ja też coś takiego o nim słyszałem. Dobrze by było poznać go bliżej. Nawiasem mówiąc, Priscillo, moja droga, nauczyłem się nie ufać żadnej opinii, która zaczyna się od „oczywiście". - Cyril, drugie ostrzeżenie, znowu mi się narażasz... W każdym razie spotkaliśmy się, żeby mówić o naszych sprawach, a nie o tamtej parze. Priscilla znowu lekko dotknęła dłoni Cyrila. Przysunęła się w jego stronę. Priscilla Dawlish była redaktorem brytyjskiej edycji „Mode", jednego z najbardziej wpływowych żurnali mody. Wielu bało się jej ostrego języka i kaprysów. Sama też często była krytykowana, zarówno przez swoich rywali, jak i ofiary. Jej stroje były zawsze wytworne, znakomicie skrojone, najczęściej w ciemnych kolorach. Wyróżniały się elegancką prostotą, aczkolwiek indywidualność stylu i sposobu bycia Priscilli drażniła niektóre osoby. Ona zaś, z racji prestiżowego stanowiska, rzadko musiała płacić za swoje kreacje. Niektóre projekty prezentowane w „Mode" raziły również samą Priscillę - na przykład ubiory dla bogatych kobiet, które lubiły nosić się szaro i mało ciekawie, a także lansowane przez żurnal spódnice z kieszonkami, tak wszytymi, że można je było wykorzystać do poszerzenia paska po szczególnie sutym jedzeniu. To jednakże była konieczność - Priscilla dobrze rozumiała prawa rynku. Wielu krytyków miało Priscilli za złe jej skłonność do lansowania zabawnej biżuterii. Błyszczące broszki w kształcie ostrzyżonych pudli, skrzące się rozgwiazdy, naszyjniki z pereł i koralu - prawdziwa profanacja sztuki! Na Priscillę sypały się istne gromy. Ale ta biżuteria dobrze się sprzedawała, zwłaszcza w okresie przedświątecznym, jako oryginalne prezenty gwiazdkowe. Pierwsza butelka Chablis była prawie pusta i Priscilla chciała zamówić następną. Już dwa razy wzywała kelnera, ale teraz skinęła na niego także Beatrice. Evangeline i Cyril też zamierzali jeszcze coś zamówić. - Myślę, że jak tylko zjemy, powinniśmy zabrać się do omówienia spraw
30
RS
zawodowych. Ale dobrze, zamówmy coś jeszcze. Nie jesteśmy, jak sądzę, bardzo wygłodzeni, mamy dzisiaj mało czasu. Trzeba się zająć interesami. W końcu zjawił się kelner. - Evangeline, zamawiaj pierwsza. Evangeline zdecydowała się na rosół i jakąś potrawę z ryby. Beatrice wybrała szparagi i omlet e la Bernett, a Cyril miał ochotę na przepiórcze jaja z sardelami i pieczeń baranią. - Co za ulga! W końcu jacyś ludzie ze zdrowym apetytem. Priscilla odłożyła menu. - Foie gras i tournedo - powiedziała z namysłem. - I dużo ziemniaków. Najlepiej dauphinki. Mruknęła po chwili na usprawiedliwienie, że ziemniaki zawierają dużo witamin i mają wysoką wartość energetyczną. - Wiem, że nigdy nie będę okazem zdrowia i urody. Te dziwaczne burżuazyjne kryteria zupełnie nie są w moim guście. Ale trzeba jakoś się trzymać. To najważniejsze. Pierwsze potrawy wkrótce przyniesiono. Razem z następną butelką wina. - Jak tam Cameron? Sądziłem, że byłaś z nim u Coopera w środę. Cyril pochylił się w stronę Evangeline. Jadł powoli, maczając chleb w ostatkach sardelowego sosu. - Cameron i ja... - Evangeline wypiła łyk wody - ... mieliśmy pewne małe nieporozumienie. Nic poważnego - dodała pośpiesznie. - Wiecie, jak to bywa... - Tak, Evie, rozumiem. - Cyril pochwycił spojrzenie Priscilli. Dostrzegł w nim pożądliwy błysk - pragnienie plotki, intrygi. - Sądzę, że niełatwo pracować, a tym bardziej przyjaźnić się z Viola. Podejrzewam, że nie byłaby zachwycona, gdyby Cameron albo jakikolwiek inny mężczyzna zdecydowanie wybrał ciebie, a nie ją. Słyszy się, że Viole z Cameronem łączy coś w rodzaju miłości graniczącej z nienawiścią. W takiej sytuacji zachowanie lojalności niewątpliwie musi być dla ciebie problemem. Zauważył, że Evangeline, ściągnąwszy lekko ramiona, nerwowo okręca na palcu pierścionek. - Naprawdę wolałabym jeszcze nic o tym nie opowiadać. Mam wrażenie, Cyrilu, że zbyt brutalnie ingerujesz w te sprawy - powiedziała. Potem zwróciła się do Priscilli: - Otóż wydaje się, że Cameron nie zawsze lubi Viole. Czasami jakby go drażniła, dokucza jej albo stara się jej unikać.
31
RS
Chociaż kiedy indziej... - Evangeline zawahała się. - Poza tym nie bardzo mu się podoba, że będziemy robić jej kostiumy do „Neli Gwynne". Naprawdę nie rozumiem dlaczego. Gadał coś o upiększaniu brudnego kawałka historii. To wszystko jest trudne i powikłane, ale przecież nie spotkaliśmy się tutaj, żeby mówić o moim życiu prywatnym. Spojrzała podejrzliwie na Cyrila, a potem przeniosła wzrok na Beatrice, szukając u niej poparcia. Niestety, jej siostra była zajęta studiowaniem wzoru na adamaszkowym obrusie. - Mówi się coraz głośniej o tym, że w powieści, którą Cameron teraz pisze, większość postaci to niemal wierne kopie osób istniejących naprawdę, takich na przykład jak Viola - zauważyła Priscilla. Potem uniosła dłoń, starając się przywołać kelnera i poprosić, by włożył do wiaderka z lodem jeszcze jedną butelkę szampana. - Czy nie możesz uchylić przed nami rąbka tajemnicy? Kto się znajdzie w tej powieści? Czy będzie tam coś o Elsie Mendl? Albo o Nancy Cunard? A może... - Nie, przepraszam, ale nie mogę. Sama musisz zapytać o to Camerona. Evangeline rzuciła Cyrilowi groźne spojrzenie. Kelner przyniósł kolejne półmiski, postawił je na stole. Priscilla delikatnie pogładziła Evie po ręce. - Rozumiem, moja droga. Wszystko we właściwym czasie. Pamiętaj jednak, by powiedzieć mi o wszystkim, kiedy to już będzie możliwe. Beatrice spojrzała na zegarek. Był malutki, wysadzany brylancikami, z tak wąziutkim paseczkiem, że wydawał się przecinać jasną skórę szczupłego nadgarstka. - Uważam, że wreszcie powinniśmy zająć się interesami. Evie ma niewiele czasu, a i ja muszę być wolna przed drugą. Mam kupić Clare nowe buty i obiecałam spotkać się z nią i Molly u Harrodsa. Przykro mi, ale to dla mnie bardzo ważne. Dziś wszystkie małe dziewczynki chcą wyglądać jak księżniczka Elżbieta i mieć buty na rzemyki jak ona. Jeżeli nie dopilnuję sprawy i zostawię Clare tylko z Molly, to dziewczynka wróci do domu w ciężkich chodakach i przysięgam wam, że wtedy moje życie straci sens. Zaśmiała się i wbiła widelec w polany sosem omlet. Ostry zapach ryby uniósł się ponad stołem. - To całkiem zrozumiałe, moja droga. Zatem zjedzmy i do rzeczy. Priscilla odkroiła kawałek mięsa, które wyglądało nadzwyczaj apetycznie.
32
RS
Skończywszy jeść, wyjęła z torebki jakieś szkice. - Tu są rysunki... Powiedzcie mi, które z tych sukien najbardziej wam się podobają, a potem ja wskażę własne preferencje. Wypowiedz się i ty, Cyrilu, dobrze? Mimo wszystko także jesteś artystą i wolno ci mieć własne zdanie. Beatrice musiała wyjść przed podaniem kawy, ale zanim wstała z krzesła, projekty zostały omówione, uzgodniono ogólne zasady kroju, ustalono, gdzie wszystko zostanie wykonane. - Myślę, Cyrilu, że warto ustalić, ile powinno się zrobić zdjęć. Na przykład suknie balowe, stroje na proszony obiad albo na herbatkę... Sądzę, że można, a nawet powinno się pokazać kilka sukien na jednym zdjęciu, razem z dodatkami. Takie rzeczy się wkłada na większe okazje. Bielizna, podomki, szlafroczki to zupełnie co innego. Nosi się je najczęściej w domu, w gronie rodzinnym, w sypialni, gdzie panuje spokój i cisza. Tam nie dociera zgiełk przyjęć. Chciałabym, żeby fotografie jakoś podkreślały tę różnicę. Co o tym myślisz, Cyrilu? - Evangeline podała Cyrilowi szkice. Nie obraził się, przeciwnie, natychmiast dopasował do tego pomysłu własne plany. - Masz całkowitą rację, Evie. Nie pomyślałem o tym, ale właśnie dokładnie tak powinno się zrobić. I, przepraszam, Priscillo, może masz inny pomysł, ale co powiedziałabyś na to, gdyby niektóre z sukien na zdjęciach podkolorować artystycznie? Taki zabieg daje bardzo dobry efekt. Czyż nie byłoby to wspaniałe? Priscilla skinęła głową. Kochała delikatne barwy, które dzięki ręcznemu kolorowaniu wzbogacały fotografie. Czarno-białe zdjęcia, szczególnie te prezentujące modę, niewątpliwie na tym zyskiwały. Kolorowanie było obłędnie drogie, ale znała kogoś, kto mógłby się tym zająć. Wiedziała, że ten uzdolniony kolorysta osiąga niezrównane efekty, pobierając jednocześnie bardzo umiarkowane honoraria. Cyril zastanawiał się nad wyborem odpowiedniego miejsca do sfotografowania pokazu mody. Jego własne studio jest doskonale wyposażone, profesjonalne, wychodzą w nim niemal teatralne ujęcia, ale gdyby tak zrobić kilka zdjęć w bardziej kameralnych warunkach... Zadumał się nad tym pomysłem. Niektóre panie z towarzystwa byłyby zachwycone, gdyby przysłać im fotografa z „Mode". Cyril już zaczął przemyśliwać, jak namówić Guya Birdseya, żeby porozmawiał z tą i ową z klientek...
33
RS
- Wspaniale! - Priscilla klasnęła w dłonie. - Zatem postanowione. Tylko upewnij się, że będę mogła mieć wszystkie te zdjęcia w ciągu ośmiu tygodni. Czy ktoś ma może ochotę na pudding? Beatrice uśmiechnęła się smutno, pokręciła głową i zaczęła zbierać swoje rzeczy. - Przepyszny lunch, Priscillo, serdeczne dzięki, ale muszę już uciekać. Trzymajcie się, moi drodzy. Evangeline rzuciła przelotne spojrzenie na siostrę, która niemal biegła do szatni odebrać płaszcz. - Dlaczego nie ma pikowanego ocieplacza na czajniczek? - zapytała Priscilla kelnera. I nie czekając na odpowiedź, powróciła do sortowania zdjęć i szkiców. - Tak, wreszcie uporałyśmy się ze wszystkim - westchnęła z ulgą i rozsiadła się wygodnie na krześle. - Może jeszcze powinniśmy porozmawiać chwilę o Violi. Oczywiście nie chcę mówić nic takiego, co mogłoby cię urazić, Evie. Cyril ostentacyjnie pochylił głowę, demonstrując wstrzemięźliwość i skruchę. Evangeline uczuła, że ta rozmowa niewątpliwie jej sprawi przykrość, i sięgnęła po torebkę. - Viola jest moją przyjaciółką. Tak samo Cameron. Cokolwiek napisze o mnie czy o kimkolwiek innym, to jego sprawa. Oczywiście możesz uważać, że jeżeli dotyczyłoby to ciebie, byłaby to również twoja sprawa. Jesteś dziennikarką i na pewno dobrze się znasz na tych rzeczach. Myślę, że lepiej zrobię, jeśli teraz zostawię was samych. Będziecie mogli poplotkować sobie o nich bez konieczności pytania mnie o zgodę. Wstała. - Wspaniały lunch, Priscillo. I dzięki za wszystko. Cmoknęła Priscillę w policzek. - Dzięki, Cyrilu, ty paskudo. Do zobaczenia na pokazie mody albo wcześniej. Pocałowała go, chwyciła swoją torebkę i wyszła. - Kochane te siostry Eliott, ale szkoda, że żadna z nich nie grzeszy poczuciem humoru - mruknął Cyril. - Masz rację, Cyrilu, święta prawda - zgodziła się Priscilla. - Napijesz się jeszcze brandy? - Oczywiście, czemu nie, dziękuję. Nic dziwnego, że Evie jest trochę
34
RS
zdenerwowana tym, że Cameron zamierza umieścić ją w swojej powieści. Sam też się boję, co z tego wyniknie. Dla Camerona najświętsze są tak zwane wartości literackie i w imię sztuki potrafi podporządkować im całe swoje życie osobiste. Nie uszanuje niczego i nikogo, jeżeli tylko dojdzie do wniosku, że uda mu się to wykorzystać jako tworzywo literackie. Aż wstrząsnął się na myśl o tym, co może z tego wyniknąć. - W każdym razie mam nadzieję, że przedstawi Evie w taki sposób, który nie sprawi jej przykrości. Podano brandy. - Nie ma żadnego powodu do niepokoju. Evie wie, co robi. Ma może trochę zbyt dużą skłonność do cyganerii artystycznej, odkąd wróciła z Paryża. Ale sądzę, że to chyba swoista terapia. Leczenie zranionego serca czy coś w tym rodzaju.... Cóż, Cameron lubi dziewczyny uduchowione. Inaczej by się z nią nie zadawał. - Ja myślę, że Evie może oczekiwać od Camerona dużo więcej, niż ci się zdaje, Priscillo. Uważam, że traktuje go poważnie, jak większość kobiet, które przede wszystkim marzą o założeniu domu, o dzieciach i o tych wszystkich prozaicznych, pozornie nudnych sprawach. Nie układa jej się, więc maskuje te pragnienia, udaje, że obchodzi ją zupełnie coś innego. I jeszcze ta Viola. Moim zdaniem, to fałszywa, wyrachowana dziewczyna, która wcale nie nadaje się na przyjaciółkę kogoś takiego jak Evie. Mam wrażenie, że Evangeline jest już tym wszystkim bardzo zmęczona. A swoją drogą, byłbym niepocieszony, gdybym musiał uzależniać swoją przyszłość od humorów faceta w rodzaju Camerona. - Na Boga, nie przesadzaj z tym filozofowaniem, kochanie. Dzielisz włos na czworo. Evie to na pewno urocza i utalentowana dziewczyna, ale życie jest zbyt krótkie, by zajmować się prywatnymi sprawami innych ludzi. Sprawy publiczne to zupełnie inna rzecz. Zamówmy jeszcze po kieliszku. - Ach, Jack, to są pioruńsko dobre wieści. Świetna robota, mój stary. Szwagier Jacka Maddoxa, Leonard Golder, zupełnie mimowolnie posłużył się zawodowym żargonem. -Ale nie dziwi mnie to ani trochę - mówił dalej. - Film o ratuszu okazał się prawdziwym sukcesem. Wszyscy moi przyjaciele ze stowarzyszenia poczuli, że wreszcie ukazało to artystyczny charakter naszej profesji. Architektów zbyt długo traktowano na równi z budowlańcami, nie okazując im należnego szacunku. - Nie widzę nic złego w zawodzie budowlańca - zaśmiał się Jack. -
35
RS
Spójrzcie choćby na wasz własny dom. Jak dobrze i niebanalnie został zbudowany. Jack powiódł ręką wokół, wskazując jadalnię na Gower Street. Został zaproszony na lunch przez swoją siostrę i jej męża. Penelope wyszła do kuchni, by przyprawić sałatkę jarzynową. Czuła, że ostatnio tak bardzo pochłania ją misja w East Endzie, iż stanowczo przydałby się jej ktoś do pomocy zarówno w obowiązkach domowych, jak i w zajęciach związanych z misją. - Zatem na twój nowy film ministerstwu udało się wygospodarować jakieś pieniądze? - zapytał Leonard. - Tak, i te środki chyba powinny wystarczyć. Koszty na pewno nie będą wysokie, ze względu na miejsca, w których będziemy kręcić, a również dlatego, że to dokument i nie trzeba zatrudniać aktorów. Żadnych kostiumów ani dekoracji... Większość pieniędzy pójdzie na sprawy techniczne, to też niebagatelne sumy, z tym jednak powinienem sobie poradzić. Jeśli będę mógł, przeznaczę to, co mi zostanie, na oryginalny podkład muzyczny. Może coś Brittena. Jeśli to się nie uda... - Jack lekko wzruszył ramionami - ...będę musiał skorzystać z czegoś, co już istnieje. Byle nie za dużo Blake'a czy Elgara. - To nie o to chodzi - zaczęła Penelope, wnosząc salaterkę z sałatką. Za nią szła Min, kucharka Golderów, która postawiła na stole półmisek z przyrządzonym krabem, a potem wróciła do kuchni po młode ziemniaki posypane koperkiem. - W tej sprawie mogłabym zgodzić się z generałem Boothem - mówiła dalej Penelope. - Pamiętacie, pytał: dlaczego najlepsza muzyka ma zawsze coś wspólnego z diabłem? Nie wiem, czy socjaliści albo fabianie powinni akurat cieszyć się melodią, którą komponowali przedstawiciele klas uprzywilejowanych albo ich słudzy. Muzyką tworzoną przez ludzi, którzy tak bardzo przyczyniają się do szerzenia zła. - Co do Elgara, nie jestem całkiem pewny, ale Blake nie pochodzi z arystokracji. - Jack lekko poklepał siostrę po plecach. Jej włosy były teraz całkiem siwe; wiązała je na karku w koński ogon. Ale osiągnięcie wieku średniego w zasadzie posłużyło Penelopie. Jej nieco kanciaste kształty i ostro zarysowany podbródek zawsze wyglądały raczej niekorzystnie w porównaniu z dołeczkami w policzkach i pełną figurą Leonarda. Urodziła się zbyt późno, żeby stać się prawdziwą sufrażystką, i Jack spodziewał się, że trudno jej będzie to przeboleć. W każdym razie działalność społeczna
36
RS
pochłaniała ją bez reszty. Wiele czasu spędzała na powietrzu, wystawiona na działanie słońca, i dopiero teraz, kiedy przyszła moda na opaleniznę, jej nieco ciemniejsza cera stała się atutem, nie wadą urody. Jack pomyślał ze wzruszeniem, że ma naprawdę miłą i ładną siostrę. - Nie o to chodzi, Jack. Wysłuchaj mnie do końca. Blake został wylansowany przez arystokrację, ale tworzył dla zwykłych, prostych ludzi. To bardzo szlachetnie z twojej strony, że wykorzystujesz w swoich filmach te wszystkie ciemne typy pozostające na usługach szatana. - Chciałbym w każdym razie uniknąć nadmiernej dosłowności i lansowania obiegowych opinii. - Czasami to, co uważa się za wyświechtane komunały, najlepiej oddaje prawdę. Przynajmniej każdy może zrozumieć, co chcesz powiedzieć. Masz ochotę na sałatkę? Podsunęła mu salaterkę. - Może później - odparł Jack, nabijając akurat na widelec kawałek mięsa kraba. - Nie, Pen, tu właśnie nie mogę się z tobą zgodzić. Na przykład Orwell twierdzi, że utarte frazesy rozleniwiają mózg. Uspokajają, ale w złym tego słowa znaczeniu. Człowiek, sięgając po prawdy, nad którymi nie musi się zastanawiać, po prostu oducza się samodzielnego myślenia. Nie, Pen. Ja w swoich filmach nie chcę podsuwać ludziom jednoznacznych rozwiązań wszystkich problemów życiowych. Wręcz przeciwnie, pragnę zmusić ich do refleksji, do zastanowienia się nad sobą. Przerwał na chwilę, by przełknąć kęs jedzenia. - Wspaniałe - cmoknął z zachwytu. - No, opowiedziałem wam już o sobie. Przyszedłem tu z nadzieją, że usłyszę, co u was. - Opowiedz mu o swoim projekcie, Leonardzie. Dobrze, o naszym. Opowiedz, kochanie. Leonard odłożył widelec. Upił łyk wina. - Twoja siostra musi podjąć pieniądze z konta. Może będziemy zmuszeni wykorzystać wszystkie nasze oszczędności. Jest interes do zrobienia, a najważniejsze, że trzeba pomóc ludziom. Penelope... - Przesłał żonie ponad stołem ciepłe, serdeczne spojrzenie. - Tyle razy już od niej słyszałem, jakie trudności piętrzą się przed misją Shoreditch, gdyż przybyło bardzo wiele nowych osób oczekujących na pomoc. Rodziny żydowskie z Austrii, Polski, Niemiec. Wiele z tych rodzin nie uskarża się na brak pieniędzy, ale po prostu nie ma żadnych przyjaciół, nikogo znajomego w Londynie.
37
RS
Niektórych jednak nie stać na mieszkanie w pensjonacie czy hotelu. Poza tym pragną tu mieć normalne domy, a nie tułać się po hotelach. Postanowiliśmy przygotować wielki projekt budowlany. Z funduszy uchodźców oraz ich sponsorów mam odnowić i zmodernizować kilka budynków w Swiss Cottage i w okolicy St John's Wood. Wyobraź sobie, że mnie samego stać na wybudowanie paru domów. Mogę ponieść koszta budowy jednego lub dwóch nowych budynków; najbardziej opłaca się wznieść je w okolicy parku, rozmawiałem już z właścicielem terenu. Oczywiście wyobrażam sobie, co ludzie będą gadali o ekspansji Żydów. Ale może przynajmniej przedstawiciele mojej rasy będą usatysfakcjonowani. Roześmiał się z goryczą. - Współwłaściciel jednego z naszych największych banków powiedział, że zrobi wszystko, co będzie mógł, żeby nam pomóc. Jack uśmiechnął się lekko, słuchając Leonarda rozprawiającego z takim przejęciem, ale już po chwili przypomniał sobie, jak swojego czasu przyjaciele i krewni krzywili się z niesmakiem, kiedy Penelope oznajmiła, że zamierza wyjść za mąż za uroczego, kulturalnego architekta pochodzenia żydowskiego. Niektórzy z tych „życzliwych" nadzwyczaj chętnie podjudzali rodzinę przeciw młodej parze... Leonard i Penelope poznali się na spotkaniu fabian. Już po miesiącu znajomości postanowili, że się pobiorą, i tak też uczynili. Jack rozłupał orzech włoski, myśląc ciepło o swoich rodzicach, o ich dobrych obyczajach, o tym, jak życzliwie odnieśli się do decyzji Penelope, po czym skierował wzrok na Leonarda. - To na pewno ciekawy pomysł. Ale czy wziąłeś pod uwagę, że jeśli wszyscy uchodźcy zamieszkają w jednej dzielnicy, przyczynisz się do powstania jeszcze jednego getta? Oczywiście będą tam panować nieporównywalnie lepsze warunki, ale czy to nie będzie przeszkadzało w... - Oczywiście że nie. Na pewno jednak ta koncepcja będzie wymagała jeszcze wielu szczegółowych przemyśleń. Ci ludzie przyjeżdżają do nas, do Anglii, i chcemy mieć pewność, że potrafimy im pomóc w osiedleniu się tutaj i zintegrowaniu z angielskim społeczeństwem. Poza tym... oni wszyscy muszą mieć bliski kontakt ze swoimi rodzinami, tradycją i kulturą. Obawiam się, że niektórych rzeczy mimo wszystko nie potrafię ci wyjaśnić. Leonard sposępniał. Jego własna rodzina wyjechała z Austrii ponad trzydzieści lat temu, a on dotąd z niezwykłą wyrazistością pamiętał, jak się czuł wówczas jako dwunastoletni chłopiec, śmiały i rezolutny, ale ogromnie
38
RS
zdziwiony bezradnością własnych rodziców... Odchrząknął. - Powtarzam: wszystkie projekty robimy bardzo ostrożnie, starając się brać pod uwagę wszelkie możliwe rozwiązania. Jeżeli jakaś rodzina będzie chciała kupić mieszkanie, nie powinna mieć z tym żadnych trudności. Myślimy też o kredytach i nawet darowiznach dla uboższych uchodźców. Nie można pozwolić na to, żeby uciekinierzy tułali się po ulicy bez dachu nad głową. A teraz... - poczekał, aż Min sprzątnie brudne talerze ze stołu i wniesie salaterkę z owocami - ...teraz porozmawiajmy wreszcie o sobie i o naszych sprawach rodzinnych. Co słychać u Beatrice? Jak twoje dzieci? Wszystkie zdrowe? - Bea ma się dobrze, jak wiesz. Nowa kolekcja już prawie gotowa. - Nie wydaje ci się trochę nudne bywanie z nią na tych wszystkich przyjęciach i bankietach? A czy ona się nie buntuje, czy pozwala ci na te wszystkie długotrwale wyjazdy, kiedy kręcisz kolejne filmy? - spytała Penelope. Beatrice i Penelope na pewno były wiernymi, lojalnymi przyjaciółkami, ale mimo to nie zawsze potrafiły zrozumieć wzajemnie swoje problemy zawodowe. Jack ukroił sobie plasterek sera brie i sięgnął po crackersa. - Na pewno tęskni za mną, kiedy wyjeżdżam, i chciałbym, żeby zawsze tak było. Choć muszę przyznać, że niektórymi jej kontaktami towarzyskimi nie jestem szczególnie zachwycony... Zdał sobie sprawę, że jego głos lekko się załamał, a Penelope i Leonard wymienili porozumiewawcze spojrzenia. - Ale nie sądzę, żeby to stanowiło jakiś problem. Weekendy spędzam w domu, przynajmniej na razie tak to się układa. Ale z pewnością będę kręcił takie filmy, na które będzie potrzeba przynajmniej kilku miesięcy. Poza tym Bea ma dobrego przyjaciela i w każdej chwili może na niego liczyć. Penelope zmarszczyła czoło. - Kto to taki? - Cyril Hunter. Znasz go na pewno. Artysta fotografik. Jedyne, co mogę mu zarzucić, to, to, że marnuje swój talent na fotografowanie kolekcji mody i zdjęcia teatralne. Ale to bardzo przyzwoity człowiek. Bea szalenie go lubi i ja też Cyrila wysoko cenię. - A czy nie boisz się... - zaczął Leonard z wahaniem.
39
RS
- Bać się Cyrila? - roześmiał się Jack. - Dobry Boże, przy Cyrilu Bea naprawdę jest bezpieczna i zupełnie nic jej nie grozi. Mówiłem już, to porządny facet. - A jak dzieci? To okropne, Jack, jak dawno nie widzieliśmy się wszyscy razem - zmartwiła się Penelope. Min podała kawę. Sprzątnęła ze stołu talerzyki po owocach i serach. Jack uśmiechnął się z ojcowską dumą. - Maluchy? Cóż, rosną zdrowo. Clare będzie się uczyć jazdy konnej, zapiszemy ją też do szkoły tańca madame Vacani. Znowu tak urosła, że wszystkie sukienki są na nią za krótkie. A Molly... pamiętasz Molly? Po tylu latach służby u nas stała się nam tak bliska, jakby była prawdziwym członkiem rodziny. Clare marzy o tym, żeby pójść już do szkoły... - Jack zamilkł na chwilę, uśmiech zniknął z jego twarzy. Zaraz jednak znowu mówił pogodnym tonem: - Ned oczywiście tyranizuje wszystkich w domu i Bea zawsze trzyma jego stronę. Ale wspaniały z niego chłopak, w zeszłym tygodniu okazało się, że umie już liczyć do dziesięciu. Wyobraźcie sobie, umie liczyć, chociaż nie ma jeszcze skończonych dwóch lat. Naprawdę mogę być dumny z moich dzieci. - A Tom? Jak jego oczy? - zapytała Penelope. Na moment na twarzy Jacka pojawił się niepokój. - Tom jest w porządku, Pen... przynajmniej tak mi się wydaje... - Co z jego wzrokiem, Jack? Czy doktor Gordon mu pomógł? - Jak wiesz, kupiliśmy mu te okulary, które na pewno są konieczne, chociaż Tom nie cierpi ich nosić, a poza tym twarda oprawka wywołuje jakieś uczulenie czy stan zapalny skóry na nosie, co wymaga porady kolejnego lekarza... Poza tym jest zdrowy, apetyt mu dopisuje... Ale mimo wszystko niepokoję się o niego. - Może nie ma powodu do niepokoju. Okulary mogą poprawić wzrok, tak jak aparat prostuje zęby. Po paru latach może się okazać, że wszystko wróciło do normy. Pytałeś o to doktora Gordona? - Leonard mówił powoli, ostrożnie dobierając słowa. - Tak, doktor Gordon uważa, że okulary powinny pomóc. Ale musiałem ostatnio zabronić Tomowi jazdy konnej, bo znowu spadł ze swojego kuca. Mogę sobie wyobrazić, co się mówi w Londynie o takim ojcu jak ja. Wydaje mi się, że Tom zawsze spada na lewą stronę. - Jack westchnął. - Ale może istotnie nie ma powodu do niepokoju. Okulary powinny pomóc.
40
RS
Penelope i Leonard znów spojrzeli na siebie znacząco. - Jack, nie myśl, że chcemy ci sprawić przykrość. Mamy jak najlepsze intencje. Jednakże oboje z Penelope zauważyliśmy, że Tom zdecydowanie bardziej wykorzystuje prawe oko. Wybacz mi, ale kiedy kupiliśmy mu kalejdoskop na urodziny, robi! takiego zeza, że aż przykro było patrzeć. Prawdopodobnie wydawało mu się, że nikt tego nie zauważy, w pokoju było wtedy dość ciemno. - I co radzicie? - Myślimy, że powinniście jeszcze raz pójść z nim do doktora Gordona. Albo może do jakiegoś innego okulisty. Wzrok to zbyt poważna sprawa, żeby z tym zwlekać. Sądzimy, że okulary mogą nie wystarczyć. Jack spojrzał na nich z namysłem. Znał dobrze Gerda, najlepszego przyjaciela Leonarda i Penelope, nieraz spotykał go w domu szwagrostwa. Gerd był kiedyś znakomitym tłumaczem, ale obecnie musiał posługiwać się brajlem. Wzdrygnął się. - Macie rację. Będę musiał tym się zająć. - Po czym zmienił temat: - Co jeszcze u was nowego? - Nie masz pojęcia, czyjej wizyty się spodziewamy - powiedziała tajemniczo Penelope. Jack spojrzał na nią pytająco. - Przyjeżdżają do nas przyjaciele Leonarda, jeszcze z wiedeńskich czasów. Johann i Claudia będą u nas mieszkać. Trudno, żebyśmy ich skierowali do misji czy do jakiegoś hotelu, prawda, kochanie? - uśmiechnęła się do męża. Leonard zaczął wyjaśniać: - Johann to mój przyjaciel z dzieciństwa. Przez wszystkie te lata byliśmy w ścisłym kontakcie. Kilkakrotnie nawet doszło do spotkania. Musiałem jeździć na konferencje do Wiednia, czasami Penelope mi towarzyszyła. Claudia, żona Johanna, to wspaniała kobieta. Może trochę trzpiotowata, ale naprawdę czarująca. Przygotowujemy teraz dla nich pokój. Mamy z tym mnóstwo roboty, przenosimy książki, przestawiamy meble. Ich mieszkanie na Wipplingerstrasse było ogromne, ale urządzone w stylu salonów z epoki wiktoriańskiej. To doprowadzało Johanna do szaleństwa. On jest zwolennikiem Bauhausu, rozumiesz. Wysoko ceni sobie prostotę - zaśmiał się Leonard.
41
RS
- A po co przyjeżdżają teraz do Londynu? - spytał Jack. - Czy ty nic nie rozumiesz, drogi chłopcze? - zdenerwował się Leonard. Nie wiesz, co się dzieje na świecie? Oni kochają swój dom, swój kraj, swoje miasto. To, że muszą teraz opuścić Wiedeń, jest dla nich naprawdę okropnym przeżyciem. I właśnie dlatego powinniśmy ich przyjąć ciepło i naprawdę serdecznie. Ostatnio na pewno nie było im łatwo i Johann obawia się najgorszego. Ten wyjazd to dla nich bardzo trudna decyzja. Claudia otrzymała już wymówienie, pracowała jako grafik w redakcji kilku prestiżowych magazynów. Johann natomiast został wykluczony przez swoich współpracowników z poważnej, ciekawej inwestycji na Wschodzie. Oboje są tym zupełnie załamani. Zamieszkają w Londynie na stałe, tak będzie najlepiej. Ale musimy im znaleźć naprawdę przyzwoite locum... Penelope spojrzała badawczo na Jacka. Odniosła wrażenie, że po życzliwych radach dotyczących Toma dociera do niego bardzo niewiele z tego, co mówi Leonard. - Jack, widzę, że jesteś już zmęczony - powiedziała. - Może po prostu jeszcze raz spróbuję wyjaśnić ci, dlaczego Claudia i Johann do nas przyjeżdżają. Prawda jest bardzo prosta i smutna. Oboje są Żydami. I teraz muszą uciekać z własnego kraju.
42
Rozdział 4
RS
- Trudno mi uwierzyć, Leonardzie, że znowu się widzimy - powiedziała Claudia. - Nam także wydaje się, że śnimy. Wkrótce minie trzy lata od chwili, kiedy spotkaliśmy się ostatni raz. Penelope spojrzała czule na swojego męża. - Tyle się przez ten czas zmieniło, nie sposób w paru słowach o tym opowiedzieć. Ale wiecie co? Jestem żoną Leonarda, nie jakąś tam zrezygnowaną, zmęczoną życiem starą panną. A jednak cały czas czuję się niezależna. To trochę tak, jakbym nadal była panną. Ale to dobrze, bo po prostu lubię przebywać sama ze sobą. Nadal czasami się dziwię, że wyszłam za mąż. Niecierpliwie przygładziła włosy. Leonard przysunął się do niej. - Najbardziej cieszę się z tego, że mogę szanować moją żonę. Penelope jest mądrą i prawdziwie elegancką kobietą. Mało jest pań na świecie, które mogłyby jej dorównać. - Uniósł rękę Penelope niby sędzia obwieszczający zwycięstwo lepszego boksera. - I jestem zachwycony, że dwoje moich najstarszych i najdroższych przyjaciół ją teraz poznało - dokończył. - Sądzę, że to prawdziwe zrządzenie Opatrzności, żeśmy się spotkali wszyscy razem - stwierdził Johann. Wziął głęboki oddech i dodał: - Ale nie mówmy już o tym więcej. Po prostu wznieśmy toast za naszą przyjaźń. - Za naszą przyjaźń! Stuknęły o siebie kieliszki. Czerwienie, ochry i brązy jadalni Golderów były dojrzałe, soczyste. Nad lekko przekrzywionymi półkami serwantki, nad ciemnym, polerowanym drewnem kredensu i Leonardową kolekcją oprawionych w ramki szkiców i karykatur pełgało delikatne światło świecy. Stołu nie uprzątnięto jeszcze po obiedzie, ale to tylko dodawało ciepła miłemu wnętrzu. Na obrusie leżały płatki tulipanów, które opadły, niczym spódniczki baletnic przysiadających na scenie, z kwiatów stojących na stole w wazonie z rżniętego kryształu. Wiotka aromatyczna smuga woni papierosów łączyła się z intensywnym, ciężkim zapachem kapusty i pieczonej gęsi. Penelope starała się, jak mogła, by obiad był prawdziwie kontynentalny, i zarówno mięso, jak i wszystkie niezbędne przyprawy kupiła, tracąc na to prawie pół dnia, gdyż myszkowała po supermarketach i małych sklepikach Soho. - Skoro mowa o przyjaciołach, mój drogi, czy widziałeś się może kiedyś
43
RS
z tym młodym człowiekiem, którego spotkaliśmy razem w Wiedniu, wiele lat temu? Czy pamiętasz Bauhaus, nasze seminarium? Te wszystkie kłótnie dotyczące formy, funkcji i miejsca, a zresztą może chodziło o jakieś elementy dekoracyjne w nowych budynkach... Johann zastanowił się głęboko, znalazł w pamięci to, czego szukał, i skrzywił się boleśnie. To zabawne pamiętać takie rzeczy, ale jednocześnie trochę przygnębiające. Tyle już lat minęło, odkąd się nie widzieli! - Na imię miał Hugo, jeśli się nie mylę. Błyskotliwy, piekielnie inteligentny facet. - Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, Liebchen, znacznie bardziej zafascynowała cię wtedy jego dziewczyna, ta czarująca brunetka, pamiętasz? Claudia uśmiechnęła się do Johanna. Golderowie wymienili spojrzenia i roześmiali się niemal jednocześnie. - Hugo? Często go widujemy. W przyszłym tygodniu będzie u nas na kolacji. Czy ta czarująca brunetka to moja szwagierka? Claudia i Johann wyglądali na zdziwionych i Penelope musiała im wyjaśnić. - Evangeline Eliott. Jego siostra jest żoną mojego brata, Jacka, rozumiesz? Taktownie i dyskretnie zrelacjonowała gościom dalsze losy Hugona. Opowiedziała o tym, jak Evangeline odrzuciła jego propozycję małżeństwa po raz trzeci czy czwarty i jak przeniosła się do Paryża, by zarządzać firmą we wczesnych latach trzydziestych. Hugo niemal zupełnie nie utrzymywał z nimi wówczas kontaktu. - A potem zainteresował się młodziutką dziewczyną imieniem Martina, słodką i naprawdę prześliczną. To był z jego strony coup de foudre. Wydawało się, że nieba chce jej przychylić i o niczym tak bardzo nie marzy jak o małżeństwie. Obawialiśmy się jednak tego, muszę przyznać. Nieraz rozmawialiśmy z Leonardem, jakim piekłem mogłoby być to małżeństwo. Widzieliśmy, na co się zanosi. Czy pamiętasz, jak się nazywała, kochanie? zwróciła się Penelope do męża. - Schoenberg, zdaje się. W każdym razie to małżeństwo nie trwało nawet roku. Biedna dziewczyna, bardzo słabo mówiła po angielsku, a Hugo nie zrobił najmniejszego wysiłku, żeby pomóc jej się tu zaaklimatyzować. Trudno ją winić, że wróciła do swojej matki do Wiednia. W końcu nic się
44
RS
takiego nie stało. Rozwiedli się i oboje są ciągle na tyle młodzi, by jakoś ułożyć sobie życie. Może jeszcze kawy? - Leonard zwrócił się do gości. - Widzieliśmy się z Hugonem niedawno - dodała Penelope. - Jest błyskotliwy jak dawniej i wciąż się z nikim poważnie nie związał. - Myślisz, że nadal nosi na sercu tamtą dziewczynę? - Claudio! - oburzył się Leonard. - Nie mów „nosi na sercu". Jeśli chcesz tu zostać, musisz poprawnie używać idiomów. Nosi się kogoś „w sercu", nie „na sercu". Penelope, chcąc zatuszować nietakt męża, żywo odpowiedziała na pytanie Claudii. - Evangeline? Tak, wydaje mi się, że nadal o niej pamięta. Nagle oczy Pen błysnęły podnieceniem. Szybkim ruchem wsunęła pasmo włosów za ucho. Przygładziła włosy. - Powiecie nam, jeżeli będziecie czegoś potrzebować, prawda? Zawsze możecie liczyć na naszą pomoc. Mam nadzieję, że będzie wam tutaj dobrze. Pół godziny później Penelope i Leonard leżeli już w łóżkach. On kończył list do „Architects' Journal" tak wykwintnym charakterem pisma, że było niemal nie do do odczytania. Penelope czytała pierwszy rozdział jednej z ostatnich powieści Elizabeth Bowen. Nagle odłożyła otwartą książkę. - Leonardzie? - Tak? Pióro zastygło bez ruchu nad żółtą kartką z bloku. - Właśnie przyszło mi do głowy... Leonard odłożył blok listowy i pióro. - O co chodzi? -A więc... Moglibyśmy zaprosić Evangeline na kolację w przyszłym tygodniu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, to zupełnie naturalne. Przecież zna Johanna i Claudię. Powinno być miło. - Na pewno byłoby milej, gdybyś z maniackim uporem nie próbowała manipulować ludźmi w tak niemądry sposób. Jeżeli Evie i Hugo zechcą się ponownie zbliżyć, zrobią to sami, bez twojej ingerencji w ich prywatne życie. Po paru chwilach Leonard zreflektował się. - Zgadzam się jednak z tobą, że to niedobrze, iż ani razu nie mieli okazji spotkać się po prostu jako przyjaciele. Przypadkowo. Najlepiej nie myśl o tym wcale. A ja zadzwonię do Hugona jutro i zasugeruję mu, że powinien zatelefonować do Evie i zapytać, czy chciałaby się z nim spotkać u nas na kolacji. Będzie wiele lepiej, jeśli to on zrobi pierwszy krok. W końcu oboje
45
RS
nie są już dziećmi i mogą się zirytować, kiedy odkryją, że z premedytacją zaaranżowaliśmy ich spotkanie. - Evangeline? Evie? Czy to ty? - Evangeline Eliott przy telefonie. A kto mówi? Evangeline nie miała żadnych wątpliwości. - Tu Hugo. Jak się masz, Evie? Całe wieki minęły, odkąd widzieliśmy się ostatni raz. - Tak, co najmniej kilkaset lat. U mnie wszystko w porządku. Jak pewnie wiesz, mam dużo pracy. Miło, że dzwonisz. Prawdziwa niespodzianka. Czystało się coś... - Głos jej drgnął. - Nie, nic ważnego. Po prostu rozmawiałem z Leonardem kilka dni temu i od słowa do słowa zaczęliśmy wspominać stare dzieje. No i zacząłem się zastanawiać, czy nie zechciałabyś wybrać się ze mną na lunch? Na przykład w czwartek. Evangeline nerwowo szarpnęła pasek domowej sukni. Głos Hugona wyzwolił w niej falę wspomnień, wspomnień o cudownych latach, które przeminęły bezpowrotnie. O skrywanym uczuciu, choć przecież mogła wówczas liczyć na wzajemność. Ach, te przepiękne wspólne chwile... - Będę musiała sprawdzić w kalendarzu. Zajrzała do notesu leżącego na stoliku obok telefonu. W czwartek była umówiona na lunch z Harriet Grainger. Już wzięła ołówek do ręki, żeby zamiast niej wpisać Hugona, ale nagle zawahała się. - Przykro mi, Hugo. W czwartek to będzie zupełnie niemożliwe. Ustalmy jakiś inny dzień. Może w przyszłym tygodniu? - W piątek też nie możesz? - Przykro mi, ale nie - skłamała. - To kiedy? W poniedziałek? We wtorek? - Hugo, nie widzieliśmy się prawie cztery lata. Po co nagle taki pośpiech? Możemy się umówić na lunch w przyszłym miesiącu. Hugo zmienił ton na bardziej oficjalny. - Przepraszam, Evangeline. Jestem ci winien wyjaśnienie. To... pomysł Leonarda. Ja... wiem, że to niezbyt ciekawa propozycja, ale przyjechali do nich przyjaciele z Wiednia... Pamiętasz Johanna i Claudię Jacobsów? Leonard i Penelope próbują sprawić, żeby Jacobsowie czuli się tu dobrze. Znasz ich, spotkaliśmy się kiedyś w Wiedniu. Po prostu Golderowie pomyśleli, że Johannovi i Claudii byłoby miło spotkać kogoś znajomego.
46
RS
To wszystko, - W takim razie po co mam iść z tobą do restauracji? - Naturalnie wcale nie musisz. Ale pomyślałem że, przyjemnie by było się spotkać. Uniknąć tych wszystkich ,,jak się masz", „co słychać" i „kopę lat” na kolacji u Golderów. Ale to nie ma znaczenia. - We wtorek jestem wolna. Możemy zjeść razem lunch. Evangeline ubierała się i robiła makijaż bardzo starannie. W ciągu czterech lat drobna siateczka delikatnych zmarszczek pojawiła się wokół jej oczu. Teraz Evie była już po trzydziestce i spostrzegła z niezadowoleniem, że utyła nieco w talii. Ale nogi miała tak samo szczupłe jak niegdyś i nawet najbardziej wymagający krytyk nie znalazłby żadnego uchybienia w wykroju jej ust i linii ramion. Opanowały ją dawne bolesne wspomnienia. Wykąpała się, wcierając powoli balsam do skóry w łokcie i kolana. Dlaczego właściwie to robiła? Srebrnoszara sukienka z krepy z małym bolerkiem czekała w jej pokoju. Perły, kapelusik dobrze dopasowany do reszty, ozdobiony piórami, z krótką woalką. To była wersja „na wesołą wdówkę". Evie zdecydowała w ostatniej chwili, że lepiej będzie, jeśli włoży wełnianą garsonkę w kolorze indygo, a do tego zarzuci na ramiona lekki szal. Wyglądała teraz jak sierżant armii zbawienia na nocnej przepustce. Nie miała już jednak czasu, żeby się przebrać, i wyszła ze swojego małego domku w Knightsbripge. - Wyglądasz fantastycznie - powiedział Hugo dwadzieścia minut później. Wstał, by ją powitać w małej francuskiej restauracji na Sydney Street, wybranej świadomie jako neutralny grunt - tutaj nigdy nie byli razem. - I ty nic się nie zmieniłeś. Niezupełnie była to prawda. Wokół oczu Hugona pojawiły się drobne zmarszczki, których Evangeline sobie nie przypominała. Pamiętam ten tweedowy garnitur, kiedy był jeszcze nowy, pomyślała, teraz nadal jest elegancki, może nawet bardziej . Hugo należał do nielicznej grupy mężczyzn, którzy zawsze dobrze wyglądają w tweedzie. Rogi jego kołnierzyka zaginały się lekko do przodu. Evie poczuła przyśpieszone bicie serca, dawną czułość i pragnienie... Prowadzili bardzo ostrożną, powierzchowną rozmowę, niemal o niczym. Kiedy podchodził do nich kelner, odczuwali wyraźną ulgę. - Proszę o zupę szparagową i kotlet cielęcy. - A dla mnie pasztet i pstrąg.
47
RS
Kiedy Hugo pierwszy raz wspomniał o swoim małżeństwie, Evangeline poczuła bolesne ukłucie zazdrości. Pragnęła dowiedzieć się o nim czegoś więcej, a jednocześnie nie chciała nic wiedzieć. Hugo prawdopodobnie odczuwał coś podobnego. Opowiedzieli sobie, co robili, od kiedy się rozstali. Nie zdawali sobie przedtem sprawy, jak świeże i bolesne są nadal te wspomnienia. Wyjazd Hugona do Wiednia, decyzja Evangeline, by raczej prowadzić w Paryżu filię Domu Sióstr Eliott, niż poślubić kochanka... Wygłosili wiele powierzchownych uwag i niekontrowersyjnych opinii. - Mieszkanie w Pimlico musiało być dosyć sympatyczne. To coś zupełnie innego niż Marble Arch... Evangeline zastanawiała się, dlaczego mimo wszystko nie włożyła kapelusika z woalką. Czuła się przeraźliwie staro. - Wydawało mi się, że twoi rodzice nadal mieszkają w tym uroczym domku nad rzeką w Henley. To nie do zniesienia, to absolutnie niemożliwe, myślała Evangeline. Gdybym go spotkała dzisiaj po raz pierwszy, flirtowałabym jak szalona. Ale wszystko przepadło. On zakochał się w kimś innym. Ludzie się nie zmieniają. To beznadziejne. Nie, nie mogę, nie powinnam wracać do przeszłości. - To wspaniale, że Bei z Jackiem tak dobrze się układa. Zawsze sądziłem, że będą z nich fantastyczni rodzice. Mają trójkę maluchów, prawda? Mogę się założyć, że jesteś cudowną ciotką. Evangeline skwitowała jego słowa smętnym uśmiechem. Głupio, pomyślał Hugo. Teraz Evie gotowa pomyśleć, że chciałem przez to powiedzieć, iż jest kimś w rodzaju egzaltowanej starej panny - ciotki łaskawie zapraszanej, żeby mogła zobaczyć siostrzeńców. A przecież wygląda jeszcze piękniej niż kiedyś. Zapadła chwila kłopotliwego milczenia. - Mam zamiar wejść w spółkę z facetem nazwiskiem Spence. Istnieje szansa, że dostaniemy zlecenie na projekt nowych budynków uniwersyteckich w Nowym Jorku. Wciąż miała zwyczaj przechylać lekko głowę w lewo i patrzeć bokiem spod rzęs. To było podniecające. Cudowne. Och, co za głupota. - W Nowym Jorku? To wspaniale. Evangeline zerknęła na zegarek. - Wielkie nieba, dochodzi druga. Przykro mi, Hugo, ale naprawdę zaraz
48
RS
muszę lecieć. Moglibyśmy napić się kawy i... - Tak, oczywiście. Wypij kawę, a ja zaraz poproszę o rachunek. Hugo czuł, że trudno mu zapanować nad nerwami. - Szkoda, że tak się śpieszysz, Evie. Właściwie wcale nie zdążyliśmy porozmawiać. - Nonsens. Oczywiście że porozmawialiśmy. Bardzo dobrze się stało, że spotkaliśmy się wreszcie po tylu latach. Cudownie, fantastycznie było zobaczyć cię znowu, naprawdę. Byłoby czymś okropnym odłożyć to spotkanie o kolejne cztery lata. Wiesz przecież doskonale, co mam na myśli, wstrętna niewdzięcznico, pomyślał Hugo. Dobrze, możemy dalej prowadzić tę grę. Kiwnął ręką na kelnera i poprawił się na krześle. - A co do tej kolacji u Leonarda i Penelope... - Chyba nie ma sensu, żebyśmy tam szli, nieprawdaż? -przerwała Evangeline. - Całkiem słusznie. Zgadzam się. Nie warto. Pięć minut później, już po wyjściu z restauracji, uścisnęli sobie dłonie na pożegnanie. Wahali się, każde miało ochotę na pocałunek, przynajmniej w policzek. Zamiast tego chwilę dłużej przytrzymali wzajem swoje ręce w uścisku. - Uroczy lunch, Hugo. Dziękuję. Naprawdę miło było znowu się z tobą zobaczyć. Musisz wpaść kiedyś na jedno z moich przyjęć koktajlowych. Być może urządzę coś takiego jeszcze przed świętami. - Z przyjemnością. Do widzenia, Evangeline. Spoglądał za nią, jak odchodzi, lekko postukując pantoflami na wysokich obcasach, patrzył na jedwabne pończochy, opinające zgrabne łydki, i na szczupłą, wyprostowaną sylwetkę. Evie wsiadła do swojego alvisa, lekko skinąwszy mu na pożegnanie dłonią w rękawiczce. Odjechała. Smukła, zgrabna i nadal jak ogień. I znowu to samo, ty głupcze, skarcił się w myślach Hugo. Evangeline zaczęła zwalniać. Znowu nie mogła powstrzymać łez. Cholerny, kretyński, głupi samochód. Dwukrotnie skręciła nie w tę uliczkę, w którą powinna, i raz musiała ostro zahamować, by nie wpaść na kobietę z wózkiem, która nie oglądając się postanowiła przejść na drugą stronę ulicy. Lanchester jadący z tyłu zatrzymał się gwałtownie, niemal dotykając zderzaka alvisa.
Idiota, pomyślała o Bogu ducha winnym kierowcy lan-chestera. Nic z tego nie będzie, nie ma najmniejszych szans, powiedziała sobie w duchu, stojąc na czerwonym świetle. Hugo i tak należy już do przeszłości. Nieważne, że wciąż jeszcze tak na nią działa. Nie może mu tego okazać. Poza tym, tłumaczyła sobie Evangeline, w Londynie jest wielu bardzo przystojnych mężczyzn i jednym Hugonem naprawdę nie warto się przejmować. Zerknęła w lusterko w samochodzie i ku swemu przerażeniu zobaczyła, że na policzku ma ślad zupy szparagowej. Pośliniła palec i starła kompromitującą plamkę. Światła zmieniły się i alvis powoli ruszył. Nie, Hugo należał do przeszłości i nic nie mogło tego zmienić. Może powinna zastanowić się nad tym, co proponowała Viola. Blask Hollywood, oderwanie się na jakiś czas od codziennego życia, chwilowa ucieczka. Zajechała pod Dom Sióstr Eliott. - Dzień dobry, moje panie! - zawołała wchodząc do pracowni. - Doris, czy mogłabyś na chwilę przyjść do mnie do biura? - Oczywiście, panno Evie. Już idę. Ze źle skrywaną irytacją Doris odłożyła kawałek materiału w pokrzywowo-zielonym kolorze. Krawiecka kreda łatwo się ścierała, szczególnie z lewej strony aksamitu, i zaznaczanie nią wykroju wymagało szczególnej koncentracji. Doris pomyślała, że siostry Eliott też nie lubią, gdy im się przeszkadza, kiedy któraś z klientek przychodzi do miary lub mają jakieś ważne spotkanie. Idąc jednak za Evangeline po schodach, uczuła nagle, że złość jej przechodzi. W końcu pani Beatrice i panna Evie nie były wcale najgorsze. Doris znała wiele osób pracujących w różnych firmach i wszystkie o wiele częściej narzekały na szefowe niż ona. Evangeline zamknęła drzwi. - Chciałam cię zapytać, co myślisz o Connie? Czy dobrze dopasowała się do reszty dziewcząt? Jak sądzisz? Connie Taylor pracowała u nich już sześć tygodni. Przedtem zatrudniona była w fabryce w pobliżu Brick Lane. Od początku widać było, że się nie leni, potrafi szybko pracować, ale miała jakieś problemy z szyciem na maszynie i Evangeline chciała się dowiedzieć, jak się sprawy mają obecnie. - Och, panno Evie! Teraz ona już to robi po mistrzowsku. Nie popełnia żadnych błędów. Z rękawami radzi sobie doskonale. Z przyjemnością muszę ją pochwalić. To śmieszne, ale będę musiała zwrócić jej uwagę, żeby tak nie pędziła z pracą. Gdy się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy.
