Smith-Ready Jeri Odcień fioletu 02 Odblask czerwieni Szesnaście lat temu nastąpiła Przemiana. Każdy, kto urodził się po niej, widzi i słyszy duchy. Ja...
13 downloads
24 Views
1MB Size
Smith-Ready Jeri Odcień fioletu 02 Odblask czerwieni
Szesnaście lat temu nastąpiła Przemiana. Każdy, kto urodził się po niej, widzi i słyszy duchy. Jak Aura. Teraz dzięki temu darowi wciąż może być z Loganem – słodkim Loganem, który skradł jej serce, który śpiewał dla niej piosenki i który umarł w dniu swoich urodzin… Logan zniknął. Aura rozpaczliwie pragnie, by powrócił jako duch. I wciąż go wspomina: Logana, który mówi, że wszystkim, czego pragnie, jest ona. Logana, którego fioletowy blask oświetla jej nagą skórę… Lecz potem nadchodzą gorsze wspomnienia. Logan zazdrosny o jej przyjaźń z Zacharym. Logan wściekły, kiedy z nim zerwała. Logan przemieniający się w cień... Czy ta przemiana będzie drogą w jedną stronę – do piekła?
1 Wstrzymałam oddech, kiedy się zaczął... ostatni wers ostatniej piosenki z najnowszej płyty Logana. Zostawił po sobie muzyczne przesłanie z czterech lat, takie jak ballada Tęsknię za tobą jak cholera, punkowo-hiphopowy miks - Piosenki na dola i rockowa pomoc w zakuwaniu - jak nie znienawidzić matmy. Niektóre znajdowały się na płytach w niebieskich plastikowych pudełkach ustawionych równiutko na mojej półce. Inne mieszkały w odtwarzaczu MP3, który cicho mruczał na szafce nocnej. Ta, którą Logan stworzył po śmierci, Do dupy być duchem (Czasami) kończyła się właśnie cichym akustycznym brzmieniem. Jeden głos, jedna gitara, dokładnie tak jak wiele razy mi grał. Piosenka była bonusem postscriptum artysty, iskierką nadziei dla nas. Puściłam już chyba wszystkie płyty Logana, jedną co wieczór przez ostatnich dziesięć tygodni. Czekałam przy otwartym oknie i wsłuchiwałam się w każdą nutę. Wołałam go. Patrzyłam, jak mój oddech zamienia się w parę na mroźnym zimowym powietrzu. Mówili, że nigdy nie wróci. Kiedy dusza z lśniącego fioletowego ducha - z myślami i nadziejami żywej osoby - zmieni się w ciemny rozwścieczony cień, jest po wszystkim. Nie ma już spotkań z ludźmi, chyba że po to, by przyprawiać ich o mdłości.
Nie ma zdobywania punktów i naprawiania zła. Nie ma nieba i pokoju. Nigdy. Przemiana w cień jest drogą w jedną stronę - do piekła. Aie „oni" nie wiedzieli jednego: Logan już odbył podróż w obie strony: z ducha stał się cieniem i na powrót duchem, tam, przed moim domem. Skoro zrobił to raz, może zrobić to znowu. Wystarczyło tylko wierzyć. I czekać. Z początku było łatwo, kiedy nie pojawiał dzień, tydzień, miesiąc. Trzymałam się wspomnień blasku jego ducha: Logan w konfesjonale, kiedy opowiada mi, jak to jest umierać. Logan na miejscu dla świadka mówi, że wszystkim, czego pragnie, jestem ja. Logan w moim łóżku, a jego fioletowy cień oświetla moją nagą skórę. Ale kiedy lodowaty wiatr leniwie przywiewał słotną jesień, górę wzięły koszmarne wspomnienia. Logan dąsający się o moją przyjaźń z Zacharym. Logan szalejący z wściekłości, kiedy z nim zerwałam. Logan przemieniający się w cień podczas próby przejścia do wieczności. Jeszcze teraz bolało mnie w piersiach na wspomnienie tamtej nocy w pubie Green Derby. Logan pożegnał się z tymi, których kochał - najpierw słowami, a później muzyką, śpiewając The Parting Glass przy akompaniamencie gitary i skrzypiec, na których grali jego brat i siostra. Doskonały finał przed opuszczeniem tego świata na zawsze. Ale kiedy zaczęło w nim pulsować złotobiałe światło pokoju, coś poszło nie tak. Postać Logana pochłonęła ciemność i na naszych oczach zamieniła go w cień. Uciekł zawstydzony i smutny. Od tamtej pory nikt go nie widział. Ścisnęłam mocniej okienny parapet, kiedy z ostatnim cichym akordem rozległo się błaganie. Ciszę przepełniały nocne odgłosy Baltimore - syk migoczących latarni, szum wiatru w koronach drzew, wycie syreny w oddali. Muzyka zamilkła, a tylko nią mogłam go zwabić. Zostały jedynie słowa.
- Logan, gdzie jesteś? - Przesunęłam kciukiem po miejscu pod parapetem, w którym wyrył nasze inicjały. Dało mi to siłę, dzięki której opanowałam drżenie w głosie. - Wiem, że nie chcesz taki być. Wiem, że chcesz wrócić. Więc, proszę, wróć. Zaczęły mnie dławić zwątpienie i strach. A jeżeli nie chce wrócić, nawet ze względu na mnie? Musiałam mieć pewność, choćby miała być bolesna. - Jesteś szczęśliwy? Chcesz pozostać cieniem? Jeżeli chcesz, żebym zostawiła cię w spokoju, powiedz tylko. Daj mi znale. -Zamknęłam oczy, gotowa poczekać ten ostatni raz. Mój mózg wypełnił rozdzierający krzyk. Chciałam zatkać uszy, ale nie mogłam oderwać dłoni od parapetu. Potrzebowałam kotwicy, która uchroniłaby mnie przed upadkiem i powstrzymałaby moje ciało i umysł, żeby się nie rozpadły przed gniewnym obliczem Logana. Przeniknął przez okno, przeze mnie, wybuchając czarną energią, która pozbawiła mnie sił. Upadłam na podłogę, dygocząc z zimna. - Auro! Powiedziałem ci, żebyś nie czekała! - Nie słucham... cieni. - Wydobyłam z siebie słowa, dopóki jeszcze pamiętałam, jak się je wypowiada. Znów krzyknął, zamieniając mój świat w pędzącą kolejkę górską. Chwyciłam się brzegu dywanu w sypialni i robiłam wszystko, żeby nie stracić przytomności. Logan wył, a mój umysł uchwycił się jego obrazu sprzed pięciu miesięcy, kiedy mój ukochany występował z zespołem, kilka godzin przed śmiercią, jasne blond włosy lśniące w scenicznym świetle, błękitne oczy pełne ognia. Wybijająca się gwiazda. - Nie oszukasz mnie - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. -Za bardzo jaśniałeś. Zapadła cisza, jakby cały świat przykryto całunem. Zniknął. Zacisnęłam mocniej powieki, bojąc się widoku pustego pokoju. Mdłości i ciężar smutku przybiły mnie do podłogi. Chciałam tu zostać na zawsze.
Aż nagle pojawił się blask, tak jasny, że widziałam go mimo zaciśniętych powiek. Sapnęłam i otworzyłam oczy. - Nieźle. Cichy szept Logana sprawił, że serce we mnie zamarło. Spojrzałam w górę, nad jego wysokie vany lśniące w ciemności na fioletowo. Nad koszulę rozpiętą jak tamtej nocy, kiedy umarł. Na jego zdumioną twarz. - Auro, udało się! - Przyjrzał się swojej fioletowej ręce, jakby nigdy wcześniej jej nie widział, a później spojrzał w dół, na mnie. -O, mój Boże, nic ci nie jest? - Opadł na kolana i wyciągnął do mnie ręce tak, jak robił to setki razy, za życia i po nim. - Zrobiłem ci krzywdę? Uderzyłaś się w głowę? Mam wezwać pomoc? Pokręciłam głową i usiadłam, walcząc z ustępującym zamroczeniem. Otworzyłam usta, ale łzy ścisnęły mnie za gardło i nie mogłam wypowiedzieć jego imienia. - Ej, ej, nie rób tego. - Pogłaskał mnie po policzku dłonią, którą mogło poczuć jedynie moje serce. - Wiesz, że nie znoszę patrzeć, jak płaczesz. Zmierzyłam wzrokiem jego postać. Był znowu taki, jakiego zapamiętałam - głos, uśmiech, blask, który wydawał się jaśniejszy niż jakiegokolwiek innego ducha. To naprawdę, naprawdę był Logan. Wypuściłam oddech, w którym szloch mieszał się ze śmiechem. - Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę. - Ani przez sekundę tak nie myślałaś. Wierzyłaś we mnie. -Odezwał się łagodnym, zadziwionym szeptem. - Kocham cię. - Ja też cię kocham. - Otarłam łzy z mokrej twarzy, chociaż płynęły już nowe. - Nie mogę uwierzyć, że tu jestem. Niech ci się przyjrzę. -Logan drżącymi dłońmi obrysowywał przestrzeń wokół mnie, jakby się upewniał, że ja też tu jestem. Kiedy znowu spojrzał na moją twarz, zmarszczył czoło zmartwiony. - Auro, chyba mało spałaś?
Potarłam oczy, świadoma ciemnych podkówek pod nimi. - Martwiłam się - szeptałam, żeby nie obudzić ciotki Giny w pokoju obok. - Co się z tobą stało? Wydał jęk i uniósł dłonie do skroni. - Nawet nie wiem, od czego zacząć. Ciągle mam wrażenie, że w głowie szaleje mi huragan. - Nie spiesz się. - Pogładziłam podłogę. Nie wiedzieć czemu bałam się, że jeżeli go nie zatrzymam, znowu zniknie. - Zacznij od początku. Dlaczego zamieniłeś się w cień? Usiadł przede mną ze skrzyżowanymi nogami, kuląc ramiona, jakby był wyczerpany. - Tamtej nocy po procesie miałem przejść do innego świata Chyba o to chodziło, prawda? - Raczej tak. - Kancelaria prawna mojej ciotki specjalizuje się w przypadkach nieprawidłowej śmierci, opierając się na teorii „pokój dzięki sprawiedliwości", która mówi, ze po wygraniu procesu duch może opuścić ten świat zadowolony i usatysfakcjonowany. - Po wygranej czułem się fenomenalnie. - Logan wygładził nogawki krótkich spodni z kieszeniami. - Spokojnie, wiesz? Jakbym powiedział wszystko, co musiałem powiedzieć. - Ścisnął szwy kieszeni . - Ale zanim dotarliśmy do Green Derby na nasz pożegnalny koncert, nie miałem już takiej pewności. - Dylan wspomniał, że odczuwałeś pokusę. - Skrzywiłam się na wspomnienie poczucia winy widocznego na twarzy młodszego brata Logana. - Obwiniał się za to, że pozwolił ci pójść dalej. - Nie' To moja wina. Byłem wystawiany na próbę, od tamtego razu, kiedy pociemniałem, chociaż trwało to tylko kilka sekund. Czułem się fatalnie z powodu śmierci i przez to, ze proces mojej rodziny naraził cię na cały ten ból. - Odwrócił wzrok. -1 przez to, że cię stracę. Owinęłam pukiel czarnych włosów wokół palca, zmagając się ze znajomym poczuciem winy. - Ale wydawałeś się taki szczęśliwy, kiedy się zegnałeś.
- Chciałem być szczęśliwy. Chciałem zostawić ciebie i całe moje życie tutaj. Ale chyba nie byłem na to gotowy. Bolało mnie, że swoimi wątpliwościami potrafił podzielić się z Dylanem, a nie ze mną. Musiał wiedzieć, jak bardzo pragnę pójść dalej. - Skoro nie byłeś gotowy, dlaczego nie mogłeś poczekać? - Nie mogłem wszystkich zawieść. Ten ogromny tłum przyszedł, żeby zobaczyć, jak odnajduję pokój. A moja rodzina... Tak bardzo ich zraniłem, kiedy umierałem. Tylko przechodząc do innego świata, mogłem trochę poprawić sytuację. -Wsparł twarz na dłoniach i opuszkami palców gładził policzki. - A wszystko pogorszyłem. Było mi niedobrze, kiedy patrzyłam, jak na nowo przeżywa tamte chwile. Ale musiałam wiedzieć. - Co się stało? Opuścił dłonie i spojrzał na mnie żałosnym wzrokiem. - Prawie tam byłem, Auro. Widziałem niebo. Drzwi były otwarte, było jasno, muzyka grała cudownie. Każdy by chciał umrzeć, żeby tylko jej posłuchać. I nagle... bum! - Bezgłośnie uderzył pięścią w dłoń. - Drzwi zatrzasnęły mi się przed nosem. Kiedy zabrakło tego światła, poczułem się tak, jakbym w ciągu sekundy umarł sto razy. - Obiema dłońmi przeczesał włosy, chwytając jasne kosmyki. - Nawaliłem. Chyba odbiłem się rykoszetem i stałem się cieniem. Tak bardzo mi przykro. - Teraz znów jesteś duchem, tylko to się liczy. - Bawiłam się dolnym guzikiem mojej fioletowej jedwabnej koszuli nocnej, marząc, żeby złagodzić jego cierpienie dotykiem. Ale to nadal było niemożliwe. - Co się stało po tym, jak zmieniłeś się w cień? Gdzie byłeś przez cały ten czas? - Jaki cały czas? - Odwrócił gwałtownie głowę i rozejrzał się po pokoju. - Jaki mamy dzisiaj dzień? - Dwudziesty marca. - Zerknęłam na budzik na nocnej szafce, na którym błyszczały delikatnie niebieskie cyfry. - Dwudziesty pierwszy marca.
- Jasny gwint, prawie trzy miesiące. - Potrzebował chwili, żeby to przetrawić. - Nie rozróżniałem nocy ani dnia. Wiedziałem tylko, że muszę się trzymać z daleka od żywych. - Podciągnął kolana do piersi i oparł się o nie. - Nie chciałem sprawiać bólu. Okazał się bardziej powściągliwy niż większość cieni. Sama ich obecność może osłabić tych, którzy widzą duchy, czyli mnie i młodszych ode mnie. Chociaż cienie nadal należały do rzadkości - w życiu widziałam cztery, włącznie z Loganem - było ich coraz więcej. Po tym, jak troje dzieci umarło parę lat temu po upadku z balkonu, który spowodował cień, Departament Czystości Metafizycznej utworzył specjalną jednostkę Korpus Obsydian. Podczas gdy reszta DCM skupiała się na badaniach i technologii (prawdopodobnie), Obsydianie mieli jedną misję: eliminowanie cieni. Ale ponieważ cieni nie można było schwytać ani zatrzymać, Obsydianie starali się nie dopuścić do ich przemiany, zatrzymując „narażone" duchy, które wydawały się o krok od przekroczenia tej granicy. Niestety, zatrzymanie oznaczało podróż w jedną stronę - do małego pudełka wyłożonego obsydianem, który zapobiegał ucieczce ducha. W ten sposób schwytano wiele niewinnych istnień, które potrzebowały pomocy, nie kary. Nie chciałam dla Logana takiego losu. - Jak zamieniłeś się z powrotem w ducha? - Zawołałaś mnie, więc przyszedłem - powiedział, jakby było to oczywiste. - Ty to spowodowałaś, Auro. Spojrzałam na niego zmrużonymi oczami, zdezorientowana. - Przecież wzywałam cię co wieczór, odkąd stałeś się cieniem. - Usłyszałem dopiero kilka minut temu. To wołanie było straszliwie głośne. - Przytknął dłonie do uszu. - Brzmiało jak sprzężenie miliona amperów. - Boże, to musiała być tortura. - Fakt. - Pokręcił głową. - Piekło istnieje, Auro. Byłem tam i nigdy więcej nie wrócę.
- Nie pozwolę ci. - Splotłam dłonie z jego dłońmi, kolejny raz marząc o tym, żeby móc się do niego przytulić. Ale nie mógł zostać na zawsze. Teraz możesz przejść dalej? - Nie sądzę, jeszcze nie. - Rozmasował zagłębienie szyi. -Za dużo mrocznych wibracji. Muszę zmienić parę rzeczy. Całe dwa i pół miesiąca, kiedy byłem duchem, spędziłem na użalaniu się nad sobą albo usiłując zwrócić na siebie uwagę. - Też mi coś, wszystkie duchy takie są. Nic dziwnego. Nie można pójść nigdzie, dokąd nie poszło się za życia. Nawet innych zmarłych się nie widzi. - Bycie duchem jest na tyle beznadziejne, że skłania większość z nich do natychmiastowego przejścia do innego świata, chyba że mają coś lub kogoś, kto ich tu trzyma. - Więc co można robić? - Wiele rzeczy. Na przykład to. - Logan usiadł po turecku i przysunął się bliżej podekscytowany. - Kiedy byłem cieniem, trzymałem się trzech nadziei, żeby nie pękło mi serce. - Wyciągnął kciuk. - Po pierwsze. Pamiętasz, że powiedziałem, że chciałbym coś zmienić? Teraz, kiedy z cienia zamieniłem się z powrotem w ducha, mogę dużo zdziałać. To się nigdy wcześniej nie zdarzyło, prawda? - O ile ludziom wiadomo. - Setki świadków widziało, jak zmieniłem się w cień tamtego wieczoru w Green Derby. Jeżeli świat się dowie, że to nie jest nieodwracalne, może Obsydianie przestaną zamykać pociemniałe duchy i znajdą sposób, żeby im pomóc. - Wskazał na siebie i na mnie. - Może wspólnie uda nam się wymyślić, jak to zrobić. - Jasne. - Dostawałam mdłości na samą myśl o kolejnym cyrku medialnym. Ale pora przestać myśleć o świecie i czas zacząć go zmieniać. - A propos, nie nazywają ich już pociemniałymi duchami. Teraz to zagrożone duchy. W skrócie ZD. - Od kiedy? - Od twojej przemiany. Prasa doszczętnie zmiażdżyła agentów Obsydian, którzy próbowali cię schwytać. - To dobrze. Zwłaszcza że dręczyli też ciebie i Dylana. Nic wam się nie stało?
- Mieliśmy tylko parę siniaków. - Potarłam nadgarstek, już nadwerężony, zanim rzuciłam się na agenta. - Więc jestem sławny? - Logan przechylił głowę. Sprawiał wrażenie o wiele za bardzo zadowolonego z siebie, więc zmieniłam temat. - A twoja druga nadzieja? - Chcę znów tworzyć muzykę. - Ale Mickey i Siobhan są za starzy, żeby słyszeć duchy. -Jego rodzeństwo, brat i siostra, bliźniaki urodzone przed Przemianą, miały po osiemnaście lat. - Będę śpiewał z poprzemiennymi. Łatwiej będzie ćwiczyć, kiedy będę mógł porozumiewać się z zespołem. - A co z publicznością? - Ty mnie usłyszysz i wszyscy młodsi od ciebie. - Uśmiechnął się szeroko. - Idealni odbiorcy, co? Będziemy pierwszą kapelą tworzącą dla was, dzieciaki. Wytwórnie będą się biły, żeby podpisać z nami kontrakt. Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. Obietnica kontraktu z wytwórnią płytową była główną przyczyną śmierci Logana. Żeby wciągnąć go w interes, ludzie z A&R Warrant Records dali mu kokainę, która w połączeniu z olbrzymią ilością alkoholu zatrzymała jego serce na zawsze. Dawny Logan powrócił, niewiele mądrzejszy. Miałam nadzieję, że to „niewiele" wystarczy. - W głowie układałem kolejne piosenki - powiedział. -O tym, jak to jest być duchem i cieniem. - Jego twarz się wygładziła i spoważniała. - O tym, że zrobiłbym wszystko, żeby znów cię dotknąć. Przesunął swoją eteryczną dłonią po mojej ręce, a mnie wydało się, że poczułam ruch na skórze. Ale to była po prostu moja wyobraźnia, podsycana pobożnymi życzeniami. - Auro, trzecim powodem byłaś ty. Jedynym, który się liczy. Zaparło mi dech w piersiach. Logan wrócił ze względu na mnie, ale czy ja byłam nadal w tym samym miejscu? Tej nocy, kiedy zamienił się w cień, wcisnęłam guzik pauzy w moim życiu.
Ale z nadejściem wiosny przełączyłam się na tryb zwolnionych obrotów: noc w dyskotece z przyjaciółką, Megan, wyprawa na zakupy z ciotką Giną. Popołudnie na meczu halowej piłki nożnej Zachary'ego (nienawidziłam oglądać meczów, ale lubiłam patrzeć na niego, bardziej niż chciałam przyznać). A teraz, kiedy Logan był tu znowu, mogłam włączyć przycisk „start" i zacząć żyć na pełnych obrotach. Ale w którym kierunku miałam pójść? - Nie wiem, czy mogę to zrobić. - Ale co? - Nie przestawał się uśmiechać, ale głos mu się lekko załamał. - Być z tobą w ten sposób. - Miałam wrażenie, że słowa, przechodząc przez gardło, poraniły je. - Jak wcześniej. Jego uśmiech zniknął. Wargi się rozchyliły, potem zacisnęły, a później znów rozchyliły. - Auro, ja... - Wstał szybko, promieniując nerwową energią. - Wróciłem dla ciebie. - Nie tylko dla mnie. Musiałeś się uratować. - Ty mnie uratowałaś. - Wskazał na mnie. - Twoja moc. - Tego nie wiemy. Poza tym powiedziałeś mi, żebym na ciebie nie czekała, pamiętasz? - No... tak. Ale wtedy byłem cieniem. A teraz nim nie jestem. - Pożegnaliśmy się, zanim zamieniłeś się w cień. - I przez cały ten czas usiłowałaś mnie odzyskać. - Uniósł dłonie. - Czy to nic nie znaczy? - Nie wołałam cię po to, żebyś był moim chłopakiem. Robiłam to, bo cierpiałeś. Robiłam to dlatego, że cię kocham. - Ale skoro mnie kochasz... - Cofnął się o krok, potem kolejny. - Jest już ktoś inny? Jesteś z tym Szkotem? - Nie. Ale Zachary jest dla mnie ważny. - Zorientowałam się, że odwracam wzrok, kiedy wypowiadałam jego imię, podobnie jak kiedyś nie byłam w stanie spojrzeć Zachary'emu w oczy, kiedy padało imię Logana.
- Ważny? Ważna może być muzyka, ważna jest piłka, cholernie ważne są pyszne ciastka. - Logan zamilkł. - Ale on? Co to ma wszystko znaczyć? - Jesteśmy przyjaciółmi. - Chłodny podmuch wiatru musnął moje nagie ramiona. Okno było cały czas otwarte. - I? - I umówiliśmy się jutro wieczorem. - Wstałam na drżących nogach i podeszłam do okna. - Na otwarcie wystawy o starożytnej astronomii w Centrum Naukowym Maryland. - Więc chodzi o szkołę - westchnął z ulgą. - To do tej pracy, którą piszcie? - Nasza promotorka załatwiła nam wejście na specjalne premierowe przyjęcie. To ważna sprawa. - Kiedy opuściłam żaluzję na oknie, palce niemal mi się po niej zsunęły. - Najpierw idziemy na kolację. - Z promotorką. - Nie. - Zasunęłam zasuwę. Logan był tak cicho, że gdyby nie jego fioletowe odbicie w oknie, pomyślałabym, że zniknął. - Kto cię zaprasza na bal? - spytał w końcu. - Nikt. W każdym razie nikt, kogo lubię. - Ja cię zaprosiłem, dzień po zjeździe absolwentów, pamiętasz? Podszedł i stanął obok mnie. - Pójdźmy razem. Ten pomysł powinien mnie rozśmieszyć, ale na wspomnienie zjazdu absolwentów zachciało mi się płakać. Myśleliśmy, że mamy przed sobą wieczność. Niecały tydzień później Logan nie żył. - Duchy nie mogą wejść do mojej szkoły. - Odwróciłam się do niego twarzą. - Ridgewood jest całkowicie pokryte obsydianem. - Więc będziemy tańczyć na zewnątrz. W maju będzie ciepło. Wszyscy się do nas przyłączą i będzie wielki... - Logan, jesteś martwy. Odskoczył, jakbym wymierzyła mu policzek. Potem na jego twarzy pojawiły się postrzępione linie.
- Wcześnie, ci to nie przeszkadzało. Nie miałaś nic przeciwko temu, żebym co noc leżał w twoim łóżku. Nie miałaś nic przeciwko temu, żebym szeptał ci do ucha, kiedy się dotykałaś Zamurowało mnie. Logan powoli zakrył usta, a jego oczv zrobiły się wielkie i okrągłe. Cofnął się. - O, Boże. Auro, tak mi przykro. Nie mogę uwierzyć że to powiedziałem. Ukryłam palącą twarz w dłoniach. Dawny Logan nigdy nie byłby tak obcesowy. Co zrobiła z nim ta przemiana w cień? - To było i dla mnie, i dla ciebie. - Wiem, uwielbiałem to. Kocham cię. Ciągle bardzo cię kocham. Podszedł, a jego blask przedzierał się przez przerwy pomiędzy moimi palcami. - Wiem, że nie możemy mieć takiej przyszłości, jakiej chcieliśmy, ale możemy mieć teraź-nie]szość, prawda? - Nie mogę więcej tego robić. - Moje dłonie tłumiły słowa. - Obiecaj mi, że będziemy po prostu przyjaciółmi, albo zostaw mnie na zawsze. - Dobra. Przyjaciele. Jak chcesz. - Jego głos drżał ze strachu. - Wiesz, ze mówię poważnie. Duchy nie potrafią kłamać Auro, spójrz na mnie. Opuściłam ręce. Logan się pochylał, miał oczy na linii mojego wzroku. Pod jego rozpiętą koszulą widziałam fioletowy tors i wytatuowane na nim moje imię. Będzie tam na zawsze - Obiecujesz? - spytałam. - Mało tego. - Uniósł lewą dłoń wewnętrzną stroną do dołu, rozpościerając palce. - Przysięga krzyżaka. W końcu się roześmiałam. Tajemniczy uścisk dłoni poważny jak przysięga przypieczętowana krwią, wymyśliliśmy kiedy mieliśmy po sześć lat. Przysięga krzyżaka nigdy nie została złamana. Rozpostarłam palce i wsunęłam pomiędzy jego palce Opuściliśmy nasze splecione dłonie, kciuki wyciągając jak czułki pająka, i poruszyliśmy palcami udającymi osiem nóg krzyżaka
- Przysięga krzyżaka - powiedzieliśmy razem z zamkniętymi oczami z taką powagą, jak wtedy, kiedy byliśmy dziećmi. Moją dłoń nagle otoczyło ciepło. Przeniosłam wzrok od jego twarzy do miejsca, w którym byliśmy złączeni. - Nieźle. - Szept Logana przerwał pełną przerażenia ciszę. Moje usta się otworzyły, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Niemożliwe. Czułam go. Ciepła dłoń ściskała moją, sieć naszych palców splecionych razem. To nie mogła być prawda. - Nie ruszaj się - wyszeptał ciszej niż kiedykolwiek. Powoli objął palcami moją dłoń. Łzy popłynęły mi po policzkach, kiedy uświadomiłam sobie, że to musi być sen. Logan wcale do mnie nie wrócił. Nadal był cieniem, samotnie snuł się po świecie, zatruwając poprze-miennych swoją goryczą. Nadal był w piekle. - Nie chcę się obudzić. Proszę, Boże, spraw, żebym się nie obudziła. Delikatna dłoń dotknęła mojej twarzy. Skrzywiłam się, spodziewając się ciotki Giny, która mnie obudzi i zaproponuje pożywne śniadanie. Dłoń znów dotknęła mojego policzka. Nie była tak miękka i miła, jak dłoń Giny. Była ciepła, na opuszkach palców miała odciski jak u... ...gitarzysty. Auro - wyszeptał Logan. - To nie sen. Otworzyłam oczy. Dotykał mojej twarzy. Logan. Dotykał. Drugą dłonią odsunęłam połę jego miękkiej bawełnianej koszuli i napotkałam gładkie ciało. Ciało, które nie było już fioletowe, ale wyglądało jak żywe. Serce mi łomotało. W jego piersiach też biło serce. - Jak? - Nie obchodzi mnie to. - Pocałował mnie.
2 Modliłam się. Modliłam się, kiedy Logan zamykał drzwi, i zachwycałam się tym, ze może dotykać przedmiotów. Modliłam się, kiedy mnie podniósł i zaniósł na łóżko jak tamtej nocy, zanim umarł. Modliłam się, kiedy mnie całował i dotykał, niecierpliwie ale spokojnie, jakby zapamiętywał mój smak i dotyk, jakbym to ja mogła w każdej chwili zniknąć. Modliłam się, żeby nie był to jakiś koszmarny żart K!edy zdejmowałam mu koszulę, roześmiał się nerwowo. - Nosiłem to przez pięć miesięcy. - Nawet nie śmierdzi. - Pachniał niesamowicie. Jeden oddech przy ,ego piersi przeniósł mnie z powrotem do osiemnastego października, nocy, kiedy dotykałam go po raz ostatni - Logan, ty żyjesz. - Na to wygląda. - Chwycił mnie za rękę, która dotarła do jego paska.-Poczekaj. Zamarłam. Czyżby miał zamiar mi wypomnieć, że rzucam się na mego jak nimfomanka dwie minuty po tym, jak z nim zerwałam? - Nie wiemy, jak długo taki będziesz. - Moje palce wbiły się w gładkie mięśnie dolnej części jego pleców. - Ale... bierzesz pigułki? - Żartujesz? - Wpatrywałam się w niego. - Słuchaj, a jeżeli żyję naprawdę, chociaż może chwilowo co będzie, jak zajdziesz w ciążę? - To niemożliwe. - Dziesięć minut temu zmieniłem się z cienia w ducha co rowmez jest niemożliwe. A później z ducha w... w to, czym teraz jestem, a to jeszcze bardziej niemożliwe. A jeżeli zajdziesz w ciążę, a ja nie jestem tak naprawdę żywy, to jakie będzie dziecko? Pół duchem, pół martwym?
Zacisnęłam palce na jego ręce. Logan myśli o konsekwencjach. Bycie cieniem zmieniło go bardziej niż myślałam. - Nie biorę pigułek. Nic nie mam. Kącik jego warg drgnął. - W zasadzie się cieszę, że ich nie potrzebowałaś. - Ej, ale ja wcale nie czekałam na dzień, kiedy znów będziesz miał ciało, więc się nie podniecaj. - Za późno. - Chwycił mnie za brodę i pocałował tak mocno, że zapłonął we mnie żywy ogień. Kiedyś było łatwiej się całować. Zanim padło sakramentalne pytanie: „Robimy to, czy nie?" Zanim zaczęłam się martwić, czy jestem wystarczająco dobra dla Logana. Zanim zaczęłam się martwić, że go stracę. Czekałam, aż dopadną mnie dawne lęki. Teraz, kiedy wrócił i miał ciało, inne dziewczyny znów będą się do niego lepić. Może. Ale on pod przysięgą wyznał mi, że mnie kocha. Trzymał się myśli o mnie, kiedy był cieniem. I ten tatuaż. Więc już się nie martwiłam. Nie o jego uczucia. Odsunął się o centymetr. - To wszystko zmienia, prawda? Leżałam obok niego i upajałam się widokiem jego twarzy w pełnych kolorach, takiej, jakiej nigdy już nie miałam nadziei zobaczyć, poza zdjęciami. - Nigdy nie przestałam cię kochać. I nigdy nie przestanę. - Nawet, jeżeli znów stanę się duchem? - Jego kciuk obrysował kontur moich warg. - Albo cieniem? - Wiem, co powiedziałam. - Ale nie zmieniłaś zdania na temat zerwania. Przycisnęłam dłoń do jego zarośniętego policzka, marząc, żeby zatrzymać czas. Przyszłość nie miała żadnego znaczenia w porównaniu z tym. - Auro, nie musisz odpowiadać w tej chwili. Cokolwiek się stanie... Jestem szczęśliwy.
Z mojego oka wypłynęła pojedyncza łza i potoczyła się po skroni jak ciepły wosk po świecy. Logan ją złapał. - Ej, patrz. - Uniósł wilgotny opuszek palca. - W końcu otarłem ci łzę. - Dziękuję. - Uśmiechnęłam się mimo wątpliwości. - Przynajmniej tyle mogę zrobić, biorąc pod uwagę, że byłem przyczyną większości z nich. Smutek w jego oczach zakłuł mnie w sercu. Drgnięcie jego szczęki było jak wbicie noża. Pchnęłam go na plecy i mocno pocałowałam, a moje włosy opadły na jego twarz jak ciemna zasłona. Logan jęknął gardłowo i objął moje biodra, poczułam jego silne dłonie, po raz pierwszy od pięciu miesięcy. - Nie przerywaj - błagałam. - Nie obchodzi mnie, co będzie później. Chcę być teraz z tobą. - Teraz - powtórzył jak echo. Kiedy pozbyliśmy się ubrań, Logan pociągnął mnie na siebie. - Tak będzie mniej boleć. Niestety, za pierwszym razem tego nie wiedziałem. Wtedy... Przerwał. Patrząc sobie w oczy, w milczeniu dopowiedzieliśmy sobie resztę. Gdyby za pierwszym razem mniej bolało, nie kazałabym mu przestać. W dniu urodzin nie byłby zdenerwowany i nie upiłby się, a ja nie skrzyczałabym go za to. A później nie zażyłby kokainy, żeby nabrać sił na seks. I nie umarłby. - To nie ma teraz znaczenia. - Zamknęłam oczy. - Tak. Udawajmy, że w to wierzymy. Pocałowałam go delikatnie, wreszcie gotowa. Nagle moja twarz uderzyła w poduszkę, a nos ugrzązł w ciepłej poszewce. Odwróciłam głowę i otworzyłam oczy. Otaczał mnie fiolet. Podciągnęłam się i zobaczyłam leżącego pode mną Logana, który równie dobrze mógłby być niewidzialny.
- Auro, co się stało? - Chwycił mnie za rękę, ale przeszła przeze mnie. Wpatrywał się w swoje ciało, znowu ubrane w spodenki i rozpiętą koszulę. - O, Boże, nie. - Loganie? - Uczepiłam się go. - Loganie, wracaj. - Nie wiem, jak! Wyciągnęłam drżącą dłoń. - Przysięga krzyżaka, jak wtedy. Wsunął palce pomiędzy moje. - Przysięga krzyżaka - powiedzieliśmy razem, ale nasze dłonie prześlizgnęły się przez siebie, jakby były z powtórzą. Jakby Logan był z powietrza. _ Nie - Przycisnęłam dłonie do oczu. - Dlaczego? _ Nie wiem. - Stoczył się z łóżka. - Cholera! Jasna cholera! - Kiedy spacerował, kontury jego postaci zaczęły ciemnieć i falować. . . - Loganie! - Pobiegłam, żeby zajść mu drogę, chociaż me mogłam go zatrzymać. - Uspokój się, bo znów zamienisz się w cien. Chwycił się za włosy. - Byłem żywy, Auro. - Głos mu się łamał z emocji. - Boże, Auro, wyglądasz tak pięknie. - Wyciągnął do mnie ręce, ale je cofnął. Jego dłoń przeszyła czarna błyskawica. - Loganie, spójrz na mnie. - Pomachałam, chociaż jego mroczna energia przyprawiała mnie o zawroty głowy. - Spójrz na mnie! - Nie mogę na ciebie patrzeć! - Odwrócił się i skulił, zakrywając twarz. - Tak bardzo cię chcę, że to wszystko pogarsza. Stałam bezradna, kiedy on próbował się opanować. Czarne smugi przelatywały wokół jego ciała, po liniach mięśni i kosa, jakby rzeźbiło go tysiąc niewidzialnych noży. - Loganie, możesz z tym wygrać. Zostań ze mną. Proszę. Przez chwilę jeszcze szalały czarne błyskawice. Az w końcu, w chwili, kiedy myślałam, że się rozpłynie, smugi znikły, a on stał się znów fioletowy. Rozległo się pukanie do moich drzwi. - Auro, wszystko w porządku?! - krzyknęła ciotka Gina. -Słyszałam twój głos.
- Cholera. - Logan się wyprostował. - Muszę wiać. - Nie! - Podniosłam z podłogi nocną koszulę. - Jeżeli ktoś cię zobaczy, może donieść DCM. A Obsydianie uwiężą cię na zawsze w jednym ze swoich małych pudełek. Ciotka Gina szarpnęła za klamkę. - O tej porze rozmawiasz przez telefon? Dlaczego masz zamknięte drzwi? - Chwileczkę! - zawołałam, wkładając koszulę, a potem odwróciłam się do Logana. - Powiem jej tylko, że znów jesteś duchem, nie tym innym. Spojrzał na mnie kątem oka. - Włóż spodnie. Zrobiłam, o co prosił, bardziej ze względu na niego niż na ciotkę. Otworzyłam drzwi. Stała w nich Gina z rękami na biodrach i krótkimi blond włosami przygniecionymi po tej stronie, na której spała. Wygładziłam włosy z nadzieją, że nie są zbyt potargane. - Logan wrócił. 3 Mówią, że to najgłośniejsza kapela w Nowym Jorku! - Megan przekrzykiwała bas wprawiający wnętrzności w drganie i zniekształcony dźwięk gitary, przyspieszając w stronę kolejnego żółtego światła. - A więc są najgłośniejszą kapelą na świecie? - zapytałam. Samochód dojechał do skrzyżowania ułamek sekundy przed tym, jak żółte światło zamieniło się w czerwone. - Tak! - Megan syknęła, kiwając głową i potrząsając energicznie pięścią. Część miedzianych włosów wysypujących się spod srebrnego beretu zakołysała się przy jej policzku.
Nie byłyśmy spóźnione do szkoły. Megan zwykle jeździła w rytm muzyki, która zawsze była szybka. Tego ranka to było jej najnowsze odkrycie, A Place to Bury Strangers. Nazwa mnie rozśmieszyła, ale po dziesięciu sekundach pierwszej piosenki zakochałam się w niej. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby rytm perkusji i senny głos wokalisty przedostały się do mojego umysłu. Byli głośni, na pewno, ale nieźli. Może sfrustrowani, a nawet pokonani. - Na pewno chcę przegrać. - Brzmieli jak kapela, której chciałoby się słuchać w samotności, pozwalając słuchawkom sączyć hałas do uszu. Chciałam zagłuszyć własne myśli. - To nowa ulubiona kapela Mickeya. - Zaczęła się powolna dudniąca piosenka. Z głośników wydobywał się łomot, który zamienił atmosferę słonecznego poranka w szarą jak mgła. Megan ściszyła muzykę kilkoma kliknięciami polakierowanych na zielono paznokci, a potem wyjęła paczkę gum ze schowka w kokpicie. - Ale nie jestem pewna, czy powinien teraz słuchać takich klimatów. Jest strasznie zdołowany. Widziałaś go w zeszłą sobotę w Black Weeds, siedział przy barze, nie tańczył, prawie nie patrzył na zespół. Na pewno nie patrzył na mnie. - W jej głosie słychać było ból na wspomnienie ich ostatniej kłótni. Zmarszczyłam brwi i sprawdziłam makijaż w lusterku, nie z powodu worków pod ciemnobrązowymi oczami. Słowa Megan przypomniały mi, jaki ból sprawił Logan swojej rodzinie. Najbardziej o jego śmierć obwiniał się starszy brat Mickey, co wpędziło go w gigantyczną rozpacz, a to znowu było niebezpieczne dla Megan. Kiedy Logan zamienił się w cień i zniknął, sytuacja w rodzinie Keeleyów jeszcze się pogorszyła. Nie tylko ich syn i brat wpadł do piekła - co okazało się prawdą - ale cała ta tragedia rozegrała się publicznie. - Idziesz jutro na tę imprezę, prawda? - spytała mnie Megan. - Oczywiście. - Nie chciałam, żeby widziała mój uśmiech, więc wyjrzałam szybko przez okno pasażera i wlepiłam wzrok
w jastrzębia, który przysiadł na szkolnej bramie z kutego żelaza. Nie mogłam wytrzymać. Chciałam wykrzyczeć całemu światu, że Logan wrócił, ale to wywróciłoby wszystkim życie do góry nogami. Dopóki ciotka Gina nie zadba o bezpieczeństwo Logana, dopóty nie mogę powiedzieć Megan, bo ta z kolei wygada się Mickeyowi. A jego szczęście wzbudzi podejrzliwość u innych. Keeleyowie i tak dowiedzą się jutro wieczorem, po koncercie Mickeya i Siobhan w Green Derby. W tej chwili Gina była pewnie w sądzie. Prosiła sędziego o nakaz ochrony dla Logana przed Departamentem Czystości Metafizycznej. Wtedy agenci DCM albo „śmieciarze", jak często ich nazywaliśmy, nie będą mogli go dotknąć, chyba że znowu będzie bliski przemiany w cień, ale nawet wtedy musieliby uzyskać pozwolenie. Megan wzięła łyk wody z butelki z napisem Lollapałooza, kiedy wjeżdżałyśmy na parking. - Słuchaj, prawie ochrypłam od zrzędzenia na Mickeya. Na pewno masz tego dość. Posłałam jej pełne współczucia spojrzenie. - Pewnie nie aż tak jak ty. Miałam właśnie wysiąść z samochodu, ale tuż przy otwartych na centymetr drzwiach rozległ się klakson. - Suka - rzuciłam, kiedy zgrabny kabriolet bmw wsunął się na miejsce obok nas. Z siedzenia kierowcy spoglądała złowrogo Becca Goldman. Zalała mnie wściekłość i wysiadłam z samochodu, nie zamierzałam tym razem stchórzyć. - Pilnuj przyjaciółki, McConneil - warknęła Becca do Megan, ignorując mnie. - Następnym razem nie będę trąbić i pozbędziecie się drzwi. - Spróbuj, a stracisz ząb. - Megan puściła balona z gumy w stronę Becki. - Phi. - Becca odrzuciła długie czarne włosy jednym płynnym ruchem, jak z reklamy szamponu. Później ruszyła dumnie
w stronę szkoły, a za nią trzy sługuski, Halley Fletcher, Chelsea Barton i Rachel Howard (Megan i ja żartowałyśmy, że kumpelki Becki musiały mieć nazwiska o takiej samej liczbie sylab co jej). Może raczej trzeba byłoby powiedzieć: dwie sługuski, bo Rachel trzymała się z tyłu. Była w ostatniej klasie, jak one, ale przyjaźniłyśmy się, odkąd przeprowadziłam się do naszej dzielnicy Charles Village, kiedy miałam dwa lata. - Hej - powiedziała, doganiając Megan i mnie. - Słyszałam, że ty i Zach jesteście umówieni wieczorem? - Taki jest plan. - Zrób nam ogromną przysługę i zakręć się przy nim. Becce się ciągle wydaje, że ma szanse. Może znajdzie sobie inną obsesję, kiedy zaznaczysz swój teren. Megan i ja roześmiałyśmy się. - Dobra, to brzmi całkiem niedorzecznie. Ale wiesz, co chciałam powiedzieć. Skinęłam głową, ale myśl o kolacji z Zachem, a tym bardziej, hm, zaznaczaniu go, sprawiła, że się zdenerwowałam. Poza tym musiałam się zastanowić nad tym, co czuję do Logana. Ściskało mnie w środku na wspomnienie jego dłoni, jego ciała, jego ciężaru na mnie. Kiedy rano się obudziłam, o mało nie pomyślałam, że to był sen, ale zobaczyłam Logana krążącego po pokoju jak zabłąkany kot. Podeszłyśmy do głównego ogrodu Ridgewood. Wpatrywałam się w promienie słoneczne, które odbijały się od wody z tryskającej fontanny. Wszędzie było pełno ludzi, jak zwykle. Czuli się tu bezpiecznie, bo naszą szkołę wyłożono obsydianem, który odstraszał duchy. Niestety, cienkie warstwy naładowanego obsydianu w ścianach blokowały również sygnał komórkowy. W ogrodzie Rachel wróciła do Becki, a Megan i ja poszłyśmy do naszych przyjaciół przy fontannie. Zachary stał do nas tyłem otoczony ludźmi. Podawali sobie jakiś przedmiot, kiedy on opowiadał. Panował nad akcentem z rodzimego Glasgow na tyle, że można było go zrozumieć. Ale nie na tyle, żeby przestał być pociągający.
- Tym razem przez całą drogę trzymałem się prawej strony - powiedział. - To był cholerny cud. - Jego uwaga wywołała śmiech i coś na kształt aplauzu. Jenna Michaels wypatrzyła nas, kiedy się zbliżałyśmy. - Auro, Zach ma dla ciebie niespodziankę. Dźwięk mojego imienia go zaskoczył. Wyrwał Christophe-rowi małą kartkę i wsunął do kieszeni dżinsów. Odwrócił się do mnie. Jego zielone oczy pełne były troski, a dołki w policzkach zniknęły. - Porozmawiajmy chwilę, dobrze? - Poprowadził mnie do bocznej części dziedzińca, gdzie przysiedliśmy na kamiennym murku wyłożonym łupkiem. Zastanawiałam się, co się stało i czy znów chodziło o DCM. Agenci śledzili mnie bez przerwy, odkąd dowiedzieli się, że jestem pierwszą osobą urodzoną po Przemianie. A Zachary? Był ostatnią osobą urodzoną przed nią. To, że się odnaleźliśmy, nie było dziełem przypadku. Tata Zachary'ego, łan, był agentem brytyjskiego oddziału DCM, MI-X. Dokładnie rok przed naszymi narodzinami w dniu przesilenia zimowego łan i moja matka odwiedzili grób w irlandzkim Newgrange (starożytny megabit, taki jak Stonehenge, ale starszy i fajniejszy). Tego poranka, kiedy tam byli, wydarzyło się coś kosmicznie nieziemskiego, rok później doszło do Przemiany. Zachary i ja przyrzekliśmy sobie, że pierwsi dowiemy się, co to było. Zachary oparł jedną nogę na murku i spojrzał mi w oczy. - Miałaś do mnie wpaść o szóstej na kolację, zanim pójdziemy na przyjęcie. - Podrapał się w miękkie ciemne włosy na karku. - Mała zmiana planów. Powinnam była czuć ulgę. Teraz, kiedy Logan pojawił się w moim życiu, potrzebowałam czasu, żeby uporządkować moje uczucia do niego i do Zachary'ego. Jednak ścisnęło mnie w żołądku z rozczarowania. Zachary położył białą zalaminowaną kartkę na murze między nami.
- To ja po ciebie przyjadę o szóstej. - Zdałeś? - Chwyciłam jego prawo jazdy. - Nie, odpuściłem sobie i załatwiłem fałszywe. Napisali na nim, że mam dwadzieścia pięć lat, więc przy okazji zaoszczędzę na ubezpieczeniu. Przyjrzałam się dacie urodzenia na dokumencie - ten sam dzień i rok, co mój. Roześmiałam się z jego żartu. - Gratulacje! - Miejsce kolacji będzie niespodzianką, skoro ja całkowicie panuję nad naszymi wyprawami. - Ooo. W co powinnam się ubrać? - Nie wiem. - Przyjrzał mi się spod długich ciemnych rzęs. - W coś olśniewającego? Spoconymi palcami zmięłam pasek torby na książki. - Więc tym razem to prawdziwa randka? Spoważniał. - A chcesz, żeby tak było? Kiedy dostrzegłam jego spojrzenie pełne ostrożnej nadziei, poczułam jednocześnie strach i pożądanie. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, więc zaczęłam paplać. - Twój tata chyba mówił, że DCM się wścieknie. - Pierwsza i Ostatni, tak agencja nas nazywała. Usiłowali trzymać nas od siebie z dala, żebyśmy nie mogli, nie wiem, przerwać ciągu czasoprzestrzeni czy czegoś innego. Agenci z MI-X mieli o wiele mniejszą paranoję. - Od kiedy przejmujesz się tym, co myśli DCM? - spytał Zachary. - Zastanawiam się, czy zaczną na nas polować, tak jak wtedy w grudniu na naszej pierwszej randce. Na naszej ostatniej randce. - Jedynej randce. - Wziął z powrotem swoje prawo jazdy i wsunął je do portfela. - Nie było tak źle, prawda? Twarz mi zapłonęła na wspomnienie naszego długiego pocałunku. - Nie, nie było.
- Poza tym mój ojciec stara się trzymać ich z dala od nas. Nic nam nie grozi, pod warunkiem że nie będziemy robić głupot, na przykład tańczyć nago na ulicy. Fala gorąca zalała mi szyję, zaczęłam ją rozcierać. Jak mogę umówić się z Zacharym po tym wszystkim, co się stało zeszłej nocy? Ale z drugiej strony, wyjedzie, kiedy w czerwcu skończy się szkoła. Czekał cierpliwie przez trzy miesiące, kiedy ja opłakiwałam Logana, a teraz, gdy byłam gotowa zacząć nowe życie, Logan powrócił. Czy to oznacza, że nie mogę być z Zacharym? - Wydaje mi się, że DCM już się tobą nie interesuje, bo do tej pory nic się nie wydarzyło, no wiesz. Wiedziałam, o czym mówi. - Właśnie... - wyszeptałam, nie będąc w stanie na niego spojrzeć. Logan wrócił. Zachary wstrzymał oddech. Przysunął się bliżej. - Jako cień czy duch? - Jako duch. Zamarł. Wyobrażałam sobie, jak myśli kłębią się w jego głowie: to jest zupełnie nieprawdopodobne. Nigdy wcześniej nic takiego się nie stało. Muszę wymyślić teorię, zrobić dochodzenie i rozwiązać tę zagadkę. Co nie przeszkadzało mu myśleć: pieprzony bydlak. - Dlaczego teraz? - zapytał ze zdziwieniem zmieszanym ze złością. - Nie wiem. Logan powiedział, że poprzedniej nocy po raz pierwszy usłyszał mój głos. - Skubałam poluzowany fragment muru pod moim kolanem. - Mówił, że to była tortura. - Kto o tym wie? - Ciotka Gina. Na razie nikomu więcej nie ufam. - Ale mnie ufasz? - Jego głos złagodniał. Chciałam powiedzieć mu resztę, ale nie w tej chwili, kiedy w pobliżu byli nasi przyjaciele i wrogowie. - Myślałam, że razem to rozwikłamy. Każda dziwna rzecz związana z duchami może mieć coś wspólnego z Przemianą.
- Zwłaszcza, jeżeli dotyczy to ciebie. - Trącił moje kolano czubkiem tenisówki. - A jeżeli dotyczy to ciebie, dotyczy też mnie. Uśmiechnęłam się. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy chodzi mu o to, że jesteśmy związani datą urodzin, naszym projektem badawczym, czy o coś więcej. Najważniejsze, że był po mojej stronie mimo pojawienia Logana. Ale czy nadal będzie tak uważał, kiedy pozna całą prawdę? Miałam nadzieję, że starczy mi odwagi, żeby się przekonać. 4 Zachary przyjechał pod mój dom o piątej pięćdziesiąt dziewięć. Patrzyłam przez żaluzje w oknie mojej sypialni, jak idzie po chodniku, poruszał się tak płynnie z wdziękiem atlety. Okręcał kluczyki wokół palca nieświadomy, że go obserwuję. A może jednak wiedział, że się mu przyglądam? - Muszę lecieć. - Odwróciłam się do Logana. Siedział na moim łóżku, z rękami założonymi na piersiach, jakby starał się nad sobą zapanować. - Dzięki, że nie poprosiłaś mnie, żebym zapiął ci zamek. To była zupełnie nowa, a do tego bardzo dziwna sytuacja. Włączyłam moją MP3. - Moja lista przedegzaminacyjna. Cztery godziny odstreso-wujących piosenek. - Z głośników popłynął natarczywy dźwięk. Logan oddychał głęboko przez nos - co prawda nie musiał oddychać, ale najwyraźniej to go uspokajało. Wsunęłam telefon do małej, czarnej jedwabnej torebki. - Ciotka Gina mówi, że wejdzie na górę i odmówi parę różańców. - Miło z jej strony. Gina i Logan byli o wiele bardziej zaangażowanymi katolikami niż ja. Nie znałam poprzemiennych, którzy byliby tak
wierni religii jak oni. Wiedzieliśmy zbyt dużo o śmierci i życiu po śmierci, żeby dopasować się do jakiegokolwiek systemu niezmiennych, odwiecznych wierzeń. - No, no! - Dobiegi mnie krzyk ciotki Giny z salonu na dole. Odpowiedzi Zachary'ego nie słyszałam, bo w przeciwieństwie do ciotki Giny, mówił cicho. Szybko założyłam naszyjnik - wisiorek z granatem od babci, który kiedyś należał do mojej matki. Kiedy srebrny łańcuszek przesunął się po mojej skórze, dotarło do mnie, że miałam go na sobie na zjeździe absolwentów, ostatniej wielkiej randce przed śmiercią Logana. Otworzyłam drzwi sypialni i przystanęłam. - Wrócę przed północą. - Nieważne. Nie jestem twoim ojcem. - Logan lekko się skrzywił. Sorry, nie chciałem tego powiedzieć, wiesz, co miałem na myśli. - Nic się nie stało. - Nie byłam przewrażliwiona na punkcie ojca, którego straciłam, bo nigdy go nie znałam. Jedynie moja matka wiedziała, kto nim był, i zabrała tę wiedzę do grobu, kiedy miałam trzy lata. - Co to za kapela? - spytał Logan, kiedy przekraczałam próg. - Great Lake Swimmers. Podoba ci się? - Fajne. - Uśmiechnął się do mnie. - Baw się dobrze. - Dziękuję. - Muzyka najwyraźniej podziałała, pomyślałam, zamykając drzwi. - Nie prześpij się z nim - dodał. Udałam, że nie słyszę. Kiedy dotarłam na dół, Zachary stał w salonie w kremowej koszuli z ciemnozielonym krawatem w jasnozielone cętki, które podkreślały kolor jego oczu. Które w tej chwili pożerały mnie. Cholera. - Jakaś okazja? - Ciotka Gina uśmiechnęła się tak mocno, że myślałam że dostanie skurczu twarzy. - Jesteście wyjątkowo odstrzeleni jak na wyprawę do muzeum.
- Aura zgodziła się na randkę - rzekł Zachary. - Żeby było wyjątkowo. A przynajmniej inaczej niż zwykle. - Hm, jak dobrze pójdzie, ta wyjątkowość nie będzie trwała długo. Ciotka odkaszlnęła i odgarnęła blond loki. - Nie będzie inaczej niż zwykłe. Chciałam powiedzieć, że to nie będzie długo trwało. - Chwyciła mój szal z krzesełka w jadalni. - Chyba powinniście pójść, zanim zrobię z siebie większą idiotkę. - To niemożliwe. - Pocałowałam ją w policzek. - Pa! Dopiero przy drzwiach zorientowałam się, że Zachary'ego nie ma obok mnie. Odwróciłam się i zorientowałam się, że patrzy zdziwiony na coś, co znajdowało się w jadalni. Na końcu kredensu, w cienkim wazonie stała zasuszona róża, jedna z sześciu czerwonych róż, które Zachary dał mi w grudniu. Jedyna, której mu nie oddałam. Dowód tego, ile dla mnie znaczy, mimo tych wszystkich tygodni czekania na Logana. Miałam nadzieję, że te uczucia są nadal odwzajemnione. Teraz, kiedy moja żałoba dobiegła końca, byłam gotowa, żeby pójść dalej. Powoli. Na zewnątrz, na zadaszonym ganku szeregowca, usiłowałam założyć szalik na mroźnym wietrze, ale zaplątał mi się wokół ręki i paska torebki. - Masz. - Zachary wyswobodził koniec, a potem, stojąc twarzą do mnie, owinął mi szal wokół ramion. Palcami dotknął mojej nagiej skóry, kiedy przeciągał szal do przodu. - Dobrze? Spojrzałam mu w twarz, złotą z jednej strony od światła werandy, a srebrną z drugiej od zapadającego zmierzchu. - Uhm - wydukałam, a później przypomniałam sobie, żeby zamknąć usta. - Jesteś, e... - Zachary wypuścił szalik i cofnął się o pół kroku. Wyglądasz po prostu cudownie. - Potem pochylił się i delikatnie pocałował mnie w policzek. Zanim zdążyłam wymruczeć: - Dzięki, ty też. - On podał mi rękę. Kiedy schodziliśmy z ganku po schodach, drugą ręką trzymałam się poręczy, żeby utrzymać równowagę.
Może jest za zimno, i w głowie mi się kręci, od tych lekkich szpilek. Ale buty były idealnie dobrane do czarno-białej marszczonej sukienki do kolan, tej, którą trzymałam na... Kiedy szliśmy do niskiej metalowej furtki oddzielającej ścieżkę przed domem od chodnika, powstrzymałam się, żeby nie odwrócić się i nie spojrzeć w okno sypialni. Samo wyobrażanie sobie Logana za zaciągniętymi żaluzjami było dość krępujące. Zachary znalazł idealne miejsce na mojej ulicy, zaledwie pół przecznicy dalej, zaparkował, i całkiem nieźle mu to wyszło. Chociaż parkowanie minicoopera nie wymagało wielkiej finezji. - Niezłe auto - powiedziałam. - Niezłe? Jest fajne. - Otworzył drzwi w kolorze butelkowej zieleni. Mój tata mówi, że dzięki niemu czuje się jak James Bond. - Rzeczywiście, trochę wygląda jak... Auć! - krzyknęłam. Przedni fotel znajdował się niżej, niż się spodziewałam. Ukryłam grymas zakłopotania i odsunęłam szal, żeby Zachary mógł zamknąć drzwi. Obszedł samochód z przodu, a ja w tym czasie zapięłam pas. Zerknęłam na zajebisty prędkościomierz na kokpicie. Zachary posłał mi przelotny uśmiech i też zapiął pas. - Zdecydowanie niezły - mruknęłam pod nosem. - Słucham? - Nic. Podziwiam... - Machnęłam ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. - Cyfry. - Nie patrz. - Prawą dłonią osłonił ekran GPS, kiedy wpisywał adres. To niespodzianka. Z głośnika dobiegł komputerowy kobiecy głos. - Empiece al sur en St. Paul Street. - Ustawiony jest na hiszpański? - zapytałam. - Si. - Zerknął w boczne lusterko, potem we wsteczne, później znów w boczne, aż w końcu wyjechał na ulicę. - Chyba ciężko jechać bez tłumacza? - Angażuję obie półkule mózgowe. - Czerwone, stój! - Uderzyłam dłonią w kokpit.
- Racja. - Wcisnął pedał hamulca, ledwie zatrzymując się przed skrzyżowaniem. - Wszędzie jest tak samo. Miałam wrażenie, że trudno mu jednocześnie rozmawiać i prowadzić, więc milczałam, aż głos z GPS kazał mu: Gire a la izquierda. - GPS Megan miał męski głos, a do tego mówił po angielsku - rzuciłam na następnych światłach. - Mówi, że ma większy autorytet. Zachary prychnął. - Ostatnią rzeczą, jakiej chce Szkot, jest jakiś stary angol, który będzie mu rozkazywał, gdzie ma jechać. Wy, jankesi, okazujecie zbyt wielką miłość wobec waszych dawnych oprawców. - To przez Monty Pythona. I przez dwie wojny światowe. Jedyną jego odpowiedzią było mruknięcie, więc znów się zamknęłam. Miałam wrażenie, że denerwuje się za nas oboje, za to ja byłam spokojna jak śpiący kot. W końcu dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia w Little Italy. - Chiapparelli? - Przesunęłam palcami po naszyjniku z granatem i patrzyłam na niebieskie markizy trzepoczące na wietrze. - Tu miałaś mieć swoją kolację urodzinową, pamiętasz? -Zatrzymał samochód i czekał na parkingowego. - Zanim DCM wszystko zepsuło. - To moja ulubiona restauracja. - To dlatego przed balem absolwentów zabrał mnie do niej Logan. Ale Zachary o tym nie wiedział. Przyglądał się mojej twarzy ciemnymi poważnymi oczami w bursztynowym świetle kokpitu. - A może wolałabyś coś innego? Do samochodu podszedł młody parkingowy. Na podjęcie decyzji miałam kilka sekund. Pozwolę, żeby przeszłość niszczyła moją teraźniejszość i przyszłość? - Nie, ta jest słodka. - Wypuściłam naszyjnik i lekko pocałowałam Zachary'ego w policzek. Rozpromienił się jak mały chłopiec, który wygrał nagrodę na loterii.
Parkingowy otworzył moje drzwi, a ja wyszłam na chodnik Na środku ulicy stał duch, około półtora metra ode mnie, ale zanim zdążyłam się zorientować, czy to mężczyzna, czy kobieta, zniknął Bo z samochodu wysiadł Zachary. Miał w sobie coś co odstraszało duchy. Logan nazywał go „Panem Czerwonym" bo jego zdaniem Zachary wyglądał tak, jakby miał na sobie ubranie w tym kolorze. Duchy nienawidziły czerwonego może dlatego ze jest kolorem życia, a może dlatego że znajduje się po przeciwnej stronie spektrum kolorów niż ich fioletowa barwa. Kolor czerwony nie jest niezawodnym odstraszającym sposobem, tak jak technologia obsydianowa, ale działa O mocy Zachary'ego nie wiedział nikt poza nim samym mną, przyjacielem ze Szkocji, który pierwszy ją zauważył. To dlatego przebywał głównie z uczniami ostatniej klasy którzy juz me widzieli duchów, a tym samym nie mogli zauważyć, że je odstrasza. Kelnerka zaprowadziła nas do stolika dla dwóch osób przy oknie, oświetlonego blaskiem świecy. - Z tobą przynajmniej nie muszę siedzieć w jasnej sali z tyłu, w której nie ma duchów - powiedziałam do niego, kiedy kelnerka zostawiła nas samych. - Mam nadzieję, że pewnego dnia uświadomisz sobie że to me jest największy plus przebywania ze mną - odpowiedział pochylając się do mnie. Wspomnienie tego, co najlepsze, odebrało mi mowę Spojrzałam na jego wargi. Gdybym była jego dziewczyną, mogłabym go pocałować w tej chwili. Otrzeć się ustami o jego wargi sprawić, zeby wyszeptał moje imię, sprawić abyśmy poczuli dreszcz niecierpliwości, czekając, aż będziemy zupełnie sami Ale jak to możliwe, że to, co się stało wczoraj z Loganem nie zmieniło moich uczuć wobec Zachary'ego? Megan powiedziałaby pewnie, że to dlatego że z Zacharym łączy mnie coś prawdziwego, nie tylko stracone marzenia Nie mogłam zaprzeczyć, że coś między nami jest. Coś, co tliło się od miesięcy.
- Więc Logan wrócił. - Zachary odkaszlnął. Otworzyłam usta, żeby mu wytłumaczyć, ale zamknęłam je z powrotem. Chociaż myślałam o tym cały dzień, nadal nie widziałam, od czego zacząć. - Auro, przede wszystkim jestem twoim przyjacielem, więc możesz powiedzieć mi wszystko. - Uderzał palcami w menu. -Ale się pospiesz i miejmy to z głowy. - Postaram się. - Powoli rozwinęłam lnianą serwetkę, w którą owinięte były sztućce. - Wołałam go co wieczór, odkąd zamienił się w cień. Puszczałam wszystkie składanki i zestawy piosenek, które stworzył. Zeszłej nocy skończyła mi się muzyka, więc po prostu wołałam. I właśnie wtedy przyszedł. - Jako duch? - Nie. Wparowal przez okno jako cień. - Roztarłam czoło, przypominając sobie, że mózg mało nie rozsadził mi skroni. -Potem chyba uspokoiłam go słowami i znów stał się fioletowy. - Niesamowite. - Zachary słuchał uważnie, z brodą wspartą na dłoni. Odezwał się w nim naukowiec. - Myślisz, że to muzyka go odstraszała? - Nie wiem, dlaczego zeszły wieczór był inny. Poza tym że powiedziałam Loganowi, żeby dał mi znak, czy chce taki zostać. Myślałam, że może jako cień jest szczęśliwszy, a jeżeli tak, byłam gotowa się z tym pogodzić. Może próbował udowodnić mi, że się mylę. Zachary zmarszczył brwi. - A może wiedział, że mu się wymykasz. Oczywiście, jeżeli tak było. - Było. I może nadal jest. - Przebywanie z Zacharym, nawet na płaszczyźnie koleżeńskiej i naukowej, sprawiało, że czułam się sobą. Przy nim nie czułam się jak idiotka, kiedy próbowałam zgłębić prawdę, dokopać się do samego źródła. Przemiany, życia i śmierci. Do nas. - Gdzie teraz jest? Przesunęłam dłonią po karku, poprawiając wisiorek. - U mnie w domu.
- Był... jak przyszedłem? - Zachary się wyprostował. - Był na górze obrażony. - U ciebie w pokoju. - Kiedy skinęłam głową, dodał- -1 będzie tam, jak wrócisz. - Nasz dom jest dJa niego jedynym bezpiecznym miejscem dopóki Gma nie zdobędzie nakazu ochrony. Ktoś mógłby go rozpoznać. Nie może pójść do swojej rodziny, bo przeprowadzi- się gdzieś, gdzie nigdy nie był, a poza tym ich dom jest wyłożony obsydianem. - Musieli tak zrobić, bo cienie wdzierają się wszędzie, a ponadto wygrali proces z Warrant Records więc mogli sobie na to pozwolić. - Jeszcze jeden dzień Jutro się ujawnimy, a potem DCM nie będzie mogło mu nic zrobić - Więc gdzie będzie dzisiaj spał? - Duchy nie śpią, przecież wiesz. - Gdzie będzie, kiedy ty będziesz spała? - Na dole. Zach, powiedziałeś, że mogę wyznać ci wszystko - Jasne, jasne. - Potarł policzek, jakby chciał zmazać z niego dowód swoich odczuć. - Może najpierw powinniśmy zjeść Podzielić prawdę na możliwe do strawienia kawałki. - Uniósł menu. - Co tu mają dobrego? Zachary zamówił jedno z dań domowej roboty z makaronem, które mu poleciłam, czego Logan nigdy nie robił. Nie żebym ich porównywała. Nie porównywałam ich, mimo że Zachary podczas kolacji interesował się mną, zamiast przez cały czas opowiadać o sobie. A kiedy poszłam do toalety, to tylko dlatego że kichnęłam od pieprzu kręcącego w nosie w penne arrabiata, i musiałam wydmuchać nos w papier toaletowy. Żadnych wspomnień z kolacji przed balem, żadnego spoglądania na „nasz" stolik ten, który Logan zarezerwował, bo znajdował się w mocno oświetlonym miejscu, a to zawsze odstraszało duchy. Żadnego wspominania włosów Logana, które lśniły w tym złotym świetle Wróciłam do stołu z suchymi oczami i suchym nosem Zachary wstał, zeby odsunąć mi krzesło, uśmiechając się z ekscytacją.
- Co się stało? - Usiadłam i wzięłam widelec, ale uświadomiłam sobie, że nie mam ochoty na resztę dania. - Siedziałem tu i myślałem. - Wrócił na swoje miejsce i wygładził krawat, żeby nie wpadł mu do talerza. - Co mogło być takie samo zeszłej nocy i tamtej poprzedniej. Mówiłaś, że Logan już kiedyś stał się cieniem, ale zaraz wrócił do postaci ducha. - W moje urodziny. - Zazdrość Logana w połączeniu z obsydianowym naszyjnikiem, który dostałam od ciotki na urodziny i czerwoną pościelą na moim łóżku, doprowadziły go do ostateczności. - W nasze urodziny - poprawił Zachary. - Pierwszy dzień zimy. Przesilenie. - Zwykle. - Wspomnienie tamtej nocy zawsze będzie mnie prześladować. Mroczna energia Logana przyprawiła mnie o takie zawroty głowy, że spadłam z dachu ganku, na którym siedziałam, kiedy się kłóciliśmy. Zanim zemdlałam, Logan znalazł się przy mnie jako duch sprowadzony miłością do mnie i strachem o moje życie. - Auro, posłuchaj. - Zachary się niecierpliwił. - Zeszłej nocy był początek wiosny. Zrównanie wiosenne. Wpatrywałam się w niego. - Więc Logan przestał być cieniem w dniu przesilenia i zrównania. To nie może być przypadek. Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej? - Pewnie byłaś za bardzo zaabsorbowana jego powrotem. Podobnie jak ja, aż do chwili, kiedy wyszłaś i mogłem trzeźwo pomyśleć. Może w końcu zbliżamy się do prawdy. Uderzyłam w krawędź stołu. - Zach, to idealnie pasuje do naszej pracy, do wszystkiego o Newgrange. Wyjął telefon i uruchomił przeglądarkę internetową. - Możemy sprawdzić dokładny czas ostatniego przesilenia i zrównania. Myślisz, że powinniśmy powiedzieć profesor Harris, kiedy się z nią zobaczymy?
- Za wcześnie. Słuchaj, jest jeszcze coś. - Przerwałam i zaraz pożałowałam, że nie ugryzłam się w język. - Pamiętasz, nie pozwoliłeś mi powiedzieć wszystkiego, dopóki nie zjemy. Powoli odłożył telefon. - Czego jeszcze nie wiem? - Jego głos był pełen przerażenia. - Zeszła noc zdecydowanie się różniła od dwudziestego pierwszego grudnia. - Spojrzałam na kolana rozczarowana widokiem sosu pomidorowego na sukience. - Logan nie tylko przemienił się w ducha. - Mogłabyś to sprecyzować? Przestraszyłam się, słysząc głos kelnera. - Uhm, tak. Dzięki. - Deser albo kawa dla państwa? Pokręciłam głową. - Rachunek poproszę - powiedział Zachary. - Już, proszę pana. - Kiedy kelner sięgnął po mój talerz, oczy Zachary'ego otworzyły się szeroko. - Nie! - zaprotestował. - Proszę tylko przynieść rachunek. - Skoro tu jest, może zabrać talerz. - Uniosłam go w stronę kelnera i sapnęłam. Na stole leżał liścik wsunięty pod mój talerz, kiedy byłam w toalecie: „Chcesz pójść na bal? Ze mną?" Kelner zachichotał. - Chyba powinienem pójść po rachunek. - Nie ma pośpiechu. - Zachary patrzył za oddalającym się kelnerem, a później odwrócił się do mnie. - Cóż, mogło to lepiej wypaść. Co odpowiesz? Uniosłam liścik. - Tak. - Naprawdę? Odwzajemniłam jego uśmiech. - Tak trudno w to uwierzyć? - Czasami tak. - Chwycił telefon. - Dokąd chcesz pójść na kolację? Powinniśmy od razu zarezerwować. Przyjdziemy
tutaj czy spróbujemy gdzie indziej? Nie, powinniśmy spróbować czegoś nowego. Ta pewnie nie jest dość oficjalna, prawda? Jak sądzisz? Zamarłam, widząc jego przypływ entuzjazmu. Zachary zawsze zachowywał się chłodno. Co mnie nie przerażało. Dobrze się czułam z jego chłodem. - Wiem, dokąd pójdziemy! - zawołał, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Restauracja na górze tego hotelu. Wiesz, który mam na myśli? Na Charles Street? - Przewijał listę w telefonie. - A może na placu Mount Vernon? - Czekaj, chwila. - Widok zapiera dech. - Jego słowa zagłuszyły moje. - A potem wieczorny rejs po zatoce Chesapeake. Słyszałem, że to... - Zach, czas się skończył. Nie musimy w tej sekundzie robić wszystkich planów. - Oczywiście że musimy. Jeżeli chcemy, żeby było cudownie, już teraz musimy wszystko zarezerwować. Każdy ci to powie. - Ale... - Otarłam czoło, bo nagle zrobiło mi się gorąco. Moje myśli nadal wirowały wokół rozmowy o zrównaniu i Loganie. W porównaniu z tym bal wydawał się rzeczą bardzo odległą i niewiele znaczącą. - W tej chwili nie mogę wybiegać myślami aż tak daleko... Moglibyśmy po prostu... - Nie musisz myśleć. Ja się wszystkim zajmę. To będzie niespodzianka. Niespodzianka, taka jak kolacja w restauracji, w której ostatni raz byłam z moim nieżyjącym chłopakiem. - A musimy być tylko we dwoje? - wypaliłam zapędzona w kozi róg. - A nie? - Zachary posłał mi zdezorientowane spojrzenie. - Czasami. - Złożyłam liścik, a potem jeszcze raz. - Myślałam, że może pójdziemy całą paczką. Megan i Mickey, Siobhan i Connor. - Chcesz, żebym poszedł na bal z Keeleyami? - zaskrzeczał, co zabrzmiało śmiesznie.