50
RS
- Czyli rozwiały się wszystkie twoje obawy, że mogłaby opóźniać robotę? - Zdecydowanie tak. Chociaż Connie prawdopodobnie nigdy nie będzie naprawdę dobra w naszym fachu. Za mało ma cierpliwości do takich rzeczy jak obrzucanie szwów, haft czy naszywanie aplikacji. Jest trochę inna niż my, bardziej popędliwa, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Zawsze miła i pełna życzliwości. - Dobrze, chciałabym poprosić Connie, żeby końcowe przymiarki sukni panny Nightingale były robione na niej, nie na manekinie. Obie mają prawie dokładnie te same wymiary, a panna Nightingale dzwoniła, że nie będzie mogła przyjść do miary. Zależy jej jednakże, by suknia była gotowa na piątek. Gdyby Connie się zgodziła, na pewno bardzo ułatwiłoby nam to sprawę. - Evangeline czekała na odpowiedź i patrzyła badawczo w twarz Doris, próbując odczytać jej prawdziwą reakcję. - Jestem pewna, że nie zakłóci to aż tak bardzo pracy, jeśli jedna z dziewcząt posłuży nam jako modelka do końcowej przymiarki - dodała. - Oczywiście, panno Evie. Też myślę, że to dobre rozwiązanie. - Wspaniale. Dziękuję bardzo, Doris, to właśnie chciałam usłyszeć. Będziesz mogła przysłać do mnie Connie? A więc dobrze. Trzy minuty później Connie zapukała do biura. Evangeline przedstawiła jej swoją prośbę. - Chodzi pani o to, żebym przymierzyła suknię balową panny Nightingale? Właśnie ja? - Właśnie o to cię proszę, Connie. To wymaga dużej cierpliwości, przez dłuższy czas będziesz musiała stać bardzo spokojnie. I przepraszam cię, ale musisz być po kąpieli i mieć pewność, że twoja bielizna jest czysta. Wszystko to niestety jest raczej nużące niż zabawne. Będziemy upinać na tobie materiał, a jeśli będzie trzeba, każemy ci się obracać w różne strony. Pokażesz się matce klientki, bo i jej ta suknia powinna się spodobać. I musisz trzymać buzię na kłódkę i zachowywać się, jakbyś była z kamienia. To może nie być zbyt przyjemne. - Oczywiście, panno Evie. Na pewno nie okaże się aż tak straszne. Jestem prawie pewna, że potrafię to zrobić jak należy. - Zatem postanowione. Zobaczymy się jutro rano. I dziękuję ci za życzliwe potraktowanie mojej prośby. Coś się stało z Connie Taylor, kiedy włożyła na siebie suknię Phyllis
51
RS
Nightingale. Coś odmieniło tę dziewczynę. Beatrice i Evangeline patrzyły na nią zdumione i oczarowane. - Dobrze wyszło, prawda? - zwróciła się Tilly do Connie, kiedy tamta wróciła już do pracowni, ubrana w niemal sterylną białą bawełnianą koszulkę. Pachniała mydłem i krochmalem. Różową suknię z jedwabiu i satyny trzymała ostrożnie Elsie, która powoli szła za Connie. - Dzięki, Elsie. Zostaw tę suknię tutaj, proszę. Evangeline wskazała miejsce, gdzie suknia powinna zostać odwieszona. Kiedy Connie miała ją na sobie, kilka krawieckich i kosmetycznych pomysłów przyszło nagle Evie do głowy. Niebieskiego i zielonego nigdy nie należy łączyć, małe przebarwienia na skórze chyba można usunąć za pomocą soku z cytryny, włosy powinny być doprowadzone do porządku... Ale Connie mogła złamać każdą regułę - była wspaniała, wprost zachwycająca. Po włożeniu sukni balowej wyjęła spinki z długich, puszystych włosów. Gęste rude loki opadły jej na ramiona, dając doskonały efekt. Skóra Connie była gładka i biała jak marmur, dziewczyna miała duże, jędrne piersi, piękną linię szyi. Wspaniała sylwetka. Tylko subtelny, różowy kolor sukni, zgodny z ostatnimi wymogami mody, kłócił się z makijażem Connie. Dziewczyna jednak wyglądała promiennie niby jutrzenka i te drobne niedociągnięcia na pewno nie rzucały się w oczy. Co więcej, stojąc cały czas jak statua, z pochyloną głową i opuszczonymi ramionami, Connie doskonale prezentowała suknię. Nawet matka panny Nightingale wydawała się oczarowana. - Mój Boże - szepnęła. - Ta suknia to prawdziwe cudo. Phyllis na pewno zostanie królową balu. Evangeline skinęła głową, dziękując za uznanie. Zsunęła z nóg pantofle. - Connie, mogę cię prosić? Zobaczymy, jak wygląda suknia z odpowiednio dobranym obuwiem. Myślę, że moje buty będą na ciebie pasowały. Wątpię, czy Phyllis włoży do tej kreacji takie pantofle, jakie ma na nogach Connie - zwróciła się z wyjaśnieniem do pani Nightingale. - Moja droga, jeśli nawet Phyllis miałaby wyglądać w tym tylko w połowie tak ładnie jak ona, to i tak byłaby zachwycająca. Nawet kalosze by nie zaszkodziły. Connie posłusznie wsunęła na nogi pantofelki Evangeline. Obróciła się, lekko schyliła, potem się wyprostowała i przeszła parę
52
RS
kroków, tak jak ją o to poproszono. - To wspaniała kreacja - oświadczyła pani Nightingale. - Phyllis będzie zachwycona. Connie znów od razu stała się sobą, gdy tylko za klientką zamknęły się drzwi. - Czy wszystko robiłam jak należy, proszę pani? Starałam się dobrze zapamiętać, co pani mówiła. - Zrobiłaś to fantastycznie, Connie - przyznała Bea. - Dziękujemy ci. Teraz przebierz się i możesz wracać na dół do pracy. Nie zapomnij oddać pantofli - uśmiechnęła się. Czekała niecierpliwie, aż wróci Evie, która odprowadzała klientkę do wyjścia. - I co pomyślałaś, jak ją zobaczyłaś? - To niesamowite. Ona się marnuje w naszej pracowni. - A więc pomyślałaś to samo co ja? Evie skinęła głową. - Jak możesz mi robić teraz coś takiego? Właśnie teraz? - Oczy Beatrice błyszczały, czubek jej wąskiego, kształtnego nosa wyraźnie poczerwieniał ze zdenerwowania. Evangeline zmusiła się do zachowania spokoju. - Co ma oznaczać „właśnie teraz"? - zapytała. - Zawsze mamy jakieś problemy i jakoś za każdym razem udaje nam się je rozwiązać. - To typowe dla ciebie, absolutnie egoistyczne podejście do sprawy. Czy słyszałaś, Evangeline, o czymś takim jak poczucie odpowiedzialności? Wydaje mi się, że mimo wielu twoich zalet tej jednej na pewno ci brakuje. Może kiedyś zrozumiesz, co to znaczy, gdy mąż stale jest nieobecny, a syn traci wzrok. Evangeline zesztywniała. Spodziewała się, że Bea powie coś w tym rodzaju. - Ależ Bea, ja nie mam jeszcze męża. Ani dzieci. Czy nie rozumiesz, że to właśnie jeden z powodów mojego wyjazdu? Oczywiście bardzo kocham Toma i jestem szczerze przywiązana do Jacka... Odwróciła się na chwilę, by otrzeć łzy. -Kocham cię, Bea, bardzo, bardzo, z całego serca. Ale muszę wyjechać. To jest dla mnie szansa, żeby zacząć życie od nowa. I mój osobisty problem. Nie nasz wspólny.
53
Rozdział 5
RS
Wasza Connie jest wspaniała, nieprawdaż? - Beryl obserwowała zachwycona, z jaką gracją Connie wbiega na schody, jak zręcznie, z wdziękiem stawia stopy. - Pomyślcie, przed chwilą jeszcze chichotała tu jak każda z nas, a teraz, kiedy została wezwana na górę, w jednej chwili zmieniła się w modelkę, w kogoś, kto porusza się jak prawdziwa dama. Można po prostu stać, gapić się na nią i podziwiać. A parę minut temu pracowała z nami i wcale się nie wywyższała. Wczoraj po południu, gdy Bronia przestraszyła się, że wszystko popsuła w liliowej garsonce dla lady Pameli i zupełnie nie mogła sobie z tym poradzić, Connie została po pracy całe dwie godziny dłużej, żeby jej pomóc, chociaż przez to spóźniła się na spotkanie ze swoim fatygantem, z tym przystojniakiem. - Ciekawa jestem, czy nie zachowywałabyś się podobnie, gdybyś dostawała całą tę dodatkową forsę, jaką ona dostaje. Ciekawe, jak dużo jej płacą za to, że postoi trochę lub pospaceruje w cudzej sukience. Poszeleści jedwabiem, pokaże się z każdej strony, jaka to ona piękna, niby że suknia ładna, owszem, ale właściwie Connie jeszcze ładniejsza. Wywyższa się i w dodatku dostaje za to więcej pieniędzy. To nic trudnego ubierać się w cudze łaszki - mruknęła nadąsana Doris. Zapadła cisza, tylko któraś z dziewcząt zaśmiała się cicho. Wszystkie wiedziały dobrze, że nie chodzi jedynie o to, iż suknia Phyllis Nightingale leży na Connie wyjątkowo dobrze. Żadna jednak nie miała odwagi powiedzieć głośno, że Doris ze swoją ciężką figurą i płaskostopiem ma powody do zazdrości. - Mniej jej płacą, niż ci się wydaje - stwierdziła Marjorie Palmer, zabierając się do obszywania pszczoły. - Connie wcale się nie wywyższa, a demonstrowanie strojów to nie taka łatwa praca. To nie tylko szelest jedwabiu i wkładanie cudzych sukienek. Wątpię, czyby ci się podobało, gdybyś musiała stać bez ruchu, zimna jak lód, zachowując spokój, kiedy wbijają szpilki w suknię, a czasem i w ciebie, i czekać cierpliwie, aż pozwolą ci zdjąć te wspaniałe łaszki i wrócić do normalnych zajęć. Przez chwilę jesteś w pięknej sukni, a potem znowu w fartuchu szwaczki, jak Kopciuszek. Pomyśl o tym. Doris zastanowiła się. - Tak, to na pewno wymaga dużo cierpliwości, stać tak nieruchomo albo
54
RS
robić posłusznie wszystko, co każą. Ale nadal nie rozumiem, dlaczego panie Eliott muszą mieć kogoś, żeby na nim upinać ubranie jak na manekinie. - Ja chyba rozumiem. Przynajmniej tak mi się wydaje - powiedziała Elsie. - Kiedyś jak byłam tutaj na górze i robiłam porządki, słyszałam, co mówiły panie Beatrice i Evangeline. Że przymiarka na żywej osobie, nie na manekinie, dodaje jakby i sukni życia, dodaje wyrazu. Tak powiedziała pani Beatrice. A potem panna Evangeline dodała coś o kreowaniu iluzji - użyła tego właśnie słowa - na użytek „przysadzistych cór arystokracji". - Żeby te wszystkie grube Fiony myślały, że będą wyglądać tak jak Connie, kiedy włożą swoje suknie. Szansa dla tłuścioszek - zachichotała Beryl. - Jest trochę racji w tym, co powiedziałaś - przyznała Marjorie. - A teraz bierzcie się już do roboty, dziewczęta, bardzo proszę. - Nie możesz winić za to swojej siostry, Bea - stwierdził Cyril. Jack znowu musiał wyjechać i Beatrice mogła tego wieczoru nie przygotowywać kolacji. Ucieszyła się, kiedy Cyril zaproponował, że wpadnie i przyniesie coś do jedzenia. Spodziewała się, że zamówi w restauracji wędzonego łososia i kupi ciastka u Jacksona, ale tym razem po prostu ją zadziwił. Zjawił się z zapiekanką ziemniaczaną i puddingiem cabinet. - Według przepisu mojej matki. Nie ma nic lepszego na świecie. To bez sensu, żebyśmy zamawiali jedzenie z restauracji, kiedy jesteśmy w domu. Nie sądzisz, że tak będzie przyjemniej? Wzięła na widelec trochę zapiekanki. - Co w tym jest, na Boga, że ta potrawa tak cudownie smakuje? - Prawdopodobnie oregano. Cyril przywiózł z ostatniego urlopu z Grecji różne przyprawy i z całą powagą studiował wyszukane przepisy kulinarne. Teraz włożył do szklanek kostki lodu i nalał wina o ostrym sosnowym posmaku. Czegoś takiego Beatrice nigdy przedtem nie próbowała. - Wracając do Evie, Bea... Zaraz ci doradzę, niczym poczciwa stara ciotka... Zgódź się, niech jedzie i niech wie, że pozwalasz jej na to, że potrafisz razem z nią cieszyć się tą podróżą. Ostatnio do czegokolwiek się wzięła, nic z tego nie wychodziło. Nie było w tym jej winy, ale ona wini siebie za wszystko, co źle szło w Paryżu od samego początku. - Dałam jej chyba wystarczająco jasno do zrozumienia, że nie powinna
55
RS
mieć o to do siebie żadnych pretensji. - Nie o to chodzi. To nie ma znaczenia. Poczucie winy szuka ujścia niczym woda, kiedy przekroczy pewien poziom. Evie myśli, że przez nią nie dostałyście zamówienia na wyprawę ślubną księżniczki... Ciągle coś się zdarza i ona ciągle ma o to do siebie pretensje. Szuka rozpaczliwie swojego szczęścia, ma mnóstwo dobrych chęci, a tymczasem nic z tego nie wychodzi. Wiązałem pewne nadzieje z Cameronem, przypadli sobie do gustu i już, już wydawało mi się, że Evie znalazła to, o czym marzyła. Ale on teraz zaczyna robić tak błyskotliwą karierę, że przewróciło mu się w głowie; sam czasami mam ochotę dać mu klapsa, a nawet porządnie go obić, żeby trochę otrzeźwiał. - Ja też to zauważyłam. To po prostu graniczy ze zwykłym chamstwem. Dziwię się, że ona to znosi. - Znosi, bo nie jest dość silna, żeby doprowadzić do konfrontacji. Boi się, że gdy zacznie stawiać warunki, szybko go straci. Jedyny sukces, jaki odniosła ostatnio, to zamówienie Violi na kostiumy. „Neli Gwynne" okazała się wyjątkowym niewypałem, ale wszyscy podkreślali, jak dobrze Viola wyglądała w tych kostiumach. To jest prawdopodobnie przyczyna, dla której Evie wybiera się teraz do Hollywood. - Chcesz powiedzieć, że chodzi o prace nad kostiumami do kolejnych filmów? - Oczywiście. To był osobisty tryumf Evie - właściwie jej pierwszy sukces. I wcale mnie nie dziwi, że chce dalej iść tą drogą. Poza tym obie z Viola są obecnie wielkimi przyjaciółkami. Myślę, że bardzo się nawzajem potrzebują... - Rozumiem to, Cyrilu, ale ciągle nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Evie powinna teraz być tutaj ze mną. Pamiętasz, dałam jej swoje błogosławieństwo, kiedy szukała szczęścia w Paryżu. Żałuję, że nie potrafię w takich wypadkach zdobyć się na szczerość. Chcę, żeby była przy mnie. Mamy tyle roboty. - Beatrice westchnęła i zamilkła na chwilę. - I tak bardzo niepokoję się o Toma. - Nie możesz winić Evie za to, że Tom ma kłopoty ze wzrokiem. Nikt nie jest temu winien. Zrób w tej sprawie wszystko, co się da zrobić, i nie obciążaj za to winą ani jej, ani siebie. Cyril podniósł dłoń Bei do ust i pocałował jej szczupły nadgarstek, nieco powyżej bransoletki.
56
RS
- Sądzę, że powinnaś pomachać Evie na pożegnanie serdecznie i z uśmiechem, żeby wiedziała, że przyjmiesz ją z otwartymi ramionami, kiedy tylko zechce wrócić. Powinna mieć pewność, że nie będziesz się dąsać, że nic złego się nie stanie i że może spokojnie jechać. Beatrice rzuciła mu posępne spojrzenie. - Tak, Cyrilu. Tak będę musiała postąpić. Prawie zawsze umiesz spojrzeć bezstronnie na sprawy i tak się składa, że na ogół masz rację. Mimo wszystko jednak będzie mi jej straszliwie brakowało - westchnęła. - Ta dziewczyna naprawdę coś w sobie ma. Kim ona jest? - dopytywała się niecierpliwie Priscilla Dawlish. - Na pewno ma niezawodny instynkt - mruknął Cyril. - Pytałam cię o coś, Cyrilu. Kim ona jest? - Nazywa się Connie Taylor. Pracuje u sióstr Eliott jako szwaczka. Obecnie prawie cały czas spędza na górze, w pomieszczeniach biurowych. Miła dziewczyna, zupełnie prosta, ma duże braki w wykształceniu, a przy tym zupełnie niezwykły wdzięk. Niemal ze zwierzęcym instynktem potrafi się poruszać i zachowywać jak prawdziwa dama. Priscilla klasnęła w ręce. - Jakie to wspaniałe! Cudowne! Jak z „Pygmaliona". Beatrice i Evangeline, pokazując nam ten skarb, prosiły, żeby nie wyrządzić dziewczynie krzywdy. Czują się za nią odpowiedzialne, ale mówiąc między nami, możemy ją wykreować, sprawić, by rozbłysła jak gwiazda. Po prostu dokonać cudu - mówiła podniecona. Kropelki potu przebiły się przez makijaż Priscilli. Późne lato 1937 roku okazało się nieoczekiwanie gorące. Priscilla podeszła do telefonu i poprosiła o połączenie z biurem w Paryżu. - Nalegam, żeby Louis przybył osobiście na następny pokaz mody Domu Sióstr Eliott... - powiedziała do słuchawki. - Ta dziewczyna marnuje się w Londynie... Oczywiście suknie są eleganckie i oryginalne, coś mnie jednak w nich irytuje, jakiś prowincjonalizm... Ta troska o pruderyjne, cnotliwe wdowy i mało seksowne, nudne stare panny! To zdumiewające, jak wiele naprawdę eleganckich kobiet nadal woli ubierać się w Paryżu. W każdym razie Connie może potrzebować troszeczkę szlifu, to oczywiste, ale łatwo damy sobie z tym radę... Odłożyła słuchawkę.
57
RS
Włożyła do cygarniczki następnego papierosa, zaciągnęła się. - Dziewczyny, które pracują jako modelki, rozbłysną niczym gwiazdy, niczym nowe idole. Nadejdą czasy, że każda nastolatka będzie marzyła o takiej karierze, wspomnisz moje słowa, Cyrilu. - Jestem Constance Travis - przedstawiła się Connie kilka tygodni później, kiedy Louis d'Abville zaprosił ją na kolację. - Constance Travis. Proszę nie nazywać mnie Connie. Louis, chociaż biegle władał angielskim, nie był w stanie wychwycić tego, że Connie niektóre głoski wymawia tak, jak to zwykli czynić prości ludzie, nie potrafił odróżnić barwnych wyrażeń gwarowych z londyńskich ulic od języka literackiego. Spotkali się w restauracji „Coq d'Or" na Stratton Street. - Czy pamięta pani mojego przyjaciela Pierre'a, tego z domu mody Lanvin? Poznaliście się na przyjęciu w Connaught po pokazie. - Oczywiście, że pamiętam. Uroczy człowiek. - To miło, że pani tak uważa. Pierre chciałby, żeby pracowała pani dla niego w Paryżu. Czy sądzi pani, że panie Eliott zgodziłyby się na pani wyjazd do Paryża na sezon lub dwa? To delikatna sprawa. Czy mogę choć trochę Uczyć na pani pomoc? Czy Pierre mógłby już rozpocząć odpowiednie przygotowania? - Wpędza mnie pan w nerwy, mam strasznego boja, ale prawdę powiedziawszy, bardzo chciałabym pojechać do Paryża. Mógłby pan powiedzieć mi o tym coś więcej? Connie odłożyła łyżkę. Gdyby nawet jadła góry bitej śmietany i czekoladowe ciastka wielkości płyt chodnikowych, jej figura na pewno by na tym nie ucierpiała. - W nerwy? - zdziwił się Louis. - Miałem nadzieję, że rozmowa ze mną będzie dla pani przyjemnością i że potrafię dodać pani odwagi, panno Travis. Proszę wybaczyć, jeśli panią wprawiłem w zdenerwowanie. Proszę przyjąć moje przeprosiny. Louis odetchnął widząc, jak twarz Connie rozjaśnia się w szerokim uśmiechu, który odsłonił zdrowe, białe zęby. Wzruszyła go świeżość, naturalny urok tej dziewczyny. To niezwykłe, pomyślał ten znawca kobiet, kiedy piękna kobieta śmieje się w ten sposób. Znacznie częściej dziewczęta reagowały wymuszonym, głupawym uśmiechem i szybkim, świdrującym spojrzeniem węża polującego na szczury. Skóra Connie lśniła różowym
58
RS
blaskiem w świetle stojącej na ich stoliku małej lampki. Tak, Priscilla miała rację. Ta dziewczyna to prawdziwa perła. - A więc chciałaby pani przyjechać do Paryża, panno Travis? Ma się rozumieć, załatwię wszystko, żeby pani mogła się tam czuć jak najlepiej. Connie uśmiechnęła się z rozmarzeniem. - Paryż? Tak, mogłabym spędzić tam jakiś czas. Często o tym myślałam. Nigdy naprawdę nie znałam mojej matki, zmarła wkrótce po moim urodzeniu, wie pan, ona była Francuzką. - Czułem, że tak musi być! Wiedziałem o tym! Skąd pochodziła pani mama? Z jakiego regionu Francji? - Urodziła się w Whitechapel. Jej rodzina to tkacze od wielu pokoleń, pierwsi przybyli tu z hugenotami. Reszta mieszka teraz chyba gdzieś bliżej, w okolicach Elder czy może Fournier Street, chyba przede wszystkim tam... Connie zapomniała na chwilę, że postanowiła zataić swoje prawdziwe pochodzenie. Dla Louisa jednak Whitechapel brzmiało mniej więcej jak Whitehall i nie mogło być żadnym dowodem, że Connie nie pochodzi z wyższych sfer. - Zatem postanowione, panno Travis. Kto powie o tym paniom Eliott? - Ja to zrobię, proszę pana. O dziwo, przekazanie tej druzgoczącej wiadomości nie okazało się aż tak trudne, jak Connie się obawiała. Beatrice od razu wyraziła zgodę, a Evangeline... można by nawet powiedzieć, że odetchnęła z ulgą. Chociaż Evie sama zamierzała opuścić Londyn, nękały ją obawy, że w czasie jej nieobecności piekielnie zgrabna Connie mogłaby zawrócić Hugonowi w głowie. Niby zdawała sobie sprawę z tego, jak nielogiczne i nieuzasadnione są jej podejrzenia, ale odkąd ktoś zażartował przy niej, puszczając pogłoskę o flircie Hugona z Connie (może zresztą świadomie chciał jej dokuczyć), Evangeline dręczyły nieustannie ataki zazdrości. Patrząc na delikatną skórę Connie, na jej idealną figurę, wielokrotnie dochodziła do wniosku, że Hugo mógłby nie oprzeć się pokusie. Któregoś dnia zauważyła niewielki siniak na szyi Connie, kiedy chciała jej poprawić kołnierzyk, i speszyła się. Dwa lub trzy razy słyszała śmiechy i piski w pracowni, kiedy schodziła po schodach, a gdy tylko pojawiała się w drzwiach, natychmiast zapadała cisza. Za każdym razem twarz Connie zalewał rumieniec i dziewczyna opuszczała głowę. Kiedyś, w kinie, Evangeline była niemal pewna, że przytulona do siebie para siedząca nieco bliżej ekranu, to właśnie Hugo i Connie. Poznała
59
RS
ich z daleka, nie miała co do tego żadnych wątpliwości i od razu wyszła, rezygnując z obejrzenia filmu. Podejrzewała, że mogli się spotkać na jednym z tych przyjęć, na które Connie po swoim błyskotliwym awansie bywała coraz częściej zapraszana. Nawet wiele przesadnie dbających o reputację pań domu uważało obecność Connie na niektórych imprezach towarzyskich za coś w rodzaju zaszczytu była to możliwość ujrzenia ideału kobiecej sylwetki i zarazem niezwykłego wdzięku. - To wspaniała szansa, Connie. Naprawdę bardzo duża. Ale nie zapominaj o nas i wracaj cała i zdrowa. Będziemy musiały jakoś sobie poradzić - powiedziała Evie. - Oczywiście że musisz jechać, Connie. Nauczyłaś się tak wiele. A jeśli będziesz chciała wrócić do nas za jakiś czas, przyjmiemy cię z radością. Tylko boję się, że zrobisz wielką karierę i nie będzie to już dla ciebie żadna atrakcja - oświadczyła Beatrice ciepło i życzliwie. Connie wydawała się bliska łez. - Obie panie jesteście dla mnie takie dobre. Nie zasłużyłam na to. Panie nauczyły mnie wszystkiego. Czuję się jak niewdzięcznica. - Nonsens - orzekła Beatrice. - W życiu nieczęsto trafiają się podobne okazje. Nie wolno zlekceważyć takiej szansy. Zawahała się. - Jak przyjął to twój ojciec? Ucieszył się? Czy będziesz tam mieszkała u swoich krewnych? Dlaczego nigdy się nie pochwaliłaś, że twoja matka była Francuzką? Connie poczuła się zakłopotana. - Tatuś myśli, że być modelką to niewiele lepsze zajęcie niż prostytucja. Nie będę mogła mieszkać u krewnych, ponieważ nie mam pojęcia, kim są i jak ich znaleźć. Ale i tak nie ośmieliłam się powiedzieć ojcu, że pan d'Abville wynajął dla mnie pokój. Pomyślałby jeszcze, że jestem jego utrzymanką. On nawet nie wie, że nazywam się teraz Constance Travis. To wygląda trochę tak, jakbym się go wstydziła czy coś w tym rodzaju. Rzuciła jeszcze bardziej zrozpaczone spojrzenie, nerwowo splatając palce. - Zatem co mu powiedziałaś? - spytała przejęta Beatrice. Poczuła w tym momencie cały ciężar odpowiedzialności za dziewczynę. - Och, sądzę, że wszystko jest w porządku. - Connie jeszcze raz pociągnęła nosem i trochę się uspokoiła. - To tylko takie niewinne kłamstwo. On wie, że Dom ma filię w Paryżu. Nie powiedziałam tego
60
RS
wprost, raczej dałam mu do zrozumienia, że nadal będę pracować dla pań, i obiecałam, że co tydzień będzie dostawał ode mnie długi list. Beatrice nie była tym zachwycona. - To nie najlepszy pomysł, Connie, ale jesteś na tyle dorosła, żeby wiedzieć, co robisz, i to już twoja sprawa, nie nasza. Chociaż ja uważam, że byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś szczerze powiedziała ojcu, co i jak. Niewinne kłamstwo. Zawsze najbardziej niebezpieczne, zadumała się Evangeline, kiedy Connie już wyszła z pokoju. Beatrice obserwowała ze smutkiem, jak jej siostra starannie składa jasnopopielaty niczym gołębie pióra peniuar ze śliskiego jedwabiu, jak pakuje papierowe ręczniczki i jak wreszcie zamyka wieko ostatniej już, najmniejszej walizki. Dwie pozostałe walizy, pudło na kapelusze i niewielką torbę podręczną zniesiono już na dół. Evangeline spojrzała znad walizki i ujrzała swoją siostrę nienaturalnie pochyloną, z opuszczonymi ramionami. - Jesteś naprawdę pewna, że chcesz mnie odprowadzić? Pożegnania są zawsze okropne. Sama doskonale dam sobie radę. - Jak mogę chcieć cię odprowadzić, kiedy tak bardzo nie chcę, żebyś jechała? Po prostu nie mogę ci na to nie pozwolić. Poza tym Jack przyczynił się dodatkowo do tego, że nienawidzę pożegnań i powitań. I nawet Connie zamierza wyjechać do Paryża. Jesteś moją jedyną siostrą i to, że zostanę sama, będzie okropne. Beatrice pociągnęła nosem. Znowu zaczęła płakać. Evangeline objęła ją serdecznie. - Spójrz na to trochę inaczej, Bea. Pomyśl o wszystkich przyjazdach i powrotach. Pomyśl, jak to miło, kiedy słyszysz Jacka otwierającego kluczem drzwi, gdy przyjeżdża do domu. Jesteś wtedy taka rozpromieniona, pamiętam, że zawsze masz wyraz prawdziwego szczęścia na twarzy. Jeszcze raz uściskała Beatrice. - To tylko kilka miesięcy. Będę często do ciebie dzwonić z Kalifornii. - Szukała w myśli najlepszych słów pociechy. Molly pomoże ci we wszystkich pracach domowych - powiedziała. - A Cyril jest twoim idealnym niewolnikiem. Zrobi dla ciebie wszystko. I dodała - to, nad czym pracowałyśmy ostatnio razem, nasza nowa kolekcja, jest już prawie gotowe. Będę jeszcze o niej myślała, przyślę ci swoje uwagi i szkice. Tracimy wprawdzie Connie, ale Dagmar, czy jak tam ta Deirdre kazała teraz do siebie mówić, też może okazać się wspaniała. Oczywiście,
61
RS
bywa czasami trochę nieprzyjemna i trudno się tym zupełnie nie przejmować. Ale przecież, kochana Beo, nie każdego musisz lubić. Możesz mieć do niej stosunek czysto służbowy. Kiedy Connie zdecydowała się wyjechać do Paryża, siostry zatrudniły smukłą, długonogą blondynkę z Dagenham jako modelkę. Dzięki Connie odkryły, jak ważne jest właściwe prezentowanie sukien. Okazało się, że Deirdre jest naprawdę fantastyczna, ale niestety tylko do momentu, kiedy otwiera bu2ię. I nie chodzi tutaj wcale o jej akcent, przywodzący od razu na myśl Essex. Beatrice i Evangeline zgodnie doszły do wniosku, że płacą dziewczynie za prezentowanie sukien, a nie za umiejętność prowadzenia miłej rozmowy. Ale dziewczęta z pracowni również uznały Deirdre za wyjątkowo niesympatyczną. - W końcu masz jeszcze rodzinę i przyjaciół, którzy zawsze ci pomogą. Wszystko będzie w porządku, nawet jeśli teraz wyjadę - tłumaczyła Evangeline. Beatrice parsknęła śmiechem. - Dagmar, rzeczywiście! Wiesz, kiedy Connie stała się nagle Constance Travis, jakoś wcale mi to nie przeszkadzało. Może dlatego, że już wtedy wiedziałam, jaka z niej dobra dziewczyna. Ale kiedy Deirdre kazała nazywać siebie Dagmar i zaczęła uważać się za kogoś w rodzaju drugiej Grety Garbo, zarówno mnie, jak i dziewczętom wydało się to komiczne. Czy wiesz... - spojrzała na Evangeline rozbawiona - ...czy wiesz, że na dole mówią na nią Dagenhamar? - To jednak, że siostra przed chwilą wspomniała o rodzinie, spowodowało, że oczy Bei znowu zwilgotniały. Biedny, mały Tom - szepnęła. - Czy ci już mówiłam, że zastanawiamy się nad operacją? - Tak, mówiłaś... Zanim Evangeline zdążyła wymyślić jakąś pociechę, usłyszały dzwonek do drzwi. - To na pewno taksówka. Musimy się śpieszyć. Napisz mi dokładnie, co postanowicie w sprawie Toma. Trzymaj się, Bea. Muszę jeszcze znieść na dół walizki. Chodźmy. Taksówka jechała przez ulice zatłoczone samochodami w godzinie popołudniowego szczytu. Przybyły na dworzec Waterloo na czas i Evangeline zdążyła nadać bagaż na pociąg do portu. „Normandie" wyruszała planowo o czwartej. Siostry siedziały w przedziale pierwszej
62
RS
klasy pogrążone w milczeniu, co im się niezwykle rzadko zdarzało. Pociąg minął Reading, Basingstoke, Petersfield, Lyndhurst, aż wreszcie dojechał do Southampton. Kiedy zaczął zwalniać, Beatrice otworzyła swoją pakowną torebkę i podała Evangeline malutką paczuszkę, owiniętą w sztywny welinowy papier. - To dla ciebie na drogę, kochanie. Było to malutkie pudełeczko z białego kartonu. Miało karbowane brzegi i płytkie, szczelnie dopasowane wieczko. Evangeline otworzyła je i ujrzała mnóstwo maleńkich niebieskich pigułek. - To przeciwko chorobie morskiej - wyjaśniła Beatrice z uśmiechem. Pigułki były zapakowane ciasno, żeby nie grzechotały, ale w środku, między nimi, znajdowało się malusieńkie zawiniątko, owinięte w skrawek złocistego jedwabiu i oplecione łańcuszkiem. W środku był medalionik - po jednej stronie wygrawerowano na nim pszczołę, a po drugiej - datę. Wewnątrz kryła się zasuszona niezapominajka. Evangeline przez chwilę nie mogła dobyć głosu ze wzruszenia. Potem podniosła wzrok. W jej oczach lśniły łzy. - Czy pamiętasz, Bea, jak byłyśmy dziećmi, a raczej, kiedy ja byłam dzieckiem i ty musiałaś się ze mną bawić... - Przełknęła ślinę. - Molly zawsze zdobywała dla nas podobne okrągłe pudełeczka. Robiłyśmy z nich kapelusze dla lalek. Teraz... Usiłowała się uśmiechnąć, ale zamiast tego łzy popłynęły jej strumieniem po policzkach. Beatrice wyciągnęła ramiona, obejmując ją serdecznie. Nie płakała, jeszcze raz w życiu chciała dać siostrze oparcie i siłę. Już za chwilę trzeba było wysiąść z pociągu, więc obie jakoś próbowały wziąć się w garść. Dzięki chwili wzruszenia uniknęły tłoku, gdyż ludzie nerwowo cisnęli się na pokład. Minęło zaledwie dwadzieścia minut, kiedy steward już zaprowadził je do kabiny. „Normandie" była wspaniałym statkiem, luksusowo wyposażonym. Obu siostrom przypominała trochę hotel „Savoy". Weszły do kabiny i dech im zaparło ze zdziwienia. Nie z powodu bogato urządzonego wnętrza ani rozmiarów pomieszczenia. Nie przepiękna dekoracja z kwiatów wywarła na nich takie wrażenie, nie szampan w srebrnym wiaderku z lodem ani nawet leżące na stole telegramy od przyjaciół, zawierające życzenia miłej podróży.
63
RS
Dech im zaparło ze zdziwienia, bo w kabinie czekali na nie Jack i Cyril. We czwórkę wypili szampana. Postanowili nie iść na lunch do restauracji, tylko zjeść go na miejscu: zamówili wędzonego łososia, kawior i cienko pokrojony francuski sernik - specjalność kuchni „Normandie". Kiedy skończyli drugą butelkę szampana, steward zwrócił im grzecznie uwagę, że za dwadzieścia minut statek odpływa. Przerwało to miłą, lekką rozmowę. Radość Beatrice z niespodziewanej obecności Jacka i wdzięczność, jaką czuły obie siostry dla Cyrila za przybycie tutaj, zmieniły się w ból. - Opiekuj się nią dobrze. - Evangeline próbowała przesłać Jackowi szampański uśmiech. - Obaj dbajcie o nią. - Ujęła dłoń Cyrila. - Teraz musicie już iść, żeby zdążyć na pociąg. - Będziemy czekać do ostatniej chwili i pomachamy ci z brzegu. Znasz przecież takie kiczowate obrazki. - Idźcie już, proszę, to ostatni moment - nalegała w obawie, że jeśli natychmiast nie wyjdą, gotowa rozpłakać się w ich obecności. - Ciekaw jestem, kto zaopiekuje się tobą - mruknął Cyril, kiedy już wchodzili na trap. Evangeline zamierzała im pomachać, gdy statek będzie odpływał, a potem spędzić ostatnie pięć minut przy telegrafie - odebrać wiadomości od najbliższych, przywilej pasażerów pierwszej klasy. I kiedy „Normandie" podniosła kotwicę, Evangeline czytała z wypiekami na twarzy telegram: „Kocham cię Evie tutaj wszędzie i zawsze bez stopu Hugo"
64
Rozdział 6
RS
Usłyszeli znajomy szelest, potem ciche stuknięcie... - Listonosz - szepnęła z przejęciem Beatrice. - Pójdę zobaczyć, co przyniósł. Chwila nadejścia poczty była zawsze ekscytująca. Ani Bea, ani Jack nie wyzbyli się jeszcze tego dziecinnego podniecenia, jakie ogarniało ich na widok listonosza. Bea nie mogła zapomnieć, jak cieszyły ją niegdyś pierwsze listy, widokówki, a czasem paczki z prezentami. Jak bardzo czuła się wtedy dorosła, kiedy pan z poczty przychodził właśnie do niej. Ściągnęła mocniej pasek w talii i wyszła na ganek po listy. Oczywiście mnóstwo rachunków, to normalne, odłożyła je na mały stoliczek w przedpokoju. Do pokoju, w którym jedli z Jackiem śniadanie, wniosła kilka listów. - Miła niespodzianka od rana - rzekła, podając mężowi kopertę. - Ten jest dla ciebie. - Przytuliła się do niego. - Ten chyba od Evie, ten z Francji, a tutaj, Jack, kartka od Leonarda i Penelope. Musieli ją wysłać z Grecji, kiedy tam byli parę tygodni temu. Potem Beatrice dolała Jackowi kawy z dzbanka i posmarowała masłem jeszcze kilka grzanek. Ten miły, właściwie zupełnie zwyczajny poranek, spędzony razem z mężem wydał jej się niemal luksusem. Mogłaby robić w nieskończoność coraz to nowe tosty, byleby tylko ta wspólna codzienność trwała i trwała. Ostatnio właśnie śniadania stały się dla nich obojga tą miłą chwilą, którą mogli spędzić razem. Czasami Beatrice wykorzystywała to, rozgrzewając stopy w skórzanych pantoflach domowych Jacka, obszytych futerkiem. Jack zawsze je zrzucał z nóg, kiedy siadał przy stole. Potem, kiedy kończył śniadanie, uśmiechał się z czułością, eksmitując wąskie, drobne stopy Bei ze swoich kapci. - Nie trzymamy się już za ręce, Bea, jak sentymentalna para zakochanych, wyrośliśmy z tego, ale za to... - Za to znamy się teraz na wylot - powiedziała ze śmiechem. Oboje starali się nie myśleć i nie mówić o tym, że płomienny ogień ich miłości nieco przygasł. Unikali tego tematu. Może każde myślało po cichu, że zawsze tak się dzieje w małżeństwie po latach. Beatrice tłumaczyła sobie, że powinna być szczęśliwa, iż przynajmniej ten maleńki płomyczek udało
65
RS
im się ocalić. Zdarzały się przecież wciąż tak intymne, słodkie chwile jak owe wspólne poranki. Jack przyjechał z Bristolu wczoraj po południu. Dziś był na lunchu w Cardiff, potem miał spotkanie z jakimś przedstawicielem związków zawodowych. To było ważne dla jego nowego filmu. W nawale pracy zupełnie zapomniał, że Molly zabrała dzieci, wybierając się z wizytą do swojej siostry mieszkającej w Bognor Regis. Beatrice zdziwiła się i ucieszyła, że Jack znowu jest w domu. Poszli razem na kolację do restauracji, wrócili przed dziesiątą, późno położyli się spać i wstali rano okropnie głodni. Wieczorem jednak Beatrice pamiętała, by poprosić kucharkę o przygotowanie kedgeree, ulubionego dania śniadaniowego Jacka. - Musisz się najeść do syta. Masz przed sobą długą podróż i słabe szanse na coś więcej niż parówka w bułce albo jakaś kanapka, kiedy dojedziesz do Cardiff - powiedziała, zabierając się do czytania listów. Potem spojrzała na niego, zdjąwszy na chwilę okulary w metalowej półoprawce, które włożyła do czytania. Pomyślała, że jej mąż wciąż jest przystojnym mężczyzną. Mimo posrebrzonych skroni i kilku zmarszczek nadal fascynował chłopięcą urodą. Jack zmarszczył brwi z rozbawieniem. - Coś interesującego w twoim liście? - zaciekawiła się Beatrice. - To od mojej matki. Naprawdę niesamowite. - Przesunął kartkę papieru po stole w kierunku żony. - Jest pacyfistką, socjalistką, wegetarianką, z tego, co wiem, także agnostyczką, ale... - zaśmiał się - ...również straszliwą plotkarą. Z jakim oburzeniem opisuje weekend, który właśnie spędzili w Oxfordshire, jak ostro krytykuje to, co nazywa nowoczesnym tańcem, i jak bezlitośnie wyśmiewa bladych młodzieńców i starsze panie z przesadnym makijażem, siedzące pod ścianą i rozprawiające o jakichś firankach. - To chyba od Syrie i Guya, jak sądzę. - Beatrice wskazała na inną kopertę, leżącą przed nią na stole. - Przeczytam wszystko później w wolnej chwili, ale najważniejszy jest list od Evie. Możesz go przejrzeć teraz, jeśli masz ochotę. Jack spojrzał na zegarek. - Bea, kochanie, już nie zdążę. Muszę się przebrać, od-bębnić parę telefonów i lecieć, jeżeli mam zdążyć na czas. Wstał. Pocałował ją w czubek głowy, w potargane włosy koloru jesieni.
66
RS
- Czy nadal będziesz tutaj, kiedy wrócę? - Wątpię, Jacku. Już teraz jestem straszliwie spóźniona. Zaczęła porządkować korespondencję. - Przeczytam ten od Evie, a resztę zostawię sobie na później. Beatrice wstała i oparła głowę na ramieniu Jacka. Przytuliła się do niego mocno. - Tym razem to nie potrwa długo. Wrócę w piątek wieczorem. Dzieci już będą w domu, prawda? Może pójdziemy razem do Lyonsa, a potem wybierzemy się do kina w sobotę po południu. Co o tym myślisz? - Wspaniały pomysł. I może znajdziemy wreszcie czas, żeby porozmawiać o... - O Tomie. Tak, Bea, musimy w końcu podjąć jakąś decyzję. Beatrice pośpiesznie złożyła list Evie i schowała go do torebki, ale potem nie miała czasu nań spojrzeć aż do późnego popołudnia. Tak jest zawsze, kiedy pozwalam sobie rano na drobne spóźnienie, pomyślała. Chwila miłej zwłoki, a potem strasznie trudno nadrobić stracony czas. Zdusiła w sobie niechętną myśl, że nieobecność Evangeline nie czyni rzeczy łatwiejszymi. W pracowni sprawy nie toczyły się najlepiej. Dziewczęta się kłóciły, klientki częściej wyrażały niezadowolenie, a Marjorie Palmer nie bardzo potrafiła nad tym wszystkim zapanować. Były problemy z materiałami, tak bardzo potrzebna w tym sezonie wełna z wigonii, szybko wprawdzie przysłana przez jednego z najbardziej godnych zaufania dostawców, okazała się zbyt szorstka i w zupełnie nieodpowiednim kolorze. Na domiar złego lady Pamela Inverness trzykrotnie zmieniała zdanie na temat fasonu rękawów swojej sukni wieczorowej i po każdej przymiarce trzeba było dokonywać pracochłonnych przeróbek. Zachowywała się przy tym niesłychanie niegrzecznie wobec Dagmar, jakby nowa modelka była z plastiku i nic nie mogło jej zranić; kpiła z niej, nieustannie porównując ją z Connie. - Spróbuj po prostu nie zwracać na to uwagi, Dagmar. To nie powinno... - Proszę tylko nie mówić, że ona wcale nie chciała być nieuprzejma, pani Beatrice. I że z pewnością chciała być miła, ale jakoś jej nie wyszło. Ale proszę się też nie martwić. Jestem silna. Potrafię to znieść. Beatrice, choć bardzo niezadowolona z takiego obrotu spraw, powiedziała: - Dziękuję za zrozumienie, Dagmar. Dziewczyna skrzywiła się z
67
RS
niechęcią. - Wszystko zawsze potrafię zrozumieć. Ale zrozumienie to nie to samo co przebaczenie, nieprawdaż? - mruknęła. Dagmar starannie złożyła suknię lady Pameli, przebrała się w swoją własną sukienkę, po czym wsunęła na nogi czółenka - stare już i rozchodzone, niezbyt eleganckie. Beatrice często zauważała, jak nawet najzgrabniejszym dziewczynom niszczą się stopy, robią się guzy przy dużym palcu. To wszystko musiało wynikać ze źle dobranego obuwia, odpowiedniego do krótkich spacerów i tańca, nie zaś do stania w tramwaju lub czekania w deszczu na autobus. Patrzyła teraz, jak Dagmar wychodzi z pokoju, potem poprosiła o przyniesienie na górę herbaty. Poleciła Tilly, żeby na razie zajęła się telefonami i innymi bieżącymi sprawami, bo jej potrzebna jest chwila spokoju. Westchnęła głęboko. Wiedziała, że będzie musiała wkrótce wrócić do obowiązków, ale marzyło jej się chociaż dwadzieścia minut na spokojne przeczytanie listu od Evie. Moja droga Beo... Beatrice nie mogła się powstrzymać od przejrzenia wszystkich ośmiu kartek listu cienkiego jak bibułka, jak pajęczyna, i prawie przezroczystego. Przesyłanie korespondencji pocztą lotniczą było na pewno dobrym pomysłem: data na stemplu pocztowym pochodziła sprzed tygodnia, a wcześniejsze listy Evie, wysyłane drogą morską, szły nieraz prawie miesiąc, zanim dotarły do Londynu. Pewne nazwiska od razu wpadły Beatrice w oko. Viola, oczywiście, Shirley, pan Selznick, James... James? Upiła łyk herbaty i powróciła do pierwszych linijek listu. Czytała powoli, delektując się. Evangeline nadal tęskniła za Londynem, za rodziną i wszystkimi przyjaciółmi, których, jak pisała, kocha do szaleństwa. To dla niej prawdziwe piekło, pomyślała Beatrice, uśmiechając się blado, kiedy wreszcie doszła do opisu, jak jej siostra spędza czas. Evangeline i Viola mieszkały w niewielkim domu w miejscu zwanym Laurel Canyon, o którym Beatrice zawsze myślała raczej jako o ładnej nazwie niż o przedmieściu. Zastanawiała się chwilę, czy Amerykanie mogą tak samo myśleć o peryferiach Londynu od Child's Hill do Brook Green... Ale angielski aktor, przyjaciel Violi, coraz bardziej ceniony w branży filmowej, zajmował apartament w osiedlu położonym znacznie bliżej centrum Hollywood i Viola spędzała u niego większość czasu. Kiedy wychodziła, by się z nim spotkać, Evangeline zostawała sama. Beatrice skrzywiła się. To wszystko
68
RS
nie wyglądało dobrze. Ale nie ma powodu do niepokoju, Bea. Nadal czuję się wspaniale. Jestem pod urokiem tutejszych wieczorów i rozgwieżdżonego nieba nad małym domkiem, w którym mieszkamy z Viola. Nie masz pojęcia, jak piękne może być niebo nocą. Zwykle siaduję wieczorami na tarasie i obserwuję gwiazdy -tym razem te prawdziwe, nie filmowe. I wschody słońca. Niebo robi się blade, błękitne, wzbiera straszliwy upał. Już niemal zapomniałam, jakie to cudowne czuć, że skóra rozgrzewa się od słońca. Sąsiedzi opiekują się mną i pozwalają mi korzystać ze swojego basenu. Zdziwiłabyś' się, jak wiele osób ma tu baseny w ogrodzie. Woda nigdy naprawdę nie stygnie. Przepływam dwanaście długości każdego ranka. Dalej Beatrice przeczytała obszerny fragment dotyczący spraw zawodowych, studia, kostiumów Violi i wreszcie przyjęć i dziennikarzy, wielkich samochodów, oraz tego, że można cieszyć się w Kalifornii pełnią życia. Szczerze mówiąc, Bea, nie wiem, co Kalifornijczycy pomyśleliby o londyńskich kanapkach. Gdyby tak na przykład poprosili o kanapkę z wołowiną w Londynie! Uważaliby, że zostali oszukani. Albo że komuś coś się pomyliło. Tutaj dają kanapki tak wielkie, że z trudem udaje się otworzyć usta dość szeroko, żeby odgryźć kawałeczek. Do mięsa dodają mnóstwo różnych sałatek i frytki, które nazywają się tu potato chips. I te ich restauracje z chińskim jedzeniem! Wyobraź sobie, że to jest naprawdę pikantne i przepyszne. Z tego właśnie powodu muszę codziennie pływać. Inaczej wyglądałabym naprawdę okropnie. Evangeline pisała także o cudownym dziecku filmu, Shirleyce, która odniosła ostatnio wiele sukcesów, i o jej matce. Uśmiałabyś się, Bea, co mi się przytrafiło. Mama Shirley wpadła na pomysł - ponieważ jestem Angielką i muszę znać rodzinę królewską... ~ żebym się zajęła garderobą jej córki. Chce, by mała Shirley wyglądała jak księżniczka Elżbieta -one są niemal idealnie w tym samym wieku, wiesz o tym? Astrologiczne bliźniaczki. Jest zaledwie kilka miesięcy różnicy. W każdym razie przyrzekłam, że poproszę Cię o uszycie dla dziewczynki kilku rzeczy. Projekty przyślę osobno. Napisz, co o tym myślisz. Zupełnie szalony pomysł, nieprawdaż? Mała Shirley w tutejszym klimacie czułaby się dużo lepiej w ładnych sukieneczkach plażowych. Pamiętasz, w co nas ubierano, jak byłyśmy małe? Na przykład te wakacje w Shanklin...
69
RS
Beatrice czytała, uszczęśliwiona, że jej siostra pisze tak szczegółowo o wszystkim. Tęskniła jednakże za nią coraz bardziej i odczuwała niemal fizyczny ból rozłąki, a jej cierpienie stawało się coraz dotkliwsze po każdym kolejnym akapicie listu. Często umawiam się z kimś w restauracji. Nie wszyscy Amerykanie to gangsterzy. To była dla mnie niespodzianka! Jeżdżą taksówkami i są cholernie uprzejmi. Jest tu taki jeden aktor, nazywa się James, który zaprosił mnie na weekend do swojego domku przy plaży w Malibu. Nie bój się, Bea, jego gospodyni pełni rolę przyzwoitki. Ale i tak wszyscy zachowują się tu swobodniej niż w Londynie. Właściwie każdy, kogo spotykam, jest przynajmniej po jednym, często po dwóch rozwodach. Viola na przykład nigdy nie mogłaby w Londynie uchodzić za osobę wolną, a tutaj... List kończył się pozdrowieniami dla dzieci, Jacka, dla samej Beatrice i dla mnóstwa wspólnych przyjaciół z Londynu. Evangeline pytała o firmę, o dziewczęta z pracowni, o Connie. A na samym końcu o to, czy nie ma jakichś wiadomości od Hugona. Przysłał mi bardzo miły telegram na pokład, zanim wyjechałam, jak Ci już pisałam. Ale w końcu to ja go porzuciłam, przyjeżdżając tutaj. Martwi mnie jednak, że nie odzywa się do mnie. Zresztą mniejsza o to. Evangeline pisała też o filmach, które widziała. Beatrice odłożyła list i dopiła herbatę. Och, Evie, pomyślała, jak bardzo bym chciała, żebyś była tu teraz ze mną. Ale ty wymagasz tak wiele niekiedy trudno temu sprostać - żądasz czasu, wolności, pobłażania. Oby spełniły się twoje marzenia, korzystaj, ile tylko można, z życia, bo jestem pewna, że świat zmieni się wkrótce nie do poznania... Refleksyjny nastrój Beatrice przerwało lekkie pukanie do drzwi. To była Tilly. - Przepraszam, że przeszkadzam, proszę pani, ale przed chwilą przyszła lady Blanche z matką. Czy mam je poprosić do biura? Czy zawołać tu Dagmar? - Oczywiście, Tilly. Poproś je na górę i zawołaj Dagmar. Beatrice włożyła list od siostry do szuflady. Przypudrowała nos, poprawiła tuszem rzęsy, nałożyła odrobinę różu na policzki. Kiedy drzwi się otworzyły, wstała z uśmiechem, wyciągając rękę. - Dzień dobry, lady Blanche, jak miło znowu panią widzieć. Czy napije się pani herbaty?
70
RS
Cyril narzucił jej etolę na ramiona. - Jesteś pewna, że Jack nie będzie miał nic przeciwko temu? Taksówka czekała na nich przy krawężniku przed domem Maddoxów na Upper Brook Street. Było wczesne lato i dopiero przed chwilą zapalono uliczne latarnie. - Na Boga, oczywiście, że nie. Lubi, jak jestem czymś zajęta i nawet jak dobrze się bawię, kiedy jego nie ma w domu. - Ale oczywiście całkowicie bezpiecznie? - Coś w tym rodzaju. - Beatrice wsunęła swoją dłoń w jego. - Wiesz przecież, jak Jack nie lubi spotkań towarzyskich, prawie nimi pogardza. Uważa, że tam się tylko złośliwie plotkuje. - Ale jakże moglibyśmy się bez tego obejść, moja droga? - Dokładnie to samo próbowałam wyjaśnić Jackowi. W czasie pracy uśmiecham się słodko i miło nawet do najnudniejszych klientek. Wiem, to ważne dla biznesu, od tego jestem zależna. Potrafię nawet z całą powagą zastanawiać się wraz z nimi, kto je „oblecze nudą najbliższej nocy", jak mawia jedna z nich. Cyril zaśmiał się. - Rzadko ci się zdarza patrzeć na świat z humorem. Postaraj się to robić częściej. Odrobinę rozgoryczona wygładziła delikatnie fałdy jedwabnej sukni, sprawdzając, czy dobrze się układają i czy materiał się nie gniecie. - Przepraszam, Cyrilu. Widzisz, chodzi o to, że rzadko mogę mówić o swojej pracy z Jackiem. Szczególnie ostatnio. Jack traktuje bardzo lekko to, czym ja się zajmuję, w porównaniu z tym, co sam robi. Poza tym martwię się o Evie i bardzo mi brakuje rozmów z nią. Głos jej się załamał. - Tak. Myślę, że w świecie Jacka rozmowy o sprawach błahych są niedopuszczalne. Jack nie uznaje subtelności ani żadnych drobnych wzruszeń. W jego klubie mówi się niewątpliwie tylko o rzeczach wielkich, i obchodzi go tylko to. Nawet w panującym w samochodzie półmroku Cyril mógł dostrzec twarz Bei. Beatrice była zła, gotowa bronić Jacka. Wysunęła rękę z jego dłoni. - Teraz moja kolej, żeby powiedzieć przepraszam, Bea. Po prostu irytuje mnie, kiedy ludzie lekceważą naszą pracę, mówią o niej jak o czymś
71
RS
bezwartościowym i niepotrzebnym. Cóż złego w pomaganiu ludziom, żeby wyglądali najlepiej jak tylko można? Co złego w tym, że o swoim wyglądzie myślą raczej ludzie bogaci niż biedni? Zainspirować da się każdego. Wiadomo, że ubożsi patrzą na zamożniejszych i na swój sposób próbują brać z nich przykład. Bea uśmiechnęła się do niego. - Problem polega na tym, Cyrilu, że czasami wydaje mi się, iż to właśnie Jack ma rację. Taksówka zatrzymała się na Eaton Square przed wysokim budynkiem zdobionym stiukami. - Zastanawiam się, czy ona go widziała. Może nawet rozmawiała z nim ekscytowała się Beryl. - Słyszałam, jak hrabina mówiła do pani Bei, żeby była pewna, że przybędzie wieczorem wcześniej niż on. A potem kaszlnęła znacząco i mrugnęła porozumiewawczo. Niby żeby pani Bea nic nie mówiła. Beryl wskazała palcem na odpowiedni ustęp w gazecie, w kronice towarzyskiej. - Może pani Bea nawet z nim tańczyła. - Nie sądzę, Beryl. Tańczy się tylko na balach, a to było po prostu spotkanie. - Elsie pochyliła się, by zajrzeć przez ramię koleżanki do kroniki towarzyskiej. - Jeśli jednak jego narzeczona naprawdę tam była, możliwe, że pani Bea z nią rozmawiała... - Wyprostowała się i klasnęła w dłonie. - I może będziemy coś dla niej szyły. - Z tego, co się mówi, to zupełnie nieprawdopodobne, powinnaś o tym wiedzieć, Beryl, skoro tak gorliwie studiujesz kronikę towarzyską - ostrym głosem wtrąciła pani Palmer. - Ta pani musiała wyjechać. A teraz wszystkie, zamiast plotkować, bierzcie się szybko do roboty. - Głupia krowa - mruknęła Beryl, wrzucając gazetę do kosza na śmiecie. Na górze Beatrice starała się dodzwonić do Cardiff. Kiedy już jej się to prawie udało, okazało się, że linia jest uszkodzona. Było słabo słychać i ciągle coś przerywało rozmowę. - Przepraszam, kochanie, że ci przeszkadzam w pracy, ale Leonard i Penelope zapraszają nas na kolację na niedzielę i chcą, żebyśmy od razu dali im odpowiedź, czy będziemy mogli przyjść, ponieważ dzisiaj wybierają się na kilka dni do jakiegoś centrum turystycznego... Nie, piesza wędrówka, tak to nazwali. Powiedz, czy będziesz w niedzielę w Londynie, czy też znowu
72
RS
planujesz jakiś wyjazd? - W poniedziałek muszę być w Szkocji, to ważne. Pozwól mi się zastanowić. Myślę, że będę mógł pojechać sypialnym z King's Cross. Pociąg odjeżdża o północy, a z Gower Street łatwo dostanę się na dworzec. Zgoda, czemu nie? Już naprawdę od bardzo dawna nie widzieliśmy się wszyscy dłużej niż cztery godziny. Myślę, że będzie miło, jeśli się zobaczymy. - Tak - powiedziała z wahaniem Bea. Stanowczo wolała lunch w ścisłym gronie rodzinnym, czyli z dziećmi i Jackiem, niż siedzenie w jadalni Golderów. Panowała tam na ogół sztywna atmosfera, a ciszę przerywały od czasu do czasu krótkie, wymuszone wybuchy śmiechu, kiedy Leonard opowiadał którąś ze swoich krótkich, dowcipnych historyjek. Bardzo lubił je opowiadać, co ograniczało możliwość poważnej rozmowy, którą można by prowadzić, skoro dzieci były nieobecne. - Dobrze, w takim razie powiem Penelope, żeby nas oczekiwali. - Muszę już wracać do pracy - zakończył Jack. - Ucałowania dla wszystkich,. Do zobaczenia w piątek wieczorem. Odłożył słuchawkę, zanim Bea miała czas coś dodać. Siedziała minutę lub dwie w pogrążona w ponurych myślach. To niezupełnie było tak, że Jack unikał uczestniczenia w pewnych sprawach, które dla niej były ważne - wina leżała także po jej stronie. Ostatnio dość często robiła mu wymówki i nie towarzyszyła na wizytach u Leonarda i Penelope lub u jego śmiertelnie poważnych i nudnych, polityku-jących przyjaciół. Nawet kiedy żartowali, zdawała się zupełnie ich nie rozumieć. Żadne z nich, ani ona, ani Jack, nie wypowiedziało tego głośno, ale Beatrice była pewna, że on również czuje, iż specyfika ich małżeństwa sprawia, że drogi obojga coraz bardziej się rozchodzą, a oni oddalają się od siebie. Rzeczywiście, to wspaniały pomysł, żeby odwiedzić Penelope i Leonarda w niedzielę, pomyślała z gorzką ironią. Przyszło jej do głowy, że Golderowie pewnie zaprosili jeszcze kogoś. Jeśli tak, to pewnie też takich, co to lubią rozprawiać o polityce. Chociaż z rozmowy z Penelope nie wynikało, żeby ktoś poza nimi miał być na kolacji. No cóż, zawsze może skierować rozmowę na ich wakacje na Bałkanach. Leonard robił tam dużo zdjęć, trzeba będzie nawiązać do tego. Penelope na pewno będzie chciała wypróbować nowe przepisy kulinarne, które wyłudziła od tamtejszych wieśniaków. Beatrice uśmiechnęła się do siebie. To spotkanie mogło być
73
RS
naprawdę interesujące. Tomowi i Clare pozwolono, by tego dnia wieczorem zjedli kolację z rodzicami. Dzieciaki bawiły się w hallu, grając w piątki, w jakąś własną wersję tej gry, i coraz niecierpliwiej spoglądały na drzwi, nie mogąc się doczekać, kiedy tata wreszcie wróci do domu. Ned był cały czas w złym humorze, marudził i przeszkadzał, ponieważ uznano go za malucha, który musi wcześnie pójść spać. Zazdrościł starszemu rodzeństwu, że będzie jadło razem z rodzicami. Wreszcie usłyszeli zgrzyt klucza w drzwiach. Przyszedł tata. Beatrice siedziała na schodach, przyglądając się z przyjemnością, jak Jack, odstawiwszy swoje torby podróżne, zagarnia dzieci jedno po drugim w objęcia, pieszczotliwie targa im włosy i całuje je serdecznie. Grzebał jednocześnie po kieszeniach, szukając prezentów - dla każdego przywiózł małą niespodziankę. Drewniany model samolotu airfix dla Toma, lalczyna torebka dla Clare i pudełeczko ze szklanymi kulkami dla Neda. Beatrice klasnęła w dłonie i zagoniła dwoje starszych do mycia, żeby byli gotowi do kolacji za piętnaście minut. Uściskała Jacka i jeszcze przez chwilę trzymała na ręku małego Neda, zanim oddała go Molly. - Na Boga, on się robi coraz cięższy. Weź go już, Molly. Jest bardzo zmęczony. Myślę, że można mu darować wieczorną kąpiel. Połóż go spać, przyjdziemy do niego później powiedzieć dobranoc. Jack znalazł czas na jedną małą whisky przed kolacją, zanim Tom i Clare zdążyli się umyć. Wyglądał na zdenerwowanego. - Tom ma jeszcze jeden siniak. Na kolanie. Och, Bea, nie jestem pewien, czy te nowe okulary w ogóle coś dają. -Westchnął ciężko. - Wątpię, czy poradzi sobie z modelem samolotu. Byłem optymistą, kupując mu taki prezent. Przecież on w ogóle nie będzie widział tych wszystkich malutkich elemencików, które trzeba połączyć według schematu... - Nie teraz, Jack. Tom i Clare, wyszorowani do czysta i dumni z tego, że mogą przyłączyć się do rodziców, pojawili się razem w drzwiach. Rodzina przeszła do jadalni, gdzie pachniało obiecująco pieczoną szynką. W sobotę odbyli obiecaną wyprawę do „Lyons Corner House". Mały Edmund został w domu z Molly, ale wcześniej, rano, uczestniczył w zabawach z rodzeństwem i Jackiem. Beatrice pozwoliła wszystkim czworgu
74
RS
wyszaleć się do woli. Dzieciaki ostatnio tak rzadko widywały się z ojcem. Sama zajęła się pracą. Spędziła kilka godzin na dole. Potem, po lunchu w „Corner House", podczas którego zachwycone dzieci jadły i piły ze smakiem to, czego raczej nie podawano w domu keczup i coca-colę - poszli do dużego kina na Leicester Square. Podczas filmu „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków" dzieci siedziały tak zafascynowane bajką, że żadne z nich nie powiedziało ani słowa. Nawet Jack musiał przyznać, że animacja była wspaniała. Tomowi i Clare największą atrakcją jednak wydał się powrót do domu autobusem. - Co za uroczy dzień - uśmiechnęła się Beatrice, zmęczona, ale szczęśliwa, kiedy wieczorem dzieci dopiły kakao, zjadły jajka i niechętnie przystały na to, że pora spać. - Też tak myślę, kochanie. Dziwię się tylko, że dzieci lubią jeść takie niezdrowe rzeczy. Odstawił pustą szklankę. - Bea, teraz chciałbym, żebyśmy wreszcie naprawdę poważnie porozmawiali o Tomie. Cały czas mam wrażenie, że ten temat w ogóle cię nie interesuje. - Nie mów tak, Jack, mylisz się, to dla mnie bardzo ważne. Być może mogłam wcześniej zapisać go na wizytę do innego lekarza, ale z pewnością nie jest tak, że unikam tych obowiązków, które nie wydają mi się przyjemne. Wierzysz mi? Jack skinął głową. - Rozmawiałam już z doktorem O'Brienem, tym nowym specjalistą z Harley Street. Na wtorek mamy zamówioną wizytę. - Grzeczna dziewczynka - powiedział Jack z uznaniem. Podszedł i jeszcze raz pocałował Beę w czubek głowy. Kochał rudawy, jesienny odcień jej włosów. - Co mamy na kolację? - zapytał. - Wczorajszą zupę, wczorajszą szynkę i sałatkę jarzynową. - Wspaniale. Niedziela minęła cicho i spokojnie. Z planowanego spaceru na Hampstead Heath nic nie wyszło, gdyż deszcz lał jak z cebra. Jack i Bea grali w karty z dziećmi, pomagali im w układaniu klocków, razem Słuchali muzyki z radia. Później siedem razy zagrali w śmiejącego się policjanta i wreszcie nawet Jack miał dosyć. Potem dzieci długo bawiły się jeszcze
75
RS
podczas kąpieli. Wieczorem, kiedy Bea była już gotowa do wyjścia, Jack spędził jeszcze godzinę na papierkowej robocie i przepakowywaniu swojej torby. Beatrice dobrze przewidziała, u Golderów nie było innych gości. Jacobsowie przeprowadzili się już do mieszkania w bloku przy Regents Park. Miała również rację co do zdjęć, oglądanych ze śmiechem w łagodnym świetle jadalni na Gower Street. Sprawdziły się też jej przewidywania dotyczące obiadu. Była fasola, oliwki, dziwny, dość twardy chlebek i gulasz - jak powiedziała Penelope - z baraniny. Jedzenie podano wcześniej, żeby Jack mógł spokojnie zdążyć na pociąg. Potem Leonard zapalił papierosa. - Powiedz mi teraz, Jack, nad czym ostatnio pracujesz. Jeździsz dużo po kraju. Co mówią ludzie na to, że czeka nas wojna? Co myślą o tym robotnicy i jak zareagowali na" te wieści ich szefowie? Wreszcie Leonard zaczął komentować ostatnią wizytę Chamberlaina w Niemczech i obietnice Hitlera. - Oczywiście, Jack, nie chcę cię denerwować, ale obawiam się najgorszego. Nie można ufać komuś takiemu jak Hitler. Penelope zauważyła niezadowoloną minę Beatrice. - Może chcesz, żebyśmy wyszły na kawę do drugiego pokoju? - Nie, skądże. Po prostu nie lubię tego rodzaju rozmów. Dlaczego nie możemy posiedzieć spokojnie i porozmawiać o czymś miłym? Dlaczego politycy zawsze muszą zepsuć miły nastrój? - Tak trzeba. Te rzeczy muszą być zrozumiane, przekazane ludziom. To jest po to, Bea, żebyśmy jeszcze kiedyś w przyszłości mogli mieć choć kilka miłych wieczorów. Myślę, że Penelope już to zrozumiała. - Leonard spojrzał pytająco na żonę. Pen kiwnęła głową. - Cóż, liczne fabryki broni, jakie zbudowano w ostatnich latach w Niemczech, mówią same za siebie. Podobnych dowodów jest wiele. Wojna wydaje się nieunikniona - stwierdził Jack.
RS
76
77
Rozdział 7
RS
- Co powiesz o Kanadzie? Może moglibyśmy wysłać dzieci do Kanady? Byłyby tam bezpieczne, nie sądzisz? Słyszałam o kimś, kto... Nagle okazało się, że Beatrice panicznie boi się otworzyć gazetę, słuchać w pracowni, o czym rozprawiają dziewczęta, plotkować z przyjaciółmi. Paraliżowało ją przerażenie, że znowu dowie się o czymś, co grozi światu. Nie chciała rozmawiać z tymi wszystkimi ludźmi, którzy gotowi byli rozstać się ze swoimi dziećmi dla ich bezpieczeństwa. - Molly mówi, że gdybyśmy chcieli, mogłaby wziąć je do Irlandii, do swoich rodziców na farmę. Będzie się znowu mówiło, że rosną jak na drożdżach, ale... - Bea, kochanie, nie rozstrzygniemy tego przez telefon. Przyjadę do domu pojutrze i razem spokojnie się nad wszystkim zastanowimy. Król Jerzy nie jest szaleńcem. Na pewno nie będzie nawoływał do wojny. Nikt tego nie chce, Bea. Ledwie dwadzieścia lat minęło od ostatniego rozlewu krwi. Nie mogę uwierzyć, że coś takiego w ogóle może się wydarzyć. Proszę cię, kochanie, przede wszystkim zachowaj spokój. W ostatnich dniach coraz więcej mówiło się o rychłym wybuchu wojny. Bea przyjmowała te pogłoski z chłodnym niedowierzaniem albo wręcz przeciwnie - z histerycznym przerażeniem. - Czy byłaś z Tomem na Harley Street? - pytał Jack. - Co powiedział doktor? - Jeszcze nie ma pewności. Mamy pójść tam znowu jutro rano... - Głos Bei zaczął się łamać. - Zadawał nam mnóstwo pytań. Zrobił wszystkie badania okulistyczne, jakie tylko były możliwe. Doktor O'Brien to bardzo miły człowiek, ale biedny Tom był zupełnie oszołomiony, zmęczony tym wszystkim. Wykazał wiele odwagi. Wiesz przecież, jak nienawidzi tych okularów. Wszystko to powiedział mi, kiedy wyszliśmy. W nagrodę, że zachował się tak dzielnie, pojechałam z nim na lody do Fortnuma. Pytał mnie: „Mamusiu, czy jeszcze kiedyś będę mógł grać w piłkę?" - Głos Bei przeszedł w łkanie. - Och, Jack, czy tak musi być, że nic nam się nie udaje? - Daj spokój, Bea, nie mów głupstw. Po prostu powiedz mi, co stwierdził doktor. Tom i Clare właśnie mieli lekcję, kiedy Jack wrócił do domu, z hałasem rzucając na podłogę swoje torby podróżne.
78
RS
Beatrice wyszła do niego z salonu, przykładając palec do ust. - Ned zasnął, Jack, postaraj się go nie zbudzić. Jack nerwowo zacisnął dłonie, potem spróbował się opanować. - Ned śpi? Dobrze. On ciągle śpi, widocznie potrzebuje snu. Co z Tomem? Muszę to wiedzieć. Beatrice westchnęła głęboko. Mówiła głosem opanowanym, spokojnym, choć słowa jej brzmiały dziwnie nienaturalnie: - Zaklinałeś mnie, Jack, żebym nie ulegała panice. Usiłuję się trzymać. Mam nadzieję, że wszystkim nam uda się zachować spokój. Nie chcę więcej łez i wzajemnego obwiniania się. Chcę spokoju. - Czyż nie wszyscy tego pragniemy? - Jack zmarszczył czoło. - Powiedz mi, Bea, rozmawiałaś wczoraj z doktorem? - zapytał, zdejmując płaszcz. Czy ma już dla nas jakieś informacje? - Chodź do salonu. Usiądźmy. Zaraz wszystko ci powiem. Poszedł za nią do salonu, gdzie na krzesłach i na dywanie poniewierały się sterty papierów. Formularze, jakieś druki, notatki i wycinki z gazet. Beatrice sztywno usiadła na krześle. Starała się mówić spokojnie: - Doktor powiedział, że Tom już w tej chwili prawie nic nie widzi tym okiem, ale on nie zaleca operacji. To niewiele by pomogło, a może nawet spowodowałoby nowe urazy. Powiedział, że dzięki okularom Tom prawdopodobnie zachowa tę resztkę wzroku, która pozostała, ale nie wygląda to zbyt optymistycznie. Przyjęłam z ulgą fakt, że nie zaleca operacji. - Beatrice pociągnęła nosem. - Powiedział, że to rozwarstwienie siatkówki i że nic więcej nie można z tym zrobić. Spojrzała na męża. Jack był świadom, że utrata wzroku w jednym oku to nie aż tak wielki problem. Gdyby jednak w jakimkolwiek wypadku Tom uszkodził sobie także drugie oko, zrobiłaby się z tego prawdziwa tragedia. Nieznaczna w sumie ułomność sprawiłaby wówczas, że ciemna kurtyna przesłoniłaby Tomowi cały blask świata, odbierając mu szansę normalnego życia. Podał Bei chusteczkę i lekkim skinieniem głowy zachęcił żonę, by mówiła dalej. - Kiedy tylko Molly zabrała Toma, od razu zapytałam lekarza o drugie oko. Wierzę, Jack, że to uczciwy człowiek i że nie chciał mi oszczędzić żadnych złych wieści. Ufam jego opinii. Doktor twierdzi, że nie widzi
79
RS
powodu, by miało się coś stać i z drugim okiem. Tak właśnie powiedział. Beatrice zaczęła płakać i Jack pochylił się w jej stronę. - Wiem, o czym teraz myślisz. Ten głupi wypadek. Doktor O'Brien na pewno zapytał, czy Tom w dzieciństwie chorował albo doznał jakichś urazów. - Tak, i powiedziałam mu o odrze, kokluszu i całej reszcie. I o tym, jak się uderzył, upadając na twarz na podłogę, kiedy upuściłam go w czasie kąpieli. - Beatrice znowu zaczęła łkać. - Powiedział, że wzrok Toma na pewno przez to nie ucierpiał, że to nie mogło mieć takiego wpływu. Spuściła głowę. - Ale ja mu nie uwierzyłam - dodała. Jack chwilę siedział nieruchomo. Potem przysunął się bliżej Bei, ujął jej dłonie. - Tom to prawdziwy zuch i śliczny jest jak z obrazka. Oboje o tym wiemy. Podniósł rękę i zasłonił żonie lewe oko. - Otwórz prawe - poprosił. - Co widzisz? - Prawie wszystko. - Więc dobrze. Możemy troszczyć się o Toma, ale absolutnie nie powinniśmy traktować go jak kalekę. Brak widzenia w jednym oku ani dorosłemu, ani dziecku praktycznie prawie w niczym nie przeszkadza. Ktoś taki może dojrzeć wszystko, co zechce. - Jack zacisnął usta.- Nie chcę zrobić z niego jakiegoś maminsynka czy ofermy. Pójdzie do Eton, do szkoły, gdzie ja chodziłem. I musi być silny. Potrafimy wychować go na prawdziwego mężczyznę, nie sądzisz? Oczy Jacka były niemal tak samo pełne łez jak oczy Beatrice. - Nie jestem pewna, jak będzie z tą szkołą, kochanie. Nie zapominaj, że jest jeszcze coś, o czym powinniśmy porozmawiać. Jack był na to przygotowany. - Zaalarmowałaś mnie już w niedzielę, Bea. Postaraj się po prostu tym nie martwić. - Nie potrafiłabym przyjąć tego spokojnie. To by mi złamało serce. Ale jeśli twoje obawy są chociaż w połowie uzasadnione, oczywiste jest, że należy wywieźć dzieci z Londynu. Mogłyby prawdopodobnie pojechać do twoich rodziców, ale Malvern, jak na mój gust, leży zbyt blisko zakładów lotniczych w Cheltenham. Wydaje mi się, że powinniśmy rozważyć i inne możliwości. Propozycja Molly jest poczciwa, ale chyba też niemożliwa do
80
RS
przyjęcia. Czytałam właśnie dzisiaj w „Timesie", że cała Irlandia Północna jest w stanie gotowości bojowej, i chociaż sądzę, że małe miasteczka i farmy nie będą bombardowane, nie chciałabym, żeby dzieci chodziły tam do szkoły. Nie zniosłabym myśli, że żyją w tego rodzaju środowisku. - Zgadzam się z tobą, Bea. Masz nosa do polityki. Wybacz mi, kochanie, że czasami cię nie doceniam. - Jack uścisnął dłoń żony i pociągnął łyk whisky. - Czy masz do mnie jeszcze jakieś sprawy? - zapytał. Beatrice wzięła do ręki kilka cienkich, liliowych kartek. W tym czasie Kalifornia słynęła między innymi z produkcji wykwintnego, półprzezroczystego, leciutkiego jak piórko papieru do listów lotniczych. Eleganckie papeterie drukowano niemal w każdym kolorze. - To od Evie - wyjaśniła. - Nie musisz oczywiście czytać wszystkiego. Dwie ostatnie kartki są najważniejsze. Jack znał dobrze duże, wyraźne pismo Evangeline, jak zwykle pełne podkreśleń i wykrzykników. Może czasami rozumiał Evie nawet lepiej niż Beatrice, potrafił odnaleźć ślad rozpaczy w pozornie słonecznej, beztroskiej treści. Teraz z ciekawością przebiegł wzrokiem kilka pierwszych stron listu. Pochwycił jakieś przelotne mgnienie smutku, kilka dość pesymistycznych określeń, takich jak „wprowadzić kogoś w błąd" i „zdać się na łaskę fal". Tym razem nie był to podtekst, lecz świadome wyznanie pisane w czasie zimnej, samotnej kalifornijskiej nocy. Viola traktowała teraz Evie nieco inaczej, bardziej jak garderobianą niż jak przyjaciółkę. James, znajomy aktor i zarazem przyjaciel Evangeline, patrzył na jeszcze przynajmniej dwie gwiazdy filmowe z takim samym zainteresowaniem. Może nawet tamte dziewczyny bardziej mu się podobały. Evie tęskniła za rodziną i czuła się samotna. Co więcej, prawa filmowe do ostatniej powieści Camerona zostały właśnie zakupione przez sąsiednie studio. I już teraz wiele się o tym mówiło. Nie wiem, jak to przyjmiesz - pisała Evangeline. - Zawsze podejrzewałam, że Yiólę stać na coś takiego jak oczernianie mnie przed Cameronem, ale doznałam prawdziwego szoku, gdy zobaczyłam, jak mnie w tej powieści obrzydliwie potraktował. Wydaje mi się, że obsmarował każdego, kogo znał w Londynie, każdego, z kim pił, z kim siedział razem przy stole. Opisał wszystkich ze szczegółami, łącznie z informacją, na jakich poduszkach sypia. To nieważne, że nie podał prawdziwych nazwisk. Każdy i tak wie, o kogo chodzi... Nie chciałabym teraz być blisko niego,
81
RS
nawet na tym samym kontynencie co on, mieszkać w tym samym mieście, ale sądzę, że to będzie nieuniknione... Mam tu jeszcze kilka zamówień, których nie chciałabym stracić. Potrzebuję trochę spokoju w życiu, żeby odpocząć po tym wszystkim, co na mnie spadło. Dla równowagi... Następnych kilku stron Jack nie czytał dokładnie. Jego szwagierka była znowu w bojowym nastroju. Potem, trzy strony dalej, Evangeline zmieniła ton. Jak już Ci pisałam, tutejsze gazety piszą znacznie bardziej otwarcie o wszystkim niż londyńskie, niczego nie kryją. Jestem przerażona tym, co się dzieje w polityce i co nam grozi. Mam jednak następujący plan. Możecie przysłać dzieciaki do mnie. Przez większość czasu byłyby tutaj całkowicie bezpieczne. I kochane, jak zawsze. Według londyńskich kryteriów jestem tutaj bogata. Wiem, że byłam straszną egoistką i niepotrzebnie wplątałam się w znajomość z Cameronem, ale sądzę, że możesz mi zaufać... Jack odłożył list. - I co o tym myślisz, Bea? Może to nie jest najgorszy pomysł. Beatrice nerwowo skubała odłupaną farbę na parapecie okna. - Jeszcze godzinę przed twoim przyjściem byłabym skłonna zgodzić się z tą opinią. Podała Jackowi otrzymany niemal przed chwilą telegram. „Cameron teraz tutaj na stałe stop zbyt okropne stop niemożliwe wziąć teraz dzieci stop to skandal stop przypływam Queen Mary wtorek stop porozmawiamy o dzieciach już w domu stop całusy dla wszystkich stop kocham was stop Evangeline" Jack dwukrotnie odczytał tekst. - No, dobrze. Coś w końcu wydaje się postanowione. Przeżyła tam wiele nieprzyjemnych rzeczy. Będziemy musieli przywitać ją ciepło i życzliwie. - Oczywiście. To już prawie dwa lata. Beatrice przez chwilę liczyła coś na palcach. - Wiosna 1937, masz rację. Trzeba wydać wielkie przyjęcie na jej cześć. - Przyjęcie dla kogoś, kto ucieka z miejsca, do którego uciekł poprzednio. To naprawdę warto uczcić - mruknął Jack z dezaprobatą. - To nie całkiem tak. Czy myślisz, Jack, że ona wróci przegrana i załamana? Znam lepiej niż ty moją małą siostrzyczkę. Po różnych naprawdę wspaniałych rzeczach, których tam dokonała, powróci z Hollywood pełna tryumfu i chwały. To typowe dla Evie, która zawsze płynie i żegluje pod
82
RS
wiatr, ale chyba największą dla niej radością jest zawsze powrót do domu. Czasami zazdroszczę jej, że jest właśnie taka. Chciałabym mieć choć trochę tej odwagi co ona. Umie wzlecieć wysoko i po upadku potrafi się pozbierać. - W takim razie zgoda, wyprawimy na jej cześć wielkie przyjęcie powiedział Jack. - A potem dodał, zniżywszy głos: - Czasami nie doceniasz siebie, kochanie. Jesteś bardzo odważna, to u was rodzinne. I rzeczywiście, przyjęcie to dobry pomysł. Może być tak, że długo nie będziemy mieli nastroju do organizowania tego rodzaju imprez. Przyszłość nie zapowiada się najprzyjemniej. Evangeline pochyliła się i przytuliła do siostry. Nareszcie były razem, nareszcie się spotkały. Gdy wysiadła z pociągu na dworcu Waterloo, przez chwilę obie stały onieśmielone, oszołomione swoją bliskością. Potem padły sobie w ramiona. Beatrice zauważyła od razu, że na twarzy siostry, brązowozłotej od kalifornijskiego słońca, pojawiła się siateczka zmarszczek. Nowe, głębokie bruzdy, szczególnie koło oczu. Ale jednocześnie przeżycia dodały Evie nowego wdzięku. - Jesteś jeszcze bardziej zachwycająca niż kiedyś - westchnęła Beatrice. Och, moja biedna Bea, wygląda na taką zmęczoną, pomyślała Evangeline. Podbiegli do niej Clare i Tom. I już szarpali jej żakiet. - Co słychać, młoda damo? I jak się miewa mój wspaniały chłopiec? witała się z nimi. Uśmiechnęła się do Molly, która stała parę kroków dalej, trzymając za rękę małego Edmunda. Podeszła do nich i ucałowała oboje w policzki. -Jak cudownie widzieć was znowu! - zawołała. - Jak wspaniale być znowu z wami! Ucałowała malca, połaskotała go w szyję. Wyraziła zdziwienie, że tak urósł. - Czy Jack jest w Londynie? - zapytała siostrę. - Jest tam - wskazała Beatrice. Jack stał obok bagażowego, dźwigającego stertę walizek. - Musiał wziąć kogoś do pomocy... Zaparkowaliśmy tu niedaleko, ale sądzę... - Bea wskazała na bagaż - ...sądzę, że potrzebujemy co najmniej jeszcze jednej taksówki. Czy nie kazali ci wynająć na to wszystko dodatkowego stateczku? Siostry Eliott rzucały na siebie rozrzewnione spojrzenia, gdy Jack wiózł je do domu. Od Waterloo było to najwyżej dwie mile, ale w porze lunchu panował na ulicach bardzo duży ruch. Zamierzali podwieźć Evie do jej
83
RS
domku, wnieść tam bagaże, a potem szybko porwać ją do siebie na obiad. Beatrice i Molly straciły dobre kilka dni na doprowadzenie do porządku, a dokładnie mówiąc, do lśniącej czystości, małego domku Evangeline. Podnajemca, dowiedziawszy się, że musi opuścić to miejsce kilka tygodni wcześniej, niż opiewała umowa, zdenerwował się, co zresztą nikogo nie zdziwiło, i w rezultacie pozostawił wszystko brudne i w straszliwym nieładzie. Teraz Beatrice tuliła Edmunda, którego trzymała na rękach, podczas gdy Evangeline ściskała siedzącą koło niej Clare. Tom czuł się dumny, że dostało mu się miejsce w samochodzie z przodu, koło ojca. Chwalił się znajomością marek przejeżdżających obok samochodów. Wygłaszał swoje opinie na temat motoryzacji i liczył, ile razy udało mu się zauważyć rileya samochód, który obecnie był jego obsesją. Kiedy Tom odwrócił się po raz czwarty, żeby obwieścić, ile rileyów minęli, Evangeline lekko ujęła dłoń Beatrice. Spojrzała na nią pytająco. - Nie teraz, Evie. Po obiedzie. Wszystko ci powiem. - Beatrice zmieniła temat. Przyjrzała się Evie uważnie raz jeszcze. - Zjaśniały ci włosy. Bardzo ciekawie wyglądają te jasne pasemka - stwierdziła. - Czy to słońce, czy jakiś rodzaj kalifornijskiej alchemii? - Możesz to tam kupić w buteleczce. Dobra farba, Bea. Dużo lepsza niż nasza woda utleniona, która niszczy włosy -jest delikatniejsza i zawiera dodatkowo jakąś odżywkę. Zdziwiłabyś się, jakie tam mają kosmetyki. Evangeline poczuła się zmęczona. Ziewnęła, przysłaniając ręką usta. - Nie przejmuj się, Bea. To po prostu morskie powietrze. Dlatego jestem taka śpiąca. Odwróciła głowę i znowu wyjrzała przez okno, świadoma, że Beatrice rozumie zbyt wiele i niepokoi się teraz o nią. - Londyn! - szepnęła z zachwytem. - Jak ja kocham to miasto! Jak ja za nim tęskniłam! Wszystko wilgotne, szare i brudne. Cudownie znowu być w domu. Samochód zatrzymał się przed małym domkiem i Evangeline jeszcze raz wyjrzała przez okno. - I jak cudownie widzieć znowu swój domek. - Niespodziewanie jej szare oczy napełniły się łzami. - Czy wejdziesz ze mną, Bea? Tylko ty, dobrze? Tak bardzo chcę być przez chwilę sama z tobą. Właśnie z tobą. Beatrice także poczuła, że zaczyna jej się zbierać na płacz.
84
RS
- Tak strasznie za tobą tęskniłam. Dzięki Bogu, że wreszcie znowu jesteś z nami. Czekali, aż druga taksówka podjedzie przed dom. Wysiadła z niej Molly. Stanęła obok samochodów, trzymając Neda na ręku. Jack i kierowca taksówki zaczęli wnosić bagaże do przedpokoju i Evangeline podeszła, by ucałować Toma na do widzenia. - Do zobaczenia, młody mężczyzno. Wcisnęła małe pachnące mydełko „Queen Mary" w drobną rączkę Clare. Beatrice ujęła dłoń Jacka, szeroką i suchą. Pogładziła delikatną łapkę małego Toma. Powiodła wzrokiem od twarzy męża do syna. - Za chwilkę do was przyjdę, kochanie. To nie potrwa długo. Tom, mój słodki... i ty, Clare, kochanie, pomóżcie Molly położyć Neda spać. Ja jeszcze trochę zostanę z ciocią, rozpakujemy rzeczy. Niedługo wrócę, żeby poczytać wam na dobranoc. Tom spojrzał pytająco na ojca. - Babskie sprawy. Któregoś dnia przyzwyczaisz się do tego. Kobiety już takie są. - Jack mrugnął porozumiewawczo do Toma. Poprowadził syna do samochodu, zaczekał, aż Molly i dzieci znowu zajmą swoje miejsca. Odjechali. Beatrice i Evangeline przeszły przez mały przedpokój do wąskiego, niewielkiego pokoiku, który pachniał kwiatami i pastą do politury z dodatkiem pszczelego wosku. Na stole stały dwa kieliszki, a obok, w lodzie, czekała butelka szampana. - To dla nas, żeby uczcić, że znowu się widzimy - rzekła Beatrice, napełniając pucharki. Łzy płynęły jej po policzkach i wcale nie kryła wzruszenia. - A teraz wszystko mi opowiedz - poprosiła. - Za to, żebyśmy się już nigdy nie rozstawały - skorygowała słowa toastu Evangeline, ocierając łzy wierzchem dłoni. - Tyle mamy sobie do powiedzenia, o tylu sprawach chciałabym się od ciebie dowiedzieć, o tylu opowiedzieć tobie... Ty zacznij pierwsza. Evangeline słuchała, całkowicie pochłonięta, nie przerywając ani jednym słowem, jak jej siostra opowiada o Jacku, o strachu przed przyszłością. - Jack oświeca mnie w wielu sprawach, wyjaśnia mi mnóstwo rzeczy, Evie, ale wiem, że to z jego strony poświęcenie, że woli rozmawiać z tymi wszystkimi dziennikarzami i politykami, z którymi spotyka się w klubie albo w pracy. Sądzę, że musimy przygotować się na najgorsze. Tak będzie
85
RS
najlepiej, bez względu na to, co wyniknie z tego politykowania. W każdym razie doszliśmy do wniosku, że nie powinniśmy wysyłać dzieci z Londynu. Przynajmniej nie teraz, kiedy nadal naprawdę nie wiemy, jak się wszystko potoczy. Nie teraz, to znaczy... - Głos jej się załamał. - Nie chcę cię przynaglać, Bea, ale powiedz mi, co z Tomem. Pisałaś o tym trochę w listach, ale zawsze jakoś nie wprost. Czułam, że musiało się stać coś bardzo złego. Evangeline napełniła kieliszki i zapadła cisza. Beatrice poczuła, że zaczyna jej nerwowo drgać powieka. Straciła minutę lub dwie na szukanie chustki do nosa. - Okropnie zimno tutaj. Przepraszam, Evie. Tak naprawdę to jeszcze nie nabrałam zaufania do centralnego ogrzewania, a piec nie zdążył się rozgrzać tak, jak powinien. A co ty myślisz o kaloryferach? - Po dość długim pobycie w Ameryce wierzę w centralne ogrzewanie, w gorące natryski, w windy, które się nie psują, i w to, że mój samolot wyląduje szczęśliwie. Ale w niewiele rzeczy więcej. - Uśmiechnęła się zachęcająco. - No, Bea, proszę, opowiedz mi, co z Tomem. Czy on zdaje sobie z tego sprawę? - W bardzo niewielkim stopniu. Natomiast ma już zupełnie dość tego, że cały czas zmuszamy go do noszenia okularów, ale to akurat nic nowego, nosił je i przedtem, tyle że te szkła są silniejsze. Wiem, że w sumie nic strasznego się nie dzieje, ale nie mogę opanować śmiertelnego strachu o jego oczy, a poza tym czuję, że to może być moja wina. Beatrice widziała, jak Evangeline już otwiera usta, chcąc coś powiedzieć, więc pośpieszyła z dalszymi wyjaśnieniami; zrelacjonowała to, co powiedział doktor O'Brien, i dodała, że jego diagnoza została potwierdzona przez innego specjalistę. Równie mądrego, ale znacznie mniej uprzejmego. Wszystko to mówiła pośpiesznie i nerwowo. - Jack i ja nie we wszystkim się zgadzamy, jak należy postąpić. On chce powiedzieć o tym naszemu kochanemu maluszkowi - dokładnie przedstawić mu sytuację. Traktować go jak mężczyznę. A ja czuję, że trzeba to robić stopniowo, powoli. Odpowiadać na jego pytania szczerze, ale oględnie. Westchnęła. - Właściwie nie wiem, co lepsze. Evangeline wzięła ją za rękę. - Jesteś zdenerwowana. To oczywiste, że trudno ci obiektywnie ocenić sytuację. Myślę, że lepiej wyjaśniać stopniowo, powoli, rzeczowo. I to w
86
RS
każdej sytuacji; nie myślę tu tylko o jego oczach. Kiedyś opowiesz mu również o sobie i o Jacku. Jeśli nie widzi się kogoś przez dłuższy czas, łatwiej wychwycić pewne zmiany, niż wtedy gdy obcuje się z nim na co dzień. Wy dwoje, jak mi się wydaje, też straciliście coś z tego, co was kiedyś łączyło. Dostrzegam jakąś zmianę w waszych wzajemnych stosunkach... Coś w tym rodzaju... - Evangeline umilkła na chwilę. - Były zawsze wręcz nienaturalnie uprzejme... Bea pośpieszyła z wyjaśnieniami. Zaczęła opowiadać o pracy Jacka, która - chociaż zgodna z jego zainteresowaniami - kosztuje go tak wiele nerwów... Łatwo wpada w złość, wszystko zdaje się go irytować. Ona sama nie potrafi teraz spokojnie porozmawiać z Jackiem o tym, co najważniejsze. O stanie zdrowia Toma, o ciążącej na niej winie za wypadek w kąpieli i o lęku, że mogli podjąć niewłaściwą decyzję w sprawie operacji. - Ja tak nie myślę, Bea. Nie na darmo jesteśmy córkami lekarza. Nawet jeśli coś się zmieniło na lepsze w ostatnich latach, jeśli chodzi o te zabiegi, sądzę, że oboje z Jackiem macie rację. Chyba się nie mylę, sądzę, że dobrze pamiętam słowa ojca - niebiosa niech mi to wybaczą - kiedy mówił ponurym głosem, jakim ryzykiem i szokiem dla organizmu bywają operacje. Gdyby to miała być ostatnia szansa, to co innego. Ale jeżeli wzrok Toma ustabilizował się, jak mówisz, to lepiej poczekać, bo może się jeszcze poprawić, jestem tego pewna. A co do ciebie i Jacka, to nic dziwnego, że czasami krzywo na siebie popatrzycie. Nie ma żadnych powodów do niepokoju. To normalne. Beatrice uśmiechnęła się słabo. - Dziękuję, Evie. Coś nam nie idzie ten szampan, prawda? Może miałabyś raczej ochotę na herbatę? - Myślałam, że już nigdy nie wpadniesz na to, żeby zaproponować mi herbatę. W Kalifornii herbata nigdy nie smakowała mi tak jak tutaj. Nawet ta z puszki, od Jacksona, którą mi przysłałaś. Może tu jest lepsza woda. Podążyła za siostrą do malutkiej kuchenki, którą Beatrice zaopatrzyła troskliwie, by Evangeline miała co jeść. Starczyłoby tego na dobre kilka dni. Kiedy herbata była już gotowa, Evangeline poprosiła: - Opowiedz mi o Londynie. - Nic jeszcze nie mówiłaś o sobie. Evangeline zawahała się. - Nie, teraz nie mogę. Naprawdę. Czuję się przeraźliwie wyczerpana. Czy byłoby bardzo niegrzeczne, gdybym położyła się teraz spać? Prześpię
87
RS
się trochę, a potem, koło ósmej, wpadnę do was na kolację. Dobrze? Czy ktoś do mnie dzwonił? - Nie, chyba nikt. Evangeline wstała i podeszła do okna. - Moja kochana, przepraszam. Nawet nie pomyślałam, jak bardzo musisz być zmęczona podróżą. - Beatrice sięgnęła po płaszcz i kapelusz. - Postaraj się przyjść trochę wcześniej, dobrze? Może o wpół do ósmej. Clare i Tom chcieliby ucałować cię na dobranoc. Wyszła. Evangeline, stojąc nadal przy oknie, obserwowała, jak Bea odchodzi, jak wsiada do taksówki... Podeszła do telefonu i wykręciła numer Hugona. Otrzymała dziwną odpowiedź: nie ma go w domu już od miesięcy. Kalifornia 1938 Próbowała usiedzieć na drewnianym krześle, ale listewki okropnie uwierały, a oparcie było wygięte w taki sposób, że nie mogła znaleźć wygodnej pozycji. Evangeline pomyślała o angielskich fotelikach ogrodowych, pachnących kreozotem, wyprofilowanych jak należy, pomalowanych jasną farbą, przechowywanych zimą w szopie. Pamiętała, jak w dzieciństwie rozsiadała się w nich z książką. Sięgnęła ręką w dół po szklankę. Zanim zdołała ją wymacać, pojawiła się gospodyni, Horatia. - Jeszcze wody sodowej, panno Eliott? Z każdą chwilą siedzenia na słońcu Evie czuła się gorzej. To było straszne, siedzieć tutaj samotnie na plaży. Miała nadzieję na dzień lub dwa ognistego seksu. Natrętna obecność Horatii pogarszała jeszcze sytuację. Evangeline bała się ruszyć w obawie, że skąpy, dwuczęściowy kostium plażowy mógłby się obsunąć, odsłaniając zbyt wiele. Takie kostiumy uważano za bardzo odważny strój plażowy nawet na Mulholland Drive, pomimo że dolna część dochodziła aż do talii. Evangeline czuła się bardzo niepewnie, kiedy wchodziła do kuchni i sprawdzała zawartość lodówki. Horatia zawsze tam była. Siedziała na krześle lub krzątała się, w tym okropnym, nakrochmalonym, białym fartuchu, zawsze aż nazbyt skora do pomocy. - Oczywiście wy, Anglicy, nie rozumiecie, co to znaczy prohibicja, nieprawda? Myślę, że pani nigdy nie musiała rezygnować ze szklaneczki alkoholu, jak my, tutejsi. Czy mogę w czymś pomóc, proszę pani? Słońce paliło skórę. Upał uczynił Evangeline senną, ospałą.
88
RS
Zdecydowała, że wystarczy na dzisiaj opalania. Naprawdę nie chciała spać, skoro James obiecał, że wróci na lunch. Przepraszał ją gorąco. Tego ranka przyjechał do miasta bardzo ważny agent i James koniecznie musiał się z nim zobaczyć. - Plaża należy do ciebie, możesz robić, co chcesz. Baw się dobrze. Evangeline zastanawiała się, czy wziął pod uwagę niemiłą obecność Horatii. Dlaczego nie uprzedził gospodyni o tym zaproszeniu, zanim przyjechali do jego domu w Malibu poprzedniej nocy? Wentylator obracał się pod sufitem z okropnym hałasem. Ale i tak nieustannie miała w uszach szum oceanu. To było regularne jak oddech. W chłodnej sypialni Evangeline rozebrała się i stwierdziła, że wystarczyła zaledwie godzina w porannym słońcu, a jej ciało już przybrało intensywnie czerwoną barwę. To piekło. Inspekcja apteczki w łazience wykazała, że nie ma w niej maści na poparzenie słoneczne. Evie zaczęła przeglądać szufladki i szafeczki, przetrząsając dokładnie całą ich zawartość. Nic nie znalazła. Jakieś podkoszulki, ręczniki kąpielowe. Już była gotowa zrezygnować z tych poszukiwań i wrócić do zimnej sypialni, kiedy zobaczyła komplet damskiej bielizny z zielonego sztucznego jedwabiu, ozdobiony jasnobrązową koronką. Jakie to wulgarne, pomyślała. Wzięła jedwabne łaszki do ręki i zauważyła karteczkę, przypiętą do majtek trochę powyżej krocza, gdzie było małe rozdarcie. „Kocham Twoją dziureczkę, dziecino" - napisał ktoś na tej kartce. Gdy Evangeline oglądała to wszystko, drzwi się otworzyły. - Słyszałam, że pani czegoś szuka? Czy może mogłabym być pomocna? Spojrzenie Horatii było lodowate. Evangeline ze zdziwienia upuściła zieloną bieliznę. - Nie, dziękuję. Szukam czegoś przeciw oparzeniu. Po prostu słońce było trochę za mocne. Służąca przyglądała jej się, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów. Evangeline przypomniała sobie, że przed chwilą rozebrała się do naga. Zaczerwieniła się i sięgnęła po szlafrok. - Tutaj nie znajdzie pani nic z tych rzeczy, panno Eliott. Mam na werandzie słoiczek kremu, może pani skorzystać. Czy to pani bielizna? Horatia spojrzała na zielone majteczki. - Sądzę, że nie należy do pani. Domyślam się, że zostawiła to pewna młoda dama, która gościła u nas niedawno. Pan James ma wiele przystojnych wielbicielek.
89
RS
- Z tymi słowami Horatia opuściła łazienkę. Evangeline wzięła zimny prysznic, odkręcając wodę niemal na pełny regulator. Włożyła spodnie z lekkiego, przewiewnego materiału i trykotową bluzeczkę. Potem usiadła na schodkach w cieniu werandy i zastanawiała się, co powinna zrobić. James był przystojny i potrafił elegancko flirtować. Dlaczego miałaby być zakłopotana, że utrzymuje kontakty z innymi dziewczynami? Przecież nie chodziło jej o złapanie go na męża ani nic takiego. To nie miało sensu. Czuli wzajemne pożądanie, potrafili razem miło spędzać czas... I tyle. Nie, nie możemy się spotykać, pomyślała Evangeline. Oszukiwał mnie. Kłamał, nawet wtedy, gdy mówił o moim małym miejscu w jego życiu. Nagle zatęskniła za wilgotną, szarą Anglią. To wystarczyło do podjęcia decyzji, może jeszcze nie o powrocie do kraju, ale o tym, że spakuje zaraz swoją małą torbę i poprosi Horatię o wezwanie taksówki. Tak też zrobiła. - Do widzenia, Horatio, dzięki za pomoc! - zawołała, uchylając okna, kiedy auto odjeżdżało spod plażowego domku. - Proszę powiedzieć panu Jamesowi, że bardzo mi przykro i że sądzę, iż jeszcze kiedyś się spotkamy. Z trudem się opanowała, by nie wspomnieć o zielonych majteczkach. Nie chciała nadawać sprawom większego znaczenia, niż w istocie miały. Niby nic takiego się nie stało, ale musiała parę razy przyłożyć chusteczkę do oczu, gdy taksówka jechała do Laurei Canyon. Pomyślała o Cameronie, o ich ostatnim spotkaniu tydzień temu. Była trochę dumna, a trochę zawstydzona. Spałam z tym człowiekiem, pomyślała. Pamiętam, że krzyczałam głośno z rozkoszy, kiedy mnie dotykał. Marzyła wtedy o ślubie. Przypomniała sobie z rozgoryczeniem, jak usiłował usprawiedliwić siebie i swoją powieść, która niedługo miała być filmowana. - Cameron, ryzykujesz życie. To niezbyt miłe, że jedną z postaci tej powieści uczyniłeś tak bardzo podobną do mnie. - Ryzykuję? Nie mówisz tego poważnie. - W tym kraju takie sprawy załatwia się w sądzie. Ale nie bój się, nie będę się z tobą procesowała. Mogę jednak obiecać, że nigdy ci tego nie zapomnę. Uścisnęli sobie dłonie. - Wszystkiego dobrego, Evie. Powodzenia.
90
RS
- Tak, Cameron, wszystkiego dobrego. Może jeszcze kiedyś spotkamy się na lunchu. Skrzywił się. - Wiesz, co to zdanie dokładnie oznacza w tym kraju? Bo przecież nie chodzi o lunch. - Oczywiście, Cameron. To znaczy naprawdę: spieprzaj z mojego życia. Do widzenia. Taksówka dojechała na miejsce. Evie zapłaciła kierowcy. Usiadła na tarasie. Siedziała, dopóki nie zapadła cudowna, jasna noc, pełna zapachów mimozy, cytryn i hibiskusa. Podjęła decyzję. Wraca do Londynu.
91
Rozdział 8
RS
- Wiesz co, nie jestem pewna, czy w ogóle mam ochotę na jakieś duże przyjęcie. Czy to nie brzmi niegrzecznie? Jack odkroił plasterek sera stilton i podał go Evangeline na ostrzu noża. - Nie tak bardzo, to całkiem niezły pomysł. Może nawet odetchnąłbym z ulgą. Wiesz, że jeśli chodzi o mnie, to nie przepadam za przyjęciami, za powierzchownymi, uprzejmymi rozmowami o niczym. Ale trzeba jakoś sprawę załatwić. Masz tutaj mnóstwo przyjaciół. Oni wszyscy chcą się z tobą spotkać, przyjść do ciebie, potem zaprosić cię do swoich domów. Poza tym, Evie, nigdy nie nudziłaś się na przyjęciach. - To było kiedyś, Jack. Chyba ostatnio trochę się zmieniłam. Przez ostatni rok czy dwa naprawdę zdążyły mi zbrzydnąć wszelkie imprezy towarzyskie. I, chociaż to może wydawać się dziwne, najobrzydliwsze były chyba te organizowane w Ameryce przez Anglików. Ohydne, nadęte, nostalgiczne snoby. Pomyśl tylko, Jack, jak oni odnoszą się do ludzi. Weź choćby nawet tę cholerną drużynę krykieta, której kapitanem jest C. Aubrey Smith, ten aktor. - Evangeline podniosła oczy do góry. - A te ich proszone herbatki były jeszcze gorsze. - Skrzywiła się, po czym mówiła dalej: - Poza tym tutaj, w Londynie, zawsze wydawało mi się, że należę do osób z listy A, jak to nazywają Amerykanie. I bardzo się zdziwiłam, kiedy się okazało, że mimo iż jestem Angielką należącą do klasy uprzywilejowanej, ten status dla ludzi filmu nie musi wcale być taki ważny. Tutaj też oczywiście czasem ktoś krzywo na mnie spojrzał, ale w Hollywood nawet nie zadawali sobie trudu, żeby mruknąć „przepraszam", gdy odwracali się ode mnie, kiedy ktoś ciekawszy wchodził do pokoju. Są wyjątkowo źle wychowani. I znaleźli jakiś sposób, żeby mnie odsunąć od dużych imprez. - Tutaj nic takiego nie może się zdarzyć - orzekła Beatrice. - Zaprosimy tylko tych, którzy naprawdę chętnie cię zobaczą. Wszystkich naszych przyjaciół, którzy stęsknili się już za tobą. - Masz rację, Bea. Chcę znowu cieszyć się tym, że mam prawdziwych przyjaciół. Delektować się ich sympatią. Rozkoszować się ich towarzystwem. Mam nadzieję, że mi w tym jakoś pomożesz. Chciałabym, żeby to były szczere, życzliwe rozmowy, a nie jakieś fałszywe zadęcia i snobizmy. - Rozumiem cię, Evie. I jeśli chcesz wydać w tym domu jakieś wieczorne
92
RS
przyjęcie, które mogłoby być trochę za duże jak na twoją jadalnię, zawsze możesz to zrobić, prawda, Bea? - Oczywiście. Nie będzie nam to zupełnie przeszkadzało. Nawet jeśli będziesz wolała, żebyśmy nie brali w nim udziału. To twój dom, Evie, twoje mieszkanie, i traktuj rzecz właśnie w ten sposób. Jack i ja zawsze możemy w tym czasie posiedzieć w naszym małym saloniku, jeśli akurat nie będziemy gdzieś w mieście. To twój dom, pamiętaj. - Zawsze tak myślałam, ale wdzięczna wam jestem za te miłe słowa. Wstała, ucałowała Jacka w oba policzki, a potem rzuciła się na szyję siostrze. - Zaczynamy pracę jutro rano, jak zwykle? - upewniła się. - O której mam być w pracowni? - Ja na pewno zjawię się tam przed dziewiątą, ale będę bardzo zła, Evie, jeśli ty też przyjdziesz tak wcześnie. Musisz się rozpakować, zająć swoimi sprawami. Powinnaś się wyspać. Poświęć na to dzień lub dwa i przyjdź do pracowni na przykład w środę. Ku zdziwieniu Beatrice, Evangeline posłusznie skinęła głową. - Opowiem ci teraz o tym, co robimy nowego - powiedziała Bea. Evangeline nachyliła się w jej stronę. Beatrice zaczęła szkicować jakieś detale sukien szytych dla klientek. Opowiadała o dramatach i radościach, jakie miały miejsce w pracowni podczas nieobecności Evangeline. Nie o wszystkim mogła pisać w listach. Mówiła o zmianie personelu, o nowych dziewczętach, między innymi o Ani, Broni i Ruth, uciekinierkach z Europy, poleconych jej przez Penelope jako wyjątkowo dobre szwaczki. W ciągu tego wieczora opowiedziała też siostrze o zmianach nastrojów w pracowni, które spowodowało przyjęcie uciekinierek. Evangeline z przyjemnością słuchała o wszystkim, co zawsze było jej bliskie. - A więc w rezultacie mamy nadal Beryl, Elsie, Coral, Doris, Marjorie i oczywiście Molly. I naszą kochaną Tilly, pomimo nieustannych molestowań z firmy Derry. Jak oni mogli sobie wyobrażać, że Tilly wolałaby być u nich? Uśmiałam się wtedy porządnie z twojego listu, Bea. - Evie westchnęła. - W końcu jakoś się to ustabilizowało - powiedziała. Nienawidziłam tej całej niepewności. Szkoda, że Dagmar zupełnie się nie nadaje, żeby zastąpić Connie. Wiązałam z nią duże nadzieje. Jest ładna, dobrze prezentowała sukienki. Trzeba będzie poszukać kogoś innego.