- Są moimi przyjaciółmi. A Megan twoją. Zachary znieruchomiał. Wpatrywał się w liścik, z którego zdążyłam już zrobić cienki pasek. - Co chciałaś mi powiedzieć, zanim przyszedł kelner? Coś na temat Logana? - To nie ma nic wspólnego z balem. - Na pewno? - Jego cichy i bezbronny głos rozdarł mi serce. - Zeszłej nocy nie tylko przemienił się w ducha. Zmienił się również w... nie wiem, w co. - Spojrzałam Zachary'emu w oczy, tyle byłam mu winna. - Był znów człowiekiem. W pełnych kolorach. Miał ciało. Przez co najmniej piętnaście minut. - Ciało. - Twarz Zachary'ego stężała. - Tak. - Miał... miał ciało. Ciało. - Miałam wrażenie, że Zachary ćwiczy to słowo, jakby było w obcym języku. - Ciało, jak człowiek. Jego twarz została nieruchoma, nawet wtedy, kiedy zaczął mrugać. - Ciało. - Nie wierzysz mi? - Na pewno ci się śniło. - Nie, to się działo naprawdę. Logan też to pamięta. - Więc jemu się śniło albo cię okłamuje. - Duchy nie kłamią. - Podniosłam głos. - I wiesz, czego jeszcze nie robią? - syknął. - Nie mają ciała. Poczułam przypływ złości. - Skoro tak wszystko wiesz, to wyjaśnij mi, jakim cudem mam obolałe wargi. Skąd mam zadrapania od zarostu na twarzy i... - Przerwałam, kiedy zobaczyłam jego wzrok, i zakryłam usta dłonią. - Przepraszam. Tak mi przykro. - Opuściłam dłoń. - Ale musisz mi uwierzyć. Zachary oparł się na krześle. Nerwowo naciskał łyżkę, aż zaczęła podskakiwać. Myślał. - Co robiliście, kiedy się przemienił? - Był chłodny. - Przysięgę krzyżaka - odpowiedziałam.
- Przysięgę krzyżaka? - Oderwał wzrok od łyżeczki. - Wymyśliliśmy ją, kiedy byliśmy dziećmi, żeby sobie coś obiecać. Splotłam dłonie, żeby mu zademonstrować. - Nasze palce są nogami, a kciuki czułkami. - Czym? - Czułkami. Nieważne. Tym, co wystaje im z głowy. - Poruszyłam kciukami. Zachary otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Przypomniałam sobie najbardziej istotny szczegół. - Aha! Kazałam Loganowi przysiąc, że zostanie moim przyjacielem. Zachary uniósł lewą brew. - Ale później odzyskał ciało i dlatego masz obolałe wargi. Najwyraźniej nie dotrzymał obietnicy. - Nie. - Rozplotłam dłonie. - Wtedy tego od niego nie chciałam. - Bo wszystko się zmieniło, kiedy odzyskał ciało? Naprawdę? To było pytanie za milion dolarów. Gdybym za kolejne trzy miesiące mogła znów dotknąć Logana, choćby na chwilę, czy to powstrzymałoby mnie od zaangażowania się w związek z Zacharym? Nie miałam odpowiedzi za milion dolarów. Na razie. - Na ten moment - powiedziałam ostrożnie. - Tak, to zmieniło wszystko. Zachary zaczął palcem wygładzać wybrzuszenie na obrusie. - Co robiliście, kiedy zamienił się z powrotem w ducha? Położyłam dłonie na stole, marząc o tym, żeby móc się pod nim ukryć. - Mieliśmy się kochać. - Proszę... - Kelner, który najwyraźniej usłyszał moje ostatnie słowa, rzucił pospiesznie na stół rachunek i zapakowaną resztkę mojego penne i się odwrócił. - Proszę zaczekać. - Zachary wstał, wygrzebał cztery dwudziestki z portfela i ułożył je starannie na tacce z rachunkiem. - Dziękuję. Reszta dla pana.
W samochodzie nie odzywaliśmy się do siebie. Zaprogramował GPS, a kiedy automatyczny kobiecy głos po hiszpańsku kazał nam zawrócić na północ w stronę mojego domu, zamiast na południe, do Centrum Naukowego, wiedziałam, że ten wieczór skończy się o wiele za wcześnie. Skręcałam zapamiętale zaproszenie, kształtem przypominało już precel. Szukałam słów, które nie pogorszyłyby sytuacji. Dla dobra nas obojga nie chciałam go denerwować, kiedy prowadził. Na mojej ulicy nie było wolnych miejsc, jak zwykle. - Spróbuj na następnej przecznicy - poradziłam w nadziei, że będziemy mogli posiedzieć i to przegadać. - Po prostu cię wysadzę. - Zwolnił, podjeżdżając przed dom. Zadzwonię do profesor Harris i uprzedzę ją, że nie będzie nas na przyjęciu. Wzięłam szalik i torebkę speszona tak nagłym zakończeniem wieczoru. Musiałam coś powiedzieć. - Mam pomysł - odezwałam się. - W ramach kompromisu możemy pójść na kolację tylko we dwoje, a później z wszystkimi na przyjęcie. Zatrzymał samochód, hamując gwałtownie, aż poleciałam do przodu, przed uderzeniem w szybę powstrzymały mnie jedynie pasy bezpieczeństwa. Spojrzał na mnie. - Słucham? - Na bal. - Auro. - Odezwał się spokojnie. - Nie zabieram cię na bal. Mój żołądek zrobił salto. - Przecież mnie zaprosiłeś. Nie możesz teraz tego odwołać. - Właśnie to zrobiłem. - Zachary oparł nadgarstki o kierownicę, zaciskając pięści i napinając ręce. - Przez całą drogę do domu zastanawiałem się nad tą grą, w którą gramy. - Grą? - Lata za mną Becca. Ja latam za tobą. Zaczynam się zastanawiać, czy nie biegnę w złym kierunku. Zakłuło mnie w piersiach. Na pewno blefował.
- Chcesz... chcesz zaprosić na bal Beccę? - Nie twoja sprawa. Szukałam odpowiedzi, język stanął mi kołkiem. - Nie zgodzi się. Jest w pierwszej klasie. - To bal dla wszystkich. - Tak, ale chce być królową balu. A tylko maturzyści mogą zostać królem i królową. Ty nie możesz być królem. - Więc będę księciem-małżonkiem. - Ściszył głos. Nie blefował. Miał dość. - A tak przy okazji - rzucił. - Krzyżaki nie mają czułków. Z głowy wystają im szczękoczułki. - Co? - Używają ich, żeby wstrzyknąć ofierze truciznę. - Ostatnie słowo wycedził. - Nie, to są czułki, bo one... - Pomyślałam o filmie, w którym Harry Potter mierzył się z gigantycznym pająkiem, i przy-pominiałam sobie ogromne szczypce obok otworu gębowego. -Cholera, masz rację. Głupio mi. Szczęśliwy? - Niezupełnie. - Patrzył za przednią szybę. Chłód w jego głosie przyprawił mnie o panikę. - Zach, zrobimy tak, jak chcesz. Pójdziemy na bal sami. Byłeś dla mnie taki dobry, zasługujesz na to. - Zasługuję? - Pochylił się nade mną i otworzył drzwi pasażera. Wysiadaj. - Ale... - Nie jestem psem, któremu się rzuca ochłapy. - Nie to chciałam powiedzieć! - Owszem, powiedziałaś. - Im głośniej mówił, tym bardziej mną wstrząsał. - Siedziałem w kącie, byłem taki grzeczny, czekałem, aż nauczyciel mnie zauważy. - To nie tak. - Masz świętą rację, to nie tak. - Znów odwrócił się do przodu. - Już nie. Za nami odezwał się klakson. Wysiadłam. - Zadzwonię do ciebie.
Zachary odjechał, a pęd zatrzasnął drzwi pasażera. Kobieta jadąca za nami spojrzała na mnie gniewnie, kiedy mnie mijała. Odwróciłam wzrok, byłam zbyt zdruzgotana, żeby zrobić to samo. Nogi miałam jak z ołowiu, kiedy wchodziłam po schodach. W połowie drogi uświadomiłam sobie, że zostawiłam resztę mojego penne u Zachary'ego w samochodzie. Zastanawiałam się, czy je zje, czy wyrzuci do kontenera pod blokiem. - Przepraszam - odezwał się głos po prawej stronie. Odwróciłam się i zobaczyłam ducha młodej kobiety krążącego po sąsiednim ganku. Miała na sobie coś, co wyglądało na ślubną sukienkę sięgającą uda i welon do ramion. Postaci duchów są uchwycone w najszczęśliwszym momencie ich życia, więc nie było wiadomo, ile miała lat w chwili śmierci. Ale jej szczytowym momentem najwyraźniej były lata sześćdziesiąte. - Szuka pani kogoś? - spytałam. - Męża. Mieszkaliśmy tu do 1978 roku. Zmarł w 1999. -Zajrzała do środka przez szybę w salonie. - Ja zmarłam w zeszłym tygodniu. A tak w ogóle mam na imię Alice. - Przykro mi, ale duchy się nie widzą. - Powinna była to wiedzieć, ale przedprzemienni nigdy nas nie słuchali. - Myślałam, że my będziemy wyjątkiem - szepnęła Alice. -Byliśmy bratnimi duszami. Zdobyłam się na wymuszony uśmiech. Chyba miło wierzyć w takie rzeczy. - Nigdy nie widziałam w tym domu ducha. Skąd pani wie, że pani mąż nie przeszedł dalej? - Moja wnuczka widziała go w zeszłym miesiącu, w naszym domku nad jeziorem Deep Creek. Podeszłam wyżej do pomalowanej na niebiesko barierki oddzielającej oba ganki. - Może jeżeli pani przejdzie dalej, on pójdzie za panią? Może na panią czekał? - Och. - Odgarnęła welon z policzka. - Może masz rację. Sprawdzę jeszcze w dwóch miejscach.
- Na tym świecie go pani nie zobaczy. - Muszę spróbować. - Miała się odwrócić, ale przystanęła. - Dziękuję za pomoc. Miła z ciebie dziewczyna. - Dawna Alice zniknęła. - Nie - powiedziałam do pustki, jaka po niej została. -Raczej ofiara losu. Zapukałam cicho do drzwi mojej sypialni. Czułam się jak ktoś obcy. - Wejdź - odezwali się jednocześnie Logan i Gina. Stanęłam w progu i zobaczyłam ich klęczących przed ołtarzem świętego Piotra należącym do ciotki. Przyniosła go z dołu. Wszystkie trzy świece były zapalone, a z ręki ciotki zwisał różaniec. - Cześć, skarbie. - Ciotka Gina spojrzała na mnie z radością. - Wcześnie wróciłaś. - Gorąca randka nie taka gorąca? - ironizował Logan. - Jak leci? - Odłożyłam torebkę. - On tu jest? Dzięki Bogu. - Gina przeżegnała się i wstała. Strzyknęło jej w kolanach. - Dobrze, że nie strzępiłam języka. - Spojrzała na sufit. Chociaż modlitwa nigdy nie jest strzępieniem języka. - Był tuż obok ciebie. - Wskazałam Logana. Zamiast wybuchnąć, jak większość przedprzemiennych, uśmiechnęła się z satysfakcją. Przed Przemianą Gina była jedną z niewielu, którzy widzieli duchy. Miałam wrażenie, że czasem za tym tęskni. - Pójdę zjeść trochę płatków i podgonię papierkową robotę. Pocałowała mnie w policzek. - Logan może zostać na parę minut, ale później schodzi na dół, zanim się przebierzesz. Skrzywiłam się. Zatrzasnęłam za nią drzwi i podeszłam do toaletki. - Co się stało? - spytał Logan. Otworzyłam niebieskie pudełko w kształcie gwiazdy, w którym przechowywałam pamiątki, i schowałam do niego zgniecione zaproszenie na bal od Zachary'ego.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - Poprawiłam szklaną pokrywkę. - Jeżeli to ma coś wspólnego z kobzami, to ja też nie chcę o tym rozmawiać. Usiadłam na łóżku wyczerpana kłótnią z Zacharym. - On może nam pomóc. - Jak? - Logan usiadł przy mnie. Sprawiał wrażenie spokojnego. Zastanawiałam się, czy jego zachowanie jest skutkiem modlitwy, czy tego, że była z nim Gina. Wiedział, że komuś na nim zależy. Czułam się winna, że wyszłam sobie na randkę. Słuchał, zdziwiony, kiedy wyjaśniałam mu teorię Zachary'ego na temat przesilenia i zrównania. - Ale jeżeli to prawda, dlaczego nic takiego nie działo się wcześniej? Chyba ktoś do tej pory zauważyłby, że w tym czasie duchy odzyskują ciało. - Położył dłoń na mojej. - A może my jesteśmy wyjątkowym przypadkiem z powodu naszego związku? Odwzajemniłam jego pełen nadziei uśmiech. - Może. Ale ludzie nie wiedzą jeszcze wielu rzeczy o duchach. Może były już takie przypadki, ale nie zostały odnotowane, a może nikt w to nie uwierzył. - Albo ktoś trzyma to w tajemnicy, na przykład DCM. -Logan spojrzał na plakat Gwiaździstej nocy na ścianie. - Nowy. Skąd go masz? Pomyślałam, że jeszcze jedna prawda nie jest w stanie pogorszyć tego wieczoru. - Zachary mi dał. Ojciec zabrał go do Nowego Jorku, żeby zobaczył wystawę van Gogha. - Nie wspomniałam, że Zachary ma podobny plakat u siebie w sypialni, której nigdy nie widziałam. - Aha. - Logan ścisnął dłonie na kolanach. - Przynajmniej niezłe kolory. - Dlatego tu wisi. - Fiolety, błękity i czernie były najbardziej kojącymi kolorami dla duchów. Pozbyłam się z pokoju czerwieni, kiedy Logan był cieniem, żeby ułatwić mu powrót.
- A skoro mowa o gwiazdach - powiedziałam. - Nasza praca na astronomię może nam pomóc rozwikłać zagadkę przesilenia i zrównania. - Gapienie się w gwiazdy? - To część robocza. - Powstrzymałam jęk, kiedy dotarło do mnie, że kolejną sesję rysowania mapy nieba mamy z Zacharym w środę. Przynajmniej szybko skończymy, bo nie będziemy marnować czasu na flirty ani gadanie. Zaczęłam tłumaczyć, na czym polega pozostała część projektu, ale Logan nie słuchał. Miał taki sam wyraz twarzy jak wtedy, kiedy przychodził mu do głowy pomysł na piosenkę. Jakby coś przemawiało do niego z innego świata i jakby w ciągu kolejnych kilku sekund miały mu się objawić właściwe słowa albo dźwięki. Czekałam, aż zauważy. Przestałam mówić. - Auro - szepnął. - Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy? Jeżeli mogę się przemieniać podczas przesilenia albo zrównania, to może za trzy miesiące znów będę mógł mieć ciało. - Może. - Nie byłam pewna, czy tego dla niego chcę. Posiadanie ciała na marnych piętnaście minut wydawało się chyba gorsze niż nieposiadanie go wcale. - O, mój Boże, pomyśl o tym! - Logan zerwał się z łóżka i zaczął się przechadzać rozgorączkowany. - Wczoraj w nocy zmieniłem się w ducha i do tej pory nim jestem. A co będzie, jeżeli następnym razem odzyskam ciało i już w nim zostanę? - Przystanął i odwrócił się do mnie. - Auro... mógłbym powrócić do życia. Świat zakołysał się po raz setny w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. - Logan, to niemożliwe. - Wiele rzeczy uważaliśmy za niemożliwe. - Wyciągnął ręce. - Może wszystko jest możliwe. - Głupie gadanie. Zmarli nie wracają do życia. - W Biblii jest milion przykładów. Jezus, Łazarz, ten gość w rydwanie.
- To nie jest milion. Jaki gość w rydwanie? - Ten ze Starego Testamentu. - Bezgłośnie pstryknął palcami. - Eliasz ożywił dziecko, tak mi się wydaje. Chodzi o to, że cuda się zdarzają. Jeżeli coś niezwykłego przydarzyło się twojej mamie w Newgrange, to może i ty jesteś wyjątkowa. -Przekrzywił głowę. - To znaczy poza tym, że jesteś ładna, mądra i... niezwykła. Przewróciłam oczami, słysząc jego komplement. - Ani ja nie jestem Jezusem, ani ty. - Nie trzeba być Jezusem. Musimy być po prostu sobą. Poczułam nagłą ochotę włączenia światła, żeby nie widzieć tej szaleńczej nadziei w jego oczach. - Po kolei. - Wstałam i podeszłam znów do toaletki, rozpinając naszyjnik. Na szczęście nie zauważył, że to ten sam, który miałam na zjeździe absolwentów. - Skoro wróciłam wcześniej, powinniśmy porozmawiać z Giną o tym, co powiedzieć jutro twojej rodzinie. Otworzyłam drzwiczki pudełka na biżuterię stylizowanego na szafkę. Kiedy wpadną do nas po występie Mickeya i Siobhan - drążyłam temat, kiedy nie reagował. Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam, że patrzy na mnie, z jednej strony podświetlony blaskiem świec z ołtarza. - A co potem? - Wskazał łóżko. - Chcesz, żebym został z tobą na noc? - Było ci całkiem dobrze na dole. - Wczoraj w nocy byłem padnięty. Już się pozbierałem. Fakt, przez cały dzień nie widziałam, żeby jego postać się załamywała czy ciemniała. Ale nie w tym rzecz. - Poradzę sobie ze wszystkim - dodał. - Nawet... no, wiesz. - Przesunął wzrokiem po moim ciele. - Jeżeli chcesz. Odwróciłam się. Z piekącymi policzkami chwyciłam się krawędzi toaletki, żeby się przytrzymać. - Gina nie będzie wiedzieć, że jestem w twoim pokoju. -Głos Logana był bliżej, tuż za moimi plecami. - Jakimś cudem zawsze jesteś taka cicha. - Położył dłonie obok moich, gdyby miał ciało, byłabym uwięziona pomiędzy nim a toaletką. - Pamiętasz?
Zamknęłam oczy. Nigdy nie zapomnę naszych nocy, pełnych cichych pojękiwań i zniecierpliwionych szeptów. Po tym, jak znów dotknęłam prawdziwego Logana, jakaś cząstka mnie chciała przeżywać te chwile bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Lepszy rydz niż nic. - Kocham cię, Auro - wyszeptał Logan. - Z ciałem czy bez, tak długo jak jestem na tym świecie, chcę być z tobą. Otworzyłam oczy i zobaczyłam odbicie naszych twarzy w lustrze pudełka na biżuterię. W gąszczu naszyjników moja była ledwie widoczna, ale twarz Logana lśniła na nich jak księżyc w czystą zimową noc. Zsunęłam szal i sięgnęłam do tyłu, żeby rozpiąć sukienkę. Mój wzrok spoczął na pudełku z pamiątkami, z którego wystawało zaproszenie od Zachary'ego. W zagnieceniach i zagięciach listu kryła się nadzieja na przyszłość. Żeby odzyskać Zachary'ego, trzeba będzie walczyć. I pewnie przegram tę batalię. W dodatku za trzy miesiące Zachary będzie po drugiej stronie oceanu. Ale wiedziałam, że muszę spróbować. Opuściłam ręce. - Nie mogę, Loganie. Przepraszam. Proszę cię, zejdź na dół. Cofnął się płynnie, jakby jego fioletowa postać mogła się rozpaść przy gwałtowniejszym ruchu. - Będę czekał - powiedział i zniknął. 5 Najnowszy jamajski napój imbirowy. - Wyciągnęłam przed siebie zieloną butelkę i usiadłam w loży obok Dylana. - Dla ciebie. Młodszy brat Logana odkrył ten napój, zanim znalazł się w karcie Green Derby. Skrzywił się na widok etykietki. - Nie mieli korzennego?
- Mata wybredna księżniczka - zaśpiewała Megan nad stołem, wymachując czerwoną plastikową słomką jak dyrygent batutą, a później włożyła ją do coli. - Dlaczego wy zawsze odwracacie się tyłem do sceny? Nie chcecie patrzeć, jak Mickey i Siobhan śpiewają? Dylan i ja wymieniliśmy spojrzenia. Podobnie jak ja, ledwie mógł wytrzymać w sali, w której Logan zamienił się w cień me mówiąc o patrzeniu na to miejsce. Mogłam sobie tylko wyobrazić, co czuli Mickey i Siobhan, kiedy tu występowali. Ale ich ból wreszcie się skończy. Po występie Keeleyowie zgodzili s,ę wpaść do nas na deser. Gina w delikatny sposób będzie mogła im powiedzieć o powrocie Logana. A on zejdzie na dół, żeby przynajmniej Dylan, który ma szesnaście lat, mógł go zobaczyć. Chciałam ujrzeć ich miny, kiedy w końcu zrozumieją, ze koszmar cienia to przeszłość. Pub w centrum Towson był zatłoczony, nawet jak na sobotni wieczór. Mickey i Siobhan firmowali występ z folkową irlandzką muzyką swoim nazwiskiem, The Kelleys (nie mylić z Keeley Brothers, punkową kapelą, w której występowali z Loganem i dwojgiem przyjaciół). - Idą. Je! - Megan odstawiła z hukiem szklankę i wstała żeby klaskać. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak Mickey i Siobhan wchodzą na małą scenę w odległym kącie przy barze. Spokojne wejście bliźniaków było marszem pogrzebowym w porównaniu z tym, jak na scenę wskakiwali Keeley Brothers z Loganem w roli wokalisty. Siobhan ukłoniła się gwiżdżącemu tłumowi i nieśmiało kiwnęła dłonią. Mickey zachowywał się tak, jakby w sali był sam. Usiedli przy mikrofonach i szybko nastroili instrumenty. Spojrzałam na ich rodziców, którzy siedzieli przy stoliku obok z moją ciotką Giną. Państwo Keeleyowie trzymali ręce na stole, splatając je ze sobą tak mocno, że pobielały im kostki, jakby się bali, że na tej scenie mogą stracić jeszcze dwoje dzieci.
Mickey przystawił sobie mikrofon do ust i zmierzył wzrokiem salę. Daszek czapki zasłaniał mu oczy i przytrzymywał brązowe włosy nad prawą brwią. Jego spokój miał w sobie taką samą moc, jak szaleństwo sceniczne Logana. - Dobry wieczór. Jesteśmy The Keeleys, a pierwszy utwór, jak zwykle, jest dla Logana. Mickey zamknął oczy i zaczął śpiewać a capella, czysto, łagodnie i niezrozumiale - z jego ust wypływały celtyckie sylaby. Siobhan przyłączyła się w refrenie. Głos miała wysoki i słodki, z przenikliwą nutą, która przypominała mi jej szloch, kiedy umarł Logan. Rozmasowałam klatkę piersiową, w której kłuło mnie zawsze na myśl o tamtej nocy. Radość z tego, że Logan przestał być cieniem, nigdy nie będzie w stanie wymazać bólu z powodu jego śmierci. W przeciwieństwie do niego nie miałam nadziei na to, że letnie przesilenie przywróci mu życie. Są rzeczy, których nie można pokonać miłością, nadzieją ani najbardziej ślepą wiarą. Przy drugiej zwrotce Mickey zaczął delikatnie brzdąkać na gitarze. Wtórowały jej cicho skrzypce. Pełne smutku dźwięki rozrywały mi serce. Irlandzkie ballady potrafiły wszystko wyciągnąć z otchłani mojej pamięci - rodziców, Logana, a teraz i Zachary'ego. Siedząca po drugiej stronie stołu Megan patrzyła na Mic-keya błyszczącymi oczami. Dylan obok mnie przesuwał napój imbirowy po obwodzie nieistniejącego kwadratu, z tekturową podkładką przyklejoną do spodu. Kosmyk prostych brązowych włosów opadł mu na skroń, zasłaniając oczy. Zamieszałam lód w dietetycznej coli. Żałowałam, że nie mam czegoś mocniejszego. Chociaż później piosenki stały się weselsze, nastrój mój i Dylana się nie zmienił. Nie patrzyliśmy, nie tańczyliśmy mimo nalegań Megan. Wiedziałam, że mogę przywrócić nadzieję Dylanowi. Wystarczyło, żebym powiedziała: twój brat jest znowu duchem, ale to zepsułoby misterny plan wymyślony
przez Logana, Ginę i przeze mnie. Spoglądałam na zegarek i odliczałam minuty do wyjścia. Siobhan i Mickey zakończyli piosenką The Parting Glass, którą Logan wykonał na scenie, zanim przemienił się w cień. Wszyscy wstali, żeby wznieść toast i zaśpiewać. Wszyscy, oprócz Dylana i mnie. - Wolałbym, żeby nie grałi tego za każdym razem. - Ze-skrobywai resztki etykiety z butelki napoju imbirowego. - Tak sobie radzą z bólem. - Tylko dzięki muzyce. - Brzegiem dłoni zsunął strzępki papieru na kupkę. - Nigdy o nim nie rozmawiają, nawet ze mną. Spojrzałam na Megan, która stała przy naszej loży. Kąciki ust jej opadły. - Ze mną też nie - przyznała. - Może powinniśmy zacząć grać na gitarze. - Myślałem o didgeridoo. - Uśmiechnął się chytrze. Roześmiałam się, wyobrażając go sobie z ogromną rurą, a ból wywołany ostatnim refrenem piosenki zniknął. Kiedy słyszałam, jak ktoś inny śpiewa: „Dobranoc i niech radość będzie z wami wszystkimi", miałam wrażenie, że wbijają się we mnie odłamki szkła. - O, mój Boże - zapiszczała Megan. Oczy zrobiły jej się wielkie jak piłeczki pingpongowe. Odwróciłam się do sceny i zobaczyłam Logana siedzącego w kącie za bratem i siostrą, bezgłośnie bijącego brawo. Serce podskoczyło mi na jego widok i nagle zatrzymało się, kiedy uświadomiłam sobie, że zaraz wybuchnie afera, trzy... - Co się stało? - Dylan wykręcił szyję, żeby wyjrzeć z loży. Dwa... - Jasna dupa! - Pociągnął mnie za rękę. - Auro, posuń się. To Logan! Jeden. Krzyk pani Keeley przeszył salę jak zgrzyt sprzęgającego mikrofonu. - Logan?! Gdzie?
- Mamo, znów jest duchem! - Dylan przecisnął się obok mnie. Próbowałam wysunąć się z ławki, zakrywając uszy. -Logan! Krzesełka państwa Keeleyów zaszurały, kiedy poderwali się od stolika i pobiegli w stronę sceny. Trzymali się Dylana, który przedzierał się przez tłum i rozpychał łokciami. Za nimi ruszyły dziesiątki poprzemiennych, rozległy się szepty coraz głośniejsze i głośniejsze: „cień", „duch" i „niemożliwe". Nie tylko z powodu tej ściany hałasu miałam ochotę uciec z pubu. Przez Logana w całym naszym świecie, w całym moim świecie, zapanował chaos. Przecisnęłam się obok dwóch zdezorientowanych gapiów, żeby dostać się do stolika Giny. - Wiedziałaś, że się tu pojawi? - Spojrzała na mnie gniewnie. - Nie, przysięgam! Wybiłabym mu to z głowy. - Chociaż i tak nic by to nie dało. - Jak mógł nam to zrobić? - Nam? Pomyśl o jego rodzinie. Przyprawi ojca o kolejny atak serca. - Przecież po to było to całe czekanie, żeby nie zwariowali. Teraz wszyscy wariują. Patrzyłyśmy, jak Logan przybija wirtualną piątkę z Megan i Dylanem, Mickey stoi oparty o tylną ścianę, a Siobhan uczepiła się jego rękawa. Starsze rodzeństwo Keeleyów rozglądało się po scenie w poszukiwaniu brata, którego nigdy nie zobaczą. - Co teraz zrobimy? - spytała Gina. Rozejrzała się po pubie, marszcząc czoło ze zmartwienia. - Wydaje mi się, że ty, Megan i Dylan jesteście tu jedynymi poprzemiennymi. To znaczy, że możemy kontrolować przekaz. - Przekaz? - Lada moment pojawią się media, tak jak wtedy, kiedy Logan zmienił się w cień. To jeszcze większa sensacja. - O, Boże. - Byle nie dziennikarze. Teraz miałam o wiele więcej tajemnic niż podczas procesu. Przecież byłam świadkiem pierwszej na świecie przemiany cienia w ducha, a może nawet się do niej przyczyniłam.
Nieźle, Loganie. Wściekłość ściskała mnie za gardło. Gdyby nie to, że jesteś martwy, zabiłabym cię. - Musimy to mądrze rozegrać. - Gina przesunęła zadbane paznokcie po bladoróżowych wargach. - Chcemy, żeby świat się dowiedział, że dla cieni jest nadzieja, ale nie chcemy, by ktokolwiek pomyślał, że miałaś coś wspólnego z jego powrotem. - Przecież nie miałam z nim nic wspólnego! - Wiem. - Zmarszczyła brwi. - Uspokój się. - Dobra, dobra. - Wygładziłam rękawy mojego ciemnozielonego swetra, tłumiąc złość i panikę. - Więc kiedy dorwą go dziennikarze, mam tłumaczyć i cenzurować wszystko, co powie na mój temat. - Dokładnie. Nie wiem, czy się uda, ale ukrywanie go w tej sytuacji mogłoby wzbudzić podejrzliwość. Mój krótkotrwały spokój wyparował. - Czyją? DCM? Będą chcieli znów zabrać Logana? -1 może mnie też na przesłuchanie? Słyszałam o ludziach, którzy zostali złapani i nie widziano ich przez wiele dni. - Nikt Logana nie zabierze. Mam przy sobie nakaz ochrony. - Poklepała torebkę, którą trzymała pod ręką. - Wiedziałaś, że to zrobi. - Wpatrywałam się w nią. Gina uniosła cienką jasną brew. - Loganowi Keeleyowi podoba się blask każdego reflektora. W pubie przez głośniki puszczono muzykę z nagrań. Była to uroczysta piosenka, która współgrała z radością Keełeyów. Ściskali się nawzajem, przytulali przyjaciół, a potem całkiem obcych ludzi. Na środku stał Logan z pochyloną głową, w tym samym miejscu, które kiedyś opuścił. Sprawiał wrażenie pokornego, nie wyglądał na zwycięzcę, jakby myślał, że może znów zniknąć. W pewnej chwili uniósł głowę i spojrzał ponad tłumem, szukając mojego wzroku. Dostrzegłam w jego oczach niemal rozpaczliwą wdzięczność. Wrócił dla mnie i być może z moją pomocą. Ocaliłam jego duszę. Czy ciągle jestem mu coś winna?
- Jak to jest być cieniem? - To piekło. - Logan stał obok mnie na scenie Green Derby i mówił do tłumu dziennikarzy. - Jak tornado w głowie. Nikt nie powinien przez to przechodzić. Czekał, kiedy tłumaczyłam przedprzemiennym - wszystkim poza Dylanem, który stał z boku ze swoją rodziną. Jego jednego z Keełeyów widziałam z tego miejsca, bo oświetlenie ekip telewizyjnych było tak jaskrawe, że nawet fioletowy cień Logana stał się niewidoczny. Megan, na prośbę Giny, wyszła - ciotka uważała, że lepiej, by Logan miał mniej potencjalnych świadków. Ponieważ pracowałam jako tłumacz duchów w kancelarii prawnej Giny, nikt się nie dziwił, dlaczego to ja przekazuję jego słowa. - Spytaj go, jak zamienił się z powrotem w ducha - zwrócił się do mnie Ryan Robertson z wiadomości porannych. - On pana słyszy - zauważyłam. - Sam może go pan spytać. Stojący obok niego dziennikarz uśmiechnął się szyderczo. Robertson podrapał się w głowę skuwką długopisu, a potem sformułował pytanie. - Loganie, jak osiągnąłeś bezprecedensową transformację z cienia w ducha? Wszyscy stłoczyli się, żeby usłyszeć odpowiedź, a ja powstrzymałam się, żeby się nie cofnąć. - Nie udałoby mi się bez Aury - powiedział Logan. Przechyliłam głowę na bok, zastanawiając się, dokąd zmierza jego odpowiedź. Jeżeli będzie o mnie, jestem spalona. Nie mógł kłamać, ale przez to, że tu był, narażał się na publiczne pożarcie, a mnie na ujawnienie wszystkich moich tajemnic. Zachowałam obojętny wyraz twarzy z nadzieją, że Dylan zrobi to samo, żeby dziennikarze nie domyślili się, co powiedział Logan. - Ona zawsze wierzyła - ciągnął Logan. - Przyzywała mnie przez jedenaście tygodni. Czekała. Wyrwała mnie z piekła -przerwał. - Auro, na co czekasz? Mów. Odwróciłam się do dziennikarzy.
- Mówi, że wrócił dla mnie. Zmarszczyli czoła, zapewne zwrócili uwagę, że tłumaczę w trzeciej osobie, nie wspominając o różnicy między ciszą, która nastąpiła po zadaniu pytania, a moją krótką odpowiedzią. Wiedzieli, że coś ukrywam. - To dzięku naszemu związkowi - dodałam. - Jednorazowe zdarzenie. Cud miłości. - Robiłam wszystko, żeby się nie skrzywić. Logan nigdy by czegoś takiego nie powiedział. Ale głośnie westchnienia utwierdziły mnie w przekonaniu, że media są żądne historii miłosnych. Posłałam Loganowi pełne uczucia spojrzenie, mimo że całą miłość, o jakiej mówiłam, zagłuszyła frustracja wywołana jego samolubstwem. Jeżeli uwierzą, że to nasza więź sprowadziła Logana z powrotem -co mogło być prawdą - może nie zwrócą uwagi na moje losy. Na przykład na datę moich urodzin. - Nie to powiedziałem. - Głos Logana stał się bliższy. -Dlaczego nie powtórzysz im tego, co mówię? - Porozmawiamy później - syknęłam, nie poruszając wargami. Blondynka z krótką czupryną przecisnęła się przed Robertsona. - Loganie, jakie masz plany? Będziesz próbował przejść dalej? - Na razie nie - odparł. - Najpierw muszę opowiedzieć o narażonych duchach, to znaczy, zagrożonych. Jestem dowodem na to, że nie są straceni, że nie powinno się ich zamykać w pudełkach. To okrutne. Tym razem powtórzyłam dokładnie, włącznie z jego pomyłką, w nadziei, że odzyskam trochę zaufania w oczach dziennikarzy, nie wspominając o mojej zawodowej uczciwości. Pot łaskotał mnie w żebra, od żaru świateł i ze strachu, że w każdej chwili moja tajemnica Pierwszej zostanie wyjawiona. - Chcę też stworzyć nowy zespół - dodał Logan. - Z poprzemiennymi. Umieram z pragnienia, żeby znów tworzyć muzykę. Uhm, to nie jest zamierzona gra słów.
Wyrecytowałam to, co powiedział, a potem dotarło do mnie, że jego nowa wokalna kariera wywoła jeszcze większą ciekawość. Mnóstwo wywiadów i przemówień, i prędzej czy później coś mu się wymsknie. Ktoś dokopie się do moich papierów i dowie się, że urodziłam się w czasie Przemiany. Może dojdzie do tego samego wniosku co ja, że mogły ją spowodować moje urodziny. Spanikowałam. Nie usłyszałam nawet kolejnego pytania i odpowiedzi. - Auro - odezwał się Logan. - Słyszysz mnie? Nic ci nie jest? Pokręciłam głową, chciałam poprosić go, żeby przeszedł do innego świata, zanim wszystko zepsuje. - Przepraszam. - Wysoka brunetka z kucykiem przesunęła się pomiędzy mnie a dziennikarzy. Odpięła plakietkę z garsonki w prążki i pokazała im. - Nazywam się Nicola Hughes, jestem z Biura Prasowego Departamentu Czystości Metafizycznej. Od tej chwili wszelkie pytania do rodziny Salvatore lub Keeleyów będą kierowane do mnie. Jeden z dziennikarzy uniósł dłoń. - Dlaczego nie możemy... - Przykro mi - odparła Nicola. - Żadnych pytań w tej chwili. - Z uśmiechem podała swoje wizytówki dziennikarzowi po lewej. - Proszę je rozdać. Dziękuję. - Odwróciła się do mnie, Giny i Keeleyów. - Możecie państwo nie wierzyć, ale jestem tu, żeby pomóc. Usiedliśmy przy długim drewnianym stole w sali do prywatnych przyjęć w Green Derby. Logan zajął miejsce między mną a swoim bratem Dylanem. Siedzieliśmy po jednej stronie stołu, a reszta rodziny - wszyscy przedprzemienni - usiedli po drugiej. Powstrzymałam się, żeby nie odsunąć się od Logana, chociaż byłam na niego wściekła. Nicola stała w drzwiach, poganiając kelnera, który przystanął, żeby oswoić się z ciemnością, zanim zacznie podawać napoje.
- Stawiam tę kolejkę - rzuciła. - Na pewno wszyscy potrzebujecie orzeźwienia po tym zajściu. Logan wsparł głowę na dłoni i patrzył, jak kelner podaje ojcu szklaneczkę guinnessa. Kiedyś wyznał mi, że wieczna trzeźwość jest jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogą spotkać martwego, nie wspominając o tym, że to właśnie alkohol i narkotyki go zabiły. Kiedy kelner wyszedł, Nicola zatrzasnęła drzwi. - Proszę o uwagę. - Podeszła dumnym krokiem do szczytu stołu. - Na pewno nie chcecie słuchać tych bredni DCM, mam rację? Więc będę z wami tak szczera, jak brutalna jestem dla prasy. - Hm - sapnęła Gina po mojej lewej stronie. - Wszyscy przeżyliśmy szok, kiedy Logan trzeciego stycznia zamienił się w cień. I zasłużyliśmy na potępienie. Agenci Obsydian, którzy napadli na Aurę i Dylana, zostali ukarani dyscyplinarnie, ale wina Departamentu jest niepodważalna. Jakkolwiekby było, każdy, nie tylko poprzemienni, może zobaczyć Aurę i Dylana na filmach online. Tak. Ponad sto tysięcy wyświetleń, pięć tysięcy komentarzy, głównie popierających naszą brawurową próbę powstrzymania agentów Obsydian przed zamknięciem Logana w małym obsydianowym pudełku. - Tylko w taki sposób możemy odzyskać zaufanie innych, pomagając duchowi, którego wcześniej tak prześladowaliśmy. - Jak ma wyglądać ta pomoc? - Pani Keeley kręciła srebrnym łańcuszkiem z wisiorkiem w kształcie celtyckiego krzyża. - Powinien przejść tylko do innego świata. - Ale zanim to zrobi, potrzebuje ochrony przed natrętnymi dziennikarzami - powiedziała Nicola. - Media nie mają szacunku dla nikogo. Zmarszczyłam nos. Nie mogłam się godzić na tę hipokryzję. Ale zrobiłabym wszystko, żeby tylko moje tajemnice nie ujrzały światła dziennego. I choć bardzo chciałam się obejść bez pomocy Nicoli, wiedziałam, że może zapewnić nam bezpieczeństwo.
- Ustalmy więc strategię - zaproponowała Nicola. - Żeby określić charakter Logana jako osoby publicznej. - Chwileczkę. - Logan uniósł rękę. - Czy ja nie mam nic do powiedzenia? Powtórzyłam jego słowa Nicoli, która energicznie skinęła głową. - Wszystko będzie się działo pod jego kierownictwem. Jeżeli czegoś się nauczyliśmy, to właśnie tego, że nikt nie może dyktować Loganowi Keeleyowi, co ma robić. - Niesamowite - uśmiechnął się. - Więc mogę założyć nowy zespół? - Chce założyć nowy zespół - powiedziałam. - Z poprzemiennymi. - Mówi poważnie? - Mickey prychnął. - To chyba fajny pomysł. - Siobhan spojrzała groźnie na brata bliźniaka. - Zwróci na siebie uwagę, tylko na tym mu zależy. - Mickey, wystarczy - warknął pan Keeley. Spojrzałam na Logana. Jego mina przypomniała mi dzień w domu Keeleyów, kiedy Mickey zaczął chodzić do liceum, a Logan, Megan i ja mieliśmy dopiero po dwanaście lat. Denerwowaliśmy Mickeya, a on zatrzasnął nam przed nosem drzwi do swojej sypialni, wyzywając nas od „głupich dzieciaków". Logan miał wtedy wzrok zranionego szczeniaka, a później odwzajemnił się lepszym wyzwiskiem. Nicola klasnęła w dłonie. - Nowy zespół to fantastyczny pomysł. Idealna baza, żeby pokazać światu, zwłaszcza poprzemiennym, że DCM jest przyjazne duchom. Pamiętam, co w zeszłym roku powiedział agent Obsydian, kiedy ostrzegał mnie, że mam dopilnować, żeby Logan przeszedł do innego świata. Rekrutacja jest dla nas sprawą numer jeden. Za dziewięć miesięcy pierwsi poprzemienni ukończą osiemnaście lat. Osiągną wiek, w którym będą mogli stać się Smieciarzami.
Więc DCM chce dobrze wypaść w oczach młodych ludzi. Agenci wykorzystają zespół Logana, żeby pokazać, jacy są fajni. - Co właściwie dla mnie zrobią? - spytał Logan, a ja przekazałam pytanie Nicoli. - Będziemy się zajmować twoim PR. - W końcu spojrzała w jego stronę. - Będziemy odpowiedzialni za kontakty z mediami i reklamę waszych koncertów. - Uśmiech pojawił się na jej gładkiej żmijowatej twarzy. - Wy będziecie tworzyć muzykę, a my sprawimy, że staniecie się sławni. Spodziewałam się, że Logan zatrze ręce z radości, w końcu zawsze zależało mu na światłach jupiterów. On jednak zapadł się w sobie, jakby kurczył się pod spojrzeniami innych. - Chcę porozmawiać z Aurą i Dylanem - zakomunikował. - Na osobności. Staliśmy we trójkę na chodniku przed pubem, niedaleko miejsca, w którym Dylan parę miesięcy temu szalał z wściekłości i rozpaczy, gdy Logan zamienił się w cień. Zastanawiałam się, jak długo na cegłach widniały plamy krwi, które chłopak zostawił, waląc pięściami w mur. - Mam dziwne przeczucie - oznajmił Logan. - To zbyt proste. - Skinęłam głową. - Ale w sumie przydałoby się jakaś ochrona, zwłaszcza przed mediami. -1 przed twoją niewyparzoną gębą, chciałam dodać, ale nie mogłam, bo wzbudziłabym ciekawość Dylana. Już i tak się zastanawiał, dlaczego nie tłumaczyłam wszystkiego dziennikarzom. Dylan oparł się o budynek. - Rozumiem, że chcą poprawić swój nadwątlony wizerunek. Ostatecznie bardzo sobie zaszkodzili. - Ale nic się nie zmieniło - zauważyłam. - Nadal tak samo traktują narażone duchy. A do tego media zdążyły się znudzić, więc ludzie przestali domagać się reform. Logan przyłożył kciuk do ust. Wyglądał na zamyślonego. - Może, gdybym stał w świetle reflektorów, ludzie nie przestaliby o tym myśleć.
- Stałbyś się chłopakiem z plakatu dla narażonych duchów. - Dylan zachichotał. - To dobrze? - zainteresowałam się. - Tak, ludzie będą uważać, że nie jest taki zły. I może dadzą szansę innym duchom? - Wierzysz w to? - spytał Logan. - Nie jestem taki zły? - Jasne, durniu. Jesteś moim bratem. - Jestem też bratem Mickeya. I patrz, co z tego mam. - Mickey to dupek - stwierdził Dylan. - Zapomnij o nim. - Nie mogę o nim zapomnieć. - Jasne, bo to on jest tym fajnym bratem. - Dylan spojrzał poza mnie. Ej, Auro, nie odwracaj się. Pewnie, że się odwróciłam, a potem szybko spuściłam wzrok. - O, na miłość boską. Duch nagiego mężczyzny uniósł ręce. - Nie mogę się ubrać. - Uchylił się przed pieszym i podszedł do mnie. Niektóre duchy zostały zatrzymane w najszczęśliwszym momencie ich życia. Wiele pojawiało się w strojach sportowych lub mundurach albo bez niczego. Ten akurat miał na sobie skarpetki. - Co jest? - Logan chciał wiedzieć, co się dzieje. - Jest tu jeszcze jakiś duch? - Tak, goły jak nowo narodzony. - Co? Auro, nie patrz. Zignorowałam ich. - Czego pan chce? - zwróciłam się do mężczyzny. - Muszę się tylko dowiedzieć, jaki był wynik meczu Orioles-Yankees. Była dogrywka, kiedy dostałem ataku serca. - Jest przed sezonem - rzucił Dylan. - Kogo to obchodzi? - Nie chodzi o dzisiejszy mecz. Zeszłoroczny, z osiemnastego lipca. Przy piłce był Rivera jako pierwszy z dziesiątki. Zachowałam powagę. - Przez cały ten czas nie znalazł pan nikogo, kto by to panu powiedział?
Duch oparł ręce na biodrach. - To nie była moja jedyna niezałatwiona sprawa. Myślisz, że jestem aż tak żałosny? - Przepraszam. - Machnęłam w stronę miasta. - Niech pan spróbuje w dużych pubach sportowych. Chodził pan do nich za życia? Duch skinął głową, a później spojrzał w górę na podniszczony drewniany szyld Green Derby. - Zawsze lubiłem to miejsce. - Zniknął. - Nie ma go - szepnęłam do Logana. - Na czym skończyliśmy? Wpatrywał się ze smutkiem w tę część chodnika, do której mówiłam. - Szkoda, że ich nie widzę. ja też tego żałowałam. Gdyby duchy trzymały ze sobą, byłyby mniej samotne i nie szukałyby tak rozpaczliwie towarzystwa żyjących. Ale wtedy mogłyby się snuć po ziemi o wiele dłużej. - Zróbmy to - powiedział Logan z cichą determinacją. -Chcę, żeby moje życie pozagrobowe nie było zwykłym odtwarzaniem przeszłości. Chcę, żeby miało jakieś znaczenie, nie tylko dla mnie. Ale wszystko na naszych warunkach, jak obiecała ta kobieta. Żadnych reklam rekrutacyjnych DCM, tylko muzyka i covery, które wybierzemy. - Jacy „my" ? - spytał Dylan. - Moja nowa kapela. Dajmy ogłoszenie w necie. Powiem wam, co napisać. - Dylan szukał telefonu, a Logan ciągnął dalej: - Wokalista-duch szuka utalentowanego zespołu poprze-miennych. - Poruszał ręką w powietrzu, jakby słowa wypisane były na wielkim plakacie teatralnym. - Czekaj, czekaj. - Dylan wstukiwał tekst do telefonu. Logan zaczął spacerować i gestykulować pod wpływem natchnienia, które go ogarnęło. - Najlepiej punkowego, ale nie pogardzimy też rockiem alternatywnym lub metalem alternatywnym. Covery, utwory
własne. Preferowane doświadczenie sceniczne. Nie... lepiej wymagane. Zaczęło mnie mdlić, kiedy patrzyłam, jak Logan planuje swój drugi publiczny wyskok. Oczywiście znów pociągnie mnie za sobą. - Mam im podać numer mojej komórki? - spytał Dylan, kiedy wszystko zapisał. - Nie, niektórzy mogą by dziwni. O! Wiecie, co będzie lepsze? - Logan postukał w telefon Dylana. - Niech prześlą mejlem linki do swoich klipów albo wideo. Wtedy będziemy mogli stwierdzić, czy się nadają, i nie będziemy musieli się z nimi spotykać. - Wspiął się na palce. - Ale będzie fajnie. Założę się, że będziemy mieli mnóstwo przesłuchań. - Mają je przesłać mejlem? Do kogo? Do mnie czy do Aury? - Auro, mogłabyś... - Logan przerwał, kiedy zobaczył moją minę. Dylan, idź do środka. Powiedz, że zaraz wracamy. Dylan westchnął i zamknął telefon. - Dziecko ma sobie iść. Jak zwykle. Patrzyłam, jak odchodzi, a potem odwróciłam się do Logana. - Dzięki, że sobie w końcu przypomniałeś, że twoja nowa kariera może wpłynąć też na mnie. - Nie musisz w tym uczestniczyć. - Owszem, muszę! Wszystko, co mówisz dziennikarzom, musi przejść przeze mnie. Może i ta kobieta z DCM będzie mieć wszystko pod kontrolą, ale nie chcę, żebyś zrujnował moje życie. - Walnęłam dłonią w ceglany mur budynku. - A tak swoją drogą, nieźle zacząłeś, pokazując się tu dzisiaj. Dlaczego mnie nie uprzedziłeś ani nie zrobiłeś tego, co ci kazano, i nie zostałeś w domu? - Bo nie... - Logan przeczesał włosy. - Bo wiedziałem, że mi zabronisz. - Klasnął dłońmi nad głową. - Przykro mi, że znów wciągnąłem cię w całe to bagno. Zapomnijmy o tym. - Nie, to jest zbyt ważne, dla ciebie i dla wszystkich duchów, które potrzebują pomocy. - Wiedziałam, że nie każdy duch może zmienić świat. Ten sam urok i energia, które zrobiłyby
z Logana gwiazdę za życia, mogły uczynić z niego bohatera po śmierci. - Poza tym musisz to zrobić, żeby w końcu przejść do innego świata. - Muszę to zrobić również dla innych. - W końcu przyznałeś, że istnieją też inni. Zawiadomić media. - Nie, nie, poczekaj. - Uśmiechnął się do mnie. - Nie chcę zepsuć sobie frajdy. - Nie odpowiedziałam mu uśmiechem. Opuścił ręce wzdłuż ciała. Spieprzyłem sprawę, co? - Tak. Przysunął się bliżej, jego fioletowa postać odbijała się w szybie pubu. - Wybaczysz mi? Zacisnęłam zęby. - Wiesz, że nie powinieneś mnie o to prosić, dopóki jestem wściekła. - Przepraszam. - Eteryczną dłonią musnął mnie po ręce. -Kochasz mnie jeszcze? - Zawsze będę cię kochać. - Obeszłam go, kierując się do drzwi. - Ale w tej chwili wcale cię nie lubię. 6 Wskoczyłam do minicoopera Zachary'ego i zapadłam się pod ciężarem warstw ubrania. - Ciepło ci? - wypalił, przyglądając się mojej kurtce z kapturem i ciepłym rękawiczkom. - Nie bez powodu mówi się o zabójczym mrozie. - Zauważyłam, że Zachary ma gołe dłonie, mimo że ogrzewanie w samochodzie było wyłączone. - Mamy wiosnę, a jest tak zimno. - Przynajmniej niebo będzie czyste.
Super, teraz będziemy rozmawiać o pogodzie. Nasunęłam głęboko kaptur na głowę, żeby nie zerkać na kierowcę. Jazda upływała w ciszy, a ja trzymałam ręce na kolanach, powstrzymując się przed włączeniem radia. Nawet hiszpańskojęzyczny GPS przyniósłby ulgę, ale Zachary nie potrzebował wskazówek. Doskonale wiedział, gdzie się znajduje nasze comiesięczne miejsce pracy. Milczeliśmy przez całą drogę, aż dotarliśmy do niewielkiego porośniętego trawą skrawka ziemi w północnym hrabstwie Baltimore. To tutaj obserwowaliśmy niebo. Kiedy zaparkowaliśmy przy długiej na dwa kilometry drodze, która prowadziła do domu farmera, zauważyłam, że na polu zaczyna wschodzić pszenica. Zastanawiałam się, czy przetrzyma tę mroźną noc i czy ja ją przetrzymam. Rozłożyliśmy koc, potem otworzyłam skoroszyt z naszymi mapami, zmagając się z supłem, co nie było łatwe, gdy się miało na rękach rękawiczki. Zachary położył przede mną kartkę. Uniosłam ją do światła latarki, której soczewka pomalowana była na czerwono, żeby nie zakłócała nam widoku. Był to wydruk ze strony internetowej, na której znajdował się wykaz paru ostatnich przesileń i zrównań, dokładnych co do minuty. Zachary podświetlił dwa ostatnie: „21 grudnia: 22.14 21 marca: 00.05" - Był z tobą wtedy? - spytał. Skinęłam głową oniemiała z wrażenia. Teoria Zachary'ego wydawała się prawdziwa. W nocy w zeszły czwartek Logan wdarł się przez okno jako cień, a później zamienił się w ducha, a potem w człowieka. Wszystko to w czasie zrównania. Skoro stało się to raz, może stać się znowu, podczas letniego przesilenia. Teoretycznie. - Będę rysował. - Zachary rozłożył przed sobą skoroszyt. -Ty szukaj gwiazd.
Znalazłam sześć pierwszych konstelacji, a on kreślił niebieski równik i pozorną drogę Słońca, kierunek przemieszczania się zodiaku i planet, swoista niebiańska autostrada. - Lew jest w nowiu. - Pochyliłam się nad nim, żeby wskazać wschodni kraniec gwiezdnej mapy. - Więc najjaśniejszą gwiazdą, alfa Lwa jest... - Regulus - powiedział. - Lwie serce. Tak naprawdę to potrójna gwiazda. W książce o konstelacjach odszukałam betę Lwa, drugą najjaśniejszą gwiazdę. - Następna jest... - Denebola, ogon. Mam. Zatrzasnęłam książkę. - Oczywiście, jak zwykle, wszystko wiesz, więc poczekam sobie w samochodzie, gdzie jest powyżej zera. - Idź, skoro tak ci źle. I było po wszystkim. Nie złapał się nawet na moją przynętę i me zaczął się kłócić. Już zawsze tak będzie między nami? Przez cały tydzień w szkole stawałam na baczność, kiedy na siebie wpadaliśmy. Ale teraz, kiedy siedziałam z nim w ciemności i obserwowałam jak rysuje na papierze idealne łuki, zerkając na jego znajomy profil w ciemnoczerwonym świetle latarki, miałam ochotę na coś zupełnie innego niż ucieczka. Położył ołówek na środku kartki. - Przepraszam, że byłem dla ciebie taki ostry tamtego wieczoru. Zagryzłam usta, żeby nimi nie szczękać z zimna i z zaskoczenia. - Zasłużyłam sobie. - Byłaś ze mną szczera. - Kłamstwo tylko pogarsza sprawy. - Ale ludzie kłamią mimo to. - Więc mi wybaczasz? - spytałam.
- Nie ma co wybaczać. Nie jesteś moją dziewczyną. Możesz robić co chcesz i z kim chcesz. Chcę ciebie. Uznałam jednak, że nie mogę mu tego powiedzieć, nie po tym jak prawie uprawiałam seks z moim byłym chłopakiem chwilowo ożywionym. Ale to była prawda. A skoro miałam odwagę, żeby wyznać, co zaszło z Loganem, powinnam ją znaleźć i zaprosić Zachary'ego na bal. Chociaż pewnie by odmówił. - A tak w ogóle, Becca się zgodziła. Żołądek wykonał fikołka, a ja poczułam chłód w środku. - Na bal? - Powiedziała, że lubi włoską kuchnię, więc może polecisz nam jakąś restaurację... - Zerknął na mnie. - Poza tą, w której byliśmy. Otworzyłam usta, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy poza zwykłym „nie". Wziął ołówek. - Nieważne, sam znajdę. - Jeżeli myślisz o tradycyjnej - powiedziałam pospiesznie - idź do Da Mimmo's. Ale Becca pewnie lubi nowoczesną kuchnie fusion, więc może lepiej zabierz ją do Milanu na Eastern Avenue. - Wielkie dzięki. - W jego głosie nie było słychać przejęcia, mówił tak, jakby planował spotkanie w interesach. - Chcę, żeby było miło. To jej ostatni bal i pewnie mój jedyny, jeżeli wrócimy z ojcem w czerwcu do Wielkiej Brytanii. To jedno słowo uruchomiło syreny alarmowe w mojej głowie. - Co to znaczy: jeżeli? - Mogą mu przedłużyć umowę. - Zachary zerknął na mnie kątem oka. Ty i twój chłopak przysparzacie mu dużo roboty. - Przepraszam. - Nie ma za co. Tata jest najszczęśliwszy, kiedy zapracowuje się na śmierć. - Zachary rozmasował nadgarstek. - Myślę, że jest blisko czegoś wielkiego. Pracuje nocami, bo w dzień jest potwornie zmęczony.
Zaczął znów rysować kreski, które, jak zauważyłam, były nierówne. Zamknęłam z hukiem książkę o konstelacjach. - Logan nie jest moim chłopakiem. - Więc kim? - Przestał rysować, ale nie podniósł wzroku. - Nie wiem. Ale od tamtej nocy nie zostaje w moim pokoju. Jest inaczej niż jesienią, zanim przemienił się w cień. - Z wyjątkiem tego jednego drobiazgu w czasie zrównania. - Tak, z wyjątkiem tego! Byłam szczęśliwa, że go widzę, zrozum. Myślałam, że go straciłam, i to na zawsze. A on nagle się pojawił. Co ty byś zrobił na moim miejscu? Zachary wpatrywał się w brzeg koca i ciemnobrązową trawę, która w czerwonym świetle latarki wyglądała na różową. - Nie wiem, co bym zrobił. - Zgadza się, bo nie wiesz, jak to jest, kiedy się kogoś traci. - Straciłem kogoś. Jego wyznanie zaskoczyło mnie. - Nigdy mi nie mówiłeś. - To nie to samo. Ona nie umarła. Wyjechała na Maltę. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, o czym mówi. Dopiero po paru sekundach dotarło do mnie, że Malta to miejsce. - W Afryce? - Nie, nad Morzem Śródziemnym, ale równie dobrze mogłoby to być na Marsie. - Dlaczego? Zacisnął wargi. W końcu wydusił z siebie. - Rodzice Suzanne pracowali dla MI-X. Oczywiście chcieli być razem, więc nie mieli za dużego wyboru. Kiedy ich projekt w Wielkiej Brytanii został zakończony, wyjechali na Maltę. I zabrali ją ze sobą. - Obracał ołówek w palcach. - Przez jakiś czas pisaliśmy do siebie mejle i rozmawialiśmy na Skypie, a potem... ona przestała. Miałam ochotę ją udusić za ból, który mu sprawiła. - Jak długo byliście razem? - Osiem miesięcy, trzy tygodnie i jeden dzień. Półtora dnia.
Nie wspomniałam, że był to krótszy związek nrz moj z Lo-ganem. Jeżeli Zachary odmierzał czas z dokładnością do połowy dnia, musiała wiele dla niego znaczyć. - Chodzi mi o to, że gdyby Suzanne pojawiła się w moim pokoju parę miesięcy po wyjeździe, a nawet po tym, jak poznałem ciebie, pewnie zrobiłbym to samo co ty. A ona przecież nie jest martwa. Był taki cierpliwy. Nie dlatego że jest świętym, ale dlatego że rozumiał. - Naprawdę rozumiesz. - Rozumiem. Ale wcale nie jest mi łatwiej, kiedy słucham o tobie i o nim w łóżku. - Zaczął znów rysować, mocnymi pociągnięciami. - Już wcześniej było ciężko, ale myślałem ze jeżeli poczekam, to w końcu do mnie przyjdziesz, więc czekałem i czekałem, ale chyba spóźniłem się o jeden dzień prawda? - Złamał rysik. - Cholera! - Zachary wyrzucił ołówek w pole pszenicy. . Siedzieliśmy w milczeniu, a przekleństwo mosło się echem po odległych wzgórzach, aż w końcu zniknęło. Jego wybuch zaparł mi dech w piersiach. Może w końcu coś się wyjaśni. - Przepraszam - sapnął. - To był nasz jedyny ołówek. Zachary znów wydał gardłowy dźwięk, a później wziął latarkę i zszedł z koca. Kiedy straciłam jego ciepło, miałam ochotę za nim pobiec, ale podciągnęłam kolana pod brodę, żeby nie zmarznąć. Przez pięć minut patrzyłam, jak chodzi, przeszukując nierówną powierzchnię. Czerwone światło latarki nie za bardzo mu w tym pomagało. W końcu się zatrzymał, podniósł coś i wrócił pewnym krokiem. - Znalazles? - Tak. - Ukląkł przede mną. - Wyciągnij rękę. Palce miałam zaciśnięte wokół kolan. - Co to jest?
- Nieważne. - Schował przedmiot do kieszeni. - Skoro mi nie ufasz... - Ej. - Chwyciłam go za poły kurtki. - Ufam ci bardziej niż komukolwiek innemu na świecie. Wzrok Zachary'ego powędrował do mojej dłoni, a później w górę, do oczu. - Więc co robimy? - W tym problem, że nic. - Przyciągnęłam go, żeby mnie pocałował. Chociaż źle wycelowałam, a nasze wargi były zimne i spierzchnięte, od razu wiedziałam, że to było to. Zachary pasował do mnie jak wynik równania, które zapomniałam, jak się rozwiązuje. Ale jęk ulgi powiedział mi, że on też to czuł. Przesunął dłonie na moje plecy, a ja przytuliłam się do niego, na tyle mocno, na ile pozwalała moja kurtka. Chciałam zanurzyć się w jego cieple. Chciałam, żeby ta idealna chwila nigdy się nie skończyła. Niestety, przerwał pocałunek i ukrył twarz w dłoniach. - Co robimy? Szczękałam zębami. - Chodźmy do ciepła. - Mówię o tej chwili. - Zachary zerknął w stronę samochodu. - Chociaż nie jest to zły pomysł. - Pokręcił głową. - Ale byłoby nam tam za wygodnie. - Niemożliwe. - Musimy pomyśleć. - Tak? - Zaprosiłem Beccę na bal. - Więc się wycofaj. - Nie mogę. - Ze mną mogłeś. - Zasłużyłaś sobie. - Uciął moje protesty. - Naprawdę. Ćśś. - Znów mnie pocałował, z jeszcze większą namiętnością i mniejszą precyzją.
Zdjęłam rękawiczki i wsunęłam dłonie pod jego skórzaną kurtkę. Zęby zamka drapały mnie w skórę jak lodowate kły. Bal wydawał się odległy o milion lat. Jego wargi znów oderwały się od moich ust tylko po to, żeby przesunąć się do krawędzi mojej twarzy. - Powinienem był dać ci drugą szansę. - Oddychał z trudem. Porozmawiać z tobą, zanim do niej zadzwoniłem. - Dałeś mi o wiele za dużo szans. Słusznie postąpiłeś. Zamruczał, przysunął usta do mojej szyi, tuż pod uchem. Jego palce przeczesywały moje włosy, błądziły po głowie. Zadrżałam na całym ciele. Odsunął się. - Czy my mamy dobrze w głowie? Przecież jest mróz. Zostawiliśmy wszystko i pobiegliśmy do samochodu. Tam było cieplej, ale dziwnie, z dzielącym nas hamulcem ręcznym. - Dlaczego usiedliśmy z przodu? - spytałam. - Z tyłu jest gorzej. - Obejrzał się na tylne siedzenie. -Nigdy nie sadzamy tam żywych istot, rzucamy jedynie teczki i inne takie. Musiałam przyznać, że jest tam prawie tyle miejsca, co w mojej szkolnej szafce. - Mamy problem. - Jak wielki? - Do balu nie możemy tak się zachowywać. - Wiem. - Oparłam się o fotel pasażera i westchnęłam głośno. - To będzie podłe, nie mówiąc już, że zabójcze. -Kradzież chłopaka królowej balu skaże mnie na towarzyską śmierć, o ile nie na prawdziwą. - Jaki jest układ pomiędzy tobą a Beccą? - Jesteśmy przyjaciółmi. - Czy ona o tym wie? - Postawiłem sprawę jasno. A ty i Logan? - Przyjaciele. - On o tym wie?
- Postawiłam sprawę jasno. - Przedrzeniałam jego ton głosu, a po trochu i akcent. Nie roześmiał się. - Nocne wizyty skończone? - Chyba że jestem ubrana. Zachary w skupieniu zagryzł wargi. - Co masz w kieszeni? - spytałam. Kiedy uniósł brew. dodałam: - To, co podniosłeś z pola. - A, to? - Sięgnął do kieszeni i wyjął mały metalowy krążek. Wiadomość. - To kapsel od butelki. - Od takiej z mrożoną herbatą. Mają takie śmieszne cytaty pod spodem. Ludzie płacą dodatkowo za mądrość. - Tacy jak facet, który orał pole. Potrzebował jakiejś treściwej mądrości. Co tam jest napisane? Rzucił kapsel na grzbiet drugiej dłoni, jakby rzucał monetą. - Oj, chyba nie ta marka. Pod spodem nie było żadnych słów, tylko czarno-biała spirala. - Mogę go zatrzymać? Wsunął mi go w dłoń. - Jest twój. Znów go pocałowałam, czując ulgę, że nic mnie już nie powstrzymuje. Ciepło jego warg sprawiło, że reszta świata wydawała się o wiele zimniejsza. Zadrżałam mocniej niż kiedykolwiek. Otulił mnie szczelniej moją kurtką. - Nie mogę się doczekać, kiedy będzie czterdzieści stopni. - To niewielka różni... - Celsjusza - dokończył. Przeliczyłam sobie szybko. - To tak ciepło, że będę mogła być w samym stroju. Powędrował wzrokiem w dół. - Jakie masz bikini?
- jeszcze nie kupiłam. Zanim wyjedziesz do Szkocji, zabiorę cię do Ocean City. - Nie, byłam tam setki razy z Loganem. - Albo do Rehoboh. - Wszędzie będzie super. A wracając do bikini... Dreszcz zamienił mój śmiech w głupkowaty chichot. - Masz jakieś życzenia? - Pomyślałem, że fantastycznie wyglądałabyś w czerwonym. Poza tym nie mogę być przy tobie cały czas. A nie chcemy, żeby podrywały cię duchy, kiedy ja będę kupował frytki. Udawał swobodnego, ale jego zaciśnięte palce świadczyły, że myśli o Loganie, jak i ja. - Może powinniśmy pojechać do Dwey Beach - zaproponowałam. Chciałabym wybrać się z tobą gdzieś, gdzie nigdy nie byłam. Przytulił mnie mocno, a ja oparłam głowę na jego ramieniu, domyśliłam się, że zrozumiał, co tak naprawdę chciałam powiedzieć. - Obiecuję. Zabiorę cię w nowe miejsce. Nim zdążyłam rzucić torbę z książkami na łóżko, pojawił się Logan. Siedział z wyciągniętymi nogami, jakby w ogóle stąd nie wychodził. - I jak było? - Dobrze. - Pozwoliłam włosom opaść, żeby nie zauważył rumieńców na moich policzkach. - Było strasznie zimno. Marzę o mojej flanelowej piżamie. - Wyjęłam z szuflady spodnie od piżamy. - Możesz wyjść, bo chcę się przebrać. - Twoja ciotka nie wie, że tu jestem. - Ale ja wiem. Logan bębnił palcami w narzutę łóżka, najwyraźniej rozdrażniony. - Wracam za dziesięć minut. Kiedy przebrałam się do spania - tym razem nie w seksowną jedwabną koszulkę nocną - poszłam do łazienki, wyjęłam
szkła kontaktowe i przetarłam twarz pilingiem, żeby cała skóra wyglądała jednakowo. Logan już czekał, kiedy wróciłam do pokoju. - Ej, Nicola załatwiła mi dzisiaj wywiad w „City Paper". Przeprowadził go jej stażysta. - Uważaj, z kim rozmawiasz. - Założyłam okulary. - Wiem. Artykuł ukaże się w następnym tygodniu, może nawet będę na okładce. Powiedziałem dziennikarzowi, że szukam członków zespołu. Nie mam jeszcze nowego mejla, więc dałem im namiary na ciebie. Westchnęłam i podeszłam do biurka. Otworzyłam laptop. - No to załóżmy ci konto. Logan podszedł do mnie. - Musi być bezpłatne, bo nie mam... - Auć! - Położył dłoń na twarzy, jakby osłaniał przede mną oczy. - Co się stało? Powoli opuścił dłoń, a jego fioletowy kontur stał się czarny. - Czuję się dziwnie. Ty też się dziwnie czujesz. - Nieprawda. - To było kłamstwo. Przebywanie tu z Loganem, po tym jak całowałam się z Zacharym? Nigdy nie czułam się dziwniej. - Masz na sobie ten obsydianowi naszyjnik, który dostałaś od Giny? Dotknęłam szyi, chociaż wiedziałam, że go tam nie ma. - Dałam go Megan. - Może to przez twój laptop. - Nigdy wcześniej nie działał tak na ciebie. - Wcześniej nie byłem cieniem. - Wycofał się aż pod szafę. - Może teraz jestem bardziej wrażliwy. - Nic się nie działo przez cały weekend. - Ścisnęłam poręcze fotela i patrzyłam, jak znów staje się fioletowy. Odwróciłam się z ulgą do komputera. - Jaką chcesz mieć nazwę użytkownika? - Może Duchlogana? Szybkie sprawdzenie.
- Zajęty. - O. Myślisz, że to jakiś fan? Kopnęłam nogę krzesła, żeby dać ujście irytacji. - Wymyśl inne. - A może Duchlogana, a potem cyfry następnego roku? Kolejna próba. - Wolne. Dlaczego następny rok, nie ten? - Wtedy skończyłbym szkołę. Posmutniałam. Logan był wkurzający, ale martwy. - Potrzebna mi też strona dla fanów. - Zamigotał mi w kąciku oka. Możesz zadzwonić do Cheryl Titus z „City Paper" i poprosić, żeby wydrukowali nowy adres mejlowy? Wtedy nikt ci nie będzie zawracał głowy. Poza mną. Drapałam białe L na czarnej klawiaturze. - Jakie chcesz hasło? - Kochamaurę? Zamknęłam oczy. - Powinno mieć przynajmniej jeden szczególny znak i cyfrę dla bezpieczeństwa. To może: aura= 1laska? - A może takie, które zdradzisz Dylanowi, nie wprawiając wszystkich w zakłopotanie? Spacerował przed szafą. - Zróbmy... żyć... cztery, sześć łamane na dwa, zero. Wpisałam ŻYĆ46/20. - To była część twojego szyfru do szafki? - Cyfra cztery oznacza „for". Sześć i dwadzieścia to dwudziesty czerwca, letnie przesilenie. - Przerwał. - Jeszcze tylko osiemdziesiąt sześć dni, Auro. Wolałam tego nie wiedzieć. Logan podszedł bliżej i syknął. - Auć, Jezu. Co to? - Co? - Wyglądasz na czerwoną. - Zmrużył oczy, patrząc na mnie. - Tylko kawałek. Wstań.
Zrobiłam, o co prosił. Powstrzymywałam się, żeby nie uciec z pokoju. Logan podszedł bliżej i przesunął dłonią po moim ciele, jak strażnicy celni na lotnisku z wykrywaczem metalu. - To głowa - oznajmił. - Zrobiłaś sobie czerwone pasemka? - Karmelowe, jak zwykle. W dodatku trzy tygodnie temu. Od zeszłej nocy nic się nie zmieniło. To na pewno przez ciebie. Przytknął sobie dłoń do głowy. - Tak. Słuchaj, muszę lecieć. - Dobrze. - Starałam się, żeby nie usłyszał w moim głosie ulgi, jaką odczułam. - Dobranoc. Kiedy zniknął, włączyłam górne światło i przyjrzałam się sobie w lustrze na drzwiach szafy. Te same włosy, naelektryzowane od suchego powietrza i kaptura. Odsunęłam kosmyk długich ciemnych włosów, żeby sprawdzić, czy mam ślady na szyi. Żadnych. Te same oczy, permanentnie podkrążone. Ostatnio z braku snu z powodu matematyki, nie od płaczu. Byłam taka sama. Na zewnątrz nic się nie zmieniło. Wewnątrz, rzecz jasna, zmieniło się wszystko. 7 Jesteście z Zachem sekretnymi kochankami? - wyszeptała Megan nad stołem w stołówce. - To takie podniecające. - Nie jesteśmy kochankami. - Spojrzałam przez jej ramię na miejsce, gdzie siedziała Becca z przyjaciółkami. - Jeszcze nie. Rzucił mi „cześć" i posłał tajemniczy uśmiech, kiedy mijał nasz stolik, a ja ledwie się opanowałam, żeby się na niego nie gapić. Prawie. - Nie spodziewałabym się tego po was. Lubicie zasady, nie dlatego, że można je łamać. - Megan stuknęła butelką mrożonej herbaty o moją. - Ale miło widzieć, że jesteś szczęśliwa. - Wyglądam na szczęśliwą?
- Promieniejesz. - Może poczuciem winy. - Znów ukradkiem spojrzałam na Zachary'ego, który usiadł naprzeciwko Becki. Kiedy jadł ze mną lancz, zawsze siadał obok, na tyle blisko, żeby chwycić mnie za rękę, kiedy powiedziałam coś śmiesznego, albo żeby moimi sztućcami demonstrować zasady gry w piłkę. Zdjęłam kapsel mojej mrożonej herbaty i zajrzałam pod spód w nadziei, że jest na nim taka sama spirala, jaką Zachary dał mi wczoraj wieczorem. Nie - był wzór diamentowej szachownicy. Spirala była na kapslu Megan, leżącym na stole między nami. - Hej! - Podeszli Jenna i Christopher. Jak zwykłe przywitali się jednocześnie. - Ta klamra przy pasku jest przepiękna. Jenna postukała długimi, pomalowanymi na czarno paznokciami w sprzączkę ze srebrną czaszką. - Można się w niej zakochać na śmierć. Kiedy Megan podziwiała ozdoby Jenny, ja podmieniłam kapsle, żeby mieć ten ze spiralą, czując się przy tym jak kre-tynka ogarnięta obsesją. - Auro, co jest, do cholery? - Powiedziała Jenna, wsuwając się na krzesełko obok Megan. - Byłam pewna, że wtedy, na dziedzińcu, Zach zaprosił cię na bal. - Nie... - Nie chciałam im mówić, że mnie poprosił i odwołał zaproszenie tego samego dnia, w piątek wieczorem. W życiu się nie przyznam, że byłam tak głupia. - Chciał mi tylko pokazać prawo jazdy. - Idzie z Beccą, chociaż to dziwne, zrobiliśmy dla ciebie listę nagród pocieszających. Chris? Christopher trącił kartką moją rękę. - Wybierz sobie trzech, a ja puszczę mało subtelne aluzje. Przyjrzałam się liście chłopaków, wszyscy należeli do szkolnej drużyny Christophera, lacrosse. Nie skrzywiłam się na widok nazwisk, ale przy żadnym też nie zabiło mi serce. - Dzięki, ale nie idę na bal.