93
RS
Beatrice skinęła głową twierdząco, nie wyglądając bynajmniej na zmartwioną. - Czy miałaś jeszcze jakieś wieści od Connie? - zapytała Evangeline. - Nie, od dawna nic o niej nie słychać. Cyril zachowywał się jakoś dziwnie, kiedy go o to zapytałam. Jestem pewna, że on coś wie, ale oświadczył, że nie powinnam wtykać nosa w cudze sprawy. Muszę się poradzić Priscilli. - Beatrice zaśmiała się. - Nie mogę wyrzucić Dagmar właśnie teraz. Niektóre klientki przyzwyczaiły się do niej i chyba ją lubią. Nie powinna wyjeżdżać, dopóki wszystkie przymiarki nie zostaną zakończone. Nigdy nie będzie miała tej klasy co Connie, ale pracuje zupełnie dobrze. Ostatnio jakby się trochę dopasowała do dziewcząt. Chociaż czasami nadal zachowuje się wyniośle i lekceważąco. Zastanawiam się, czy powinnyśmy ją trzymać. - Nie, Bea, wydaje mi się, że ona tak naprawdę nigdy się nie dotrze. Litując się nad nią, utrudniasz pracę całemu zespołowi. W gruncie rzeczy mnie też ona irytuje. Zawsze patrzy w taki sposób, że zastanawiam się, czy zapomniałem się uczesać, czy może włożyłem lewy but na prawą nogę mruknął Jack. - Może z szyciem jakoś daje sobie radę, ale z ludźmi dużo gorzej. Przypomina mi taką jedną aktoreczkę, trochę zbyt pewną siebie. Jack, mówiąc te słowa, spojrzał z ukosa na Evangeline. - Chciałbym być złym prorokiem, ale wydaje mi się, że cały ten wasz biznes z ubraniami chyli się ku upadkowi - dodał. Sięgnął po papierosa. Nie mam zamiaru zatruwać wam tego przyjemnego wieczoru i wiem, że teraz po prostu mamy obowiązek cieszyć się tym, Evie, że znowu jesteś z nami. Muszę wam jednak obu uświadomić, że powinnyście się dobrze zastanowić, jak w tej sytuacji postępować. W świecie mody obecnie... - O co ci chodzi, Jack? - przerwała Beatrice. - Ostatnio aż tak bardzo nie interesowałeś się modą. Jej słowa były ostre, ale głos łagodny. - Modą? Wielki Boże, trudno, żeby mnie to interesowało, podczas gdy świat przeżywa takie straszne chwile. Myślę raczej o problemach, jakie będziesz miała z siłą roboczą. Zainteresuj się trochę polityką, zobacz, w jakim kierunku idą przemiany społeczne, jak wojna wpływa zwykle na sytuację kobiet pracujących. Dziewczęta odejdą do armii, do obrony cywilnej, do opieki nad rannymi, wiele z nich na pewno będzie wolało jakieś zajęcie w przemyśle, w dużych przedsiębiorstwach...
94
RS
Musisz pomyśleć o pracy z mniejszym zespołem. Możliwe, że będzie trzeba zainwestować w jakieś nowoczesne maszyny czy coś takiego. Za dużo czasu spędzasz w domu i nie masz pojęcia, co naprawdę dzieje się na świecie. - Być może trzeba także pomyśleć o innym rodzaju ubrań. Ale nie przejmuj się tym aż tak bardzo, Jack. Dla kobiet strój zawsze będzie ważny. Często także słyszałam, że wojny i rewolucje mają ogromny wpływ na zmiany mody. Beatrice spojrzała pytająco na siostrę i zauważyła dawny błysk zrozumienia w jej oczach. - Co o tym myślisz, Evie? - Jestem gotowa na wszelkie zmiany, jakie nadejdą. Przynajmniej na kilka z nich. Och, i to bardzo. Tego mi właśnie potrzeba. - To z panną Evangeline to coś wspaniałego. Mam na myśli, że wróciła. Doris przyszyła ostatni guzik na lewym mankiecie jasnożółtego żakietu. Odcięła nitkę. Uniosła żakiet w górę, pokazując go pozostałym dziewczętom. - Tak będzie wyglądała pani Caroline Falkinir na chrzcinach swojej drugiej córki. Ciekawe, że kobiety po urodzeniu kolejnego dziecka nie zawsze stają się coraz grubsze. Wręcz przeciwnie, z niektórych robią się drobne, wysuszone staruszki. Jestem pewna, że pani Falkinir znacznie zmalała, odkąd pierwszy raz zadała się z mężczyzną. - Doris! To zupełnie do ciebie niepodobne, żebyś wyrażała się o kimś tak bez szacunku! - Elsie istotnie była oburzona, chociaż ostatnio Doris nabrała więcej śmiałości i coraz częściej pozwalała sobie na ostrzejsze uwagi. - Szkoda tylko, że przestała być panną już po pierwszym sezonie, skończyła się jako debiutantka. Cha, cha! - dowcipkowała dalej Doris. Mam na myśli to, że za szybko wyszła za mąż. Ślub zawsze oznacza, że skończyło się coś pięknego. - To zależy. Bo jeśli zostaje się milionerką, a stary mąż jest właścicielem połowy Rutland, nie musi być tak źle. Nie wątpię, że ona wolałaby poślubić lorda, barona lub kogoś takiego, ale i tak wydaje się wystarczająco szczęśliwa. Jest znacznie bardziej zadowolona z życia niż na przykład lady Pamela, która zawsze się zachowuje jak rozdrażniony kociak... - Dlaczego kociak? Powiedzcie, proszę. Czy kociak nie jest miły? Kot to przepiękne zwierzę. - Bronia mówiła jeszcze słabo po angielsku i rzadko się
95
RS
odzywała, ale uważnie słuchała, co mówią dziewczęta, pilnie starając się zrozumieć z tego jak najwięcej. - Kot to brudne, plugawe stworzenie, które nigdy nie powinno być brane do domu. Cuchnie i może mieć pchły, to oczywiste dla każdego, kto rozumie kilka angielskich słów, jak „a kysz" czy też „wynoś się" - rzuciła Maureen pogardliwie znad swojej roboty. Ania i Ruth wymieniły spojrzenia, gotowe w każdej chwili ująć się za Bronią. Wszystkie trzy pochodziły z Polski i dwie starsze otaczały cichą opieką szesnastolatkę. Lubiły razem z nią chodzić do parku - po pracy, a nawet w czasie przerwy na lunch. Dzieliły się z Bronią swoimi kanapkami i próbowały uczyć ją angielskiego. Tym razem obrona nie była konieczna. Dziewczyna po prostu skinęła głową i uśmiechnęła się. - Bardziej interesuje mnie panna Evangeline. Czy nie sądzicie, że nie jest zbyt wesoła? - zmieniła temat Beryl. Jowialna, prostoduszna Beryl w ostatnich czasach także uległa jakiejś przemianie. Dziewczęta często zastanawiały się nad tym. Żadna nie mogła zrozumieć, dlaczego ich koleżanka stała się nagle jakaś cichsza, pokorniejsza, zamyślona. Poczucie humoru dopisywało Beryl nadal, ale niektóre z jej dawnych, pełnych wdzięku złośliwości były już tylko wspomnieniem. - Może jest jedną z tych ze złamanym sercem - dodała. Dziewczęta znowu poczuły, że stanowią jedną rodzinę. Los ich pani nie mógł być dla nich obojętny. - Może znowu wywołała jakiś skandal i musiała uciec. - Po prostu przyjechała, żeby pomóc pani Beatrice. Tęskniła za Londynem. Wątpię, żeby naprawdę potrafiła polubić to okropne gorące miejsce, chociaż zachwycała się nim w kartkach. Doris ciągle uważała tych, którzy nie należeli do Kościoła metodystów, za pogan, a Kościoły amerykańskie, tak różne od angielskich, nie mogły według niej oznaczać nic dobrego. - W każdym razie pojawiła się w samą ppporę - rzuciła Coral. - Możemy znowu z nią pppracować. Wysyłanie rysunków, nawet rozmowa telefoniczna, to zupełnie nie to samo. Myślę, że pppani Bea tęskniła za nią okropnie. Wiesz, telefon pppozwala tylko na słowa, a czasami trzeba się ppporo-zumieć bez słów. Tak jak pani PPPalmer czuje czasem, że mamy
96
RS
ppproblem, chociaż się nie skarżymy... Domyślam się, że tak samo jest z panią Beatrice i panną Evangeline. One powinny pppracować razem. Jąkanie Coral trochę się zmniejszyło, ale dziewczyna ciągle miała problem z niektórymi spółgłoskami, co zawsze czuło się pod koniec każdej jej dłuższej przemowy. - Chyba masz rację - rzekła Doris. - Teraz, Beryl, proszę, wyjaśnij nam parę spraw. Ty jesteś oczami i uszami świata, w każdym razie na pewno tego miejsca. A więc jako osoba wszechwiedząca powiedz nam, czy panna Day też wraca do Anglii. Coś takiego obiło mi się o uszy, jak byłam na górze, ale nie jestem pewna, czy dobrze usłyszałam. Kiedy Tilly umawiała pannę Finch... - Dobrze... - powiedziała Beryl, delektując się przez chwilę pochlebstwami Doris. - Z tego, co wiem, panna Day wraca do Londynu w związku z jakimś filmem, w którym grała. Wyobraź sobie, w Hollywood będą robić teraz kolorowe filmy. I będziemy szyć jej suknię na spotkanie, podczas którego panna Day zostanie przedstawiona królowej i królowi. To się odbędzie w tym wielkim kinie przy Leicester Square. Z wielką pompą. Ale prawdopodobnie znowu będą kręcić jakiś film historyczny, a to oznacza więcej falbanek, milion dziurek do obrzucenia i dziesiątki idiotycznych kapeluszy. Dlaczego ona nie może być jak Ginger Rogers lub Jessie Matthews? Byłoby zabawne i na pewno ciekawe szyć nowoczesny kostium dla tancerki. Stuknęły drzwi od sutereny i Ivy Watson, ostatnio zatrudniona razem ze swoją przyjaciółką Maureen Grey jako szwaczka, szybko zgasiła papierosa. Paliła na schodach i miała nadzieję, że pani Palmer nie poczuje zapachu. - Dom Sióstr Eliott nigdy nie będzie się zajmował szyciem tego rodzaju kostiumów. - Marjorie Palmer, ledwie weszła, od razu wtrąciła się do rozmowy. - Musimy dbać o opinię. I... - dodała - ...Beryl, jesteś proszona na górę. Zaraz, jeśli możesz. Marjorie słyszała większą część rozmowy. Miała już taki zwyczaj, że lubiła postać przez chwilę na schodach i posłuchać, zanim otworzyła drzwi. Teraz pociągnęła kilka razy nosem i skrzywiła się z niesmakiem. Ivy spuściła głowę. - Panna Evangeline będzie rzeczywiście projektować kostiumy do następnego filmu. To ma być, Beryl, również film historyczny - wydaje mi się, że coś z Szekspira. Trzeba będzie kroić wielkie, ciężkie okrycia.
97
RS
Wiesz, co to znaczy, oczywiście? - Ogromny stół. Znowu będzie potrzebny ten stół-olbrzym, prawda, pani Palmer? - mruknęła Doris. - Nie mam nic przeciwko temu. Mnie się bardzo podobała tamta robota stwierdziła Coral. - Słyszałyście? Biorę was wszystkie na świadków. W razie czego najtrudniejszą robotę zwalamy na Coral. Sama tego chciała - rzuciła ze śmiechem Doris. - Wspomniałaś, że masz jakieś kłopoty ze swoimi pracownicami, Beatrice? - Rzeczywiście, Penelope, to prawda. W ostatnim tygodniu musiałam zwolnić dwie z moich najlepszych dziewczyn, ponieważ wyśmiewały się z Broni. I dokuczały Ani i Ruth, pamiętasz je? Mówiłaś, że są nierozłączne. Potrzebuję na gwałt dwóch dobrych szwaczek, jeżeli tylko znowu potrafisz mi w tej sprawie pomóc. - Jestem pewna, że potrafię znaleźć kogoś na ich miejsce dla Domu Sióstr Eliott, jeśli tak wygląda sytuacja. Penelope dobrze wiedziała, jak straszne rzeczy dzieją się na świecie, i zdawała sobie sprawę, jaki to ma wpływ na nastroje panujące w Londynie. Antysemityzm był dość powszechny w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza w miastach, i Żydów traktowano jeszcze gorzej, odkąd Chamberlain powrócił z Monachium z obietnicą pokoju. W ostatnich dniach jego polityka zdawała się popierać hitlerowski rasizm. - Ale, Pen, musisz przyznać, że niektóre z naszych dziewcząt są absolutnie w porządku - wtrącił Jack. - Zauważyły, że Ivy i ta druga dokuczają słabszym, i od razu poszły na górę poskarżyć się Tilly. - Tak, a Tilly przyszła z tym do mnie. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam ją tak zdenerwowaną. Niestety, żeby sprawiedliwości stało się zadość, musiałam wysłuchać, co Ivy i Maureen mają do powiedzenia na swoją obronę, ale było oczywiste, że ich zachowanie jest paskudne i że Tilly ma rację. Były bezczelne i wyjątkowo cyniczne. Twierdziły, że uchodźcy zabierają pracę rodowitym Anglikom, i miały pretensje, że Bronia, Ania i Ruth izolują się od reszty, jedzą razem lunch i rozmawiają w swoim języku zamiast od razu przystosować się do reszty. Coś podobnego! Biedne dziewczęta, pozbawione ojczyzny, i ja miałabym im zabronić używania ich własnego języka! - mówiła z oburzeniem Beatrice. - Próbowałam
98
RS
wytłumaczyć tym dwóm, Ivy i Maureen, że pewne postawy są zupełnie nie do przyjęcia, ale to było rzucanie grochem o ścianę... - Masz szczęście, Bea - przerwała Penelope. - Będziemy mogli ci pomóc. Nieprawdaż, Leonardzie? Mam już dla ciebie na oku dwie następne szwaczki. Spojrzała pytająco na Leonarda. Kiwnął głową. Istotnie, parę dni temu, pomagając kolejnej żydowskiej rodzinie, znalazł wolne mieszkanie na Finchley Road dla krawca i jego krewnych. Był pewien, że zanim krawiec znajdzie klientów w Londynie, z radością zgodzi się na zatrudnienie swoich dwóch córek, aktualnie pozostających bez pracy. - Sądzę, że lepiej będzie, jeśli nie będą się pokazywać w sklepie, ale na zapleczu mogą robić wspaniałą robotę. Już wcześniej miałem zamiar wspomnieć ci o tym, Beatrice, akurat dobrze się składa. - Otworzył butelkę wina - słodkiego, czerwonego i ciepłego. - Wspomniałaś, że masz również inne kłopoty. Co to takiego? Beatrice zastanawiała się przez moment. Potem powiedziała: - Straciłyśmy kilka klientek. Niby żadna tragedia ani ktoś taki, na kim by nam bardzo zależało. Ale to jednak nie jest przyjemne. Leonard zmarszczył brwi, czekając na bliższe wyjaśnienia. - Znasz lady Cohen? Skinął głową. - Właściwie można to uznać za głupi zbieg okoliczności. Te dwie kobiety, Sybil Farmiloe i Helen Urąuhart, znasz je także. Okropne baby i grube jak beczki. Pani Farmiloe wyznaczono poślednie miejsce przy stole na jakimś przyjęciu, przypadkiem, jak mi się wydaje, po prostu ktoś nie pomyślał... podczas gdy lady Cohen siedziała naprzeciwko pana domu. Dla kogoś takiego jak Sybil Farmiloe to, że posadzono go zbyt daleko od najbardziej uprzywilejowanych, jest czymś w rodzaju zesłania na Sybir. W dodatku lady Cohen miała na sobie suknię z delikatnego aksamitu, którą dla niej szyłyśmy i która tak bardzo wszystkim się podobała. To dolało oliwy do ognia... Sybil Farmiloe musiała jakoś wyładować swoją złość. Więc powiedziała jej coś nieprzyjemnego właśnie o tej sukni.... Chociaż muszę przyznać, że kremowy kolor rzeczywiście nie najlepiej pasuje do cery lady Cohen. A ona poskarżyła się pani Urauhart następnego dnia rano. Skończyło się na tym, że obie klientki poinformowały nas, iż rezygnują z usług Domu Sióstr Eliott.
99
RS
- Kiedy zapytałam lady Cohen, czym ją uraziłyśmy... - ciągnęła Bea ...bo naprawdę gotowa byłam ją przeprosić, dokonać jakichś poprawek, oświadczyła ironicznym tonem, że nie jest filosemitką i że razi ją, iż zatrudniamy tak dużo szwaczek żydowskiego pochodzenia. - Beatrice zaśmiała się nerwowo. - I dodała jeszcze, że poradzi również swoim przyjaciółkom, żeby zrezygnowały z naszych usług. - Myślę, że rozumiesz, Bea, jak bardzo nam przykro z tego powodu. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby ci pomóc. Beatrice przemywała Jackowi siniak koło oka wacikiem namoczonym w roztworze jodyny. Jack aż wzdrygnął się z bólu. - Przepraszam, kochanie. Wiem, jak bardzo musi cię szczypać. Ale to naprawdę najlepszy sposób. Siniak szybko zejdzie i na pewno nie wda się zakażenie. - Czy sądzisz, że Leonard to zauważył? - Z całą pewnością. Siniak nadal wygląda okropnie. Ale twój szwagier prawdopodobnie obawiał się, że poczujesz się urażony, jeśli cię zapyta, jak to się stało. - Beatrice zaśmiała się. - Może na przykład pomyślał sobie, że to ja podbiłam ci oko. Myślę jednak, że powinieneś powiedzieć im, jak zarobiłeś tę śliwkę. - Nie, Bea. Rozmowa i tak była wystarczająco ponura. W każdym razie powiedziałem Penelope, jak to się stało. Jeśli zechce, sama powie Leonardowi. - Czy zaskarżysz tego człowieka do sądu? - To byłoby zupełnie bez sensu, jeszcze przysporzyłoby mu nowej sławy. - Wydaje mi się, że miałbyś szansę wygrać sprawę. Prawo zabrania wyzywać ludzi od żydowskich pachołków. - Tak było kiedyś. Teraz to się zmieniło. I obawiam się, że nieprędko będzie lepiej. - Jack zamilkł. Potem nagle jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech i oczy mu zabłysły. - Poza tym, Bea, nie czuję się wcale obrażony, że ktoś stwierdził, iż Leo jest moim szwagrem. Po pierwsze, to prawda: on jest mężem mojej siostry, po drugie: wcale się tego nie wstydzę, wręcz przeciwnie, szczycę się tym. Poza tym niepotrzebnie się o mnie boisz. Musiałaś zapomnieć, że w szkole, w Eton, byłem mistrzem w boksie. I nawet jeśli teraz zostanę karnie usunięty z klubu, to żaden powód do rozpaczy. Jestem naprawdę z siebie dumny. - Jack wskazał na siniec pod okiem. - Przy moim pechu może się okazać, że mam również złamany nos i
100
RS
uszkodzone oba łuki brwiowe. Na pewno jednak jest to powód do chwały, nie do rozpaczy. - Co się dzieje z Tilly? Ta dziewczyna jest dzisiaj jak kłębek nerwów. Czy coś jej się stało? Beatrice odłożyła na chwilę pióro i westchnęła zamyślona. - Lepiej wyjrzyj przez okno - doradziła Evangeline. Koło parkanu przejechał nieduży czarny ford, zwolnił i zatrzymał się naprzeciwko Domu Sióstr Eliott. Z samochodu wysiadł mężczyzna, którego Beatrice natychmiast rozpoznała. Zdziwiła się. - Pan Grant? Co on tutaj robi? Czeka na kogoś? Przecież jest umówiony z nami dopiero po czwartej. Pamiętam dokładnie, ponieważ bałam się, że przez to Maudie Carstairs będzie musiała czekać. - Zobacz, co będzie dalej - przerwała jej Evangeline. Beatrice zawahała się. Wiedziała, że damie nie wypada gapić się na kogoś przez okno. I że to z pewnością nie jej sprawa. Jeżeli ktoś ma ochotę stać koło swojego samochodu i palić papierosa, wolno mu to robić. - Wielkie nieba! Toż to Tilly! - zawołała zaskoczona. Drobna, delikatna figurka przebiegła lekkim krokiem przez ulicę i po chwili stała już przy samochodzie pana Granta. Tilly miała na sobie sukienkę z ciemnozielonego wzorzystego jedwabiu najlepszego gatunku. Lekki wietrzyk targał spódnicę, rozwiewał fałdy. Bei od razu przemknęło przez myśl, że Tilly nie jest już najmłodsza. - Chce mu coś powiedzieć... - szepnęła z przejęciem. - Wielkie nieba, Evie, ona wsiada do jego samochodu. - Beatrice, muszę przyznać, że i tobie się zdarza, iż nie jesteś zbyt spostrzegawcza. Czy nie zauważyłaś, jak często pan Grant stara się, żeby być trochę wcześniej, kiedy jest z nami umówiony? Ile razy tak dobierał termin spotkania, żeby wypadło akurat wtedy, kiedy Tilly będzie miała przerwę obiadową? Muszę przyznać, że jakoś przypadli sobie do serca. Przeczucie mi mówi, że dzisiaj umówili się na coś, co w Ameryce nazwano by pierwszą randką. - Niemożliwe - zdumiała się Beatrice. - Ale życzę im jak najlepiej, zobaczymy, co z tego wyniknie. Tilly owdowiała blisko pięć lat temu. Próbowała wtedy nie myśleć o tym, zachować stoicki spokój, kiedy jej mąż został potrącony przez tramwaj niedaleko ich wspólnego mieszkania w Southgate. Starała się być zajęta od
101
RS
świtu do nocy, wzięła tylko jeden dzień wolnego, żeby pojechać do Finchley na pogrzeb. Pracowała niemal jak szalona, wówczas cały czas na dole, jako szwaczka. Wychudła okropnie, a na twarzy miała wciąż gorączkowe wypieki, o których zawsze mówiła, że są oznaką dobrego zdrowia. Często zanosiła się bolesnym kaszlem. Zarówno Beatrice, jak i Evangeline bały się o nią, widząc w tym typowe objawy gruźlicy. Kiedy w miesiąc po nieszczęśliwym wypadku Tilly poprosiła o chwilę prywatnej rozmowy, siostry spodziewały się najgorszego. Weszła wtedy do biura i zapytała, czy może usiąść. Mięła w ręku chusteczkę do nosa i wydawała się bliska łez. Spojrzała najpierw na Beatrice, potem na Evangeline. - Chciałam powiedzieć... że chyba nie... że będę musiała zwolnić się z pracy. Siostry wymieniły niespokojne spojrzenia. - Panie tyle dla mnie zrobiły, a ja... - Tilly, to miło, że jesteś nam wdzięczna, ale, proszę, przejdź do konkretów. Czy jest coś, w czym mogłybyśmy ci pomóc? -Tak, proszę pani, tak, właśnie, kochane panie... - zaczęła mówić pośpiesznie i nerwowo. - Czy mogłabym dostać dodatkowy urlop? Takie małe wakacje? To znaczy bardzo długie wakacje... Kilka tygodni. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że przez ten czas zdążą panie przyjąć kogoś innego na moje miejsce, że nie będę mogła wrócić do pracy... Ale to jedyna rzecz, jaką mogę zrobić dla niego. Proszę zrozumieć. Muszę tam pojechać. - Dokąd pojechać, Tilly? - Tak... przepraszam, jestem tak bardzo... - Tilly przerwała i prawie przez minutę zanosiła się kaszlem, z trudem łapiąc oddech. - To było mniej więcej tak... Kiedy braliśmy ślub, ktoś podarował nam prześliczny talerz. Do powieszenia na ścianie. Tam były namalowane góry, przepiękne, wysokie szczyty, biały śnieg i błękitne niebo. A pod spodem napis „Pamiątka z Zermatt". Poszliśmy nawet do biblioteki, żeby sprawdzić, gdzie jest ta miejscowość. Okazało się, że w Szwajcarii. Dobrze mówię, prawda? Siostry przytaknęły. - W każdym razie był tam maleńki, drewniany domek, a przy drzwiach stała śliczna dziewczyna. Ubrana w czerwoną spódnicę, białą bluzkę i fartuch. Tak... Mój mąż i ja kochaliśmy ten talerz. Powiesiliśmy go nad
102
RS
kominkiem. Mieliśmy mało pieniędzy, często brakowało, by kupić węgiel i rozpalić ogień. Ale zawsze lubiliśmy siadać koło kominka i patrzeć na talerz. To było nasze największe marzenie w życiu, proszę to zrozumieć... że pewnego dnia zamieszkamy w takim małym, drewnianym domku, będziemy mieć krowy na łące i patrzeć na piękne góry. Gdy tylko któreś z nas miało jakiś kłopot, mówiliśmy o tym obrazku, i on nas pocieszał. Evangeline poczuła, że pieką ją napływające do oczu łzy. - Mów dalej, Tilly. - Dobrze... bardzo proszę mnie zrozumieć. To była wina motorniczego tego tramwaju, więc przysłano mi odszkodowanie, czek. I oto ja, biedna szwaczka, musiałam założyć konto w banku. Okazało się też, że mój mąż wykupił kiedyś, nic mi nie mówiąc, jakieś ubezpieczenie czy polisę, coś takiego. To mi go nie wróci... - Tilly pociągnęła nosem - ...ale ja... dostałam właśnie te pieniądze. I wiem, że to znaczy, że muszę teraz pojechać do Zermatt. I zamieszkać w drewnianym domku, blisko łąk, gdzie są krowy, i chodzić na spacery po górach, zrealizować wszystko, o czym kiedyś razem marzyliśmy. Bardzo proszę zrozumieć.... - Głos znów jej się załamał. Jeszcze raz zaniosła się kaszlem. Beatrice spojrzała na nią, sięgając jednocześnie po własną chusteczkę do nosa. - Myślę, że potrafię to zrozumieć. Oczywiście, Tilly, musisz tam pojechać, i mam nadzieję, że pobyt w Szwajcarii ci pomoże. Przyniesie ci spokój i ukojenie, a może i da ci trochę radości. O pracę się nie obawiaj. Będziemy na ciebie czekać. Na pewno nie będzie nam łatwo bez twojej pomocy, ale obiecuję, że damy sobie radę. Tilly wróciła dwa miesiące później do Domu Sióstr Eliott odmieniona na tuzin sposobów. Jasno patrzyła na świat, nabrała zdrowych rumieńców od słońca i wiatru. Osiem tygodni dobrego, pożywnego jedzenia niewątpliwie wpłynęło korzystnie na jej zdrowie i kaszel zniknął bezpowrotnie. Przyswoiła sobie kilka zdań po francusku i postanowiła uczyć się tego języka na kursach wieczorowych. Podróż do snobistycznego uzdrowiska miała ogromny wpływ na jej kontakty towarzyskie, a także na pozycję społeczną, gdyż właściciele hoteli i turyści spoza Wielkiej Brytanii nie potrafili rozpoznać jej pochodzenia. Tym bardziej że Evangeline i Beatrice wcisnęły jej do ręki małą walizeczkę, zawierającą eleganckie i bardzo przydatne „próbki ubrań".
103
RS
Wróciła urocza, czarująca, ożywiona. - Widzi pani, panno Evie, mogłam mu teraz naprawdę powiedzieć do widzenia. Wzięłam talerz i zakopałam go w śniegu. Weszłam na górę i tam naprawdę mogłam pożegnać mego męża. I teraz czuję się wobec niego zupełnie w porządku. - Nie wątpię, Tilly. Ty zawsze byłaś w porządku. Serdecznie zapraszamy cię znowu do nas. Co do tego obie siostry zgodziły się od razu: Tilly jest dostatecznie przygotowana, aby awansować na górę, do pracy w biurze. Została asystentką vendeuse, a po roku pracy awansowała na główną vendeuse. I niedługo potem Harold Grant, który dostarczał Domowi Sióstr Eliott guziki, koronki, igły i nici, zainteresował się uroczą młodą wdową. - Proszę mi wybaczyć, panie Haroldzie... - Mówmy sobie po imieniu. Cóż takiego miałbym ci wybaczyć? Tilly przytrzymała spódnicę. Spojrzała na pana Granta nerwowo i niepewnie. - Po prostu... ja... nie mam wprawy w chodzeniu na randki. - Nie? - zaśmiał się Harold. - Zatem dzisiaj zrobisz pierwszy krok. Wczesna kolacja w „Corner House", a potem pójdziemy do kina. Odpowiada ci taki program? - Tak. Musimy wcześniej kupić bilety - powiedziała Tilly. - Przyjemnie widzieć, że ktoś jest szczęśliwy, Evie - powiedziała Beatrice, odchodząc od okna. - Nie bądź taka pewna. Nadal musimy opiekować się naszą Tilly. Harold Grant jest żonaty.
104
Rozdział 9
RS
- Dzięki Bogu, to już za nami. - Jack sięgnął po butelkę. Spojrzał pytająco na Beatrice. Skinęła głową. Napełnił jej kieliszek, następnie nalał sobie ogromną porcję brandy. Beatrice skrzywiła się lekko. Uniosła kieliszek do ust. - Za nami, Jack? Nie słyszałeś, co król powiedział? Jest wojna. Pociągnęła nosem. Zbierało jej się na płacz. - To się dopiero zaczęło. Na pewno nie jest za nami. - Beatrice, jesteś miłością mojego życia, ale to nie znaczy, że się znasz na polityce. Czasami nawet ty zachowujesz się jak kobieta o ptasim móżdżku. Ten ohydny, bezsensowny okres mamy już za sobą. - Nie sądzę, żeby to był odpowiedni czas na żarty. Powiedz, jak jest naprawdę. Co się o tym mówi na świecie? - Kochanie, przykro mi. Strasznie, strasznie przykro. - Jack wstał i usiadł przy niej na sofie. Objął Beatrice i przyciągnął ją do siebie. - Chodzi mi o to, że mamy już za sobą tę cholerną niepewność. Wiemy wreszcie, na czym stoimy. Sytuacja się wyklarowała. Nagle usłyszeli okropne wycie syreny. Alarm lotniczy. Było to jak upiorny jęk. Najpierw niskie tony, potem pojawiły się w tym dźwięku wibracje, drżenia, stopniowo jego częstotliwość zaczęła wzrastać. - Mój Boże! Dzieci. Muszę iść po dzieci. Jack i Bea przebiegli przez pokój, ale zanim przenieśli troje zdumionych i owiniętych w kołderki maluszków na dół, do piwniczki, która miała służyć jako schron, zanim zebrali torby z tym wszystkim, co niezbędne do przetrwania, syrena ucichła. Przez chwilę panowała cisza, potem inny dźwięk zakłócił spokój nocy. - Ta inna syrena chyba oznacza, że już wszystko w porządku - rzekła Molly. Podchodziła do tego z dużo większym opanowaniem. Miała większe doświadczenie i lepiej wiedziała, co oznacza rozpoczęcie działań wojennych. Poza tym przyjaźniła się z człowiekiem, który pracując w banku, przeszedł pełne przeszkolenie w zakresie obrony cywilnej. Niedawno, spotkawszy się z Molly w kawiarence „ABC", demonstrował jej tony wszystkich rodzajów syren alarmowych, dość głośno -ku konsternacji innych gości - oraz wyjaśniał szczegółowo, co który dźwięk oznacza.
105
RS
- A więc mogę znowu zaprowadzić dzieci do łóżeczek. - Nie, Molly, proszę! - Tom widząc nieubłagane spojrzenie Molly, zwrócił się do Beatrice: - Mamo, czy nie moglibyśmy teraz zejść do piwniczki? Proszę. Beatrice omal nie roześmiała się głośno. Tom wyraźnie na to właśnie oczekiwał. Spakował swój własny prywatny bagaż, plecak pełen skarbów, i niecierpliwie wyczekiwał oblężenia. Zauważyła, że ostatnio większość jego rysunków przedstawiała samoloty i okręty wojenne. - Nie, kochanie. Wracaj do łóżka. Musisz się opiekować się Clare i swoim młodszym braciszkiem. Zobacz, jacy są zaspani. Clare tarła oczy, następnie włożyła do buzi kciuk, a zaraz potem wpakowała do niej całą piąstkę. Ned zaczynał płakać. - Och, w porządku, zgoda. Chodź, głuptasie. - Tom wziął Clare za rękę, po czym zapytał Beatrice i Jacka, opuszczając pokój: - Czy możecie mi obiecać, że jeszcze kiedyś będzie jakiś alarm powietrzny? - Tak, mój chłopcze, myślę, że mogę ci to obiecać - odparł jego ojciec. Beatrice wzięła kieliszek i podeszła do barku. Napełniła go, a potem nalała drugi dla Jacka. Próbowała uspokoić oddech. - Zastanawiam się, czy słusznie zdecydowaliśmy nie wywozić dzieci z Londynu. Może jeszcze nie jest za późno. - Nie jestem pewien, Bea. W każdym razie straszna wydaje mi się myśl, że dzieci mogą znaleźć się na jakieś łódce storpedowanej na północnym Atlantyku. Beatrice pokiwała głową. - I zabrakłoby nas wtedy przy nich w trudnych chwilach. Masz rację. A co powiesz o propozycji Molly? Moglibyśmy widywać się z nimi co najmniej raz na tydzień, gdyby były w Irlandii. Jak sądzisz? - Nie podoba mi się ten pomysł. Wyrośliby na nieokrzesane, niedouczone osoby. To nie jest odpowiednie dla nich środowisko. Poza tym, jak wiesz, Irlandczycy nie darzą zbytnią sympatią Brytyjczyków, a w czasie wojny zdarzają się różne rzeczy. Nie chciałbym posyłać tam naszych pociech. - Molly opiekowałaby się nimi. - Na pewno zrobiłaby wszystko, co w jej mocy. Wiem o tym. Pamiętaj jednak, Bea, że sytuacja mogłaby ją zmusić do pójścia na jakiś kompromis. W każdym razie to mogłoby nie wystarczyć. Nie, niech zostaną pod naszym dachem, w naszym domu. Wszyscy mówią, że to nie potrwa długo.
106
RS
Nie tak jak ostatnio. - Naprawdę? Tak mówią? - zapytała Beatrice, rozpaczliwie czepiając się tego skrawka nadziei. Równocześnie była zbyt przerażona, żeby w to uwierzyć. Kilka tygodni później Evie właśnie rozmawiała przez telefon, gdy wszedł do biura niewysoki, siwowłosy mężczyzna. Przeszkadzał jej, wcale nie miała zamiaru przerywać rozmowy. Zirytowana, spojrzała wymownie na Beryl, która tylko lekko wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Evie nie od razu odłożyła słuchawkę. Wręcz przeciwnie, przysłaniając ręką mikrofon, szepnęła gościowi, że niestety nie będzie miała dla niego dużo czasu. - Zgadzam się z tobą, Hugo - mówiła do słuchawki. - Teraz nie czas na wywlekanie starych nieporozumień. Ale... wiesz co, zadzwonię do ciebie później. Ktoś właśnie wszedł do biura... Zapanowała cisza. Gość przyglądał się zdobiącym ścianę pokoju fotografiom. Evie zauważyła, że przed jedną z nich zatrzymał się na dłużej. - Naprawdę muszę już kończyć, Hugo - powiedziała. -Dobrze, zobaczymy się wieczorem w „Le Caprice". Usiadła, ale nawet spojrzeniem nie zachęciła gościa, by zrobił to samo. Stał przed nią z rękoma założonymi na piersiach. Evie patrzyła na jego garnitur, dobrze już wysłużony, przetarty w wielu miejscach, ale za to bardzo starannie uprasowany. Widziała zniszczony kołnierzyk spranej do białości koszuli. Buty noszone prawdopodobnie od wielu lat, ale za to starannie, do połysku wyglansowane. Zniszczone dłonie pokryte drobnymi plamkami, siwe włosy, którym wpadające przez okno światło nadawało lekko różowawy odcień. - Nazywam się Evangeline Eliott, o czym prawdopodobnie wiedział pan już wcześniej. - Evie nie kryła rozdrażnienia. - Czym mogę panu służyć? - Taylor - przedstawił się gość. - Samuel Taylor. Myślę, że zna pani dobrze moją córkę. Evangeline drgnęła i spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Connie... Jest pan ojcem Connie. Panie Taylor... proszę mi wybaczyć. Proszę usiąść. Co słychać u naszej kochanej Connie? Czy miałby pan może ochotę na filiżankę herbaty? - Nie, dziękuję. Niestety, panno Eliott, nie mogę pani powiedzieć, co słychać u Connie. Właśnie miałem nadzieję, że dowiem się tego od pani.
107
RS
- Nie rozumiem... - Ja też nie rozumiem, proszę mi wierzyć. Najpierw pisywała do mnie z Paryża co najmniej raz na tydzień, a teraz, już od paru miesięcy, nie mam od niej ani słowa. Byłem pewien, że skoro pracuje u pań, w filii firmy w Paryżu... Byłem pewien... to znaczy, przypuszczałem, że dowiem się czegoś od pani. Evangeline poczuła, jak przytłacza ją poczucie winy. Mogła tylko żywić nadzieję, że jej twarz tego nie wyraża. - O czym pisała w ostatnim liście, który pan od niej otrzymał? - zapytała. - To był dziwny list. Całkiem niepodobny do listów mojej Connie. Pisała coś zagadkowo, że wybiera się na małe wakacje, ale żebym się wcale o nią nie niepokoił, nawet gdyby się okazało, że nie współpracuje już z Domem Sióstr Eliott, bo bez trudu może znaleźć w Paryżu inne zajęcie. Przynajmniej taką miała nadzieję... Spojrzał na Evangeline z obawą, a jednocześnie z determinacją, i kontynuował: - Z początku wywnioskowałem, że musiało dojść do małej kłótni i że ona wyjechała, aby się uspokoić. Jej matka czasami, kiedy się ze mną pokłóciła, wyjeżdżała na parę dni, żeby uspokoić nerwy. Ale zawsze potem wracała. Przyszło mi też do głowy, że może moja córka zachowała się nieodpowiednio, przyniosła paniom wstyd albo sprawiła kłopot... Nie lubię prosić o łaskę, panno Eliott, ja też mam swoją godność. Dużo mnie kosztowało, żeby przyjść dziś tutaj do pani... Jeżeli moja córka zachowała się niestosownie, pokornie przepraszam i zrobię, co będę mógł, żeby panie się nie gniewały. - Wpatrywał się badawczo w twarz Evangeline. - Widzę, że nie o to chodziło - westchnął. - To nie jest coś, co będę mógł naprawić. Cała moja nadzieja... wszystko na nic. Evangeline poczuła, że się rumieni. Przypomniała sobie swoją rozmowę z Beatrice i z Connie, zanim dziewczyna odeszła. Za wszelką cenę musi się opanować. Winna jest Samuelowi Taylorowi szczerość. - To było trochę inaczej - powiedziała. - Connie nie wyjechała do Paryża, żeby pracować w naszej firmie. - Zawahała się. - Zamknęłyśmy tę filię już jakiś czas temu. Connie była umówiona z kim innym i... obie z Beatrice czułyśmy, że nie mamy prawa ingerować w jej osobiste sprawy. - Doskonale rozumiem, panno Eliott. Connie ma już prawie dwadzieścia cztery lata i zawsze była uparta - westchnął. - Wszelkimi sposobami jednak
108
RS
chciałem się o niej czegoś dowiedzieć... Bałem się, że sprawię paniom kłopot, nie chciałem tutaj przychodzić... Ale tylko na próżno straciłem czas. Wydałem wszystkie pieniądze, szukałem jakiegokolwiek śladu... I nic, przepadła jak kamień w wodę. Pani była moją wielką i ostatnią zarazem nadzieją, bo wcześniej nie chciałem zawracać głowy. Umilkł speszony. - Nie sprawił pan żadnego kłopotu. Niepotrzebnie się pan obawiał. Może pan się nie orientuje, że Connie w Paryżu występuje pod nazwiskiem Constance Travis. W każdym razie wyjechała do Paryża pod tym nazwiskiem. Czuję się teraz okropnie winna, że nie dowiadywałam się o nią. Miałyśmy obie z siostrą tyle roboty... - Czuła, że to, co mówi, nie brzmi całkiem przekonująco. - Jestem pewna, że znajdzie ją pan teraz, kiedy pan już wie, jakiego nazwiska używa. A my obie z siostrą zrobimy wszystko, żeby panu pomóc. - Jestem wdzięczny, panno Eliott. Mogłaby już skończyć tę rozmowę, ale coś ją podkusiło, żeby dodać: - Jest wojna, straszne czasy, panie Taylor, ale proszę się nie martwić. Jestem pewna, że niedługo będzie pan miał swoją Connie z powrotem. Ma w Paryżu dobrych przyjaciół i nie sądzę, żeby mogło jej tam coś grozić. Te wszystkie umowy międzynarodowe mają przecież jakieś znaczenie. Nie sądzę, żeby obywatele brytyjscy mieli się we Francji czegokolwiek obawiać. Istnieje jeszcze Czerwony Krzyż, proszę o tym pamiętać. Gość wzdrygnął się. - Connie jest rzeczywiście obywatelką brytyjską, panno Eliott. Ale jest również Żydówką. - Co zamierzasz zrobić, Bea? - Musimy się skontaktować z Daphne i Renée. One mogłyby nam pomóc. Pamiętasz? Daphne i jej francuska przyjaciółka z zachodniej Afryki. Występują razem w kabarecie, śpiewają i tańczą. Daphne i Renée, stare znajome z Londynu, jeszcze z czasów, zanim Bea i Jack się pobrali. - Louis też musi coś wiedzieć. Jedna z nas mogłaby napisać albo zadzwonić do niego. Najlepiej od razu. I Priscilla... Redakcja „Mode" również może pomóc. Nawet Cyril zdoła chyba zasięgnąć języka w tej sprawie. Czuję się za nią odpowiedzialna. Tak, czuję się winna. Cyril coś mówił, że wybiera się do Paryża, do przyjaciela. Pewnie już tam jest.
109
RS
Podniosła słuchawkę i poprosiła o połączenie z numerem w siódmym arrondissement w Paryżu. Później Evangeline spotkała się z Hugonem. W restauracji panował straszny tłok, wszystkie stoliki były zajęte. Prawie godzinę musieli czekać przy barze, aż zwolni się dla nich jakieś miejsce. Nie widzieli się trzy lata. Dostrzegła srebrne nitki w jego włosach; delikatne zmarszczki wokół ust i oczu pogłębiły się, przybyło kilka nowych. Trzy lata. Mogło w tym czasie zniknąć kilka piegów na lewym policzku, skóra dłoni mogła nabrać szorstkości, spospolicieć. Boże, pomóż mi, błagała Evangeline, on jest nadal najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek w życiu spotkałam. Nikt w Hollywood nawet się nie umywa do niego. - Jeżeli będą bombardować Londyn - mówił Hugo - a pewne jest, że tak się stanie, to będzie prawdziwa tragedia nie tylko dla londyńczyków, ale i dla naszej kultury, dla cywilizacji. Wspaniałe budynki o wartości historycznej zostaną zniszczone. Nie myślę w tej chwili o katedrach i pałacach, chociaż są one oczywiście bardzo ważne. Naprawdę niepokoję się o coś więcej. O małe domki stojące ciasno jeden obok drugiego przy wąskich uliczkach, o sklepy i magazyny, szczególnie te nad rzeką, o mosty i małe kościółki. O miejsca cały czas pełne ludzi, domy towarowe, szkoły, kawiarnie. Piękne miejsca, których istnienie londyńczycy uważają za fakt zupełnie oczywisty. I mają rację... Powinniśmy wierzyć w nasze prawo do każdej cegiełki, do każdego kamienia w tym mieście, nie bać się, że ktoś może nam to odebrać albo zniszczyć. Nieuważnie słuchała tego, co mówił. Dlaczego tak mnie wzrusza to jego śmieszne znamię na policzku, myślała. Rzęsy ma ciemne, jakby pociągnięte tuszem. Dlaczego nadal jest najatrakcyjniejszym mężczyzną na świecie? - A więc zrobisz to, Hugo? Wstąpisz do obrony cywilnej? - Możliwe. Ale przedtem mam jeszcze jedną rzecz do załatwienia. Evangeline już chciała zażądać, by wyjaśnił, co to takiego, kiedy podszedł do nich kelner, informując, że jest wolny stolik. Długa, wąska sala rozbrzmiewała muzyką. Pary tańczyły na parkiecie. Pulsowało w rytm muzyki delikatne, ciepłe światło. Hugo dopił szampana. Wziął Evie za rękę. - Łatwiej nam będzie rozmawiać, kiedy spokojnie siądziemy przy stoliku. Prosiłem o tamten w rogu. Tyle się mówi o racjonowaniu żywności. Powinniśmy się najeść na zapas. Czy jesteś głodna?
110
RS
Doszli już do połowy sali. Odwróciła się do niego. - Nie, Hugo. Nie puszczając jej dłoni, wyjaśniał coś kelnerowi, który prowadził ich do stolika. Następnie znów zwrócił się do Evie: - Czy potem pójdziemy do domu? Masz jeszcze trochę czasu? - zapytał. - Evie, dlaczego nie słuchasz? Masz zatkane uszy? - Przepraszam, Bea. Nie spałam dobrze tej nocy. - Byłaś w restauracji z Hugonem? - Nie, nie widziałam się z nim wczoraj. Nigdzie nie byłam. - Przepraszam, Evie, nie miałam zamiaru wścibiać nosa w twoje sprawy. Po prostu pomyślałam, że byłoby miło, gdyby... - Dzięki, Bea. Wszystko jest w porządku, chociaż... Wiesz co, powinnam wypić jeszcze jedną filiżankę kawy. A teraz, jeśli możesz, powtórz jeszcze raz to, co mówiłaś przed chwilą. Bea znowu powróciła do wyjaśnień. - Otóż Priscilla Dawlish zwróciła się z zapytaniem do sześciu najelegantszych domów mody w Londynie, czy są zainteresowane projektami nowych mundurów dla kobiet w armii. Priscilla mówi, że możemy albo zrobić projekty dla wszystkich rodzajów wojsk brytyjskich, albo skoncentrować się na jednym. Jak myślisz, Evie? Zajmiemy się tym? Evie spojrzała na nią z zainteresowaniem, jakby się nagle obudziła ze snu. - Oczywiście, musimy tym się zająć. Trzeba uwzględnić wszystkie wojskowe normy. Rodzaj materiałów, krój, stronę praktyczną i tak dalej. Bea skinęła głową. - To dobrze, to oznacza jakąś zmianę. Można wyglądać szykownie nie tylko w sukni z jedwabiu. Spróbujmy stworzyć coś wartościowego, wygodnego i atrakcyjnego zarazem. Z serży. Daj mi na to kilka dni. Nie było to jednak łatwe. Po kilku dniach Beatrice i Evie zdecydowały się na jeden tylko rodzaj munduru kobiecego dla oddziałów obrony cywilnej, zwanych Wrens. Te dla pomocniczych służb kobiecych lotnictwa były efektowne i z pewnością praktyczne, siostry nie były jednak w pełni zadowolone ze swoich szkiców. Wymagały one jeszcze wielu poprawek, jakichś nowych pomysłów. Ostatecznie Evangeline i Beatrice zdecydowały się zrezygnować z tych projektów. Nie wydawało im się właściwe oferować
111
RS
coś, co im samym trafiało do przekonania nie bez zastrzeżeń. Mundury musiały być w kolorze marynarskiego granatu, ale Beatrice znała właściciela małych zakładów dziewiarskich w Szkocji, który potrafił produkować serżę z domieszką syntetycznego jedwabiu. Oznaczało to, że spódnice zawsze będą wyglądać elegancko; nie będą się wypychać z tyłu albo z przodu, na brzuchu, nie będą się gnieść. Ozdobą miały być głębokie, zaprasowane fałdy z boku. - Większość tych biednych dziewcząt będzie musiała prawie przez cały czas siedzieć. - Najlepiej więc będzie, jeśli fałdy umieścimy po bokach - mówiła Beatrice. - Nie będą się marszczyć na brzuchu ani wypychać z tyłu. Dziewczęta mogą w takich spódnicach siedzieć zupełnie wygodnie. - Żakiet musi być ciepły, ale tak skrojony, by dobrze się pod nim układała koszulowa bluzka, która jednak musi pasować do kobiecej figury. Musimy to wszystko wziąć pod uwagę - rozważała na głos Evangeline. - To bardzo ważne, żeby szorstki materiał nie drażnił skóry. Evangeline zbyt dobrze pamiętała, jak nienawidziła w dzieciństwie wełnianych ubrań. - Fałszywe jest też przekonanie, że długi żakiet maskuje zbyt rozłożyste biodra. Trzeba go dopasować do długości spódnicy. Wszystko we właściwych proporcjach - mówiła do Beatrice wieczorem. Każdy szczegół długo rozważały. Kieszenie, miejsca na odznaczenia i różne naszywki, oznaczające na przykład stopnie służbowe. Siostry zadbały o swobodę poruszania się w tych mundurach, o elegancję i ciepło. - Widzisz, Bea, tutaj możemy umieścić dyskretną kieszonkę. Evangeline wskazała miejsce z tyłu żakietu. - Powinnyśmy też zrobić szlufki na pasek. Zimą pasek może być zapięty, żeby było cieplej, a latem schowany do kieszonki, żeby żakiet luźno leżał i żeby nie było w nim za gorąco. - A co z nakryciem głowy? - Wpadłam na naprawdę genialny pomysł, Bea. Myślę, że go zaakceptujesz. Evangeline naszkicowała czapkę. Jej kształt był istotnie dość oryginalny. - Wygląda to trochę jak ptak, zobacz, tu, z boku, jakby nieduże skrzydła, a z przodu wąski daszek przypominający dziób. Wren bowiem po angielsku oznacza zarówno strzyżyka, jak i kobietę
112
RS
odbywającą służbę wojskową w żeńskich oddziałach pomocniczych. - To na pewno świetny pomysł i muszę przyznać, że czapka wygląda naprawdę elegancko. Zresztą dlaczego kobiety w mundurach mają wyglądać nieatrakcyjnie? Wspaniale, Evie. Musimy pokazać to Priscilli. Spojrzała na zegarek. - Pora na kolację. Czy masz ochotę zjeść z nami? - Dzięki, Bea, ale nie mogę. Umówiłam się, już ci mówiłam. Uśmiechnęła się. Beatrice odpowiedziała jej uśmiechem. - Beatrice, moja droga, tak mi przykro. - Priscilla Dawlish niczego nie owijała w bawełnę. - Tamci idioci z Komendy Głównej... Mamy cholerną wojnę. W trudnej sytuacji powinno się wymagać od nich, żeby trochę intensywniej używali swoich mózgów, a oni za nic nie mogą przestać być sztywni i tępi. To mnie wścieka. Co za kretyni! - Priscillo, proszę, wyrażaj się trochę precyzyjniej. Jeżeli chcesz powiedzieć, że nasze projekty odpadły, to oczywiście jest mi przykro i czuję się trochę rozgoryczona. Ale to jeszcze nie koniec świata. Oczywiście chciałabym znać przyczynę takiej decyzji. - Dobrze. Im chodziło o coś w bardziej wojskowym stylu niż szkice, które ty i Evangeline przedstawiłyście. Uznali, że są zbyt kobiece. I jak mi się wydaje, zupełnie nie zwrócili uwagi na te wszystkie szczegółowe praktyczne rozwiązania, absolutnie nie zastanowili się nad żadnym z nich ani też nie wzięli pod uwagę mojej rekomendacji. Naprawdę, zdaję sobie sprawę, że kobiety wyglądałyby w tym znakomicie, i strasznie mi głupio, że te projekty nie przeszły. Kobiecość nie była nigdy czymś, co wojskowi potrafią uszanować. Dla nich kobieta to albo nudna i bezpłciowa istota w męskim mundurze, albo panienka lekkich obyczajów. Spróbuj jakoś wytłumaczyć Evie, żeby się tak strasznie tym nie przejmowała, dobrze? - Będzie bardzo niezadowolona. Bardziej niż ja, przecież włożyła tyle serca w te projekty. Ale myślę, że jakoś to przeżyje. Ma teraz inne rzeczy na głowie. Beatrice uśmiechnęła się do siebie i czekała, aż Priscilla zapyta, co to takiego. Priscilla jednak nie dopytywała się o Evie. Nadal usprawiedliwiała się, że projekty sióstr Eliott nie przeszły w konkursie. Tłumaczyła, że można je będzie jeszcze wykorzystać kiedy indziej. Powiedziała też, że do innych projektów dołączono również kosztorysy. Osoby, które miały wpływ na
113
RS
ostateczną decyzję, uważały, że jeśli coś jest naprawdę dobre, powinno odpowiednio drogo kosztować. Nie wzięto jednak pod uwagę, że w warunkach wojny ta stara handlowa zasada nie ma żadnego sensu. Teraz powinny mieć znaczenie wartości wyższe, patriotyzm. Potem poszły do telefonu, by zawiadomić Evangeline o tej smutnej sprawie. Evangeline jednak przyjęła to ze stoickim spokojem. - Nie martw się, Bea. To nie była strata czasu. Mam wiele innych pomysłów, jak można będzie wykorzystać te projekty. Pewnego sobotniego poranka 1941 roku Beatrice rozcinała koperty nożem, który znacznie bardziej nadawał się do celów kuchennych. Kiedyś bardzo by jej to przeszkadzało. Teraz wydawało się zupełnie nie mieć znaczenia. Przyszło kilka rachunków oraz ogromna koperta zaadresowana ręcznie, a więc chyba od kogoś z przyjaciół. Nadszedł też interesujący aerogram z Singapuru. Najpierw przeczytała zawiadomienie w sprawie talonów na ubrania i zastanowiła się, jak to wpłynie na interesy. Trzeba się pośpieszyć z zamówieniami. Jeżeli odzież także miałaby być na kartki... Postanowiła zadzwonić do przyjaciółki u Liberty'ego. Ona powinna wiedzieć. Poza tym trzeba zatelegrafować do pana Lee, który często dostarczał im pięknych, delikatnych jedwabi ze swojej hurtowni w Hongkongu. Zastanawiała się, czy talony na ubrania, żakiet czy spódnicę obowiązywałyby wszędzie, niezależnie od tego, czy kupi się je u nich, u Derry'ego czy Bourne'a lub Hollingswortha? To budziło niepokój. Zaczynała się już martwić na zapas, kiedy podszedł do niej Jack. - Bea, Beatrice! - Wyjął jej delikatnie nóż z ręki. - Czy ty mnie słuchasz? Obudź się! - Jack, kochanie. Przepraszam. Zamyśliłam się. - Ja też musiałem przemyśleć pewne sprawy, Bea. Podjąłem decyzję, żeby... zaciągnąć się do wojska. Musimy o tym porozmawiać. Obrona ojczyzny to mój podstawowy obowiązek. Beatrice drgnęła, w pełni świadoma znaczenia jego słów. - To śmieszne, Jack. I zupełnie niemożliwe. Dzięki Bogu, nie jesteś już w wieku poborowym, jesteś na to za stary. To wykluczone... - Być może jestem za stary, żeby zostać żołnierzem. W końcu niedawno skończyłem czterdzieści lat, to prawda... Chwycił ją za rękę.
114
RS
- Bea, to bardzo dobra nowina, strasznie się cieszę i naprawdę jestem z siebie dumny. Dostałem propozycję z Ministerstwa Wojny, żebym robił dla nich filmowe reportaże z frontu. Coś wspaniałego. Przejdę odpowiednie przeszkolenie i będę pracował dla koncernu filmowego Pathe. Spełnię swój obowiązek wobec ojczyzny, Bea. Czy rozumiesz, że to niepowtarzalna okazja? - Tak, Jack, rozumiem - odpowiedziała cedząc słowa.
115
Rozdział 10
RS
Był sobotni poranek. Evangeline leżała jeszcze w łóżku. Obudził ją hurgot dwukołowego wózka, ciągniętego przez mleczarza po kocich łbach. Wstała, odsunęła zasłony, przygotowała sobie śniadanie - kawę i tosty, po czym znowu wróciła do łóżka. Jesienne słońce złociło pokój, dochodzące z zewnątrz dźwięki budzącego się miasta wydawały jej się bliskie i miłe. Wyciągnęła się wygodnie, napięła mięśnie, potem się rozluźniła. Jak to miło wylegiwać się we własnym łóżku, pomyślała. Jak dobrze, że można cieszyć się życiem. Najpierw rozległ się dzwonek do drzwi, ale zignorowała go. Potem usłyszała telefon. Przeczekała trzy sygnały, nie chciało jej się sięgnąć po słuchawkę. Ułożyła się na wznak i zaczęła obmyślać, w co powinna się ubrać na lunch. Umówiła się z Viola w „Solange". Po południu zamierzały obejrzeć jakąś wystawę albo może jeszcze gdzieś pójść. Viola chciała się nacieszyć Londynem, skorzystać z pobytu tutaj, na ile to tylko możliwe. Evangeline znała to uczucie. Przy aperitifie zdecydują, jak najprzyjemniej spędzić czas. Evangeline pomyślała raz jeszcze o tym, że umówiła się z Viola, i nagle przyszło jej do głowy, że to może właśnie jej przyjaciółka próbuje się dodzwonić ze względu na jakieś zmiany w ich planach. Szybko wykręciła numer Violi. Przyjaciółka odezwała się niemal od razu. - Nie, to nie ja dzwoniłam, kochanie. Spędziłam bardzo pracowicie cały ranek, ucząc się nowej roli. Tak, wszystko w porządku. Muszę się już szykować, kochanie. Później się nagadamy. Do zobaczenia za godzinę. Evie zerknęła na stojący przy łóżku zegar. Viola miała rację. Dochodziło południe. Niechętnie wysunęła się z pościeli i pośpieszyła do łazienki. Fałszywa skromność nie była jej cechą; Evie dobrze wiedziała, że ma figurę dużo lepszą niż większość kobiet po trzydziestce, właściwie ucieszyło ją, że para z gorącej wody w wannie zamgliła lustro i że odbicie jej sylwetki w lustrze nie jest zbyt wyraźne. Humor jej się trochę popsuł, kiedy znowu usłyszała dzwonek telefonu. Już się usadowiła w wannie i rozkoszowała kąpielą. Dwie minuty później telefon zadzwonił ponownie i miała tego zupełnie dość, choć zignorowała sygnał. Po długiej, odprężającej kąpieli szybko wyskoczyła z wody i po mniej więcej półgodzinie była gotowa, ubrana, uczesana, ze starannie zrobionym makijażem.
116
RS
Uruchomiła swojego alvisa i ruszyła w stronę St Martin's Lane. Już w czasie drogi zła była na siebie, że nie umówiła się na dwunastą trzydzieści. Viola spóźniała się prawie zawsze i czekanie na ni nigdy nie było przyjemne. Po prostu miała taki zwyczaj, często zresztą spotykany w środowisku artystycznym, że wychodziła z domu mniej więcej czterdzieści minut później, niż powinna. Toteż i tym razem Evangeline czekała na nią blisko pół godziny, popijając gin z tonikiem, zanim Viola zjawiła się na miejscu spotkania oszałamiająco piękna, fantastycznie efektowna w płaszczu z wełnianej krepy w ostrym kolorze fuksji oraz szkarłatnym kapelusiku oblamowanym wstążką także o barwie fuksji, jakby to zuchwałe połączenie miało być wyzwaniem przeciwko wszelkim zasadom kolorystyki. Pod płaszczem widać było dość kusą suknię, którą uszyły dla niej zaledwie tydzień wcześniej. - Wiem, oczywiście, moja droga. Ten dobór kolorów woła o pomstę do nieba. Chciałabym jednak zauważyć, że nawet taksówkarz zwrócił na to uwagę. Powiedział, że tak interesująco wyglądam, iż mógłby czekać na mnie nawet całą noc. - Cmoknęła Evangeline w policzek. Potem roześmiała się i usiadła naprzeciwko. - No i czemu taka ponura mina? Gniewamy się za moje malutkie spóźnionko? - Spojrzała na zegarek. - Przecież nic się nie stało. Kwadransik studencki, no, może odrobinę więcej. Rozchmurz buźkę, ty ponura stara nudziaro, jak zwykła mawiać Renée. Evangeline spojrzała na nią. - Przepraszam cię, nie chodzi o to, że jestem na ciebie zła, tylko w ogóle mam nie najlepszy nastrój, skoro już o tym mowa - uśmiechnęła się. Naprawdę miło cię widzieć. Nie wiedziałam, że znasz Renée. Kiedy się ostatnio widziałyście? - Sto lat temu. Chociaż słyszy się o niej czasami. Z tego, co wiem, ona i Daphne są nadal w Paryżu. - Zastanowiła się chwilę. - Pewnie powinnyśmy się do nich odezwać. Wysłać jakichś zwiadowców, zasięgnąć języka... Nie możemy ich tak zostawiać własnemu losowi. Evangeline skinęła głową. Viola pochyliła się w jej stronę. - A teraz, Evie, chciałabym usłyszeć wszyściutko, co ci leży na sercu. W czasie przymiarek nigdy nie ma dość czasu na plotki. Muszę przyznać, że twoje dziewczęta jak zawsze pracują bez wytchnienia. - Tak, dziewczęta mają dużo roboty - przyznała Evangeline, sięgając po
117
RS
menu. - Ale najpierw się zastanówmy, co zamówić. Kiedy kelner podszedł do ich stolika, poprosiła o zupę i medalion jagnięcy. Viola zaskoczyła ją zupełnie. Zrezygnowała bowiem z ryby i sałatki, i zamówiła pasztet oraz pieczonego bażanta. - Trzeba się najeść na zapas - wyjaśniła. - Taki dobrobyt nie będzie trwał wiecznie. Może już jutro restauracyjne papu też będzie na kartki i przyjdzie nam tu umrzeć z głodu. To całkiem prawdopodobne. - Protekcjonalnie poklepała Evangeline po ramieniu. - Nic się nie bój, Evie, wrócę do Ameryki i będę co tydzień przysyłać ci gigantyczne paczki żywnościowe. Musisz sporządzić listę wszystkich nie psujących się produktów, na które miałabyś ochotę. Batoniki, żarcie w puszkach, ciasto owocowe z dodatkiem konserwantów, suszone befsztyki... No, wiesz, tego rodzaju rzeczy. Evangeline śmiała się. - Dzięki, będę o tym pamiętać. Ale myślę, że i tutaj nie będzie aż tak źle. W każdym razie tym, których stać na jedzenie w restauracji. Zauważyła niespokojne, badawcze spojrzenie, jakim obrzuciła ją Viola. - Na pewno istnieje milion sposobów, żeby ominąć te bezsensowne ograniczenia związane z racjonowaniem żywności. Ktoś powiedział, że to nieprawda, że będzie można kupić mięso tylko za te parę groszy, tyle, ile wolno na jedną kartkę. Dostaniesz ostrygi, steki z rusztu, ciastka z kremem, nawet dobre francuskie sery. Potem jednak przyślę ci za to wszystko rachunek i okaże się, że policzyli ci wygórowane ceny, zapłacisz miliony za każdy produkt, nawet za kawę i cukier. Ponura wizja przyszłości, nieprawdaż? To naprawdę nie w porządku. Nie fair. Kelner przyniósł już pierwsze dania z zamówionych rarytasów. - Ale kto powiedział, że życie musi być fair? - kontynuowała Viola. - Nie chcę ani żadnej wyrozumowanej sprawiedliwości, ani głupich ograniczeń. Chcę się tylko nacieszyć wszystkim do syta. Wziąć z życia tyle, ile to możliwe. Czy naprawdę myślisz, że w życiu musi obowiązywać jakaś idiotyczna sprawiedliwość? - Nie wiem. Naprawdę nie wiem. - Jesteś dzisiaj przeraźliwie poważna. Kochana Evie, szepnij na uszko cioci Violi, co cię wpędziło w tak ponury nastrój. - Hugo oczywiście. Jestem oszołomiona tym wszystkim i jednocześnie wściekła na siebie. - Bardzo przeżywasz tę sprawę.
118
RS
- To może egoizm z mojej strony, że w tych trudnych czasach przejmuję się takimi rzeczami, ale nic na to nie mogę poradzić. Zobaczyliśmy się po raz pierwszy po tylu latach... Viola słuchała uważnie, ani jednym słowem nie przerywając zwierzeń. Zachęcała tylko Evie skinieniem głowy, żeby mówiła dalej. Twarz jej stężała, Viola nerwowo przygryzła usta, ale Evangeline nie zauważyła tego. - Nic się nie zmienił, no, może trochę... W każdym razie jest jeszcze przystojniejszy niż przedtem. I nadal wywiera na mnie niesamowite wrażenie, chociaż jego charakter... Można powiedzieć, że to trudny facet. Mieliśmy sprzeczkę parę dni temu... - Zawahała się. - Mów dalej - poprosiła Viola. Napięte rysy jej twarzy lekko złagodniały. - Dawno, wiele lat temu, przyjaźniliśmy się i on wtedy chciał się ze mną ożenić. Ale ja byłam jeszcze młoda i niemądra. Po prostu cieszyłam się jego obecnością. Nazwij to sobie, jak chcesz. Kochaliśmy się i to mi się podobało. Wtedy zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo go pragnę ani też, jak poważnie on traktuje swoją propozycję. Moja odmowa zraniła go bardziej, niż mogłam przypuszczać, i cała nasza przyjaźń przez to się popsuła. Potem wyjechałam do Paryża. Pamiętasz? To było mniej więcej wtedy, kiedy po raz pierwszy spotkałam ciebie, gdy wróciłam na parę dni do Londynu, bo miałam kilka spraw do załatwienia... - On wtedy wyjechał pracować do Wiednia - mówiła dalej Evie. - I teraz, właśnie parę dni temu, znowu się spotkaliśmy i znowu zaproponował mi małżeństwo, ale tak, jakby nie liczył się z odmową. Odpowiedziałam mu, że cenię sobie samodzielność i niezależność. Wybrał naprawdę najgorszy moment. To znowu wszystko popsuło, choć właśnie wydawało się, że moglibyśmy odbudować starą przyjaźń. I teraz zupełnie nie wiem, co będzie dalej. Powiedziałam mu, że bardzo chętnie będę się z nim spotykała, ale bez żadnych zobowiązań. - I co on na to? Viola przyglądała się uważnie swoim paznokciom. - Był wściekły. Cholernie zirytowany. Ale potem dalej rozmawialiśmy i wydaje mi się, że znowu wszystko może być w porządku. W każdym razie umówiliśmy się na jutro. Wybieramy się na Myrę Hess do „Wigmore Hall" i jeśli pogoda dopisze, pojedziemy potem do Hampstead i urządzimy sobie piknik na wrzosowisku. - Zastanawiała się przez chwilę. - I sama nie wiem stwierdziła. - Właściwie jestem pewna, że postąpiłam słusznie. Ale jakaś część mnie okropnie się przeciwko temu buntuje.
119
RS
- Myślę, że straszny z ciebie głuptasek, kochanie. - Spodziewałam się, że powiesz właśnie coś takiego. - Dobrze się stało, że nie było cię w domu albo nie miałaś ochoty odbierać telefonów w sobotę rano. - Dlaczego? - Ponieważ byłem w bardzo złym humorze i zamierzałem odwołać nasze spotkanie. A gdybym to zrobił, nie mielibyśmy okazji spędzić tak cudownego wieczoru. Muzyka była doskonała, grali znakomicie i panował zupełnie niedzielny nastrój. Teraz Evangeline i Hugo siedzieli na rozłożonym na ziemi wełnianym kocu i kończyli właśnie kanapki z serem i czerwone wino. Zapadał już zmierzch. Zrobiło się chłodno i Evangeline narzuciła płaszcz na ramiona. Hugo wciągnął powietrze. - Na pewno słuszniej by było zacząć od pikniku, a nie odkładać go na wieczór, ale kocham to miejsce, zachód słońca, długie cienie kładące się na trawie i te zapachy. Jesień w Londynie bywa naprawdę bardzo piękna. Zawsze kochałem londyńskie jesienie. - Paryż można uznać za miasto wiosny, a Londyn najpiękniejszy jest jesienią. Czy to właśnie miałeś na myśli? Hugo dopił wino. - Cóż, Paryż... Tak, Evie, masz rację, to nie był odpowiedni dzień na oświadczyny. Za każdym razem za wcześnie lub w niestosownym momencie prosiłem cię o rękę. - Spróbował się uśmiechnąć. - To był błąd. Tyle razy żałowałem, że wtedy, za pierwszym razem, zaproponowałem ci małżeństwo! Wyrzucałem to sobie przez te wszystkie lata, kiedy się nie widzieliśmy. Evie zmieszała się. W słabym świetle zachodzącego słońca nie mogła dobrze widzieć jego twarzy. - Nie rozumiem - szepnęła. - Zatem pozwól mi, że wszystko ci wytłumaczę. Gdybym wtedy nie zaproponował ci małżeństwa, nie miałabyś okazji, żeby mi odmówić, nie pokłócilibyśmy się o to i nie musiałabyś wyjeżdżać do Paryża, a ja nie pojechałbym z Leonardem do Wiednia. Źle pokierowałem swoim życiem, a wszystko przez to, że wtedy ci się oświadczyłem. Nie wyjeżdżałbym do Wiednia, nie spotkałbym tam ślicznej, głupiutkiej Martiny i nie przyszłoby mi na myśl, żeby się z nią żenić. Jest młoda, pewnie jeszcze sobie kogoś
120
RS
znajdzie, ale mogę powiedzieć, że złamałem życie biednej dziewczynie. Najpierw zaciągnąłem ją ze sobą do Londynu, potem rozwiedliśmy się i odwiozłem ją znowu do domu, do rodziców. -Cień przebiegł przez jego twarz. - Nadal czuję się za nią odpowiedzialny, kochana Evie. Rodzice Martiny są Żydami i chociaż ona sama nie ma semickiego wyglądu, to jednak znajduje się obecnie w straszliwym niebezpieczeństwie. Gdybym się z nią nie rozwiódł, byłaby teraz w Londynie zupełnie bezpieczna. I chciałem ci powiedzieć, że... muszę koniecznie pojechać do Wiednia i ją tutaj przywieźć. Zaopiekują się nią londyńscy przyjaciele Claudii i Johanna. Evangeline poczuła nagle bolesny przypływ zazdrości. - Przecież mówiłeś, że już jej nie kochasz ani trochę... I że ona nic cię nie obchodzi. A teraz nagle obawiasz się, czy nie grozi jej niebezpieczeństwo... - Nie mogę inaczej postąpić. To coś w rodzaju długu honorowego. Wtedy nagle uświadomiłem sobie, że jej nie kocham, i nie zrobiłem zupełnie nic, żeby uratować nasze małżeństwo. Gdyby nie to, że ona mnie wówczas kompletnie przestała obchodzić i nic nie próbowałem uczynić, żeby jej pomóc, może wszystko ułożyłoby się inaczej i Martina byłaby teraz bezpieczna w Londynie. Jeśli już nie ze mną, to przynajmniej ze swoimi londyńskimi przyjaciółmi. Westchnął. - To nie była prawdziwa miłość, ale właściwie okazałem się wtedy straszliwym egoistą. - Kiedy tam pojedziesz? - zapytała Evangeline, starając się zachować spokój. Dlaczego miałaby uważać, że ta misja doprowadzi do ponownego zbliżenia Hugona z Martina? Wydało jej się absurdalne, że w głębi serca czuje się teraz tak bardzo nieszczęśliwa. - Życzę ci szczęścia, Hugo. To bardzo szlachetne z twojej strony. Czy dasz mi znać, kiedy znowu będziesz w Londynie? - Oczywiście, że tak... - Wzdrygnął się z zimna. Powoli zaczęli się pakować. Zrobiło się już chłodno i późno. Czas wracać do domu. Nie bez trudu znaleźli wreszcie taksówkę na postoju przy Spaniards Lane. - Może wstąpisz na chwilę? - zapytała Evangeline. Taksówka zatrzymała się przy jej domku. Hugo zawahał się. - Wiesz, chyba nie. Lepiej będzie, jeśli pojadę do siebie.
121
RS
Chrząknął, lekko zakłopotany. - Jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałem ci powiedzieć. Postanowiłem, że zaraz po powrocie zaciągnę się do wojska. Oczywiście, jeżeli facet w moim wieku będzie mógł się tam do czegoś przydać. Zgłoszę się zaraz po powrocie do Londynu. Udał, że nie dosłyszał jej głębokiego westchnienia. - Do widzenia, Evie. Licznik cały czas bije. Nie możemy tak długo trzymać taksówki. Uważaj na siebie, baw się dobrze, niedługo znów się pojawię w Londynie. Pójdziemy wtedy na jeden z tych okupacyjnych obiadów... Evangeline nie odpowiedziała. Wysiadła z samochodu i niemal w chwili, gdy zamykała za sobą drzwi, rozległ się przeraźliwie głośny dźwięk syreny alarmowej. To zagłuszyło jej łkanie i mogła spokojnie dotrzeć do swojego domku, nie narażając się na pytania ze strony ciekawskich przechodniów. - Nigdy w to nie uwierzysz! Beatrice była już przyzwyczajona do dramatycznych wstępów Prisciłli Dawlish. Przytrzymując słuchawkę brodą, kontynuowała przeglądanie rachunków, które właśnie przed chwilą przyniósł jej księgowy. - O co chodzi, Priscillo? Czy pojawił się na rynku fioletowy lakier do paznokci, czy też tiurniury znowu są modne? - Chodzi o Cyrila. Zaciągnął się do wojska, właściwie można tak powiedzieć... Jako fotograf, reporter wojenny.... To niesamowite! Przecież on zupełnie nie pasuje do frontowych warunków. Powtarzał, co prawda, wiele razy, że fascynuje go widok mężczyzn ubranych w mundury, ale ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, żeby traktować serio takie gadanie. Dopiero teraz uwierzyłam, że mówił poważnie. Beatrice doskonale pamiętała, jak się czuła, kiedy Jack jej powiedział, że chce wstąpić do wojska. Siedział obecnie na walizkach i czekał, aż on i jego niewielka ekipa filmowa otrzymają rozkaz wyjazdu. Oboje z Beatrice wiedzieli, że każdy wspólny wieczór może się okazać ostatnim na bardzo długo. - Zastanawiam się, moja droga - mówiła Priscilla - może warto, żebyśmy się umówiły na obiad z naszym słodkim chłopcem? Nikt inny oprócz nas nie będzie pamiętał, żeby go pożegnać. Co o tym myślisz? - Świetny pomysł. Dokąd się wybierzemy? Priscilla udała, że nie słyszy ironii w głosie Beatrice.
122
RS
- Już o tym myślałam i chciałam cię zapytać, czy nie byłoby dobrze spotkać się po prostu u ciebie w domu? Mój salon jest zbyt ciasny, podczas gdy twój ma tyle uroku. Lepiej byłoby pożegnać naszego drogiego chłopca w prawdziwym domu prawdziwych przyjaciół, nie sądzisz? Oczywiście przyniosłabym coś do jedzenia. Beatrice poczuła nagle, że podoba jej się ten pomysł. Proszone obiady stanowiły w ostatnich dniach pewien problem, niekoniecznie nawet z powodu rac jonowania żywności, ale dlatego że ich kucharka zaciągnęła się do służby pomocniczej kobiet. Na szczęście Molly z widoczną przyjemnością powróciła do zarządzania kuchnią, kiedy ją o to poproszono. Beatrice pomyślała, że zaproszenie gości do domu miałoby tę dodatkową dobrą stronę, że spędziłaby jeszcze jeden wieczór wspólnie z Jackiem. Z produktami nie było najmniejszych kłopotów. Ostatnio większość klientek posiadających majątki na wsi oferowała bez skrępowania jajka, dziczyznę lub słoninę w zamian za usługi krawieckie. Właśnie nie dalej jak wczoraj Cynthia Clement-Powell przyjechała ze wsi z parą bażantów, oświadczając, że chciałaby, żeby piórami została ozdobiona jej peleryna, a z resztą Beatrice może sobie robić, co chce. Tyle tylko, że ma nadzieję, iż peleryna będzie gotowa na piątek. - Beatrice, jesteś tam jeszcze? - dotarł do niej głos Priscilli. i - Tak, Priscillo. Przepraszam. To najlepsze rozwiązanie. Ustalmy jakiś termin. Na przykład pojutrze. To miało być małe przyjęcie, tylko na osiem osób. Ku zdumieniu Beatrice Jack nie był wcale zły. - To się łączy w jakiś sposób również z moim wstąpieniem do wojska. Wiem, że nie będziemy urządzać specjalnego pożegnania, kiedy dostanę rozkaz wyruszenia na front; po prostu nasz ostatni wieczór spędzimy razem, tylko we własnym, rodzinnym gronie. Ale wiesz, że zawsze darzyłem Cyrila dużą sympatią, co prawda, to narwaniec, ale utalentowany, a ja podziwiam i szanuję jego decyzję. Zgadzam się, że powinniśmy pożegnać go jak najserdeczniej. Nie ma żadnej rodziny, tylko nas, więc urządźmy wszystko jak należy. - Przyznaj, Jack, że już nie możesz się doczekać wyjazdu. - Z jednej strony na pewno tak. Śmieszne, jak czasami człowiek pragnie czegoś, jednocześnie tego nienawidząc. Urządzili całkiem wytworne przyjęcie. Priscilla przygotowała szparagi
123
RS
przyniesione przez jedną z klientek Beatrice, hodującą na wsi warzywa głównie z pobudek patriotycznych. Poza tym mieli chlebek upieczony na sodzie przez Molly, łososia przyrządzonego przez Priscillę według jakiegoś nowego przepisu, bażanty oraz pudding z suszonych owoców, na które szczęśliwie nikt nie miał przedtem większego apetytu. Evangeline ofiarowała kilka butelek wina, resztę Jack przyniósł z piwnicy. Viola przyniosła ogromną tabliczkę czekolady, przysłaną przez przyjaciół z Kalifornii i chowaną na specjalną okazję. Cyril, gość honorowy, przyprowadził jeszcze dwóch swoich przyjaciół, czarujących młodych mężczyzn; sam dwoił się i troił, by ich zabawić i zarazem zabłysnąć przed nimi, przez co stał się jeszcze bardziej niż zwykle dowcipny i uroczy. Jeden z nich, Philip Davenport, pracował z Viola w teatrze. Drugi, Frederick - przedstawił się tak niewyraźnie, że nikt nie dosłyszał jego nazwiska - był chyba z policji. Raczył wszystkich skandalizującymi opowieściami na temat niektórych osób publicznych, tak że Priscilla traciła humor, w miarę jak spotkanie zbliżało się do końca. Kiedy jednak zobaczyła, że z brawury Cyrila nie pozostało ani śladu, zmusiła się do wesołości. Cyril z sypiącego dowcipami lekkoducha przeistoczył się nagle w poważnego, zdenerwowanego, niemłodego pana takim bardzo rzadko widywano go w towarzystwie. Już nie tak głośno rozprawiał o tym, jak bardzo chce się przyłączyć do chłopców w żołnierskich mundurach. Wreszcie, bliski płaczu, z trudem się opanował, sięgnął po swój kieliszek i wzniósł toast: - Za nas. Za zdrowie nas wszystkich. Może niedługo znowu się spotkamy. Około drugiej w nocy ostatni goście opuścili dom. Jack i Beatrice zapadli w tak mocny sen, przytuleni do siebie, że nie słyszeli wycia syren ani odgłosów eksplodujących bomb w odległych dzielnicach Londynu. - Co mamy z tym zrobić? - Elsie trzymała w ręku dwie sztuki ciężkiego wytłaczanego brokatu. - To są zasłony z salonu pani Carstairs. Pani Beatrice mówiła, że ona chce mieć z tego wieczorową suknię. Jeśli zostanie trochę materiału, to również małą pelerynkę. Bardzo patriotyczne z jej strony, bo dzięki temu fabryki nie będą musiały tkać materiału na jej suknię i bez reszty poświęcą się produkcji na potrzeby militarne. - Beryl zachichotała. Prawda, że brzmi to optymistycznie? Wieczorowe suknie będą teraz tak krótkie jak dzienne, co pozwoli zaoszczędzić nieco materiału. Będzie
124
RS
musiała też zrobić coś z tym swoim okropnym starym płaszczem, który szyłyśmy dla niej dwa lata temu. - Myślę, że to bardzo praktyczny pomysł. I mamy okazję się przekonać, czy sobie z tym poradzimy. - Raczej panna Evie niż my. Podobał mi się fason, który wymyśliła na narzutkę dla lady Pameli. Zrobiłam taką samą dla siebie. - Beryl zniżyła głos i wymownie położyła palec na ustach. - Zapamiętałam, jak wyglądały wykroje, i kiedy tylko przyszłam do domu, skroiłam materiał na moją pelerynę, niestety miałam tylko jakąś lichotę, nie jedwab jak lady Pamela, więc okrycie nie leży aż tak ładnie, i w dodatku długo nie mogłam dostać nic na podszewkę. Ale i tak czuję się jak Greta Garbo, kiedy schodzę na dół, żeby sobie zrobić kakao. Wskazała na belę delikatnego kremowego jedwabiu. - To by się świetnie nadawało na podszewkę - zaśmiała się. Chciałabym, żeby spadochron Jerry'ego spadł do mojego ogródka, ale na pewno nie będę miała takiego szczęścia. - Beryl westchnęła filozoficznie. Dobrze, że nadal można brać śluby w jedwabnych sukienkach, to się jakoś różni od tych mundurów i garsonek. Czy któraś wie może, czyj to materiał? - Nie Tilly, to wiem na pewno - stwierdziła Ruth. - Myślę, że jej romans z panem Grantem jest skończony. - Skąd wiesz? - zdziwiła się Beryl. - Znudziło jej się. Grant ma żonę i Tilly zwierzyła mi się, że po prostu bardzo przypominał jej Harry'ego. Ona i tak specjalnie tego nie żałuje, bo już ma kogoś innego. I może właśnie pomogło jej to, że przedtem spotykała się z Grantem - powiedziała Ania, a ściślej rzecz biorąc, mówiły razem z Ruth jedna przez drugą. - Skąd wiecie o tym jej nowym chłopaku? - dopytywała się Beryl. - Cóż, wypatrzyłyśmy go. Zawsze staramy się mieć oczy otwarte. - Ruth zrobiła wielce tajemniczą minę. - Poza tym Tilly powiedziała nam o tym i stąd wiemy -zachichotała Ania. - Bardzo lubimy Tilly - dodała. - Poza tym ona myśli, że jeszcze nie wszystko rozumiemy po angielsku i przez to łatwiej jej przychodzi zrzucić przy nas serce z kamienia. Może się wygadać i ulżyć sobie, a my i tak nic nie chwytamy, tak jej się zdaje. - Zrzucić kamień z serca - poprawiła Ruth. - Nieważne. Kto to taki? - zapytała Elsie.
125
RS
- Amerykanin, tylko tyle o nim wiemy, prawda, Aniu? - Zabrał ją na „Cavalcade", ale Tilly mówi, że sam wyglądał na znudzonego. Służy w lotnictwie, tak nam się wydaje. Szkoda, że zamiast niego nie spotkała jakiego przystojnego Polaka. Tak ich dużo w Londynie. - Dlaczego w takim razie my nie możemy nikogo sobie znaleźć? zapytała Ania filozoficznie. Jack wyjechał na cały miesiąc, Hugo natomiast nie wrócił jeszcze z Wiednia. Którejś niedzieli Beatrice i Evangeline siedziały razem przy herbacie, a Molly zabrała dzieci na spacer do parku. - Przynajmniej dzieciaki potrafią się bawić tym wszystkim - powiedziała Beatrice. - Ned zapytał mnie parę dni temu wieczorem, dlaczego ostatnio tak rzadko schodzimy do piwnicy. Dobrze, że wreszcie trochę się uspokoiło z tymi nalotami. Mam nadzieję, że najgorsze już za nami. Ned uważa, że zwyczajne zasypianie w dziecinnym pokoju to śmiertelna nuda, w piwnicy jest znacznie ciekawiej. - Zaśmiała się. - Określenia „śmiertelna nuda" nauczył się oczywiście od Toma - dodała z westchnieniem. - Jemu ostatnio nic się nie podoba. Oprócz obserwowania myśliwców, wybuchów i noszenia maski przeciwgazowej. Tom stwierdził, że tylko od niego wymagamy dyscypliny, bo tamci są młodsi i, jak uważa, wszystko im wolno. Ciągle się dopytuje, kiedy tata wreszcie wróci do domu. Kiedy mu czegoś zabraniam, powtarza, że tata pozwoliłby mu na to. Clare też cierpi na bunt okresu dorastania, ale nawet nie w połowie tak ostry jak u Toma. - Nie powinnaś go winić za to, że tęskni za ojcem, Bea. - Oczywiście, doskonale rozumiem, co on czuje, i wcale go za to nie winię. Świetnie też zdaję sobie sprawę z tego, że jest za młody, by pojąć, że ja również potwornie tęsknię za Jackiem. I to mnie męczy. Mam ogromne poczucie winy wobec Toma i to się wzmaga zawsze wtedy, kiedy muszę mu czegoś odmówić. Nie jest mi lekko, tym bardziej że Ned i Clare również sprawiają mnóstwo kłopotu. Beatrice sięgnęła po jeden z chlebków upieczonych przez Molly. - Gdybym nie była przy tym, jak je piekła, przysięgłabym, że dodała masła do ciasta - uśmiechnęła się. - Czy masz jakieś wieści od Hugona? Evangeline pokręciła głową przecząco. - Straszna ze mnie idiotka. Gdybym za niego wyszła, kiedy poprosił mnie o to po raz pierwszy, nie musiałby teraz nigdzie wyjeżdżać.
126
RS
- Nie powinnaś winić się za to. Nie byłaś jeszcze wtedy gotowa do podjęcia decyzji. Może to zresztą rodzinne. Ja miałam mniej więcej tyle lat co ty, kiedy poczułam się w pełni dojrzała do małżeństwa. Teraz powinnaś być zadowolona, że już wiesz, czego chcesz od życia. Jej słowa przerwało głośne trzaśniecie drzwi wejściowych i dziecięce głosy. Tom, Clare i Ned wrócili do domu ze spaceru, zmieniali buty, wieszali płaszcze, czyniąc przy tym okropny harmider. Beatrice poprosiła Molly, żeby przyprowadziła dzieci na herbatę do salonu. Pięcioletni Ned pierwszy wbiegł do pokoju. Beatrice wzruszył widok jego małych, silnych nóżek w pierwszych dorosłych skarpetkach. - Spójrz, mamo - zawołał, trzymając coś w rączce. -Przed domem był pan. W granatowym mundurze. Dał to dla ciebie. Wyciągnął w jej stronę rękę z telegramem. Beatrice, biała jak papier, rozdzierała kopertę. Evangeline skinęła na Molly, żeby zabrała dzieci. Potem z niepokojem wpatrzyła się w siostrę. Beatrice pojaśniała ze szczęścia, w jej oczach błysnęły wesołe iskierki. - To od Jacka - wyjaśniła. - Wszystko w absolutnym porządku i dostał przepustkę na dwadzieścia cztery godziny. Jutro wieczorem powinien być w domu. Przycisnęła telegram do serca. - Och, Evie, tak się cieszę. Ujęła dłoń Neda, potem zawołała do Toma i Clare: - Zgadnijcie, kto jutro do nas przyjedzie? Tak! Tata! Zaczęli tańczyć w czwórkę w kółko na dywanie. Evangeline poczuła nagły przypływ zazdrości. Czuła, jak żołądek kurczy jej się boleśnie. Podczas gdy Molly przygotowywała dzieci do kąpieli, Evangeline zaproponowała Bei, że może zorganizować przez Viole dla niej i dla Jacka bilety do teatru na jutrzejszy wieczór. - Dzięki, Evie, ale wydaje mi się, że Jack będzie wolał po prostu pójść ze mną do restauracji na kolację. Chociaż... - Zmartwiła się nagle. Coś jej się przypomniało. - Przecież w poniedziałek wieczorem Molly ma wychodne. Wiem, że doskonale zrozumie niezwykłość sytuacji, ale już parę tygodni temu mówiła mi, że akurat w ten poniedziałek umówiła się z jedną ze swoich sióstr, że pojadą do Kilburn. Jakaś rodzinna uroczystość czy coś takiego. - Nie martw się, Bea, przyjdę tutaj i zajmę się dziećmi. Naprawdę będzie
127
RS
to dla mnie prawdziwa przyjemność. Przygotuję kolację, wykąpię wszystkich, a potem poczytam im coś na dobranoc. Beatrice już wcześniej przywykła do kilkudniowych nieobecności Jacka. Ją samą zaskoczyło, w jakim zdenerwowaniu czekała teraz na jego przyjazd. W poniedziałek po południu, w miarę jak mijały godziny, jej radosne podniecenie przeistaczało się w strach. Do szóstej trzydzieści wieczorem, kiedy to przyszła Evie, gotowa zająć się dziećmi, Beatrice zdążyła już cztery razy się przebrać. Zdecydowała się właśnie na żółtą chińską, satynową suknię wieczorową, z przodu lekko sięgającą nieco poniżej kolan i łagodnie przechodzącą z tyłu w długość do kostek. Biżuterią, którą wybrała, był bursztyn, jego bogaty, pełny blask rozświetlał szyję, uszy i przeguby. Mina Beatrice zrzedła, gdy w drzwiach ujrzała siostrę, ale zdobyła się na wymuszony uśmiech. Ucałowała Evangeline w oba policzki. , Evie spojrzała na nią pytająco. - Czy coś się stało? Wyglądasz wspaniale, czeka cię cudowny wieczór. Ale nie cieszysz się. Coś złego? - Jacka jeszcze nie ma, właśnie o to chodzi. Spodziewałam się go dobrą godzinę temu. Wygląda na to, że może nie będziesz musiała opiekować się dzisiaj dziećmi. Kolację dla nich już przygotowałam. A teraz Molly kąpie Neda. Zaraz potem wychodzi. Beatrice zmusiła się do jeszcze jednego uśmiechu. - Zostaję, cokolwiek się zdarzy - oznajmiła Evangeline. -To naprawdę dla mnie wielka przyjemność. Też chciałabym kiedyś zostać matką. Muszę zobaczyć, jak to jest. Czy dzieci są na górze? Beatrice skinęła głową. Evangeline rzuciła płaszcz na poręcz schodów i wbiegła na górę, przeskakując po dwa stopnie. - To ja, wasza ciocia, pisklątka! Przyszłam, żeby umyć wam uszy! zawołała. Beatrice została na dole. Wtedy właśnie usłyszała zgrzyt klucza w zamku i przez ciemną, kolorową szybę w drzwiach wejściowych dojrzała sylwetkę męża. To było jak w złym śnie. Chciała podbiec do niego, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Jack odstawił bagaż, podbiegł do niej i chwycił ją w ramiona. - Jack, Jack, kochany - szepnęła, całując jego szyję, twarz i ramiona.
128
RS
W końcu zwolnił uścisk. - Kochana. Moja piękna Beatrice. Jak ja za tobą tęskniłem. Spojrzał w górę, słysząc dochodzące z łazienki hałasy. - Kochanie, musimy już iść. Prosiłem kierowcę, żeby poczekał, potem mógłby być problem ze znalezieniem taksówki. Pojedziemy do restauracji, dobrze? Beatrice skinęła głową twierdząco. - Skoczę tylko na górę przywitać się z dziećmi. Wszyscy troje, Clare, Tom i Ned, różowi, wymyci, byli jeszcze w łazience. Evangeline pocałowała Jacka w policzek. Dzieci były cicho przez chwilę, potem zaczęły krzyczeć z radości. Beatrice stała obok z sercem przepełnionym miłością. Trzy słodkie maleństwa w ramionach Jacka to był naprawdę wzruszający widok. Trzasnęły cicho drzwi. Kiedy dzieci były już wytarte i przygotowane do snu, Evie zaprowadziła je wszystkie do łóżek i zaczęła czytać im książeczkę.
129
Rozdział 11
RS
Jack zamówił dla nich stolik u Luigiego, w małej włoskiej restauracji, tam gdzie kiedyś tak często się spotykali w okresie narzeczeństwa. Wojna i nacjonalizmy, które wzmagała, przyczyniły się do tego, że wiele włoskich restauracji właściciele musieli zamknąć. Jednakże Luigiego i Carlę jakoś to ominęło. Prowadzili restauracje i sklepy w Soho od wielu pokoleń, a ich dzieci - teraz kelnerzy i pomocnicy - mówili po angielsku jak rodowici londyńczycy. Ale i tutaj dużo zmieniło się po wybuchu wojny. Odwiedzało lokal o wiele mniej gości. W długiej, wąskiej sali brakowało tego gwaru, tej krzątaniny, które Bea zapamiętała sprzed lat. Ucieszyła się, że ich ulubiony stolik w kącie jest wolny. Żadne z nich nie przepadało za restauracjami, gdzie wszyscy goście właściwie bawią się razem, gdzie się tańczy, czekając na kolejne danie, a znajomi podchodzą do stolika, narzucając się z rozmową. - Tu jest naprawdę uroczo, Jack, ale jedzenie we Francji pewnie było wspaniałe? Podobno od jesieni 1940 roku żadne ograniczenia w tym zakresie tam prawie nie istnieją. - Słyszy się różne rzeczy, które niekoniecznie są prawdziwe. Szczególnie podczas wojny, kiedy to z różnych przyczyn z wyjątkową gorliwością szerzy się niektóre plotki. - Jack studiował menu, po chwili podniósł wzrok. - W każdym razie zdecydowałem, że będę kwaterował razem z prostymi żołnierzami. Nie mogę ukazywać ich życia, jeśli sam go nie zakosztuję. A więc zakwaterowano mnie razem z nimi i razem z nimi jem wyjątkowo ohydne żarcie. Zamówmy coś teraz, dobrze? Dużo dań wykreślono z menu, ale nadal wygląda zupełnie nieźle. Wiem, że to tylko kilka tygodni, ale wydaje mi się, że upłynęły całe lata, odkąd jadłem coś innego niż tłuste, żylaste mięso i czerstwy chleb. W końcu Jack wybrał homara po włosku i solę z rusztu. - Dzięki Bogu, że jeszcze nie racjonują ryb. Beatrice nie była specjalnie głodna i nie chcąc marnować czasu na studiowanie menu, zdecydowała się na to samo. Zamówili jeszcze szampana i wkrótce kelner postawił na ich stole butelkę Frascati. Jack wydawał się nieskory do opowiadania o swojej pracy we Francji częściowo dlatego, że większość spraw była objęta tajemnicą wojskową, a
130
RS
także z tego powodu, że dziś wieczór chciał na chwilę zapomnieć o froncie, porozmawiać o dzieciach i nacieszyć się złoto-bursztynową obecnością Beatrice. W blasku świec jego żona wyglądała olśniewająco. Płonęły jesienną czerwienią jej włosy, odsłonięte jasne ramiona i szyja ciekawie kontrastowały z żółtą satyną sukni. Beatrice spodziewała się, że Jack opowie jej o swojej pracy dopiero późnym wieczorem, już w łóżku, po miłosnym akcie. Ostatnio Beatrice niewiele myślała o seksie, ale znała Jacka. Zawsze potem wydawał się spokojniejszy, rozluźniony i łatwiej mu przychodziło opowiadanie o swoich problemach i kłopotach, ona zaś uważała że to znacznie lepsze, niż mieć takiego męża, który zaraz po wszystkim odwraca się na drugi bok i zaczyna chrapać. Jak słyszała, często się to zdarzało. Tymczasem miłość fizyczna jej i Jacka to było coś naprawdę pięknego. Beatrice cieszyła się, że są wówczas tak blisko siebie. Osiągali zawsze na zakończenie jakiś cudowny spokój. Jack dotknął teraz wskazującym palcem jej podbródka. Beatrice odłożyła nóż i widelec. Na talerzach pozostały starannie obrane z mięsa ości. - Myślałem o tobie, o was wszystkich, cały czas. Czy dostałaś moje kartki i listy? - Jeszcze nic nie doszło. Wiem jednak, że z pocztą z Francji są ostatnio jakieś kłopoty. Prawdopodobnie przyjdą wszystkie naraz. Czy tęskniłeś za mną? Jack wiedział dobrze, co Beatrice ma na myśli. Pochylił się ku niej i ujął w dłonie jej policzki. - Tylko troszeczkę. Parę minut na dobę. Chociaż może jednak... może jednak trochę więcej - droczył się z żoną. Mieli ochotę na jakiś deser. Jack cieszył się na słynne lody cassata. Nagle Beatrice poczuła gorąco. Nie twarz jednak jej się zaczerwieniła, tylko szyja. Przeciwnie, na twarzy zbladła jak papier. Niespodziewanie ścisnęła rękę męża w przypływie jakiegoś panicznego strachu. - Co się stało, Bea? - Musimy wracać do domu. Szybko! - krzyknęła. -Chodźmy! Stało się coś strasznego. - Co, do licha... - Właśnie chcę się dowiedzieć co. O Boże! Jack wzruszył ramionami i poprosił kelnera o przyniesienie rachunku.
131
RS
Zostawił pieniądze na stoliku, ujął Beatrice za łokieć. Musiał przytrzymywać jej zarzucone na ramiona futro, kiedy biegła ulicą, machając na przejeżdżające auta, wciąż biała jak kreda. Brakowało wolnych taksówek. Zaczęła więc biec jeszcze szybciej. Niebo na wschodzie było ciemne, niezmącone. Baseny portowe spały spokojnie tej nocy. Ale na zachodzie widzieli budzącą grozę czerwonawą łunę ognia, niby fałszywy blask porannej jutrzenki. Potem rozbłysły żółte płomyki. Reflektory penetrowały niebo jasnym światłem, zanim zniknęły w wysokich chmurach. Z dala dobiegały groźne, straszliwe odgłosy, krzyki, warkot samolotów i łoskot walących się domów. Wiatr niósł stamtąd smród spalenizny. Pomyśleli oboje, że najgorsze już się wydarzyło. Jack ledwie nadążał za żoną, biegła chodnikiem, potykając się nieustannie. Wypatrywali taksówki, jakiegokolwiek środka transportu, machali na mijające ich samochody. Ale tylko ambulanse i wozy strażackie zdawały się jechać w kierunku zachodnim. Pędzili więc bez tchu, przedzierali się przez tłum ludzi szukających schronienia w bramach lub biegnących do stacji metra. W końcu, gdy już tylko mila dzieliła ich od Upper Brook Street, Jack dojrzał wolną taksówkę. Kierowca wahał się przez moment, gdy podali adres, ale kiedy Jack wyciągnął dłoń z pięciofuntowym banknotem, zawrócił w kierunku ich domu. W miarę jak się tam zbliżali, hałas narastał, a korki uliczne uniemożliwiały jazdę. Beatrice siedziała skulona, drżała. Jack wychylił się przez okno, przykładając do ust chusteczkę. Zapach spalenizny wzmógł się. - Niedobrze, Beatrice, przed nami taki korek, że na pewno prędko nie ruszymy. Szybciej dostaniemy się do domu na piechotę - zdecydował. Cywilne pojazdy stały zablokowane, na skraju jezdni, żeby ambulanse i wozy strażackie mogły przejechać. Jack wcisnął następny banknot w dłoń kierowcy, chwycił Beatrice za rękę i znowu ruszyli biegiem. Bea nawet nie zauważyła, że zgubiła gdzieś obcas satynowego pantofelka. To było zupełnie nieważne. Hałas stawał coraz groźniejszy, smród coraz większy, czuli swąd palących się budynków, powietrze było gorące od ognia, przesycone dymem. Dobiegli do ulicy koło parku. Na rogu zgromadził się tłum. Popędzili w tamtą stronę. Woda z węży strażackich z łoskotem przelewała się przez rynny. Sikawki skierowane były na domy stojące po drugiej stronie ulicy, skąd dobiegał
132
RS
najsilniejszy zapach spalenizny. - Może nic się nie stało, Bea. Mogło nas to ominąć. Jack dopiero później zawstydził się swojej reakcji. Przepychali się przez grupy ludzi w piżamach, w prześcieradłach, drżących z zimna i szarych z przerażenia na twarzy. Niektórych rozpoznawali jak przez mgłę, to przecież byli ich sąsiedzi. Ktoś próbował zagrodzić im drogę. - My tu mieszkamy. Tam zostały nasze dzieci... Beatrice energicznie wyminęła tych ludzi. Nie przestawali biec. Jezdnia była popękana, zawalona gruzem. Woda tryskała z rynsztoków. W miarę jak zbliżali się do swojego domu, powietrze stawało się coraz gorętsze. Parzyło twarze, choć teraz zupełnie o tym nie myśleli. W końcu dotarli na miejsce, skąd było widać, co się stało. Dalej, wzdłuż ich ulicy, domy płonęły żywym ogniem. Strażacy już tam byli. Bei wydawało się, że wszystko się odbywa w przeraźliwej ciszy. W każdym razie nie docierał do niej absolutnie żaden dźwięk. Słyszała tylko własny krzyk. Wysoka, frontowa ściana budynku nie ucierpiała specjalnie z powodu bombardowania. Na ziemi leżały potłuczone szyby okienne. Weranda była zupełnie zniszczona. Strzaskane kawałki wysmukłych, eleganckich kolumienek 'i wybuch odrzucił daleko na ulicę, na kupę gruzu. Powolnym j ruchem Beatrice wyciągnęła spośród rumowiska na jezdni tabliczkę z numerem pięćdziesiąt cztery. Na chwilę się zatrzymali, ciężko dysząc. Cierpki, gryzący dym szczypał ich w oczy, zapierał dech. Beatrice miała wrażenie, że ogląda siebie na zwolnionym, filmie. Siedem budynków przylegających do ich domu zostało doszczętnie zniszczonych. Rząd uroczych, eleganckich siedzib wyglądał teraz jak ogromna szczęka, z której powyrywano zęby. Dotarli do numeru pięćdziesiąt dwa. Beatrice dojrzała, że w dziecinnym pokoju brakuje sufitu i podłogi. Potem już nawet nie słyszała własnego krzyku. Jak burza wpadli do domu. Wykrzykiwali wszystkie imiona, wszystkie od razu, głośno, coraz głośniej. - Tom! Ned! Clare! Evie! W końcu doczekali się odpowiedzi. - Jesteśmy tutaj. Na dole.
133
RS
To był głos Evangeline. Brzmiał jakoś cienko i niepewnie. Dochodził z piwnicy. Jack znalazł jedną z silnych, elektrycznych latarek, które trzymali w przedpokoju na wypadek odcięcia prądu. Latarka dawała mocny, szeroki strumień światła. Ostrożnie zeszli po schodach. - Tutaj, w kącie - prowadził ich głos Evangeline. W blasku latarki Beatrice i Jack ujrzeli jej twarz białą jak kreda, przeciętą czarną smugą kurzu. Clare i Ned owinięci kocem, przytuleni do siebie, pogrążeni byli we śnie. Lewa ręka Evangeline przygarniała ich opiekuńczo do siebie. Tom leżał oparty o prawe ramię Evie, z głową ciężko opadającą na jej pierś. W ręce zaciskał fragmenty zniszczonego samolociku. Beatrice i Jack od razu wiedzieli, że nie żyje. Wreszcie włączono prąd. Jack, wypytawszy jednego ze stojących na ulicy strażaków, doszedł do wniosku, że można bezpiecznie rozpalić ogień pod kuchnią. Clare i Ned nadal spali przytuleni do siebie, okryci teraz przez Beatrice futrem z lisa. Leżeli w kuchni na dużym, starym fotelu. Od czasu do czasu Beatrice głaskała ich czupryny, w strachu, że i tym jasnym głowinom coś może się stać. Jack przyciskał ciałko Toma do piersi, kołysząc je w przód i w tył, jakby tuląc syna na do widzenia. Łzy strumieniem płynęły po jego twarzy. Trzymał Toma w konwulsyjnym uścisku. Beatrice patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem. Evangeline dygotała, głowa osunęła jej się na stół, objęta rozpaczliwie ramionami. Na zewnątrz, na ulicy, panowała cisza. Molly bez słowa skierowała się ku schodom. Rozejrzała się uważnie. Rozpaliła ogień, by zagrzać wody. Potem poszła do salonu, musiała zatelefonować w kilka miejsc. Następnie znowu weszła na górę, by sprawdzić, gdzie dzieci mogłyby odpocząć. Uznała, że w salonie będzie bodaj najbezpieczniej. Kiedy herbata już się parzyła, delikatnie obudziła Neda i Clare. Zaspani i płaczliwi, szarpali się z Molly i wyrywali jej się z rąk. W końcu ułożyła ich wygodnie na sofie. Potem zdjęła im kapciuszki, otuliła dzieci kołderką i otworzyła okna w pokoju. Następnie weszła jeszcze raz na górę, by zobaczyć dokładniej, co pozostało z dziecinnego pokoju. Poczuła cuchnący podmuch spalenizny i zatrzymała się na zakręcie prowadzących na pięterko schodów. Stąd mogła ogarnąć wzrokiem cały ogrom zniszczenia. Pokój dzieci był zrujnowany. Przez dziurę w suficie
134
RS
widziała niebo. Z góry zwisały popękane belki, elementy konstrukcyjne dachu. Przeszła jeszcze kilka kroków, kurz, który unosił się spod jej stóp, wdzierał się do gardła, do płuc, nie pozwalał oddychać. Pod nogami chrzęściły okruchy szkła. Herbata była już gotowa, kiedy Molly wróciła do kuchni. Napełniła cztery filiżanki i do każdej z nich dolała porządną porcję brandy. Na dole wszystko wyglądało normalnie, to znaczy przynajmniej na pozór. Oprócz szarpiącej nerwy przeraźliwej ciszy i nieprzyjemnego zapachu dogasającego pogorzeliska. Molly delikatnie wyjęła Toma z ramion Jacka. - Nie. - To było jego pierwsze słowo. - Nie, Molly, nie zabieraj mi syna. Molly wzięła głęboki oddech i przez chwilę walczyła z cisnącymi jej się do oczu łzami. - Bóg wziął do siebie pańskiego syna, panie Maddox. Prosiłam doktora, żeby przyszedł go zobaczyć. - Mam na imię Jack. Molly, nie zwracaj się do mnie tak oficjalnie, proszę cię. Rozluźnił uścisk, ostatni raz przejechał palcami po ciemnych, jedwabistych włosach Toma. Zdjął mu z oczu okulary i schował je do kieszeni. Delikatnie dotknął ramienia Bei. - Bea, kochanie, Molly mówiła, że doktor Blair przyjdzie za kilka minut. Myślę, że trzeba będzie porozmawiać z nim o... o tych wszystkich sprawach... Czy będziesz chciała zostać przy tej rozmowie? - Nie. Jeszcze nie teraz. Podeszła i przytuliła drobne ciałko do piersi. Trzymała je, starając się zapamiętać każdy rys małej, słodkiej twarzyczki. Tylko cięta rana na lewej skroni naruszała jej niemal idealne piękno. Tom nadal wyglądał, jakby spał, pomyślała Molly. Beatrice pocałowała go. Jego dłonie, ramiona, nosek, włosy i oczy. - Do widzenia, mój drogi chłopcze. Do widzenia, malutki Tomeczku. Znowu podała dziecko Jackowi. Razem czekali na schodkach przed domem na przyjście doktora. Trzeba było zaparzyć więcej herbaty. Jack znowu poszedł do kuchni. Evangeline nadal dygotała. Molly kroiła chleb na tosty i podgrzewała wczorajszą owsiankę. Beatrice usiadła, ciągle pogrążona w kamiennym
135
RS
milczeniu. Tylko Jack mógł mówić. - Czy możesz nam powiedzieć, jak to się stało, Evie? Evangeline podniosła głowę. Mówiła wolno, każde zdanie wypowiadała niepewnie, z namysłem, z wahaniem. - Czytałam im książkę i byłam przy nich, dopóki nie upewniłam się, że Clare i Ned grzecznie zasnęli. - Odważyła się na moment spojrzeć Jackowi w oczy. - Tom trochę się buntował, jako najstarszy czuł się uprzywilejowany i poprosił mnie o kakao i biszkopty. Zgodziłam się. Pomyślałam, że jak zje, łatwiej zgodzi się na to, żebym go położyła spać... Potem usłyszeliśmy syrenę alarmową i powiedziałam Tomowi, że lepiej będzie, jeśli przeniesiemy Neda i Clare do piwniczki. Tom był przejęty, podniecony. Pomyślałam, że uważa się za mężczyznę i stara się opiekować domem. Jack skinął głową, by mówiła dalej. - Był wspaniały. Clare marudziła i zaczęła płakać, Ned też grymasił. Ale razem udało nam się znieść ich na dół. Dom zaczął się trząść, byłam przerażona. Słyszałam coraz bliższe, coraz głośniejsze wybuchy, i wiedziałam, że niebezpieczeństwo zbliża się do nas. Starałam się właśnie uspokoić Clare i Neda, kiedy uświadomiłam sobie, że Toma nie ma razem z nami. Strasznie mi przykro, Jack... Zachowywał się jak dorosły, więc nie myślałam o nim, skoncentrowałam się na dwojgu mniejszych. Weszłam na schody, żeby go zawołać. I wtedy zobaczyłam jego małą buźkę. Śmiał się, był szczęśliwy. Powiedział mi, że musi wrócić, żeby wziąć coś ze swojego pokoju. Nie wiedziałam, co to takiego, ale uważałam, że lepiej będzie, jeśli zostanie z nami na dole. Dogoniłam go właśnie, kiedy sięgał po swój nowy model samolotu... Jack jęknął, przypominając sobie długie, pełne nadludzkiego wysiłku godziny, które Tom spędził, sklejając ten model. Uparł się, że zrobi to do końca, choć straszne było patrzeć, jak się przy tym męczy. Ale Tom zawsze był wytrwały. W końcu mu się udało. - Wzięłam go za rękę i pociągnęłam w stronę schodów, i akurat wtedy nasz dom został trafiony. Sufit, a właściwie dach nad dziecinnym pokojem rozbryznął się na tysiące drobnych odłamków, potem zobaczyłam płomienie. Pomyślałam, że oboje albo stopimy się z gorąca, albo porwie nas potężny podmuch powietrza. Podłoga i schody zaraz się zawalą, a my
136
RS
znajdziemy się pod gruzami. Chwyciłam Toma na ręce i usiłowałam znieść go na dół, do piwnicy. Nie zdawałam sobie sprawy, co się stało, dopóki się tam nie znaleźliśmy. Drewniany samolocik był zniszczony, tak mocno Tom ściskał go swoją małą rączką. Niewiele mogłam dojrzeć w ciemnej piwniczce. Ale to był bardzo ostry, podłużny kawałek szyby z okna. Wbił się w jego skroń. Tom wcale nie krwawił, ale wiedziałam, że już nie żyje. Jej szept był ledwie słyszalny. - Wybacz mi, Jack. Nie miałam pojęcia, jak mu pomóc. Evangeline zamilkła, ciężko dysząc. Molly podała jej następną filiżankę herbaty, tym razem dolewając jeszcze więcej brandy. - To nie twoja wina, Evie, nie myśl o tym. - Beatrice odezwała się po raz pierwszy. Wstała i podeszła do siostry, ujmując jej twarz w dłonie, całując ją w oba policzki. Jack objął obie opiekuńczym, sedrecznym gestem. Kiedy tak stali razem płacząc, Molly wróciła do salonu sprawdzić, czy Clare i Ned nadal śpią spokojnie. Dla Evangeline to nie była trudna decyzja. Beatrice i Jack nalegali, przynajmniej tak jej się wydawało, i wcale nie zamierzała protestować. Najpierw była mowa o tym, że może Beatrice z Jackiem i dziećmi wyprowadzą się ze zburzonego budynku i zamieszkają razem z nią w jej domku, w Knightsbridge, ale w końcu doszli do wniosku, że to byłoby niewygodne dla wszystkich. Duży dom na Upper Brook Street nie był doszczętnie zniszczony i po remoncie nadawał się do zamieszkania. Poza tym Beatrice i Jack czuliby, że nie byłoby to w porządku wobec Toma, gdyby teraz porzucili miejsce, w którym chłopiec spędził całe swoje krótkie życie. Zarazem jednak wszystkim wydawało się zbyt niebezpieczne, by Evangeline nadal mieszkała zupełnie sama u siebie. Tak więc kilka dni później Evie znowu wyprowadziła swojego alvisa z garażu i zamknęła już na długo, na cały czas wojny, drzwi swego domu. Postanowili wspólnie, że przeniesie się na Upper Brook Street. Czekała teraz, siedząc na największej walizie, a wokół niej stało wiele toreb podróżnych i mniejszych walizek. Przedtem zadzwoniła jeszcze do rodziców Hugona w Malvern. Pisała już do niego na adres domowy i do jego pułku, ale nie otrzymała odpowiedzi. Chciała jednak mieć pewność, że będzie wiedział, gdzie ją znaleźć. Przyjechała taksówka, kierowca załadował bagaż i wkrótce mały domek został daleko za nimi.