Odpowiedziało mi chóralne: - Co?! Megan otworzyła paczkę old bayów - chipsów ziemniaczanych. - Zapomnij o tym. - Nie możesz nie pójść - dodała Jenna. - To wolny kraj. - Ścisnęłam kapsel w dłoni. - Poza tym doszłam do wniosku, że bal jest drętwy. Wy też powinniście go zbojkotować. Powinien być całkowicie punkowy. - Moja sukienka jest punkowa - powiedziała Megan. -Bal punkowy. My idziemy. - Poklepała listę. - Wybierz faceta. - Dlaczego mieliby chcieć ze mną pójść? jenna prychnęła. - Może dlatego, że jesteś niezła? Wiem, co miała na myśli. Odkąd wyszło na jaw, ze Logan i ja świntuszyliśmy trochę po jego śmierci, chłopcy nabrali mylnego wyobrażenia na mój temat. Myśleli, że skoro rozbierałam się dla ducha, to zrobię to przed każdym innym. Zwłaszcza w noc balu, w narodowe święto pieprzenia. Złożyłam listę, zgniatając ją tak, jakbym chciała zniszczyć szansę każdego na to, że będzie mógł mnie pocałować na dobranoc albo oczekiwać czegoś więcej. - Dam wam znać. - Do jutra, dobrze? - Jenna wskazała kartkę. - Te okazje nie będą długo czekać. Schowałam kartkę głęboko w torbie. I dobrze. Kiedy Zachary wszedł na siódmą lekcję historii, położył książkę na rogu mojej ławki. - Do naszej pracy. Rozmawialiśmy o tym wczoraj wieczorem. Później ruszył na swoje miejsce przy oknie, nie czekając na moją reakcję. Wzięłam książkę, przewodnik turystyczny po zabytkowych miejscach Irlandii. Na jednej z czterech fotografii znajdował
się widok Newgrange z lotu ptaka. Było na nim widać grób korytarzowy na ogromnym kopułowym wzniesieniu, otoczonym murem z pięknego lśniącego kwarcu i pokrytej bujną zieloną trawą. Zatrzymałam się przy zdjęciu i pomyślałam o matce. Miała ze sobą talią książkę podczas swoich podróży? Ślęczała nad nią podczas lotu do Dublina, marząc o miejscach, które zobaczy? Z rozdziału zatytułowanego „Noclegi" wystawała złożona fiszka. Na zewnętrznym zagięciu kartki widniało staranne pismo Zachary'ego. Przeczytaj najpierw fragment w książce. Podkreślił podpis pod zdjęciem małego kamiennego zamku porośniętego bluszczem. Można było przeczytać: Położony dwadzieścia kilometrów od Newgrange, przytulny, ale luksusowy Ballyrock składa się z dziesięciu czarujących pokoi, dwóch na każdym piętrze, wyposażonych w udogodnienia XXI wieku, zachowując przy tym atmosferę średniowiecznego zamku. Rozkoszuj się herbatką na prywatnym tarasie albo oddaj się rozkoszy z ukochaną osobą przed rozpalonym kominkiem. Polecany dla osób, które ukończyły osiemnaście lat, ponieważ Ballyrock nie jest pokryty obsydianem i nawiedza go kilkanaście lub więcej duchów. Rozłożyłam fiszkę. Pismo Zachary'ego było ściśnięte i pochyłe. Zadbał, żeby nikt niepowołany nie mógł przeczytać mi go przez ramię? To były do niego podobne. Auro, śniłaś mi się wczoraj. Przebiegł mnie dreszcz. Wyobraziłam sobie, jak wypowiada „r" i opuszcza końcówki, jakby nie istniały. Spałaś w tym zamku, otoczona duchami, które chciały, żebyś poświęciła im czas, żebyś zwróciła na nie swoje oczy.
Ale żaden nie wszedł do twojego pokoju, bo ja spałem obok ciebie. A kiedy się obudziłaś, patrzyłaś tylko na mnie. Kiedyś zabiorę cię w to miejsce. Obiecuję, że duchy będą się trzymać z daleka. Z. Złożyłam liścik i przycisnęłam go do brzucha, żeby opanować zdenerwowanie. Bałam się spojrzeć na Zachary'ego, więc wpatrywałam się w zdjęcie na stronie, marząc, żeby w nie wskoczyć razem z nim. Mgła wijąca się wokół wieżyczek przywołała mi na myśl jego ramiona, które obejmowały mnie wczoraj wieczorem, i to, że mogą objąć mnie znowu, w tym kamiennym budynku. Kiedy wreszcie byłam w stanie podnieść głowę bez wyraźnego zmieszania, spojrzałam na stopy Zachary'ego. Dzięki temu wiedziałam, czy się odwraca, żeby na mnie spojrzeć. W końcu jego stopa się poruszyła, później biodro, później głowa wsparta na pięści. Udawał lekko znudzonego, ale grzecznie słuchał wykładu pani Richards. Cały czas niby przypadkiem odwracając się w moją stronę. Zerknęłam na jego twarz, a nasze oczy się spotkały. Patrzył, patrzył, patrzył, a całe moje ciało zamieniło się w płomień. Zachary czekał po lekcji przed moją szafką. Byłam wdzięczna, że nie próbował rozmawiać ze mną w klasie, bo moja idiotyczna paplanina na pewno zwróciłaby uwagę innych. Hałas na korytarzu zagłuszy pożądanie w moim głosie. - I co ty na to? - spytał, jakbyśmy rozmawiali o projekcie. Otworzyłam szafkę, starając się nie bawić klamką. - Może się uda. - Mam na myśli miejsce, nie ciebie. Ty jesteś niemożliwy. - Zorganizujesz to? - Chyba tak. - Oparł rękę na otwartych drzwiach, a potem się wyprostował, jakby zorientował się, że to zbyt wymowna poza.
- Może, hm... - Gapiłam się na szafkę zdezorientowana, jakie książki muszę zabrać do domu. - Może spotkamy się wieczorem, żeby to omówić? - Z przyjemnością. - Zmiękły mi kolana, ale on nagle mruknął szorstko: - Nie, cholera, nie mogę. Rodzina Becki zaprosiła mnie na seder. - Seder? - Zaniemówiłam. - To kolacja paschalna. - Wiem, co to jest seder - powiedziałam zbyt szybko. - Przepraszam. - Chwycił wystający koniec skoroszytu na kółkach. Jutro jedziesz na święta do Filadelfii, tak? - Do babci. - Wyjęłam powieść Faulknera, którą dopiero zaczęłam czytać. - Tata przyjeżdża po mnie za trzy minuty. - Spojrzał na zegarek. - Chce, żebym go zawiózł do lekarza. - Wszystko w porządku? - Tak mi się wydaje, ale mówi, że muszę ćwiczyć jazdę. Nie wiem, dlaczego. Chciałam się roześmiać, ale nie mogłam uwolnić się od myśli, że wieczór spędzi z Beccą i jej rodziną. - Zadzwonię do ciebie w weekend - obiecał. - Albo ty zadzwoń do mnie. Wszystko jedno - uśmiechnął się słabo. Cześć. -1 zniknął. - Cześć - rzuciłam cicho do szafki, żałując, że nie mogę krzyczeć. To nie wypali. - Zabij mnie od razu. - Spoglądałam gniewnie na sufit piwnicznego pokoju rekreacyjnego Keeleyów, które służyło także za miejsce prób dla Mickeya i Siobhan. - Zach idzie na seder do Goldmanów. Też coś. - Megan podrzuciła w powietrze orzeszek ziemny i nadstawiła usta, a później wycelowała jednym w Siobhan. - Rachel zapraszała ciebie i twoją ciotkę na seder parę razy. A przecież z nią nie chodziłaś.
- To co innego. - Uderzyłam głową w miękki niebieski worek do siedzenia i usłyszałam, jak coś się z niego wysypało. Nic dziwnego, że zrobił się taki płaski. - Jeżeli Zach pozna rodzinę Becki, będzie go miała w swoich szponach jeszcze przed balem. Kategorycznie, zdecydowanie nie idę. - Mam ci znaleźć chłopaka z naszej szkoły? - spytała Siob-han i rozchyliła usta, żeby złapać następny orzeszek zmierzający w jej stronę. - Tak, żałosna randka na balu. Dosyć mam takich akcji. - Ej - sapnęła Megan. - Wiesz, co jest gorsze od balu przetańczonego z fajnym chłopakiem z Hunt Valley? Siedzenie w salonie i oglądanie Prawa i porządku z ciotką. - Rzuciła orzeszkiem w moją głowę. Skrzywiłam się i pozwoliłam mu zsunąć się po policzku. Nie miałam ochoty ani na jedzenie, ani na zabawy. - Jeżeli nie chcesz randki w ciemno, to weź listę Jenny i zastanowimy się nad każdym chłopakiem. Siobhan będzie sędzią, jeżeli się nie zdecydujesz. - Brzmi zabawnie. - Siobhan otworzyła futerał ze skrzypcami. - Ale musimy ćwiczyć z Mickeyem. Z góry dobiegły zwycięskie wrzaski chłopaków. - Ech. - Siobhan założyła plastikową opaskę na długie ciemne włosy z purpurowymi pasemkami. - Sufit powinien być dźwiękoszczelny. Megan wyłowiła kolejny orzeszek z torebki. - Nic nie jest w stanie zagłuszyć testosteronu pobudzonego przez Wiek Łamania Kości czy w co tam grają. Spojrzałam na gładkie, białe, kwadratowe kasetony sufitowe i nagle mnie olśniło. Musiałam tylko pomyśleć w spokoju i upewnić się, że naprawdę będzie idealny. Ale to właśnie analizowanie i niepewność wpędziły mnie w to całe zamieszanie z balem i Zacharym. Wstałam z worka. - Idę po wodę. Chcecie coś? - Tak. - Siobhan wzięła smyczek i kalafonię. - Chcę, żeby mój brat bliźniak zabrał tu swój tyłek.
Na górze Dylan i trzej jego koledzy leżeli wyciągnięci na długiej czarnej skórzanej sofie w gabinecie. Za nimi stal Mickey ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i wzrokiem utkwionym w olbrzymi ekran telewizora zamocowany na ścianie. Nie rozpoznałam gry, ale było w niej dużo różu. - Co to? - spytałam Mickeya w miarowym hałasie waka, waka, waka. - Ms. Pac-Man. - Nie spuszczał wzroku z ekranu. - Tata dał mamie mnóstwo starych gier na urodziny. Z kanapy odezwał się Dylan. - Ms. Pac-Man to ulepszona wersja Pac-Mana. Labirynty mają więcej pułapek, a duchy są sprytniejsze i szybsze. - Duchy? - Przyjrzałam się postaciom na ekranie. - To niby mają być te kleksy? - Mogą zabijać - powiedział Dylan. - Chyba że zjesz ten mrugający punkcik i wtedy ty możesz je zabić. - Zamknijcie się! - Rashid szarpał dżojstikiem. - Usiłuję się skupić. Kyle trącił go bladym kościstym łokciem. - Chłopie, a co zrobisz, jak będziesz pilotem wojennym? Poprosisz wrogów, żeby się nie ruszali, i dopiero ich zastrzelisz? - To co innego, więc... Auć. - Na ekranie małe żółte usta obróciły się i spłaszczyły jak przebity balon. - Uważacie, że zjadanie duchów jest zabawne? - spytałam. - To nie są prawdziwe duchy, jak w Łowcy Duchów - zauważył Jamal. Ta gra jest sprzed Przemiany. Dylan wyrwał Rashidowi pilota. - Moja kolej. Mickey spojrzał na mnie, wyrwany spod uroku gry. - Ona cię tu przysłała? - Jaka „ona"? Megan czy Siobhan? - Wszystko jedno. - Ruszył ociężale w stronę drzwi do piwnicy. Skrzywiłam się, zastanawiając się nad tym, dlaczego Mickey nie jest szczęśliwy tak jak reszta Keeleyów, teraz, kiedy
Logan odzyskał postać ducha. Może dlatego, że Logan był nadal martwy. Stanęłam przy sofie i patrzyłam, jak pani Pac-Man pokonuje pierwszy poziom. W końcu zdobyłam się na odwagę, żeby zrobić to, po co przyszłam na górę. - Dylan, mogę z tobą chwilę porozmawiać? Mruknął. Zagryzł wargi, próbując się skupić na ekranie - Mozę jak skończysz - dodałam. - Albo teraz - Coś z Loganem? - Nie. - No to mów. Zerknęłam na pozostałych chłopaków, którzy mnie ignorowali. Kyle przeglądał czasopismo o grach. Wyciągnął długie chude nog, i oparł je o ławę. Jamal przysypiał, a Rashid grzebał w torebce chipsów, które śmierdziały serem. - Zapytam później - powiedziałam. - Auro o co chodzi? - Dylan się zdenerwował Weszłam czubkami palców na krawędź dywanu, powstrzymując się, zeby nie zacząć się bawić rąbkiem mojej wyblakłej zielonej koszulki Keeley Brothers. - Pójdziesz ze mną na bal? Dłoń Dylana zsunęła się z dżojstika. Jamal się obudził Rashid wysypał na koszulkę wściekle pomarańczowe okruchy chipsów. Kyle znieruchomiał, przewracając kartkę Wszyscy koledzy Dylana gapili się na mnie. Wyglądali znacznie młodziej niż na szesnaście lat. Dylan chwycił z powrotem dżojstik, mamrocząc pod coś pod nosem, aż przeprowadził panią Pac-Man przez tunel, który kończył się po drugiej stronie ekranu. - Słyszałeś? - spytałam. - Tak. - Dylanowi drgnęło kolano i zadrżała stopa. - Dobra. - To znaczy tak? - zawahałam się - Uhm.
- Dobra. - Cofnęłam się o krok. - Fajnie. Koledzy Dylana wpatrywali się teraz w niego z podziwem, który na ogół zarezerwowany był dla World o j Warcraft Feats of Strength. Zrozumiałam, że raczej na mnie nie spojrzy, a już na pewno nie użyje zdania złożonego. - Mickey załatwi ci smoking, będziemy całą paczką, więc nie musisz niczego planować. - Dobra. - No to dobrze. Uhm. Dzięki. - Ruszyłam w stronę drzwi do piwnicy. - Czekaj' - zawołał Dylan. Odwróciłam się szybko, a moje buty zaskrzypiały na podłodze. Czyżby miał zamiar się wycofać? Usłyszał cokolwiek z tego, co mówiłam? Może lepiej byłoby udawać, że ostatnie pięć minut w ogóle nie miało miejsca? - Kiedy to jest? - spytał. - Druga sobota maja. - Proszę, nie mów znowu „dobra". Dylan milczał przez chwilę, nie przerywając gry. - W porządku. - Zwariowałaś? - Megan rzuciła we mnie garścią orzeszków. - On jest w pierwszej klasie. Osłoniłam dłonią głowę. - W smokingu będzie wyglądał na siedemnaście. - Albo na siedem - ironizowała Siobhan. - Poza tym on jest zabawny w towarzystwie. - Odwróciłam się do Mickeya, szukając wsparcia. - Prawda? Wzruszył ramionami, ustawiając klucze swojej gitary akustycznej. - Nie wiem. To mój młodszy brat. - Logan też. - Ugryzłam się w język. - To znaczy Logan też był. - Dylan jest inny - zauważyła Siobhan. - Dziwny. Wskazałam na ich plakat do filmu Imperium powraca. - Gdybyście nie zauważyli, my też jesteśmy dziwakami.
- Dylan to zupełnie inny stopień zdziwaczenia. Zbiera figurki postaci z filmów. Jeszcze nie jest za późno, żebyś powiedziała, że żartowałaś. - Nie ma mowy. Zraniłabym go. - Co prawda nie okazał żadnych uczuć, kiedy go zapraszałam. - Pewnie mu ulży - stwierdziła Megan. - Dylan nie wiedziałby, co robić z dziewczyną, nawet gdyby dostał instrukcję obsługi. Mickey się wtrącił. - Megan, nie masz pojęcia, o czym mówisz, więc po prostu... Wszyscy się skrzywiliśmy, czekając, aż dokończy zdanie: „się zamknij". Megan chwyciła poręcz krzesła, gotowa uciekać. - Mickey, nie sądzisz, że to będzie dziwne? - spytała Siob-han, rozładowując nieco napięcie. - Oczywiście, że będzie dziwne. Ale Dylana przynajmniej znamy. Może dziwniej byłoby pójść z jakimś dupkiem z Ridgewood, którego nie widzieliśmy na oczy. - No to umówmy ją z kimś z naszej szkoły. - Siobhan odwróciła się znów do mnie. - Przyrzekam, że będzie fajny i niegłupi. A za tydzień pójdziesz na nasz bal. - Jej głos złagodniał. - Jak zawsze planowaliśmy. Wpatrywałam się w osamotnionego czarnego fendera stratocastera opartego na stojaku jak relikwia. Planowaliśmy to, kiedy żył, zanim wszystko się zmieniło. Teraz chciałam kogoś, kto by sprawił, że nic się nie zmieni. 8 No, Auro, lubisz któregoś z chłopców ze szkoły? - spytała babcia, wrzucając zawartość kilogramowego opakowania sera ricotta do miski wielkości pojemnika do kąpieli dla ptaków.
Pytała mnie o to od przedszkola, nawet kiedy umawiałam się z Loganem. Ale po raz pierwszy zadała mi to pytanie od jego śmierci. Kolejny znak, że moje życie powinno zrobić jakiś zakręt. Posłałam jej nieśmiały uśmiech, ścierając skórkę cytrynową do sernika ricotta. Była czwarta trzydzieści rano, Wielka Sobota, ale nie miałam nic przeciwko temu, żeby ten poranek spędzić w jej piekarni na rozmowie i próbowaniu świeżych ciastek. - Jeżeli mam być szczera, jest jeden chłopak. - Jest... - Nie, nie jest Włochem. - Hm. - Wcisnęła kosmyk ciemnoblond włosów z powrotem pod czepek. - Cóż, trzeba spróbować całą resztę, zanim wybierzesz, co najlepsze. - Taki jest plan, babciu. - Roześmiałam się. - Zgadzasz się ze mną z grzeczności, ale jeszcze się przekonasz. Otworzyła podwójnej wielkości karton jajek. -Tymczasem opowiedz mi o tym chłopcu. - Zabrzmiało to tak, jakby teraz ona robiła to z grzeczności. - Ma na imię Zachary i jest ze Szkocji. - O! Jak Sean Connery? - Dokładnie, tylko nie jest stary i pomarszczony. Babcia udała, że rzuca we mnie jajkiem. - Daj mi znać, jak będziesz chciała poznać miłego chłopca z południowej Filadelfii. Zaczęła rozbijać jajka, trzymając po jednym w każdej ręce, i nuciła razem z radiową stacją stare przeboje. W sklepie po drugiej stronie piekarni słyszałam, jak dwie sprzedawczynie wkładają tace z plackami i ciastkami do przeszklonych regałów. - Czy moja matka umawiała się z chłopakami z północnej Filadelfii? spytałam, zanim kobiety zdążyły wrócić i nam przeszkodzić. - Oj, tak. I nie tylko z sąsiedztwa. - Wytarła ręce w fartuch, na którym było napisane: „Klient szef ma zawsze rację". - Twoja matka biegała z Sycylijczykami po Tasker Street.
Uśmiechnęłam się, słysząc słowa „biegała z", jakby moja marna i jej koledzy pędzili przez park jak horda psów. Nagle pomyślałam o mojej oliwkowej skórze i brązowych oczach. Reszta mojej rodziny pochodziła z północnych Włoch, mieli niebieskie lub zielone oczy. - Myślisz, że mój ojciec pochodził z tej okolicy? Może jest Sycylijczykiem? - Podobała mi się idea, że jestem stuprocentową Włoszką. - Myślałam, że był Irlandczykiem, skoro w ciążę zaszła w Irlandii. Spotkała się tam z kimś? Babcia westchnęła i wyrzuciła puste skorupki po jajkach do dużego kosza stojącego obok niej. - Auro, kochanie, pytałaś mnie o ojca ze sto razy i ze sto razy mówiłam ci, że nie wiem, kim jest. Twoja matka robiła wiele rzeczy, o których mi nie mówiła. O tym, że leci do Irlandii, dowiedziałam się, kiedy zadzwoniła do mnie z lotniska. Nie znałam tej anegdoty, ale wiedziałam, że moja mama była spontaniczna. - A co powiedziała, kiedy do ciebie zadzwoniła? - Powiedziała: „Muszę jechać do Newgrange, mamo, i to teraz. Życie jest krótkie". Zawsze to powtarzała, kiedy się z nią kłóciłam. „Życie jest krótkie. Życie jest krótkie". - Broda jej zadrżała. - Akurat w tym przypadku miała rację. Pomocnica babci, Kaye, weszła do środka, niosąc parę pustych blach po cieście. - Wiem, że mówi pani o mnie, pani Salvatore - oznajmiła z uśmiechem. - Bo to ja mam zawsze rację. - Halo. - Babcia uderzyła się drewnianą łyżką w pierś. -Proszę mówić do fartucha. Słuchałam, jak się przekomarzają, i dziwiłam się, jak można być zabawnym o tej porze dnia. Ale kiedy babcia odwróciła się od Kaye, przysięgam, że widziałam, że oczy jej błyszczą. Pytania o moją matkę same cisnęły mi się na usta, ale nie mogłam znieść widoku łez babci. A tym bardziej być ich przyczyną.
Słowa babci były prawdziwe: moja matka miała rację co do tego, że życie jest krótkie. Niecałe cztery lata po wizycie w Newgrange i po tym, jak zaszła ze mną w ciążę, zmarła na raka płuc. W to deszczowe sobotnie popołudnie poszłam z ciotką i babcią na grób mamy. W mokrym nagrobku odbijało się ciemne niebo, przez co wyglądał jak czarny marmur. Logan chciał taki marmur na swój nagrobek, chociaż rodzice go nie posłuchali) . Pomiędzy grobami przechadzało się kilka duchów. Na ich fioletowe postacie padał deszcz. Pochyliłam się, żeby położyć bukiecik żółtych i różowych stokrotek. Sądząc po jej zdjęciach, które widziałam, wolałaby pewnie mniej dziewczęce kolory, jak czerwony, fioletowy albo niebieski. A może mi się tylko zdawało? Ciotka i babcia stały u stóp grobu, pochylając głowy w modlitwie. Po przezroczystej foliowej czapce chroniącej przesadną trwałą ondulację babci spływał deszcz, a twarz Giny zasłaniał kaptur jej linkowej kurtki. Ja, zamiast się modlić, wyczyściłam nagrobek z mokrych liści i puszystych pączków klonu, które pospadały z drzew rosnących na obrzeżu cmentarza. Zadzwonił mój telefon. Spojrzałam przepraszająco na Ginę i babcię i wyłowiłam go z kieszeni. - Przepraszam. - Kciukiem szukałam przycisku, żeby odrzucić rozmowę. Zachary M. Wcisnęłam jednak połączenie, odsuwając się od grobu. - Cześć, co się stało? - spytałam cicho. - Tęsknię za tobą. Kiedy wracasz do domu? Poruszyłam palcami w kaloszach, słysząc ton jego głosu. - Wyjeżdżamy z Giną za kilka godzin. Jesteśmy na cmentarzu u mamy. Wcale nie poczuł się zakłopotany. - To cudownie. Lubisz tam być?
- Czuję, że jestem bliżej niej, chociaż nie ma tu nic, co tak naprawdę należy do niej. Nie tak jak w domu, gdzie mogę patrzeć na jej zdjęcia. - Chciałbym je kiedyś zobaczyć. Jeżeli będziesz chciała mi je pokazać, oczywiście. Poczułam przypływ mdłości - pozytywnych, nie takich, które zwiastują nieuchronne wymioty. Myśl, że mogę dzielić poczucie mojej największej straty z Zacharym, wywołała we mnie to samo uczucie, które towarzyszyło mi, kiedy się z nim całowałam. - Chciałabym. - Mój tata idzie do pracy na piątą i wróci dopiero późnym wieczorem. Zaparło mi dech w piersiach. - Chcesz, żebym wpadła wieczorem? - Tak. I zanim zapytasz, przeszukaliśmy cały dom w poszukiwaniu podsłuchu, jest czysty. Z powodu miejsca i namokniętej trawy powstrzymałam się, żeby nie zacząć skakać. - O siódmej? - O siódmej. I z góry podziękuj babci za ciastka. Dojechałyśmy do domu akurat w porę, żebym zdążyła zebrać materiały do nauki i przebrać się w coś mniej odświętnego. Musiałam wyglądać zjawiskowo, bo ostatnią dziewczyną, z jaką widział się Zachary, była Becca, na sederze u jej rodziny. Widział się z nią w weekend? Pojechał grać w golfa z ojcem? Czy on w ogóle wie, jak się gra w golfa? Wymyślono go w Szkocji, więc może z tą wiedzą się już urodził. Teraz naprawdę zaczynałam wariować. Przekopałam rumowisko pod łóżkiem w poszukiwaniu lewego sandałka od mojej ulubionej pary butów. Cieszyłam się, że słońce przegoniło deszcz i na dworze są dwadzieścia trzy stopnie. Miałam wrażenie, że moja skóra nie może się doczekać dotyku ciepłego powietrza, nie mówiąc o dłoniach Zachary'ego.
- Osiemdziesiąt dwa dni, Auro. Uderzyłam głową o ramę łóżka. - Auć! Logan, nienawidzę, kiedy to robisz. - Usiadłam, obciągając spódnicę, którą zadarłam, kiedy się schylałam. Blask Logana był niewidoczny z powodu zmierzchu zapadającego za oknem. - Przecież nie mogę cię uprzedzić. - Jego głos dobiegał zza mojego ramienia. - Czego szukasz? Pomachałam butem, a potem otworzyłam dolną szufladę szafki nocnej, żeby wyjąć grubą fioletową teczkę z fotografiami i dziennikiem z podróży mojej matki do Newgrange. - Piszesz pracę z kobziarzem? - Usiłuję. - Usiadłam na łóżku i otworzyłam teczkę. -Brakuje mi wielu części tej układanki. A te, które mam, są za bardzo pogmatwane, żebym mogła ją rozwikłać. - Potarłam twarz. - Czy w ogóle rozumiesz coś z tego, co mówię? - Ej, może to szalony pomysł, ale gdybyśmy tak spotkali się we trójkę i przegadali sobie to, co wiemy? Chyba nie mówi poważnie. - Jaką trójkę? - Ty, ja i... - Nie nazywaj go kobziarzem. - I Zachary. - Naburmuszył się. - Żebym umarła na dziwacznitis? Nie, dzięki. - Ale może coś wymyślimy. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc, Auro. - A o to ci chodzi? Żeby mi pomóc? - Wiedziałam, że musi powiedzieć prawdę. - O ile mi wiadomo - odparł po sekundzie milczenia. Więc przynajmniej jest przekonany, że to prawda. Co nie znaczy, że było tak naprawdę. - Może powinnam zaprosić Megan, żeby było jeszcze normalniej. - Super. Mogłaby tłumaczyć, żebyś ty nie musiała. Bo ja będę sędzią.
- I tak nie lubię mieć przed nią tajemnic. - Ej, nie masz już tej czerwonej chmury. - Glos Logana byl bliższy, dobiegał z łóżka za mną. - Pamiętasz, jak musiałem wyjść w zeszłym tygodniu? - Tak, to było dziwne. Dobrze, że masz już to za sobą. -Zamknęłam teczkę i wrzuciłam ją do torby na książki. - Co robiłeś w święta? - Poszedłem na mszę do katedry Świętego Patryka w Dublinie. Chyba po raz pierwszy byłem skupiony, od czasów kiedy służyłem jako ministrant. Mogłam sobie wyobrazić, czym musiała być wielkanocna msza dla ducha, z tematami zmartwychwstania i życia wiecznego. - Chcę przejść dalej, Auro, przysięgam. - Nie musisz przysięgać. Duchy nie potrafią kłamać. -Chyba, że okłamują same siebie. Zapięłam torbę. - Zapytam Zachary'ego, czy się zgodzi na spotkanie. Idę do niego pokazać mu zdjęcia mamy i dziennik. - W takim stroju? - Logan zawahał się. Pociągnęłam za koniec krótkiego rękawka. Wiedział, że wkładam tę koszulkę z dekoltem w serek, kiedy chcę wyglądać seksownie. Usiłowałam wymazać wspomnienia dłoni Logana wsuwającej się pod tę plisowaną jaskrawozieloną spódniczkę. - O to chodzi? - spytał cicho. - Umówiłaś się z nim? - Tak jakby. - To dlaczego na bal zabierasz Dylana? - To długa historia. Nie wściekaj się. - Nie jestem wściekły. Jeżeli coś czuję, to ulgę. - Jego głos oddalał się i przybliżał, jakby Logan spacerował. - Przynajmniej wiem, że nie zadasz się z Dylanem. Nawet gdyby nie był moim bratem, to zupełnie nie twoja liga. Wsunęłam sandałki na nogi, udając, że poprawiam paski, żeby nie mógł patrzeć mi w oczy. - Chciałam pójść na bal z kumplem, nie z chłopakiem. - To Kobziarz nie jest już twoim kumplem? A może jest więcej niż kumplem? - Nie odpowiedziałam, więc Logan pod-
szedł bliżej. - Powiedz mi prawdę, Auro. Przysięgam, że nie zamienię się w cień. Chcę tylko wiedzieć, gdzie jest moje miejsce w twoim życiu. Przerwał. - O ile w ogóle jest dla mnie miejsce. Spojrzałam w górę, tam gdzie spodziewałam się zobaczyć jego oczy. - Jest. Ale nie możemy być ze sobą tak jak wcześniej, kiedy pierwszy raz byłeś duchem. - Przełknęłam ślinę, zwilżając gardło, żeby się uspokoić. - Nie mogę być twoją dziewczyną. - A jeżeli... - Nawet, jeżeli wrócisz. - Poczułam ukłucie w piersiach na myśl o ciele Logana, pełnym, twardym, pode mną. - Nawet gdyby było to na zawsze. Nie odzywał się, zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie zniknął. - Chcesz, żebym zostawił cię w spokoju? Na zawsze? -odezwał się w końcu cicho. W jego ustach było to takie proste. Ale dopóki byl tu i chciał robić karierę, i wspierać inne duchy, musiałam przy nim być, choćby po to, żeby tłumaczyć jego słowa i chronić siebie. Poza tym chciałam, żeby tu był. Chciałam widzieć jego uśmiech i słyszeć jego słowa - jak szepcze, mówi albo śpiewa, tak długo, jak tylko mogłam. Ciągle byłam spragniona tego, co straciłam, a później znalazłam. - Nie odchodź - poprosiłam. - Chyba że... - ucięłam. Chyba że bycie przy mnie za bardzo cię boli. Wolałam jednak tego nie mówić. Nie chciałam, żeby pomyślał, że jestem zarozumiała. - Radzę sobie - westchnął. - W końcu przez dziesięć lat, zanim zostaliśmy parą, byliśmy przyjaciółmi, prawda? Poza tym mam teraz dużo... innych rzeczy na głowie, więc tym razem nie musisz mnie niańczyć. Poradzę sobie. - To dobrze - uśmiechnęłam się do niego. - Jestem z ciebie dumna... za te wszystkie twoje... rzeczy. - Dzięki. To chyba pójdę - powiedział po długiej przerwie. - Cześć. - Cześć.
Wstrzymałam oddech, zastanawiając się, czy naprawdę odszedł. W pokoju zrobiło się jeszcze ciemniej, w końcu się przekonałam, że nie ma śladu fioletowego blasku. Dokończyłam makijaż i ułożyłam włosy, ale przygotowania były mniej gorączkowe niż wcześniej. To prawda, byłam gotowa podzielić się Loganem ze światem. Nie tylko dlatego, że mógł zrobić dobrego, ale także dlatego, że choć bardzo go kochałam, nie mógł już wypełnić całego mojego życia. Myślałam o kimś innym. 9 Kiedy Zachary otwierał drzwi, usłyszałam dźwięk kuchennego minutnika. - Cześć. - Stał oszołomiony moim wyglądem, w końcu zamrugał i pokręcił głową. - Przepraszam. - Odsunął się, żebym mogła wejść. Herbata się właśnie zrobiła. Speszona jego pełnym podziwu spojrzeniem wyciągnęłam białe pudełko z cukierni, chyba za nerwowo. - To pizza. - Dzięki, ale jadłem już kolację. - Otworzył pudełko. - Na pizzy jest cynamon. - Pizza znaczy po włosku „ciasto". Więc każde ciasto jest pizzą, włącznie z deserami. - Postawiłam torbę z książkami na krześle w jadalni i oparłam dłoń na stole. - Wczoraj wstałam o czwartej rano, żeby pomóc piec sernik z ricotty. - Tym bardziej dziękuję. - Zachary sięgnął za mnie, żeby położyć pudełko na stół, ale ja się nie poruszyłam. Staliśmy blisko siebie, serce waliło mi tak mocno, że ledwie mogłam mówić. Z salonu, z mojej lewej strony, leciała cicho najnowsza piosenka Radiohead. Zapadający w pamięć głos wokalisty sprawił, że ścisnęło mnie w gardle.
- Też mam coś dla ciebie. - Wyjęłam kapsel ze spiralnym wzorem i wsunęłam mu go w dłoń. Wyglądał na zranionego. - Oddajesz mi go? - To do pary, z innej butelki. Zobacz, nie jest podrapany jak ten, który mi dałeś. Nie żeby te zadrapania były... Pocałunek Zachary'ego przerwał moją paplaninę. Jedną ręką objął mnie w talii, a drugą zanurzył w moje włosy, tak że nie mogłam się ruszyć. Minutnik zabrzęczał ponownie i Zachary odsunął się o parę centymetrów. - Przepraszam. - Za to, że się ze mną całowałeś, czy za to, że przestałeś? - Nigdy nie będę przepraszał za to, że cię całuję. - Zniknął w wąskiej kuchni, skąd dobiegł mnie brzęk ceramiki, a później odgłos nalewanego płynu. Zostałam w jadalni, przestępując z nogi na nogę. - Logan chce się z tobą spotkać. Wszystkie odgłosy ucichły. Zachary pojawil się w kuchennych drzwiach. - Po co? - Wszystko sobie przegadamy. Ty i ja powiemy o Przemianie i naszej potężnej mocy, a Logan o tym, jak to jest być duchem i cieniem. Może uda nam się w końcu poskładać elementy układanki. - Jak mamy się spotkać, skoro nie może przybywać w pobliżu mnie? - Będziecie w różnych pomieszczeniach, tak żebym mogła was widzieć, na przykład u mnie w jadalni i salonie. Megan też się pojawi. - Nikomu nie powiem o mojej mocy. Zwłaszcza komuś, kto coś do mnie ma. - Logan już dawno temu domyślił się, że jesteś inny, i nikomu o tym nie powiedział. - Na szczęście nikt o tym nie wiedział i nie zapytał go o to wprost. - Powinniśmy mieć cały obraz.
Zachary odwrócil się. Poszłam za nim i stanęłam w kuchennych drzwiach, a on wyjął z białej szafki spodki, filiżanki, a potem talerzyki, jego ruchy były zdecydowane, opanowane. Kiedy wszystko stało już na blacie, Zachary odetchnął głęboko, opuszczając ramiona. - Spotkam się z Loganem, jeżeli pomoże to nam zrozumieć Przemianę. - Dziękuję. - Najlepiej, gdyby pomogło mu to odejść - wymruczał. Z deserem i herbatą w rękach usiedliśmy na gładkiej dwuosobowej sofie, żeby obejrzeć zdjęcia mojej mamy i te, które zrobiła. Najpierw wyjęłam notatnik mojej ciotki, potem kolekcję mamy z jej dłuższego, niż planowała, pobytu w Irlandii, począwszy od Newgrange. Zachary wziął moje ulubione zdjęcie w plastikowej zasuwanej torebce, na którym mama stała na wzgórzu obok grobowca. Przeczytał tekst na karteczce przyklejonej na odwrocie: „Zrobione przez Irlandczyka, który twierdził, że wyglądam mistycznie, kiedy spoglądam na rzekę Boyne. A ja po prostu zastanawiałam się, która droga zaprowadzi mnie tam, gdzie dają śniadanie". - Przypomina ciebie - zachichotał. - Co prawda nawet chmura pyłu mi ciebie przypomina. Pozwoliłam włosom opaść mi na twarz, żeby ukryć uśmiech. Wyciągnęłam dziennik mamy. - To z okresu, kiedy była w Irlandii. Większości stron brakuje. - Na pewno chcesz, żebym to przeczytał? To chyba lekkie wścibstwo. - Bądź wścibski. - Położyłam mu dziennik na kolanach. Starałam się nie gapić na Zachary'ego, kiedy czytał. Przed nim te strony widziałyśmy tylko ciotka Gina i ja. Mimo nieczytelnego pisma mamy przeglądał pamiętnik niecałą minutę, tak mało było kompletnych wpisów.
- To dziwne - powiedział. - Dzień po Bożym Narodzeniu pisze: „Dzień Świętego Szczepana spędziłam w miejscowym pubie. To nie ja w rodzinie widzę duchy i nawet w nie nie wierzę, więc może w whisky było coś prócz samej whisky. Ale przysięgam, że widziałam..." - Przewrócił kartkę. - No tak, reszta zdania, oczywiście, znajduje się na drugiej stronie, której brakuje. Nic dziwnego, że jesteś sfrustrowana. Nie tylko z tego powodu, pomyślałam, ale zatrzymałam to dla siebie, bo Zachary pogrążył się w rozmyślaniach. - Więc twoja mama znała tę osobę, którą widziała. Była przekonana, że nie żyje. - Jeżeli słowo „duchy" można traktować dosłownie. Najwyraźniej mama żartowała sobie z paranormalnych zdolności ciotki Giny. Była wyjątkowo sarkastyczna. - Twoja mama sarkastyczna? - Zachary spojrzał na mnie wielkimi oczami. - Nie wierzę. - Zamknij się. - Uderzyłam go ramieniem w ramię. - Akurat ty masz na ten temat coś do powiedzenia. Uśmiechnął się lekko, wracając do fioletowej teczki ze zdjęciami. - Po pierwsze, dlaczego w ogóle pojechała do Irlandii? Nie żeby było w tym coś złego. Chociaż krajobrazy Szkocji są o wiele bardziej zachwycające. - Pojechała specjalnie, żeby być w Newgrange podczas przesilenia. Tak twierdzi moja babcia. - Wygrała dwa bilety w loterii, żeby się tam znaleźć? Przekrzywiłam głowę. - Wiesz, zawsze myślałam, że tak, ale babcia powiedziała, że mama po prostu się zebrała i wyjechała. Zwycięzców loterii ogłasza się chyba dużo wcześniej? - W październiku. - Więc dlaczego nie powiedziała swojej matce, że wygrała los na loterii i zimowe przesilenie przywita w Newgrange razem z innymi dziewięćdziesięcioma dziewięcioma wybrańcami?
Zachary dotknąi zdjęcia, które przedstawiało ciemne wejście do Newgrange otoczone lśniącym białym kwarcem. Na zdjęciu były data i godzina przesilenia. - Może przyjechała bez biletu? Wielu ludzi tak robi. Biorą udział w tym wydarzeniu, stojąc na zewnątrz. - Ale twój tata powiedział, że była z nim w środku. - Oni się nigdy nie poznali. Może się pomylił. - Ale musi być jakiś ślad tego, kto tam był. Może ludzie przed wejściem odsprzedają bilety po wyższych cenach, jak przed koncertem? - Nie, to na pewno zabronione. - Zachary zerknął na wieszak przy drzwiach wejściowych, na którym na kołkach wisiały kapelusze lana. Wiesz, moja mama nie pojechała z tatą do Newgrange. Nie wiem, kto z nim tam był. Westchnęłam. - Może miał zbędny bilet i dał go mojej mamie. - Możliwe. - Zachary przeczytał na głos ostatnią stronę. „Poniedziałek, dwudziesty kwietnia. Jutro wracam do domu. To koniec mojej pracy tutaj. Nie znaczy to, że ją wykonałam, ale że nie mogę zostać tu ani minuty dłużej". - Zachary policzył na palcach. - Myślisz, że chodzi jej o ciążę? To byłoby osiem miesięcy przed twoim urodzeniem. - Możliwe. Sprawdziłam i okazało się, że ciąża na ogół trwa czterdzieści tygodni, czyli prawie dziesięć miesięcy. - Czterdzieści tygodni, to byłby... początek marca. - Przewrócił kartki. Potem nie ma już wpisów. - Urodziłam się trochę przed czasem, więc mogło być później, ale niewiele. - Mogła dowiedzieć się, że jest w ciąży, dopiero dwudziestego marca? - Jeżeli się nie spodziewała. Poklepał dziennik. - Albo wiedziała wcześniej, ale myślała, że twój ojciec jej pomoże. Może wróciła do Stanów, kiedy nie mogła go znaleźć.
- A może się mnie wyparł? - Ścisnęło mnie za serce. -Może mnie nie chciał? - Nie mów tak. Jeżeli wiedział, że twoja mama jest w ciąży, nie opuścił ciebie, porzucił samą myśl o dziecku, anonimowym dziecku. Gdyby cię znał, na pewno by tego nie zrobił. - Jego głos załamał się na końcu zdania. - Nikt by tego nie zrobił. Wyraz jego oczu powiedział mi, że nie mówi tylko o moim ojcu. Opuścił wzrok na swoje dłonie i potarł je niecierpliwie. - Nie mówię tego dlatego, że chcę cię pocałować. Tak po prostu jest, więc... - Ćśś. - Przycisnęłam palec do jego warg. - Nie ruszaj się. - Pochyliłam się i zastąpiłam palec ustami, muskając delikatnie jego wargi. Wypowiedział tylko moje imię i pocałował mnie mocno i słodko. Potrzebowałam umysłu Zachary'ego, żeby pomógł mi ustalić, kim jestem, i pozwolił mi zrobić to samo dla siebie. Ale pragnęłam także jego ciała, znów poczuć się atrakcyjnie. Chociaż byliśmy w ciepłym pomieszczeniu, drżałam, czując jego dłonie na plecach. Ponad biciem pulsu usłyszałam brzęk kluczy. O, nie, znowu. Odsunęliśmy się od siebie, kiedy zamek w drzwiach się przekręcił. Chciałam szybko wygładzić ubranie, ale uprzytomniłam sobie, że jest w idealnym stanie. To pocałunek Zachary'ego sprawił, że poczułam się tak rozkosznie roztargniona. Drzwi otworzyły się powoli, dając nam dość czasu na to, żebyśmy chwycili długopisy i udawali, że robimy notatki. Pan Moore ukłonił się i rzucił klucze na komodę. - Co słychać, Auro? - Dobrze, dziękuję. A u pana? - Uświadomiłam sobie, że to nie jest zwykłe grzecznościowe pytanie, łan miał wychudzoną i bladą twarz. Poruszał się bez tej energii, którą zapamiętałam. Chociaż jego szpakowate włosy ciągle były bardziej czarne niż
siwe, wyglądał, jakby postarzał się o dziesięć lat, odkąd widziałam go ostatnio w grudniu. Zachary spojrzał na mnie zmartwiony. Mówił, że jego ojciec się zapracowuje, ale on wyglądał zupełnie jak duch. - Jak w pracy? - spytał Zachary. - Nie byłem w pracy. Byłem u lekarza. - łan zdjął marynarkę, krzywiąc się, i powiesił ją na oparciu krzesła. - Synu, musimy porozmawiać. Auro, czy mógłbym cię poprosić, żebyś, ehm... - Och, jasne. Zach, zobaczymy się jutro w szkole. - Wyciągnęłam ręce, żeby pozbierać zdjęcia. - Co to jest? - łan podszedł i wziął fotografię przedstawiającą moją mamę oraz wejścia do Newgrange. Jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej pochmurna. - Pamiętam tamten poranek jak dziś. - Pamięta ją pan? - Oczywiście. - Na ustach lana pojawił się smutny uśmiech. Puścił oko do Zachary'ego. - Moore'owie mają słabość do pięknych brunetek z Ameryki. Zachary się skrzywił. - Nie mówiłeś, że znasz mamę Aury? - To zbyt dużo powiedziane. - łan usiadł na fotelu, przytrzymując się obiema rękami poręczy. - Rozmawialiśmy krótko. - Dałeś jej jeden bilet? - spytał Zachary. łan uniósł brwi, zapewne zastanawiając się, jak się tego domyśliliśmy. - Tak. - Spojrzał na mnie podkrążonymi zielonymi oczami. - Dlatego właśnie czuję się odpowiedzialny za ciebie i twoje kłopoty, nie tylko dlatego, że to moja praca. - A dlaczego wybrał pan akurat moją matkę? - Ze wszystkich ludzi zebranych przed Newgrange po niej było widać, że najbardziej tego pragnęła. To, jak patrzyła na ciemne wejście. Jakby w środku zostawiła kawałek siebie. Chciałam spytać, co ma na myśli, ale zaczął kaszleć. Brzmiał strasznie, więc po cichu z pomocą Zachary'ego zebrałam swoje rzeczy.
- Odprowadzę cię - zaproponował. - Nie trzeba. - Owszem, trzeba - zachrypiał łan. - Idź, synu, odprowadź ją do samochodu. Nigdzie się nie wybieram. - Najpierw podgrzeję ci herbatę, tato. - Po drodze do kuchni Zachary wyjął chusteczkę z kieszeni marynarki ojca i podał mu. - Masz. łan skinął w podziękowaniu i zakaszlał w chusteczkę. Przeszedł mnie dreszcz na widok krwi. Zachary zamarł, a później szybko ruszył do kuchni. - Przepraszam - powiedział łan, kiedy się uspokoił. - Jak sobie teraz radzisz? Z mediami? - Nieźle. DCM trzyma ich ode mnie z daleka. Dzięki pana pomocy, jak się domyślam. - Robimy, co w naszej mocy. Mikrofala zabrzęczała, a po chwili Zachary wrócił do salonu. Podał ojcu filiżankę herbaty pachnącej cytryną i miodem. Dłonie lana lekko zadrżały, a filiżanka zabrzęczała o spodek. Zachary odwrócil się do mnie ze strachem w oczach. - Gotowa? Przełknęłam ślinę. - Dobranoc, panie Moore. Mam nadzieję... mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. - Dziękuję bardzo. - łan wydobył z siebie cień uśmiechu. - Zadzwoń, jak będziesz mógł, żeby dać mi znać, co się stało poprosiłam przy windzie. - Dobrze. - Szczęka mu drgnęła. - Nigdy go takim nie widziałem. Był ostatnio w kiepskiej formie, ale myślałem, że to wina pracy. Ten kaszel pogorszył się parę tygodni temu. - To może wcześniej go wykryli. Skinął, kiwając głową gwałtownie. Winda zadźwięczała, a kiedy drzwi się otworzyły, Zachary wszedł ze mną do środka. - Idź do taty. Wyjdę sama. Jego kciuk wcisnął P, nie trafiając za pierwszym razem. - Nagada mi, jeżeli puszczę cię samą do samochodu.
- To dosyć bezpieczna dzielnica. - Ale byłoby to niegrzeczne. - Oparł się o ścianę windy. -Chyba boję się wracać i usłyszeć, co chce mi powiedzieć. Przysunęłam się i objęłam go w pasie. Jego ramiona otoczyły mnie powoli, wsparł brodę o czubek mojej głowy. Przez miękką bawełnianą koszulę słyszałam szybkie, miarowe bicie jego serca. Milczeliśmy. Kiedy winda zjechała na parter, pocałował mnie we włosy i przepuścił przodem. Wyszliśmy frontowymi drzwiami do miejsca po drugiej stronie ulicy, w którym zostawiłam samochód. Wrzuciłam torbę z książkami na tylne siedzenie i odwróciłam się do Zachary'go, który stał zgarbiony, z rękami schowanymi głęboko w kieszeni dżinsów. - Zjedzcie resztę ciastek na zdrowie. Uniósł głowę. Zdecydowanie nie była to najlepsza rzecz, jaką mogłam powiedzieć. - Przepraszam - powiedziałam. - Zachowałam się jak typowa Włoszka. Chciałam ratować sytuację jedzeniem. - Dziękuję, pomoże. - Uśmiech złagodził jego spojrzenie. - Następnym razem sama coś dla was upiekę. Nie będzie tak dobre. Może w ogóle nie będzie jadalne. - Nieważne, pod warunkiem że będzie ten następny raz. -Otworzył mi drzwiczki. - Zadzwonię do ciebie. Wyczuwałam, że chce, żebym odjechała, dopóki jest jeszcze spokojny, więc musnęłam dłonią jego rękę i wsiadłam do samochodu. Delikatnie zatrzasnął za mną drzwi. Patrzyłam, jak Zachary się oddala ze spuszczoną głową, aż zniknął w holu budynku. W moim samochodzie natychmiast pojawił się fioletowy cień. - Logan, to naprawdę nie jest pora. - Ale mam dobre wieści... Aaaauć! - Jego postać zaiskrzyła na czarno. - O, mój Boże, zamieniasz się w cień?
- Nie! Nie wiem! Nic mi nie było. Auro, dlaczego jesteś taka czerwona? - Nie jestem czerwona! - Zaburczało mi w brzuchu. - Jeżeli to przeze mnie, to odejdź. Zamkną cię, jeżeli zaczniesz znów ciemnieć. - Wiem. Przepraszam. - Zniknął, zostawiając jedynie żółty obraz w mojej głowie. - Dziwne. - Ścisnęłam mocno kierownicę, chcąc zobaczyć, czy wróci. Bałam się myśleć, dokąd poszedł w takim stanie. Mój telefon zadzwonił, a ja podskoczyłam. Odebrałam, to była Megan. - Logan tu jest - szepnęła - i szaleje. - Wygaduje coś, że byłaś tak czerwona, że nie mógł na ciebie patrzeć. - Nie mam pojęcia, o co chodzi. Nie mam nawet na sobie nic czerwonego. - Jesteś pewna? Jenna ma taki sweter, który z daleka wygląda na niebieski, ale ma wplecione czerwone niteczki. Więc możesz odstraszać duchy i nikt nie wie, że jesteś poprzemien-ną, której nie wolno wejść do baru. - Włączyłam światło, żeby przyjrzeć się mojej koszulce. - Na moje oko, wygląda na całkiem czarną. Poza tym, nosiłam ją już wcześniej w domu przy Loganie i wcale nie wyglądałam mu wtedy na całą czerwoną. - A co robiłaś wcześniej? Zamurowało mnie. Ooooo, nie. Zachary się o mnie ocierał. Dosłownie. Siedziałam na łóżku, czytając ostatnich dwieście stron. Leżę, umierając dla American Lit, kiedy zadzwoni! Zachary. Zdążyłam się rozłączyć z Megan, obiecując, że wszystko wytłumaczę, kiedy spotkamy się w czwórkę w środę wieczorem. Chodziła mi po głowie potworna teoria, którą można było bardzo łatwo sprawdzić. - Cześć - rzuciłam do słuchawki. - I jak tam?
- Rak - wyszeptał. - Niech to jasny szlag! - O, mój Boże, tak mi przykro. - Opadłam na poduszkę. -Jest... to znaczy, powiedzieli... - Rzadki, złośliwy. Międzybłoniak. Słyszałaś o nim? To słowo przypomniało mi późnowieczorne reklamy kancelarii prawnych: „Zostałeś skrzywdzony?" - To przez azbest? - Może. Sprawdziłem w Internecie, ale niewiele zapamiętałem, poza tym... - Zawiesił głos. - Poza tym że to długo nie potrwa. Ścisnęłam telefon tak mocno, że myślałam, że go zgniotę. - Można coś zrobić? - W czwartek tata zaczyna chemioterapię. Ale podobno... ech, nie wiem, czy nie jest po prostu przybity, ale mówi, że nie ma wielkiej nadziei. Czy rodzice nie powinni przypadkiem wspierać swoje dzieci? - A co z twoją mamą? - To jedyna dobra rzecz w tym wszystkim. Przyjeżdża. - Myślałam, że to dla niej niebezpieczne. -- Matka Zachary'ego została w Wielkiej Brytanii, kiedy łan dostał to zlecenie. Wyjazd i bycie żoną tajnego agenta były dla niej za dużym obciążeniem. - Tata mówi, że dobrze nie jest, ale musiał ją powiadomić. - Cieszę się, że przyjeżdża. - Wiedziałam, że Zachary strasznie za nią tęsknił. - Ktoś przy nim będzie, kiedy ty będziesz w szkole. - I będzie tu, gdy... Nie. Nie. Nie może umrzeć. Ma dopiero pięćdziesiąt osiem lat, na miłość boską. Owinęłam sobie róg granatowej pościeli wokół dłoni. - Przepraszam. - Zachary się zorientował. - Ty przez to straciłaś mamę, która była o wiele młodsza. - To co innego. Tak naprawdę wcale jej nie znałam. - Jego słowa „przez to" uderzyły mnie. - Powiedziałeś, że jaki to rak? - Międzybłoniak - wymówił starannie. Zapisałam na marginesie, na stronie, którą czytałam, a dopiero później przypomniało mi się, że to książka z biblioteki.
- To straszne - mówił. - W Internecie przeczytałem, że wskaźnik przeżycia pięciu lat jest prawie zerowy. To rodzaj raka płuc, ale rozwija się jak... - Nieźle, czekaj. Zach, moja mama też umarła na raka płuc. - Jakiego? - Ściszył głos. - Nie wiem. Spytam ciotkę Ginę. - Ile miała lat? - Dwadzieścia siedem. - To bardzo mało jak na raka płuc. - Zamilkł na chwilę. -Auro, myślisz, że... mogli się tego nabawić w Newgrange? Drgnęłam, kiedy gwałtownie zmienił temat. - Jak? - Może coś ich zatruło? - Masz na myśli promieniowanie? Nie dopadłoby ich w tym samym czasie? A inni ludzie? - Może też się tego nabawili. - Była tam Eowyn i nic jej nie jest. - Jak na razie. - Odetchnął chrapliwie. - Może Przemiana była bardziej niebezpieczna, niż nam się wydaje. Może chodziło o coś więcej niż duchy. Jego ostatnie słowo przypomniało mi o Loganie i o tym, że zobaczył mnie pokrytą czerwienią po tym, jak całowałam się z Zacharym. Łoł. Chciałam powiedzieć Zachary'emu, ale nie chciałam go bardziej denerwować. Wpatrywałam się w plakat Gwieździstej nocy, który dał mi Zachary, i wyobraziłam go sobie, jak leży przy swojej kopii. Pomyślałam o tym, że było mi tak dobrze, kiedy mnie przytulał, i że pod jego dotykiem drżała każda część mojego ciała, tali bardzo chciałam stać się częścią niego. I o tym że jego pocałunek mnie zmienił. Wypuścił płytki, rozedrgany oddech. - Wygląda na to, że wszystko, co nas dotyczy, jest częścią większej tajemnicy. Zamknęłam oczy. Nawet nie masz pojęcia jakiej.
10 Następnego dnia w szkole Zachary trzymał fason, jakby jego życie wcale nie wywróciło się do góry nogami. Po tym że Becca nie wymądrzała się podczas lanczu, domyśliłam się, że powiedział jej o tacie. Byłam trochę zazdrosna, ale później ogarnęło mnie poczucie winy, że chcę być jego jedynym wsparciem. Po lekcji historii podeszłam do jego ławki. - Jeżeli podwieziesz mnie do pracy, zdradzę ci tajemnicę. W jego lekkim uśmiechu widać było smutek. - Nie mogę się doczekać. Jeszcze będziesz żałował, pomyślałam. Kiedy szliśmy na parking, z ulgą zauważyłam, że nie szuka Becki ani nie czeka, żeby pozwoliła mu odejść. - Jak tata? - spytałam, kiedy jechaliśmy Roland Avenue. - Odpoczywa. Będzie marudny, kiedy wrócę do domu, po całym dniu bez pracy. - Na pewno mu się przyda trochę wolnego. Zachary prychnął. - Nie rozumiesz duszy Moore'ôw. Chyba niczego bardziej nie chciałabym zrozumieć (poza pochodnymi). - Więc mnie oświeć. - Praca jest ważna. Nie chodzi o to, żeby było „do przodu", jak mówicie tu, w Stanach, Chodzi o troskę o rodzinę. - Chyba rozumiem. To tak jak w mojej rodzinie z jedzeniem. Spojrzał na mnie, kiedy stanęliśmy na światłach. - To znaczy, że kiedy przynosisz mi ciastka i placek cynamonowy, włączasz mnie do rodziny? - Coś w tym rodzaju. - Zebrałam się na odwagę, żeby wsunąć dłoń w jego dłoń. - To zaszczyt. - Spojrzał przed siebie, bo zmieniło się światło. - W dodatku pyszny.
Już więcej się nie odzywaliśmy podczas krótkiej jazdy do kancelarii ciotki, ale tym razem milczenie nie było krępujące. Pozwoliłam sobie na to, żeby upajać się chwilą. Udawałam, że będziemy mieć ich wiele. Ale wiedziałam, że za moment wszystko się skończy. Zachary nie podjechał przed kancelarię, ale zaparkował minicoopera na końcu trzypasmowej jezdni. - Ile masz czasu? Spojrzałam na zegarek. - Pięć minut. - Czyli cztery i pół minuty na to. - Pochylił się i pocałował mnie. Ja też go pragnęłam, gdyby było inaczej, musiałabym sobie chyba zbadać puls. Ale to, że chciałam, żeby mnie całował, nie wystarczyło, odsunęłam się, dopóki jeszcze mogłam myśleć. - Muszę ci coś powiedzieć. Jęknął i wyprostował się w swoim fotelu. - Nienawidzę, jak ludzie tak mówią. Od razu się stresuję. - Logan nie mógł być ze mną wczoraj wieczorem. Zachary patrzył przez przednią szybę. - Bardzo mi przykro z tego powodu. Zignorowałam jego sarkazm. - Patrzył na mnie i widział czerwony kolor. - Czekałam na jego reakcję. - Nie rozumiem. - To chyba ten sam czerwony kolor, który widzi w tobie. - Nadal nie rozumiem. - Zamrugał. Miałam nadzieję, że nie będę musiała mu tego przeliterować, ale chyba zbyt mało wiedział. - Tak się działo, kiedy mnie pocałowałeś, w środę wieczorem i wczoraj wieczorem. Zanim cię odwiedziłam, Logan nie widział na mnie czerwieni. Zachary przekrzywił lekko głowę, a w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. - Brednie - warknął. - Kłamie.
- Nie może kłamać. To prawda, widziałam, jak ciemnieje. - Co?! Zrobił ci coś? - Nie, uciekł, zanim zrobiło mi się niedobrze. - Więc chcesz powiedzieć... - Przerwał, jakby układał sobie wszystko w głowie. - Że kiedy cię całuję, twój były chłopak ucieka? Położyłam mu rękę na ramieniu. - Kiedy mnie całujesz, staję się taka jak ty. Chyba. Zachary mocno pokręcił głową, a kosmyk ciemnych włosów opadł mu na skroń. - Nie. Nie można zmienić niczyjej... natury czy cokolwiek to jest... Wpatrywał się we mnie. - Jak myślisz? - To brzmi niedorzecznie, prawda? Może czerwień pojawiła się pod wpływem tego, co czułam do Logana, kiedy wróciłam od ciebie. - A co czułaś? - spytał ostrożnie. - Mniej. - Mniej? - Po prostu... mniej. - Och. - Zachary podrapał paznokciem kciuka zadraśnięcie na czarnej gumowej kierownicy. - Dobrze. - Jest sposób na sprawdzenie mojej teorii. - Wskazałam za siebie. - Za piętnaście minut mam tłumaczyć spotkanie z jednym z naszych zmarłych klientów. Jeżeli pójdę tam po tym, jak mnie całowałeś, a duch się wścieknie... - To nie chodzi tylko o Logana. - Spojrzał przed siebie, przeczesując dłońmi włosy. - Jeżeli duchy nie będą mogły przebywać w twojej obecności, stracisz pracę. - Znajdę inną. - W kawiarni? Cudownie będzie wyglądała w twoim podaniu na studia. Bawiłam się klamką, marząc, żeby choć raz był na tyle samolubny, żeby o mnie walczyć. - Zobaczymy. - Czekaj. - Chwycił mnie za ramię. - Żeby test był wiarygodny, musisz być porządnie wycałowana.
I mnie pocałował, najdoskonalszym pocałunkiem, który mógł być naszym ostatnim. Mimo ręcznego hamulca Zachary pochylił się, wcisnął mnie w fotel i pozbawił mnie tchu. Błądziłam palcami po jego twarzy i we włosach, starając się go zapamiętać, żeby potem, jeżeli będę musiała, odtworzyć go w myślach. W końcu się wycofał, powoli, odwlekając ten moment tak długo, jak się dało. Ale nie dość długo. Nie odezwaliśmy się, kiedy brałam torbę i wysiadałam z samochodu. Nie było nic do powiedzenia. Nawet kiedy silnik samochodu Zachary'ego cichł w oddali, mimo że drzewa i budynki rzucały cienie, nie zobaczyłam ani jednego ducha. Miałam nadzieję, że to z powodu łez w oczach. Czekałam na ciotkę Ginę i jej klienta w sali konferencyjnej. Nie mogłam usiedzieć spokojnie, więc zaciągnęłam grube ciemne rolety, żeby osłonić się przed późnopopołudniowym słońcem. Później sprawdziłam obsydianowy przycisk przy drzwiach, żeby upewnić się, że duchy mogą wejść. Prawnicy na ogół zostawiali włączony, żeby zapewnić sobie w sali prywatność. Drzwi otworzyły się i do środka weszła ciotka ze swoją asystentką, Terrence, która podała mi cienką teczkę z nazwiskiem zmarłego wydrukowanym na etykietce. Żeby zachować neutralność, nigdy nie zapoznawałam się przed rozmową ze szczegółami sprawy. Gina postawiła na stole obok swoich papierów małą lampkę. Włączyła ją i cyfrowy odtwarzacz. Usiadłam przy stole, starając się uspokoić puls. Jeżeli ten duch źle na mnie zareaguje, to znaczy, że Zachary ma na mnie ogromny wpływ. A jeżeli nic się nie stanie, to znaczy, że zmiana dotyczy jedynie moich uczuć do Logana. Nie wiedziałam, co gorsze. Terrence podeszła do włącznika światła przy drzwiach. - Jesteś gotowa, Auro?
Skinęłam głową, a ona wyłączyła światło. Oczyściłam umysł z myśli o duchach, które mogły mi przeszkodzić. Zwykle nie było to konieczne, ale wolałam zrobić wszystko, co w mojej mocy. - George Schwartz, zapraszam. Duch pojawił się po drugiej stronie sali, przy oknie. Może w momencie śmierci był stary, ale wyglądał na jakieś czterdzieści lat, ubrany w prostą koszulkę polo i luźne spodnie. Zastanawiałam się, co wydarzyło się tego dnia, że był to najszczęśliwszy moment w jego życiu, w którym został uchwycony. Narodziny dziecka? Awans na wiceprezesa czy inne stanowisko? Wszystko naraz? Nigdy się nie dowiem. Były George rzucił mi jedno spojrzenie i wydał z siebie przeraźliwy jęk, jak pisk opon tuż przed wypadkiem. Zatkałam uszy i zamknęłam oczy. Hałas urwał się nagle, a zamiast niego rozległ się głos ciotki. - Auro, o co chodzi? Co się stało? Jest tu pan Schwartz? Otworzyłam oczy. Ducha nie było. Dzwoniło mi w uszach, kiedy zastanawiałam się, czy mogę ukryć to, co się stało. Nie, to niemożliwe, nie mówiąc już o tym, że nielegalne. Ale obiecałam Zachary'emu, że nigdy nie wydam jego tajemnicy, jak więc miałam wytłumaczyć wszystko Ginie. Zastukała dłonią w blat stołu, a jej stary złoty pierścionek zabrzęczał. - Auro, jest tu pan Schwartz czy nie? Cieszyłam się, że siedzę w mroku i nie widać mojej twarzy. - Pan Schwartz będzie musiał umówić się na nowo. Jak tylko zatrzasnęłam za sobą drzwi sypialni, zadzwoniłam do Zachary'ego. Odebrał po połowie sygnału. - I? - Duch się wściekł. - Cholera. - Zachary odetchnął z trudem.
- Wymyśliłam wymówkę, więc Gina o niczym nie wie. -Zauważyłam, że moje pranie nadal leży na skrzyni w nogach łóżka, gdzie zostawiłam je poprzedniego wieczoru. Musiałam się uspokoić, robiąc coś pożytecznego, i otworzyłam szafę. - Co się dokładnie stało? - spytał Zachary. - Opowiedz mi. Streściłam szybko to niepokojące wydarzenie, wieszając wyblakłe cienkie dżinsy. - Reakcja tego ducha była niesamowita. Ty, jak odstraszasz duchy, po prostu znikają. Nigdy nie krzyczą. - Więc moc się potęguje? - Chyba tak. Za pierwszym razem, kiedy Logan cię wyczuł, jęknął z bólu, ale mógł być ze mną przez kilka minut. Za drugim razem mało nie zamienił się w cień. - Wie dlaczego? - Pewnie domyślają się z Megan po tym, co się stało wczoraj wieczorem. Porozmawiamy o tym, kiedy się spotkamy. -Pomyślałam o moich urodzinach, gdy Logan na chwilę stał się cieniem. Kilka godzin wcześniej całowałam się z Zacharym, ale Logan nie wspomniał nic o czerwonej chmurze. Może już jej nie było, kiedy się z nim widziałam, a może moja czerwona pościel i obsydianowi wisiorek wywołały już tyle zakłóceń, że jej nie zauważył. - Zrobimy jutro eksperyment, żeby się przekonać, jak długo utrzymuje się na mnie ten efekt. - Eksperyment? Proszę, powiedz, że żartujesz. - Niezupełnie. Musimy zrozumieć, co się dzieje. - Wytrząsnęłam torbę z pralni chemicznej z czarno-białą marszczoną sukienką, którą miałam na naszej randce. Czułam ból na wspomnienie tej kolacji, ale z zadowoleniem stwierdziłam, że plama od sosu pomidorowego zeszła. - W sumie to całkiem fajne wrażenie nie odbierać wokół siebie duchów. Czuję się teraz trochę jak ty. - Nie wiem, co to znaczy. Strach w jego głosie wyzwolił we mnie chęć paplania. - Nie twierdzę, że chciałabym się z tobą zamienić. Ty masz swoje problemy z całym tym... to znaczy, jak tam twój
tata? - Chwyciłam pluszowy niebieski wieszak z szafy. - Pytałam już o to? - Auro, widziałem ducha. Zatrzymałam się, ściskając wieszak. - Niemożliwe. - Chyba ostatnio dzieje się wiele niemożliwych rzeczy. Może trzeba będzie wymyślić nową definicję tego słowa. - Gdzie to było? Jak wyglądało? - Z mojego okna wczoraj wieczorem, po tym jak wyszłaś i po rozmowie z tatą. Błysk fioletu na ulicy. Powstrzymałam westchnienie. - Kiedy ludzie uświadomili sobie, że dzieci widzą duchy, wielu przedprzemiennych myślało, że też może je spotkać. Ale tak się nie stało. Dorośli mieli po prostu złudzenia. - Ups, złe słowo. - Ja nie mam złudzeń - warknął. - Po co miałbym widywać duchy? - Bo twój tata może umrzeć i będzie ci go brakować. -Próbowałam łagodzić sytuację. - Jeżeli umrze na raka, nie stanie się nawet duchem. To musi być nagła śmierć, nie? - Tylko tak mówisz, ale w głębi duszy myślisz, jak go zatrzymać. Może jednym z tych sposobów jest widzenie duchów. -Przełożyłam sobie telefon do drugiego ucha, dając mu czas, żeby odpowiedział. Nie odezwał się, więc mówiłam dalej. - Nie chcę ci tu serwować psychopaplaniny. Ale inni przechodzili przez to samo. Nie ma dowodu, że ktoś poza poprzemiennymi może widzieć duchy. Nie jesteś taki, jak my. - A ty nie jesteś taka jak ja. Tylko że klient twojej ciotki widział dzisiaj coś innego, prawda? Zachary sapnął. - Za dużo tego wszystkiego jak na mnie. - Wiem, przepraszam. - Powiesiłam sukienkę i zarzuciłam na nią czarny jedwabny szal, przypominając sobie, jak Zachary naciągnął mi go na ramiona. - Sprawy toczą się bardzo szybko, a do tego nie rozumiemy, co się dzieje. To może być niebezpieczne.
Moja ręka z szalikiem się zatrzymała. - Niebezpieczne dla kogo? - Dla ciebie i dla mnie. Twoja mama i mój tata zachorowali na raka płuc. To nie może być zbieg okoliczności. - Owszem, może. Zwłaszcza że moja mama miała inny rodzaj raka. Pytałam Ginę. Miała gruczolakoraka. - Zająknęłam się. - Ale miała, i to w tak młodym wieku, dziwne. Nie wiemy, z czym gramy. - Z czym gramy? - Z każdym słowem denerwował mnie bardziej. Szarpnęłam szufladę na skarpetki i bieliznę. - Nie możesz zaprzeczyć, to wygląda, jakbyśmy zamienili się rolami. - Nie zaprzeczam, tylko staram się z tego powodu nie pękać. Wrzuciłam skarpetki do szuflady. - Mówisz tak, jakbyś się bał ze mną przebywać. Zamiast zaprzeczyć, zamilkł. Przycisnęłam telefon do ucha. - Zach? Chyba nie powiesz, że... - Nie. Nie teraz, kiedy w końcu się znaleźliśmy. - Auro, nie chodzi tylko o mnie i o ciebie. Przemiana ma wpływ na wszystkich. A po tym, co się stało z naszymi rodzicami, Newgrange musiało mieć na nich jakiś śmiercionośny wpływ. Wargi mi zadrżały, kiedy zastanowiłam się, czy DCM przypadkiem nie założyło nam podsłuchów na linii. - Nie powinniśmy rozmawiać o tym przez telefon. Może wpadniesz? - Wtedy będzie jeszcze trudniej. Wszystko. Skończone. Nie będziemy ze sobą. Nigdy. Złość stłumiła strach. Po tych wszystkich miesiącach opierania się? Kiedy w końcu odkryłam, jak dobrze się przy nim czuję? Nie ma mowy, że pozwolę mu odejść bez walki. - Może powinno być trudniej. Może nie powinniśmy odrzucać tego wszystkiego ot, tak. - Pstryknęłam palcami. - Dlaczego nie możemy być razem jak normalni ludzie? - Nie jesteśmy normalnymi ludźmi. Ty jesteś Pierwszą, ja Ostatnim. Należymy do różnych światów i burzymy granicę pomiędzy nimi.
- No to ją zburzmy. - Nie wiemy, co się może wydarzyć. Zobacz, jak nas zmieniły pocałunki. Co dalej? Możemy rozerwać cały ten cholerny wszechświat. - Boże, gadasz jak DCM! - Przewróciłam oczami. - Może powinieneś się przyłączyć do tych paranoidalnych dramaturgów. Wyglądałbyś super w tym sztywnym białym mundurze. - Jak możesz być taka beztroska? Z tego, co wiemy, twoja mama umarła z powodu Przemiany. Mój ojciec może umrzeć. I kto jeszcze? - Ale nie wiemy... - To poważna sprawa, Auro. Jest za poważna, żebyśmy ją rozumieli. - Jest za poważna, żebyśmy jej nie rozumieli. - Zsunęłam ze stopy prawy but, tak że poleciał do otwartej szafy. - To jest zbyt ważne, żeby od tego uciekać. - Ja nie uciekam. Ale nie możemy być ze sobą, dopóki nie będziemy wiedzieć, że jest to bezpieczne. Nie możemy ryzykować. - Owszem, możemy. - Ja nie będę. Jego słowa trafiły mnie prosto w serce. Przysiadłam na brzegu skrzyni. - Nie chcesz mnie. - Nie mów tak. - Szepnął z bólem. - Oczywiście że chcę. - Ale nie na tyle, żeby o mnie walczyć. - Właśnie tak o ciebie walczę. Nie chcę, żeby stała ci się krzywda. - A ja nie chcę, żebyś był szlachetny. - Ścisnęłam ramę łóżka w nogach. - Chcę, żebyś był tutaj. - Nie mogę. - N i e chcesz. - To to samo. - Nie. Nie to samo. - Rozłączyłam się, żeby nie usłyszał, że płaczę.
Moje ciało zrobiło się ciężkie, jakby grawitacja nagle zaczęła działać z potrojoną siłą. Zsunęłam drugi but i zwinęłam się na skrzyni na boku, kładąc głowę na jednym z dwóch stosów czystych koszulek. Na górze drugiej kupki leżała czarna koszulka z dekoltem w serek, którą miałam na sobie wczoraj wieczorem. Położyłam na niej dłoń, żałując, że dałam ją do prania. Może nadal pachniałaby Zacharym. Mimo że policzki miałam mokre od łez i bolało mnie w piersiach od tej całej niesprawiedliwości, zastanawiałam się: Czy Zachary widział ducha? Czy nasi rodzicie zachorowali z powodu Przemiany? Czy pocałunek naprawdę może zmienić świat? 11 Po raz czwarty zerknęłam w lustro w jadalni, miałam nadzieję, że dzisiejszy wieczór przyniesie odpowiedzi zamiast kolejnych pytań. Próbowałam też zapomnieć, gdzie byłam w tym tygodniu -na ciemnym, zimnym polu, a ogrzewał mnie Zachary. - Dobry wybór. - Megan pociągnęła za aplikację na moim błękitnym swetrze. - Nie czerwony, nie fioletowy. Wyraźnie nie chcesz mieć dziś na sobie kolorów drużynowych. - Drużynowych? Masz na myśli mojego byłego chłopaka oraz prawie byłego chłopaka w Światowym Konkursie Dziwności? - Oj, a ja włożyłam czarny, jak sędzia. - Ostatnio cały czas chodzisz w czarnym. Jest depresyjny. - Mówiłyśmy o tobie. - Objęła mnie ramieniem. - Nie martw się, wyglądasz seksownie. Zach po trzech minutach będzie sobie pluł w brodę, że cię rzucił. Słysząc pukanie do drzwi, podskoczyłam.
- Niech będą trzy sekundy - dodała Megan. Kiedy szłam przez salon, wygładziłam włosy, ciesząc się, że ciotka pracuje do późna i nie przeszkodzi nam w czteroosobowym spotkaniu. Otworzyłam Zachary'emu drzwi. Dziś światło ganku na jego twarzy wydawało się bardziej ziemiste niż złote. Miał zapadnięte oczy, jakby nie spał. - Cześć - powiedziałam cicho. Chociaż mnie zranił, nie potrafiłam się na niego złościć. Wiedziałam, co przechodzi z tatą. - Cześć. - Spojrzał poza mnie. - Spóźniłem się? - Ty się nigdy nie spóźniasz. - Cofnęłam się od drzwi do salonu na tyle, na ile pozwoliły mi meble. - W jadalni są ciastka i herbata. Usiądź na krześle na końcu, żeby Logan cię nie widział. - Dlaczego? - zdziwiła się Megan, kiedy Zachary ją mijał. - Przecież raczej się nie pobiją. - Zobaczysz. Wzięła ciastko i powąchała. - Hm. Migdałowe. Zach, naprawdę zabierasz Beccę Goldman na bal? Obrzuciłam ją gniewnym spojrzeniem. Doskonale wiedziała, że tak. - Naprawdę ją zabieram. - Usiadł na krześle, nie patrząc na mnie. Megan uniosła dłoń pod brodę, żeby nie nakruszyć. - Myślałam, że wróciła do Tylera Watsona, bo ma największe szanse, żeby zostać królem balu. - On jest teraz ze Stacey Sellars, a przedtem był z Caitlyn Adams... - Ale Tyler i Becca to dopiero wydarzenie. W zeszłym roku byli księciem i księżną balu. - To już przeszłość. - Zachary otworzył notes. - Zawołajcie ducha. Megan wzięła następne ciastko i dołączyła do mnie przy schodach, skąd miałyśmy widok na oba pokoje. Pstryknęłam
włącznik, żeby trochę przyciemnić światło w jadalni. Dom był przygotowany na seans. - Dobra, Loganie - powiedziałam. - Wiesz, dokąd isc. Pojawił się przy końcu kanapy. Rozejrzał się uważnie po salonie, a później spojrzał na schody obok mnie. - Ten chłopak tu jest? - W jadalni. - I jest przedprzemiennym, więc nie usłyszy, jak zwymyślam go od dupków, prawda? - Siadaj i się zamknij. - Zastukałam łyżeczką o kubek, zeby zaprowadzić porządek. - Zanim zaczniemy, wszyscy musimy przyrzec, że zachowamy całkowitą tajemnicę. - Przysięgam. - Megan uniosła dłoń. - Wiesz, że możesz mi ufać - przyrzekł Zachary. Logan skrzywił się i zatkał uszy. - Czy on się może nie odzywać? Rani mnie do żywego. Megan miała w ustach ciastko, więc musiałam odezwać się ja. - Twój głos najwyraźniej mu przeszkadza, możesz zapisywać pytania i odpowiedzi? Zachary spojrzał gniewnie, pstrykając długopis. - Czekaj. - Logan podniósł rękę jak dziecko w szkole. -Duchy nie mogą kłamać, więc nie mogę ci przyrzec, że dochowam tajemnicy. _ - Zach już wie, że nie możesz kłamać. - Spo]rzałam do jadalni. - Na pewno ci to nie przeszkadza? Skinął głową i zapisał coś w notesie, a potem wydarł kartkę i przesunął ją po stole w stronę Megan, która ją wzięła. Roześmiała się, oblizując oblepiony cukrem kciuk. - Napisał, że jeżeli komuś powie, to Zach zaobsydianuje jego punkowy fioletowy tyłek na amen. - Bardzo zabawne - rzucił Logan. - Ej, zanim zacznę się dzielić z tym gościem moimi tajemnicami, muszę wiedzieć, czy możemy mu ufać. Spojrzał na Megan. - Spytaj go, czy jest za Ragnersami, czy Celtic.
Odwróciła się w stronę mieszanki ciastek. - Wydaje mi się, że hokej i koszykówka nie obchodzę go. - Ale pewnie obchodzi go piłka nożna. Rangersi i Celtic to dwie duże drużyny w szkockiej Premier League. Obie są z Glasgow, jak on. - I co z tego? - To co innego niż dopingowanie Yankeesów czy Red Soxów. Fani Rangersów są antyirlandzcy. - Spojrzał na mnie. -Antykatoliccy. - Mamy XXI wiek. - Pokręciłam głową. - Zach - odezwała się Megan. - Logan chce wiedzieć, komu kibicujesz? Rangersom czy Celtic. Losy świata najwyraźniej zależą od twojej odpowiedzi. Zachary parsknął cicho. Zmrużył lewe oko, kiedy pisał odpowiedź długości wypracowania, a potem pchnął cały notes do Megan. Skierowała kartkę w stronę słabego światła. - Napisał: „Nie jestem kibicem żadnej z tych przepłacanych band. Kibicuję Patrick Thistle. To jest prawdziwy futbol dla prawdziwych mieszkańców Glasgow". - Pchnęła notes z powrotem do Zachary'ego. Nie wiem, co to znaczy. - Zdał? - spytałam Logana. - Drań pewnie zawsze mówi to, co trzeba. - Logan był wyraźnie wzburzony. - Nie. - Zauważyłam, że Zachary pisze zaciekle. - Co dalej? Uniósł notes, skierowany do mnie: „Chcę mu zadać jedno pytanie w wybranym przeze mnie momencie". - A co to jest, Sąd Najwyższy? Pytaj. Zakreślił: „W wybranym przeze mnie momencie". - Nudzi mi się - oznajmiła Megan. - Dawajcie jakieś sekrety. Przeszłam do pierwszego punktu, żeby nikt nie zdążył mi przeszkodzić. - Zachary i ja urodziliśmy się w odstępie minuty. Tuż przed Przemianą i tuż po Przemianie. - To żadna nowość. - Megan ugryzła ciastko. - Mówiłaś mi, kiedy się poznaliście. Kupa ludzi rodzi się co minutę. - Nie w naszej minucie. Zach i ja byliśmy jedyni.
- A co się stało z innymi dziećmi? - Logan wpatrywał się złowrogo w jadalnię. - Co on z nimi zrobił? - Nic - warknęłam. - Urodziły się wcześniej albo później. - Skąd wiesz? - spytała Megan. - Agenci z DCM mi powiedzieli. - Prawda była taka, że oni to tylko potwierdzili, a o wszystkim dowiedziałam się od lana. Nie chciałam o nim wspominać, o ile nie będzie to konieczne. - Mieli mnie na oku. - Zaraz. - Megan otworzyła szeroko oczy i usta. - Skoro urodziłaś się w momencie Przemiany, to znaczy, że ty ją wywołałaś? - Nie wiem, co to znaczy. Ale myślę, że Zachary potrafi... - Czekałam, aż się wycofa, ale on po prostu patrzył na stół przed sobą i jeździł kciukiem po notesie. - Odstrasza duchy. - Pan Czerwony - wymruczał Logan. - Jak go nazwałeś? - spytała Megan. - Jak mnie nazwał? - zainteresował się Zachary. - Auć! - Logan zatkał sobie uszy. - Niech on się zamknie! - Proszę, nie odzywaj się - przypomniałam Zachary'emu. -Nazwał cię panem Czerwonym, bo według niego wyglądasz tak, jakbyś nosił kostium Świętego Mikołaja. - Raczej Czerwonego Kapturka. - Logan prychnął. - Super - powiedziała Megan. - Auro, skoro Zach ma taką moc dlatego, że był Ostatni, co dostałaś ty jako Pierwsza? - Ratuje cienie - odpowiedział Logan. - I przywróciła mi życie. Megan znieruchomiała z ciastkiem w dłoni w połowie drogi do ust. - Co to znaczy, że przywraca życie? - Przez piętnaście minut w czasie zrównania Logan był znów człowiekiem - wyjaśniłam. - Był żywy. Pokręciła energicznie głową, a dwa cienkie kasztanowe warkocze uderzyły w policzki.
- To jest absolutnie niemożliwe. - Ale się stało - powiedział Logan. - I co potem? - Spoglądała to na mnie, to na niego. - O, mój Boże. - Nie, nie to - sprostowałam. - Piętnaście minut to jednak trochę za mało. Megan i Zachary wybuchnęii śmiechem. Słysząc to, Logan przycisnął pięści do głowy z obu stron. - Co was tak bawi? Zachary uśmiechnął się lekko, a potem pokazał i notes: „Piętnaście minut to dość czasu, uwierz". Zastanawiałam się, ile razy robił to z Suzanne w trakcie ich wspólnych ośmiu miesięcy, trzech tygodni i półtora dnia. Pewnie dużo, skoro piętnaście minut to dość czasu. Szybko zmieniłam temat. - Moc Zachary'ego i moja są w pewnym sensie... płynne. - Skrzywiłam się na ten dobór słów, bo to właśnie wymiana płynów była tego przyczyną. - Co masz na myśli? - spytał Logan. Splotłam dłonie, bezwiednie robiąc przysięgę krzyżaka. - My... Czasami odstraszam duchy. A on twierdzi, że je widzi. - Kiedy? - spytała Megan. - To kolejna rzecz związana ze zrównaniem? - Nie... to... - Nie patrzyłam na Zachary'ego. - To od całowania. - Co? - Logan zerwał się z kanapy. - Chcesz powiedzieć, że tamtego wieczoru nie mogłem być z tobą w samochodzie dlatego, że się z nim migdaliłaś? - Opanuj się! - rzuciła Megan. - Oczekiwałeś, że Aura wstąpi do zakonu? - To nie jest zwykłe całowanie - odparł ze złością Logan. -Przez niego robisz się czerwona. Poczułam, że się rumienię, jakby na potwierdzenie jego słów. Dotknęłam poręczy za plecami, żeby przytrzymać się, gdyby Logan zamienił się w cień.
- Tego chcesz? - spytał. - Żeby mnie zniszczył? - To dlatego z nią zerwałeś? - spytała Zachary'ego Megan. Powiedziała, że to skomplikowane. - Auro? - Logan odezwał się cichym, niemal przerażonym głosem. Całowałaś się z nim w swoje urodziny? Zamieniłem się przez to w cień? - Co? Nieźle. - Megan ułożyła dłonie w T, pokazując, że czas się kończy. - Logan zamienił się w cień w twoje urodziny? - Spojrzała na Zachary'ego. - Wiedziałeś o tym? Skinął głową, a później spojrzał mi w oczy, na tyle długo, żeby przywołać we mnie wspomnienia tamtego wieczoru. - Pamiętasz, kiedy spadłam z dachu ganku i Logan cię obudził, żebyś powiadomiła Ginę? - zwróciłam się do Megan. - Tak. - Spadłam przez to, że on zamienił się w cień. - Ale przecież był duchem, kiedy go widziałam tamtej nocy. - Megan spojrzała na Logana. - Jakim cudem przestał być cieniem? - Byłem przerażony, że zrobiłem jej coś złego. - Logan pokręcił głową i przesunął stopę przez nogę ławy. - Nie obchodziło mnie, co się ze mną stanie. - Aj - jęknęłam. Zachary uderzał palcami w róg notesu na stole, żeby zwrócić uwagę Megan, a później rozpostarł palce. - Logan mówi, że przemienił się z powrotem w ducha dla Aury mówiła Megan Zachary'emu. - Powiedz mu, że kiedy zobaczyłem jej upadek, zapomniałem o sobie. Logan podszedł bardzo blisko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Powiedz mu, że wtedy zapomniałem o wszystkim, poza tym jak bardzo ją kocham. Megan cicho powtórzyła słowa Logana. Zachary otworzył usta, a później je zamknął. Otarł twarz i wziął długopis. Wspierając się na łokciu, osłaniał oczy, kiedy końcówką długopisu dotykał pustej kartki. Drżał, ale
się nie poruszył. Przełknęłam ślinę, bo nagle zrobiło mi się sucho w ustach.
W końcu odłożył długopis i oparł palce na poręczy, jakby była spustem pistoletu. - Co napisał? - warknął Logan. - Zresztą co mógłby napisać? - Nic. - Zamknęłam oczy. Ból spływał mi z szyi do piersi. - Zupełnie nic. - To dlatego, że nigdy nie będzie cię kochał tak jak ja. - Logan mówi... Powstrzymałam Megan. - Proszę. Nie. - Przepraszam Auro, ale wiesz, że nie można cenzurować duchów. Położyła mi ręce na ramionach i odwróciła się do Zachary'ego. - Nigdy nie będziesz jej kochał tak jak on. Twarz Zachary'ego stężała, choć w jego zielonych oczach płonął ogień. Przesunął dłonią po pustej stronie i zaczął pisać, ściskając długopis z taką siłą, że kostki palców zrobiły się czerwone. - Co pisze? - spytał Logan. Megan przysunęła się do stołu, żeby móc przeczytać Zachary'emu przez ramię. - Ooo. Wyłączył długopis i oparł się na krześle, ze wzrokiem skierowanym prosto przed siebie. - To moje pytanie. - Megan wzięła głęboki oddech. - Kochasz ją na tyle, żeby dać jej odejść? Odwróciłam się do Logana, spodziewając się natychmiastowego „tak". Przecież mi to powiedział. Może nie ujął te-gow ten sposób, ale mówił o przejściu dalej, i zgodził się być moim przyjacielem. Milczał. Czułam zimne dreszcze na kręgosłupie. Nigdy nie zadałam mu tego pytania wprost, nigdy nie zmuszałam go, żeby znalazł siłę, żeby dać mi wolność. - Loganie? - wyszeptałam. - To nieuczciwe pytanie. - Zaczął spacerować. - Jak mam na nie odpowiedzieć?
- Nie możesz kłamać - zauważyła Megan. - Więc odpowiedz. - Nie mogę. - Uniósł ręce do głowy i chwycił się z włosy. -Nie zmuszajcie mnie, żebym to powiedział. Zrobiłam jeden niepewny krok, oddalając się od niego, potem kolejny. Nie mógł powiedzieć, że kocha mnie na tyle, żeby dać mi odejść. Bo nie było to prawdą. Napotkałam wzrok Zachary'ego i w jego oczach zauważyłam smutek, nie satysfakcję. Teraz miał przewagę nad Loganem. Chociaż sam na to pytanie odpowiedziałby: „tak". - Przepraszam - wyszeptał. - Pieprz się! - ryknął Logan łamiącym się głosem. - Pieprz się, ty tchórzu skończony! Możesz ją dotykać i całować, kiedy tylko chcesz, ale złamiesz jej serce, bo nie chcesz widzieć duchów? Do diabła, jesteś pokręcony! - Ruszył w stronę jadalni. - Loganie, nie! - Uniosłam ręce. - Co się stało? - Zachary wstał i przesunął się do przodu. - Grozi ci? - Auć! - Na dźwięk głosu Zachary'ego Logan upadł na kolana, a jego kontury zrobiły się czarne. Zatrzymał się w porę, żeby uniknąć widoku swojego rywala. - Zach, nic mi nie jest! Nie ruszaj się. - Potknęłam się, zakręciło mi się w głowie od mrocznej energii Logana. - Auro! - Zachary ruszył w moją stronę. Logan zniknął z krzykiem. Chwyciłam się barierki przy samych schodach, ratując się przed upadkiem. Zachary chwycił mnie w talii. - Nic ci nie jest? - Mówiłam ci, że nie. - Strząsnęłam jego rękę. - Mówiłam ci też, żebyś został tam. - Usiadłam na najniższym stopniu i schyliłam głowę, osłaniając twarz włosami. - Przepraszam - jęknął. - Ale nie mogłem mu tego odpuścić. Nie chciałem, żebyś myślała, że ja cię nie... - Nie dokończył zdania. - Mam nadzieję, że nic mu się nie stało.
- Zach, lepiej już idź. - Megan usiadła obok mnie i w opiekuńczym geście położyła mi rękę na plecach. - Dobrze. - Wziął notes ze stołu i, wychodząc, przeszedł obok schodów, tak blisko że mogłam wyciągnąć rękę i go zatrzymać. W drzwiach przystanął na chwilę, uderzając palcami w mosiężną klamkę. Ta chwila trwała w nieskończoność, a ja czekałam, co powie. Było to tylko jedno słowo: - Dobranoc. - Powiedz, czy mogło być gorzej. Siedziałam z Megan przy stole w jadalni, żeby osłodzić moje zaprzepaszczone nadzieje ciastkami i herbatą. - Mogło się pojawić DCM. Albo ekipa Channel Four. -Nalała mi herbaty do filiżanki. Wyglądała na letnią, sądząc po braku pary. Myślałam trochę. Powiedziałaś, że oprócz ciebie i Zachary'ego w tej minucie nie urodziły się żadne inne dzieci, prawda? - Tak. - Ale może to nie wy powstrzymaliście te dzieci przed narodzinami, może po prostu nikt nie miał się urodzić w tym czasie? Tylko wam się udało. - Oblizała palec i zaczęła nim zbierać cukier puder z talerza. - Tak jak w pubie, kiedy do środka nie wpuszczają ludzi i rozciągają aksamitny sznur. Ale pojawia się kolega bramkarza, seksowna dziewczyna czy ktoś sławny i wchodzi bez czekania. Wpatrywałam się w nią, a później przyjrzałam się zawartości mojego talerza. - Co moja babcia dosypuje do tych ciastek? - Ach. Sceptycyzm dziewczyny, której chłopak-duch odzyskał życie, ale nie zdążył się z nią przespać. Naprawdę nie zrobiliście tego? - Mało brakowało. Mam dość tego „mało brakowało". Opowiedziałam jej całą historię. Dobrze było porozmawiać z kimś o czymś tak normalnym, jak seks (normalnym dla wszystkich oprócz mnie).
Megan wyszła godzinę później, kiedy jej obiecałam, że w weekend może mi pomóc znaleźć sukienkę na bal. Kiedy dom ucichł, usiadłam na kanapie i wyłączyłam światło. - Logan, możesz wrócić, jeśli chcesz. Pojawił się po drugiej stronie kanapy, w tym samym miejscu, w którym siedział wcześniej, ale teraz miał kolana podciągnięte do piersi. Na razie nic nie mówił. - Cieszę się, że nie zamieniłeś się w cień. - Mój głos był bezbarwny. - Nigdy więcej nie mam zamiaru nim być. - Oparł dłonie na kolanach. To prawda, o ile wiem. Siedzieliśmy w milczeniu, rozmyślając o tym, co się wydarzyło. - Dlaczego Zachary się wycofuje? - odezwał się w końcu. - Nie żebym miał coś przeciwko. Ale chcę wiedzieć, co się dzieje i co cię smuci. - Jego zdaniem niszczymy pewne granice Przemiany, co może nie tylko nas skrzywdzić, ale również wywołać zamieszanie na świecie. Jego ojciec ma raka płuc, tak jak moja mama. Zachary uważa, że kiedy łączymy nasze moce, jesteśmy bardzo nieostrożni. - Beznadziejnie z tym jego tatą. Wiem, jak to jest. - Tak, pamiętam. - Byłam z Keeleyami tej nocy, kiedy ojciec Logana dostał pierwszego ataku serca. - Więc myślisz, że Zachary ma rację? - Myślę, że się boi. Nie mnie. Raczej o mnie. - Hm. Szkoda, że ja nie mam jaj, żeby się bać. Wydawało mi się, że rozumiem, co ma na myśli, ale spytałam go mimo wszystko. Chciałam to od niego usłyszeć. - Kiedy zadał mi to podstępne pytanie - zaczął Logan, -Czy kocham cię na tyle, żeby pozwolić ci odejść, chciałem powiedzieć: „tak". Chciałem, żeby to była prawda. Wiem, że to dla ciebie najlepsze. - Pokręcił głową. Stał przy ścianie, za którą była jadalnia. - Myślałem, że dzisiaj wieczorem udowodnię, że to ja jestem dla ciebie lepszym chłopakiem. Myślałem,
że udowodnię, że kocham cię bardziej i ty... - Położył łokieć na oparciu kanapy i potarł usta. - Ale taki dupek jak ja nie może konkurować z kimś, kto ma tak cholernie czyste serce. - Nic na to nie poradzisz. - Mogę się bardziej starać i udowodnić ci... - Zacisnął pięść na kolanie, a później ją rozluźnił. - Teraz mam przynajmniej muzykę, którą mogę się zająć, i może pozbędę się tych uczuć. - Muzykę? - W niedzielę wieczorem wybieram zespół. To właśnie chciałem powiedzieć ci w samochodzie, ale byłaś za bardzo czerwona. - Kto jest w tym zespole? - Troje szesnastolatków: Josh, Heather i Corey. - Promieniał, opowiadając. - Nazywają się Tabloid Decoys. - Świetna nazwa. - To z piosenki Lech Eve 6. - Pamiętam ten zespół! Uwielbialiśmy go, kiedy byliśmy dziećmi. - Pamiętasz ten pokaz talentów, który zrobiliśmy dla naszych staruszków, kiedy zaśpiewaliśmy Inside Out? Roześmiałam się na wspomnienie nas drących się do zabawkowych mikrofonów. - Mieliśmy chyba z sześć lat. - Uwielbiałem wers o sercu w fenderze. Wydawało mi się to strasznie zabawne. - Dotknął piersi, a jego uśmiech zniknął. - Ciekawe, czy mama ma jeszcze to wideo. - Spytam Dylana. Mógłbyś puścić je na ekranie przed jednym z koncertów. Oczy Logana się rozpromieniły i zaczęły lśnić mocniej niż reszta ciała. - To by było niezłe! Ale przed koncertem, nie jednym z koncertów. Robimy jeden wielki koncert, w dzień przesilenia. - Chcesz powiedzieć, że... - Moimi prawdziwymi rękami, trzymającymi prawdziwą gitarę. Rozpostarł palce. - Jeżeli znów zamienię się w człowieka.
- Powiedziałeś kumplom z zespołu o tym, że wracasz do życia? Przecież prawie ich nie znasz. - Uspokój się. Poza naszą czwórką nikt o tym nie wie. To będzie niespodzianka. - I co wtedy zrobisz? - Zagram parę taktów i pewnie znów zamienię się w ducha, jak przedtem. A później przejdę do innego świata, jeżeli będę mógł. Mam siedemdziesiąt dziewięć dni na to, żeby się przygotować. - A jeżeli pozostaniesz żywy? Przekrzywił głowę. - To chyba wtedy zagram na bis. Próbowałam uśmiechnąć się, słysząc jego żart. - DCM nie będzie wiedzieć, co z tobą począć, co z nami począć, jeżeli tak się stanie. - Trochę śmieszne, bo to oni sponsorują całą imprezę. Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. - Jeżeli okaże się, że duchy mogą wrócić do życia, nawet gdyby chodziło tylko o ciebie, ludzie będą zszokowani. - Fajnie, co? - Wcale nie fajnie. Przedprzemienni ledwie zdążyli się przyzwyczaić do myśli, że duchy istnieją. Teraz ty udowodniłeś, że przemiana w cień nie jest nieodwracalna. Jeżeli pokażesz, że śmierć jest odwracalna, nastąpi masowe szaleństwo na skalę światową. To będzie jak lądowanie obcych albo nawet gorzej. - Hm. O tym nie pomyślałem. - Nie, ty tylko myślałeś o tym, jakie to będzie zabawne dla ciebie. Ja nie mogę brać w tym udziału. - Czekaj. A jeżeli wymyślimy coś, żeby ludzie myśleli, że to pewnego rodzaju iluzja? - Magiczna sztuczka? - Tak. Wtedy sami będą mogli zdecydować, czy w to wierzyć, czy nie. Pochylił się do przodu. - To jest chyba tego warte, nie sądzisz? Wyobraziłam go sobie stojącego w blasku reflektorów ten ostatni raz, kiedy dłońmi wyczarowuje dźwięki z lśniącego
czarnego fendera, z oczami błyszczącymi od energii tłumu i ekstazy tworzenia. Po miesiącach w mroku, bycia mniej niż nikim, mógł w końcu pokazać swoje światło. Znowu mógł być bogiem. Zrobiłabym prawie wszystko, żeby dać mu takie pożegnanie. Nie wymazałoby to tragedii, jaką była jego śmierć - nic nigdy tego nie wymaże - ale mielibyśmy oboje wspaniałe wspomnienie. Położyłam dłoń na jego ręce. - Na pewno jest tego warte. 12 Wiec czego szukamy? - Megan obejrzała wieszak z sukienkami balowymi w naszym ulubionym sklepie w Mount Washington. Seksownej, stylowej, ostrej? - Tak zobaczę, to ci powiem. - Wzięłam niebieską sukienkę, ale od razu ją odwiesiłam, kiedy zobaczyłam, że ma rozcięcie do uda. - Seksownej chyba nie. - Nie chcesz zrobić przykrości Zachary'emu? Ja bym zrobiła. - I tak nie zauważy, bo będzie się ślinił do Becki. W wyjściowych kieckach wygląda olśniewająco. - To prawda, ale to ciebie kocha. Tak powiedział. - Nie powiedział. - Przez ostatnie cztery noce odtwarzałam sobie w głowie jego słowa, usiłując rozgryźć ich znaczenie. - Powiedział, że nie mógłby pozwolić, żebym myślała, że on mnie nie... - Kocha. - Nie. Gdyby tak było, powiedziałby to. Logan powtarza to bez przerwy. - Logan gada, co mu ślina na język przyniesie. Zachary najpierw myśli.
- Za dużo myśli. Prychnęła. - On przynajmniej zasugerował, że cię kocha. Ty mu to powiedziałaś? Nie, ty nadal się z tym nie pogodziłaś. Mruknęłam i wyciągnęłam fioletową suknię z paskami krzyżującymi się na piersiach. - Myślisz, że ta by się Dylanowi podobała? - Jeżeli byłaby do niej opaska Wonder Woman. Co cię obchodzi, co się będzie podobało Dylanowi? - Jest moim partnerem. A co ważniejsze, nie jest Loganem ani Zacharym. - Punkt dla niego. O, ten fason jest w czerwieni. - Żadnej czerwieni. - Czyżby Megan cały czas usiłowała odegnać ode mnie Logana? - Podobno w noc balu przed Rid-gewood gromadzi się mnóstwo duchów. Nie chciałabym im popsuć tej chwili. - Ale w czerwonym wyglądasz tak seksownie. - Odwróciła mnie do lustra i przyłożyła z przodu czerwoną suknię. Musiałam przyznać, że doskonale podkreślała moją oliwkową skórę i ciemne oczy. Odsunęłam ją na bok. - Nie chcę wyglądać seksownie. Dylan mógłby to źle odebrać. - Słuszna uwaga. Musisz wyglądać wspaniale, ale nie za bardzo wyzywająco. Przymierzmy fioletową. Przymierzalnia była za mała dla dwóch osób, więc Megan usiadła przed wejściem, na platformie z trzyskrzydłowym lustrem. Rozebrałam się szybko, chcąc mieć to jak najszybciej z głowy. Weszłam w suknię, prawie potykając się o ramiączka. - Mickey i ja przestaliśmy uprawiać seks - westchnęła teatralnie. Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć na takie oświadczenie. - Specjalnie? - Specjalnie dla niego.
- Czemu? - Mówi, że nie może złapać pary. Od śmierci Logana zrobiliśmy to tylko dwa razy. Dwa razy w ciągu sześciu miesięcy, Auro. Przedtem dwa razy dziennie. Nie codziennie, ale zawsze, kiedy się z nim widziałam. - Nieźle. - Moje myśli znów pobiegły do Zachary'ego i jego dziewczyny. Może Suzanne wcale nie była jego pierwszą dziewczyną. Jakie miał doświadczenie? - Nigdy nie pomyślałam, że takie z was króliki. - A po co miałam ci mówić? Pomyślałabyś, że naciskam cię, żebyś zrobiła to z Loganem. - Żałuję, że nie zrobiłam. - Przeciągnęłam sukienkę przez biodra. Wielu rzeczy żałuję. - Ja też. Spojrzałam zdezorientowana na krzyżujące się ramiączka, nie bardzo wiedząc, gdzie wsadzić głowę. - Co Mickey chciał powiedzieć przez to, że nie może złapać pary? - Chyba po prostu nie potrafi być szczęśliwy. Do tego wciąż się nie otrząsnął z bólu. - Znowu westchnęła. - Wszędzie go widzi. Mówi, że to tak, jakby rozglądać się po niebie. I tylko gdy zamyka oczy, ma trochę wytchnienia. Przerwałam walkę z sukienką, zastanawiając się nad tym, jakie zniszczenia zostawił po sobie Logan. - Wiem. - Wiesz? - Milczała przez chwilę. - Logan był też moim przyjacielem. Wszyscy o tym zapominają. Przez sześć miesięcy pocieszałam ciebie, Mickeya i Siobhan, a nikt nigdy nie powiedział: „Megan, to straszne, że umarł twój kumpel, którego znałaś od dziecka. Na pewno ci go brakuje. Na pewno go kochałaś". - Przepraszam - odparłam. Wpatrywałam się w swoje odbicie. - To tak, jakbyśmy bawili się na podwórku w zamrażanego berka i Logan gonił. Każdy, kogo dotknie, zamiera, aż wszyscy zostaniemy zamrożeni.
Oparłam czoło o lustro. Ja na chwilę odtajałam przy Zacharym, ale teraz czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek. A do tego byłam okropną przyjaciółką, tak zaślepioną własnym bólem, że ignorowałam ból Megan. - Jeżeli zerwiemy z Mickeyem, będę ostatnią, którą Logan zamrozi. I chyba wtedy ja będę musiała gonić. - Nie. - Wyszłam szybko z przymierzalni, przytrzymując sukienkę, żeby nie opadła. - Nie będziesz gonić. Nie zaczynaj nowej nieszczęśliwej gry. - To co mam zrobić? - Spojrzała na mnie w górę, pociągając nosem. Ukucnęłam przy niej i chwyciłam ją za ręce. - To, że nie potrafisz uszczęśliwić Mickeya, nie znaczy wcale, że z tobą jest coś nie tak. - Jeżeli nie mogę go uszczęśliwić, to kto? - Może tylko Logan. Albo prozac. Albo nic. Ale to nie twoja wina. Ścisnęłam jej nadgarstki. - Megan. Przykro mi, że straciłaś Logana. Trysnęła nowa fontanna łez. Przytuliłam ją, a moja nieza-pięta sukienka rozchyliła się na plecach. - Widok Logana, wtedy, w twoim domu - szlochała -przypomniał mi czasy, kiedy urzędowaliśmy u ciebie wszyscy razem. Zawsze były ciastka od twojej babci, podnosiły nam poziom cukru, włączaliśmy muzykę, śpiewaliśmy i tańczyliśmy, aż do znudzenia. - Coś mi się wydaje, że tylko ty się nudziłaś - powiedziałam, usiłując ją rozśmieszyć. Wypuściła mnie i potarła oczy, rozmazując brązowy tusz do rzęs. - Może powinno tak zostać, powinniśmy być paczką przyjaciół. Może nigdy nie powinnyśmy pocałować tych Keeleyów. Starałam się nie rozwijać bardziej tej fantazji o świecie równoległym. Może powinniśmy pozostać przyjaciółmi nawet po tym, jak Keeleyowie się wyprowadzili. Może Logan
i ja przyprowadzilibyśmy nasze sympatie i może zawsze czulibyśmy coś do siebie, odrobinę. Ale przynajmniej wtedy by żyl. 13 Zachary i ja mieliśmy niezatatwioną sprawę. Przez to, że nie pojawiliśmy się na uroczystości otwarcia wystawy na temat starożytnej astronomii z powodu przerwanej randki, byliśmy winni naszej promotorce, Eowyn Harris, wyprawę do Centrum Nauki Maryland. Obiecała, że pokaże nam coś, co pomoże nam przy pracy. Nasza ciekawość - i obawa przed oblaniem historii świata - w końcu zwyciężyły nad próbami unikania się nawzajem. W sobotnie popołudnie stałam na ganku, dwa tygodnie przed balem, i czekałam na Zachary'ego, który miał po mnie przyjechać. Gina klęczała przy rabacie z kwiatami ciągnącej się wzdłuż chodnika, udając, że wyrywa chwasty. Wiedziałam, że chce po prostu szpiegować. Ciotka była zdania, że za dużo czasu poświęcam Loganowi i jego zespołowi, grając rolę ich rzecznika prasowego. Ale kiedy patrzyłam, jak ćwiczą w naszej piwnicy, słuchając huku cymbałków i wycia elektrycznej gitary, odbijających się od betonowych ścian, uczestniczyłam w najlepszych chwilach życia Logana. Nic mnie tak nie kręciło jak miarowe dźwięki gitary basowej. No to prawie nic, pomyślałam, starając się przegonić wspomnienie pocałunków Zachary'ego z najodleglejszych zakamarków mojego umysłu. - Możesz zjeść kolację w Inner Harbor. - Gina oberwała martwe kwiaty paru niecierpkom, a potem zakasała rękawy dżinsowej koszuli roboczej. Jeżeli Zachary będzie mógł sobie pozwolić na przerwę w opiece nad tatą.
- Wrócę na pizzę i film. Znajomy zielony minicooper zatrzymał się na ulicy przed domem i zatrąbił. - Baw się dobrze! - rzuciła Gina, o wiele za bardzo zadowolona. Siliłam się na swobodę, idąc chodnikiem do niskiej żelazne) bramy. Starałam się, żeby całą sobą pokazać, że nie jestem, nawet w najmniejszym stopniu, w nim zakochana, i tyle. Ha. - Cześć. - Zapadłam się w fotelu, nie mogąc ścierpieć, że samochód zmusza nas do takiej bliskości. - Jak tam? - Zachary spojrzał mi przelotnie w oczy. - Dobrze. A jak twój tata? - Zmęczony. - Wrzucił bieg i ruszył. - Co czwartek ma chemioterapię, więc do soboty jest zupełnie do niczego. Dzisiaj będzie spał, bo leki, które hamują wymioty, powodują także senność. - Do dupy. - Przynajmniej odpocznie, a mama będzie mogła wyskoczyć na kilka godzin. Ciężko jej. Zauważyłam, że rozmowa podczas jazdy już nie sprawia mu problemów. - Co masz na myśli? - spytałam. - Poza rzeczą oczywistą. - Jest strasznym pacjentem. Zeszłego wieczoru próbowała mu pomóc przy kąpieli, a on cały czas: „Przestań, nie jestem dzieckiem", a ona: „Ale się tak zachowujesz. Może powinnam cię wsadzić do wózka?" Zakryłam usta, bo się roześmiałam. Później zastanowiłam się na tym, jak odegrał rolę, zwłaszcza nad akcentem, z którym cytował matkę. - Twoja mama jest Angielką? - Nie, jest z Macdougali. Jej prapradziadkowie przenieśli się ze Szkocji do Anglii. - Więc tyle ma wspólnego z Anglią, co ja z Ameryką. - Zgadza się. - Czyli dużo. Nie denerwuje cię jej akcent sassenach? -prowokowałam go, wyolbrzymiając jego własny dialekt.
Zachichotał i zmierzył mnie z ukosa tak, że się zaczerwieniłam. - Zapamiętałaś: sassenach. To dobrze. - Światło przed nami zmieniło się na żółte i Zachary wcisnął hamulec, trochę za mocno. Wesołość znikła z jego twarzy. - Całą tę chemię dałoby się wytrzymać, gdybyśmy wiedzieli, że uratuje mojego tatę, ale to cholernie mało prawdopodobne. Bawiłam się sprzączką mojej torebki listonoszki. - Jak sobie radzisz z tym wszystkim? Skinął głową, zagryzając wargi, ale się nie odezwał. - Przepraszam. - Odkaszlnęłam. - Powinnam była zadzwonić w ciągu ostatnich tygodni, żeby sprawdzić, jak się miewasz. - Tak, to znaczy, nie, nie mam do ciebie pretensji. Nie jestem zły. Wsparł łokieć na szybie. - Ale myślę, że nie powinniśmy się unikać. To chyba nie jest najlepsze. - Zgadzam się - odparłam, zagryzając wargę, żeby się nie uśmiechnąć. - To dobrze. - Ramiona mu opadały, jakby napięcie ustąpiło. Odprężyłam się w miękkim skórzanym fotelu. Zachary przyznał w zawoalowany sposób, że mnie potrzebuje, przynajmniej w trudnych chwilach. Będę przy nim jako przyjaciółka, tak jak on przy mnie był po śmierci Logana. Przestanę za nim tęsknić. W tej chwili. - Jest o wiele większe niż na zdjęciach - wyszeptał Zachary. Pomiędzy nami a wejściem na wystawę leżała naturalnej wielkości kopia głównej kopuły Newgrange, trzymetrowej długości kamień w kształcie wielkiego bochenka włoskiego chleba. Wyryte na kamieniu spirale, romby i zawijasy przyprawiały mnie o zawroty głowy, więc skupiałam się na prostej pionowej linii dzielącej go na pół. Pogładziłam wisiorek z granatu po mamie przez czerwoną bluzkę bez rękawów, czując, że jestem bliżej niej niż kiedykolwiek. Przyjechaliśmy do muzeum wcześnie, ale nie chcieliśmy czekać na Eowyn, żeby zobaczyć wystawę. Miałam wrażenie,
że znajdujemy się na skraju nowego odkrycia albo dwóch. Albo nawet siedmiu czy ośmiu. Odsunął się na bok, bo nie był w stanie powstrzymać się przed przeczytaniem tabliczki informacyjnej. Ja patrzyłam poza kamień na ciemne wejście do grobowca Newgrange. Zachary się odwrócił. - Tu jest napisane, że w czasie zimowego przesilenia słońce wpada do środka na siedemnaście minut. - Uhm. - Nie mogłam oderwać oczu od wejścia, które wydawało się ciemniejsze, im dłużej na nie patrzyłam. - Jak długo Logan miał ciało w czasie zrównania? - spytał Zachary, pochylając się do mnie. - Około piętnastu... - Zamrugałam mocno. - Nieźle. Mogło to być siedemnaście minut, od momentu kiedy wszedł przez okno jako cień, aż... - Zakaszlałam lekko. - Aż się skończyło. - To może być ważne - powiedział Zachary przygaszonym głosem, odwracając się do kamiennej obręczy. - Wiesz, co znaczą te rzeźbienia? Wyczułam, że jest ciekawy, ale przede wszystkim chce zmienić temat. - Są setki teorii. Wkurza mnie to, że archeologowie nigdy się w niczym nie zgadzają. - Wskazałam lewą stronę kamienia. - Tę potrójną spiralę znaleziono chyba tylko w Newgrange. W innych miejscach na świecie są pojedyncze albo podwójne spirale, jak ta. - Wskazałam miejsce po prawej stronie od pionowej linii. - Odpowiedź czeka zapewne w środku. - Zachary obszedł kamień i przeszedł przez wejście do kopii Newgrange. Ruszyłam za nim. Pomieszczenie za wejściem miało około pięciu metrów długości. Na jego ścianach znajdowały się zdjęcia wykopalisk w Newgrange. Nuda. Może jednak nie chcę być archeologiem. A może po prostu nie mogłam się doczekać najlepszego - czekającej przed nami repliki głównej izby Newgrange. Miejsce, w którym stali moja matka i ojciec Zachary'ego, na rok przed
naszymi narodzinami. Miejsce, które zmieniło ich życie na zawsze. Kiedy weszliśmy, nasz wzrok utkwił w imponującym suficie z gigantycznych płaskich kamieni, nałożonych na siebie jak dachówki. Te prawdziwe byłyby w stanie utrzymać setki ton kamieni i piachu. Te tutaj wyglądały, jakby mogły się zawalić, jeżeli głośniej odetchniemy. Przy okrągłej izbie znajdowały się trzy nisze. Rozmiarami przypominały raczej szafy wnękowe, a nie pokoje, jak sobie wyobrażałam. W każdej znajdowało się gładkie, płytkie kamienne koryto. Do środka weszło troje turystów, którzy na widok sufitu aż jęknęli z zachwytu. Przesunęliśmy się do najdalszej niszy, żeby ich jazgotanie nie zepsuło nam nastroju. - To jedyna nisza, do której docierają promienie słońca w czasie przesilenia. - Zachary przeczytał kolejną tabliczkę. -Auro! Chodź, zobacz! Ukucnęłam przy nim i zobaczyłam kolejną potrójną spiralę wyrytą na ścianie niszy. - Dziwne. Właściwie wygląda to na dwie spirale, z których wychodzi trzecia. Widzisz, że górna prowadzi do dolnej, jak litera S? - Hm. - Na jego czole pojawiły się głębokie poziome zmarszczki, kiedy myślał. Miałam ochotę je wygładzić. A później pogłaskać go po głowie, aż znikną wszystkie jego zmartwienia. Ze snu na jawie wyrwał mnie jego głos. - Eowyn mówiła, że te trzy nisze przedstawiają ojca, matkę i dziecko. - Tak, ale w moich książkach nie ma nic na poparcie tej tezy. To pewnie jej teoria. - Ale to tak trochę wygląda. Dwie złączone spirale tworzące trzecią. Przekrzywiłam głowę, żeby obejrzeć ją pod innym kątem. - Myślisz, że przedstawia seks? Typowy z ciebie facet.
- Nie to miałem na myśli. - Zerknął na mnie. - No dobra, to. Symbolicznie. Ogarnęła mnie bolesna świadomość tego, jak niewielka dzieli nas odległość. - Przynajmniej wymyślamy teorie do naszej pracy. - Pornografię pewnie powinniśmy zostawić w spokoju, co? - Wskazał kamienną ścianę. - Zamaskujemy je, żeby pani Richards myślała, że to zwykłe spirale. Roześmiałam się. - Lepiej to zapiszmy, bo zapomnimy. - Z tylnej kieszeni wyjął długopis i mały notes. Spomiędzy kartek coś wypadło i zabrzęczało, upadając na ziemię. - Co to? - Nic - odpowiedział, szybko się schylając. Poczułam mrowienie w palcach u nóg, kiedy podniosłam małe metalowe kółko. Był to kapsel, który mu dałam. Położyłam mu go na dłoni, palcami muskając jego palce, kiedy cofałam dłoń. - Eee, chyba się zastanawiasz... - Nie. - Sięgnęłam do swojej torebki i wyjęłam kapsel do pary, ten, który znalazł na polu. Unieśliśmy kapsle do wzoru na ścianie, jeden nad drugim. - Dziwne, nie uważasz? - wyszeptał. - Dziwne, że je znaleźliśmy, czy dziwne, że je zachowaliśmy? - Że je znaleźliśmy. - Zacisnął palce wokół swojego kapsla. - Ja wiem, dlaczego zachowałem swój. Spojrzałam mu w oczy ocienione światłem z góry. Miałam wrażenie, że umysł mi wiruje, nie tylko w tej chwili, ale codziennie, odtwarzając w kółko te same myśli. Ale podobnie jak linia spirali, może i ja w końcu dokądś docieram. - I co myślicie? - odezwał się głos za mną. Kiedy wstaliśmy i cofnęliśmy się, zobaczyliśmy naszą pro-motorkę Eowyn Harris zmierzającą w naszą stronę. - O wystawie - dodała.
- Cudowna. - Zachary mial na twarzy głupkowaty uśmiech, co często mu się zdarzało w jej towarzystwie. Chociaż była od nas dwa razy starsza, była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałam. Długie blond loki sięgały jej prawie do pasa, a w niebiesko-fioletowej sukience wyglądała jak kwiat. Gdyby nie to, że była taka miła, nienawidziłabym jej. Patrzyła na turystów wychodzących z pomieszczenia. - Dobrze, że nie ma tłoku. Muszę z wami poważnie porozmawiać. Miałam nadzieję, że ma dla nas odpowiedzi zamiast kolejnej porcji zagadek. - Dzwonił do mnie twój ojciec - zwróciła się do Zacha-ry'ego. - Przykro mi z powodu jego choroby. - Dziękuję, ale dlaczego do pani zadzwonił? - Zachary wyglądał na zmieszanego. - Nie wiedziałem, że się znacie. - Osobiście się nie znamy, a to była dopiero nasza druga rozmowa. Zeszłego lata zadzwonił do mnie przed waszym przyjazdem do Stanów. Próbował odnaleźć wszystkich dwadzieścia osób, które tamtego dnia tu były. Zachary i ja wymieniliśmy wymowne spojrzenia. Eowyn nigdy wcześniej nie przyznała się, że była w Newgrange z jego ojcem i moją matką. Kiedy ją o to pytaliśmy, zmieniała temat. Zastanawiałam się, dlaczego nagle teraz chciała o tym rozmawiać. Wpatrywała się w niszę za nami. - Stali dokładnie tam, kiedy to się stało. Tam, gdzie wy stoicie teraz. Poczułam mrowienie w kręgosłupie, jakby po plecach chodził mi pająk. Eowyn zawsze była trochę, hm, ekscentryczna, ale to brzmiało przerażająco, nawet w jej ustach. - Kiedy co się stało? - spytał Zachary. - Nazywam to Olśnieniem. Rok przed Przemianą. Byłam tu o wschodzie słońca. - Eowyn cofnęła się w stronę niszy po lewej stronie, a potem wskazała wejście. - Światło wpadło do środka, cienkie jak laser, i rozlało się na cały środek podłogi, robiło się coraz dłuższe i dłuższe, penetrując izbę jak... - Ro-
ześmiała się nerwowo. - No cóż, nie bez powodu myśli się, że ma to związek z płodnością. - Mówiłem - wyszeptał mi Zachary nad ramieniem. - Nieważne. - Eowyn odkaszlnęła. - Była to najbardziej zadziwiająca rzecz, jaką w życiu widziałam. Miałam zaledwie szesnaście lat, ale przyrzekłam sobie, że rozwiązywanie tajemnic Newgrange będzie pracą mojego życia. A to było jeszcze, zanim to się stało. Bawiłam się naszyjnikiem i miałam ochotę krzyknąć: Kiedy co się stało? - Kiedy światło dotarło do miejsca, w którym stoicie, przewodniczka powiedziała, że możemy przez nie przejść - ciągnęła. - Niektórzy wierzą, że może uzdrowić duchowe choroby albo sprawić, że spełni się marznie. Spojrzałam na moje stopy, wyobrażając sobie, że są zanurzone w tym magicznym świetle, i zastanawiałam się, jakie marzenie bym sobie pomyślała. - Byłam na końcu kolejki - powiedziała Eowyn - więc widziałam każdą osobę, przechodzącą przez światło. Młoda kobieta i mężczyzna w średnim wieku stali razem. Dopiero później zorientowałam się, że się nie znają. Zachary przysunął się bliżej mnie, a jego dłoń niemal ocierała się o moją rękę. - Przeszli przez strumień światła. - Wzrok Eowyn odpłynął. - Najpierw łan, potem Maria, w odległości zaledwie sekundy. - Stało im się coś, co nie stało się nikomu innemu. - Uniosła ręce w górę, obrysowując nasze ciała. - Byli pełni światła. - Pełni? - Gapiłam się na nią. - Jakby było częścią nich. - Mówiła, jakby szukała odpowiednich słów. - Jak świeca w lampionie. Tyle że nie była to świeca, a samo słońce. Zachary wymruczał słowo, którego nie byłam w stanie zrozumieć. - Musiałam osłonić oczy, było tak jasne. Moja matka myślała, że będę miała kolejny atak migreny, co było prawdą. Zawsze tak było, kiedy... widziałam rzeczy.
- Czy ktoś jeszcze to widział? - Serce zaczęło mi łomotać. - Z tego co wiem, tylko ja - skrzywiła się. - Tylko nie pomyślcie, że jestem stuknięta. - Powiedziała to pani mojemu ojcu? - spytał Zachary. -Albo matce Aury? - Twojemu tacie, nie. - Spojrzała na mnie. - Zaraz po tym, na zewnątrz, powiedziałam Marii. Odnalazła mnie kilka lat później. Rząd wypytywał ją o przesilenie i o ciebie. Była przerażona. - Nie wiedziałam. - Zastanawiałam się gorączkowo, czy moja mama podzieliła się swoimi obawami z Giną. - Pisywałyśmy ze sobą do czasu jej śmierci - powiedziała Eowyn. Zachary skrzywił się na dźwięk tego słowa, a później przesunął dłonią po czole, jakby nagle dostał gorączki. - To światło... Możliwe że przez nie zachorowali? - Może tak. A może nie. - Uniosła brwi ze współczuciem. -Wielu rzeczy nie rozumiemy. - Owszem. Zbyt wielu. - Usłyszałam szept Zachary'ego, kiedy się ode mnie odwracał. Kiedy weszliśmy do mieszkania Zachary'ego, łan siedział w fotelu i oglądał w telewizji mecz piłki nożnej. Praktycznie wyskoczył z fotela, żeby się ze mną przywitać. - Auro, miło cię widzieć. Oczywiście, w moim stanie każdego miło jest znów widzieć. - łan, czy twoje żarty muszą być takie ponure? - Brunetka wyszła z kuchni i pokręciła głową z niesmakiem. - Witaj, Auro, jestem Fiona, mama Zachary'ego. Kiedy podała mi rękę, zrozumiałam, skąd u Zachary'ego tak czuły uśmiech. Rozświetlał gładką jasną twarz jego matki, dosięgając żywych zielonych oczu. Zachary najkrótszą drogą podszedł do telewizora. - Jak znalazłeś mecz Chelsea - Arsenał? - ESPN będzie emitować Puchar Świata, więc premiuje widzów grą angielskiej Premier League.
- Super. - Zachary, ze wzrokiem wlepionym w ekran, padł na kanapę, zapominając o wszystkich pytaniach na wagę złota. Położyłam torebkę na krześle w jadalni i poszłam za Fioną. Uśmiechnęła się do mnie, kiedy wchodziłam do kuchni, w której czekała już na nas herbata. - Domyślam się, że nie jesteś wielbicielką piłki nożnej. - Wolę lacrosse. Mam wrażenie, że piłka nożna to dużo hałasu o nic. - Tak się z początku wydaje. - Wyciągnęła drewnianą lakierowaną tacę z miejsca obok lodówki. - Ale kiedy ogląda się uważnie, widać, że jedna drużyna zdobywa przewagę nad drugą powolutku, znajdując słabe punkty, aż w końcu wygrywa. To jest gra dla cierpliwych. Zmarszczyłam czoło, pomagając jej ustawić zastawę na tacy. Zachary wykazał się cierpliwością godną całego królestwa świętych, ale graliśmy tylko do remisu. - Mój syn bardzo cię lubi. Mało nie upuściłam filiżanki. - Naprawdę? - Naprawdę. Dlatego chciałabym wiedzieć... - Pochyliła się nad lodówką i dokończyła szeptem: - dlaczego zabiera na bal kogoś innego. Spuściłam wzrok i przesunęłam palcami po wiklinowym uchwycie tacy. - Bo jestem idiotką. Fiona się roześmiała. - Na pewno on ma w tym idiotyzmie swój udział. - Otworzyła szufladę ze sztućcami. - Poznałam Beccę, jest w porządku. Lubi piłkę nożną albo przekonująco udaje. Jej słowa zraniły mnie. Może i Becca udawała, ale to tylko świadczyło, że lubi Zachary'ego na tyle, żeby interesować się tym, co dla niego ważne. Mało tego, Becca była przy nim przez parę ostatnich tygodni, pomagała mu znosić trudną sytuację z ojcem. Zrobiła o wiele więcej niż ja.
W kuchennych drzwiach pojawił się Zachary. - Jest przerwa. Powiedzmy im teraz. Przeszliśmy do salonu, w którym telewizor zosta! ściszony, ale nie wyłączony. Usiadłam obok Zachary'ego na podwójnej sofie, walcząc z migawkami wspomnień naszego ostatniego spotkania tutaj w wielkanocny wieczór, kiedy byliśmy tak blisko siebie. Fiona podała herbatę łanowi, a potem przysunęła krzesło obok niego. Niemal instynktownie pochylili się do siebie, a ja poczułam niespodziewane ukłucie zazdrości, żałując, że nie widziałam swoich rodziców w takich chwilach. Siedzieli tak, kiedy opowiadaliśmy im o wydarzeniach, które Eowyn przedstawiła nam w Centrum Nauki. Jedyną oznaką napięcia było mocniejsze splecenie dłoni, kiedy dotarliśmy do części o Olśnieniu. - Nie daje mi spokoju... - powiedział Zachary, kiedy skończyliśmy opowiadać. - Że to światło zrobiło coś tobie, tato, i mamie Aury. Może to przez nie zachorowaliście. Ona też miała raka płuc. - Ale innego rodzaju. Gruczolakoraka - wymówiłam starannie. łan przeczesał dłonią włosy, które przerzedziły się na czubku po chemioterapii. - Nie wiem, czy ten blask wywołał raka, ale być może miał też inny skutek, dobry. - Spojrzał na Fionę, która skinęła i ścisnęła go za nadgarstek. - Zachary - zaczęła. - Wiesz, że byliśmy starsi niż przeciętni rodzice, kiedy się urodziłeś. Ja miałam trzydzieści osiem lat, a twój ojciec czterdzieści jeden. To dlatego, że długi czas... -Poruszyła się na krześle. Nie mogliśmy mieć dzieci. - Powiedziano nam, że nie mamy najmniejszych szans -dodał łan. Byłem... - Machnął ręką. Najwyraźniej nie był w stanie wypowiedzieć słowa „bezpłodny". - W każdym razie - kontynuowała Fiona z lekkim bólem na twarzy. Rok po tym, jak twój ojciec pojechał do Newgrange, mieliśmy ciebie. Wydała z siebie nerwowy śmiech. - Oj, tak,
nasi znajomi nie chcieli wierzyć. - Przesuwała srebrną okrągłą bransoletkę w górę i w dół ręki. - Ale kiedy się urodziłeś, nikt nie mógł zaprzeczyć podobieństwu. Zachary poruszył nogą zakłopotany. Spuściłam wzrok na serwetkę na ławie, robiąc wszystko, żeby się nie zaczerwienić, kiedy państwo Moore próbowali rozmawiać o seksie z synem i dziewczyną, która miała ochotę nie tylko na takie rozmowy, ale także zamierzała wprowadzić je w czyn, i to z ich synem. - Więc. - Zachary położył ręce na udach. - Nie miałem się w ogóle urodzić. - Brednie - żachnął się łan. - Urodziłeś się, więc miałeś się urodzić. Nawet jeżeli trzeba było do tego cudu. - Ale gdybyś nie pojechał do Newgrange, mnie by nie było. - Tego się nigdy nie dowiemy - stwierdziła Fiona. - I nie umierałbyś teraz na rzadką potworną chorobę -rzucił Zachary do ojca. - Rozmawialiśmy o statystykach, prawda? - odezwał się łan surowo. Nie jest znowu tak rzadka, w końcu dorastałem w miejscu, gdzie bieda była powszechna. - Odstawił herbatę, której nawet nie spróbował. - A mieszkanie moich rodziców pewnie było naszpikowane azbestem. - Co wcale nie znaczy, że nie załapałeś jej przez Newgrange. - Nie, ale każda rozsądna osoba obwiniłaby raczej coś, co wywołuje międzybłoniaka w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. - Jestem bardzo rozsądny. - Ale zachowanie Zachary'ego świadczyło zupełnie o czymś innym. - Eowyn powiedziała nam... - Słuchaj - przerwał mu łan. - Wystarczy, że mam raka, naprawdę nie musisz tego wyjaśniać. W oczach Zachary'ego pojawił się ból. - Nie szukasz odpowiedzi? - Ja tylko chcę... - łan przycisnął palce wskazujące do brwi. - Chcę się zdrzemnąć. - Auro, przepraszam. - Fiona objęła go ramieniem. - Jasne. Mogę w czymś pomóc?
Jej smutny czuty uśmiech tak bardzo przypominał uśmiech Zachary'ego. - Nie, dziękuję. Przeszła z łanem przez korytarz, ignorując jego protesty, że nie potrzebuje żadnej pomocy. Zachary oparł łokcie na kolanach i splótł palce. Wpatrując się w puste krzesło ojca, wydawał się strasznie samotny. W tej chwili zrozumiałam, że zaprzeczanie, że go kocham, jest jedną wielką stratą czasu. - Przepraszam. - Wyciągnęłam rękę, żeby chwycić go za ramię, ale odwrócił się do mnie z błyskiem w oku. - Przepraszam to za mało. Jesteś jak oni. Myślisz, że mam fioła. - Wcale tak nie myślę. - Cofnęłam dłoń. - Więc mi wierzysz? - rzucił to jak wyzwanie. - Jasne, że nie. - Chwycił kluczyki z ławy. - Odwiozę cię do domu. Podczas krótkiej jazdy do domu wyjęłam widokówki, które kupiłam na wystawie. Obraz znajdujący się przy wejściu do Newgrange był aż za bardzo wyraźny. Przesunęłam palcem po pionowej linii, tak głęboko wyrytej, że nie mogło być wątpliwości, że miała stanowić część wzoru. - To brzmi kretyńsko - powiedział Zachary, kiedy zatrzymaliśmy się na światłach. - Ale może ta linia miała oznaczać Przemianę. Budowniczowie Newgrange ją przewidzieli. - Pięć tysięcy lat temu? - Nie mogłam ukryć sceptycyzmu w głosie. - Czas nie jest ważny. Przemiana mogła wydarzyć się już wcześniej, a historia się po prostu powtórzyła. Może w ogóle dlatego wybudowali Newgrange. - Opuścił głowę na zagłówek. W jego oczach było widać zmęczenie. - Tyle pytań. Ścisnęłam kartkę i wsunęłam ją w opaskę, którą trzymałam w rękach. Te wszystkie pytania sprawiały, że natychmiast chciałam szukać odpowiedzi. Ale te same pytania powodowały również, że Zachary odsuwał się ode mnie. Wyczuwałam,
że im bardziej będę się sprzeczać, tym bardziej on będzie się chował w swojej skorupie. - To mogło wywołać wiele złych rzeczy, Auro. - Wydarzyły się też dobre. Ty się zdarzyłeś. - Gdyby coś ci się stało, a ja miałbym winić... - Pokręcił głową. - Nie. Za nic. Zastanawiałam się, jakie potworne scenariusze krążą mu po głowie. Może naprawdę zwariował. Ale nie miałam zamiaru go zostawić. - Zadzwoń, gdybyś chciał pogadać - powiedziałam, kiedy dojeżdżaliśmy do mojej ulicy. - Albo ja do ciebie zadzwonię. Zwolnił i zatrzymał samochód. - Chyba lepiej nie - odparł powoli. - Być z tobą, ale nie z tobą, to dla mnie za dużo w tej chwili. - Opuścił głowę i patrzył w dół przez szpary w kierownicy. - Przepraszam. Zdobyłam się na ciche „dobra" i spojrzałam w dół; zobaczyłam, że zgniotłam widokówkę na pół, rozdzielając dwie części kamienia Newgrange. Zostawiłam ją, wysiadając z samochodu. Jeżeli Zachary miał rację i ta głęboka prosta linia pośrodku przedstawiała Przemianę, to nigdy jej nie przekroczy. 14 Uśmiech! Zmusiłam się, żeby unieść kąciki warg, kiedy Dylan podawał mi kotylion, ciągle w plastikowym pudełku. Ciotka Gina krążyła jak ćma, pstrykając aparatem cyfrowym co milisekundę. Megan stała, uśmiechając się z wyższością w drugim końcu ganku. Granat jej gotyckiej sukni z gorsetem pochłaniał światło. Trąciła Mickeya łokciem. - Dylan - rzucił znudzony. - Powinieneś jej to założyć.
- Och. - Dylan otworzy! pudełko, rozdzierając je ze zgrzytem, od którego zabolało mnie w uszach. Jego nieporadność kłóciła się z odważnym fasonem smokingu, czarnym w szare prążki. Ciekawe że w tych samych smokingach Mickey i Connor wyglądali zupełnie zwyczajnie. Na prawe oko Dylana opadł ciemny kosmyk włosów. Zanosiło się na to, że chłopak będzie prawdziwym przystojniakiem. - Och, storczyk! - krzyknęła Gina i pochyliła się, żeby zrobić zbliżenie. Dylan wyjął długą szpilkę zakończoną perełką. Zerknął na kwiaty Siobhan przypięte do pojedynczego szerokiego ramiączka jej syreniej sukni. Odwrócił się do mnie z pewną siebie miną, ale znieruchomiał, kiedy się zorientował, że satynowe ramiączka mojej fioletowej sukienki krzyżują się na piersiach i nie ma gdzie przymocować ozdoby. - Spróbuj na nadgarstku. - Uniosłam lewą dłoń. Patrzył na szpilkę zdezorientowany. - Użyj paska - poradziłam. - O! Dobra. - Owinął białą jedwabną opaską moją rękę, a potem wygładził fioletowe kwiaty, żeby leżały płasko na ręce. - Dobrze? - Super - uśmiechnęłam się do niego. Chciałam, żebyśmy oboje się odstresowali. Odwzajemnił uśmiech. Lampa aparatu błysnęła. - Wreszcie! Ładne ujęcie obojga. - Gina zrobiła sobie łokciem miejsce między nami i pokazała nam zdjęcie na wyświetlaczu aparatu. - Słodkie, prawda? Odpowiedź stanęła mi w gardle. Uchwycony w pikselach uśmiech Dylana wyglądał dokładnie tak jak Logana. W restauracji Keeleyowie usiedli po jednej stronie stołu, a pozostali po drugiej. Trudno było patrzeć na osierocone rodzeństwo, bez brata, który wnosił tyle życia. Ale kiedy w my-
ślach posadziłam Zachary'ego na miejscu Dylana, obraz mi nie pasował. Logan dziś wieczorem ćwiczył z Tabloid Decoys, uczył ich piosenek, które napisał po śmierci. Proces był powolny, bo me mógł spisać nut ani zagrać ich na gitarze. Musieli robie transkrypcję jego głosu, co nie było łatwe dla trójki szesnastoletnich amatorów, a dla mnie było śmiertelnie nudne. Usiłowałam wymyślić bezpieczne tematy do rozmowy poza sportem i pogodą. - Macie zaplanowane koncerty na lato? - spytałam Siobhan i Mickeya. - Ostatni w Catonsville, piętnastego czerwca. - Siobhan obrzuciła Mickeya zabójczym spojrzeniem. - Ostatni? - Ścisnęło mnie w gardle na myśl o tym, ze zniknie kolejna tradycja Keeleyów. - Czemu? - Bo tylko jedno z nas poważnie traktuje muzykę - wycedził Mickey przez zaciśnięte zęby. Siobhan brzęknęła widelcem o talerz. - Traktuję poważnie muzykę, ale nie chcę, żeby była całym moim życiem. Nigdy nie chciałam. - To dlatego zespół nazwaliśmy Keeley Brothers, bo nigdy nie wiedzieliśmy, czy zostaniesz, czy odejdziesz. Spojrzeliśmy na siebie z Dylanem. Czy on też się zastanawiał nad tym, ile razy wspominają o Loganie, nie wypowiadając jego imienia? - To dlatego że chcieliście, żeby było podobnie do Clancy Brothers Siobhan poprawiła swój kwiat, który zdążył zwiędnąć. - Muzyka już nie jest przyjemnością. Po co grać, skoro musimy traktować ją jak pracę? Równie dobrze mogę byc księgową. - Chodzi o to, żeby odnieść sukces, żebyś nigdy me musiała zarabiać na życie jako księgowa. - Boże, Mickey, daruj sobie te głodne kawałki. Wygraliśmy proces, jesteśmy milionerami. - Prędzej umrę z głodu, niż wydam centa z tych zbrodniczych pieniędzy - warknął.
- Mama i tata wydają je na naszą ekskluzywną szkołę muzyczną. - Nieprawda - zaperzył się. - Nie zapiszę się. Pójdę do szkoły dopiero, jak będę mógł sobie na nią pozwolić. - A jak nie będziesz mógł? - spytałam. - To pójdę do pracy i skupię się na muzyce. - Będzie grajkiem w metrze. - Siobhan prychnęła. Mickey złożył ręce, łokcie oparł o stół, nie patrząc nikomu w oczy. - Może przeniosę się do Seattle. Zapadła cisza. Megan przestała kroić sałatę i wpatrywała się w Mickeya nad stołem. Najwyraźniej dla niej też była to nowina. Pierwszy odezwał się milczący Connor. - Nie, chłopie. Do Seattle jadą ludzie, żeby się zabić. Czytałem gdzieś o tym. - Ja też. - Mickey skinął głową. Strach odebrał mi apetyt. Czyżby Mickey myślał, żeby odebrać sobie życie, mimo że miał po co żyć? - A może Austin? - zaproponował Connor. - Lepsza scena, lepsza pogoda. Mickey podniósł swoją wodę, ale nie wypił jej, tylko patrzył przez szklankę. - Lubię deszcz. Białe furgonetki Departamentu Czystości Metafizycznej, porozmieszczane pomiędzy czarnymi limuzynami na parkingu Ridgewood, wyglądały jak strona przegrywająca w szachy. Na dziedzińcu szkoły było tłoczno od duchów, które wróciły zapewne po to, żeby przypomnieć sobie swój bal i podziwiać uczniów pierwszych i ostatnich klas w uroczystych strojach. Blask duchów odbijał się w fontannie na środku dziedzińca, której woda przybrała ciemnofioletowy kolor. Idąc po chodniku z Dylanem, obserwowałam tłum duchów, które machały nam jak dzieci na paradzie. - Nie widzę go - szepnął Dylan.
- Kogo? - No jak to, Logana. A za kim jeszcze mogłabyś się rozglądać? Za kim ja bym się rozglądał? Weszliśmy po schodach, a później przeszliśmy przez bramę zwieńczoną szpiczastym dachem. Nie oglądałam się za siebie. - O! Są nasze laseczki z Hunt Valley! - Jenna Michaels, ciągnąc swojego chłopaka Christophera, pędziła korytarzem w czarnej sukni oblamowanej na czerwono, która konkurowała z gotycką suknią Megan. Przyłączyli się do Connora i Siobhan, udając ich partnerów z Ridgewood, żeby dostać się na bal. Stanęliśmy w kolejce do rejestracji - albo raczej w miejscu, z którego nie było odwrotu. Widziałam stąd ciemną kawiarnię i parę agentów DCM oglądających ścianę z oknami. Pewnie chcieli się upewnić, że obsydianowe zabezpieczenia radzą sobie z większym niż zwykle tłumem duchów. Jakby mogli cokolwiek stwierdzić bez naszej pomocy. A może tak naprawdę byli tu po to żeby mieć na oku mnie albo Zachary'ego, albo nas oboje. Przy stole promiennym uśmiechem powitała nas przewodnicząca naszej klasy, Amy Kodier, która trzymała w dłoniach wielką rolkę losów. - Witajcie we Śnie Nocy Letniej, czyli najlepszym w historii balu pierwszych i ostatnich klas! - Kiedy pochyliła się, zeby odhaczyć nasze nazwiska na liście, Christopher zajrzał jej za dekolt sukienki, zarabiając kuksańca od Jenny. - Gdzie twój chłopak? - spytałam Amy. Myślałam, ze przyjedzie ze studiów na bal. Zakładając, że w ogóle istnieje. - Cholerna fizyka na MIT. W sobotę, uwierzysz? Powiedział że za rok przyjedzie na bal pożegnalny. - Odgarnęła długiblond kosmyk z promiennej twarzy i zerknęła na srebrno-diamentowy zegarek. - Słuchaj, Auro, czy mogę poprosić cię o przysługę. - Wiesz, że za organizację balu odpowiada samorząd młodszych klas. - Chyba tak. - Nie widziałam, ale co za różnica. - Molly Sachs, członkini samorządu, ma grypę, a miała się zająć biletami między dziesiątą a jedenastą. Prawdę mówiąc,
jesteś jedyną osobą, która tego nie zawali. - Wyciągnęła ręce, żeby stłumić mój protest. - Musisz tylko sprawdzać nazwiska i nakłaniać do kupna losów. Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć na przykład, że jestem niepoczytalna, ale doszłam do wniosku, że to zajęcie oszczędzi mi rozterek, kiedy wszyscy zaczną tańczyć. - Nie ma sprawy, zastąpię cię. - Słodko. - Spojrzała na Dylana. Bawił się krawatem, a na jego twarzy pojawiła się panika. Podeszliśmy do pozostałych, którzy stali razem pod sztuczną gruszą i patrzyli na korytarz. - Ludzie, to jest hardcore. - Mickey pokręcił głową. - Trzeba mieć niezłe jaja - przyznał Connor. Megan i Siobhan tylko patrzyły z otwartymi ustami. Przecisnęłam się między nimi, żeby zobaczyć. - O czym wy wszyscy... Och. Pod szpalerem przyozdobionym kępami zielonego bluszczu i białych świątecznych lampek stali Zachary i Becca. Otaczały ich półkolem śliniące się dziewczyny z ostatnich klas, które z kolei otaczali posępni chłopcy ostatnich klas. Becca miała na sobie stalowosrebrną suknię bez ramiączek z subtelną lamówką z kryształów górskich. Wyglądała jak najmodniejsza królowa śniegu. Miała też najdumniejszą minę na świecie, bo Zachary miał na sobie... Kilt. Tak. Krótka marynarka smokingu nie zakrywała kiltu, podkreślając ciemnozielony odcień kamizelki i oczu - w każdym razie ten kolor oczu, który zapamiętałam. Chociaż nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Mój wzrok powędrował do jego podkolanówek w kolorze złamanej bieli. Sznurowadła czarnych butów krzyżowały się na śródstopiu, w kostkach i na piszczelach, kończąc się z przodu idealnym węzłem. W pasie, na kroczu, dokładniej mówiąc,
wisiała czarna skórzana sakwa ze srebrnymi akcentami, które lśniły w białych lampkach szpaleru. Każdy element tego stroju z osobna wyglądałby dziewczyńsko. Ale razem tworzyły najbardziej męski ubiór, jaki w życiu widziałam. - Zieleń symbolizuje lasy gór, skąd pochodzi mój klan. -Zachary wskazał pionowe nici. ~ Żółta linia to słońce, które świeci raz na trzy tygodnie. - Puścił oko. - Na szczęście mamy dużo zajęć pod dachem. Dziewczyny się roześmiały. Chłopcy spoglądali gniewnie. - To ten koleś? - wyszeptał za mną Mickey do Dylana. - Chyba tak. Mam na niego uważać. - Rozumiem dlaczego. Twarz Zachary'ego spoważniała. - Czerwona nić symbolizuje krew moich walecznych przodków, którzy wykopali Sassenach, bladych słabych Anglików. - Niebieski symbolizuje Anglików? - spytała Rachel Howard. - Niebieski to woda. W irlandzkim gaelickim, moore i muir znaczy „morze". - Przekrzywił głowę. - Ale w szkockim gaelickim znaczy po prostu „duży". Dziewczyny zakryły usta i zachichotały. - Co za instrument - wymruczał Mickey. Becca oparła rękę o ramię Zachary'ego i uśmiechnęła się chytrze. Miałam ochotę sprać ją, żeby przestała. Zachary, jakby usłyszał moje myśli, odwrócił się w moją stronę. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się - szczerze, nie tym aroganckim uśmiechem, jaki malował się na jego twarzy przez ostatnią minutę. Zanurkowałam pod gruszę. - Co to za znak na tej rzeczy u paska? - spytała Zachary'ego Hailey Fletcher. - Eee, to herb rodzinny, - Nie mogę przeczytać. - Hailey, odsuń się od jego kroku - warknęła Becca, ale po chwili jej głos był znów słodki. - Zachary, powiedz im, co tam jest napisane.