137
RS
Szofer okazał się rozmowny i w czasie krótkiej drogi w stronę Mayfair wypowiedział się autorytatywnie na co najmniej kilka tematów. Opowiedział też, jak musiał wyrzucić z taksówki kilku polskich lotników, pijanych jak świnie. Pomstował, że tacy ludzie, głosząc hasła wolności, rozumieją je w ten sposób, iż wszystko im wolno. Jego zdaniem, moda na takie nonszalanckie zachowanie przyszła z Francji. No i każdy wyobraża sobie od razu, że taki z niego bohater, że może robić na tylnym siedzeniu wszystko, co mu się podoba, potem nie chce zapłacić za jazdę, a gdy już wysiądzie, taksówka cuchnie czosnkiem i Bóg wie czym jeszcze. W każdym razie jankes nigdy by... Ruch uliczny był duży i kierowca musiał zrobić mały objazd, omijając najbardziej zatłoczony odcinek Green Street. Evangeline tylko jednym uchem słuchała tego, co mówił. - Tak, tak, rozumiem pana doskonale - mruknęła. Dojeżdżali już na miejsce. - Jesteśmy prawie... Tak, tak, oczywiście... - Co to ja chciałem powiedzieć, proszę pani... Należy się trzy szylingi i sześć pensów. - Evie, moja droga, jak świetnie, że przyjechałaś. Tak się baliśmy oboje, że się rozmyślisz. Jack ucałował szwagierkę i zaprowadził ją na drugie piętro do małego białego pokoiku. - Lunch przygotowaliśmy na zimno. Jedzenie stoi na stole i czeka na ciebie, aż będziesz miała czas i ochotę - powiedział. Następnie zostawił ją samą z walizkami. Evangeline usiadła na brzegu wąskiego łóżka. Smrodu spalenizny już się właściwie nie czuło. Szkody zostały usunięte. Leonard szybko znalazł ludzi, którzy pomogli naprawić dach. Chodniki na schodach wyschły już prawie zupełnie, a lekki zapach stęchlizny chyba ustąpi, kiedy schody zostaną pomalowane świeżą farbą. Beatrice zadała sobie nawet trud, by znaleźć kwiaty dla Evie na powitanie, i umieściła je w małym wazonie stojącym na nocnej szafce. Evangeline była tu pierwszy raz, odkąd opuściła dom po pogrzebie małego Toma. Teraz, kiedy Jack wyszedł, zostawiając ją samą, Evangeline poczuła, że wracają do niej wszystkie wspomnienia związane z tym miejscem. Przez chwilę siedziała bezradnie na wąskim łóżku.
138
RS
W końcu załamała się i wybuchnęła głośnym łkaniem. Wydawało jej się, że po ostatnich strasznych wydarzeniach zdołała odzyskać spokój, a może raczej wpadła w jakąś apatię dotyczącą wszystkiego, co się działo. Jadła niewiele, spała mało. Miała wrażenie, że życie toczy się obok niej, że jej samej to już nie dotyczy. Nawet gdy usiłowała wspomnieć coś o powrocie do pracy, odpowiadało jej kłopotliwe milczenie, Jack spoglądał na nią niespokojnie, Beatrice jeszcze nie potrafiła o tym rozmawiać... W końcu Jack i Evangeline zorganizowali przeprowadzkę. Spokój i cisza tego domu po hałaśliwych ulicach West Endu wydały jej się niemal upiorne. Przywykła słyszeć w nocy ostre, szorstkie głosy taksówkarzy, a teraz czuła się, jakby zostawiono ją na noc samą w kościele albo na cmentarzu. Zastanawiała się, nie po raz pierwszy zresztą, czy aby nie popełniła błędu, zgadzając się na tę przeprowadzkę. Rozpakowała się. Powiesiła w szafie kilka sukienek i spódnic. Przetarła twarz wodą kolońską i lekko pociągnęła usta pomadką, zanim zeszła na dół. Lunch czekał na nią na stole w małej jadalni. Molly upiekła jeden ze swoich niezrównanych chlebków na sodzie, a zamiast masła wyczarowała coś, co Jack określił kiedyś jako bitą śmietanę na słono. Była zimna zapiekanka i kilka kawałków łososia, którego ktoś zostawił u nich, nie zastawszy w Londynie Cyrila. I dżem mandarynkowy od Fortnuma, na który Jack, wróciwszy niedawno z Francji, wydał ostatnie kartki. Oboje siedzieli w jadalni, czekając na nią. Jack przyniósł z piwnicy butelkę szampana. - Chablis chowane specjalnie na tę okazję. To dla nas ogromnie ważne. Bardzo chcieliśmy, żebyś zamieszkała z nami, prawda, Bea? Starał się zachowywać pogodnie, ale Evangeline świetnie zdawała sobie sprawę, jak sztuczna jest ta wesołość. Z trudem znosiła widok martwej, nieruchomej twarzy siostry. W końcu, po godzinie, Beatrice pod pretekstem, że jest zmęczona, opuściła pokój. - W gruncie rzeczy ona bardzo ciebie potrzebuje - zwrócił się Jack do Evie. - Szczególnie teraz, bo ja niedługo będę musiał znowu wyjechać. Próbuje się jakoś trzymać, ale nie sądzę, żeby poradziła sobie sama. Będzie znacznie lepiej, jeśli wesprzesz ją w najtrudniejszych chwilach. Evangeline skinęła głową.
139
RS
- Tak, chcę być tutaj. Chcę być teraz przy niej. To moje miejsce. Usłyszeli lekki trzask. To Beatrice zamknęła za sobą drzwi. - Doszłam do wniosku, że właściwie nie czuję się tak bardzo zmęczona. Spojrzała na Jacka bez cienia uśmiechu, może nawet z gniewem, ale wreszcie, pierwszy raz od tamtej pamiętnej nocy, jej twarz przestała być jak nieruchoma jak maska zastygła w wyrazie bólu. - Wszystko słyszałam. Potem spojrzała na siostrę. - Tak, Evie, to twój dom. Twoje miejsce jest tutaj, z nami. Jesteśmy rodziną w dobrych, ale także w najgorszych chwilach. I dopiero teraz, kiedy zamieszkasz z nami, ten dom ożyje. Jack odetchnął z ulgą, widząc gniew na twarzy żony; dobre było i to, chociaż trudno by mu przyszło wyobrazić sobie, że jeszcze kiedykolwiek w życiu będą oboje zdolni do prawdziwej radości. - Mamy jedną butelkę z 1932 roku. Co wy na to? - zapytał. - Przynieś, oczywiście że tak - odpowiedziały obie niemal jednocześnie.
140
Rozdział 12
RS
- Przykro mi, dziewczęta, ale po prostu nic się nie da zrobić z tymi dziwacznymi kapeluszami. Znajdźcie jakiś z szerokim rondem. - Ależ, Cyrilu - upomniała go Priscilla Dawlish. Teraz ją też opuściło poczucie humoru. - Nie mówimy tu o korpusie australijskonowozelandzkim, ale o Marynarce Królewskiej. Cyril, Priscilla, Beatrice i Evangeline ślęczeli w redakcji „Mode" nad szkicami. Cyril, jako osoba bezstronna i obiektywna, zgodził się pomóc Priscilli w podjęciu ostatecznej decyzji, które projekty mundurów marynarskich są najszykowniejsze. Siostry Eliott, odkąd zdecydowały się nie brać udziału w całej sprawie, również mogły pomóc Priscilli bez posądzenia o stronniczość. - Wszyscy kochamy kapelusze korpusu australijsko-nowozelandzkiego, ale musimy iść z duchem czasu. Rozłożyła inne szkice. - Co myślisz o tych rozkosznych furażerkach, Evangeline? Amerykanom w nich do twarzy, nieprawdaż? - zapytała wskazując na rysunki. Evie nie miała serca do tej dyskusji. Czuła, że temat jej nie interesuje, myślami błądziła zupełnie gdzie indziej. Chciała wrócić do siebie, do swojego biurka. Wymówiła się od konkretnej opinii: - Przepraszam, Priscillo, nie jestem najlepszym sędzią. Wolę mężczyzn w kapeluszach pilśniowych, panamach, homburgach albo w beretach. Takich ze zdjęć Cyrila. Uśmiechnęła się do niego. - Nie zapominaj, że umówiliśmy się na kolację, Cyrilu. Mamy jeszcze z Beatrice do omówienia SNZ. Lepiej będzie, jeśli już pójdę. Spojrzała na siostrę, która po chwili także zaczęła zbierać swoje rzeczy. - Co się dzieje z Evie? - zapytała Priscilla, kiedy siostry opuściły pokój. I co, na Boga, znaczy SNZ? Czy to jakiś szyfr wojskowy, czy może wstydliwa choroba? - Sądzę, że jest bardzo zajęta i po prostu nie ma czasu - odparł Cyril. Myślę, że chciała się z czegoś zwierzyć siostrze. SNZ oznacza „sprawę nie cierpiącą zwłoki". To taki skrótowiec jak SNWS. Rozumiesz: „sytuacja normalna, wszystko schrzanione". - Cyril spojrzał znowu na szkice. -Sądzę,
141
RS
że tylko ten jeden będzie się nadawał. A co do Evie, to tym razem zakochała się na zabój. Dzięki Bogu. - Kto to taki? Hugo? - Tak, wreszcie dokonała właściwego wyboru. - Dzięki niebiosom za to. - Priscilla zaciągnęła się papierosem. - Czy masz jakieś wieści od Constance Travis? - Myślę, że może właśnie o tym Evangeline chciała porozmawiać z Beatrice. SNZ mogło oznaczać właśnie to. Bo jak wiesz, Priscillo, mam swoje kontakty... - To niemożliwe, Evie, musimy poczekać, aż wrócę, co pewnie trochę potrwa... Ale potem... potem... - Sprawiedliwości stanie się zadość. - Evie oplotła ręce wokół szyi Hugona i lekko przygryzła niesforny kosmyk jego włosów. - Dlaczego zmarnowaliśmy tak dużo czasu? - Nie istnieje coś takiego jak zmarnowany czas. Zajęło nam dziesięć lat, żeby zrozumieć, że to właściwa decyzja. I tak samo by było, gdyby inni potrzebowali na to dwudziestu lat. Jesteśmy wreszcie oboje gotowi na siebie nawzajem, a także na cały ten kram z dziećmi i ze wszystkim innym, oczywiście jeśli tego chcesz. Nie będę protestował. -Hugo pocałował Evie we włosy. Potem delikatnie przesunął dłonią po jej lekko zaokrąglonym brzuchu. - Evangeline, jesteś opóźniona w rozwoju emocjonalnym co najmniej o dziesięć lat w porównaniu z większością kobiet. Chciała dać mu kuksańca, ale zręcznie uskoczył. Chwycił ją za rękę, przytrzymał, zaśmiał się i mówił dalej: - Te dziesięć lat, kiedy nie czułaś się dorosła po śmierci twojej matki... Przygotowałaś się na to wszystko, idąc jakby inną drogą, bardziej zawiłą i krętą. Teraz właśnie wyszłaś z wieku małej rozpieszczonej dziewczynki. Ja też mam jakąś przeszłość za sobą. Ale tamto już nie wróci. Teraz będziemy razem. - Spróbuję uzyskać specjalne pozwolenie. Gdzie to się załatwia? Jak myślisz? W Caxton Hall czy gdzie indziej? Tak żebyśmy mogli się pobrać, kiedy tylko wrócisz do Anglii. - Nie jestem pewien gdzie. Ale dowiemy się. Bardzo bym chciał, żeby wszystko odbyło się jak najszybciej. - Dokąd oni cię wyślą? Dokąd pojedziesz? - Nie mam pojęcia. Nikt mnie jeszcze o niczym nie informował, ale
142
RS
przeczucie mi mówi, że gdzieś na wschód. Wojsko okropnie miesza różne sprawy, myli architektów z mierniczymi i w ogóle z inżynierami budowlanymi. Wiem, że planuje się budowę kolei w Birmie i mój pułkownik przypuszcza, że mogę zostać skierowany właśnie tam. Wydaje mi się to niemożliwe, ale podobno są zalecenia, żeby poprowadzić tę linię przez Singapur. Evangeline skrzywiła się. - To strasznie daleko. Nie będzie cię całe miesiące. - Tak, kochanie. To sprawa miesięcy, jeżeli... będziemy mieli szczęście. - Hugo znowu wziął ją w ramiona. - Ale myśl o mnie, jak siedzę na ocienionej werandzie z pejczem plantatora w ręku, a posłuszna tubylcza dziewczyna troszczy się o... Może być gorzej, wiesz o tym. Evangeline leciutko wysunęła koniec języka. Hugo otworzył usta i zaczął okrywać jej wargi i język pocałunkami. Dzieliło ich już tylko cztery godziny od terminu, w którym Hugo miał się zameldować na Victoria Station. Ostatnią noc przed jego odjazdem postanowili spędzić w hotelu, nie dbając o to, jak dużo robią hałasu. Każdą minutę, łącznie z tymi trzema, kiedy czekali na peronie na pociąg, pragnęli wykorzystać do ostatka. Nazajutrz Evangeline czuła się lekka, radosna i szczęśliwa, a zarazem bardzo samotna. Jakby znowu została osierocona. Hugo na dworcu wręczył jej małe, skórzane pudełeczko. - Głupia błyskotka - tłumaczył się. - Takie rzeczy zupełnie nie mają znaczenia, prawda, kochanie? Pudełeczko zawierało pierścionek z białego złota z trzema diamentami o kwadratowym szlifie. - Nic lepszego nie zdążyłem już znaleźć. Miałem na to tylko wczorajsze popołudnie. Nie musisz tego nosić. Wsunęła pierścionek na palec. - Oczywiście, że będę go nosić - powiedziała. Potem pocałowała Hugona w szyję, powyżej kołnierza koszuli. I trzeba było się rozstać. - Czy ty mnie słuchasz, Evie? - zapytała Beatrice dość ostro. - Przepraszam, Bea, byłam myślami daleko stąd. Parę razy okręciła pierścionek wokół palca. Był troszeczkę za luźny. Następnie zwróciła się do Cyrila. - Przepraszam, coś mówiłeś. Natrafiłeś na ślad Connie? Wiesz coś na ten temat?
143
RS
- Można powiedzieć, że tak. Teraz słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzał. Wszyscy troje lekko się uśmiechnęli. Cyril powiedział to, wymawiając niektóre głoski tak jak kiedyś, zanim osiągnął sukces, zanim oszlifował trochę swój akcent. Beatrice wstała, wzięła talerze po zupie i zaniosła je do kuchni. Zabrała także ze stołu zapiekankę z pasternaku, która, prawdę powiedziawszy, nie wzbudziła większego entuzjazmu. Nie wytrzymywała konkurencji z chlebkiem upieczonym przez Molly ani też z masłem orzechowym przysłanym przez Viole. Tradycyjny angielski bekon był jednym z kilku produktów, które łatwo mogli dostać bez kartek. Za to chleb tostowy kojarzył im się z lepszą, bogatszą przeszłością. Cyril patrzył pożądliwie na ostatnie okruszki. - Dzięki Bogu, że jeszcze nie przyszło im do głowy racjonowanie mąki. Nigdy nie sądziłem, że tak bardzo lubię domowe pieczywo. Wstyd, że nawet masło jest na kartki. - Mamy przecież całkiem dobre produkty mleczne. Może to zdrada stanu, ale nie potrafię odmówić sobie masła czy kilku plasterków bekonu, jeśli któraś z klientek niby to przypadkowo zostawi tutaj paczkę. Trudne czasy, prawda, Bea? - mówiła Evangeline poważnym, zatroskanym tonem. Beatrice pozbierała talerze ze stołu i usiadła. Przedtem przyniosła dzbanuszek kawy zbożowej. Cyril odchrząknął. - To na pewno cię zdziwi, może nawet wydać ci się szokujące. Ale powiedz, Beatrice, czy zostało może trochę brandy, na przykład w tej butelce, którą przyniosłem ostatnim razem? Moglibyśmy ją teraz wypić. Beatrice wstała, po chwili przyniosła butelkę i trzy kieliszki. Cyril upił duży łyk alkoholu. - Nie było trudno dowiedzieć się czegoś o Daphne i Renée. Słyszałem już wcześniej, że bywają regularnie w jednym z nocnych klubów, takich, które niemieccy oficerowie szczególnie lubią. - Odchrząknął znowu. - Wiadomo, że tych łobuzów jest pełno w całej Europie, ale chyba najwięcej z nich upodobało sobie właśnie Paryż. - No więc? - Evangeline upiła łyk koniaku. - A więc podnieca ich związek erotyczny pomiędzy piękną białą dziewczyną a bezbłędnie zgrabną Murzynką. Nawet tutaj, w Londynie, po poprzedniej wojnie Komenda Główna była nimi zachwycona. One są
144
RS
zresztą naprawdę kapitalne. Tylko dlatego Daphne nie była przesłuchiwana ani aresztowana do tej pory. Renée mogłaby być w niebezpieczeństwie z powodu koloru skóry, ale jest po prostu zbyt urocza. Gra unikatową kartą. Ściślej mówiąc, jest traktowana jak miłe domowe zwierzątko. Zwłaszcza że oczarowała i uwiodła piękną, ale aryjską angielską dziewczynę. Obie na razie żeglują z wiatrem - ta sytuacja nie może trwać wiecznie, ale tymczasem, jak sądzę, jacyś niemieccy oficerowie opiekują się nimi. - Przepraszam, Cyrilu, nie widzę, jaki to może mieć związek z Connie. Beatrice wydawała się zawiedziona. - Jestem w kontakcie z Louisem, nie pytaj, jak... Pomyślałem, że jeśli ktokolwiek mógłby wiedzieć coś o Connie, to właśnie on. Beatrice i Evangeline skinęły twierdząco. - Naprawdę nie mam pojęcia, w co on gra. Powiedzmy sobie szczerze, że jego interesy nie ucierpiały z powodu okupacji. Louis przypomina mi tamtego faceta z firmy Lanvin. A może to był Lucien Lelong? Nieważne. - Louis chciał odwiedzić Daphne i Renée i wybrał się wieczorem do „La Gamine" - to nazwa tego ich klubu, wiecie. Przed drugim występem kabaretu, po kolacji, Connie zjawiła się w towarzystwie nieprawdopodobnie przystojnego niemieckiego oficera. Wyglądała wyzywająco. Jeszcze piękniejsza niż kiedyś, prawdziwa perła. Louis poznał jej suknię, szytą u was. Zaskoczyło go, że dziewczyna tak świetnie wygląda. Zauważyłyście pewnie, że w dzisiejszych czasach większość kobiet straciła urodę. Oczy mają zmęczone i bez blasku, włosy matowe, nędzne ubrania. Wiecie, co mam na myśli. Złe odżywianie też nie pomaga w zachowaniu urody. Beatrice i Evangeline znowu przytaknęły skinieniem. - W każdym razie oficer, który był razem z Connie - Louis mówi, że niektórzy z tych nazistów są rzeczywiście przystojni i eleganccy - zostawił ją na chwilę samą. Louisowi udało się zamienić z nią parę słów. - I co się potem zdarzyło? - zapytała Evangeline. - Umówili się następnego dnia w jednej z kafejek w siódmej dzielnicy. Connie opowiedziała mu o swoim związku z oficerem. Mówiła, że nadal jest modelką, pracuje dla jakiegoś przyjaciela Louisa, chociaż nienawidzi ubrań, które Niemcy chcą kupować dla swoich żon i wysyłać do domów. - A jej związek z tym Niemcem? Beatrice czekała na odpowiedź dłuższą chwilę. Cyril znowu wypił duży łyk brandy.
145
RS
- Ona jest jego przyjaciółką... To wszystko musi być dość zawiłe. Connie na swój sposób traktuje tego Niemca lekceważąco. Ale w końcu jest Żydówką. On nie może się o tym dowiedzieć. - Oczywiście, że nie - przytaknęły obie siostry niemal równocześnie. Dodały, że dowiedziały się o tym dopiero niedawno i teraz czują się odpowiedzialne za Connie. Cyril mówił dalej: - Connie jest w straszliwym niebezpieczeństwie, chociaż doskonale udaje Francuzkę. Evangeline drgnęła. Beatrice lekko dotknęła jej ręki. - Cyril, nie wiemy, jak ci dziękować. Ojciec Connie... ulży mu, kiedy usłyszy, że jego córka jest żywa i zdrowa. Ale powinniśmy sprowadzić ją do Londynu. Boję się znowu poprosić cię o pomoc. Zrobiłeś już dla nas tak wiele. Może masz jakiś pomysł, co dalej? Cyril znowu sięgnął po butelkę brandy. - Musicie pamiętać, że nie rozmawiamy już o Connie Taylor, ale o Constance Travis. Do czego miałaby tutaj wracać? Do zniszczonego miasta? Tu z każdego kąta wyziera jej przeszłość, którą tam udało się dziewczynie ukryć. Tutaj zdemaskuje ją natychmiast jej akcent, sposób mówienia... Bardzo dobrze ją rozumiem. A w Paryżu błyszczy jak gwiazda... - Ale w Londynie jest jej ojciec. No i my - upierała się Evangeline. - Zrozum, w Paryżu Connie nie jest już szwaczką ani żywym manekinem. Wiem to od Louisa. Connie ma kontakty zarówno wśród Niemców, jak i wśród Anglików. Gdyby ten oficer się sypnął, na przykład wygadał coś przez sen... Connie mogłaby przekazać to, komu trzeba. - Sądzisz, że ona jest szpiegiem? - Aż tak daleko sprawy chyba nie zaszły. Robi jednak, co może. -Ale przecież jest Żydówką i powinna... - Zarówno Evangeline, jak i Beatrice były wstrząśnięte i niezdolne pojąć w pełni tego, co sugerował Cyril. - Sama musisz zdecydować, co powiesz jej ojcu. Nie wydaje mi się, żeby Connie miała najmniejszą ochotę tutaj wracać. Chce ciągnąć dalej swoją robotę w Paryżu. - Ale czy ona rozumie, na jakie niebezpieczeństwo się naraża? Evangeline nadal była zaszokowana tym, co usłyszała. - O, tak - rzekł Cyril. - Ale sądzę, że Connie coraz bardziej podoba się
146
RS
igranie z ogniem. I jeszcze coś. Louis myśli, że dziewczyna po prostu straciła głowę dla swojego oficera. Dopóki zaś on nie dowie się o jej pochodzeniu, Connie może się uważać za całkowicie bezpieczną. Ogólnie uchodzi za Francuzkę, a jako osoba cywilna znajduje się pod opieką Czerwonego Krzyża. Chociaż nie mam pewności, czy to będzie skuteczne w jej przypadku. A oficer na pewno jest w niej poważnie zakochany. - Cyril zapalił papierosa. - Takie rzeczy na ogół widać na pierwszy rzut oka. Gapi się na nią w zachwycie, kiedy ona patrzy w inną stronę, przypala jej papierosy, podaje płaszcz. Wielka miłość wyraża się w każdym najmniejszym nawet - geście. - Zaciągnął się papierosem. - To dziwne, że miłość, a w każdym razie coś w tym rodzaju, nie musi się wyrażać w wielkich słowach ani gestach. Dziwne prawa nią rządzą. Dlaczego mężczyźni zakochują się w mężczyznach, nie zawsze w kobietach, ministrowie i dostojnicy w chłopcach od rzeźnika, zwycięzcy w swoich ofiarach. Mówi się, że miłość potrafi pokonać każdą przeszkodę. Wpadasz w tę diabelską pułapkę, wciąga cię w swój nurt zatruta rzeka... Głos Cyrila stał się cichszy, łagodniejszy. Siostry nigdy nie miały dość odwagi, by zapytać go o jego związki erotyczne czy inne osobiste sprawy. Beatrice powoli podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Evangeline. - My także kontaktowałyśmy się z Louisem. Tamten list, który napisałeś do niego kilka miesięcy temu, kiedy był tu jej ojciec... - Zawahała się. - Czy go wysłałeś? Czy wspominałeś coś o tym, że Connie jest Żydówką? - Próbuję sobie przypomnieć. Modlę się, aby się okazało, że nic o tym nie wspomniałem w liście, ale wtedy nie przyszło mi nawet na myśl, że Louis może grać na dwie strony. Nie odpowiedział, więc napisałem do niego ponownie. Tym razem nie robiłem tego w pośpiechu i jestem pewien, że nie wymknęło mi się nic takiego, co powinno pozostać tajemnicą i co mogłoby sprowadzić na Connie jakieś dodatkowe niebezpieczeństwo. To trudna sprawa. - Cyril przetarł oczy. Niespodziewanie rozległa się syrena alarmowa. - Zagrożenie jest naprawdę duże i łatwo zwiększyć je jeszcze bardziej, nawet jeśli będziemy się starali jej pomóc - zakończył. Na znany dźwięk zerwali się i pobiegli na dół po dzieci. Molly już tam była. Resztę nocy spędzili w piwnicy, z przygotowanym wcześniej termosem i strasznymi myślami, które w ciemnościach zdawały się jeszcze straszniejsze; nie odstępowały ich nawet potem, kiedy niebo rozjaśniło się i
147
RS
wycie syreny odwołującej alarm obudziło Clare i Neda. - Wiecie co? - zapytała Beryl. Widać było, że ma dla koleżanek nie lada nowinę. Głowy podniosły się znad roboty i terkotanie maszyn spowolniało. Beryl jak zawsze była najlepiej poinformowana, a pozostałe dziewczęta spod znaku pszczoły wiedziały już, że jeżeli ich koleżanka zaczyna w ten sposób, przed poranną herbatą, co stwarzało okazję do piętnastominutowego plotkowania, musi chodzić o jakąś zupełnie wyjątkową sprawę. Beryl zrobiła dramatyczną przerwę. - Mów dalej, Beryl. Nie trzymaj nas w niepewności - niecierpliwiła się Doris. Beryl smakowała przez chwilę atmosferę ogólnego zaciekawienia. - Wiadomość numer jeden: myślę, że może Connie wróci. - Znów przerwa i narastające wyczekiwanie. Beryl mówiła teraz powoli, popijając spokojnie herbatę i przyglądając się swoim paznokciom. - Wiadomość numer dwa: panna Evie chyba jest w ciąży. Kilka dziewcząt dosłownie zatkało z wrażenia, inne wydawały okrzyki zdziwienia. Była to woda na młyn Beryl. - Ja nie... nie wwwierzę - rzekła Coral. - Przeglądasz pppapiery na jej biurku, no nie? To wtykanie nosa w nie swoje sprawy. - I co z tego? - odcięła się Beryl. - Skoro to prawda? - Ale skąd wiesz ó tym wszystkim? - zapytały chórem Ania i Bronia. Beryl zerknęła na nie z ukosa. - Przestała pić kawę, pija teraz tylko herbatę. I bardzo dużo projektów dziecięcych ubrań leży na jej biurku. Na Doris nie zrobiło to wrażenia. - Projekty ubranek dla dzieci mogą być dla kogoś innego. Pamiętasz, jak szyłyśmy dla tej słodkiej dziewczynki z filmu sukieneczki, których szkice ona przysłała z Hollywood? A co do kawy, to mówi się teraz tyle o szkodliwości kofeiny, że może po prostu niepokoi się o swój żołądek. Lekki pomruk poparł wypowiedź Doris. Beryl, tylko na krótko speszona, wzruszyła ramionami. - Dobrze, same się o tym przekonacie. A co do Connie, jestem pewna. Przyłożyłam bibularz panny Evie do dużego lustra, rozumiecie. Często w ten sposób czytam jej listy. Nie rozszyfrowałam wszystkiego, ale wiele słów wpadło mi w oko. Connie... coś tam... pracująca... znowu coś tam... z powrotem tutaj... coś tam... przyjaciel... szybko... w bardzo ważnej sprawie.
148
RS
Reszta była zbyt niewyraźna. - Do kogo był ten list? - Koperta ze znaczkiem zaadresowana do ojca Connie leżała na biurku Evangeline. To wszystko, co wiem. Poczekamy, to zobaczymy, prawda, dziewczęta?
149
Rozdział 13
RS
Można powiedzieć, że do późnej zimy 1944 roku nic się nie zmieniło, a jednocześnie nic nie było już takie samo. Choćby jadalnia na Gower Street, przedtem zawsze ciemna i ponura, z ciężkimi, marszczonymi zasłonami w oknach, ze słabym światłem narożnych lampek, małymi dywanikami i fryzem o tak dobranych kolorach, by mahoń półek i ciemne grzbiety książek zlewały się w jedno. Półki wypaczyły się pod ich ciężarem i od wilgoci. Przedtem drewno było wypolerowane do połysku, i pachniały bukiety kwiatów, którymi Penelope lubiła dekorować pokój, i zawsze panowało tu przyjemne ciepło. A teraz... Od świąt Bożego Narodzenia ogień ani razu nie płonął w kominku. Zamiast świeżych kwiatów Penelope wstawiła do wazonu suche gałązki ostrokrzewu. Nawet kurzu nikomu nie chciało się ścierać, tylko stół był naprawdę czysty. Ludzie też są niby ci sami, a jakże inni, pomyślała Beatrice, rozejrzawszy się po jadalni. Penelope bardzo schudła. Rzucała wokół posępne spojrzenia i nerwowo wsuwała za uszy kosmyki siwych włosów, z każdym dniem coraz bielszych. Leonard ostatnio rzadko się śmiał, prawie się też nie uśmiechał. Siedział opatulony szalem, w rękawiczkach bez palców, starając się niezgrabnie zapalić połówkę papierosa. Był to jego jedyny cowieczorny luksus. Beatrice zadrżała z zimna i rzuciła ukradkowe spojrzenie na Jacka. Bardzo się postarzał, szczególnie po powrocie znad północnego Atlantyku, gdzie kręcił kolejny film. Spędził kilka tygodni na morzu, na jednym z okrętów zabezpieczających linię zaopatrzenia. Wrócił stamtąd bardziej zmęczony fizycznie i psychicznie niż po jakiejkolwiek innej pracy, którą wykonywał kiedykolwiek na lądzie. Na okręcie panowały zupełnie nieludzkie warunki. Jack nieraz porównywał wszystko, co się teraz działo, z tym, co pamiętał z okopów z roku 1916.I najgorszy był właśnie ten północny Atlantyk, trasy tam i z powrotem do Kanady i Nowej Fundlandii. Beatrice także najbardziej niepokoiła się o Jacka, kiedy był na morzu. Niemieckie łodzie podwodne mocno dawały się we znaki. Dwa statki z konwoju Jacka zatonęły. Beatrice modliła się w tym czasie, żeby mąż jej zrezygnował z szaleńczego pomysłu nakręcenia trzyczęściowego filmu o marynarce wojennej.
150
RS
Beatrice rzuciła jeszcze jedno badawcze spojrzenie na Jacka. Nawet w słabym świetle widać było, jak bardzo posiwiał i ile przybyło mu zmarszczek na twarzy. Wyglądał na bardzo zmęczonego. - O co chodzi, Bea? - Jack zauważył jej wzrok. - Ubrudziłem się szpinakiem czy coś w tym rodzaju? Uśmiechnęła się blado. - Szpinakiem? To byłoby naprawdę całkiem nieźle. Dlaczego w sprzedaży jest tylko marchew, ziemniaki i takie warzywa jak brukiew czy rzepa, które budzą we mnie wstręt? Jakby nie można było uprawiać na tej samej ziemi szpinaku albo sałaty! Dobrze, jeśli ktoś lubi te warzywa, ale ja z przyjemnością zjadłabym coś zielonego. To chyba jeszcze nie jest na kartki, prawda? - Warzywa korzenne są dużo bardziej wydajne i dają plony starczające na cały rok. Wymagają mniejszej powierzchni pod uprawę i łatwo dają się magazynować - wyjaśniła szybko Penelope. - Wiem, masz rację. Nawet moi nieoficjalni dostawcy ze wsi przywożą mi o wiele za mało innych jarzyn w ostatnich dniach. Maudie Carstairs załamała się po śmierci syna, który zginął podczas walk, i zrezygnowała z hodowli szparagów na rzecz kapusty włoskiej. Cały czas mówimy o jedzeniu, pomyślała Beatrice. Przypominamy sobie wszystko, co jadaliśmy w przeszłości, i w marzymy o tym, co będziemy jedli, gdy skończy się wojna. - Cóż, nie powinniśmy się skarżyć, że cierpimy głód, chociaż z każdym dniem trudniej o prawdziwe przysmaki. Restauracje jednak coraz rzadziej ratują sprawę. Ceny w nich rosną powyżej granic przyzwoitości. Mnie już właściwie nie stać nawet na omlet w „Le Caprice". Oczywiście, mimo wszystko czasami pozwalam sobie na ten luksus. Naturalnie znajduję się w dużo lepszej sytuacji niż przeciętny obywatel, który ser i jajka musi kupować na kartki. - Jeśli jesteś ostatnio nastawiona tak bardzo filozoficznie i uduchowiona, radziłbym ci, żebyś zajęła się wreszcie tą rybą. Pomyśl o tych wszystkich ludziach, którzy narażali życie, żebyś mogła mieć dzisiaj kolację. Przypomnij sobie, jak wygląda sytuacja na morzu w czasie wojny. Biedni rybacy ryzykują życie specjalnie dla ciebie, żebyś miała co położyć na talerz. - Jack rzucił tę uwagę lekkim tonem, Beatrice słyszała jednak irytację w jego głosie.
151
RS
To jeszcze jeden wpływ wojny, pomyślała. Tak wiele osób, przedtem tolerancyjnych i spokojnych, stało się ludźmi zgorzkniałymi, złośliwymi. Wojna podzieliła ich na małe grupy, patrzące na siebie z nienawiścią. Postanowiła obrócić wszystko w żart. - Wiem o tym doskonale, Jack. Ale na przykład mięso wieloryba ma bardzo nieprzyjemny zapach. Sam musisz to przyznać. Boję się, że następnym razem zaproponują nam makrele. - Już nie mogę tego słuchać - rzekł Jack ponuro. Leonard podniósł wzrok. - Czy nie przesadzasz, droga szwagierko? Makrela to całkiem smaczna ryba. Pierwszy raz jadłem makrele we Francji, przed wojną. Penelope włączyła się do rozmowy: - Brzuch to nie śmietnik, żeby wrzucać do niego wszystko, Leo. Nie lubię makreli. Wyobraź sobie, że te ryby ogryzają ciała marynarzy, którzy utonęli. Żywią się trupami. Jak myślisz, dlaczego nigdy ich nie kupuję? Dobrze wiesz, że nie wzięłabym makreli do ust. Ja i Jack pochodzimy z rodziny żeglarzy, pamiętaj o tym. Akurat dużo wiecie o tych sprawach, wy, szczury lądowe - zwróciła się do męża i Bei. - Poza tym zawsze patrzyłam z rezerwą na różne francuskie specjały - dodała. Cały czas miała świadomość, że ponura mina Leonarda nie wpływa dobrze na humor gości. Spróbowała więc zmienić temat. - Czy może ktoś chce jeszcze kawy? Jest tylko zbożowa, niestety. Beatrice przypomniała sobie, że wzięła od Evie dla Penelope puszkę skondensowanego mleka. Sięgnęła do torebki i wyjęła prezent. - Evie od wieków nie piła zbożowej kawy i doszła do wniosku, że można to jakoś przełknąć, jeśli doda się trochę mleka. Prosiła, żeby ofiarować ci tę puszkę. Mleko jest słodzone, dodatkowo można zaoszczędzić na cukrze. - Co słychać u Evangeline? Czy je dzisiaj kolację z jakimś przystojnym młodym oficerem? - Leonard z widocznym wysiłkiem usiłował powiedzieć coś miłego. Rozproszyć obrazy tragedii i okrucieństw, które zwaliły się na niego straszliwym brzemieniem w ostatnich dniach. Prześladował go potworny lęk o bezpieczeństwo pozostałych członków jego rodziny i całej żydowskiej społeczności. Odkąd dotarły do niego wieści o obozach koncentracyjnych, nie umiał już się pozbierać. Tam właśnie zginęła jego bratanica, Basia. Słyszał wiele od kogoś, komu w jakiś cudowny sposób udało się uciec z Polski, przyjechał tutaj z małym, poobijanym kuferkiem
152
RS
podróżnym i opowiadał o straszliwym losie Żydów. - Evie? Nie, ma dzisiaj dyżur w kantynie na dworcu Waterloo. - Myślałam, że jeździ tam w piątki... - Tak, oczywiście, ale nie tylko. Również w niedziele. - Miała jakieś wieści od Hugona? - Nic, odkąd wyjechał do Singapuru. Rzecz jasna, okropnie się o niego niepokoi. Wszyscy martwimy się o Hugona. - Beatrice westchnęła. - Evie nadal spotyka się z przyjaciółmi w restauracjach, składa jakieś wizyty. Nie potrafi cierpieć w samotności czy po prostu wpaść w apatię. Ale ostatnio zachowuje się inaczej niż zwykle. Potrzebuje zajęcia, woli jednak być przy tym sama, nie ma ochoty na żadne zwierzenia, nawet na obecność rodziny. Niestety nie potrafię jej pomóc. Jakby zapadła na jakąś chorobę, odkąd Hugo wyjechał. Pamiętasz, jak wtedy, kiedy wysłałam ją na kilka tygodni do przyjaciół w Shropshire. Leonard skinął głową. Zrobię to znowu, pomyślała Beatrice. Wszystko jest niby takie samo, ale jakże inne. Był wtorek wieczorem, od kolacji u Leonardów upłynął prawie tydzień. Jack od kilku dni prowadził rozmowy z kimś z Ministerstwa Lotnictwa i zaraz po lunchu pojechał do Suffolk. Dostał przydział na dodatkową benzynę. Samotność napełniła serce Beatrice lękiem. Wyglądało na to, że nic nie zdoła odstraszyć Jacka od pomysłu kręcenia następnego filmu - o RAF-ie. Beatrice i Evangeline jadły kolację, niemal nie odzywając się do siebie. Molly miała tego wieczoru wychodne i tym razem gotowała Evangeline. Molly uprosiła właściciela sklepu rybnego o dwa sztokfisze, wystarczająco duże, żeby starczyło dla nich obu. Odkąd ryby nie były już na kartki, Molly potrafiła mu się przypochlebić, tak samo jak przymilała się rzeźnikowi, żeby zostawiał jej kości od szynki. Gotowała potem zupę, prawdziwą, na kościach. Ryby nie trzeba było gotować, smażona smakowała o wiele lepiej. Poprzedniego dnia Molly dostała nawet pęczek pietruszki. Okazała się prawdziwą mistrzynią w robieniu zakupów w trudnych dniach wojny. - Szkoda, że się tak marnuje - powiedziała nagle Beatrice. - Kto? Co? - Molly. Powinna mieć własny dom i dzieci, a nie zajmować się naszymi. Evangeline odpowiedziała z namysłem:
153
RS
- Nie sądzę, żeby Molly miała o to jakiś żal do losu. To jest również jej dom. Po tych wszystkich latach stała się dla nas kimś bliskim, naszą rodziną - ale przecież nie dlatego nie założyła własnej. Być może nigdy nie stanowiliśmy dla niej naprawdę inspirującego przykładu. - Nie rozumiem, co masz na myśli. - Może Molly wcale nie uważa, że los aż tak bardzo ją skrzywdził. Widzi tu mnie, starą pannę po trzydziestce, zablokowaną emocjonalnie, nieszczęśliwą, stale tonącą we łzach, kiedy sobie pomyśli, co mogło spotkać jej mężczyznę. A ty - no cóż, wiadomo przecież, że czasami Jack bywa szczególnie trudny... - Evie zawahała się, straciła odwagę, by wyrazić swoją myśl do końca. - Ale on jest tutaj. Ja go mam. - Jest tutaj? Masz go? - Evangeline mówiła smutno, nie z żalem czy urazą, patrząc uważnie w twarz siostry. Beatrice zastanawiała się chwilę, analizując to, co usłyszała. I aż sama się zdziwiła swoją spokojną odpowiedzią: - Tak, on jest tutaj. Jak zawsze. Wiem o tym. I zawsze tutaj będzie. Ku przerażeniu Beatrice Evangeline zaczęła płakać, ocierając łzy wierzchem dłoni. Bea podała jej chusteczkę. - Dzisiaj jest moja kolej zmywania - powiedziała. - Ale możesz mi pomóc. Pamiętasz, jak lubiłyśmy rozmawiać w kuchni, kiedy byłyśmy małe? Wtedy mi się wydawało, że w porównaniu z tobą jestem dorosła i sadzałam cię na wysokim stołku przy zlewie, żebyś mogła mi pomagać. Zawsze musiałam zmywać, kiedy Molly miała wychodne. Czy ojca nic to nie obchodziło? Bez trudu mógł sobie pozwolić na prawdziwą służącą, nie tylko na tę biedną dziewczynę, która przychodziła na kilka godzin co rano. Przerwała na chwilę i podała Evangeline drugą chusteczkę. - W kuchni bardzo dobrze się rozmawia. Chodź. Wzięła siostrę za rękę. Nie chciała zmarnować okazji, żeby w końcu nakłonić siostrę do zwierzeń. Sprzątnęły talerze, a jednak do zmywania wzięły się dużo później. Evangeline patrzyła, jak Beatrice nalewa dla nich obu po kieliszku brandy, i wreszcie zaczęła mówić: - Im dłużej Hugo jest daleko, tym bardziej za nim tęsknię i coraz bardziej się o niego niepokoję. Musisz mi wybaczyć, Bea, że niekiedy czuję bolesną zazdrość wobec ciebie, Ogromnie kocham Clare i Neda, ale czasami bardzo
154
RS
mi trudno bawić się z nimi czy czytać im książki. Moje życie jest puste. Przerwała na chwilę. Dławiło ją wzruszenie. - Mów dalej, Evie. Wiele czasu minęło, odkąd ostatni raz rozmawiałyśmy naprawdę szczerze. - Bea znowu ujęła dłoń Evangeline. Nie myśl, że nie umiałam odczytać bólu w twoich oczach. Jak zwykle, doskonale potrafisz się maskować, ale jestem przecież twoją siostrą. Evangeline mówiła jakby w przestrzeń, nie patrząc Bei w oczy, ze wzrokiem utkwionym gdzieś powyżej jej ramienia. - Tęsknię za nim i niepokoję się coraz bardziej. Ale nagle uświadomiłam sobie, że zapomniałam numeru telefonu jego rodziców, nie wiem, jaki jest jego adres ani też nie pamiętam nazwiska jego wspólnika, Patricka. To kuzyn, z którym Hugo pracował razem przez wiele lat. Te wszystkie rzeczy powinny tkwić w mojej pamięci. - Pochyliła się, by spojrzeć siostrze w oczy. - I obawiam się, że jeśli chodzi o Hugona, sprawa jest beznadziejna. Może owe dziury w pamięci są czymś w rodzaju przygotowania na najgorsze. Bo wszystkie te informacje mogą się okazać do niczego niepotrzebne. Jeśli to naprawdę koniec... To nawet dobrze, że jestem taka rozkojarzona, otumaniona, łatwiej mi będzie przyjąć złe wieści, kiedy już nadejdą. - Nie myśl w ten sposób. To właśnie zupełnie normalna obrona organizmu, naturalna w takiej sytuacji. Mogłabyś w końcu kompletnie zwariować, gdybyś co jakiś czas nie próbowała uciekać od tych strasznych myśli. - Chciałabym, żebyś miała rację, Bea. - Evie opróżniła kieliszek. - Ale jedną z najgorszych rzeczy jest to, że nie mogę sobie przypomnieć, jak się kochaliśmy. Och, pamiętam, że to było cudowne, tęsknię za tym, ale po prostu nie umiem sobie tego odtworzyć. - Nie, Evie, to jest zupełnie naturalne. Niemożliwe, żebyś dokładnie zachowała w pamięci wszystko, co sobie mówiliście, jak się dotykaliście i pieściliście. Nie byłabyś wówczas w pełni w to zaangażowana, gdybyś potrafiła na zimno rejestrować każdy szczegół. Uczestniczyłaś w tym. Nie obserwowałaś tego jak w teatrze, bo wszystko to za bardzo ciebie dotyczyło. - Masz rację, oczywiście, ale ponieważ nie mogę sobie przypomnieć szczegółów, tym bardziej trudno mi uwierzyć, że coś takiego zdarzy się znowu. Poza tym myślę o Shropshi-re, wiesz przecież. Beatrice spodziewała się tego.
155
RS
- To nie była twoja wina, Evie. Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Czasami potrzebny jest odpoczynek, oderwanie się od jakiegoś miejsca albo sytuacji. Beatrice czekała, aż siostra spojrzy na nią znowu. - Przykro mi, kochanie. Potrafię sobie wyobrazić, co czujesz, ale masz przed sobą jeszcze dużo czasu. Pomyśl o mnie, urodziłam Neda, mając już blisko czterdzieści lat. A kiedy Hugo wróci... - Ale ja właśnie nie umiem sobie wyobrazić, że coś takiego będzie jeszcze kiedyś możliwe. - Oparła łokcie na stole. - Czasami mi się wydaje, że znowu mamy wojnę trzydziestoletnią. Beatrice wróciła myślami do roku 1914, kiedy siostra była jeszcze dzieckiem... - Evie, nie winię cię za patrzenie na to w ten sposób. A teraz... podwinęła rękawy i przygotowała miskę na ciepłą wodę - ...teraz ja będę zmywać, a ty wycieraj. Kiedy skończyły, spojrzała ciepło na siostrę i dała jej lekkiego prztyczka w nos. Potem na chwilę pogrążyła się znowu we własnych myślach. - Evie, może byś wzięła sobie kilka dni wolnych? - powiedziała wreszcie Beatrice. - Wiesz, prawdziwy odpoczynek, oderwanie się od wszystkiego. Rodzice Jacka z radością powitają cię w Henley. Zrobię wszystko, żebyś mogła wyrwać się tam na kilka dni. - Nie, dzięki, Bea. Teraz czuję się zupełnie dobrze, o wiele lepiej niż przedtem. Jak widzisz, musiałam się po prostu rozładować. - Uściskała siostrę serdecznie, a potem dodała: - Wiesz co, mam zupełnie dość zapachu smażonej ryby i gotującej się kapusty. Nie wydaje mi się, żebym jeszcze kiedyś po wojnie miała ochotę na którąś z tych potraw. - Uśmiechnęła się. A teraz kilka pomysłów, które do dziś wydawały mi się zbyt śmieszne, żeby się nimi podzielić. Weźmy brandy na górę i pogadajmy o tym, dobrze? Kobiety w tych ciężkich czasach wykorzystywały niemal wszystko, co miały w domu - zasłony, narzuty na łóżka i podszewki - jako materiał na nowe suknie. Nawet męski garnitur można było przerobić na elegancki damski płaszczyk. Porządna odzież była bardzo trudno osiągalna. W tej sytuacji wieśniaczki także wydawały się prawdziwie wytworne. Zresztą przesadną elegancję uznano by niewątpliwie za brak patriotyzmu. Evangeline, obserwując ten stan rzeczy, wpadła na jeden ze swoich ekscentrycznych pomysłów.
156
RS
- Czy zauważyłaś, Bea, jak często nawet bardzo źle ubrane kobiety ładnie pachną? - Przejdź do rzeczy, Evie. - Dobrze. Perfumy są bardzo ważne dla każdej niemal kobiety. Opracowałam razem ze znajomym chemikiem kilka rodzajów typowych brytyjskich zapachów. Wody kolońskie i perfumy. Flakonik perfum powinien kosztować możliwie tanio, tyle na przykład co nowy kapelusz. To byłoby coś dyskretnego i prawdziwie kobiecego. Poza tym ostatnio bardzo trudno jest dostać prawdziwe francuskie perfumy. Chyba że na czarnym rynku albo przez znajomości. Beatrice zamyśliła się. - To nie taki zły pomysł, Evie. Powiedz dokładniej, jak to sobie wyobrażasz. - Naszkicowałam kilka ciekawych kształtów flakoników, wymyśliłam nazwy. To na razie wszystko. - Jakie nazwy? - Są po dwa zapachy na dzień i na noc. Jeden nocny nazwałam „Smoke", drugi „Cab". Zauważyła zdziwienie na twarzy Beatrice. - Nie patrz na mnie w ten sposób. To brzmi poetycznie, a zarazem seksownie. Beatrice roześmiała się, Evangeline zaś mówiła dalej: - Dzienne to „Cambric" - nazwa delikatna, świeża i przejrzysta - oraz „Bee", czyli „Pszczoła", która jest naszym znakiem firmowym, a poza tym kojarzy się z miodem, ogrodami, porą wakacji, no i ukąszeniami tych owadów. Inna nazwa, która mi się spodobała, to „Elle est Haute". Żeby poprawić siostrze humor, trochę ją pocieszyć, Beatrice wyraziła znacznie większy entuzjazm, niż naprawdę czuła. Uznała jednak, że pomysł jest ciekawy. - Wydaje mi się, że trzeba będzie pokazać te projekty Priscilli. Zadzwonimy do niej jutro rano - powiedziała. Beryl miała żal do Connie i nikt w Domu Sióstr Eliott już nie oczekiwał powrotu dawnej koleżanki. Cyrilowi udało się przesłać do niej wiadomość i załatwić jej wyjazd przez Lizbonę. Wykorzystał dawne kontakty, jeszcze z Bordeaux. Connie jednak odmówiła skorzystania z jakiejkolwiek pomocy. Po prostu oświadczyła bez ogródek, że to jej nie interesuje, że czuje się prawdziwą paryżanką, poprzez koligacje rodzinne i nie tylko, że jej matka
157
RS
pochodziła z Paryża. I że zupełnie nie widzi powodu, by miała wracać do Londynu. Kiedy Cyril odwiedzał Beatrice i Evangeline, przynosił im niekiedy jakieś nowe wieści o Connie. Podobno już ponad rok temu rzuciła pracę modelki. Niepokoiło go to. - Z pewnością bardzo wygodnie jest być protegowaną kolaborantów, ale to naraża Connie na bezpośrednie niebezpieczeństwo, jeśli jej pochodzenie zostanie wykryte. Poza tym sytuacja na froncie uległa zmianie. Alianci przygotowują się do zadania Niemcom ostatecznego ciosu. To tylko sprawa czasu. W tej sytuacji Connie naraża się podwójnie. I jako jawna kolaborantka, i jako Żydówka - tłumaczył siostrom Cyril. - Mam wrażenie, że ona tego nie rozumie albo po prostu nie chce zrozumieć. Znudziła się dziewczynie praca modelki. Ten oficer musiał na nią wpłynąć... - Zastanawiam się, jak to wyjaśnić jej ojcu - westchnęła Evangeline. Późna zima powoli zmieniła się we wczesną wiosnę. Do maja liczba ludności w Londynie wzrosła bodaj dwukrotnie. Spowodował to między innymi napływ amerykańskich żołnierzy. Przyjaciel Tilly, Brad, ten, o którym opowiadały ; Ania i Ruth, miał kolegę, sierżanta. Beryl okropnie chciała zawrzeć z nim znajomość. - Poproś ją, Beryl, koniecznie musicie się poznać. Tilly was umówi, przecież nadal jest jedną z nas - namawiała ją gorąco Elsie. Elsie niedawno się zaręczyła i pragnęła, żeby wszyscy byli teraz tak szczęśliwi jak ona.