Wyjrzałam spomiędzy gałęzi. -To motto mojej rodziny. Durum pateintia frango. -Spojrzał na mnie kątem oka i przetłumaczył: - Cierpliwością pokonuję przeszkody. Wpatrywałam się w niego z uczuciem żalu. Mnie pierwszą poprosił. To ja mogłam tam stać. Nie musiałabym go nawet dotykać, byle Becki nie było w pobliżu. Gdybym tylko nie zachowała się wtedy jak idiotka. - Dziś chyba nie będzie żadnych przeszkód. - Przesunęła dłoń w górę, na jego biceps. Oczy i nos zaczęły mnie piec i byłam prawie pewna, że z uszu zaraz pójdzie mi dym, jak w komiksach. - Zapomnij o nim - wyszeptała mi Megan do ucha. -Chodźmy tańczyć. Wzięłam Dylana za rękę, podtrzymując się, kiedy mijaliśmy tłum skupiony wokół Zachary'ego i Becki. Nie oglądaj się za siebie. Nie oglądaj się za siebie. Nie oglądaj się za siebie. Obejrzałam się. Tym razem Zachary na mnie nie patrzył. 15 Kiedy przerosłeś braci? - zapytałam po trzech minutach wolnego tańca z Dylanem. Tańczyliśmy jak nasi rodzice, jedną dłoń położyłam mu na ramieniu, a drugą wsunęłam w jego dłoń. To był najlepszy początek rozmowy, jaki byłam w stanie wymyślić. - Nie wiem - odpowiedział. Znów zapadła cisza. Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć, że bolą mnie nogi, żebyśmy mogli przestać tańczyć. Prawdę mówiąc, moje nowiutkie buty zdążyły mnie już obetrzeć. Całe szczęście, że wzięłam plaster.
Ale kiedy poluźniłam uścisk, zobaczyłam, niecałe trzy metry dalej, Zachary'ego tańczącego z Beccą, obok innego oświetlonego sztucznego drzewka. Kleili się do siebie, jej ręce oplatały mu szyję, a palce bawiły się jego włosami na karku. Śmiali się, swobodnie czując się w swoich ramionach. Jakby byli kimś więcej niż parą na bal. Becca zauważyła mnie nad ramieniem Zachary'ego. Jej uśmiech zamienił się w złośliwy i triumfujący. Chciałam uciec, ale nie mogłam dać Becce tej satysfakcji. Zarzuciłam ręce na szyję Dylanowi. - Tak będzie lepiej. Otworzył szeroko oczy, kiedy przycisnęłam pierś do jego torsu. Szybko odwrócił wzrok, ale jego grdyka drgała pod wpływem napięcia. Przechodzący obok nas ludzie spoglądali na nas ciekawie, zapewne pamiętali Logana z czasów, kiedy chodził jeszcze do Ridgewood, nim Keeleyowie się wyprowadzili. Zanim Logan przefarbował włosy, wyglądał dokładnie jak Dylan. Ogarnął mnie smutek. Tylko kompletna wariatka mogła zabrać na bal młodszego brata swojego zmarłego chłopaka. Kiedy piosenka się skończyła, Dylan mnie odepchnął, a potem spojrzał na zegarek. - Dziesiąta. Chyba musisz coś zrobić? - Cholera! - Powiedziałam to tonem, w jaki większość ludzi wymówiłaby: „Alleluja!" - Chodź ze mną. Wyszłam szybko na korytarz. - Zdążyłaś! - Amy podała mi długopis żelowy i grubą rolkę losów, która wyglądała tak, jakby się wcale nie zmniejszyła. -Są już prawie wszyscy, więc będziesz łapała obcych albo pijanych. - Chwyciła torebkę. - Marzę, żeby potańczyć. - Tak jak Dylan. To mój przyjaciel. - Szczególny nacisk położyłam na literę P i pchnęłam go w stronę dziewczyny. Obrzucił mnie spanikowanym spojrzeniem, kiedy Amy go ode mnie odciągała.
Siedziałam przy stole, ciesząc się z samotności. Przed sobą nie musiałam udawać, że się dobrze bawię. Nie musiałam udawać, że nie zwracam uwagi na Zachary'ego i Beccę. Ani że nie tęsknię za Loganem bardziej niż kiedykolwiek. O jedenastej pojawił się skarbnik klasowy, D'Wayne Single-tary, żeby zabrać kasetkę z pieniędzmi i losy. Podziękowałam mu i poszłam do łazienki. W toalecie przyjrzałam się prawej nodze, krzywiąc się na widok czerwonych pręg pod paskiem buta. - Auć. - Na szczęście łazienka była pusta, więc nikt nie słyszał, jak jęczę. Ale nagle z korytarza dobiegły głosy. Proszę, idźcie dalej. Proszę, idźcie dalej. Dłoń walnęła w wahadłowe drzwi, otwierając je. W pomieszczeniu wyłożonym kafelkami niósł się echem szczebiot Hailey Fletcher. - Becco, jak się powstrzymałaś, żeby nie dopaść go na parkiecie? - Potężna samokontrola. - Kroki Becki ucichły przy umywalce. - Boże! Patrzcie, jak mi się błyszczy twarz! - Puder. Szybko. - Chelsea Barton pstryknęła palcami. -Musisz wyglądać idealnie do zdjęcia królowej balu. - Bo zapeszycie - powiedziała Becca. Usłyszałam chrzęst rozpinanej torebki, odgłosy przyborów do makijażu, więc postanowiłam siedzieć cicho. Zsunęłam prawy but i po cichu rozpakowałam plaster. - Nie przejmuj się, Becco - rzuciła Chelsea. - Przy urnach mówią, że wygrasz bez dwóch zdań. - To dlatego że wszyscy się mnie boją. Nigdy nie wiadomo, kogo wybiorą w tajnym głosowaniu - jęknęła. - Nos mam jak oblany tłuszczem. Przez Zacha nieźle się pocę. - Wszystkie się pocimy - zapewniła ją Chelsea. - Nienawidzę tego. - Wiem. A Hailey, jeżeli nie poskromisz swojego chłopaka...
- A co robi Nate? - spytała Hailey, wchodząc do toalety obok mojej. - Jego gadki o spódniczce i rajstopach Zachary'ego? To nie moja sprawa, jeżeli Zach rozbije Nate'owi łeb o trybuny. - Wie, że Nate się wygłupia. - Po pierwsze, Hailey - powiedziała Becca lodowatym głosem. - Nate się nie wygłupia, tylko wygraża. Po drugie, Zachary wygląda na spokojnego, ale jest twardy. Jest ze śródmieścia Glasgow. Nie, nieprawda, pomyślałam, przyklejając sobie plaster na pęcherz. Zachary pochodził z Maryhill - robotniczej dzielnicy Glasgow, gdzie mieszają wykształceni ludzie, a nie menele, jakby powiedział. - I nie zapominaj - ciągnęła Becca. - Tam kibice wdają się w bójki. Nazywają je ustawkami i potrafią zlinczować człowieka. Z tego, co wiemy, Zachary kogoś zabił. Przewróciłam oczami, zapinając but. Dylan pewnie się zastanawia, gdzie jestem. - Dobrze, porozmawiam z Natem - oznajmiła Hailey. -A skoro mowa o kiltach. Co Zach ma pod spodem? Zawsze słyszałam, że chodzą nagusieńcy. - Jeszcze nie wiem. - Słowa Becki były zniekształcone, jakby nakładała pomadkę. - Starałam się wyczuć przy wolnym tańcu, ale to wełniany kilt. - On też cię obmacywał? - To nie w jego stylu. - Westchnęła i zamknęła szminkę. - To będzie po prostu najcudowniejsza noc w moim życiu. Zostanę królową, a Zachary Moore się dowie, co to znaczy kochać się po królewsku. Rozległy się gwizdy i klepnięcia przybijanych piątek. Chyba śnisz. Becca pewnie widziała mnie, jak tu wchodzę, i powiedziała to, żeby mnie dręczyć. Zachary w życiu się z nią nie prześpi. Prawda? Nie. - Musisz nam opowiedzieć wszystko ze szczegółami - poprosiła Chelsea.
- Nie zrobiłabym mu tego. - Głos Becki był niemal niewinny. - Bez względu na to, co między nami zajdzie. - Ale chyba nam powiesz, co nosi pod kiltem, co? - jęknęła Hailey. - Oczywiście. To mój obowiązek jako Amerykanki. Nagle odezwała się Rachel, co mnie zaskoczyło, bo wcześniej się nie odzywała i nie wiedziałam, że tu jest. - Już się całowaliście? - Nie, zostawiliśmy to na bal. Tak myślę. - Uhm. Wiesz, kto wygląda seksowniej niż Zach? - Podchwytliwe pytanie - stwierdziła Becca. - Bo odpowiedź brzmi: nikt. Ale kogo masz na myśli? - Tylera Watsona. - O, mój Boże, racja! - wykrzyknęła Hailey. - Marnuje się przy Stacey Sellars. A co ma na sobie? Skórę pandy? - Nie wiedziałam, że Lady Gaga wypuściła linię sukien balowych. Chelsea zachichotała. - Stacey może sobie mieć Tylera - odparła Becca z szyderczym uśmieszkiem. - Na razie. - Oooooch... - jęknęły. - Tyler będzie w następnym miesiącu - wymruczała Becca. - Jak Zach poleci do domu z zabójczymi wspomnieniami. -Naśladowała jego akcent lepiej niż ja. - Naprawdę myślisz, że zrobisz to z Zachem? - spytała Rachel. Myślałam, że lubi Aurę. - Pieprzyć Aurę. - Becca energicznie zapięła torebkę. - Zanim z nim skończę, nie będzie nawet pamiętał, jak jej na imię. Kiedy tylko udało mi się uwolnić od ich wątpliwego towarzystwa, wróciłam szybko do sali, w nadziei, że znajdę Zacha-ry'ego. Kiedy weszłam, miałam wrażenie, że głowa mi pęknie od hiphopowej muzyki, chociaż tę piosenkę akurat lubiłam. W drugim końcu sali przy ścianie stali Megan i Mickey, nie dotykając się ramionami. Zmierzyłam wzrokiem parkiet, na którym Siobhan i Connor skakali wraz z Jenną i Christopherem.
Nie miałam pojęcia, co powiedzieć Zachary'emu: „Ładny masz strój". „Serce mi pęka". „Proszę, nie kochaj się z Beccą". Cos jednak musiałam zrobić. Ktoś pomachał mi ręką tuż przed twarzą. - Tu jestem. Przestraszyłam się na widok Dylana, ale wzięłam kubek z ponczem, który mi przyniósł. - Dzięki. Widziałeś tego kolesia w kilcie? - Czemu? - Jego głos był ostrożny. Pomyślałam, że Logan ostrzegł go, żeby uważał na Zachary'ego. - Muszę mu coś powiedzieć - rzuciłam szybko, nie patrząc Dylanowi w oczy. - Jaaasne. - No to widziałeś go? - Chcesz coś zjeść? Mają superchipsy, chyba o smaku krabowym i wiejskim. - Nie jestem głodna. - Wiem, że to brzmi nieciekawie, krabowe i wiejskie. Ale są dobre. Znów poprawił krawat, jakby się zorientował, że paple. - Mają też zwykłe. - Powiedziałam, że nie jestem głodna. - Zagryzłam wargę, słysząc, że jestem opryskliwa. - Przepraszam. Jestem trochę zdenerwowana. Dylan miał taką minę, jakby podjął decyzję. - Wiesz, widziałem tego gościa w kilcie, tam. - Wskazał drzwi do męskiej toalety. - Zaraz wracam. Obiecuję. - Podałam mu kubek z ponczem i czmychnęłam. Idąc korytarzem z szafkami, nie słyszałam nic poza stukaniem moich obcasów i cichym dudnieniem basu. Nie wiedzieć czemu przypomniała mi się lekcja na naukach ścisłych, na której uczyliśmy się, że najniższe częstotliwości docierają najdalej. Wyobraziłam sobie fale dźwiękowe, jak wydostają się z głośników, płyną i znajdują mnie tu samą, jak ofiarę w filmie grozy.
Przy drzwiach wyjściowych się zawahałam, ale tylko na chwilę. Może nie jest za późno, żeby nie stracić Zachary'ego. Trybuny boiska Ridgewood odbijały srebrną poświatę księżyca. Nie było duchów, więc domyśliłam się, że gdzieś w pobliżu musi być Zachary. Ale trybuny były puste. Westchnęłam, czując się głupio z powodu mojego spontanicznego polowania na czarownice. Czyżby Zachary wyszedł z balu na dobre? Nie z Beccą, ona za nic nie wyszłaby przed koronacją na króla i królową. Może się pokłócili? Nie mogłam się poddać. Wyjęłam telefon, żeby do niego zadzwonić. Wtedy usłyszałam cichy zmysłowy śmiech Becki. Weszłam na trybuny, chowając w ciemności i cicho stawiając kroki. Po chwili zobaczyłam Zachary'ego przy małym drewnianym barze, plecami do mnie. Przy jego łydkach pojawiły się dwa srebrne buty na szpilkach, a na jego plecach - dwie dłonie zsuwające się coraz niżej. Za późno. Becca go omotała. Cofnęłam się. Bałam się patrzeć i jeszcze bardziej bałam się, żeby mnie nie zauważyli. Wizja Becki szydzącej ze mnie przyprawiła mnie o gęsią skórkę na rękach. Później usłyszałam głos Zachary'ego, cichy i niski, który dał mi nadzieję. Skoro mówił, to znaczyło, że nie robi niczego innego. Zerknęłam na nich znowu. Becca siedziała na barze. Nie słyszałam słów Zachary'ego, ale sposób, w jaki dotykał jej twarzy, zdradzał wszystko. W końcu ją podniósł i postawił na ziemi. Otrzepała sobie pupę i jemu też, chociaż tego nie potrzebował. Kiedy ruszyli w stronę budynku, wzięła go za rękę. Spojrzał w dół, jakby zaskoczony, ale nie cofnął dłoni. Doczłapałam do pierwszego rzędu i opadłam na pierwsze siedzenie. Płuca mi rozsadzało, ale gdybym się rozpłakała, tusz do rzęs zostawiłby na mojej twarzy czarne smugi. Więc przełykałam łzy, aż rozbolał mnie brzuch.
Z tyłu dobiegł mnie znajomy szept. - Auro. Westchnęłam i odwróciłam się. W górnym rzędzie, lśniąc fioletem w ciemności, siedział Logan. 16 Pamiętasz, jak siadaliśmy tu w pierwszej klasie? - spytał. -Na meczach piłki nożnej i lacrosse? Na tyle daleko, żebyśmy mogli udawać, że jesteśmy za fajni, żeby obchodziło nas, czy Ridgewood wygra? - Jakoś zawsze i tak się cieszyliśmy. - Wstałam i przezwyciężyłam chęć, żeby do niego pobiec, bo połamałbym sobie nogi w tych obcasach. - Tu cię pierwszy raz zaprosiłem na randkę. - Położył dłoń na siedzeniu obok siebie. - Jadłaś sandwicza lodowego. Ściekał ci po nadgarstku, ledwo się opanowałem, żeby go nie oblizać. - Nie pamiętam, żebyś mnie tu zapraszał. - Zaprosiłem cię na nasz pierwszy koncert. Tam gdzie pierwszy raz się pocałowaliśmy. Teraz sobie przypomniałam, zupełnie jakby to było wczoraj. Chociaż na scenie Logan był pełen ognia, jego pocałunek był delikatny i słodki, niemal nieśmiały. - To się nie liczy jako randka. I tak przyszłabym na twój koncert. - To, że ty nie wiedziałaś, że cię zapraszam, nie znaczy, że tego nie zrobiłem. Uśmiechnęłam się do niego i uświadomiłam sobie, że zesztywniał mi kark. - Możesz tu zejść? - spytałam. Nie kłopotał się chodzeniem. W mgnieniu oka znalazł się przy mnie.
- Chcesz zatańczyć? - Chodźmy bliżej szkoły, żebyśmy słyszeli muzykę. - Spojrzałam na grupę duchów na stadionie, wykonujących jakieś ćwiczenia, bo nie byli w stanie działać jako drużyna. - Będziemy tam sami. - A tak w ogóle wyglądasz niesamowicie. - Chwycił połę swojej rozpiętej koszuli i podszedł do mnie. - Tylko że jestem nieodpowiednio ubrany. - Nieważne. - Bardzo nienawidzisz dzisiejszego balu? - Promieniał, patrząc na mnie. - Pomyślmy. Megan i Mickey się nie odzywają, Dylan depcze mi po palcach, a... - ugryzłam się w język, nie chcąc się zdradzić. - Niech zgadnę: Kobziarz i Suka? - Strzał w dziesiątkę. - Powtórzyłam mu to, co podsłuchałam w damskiej toalecie i co widziałam przy kiosku. - Nie pamiętam, żeby Becca była aż tak zdesperowana -powiedział. Na ogół to chyba chłopaki się na nią rzucają, nie odwrotnie? - Chce Zachary'ego, bo musi się za nim uganiać. I wygląda na to, że w końcu upolowała ofiarę. - Widziałaś, jak się całują? - Nie, ale oni... - Co, rozmawiali? - Byli do siebie przyklejeni - powiedziałam. - Mogli się całować, zanim przyszłam. - Albo to ona próbowała go pocałować, a on musiał walczyć z jej naporem. - Gdyby Becca słyszała, co ty wygadujesz, byłbyś już martwy prychnęłam. Zatrzymaliśmy się z boku dziedzińca, na tyle blisko, by słyszeć muzykę płynącą z okien sali gimnastycznej. To była piosenka z ostatniego roku, ta sama, do której Logan i ja tańczyliśmy na balu absolwentów.
Wyciągnął rękę przed siebie dłonią do góry. Ja położyłam na niej swoją, pragnąc, by moje palce go poczuły. Przyciągnął mnie do siebie, a ja splotłam obie ręce, obejmując go za szyję. Dla wszystkich gapiących się przedprzemiennych miałam ręce splecione dookoła niczego, ale miałam gdzieś, co sobie ktoś pomyśli. Czułam się swobodnie w eterycznych objęciach Logana. - Słuchaj - powiedział. - Nie znam tego całego Zacha-ry'ego i nie chcę go znać. Ale jeśli on naprawdę był tobą zainteresowany - a wydaję się, że był - to nie wiem, jak może lubić Beccę. Może jak przyjaciółkę, ale nie jak kobietę. Chciałam mu wierzyć. W końcu Logan nie miał żadnych powodów, by przekonywać mnie do Zachary'ego. Co najwyżej mógł mnie skłonić, żebym sobie odpuściła. Ale on mówił, jakby chciał mojego szczęścia i zdawał sobie sprawę, że on sam nie może być już źródłem tego szczęścia. - Kto nie chciałby Becki? - spytałam wciąż niepewna. -Jest świetna. - Raczej przerażająca. Ma w sobie coś takiego, że na myśl o niej moje jądra robią się małe jak orzeszki. Wybuchnęłam śmiechem, którego tak potrzebowałam. Rzadko się zdarzało, by Logan określił coś tak dosadnie. Kołysaliśmy się w ciemności, a kiedy zamknęłam oczy, mogłam udawać, że pozostałe duchy nie patrzą na mnie, być może przypominając sobie, jak same tańczyły na swoim balu. Mogłam udawać, że czuję ramiona Logana, którymi mnie oplata. - Chyba żartujesz. Odsunęliśmy się od siebie, słysząc głos Dylana. - Co tam chłopie? - spytał Logan. - Ej, mój smoking wygląda na tobie rewelacyjnie. Dylan zszedł po schodach i podszedł do nas. - To, że nie dałem ci pozwolenia, żebyś tańczył z moją partnerką. - Nie potrzebuję twojego pozwolenia. Dylan zbliżył twarz na odległość kilkunastu centymetrów od twarzy swojego zmarłego brata.
- Dlaczego po prostu nie zostawisz jej w spokoju? - Zostawiłbym, gdyby tego chciała. - Skąd może wiedzieć, jak to jest, skoro nie pozwalasz jej odejść? - Żyła beze mnie, gdy byłem cieniem. - Kiedy byłeś cieniem, wszyscy tylko czekaliśmy. Nie było życia bez ciebie. - Spojrzał gniewnie w przestrzeń pomiędzy mną a Loganem. - I najwidoczniej nigdy nie będzie. - O co się tak wściekasz? - spytałam Dylana. - Logan jest częścią naszego życia, nawet po śmierci. - Myślałem, że chociaż na jedną noc mógłby dać nam spokój. Poczułam, jak po szyi przechodzą mi ciarki, kiedy dotarło do mnie, co jest przyczyną jego złości. - Dylan, masz na myśli nas wszystkich czy... - Mam na myśli ciebie i mnie. - Szarpnął krawat, by go rozwiązać. - Ale oczywiście coś takiego jak ty i ja nie istnieje. - Cholera jasna, ty ją lubisz. - Logan schylił głowę jak byk i ruszył między nas. - Mój rodzony brat. Nie mogłeś poczekać, aż odejdę, i dopiero wtedy dobrać się do mojej dziewczyny? - Nie jestem twoją dziewczyną - sprostowałam. - A ja się do niej nie dobierałem - dodał Dylan. - To ona zaprosiła mnie na bal. - Jako przyjaciela - zauważył Logan. - Nie czuliśmy się jak przyjaciele, kiedy tańczyliśmy wolny taniec. - O co mu chodzi? - Logan odwrócił się do mnie. Zakryłam twarz, nie mając dość odwagi, by patrzeć na ból w oczach Dylana. - Przykro mi. Nie chciałam, żebyś mnie źle zrozumiał. Ja tylko... - Chciałaś, żeby chłopak w kilcie był zazdrosny. Jasne. Powinienem był wiedzieć, że nie mam u ciebie najmniejszych szans. - Traktuję cię jak brata. A ty nie lubisz mnie w ten sposób. Wydaje ci się, że tak jest, bo jestem bezpieczna.
- Chcesz powiedzieć, że to ja się boję ryzykować? - wrzasnął Dylan. To ty tańczysz z duchem. To ty zaprosiłaś brata swojego zmarłego chłopka na bal, tylko dlatego że za bardzo się bałaś być z chłopakiem, którego tak naprawdę pragniesz. I który teraz pewnie pieprzy się z królową balu. Poczułam, jak zamykam się w sobie. - Jeszcze nie jest królową. I na pewno tego nie robią, bo wrócili do środka. - Właśnie. - Chwycił mnie za rękę i zaczął ciągnąć do drzwi. - Zaczekajcie - powiedział Logan. - Dokąd idziecie? - Gdziekolwiek, gdzie ciebie nie ma! - wściekł się Dylan. - Auro! - Logan ruszył do przodu, ale syknął i odskoczył na bok. Pieprzony obsydian. Przesunął się na bok, jakby szukając wyrwy. - Auro... zostań. Miałam wrażenie, że serce zaraz mi pęknie. - Daj mi minutę - powiedziałam do Dylana, uwalniając dłoń z jego dłoni, i podeszłam do Logana. - Nie mogę tak po prostu zostawić twojego brata po tym, jak go potraktowałam. Logan zawahał się. - Dobra, ale... może spotkamy się później? - Zostaniemy do późna. Przyszłam z nimi. - Z moją rodziną. Teraz ty jesteś jej częścią, nie ja. - Wsunął ręce do kieszeni workowatych spodni i spojrzał na zegar na wieży szkoły. Kochałem Ridgewood. Żałuję, że się przeprowadziliśmy. Nauczyciele tutaj byli niesamowici, nie przejmowali się testami stanowymi, tylko uczyli nas ważnych rzeczy. - Utkwił we mnie wzrok. - A co, jeżeli odejdę i zapomnę o tym wszystkim? Jeżeli nie będę nawet pamiętał, jak to było dotykać ciebie? Co to za niebo? Ścisnęłam mocno torebkę, przesuwając palcami po jedwabiu i cekinach tak, jak kiedyś po jego skórze. Za Loganem zebrały się inne duchy, które zlały się w gigantyczną fioletową masę, nie potrafiąc wyczuć siebie nawzajem.
Logan zauważył zmianę na mojej twarzy i obejrzał się przez ramię. - Nie jestem tu jedynym duchem, prawda? - Kiedy kiwnęłam głową, jęknął. - Boże, jestem taki żałosny. Pałętam się po mojej starej szkole w noc balu. Muszę wrócić do życia. - Logan... - Zapomnij. Tak naprawdę potrzebuję śmierci. Zniknął. Dylan podszedł do mnie. Minęła nas para, która szła na dziedziniec zapalić papierosa. - To pewnie starszy rocznik - powiedział Dylan, przypatrując im się, gdy wśród duchów zapalili papierosy. Odwróciliśmy się i weszliśmy do środka, zatrzymując się w holu szkoły. - Co Logan miał na myśli, mówiąc, że to jego smoking? -spytałam Dylana. Dotknął nieśmiało klapy marynarki w prążki. - Wybrał go, zanim zmarł. Pokazał mi go w zeszłym miesiącu. Wiedziałem, że wszystko, co wybiorę, będzie idiotyczne lub nudne. Wskazał dolny guzik czarnej jedwabnej kamizelki. - Logan miał rację w jednej kwestii. Wyglądasz oszałamiająco. Dylan uśmiechnął się półgębkiem i spojrzał na swoje stopy. - Zapomnij o tym, co powiedziałem, dobrze? - Więc mnie nie lubisz? - Jakie to ma znaczenie? - Chcę wiedzieć, co czujesz. Odszedł parę kroków i odwrócił do mnie twarz, ale unikał mojego wzroku. - Zaprosiłaś mnie na bal, jak zaprasza się przyjaciela. Pomyślałem jednak, że może... - Nie przerwałam, więc kontynuował. - Od czasu, kiedy byliśmy dziećmi, zawsze mieliśmy do czynienia z duchami. Widzieliśmy je, w przeciwieństwie do innych członków rodziny. I kiedy Logan zmarł... - Przestąpił
z nogi na nogę, ocierając jednym butem o drugi. - Byłaś jedyną osobą, z którą mogłem o tym porozmawiać. Powinnam znacznie wcześniej domyślić się, co czuje. Może nawet to podejrzewałam, ale nie umiałam sobie z tym poradzić. - Wiem, co masz na myśli - powiedziałam. - Nikt nie tęsknił za Loganem tak jak my, chociaż on wciąż tu był. Przytaknął. - Reszta rodziny była smutna, ale ja nie potrafiłem, kiedy był przy mnie jego duch. - Tak, jakby to mogło go urazić. Jakby już nam nie wystarczał. - Dokładnie! Może jestem straszny, że to mówię, ale... chciałbym, żeby już odszedł. Teraz, gdy nie jest cieniem i wiemy, że wszystko jest w porządku. - Wkrótce odejdzie. - Zmarszczyłam brwi. - Jesteśmy na balu i wciąż rozmawiamy o Loganie. - A o czym jeszcze? - O niczym. Ale może powinniśmy zacząć. - Szukałam czegoś, co mogłabym w tej chwili powiedzieć, gdy ujrzałam, co Dylan trzyma w dłoni. - Zamierzasz włożyć jeszcze krawat? - Nie, za pierwszym razem wiązałem go pół godziny. Wyciągnij rękę. Zawiązał dwa razy krawat na moim prawym nadgarstku, tym bez bukieciku. - Żebyś pamiętała, z kim dzisiaj jesteś. Jego palce otarły się o wierzch mojej dłoni, kiedy cofał rękę. Zaparło mi dech, kiedy to poczułam. Nieźle. Z sali dobiegły oklaski i okrzyki. - Pewnie koronują królewską parę - stwierdziłam. - Bzdura. - Zupełna. - Poruszyłam nogą. - Chociaż jestem ciekawa. Justyn Harlow i Christina Wilkes unosili pięści, jakby byli mistrzami wagi ciężkiej, a nie królem i królową balu. Dylan pomógł mi stanąć na krześle, żebym miała lepszy widok. Z tyłu sali dostrzegłam profile Zachary'ego i Becki,
muśnięte lekkim scenicznym światłem. Uśmiech przyklejony do jej twarzy nie był w stanie ukryć przerażenia. On gładził ją po plecach, żeby ją pocieszyć, a ona opierała się o niego. Dyrektor Hirsch wolnym ruchem otworzył kopertę, budując nastrój wyczekiwania. - Królem i królową balu są... Tyler Watson i Becca Goldman. Becca uniosła dłonie do karku, zamknęła oczy i wyszeptała: „Dzięki". Tyler wzruszył ramionami, jego dziewczyna, Stacey, zawrzała z wściekłości, a on ruszył w stronę sceny, wyciągając rękę do Becki. Musiałam przyznać, że wyglądali dostojnie, kiedy wchodzili po niewysokich schodach. Srebrna suknia Becki lśniła i połyskiwała w mocnych białych światłach. Asystentka dyrektora włożyła jej koronę na głowę i zaczęła bić brawo z resztą tłumu. Parkiet opustoszał dla pary królewskiej, kiedy rozległy się dźwięki ckliwej piosenki country. Becca i Tyler zaczęli tańczyć, tak blisko siebie, jak wtedy kiedy byli parą. Dylan pomógł mi zejść z krzesła. - Wygląda na to, że Szkot tu maszeruje. Teraz twoja szansa. - Nie masz nic przeciwko? - Spojrzałam na niego zdziwiona. - Nie, jeżeli ostatni taniec będzie mój. Taka jest zasada, zgoda? - Już tak. Pod wpływem impulsu wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek. Odwróciłam się i wpadłam na Zachary'ego. - Przepraszam. - Podtrzymał mnie, bo się potknęłam. -Przeszkadzam? spytał Dylana. - Nie. Chyba powinienem pomóc Amy ze... wszystkim. -Zniknął w tłumie. Nagle zafascynował mnie zamek mojej torebki. - Gratulacje dla Becki. - Dzięki. Chyba. - Zachary odwrócił się w stronę parkietu. - Zatańczysz ze mną?
Zapiekły mnie policzki. - Ten taniec jest chyba dla nich? - Zapraszamy wszystkich, żeby przyłączyli się do pary królewskiej na parkiecie - powiedział do mikrofonu dyrektor. - Proszę. - Zachary wyciągnął rękę. - A po co? - Oddychałam z trudem. Opuścił rękę, ale przysunął się bliżej tak, że jego wargi znalazły się przy moim uchu. - Bo chcemy. Rozpoczęła się druga zwrotka, w której piosenkarka zapewniała o swojej wierze w rzeczy niewypowiedziane i w moc jednego dotyku. Przesunęłam się do przodu, kiedy Zachary objął mnie w pasie. Po chwili go przytulałam, z dłońmi na jego ramionach i twarzą wtuloną w jego jedwabną kamizelkę. Oczy miałam zamknięte, a rzęsy muskały miejsce, w którym dudniło mu serce. Nie odzywaliśmy się. Wiedziałam, że później, kiedy będę już sama, przyjdzie mi do głowy milion rzeczy, które chciałabym powiedzieć, wszystkie pytania o niego i Beccę, które paliły mnie w środku, o niego i mnie. Ale w tej chwili pozwoliłam sobie na pustkę w głowie. Ledwie słyszałam muzykę. Znajdowaliśmy się w ciemnej, cichej bańce, w której jedynym zmysłem był dotyk. Czułam każdy jego palec na nagiej skórze pleców. Moje dłonie przesunęły się w górę, kciukami pogładziłam go po karku. Westchnął i przytulił mnie mocniej do siebie. Przypomniałam sobie, jak całowaliśmy się pierwszy raz, kiedy wplotłam palce w miękkie fale jego włosów, i pomyślałam o krótkich, ostrych kosmykach Logana. Gdyby Zachary mnie teraz pocałował, o kim bym myślała? Czy w ogóle bym o czymś myślała? Piosenka się skończyła. Wypuściliśmy się z objęć wraz z ostatnią nutą. Kiedy otworzyłam oczy, podłoga falowała i była zamazana. - Bardzo dziękuję - wyszeptał.
Zamrugałam, patrząc, jak odchodzi. Becca wybiegła mu na spotkanie z promiennym uśmiechem, gładząc swoją głupią srebrną koronę. Splotła dłoń z jego dłonią i pociągnęła go na drugą stronę parkietu, do zdjęć. Po drodze odwróciła się i posłała mi spojrzenie, które rozcięłoby szkło. - Ta dziewczyna cię nienawidzi. - Obok mnie pojawił się Dyian. - Co z tego? I tak nie może już mnie bardziej zranić. - Nie byłbym tego taki pewien. - Położył mi dłoń na plecach w opiekuńczym geście. 17 Kiedy limuzyna oddaliła się od szkoły o jakieś trzy metry, Mickey otworzył chłodziarkę i zaczął rozdawać nam piwo. Wypiłam szybko, chcąc wymazać wieczorne wydarzenia -podłość Becki, kłótnię Logana z Dylanem i mój o wiele za krótki taniec z chłopakiem, którego nie mogłam mieć. Mickey podał Dylanowi colę. - Pieprzyć to - powiedział Dylan. - Daj mi piwo. - Jesteś za młody. - A ty i Siobhan piliście, kiedy mieliście po szesnaście lat -zauważyłam. - Tak samo jak... - Zakryłam usta w nadziei, że nie usłyszeli, że o mało co nie wymówiłam imienia Logana. Mickey zamknął chłodziarkę i położył na niej stopę, wyciągając się na czarnym skórzanym siedzeniu limuzyny naprzeciw nas. Megan przytuliła się do niego, zrzucając buty. Wyglądało na to, że się pogodzili, przynajmniej na tyle, żeby znów się dotykać. Kiedy Megan wyciągnęła nogę, zorientowałam się, że wsiadając do samochodu, zostawiłam torebkę na ich siedzeniu. Kiedy miałam poprosić, żeby mi ją podała, Mickey jęknął i uderzył głową w okno.
- Dałbym się zabić za papierosa. Siobhan, dlaczego rzuciliśmy palenie? - Niszczyło nam struny głosowe, co słychać dopiero teraz, kiedy nie śpiewamy w chórkach. - Potarła nos i spojrzała na mnie z przerażeniem. Kolejne wspomnienie Logana. - Mickey, uspokój się. - Megan wcisnęła kciukiem guzik jego koszuli. To nasz bal. - Bal, część pierwsza! - Siobhan uniosła butelkę z piwem i zarzuciła nogi Connorowi na kolana. - Za tydzień ciąg dalszy. Przeróbka, która nie dorówna oryginałowi. - Niektóre kolejne części są lepsze od oryginału - powiedział Connor. Na przykład Imperium kontratakuje. Albo Dwie wieże. - To co innego, mój najdroższy. To są środkowe części trylogii. Trylogii nie będzie. - Mogłaby być. - Megan się przeciągnęła. - Gdybyśmy się wybrali na bal innej szkoły za dwa tygodnie. - Super. - Siobhan się roześmiała. - A kiedy nas wykopią, możemy się przenieść gdzie indziej i bawić się dalej w wyjściowych strojach. Connor wziął od niej pustą butelkę i podał jej kolejną. - Nie stać mnie na trzeci smoking. - Ja ci kupię. - Siobhan go pocałowała. - Możesz być moim utrzymankiem. - Hm, brzmi perwersyjnie. - Posadził ją sobie na kolanach, a ona zachichotała. - Mickey, co ty na to? - spytała Megan. - Trzeci udawany bal w ciągu dwóch tygodni? Uśmiechnął się do niej, ale w jego oczach widać było smutek, kiedy odgarniał jej z policzka kosmyk rudych włosów. - To randka. - Tak. - Wtuliła się w jego ramię i nie zauważyła, jak szybko znikł mu uśmiech z twarzy, kiedy wpatrywał się ponad jej głową w ciemny dywan limuzyny.
Chciałam mu powiedzieć, że dziś wieczorem widzieliśmy Logana, ale wiedziałam, że to go zdenerwuje. To było straszne, że nie potrafiliśmy rozmawiać o kimś, o kim stale myśleliśmy. Mickey sięgnął po pilota nad głową i włączył radio, zagłuszając rozmowę w aucie. Rozparłam się swobodnie obok Dylana. Ramiona miał skulone, bo obiema dłońmi trzymał puszkę coli na kolanach. - Wszystko w porządku? - spytałam. - On powinien tu być - odpowiedział Dylan. - Nie ja. - Nie mów tak. - W tym smokingu. Ze swoją dziewczyną. Chciałam go pocieszyć, ale powiedział prawdę. Planowaliśmy to siedem miesięcy temu - Siobhan i Connor, Mickey i Megan, Logan i ja. Dylan był tutaj w zastępstwie. Nawet jeżeli przypominał oryginał, to jednak nie był Loganem. Mimo wszystko, kiedy o tym myślałam, dotarło do mnie... że lubię być z Dylanem. Po prostu. - Cieszę się, że cię poprosiłam - szepnęłam, wierząc w to z całego serca. - Cieszę się, że się zgodziłeś. - Bajerujesz, prawda? - Spojrzał na mnie kątem oka. - Nie. - Uniosłam rękę, żeby złożyć przysięgę, a potem pociągnęłam go za rękaw. - A to, że ten smoking wybrał kto inny, nie znaczy wcale, że nie jest ci w nim dobrze. - Dzięki. - Spojrzał w dół. - Kwiaty więdną. - Ale kotylion jest jak nowy. - Pomachałam prawą ręką. - Muszę go mieć z powrotem, bo inaczej mnie obciążą. -Roześmiał się. - Nie, zostawiam go sobie. - Odsunęłam od niego rękę. -Na pamiątkę, za to, że zwiędły kwiaty. - Oddaj. - Objął mnie i usiłował chwycić rękę, którą machałam w górę i w dół. - No już - kusiłam. Dylan pochylił się i złapał mój nadgarstek. Nasze ciała i twarze znalazły się bardzo blisko siebie. Dylan poluźnił lek-
ko uścisk, przesuwając kciukiem po wewnętrznej stronie ręki, zadrżałam. Chociaż nikt nic nie powiedział, czułam, że na nas patrzą. - To niemożliwe - sapnęłam, chociaż, oczywiście, było możliwe. Dylan westchnął i mnie wypuścił. - Wiem. Milczeliśmy następne dziesięć minut, wgapiając się w przyciemniane szyby. Po drugiej stronie alei Uniwersyteckiej migotały i nikły fioletowe punkciki, jak ogniki, kiedy mijaliśmy ducha za duchem. Stapiały się z refleksami świateł wewnątrz limuzyny. - Auro, wiem, że to tylko bal - powiedział w końcu Dylan. -Zabawa na jedną noc. Nie oczekuję niczego więcej, Wzięłam kolejny łyk, usiłując rozszyfrować, co ma na myśli. Chciał powiedzieć: „Rozumiem, że jesteśmy po prostu przyjaciółmi?" Czy może: „Jeżeli się dziś prześpimy, to się nie przejmuj, żadnych zobowiązań?" Strefa zagrożenia. Fakt, że w ogóle brałam to pod uwagę, oznaczał, że podziałało na mnie piwo. Ale może choć raz powinnam przestać tyle myśleć. Mój telefon zadzwonił. Megan chwyciła moją torebkę leżącą obok niej. - Odbiorę! - Jeżeli to Gina, nie odbieraj. Słychać, że jesteś pijana. Wyciągnęła mój telefon. - To Zachary. - Super - wymruczał Dylan. - Daj mi go. - Wyciągnęłam energicznie rękę. Ale Megan odebrała. - Zacharyna! Co tam? Jesteś tam? - Potrząsnęła telefonem, jakby to mogło coś pomóc. - Zach? Auro, chyba zadzwonił przypadkiem. Przekleństwo imion na A. - Daj mi go.
Zasłoniła dłonią ucho. - Ktoś gada w tłe. Mickey, wyłącz muzykę. - W samochodzie zrobiło się cicho. - Zaaaaaach! Słyszysz mnie? - Nagłe spoważniała, a na jej twarzy wymalowało się zdziwienie. Rzuciłam się do przodu i wyrwałam jej telefon. - Auro, nie! - Zamknąć się. Wszyscy. - Przełączyłam na tryb głośnomówiący. W jednej chwili zrozumiałam, co tak przeraziło Megan. Ze słuchawki dobiegał głos Becki. - Uhm, Zach. Cudownie. - Nic nie zrobiłem. - Zagrzmiał jego niski śmiech. - Jeszcze. Zamarłam. - Uwielbiam, jak robisz to zębami. - Becca znów jęknęła. Ścisnęło mnie w żołądku. Żałowałam, że wypiłam te dwa piwa. - Jestem na to za bardzo napalona - powiedziała. Coś ciężkiego zsunęło się na podłogę. Marynarka smokingu, może kilt. - Co się stało? - wyszeptał Dylan. Pokręciłam głową, a on wyciągnął rękę, żeby chwycić telefon. Odtrąciłam jego dłoń. - Auć. - Roztarł nadgarstek. Usłyszałam szepty, które nie dochodziły z telefonu. Pozostała czwórka wpatrywała się we mnie ze współczuciem. Czy mam prawo do prywatności? Czy już zawsze będę przewodniczącą klubu publicznego upokorzenia? Ale nie mogłam się rozłączyć. Czekałam, aż Zachary coś zrobi, odrzuci Beccę albo przynajmniej zorientuje się, co się stało, że wybrała mój numer, żebym ich usłyszała. Zacisnęłam pięści. Pragnęłam wybić jej te idealne zęby. Po chwili między Beccą i Zacharym nie było już słów. Tylko szmery. - Zrobić to? - spytała Megan. Obejrzałam się na nią i zobaczyłam, że pokazuje Mickeyowi wyświetlacz swojego telefonu. - Tak. - Zmarszczył brwi. - Zasługuje na to, skoro jest takim idiotą. Obdarzył mnie spojrzeniem pełnym braterskiej czuło-
ści, której nie widziałam na jego twarzy od chwili śmierci Logana. - Zrobić? Co? - Poruszyłam bezgłośnie ustami. Usłyszałam ostry dźwięk dzwonka. Oderwałam telefon od ucha. - Co, do licha? - Dostał esemes. - Megan uśmiechnęła się chytrze. - Mały stosunek przerywany, dzięki mojej uprzejmości - zachichotała, upajając się swoimi słowami. - Albo, miejmy nadzieję, niedoszły stosunek przerywany. Po drugiej stronie linii coś zachrzęściło, może materac. - Dokąd idziesz? - spytała Becca. - Nie odbieraj. - Nie odbieram. - Zachary'emu brakowało tchu. - Idę go wyłączyć. - Nie! - krzyknęła Becca i miałam już pewność, że wszystko to uknuła. - Co, do cholery? - Zachary odezwał się do telefonu: -Auro, jesteś tam? Spanikowana rozłączyłam się i upuściłam telefon, jakby był rozżarzonym węglem. Upadł na dywan przy moich stopach. Patrzyłam na niego. - Wszystko w porządku? - Dylan położył mi dłoń na plecach. Byłam za bardzo wstrząśnięta, żeby pokręcić głową. Nie tylko słuchałam, jak Zachary i Becca prawie uprawiali seks -i nie miałam pewności, czy słowo „prawie" będzie tu na miejscu, ale w dodatku on wiedział, że to słyszałam. Wystarczy, że sprawdzi czas rozmowy. Powinnam była się rozłączyć. Może pomyślałby, że przypadkiem odebrałam jego telefon i nic nie usłyszałam. Teraz będzie mnie uważał za skończoną idiotkę. - Chcę umrzeć. - Nie wiesz, co mówisz. - Dłoń Dylana zesztywniała. - Nie dosłownie. Nie wyskoczę z samochodu ani nic takiego. - To dobrze. Ale gdybyś zmieniła zdanie, poczekaj, aż się zatrzyma, dobra? Żebym mógł cię złapać.
Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. I nagle go pocałowałam. Dylan podskoczył zaskoczony, ale się nie odsunął. Odwzajemnił pocałunek. To było miłe uczucie, coś zupełnie nowego, jak egzotyczne jedzenie, które próbuje się pierwszy raz. - Auro... - jęknęła Megan, ale Mickey ją uciszył. - Daj im spokój. Nie twoja sprawa. - Uhm, bo to my będziemy musieli pozbierać kawałki. Mój telefon zadzwonił. Zignorowałam go. Dylan nie. Pochylił się do przodu i gdybym nie trzymała się go mocno, spadłabym na ziemię. Podniósł mój telefon i odebrał. - Czego chcesz, do cholery? - Po chwili odezwał się pewnym tonem: Mówi Dylan Keeley, chłopak, który jeszcze pięć minut temu dałby się zabić, żeby być na twoim miejscu. - Spojrzał mi w oczy. - Nie chce z tobą rozmawiać. Może zajmiesz się swoją balową partnerką i pozwolisz mi zrobić to samo? Rozłączył się i wcisnął mi w dłoń telefon. W limuzynie rozległy się głośne brawa. - Dylan, rządzisz! - powiedziała Megan, Siobhan zagwizdała z uznaniem. Connor i Mickey krzyknęli: „Yes!" i przybili piątkę, jak po golu Ravenów. - Dzięki - wyszeptałam do Dylana. - Nie mówiłem poważnie. - Wzruszył ramionami. - Chciałem go tylko zdenerwować. - Wiem. - Więc jeżeli zamierzasz się upić, żeby o nim zapomnieć, doskonale cię rozumiem, nie przejmuj się. Nie rozbiorę cię, jeśli nawet padniesz zalana. Robiłam wszystko, żeby się nie roześmiać. - To... naprawdę szlachetne. - Więc dopóki jesteś jeszcze w miarę trzeźwa... - Dał mi przelotnego, słodkiego buziaka. - Dzięki - mówiłam poważnie. - O! I naprawdę muszę to mieć. - Dylan pociągnął lekko końcówkę tasiemki kotylionu. Powoli zsunęła mi się z nad
garstka, przyspieszając mi puls, jakby mnie rozbierał. Co po trochu było prawdą. Wsunął tasiemkę do kieszeni, a potem objął mnie ramieniem. Usadowiliśmy się z powrotem na siedzeniu, a Mickey włączył muzykę. Dokończyłam drugie piwo i zaczęłam trzecie, a Dylan popijał colę. Światła miasta migały obok nas, kiedy limuzyna pędziła na południe, w kierunku Inner Harbor. - Miło ze strony tego kolesia, że oddzwonił - zauważył Dylan kilka minut później. - Ja nie miałbym tyle odwagi. Uśmiechnęłam się do niego, czując się dziwnie swojsko. - Jesteś odważniejszy, niż ci się wydaje. 18 Następnego ranka obudził mnie dzwonek telefonu. Uprzytomniłam sobie, że wczoraj wieczorem zostawiłam go w torebce na blacie w łazience. Proszę, nie odbieraj. Proszę, nie odbieraj. - Cześć, Zachary! - powiedziała pogodnie Gina. Naciągnęłam sobie poduszkę na głowę, żałując, że nie mam w sobie tyle siły, żeby się udusić. Ale wiedziałam, że się poddam, kiedy braknie mi tchu. Jednak miałabym kilka minut wytchnienia i może udałoby mi się wymazać wspomnienia wczorajszego wieczoru. Becca i Zach. Ja i Dylan. O wiele za dużo piwa. Rozległo się pukanie do moich drzwi. - Zgadnij, kto dzwoni? - spytała Gina, wślizgując się do mojego pokoju. Wyciągnęłam rękę. Gina podeszła, stąpając po dywanie bosymi stopami. - Jesteś głodna? - Włożyła mi telefon w rękę. - Kiedy cię nie było, zrobiłam...
Rozłączyłam telefon i wrzuciłam go pod łóżko. Rozumiem. Usłyszałam, jak Gina rozciera dłonie, jak zawsze, kiedy była zdenerwowana. Odgłos skóry trącej skórę zmusił mnie, żebym mocniej naciągnęła poduszkę na głowę. - Więc... zrobiłam muffiny jagodowe. Co prawda jeszcze nie ma sezonu na jagody, ale... Telefon zadzwonił znowu. - Pójdę już - wyszeptała. Kiedy znalazła się na korytarzu, drzwi się za nią zatrzasnęły. Potwór pod moim łóżkiem w końcu przestał dzwonić. Minutę później piknięcie poinformowało mnie, że zostawił wiadomość. - Idź do diabła - wyszeptałam. Telefon zadzwonił znowu, ale tym razem było to przypomnienie. Zsunęłam się na podłogę, nienawidząc życia. Czyżbym na dzisiaj zaplanowała jakieś spotkanie? Jestem aż taką ma-sochistką i pracoholiczką? Gorzej: czy przypadkiem Zach i ja nie mieliśmy spotkania z Eowyn? Skręciło mnie na samą myśl, że miałabym znowu się z nim zobaczyć. W szkole przynajmniej będę mogła ukryć się w tłumie. Wcisnęłam się pod łóżko, żeby wyciągnąć telefon. Na wyświetlaczu widniało: DZIEŃ MATKI. Położyłam czoło na podłodze, bo fala gorącego wstydu zlała mnie niczym lawa. Dowlokłam się do biurka i przeszukałam torbę szkolną, aż znalazłam małą sklepową torebkę. Na kartce z życzeniami dla Giny napisałam: „Nie ma kartek z napisem: Przepraszam, byłam samolubna. Na pewno sprzedawałyby się wyśmienicie. W każdym razie chciałam, żebyś wiedziała, że jestem szczęśliwa, że mam Ciebie, chociaż nie zawsze... no dobra, nigdy Ci tego nie mówię, z wyjątkiem takich momentów. Dobrze, że wymyślono takie święto. Kocham Cię".
Wyjęłam z torebki drugą kartkę. Cholera, o tej też zapomniałam. Była dla babci. Uderzyłam się kartką w twarz i odłożyłam ją na bok. Napiszę: „spóźnione" pomiędzy „najlepsze" a „życzenia z okazji Dnia Matki" i wyślę ją jutro. Trzecią kartkę zostawiłam w torebce. Przemknęłam do jadalni, w której Gina siedziała z laptopem i papierami. - Może powinnaś sobie zrobić dzień wolny? - spytałam ją. - Po co? - odpowiedziała, nie podnosząc wzroku. - Po to? - Wręczyłam jej kartkę i pocałowałam w policzek. - Pamiętałaś! - Na drugą mamy rezerwację w restauracji. - Ciekawe, czy mają specjalne zestawy na kaca. Gina przeczytała kartkę i pociągnęła nosem. - Jesteś taka słodka. - Spojrzała na moje puste ręce. -Masz coś do pudełka? - Później. - Chwyciłam się oparcia krzesła i zaczęłam się zastanawiać, czy zdążę się jeszcze przespać, jeżeli wrócę do łóżka. Pewnie nie zasnę ani przed odsłuchaniem wiadomości od Zachary'ego ani po jej odsłuchaniu. - Przepraszam, że odebrałam twoją komórkę - powiedziała Gina, jakby czytając w moich myślach. - Wydawało mi się, że nie chciałabyś przegapić telefonu od Zachary'ego. - Nie odzywam się do niego. - Sztywnym krokiem wyszłam z jadalni. Nigdy więcej nie chciałam słyszeć jego głosu w moim telefonie. Kiedy znalazłam się sama w kuchni, wbiłam paznokcie w dłonie, żeby nie krzyczeć z wściekłości, nie potłuc wszystkich talerzy z kredensu i nie cisnąć nimi o ścianę. Jak mógł pragnąć kogoś innego po tym, co się między nami wydarzyło w samochodzie, na kanapie i na parkiecie? Chciałam go nienawidzić. Chciałam wyrzucić go z mojego życia. Chciałam stworzyć naszą historię od nowa tak, żeby zrobić z niego łajdaka. Chciałam, żeby przestało boleć.
Zmusiłam się, żeby oddychać. Przeżyłam śmierć Logana, więc to powinno być łatwe. Teraz wszystko powinno być łatwiejsze. Nalałam sobie filiżankę kawy, usiłując pozbyć się bólu głowy. Zachary nie jest twoim chłopakiem, nigdy nim nie był i nigdy nie będzie. Nie po czymś takim. Jasno się wyraził, że nie możemy ze sobą być, bo stwarzamy zagrożenie dla siebie, dla świata czy czegokolwiek innego. Czy ja naprawdę liczyłam na to, że będzie na mnie czekał? Tak. Liczyłam. Miałam nadzieję, że pomoże mi znaleźć rozwiązanie. Na górze w pokoju z niezjedzoną muffinką i niewypitą kaw usiadłam przy biurku i zaczęłam pisać ostatnią kartkę z okazji Dnia Matki. Droga Mamo, Jak się miewasz? To był niesamowity rok. Na pewno się zastanawiasz... Przerwałam pisanie. Nie. W tym roku puste frazesy nie zbliżą mnie do zmarłej matki, której nie mogłam pamiętać. Zamieniłam niebieski długopis na czarny i zaczęłam od nowa. Dlaczego Tata nas nie chciał? Był żonaty? Był księdzem? Zmarł, zanim się urodziłam? Czy w ogóle wiedział o moim istnieniu? Mój długopis pisał szybciej. Jestem na Ciebie tak wściekła, Mamo. Dlaczego nie próbowałaś dać mi ojca? Dlaczego nie zostawiłaś mi całego dziennika? Nie mam prawa wiedzieć, kim jestem? Umiem żyć z trudną prawdą. Nie umiem żyć z tą całkowitą pustką, którą po sobie zostawiłaś.
Do następnego roku. Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Matki. Całusy, Aura Włożyłam kartkę do koperty, polizałam i zakleiłam ją, uderzając dłonią po białym prostokącie tak mocno, że klips do papieru zaterkotał na biurku. Mój telefon, jak echo, zaczął wibrować na znak otrzymanej wiadomości. Zachary. ODSŁUCHAŁAŚ MOJĄ WIADOMOŚĆ? PROSZĘ, ODPISZ. Skasowałam wiadomość, a potem, po chwili wahania, wybrałam numer skrzynki głosowej. - Auro... - W głosie Zachary'ego słychać było męczarnie. -Nie wiem, co mogę powiedzieć, żeby nie pogorszyć sytuacji. - Więc nie mów nic. - Usunęłam wiadomość, rozłączyłam się i wpatrywałam się w telefon. - Psiakrew. - Jeszcze raz wybrałam numer poczty głosowej w nadziei, że przypadkiem zamiast kasowania wcisnęłam „zachowaj". - W twojej skrzynce głosowej nie ma wiadomości - poinformował mnie automatyczny kobiecy głos. Szybko odłożyłam telefon, żeby nie wyrzucić go przez okno. Powinnam oddzwonić? - zastanawiałam się. Nie, to chore. Aż tak nie jestem zdesperowana. Musiałam mu pokazać, że mnie to nie obchodzi, a przez telefon nigdy mi się to nie uda. Wystukałam szybko wiadomość. Przynajmniej byłam pewna, że nigdy się nie dowie, z jakim trudem pisałam ten esemes: NIC SIĘ NIE STAŁO! :-) Wcisnęłam: wyślij, a potem na kopercie napisałam „Mama i dzisiejszą datę. Telefon znów zabrzęczał, przyjmując odpowiedź Zachary'ego. ???" Wpatrywałam się w wyświetlacz. Skoro w nagraniu było tylko: „Przepraszam za wczoraj", to dlaczego poczuł się zdezorientowany moją odpowiedzią? Coś opuściłam? Ciekawość
nie dawała mi spokoju, ale nie było mowy. żebym do niego zadzwoniła i przyznała, że skasowałam jego wiadomość głosową, zanim ją odsłuchałam. Wyłączyłam telefon, a potem poszłam do pokoju ciotki i wsunęłam kartkę do pudełka po butach na jej nocnej szafce, tego, w którym były schowane wszystkie kartki i listy, jakie pisałam do mamy po jej śmierci. Przyrzekłam sobie, że kiedyś, może w kolejny Dzień Matki, wszystkie je otworzę. Ale nie dziś. 19 Wponiedziałek w pracy Gina i jej wspólnicy kończyli sprawę George'a Schwartza, ducha, którego wystraszyłam ponad miesiąc temu, po tym, jak całowałam się z Zacharym. Od tamtego przytłaczającego dnia (przynajmniej dla mnie) pan Schwartz i ja spotkaliśmy się dwa razy, bez większych ekscesów. Chyba nawet nie pamiętał, że poraziłam go czerwienią. Żądał jedynie sprawiedliwości. Chciałabym być dzisiaj duchem. Moi koledzy z klasy usłyszeli o Nieprzypadkowym Przypadkowym Telefonie, pewnie od samej Becki, która jadła lancz z nie kim innym jak być-może-już-nie-byłym chłopakiem, Tylerem Watsonem. Zachary był tak cichy, jakim go nigdy nie widziałam. W przeciwieństwie do mnie nie przywykł do skandali. Nie zorientował się, że w chwili, w której poprosił Beccę na bal, wszedł do gniazda żmij, z którego nie udało mu się szczęśliwe wycofać. Kiedy o szóstej wychodziłam z pracy, zadzwoniłam do Keeleyów. - Cześć - odezwał się Dylan po pierwszym sygnale. - Cześć. - Siedziałam w samochodzie przed kancelarią ciotki i w wirujących nasionach klonu obserwowałam parę
duchów, które nie miały ze sobą nic wspólnego. Przechodziły przez trzypasmową ulicę obsadzoną drzewami. - Co robisz? - Uhm, nie wiem. Chyba nic. Drugą stroną jezdni przejechał samochód, jeden z duchów uskoczył przed nim. Najwyraźniej nowy. Drugi posuwał się z trudem naprzód, pozwalając autom przejeżdżać przez siebie. - Sarn jesteś? - spytałam Dyłana. - Mickey i Siobhan wyszli. Ale nie razem. Moi rodzice tez. - Ale ty zostałeś? - Tak. - Zniżył głos, kiedy wypowiadał to słowo. - Mogę wpaść? Dylan miał czerwoną twarz i dyszał, kiedy otwierał drzwi. - Przeszkodziłam ci w treningu? - spytałam. - Nie, to znaczy, tak. - Otarł czoło. - Skończyłem. Starczy mi na całe życie. Widzisz? - Rozśmieszył mnie, napinając niewprawnie biceps. Wzięliśmy wodę i chipsy i usiedliśmy na długiej czarne) kanapie w gabinecie. Dylan zajął miejsce na środku, więc poszłam w jego ślady. Żeby go nie przestraszyć, położyłam między nami paczkę chipsów. Zaczął przełączać kanały, tak szybko, że nie zdążyłam zauważyć, co jest na jednym programie, bo już przeskakiwał na następny. - Mamy kilka pierwszych odcinków Get a Life na uvu. - Nadał oglądacie to reality show? Nawet po śmierci Logana? - Nie, tylko nagrywamy. Właściwie nie wiem czemu. - Wiem, jak się kończy ta seria. Duch przechodzi dalej. - Zakładam się, że wszystkie tak się kończą. Duchy pewnie muszą podpisać... - Czekaj, stój. Co to było? Cofnął kanał na stację z wiadomościami, na której pokazywano rzut z góry na budynek siedziby DCM w Arlington. Na
zewnątrz pod dziwnymi kątami zaparkowane były samochody policyjne, jakby hamowały z piskiem opon, jak w filmach. Na pasku specjalnej informacji znajdował się napis: „Uzbrojony mężczyzna zabity w pobliżu DCM". Obok zdjęcia znajdowała się fotografia mężczyzny w średnim wieku, który obejmował chłopaka w todze i birecie. Pod fotografią był podpis: „Stuart Wexler, wiek 47". - Nie słyszałaś o tym? - spytał Dylan. - Nie, poszłam do pracy zaraz po szkole. - W samochodzie słuchałam muzyki, mojej steranej składanki na złamane serce. - Facet wszedł z glockiem do biura DCM i zaczął brać zakładników. Paru postrzelił. - Podgłośnił. - W końcu załatwiła go chyba jednostka SWAT. - Czego chciał? - Wyobraź sobie, że jego syn był zagrożonym duchem. W zeszłym roku zamknęli go do pudełka, a facet oszalał. Powiedział, że jeżeli nie wypuszczą jego dzieciaka, wysadzi cały budynek. - Jak ten facet parę miesięcy temu w Michigan? - Tak, tylko że ten bajerował o ładunkach wybuchowych. -Dylan pomachał pilotem od telewizora. - To mogliśmy być my. Ci Obsydianie mogli zamknąć Logana, gdyby nie zamienił się w cień. - Jakoś nie mogę sobie wyobrazić twojego taty napadającego na budynek rządowy. - Nie, to byłbym ja, Mickey i Siobhan. Ale w życiu nie użyłbym broni ręcznej. Najlepszy byłby pistolet maszynowy, pewnie H&K MP5. Tego używa FBI do odbijania zakładników, więc... Ja to mówię głośno, prawda? - Tak. - Wiesz, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. - To mózgi przedprzemiennych dostają zwarcia, jeżeli chodzi o duchy. Skinęłam głową. - My jesteśmy o wiele normalniejsi niż oni. - Na szczęście.
Prezenterka podała dane syna zabitego mężczyzny z bronią: Ryan Wexler, dwadzieścia trzy lata, inżynier cywilny, zginął dwa lata temu w wypadku na miejscu budowy. - Domyślam się, że Ryan znajduje się w pudełku na półce w tym budynku. - Skręciło mnie w środku na tę myśl. To mogło się stać z Loganem. To mogło się stać po śmierci z każdym z nas. Kiedy oglądaliśmy dalszy ciąg wiadomości, zauważyłam, że Dylan nerwowo porusza palcami na kolanie bliższym mnie. Pojawiły się reklamy i Dylan ściszył telewizor. - Chcesz iść na górę? Pokój Dylana wyglądał jak migawka z show o remoncie domu. Na dwóch gołych ścianach powtykane były pineski, a spod nich zwisały kawałki kartek, jak po pozdzieranych plakatach. Pozostał jeden znak: „Parking dla jajcarzy, wszyscy inni zostaną ukarani policzkiem". Domyśliłam się, że chodziło o prawdziwą trupę teatralną, nie o klasyczną kapelę punkową. Wąska półka na przeciwległej ścianie była świeżo sprzątnięta, podobnie jak blat komody. Zastanawiałam się, czy ich zawartość wylądowała w którymś z czterech pudeł ułożonych jedno na drugim na podłodze. Górny pojemnik był przepełniony, a pokrywa przekrzywiona. - Dużo dorosłych ma kolekcję figurek. - Już od dawna tego wszystkiego nie lubiłem, ale nie chciało mi się ich sprzątać. Do tego wszyscy moi koledzy pytaliby: „Co się stało?", „Nie lubisz już Naruto?", „Do cholery, co z ciebie za jeden?" Nie żeby już mnie o to nie pytali. - To dlaczego pozbyłeś się ich teraz? - Hm - powiedział cicho, odwracając się. Zwróciłam uwagę na to, że jego ściany pomalowane były na ten sam ciemny, granatowy kolor co dawny pokój Logana -w kolorze nieba o zmierzchu. Pokój Dylana w ich poprzednim domu był jasny, żółty jak kanarek Tweety (pewnie teraz określiłby go jako żółć rosomakową).
- Chcialem ci coś pokazać. - Sięgnął do częściowo otwartej szuflady i wyjął czarny notes na kółkach. - Chyba powinnaś usiąść. Spojrzałam na łóżko. Dylan odwrócił swoje krzeseło przy biurku i rzucił na nie notes. Usiadł na skraju łóżka, pochylając się do przodu skulony. Otworzyłam notes, unosząc go do światła wpadającego przez okno. Na wewnętrznej stronie okładki widniało nazwisko Logana i numer telefonu, wraz z notatką: Jeżeli znajdzie to osoba całkiem obca, proszę, proszę, PROSZĘ, niech do mnie zadzzuoni. Dam każdą nagrodę, jakiej sobie zażyczysz. Ale jeżeli wyrzucisz ten notes albo go zatrzymasz, twoja dusza spłonie w piekle. Na pierwszej stronie widniał staranny napis: Tę stronę celowo zostawiam czystą. Na widok daty i godziny na drugiej łzy napłynęły mi do oczu. Siedemnasty października, jedenasta trzydzieści wieczorem, noc przed jego ostatnimi urodzinami. Noc przed jego śmiercią. Słynny Dziennik, Tom 1 Rozpoczynam pisanie dziś wieczorem, żebym któregoś dnia mógł spojrzeć wstecz i przypomnieć sobie, jak wyglądało życie, zanim To się stało. Może nie wydarzy się to jutro, kiedy ci goście z wytwórni przyjdą na nasz koncert, ale wkrótce. Moje życie się odmieni. A wtedy wszystko się skończy. Przebiegł mnie dreszcz od palców po ramiona, jakby notes był z lodu. To fakt: kiedy ludzie tacy jak ja stają się sławni, oddalają się. Zapominają, kim są. (Może dlatego, że nie ma czego pamiętać. Pomijając muzykę, nie wiem, czy jest jeszcze jakaś rzecz, która jest dla mnie ważna). Z początku będzie super. Wszyscy będą mnie kochali. Ale w końcu „wszyscy" mi nie wystarczą. Im bardziej będą ko-
chali scenicznego Logana, tym bardziej będą nienawidzić tego spoza sceny. Zwłaszcza ci, którzy mnie znają. (Już się zaczęło. Mickey ma mnie za pozera. Siobhan jest zdania, że zachowuję się jak diwa. Aura myśli, że jestem jak dziwka czekająca na okazję. Jedynie Dylan uważa mnie jeszcze za bohatera. Chyba od tego są młodsi bracia). Więc zapełnię to miejsce, w którym kiedyś znajdowało się moje prawdziwe „ja", wszystkim, co mogę wypić, wciągnąć, połknąć albo wypalić, aż któregoś wieczoru będę tak zmarnowany, że nie będę pamiętał, ile czego wziąłem. Zaczął mnie dławić szloch, ale nie mogłam stracić panowania nad sobą. Jeszcze nie. Mogę mówić sobie i wszystkim innym, że ja będę inny niż inni rockowi straceńcy, którzy się wypalili, i któregoś dnia, zamiast obudzić się w kałuży własnych rzygowin i siuśków, nie obudzili się wcale. Ale ta ostatnia karta dopiero nadejdzie. Jeszcze do niej daleko. W każdym razie, jeżeli czyta to ktoś po mojej śmierci (i to powinna być jedyna okoliczność, która usprawiedliwia to, że to czytasz, okej? Jeżeli jeszcze żyję, odłóż to ałbo przyrzekam, że dostaniesz ode mnie w zęby), chcę tylko powiedzieć, że przepraszam. Przepraszam, że okazałem się takim skończonym cholernym dupkiem. Po odstępie czterech pustych linii napisał: Kocham was wszystkich, o wiele bardziej niż wy mnie kiedykolwiek kochaliście. Odwróciłam kartkę, wiedząc, co znajdę. Pustkę. Logan skończył w chwili, kiedy zaczął. Przeszukiwałam puste strony szybciej i szybciej, przewijając pod kciukiem rogi, jakby to był ukryty komiks. - To wszystko?
- Nie. - Dylan ukląkł przede mną i otworzył notes od końca. Przewrócił trzy strony i wskazał listę na lewym marginesie, pomiędzy środkową a dolną dziurką. Aura Keeley. Aura S. Keeley. Aura SaWatore Keeley Aura Salvatore-Keeley Aura Keeley-Salvatore (??) Na listę skapnęła moja łza, rozmazując kilkumiesięczny atrament pióra kulkowego. - Kiedy to znalazłeś? - W wieczór, kiedy umarł. Leżał u niego na biurku. Jak wyszła policja, zakradłem się do jego pokoju, żeby poszukać rzeczy, których nie chciałby pokazać mamie i tacie. - Był tam jego duch, żeby mówić ci, co masz schować? - Nie, ale to było dość oczywiste. Spytałem go później i nie pozwolił mi tego nikomu pokazywać. - Więc dlaczego mi go pokazujesz? - Nie wiem. - Spojrzał na mnie w górę. Oczy lśniły mu od łez. Nienawidzę tego domu, Auro. Nigdy go tu nie było. Czasami jest tak, jakby nigdy w ogóle nie istniał, a to boli... -Chwycił notes. - To jedyna rzecz, dzięki której jest dla mnie prawdziwy. No i ty. Zdjęłam dłonie z notesu, chcąc je schować. Ale zamiast tego wyciągnęłam je do Dylana. Pogłaskałam go po policzkach i zanurzyłam palce w jedwabistej brązowej czuprynie. Klęczał nieruchomo, kiedy go dotykałam i przyglądałam się jego twarzy, szukając odbicia Logana. Wszystkie rysy Dylana były łagodniejsze - kości policzkowe, wargi, linia brody - jakby został wyrzeźbiony z wosku, a nie z kamienia. Oczy miały kolor ciemnego błękitu, jak ściany w jego pokoju, w takim odcieniu, który zakrada się do ciebie w bezsenne noce. Nawet po śmierci tryskają niekończącym się życiem
i światłem. Mogłabym zanurzyć się w oczach Dylana i nigdy już z nich nie wyjść. - To zły pomysł - powiedział, ale pocałował mnie i tak. Wsunęłam mu się w ramiona, chyba szybciej niż się spodziewał. Straciliśmy równowagę i wylądowaliśmy na podłodze. - Nic ci nie jest? - sapnął. - Uum. - Przyciągnęłam go, żeby znowu mnie pocałował. Przeturlał się na mnie, miażdżąc mi prawe udo. Drugą nogą objęłam go, żeby czuć jego bliskość. Nasze wargi się stopiły, jakbyśmy mieli umrzeć z powodu bezdechu. Inaczej niż Zachary, który był ostrożny i wiedział, co robi, Dylan był dziki, beztroski, a jego dłonie - wszędzie. I to nie miało nic wspólnego z miłością. Była to żądza i smutek w jednym. Przerażały mnie, żeby pozbyć się strachu, mocniej pocałowałam Dylana, zachłanniej go przytuliłam i głębiej zanurzyłam dłonie. Odpędziłam wszystkie myśli - o Loganie, o Zacharym, o naszych przyjaciołach i rodzinie. Czas przestać czuć się winną. Przestać czuć złość. Przestać czuć. Czas przestać. - Przestań. - Chyba oboje to powiedzieliśmy i zrobiliśmy. Znieruchomieliśmy na chwilę, a później zaczęliśmy płakać (znowu), rozmawiać i przytulać się, leżąc na dywanie w szachownicę. - On wiedział, prawda? - Zaszlochałam Dylanowi w pierś. -Kiedy to napisał. Wiedział, że umrze. - Ale nie wiedział, że tak szybko. - Dylan otarł oczy. -Pewnie myślał, że zapisze co najmniej cztery albo pięć notesów. Pomyślałam o pustych kartkach. Jedna strona wątpliwości i pogardy dla siebie i jedna mała nadzieja na marginesie. - Nigdy tego nie zrobiliście. - Zabrzmiało to jak stwierdzenie, a nie pytanie, więc domyśliłam się, że Logan mu powiedział. - Jesteś jeszcze...
- W dużym stopniu. Nie w dużym stopniu. Jestem jeszcze dziewicą. Wzrok Dylana powędrował w dół, po mojej rozpiętej do połowy bluzce. - Wiem - przyznałam. - Myślisz, że moglibyśmy to zmienić w jakieś dziesięć minut. - Raczej w dwie. Zachichotałam i zamilkłam. Dlaczego jeszcze leżymy na podłodze przytuleni? Dlatego że nie możemy się przytulić do Logana? A może jest coś, co sprawia, że nic się nie może stać między nami? Usiłowałam rozładować napięcie. - Pewnie i tak nie masz prezerwatyw. - Zostało mi pół paczki. - Ukradłeś Mickeyowi? - Nie, moje. - A co się stało z drugą połową paczki? Roześmiał się. - No wiesz, to, że jestem skończonym palantem, jeszcze nie znaczy, że się z nikim nie przespałem. - Z kim? - Nie znasz ich. Są z mojej szkoły. - Całkiem wygodnie - prychnęłam. -1 kiedy się to stało? - Jesienią. Dziewczynom było mnie żal. - Wykorzystałeś śmierć Logana i załapałeś się na seks ze współczucia? - Nie wykorzystałem, po prostu tak się stało. Ucieszył się, powiedział, że zrobił coś dobrego dla świata. Ale po tym, jak zamienił się w cień, bałem się do kogokolwiek odezwać, a zwłaszcza do dziewczyn. - Poza mną. - Poza tobą. - Zamyślił się, kiedy jego dłoń przesuwała się w dół po moich plecach. - Z tobą zawsze mogłem porozmawiać. Byłam nieznośnie świadoma linii, jaką zostawiała rozpalona skóra jego dłoni. Przechyliłam głowę, żeby spojrzeć na model samolotu podwieszony w rogu.