158
Rozdział 14
RS
- Czy zastanawiałaś się kiedykolwiek, co się dzieje z Crawleyami? zapytała Beatrice. Dopiła herbatę i odstawiła filiżankę. Musiała przypomnieć siostrze o zamierzchłej przeszłości, o obrzydliwych „płatnych gościach", dalekich znajomych ciotki Lydii. Ta para zamieszkała u nich zaraz po śmierci ojca, kiedy to siostry były gotowe niemal na wszystko, by zdobyć trochę grosza. Obie z trudem znosiły wtedy stałe pretensje Crawleyów, ich brak dobrych manier. Stary major Crawley próbował nawet molestować młodziutką Evangeline. - Przez dwadzieścia lat nie pomyślałam o nich ani razu - skrzywiła się Evangeline. - Dlaczego pytasz? Popatrzyła ze zdziwieniem na Beatrice. Oderwawszy się od pracy, wsunęła na chwilę ołówek do ust. Pracowała nad projektem sukni wieczorowej, która miała zostać uszyta z kawałków jedwabiu, zarówno większych, jak i z małych pasków, uratowanych z kolekcji Jennifer Marston Strong - znakomitych gatunkowo, ale starych i uszkodzonych w wielu miejscach. Urozmaicona całość, rodzaj patchworku, w sumie dość efektownego. Dużo szyło się teraz takich rzeczy. Ale grzechem byłoby farbować wszystko na kolor wojskowy. Poza tym niektóre kawałki, zbyt zleżałe, mogłyby nie przetrzymać tego procesu. Po paru chwilach Evie znowu spojrzała na siostrę. - Bea, daj spokój wspomnieniom. Po co po tylu latach zawracasz sobie głowę tą parą ramoli? - Rzeczywiście sporo ostatnio o nich myślałam. Jakoś nie mogę wyrzucić ich z głowy. - Po tym, jak się wobec nas zachowali? Jeszcze chce ci się nimi przejmować? - Chyba tak. - Beatrice podeszła do okna, po czym znów odwróciła się do siostry. - Wiesz, Evie, parę lat temu dostałam od nich list z Singapuru. Evangeline szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. - Przejrzałam go wtedy pobieżnie, czułam wciąż zbyt wielkie obrzydzenie do Crawleyów, żeby przeczytać uważnie to, co pisali. Potem już nie wróciłam do tego listu, chociaż był utrzymany w przesadnie
159
RS
grzecznym tonie. Pisali, jak wspaniale żyje się poza Anglią, chwalili się, jak dużo zarabiają, ilu mają służących, ilu ogrodników. O przyjęciach, które organizują, a zwłaszcza o imprezach filantropijnych. List kończyło kilka zdań o tym, że oboje myślą o powrocie do starego kraju. Pytali, czy mogłabym im polecić jakiś dobry hotel. Tak jakbym nie pamiętała, czym się to może skończyć. - I co zrobiłaś? - Po prostu odłożyłam ten list i potem zupełnie o nim zapomniałam. Jestem pewna, że im nie odpisałam. Po jakimś czasie zaczęły nadchodzić następne, pełne próśb i coraz pokorniejsze. - Beatrice westchnęła. - Błagali o pomoc. Oczywiście nie znali nikogo innego w Anglii, inaczej nie pisaliby akurat do nas. Ale wiesz, jak to jest, Evie, kiedy się zaczyna odkładać na później jakiś nieprzyjemny obowiązek. Im dłużej go odkładasz, tym bardziej ci doskwiera. - Nie rozumiem, dlaczego sądzisz, że to nasz obowiązek. Wcale nie musiałaś im odpisywać. Nie mamy żadnych zobowiązań w stosunku do Crawleyów. Ale powiedz, w jakie to tarapaty wpadła ta urocza para? Evangeline zastanawiała się chwilę. - Singapur... Musi tam być spora kolonia brytyjska. Może ktoś przypadkiem wie coś o Hugonie... - Powiem ci to, co zdołałam zapamiętać. Jestem zła, że wtedy tak nieuważnie czytałam to, co pisała Vera Crawley. W każdym razie wydaje mi się, że dużo podróżowali. Kenia, jak sądzę, a potem Cejlon. Nie ulega wątpliwości, że major Crawley znowu próbował się zabawić... - I jak na gust Very, trochę za dużo sobie pozwalał, figlując z tubylczymi dziewczynami - zaśmiała się Evangeline. - Poza tym w pracy był tak nieudolny, powodował taki bałagan, że ciągle musieli się przenosić - dokończyła Beatrice. - W każdym razie osiedli gdzieś, gdzie major otrzymał prestiżowe, menedżerskie stanowisko w lokalnej firmie handlowej. Jestem pewna, że podał fałszywe dane dotyczące wykształcenia i przebiegu służby w pułku. I nikt tego nie wykrył. - Dlaczego zatem napisali ten pierwszy list? Jak sądzisz? - Wydaje mi się, że Vera dobrze wiedziała, co robi. To chytra, prymitywna kobieta, ale potrafi kombinować aż za dobrze. Ma sporo drobnomieszczańskiego sprytu i na pewno jest cwaniaczką pierwszej klasy. Nie brakuje jej też instynktu samozachowawczego. Czuła widocznie, że niedługo ziemia zacznie się im usuwać spod nóg. Dla ludzi takich jak
160
RS
Crawleyowie perspektywa znalezienia się pod niemiecką okupacją mogłaby być daleko mniej nienawistna niż konieczność kłaniania się w pas i płaszczenia przed żółtkami, jak major niewątpliwie ich nazywał. - Beatrice zaśmiała się. - Evie, czy możesz wyobrazić go sobie, jak się chwali: „Ja i Fritz mówimy tym samym językiem". Wybuch wojny i zmiany, jakie przyniosła, musiały być dla niego całkowitym zaskoczeniem. Evangeline skinęła głową. Beatrice mówiła dalej: - W każdym razie wtedy nie wyjechali i żyli w coraz gorszych warunkach. Po pierwsze, odwołano majora ze stanowiska, utracił też wiele innych przywilejów. Potem nastąpiły kolejne restrykcje. Teraz Crawleyowie spodziewają się, że Japończycy aresztują wszystkich pozostałych Europejczyków. Grozi im obóz koncentracyjny. A ja nie mogę Crawleyom pomóc. Czuję się winna, że zignorowałam ich prośby. - To prawdziwy pech, żal mi tych biednych zrzędów, ale nie rozumiem, co my mogłybyśmy dla nich zrobić. Z pewnością sami potrafiliby znaleźć sobie dobry hotel w Londynie i załatwić rezerwację. To, na czym Verze naprawdę zależało, to wprowadzenie ich do towarzystwa. Oczywiście coś takiego byłoby absolutnie niemożliwe, a więc, jak widać, nigdy nic nie mogłyśmy dla nich zrobić. - Evangeline była nieugięta. - Jest coś, co możemy zrobić, a przynajmniej spróbować. Oczywiście w żaden sposób nie czuję się odpowiedzialna za Crawleyów, ale nam przyniosłoby to pewne korzyści. Czy pamiętasz pana Lee? - Tego handlarza jedwabiem? Oczywiście. Tylko że on pochodził z Hongkongu. - Tak, ale pamiętam dobrze, że kiedyś wspominał coś o jakichś kuzynach z Singapuru. Często opowiadał o swojej rodzinie, pokazywał mi fotografie i chwalił się dziećmi. Nie mogę zrozumieć, dlaczego wcześniej nie wpadłam na to, żeby się z nim skontaktować. - A ja mogę. Nastały dla nas tak ciężkie czasy, że podświadomie usunęłaś go ze swoich myśli, żeby tym samym mieć sprawę z głowy. Ale nie jestem całkiem pewna, czy wypada go w to wciągać. Zresztą jak miałby nam pomóc? - Wypada jak najbardziej. Zresztą n wie, że jest nam coś winien. A gdybyśmy tak na przykład wysłały do niego telegram sugerujący, że jesteśmy w nagłej potrzebie i chcemy zamówić u niego jedwab spadochronowy? Wówczas po prostu wyobraziłby sobie, że przestawiłyśmy
161
RS
naszą działalność na potrzeby wojenne. Możemy go zapytać, czy nie pomógłby nam w drobnej sprawie rodzinnej na Wschodzie. Mówię ci, że nieraz opowiadał mi o swojej ogromnej rodzinie. Nasunęło mi to myśl, że chętnie zająłby się spełnieniem naszej prośby. Choćby na zasadzie, że taka wzajemna pomoc może się opłacać. - Crawleyowie nie są naszą rodziną. Tak samo Hugo. - Pan Lee nie musi o tym wiedzieć. Och, Evie, to strzał w ciemno, ale cóż więcej możemy zrobić? - Zgadzam się, Bea, że powinnyśmy spróbować. Nadal jednak nie całkiem rozumiem, dlaczego martwisz się o los Crawleyów. Pan Lee mógłby się jakoś dowiedzieć o Hugona swoimi kanałami, ale guzik mnie obchodzi, czy Crawleyowie żyją, czy umarli. - Czasami, Evie, różnica wieku między nami wydaje mi się tak wielka, jak wtedy kiedy ja miałam dziesięć lat, a ty byłaś niemowlęciem i umarła nasza mama. Naprawdę nie rozumiesz? W końcu można powiedzieć, że mam męża i dzieci poniekąd dzięki nim. Wątpię, czy zdecydowałabym się podjąć pracę u Jacka, gdybym tak rozpaczliwie nie pragnęła uwolnić się od tych - przyznam, że mało sympatycznych - ludzi. A ty w konsekwencji tego wszystkiego miałaś okazję poznać Hugona. Crawleyowie zachowywali się fatalnie, przyznaję. Ale sprawili - rzecz jasna, mimo woli - że my obie odnalazłyśmy źródło naszego największego szczęścia. I właśnie dlatego uważam, że powinnyśmy im pomóc, a przynajmniej spróbować. Kto wie? Może znowu obróci się to dla nas na dobre? - Przesadzasz, Bea. Niedługo uznasz, że należy ich kanonizować. - Evie zrobiła posępną minę, ale zaraz potem wy-buchnęła śmiechem. Telefon nie przestawał dzwonić. Za każdym razem, kiedy Jack podnosił słuchawkę, napotykał pytające spojrzenie Beatrice. Za każdym też razem odpowiadał żonie to samo: - Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę. I tak już wiesz za dużo. Mała walizka była spakowana, gotowa. Stała koło łóżka. Jack przenosił rzeczy do małego biura, gdzie pracował na zlecenie Ministerstwa Informacji. Ulice West Endu w tajemniczy sposób opustoszały -zniknęli amerykańscy żołnierze i lotnicy. Beryl płaczliwie użalała się przed dziewczętami. Poprzedniego wieczoru miała się spotkać ze swoim sierżantem, ale okazało się, że i Arnie zniknął.
162
RS
- Słyszałam już o czymś takim - mówiła zawiedziona. -Najpierw seks i prezenty, a potem facet odchodzi w siną dal. Arnie potraktował mnie właśnie w ten sposób. Tyle że nie kupował mi prezentów. Oprócz jednej pary nylonów. Przynajmniej mógł mnie uprzedzić, że już nigdy się nie zobaczymy. - On sam mógł nie wiedzieć, że będzie musiał opuścić Londyn powiedziała Doris, pomna swoich wcześniejszych doświadczeń. - Nie osądzaj go zbyt pochopnie. Może to była tajemnica wojskowa i nie mógł ci nic powiedzieć. Poproś Tilly, może ona mogłaby zdobyć jakieś informacje. Tilly jednak nie potrafiła pomóc. - Sądzę, że coś się wydarzyło, Beryl, ponieważ Brad także musiał odwołać nasze spotkanie. Nie mam pojęcia, o co chodzi. Szkoda, że Arnie nie mógł cię zawiadomić, ale spróbuj mu to wybaczyć. , Telefon zadzwonił znowu kilka minut przed północą. Jack i Beatrice dopiero co zdążyli zasnąć. Po kilku monosylabicznych odpowiedziach Jack odłożył słuchawkę. Beatrice odwróciła się w jego stronę. - Kto to był, Jack? Pocałował ją w policzek. - Dowiesz się rano. Będę musiał jechać, kochanie. I zadzwonię do ciebie tak szybko, jak tylko się da. Zaspana Beatrice patrzyła, jak Jack się ubiera i pakuje swoje rzeczy. - Powiedz Clarze i Nedowi, że bardzo ich kocham! - zawołał, a potem podbiegł do niej i uściskał ją tak mocno i gorąco, jakby to miał być pierwszy i ostatni raz. - Kocham cię nade wszystko w świecie, najdroższa szepnął jej we włosy. I wyszedł z domu. Beatrice spojrzała na zegarek. Potem przypomniała sobie datę. Było to 6 czerwca 1944 roku. Dwa tygodnie później Jack był z powrotem z filmem, który uznano za wspaniały, klasyczny wręcz dokument przedstawiający inwazję. Z początku wyświetlano go w każdym kinie. Później - z rozsądnymi cięciami, odpowiednim podkładem muzycznym i komentarzem - wykorzystywano film wielokrotnie. Nawet amerykańskie wytwórnie odtwarzały jego fragmenty z absolutną dokładnością w wielu obrazach dotyczących D-Day. Fakty zarejestrowane przez Jacka na niewielkim kawałku taśmy miały ogromną siłę wyrazu. Bohaterstwo żołnierzy, którzy wylądowali na normandzkich plażach, i wszystkie okropności walk, przemarsz aliantów
163
RS
przez Normandię, małe miasteczka leżące na drodze do Paryża, wszystkie tryumfy i wszystkie hańby. Los kolaborantów i młode dziewczęta na rowerach, unikające oka kamery, próbujące szalikami i kapeluszami zasłaniać ostrzyżone głowy. Wojownicza duma merów małych miasteczek, straszliwa dewastacja obszarów rolniczych, wyniszczenie inwentarza i zdziczenie ludzi. Przede wszystkim jednak Jack ukazał w swoim filmie zarówno śmiertelne znużenie żołnierzy, jak i ich radość po wkroczeniu do Paryża. - Co o tym myślisz? - zwrócił się do Beatrice. - Brak mi słów. - Ujęła jego dłoń. - To wielka rzecz. Straszliwy koszmar i jednocześnie wielkie piękno. Jestem bardzo z ciebie dumna. Sięgnęła po jego drugą rękę i połączyła dłonie. - Czy to koniec? Czy tym razem naprawdę jest po wszystkim? - Będzie wkrótce. Jeszcze nie, jeszcze wiele może się wydarzyć, ale to już na pewno nie potrwa długo. Cyril zadzwonił dwa dni później. On także wrócił do Londynu. Z początku Beatrice nie potrafiła zrozumieć dźwięków, które wydawał. - Mów po angielsku, na Boga. Albo lepiej wpadnij na lunch. Otworzymy butelkę szampana. - To nie jest dobry dzień na picie szampana. Przynajmniej nie dla mnie. - Co się stało? - Jej serce drgnęło złym przeczuciem. Tak, nie mogła się mylić. - Connie? - zapytała. Cyril odwiedził ich i mężnie silił się na uśmiech. Przywiózł prezenty, opowiadał dziesiątki własnych nieprawdopodobnych przygód w Paryżu po D-Day oraz anegdoty o wzajemnie kopiących pod sobą dołki generałach, wtrącając od czasu do czasu zjadliwe komentarze. Sączył szampana powoli i kiedy w końcu odstawił kieliszek, Beatrice, Evangeline i Jack spojrzeli na niego wyczekująco. - Trudno, muszę to powiedzieć - mruknął. - Tak jak się tego obawiałaś i jak przeczuwałaś, Connie nie żyje. Dla jej kochanka nie było tajemnicą zarówno pochodzenie Connie, jak i to, jakie wykonywała zadanie. Oświecił go w tej sprawie Louis na krótko przed inwazją. Louis wiedział, że Connie była Żydówką. Evangeline pomyślała w tym momencie o swoich listach. Cyril mówił dalej: - Jej kochanek zdecydował się trzymać język za zębami. Co do
164
RS
szpiegostwa, sądzę, że Louis po prostu domyślił się tego. - Wszyscy wiedzieli, że koniec okupacji zbliża się nieuchronnie. To się czuło w powietrzu. Tyle że nie wiadomo było, kiedy to nastąpi, w tym tygodniu czy może w następnym. Connie zwierzyła się przyjacielowi, JeanLucowi, tego samego wieczoru, kiedy zginęła, że zawsze wiedziała o niebezpieczeństwie i o tym, co może się zdarzyć, jeśli je zlekceważy. Przeżyła już swoje życie. Po prostu chciała jeszcze tylko przesłać wyrazy miłości i wdzięczności kilku osobom. - Cyril podniósł głowę i napotkał spojrzenie obu sióstr. -Umówiła się ze swoim Niemcem w restauracji. Zjedli obiad gdzieś w pobliżu St Sulpice, potem poszli do jej mieszkania, gdzie, jak sądzę, kochali się. Możemy się tylko domyślać, co nastąpiło potem. Prawdopodobnie on najpierw zastrzelił Connie, kiedy zasnęła. Potem strzelił sobie w głowę. W każdym razie tam znaleziono broń. Dochodzenie wykazało, że ona zmarła nieco wcześniej niż on. - Cyril przerwał na chwilę, potarł oczy. - Wiecie, wydaje mi się, że przynajmniej częściowo dzięki Connie Niemcy tak zgłupieli przez te fałszywe dokumenty, znalezione w kieszeniach oficerów marynarki angielskiej, którzy utonęli. To im kazało sądzić, że być może inwazja będzie miała miejsce gdzie indziej. Dlatego też w pośpiechu wysłali tam swoje dywizje. Po długim milczeniu, które zapadło, Evangeline napełniła wszystkim kieliszki resztką szampana. Beatrice delikatnie ujęła jej dłoń. Wiedziała, że Evie znowu poczuwa się do winy. - Za Connie - rzekła cicho. - Nie, za Constance Travis. Cyril był nadal poruszony. Zapadło długie milczenie. Evangeline wypiła szampana. Jack, usiłując przerwać zły nastrój, zwrócił się do Cyrila: - I co teraz, stary przyjacielu? - Jeśli chodzi o mnie, to wracam do Paryża. Tak szybko, jak tylko to będzie możliwe. Wiesz, poznałem kogoś, kogo chciałbym odszukać, oczywiście jeśli to, co było między nami, przetrwało trzy tygodnie mojej nieobecności. Nic więcej mnie nie interesuje. - Cyril podniósł kieliszek do ust. -Naturalnie z wyjątkiem waszego miłego towarzystwa. - Kolejny przeskok od wzniosłego nastroju do przyziemnych spraw? Co teraz planujesz, Jack? Czym się będziesz zajmował w czasie pokoju? Jack i Beatrice przeszli do małego saloniku zaraz po wyjściu Cyrila. - Na pewno wszystko tutaj się zmieni - mówiła Bea. - Sądzę, że Evie już
165
RS
niedługo przeniesie się z powrotem do swojego domku, tym bardziej że niebezpieczeństwo już minęło. - Tak, Bea, teraz niewątpliwie będzie inaczej. Nic nie może być zawsze takie samo. - Jack westchnął. - Ale to jeszcze nie koniec. Musimy wrócić do Paryża. Potem mamy przed sobą jeszcze jedną długą podróż. Japonia, Włochy, tam też wreszcie musi się to stać. Włochy są okrążone, ale nadal nie wywieszają białej flagi. Jestem pewien, że alianci w końcu będą tryumfować, ale trzeba bardzo uważać, żeby nie popełnić żadnego błędu. To jeszcze trochę potrwa. I Evie powinna mieszkać z nami do samego końca wojny. - I dodał: - A co do przyszłości, to nie mam najmniejszego pojęcia, czym się będę zajmował. - Objął żonę ramieniem. - Taka już jest pierwotna natura tego świata. Diametralne zmiany nastroju są absolutnie na porządku dziennym. Radość i zaraz potem płacz. Czasami wydaje mi się, że ludzie sami kreują w ten sposób rzeczywistość. Że właśnie tego chcą. Beatrice przytuliła się do ramienia Jacka. - Nie sądzę, żebym zdołała wytrzymać następne pięć lat wojny. To już musi być koniec. Nie wyjeżdżaj, Jack, nawet na parę dni, nie zostawiaj nas samych. Wiesz, o co mi chodzi. - Dobrze, kochanie. Nigdy. Nigdy więcej. Pocałował ją w rękę. Tilly była zupełnie odmieniona. Tryumfująca, radosna, a zarazem pełna żalu. - Czy pani to rozumie? - powtarzała. - To okropne, że muszę stąd odejść, ale dziewczęta mówią, że powinnam myśleć o własnym życiu. Co to się porobiło! Nie do wiary! Czy pani może to sobie wyobrazić? Jadę do Ameryki, żeby prowadzić rancho. Będę najstarszą na świecie panną młodą! - Uroczą panną młodą. Czy Brad będzie na ciebie czekał w porcie? - Nie, Kansas leży daleko od Nowego Jorku, zaraz pokażę to na mapie. I niestety on musi zostać w szpitalu kilka tygodni dłużej. Nie, sama sobie poradzę, proszę pani. Brad wszystko mi dokładnie opisał. Tilly wyjęła z kieszeni stary, sfatygowany plan. - Wsiądę do autobusu w tym miejscu - pokazała palcem. -Pojadę do tej ogromnej stacji na Trzydziestej Drugiej Ulicy. Ona się nazywa Penn. Kiedy się już tam dostanę, zapytam o pociąg, D-track. I potem prosto do Kansas City. To będzie trwało dłużej niż jeden dzień, ale podobno te pociągi są komfortowe, z wagonami restauracyjnym, z kelnerami. Potem przesiądę się na pociąg do Excelsior. Fantastyczna nazwa, prawda, proszę pani? Matka
166
RS
Brada i jego siostry będą na mnie czekały. A kiedy Brad wyjdzie ze szpitala, pobierzemy się w jego rodzinnej kaplicy. Nie będzie przy mnie moich rodziców. Trudno, taki los. Moje nowe życie. Tilly uśmiechnęła się szeroko. Beatrice i Evangeline wymieniły spojrzenia. Evie powiedziała pierwsza: - Tilly, wiemy, że wolno wziąć na statek tylko jedną małą walizkę, ale chcemy, żebyś miała w niej naprawdę piękne rzeczy. Pozwolisz nam się tym zająć? - Potem Evangeline zwróciła się do siostry: - Bea, mogłybyśmy uszyć dla Tilly kilka bluzek i jedną lub nawet dwie suknie, z tych materiałów, które mamy w magazynie. Poza tym koszulę nocną, bieliznę i może jeszcze płaszcz podróżny. Tak zrobimy. Tilly, będziesz ambasadorem Domu Sióstr Eliott. - To ważne, Tilly, że jesteś ładna - dodała Beatrice. -Suknię ślubną możemy ci uszyć z tego liliowego jedwabiu, którego nie zabrała Helen Urquhart, kiedy nasze drogi się rozeszły. Powiedz, co o tym myślisz? - Bea uśmiechnęła się - Co byś chciała od nas dostać? Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. W końcu niecodziennie wychodzi się za mąż. - W moim wypadku dwa razy w życiu - zaśmiała się Tilly. Raz w życiu, i to jeśli ma się szczęście, pomyślała Evie. - Czy przyszły już jakieś wieści od pana Lee? - zapytała Evangeline, machinalnie pokrywając kartkę papieru rzędami małych kapelusików i pantofli. Zawsze uważała takie bezmyślne rysowanie za stratę czasu. Beatrice podniosła wzrok. - Od pana Lee? Przepraszam, Evie, zamyśliłam się. Muszę wziąć dziś Neda do parku. Oczywiście to tak samo mój obowiązek, jak i Jacka. Biedny mały szkrab. Jestem pewna, że wolałby iść z ojcem niż ze mną. - Sądzę, że pójdzie do szkoły z internatem? - Tak, jeśli wszystko dobrze się ułoży. Nienawidzę tej myśli, ale uważam, że tak będzie najlepiej. - Beatrice poprawiła włosy. - Dobrze wyglądam? - zapytała. - Wyglądasz jak zwykle uroczo. Ale teraz odpowiedz mi wreszcie na moje pytanie. Beatrice ściągnęła brwi. - Przykro mi, Evie. Pan Lee. Tak, pan Lee przysłał telegram. Napisał, że któryś z jego kuzynów słyszał o Crawleyach. Podobno są bezpieczni, ponieważ major stara się, jak może, być użyteczny dla Japończyków. Obojgu nic nie grozi, choć oczywiście dawne komfortowe warunki życia są już tylko wspomnieniem. Zostali internowani. Pan Lee podał mi nazwę tej
167
RS
miejscowości. Szukałam jej na mapie, ale nie mogłam znaleźć. Niestety, już nic nie możemy im pomóc. Nie teraz w każdym razie. Musimy poczekać, aż skończy się wojna na Pacyfiku. Jeżeli oczywiście nadal zależy im na tym, o co prosili w listach. Mam co do tego pewne wątpliwości. - Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? I co z Hugonem? Evangeline prawie krzyczała. - Czekałam na dogodniejszy moment. - Beatrice zawahała się. - Wśród informacji dotyczących jedwabiu na spadochrony jest parę zdań również na ten temat... Pan Lee wspomina, że znał kogoś o tym nazwisku. Pisze, że wszyscy śmiali się z jego przyrządów kreślarskich. Twierdzi, że chińscy inżynierowie nie mają pojęcia o geometrii euklidesowej. Podobno... - Czego dowiedział się o Hugonie? Czy mówimy o tym samym mężczyźnie? Ledwie pamiętam, jak on wyglądał. Dzięki Bogu, mam parę fotografii, pomyślała. Dlaczego tak mi zależy, żeby się dowiedzieć? Nie wytrzymam dłużej tej niepewności. - Nie interesuje mnie w tej chwili geometria ani matematyka powiedziała. - Czy wie o nim coś konkretnego? - Tak... Hugo został internowany w tym samym obozie prawie trzy lata temu. To wszystko, czego pan Lee mógł się dowiedzieć. Teraz pozostaje nam uzbroić się w cierpliwość i czekać. Evangeline zaczęła płakać. Tak głośno, że Ned i Clare obudzili się i przestraszyli bardziej, niż gdyby była to syrena alarmowa. Beatrice delikatnie pogłaskała ją po włosach. - Tak strasznie cierpisz, Evie. Chciałam ci oszczędzić bólu... Pamiętasz, jak czytałam ci książki, kiedy byłaś małą dziewczynką? Evangeline skinęła głową. - A pamiętasz, którą lubiłaś najbardziej? Jeszcze raz przytaknęła. - To był „Hrabia de Monte Christo", prawda? -Tak. - Czy pamiętasz dewizę jej bohatera, kiedy został uwięziony w Chateau d'lf ? - Czekaj i nie trać nadziei - szepnęła Evangeline. - Czekaj i nie trać nadziei.
168
Rozdział 15
RS
Euforia, która nastąpiła po udanej operacji D-Day, nie trwała długo. Dotarły również zatrważające wieści z frontu wschodniego, a przemarsz wojsk alianckich przez Włochy okazał się powolny i krwawy. Opowiadano okropne historie na temat japońskich obozów jenieckich. Evangeline czuła niemal fizyczny ból, kiedy słuchała tych opowieści. Z czasem zaczęła unikać towarzystwa i w ogóle jakichkolwiek spotkań z ludźmi, bojąc się panicznie, że z jakiejś przypadkowej rozmowy, z jakichś urywków zdań dowie się okrutnej prawdy o losie Hugona. Jednocześnie mimowolnie natężała ucha, spragniona wszelkich wieści, które mogłyby jej pomóc w odtworzeniu obrazu narzeczonego. Jack był daleko, kręcił film o włoskich obozach jenieckich, przynajmniej tak się Beatrice wydawało. Pojechał na kilka miesięcy do Monte Cassino. Było tam podobno więcej rannych żołnierzy niż kiedykolwiek na londyńskich ulicach. Trudno określić, co było gorsze - starsi mężczyźni wcielani do armii, gdy wojna zdawała się wlec bez końca, czy też bardzo młodzi chłopcy, którzy niedawno dopiero zaczęli się golić, a teraz z dumą pokazywali swoje rany. Jack opowiadał jej, jak płaczą lub wołają swoje matki, kiedy są ranni czy leżą w wojskowym szpitalu. Zamrugała oczami, wspominając Toma. Miała nieśmiałą nadzieję, że pobór do wojska nie dosięgnie Neda, jednakże brakowało zaledwie kilku lat, żeby Tom osiągnął wiek poborowy. Z powodu swego wzroku mógł się oczywiście nie dostać do RAF-u, ale wiedziała przecież, że Jack z całą pewnością nalegałby, aby Tom wstąpił do marynarki. Znowu zamrugała oczami. Jej syn przynajmniej był teraz bezpieczny. Wszyscy mówili wciąż o nowym rodzaju bomby. To zniweczyło wszelkie nadzieje związane z końcem wojny, spowodowało zamieszanie, przerażenie. Wojna miała się już niebawem skończyć, tymczasem wymyślono jeszcze groźniejszą broń niż wszelkie dotychczasowe. Skonstruowali ją niemieccy inżynierowie i naukowcy. Nie zrzucano tych bomb z samolotów. Broń była wycelowana w pewne rejony południowej Anglii, napędzana silnikiem odrzutowym. Gdy kończyło się paliwo, silnik przestawał pracować i bomba spadała dokładnie tam, gdzie zaplanowano. - Wielu ludzi twierdzi, że to dużo straszniejsze niż Blitzkrieg powiedziała Doris. - Moi sąsiedzi zdążyli ukryć się na stacji metra, zanim
169
RS
taka bomba uderzyła w ich dom. I to tylko dlatego, że ich ciotka miała zaburzenia psychiczne. Mój przyjaciel twierdzi, że nie może skoncentrować się na niczym, bo cały czas nasłuchuje odgłosu silników. Bo kiedy silnik przestaje pracować i robi się cisza, to znaczy, że pocisk pokona jeszcze krótki odcinek z rozpędu i zaraz spadnie. Trzeba biec jak najszybciej do schronu, gdy tylko silnik ucichnie. A jeżeli silnik cały czas pracuje i nie milknie... - mówiła dalej Doris - ...to znaczy, że pocisk już przeleciał nad tobą i możesz się cieszyć, że uderzy nie w twój dom, tylko w inny, kilka ulic dalej. Bardzo przyjemny rodzaj radości. I leci to paskudztwo bez pilota. Nie wiem dlaczego, ale zawsze mi łatwiej mieć złość czy żal do człowieka. To jednak trochę pomaga. Nie można nienawidzić maszyny, prawda? Z czym coś takiego można porównać? -zastanawiała się. - To jakby posłać komuś list napisany zatrutym atramentem. Tylko że dużo straszniejsze. - Może to śmieszne, ale czuję się tutaj całkowicie bezpieczna oświadczyła Elsie. - Czasami nawet nie śpieszę się do domu. Dziewczęta spojrzały na nią pytająco. - Oczywiście, zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jesteśmy blisko doków, ale nasz szereg domów przez te wszystkie lata jakoś przetrwał. Liczę na to, że i teraz ocaleją. - Elsie spojrzała w górę. - Nie może się tak zdarzyć, żeby trafili w ten dom. Ledwie zdążyła dokończyć, gdy Beryl przyskoczyła do niej, chwyciła ją z całej siły za ramiona i okręciła w kółko. - Co robisz? Beryl, uspokój się! Przestań. - Odczyniam pecha. Zapesza się sprawę twierdząc, że nic się nie może stać. To wyzywanie losu. Elsie zachichotała. - Nie śmiej się. Spluń lepiej trzy razy przez ramię i wszystko będzie w porządku. - Nie myślałyśmy, że jesteś taka przesądna. - Ania i Ruth śmiały się, zasłaniając usta rękami. - Nie ma czegoś takiego jak pech. Ale po chwili obie zamilkły, dziwnie przejęte, skupione. - Bóg nas ochroni. On wie, na co kto zasłużył - cicho powiedziała Ruth. Beatrice słuchała tej rozmowy, stojąc na schodach. Schodziła właśnie do dziewcząt do pracowni, by porozmawiać o płaszczu, który szyły dla lady Wentworth z szorstkiego, chropowatego brązowego materiału, przywiezionego przez jej męża z Normandii. W tkaninę było wplecione
170
RS
końskie włosie i jakby jakieś drzazgi, i lady Wentworth bardzo się cieszyła na nowe okrycie. Jedynym sposobem, żeby ukryć wady tkaniny, było naszycie na nią nieregularnie pociętych kawałków króliczego futra, a także skórzanych łatek. Lady Wentworth przeznaczyła na ten cel ustrzelone przez siebie króliki. Z mięsa trzeba będzie zrobić potrawkę lub pasztet. Teraz jednak Beatrice poczuła, że nie jest w stanie mówić o płaszczu. Stała przez chwilę zamyślona, następnie zawróciła schodami na górę z oczyma pełnymi łez. Bóg ochroni tego, kto na to zasłużył, powiedziała Ruth. Jak te dziewczyny mogły być tak ufne? Jak ci wszyscy ludzie potrafili wytrwać w takiej wierze i zaufaniu? Przy okazji musi koniecznie opowiedzieć o tym Evangeline. Usłyszała dzwonek do drzwi i sama poszła otworzyć, jak to często robiła w tych dniach. Marjorie była zajęta w przymierzalni, a Evangeline gdzieś wyszła. Po wszystkich swoich przeżyciach Beatrice śmiertelnie obawiała się nadejścia telegramu. Mógł zawierać oczywiście i dobre wieści, ale ona zawsze przygotowywała się na najgorsze. Spłoszyła się teraz, że być może ktoś zapowiedział swoją wizytę, tylko ona po prostu zupełnie o tym zapomniała. Ściskała w ręku mokrą chusteczkę do nosa i gdy zobaczyła, że to Priscilla Dawlish stoi na ganku, niewiele brakowało, by rzuciła jej się na szyję. - Płakałaś, Beatrice. Tylko nie protestuj, idziesz ze mną na lunch. Weź płaszcz. Musimy jak najsmakowiciej przejeść swoje dziesięć szylingów. Priscilla machnęła na taksówkę i pojechały do Sheekeya. Priscilla słyszała, że mają tam dziś w jadłospisie solę. - Nie mogę dłużej czekać! Od tygodni żyję jedynie kanapkami i tłustym mięsem. Nie ma ostatnio żadnego reprezentacyjnego mężczyzny, który zaprosiłby mnie do restauracji. - Trudno dziś o mężczyznę - odparła Beatrice sucho. - A więc ja mam być czymś w rodzaju ersatzu, z braku laku wpadłaś do mnie. - Nic podobnego - odparła Priscilla gniewnie. - Mam pewne plany i muszę je omówić z tobą. Jestem otoczona kupą głupich kobiet, Beatrice, i chcę wreszcie pogadać z kimś, kto ma trochę rozumu. Z kimś, kto jest kobietą, a jednocześnie potrafi myśleć - dodała, starając się wyjaśnić nieporozumienie. Kiedy taksówka stała na czerwonym świetle, Priscilla znów się odezwała:
171
RS
- Evangeline miała świetny pomysł z tymi perfumami. „Cab" i „Smoke", wiesz, o czym mówię. „Elle est Haute" też. Nie jestem pewna tych na lato. Istnieje wystarczająco dużo wód o zapachu róż i gardenii, zawsze dostępnych. Inne znów, jak „Tabu" czy „Shalimar", nie zawsze można dostać... Beatrice spojrzała na nią niechętnie. - No dobrze, ale do czego to wszystko zmierza? O co ci chodzi? Nie możesz być przecież zakochana, w przeciwnym razie nie mówiłabyś o niedostatku mężczyzn. Taksówka przejechała przez kolejne skrzyżowanie, skręciła i zatrzymała się przed dobrze znajomymi oknami najstarszej restauracji rybnej w Londynie. - Mam plan... - zaczęła wyjaśniać Priscilla, kiedy już zamówiły dania. Dotyczy on założenia zupełnie nowego magazynu dla kobiet. Na rynku jest tylko „Mode", „Tatler", „Harper's" i tygodniki kobiece, takie jak „Woman" i „Woman's Weekly". Nie ma nic pośredniego. Wspomnisz moje słowa, Beatrice, kiedy wojna skończy się już na dobre, ani na jedne, ani na drugienie będzie zapotrzebowania. Większość kobiet zacznie pracować, będzie bardzo zajęta... Słowem, istnieje olbrzymia grupa kobiet, które takie pismo „środka" mogłoby zainteresować. Pomysł Evangeline dotyczący nowych zapachów bardzo mnie zainspirował. Pracujące dziewczyny mogłyby też zdobić uszy i ręce moją biżuterią. Będą zarabiać dość, żeby było je na to stać. Nawet urzędniczki i ekspedientki. Zwłaszcza jeżeli będą musiały wkładać do pracy te straszne, niekobiece mundurki albo fartuchy. To założenie jest podstawą mojego nowego pomysłu. Kelner przyniósł już pierwsze danie. Było to vichysoisse. - Trudno będzie wystartować z tym właśnie teraz, po upadku rządu mruknęła Priscilla. Skosztowała jedzenia. - Pycha, prawda? Zamyślona Beatrice potwierdziła skinieniem głowy. - Nie powiedziałaś mi, co ty na to. Pomysł nie jest chyba głupi, jak sądzisz? - Tak, wydaje się ciekawy. Rzeczywiście czuję się zaskoczona, dotąd nigdy nie myślałam o czymś takim. Ale czy w takim razie nie musiałabyś zrezygnować z redagowania „Mode"? I skąd weźmiesz na to wszystko pieniądze? Reklama, koszty założenia nowego pisma - to przecież pochłonie majątek. Jak zdobędziesz środki?
172
RS
- Tak, z forsą może być pewien problem. Ale nie rozumiem, dlaczego nie miałabym jednocześnie prowadzić „Mode" i być zarazem kimś w rodzaju redaktora naczelnego nowego magazynu. Zatrudnię kogoś, kto by się zajmował wszystkimi sprawami bieżącymi. Muszę porozmawiać o tym z moim amerykańskim szefem. Jeżeli potrafię ich przekonać, że to będzie dobra inwestycja, szybko znajdą się pieniądze. - Priscilla odłożyła łyżkę. - I właśnie ty i Evangeline mogłybyście mi pomóc w tym przedsięwzięciu. - Mów dalej. - Mam zamiar zatrudnić kilka osób jako redaktorów--konsultantów, bez żadnych dodatkowych obowiązków oczywiście, żeby służyły radą głównym działom magazynu. Ideałem by było, gdybym mogła zaprosić Guya Birdseya jako konsultanta do działu porad dotyczących domów i urządzania wnętrz, a Marguerite Patten czy Theodorę Fitzgibbon do działu kulinarnego. Właścicielki Domu Sióstr Eliott natomiast mogłyby zostać konsultantkami w sprawach mody. Gdy opiszę moim Amerykanom, jak sprawy wyglądają, powinni dać się przekonać. Wszystko to oczywiście za godziwe wynagrodzenie... Priscilla zawiesiła głos i spojrzała jakoś niepewnie w przestrzeń. To było do niej zupełnie niepodobne. - Będę musiała oczywiście pomówić z Evie. Pomyślimy o tym, Priscillo. Zastanowimy się nad twoją propozycją naprawdę poważnie. I wielkie dzięki, że wzięłaś nas pod uwagę. - Beatrice podniosła wzrok. - Och, zobacz, idzie kelner z naszą solą. Dolać ci jeszcze trochę? - Nalała jabłecznika do obu szklaneczek i jedną z nich podsunęła Priscilli. - Podoba mi się ten projekt, chociaż oczywiście w tej chwili nie mogę się do niczego zobowiązywać. Wznoszę teraz toast za twój sukces, za odwagę i optymizm. Za przyszłość. - A ja wznoszę toast za nas. Za to, żebyśmy przetrwały. Beatrice wróciła na czas, lady Wenworth właśnie przyszła do miary. Stara ekscentryczna dama była naprawdę zachwycona płaszczem. - Moja droga, to będzie doskonałe na wieś. W kościele jest strasznie zimno. W domu zresztą też chłodnawo, nie mamy dość opału w tym roku. - Dlaczego? Jak to możliwe? - Jakieś bezsensowne rozporządzenie, że nasze drewno potrzebne jest dla ciepłowni w Bristolu. Mówią, że węgiel oszczędzają dla stoczni. Domyślam się, że idzie wprost do mes oficerskich. - Mrugnęła okiem
173
RS
porozumiewawczo. -W każdym razie jakoś nam się udało zaoszczędzić z tego odrobinę dla siebie. - To trochę jak z tym złomem. Zbierali stare ogrodzenia, garnki, patelnie. Tłumaczyli, że to się przetopi i wyprodukuje okręty wojenne. Od początku miałam co do tego wiele wątpliwości. I jestem bardzo ciekawa, co naprawdę zrobili z tym wszystkim. Może ktoś bardzo potrzebował żelaznych sztachet, garnków i patelni. Wiadomo, że i tym drewnem ktoś prawdopodobnie ogrzewa sobie prywatnie nogi, siedząc przy kominku w swoim własnym domku. - To straszne, Beatrice, że nawet pani staje się cyniczna. To okropne," moja droga. - Lady Wentworth lekko dotknęła jej dłoni. - Wojna robi z ludzi kłamców, tchórzy i wydobywa na jaw ciemne strony ich charakterów. Pociągnęła nosem. - Co to za zapach? Czy mogę zapytać, jakich perfum pani używa? Bardzo mi się podobają. - Och, to wcale nie są perfumy, przynajmniej nie takie, jakie można kupić w sklepie. Evangeline, moja siostra, wpadła na jeden ze swoich szalonych pomysłów. Wie pani, jaka ona jest. Poprosiła młodego chemika, swojego przyjaciela, żeby spróbował zmieszać różne substancje w odpowiednich proporcjach i coś tam z tym jeszcze zrobił. Ale muszę przyznać, że mnie też podoba się ten zapach. - Jak się nazywa? - „Cab", zdaje się. - Świetna nazwa. Pozwala mi wrócić myślą do dni mojej młodości. Nie ma nic wspanialszego niż poobściskiwać się trochę z chłopakiem na tylnym siedzeniu. Poproszę pannę Evangeline, żeby zamówiła i dla mnie buteleczkę tego specyfiku. Evangeline wróciła do domu wieczorem ponura jak chmura gradowa. - Evie, co się stało? Beatrice zamierzała opowiedzieć siostrze o planach Priscilli i o planowanej wspólnej kolacji. - Na Boga, o co chodzi? Czy możesz mi powiedzieć? - Viola. Chodzi o Viole. Ta cholerna aktoreczka jest podstępna i chytra jak wąż, jak żmija, jak lisica. - Evangeline wypowiedziała ostatnie słowa takim tonem, jakby oznaczały coś o wiele gorszego. - Uspokój się, Evie. Co się stało? Może chciałabyś się czegoś napić? Beatrice podeszła do barku. - Zostało jeszcze trochę sherry. Nie mamy już
174
RS
ginu. Jest słodki wermut, który przyniosła Pamela, no i szkocka... - Poproszę whisky. Beatrice nalała siostrze sporą porcję i o wiele mniejszą sobie. Czekała, aż Evie zacznie mówić. Oddech Evie przeszedł w urywane, ciężkie sapanie. - Viola umówiła się dzisiaj ze mną na lunch, ale odwołała go, proponując spotkanie przy herbacie. Już to samo było trochę irytujące. Nie chciałam marnować wolnego dnia, który udało mi się wygospodarować z takim trudem. No i zaczęłam się zastanawiać, z kim mogłabym się umówić na lunch. Przejrzałam kilka razy notes i w końcu wybrałam Patricka. Pamiętasz Patricka Mortimera? To kuzyn Hugona, który od dawna z nim współpracował. Czułam się trochę onieśmielona, ponieważ nie widzieliśmy się dobrych kilka lat, ale zaproponowałam mu spotkanie. Wydawał się zdziwiony, zaskoczony, ale oczywiście w końcu zamówił stolik u Luigiego. Kiedy przyszłam, niemal natychmiast zapytał, dlaczego tak długo nie mogłam się z nim skontaktować. Zupełnie nie rozumiałam, o co mu chodzi. Okazało się, że na krótko przed internowaniem Hugo wysłał do mnie list na adres Patricka, ponieważ z wielu skomplikowanych powodów wolno mu było wysyłać pocztą jedynie listy do rodziny. Jego rodzice byli w tym czasie w Kenii i nikt nie znał ich aktualnego adresu. Patrick nie mógł mnie złapać. Potem przypadkowo spotkał Viole i przekazał jej dla mnie ten list. Wiedział, że się przyjaźnimy, i uważał, że postępuje właściwie. - Ale nie dostałaś tego listu? - Nie. I kiedy zapytałam o to Viole, najpierw udawała, że nie wie, o co chodzi. W końcu powiedziała: „Tak, teraz sobie przypominam". Tłumaczyła, że pewnie się zapodział gdzieś między rzeczami, które zabrała do Stanów w 1942 roku. I wydaje jej się, że musiała go tam zostawić. W każdym razie oświadczyła mi, że to mogły być złe wiadomości. Zapytałam od razu, co ma na myśli, i wtedy wszystko się wydało. Była na jakichś występach w Singapurze z ENSA mniej więcej w tym czasie, tam spotkała się z Hugonem i, jak twierdzi, „spędzili wspólnie kilka miłych wieczorów". - Nie wierz w takie rzeczy, Evie. To po prostu jakieś okropne nieporozumienie. - Bądź spokojna, Bea, nie wierzę, żeby on był taki. Nie wolno mi uwierzyć. Ale oczywiście nic na to nie mogę poradzić, że zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim. Nie mam tego listu i wiem, że ona nigdy
175
RS
mi go nie odda. Hugo często powtarzał, że Viola bardzo mu się podoba... - Wiesz co, Evie, spróbuj po prostu o tym teraz nie myśleć. Nie chcę znowu krytykować twoich przyjaciół, ale nie sądzę, aby ona ci kiedykolwiek wybaczyła, że jej kostiumy w „The Scarlet Pimpernel" miały lepsze recenzje niż ona sama. - Napełniła jeszcze raz kieliszki, całkowicie opróżniając butelkę. - Doskonale cię rozumiem, Evie. Ale teraz ty mnie posłuchaj, chciałam ci o czymś opowiedzieć. Widziałam się dziś rano z Priscilla... Lady Carstairs zatelefonowała, że przyjdzie trochę później. Kiedy dzwonek zadźwięczał zaraz po jedenastej, Beatrice przygładziła włosy i zeszła, żeby przywitać się z klientką. Nie była to jednakże lady Carstairs, tylko chłopiec, mniej więcej czternastoletni, o policzkach zaróżowionych od grudniowego mrozu. Wręczył jej telegram. - Dziękuję. Pamiętała, żeby mu dać sześciopensówkę. Trzymali w przedpokoju w miseczce drobne monety, przeznaczone na napiwki dla różnych dostawców. Zamknęła drzwi za chłopcem i oparła się o ścianę. Ręce jej drżały, gdy otwierała małą błękitno-białą kopertę. „Z przykrością informujemy, że pan Jack Maddox ranny Monte Cassino ostatni wtorek stop przebywa w szpitalu polowym stop transport do Londynu jeśli tylko będzie to możliwe stop" Jeśli to będzie możliwe? O co chodzi? Telegram był podpisany przez jakiegoś amerykańskiego pułkownika, którego nazwiska Beatrice zupełnie nie mogła skojarzyć z żadną osobą. Krzyknęła lekko i osunęła się zemdlona, ściskając w ręku kartkę. Molly i Evangeline, które wyszły na schody zobaczyć, kto przyszedł, szybko rzuciły się na pomoc. - Dziwnie tutaj bez Tilly, no nie? Ciągle nie mogę się przyzwyczaić. Elsie skończyła właśnie przyszywać pszczółkę i z satysfakcją odłożyła gotową suknię lady Pameli. - Naprawdę nam się udała. Lady Pamela będzie wyglądać na tych chrzcinach ślicznie jak z obrazka. - Mnie bardzo brakuje Ani i Ruth. Już się pppprzyzwyczaiłam, że nie ma z nami Tilly. Pisuje do nas listy, przynajmniej mamy z nią jakiś kkkontakt rzekła Coral i puściła maszynę w ruch. - Ania i Ruth? W końcu obie znalazły sobie polskich lotników, braci. Szkoda, że musiały odejść.
176
RS
O ile się orientuję, to nie było konieczne - mruknęła Doris. Elsie podniosła na nią oczy. - W każdej chwili mogą stąd wyjechać. Jeśli zamieszkają ze swoją teściową w Kensington, ta kobieta zamieni ich życie w piekło. Ania powiedziała, że teściowa ma pokój tylko dla jednej z nich, a druga musi znaleźć zakwaterowanie gdzie indziej. Więc co miały robić, pytam? Jak wychodzisz za mąż, to chcesz być razem ze swoim mężem, tak mi się przynajmniej wydaje. Kiedy ja wyjdę za mąż... - Zamknij się, Elsie! - przerwała gwałtownie Beryl. - Zamknijcie się wszystkie! Nie gadaj, Coral. W ciszy, która teraz zapadła, usłyszały miarowy odgłos silnika nadlatującego pocisku. Odgłos nasilał się. - I co teraz mamy zrobić? - szepnęła Doris. Beryl chwyciła swoją torebkę. - Wy sobie róbcie, co chcecie. Ja uciekam do parku. Po chwili była już w połowie schodów... Pozostałe dziewczyny stały jak skamieniałe, sparaliżowane strachem. Kilka sekund później niebo było już spokojne.