- Przyprowadzasz tu dziewczyny? - Skąd, do tych figurek? - Jego dłoń opuściła moje plecy i zaczęła mnie głaskać po głowie. - Ty jesteś pierwsza. Nie byłam pewna, czy chcę, żeby to miało dla niego znaczenie. Ale byłam prawie pewna, że jeżeli Dylan pocałuje mnie jeszcze raz, wyłączę umysł i oddam mu ciało. A później będę siebie za to nienawidzić. Leżeliśmy spleceni, pierś przy piersi, przez tyle uderzeń serca, że nie mogłam ich zliczyć. W końcu Dylan wziął kosmyk moich włosów i pociągnął, przemierzając palcami całą drogę do końca, aż opuszki palców zatrzymały się przy moim sercu. - Auro, co chcesz, żebym zrobił? - wyszeptał. Objęłam dłonią jego dłoń, powstrzymując się, żeby nie przesunąć jej niżej. - Bądź moim przyjacielem. Zamknął oczy i głośno odetchnął. - Miałem nadzieję, że to powiesz. Roześmiałam się, czując, że ból i napięcie nieco ustąpiły. - Bo szczerze mówiąc, nie jestem w tym zbyt dobry - dodał. - Nie chciałbym nawalić. - I tak bym się nie zorientowała. - Skupiłam się na tym, żeby się uspokoić i niczym się nie zdradzić. - Chcesz pooglądać telewizję czy coś? - Tak. - Przewrócił się na plecy z grymasem na twarzy. -Jak tylko uda mi się wstać, żeby nic sobie nie zrobić. - Trącił mnie łokciem. - Może za parę miesięcy zmienisz zdanie... - Zobaczymy. Wstał powoli, naciągając koszulę w dół, jakbym nie wiedziała, co ukrywa. Podniosłam czarny notes z podłogi. - Chcesz go zatrzymać? - spytał. Chciałam wyrwać kartkę ze wszystkimi wariacjami na temat mojego nazwiska, ja jako żona Logana, może zachować ją na dzień, kiedy opuści ten świat na dobre. Ale była to przyszłość, która należała do przeszłości.
- Nie. - Włożyłam notes w ręce Dylana. - Nawet nie chciał, żebym go przeczytała. - Żałujesz, że przeczytałaś? Żałujesz, że... - Spojrzał na dywan, na którym leżeliśmy wcześniej spleceni. Uśmiechnęłam się do niego, czując dziwną lekkość i wolność. - Niczego nie żałuję. 20 Zasłoniłam ręką kartkę i nagryzmoliłam na całej stronie rozwiązanie ostatniego zadania matematycznego. Teraz żując ostatnią gumkę do mazania, jeszcze raz przeglądałam pracę. Tak. Jeśli moje rozwiązanie okaże się niewłaściwe, wtedy nawet za miliard lat nie zrozumiem tego przedmiotu, co oznaczało, że nigdy nie zostanę astronomem. Uniosłam rękę, pozwalając, by fioletowe światło Logana rozlało się po kartce. - No i jak? Pochylił się do przodu i w ciemnej sypialni zrobiło się tak jasno, że musiałam zmrużyć oczy. - Idealnie. - Uśmiechnął się z wyższością. - Mówiłem ci, że to łatwizna. - Łatwizna? - Mój śmiech zamienił się w chichot, tak byłam oszołomiona tym przełomem. - Jeśli miałbyś jeszcze oczy, które mogłyby ci wyjść ze zdumienia, zostałbyś teraz ślepcem. - To co, jesteś przygotowana do jutrzejszego testu? - Tak sądzę. - Zamknęłam książkę i położyłam na niej głowę. - Jak to dobrze, że egzaminy końcowe są dopiero w przyszłym miesiącu. Nie ma szans, żebym pomieściła w głowie równania parametryczne razem z innymi rzeczami, których się uczyłam w tym roku.
- Zdasz śpiewająco. - Dziękuję. - Wsunęłam ręce pod głowę. - Jak to się stało, że byłeś takim geniuszem matematycznym? - Zwykle tylko uczniowie pierwszych i trzecich klas podchodzili do egzaminu z rachunków, na szczęście dla mnie, Logan zdawał w zeszłym roku, jako uczeń drugiej klasy. - Dlaczego ludzie zawsze się dziwią, kiedy coś wiem? -Pogładził włosy i szelmowsko się do mnie uśmiechnął. - To kwestia bystrości. Wyśmiałam go, pomimo że prawdopodobnie taki właśnie był powód. Chyba nie tylko w przypadku dziewczyn inteligencję ocenia się po wyglądzie. - Poza tym... - dodał - .. .muzyka i matematyka mają wiele wspólnego. Gdzieś przeczytałem, że wykorzystują tę samą część mózgu. - Naprawdę? Pokiwał głową, przybierając ponury wyraz twarzy, który w niepokojący sposób przypomniał mi o Dylanie. Nie powiedziałam Loganowi, że obściskiwałam się z jego bratem... i nie miałam zamiaru tego zrobić. Gdybym wyznała prawdę, zyskałabym jedynie chwilową ulgę, ale zniszczyłabym ich stosunki na dobre. - Nienawidzę, kiedy ludzie zachowują się tak, jakby muzyka była po prostu dziką twórczością - rzucił Logan. - To nieprawda. Muzyka ma związek z liczeniem, mierzeniem i kalibrowaniem. Jeśli robisz to dobrze. - Przesunął rękę do mojej MP3 leżącej na łóżku pomiędzy nami. Właśnie leciał Mozart, który pomagał mi w koncentracji. - A jeśli robisz to naprawdę dobrze, nikt nie zgadnie, ile wysiłku cię to kosztuje. Można pozwolić im wierzyć, że to magia, bo to będzie znaczyć, że człowiek też jest magiczny. Wart uwielbienia. Posmutniał, wyglądał teraz na znacznie starszego niż siedemnaście lat. Półtora tygodnia od balu Logan przeżył kolejną powódź wywiadów (co oznaczało, że i ja byłam w to zaangażowana,
stąd moja panika przed egzaminem z rachunków). Wszyscy dziennikarze zadawali te same pytania, z których większość nie miała nic wspólnego z muzyką. O wiele bardziej fascynowało ich to, że Logan jest duchem i że odmienił się z cienia w ducha. Uważali, że muzyka jest tylko łącznikiem, jego „platformą". Logan stawał się coraz bardziej rozczarowany poświęcaną mu uwagą. Nikt nawet nie spytał go o „motywy" napisania piosenki, ale kiedy zaczął mówić w imieniu wszystkich zagrożonych duchów, zyskał więcej niż przypuszczał. Był artystą, nie bojownikiem. Miałam do niego pytanie, które nasunęło mi się, kiedy przejrzałam czasopismo, które pokazał mi Dylan. Pytanie, którego nikt nie zadał. - Gdybyś nie umarł i nie zostałbyś bogiem rocka, co byś robił? Spodziewałam się, że powie coś w rodzaju: „producentem muzycznym" lub „inżynierem dźwięku", coś, co sprawi, że będzie blisko sławy. - Nie ma problemu. - Bezgłośnie poklepał mój podręcznik od rachunków. - Prawdopodobnie uczyłbym muzyki. - W liceum? - Lub w gimnazjum. Ale pewnie nie w podstawówce... zwolniliby mnie po pierwszym razie, gdybym przypadkiem przeklął. Zaśmiałam się głośno. - Pewnie zaraz po rozpoczęciu roku? Tak. Jego oczy błyszczały, ale później nieco przygasły. - Nieważne, bo to się nigdy nie wydarzy. Szkołę zostawię Mickey'owi. Może zrobi ten swój doktorat na temat jakichś muzycznych bzdur lub czegoś, co uważa za wystarczająco dobre. Przechyliłam głowę. - Dylan ci nie mówił? Mickey nie idzie w przyszłym roku na studia. - Co? Nie. Dlaczego? - Mówi, że nie chce wydać ani grosza z pieniędzy otrzymanych po twojej śmierci.
- Więc nie idzie do college'u i na dodatek wykorzystuje mnie jako wymówkę? - Twarz Logana wykrzywił grymas. - Nie sądzę, że tak to widzi. - Nie no, oczywiście, że nie. - Logan wstał z łóżka i zaczął chodzić po pokoju. - Pewnie myśli, że jest szlachetny i oryginalny. - Rozmawiałeś z nim w ogóle od swojego powrotu? Przez Dylana lub Megan? - Nie chce ze mną gadać. - Może musi z tobą porozmawiać. Logan. Sądzę, że chce... -Chciałabym cofnąć słowa. — Wydaję mi się, że on siebie rani. Logan przestał chodzić po pokoju. - Nie - wyszeptał. - Nie może tego zrobić. - Megan próbowała mu pomóc i przekonać go do przyjęcia pomocy, ale... - Nie może tego zrobić! Przede wszystkim ma żyć. Do diabła, on ma życie, z którego musi korzystać. Zrobiłbym wszystko, by je mieć! Nawet gdyby było do dupy, każdego dnia. Przynajmniej byłoby to życie. Znowu zaczął krążyć po pokoju, chwytając blade, fioletowe kosmyki włosów. Zauważyłam, że pomimo wzburzenia nie dawał żadnych oznak, iż za chwilę przemieni się w cień... nawet czarnego migotania. - Porozmawiajmy z Mickeyem - powiedziałam. - Nie ty. Znajdę kogoś, kto nas nie zna. - Dlaczego? - Bo on powie rzeczy, których nie chcę, żebyś słuchała. - Masz na myśli sekrety? - Nie, po prostu... rzeczy. Pamiętasz, jak mnie kasował, kiedy jeszcze żyłem. Potrafisz sobie wyobrazić, jaki będzie po siedmiu miesiącach strojenia fochów, kiedy nie będzie mógł zobaczyć mojej reakcji? Musiałam przyznać, że nie chciałam być świadkiem tego konfliktu. - Mogłabym poprosić któregoś z tłumaczy z pracy.
- Może. - Wytarł ręce o koszulę i ten ruch najwyraźniej go uspokoił. - Siobhan nie jest taka zła. Powinienem z nią porozmawiać. Pomożesz mi? - Pewnie. To dobry początek. - Początek? - Powinieneś załatwić też sprawy ze swoimi rodzicami. - Moi rodzice właściwie nie uznają faktu, że jestem duchem. Martwią się tylko o moje odejście. - Bo cię kochają. I pewnie nadal nie są w stanie pojąć tych wszystkich spraw z duchami, żeby nie zwariować do reszty. Wiele osób tak ma. Ale sądzę, że powinniśmy spróbować. - Dobra, dobra. Zorganizuj to. - Usiadł na łóżku i potarł ramiona. - No nieźle. Bardziej się tym denerwuję niż jakimkolwiek wywiadem. - Może się okaże, że to niezła zabawa. - Zabawa? Spędzałaś czas z moimi rodzicami, prawda? - Tak, i muszę ci powiedzieć, że zawsze to była zabawa. -Powstrzymałam się, by się nie odgryźć. Sam nie wiedział, jakim jest szczęściarzem, że w ogóle ma rodziców. Nie o to tu chodziło. Otworzyłam torbę leżącą obok łóżka i wsunęłam do niej obliczenia i notatnik. - Chyba powinienem dać ci spać - zauważył Logan, ale został tam, gdzie był. Nie, że musiał fizycznie wychodzić przez drzwi, ale zwykle wstawał, by powiedzieć „do zobaczenia". Nawyk, jak sądzę. Przeniosłam torbę na biurko, by zabrać laptop. - Gdzie się wybierasz wieczorem? - Nie wiem. - Auro, nie czujesz się czasami zmęczona tym światem? -Wpatrywał się w szew na moim prześcieradle. Zastanowiłam się nad jego pytaniem. Byłam strasznie przygnębiona po jego śmierci i wtedy, gdy stał się cieniem, i później, gdy Zachary ze mną zerwał, ale nigdy nie przeszło mi przez myśl, że nie chciałabym istnieć.
- Niezbyt. - Może dlatego, że śpisz. Sądzę, że właśnie dlatego duchy albo odchodzą, albo wariują i stają się cieniami. Nie chodzi o gorycz. To nuda. - Położył dłoń na materacu, jakby wykonał zadanie. - Nie wkurzaj się, ale czasami myślę, żeby pozostać tu na zawsze i móc odzyskiwać fizyczną postać co trzy miesiące. Co bym zrobił z tymi siedemnastoma minutami? Grał na gitarze? Jadł pizzę? - Spojrzał na mnie. - Albo uprawiał z moją przyjaciółką szalony seks, jak królik? Zaśmiałam się, chociaż nie chciałam zachęcać go, by ciągnął tę myśl. Przynajmniej nie nazywał mnie już swoją dziewczyną. - Za którymś razem - powiedział - zdrzemnąłbym się. Usiadłam obok niego. - Chcesz odpocząć. Jak wszyscy. - Pomyślałam o wyczerpującej, emocjonalnej i naukowej podróży, jaką był ten rok. Po tych wszystkich obawach i ciężkiej pracy nie zbliżyłam się do nurtujących mnie odpowiedzi nawet o krok... Nadal nic nie wiedziałam o sobie, o Zacharym i Przemianie. - Czasami zwyczajnie chciałabym wyłączyć umysł. Muzyka pomaga. - Muzyka pomaga na wszystko. Na ogół. Sięgnęłam poza niego i podniosłam MP3, którą położyłam na moim stoliku nocnym. Za pomocą kilku dotknięć włączyłam przedegzaminacyjną listę składającą się z siedemdziesięciu uspokajających piosenek. - Możesz ze mną odpocząć - powiedziałam. - Chciałbym. - Logan uśmiechnął się ze smutkiem i z wdzięcznością. Położył się na poduszce, ostrożnie, jakby myślał, że ją uszkodzi i vice versa. - Teraz sypiam tu - oznajmiłam. - Zawsze spałaś na lewej stronie. - Tak, ale później nie chciałam spać przy oknie. - Dlaczego?
- Ponieważ oglądanie tego każdej nocy i czekanie na twój powrót sprawiało mi zbyt wiele bólu. - Spojrzałam na ciemnobrązowe rolety. - Kiedy byłem cieniem? Skinęłam głową. - I nie mogłam się przewrócić na drugi bok, bo wtedy patrzyłabym na puste miejsce, na którym kiedyś sypiałeś - Odsunęłam kołdrę i wskoczyłam pod nią. - Ale teraz jesteś tu więc powinnam znowu spać na tej stronie. No i jestem bliżej zegarka. - Sięgnęłam, by nastawić budzik. - Auro, śpij, gdzie ci wygodnie. - Muszę tu spać. - Pod moją głową znajdowała się chłodna poduszka. Muszę znowu poczuć, co to znaczy normalność Objął moją rękę swoją fioletową dłonią. - Zrobię, tak jak zawsze, wyjdę, kiedy już zaśniesz. - Możesz zostać całą noc. - Nie uważasz, że patrzenie na ciebie przyprawi mnie o gęsią skórkę? - To nie patrz, po prostu tu bądź. Dziś w nocy, jutro zawsze, kiedy będziesz potrzebował spokojnego miejsca do odpoczynku. Wychodź, kiedy uznasz, że musisz. - Zgięłam kciuk na jego kciuku. - Jeśli będziesz chciał. - Nie będę przeginał. Obiecuję. Wierzyłam mu. Przestały się pojawiać cieniste napady, co było oznaką, że się zmienił. Ostatni raz stracił panowanie nad sobą tej nocy, kiedy spotkaliśmy się z Zacharym i Megan Od tamtej pory posmutniał i spoważniał. Inaczej mówiąc dorósł. - Muszę przewrócić się na drugi bok - westchnęłam -Twoje światło mi przeszkadza, nie mogę zasnąć. - Przepraszam, nic nie poradzę na lśnienie. Gdy przewróciłam się na lewy bok, jego ostatnie słowa rozbrzmiewały echem w mojej głowie. Przypominały mi o tym jak Eowyn nazwała wschód słońca w Newgrange rok przed moimi narodzinami. Lśnienie.
Co z kolei uświadomiło mi, ile pracy mamy nad projektem i jak bardzo obawiałam się ponownego spotkania z Zacharym. Próbowałam o tym nie myśleć i skoncentrować się na muzyce. Miałam nadzieję, że pozwoli mi odpłynąć. Ale oczy nie chciały się zamknąć. Wierciłam się, ręce i nogi poszukiwały wygodnej pozycji. - Nie możesz spać? - szepnął Logan. - Dziwnie się czuję, leżąc na tym boku. Strasznie mi niewygodnie. Zamieniliśmy się miejscami i natychmiast poczułam, że zapadam się w materacu. - Lepiej? - wymamrotał. - Uhm. - To dobrze. Kocham cię, Auro. - Ja ciebie też. Wtuliłam twarz w poduszkę, czując się znowu swobodnie. Przyzwyczaiłam się do leżenia na prawym boku, do tej prawej strony łóżka, związanej z ukrywaniem i żałobą. Odwrócenie się do okna oznaczało zwrócenie się do świata. Wydawało mi się, że jestem już na to gotowa. A jednak jeszcze nie byłam. 21 Na następne spotkanie z profesor Harris Zachary i ja pojechaliśmy oddzielnie. Napisałam mu w esemesie, ponieważ nie rozmawialiśmy ze sobą, że muszę się zatrzymać w drodze powrotnej z Uniwersytetu Maryland. Łatwiej mi było kłamać w ten sposób. Gdy zbliżałam się do gabinetu, usłyszałam, jak Zachary i Eowyn się śmieją.
- Przepraszam za spóźnienie. - Usiadłam obok Zachary'ego, naprzeciw szerokiego biurka z drewna wiśniowego... - Mam nadzieję, że nic mnie nie ominęło. - Nie. - Eowyn uśmiechnęła się do mnie. - Zachary właśnie mi opowiadał o międzynarodowej rywalizacji piłkarskiej w jego domu oraz o tym, że jeżeli Anglia przejdzie dalej w mundialu, a Szkocja nie, jego mama będzie wściekła. - Hm. - Rozpięłam torbę i wyjęłam materiały do projektu, zerkając na Zachary'ego. Mierzył wzrokiem naklejki Keeley Brothers i Tabloid Decoys na moim notesie i teczkach. - W takim razie powiedzcie mi, dlaczego macie opóźnienie? Coś się stało? Może mogę wam jakoś pomóc. - Wszystko w porządku, tylko jesteśmy zajęci - powiedziałam. Zachary skinął na mój notes. - Gwiazdą rocka i paparazzi. Szczęka mi opadła. Auć. - Oooo-kej. - Eowyn oparła się na krześle. - Rozumiem, że to nie przeszkodzi wam w badaniach. - Największym naszym problemem nie jest natłok zajęć. -Zachary stłumił zdenerwowanie w głosie. - Prawdę mówiąc, mamy kilka teorii, których nie możemy dowieść. Nie jesteśmy nawet pewni, czy bezpiecznie jest o nich mówić. Uśmiech zniknął jej z twarzy. - To, co powiedziałam na wystawie, na pewno wam nie pomoże, bo leży poza obszarem badań. Według pani Richards praca ma mieć charakter historyczny. Musicie skupić się na ludziach, którzy budowali Newgrange i korzystali z niego przez wieki. A nie drążyć temat hipotetycznych powiązań z innymi sprawami. - Chodzi pani o Przemianę - upewniłam się. Spojrzała na moją prawą dłoń, którą, jak się zorientowałam, ściskałam poręcz krzesła tak mocno, że kostki palców zrobiły mi się białe.
Eowyn wyjęła pęk kluczy z górnej szuflady biurka. - Przejdźmy się. Kiedy wyszliśmy na korytarz, zamknęła drzwi i przekręciła klucz, dwa razy sprawdzając, czy drzwi się się nie otworzą. W holu zadzwonił telefon Eowyn. Spojrzała na wyświetlacz. - Och, przepraszam na sekundkę. Odebrała, zostawiając mnie i Zachary'ego. W milczeniu szliśmy obok siebie w stronę szerokiego trawiastego McKeldinMall. - Naprawdę odsłuchałaś moją wiadomość? - odezwał się w końcu cicho po kilku metrach. Przestraszyłam się, bo nie spodziewałam się pytania ani bezbronnego tonu głosu. - Którą? - Tę, którą zostawiłem rano po balu - szepnął z lekkim rozdrażnieniem. - Żartujesz? - Eowyn westchnęła do słuchawki. - Za bilet w jedną stronę? Ekonomiczną czy business class? - Odsłuchałam. - Odwróciłam się do Zachary'ego. - Naprawdę nie ma sprawy. - I co w niej było? - Zrobił parę kroków do tylu z niewymuszoną gracją sportowca. - Uhm. - Odgarnęłam włosy z policzka. - Ze przepraszasz za to co się stało w nocy, Możemy o tym zapomnieć? - Nie znam dokładnej daty. - Eowyn jęknęła. - Szukam cen i lotów. Zachary nie spuszczał ze mnie wzroku. Ciemne włosy opadły mu na skronie. - I co jeszcze tam było? - Że... - Nie umiałam zmyślać, poza tym znał prawdę, co dawało mu przewagę. - Ech. - Wiedziałem - triumfował. - Nie odsłuchałaś. - Ruszył do przodu. - O twoim tacie? - Próbowałam przekrzyczeć gwiżdżący wiatr. - Jak się czuje?
- Nie, tata czuje się bez zmian, dzięki. Ale jego wiza pracownicza kończy się w przyszły miesiącu, bo nie może pracować. - Kiedy wyjeżdżacie? - Zwolniłam kroku i mało się nie potknęłam. - Dwudziestego drugiego czerwca. Dwa dni po przesileniu. W jeden weekend stracę jego i Logana. - Szczerze mówiąc, nie wiem, czy powinienem czuć ulgę, czy złość, że nie odsłuchałaś tej wiadomości. Chyba jedno i drugie. Teraz celowo mnie dręczył. - Skasowałam ją przypadkiem, okej? Byłam rano zmęczona, palec mi się ześlizgnął i wcisnęłam zły przycisk. - Nieważne. - Posłał mi przez ramię spojrzenie w stylu: „daj spokój". - Bardzo mi pomogłeś - powiedziała Eowyn do słuchawki. - Do ciebie pierwszego zadzwonię, kiedy ustalę datę. Jeszcze raz, dzięki! Rozłączyła się, kiedy zbliżaliśmy się do długiej, prostokątnej fontanny na środku parku. Przypominała Sadzawkę Lustrzaną w parku w Waszyngtonie. Ale z powodu pofałdowania terenu w tej było kilka schodkowych wodospadów, które szumiały w tle. Och. Może przyprowadziła nas tutaj, żeby nikt nie mógł nas podsłuchać w szmerze fontanny i wiatru. A może powinnam się leczyć z paranoi. - Auro. Zachary. - Eowyn ujęta nasze dłonie. - Nieuchronnie zbliża się czas, kiedy będę musiała was opuścić. - Jest pani chora? - wypalił Zachary. - Nic mi nie jest. - Ścisnęła nasze dłonie. - Chociaż brakuje mi snu. Po prostu muszę wyjechać z kraju. Mam kłopoty. Nie zrobiłam niczego niezgodnego z prawem, po prostu muszę zniknąć z zasięgu DCM, żebym dalej prowadzić badania. -Spojrzała na Zachary'ego. - Twój ojciec mówi, że w Anglii będę bezpieczna. - Dlaczego ściga panią DCM? - spytał.
- Są przekonani, że mam informacje, które doprowadzą ich do wyjaśnienia tajemnic Przemiany. - To prawda? - Mięśnie mi drgnęły. - Nie do końca. Mam dokumenty, ale nie mogę ich przeczytać. - Są w jakimś starożytnym języku? - spytał Zachary. - Są po angielsku, ale nie mogę ich otworzyć. - Zagryzła wargi, jakby pieczętowała słowa. - Może to zrobić tylko Aura. Spojrzałam na jej torbę. Nie była na tyle duża, żeby pomieścić dokumenty. - Gdzie one są? Mogę je dostać teraz? - Obiecałam, że poczekam, aż skończysz osiemnaście lat, chyba że nie będę w stanie sama ich chronić. Super. Osiemnaście lat będę miała dopiero za siedem miesięcy. - Komu pani obiecała? Wyprostowała się i spojrzała mi w twarz. - Twojej matce. - Miałam rację. - Kopałam kamień, kiedy szliśmy z Zacharym przez uniwersytecki parking dla gości. - Mama miała przede mną tajemnice. - Nie przed tobą. Dla ciebie. - Ale dopiero, jak skończę osiemnaście lat! - Znów kopnęłam kamień, tym razem z większą siłą. - Dlaczego teraz nie mogę się o tym dowiedzieć? - Może to kwestia prawna. Co można robić po ukończeniu osiemnastu lat? - Rozmawiać przez telefon podczas jazdy. Głosować. Kupować papierosy, losy na loterię i pornografię. - To pewnie żadna z tych rzeczy. A czy kończąc osiemnaście lat, nie stajesz się po prostu pełnoletnia? - Tak. - Kopnęłam kamień, ale skręcił i wylądował obok mojej nogi. Zachary uratował go, żeby nie wypadł z chodnika. - Więc pomyśl. Dlaczego chciała, żebyś była pełnoletnia?
- O, mój Boże. - Zatrzymałam się. - Chyba w tym wieku adoptowane dzieci mogą szukać rodziców biologicznych. - Przecież znasz swoją mamę. - Ale nie znam ojca. - Chwyciłam go za rękę. - Może to właśnie jest w dokumentach. Nazwisko mojego ojca. Co znaczy, że będę mogła go odnaleźć! - Mam nadzieję. - Uśmiechnął się ze smutkiem. - Odnajdę go. - Zadarłam głowę triumfalnie. Niebo nagle stało się bardziej niebieskie, a chmury bardziej puszyste. Zorientowałam się, że trzymam Zachary'ego za rękę. Opuściłam dłoń, ale się nie odsunęłam. Podniecenie dodało mi odwagi. - Co było w twojej wiadomości? W tej części, której nie odsłuchałam. Opuścił wzrok na notes, który ściskałam, ten z nalepkami kapeli Logana. Uśmiech znikł mu z twarzy. Serce mi zamarło. - Przepraszam. - Odwrócił się i kopnął kamień z wyjątkową siłą, wyrzucając go na przeciwną stronę ulicy. - Nie dzisiaj. Westchnęłam zrezygnowana i poszłam za nim na parking. Po drodze podzieliliśmy naszą pracę na rozdziały i każde wybrało sobie części, które chce dopracować, nadając im ostateczny kształt. - Wyślę ci plan i może spotkalibyśmy się w przyszłym tygodniu? zaproponował, kiedy dotarliśmy do mojego samochodu. Myśl o tym, że miałabym spędzić z nim czas, widzieć jego dłonie i usta, które pieściły Beccę, brzmiała masochistycznie. Musiałam się z niego wyleczyć. - Dużo się teraz dzieje. - Podrapałam butem plamę błota na dole drzwi. - Egzaminy, próby zespołu, wszystkie wywiady Logana, do tego koncert za miesiąc. - I? - W kancelarii mojej ciotki jest dwóch facetów, którzy pracują na Wschodnim Wybrzeżu. - Żeby uniknąć świdrującego wzroku Zachary'ego, schowałam notes z powrotem
do torby, którą z kolei pieczołowicie zapinałam. - Prawie się z nimi nie widujemy, ale kontaktujemy się za pomocą mejli, wideokonferencji. Może my też możemy tego spróbować, żeby nie musieć się... - Widywać? Dokładnie. - Nie, nie o to chodzi. Po prostu myślę, że przy naszym zwariowanym trybie życia, byłoby... - Super. Zróbmy tak. Patrzyłam, jak odchodzi, i usiłowałam się przekonać, że tak będzie lepiej. Jeżeli tylko kwestią czasu jest to, żebym mogła przeczytać tajemnice mamy, nie potrzebowałam pomocy Zachary'ego. Odwróciłam się do samochodu, bawiąc się kluczykami na breloczku Giny - wielkiej, metalowej włoskiej flagi. Nie mogłam patrzeć na Zachary'ego i myśleć o moich urodzinach -ani o zeszłych, kiedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy, ani o kolejnych... Miałam nadzieję, że pojedziemy razem do New-grange w dniu przesilenia. Kolejne nierealne marzenie. 22 Rok szkolny się skończył, a ja oficjalnie stałam się seniorką - która może cieszyć się całym rokiem bez matematyki. Z pomocą Logana celująco zaliczyłam przedmiot. Przynajmniej tyle mógł zrobić, bo użeranie się z nim i z Tabloid Decoys stało się moim niepełnoetatowym zajęciem, które kolidowało z moją prawdziwą pracą, za którą mi płacono. Członkowie zespołu - Josh, Heather i Corey - zgodzili się oddać mi część kwoty ze sprzedaży płyt w przyszłym roku. Ponieważ do tej pory sprzedaż ich muzyki osiągnęła zaledwie dwucyfrowy
wynik, spodziewałam się, że moje honoraria wystarczą mi może na lancz w McDonaldzie. Ale nie chodziło o pieniądze. Jak zawsze, musiałam czuwać, żeby Logan nie wyjawił moich tajemnic. Poza tym musiałam wycisnąć, ile się da, z jego czasu, jaki mu pozostał na ziemi. Bo wiedziałam, że ten czas się kończy. Wiedziałam, że tym razem Logan jest gotowy. Jednak jego zespół i nowy „wokalista" nie byli gotowi. Zostały im tylko dwie próby przed wielkim koncertem w dniu przesilenia. Logan i Mickey, którzy w końcu ze sobą rozmawiali, wymyślili idealną sztuczkę. Miała ona sprawić, że powrót Logana do życia stanie się mniej wiarygodny i tym samym nie wywoła światowej paniki. Musiało im się tylko udać. - Jeżeli chcesz być mną, musisz być mniej sztywny - zwrócił się Logan do brata pod koniec piosenki. Siedząca obok nas w drugim rzędzie Megan powtórzyła jego słowa. Mickey spojrzał gniewnie w sufit wysokiej szkolnej auli, w której ćwiczyli. - Nic na to nie poradzę, że z natury jestem chłodniejszy niż on. - Po raz czterdziesty powtarzam - odezwałam się. - Nie zachowuj się tak, jakby go nie było. - Wskazałam na moją lewą stronę, po której siedział Logan, opierając nogi na krześle przed sobą. Dłoń Mickeya zacisnęła się na gryfie czarnego fendera. - Loganie, co miałeś na myśli? - Spróbuj się choć raz w życiu uśmiechnąć. I skacz. Zrób pożytek z tych vanów. Przetłumaczyłam, a Mickey zmarszczył czoło i spojrzał na wysokie buty w czarno-niebieską kratę, na szczęście nie skomentował tego. Sprzeczali się z Loganem całe popołudnie, tak jak za życia Logana. Ale przynajmniej znów się do siebie odzywali. Znaleźliśmy strój podobny do tego, który Logan miał na sobie tej nocy, kiedy zmarł, i który ciągle nosił, bo był to najwyraźniej najszczęśliwszy moment jego życia. Pojutrze, rano w dzień koncertu Logana, Mickey miał zrobić na piersi usuwał ny tatuaż: „Aura", przefarbować włosy na blond z
czarnymi pasemkami. Na szczęście byli podobni do siebie. Twarze, budowa ciała. Ludzie brali ich za bliźniaków. Po śmierci Logana Mickey pożegnał się z punkowym wyglądem. Przefarbował kruczoczarne włosy z powrotem na naturalny, ciemny brąz i przestał je stawiać. Porzucił też gitarę elektryczną. Widok Mickeya podłączonego do zasilacza sprawił, że wszyscy mieliśmy wrażenie, iż Logan żyje. - Zróbmy na dwa przed pierwszym przejściem. Josh, pilnuj rytmu, przed tym refrenem grasz tak, jakbyś był na haju. Corey, perkusista, odliczył i zaczęli gwałtowne przejście, moją ulubioną część Shade, nowej piosenki Logana. Jeżeli znów stanie się człowiekiem w piątkowy wieczór, zagra ją sam. To byłby jego łabędzi śpiew. Logan przyglądał się w skupieniu, jak Mickey usiłuje naśladować jego szaleńczą energię na scenie, zmieniając swoją mroczną, chłodną, groźną naturę w pełną pasji, gwałtowną osobowość Logana. Kiedy Mickey wydobywał z fendera jęk, Logan grał razem z nim, palcami chwytając akordy i odgrywając solówkę. Ale robił to dyskretnie, żeby jego koledzy z zespołu niczego się nie domyślili. Podobnie jak publiczność, członkowie Tabloid Decoys mieli sądzić, że Logan zbiegnie ze sceny, a jego miejsce zajmie Mickey w „magicznej sztuczce", która będzie wyglądała na cud. Jedynie my wiedzieliśmy, że ten cud będzie prawdziwy. Wszystko po to, żeby Logan mógł zagrać na gitarze po raz ostatni. Zerknęłam na fioletowe dłonie, zaklinające wyimaginowany instrument, i wiedziałam, że mu się to należy. Piosenka się skończyła, tym razem bez potknięć. Zaczęliśmy gwizdać i krzyczeć.
- Bardzo ładnie! - Dobiegł nas głos z tyłu auli. W naszą stronę maszerowała Nicola Hughes, klaszcząc. Była ubrana bardziej swobodnie niż zwykle na próbach, w dżinsy i dopasowany top, który podkreślał jej chudość. - Jesteśmy już wszyscy przygotowani do piątku? - spytała mnie i Megan. - Mogę w czymś pomóc? Logan uśmiechnął się do niej promiennie, chociaż go nie widziała. - Spytaj ją, które rozgłośnie radiowe będą na koncercie. Przekazałyśmy pytanie. - Trzy największe stacje z Baltimore i okręgu, do tego po jednej z Frederick i Harrisburga. Dzwoniły też satelitarne radiostacje: punkowe, Indie, alternatywne. - Powiedz jej, że rządzi - zwrócił się do mnie Logan, a potem odwrócił się do sceny. - Omówmy program koncertu. Jakie dwie piosenki powinien zagrać Mickey? - A może Shade zagramy na zakończenie? To świetny kawałek zaproponował Josh. - Tak, ale z doświadczenia wiem, że różnie bywa. Jeżeli zrobi się zadyma po mojej rzekomej transformacji i nas zamkną, chcę mieć pewność, że ta piosenka została zagrana. - Kto nas zamknie? - Heather zwróciła się do Nicoli. -DCM? Wydawało mi się, że wszystko jest przygotowane. - Oczywiście. Zadbamy o bezpieczeństwo. - Nicola zerknęła na mnie. Czyżby Logan się martwił? - Martwię się tylko o to, żeby nie spieprzyć solówki. Zaraz wracam powiedział i zniknął, a po chwili pojawił się na scenie. - Wszystko w porządku - uspokoiłam Nicolę. - Może pani iść. Ale ona usiadła na końcu naszego rzędu i wyjęła komórkę. - Jest upierdliwa, co? - wyszeptała do mnie Megan. - Odetchnę, kiedy się jej pozbędziemy, o ile nam się to w ogóle uda. Ale pewnie tylko dzięki niej mamy spokój od tych kilku miesięcy. Jest jak niedźwiedzica, a my jej niedźwiedziątka. Logan pojawił się znów koło mnie.
- Wybraliśmy Little Lion Mumforda, a skończymy Man Blend Back AFI. - Ściszył głos tak, żebyśmy tylko my dwie usłyszały, co mówi. - To nam daje mały wentyl bezpieczeństwa w postaci siedemnastu minut. - To dobrze - powiedziała Megan. - Bez sensu byłoby, gdybyś upuścił tę drogą gitarę, kiedy znów zamienisz się w powietrze. - Uśmiechnęła się do niego szelmowsko, kiedy pokonywał fotel, żeby przedostać się do Mickeya. Patrzyłam, jak Logan chwyta kilka akordów, kiwając głową i ustawiając palce we właściwych konfiguracjach. - Jesteś przygotowany, prawda? - spytałam. Spojrzał znad swojej powietrznej gitary i posłał mi pogodny uśmiech. - Prawie. Zastanawiałam się, jak się będę czuć w piątkowy wieczór, widząc na scenie Mickeya tak bardzo podobnego do Logana. Jeżeli Loganowi nie uda się znaleźć w ciele w chwili przesilenia, miejsce na scenie zajmie jego brat. Zaśpiewa, zagra i dotknie fanów. Może Loganowi uda się przejść do innego świata mimo wszystko, ale zrobi to w smutku, a nie z poczuciem zwycięstwa. Ponieważ zespół miał przerwę, włączyłam telefon komórkowy. Informacja na wyświetlaczu pokazywała, że mam nieodebrany telefon od Eowyn. Zanim zdążyłam wybrać numer skrzynki głosowej, telefon zadzwonił. Zachary. Nie rozmawialiśmy ze sobą, odkąd oddaliśmy naszą pracę w ostatnim dniu szkoły. Planowaliśmy spotkanie, zanim wyleci do Wielkiej Brytanii w następną niedzielę. Chyba w celu badań nad Przemianą. Nie śmiałam mieć nadziei na nic więcej. - Cześć - powiedziałam od niechcenia, jakby dźwięk jego głosu wcale mnie nie ranił. - Auro, Eowyn zniknęła. Spotkaliśmy się z Zacharym przed budynkami nauk komputerowych i przestrzennych na terenie uniwersytetu i wbiegliśmy po schodach do gabinetu Eowyn.
Serce dudniło mi nie tylko z wysiłku. Według tego, co przekazała w pośpiesznych telefonach do mnie i Zachary'ego, musiała szybko wyjechać z kraju, bo inaczej ryzykowała, że straci materiały naukowe. DCM nadchodziło. Za piętnaście piąta pojawiliśmy się na wydziale astronomii, gdzie czekała na nas sekretarka wydziałowa, Madeline. -- W samą porę. - Otworzyła górną szufladę biurka i wyjęła cienką kopertę i komplet kluczy. - Profesor Harris kazała was wpuścić do gabinetu na tak długo, jak potrzebujecie. Ale ja muszę już zamykać i wyjść o piątej. Moja opiekunka do dziecka obciąża mnie dodatkową opłatą, kiedy się spóźniam. - Bardzo dziękujemy - powiedział Zachary. Madeline podała mi kopertę. Poprowadziła nas do drzwi Eowyn i otworzyła je. - Powodzenia. Włączyliśmy światło i zamknęliśmy drzwi za sobą. Otworzyłam kopertę, chwytając otwór spoconymi palcami. W środku znajdowało się pół kartki z notesu. Nietypowo nierówno napisane było: Auro i Zachary, prawda nie zawsze jest piękna, a prawie nigdy nie jest miła. Prawda po prostu jest. Wiem, że jesteście silni i tacy bądźcie. Eowyn Harris Odwróciłam kartkę. Jej słowa napełniły mnie strachem. 1 z 3: Pod drzewem, którego nie piliśmy. Przez kilka chwil wpatrywaliśmy się w kartkę. - Co? - spytał w końcu Zachary. - To na pewno jakieś podchody. - To do niej podobne. Dzięki temu DCM nie znajdzie tego, na co poluje. Oczywiście, my też możemy tego nie znaleźć. Powtórzyłam sobie wskazówkę pod nosem. Piliśmy drzewa?
Przeszukałam wzrokiem gabinet w nadziei, że jakiś szczegół ożywi wspomnienia. Książek i papierów nie było, ale dekoracja została sufitowa tapeta obrazująca niebo o północy, ze złotymi gwiazdami, niebiesko-lawendowy tkany dywan, niski japoński stolik do herbaty. W pokoju pachniało jeszcze delikatnie jej perfumami, kapryfolium. Zaraz. Stolik. Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie, niecałe dwa dni po śmierci Logana. Eowyn podała nam herbatę w kubkach ozdobionych symbolami pisma ogamicznego dawnego irlandzkiego alfabetu, z których każdy miał swoje znaczenie. Pomachałam dłonią. - Kubki! Symbole na nich miały coś wspólnego z drzewami, prawda? - Symbolizowały różne drzewa i znaczenia. Wskazówka mówi, że chodzi o ten, z którego nie piliśmy. - Podszedł do stolika i stanął przy poduszce, na której oboje siedzieliśmy. -Byliśmy wtedy we troje. Więc jest czwarty kubek? - Trzymała je tutaj. - Przeszłam za jej biurko i otworzyłam małą szafkę. Na tkanej ściereczce, przy dzbanku w kolorze zgaszonego granatu stały do góry dnem cztery kubki. Wyjęłam je szybkim ruchem, po dwa w każdej dłoni. Ich ceramiczny brzęk ranił mi uszy. Zajrzałam do środka i pod spód każdego kubka. Nic. - Symbole się pojawiają, kiedy kubki są napełnione ciepłą wodą, pamiętasz? - Zachary ukląkł przy mnie. - Więc me będziemy wiedzieć, o który jej chodziło, dopóki ich nie napełnimy. Niewidzialna wskazówka, którą tylko my mogliśmy odkryć. Eowyn Harris przebiła Zachary'ego, była najbardziej spokojną i upierdliwą osobą, jaką w życiu spotkałam. Ekspres do kawy na wydziale astronomii był pusty, więc zjechaliśmy windą do automatów sklepowych w piwnicy. Podeszwy moich creepersów i tenisówek Zachary'ego skrzypiały na pustej świeżo wywoskowanej posadzce. Miałam
wrażenie, że powinniśmy się chować, żeby nikt nas nie widział ani nie słyszał, ale może po prostu przypływ adrenaliny uruchomił moją wyobraźnię. Podeszliśmy do wysokiego, mruczącego automatu z kawą z ulgą stwierdzając, że można napełnić własne kubki. Rozpięłam torbę i wyjęłam kubek, starając się zapomnieć, ze Zachary i ja po raz kolejny tworzymy świetny zespół Nawet pani Richards ogłosiła to przy całej klasie na lekcji historii dając nam ocenę celującą. Byłam zaskoczona, biorąc pod uwagę fakt, ze w trakcie całej naszej prezentacji myślałam tylko o tym, zeby rzucić się na mojego towarzysza. - Co chcesz? - spytał Zachary szeptem. - Hm? - Odwróciłam się. - Do picia? - Wrzucił monetę do otworu w automacie -Nie ma sensu wydawać pieniędzy na darmo. Poza tym potrzebujemy kofeiny, żeby rozszyfrować te wskazówki. Nie mogłam zaprzeczyć, chociaż list Eowyn i obecność Zachary'ego przyprawiały mnie o ból głowy. - Mocca. Automat wypluł substytut mojego ulubionego napoju o zjeł-czałym zapachu. Zanim kubek zdążył się napełnić, pojawiła się litera ąuert prosta pionowa linia z czterema powiązanymi z mą innymi liniami. Wyglądała jak skierowana w lewo szczoteczka do zębów. Jabłoń. Symbol miłości. - Ja go miałam. - Ścisnęło mnie w piersiach na wspomnienie tamtej chwili, kiedy patrzyłam na ten symbol, to było zaraz po śmierci Logana. - Nie, to ja go miałem - powiedział Zachary. - Dlatego że się ze mną zamieniłeś, kubek z „miłością" za twój z „siłą". - Pierwsza z długiej listy uprzejmości. - A, tak - przyznał cicho. - Teraz sobie przypominam. Nie patrzyłam na niego, kiedy wkładaliśmy drugi kubek i wrzucaliśmy kolejne pieniądze do automatu. Jak można było przypuszczać, do kubka spłynęła herbata o gorzkim zapachu ukazując literę duir - dąb, oznaczającą „siłę". Wyglądała jak
quert, ale miała tylko dwie poziome linie. Szczoteczka, która czasy świetności miała dawno za sobą. - Eowyn miała kubek z „uzdrowieniem" - powiedziałam. - Nie znam nazwy litery, ale pamiętam, że wyglądała jak słup telefoniczny. Ogamiczna litera na trzecim kubku wcale nie przypominała słupa telefonicznego. Wyglądała zupełnie jak quert, tylko w drugą stronę. - Jest. - Wskazałam na nią. - Tylko tego nie używaliśmy. - Sprawdzę. - Otworzył wyszukiwarkę internetową w telefonie. - Dobrą masz pamięć. Pamiętam dokładnie cały ten dzień, pomyślałam, popijając kawę, która smakowała jak czekoladowy kwas z baterii. - To nuin - wymówił powoli galicyjskie słowo z akcentem rodzimego użytkownika języka. - Jesion. Ma oznaczać „połączenie". - Więc druga wskazówka musi się znajdować pod jesionem. Albo wewnątrz? Nawet nie wiem, jak wygląda to drzewo. Odwrócił telefon, żebym mogła spojrzeć na wyświetlacz. - Tu jest zdjęcie. - Świetnie, duże i zielone, jak to drzewo. Na terenie uniwerku są ich pewnie setki. Przewinął tekst i zaklął łagodnie. - Piszą, że w ciągu paru ostatnich lat prawie wszystkie zostały zniszczone przez plagę żuków. - Szkoda drzew, ale to może nam znacznie ułatwić zadanie. - Sprawdźmy, czy zastaniemy kogoś na wydziale botanicznym. Zadzwonił na informację, próbował mówić wolno i wyraźnie, żeby automatyczna centrala była w stanie go zrozumieć. Jednak kiedy rozmowa została już połączona, Zachary wrócił do swojego szkockiego akcentu. - Dzień dobry, dziewczyno. Mogłabyś mi powiedzieć, gdzie na terenie parku uniwersyteckiego mogę znaleźć jesion? - Zachichotał. - Nie, słowo daję, to nie do egzaminu. Do artykułu w czasopiśmie „Tree Huggers", małe niezależne brytyjskie
wydawnictwo. Przedstawiamy uniwersytety które opiekują się zagrożonymi gatunkami. - Opierając się o automat, uśmiechał się, widząc, jak w milczeniu się śmieję. Przyłożył sobie słuchawkę do piersi i odezwał się do mnie. - Mówi, że na terenie kampusu nie ma żadnego, ale są w Narodowym Arboretum Gdzie to jest? - Pod Waszyngtonem. Jakieś pół godziny stąd. - A, tak, wiem, gdzie to jest - odezwał się znów do telefonu. Cudownie. Wielkie dzięki za informację. - Rozłączył się. - Dzięki Bogu, że odebrała kobieta. Na facetach mój akcent nie robi wrażenia. Machnęłam ręką na jego aroganckie, ale prawdziwe stwierdzenie i wyrzuciłam resztę mojego napoju do śmieci. - Chodźmy. Liście jesionu kołysały się na wietrze, ukazując spodnią stronę, jakby śmiały się z mojej frustracji. Grube sklepienie przepuszczało jedynie skrawki jasnego wczesnowieczornego nieba, białego od blasku Waszyngtonu. Mieliśmy szczęście bo udało nam się wślizgnąć do arboretum Drzewozbioru Narodowego dwadzieścia minut przed zamknięciem. W każdej chwili mogli nas stąd wyrzucić. Po raz trzeci przesunęłam dłońmi po gładkim szarym pniu a potem przeszukałam miejsce wokół korzeni. Żadnej skrytki. - A czego się spodziewałaś - spytałam siebie. - Że z pomocą przybiegną ci elfy Keeblera? - Kto? - Kilka metrów dalej Zachary obchodził drzewo szurając stopami i przyglądając się trawie, która prosiła się o porządne skoszenie. - Elfy Keeblera. Produkują ciastka, które smakują jak tektura. Prychnął, nie podnosząc wzroku. - Tęsknię za paczkowanymi biszkoptami z domu. Brytyjczycy produkują najlepszą niezdrową żywność. - Lepszą niż ciastka mojej babci?
- Czy twoja babcia produkuje gorzką czekoladę Hob Nobs? Nie. Więc, owszem, lepszą. - Przystanął. - No i jest. - Co znalazłeś? - Rzuciłam się do przodu. Przed czubkami jego butów leżała mała tabliczka z brązu przytwierdzona do długiej na piętnaście centymetrów betonowej ramki. Na tabliczce widniał napis: „Jesion biały, Fraxinus Americana". Zachary puknął w nią czubkiem buta. Dwa bolce tabliczki wyskoczyły, a pozostałe dwa się poluzowały. Podważyłam jeden jej koniec i wsunęłam rękę do środka. Zachary chwycił mnie za nadgarstek. - Co robisz? Tu może być wszystko. - Na przykład co? Wściekły krasnoludek? - Na przykład wąż albo nornica. - Co to jest nornica, do cholery? - Gryzoń. Gryzie. - Pociągnął mnie za rękę. - Ja to wyjmę. - Twoje wielkie męskie ręce się tam nie zmieszczą. - Usiłowałam nie zwracać uwagi na to, że jego dotyk wywoływał dreszcz na moich ramionach. - Teraz się zmieszczą. - Wyciągnął tabliczkę z bolców. Pochyliliśmy się, żeby zajrzeć do dziury. Była tak wąska i ciemna, że nie widziałam dna. Zachary machnął dłonią. - Mam. - Wyjął z dziury metalowe pudełko wielkości pilota od telewizora z dołączonym do niej kawałkiem zalaminowanego papieru. Oderwałam kartkę, żeby przeczytać wskazówkę: 2 z 3: Alfa i Beta do dumnej królowej nieba. Zachary potrząsnął pudełkiem. W środku coś zagrzechotało. - Zamknięte na szyfr. Sześć cyfr. Odwróciłam kartkę ze wskazówką. Na odwrocie było napisane: „Jeżeli ta wiadomość nie jest przeznaczona dla ciebie, odłóż ją teraz albo bądź przeklęty na zawsze". Ostatnie dwa słowa były podkreślone na czerwono. Przypomniało mi się ostrzeżenie w notesie Logana.
- Ta wskazówka pomoże nam odgadnąć szyfr - powiedziałam. Zachary odwrócił kartkę, nie wyjmując mi jej z rąk. - Alfa i beta, dwie najjaśniejsze gwiazdy w konstelacji? - O, tak. - Zastanawiałam się nad tym, jak można nadać numer gwieździe. - Kombinacja może być wielkością jasności gwiazdy. Każda ma trzy cyfry. - Super. - Wziął telefon i otworzył przeglądarkę. - Ale która konstelacja? Kto był dumną królową nieba? Andromeda? - Była księżniczką. Ojciec przywiązał ją do skały, żeby oddać ją w ofierze potworowi morskiemu, bo... - Poklepałam się w głowę w nadziei, że przypomni mi się to, co zapomniałam z lekcji mitologii. - Jakiś bóg, Posejdon? Był rozwścieczony, że żona króla powiedziała, że jest ładniejsza niż nimfy. - Zona króla to królowa - stwierdził rzeczowo Zachary. - Ale jaja. - Stukałąm krawędzią kartki w brodę. - To ta z... O! O! Poderwałam się na równe nogi i wskazałam niebo. - Konstelacja, która wygląda jak W - Och. Kasjopeja. - Kasjopeja! - Wyrzuciłam w powietrze obie pięści, a po chwili przyłożyłam sobie dłoń do głowy nagle zamroczona. Uświadomiłam sobie, że od śniadania nic nie jadłam. Czas płynął, a Zachary, dotykając wyświetlacza telefonu, sprawdzał wielkości gwiazd. Żeby zająć czymś niespokojne dłonie, podrzucałam pudełko do góry, obracając je w powietrzu i łapiąc. - Nie wiem, co jest w środku, ale lepiej niech nie będzie kruche wymruczał. - Zaznaczyłaby, żeby obchodzić się z nim ostrożnie -O mało go nie upuściłam. - Wielkość alfa Kasjopeji: dwa, kropka, dwa cztery. Drżącymi palcami wstukałam 224. - Beta Kasjopeja. O, to interesujące. Dwa, kropka, dwa, osiem. Wbiłam 228 na przyciskach pudełka i spróbowałam przekręcić zamek. Nie poruszył się. Zachary wstał i spojrzał mi przez ramię.
- Spróbuj wszystkie naraz. Może przeszkodziła ta przerwa. Uspokoiłam dłonie i wbiłam 224 228. Zamek odskoczył. - Jest! - Uniosłam pokrywę. W pudełku znajdował się mały kluczyk z tabliczką, na której widniała liczba 308. I kolejna zalaminowana kartka. 3 z 3: Miejsce, które kryje wasz skarb - pudełko prawdy, dzieli pięć cyfr z mis. - Kolejny ogam? - Zachary znów wyjął telefon. - Mam jeszcze otwartą stronę. Ruis znaczy „bez" i symbolizuje „przemianę". Więc skrzynka ze skarbem znajduje się pod bzem? Pokrętne. - Drzewa nie mają cyfr. To na pewno klucz od mieszkania. Ale gdzie ono jest, do diabła? - Jest za mały. I od kiedy to mieszkanie jest pudełkiem prawdy? - Może to metafora. - Jęknęłam. - Dobra, uspokój się. - Nie mogę się uspokoić! - Kopnęłam trawę. - A jeżeli nigdy się nie dowiemy, gdzie znajduje się prawda, dlatego że jestem za głupia, żeby rozszyfrować wskazówki? - Eowyn chce, żebyśmy wiedzieli. Dawała nam wskazówki do pracy. - Ale dlaczego nie mogła nam po prostu powiedzieć, gdzie tego szukać? - Zaczęłam oddychać szybko. Za szybko. - Chodź. - Zachary wyciągnął rękę i pomógł mi usiąść. -Głowa między kolana. Patrzyłam na pociemniałą ziemię pod moimi nogami, w milczeniu błagając, żeby mój żołądek nie zastrajkował. - Boisz się, że nie znajdziemy odpowiedzi na temat twojego ojca i przemiany? - Usiadł obok mnie. - Czy boisz się, że je znajdziemy? - Tak. - Wbiłam palce w ziemię. - Możemy się poddać. - Zachary położył pudełko pomiędzy nami. Chronić się.
- Chronić się ignorancją? To nas tylko osłabi. - Możliwe. - Trąci! pudełko stopą. - Wybierzesz, co wybierzesz. Ale pomyślałem, że powinienem ci przypomnieć, że masz wybór. Trzymając brodę na kolanach, rozejrzałam się po terenie arboretum. Przy ogrodzie azaliowym para młodych ludzi trzymała się za ręce, a ich mała córeczka goniła motyle - wolna od duchów dzięki obecności Zachary'ego. Oprócz nich nie było nikogo więcej. - W co się wpakowaliśmy? - wyszeptałam. Zerknęłam na klucz w pudełku. Mógł otworzyć moją przeszłość i pewnie też przyszłość. Kiedy już poznam tajemnice, nigdy nie będę w stanie o nich zapomnieć i żyć, jakbym ich nie znała. Może nie potrafiłam rozszyfrować tej ostatniej wskazówki, bo w głębi duszy nie chciałam wiedzieć? - Chciałbym znać wszystkie odpowiedzi, żeby ci pomóc -szepnął Zachary. Poprawił rękaw koszulki polo. - Ale w zamian za deser. Chociaż się bałam, nie mogłam powstrzymać półuśmiechu. - Dla mnie to nie jest śmieszne. - Fakt, przygody lepiej przeżywać we dwoje. - Oparł się na dłoniach i skinął w stronę samochodu. - Dla mnie to niezłe ćwiczenie jeździć od miasta do miasta bez stłuczki. Przestałam chichotać, kiedy jego słowa do mnie dotarły. - Czekaj, co powiedziałeś? - O stłuczce? - Wcześniej. - Eee, że to niezłe ćwiczenie? Jeździć? Od miasta do miasta? Fragment układanki znalazł się na swoim miejscu. - Miasta! - Dobra, miasta. - Starał się nie przeciągać samogłoski. -Nie nabijaj się z mojego akcentu. - Miasta! Pięć cyfr! Może to kod pocztowy.
Wyciągnął klucz z pudełka, potrząsając tabliczką z numerem. - Może to skrytka pocztowa? - Może. - Podniecenie dotarło aż do czubków palców. Wyciągnęłam kartkę ze wskazówką. - Dzieli pięć cyfr z mis. Bez. - Jest miasto o nazwie Elder? - Eldersburg! To... nie wiem, gdzieś w pobliżu Baltimore. Słyszałam, jak wspominali o nim w wiadomościach drogowych. - Poszukajmy poczty. - Zachary musnął kciukiem wyświetlacz telefonu. - Nie ma. - Jak może nie być poczty? Jest w każdym miasteczku. Jaki jest kod pocztowy? - 21 784. Czekaj. - Uśmiech rozświetlił jego twarz. - Sy-kesville. Ten sam kod i tam jest poczta. - Dzieli pięć cyfr z mis. Udało się! - Wyciągnęłam ręce, żeby go uściskać, ale powstrzymałam się i przybiłam z nim piątkę. Splataliśmy dłonie przez chwilę, a potem Zachary pomógł mi wstać. Kiedy szliśmy do samochodu, nie od razu wypuścił moją dłoń. Ale w końcu to zrobił. 23 Gdzie byłaś, jak dzwoniłem? - spytał mnie Zachary, kiedy zostawiliśmy samochód ciotki pod moim domem. - Było głośno. - Na próbie generalnej. - Od Sykesville dzieliła nas godzina drogi, więc zdążyłam opowiedzieć Zachary'emu wszystko - o Nicole, która pomogła z reklamą, o koncercie Logana, a nawet o tym, co planował na koniec zamienić się w człowieka, a później, po upływie siedemnastu minut, przejść do innego świata. - To trochę ryzykowne - orzekł Zachary. - A jeżeli ludzie się zorientują, że naprawdę jest człowiekiem?
- Nie zorientują się. Na scenie będzie Mickey ubrany jak Logan. Wyglądają na tyle podobnie, że ludzie niczego się nie domyślą, zwłaszcza że Mickey pobiegnie na tył sceny, a później wybiegnie już Logan. Ja też tam będę, bo potrzebuje mojej pomocy, żeby odzyskać ciało. - Jakiej pomocy? - Głos Zachary'ego przypominał niemal warknięcie. - Jakiej będzie trzeba. Zagryzł wargi i włączył radio, żeby posłuchać meczu. Koniec rozmowy. Do centrum Sykesville dojechaliśmy nie za wcześnie. Sądząc po pustej ulicy, na której zaparkowaliśmy, było to miejsce, gdzie w weekend po szóstej niewiele się dzieje. Na szczęście pomieszczenie, w którym znajdowały się skrytki pocztowe, było wieczorem otwarte, a w tej chwili, całkiem puste. Kiedy znaleźliśmy skrzynkę 308, wsunęłam klucz i otworzyłam drzwi. Wewnątrz leżała duża szara koperta. Wyjęłam ją, niemal z namaszczeniem. Na przodzie znajdowało się nazwisko Eowyn i ten adres, ale nie było znaczka. Musiała włożyć ją tu sama. W kopercie znajdowały się dwie mniejsze - gruba formatu połowy A4 i mała biała z przyklejoną karteczką: „Przeczytaj mnie najpierw!" Wsunęłam palec pod taśmę samoprzylepną. Serce waliło mi tak mocno, że czułam własny puls na papierze. W środku była jedna złożona kartka. Droga Auro, kiedy przeczytasz zawartość drugiej koperty, będziesz jedyną żyjącą osobą, która zna sekret twojej matki. Mam nadzieję, że kiedyś podzielisz się nim ze mną. Jestem bardzo dumna z Ciebie i Zachary'ego. Razem możecie dokonać wielkich rzeczy. Jeżeli wam pozwolą. Idźcie w pokoju, Eowyn Cynthia Harris
Pod nazwiskiem znajdował się numer telefonu z kierunkowym 00. - Teraz wiemy, jak się z nią skontaktować - mruknął Zachary. Oddałam mu list i wzięłam od niego dużą kopertę. Na szerokiej przyklejonej pieczęci widniało pismo mojej matki: „do przeczytania wyłącznie przez aurę, o ile w ogóle". Z drugiej strony pieczęć była wzmocniona czerwonym woskiem, jak listy sprzed stu lat. - Czytamy to jako pierwsi - wyszeptałam. - I powinniśmy to robić gdzieś na osobności. - Nie ma tu nikogo, nikogo, nie mogę czekać. - Złamałam pieczęcie. Zajrzałam do środka i zobaczyłam mnóstwo pojedynczych kartek, więc podeszłam szybko do stolika przy samoobsługowym automacie ze znaczkami. Wysypałam całą zawartość naraz. Brakujące kartki dziennika matki. Chciałam krzyczeć. Albo płakać. Albo jedno i drugie. - Przez te wszystkie lata były u Eowyn - oznajmił Zachary. Kartki były uporządkowane chronologicznie, począwszy od wpisu z dwudziestego pierwszego grudnia. Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy dotarło do mnie, że to pozostała część wpisu, który miałam w domu i który zapamiętałam kilka miesięcy temu. Piątek, 21 grudnia Nie mam słów, żeby opisać to, co stało się dziś rano w New-grange. Ale tyle, tyle, TYLE pytań. Przysunęłam się bliżej Zachary'ego, żeby mógł czytać mi przez ramię. Nie chciałam przechodzić przez to sama. Dziś rano przed wschodem słońca tłoczyliśmy się w tej komnacie, jakieś dwadzieścia osób. Miałam szczęście, że znalazłam się tam w dniu rzeczywistego przesilenia, w odróżnieniu od pozostałych osiemdziesięciu zwycięzców loterii, którzy mogli wejść tylko jednego dnia, ale nie wiedzieli dokładnie
kiedy. Wizyty w Newgrange zaczęły się na dwa dni przed przesileniem i miały się zakończyć dwa dni po przesileniu. (Nie byłoby mnie w środku w ogóle, gdyby nie jeden wspaniały Szkot, który oddał mi bilet). Bądźmy szczerzy, mam szczęście, że żyję, teraz większe niż wcześniej, po tym, jak zobaczyłam to miejsce. Im bliżej było tego momentu, tym głośniej szeptaliśmy, jakby nasze słowa mogły zatrzymać słońce. Wyobrażałam sobie, co musieli czuć ludzie w czasach prehistorycznych, kiedy słońce każdego dnia było coraz krócej na horyzoncie. Może zastanawiali się, czy któregoś dnia nie wzejdzie w ogóle i nigdy już nie wróci. W biurze obsługi klientów powiedzieli, że... Przewróciłam stronę, a Zachary wyciągnął rękę. - Ja nie doczytałem. - Zatrzymałeś się na tym, jak moja mama nazwała twojego tatę wspaniałym? - Nie czytam tak szybko, jak ty. Ale tak, to było dziwne. Czekałam, aż skończy i wtedy przewróciłam kartkę. ...przesilenie z łacińskiego „sol sistere", oznacza „słońce stojące nieruchomo", ponieważ przez trzy dni wydaje się, że przemierza ten sam odcinek na niebie. Zamiast „odchodzić", wydaje się, że „wraca". Ale światło tak naprawdę nie wraca w dniu przesilenia zimowego. Nadal jest ciemno. Przesilenie jest tylko obietnicą. Dotrzymaną. Światło zawsze powraca. W odróżnieniu od ludzi. Kiedy znikają z tego świata, po prostu ich nie ma. Już nie, pomyślałam. Logan był zaledwie jednym z tysięcy, a może milionów, którzy powrócili jako duchy po Przemianie. Sposób, w jaki mama opisała znaczenie przesilenia, sprawił, że pomyślałam, iż jego związek z duchami nie może być przypadkowy. Czytałam dalej.
Kiedy tak stałam, myśląc o rzeczach tak mrocznych i głębokich, jak sama komnata, to się stało. Pojawił się czerwono-złoty promień, jak laser padający na podłogę korytarza. Kiedy dotknął najdalszego punktu na ziemi i zaczął wracać, pozwolono nam nawet w niego wejść. Pierwszy raz od miesięcy poczułam zawroty głowy. Wtedy ogarnęła mnie bezgraniczna pewność, że wszystko się może stać. Skoro słońce może wstać z martwych, każdy może. Mnie się to udało (znad krawędzi grobu). Dlaczego on miałby nie móc? - Nieźle. - Podniosłam głowę i spojrzałam na Zachary'ego. Nie mogłam opanować drżenia rąk. - Mało nie umarła? - spytał. - Wiedziałaś o tym? I co to za „on"? - Jestem skołowana. - Pokręciłam głową. - Czytajmy dalej. Potem wszyscy zebraliśmy się na zewnątrz, bo nikt z nas nie chciał opuszczać tego miejsca i tego, co razem przeżyliśmy. Jakaś nastolatka z długimi kręconymi blond włosami powiedziała mi bardzo dziwną rzecz że kiedy przechodziłam przez strumień światła, zobaczyła, że rozświetlam się od wewnątrz, jakby moja skóra byłą kloszem lampy. Każdego innego dnia te słowa by mnie przestraszyły. Ale wtedy mój umysł przepełniony był taką wiarą, jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem i myślałam, że Bóg wysłuchuje naszych modlitw tak, jak Święty Mikołaj próśb o prezenty. Żeby uwiecznić naszą ziemię cudów (i dlatego że poranne słońce wyglądało przepięknie na złotych włosach Eowyn), zrobiłam jej zdjęcie i obiecałam, że jej wyślę. Teraz, kiedy znowu jest ciemno - słońce zaszło o czwartej, co za depresja - jest mi ciężko na duszy. Bóg i Święty Mikołaj to bajki, a życzenia nigdy się nie spełniają. Ręce zaczęły drżeć mi mocniej. Mama na zdjęciach wyglądała zupełnie beztrosko. Zawsze zazdrościłam jej lekkości,
z jaką szła przez życie, nawet kiedy się kończyło. Nigdy się nie dowiem, ile bólu nosiła w sercu. Wzięłam głęboki oddech i przewróciłam kartkę. Na górze był napis: „26 grudnia (cd.)." Wpis był wydarty w połowie zdania. Pierwszym słowem było „Anthony". Wróciłam myślami do dziennika, który mam w domu. Anthony był pewnie tym zmarłym, którego mama zobaczyła na imprezie w Dniu Świętego Szczepana i nie mogła w to uwierzyć. Chociaż wiedziałam, że to nie może być on, usiłowałam podejść bliżej, spytać, czy mogę mu zrobić zdjęcie. Później ja i obcy uśmialibyśmy się, a on pewnie by pomyślał, że próbuję taniego podrywu. (Czy my się znamy? Czy już się gdzieś spotkaliśmy? Wyglądasz jak chłopak, z którym nigdy się nie przespałam). A on by się uśmiechnął, postawił mi drinka, a potem, kto wie? Ale kiedy przeszłam na tamtą stronę pubu, on zniknął. Nikt inny go nie widział. Więc ponownie analizuję mój sceptycyzm, jeżeli chodzi o duchy. Dopóki jestem w Irlandii. Stukałam paznokciami w stół, a Zachary kończył czytać tę stronę. - Wiesz, co to za Anthony? - spytał. - Proszę, przestań zadawać pytania. Nie wiem nic poza tym, co mamy przed sobą. - Przepraszam. - Będę czytać dalej. Możesz się przyłączyć. - Nie. Nie możemy tego robić tutaj, w każdej chwili ktoś może tu wejść. - Zachary porwał kartki i skierował się do wyjścia. Nie miałam wyjścia, musiałam pójść za nim. Samochód Zachary'ego był zaparkowany po niewłaściwej stronie ulicy, przodem do kierunku jazdy, ale ruchu nie było. Wsiedliśmy i zamknęliśmy drzwi. - Dokąd jedziemy? - Włożył kluczyk do stacyjki.
- Donikąd. Jak będę czytać w jadącym samochodzie, dostanę choroby lokomocyjnej. - No to czytaj na głos, a ja się będę rozglądał. - Dobra. Na szczęście było jeszcze dość jasno. Zaczęłam czytać. 31 grudnia/l stycznia Zamieszczam te dwa wpisy razem, bo mam wrażenie, że to jeden dzień. Nie spałam od przedostatniej nocy. Teraz zastanawiam się, czy jeszcze kiedykolwiek zasnę. Sylwester był na tyłe ciepły, że mogliśmy stać przed pubem, pić, palić i patrzeć na pływające restauracje na rzece Boyne. To wtedy zobaczyłam Anthony'ego. Szedł po wodzie. Jego długi płaszcz ocierał się o małe fale, nie marszcząc wody. Wyglądał tak samo jak w nocy przed wypadkiem, kiedy żył. Ale teraz był pogodny i zawzięty, jak mężczyzna z misją. Kiedy dotarł do brzegu, zniknął. Pismo w następnym fragmencie było jeszcze bardziej niechlujne niż w poprzednich, wyrazy wychodziły poza linie, jakby pisane były lewą ręką przez praworęczną osobę. 2 stycznia Jasny, jasny, jasny, jasny gwint, to prawda. To naprawdę on. Chowam się pod kołdrą. (Tchórz). A. tu jest, w moim pokoju, który wcale nie wydaje mi się już mój. Ten cały realny świat, cokolwiek to znaczy, nie wydaje mi się już mój. Dlaczego ja? Dlaczego nie Gina? Miłość do Anthony'ego zniszczyła jej życie. Ja tylko wsiadłam do samolotu, żeby poznać ulubione miejsce mojego przyjaciela, żeby poczuć się blisko niego po jego śmierci. No więc jestem. Bliżej niż kiedykolwiek myślałam. Wyjrzałam przez okno. Oczy mi się zmęczyły odcyfrowywaniem niewyraźnego pisma.
- Chyba mówi o chłopaku, z którym ciotka Gina miała romans. Gina widziała duchy, więc widziała go po śmierci. Mówiła, że moja mama się w nim durzyła. - Wygląda na to, że było to coś więcej niż zwykłe zadurzenie zauważył Zachary. - Więc on był jednocześnie z twoją mamą i ciotką? - Nie wiem - odpowiedziałam, broniąc się. - Trudno stwierdzić, co się za tym kryło. - Czytałam dalej na głos. 3 stycznia Nie lecę jutro do domu. Zostaję, żeby być z nim. Szkolę zawsze mogę nadrobić, o ile tylko będę zdrowa. Wszystko mogę zrobić później. Ale teraz ważne jest tylko to. Życie jest krótkie. Co chciała przez to powiedzieć, że o ile tylko będzie zdrowa? Odgarnęłam włosy z twarzy, żałując, że nie mam gumki. W samochodzie było duszno. Zachary, jakby czytając w moich myślach, przekręcił w stacyjce kluczyk do połowy i opuścił wszystkie szyby. Automatycznie włączyło się radio, ale je wyłączył. 20 stycznia. To takie niesprawiedliwe, ZŁE, że Anthony pomógł mi uciec przed śmiercią tylko po to, żeby samemu wpaść w jej szpony. Oddałabym wszystko, żebyśmy mogli być teraz razem, jak nigdy za życia. Ale to niemożliwe. Jest teraz duchem, a ja, cóż, wciąż żyję. Co nie przeszkodziło mi się zakochać. Zakłuło mnie w piersiach. Wszystko, co napisała moja matka, dokładnie oddawało to, co czułam po stracie Logana. Niekończąca się tęsknota i roztrząsanie straconych okazji. Poczucie, że zrobiłabym wszystko, żeby jeszcze raz poczuć jego skórę przy mojej, i gdybym miała jeszcze jedną szansę, wszystko byłoby inaczej.
Przejrzałam kilka kolejnych stron, rzucając je na podłogę. Były na nich strzępki rozmów pomiędzy mamą a Anthonym i lista miejsc, które odwiedzili. Pewnego dnia te kartki pomogą mi ułożyć sobie pełny obraz czasu, który mama spędziła w Irlandii, ale w tej chwili musiałam się dowiedzieć, kim był mój ojciec. Zaczęła tlić się we mnie iskra niepokoju, kiedy dotarła do mnie jedna możliwa, potworna prawda. - Powoli - powiedział Zachary. - Muszę wiedzieć. - Odwróciłam plik. - Zaczynam od tylu. Ostatni wpis przeczytałam sama, po cichu. 19 kwietnia Jestem w ciąży. To niemożliwe. W zeszłym roku powiedzieli mi, że po leczeniu raka będę bezpłodna. A jednak się stało. Nie wiem jak. Szkoda, że wiem, z kim. Co, do licha, się we mnie rozwija? Zamarłam. - Napisała o mnie: „co". - Z moich ust wydobył się pisk. - Jezu. - Zachary wziął kartkę i przeczytał. - Dlaczego nie napisała o mnie: „kto"? Dlaczego byłam dla niej „czymś"? - Auro. - Zachary się niecierpliwił. - Napisała, ze leczenie raka powinno było uniemożliwić jej zajście w ciążę. Skinęłam. Miałam mętlik w głowie. - Raka miała przed wyprawą do Newgrange. - Pomachał kartką. Usiłowałam słuchać tego, co mówił, i za wszelką cenę się skupić. Ciąża, rak, czas tych wydarzeń... - O, nie! - Usiadłam. - Choroba musiała wejść w remisję i odnowić się po moim urodzeniu. Wysilałam pamięć, żeby przypomnieć sobie przebieg choroby mamy. Ciotka Gina powiedziała mi tylko, że mama miała raka, który ją zabił, kiedy miałam trzy lata.