177
Rozdział 16
RS
Wojna w Europie skończyła się. Minęło już kilka tygodni od podpisania aktu kapitulacji. A jednak w Domu Sióstr Eliott ciągle nikt jeszcze nie miał ochoty świętować. Można powiedzieć, że latająca bomba spadła tuż koło domu. Ominęła biuro i pracownię - oba pomieszczenia pozostały nietknięte. Zgodnie z obliczeniami miała spaść na dom, ale prawdopodobnie została zniesiona przez silny, zimny wiatr i upadła kilkaset jardów od budynku. Beryl jednak została zabita. Jak na ironię, właśnie ona jedna, która potrafiła zachować trzeźwość umysłu i w krytycznym momencie pomyśleć o ucieczce. Wybiegła na dwór. I może gdyby nie zatrzymała się na chwilę, gdyby zdążyła przebiec ulicę, może udałoby jej się ujść śmierci. Parę dni później, gdy dziewczęta siedziały w pracowni, wciąż jeszcze odrętwiałe, ogłuszone tym, co się stało, przyszły Ania i Ruth z kondolencjami i ogromnym termosem gorącego rosołu z kury. - Uratowałyśmy się dzięki naszemu tchórzostwu - wyjaśniała Coral. Śmieszna sprawa, nie mogłyśmy się dosłownie ruszyć ze strachu. - Chyba niezupełnie tak było - powiedziała Ania poważnie. - Myślę, że ocaliła was wasza wiara. Elsie miała rację, pamiętasz? Bóg nas chroni od złego. Nie pozwoliłby, żeby bomba po raz drugi spadła na ten dom. Elsie zaczęła płakać. - Cicho, Elsie, spokojnie, już wszystko dobrze. Spróbuj rosołu, skosztuj, jaki smaczny. - Ruth podała jej miseczkę z gorącą zupą. Wojna dobiegła końca, ale Evangeline czuła, że jej życie również się skończyło. Nadal nie miała żadnych wieści od Hugona. Beatrice również odnosiła wrażenie, że w jej małżeństwie pewne sprawy należą już do przeszłości. Jack był w domu, a raczej snuł się jak duch po mieszkaniu. Czuły, uprzejmy, troskliwy, z dnia na dzień powracał do sił, ale stał się jakiś roztargniony, nieobecny. Beatrice myślała nieraz, że coraz mniej przypomina mężczyznę, którego kochała. Wydawał się bezkrwistym widmem tamtego człowieka. - Musimy coś zrobić, Evie. Zorganizować jakieś przyjęcie. Zdobyć się na ten wysiłek, żeby uczcić to, że przeżyliśmy. Przynajmniej większość z nas. Beatrice pociągnęła nosem i zaraz potem zdobyła się na wymuszony uśmiech. - Wiesz, Evie, chyba jesteśmy jedynymi osobami, które nie potrafią się cieszyć. Nie czujemy żadnej wdzięczności dla Boga czy też dla
178
RS
losu za to, że mamy już ten koszmar za sobą. - Cóż, masz rację, Bea. Też mi się tak wydaje i usiłuję zmusić się do radości. Ale w sercu zamiast szczęścia mam pustkę. Chyba że akurat czuję ból i wściekłość. Poza tym mimo że wojna się już skończyła, wcale nie zauważyłam, żeby cokolwiek zmieniło się na lepsze. Nadal obowiązuje mnóstwo ograniczeń. Teraz nawet chleb jest na kartki. W czasie wojny racjonowanie żywności wydawało się usprawiedliwione, czułam się niemal bohaterką, potrafiąc się uśmiechać i jakoś znosić ciężar tych wszystkich wyrzeczeń. Łatwiej było wtedy to wytrzymać, nieprawdaż? - Rozumiem cię. Ale naprawdę musimy urządzić przyjęcie z okazji zakończenia wojny. Nadal zaliczamy się do tych uprzywilejowanych, którzy... Evie powstrzymała odpowiedź cisnącą jej się na usta. Przyoblekła twarz w coś na kształt uśmiechu. - Tak, oczywiście, wydamy bal z okazji zwycięstwa. Kogo zaprosimy i kiedy? A może lepiej zróbmy coś dla naszych dziewcząt. Były takie dzielne, zasługują na to. Czy myślałaś o tym? Okazały się nadzwyczaj cierpliwe, lojalne, wierne. Jak sądzisz, co ucieszyłoby je najbardziej? Wieczór spędzony w restauracji z mężami i narzeczonymi? - Nie wiem, czyby im się to podobało. Myślę, że Coral czułaby się okropnie. Tak samo Doris. Narzeczony Coral został zabity pod Arnhem, zastrzelono go, kiedy wylądował ze spadochronem na drzewie. Mąż Doris właśnie wrócił z obozu. Jeszcze kołacze się w nim życie, ale uszkodzenie mózgu zdaje się przesądzać sprawę. W każdym razie wiele jeszcze czasu upłynie, zanim będzie zdolny do normalnego życia. Jeśli w ogóle będzie to kiedyś możliwe. - Najlepiej dajmy im wszystkim wolny wieczór i zamówmy stolik w restauracji. Jeśli będą chciały pójść, poprosimy, żeby przysłano rachunek na nasze nazwisko. - A co z przyjęciem dla nas? - Zaprosimy kilka osób na obiad. Będziemy my, Jack, Clare i Ned, poza tym Cyril i Priscilla. Może Leonard i Penelope też zechcą wpaść. Po prostu spotkanie w gronie najbliższych. To powinno wystarczyć. - Czy ja wiem? - zawahała się Evie. - Może masz rację. Niech tak będzie. Dziewczęta przyjęły propozycję z szacunkiem i wdzięcznością, ale wszystkie raczej były w podobnym nastroju jak siostry Eliott. Poza tym
179
RS
każda brała już udział w imprezach organizowanych masowo na ulicach Londynu. Pomagały zawieszać flagi, przygotowywały kanapki i napoje, ale nie czuły radości. Ulgę tak, ale tryumf tylko w bardzo niewielkim stopniu. - Ja to chyba wolałam, jak była wojna. Czy to nie okropne? - Elsie mówiła szczerze, sama sobie się dziwiąc. - Oczywiście nie tęsknię do zatłoczonych autobusów i do nocy spędzonych na peronie metra w czasie nalotów i alarmów. Chociaż wydaje mi się, że naloty też miały swój urok. Przynajmniej mogłyśmy się bać. A teraz tylko popioły i zgliszcza. Dlaczego pokój jest nudniejszy niż wojna? - Bo nie posuwasz się z pracą - zauważyła złośliwie Doris. - Słyszałam, jak Attlee przemawiał w radiu - powiedziała Coral. Mmmówił o programie odbudowy kraju. Obiecywał darmowe pporady lekarskie, bezpłatne szpitale i szkoły dostępne dla wszystkich dzieci. Obiecywał, że jeżeli jego pppartia wygra wybory, możemy mieć pewność, że na miejscu zburzonych budynków powstaną domy dla przedstawicieli klasy robotniczej, to znaczy dla takich jak my. Porządne domy, z łazienkami i ogródkami. Powiedział, że jeżeli Churchill odejdzie, nie będzie więcej strajków i tak dalej, ponieważ ludzie pracy będą mogli żyć godnie jak... jak arystokracja. Niezależnie od tego, czy są chorzy czy zdrowi, czy mają pracę czy nie. - Politycy lubią obiecywać więcej, niż to możliwe -stwierdziła sucho Doris. - Wszyscy politycy. I jak moglibyśmy wymanewrować Churchilla? Przecież on wygrał wojnę. - Nie, to nie on ją wygrał, tylko my. Tacy ludzie jak my. Król ani królowa nigdy nie zwyciężają. Cała ich zasługa to przyglądanie się ruinom i tragediom, a i to dzięki temu, że chłopcy z prasy zawsze byli na miejscu. To robotnicy, drobni sklepikarze i ludzie tacy jak my wygrali wojnę - ci, którzy potrafili to wszystko przetrzymać. Tylko zupełnie nie zrozumiem, dlaczego po zwycięstwie jest jeszcze gorzej - mówiła Elsie. - To przyjęcie, które panie Beatrice i Evangeline chcą dla nas zorganizować... Owszem, to bardzo miłe z ich strony. Myślę, że pójdziemy. Ale znacznie bardziej bym wolała dojechać do domu w czterdzieści minut, jak przed wojną. Kupić paczkę bekonu w sklepiku na rogu, jeśli mam na to ochotę. Nie myślisz chyba, że nasze chlebodawczynie obejdą się bez bekonu w najbliższych dniach. - Nie byłabym tego taka pewna. Każdemu sprzedaje się na kartki, nawet
180
RS
arystokracji - westchnęła Doris. - Ale nie mogę cię winić za to, że narzekasz, Elsie. Wszystkie czujemy podobnie, jestem tego pewna. Sprawa polega na tym, że przyzwyczailiśmy się mieć wroga, kogoś, przeciwko komu moglibyśmy walczyć. A teraz, ponieważ go nie mamy, kłócimy się między sobą, każdy z każdym. - Umilkła na chwilę. -Mam nadzieję, że Attlee zrealizuje swoje plany. On chciałby, żebyśmy wszyscy mieli równe prawa i przestali wreszcie skakać sobie do oczu. - Cóż, Bea, oto druga strona medalu. - Chodzi ci o pokój? - Tak. Teraz wszystkie przeżyte koszmary wydają się nie mieć sensu. Zwycięstwo smakuje jak klęska. Gdzie są bogate łupy, trofea wojenne? Gdzie nagroda za to, że jakoś przetrwaliśmy? - Nagrodą jest choćby to, że możemy sobie trochę ponarzekać, Evie. Chyba nie chciałabyś, żeby wróciły tamte czasy. - Nie, oczywiście że nie. Ale kiedy trwała wojna, przynajmniej mieliśmy w sercach nadzieję, że to się kiedyś skończy. Teraz, gdy się skończyło, nawet nie możemy marzyć o końcu. - Weź się w garść, Evie. - Beatrice irytowały pesymistyczne uwagi siostry. Miała cichą nadzieję, że Evangeline niedługo wróci do swojego domku w Knightsbridge. - Spróbuj chociaż dziś wieczorem być miła. Molly dokonała cudów, robi z tym dostawcą, co chce. Bóg raczy wiedzieć, jak jej się to udaje, a ja nie śmiem pytać. Wystarczy, że ci powiem, iż przyrządziła łososia! Dostaliśmy także grzyby od lady Wentworth, przepiękny udziec jagnięcy od Maudie Carstairs i szkockie truskawki od Pameli Inverness. Molly zdobyła jajka, będzie majonez, młode ziemniaki, ser Stilton... Beatrice wyliczała na palcach smakołyki. - I Jack powiedział mi w nocy, że otworzy swoją SZ. - Swoją SZ? Co to znaczy? - Skrzynkę zwycięstwa. Znalazł w piwnicy skrzynkę czerwonego wina rocznik 1937, jeszcze sprzed wojny. - Beatrice spojrzała na siostrę ostrzegawczo, chcąc uprzedzić jej złośliwy komentarz. - Wiem, Evie, że nie tryskasz radością. Ja również nie jestem w najlepszym nastroju. Jack wydaje mi się jakiś obcy, daleki, nieobecny duchem. Dzieci wiecznie się kłócą. Sądzę jednak, że mamy obowiązek uczcić zakończenie wojny. - Obiecuję, Bea, że wytrzymam jakoś to przyjęcie. Postaram się. Ale wiem, że już nigdy w życiu nie będę szczęśliwa. Czy nie będziesz miała nic
181
RS
przeciwko temu, jeśli w przyszłym tygodniu zacznę się pakować? Chciałabym wrócić do siebie, do Knightsbridge. Pod sztuczną, wymuszoną wesołością krył się głęboki, dotkliwy smutek. Każde wzniesienie kieliszka wydawało się Evie toastem za zdrowie nieobecnego przyjaciela, a nie świętowaniem pokoju i tryumfu zwycięstwa. Nikt nie wspominał Connie, małego Toma ani Hugona. Nie rozmawiano o bombardowaniach ani o śmierci Beryl. Nawet szczęście Tilly, która wyjechała do Kansas, wydawało się mało przekonujące. Kiedy wzniesiono za nią toast, wszyscy mieli wrażenie, że chodzi po prostu o jedną z najbliższych osób, które odeszły. Mimo głośnych zachwytów nad wspaniałością jedzenia i wina oraz optymistycznych wróżb na przyszłość było to spotkanie ludzi o rozdartych sercach. Cyril Hunter wracał do Paryża już nazajutrz. Był prawdopodobnie jedynym naprawdę szczęśliwym człowiekiem przy stole. - Spotkamy się znów niedługo. Jestem tego pewien, moi drodzy. Podróż do Paryża trwa zaledwie kilka godzin. Następnym razem, kiedy przyjadę do Anglii, przywiozę z sobą Jean-Luca. Wierzę, że pokochacie go tak samo jak ja. On zamierza wrócić do filmu, Jack, sądzę więc, że znajdziecie obaj wiele wspólnych tematów. - Aha. - To była czwarta nader skąpa wypowiedź Jacka w czasie tego wieczoru. Beatrice spojrzała na niego. Napotkał wzrok żony i ujął jej dłoń pod stołem, mrucząc: - Przepraszam, Bea. Staram się, jak mogę. Uścisnęła jego rękę z całych sił. - I tobie, Priss, nie wolno tracić ducha. - Cyril zaczynał być trochę nietaktowny, ale trudno go było powstrzymać. - To, że przez tych głupich Amerykanów nic nie wyszło z twojego pomysłu, wcale nie znaczy, że rozsądniejszym ludziom nie spodoba się ta idea. Myślę, że jesteś nie tylko bardzo odważna, ale także dobrze rozumiesz rzeczywistość, chcąc zrezygnować z ,Mode". To przeszłość. Teraz musimy spoglądać w przyszłość. Tak powinno być. - Rozejrzał się wokół, popatrzył na twarze innych gości i wydawało się, że wreszcie dotarło do niego, iż wszyscy mają ponure miny albo starają się przywołać wymuszony uśmiech. - Cóż, wybaczcie mi. Nie chciałem nikogo obrazić. To chyba jakieś nieporozumienie. Przepraszam, ale wydawało mi się, że to miało być przyjęcie z okazji zakończenia wojny i że wszyscy mieliśmy się tym
182
RS
cieszyć. Może powinienem wyjść. - Chrząknął i umilkł, zażenowany własnymi słowami. - Przepraszam -mruknął. - Przepraszam jeszcze raz was wszystkich. Naprawdę lepiej będzie, jeśli sobie pójdę. Evangeline przechyliła się w stronę Cyrila i ujęła jego dłoń. - Proszę, Cyril, nie wychodź tak wcześnie. Jak to dobrze, że ktoś tutaj jest naprawdę szczęśliwy. Niech cię Bóg błogosławi. Przynajmniej ty. Ale tak się złożyło, że reszta z nas... - zawahała się. - Rozumiesz... - powiedziała wreszcie. - Myślę, że mogę ci powiedzieć. Trudno nam cieszyć się końcem wojny i dobrze bawić z tej okazji. Bo to przypomina nam tych wszystkich, których wśród nas zabrakło. Molly po raz pierwszy od 1938 roku wyjechała na kilka tygodni do swojej rodziny, do County Kerry. - Udział Anglii w wojnie zawsze był dla mnie zrozumiały, ale uważałam za bezsens, że Irlandia znalazła się poza zasięgiem tego wszystkiego westchnęła Evangeline. - Molly niedługo wróci, to tylko parę tygodni, ale nie wiem, jak przez ten czas sobie bez niej poradzimy. Mięsa można kupić tylko za osiem pensów na tydzień. Nie mamy żadnej szansy na baraninę czy odrobinę czegokolwiek innego dodatkowo, dopóki ona znowu nie poflirtuje z rzeźnikiem. Evangeline miała nadzieję, że te uwagi pozostaną bez komentarzy, ale Jack rzucił w jej stronę zimne spojrzenie. - Czy nie potrafisz w ogóle myśleć poważnie, Evie? Nie można sprowadzać spraw życia do tego, czy uda się kupić baraninę albo jedwabną halkę. - Zostało może jeszcze trochę szampana? - przerwała mężowi Beatrice. - Zrobiło się późno, Bea. Nie sądzę, żeby ktoś miał ochotę na szampana, dziękujemy. - Leonard Golder spojrzał na żonę, która skinęła głową. Trzeba się zbierać do wyjścia. Nie gniewajcie się, proszę. Z przyjemnością przejdziemy się pieszo do domu. Evangeline i Beatrice wiedziały, że w niczym nie zawiniły. Żadne słowa, które padły podczas przyjęcia, nie obraziły Leonarda. To ból po stracie rodziny i przyjaciół okazał się zbyt świeży i głęboki. - Nie gniewaj się, Bea. Wybaczcie nam wszyscy. Jesteście bardzo kochani i miło z waszej strony, że zaprosiliście nas na to przyjęcie. - Oczywiście, Leonardzie. Życzymy przyjemnej drogi do domu. Oczy Leonarda zwilgotniały.
183
RS
- Moje kochane dziewczyny! Zawsze byłyście takie odważne. Kiedyś znowu będę człowiekiem towarzyskim, ale dajcie mi trochę czasu. Wkrótce, dopiwszy kawę, wyszli także Priscilla i Cyril. Ruszyli w stronę postoju taksówek. Jack pomógł sprzątnąć ze stołu talerze i kieliszki; potknął się przy tym raz czy dwa. Potem lekko skinął głową i bez słowa znikł w studio. Beatrice i Evangeline zabrały swoje filiżanki z kawą i butelkę brandy do saloniku. Tam obie usiadły i szklanym wzrokiem wpatrzyły się w przestrzeń. Po chwili grube łzy zaczęły spływać po ich policzkach. - Dlaczego czujemy się tak okropnie, jakbyśmy znowu zostały osierocone, Bea? - Evangeline pierwsza zaczęła mówić. - Może sobie być pokój, ale nie ma spokoju w umysłach. Czuję się podobnie jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem. Kiedy miałam tylko jedną osobę, której mogłam zaufać ciebie. Czy tamto naprawdę mogło znowu wrócić? Beatrice wypiła łyk kawy. - Nie sądzę, Evie. Zawsze możesz na mnie liczyć, ale wiem, że potrzebujesz jeszcze czegoś innego. Czegoś więcej. I wierzę, że to odnajdziesz. Tak samo jak wierzę, że i ja odbuduję swoje życie. Leonard słusznie powiedział: „dajcie mi trochę czasu". Wszyscy potrzebujemy czasu. I ty, i ja, i Jack, Leo, Pen, Priscilla. My wszyscy. Oprócz Cyrila uśmiechnęła się. - On potrzebuje szczęścia. Ale znam go i wiem, że je odnajdzie. Zapadła cisza. Siostry powoli sączyły brandy. W saloniku panował półmrok, przez okno wpadało światło miejskich latarni. Teraz niemal w każdym mieszkaniu w Londynie nawet w nocy nie zasuwano zasłon w oknach dla uczczenia faktu, że przestało obowiązywać zaciemnienie. - W pewnym sensie pokój jest trudniejszy niż wojna - dodała Beatrice. - Dla mnie ciągle jeszcze wojna trwa - szepnęła Evangeline. - Dopóki Hugo nie wróci do domu. Beatrice wniosła na piętro tacę z herbatą i podeszła do łóżka. Odgarnęła kosmyk włosów, spadający Jackowi na czoło. Kiedy Jack spał, wyglądał jak mały chłopiec. Ostatnio sypiał już dużo spokojniej. Nie wiercił się, nie skopywał prześcieradła, nie krzyczał przez sen, nie próbował zrywać opatrunków, jak kilka tygodni temu, gdy go przywieziono. Spojrzała na jego prawą rękę. Była wiotka i słaba. Pomimo zapewnień lekarza Beatrice trudno
184
RS
było uwierzyć, że Jack kiedykolwiek odzyska w niej siłę. Lewa ręka była silna i piękna jak dawniej. Szwy z ramienia zostały już zdjęte i mimo głębokich blizn, które pozostały, Beatrice i Jack wiedzieli już, że - chociaż dźwiganie tą ręką większych ciężarów nigdy nie będzie możliwe - nie chodzi o poważne uszkodzenie. W końcu nie jest węglarzem i nie pracuje przy łopacie, pocieszała się Bea. To nie ma żadnego znaczenia. - Coś znacznie poważniejszego stało się z twoją głową i sercem szepnęła. - Czy jeszcze kiedyś będziesz chciał ze mną rozmawiać? Jack poruszył się. Kiedy w chwilę później otworzył oczy, Beatrice poczuła, że serce jej drgnęło. To było, choć tylko przez mgnienie, dawne spojrzenie Jacka. Nie nieobecne, bez wyrazu, jakie widziała przez cały czas, odkąd przywieziono go do domu. - Beatrice, czy coś się stało? - zapytał. - Mówisz do mnie, kochanie. - Nie wszystko od razu. Sądzę jednak, że teraz... Nachylił się, ujął zdrową ręką filiżankę, potem talerzyk, i elegancko podsunął je swojej żonie, zanim zaczął pić swoją herbatę. - Wiedziałem, że wygramy - powiedział. - To była tylko kwestia czasu. Ale przez to wszystko wydawało się jeszcze bardziej bezsensowne. Widziałem tyle bólu i cierpienia, tyle zniszczeń. Walczyliśmy o każdą piędź ziemi. Tylko we Włoszech było inaczej. To naprawdę była wojna pomiędzy Montgomerym a Pattonem. Rozgrywki generałów. Zajęło to zupełnie niepotrzebnie mnóstwo czasu. O mało nie zwariowałem, nakręcając te wszystkie okropności na taśmę. Byłem tak zaszokowany tym, co widziałem, że zupełnie nie dbałem o to, iż mogę zostać ranny. Kiedy to się stało, czułem się niemal zadowolony - wreszcie cierpiałem tak samo jak inni. Brałem w tym udział naprawdę. Nie byłem tylko obserwatorem. - Oczy Jacka napełniły się łzami. - Okropnie nudzę, prawda, kochanie? Przepraszam. - Nie che? przeprosin, ale obietnicy, że znowu będę mogła z tobą rozmawiać. Czy teraz mi obiecasz, że już nigdy nigdzie nie wyjedziesz, nie zostawisz nas samych? - Tak. Nie. Nie mogę tego obiecać, Bea. Ale nie chcę już być reporterem wojennym. Zwłaszcza że stwierdziłem, iż nie zawsze potrafię oddać całą prawdę. Czasami ulegałem jednak wpływom propagandy. Nie chcę żadnych więcej uwikłań politycznych. Bóg wie, co z tego wyniknie, ale niektóre
185
RS
propozycje Jean-Luca wydają mi się godne zainteresowania. - Uśmiechnął się. - Trzeba będzie w to włożyć dużo rzetelnego wysiłku. Ale po tych wszystkich nieszczęściach, cierpieniach, po śmierci Toma chciałbym odzyskać nadzieję. Nadzieję i wiarę.
186
Rozdział 17
RS
Molly czekała właśnie na chłopca od rzeźnika, gdy ktoś zadzwonił do kuchennych drzwi. Herbata była już zaparzona, na stole stał imbirowy piernik, który jakimś cudem nie został wcześniej zjedzony - taki sam kiedyś chłopcu bardzo smakował. Molly bardzo lubiła młodziutkiego dostawcę mięsa. Ujmował ją nie tylko tym, że zwracając się do niej, mówił z irlandzkim akcentem. Prawdę powiedziawszy, ważniejsza była dość umiarkowana cena żeberek, kości na zupę lub pęt kiełbasy, które tak często tutaj zamawiano. Teraz, kiedy dzieci podrosły, a kucharka nie kwapiła się z powrotem do pracy, Molly znowu urzędowała w kuchni. Nie miała zresztą nic przeciwko temu. Uważała ją za swoje terytorium i była z tego dumna. Dzwonek zadźwięczał znowu. - Już otwieram! Chwileczkę! - zawołała, mocując się z zasuwką. Przed drzwiami stała kobieta - drobna, jakby skulona. W ręku trzymała walizkę. - Tilly! Tilly! Co tutaj robisz? Myślałam... Zorientowała się, że Tilly lada chwila wybuchnie płaczem. - Wchodź szybciutko do środka, serdeńko! - zaprosiła Molly. - Akurat zaparzyłam herbatę. Wniosła walizkę, pomogła Tilly zdjąć płaszcz, posadziła ją przy kuchennym stole i postawiła przed nią parującą filiżankę. Przysunęła bliżej talerz z pokrojonym piernikiem. Potem czekała, aż Tilly zacznie mówić. I wtedy znowu rozległ się dzwonek do drzwi. Tilly podniosła głowę. - Czy nie przeszkadzam? Na pewno jesteś zajęta. Molly, idąc do drzwi, musnęła lekko włosy Tilly. - Nie bądź głupia - szepnęła. - Za chwilę będę wolna. Odebrała koszyk od posłańca i już po chwili oddała mu z powrotem pusty, gotowy na następną dostawę. - Przepraszam, Charlie, nie mogę zaprosić cię dzisiaj na ciasto, ale upiekę nowe i wtedy umówimy się na jakiś inny dzień, dobrze? Chłopiec usiłował zerknąć przez szparę w drzwiach do środka, nie dojrzał jednak nic innego niż zwykle prócz siedzącej przy stole przygarbionej kobiety w ciemnoniebieskiej sukience.
187
RS
- Przyjdź na przykład na wtorek - zaproponowała Molly. - O tej samej porze. Chłopiec skinął głową. - Może będziesz miał jakiś drób - dodała. - No i chciałabym ładny kawałek wieprzowiny i kilka funtów mielonego. To by było wszystko. Uśmiechnęła się do niego. - A jeszcze gdyby był ten chudy bekon... Teraz już idź, ale we wtorek, obiecuję, znowu upiekę ciasto - mrugnęła do chłopaka. Potem wróciła do stołu i cierpliwie czekała, aż Tilly wyjaśni, skąd się tutaj wzięła. - Przepraszam, Molly, nie wiedziałam, dokąd pójść - powiedziała Tilly, krusząc w palcach kawałeczek piernika. -Pomyślałam o Domu Sióstr Eliott, ale bałam się pokazać na oczy paniom Beatrice i Evangeline. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że przyszłam tutaj. - Podniosła na Molly oczy z niemym zapytaniem. - Jestem prosto ze statku. Czuję się taka brudna i nieświeża. - Nie martw się. Zaraz ci przygotuję kąpiel i odprasuję ubranie. Możesz skorzystać z łazienki dzieci, ja tak często robię. Ale gdzie będziesz mieszkać, Tilly? Masz już jakieś plany? - U siostry. Liczę na to, że mnie przyjmie, dopóki nie znajdę czegoś odpowiedniego. Ale nie chciałam iść prosto do niej w takim stanie. Muszę najpierw doprowadzić się do porządku. Ona by tego nie zrozumiała. A może ucieszyłaby się, że widzi mnie taką sponiewieraną. Czy ja wiem. Wysłuchałam od niej mnóstwa nieprzyjemnych uwag, kiedy wyjeżdżałam do Ameryki. Śmiała się z mojego skromnego dobytku i z moich wielkich planów. - Tilly upiła kilka łyków herbaty, po czym podniosła wzrok na Molly. - Jak dobrze być znowu tutaj - powiedziała i zaczęła płakać. Molly powstrzymała ciekawość. Czekała, aż Tilly trochę się uspokoi i będzie zdolna opowiedzieć, co się wydarzyło. - Wiesz, Molly, ja to nawet potrafię zrozumieć. Ci Amerykanie wszyscy sobie wyobrażają, że angielskie dziewczęta to wielkie damy. I Brad napisał do swojej rodziny, że ja pochodzę z bardzo dobrego i zamożnego domu. Kiedy mi się przedstawiał, mówił, że mają farmę, i to tak brzmiało, jakby posiadali wiele akrów ziemi. Uwierzyłam w te opowieści, a może i dodałam trochę od siebie. Ale przecież pokazywał mi zdjęcie ich domu. Był w końcu oficerem, nie byle kim.
188
RS
- Pamiętam to zdjęcie - zapewniła Molly. - Pokazywałaś mi je. I co? Czy ten dom w ogóle nie istnieje? - Istnieje, oczywiście. Nawet rozumiem Brada, że chciał dobrze wypaść w moich oczach. Ale jego rodzina wcale tam nie mieszka. - Tilly otarła oczy. - Naprawdę, kiedy wyjeżdżałam, nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę musiała Brada porzucić. Nie oszukiwałam go. Mówiłam mu, że jestem zwyczajną dziewczyną, która musi pracować na swoje utrzymanie. Ale on oczywiście wcale mi nie wierzył. I opowiadał nieprawdziwe rzeczy o swoim pochodzeniu, bo chciał zrobić na mnie dobre wrażenie. To był okropny, straszny błąd. Gdyby się nie zaczęło od kłamstw, moglibyśmy uniknąć wielu nieporozumień. - Opowiedz mi wszystko po kolei. - Dobrze, Molly. Od razu gdy tylko przyjechałam do Kansas, zdałam sobie sprawę, że będzie dużo trudniej, niż myślałam. Jego matka i siostry czekały na mnie na peronie w Excelsior. To nazwa miasta, w którego pobliżu mieszkają Byłam zmęczona podróżą, Brad nadal przebywał w szpitalu. Spodziewałam się, że pojedziemy do miłego, białego domu z kolumienkami i tarasem na górze, tego z fotografii. Naprawdę jednak mieszkali w czymś w rodzaju baraku. Byłam straszliwie zmordowana, bo trzęśliśmy się jeszcze długo wyboistą, nie asfaltowaną drogą. No więc dom okazał się niewielkim baraczkiem z falistej blachy. Nie było tam nawet łazienki, ale zwykła pompa na dworze. Po podwórku biegały kury. Marzyłam, żeby się umyć i wyspać. Przygotowali dla mnie łóżko w pokoju jego sióstr. Tylko kotara dzieliła mnie od ich części. Nie pozwolili mi sypiać w pokoju Brada, dopóki nie wróci ze szpitala. Kiedy się obudziłam i odsunęłam zasłonkę, zobaczyłam, że przyszłe szwagierki grzebią w moich rzeczach. Oglądały te wszystkie śliczne, nowe stroje, które dały mi w prezencie panie Beatrice i Evangeline. Jego starsza siostra włożyła mój piękny peniuar na starą, brudną sukienkę, w której pracowała przy gospodarstwie. Ma na imię Mary Beth. I zachowywała się jak głupia, tańczyła, wykonywała piruety. Próbowała nawet wcisnąć swoje wielkie stopy do maleńkich satynowych pantofelków domowych, które dziewczęta dla mnie zrobiły. - Jeszcze teraz słychać było w głosie Tilly, jak bardzo ją wtedy uraziło zachowanie Mary Beth. - Podbiegłam i zdarłam to z niej natychmiast. Byłam na nią wściekła, zupełnie nie przygotowana na takie przyjęcie. A one naśmiewały się ze mnie. Mary Beth zrobiła dworski dyg i
189
RS
powiedziała ironicznie: „Widzimy, że wasza wysokość trochę się zdenerwowała. Pokornie prosimy o wybaczenie". Potem zdarzyło się jeszcze wiele podobnych incydentów. No i wszystko oczywiście coraz bardziej się psuło. Podczas gdy Tilly opowiadała, Molly nalała do garnuszka wody, włożyła tam jajka, pokroiła chleb. Zdecydowała się też poświęcić ostatni kawałeczek masła. Nie pierwszy raz się zdarzało, że rodzinie na kolację będzie musiał wystarczyć smalec. - I co się stało potem? Tilly opowiedziała, jak niecierpliwie czekała, aż Brad wróci ze szpitala. Przez ten czas stosunki między nią a jego rodziną jakoś się ułożyły. Oświadczyła, że gotowa jest pracować na swoje utrzymanie, z czego matka i siostry Brada były oczywiście zadowolone, ale jednocześnie rozczarowane, że nie jest żadną wielką damą. - Powtarzałam im ciągle, że wszystko będzie wyglądało inaczej, kiedy Brad wróci ze szpitala i będziemy mogli być razem. Jego matka posyłała mi kpiące spojrzenia, jakby chciała powiedzieć: „Możesz sobie marzyć, ale i tak będzie, jak ja zechcę". Mary Beth i Sissie już właściwie dały mi spokój. Po prostu trochę się do mnie przyzwyczaiły. I ja nic przeciwko nim nie miałam, oprócz tego, że czasami pożyczały sobie moje ubrania, nie pytając mnie o zgodę. - Co się stało, kiedy Brad wrócił? - Wiedziałam oczywiście, że ucieszy się z powrotu do domu i że po długiej nieobecności będzie zadowolony z tego, że znowu widzi swoją matkę i siostry. Ciągle go jednak prosiłam, żebyśmy wreszcie przenieśli się na swoje. Sypialiśmy w jego kawalerskim pokoju. Było ciasno, a w dodatku ten pokój przylegał do sypialni jego matki, jeśli rozumiesz, co mam na myśli... Molly skinęła głową. - Pracowałam w ogrodzie, szyłam, często się zdarzało, że gotowałam dla całej rodziny. Ale zawsze jego matka i siostry były z nami. Nie mieliśmy ani chwili tylko dla siebie. W końcu postawiłam mu ultimatum: albo przeprowadzamy się na swoje, albo wyjeżdżam. Wtedy oświadczył, że ta farma... Nazywał farmą to małe podwóreczko... Oświadczył, że ta farma jest jego własnością i nie zamierza z niej rezygnować. Przedtem należała do jego ojca, a on ma sentyment do tego miejsca i właśnie tutaj chce mieszkać.
190
RS
- Tilly skończyła jeść drugie jajko. - No cóż, Molly, próbowałam. Naprawdę się starałam. Ale w końcu któregoś dnia Sissie posunęła się za daleko. Zniszczyła moją ostatnią porządną bluzkę, wkładając ją bez pytania na randkę z jakimś wiejskim chłopakiem. Kiedy wróciła do domu, bluzka była nie tylko brudna i wygnieciona, ale jeszcze rozdarta w kilku miejscach. Poprosiłam Brada, żeby porozmawiał z Sissie, ale odmówił. Przypomniałam mu, że jestem jego żoną. Oznajmił wówczas, że żona to nie rodzina, to inna krew, i że matka i siostry są dla niego ważniejsze. Wtedy zdecydowałam się go opuścić, choć oczywiście nic mu nie mówiłam o swoich zamiarach. Pracowałam trochę w restauracji i udało mi się zaoszczędzić pieniądze na podróż do Nowego Jorku. Potem któregoś popołudnia po prostu wyszłam, udało mi się jakoś przemycić walizkę, tak że nikt tego nie zauważył. Złapałam autobus w mieście i w końcu dojechałam do Nowego Jorku. Tam pracowałam kilka miesięcy, żeby zarobić na powrót statkiem do Anglii. - Gdzie przez ten czas mieszkałaś? - W hotelu YWCA. Tam jest naprawdę tanio, a warunki bardzo przyzwoite. - Tilly uśmiechnęła się, ale tylko przelotnie. - Molly, jak myślisz, czy panie Beatrice i Evangeline zaproponują mi znowu pracę u siebie? Wcale się nie spodziewam, że wrócę na swoje dawne stanowisko. Będę szczęśliwa, podejmując się wszystkiego, cokolwiek zechcą mi zlecić. Doradź mi, co mam teraz zrobić. - Najpierw weź kąpiel - powiedziała spokojnie Molly. - Pani Beatrice powinna być w domu koło piątej. Teraz poszła do szkoły tańca, gdzie chodzi Clare. Porozmawiam z nią, jak wróci. Dam Nedowi i Clare obiad, i powiem jej, co się wydarzyło. A ty zaraz po kąpieli idź do mojego pokoju i połóż się. Jesteś bardzo zmęczona. Musisz odpocząć. Przez ten czas przejrzę twoje ubrania, uprasuję ci coś na dzisiaj i nawet upiorę, jeśli trzeba. Wszystko będzie dobrze. Nic się nie martw. - Pocałowała Tilly delikatnie w głowę, dziękując Bogu za to, że dziewczynie udało się wyrwać z nieudanego związku. - Pani Beatrice to jak nasza rodzina, moja i twoja. Na pewno coś wymyśli. - Czy wiesz już o następnym ślubie w rodzinie królewskiej? - zapytała Evangeline, starannie zamykając drzwi za sobą. W recepcji dwie klientki czekały na umówione spotkanie. - Spróbujemy znowu? Co o tym myślisz? Beatrice podniosła wzrok.
191
RS
- Uważasz, że powinnyśmy sobie tym zawracać głowę? Czy nie dość dostałyśmy już po nosie? Z dwóch ostatnich zamówień nic nie wyszło. - To było już tak dawno. Nikt już o tym nie pamięta. No i sama zobacz! Evangeline podała siostrze kilka zdjęć, które Cyril przysłał z Paryża. - Tych projektów na razie nikt nie zna. Cyril sfotografował nową kolekcję Diora. Tego jeszcze przez kilka miesięcy nie będzie w żadnym żurnalu mody. Beatrice spojrzała na rysunki. Suknie bardzo dopasowane w talii... Duże, przeładowane ozdobami kołnierze. Spódnice - och, te spódnice - dość długie i marszczone. Modelki w przezroczystych, cienkich pończochach, w pantofelkach na bardzo wysokich i cienkich obcasikach. Kapelusze z ogromnymi rondami, które rzucały tajemnicze cienie na twarze. - To wspaniała, luksusowa moda. Ale my nie będziemy tego kopiować, Evie. Skorzystamy jedynie z niektórych pomysłów. Byłby problem z taką ilością jedwabiu i z tymi wszystkimi wymyślnymi dodatkami. - Teraz nawet ciuchy są racjonowane! I w dodatku jeszcze te problemy z dostawą włókien syntetycznych. Nie czytałaś gazet? - Niewiele w ostatnich dniach, niestety. - Ale znów zerknęła ciekawie na zdjęcia. - Miło jest widzieć, że szyk i jakaś trochę przekorna elegancja znowu wracają do łask. Prawdę powiedziawszy, Evie, dotąd przeraża mnie wpływ wojny na gust naszych klientek. Evangeline wyczuwała, że Beatrice wkrótce da się przekonać. - I wcale nie kopiowałybyśmy tych modeli, skorzystałybyśmy jedynie z kilku pomysłów. Głupio by było nie szyć takich pięknych, strojnych sukien tylko dlatego, żeby pan Dior mógł je wylansować wcześniej. Cyril nazywa to nowym spojrzeniem. No i dzięki niemu możemy skorzystać z tych projektów. To nie naśladownictwo, po prostu idziemy z duchem czasu. - Zgoda, Evie - obiecała Beatrice i pośpieszyła do drzwi. - Pomyślę o sukni ślubnej. Ile czasu na to mamy? - Myślę, że około dwóch tygodni. - A więc nie rezygnuj, Evie. Naprawdę cenię twoje pomysły i myślę, że nasz projekt sukni dla księżniczki może być najlepszy. Może to śmieszne, ale zamierzam teraz postawić na nowoczesność. - Beatrice spojrzała znad okularów. -Jeżeli właśnie my będziemy robić projekt, to sądzę, że suknia powinna być na tyle skromna i pozbawiona ozdób, na ile to tylko możliwe, a przy tym oczywiście piękna. Ale trzeba będzie zapewnić sobie współpracę
192
RS
kilku nowoczesnych producentów tkanin. Cóż... - Beatrice znów spojrzała na zdjęcie. - To nie jest odpowiedni fason dla kobiety o nie najlepszej figurze. Księżniczka nie przypomina tych modelek - jest drobna i ma spory biust. Jeśli wziąć to pod uwagę, suknię powinno się... - ...mierzyć na niej, nie na manekinie - dokończyła Evangeline. Dwa tygodnie później Cyril był w Londynie z Jean-Lukiem. Beatrice i Evangeline oczekiwały, że przywiezie pięknego chłopca o nieskazitelnej urodzie, i poczuły się rozczarowane, zobaczywszy przeciętnego Francuza w okularach, typ, jaki można często spotkać na jakimś seminarium na Sorbonie. Cyril dwoił się i troił, robił wszystko, co tylko możliwe, by wywrzeć dobre wrażenie na nowym przyjacielu, przeplatał swoje opowieści najnowszymi francuskimi powiedzonkami i anegdotami. Tymczasem JeanLuc i Jack od razu przypadli sobie do gustu. Natychmiast zaczęli rozmowę o kinie. - Bea, czy nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli Jean-Luc i ja opuścimy na chwilę towarzystwo? Chciałbym mu pokazać w studio kilka rzeczy. Beatrice spojrzała ciepło na Cyrila, gdy Jack wyprowadził gościa z pokoju. Jean-Luc przedtem, w rozmowie, zwrócił się do Cyrila: - Są w Paryżu pisarze, których naprawdę szczerze podziwiam. Jack i ja być może znajdziemy sposób, by zbliżyć się do jednego czy dwóch z nich i zaproponować im filmową adaptację ich książek. - Jean-Luc uśmiechnął się. - Czy pamiętasz tych pisarzy, z którymi rozmawialiśmy w kawiarence koło kina w siódmej dzielnicy? - Oczywiście. Wszyscy wydali mi się absolutnie beznadziejni. - Cyril podniósł kieliszek do ust. - Ale mną się nie przejmuj. Chętnie zostanę z kobietami. Dziś wieczór możecie mnie traktować jak dziewczynę. Jack i Jean-Luc wzięli armagnac i dwa pękate kieliszki. - Do zobaczenia przy herbacie - rzekł błagalnie Cyril, gdy opuszczali pokój. Był teraz absolutnie poważny. Zwrócił się do Beatrice: - Wydaje mi się, że Jack jest w znacznie lepszym stanie. A może to tylko sprawa mojej wyobraźni? - Ja też tak sądzę, Cyrilu, mam taką nadzieję. Powoli wraca do dawnej formy. To spotkanie z Jean-Lukiem może być prawdziwym zrządzeniem
193
RS
Opatrzności. Od wieków nie był niczym tak autentycznie zainteresowany. Zawsze będę cię za to błogosławić, zwłaszcza jeśli rzeczywiście mieliby razem pracować. Jack był ostatnio taki niespokojny. Może właśnie tego mu potrzeba. Pracy. - Uśmiechnęła się. - Czy widziałeś się już z Priscilla? Liczyłam na to, że będzie mogła zjeść dzisiaj z nami lunch, ale odpowiedziała mi tajemniczo: JSZ. Czy wiesz, co to znaczy? - JSZ? To znaczy: „jestem strasznie zajęta". Wydaje mi się, że umówiła się na lunch z amerykańskim konkurentem swoich dawnych szefów z „Mode". Jest nieprawdopodobnie uparta i może w końcu coś wyjdzie z tego jej pomysłu. - Zapalił papierosa. - Nawet jeśli jeszcze nie tym razem, to następnym. Wiesz tak samo dobrze jak ja, że Priscilla nie przyjęła do wiadomości tamtej porażki. Albo, ściślej mówiąc, nie ma dla niej znaczenia, ile razy jeszcze usłyszy odpowiedź odmowną. I tak dojdzie do celu. Przekona dyrektora swojego banku, że powinien udzielić jej kredytu w takiej wysokości, w jakiej zażąda. - Spojrzał przez stół na Evangeline. Jesteś dziś taka cicha, spokojna, Evie. Czy wszystko w porządku? - Tak, Cyrilu. To bardzo miło z twojej strony, że przysłałeś nam te zdjęcia. Niektóre z nich były bardzo inspirujące. Mamy nadzieję otrzymać zamówienie na suknię ślubną księżniczki, prawda, Bea? Czekamy na odpowiedź. To byłby świetny moment, żeby Dom Sióstr Eliott znów zaczął funkcjonować i wrócił do dawnej świetności. Na pewno skorzystamy z niektórych pomysłów. Jeszcze raz dzięki za wszystko. - Nie, Evie, nie o to mi chodziło, chociaż jestem szczęśliwy, że mogłem wam się na coś przydać. Pytałem po prostu o ciebie. Czy wszystko jest w porządku? Wyglądasz wspaniale, jak zawsze, ale dostrzegam w tobie cień melancholii, moja droga. - Ostatnio zrobiłam się spokojniejsza, prawda, Bea? - Evangeline spojrzała na siostrę. - Ale nic złego się nie dzieje. Sytuacja wreszcie zaczęła się nieco poprawiać. Ludziom całe wieki zajęło przyzwyczajenie się do tego, że wojna się skończyła. Mamy dużo zamówień, szczególnie od czasu kiedy przysłałeś te szkice i otworzyłeś nam oczy na przemiany. Wydaje się, że każda klientka pragnie mieć szeroką spódnicę i sztywną halkę. Po prostu przedtem nie zdawały sobie sprawy, że chcą właśnie tego. Poza tym niektórzy z naszych dostawców zaproponowali nam ciekawe, dużo lepszej jakości niż dawniej włókna syntetyczne. Jest z tym jeszcze trochę kłopotu, ale to tylko kwestia czasu... - Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
194
RS
- I Tilly znowu jest z nami. Prawie wszystko jak dawniej. Beatrice włączyła się do rozmowy: - Sytuacja ogólna też zaczyna się poprawiać. Pamiętasz te ambitne plany? Opieka zdrowotna dla wszystkich, tanie mieszkania, bezpłatna edukacja... Londyńczycy nagle nabrali optymizmu. Ciągle mamy deficyt w budżecie, ale wygląda na to, że nowy rząd szybko się z tym upora. Jack dostał zamówienie od ministerstwa na nowy film. Jeszcze się z nimi targuje, myślę jednak, że przyjmie propozycję. - Sądzisz, że to wszystko jest realne? Obawiam się, że skończy się na kilku parkach publicznych, może na paru wystawach. To w rozumieniu państwa jest „kultura" - powiedział Cyril. - Pewnie chodzi o jakiś film propagandowy? - Chyba zgodzisz się ze mną, Cyrilu, że Jack nigdy nie był oportunista zaoponowała Beatrice. - Oczywiście, Ale Evie nie odpowiedziała mi na pytanie. Chcę wiedzieć, co u ciebie, Evangeline? Nie opowiadaj mi o pracy, sukniach i klientkach. Mów o sobie. - Och, daj spokój - machnęła ręką Evie. Wyjrzała przez okno i dodała: Jakie piękne popołudnie! Chciałabym zabrać dzieci do parku przed herbatą. Molly ma chyba jakiś suchy chleb dla łabędzi.
195
Rozdział 18
RS
- Uspokój się, Elsie, o co ci chodzi? Może napiłabyś się zimnej wody? Na Boga, dziewczyno, musisz się trochę kontrolować. Doris ujęła Elsie za ramiona i chciała jej wymierzyć porządnego klapsa. Elsie wzięła głęboki oddech. - Musiałam iść na górę, w sprawie tych poprawek, pamiętasz? I słyszałam, jak Evangeline rozmawiała z panią Palmer. Słyszałam! Słyszałam! I zaraz ci coś powiem! Tilly jest tutaj, wróciła, będzie znowu pracowała na gprze. - Przełknęła ślinę. - I będziemy szyć suknię ślubną dla księżniczki! - Klasnęła w dłonie. - Wyobraź sobie! Osobiście przyjdzie tutaj do miary! I wszystkie będziemy mogły ją zobaczyć. Tilly zeszła na dół. - Przykro mi, Elsie, ale nie będziecie miały okazji zobaczyć księżniczki. Ona wcale tutaj nie przyjdzie i wybij sobie z głowy, że ją sobie obejrzysz. Potem jej głos złagodniał. - Ale to prawda, że będziemy dla niej szyły suknię ślubną. To wielki zaszczyt i powinnyśmy być z tego dumne. Panie Beatrice i Evangeline przyjdą tu niedługo, żeby wam to wszystko zakomunikować, i pozwólcie sobie powiedzieć, że to ma być sekret. Pamiętajcie, nie wolno pisnąć o tym nikomu ani słówka. Absolutnie nikomu. Panna Evangeline pokaże wam wszystkie projekty, tak że będziecie wiedziały, jak ma wyglądać całość. Nawet jeśli któraś z was będzie miała przy tej sukni niewiele roboty, jakieś poprawki czy drobne prace przy wykańczaniu, też powinna się w tym orientować... - Tilly próbowała panować nad głosem, i ona jednak nie mogła się powstrzymać, by omal nie krzyczeć z radości. - To dopiero początek, dziewczęta. Ale odtąd już wszystko pójdzie dobrze. - Jesteś tego pewna? - Penelope wróciła z kuchni, gdzie próbowała odczyścić patelnię po sznyclach, szorując ją zmiętą w kulę gazetą. - Czy wy oboje nie widzicie, że to krok wstecz? Dawne sentymenty. Nie chcę być niemiła, Bea, ale sądzę, że wszystko, co dotyczy rodziny królewskiej, należy już do przeszłości. Sądziłam, że ty i Jack jesteście raczej zainteresowani przyszłością. Beatrice uśmiechnęła się nie speszona. - Oczywiście, Pen, że przede wszystkim patrzymy w przyszłość. Ale nie widzę tu żadnej sprzeczności. Rodzina królewska zawsze była tym, w co
196
RS
wierzyliśmy i dla czego się poświęcaliśmy. Jest dla nas symbolem odrodzenia. Powiedz, Jack, co ty o tym myślisz? Jack tylko pokiwał głową i uśmiechnął się do Beatrice. - Księżniczka i jej małżeństwo to dla nas okazja, by otrzymać nowe zamówienie. Nadzieja na to, że nasza firma będzie dostawała więcej korzystnych ofert. Nowy start i szansa na to, że powstanie coś naprawdę pięknego. Nie widzę nic złego w tej propozycji. Wręcz przeciwnie, jestem dumna, że księżniczka wybrała właśnie nas. My również wkroczymy dzięki temu w nową epokę, a fason sukni na pewno będzie odbiciem nowego ducha. Będzie tak nowoczesny, jak tylko to możliwe, a zarazem nawiąże do najlepszych tradycji - do tego wszystkiego, co chcielibyśmy ocalić na zawsze. Penelope z trudem powstrzymała się od dalszych krytycznych uwag. - Miło widzieć, że odzyskujesz formę, Bea. Życzę szczęścia. - Nagle przypomniała sobie o czymś. - Bądź aniołem, Leo. Czy mógłbyś mi podać tę paczuszkę z parapetu? Ania i Bronia przyniosły to dwa dni temu - wyjaśniła, po czym znowu zwróciła się do męża: - I nie zapomnij o tokaju i małych kieliszkach. Evangeline spała. Przez sen najpierw usłyszała jakieś skrobanie do drzwi, potem ktoś zapukał. Listonosz rzadko bywał tak natrętny. Poza tym, nawet jeśli to była paczka, zawsze można ją było odebrać później na poczcie. Odwróciła się na drugi bok i szczelnie otuliła kołdrą. Grad kamyczków uderzył w okno jej sypialni. Obudziła się na dobre, ciągle nie rozumiejąc, kto może być tak natarczywy. Po chwili jednak znowu wtuliła się w ciepłą kołdrę. Ktoś zapukał jeszcze raz. Włożyła szlafrok, zawiązała pasek i ostrożnie zeszła po schodach. Była zła i nadal śpiąca. Włosy miała rozczochrane, wiedziała też, że na twarzy mogły zostać ślady rozmazanego makijażu. Uchyliła drzwi. Ktoś stał oparty o framugę. Wilgotny materiał jego płaszcza lekko połyskiwał w słabym świetle porannego wrześniowego słońca. A potem przybysz drgnął nerwowo, rzucił się ku niej i niemal wpadł w jej ramiona. - Hugo! Nie wiedziała, co najpierw zrobić. Odebrać od niego płaszcz, zaprowadzić Hugona do pokoju, żeby się położył na sofie, zaparzyć kawę czy też trzymać go w ramionach, całować, wąchać. Poprowadziła go do pokoju, podtrzymując delikatnie, żeby się nie przewrócił. Wreszcie
197
RS
usadowiła go w fotelu. Był strasznie wychudzony, przeguby miał niemal przezroczyste, sterczące kolana. Przechylał się, prawie kładł się na niej, gdy go prowadziła, tak bardzo był wyczerpany. W przeraźliwie bladej, wymizerowanej twarzy błyszczały wielkie, gorejące oczy. Palce dotykające jej twarzy były gruzłowate, chude i białe. Zdjęła z niego płaszcz i rzuciła go na podłogę. Resztki strupów, blizny i ślady zadraśnięć znaczyły kochaną twarz. Hugo gładził jej włosy. Usiadł. Drzwi były nadal otwarte. Wybiegła, żeby zabrać ze schodów małą walizeczkę. On ujął w dłonie jej policzki i oboje zaczęli płakać. Nie padło ani jedno słowo. Po chwili Evangeline zdecydowała, że jednak musi zostawić go na minutkę. Pobiegła na górę i przyniosła kołdry i prześcieradła. Obawiała się, że nie starczy mu sił, by pokonać schody prowadzące na górę do sypialni. Zrobiła z tych wszystkich rzeczy posłanie na podłodze. Przyniosła jeszcze kilka poduszek. Pomogła mu się rozebrać i leżeli razem na podłodze. Jego kości zdawały się wrzynać w najdelikatniejsze części jej ciała, ale to nie miało znaczenia. Trzymała go tak mocno przy sobie, jak tylko kobieta potrafi. Później Hugo zapadł w krótką, ale głęboką drzemkę. Evangeline oparła się na łokciu i obserwowała jego twarz. Delikatnie głaskała bruzdy i zmarszczki. Mięśnie karku rysowały się tak wyraźnie jak liny okrętowe. Dotknęła jego torsu, patrzyła wstrząśnięta na wychudzone ręce i nogi. Zbliżyła twarz do jego ramienia i pokrywała delikatnymi pocałunkami ciało Hugoną. Drgnął i obudził się. Wysuszonymi ustami zaczął ją całować. Evangeline była zdziwiona siłą jego ramion, gdy trzymał ją w objęciach. Tutaj, na podłodze jej małego domku w Knightsbridge, odrodziło się ich wspólne życie. Jeszcze nie mogła uwierzyć swojemu szczęściu. Później pomogła Hugonowi wejść na górę. Przyniosła mu zupę, chleb, masło, gotowane jajko, pomarańczę i kawałek żółtego sera. - Nie tak dużo naraz, Evie, kochanie. Żołądek mam skurczony. Odłożę ser na później. Może masz czekoladę? Evangeline położyła się koło niego, obwąchując go jak psiak. - Czy będziesz miała coś przeciwko temu, jeśli teraz się trochę zdrzemnę? - zapytał. - Możesz spać, ile chcesz. Cały czas będę z tobą. - Będziesz ze mną już zawsze - szepnął.
198
RS
Mrugnął powiekami i zamknął oczy. Następne kilka dni Evangeline w całości poświęciła Hugonowi. Zawiadomiła siostrę, że Hugo wrócił, i Beatrice nie protestowała, że Evangeline cały czas spędza w domu. Wymuszała na ukochanym pochlebstwem i pieszczotami, by zaczął jeść normalnie i by w końcu zaczął mówić. Przez pierwszy tydzień dowiedziała się wystarczająco dużo. Sama opowieść o jego drodze powrotnej do Anglii przyprawiła ją niemal o chorobę. Był dość mądry, żeby zaoszczędzić jej wielu szczegółów z życia w obozie. - Zostałem wzięty do niewoli w 1941 roku. Myśleli, że im się przydam. Wiedzieli z moich papierów, że byłem inżynierem oddelegowanym do pomocy przy budowie linii kolejowej. Odmówiłem jednak współpracy z nimi. Chcieli, żebym zorganizował brygadę z innych więźniów. Zakładali, że będę czymś w rodzaju ich nadzorcy, ponieważ znałem się na rzeczy i mogłem pokierować ludźmi. Oczywiście zostałem ukarany za odmowę. Ale nie bardziej niż inni odszczepieńcy. Zachowali mnie przy życiu, ponieważ były im potrzebne moje kwalifikacje. A we śnie mówiłem do ciebie. Wiem o tym, ponieważ kiedy byłem w kulerze... to taki szczególnie okropny rodzaj jednoosobowej celi, ciasnota, brak powietrza i wody... Jeden ze strażników ciągle się dopytywał, dlaczego zawsze wołam Evie. - Jakim cudem zdołałeś ocaleć? - Naprawdę nie wiem. Miałem okropny atak malarii. Tamten facet, Crawley, pracował w służbie medycznej. To brzmi trochę jak żart, sugeruje, że obóz zorganizowano zgodnie z konwencją genewską. Myślę, że Crawley na coś tam się im przydawał. Zawsze istnieli zdrajcy, którzy załapywali się na najbardziej intratne prace w obozie. Pewnego dnia opowiem ci całą tę historię. Wszystko, co mogę teraz powiedzieć, to, to, że ten facet mnie uratował. Zdobył jakimś cudem chininę i wróciłem do zdrowia. Może znowu wołałem cię po imieniu, kiedy byłem nieprzytomny. Crawley ciebie pamiętał. Wydaje mi się, że musiał wiedzieć, iż cię znam. Skąd mu to przyszło do głowy? Nie mam pojęcia. Może zresztą oni nadal sądzili, że pomogę im przy budowie kolei, i chcieli zachować mnie przy życiu. Wszystko na to wskazywało, że leczą mnie naprawdę. Nagle sprawy zaczęły się toczyć jakoś chaotycznie. Następna rzecz, którą zarejestrowałem, to, to, że strażnik odszedł. Uciekłem. Przeszedłem przez Birmę i w końcu przetransportowano mnie do Anglii. Trwało to trzy miesiące i przyznam, że
199
RS
niewiele z tego okresu pamiętam. Na pewno ktoś musiał się w tym czasie mną opiekować, dać mi ubranie, bandaże, jedzenie. - Niech Bóg go błogosławi - szepnęła Evangeline. Hugo wyciągnął ręce i objął ją znowu. - Opowiedz jeszcze raz, wiesz, jeszcze trudno mi się skoncentrować... Opowiedz mi o sobie, Evie. Jestem teraz jak dziecko, które codziennie chce słyszeć tę samą bajkę na dobranoc. Opowiadaj mi znowu i znowu... że na pewno nie masz nikogo innego, że nie wyszłaś przez ten czas za mąż... Cały czas nosiłem w sercu twój obraz, ale nie śmiałem marzyć, że zechcesz czekać na mnie aż tak długo. Ledwie mogę w to uwierzyć. - Uwierz mi, Hugo. To oczywiste, że nie chciałam nikogo innego, skoro przez wszystkie te lata marzyłam wyłącznie o tobie. Teraz wreszcie będziemy mieli dla siebie mnóstwo czasu. - Pocałowała go w czoło. Moglibyśmy pójść na spacer do parku. Czy będziesz miał dość siły? W tej chwili Bea i ja pracujemy nad bardzo ważną suknią ślubną. Możesz wybrać się ze mną do pracowni. Bea i Jack chcą cię zobaczyć i myślę, że w końcu powinieneś im się pokazać. - Tak mi przykro, Evie. Ślubna suknia, oczywiście. Nigdy nie chciałem, żebyś przeze mnie zaniedbywała pracę. Czy sądzisz, że dziewczęta będą mogły uszyć jeszcze jedną? A może powinniśmy pójść do Caxton Hall? Specjalne zezwolenie, coś takiego już kiedyś mówiłaś, pamiętasz? Jutro? Ubrali się i wolnym krokiem szli przez park. Było późne letnie popołudnie. Jasne słońce świeciło nad nimi, promienie radośnie odbijały się od mosiężnej tabliczki na drzwiach Domu Sióstr Eliott.
RS
200