- Auro. - Zachary chciał wyciągnąć do mnie rękę, ale ją odepchnęłam. Jeżeli to prawda, wynika z tego, że wydarzenia z Newgrange nie spowodowały raka. U mojego taty też nie. - Ale my się pojawiliśmy. - Uniosłam wzrok, żeby spojrzeć mu w oczy. - Nie powinno nas być. - Mimo to jesteśmy. Jesteśmy tutaj. - Jego szept drżał. -Wiesz, co to znaczy? Nie mogłam wypowiedzieć tego głośno, ale w głębi duszy znałam prawdę, o której marzyłam przez te wszystkie tygodnie. Skoro Przemiana nie wyrządziła krzywdy jego ojcu ani mojej mamie, to może i nam się nic nie stanie. Przekroczenie granicy pocałunkiem, może czymś więcej, nie może nikogo skrzywdzić. Możemy ze sobą być. Odwróciłam wzrok, bo wpatrywał się we mnie z intensywnością, której nie mogłam znieść. Odwróciłam kartkę na wpis z poprzedniego dnia. 18 kwietnia Do apteki po test ciążowy. Przekonam się, że to grypa żołądkowa. Albo stres. Dlaczego nie miałabym być zestresowana? Podałam kartkę Zachary'emu i wzięłam następną. 11 kwietnia Spóźnia mi się o tydzień, pewnie dlatego że za mało jem. Pieniądze się kończą, a muszę jeszcze opłacić ten pokój. Nie mogę wyjechać. On może wrócić. Bezgłośnie wyszeptałam: „Kto?", chociaż imię samo się nasuwało. 23 marca Naprawdę odszedł. 22 marca Odszedł.
Jej słowa były karą. Miałam wrażenie, że pierś mi się zapadnie. Wydawało mi się, że następna kartka waży pięćdziesiąt kilogramów, kiedy powoli odwracałam ją, żeby zobaczyć... 21 marca jeżeli ktoś się o tym dowie. ..kto w to uwierzy? Ja nie mogę. Siedzieliśmy, Rozmawialiśmy. Jego dłoń wokół mojej, jakby ją trzymał. Pismo zrobiło się bardziej drżące. (Nie. Jeżeli to napiszę, nawet jeśli nikt tego nie przeczyta, to stanie się prawdą. Więc nie mogę tego napisać. Nie mogę. Nie mogę. NIE MOGĘ). Długopis przesunął się po kartce, a koniec ostatniego słowa zjechał na prawo. Wpis zaczął się od nowa, niebieskim atramentem zamiast czarnego. Coś się wydarzyło. Coś zadziwiającego, coś niewiarygodnego, wspaniałego, żadne słowo nie jest w stanie tego opisać. Dotykałam go. On dotykał mnie. Anthony był żywy. W mojej głowie rozdźwięczał się alarm. Dłoń opadła mi na kolana, gniotąc papier. - Auro, coś ci... - Niedobrze. - Głowa i żołądek zaczęły mnie boleć. - Mdli mnie. - Opuść oparcie. Chwyciłam gałkę i odchyliłam się do tyłu, kiedy oparcie się opuściło. - Masz, czytaj na głos. Nie mogę dokończyć. - Podałam mu kartkę. Zaczął od początku wpisu z dwudziestego pierwszego marca. Przy „dotykałam go" zadrżał mu głos, jakby dotarło do niego, co to znaczy.
- Mój Boże... - wyszeptał. - Czytaj dalej. Wrócił do czytania: „Nie czekaliśmy. Nie mieliśmy pojęcia, jak długo to potrwa. Minutę? Godzinę? Wieczność?" Słowa matki wypowiadane niskim, melodyjnym głosem Zachary'ego sprawiły, że to wszystko stało się aż zbyt realne. Mój ojciec był duchem. - „Okazało się, że to piętnaście minut, wystarczająco, żeby. .." kontynuował Zachary - Auro, jesteś pewna, że chcesz, żebym to czytał? Chwyciłam mocno skórzany fotel. - Chcę, żebyś to zrobił. Zachary odkaszlnął i czytał dalej. - „Wystarczająco długo, żeby się kochać, nago, bez tchu. Smakował jak... jak żywy mężczyzna. Był prawdziwy. Wiem, że nie był to sen ani halucynacja, bo ktoś walił w ścianę z drugiej strony, krzycząc, żebyśmy byli ciszej, więc wiedziałam, że to nie iluzja".' Proszę, bez dalszych szczegółów. Chciałam zatkać sobie uszy, słysząc wzmiankę o moich rodzicach uprawiających seks, ale musiałam wiedzieć wszystko. - „Nagle, kiedy wyznawaliśmy sobie miłość po raz dziesiąty czy jedenasty, jego ciało znów stało się powietrzem. Mogłam przesunąć przez niego ręką, nie dotkając jego pięknej skóry Wzrok Anthony'ego stał się odległy, a on uśmiechnął się w sposób, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Wypowiedziałam jego imię i wyciągnęłam rękę, żeby dotknąć powietrza, które okalało jego twarz. Chciałam zapamiętać jego uśmiech. Ale jego postać zmieniła się w złotą biel i zniknęła". Zamknęłam oczy i usłyszałam, jak Zachary przewraca kartkę, szeleszcząc papierem. - „Przez cały dzień leżałam w łóżku, zastanawiając się dlaczego umarł. Dlaczego do mnie przyszedł. Dlaczego odszedł. Teraz już się nie zastanawiam. Teraz po prostu nic nie czuję". To wszystko - powiedział łagodnie Zachary.
- Mój ojciec był duchem. - Wstrzymałam oddech, jakbym mogła cofnąć te słowa. - Więc kim ja jestem? - Jesteś sobą. Nie masz żadnego wpływu na to, kim lub czym byli twoi rodzice. - Ale skoro mój ojciec był martwy, kiedy... kiedy oni... Zach, czy ja jestem żywa? - Otworzyłam oczy i patrzyłam w szary sufit samochodu. - Jak możesz w to wątpić? - Pochylił się i ścisnął moją dłoń. - Czujesz to, prawda? - jestem w połowie duchem? To dlatego mogłam pomóc Loganowi odmienić się z cienia? To dlatego... - Serce mi stanęło. - O, Boże. - Co? - wyszeptał. - Nie powinno mnie tu być, - Cofnęłam rękę i roztarłam ramiona. Czułam się, jakbym była półmartwa. - Przychodząc na świat, spowodowałam Przemianę, jest zła i trzeba ją cofnąć. - Jak? Nie mogłam wydobyć słowa z gardła, ale w końcu się zmusiłam. - Kiedy umrę. - Nie. - Nie była to prośba ani błaganie, tylko stwierdzenie faktu. Jakby on, uparciuch, mógł stanąć pomiędzy mną a śmiercią. - Auro, należysz do tego świata. Wpatrywałam się w jego zielone oczy, skupione ze strachu i zawzięte. Było to jedyna osoba, na którą mogłam spoglądać bez wrażenia, że spadam. Ale jak mogę się go trzymać, skoro za cztery dni wyjeżdża, może na zawsze? Do drzwi samochodu od mojej strony rozległo się pukanie. Jęknęłam zaskoczona. Nad moim otwartym oknem pochylała się Nicola Hughes, z szerokim uśmiechem na pomalowanych na czerwono ustach. - Cześć, Auro! Zabawne, byłam przypadkiem w okolicy w kawiarni i cię zobaczyłam. Okno Zachary'ego zaczęło się podnosić. Obserwował mężczyznę w garniturze, który stał na krawężniku i rozmawiał
przez telefon komórkowy. Inny agent DCM pracujący z Nicolą? - Pomyślałam, że może omówiłybyśmy parę szczegółów dotyczących piątkowego koncertu? - Położyła dłoń na krawędzi mojej szyby. Podniosłam oparcie fotela i zsunęłam papiery na podłogę, poza zasięg jej wzroku. - Może jutro na lanczu? Możemy się spotkać z Loganem i jego bratem. - Teraz chyba byłoby lepiej. - Zapnij pas - wyszeptał Zachary. Nie pytałam o nic. Sytuacja była wielce podejrzana. Kawiarnia na rogu była zamknięta, okna były ciemne. - Przepraszam - powiedziałam do Nicoli, sprawdzając, czy mam zamknięte drzwi. - Jedziemy do kina i już kupiliśmy bilety przez Internet, więc... - Oddam pieniądze za te bilety. Może załapiecie się na późniejszy seans. Albo pójdziecie jutro. Albo nigdy, pomyślałam, kiedy agent z chodnika ruszył w stronę Zachary'ego, wskazując mu dłonią, żeby wysiadł. Zachary uruchomił silnik i wrzucił bieg. Opony zapiszczały, kiedy minicooper wyskoczył przed siebie, pędząc przez puste miejsca parkingowe. Z bocznej uliczki wyjechała gigantyczna biała furgonetka i zajechała nam drogę. Zachary wcisnął hamulec i skręcił kierownicą w prawo. Wpadliśmy w poślizg tak szybko, że nie zdążyłam krzyknąć. Minicooper zjechał z piskiem na bok i stanął, drzwi od strony Zachary'ego znalazły się kilka centymetrów od furgonetki. Zachary rzucił gaelickie przekleństwo i spojrzał na mnie dużymi ciemnymi oczami. - Nic ci nie jest? - spytał bez tchu. - Chyba nie. - Zsunęłam drżące ręce po pasie, mocując się przez chwilę z zapięciem, zanim uwolniłam się z potrzasku. -Dobrze, że mnie uprzedziłeś. A tobie nic nie jest? Zachary skinął gwałtownie głową. Miałam wrażenie, że palce przykleiły mu się do kierownicy. - I tyle by było z naszej wielkiej ucieczki. - Przynajmniej się nie zderzyliśmy. To była niesamowita
ja... - Uważaj! - Wskazał poza mnie. Przez moje otwarte okno do środka wsunęła się ręka. Odblokowała drzwi i otworzyła je szeroko, ukazując zwalistego agenta DCM. Nie tego, który był z Nicolą. Ten miał biały mundur. Śmieciarz. - Jesteście ranni? - spytał. - Nie, my nie... - Proszę wysiąść z samochodu. Obydwoje. Usiłowałam wepchnąć obcasami kartki z dziennika matki pod fotel, ale agent pochylił się i zaoferował mi ramię, żeby pomóc mi wysiąść. - Proszę - powiedział Śmieciarz z denerwującym spokojem. - Mogę wziąć torebkę? - Zajmiemy się nią. Proszę tylko wysiąść z samochodu. Zrobiłam, co kazał, mając nadzieję, że zabiorą torebkę, a porozrzucane kartki dziennika wezmą za śmieci. O ile nie tego właśnie szukają. Jeżeli śledzili nas przez całą drogę z gabinetu Eowyn, wiedzą, co mamy. Eowyn mówiła, że DCM depcze jej po piętach. Zachary również wyszedł z samochodu, obserwując uważnie drugiego agenta. Był niższy niż jego partner, ale miał władcze spojrzenie. - Nic wam się nie stało? - Nicola podbiegła do nas, stukając obcasami. Na miłość boską, co sobie myśleliście? - Co my sobie myśleliśmy? - Wskazałam furgonetkę z logo DCM na bocznych drzwiach. - Zajechali nam drogę, celowo. Wszyscy mogliśmy zginąć. Nicola spojrzała gniewnie na pierwszego agenta w mundurze, który właśnie zabierał moją torebkę i kartki z dziennika.
- Ja się tym zajmę. - Ruszyła do samochodu Zachary'ego. -Jestem Ni cola Hughes, z Działu Public Relations. Mój partner i ja panujemy nad sytuacją, więc jeżeli... - Ej, rzuć to! - Drugi agent wskazał na Zachary'ego, który trzymał przy uchu telefon. Miałam nadzieję, że wybrał numer ojca, bo mój telefon był w torbie, którą trzymał agent. Mężczyzna wysunął do przodu i wyrwał Zachary 'emu komórkę z dłoni. - Przechowam ją. - Wsunął aparat do kieszeni. - Jeżeli z nami pójdziesz. - Co wy robicie? - Zachary się rozglądał, aż w końcu podniósł głos, chociaż nie było w pobliżu gapiów. - O co tu chodzi? - Ja też chciałabym to wiedzieć - powiedziała Nicola do nowych agentów. - To jest operacja DPR. Nie potrzeba ciężkiego kalibru. Agent, który zabrał Zachary'emu telefon, błysnął Nicoli plakietką. - Agent Acker, Wydział Dochodzeniowy. Przejmujemy tę sprawę. Wskazał na furgonetkę. - Idziemy. - Wiedziałam, że Aura jest wyjątkowa. - Nicola zmrużyła oczy. Dowództwo nigdy mi nic nie mówi. - To dlatego nas śledziliście? - spytałam ją. Zignorowała mnie i wyjęła telefon. - Dzwonię do mojego szefa. Nie cierpię międzywydziałowych zagrywek. - Proszę odejść. - Acker podał jej wizytówkę. - Zabieramy ich do 3A. Wpatrywała się w niego, blada. - Nie możecie tego zrobić, to dzieci. Pozwólcie mi przynajmniej zadzwonić do ich rodzin. - Jeden telefon i jest pani zwolniona - warknął Acker i usiłował zagonić nas do furgonetki. Nie ruszyliśmy się. - Nie pracuję dla was. - Nicola odwróciła się do nas. -Auro, nie musicie z nimi jechać bez rodziców.
- Drugi raz nie będę prosił. - Agent położył ręce na biodrach, odsuwając poły kurtki, żeby pokazać pistolet w kaburze i taser. - Wy dwoje, z nami. Zachary cofnął się, żeby mnie ochronić. - Pójdziemy, dobrze? - Jesteśmy aresztowani? - spytałam. - Oczywiście, że nie. I zapewniam was, że nic złego się wam nie stanie. Kiedy zrobiłam krok w stronę czekającej furgonetki, zobaczyłam, że partner agenta podaje mu dziennik mojej matki. Za późno. 24 Tył furgonetki DCM przypominał puste pudło. Żadnej szpiegowskiej elektroniki, żadnego sprzętu do chwytania duchów, nie było nawet kawałeczka materiału opatrunkowego. Tylko po jednym winylowym fotelu po każdej stronie, jak w samolotach do skoków spadochronowych. Niestety, nie mieliśmy spadochronów. Ja siedziałam na fotelu po prawej stronie, twarzą do Ackera, który stał z taserem przy Zacharym. Chłopak spoglądał na agenta. Im dłużej jechaliśmy, tym bardziej martwiłam się, że Zachary będzie próbował udowodnić, że jest bohaterem jak z filmu akcji i będzie chciał wyrwać mu broń. W ubiegłym roku dwa razy bił się na pięści, broniąc mojej reputacji. Do tego historie z kibicami. Ale nawet kiedy rozmyślałam nad ucieczką, żeby Zachary nie skończył w więzieniu albo gorzej, moje myśli wciąż wracały do pamiętnika mamy. Słowa: „Mój tata był duchem" krążyły mi po głowie jak menu po stołówce szkolnej.
Czy Przemiana związana była z tym jednym faktem? Na przykład to, że intensywna czerwień Zachary'ego, moc Ostatniego, odstrasza duchy? Albo ja, intensywny fiolet, przyjazna duchom moc Pierwszej? A jak wyjaśnić to, co stało się, kiedy Zachary i ja, hm, łączyliśmy się? Zamienialiśmy się kolorami czy stawaliśmy się czymś pomiędzy nimi. Nasze ciała, a może raczej dusze, przezwyciężyły samą Przemianę. Agenci DCM strasznie chcieliby wszystko wiedzieć. I prawdopodobnie się dowiedzą, kiedy już dotrzemy do tego 3A. Nicola wyglądała, jakby miała zemdleć, kiedy dowiedziała się, że tam nas zabierają. Co to za miejsce, skoro nawet nie pozwolili powiadomić rodzin? Kiedy nas wypuszczą? Na pewno przeczytają dziennik mojej mamy i będą wszystko wiedzieć. Poleciałam do przodu, łokcie opadły mi na kolana. Czułam się zupełnie bezwładna bez pasów bezpieczeństwa. Ławka do siedzenia nie była wyprofilowana, przez co strasznie bolały mnie plecy. Żeby nie myśleć o bólu i lęku, próbowałam się zorientować, gdzie mniej więcej możemy być. Minęły już dwie godziny od czasu, gdy furgonetka ostatni raz się zatrzymała, skręciła lub nawet zwolniła, co oznaczało, że byliśmy na długiej autostradzie. Prawdopodobnie nie była to 1-95, bo na niej są bramki. A więc mogła to być 1-70. Jechaliśmy na zachód, bo gdybyśmy podążali na wschód, dojechalibyśmy do Baltimore Beltway. Sądząc po stromych wzgórzach, znajdowaliśmy się w połowie drogi donikąd. Wciąż zastanawiałam się nad notatkami mojej mamy, które teraz leżały na kolanach agenta Ackera. Sama myśl, że mógłby je czytać, sprawiała, że stawałam się niespokojna, i nie tylko dlatego, że chciałam zachować sekrety mamy w tajemnicy. Tak jak powiedziałam Zachary'emu, zawsze dostawałam choroby lokomocyjnej, gdy czytałam w samochodzie coś dłuższego niż esemes. Wielu ludzi, których znałam, miało to samo.
Nagle jakiś pomysł zaświtał mi w głowie. Szalony, ale wart wypróbowania. Na pewno było to lepsze rozwiązanie niż atak Zachary'ego na agenta federalnego. - Zamierza pan to teraz czytać? - spytałam Ackera, celowo drżącym głosem. - Nikt mi tego nie zabronił, ale procedura wymaga, żebym najpierw pokazał to przełożonym. - Jego ton złagodniał. - Dostaniesz je z powrotem, jak tylko je przebadamy. Rozumiemy, że stanowią dla ciebie dużą wartość. Chciałam mu powiedzieć, gdzie mam jego zrozumienie, ale musiałam uśpić jego czujność. - Dziękuję. Dziennik jest pamiątką. Mama nie chciała, żebym czytała go, dopóki nie dorosnę i nie zacznę rozumieć. - Rozumieć co? - Seks. Jego wzrok spoczął na kopercie, którą trzymał na kolanach. Odwrócił się. Gapiłam się na czubki moich zdartych balerinek. - Tu i tak jest za ciemno, żeby czytać. Acker pogładził palcami szczękę tuż pod uchem. Po chwili zrobił to samo z drugiej strony. Wstrzymałam oddech w nadziei, że moje słowa przyniosą pożądany efekt. Mimo ciemności widziałam napięcie Zachary'ego. Wyglądał, jakby szykował się do ataku, prawdopodobnie zastanawiając się, co też sobie myślę. Acker zaczął stukać stopą, unosząc ją i opuszczając. A ja wciąż wstrzymywałam oddech. W końcu sięgnął do wewnętrznej kieszeni służbowej marynarki i wyciągnął z niej małą latarkę. Zerkając w stronę kierowcy, otworzył kopertę. Wydałam z siebie coś, co, miałam nadzieję, przypominało jęk zawodu. Acker kilka minut porządkował kartki dziennika. Uff... przynajmniej nie przeczyta ostatniej części na początku. W końcu zaczął przeglądać bazgrały mojej mamy. Furgonetka jechała po ostrym, długim łuku, co mogło oznaczać
zjazd z autostrady. Musiałam chwycić się mocniej krawędzi siedzenia, żeby się z niego nie zsunąć. - Hm. - Acker przewrócił kartkę na drugą stronę, która również była zapełniona ledwie czytelnym pismem. Nagle ucieszyłam się, że mama miała zawsze dużo do powiedzenia. Odłożył kartki i otarł czoło. Punkt dla mnie. Dopadła go choroba lokomocyjna. Gina zawsze mnie uczyła, żeby spojrzeć przez okno i skupić wzrok na jakimś odległym punkcie, żeby uspokoić błędnik. Ale w czarnej furgonetce nie było okien, a z tego miejsca, przez małe okienko znajdujące się obok kierowcy widać było tylko niewielką część przedniej szyby. Acker wziął kilka głębszych oddechów, pokręcił głową i zaczął ponownie czytać. Pożerał wzrokiem słowa - prawdopodobnie opis tego, co wydarzyło się w Newgrange, a może uwagi mamy na temat Eowyn. Nie mogłam sobie przypomnieć, czy w jej relacjach padło imię lana. Miałam nadzieję, że nie. DCM miała go uważać za sprzymierzeńca, a przynajmniej za przyjaznego łącznika. Acker zmarszczył czoło i chrząknął. Zastanawiałam się, czy przeczytał już o Przemianie. Samo słowo nic nie oznaczało. Droga ciągle zakręcała, więc zarzucało nami w przód i w tył. Sama zaczynałam odczuwać mdłości. - Jeffries, zwolnij! Przez ciebie mi niedobrze - krzyknął Acker do kierowcy. - Jesteśmy spóźnieni. Spróbuj wytrzymać jeszcze dziesięć minut. Zachary wyprostował się na wiadomość, że jesteśmy prawie na miejscu. Chciałam krzyknąć, żeby dał sobie spokój. Mój plan miał szanse powodzenia. Acker uniósł rękę do czoła, a drugą położył sobie na brzuchu. Odbiło mu się głośno. - Przepraszam.
Próbował wrócić do czytania, ale najwidoczniej nie mógł, bo oparł głowę o ścianę furgonetki. Droga ostro skręciła w prawo. Chwyciłam się mocno siedzenia i rozstawiłam szerzej nogi, żeby utrzymać równowagę. - Jeffries, zjedź na bok! Będę rzygał! - krzyknął Acker, kiedy pokonaliśmy zakręt. - Użyj torby. - Tu nie ma żadnej torby! - A co z dzieciakami? - Jesteśmy na zadupiu. Jak uważasz, gdzie uciekną? - W porządku, ale to ty będziesz się tłumaczył ze spóźnienia. Zanim pójdziesz puścić pawia, zabezpieczę więźniów. Więc jednak byliśmy więźniami. Acker kłamał. Furgonetka zwolniła i zjechała na pobocze. Acker wstał, a kartki z dziennika mojej mamy rozsypały się na podłogę. Otworzył tylne drzwi i wytoczył się na zewnątrz, jeszcze zanim się zatrzymaliśmy. Zachary i ja chwyciliśmy porozrzucane papiery i wyskoczyliśmy przez otwarte drzwi. Zachwialiśmy się, czując ziemię pod stopami. Puściliśmy się pędem w stronę ciemnego lasu. - Stać! - krzyknął Jeffries, a Acker krztusił się i wymiotował. - Nie zatrzymuj się. - Zachary chwycił mnie za rękę. -Biegnij, choćby nie wiem co. Biegłam w mroku, trzymając kartki mamy przy piersi. Miałam nadzieję, że nie wpadnę w dziurę ani nie potknę się o korzeń. Usłyszałam strzały za plecami i przyspieszyłam. 25 Biegłam, dopóki starczało mi tchu w płucach, aż straciłam czucie w nogach. Wydawało mi się, że nie należą do mnie.
W końcu pociągnęłam Zachary'ego, żeby się zatrzymał. - Stój. Na. Chwilę. Kiedy opadłam na zwalone drzewo, Zachary przyłożył sobie rękę do ucha. On prawie się nie spocił. - Słyszysz coś? - sapnęłam i próbowałam uspokoić oddech, ale świszczało mi w nosie. - Nie. - Rozejrzał się po lesie. - Ale na pewno wyślą jakiś patrol, może terenówki i psy. - Dlaczego nas zabrali? - Dyszałam. - Czego chcą? - Pewnie tego. - Złożył kartki dziennika, które zgarnął z podłogi furgonetki, i schował do tylnej kieszeni dżinsów. - Ścigali Eowyn, więc może i nas śledzili. - A my zaprowadziliśmy ich dokładnie tam, gdzie chcieli. Cudownie. - Ale w takim razie, dlaczego nie zabrali nam po prostu papierów i nas nie wypuścili? - Miałam ściśnięte gardło. - Po co do nas strzelali? - To był tylko strzał ostrzegawczy. Chyba. - Pomógł mi wstać. - Idźmy, dopóki nie natrafimy na strumyk, który zatrze nasze ślady. Jeżeli pójdziemy dołem, powinniśmy dotrzeć do wody. Teoretycznie - dodał do siebie. Spojrzałam na niebo pomiędzy drzewami. Większość gwiazd przesłaniały liście, ale przebijał przez nie żółtobiały blask księżyca między pierwszą a drugą kwadrą. Tuż po północy przesunie się na zachód. - Jeżeli będziemy mieć księżyc po naszej prawej stronie, to znaczy, że idziemy na południe. -! Dobry pomysł. - Wziął ode mnie kartki i wsunął do drugiej kieszeni. - Gotowa? Szłam za nim, ledwo powłócząc nogami, tak mnie bolały, Chwytałam się młodych drzewek i kamieni, żeby się podtrzymać, kiedy schodziłam ze stromego wzgórza. Stopy ślizgały mi się na mokrych liściach, śliskich jak lód. W końcu się oswoiłam, nabrałam większej pewności siebie i przyspieszyłam. Próbowałam dogonić Zachary'ego, żebym nie musiała do niego krzyczeć.
Po mojej lewej stronie, z krzaków wyskoczyło jakieś zwierzę. Odwróciłam głowę. Zaczepiłam palcem o korzeń. Zaskowyczałam, lecąc w dół. Chciałam chwycić się czegokolwiek, co spowolniłoby mój upadek, ale toczyłam się coraz szybciej i szybciej. Kamienie kłuły mnie w ciało, a jeżyny drapały w ręce i nogi. - Auć! - Uderzyłam w coś twardego. - Chryste, dużo nie brakowało! - krzyknął Zachary, który powstrzymał mój upadek. Zanim zdążyłam zapytać, co miał na myśli, przytulił mnie mocno do siebie. Odwróciłam głowę i w blasku księżyca zobaczyłam krawędź głazu piętnaście centymetrów od miejsca, w którym mnie zatrzymał. Za krawędzią znajdował się co najmniej sześciometrowy spadek na stertę kamieni. - Auro, mogłaś zginąć. Przytulaliśmy się do siebie, a nasz oddech stawał się wolniejszy. Co by było, gdybym umarła, zanim zdążyłabym powiedzieć Zachary'emu, co czuję? Po nagłym wypadku pewnie stałabym się duchem, którego nie mógłby zobaczyć. A gdyby Zachary dowiedział się, że go kocham? Usiłowałam odsunąć się na tyle, żeby spojrzeć mu w oczy. - Zach... - Ćśś. - Jego uścisk stał się silniejszy. - Słyszę coś. Słuchałam, chociaż wszystko zagłuszało dudnienie mojego pulsu. Szmer w oddali, jakby wiatr rozwiał ogromny stos liści. Ale noc była duszna i bezwietrzna. - To chyba woda - powiedział. Język zabolał mnie na dźwięk samego słowa. Kulałam tylko trochę, kiedy schodziliśmy ze wzgórza, tym razem wolniej. Szmer stawał się coraz wyraźniejszy, niedługo naszym oczom ukazało się odbicie księżyca w malej spokojnej rzece. - Dzięki Bogu. - Pobiegłam do przodu, upadłam na kolana na płaskim brzegu i zanurzyłam ręce w wodzie. - Nie pij! Może być w niej pełno bakterii.
Powąchałam wodę. - Pachnie czysto. - Jest bakteria, która uwielbia czyste górskie strumyki. Nazywa się chyba gwardia. - Co może być gorszego niż śmierć z pragnienia? - Śmierć od rozwolnienia. - Wygrałeś. - Wytarłam dłonie w dżinsy. - Przejdźmy szybko. - Zdjął buty i skarpetki. Ja zaczęłam podwijać spodnie. - Nie musisz. Trzymaj moje buty i bądź cicho. - Dobra, ale... łaaaa! - Zaczęłam wymachiwać rękami, kiedy wziął mnie w ramiona. - Ćśś. - Pognał w stronę rzeki. - Nie ma sensu, żebyśmy oboje nabawili się grypy. - A słyszysz, żebym się skarżyła? - Chociaż raz, nie. Powstrzymałam się, żeby nie zdzielić go butem, ale zamiast tego zarzuciłam mu drugą rękę na szyję. Starałam się nie zauważać, że mój ciężar go osłabia. Żeby jakoś odwrócić jego uwagę, rzuciłam pierwsze niezbyt mądre pytanie, które przyszło mi do głowy. - Ile kosztuje usługa transportowa? - Cena do negocjacji. ~ Przyspieszył kroku, a zimna woda rozpryskiwała się dookoła nas. - Słowa piosenka mówią, żeby ci nie płacić, aż nie przeniesiesz mnie na drugą stronę. - Jakiej piosenki? - Z lat osiemdziesiątych. Don't Pay the Ferryman. - He ty masz lat? Czterdzieści? - Lubię każdą muzykę. - Skrzywiłam się, kiedy fala zimnej wody przemoczyła mi dżinsy na szwie. - Te fajne gatunki. - A jakie gatunki nie są... Auć! - Zachary przechylił się na bok. Jego ręce zacisnęły się wokół mnie tak mocno, że myślałam, że mnie zmiażdży. - Nic ci nie jest? - Nie. - Ale oczy miał szeroko otwarte, a oddech szybki i płytki. Idźmy.
Zaczął kuśtykać szybciej, klnąc po cichu po gaelicku, a może w dialekcie z Glasgow. Kiedy dotarliśmy na brzeg, postawił mnie ostrożnie i opadł na gładkie pochyłe zbocze. - Co się stało? - Uklękłam przy nim. - Chyba nadepnąłem na coś ostrego. Skręciłem kostkę. Ale nic mi nie jest. - Jak to nic, przecież krwawisz. - Odstawiłam jego buty. -Daj mi koszulę albo coś, czym da się to zatamować. - Lepiej użyjmy twojej. - Uniósł brwi. - To będzie moja zapłata za transport. Twarz mi zapłonęła na tę myśl i na dźwięk mocnego „r", które wypowiadał, kiedy próbował mnie czarować. - Zdejmij ją albo wykrwawisz się na śmierć. - Nie wykrwawię się. - Wstydzisz się zdjąć ubranie? - Położyłam mu ręce na biodrach i przyjrzałam mu się. - A co, wolałabyś, żebym był ekshibicjonistą? - Na balu miałeś kilt. - Nie wspominając o piętnastominutowym obściskiwaniu się z Suzanne. - Lubisz, jak ludzie na ciebie patrzą. - Cóż. - Spojrzał w stronę rzeki, ale widok zasłaniało mu powalone drzewo. - Jako chłopiec byłem pulchny. - Pulchny? Jak chleb? - Nieupieczony chleb. Kiedy miałem dwanaście lat, przegrałem zakład i trzej moi kumple zabrali mi koszulę i kazali iść dwa kilometry do domu. Dziewczyna z sąsiedztwa, ta, którą lubiłem... - przerwał. - Powiedziała, że wyglądam jak ptasie mleczko. Nienawidzę ptasiego mleczka. - Niefajnie. - Skrzywiłam się. - Byłem taki przybity, że zagroziłem, że rzucę się do rzeki Clyde. - Biedaku. - Spojrzałam na jego krwawiącą nogę. - Ale ja moje koszuli nie zdejmę. - Nie o to mi chodziło. - Zachary wyglądał na dotkniętego.
- Ale nie powstrzymywałbyś mnie? - No, nie, aż takim idiotą nie jestem - przerwał, jakby czekał, aż potwierdzę, że jest idiotą, a później przełożył sobie koszulkę polo przez głowę i rzucił we mnie. Zdecydowanie nie był już pulchnym chłopakiem. Przyłożyłam do rany tę część materiału, która wyglądała na najczystszą. Zmrużył oczy, kiedy ją przycisnęłam, a jego wargi rozchyliły się w cichym niepewnym westchnieniu. - Oddychaj. - Przypomniałam o tym zarówno jemu, jak i sobie. Przykro mi z powodu twojej koszulki. - Nie jest ci przykro. - Uśmiechnął się do mnie szelmowsko i oparł się na rękach. Przycisnęłam ranę mocniej. - Auć! -Jego uśmiech zniknął. - Poruszaj stopą, żeby zobaczyć, czy boli - poprosiłam, kiedy krwawienie ustało. Zrobił to i napiął mięśnie karku. - Nie boli. - Kłamiesz, pewnie skręciłeś kostkę. - Wskazałam kawałek drewna. Połóż ją na nim, żeby nie spuchła jak balon. - Musimy iść. - Sięgnął po buty, ale mu je wyrwałam. - Nie bądź idiotą. Jeżeli teraz pójdziesz, stan się pogorszy. A ja nie będę w stanie cię nieść. - Przysunęłam do niego drewno i dopasowałam wysokość. - Poza tym jestem taka zmęczona, że nie mogę trzeźwo myśleć. I nie chcę widzieć, jak umierasz na tężec albo gangrenę, albo nie wiem co. - Zabiłam komara na ręce. - Na malarię. - Obiecuję, że nie umrę - zachichotał, ale spoważniał, kiedy zobaczył moją minę. - Przepraszam, nie mogę uwierzyć, że coś takiego powiedziałem. - Zmilkł i oparł piętę na kawałku drewna. Obwiązałam mu kostkę koszulą, robiąc z niej polowy bandaż uciskowy. Później usiadłam plecami do niego i jego nagiego torsu i wypatrywałam Smieciarzy na drugim brzegu - na tyle, na ile byłam w stanie ich dostrzec z naszego ukrycia. Zachary westchnął przeciągle, sapiąc lekko.
- Co robimy? Po przejrzeniu naszego dobytku stwierdziliśmy, że nic nie mamy. . Więc przeszliśmy do bardziej rozszerzonej wersji: „To co teraz?", „Teraz" traktowaliśmy jak resztę naszego życia. Wiedząc to, co wiemy. - Co moja mama robiła z twoim ojcem? - Jakoś dziwnie mi się zrobiło, kiedy zadałam to pytanie. - Myślisz, że to przez Lśnienie? - Może. Jakkolwiekby było, mój ojciec i twoja matka me mogli mieć dzieci, w każdym razie zanim wypełniło ich światło przesilenia. - Najpierw jego, potem ją. Sprawiając, że ty byłeś Ostatni, a ja Pierwsza. - Ostatni, Pierwsza i jedyni. W tym samym czasie co my nie urodził się nikt inny. - I każde z nas ma szczególną moc. - Zgadza się. - Więc może to przeznaczenie? Zetknęliśmy się, żeby... zrobić coś z duchami? - Może. - Więc co by było, gdyby moja mama się nie zgodziła? Gdyby się z moim tatą wahali, jak ja z Loganem, i nie starczyłoby czasu, żeby mnie począć? - Przycisnęłam kolana do piersi, mimo że mokre dżinsy były sztywne. - Nie urodziłabym się. Nie byłoby Przemiany, poprzemiennych. Świat pozostałby taki sam i tylko parę osób widziałoby duchy. - Może musiałaś się urodzić, żeby wykonać to, co miała wykonać Pierwsza. Ale może twój ojciec nie musiał być duchem. -Zachary pochylił się do przodu, niemal mnie dotykając. - Mozę Przemiana dotyczyła duchów tylko dlatego, że twój ojciec nim był? - Więc gdyby był hydraulikiem, Przemiana miałaby związek z sedesami? - Chcę tylko powiedzieć, że nie możesz się tak zadręczać rozważaniami na temat przeznaczenia. Nikt by się nie urodził,
gdyby twoi rodzice się nie spotkali, a może przydarzyłoby się to komuś innemu? - Ale wtedy to byłaby zupełnie inna osoba. - Genetycznie. Ale duszę miałaby taką swoją. Nigdy nie słyszałam, żeby Zachary mówił o takich rzeczach. - Wierzysz w dusze? - Jasne. - Wskazał niebo nad nami, - Myślę, że wszystkie stoją tam w kolejce, czekając, aż urodzi się na świecie kolejne dziecko, a kiedy to się dzieje, wskakują w ciało. Jak na postoju taksówek na dworcu. Wsiada się w pierwszy wolny samochód. - Trochę to chaotyczne. - Lepsze to, niż gdyby nigdy nie mieli się spotkać i mieć dzieci ze sobą. Przypomniałam sobie, co powiedziała Megan po naszym spotkaniu we czwórkę z Loganem - coś o tym, że ja i Zachary jesteśmy jak ci ważniacy, którzy nie muszą czekać w kolejce do klubu, ci, którym ochroniarze odpinają czerwoną aksamitną linę. Czyżbyśmy ominęli kolejkę, kiedy klub życia był chwilowo zamknięty? - Moja mama powiedziała coś o przesileniu, że to: „słońce stojące w miejscu". I że w pewnej chwili słońce przestaje odchodzić, a zaczyna wracać. - Co mogło akurat mieć miejsce, kiedy ona i mój tata stali w tym świetle. - Chciała, żeby z ludźmi też tak było, zamiast samego tylko odchodzenia. I wtedy to się stało - mój ojciec wrócił, żeby mogła go zobaczyć. - Mówiłam szybciej, zanim myśli mi uciekną. - Może to dlatego o to chodzi w Przemianie, żeby dać ludziom, którzy umarli, możliwość pożegnania? Pomyślałam o wyboistej, krętej drodze Logana do miejsca pokoju i wypełniło mnie nagłe bolesne poczucie misji - nie tylko mojej, ale każdego poprzemiennego. - I to dlatego ja i młodsi od nas widzą duchy. - Odwróciłam się twarzą do Zachary'ego. - Dlaczego? - Zmarszczył brwi.
- Przedprzemiennym trudno to zrozumieć. - To mi pomóż. - Duchy muszą przejść dalej. Niektóre robią to same, ale inne mogą potrzebować naszej pomocy. - Jak klienci twojej ciotki, ci, z którymi pracujesz. - Oczywiście - przyznałam, - Ale mnóstwo innych duchów nie potrzebuje aż tak drastycznych środków zaradczych. Wystarcza im widok bliskich i krótka rozmowa. - A czy nie byłoby prościej, gdyby wszyscy mogli zobaczyć duchy? Dlaczego trzeba było czekać na narodziny tych wszystkich dzieci? , - Bo my się ich nie boimy. Dzieci zawsze się uśmiechają do duchów. Myślą, że są ładne. Jeszcze nie wiedzą, że mogą pociemnieć. Wpatrywał się we mnie przez chwilę. - Nie wiem, czy twoja teoria jest choć trochę prawdziwa, ale jest piękna. Poczułam, że przepełnia mnie radość. Mozę i nie rozumiałam, jak to jest być poprzemiennym, ale przynajmniej to doceniał. - Tak mi tylko przyszło do głowy. - Poruszyłam ramieniem. - Cały czas mam mętlik. - Przypomniałam sobie, że teraz wiemy o wiele więcej niż kiedykolwiek wcześniej. - Ej, przeczytajmy jeszcze raz notatki mojej mamy. Może coś przeoczyliśmy? Zachary podniósł się na kolana i sięgnął do tylne] kieszeni. - O, nie. - Zginęły? - Serce mi stanęło. - Nie. - Z trudem wyciągnął kartki i przez sekundę myślałam że jego panika to był żart. Wtedy je rozłożył. Kartki były przemoczone, a niebieski i czarny atrament rozmazał się nie do rozpoznania. - Auro... o, Boże, przepraszam. Chwyciłam kartki i rozdzieliłam je, usiłując znaleźć wpis, który nie jest zniszczony. Ale dziennik przypominał teraz gigantyczny zwitek mokrej papki.
Miałam ochotę krzyczeć. Zakryłam usta dłońmi. Gdybym dała ujście całej złości, jaką czułam, agenci DCM usłyszeliby mnie w Pittsburghu. - Auro, przepraszam. - Zachary mnie objął. Przytuliłam twarz do jego piersi, a namoknięte kartki przylepiły się do nas. Zaciskałam dłonie w pięści w rytm szlochu, który we mnie wzbierał. Zachary głaskał mnie po głowie, nie przestając przepraszać. W końcu dreszcze zamieniły się w drżenie. - To było wszystko, co mi zostało po ojcu. - Wiem, byłem taki głupi. - Nie twoja wina. Ja też o tym nie pomyślałam. - Szloch przeszedł w czkawkę, a ja zgniatałam papier, wyciskając z niego strumienie wody. - Słuchaj. - Zachary dotknął białej masy, którą trzymałam. - Teraz nikt nigdy się o nas nie dowie. Agent Acker przeczytał tylko kilka stron. - Ale nie wiemy, dokąd doszedł. - Odwróciłam się, żeby otrzeć twarz, marząc o paczce chusteczek higienicznych. Nie chciałam mieć smarków na rękawie ani wycierać się jakimś przypadkowym liściem, który mógłby się okazać trującym bluszczem. - Masz. - Zachary zaczął odwijać koszulę z kostki. - Nie, tobie jest bardziej potrzebna. - Zawiniesz ją z powrotem, jak już z niej skorzystasz. Chyba że zamiast łzami płaczesz kwasem. - Chyba tak. - Pociągnęłam nosem i wytarłam twarz w koszulę. - I tak miałam zamiar zniszczyć dziennik. Ale dopiero, jak nauczę się go na pamięć. - Wytarłam oczy, zanim znów zaleją je łzy. - Teraz to wszystko na nic. - Nie. Odtworzymy to, co pamiętamy, - Jak? - Zaczęłam znów owijać mu kostkę. - Nie mamy papieru, nie mamy komórek. Nie mamy nawet długopisu, żeby zapisać sobie na ręce. - Chodź. - Położył się na plecach i poklepał po nagim ramieniu. Powinnaś coś zobaczyć.
Przyjrzałam mu się ostrożnie. Fakt, że pewnie nie zniszczymy świata jednym pocałunkiem, nie znaczył wcale, że jestem gotowa na przytulanie. W głębi duszy nadal czułam upokorzenie na wspomnienie jego głosu szepczącego imię Becki. - Jeżeli mi nie wierzysz, to spójrz w górę - powiedział. Uniosłam głowę i westchnęłam. Księżyc zniknął za wzgórzem, a ponad brzegiem rzeki rozciągał się kawałek czystego ciemnego nieba. Było na nim tyle gwiazd, ilu w życiu nie widziałam, nawet na polu, z którego je oglądaliśmy. Droga Mleczna nie była już białą niewyraźną plamą, ale gigantyczną ręką złożoną ze ścięgien i żył. Po raz pierwszy na widok nieba pełnego gwiazd nie poczułam się mała. Wszechświat nie był już tylko rozpostartą nad nami tkaniną, miałam wrażenie, że jest na wciągnięcie ręki. Byliśmy jego częścią. - Porozmawiamy o wszystkim, co przeczytaliśmy w dzienniku i zapiszemy to w gwiazdach. - Jesteś taki romantyczny. - Ostatnim pociągnięciem zacisnęłam mu opatrunek na kostce. - Tak. Dołącz się. Zaczniemy od początku. Poddałam się i położyłam się na plecach obok niego, opierając głowę na jego ramieniu. Może dzięki zmianie pozycji, a może dzięki ciepłemu, intensywnemu zapachowi jego skóry ból głowy spowodowany pragnieniem i łzami zaczął ustępować. - Nie - powiedziałam. - Zaczniemy od końca. 26 Następnego ranka obudziłam się z twarzą skierowaną w stronę rzeki i z głową na ręce Zachary'ego. Moja ręka była podwinięta pode mnie.
Coś wyrwało mnie z gwałtownego snu i dziesięć razy bardziej zapragnęłam tej paczki chusteczek. Usiadłam, czując mrowienie w ręce, do której zaczęła napływać krew. Zachary leżał w tej samej pozycji, co wczoraj wieczorem - na plecach, z nagim torsem i nogą w kostce opartą o drewno. - Dokąd idziesz? - Zamrugał, patrząc na rnnie spod ciężkich powiek. Wcześniej był niezły, ale teraz wyglądał po prostu wspaniale. - Nigdzie, dokąd musiałbyś za mną iść. - Uważaj. - Postaram się nie przewrócić. - Wstałam, otrzepałam pupę z piasku i odmaszerowałam, nienawidząc wszystkich facetów za to, że nie muszą się kryć, kiedy chcą się załatwić. Wspięłam się na wzgórze i obeszłam, zarośla, usiłując znaleźć miejsce, w którym byłoby najmniej robaków. Musiałam zejść Zachary'emu z oczu. W końcu nie mogłam już dłużej wytrzymać i przystanęłam przy niezmurszałym drzewie, żeby przynajmniej się przytrzymać. Zsunęłam spodnie, prawie żałując, że uciekliśmy DCM. W areszcie federalnym miałabym bieżącą wodę i papier toaletowy. Kilka sekund później nie myślałam o luksusach. Zamknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą. - Nie lepiej w wychodku? Krzyknęłam, słysząc kobiecy głos. Odruchowo chciałam wstać, ale poślizgnęłam się na mokrych liściach, Trzymałam się pnia, żeby nie upaść. - Och! Przepraszam. - Kobieta przeszła i stanęła przede mną. Jej fioletowy blask był ledwie widoczny w porannym świetle. - Nic ci nie jest? W takiej sytuacji duch nie zastał mnie od ponad dziesięciu lat. Wszystkie łazienki były wyłożone obsydianem. Zachary zawołał mnie z oddali. - Nie! - krzyknęłam, podciągając spodnie. - Nie podchodź tu! - Ten duch może być jedyną istotą, która będzie w stanie nam pomóc. Jeżeli ją odstraszysz...
- Nic ci nie jest? - Kuśtykając, podszedł do grani. Duch wydał z siebie wrzask i zniknął. Zachary podszedł bliżej, ostrożniej stawiając kroki, może dlatego, że przekonał się, że nie stałam się śniadaniem dla jakiegoś błąkającego się niedźwiedzia. - Był tu duch. - Dokończyłam zapinać dżinsy. - Mówiła coś o wychodku. - Przeszkodziła ci? - Wykrzywił usta. - Nie waż się śmiać, Panie Czerwony. Przestraszyłeś ją. - Za to ty jej nie przestraszyłaś. - Uśmiechnął się szeroko. - Dobrze, że nie obudziłem cię pocałunkiem, co? - Zamknij się i pomóż mi znaleźć ten dom. Przyjrzał się ziemi pod stopami. - To wygląda jak ścieżka prowadząca od wody. Chodźmy nią. Ruszyliśmy, ale nie oddalaliśmy się zbytnio od rzeki, żeby nie zgubić się kompletnie. - Jak twoja kostka? - spytałam. - Lepiej. To tylko lekkie skręcenie, nic wielkiego. - Pociągnął koszulę. -1 znów mogę być ubrany. - Nie zauważyłam - powiedziałam z kamienną twarzą. Drzewa wkrótce przerzedziły się i dostrzegliśmy polanę z małym domkiem i jeszcze mniejszym wychodkiem. Nie wiedziałam, czy czuć ulgę, czy przerażenie. A jeżeli duch nie mieszkał sam, a po okolicy kręci się jej mąż z bronią w ręku? Może ją zabił. Weszliśmy na polanę i zatrzymaliśmy się w pół kroku. - Co to za zapach? - wyszeptałam, chociaż instynkt podpowiadał mi, co to jest. - Czekaj tu. - Zachary ruszył na przód, lekko kulejąc. Poszłam zanim, kiedy zakradał się za róg domu, przesuwając się wzdłuż ściany jak żołnierz. - Auro, nie patrz. Ale było za późno. Ktoś tu umarł. Dawno temu, sądząc po tym, co z niej zostało.
Wyciągnęłam rękę, żeby przytrzymać się rogu budynku. Było to ciało ducha, którego widziałam? - Pusto. Wejdźmy do środka - powiedział Zachary, zaglądając do domu przez małe boczne okno. Zmusiłam się, żeby za nim pójść. Na sercu też było mi ciężko. Kim była ta kobieta, która żyła na zupełnym odludziu i nikt nie zauważył, kiedy umarła? Jednoizbowy dom był zakurzony, ale czysty. Niewiele mebli drewniane łóżko, szafa, stół kuchenny i nocna szafka -wyglądały na ręcznie zrobione. Poczułam ulgę, że wyblakłe żółte zasłony w oknie z tyłu są zaciągnięte i nie widzę leżącego w ogródku ciała. Na ścianie nad podwójnym łóżkiem znajdowała się mała galeria rodzinnych zdjęć. Przysunęłam się bliżej, żeby zobaczyć. Było kilka fotografii pary w średnim wieku i młodej dziewczyny, która mogła być ich córką. Po obu stronach znajdowały się nekrologi z gazet. William Robinson zmarł na raka mózgu w wieku pięćdziesięciu pięciu lat, a Darę zabiła białaczka, kiedy miała zaledwie dwadzieścia osiem lat. Ojciec i córka zmarli w odstępnie niecałego roku. - Ale smutne. - Dotknęłam zdjęcia w środku, rodziców tańczących na weselu córki. - Wyglądają tu na takich szczęśliwych. Zachary przeczytał nekrologi, patrząc mi przez ramię. - Może duchem jest matka? Fredericka? - Chyba tak. - Powinniśmy pochować jej szczątki. Spragniona, odwróciłam się do zlewu, ale zobaczyłam tylko miednicę. - Nie ma bieżącej wody? - Wzięłam odwrócone wiadro, na szczęście czyste. - Nabiorę wody z rzeki, możemy ją przegotować. Ty lepiej zostań w środku, bo może Fredericka wróci, żeby ze mną porozmawiać. Zmarszczył brwi, ale się nie sprzeciwił. - Poszukam czegoś do jedzenia.
Wyszłam szybko z domku i skierowałam się w dół, w stronę rzeki. - Z tyłu jest pompa - odezwał się za mną kobiecy głos. Zatrzymałam się i odwróciłam. Moją uwagę zwrócił fioletowy cień, jakieś trzy metry ode mnie. Gęste tło drzew pozwoliło mi przyjrzeć się lepiej duchowi, kiedy się nie ruszał. Długi jasny warkocz spływał jej do przodu przez ramię i wisiał nad zaokrąglonym dekoltem czegoś, co wyglądało jak toga. - Dzień dobry. - Usiłowałam się uśmiechnąć. - Czy to pani jest za domem? - To, co ze mnie zostało. - Pochyliła głowę. - Miałam chyba atak serca. - Mieszkała tu pani sama? - Uhm. Przeprowadziłam się na ten skrawek raju dziesięć lat temu po tym, jak straciłam rodzinę. Nie potrzebowałam towarzystwa ludzi. - Przykro mi. - Dlaczego nie mogę wejść do domu? - Przez mojego przyjaciela. Jest takim chodzącym obsydianem. Ale chce pochować pani ciało - dodałam, zanim zdążyła się zdenerwować. - To byłoby błogosławieństwo. - Kobieta zgarbiła się. -Przemierzam cały świat, wszystkie miejsca, w których byłam za życia, ale ciągle wracam tu, sprawdzić moją... cielesną powłokę, Jest w dość kiepskim stanie. - Mogę wypowiedzieć kilka słów, kiedy będziemy panią chować, jeżeli to pomoże pani przejść dalej. - Och, naprawdę? Zawsze chciałam być na własnym pogrzebie. Zasłoniła sobie usta dłonią. - Boże, to zabrzmiało egoistycznie. Idź nabrać wody. Ze studni można pić, ale pompa jest obok... no wiesz, mnie. - Dzięki. - Poszłam ścieżką do studni z żelazną pompą. Rączka zaskrzypiała, kiedy pociągnęłam ją w dół, a potem puściłam. Jak XVIII-wieczny cud, woda trysnęła ze studni. Podstawiłam pod nią twarz i piłam jak spragniony pies.
Duch przyszedł za mną. - Jakieś szczególne życzenia odnośnie do pogrzebu? - spytałam, żeby przerwać milczenie i skupić się na czymś innym niż zapach ciała. - Umiesz śpiewać? - Nie za bardzo. - Zaczęłam napełniać wiadro. - A o jaką piosenkę chodzi? - Moja ulubiona to Róża Betty Midler. Słyszałaś ją? - Może raz albo dwa u dentysty. O, ale może pani sama zaśpiewać. To byłoby niezłe, nie uważa pani? - Zastanowię się. Wzięłam jeszcze jeden łyk wody cieknącej do wiadra. - Jak pani na imię? - Wiedziałam już z nekrologów, ale nie chciałam, żeby myślała, że myszkowałam po domu. - Fredericka. Ale mów do mnie Fred. - Dobrze, Fred. Ja jestem Aura. - Aura - wyszeptała niemal z miłością. - Możesz być moim wybawieniem. W domu Zachary pochylał się nad stołem i studiował mapę topograficzną. Miał na sobie czystą koszulkę, żółtą z wężem wijącym się pod napisem, który mówił: NIE DEPCZ PO MNIE. Była na niego dobra, więc domyśliłam się, że dawna Fred trzymała w szafie ubrania męża. - I co, udało ci się? - Można tak powiedzieć. - Zanurzyłam kubek w zimnej wodzie i podałam mu go. - Najpierw zagotuj - powiedział. - Nie znalazłem tabletek oczyszczających. Piec jest gotowy do rozpalenia. - Woda jest ze studni za domem. Fred powiedziała, że jest bezpieczna. - Spotkałaś tego ducha? - Tak, a one nie kłamią, więc pij. - Trąciłam go kubkiem w pierś, ciesząc, że nie jest już naga.
- Dzięki - szepnął i objął palcami kubek, muskając nimi moje palce. Nasze oczy się spotkały, a ja zastanawiałam się, czy przypomniało mu się, jak zasypialiśmy obok siebie pod gwiazdami, jak odwróciłam się przodem do niego i zarzuciłam mu rękę na pierś, oczywiście tylko dla wygody, bo moje ciało cały czas domagało się, żebym spała na prawym boku. I jak on przyciągnął mnie do siebie, tylko troszkę. - Jak daleko jesteśmy od cywilizacji? - Odwróciłam się do mapy. - Daleko. Patrz, to jest rzeka, którą przekroczyliśmy. Jeżeli pójdziemy wzdłuż niej... - Przesunął palcem na prawo wzdłuż zaznaczonej na mapie wody i rozłożył następny fragment mapy. I następny. I następny. I następny. Mapa kończyła się bez śladu jakiegokolwiek miasta. - Jesteśmy na kompletnym zadupiu. - Lepiej wracajmy tam, skąd przyszliśmy. - Tam będą nas szukać. - Rozłożył górną część mapy. - jeżeli skierujemy się na północ, wyjdziemy na drogę. - Dostrzegłam dwupasmową stanową drogę biegnącą w kierunku Pensylwanii. - Ale nie wiadomo, jak daleko jest do miasta. - Spytam Fred. Ale najpierw jedzenie. Byliśmy zbyt głodni, żeby gotować makaron i konserwy, więc usiedliśmy do śniadania składającego się z batoników proteinowych, krakersów i cheez wiz. - Jeżeli wrócimy do domu, o ile wrócimy do domu, DCM będzie nas tam szukać - powiedział Zachary, ledwie zaczęliśmy jeść. Przełknęłam, a w ustach nagle zrobiło mi się sucho. - Cholera. Wiedzą, że mam być na koncercie Logana. - Musisz iść? - Chyba nie przejdzie do innego świata, jeżeli mnie nie będzie. - Więc musisz iść - powtórzył beznamiętnie. Zignorowałam jego uwagę.
- Media będę obserwować, czy Logan znowu nie zamieni się w cień sapnęłam i mato nie udławiłam się kawałkiem krakersa. - Właśnie! Wrócimy do Baltimore jutro i pójdziemy prosto na koncert. W światłach kamer będziemy bezpieczni. DCM nie odważy się wziąć nas na oczach całego świata. - A ta Nicola? - Spojrzał na mnie sceptycznie. - Nie będzie jej tam? - Tak, bo ona prowadzi cały występ. - Ona chyba się nie spodziewała, że nas zabiorą. Myślisz, że nam pomoże? - Nie liczyłabym na to. - Rozdarłam opakowanie drugiego batonika proteinowego. - Poza tym musimy dotrzeć tam na czas. Do kogo możemy zadzwonić, żeby po nas przyjechał, jak znajdziemy telefon? - Nie do moich rodziców ani twojej ciotki. Prawdopodobnie mają już podsłuch na linii. - Może do któregoś z twoich kolegów? - Jeżeli DCM jest tak sprytne jak MI-X, przeszukają nasze telefony komórkowe i będą monitorować każdy kontakt. - Chyba będziemy musieli złapać stopa? - Nie, zadzwonimy do kogoś. Nie chciałbym spotkać osoby, która wzięłaby parę zapuszczonych nastoletnich autostopowiczów. - Spojrzał na mnie. - Nie żebyś ty była zapuszczona. Zachichotałam, a potem dotknęłam posklejanych włosów. - Jestem całkiem zapuszczona. Powinnam nagrzać sobie wody i wziąć kąpiel w pianie. - Jest jeszcze rzeka. - Oblizał odrobinę cheez wiz z kciuka. - Tak, fakt. Można wpaść na krę lodową. - Ja cię ogrzeję. - Zachary wytarł dłonie i oparł ręce na stole. Oderwałam wzrok od jego oczu i wpatrywałam się w jego długie silne palce, wyobrażając je sobie na mojej nagiej wilgotnej skórze, jak wygładzają gęsią skórkę. Wszędzie. Ale te palce dotykały też Becki. Do jakiego stopnia, nie wiedziałam, a nie miałam odwagi spytać. Może to już nie ma
znaczenia. Ale nie mogłam tego stwierdzić, kiedy patrzył na mnie w ten sposób. Wstałam i chwyciłam mapę topograficzną. - Poleź. A ja pójdę po wskazówki od ducha. 27 Fred pokazała mi nie tylko, jak mam dotrzeć do najbliższego miasteczka (dziesięć kilometrów marszu, kiedy dotrzemy do drogi), ale również wskazała miejsce, pod jej ulubionym orzechowcem, gdzie chciała zostać pochowana. Było to zaledwie kilka metrów od jej obecnego miejsca spoczynku, więc nie musielibyśmy przenosić ciała daleko. Niestety pozostała nieugięta w sprawie wykonania piosenki Róża podczas pogrzebu i uparła się, żebym się jej nauczyła, co, ze względu na mój talent muzyczny, zajęło dwie godziny. Tak więc z pełnymi brzuchami, rękami w rękawiczkach i maścią VapoRub pod nosem (widziałam w jednym z programów policyjnych, że używano go, aby zneutralizować zapach zwłok) późnym popołudniem wykopaliśmy grób dla Fred. Następnie owinęliśmy jej szczątki w kołdrę i złożyliśmy delikatnie w grobie. Zachary stał w nogach zmarłej i spoglądał w dół na niepozornie mały pakunek. - Wejdę do środka, żebyś mogła ją zawołać. Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - Znam się na duchach, przynajmniej w większości - dodałam, mając na myśli Logana. - Czy wiesz, że kopanie grobu daje facetom do myślenia? -Zachary powoli zdjął rękawiczki. - O czym? - O błędach. - Przekrzywił głowę, spoglądając na dziurę w ziemi. - O słowach, których nie chcę zabrać ze sobą do grobu.
- Więc powinniśmy porozmawiać. - Ścisnęło mnie w żołądku. Skinął głową. - Po pogrzebie - zaproponowałam. - Powiedz Fred, że jest mi bardzo przykro. - Odszedł. Kiedy zniknął, natychmiast pojawiła się Fred. Ponieważ słońce schowało się już za górami, lśniła teraz i błyszczała na fioletowo. - Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Zawsze mówiłam sobie: Fred, jeżeli zdecydujesz się żyć samotnie, to pewnego dnia umrzesz w samotności. Nie sądziłam jednak, że umrę, mając zaledwie sześćdziesiąt jeden lat. - Uniosła ręce. - Gotowa na swój wielki debiut? Odsunęłam się od grobu, żeby nie wdychać zapachu jej szczątków. Następnie rozłożyłam kartkę z tekstem piosenki, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam śpiewać. Przerwała mi przy drugim dźwięku. - Fałszujesz. To było tak, nie pamiętasz? - Zanuciła kawałek melodii. Spróbuj jeszcze raz. Przez następnych dwadzieścia minut, zaczynając ciągle od nowa, pod dyktando dawnej Fred śpiewałam Różę. Jeśli w moim zawodzie rozdawano by medale za odwagę, zdobyłabym najważniejszy. Na szczęście za siedemnastym razem zaśpiewałam idealnie. - Wspaniale! - Fred podskoczyła i zaklaskała. Ukłoniłam się lekko, przykucnęłam i nabrałam pełną garść wilgotnej ziemi, zanim zdążyła poprosić o bis. - Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz. Ziemia upadła na całun, lekko dudniąc. Zacytowałam jedyne słowa pociechy, jakie zapamiętałam z pogrzebu Logana. - Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie, a światłość wiekuista niechaj jej świeci na wieki wieków. Amen. Wreszcie mogłam zobaczyć jej rysy: wydatny podbródek, wąskie oczy i wystające kości policzkowe. Uśmiechała się do
grobu, ale nie lśniła jasnozłotym blaskiem, który oznaczałby, że przechodzi na drugą stronę. - Amen - powtórzyłam. - Hm... - Podrapałam się po głowie, marząc nagle o gorącym prysznicu. - Fredericka była wspaniałą kobietą wielkiej... - Godności - Wielkiej godności. Mimo trudnych warunków dbała, uhm, o porządek w domu. - Zerknęłam na nią, ale nie zauważyłam nawet śladu jasnozłotej poświaty. - Kochała też dwie osoby, które były dla niej sensem życia, Williama i Dare. - Skąd...? - Obrzuciła mnie srogim spojrzeniem. - Ze zdjęć i nekrologów. - Wiedziałam, że ryzykuję. Gdybym o nich nie wspomniała, mogłaby nie poczuć się na tyle spełniona, żeby przejść na drugą stronę. Ale jeśli nadal była choć odrobinę rozgoryczona ich śmiercią, mogłaby zamienić się w cień. - Myszkowałaś po moich szufladach? - zaskrzeczała. -Odkryłaś wszystkie sekrety? - Przysięgam, że przeczytałam tylko to, co było na ścianie. Chciałam dowiedzieć się o tobie czegoś więcej, żeby wyprawić ci dobry pogrzeb. - Kłamiesz. - Jej kontury zamigotały, kiedy fioletową postać przekłuły czarne linie. - Niedługo będziesz z mężem i córką - powiedziałam, chociaż nie miałam pojęcia, czy to prawda. Ale większość przed-przemiennych wierzyła, że niebo jest ogromną imprezą, więc miałam nadzieję, że ta myśl przyniesie jej ukojenie. Jej pięści rozluźniły się, a czerń rozjaśniła się w fiolet. - Masz rację. Byłam tak zajęta zastanawianiem się, co się stało na tym świecie, że zapomniałam o tamtym. - Czekają na ciebie, Fred. - Wstałam i spojrzałam na nią. Zamrugała dwa razy i odezwała się niemal dziecinnym głosem. - Jesteś pewna?
- Nie chodzi o to, co ja wiem. - Wyciągnęłam rękę do miejsca, w którym kiedyś znajdowało się jej serce. – Chodzi o to, co ty wiesz. Wpatrywała się we mnie, jaśniejąc. Podniosłam głowę, żeby zobaczyć, czy niebo się zachmurzyło. Było niebieskie jak wcześniej pomiędzy wierzchołkami drzew. Dawna Fred przechodziła do innego świata. Na jej brzuchu zaczęło lśnić bladożółte światło. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się łagodnie. Zalała mnie fala zadowolenia. W pracy pomagałam duchom przygotować się do przejścia na tamten świat, ale teraz po raz pierwszy oglądałam to na własne oczy. Pomyślałam o Loganie i jego jutrzejszym odejściu i z całych sił zapragnęłam, żeby poszedł tą drogą. Miałam tylko nadzieję, że on pragnie tego równie mocno. - Auro, masz dar. - Złotobiałe światło rozprzestrzeniało się strumieniami, rzekami, aż po końce rąk i nóg Fred. - Nigdy o tym nie zapominaj. Jej postać zamieniła się w pulsującą gwiazdę kobiecych kształtów. Nagle bezgłośnie znikła, zostawiając po sobie jedynie czarny obraz w moich oczach. Dar, powiedziała. Musiałam się z nią zgodzić. Zakopaliśmy z Zacharym grób w milczeniu, a potem odstawiliśmy kilof i łopatę do małej szopy na narzędzia. Zapadł zmierzch, a w lesie zrobiło się głośno od świerszczy. - Mamy jedzenie, pieniądze, papier i długopisy, i mapę. -Wzięłam małą torbę, którą wcześniej spakowałam. - Możemy ruszać w każdej chwili. - Powinniśmy poczekać, aż zrobi się zupełnie ciemno, wtedy łatwiej nam się będzie ukryć, gwiazdy wskażą nam drogę. -Zachary podniósł z ziemi latarkę zasilaną słońcem i odpędził ćmy, które ją oblepiły. - Poza tym możemy popłynąć. Upuściłam torbę i spojrzałam na niego. - Mówisz poważnie?
- Obiecuję, że nie będę na ciebie patrzył, jeżeli ty nie będziesz patrzeć na mnie. - Posłał mi czarujący przewrotny uśmiech. - Uprawiałeś seks z Beccą? Drgnął i odwrócił się w stronę grobu, jakby Fred nas słuchała. - Zaczynamy, naprawdę? - Tak czy nie? - Nie miałam zamiaru się wycofać. Przestąpił z nogi na nogę, jak bokser szykujący się do walki. - Jak możesz mnie o to pytać? Zwłaszcza po tym, co sama robiłaś? - Pocałowałam go, to wszystko. - Ale on powiedział... - Zrobił to specjalnie, bo chciał cię wkurzyć, a ja mu pozwoliłam. Chciałam, żebyś czuł taki sam ból, jak ja. - Rozchyliłam palce. - Kiedy usłyszałam, że z nią jesteś... Chciałam się zabić. - Przepraszam. Nie miałem zamiaru zadać ci bólu. - Skrzywił się. - A jaki miałeś zamiar? - Chciałem odwieźć ją do domu. Może pocałować na dobranoc. Może. Odłożył latarkę z hukiem. - I co się stało? - Po balu nasza ósemka wsiadła do limuzyny, a Becca powiedziała mi, że jedziemy gdzieś w ramach niespodzianki. Okazało się, że to hotel Admirał Feli Inn. Kiedy kierowca otworzył drzwi, trzymał torbę z rzeczami Becki. Powiedziała: „Mam dla nas pokój. Co ty na to?" Z początku myślałem, że ma na myśli nas wszystkich, że wypijemy tam resztę szampana. Ale nikt się nie ruszył. Wszyscy patrzyli. A ona patrzyła na mnie, jakby była... przerażona. - Uniósł ręce, a potem je opuścił. Byłem słaby. Myślałem, że kiedy znajdziemy się w pokoju, nabiorę siły. Poczułam mdłości na myśl, w którą stronę zmierza ta historia. - Jak tylko weszliśmy do środka, położyłem telefon i portfel na stoliku i poszedłem do łazienki.
- To wtedy wybrała mój numer. - Telefon leżał pod portfelem, więc nie widziałem, co zrobiła. A potem... - Przeczesał dłonią włosy. - Nie wiem, Auro, stało się. Byłbym tchórzem, gdybym ją winił, byłbym kłamcą, gdybym powiedział, że tego nie chciałem. - I co się stało? - wykrztusiłam. - Czy... - Nie. Tak daleko nie zaszliśmy. - Gdyby Megan ci nie przerwała... co byś zrobił? - Mój żołądek się buntował. - Nie wiem. - Spoglądał smutno. - Wiem tylko, że to, co się działo w mojej głowie, nie było zwykłym pożądaniem. W dużej mierze tak, ale był też strach, wątpliwości, poczucie winy, a ja cały czas myślałem: „Nie, to się nie dzieje naprawdę, nie z nią". - A co było po tym, jak się dowiedziałeś, że słuchałam? - Kiedy się zorientowałem, co Becca zrobiła, rzuciłem tylko: „Ubieraj się, wychodzimy". Najpierw przepraszała, a potem, kiedy nie chciałem jej wybaczyć i się z nią przespać, wściekła się. Od tamtej pory nie odzywamy się do siebie. Wykasowałem nawet jej numer z telefonu. - Mówiłeś, że był szampan. - Szukałam sposobu, żeby znaleźć wyjaśnienie. - Byłeś pijany? - Tak, ale to nie jest żadne wytłumaczenie. - Podrapał się po karku i wpatrywał się w moje stopy. - Nawaliłem, Auro, przykro mi. Moja złość znikła w obliczu jego prawdziwej opowieści, z której w dodatku nie próbował się tłumaczyć. Byłam gotowa mu powiedzieć i pozbyć się poczucia winy. - Niewiele brakowało, żebym zrobiła to z Dylanem. - Po balu? - Zachary uniósł brwi. - Nie, parę dni później, u niego w domu. - Co cię powstrzymało? Zachary był wobec mnie szczery, więc byłam mu winna to samo. - Miałam wrażenie, że nie szukamy siebie nawzajem. Szukaliśmy Logana.
- Zawsze wszystko sprowadza się do niego, prawda? -Wskazał na moją koszulkę Keeley Brothers, a ja pożałowałam, że nie przebrałam się w którąś z koszulek Fred. - Zawsze będzie w twojej głowie. - Nigdy nie zapomnę Logana, do końca życia. Ale myślę tylko o jednej osobie. - Mówiłam spokojnie, chociaż strach ściskał mnie za gardło. Zach, nie rozumiem ciebie i mnie. Nie wiem, czy jesteśmy cudem, czy porażką. Wiem tylko, że chcę być z tobą. Patrzył na mnie przez mniej niż jedno uderzenie serca. Później jednym długim susem znalazł się przed mną i chwycił za ramiona. Przycisnął czoło do mojego czoła. - Auro, nigdy nie chciałem niczego innego. A kiedy myślałem, że nie możemy być razem, bo zniszczymy siebie nawzajem, usiłowałem zatracić się we wszystkim, co miało mi pomóc zapomnieć. W nauce, piłce, a nawet Becce. Ale nic nie podziałało. - Jego ciepły szept muskał mi policzek. - Nie mogłem o tobie zapomnieć, tak jak nie mógłbym zapomnieć własnego nazwiska. Pocałował mnie, a świat, który już nie miał żadnego znaczenia, zupełnie odpłynął. 28 Szliśmy prawie kilometr wzdłuż rzeki, aż znaleźliśmy miejsce na tyle głębokie, żeby móc płynąć, osłonięte drzewami. Rzeka lśniła srebrnym blaskiem, światło księżyca spowite było letnią mgłą. Zachary wyłączył latarkę i ukrył ją pod krzakiem, razem z torbą, którą spakowałam. Później położył na brzegu nasze ręczniki. - Odwrócę się, kiedy będziesz się rozbierać i wchodzić do wody.
- Nie będziesz... uhm... - Przestąpiłam z nogi na nogę. -To znaczy nie mam nic, jeśli chodzi o ochronę, a ty? - Nie, ale może to i lepiej. Nie tak wyobrażałem sobie nasz pierwszy raz, podczas ucieczki przed agentami federalnymi, atakowani przez tysiące komarów. - A jak sobie wyobrażałeś? Zachary podszedł i stanął przede mną. - Pamiętasz ten zamek z przewodnika po Irlandii, który ci pokazałem? - Niedaleko Newgrange? - Byłem na ich stronie internetowej, widziałem zdjęcia pokoi. Na najwyższym piętrze jest apartament, z którego z balkonu widać panoramę Boyne Valley. Wychodzi na zachód, na przeciwną stronę niż Dublin, więc zakłócenia świetlne nie zaciemniają nieba. - Wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po głowie. -W mojej wyobraźni piliśmy brandy i patrzyliśmy w gwiazdy, aż zrobiło się zimno. - I co wtedy? - Wtedy weszliśmy do środka. - Palce zsunęły mu się na moje ramię. Włożyłaś coś trochę bardziej... no, trochę bardziej skąpego. - I co dalej? - A potem znaleźliśmy się w łóżku pod grubą, miękką kołdrą. Przesunął dłoń w dół łokcia. - Całowałem cię i dotykałem wszędzie, a ty robiłaś to samo ze mną, aż obojgu nam zrobiło się za gorąco pod kołdrą. - A potem? - Nie miałam odwagi zamrugać. Przyciskał miękkie i gładkie opuszki palców do moich. - A potem... dopiero potem... dowiedziałabyś się, jak bardzo cię kocham. - Co? - jęknęłam. - Nie byłabyś tak zaskoczona, gdybyś odsłuchała wtedy moją wiadomość. - Powiedziałeś mi, że... powiedziałeś mi, że mnie kochasz, wtedy...
- Jedenastego maja o dziewiątej jeden. Mniej więcej. Przed oczami przewinęło mi się sześć tygodni męczarni. - Dlaczego nie powiedziałeś mi tego drugi raz? - Myślałem, że wiesz i jest ci to obojętne, a kiedy się dowiedziałem, że nie odsłuchałaś wiadomości, byłem już przekonany, że znów straciłem cię przez Logana. I myślałem, że sobie na to zasłużyłem. - To już przeszłość. - Wsunęłam dłonie w jego ręce. - Chcę odtąd patrzeć w przyszłość. - Ja też. - Ale nie podoba mi się twoja wizja zamku. - Dlaczego? - Uniósł brwi. - Bo jeżeli wybierzemy się do Newgrange, to dopiero na zimowe przesilenie, prawda? To za całe sześć miesięcy. - A tobie się spieszy? - Ulżyło mu, bo się uśmiechnął. - Tak. - Mnie też. - Pocałował mnie, mocno i łapczywie. Odwzajemniłam pocałunek, jeszcze mocniej i bardziej łapczywie. Kiedy jedno zanurzyło dłonie we włosach drugiego, przysięgam, że poczułam, iż ziemia wiruje nam pod stopami. Zebrałam siły, żeby go odepchnąć tylko dlatego, że chciałam, byśmy pozbyli się ubrań. - Dalej, szybko - wydyszał. - Odwrócę się. - Nie. - Chwyciłam go za nadgarstek, zanim odwaga mnie opuściła. Nie odwracaj się. - Cofnęłam się o krok, prawie do krawędzi wody i zsunęłam buty. - Nie spuszczę wzroku, jeżeli ty też tego nie zrobisz. Usiłowałam patrzeć w jego zaskoczone oczy, rozbierając się, ale ponieważ byłam spocona, kilka rzeczy się przykleiło, jak skarpetki, więc mój striptiz dla Zachary'ego był dość żałosny. Ale nie dał tego po sobie poznać. - Twoja kolej. - Stałam przed nim naga i powstrzymywałam się, żeby nie skrzyżować rąk ani nóg. Pozbył się zawstydzenia równie szybko, co ciuchów. Był idealny.
Tak idealny, że pamiętał nawet o tym, by owinąć nasze ubrania w ręczniki i je ukryć. To, bardziej niż cokolwiek innego, utwierdziło mnie w przekonaniu, że będzie dobrze. Że zawsze będziemy się wspierać. Wchodziliśmy do wody, trzymając się za ręce, ze splecionymi palcami. Zimno zatrzymało mnie po trzech krokach. Zakryłam usta, żeby stłumić pisk. - Powiedziałem, że ze mną będzie ci ciepło. - Zachary spojrzał na mnie, - To dlaczego mi zimno? - spytałam ze śmiechem. - Bo jeszcze tam nie doszliśmy. - Przysunął się do mnie. -Chcesz, żebym znowu cię poniósł? - Nie. - To dobrze, bo prędzej czy później musiałbym cię wypuścić. Nie spodobałoby ci się to. - Chodźmy. - Ruszyłam do przodu. Chłód zaparł mi dech w piersiach, zimno docierało do nóg i bioder. Każdy nerw był czuły, aż po czubki palców u nóg i rąk. Doszliśmy na tyle daleko, na ile mogliśmy, żeby pozostać w ukryciu drzew. Woda sięgała mi do piersi, a jemu do brzucha. - Zapomnieliśmy mydła - zauważył Zachary, kiedy się zatrzymaliśmy i stanęliśmy przodem do siebie. - Mam pobiec i przynieść? - A chce ci się? - zaśmiałam się nerwowo i odgarnęłam włosy. Przydałby się też szampon i odżywka. - Już się robi. Ale najpierw. - Położył dłonie na mojej talii. - Ufasz mi? - Ufam. Wzrokiem badał mój wzrok. Jego wargi rozchyliły się, jakby chciał powiedzieć albo zapytać, o coś strasznie ważnego. - Kocham cię - dodałam na wypadek, gdyby miał wątpliwości. Westchnął i przyciągnął mnie do siebie tak, że skóra dotykała skóry.
- To chodź ze mną. - Co? Zaraz... - Pod wodę. - Kącik jego warg się uniósł. - Pod wodę, a co myślałaś? Roześmiałam się, objęłam go, zacisnęłam wargi i oczy, żeby nie zgubić szkieł kontaktowych. - Trzymaj się - powiedział. - I pamiętaj, nie pij jej. Zanurzyliśmy się pod wodę, która obmyła mi głowę najzimniejszą falą. Zadrżałam, ale przytrzymał mnie mocniej. Kiedy reszta odgłosów świata została odcięta, miałam wrażenie, że rzeka szepcze do mnie, opowiada mi swoje pradawne tajemnice. Włosy unosiły mi się na wodzie, a ja czułam się lekka i wolna. Marzyłam o tym, żeby już nigdy nie potrzebować powietrza. Wynurzyliśmy się na powierzchnię, na której zamglony blask księżyca nagle wydał się bardzo jasny. Zachary otrząsnął głowę, a woda ściekła mu po nosie i rzęsach. Przeczesałam palcami jego gęste mokre włosy, pozwalając im opaść na czoło. Świadomość tego, że w niedzielę wyjeżdża, zabolała mnie. - Nie wyjeżdżaj. - Nie mam wyboru. - Oczy mu posmutniały. - Gdybym mógł, zostałbym. - Ujął w dłoń moją brodę. - Chyba że mógłbym cię ze sobą zabrać. Pocałowaliśmy się namiętnie. Przywarłam do niego. Jedynie zimna woda ratowała moje serce przed wybuchem od wewnętrznego żaru. Nagle się odsunął. - Słyszałaś? Jedną rękę trzymając mu na karku, otarłam z uszu wodę, żeby usłyszeć odległy dźwięk. Silnik. - Jasny gwint - wyszeptał. Miałam ochotę wrzeszczeć. Wszechświat nas nienawidził. Podpłynęliśmy do najciemniejszego miejsca, jakie udało nam się znaleźć, pod zwalonym drzewem, którego koniec sięgał
rzeki. Zanim tam dotarliśmy, widzieliśmy jasne światła od strony domu Fred. - Domyślą się, że tam byliśmy - wyszeptałam, kuląc się w wodzie. Grób jest świeży. - Będą wiedzieć, że ktoś tam był, niekoniecznie my. - Zachary pociągnął mnie na swój tors, żebyśmy podpłynęli dalej pod drzewo. - Może pomyślą, że poszliśmy dalej. Po co mielibyśmy wracać do rzeki, zamiast iść do drogi? - Dobre pytanie. Po co? - Powiedz, że żartujesz. - Oczywiście, że żartuję. - Objął mnie obiema rękami, zarostem połaskotał mnie w ucho. - Czy to ci coś przypomina? Przed oczami pojawiło się wspomnienie październikowego popołudnia, osiem dni przed śmiercią Logana. Przytulał mnie tak, moje nagie plecy dotykały jego torsu, po naszej przerwanej próbie kochania się. Wyszeptał, że nie jest rozczarowany, że rozumie i wszystko będzie dobrze. Co, oczywiście, okazało się nieprawdą. Wpatrywałam się w ścianę mojej sypialni i zastanawiałam się, czy go stracę. Co się, niestety, stało. - Na statku - przypomniał Zachary. - Kiedy uciekliśmy agentom DCM. Oparłam się o niego swobodnie, z ulgą oddając się lepszym wspomnieniom. - Kiedy pierwszy raz się pocałowaliśmy. - Teraz jest lepiej. Zamknęłam oczy, wracając do teraźniejszości. - Bo jesteśmy nadzy? - A, to też. - Przycisnął usta do mojego karku i lekko go przygryzł. Wygięłam się do tyłu, a on jęknął. - Uważaj - powiedział. - Nie chcesz tego. - Nie mów mi, czego chcę. - Sięgnęłam poza mnie, starając się trafić od razu. - Dokładnie wiem. Byłam pewna, że wszystkie słowa, które Zachary mi szeptał, poczynając od „ach", nie były po angielsku.
W końcu jego ściszone jęki umilkły i nastała zapierająca dech cisza. - Zobacz - powiedziałam. - Świat się jakoś nie skończył. Roześmiał mi się cicho w plecy. - Poczekaj, dziewczyno, tylko poczekaj. Czekałam, zupełnie nieruchoma, kiedy latarki DCM przeczesywały las, a ich terenówki zakłócały nocną ciszę. Chociaż nogi miałam zesztywniałe z zimna, w środku było mi goręcej niż kiedykolwiek w życiu. Bo byłam dobra w czekaniu. Natarczywe hałasy cichły, kierując się na północ, z dala od nas i od miasteczka, do którego zamierzaliśmy się udać. Pięć minut po ostatnim odgłosie silnika wyszliśmy na brzeg. Kiedy się wycierałam, Zachary wziął największy ręcznik i rozłożył go na ziemi. Spojrzał na mnie i pociągnął róg ręcznika. Zrozumiałam sugestię i położyłam się. Przyglądał mi się uważnie. Ukląkł i powoli przesunął dłonią po mojej ręce z przymkniętymi oczami i rozchylonymi wargami. - Auro... gdzie mogę cię dotknąć? - Wszędzie. Jego dłoń zsunęła się z mojej ręki i powędrowała do wzniesienia kości biodrowej. - A gdzie cię mogę pocałować? Wzięłam głęboki oddech, dawno już gotowa na to, co ma być. - Wszędzie. 29 Ubraliśmy się tylko z powodu komarów. W końcu. Zachary czuwał, a ja spałam kilka godzin z głową na jego kolanach. Obiecałam, że się wymienimy, żeby on też mógł się
zdrzemnąć, ale on celowo „zapomniał" mnie obudzić, aż do chwili, kiedy trzeba było iść. Skierowaliśmy się na północny wschód, nie mając odwagi zatrzymać się znów przy domu, bo DCM mogło na nas czekać. Cieszyłam się, że spakowałam wszystko na drogę przed wyjściem nad rzekę. Kiedy drzewa przerzedziły się na tyle, że widać było gwiazdy, zorientowaliśmy się, że zboczyliśmy z trasy za daleko na zachód i musieliśmy zmienić kierunek. Zachary zaczął oszczędzać skręconą kostkę, ale na pewno nie tak, jak by chciał. Więc kiedy dotarliśmy do dwupasmowej drogi, wijącej się przez góry, już dawno minął ranek. Kiedy szliśmy poboczem, zorientowałam się, że Zachary umilkł, od czasu do czasu mruczał pod nosem jakieś liczby. Co kilka minut zdejmował dłoń z mojej i gryzmolil coś na skrawku papieru. Spoglądając mu przez ramię, zobaczyłam, że usiłuje zapamiętać numer telefonu, więc mu nie przeszkadzałam. Cztery godziny po tym, jak znaleźliśmy drogę, doszliśmy do zdewastowanego sklepu z nieznaną stacją benzynową i szyldem: BORIS'S PIZZA. Na widok słowa „pizza" zaburczało mi w brzuchu. Weszliśmy szybko do środka, poruszając krowi dzwonek przywiązany do klamki. Młody mężczyzna, który drzemał z nogami na ladzie, obudził się nagle. Coś upadło na podłogę obok niego. - Dobry! - Zerknął na zegar steelers nad drzwiami, który pokazywał dwunastą pięć. - To znaczy dzień dobry. - Pochylił się i wstał, pocierając ciemnobrązowe oczy i ściskając podniszczoną książkę. - Przepraszam. Chcecie benzynę? Użyjcie drugiego dystrybutora. Pierwszy jest zepsuty. - Potrzebny nam telefon - powiedziałam. - Automat jest na ścianie z tyłu. - Chwycił kartę telefoniczną ze stojaka przy kasie. - Weźcie jedną, jeżeli macie za mało drobnych.
- Wezmę dwie. - Zachary położył na ladzie banknot dwudziestodolarowy i wziął karty. - Zaczekaj tu - rzucił do mnie. Domyśliłam się, że chce, żebym miała wszystko na oku, cofnęłam się o kilka kroków, by mieć widok na szklane drzwi. Kasjer przebierał nogami, pewnie zastanawiając się, kiedy będzie mógł się dalej zdrzemnąć. Spojrzałam przez ladę na przylegającą pizzerię oddzieloną od sklepu szklanymi drzwiami i ścianą. - Boris, to ty? - Mój tata. Ja jestem Alexei. - Jesteś Rosjaninem? - Przestałem nim być, kiedy skończyłem dwa łata. - Ani się waż! - Dobiegł z tyłu sklepu podniesiony głos Zachary'ego. Jesteś mi to winna i dobrze o tym wiesz! Alexei i ja zerknęliśmy w stronę Zachary'ego, który ściszył głos i rozmawiał dalej. - Co czytasz? - spytałam Alexeia. - Podręcznik genetyki. Mam letnie zajęcia trzy razy w tygodniu na Pitt. Chcę się wcześniej obronić. - Studiujesz na Uniwersytecie w Pittsburgu? - spytałam z niedowierzaniem. Znałam paru uczniów z najlepszymi świadectwami, których tam nie przyjęli. - Wiesz, tu, na prowincji uczą czytać i pisać. Czasami jest to nawet coś nie z Biblii. - Alexei się zjeżył. - Dobra, dobra, przepraszam. - Spojrzałam na tył sklepu, ale teraz nie słyszałam Zachary'ego wcale. - Dobra jest pizza twojego taty? - Dobra, ale mamy najlepsze stromboli w stanie. Rodzinna duma zwyciężyła głód. - Proszę. Moja babcia ma piekarnię w Filadelfii. Jej ciasto jest... - Daruj sobie, dobrze? - Wyjął pęk kluczy z kieszeni dżinsów i otworzył szklane drzwi pomiędzy sklepem a pizzerią. - Otwieramy dopiero o pierwszej, ale zrobię wyjątek dla sceptycznych mieszczuchów.
Idąc za nim, zerknęłam na Zachary'ego, który stał w kącie, tyłem do mnie, ściskając krawędź automatu. Odłożył słuchawkę z trzaskiem, ale się nie ruszył. Alexei włączył światło, potem piec, a potem wyjął dwie kulki ciasta z lodówki ze stali nierdzewnej. - Zrobię jedną wegetariańską, a drugą z mięsem, żebyście mieli pełny obraz. Usiadłam przy jednym ze stolików pod oknem i obserwowałam drogę. Rozpaczliwie chciałam zadzwonić do ciotki Giny i Megan, żeby dać im znać, że nic mi nie jest, ale nie mogłam ryzykować, może nawet naraziłabym je na niebezpieczeństwo. Ale co zrobi Logan, jeżeli nie zdążę wrócić? Czy beze mnie uda mu się odzyskać ciało? Jeżeli nie, straci ostatnią możliwość zagrania na gitarze przed tłumem, zanim odejdzie. Chyba że postanowi zostać na kolejne trzy miesiące, licząc na to, że stanie się na chwilę człowiekiem podczas jesiennego zrównania. Nie chciałam nawet o tym myśleć. Zachary wszedł do pizzerii. - Podwózkę będziemy mieli za sześć godzin. - Za sześć godzin? Jest południe. Musimy zdążyć do Baltimore na dziesiątą piętnaście, na koncert Logana. Zaczyna się o wpół do jedenastej. - Spokojnie, zdążymy. Nasz kierowca nie jedzie z Baltimore. - Do kogo zadzwoniłeś? To był ten numer, który usiłowałeś zapamiętać? - Jeden z nich. Chodź tu. Wyszłam za nim przez pizzerię, na parking. - Wszystko w porządku? - W najlepszym. - Położył dłonie na moich ramionach. -Auro, rozmawiałem z Eowyn. Pamiętasz, zapisała swój numer na kartce dołączonej do dziennika twojej mamy. - Zapamiętałeś go? Powiedziałeś jej, czego się dowiedzieliśmy? Zaczęłabym podskakiwać, gdyby nie to, że mnie trzymał.
- Nie musiałem, bo zobaczę się z nią za tydzień, po powrocie do domu. - Oczy mu rozbłysły. - Da mi kopię stron dziennika twojej mamy. - Jak to, kopię? - Wpatrywałam się w niego. - Eowyn nie jest głupia. Nie dopuściłaby do tego, żeby coś tak ważnego po prostu przepadło. - Ale moja mama zapieczętowała kopertę. Napisała na zamknięciu. - Nie, zrobiła to Eowyn, podrabiając jej pismo. Obiecała twojej mamie, że go nie przeczyta. I dotrzymała słowa. Mamrotałam pod nosem, bojąc się uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. - Więc nie przepadł. - Nie. - Zachary wygładził mi włosy. Roześmiałam się triumfalnie i go objęłam. Podniósł mnie i mocno przytulił. Instynktownie przysunęłam się, żeby go pocałować. W porę się odsunął. - Ups. - Zakryłam usta. - Nie chcesz, żebym przed koncertem stała się czerwona. - Zgadza się. Ale potem... - Potem, na pewno. - Ujęłam jego dłonie. - Już nigdy więcej Logan nie stanie między nami. - Wiem. - Ciepłe spojrzenie Zachary'ego mówiło, że mnie lubi i nie może przestać myśleć o zeszłej nocy. O wszystkim, co zrobiliśmy w rzece i na brzegu. O wszystkim, co mamy jeszcze zrobić... gdzieś, kiedyś. - Okej! Czas się przekonać - krzyknął Alexei, stając w drzwiach. Po sześciu godzinach zamartwiania się i jedzenia (najlepszego stromboli w stanie), czekając, aż ktoś po nas przyjedzie, stałam się strzępkiem nerwów. Zachary stał na zewnątrz, żeby zatrzymać kierowcę. Przez szklany front pizzerii widziałam, że wyprostował się na widok
czarnego sedana pędzącego drogą. Wstałam, pomachałam na pożegnanie Alexeiemu i pchnęłam drzwi. Palce zamarły mi na klamce, kiedy zorientowałam się, że czarny samochód to bmw. Kabriolet. Taki sam, jak ten, którym jeździła... Nie zrobiłeś tego... Obok nas zatrzymała się Becca Goldman. Jednym długim paznokciem z francuskim manikiurem opuściła okulary słoneczne i spojrzała na Zachary'ego. - Teraz ty jesteś moi dłużnikiem. Wyłączyła silnik, wysiadła z samochodu i musnęła dłonią rękę Zachary'ego, mijając nas po drodze do sklepu. - Przepraszam. - Zachary posłał mi potulne spojrzenie. - Co ty sobie wyobrażasz? Becca mnie nienawidzi. Z radością odwiezie mnie do DCM. - Ale trochę bardziej lubi mnie, niż ciebie nienawidzi. - Nie uśmiechnęłam się wcale, więc ciągnął dalej: - Słuchaj, ona jest ostatnią osobą, o której ktokolwiek pomyśli, że poprosiliśmy ją o pomoc. DCM ma nasze telefony, a w moim nie ma już jej numeru. - Ale go sobie przypomniałeś. - W końcu. - Wziął mnie za rękę. - Auro, ja też nie jestem szczęśliwy z tego powodu, ale pomyślałem, że to najlepsze rozwiązanie. Przyjechała, żeby nam pomóc, aż z Ocean City. - Dlaczego? - Bo jej potrzebujemy. - Z dobroci nieistniejącego serca? - Spojrzałam na niego gniewnie. - Dokładnie. - Zatknął mi kosmyk włosów za ucho. -Czasami pomagamy sobie sami, a czasem dostajemy pomoc od duchów w lesie i kretynek w bmw. Krowi dzwonek zadźwięczał, kiedy Becca wyszła ze sklepu. - Patrz! - Wyciągnęła małą puszkę napoju energetyzują-cego. - Nie widziałam red debil od czterech lat. Najwyraźniej cała dostawa wylądowała na zadupiu w Pensylwanii. Kupiłam trzy: dwa dla mnie, jeden dla ciebie. Wyjęła jeszcze jedną pusz-
kę z plastikowej torebki i podała ją Zachary'emu. - Jedźmy na ten głupi koncert. - Dwie prośby - powiedział. - Pierwsza, przestań udawać, że Aury tu nie ma. Druga, podnieś dach. Ukrywamy się przed władzą, zapomniałaś? Becca zerknęła na miejsce nad moim ramieniem i pilotem uruchomiła podnoszenie składanego dachu, który osłonił wnętrze samochodu. - W drogę, Zachary i druga osobo. Chociaż Zachary zaproponował mi miejsce z przodu, obok Becki, odmówiłam. Wolałam kulić się z tyłu i udawać, że marzenie Becki - żeby mnie tu nie było - rzeczywiście się spełniło. Napój energetyzujący podziałał na nią od razu i zaczęłam się zastanawiać, czy nie zniknął z szerokiego rynku, dlatego że był zrobiony z gruczołu przysadkowego obalonych dyktatorów i straconych seryjnych morderców. Po trzech i pół godzinie beznadziejnej muzyki dance i paplaniny Becki o tym, kto się z kim się spotyka w letnim domu ojczyma Halley, dojechaliśmy na Baltimore Beltway. Mimo że pędziliśmy na złamanie karku, byliśmy spóźnieni. Becca ściszyła muzykę. - Jest sprawa - zaczęła. - Tyler napisał esemes do swojego brata Erica, który z kolei wysłał wiadomość do swojej dziewczyny Alicji, a ta znowu do swojej przyjaciółki, Heather, która gra na basie u Logana. Logan wie, że przyjedziecie, co oznacza, że jego bracia i siostra, i ta suka Megan, też wiedzą. Będą szukać kogoś, kto ma na sobie to. - Wskazała kciukiem za siebie. - Zachary, powiedz swojej dziewczynie, żeby to włożyła. Otworzyłam plastikową torbę wsuniętą pod fotel kierowcy. - Chyba żartujesz. - Wyjęłam perukę z białymi lokami długimi prawie na metr i okulary w czarnych oprawkach. - Niby jak mam w tym być niezauważona? - A ja? - spytał Beccę Zachary. - Ja nie potrzebuję przebrania?
- Nie, głuptasie. Ty będziesz dostarczał rozrywki. Staniesz blisko kamer, a kiedy DCM zagrozi ci, opowiesz im całą historię, dodając część, że twoją dziewczynę rozszarpały niedźwiedzie. To ich zbije z tropu. - To oficjalny plan? - Nałożyłam perukę na głowę i zaczęłam wciskać pod nią moje ciemne loki. - Popracuję nad moją wersją. - Zachary odwrócił się do mnie. - Hm... - Jak wyglądam? - Włożyłam okulary. - Cudownie. - Wygląda na to, że mogłam załatwić jeszcze sztuczne brodawki odezwała się Becca. - Becco. - Starałam się, żeby zabrzmiało to szczerze. -Dziękuję za wszystko, co dzisiaj dla nas zrobiłaś. - Zrobiłam to dla Zachary'ego, nie dla... - Bzdury. Na Zachary'ego nie jesteś już nawet napalona, bo wróciłaś do Tyłera. Zrobiłaś to, bo nie jesteś skończoną suką, dlatego dziękuję. Zerkając w boczne lusterka, zmieniła pas. Zbliżała się do zjazdu. Zastukała długimi paznokciami w kierownicę. - Nie ma za co. 30 Sześć minut przed koncertem Logana Becca zatrzymała się koło dawnego liceum w Hunt Valley. Przed głównym wejściem stały samochody ekip telewizyjnych, zobaczyłam też furgonetkę z logo jednego z hollywoodzkich show. Cieszyłam się, że Becca zostawi mnie z tyłu, gdzie nikt mnie nie zauważy. - Trzymaj się blisko kamer - powiedziałam Zachary'emu, kiedy wysiadał z samochodu. - DCM będzie chciało cię zgarnąć. Nie rozmawiaj z mediami, jeżeli nie będziesz musiał. Pamiętaj, nie są twoimi przyjaciółmi.
- Dobrze. - Chwycił mnie za rękę przez otwarte okno. -Szkoda, że nie mogę dać ci buziaka na szczęście, ale mielibyśmy problemy - wyszeptał i puścił do mnie oko. - I ja bym zwymiotowała - rzuciła Becca. Zasalutował Becce przelotnie. - Dzięki. Mruknęła i wjechała na podjazd. Zachary musiał odskoczyć, żeby uratować stopy przed zmiażdżeniem. - Boże, to miejsce wygląda jak więzienie. - Becca jechała pasem dla autobusów z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, chociaż po obu stronach zaparkowane były samochody. -Zawsze uważałam, że Keeleyowie są fajni. Szkoda, że musieli się wyprowadzić do Hunt Valley i wylądowali w państwowej szkole. Byłoby super, gdybyśmy mieli sławną osobę w Ridgewood. - O, jest Megan. - Moja przyjaciółka stała przy tylnych drzwiach szkoły, przytrzymując je stopą. Becca zaczęła zwalniać. - A co do tego, co się stało po balu, z telefonem Zachary'ego. Naprawdę żałuję. Byłam tak oniemiała, że nie mogłam znaleźć słów. W końcu otworzyłam usta, ale mi przerwała. - Żałuję, że się nie udało. - Zahamowała gwałtownie i wycelowała we mnie palcem. - Lepiej bądź go warta, bo przylecę do domu z uniwersytetu w Kalifornii, żeby osobiście skopać ci tyłek. A teraz wysiadaj, i powodzenia. Nie zawracałam sobie głowy odpowiedzią. Uratowała nas, a poza tym trudno było ją przegadać. - Dziękuję. - Otworzyłam drzwi i wyskoczyłam z samochodu. Megan powitała mnie szybkim, mocnym uściskiem i wprowadziła mnie do budynku. - Gdzie byłaś? - Prowadziła mnie ciemnym korytarzem obok drzwi z napisem „Teatr" w stronę tyłu sceny. - Dostaliśmy wiadomość, że jesteś w drodze i będziesz wyglądała jak blond sierotka. Co się stało?
- Wersja skrócona: DCM porwaio mnie i Zachary'ego. Uciekliśmy, więc pewnie nas szukają. - Przeszłyśmy obok zegara wskazującego dziesiątą dwadzieścia pięć. - Dłuższa wersja później. - Mickey czeka na ciebie za kulisami - powiedziała, kiedy skręciłyśmy za ostatnim rogiem. - Powinnaś zobaczyć jego włosy, rozjaśnione i postawione. Wygląda dokładnie jak... Zatrzymałyśmy się. Przed drzwiami dzielącymi korytarz od tyłu sceny stał agent DCM w mundurze. Obserwował nas. Odruchowo sprawdziłam perukę, uświadamiając sobie, że wygląda to podejrzanie. - Chodź za mną. - Wzięłam ją za rękę i podeszłam szybko do agenta. Uhm, dzień dobry. Mamy się spotkać z wokalistą. Wie pan, po koncercie. - Zagryzłam wargę i zachichotałam. Spojrzał na nas znad długiego krzywego nosa. - Słyszałem o was, grupie duchów. To nekrofilia, wiecie? - Nekro-co? - zaszczebiotała Megan, która miała oczy wielkie jak po heroinie. - Nieważne - odpowiedział. - Słuchajcie, na scenę nie wolno wejść nikomu oprócz członków zespołu, a oni już tam są. Koncert zaczyna się za dwie minuty. - Wyprostował się w drzwiach. Megan przesunęła się ukradkiem w bok, głaszcząc włosy na ramieniu. - Wie pan, jeżeli nas pan wpuści, znajdziemy sposób, żeby panu podziękować. Później. - Nie jestem bramkarzem, z którym możecie flirtować. Jestem funkcjonariuszem. - Wskazał korytarz za nami, jakby wyganiał parę niegrzecznych psów. - Wynocha. W auli po drugiej stronie ściany muzyka z płyty zamilkła, a tłum zaczął krzyczeć. Musiałam znaleźć inny sposób. Przecisnęłyśmy się z Megan przez masę ciał do pierwszego rzędu. Uściskałam Siobhan, a potem Dyłana, który postukał
w zegarek i uniósł brwi, patrząc na mnie. Dziesiąta trzydzieści. Nie wiedział, że mamy do przesilenia dwadzieścia jeden minut. Dwadzieścia jeden minut do chwili, kiedy jego brat znów odzyska ciało. Troje członków zespołu Tabloid Decoys wyszło na scenę. Wyglądali na lekko przerażonych, kiedy zobaczyli zebrany tłum. Aula liceum była największą salą, w jakiej Logan grał, i dlatego wybrał właśnie ją. Jak większość szkół publicznych, nie była zabezpieczona obsydianem. Corey perkusista usiadł za sprzętem, Heather wzięła gitarę basową, a Josh elektryczną. Czarny tender Logana stał na stojaku za Joshem. Nikt się nie domyśli, bo wielu gitarzystów zmieniało instrument w trakcie koncertu. Na środku sceny było ciemno. Tłum krzyczał niecierpliwie, ale mnie każdy dźwięk wiązł w gardle. Mogłam tylko patrzeć. Nagle pojawił się Logan. Lśnił jaśniej niż kiedykolwiek, jakby jego wewnętrzny blask wiedział, że to ostatnia noc, kiedy może płonąć. Nie spuszczając z niego wzroku, objęłam w pasie Megan i Dylana. Kiedy tak staliśmy i trzymaliśmy się razem, w głębi duszy wiedziałam, że to jego pożegnanie. Logan na scenie nie wymachiwał pięścią, nie uśmiechał się szelmowsko, nie kiwał nawet dłonią. Kiedy tłum się uciszył, podszedł do mikrofonu. Czystym, łagodnym i słodkim głosem zaśpiewał a capella pierwszy wers piosenki, którą napisał z Keeley Brothers: Dzień, w którym odpłynąłem. Wyglądało to tak, jakby nigdy nie opuścił sceny. Poprze-mienni w tłumie wzdychali po każdym wersie. Śpiewając, przeszukiwał wzrokiem pierwszy rząd. Z powodu reflektorów, ciemnego tłumu i zdenerwowania zawsze było mu trudno mnie odnaleźć. Przed każdym występem Keeley Brothers opisywałam, jaką bluzkę będę miała na sobie, żeby mógł mnie dostrzec. Teraz na pewno nie był w stanie mnie rozpoznać w tych niedorzecznych blond włosach i okularach.
Przy pierwszym refrenie dołączyli do niego pozostali członkowie zespołu, grając i śpiewając. Przesunęłam się do Siobhan. - Ta piosenka brzmi pusto bez twoich skrzypiec. - Brzmi pusto bez Logana. - W jej oczach lśniły łzy. Przytuliłam ją znowu. Niedługo ona i przedprzemienni zobaczą go i usłyszą po raz ostatni. Taką miałam nadzieję. Kiedy piosenka się skończyła, Logan pozostał przy mikrofonie, aż aplauz ucichł. Zerknął nerwowo do tyłu, pewnie zastanawiając się, gdzie, do cholery, jestem. - Dziękuję - powiedział. - Że przyszliście zobaczyć, jak śpiewa zmarły koleś. Dylan obok mnie przetłumaczył szeptem Siobhan słowa Logana. - A pozostali, którzy mnie nie słyszycie... Cóż, bądźcie w pobliżu. Skinieniem głowy wprowadził Tabloid Decoys w jedną z kolejnych piosenek. Krzyczał i zawodził, bo tekst na zmianę był smutny i uwodzicielski. W czasie przerw biegał po całej scenie, przybijając swoimi fioletowymi dłońmi wirtualne piątki. Ale zwrotki i refren ściągały go z powrotem na środek sceny. Zamknęłam oczy, chciałam go tylko słyszeć, a nie widzieć uwięzionego przed mikrofonem, którego nie mógł chwycić. - Nie myślałam, że tak ciężko będzie na niego patrzeć. -Megan chwyciła mnie za łokieć. - Oni są zachwyceni, wszyscy, którzy nie znali go za życia. Podoba im się, że jest duchem. Pogłaskała mnie kojąco po plecach, kiedy wybrzmiewał ostatni refren. Logan przedstawił członków zespołu Tabloid Decoys. - Musicie kupić ich płyty po koncercie - krzyczał, kiedy się kłaniali. Są nieziemsko uzdolnieni! - Uśmiechnął się szeroko do swoich kolegów z zespołu, a potem odwrócił się do mikrofonu. - Następna piosenka jest dla mojej rodziny i wszystkich dzieci ze Szmaragdowej Wyspy.
Corey szybko odliczył i zaczęli grać klasyk Keeley Brothers, Duch w zieleni, pełną irlandzkiej dumy. Tłum śpiewał razem z nimi, a ja w końcu pozwoliłam sobie na taniec. Później, kiedy Logan rozmawiał z Joshem i Heather, ja trąciłam Megan. - Ile zostało? - Dziesiąta czterdzieści sześć. Pięć minut. - Muszę się dostać za scenę. - Wykręciłam szyję, żeby sprawdzić, czy uda mi się zakraść na górę bocznymi schodami za kulisy. - Cholera. Przed schodami stało dwóch Śmieciarzy, beznamiętnie gapili się na tłum, jak agenci służb specjalnych. Po drugiej stronie to samo. Pod wpływem paniki przyspieszył mi puls. Jeżeli nie będzie mnie za kulisami, żeby pomóc Loganowi odzyskać ciało, będzie musiał się zamienić miejscami z Mickeyem. Czy widząc, jak starszy brat zajmuje jego miejsce w świetle reflektorów, będzie w stanie przejść do innego świata? Czy może będzie chciał drugiej szansy? - Ta jest dla Aury. Gorący dreszcz przebiegł mnie po kręgosłupie na dźwięk mojego imienia z głośników. - Na pewno wszyscy wiecie, kto to jest. Jedyna dziewczyna, którą w życiu kochałem. Napisałem dla niej piosenkę, ale poza nią nikt jej nie słyszał i nie usłyszy. Gdzieniegdzie w tłumie rozległy się gwizdy. - No, pogódźcie się z tym - zaśmiał się szelmowsko. - To piosenka naszego ulubionego zespołu, Snow Patrol. Josh brzdąknął kilka cichych akordów, a po chwili dołączył do niego Corey, delikatnie uderzając w bębny. Heather grała na basie, który nadawał melodii jeszcze bardziej ponury ton niż w oryginalnej wersji. Run była piosenką o wyciąganiu rąk po szczęście, poza granice, o niekończących się rozstaniach. Piosenką, którą mógł zaśpiewać tylko duch.
Łzy napłynęły mi do oczu. Jak to możliwe, żeby jego śmierć bolała teraz tak samo jak tej nocy, kiedy jego serce przestało bić? Nie tylko ja odczułam tę stratę, a jednak miałam wrażenie, że dźwigam smutek całego świata. Kiedy Josh wykonywał hipnotyczną solówkę gitarową, Logan zmierzył wzrokiem pierwszy rząd, szukając mnie. Rzucił rozpaczliwe spojrzenie spotęgowane brzmieniem rozdzierających serce akordów. Wyciągnęłam ręce, wiedząc, że ryzykuję wszystko. Jedną ręką zerwałam z głowy perukę, drugą okulary. Nie miałam zamiaru pozwolić, żeby strach stanął pomiędzy nami i przeszkodził nam w ostatnim pożegnaniu. Westchnienie Logana słychać było przez mikrofon. Przestąpił z nogi na nogę, jakby miał zamiar do mnie biec, ale solówka się kończyła. Czas na ostatni refren. Kątem oka widziałam, że wszyscy na mnie patrzą, ale nie odrywałam wzroku od jego oczu. Śpiewał ostatnie dwa wersy gładko i z mocą, obiecując, że zawsze będzie ze mną, nawet kiedy nie będę mogła już słyszeć jego głosu. Szeptałam wersy razem z nim, odsyłając mu obietnicę. Piosenka się skoczyła, a ja wyciągnęłam rękę. Logan posłał mi zdziwiony, wdzięczny uśmiech. - Zaraz zrobię coś, co jeszcze nigdy się nie wydarzyło -krzyknął do mikrofonu. Tłum ucichł, więc on ściszył głos. -Błagam was, nie oszalejcie i nie próbujcie tego pojąć. To może się wcale nie udać, ale jeżeli się uda, proszę, nie pozwólcie, żeby mnie powstrzymali. Muszę zagrać dla was ostatnią piosenkę, dopóki to będzie trwać. - Znowu spojrzał na mnie. - Bo potem zniknę na zawsze. - Co mówi? - Siobhan pociągnęła mnie za rękaw, bo Dylan gapił się na brata z rozdziawioną buzią i przestał tłumaczyć. Nie odrywałam wzroku ze sceny. - Zobaczysz - powiedziałam. - Zobaczę? Jak? Członkowie Tabloid Decoys spojrzeli po sobie zdezorientowani. Spodziewali się, że Logan zejdzie ze sceny, a wejdzie jego brat. Jedynie Mickey, Megan i ja wiedzieliśmy, co ma się stać. O ile się stanie.
Logan cofnął się od mikrofonu i powoli przesunął się w moją stronę. Publiczność ucichła, kiedy przyklęknął na jedno kolano. Naprawdę to robiliśmy. Trudno będzie wytłumaczyć jego przeobrażenie. Ale oboje chcieliśmy, żeby zagrał. Wyciągnął fioletową dłoń, wewnętrzną częścią do góry. - Dziękuję - wyszeptał. Wstrzymałam oddech, wsunęłam dłoń w jego dłoń i wierzyłam. W moje żyły napłynęło nagłe ciepło. Dłoń Logana obejmowała moją, a jego oczy, niebieskie jak szafiry, płonęły. Przez chwilę byliśmy zawieszeni w ciszy. Później rozległy się krzyki. Dylan i Siobhan wybiegli do przodu, trącając mnie łokciami, kiedy podbiegli do Logana. Głos Siobhan brzmiał histerycznie. Zaczęła płakać. Logan przytulił mocno ich oboje, zaciskając powieki. Później pobiegł za scenę, do miejsca, w którym stał Mickey, by go uściskać. Dopiero potem wbiegli z powrotem na scenę. Obiema dłońmi chwycił mikrofon, a na jego twarzy eksplodował uśmiech. - Ej! Nie. Powtarzam. Nie. Panikujcie. Nie ma się czego bać. To po prostu zwykły, codzienny cholerny cud. Logan pochylił się nad swoim lśniącym czarnym fenderem, a potem ukląkł przed nim jak przed ołtarzem. Przełożył sobie pasek przez głowę. Instrument ułożył się w jego uścisku, który należał do jego nowego chwilowego ciała. Siobhan szlochała obok mnie w objęciach Dylana. - Wygląda tak pięknie - powtarzała bez przerwy. Logan zamienił kilka słów z przerażonymi członkami zespołu, pieszcząc kontury gitary w sposób, który przyprawił mnie
o gęsią skórkę. Kiedy przejrzeli listę piosenek, zapiął koszulę rozpiętą przez te wszystkie miesiące. W końcu poklepał gitarzystę po ramieniu i przybił piątkę z Heather i Coreyem, którzy wpatrywali się zdumieni w swoje dłonie. Logan naciągnął pasek gitary, dwa razy podskoczył na palcach - jak zawsze, zanim zaczął nowy kawałek. Pozostali członkowie zespołu wrócili na swoje miejsca, a Logan podszedł do mikrofonu. - To jest piosenka dla duchów. - Na ułamek sekundy uniósł głowę znad gitary, a później gwałtownie uderzył cztery początkowe akordy Shade. Zespół dołączył w drugim wersie. I zaczęli wymiatać. Logan ciął na gitarze, jakby w ogóle nie przestał ćwiczyć. Całe tygodnie grania na powietrznej gitarze jednak się opłaciły. Piosenka ciągnęła się nieustannie, płynnie, od pierwszej wolnej części do drugiej, zmieniając tempo i tonację w stylu przepięknej rock opery. Twarz Logana promieniała jak nigdy wcześniej, kiedy był duchem. Wiedziałam, że w końcu odnalazł bezgraniczne szczęście. Kiedy przeszedł do trzeciej części, skinął na Josha, który przejął prowadzenie na gitarze. Logan zdjął swoją, odstawił ją i chwycił mikrofon, który zabrał ze sobą. Biła od niego energia, kiedy wskazywał na tłum i prosił publiczność, żeby zrozumiała jego i inne zagubione dusze. Furia zamieniła się w czar, kiedy zabrzmiała czwarta zwrotka. Przeszedł na drugą stronę sceny, dotykając dłoni fanów, kiedy śpiewał, tak jak robił wcześniej jako fioletowy duch. Chwytali go za ręce i nadgarstki, rozśmieszając go i zagłuszając słowa. Ale zespół przerywał i zaczynał od nowa, żeby Logan mógł powtórzyć wers. W całej auli błyskały telefony, bo ludzie chcieli zachować ten moment na zawsze. Ostatni wolny fragment zaczął się kaskadą hałasu. Logan wziął gitarę, ale kiedy stanął na scenie przodem, z przeraże-
niem zmierzył wzrokiem aulę. Odwróciłam się i zobaczyłam dziesiątki agentów DCM zalewających przejścia. Mógł zostać zatrzymany jako duch albo jako człowiek. Mogli go uwięzić, o ile nie przejdzie do innego świata albo nie zamieni się w cień. Mocniej ścisnął gryf gitary i z dziką furią przerzucił sobie instrument przez głowę i rzucił nim o scenę. - Jasna dupa, tata dostanie szału. - Dylan chwycił się za głowę. - Logan kiedyś mi powiedział, że zawsze chciał to zrobić. -Uśmiechnęłam się. Nikt więcej nie będzie grał na tej gitarze. Trzymając w ręce kawałek gryfu, mówił coś do Josha, który nadal grał solówkę, naciągając ją i powtarzając. Nagle Logan puścił się pędem przez scenę, padł na kolana i ślizgiem dotarł do mnie, wyciągając ręce. Pokręciłam głową, ale on skinął i wypowiedział: - Teraz. Pozwoliłam, żeby podniósł mnie na scenę, a później postawił obok siebie przy zapadni w podłodze, jak ćwiczyliśmy. Pochylił mi się do ucha. - Nie mogę pozwolić, żeby mnie złapali! - krzyknął. - Muszę teraz przejść do innego świata. - Myślałam, że by tam przejść musisz być duchem. - Jestem duchem. Mam ciało, ale nigdy nie będę już żywy. -Wcisnął mi w dłoń kawałek gryfu. - Więc to koniec. Wziął mikrofon ze stojaka i trącił czubkiem buta zapadnię, sprawdzając ją. Drzwi opuściły się o centymetr i zakołysały w zawiasach, więc wiedziałam, że Mickey otworzył je od dołu. Każdy, kto będzie później badał sprawę, pomyśli, że Logan właśnie tam zniknął. Stopa przed drzwiami, aparat do wytwarzania dymu gotowy błysnąć i puścić chmurę dymu, sterowany zdalnie przełącznikiem u stóp Coreya. Nie mogłam pozwolić odejść Loganowi dopóty, dopóki nie pozna całej prawdy.
- Mój ociec był duchem, kiedy mnie spłodził - powiedziałam. - Był z moja mamą w czasie zrównania, jak prawie my. Wydawało mi się, że muzyka cichnie, kiedy Logan z uśmiechem wpatrywał się we mnie z pełnym zrozumieniem. Zastanawiałam się, czy znając prawdę, zmieni zdanie. Czy ta prawda zmieni cokolwiek. Przez chwilę jego oczy były niewytłumaczalnie smutne. Później jego twarz złagodniała i znów pojawił się na niej uśmiech. - Przynajmniej w końcu wiesz. - Zawsze będę cię kochać. - Ja też cię będę kochał. - Dotknął moje twarzy. - Zawsze. Pocałował mnie, ale nie tak mocno i tęsknie, jak się spodziewałam. Pocałunek był łagodny, delikatny i czuły, a jego wargi ledwie dotknęły moich. Dokładnie taki, jak za pierwszym razem, kiedy się całowaliśmy. Tylko że był to koniec, nie początek. Cofnął się o krok i uniósł mikrofon do ust. Trzymając mnie za rękę, zaśpiewał ostatni dwuwiersz przy akompaniamencie samego basu. W pewnym momencie Heather przytrzymała strunę, żeby wydobyć dłuższy dźwięk, a tłum krzyczał nieświadomy tego, co się stanie, ale była to najbardziej niezwykła rzecz, którą w życiu widzieli. Logan się szykował. Cofnęłam się. Zbliżał się finał. Corey uniósł pałeczki i uderzył nimi. Scena eksplodowała dźwiękiem, dymem i złotym światłem. Osłoniłam oczy przed blaskiem, a kiedy je przymknęłam, pod powiekami zamigotał mi zarys postaci Logana, pulsująca fioletowa poświata. Zespół zakończył ostatnich dziesięć sekund piosenki donośnym euforycznym crescendo. Kiedy otworzyłam oczy, Logana nie było. Heather i Josh podeszli na środek sceny i odpędzili dym jak para magików. Nie pozostało nic. Do przodu wyszedł Corey i we troje padli sobie w objęcia.
Ludzie z pierwszych rzędów wdrapali się na scenę, żeby chwycić kawałki rozbitej gitary Logana. Przecisnęłam się na tył sceny w nadziei, że ucieknę przed Smieciarzami, którzy na pewno widzieli mnie z Loganem. Poza tym w głębi duszy cały czas zastanawiałam się, czy Logan zniknął w zapadce, czy naprawdę przeszedł do innego świata. Ktoś mnie chwycił. Krzyknęłam i odwróciłam się, unosząc pięść. - Ej, to tylko my. - Dylan podniósł rękę w obronnym geście. Za nim stały Megan i Siobhan. - Do cholery, co się stało? - spytał stanowczo. - I dlaczego nikt mi nie powiedział? - Przepraszam - powiedziałam. - Nikt nie wiedział. - Logan naprawdę zniknął? - spytała Megan. - Myślałam, że najpierw musi się zamienić w ducha. - Ja też tak myślałam. - Wiem, dokąd prowadzi zapadnia! - zawołał Dylan. -Jeżeli nadal jest człowiekiem i przez nią przeszedł, to może go złapiemy. Pobiegliśmy za kulisy. Na spotkanie z nami wyszedł Mickey, który wyglądał dokładnie jak Logan. - Widziałem go. - Na jego twarzy pojawił się piękny uśmiech, jakiego nie widziałam od miesięcy. Spojrzał na Siobhan. - A ty? Skinęła głową i zarzuciła Mickeyowi ręce na szyję. Przytulili się i rozpłakali. - Mickey powinien wejść na scenę, żeby ludzie zaczęli wierzyć, że tak naprawdę to był on - zaproponowała cicho Megan. Skrzywiłam się, słysząc huk przewracanej perkusji Coreya. - I to szybko. - Tak - zgodziłam się. - Czas na chłopaka zza kotary. - Chodź, zanim dostaną się tu Śmieciarze i wszystko zablokują. - Dylan mnie trącił. We dwoje ruszyliśmy do tunelu metrowej wysokości, który prowadził do zapadni. Oświetlony był niebieskim światłem. I pusty.
Wpatrywaliśmy się oniemiali. - Myślisz, że Logan zniknął naprawdę? - spytał. - Był jasny, to fakt. A może to tylko efekty specjalne? - Nie wiem. Byłam tak blisko, że blask mnie oślepił. Nie wydaje ci się, że powinniśmy wiedzieć? - Chodzi ci o to, że powinniśmy czuć jego nieobecność sercem czy coś w tym stylu? - Właśnie. - Wyciągnęłam kawałek gryfu. - Masz. Przepraszam, że zachowaliśmy to w tajemnicy przed tobą i Siobhan. Wydawało mi się, że tak będzie bezpieczniej. - Tak. - Dylan wziął kawałek drewna, przełamał na pół i oddał mi większą część. - Lepiej, że nie wiedzieliśmy, w końcu DCM jest czujne. 31 Mam problemy? Gina wcisnęła torebkę mocniej pod pachę, prowadząc mnie przez korytarz szkoły Logana. - Gdyby nie to, że się cieszę, że widzę cię żywą, miałabyś szlaban, aż zainteresowałaby się tobą opieka społeczna. - Przepraszam. - Weszłyśmy głównym wejściem do auli. Dwie godziny po zniknięciu Logana sala była pusta, podobnie jak reszta szkoły. DCM i miejscowa policja wyprowadzili tłum, włącznie z mediami, które teraz puszczały w eter sensacyjną wiadomość „Cud czy magiczna sztuczka?" - Rozmowa była inna - powiedziała Gina. - Myślałam, że Logan miał śpiewać, a potem przejść dalej, świętując przesilenie. Ale ty sprowadziłaś na scenę Mickeya jako dublera i teraz ludzie się zastanawiają, czy Logan rzeczywiście powrócił do życia. To chaos. Nasi klienci nie będą już chcieli przejść do innego świata, będą chcieli odzyskać życie.
Przystanęłam obok fontanny. - Jedynie szaleńcy uwierzą, że to się stało naprawdę. - Właśnie o szaleńców się martwię. - Podeszła bliżej. -Jak wam się udał ten trik? Kiedy Mickey i Logan zamienili się miejscami? Wytarłam usta rękawem czystej bluzki, którą mi przyniosła, i próbowałam zebrać myśli. - Przed ostatnią piosenką występował jako duch. Tak naprawdę na scenie był Mickey, wykorzystaliśmy specjalne światła, żeby błyszczał fioletowo. - I moim zadaniem DCM uwierzyło w" te bujdy. - Gina była wściekła. - To nie są bujdy. - Nie okłamuj mnie, Auro! - Pogroziła mi palcem przed nosem. - Jestem nie tylko twoją chrzestną, ale też adwokatem. Dla własnego dobra musisz mi wszystko powiedzieć. Myliła się. Milczenie ochroni mnie lepiej niż prawda. Nawet DCM zgadzało się z tym. Ostatnią rzeczą, jakiej chcieli, były duchy, które zaczynają odzyskiwać życie, jak zasugerowała Gina. Więc Nicola Hughes, która przez ostatnie dwa dni usiłowała wydobyć mnie i Zachary'ego z miejsca, w którym nie wylądowaliśmy, pomogła nam dopracować naszą historię. Po koncercie przesłuchiwali mnie, Dylana, Megan, Mickeya, Siobhan i członków zespołu Tabloid Decoys. Oficjalna wersja brzmiała: „magiczna sztuczka", a Logan w obecności rodziny przeszedł do innego świata. Rodziny, która nie była jeszcze w stanie rozmawiać z mediami. - Wystarczy, jak będziesz wiedzieć, że Logan odszedł na dobre, więc nie będzie już potrzebował prawnej ochrony. -Bałam się, że głos mi się załamie na myśl o naszych ostatnich chwilach, kiedy po raz ostatni trzymaliśmy się za ręce. - Już niczego nie będzie potrzebował. Gina objęła mnie, kiedy szłyśmy korytarzem, teraz wolniejszym krokiem.
- Wiem, że nie jest. łatwo dać im odejść, nawet jeżeli są tu już za długo. Zmarszczyłam czoło. Dla mnie Logan nie był tu wcale za długo. Teraz stałam przed prawdziwym życiem-po-Loganie, życiem, na które w końcu byłam gotowa. Co wcale nie znaczyło, że nie czuję straty po jego odejściu. - A skoro mowa o duchach. - Bawiłam się postrzępioną końcówką paska. - Ten facet, w którym byłaś zakochana, ten, który umarł i cię nawiedzał. Jak miał na imię? Twarz jej stężała, kiedy rozglądała się, żeby sprawdzić, czy jesteśmy same. - Przepraszam, jeżeli pytam nie w porę - dodałam. - Nie, kochanie. Po odejściu Logana, rozumiem, że pytasz. Miał na imię Anthony - odezwała się szeptem. - Jaki był? - Serce zaczęło mi dudnić. - Miły, wrażliwy i mądry. - Roześmiała się. - Trochę mol książkowy, a trochę sportowiec. Bardzo uparty. Nigdy nie śmiał się z własnych dowcipów, ale śmiał się ze wszystkich innych. -Potarła brodę, lekko się uśmiechając. -1 co jeszcze? Spał, jadł i oglądał mecze Eagle i Phillies. Wołał francuskie ciasta niż włoskie, ku rozczarowaniu twojej babci. Zawahałam się, zanim zadałam to pytanie. - Mówiłaś, że mama go znała. Na jej twarzy pojawił się grymas. - To wtedy się w nim zakochałam. Kiedy rak zaatakował za pierwszym razem, zanim się urodziłaś, woził ją na wszystkie wizyty lekarskie. Przynosił jej jedzenie. Wykłócał się z firmami ubezpieczeniowymi. Był jej aniołem stróżem. - Więc był przyjacielem rodziny? - Zgadza się. - Zmarszczyła czoło, a ja zastanawiałam się, czy ma przed oczami wspomnienie, czy usiłuje je wydobyć z otchłani pamięci. Może mój ojciec nie był związany z mamą i ciotką w tym samym czasie. Może za życia dawał mamie jedynie pociechę, ale po śmierci dał jej tylko udrękę.
Dzięki temu co pozostawiła po sobie moja mama, Zachary i ja wiedzieliśmy znacznie więcej, ale nie poznaliśmy jeszcze wszystkich odpowiedzi. Jeszcze. Dotarłyśmy do głównego holu, w którym szklana gablota na trofea, gigantycznych rozmiarów, prezentowała wszystkie szkolne osiągnięcia, od koszykówki po szachy. Obok znajdowała się dużo mniejsza gablota wbudowana w ścianę. Miała zupełnie inny charakter. - O, mój Boże. - Gina położyła rękę na swoim długim srebrnym łańcuszku. - To jest piękne. Za szkłem leżał memoriał ku czci uczniów, którzy nie ukończyli szkoły. Nie dlatego, że wylecieli czy zaczęli studia rok wcześniej, ale dlatego że zmarli. Chociaż Logan zmarł osiem miesięcy temu, jego zdjęcie nie było wcale ostatnie. - Ciekawe, ilu z nich jest duchami - powiedziała Gina. -Co za wstyd. Przypomniało mi się, o czym myślałam nad rzeką, że Olśnienie otworzyło świat żywych na zmarłych. I że Przemiana dała zmarłym szansę odnalezienia spokoju. Przemiana dała im nas. - Większym wstydem byłoby, gdyby Logan nie był duchem -zauważyłam. - A tak dostał drugą szansę. - Chcesz powiedzieć, trzecią. - Poklepała mnie po ramieniu. - Uważasz, że bycie duchem to błogosławieństwo? Pomyślałam o tym, co było między mną a Loganem zeszłej jesieni, i o tym, jak dziś na scenie wyglądała jego twarz, jako ducha i jako człowieka. Kilka najlepszych w życiu dni przeżył po śmierci. Pocałowałam opuszek palca i przycisnęłam go do szyby przed jego zdjęciem. - Dla niego, tak. Nie musiałam zbyt długo szukać Zachary'ego. Na pasie dla autobusów, przed głównym wejściem do szkoły, stał z rodzicami koło czarnego sedana z przyciemnianymi szybami, Ian
znajdował się z jednej strony i rozmawiał z agentami DCM, którzy wcześniej mnie przesłuchiwali. Fiona dyskutowała z Za-charym. Opierał się o drzwi, próbując odciążyć nogę. W blasku czerwono-niebieskich świateł policyjnych widziałam, że uparcie zaciska zęby. Kiedy mnie zauważył, ruszył w moją stronę, utykając. Zawołała go matka, a mnie Gina. Ale zatrzymaliśmy się dopiero w swoich ramionach. Przez długą chwilę ledwie byliśmy w stanie oddychać, a co dopiero się odezwać. Zachary w końcu rozluźnił uścisk i przyjrzał się mojej twarzy. - Co ci zrobili? - Zadawali pytania. Mickey i ja opowiedzieliśmy im, na czym polegał trik. - Nie puściłam mu oka, ale chwyciłam za łokieć. - W poniedziałek mam się stawić w siedzibie DCM na dalszą spowiedź. Ale będzie ze mną Gina. - Co im powiesz? O twojej matce? - dodał szeptem. - Nic. Mam nadzieję, że zanudzę ich na śmierć i mnie wypuszczą. Na razie. - Po tylu trudach, jakie sobie zadali, żeby mnie schwytać, na pewno nie zrezygnują tak łatwo. - A co z tobą? Ujął moje dłonie. - Nie miałem takiego szczęścia. Śmieciarzom nie spodobało się to, co powiedziałem mediom o bezprawnym zatrzymaniu. Chcą, żebym wyjechał z kraju. - Deportują cię? - sapnęłam. - Oficjalnie, nie. Zanim wydział imigracyjny przygotuje papiery, mnie już tu dawno nie będzie. Ale będę na liście. Nie wiem, czy będę mógł wrócić. - Więc ja będę musiała jechać do ciebie. - Objęłam go w pasie. - Obiecujesz? - Gina może mi zabronić, dopóki nie skończę osiemnastu lat. - Sześć miesięcy i jeden dzień. - Zachary pogłaskał mnie po głowie.
- Poza tym - westchnęłam w jego koszulkę, tak żeby nikt nie słyszał muszę zobaczyć kopię dziennika mojej mamy, którą zrobiła Eowyn. - To fakt, wysyłanie go pocztą czy mejlem może być niebezpieczne. Dotknął mojej brody i uniósł ją. - Ale wybacz mi, jeżeli nie będzie to pierwsza rzecz, jaką ci pokażę, kiedy przyjedziesz. Pocałował mnie, teraz już mógł. Ja mogłam być czerwona, mogłam być jego. Mogłam w końcu żyć. W geście wyjątkowej łaski Gina przełożyła mi szlaban na czas po wyjeździe Zachary'ego, więc spędziliśmy razem sobotę, robiąc to, co powinniśmy byli zrobić wcześniej. Atrakcje turystyczne jak Muzeum Powietrzno-Kosmiczne i romantyczne, jak kolacja na statku w Inner Harbor. Poszliśmy nawet po raz ostatni na nasze pole, gdzie obserwowaliśmy gwiazdy. Już bez mapy nieba. W niedzielę późnym popołudniem odwiozłam Moore'ów na lotnisko BWI. Wysadziłam ich, żeby się odprawili, a sama zaparkowałam samochód. Kiedy dołączyłam do nich na końcu długiej kolejki na międzynarodowym terminalu, zobaczyłam, że linia lotnicza zapewniła łanowi wózek inwalidzki, żeby nie musiał stać. Włosy przerzedziły mu się jeszcze bardziej po chemioterapii, a garnitur wisiał na jego wątłym ciele. Ale zielone oczy nadal błyszczały, kiedy żartował i patrzył na Fionę. łan odzyskał dawną pewność siebie, częściowo dzięki pomyślnym rokowaniom onkologa. Dzięki chemioterapii zyskał kilka miesięcy i była teraz nadzieja, że doczeka nowego roku. Ja też miałam nadzieję, że jeszcze go zobaczę, w tym roku i w przyszłym. Kolejka przesuwała się o wiele za szybko i zanim się zorientowałam, MooreWie stali trzy metry od punktu odprawy. Czas się żegnać.
Zachary przytulił mnie. - Muszę ci coś dać, zanim pójdę. - Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki (jego matka uparła się, że powinien ubrać się jak na prawdziwego mężczyznę przystało) i wyjął białą grubą kopertę. - Nie, zaraz, dwie rzeczy. Pocałował mnie tak, jakbyśmy byli sami na lotnisku, a może i w całym hrabstwie. Hałas terminalu ucichł, a ja słyszałam tylko bicie naszych serc i muzykę w głowie, tę, której słuchaliśmy poprzedniego wieczoru pod gwiazdami. Zachary trzymał twarz blisko mojej, kiedy wsuwał mi w dłoń kopertę. - Nie otwieraj jej przy mnie. - Dobrze. - Przesunęłam palcem po zamknięciu poważnie kuszona. Porozmawiamy jutro przez wideoczat, jak przyjedziesz? - Nawet jak będę całkiem padnięty po podróży. Ale to będzie u ciebie wcześnie, pewnie piąta rano. - Nieważne. - Zachary, chodź! - krzyknęła jego matka. Pokiwał jej i odwrócił się do mnie z powrotem. - Niedługo znów będziemy razem. - Tak - wyszeptałam. Obdarzył mnie słodkim przelotnym pocałunkiem i zniknął. Powoli odwróciłam się i ruszyłam długim lśniącym korytarzem do głównego terminalu. W połowie drogi do wyjścia otworzyłam kopertę. Wewnątrz znajdowały się błyszczący folder i trzy spięte kartki. Serce mi stanęło. Ballyrock Castle, Country Meath, Irlandia. Na pierwszej stronie znajdował się mejl zaadresowany do Zachary'ego. „Re: Twoja rezerwacja! To jest potwierdzenie twojej rezerwacji i pokwitowanie depozytu za jedną noc w Ballyrock Castle w poniższym terminie: 20-24 grudnia"
Na drugiej kartce był wydrukowany elektroniczny bilet w dwie strony na moje nazwisko, z BWI do Dublina, wylot dziewiętnastego grudnia, lądowanie dwudziestego grudnia rano. Na trzeciej kartce było pismo Zachary'ego. Auro, Proszę, powiedz, że przyjedziesz. Zachary. PS Zwróć uwagę, kiedy zrobiłem rezerwację. Cofnęłam się do pierwszej kartki. Trzydziesty marca. Wielkanoc. Ten wieczór, kiedy byłam u niego w mieszkaniu, ten, kiedy dowiedzieliśmy się o tym, że jego tata ma raka. Mimo tego wszystkiego nie zrezygnował z nas. Wibracja telefonu powiadomiła mnie o nowej wiadomości. JESTEM JUŻ PO ODPRAWIE. TAK CZY NIE? Odpowiedziałam, idąc do wyjścia: TAK. 6 MIESIĘCY= ZA DŁUGIE CZEKANIE. Jego odpowiedź: 6 MIESIĘCY MINUS 1 DZIEŃ. Ja: ACH, W TAKIM RAZIE NIE MA PROBLEMU. On: KOCHAM CIĘ. Ja: ZACHOWAM TO SOBIE W WIADOMOŚCIACH. I potem: KOCHAM CIĘ. On: ZACHOWAM U SIEBIE. CZEŚĆ. - Auro. Wystraszyłam się, słysząc głos. Na ławce siedziała Megan, popijając mrożoną herbatę z butelki. Włosy miała splecione w długi rudy warkocz, była ubrana w niebieską koszulkę i żółte rybaczki. Podeszłam do niej. - Nie poznałam cię w tych w kolorowych ciuchach. - Ha, ha. - Wstała i mnie uściskała. - Pomyślałam, że będzie ci potrzebna przyjazna twarz i kawa. - Fakt. Dokąd chcesz iść?
- Ty wybierz. Ty prowadzisz. Ja przyjechałam kolejką, żebyśmy mogły wrócić do domu razem. Żebyś nie była w aucie sama i nie tęskniła za Zacharym. - Dzięki. A gdyby kolejka się spóźniła? - Zadzwoniłabym do ciebie i poprosiła, żebyś na mnie poczekała. Ale nie byłoby niespodzianki. - Wsunęła sobie na nos okulary słoneczne, kiedy weszłyśmy do przeszklonego przejścia. - Chociaż i tak nie wyglądałaś na zaskoczoną. - Jestem w szoku. - Podałam jej kartki, które dał mi Zachary. Zaczęła je czytać. - Nieźle! - Otworzyła usta, czytając wiadomość z ostatniej kartki. - Jak mogłaś takiemu chłopakowi pozwolić wsiąść do samolotu? - Było dwóch na jednego, a ci dwoje to jego rodzice. Zostałam oficjalnie pokonana. Złożyła kartki i oddała mi je, kiedy wchodziłyśmy do schodów na parking. - Sześć miesięcy. Mój Boże, jak wytrzymasz tyle czasu bez bratniej duszy? - Bez kogo? - Bratniej duszy. Trafiłam na to określenie niedawno. -Wsunęła sobie okulary na głowę, wichrząc rudą grzywkę. -Zastanawiałam się nad teorią VIP, no wiesz, jak to się stało, że ty i Zachary znaleźliście się na świecie, kiedy nikt nie miał się na nim znaleźć. - Ja też się nad tym zastanawiałam parę dni temu. - Trąciłam ją ramieniem. - Może my też jesteśmy bratnimi duszami? - Nie, po prostu przyjaciółkami. - Podała mi mrożoną herbatę. Nie była to marka, która pod kapslem umieszczała symbole, ale mimo to wzięłam łyk. - Myślałam, że dziś wychodzisz z Mickeyem. - Nie ma go. Zgadnij, gdzie jest? - W klasztorze? Roześmiała się radośniej niż od miesięcy.
- W Shenandoah, szuka mieszkania. - Idzie na studia w tym roku? - Przystanęłam. - Tak. A ponieważ jest już za późno, żeby się załapać na pokój w akademiku, musi sobie znaleźć mieszkanie. - Uśmiechnęła się do mnie promiennie. - Ale to znaczy, że kiedy do niego pojadę nie będzie żadnych współlokatorów. - Super. - Zastanawiałam się, czy mama pozwoli jej do niego jechać, czy będę musiała ją wtedy kryć. - A czemu Mickey zmienił zdanie na temat studiów? - Chyba przez to, że przez kilka ostatnich tygodni pracował z Loganem. I dobrze mu zrobił widok brata wczoraj wieczorem. Jego rodzice też wydają się szczęśliwsi teraz, kiedy Logan przeszedł do innego świata, mimo że to, co się wydarzyło, było nieprawdopodobne. A właśnie, skoro mowa o Keeleyach. Zadzwoń do Siobhan i spytaj, czy chce się z nami wybrać na kawę. Zwolniłam i wyjęłam telefon, a Megan wyprzedziła mnie i weszła na ciemny parking podziemny. Odwróciła głowę, skręcając za rogiem. Szłam za nią, szukając numeru Siobhan. - Nieźle, właśnie miałam okazję zobaczyć twoją czerwień w akcji. Zatrzymała się. - Co? Wskazała windę. - Przy tamtym śmietniku stał duch, ale zniknął, jak tylko wyłoniłaś się zza drzwi. - Fajnie. - Wzruszyłam ramionami. - To nie będzie trwać długo. Telefon mi zabrzęczał. Kolejna wiadomość od Zachary'ego. WIDZĘ DUCHA. W TEJ CHWILI. W PUBIE. NIESŁYCHANE... Uśmiechnęłam się i odpisałam: CIESZ SIĘ, DOPÓKI MOŻESZ! Kiedy szłyśmy do mojego samochodu, odwróciłam się za siebie w stronę terminalu i roześmiałam się na myśl o tym, jak Zachary przez najbliższą godzinę będzie przed rodzicami
udawał, że nie widzi duchów. Otworzyłam przed nim zupełnie nowy świat, on za to dał mi skosztować swojego spokoju. Na krótki czas zamieniliśmy się rolami. Może tak się dzieje z ludźmi, kiedy się zakochują umysłem, ciałem i duszą. A może po prostu jesteśmy dziwni. W każdym razie należeliśmy do siebie, bez względu na to, co w tej sprawie mają do powiedzenia rodzice i rząd. Czas i przeznaczenie pokażą swoje. 32 Po długim kawowym posiedzeniu, na którym znalazły się też pyszne kanapki - po czasie spędzonym w lesie nigdy nie będę uważać jedzenia za rzecz oczywistą - pozwoliłam, żeby Siobhan odwiozła do domu Megan, dzięki czemu mogłam się zatrzymać. W miejscu, w którym byłam zaledwie dwa razy. - Przepraszam, że cię nie odwiedzałam - powiedziałam Loganowi, kładąc na jego grabie bukiet białych róż. - Nigdy nie wierzyłam, że tu jesteś. Cofnęłam się i przeczytałam napis na gładkim kamieniu: BO TO, CO WIDZIALNE, PRZEMIJA, A TO, CO NIEWIDZIALNE, TRWA NA WIEKI. Logan mówił mi, że wolałby coś bardziej współczesnego, na przykład: LEPIEJ SIĘ WYPALIĆ NIŻ ZNIKNĄĆ. Ale osiem miesięcy i trzy dni po jego śmierci zaczynałam rozumieć cytat, który wybrali jego rodzice, i odnalazłam w nim dziwne pokrzepienie. - Ciągle nie wiem, gdzie jesteś. Chyba powinnam wiedzieć, powinna być we mnie pustka. - Przesunęłam dłonią po jego pełnym nazwisku, LOGAN PATRICK KEELEY, pokrytym cienką warstewką kurzu. - Ale nadal nie czuję tej pustki. I może zawsze tak będzie. Może to dobrze.
Potarłam dłońmi, jakbym mogła wetrzeć w nie piasek z jego grobu. Miałam nadzieję, że nigdy nie stracę tej cząstki Logana, która we mnie mieszkała. Pomoże mi się nie zestarzeć, przynajmniej wewnętrznie. - Wiesz, co byłoby fajniejsze? - odezwał się głos za mną. -Czarne róże. Powoli opuściłam dłonie, odwróciłam się i zobaczyłam Logana. Stał przy grobie babci, dwa rzędy dalej i lśnił fioletem w niknącym wieczornym świetle. - Ale moja mama twierdzi, że to makabryczne. - Przekrzywił głowę. Podbiegłam do niego na trzęsących się nogach. - Co ty tu robisz? Myślałam, że po koncercie przeszedłeś do innego świata? - Tak? - rozpromienił się. - Byłem przekonujący? Byłam tak oszołomiona, że ledwie mogłam mówić. - To wyglądało inaczej niż u innych duchów, które widziałam, ale myślałam, że może dlatego, iż przechodziłeś od razu z ludzkiej postaci. - Okazuje się, że niektóre rzeczy są naprawdę niemożliwe. Wiesz co, upadek przez zapadnię boli jak cholera. Na dole musi być grubsza poduszka. - Opromienił mnie, dosłownie. - Poza tym zmieniłem zdanie. - Zostajesz? - Serce mi podskoczyło i zamarło jednocześnie. - Nie, nie. Jestem zdecydowanie gotowy, żeby odejść. Ale doszedłem do wniosku, że nie chcę tego robić na oczach tłumu. Chciałem być tylko z tobą. - Tutaj? - Wskazałam pusty cmentarz. - Teraz? - Głos mi drżał, pełen strachu i nadziei. - Jest cicho. Nie ma muzyki, nikt nie wykrzykuje mojego imienia. Jesteśmy tylko ty i ja. - Spojrzał na grób. - I Nana. Może ją zobaczę tam, dokąd idę. Przypomniałam sobie babcię Logana płaczącą pod domem pogrzebowym w czasie wystawienia zwłok. - Jeżeli nadal jest duchem, może pójdzie za tobą.
- Byłoby fajnie. Możesz jej pomóc przejść dalej? - Spróbuję. - Zmarszczył czoło, więc dodałam: - Dobrze, to będzie moja życiowa misja. - Super. A, jest jeszcze trzeci powód, dla którego chciałem to zrobić. Chciałem, żebyś miała pewność, że odszedłem, że twoja tajemnica jest bezpieczna. Nikt nie dowie się ode mnie o twoim tacie. Wiedziałam, że nie będzie mu ciężko odejść, skoro nie robił tego tylko dla siebie. Odchodził, żeby mnie chronić. - Dziękuję. - Zachary też jej nie wyda - oznajmił. - Skąd wiesz, że on wie? Nie mówiłam ci tego. Oczy Logana zrobiły się okrągłe i niewinne. Odwrócił wzrok. - Trochę z nim rozmawiałem. Na lotnisku. Szczęka mi opadła. - To ty byłeś tym duchem, którego widział. Kiedy był... Kiedy miał... - Ciebie na całym sobie? Tak, nie widziałem na nim ani śladu czerwieni. Musiał to być niezły pocałunek pożegnalny. - Przepraszam. - Zrobiłam się czerwona na twarzy. - Nie ma za co. Cieszę się, że go masz. - Chwycił się za gardło. - Nieźle, powiedziałem coś takiego bez zająknięcia. To musi być prawda. Roześmiałam się, chociaż chciało mi się płakać. - Logan, dlaczego musiałeś umrzeć, żeby dorosnąć? - Ha. - Wsunął ręce do kieszeni bojówek. - Nie polubiłabyś mnie dorosłego. Pamiętaj mnie takiego. Albo jeszcze lepiej, pamiętaj mnie takiego, jakim byłem za życia. - Parę najlepszych wspomnień będę miała z czasów, kiedy byłeś duchem. Miałeś dobre życie, to po śmierci też. - Jedno było za krótkie, a to drugie chyba za długie. Zamilkliśmy wpatrzeni w jego nagrobek. Lata na nim były o wiele za bliskie. Nawet miesiące i dni przyprawiały mnie o ból: osiemnasty października i dziewiętnasty października -zmarł kilka minut po urodzinach.
- Co to było z tym porwaniem? - spytał w końcu Logan. -Zrobili wam coś? - Właściwie, nie. Ale mało nie spadłam ze wzgórza, uciekając przed nimi. Nie jestem typem harcerki. - Spojrzałam w górę na zamglone pomarańczowożółte niebo. - Ale było mnóstwo gwiazd, nie myślałam, że można ich tyle naraz zobaczyć. - Ciekawe, czy tam, dokąd idę, będą gwiazdy. - Logan podążył wzrokiem za moim spojrzeniem. - Jeżeli nawet nie ma ich teraz, będą, jak się tam zjawisz. Jego wzrok złagodniał. Opuścił głowę i spojrzał na mnie, - Nie chcę cię opuszczać. - Nie martw się. - Stanęłam tak blisko niego, że wtopiłam się w jego fioletowy cień. - Nie opuścisz. Logan objął mnie w uścisku równie prawdziwym, jak ten, który mogło dać czyjeś ciało. - Tym razem się nie żegnam. Już to zrobiliśmy, prawda? - Tak - wydusiłam z trudem. - Nie płacz - wyszeptał. - Nie będę mógł odejść, jeżeli będziesz płakać. Było za późno, więc wtuliłam twarz w jego eteryczną pierś, mocząc łzami miejsce, w którym na wieki wytatuowane było moje imię. Ale mój oddech był spokojny i wolny. Łzy przestały płynąć. Chwilę później ostatnia skapnęła mi z brody pod nasze stopy. - O, już - stwierdził Logan, kiedy złoty blask zaczął pulsować w jego wnętrzu. W głębi duszy chciałam się odsunąć, ze strachu, że ten blask mnie wciągnie, może nawet zabierze z Loganem do innej rzeczywistości. Ale żyłam. Bez względu na to, jakie siły sprowadziły mnie na ten świat, miałam tu zostać na długo. Mogłam stać obok Logana, stać w nim, kiedy szedł tą ścieżką beze mnie. Wziął głęboki, słodki oddech gotowy śpiewać całkiem nową pieśń. - Zamknij oczy - powiedział. - Będzie razić.